Numer 100 (styczeń/luty 2008)

Page 1




4

OKŁADKOWY

100 Prof. dr hab. Tomasz Szapiro

MAGIEL razy sto, proszę Kiedy Jacek Polkowski przyszedł do mnie – wówczas Dziekana tworzącego się właśnie Studium Dyplomowego – z wieścią, że powstaje gazetka studencka, nie posiadałem się z radości. Uczelnia taka jak SGH musi mieć forum dla wymiany myśli, dla zderzeń kontrowersyjnych pomysłów, dla dzielenia się zwierzeniami z przeżyć osobistych. Takiego pisma bardzo brakowało i ta luka odróżniała nasze środowisko od innych uczelni, niestety na naszą niekorzyść. Kiedy dowiedziałem się, że jako nazwę wybrano etykietę „Magiel” pogryzłem sobie do krwi język, żeby niewczesnymi krytycznymi komentarzami nie zburzyć entuzjazmu pomysłodawców i realizatorów przedsięwzięcia. „Magiel” rzeczywiście kojarzył mi się z forum wymiany poglądów, tylko że… inaczej. „Poziom magla”, „poziom magla”, powtarzałem sobie – czy oni naprawdę nie wiedzą, jakie wartości symbolizuje ta etykieta? Czy młodzieńczy bunt nie zna żadnych granic? Duuużo później uświadomiłem sobie, że chodzi przede wszystkim o bezpardonowe maglowanie tematów, osób, autorytetów… MAGLOWI udała się niezwykła rzecz. W ciągu setki numerów pismo stworzyło nowe znaczenie słowa, nowe znaczenie wartości, które z nim wiążemy. MAGIEL jest obecny i trwa. MAGIEL jest unikalny. Obecny, bo nie znam spraw uczelnianych, do których się nie odnosił. Trwanie MAGLA mierzy nie tylko liczba numerów, redaktorów naczelnych i zespołów redakcyjnych, ale także emocje czytelników i uczestników imprez różnej skali, prośby o interwencje. Unikalność MAGLA ma przynajmniej dwa wymiary. Pierwszy to niezależność – widoczna w postawach redaktorów, poglądach autorów i traktowaniu niezależności jako wartości, o którą trzeba dbać. Drugi to wizja czytelnika, do którego MAGIEL się zwraca i którego sobie… wychowuje. Sądząc po tekstach, Czytelnik MAGLA to osoba, która nie tylko wkuwa. To osoba, która posiada poglądy polityczne i potrzebę ich artykulacji, nie zgadza się albo popiera, chodzi do kina i teatru, słucha, czyta i ogląda dzieła awangardowe. Człowiek żywy i sympatyczny. MAGIEL stawia poprzeczkę wysoko. Jestem stałym czytelnikiem MAGLA. Niekiedy goszczę na jego łamach, a to i zobowiązanie, i frajda. Dowiaduję się z tego pisma o pewnych wydarzeniach kulturalnych, o których inaczej bym nie wiedział. Dowiaduję się o poglądach studentów i kolegów z Uczelni, których bym inaczej nie poznał, dowiaduję o ciekawostkach z ich życia. Nauczyłem się rozumieć, że domniemywana przeze mnie nieufność redaktorów jest przejawem ich troski o swoją niezależność. Nauczyłem się doceniać, że niekiedy nie zgadzam się z publikowanymi tekstami. Ta niezgoda stała się dla mnie wartością, bo choć zwykle zmuszony do bicia się z myślami wychodziłem pobity, ale przecież – mądrzejszy. Zwłaszcza w czasach, gdy wszyscy tak często stykamy się z miernością, z którą nie sposób się ani zgodzić, ani nawet spierać. Dlatego następny MAGIEL razy sto, proszę.

MAGIEL styczeń-luty 2008

Okładkę w tym numerze poświęcamy samym sobie. Hamujemy się o tyle, że o artykuły na temat MAGLA poprosiliśmy tych, którzy nie figurują w stopce. Wybaczcie tę odrobinę narcyzmu. Tomasz Rakowski

Wspomnienia

naczelnego Muszę powiedzieć, że moje pierwsze wizyty w maglu były dla mnie upokorzeniem i nie lada obciachem. Miałem wtedy jakieś 7 lat i zbyt mało odwagi cywilnej, żeby powiedzieć Mamie, że bieg przez całe osiedle z tobołkiem prześcieradeł i ręczników pod pachą, żeby zanieść je do lokalnego magla, nie jest czymś, co taki mały dzieciak mógłby uznać za sukces towarzyski. Siedmioletni rówieśnicy potrafią być okrutni... Minęło kilka lat, poszedłem na studia i słowo Magiel nabrało dla mnie już na zawsze zupełnie innego znaczenia. I łączą się z nim o wiele lepsze wspomnienia. „Serce roście patrząc na czasy”, kiedy to gazeta, której pierwszy numer był kartką ksero odbitą w kilu egzemplarzach i rozdawaną na Spadochronowej, teraz jest już poważnym miesięcznikiem i jedną z najważniejszych organizacji studenckich SGH. Ponoć taka gazeta studencka, która przetrwała kilkanaście lat, realizując niezależne dziennikarstwo i organizując czy tym wiele dodatkowych projektów, jest ewenementem na skalę światową. Tak twierdzą wszyscy, którzy wyjechali na studia zagraniczne i nie znaleźli tam niczego podobnego. Dla mnie MAGIEL zawsze będzie ewenementem na skalę światową, ale w zupełnie innej dziedzinie. Nie chcę tu rzewnymi słowy łzę ukradkiem ocierając wspominać „magiczne chwile spędzone w redakcji” czy „nieopisaną radość z kolejnych numerów MAGIELKA” albo też „jak to dumny byłem, gdy mój pierwszy artykuł pojawił się na łamach”. To już zapewne wiele osób opisało i ja się pod takimi wyznaniami w całości podpisuję. Unikalność MAGLA polega chyba na tym, że od stu numerów kolejne pokolenia studentów (podkreślam: studentów!) z własnej nieprzymuszonej woli wyznaczają sobie praktycznie co miesiąc deadline i sami chcą go dotrzymać. A wiadomo – student stworzeniem z natury leniwym jest. Studenci z MAGLA zbierają się w sobie, żeby do każdego numeru napisać coś ciekawego, coś innego, coś niepowtarzalnego. I to jest fenomen na skalę światową. Godny Guinessa. I nie mam tu na myśli tylko nagrody. Korzystając z okazji, że obecna Redakcja użyczyła mi trochę miejsca na łamach setnego numeru, chcę złożyć MAGLOWI życzenia, żeby numer dwusetny był ogólnopolski, żeby strony uginały się od reklam, a teksty od ważkiej treści, żeby zawsze było ciekawie i poczytnie. A nade wszystko życzę, żeby nigdy się nie zmieniał. PS. Jakiś czas temu byłem w moim rodzinnym mieście i przechodziłem obok miejsca, gdzie kiedyś znajdował się osiedlowy magiel – świątynia krochmalu, prześcieradeł i lokalnych plotek. Zobaczyłem, że obecnie znajduje się tam monopolowy i uśmiechnąłem się pod nosem. NMS MAGIEL przecież nadal istnieje, magluje o wiele lepiej i z dużym prawdopodobieństwem można stwierdzić, że nie skończy jak ten z mojego osiedla. W końcu kto by pozwolił, żeby na antresoli SGH sprzedawać wódkę?


MAGIEL styczeń-luty 2008

OKŁADKOWY

Prof. dr hab. Tomasz Dołęgowski

Moje kontakty z MAGLEM Moje kontakty z MAGLEM sięgają praktycznie samego jego początku. Gdy pismo startowało, byłem prodziekanem wygasających studiów wydziałowych (Wydział Handlu Zagranicznego). Zależało nam wtedy na bliskich kontaktach ze środowiskiem studenckim. Często spotykałem się ze studentami pracującymi w redakcji mieszczącej się wtedy w dużo skromniejszym niż dzisiaj pomieszczeniu. Odwiedzając siedzibę MAGLA miałem możliwość poznać wielu interesujących, ambitnych, młodych ludzi, bardzo zaangażowanych i zapalonych do pracy redakcyjnej oraz zainteresowanych żywo dyskutowanym wówczas procesem reformy SGH. Wiele godzin spędziliśmy na rozmaitych dyskusjach. Pamiętam wielu ludzi zaangażowanych przy tworzeniu pisma, którego szata graficzna była wtenczas dużo uboższa niż jest w tej chwili, ale które to pismo bardzo szybko rozwijało się i z powodzeniem dystansowało konkurencję… Pamiętam chociażby Jacka Polkowskiego, pierwszego, wieloletniego redaktora naczelnego MAGLA, ale i wielu jego następców oraz ich koleżanki i kolegów. Niektórzy z nich robią karierę w biznesie i życiu publicznym, wielu jednak odnalazło się w pracy dziennikarskiej, odnosząc w niej, o ile mi wiadomo, spore sukcesy. Niektórzy spośród redaktorów MAGLA uczestniczyli w prowadzonych przeze mnie zajęciach dydak-

tycznych, kilkoro pisało nawet u mnie pracę magisterską (m.in. mający znakomite pióra Tomek Grynkiewicz i Michał Zacharzewski). MAGIEL spełniał i spełniać powinien poważną rolę integrującą studentów oraz uczestniczyć w tworzeniu opinii na istotne dla społeczności tematy. Może w pewnym stopniu integrować studentów także z kadrą profesorską. Wbrew pozorom MAGIEL cieszy się całkiem sporym zainteresowaniem również wśród dużej części kadry naukowej SGH. Sam byłem autorem kilku tekstów opublikowanych na jego łamach. Rola integrująca, opiniotwórcza oraz informacyjna była i jest szczególnie istotna wobec faktu dość znacznej atomizacji środowiska studenckiego w SGH. W ciągu istnienia pisma zmieniał się trochę jego profil. Niekiedy wyraźnie na korzyść, innym razem… można dyskutować. Czasem mam wrażenie, że dobrze by było, gdyby redaktorzy częściej zaglądali do archiwalnych numerów z trudnego na swój sposób pionierskiego i heroicznego okresu początkowego. Nie mogę powiedzieć, że zawsze wszystko mi się w MAGLU podobało. Bywały chwile, że moja sympatia dla pisma i jego redaktorów wystawiana była na ciężką próbę. Pamiętam też, że byłem po prostu zawiedziony i zły na redakcję, gdy obok fantastycznych ukazywały się również teksty, delikatnie mówiąc, niezbyt wysokich lotów.

Czego poszukuję w MAGLU i co odnajduję, a czego mi brak? Za szczególnie interesujące uważam wątki dotyczące życia Uczelni i wspólnoty akademickiej, reformy systemu kształcenia, wreszcie życia publicznego. Z przyjemnością przeczytałem w ostatnim numerze dojrzałe studium podejmujące problem życia religijnego studentów. Natomiast trochę mniej pasjonują mnie treści, które można z powodzeniem odnaleźć w innych czasopismach i gazetach. Myślę, ze raczej trzeba skupiać się głównie na tym, w czym MAGIEL jest lub może być na swój sposób niepowtarzalny i „wspólnototwórczy”. Uważam na przykład, że w kontekście dyskusji nad reformą Szkoły trzeba szerzej otworzyć się na obserwacje i doświadczenia ludzi powracających z wymiany międzynarodowej oraz dopuścić do głosu coraz liczniej studiujących u nas obcokrajowców. Co powiedzieć na koniec? Cieszę się, że dane mi było zaprzyjaźnić się z bardzo sympatycznymi ludźmi z redakcji „Magla”. Że mogliśmy odbyć szereg cennych rozmów. Że wreszcie mogliśmy sobie trochę pomagać – na przykład przy wyjeździe ekipy redakcyjnej do tak bliskiego mi Wilna. Redakcji z okazji Jubileuszu życzę powodzenia i następnych 100 numerów!

Prof. dr hab. Marek Rocki

Nostalgicznie Zaczęło się tak: był rok 1995 (rektorem była prof. Janina Jóźwiak, a ja pełniłem wtedy funkcję prorektora do spraw zarządzania), gdy przyszedł do mnie młody student, Jacek Polkowski, prosząc o zgodę na wydawanie miesięcznika studenckiego. W poprzednich latach – jeszcze jako prorektor do spraw studenckich – dawałem kilkukrotnie zgodę na takie inicjatywy, ale żadna z nich nie przetrwała dłużej niż semestr. Były miesięczniki, dwutygodniki, czasopisma Samorządu lub poszczególnych organizacji studenckich, a nawet czasopisma wydziałowe (wtedy istniały jeszcze dziekanaty wygasających wydziałów, funkcjonujące równolegle z dziekanatami Studium Podstawowego i Dyplomowego). Wyrażając zgodę opowiedziałem Jackowi Polkowskiemu o tych doświadczeniach. Jak się okazało, Jego zapał i wena twórcza wypełniały kolejne numery MAGLA przez kilka lat. Dzięki temu miesięcznik uzyskał swą trwałą pozycję nie tylko wśród studentów. Obecnie Polkowski jest szefem Biura Promocji na warszawskiej Akademii Medycznej. Ciekawostką jest to, że pierwszy rocznik MAGLA był wydawany w roku obchodów 90-lecia uczelni, a setny numer ukazuje się w 101. roku istnienia naszej Alma Mater. Tamten rok był jednocześnie rokiem wyborów rektorskich, obecny także... Historia kołem się toczy? W czwartym numerze (marzec 1996) był wywiad z prof. Adamem Budnikowskim, obszerny komentarz dotyczący propozycji nadania doktoratu honorowego Lechowi Wałęsie (który właśnie przestał być prezydentem), a w informacjach z pierwszej ręki pojawiła się no-

tatka o projektowaniu nowego budynku SGH na rogu Madalińskiego i al. Niepodległości. Jak pisał reporter MAGLA: „Jeszcze w ubiegłym roku znajdowała się tam sporej wielkości kamienica, cukiernia, a także odwiedzany tłumnie przez okolicznych mieszkańców »bazarek«”. Dziesiąty numer ukazał się w listopadzie 1996 roku. Podobnie jak w poprzednich, tak i w tym znaczącą cześć miesięcznika zajęła powieść (z kluczem) w odcinkach. Czytelnicy próbowali domyślać się, kto jest kim w tych zjadliwych i satyrycznych tekstach. W tym samym numerze znalazło się omówienie ogólnopolskiego rankingu liceów tworzonego na podstawie wyników rekrutacji do SGH (autorem był piszący te słowa). W numerze jedenastym – listy gratulacyjne od Borysa Jelcyna, Helmuta Kohla, Vaclava Havla i Billa Clintona w autorskim tłumaczeniu redakcji i odnotowana wśród „Prawd Oczywistych Studenta SGH” reguła: „kwadrans akademicki w SGH trwa 15 sekund”.

sny dziekan Studium Dyplomowego. Obok tekstu – zdjęcie z mego indeksu z oceną niedostateczną wystawioną z przedmiotu „Ekonomika obrony”. A ocenę tę wystawił mi prof. Aleksander Muller, rektor-reformator naszej Uczelni (1991-1993). Od numeru 23. w kilku kolejnych ukazywał się cykl „Z pamiętnika Dziekana”, opisujący wydarzenia z początku lat 90., a więc dokumentujący – z subiektywnego punktu widzenia – reformowanie SGH. W numerze 31/32 (luty 1999) na okładce jest prof. Leszek Balcerowicz jako zwycięzca plebiscytu na najbardziej popularnego polityka roku 1998, a wewnątrz fotoreportaż z trzecich urodzin MAGLA i relacja z nadania Doktoratu Honorowego SGH Premierowi Kanady, Jean’owi Cretien. Okładkę numeru 34. (kwiecień 1999) stanowiło wspólne zdjęcie trzech kandydatów na Rektora SGH: profesorowie Adam Noga, Tomasz Szapiro i ja. Bo był to znowu rok wyborczy.

Numer piętnasty był pierwszym, którego okładka drukowana była na papierze kredowym (ciągle w wersji czarno-białej). Pierwszą kolorową okładkę miał numer 19/20 (to był rok 1997). Przez pewien czas redaktor naczelny MAGLA miał nawet prawo uczestniczenia w posiedzeniach Senatu, ale potem coś się porobiło i z MAGLA relacje z Senatu zniknęły…

I tak minęło ładnych parę lat i mamy numer setny. Przyznam, że przez moment śledziłem na forum esgieha wątek dotyczący MAGLA: wtedy, w latach 90-tych, było w nim mnóstwo informacji o Uczelni, gorące dyskusje, nawet kłótnie redakcyjne, odejścia redaktorów, polemiki – nie tylko wyborcze – odzwierciedlające bujne życie studentów naszej „Wielkiej Różowej”. Trochę mi tego brakuje.

W numerze 22. (w kolejnym z cyklu materiale pod tytułem: „Prof.A.Nacja”) opisany byłem ja, czyli ówcze-

Sto lat dla MAGLA w dobrej kondycji dziennikarskiej!

5


6

FELIETON

MAGIEL styczeń-luty 2008

WŚRÓD FERWORU...

Jubileuszowy świadek

P

amiętam te porcelanowe figurki. Różnobarwne lub w jednym kolorze, przedstawiające zwierzęta bądź ludzkie postaci, mniejsze i większe. Zajęły całą półkę w pokoju, a mama krzyczała, że niewystarczająco często ścierałam osadzający się na nich kurz, który nota bene pokrywał posążki warstwą brudu w zatrważająco szybkim tempie. Traktowałam je jednak z należytym pietyzmem i miłością. Nie stanowiły one przedmiotu dziecinnego kolekcjonerstwa ani infantylnego kaprysu. Były niemymi świadkami moich małych jubileuszy. Urodzinowe prezenty od najbliższych, ułożone w chronologicznym porządku. Pamiętam, tego słonika z uniesioną trąbą dostałam na dziewiąte urodziny, a tamtą dziewczynkę z różową parasolką na jedenaste.

Po jakimś czasie rodzice i przyjaciele zaprzestali praktyki wręczania figurek. Chyba doszli do wniosku, że wyrosłam z tego rodzaju podarunków. Zbiór porcelanowych ludzików i zwierzątek kończy się na łaciatej krówce, którą otrzymałam, gdy skończyłam lat piętnaście. Skończyła się swoista konotacja jubileusz – figurka. Jednak każdy posążek skrywa w sobie wiele wspomnień, przyjaciela, który mi go wręczył, uśmiech, którym mnie obdarował. MAGIEL celebruje swoje skromne jubileusze prawie co miesiąc, wydając kolejny numer. Tak, to prawda, ten jest wyjątkowy, specjalny, nietuzinkowy, bo widnieje na nim liczba sto. Liczba, która wymaga szczególnej uroczystości, świętowania, fajerwerków. Niech i tak będzie.

Mogę jednak zapewnić, że do każdego numeru wkładane są wielkie pokłady energii, zaangażowania i pracy. Każde wydanie cechuje swoista wyjątkowość. Każdy numer to niepowtarzalność, oryginalność, unikatowość. Walka z InDesignem, poprawa tekstów, poszukiwanie weny, krzyki rednacza, wtórowanie jego vice, a potem ulga i dumne spoglądanie na efekty harówki. Piękne doświadczenie, doprawdy. Ponieważ obecny numer jest jeszcze bardziej wyjątkowy w swej wyjątkowości, pozwolę sobie na odrobinę prywaty i złożę wszystkim członkom redakcji a także czytelnikom od serca płynące życzenie, aby z każdym egzemplarzem MAGLA wiązały się same przyjemne wspomnienia. A samemu MAGLOWI długowieczności. By nie zakończył swego istnienia po piętnastych urodzinach! Ania

OKIEM BYŁYCH NACZELNYCH

Setka

S

etny numer, ho ho, jubilat MAGIEL już trochę przeżył. Najpierw huczne dziesięciolecie, teraz setka na karku. Poważna sprawa. Przy takich jubileuszach zazwyczaj się wspomina jaki to jubilat był i co zrobił. I tak też będzie tym razem. Wiele się zmieniło. Ilość stron, styl pisania, okładki, drukarnia, nawet kanciapa, ale przede wszystkim ludzie. Nie wiem, czym dziś jest dla nich MAGIEL. Dla mnie był azylem, który pozwalał rozwijać swoją pasję. Był grupą połączoną wspólnym celem, która mimo animozji trzymała się razem. Był moim głównym zajęciem przez ponad cztery lata spędzone na uczelni, przyczyną niechodzenia na wykłady (choć każda wymówka jest dobra), powodem wielu moich smutków i radości.

Nie wiem, czym jest dziś dla ludzi tworzących MAGLA. Wielu z nich znam, lecz jeszcze więcej jest mi obcych. Jubileusz to jednak czas nie tylko wspomnień i rozważań, lecz także, a może przede wszystkim, życzeń. Życzę im, żeby - jak w pewnym popowym szlagierze - wszyscy, u których słowo MAGIEL budzi ciepłe wspomnienia, mogli sobie zaśpiewać o czasie poświęconym gazecie „Those were the best days of my life”. Ja mogę. Lucas

K

ażda organizacja zachęca w październiku świeżo przybyłe do SGH kociaki – „Przyjdźcie do nas! Jesteśmy super! Mamy najlepsze projekty!” Wszystkie przekonane są o swej wyższości i pałają nienawiścią do innych studenckich sojuszy. A młody człowiek daje się zwerbować. I co? I asymiluje go MAGIEL... W tym miejscu powinien nastąpić pean pochwalny... o tym, jak to w redakcji każdy czuje

się jak u siebie, jak łatwo się zaangażować itd. Ale guzik – mnie było trudno. Nie znałam nikogo z obozu zerowego, więc przychodząc do redakcji, siedziałam jak sobek, najczęściej uciekając po chwili. Trwało to rok i wcale nie były to najlepsze dni mojego życia. A potem los spłatał mi figla i z pobudek egoistycznych zaczęłam regularnie pojawiać się w kanciapie. Spodobało mi się i nawet nie zauważyłam, kiedy ci ludzie stali się mi bliscy. Nie zauważyłam również, kiedy uzależniłam się od nieustannego myślenia o MAGLU i wszystko jemu podporządkowywałam. Parę innych spraw zaniedbałam, ale było warto. Te noce nieprzespane, te egzaminy zawalone – chciałoby się powiedzieć: „takie rzeczy tylko w... MAGLU!”. Patrząc z perspektywy, mogę śmiało powtórzyć za Lucasem szlagier: Best days of my life! kry



MAGIEL

Niezależny Miesięcznik Studentów SGH Wydawca: Stowarzyszenie Akademickie MagPress Prezes Zarządu: Michał Bors michal.bors@magiel.waw.pl Adres Redakcji i Wydawcy: Aleje Niepodległosci 162, pokój 64 02-554 Warszawa tel. (0 22) 564 97 57 Redaktor Naczelny Bartosz Golba – bartosz.golba@magiel.waw.pl Z-ca Redaktora Naczelnego Krzysiek Rzyman – krzysiek.rzyman@magiel.waw.pl Redaktor Prowadzący Numeru Piotr Robaczewski – piotr.robaczewski@magiel.waw.pl

WSTĘPNIAK

Kontakt z organizacjami Łukasz Łatka – lukasz.latka@magiel.waw.pl Dział Informacji Uczelnianych Maciej Sosnowski – maciej.sosnowski@magiel.waw.pl Łukasz Łatka – lukasz.latka@magiel.waw.pl Polityka i Gospodarka Jacek Mickiewicz – jacek.mickiewicz@magiel.waw.pl Człowiek z pasją Regina Kozyra – regina.kozyra@magiel.waw.pl Felieton Ania Dobromilska – anna.dobromilska@magiel.waw.pl Film Ania Mamak – ania.mamak@magiel.waw.pl Muzyka Mateusz Kapłan – mateusz.kaplan@magiel.waw.pl Teatr Regina Kozyra – regina.kozyra@magiel.waw.pl Książka Elżbieta Paluch – egia@magiel.waw.pl Sport Ania Mamak – ania.mamak@magiel.waw.pl Turystyka Paula Kozińska – paula.kozinska@magiel.waw.pl Kulinaria Kuba Bartosiewicz – j.bartosiewicz@magiel.waw.pl Gry bez prądu Maciej Sosnowski – maciej.sosnowski@magiel.waw.pl 3po3 Zbigniew Iwański – zbigniew.iwanski@magiel.waw.pl Kto jest kim Michał Piasek – michal.piasek@magiel.waw.pl Humor Michał Banach – michal.banach@magiel.waw.pl Korekta Kasia Ryczko – katarzyna.ryczko@magiel.waw.pl Dział Foto-graficzny Ania Mamak – ania.mamak@magiel.waw.pl Alicja Szulczyk – alicja.szulczyk@magiel.waw.pl Dział Księgowo-prawny Michał Piasek – michal.piasek@magiel.waw.pl Dział Promocji i Reklamy Michał Bors – michal.bors@magiel.waw.pl

Bartosz Golba, redaktor naczelny

Jedna taka szansa na sto

Czy ktoś wierzył, że są jakiekolwiek szanse na to, żeby nie było Kevina na Święta? A jednak, Polsat zrobił telewidzom niespodziankę. Nie wiem, czy odważy się powtórzyć ten manewr za rok. Nie wiem też, jak rząd poradzi sobie z zapowiadanymi przez kolejne grupy zawodowe strajkami. Wiem za to na pewno, że setny numer MAGLA się nie powtórzy. I patrząc na zaangażowanie redakcji w jego przygotowanie pozwolę sobie zaryzykować stwierdzenie, że u nas na strajk się nie zapowiada. Przy okazji jubileuszu udało nam się nakłonić kilku profesorów naszej Uczelni do podzielenia się swoimi przeżyciami związanymi z naszym pismem. Szansę przelania wspomnień na papier dostali byli naczelni. W Teatrze znajdziecie setną część „Dziadów”. Styczniowy Człowiek z Pasją to Wojciech Mann, niedoszły absolwent SGH. Kulinaria radzą, jak wydać stówę i zadowolić swój żołądek. Kto Jest Kim zmienia formułę, a Samorząd Studentów i AIESEC pomogły nam zredagować Do Góry Nogami. W tym sielankowym nastroju staraliśmy się jednak nie zapomnieć o sprawach poważnych. Podjęliśmy się próby podsumowania trwającego już właściwie dwa lata procesu zmiany organizacji SGH w związku z systemem bolońskim. Raport na temat zbliżających się wyborów rektorskich jest może i skromny, ale plany w tym kontekście trochę popsuło nam zgłoszenie się tylko jednego kandydata. Mimo wszystko zapraszam do lektury. Zapraszam też na 12. Urodziny MAGLA, których świętowanie zbiegło się z setnym numerem. Podczas zabawy w Klubie Desperados w pierwszą środę drugiego semestru (20 lutego) poznamy m.in. Inspirację Roku 2007/08 i najpopularniejszych w SGH dziennikarzy. Wpadnijcie. Sombrera nieobowiązkowe. PS. Perfect śpiewał, że trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść. Tak się złożyło, że moja przygoda z funkcją naczelnego MAGLA kończy się na setnym numerze. Cieszę się i jestem naprawdę dumny, że mogłem ją sprawować przez ostatni rok, współpracując z Krzyśkiem Rzymanem jako zastępcą oraz Piotrkiem Robaczewskim, Agatą Szafałowicz i Pawłem Wołczańskim, czyli zarządem wydającego MAGLA MagPressu. Teraz wszyscy dajemy szansę wykazania się młodszym. Cześć.

Dział PR Magdalena Hołoga – magdalena.hologa@magiel.waw.pl

Redakcja zastrzega sobie prawo do przeredagowania i skracania niezamówionych tekstów. Tekst niezamówiony może nie zostać opublikowany na łamach NMS SGH MAGIEL. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść zamieszczonych reklam. Artykuły, ogłoszenia i inne materiały do wydania marcowego prosimy przesyłać e-mailem lub dostarczyć do siedziby Redakcji do 26 lutego. Druk pokrywają w całości sponsorzy i reklamodawcy. Nakład: 4000 egzemplarzy Okładka: Krzysztof Rzyman Makieta Gazety: Tomasz Szkopiński, Krzysztof Rzyman

CIAŁO REDAKCYJNE I DUŻO WIĘCEJ NA

www.magiel.waw.pl/100

Gra: Pani z okienka

72

str.

Współpraca Monika Bartoszek, Magda Dubrawska, Ewa Góźdź, Anna Grodecka, Michał Gutowski, Maciej Jabłoński, Kinga Jóźków, Anna Kalinowska, Michał Kaniewski, Madga Kiebała, Agata Kiełkowska, Radosław Klimczak, Wojtek Kożuch, Michał Krajczewski, Iza Kultys, Paulina Lewandowska, Maciej Lisiecki, Ania Marczyk, Agata Materek, Jakub Mućk, Łukasz Nowak, Marta Pachocka, Edyta Paluch, Kaja Pietrasik, Ewa Pietrzak, Agnieszka Prochowicz, Łukasz Sawicki, Marta Siedlecka, Krystyna Skorut, Wiktoria Skurnowicz, Maciek Stański, Agata Szczepańska, Piotr Szymaniak, Magda Tobolska, Iwona Turczyńska, Victoriya Verbitskaya, Ania Wac, Grzegorz Wesołowski, Kasia Wikło, Marta Włodarz, Kuba Wojciechowski, Paweł Wołczański, Bruno Woźniak, Maciek Żelaszczyk

Gotowa gra do wycięcia: Dla tych, którzy rzadko odwiedzają dziekanat – walka słowna z panią w okienku.


SPIS TREŚCI STAŁE DZIAŁY 4 Okładkowy: 100. numer MAGLA 10 Raport MAGLA: Podsumowanie dwóch lat reformy studiów 36 Człowiek z pasją: Wojciech Mann 70 Kulinaria 75 Humor 75 Obrazek logiczny 76 3 po 3: Kawa na ławę (i bez krochmalu!)

100. numer MAGLA

78 Do góry nogami UCZELNIA 14 Student nic nie musi? 15 Eshap? Jest robota! 16 Spotkania opiniotwórcze

4

str.

Okładkę w tym numerze poświęcamy samym sobie. Hamujemy się o tyle, że o artykuły na temat MAGLA poprosiliśmy tych, którzy nie figurują w stopce. Wybaczcie tę odrobinę narcyzmu.

77 Kto jest kim

17 Zagraliśmy. Świątecznie. 18 W skrócie 18 Krok ku transparencji 20 Wybieramy władze 22 Artykuły organizacji POLITYKA i GOSPODARKA

Manniak lenistwa

29 Bój to nasz nie ostatni 30 Szkoła Główna Liberalna? 32 Filozofia wolności

str.

36

Wojciech Mann, niedoszły absolwent naszej Uczelni, o handlu płytami, byciu nielegalnym pracownikiem ONZ i Polakach na Mauritiusie

34 Młodości! Dodaj mi skrzydła! FILM 43 Recenzje filmowe 44 Sonia Bohosewicz 47 Babę zesłał Bóg MUZYKA 49 Recenzje muzyczne 50 RETROspektywa 52 Słuchaj! Niech cię usłyszą!

Młodości! Dodaj mi skrzydła! str.

34

O działalności studenckiej jako wstępie do kariery politycznej. O tym, że nie będzie w tym roku nowej znaczącej partii na lewicy oraz o tym, że nic nie jest albo białe, albo czarne. Wywiad z przewodniczącym Sojuszu Lewicy Demokratycznej Wojciechem Olejniczakiem.

53 OFFensywa Deluxe 53 Cenciak na Torwarze TEATR 56 Dziady cz. 100 KSIĄŻKA 59 Jestem legendą 60 Recenzje książek SPORT 62 Pada śnieg? Szusuj na trybuny! 63 Strzelać każdy może! 64 Pociąg do śmierci TURYSTYKA 66 Edynburg - wizytówka Szkocji 68 Czas rozpusty i zabawy!

Dziady cz. 100 str.

56

Studencka część Dziadów w dwóch aktach. Pisało ją samo Życie.

GRY BEZ PRĄDU 72 Pani z okienka FELIETON 6 Jubileuszowy świadek 6 Setka 55 Literacka Nagroda Nobla 65 Warstwy wspomnień 65 Poezji delikatny zapach


10

RAPORT MAGLA

T R O P RA GLA MA

MAGIEL styczeń-luty 2008

Podsumowanie dwóch lat reformy studiów MAGIEL sprawdził, jak Szkoła Główna Handlowa wygląda po dwuletnim przystosowywaniu się do systemu bolońskiego. Czy zrobiliśmy wielki krok naprzód, czy też może bliżej nam do krajobrazu jak po bitwie? Przedstawiamy opinie władz akademickich, kadry naukowej oraz studentów. Bartosz Golba, Maciej Sosnowski, Grzegorz Wesołowski

O

zmianach zachodzących na Uczelni w styczniu nieraz bardzo burzliwie dyskutowaliśmy przy okazji ostatnich deklaracji semestralnych dla studentów jednolitych. – Wydaje mi się, że reforma studiów to wielki krok wstecz. System boloński był projektowany pod kątem uczelni zachodnich, gdzie filozofia nauczania jest totalnie inna niż w Polsce – mówi wprost Paweł, student IV roku. – Dla mnie wiele rzeczy jest niejasnych, mnóstwo informacji dociera do mnie w ostatniej chwili – dodaje Ela z III roku, która również odczuwa skutki wprowadzanych zmian. Nie wszyscy zgadzają się, że mamy do czynienia z reformą. – To nie reforma, a techniczna zmiana organizacji studiów – uważa prof. dr hab. Marek Garbicz. Podobnego zdania jest prof. dr hab. Joachim Osiński, Prorektor ds. Nauki Zarządzania. – Były to po prostu zmiany dostosowawcze – przyznaje. Nazewnictwo nie jest jednak w całej sprawie kluczowe. Dlatego w tekście pojęć „reforma” i „zmiana organizacji studiów” będziemy używać zamiennie.

Początki Wdrażanie nowej organizacji studiów rozpoczęło się w 2006 r. W porównaniu z innymi uczelniami ekonomicznymi, SGH rok wcześniej postanowiła dostosować się do wytycznych ustawodawcy. – Przed rozpoczęciem procesu wprowadzania zmian rozmawialiśmy z ludźmi, którzy mieli za granicą kontakt z uczelniami kształcącymi już w systemie bolońskim. Zebraliśmy bardzo różne informacje, które ostatecznie pomogły nam stworzyć autorski program przemian. On musiał być autorski, bo jesteśmy szczególną szkołą, jeśli chodzi o organizację dydaktyki – wyjaśnia prof. dr hab. Grażyna Wojtkowska-Łodej, Dziekan Studium Licencjackiego. Nie wszyscy jednak zachodzące zmiany oceniają pozytywnie. – Reforma przeprowadzona została reaktywnie – komentuje prof. dr hab. Tomasz Szapiro. – Sposób jej realizacji został przedstawiony jako jedyna i konieczna konsekwencja procesu bolońskiego i zmian w polskim prawodawstwie. Proces boloński potraktowany został jak nakaz, a nie dyrektywa – uważa.

Wątpliwości wśród pracowników naukowych budzi nie tylko sam nakaz, ale także pośpiech, z jakim SGH zdecydowała się na wprowadzenie zmian. – Poszliśmy w system, który nie jest do końca zdefiniowany i dlatego powstały błędy. Być może należało z tym poczekać – uważa prof. dr hab. Marek Rocki. – Teraz nie mamy minimów programowych, tylko standardy kształcenia. Można było tego uniknąć – stwierdza. Odmiennego zdania w tej kwestii jest prof. Garbicz. – Uważam, że władzom Uczelni należy oddać, iż wprowadzenie zmian w organizacji dydaktyki i dostosowywanie jej do systemu bolońskiego przebiega sprawnie – mówi. Poziom magisterskich... Prof. Garbicz dostrzega, że nowa organizacja niesie ze sobą zagrożenia. – Na studia magisterskie z ekonomii może dostać się absolwent jakiegokolwiek kierunku studiów licencjackich. Nie będzie miał on niezbędnych podstaw z ekonomii, a to może skutkować obniżaniem poziomu nauczania – twierdzi. Problem widzą także inni wykładowcy. – Teraz na angielskojęzyczne studia przyszło wiele bardzo fajnych osób, ale o ekonomii nie mają kompletnie pojęcia. My podstaw ekonomii uczymy na pierwszym stopniu studiów, tymczasem na magisterskich jest już ekonomia na poziomie dużo wyższym. Może trzeba zrobić kursy uzupełniające? – zastanawia się prof. Piotr Płoszajski, Prorektor ds. Współpracy z Zagranicą. Bardziej optymistycznie nastawiona jest prof. dr hab. Joanna Plebaniak, Dziekan Studium Magisterskiego, zdaniem której nowi studenci SGH na studiach dwustopniowych sobie poradzą. – Myślę, że między innymi dzięki prowadzonemu przez naszą szkołę procesowi rekrutacyjnemu, a także właściwie przeprowadzanemu sprawdzianowi kwalifikacyjnemu z wiedzy o gospodarce, kandydaci na studentów SGH są


MAGIEL styczeń-luty 2008

pozytywnie zmotywowani do poszerzania swojej wiedzy i sprostania wyzwaniom, jakie przed nimi stawiamy – przekonuje. ...i licencjackich Sporo emocji wzbudza także poziom wiedzy z zakresu matematyki, z jaką studenci przychodzą po szkole średniej. – Z przyczyn, których ja nie jestem w stanie zdefiniować, od momentu wprowadzenia nowej matury mamy zapaść, jeżeli chodzi o poziom matematyki. Tymczasem światowe tendencje są takie, że matematyka w ekonomii jest coraz ważniejsza – uważa prof. Garbicz. – Będziemy musieli to nadrabiać, a czasu na studiach licencjackich jest mało. Zwłaszcza, że obniżyliśmy liczbę godzin matematyki i statystyki – dodaje prof. Płoszajski. Jak przekonuje dr Stanisław Macioł, dyrektor Ośrodka Rozwoju Studiów Ekonomicznych, obniżenie liczby godzin części przedmiotów miało mieć, w zamierzeniu wprowadzających reformę, pozytywny wpływ na jakość kształcenia w SGH. Dzięki temu studenci mieliby bowiem więcej czasu na samodzielne zgłębianie wiedzy. – U nas wymiar godzinowy na studiach I stopnia i tak jest większy niż w ministerialnych wytycznych, a zwłaszcza na uniwersytetach zagranicznych – mówi dr Macioł. Ponadto duża liczba zajęć oznacza, że często na wykłady nie chodzimy, bo fizycznie nie jesteśmy w stanie w ciągu semestru zrealizować zadeklarowanych przez siebie przedmiotów „wartych” dużo więcej niż wymagane minimum 30 punktów ECTS. Zbyt liczna i rozdrobniona oferta przedmiotów powoduje, że czasem treści różnych wykładów się pokrywają (co również reforma miała zmienić, choć póki co trudno powiedzieć, z jakim skutkiem), czasem

RAPORT MAGLA

Zarządzanie jakością kształcenia Przy okazji dostosowywania organizacji studiów do systemu bolońskiego, każda uczelnia ma obowiązek zbudowania systemu zapewniania jakości kształcenia. – Stworzenie takiego systemu jest niezbędne do otrzymania akredytacji europejskiej, co jest właściwie równoznaczne z pełnym włączeniem do europejskiego systemu edukacyjnego – mówi prof. dr hab. Stefan Doroszewicz, kierownik Katedry Zarządzania Jakością. Akredytacja europejska jest międzynarodowym odpowiednikiem oceny poziomu kształcenia na polskich uczelniach wydawanej przez Państwową Komisję Akredytacyjną. Szkoła Główna Handlowa chce jednak pójść dalej niż to wynika z minimalnych wymogów reformy bolońskiej. – Budujemy system nie tylko zapewniania, ale także zarządzania jakością kształcenia – mówi prof. Doroszewicz. MAGIEL po raz pierwszy o sys-

zarządzania, a inne przyszłym analitykom – przekonuje. Nie da się ukryć, że taki system funkcjonowałby, gdyby realizowany kierunek deklarowano już na początku nauki w SGH. – Studenci bardzo się przed tym bronią, ale pamiętajmy, że w 99 procentach uczelni w Polsce absolwenci szkół średnich są rekrutowani na kierunki – zwraca uwagę prof. Osiński. W podobnym duchu wypowiada się dr Macioł. – Jestem zwolennikiem dokonywania wyboru kierunku studiów na początku studiów. Wybór można by zmienić (jak obecnie, do końca wspólnego okresu nauki), ale ten na początku umożliwiałby nam nie tylko otrzymywanie większych dotacji z ministerstwa (ekonomia, do której oficjalnie przypisani są wszyscy stu-

Prof. Marek Rocki: W Ameryce II stopień studiów to studia „post graduate”, które są zbliżone do naszych podyplomowych. U nas II stopień nie służy zdobyciu dodatkowej wiedzy, tylko drugiego dyplomu, który uzupełnia się z dyplomem licencjackim studenci chcą po prostu zaliczyć przedmiot, co ułatwiają im niektórzy nie wymagający wykładowcy. Na uczelniach zachodnich semestralnie studenci realizują mniej przedmiotów i mniej godzin na zajęciach, ale więcej czasu poświęcają na samodzielne studiowanie i taki efekt chciano reformą studiów osiągnąć. Tymczasem w SGH na studiach licencjackich zmniejszono liczbę godzin kilku przedmiotów, ale w miejsce zwolnionych godzin wprowadzono nowy obowiązkowy dla wszystkich studentów przedmiot – podstawy marketingu. Kiedy wybrać kierunek? Przedmioty obowiązkowe to kolejna kwestia budząca sporo emocji. – Przyjęliśmy filozofię, że wszyscy mają te same przedmioty podstawowe, niezależnie od kierunku, jaki chcą potem realizować. Zgadzam się, że absolwentowi są potrzebne szerokie horyzonty i np. z socjologii bym nie rezygnował – mówi prof. Garbicz. – Ale uważam, że należałoby dać inne przedmioty podstawowe przyszłym specjalistom od

denci I roku, ma mniejsze dofinansowanie niż inne kierunki), ale lepsze dopasowanie oferty dydaktycznej i usprawnienie organizacji studiów. Już na początku wiedzielibyśmy, jakie kierunki będą otworzone, ilu jest na nie chętnych, a studenci pod koniec I roku studiów nie znaleźliby się w sytuacji, w której na ich kierunek jest za mało chętnych i nie będzie on uruchomiony – przekonuje dr Macioł. W pewien sposób ta opinia pokrywa się z obawami studentów licencjackich. – Na trzecim semestrze najbardziej popularnym kierunkom uruchomiono po kilka przedmiotów specjalizacyjnych, ale np. z międzynarodowych stosunków gospodarczych tylko jeden. Przez to wszystkie najcięższe przedmioty mogą zostać na trzeci rok – zauważa Ania, studentka II roku studiów licencjackich. Przygotowanie do wejścia na rynek pracy Absolwent studiów licencjackich, według założeń systemu bolońskiego, powi-

temie informował już w marcu 2007 r. Prace nadal trwają. W planach jest powołanie Biura Pełnomocnika ds. Zarządzania Jakością Kształcenia, które miałoby gotowy już system wdrożyć i nim zarządzać. Na razie SGH udało się zdobyć akceptację i grant Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego na przeprowadzenie ogólnopolskich badań na temat postrzegania absolwentów polskich ekonomicznych uczelni wyższych na rynku pracy i w społeczeństwie. Na bazie pozyskanej w ciągu trzech lat badań informacji zwrotnej powstanie mapa jakości systemu kształcenia ekonomicznego w Polsce. – Informacji dostarczą absolwenci z dwuletnim stażem pracy, którzy w ankietach odpowiedzą na pytania o ocenę umiejętności i wiedzy zdobytej w trakcie studiów w kontekście wymagań stawianych im przez pracodawców – tłumaczy prof. Doroszewicz.

nien być gotowy do podjęcia pracy. Tymczasem według prof. Marka Rockiego, studia licencjackie w obecnej formie nie są kompletnym produktem. – Powinny być one zdefiniowane jako wystarczające, zamknięte studia ekonomiczne dające szansę pracy na rynku. „Zamknięte” jest tu słowem-kluczem. Tymczasem nawet potocznie o studiach magisterskich mówi się „uzupełniające” – mówi prof. Rocki. Wynika więc z tego, że w trzy lata nie uda się zdobyć wystarczającej wiedzy. – Zła jest sama ustawa, która narzuca czas studiów. Powinno się studiować tyle, żeby można się było czegoś nauczyć, a nie tyle, ile każe ustawa – uważa prof. Rocki. W tym kontekście czasem pojawiają się odniesienia do systemu szkolnictwa, jaki funkcjonuje w Stanach Zjednoczonych. – Tam studia pierwszego stopnia dają kompletne podstawy do wejścia na rynek pracy. Potem człowiek może dalej uczyć się przez całe życie – mówi prof. Płoszajski. – W Ameryce II stopień studiów to studia „post graduate”, które są zbliżone do naszych podyplomowych. U nas II stopień nie służy zdobyciu dodatkowej wiedzy, tylko drugiego dyplomu, który uzupełnia się z dyplomem licencjackim – uważa prof. Rocki. Standaryzacja nie taka straszna Oczywiście nie wystarczy zmniejszyć liczby godzin, prócz tego jeszcze sami wykładowcy muszą zacząć wymagać od studentów więcej. Do tego w myśl reformy miały doprowadzić standaryzowane sylabusy i egzaminy. Wielu wykładowców się tego obawiało. – Rzeczywistość okazała się mniej dramatyczna, niż można się było spodziewać – mówi jednak prof. Płoszajski. Wtóruje mu prof. Garbicz. – Moim zdaniem w kontekście standaryzowania nauczania, przynajmniej jeśli chodzi o moje wykłady, nic się nie zmieniło. Nadal mamy jedynie określone pewne minimum programowe, które należy zrealizować – twierdzi. Właściwie panuje zgoda, że standaryzacja jest niezbędna w takim niewielkim zakresie, w którym określają jedynie część za-

11


12

RT O P RA GLA MA gadnień, które każdy pro-

wadzący zajęcia musi studentom przekazać. Dr Macioł uważa jednak, że standaryzacja wymagań powinna być kontynuowana. Jego zdaniem egzamin z danego przedmiotu podstawowego lub kierunkowego można by przeprowadzać tak, by każdy z wykładowców mógł nadal wymagać od studentów znajomości treści przekazywanych na swoim wykładzie które z jego punktu widzenia są szczególnie istotne. – Studenci mogliby wybierać pytania na egzaminie z puli pytań kontrolujących wiedzę mieszczącą się w standardach przedmiotowych oraz wiedzę przekazywaną przez danego wykładowcę – przekonuje dr Macioł. Wyjazdy zagraniczne w nowej organizacji studiów Za jeden z atutów SGH w porównaniu z innymi uczelniami uważa się od dłuższego czasu szeroką możliwość wyjazdów na stypendia zagraniczne. – W przyszłym roku z tej możliwości skorzysta ok. 400 studentów. To ponad 40 procent studentów jednego roku – mówi prof. Płoszajski. Prorektor ds. Współpracy z Zagranicą podkreśla, że zagraniczne wyjazdy studentów mają duże znaczenie nie tylko dla rozwoju ich samych, ale i całej Uczelni. – Studenci wracają do nas z wymian międzynarodowych i opowiadają, jak to „tam jest dobrze”. To motywuje nas do podnoszenia poziomu SGH, do gonienia europejskiej czołówki, a nie zadowolenia się pozycją najsilniejszej uczelni w regionie – zapewnia. Wyjazdy na stypendia to jedno, ale może się okazać, że najlepsi absolwenci studiów licencjackich nie będą chcieli kontynuować nauki na studiach II stopnia w SGH, ale wybiorą uczelnie zagraniczne. Prof. Płoszajski chciałby zatrzymać najlepszych studentów na Uczelni, aby utrzymać wysoki poziom i pozycję SGH. – Nie powiedziałabym, że to źle, jeśli nasi absolwenci wyjadą za granicę po ukończeniu studiów I stopnia na SGH – mówi jednak prof. Wojtkowska-Łodej. – Oznaczałoby to bowiem, że nabywają u nas taką dawkę wiedzy i znają języki obce na takim poziomie, że mogą spokojnie radzić sobie na wybranych uczelniach w innych krajach – przekonuje. Według Dziekan Studium Licencjackiego bardzo ważne jest, aby niezależnie od możliwości realizowania studiów II stopnia za granicą, studenci studiów licencjackich mogli wyjeżdżać na stypendia i praktyki zagraniczne. Zgadza się jednak, że ponieważ przez egzaminy językowe proces rekrutacji na stypendia może trwać nawet rok, czasu na decyzję nie jest dużo. – Dlatego zachęcamy studentów do pisania testów kompetencyjnych z języków już na pierwszym semestrze. Uczestnicząc w tworzeniu regulaminu rekrutacji na wyjazdy zagraniczne w tym roku i na kolejne lata, dbamy także o to, aby umożliwiał on ubieganie się o wyjazdy także studentom pierwszego roku, rozpoczynającym dopiero naukę w SGH – zapewnia prof. Wojtkowska-Łodej. O planowanych

MAGIEL styczeń-luty 2008

zmianach MAGIEL pisał już miesiąc temu (artykuł można znaleźć na naszej stronie: www.magiel.waw.pl). Z perspektywy jednolitych – Mamy w tej duże zróżnicowanie rodzajów studiów. Oprócz studiów dwustopniowych ciągle przecież funkcjonują jeszcze jednolite studia magisterskie i dawne studia zaoczne – przypomina prof. Wojtkowska-Łodej. Studenci jedno-

jednolity i dwustopniowy przenikają się nawzajem i przez to na pewno nasiliły się również niedogodności. – Dlatego mimo dotychczasowej akcji informacyjnej dla studentów, podejmuję wraz z zespołem dziekańskim ciągle nowe inicjatywy m.in. w postaci spotkań bezpośrednich ze studentami poszczególnych lat, mające na celu przybliżenie programu studiów, informacji o kierunkach, seminariach licencjackich itp. – mówi prof. Wojtkowska-Łodej. Stu-

Prof. Marek Garbicz: Moim zdaniem w kontekście standaryzowania nauczania, przynajmniej jeśli chodzi o moje wykłady, nic się nie zmieniło. Nadal mamy jedynie określone pewne minimum programowe, które należy zrealizować. lici najczęściej narzekają na małą liczbę uruchomionych przedmiotów. – Pomyślałam, że zrobię ścieżkę z zarządzania logistycznego, ale nie uruchomiono z niej nawet połowy wykładów – narzeka Kinga z IV roku. Podobne odczucia ma Paweł, również z IV roku. – Studiuję mało popularną ekonomię i wiele z bardziej zaawansowanych przedmiotów z tego kierunku nie będzie prowadzonych w najbliższym semestrze – zauważa. To jeszcze nie koniec Choć my pokusiliśmy się o pewne podsumowanie opinii na temat zmian, jakie zaszły w organizacji nauczania w ciągu ostatnich dwóch lat, to do tego tematu na pewno będzie należało za jakiś czas wrócić. Na razie systemy jednolity i dwustopniowy przenikają się nawzajem i przez to na pewno piętrzą się wątpliwości studentów. – W okresie przejściowym, który ciągle jest jeszcze naszym udziałem, systemy

denci to doceniają. – Spotkania można ocenić całkiem pozytywnie, władze klarownie wszystko wyjaśniają. Czasem można im tylko zarzucić, że biorą się za to za późno – zauważa Ania z II roku. O całkowitym zakończeniu procesu dostosowawczego będziemy mogli mówić, gdy SGH opuszczą ostatni studenci jednolici. Na to należy poczekać przynajmniej do końca roku akademickiego 2009/2010. Jednak już rok wcześniej mury SGH opuszczą pierwsi absolwenci studiów licencjackich. Okaże się, ilu z nich zdecyduje się na kontynuowanie edukacji na naszej Uczelni, ilu wyjedzie za granicę. Dowiemy się, jak będzie wyglądała ich pozycja na rynku pracy – także w konkurencji z absolwentami starego systemu. – Studia dwustopniowe są ogromnym wyzwaniem zarówno dla Szkoły, jak i dla studentów – przyznaje prof. Wojtkowska-Łodej. Najciekawsze więc dopiero przed nami.


MAGIEL styczeń-luty 2008

RAPORT MAGLA

Prof. dr hab. Tomasz Szapiro:

Reforma zbyt wczesna Jak ocenia pan ostatnie dwa lata na SGH? Prof. dr hab. Tomasz Szapiro: Reformy nie oceniam, bo jeszcze na to za wcześnie. Robię swoje – bardzo dużo uczę, wypromowałem w ciągu tych dwóch lat czterech doktorów i wielu magistrów, opublikowałem kilka artykułów. Kiedy uczę w budynku C mam wrażenia, jak po podróży wehikułem czasu, kiedy borykam się z administracją grantów – też, ale w przeciwną stronę. Czy Uczelnia była dobrze przygotowana do reformy studiów? Oczywiście, nie była. W 2005 roku, po dekadzie radykalnej przemiany, uczelnia potrzebowała istotnych zmian korygujących, ale – przynajmniej w mojej ocenie – na pewno nie potrzebowała gruntownej reformy systemu nauczania. W piłce nożnej nie zmienia się ani zawodników, ani sposoby gry, gdy drużyna gra dobrze i wygrywa. A SGH wygrywała na wszystkich frontach i boiskach. I nie dążyła do zmian systemowych. Drugorzędnego znaczenia reformy dla SGH dowiodły poprzednie wybory rektorskie, w których żaden z kandydatów nie zapowiadał ekspresowego wprowadzenia studiów dwustopniowych, ograniczenia liczby godzin studiów, zmniejszenia możliwości wyboru wykładów i wykładowców oraz dostępu do studiów magisterskich dla naszych absolwentów-licencjatów. Reformę oceniam jako przedwczesną. Obudziła wiele nadziei, ale niepoprzedzona analizami wywołała gwałtowną dyskusję programową, która została zdominowana w większym stopniu przez postulaty indywidualne i nakazy zewnętrzne niż przez interesy strategiczne Uczelni. Nowa strategia SGH dopiero powstaje, stara nie została wykorzystana… W dyskusji zignorowano ważne wątki. Np. sytuacji tych naszych absolwentów studiów pierwszego stopnia, którzy – jeśli chcą w SGH kończyć studia stopnia drugiego – są dziś zmuszeni do ponownego ubiegania się o miejsca na swej macierzystej uczelni.

identyfikuję ze spadkiem liczby oferowanych godzin, zmniejszeniem liczby przedmiotów oferowanych studentom i swobody wyboru tych przedmiotów, więc za sukces uznaję to, co realizatorom reformy – dzięki staraniom części środowiska uczelnianego – się nie udało. Pomimo silnych nacisków nie udało się całkowicie pozbawić żadnego ze studentów dostępu do wykładów np. z matematyki, choć znacznie zmniejszono liczbę godzin zajęć z tego przedmiotu. Nie udało się przyporządkować studentów do kierunków, co także postulowano jeszcze dwa lata temu na niektórych oficjalnych spotkaniach. Bardzo wysoko oceniam widoczną dbałość władz o powierzanie zajęć osobom, które posiadają stosowne kwalifikacje zweryfikowane dorobkiem i pozycją naukową. Akademicki wykładowca nie może być akademickim androidem – utytułowanym belfrem, epatującym studentów imitacją osobowości naukowej. Jak ocenia Pan profesor poziom nauczania na SGH po wprowadzeniu reformy? Poziom nauczania „nowej SGH” nie może być oceniony, bo ta jeszcze nie zaistniała – nie ma wszak absolwentów, którzy ukończyli studia zgodnie z nowym programem. Podzielam z bardzo wieloma kolegami – i pewnie autorem tego pytania – niepokój o poziom nauczania z innego, pozauczelnianego, powodu. Nastąpiły niepokojące zmiany w otoczeniu Uczelni, które prowadzą do zagrożeń dla naszej dydaktyki. Szczególnie niepokoją: obniżenie jakości nauczania licealnego, a zwłaszcza efekty przejściowego wycofania matematyki z matur, oraz prostackie rozumienie dyrektywy bolońskiej, skutkujące zmianami administracyjnymi, bez odniesienia do istoty postulatów deklaracji bolońskiej – podniesienia jakości nauczania i zwiększenia mobilności studentów. Skutkiem reformy nie jest przecież podniesienie jakości kształcenia, skoro zmniejszył się czas nauczania i zmniejszyły się możliwości indywidualnego kształtowania ścieżki studiów. Skądinąd liczne wyjazdy naszych studentów

Poziom nauczania „nowej SGH” nie może być oceniony, bo ta jeszcze nie zaistniała – nie ma wszak absolwentów, którzy ukończyli studia zgodnie z nowym programem. Co konkretnie nie udało się podczas planowanej reformy? Nie postrzegam reformy jako realizacji „planu”, więc nie mogę ocenić jej sukcesu czy też porażki przez pryzmat „planowania”. Ot, przyszedł nakaz sytuacyjny, uczelnia dostosowała się do sytuacji. Doświadczamy zmian: pracownicy mniej zarabiają, struktura skróconych studiów nie sprzyja jakości, powstały problemy koordynacyjne i organizacyjne. To nasze kłopoty, zaciskamy zęby i radzimy sobie z nimi, tak jak umiemy. Raz lepiej, raz gorzej. Wydaje się, że nie zmienił się jeszcze dobry wizerunek SGH – w tym kontekście to sukces. Za to w kraju i za granicą zaczyna się ostrożniej oceniać skutki zbyt pośpiesznego realizowania procesu bolońskiego. A co jest największym sukcesem reformy? Ponieważ obecne zmiany w sferze nauczania

są przecież skutkiem pozauczelnianych inspiracji. Czy program pracy ze studentami na studiach dwustopniowych jest dobrze przygotowany? Nie mam jeszcze doświadczeń pozwalających jednoznacznie ocenić okrojony program. Moje przedmioty, tzn. te, których ja uczę, bardzo negatywnie doświadczyły zmian programów w liceach. Uczelnia zamiast pomóc studentom słabiej przygotowanym w liceach przez zorganizowanie dodatkowych zajęć lub zwiększenie liczby godzin, zareagowała zmniejszeniem tej liczby. W efekcie okrojono program, mniej jest czasu na objaśnianie tych bardziej zaawansowanych tematów, które się ostały. Niemniej staram się traktować tę sytuację raczej jako wyzwanie niż wyrok. Staram się na przykład budować motywację do samodzielnej pracy ściągając na wykłady gości-praktyków, którzy

swoimi sukcesami dowodzą, jak bardzo warto angażować się w zdobywanie fundamentu umiejętności analitycznych jakim jest wiedza z matematyki, statystyki, czy ekonometrii... A czy matura jest dobrą metodą rekrutacji? Nie widzę alternatywy. Ale to jest problem drugorzędny! Naszym problemem będzie niedługo pytanie, skąd w ogóle wziąć studentów, a nie jak ich wyselekcjonować. Zadecyduje o tym ciągle jeszcze rosnąca liczba uczelni, malejąca już liczba kandydatów na studia oraz dostępność uczelni europejskich dla kandydatów na studia. Nie matury są naszym wyzwaniem, ale jakość i atrakcyjność naszej oferty. Jakie poprawki „kursu” powinniśmy zatem zastosować podczas wdrażania systemu dwustopniowego? Co powinno zostać niezmienione? SGH cieszy się świetną reputacją. Fundamentalnych zmian dokonuje się ostrożnie, zwykle – przy zmianie władz rektorskich po drugiej kadencji. Dziś ewidentnie należy rozumnie dążyć do: przywrócenia pionowej drożności studiów, czyli stworzyć dostęp i możliwości zaliczania wykładów z obu poziomów studiów wszystkim studentom; utrzymania troski o poziom zajęć przez docenienie merytorycznej pozycji wykładowców; rozbudowy związku nauczania z praktyką poprzez udział praktyków w zajęciach – wykorzystanie studiów przypadków powinno być standardem, a nie egzotyką. Należy traktować dydaktykę jako obszar, w którym trzeba inwestować nie tylko w budynki i komputery, ale też w ludzi – motywować ich i doceniać, żeby reformy nie identyfikowali jedynie z kosztami. Jakie ma pan pomysły na reformę szkolnictwa na szczeblu centralnym? Trzeba zacząć od zwiększenia opłacalności dobrego nauczania, bo przecież ani szkolny, ani akademicki nauczyciel nie może na boku zarabiać na luksus uprawiania zawodu. Trzeba inwestować w rozwój umiejętności – wiedza wymaga częstych rekonstrukcji. No i trzeba tępić patologie, w tym – automatyzmy i bezmyślność. To cele. A droga? W sytuacji braku finansowania pozostają zmiany regulacyjne. Trzeba sprzyjać otwarciu systemu na Europę i świat, sprzyjać przepływowi studentów i wykładowców między uczelniami i sensownym interakcjom z biznesem. Początek? Rzetelna ocena faktów – od poziomu publikacji po jakość instytucji regulacyjnych.

13


14

RT O P RA GLA MA

MAGIEL styczeń-luty 2008

Prof. dr hab. Joachim Osiński, Prorektor ds. Nauki i Zarządzania:

Trzeba zrobić drugi krok

MAGIEL: Czy zmiany, jakie zaszły na Uczelni w ciągu ostatnich 2 lat, można nazwać reformą? Prof. dr hab. Joachim Osiński: Można, choć tak naprawdę były to po prostu zmiany dostosowawcze. Reforma oznacza całościową koncepcję realizowaną od początku do końca, krok po kroku, tymczasem tutaj tak nie było. Mieliśmy pewne działania podejmowane najczęściej ad hoc, gdyż wynikały z tego, co zrobiono wcześniej. I jakie są tego konsekwencje? Ostatecznie spłaszczyły się możliwości wyborów przedmiotów przez studentów. Zgodnie z postanowieniem Senatu Akademickiego wykładowcy mogą zgłosić do informatora maksymalnie pięć przedmiotów. Gdy dodamy do tego minimalnie, ale jednak malejącą liczbę pracowników naukowych, to okaże się, że drastycznie zmniejszyła się liczba uruchamianych wykładów. Tymczasem mamy dwa poziomy i więcej kierunków studiów niż do tej pory. Ale studia licencjackie trwają trzy lata, więc chyba wymiar przedmiotów podstawowych należy ograniczyć.

Tak naprawdę to przy liczbie i różnorodności kierunków, jakie mamy w SGH, nie ma możliwości stworzenia jednolitego kanonu przedmiotów podstawowych. Ani w znaczeniu ich liczby, ani wymiaru godzinowego. Innych przedmiotów potrzebuje przyszły finansista, innych ktoś, kto chce studiować stosunki międzynarodowe. Dlatego już na początku nauki na Uczelni powinno być przygotowanych kilka kanonów zróżnicowanych pod względem przedmiotów i obowiązkowych dla odpowiednich grup studentów w zależności od tego, czy chcą mieć dyplom finansisty czy marketingowca. Czyli idziemy w stronę deklarowania kierunku już na pierwszym semestrze. Studenci bardzo się przed tym bronią, ale pamiętajmy, że w 99 procentach uczelni w Polsce absolwenci szkół średnich są rekrutowani na kierunki. I potem to ci, którzy ukończą uniwersytety będą mieć przewagę nad naszymi absolwentami. Bo tam studenci będą przez 3 czy 5 lat kształceni w jednym kierunku, u nas ten okres jest krótszy. Aby nasz system pozostał w pewnym stopniu elastyczny, możemy rekrutować na kierunki,

ale pozostawić studentom furtkę – pozwolić na zmianę swojej decyzji na przykład po roku. Jest pan więc zwolennikiem zmian w obecnym systemie. Tak. Trzeba wprowadzić takie zmiany, aby dać studentom wykształcenie na wysokim poziomie, a wykładowcom – możliwość pracowania. Inaczej będziemy marnować potencjał naukowy pracowników, a studenci będą męczyć się na zajęciach, które ich nie interesują. Jesteśmy więc w połowie drogi. Zrobiono jeden krok, pora na drugi. Pytanie, kto ma to zrobić. Moim zdaniem nie ci, którzy zrobili pierwszy krok, bo oni są wobec swoich pomysłów bezkrytyczni.

Prof. dr hab. Piotr Płoszajski, Prorektor ds. Współpracy z Zagranicą:

Zatrzymać wybitnych MAGIEL: Nie tak dawno zaprezentował się Pan profesor na naszych łamach jako przeciwnik standaryzacji studiów. Jak ocenia Pan dwa lat standaryzowania przedmiotów w SGH? Prof. dr hab. Piotr Płoszajski, Prorektor ds. Współpracy z Zagranicą: Ostatnie dwa lata oceniam dobrze. Rzeczywistość okazała się mniej dramatyczna, niż można się było spodziewać. Nawet zwolennicy drastycznej standaryzacji zrozumieli, że to nie jest droga i nie wydaje mi się, aby gdziekolwiek wdrożono standaryzację w tak radykalnej formie, jak na początku planowano. Skoro standaryzacja już teraz traci zwolenników, to dlaczego rozpoczęto jej wdrażanie? Standaryzacja jest konieczna, gdyż jesteśmy częścią międzynarodowego systemu edukacji i musimy wiedzieć, przez jakie kursy przeszli i co w ich trakcie zrealizowali studenci z zagranicy, gdy przyjeżdżają do nas. Tak samo wykładowcy zza granicy muszą wiedzieć co znaczy na przykład, że nasz student ukończył „Ekonomię I”. By to osiągnąć, nie trzeba ustalać reguł samego prowadzenia wykładu. Zgadza się. Trzeba standaryzować przekazywaną wiedzę, czyli umawiać się co do tego, jakie koncepcje i jakie pojęcia powinny być wyjaśniane. Nie sposób, w jaki się to robi. Jeżeli wykład jest mniej konwencjonalny, ale przekazuje ustalone minimum programowe, to wszystko jest w porządku. Ale już bez standaryzacji istnieje jakaś

w miarę spójna sylwetka absolwenta i studenta SGH. Jakby Pan określił taki profil? Gdybyśmy używali tradycyjnego znaczenia pojęcia „profil”, to czegoś takiego nie ma. Dlatego, że mamy system indywidualnych studiów. To zaleta, ale też trochę wada, bo pracodawca nie zawsze wie, jakiego absolwenta otrzymuje. Natomiast rola szkoły to nie tylko wpojenie wiedzy, ale także wartości, postaw i przekonań. Dzięki temu przyszły pracodawca naszych studentów jest pewien, że dostaje osobę, która ma pewne cechy charakteru – motywację, umiejętności społeczne, organizacyjne i przywódcze. Te cechy powodują, że nasi absolwenci są naprawdę wyjątkowi. To naprawdę bardzo przyjemne obserwować, jak między drugim a trzecim rokiem czasem nawet zakompleksione osobniki dojrzewają, stają się świadome celów życiowych. Uczelnia pomaga im osiągnąć ten etap, a potem utrwala ten stan. Teraz między drugim a trzecim rokiem myśli się raczej o pracy licencjackiej. Natomiast osoby spoza SGH, które przyjdą na studia magisterskie, będą mieć wpojone „nie nasze” cechy i ideały. Czy w nowym systemie Szkoła zdąży wykształcić ludzi, o których pan mówi? Zgadzam się, że podzielenie studiów na dwa stopnie to w tej kwestii problem. Ale przypominam, że to nie my wymyśliliśmy proces boloński. Można było opóźnić jego wdroże-

nie, ale nie można było tego uniknąć. To stawia przed nami trudne i ambitne zadania. Naszym głównym celem powinno być zatrzymanie jednostek wybitnych na SGH po zakończeniu studiów I stopnia. Jeśli nie uda nam się utrzymać SGH na wysokim poziomie, to ci najlepsi po studiach licencjackich wyjadą. I zostaną ci średni oraz ci, którzy przyjdą do nas z innych szkół. Co wpłynie na jakość studiów. Do tego zmierzam. Jakość tej szkoły bierze się z dwóch źródeł – jakości kadry, ale i jakości studentów. To wy nas często inspirujecie i zmuszacie do pracy. Najlepszy dowód to szkoły prywatne, które mają dobrą kadrę, ale bardzo różnych studentów. Obawa jest taka, że jak nie będziemy mieli dobrych studentów, to sami też nie będziemy się sprężać. Dlatego robimy dużą krucjatę tego, aby bez wyjeżdżania za granicę na całe studia magisterskie, można było uzyskać podwójny dyplom. Chcemy dobrym studentom pokazać: zostań u nas na magisterskie, bo studiując tutaj też możesz jednocześnie zdobyć dyplom zagranicznej uczelni.


MAGIEL styczeń-luty 2008

UCZELNIA

WS

KRÓ CIE

Stypendia bądźcie czujni Możliwe, że już koniec z późnymi wypłatami stypendiów. Samorząd Studentów, Centrum Informatyczne, Kwestura i Dziekanaty SGH stworzyły nowy system informatyczny, który ma przyspieszyć otrzymywanie stypendiów o ok. miesiąc. Nowa metoda wymagała jednak zmiany w regulaminie naliczania stypendiów. Najważniejsza z nich głosi, iż „Stypendium naukowe nie przysługuje studentom, którzy nie zaliczyli wszystkich przedmiotów do ostatniego dnia: a) października w przypadku przedmiotów realizowanych w semestrze letnim, b) marca w przypadku przedmiotów realizowanych w semestrze zimowym.” W praktyce oznacza to, iż na „rozliczenie” sesji student ma sześć tygodni od jej końca, jeżeli zamierza otrzymać stypendium. Zaliczenie przedmiotu rozumiane jest tutaj poprzez pojawienie się oceny w Wirtualnym Dziekanacie. Do średniej względnej nie będą również wliczane oceny z przedmiotów realizowanych przez mniej niż trzy osoby . Samorząd Studentów prosi o kierowanie pytań dotyczących nowego systemu na adres: stypendia@gmail.com

(ms wsp. as)

Gdzie legitymacje? Wielu osobom, które złożyły wnioski o Elektroniczną Legitymację Studencką stosunkowo późno, wydano już dokumenty. Jednak część studentów wciąż czeka na odbiór ELS, mimo że wnioskowali wcześniej od swoich kolegów. Osobom zaniepokojonym wyjaśniamy: – Niektóre zdjęcia zostały nieprawidłowo opisane i stąd opóźnienie. Na odwrocie fotografii wystarczy umieścić numer indeksu – wyjaśnia Jarosław Owsiewski z Centrum Informatycznego. Więcej o elektronicznych legitymacjach studenckich i ich wymianie w poprzednim MAGLU, dostępnym na www.magiel.waw.pl

(ak)

Schować pety! Od 7 stycznia tego roku przed głównym wejściem do budynku G obowiązuje całkowity zakaz palenia. Mimo to nie wszyscy palacze zrezygnowali z „dymka” przed szkołą. „Odchodzę na kawałek i już mogę zapalić” – mówi jeden z nich – „Przez ten cały zakaz jest tylko więcej petów na chodniku”. Kanclerz Matłachowski tłumaczy – „<<władztwo>> Uczelni ogranicza się jedynie do podcieni i zadaszonych schodów wejściowych. Poza tym obszarem, uwzględniając istnienie publicznego ciągu komunikacyjnego nie znajdującego się w gestii SGH, sam zakaz oczywiście nie obowiązuje”. Obecnie palacze mogą palić przy

wejściu do łącznika. Matłachowski informuje, iż Uczelnia już niedługo zaproponuje rozwiązanie kwestii nowej zadaszonej, zewnętrznej „palarni”. Ma ona się znajdować w pobliżu wyjścia do ogrodu rektorskiego. Na palarnię wewnątrz budynku studenci nie mają co liczyć, z powodu rozlicznych przepisów na temat tego typu pomieszczenia. Większość osób jest jednak zadowolona z zakazu. Do przeciwników prohibicji kanclerz Matłachowski kieruje pytanie: „Na całym świecie, a ostatnio szczególnie w różnych krajach Unii Europejskiej stale poszerza się obszar, gdzie obowiązują ścisłe i coraz bardziej rygorystyczne zakazy palenia tytoniu. Czy nie powinien to być zatem trend , z którym powinniśmy podążać?” (ms)

Nasi rządzą Dziekan Kolegium Analiz Ekonomicznych, były rektor SGH, prof. dr hab. Marek Rocki, został przewodniczącym Państwowej Komisji Akredytacyjnej. PKA działa od 2002 r. Wszystkie uczelnie działające na podstawie ustawy o szkolnictwie wyższym mają obowiązek poddać się jej ocenie. Jeżeli ta okaże się negatywna, możliwe jest cofnięcie lub zawieszenie przez ministra uprawnień do kształcenia w danym kierunku. Do obowiązków nowo wybranego przewodniczącego należy nadzór nad jedenastoma zespołami kierunków studiów. Oprócz prof. Rockiego, SGH reprezentowana jest w zespole kierunków ekonomicznych przez prof. dr. hab. Jana Sulmickiego. (ms)

Biuletyn Informacji Publicznej

Krok ku transparencji

Skrót BIP wielu studentom naszej Uczelni kojarzy się z Biurem Informacji i Promocji, ale już niedługo się to zmieni, ponieważ ten skrót został zarezerwowany dla czegoś o szerszym znaczeniu. Jednak co innego przeczytamy na stronach www.bip.gov.pl

S

tworzenie spójnego systemu, w którym obywatel w prosty sposób może uzyskać aktualne informacje o danym organie publicznym, ma swoje źródło w konstytucji. „Obywatel ma prawo do uzyskiwania informacji o działalności organów władzy publicznej oraz osób pełniących funkcje publiczne. (...) Prawo do uzyskiwania informacji obejmuje dostęp do dokumentów (...)”. Te stwierdzenia znajdujące się w rozdziale drugim ustawy zasadniczej stały się przyczynkiem do powstania w 2001 roku Ustawy o dostępie do informacji publicznej, która wprowadziła obowiązek zamieszczania informacji w Biuletynach informacji publicznej ( to właśnie BIP) oraz określiła precyzyjnie treść wpisów. Jaki jest status prawny jednostki? Czym się zajmuje? Jakim majątkiem dysponuje? Jaki ma tryb działania? Kto sprawuje w niej władzę? Jak rozpatruje określone sprawy? Wreszcie z kimś

się kontaktować w określonym przypadku? Tego wszystkiego dowiemy się otwierając witrynę www.bip.gov.pl lub klikając na charakterystyczną ikonę BIP na stronie jednostki, która nas interesuje. Obowiązkiem tworzenia i publikowania tych informacji objęte są m.in. organy władzy publicznej i samorządowej, wszystkie podmioty reprezentujące majątek publiczny, Skarb Państwa, partie polityczne i związki zawodowe. Jako jednostek podległych Ministrowi Nauki i Szkolnictwa Wyższego, obowiązek ten dotyczy także uczelni wyższych. Niestety nasza Uczelnia wciąż nie stworzyła swojego Biuletynu. Nie jest w tej kwestii wyjątkiem, bo chociażby Uniwersytet Jagielloński również z tym zwleka. Rzecznik prasowy SGH Tomasz Rusek zapewnia, że trwają prace nad wyłonieniem osoby, która zajmie się stworzeniem i administrowaniem Biuletynu. BIP SGH ma zostać uruchomiony w tym roku kalendarzowym.

Idea Biuletynu Informacji Publicznej wydaje się słuszna. Dzięki niemu jednostki państwa stają się dla obywatela bardziej przejrzyste i zrozumiałe. Zebranie tylu informacji w ujednoliconej formie pozwala również zaoszczędzić czas przy ich przeglądaniu. Niestety wiele organów nie tworzy swoich Biuletynów. Jest to wynikiem braku sankcji za jego nie opublikowanie, ale chyba też brakiem świadomości korzyści, jakie przynosi. Jeśli chodzi o treść, BIP-y różnych instytucji są ujednolicone, ale funkcjonalność i opracowanie graficzne różnią się i często pozostawiają wiele do życzenia. Przejrzyście i zachęcająco wygląda przykładowo Biuletyn Prezydenta RP czy Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Lublinie. Znacznie mniej zachęca strona na przykład Uniwersytetu Warszawskiego. Trzeba pamiętać, że BIP to wizytówka jednostki, niejednokrotnie pierwsze miejsce, do którego zaglądają ludzie zainteresowani współpracą bądź załatwieniem jakiejś sprawy w danej jednostce. Stąd tak ważne, jak Biuletyn wygląda. Warto o tym pomyśleć przy uruchamianiu Biuletynu Informacji Publicznej w Szkole Głównej Handlowej. Piotr Szymaniak

15


16

UCZELNIA

MAGIEL styczeń-luty 2008

Artykuł Rektora SGH

Student nic nie musi?

Redaktor naczelny Magla dał mi szansę swoistego rewanżu za liczne teksty, w których studenci oceniają decyzje władz Uczelni. Poprosił, żebym do jubileuszowego numeru pisma napisał o organizacjach studenckich działających w SGH. Jednak intencją redakcji – jak sądzę – ani też moją, nie jest konfrontacja, ale ubarwienie jubileuszu, a przy okazji, być może, sprawdzenie czy rektor potrafi napisać coś poza podręcznikiem do międzynarodowych stosunków gospodarczych lub okolicznościowym przemówieniem. Tak czy inaczej jest to dla mnie wyzwanie publicystyczno-literackie, w którym chciałbym odpowiedzieć na pytanie czy, dlaczego i jak warto działać w organizacjach studenckich.

O

czyśćmy przedpole oczywistym twierdzeniem, że „student nic nie musi”. Jeżeli zalicza kolejne semestry w terminie, a przy tym jest osobą przyzwoitą i koleżeńską, to ani koledzy, ani tym bardziej wykładowcy, nie mogą mieć pretensji, że cały wolny czas spędza poza uczelnią i nie angażuje się w żadną działalność oprócz nauki. Taka postawa, w czasach słusznie minionych zwana aspołeczną, może wynikać z różnych przyczyn, od trudnej sytuacji materialnej i obowiązków rodzinnych, do czasochłonnej działalności poza SGH, jak np. studia na innej uczelni, oryginalne hobby czy działalność polityczna. Przyjęcie takiego modelu działania nie zamyka drogi do przyszłej kariery zawodowej, a niekiedy może jej nawet sprzyjać.

Czy zatem warto? Organizacje są jedną z aren nadobowiązkowej aktywności studenckiej. A czas studiów warto spożytkować nie tylko na naukę, do czego studenci zobowiązują się w uroczystym ślubowaniu, nie tylko na zabawę, do czego wzywa trzynastowieczny hymn studencki Gaudeamus igitur, ale także na rozwijanie naszych talentów, predyspozycji i zainteresowań oraz na bezinteresowną działalność na rzecz dobra wspólnego. Taka praca rozwija naszą osobowość, a zdobyte w ten sposób umiejętności i doświadczenia mogą być bardzo przydatne w pracy zawodowej. Ileż to transakcji handlowych miało swój początek w luźnej rozmowie na jachcie, korcie czy stoku narciarskim? Jest jednak wysoce prawdopodobne, że w żadnym z tych miejsc nie znaleźlibyśmy się, nie doskonaląc się w czasach studenckich w żeglarstwie, tenisie czy narciarstwie. Praca społeczna w SGH często określa późniejszą drogę życiową naszych absolwentów. Tak właśnie było w przypadku Jerzego Koźmińskiego, byłego ambasadora Polski w Stanach Zjednoczonych i „współautora” przystąpienia naszego kraju do NATO, a kiedyś szefa Komisji Zagranicznej Rady Uczelnianej SZSP i jednego z organizatorów słynnych międzynarodowych seminariów studenckich Wschód-Zachód. Całkiem niedawno

usłyszeliśmy z ust Janusza Pietkiewicza, dyrektora Teatru Wielkiego w Warszawie, że w jego karierze dużą rolę odegrały zarówno studia w SGPiS, jak i udział w życiu kulturalnym Uczelni, koncentrującym się wówczas w Hadesie.

O ruchu naukowym Przez wiele lat studenckie koła naukowe były działalnością społeczną wytyczającą dalszą karierę naukową. Ostrogi młodego badacza zdobywało w nich całe pokolenie moich rówieśników, będących dzisiaj profesorami SGH. Działalność wielu z tych kół, a także ich opiekunów (np. prof. Jacka Mareckiego) jest już dzisiaj swoistą legendą. Koła, przez ich stosunkowo niewielką liczbę, zaspokajały popyt na dobrze pojętą elitarność – popyt całkowicie zrozumiały i jakże aktualny także dziś. Obecnie kół naukowych jest jednak bez porównania więcej. Dodatkowo, ich aktualna liczba jest wręcz trudna do ustalenia. Część z nich bowiem po krótkim okresie ożywionego działania (ocierającego się niekiedy o ADHD), popada z kolei w letarg, który niekiedy trudno odróżnić od śmierci. Istnieją dwa skrajne poglądy dotyczące prawdziwej eksplozji tej formy działalności. W pierwszej, optymistycznej wersji, jest to zaspokojenie popytu społecznego na integrację w małych zespołach. Pozwala wypełnić lukę powstałą jako uboczny efekt sposobu organizacji dydaktyki w SGH. W systemie tym, jak wiadomo, nie ma stałych grup studenckich, co sprawia, że prawie każde zajęcia – jeżeli nie liczyć języków – student odbywa w innym gronie koleżanek i kolegów. Jest jednak także druga, znacznie mniej przyjemna interpretacja powstawania kół efemeryd o żywocie niekiedy nie przekraczającym jednego roku akademickiego. Według tej koncepcji zakładanie kół naukowych jest narzędziem pozwalającym pewnej grupie osób wzbogacić swój życiorys. Złośliwsi zadają w tym kontekście pytanie o dopuszczalną liczbę wiceprezesów koła naukowego, a najzłośliwsi sugerują podjęcie w tej dziedzinie badań na wzór tych, które w odniesieniu do liczby aniołów mieszczących się na główce szpilki prowadzili kiedyś scholastycy. Osobiście najwyżej cenię koła, które potrafią utrzymać wysoki poziom aktywności przez długi czas. I przede wszystkim takie, które pod okiem opiekuna i katedry uczestniczą w badaniach.

Współpraca studentów nieraz czyni cuda

O ideach Społecznego zaangażowania studentów nie sposób oddzielać od ideowości i tradycji. Obie te wartości są obecne przede wszystkim w statutach ZSP, NZS i ASK Soli Deo. Bardzo wysoko cenię aktywność tych organizacji, zwłaszcza ich działalność kulturalną i charytatywną. Wydaje mi się jednak, że obszar ich działania ulega pewnemu zawężeniu przede wszystkim na skutek rozszerzania działalności kół naukowych na pola pozostające w bardzo luźnym związku z nauką. Wydaje się, że działalność organizacji jest najbogatsza wówczas, kiedy pielęgnowane są właściwe dla danej organizacji wartości i tradycja. Dlaczego ZSP nie organizuje spotkań z działaczami tej organizacji z czasów sprzed dodania do jej nazwy słowa „socjalistyczny”, a więc z okresu, w którym była ona, ku zmartwieniu ZMS, praktycznie jedynym liczącym się i stosunkowo niezależnym reprezentantem całego środowiska studenckiego? Dlaczego NZS, posiadający chlubną kartę organizacji walczącej o demokrację nie organizuje w Auli Spadochronowej wystawy upamiętniającej początki swego działania? Myślę, że gdyby takie przedsięwzięcie doszło do skutku 13 grudnia 2007 r., a więc w kolejną rocznicę wprowadzenia stanu wojennego, nawet autorzy pomysłu zamiany jej w tym dniu na wielkie gadżetarium, przyklasnęliby takiej inicjatywie.

O odpowiedzialności Działalność społeczna to wreszcie odpowiedzialność. Muszą ją mieć na uwadze przede wszystkim działacze Samorządu Studentów. Jak wiadomo jest on przede wszystkim oficjalnym reprezentantem studentów i z tego tytułu na jego członkach, a zwłaszcza na przewodniczącym, ciąży bardzo duża odpowiedzialność, zarówno wobec elektorów jak i wobec całej Uczelni. Godzenie obu tych odpowiedzialności nie jest wbrew pozorom łatwe. Nie ulega wątpliwości, że interes studentów jest ogólnie zbieżny z interesem uczelni. Jednakże bywa on niekiedy różnie rozumiany. Inaczej interpretują go nauczyciele akademiccy pracujący na uczelni przez kilkanaście lub kilkadziesiąt lat, a inaczej studenci spędzający w niej najwyżej pięć lat. Podobne różnice występują między wybieranymi na rok władzami samorządu a wybieranymi na trzyletnią kadencję władzami akademickimi.


MAGIEL styczeń-luty 2008

Dobry samorząd to moim zdaniem taki, który cały czas przypomina władzom akademickim o potrzebie pilnego załatwienia ważnych spraw studentów i nie godzi się, aby odkładać je ad calendas graecas. Dobry samorząd to jednak także taki samorząd, który rozumie, że spełnianie niektórych postulatów nie da się pogodzić z długookresowym interesem uczelni. Zatem działacz samorządowy musi mieć dość odwagi, aby przeciwstawić się, jeżeli zajdzie taka potrzeba, postawom typu „aprés nous le déluge”, nawet jeżeli wie, że niektóre przedsięwzięcia podejmowane przez władze akademickie nie przyniosą korzyści aktualnie studiującym, ale dopiero tym, którzy właśnie rozpoczynają naukę w liceum.

UCZELNIA

I wreszcie, pracując w organizacjach studenckich czy w ogóle będąc aktywnym społecznie należy pamiętać, że działając dla dobra wspólnego nie możemy oczekiwać za to nie tylko zapłaty, ale również sławy i chwały. Natomiast tym, którzy z całą pewnością tak właśnie postępują jesteśmy natomiast winni pamięć. Warto zatem pamiętać, że zdrowie, a być może i życie nas czy naszych bliskich, uratowali nieznani społeczności akademickiej studenci SGH honorowo oddający krew, że wielu imprez uczelnianych (np. doktoratu honoris causa José Barroso) nie można byłoby zorganizować bez udziału woluntariuszy studenckich, a żadna z nich

nie mogłaby się odbyć bez udziału pocztu sztandarowego.

Na zakończenie W pełni doceniam wysiłek wszystkich studentów, którzy pracując społecznie w licznych organizacjach działają na rzecz dobra wspólnego. Jednak cichą bohaterką tej pracy pozostanie nieznana mi z nazwiska studentka naszej Uczelni, która wchodząc w skład pocztu sztandarowego SGH na jednej z uroczystości patriotycznych w kościele św. Anny, po chwilowych zasłabnięciach dwukrotnie wracała na swoje miejsce w poczcie. prof. dr hab. Adam Budnikowski

po kawie, bo mnie noga boli” – mówi Marta, która była bardzo niezadowolona z jednostki, w której przyszło jej pracować na eshapie dwa lata temu.

Eshap? Jest robota! Czas stresu, nieprzespanych nocy, pisania ściąg na kolanie. SESJA! Na szczęście, kiedy już się skończy, będzie można spokojnie odpocząć podczas dwutygodniowych ferii (chociaż dla niektórych będą pewnie krótsze). Jednak jak pisze poeta: „Ktoś nie śpi, by spać mógł ktoś”.

P

lotki o Studenckim Hufcu Pracy krążą od dawna po SGH. Kto to jest, jak oni się dostali i co w ogóle robią? Po paru miesiącach na naszej Uczelni, każdy przynajmniej raz spotkał się z nimi chociażby w szatni, czy ostatnio zamiatających śnieg przed szkołą. Student cHętnie Pomoże Studiują, więc są studentami, ale głównie pracują, więc są i pracownikami. Wydaje się niemożliwym pogodzić obie te rzeczy na naszej Uczelni. Dlatego wymyślono na to specjalną, magiczną nazwę: „Wolontariusz”. Mimo, że to, co codziennie musi robić, często z wolontariatem mało ma wspólnego. Praca – jak na pełnym etacie – 40 godzin tygodniowo, codziennie od 8 do 16. I to w dodatku niepłatna. – Część osób zrezygnowała z eshapu, gdy na spotkaniu informacyjnym dowiedzieli się, że nie będziemy dostawać za to nawet minimalnego wynagrodzenia. – mówi jedna z tegorocznych wolontariuszek. – Trudno się dziwić, z czego taka osoba może się utrzymać, jeśli jest spoza Warszawy? Gdyby nie pomoc rodziców sama pewnie też nie mogłabym tego robić.

Na wszystko znajdzie się rada – Trzeba się było po prostu dostać na Uczelnię „głównymi drzwiami, a nie tymi tylnimi” – mówi Kamil, jeden z licznych studentów negatywnie nastawionych do systemu praktyk SHP. Ich zasady rekrutacji wzbudzają wątpliwości, bowiem listy osób przyjętych na wolontariat nigdy nie są ujawniane. Na SHP (teoretycznie) przyjmowani są Ci kandydaci, którym zabrakło paru punktów żeby się dostać „normalnie” na studia w SGH. Tutaj o „być albo nie być”, może zdecydować jedna błędna odpowiedź w teście wyboru na maturze. O ile sposób przyjmowania na SHP nie jest do końca jasny, o tyle zasady jego funkcjonowania są już ściśle określone. Żeby móc studiować dziennie w Szkole Głównej Handlowej eshapowcy muszą najpierw w niej rok przepracować. Ma to swoje plusy i minusy. Z pewnością mają szansę poznać uczelnię od podszewki i przechodząc po roku na studia dzienne mogą rozwinąć skrzydła na znanym sobie terenie, w odróżnieniu od reszty nieopierzonych pierwszoroczniaków. Jednak nic za darmo. – Cały rok, jak na pracę wolontariusza to wcale niemało. A po miesiącu szlag może człowieka trafić na dźwięk słów w stylu „Poszedłbyś dziecko umyć mój kubek

Po pracy – na wykład SHP realizuje 2 przedmioty na semestr. Wykłady odbywają się po pracy, lecz większość ludzi z Hufca przyznaje, że jest się wtedy zbyt zmęczonym, żeby móc porządnie skupić się na tym, co mówi profesor. Mimo to, takie połączenie pracy i studiów dla niektórych ma swoje zalety. – Ludzie z SHP-u mają okazję nauczyć się unikalnych rzeczy. – twierdzi Ania, która ma to doświadczenie już dawno za sobą. – Z jednej strony, na wykładach poznają suchą teorię o najefektywniejszych strukturach działania przedsiębiorstw, które będą mogli zweryfikować w rzeczywistości dopiero za parę lat, gdy pójdą do pracy czy na praktyki do jakiejś korporacji. Z kolei na Hufcu mają okazję przekonać się, jak się pracuje w placówce państwowej. Wkrótce taką “organizację pracy” rodem z poprzedniego ustroju politycznego, będzie można zobaczyć już chyba tylko w filmach Stanisława Barei. Co przystoi studentowi, to nie tobie… eshapie. Podczas, gdy większość studenckiej braci mogła sobie wyjechać na przerwę świąteczną w okresie od 22 grudnia do 2 stycznia, eshapowcy musieli wrócić na szkolne błonia na okres między świętami a sylwestrem. Czy rzeczywiście tak było? – Pomyśleliśmy o tym zawczasu i poprosiliśmy kanclerza o wolne na ten okres. – mówi chłopak pracujący w Bibliotece. – Większość z nas jest spoza Warszawy i na święta pojechała do domu. Byłoby bez sensu, gdybyśmy musieli na te parę dni wrócić na Uczelnię a potem jechać z powrotem, „do swoich” na sylwestra. Większość eshapu pewnie i tak nie pojawiłaby się wtedy w pracy. Gdyby tak się jednak stało, wszystkie dni wagarów „wolontariusze” musieliby odpracować. Tutaj niestety nie ma studenckich „trzech nieobecności do wykorzystania”. Co z feriami? To raczej pewne, że na ferie wolontariusz SHP na narty nie pojedzie. Robota czeka. Ale co można robić jak Uczelnia pusta i jest już po sesji? Jednak, jako że student kreatywnym stworzeniem jest, to nawet bez wytycznych zajęcie znajdzie sobie sam (patrz zdjęcie). Anna Mamak

17


18

UCZELNIA

MAGIEL styczeń-luty 2008

Relacja z warsztatów Media Student

Spotkania opiniotwórcze Już po raz trzeci odbyły się Ogólnopolskie Warsztaty Prasowe Mediów Studenckich „Media Student”. Tematem przewodnim tegorocznych spotkań młodych dziennikarzy z całej Polski była opiniotwórczość mediów. O wnioskach, konkluzjach i planach na przyszłość przeczytasz poniżej.

S

potkania młodych studentów-dziennikarzy organizowane w ramach platformy Media Student stają się powoli tradycją. Jesienne, dwudniowe warsztaty przyciągnęły do Warszawy ponad dwustu studentów z całej Polski. To frekwencyjny rekord, a zdaniem organizatorów (do spółki: MAGIEL, Kulturalny Miesięcznik Studentów Politechniki Warszawskiej i.pewu, Radioaktywne.pl) udana egzekucja ambitnych planów. Te nie mogłyby jednak zostać zrealizowane bez merytorycznego wsparcia profesjonalnych redakcji – partnerami medialnymi warsztatów były „Rzeczpospolita”, „Polityka” i „Krytyka Polityczna ”.

Obiektywnie-subiektywnie Pierwszym wydarzeniem warsztatów był panel dyskusyjny na temat opiniotwórczości mediów i wyzwań, jakie niesie ich postępująca konwergencja. W dyskusji z udziałem redaktora naczelnego Rzeczypospolitej – Pawła Lisickiego i redaktora tygodnika Polityka – Wawrzyńca Smoczyńskiego – poruszono temat niezależności mediów oraz wpływu prywatnych opinii dziennikarzy na sposób przedstawiania informacji. Obaj rozmówcy zwrócili uwagę na różnice między prasą zagraniczną i krajową. Stwierdzono, iż w Polsce prasa i inne media często skupiają się na wspieraniu konkretnej opcji politycznej. Skrytykowano również samych czytelników

w naszym kraju, których gusta doprowadziły do zbliżania się nawet poważnych tytułów do prasy brukowej. Wnioskiem z dyskusji było stwierdzenie, iż rodzimym mediom brak obiektywizmu.

DTP, czyli do tego Pana proszę Prawdziwym hitem pierwszego dnia warsztatów okazał się Wiesław Władyka, wieloletni dziennikarz „Polityki”, specjalista od wywiadów, który swoim wystąpieniem na temat wywiadu dziennikarskiego porwał wszystkich zgromadzonych. W tym samym czasie Marcin Wicha, projektant i designer, były dyrektor artystyczny „Dziennika”, przedstawił rys historyczny „łamania” gazet, a także bieżące rozwiązania stosowane przy projektowaniu ich makiet. Zaznaczył, że pomimo gwałtownego postępu technicznego i rozwoju narzędzi graficznych najważniejszym narzędziem w rękach grafika wciąż jest ołówek! Chwilę później o sztuce właściwego doboru zdjęć do artykułów opowiedziała Kinga Kenig – fotoedytorka Gazety Wyborczej, która z wyczuwalnym smutkiem mówiła o dopiero raczkującej w Polsce, a charakterystycznej dla społeczeństw zachodnich, wrażliwości na fotografię prasową. Równocześnie warsztat dotyczący przenoszenia języka internetu do prasy i problemów z tym związanych poprowadził językoznawca i profesor Instytutu

Tomasz Sianecki

Dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego – Włodzimierz Gruszczyński.

Niedziela z gwiazdami Drugi dzień warsztatów otworzyło spotkanie z Tomaszem Staneckim, który opowieściami o kulisach pracy przy „Szkle kontaktowym” bawił ucząc, ucząc bawił. O granicach zabawy tekstem i obowiązkach informacyjnych spoczywających na dziennikarzach przestrzegała Dorota Szwarcman z „Polityki”. Z kolei Mariusz Szczygieł, kierownik działu reportażu „Gazety Wyborczej”, przybliżył uczestnikom formę reportażu dziennikarskiego. Nawiązał on w swoim wykładzie do polskiej szkoły reportażu i jej klasyków (Krall, Kapuściński, Kąkolewski), pozostawiając młodych adeptów dziennikarstwa z długą listą obowiązkowych lektur.

Studenci studentom Spore emocje wśród uczestników warsztatów wzbudziła wywołana niejako potrzebą chwili dyskusja nad koncepcją ogólnopolskiej komercyjnej gazety studenckiej, choć to chyba wciąż melodia przyszłości – media studenckie w Polsce to zjawisko wciąż raczkujące, a w mniejszych ośrodkach akademickich zupełnie nowe. Z roku na rok przybywa jednak tytułów, a nakłady istniejących gazet rosną. Rośnie też liczba osób zrzeszonych w redakcjach studenckich. Kwestią czasu jest zatem wzrost liczby podobnych do opisywanego wydarzeń nastawionych na szkolenia i podnoszenie warsztatu dziennikarskiego. W imieniu organizatorów zapewniamy, że z niecierpliwością wyglądamy konkurencji. Wiosenna edycja konferencji „Media Student” już w kwietniu. Organizatorzy pragną serdecznie podziękować władzom Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie za uprzejmość i udostępnienie auli oraz wydawnictwu PWN za wsparcie finansowe i przekazane książki. Maciek Jabłoński, Maciek Lisiecki

SPONSORZY I PATRONI WARSZTATÓW MEDIA STUDENT:


MAGIEL styczeń-luty 2008

UCZELNIA

Akcja charytatywna

Zagraliśmy. Świątecznie. Świąteczny Koncert Talentów, który odbył się 19 grudnia 2007 na Auli Spadochronowej, był największą imprezą charytatywną na naszej Uczelni. Udało się zebrać blisko sześć i pół tysiąca zlotych. Ale najważnejsza była integracja. Wcale niełatwa, bo był to projekt pięciu organizacji.

T

alentów w Szkole Głównej Handlowej nie brakuje. Tę prawdę starannie wbijano nam do głowy od pierwszego dnia studiów. Wybitni ekonomiści, politycy i managerowie wielkich korporacji. Kto by jednak pomyślał, że hasło „student potrafi” nabierze także innego, wybitnie muzycznego wydźwięku.

Nazwiska znane i nieznane Honorowy patronat nad wydarzeniem objął Rektor SGH prof. dr hab. Adam Budnikowski oraz Prezydent m.st. Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz. Prowadzenie koncertu powierzono Markowi Niedźwieckiemu, znanemu wszystkim z listy przebojów radiowej „Trójki” oraz audycji w radiu „Złote Przeboje”. Sama jego obecność była niezwykle miłym akcentem wieczoru, choć momentami można było odnieść wrażenie, że publiczność nie łapie żartów radiowca. Zaproponowana, spontanicznie przez samego prowadzącego, sesja fotograficzna z „Niedźwiedziem“ okazała się strzałem w dziesiątkę, a właściwie do puszki. Najbardziej jednak zaskoczyło to, co kilka minut po 19-stej zaczęło dziać się na scenie. Nie był to bowiem zwyczajny wieczór z kolędami. Ciekawa aranżacja „Cichej Nocy” dzięki dźwiękom fletów, saksofonu i pianina wprowadziła uczestników w świąteczny nastrój. Obecni na scenie studenci różnych kierunków mieli dopiero pokazać, na co ich stać. Kolędy, pastorałki oraz inne znane i mniej znane świąteczne przeboje zabrzmiały nie tylko w klasycznym wykonaniu. Do przygotowanych aranżacji wkradły się również elementy rocka, jazzu i bluesa, a nawet rytmy latynoskie. Nie zabrakło ostrych dźwięków gitary, mocnego uderzenia perkusji oraz lirycznego brzmienia skrzypiec. Gościliśmy także zespół pieśni i tańca „Wisła”, od kilku lat działający przy naszej uczelni, który przemycił na scenę odrobinę tradycji i folkloru. Dr Paweł Lesiak zaprezentował na-

tomiast trzy piękne kolędy, tym razem w iście operowym wydaniu. Była też okazja do posłuchania utworów, które tego dnia miały swoją muzyczną premierę. Młody kompozytor, pianista Paweł Łapuć, skomponował specjalnie na potrzeby koncertu kilka instrumentalnych i nastrojowych kawałków. Warto także podkreślić fakt, że grupa studentów, która wystąpiła na scenie, a poznała się dopiero na próbach, stworzyła naprawdę zgrany i dopasowany zespół, którego mamy sporą szansę posłuchać jeszcze niejeden raz. W końcu ktoś zapytał nawet, czy zespół wydał już pierwszą płytę. Odpowiadamy: w drodze.

Spełnienie marzeń Świąteczny Koncert Talentów poza przybliżeniem muzycznych zdolności studentów i wykładowców SGH miał jeszcze jeden, nie mniej ważny cel. Impreza ta była imprezą charytatywną, z której dochód w całości przeznaczony został na pomoc dzieciom z chorobami nowotworowymi, którymi opiekuje się Fundacja Spełnionych Marzeń. Największy dochód przyniosła aukcja, na której można było nabyć między innymi kurs tańca w szkole Augustina Eguroli, książki z autografami autorstwa Pascala Brodnickego, Daniela Passenta i Marka Niedźwieckiego, zestaw od Ędwarda Ąckiego, a nawet oryginalną koszulkę piłkarskiej Legii z podpisami członków zespołu. Do kupienia były także ciasta przekazane przez warszawskie cukiernie oraz przygotowane przez organizatorów koncertu. Nie zawiodła też standardowa zbiórka pieniędzy i koncertowe „cegiełki”. Cel został osiągnięty. Świąteczny Koncert Talentów zebrał 6 415,05 zł.

Akcja-integracja Miła świąteczna atmosfera, choinka, ciasto i kolędy. Tak wyglądała Aula Spadochronowa o 19-tej w przedświąteczną środę, ale przygotownia zaczęły się na początku roku akademickiego. Trudno sobie wyobrazić, ile czasu

trzeba poświęcić na organizację takiego wydarzenia, żeby przebrnąć przez falę biurokracji. Imprezę udało się sfinansować dzięki funduszom Samorządu Studentów oraz sponsorowi – firmie PKN ORLEN, ale pieniądze to nie był jedyny problem. „Kiedy zaczynaliśmy przygotowania w październiku, nie było oczywiste, że uda się zrobić projekt, w którym wszystko zależy od znalezienia muzycznych talentów na uczelni ekonomicznej, ale udało się” – komentuje po wszystkim jeden z organizatorów, Krzysiek Rzyman. Zaglądając za kulisy całego wydarzenia nie można nie zauważyć, że Świąteczny Koncert Talentów spełnił jeszcze jedno zadanie. Był to projekt wyjątkowo integracyjny, przy którym pracowało kilka organizacji. Swój wkład wnieśli studenci z MAGLA, Samorządu Studentów, Niezależnego Zrzeszenia Studentów, Soli Deo oraz AIESEC-u. „Początkowo myślałem, że współpraca pięciu organizacji nie jest łatwa do skoordynowania, jednak największym problemem okazała się szkolna biurokracja. Całe szczęście dzięki przychylności kilku osób koncert się odbył, szkoda tylko, że tak niewielu pracowników Uczelni zechciało go zobaczyć“ – dodaje Krzysiek. Kolejne święta za rok. Marzeń do spełnienia ciągle wiele, a kto wie, ile muzycznych talentów do odkrycia wśród studentów SGH. Miejmy nadzieję, że Świąteczny Koncert Talentów stanie się tradycją na naszej Uczelni. A może uda się zagrać wcześniej niż dopiero na gwiazdkę? Monika Bartoszek, Katarzyna Wikło

19


20

UCZELNIA

MAGIEL styczeń-luty 2008

Sylwetka kandydata na Rektora SGH

Do 23 kwietnia poznamy władze akademickie na kadencję 2008-2012

Wybieramy władze Znamy kalendarz wyborczy i nazwisko kandydata na Rektora Szkoły Głównej Handlowej na lata 2008-2012. Ludzi, którzy będą zarządzać SGH w trakcie najbliższej kadencji, wybierze kolegium elektorów uczelnianych.

O

gólny tryb i zasady wyboru władz akademickich określone są w Dziale VIII Statutu SGH. Na jego podstawie przygotowywany jest regulamin wyborczy. To zadanie należy do Uczelnianej Komisji Wyborczej, która przygotowuje i organizuje całą procedurę wyborów.

prof. dr hab. Adam Budnikowski – urodził się 18 listopada 1948 r. w Więcborku. W latach 1966-71 studiował ekonomię handlu zagranicznego w Wyższej Szkole Ekonomicznej w Poznaniu (obecnie Akademia Ekonomiczna w Poznaniu). W 1971 r. rozpoczął studia na Międzywydziałowych Ekonomicznych Studiach Doktoranckich SGPiS. Cztery lata później został doktorem nauk ekonomicznych. W 1992 r. otrzymał tytuł profesorski z rąk prezydenta Lecha Wałęsy. Od 2005 r. sprawuje urząd rektora SGH. W swojej karierze naukowo-badawczej wielokrotnie wykładał i odbywał staże na uczelniach zachodnich. Był m.in. stypendystą Fulbrighta, a w 1996 roku jako ekspert Banku Światowego brał udział w misjach banku w Turcji i Rumunii. W swojej pracy badawczej szczególnie koncentruje się na międzynarodowych stosunkach gospodarczych (ze szczególnym uwzględnieniem polityki handlowej i finansów międzynarodowych), transformacji w Europie Środkowej i Wschodniej, a także polityce ochrony środowiska. Jest żonaty i ma syna. Zna język angielski, niemiecki i rosyjski. (przyg. ms)

Terminy Obecny skład UKW z przewodniczącym prof. dr. hab. Zygmuntem Niewiadomskim powołany został 21 listopada 2007 r. przez Senat Akademicki. Jeszcze w październiku Senat ustalił natomiast ramowy kalendarz wyborczy, zgodnie z którym UKW do końca 2007 r. miała przeprowadzić „czynności techniczno-organizacyjne”, a same wybory miały zostać przeprowadzone do końca marca 2008 r. Ostatecznie 19 grudnia 2007 r. Senat zmienił tę uchwałę, wydłużając czas na wybór nowych władz Uczelni do końca kwietnia (szczegółowe terminy – w ramce na dole strony). Tego samego dnia UKW zatwierdziła szczegółowy kalendarz wyborczy. Zgodnie z nim do 10 stycznia można było zgłaszać kandydatów na rektora. Zarejestrowanego jednego: prof. dr. hab. Adama Budnikowskiego, sprawującego tę funkcję od 2005 r. Wybory elektorów W skład kolegium elektorów uczelnianych, którzy wybierać będą nowe władze, wchodzi łącznie 213 przedstawicieli nauczycieli i pracowników akademickich oraz studentów. Studentów stacjonarnych reprezentować będzie 30 elektorów, niestacjonarnych – 8, a doktoranckich – 5. Wybierać ich będziemy dopiero w tygodniu sesji (pierwszym dniem głosowania

studentów trybu sobotnio-niedzielnego był już 19 stycznia). Organizująca studenckie wybory Okręgowa Komisja Wyborcza nr VIII nie mogła wyznaczyć wcześniejszego terminu. Zgodnie z obowiązującym od 2006 r. Regulaminem Samorządu Studentów głosowanie może odbyć się najwcześniej 7 dni od zakończenia rejestracji kandydatów, której datę narzuciła Uczelniana Komisja Wyborcza. Termin po sesji również nie wchodził w grę. Wybory rektora odbędą się już 5 marca, czyli co prawda dopiero w trzecim tygodniu semestru letniego, ale OKW nr VIII musiała zostawić sobie czas na przeprowadzenie ewentualnej drugiej i trzeciej tury (szczegóły w dalszej części artykułu) wyborów elektorskich. Jak będzie przebiegało głosowanie? Każdy student stacjonarny będzie wybierał elektorów ze swojego roku. Na każdy rok studiów stacjonarnych (III, IV i V rok jednolitych, I i II rok licencjackich, I rok magisterskich) przypada 5 mandatów. Na karcie do głosowania będziemy mogli zaznaczyć swoje poparcie dla tylu kandydatów, ile jest mandatów do obsadzenia. Aby kandydat uzyskał mandat, musi zdobyć więcej niż 50 procent oddanych głosów. Jeżeli nie uda się obsadzić wszystkich mandatów w I turze głosowania, OKW nr VIII wyznaczy datę II tury, a później ewentualnie III tury. Wtedy na karcie do głosowania będziemy mieli do wyboru jedno nazwisko więcej niż liczba mandatów pozostałych do obsadzenia. Jeżeli w III turze nie uda się wybrać wszystkich elektorów, odpowiednio liczba mandatów pozostanie ostatecznie nieobsadzona.

Kalendarz wyborów elektorów studenckich

Ważniejsze daty 5 marca

wybory rektora

5-8 marca

zgłaszanie do rektoraelekta kandydatów na prorektorów i dziekanów studiów

19 marca

wybory prorektorów i dziekanów studiów

19-20 marca

zgłaszanie do dziekanówelektów kandydatów na prodziekanów studiów

2 kwietnia

wybory prodziekanów studiów

3-7 kwietnia

zgłaszanie kandydatów na dziekanów kolegiów

16 kwietnia

wybory dziekanów kolegiów


MAGIEL styczeń-luty 2008

Jak będą wybierać elektorzy Aby zostać wybranym na rektora, kandydat musi zdobyć ponad połowę ważnie oddanych głosów przy obecności co najmniej połowy elektorów. Jeśli do tego nie dojdzie, procedura wyborów jest przeprowadzana od początku. W kolejnym etapie wybierani są prorektorzy oraz dziekani studiów licencjackiego i magisterskiego. Kandydatów przedstawia rektor-elekt. Elektorzy mogą zgłaszać swoje propozycje na te stanowiska, ale rektor-elekt nie jest nimi zobowiązany. Ważne dla nas zastrzeżenie dotyczy prorektora ds. studenckich. Kandydat do objęcia tej funkcji musi zostać zaakceptowany przez większość elektorów studenckich i doktoranckich. Podobnie jest w przypadku kandydatów na funkcje prodziekanów ds. studenckich, którzy proponowani są przez wybranych wcześniej dziekanów-elektów. Ostatnim etapem będą wybory dziekanów i prodziekanów kolegiów, członków rad kolegiów, Senatu Akademickiego oraz elektorów do Rady Głównej Szkolnictwa Wyższego. Komplet władz poznamy 23 kwietnia. Bartosz Golba Wybory w internecie: www.sgh.waw.pl/informacje/wybory2008/ www.esgieha.pl/wybory/

R E K L A M A

UCZELNIA

Komentarz: SGH ma problem z wyborami? Niedawno rozpoczęliśmy dyskusję na temat problemów, z jakimi spotykamy się przy wyborach do Rady Samorządu Studentów. Zastanawialiśmy się, skąd bierze się słabe zainteresowanie tak kandydowaniem, jak i głosowaniem. Wierzyłem, że przy wyborach władz akademickich będzie lepiej. Wierzyłem w to w grudniu, gdy toczyły się dyskusje na temat terminów, w jakich te wybory mają się odbyć. Wierzyłem w to na początku stycznia, gdy na Auli Spadochronowej rzucił mi się w oczy baner zachęcający tak do kandydowania na studenckiego elektora, jak i ich wybierania. Wierzyłem w to, gdy przewodniczący Samorządu Studentów zachęcał prezesów największych studenckich organizacji do zainteresowania wyborami ich członków. Zawiodłem się, gdy ogłoszono listę kandydatów na rektora. Zawiodłem się ich liczbą. Mamy wybrać władze akademickie nie na trzy, jak do tej pory, ale na cztery lata. Te cztery lata będą czasem, w którym prawdopodobnie ostatecznie zakończy się dostosowywanie organizacji Uczelni do systemu bolońskiego. Raport MAGLA podsumowujący ostatnie dwa lata zmian w SGH, który znajdziecie w tym numerze, jasno pokazuje, że środo-

wisko akademickie jest podzielone co do kierunku, w którym powinny te zmiany iść. Dlaczego więc nikt nie chce dać temu wyrazu, rywalizując o stanowisko rektora, który jest odpowiedzialny za wyniki reformy? Przecież to byłaby okazja choćby do bardziej otwartej i szeroko zakrojonej dyskusji na ten temat. Z jakiegoś powodu profesorowie jednak tego nie chcą. Ktoś może mi zarzucić, że to jeszcze nie powód, aby mówić, że SGH ma problem z wyborami. Zdaję sobie sprawę, że hipoteza postawiona w tytule komentarza jest mocna. Ale jeśli studenci mają wątpliwości, czy jest sens głosować w jakichkolwiek uczelnianych wyborach, to wykładowcy deprecjonując pojęcie pluralizmu sytuacji nie poprawiają. A przecież powinni być autorytetem. My, studenci, ciągle mamy jednak szansę się wykazać. Weźmy licznie udział w wyborach elektorów studenckich. Przekonanie, że tak naprawdę ich głosy w tej chwili nie będą miały znaczenia, jest błędne. Choćby dlatego, że zgłoszony później przez rektora-elekta kandydat na prorektora do spraw studenckich musi uzyskać poparcie większości studenckich elektorów. Bartosz Golba

21


22

UCZELNIA

MAGIEL styczeń-luty 2008

Artykuł Organizacji: Studenckie Forum Business Centre Club

Gala Młodych Liderów Trzecia edycja Gali Młodych Liderów, przedsięwzięcia organizowanego przez młodych ludzi, członków SF BCC, miała miejsce 23 listopada w Pałacu Lubomirskich w Warszawie. Gala rozpoczęła się uroczystym przywitaniem i przedstawieniem zaproszonych gości. Swoją obecnością zaszczycili nas m.in. Prezes BCC – Marek Goliszewski, Marszałek Sejmu – Marek Borowski, przedstawiciele ambasad Republiki Czeskiej, Federacji Rosyjskiej oraz prezes POLBAN-u – Wojciech Dołkowski. Wszyscy prelegenci zgodnie popierali ideę rozwijania przedsiębiorczości wśród młodych ludzi, okazywali swoją przychylność i zachęcali do pójścia śladami wybitnych postaci świata mediów, polityki i biznesu. Co roku podczas Gali wręczane są nagrody wybitnym postaciom za ich działalność, prężny rozwój, hart ducha, zaangażowanie i poświęcenie. Statuetka „Siła Przedsiębiorczości” w tym roku przyznana została Dorocie Goliszewskiej – Redaktor Naczelnej Manager Magazin oraz prof. Dariuszowi Rosatiemu. Nagrodę „Niezwykły Młody Lider,” otrzymali zaś twórcy portalu GoldenLine.pl. Podczas tegorocznej Gali drobnymi upominkami nagodzeni zostali także

byli przewodniczący regionalni i członkowie SF BCC. Po występie Marty Maciejewskiej, rozpoczęła się koktajlowa część wieczoru. Goście zostali zaproszeni na mały poczęstunek przygotowany przez restaurację Pink Flamingo oraz na drinka dzięki uprzejmości marki Johnnie Walker Red Label. Uświetnieniem tej części Gali był mistrzowski pokaz sztuk barmańskich, przygotowany przez Międzynarodową Szkołę Barmanów i Sommelierów we współpracy z Bar Catering oraz pokaz zdjęć autorstwa Jarosława Konarzewskiego. A wszystko to pod przewodnictwem mecenasów – Johnnie Walker Red Label oraz Polskiego Centrum Marketingowego. Marka Johnnie Walker od lat realizuje politykę „Keep Walking”, wspierającą młodych ludzi, którzy z pasją doskonalą swoją osobowość i odważnie realizują własne marzenia. Gala Młodych Liderów przeszła już do historii po raz trzeci. Mamy nadzieję, że w przyszłym roku spotkamy się w jeszcze większym gronie i z równie wielkim zaangażowaniem, będziemy przyglądać się i obserwować liderów, wspierających nas w realizacji naszych biznesowych marzeń. Bogna Kietlińska

Artykuł organizacji: SKN Konsultingu

Chodź na Maraton SKN Konsultingu ma przyjemność zaprosić na największe targi doradztwa strategicznego w Polsce, XI Maraton Firm Konsultingowych. 4 marca Aula Spadochronowa zamieni się w Wioskę Konsultingową, mieszczącą przedstawicieli najbardziej liczących się firm tej branży w Polsce i na świecie. Konsultanci odpowiedzą na Wasze pytania dotyczące ścieżki kariery i możliwości rozwoju. Wydarzeniu temu towarzyszyć będą również liczne case studies w dniach 3-5 marca, wykłady i konkursy z cennymi nagrodami. Więcej szczegółów na stronie: www.konsulting.edu.pl Ewelina Chrupek

Artykuł organizacji: NZS

Studencie, wyślij zdjęcie NZS SGH ma przyjemność zaprosić wszystkich studentów do wzięcia udziału w jubileuszowej, X edycji Pstrykaliady. Jeśli interesujesz się fotografią, lubisz zatrzymywać niecodzienne chwile w obiektywie swojego aparatu, jeśli zrobiłeś kiedykolwiek zdjęcie, którym chciałbyś się podzielić z innymi, ten konkurs czeka właśnie na Ciebie. Nie posiadasz profesjonalnego sprzętu ani wieloletniego doświadczenia? Nie szkodzi. Dla nas liczy się Twój pomysł – oryginalna idea, niebanalna kompozycja, świeże spojrzenie na sztukę migawki. Może to właśnie Twoje zdjęcie zostanie zauważone i docenione przez jurorów. Do wygrania są atrakcyjne nagrody: cyfrowa lustrzanka Olympus e-510, 4 odporne na wodę, kurz i brutalne traktowanie aparaty Olympus mju-790SW, roczny kurs fotograficzny w Europejskiej Akademii Fotografii, liczne albumy, książki oraz akcesoria fotograficzne. Do tego, pierwszy raz w historii, jako jedna z nagród pojawiła się praktyka fotoreporterska u boku profesjonalisty. Tego nie da się kupić w sklepie ani przez internet. By wziąć udział należy do 4 marca zarejestrować się na naszej stronie internetowej i wgrać tam zdjęcia w wersji elektronicznej oraz do 11 marca dostarczyć te same zdjęcia w formie papierowej do biura NZS SGH (po-

kój 61a na parterze w Budynku Głównym) osobiście lub drogą pocztową. Prace zostaną wystawione na Auli Spadochronowej, a następnie pojadą do innych uczelni warszawskich, krakowskich, wrocławskich, poznańskich i gdańskich. Tegoroczne kategorie to „Smutek – szczęście”, „Oblicza miasta” oraz „Fotoreporter”. Fotografie oceniać będzie profesjonalne jury, w skład którego wchodzić będą członkowie Związku Polskich Artystów Fotografików, Europejskiej Akademii Fotograficznej oraz przedstawiciele władz uczelnianych. Prócz tego, postanowiliśmy uczcić jubileusz X edycji Pstrykaliady oraz rozbrzmiewającą jeszcze setną rocznicę istnienia naszej Alma Mater tworząc dodatkową kategorię: „SGH Obiektywnie”. Zdjęcia w tej kategorii w ilości od 1 do 5 (niezależnie od ilości prac przesyłanych w pozostałych kategoriach) mogą przedstawiać wszystko związane z SGH - architekturę, czy tez życie studenckie. Ujęcie tematu jest dowolne. Pokażcie naszą Wielką Różową w taki sposób, w jaki Wy sami ją postrzegacie – niezależnie czy jesteście studentami SGH czy innych uczelni. Do wygrania dodatkowe nagrody ufundowane przez uczelnię, w tym profesjonalne aparaty oraz akcesoria fotograficzne. Drugą nowością zorganizowaną z okazji jubileuszu jest głosowanie na nagrodę publiczności. W dniach 6-16 marca każdy

Zwycięzca poprzedniej edycji

internauta będzie mógł na chwilę stać się jurorem głosując na jedno z nadesłanych zdjęć. Autor wybranego w ten sposób zdjęcia otrzyma aparat Olympus mju-790SW. Pstrykaliadzie towarzyszyć będzie także szereg wykładów i warsztatów prowadzonych przez znanych fotografów. Ogłoszenie wyników, pokaz zdjęć oraz rozdanie nagród odbędą się we wtorek 18 marca podczas uroczystej Gali zakończonej bankietem. Pstrykaliada to konkurs ogólnopolski, skierowany do studentów wszystkich szkół wyższych. Nie zapomnijcie zatem wspomnieć o niej swoim znajomym z innych uczelni. Szczegóły konkursu, kalendarium wszystkich wystaw i wydarzeń, a wkrótce także galerię nadesłanych zdjęć, na które będzie można oddać swój internetowy głos, znajdziecie na stronie www.pstrykaliada.art.pl. Małgorzata Hejduk


MAGIEL styczeń-luty 2008

UCZELNIA

Artykuł organizacji: NZS

Lecisz w kulki? Z początkiem marca rusza szósta edycja Warszawskiej Akademickiej Ligi Bowlingu. Jeśli cenisz dobrą zabawę w gronie znajomych, dreszczyk emocji lub po prostu nie masz pomysłu na weekendowe popołudnie, Liga jest stworzona wprost dla Ciebie. Liga Bowlingu jest projektem wyjątkowym na skalę naszej Uczelni, odskocznią od wszystkich konferencji, wykładów czy szkoleń. Za swój podstawowy cel stawia przede wszystkim dobrą zabawę, a dopiero później naukę. Gra w kręgle to sport bardzo wciągający, nie wymagający specjalnych uwarunkowań fizycznych, dający dużo satysfakcji. Do udziału zapraszamy 16 drużyn, każdą złożoną z 6 studentów bądź studentek, nieważne z jakiej uczelni, ważne, że nie-zawodowców, by każdy miał szansę zwyciężyć. Drużyny dzielone są na cztery grupy, w której systemem „każdy z każdym”, po 6 meczach wyłaniane są dwie najlepsze, kwalifikujące się do następnej rundy. Kolejne mecze odbywają się już w systemie

pucharowym, aż do Wielkiego Finału. Każdego uczestnika czeka całe dziesięć około trzygodzinnych spotkań w kręgielni, z których każde jest nie tylko świetną zabawą, ale także bez wątpienia wielkim przeżyciem. Oczywiście nawet ci, którzy odpadną po fazie grupowej, są gorąco zaproszeni na kolejne kolejki, już co prawda bez rywalizacji sportowej, ale za to z możliwością porzucania sobie dla przyjemności, oczywiście za darmo. Warszawska Akademicka Liga Bowlingu jest stworzona z myślą o wszystkich studentach, również tych, którzy jeszcze nie umieją grać. Jeszcze przed regularną częścią turnieju odbędzie się trening z profesjonalnym trenerem, a każda drużyna będzie mieć możliwość wykorzystania 10 godzin treningu w dowolnym czasie w ciągu tygodnia, podczas całego okresu trwania rozgrywek. I co jest również ważne, są handicapy, czyli punkty przyznawane słabszym zawodnikom niejako „na dzień dobry” w celu wyrównania szans. Liga w tym roku rusza już 1 marca, ale

Artykuł organizacji: SKN Klub Inwestora

Piotr Gołębiecki

Artykuł organizacji: Collegium Invisibile

Zrozum giełdę Już wkrótce rusza czwarta edycja Akademii Giełdowej. Celem projektu jest rozpowszechnianie wśród studentów wiedzy zarówno na temat giełdy, jak i szeroko pojętego rynku kapitałowego. Akademia Giełdowa to cykl bezpłatnych wykładów tematycznych – szkoleń, prowadzonych przez najwybitniejszych specjalistów rynku kapitałowego w Polsce, pracowników domów maklerskich, firm doradztwa inwestycyjnego, banków. Prelegentami w ramach poprzedniej edycji byli m. in. Marek Zuber, obecnie prezes i główny ekonomista Dexus Partners i Piotr Kuczyński, główny analityk Xelion Doradcy Finansowi. Ponieważ zainteresowanie rynkiem kapitałowym jest bardzo szerokie, obecna edycja projektu została zaplanowana tak, aby mogli z niej skorzystać zarówno studenci, dla których będzie to pierwsza styczność z tego typu tematyką, jak i osoby posiadające już pewną wiedzę w tym zakresie i chcące ją pogłębić. Wykłady w ramach Akademii Giełdowej IV odbywać się będą w Szkole Głównej Handlowej w każdy czwartek począwszy od 6 marca, a całość zwieńczona zostanie egzaminem sprawdzającym nabytą przez uczestników wiedzę. Dla laureatów przewidziane zostały cenne nagrody. W związku z tym, że co roku zainteresowanie uczestnictwem w projekcie wielokrotnie przewyższa przewidzianą przez organizatorów liczbę miejsc, w tym roku proces rekrutacji rozpocznie się już po feriach tj. 18 lutego 2008 i potrwa około tygodnia. Wymagać on będzie udzie-

zapisywać można się już teraz. Można to zrobić przez internetowy system zapisów lub tuż po feriach na standzie. Miejsce jest przewidziane tylko dla 16 pierwszych drużyn. Wystarczy zebrać znajomych i zgłosić się do Ligi. Na zwycięzców czekają atrakcyjne nagrody, a wszyscy uczestnicy mają zagwarantowaną dobrą zabawę, masę emocji i dobre wspomnienia, jeszcze przez długi czas po zakończeniu rozgrywek. Zapraszam na naszą stronę - www.walb.go.pl.

lenia odpowiedzi na przygotowany krótki zestaw pytań. Na podstawie otrzymanych zgłoszeń wraz z odpowiedziami zostanie sporządzona lista uczestników czwartej edycji Akademii Giełdowej. Bliższe informacje na temat projektu dostępne będą w połowie lutego na stronie www.inwestor.edu.pl i Auli Spadochronowej w postaci banera i ulotek promocyjnych.

Ucz się od mistrza

Bartosz Golemiec

Plan Akademii Giełdowej IV Wykład inauguracyjny 6 III Instrumenty notowane na GPW 13 III Psychologia inwestowania 20 III Wpływ otoczenia gospodarczego na giełdę 3 IV Analiza sytuacyjna spółki 10 IV Jak czytać bilans spółki 17 IV Zasady zarządzania portfelem 24 IV Egzamin 8V Bankiet i wręczenie dyplomów 15 V

Trwa rekrutacja do stowarzyszenia Collegium Invisibile - najstarszej w Polsce instytucji wspierającej indywidualną współpracę studentów z wybitnymi naukowcami w systemie tutorialu. Collegium umożliwia rozwój zdolności i zainteresowań pod kierunkiem wybranego profesora, uczestnictwo w obozach naukowych, doskonalenie własnych umiejętności dydaktycznych i udział w tworzeniu młodego, dynamicznego środowiska akademickiego. Spośród pracowników SGH tutorami byli dotąd m.in. prof. Balcerowicz, prof. Góra, prof. Sławiński i prof. Szapiro. Termin nadsyłania zgłoszeń upływa 31 stycznia. Wszelkie informacje na stronie internetowej: www.rekrutacja.ci.edu.pl Tymon Słoczyński

23


zależne od sekcji, do sprawdzenia na stronie

sala 460 G

sala 235 G

pokój 1115B w budynku F

pokój 402 F

sala 102 A

ustalany na bieżąco

nie ustalono

Rozwiązujemy problemy z zakresu makro- i mikroekonomii, finansów i zarządzania przy użyciu metod ilościowych. Poszczególne sekcje KNAE zajmują się m. in. teorią wzrostu, zastosowaniem narzędzi data mining, wyceną przedsiębiorstw, wyceną instrumentów finansowych, tworzeniem Ekonomicznej Gry Edukacyjnej.

Realizujemy projekty związane z funkcjonowaniem i możliwościami rozwoju rynków wschodnich oraz popularyzujemy ideę prowadzenia działalności gospodarczej w tym regionie. Poznajemy wschodnie gospodarki od strony praktycznej, współpracujemy z zagranicznymi instytucjami.

SKN zajmuje się systematyzowaniem i poszerzaniem wiedzy ekonomicznej członków Koła, zarówno na cotygodniowych spotkaniach, jak również na seminariach weekendowych, czy też przy organizacji specjalnych projektów.

Nasz SKN pozwala jego członkom realizować projekty pokrywające się z ich indywidualnymi zainteresowaniami. Jesteśmy otwartą, elastyczną organizacją, która skupia ludzi z pomysłami i gotowością do ich realizacji.

SKN GiKJ popularyzuje Kraj Kwitnącej Wiśni we wszystkich aspektach – kulturowych, gospodarczych, biznesowych, środowiskowych podczas spotkań, wykładów, warsztatów, pokazów, czy badań naukowych. Koło współpracuje m. in. z Ambasadą Japonii.

Zajmujemy się analizą etapów wprowadzania nowych rozwiązań w dziedzinie indywidualnego transportu samochodowego: od określania potrzeb końcowego odbiorcy, przez dostosowywanie projektów do międzynarodowych standardów, aż po proces produkcji, marketingu i dystrybucji.

Jesteśmy młodą grupą entuzjastów, którzy chcą swoją pracą wnieść coś wartościowego w życie studentów. Nasze zainteresowania to wszystko, co w jakikolwiek sposób związane jest z frankofonią.

SKN MSG to jedno z najstarszych i bardziej renomowanych kół naukowych w SGH. W osiągnięciu wysokiej jakości merytorycznej organizowanych przez SKN MSG przedsięwzięć pomaga rodzinna atmosfera panująca wśród członków organizacji.

KN Analiz Ekonomicznych

SKN East West Business

SKN Ekonomii

SKN Finansów Przedsiębiorstwa

SKN Gospodarki i Kultury Japońskiej

SKN Innowacyjności w Motoryzacji

SKN Krajów Francuskojęzycznych

SKN Międzynarodowych Stosunków Gospodarczych

Miejsce spotkań

Opis

Nazwa Koła

nie ustalono

dr Mieczysław Szostak

mgr Katarzyna Evenou

dr Bartłomiej Godlewski, dr Sławomir Krzemiński

dr Krzysztof Piech

prof. dr hab. Krzysztof Marecki

dr Maciej Bukowski, mgr Piotr Lewandowski

prof. dr hab. Elżbieta Marciszewska

prof. dr hab. Tomasz Szapiro

Opiekun Koła

Patrykalia, Dni Ameryki, Polsko-Litewski Most Eenergetyczny

Dni Maghrebu, Dni Kultury Francuskiej, Dzień Wolontariatu Europejskiego, Dni Kanady

„Dzień InnoMoto”, „Motoankieta”, „Spotkania z branżą”, wyjazdy na targi do Genewy i Poznania

Dni Japonii; Rajd po Kulturze Japońskiej, Badanie przedsiębiorstw z udziałem kapitału japońskiego w Polsce, Kurs szermierki samurajskiej.

Warsztaty: „Kreatywna Księgowość”, „Venture Capital”, „Narzędzia IT w przedsiębiorstwie”, Seminaria „Zarządzanie Finansami w Korporacji Międzynarodowej”

Badanie determinant wzrostu gospodarczego wraz z jednoczesną nauką programu komputerowego Stata, Cosemestralne seminaria wyjazdowe, Wykłady z cyklu „Nobliści z ekonomii”

Konferencje Expo Wschód, Mosty Ekonomiczne Wschód-Zachód, Spotkania z Ambasadorami, Tabor Kolejowy, East West Party

Badanie preferencji studentów SGH, Ład korporacyjny, Opcje menedżerskie, Projekt WEKA prowadzący do publikacji naukowych, Ekonomiczna Gra Edukacyjna

Ważniejsze projekty

www.sgh.waw.pl/ organizacje/sknmsg

www.sgh.waw.pl/ organizacje/sknim

www.japonia.edu.pl

www.sknfp.glt.pl

akson.sgh.waw.pl/ sknekonomii/

www.sgh.waw.pl/ sknewb/

www.sgh.waw.pl/ instytuty/zwiad/knae/

Strona internetowa / kontakt

UCZELNIA

ustalana na bieżąco

wtorki, g. 17:10

czwartki, g. 20:00

środy, g. 19:30

środy, g. 19:00

środy, g. 19:00

nieregularna

Godzina spotkań

24 MAGIEL styczeń-luty 2008

Wykaz kół naukowych w Szkole Głównej Handlowej


sala 103 G

sala 460 G

sala 230 G

sala 110 G

sala 454 G

informacje na początku semestru letniego

sala 151 G

sala 111 G

sala 112 G

Zajmujemy się szeroko pojętą sferą kompetencji miękkich ze szczególnym uwzględnieniem negocjacji i skutecznej komunikacji interpersonalnej. Przede wszystkim jednak jesteśmy paczką przyjaciół o wspólnych, niekoniecznie naukowych, zainteresowaniach.

Zajmujemy się szeroko pojętą działalnością organizacji międzynarodowych. Jednym z naszych głównych zajęć jest prowadzenie mini-debat z zachowaniem zasad przeprowadzania obrad w ONZ oraz rowadzenie konferencji i spotkań.

Koło zajmuje się szeroko pojętym przemysłem rozrywkowym, ze szczególnym uwzględnieniem mediów, filmu, muzyki, sportu, mody i sztuki.

Głównym celem działalności koła jest rozwijanie i pogłębianie wiedzy na temat zastosowania psychologii w działalności zawodowej oraz życiu osobistym. Interesujemy się m.in. psychologicznymi aspektami zarządzania i kierowania, psychologią zachowań ekonomicznych, badaniami rynku i postaw konsumenckich.

Członkowie koła zajmują się organizowaniem konferencji, uczestniczeniem w konkursach poświęconych problemom rachunkowości, prowadzą prace badawcze.

Celem SKN ST jest pogłębianie wiedzy związanej z organizacją i działaniem samorządu terytorialnego w Polsce i za granicą. Zajmujemy się administracją, finansowaniem, zarządzaniem. Interesują nas hierarchia, struktura, ekonomika ochrony środowiska, znaczenie jednostek samorządowych. Dużą wagę przywiązujemy do pracy samorządów w UE.

Obszarem zainteresowań SKN SZ jest tematyka polityki międzynarodowej, dyplomacji, globalnej gospodarki i handlu, a także bieżących wydarzeń światowych. Koło istnieje od ośmiu lat i liczy obecnie około 25 osób.

Badanie demograficznych aspektów życia studentów (nie tylko SGH), analiza i interpretacja wyników przy wykorzystaniu pakietów statystycznych (głownie SPSS).

SKN Stosunków ze Wschodem zrzesza studentów zainteresowanych krajami Europy Wschodniej i Azji. Zgłębiamy naszą wiedzę nie tylko o ekonomii czy polityce, ale również o kulturze, obyczajach i stylu życia w tychże krajach.

SKN Negocjacji, Komunikacji i Psychologii

SKN Organizacji Międzynarodowych

SKN Przemysłu Rozrywkowego i Mediów Elektronicznych

SKN Psychologii Zarządzania

SKN Rachunkowości

SKN Samorządu Terytorialnego

SKN Spraw Zagranicznych

SKN Statystyki i Demografii

SKN Stosunków ze Wschodem

Miejsce spotkań

Opis

Nazwa Koła

wtorki, g. 19:00

poniedziałki, g. 19:00

poniedziałki, g. 19:00

wtorki, g. 18:00

poniedziałki, g. 19:00

poniedziałki, g. 19:00

Wtorki, g. 19:00

czwartki, g. 19:00

środy, g. 19:00

Godzina spotkań

mgr Krzystof Falkowski

dr Wiktoria Wróblewska

prof. dr hab. Elżbieta KaweckaWyrzykowska

dr Grzegorz Maśloch

mgr Rafał Grabowski

dr Eleonora KuczmeraLudwiczyńska

prof. dr hab. Bohdan Jung

prof. dr hab. Ewa Latoszek, dr Magdalena Proczek

dr Grzegorz Myśliwiec

Opiekun Koła

Dni Wschodnie, Spotkania studentów z Rosji, Ukrainy i Białorusi ze studentami SGH, Organizacja kursów języka rosyjskiego w Moskwie, Przegląd Kina Rosyjskiego

„Partia czy osoba, pierwszy czy ostatni”, „Migracje młodych Polaków”, kurs SPSS dla nowych członków

“Światowe Poniedziałki”, Akademia Dyplomacji, „Fair trade & Africa”, „Dni Szkocji”, Konferencje

Współpraca z samorządami z woj. mazowieckiego, Ankieta badająca świadomość samorządową studentów SGH.

Konferencja w oddziale Stowarzyszenia Księgowych w Polsce, Konferencja „Etyka w biznesie i rachunkowości”, Szkolenia z programu do badań sprawozdań finansowych Datev Symfonia

Export, Lider XXI wieku, Dni Psychologii, Dni Efektywnej Nauki

Produkcja filmowa i telewizyjna, Nowe technologie w mediach i rozrywce, Dzień mody

WAWMUN, UNICEF na Gwiazdkę, Dzieci-Żołnierze, Ameryka Łacińska w słowach

Konferencja Negocjator, Studencki Turniej Negocjacyjny, Columbia Negotiations Game, Tydzień Uśmiechu, Akademia Negocjacji

Ważniejsze projekty

www.wschod.edu.pl

akson.sgh.waw.pl/ sknid/

sknsz@o2.pl

ms34885@sgh.waw.pl

akson.sgh.waw.pl/ sknrach/

akson.sgh.waw.pl/ sknpz/

www.entertainment. waw.pl

www.wawmun.eu

www.negocjator.pl

Strona internetowa / kontakt

MAGIEL styczeń-luty 2008 UCZELNIA

Jeśli myślisz o wstąpieniu do koła naukowego, ale nie wiesz, które spośród wielu na naszej Uczelni odpowiada twoim oczekiwaniom, pomocna może się okazać poniższa tabelka. Zapraszamy do zapoznania się z ich ofertą.

25





MAGIEL styczeń-luty 2008

POLITYKA I GOSPODARKA

FELIETON NA NOWY ROK

Bój to nasz (nie) ostatni Czym żyje Polska w nowym roku? Czytam dużo prasy, jednak żurnaliści ciągle mnie zaskakują. De facto są to chyba jedyne osoby, które problemów mieć nie będą w ciągu najbliższych 12 miesięcy. Mają co opisywać. Przyjrzyjmy się kilku „jedynkom” gazet z początku stycznia. Jest świetnie! Wygrywamy z każdym problemem! Maciej Sosnowski

D

ziennik. 7 stycznia 2008 r. „49 proc. Polaków uważa, że lekarze powinni zarabiać od 5-8 tys. zł”. Wcześniej tytuł ten mówił o wyjeżdżających na Wyspy medykach. Rzeczpospolita następnego dnia idzie jeszcze dalej. Publikuje kolejny sondaż na ten sam temat – tylko tym razem dowiadujemy się, ile Polacy chcą dać poszczególnym pracownikom budżetówki (co ciekawe tu lekarze wg 47 proc. Polaków mają dostać 3-5 tys. zł). Szokujące, nieprawdaż? Mali dyktatorzy ślą nas do walki Chcąc zobaczyć jak się sprawa ma wśród moich znajomych, postanowiłem zatelefonować do kilku. Najpierw do studentki prawa i popytać trochę, ile według niej powinny zarabiać niektóre zawody, łącznie z tymi niefinansowanymi z budżetu. Kolejny szok. Dziewczyna bez problemu zaczęła rzucać kwotami. Piekarz mniej niż 1 tys. zł, kelner podobnie. Dlaczego? Bo jak lekarz teraz zarabia 1,2 tys. zł, to piekarz

cie kwotę – bez zastanowienia się nad kosztami i tym, ile dalibyście facetowi za usługę – powiem wprost – macie zapędy na zamordystów! Ludwig von Mises pisze w „Planowanym Chaosie”, iż wszelka ingerencja w system rynkowy jest przeciwna jedynej słusznej woli ludu. Woli wyrażonej przez głosowanie rynkowe, przez głosy oddane nie podniesieniem ręki, ale każdą wydaną złotówką. Oddaję tyle głosów na lekarza, ile chcę! Chcę wydać 2 zł – to jeżeli tylko znajdę takiego, który uzna, że to mu się opłaca – czemu nie? A jeżeli chcę dać kilka razy więcej, to kto mi zabroni! Mogę zawrzeć z medykiem dowolną, obustronnie zaakceptowaną umowę. Kim jestem ja, maluczki student, by mówić, kto ma ile zarabiać i narzucać swoją wolę także innym podatnikom. Czym różni się przyznanie pensji z góry – z powietrza – od ustalenia ceny w gospodarce centralnie planowanej? Niczym. Centralni planiści nie znają cen czynników produkcji, bo nie ustalił ich rynek. Skąd mogą wiedzieć czy wyprodukowane dobro ma jakąś wartość dodaną, jeżeli koszt jest wyssany z palca?! Tak

„Socjalizm totalitarny zmienił się w koncesyjno-etatystyczny”. Kazik Staszewski

MUSI mniej. Żeby sprawdzić, czy dobrze zrozumiała pytanie, powtórzyłem – „nie ile zarabia, ale ile powinien zarabiać”. Kolejny telefon. Piekarz dwa i pół kawałka, o tysiąc więcej niż kelner („bo jego praca jest moim zdaniem cięższa”). Prezydent miasta reprezentuje całe miasto – 10 tys., natomiast lekarz w publicznym szpitalu 4 tys. Boże, słyszysz to i nie grzmisz! Do trzech razy sztuka. Student Akademii Rolniczej w Krakowie. Ile powinien zarabiać lekarz? Tyle, ile mu dadzą ludzie! A piekarz? „O co ty mnie Maćku pytasz! Nie wiem, ile kosztuje produkcja bułki nawet! To rynek ustala!”. Nareszcie ktoś rozsądny! Jeżeli podejdzie do was ankieter i zada pytanie o to, ile ktoś powinien zarabiać, a wy poda-

samo sprzeciwianie się bankructwu szpitali. Zysk jest nagrodą, bankructwo karą – wymierzoną nie przez anonimową niewidzialną rękę rynku, lecz poprzez nas wszystkich będących jej częściami. Jeżeli przedsiębiorstwo upada, to uczestnicy rynku tego chcą! I niechaj nikt im się nie sprzeciwia. Ale takie pytanie zadaje się – bo z problemem niskich zarobków w budżetówce trzeba walczyć! Friedman mówił, że „rząd nie rozwiązuje problemów, on je tworzy”. W tym kontekście bój opisuje najlepiej śp. Stefan Kisielewski „Socjalizm to ustrój, który heroicznie walczy z problemami. Nieznanymi w żadnym innym ustroju”. No to mamy nową strategię w epickiej walce!

Heroiczna walka o prestiż Z czym jeszcze musimy walczyć i zwyciężać? Pomaga znowu pierwsza strona Dziennika. I tutaj eureka! Obowiązkowa matura z matematyki święci tryumfy! Giertychowska amnestia blednie przy nowym pomyśle minister Hall. Obecnie – by matura z matematyki była zdawana przez większą liczbę uczniów, nie zwiększa się wymiaru godzin z tego przedmiotu, nie podwyższa standardów. Pani Hall powiedziała, że obniży poziom egzaminu, by zdało go 80 proc. uczniów. Genialne! Jeszcze twierdzi, że prestiż przedmiotu na tym zyska – bo matematyka będzie obowiązkowa. Ba! Może zlikwidujemy matematykę w szkole średniej, damy maturę z dodawania i odejmowania, a potem ogłosimy, że mamy w Polsce geniuszów matematycznych, bo mimo że się nie uczyli, zdają maturę! Jak pięknie etatystyczna oświata poradziła sobie z kolejnym problemem. Swoją drogą oto przykładowe zadanie z nowej prestiżowej matematyki: „Oblicz roczną średnią arytmetyczną wielkości opadów na podstawie tabeli, w której podano ich miesięczną wartość”. W tym miejscu nie ironizuję. Taki przykład zadania podaje Dziennik. Rodzi dziecko się, a potem porywają je. Na początku roku wszystkie gazety pisały o sporze biskupów i władzy świeckiej o dofinansowanie zapłodnienia in vitro. Któryś z konkurentów Wybiórczej pisał nawet, iż dla gazety Michnika jest to temat numer jeden na cały rok. Oczywiście problem jest stworzony przez ustrój, w którym żyjemy. Kwestia moralna in vitro jest tutaj nieważna! Należy się zastanawiać, czy moralne jest branie moich pieniędzy na dofinansowanie czegokolwiek! Przypuśćmy, że nie dofinansowujemy nic! W ogóle. Żadnych zabiegów, żadnych leków. Za zabiegi płaci ten, komu na nich zależy. I rach, ciach problem z głowy. Cały problem z głowy. I tu padają dwa głosy oburzenia: A co z biednymi? A nic się nie stanie! Oddamy im te 186 zł zabierane co miesiąc i już stać ich na większość leków przy dzisiejszych cenach. Należy pamiętać, że ceny po wprowadzeniu wolnego rynku dla farmaceutyków (nie! Prywatne apteki nie oznaczają wolnego rynku. By lek został wpuszczony do obrotu, musi przejść weryfikację. Najlepiej, żeby konkurencja jej nie przeszła. Piękna licytacja kopert pod stołem!) spadną – według niektórych szacunków nawet sześciokrotnie. A co z marnym przyrostem naturalnym – in vitro może pomóc! Ten argument jest zabawny. Myślę, że skuteczność tego rozwiązania jest mniejsza niż idiotycznego becikowego. Może zaczniemy ludzi butelkować, jak u Huxley’a w „Nowym Wspaniałym Świecie”? Nowy wspaniały rok? Jest dopiero styczeń, ale już teraz wiem, że w tym roku będzie się działo. Z mojej euroazjatyckiej pozycji, będę się cieszył ze wszystkimi z naszych tryumfów nad Oceanią. Nie pozostaje nic innego, niż na nowy rok osiemdziesiąty czw… dwa tysiące ósmy, spoglądając znad gazet, życzyć licznych heroicznych zwycięstw. Całej, powstającej dzięki traktatowi reformującemu, Unii Europejskiej!

29


30

POLITYKA I GOSPODARKA

MAGIEL styczeń-luty 2008

POGLĄDY EKONOMICZNE STUDENTÓW SGH

Szkoła Główna Liberalna? Z ekonomią stykamy się na co dzień w trakcie wykładów oraz ćwiczeń. Poza zajęciami ekonomia nie jest może tematem numer jeden, jednak „przemądrzały esgiehowiec” ma przecież swoją opinię na każdy temat. Jakie są więc poglądy studentów naszej Alma Mater w ważnych kwestiach ekonomicznych? Jaki rodzaj polityki gospodarczej uważają za słuszny? Michał Bors Jacek Mickiewicz

N

a podstawie przeprowadzonej ankiety wynika dosyć jasno: student SGH to liberał. Deklarowanie poglądów liberalnych kontrastuje oczywiście z opinią większości społeczeństwa, jednak w przypadku szkoły ekonomicznej nie jest to zaskoczeniem, a zwłaszcza w SGH. Tym nie mniej jak się okazuje nie jest to typ „krwiożerczego liberała”, który chciałby opróżnić lodówkę w każdym domu – szczegółowe pytania wskazują na to, że nieobcy jest mu ideał społecznej gospodarki rynkowej. Wolnościowe poglądy potwierdza poparcie dla rynku: w skali 1-5 poparcie dla niego wynosi średnio 4,26. Nie jest to zaskoczeniem – wszak wolny rynek to przedmiot naszych studiów. Co więcej – znaczna liczba studentów naszej Alma Mater podejmuje zatrudnienie już w trakcie nauki, szukając swoich szans na rynku pracy i trzeba przyznać, że wychodzi im to nieźle. Wolny rynek kojarzy się więc przede wszystkim z szansami i możliwościami, a nie

zagrożeniami. Tym niemniej większość osób uznaje także konieczność interwencji państwa w gospodarkę: w skali 1-5 średnia 1,91. Jest to zgodne z sądami wygłaszanymi przez polityków i dziennikarzy, nie odbiega od tego, co jest przedstawiane na wykładach. Odpowiedź na to pytanie współgra z teoriami o zawodnościach rynku, konieczności rozbijania monopoli, czy potrzeby przeciwdziałania cyklom koniunkturalnym. Podsumowując: nasz esgiehowy „Kowalski” nie okazał się tu zbyt oryginalny. Liberalizm z ludzką twarzą Odkrywając dalej naturę „esgiehowca” dochodzimy do tego, że sposób pojmowania przezeń liberalizmu jest dosyć specyficzny – wykazało to pytanie o walkę z bezrobociem. Aż 79% respondentów opowiedziało się za aktywną rolą państwa w tej dziedzinie. Co ciekawe – w takim samym stopniu dotyczyło to osób deklarujących się jako liberałowie jak i tych o bardziej lewicowych poglądach. Stosunkowo najmniejsze poparcie wyrażają tu libertarianie – 43%, jednak biorąc pod uwagę, że libertarianizm zakłada maksymalne ograniczenie roli państwa lub nawet całkowitą jego

Ankietę przeprowadzono na grupie 124 studentów. II rok: 83 osoby, III rok: 28 osób, IV rok: 6 osób, V rok: 1 osoba, nie podano: 6 osób

likwidację, to odsetek ten zdaje się być zaskakująco duży. Odpowiedź na to pytanie kontrastuje także z poglądami w dziedzinie edukacji czy służby zdrowia, gdzie studenci wyrażają większe zaufanie do rynku. Czyżby jednak „esgiehowcy” okazali się w tym przypadku być podatni na wpływ opinii publicznej, która domaga się walki z bezrobociem? A może znaczenie ma tutaj bardzo wysoka skala zjawiska? Nie tak dawno stopa bezrobocia sięgała 20% - być może respondenci dali wyraz temu, że dostrzegają wagę samego problemu, natomiast walkę z bezrobociem rozumieją nie jako działania interwencjonistyczne, tylko ułatwienia dla przedsiębiorców czy obniżanie obciążeń podatkowych? Gdyby esgiehowcy mieli moc decyzyjną, służbę zdrowia czekałaby rewolucja. Prywatyzacja w mniejszym lub większym stopniu to dla większości osób jedyny możliwy sposób na poprawę sytuacji – takiego zdania jest ponad 80% osób. Uważa tak nawet 70% spośród socjalistów i socjaldemokratów, oraz 92% liberałów. Cóż, jak widać nasza uczelnia jest specyficzna – większość osób opowiadających się za lewicą akceptuje rozwiązanie, na które nie odważyła się jak dotąd uważana za partię liberalną PO. Być może jednak brak kontrowersji jeżeli chodzi o służbę zdrowia bierze się z tego, że jako ludzie młodzi stosunkowo rzadko odwiedzamy lekarza, a więc do problemów w tej dziedzinie odnosimy się na zasadzie ekonomicznej kalkulacji, a nie emocji. Potwierdzałby to fakt, że w dziedzinie edukacji studenci nie są już tak radykalni. Wyraźne jest, że studenci odnoszą się tutaj do zmian ze znaczną rezerwą. Tylko 58% osób uważa wprowadzenie bonu edukacyjnego za krok we właściwym kierunku. Wśród osób o lewico-

81%

79% 75%

75%

75%

63%

58%

Czy jesteś zwolennikiem wolnego rynku? (1-5) 50%

4,26 Czy jesteś zwolennikiem ingerencji państwa w gospodarkę? (1-5)

21%

50%

25%

19%

42%

50%

37% 25%

25%

1,91 0%

Za kogo uważasz się pod względem poglądów gospodarczych? libertarianina

nie wiem socjalistę

3%

socjaldemokratę

10%

Nie

Czy państwo powinno walczyć z bezrobociem?

0%

Tak

Nie

Czy służba zdrowia powinna zostać sprywatyzowana?

0%

Tak

Nie

Czy wprowadzenie bonu edukacyjnego to dobre posunięcie?

0%

Tak

Nie

Czy państwo nie powinno wpływać na podaż pieniądza?

7%

8%

75%

20%

Tak

74%

75%

75%

63%

52%

centrystę

liberała

50%

50%

49%

51%

50%

78%

%

%

37% W jakim stopniu interesujesz się ekonomią? w ogóle

bardzo

29% 3%

12%

słabo

56%

średnio

26%

25%

0%

Tak

Nie

Czy budżet państwa powinien być zrównoważony?

25%

0%

25%

Tak

Nie

Czy rolą państwa jest opieka nad najuboższymi?

0%

%

Tak

Nie

Czy wzrost produkcji pociąga za sobą wzrost popytu?

%

22%

Tak

Nie

Państwo powinno inflacyjnie stymulować wzrost gospodarczy


na

MAGIEL styczeń-luty 2008

wych poglądach jest to 40%, wśród centrystów - 55%, takiego zdania jest też 61% liberałów oraz 86% libertarian. A przecież rozwiązanie to nie oznacza jeszcze całkowitej prywatyzacji oraz urynkowienia! Koncepcja bonu edukacyjnego jest zazwyczaj przedstawiana jako propozycja dla szkolnictwa podstawowego i średniego, w przypadku studiów wyższych mówi się o bardziej radykalnych zmianach. Czy takie zmiany będą do zaakceptowania dla studentów naszej uczelni? Nie ma zgody czy państwo powinno opiekować się najuboższymi. Uważa tak m.in. 44% zadeklarowanych liberałów. Najprawdopodobniej dano tym samym do zrozumienia, że państwo nie powinno zostawić najuboższych całkowicie samym sobie, jednak jednocześnie nie powinna to być główna sfera działalności rządu. Tak czy inaczej po raz kolejny widać pewną niekonsekwencję w poglądach naszych „liberałów”. Jak mówi prof. Marek Rocki – Cieszy to, że tak wielu respondentów klasyfikuje swe poglądy na gospodarkę jako liberalne, ale jednocześnie niepokoi fakt, że większość uważa opiekę nad najuboższymi za rolę państwa. – W mojej opinii liberał by tak nie powiedział – dodaje. Jaki pieniądz? Studenci SGH nie są zwolennikami zbytniej ingerencji państwa w zjawiska monetarne. Najbardziej przeciwni takiej polityce są rzecz jasna libertarianie – 63% przeciw, zwolennikami są zwłaszcza socjaliści i socjaldemokraci – 76% za. Oczywiście w krótkim okresie trudno wyobrazić sobie brak kontroli banku centralnego nad podażą pieniądza, czy wprowadzenie ponownie złotej waluty kontrolowanej jedynie przez rynek, jednak widać, że studenci SGH chcieliby, aby ten wpływ był jak najmniejszy. Statystyczny „esgiehowiec” stwierdziłby przypuszczalnie, że nie da się uniknąć kontroli państwa nad podażą pieniądza, jednak powinno się ono przynajmniej kierować zasadą „monetary rule” Miltona Friedmana. Takie przypuszczenie potwierdza fakt, że większość niezależnie od deklarowanych poglądów jest przeciwna próbom stymulowania wzrostu gospodarczego poprzez wzrost podaży pieniądza.Także w dziedzinie fiskalnej studenci naszej uczelni staraliby się zachować umiar oraz nie dopuszczali do wystąpienia deficytu budżetowego. W ankiecie znalazło się także pytanie czy wzrost podaży powoduje wzrost popytu. Odpowiedzi przeczącej udzieliło 63% ankietowanych. Istotą tego pytania było prawo rynków Saya, które oznacza, że nasza konsumpcja ograniczona jest przez możliwości produkcji. Z takim stwierdzeniem nie zgadzał się John Maynard Keynes, tworząc teorię głoszącą, że problemem w gospodarce nie jest brak podaży, ale niedostatek efektywnego popytu. Czy to oznacza, że większość studentów naszej Alma Mater opowiada się za ekonomią „popytową”? Ogólnie rzecz biorąc wśród studentów naszej uczelni poglądy są do siebie dosyć zbliżone niezależnie od identyfikacji światopoglądowej. Z jednej strony mamy socjalistów chcących zrównoważonego budżetu i prywatnej służby zdrowia, a z drugiej libertarian walczących z bezrobociem. Studenci SGH nie są jak widać zwolennikami radykalnych rozwiązań. Ale też trzeba zwrócić uwagę, że poruszane

POLITYKA I GOSPODARKA

kwestie – kwestie ekonomiczne interesują tylko 29% z nich, a 56% jest zainteresowanych tymi problemami w średnim stopniu. – Jeśli aż tak wielu respondentów jedynie średnio lub słabo interesuje się ekonomią, to dlaczego studiują na SGH? – zauważa prof. Marek Rocki. A może po prostu większości ekonomia kojarzy się z suchym akademickim przedmiotem? Podsumowując, nasz „esgiehowy” Kowalski to raczej pragmatyk niż idealista. Stabilna

polityka pieniężna i fiskalna to dla niego podstawa. Reformom mówi tak, ale ostrożnie z edukacją, chce by w pewnym stopniu państwo prowadziło politykę socjalną. Wbrew temu, co niektórzy sądzą o esgiehowcach, przeciętny student w swoich poglądach ekonomicznych jest raczej umiarkowany. Oczywiście nie wyklucza to ułańskiej fantazji i przebojowości w innych dziedzinach, ale to już temat na osobny artykuł.

Friedman. Mises. Lange. Różni ludzie, różne poglądy.

Prof. Marek Garbicz: • Poglądy studentów SGH zawsze były silnie liberalne. Ta ankieta to potwierdza, z tym, że obecnie wydaje się, że zmniejszeniu uległa nieco frakcja osób deklarujących się jako skrajnie liberalni w porównaniu z sytuacją sprzed kilku lat. Mamy więc nieznaczne, ale zauważalne przesunięcie w lewo. • Studenci ekonomii w krajach rozwiniętych są bardzo podobni. Specjaliści dawno już zauważyli, że poglądy i postawy tych studentów różnią się od postaw studentów innych specjalności (ci ostatni bardziej prospołeczni i mniej egoistyczni). • Spór dotyczy przyczyn tego stanu rzeczy. Funkcjonują dwie szkoły proponujące odmienne wyjaśnienia. Jedna - sugeruje, że egoistyczne i liberalne poglądy studentów ekonomii są produktem określonego kształcenia wpajającego myślenie indywidualistyczne i kult sukcesu materialnego (hipoteza indoktrynacji). Druga szkoła widzi przyczyny w szczególnym mechanizmie selekcji do tego typu szkoły (i zawodu ekonomisty). Do szkół ekonomicznych idą ludzie o już uformowanym światopoglądzie i postawach, którzy nastawieni są na indywidualny sukces. Szkoła z reguły wzmacnia te postawy (na co są dowody), ale ich nie wywołuje. Ta druga hipoteza ostatnio zyskuje chyba przewagę. • Ankieta pośrednio potwierdza hipotezę selekcji. Zdecydowana większość respondentów to studenci trzeciego semestru (66%), a więc o krótkim stażu studenckim i na po-

czątku swej edukacji. Waga tej grupy w całej populacji ankietowanych sygnalizuje, że poglądy tej grupy już wpisują się w typowy schemat. • Dostrzegam także pewne niekonsekwencje w deklarowanych postawach. O ile zdecydowana większość opowiada się prywatną służbą zdrowia (81%), zrównoważonym budżetem (74%), unikaniu inflacyjnego pobudzania gospodarki (78%), bez entuzjazmu widzi opiekę państwa nad biednymi (tylko 49%), o tyle aż 79% sądzi, że państwo winno walczyć z bezrobociem. Trochę zagadkowe dlaczego ten akurat problem ankietowani uznali za szczególną domenę państwa, do którego wszak odnoszą się z rezerwą. • Nieoczekiwanie, znaczna część respondentów (aż 44%) jest przeciwna prowadzeniu przez państwo aktywnej polityki monetarnej. Wszystkie kraje OECD prowadzą taką politykę, a co więcej jest to dziś podstawowe narzędzie polityki makroekonomicznej. Ta odpowiedź ankietowanych może więc sugerować jednak pewne braki w edukacji. Ale to jest jedynie przypuszczenie. • Niestety aż 15% studentów (uczelni ekonomicznej!) deklaruje, że w ogóle albo słabo interesuje się ekonomią, a jedynie 29%, że bardzo się interesuje. Mogę tylko się pocieszać, że słowo „ekonomia” jest tu synonimem teorii, a nie problemów ekonomicznych w ogóle.

31


32

POLITYKA I GOSPODARKA

MAGIEL styczeń-luty 2008

KLASYCZNY LIBERALIZM ADAMA SMITHA

Filozofia wolności Idee zmieniają świat. Te najbardziej doniosłe trwają wieki a nawet tysiąclecia. Z okazji setnego wydania “Magla” zamieszczamy tekst na temat jednej z takich idei. Na temat tego czym jest klasyczny liberalizm pisze Robert Gwiazdowski. Robert Gwiazdowski*

R

ok 1776 przyniósł dwa istotne wydarzenia w dziejach Świata. Poddani Króla Jerzego III zamieszkujący Kolonie Korony Brytyjskiej w Ameryce Północnej w proklamowanej Deklaracji Niepodległości uznali „za prawdy oczywiste, że wszyscy ludzie są stworzeni równi, że są przez Stwórcę obdarzeni pewnymi prawami przyrodzonymi, wśród których jest prawo do życia, prawo do wolności i prawo dążenia do szczęścia”. Na półkach księgarskich Londynu ukazało się natomiast dzieło Adama Smitha Badania nad naturą i przyczynami bogactwa narodów, w którym autor głosił inną prawdę oczywistą, że „roczna praca każdego narodu jest funduszem, który zaopatruje go we wszystkie rzeczy konieczne i przydatne w życiu” a jego wysokość „zależy od umiejętności, sprawności i znawstwa, z jakim swą pracę zazwyczaj wykonywa i od stosunku liczby tych, którzy pracują użytecznie, do liczby tych, którzy tego nie czynią”. Idee zaprezentowane przez Smitha stać się szybko miały filozoficzną i naukową podstawą praktyki gospodarczej nowo utworzonych Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej. To na nich właśnie oparty został system społeczny i gospodarczy państwa, które stało się niekwestionowaną potęgą polityczną, militarną i, przede wszystkim, ekonomiczną, bo właśnie na pozycji ekonomicznej może i musi opierać się, w dłuższej perspektywie czasowej, pozycja militarna i polityczna. To właśnie tam zastosowano rozwiązania, które sprawiły, że „stosunek tych, co pracowali użytecznie, do tych, co tego nie czynili” był i jest również dzisiaj bardzo korzystny. Historia co prawda nigdy się nie powtarza, warto jednak od czasu do czasu przyjrzeć się bliżej starym zasadom, które zdały egzamin w przeszłości - pisze Alvin Rabushka. W świe-

cie nauki rzadko się to zdarza - twierdzi Gerhard Lenski - aby następował ponowny wzrost zainteresowania zarzuconą niegdyś teorią, gdyż raz zarzucona teoria staje się teorią zarzuconą na zawsze. Z drugiej strony „jednym z ciekawszych metodologicznie problemów jest analiza recepcji starych pomysłów badawczych w nowych warunkach historycznych. Idea wyrosła w danym okresie i środowisku, odpowiadająca określonym warunkom i potrzebom nauki, pojawia się na nowo w innym okresie i środowisku, odpowiadając z kolei zmienionym warunkom i potrzebom. [...] Właśnie dlatego jest taka idea stara (jako kontynuacja pewnych tradycyjnych problemów) i nowa zarazem (ponieważ ujmuje je po nowemu i z odmiennych niż niegdyś przyczyn i pozycji)”. Walka czy współpraca? Adam Smith przedstawił całkiem nową wizję człowieka, społeczeństwa i państwa, odmienną od dominującej wcześniej wizji zaprezentowanej przez Tomasza Hobbesa. Niektórzy autorzy uważają, że te dwie, konkurencyjne wizje, do dziś są filozoficzną podstawą różnego stosunku do państwa i jego roli. Nie ulega wątpliwości, że dla Hobbesa działania państwa stanowiły najlepsze antidotum dla anarchii spowodowanej rywalizacją między ludźmi. Dla Smitha natomiast rywalizacja ta nie miała żadnych negatywnych konsekwencji, stanowiła wręcz podwalinę rozwoju gospodarczego. Dla Hobbesa przeciwnie - jedynym ratunkiem dla złych z natury ludzi było państwo. Jego zdaniem, walka między ludźmi nie ogranicza się wcale do bezpośredniej agresji jednych przeciwko drugim. Jej przejawem jest także szkodliwe oddziaływanie na przyrodę, aby w ten pośredni sposób godzić w dobro innych ludzi. Stan natury, w którym ludzie rywalizują ze sobą jest więc stanem anarchii i stałego zagrożenia. Jedynym środkiem zaradczym jest zrzeczenie się przez ludzi praw, które mieli

Deklaracja Niepodległości Stanów Zjednoczonych

Adam Smith, Badania nad naturą i przyczynami bogactwa narodów.

w stanie natury i oddanie ich, w drodze umowy społecznej zawieranej przez „każdego z każdym”, w ręce suwerena - państwa nazywanego przez Hobbesa Lewiatanem. Choć państwo nie jest organizacją idealną, to stanowi ono dla ludzi wybawienie od zła stanu natury. Jego podstawową funkcją jest zapewnienie bezpieczeństwa każdej jednostce. Jednakże państwo winno się także troszczyć o to, „iżby obywatele byli obficie zaopatrzeni we wszelkie dobra potrzebne nie tylko do podtrzymania życia, lecz również dające zadowolenie z niego”. Takie stanowisko otwierało drogę do przyjęcia, że władca nie tylko powinien zapewnić ludziom bezpieczeństwo, ale także troszczyć się o ich pomyślność i, co gorsze, że tylko państwo może tę pomyślność ludziom zagwarantować. Oni sami nie są do tego zdolni, gdyż bez państwa znajdują się w stanie permanentnego chaosu. Nie mogą więc obejść się bez państwa i jego pomocy we wszystkich sferach swojego życia. Całkowicie odmiennego zdania był Smith. Uważał on, że ludzie, choć rywalizują między sobą, dla realizacji własnego dobra muszą wchodzić z innymi w interakcje i dokonywać wymiany towarów i/lub usług. Mimo, że kierują się przy tym własnymi egoistycznymi pobudkami, to zasady funkcjonowania rynku, na którym dokonuje się wymiana, sprawiają, że egoistycznie nastawione jednostki zaspakajają nie tylko własne interesy, ale także interesy innych uczestników wymiany. Człowiek w ujęciu Smitha jest to homo oeconomicus. Najlepszą gwarancją ochrony jego praw jest więc działanie wolnego rynku. Rynek jest regulatorem ludzkich poczynań, a działania państwa, uważane przez Hobbesa za konieczne dla zachowania nie tylko pokoju, ale i dobrobytu, mogą przynieść ludziom, per saldo, więcej szkody niż pożytku. O ile punktem wyjścia całego systemu myśli Hobbesa była „pesymistyczna antropologia polityczna”, o tyle punktem wyjścia ekonomicznej doktryny Smitha była filozoficzna idea harmonijnego porządku naturalnego danego ludziom przez Opatrzność.8 Uprawnione wydaje się zatem twierdzenie, że w tych dwóch systemach filozoficznych znaleźć


MAGIEL październik styczeń-luty2007 2008

można uzasadnienie dwóch różnych koncepcji politycznych i ekonomicznych dotyczących roli państwa w życiu społeczeństw i jednostek, a w konsekwencji funkcji finansów publicznych i podatków. Myśli Genialnego Szkota Poglądy Smitha wyrastały z szerszego nurtu filozoficznego, podstawy którego sformułowane zostały przez Johna Locke’a już sto lat wcześniej, a które później przez historyków myśli politycznej ochrzczone zostały mianem liberalizmu od łacińskiego słowa libertas - wolność. O ile Locke koncentrował się w swych rozważaniach na zagadnieniach polityczno-ustrojowych, o tyle Smith przedstawił wizję ekonomiczną liberalnego państwa i społeczeństwa i sformułował zasady fiskalne, na których działalność tego państwa ma się opierać. Do dziś większość ogólnych opracowań na temat podatków siłą rzeczy odnosi się więc do teorii „Genialnego Szkota”, jak nazywają go niektórzy. Są to jednak odniesienia albo bardzo ogólnikowe, albo ograniczające się do omówienia poglądów wyrażonych jedynie w Badaniach nad naturą i przyczynami bogactwa narodów, bez nawiązania do idei zawartych w wydanej po raz pierwszy w roku 1759 Teorii uczuć moralnych, bez uwzględnienia sytuacji istniejącej w Wielkiej Brytanii w drugiej połowie XVIII

Adam Smith (1723-1790) Twórca i najwybitniejszy przedstawiciel klasycznej szkoły angielskiej. Po ukończeniu studiów wykładał literaturę angielską, logikę i estetykę na uniwersytecie w Edynburgu, a później (od 1755) filozofię moralną (teologia, etyka, prawo i polityka) oraz ekonomię na uniwersytecie w Glasgow. Analiza i krytyka koncepcji merkantylizmu i fizjokratyzmu doprowadziła Smitha do stworzenia nowego, pełnego systemu ekonomicznego, który zdecydował nie tylko o powstaniu nowego kierunku poglądów ekonomicznych - klasycznej szkoły angielskiej, ale także o wyodrębnieniu się ekonomii jako samodzielnej nauki.

POLITYKA I GOSPODARKA

wieku i bez analizy ogólnego kontekstu filozoficznego doktryny Smitha. Tymczasem poglądy podatkowe Smitha są zarazem elementem, jak i pochodną głoszonej przez niego filozofii politycznej i ekonomicznej, dla zrozumienia której Teoria uczuć moralnych ma kapitalne znaczenie. Jeżeli Smith głosi jakieś koncepcje podatkowe, to dlatego, że uznaje takie a nie inne funkcje państwa i wyznaje zasadę specyficznych relacji międzyludzkich opartych na rywalizacji, która służy

zyskać przyjemność, jaką daje fakt, że jest się jego świadkiem”. Dopiero w świetle rozważań zawartych w Teorii... dotyczących motywów działania ludzkiego staje się jasne przesłanie zawarte w Bogactwie narodów, gdy Smith pisze, że „każdy człowiek czyni stale wysiłki, by znaleźć najbardziej korzystne zastosowanie dla kapitału, jakim może rozporządzać. Ma oczywiście na widoku własną korzyść, a nie korzyść społeczeństwa. Ale poszukiwanie własnej korzyści wiedzie go w sposób naturalny, a nawet

...zasady funkcjonowania rynku, na którym dokonuje się wymiana, sprawiają, że egoistycznie nastawione jednostki zaspokajają nie tylko własne interesy, ale także interesy innych uczestników wymiany. dobru ogółu. Gdy analizuje i/lub ocenia jakieś rozwiązania podatkowe, to czyni to z perspektywy poddanego króla Jerzego III, żyjącego w określonych warunkach i w określonym czasie, dla którego konkretne pojęcia mają swoje konkretne desygnaty, nieraz zupełnie różne od tych, jakie przypisuje się im współcześnie. Nie można także zapomnieć, na co zwraca uwagę w słowie wstępnym do polskiego wydania Teorii... Danuta Petsch, że „dla pisarzy szkockich XVIII wieku ekonomia była tylko jednym z działów ogólnej teorii społeczeństwa, która obejmowała psychologię, etykę, prawoznawstwo, politykę i filozofię społeczną”. Nie wiedzieć czemu, tak szeroki kontekst rozważań ekonomicznych i podatkowych poczytuje się za wadę dzieła Smitha, podkreślając, że dopiero niemieccy kameraliści wyodrębnili naukę skarbowości jako oddzielny przedmiot rozważań. Tymczasem psychologiczne, etyczne i filozoficzne zakorzenienie rozważań podatkowych powinno uchodzić raczej za plus a nie mankament. Główną kategorią, wokół której koncentrują się rozważania zawarte w Teorii... jest zaczerpnięte od Dawida Hume’a i Thomasa Hutchesona pojęcie sympatii. Smith „uznaje sympatię za czynnik, który sprawia, że człowiek interesuje się losem innych ludzi i że potrzebne mu jest ich szczęście choćby tylko po to, by

Thomas Hobbes (1588-1679) Dowodził, że jedynym sposobem uniknięcia zła, jakie spotyka ludzi żyjących w tzw. stanie natury, jest zawarcie umowy przekazującej nieograniczoną, absolutną władzę w ręce suwerena.

nieuchronny do tego, by wybrał takie zastosowanie, jakie jest najkorzystniejsze dla społeczeństwa”. W Bogactwie narodów zarysowana została idea wolności naturalnej, pozwalającej, jak pisze Alvin Rabushka, „zaprzęgnąć interes osobisty jednostki do działania dla dobra całego społeczeństwa”. Jak bowiem zauważył Smith „mając na celu swój własny interes człowiek często popiera interesy społeczeństwa skuteczniej niż wtedy, gdy zamierza służyć im rzeczywiście”. Opierał się on na przekonaniu, że choć każdy człowiek „gdy kieruje wytwórczością tak, aby jej produkt posiadał możliwie najwyższą wartość, myśli tylko o swoim własnym zarobku, a jednak w tym, jak i w wielu innych przypadkach, jakaś niewidzialna ręka kieruje nim tak, aby zdążał do celu, którego wcale nie zamierzał osiągnąć”. W dzisiejszych czasach, gdy w państwach, które odeszły daleko od nauk Smitha tempo wzrostu gospodarczego waha się w granicach 1-2% warto jeszcze raz powtórzyć słowa Alvina Rabushki przywoływane już na początku tego artykułu: „historia co prawda nigdy się nie powtarza, warto jednak od czasu do czasu przyjrzeć się bliżej starym zasadom, które zdały egzamin w przeszłości”. *Autor jest prezydentem Centrum im. Adama Smitha.

John Locke (1632-1704) Twórca klasycznej postaci empiryzmu oraz podstaw teoretycznych rządów demokratycznych. W ekonomii stworzył teorię wartości pieniądza, która stała się początkiem kierunku ekonomicznego zwanego monetaryzmem.

33


POLITYKA I GOSPODARKA

MAGIEL styczeń-luty 2008

Fot.: Krzysiek Rzyman (2)

34

STUDENCKA KARIERA POLITYCZNA

Młodości! Dodaj mi skrzydła! O działalności studenckiej jako wstępie do kariery politycznej. O tym, że nie będzie w tym roku nowej znaczącej partii na lewicy oraz o tym, że nic nie jest albo białe, albo czarne – w setnym numerze MAGIEL rozmawia z przewodniczącym Sojuszu Lewicy Demokratycznej, Wojciechem Olejniczakiem. MAGIEL: Panie przewodniczący, czy działalność studencka to jest dobry początek kariery politycznej? Wojciech Olejniczak: Zachęcam studentów do aktywności i działalności studenckiej, ale też wszystkich działaczy zachęcam do tego, żeby nie myśleć, w kontekście funkcjonowania na uczelni, że to jest wstęp do kariery politycznej. Bo wtedy, mówiąc językiem młodzieżowym, przypali się gumę i nic z tego nie będzie. Pan nie myślał o karierze politycznej? Ja nigdy nie myślałem, do ostatniego dnia mojego funkcjonowania w działalności studenckiej, że będę politykiem. Nie zakładałem tego i nie uzależniałem. Czyli nie przyszła taka myśl, na którymś z etapów, że to wszystko można by wykorzystać w drodze do wielkiej polityki? Taka myśl przyszła. I to oznaczało koniec działalności studenckiej. Ale doświadczenie zdobyte na wszystkich jej etapach jest bardzo potrzebne w działalności politycznej. Sam start, rozpoczęcie działalności na studiach nie był związany z myślą o karierze politycznej. Czy dzięki działalności studenckiej start w politykę jest łatwiejszy? Łatwiejszy, tak. Z różnych powodów. Ma się pewną wiedzę, doświadczenie, idee, a nawet pewną walkę o coś. Walkę o sprawy ludzi, sprawy studentów. Kiedy młody człowiek powinien zaangażować się w politykę? Nie ma na to recepty. Znamy różne wzorce w Polsce i w Europie. Są politycy, którzy od

najmłodszych lat angażowali się w organizacjach młodzieżowych i partyjnych, a dzisiaj są premierami. Ale są też politycy, którzy startują zupełnie później, nie mając związku z organizacjami studenckimi czy politycznymi. Czy dzisiaj młodemu człowiekowi w Polsce jest łatwiej startować w karierę życiową z partią polityczną, czy lepiej bez niej? Tego się nie da zapisać, to trzeba mieć w sobie. To dotyczy każdego działacza studenckiego

Pan został ministrem w bardzo młodym wieku. Czy, tak z perspektywy czasu, nie myśli pan, że może to było zbyt wcześnie? Nie, nie. Ja jestem spełnionym ministrem. Jestem przekonany, że wypełniłem misję, która mi została powierzona, kiedy obejmowałem przywództwo na polskiej wsi. To było związane z pewnym przesłaniem, ale też i z pracą bardzo merytoryczną. Myśl i idea przerodziły się w ustawy czy rozporządzenia. Jestem z tej działalności bardzo zadowolony. Tak z perspektywy, to myślę, że wiek nie zagrał żadnej roli. A czy jest pan również spełnionym przewodniczącym partii politycznej? Nie. Cały czas nie. To jest dla mnie czas przyszły. Robiłem sobie i ciągle robię taki rachunek. Jako przewodniczący wiem, że zdecydowałem się dla polityki i dla partii poświęcić najlepszy okres w moim życiu. Wiem dzisiaj, że postąpiłem słusznie. Ale to musi być dalszy rozwój. W żaden

Nie walczymy z Kościołem. Walka z wiarą, nie tylko w Polsce, ale i na świecie, nie ma sensu. Każdy ma prawo do bycia takim, jakim jest i wyznawania takiej wiary, jaką chce. i każdego polityka. Są wspaniali menadżerowie, którzy angażują się w różne opcje polityczne. Ale są też tacy, którzy świetnie funkcjonują bez zaangażowania politycznego. Ale czy ciągle nie jest tak, że chęć bycia menadżerem nie wymaga związków z polityką? Czy warto tak do tego podchodzić? Nie. Wszystko jest na krótką metę. Trudno trafić, która opcja polityczna będzie na górze, kiedy trzeba będzie wkroczyć na drogę zawodową… Tak. Ale nie warto tak do tego podchodzić, ani w jedną, ani w drugą stronę. Ja obserwuję wielu takich polityków, czy pseudomenadżerów, którzy dzięki ugrupowaniu zaistnieli w biznesie, a kiedy przyszedł dołek polityczny, to nie mieli co z sobą zrobić.

sposób nie mogę być usatysfakcjonowany, że jest to to, co zamierzyłem. Nie ma pan dzisiaj refleksji, że można było poczekać z tym przewodnictwem w Sojuszu? Refleksje różnego rodzaju można mieć. Ja się nad tym zastanawiam, ale taki był wówczas okres dla lewicy i dla mnie również osobiście. Co dalej z LiD-em? W czerwcu kongres SLD, pan jest zwolennikiem jednoczenia lewicy… Integracji lewicy. Dzisiaj mogę powiedzieć, że to na pewno jest proces, który został zapoczątkowany. Musi on zaowocować tym, że na stole położymy gotowy projekt dla Polski. Integracja musi polegać na tym, że partie lewicowe przedstawią wspólną alternatywę dla


MAGIEL styczeń-luty 2008

rządów prawicy. Kwestie techniczne pozostają na dalszym planie. Czy zintegrowanej lewicy będzie łatwo przedstawić alternatywę do lewicującej prawicy? Nie ma lewicującej prawicy. Nietrudno przedstawić spójny program dla Polski. Ciągle jest bardzo wiele zapóźnień, problemów, z którymi ludzie sobie sami nie radzą: edukacja, służba zdrowia. Ale również problematyka światopoglądowa – religia w szkole, aborcja czy finansowanie leczenia bezpłodności z kasy budżetu. Nie można było przedstawić takiego programu przed wyborami? Integracja to wspólne pomysły i wspólny program. My nie byliśmy do tego w pełni przygotowani, jeszcze nie jesteśmy. Musimy bardzo dużo dyskutować i rozmawiać. Będzie miejsce dla partii Leszka Millera w tej zintegrowanej grupie partii lewicowych? Pojawiają się różnice w myśleniu. Nie można łączyć, żeby potem dzielić. SLD się kiedyś podzielił na SLD i SDPl, a teraz się znowu połączył w pewnym sensie. Na to trzeba patrzeć bardzo szeroko… Czyli trzeba uważać, żeby się znowu nie łączyć, a potem ponownie podzielić? Dokładnie. Nie może to być w żaden sposób sztuczne. To dotyczy nie tylko SLD, ale także SDPl i Unii Pracy. Ja rozmawiam, dyskutuję. Na to nie ma wzorca. Do wyborów do Parlamentu Europejskiego w 2009 roku, pójdziecie jako koalicja, jako blok wyborczy, czy jako nowa partia? Na pewno nie będzie nowej partii. Rok 2008 musi być czasem rozmowy i przygotowania tego, z czym idziemy do wyborów do Europarlamentu. Nie tylko z czym, ale z kim? Z Demokratami? Tak. To nie jest przedmiot sporu, jeżeli mówimy o współpracy. A jeżeli mówimy o wspólnej partii? Sami Demokraci mówią, że nie chcą wspólnej partii. Czy będzie pan razem z PiS bronił Telewizji Polskiej przed PO? Nie będę bronił ani z PiS, ani z Platformą. Protestuję przeciwko temu, co dzieje się teraz wokół mediów publicznych. To jest jakaś choroba, która opętała całe to środowisko. Kiedy rządził Sojusz, to nie było opętania? Trzeba rozmawiać o dzisiaj. Dzisiaj jest czas, żeby apelować o okrągły stół w tej sprawie. Żeby wreszcie w telewizji rządził ktoś, kto da dziennikarzom poczucie niezależności. Więc z nikim nie będę pomagał utrzymywać, ani komuś dawać Telewizję Publiczną. Czy nie denerwuje pana przewodniczącego taki mechanizm, że w czasie rządów PiS-u na siłę wciskano SLD w ramiona PO, a teraz mówi się o cichej koalicji z Prawem i Sprawiedliwością? Ja już się przyzwyczaiłem do takich sztucznych opisów. Ludzie młodzi powinni wiedzieć, że takie opisy są często wymyślone na potrzeby dyskursu politycznego. Czy lewicy potrzebna jest dzisiaj walka z Kościołem? Nikt nie walczy z Kościołem.

POLITYKA I GOSPODARKA

Po wypowiedziach niektórych polityków SLD można jednak odnieść wrażenie walki. Nie walczymy z Kościołem. Walka z wiarą, nie tylko w Polsce, ale i na świecie, nie ma sensu. Każdy ma prawo do bycia takim, jakim jest i wyznawania takiej wiary, jaką chce. Nikt z tym nie walczy. Ale nic nie zwalnia nas ze świeckości państwa. Obecnie trwa spór z Kościołem, między innymi o zapłodnienia in vitro. Ale czy jako osoba wierząca nie poczuł się pan urażony, kiedy posłanka Senyszyn mówiła, że Kościół jest pięć razy „be“. Na początku mojego funkcjonowania jako przewodniczącego partii, były takie sytuacje, w których próbowano mnie stawiać przed wyborem – białe czy czarne. A nic tak naprawdę nie jest ani białe, ani czarne. Wszystko trzeba wypośrodkować i mówić o wielu sprawach mniej emocjonalnie. I ja tak mówię o tym, co powiedziała pani posłanka Senyszyn. Mnie interesuje problem. Może dzięki ostrości języka pani poseł, ten problem został wyraziściej zaakcentowany. Ja takiego języka nie używam. Ale nie używam też takiego języka, jakiego użył biskup Pieronek, bo to mnie też zabolało. Czy nie byłoby dobrze, gdybyśmy się wstrzymali z dyskusją nad instalacją elementów tarczy antyrakietowej w Polsce do czasu, kiedy w USA utworzy się nowy rząd? W ten sposób moglibyśmy uniknąć sytuacji, w której ponosimy koszty polityczne w Europie, a nowa amerykańska administracja wycofuje się z planów budowy tarczy. To oczywiście jest słuszna uwaga. Rozmawiać trzeba, przede wszystkim w Polsce. Po zmianie rządu nic się nie zmieniło. Ciągle dowiadujemy się nowych informacji z przecieków. Ostatnio

Wojciech Olejniczak, ur. 1974r. Doktor nauk ekonomicznych, przewodniczący Sojuszu Lewicy Demokratycznej od 2005 roku, siódmy rok zasiada w ławach poselskich. W 2003 roku został jednym z najmłodszych ministrów w historii RP, obejmując resort rolnictwa w rządzie Leszka Millera. Start w politykę umożliwiła mu szeroko pojęta działalność studencka. Studia ukończył w Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego, w której przewodniczył parlamentowi studentów. Był też przewodniczącym Parlamentu Studentów RP oraz Rady Krajowej Związku Młodzieży Wiejskiej. Karierę polityczną rozpoczynał w sztabie Aleksandra Kwaśniewskego w wyborach prezydenckich w 2000 roku. Prywatnie ma żonę, dwójkę dzieci oraz amatorsko gra w piłkę.

słyszeliśmy, że tarcza tak, ale dostaniemy rakiety, żeby się bronić, ale przed kim? Przed Rosjanami? A jak pan ocenia taką retorykę PiS, że skoro minister Sikorski chce rozmawiać o tarczy z Rosją, to powraca polityka prowadzona na kolanach. Problemem polskiej polityki zagranicznej jest to, że jest prowadzona przez pryzmat polityki krajowej. Ładnie wygląda spotkanie prezydentów czy premierów, ale musi za tym iść przygotowanie techniczne. Nasze stosunki z Niemcami dotyczą w tej chwili głównie spraw historycznych. A nam trzeba rozmawiać o przyszłości. Czy da się w systemie państwa uzdrowić cokolwiek w ciągu czterdziestu dni? Mam na myśli problem służby zdrowia, oczywiście. Ale dlaczego w czterdzieści dni? Pani Kopacz jest w Sejmie od sześciu lat. Przez sześć lat Platforma była w opozycji i dzień po dniu mówiła, że ma gotowy projekt. Pan przewodniczący też kiedyś obejmował resort. Czy to było tak… Na drugi dzień już wiedziałem, co trzeba robić. A przedmiotem naszej krytyki pod adresem rządu Donalda Tuska jest to, że oni nie wiedzą, co mają robić. Nie dają propozycji. Jednego dnia mówią, że może trzeba zwiększyć składkę, a drugiego się wycofują. Opozycyjnym ugrupowaniom jest łatwiej mówić o podnoszeniu składki. My za naszych rządów podnieśliśmy, ale nie o to chodzi. Oni nie podają rozwiązań problemów bieżących, dotyczących podwyżek dla lekarzy, ani też rozwiązań systemowych. Czy rok 2008, to będzie rok LiD-u w ostrej opozycji? Tak, na pewno. Gdybyśmy się spotkali dwa tygodnie temu, nie byłoby tak wielu problemów do omówienia. Przecież to nie tylko służba zdrowia, ale też nauczyciele i inne problemy. Nikt sobie nie wyobrażał, że rząd będzie aż tak nieporadny i będzie miał tyle wpadek. Ale różnica jest jednak widoczna. Wszyscy spodziewali się stabilnej polityki i tego, że rząd będzie szedł do przodu taranem, przecież ma większość w Sejmie. Problemy nie odeszły wraz z poprzednim rządem. Prędzej czy później musiały się pojawić. Tak, zgadzam się, ale sposób ich rozwiązywania miał być inny. Ja myślałem, że będzie inny. Tak nie jest. Odwołana rada ministrów, prezydent wchodzi i zwołuje radę gabinetową. Czy to nie jest polityczna strata bramki po stronie Donalda Tuska, że dopuścił do tego wejścia prezydenta? Nikt się tego nie spodziewał. Pierwsza rada gabinetowa od bardzo dawna. Podczas poprzednich rządów nie była potrzebna z oczywistych względów. Tak, ale należy pamiętać, że na radę gabinetową muszą być gotowe konkrety, bo prezydent może pytać. Jak padnie pytanie o koszty, to muszą paść cyfry. Jak zapyta o paragrafy, to muszą one paść. Aleksander Kwaśniewski wróci na polską scenę polityczną? Sam określił swoją rolę w ten sposób, że funkcyjnie na scenie politycznej występował nie będzie. Rozmawiał: Jakub Bartosiewicz

35


36

CZŁOWIEK Z PASJĄ

MAGIEL styczeń-luty 2008

Jedna z najbardziej zajętych i znanych osobowości medialnych uważa się za lenia. Wojciech Mann, niedoszły absolwent naszej Uczelni, mówi nam m.in. o handlu zagranicznym płytami, byciu nielegalnym pracownikiem ONZ i Polakach na Mauritiusie. Twarz wykorzystania szans wielu sukcesów, duże dziecko i głos, który nie tylko budzi, ale i pobudza ludzi, szczególnie do słuchania bluesa.

z Wojciechem Mannem rozmawiała Regina Kozyra

Jak radzi sobie pan z porannym wstawaniem? Kiedyś było z tym gorzej, ale podobno z wiekiem człowiek potrzebuje mniej snu. Raz w tygodniu pobudka o 4:30, jakoś to wytrzymuję.

lenistwa

Zmiana audycji z nocnej ,,Manniak po ciemku” na poranne budzenie w Trójce to przecież duża różnica. Od muzyki ambitnej dla audiofili do porannych lekkich melodii. Repertuar oczywiście musi być dostosowany do pory, chociaż ja oszukuję i przemycam takie kawałki, które nadawałem nocą. Wiadomo, że to całkiem inna audycja, ale coś za coś. Protestów na razie nie słyszałem. Zamiast tego wyżywa się pan muzycznie w Radiu Baobab? Ostatnio go niestety lekko zaniedbuję, ale faktycznie, tam mogę się wyszaleć w pełni.


MAGIEL styczeń-luty 2008

Ze spotu reklmowego Radia Złote Przeboje cała Polska wie, że koncert Rolling Stonesów był tym wyjątkowym. Jakieś inne pamiętne ma pan w głowie? Z dawnych lat, miałem okazję zobaczyć koncert Pink Floydów w Londynie, po ukazaniu się płyty „Ciemna strona księżyca”. Kompletne oszołomienie. Z tych nowszych to fantastyczny występ Toma Waitsa w Kongresowej, a zupełnie świeży to koncert, na który ogromnie nie chciało mi się jechać, Suzanne Vegi w Trójce. Na wszystkie teraz nie chodzę, na Rolling Stonesach np nie byłem, ale zdarza mi się pojechać z Jankiem Chojnackim kilkaset kilometrów na mało znane koncerty bluesowe, które kojarzyć pewnie będą tylko nocni słuchacze. Ale zacznijmy od początku. Ciekawa wydaje się pana przygoda z SGPiS-em, dzisiejszą Szkołą Główną Handlową. Jak to się zaczęło i skończyło? Tak naprawdę zaczęło się od presji rodzinnej. Sam nie miałem w sobie przeświadczenia, że chcę być handlowcem czy ekonomistą, bo byłem typowym humanistą. SGPiS to było dla mnie wyzwanie i ta rozpiętość przedmiotów, która tam czekała mnie nakręcała. Od matematyki, historii, geografii, filozofii poprzez języki do tych koszmarów typu statystyka i ekonometria. Ale wiedziałem, że się nie wyrobię z tym wszystkim, tym bardziej, że była muzyka. Na pierwszym roku handlu zagranicznego byłem chyba nawet prezesem klubu muzycznego na uczelni. Co ciekawe, po tym jak mnie wylali po pierwszym roku tak się na to zezłościłem, że podszedłem i zdałem drugi raz. Ale większość przedmiotów mnie po prostu nie interesowała i wiedziałem, że się tego nie nauczę. Nigdy nie byłem kujonem i miałem dobre oceny tylko z tych przedmiotów, które mnie interesowały. Ile więc trwało drugie podejście? Drugie podejście trwało trzy lata, z tym, że jeden rok repetowałem (śmiech). W sumie spędziłem 4 lata przy Alejach Niepodległości. Nie żałuję teraz, bo dało mi to świetne podstawy z wiedzy z różnych dziedzin, o których przeciętny obywatel nic wtedy nie wiedział. Przydaje się do dzisiaj. Ale dobrze, że ostatecznie się mnie stamtąd pozbyli. Nauka ekonomii była wtedy chyba trochę inna od tej dzisiejszej? Na pierwszym roku było w porządku, bo to była ekonomia kapitalizmu. Niby z dystansem, ale to było to, co naprawdę działa. Na drugim roku była ekonomia socjalizmu i to już była tragedia, jedno wielkie oszustwo. Z pana drogi życiowej wynika, że języki były i wtedy na wysokim poziomie na naszej Uczelni, skoro później wybrał pan anglistykę. Faktycznie były na dobrym poziomie, ale ja nie miałem z nimi problemu i ogólnie nie były raczej postrachem. Teraz nawet żałuję, że nie przyłożyłem się bardziej do rosyjskiego, dzisiaj znowu przydatnego. Największy problem miałem z przedmiotami ścisłymi i w-fem. W-f był wtedy obowiązkowy i na pierwszym semestrze nie pojawiłem się na nim ani razu. Po czym bezczelnie pokazałem magistrowi otarte kolano, co miało być wielką kontuzją. Oczywiście mnie wygnał (śmiech), ale do pewnego momentu to tolerowali. Natomiast dla chłopaków strasznym przeżyciem

CZŁOWIEK Z PASJĄ

było studium wojskowe, właściwie to osobna historia. Ale na Uniwersytecie już w-f nie przeszkadzał w studiowaniu i skończył pan anglistykę? To była dramatyczna różnica w atmosferze studiów. O SGPiS mówiliśmy, że to „szkółka”, tam były dzwonki i brakowało tylko, żeby trzeba było chodzić w kapciach. Mówiło się też o SGPiS „czerwona uczelnia”, bo było tam bardzo dużo dzieci prominentów, tam szykowano kadry do dyplomacji i handlu zagranicznego. Najlepszym dowodem było to, że kiedy byliśmy na obozie wojskowym, to w naszej drużynie na jedną osobę przypadało 1,5 samochodu w rodzinie. A było to na początku lat 70., kiedy w ogóle posiadanie auta było nieprawdopodobnym luksusem. Ale teoria handlu zagranicznego przydała się w praktyce później w sprowadzaniu płyt z zagranicy? Płyty sprowadzałem już wcześniej i jakoś intuicyjnie byłem handlowcem. A, ale ta wiedza dała mi na pewno dała bardzo dużo, mimo że nie lubiłem wówczas atmosfery w tej szkole. A właśnie, miał pan jakieś tajne dojścia do płyt zagranicą, może znajomych, którzy pomagali? Znajomych niestety nie miałem, dlatego robiłem wszystko, żeby ich pozyskać. Nie wiem, czy to jeszcze dziś istnieje, ale było coś takiego jak pen pal clubs, gdzie zgłaszały się osoby, które chciały korespondować z ludźmi z innych krajów. Oczywiście przy pomocy snail mail. Wstyd się przyznać, ale byłem trochę perfidny. Miałem całą listę korespondentów, a głównie korespondentek z krajów anglojęzycznych, którym wysyłałem duperele typu laleczki ludowe, a w zamian żądałem płyty. Ciężko sobie teraz wyobrazić coś takiego bez internetu. Dzisiaj używa pan sieci elektronicznej do nowych muzycznych nabytków? W dużej mierze. Mam wielkie zastrzeżenia do polskich sklepów, mimo że są bogato zaopatrzone. Ale to, czego ja szukam, jest po prostu nieosiągalne. Dało się na płytach zbudować pozycję towarzyską? Ależ ja byłem królem prywatek! Najbardziej zapraszaną osobą na zabawy, chociaż ani nie byłem specjalnym tancerzem, ani heartbreaker też ze mnie nie był. Na szczęście płyty wystarczyły. Wiem, że konkretnej ilości swoich płyt pan nie zna, ale może chociaż może zdradzić jaką powierzchnię zajmują? Też nie odpowiem, bo upycham je po różnych dziurach. Jest tego mnóstwo, ale próbuję prowadzić pewną rotację, na przykład poprzez wymianę albo przekazywanie synowi. Żona się nie denerwuje? Oczywiście, że się denerwuje. Upodobania muzyczne pana syna idą w tym samym kierunku? Od kiedy tylko zauważyłem u niego zainteresowanie muzyką, nie wywierałem na niego żadne-

go nacisku. Oczywiście bałem się, że jak zacznie słuchać disco polo, to będą mnie bolały zęby, ale na szczęście ma świetny gust i nie ogranicza się np. do okresów muzycznych. Patrząc na swoje dzieciństwo, swojego syna i teraz obserwując dzieci w programie „Duże Dzieci”, który pan prowadzi, zauważa pan dużą różnicę pokoleniową? Pokolenia muszą się różnić i naturalnie jak patrzę na mojego syna, który ma 16 lat, to ma całkiem inny światopogląd od mojego w jego wieku czy dzieciaków z programu. I to wcale nie jest złe. Ale moje obserwacje są niepełne. Jest tyle dzieci zaniedbanych, żyjących w patologiach typu wódka, że jak rozmawiam z takim dzieckiem, to jest to niesamowita przepaść wiedzy i odczuć. I to jest przykre. Z drugiej strony, gdy jeżdżę na spotkania do małych miejscowości, gdzie rozmawiam z dziećmi z biednych rodzin i jestem często zaskoczony, bo pomimo mniejszych możliwości, mają większą wiedzę i są kulturalne. Także nie ma podziału wedle geografii, mapy czy bogactwa. Czy wykorzystuje pan czasem pomysły uczestników „Dużych Dzieci”, choćby w programach realizowanych razem z Krzysztofem Materną? W końcu skojarzenia typu, że strajk włoski to strajk fryzjerów idealnie się do tego nadają. Oczywiście. Ta dziecięca zdolność do myślenia zupełnie odjazdowego jest niesłychanym źródłem inspiracji. Muszę zacytować tu moją ulubienicę, która powiedziała mi na ucho: „Powiem panu moją największą tajemnicę”. Ja się przejąłem i mówię: „No to proszę”. Na co ona: „Ale jak sobie przypomnę”. No wykończyła mnie, ja bym tego nie wymyślił. ▶


38

MAGIEL styczeń-luty 2008

CZŁOWIEK Z PASJĄ

▶ Ale nie wszyscy wiedzą, że pana przygo-

da z telewizją zaczęła się od programu o książkach. To był pierwszy regularny program, w którym razem z dzisiejszym rzecznikiem Polskiego Radia, Tadeuszem Fredro- Bonieckim opowiadaliśmy o nowościach na rynku. Byłem znany z radia i szukano osób wyrobionych medialnie i wygadanych, które nie są wizualnie jakimś koszmarem. To mnie więc zdziwiło, że zostałem wybrany, ale jakoś przeszło (śmiech). Jednak pierwszy raz wystąpiłem w telewizji tak „z łapanki”, jako juror programu dziecięcego, w którym w nagrodę dawałem ołówki. To było na żywo, byłem bardzo przejęty i wtedy poczułem pierwszy raz siłę telewizji, bo wracając z nagrania na piechotę z Placu Powstańców, spotkałem jakiegoś malca z mamą, który mnie skwitował: O, to ten co ołówki rozdaje! Właśnie nawiązując do popularności, pisze pan felietony do Gazety Wyborczej o Warszawie. Czy jako znana i charakterystyczna postać może się pan spokojnie w niej trochę pogubić? Nie jest to takie uciążliwe, a Warszawiacy są już na tyle zblazowani i przyzwyczajeni do znanych twarzy, że nie robią wokół tego szumu. Zresztą jeżdżę samochodem, a nie tramwajem, więc mniej mnie widać. Ale problem zaczyna się poza stolicą, czego już wielokrotnie doświadczyła moja rodzina, choćby na wakacjach. Kiedy przykładowo syn wyciąga mnie nad jezioro, to zaczyna się bardzo przyjemnie. Ale kiedy muszę dać autograf trzem wycieczkom i zrobić sobie zdjęcie z czterystoma osobami, to wakacje szybko się kończą.

mili pierwszy samolot musiałem się do niego dostać, przekraczając nawet nielegalnie granicę kanadyjską. Przyleciałem jak wariat z powrotem. Bo ja ogólnie uwielbiam podróżować, ale jeszcze bardziej wracać. Jak wygląda turystyka w wykonaniu Wojciecha Manna? Leżenie plackiem na plaży czy aktywne zwiedzanie? Przeszedłem wszystkie typy turystyki. Najpierw była turystyka zarobkowa, podróże z namiotem i plecakiem, ale dziś już cenię sobie wygodę. Co pan więc robił jako zarobkowy emigrant? Mnóstwo rzeczy. Z ciekawszych, byłem mistrzem w przypalaniu tostów w Anglii, szefem przyjmującym w hotelu bieliznę do prania, barmanem (ale mnie wylali, bo przyjąłem poczęstunek od różnych klientów), byłem współwłaścicielem firmy budowlanej w Stanach, o czym nie miałem pojęcia (pamiętam pierwszą pracę z piłą, kiedy tą właśnie piłą odciąłem jej własny kabel). Prawie byłem też opiekunem akwariów w Los Angeles w dużych biurach, ale w czasie rozmowy kwalifikacyjnej padłem na ostatnim pytaniu, które brzmiało, czy jestem specjalistą od ryb słodko- czy słonowodnych. Wymieniłem niestety niewłaściwe. Jeździłem też ciężarówką, a w Szwajcarii byłem pracownikiem firmy wynajmującej rusztowania. Ale pracowałem też dla ONZ „na dziko”, przez co miałem później szlaban na paszport do Szwajcarii Dużo różnych rzeczy, ale jestem z siebie dumny, że nigdy nie trafiłem na zmywak. To wszystko kształtuje, a umiejętność przetrwania się przydaje.

Dlatego wyjeżdża pan do egzotycznych krajów? Staram się, chociaż cierpię na brak czasu. Natomiast problem jest teraz innego rodzaju. Polacy są już wszędzie. Zaskoczony byłem niesamowicie na Mauritiusie, gdzie drugiego dnia pobytu usłyszałem kompletnie pijanego dżentelmena, który przez palmy krzyczał: Cześć Wojtek, chyba się napijemy! Razem z kolegą przyjechał z dwoma torbami wódki z Opola. Świat się kurczy.

Odkąd rzucił pan palenie zmienił się smak? Już po dwóch tygodniach odnalazłem węch i smak, którego nie miałem, poprawiły mi się też niesamowicie możliwości emisyjne głosu. Wcześniej miałem cały czas kaszel i chrypę. Ale niestety obrzydliwie też utyłem i nie mogę sobie z tym poradzić, choć walczę. Skradziony rower już pan sobie odkupił? Ukradli mi faktycznie taki sportowy model spod Pałacu Kultury. Mam inny, ale na szczęście jest zimno i nie muszę jeździć. Ale wszyscy wiedzą, że jest pan fanem tenisa. Jestem tak naprawdę taki bierny sportowiec i wymyśliłem sobie chytrą odpowiedź w związku z tym, że Krzysiek Materna zajął się grą w golfa. Na pytania czemu się nie dołączę, odpowiadam, że to dla mnie zbyt brutalna gra i mam spokój. Jako wieloletni partner zawodowy pana Krzysztofa Materny nie mylą was czasem? Faktycznie, często mnie pytają: Co tam słychać, panie Krzyśku? Ale częściej mam pytania, gdy jestem gdzieś sam: A gdzie jest pan Materna? Wtedy wymyślam, że na przykład jest w więzieniu albo uciekł z Polski. Dwa stałe programy telewizyjne przeplatane z trzecim, audycje w radiu, tłumaczenie piosenek, felietony, prowadzenie firmy i bycie współwłaścicielem Radia Złote Przeboje. Lista nie jest zamknięta. Panie Wojtku, czy pracoholizm jest panu znany? Wręcz przeciwnie, ja jestem urodzonym leniem i te wszystkie rzeczy to tylko kamuflaż. Jestem naprawdę potwornym leniem.

Napił się pan? Szczęśliwie jakoś udało mi się uniknąć, szczególnie, że było to samo południe, niesamowity upał i to nie był najlepszy pomysł na spędzanie dnia. Ale najczęściej są to bardzo miłe spotkania z ludźmi. Które kraje najbardziej pan ceni? Zakochałem się kiedyś w Anglii i to się nie zmieniło, mimo że ona się zmieniła. Ilekroć jadę do Londynu, odżywają wspomnienia, jak wiele lat temu pracowałem tam na czarno. Południe Europy to również moje rejony, a niespełnionym marzeniem jest Ameryka Południowa, w której odwiedziłem tylko Wenezuelę. Bardzo lubię Stany, choć raczej nie do życia na stałe, ale to niesamowicie różnorodny i barwny kraj. Tam zresztą zastał mnie stan wojenny. Przejechałem samochodem z Nowego Jorku do Kalifornii i była to fantastyczna przygoda. Ale właśnie wydarzenia polityczne zatrzymały mnie w Stanach na rok, zamiast na miesiąc. Informacja z Polski była zupełnie zamglona, telefony przerywane, to co tam podawali, było z trzeciej ręki. Ale mimo że łatwo było wtedy tam zostać, przeważyła irracjonalna chęć powrotu. Jak tylko urucho-

Mówiąc o przypalonych tostach, gotuje pan teraz sam czy robi to żona? Jak przychodzi taki newralgiczny moment to daję sobie radę, ale czasu mam niewiele. Nie powinienem tego mówić, ale jest teraz tyle gotowców, które wystarczy włożyć do mikrofali, odgrzać czy zalać wodą, że gotują chyba tylko osoby, które to naprawdę lubią.

Mann: Lubię swoje poczucie humoru, ale to nie znaczy, że zamęczam wciąż wszystkich feerią bezustannych żartów.

Ale jednak nie jest pan starym zgredem, który jest smutny i patrzy spode łba. Powiedziałem to kiedyś przekornie, bo okropnie nie lubię, kiedy pojawiam się gdzieś, gdzie nie jestem stałym bywalcem i słyszę: O, to będą jaja, pan Wojtek przyszedł! Ja jestem dość spokojnym gościem, lubię swoje poczucie humoru, ale to nie znaczy, że zamęczam wciąż wszystkich feerią bezustannych żartów. Ci mniej myślący mają mnie za ponuraka, a tym bardziej agresywnym mówię, że żartuję tylko za pieniądze i oni się wtedy śmiertelnie obrażają. Czyli jesienna depresja i zimowy spadek nastroju też pana dopadają? Pewnie, bo ja protestuję przeciwko tak szybkiemu upływowi czasu. Ja już nawet nie chcę mówić, które ja będę miał w tym roku urodziny, to jest okropne! Ale 80% naszego wieku zależy od tego co jest w środku. To jest strasznie smutne, kiedy ludzie o 20 lat młodsi ode mnie są już stetryczali. Obchodzi więc pan Dzień Dziecka? Oczywiście. To jest mój dzień.



z okazji 100. numeru zapraszamy do galerii okładek

MAGLA

dużo więcej i interaktywnie na www.magiel.waw.pl/100




MAGIEL styczeń-luty 2008

FILM

short message: Nadine Labaki, reżyserka filmu Karmel, grająca w nim jednocześnie jedną z głównych ról, przyznaje, że chciała uniknąć w swoim filmie motywów politycznych i ukazać zwykłe życie mieszkanek Bejrutu.

Alicja Szulczyk

Don’t let them change ya Posiadanie problemów z samym sobą jest niemodne. Kto wie, może nawet wykluczone? Przecież trudno przyznać się do tego typu trudności w czasach, gdy triumfy święci technika self emotions management. Zamiast tracić czas na osobiste rozterki, lepiej w ramach outsourcingu powierzyć je psychologom. Kto ma odwagę nie zgadzać się z podobnymi trendami, odetchnie z ulgą na filmie norweskiego reżysera Joachima Triera - Reprise. Poznajemy w nim dwójkę przyjaciół: Erika i Phillipa. Oboje wkraczają w dorosłe, również zawodowo życie. Tu nie ma czasu na błędy. Tym bardziej, że wszystko zostało zaplanowane. Już od wczesnych młodzieńczych lat główni bohaterowie zafascynowani byli literaturą. Pod wpływem swej pasji, większość czasu poświęcali przygotowaniom do rozpoczęcia własnej twórczości. Jednak okazuje się, że nawet mimo pierwszych pisarskich sukcesów, nic nie wygląda tak, jak powinno. Doświadczony w tworzeniu krótkometrażowych obrazów, a debiutujący w dziedzinie filmów fabularnych Trier posługuje się nie tylko oryginalnym stylem narracji, ale także urzekającymi ciepłem ujęciami. Dzięki tym technikom poszczególne sceny zyskują niezwykle osobisty wymiar. Losy bohaterów, skryte pod osłoną opowieści o młodości, ukazują wewnętrzne życie „słabych jednostek społeczeństwa”. Entuzjazm przeplata się z bezradnością, a beztroska z chęcią zmiany swojego życia. Po rozważeniu, z pozoru niepasującego do filmu zakończenia, pozwala ono uwierzyć w sens tytułowej powtórki (Reprise). Ten pełny refleksji obraz norweskiego kina nastraja szczególnie pozytywnie. Pokazuje, że nie powinniśmy być w stosunku do siebie zbyt wymagający. Nie ma niczego złego także w tym, że czasem czekamy na los, aż on sam odmieni nasze życie i pozwoli zacząć wszystko od nowa. Może za przykładem jednego z głównych bohaterów zachęcić przeznaczenie odliczaniem? 10... 9... 8... 7...

„REPRISE“ Norwegia 2007 Reż.: Joachim Trier, Wyst.: Danielsen Lie, Espen Klouman-Høiner, Dystr.: Best Film

mamak

Dorastanie, wojna i rock&roll Ten film trafi do każdego, kto kiedykolwiek miał rodzinę, władzę polityczną nad sobą i aspirował do osobistego szczęścia. – słowa amerykańskiej dziennikarki to idealny opis PERSEPOLIS w jednym zdaniu. Z pewnością każdy znajdzie w nim coś dla siebie. Takie kino familijne w lepszym wydaniu. Sam pomysł przedstawienia filmu, którego akcja rozgrywa się w Iranie w czasach wybuchu rewolucji islamskiej w postaci czarno-białej animacji, intryguje od samego początku. Jednak to nie jest zwykła bajka. To swoisty zapis życia reżyserki, rysowniczki i głównej bohaterki filmu w jednym – Marjane Satrapi. Na ekranie poznajemy jej losy od czasów, kiedy była małą dziewczynką do momentu, w którym znajduje się teraz. To czyni film jeszcze bardziej uniwersalnym. Starsi widzowie z pewnością ujrzą w nim odbicie samych siebie sprzed lat przypominając sobie czasy młodości. Młodszą część widowni zaciekawi PERSEPOLIS jako swoisty pamiętnik dorastającego człowieka. Nie znajdziemy w nim jednak problemów pokolenia MP3 ale bezsilność jednostki wobec władzy totalitarnej i ograniczeń, jakie narzuca. Nasi rodzice i dziadkowie pewnie powiedzieliby: Patrz i ucz się. Z pewnością Marjane Satrapi nie udałoby się zdobyć pozwolenia na kręcenie filmu w Iranie. Sam projekt rysunkowy władze Iranu uznały jako antyhumanitarny i antyirański oraz zakazały jego dystrybucji w kraju. Satrapi odpowiada: To absurd, wręcz totalne przeciwieństwo. Po jego obejrzeniu widz nie ma złowrogiego nastawienia do Irańczyków, czuje do nich sympatię, bo to są ludzie tacy jak on, którzy zmagają się z życiem, kochają i pragną być szczęśliwi. Tym bardziej film musiał powstać w takiej, a nie innej postaci. I to właśnie dzięki oryginalnej formie zdobył większy rozgłos i na pewno na dłużej pozostanie w pamięci przeciętnego widza, który filmów o wojnie i jej skutkach widział przecież niemało. Zrealizowany na podstawie komiksu PERSEPOLIS to przykład, że nie każdy film rysunkowy musi mieć na odwrocie napis „Disney Copyright”. Dodatkowo czarno-biała forma obrazu pozwala skupić się na przekazie i wyrafinowanym stylu autorów. Co jeszcze można dodać? Pani Satrapi – chapeau bas! – i czekamy na więcej. „PERSEPOLIS” Francja 2007 Reż.: Marjane Satrapi, Vincent Parronaud, Dystr.: GutekFilm

Magda Kiebała

Słodycz z nutą goryczy Karmel to niewątpliwie prawdziwa perełka dla miłośników kina. Debiutująca libańska reżyserka Nadine Labaki pokazała świat kobiecych smutków i radości w kraju ciągle dla nas odległym i nieznanym, o którym słyszymy głównie przy okazji toczących się tam wojen. Film jest opowieścią o pięciu przyjaciółkach, które spotykają się w salonie piękności w centrum Bejrutu. Rozmawiają o mężczyznach, seksie i miłości, o błahostkach i poważnych problemach. Każda z nich jest na innym etapie życia. Layale ma 30 lat i wciąż mieszka z rodzicami, jest chrześcijanką, ale kocha żonatego mężczyznę. Nisrine jest muzułmanką i musi ukryć przed przyszłym mężem fakt, że nie jest już dziewicą. Rima nie dba o urodę, nie nosi sukienek, jest małomówna i powoli odkrywamy, że pociągają ją kobiety. Jamale nie może pogodzić się z tym, że się starzeje i że mąż rzucił ją dla młodszej, więc za wszelką cenę chce zostać aktorką. Z kolei Rose już dawno przestała myśleć o urodzie i mężczyznach, bo całe życie poświęciła chorej siostrze. Historie bohaterek pokazują problemy, z jakimi zmagają się współczesne Libanki. Muszą pogodzić swoje potrzeby indywidualności i miłości z ograniczeniami, jakie stawia im religia, obyczajowość i społeczeństwo, niezależnie czy są chrześcijankami czy muzułmankami. Oprócz tematów, które stanowią tabu w świecie arabskim jak niewierność, nieczystość przedmałżeńska czy homoseksualizm, Nadine Labaki pokazuje, że tak jak wszędzie kobiety w jej kraju pragną być piękne i kochane. Salon piękności jest miejscem symbolicznym, tu zmiana wyglądu może stać się wyrazem buntu przeciwko tradycyjnej roli lub wręcz przeciwnie, być kolejną próbą poprawienia siebie zgodnie z założeniem, że największą wartością kobiety jest jej uroda. Ogromną zaletą tego filmu jest urzekająca forma. Zdjęcia, scenografia i muzyka tworzą zmysłowy, „karmelowy” świat, gdzie słodka przyjemność bycia piękną ma czasem jednak gorzkawy posmak.

„KARMEL” Francja 2007 Reż.: Nadine Labaki, Wyst.: Nadine Labaki, Yasmine Elmasri, Joanna Mkarzel Dystr.: Gutek Film

43


44

FILM

MAGIEL styczeń-luty 2008

WYWIAD Z GWIAZDĄ

Od niedawna możemy zobaczyć ją jako Hankę B. w Rezerwacie Łukasza Palkowskiego. Za tę rolę otrzymała niedawno prestiżową nagrodę im. Zbyszka Cybulskiego – nagrodę dla aktora młodego pokolenia.

Sonia Bohosiewicz MAGIEL: Zacznijmy od tego, że zapewne nie wszyscy wiedzą, że oprócz gry w filmie i teatrze występujesz w Grupie Rafała Kmity… Sonia Bohosiewicz: Wszyscy to wiedzą! Studenci SGH chyba niekoniecznie. Chociaż z drugiej strony Rafał Kmita był jurorem na PKSie, słyszałaś o tym? Wiem, wiem… teraz jakoś niedawno. Zatem co najbardziej lubisz film, teatr czy kabaret? Wiesz co, nie jestem w stanie jednoznacznie odpowiedzieć. Każda z tych dziedzin ma swoje plusy i minusy. A czym zajmujesz się teraz? Występujesz głównie w teatrze, kręcisz nowym film czy może pracujesz nad nowymi skeczami? Ciągle pracuję nad nowymi skeczami. Rafał sukcesywnie dopisuje nowe rzeczy i przez cały czas je rzeźbimy. U nas próby nie mają końca. Nawet jak jakiś skecz ma już premierę, to potem znowu się spotykamy, znowu poprawiamy, znowu ćwiczymy i oglądamy to na wideo. Przez cały czas nagrywamy, analizujemy i jeszcze raz powtarzamy. Rafał skraca tekst albo coś zmienia, sprawdza reakcje publiczności na naszą grę. Rzeźbimy po prostu jak japończycy. Filmowo pracuję teraz nad produkcją „39,5” w TVN. Będzie to serial komediowy. Gra tam jeszcze Tomek Karolak i masa innych ludzi, ale Tomek Karolak jest w głównej roli. Myślę, że będzie śmiesznie. A czy doświadczenie kabaretowe przydaje Ci się w teatrze i filmie? Czy nauczyło Cię to czegoś innego niż w szkole teatralnej? Jasne, że tak. Kabaret nauczył mnie bardzo dużo… Ma inną specyfikę. W teatrze zazwyc-

zaj gra się z „czwartą ścianą”, czyli nie kontaktuje się z widzem, a w kabarecie potrzebne jest takie lekko podświadome mrugnięcie do widza. To jest bardzo specyficzne, żeby mieć kontakt cały czas z publicznością. To jest bardziej estradowe. Chociaż Rafał nie robi takiego kabaretu stricte stojącego przy mikrofonach. Jest bardziej to zbliżone do takich teatralnych form. Ale i tak, kiedy podaje się puentę, trzeba to zrobić w specyficzny sposób. W taki, że wiem, że to będzie śmieszyło i… To tak jak się opowiada kawały, no nie? W pewnym momencie dochodzi do puenty i trzeba ją umieć „wyciągnąć”. Tego się w teatrze nie robi. Na pewno kabaret rozwija też poczucie humoru. Nawet bardzo. Myślę, że wykorzystałam to. W „Rezerwacie” też. Scena, w której Hanka wypada z szafy to był mój pomysł. (śmiech) Skoro mowa o „Rezerwacie”... Za rolę Hanki B. otrzymałaś nagrodę im. Zbyszka Cybulskiego. Co Cię inspirowało? Wydaje się, że główna bohaterka niewiele ma wspólnego ze światem, w którym codziennie się obracasz. Widać to chociażby w scenie wernisażu, gdzie Hanka czuje się niepewnie, jest skrępowana. Jak udało Ci się tak dobrze wcielić w osobę, która wydawałoby się, jest twoim totalnym przeciwieństwem? Któryś krytyk powiedział mi nawet, że udało mi się go oszukać, że jestem „naturszczykiem”. To było dla mnie bardzo miłe. Jak mi się to udało? To było półtora roku temu, więc czy ja pamiętam jak mi się to udało? Pracowałam i jakoś tak wyszło. Na szczęście chłopcy jakoś to zmontowali. To nie jest trudność polegająca na tym, że ja jestem osobą, która wie jak się na wernisażu zachować, a Hanka jest osobą, która nie wie. Uczucia, które trzeba zagrać,

to nie jest jakiś straszny problem. Na pewno trudnością było to, żeby zagrać dziewczynę z Pragi. Ja wcześniej na Pradze nie byłam. Pierwszy raz pojechałam tam jakiś tydzień przed rozpoczęciem zdjęć z przyjaciółką Asią, która w „Rezerwacie” zagrała sklepową. Chciała pojechać do tego sklepu, stanąć sobie za ladą, poznać się z panią Krysią, która tam sprzedaje… Trochę załapałam tam tego praskiego klimatu. Siedziałyśmy tam kilka godzin, przy kawie. Kobitki z Pragi siedziały przy tanim winie, no i było bardzo sympatycznie. Powoli orientowałam się jak to wszystko wygląda na tej Pradze, jak oni mówią, taki mają specyficzny język. Bardzo mi pomógł Łukasz Palkowski (reżyser „Rezerwatu” - przyp. red.), bo on jest taką osobą, która „wie”, zna ten klimat. A mogłabyś mieszkać na Pradze? Gdyby Praga wyglądała tak, jak w naszym filmie, to bym mogła. Tylko, że Praga w naszym filmie nie jest prawdziwa, jest pewnego rodzaju bajką. A czy ja bym mogła tam mieszkać w tych kamienicach… Ostatecznie jakby na nic innego mi nie przyszło, mieszkałabym i tam. Ale to nie jest wcale taka przyjemna dzielnica. Wracając do Hanki, to czy Sonia B. ma w sobie coś z Hanki B? Mogłabyś się zaprzyjaźnić z Hanką? Super, co ty! A ty byś się nie zaprzyjaźniła z Hanką B? Pewnie! Fajna dziewucha, niby silna, ale z drugiej strony bardzo wrażliwa, może nie do końca potrafi się wysłowić. Może nie jest elokwentna, bo życie nie dało jej możliwości przeczytania dużej ilości książek i chyba nie bardzo ją to interesowało. Kiedy była młodsza tylko latała z chłopakami i szpanowała. Ale


MAGIEL styczeń-luty 2008

generalnie na pewno nie jest pusta. Jest osobą wartościową. Z przyjemnością bym się z nią zaprzyjaźniła. Czy coś ma ze mnie? Myślę, że wszystko ma ze mnie. W tym sensie, że mnie przyszło zagrać tę postać, więc to jest jakby wycinek mnie, tylko w innej wersji. Musiałam się pewnych cech wyzbyć, jakieś sobie domyślić, ale jak przyszło co do czego, trzeba było jakoś zbudować ten szkielet. Wydaje się, że to właśnie przede wszystkim ty jesteś silna, a zarazem wrażliwa. Mówisz pewnym siebie głosem, ale w tej kabaretowej piosence o Multikinie, to właśnie wrażliwość, aż rzuca się w oczy. Starałam się sprzedać tę wrażliwość Hance. Żeby nie była pusta i głupia. Pokazać, że to człowiek, który jest uplątany w jakieś takie sploty okoliczności. Tak jej przyszło, faceta jej posadzili do więzienia, ma zakład fryzjerski, ktoś tam jej podkłada nogi - tak jak kioskarka, która ją obgaduje, ktoś tam jej pomaga – tak jak policjant. Generalnie sama musi pchać ten wózek, a przecież się nie przelewa i jak w tym wszystkim jeszcze utrzymać kobiecość? Będąc w domu i kobietą i mężczyzną - trochę ciężko. Na konferencji prasowej poprzedzającej wręczenie nagrody Cybulskiego, jedna z aktorek nominowanych do tej nagrody – Agnieszka Grochowska – powiedziała, że w polskim kinie brakuje jej dobrych scenariuszy i ciekawych ról kobiecych. Czy podzielasz to zdanie? Byłoby to kłamstwem z mojej strony gdybym powiedziała, że tak. Ja dostałam bardzo ciekawą rolę, mówię ciągle o „Rezerwacie”. Nie odczuwam braku ciekawych ról. Niedawno z Agnieszką Grochowską zagrałyśmy w teatrze telewizji u pana Janusza Majewskiego, gdzie i ona i ja miałyśmy ciekawe role. Na razie nie narzekam. Może Agnieszce rzeczywiście zdarzyło się, że musiała grać w jakichś komediach romantycznych i nie dostawała innych, ale to też zależy od tego, do jakiej szuflady aktora wsadzą. Cieszę się bardzo, że mój „coming out”, że tak powiem aktorski, nastapił w Hance B., w rzeczy, która nie jest komedią romantyczną. To spowodowało, że teraz dostaję zupełnie inne propozycje. A nie wsadzają Cię do szuflady pod tytułem… Pod tytułem Hanka? Jakbym miała zagrać Oleńkę albo Hankę, no to szuflada Hanki jest dla mnie dużo fajniejsza niż szuflada Oleńki. Jeżeli już mają mnie obsadzać w mocnych kobietach, które są wrażliwe, to daj Bóg, mogę je grać do końca życia. A czy one są tym razem w takiej historii czy w śmakiej, czy są w garsonce jakiejś pani menedżer w firmie reklamowej, czy alkoholiczką, która ma trójkę dzieci i męża kalekę, czy jakiejkolwiek innej, to jest zawsze wejście w role, które są ciekawe. A nie w Oleńki, które przewracają oczami… Czasem obsadzają Cię też w rolach seksbomby. Ale te seksbomby to nigdy nie są takie prawdziwe seksbomby. To jest zawsze coś komediowego, albo krzywego. Taka jakaś przebrzmiała seksbomba, albo taka seksbomba, ale nie do końca, z przymrużeniem oka… Zawsze jest na czym pokombinować. Nie ucieknie się od tego, że mam włosy blond, cycki i długie nogi. Z drugiej strony, to co młoda jeszcze dziewucha, ma do gra-

FILM

nia? Poczekajmy chwilę, zaraz przytyję 15 kilo, będę miała starszą twarz i zdarzą się jeszcze inne role. Na razie nie narzekam. Czy masz jakąś wymarzoną rolę, w której mogłabyś pokazać się z zupełnie innej strony i wszystkich zaskoczyć? Z przyjemnością zagrałabym kogoś zahukanego. Zahukanego, to znaczy? To znaczy osobę o dużej wrażliwości, a małym temperamencie. Osobę, która nie wygrywa, nie jest wyszczekana, tylko jest właśnie schowana. Trudno jest się jej w ogóle odezwać. Czyli w zasadzie twoje przeciwieństwo. Myślę, że to by było coś interesującego. Z przyjemnością bym zagrała, no nie wiem… może Iwonę – księżniczkę Burgunda. A czy mogłabyś przejść totalną metamorfozę do filmu, zgolić włosy na zero, przytyć 20 kilo… O, proszę tak! (śmiech) Przytyć łatwo, gorzej schudnąć… Ale jak za dużą gażę, to bardzo proszę! Powrócę jeszcze do nagrody im. Zbyszka Cybulskiego. Na gali wręczenia tej nagrody padło takie sformułowanie „kosmetyczna osobowość”… Tak, zapamiętałam je szybko! (śmiech) Gdy okazało się, że to ty zostałaś laureatką tej nagrody, powiedziałaś, że postarasz się nie zostać taką „kosmetyczną osobowością”. Jeśli dostałabyś jakąś propozycję zagrania w reklamie szamponu, albo nowej gazety o życiu gwiazd, nie kusiłoby Cię to? Kusiłoby mnie, ale bym odmówiła. Czyli będziesz konsekwentna. Absolutnie. Reklamie mówię: nie. Wiele razy już powtarzałam, że robię to tak perfidnie wobec siebie, bo diabeł czyha za rogiem cały czas. Każdy jest łapczywy i chciałby polepszyć swój byt materialny. To jest oczywiste i nie ma w tym nic złego. Dobrze mi się zarabia w moim zawodzie, nie narzekam na brak pieniędzy. Abstrahując od tego, że nie jestem wcale najlepiej zarabiającą aktorką w Polsce, to w ogóle nie o to chodzi. Jestem średnio zarabiającym aktorem w Polsce. Czuję się wybrańcem losu, że mogę robić to, co lubię i zarabiać na tym pieniądze, które są wyższe niż średnia krajowa. Nie mam potrzeby posiadania porsche, czy ubierania się u Dolce&Gabbana. To ciuch i to ciuch, co to za różnica. Czy nie jest jednak tak, że zarabiasz tyle, bo tyle pracujesz? Masz chyba dosyć napięty harmonogram. Dużo pracuję, ale znam ludzi, którzy pracują dużo więcej, a zarabiają dużo mniejsze pieniądze. Moja przyjaciółka z podstawówki – Ola – skończyła studia, które są bardzo trudne – rehabilitację na AWF’ie, dokształciła się także na fizjoterapii a teraz pracuje z noworodkami, które mają poważne problemy ze zdrowiem. Tutaj się trzeba ciągle kształcić. Co pół roku wyjeżdża na szkolenia, za które sama musi płacić, zarabia 1500zł miesięcznie, pracuje od rana do wieczora, potem ma jeszcze pacjentów po domach, ale robi to, co lubi. Mnie się wydaje, że to ona zapierdala a nie ja. Ale Ty pracujesz z pasji… Ona też z pasji.

Od zawsze wiedziałaś, że zostaniesz właśnie aktorką? Chyba też trochę śpiewałaś? Ja kompletnie się nie odcinam od śpiewu. Mam nadzieję, że kiedyś zrobię swój recital, nagram swoją płytę. Chodzi ci o to, czy od dzieciństwa byłam pewna? Czy miałaś taki okres, kiedy zastanawiałaś się: na jakie studia tu się wybrać… Nie, nie. Od zawsze chciałam zostać aktorką. Oczywiście, trudno było się do tego przyznać, dlatego, że pochodzę z niezbyt dużego miasta. Dla ludzi z Warszawy, czy Krakowa jest oczywiste, że raz na jakiś czas spotkają Fronczewskiego na ulicy, albo kogoś innego. Ja jak zobaczyłam Fronczewskiego w Zakopanem, to myślałam, że zejdę na zawał. Ten świat aktorstwa, teatru, tego wszystkiego, był dla nas, w Żorach jakiś nieosiągalny. Gdzie ja tam, w jakichś Żorach bym śmiała… Dlatego długo się czaiłam, chociaż wiedziałam, że chcę to robić. Jednak wciąż chowałam się po kątach. Jak się pytali na jakie studia idę, to mówiłam, że do Bielskiej Szkoły Biznesu, bo byłam na mat-fizie. Z resztą, takie miałam założenie, że jak nie zdam za pierwszym razem to rzeczywiście idę do tej Szkoły Biznesu i więcej nie będę zdawała do Szkoły Teatralnej. Z tego wynika, że gdybyś nie dostała się na aktorstwo zostałabyś studentką szkoły biznesowej. Tak. Może byśmy się spotkały w jakimś banku… (śmiech). Ale spotykamy się teraz. Czyli ty nie budujesz swojej kariery. Nie chodzi ci o to, żeby pokazać się tu i tam, robisz tylko to, co naprawdę chcesz. Nie, nie… Nie ma co. Kariery się nie buduje. Nie trzeba się wszędzie pokazywać, bo to będzie kariera na jeden rok albo na kilka miesięcy. Można by wyskoczyć nagle na 50 imprez, pokazać się na portalu pudelek, kozaczek i ślimaczek, ale potem przychodzi osoba, która ma ten sam pomysł i natychmiast się wyrzuca tą poprzednią do śmieci. Z drugiej strony to jest strasznie przykre, bo jest taki moment, w którym jest zainteresowanie tą osobą i człowiek się do tego strasznie szybko przyzwyczaja. Potem nagle okazuje się, że jest siedzenie w domu, depresja, nikt mnie nie zaprasza, nikt mnie nie chce. Dlatego „na dzień dobry” wybrałam inną drogę, żeby nie: wszystko i za wszelką cenę. Wystarczy zrobić kilka dobrych rzeczy w życiu i zostanie się w historii. Wolałabym być panią Ireną Kwiatkowską albo panią Anną Seniuk. One wcale wszędzie nie chodzą. Czy jakaś aktorka – polska lub zagraniczna – jest dla ciebie autorytetem? Meryl Streep! A dlaczego akurat ona? To jest jedna z nielicznych aktorek, które jak grają wstyd na ekranie, to się naprawdę wstydzą. Ludzie postrzegają ją chyba bardziej jako aktorkę komediową? Ale ten, kto potrafi zagrać komedię, potrafi zagrać wszystko. Rozmawiały: Ania Mamak i Alicja Szulczyk

45


46

FILM

MAGIEL styczeń-luty 2008

short message: Głównego bohatera filmu Motyl i skafander miał zagrać Johnny Depp, lecz odrzucił propozycję ponieważ termin zdjęc kolidował z terminem zdjęć do trzeciej części Piratów z Karaibów.

Marcia

Seks za ojczyznę Początek filmu przenosi widzów do Szanghaju z czasów japońskiej okupacji. Na ekranie pojawia się piękna i wytworna dama (pani Mak), która wchodzi do kawiarni, wykonuje telefon i czeka, wspominając, od czego wszystko się zaczęło… W rzeczywistości pani Mak nie jest damą z wyższych sfer, lecz dziewczyną o imieniu Wong Chia Chi. Na pierwszym roku studiów poznaje Kuang Yu Min, założyciela kółka dramatycznego, który dąży do rozbudzenia patriotycznego ducha w narodzie. Wong doskonale radzi sobie na deskach teatru, jednak sielankowe życie wypełnione aktorskimi triumfami i świętowaniem nie trwa długo. Wkrótce Kuang ujawnia swój plan zamachu na wpływowego kolaboranta, pracującego dla Japończyków, pana Yee i przekonuje do niego przyjaciół. Najważniejsza rola przypada Wong. Wcielając się w postać pani Mak zaprzyjaźnia się z żoną pana Yee, zdobywąc tym samym jego zaufanie na tyle, że nawiązuje się między nimi romans. Wong ulega całkowitej przemianie w wyrafinowaną damę i wszystko przebiega zgodnie ze scenariuszem, aż do nagłego wyjazdu pana Yee, który niweczy plany spiskowców. Zrozpaczona Wong, która tak wiele poświęciła dla realizacji tego planu, porzuca przyjaciół i odchodzi samotnie… Film Anga Lee budzi zdecydowane uczucia, nie można pozostać wobec niego obojętnym. Przez niektórych krytyków określany jest mianem “thrillera erotycznego”, ze względu na występujące w nim bardzo śmiałe sceny erotyczne. Film w kontrowersyjny sposób unaocznia, jak sztuczny jest podział na dobrych i złych, jak nieprzewidywalni są ludzie i emocje, których nie można kontrolować. Ostrożnie, pożądanie pokazuje, że nawet krańcowe poświęcenie siebie i wszystkiego w imię wyższych idei, może zaprowadzić na skraj przepaści, nic nie dając w zamian, gdy do głosu dochodzą głęboko skrywane namiętności i nieposkromione emocje.

„OSTROŻNIE, POŻĄDANIE” (Chiny, Hongkong, USA, Tajwan 2007) Reż.: Ang Lee, Wyst.: Tony Leung Chiu Wai, Wei Tang, Dystr.: Monolith Plus

Bruno

Jabbac

Najpiękniejsza historia Przed wypadkiem - był mężczyzną w sile wieku, redaktorem naczelnym francuskiej edycji „Elle”, bywalcem najbardziej prestiżowych imprez, uwodzicielem najpiękniejszych kobiet. Królem świata. Po - stał się warzywem, w którym funkcjonowały jedynie lewa powieka, pamięć i mózg. Wrakiem człowieka. Jednak dzięki wypadkowi, któremu uległ, Jean-Dominique Bauby, główny bohater „Motyla i skafandra”, w pełni stał się człowiekiem. Bauby’ego poznajemy, gdy budzi się ze śpiączki. „Zespół zamknięcia”, na który cierpi, to niezwykle rzadki uraz. Coś, jak skafander, z którego nie można się uwolnić. Można jednak z tego miejsca „oglądać” świat. I zbuntowany wewnętrznie Jean-Dominique postanawia ostrożnie ten świat obserwować. Z pomocą przychodzi tu operator filmu, wszystkie ujęcia są zbliżeniami, do tego stopnia, że kamera zdaje się dotykać filmowanych przedmiotów. Widz staje się wręcz okiem bohatera. W miarę rozwoju sytuacji Jean-Dominique podejmuje współpracę z lekarzami. Razem odkrywają sposób, w jaki sparaliżowany bohater może porozumiewać się ze światem. I wtedy zaczyna pisać najważniejszy reportaż o swoim życiu. Największym atutem filmu, poza fabułą, jest sposób filmowania, za który odpowiedzialny był Janusz Kamiński. Jego zdjęcia zachwycają krytyków na całym świecie tak bardzo, że już dziś jest oscarowym faworytem. Historia człowieka, który pisze książkę, komunikując się ze światem jedynie za pomocą pojedynczych mrugnięć nie może być płytka ani mało interesująca. Sztuką jest opowiedzieć ją we właściwy sposób. Schnablowi się udało. Jeśli więc tylko znajdziecie chwilę, wybierzcie się na ten film. Obcowanie z kinem najwyższej próby - gwarantowane. Tak, jak to, że zapragniecie przeczytać „Skafandra i motyla”, książkę będącą podstawą scenariusza. Może być problem, bo nie wiedzieć czemu, od momentu premiery (10 lat!), żaden z wydawców nie zdecydował się na wznowienie.

„MOTYL I SKAFANDER” Francja, USA 2007 Reż.: Julian Schnabel, Wyst.: Mathieu Amalric, Emmanuelle Seigner, Anne Consigny, Dystr.: Best Film

Aplikację czas zacząć! Dobra praca – wysokie, eksponowane i dobrze płatne stanowisko w potężniej korporacji. Marzenie niejednego absolwenta naszej Uczelni. Jak zawsze nie ma nic za darmo. Jak daleko trzeba się posunąć, żeby taką posadę zdobyć? Film Marcelo Pineiro Metoda nie stara się odpowiedzieć na tak banalne pytanie. Jest to raczej studium relacji zawiązujących się między aplikującymi na wspomnianą posadę podczas procesu rekrutacji ukrytego pod tajemniczą nazwą „Metoda Gronholma”. Zbudowany na bazie sztuki teatralnej autorstwa Jordi’go Ferrera pod takim właśnie tytułem, obraz można by określić jako „film aktorski”. Najważniejsza jest tu bowiem, podobnie jak w teatrze sugestywność gry aktorów, których bohaterowie poddawani są rozmaitym próbom, mającym na celu wyłonienie idealnego kandydata. Specjaliści od HR wodzą biednych aplikantów za nos, cały czas obserwując ich reakcje. Wzbudzają nieufność i napędzają wyścig szczurów, na mecie którego zostanie ten, kto okaże najmniej skrupułów. Całe szczęście, pomimo tego, że praktycznie cały film dzieje się w jednym pomieszczeniu, reżyserowi udało się uniknąć efektu „teatru telewizji”. Dzięki montażowi, film jest stosunkowo dynamiczny, aczkolwiek nie nazwałbym go porywającym. Pomysły na „wyzwania” z jakimi przychodzi zmierzyć się uczestnikom rekrutacji są dość oklepane, a przesłanie oczywiste prawie od samego początku. Choć pomysł na scenariusz dramatu do najbanalniejszych nie należy, o tyle z zaciekawieniem widza jest już trochę gorzej. Film nie rzucił mnie na kolana, ale myślę, że te 115 minut nie będzie czasem straconym.

„METODA” Argentyna, Hiszpania, Włochy 2005 Reż.: Marcelo Pineyro, Wyst.: Eduardo Noriega, Najwa Nimri Dystr.: Vivarto


MAGIEL styczeń-luty 2008

FILM

KINO KONESERA

Babę zesłał Bóg. Raz mu wyszedł taki cud. Napoleon powiedział, że państwa upadają, gdy kobiety rządzą sprawami publicznymi. Prawdą jest, że żeńska wizja świata, znacznie różni się od wizji mężczyzn, a emocjonalność, sentymentalność i zamiłowanie do dzielenia włosa na czworo nie zawsze sprzyjają dzierżeniu władzy nad narodem. Nie trzeba jednak szukać przykładów w erze po emancypacji kobiet, by udowodnić błędność poglądu francuskiego wodza. Agnieszka Prochowicz

Historia wielokrotnie stanowiła natchnienie dla artystów filmowych (bądź tylko filmowców…), którzy ukazywali losy, bynajmniej nierozhisteryzowanych i nieudolnych kobiet-władców.

Kleopatra Weźmy na początek losy Kleopatry Wielkiej, wielokrotnie przenoszone na ekran. Najsłynniejsza ekranizacja reżyserii Josepha L. Mankiewicza to jednocześnie jedna z najdroższych produkcji świata, której budżet wyniósł aż 286,400,000 dolarów! Film stał się sławny również za sprawą temperamentów aktorów odgrywających pierwszoplanowe role: Elizabeth Taylor i Richarda Burtona, których współpraca na planie zaowocowała ognistym romansem i dwoma małżeństwami. Dziś Kleopatra jawi nam się już jako postać legendarna, wręcz mityczna. A była przecież kobietą z krwi i kości, władczynią jednego z największych imperiów w historii świata! Potrafiła rozkochać i utrzymać przy sobie dwóch najpotężniejszych mężczyzn epoki: Juliusza Cezara i Marka Antoniusza. Dzięki swej inteligencji i zdolnościom dyplomatycznym nie pozwoliła na wchłonięcie swej ojczyzny przez potęgę Rzymu. Ukazywano ją jako postać romantyczną a jednocześnie do głębi prawdziwą ze swymi ambicjami, determinacją i odwagą.

Elizabeth , poślubiona Anglii Niezwykły obraz władczyni przedstawia też Shekhar Kapur w filmie Elizabeth (uwagę zwracają rewelacyjne zdjęcia Remi Adefarasina). Kate Blanchett, odgrywająca główną rolę, przechodzi na naszych oczach wielką metamorfozę. Z beztroskiej, zakochanej dziewczyny zmienia się w surową, świadomą swoich obowiązków i ceny władzy monarchinię, której potomni nadadzą przydomek Królowej-Dziewicy. Końcowa scena filmu uświadamia widzom, że aby rządzić, Elżbieta musi wyrzec się samej siebie, poświęcić wszystko swojemu królestwu. Przypomina majestatyczny, święty posąg, coś nierealnego i nieosiągalnego. Coś, co będą mogli czcić jej poddani przez następne pokolenia. Kontynuację historii panowania Elżbiety I, po śmierci której Anglia stała się jedną z największych europejskich potęg, przedstawił Kapur w filmie Elizabeth: Złoty Wiek, który gości obecnie na ekranach kin.

Maria Antonina Habsburg, czyli dziecko na tronie Maria Antonina Sofii Coppoli została oceniona przez krytyków raczej surowo, zarzucano jej romantyczny sentymentalizm i to, że skupiając się na formie zapomniała o treści. Sama autorka twierdzi, że chciała opowiedzieć historię królowej z punktu widzenia samej bohaterki, pokazać jej ludzką twarz. W pewnej mierze się jej to udało, skoro twierdzi, że zna ludzi, którzy po obejrzeniu filmu porównywali bohaterkę do księżnej Diany czy Paris Hilton… Porównania może nie są zbyt trafione, ale prawdą jest, że Maria Antonina nie otrzymała potrzebnego wykształcenia, a wychodząc za mąż za następcę francuskiego tronu w wieku lat czternastu miała tyle pojęcia o rządzeniu, co większość dzisiejszych gimnazjalistek o konf likcie na Bliskim Wschodzie (czy o polityce w ogóle). Tyle samo zresztą wiedział wówczas na ten temat jej szesnastoletni mąż, przyszły Ludwik XVI.

Królowa królową podszyta Ukazania ludzkiej twarzy monarchini podjął się także Stephen Frears w Królowej. Elżbieta II, jaką tu poznajemy, to kobieta targana wątpliwościami, borykająca się z konwenansami, które towarzyszyły jej życiu od najwcześniejszych lat. Była przecież wychowywana na przyszłą władczynię Anglii od zawsze. Widzimy ją jako osobę o niezłomnych zasadach, ale i niebywałej wrażliwości. Doskonały film Frearsa to także (a może przede wszystkim?) popis wspaniałego aktorstwa Hellen Mirren, która fenomenalnie zagrała Królową Elżbietę II, oddając nawet jej gesty i mimikę. Nic dziwnego, że za tę rolę została nagrodzona Oskarem. A skoro mowa o Frearsie i „kobietach w spodniach” (mimo że przecież w sukniach lub spódnicach!), warto też wspomnieć o Pani Henderson, gdzie rewelacyjna Judi Dench, jako lady Henderson, chwyta za rogi pół Londynu i postanawia stworzyć teatr, jakiego do tej pory nie było. Kobieta z wyższych sfer w każdym calu, nieco rozkapryszona i zepsuta poradziła sobie lepiej niż niejeden mężczyzna, który znalazłby się na jej miejscu. Trwa wojna, a w tym czasie i takim miejscu nie łatwo

jest dokonać obyczajowej rewolucji, jaką ma być ukazanie w przedstawieniach zupełnie nagich kobiet! Natomiast ona idzie jak burza! Łączy kobiecy urok, upór, spryt, inteligencję i… odnosi sukces!

Słaba płeć…? Im bliżej współczesności, tym mniej dziwi władza w kobiecych rękach. Wystarczy przypomnieć sobie Meryl Strep, czyli Mirandę Priestly z filmu Diabeł ubiera się u Prady. Wyrafinowaną, niemal sadystyczną, a do tego świetnie wyglądającą szefową poczytnego pisma o modzie, której sam wzrok potrafi rozbroić i zmusić do uległości największego twardziela. Także Julia Roberts w Erin Brockovich wciela się w kobietę ze stali. Dwukrotnie rozwiedziona, wychowuje samotnie trójkę dzieci, prowadzi dom i walczy z potężnym koncernem o zdrowie mieszkańców małego miasteczka, stając się jednym z niekwestionowanych wzorów współczesnych feministek. Nie o feminizm z resztą chodzi, lecz o to, by widzowie mogli na własnym ekranie przekonać się, że prawdą jest nie tylko to, że (jak przyjęło się mówić) mężczyźni rządzą światem, a z kolei nimi rządzą kobiety, lecz że i one same są zdolne do sprawowania władzy i potrafią być wybitnymi przywódcami w równym stopniu, comęska część rodu. To nie płeć, a przygotowanie i wrodzone zdolności dzielą wodzów na tych wybitnych i tych nieudolnych, szanowny panie Bonaparte!


48

FILM

Wraz z nadejściem 2008 roku nastąpiła amerykańska inwazja na polskie kina. Sprawdź co wkrótce cię czeka:

MAGIEL styczeń-luty 2008

short message: Bracia Coen chcieli, aby cała akcja ich filmu rozgrywała się w Nowym Meksyku, jednak Tommy Lee Jones przekonał krêcenia w Tweksasie. ich do kręcenia Teksasie.

mamak

Maciek Lisiecki

22 lutego odbędzie się premiera filmu Operacja Świt z udziałem Jeremy’ego Davies’a i Chritiana Bale’a, którego pismo Enterntainment Weekly uznało za “Najbardziej kreatywną osobę w przemysle rozrywkowym” a Premiere nadał mu tytuł “Najbardziej seksownego aktora”.

22 lutego to również dzień premiery filmu Najpierw strzelaj, potem zwiedzaj z Colinem Farrellem, Ralphem Fiennesem i Brendanem Glessonem w rolach głównych.

29 lutego w polskich kinach zawita Step up 2, sequel muzycznego przeboju o tańcu zmysłów na parkiecie.

7 marca na ekrany wchodzi dramat wojenny W Dolinie Elah, z udziałem takich sław jak Tommy Lee Jones, Charlize Theron i Susan Sarandon.

Guns don’t kill. People do. Z niedowierzaniem obserwuję stałość na przestrzeni stuleci motywów ludzkich zachowań, które wydają się sprowadzać do – wybaczcie dosadność – kopulacji, obżerania i zabijania się nawzajem (z krótką przerwą na regenerację sił). Wszystkie trzy przewałkowano w kinie na różne sposoby, ale tylko fascynacji przemocą towarzyszą usilne próby zrozumienia jej natury. Niestety coraz trudniej o odkrywcze wnioski. Pod tym względem nowy film braci Coen nie mówi nic nowego. To raczej zgrabne podsumowanie ostatniego etapu dyskusji wywołanej na nowo Historią przemocy Cronenberga, z tym że wzbogacone o dyskretny komentarz do obecnej sytuacji politycznej (wojna w Iraku, paranoja strachu przed terroryzmem). Zgrabne, bo ubrane w garnitur powracającego do łask filmowców westernu. Mamy więc myśliwego (Josh Brolin grający zamkniętego w sobie weterana wojny wietnamskiej), który szczęśliwym (?!) trafem wchodzi w posiadanie należących do mafii 2 mln dolarów. Przyjdzie mu stawić czoła nasłanemu nań specjaliście od odzyskiwania zagubionych przesyłek – w tej roli świetny Javier Bardem w absurdalnej fryzurze. Drobiazgowo pokazany pościg drugiego za pierwszym bracia Coen traktują jako okazję do wręcz tarantinowskiej żonglerki motywami kina grozy: krwawa rozróba w przydrożnym motelu, ucieczka do Meksyku, pojawiający się niewiadomo skąd mariachci. W przeciwieństwie do Quentina, traktują ją ze śmiertelną powagą. Cały film zaś można potraktować jako pasmo wystudiowanych nawiązań i odniesień do dzieł mistrzów gatunku: bergmanowski fatalizm, jakim naznaczeni są bohaterowie filmu, otwierająca obraz scena duszenia nawiązująca do podobnej sekwencji z Dekalogu Kieślowskiego, emocjonalny chłód i wysmakowanie aktu mordu żywcem zapożyczone z Milczenia owiec. Trzeba jednak jasno podkreślić, że braciom Coen ten film udał się jak żaden wcześniej – to bez wątpienia pewniak do tegorocznych Oskarów. Dociera do widza wręcz podświadomie, pozostawiając sporą część fabularnej układanki indywidualnej interpretacji. Oczywisty na swój sposób jest tylko tytuł – w dzisiejszym, mocno popierzonym świecie żyje się coraz trudniej. I to nie tylko starym ludziom.

„TO NIE JEST KRAJ DLA STARYCH LUDZI” USA 2007 Reż.: Joel i Ethan Coen, Wyst.: Tommy Lee Jones, Josh Brolin, Javier Bardem,

P.S. Zainwestuj w inwencję Postscriptum w tytule recenzji upodabnia jej schemat do fabuły filmu, gdzie już na początku widzimy to, czym romanse przeważnie się kończą – tragiczną śmiercią jednego z kochanków… Wydawałoby się, że nietrudno się domyślić, co będzie dalej. Może i racja, chociaż w tym przypadku rodzaj fabuły nieco różni się od wielu produkcji tego typu. Film został nakręcony na podstawie powieści 21letniej Cecilii Ahern, córki premiera Irlandii, która z miejsca stała się bestsellerem. To właśnie w Irlandii rozgrywa się część akcji filmu. Tam poznają się główni bohaterowie – Gerry i Holly, – którzy wkrótce potem zostają małżeństwem. Piękne widoki Parku Narodowego Wicklow nawet na ekranie robią niemałe wrażenie. Przyjemnie ogląda się z resztą nie tylko krajobraz Szmaragdowej Wyspy, ale również – grającą pierwsze skrzypce – Hilary Swank. I to nie tylko ze względu na jej oryginalną urodę, ale dlatego, że ta świetna aktorka, znana z ambitnych ról, za które była wielokrotnie nagradzana, m.in. Oskarem (dwukrotnie!), sprawdza się też w komedii romantycznej. Nieźle spisała się również inna znana aktorka – Lisa Kudrow, którą większość z nas kojarzy jedynie z popularnego serialu Przyjaciele. Jaki to film – każdy widzi. Jego tytuł – P.S. Kocham Cię, mówi sam za siebie, a fakt, że wchodzi do kin na Walentynki rozwiewa już wszelkie wątpliwości. Mimo tych banałów przesłanie jest bardzo budujące i może przynieść ulgę niejednej duszyczce zabłąkanej na swojej drodze życiowej. Dlatego jeśli nie macie jeszcze planu gdzie 14 lutego zabrać swoją walentynkę, kupno biletów na film P.S. Kocham cię, nie będzie wcale złym pomysłem. No, chyba, że boicie się, że może pomyśleć, że się jakoś za bardzo angażujecie (przez ten nieszczęsny tytuł!). Wtedy pozostają już tylko róże i kolacja przy świecach, chyba, że zawczasu pomyślicie o czymś oryginalnym. Trochę czasu jeszcze zostało. Jeżeli jednak do 14 lutego będziesz singlem, lepiej nie idź na ten film. Może zmartwić cię fakt, że podryw na biznesmena ostatnio przestaje się sprawdzać. „P.S. KOCHAM CIĘ” USA 2007 Reż.: Richard LaGraveneze, Wyst.: Hilary Swank, Gerard Butler, Lisa Kudrow, Dystr.: Monolith Plus


*Bon hiver z fr.: dobra zima.

Domino

Falling Off The Lavender Bridge

Lightspped Champion

Wojtek Kożuch

Mateusz Kapłan

Devonte Hynes/Lightspeed Champion

Nie mieliście kiedyś ochoty pozbyć się większości waszych problemów i zmartwień, zapomnieć o ludziach, którzy was ograniczają. Po prostu wyjechać gdzieś daleko i chociaż przez chwilę istnieć tylko ze sobą i dla siebie? A może znacie

>> swoją muzyczną karierę rozpoczął w brytyjskim zespole rockowym Test Icicles >> nazwa Lightspeed Champion pochodzi od serii komiksów, które Hynes malował w swoich książkach od matematyki >> na 21 stycznia przewidziana jest premiera debiutanckiego albumu Falling Off The Lavender Bridge >> Lightspeed Champion łączą popowe melodie z elementami folka i alternatywnego country >> na krążku znajdą się już wcześniej wydane single Galaxy Of The Lost i Midnight Surprise >> brytyjska prasa często porównuje Hynesa do Conora Obersta (Bright Eyes)

Jagjaguwar

For Emma, Forever Ago

Bon Iver

Polyvinyl

Of Montreal

Hissing Fauna, Are You The Destroyer?

Rok 2007 potwierdził muzyczną dominację elektroniki i popu, zwłaszcza w tanecznym wydaniu. Jeżeli więc myślicie, że w styczniu odpoczniecie od parkietowych szaleństw, to chyba jeszcze nie słyszeliście o MGMT. Zauważeni przez Kevina Barnesa, już dwa lata temu supportowali Of Montreal podczas ich tournee. Teraz znowu jest o nich głośno, podpisali kontrakt z gigantem Columbia Records, a BBC umieściło ich na liście najgorętszych talentów na rok 2008. Duet z Brooklynu spłaca z nawiązką ten kredyt zaufania. Oracular Spectacular jest specyficznym manifestem, wypełnionym ironicznymi tekstami, w których czuć fascynację psychodelią i mistyką. Zabawnie szydzą ze stylu życia rockmanów, śpiewają o apokalipsie i masowych halucynacjach. I tak naprawdę nie wiadomo, czy należy traktować ich poważnie. Niekonwencjonalne popowe struktury zostały uzupełnione euforycznymi, barwnymi dźwiękami syntezatorów. Właściwie każdy utwór można uznać za doskonale wydestylowany produkt, w którym inspiracje twórczością Davida Bowiego (Kids) swobodnie przeplatają się z disco z lat 80. (Electic Feel) i futurystyczną elektroniką. Zapraszam na wielowymiarowe słuchowisko pośród wibrujących dźwięków w technikolorze. Oracular Spectacular dowodzi, że w muzyce nie ma żadnych granic.

MUZYKA

kogoś, kto odważył się na taki krok? Justin Vernon rozczarowany całym swoim życiem postanawia od niego uciec i zaszywa się w starej chacie swojego ojca, gdzieś w głębi bliżej nieokreślonego lasu w Wisconsin. Z dala od jakiejkolwiek cywilizacji podejmuje próbę walki o samego siebie, a całą swoją depresję i fascynację muzyką przemienia w ten album. For Emma, Forever Ago to coś więcej niż muzyka. To czyste emocje zamknięte w piosenkowej formie. Dawno nie słyszałem czegoś, co byłoby tak prawdziwe, szczere, przekonujące i poparte dużo większą potrzebą niż tylko zwykła chęć nagrywania dźwięków. Tak jakby napisał te utwory, żeby się oczyścić i dopiero wrócić do normalnego życia. Ale najpierw musiał pogrążyć się w samotności, co słychać w każdej piosence na płycie. A już chyba najbardziej w genialnym Skinny Love, którego adresatem jest zapewne kobieta, która go zostawiła. Druga rzeczą, którą równie wyraźnie czuć na tej płycie, jest zima. Słuchanie tego albumu sprawia, że śnieg skrzypi pod podeszwami, mimo że w ogóle go tam nie ma. Jest idealny na zimowy spacer. Nawet jeśli nie pada, Vernon nasypie nam sporo śniegu za kołnierz. Rzeczywiście dobra zima* tego roku!

Columbia

Oracular Spec-

MAGIEL styczeń-luty 2008

13 lutego 2007 r., Art Bar, Las Vegas (Nevada), USA. Podczas koncertu indie popowej kapeli Of Montreal, Kevin Barnes, jej założyciel, lider i wokalista, wystąpił na scenie nago. Jak wynika z relacji świadków Barnes pozostawał bez ubrania przez co najmniej sześć utworów. Trzydziestotrzyletni muzyk tak tłumaczył później swoje zachowanie: „Zawsze chciałem wystąpić nago. Wierzę, że gdyby każdy musiał raz w miesiącu stanąć nago przed swoimi znajomymi Ziemia byłaby o wiele lepszym miejscem do życia. Myślę, że to [nudyzm – przyp. red.] dobry sposób na akceptację własnego ciała i emocjonalne oczyszczenie”. Koncert wypełniły w większości kompozycje z wydanej pod koniec stycznia płyty Hissing Fauna, Are You the Destroyer?, która koncentruje się na traumatycznej historii rozpadu małżeństwa Barnesa i jego szaleńczej walce o odzyskanie kondycji psychicznej. Artysta w charakterystycznym dla siebie stylu, pełnym wyszukanych metafor i absurdalnego humoru, opisuje stopniowe pogrążanie się w depresji toksycznych uzależnień, by w końcu całkowicie się zatracić i przeistoczyć w Georga Fruita – centralnym punktem albumu jest opisujący transformację epicki, oparty o niemal transową linię basu, utwór The Past Is A Grotesque Animal. Barnes nowym wcieleniem – niespełna 40-letniego Afroamerykanina-transgenderysty – w przewrotny sposób nawiązuje do idoli dzieciństwa (Sly And The Family Stone, Steviego Wondera) i fascynacji funkiem, podkręcając całość porcją tanecznych beatów. W pierwszym tygodniu od debiutu album rozszedł się w prawie 11 tysiącach egzemplarzy, ustępując tylko, ale wyraźnie (blisko 118 tysięcy sprzedanych sztuk), trzeciej płycie The Shins Wincing the Night Away. *To nie jest błąd w druku. Ta recenzja powinna się ukazać dokładnie rok temu. Maciek Lisiecki

49


50

MAGIEL styczeń-luty 2008

MUZYKA

O R T E R a w y t spek 100 numerów za pasem. Olbrzymia porcja muzyki przewinęła się w tym czasie na łamach Magla. Gościły u nas legendy rocka, niezniszczalni metalowcy oraz ikony popkultury. Z okazji jubileuszowego numeru wykopaliśmy kilka starych recenzji z naszych archiwów. Jak dzisiaj oceniamy muzykę sprzed kilku lat? Jak bardzo zmieniły się nasze gusta muzyczne?

Magiel nr 36

Ponad cztery lata muzycznej ciszy poważnie niepokoiło wszystkich fanów grupy. Wytrwali zostali jednak nagrodzeni. Najnowszy album Californication jest całkowicie inny od poprzednich dokonań Red Hotów. Z zespołem pożegnał się Dave Navarro, a jego miejsce zajął John Frusciante. O ile wcześniej większość utworów dało się wpasować w schemat: Flea wybija rytm na basie, a Kiedis śpiewa tak, jak mu zagrają, to tym razem dużo większą rolę pełni gitara. Niespodziewanie w wielu utworach pojawiają się dosyć zaskakujące instrumenty (syntezatory, tamburyny, dzwoneczki, smyczki i gitara akustyczna). Californication jest bardziej stonowana i jakby nieco mniej „energetyczna”. Nie ma już gitarowych solówek w tle. Ważne jednak, że udało im się zatrzymać niepowtarzalny klimat czerwonego gorącego pieprznego chili. HubS Red Hoci to już właściwie spory kawał historii rocka. Jedyny w swoim rodzaju styl wywodził się zawsze z rdzenia zespołu, który stanowią Flea i Anthony Kiedis. Energetyczne, zaprawione funkiem granie z mocno zaznaczoną linią basu, ostre jak chili

Magiel nr 50 w nazwie – za to świat pokochał „papryczki”. I kiedy teraz patrzę na single wydawane przez kwartet, zastanawiam się, gdzie to się podziało. Banalny bas, ckliwa gitarka i chórki prawie jak u Bee Gees. Pierwsze oznaki takiego kierunku rozwoju dało się zauważyć już na Californication (vide Scar Tissue czy Porcelain). I właściwie ciężko zgodzić się ze sformułowaniem zawartym w recenzji tego albumu, jakoby sam Kiedis wystarczył do utrzymania klimatu zespołu. Zmiana gitarzysty z Navarro na Frusciante w dłuższej perspektywie zmieniła styl grania kwartetu. Kwestia gustu – pewnie może się to spodobać. Ale niezaprzeczalnie Californication jest przełomowym krążkiem w dorobku Red Hotów. To, że gitara przejęła wiodącą rolę od basu, daje się odczuć jeszcze bardziej na późniejszych albumach, szczególnie na By The Way. Ciężko jasno odczytać zdanie autora wspomnianej recenzji na temat płyty. Niby ma coś z One Hot Minute, coś z Blood Sugar Sex Magic, jest też wspomniany przedsmak zmian. Mimo wszystko osobiście uważam Californication za dzieło udane, może nie najlepsze w dorobku zespołu, ale na pewno bijące na głowę wspomniane By The Way. I chyba nie jest to tylko moje zdanie, bo jest to także najlepiej sprzedający się dotąd album Red Hot Chili Peppers, po którym niestety było już tylko gorzej. Może gdyby streścili Stadium Arcadium na jednej płytce, udałoby się powtórzyć ten wyczyn. Californication pozostaje ostatnim tak naładowanym energetycznie wyczynem kolegów z L.A., i mam nadzieję, że nie zestarzeli się jeszcze tak bardzo, by kiedyś nagrać jeszcze coś podobnego. Bruno

Czwarta płyta Radiohead Kid A, niewątpliwie wyróżnia się na tle poprzednich. Po raz pierwszy muzycy zdecydowali się na tak szerokie wykorzystanie elektroniki, co może zaskoczyć fanów pierwszych krążków. Album już w założeniach miał być eksperymentalny – zespół poszukiwał nowych środków wyrazu, własnej niszy w zalewie komercji. Komputer pozostaje tylko narzędziem, a nie celem samym w sobie, ale muzyka nie jest przeładowana technicznymi nowinkami i zachowuje doskonały stosunek formy do treści. Niewiele tu gitarowej tradycji, ustępuje ona miejsca wytłumionym syntezatorom i całej orkiestrze instrumentów. Powstała płyta, której absolutnie nie da się opisać w prostych muzycznych kategoriach. Delikatna, a zarazem zadziwiająco konkretnej w swojej senności. Shea „Jako że Radiohead odnieśli ogromny sukces płytą tak trudną jak OK Computer, cieszą się teraz absolutną wolnością. Mogą robić, co im się żywnie podoba”. Tak podsumował sytuację zespołu Radiohead przed rozpoczęciem nagrywania kolejnych albu-


MAGIEL styczeń-luty 2008

mów niepisany wówczas „szósty członek” zespołu – legendarny w wręcz producent Nigel Godrich. Rze Rzeczywiście. OK Computer do dziś utrzymało status dzieła nieziem ziemskiego i nieraz było nazywane najważniejszym wydawnictwem lat 90. Dlatego też owoce późniejszej pracy zespołu należały do najbardziej oczekiwanych w wydawnictw końca ubiegłego stulecia. Wydają Wydając tak zaskakujący (w kontekście poprzednich do dokonań zespołu) materiał Tho om Yorke i spółka wykazali się niesamowitą odwagą. Kid A to t bez wątpienia dzieło trudne w odbiorze, lecz niesamowicie oryo ginalne. Szerokie wykorzysta wykorzystanie elektroniki i poszukiwanie nowych środków wyrazu pierwotnie wypominano zespołowi jako wady. Dziś nazwałbym je ra raczej kreowaniem własnego, niepowtarzalnego stylu czy odkrywaniem swojego prawdziwego oblicza. Co w październiku 2000 roku traktowano jako „odejście od przeszłości” czy „przystanek przed obraniem nowego kursu” okazało się pierwszym krokiem na drodze, z której zespół już później nie zboczył. Utwory z Kid A do dziś regularnie porywają publiczność na koncertach, a wśród tych najbardziej oczekiwanych znajdują się takie perełki jak Idioteque czy How To Disappear Completely. Ten ostatni zresztą został nazwany przez Thoma jego ulubioną piosenką z repertuaru Radiohead. Jednak tak naprawdę każda kompozycja tutaj jest małym arcydziełem i dlatego wracając po latach do poszczególnych utworów ciężko oprzeć się pokusie przesłuchania całego albumu raz jeszcze. Idealna recepta dla poszukujących muzyki zupełnie innej niż ta serwowana przez kulturę masową. Tylko nieliczne zespoły, które znalazły się w obliczu sukcesu porównywalnego z OK Computer stać było na ucieczkę od komercji (zrezygnowali nawet z promocji w mediach, a teledyski zastąpili krótkimi zwiastunami – ‘blimpami’!). Skorzystanie z wolności i postawienie na oryginalność w tym przypadku skończyło się utwierdzeniem panującego wówczas przekonania, że Radiohead to jeden z najważniejszych zespołów naszych czasów. Michał Kaniewski

MUZYKA

Magiel nr 68

Na Think Tank nie jest wesoło, ale takie r widocznie czasy, że dobre płyty sąą raczej pochmurne. Za to muzycznie dzieją się tu cuda przeradosne i choć po pierwszym przesłuchaniu może się wydawać, że muzyczka sobie beztrosko plumka, to już po kolejnym razie nie będziecie się mogli uwolnić. Powiem tylko, że odkrywanie kolejnych warstw i smaczków sprawia ogromną radość. A maczali w tym swe szalone paluchy choćby Fatboy Slim czy William Orbit. Blur jest teraz „zespołem myślicieli”(patrz tytuł), który stara się odpowiedzieć na pytanie: czy człowiek zawsze będzie samotny i czy w ogóle można z kimś być na dłużej? W dobie samorealizacji i samozadowolenia odpowiedź jest oczywista, a na pocieszenie można sobie posłuchać płyty… but you know you’re not alone – you can be with me. Pepik Ta płyta miała się nie udać. Nie mogła! No bo jak, skoro zespół w trakcie sesji nagraniowej opuścił Graham Coxon – połowa twórczego duetu, pierwszy wiosłowy i tekściarz zarazem? Branżowe media jednogłośnie obwieściły koniec britpopowego tandemu na miarę Lennon-McCartney, koniec Blur, a nawet koniec samego britpopu! Ale sesję kontynuowano, a zespół wcale nie szukał na gwałt zastępstwa. Odszedł gitarzysta, no to będzie mniej gitar! Think Tank jawi się więc w dorobku grupy jako niespodziewana wolta stylistyczna, wynikająca bardziej z potrzeby chwili niż stopniowej fascynacji elektroniką, zasygnalizowanej na odjechanej 13. Zaskakujący zryw dogorywającego konia? Raczej post-coxonowski manifest wystawionego do wiatru Damona Albarna. Choć, jak zauważył jeden z krytyków, ostatni (jak dotąd*) album zespołu nie jest wcale postBlur, ani post-apokaliptyczny, czy nawet post-britpopowy. It’s post-everything! Muzyczny new age w stylu Gorillaz. Tylko hiphopu brak. Nawet tematyka utworów podobna – uroki życia w miejskiej dżungli, choć w przypadku Think Tank z nastawieniem na analizę brytyjskiej kultury clubbersów (toksyczne Brothers and Sisters, szaleńcze

Crazy Beat, czyli Song 2 wersja 2.0). A potem Albarn w całości poświęcił się Gorylom (świetnie przyjęty follow-up debiutu, Demon Days). A potem nagrał niezwykłą płytę The Good, The Bad & The Queen, notabene z Simonem Tongiem (ex The Verve), który przejął w Blur obowiązki gitarzysty na czas trasy koncertowej promującej Think Tank. Płytę, która udała się wyśmienicie. Mimo wszystko. * W minionym roku media co chwilę elektryzowały fanów doniesieniami w stylu: „Blur wznawiają działalność”, „Blur wynajmują studio nagraniowe”, „Blur planują trasę koncertową”, Blur to, Blur tamto. Póki co, skończyło się na wspólnym obiedzie w przyjacielskiej atmosferze. Ale trawestując Larkina, coś tak jak nic może zdarzyć się wszędzie… tfu! zawsze. Maciek Lisiecki

51


52

MAGIEL styczeń-luty 2008

MUZYKA

Słuchaj! Niech cię usłyszą! Słowo „Lieder” w jednym z oficjalnych języków SGH oznacza piosenki. Piosenek się słucha. Lider w języku, który wolę, to osoba, która wyznacza trendy. Lidera też wiele osób słucha. Piotr Szymaniak

Z

adziwiające, jak rzadko pyta się o muzyczną inspirację osoby, które osiągnęły jakiś sukces. To, wbrew pozorom, może być odpowiedź na wiele zagadek. Andrzej Lepper przed poprzednią kadencją słuchał Michała Wiśniewskiego i już nie jest w Sejmie, George W. Bush podczas powitania w Polsce zanucił Tu na razie jest ściernisko, ale będzie San Francisco i zaczął robić San Francisco w Iraku. Majdan, nim Doda zaczęła mu śpiewać, był piłkarzem pierwszoligowej Wisły Kraków. Dziś strzeże bramki 2-ligowej Polonii Warszawa. Z muzyki, której słuchali ci panowie, jakby nie było liderzy, dało się przewidzieć, co się z nimi stanie w przyszłości. To oczywiste. Polecam przejrzeć czasem listę odsłuchanych utworów waszych przyjaciół na last. fm (portal społecznościowy). Na pewno dowiecie się tam więcej o stanie ich ducha niż z opisu na gadu-gadu. By udowodnić słuszność tezy o pozawczej wartości muzyki oraz by zaprezentować sylwetki liderów na poletku SGH, MAGIEL postanowił ich zapytać o inspiracje muzyczne. Wielu przezornie nie udzieliło odpowiedzi. Być może są świadomi tego, jak bardzo się odsłaniają, przyznając się do muzycznych preferencji. Jednak prawdziwi liderzy nie obawiają się takich wyzwań. Oto wyniki naszego śledztwa. Kiedy esgiehowy lider słucha muzyki? Szczawiński (Andrzej, szef samorządu) włącza radio zaraz po tym jak wsiądzie do samochodu. Radiostacja, mocny bas i korek na Niepodległości mu niestraszny. Radiostacja? To nie dziwne, wszak szef musi trendy znać. Golba (Bartek, redaktor naczelny MAGLA) nie ma nie tylko samochodu, ale nawet wieży, więc inspiracje czerpie z tego, co usłyszy w hipermarkecie. – Tak zaczęła się moja przygoda z

The Fratellis – wspomina. Gdy jakaś melodia wpadnie mu w ucho, drąży temat jak rasowy dziennikarz i chce poznać twórczość artysty. Każdy czasem wpada w gorszy nastrój, choćby z powodu kolejnego podania, jakie trzeba zanieść do Działu Nauczania. – Norah Jones albo Sting są wtedy jak znalazł – zwierza się Elżbieta Banasiak (pani prezydent AIESEC SGH), ale Szczawiński pewnie się nie zgodzi. Tylko Michael Buble! – deklaruje. Dźwięki z jego drugiej płyty jak nic potrafią złagodzić jego skołatane nerwy. Golba odpali wtedy w redakcji Roda Stewarta, co na pewno spotka się z odpowiednią reakcją redakcji muzycznej w stylu: Golba, słuchasz syfu! Zych (Bartłomiej, szef NZS) kontemplując, sięgnie po album duetu Vangelis i Jon Anderson, ale również jak przystało na szefa „organizacji bez krawata”, lubi poszaleć przy rytmach lat 70. i 80. Wiecznie niespokojny jest też Jasiak (Piotr, prezes SKN Konsultingu). Do wytężonej pracy zagrzewają go mocniejsze utwory U2, ale i niepokorne damy, jak na przykład Alanis Morissette. Szacowne stanowisko prezydenta AIESEC nie przeszkadza Eli Banasiak czasem porzucić wyrafinowane smooth jazzowe dźwięki i poskakać przy rytmach ostatniej płyty Nelly Furtado. Frekwencja na Świątecznym Koncercie Talentów pokazała, że SGH nie jest głuche. Lubimy muzykę, ale nieczęsto zastanawiamy się jak wiele o nas świadczy to, czego słuchamy i jak to robimy. Żyjemy w świecie nadpodaży informacji, a jednocześnie coraz mniej o sobie wiemy. Muzyka jakiej słuchają inni, może być dla nas wskazówką, jeszcze jedną miarą uzupełniającą obraz rzeczywistości, pokazującą co robimy i jak się czujemy. Można by rzec: Słuchaj, a inni cię usłyszą!


Fot. Iza Karpińska (2)

MAGIEL styczeń-luty 2008

MUZYKA

OFFensywa Deluxe 4 I, Trójkowe Studio im. Agnieszki Osieckiej, Warszawa

T

ień

ajważniejszy Dz

Muchy i ich N

miast spodziewanych trzech muo już chyba będzie tradycja, że pierwzyków, zespół wystąpił w czteroosobowym szym koncertem, na który się wybieram składzie. Nowym, pełnoprawnym członkiem zaraz po Nowym Roku jest Offensywa został Tomek Skórka, który przejął rolę basiDeluxe. Ubiegłoroczny występ The Car Is On sty. Pozwolił tym samym Piotrowi MaciejewFire i dwupiosenkowe popisy Much i Artura skiemu sięgnąć po dodatkową gitarę. Pierwsza Rojka do tej pory wspominam mocno pozymyśl – wreszcie będą mogli grać jedną ze swotywnie, nawet gdzieś w okolicach koncertoich najlepszych piosenek Najważniejszy Dzień wych wydarzeń roku. W zapowiedzi tegorocz– i od niego właśnie zaczęli. nej imprezy na stronie audycji Piotr Dodatkowy muzyk Stelmach napisał, że czas powtórzyć sprawił, że wszystkie magię sugerując, że wydarzy się coś kompozycję brzmią pełrównie wspaniałego. Do studia przyniej. Piosenki zyskują szedłem więc z ogromnym apetytem dużo – bas pulsuje obok na świetne występy. klawiszy, druga gitara szaScenariusz miał być podobny. leje gdzieś w tle, wszystko Najpierw najlepszy polski zespół ciekawsze, atrakcyjniejsze ubiegłego roku według prowadząi jeszcze bardziej chwytcych audycję, później nadzieja na liwe. A zespół otworzył przyszłość, a na koniec atrakcyjna sobie ścieżkę do bardziej niespodzianka. Gdzieś tam pomięswobodnego podejścia do dzy kilka słów o Off-Festivalu, no własnych piosenek. Dzięki i tradycyjne już „Szczoty” – czyli temu nowe wstępy do 21 dni nagrody dla wykonawców. Pozwoczy Galanterii zabrzmiały lę sobie pominąć streszczanie tych Mic hał Wiraszko fenomenalnie. Nie zabrakło pobocznych wydarzeń, tylko skuteż Miasta Doznań, zapopić się na tym co najważniejsze, wiedzianego przez Wiraszkę czyli na muzyce. jako utwór od którego wszystko się zaczęło, Koncert rozpoczęły, zapowiedziane przez odwołując się do ich ubiegłorocznego występu Piotra Metza prosto z Londynu, Muchy. Pona tej samej scenie. przednim razem w roli debiutanta i nadziei Ostatecznie Muchy zaprezentowały wszystroku, tym razem dzięki świetnemu Terrorokie kompozycje (poza 111) z debiutanckiego mansowi już całkiem zasłużenie jako główna albumu i dodatkowo, na bis Half of That. Jegwiazda. Początek to małe zaskoczenie, za-

dyne czego mi zabrakło to chyba tylko jakiejś „petardy” w stylu kultowego w niektórych kręgach wykonania Zapachu Wrzątku z gościnnym udziałem Afrojaxa (Afro Kolektyw) i Borysa Dejnarowicza (były już członek The Car Is On Fire). No cóż, takie rzeczy dwa razy się nie zdarzają. Kilka słów należy się też pozostałym wykonawcom. Hatifnats – nowy faworyt na 2008 rok według Piotra Stelmacha. Duża w tym zasługa wokalisty – Michała Pydo, bo to właśnie jego bardzo nietypowa, charakterystyczna, aczkolwiek już gdzieś słyszana (np. The Music) barwa głosu wokalisty sprawia, że zwrócono na nich uwagę. Zagrali dwa utwory, którymi raczej nie zdołali mnie kupić, ale warto im się przyjrzeć w przyszłości przy okazji jakiegoś pełnowymiarowego koncertu. Na samym końcu miejsce na scenie zajęli Cool Kids of Death. Na tle wcześniejszych bandów można spokojnie powiedzieć o nich: rutyniarze. Siódmy rok działalności, trzy płyty na koncie, nowa planowana na kwiecień. Z taką metryką można już coś pokazać, a tym bardziej od nich oczekiwać. Zaprezentowali 4 premierowe kompozycje (chociaż część z nich słyszałem na Off-Festivalu) i był to materiał raczej przeciętny. W zasadzie cały ten występ był bez historii, bez atmosfery czy specjalnego entuzjazmu trochę już znudzonej publiczności, która miała już wtedy chyba większą ochotę opuścić studio niż bić brawo... Wojtek Kożuch

Cenciak na Torwarze O

j tak, wiem, że 50 Groszy jest pozerem, studio-gangsterem, nie robi dobrego rapu, za to mógłby klaskać do kolęd Rubika, a te 9 kul to wpakował sobie sam. Mimo wszystko udałem się na jego pierwszy koncert w Polsce. Jedyne czego się obawiałem to tysiące białych nastoletnich murzynów w rajstopach na łbach, którzy wychowali się na takich ikonach hip-hopu jak Vanilla Ice czy Lerek. Jakież było moje zdziwienie, kiedy będąc już na miejscu zobaczyłem tłumy normalnych 20-stoparolatków. Odetchnąłem z ulgą. W końcu na scenę wyszedł Pezet i jego gangsta ekipa prosto z Ursynów City. Żenada. Następny do odstrzału – Jamal, który nie popisał się swoimi zdolnościami muzyczno-jamajskoziomalskimi. Krzycząc jedynie propagował sadzenie, palenie i zalegalizowanie jakieś bliżej nieznanej rośliny. Jedyną niespodzianką było

8 XII, Torwar, Warszawa

pojawienie się Peji, co wcale jednak nie poprawiło sytuacji na scenie. Ale po co się przejmować, kiedy nastawiłem się wyłącznie na show pana Fifciaka. I gdy po wcześniejszych traumatycznych doznaniach cały Torwar ujrzał na telebimach intro do rozpoczynającego się spektaklu, na scenę wkroczyli Lloyd Banks, Tony Yayo i on – Curtis we własnej napakowanej osobie z utworem What up Gangsta?. Rewelacyjny wstęp. Z każdym kolejnym utworem tylko utwierdzałem się w tym przekonaniu. 50 Cent zrobił na mnie naprawdę pozytywne wrażenie. Rzucał w tłum swoją garderobą (zmienianą chyba co każdy utwór, a może i częściej), a stado sępów rzucało się na jego czapki, bluzy, koszulki, a także ręczniki przesiąknięte potem prawdziwego OG. Ale trzeba przyznać, że Fifty umie się bawić (z) publiką. Widać to było, kiedy spektakular-

nie rozentuzjazmował flegmatyczny tłum na trybunach. W przeciwieństwie do sporej liczby dziwolągów mnie otaczających (15m od sceny, damn!). Piszę „dziwolągów”, bo jak inaczej można nazwać kolesi, którzy będąc tak blisko 50 Centa nie bawili się wcale, tylko tępo wpatrywali się w jego muskulaturę i podziwiali jego boską dykcję. Mniejsza o nich, ja bawiłem się świetnie. Opuściłem Torwar w pełni usatysfakcjonowany, chociaż żałuję, że nie przebiłem się pod samą scenę. Nie wyglądałbym przynajmniej na jakiegoś odszczepieńca w tłumie, w którym panował stoicki spokój. Peace. Piotr Kurszewski

53



MAGIEL styczeń-luty 2008

FELIETON

Noblowski mit

Literacka Nagroda Nobla T o najwyższe wyróżnienie dla pisarzy, poetów, a nawet historyków i biografów (vide Winston Churchill). Przez lata była gwarancją jakości dla czytelnika i pewnością zysku dla wydawcy. Zdarzały się również wpadki, jak ta z 1974r., gdzie wybór członków Komitetu Noblowskiego padł na dwóch Szwedów – Eyvinda Johnsona i Harry’ego Martinsona, którzy sami brali udział w głosowaniu... O tym fakcie jednak dość szybko zapomniano i nagroda nadal cieszyła się dużym uznaniem. Postrzeganie tego wyróżnienia zaczęło się jednak zmieniać w ostatnich latach. Otóż zarzuca się Literackiej Nagrodzie Nobla jej upolitycznienie. Nie chodzi bynajmniej o skład Komitetu Noblowskiego, a o tematykę poruszaną przez samych autorów. Rzeczywiście można uznać, iż twórcy, którzy ostatnio otrzymali Literacką Nagrodę Nobla w swych dziełach poruszają trudną, momentami kontrowersyjną i szeroko dyskutowaną na całym świecie problematykę. Cały ten hałas o polityczność zaczął się już w 1999r. od Guntera Grassa i jego „Blaszanego bębenka”, jednak to Orhan Pamuk, opisując zderzenie się dwóch światów: zachodniej, laickiej kultury i muzułmańskiej, głęboko religijnej, wzbudził jak dotąd największe emocje. Nie bez echa przeszedł również wybór laureatki z 2007 roku Dorris Lessing, której twórczość jest „wyrazem kobiecych doświadczeń” . Zarzut o polityczną poprawność faktycznie sam ciśnie się na usta. W twórczości ostatnich noblistów pojawiają się kwestie relacji chrześcijaństwa z islamem (Pamuk), kwestie rasizmu, apartheidu i wybaczenia krzywd (Coetzee), stosunku do bolesnej historii (Kertesz, Grass), a także miejsce i rola kobiety we współczesnej rzeczywistości (Lessing, Jellinek). Widać zatem wyraźnie, że są to tematy, które żywotnie interesują

opinię publiczną w XXI w., wzbudzają coraz większe emocje wskutek postępującej współzależności różnych aspektów życia. Ale czy polityczny wydźwięk dzieła przekreśla jego jakość i wartości, o których opowiada? Nie! Mnóstwo jest pytań, które stoją przed ludzkością i dylematów, które należy kiedyś rozwiązać. Trzeba tylko dorosnąć do tego. Literatura ostatnich noblistów pomaga zrozumieć świat, przedstawia jego złożoność, szkicuje go takim, jaki jest lub jakim powinien być i przygotowuje do dalszego zmagania się z nim. Spełnia wszystkie te funkcje, które powinna spełniać sztuka wysoka. Można zatem powiedzieć, że ostatnio nagradzane książki faktycznie mają wydźwięk polityczny, choć należy podkreślić, że jest on tylko pochodną tego, o czym książka opowiada. Trudno na przykład zarzucić Pamukowi, by opowiadał o konfl ikcie kultur, lub by wyraźnie stawał po którejś ze stron. Podobnie Coetzee w „Hańbie” nie twierdzi wprost, że apartheid był zły, że jedni są ciemiężcami, a drudzy bezbronną masą uciskanych. Każą się raczej zastanowić, szkicując trójwymiarową, wieloaspektową rzeczywistość. W literaturze przecież nie chodzi o dawanie prostych odpowiedzi, a raczej o wspólne ich poszukiwanie poprzez stawianie pytań pomocniczych. Ostatni nobliści stawiają właśnie takie pytania. Oczywiście to do Komitetu Noblowskiego należy wybór. Można powiedzieć, że to on arbitralnie wybiera tematykę, na którą warto zwrócić uwagę opinii publicznej. Nie zapominajmy jednak, że przyznanie Literackiej Nagrody Nobla to proces złożony, składający się z kilku etapów, a werdykt jest pochodną zarówno głosowania, jak i dyskusji nad twórczością fi nałowej piątki. Wybór jest zatem nieoczywisty i w ostatnim stadium decyduje faktycznie jakość, „wartość

artystyczna”, sztuka słowa, a nie tematyka. Kto przeczytał Kertesza lub Pamuka, wie o czym mówię. Literacka Nagroda Nobla będzie nadal miała się bardzo dobrze pod względem merytorycznym. Natomiast mnie martwi fakt ogromnej komercjalizacji dzieł noblistów, który sprawia, że staje się ona raczej metodą na zarobienie dużych pieniędzy przez wydawnictwa, niż prezentacją światowego poziomu literatury. Doskonałym przykładem jest casus Dorris Lessing, której książki wydano tuż po ogłoszeniu werdyktu Komitetu Noblowskiego. Niestety bardzo dobra literatura została ubrana w oprawę jakiegoś taniego Harlequina. Teraz książki nieznanej dotąd pisarki można znaleźć wszędzie i w dobrej księgarni, i w supermarkecie obok wyprzedaży czekoladowych mikołajów. Podobnie było zresztą z Pamukiem, którego literaturę zaczęto tłumaczyć na język polski dopiero w zeszłym roku, choć na Zachodzie jest znany od lat. Ta pogoń za zyskiem bardziej zniechęca potencjalnych czytelników (co z tego, że noblistka, skoro książka rozpada się po trzech dniach – tak było z moim egzemplarzem „Pamiętnika przetrwania” Lessing), niż polityczne powiązania gdzieś tam w tle utworu. Podsumowując, nie można „zarzucać” noblowskim dziełom politycznych konotacji, bo są oczywiste, wszak obecnie to polityka i wszystko, co wokół niej dominuje w życiu publicznym i stanowi istotny aspekt funkcjonowania społeczeństwa. A Komitetowi Noblowskiemu nie można „zarzucać” politycznej poprawności, raczej dalekowzroczność i szerokokątne spojrzenie na rzeczywistość. To co powinno zastanowić, to fakt dlaczego dobra światowa literatura jest tłumaczona na język polski dopiero po uzyskaniu noblowskiego certyfi katu jakości. gosia jast.

55


56

MAGIEL stydzeń-luty 2008

TEATR

Dziady cz. 100 Autorem poniższej sztuki-dwuaktówki jest samo Życie, a wspomogli je Nachim S, Natananiel L i Geisstein. Jednak wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń prawdziwych jest przypadkowe.

Scena II Wigilia. Okolice Auli I

Komentarz polonisty Dziady cz.100 należy umieścić wśród pereł polskiej literatury noworomantycznej. Dramat rozgrywa się w budynku Szkoły Głównej Handlowej w dzień Wigilii Bożego Narodzenia. Tego dnia godziny rektorskie zostały ogłoszone dość późno - Sejm skonstatował, iż studenci za mało się uczą. Liczne uczelnie jednak ogłosiły godziny rektorskie. W SGH jeszcze nie wiadomo, o której się one rozpoczną. Główna postać dramatu – Konrad - jest przykładem typowej kapitalistycznej świni, liberała, który nie może pogodzić się z państwowym nakazem przebywania na uczelni w Wigilię. W tym celu w akcie I, w I scenie dramatu fałszuje nową nową legitymację studencką, której nie zdążył wcześniej odebrać, aby mieć zniżkę na pociąg do domu (wtedy to zmienia imię z Gustawa). Jednak w drodze na dworzec spotyka znajomych z uczelni, którzy proponują mu potajemne spędzenie Wigilii na terenie budynku G.

Niezależny Czy można? Obaczym się?

Konrad Zamkniemy drzwi. Ma znajoma to tam barmanka.

Szczypiorek Nikogo. W tej auli nikogo.

Udają się do Hadesu. Zamykają drzwi.

Przychodzą inni studenci. Ajsekciarz Dobry wieczór. Konrad I ty tu! Ks. Solideusz I wy tu! Niezależny I ja tu. Szczypiorek Wiecie co, pójdźmy lepiej do Hadesu: Najdalsze jest, nie ma tam ludzi, co mają doła; Nie słychać stamtąd, choć kto śpiewa albo woła. Myślę dziś głośno gadać i chcę śpiewać wiele; W uczelni pomyślą, że to muzyki czciciele: Jutro jest Narodzenie Boże... Eh, koledzy, Mam i kilka butelek... Zsypany Bez ochroniarza wiedzy? Ks. Solideusz Ochroniarz poczciwy i sam butelki lubi. Przytem jest klucznik, dawny nasz brydżysta, Którego Władza przerobiła gwałtem na kowala. Ochroniarz dobry katolik i studentom pozwala Przepędzić wieczór świętej Wigilii razem. Zsypany A jak przyjdą obaczyć profesorowie z Jajka?

Ks. Solideusz I ty skądże się tu wziąłeś, Trampkarzu z drogi? Trampkarz Niedawno wyszedłem, z domu, z kanciapy. Widać was było pędzących cwałem, I ja do Hadesu idę z nie mniejszym zapałem Znam drogę, nie potrzebuję mapy. Niezależny Jużci przecież bez winy bez rektorskich nas nie wyślą: A jakąż winę znajdą lub wymyślą? Milczycie... wytłumaczcież, co się tutaj dzieje, O co nas oskarżono, jaki powód sprawy? Ajsekciarz Skądże datę wiedzieć? Kalendarz w biurze zostawiłem Nikt dzisiaj maili nie pisze To gorsza, że nie wiemy póki mamy siedzieć. Chór: Ciemno wszędzie, głucho wszędzie. Rektorskich nie będzie! Konrad [śpiewa]: Akcja i obligacja ma była już w grobie, już chłodna Byka poczuła z dołka wygląda I jak w hossie wystaje krwi głodna I zysku rząd zysku żąda zysku żąda.

Scena III Akcja przenosi się pod drzwi Auli A. Studenci stoją przed drzwiami. Jest cicho i głucho. Słychać tylko złowrogie odbicie echa: Rektorskich nie będzie, nie będzie...!


MAGIEL styczeń-luty 2008

TEATR

Scena IV Jajko. Towarzystwo przy stoliku - wykładowcy dyskutują. Prof. Starokowski Chłopaki z politechniki nie siedzą w wykładowych salach Jak my tutaj, co nas Sejm do nauczania zmusza By były rektorskie dziś chodziliśmy walczyć w parach Lecz władz uczelni nasze cierpienie nie rusza.

Komentarz polonisty II Konrad i jego towarzysze nie są jedynymi cierpiącymi z powodu późno ogłaszanych godzin wolnych. W dużo gorszej sytuacji są profesorowie, którzy postanawiają spotkać się przy okrągłym stole w klubie profesorskim Jajko. W tym samym czasie przed drzwiami Auli spotyka się towarzystwo przy drzwiach. Scena symbolizuje rozdarcie ludzi nauki i innych wykształciuchów stłamszonych przez reżym. Wykładowcy mają więcej pretensji do Sejmu i studentów za zaistniałą sytuację. Towarzystwo przy drzwiach obwinia władze Uczelni za niepodjęcie próby ominięcia prawa. W tym wyśmienitym kilkowierszu przemycone zostały prawdziwe wartości patriotyczne. Szczególnie wejście jednego ze studentów do Jajka i nawoływanie do bojkotu nakazu nauczania w Wigilię brzmi pięknie w kontekście egzystencjalnego pojedynku dobra i zła w duszach bohaterów. W tym miejscu widać najlepiej, iż całe dzieło oparte jest na Kancie i Nietzschem.

Dr Progowski Och, wybaczy jaśnie grono bom spóźniony Dobre co? Dobre co? Dobry wieczór! Już mnie słuchy doszły o rektorskich Jakiż jestem, jaki? Oburzony! Cierpienie nie rusza, a Wigilija co ona proszę państwa jest zrobiona? Toż to rozbój w biały co? Dzień! No co ona jest? Ta Wigilija? Zawłaszczona!

Bo ono samo właśnie chodzi Można oddać się jedynie dewocjom. Prof. Starochowski Mówię to, żeby nie dać się ponieść emocjom czyli nie dać się podpuścić inżynierom z politechniki. To tylko daje jakiekolwiek wyniki. Prof. Spłoszony To żaden byznes, tu trzeba kastomizacji. Tradycja to przeszłość - Wigilija? Phi! Organizacja przyszłości panowie! Wiecie ile my pensyji stracić przez rektorskie możemy? Cisza. Tylko ciemno i głucho.

Szatan Serduszko Bojkot zróbmy!

Prof. Spłoszony I jak porządny profesor sam sobie odpowiem...

Prof. Torosievitch Jak serduszko podpowiada zła wigilia się zapowiada O patrzcie na doktora co wraca z mokpola.

Prof. W.-Gawron Tysiąc radości zrzucono na zawsze w doły grobowe, a ty stoisz tu sam i przeliczasz je. Nienasycony! Nienasycony! Nie otwieraj całkowicie podartej księgi przeszłości!... Czyż nie dość jeszcze jesteś smutny?

Dr Przybywający Opowiastkę z cyklu hardkor dziś wam opowiem Okazało się, że jest nadzieja i zbawca! Rektorskich wcześniej ogłoszonych dawca! Co prawda jest on teraz jeszcze młody, Żywy, dowcipny, wesół, i sławny z urody; Był duszą towarzystwa; gdzie się tylko zjawił, Wszystkich opowiadaniem i żartami bawił: Był czerwonoskóry i miałby powód do dumy Gdyby nie przydomek Zerwanej Gumy. Prof. Kardynał [lekko zmęczony chodzeniem po auli, przerywa anegdotkę z cyklu hardkor] Dosyć takich historyi całych! Brakuje nam godzin rektorskich Nawet takich małych! Prof. Marek Prawda Prawdę mówisz prawdę prawisz prawda, że prawda mało widzisz prawda rektorskich... Prof. Torosievitch Panowie! To zadanie rozwiążemy metodą szmaty Ewentualnie rozłożymy je na raty I w domu przy kawce potem w parku na ławce! Chór: Ciemno wszędzie, głucho wszędzie. Rektorskich nie będzie! Prof. Morowy Ale to trzeba samemu pochodzić troszę! Ja panów o sam spokój proszę. Wszak bydło tylko chodzi samo Przykład Węgrzy złe rzeki mają dlatego hodować bydło sobie dają

Chór: Ciemno wszędzie, głucho wszędzie. Rektorskich nie będzie! Prof. Rozrachunek Ble ble ble Bla bla bla Prof. Rocky Magiel powinien o tym napisać nakazie! I późne rektorskie krytykować przy razie. Prof. Morowy Niech to stary Niemcewicz w Pamiętniki wsadzi; On tam, słyszałem, różne szpargały gromadzi. Prof. Rocky To historya. Szatan Serduszko Straszna. Prof. Rocky Dalibóg, wyśmienita. Prof. Morowy Takich dziejów słuchają, lecz kto je przeczyta? I proszę, jak opiewać spółczesne wypadki? Zamiast mytologii, są naoczne świadki... Potem, jest to wyraźny, święty przepis sztuki: Że należy poetom czekać... aż... aż... Dr Przybywający A mnieby się zdało, Że to wcale nie szkodzi, że sprawa jest nowa: Szkoda tylko, że jest esgiehowa, hardkorowa. Taaaaaaaaaaaaaaaaaaaaak!!!

57


58

MAGIEL stydzeń-luty 2008

TEATR

AKT II Scena I Wielka improwizacja

Komentarz polonisty III Konrad uosabia w sobie cały naród. Jego cierpienia są typowym przykładem wewnętrznej walki bohatera typowej dla postaci niespełnionej w sensie egzystencjalnym. Dojrzała noworomantyczna postać całkowicie oddaje się swoim ideałom. Postać Konrada staje się niczym judymowska rozdarta sosna.

Konrad: Ja liberał. Ja liberał wyciągam swe dłonie Wyciągam aż w niebiosa i kładę me dłonie na aktywach, jak na ślicznych kapitału kręgach To wolnym, to nagłym ruchem, kręcę walory mym duchem Miliony dolarów płyną. W strumieniu pieniądza, każdy cent ja zdobyłem Wiem o każdym yenie. To zgadzam i łącze je w koszyki i dobra i w produkty nowe. Skończyło się. Zdejmuje me dłonie I rynki padają. Każdy po sobie. O ty! Niewidzialna rynku ręko! Jam tu! Tu stoję! Widzisz jaka ma potęga? Aż tu moja władza sięga! Nie spotkałem Cię! Gdy lewą ręką w WIG, prawą w ropę uderzę! Dojdę w kryzysie aż do Ciebie! Ty, o której mówią, że nie błądzisz! Zobaczymy, co o socjalizmie sądzisz! Odezwij się! Bo wstrząsnę całych państw twoich obszarem! Zdobędę Cię moim spekulacji darem! Stłamszę pod etatystycznym aparatem I krzyknę, że pod tobą nie wolnym Lecz jak student przed... Mdleje Z lewej wychodzi diabeł. Ma on potężną brodę. Nie przez przypadek przypomina Karola Marksa. Diabeł Dziekanatem! Z lewej wychodzi książę Piekieł. Również nie przez przypadek wygląda jak J.M. Keynes X. Piekieł Keynes Głupcze! Wszak on już bluźnił przeciw rynkowi! Już o etatyzmie i złej wolności wołał! Już wolność nie smakowała mu jak siano osłowi! Chowajmy się, ktoś idzie... Z prawej strony wchodzą zastępy niebieskie (liberalne). Na ich czele: Ludwig Mises, obok z mieczem ognistym Friedrich Hayek. Na rydwanie wjeżdża Murray Rothbard. W koszulce Chicago Bulls wpada Milton Friedman. Rozstępuje się niebo i na obłoku widać lady Małgorzatę Taczerową. Małgorzata Taczer Keynes nie żyje.

Murray Rothbard Najlepsza rzecz w Marksie to to, że nie był keynesistą. Diabeł - Marks Wypraszam sobie! X. Ciemności - Keynes Moje nauki i tak poznają studenci! Rektorskich nie będzie póki nie wiedzą że rząd może wszystko! Natchnięci, z tymi naukami niech do końca życia siedzą! Friedman Powstań Konradzie! Nazywasz się Milijon, bo... Konrad Nie! Jam jest Konrad! Mises Tyś jest Milijon, bo za milijon Wybudujesz nowy S budynek. Konrad: Nasza uczelnia jest jak altanka Z wierzchu z daszkiem i różowa Bardziej już z czytelnią niż bez Bo organizacyjnego zapału nic nie zgasi!

Scena II

Postaci eteryczne znikają. Do Hadesu obok omdlałego Konrada wchodzi e-Rektor. e-Rektor: Konradzie! Zasłużyłeś na rektorskie! Konrad: My wszyscy. Dr Progowski Dowcip opowiem skoro wszyscy w transie Znają państwo ten o sekretarce i bilansie? Czymże się różnią żartu bohaterowie... Lecz cichajta... Czas ucieka. A karp w czym? W czym karp jeszcze? W wannie! Nie opowiem. e-Rektor [zamieszcza w swoim serwisie internetowym]: Posłuchajcie i zważcie u siebie że według rektorskiego nakazu Ten rektorskie dostanie dopiero w niebie Kto nie zagrał w tenysa ni razu.


MAGIEL styczeń-luty 2008 fhhsfhsh

Jestem legenda

R

zadko zdarza mi się trafić na książkę, od której nie mógłbym się oderwać. Jeszcze rzadziej ta książka to horror. Dlatego z rezerwą podchodziłem do obiektu tej recenzji. Szczerze mówiąc, był ostatnią nowością wydawniczą, która ciągle zalegała na mojej półce “do przeczytania”. Gdy wreszcie postanowiłem mieć to z głowy - źle zrobiłem. Tej nocy poszedłem spać o 4 rano, co oznaczało 5 godzin czytania bez przerwy. Czyste szaleństwo. Panie i Panowie, chapeau bas! Oto graficzna adaptacja powieści Richarda Mathesona “Jestem legendą”.

Zanim nauka zdołała doścignąć legendę, ta pożarła naukę Wyobraźcie sobie świat w przededniu zagłady. Ludzkość dziesiątkuje tajemnicza choroba. Objawy: osłabienie, brak apetytu, gorączka. W końcu śpiączka i śmierć. Pochówek bliskich jest zabroniony. Zwłoki muszą być palone pod groźbą śmierci. Naukowcy całego świata łączą się w wysiłku znalezienia przyczyny choroby. Broń bakteriologiczna? Atak terrorystyczny? Kościoły wszystkich wyznań przeżywają oblężenie. Powszechna panika. Wszyscy zadają sobie pytanie : dlaczego? Nikt nie znajduje odpowiedzi. Miasta wyludniają się. Tam, gdzie były krzyki, głosy, płacze, śpiewy, nastaje cisza. Aż pewnego dnia wszyscy zmarli powstają z grobów. Jako wampiry... Zdaję sobie sprawę z tego, jak banalnie może zabrzmieć taka fabuła. W końcu, chcąc nie chcąc, jesteśmy po serii tak kultowo-kasowych filmów jak Resident Evil (zabili ją 5 razy a ona i tak zabiła ich) czy Świ(a)t Żywych Trupów (“Głowę! Głowę! Odstrzel mu głowę!”). może wydawać się leciwy. Nie wiem czy Matheson zastosował pomysł typu “zagłada i ostatni ocalony” jako pierwszy (książka została wydana w 1954 roku) czy nie. Wiem natomiast, że poziom “Jestem legendą”, a ten prezentowany przez Boską “Alice” Jovovich są odległe niczym kolejne stacje kolei transsyberyjskiej.

Cienka linia egzystencji W powieści towarzyszymy Robertowi Neville, ostatniemu człowiekowi na Ziemi. Jego świat ogranicza się do domu, w którym mieszka oraz obszaru jaki może przejechać przez pół dnia samochodem. Jego dom to jego twierdza i jednocześnie więzienie. Każdy dzień jest podobny. Pobudka, śniadanie, sprawdzenie desek, jakimi zabite są okna, wianków czosnku, jakimi zabezpieczone są drzwi i komin, stanu szyb w szklarni, prądnicy w garażu, obiad, krótki spacer i powrót do domu. Równo ze zmierzchem pojawiają się oni. Cały tłum wygłodniałych bestii zgromadzony wokół jego domu. Rzucają kamienie, gryzą ściany, przeklinają go i wyzywają. Kobiety wszelkimi sposobami starają się przykuć jego uwagę. A Robert siedzi w domu, z nabitym pistoletem na kolanach

KSIĄŻKA

59

Mój dom moją twierdzą. Proste i znajome. Oznacza: nie wchodzić, własność prywatna. Tymczasem jak to by było, gdyby dom był nie tylko twierdzą, ale i więzieniem? Nie do opuszczenia… nigdy. Wokół niego cisza i pustka. I oni. Łukasz Sawicki

i butelką whisky w dłoni. Nastawiony na cały regulator gramofon ma zagłuszyć krzyki. Nie zagłusza. Kolejna noc, kolejne odliczanie godzin do świtu…

Ostatni spośród zwyczajnych Co takiego wciągającego jest w tej historii? Po pierwsze, postać głównego bohatera. To nie zawodowy morderca ani dobrze wyszkolony żołnierz. Większość czasu spędza w domu, naprawiając go codziennie po nocnych atakach. Wieczorami słucha ambitnej muzyki (Schoenberg!), czyta, rozmawia sam ze sobą i pije na umór, aby choć przez chwilę zapomnieć, że z niewiadomych powodów on przeżył, a wszyscy dawni znajomi otaczają jego dom i domagają się krwi. Neville jest przedstawiony niesamowicie realistycznie. Boryka się z brakiem kobiety, zepsutą lodówką i wszechogarniającą samotnością. Snuje filozoficzne rozważania. Cytuje fragmenty książek. Obserwujemy go podczas ataków paniki, strachu, wściekłości i nadziei. Wiele razy jest bliski samobójstwa. Ciągle myśli o córce, której zwłoki musiał oddać do spalenia jeszcze podczas epidemii i o żonie, którą “nielegalnie” pochował. Teraz krąży w nocy wokół ganku i woła go czule po imieniu, by wyszedł z domu.

Dom się ciągle kurczy Neville prowadzi wielki monolog z samym sobą. Co więcej, monolog stoi na naprawdę wysokim poziomie intelektualnym. I to jest właśnie druga rzecz, która tak wciąga w “Jestem legendą”. Matheson odwołuje się często do literatury i sztuki, porusza zagadnienia z bakteriologii i fizjologii ogólnej, etyki i religioznawstwa. Często występują retrospekcje i poetyckie metafory. Buduje atmosferę tak klaustrofobiczną i napiętą, że aż dusi czytelnika. W książce, która na początku przypominała tani horror! Ciężko się oderwać.

Obrazy utkane z mroku Parę słów o stronie graficznej. Rysunki wykonał Elman Brown, adaptacją pierwowzoru zajmował się Steve Niles. Grafika jest czarno-biała, bardzo mroczna i realistyczna. Przypomina rysunki piórkiem. Nie dam jednak głowy, czy to właśnie ta technika. Trochę przypomina linoryt. Jakby nie patrzeć, szata graficzna bezbłędnie oddaje mroczny klimat książki. “Jestem legendą” to powieść graficzna ze zdecydowanym naciskiem na powieść. Na wielu stronach całej kartce tekstu towarzyszy niewielka ilustracja w rogu. Tekst Mathesona zdecydowanie dominuje nad ilustracjami. Dzięki temu adaptacja jest bardzo wierna.

Koło się zamyka Życie pozbawione nadziei i przyszłości. Życie na przekór. Dla nikogo. Bez nikogo. W imię czego? Matheson co chwila zadaje czytelnikowi to pytanie. I nie daje odpowiedzi. Serdecznie polecam.

UWAGI: „Jestem legendą” Wydawnictwo Egmont Polska. Rok wydania: 2007. Liczba stron: 244. Cena w granicach 50 - 65 zł


60

KSIĄŻKA

Miasto śmierci Tytuł książki może mylnie sugerować, że mamy do czynienia z kryminałem, jest to jednak podsumowanie dwuletniego śledztwa, jakie przeprowadzili Rampal i Fernandez, francuscy dziennikarze zajmujący się problemami Ameryki Łacińskiej. Ciudad Juárez to ponad 1,5 milionowe meksykańskie miasto przy granicy z USA. W 1993 roku znaleziono tam pierwsze zwłoki kobiet, co zapoczątkowało sprawę „umarłych z Juárez”. Zabójstwa były wyjątkowo podobne – dziewczynki lub młode kobiety, zazwyczaj z biednych

Co Cię otacza? Chciałem napisać o nowych fascynujących podejściach do zarządzania opisanych w książce. Moja klarowna koncepcja legła jednak w gruzach wraz z pewnym wykładem i rozmową po nim. Stwierdziłem, że to nie nowe pomysły są istotne, ważne za to wydaje się ukazanie przez autorów niesamowitego przyspieszenia w rozwoju świata. Zaprezentowane i opisane przez nich firmy to soczewki, w których ogniskują się procesy zmieniające świat…

Podróże po skryptorium Pstryk. Pstryk. Pstryk. Kolejne 3 sekundy z życia Pana Niewiadomskiego, a raczej – pierwsze chwile jego nowej świadomości. Aparat fotograficzny zainstalowany w suficie bezlitośnie rejestruje daremne próby samoidentyfikacji bohatera. Kim jest? Gdzie jest? Czy jest więziony? A ten scenopis na biurku i stos fotografii przedstawiających

Uwikłani w historię Oto opowieść o tym, jak ludzie zmieniają się w zwierzęta, a prymitywne istoty w ludzi. „Córka grabarza” to mroczna, pesymistyczna powieść, która ciągnie się przez ponad 500 stron. Jakub Schwart, niemiecki nauczyciel i miłośnik muzyki, razem z rodziną ucieka z nazistowskich Niemiec. Na statku, którym płynie do Stanów Zjednoczonych, przychodzi na świat Rebeka, główna bohaterka powieści. Imigranci nie mają wiele możliwości w nowej ojczyźnie – ojciec rodziny otrzymuje posadę grabarza, a ich mieszkanie przylega do cmentarza. Zadziwiają-

MAGIEL styczeń-luty 2008

rodzin, mieszkające w peryferyjnych dzielnicach miasta i pracujące w fabryce były uprowadzane w drodze do domu, przed śmiercią gwałcone i torturowane, a ich ciała porzucane w ciemnych zaułkach lub na pustyni. W 2005 roku liczba zamordowanych przekroczyła czterysta, a od 1993 roku co najmniej 500 kobiet pozostaje zaginionych. Dziennikarze obnażają niekompetencję władz, a także ukazują skalę korupcji i zdegenerowania policji. Ginące dowody, błędy w śledztwach i niedopatrzenia są na porządku dziennym, zatem trudno znaleźć naprawdę winnych i ich osądzić. Książka zaczyna się makabrycznymi opisami zbrodni dokonywanych na kobietach. Autorzy

nie oszczędzają czytelnikom nawet najbardziej koszmarnych szczegółów, co nie zachęca do dalszej lektury. Następne rozdziały odsłaniają kolejne aspekty sprawy, która wciąż pozostaje nierozwiązana. Dziennikarze poruszają trudne kwestie dotyczące miejsca kobiet w meksykańskim społeczeństwie, dlatego ich tekst niełatwo się czyta. Tylko dla naprawdę zainteresowanych tematem.

Książka fascynuje, ale nie pochłania. Autorzy w swoim zapale prezentowania kolejnych modeli biznesowych i potwierdzania stawianych przez siebie tez, pogubili się. Stąd, mimo że książka napisana jest językiem dobrym i gładkim, czasami uderzają nadmierne uproszczenia i zbędne powtórzenia. Przesłaniem książki jest ukazanie czytelnikom, że pozornie szalone pomysły mogą się sprawdzić i przynieść nam sukces. Bycie rewolucjonistą w swojej branży, a nawet postawienie wszystkiego na głowie, może przynieść nieoczekiwanie korzystne rezultaty.

Pochwała dla tłumacza za solidną pracę oraz przypisy wyjaśniające nieprzetłumaczalne zwroty. Brawa za obrazowe wytłumaczenie słowa slime mold, moim zdaniem lepsze niż encyklopedyczne. Książkę polecam wszystkim zarządzającym, oraz chcącym przekonać się jak ważne jest bycie otwartym na innowacje i „nie postrzeganie świata przez pryzmat własnych oczywistości”.

obce twarze… Co to wszystko ma znaczyć?! „Podróże po skryptorium” Paula Austeria to nie tylko naszpikowana łamigłówkami i sugestywnymi aluzjami gra autora z czytelnikiem. Utwór stanowi przede wszystkim daleko idącą refleksję nad stanem umysłu pisarza, który wpada w pułapkę swojej postmodernistycznej twórczości i odpowiada na nieproste pytanie o stosunek twórcy do własnego dzieła. Proza Paula Austeria, uważanego za jednego z najwybitniejszych żyjących amerykańskich pisarzy, oparta jest na schemacie kryminału,

będącym jednak tylko przedsmakiem do iście egzystencjonalnych rozważań. Nie jest to zatem literatura prosta i polecam ją głównie tym, którym tytuł najbardziej prestiżowego dzieła P. Austeria „Trylogia nowojorska” mówi coś więcej, niż tylko „3 książki z akcją w NY”. Pstryk. Magda Tobolska

ce, jak szybko ta inteligencka rodzina przeradza się w zbiorowisko brudnych, otępiałych umysłowo i nienawidzących się osób. Ich zezwierzęcenie prowadzi do rodzinnej tragedii. Rebece, jako obywatelce Stanów Zjednoczonych, udaje się pozornie wydostać z tego bagna. Wychodzi za mąż za człowieka, który ją katuje i zostawia samą na długie miesiące tak, że w celu utrzymania siebie i syna jest zmuszona do pracy w fabryce. Jednak zaskakujący splot wydarzeń powoduje, że Rebeka porzuca swoją tożsamość i zaczyna nowe życie z kochającym ją mężczyzną. Z brzydkiego kaczątka i babo-chłopa przeradza się w elegancką damę. Wydaje się szczęśliwa, jednak czy może być

szczęśliwy ktoś, kto wyrzekł się korzeni i oszukuje najbliższych? „Córka grabarza” porusza problematykę powojennej emigracji oraz stosunku Amerykanów do Niemców i Żydów tuż po II wojnie światowej. Pokazuje, jak ważne w życiu każdego człowieka są dziedzictwo narodowe i rodzina. Jest to intrygująca lektura, godna przeczytania, jeśli macie dużo wolnego czasu. Książkę szybko się czyta, ponieważ mimo pewnych niespójności opowiada ona ciekawą historię.

Wiktoria Skurnowicz Miasto - morderca kobiet Marc Fernandez, Jean-Christophe Rampal Wydawnictwo W.A.B.

Czas reformatorów. W. C. Taylor, P. LaBarre Wydawnictwo MT Biznes

M. G.

Podróże po skryptorium Paul Auter Wydawnictwo W.A.B.

Córka grabaża Ildefonso Falcones Wydawnictwo REBIS

Anna Grodecka


MAGIEL styczeń-luty 2008 fhhsfhsh

Ludzka ekonomia

L

udzkie działanie” Ludwiga von Misesa to niewątpliwie jedno z najważniejszych dzieł w dziedzinie ekonomii jakie ukazały się w XX wieku. Książka została wydana po raz pierwszy w 1949 roku, natomiast na polskie wydanie trzeba było czekać niemal 60 lat. W październiku ubiegłego roku dzięki staraniom Instytutu Misesa ukazało się w końcu polskie tłumaczenie. Dzieło Misesa można nazwać biblią liberalnej ekonomii. Obejmuje ono wszystkie najważniejsze problemy ekonomiczne, zamykając je w jeden spójny przekaz. Punktem wyjścia jest zgodnie z tytułem ludzkie działanie. Następnie od rozważań dotyczących pojedynczego człowieka Mises przechodzi do problemów całego społeczeństwa, po czym przedstawia funkcjonowanie wolnego rynku oraz analizuje sytuację, w której wolność ekonomiczna jest ograniczana. Ktoś mógłby powiedzieć, że dzieło Misesa opowiada się za konkretną ideologią – liberalizmem i sugerować, że każda ideologia ma trochę racji, więc „prawda Misesa” jest tak samo dobra jak choćby „prawda Keynesa”. W istocie jednak Mises w „Ludzkim działaniu” nie stara się nikogo przekonać do określonej wizji świata i ekonomii. Zamiast wydawać sądy wartościujące pokazuje jedynie logiczne konsekwencje pewnych działań, czy to w przypadku pojedynczego człowieka, czy na przykład rządu. Takie ściśle naukowe ujęcie problemów okazuje się jednak być tym bardziej miażdżące dla wszelkich ideologii proponujących takie

KSIĄŻKA

działania jak interwencjonizm państwowy lub centralne planowanie. Mises pokazuje, że ostateczną konsekwencją takich działań musi być odebranie jednostce całej wolności i jej zubożenie. W ten sposób dowodzi, że wolny rynek jest najlepszym sposobem zaspokajania ludzkich potrzeb, natomiast ingerencja państwa w gospodarkę przyczynia się do zubożenia ludzi. Niewielu ekonomistów było w stanie podjąć polemikę z Misesem. Osobiście znam tylko jeden powtarzający się zarzut pod jego adresem, a mianowicie taki, że jego koncepcja jest zbyt idealistyczna i nie da się wprowadzić jej w życie. Ale czy prawda nie jest z natury idealistyczna? Podczas gdy współcześni ekonomiści spierają się o sprawy poboczne, Mises sięga kwestii zasadniczych. Weźmy choćby problem banku centralnego: dyskutuje się obecnie czy bank powinien prowadzić politykę monetarną restrykcyjną, czy ekspansywną. Tymczasem Mises pyta się: czy państwo powinno prowadzić jakąkolwiek politykę w tym zakresie? Jakie taka polityka ma konsekwencje? Odpowiedź jest taka, że konsekwencją nie jest wbrew powszechnej opinii stabilizacja, ale wzrost inflacji oraz cykle koniunkturalne. Niewątpliwie w „Ludzkim działaniu” znajduje się wiele myśli oryginalnych. Tym niemniej siłą tej książki jest także to, że przypomina o prawdach od dawna znanych, ale często zapomnianych przez „postępową” ekonomię. Podczas gdy wielu naukowców stosuje dla każdej sytuacji inny model czy równanie, w pewien sposób relatywizując ekonomię, Mises przypomina, że jej prawa są ze swej natury niezmienne. Udowadnia fałszywość tez, gło-

szonych przez niektórych ekonomistów, że cnota pojedynczego człowieka może być szkodliwa dla wspólnoty, pokazuje uniwersalne prawa jak to, że tylko wolność może pozwolić na pokojowe współistnienie ludzi oraz wzrost dobrobytu. Na zakończenie chciałbym zachęcić wszystkich do lektury tego wybitnego dzieła, korzystając ze słów samego Misesa, który w zakończeniu książki pisze: „Ekonomii nie wolno wyrzucać do szkół i biur statystycznych i uprawiać w zamkniętych kręgach. Jest to filozofia ludzkiego życia i działania, dotyczy ona wszystkich i wszystkiego. Stanowi istotę cywilizacji i ludzkiej egzystencji”. Dla każdego, kto chce nazwać się ekonomistą „Ludzkie działanie” to lektura obowiązkowa.

Jacek Mickiewicz Ludzkie działanie. Ludwig von Mises Wydawnictwa Fundacja Instytut Ludwiga von Misesa

Nowości Oficyny Wydawniczej SGH: 1) Globalizacja a funkcje polskiego rolnictwa, Roman Sobiecki. 2) Rynek uczelni niepublicznych w Polsce, Marcin Geryk Aspekty ekonomiczne i uwarunkowania rozwoju. 3) Orientacja na wiedzę a wyniki ekonomiczne przedsiębiorstwa. Wyniki badań średnich przedsiębiorstw funkcjonujących w Polsce, Jolanta Mazur, Małgorzata Rószkiewicz, Marianna Strzyżewska.

Wojaczkografia Nie oceniaj książki po okładce. I nie stawiaj jej oczekiwań treściowych po przeczytaniu podtytułu. Bo kto by się spodziewał, że książka „Rafał Wojaczek. Prawdziwe życie bohatera” z codziennym życiem Wojaczka ma niewiele wspólnego? Na podstawie skandalicznego i zakończonego samobójstwem życia „Tego skurwysyna Wojaczka, poety, pijaka i darmozjada, którego dawno powinni byli zamknąć” można napisać zajmującą książkę biograficzną. Jednak Bogusław Kierc postawił sobie poprzeczkę trochę wyżej i stworzył nie schematyczną biografię, (jak wskazywałby na to podtytuł), a raczej mini studium spuścizny literackiej Wojaczka okraszone kilkoma wydarzeniami z życia poety. Po lekturze książki jesteśmy w stanie stwierdzić, że Kierc założył sobie, iż to wiersze odzwierciedlają prawdziwe życie Wojaczka i dlatego poświęca im tak dużo miejsca.

Bez względu na to, czy założenie Kierca było słuszne, czy też nie, powinniśmy jak najszybciej pogodzić się z nieadekwatnym (na pierwszy rzut oka) do treści podtytułem. Następnie powoli, rozdział za rozdziałem, przyzwyczajać się do wyrafinowanego i często zmanieryzowanego słownictwa autora. Dopiero po postawieniu dwóch opisanych wcześniej kroczków będziemy mogli w pełni cieszyć się tym pasjonującym wyobrażeniem wewnętrznej wrażliwości polskiego poety przeklętego. Czytając książkę Kierca może nie poznamy pikantnych szczegółów z życia Wojaczka, ale na pewno z łatwością wnikniemy w jego świat i wczujemy się w rytm poezji. Zafascynowani twórczościom, a nie samym poetą będą zachwyceni. Ania Kalinowska Rafał Wojaczek. Prawdziwe życie bohatera Bogusław Kierc Wydawnictwo W.A.B.

61


62

SPORT

MAGIEL styczeń-luty 2008

CO ZE SPORTAMI ZIMOWYMI

Pada śnieg? Szusuj na trybuny! Święta minęły, patrzymy w lustro i z przykrością zauważamy, że przybyło kilka niechcianych kilogramów. Co zrobić, aby pozbyć się tych nieproszonych gości? Najlepszym sposobem wydaje się sport. Jest tyle opcji do wyboru: łyżwy, snowboard, biegi narciarskie, hokej i wiele innych. Gdy jednak napotykamy przeszkody pod postacią gipsu na nodze, braku śniegu, czy po prostu braku chęci… zostaje telewizor. Tutaj także nie zabraknie adrenaliny. Zagwarantują nam to nasi sportowcy, reprezentujący nas w międzynarodowych zawodach. Ewa Góźdź Współpraca: Ania Mamak

Z

acznijmy od biathlonu. Tutaj możemy podziwiać Tomasza Sikorę. Mimo, że przed Świętami Bożego Narodzenia nasz reprezentant chorował, ostatnio zadziwił wszystkich wygraną w biegu sprinterskim w Pucharze Świata w Oberhofie. Najlepsze zawodniczki kobiecej reprezentacji to Krystyna Pałka i Magda Gwizdoń. Do tej pory niestety niezbyt radziły sobie w rywalizacji z zagranicznymi biathlonistkami, jednak ostatni występ Magdy można zaliczyć do jak najbardziej udanych, gdyż zajęła 9 miejsce w pierwszym w sezonie biegu masowym na 12,5 km. Tymczasem kierujemy się w stronę skoczni narciarskich. Mimo że nadal Adam Małysz jest naszym bezapelacyjnym mistrzem, to już pojawiają się kolejni zawodnicy pełni zapału, tacy jak Kamil Stoch czy Klemens Murańka. Zapamiętajcie nazwisko zwłaszcza drugiego zawodnika. Chłopiec ten już w wieku 13 lat został wicemistrzem Polski w skokach i obecnie nazywany jest „następcą Małysza”. Młody skoczek doczekał się wreszcie szansy występu w zawodach Pucharu Świata. 25 i 26 stycznia wystartuje w kwalifikacjach do konkursów w Zakopanem.

Tomasz Sikora

Pobiegnijmy teraz przez chwilę u boku Justyny Kowalczyk. Przez chwilę, ponieważ nasza biegaczka błyskawicznie nas wyprzedzi i pobiegnie w kierunku mety zdobywając kolejny medal. Jak już wejdzie na szczyt, to nie planuje cofać się ani o krok. Już na początku 2008 roku, 6 stycznia, Justyna Kowalczyk zajęła siódme miejsce w klasyfikacji generalnej w cyklu biegów narciarskich Tour de Ski, awansując tym samym na 6 miejsce w Pucharze Świata.

Justyna Kowalczyk

Cóż mi zostało do powiedzenia: „Biegnij Justyna, biegnij!”. Zmęczeni długimi dystansami przenosimy się na lodowisko, a dokładnie na mecz hokejowy. Niestety, tutaj nie mamy za bardzo kogo podziwiać w narodowych barwach. Nasi czołowi zawodnicy są rozproszeni po świecie. Wojciech Wolski wspiera kanadyjską drużynę Colorado Avalanche na pozycji lewoskrzydłowego, a słynny Mariusz Czerkawski gra ze Szwajcarami w drużynie Rapperswil-Jona Lakers. Zawsze jednak miło zobaczyć rodaków odnoszących sukcesy w różnych dyscyplinach sportowych. Jest komu pokibicować, gdy akurat nasza ekipa odpoczywa. Po krótkiej przerwie wróćmy w góry. Czas na narciarstwo alpejskie. Tutaj reprezentują nas Katarzyna Karasińska i Agnieszka Gąsienica-Daniel. Obie panie bardzo się starają, niestety są daleko w tyle za zawodniczkami z Austrii, USA czy Niemiec (w granicach dopiero 90 i 100 miejsca w klasyfikacji generalnej). Nie patrzmy jednak na nie tak surowo. Wszak u nas nie ma tak świetnych warunków do trenowania jak w innych krajach. Do tej pory najważniejsza była szybkość, teraz czas na chwilę relaksu. Zapraszam na zawody w łyżwiarstwie figurowym. Po tym jak Dorota Zagórska-Siudek i Mariusz Siudek zakończyli karierę, wielu polskich fanów tej artystycznej odmiany sportów zimowych stwierdziło, że nie ma już na kogo liczyć. Jednak nasi byli mistrzowie zrobili tylko miejsce kolejnym parom. Zwróćmy uwagę na mistrzów Polski Kostantina Tupikowa i Annę Jurkiewicz. Poza nimi swój talent prezentują na zawodach pary sportowe: Krystyna Klimczak towa-

rzysząca Januszowi Karwecie, Dominika Piątkowska wraz z Dmitrim Khrominem, a także Joanna Bunder i Jan Mościcki. Dla tych natomiast, których nudzą piruety na lodowisku proponuję łyżwiarstwo szybkie. Tutaj też mamy komu kibicować. Spójrzmy chociażby na naszą reprezentację w wielobojowych Mistrzostwach Europy w rosyjskim Kołomnie: Katarzyna Wójcicka, Natalia Czerwonka, Sławomir Chmura i Konrad Niedźwiedzki. Panie zdobyły kolejno 8 i 10 miejsce, z panów popisał się Konrad Niedźwiedzki zajmując drugie miejsce wyścigu na 500 metrów. A to jeszcze nie koniec, bo sezon trwa w najlepsze i spora część konkursów dopiero przed nami. Na deser pozostało saneczkarstwo i nie chodzi tu o zjazd z górek na drewnianych sankach czy plecaku. Mowa o sporcie dla ludzi z stalowymi nerwami, tych którym nie straszna choroba lokomocyjna ani klaustrofobia. Mowa o Andrzeju Laszczaku i Damianie Waniczku. Panowie znają się na rzeczy. Udowodnili to zajmując drugie miejsce w inauguracyjnych zawodach Pucharu Świata, w grudniu mijającego roku. Tym optymistycznym akcentem zakończymy nasz przegląd. Miejmy nadzieję, że 2008 rok przyniesie nowych znakomitych sportowców, o których wkrótce usłyszymy. Taka mała rozgrzewka powinna jednak wystarczyć, aby dać się porwać duchowi rywalizacji i zacząć kibicować tym, którzy mieli motywację trenować nawet podczas największych mrozów, aby potem reprezentować nas na międzynarodowych zawodach.

Dominika Piątkowska i Dmitri Khromin


MAGIEL styczeń-luty 2008

SPORT

PRAWDZIWY CZŁOWIEK INTERESU WIE, JAK OBCHODZIĆ SIĘ Z BRONIĄ

Strzelać każdy może! Który z chłopców nie bawił się nigdy w wojnę na podwórku? Podnieście ręce! Raz, dwa, trzy… Dobra. A kto nigdy nie chciał potrzymać w ręku prawdziwej broni palnej? Wy dwaj. W takim razie proszę te osoby o opuszczenie sali. Co do pozostałych; opowiem pewną historyjkę, która może Was zaciekawić. Maciek Jurewicz SK EXTREM

S

obotni ranek. Dźwięk budzika. Pytanie: Po co ja się tak męczę? Tak, ale przecież dzisiaj jest szkolenie strzeleckie. Pół godziny i jestem pod szkołą. Wszyscy już się zebrali. Ostatnie wskazówki od Prezesa. Wymarsz. Cel: strzelnica „Legii”. Na miejscu czeka na nas Major. Właśnie trenuje. Wszystkie strzały lądują w środku tarczy. Też tak chcę! Kontrolny rzut oka na strzelnicę. Nieprzypadkowo wzrok zatrzymuje się na broni... Do dyspozycji mamy kilka pistoletów: Glock17 oraz 2 karabinki maszynowe MP5A5. Ukryte są w dwóch czarnych neseserach. Ręce bezwiednie wyciągają się ku nim… Major dziękuje nam za przybycie, wita i udziela wskazówek jak bezpiecznie zachowywać się na terytorium, gdzie z każdej strony może paść strzał. Wokół mnie dziesięć osób, które też chcą dostać broń do ręki. Uśmiechnięci, lekko zaniepokojeni rwiemy się do działania. Najpierw jednak Major tłumaczy jak obchodzić się z bronią, jak strzelać, żeby nie zrobić krzywdy przede wszystkim sobie. Zostajemy podzieleni na trzy drużyny, które będą próbować swoich sił jedna po drugiej. W końcu tarcze zostały zawieszone, a pierwszych czterech pretendentów do miana współczesnego Robin Hooda staje na linii, aby oddać strzał. W magazynku 5 nabojów, umiejętności na poziomie -1. Każdy strzela pod czujnym okiem Majora. Moja kolej. Wdech, wydech,

wdech, wydech. Powoli naciągam spust, a broń budzi się do życia. Zapach prochu i komendy Majora motywują mnie do opróżnienia całego magazynka. Tylko powoli... Każdy z nas oddaje po 5 strzałów- spokojnie i bez emocji. Trzymanie w ręku urządzenia służącego do odbierania życia daje mi łudzące poczucie władzy. Koniec. Teraz chwila na odprężenie, rozluźnienie mięśni i porównanie wyników z innymi. Wreszcie mogę uporządkować sobie w głowie plan dzisiejszego szkolenia. Jeszcze jedna seria dziesięciu strzałów do okrągłej tarczy, a zaraz potem zawody w strzelaniu dynamicznym. Oczami wyobraźni widzę sylwetki trzech bandziorów, do których mam oddać 12 strzałów. Proste. Tylko, że należy zrobić to jak najszybciej, jednocześnie zmieniając magazynek. Ostatnia tura. Zdejmujemy słuchawki z uszu i pilnie słuchamy wskazówek Majora. Moja kolej. Ostrożnie ładuję magazynek, starając się, żeby wszystko poszło jak najlepiej... Staję na linii. „Broń na lewo!”. Obracam i ładuję magazynek. „Przeładuj!”. Mechanicznie wykonuję polecenie. Przygotowuję się do strzału i po usłyszeniu kolejnej komendy ustawiam się w odpowiedniej pozycji. Nogi na szerokość barków, ugięte w kolanach, prawa ręka wyprostowana, usztywniona w łokciu. Muszka i szczerbinka idealnie się pokrywają. Strzał. Drugi. Trzeci. Kiedy powraca moja świadomość, magazynek jest już pusty. Sprawdzam komorę, czy nie zabłądził żaden nabój.

Przeładowuję i oddaję strzał kontrolny. Magiczny przycisk - i tarcza przesuwa się do mnie. Wynik lepszy niż ostatnio. Każdy kolejny strzał trafił w wyznaczony cel. Oddaję broń i czekam na strzelanie dynamiczne. Mniej więcej po 20 minutach tarcze z wizerunkami bandytów są już zawieszone, a my stoimy na linii, trenując odpowiednie czynności. Wskazówki Majora, choć bardzo konkretne, są stanowcze i momentalnie przywołują wszystkich do porządku. Start. 20 sekund później jest już po wszystkim. Wystrzelałem magazynek, a moi przeciwnicy się nie ruszają. Chyba nie żyją. W końcu są tekturowi! Porównanie wyników i kulminacyjny punkt imprezy – „MP5A5”. Dostajemy po 10 nabojów i przymierzamy się do najlepszego karabinku maszynowego świata. Sylwetka tarczy jest 25 metrów ode mnie. Bez wahania oddaję 10 strzałów. Wszystkie trafiają w cel. Zdziwiony? Tak. Wcześniej mi się to nie zdarzyło. Jeszcze chwila i kończymy. Już po wszystkim. Dziwne, spociłem się bez żadnego wysiłku. Po chwili wszyscy uwijają się ze szczotkami, sprzątając porozrzucane wszędzie łuski. Na koniec, na wygodnych kanapach Major omawia wyniki całego szkolenia. Gratuluje najlepszym, my śmiejemy się z najgorszych. Wzajemne podziękowania, uściski rąk i uśmiechy świadczą o tym, że było naprawdę super. Jednak warto było wstawać rano.

Chcesz postrzelać? SK EXTREM SGH organizuje szkolenia strzeleckie prowadzone przez Fundację Byłych Żołnierzy Jednostek Specjalnych. Wejdź na www.skextrem.pl Więcej info na: www.strzelectwo.info www.strzelnica-wp.pl www.zks.vimk.pl

63


64

SPORT

MAGIEL styczeń-luty 2008

Z NIECO INNEJ BECZKI

Pociąg do śmierci Zamaskowany człowiek stoi na dworcu kolejowym pewnego niemieckiego miasteczka. Nagle bierze rozbieg i wskakuje na gotowy do odjazdu jeden z najszybszych pociągów w Europie. Kilka nerwowych ruchów, przypięcie do szyby, gest zwycięstwa… Let’s surf! Kuba Wojciechowski

T

rainsurfing to bardzo niebezpieczne zajęcie, polegające na podróżowaniu na zewnątrz pociągu. Trainsurfingowcy podczepiają się za pomocą przyssawek do różnych elementów maszyny, podwozia między kołami, wdrapują się na dach, przechodzą na kolejne wagony, próbując utrzymywać równowagę i unikać zbliżających się słupów czy przewodów elektrycznych. Do najbardziej ekstremalnych trików należy np. skok z pierwszego wagonu, by po kilku sekundach wspiąć się na dach ostatniego. Niektórzy trainsurfing nazywają sportem, jednak moim zdaniem czynność, która polega na ryzykowaniu życia i jednoczesnym łamaniu prawa nie może być opatrzona taką nazwą.

Afrykańskie korzenie Nietypowe podróżowanie pociągiem jest prawdopodobnie tak stare, jak sama kolej. Do dziś w niektórych krajach (np. w Indiach) ludzie są niejednokrotnie zmuszeni jechać na dachu, gdyż nie ma już miejsca wewnątrz. Historia trainsurfingu jako formy rozrywki rozpoczęła się prawdopodobnie w latach osiemdziesiątych w południowej Afryce. Dziś, w legendarnym mieście Soweto, gdzie przez wiele lat działał Nelson Mandela, młodzież już nie musi ryzykować życia w walce z reżimem apartheidu. Mimo to nadal naraża się na śmierć, biorąc udział w niebezpiecznej zabawie z pociągami. Ubóstwo, choroby, wysokie bezrobocie, brak jakichkolwiek perspektyw – wszystko to sprawiło, że trainsurfing stał się dla młodych ludzi formą ucieczki od codzienności i problemów. W tym świecie mogą poczuć się docenieni. W ryzykownych zajęciach znajdują sposób na zdobycie respektu kolegów, ba, nawet przychylności kobiet. A śmierć jest tylko częścią gry.

Rozwój na Starym Kontynencie Również w Europie trainsurfing rozwinął się w latach osiemdziesiątych. Pojawił się w Niemczech jako tzw. S-Bahn Surfing i utoż-

samiany był z kulturą graffiti. Zjawisko zostało natychmiast zauważone przez media i stało się w nich częstym tematem. Po chwilowym wzroście zainteresowania tą nietypową praktyką nastąpiła ponad dwudziestoletnia przerwa. W 2005 r. o trainsurfingu znowu zrobiło się głośno. Lider grupy z Frankfurtu – o ksywie Trainrider – umieścił w internecie filmik o swoim „surfowaniu” na najszybszym pociągu w Niemczech InterCityExpress. Za pośrednictwem sieci nowa moda bardzo szybko rozprzestrzeniła się na inne kraje europejskie. Dziś na różnych serwisach ze słowem trainsurfing powiązane są setki klipów wideo – od tańca „Viva la Raza” (Niech żyje rasa) wykonywanego na dachu starego pociągu w RPA, przez szalone skoki z wagonu na wagon, do wspomnianej podróży ICE.

surfingu. Na jednym z plakatów widać młodą kobietę pozbawioną ręki, a podpis brzmi: „Miała szczęście”. W ostatnich latach również w Australii zanotowano wiele przypadków zgonów i okaleczeń związanych z trainsurfingiem, co doprowadziło do zaostrzenia ochrony w okolicach stacji kolejowych. Trainsurfing z pewnością należy do najbardziej ekstremalnych i niebezpiecznych form rozrywki. Jego zwolennicy podejmują duże ryzyko wyłącznie po to, by poczuć ogromne ilości adrenaliny jakich dostarcza zabawa. Pytanie tylko, czy warto.

Trainsurfing w Polsce Postanowiłem sprawdzić, czy w Polsce również można się spotkać ze zjawiskiem trainsurfingu. Jak stwierdził rzecznik prasowy PKP, u nas podobne przypadki zdarzają się niezwykle rzadko i nie można ich traktować jako zorganizowanej formy rozrywki. Dowodem na to może być fakt, że w spisie kar kolejowych nie występuje pozycja, która nawiązywałaby do opisywanego zjawiska. Na marginesie dodam, że udało mi się dotrzeć do filmiku, na którym młodzi mężczyźni z Warszawy uprawiają swoistą odmianę trainsurfingu, przez podczepianie się pod pociąg metra.

Śmiertelne żniwo Zagrożenia związane z trainsurfingiem są wyjątkowo duże. W samej Afryce do tej pory zginęło kilkudziesięciu młodych ludzi. Jest też wiele ofiar, które za swoją lekkomyślność zapłaciły amputacją i paraliżem. Podobne przypadki zdarzają się w pozostałych krajach. Ten nowy sposób spędzania czasu stał się dużym problemem na przykład w Wielkiej Brytanii, gdzie prowadzi się nawet kampanię informacyjną skierowaną przeciwko zjawisku train-

Aby dotrzeć do źródeł spróbowałem skontaktować się z chłopakiem o ksywie Trainrider, przez którego moda na „surfing” powróciła. Naprawdę nazywa się Alex Richter. Udało mi się zadać mu kilka pytań.

Dlaczego zainteresowałeś się trainsurfingiem? Powodem, dla którego „surfowałem” była przede wszystkim chęć wyróżnienia się i doświadczenia wrażeń, jakich normalni ludzie nigdy nie osiągną. Inspiracją były dla mnie wspomnienia z dzieciństwa, gdy oglądałem w telewizji reportaże ukazujące „surferów”. Postanowiłem wraz z kolegami przywrócić tę ideę do życia.

Jakie są najbardziej niebezpieczne elementy trainsurfingu? Dla mnie największym wyzwaniem było przejechanie pociągiem ICE. Poza tym do najtrudniejszych i jednocześnie najbardziej ryzykownych rodzajów „surfowania” należy sideride i frontride (jazda z boku i przodu pociągu).

Podejmujesz duże ryzyko. Nie boisz się śmierci? Absolutnie nie. Każdy musi umrzeć. „Surfowanie” jest mniej ryzykowne niż jeżdżenie na motorze. Wydaje się niebezpieczne tylko dlatego, że nie jest popularne.


MAGIEL styczeń-luty 2008

FELIETON

Historia z filtrem w tle

Warstwy wspomnień

R

uchome schody. Pani w kapeluszu zasłania pana w za dużych, ciemnych okularach. Butelka po niedopitym napoju stoi chwiejnie obok poręczy, zdecydowanie chcąc zmienić miejsce swojego położenia. Ruda dziewczyna szuka czegoś w torebce, ma ładny szalik, ale nie do twarzy jej w tym kolorze. Małe dziecko trzymane na rękach przez niemłodą już mamusię stara się dotknąć czubka jej nosa. Zwyczajne zdjęcie, jakich tysiące zrobić można każdego dnia. Jakie ciągle powstają. Wystarczy kilka drobnych zabiegów, by obiegło cały świat. By okulary nie były za duże, by zabrakło nieestetycznej butelki burzącej skupienie oglądającego i by matka, zamiast zniecierpliwienia, okazała najszczerszą, dziecięcą wręcz, radość. By było jak z obrazka. Gdybyśmy potrafi li posługiwać się Photoshopem chociaż kilka razy sprawniej, mielibyśmy wreszcie szansę na naprawdę piękny świat. Oglądanie rodzinnego albumu nie wywoływałoby natychmiastowo nieprzyjemnych skojarzeń. Każda nastolatka miałaby wymarzony rozmiar biustu i do niemożliwości wybielone zęby, a każdy mężczyzna upragniony rozmiar czego by tylko zapragnął. Gdyby jeszcze można było wszędzie zabrać ze sobą ten niepozorny program i na bieżąco niwelować niedoskonałości otaczającego nas świata… Zmieniać kształty budynków, których szkice kreślone były po niejednej butelce wódki. Wymazać każde

nieprzyjemne spojrzenie, bezmyślność w tysiącach naiwnych umysłów. Panią z naprzeciwka zaprowadzić do fryzjera i udowodnić, że fiolet nie jest najlepszym dla niej kolorem, i wreszcie domyć tego psa, który chyba z głupoty albo przyzwyczajenia wlecze się za swym pijanym właścicielem. Szef byłby zadowolony, a kobieta na poczcie wreszcie po menopauzie. Nasze rozbite lusterko w samochodzie szybko zapomniałoby o swych rysach, a gnojek, który to zrobił, miałby podbite oko również za sypianie z dziewczyną najlepszego kumpla.

że słabszej jakości. Gdy ma się tak piękne wspomnienia, warto je mieć blisko, na wyciągnięcie ręki. Gdyby to było takie proste. Kilka kliknięć myszką, dobry monitor, trochę RAM-u. I niezmiennie aktualna ta najważniejsza opcja: Plik/Usuń. Może to dobrze, że nie znam Photoshopa. NeFryt

Photoshop mógłby także czytać rozszerzenia naszych plików z zapisanymi wspomnieniami i otwierać je, najlepiej zaraz po zapisaniu gdzieś na pulpicie. Bawić się nimi, dopasowywać kształty, wanilię zamienić w czekoladę. I nie byłoby późnych powrotów, już na kacu, do pustego mieszkania, ani durnych i zbytecznych spojrzeń na telefon. Nie byłoby za szybko wypowiedzianych słów, ani jeszcze szybciej spędzonych nocy z kim popadnie. Nie istniałyby złe wybory i puste deklaracje, a idiotyczne obietnice nigdy nie zakończyłyby się trzaśnięciem drzwiami. Poduszka zawsze byłaby sucha, a róża czerwona. Zabrakłoby wreszcie głupich przysiąg, że to już na zawsze, na amen. Zabrakłoby nawet tego, kto to wymyślił, niech go szlag. Każda sekunda byłaby tą najważniejszą. No i można byłoby spłaszczyć obrazek, by nikt, nigdy przenigdy, nie zdołał się nim więcej zabawić. Podobnie z rozmiarem plików, wystarczy zmienić sposób ich zapisania, a miejsca znajdzie się na więcej i więcej. Tak, by nic nie umknęło. Nieważne,

Poezji delikatny zapach To nie jest wiersz dawno spadły liście z drzew za każdym zimnym powiewem wiatru spadają płatki śniegu strząsanego z gałęzi przyprószyło reklamy nie widać tych co kłamią i kłamali i coraz lepiej mi zdrowie wlewające się z kazdą minutą snu juz o 5 rano przytomność i jeszcze dzis nie nikt nie pomyślał o i nie pomyśli dopóki nie przekona się czy na pewno nie spotka i znowu zapomniałam się nauczyć zasnęłam nad książką która znudzona oczekiwaniem spadła na podłogę.

Kłamstwo ilu ludzi na świecie urodziło się w czwartym wymiarze i czemu coraz trudniej uzależnić się od matki ślepej przyrody postęp okłamał ludzkość solidną tandetą gorzko zapłaciliśmy troską o ukochane i erudycją podstawową które zabrał nam na rzecz dziury ozonowej lepkiej toksycznej papki natenczas rozwiejemy się całkiem z oczu bliźnich i zamrzemy.

Ewa Pietrzak

65


66

MAGIEL grudzień 2006 TURYSTYKA

TURYSTYKA MAGIEL styczeń-luty 2008

MIASTO PIECHOTĄ

Edynburg – wizytówka Szkocji Mało kto z nas lubi wybierać się na Północ. Z natury jesteśmy ciepłolubni, więc ostrzejsze od naszego, słowiańskiego, klimaty zazwyczaj nie są dla nas godnymi uwagi. O tym, jak mylne bywa takie podejście, przekonuje stolica Szkocji – Edynburg. W ojczyźnie kiltu, Williama Wallace’a i tradycyjnej Scotch Whisky można się zakochać. I to bez paru głębszych. Maciek Żelaszczyk

K

ażdy człowiek ma w swoim życiu takie momenty, kiedy zastanawia się nad miejscami, w których jeszcze nie był, a które chciałby odwiedzić. W tych chwilach często sporządzamy mniej lub bardziej świadomie listy rankingowe zakątków wartych zobaczenia. Przypuszczam, że na niewielu takich listach znalazł się Edynburg. Szkoda gdyż jest to jedno z tych miast, które, choć nie odpowiadają typowemu wyobrażeniu o wakacjach z palmą w tle, to mają niesamowicie dużo do zaoferowania turyście. Już pierwszy kontakt z miastem jest bardzo obiecujący – wjeżdżających do centrum wita górujący nad resztą kompleks zabudowań zamkowych (Edinburgh Castle), który sprawia niesamowite wrażenie, spotęgowane oświetleniem w nocy. Szczęśliwi, którzy przybywają do Edynburga po zmierzchu. Jakby tego było mało, u podnóży pałacu leżą rozległe ogrody, po których w ciągu dnia przechadzają się ludzie, a dzieci organizują mecze tak popularnego w Szkocji futbolu.

Zamek Wizyta w Edinburgh Castle to absolutny mus w programie każdej wycieczki. Z jednej strony można podziwiać wspaniałą panoramę stolicy z leżącą w oddali Firth of Forth – zatoką, nad którą leży Edynburg. Z drugiej, intrygują zabudowania: kaplica św. Małgorzaty z początku dwunastego wieku, która jest najstarszym budynkiem w mieście; komnaty (niewielkie, lecz interesujące); muzea wojskowe oraz dawne więzienie. Wstęp nie jest szczególnie drogi, a wizyta z całą pewnością zabierze kilka godzin z życiorysu. W sierpniu w pobliżu zamku organizowane są Military Tattoo (występy orkiestr wojskowych) połączone z pokazami fajerwerków. Osobny festiwal sztucznych ogni organizowany jest w pierwszych dniach września i z jego powodu zamykane dla ruchu ulicznego jest centrum miasta. W czasie imprezy na ulice wylegają niesamowite tłumy ludzi – zarówno przyjezdnych, jak i miejscowych. Jest na co popatrzeć.

jest Stare Miasto (Old Town) leżące po południowej stronie zamku. Średniowieczna część Edynburga jest urokliwa i jednocześnie klimatyczna. Spacery zazwyczaj rozpoczyna się tu od Rogal Mile – jednej z najsłynniejszych ulic Edynburga. Pełno tu zabytkowych budynków, drogich sklepów z pamiątkami (dla mnie hitem są ręczniki imitujące kilty), a także coś dla zainteresowanych Szkocją z nieco innej strony – Muzeum Whisky (Scotch Whisky Heritage Centre). Minusem, i to całkiem poważnym, są tłumy turystów, które mogą odstraszyć ludzi lubiących poznawać nowe miejsca w spokoju. Z drugiej strony, całkiem ciekawym doświadczeniem jest zetknięcie się z tym wielonarodowym tłumem przyjezdnych, w którym jest tak wielu Japończyków i Hiszpanów, natomiast tak mało Polaków – choć w samej stolicy Szkocji Polaków nie brakuje. W odległości dziesięciu minut energicznego marszu od Royal Mile znajduje się Uniwersytet Edynburski, z którym powiązać możemy takie postacie, jak: Adam Smith, Alexander Graham Bell, Charles Darwin, Robert Louis Stevenson. W czasach współczesnych uczelnia również ma się czym szczycić: jest stale obecna w ścisłej czołówce najlepszych uniwersytetów w Wielkiej Brytanii, a jej studentem był obecnie urzędujący premier Gordon Brown.

Ciemna strona

Cała otoczka zamku i Starego Miasta może wprowadzać mylne wrażenie odnośnie wieku samego Edynburga. Choć początki miasta sięgają VII w., a Stare Miasto ma pochodzenie średniowieczne, to nie można tego rozciągnąć na bliźniacze Nowe Miasto, które powstało w wieku XVII, czyli blisko trzysta lat po tym, jak miasto zyskało status stolicy Szkocji. Te dwie dzielnice, rozdzielone zamkiem i ogrodami, stanowią serce miasta, otoczone typowymi brytyjskimi przedmieściami z domkami w równiutkich rzędach. W kierunku morza zabudowa jest nieco inna – dominują mniej reprezentacyjne kamienice, a po zachodniej stronie wybrzeża znajdują się dwie dzielnice, Stare i Nowe miasto które można nazwać ciemną stroną miasta Gdy Edinburgh Castle mamy za sobą, kolej- – Granton i Silverknowes. Choć nigdzie nie winym obowiązkowym miejscem do zwiedzenia dać band czekających na to, żeby kogoś okraść,

odczuwa się różnicę pomiędzy tymi rejonami, a centrum, potęgowaną przez domy z zabitymi oknami leżące w Silverknowes. Z drugiej strony widok BMW przed domem w Granton nie jest niczym nadzwyczajnym. Edynburg jest miastem pełnym sprzeczności.

Wycieczki po mieście Wielkość Edynburga jest tym, co należy zdecydowanie zaliczyć na plus. Nie jest on ani zbyt mały, ani zbyt duży. Nie sposób zgubić się, jeśli tylko nie przesadzi się z ilością whisky. Nie czuje się tam typowej gorączkowej atmosfery stolicy, liczne parki wprowadzają niesamowicie przyjemny element zieleni w miejski krajobraz, a dla miłośników przyrody miasto ma jeszcze jedną niespodziankę – park Holyrood. Jest to naprawdę duży obszar z kilkoma stawami i wieloma wzgórzami, które dają poczuć, że tak naprawdę jesteśmy całkiem blisko gór. Miejsce jest świetne na wycieczkę po zboczach wzniesień albo na wypad całą rodziną na jeden z punktów widokowych. Jest na co popatrzeć – na wschód jak okiem sięgnąć morze, na zachód Edynburg w całej okazałości, z odcinającymi się od plątaniny uliczek polami golfowymi. Samo obejście parku zajmuje ponad godzinę, nie wspominając o wycieczce po wszystkich jego zakątkach, na którą trzeba zarezerwować zdecydowanie więcej czasu. Niewątpliwie jest to atrakcja wywierająca ogromne wrażenie i zapadająca na długo, jeśli nie na zawsze, w pamięć. W dodatku, można tam z centrum dotrzeć w rozsądnym czasie. Na oddzielny temat zasługuje komunikacja miejska w mieście. Trudno nie zgodzić się ze stwierdzeniem, że jest ona bardzo dobrze zorganizowana – autobusy jeżdżą często, niemal zawsze znajdzie się miejsce siedzące, a jeśli trafimy na wehikuł piętrowy zwykła przejażdżka może zamienić się w podziwianie miejskiej zabudowy. Nawet zupełnie niezorientowani są tu w stanie dotrzeć bez większych przeszkód z jednego końca miasta na drugi. Jest to ogromne ułatwienie w poruszaniu się, szczególnie biorąc pod uwagę, że nie każdy jest w stanie przyzwyczaić się szybko do lewostronnego ruchu obowiązującego w Wielkiej Brytanii.


MAGIEL styczeń-luty 2008

Ludzie W informatorze Uniwersytetu Edynburskiego napisano, że „jest niemożliwym, by przebywać w Edynburgu przez dłuższy czas i nie zakochać się w mieście”. Jest w tym wiele prawdy, ponieważ edynburska atmosfera potrafi zarówno odpychać jak i przyciągać. Tworzą ją różnorodne zabytki, wspaniałe położenie miasta, historia, jednak przede wszystkim tworzona jest przez mieszkańców. Szkoci zupełnie nie przypominają dusigroszy znanych nam z dowcipów. Pierwszy kontakt przynosi bardzo pozytywne wrażenia. Miejscowi są niesamowicie otwarci wobec ludzi, a szczególnie wobec obcokrajowców. Dla osób wychowanych w innych kulturach szokiem może być to, że gdy wyciągasz mapę i zaczynasz szukać konkretnej ulicy całkiem naturalnym jest, gdy podejdzie do ciebie uśmiechnięty Szkot i zaproponuje pomoc. Z uśmiechem na ustach postara się wyjaśnić ci, jak dojść w żądane miejsce niezależnie od tego, jak słaby jest twój angielski. Modelowym przykładem będzie sytuacja, w której jedna z moich znajomych w środku nocy zagubiła się w jednej z bardziej odległych od centrum dzielnic. Spotkała grupkę Szkotów, którzy nie tylko wskazali jej drogę, ale, po krótkiej rozmowie, podwieźli do centrum. Łatwość nawiązywania kontaktu jest szczególnie widoczna w barach, gdzie niesamowicie łatwo jest poznać interesujących ludzi ze wszystkich zakątków świata od Kolumbii po Nową Zelandię. Edynburg jest bowiem miastem wielokulturowym. W czasie festiwali przewijają się tutaj ludzie z całego globu, a i po zakończeniu imprez widać różnorodność mieszkańców, która wynika nie tylko z kolonialnej przeszłości Wielkiej Brytanii, ale również z bardzo współczesnych czynników, przykładowo – dużej liczby studentów zagranicznych kształcących się na edynburskich uniwersytetach. Anglosasi, Słowianie, Francuzi, Hindusi i wiele, wiele innych nacji tworzy niezwykłą atmosferę miasta i sprawia, że nikt nie czuje się tutaj całkiem obcy. Takie otoczenie pomogło ostatecznie rozwinąć się tolerancji i wzajemnej ciekawości kulturowej na skalę rzadko spotykaną na świecie. Po kilku dniach spędzonych w mieście całkiem zwyczajnym staje się widok Jamajczyka z dredami do pasa kupującego w polskim sklepie kiszone ogórki. Jednak tolerancja nie dotyczy tu tylko szeroko poruszanych kwestii, jak narodowość, czy preferencje seksualne, ale też dużo bardziej prozaicznych sytuacji z życia. Najbardziej charakterystycznym przykładem jest nietypowa moda ludzi żyjących w mieście. Ubierają się oni w to, co chcą, kiedy

TURYSTYKA

chcą i jak tylko im się to podoba. Najbardziej egzotyczne stroje nie zwracają niczyjej uwagi, nikt nie przejmuje się tym, co pomyślą o jego wyglądzie inni, a nie pomyślą nic. Każdy dodaje trochę własnej indywidualności do niesamowicie różnorodnego tłumu. Jednej rzeczy można się tu nauczyć – nie warto oceniać ludzi po wyglądzie. Oczywiście nie ma róży bez kolców i specyficzne podejście Szkotów do życia ma swoje minusy. Najbardziej oczywistym jest nieustanne zachowywanie dystansu. Im dłuższy pobyt w mieście, tym bardziej jest to widoczne. Pomimo całych swych nienagannych manier mieszkańcy stolicy mają w zwyczaju zachowywać się raczej powściągliwie i nie okazywać uczuć. Z niektórymi jest nawet tak, że niezależnie, czy znasz ich pół godziny, czy trzy miesiące ich stosunek do ciebie pozostanie taki sam. Nie da się ukryć, że miłujący dobrą zabawę i szybkie bratanie się z nieznajomymi Słowianie mogą mieć problemy z przyzwyczajeniem się do takiego stylu życia. Szokującym (w jak najbardziej pozytywnym sensie) może być również fakt, że w Edynburgu starsi ludzie są bardzo samodzielni i otwarci na życie. Siedemdziesięciolatkowie smakujący piwo w barze co wieczór razem ze znajomymi to obraz na stałe wpisany w codziennie życie Szkocji. Tu jednak ujawnia się dwoista natura tej samodzielności. O ile emeryci są bardzo aktywni, to praktycznie nie spotyka się na ulicach wielopokoleniowych spacerujących rodzin, w których dziadkowie bawią się z wnukami w towarzystwie swych własnych dzieci. Starsi ludzie są niejako zdani na siebie.

Bary i alkohole Otwartość Szkotów jest niewątpliwie związana z ilością barów w Edynburgu, a ilość ta jest wręcz przytłaczająca. W pubach takich, jak Dome, Rick’s, The Cumberland Bar zwyczajowo późnym popołudniem spotykają się znajomi, a miejsca te są ośrodkami życia kulturalnego stolicy. Długie rozmowy nad kuflami ale lub przy szklaneczce szkockiej to nieodłączna część tutejszego życia. A ale to rzecz warta spróbowania, nie tyle z racji braku typowych dla kontynentalnego piwa bąbelków, co z powodu unikalnego smaku. Rozczarowaniem dla przyjezdnych może być natomiast próba własnych sił z tradycyjną szkocką whisky. Dzieje się tak, ponieważ trunki, które można dostać w zwykłych europejskich supermarketach, czy nawet sklepach z alkoholami znacząco różnią się w smaku od specjałów z północy UK, które mają tzw. acquired taste, co znaczy mniej więcej tyle, że do ostrego palącego smaku trzeba się przekonać.

67

Deszcz, deszcz, deszcz... Na koniec największa z obiektywnych wad Edynburga – pogoda. Stolica Szkocji leży nad Morzem Północnym i z tej prostej przyczyny klimat edynburski posiada cechy typowego klimatu morskiego. Łagodne zimy, chłodne lata – do tego wszystkiego można się przyzwyczaić. Trudno natomiast przyzwyczaić się do nieustannego deszczu i bardzo zmiennej pogody. Można wsiąść do autobusu rozkoszując się słoneczną pogodą, a po wysiadce w centrum ze zdumieniem stwierdzić, że pada grad. Naturalnie deszczowa pogoda działa raczej depresyjnie, ale z drugiej strony sprzyja przemyśleniom, a na dodatek samo miasto podczas deszczu wygląda pięknie pod ciężkim, ołowianym niebem. Nie sposób wymienić wszystkich cech Edynburga, nie sposób dokonać obiektywnego podsumowania wszystkich jego wad i zalet, jednak ogólny zarys miasta został odmalowany. Nie ma on wiele wspólnego z obrazkami rodem z pocztówek z ciepłych krajów. Jest surowy, a zarazem piękny, odpychający, a zarazem pociągający. Nie można nawet powiedzieć, że Edynburg ma dwie twarze, bo ma tyle twarzy, ile mieszkańców. Pewnym pozostaje, że każdy znajdzie w tym miejscu coś, co go zafascynuje i zadziwi. Znajdzie w tym miejscu coś, co będzie działało jak magnes, będzie kazało mu myśleć o tym miejscu. Myśleć o powrocie.


68

MAGIEL styczeń-luty 2008

TURYSTYKA

KARNAWAŁ TRWA

Czas rozpusty i zabawy ! Okres przed Wielkim Postem, karnawał (wł. Carnavale) w wolnym tłumaczeniu oznacza pożegnanie mięsa, po staropolsku „mięsopust”. Dajmy się w tym czasie uwieść magii zabawy i zrzućmy odpowiedzialność za beztroską zabawę na niemieckiego Nubbla lub po prostu na karnawałowe szaleństwo. Jak się bawić, to na całego!

Agata Kiełkowska

P

oczątek roku to poza uciążliwą sesją, czas, w którym dostajemy to, co tygryski-studenci lubią najbardziej nieograniczone możliwości odnośnie wyboru imprez – i to nie byle jakich! Już wkrótce będziecie razem z nami świętować 12. Urodziny MAGLA. W tym roku w stylu meksykańskim! Dlatego w 100. numerze Waszej gazety, by zaostrzyć apetyt, serwujemy wyśmienitą przystawkę, wybuchową mieszaninę ognistych rytmów i oszałamiających strojów. Wszak kiedy nasza potrzeba chleba i igrzysk jest bardziej zaspokajana niźli w karnawale?

Na balu z Arlekinem i Kolombiną Aby wczuć się w klimat dawnych czasów, teleportujmy się naszą karnawałową maszyną do Wenecji, miasta uważanego za stolicę najgorętszych romansów. Tylko jak tu wyłowić z tłumu ukochaną osobę, kiedy większość ludzi zasłania twarze maskami? Tak, tak, chcąc sięgnąć po korzenie tradycji maskowej, znajdziemy pierwsze dokumenty pochodzące już z XIII w. Nadal w czasie dziesięciodniowego karnawału popularne są maski wszelkiej maści i kształtu: maska bauta- biała z wysuniętą szczęką, w której możliwe jest jedzenie (choć całowanie może być nieco kłopotliwe), maski z piórami i brokatem oraz te tradycyjne.

Nie tylko maski oddają atmosferę dawnych czasów. Istotną rolę spełniają XVII-wieczne peruki, suknie, peleryny i makijaże. Nasze twarze mogą nam za grosze ozdobić studenci weneckiej Akademii Sztuk Pięknych, którzy w tych dniach wychodzą na ulice z brokatami i farbami, co może być okazją do zapoznania się lub nawet wspólnej imprezy maskowej wieczorem. Kiedy już mamy strój, czy chociaż odpowiedni make-up, możemy podziwiać Lot Turka, czyli popisy akrobaty ze skrzydłami na plecach, wspinającego się na Campanile, bądź Fauna - zielonego boga płodności zabawiającego turystów na szczudłach. Wśród osób przebranych za postaci wyjęte z komedii dell’arte, takich jak Kolombina i Arlekin oraz dam i kawalerów z czasów baroku, posłuchajmy koncertu muzyki z tejże epoki. Ilość niespodzianek i atrakcji jest nieograniczona i może zaspokoić nawet najbardziej ciekawskie i spragnione wrażeń studenckie dusze.

Jak robią to Niemcy? Przenieśmy się teraz do Niemiec, a dokładniej do położonej w ich zachodniej części Kolonii. Piąta pora roku (bo tak nazywa się tu karnawał) zaczyna się 11. listopada o godzinie 11.11, kiedy to przebrani mieszkańcy Kolonii przy głośnej muzyce i oczywiście ogromnej ilości piwa rozpoczynają kilkumiesięczną zabawę.

Najlepiej jednak wybrać się tu w czasie babskiego tygodnia. Panowie, nie obraźcie się, jeżeli jakaś kobieta obetnie wam wtedy krawat i przyczepi go sobie agrafką do ubrania jako trofeum. Przez 6 dni knajpy otwarte są przez 24h/ dobę, a piekarze noszą nosy klaunów. Babski Tydzień zaczyna się w ostatni czwartek karnawału, zwany Weiberfestnacht. Wtedy nowy „Ordnung” ustalany jest przez kobiety, które z nożycami w dłoniach robią nalot na ratusz, aby obciąć urzędnikom krawaty i otrzymać symboliczny klucz do bram miasta. Rzecz dzieje się również o godzinie 11.11. Kolejnym bardzo ważnym wydarzeniem jest ostatni poniedziałek piątej pory roku, zwany Rosenmontag, kiedy niesamowite tłumy przebranych ludzi bawią się na ulicach miasta. Obserwujemy barwny pochód i jeżeli nie chcemy popełnić niewybaczalnego faux pas, również powinniśmy mieć przynajmniej jeden śmieszny akcent w swojej garderobie. Z korowodowych wozów wyrzucane są duże ilości słodyczy oraz zapakowanej kaszanki. Istotnym elementem są też studenckie kabarety wyśmiewające polityków zwane zaczepkami, które narodziły się w 1984, mimo że karnawał w Kolonii miał być zupełnie apolityczny. Całe szczęście, że przynajmniej przez ten czas możemy tu bawić się bez wyrzutów sumienia, gdyż i tak za nasze grzechy odpowiada niemiecki mąż Marzanny – Nubbel. Przed środą popielcową męska kukiełka wisi nad drzwiami pubów, a karę za grzechy odkupuje zostając spaloną w nocy z wtorku na środę popielcową.

Samba di Janeiro! Teraz coś dla miłośników naprawdę gorących rytmów. Ucieszmy serca i powitajmy króla karnawałów- karnawał w Rio! Królową oczywiście jest dynamiczna i zmysłowa Samba, toteż pokaz najlepszych szkół samby jest gwoździem programu tutejszej zabawy. Widowisko można podziwiać w Sambodromie, teatrze pod gołym niebem. Jeśli nie uda nam się wykupić drogich miejsc z przodu, nie martwmy się. Z tyłu atmosfera jest znacznie gorętsza. Dalsze rzędy zajmują Brazylijczycy, którzy nie mają najmniejszego zamiaru tylko siedzieć i obserwować przemarszu wystrojonych w piórka tancerzy i muzyków, ale sami tańczą i szaleją na trybunach. Nic w tym dziwnego. Nie sposób usiedzieć na miejscu kiedy muzyka jakąś nieznaną siłą stawia nas na nogi i każe biodrom bouncować. Jedna grupa taneczna prezentuje swoje


MAGIEL styczeń-luty 2008

TURYSTYKA

Nowy Rok w Chinach uratował Wes. Wes był Chińczykiem, który nie miał problemu z opanowaniem języka angielskiego na takim poziomie, że dało się z nim pogadać o wszystkim, łącznie z seksem i muzyką. Wes nie tylko pozapraszał mnie na wszystkie możliwe atrakcje, ale też oprowadził i bardzo wylewnie o nich opowiadał. Dzięki niemu bycie białym przestało być takie trudne. Zaczęło się od targu kwiatów. Targ sam w sobie był do bólu zwyczajny, ot zwykły targ kwiatów, jednakowoż jakie były to kwiaty, to już zupełnie inna bajka. Najpopularniejsze były roślinki z pąkami w kształcie wiszących... Tykw? Nazwy nie pamiętam, ale Wes rzekł, że ten właśnie kwiat odpowiedzialny jest za szczęście w pieniądzach, dlatego warto go kupić. Na tymże targu spróbowałem tradycyjnego noworocznego jedzenia, czyli słodkiego kompotu z jajkiem i kuleczek mięsnych o dziwnych kolorach, takich jak różowy czy żółty. Później z Wesem poszliśmy na Targ Rzeczy Wszelakich. Pewnie miał on jakąś ładniejszą nazwę, ale ta jest znacznie bardziej adekwatna do tego, co zobaczyłem. Tam też dowiedziałem się od Wesa, czemu na ten okres wszędzie zawieszane są czerwone plecionki i wstęgi. Chińczycy traktują czerwony jako bardzo szczęśliwy kolor przez co jest w Zhong Guo wszechobecny. Po tych spokojnych atrakcjach nastał czas na pokaz lwów. Tak, tak. Ci ludzie, którzy tworzą długie łańcuchy, zwieńczone wielką, szkaradną gębą, nie udają smoka. Jest to prosty lew, tylko że w wersji made in china. Smoki mają długie pyski gwoli ścisłości. Kolejnego dnia zostałem zabrany na rodzinny obiad do babki Wesa. Generalnie chodziło o to, że córka odwiedza swoją matkę. Nowe przybywa do starego. Tak to tłumaczył Wes. Sam obiad był mocno tradycyjny. Głównym daniem był oskubany i pokrojony kurak, wrzucony do wrzątku. Jedynym silnie sakralnym elementem tego dnia było złożenie ofiary przodkom [w postaci prostego mięsa kurzego i warzyw], by zajmowali się przez kolejny rok rodziną Wesa. Dostaliśmy też z Wesem tzw. Szczęśliwe Pieniądze, czyli noworoczny prezent pieniężny, który miał zachęcić los do obdarowania nas jeszcze większym majątkiem. Po obiedzie wszyscy zasiedli do partyjki w mahjonga, która zajęła nam w sumie resztę dnia. A gdzie ogromne pokazy fajerwerków i kilometrowe smoki z ludzi, spytacie. Cóż. Leniwy ze mnie guilou [dos.biały diabeł]. Główne pokazy odbywały się na brzegu rzeki Zhu Jiang i całe miasto tam było, co oznaczało paromilionowy tłum ludzi, ścisk, hałas i wszechobecne plucie pod nogi. Rzecz zdecydowanie nie na moje nerwy, nawet jeśli fajerwerki były imponujące. Wolałem wtedy wyskoczyć ze znajomym Francuzem na shao kao i piwo. Jakub Remiszewski, student sinologii UW Przez rok przebywał na kursie językowym w Kantonie

umiejętności przez ok. 2 godziny, natomiast szkół biorących udział w paradzie jest 14! Pokazy rozłożone są na dwie noce – z soboty na niedzielę i z niedzieli na poniedziałek. Przez cały czas występu swojej szkoły tancerze muszą się uśmiechać i pod żadnym pozorem nie mogą przestać tańczyć. Cała impreza kończy się dopiero wtedy, gdy już robi się jasno. Ale nie myślmy jeszcze o końcu, bo oto przed nami jedzie kolorowy wóz otoczony resztą artystów, wiozący najpiękniejszą tancerkę ze szkoły. Artyści noszą przepiękne konstrukcje z piór, które są w Brazylii symbolem tego, że jej mieszkańcy potrafią być ponad swoimi problemami (chociaż pewnie mają być po prostu ozdobą). Jest dużo koloru, bębenków i nagości. Nad Passarela do Samba (inna nazwa Sambodromu) wybuchają fajerwerki. Po pokazie ostatniej szkoły samby, kiedy wszyscy zbierają się już do wyjścia, widać porozrzucane śmieci, butelki i... części garderoby, także tej należącej do tancerzy, gdyż nieraz są to stroje jednorazowe.

SPONSOR NAGRÓD

69


70

MAGIEL styczeń-luty 2008

KULINARIA

na jedzenie W 100. numerze - siedem sposobów na skonsumowanie 100 złotych. Dosłownie. Smacznego!

Z przyjaciółką Koleżanki, wyobraźcie sobie wymarzoną sytuację dla poprawy waszego stanu emocjonalnego, nie wspominając o rozkoszy podniebienia. Sprawa prezentuje się następująco: otrzymałyście 100 zł do zagospodarowania w jeden wieczór wspólnie z najlepszą przyjaciółką. Dodam, że ma to być „słodki wieczór”, a zatem wszystko, co włożycie do buzi ma mieć smak słodki, ewentualnie „słodkojakiś”. Wydaje się proste? W rzeczywistości wybór kulinarnych celów może okazać się trudny i skończyć w najgorszym wypadku końcem przyjaźni (do jutra rano, oczywiście). Miejscem, którego na pewno żadna para przyjaciółek nie powinna ominąć jest kawiarnia Czuły Barbarzyńca. Tam, w szczególnej atmosferze zjecie ze smakiem któreś ze wspaniałych ciast (kajmakowe, malinowe, sernik) lub rogala migdałowego, a do tego wypijecie dużą fi liżankę latte z miodem, czekoladą i cynamonem. Gwarantuję, że nie będziecie chciały wychodzić, a już patrząc na regały pełne książek poczujecie się intelektualnie stymulowane.

Kolejnym celem powinna być lodziarnia La Fragola (Złote Tarasy, G. Mokotów), gdzie ostudzicie emocje zjadając najlepsze lody w Warszawie. Dodam, że wzięcie 3 gałek nie czyni z nikogo zucha. 5 to prawdziwe wyzwanie. Po tym przyjemnym ochłodzeniu warto by wyskoczyć na kolejną kawę – wyróżnię Baristę (Złote Tarasy) – za unikalny klimat, gdzie napijecie się wszelkich kaw smakowych. Ostatnim i zarazem kluczowym punktem w waszym programie musi być obowiązkowo Pijalnia Czekolady Wedel. Zlekceważenie jej zdyskwalifikowałoby Was z grona prawdziwych smakoszy. Od momentu przyniesienia zamówienia, do spróbowania czekolad czeka Was ostatnia chwila na konwersację, bo później nie będziecie używać języka do niczego innego, jak tylko oblizywania się. Po takim wyjściu możecie mieć dość słodyczy na najbliższy tydzień, lub wręcz przeciwnie – uzależnić się, o co nie trudno. W razie potrzeby na słodkie co nieco w biegu, radzę skoczyć do podziemia stacji Pole Mokotowskie (od strony bud. F) i kupić babeczkę toffi lub w przelocie zaopatrzyć się w ciastko przy stoisku Lukullusa w niemal każAgata dej galerii handlowej.

Na tydzień Każdy student wie, że nie jest łatwo gotować obiadki w domu przez cały tydzień i wydać na to tylko 100zł. Nie ma jednak sytuacji bez wyjścia. Chciałabym udowodnić Wam, że można odżywiać się zdrowo, tanio i nie przymierać przy tym głodem. W tym celu przygotowałam studenckie menu na cały tydzień. Na poniedziałek proponuję grillowane na ostro piersi z kurczaka podawane z ryżem wymieszanym z kukurydzą (ok.20zł). We wtorek z pewnością zechcecie trochę złagodzić swoje podniebienie słodkimi naleśnikami z dżemem (ok. 10zł). Środa jest

Na imprezę Za każdym razem, gdy robię imprezę, mam ochotę coś urozmaicić. Znudziły mnie już wszechobecne wino, wódka i piwo w czystej postaci. Chciałam, aby na moich imprezach zaczęły pojawiać się nieco bardziej wyszukane drinki. Niestety, każdy kto kiedyś zapraszał gości wie, że przygotowanie rozmaitych drinków choćby tylko dla dziesięciu osób jest dosyć kosztowne. Postanowiłam znaleźć kilka drinków, składających się z podobnych składników, tak by ich cena nie przekroczyła 100zł. Z moich poszukiwań wynikło, że wystarczy nabyć likier Cointreau (ok. 60zł za 500ml), tonik (ok.5zł za 2l), sok pomarańczowy ( ok. 5zł za 2l), wodę sodową (ok. 2zł za 1,5l), wódkę (ok. 26zł za 500ml) oraz kilka cytryn i limetek. Ze wszystkich tych składników możemy zrobić aż sześć rodzajów drinków dla sporej liczby gości. Do wyboru mamy mieszanki o tak wyszukanych nazwach, jak Baby Baby, Dirty Job, Screwdriver, Angel’s Kiss, Cointreau Caipirinha czy Cointreau Tonic. Jeśli macie ochotę na któryś z tych drinków, zajrzyjcie na stronę www.drinki.elo.pl Kaja

dobrym dniem na zwyczajne spaghetti z kurczakiem (ok.20 zł). Na czwartek proponuję cofnięcie się w czasie do lat dziecięcych za sprawą placków z jabłkami (ok.5 zł, ponieważ możemy do nich wykorzystać część składników zakupionych do naleśników). Piątkowa noc szaleństw jest warta odpowiednio sycącej potrawy, takiej jak chilli con carne (mielone mięso smażone z czerwoną fasolką, pomidorami, papryką i kukurydzą, podawane z pieczywem; ok. 15zł). W sobotę również powinniśmy się najeść, aby mieć siłę na kolejną imprezę, a zatem sugeruję kurczaka z ryżem w sosie słodko-kwaśnym (sos można kupić gotowy w słoiku lub w proszku, a ponieważ niektóre składni-

ki ze spaghetti powinny Wam zostać, więc koszt potrawy wyniesie (ok.5 zł). A kiedy nadejdzie niedziela, dzień odpoczynku, z pewnością docenicie delikatny posmak makaronu w sosie pomidorowo-śmietanowym (ok. 15 zł). Oprócz obiadów proponuję smakowite śniadanka w postaci kanapek z różnymi dodatkami lub jajek w różnym wydaniu (ok.10zł). Z pewnością wydaje się Wam niemożliwe, że można zrobić tyle za jedyne 100zł. Sekret jednak leży w wydajnych składnikach, które raz kupione można wykorzystać w kilku potrawach (np. opakowanie 400g ryżu spokojnie starcza na 4 różne potrawy). Kaja


MAGIEL styczeń-luty 2008GIEL październik 2007

COOLinariaKULINARIA

Wieczór z nim Odwiedziny naszej drugiej połówki mieszkającej w innym mieście mogą stać się niepowtarzalną okazją na przygotowanie romantycznej kolacji tylko dla dwojga. Aby wieczór był udany równie ważna, co jak podane jedzenie, jest jego oprawa. Na stole nie może zabraknąć świec, a w tle nastrojowej muzyki. Dzięki całkiem pokaźnemu budżetowi możemy pozwolić sobie na odrobinę szaleństwa i bardziej wykwintne niż zazwyczaj dania. Na początek proponuję bardzo łatwy do przygotowania, a zarazem szlachetny krem ze szparagów. Jako danie główne polecam naleśniki z kawiorem. Ich

Po męsku Jakich wrażeń kulinarnych może się spodziewać grupa około pięciu kumpli chcących razem spędzić czas i nie wydać więcej niż 100 zł? Na początek proponuję wybrać wieczór, w którym w telewizji będzie jakiś ważny mecz, albo wypożyczyć jakiś kultowy film. Jak na taką imprezę budżet jest dość spory, więc można zaszaleć. Kupujemy zatem 0,5 kg krewetek. Na dwie godziny przed przyjściem kumpli robimy marynatę - posiekane

papryczki chili, czosnek, skórkę z cytryny, sól, i posiekaną natkę pietruszki mieszamy z połową szklanki oliwy. Następnie wrzucamy do niej krewetki obrane ze skorupek, aby nabrały smaku. Kiedy goście przyjdą, nabijamy je na moczone w wodzie patyczki i smażymy na patelni. Przystawka idealna do wspomagania poważnych rozmów o życiu, kiedy telewizja zawodzi. Danie główne spodoba się miłośnikom filmu „Ojciec Chrzestny”. Dzień wcześniej przygotowujemy klopsiki z wie-

przowiny (przepisu polecam poszukać w internecie). Do tego robimy prosty sos pomidorowy z dużą ilością czosnku i ziół. Podajemy z makaronem (jedna paczka na dwóch). Przy takim posiłku można się poczuć jak prawdziwa włoska rodzina. Do tego pijemy czerwone wytrawne wino, a za pozostałe fundusze kupujemy tyle piwa, na ile nam budżet pozwoli. Siadamy przed telewizorem i delektujemy się cudzym wysiłkiem fizycznym popijając sobie zimne piwko.

Na weekend 100 złotych na weekendowe obiady to rozsądna kwota. W sobotę proponuję coś z kuchni włoskiej. Zatem na przystawkę robimy Pesto – miksujemy liście bazylii, czosnek i starty parmezan, orzeszki piniowe (mogą być włoskie), a konsystencję regulujemy oliwą z oliwek. Następnie doprawiamy pieprzem i solą do smaku. Podajemy z grzankami. Na danie główne serwujemy makaron tagliatelle (wstążki). Polewamy go sosem szpinakowoserowym, ewentualnie śmietanowym, jeśli mamy do wykorzystania szpinakowe tagliatelle. Proste i smaczne. Na deser proponuję sałatkę owocową… tutaj pełen freestyle – owoce, w dowolnej kombinacji, kroimy w kostkę,

Wieczór z nią Jest piątek, wieczór, chwila po zakończeniu seansu kinowego. Zdecydowanie za wcześnie na powrót do domu a atmosfera zbyt intymna, żeby niszczyć ją zgiełkiem i sztucznością imprezy klubowej. W jej spojrzeniu oczekiwanie, a w Twojej kieszeni stówka. Jak ją wykorzystać tak, by zadowolić podniebienie i nie zostać z pustym żołądkiem? Na szczęście dobrze wybraliśmy kino, bo ze Złotych Tarasów mamy wszędzie blisko. Tuż przy wyjściu dosłownie kupujemy sobie jeszcze odrobinę czasu na ochłonięcie i zastanowienie się „co dalej?” w lodziarni „La Fragola” (po 2,30 za porcję). Z uśmiechami na twarzach i lodami w rękach ruszamy ku wyjściu. Kierujemy się wzdłuż alei Jerozolimskich

przygotowanie jest niezbyt trudne, a użyć można zarówno czarnego jak i czerwonego kawioru. Kawior wyłożyć należy na głęboki talerz i polać sokiem z cytryny lub odrobiną białego wina. Na uprzednio usmażone naleśniki nałożyć śmietanę oraz kawior, całość posypać rozmarynem i świeżo zmielonym pieprzem. Z tym daniem najlepiej komponuje się szampan, ale można go zastąpić białym winem. Na zakończenie sałatka owocowa z imbirem. Do pokrojonych w kostkę owoców (brzoskwinie, ananasy, kiwi, banany i truskawki) dodajemy imbir pocięty na małe paseczki, posypujemy posiekanymi orzechami i cukrem pudrem. Dalszy przebieg wieczoru pozostawiam już bez Ania instrukcji.

do Rotundy i dalej w dół ulicą Chmielną. Teoretycznie w tej okolicy ciężko znaleźć lokal z rozsądnymi cenami, ale my obalimy ten stereotyp skręcając do „Mela Verde” – restauracji włoskiej przy Chmielnej 8 (budynek Cepelii). Możemy być spokojni, że znajdziemy coś dla nas po 20 zł za pizze, a nawet mniej. Do tego dwie pyszne, orzeźwiające lemoniady podane jak włoska „granita” (po 6 zł/sztuka). Za mniej więcej połowę naszych kulinarnych funduszy na ten wieczór mamy wyśmienitą kolację w ładnym miejscu i z miłą obsługą. Najedzeni i szczęśliwi możemy iść dalej, aby na Nowym Świecie przehulać ostatnie pieniądze (30-40 zł) na kawy i ciastka. Tort bezowobananowy lub szarlotka na ciepło z bitą śmietaną i lodami w Tchibo są kuszącą propozycją na osłodzenie atmosfery. Klimat lokalu psuje

Maciek

mieszamy i polewamy sosem z limonki i odrobiny cukru pudru. W niedzielę dla kontrastu kolorystycznego przygotujmy czerwoną paprykę. Najpierw tniemy ją w paski i dusimy z czosnkiem oraz czerwonym octem. Dodajemy kozi ser dla wyraźnego smaku i zapiekamy. Polewamy oliwą z oliwek i ozdabiamy natką pietruszki. Do tego podajemy surówkę z pasków białego selera z dodatkiem śmietany, majonezu i musztardy Dijon, skropioną sokiem z cytryny. Na deser serwujemy banany w cieście naleśnikowym z gałką lodów waniliowych oprószone cynamonem. Wspaniałe! Zachęcam do improwizacji i nie skąpcie tych 100 złotych. Lepiej je wydać na rozkosz podniebienia niż na coś mniej poMichał żytecznego. jedynie część „zakupowa”, lecz dzięki niej nie pijemy z kartoników, a bananowe jest jedynie nadzienie tortu, a nie nieznajomi siedzący przy sąsiednim stoliku. W kieszeni pusto, ale co z tego? Skoro „przez żołądek do serca”, to późniejszy spacer po Starówce powinien przypieczętować wyMichał jątkowość tego wieczoru.

71


GRY BEZ PRĄDU

MAGIEL styczeń-luty 2008

Pani z okienka

Szlachcic

W jubileuszowym MAGLU Gry bez prądu przygotowały coś wyjątkowego. Każdy ma po sto historii o paniach z dziekanatu – „ostatnio jak tam byłem to…”. Dziwię się zawsze tym opowieściom, bo sam bywam w dziekanacie ok. 2 razy na rok. Dla tych, którzy jak ja rzadko odwiedzają ten przybytek – gra o walce słownej z panią w okienku. a początek skseruj elementy gry (plansza poniżej i dwie strony żetonów obok). Wytnij żetony wzdłuż linii. Do gry potrzebna Ci będzie jeszcze tylko kostka. Gra przeznaczona jest dla dwóch osób. Wylosujcie kto znajdzie się po której stronie okienka. Czas zaczynać walkę o dziekanat! Każdy gracz posiada pięć punktów wytrzymałości psychicznej. Symbolizują one jak długo student wytrzyma nim z płaczem ucieknie spod okienka, a także umiejętność pani z dziekanatu na zdzierżenie natręta. Celem gry jest doprowadzenie do zera wytrzymałości przeciwnika. Planszę stawiacie pomiędzy sobą i obok rozsypujecie żetony podzielone na dwie kupki (ciemniejsze i jaśniejsze żetony). Każdy gracz na początku kolejki ciągnie po pięć żetonów z puli jasnych i nie pokazuje ich przeciwnikowi. Jeżeli wszystkie wylosowane żetony mają taką samą literę (A lub O) należy je odrzucić i wylosować ponownie pięć żetonów. Dodatkowo z ciemnej puli na początku gry pani z dziekanatu bierze dwa żetony, a student jeden. Na początku każdej kolejki gracze dobierają po jednym żetonie tego typu.

N

Grę zaczyna student. Wybiera on żeton oznaczony symbolem A i kładzie go otwarty na planszy. Oznacza on atak. Oczywiście teraz następuje obrona. Jeżeli pani z dziekanatu chce, może położyć na planszy żeton z literą O. Teraz każdy gracz jeśli chce, może położyć na planszy ciemniejszy żeton. Następnie odejmujemy od liczby na papierku z atakiem, liczbę na obronie. Atakujący wykonuje rzut kostką. Jeżeli jest on niższy lub równy pani z dziekanatu zaczyna „pękać” - traci jeden punkt wytrzymałości. Następnie atak przeprowadza pani z dziekanatu. I tak, aż obu graczom skończą się żetony ataku. Może dojść do sytuacji, gdy gracz nie będzie miał jak się bronić przed natarciem wroga. Wtedy oczywiście jego obrona wynosi 0. Po skończeniu się żetonów dla obu graczy, dobierają oni po jednym ciemnym żetonie, oraz do pięciu jasnych i rozpoczynają kolejną rundę walki. Znowu od studenta. Przykład: Student postanawia ponarzekać (Atak 3), Pani z dziekanatu stosuje zwykłą olewkę (Obrona 1). Student postanawia wykorzystać ciemny żeton „słodkie oczęta – Atak +1). Czyli: 3+1-1=3. Rzut kością, wypada dwójka. Pani z dziekanatu zaczyna pękać!

Proponuję rozegrać rozgrywkę uatrakcyjniając swoje wypowiedzi – zamiast mówić – robię atak na cztery, położyć żeton na planszy, wypowiadając zgodne z duchem gry słowa np.: „wie pani, jak to jest z tą komisją wojskową…” Wyjeśnienie „ciemnych kartoników”: - NLP: Przeciwnik może użyć tylko najsłabszej obrony. - Słodkie oczęta: +1 do twojego ataku. - Odwrócenie uwagi: ignorujesz obronę adwersarza. - Pojechanie po ambicji: - 1 do obrony przeciwnika. - Motywacja: +1 do twojej obrony. - Hard kor: Jeśli atak się powiedzie, przeciwnik traci dwa razy więcej punktów wytrzymałości. - Wujek Staszek: +2 do twojej obrony. - Nie ze mną te numery: - 3 do ataku wroga. - Wiązanka: Po tym ataku, atakujesz od razu jeszcze raz. - Ostry pojazd: +3 do twojego ataku i +2 do następnego ataku twojego wroga. - Spływa to po mnie: Nie tracisz punktu wytrzymałości po tym ataku wroga. - Do końca!: +2 do twojego ataku.

DZIEKANAT

STUDENT

72

PANI Z OKIENKA - PLANSZA DO GRY


MAGIEL styczeń-luty 2008

GRY BEZ PRĄDU

NLP

NLP

NLP

Motywacja

Motywacja

Wiązanka

Wiązanka

Wiązanka

Wiązanka

Ostry pojazd

Ostry pojazd

Ostry pojazd

Hard kor

Hard kor

Hard kor

Do końca!

Do końca!

Do końca!

Spływa to po mnie

Spływa to po mnie

Nie ze mną te Nie ze mną te Pojechanie po Pojechanie po Pojechanie po numery numery ambicji ambicji ambicji Wujek Staszek

Wujek Staszek

Wujek Staszek

Spływa to po mnie

Spływa to po mnie

73


74

GRY BEZ PRĄDU

MAGIEL styczeń-luty 2008

Olewka O:1

Olewka O:1

Olewka O:1

Olewka O:1

Olewka O:1

Olewka O:1

Olewka O:1

„Nic nie muszę” O:2

„Nic nie muszę” O:2

„Nic nie muszę” O:2

“Nic nie muszę” O:2

„Nic nie muszę” O:2

„Nic nie muszę” O:2

„Nic nie muszę” O:2

„Nic nie muszę” O:2

„Nic nie muszę” O:2

„Nic nie muszę” O:2

„Nie chcę mi się” O:3

„Nie chcę mi się” O:3

„Nie chcę mi się” O:3

„Nie chcę mi się” O:3

„Nie chcę mi się” O:3

„Nie chcę mi się” O:3

„Nie chcę mi się” O:3

„Nie chcę mi się” O:3

„Nie chcę mi się” O:3

„Nie chcę mi się” O:3

“Że co?” O:4

“Że co?” O:4

“Że co?” O:4

„Że co?” O:4

NIE! O:5

NIE! O:5

NIE! O:5

NIE! O:5

„No proszę” A:2

“No proszę” A:2

„No proszę” A:2

„No proszę” A:2

„No proszę” A:2

„Że niby ja?” „Że niby ja?” „Że niby ja?” „Że niby ja?” „Że niby ja?” A:5 A:5 A:5 A:5 A:5 „No i co?” A:6

„No i co?” A:6

Kpina A:7

Kpina A:7

Twoja stara legitymacja! A:8


MAGIEL styczeń-luty 2008

HUMOR

75

Szczęśliwe dzieci z Rozmawiają dwie przyjaciółki: somalijskiej wioski złapały - Wiesz, dbam o zdrowie męża: nie PIERWSZY: Ehhhh... Nakupić by tak się za ręce i zatańczyły - Ja zupełnie pozwalam mu pić ani palić. Żeby się nie chińskich zegarków - jak najtaniej, potem cofnąć radośnie w koło, nie rozumiem denerwował nie pozwalam mu oglądać w telesię wehikułem czasu, tak ze 20 lat, sprzedać jak najwiwatując: wizji piłki nożnej, boksu czy hokeja. No i nigdzie nie drożej, a potem za zarobione pieniądze nakupić dolarów obecnej sytuacji - Spadł śnieg! Spadł ekonomicznej w wyjeżdżamy, żeby nie zakłócać reżimu dietetycznego: po ówczesnym kursie... śnieg! kraju. nic słodkiego, ostrego, pikantnego, marynowanego, DRUGI: Albo lepiej! Wynaleźć taką kserokopiarkę, która Ale generalnie kwaśnego, smażonego, pieczonego... A ten bydmoże kopiować przedmioty. Wziąć bryłkę złota i kopiować, - Zaraz ci światowe reakcje na wytłumaczę. lak, zamiast być wdzięczny, chce się ze mną kopiować... zimę nuklearną były zgoła rozwieść! TRZECI: Tak więc, panowie ministrowie, czy są jeszcze ja- - Wytłumaczyć to ja odmienne... kieś inne pomysły na uzdrowienie naszej gospodarki? też umiem, tylko że nie rozumiem... ... nie ma okien, nie ma drzwi... tłumaczenie: ... no Windows, no Gates

Obrazek logiczny Magda Dubrawska

Sto razy przeczytaliście Magla. To dużo. Bawił, interesował, zdarzało się że nudził. Wywoływał burze na forach. Czasem przechodził bez echa. Niekiedy obdarowywał małym prezentem - mapa, czekoladka... Śmiesznie wygląda historia obrazka logicznego przy tak dużej liczbie, jaką jest sto. Raptem dwadzieścia cztery. Tylko ze rednacze się zmieniają, szefowie działów tez. A ja się nie zmieniam. Hmm... dwadzieścia cztery to jednak całkiem sporo. Chyba czas iść na emeryturę.

Rozwiązanie z numeru grudniowego

Magda Dubrawska

Modlitwa dziewczyny przed imprezą integracyjną: „Panie Boże spraw, bym się nie upiła i obudziła rankiem w swoim łóżku. Sama!!! Pomóż mi podtrzymać image porządnej dziewczyny! I żebym nie musiała walnąć po mordzie mojemu kierownikowi! I żebym nie usiadła dupskiem w tort ani w sałatkę warzywną. Pomóż mi nie zgubić niczego (a szczególnie siebie)! I nie pozwól mi pisać do nikogo pijanych sms-ów... ani do nikogo nie dzwonić! A przede wszystkim nie pozwól mi wyznawać miłości nikomu! A szczególnie nigdy, nikomu więcej niż dwa razy.... I dopomóż mi wrócić do domu na dwóch nogach a nie na czworakach... A jeśli coś jednak nabroję - to zabierz mi pamięć na wieki wieków, amen... Profesor filologii polskiej na wykładzie: - Jak państwo wiecie, w językach słowiańskich jest nie tylko pojedyncze zaprzeczenie. Jest też podwójne zaprzeczenie. A nawet podwójne zaprzeczenie jako potwierdzenie. Nie ma natomiast podwójnego potwierdzenia jako zaprzeczenia. Na to głos z ostatniej ławki: - Dobra, dobra...


MAGIEL styczeń-luty 2008

3 PO 3

Kawa na ławę (i bez krochmalu!) Z przyjemnością zawiadamiamy, że na kulinarnej mapie Warszawy pojawiło się jedno bardzo swojsko brzmiące miejsce. „Cafe Magiel ” to lokal z ambicjami, który ma szanse ożywić jałowy krajobraz Dolnego Mokotowa. Jednak nazwa zobowiązuje, dlatego postanowiliśmy poddać jakość maglowych usług szczególnie dokładnej weryfikacji.

REGE

AGATA

Magiel Cafe, ul. Stępińska 3/5 (vis-a-vis)

IVAN

76

Wystrój

Jedzenie

Obsługa

OCENA:

OCENA:

OCENA:

Na pierwszy rzut oka wydaje się być trochę zbyt surowy i nie od razu ogarnia nas błogie uczucie wygody. Jednak już po paru chwilach odkrywamy magię tego miejsca. Można usiąść przy stolikach, lub np. w szafie i sprawdzić, czy czasem nie jest zaczarowana. Po całej kawiarni rozlokowane są współczesne rzeźby i obrazy. Oczywiście są również elementy niezbędne w maglu, choćby tarki do prania. A wszystkie to wraz ze świetnie dobraną muzyką tworzy niepowtarzalny klimat.

OCENA: Pomysłowy minimalizm. Klimat przypomina trochę „Angielskiego Pacjenta” albo „Pożegnanie z Afryką” dzięki sufitowi rodem orientalnej opowieści o Indiana Jonesie. Siedząc przy jednym stoliku w szafie można też mieć skojarzenia z „Opowieściami z Narnii”, ale tak naprawdę Magiel to po prostu miłe, bezpretensjonalne miejsce, które ma swój charakter (gdzie indziej kupimy ręcznie robione imadło do butów albo przyjrzymy się jak wygląda prawdziwy magiel?), po wyjściu z którego cieszymy się jednak, że to nie był film.

OCENA: Z zewnątrz lokal prezentuje się bardzo niepozornie (mimo, że od roku pracowałem w budynku prawie vis-a-vis, ani razu nie rzucił mi się w oczy…), jednak można to wytłumaczyć faktem, iż „Magiel Cafe” było do niedawna… autentycznym, działającym maglem. Na szczęście wnętrze zaaranżowane zostało w bardzo przemyślany sposób – jest nawet osobny pokoik z superwygodnymi sofami. Przytulnie prawie tak jak w naszej redakcyjnej kanciapie, a przy tym dużo czyściej!

Choć najczęściej w kawiarniach nie można liczyć na ciekawe propozycje kulinarne, to w Magiel Cafe jest inaczej. Mimo że proponują dość skromne menu, to jest ono całkiem przemyślane, a już na pewno ciekawe. Kilka dań z bakłażanów, które wcale nie są mdłe, do tego bardzo smaczny krem marchewkowy. Dzięki oryginalnym przyprawom można przeżyć całkiem przyzwoitą przygodę kulinarną. Jednak zawiodłam się na grzanym winie, które było poniżej przeciętnej, choć po cenie (12,5 zł) spodziewałabym się czegoś innego.

OCENA:

Przemiła pani bardzo się stara jak najlepiej traktować klientów i w stu procentach się jej to udaje. Jak już zdarzy się jakieś niedociągnięcie, to nadrabia je uśmiechem. Zarażając swoim optymizmem sprawia, że czujemy się jak w domu. Siedząc nawet godzinami przy jednej kawie, nie poczujemy się niechciani.

OCENA:

Magiel to kolejna knajpka na Mokotowie, obok Miła, nienachalna, szczerze choćby Lokalnej, gdzie za w miarę niewielkie młoda i pracowita. Pani kelpieniądze (średnia cena za główne danie to 20 zł) nerka opanowała jakże ważną można napełnić żołądek czymś nie za tłustym i w tej branży sztukę nie bycia nie za obfitym, świeżym i sycącym. Czekam na zbyt nachalnym, a jednocześnie bardziej autorskie przepisy (teraz głównie maka- pojawia się zawsze wtedy kiedy rony i dania na bazie warzyw i ryżu), ale cieszy, że jest potrzebna. jest coraz więcej miejsc dla przeciętnego śmiertelnika. Mały minus za kawę, jest zbyt „zwyczajna”, ale specjaliści przewidują, że będzie lepiej.

OCENA: Przy pierwszym kontakcie z kartą dań przeżyłem małe rozczarowanie: ci „prawdziwi faceci”, którzy marzą o średniokrwistym steku z frytkami – albo chociaż schabowym z ziemniakami – poczują się pewnie równie zawiedzieni. Niestety mięsa jest mało, ziemniaków zaś nie ma wcale (same pasty, ryże i kuskusy). Trzeba jednak przyznać, że pozostałe pozycje w karcie prezentują się naprawdę bardzo dobrze, a podawane jako przystawka polędwiczki na zimno w occie balsamicznym zadowolą każdego „mięsożercę”. Jak na „cafe”, to i tak super.

OCENA: Obcowanie z maglową drużyną to czysta radość! Atmosfera panuje tutaj wręcz domowa. Po części pewnie dlatego, że tłoku tutaj zwykle nie ma. Ale dzięki temu supersympatyczna pani kelnerka może poświęcić więcej czasu pozostałym gościom. Duży plus dla obsługi za dobór muzyki i przestrzeganie zakazu palenia w lokalu.


MAGIEL styczeń-luty 2008

KTO JEST KIM

KTO JEST KIM Wiek

Dlaczego wybrała Pani karierę nauczyciela akademickiego? Lubię pracę z młodzieżą. Miałam dobre wzorce relacji „mistrz-uczeń” podczas studiów.

Elżbieta Marcisz

Miejsce urodzeni

50+

Tytuł naukowy

a

ewska

Białystok

Profesor doktor ha bilitowana Sz koła Główna Planow lnia ania i Statystyki Prowadzony Marketing usług tra nsportowych, przedmiot Europejski rynek us ług transportu lotniczego Hobby Podróże, chińska ku chnia Największa zale Otwartość i wiara ta w ludzi Największa wada Otwartość i wiara w ludzi, emocjonalny stosu nek do życia Osoba podziwiani Mój, niestety już ni a eżyjący, Teść Ulubiony film „Breakdance” Ulubiona gazeta Czytam wszystkie dziennki, Rzeczpospolitą jak o pierwszą Ulubiona książk „Mistrz i Małgorza a ta” Bułhakowa Ulubiony artysta Gustaw Klimt Największy sukc Rodzina i grono pr es zyjaciół Niespełonione Ciągła nadzieja na spełnienie marzenie Życiowe motto Czyń tak, aby twoi potomkowie byli z ciebie dumni, a pr zynajmniej nie wstydzili się ciebie Ukończona ucze

Kim chciałaby Pani być, gdyby nie była Pani tym, kim jest? Najważniejszym jest nie to, co się robi, ale jak i w jakich intencjach. Czuję się spełniona jako nauczyciel akademicki. Mam wrażenie, że los dobrze pokierował moim życiem Co Panią razi u studentów? Jestem bardzo tolerancyjna, jednak razi mnie u studentów wiara w ich nieomylność. Co należy zmienić w SGH? Uczelnia zmienia się ciągle. Trzeba zabiegać o to, aby zmiany miały nie tylko dwoją dynamikę i sens, ale także pozwalały na ochronę i stabilizację tego, co udaje się wypracować. Jaką radę dałaby Pani studentom? Mądrze korzystajcie w przywilejów młodości, pamiętając, że czas biegnie i szybko stajemy się ludźmi dorosłymi.

owiak

Piotr Wach

42 lata Wiek Warszawa dzenia ro u ce js ie M Doktor ia owy na Planowan Tytuł nauk Szkoła Głów uczelnia i Statystyki Ukończona Zarządzanie Negocjacje, g kimi, Trenin y zasobami ludz ci Prowadzon czoś przedsiębior przedmiot kcja i - moja kole on sł ie an Zbier 600 sztuk liczy ponad Hobby ć Towarzyskoś ta le za ość Największa Apodyktyczn a d a w a sz Najwięk Jan Paweł II skiego nia ia w zi d o p nusza Majew a Osob „Siedlisko” Ja lm Ulubiony fi Przekrój ” ta ze a g a o „Alchemik Ulubion Paulo Coelh siążka ski, malarz Ulubiona k Piotr Żółkiew nad Wisłą ysta z Kazimierza Ulubiony art arysia Moja córka M s sukce epianie Największy Grać na fort e n Niespełonio swój inien wybrać marzenie Człowiek pow ać się tym, co wal tto los, a nie zada Życiowe mo dostaje

Dlaczego wybrał Pan karierę nauczyciela akademickiego? Bardzo lubię uczyć i pracować ze studentami. Od dziecka chciałem być nauczycielem i bawiłem się w szkołę, a także pomagałem w nauce swoim koleżankom i kolegom z klasy. Praca nauczyciela akademickiego jest bardzo pasjonująca i daje dużo satysfakcji oraz motywuje do ciągłego uczenia się i rozwoju. Dzięki pracy z młodzieżą czuję się bardzo młodo. Kim chciałby Pan być, gdyby nie był Pan tym, kim jest? Chciałbym być lekarzem. Bardzo interesuję się medycyną, która kryje wiele tajemnic. Lubię pomagać innym ludziom. Co Pana razi u studentów? Palenie papierosów, szczególnie u pań. Ja nigdy nie paliłem i uważam, że palenie świadczy o słabości charakteru. Palenie szkodzi zdrowiu, a zdrowie jest najcenniejszym skarbem człowieka, który powinino się chronić a nie narażać na utratę. Kobieta z papierosem wygląda bardzo nieelegancko. Co należy zmienić w SGH? Wyposażenie sal w starych budynkach na takie jak jest w budynku C. Praca w salach dydaktycznych w tym budynku jest wielką przyjemnością. Jaką radę dałby Pan studentom? Studenci powinni pamiętać, że lata studenckie są jednym z najfajniejszych okresów w życiu człowieka, który się już nie powtórzy. Nie można tego okresu zmarnować. Trzeba korzystać w pełni z życia studenckiego, pamiętając o równowadze między nauką, pracą, a życiem prywatnym. Bliskość drugiej osoby jest bardzo ważna. Po studiach nie można poświęcić się tylko pracy zawodowej. Trzeba pamiętać o założeniu rodziny. Nie ma nic wspanialszego, jak wracać do domu do kochającej żony lub męża i uroczych dzieciaków. Trzeba także pielęgnować swoje zainteresowania, które motywują do aktywnego życia.

77


dcą ym dorastudeno z bankow kontakt st dla każdeg j różoie je u jako dostępnaabsolwenta „wielkAllegro . W końc i , jak i k karta n Czekamy ąd a ta k ja c ie ie ła uczelni.” . Podobnawca. Target pon ysoko opiemy poz rzyszli, wnci, bSh Magiel i 2 wwe1.j” ed y e d& ędoulders, czyl bileuszu ć upersprz dy jesteś zakochan ea S o „G lw g o e s b a okazji juwił w ydrukowaów ć aktualn niejs siąotżki, sam. ze mediutemn w e, kłk trzebowNaajpopular postano zdy to SKNyki i staż- be chunku za leżny t ja S ie a k N „ y − a j w r ie we żo n e i. w um eln ieelkruierj eRó W perjeoste ś, pijayny zestawie numer”. Co z ny z w nigok uStczudaw en. tów SGH strojeGody kocz i bansię ne, masz ie k z M t .w ic h ią na setny ne 18. Słownie , be zezłkdotzies ntów : www.siłg rozpalić w studen zagran r a ow p an st po i m , iż czasu zło? Mar a cha. W MAGIEL – (z y tudbieon ś ńzasgu tego w ys ście. Mimo tego izację ole ewiczowsk iego duieton”,bańkśGcdy jeste l) el tach esgiehupmicki a ie pok zliczoną „F n ej ie an n w ło a tu osiemnałosić swoją orgabnyło wiele. ty ”. ot łk - yckieg lato,i kilkaza aula gośc- iłbe obet i rubr yce szumniecjza yło trze-ji - po wacicka żeby zg ego mi b ajwyżs nkinnęoką oukrynej tabelk uu j T fu n t t p j e s y ce o ś . z w. h d tó pe u a cik studen iegcz oś obór się gdzie esuiąkolejn ę imprez do zaszc ozwykłyc rłn tw o b y k z ki g a c e ób N z pr n o z K z g od S . Ale e ie za mieszczanic iedzy o gnie ecad ie coś dlasiao zsię sięne. Wszaklini za trzzg ająom woł Może te byrk gi elektro ść oka a, wreszc Wszysatk z braku w tro d K łu do-do s o s i ie i, ia aren an li w om c w oec a ó yz b s ję zr a i dych ekbon ło now wały? Alb iejscu spotkań i tematyce mW k sać 4:0 tów - mop óz0giwm entów.iaZdomzo,inże eseow ie 1m denfa ie kubdlik w o d tie jn iś h zamao on dz g Le icym i k am d a dzinie i mwej, członkach może na acycieyrz wać za u na widzo ciajersdn śrow,dyproze okdo wstó sią szcięzetetrm pod y jekn re rsą ojów nar b ko r is o MAGIEL es p lu ni na F internetoę rozsypały? A micznej so 1 at 3 li -W wych i st chem to tylk 122F. Za i Durwbisana am : st ) te i o w o g się trochej uczelni ekonona założe. 2 ń. potrafi. 4 sie naetloyc 7 9 (apo kich w.ie weun dy najlepsz ie nie stać nas nckich? numerem ich numerów, mło W jednym z ostatn sięwzacz i”,elżenikami ły w region anizacji stude bszarów lkyt AIESEC o g li ie r tu dz n o naludzkiej poeta (poetka? nie stu o ciągle jest wiele są przedH ść)z “fria teomżat 7m .20i 0na Local Committee SG 14.12m niu o len e Przecież ych, które nie żadnesw ymi przemdyś z d w a r n p ia n tematycz egzystencji. było, po s ki cji z teresowa n a obor in u s a la z k stycznia miotem Na przykład: sto , albo swojej deuchomiod dnia 7 akaz palenia ur y t go koła. cnym-wschodem wiązuje zejściem do dmiotów ładać w ki herba listą przesemestr letni sk ypisanie z półno azjatyckie ryn cyjnej przed w yznao w a W o n . h ie G c n y n środkowj, wpły w referenzrost gobudynkudo palenia jest cie podaianych przeddziekana n ty liściaste ych a wej na w em m io c to o js m n p s e ie d c m ozwinięht odz łącznika, że z wyżej w o tej pory prze ały z czonym stopy pro w ysokor sc y wyjściu w z ik w r D nacz n y o miotów.hamiane same z ekcie. Teraz skwerek pg główny. To oz sienią, spodarcz fryki Środkowoutplaceową je iej kor parkin ieuruc a n n krajach Aoutsourcing w ? Po sesji ą i deszczc palacze będą ji w drugcy na papierze. nm deklarac srogą zim niej, czy ną Ce styd Wa pra k w o ja o c m ie N aciągać racamy d oderniza arznąc i my w y m m mencie.wniosek w SS. dłońmi zsem. Proa z ię ls s a i o? Walczgo Czyżby d trzęsącym złóżcie atyczneg e a papiero ą palić n m ik r c lo a b y w a trum Info się na chie i studenci. Będgrupkach. chowan-aajlepiej Ztu? Najmniej zenie wy iz a ych agrodę N row n o ln s o ie fe z d towarzys , prężna organ00 d o niedola i Dziekanmów Obsługi norwsewrca a tak sroga azjpoie Papieram ste ad 3 e y n ż ym S , ków SGH h o c y m o A wa, sprawrozmięknAcwleidwaiaćdM zdziwiłba loża zająca po jwierPołączon ząca spraie, ta k te, nż ie k czy. Nie cja zrzes a d n a Ja o ? a w n r n w a tajn z ie r n w e ay. nczle atósię ża, pstarzayscphr Kasnpcrle aw rzszgeojesydtrpoowstała jakaś werku aw niewątpli ) spośród czasy zSatu czdysn na Sk o trzu no nas też nie,nizuje, Ka i gddyubje! ja , a , o g n ż r w a m o niejszych solw ntóim staetn E yachwsta-ie zgodsaiębSuiZZS (Palącychh Studentów). nieco pow sprawa, GzIm aLrtw Pn ostateczna w 70.000 ab zauważać angażtowwoajaniniea, sprawafu , je kład nam Zdającyc zana, sprań CIA wo ś ć i Zawszeiej rze, uwaga, u niezrajacy zagranic ie niejsze zóażo- Ryln R n z a ła j to il ię w ia ie a z w r lk y doPnaanjpieicRyeknau-etem. Władzech nań - d nia, spd,osśpćrawa tajnycha spraow AGLAzew ury Wie taar,liśm je!d o stworW y wołujeato puścili m dM rna ion kający - j tajemwnsta e ię e w r o k z ”. d s e n … ą c p ó b o S a r w ż r ś n m e e e z o NMm piey-, zała,tsprawa Rostr wej za„bpieozagazeto nie nie tylkowwEur.oW a szacowżnoenge ogro z ń iś y ie y o d z ło n w g d e o planują nia stsrp ore zdziw Zaranz apsozych wła - zało się nętrzna, sz pr, aiżw prawa nnaa te s “ a w o i r n k e j. K o kampusie S (jak le o w o p a o ż p e , a m r tó e y c tóew ją C rndeetonw nie nte szpe-omniegćów, spąrat-wlski, sprawa dla O stu o, ość misęttn , ę. Budynek iędzyelni.” w ow L zledcił rująPcasuwlionje- d, Mw y buoczwcieumjakyom, któr y bperazwwa Pieom AG rccziu yslotu 10s0ta-le orkzo goIErozbu o i się w M e d o s n n u n g ń , k je z e R k e ie o c u z s r r m k w te lą m a o o Ś a ta d d b z s y a y ) o n w a z w j k ia y rzedsię-gii m w D kacm eryc.ieWŚwią . ie iały towłóiaw rate śruo.dk i nSie rzoeostatnią towleiąpzieaniezd i entrum P ialn jącem olo byałrzwysspzaen ySm tow ch, ara kale tę ez GH or ysztu odaofiwe C pienia coweaj rm ch Techn dpyokw js z w y ln o n o w r ie ó a p ie z k m r n ie N , c ta a i ia n ścei,gNow jnych. wynzura ln o niecphooww arngyam ji ni-oczy wiśdakotokraozw pochodze ość niecebiorczo o- Edukacy o i s że d y a z ie r u te n r a in ręirżonw a awreczaynchianazwa stawia duktóry acnoiw (zainpsp ająacrzay). P ował on oprd WBK ozfe yi-stk ich zBwapdis rznesnzik zie yytwliwa nu… Wzsw ektem, o w it d naszyzcahcjadnia sceny zaowocem twaraznyk Zachhyom z redytowechęcam- y Ch ia”. rzed archjmowanej dotąd da - y ra byłakarty kanych zcahów nie „maglowwannie p a je z w a z E h pow 0 rozk ła ła i c yć Z s cennysm y n e z r t ponad 30 TKIErzPeRsN si stworzwych nkiem gumTube hzaelni dna k bieejszzych) , dla któr u o c y n je r z Y u y r ć e r c z ie h ie w le ja z c ic jw k tnIe S mu Y WSZhYS na peA o L YM ols lwaenntóawz,ja, by dowied a kk, tórych pIĘ pliwie nna aszaybch TNUrJM soK z z samo Y ozwoju 7 n zie óżnionyc IA BpArN N P R r y 0 k E o 0 U w Z la a T d a C d z L ę s n Z o w r ielkiej ło się jedn, ch. Do gJA NIS śród 70.0 Yniw zeUstrzeńzacja projektu bU to pieirm W ersytePtóOwLSKIEpJrK uryzW ie. Okazoa S S zy s nię i e u d ż r y p A M li ię m L s w A psuięścoilim te T y A sIkiego liter. Reanoarnzsąodwana przez j zabieracja MAG dzyię mkzuaszcz TE, M JagiellońLNEJ. w A o ła o g y Riżóżsozw N ybeka srteraoknydużą dozą w z ałfim ie a – dołąc la- WawsszpSópejską. rorcąła, wsk R EGIO ik n r – oWsfe twoodrpzanriata dość iąteczną atm e sp Euro owo-łaja Kopza Alma Mater. P.in. rasik o i św niczy m pi M nas osobisteg ca m je o iż ją lu n , g ia a a ła w w ni a a m ie li d w spowodockowa elektr ycznanie owa Visa umożprocentowanego Uwagi, zażalenia, zawiadom res: stik y kierować na ad stały nica nie ie z nieo i n pozwach prosim o korzysta nawet do 54 dni aw.pl kredytu dgn@magiel.w

Z

pH n

W

S (O o i S t o

P

a O

D

B

az wej. “Zar interneto

ciu po 100-le




Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.