Nieżależny Miesięcznik Studentów SGH
Numer 118 PAŹDZIERNIK 2010 ISSN 1505-1714
www.magiel.waw.pl
Kurs naFinanse płynność i infrastruktura SGH s.4
118 zód r p a n i z d wycho iom oczekiwan w studentó
4 s(naalanatre6 soli)
e i n o ³ s d o j e w o n w iel.waw.pl www.mag
e i n l a j c e sp ytelników
ju¿ w tyzm numer e
dla ralna Mapa Warszawy z c h c y z s na
:
MA GL
Jeœli lubisz
A
Kultu
.
³u! o p s e z o d z Do³¹c
okładka
kurs na p³ynnoœæ - finanse i infrastruktura SGH
Kurs na płynność
Okrêt tonie! – tak¹ wypowiedŸ znalaz³am na jednym z internetowych forów, gdzie dyskutowana by³a kwestia wyników ekspertyz, jakie przeprowadzono w budynkach SGH. Dlaczego stan infrastruktury SGH jest w tak op³akanym stanie? Czy Szko³a mo¿e pozwoliæ sobie na tyle remontów? Sk¹d wzi¹æ na to pieni¹dze, skoro wed³ug obiegowej opinii stoimy na skraju bankructwa? Czy rzeczywiœcie jest a¿ tak Ÿle? KATARZYNA BORZYM
N
iespełna rok temu Gazeta Prawna opublikowała informacje o projekcie Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego, które postanowiło zająć się finansami uczelni publicznych – te, których deficyt przekroczyłby określony próg i nie zastosowałyby konkretnego programu naprawczego, musiałyby się liczyć z poważnymi konsekwencjami – łącznie z odwołaniem rektora. Co więcej, w klasyfikacji największych dłużników, Szkoła Główna Handlowa – przodująca uczelnia ekonomiczna w Polsce – uplasowała się na trzecim miejscu. W czerwcu tego roku podano do publicznej wiadomości informacje o aktualnym stanie budżetu Uczelni – deficyt wyniósł ok. 13 milionów złotych. Nietrudno sobie zatem wyobrazić, jak wielkim zaskoczeniem były decyzje, jakie zapadły potem – wyłączenie z użytkowania Budynku F, generalny remont Auli Spadochronowej, czy konkurs na koncepcję architektoniczną Budyn-
4
ku S przeprowadzony kilka miesięcy temu. Aż chciałoby się zapytać: can we do it? Zamknięty Spadochron
Trudno sobie wyobrazić bardziej charakterystyczne miejsce w SGH niż Aula Spadochronowa. Nie bez powodu – to w końcu pierwsze miejsce, które każdy odwiedzający widzi po przekroczeniu progu Wielkiej Różowej. Tutaj koncentruje się życie całej społeczności naszej Uczelni – Spadochron to przecież miejsce spotkań, punkt orientacyjny, ale także świetna lokalizacja, by promować studenckie projekty, eventy, firmy zewnętrzne. Jego funkcje można by tak wyliczać w nieskończoność. Z tego też powodu trudno sobie właściwie wyobrazić, jak to możliwe, by najważniejsze miejsce na Uczelni było w stanie tak złym, że wręcz grożącym zawaleniem. Najprościej rzecz ujmując – takie
właśnie wnioski można wysnuć na podstawie lektury ekspertyzy, która została przeprowadzona jeszcze przed wakacjami. Nie można więc było zwlekać z jego renowacją. W sierpniu tego roku przeprowadzono przetarg, który wyłonić miał wykonawcę generalnego remontu. Jego koszt to niespełna 2,9 mln złotych. – Budżet uczelni być może by tego nie wytrzymał, ale udało nam się w ubiegłym roku pozyskać ok. 3 mln złotych z rezerwy Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego na określony cel – remont kopuły w Auli Spadochronowej – mówi Kanclerz SGH, dr Witold Włodarczyk. Nietrudno się domyślić, jak wielką ulgą dla kasy SGH musiało być to dofinansowanie, zwłaszcza że kwestia remontu wynikła nagle i niespodziewanie – przed wakacjami nikt się przecież nie spodziewał prac na taką skalę. – Ministerstwo też na tych pieniądzach nie śpi, a zrozumiało, że w
MAGIEL
fot. Mateusz Walasiński
kurs na p³ynnoœæ - finanse i infrastruktura SGH
chwili obecnej jest to już kwestia zagrożenia życia, plus – Aula Spadochronowa to przecież wizytówka SGH – dodaje prof. dr hab. Marek Bryx, Prorektor ds. Rozwoju. Prace remontowe Spadochronu prowadzone są na niespotykaną dotychczas skalę – wymienione zostaną wszystkie 224 okna, a całość będzie przystosowana do najnowszych wymogów przeciwpożarowych. Zgodnie z zapowiedziami, remont potrwać ma do końca roku kalendarzowego. KatastroFa
W czerwcu br. przeprowadzona została ekspertyza stanu technicznego Budynku F przy al. Niepodległości 164. Wynika z niej jednoznacznie, że wiele elementów budynku uległo całkowitemu zużyciu, a jego eksploatacja bezpośrednio zagraża bezpieczeństwu osób w nim pracujących i przebywających – tymi słowami rozpoczyna się list otwarty Jego Magnificencji prof. dr. hab. Adama Budnikowskiego, Rektora SGH. I o ile negatywny wynik ekspertyzy być może nie był zaskakujący, o tyle – podobnie jak w przypadku Auli Spadochronowej – zadziwia fakt, że przez szereg lat nie zrobiono nic w kierunku poprawy jego stanu. Według informacji zamieszczonych
paŸdziernik 2010
na stronie www.sgh.waw.pl, ostatni raz kondycja Budynku F badana była w roku 2004 – i już wtedy zwracano uwagę na zły stan zawiesi stalowych. Ekspertyza z czerwca wykazała stuprocentowe zużycie instalacji sanitarnej i elektrycznej, dachu i izolacji. Całkowita amortyzacja budynku oceniana jest na ok. 62 proc. Nie ulega wątpliwości, że remont jest konieczny. Z uwagi na to władze SGH podjęły dość kontrowersyjną decyzję o przeprowadzce do pozostałych budynków SGH. Centrum Informatyczne oraz kilka sal komputerowych zostały umieszczone w Budynku S, zaś większość katedr umieszczono w Domu Studenckim Hermes. Z tego powodu w roku akademickim 2010/2011 studentom SGH udostępniono w akademikach mniej miejsc niż zwykle. – Innym rozwiązaniem mogłoby być wynajęcie biurowca gdzieś na Mokotowie, ale to jest potworny koszt – ok. 8 mln rocznie. Nie stać nas na to, poza tym byłoby trudno znaleźć obiekt, który by nam odpowiadał – przekonuje Kanclerz. Władze Uczelni próbowały pozyskać dodatkowe miejsca w domach studenckich innych warszawskich uczelni. Z pomocą przyszła Szkoła Główna Gospodarstwa Wiejskiego – W wyniku porozumienia pomiędzy uczelniami użyczyło 8 miejsc dla doktorantów SGH, na takich samych warunkach, jakie dotyczą studentów SGGW – mówi dr inż. Krzysztof Szwejk, rzecznik prasowy SGGW. Wojskowa Akademia Techniczna udostępniła kolejnych 10 miejsc w swoim hotelu asystenckim. Nie zaspokaja to jednak zapotrzebowania. Na początku wakacji zapowiadano, że już w październiku studenci będą odwiedzać swoich wykładowców na konsultacjach w nowej lokalizacji. Tymczasem listopad zbliża się nieuchronnie, a w Budynku F nadal odbywają się zajęcia, a nic nawet nie zapowiada przeprowadzki. Skąd takie opóźnienie? Hermes, po wieloletnim użytkowaniu przez studentów, wymagał remontu i przystosowania do umieszczenia tam katedr. Nie udało się jednak znaleźć firmy, która podjęłaby się wykonania zadania w sześć tygodni. Marcin Poznań, Rzecznik Prasowy SGH, tłumaczy: – Wybrany na drodze przetargu wykonawca wycofał się z zamówienia, więc trzeba było go powtórzyć. Sądziliśmy, że uda nam się to załatwić w czasie wakacji, nikt nie przewidywał takiego czarnego scenariusza. Umowa z nowym wykonawcą ściśle określa czas remontu, więc przeprowadzka powinna rozpocząć się na przełomie listopada i grudnia. Przymiarki do przeprowadzki ujawniły kolejne informacje na temat funkcjonalności Budynku F. Jak się okazało, powierzchnia użytkowa trzypiętrowego akademika jest prawie dwa razy większa, niż powierzchnia jedenastopiętrowego Budynku F, co świadczy o tym, że ponad połowa tego wieżowca to przestrzeń nieużytkowa.
okładka
Z tego też powodu generalny remont budynku mija się z celem – poprawiłby się jego ogólny stan, ale nie zyskałby nic na swojej funkcjonalności. Nawet niewprawne oko zauważy, że architektoniczna koncepcja Kampusu Głównego SGH stanowi integralną całość. Wyjątkiem jest tutaj właśnie Budynek F – jedenastopiętrowy gmach zupełnie nie pasuje do całości. Jest to kolejny argument przemawiający za stworzeniem budynku od nowa. – Budynek F to takie monstrum, które kiedyś SGH przejęła dlatego, że nie musiała za niego płacić. Odrzuciliśmy koncepcję generalnego remontu, taka też była sugestia Autorów wykonanych ekspertyz – tłumaczy Kanclerz. Jak się jednak okazuje, wzniesienie nowego Budynku F może okazać się o wiele bardziej skomplikowane. Problemem nie są tutaj nawet ograniczenia finansowe czy administracyjne. Uchwalony miejscowy plan zagospodarowania przestrzennego dla tej części Mokotowa wytycza tzw. linię zabudowy, która zakazuje wznoszenia jakichkolwiek budynków wzdłuż al. Niepodległości. – W naszym przypadku wytyczono ją po obrysie istniejących obiektów. To znaczy, ze posiadana działka na rogu Rakowieckiej i Niepodległości – idealna, pusta, wprost do zabudowy, została tej możliwości pozbawiona. A przecież moglibyśmy wznieść najpierw nowy F po tej stronie, a dopiero potem rozbierać stary – irytuje się Prorektor Bryx. Zamiast od zera, zaczynamy od wartości minusowych. Co gorsza, plan tak ustawiony nie pozwala powiększyć Budynku F, nawet o obszar schodów wystających dzisiaj poza obręb murów. Pomysł na budowę nowego gmachu w miejscu, gdzie obecnie znajdują się Ogrody SGH (róg ulic Rakowieckiej i al. Niepodległości), mimo potencjalnych przeszkód wydaje się dość realny. Co więcej, Prorektor Bryx już w listopadzie planuje ogłosić konkurs na koncepcję architektoniczno-urbanistyczną Kampusu. – Inwestycja jest bardzo poważna, zbyt poważna aby ją lekceważyć – tłumaczy. – Wierzę, że będą w nim uczestniczyły najlepsze firmy, jakie istnieją na polskim rynku. Kwestię tego budynku należy rozwiązać dwojako – wizja całego kampusu musi być spójna i zgodna z wizją Witkiewicza (autora projektu architektonicznego Kampusu Głównego - przyp. red.) - w przeciwnym razie nie uzyskamy zgody konserwatora zabytków, a sam budynek musi być użyteczny i funkcjonalny. Nowy gmach, nazwany wstępnie F”, jest projektem odległym w terminie realizacji. Sama zmiana miejscowego planu zagospodarowania przestrzeni potrwać może około trzech lat. Dołączając do tego kompletowanie niezbędnej dokumentacji, stworzenie projektów oraz ewentualne poślizgi, o które przy takich projektach nietrudno, można śmiało powiedzieć, że na pierwsze fundamenty pod budowę trzeba bę-
5
kurs na p³ynnoœæ - finanse i infrastruktura SGH
FINANSE
Szkoła Główna Handlowa jest wiodącą uczelnią ekonomiczną w Polsce, a według niektórych rankingów – w tej części Europy. Jak to możliwe, że stan budżetu Wielkiej Różowej pozostawia tak wiele do życzenia? Jak tę dziurę załatać? Zgodnie z Ustawą o Szkolnictwie Wyższym, uczelnie publiczne utrzymywane są w dużej mierze z budżetu państwa, ale także z przychodów własnych. Uczelnie czerpią dochody m.in. z opłat rekrutacyjnych, opłat za wydanie dyplomu, ale także opłat pobieranych od studentów niestacjonarnych, podyplomowych i zagranicznych (którzy realizują całe swoje studia w Polsce, nie dotyczy to zatem osób przebywających na polskich uczelniach w ramach programów wymian). Odpłatne mogą także być zajęcia w języku obcym i różnego rodzaju kursy, które nie są częścią konkretnego programu studiów. Szewc bez butów chodzi?
30 czerwca 2010 roku Senat SGH przyjął uchwałę w sprawie zatwierdzenia sprawozdania finansowego za 2009 rok. Wynika z niej, że w tym właśnie roku SGH poniosła stratę netto w wysokości 8.601.188,46 zł. Jest to wynik bardzo niepokojący, zwłaszcza w konfrontacji z pozycją SGH w rankingach (chociażby wyniki ostatniej klasyfikacji, dokonanej przez MNiSW – trzy kolegia uplasowały się w pierwszej dziesiątce najlepszych jednostek naukowych). Władze Uczelni także nie mają złudzeń. – O naszym deficycie nie mówię głośno, bo się tego wstydzę. Jest to uczelnia ekonomiczna, kształcąca przyszłych finansistów, a nie potrafi poradzić sobie z własnymi finansami – komentuje prof. dr hab. Marek Bryx. Skąd bierze się tak duża strata? Według Kanclerza SGH, dr. Witolda Włodarczyka, problem leży w nieracjonalnym wydatkowaniu środków uczelnianych. – Są w budżecie pozycje, które kilkakrotnie przewyższają przewidywane normy – na przykład zakupy materiałów biurowych, finansowanie delegacji zagranicznych, prenumeraty czasopism zagranicznych, których całymi tygodniami się nie odbiera. To jednak tylko wierzchołek góry lodowej, bo problem leży zupełnie gdzie indziej. Chodzi tu o wyjątkowo duży wskaźnik liczby pracowników naukowych w stosunku do (zmniejszającej się od kilku lat) liczby studentów oraz niewielkiej aktywności naukowo-badawczej, co skutkuje tym, że skala nierealizowanego pensum dydaktycznego jest wyjątkowo duża. – SGH zatrudnia 130 lektorów. Inne uczelnie ekonomiczne zatrudniają ich dwa razy mniej, a studentów mają dwa razy więcej. Z jednej strony płacimy ludziom za gotowość i dostępność, a z drugiej wydajemy ok. 5 mln złotych za pracę w godzinach ponadwymiarowych – mówi Kanclerz. Niezwykle ważną pozycję w budżecie Uczelni stanowią wpływy z opłat, uiszczanych przez studentów niestacjonarnych oraz podyplomowych. W ciągu ostatnich kilku lat ich liczba znacząco spadła – z ok. 5,5 tys. studentów niestacjonarnych w roku 2003 do 3 tys. w roku ubiegłym. – Pewien wpływ miały na to czynniki demograficzne, w pewnym stopniu także kryzys finansowy. Ludzie oszczędzają, mniej firm wysyła pracowni-
6
ków na studia podyplomowe i MBA – komentuje Marcin Poznań. Program naprawczy
Prognozy na przyszłe kształtowanie się sytuacji finansowej są jednak dość optymistyczne. Przede wszystkim wiąże się to ze zbliżającym się terminem całkowitej spłaty kredytu, powstałego wskutek budowy Gmachu C. Koszt inwestycji to 55 mln złotych, z czego ponad połowa sfinansowana została długiem. Roczna rata to nieco ponad 4 mln złotych, co oznacza, że Szkoła ostatecznie ureguluje to zobowiązanie w połowie 2014 roku. Zgodnie z planami władz Uczelni, deficyt budżetowy ma zostać zniwelowany do tego właśnie momentu, co na chwilę obecną oznacza takie dostosowanie struktury wydatków, by roczne oszczędności ukształtowały się na poziomie 5-6 mln złotych. Dzisiaj, tj. pod koniec III kwartału, są już zauważalne pewne sukcesy finansowe osiągnięte w dużej mierze dzięki poprawie dyscypliny budżetowej oraz pierwszych
efektów wdrażanego programu naprawczego finansów szkoły – twierdzi Kanclerz. Warto też pamiętać o sukcesach Biura ds. Funduszy Europejskich, które pozyskało już dla Szkoły przeszło 40 mln złotych na różnego rodzaju inwestycje. Wspomniany program naprawczy dotyczy ograniczenia zbędnych kosztów działalności Uczelni. Jednym z obszarów, jakie objęły cięcia budżetowe, to wypłaty. Do końca roku zmniejszono o 30 proc. dodatki do pensji pracowników, głównie administracyjnych. Wiadomo jednak, że nie rozwiąże to ostatecznie problemu zbyt dużych nakładów na ten cel (SGH na pensje przeznacza ok. 78 proc. całości wydatków przewidzianych w budżecie). Według wstępnych, dość ostrożnych analiz, redukcja zatrudnienia (a ściślej etatów) o 5 proc. wystarczyłaby, aby zapewnić SGH trwałą równowagę finansową. – To jest jednoznaczna odpowiedź na pytanie, gdzie szukać dodatkowych środków. Niestety, z uwagi na aspekty prawne, środowiskowe czy po prostu ludzkie, nie jest to takie proste – tłumaczy fot. Mateusz Walasiński
okładka
Opłaty w SGH: - powtarzanie przedmiotu - 150 zł za każdy 1 pkt ECTS - czesne za 1 semestr niestacjonarnych studiów licencjackich i magisterskich - 3000 zł - czesne za 1 semestr dla studentów zagranicznych (którzy nie są stypendystami) - 1800 euro - opłata rekrutacyjna - 85 zł - opłata za wydanie dyplomu - 60 zł (plus 40 zł za odpis w języku obcym)
MAGIEL
kurs na p³ynnoœæ - finanse i infrastruktura SGH
okładka fot. Janek Goliński
dr Włodarczyk. Z tego powodu drogą prowadzącą do oszczędności może być zmiana warunków, na jakich zatrudnieni są pracownicy – zamiast zwolnień Kanclerz proponuje przejście na umowę 0,6 etatu. Tłumaczy to chociażby faktem, że dla znacznej części pracowników naukowych zatrudnienie w SGH nie jest podstawowym źródłem dochodu, więc łatwiej byłoby taką zmianę przeforsować. Na czym oszczędzać?
Innym pomysłem na zaoszczędzenie części środków jest outsourcing znacznej części obsługi Uczelni, takich jak służby porządkowe, ochrona, pracownicy bufetów. Z uwagi na surowe wymagania planu oszczędnościowego i tu także nie obyło się bez zwolnień. – Ważna jest także zmiana podejścia ludzi do pracy. Część z nich prawdopodobnie nie miałaby szans w konfrontacji z rynkiem pracy – dotyczy to szczególnie pracowników administracyjnych – tłumaczy dr Włodarczyk. Możliwości zaoszczędzenia dodatkowych środków szukano nawet w zmniejszeniu wysokości rachunków za elektryczność. Kilka miesięcy temu w SGH we wszelkich możliwych miejscach pojawiły się nalepki z napisem: „Oszczędzaj światło”. Mimo iż trudno precyzyjnie ocenić skuteczność tego elementu programu oszczędnościowego, Kanclerz zapewnia, że zużycie energii elektrycznej zmalało. – Cały czas dominuje jeszcze przekonanie, że skoro jest to uczelnia publiczna, to pieniądze i tak idą z budżetu państwa. Stąd właśnie potrzeba zwrócenia uwagi na koszty bieżącego funkcjonowania Uczelni. I have a dream...
W obliczu konieczności tak radykalnych oszczędności wydaje się bardzo zaskakujące, że władze rozważają rozpoczęcie nowej inwestycji, jaką miałby być Budynek F”. Nie ulega wątpliwości, że jeśli budynek ma powstać, to przy-
najmniej w części musi być komercyjny i sam się spłacać, bo jego całkowite skredytowanie byłoby zbyt dużym obciążeniem dla Uczelni. Podobnego zdania jest Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego, które uznaje, że dobrym rozwiązaniem mogłoby być partnerstwo publiczno-prawne. Biorąc pod uwagę fakt, iż coraz więcej uczelni publicznych poszukuje dodatkowego źródła dochodów z działalności komercyjnej, wydaje się to być możliwością co najmniej godną rozważenia. – Byłoby nam o wiele łatwiej, gdybyśmy mogli w tym samym czasie budować dwa budynki – jeden w całości dla nas, a drugi w całości komercyjny, który po 10 lub 15 latach spłaciłby nam obydwie inwestycje – twierdzi Prorektor Bryx. Ze względu na wspomniany już plan zagospodarowania
przestrzennego, wspomniany pomysł nie wchodzi w grę. Trudno jednoznacznie ocenić kondycję esgiehowego okrętu. Nie ma się co oszukiwać – stan szkolnej kasy pozostawia wiele do życzenia, a naprawienie zaniedbań organizacyjnych jest bardzo długotrwałym procesem. Daleko jej jeszcze do pełnej stabilizacji. Niemniej, ostatnie miesiące przynoszą coraz lepsze wiadomości o sytuacji SGH. Inwestowanie w infrastrukturę, angażowanie się w projekty międzynarodowe i skuteczne wykorzystywanie środków unijnych świadczyć może o tym, że Wielka Różowa powoli wychodzi na prostą. I że pomyślne wiatry wreszcie wypełniły jej żagle.
Tak to się robi u innych Finanse innych uczelni Sytuacja finansowa SGH ma w najbliższym czasie ulec poprawie. Z jednej strony możemy się z tego powodu bardzo cieszyć, ale nie zapominajmy, że wśród największych uczelni w Polsce wypadamy wyjątkowo słabo. Niech więc zadziała magia porównań. Politechnika Warszawska w 2009 roku odnotowała zysk finansowy w wysokości 5.947.867,72 zł (w tym czasie SGH poniosło prawie 9-milionową stratę). Uniwersytet Ekonomiczny w Poznaniu w 2009 roku odnotował zysk w wysokości ok. 380 tys. złotych. SGGW ogłosiło niedawno plan rzeczowo-finansowy na rok 2010. Wyni-
paŸdziernik 2010
ka z niego jasno, że w tym roku dochód netto wyniesie 31.919,4 tys. zł. (a należy pamiętać, że w raporcie GP z 2009 roku SGGW miało być drugą najbardziej zadłużoną uczelnią publiczną w Polsce). Uniwersytet Warszawski w 2010 roku spodziewa się zysku rzędu 10.250,5 tys zł. Wszystkie dane pochodzą z Biuletynów Informacji Publicznej, udostępnianych przez uczelnie. Mimo nawet najlepszych wyników finansowych naszych rodzimych uczelni, wciąż pozostajemy daleko w tyle za uniwersytetami na zachodzie. Dla przykładu – Northwestern University (Evanston, Illinois) dysponuje budżetem o 1.509,2 mln. dolarów w dochodach, 1.270,7 mln dolarów w wydatkach (w roku fiskalnym 2007); jego fundusze inwestycyjno-dochodowe
to 7,2 mld dolarów. Pobliski University of Chicago dysponuje budżetem niższym o 1,2 mld dolarów. Należy oczywiście pamiętać, że w przypadku tych uczelni znaczna część ich budżetu pochodzi z czesnego, opłacanego przez studentów, a także od sponsorów instytucjonalnych i indywidualnych. Prestiżowa London School of Economics (jak również większość uczelni zachodnich) rokrocznie publikuje listy osób prywatnych, które wspierają uczelnię. I tak w roku 2009 na liście osób, które dokonały wpłaty o wysokości między 1000 a 5000 funtów, figuruje przeszło 300 nazwisk. Wpłaty poniżej 1000 funtów (ale nie mniejszej niż 300) dokonało ponad 1000 osób.
7
staŁe działy Wydawca: Stowarzyszenie Akademickie Magpress Prezes Zarządu: Maciej Jakubczyk maciej.jakubczyk@magiel.waw.pl Adres Redakcji i Wydawcy: al. Niepodległości 162, pok.64 02-554 Warszawa tel. (022) 564 97 57 Redaktor Naczelna: Katarzyna Borzym Z-ca Redaktor Naczelnej: Olga Œwi¹tecka Redaktor Prowadzący numeru: Piotr Ossowski Kontakt z organizacjami: Mieto Strzelecki Uczelnia: Aleksandra Traczyk Polityka i Gospodarka: Maciej Nowicki Człowiek z pasją: Olga Œwi¹tecka Felieton: Karol Olszewski Film: Adam Przedpe³ski Muzyka: Paulina G³ogowska Teatr: Ewa GóŸdŸ Książka: Wiktoria Skurnowicz Sport: Andrzej ¯urawski Turystyka: Paulina Lewandowska Warszawa: Maciej Szczygielski 3po3: Jacek Czy¿ewski Kto jest kim: Marcin Wiœniewski Kuchnia: Agata Koz³owska Rozrywka: Micha³ Krajczewski Multimedia: Piotr Ossowski Korekta: Przemys³aw Terlecki Dział foto: Pawe³ Karski Dyrektor Artystyczny: Maciej Simm Dział WWW: Marek Szprêga Dział Księgowy: Krzysztof Pawlak Dział Promocji i Reklamy: Maciej Jakubczyk Dział PR: Mieto Strzelecki
str. 27
MULTIMEDIA
WARSZAWA str.
30
Przedsiębiorczość str.
Człowiek z pasją: Fabryka cukierków str. Człowiek z pasją: Sebastian Kawa str. TURYSTYKA
str. 58
KUCHNIA str.
61
SPORT
FELIETON 3 po 3 str. KJK
67
str. 68
ROZRYWKA str.
69
Do góry nogami str.
imiê.nazwisko@magiel.waw.pl
70
Kurs na Płynność str. 4 Wywiad z Niveą str. 43 Relacje z festiwali str. 44-45 Recenzje str. 46-47
Artykuły, ogłoszenia i inne materiały do wydania październikowego prosimy przesyłać e-mailem lub dostarczyć do siedziby Redakcji do 11 października.
Kontakt do członków redakcji w formacie:
40
str. 64
Współpraca: Robert Bañburski, Pawe³ Ciemiñski, Jacek Czy¿ewski, Karolina Federowicz, Anna Ferensztajn, Aneta G¹siewska, Jan Goliñski, Paulina Gora, Micha³ Gutowski, Anna Kalinowska, Mateusz Kap³an, Konrad Konopczyñski, Karolina Konstantynowicz, Wojciech Ko¿uch, Piotr Kulikowski, Monika Madziar, Bartosz Marciniak, Jakub Muæk, Justyna Niko³ajuk, Bartek Olesiñski, Justyna Or³owska, Pawe³ Ow³asiuk, £ukasz Pado³, Pawe³ Pop³awski, Adam Przedpe³ski, Ewelina Rutkowska, £ukasz Sawicki, Karol Serena, Monika Siedlecka, Arkadiusz Sieroñ, Roma Stanis³awska, Ida Strzelczyk, Kasia Œlubowska, Magda Tobolska, Anna Tworek, Micha³ Wiaderek, Bruno WoŸniak, Ewa WoŸniak,
Druk pokrywają w całości sponsorzy i reklamdawcy. Nakład: 4000 egzemplarzy Okładka: grafika = Maciej SImm, sk³ad - Olga Œwi¹tecka Makieta pisma: Anna Mamak, Alicja Szulczyk
38
str. 62
Świeże Pióra: Tomasz Bielak, Adam Boniecki, Tomek Cykowski, Kasia Durmaj, Agata Frydrych, Aleksandra Kosior, Bart³omiej Walentyñski, Mateusz Walasiñski, Katarzyna Rembelska, Jakub Sarzyñski, Pawe³ Kubit, Magda Malec, Bartosz Kosiñski, Robert Szklarz, Piotr Filip Micu³a, Ewa Œwi¹tecka, Bartek Korycki, Robert Wojas, Adrian Szorc, Krzysiek Boœ
Redakcja zastrzega sobie prawo do przeredagowania i skracania niezamówionych tekstów. Tekst niezamówiony może nie zostać opublikowany na łamach NMS SGH MAGIEL. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść zamieszczonych reklam.
32
Wywiad z Sebastianem Majewskim str. 56
Zapowiedzi str. 48 Afryka w dzikiej Warszawie str. 49 Teen drama str. 50
Recenzje str. 53-54 Komiks czasu przemian str. 54
Leonardo di Caprio str. 52 www.magiel.waw.pl
8
MAGIEL
wstępniak
KASIA BORZYM
UCZELNIA
redaktor naczelna
Dyplom razy dwa str. 10 Skoki bez Spadochronu str. 11 Zaliczyć królową str. 12 Petent na Uczelni str. 12 Praca dyplomowa str. 14 Kurs na magisterkę str. 15 INTERPARSE str. 16 Organizacje str. 17-18
L
abirynt Fauna. Nigdy tego nie oglądałam, ale to właśnie określenie ciśnie mi się na usta, kiedy szukam dojścia do poszczególnych auli na III piętrze. Każdego ranka, kiedy przemierzam miliony kilometrów wzdłuż esgiehowych korytarzy, by dotrzeć do Maglowej redakcji, zastanawiam się, czy coś podobnego miała na myśłi J.K. Rowling, opisując Hogwart. Tak, drodzy państwo - witamy w nowej rzeczywistości bez Auli Spadochronowej, za to z ogromną liczbą „udogodnień” komunikacyjnych. To jednak nie koniec zmian, jakie zaszły w Wielkiej Różowej. Wszyscy już chyba wiedzą, że Budynek F znajduje się w opłakanym stanie. Usunięto zatem studentów z Hermesa, aby przenieść tam katedry, wstępnie oszacowano koszt remontu/budowy od nowa gmachu, i... na tym koniec. Jaka przyszłość czeka naszą „Efkę”, a także czym jeszcze zaskoczą nas władze Uczelni dowiecie się, zaglądając do artykułu okładkowego. Jesień przyszła, nie ma na to rady. Letnia opalenizna już dawno jest tylko wspomnieniem, a nam pozostaje jedynie szczelniej otulić się szalikiem, zrobić sobie wielki kubek kakao i jeszcze raz obejrzeć zdjęcia z wakacji lub też rozważyć, gdzie pojechać w przyszłym roku. Nepal, Uganda, a może Iquitos? Wielkie podróże zaczynają się przecież od małych kroków - tak było w przypadku Sebastiana Kawy, mistrza świata w szybownictwie. Człowieka, który kiedyś pokochał swoje marzenia i w nie uwierzył - a przecież nic innego się nie liczy! Przeczytacie o nim w Człowieku z Pasją. Jednak kiedy dopadnie Was jesienna depresja, pomyślcie, że do Bożego Narodzenia już niedaleko! A przed Borzym Narodzeniem Wasz ulubiony Świąteczny Koncert Talentów! Tym zaś, którzy do grudnia nie wytrzymają, polecam osobiście zaangażować się w jego przygotowanie! Przesłuchania już 28 i 29 października, więc jeśli czujecie, że macie talent - pozwólcie światu się o tym przekonać! Nawet jeżeli Wasze wykonanie Kolorowego wiatru to jeden wielki fałsz, to gra jest warta świeczki. Wszak The winner takes it all!
polityka I Gospodarka
Doskonałym lekarstwem może być także paczka fantastycznych przyjaciół! Właśnie takich możecie znaleźć w MAGLU! Czekamy na Was w naszej redakcji - pokój 64 (antresola). Zawsze czeka tu na Was banda pozytywnie zakręconych ludzi, a podśmiechujkom nie ma końca! Zapraszamy!
Cięcia jak prozac str. 19 Młodzi potrafią lepiej str. 22 O TIRze, który jeździł koleją str. 23
graf. Maciej Simm
Orient na Wschód str. 25
paŸdziernik 2010
9
uczelnia
Magisterskie Programy Podwójnych Dyplomów
Dyplom razy dwa Rok akademicki 2010/2011 wprowadzi³ nowe oferty wyjazdów na uczelnie zagraniczne dla s³uchaczy studium magisterskiego SGH. Otwarto trzy Magisterskie Programy Podwójnych Dyplomów (MPPD) z uczelniami NOVA z Lizbony, Viadrin¹ ALEKSANDRA KOSIOR
W
celu rozwoju współpracy międzynarodowej SGH podpisała w tym roku umowy z trzema uczelniami zagranicznymi. Ich konsekwencją jest możliwość zdobycia dwóch dyplomów w trakcie trwania studiów magisterskich.
O co chodzi?
Projekty wymian zakładają realizację programu najczęściej pierwszych dwóch semestrów w SGH, a następnie roczny pobyt na uczelni partnerskiej, gdzie uczestnik zalicza drugą część studiów w zakresie przewidzianym dla jego kierunku. Są one skierowane do studentów kierunków: FiR (Viadrina), IB (Viadrina i Kolonia) oraz Zarządzania (wszystkie trzy uczelnie). W czasie trwania programu uczestnicy realizują normalny program studiów, pracę magisterską piszą jednak pod kierunkiem promotora z wybranej uczelni, zaś recenzentem jest zawsze pracownik z drugiego ośrodka akademickiego. Absolwent programu, obroniwszy pracę magisterską, otrzymuje dyplom magistra zarówno SGH, jak i drugiej, partnerskiej uczelni. Elita
Pełnomocnik Rektora ds. Programów Podwójnego Dyplomu, dr Izabella Bergel, zajmująca się kontaktami z placówkami partnerskimi, podkreśla wyższy niż przeciętnie nakład pracy związany z uczestnictwem w programach. – Są to programy bardzo elitarne, wymagające ogromnej dyscypliny w studiowaniu.
Warunkiem uzyskania obu dyplomów jest spełnienie wymogów SGH i uczelni zagranicznej w jednym toku studiów. Program jest skonstruowany oczywiście w taki sposób, aby student nie realizował w pełnym wymiarze wszystkich zajęć, które są wymagane na obu uniwersytetach. Staramy się szukać zbieżności merytorycznych, aby zajęcia się wzajemnie uzupełniały. Wymagania rekrutacyjne
Proces rekrutacji rozpoczyna się już w maju i trwa do końca września lub początku października. W związku z tym pracę licencjacką należy obronić już w lipcu, nakłada to więc obowiązek terminowego ukończenia studiów I stopnia. Ponadto konieczne jest przejście rozmowy kwalifikacyjnej. Dr Bergel zwraca uwagę na szczególnie ważne dla uczestnika programu umiejętności porozumiewania się w obcym języku. – Student musi znać bardzo dobrze języki. Jest to poziom minimum B2 według skali biegłości językowej, choć często wymaga się opanowania nawet dwóch języków w Magisterskim Programie Podwójnego Dyplomu. Podstawą często jest angielski, ponieważ uczelnie dość powszechnie wprowadzają go jako język wykładowy. Przykładem są obie uczelnie niemieckie, w których programy realizuje się w dużym stopniu w języku angielskim. Mimo wysokich wymagań pierwsi studenci rozpoczęli już od tego roku akademickiego udział w programach. – Zainteresowanie MPPD jest jak na razie umiarkowane – stwierdza dr Bergel. – Myślę, że szersza promocja MPPD wymaga jeszcze dopracowania, między innymi w zakresie współpracy z organizacjami studenckimi. Chociaż chcę szczerze powiedzieć, że przedstawiciel studentów w Senackiej Komisji Współpracy z Zagranicą i Otoczeniem, pan Maciej Sewerski, bardzo mi pomagał, rozsyłając informacje o rekrutacji do kół naukowych. Nie pierwszy raz
Po-Paris, ale ze względu na komplikacje wynikające z różnic w toku studiów podjęto decyzję o zawieszeniu rekrutacji od 2008 roku na MPPD. Trwają jednak prace przygotowujące nowy dwuletni magisterski program wymian z uczelnią francuską. Według dr Bergel rozmowy z trzema szkołami wyższymi prowadzono od dawna, z inicjatywy SGH. – Już od kilku lat w SGH trwały przygotowania do uruchomienia Magisterskich Programów Podwójnego Dyplomu. Uniwersytetów, które się do nas zgłaszają jest dużo więcej, jednak nie każdej szkole odpowiadamy pozytywnie. Wybraliśmy te konkretne uczelnie, ponieważ są naszymi sprawdzonymi partnerami. Rekomendowała je również Senacka Komisja Współpracy z Zagranicą i Otoczeniem. Dyplom a rzeczywistość
Podwójne dyplomy honorowane są przez wszystkie instytucje publiczne i większość pracodawców. Program umożliwia jednak nie tylko zdobycie lepszych kwalifikacji przydatnych w późniejszej pracy, lecz pozwala także zdobyć doświadczenie, poprawić znajomość języków obcych oraz poznać kulturę państw, na terenie których znajdują się uczelnie partnerskie. Dobrą wiadomością dla osób zainteresowanych udziałem w tego typu przedsięwzięciu może być informacja o przygotowaniach, we współpracy z Uniwersytetem w Mainz, podobnej oferty dla słuchaczy studium licencjackiego.
Magisterskie Programy Podwójnego Dyplomu nie są nowością w krajach europejskich. Również SGH przez kilka lat prowadziła taką współpracę z uniwersytetem Sciences
10
MAGIEL
remont Auli Spadochronowej
uczelnia
Skoki bez Spadochronu? Remont Auli Spadochronowej mo¿e byæ powa¿nym utrudnieniem dla studentów. I nie chodzi tu tylko o problemy w poruszaniu siê po Budynku G³ównym czy te¿ brak miejsca do spêdzenia czasu podczas przerwy miêdzy zajêciami. To tak¿e, a mo¿e przede wszystkim, powa¿ne ograniczenie dla dzia³alnoœci studenckiej.
A
ula Spadochronowa wymagała remontu – co do tego nikt nie miał wątpliwości. Niemniej, wyłączenie jej z użytkowania na całe sześć miesięcy (zakładając oczywiście, że prace się nie przedłużą), nie ucieszyły chyba nikogo. Reorganizacja poruszania się po Budynku Głównym (niedostępne są schody, prowadzące na antresolę, utrudnione jest także poruszanie się po trzecim piętrze) znacznie umniejsza komfort przemierzania korytarzy Wielkiej Różowej.
Koniec standowania? Organizacja tego remontu jest trudnym przedsięwzięciem, ale przynajmniej na razie wszystko
wskazuje na to, że sprawy toczą się zgodnie z planem. Aule na górze udostępnione są tylko na zajęcia, a to ze względów bezpieczeństwa. Zdajemy sobie sprawę, że wiąże się to z ogromnymi komplikacjami, szczególnie dla nowych studentów. Jednocześnie oddano do użytku nowe sale dydaktyczne w skrzydle nad rektoratem. Radzimy sobie jak możemy, póki co przebiega to bez większego wpływu na zajęcia, no może poza odgłosem robót – zapewnia Marcin Poznań, rzecznik prasowy SGH. Przed poważnym problemem stanęły organizacje studenckie, dla których zamknięcie Auli Spadochronowej oznacza wyjątkowe utrudnienie w prowadzeniu swojej statutowej działalności. To właśnie Spadochron był miejscem, gdzie odbywała się (albo przynajmniej promowała) większość projektów. Standy promocyjne to przecież nieodłączny element Wielkiej Różowej. Remont Auli Spadochronowej powoduje, że nie będą się mogły w niej odbywać imprezy studenckie, którymi zwykle to miejsce tętniło. Mamy świadomość, jak duże jest to utrudnienie dla działalności studenckiej, nie-
paŸdziernik 2010
mniej nie mogliśmy zwlekać z tymi pracami – dodaje rzecznik. Yes, we can!
Mimo niezbyt korzystnej sytuacji, Piotr Mądry, Przewodniczący Samorządu Studentów, jest optymistą. Nie wyobrażam sobie, aby przez ten czas zanikła nasza działalność projektowa. Nastały dla nas ciekawe czasy, które będą jeszcze lepszym weryfikatorem jak bardzo kreatywni jesteśmy i do jakich narzędzi promocji będziemy umieli sięgnąć. Jako Samorząd Studentów staramy się stworzyć jak najbardziej dogodne warunki, dla promocji naszych projektów, szukamy nowych miejsc, które dadzą możliwość rozstawienia materiałów promujących. W chwili obecnej, standy promocyjne umieszczone są w dwóch miejscach – przy wejściu do Hadesu oraz w okolicach Auli Głównej (przy schodach zachodnich lewych). Projekty, do tej pory realizowane na Auli Spadochronowej, także zmieniły lokalizację – i tak np. Magiel Day czy NZS Day odbyły się w Sali Gimnastycznej, w tym samym miejscu odbędą się także Targi Kół i Organizacji. Dni Kariery AIESEC zostaną przeprowadzone przed budynkiem Szkoły. Największym problemem okazał się jednak Świąteczny Koncert Talentów (w tym roku już czwarty). Mimo początkowych pomysłów, by przenieść go na Nowy Rok, organizatorzy zdecydowali się także na zmianę miejsca. IV edycja Świątecznego Koncertu Talentów jest niezwykle wyjątkowa. W tej edycji koncert odbędzie się w klubie Palladium - po raz pierwszy po za murami Szkoły
Głównej Handlowej - mówi Paweł Owłasiuk, koordynator IV ŚKT. A może później...?
Organizatorzy części projektów zdecydowali się na przeniesienie ich na termin późniejszy. Samorząd Studentów zapewnia, że nie dopuści do konfliktu interesów kilku organizacji, które chiałyby przeprowadzić swój projekt w tym samym czasie. Dlatego też już teraz podejmowane są decyzje o ewentualnych terminach imprez w przyszłym semestrze. Kalendarz projektów zostanie przedłożony Działowi Zarządzania Nieruchomościami po to, by uniknąć konfliktów między organizacjami o rezerwacje standów po oddaniu do użytku Auli Spadochronowej. Jako wszystkie organizacje w związku z remontem znaleźliśmy się w dość trudnej sytuacji. W związku z tym postanowiliśmy połączyć siły i ustalić między sobą terminy wystawiania standów na czas remontu i po jego zakończeniu, aby zapobiec wyścigowi do administracji szkoły w chwili otwarcia Spadochronu. Liczymy, że wszyscy na tym zyskamy mówi Artur Mrózek z Samorządu Studentów. Na razie możliwość rezerwacji standów w DZN jest zablokowana - dodaje Michał Zaczkowski. Wszystko wskazuje więc na to, że po rozpoczęciu II semestru studenci SGH nie będą mogli narzekać na nudę. Zainteresowanie możliwością promocji po pół roku przerwy prawdopodobnie będzie tak duże, że kolekcja darmowych długopisów zadowoli nawet najbardziej wymagających żaków.
fot. Mateusz Walasiński
fot. Mateusz Walasiński
KATARZYNA BORZYM
11
uczelnia
kursy wyrównawcze z matematyki
Zaliczyć królową Jak powszechnie wiadomo, matematyka uznawana jest za królow¹ nauk. Wielu jednak dostrzega jej nieuchwytny czar dopiero w póŸnym okresie swojej edukacji. Z myœl¹ o nich powsta³y kursy z matematyki. BARTŁOMIEJ WALENTYŃSKI
P
rojekt pakietu zajęć wyrównawczych z matematyki powstał w ramach programu Innowacyjna SGH, finansowanego z rezerw Europejskiego Funduszu Społecznego. Bezpłatne, dodatkowe kursy z matematyki zostały stworzone z myślą zarówno o osobach rozpoczynających dopiero swoją przygodę w SGH, jak i tych już tu studiujących. Powstały one w celu wyrównania poziomu nauczania matematyki w dotychczasowej zróżnicowanej programowo edukacji studentów. Zajęcia te ułatwić mają studiowanie przedmiotów ilościowych na poziomie akademickim. Początkowo uczelnia przewidziała 300 miejsc dla osób, które czuły potrzebę pogłębienia swojej wiedzy z dziedziny matematyki. Jak się jednak okazało, nie wszystkie przygotowane miejsca zostały zapełnione. Kwalifikacja chętnych odbywała się przez Internet na podstawie wyników z przygotowanego e-testu. Przyjęci na kurs studenci podzieleni zostali na kilka około dwudzie-
stoosobowych grup, które realizują ten sam zakres materiału, przewidzianego na 45 godzin zajęć. Zajęcia odbywają się w każdy weekend, począwszy od września, do listopada i zazwyczaj trwają cztery godziny. W przypadku studiujących w trybie stacjonarnym kurs stanowi częściowo dobrą powtórkę materiału z matematyki realizowanego w programie szkoły średniej. Podczas zajęć przerabiane są kolejno: zbiory, przekształcenia algebraiczne, funkcje, ciągi, granice funkcji, pochodne funkcji oraz elementy rachunku prawdopodobieństwa. Program przygotowany dla studentów studiów magisterskich będących uczestnikami kursu zawiera m.in. przygotowanie z zakresu: rachunku różniczkowego, funkcji jednej zmiennej, rachunku całkowego, rachunku macierzowego, elementów analizy funkcji wielu zmiennych oraz wprowadzenia do rachunku prawdopodobieństwa. Kurs dla studium licencjackiego jest skie-
rowany w głównej mierze do osób, które nie opanowały w pełni materiału matematyki na poziomie liceum. Przygotowane zagadnienia mogą zainteresować jednak także tych, którym matura poszła świetnie, lecz pragną pogłębić zdobytą dotychczas wiedzę. Ciekawymi tematami dla takich studentów mogą wydać się jednak tylko te ostatnie, które z racji ciągłego zmniejszania zakresu materiału realizowanego w liceach, nie we wszystkich szkołach średnich zostały przerobione. Frekwencja na zajęciach jest bardzo wysoka, mimo dość niedogodnego, weekendowego terminu. Trudno jednak stwierdzić jednoznacznie, czy byłaby ona na takim samym poziomie, gdyby nie kara za rezygnację z zajęć w wysokości 300 zł. Pierwsza edycja kursów wyrównawczych z matematyki rozpoczyna się już w bieżącym miesiącu.
student vs biurokracja
Petent na Uczelni Jak wygl¹da droga absolwenta studiów I stopnia w SGH, który chce tu kontynuowaæ naukê na studiach magisterskich? Jakie trudnoœci piêtrz¹ siê przed nim i przede wszystkim - czy niemo¿liwym jest ich unikniêcie przez
W
yobraźmy sobie, że Szkoła Główna Handlowa w Warszawie jest jedną z wielu firm sektora usług, z jakimi mamy do czynienia na co dzień. Rozważmy odpowiedź na kilka hipotetycznych pytań.
Rozliczenie z obiegówki
Co można sądzić o przedsiębiorstwie, które w celu zmniejszenia sobie ilości pracy przerzuca na klientów swoje obowiązki, takie jak na przykład wymiana danych pomiędzy różnymi działami znajdującymi się w tym samym budynku? Ciężko wyobrazić sobie, aby taka firma miała jakiekolwiek szanse przetrwania na konkurencyjnym
12
rynku. Podobna sytuacja tymczasem ma miejsce od lat w SGH. Kończąc studia licencjackie, każdy student otrzymuje tzw. obiegówkę, która służy do zebrania kompletu potwierdzeń rozliczenia z poszczególnymi jednostkami Uczelni w celu uzyskania absolutorium. Żelaznym punktem każdej obiegówki jest biblioteka. Niestety godziny jej otwarcia nie sprzyjają zapominalskim studentom, którzy próbują w ostatniej chwili dopełnić wszystkich formalności związanych z ukończeniem studiów. Czy jednak naprawdę konieczne jest wzywanie ponad tysiąca osób w celu wyegzekwowania zwrotu książek od niewielkiego odsetka wszystkich kończących studia?
fot. Paweł Karski
MICHAŁ KOWALCZUK
MAGIEL
Byłoby znacznie lepiej wyznaczyć ostateczny termin ich oddania, ustalić zalegające z tym osoby i tylko od nich wymagać dodatkowych zaświadczeń. Z kolei w Samorządzie Studenckim i CWFiS otrzymanie potrzebnego potwierdzenia następuje bez jakiegokolwiek sprawdzenia, czy dany student z czymś zalega, co sugeruje, że jest to jedynie zbędna biurokracja. Inaczej ma się sprawa w bibliotece CNJO. Jej pracownik musi sprawdzić, czy dany absolwent nie widnieje przypadkiem na dość krótkiej „czarnej liście”. Niestety, aby namierzyć zalegających z czymś studentów, wizytę w bibliotece CNJO musi złożyć ponownie ponad tysiąc osób. Problem logistyczny
Czy w warunkach wolnorynkowych swoją pozycję utrzymałaby firma, która żąda od swoich kontrahentów, aby ci odebrali z jej siedziby dokumenty dotyczące zawartych transakcji, a następnie przekazali je jej siostrzanej spółce w mało dogodnym dla nich terminie? TymczasemSzkoła Główna Handlowa wymaga od absolwentów studiów licencjackich aplikujących na studia magisterskie odebrania dyplomu ukończenia studiów w jednym dziekanacie, a następnie złożenia go po drugiej stronie tego samego budynku. Szansę na zakwalifikowanie się na studia II stopnia mają jedynie studenci, którzy terminowo odbiorą i złożą wszystkie dokumenty. Jednak duża część studentów w trakcie wakacji pracuje i nie jest w stanie tego zrobić w wyznaczonych godzinach. Dlatego, gdy zbliżał się ostateczny termin odbioru dyplomów, Dziekanat Studium Licencjackiego przeżywał prawdziwe oblężenie. Co więcej, było to spowodowane głównie tym, że w tych dniach szansa ich otrzymania istniała jedynie przez godzinę dziennie. Cztery dni
Pewnego razu odbierano dyplomy, stojąc jak zwykle w kolejce. Większość oczekujących przyszła punktualnie, zakładając możliwe komplikacje lub opóźnienia. Kiedy minęła wyznaczona godzina i dobiegł czas zamknięcia pokoju, przed jego drzwiami pozostało jedynie kilka ostatnich osób. Wśród nich znaleźli się także absolwenci, którzy przyjechali do Warszawy tego dnia specjalnie po to, aby odebrać swój dyplom. Na nic się jednak zdały ich błagania i prośby. O przewidzianej godzinie pokój zamknięto. Czy bank, który wyznacza w czasie wakacji tylko 4 dni, w czasie których można zało-
paŸdziernik 2010
żyć w nim konto, mimo że jego oddziały działają prawie całe wakacje, utrzymałby przy sobie swoich klientów? Tymczasem w SGH student, który dostał się na studia magisterskie, rekrutując się ze średniej, wiedział o tym fakcie już od 11 maja. Chcąc złożyć dokumenty zaraz po swojej obronie pracy licencjackiej w lipcu albo nawet w sierpniu, nie miał na to żadnych szans. Decyzją Dziekanatu Studium Magisterskiego składanie dokumentów odbywało się tylko przez 4 dni. Informacja, które to dokładnie będą dni, nie została jednak podana z oczekiwanym wyprzedzeniem. Osobom, które miały już w tym czasie jakieś plany, pozostała jedynie opcja przekazania dokumentów i pełnomocnictwa zaufanej osobie, a następnie pełne niepokoju oczekiwanie, czy składane dokumenty nie zostaną przypadkiem odrzucone z powodu jakichś uchybień formalnych. Chaos informacyjny
uczelnia
fot. Paweł Karski
Student vs biurokracja
Co można pomyśleć o firmie, która informuje swoich klientów o ważnych sprawach w ostatniej chwili, często poprzez nieoficjalne kanały informacji, podając informacje, które wywracają do góry nogami ich wcześniejsze plany? Tradycyjnie we wrześniu w SGH odbyły się semestralne deklaracje przedmiotów, również dla nowych studentów przyjętych na studia magisterskie. W związku z tym, że sama rekrutacja przeciągała się, gdy trwała już pierwsza tura oświadczeń semestralnych, dopuszczono ich dopiero do drugiego etapu wyboru przedmiotów. Dokładne terminy i zasady przebiegu deklaracji podano w ostatniej chwili. Studenci byli więc niezmiernie zdziwieni faktem, że mogą wybierać jedynie przedmioty obligatoryjne, trzy ekonomie oraz jeden wskazany przedmiot kierunkowy, mimo że część z nich miała wcześniej zupełnie inne plany. Panika sięgnęła szczytu, gdy zapisując się na przedmioty na zasadzie „kto pierwszy ten lepszy”, okazało się, że w większości grup zajęciowych nie ma już w ogóle miejsc, co na szczęście uległo później zmianie. Z powodu całego zamieszania nawet absolwenci UW realizujący studia magisterskie
w SGH, którzy wcześniej niejednokrotnie narzekali na używany na Uniwersytecie system USOS, byli zaskoczeni panującym na Uczelni bałaganem i chaosem informacyjnym. Na szczęście w etapie korekt ma być dostępna opcja dopisywania się do innych przedmiotów. Szkoda jednak, że informacja ta pojawiła się zbyt późno, aby zaoszczędzić niepotrzebnych, negatywnych emocji. Media a SGH
Przy okazji deklaracji przedmiotów potwierdziło się także po raz kolejny, że źródłem najbardziej aktualnych informacji dotyczących decyzji i pomysłów władz jest forum znanego portalu społecznościowego. Inną, dość popularną w ostatnim czasie platformą informowania studentów SGH i ich komunikowania się z Uczelnią jest stacja TVN Warszawa oraz kilka popularnych portali internetowych. Wydaje się jednak, że zarówno studenci, jak i władze naszej szkoły woleliby, aby jakiekolwiek wzmianki na temat Szkoły Głównej Handlowej pojawiały się w zupełnie innym kontekście.
13
uczelnia
relacja z pierwszej Studenckiej Konferencji M³odych Ekonomistów
Praca dyplomowa - wersja zaawansowana Student potrafi, to wie ka¿dy. Nie ka¿dy jednak zdaje sobie sprawê, jak wielki potencja³ skrywaj¹ niektórzy studenci SGH. Dziêki pomys³owi zorganizowania Studenckiej Konferencji M³odych Ekonomistów, mo¿na siê by³o o tym przekonaæ.
W
murach Szkoły Głównej Handlowej w sobotę, 17 lipca 2010 roku odbyła się I Studencka Konferencja Młodych Ekonomistów, zorganizowana przez Zakład Wspomagania i Analizy Decyzji (ZWiAD), we współpracy z Instytutem Problemów Współczesnej Cywilizacji im. M. Dietricha oraz Fundacją Mobile Open Society through Wireless Technology (MOST). Patronat nad przedsięwzięciem, które w tym roku odbyło się pod hasłem „Gospodarka, edukacja, technologia”, objęła Pani Dziekan Studium Licencjackiego prof. dr hab. Grażyna Wojtkowska-Łodej, zaś finansowego wsparcia w przygotowaniu części prezentowanych wyników udzieliła Fundacja na rzecz Nauki Polskiej w ramach subsydium Mistrz. Głównym celem konferencji było udokumentowanie współpracy studentów i pracowników SGH w projektach naukowych oraz zaznaczenie obecności problematyki naukowej w pracach dyplomowych, co odpowiada nowoczesnym trendom w kształceniu ekonomistów i menedżerów. Doświadczeni w podobnych przedsięwzięciach organizatorzy chcieli pokazać, że wizerunek SGH nie odpowiada etykiecie uczelni zawodowej, maszynowo produkującej znikomej wartości prace dyplomowe. Chcieli też, by ich inicjatywa stała się pewną tradycją. Dzisiaj wiemy już, że rozpoczęły się przygotowania do kolejnej edycji konferencji w roku 2011. Rokrocznie na każdej uczelni powstaje mnóstwo prac dyplomowych. Z nielicznymi wyjątkami, poza archiwum, zajmują one zwykle co najwyżej zaszczytne miejsce na półce autora. Konferencja stała się platformą, która umożliwiła młodym naukowcom i przyszłym profesjonalistom zaprezentowanie swoich
osiągnięć. W trakcie dwóch sesji plenarnych i czterech równolegle prowadzonych sesji tematycznych referaty wygłosiło ponad 20 świeżo upieczonych absolwentów z dyplomem licencjackim. Oprócz nich udział w konferencji wzięli doktoranci i kadra profesorska ZWiADu. Na sesjach plenarnych przedstawiono wyniki badań dotyczących dylematów publicznego i prywatnego finansowania edukacji, decyzji edukacyjnych oraz modelowania ścieżek ewolucji gospodarek. Zgłoszono propozycje referatów z różnych kierunków studiów, a co za tym idzie z różnorodnych dziedzin. – Mieliśmy okazję wysłuchać prelekcji stricte ekonomicznych, najrozmaitszych wyników badań ilościowych, demograficznych oraz z zakresu finansów publicznych – mówi Ania Jaworska z Komitetu Organizacyjnego I SKME. Zgłoszone referaty zostały podzielone na cztery kategorie: państwo w gospodarce, modele decyzyjne, cykl koniunkturalny i wzrost gospodarczy oraz ekonomia rodziny. – Dobór referatów i wyznaczenie spójnych bloków tematycznych były nas bardzo ważne – stwierdza Michał Kobielarz – było to możliwe dzięki dużemu zainteresowaniu, z jakim spotkała się idea konferencji, pomimo wakacyjnego terminu. Udział w konferencji był wspaniałą okazją do poznania studentów zainteresowanych zastosowaniami ekonomii w szeroko zakrojonych badaniach społecznych, a z którymi nie udało się zaprzyjaźnić w trakcie studiów licencjackich – docenia Kuba, jeden z uczestników. – Wydaje mi się bardzo istotne, że uczestnicy mieli okazję do prowadzenia inspirujących rozmów w trakcie dyskusji, przerw i spontanicznie zorganizowanego spotkania po konferencji, które zdaje się czasowo przekroczyło oficjalne obrady plenarne – wspomina profesor Tomasz Szapiro, kierow-
fot. Jakub Mućk
KAJA BIAŁOWĄS KRZYSZTOF KALISIAK MAŁGORZATA SZREDER
nik ZWiAD-u. Konferencja została zorganizowana zgodnie z profesjonalnymi standardami – strona internetowa, internetowe zgłoszenia referatów, recenzje abstraktów i wykorzystanie prac dyplomowych, które wcześniej były recenzowane, gwarantowały przemyślany dobór treści wystąpień. – Dzięki konferencji miałem możliwość przedstawienia wyników mojej pracy, co dało mi dużo satysfakcji i wzmocniło wiarę w siebie – podsumowuje Paweł Dudko.
fot. Jakub Mućk
Komitet Programowy prof. Tomasz Borecki, IPWC prof. Mieczysław Muraszkiewicz, MOST prof. Tomasz Szapiro, SGH, IE, ZWiAD
14
Komitet Organizacyjny prof. Tomasz Kuszewski – Przewodniczący Anna Rek – Sekretarz mgr Przemysław Szufel – Sekretarz Kaja Białowąs Anna Jaworska Krzysztof Kalisiak Michał Kobielarz Małgorzata Szreder
MAGIEL
kursy przygotowawcze do egzaminu na magisterkê
Kurs na magisterkę!
uczelnia
Z myœl¹ o studentach aplikuj¹cych na studia II stopnia Dzia³ Nauczania ponownie przygotowa³ ofertê kursów z wiedzy o gospodarce. MAGIEL zebra³ dla Was naistotniejsze informacje i opnie na ich temat. ALEKSANDRA TRACZYK
P
omysł zorganizowania testów dla absolwentów studiów licencjackich został wysunięty przez Dziekan Studium Magisterskiego, dr hab. Joannę Plebaniak. Idea ta powstała, aby dać większe szanse zwłaszcza tym studentom, którzy ukończyli uprzednio kierunki niezwiązane z ekonomią, jednak pragną rozpocząć studia magisterskie w SGH. Koszt kursu obejmującego 58 godzin zajęć wynosi 609 zł. – W przeliczeniu na 1 godzinę cena zajęć to koszt rzędu niewiele ponad 10 zł. W obecnych realiach jest to więc naprawdę niewiele – komentuje Kierownik Działu Nauczania, Bogumiła Lubaszewska. Zakres realizowanego materiału obejmuje zagadnienia z historii gospodarczej, geografii ekonomicznej, mikroekonomii, makroekonomii, podstaw zarządzania, polityki gospodarczej, integracji europejskiej i międzynarodowych stosunków gospodarczych. Wszystkie miejsca przewidziane na zimową edycję kursu są już zajęte. – Wykłady przygotowawcze do egzaminu cieszą się rokrocznie niesłabnącą popularnością. Do tej pory zgłaszało się nawet do 200 chętnych na semestr. W tym roku jest nieco mniej studentów, jednak zanotowaliśmy wzrost liczby absolwentów SGH decydujących się na taką formę powtórki przed egzaminem – informuje Kierownik Działu Nauczania. Obecnie 80 proc. wszystkich zadań testowych dotyczy wiedzy o gospodarce, lecz od przyszłego roku na egzaminie nie znajdą się już pytania ze znajomości języka. Kurs ma na celu przyswojenie podstawowych dla każdego studenta kierunku ekonomicznego faktów i wiadomości, które są niezbędne w procesie nauki na studiach II stopnia w SGH. Wszystkie zajęcia są przygotowywane i prowadzone przez pracowników naszej Uczelni. W tej edycji przedmiot historia gospodarcza prowadzi m.in. prof. Morawski, zaś wykłady z makroekonomii prof. Kurowski. – Kurs jest tylko pewnym wprowadzeniem do tematu, nie powinien być jednak traktowany jako jedyne źródło wiedzy do egzaminów na studia magisterskie. Studenci rekrutujący się na studia II stopnia otrzymują spis literatury obowiązującej ich do testu. Nasze zajęcia mają uzupełniać wiedzę nabytą z tych podręczników oraz dawać możliwość rozwiania wszelkich wątpliwości rodzących się podczas lektury zalecanych tekstów – dodaje Kierownik Działu Nauczania. – Chodziłem na zimową edycję kursu przed egzaminami. Jestem co prawda absolwentem SGH, jednak miałem niewiele czasu na naukę przed testami. Potrzebowałem wiedzy w maksymalnie skondensowanej formie, zwłaszcza że w moim przypadku była to głównie powtórka materiału, którego uczyłem się już wcześniej
paŸdziernik 2010
– stwierdza Damian, student I roku studiów magisterskich. Mimo zalet dostrzeganych przez wielu studentów, są i tacy, którzy podchodzą do pomysłu sceptycznie. – Kurs przygotowawczy może się faktycznie przydać absolwentom innych kierunków, ale dla
osoby, która ma dyplom licencjata SGH takie zajęcia są zwykłą stratą czasu. Cena może faktycznie wydaje się niewygórowana, ale jest to płacenie za wiedzę, którą już wcześniej zdobyłam za darmo – komentuje Kasia, studentka III roku studiów licencjackich.
REKLAMA
uczelnia organizacje
program wymiany studenckiej w Kanadzie
Interparse Kanada, Kanada, bolszewików nie nada! - to cytat oczywiœcie z Rysia. Dziœ niczego o bolszewikach nie bêdzie, o Rysiu te¿ nie, bo jedni kochaj¹ go bezkompromisowo, zaœ inni uwa¿aj¹ za filmowy kwas i mocno nieudan¹ próbê nakrêcenia filmu niczym z czasów, kiedy trawa by³a bardziej zielona w czasach, gdy zielona ju¿ nie jest. Bêdzie wiêc o Kanadzie. CENTRUM ROZWOJU PROGRAMÓW MIĘDZYNARODOWYCH
Pieniędze? No problem!
Informacje ogólne są jakieś takie suche, dlatego uściślę: styczeń-kwiecień, malutkie miasteczko Antigonish, NS, STFX University. Populacja mieszkańców liczy tam jedynie 8 tys. z czego połowa to studenci. Ważnym jest jednak fakt, iż wymiana jest hojnie sponsorowana przez UE, dlatego kwestie finansowe z kolumny problemy można wykreślić grubą kreską już na starcie. Co jednak oznacza „hojnie”? Ile?! Tak więc, pieniędzy jest na tyle dużo, że do wyjazdu, przy odrobinie organizacji, nie dokłada się prawie nic lub w ogóle nic. I na tym można by kwestię finansową zakończyć, bo przecież jest jeszcze tyle ciekawszych tematów do opisania.
w przedsięwzięciu wychodzącym z uczelnianej ławy do biznesu tzw. stosowanego albo jak kto woli – biznesu naprawdę, a nie na niby. Szkoła życia
Samo studiowanie na prowincji kraju imigrantów to już szkoła, jednak nie w znaczeniu budynku, lecz w aspekcie edukacyjnym. Szkoła różnych rzeczy, od poczucia lokalnej wspólnoty (jedyny lokalny coffee house z prawdziwego zdarzenia potrafi zamknąć się w środku tygodnia z wywieszonymi na szybach kartkami z napisem It’s a boy!), do prawdziwego społeczeństwa obywatelskiego (mieszkańcy, zwyczajni ludzie, spotykają się co jakiś czas wieczorami na uczelni, aby podyskutować o tym, co się dzieje na świecie, np. o konflikcie
Wyjazd edukacyjny
Wyjazd, poza tym, że każdy pobyt zagraniczny niesamowicie poszerza horyzonty i instaluje na pewien czas w międzynarodowym środowisku ludzi ta wymiana jednak daje jednak coś więcej. Oprócz zaliczania przedmiotów na uczelni, w Kanadzie należy także przygotować rozpoznanie rynku dla polskiej firmy zainteresowanej wprowadzeniem do tamtejszego obiegu swoich produktów. Zadanie to jest o tyle interesujące, co momentami stanowiące spore wyzwanie. Ale przecież to nic nowego dla studenta SGH, którego jedną z głównych cech jest umiejętność radzenia sobie w podbramkowych sytuacjach tak, aby wyjść z nich obronną ręką. Jest to niemałe wyzwanie o tyle, że z małego miasteczka zakopanego w śniegu czasem trudno nawizać kontakt z kanadyjskimi przedsiębiorstwami. Na miejscu jednak są zawsze miejscowi studenci i kadra profesorska, która chętnie udziela wszelkiej pomocy. Warto pomyśleć więc i o tym, rozwżając udział w wymianie zagranicznej. Tym bardziej, że jest to udział
16
świata zewnętrzneg zbliżają ludzi. Naprawdę warto doświadczyć tego osobiście. Nie tylko nauka
Poza tym Kanada to wielkie przestrzenie i piękna, dzika przyroda, do której szybko nabiera się ogromnego szacunku. Bo kto nie studiował wśród malutkich domków i kilometrów zasp śniegu ni razu, ten… powinien po prostu tego spróbować! Kto nigdy nie był na meczu hokeja z prawdziwego zdarzenia, także mógłby chociaż raz zobaczyć tę grę z bliska. Trzeba tylko dodać że, jeśli to możliwe, najlepszą opcją jest poznawanie Kanady w okresie letnim lub jesienią. Warto ze wszech miar, bo gdy znika już śnieg, wszystko wydaje się jeszcze piękniejsze. Przede wszystkim - jest też ciepło. Wówczas pójście na barbecue party jest niepisaną zasadą, podobnie jak spróbowanie przysmaku lokalnej kuchni, czyli homara gotowanego żywcem. Podczas takiej wymiany generalnie można odkryć smaki jedzenia na nowo. graf. Maciej SImm
A
konkretnie, o wymianie w Kanadzie! Mnie przytrafił się zimowy, słowo kluczowe w tym wypadku, semestr nad Atlantykiem.
Fakty, fakty
palestyńsko-izraelskim. Nie są to jednak rozmowy laików, oni naprawdę wiedzą, o czym mówią. Dobrym przykładem na to może być chociażby Yossi Olmert (tak, przyjechał osobiście), którego argumenty w merytorycznej i rzeczowej dyskusji zostaly z łatwością przebite. Zresztą owo poczucie wspólnoty lokalnej i obowiązku wspierania siebie nawzajem bardzo wyraźnie widać na przykładach choćby takich organizacji jak miejski (miasteczkowy) oraz uniwersytecki bank żywności czy sklepów z używaną odzieżą i meblami. Podobnych organizacji jest w ośmiotysięcznym Antigonish chyba z dziesięć! Ich mnogość może być skutkiem srogich zim, które wobec izolacji od
No dobrze, czyli z grubsza – warto, warto, warto! Ale, o jaką właściwie wymianę chodzi? Odpowiedź brzmi oczywiście: INTERPARSE. Zapewne wielu skrót ten nie mówi jeszcze wiele. Warto jednak to zmienić. INTERPARSE to program cyklicznych, corocznych wymian zagranicznych studentów dwóch uczelni, częściowo sponsorowany. W chwili obecnej jest on rozpisany na trzy lata oraz finansowany w całości ze środków wspólnotowych programu współpracy europejsko-kanadyjskiej. W założeniu projekt trwać ma jedynie trzy lata, jednak nic nie stoi na przeszkodzie, aby nie podjąć próby jego kontynuacji. Wszystko zależy od studentów, ich zainteresowania i chęci skorzystania z korzyści, jakie ze sobą niesie. Moim zadaniem, z takiej szansy powinno się korzystać. Można się rozwinąć, sporo przeżyć i nauczyć się oraz poznać kulturę innego państwa. Cóż, pozostaje mi wię tylko zakończyć to we właściwy sposób - naprawdę polecam!
MAGIEL
organizacje Artyku³ firmy:
I uczelnia
Artyku³ firmy:
Warsztaty Fotomodelingu „Studio M” zaprasza na nową edycję „Ogólnopolskich Warsztatów Fotomodelingu”! Tym razem stworzyliśmy program „Be Beautiful” skierowany do wszystkich kobiet! Bez wyjątków! W ramach Ogólnopolskich Warsztatów Fotomodelingu stworzyliśmy program „Be Beautiful” skierowany do wszystkich kobiet – bez wyjątków. To program nie tylko dla kobiet, które wiążą swoją przyszłość z modelingiem, to program dla wszystkich kobiet, które chcą być piękne każdego dnia! „Be Beautiful” to zaznajomienie się z branżą, zdobycie wiedzy oraz doświadczenia, ale także wspaniale spędzony weekend, podczas którego każda kobieta poczuje się jeszcze piękniejsza. Uczymy odpowiedniego dobierania makijażu, dbania o cerę, plastyki ruchu, kształtowania i zachowania pięknej sylwetki, dobieramy indywidualnie dietę oraz kształtujemy w kobietach świadomość własnego ciała. Podczas edycji „Be Beautiful” wydobędziemy z
Ciebie indywidualne piękno i nauczymy jak stać się prawdziwą modelką! Chciałabyś zmienić coś w swoim życiu? Chcesz być piękna każdego dnia? Marzysz o perfekcyjnym wyglądzie? Zapisz się na warsztaty! Ogólnopolskie Warsztaty Fotomodelingu edycja „Be Beautiful” odbędzie się 7 listopada 2010r. w klubie Dziekanat 161 ul. Nowoursynowska 161 (kampus SGGW) Warszawa Więcej informacji: www.warsztatyfotomodelingu.pl Wszelkie pytania prosimy kierować na adres: info@warsztatyfotomodelingu.pl
Artyku³ firmy:
Artyku³ firmy:
Ludzie z Marsa... prowadzą szkolenia!
Kolejna edycja Experience PwC
Już kolejny rok z rzędu Mars Polska zaprasza studentów z całej Polski na Akademię Wiedzy Praktycznej. Jest to cykl bezpłatnych szkoleń i warsztatów prowadzonych przez doświadczonych managerów, którzy w przystępny sposób zapoznają uczestników z bardziej praktyczną stroną biznesu. Tegoroczne szkolenia, które będą miały miejsce na przełomie listopada i grudnia, adresowane są do osób zainteresowanych tematyką: HR, Marketingu, Category Managment, CSR, Logistyki i Sprzedaży. Specjaliści z Mars podczas tegorocznej AWP odwiedzą kilkanaście uczelni w całej Polsce zawitają także w SGH, 16 i 18 listopada, oferując naszym studentom szkolenia z zakresu Trade Marketingu oraz CSR’u. Dlaczego warto się zapisać? Akademia Wiedzy Praktycznej to szczególna okazja do zmierzenia się z prawdziwymi case’ami o różnorodnej tematyce. Uczestnik, oprócz poszerzenia swojej praktycznej wiedzy z danego tematu, otrzymuje również imienny certyfikat ukończenia szkolenia. Co więcej, ma możliwość spotkania i rozmowy z ekspertami w dziedzinie biznesu, a wszystko to bezpłatnie i na swojej uczelni! Zapisy na szkolenia razem ze szczegółowymi informacjami na temat godzin i miejsca, ruszają już 1 listopada na stronie www.marskariera. pl ! Serdecznie zapraszamy do zapisów i uprzedzamy, iż o możliwości wzięcia udziału w AWP decyduje kolejność zgłoszeń!
paŸdziernik 2010
Weź udział w VI edycji konkursu Experience PwC i sprawdź, co dla Ciebie przygotowaliśmy! Experience PwC jest interaktywnym konkursem, przeznaczonym dla studentów III roku studiów licencjackich, III, IV i V roku jednolitych studiów magisterskich, I i II roku studiów magisterskich uzupełniających oraz absolwentów uczelni wyższych, zainteresowanych tematyką finansów, rachunkowości lub prawa podatkowego. Każdy z trzech etapów Experience PwC pozwala uczestnikom sprawdzić się w roli audytorów lub doradców oraz poznać specyfikę branży konsultingowej. Jest to doskonała okazja, by wykorzystać zdobytą wiedzę w praktyce, zmierzyć się z ciekawymi zadaniami oraz poszerzyć grono znajomych. Pierwszy etap konkursu to test on-line z wybranego przez uczestnika obszaru: audytu, doradztwa podatkowego lub doradztwa finansowego. Osoby, które prześlą poprawne odpowiedzi zostaną zaproszone do rozwiązania case study on-line, dotyczącego dziedziny wybranej w czasie rozwiązywania testu. Grupa autorów trzydziestu najlepszych rozwiązań weźmie udział w ostatnim etapie Experience PwC, czyli Konferencji Finałowej. Zmierzą się oni z interaktywnym studium przypadku, w którym niezbędne będzie wykazanie się wiedzą oraz umiejętnościami organizacji pracy, komunikacji, negocjacji i współpracy zespołowej. To jednak nie wszystko! Konferencja Finałowa to również czas spędzony na dobrej zabawie!
Zostań gwiazdą podatków – weź udział w czwartej edycji konkursu Taxand Challenge. Już 29 listopada rozpoczną się eliminacje do czwartej edycji konkursu Taxand Challenge. Wszystkich studentów i młodych absolwentów zainteresowanych udziałem w konkursie, zachęcamy do logowania się na stronie konkursu już od 18 października. Tym razem konkurs podzielony zostanie na trzy etapy. Finał z udziałem 8 najlepszych uczestników odbędzie się 22 stycznia w Wojewódzkim Sądzie Administracyjnym w Warszawie. Na zwycięzców czekają bardzo atrakcyjne nagrody, m.in. miesięczny staż w jednym z biur Taxand (we Francji, USA lub Indiach). Szukaj informacji o konkursie na swojej uczelni oraz na Facebooku. Zarejestruj się i podejmij wyzwanie!
Do tej pory w konkursie wyłoniliśmy ponad 50 laureatów, którzy zostali nagrodzeni praktykami w naszej firmie. Część z nich otrzymała od nas ofertę stałej pracy, rozpoczynając w ten sposób swoją karierę w PwC. Poza praktykami w PwC wśród nagród czekających na najlepszych znajdziesz m.in. wycieczkę zagraniczną, kursy językowe oraz zestawy publikacji. „Czy warto zawalczyć w Experience PwC? Jasne, że tak! Jeżeli chcesz się rozwijać w kierunku usług doradczych, to docenisz nawet możliwość rozwiązania profesjonalnie przygotowanego case’a na etapie on-line, a później jest tylko lepiej - doświadczenie, nowi znajomi, a dla najlepszych nagrody i praktyki. Gorąco polecam!” Mariusz, laureat głównej nagrody indywidualnej V edycji konkursu Experience PwC. Kalendarz tegorocznej edycji Experience PwC: • 4 października – start konkursu, • 1 listopada – termin rejestracji i nadsyłania rozwiązań testów on-line, • 27 listopada – termin nadsyłania rozwiązań case’ów on-line, • 10 - 12 grudnia – Konferencja Finałowa. Więcej informacji o konkursie oraz test online znajdziesz na www.experiencepwc.pl Partnerzy konkursu: Empik School, Wydawnictwo Naukowe PWN Patroni medialni: Eurostudent, Forward, Kariera.com.pl, Magiel, Manko, Students.pl
17
uczelnia l
organizacje
Artyku³ organizacji
Artyku³ organizacji
Igrzyska Kół Naukowych W dniach 12-13 maja 2010 odbyły się w SGH Igrzyska Kół Naukowych, organizowane przez SKN Zarządzania w Sporcie. Wyniki IKN zostały oficjalnie ogłoszone na zakończeniu Dni Sportu. Najlepsze trzy organizacje otrzymały nagrody i puchary. Wystartowało 19 organizacji, zawody zostały rozegrane w ośmiu konkurencjach. Biegi na 400m z powodu ulewy nie odbyły się. Pierwsza piątka w klasyfikacji generalnej wszystkich dyscyplin:
1. ZPiT: 69 pkt, 8 konkurencji 2. Samorząd Studentów: 65 pkt, 7 konkurencji 3. SKN Finansów Międzynarodowych: 56 pkt, 8 konkurencji 4. SKN Konsultingu: 41 pkt, 6 konkurencji 5. SKN Badań Marketingowych: 34 pkt, 3 konkurencje Wyniki w poszczególnych dyscyplinach:
Piłka nożna: 1. SKN Life Style 2. SKN Analiz Ekonomicznych 3. ZSP Siatkówka: 1. SKN Badań Marketingowych 2. SS 3. ZPiT
Pływanie - sztafeta: 1. SS 2. SKN Finansów Międzynarodowych 3. SKN Konsultingu Pływanie kobiet: 1. Martyna Mrzygłód, SKN Konsultingu 2. Martyna Izdebska-Tran, SKN Finansów Międzynarodowych 3. Aleksandra Pacholik, SKN Badań Marketingowych Pływanie mężczyzn: 1. Adam Gawęda, SS 2. Paweł Nawrol, SKN Analiz Ekonomicznych 3. Tomasz Hoffman, ZPiT Biegi - sztafeta: 1. ZPiT 2. SKN Biznesu Międzynarodowego 3. Klub Inwestora Biegi 800m mężczyzn: 1. Paweł Woźniak, SKN Konsultingu 2. Adam Gawęda, SS 3. Michał Bors, Magiel Biegi 800m kobiet: 1. Patrycja Jakimczyk, SKN Biznesu Międzynarodowego 2. Aleksandra Pacholik, SKN Badań Marketingowych 3. Martyna Izdebska-Tran, SKN Finansów Międzynarodowych
18
Artyku³ organizacji
Rekord Guinnessa
Back 2 School Back 2 School - wejdź do gry! czyli… Tak się bawi, tak się bawi, SGH!!!
Londyn: Zespół Pieśni i Tańca Szkoły Głównej w Warszawie uczestniczył w biciu rekordu Guinnessa
6 października zgodnie z tradycją odbyła się długo wyczekiwana, kultowa i legendarna, pierwsza i nie ostania, prawdziwie esgiehowa impreza Back 2 School! We wspaniałym stylu zaczęliśmy wszyscy razem nowy rok akademicki! Spotkaliśmy się znów w klubowej atmosferze, by w najlepszy sposób wrócić do szybkiego tempa i klimatu uczelnianego życia. Dla naszych kolegów i koleżanek z pierwszego roku była to pierwsza, wspaniała okazja na świetną integrację i poczucie klimatu imprez w SGH.
Dwunastego września b.r. w Dokach Świętej Katarzyny, 300-osobowa, multinarodowa grupa pobiła rekord Guinnessa w ilości par tańczących poloneza poza granicami Polski. Inicjatorem i organizatorem wydarzenia była Polska Organizacja Turystyczna. Taniec, poprowadzony został przez 9 osobową reprezentację Zespołu Pieśni i Tańca SGH, która w strojach z okresu Księstwa Warszawskiego demonstrowała uczestnikom podstawowy krok poloneza.
Aby każdy czuł się doskonale na tej szczególnej imprezie, organizator przygotował cztery łączone kluby, w każdym inna muzyka, najlepsi DJe i występy gości specjalnych. Dzięki ściśle określonej liczbie biletów po raz pierwszy w historii udało się również zapewnić zabawę w pełni komfortowych warunkach. W nawiązaniu do hasła imprezy dla zmęczonych gorącym parkietem przygotowane były także rozgrywki pokerowe. Samorząd Studentów SGH pragnie podziękować wszystkim, którzy zaszczycili swoją obecnością imprezę i bez których nie było by tak dobrej zabawy! Z relacji świadków wiemy, że to był dobry melanż. A zatem nowy rok imprezo-akademicki możemy już oficjalnie uznać za otwarty!
Bicie rekordu Guinnessa było jedynie elementem większego projektu Chopin The Course, zorganizowanego przez Polską Organizacją Turystyczną w ramach kampanii Promujmy Polskę Razem! Na drodze konkursu dla studentów z całej Polski została wyłoniona załoga, która popłynęła w rejs po europejskich morzach żaglowcem Fryderyk Chopin. Wśród szczęśliwców znalazła się również grupa studentów naszej Alma Mater - 2 osoby z sekcji żeglarskiej oraz 10 osób z ZPiT SGH. Celem przedsięwzięcia była oczywiście promocja Polski za granicą oraz zachęcenie obcokrajowców do odwiedzenia naszego kraju. Szeroko zakrojona akcja promocyjna w portach obejmowała m.in. koncerty muzyki chopinowskiej, wieczorne widowiska, oprowadzanie turystów po pokładzie żaglowca oraz naukę poloneza prowadzoną przez członków ZPiT SGH. Dla studentów będących częścią załogi była to nie tylko okazja do przybliżenia innym polskiej kultury, ale też niezapomniana przygoda z żaglami na pełnym morzu.
Artyku³ firmy:
ConQuest Consulting Wiele dróg, jeden wybór – ConQuest Consulting! Poszukujemy studentów I – III roku studiów licencjackich - kreatywnych, przedsiębiorczych oraz posiadających umiejętności analityczne. By dowiedzieć się więcej odwiedź naszą stronę internetową www.conquest.pl. Na Twoje CV i list motywacyjny czekamy przez cały rok pod adresem: rekrutacja@conquest.pl
MAGIEL
czy warto sp³acaæ d³ugi?
polityka i gospodarka
Cięcia jak prozac
Deficyt finansów publicznych w tym roku siêgn¹³ 7,1 proc. PKB, przyczyniaj¹c siê do wzrostu i tak „groŸnie” ju¿ wygl¹daj¹cego, 50-procentowego d³ugu publicznego. Wra¿enie pog³êbiaj¹ inicjatywy w rodzaju Zegara d³ugu Polski, gdzie zmieniaj¹ce siê cyferki maj¹ przypominaæ o zbli¿aj¹cej siê smutnej nieuchronnoœci – ka¿dy kiedyœ musi sp³aciæ swoje zobowi¹zania. A jednak wbrew temu, co twierdz¹ dominuj¹cy w polskiej debacie eksperci ekonomiczni, deficyt i d³ug publiczny mog¹ byæ zjawiskami pozytywnymi, a nawet niezbêdnymi. Foto: Ida Strzelczyk
BARTOSZ OLESIŃSKI
W
Start długometru... Foto: Ida Strzelczyk ...cyferki się rozpędzają i po 30 min... Foto: Ida Strzelczyk
zasadzie należałoby oddać sprawiedliwość technokratom nawołującym do radykalnych cięć, gdyby chęć do gromadzenia oszczędności w gospodarce odpowiadała zamierzeniom odnośnie inwestycji. Zgodnie z mainstreamową myślą ekonomiczną odpowiadać za to miałby mechanizm stopy procentowej, która wyrównuje podaż oszczędności i popyt inwestorów, którzy chcą je wykorzystać. W rzeczywistości skłonność do inwestowania nie zależy tylko od stopy procentowej, ale także chociażby od atmosfery na rynku, niejednokrotnie zupełnie oderwanej od rzeczywistości. W sumie takie niedopasowanie może być błogosławieństwem, gdy zamierzenia odnośnie inwestycji przekraczają plany oszczędnościowe. Wtedy bank centralny inicjuje akcję kredytową, która umożliwi pokrycie nadmiarowych inwestycji – tak, żeby w pewnym sensie sfinansowały się same. Zła nierównowaga…
paŸdziernik 2010
...a po godzinie.
W przeliczeniu na mieszkańca pędzi trochę wolniej.
Foto: Ida Strzelczyk
Zwykle jednak mamy sytuację odwrotną: w gospodarce skłonność do oszczędzania staje się zbyt duża w porównaniu ze skłonnością do inwestowania. W skrajnych tego przypadkach media mówią o trzech plagach: niechęci konsumentów do konsumowania, niechęci banków do udzielania kredytów bądź o niechęci przedsiębiorców do brania kredytów. Zaczyna działać tzw. paradoks oszczędzania: wytwarza się luka popytowa – pieniądze zaoszczędzone w nadmiarze leżą odłogiem, przyczyniając się do kryzysu lub stagnacji. Przy okazji ostatniej depresji prym zaczęły wieść dwa sposoby unikania negatywnych skutków paradoksu oszczędzania.
19
polityka i gospodarka
czy warto sp³acaæ d³ugi?
Pierwszym jest generacja deficytu budżetowego, co oznacza emisję rządowych papierów wartościowych, które podmioty na rynku traktują jako doskonałą lokatę. Wbrew powszechnemu mniemaniu, coroczny deficyt nie jest jakimś brakiem, wyrwą w krajowych
to trafnie ujął Paul Krugman: (…) rządy miały pokazać swoją powagę przez zadawanie bólu samym sobie – niezależnie od tego, czy ból ten miał jakiekolwiek znaczenie dla palących problemów – ponieważ tylko tak mogły one odzyskać zaufanie rynków. Jedną z ofiar tego podejścia był Meksyk, który na początku lat 90. poddał się powyższej „cudownej
„(…) rz¹dy mia³y pokazaæ swoj¹ powagê przez zadawanie bólu samym sobie – niezale¿nie od tego, czy ból ten mia³ jakiekolwiek znaczenie dla pal¹cych problemów – poniewa¿ tylko tak mog³y one odzyskaæ zaufanie rynków.” finansach – są to po prostu nasze nieprzymusowo ulokowane środki, których nikt nam nie odbiera, ale które dzięki tej operacji zaczynają wreszcie działać, ożywiając gospodarkę. Rozważna polityka rządu uzyskuje przez to dodatkowe narzędzie, pozwalające na nakręcanie koniunktury i zmniejszenie bezrobocia. Niektórzy, nie zgadzając się na rosnący dług publiczny wynikający deficytu, stawiają na stymulację inwestycji poprzez politykę psychologiczną. Możemy usiłować poprawić „nastroje” na rynku. Według zwolenników ścisłej dyscypliny budżetowej już same tzw. „zdrowe finanse publiczne” gwarantują
terapii”. Władze postawiły tutaj na import kapitału, robiąc wszystko, żeby inwestorzy zagraniczni, zgodnie z obowiązującymi dogmatami, mieli się jak najlepiej – zrównoważyły budżet, wprowadziły stały kurs peso względem dolara… Oczywiście nie obyło się bez ogromnych wyrzeczeń dla samych Meksykanów. Nagroda okazała się mizerna – w latach 1990-1994 wzrost PKB osiągnął zaledwie 2,8 proc., przy średniej 1,3 proc. w bardzo trudnej dekadzie kryzysu zadłużeniowego lat 80. Jak się wkrótce okazało, peso było przewartościowane, co podkopało konkurencyjność meksykańskiej gospodar-
Sp³acenie d³ugu publicznego oznacza³oby przeniesienie œrodków od podatników do posiadaczy papierów wartoœciowych. W Polsce skupuje je g³ównie wielki kapita³, co przy jednym z najbardziej liniowych systemów podatkowych w Europie równa³oby siê transferowi bogactwa w rêce zamo¿nych grup spo³eczeñstwa.
pewność siebie biznesu i przyczyniają się do wzrostu inwestycji. …wymaga elektrowstrząsów!
Gorącym jej orędownikiem jest od dłuższego już czasu, z króciutką przerwą na początku recesji, Międzynarodowy Fundusz Walutowy, który nieszczęsnym beneficjentom swojej pomocy nakazuje raptowne doprowadzenie do równowagi budżetowej. Jak
20
ki i wywołało ciąg przyczynowo-skutkowy, który zakończył się nieudolną dewaluacją tej waluty. Inwestorzy szybko pokazali, że za nic mają poświęcenia w reformowaniu finansów publicznych, doprowadzając do 7-procentowego tąpnięcia meksykańskiego PKB w 1995 roku, co niemalże zniweczyło poprzedzający boom. Co jeszcze zabawniejsze, ci sami inwestorzy w popłochu zaczęli uderzać na oślep, zamykając linie kredytowe dla równie „rozsądnie i wzorowo” kierowanej Argentyny, co
także i to państwo wpędziło w kryzys, pomimo wcześniejszych bolesnych cięć. Niech nikogo nie zwiedzie odległość między tymi dwoma gospodarkami. Dla inwestorów liczy się to, że to ta sama Ameryka Łacińska. Pokazuje to bezsensowność grania na zaufanie międzynarodowego biznesu, który w swoich decyzjach często kieruje się wielkimi obszarami geograficznymi, co sprawia, że nawet najbardziej fanatycznie przeprowadzone reformy pozostają niezauważone. Jednak problem nieskuteczności zrównoważonego budżetu dotyczy nie tylko inwestorów zagranicznych, wszak często zależy nam, by to rodzime podmioty przestały „chomikować”. W tej dziedzinie dobrą lekcję dostała Japonia, gospodarka zbyt duża, by polegać na kapitale międzynarodowym, w czasie swojej „straconej dekady”. Przez całe lata 90. doświadczała ona ślimaczego wzrostu, zapoczątkowanego przez pęknięcie bańki giełdowej w 1989 roku. Od tego czasu Japończycy, w obawie o przyszłość, zaczęli oszczędzać ogromne ilości środków. Część została zebrana przez monstrualny dług publiczny, co zapobiegało recesji, aż do czasu, gdy premier Ryutaro Hashimoto postanowił zagrać na zaufaniu inwestorów, usiłując „uzdrowić finanse publiczne” w 1997 roku. Wtedy też Japonia doświadczyła pierwszej depresji ekonomicznej w swojej powojennej historii, dopiero 8 lat od pamiętnego giełdowego tąpnięcia. Jak się okazało, PKB musiał być dalej podtrzymywany przez wielki deficyt budżetowy aż do ożywienia w 2003 roku, kiedy też wzrósł eksport stymulowany przez gwałtowną deprecjację jena. Niebezpieczny dług?
Ekonomiści wciąż jednak wskazują na fakt, że nawet jeśli psychologiczny efekt zrównoważonego budżetu jest zbyt słaby, to pozytywne aspekty długu publicznego zostaną w przyszłości zniesione przez konieczność jego spłaty, co oznaczałoby zubażanie następnych pokoleń. Wystarczy jednak przypomnieć, że dług publiczny to lokata, a w przypadku Polski lokata w przeważającej części rodzimych środków. Z ok. 700-miliardowego długu naszego kraju tylko ok. 113 miliardów stanowi zobowiązania wobec zagranicznych wierzycieli. W efekcie, nawet jeśli chcielibyśmy spłacić nasz dług publiczny, oznaczałoby to przeniesienie środków od płatników podatków do posiadaczy papierów wartościowych w ramach jednej gospodarki. Oczywiście wiąże się z tym pewne niebezpieczeństwo – w naszym kraju papiery rządowe skupuje głównie wielki kapitał (przede wszystkim ze względu na ograniczenia wynikające z wielkich nominałów obligacji skarbowych), co przy jednym z najbardziej liniowych systemów podatkowych w Europie oznacza transfer bogactwa w ręce zamożnych grup społeczeństwa. Zgodnie z teorią postkeynesowską rozwiązaniem tego problemu mogłoby być opodatkowanie największych majątków, co w przyszłości pozwoliłoby uniknąć zduszenia działalności gospodarczej. Obecnie jednak nie jest to możliwe z przyczyn technicznych – nie jesteśmy w stanie monitorować majątków wystarczająco skutecznie. Innym zagrożeniem może być fakt, że
MAGIEL
czy warto sp³acaæ d³ugi? permanentny deficyt w końcu wywinduje stopę procentową papierów rządowych w taki sposób, że niemożliwa stanie się obsługa długu. Wpływ tego czynnika jest jednak zwykle przeceniany, szczególnie w kontekście skrajnych przypadków takich państw jak Grecja. Tutaj należy jednak wskazać na efekt psychologiczny takich wydarzeń, jak nagłe zwiększenie długu publicznego w świadomości inwestorów, ukrytego wcześniej dzięki malwersacjom banku Goldman Sachs. Odbiorcy długu w panice windują wtedy stopę procentową, co działa jak samospełniająca się przepowiednia, wywołując prawdziwy kryzys zadłużeniowy i wpędzając w recesję gospodarkę, która wcześniej całkiem nieźle radziła sobie z kryzysem. Zwykle mamy do czynienia z mniej ekstremalnymi sytuacjami permanentnych deficytów, które nie powodują nagłych fluktuacji długu publicznego. Klucz do zrozumienia tego aspektu stanowi wzrost gospodarczy, a także fakt, że państwo zwykle jest długowieczne i może po prostu rolować swoje zobowiązania. Oznacza to spłatę jednych papierów poprzez emisję
Nieuzasadnionym szaleñstwem by³oby d¹¿enie do trwa³ej równowagi bud¿etowej albo wrêcz wypracowywanie nadwy¿ki. Doprowadzi³oby to do powa¿nej recesji, której przecie¿ uda³o nam siê unikn¹æ w czasie obecnego kryzysu. do PKB). Dla 60-proc. maksimum konstytucyjnego (którego w zasadzie nie wolno przekroczyć, abstrahując od sensowności tego zapisu w ustawie zasadniczej) wyniesie już 2,58 proc. I aby zadłużenie nie spadało poniżej tej granicy, można stopniowo, acz stale, zwiększać deficyt w wielkościach bezwzględnych. Co więcej, w cyklu koniunkturalnym
Bezsensem jest granie na zaufanie miêdzynarodowego biznesu, który w swoich decyzjach czêsto kieruje siê wielkimi obszarami geograficznymi. Sprawia to, ¿e nawet najbardziej fanatycznie przeprowadzone reformy pozostaj¹ niezauwa¿one.
innych, co wiązałoby się jedynie z kosztami wynikłymi z oprocentowania (uwzględniają to tzw. koszty obsługi długu, figurujące w corocznym budżecie), bez zwiększania ogólnej wartości długu. Polski dług publiczny wynosi ok. 700 mld zł, przy PKB rzędu 1,4 bln zł. Prognozuje się, że w tym roku nasza gospodarka urośnie o ok. 3,5 proc. Oznacza to, że PKB wyniesie ok. 1450 mld zł, co przy stałej nominalnej wielkości zadłużenia oznacza już 48-procentowy dług publiczny. Jasne, ktoś powie, że przecież mamy monstrualny deficyt, toteż zadłużenie będzie wzrastać nawet w wielkościach bezwzględnych. Jednak jeżeli pozostawimy deficyt na niezmienionym poziomie nominalnym, wyniesie on już 6,86 proc. W związku z tym dług będzie stale przyrastał, ale coraz wolniej, aż w końcu zatrzyma się na stałym względnym poziomie, zakładając że przez następne lata będziemy się rozwijać, co jest więcej niż niewykluczone. Stosując tę regułę możemy łatwo obliczyć, jaki powinien być średni wieloletni poziom bezpiecznego deficytu finansów publicznych, by obecny, 50-proc. dług się utrzymał, zakładając średni wzrost z ostatnich dwóch dekad, wynoszący 4,3 proc. Deficyt ten wyniesie 2,15 proc. (wystarczy pomnożyć wielkość wzrostu przez stosunek długu publicznego
paŸdziernik 2010
polityka i gospodarka
mamy wahania wielkości deficytu. W związku z tym, w uproszczeniu, dla „maksymalnego” pułapu 2,58 proc. przez 5 lat możemy przykładowo mieć deficyt na poziomie 1,29 proc. PKB, a przez następne 5 – na poziomie 3,87 proc, podczas gdy dług publiczny w skali 10 lat wciąż będzie zbiegał do naszej granicy, bez ryzyka poważnego przekroczenia. Szczęśliwe tchórzostwo Tuska
Paradoksalnie więc, taktyka oczekiwania,
którą przyjął rząd Donalda Tuska, wydaje się obecnie najbardziej wskazana. Nie ulega wątpliwości, że w grę wchodzi tutaj tchórzliwa niechęć do psucia sobie poparcia przed wyborami w 2011 roku poprzez bolesne cięcia, o których tak często się mówi. Niedługo deficyt zmniejszy się samoistnie – również za sprawą zwrotów z budżetu Unii Europejskiej w związku z inwestycjami publicznymi, które tymczasowo musiał pokryć nasz rząd. Mimo to 7,1-proc. poziom wciąż wydaje się nieco zbyt duży i wymaga pewnych posunięć. Niestety, podwyżka VAT znowu zwiększa liniowość naszego systemu podatkowego, co mimo wszystko dobrze obrazuje neoliberalny charakter Platformy Obywatelskiej. Nie należy przecież zapominać, że PiSowskie obniżki podatków dla najbogatszych przyczyniły się do zmniejszenia przychodów budżetu o 40 miliardów (dla 52-miliardowego deficytu budżetowego). Zniesienie tej obniżki byłoby absolutnie wystarczające dla powrotu do stabilnej, wieloletniej średniej deficytu. W obliczu tych wszystkich faktów, nieuzasadnionym szaleństwem byłoby dążenie do trwałej równowagi budżetowej albo wręcz wypracowywanie nadwyżki. Doprowadziłoby to do poważnej recesji, której przecież uniknęliśmy w czasie tego kryzysu. Ponadto, Polska nigdy jeszcze w swojej demokratycznej historii nie osiągnęła pełnego zatrudnienia. Walka z dużym bezrobociem wymaga trwałego, strukturalnego deficytu budżetowego, który w rękach odpowiedzialnego polityka gospodarczego staje się nieodzownym i bezpiecznym narzędziem łagodzenia niedoskonałości gospodarki rynkowej.
Wbrew powszechnemu mniemaniu, coroczny deficyt nie jest jakimœ brakiem, wyrw¹ w krajowych finansach – s¹ to po prostu nasze nieprzymusowo ulokowane œrodki, których nikt nam nie odbiera, ale które dziêki tej operacji zaczynaj¹ wreszcie dzia³aæ, o¿ywiaj¹c gospodarkê. 21
polityka i gospodarka
w samorz¹dach idzie m³odoœæ
Młodzi potrafią lepiej Ledwo zd¹¿yliœmy odetchn¹æ po wyborach prezydenckich, a ju¿ wielkimi krokami zbli¿aj¹ siê wybory samorz¹dowe. Wiele stanowisk czeka na obsadzenie – w samej Warszawie ³¹cznie 469 mandatów do rad poszczególnych dzielnic i Rady Warszawy. DOMINIKA JĘDRZEJCZYK, PIOTR FILIP MICUŁA
T
rudno się dziwić, że młodzi ludzie, wychowani czy nawet urodzeni już w „wolnej Polsce”, upatrują w kandydowaniu do samorządów swoją szansę, nie tylko na zrobienie kariery, lecz także na zdobycie nowych umiejętności i doświadczenia, które w przyszłości mogą okazać się bezcenne. Nie mówiąc już o satysfakcji, jaką daje posiadanie mandatu radnego, ze świadomością, że co jakiś czas można coś dla powszechnego dobra zrobić. Właśnie w ten sposób wkraczają oni – młodzi, waleczni przedstawiciele polskiego pokolenia yuppies. Nie przekroczyli jeszcze trzydziestki, a już ubiegają się o fotele radnych warszawskich dzielnic. Wielu z nich to wciąż studenci, którzy swoje kariery polityczne rozpoczynali od klasowych i szkolnych samorządów uczniowskich czy od działalności w partyjnych młodzieżówkach. Swego czasu naprzeciw potrzebom aktywności politycznej młodych ludzi wyszły samorządy lokalne, które wsparły powstawanie na terenach dzielnic młodzieżowych rad, złożonych z uczniów gimnazjów i szkół ponadgimnazjalnych. W Warszawie pierwsza taka rada powstała na Bemowie, a obecnie podobne inicjatywy funkcjonują nie tylko w pozostałych dzielnicach stolicy, lecz także w wielu innych miastach, w całej Polsce. Co ma jednak zrobić młody aktywista, gdy ukończy szkołę ponadgimnazjalną, aby móc działać na rzecz swojego środowiska lokalnego? Gdy apetyt rośnie, organizacje pozarządowe czy luźne stowarzyszenia, okazują się być zbyt mało satysfakcjonujące. Tutaj naprzeciw wychodzą wybory lokalne i nie zapowiada się, aby młodzi zamierzali taką szansę marnować. Nieważne jaka by była ich droga do udziału w wyborach, nieważne z jakim ugrupowaniem politycznym się identyfikują, ważne, że jedno ich łączy – chęć zmian i wiara, że to właśnie ich pokolenie jest w stanie tego dokonać. Wśród młodych kandydatów do warszawskich rad dzielnic i rady miasta dominują osoby dwudziestoparoletnie, choć nie brakuje i młodszych śmiałków, na przykład osiemnastolatków. Według Ryszarda Zięciaka, szefa sztabu wyborczego Platformy Obywatelskiej na Ursynowie, tak wczesny start jest jednak dość ryzykowny: – Takie osoby najczęściej nie mają doświadczenia. Powstaje pytanie, gdzie mogą je nabyć, jeśli nie w radach. Otóż, w ramach zwykłej, codziennej działalności. A zatem wszelka aktywność społeczna – udzielanie się w fundacjach, stowarzyszeniach czy nawet kołach naukowych, pomaga w zdobywaniu przydatnej w karierze politycznej wiedzy, jednocześnie umożliwiając tworzenie prywatnej sieci kontaktów. Właśnie kontakty stają się niezwykle ważne w momencie samego głosowania – wyborcy są przecież bardziej skłonni oddać głos na kogoś,
22
kogo znają niż na obce nazwisko. Potwierdza to Katarzyna Mortoń, która w wyborach samorządowych startowała w roku 2006. – Kiedy ma się 22 lata, niezwykle ważna jest społeczna obecność, rozpoznawalność i duża liczba znajomych, z którymi można odwiedzać mieszkańców dzielnicy i poznawać ich problemy. Trzeba być blisko ludzi. Należałoby dodać: tak długo, jak ta troska wynika ze szczerych intencji. Chwilowe zainteresowanie problemami mieszkańców dzielnicy, stosowane w ramach kampanii wyborczej, jest bowiem jedynie działaniem krótkofalowym. Jego czar pryska wraz z początkiem pierwszej sesji rady, kiedy to na jaw wychodzi autentyczne zaangażowanie młodych kandydatów i ich umiejętności radzenia sobie w pracy samorządu. Te, niestety, często okazują się być dużo słabsze od zapowiadanych. Walka z sitwą
list Prawa i Sprawiedliwości. Jak dodaje: – W naszej dzielnicy zakorzeniła się sitwa, która rządzi od kilkunastu lat i działa na szkodę mieszkańców. Młodzi ludzie powinni mieć większy wpływ na to, co się dzieje w ich okolicy. Z partią czy bez?
Istnieją jednak wyjątki od tej reguły i niekoniecznie trzeba być uzależnionym od władz popularnych partii politycznych, aby z sukcesem kandydować. Choć działalność w ramach struktur i organizacji partyjnych, i samorządowych pomaga w dostaniu się do rady dzielnicy czy miasta, to nie jest ona warunkiem koniecznym do wygrania wyborów. – Wszystko zależy od dobrej kampanii – mówi Ryszard Zięciak. Wtóruje mu Karol Wiśniewski, 25-letni kandydat na Ochocie, obecnie aktywny radny. Jak większość młodych, podkreśla, że jego dzielnica
Niestety, niezależnie od aktywności społecznej, główną przeszkodą okazuje się być ordynacja wyborcza, która wręcz rzuca kłody pod nogi potencjalnym nowym radnym. Listy wyborcze przygotowywane są przez centralne władze partii i miejsce na nich zależy od układów i umiejętności „ustawienia się”. Gdy obywatel idzie głosować, to nie oddaje głosu na konkretnych ludzi, lecz na całe listy partyjne, z których potem kolejno wchodzą radni. Szanse na zdobycie mandatu przez młodych ludzi, którzy często nie mają jeszcze na tyle dobrze wyrobionych kontaktów politycznych, są przez to jeszcze mniejsze. Siódme miejsce na liście, nawet Platformy Obywatelskiej czy Prawa i Sprawiedliwości, nie gwarantuje dostania się do rady. Jaka jest alternatywa? Na pewno nie jest nią nawet pierwsze miejsce na liście takich ugrupowań jak Prawica Rzeczypospolitej albo Stronnictwo Demokratyczne. Dlatego są kandydaci, którzy niezależność partyjną gotowi są poświęcić w imię troski o społeczność lokalną i chęć realizowania się w działalności publicznej. – Startuję nie tylko po to, aby zdobyć doświadczenie, lecz także uważam, że w samorządach powinna nastąpić wymiana pokoleń – podkreśla Łukasz Nejman, 18-letni kandydat na radnego dzielnicy Ursus z
MAGIEL
samochody kontra kolej
zasługuje na szczególne zainteresowanie, a swoją kandydaturę uzasadnia chęcią przeprowadzenia zmian. Osobną historię stanowią kandydaci niezależni. Swój start uzasadniają głównie „duszą społecznika” i często są w swoich obietnicach bardziej konkretni. Piotr Pomianowski, kandydujący do rady Ursynowa – prywatnie 27-letni doktorant na Wydziale Prawa i Administracji UW oraz wieloletni członek samorządów studentów i doktorantów – mówi, że jego podstawowym celem jest przypomnienie władzom dzielnicy, że Ursynów to nie tylko okolice metra, ale także zabieganie o inwestycje w infrastrukturę na tym obszarze, w szczególności o poprawę stanu cieków wodnych odprowadzających deszczówkę, ulic i chodników (których często po prostu nie ma). Mimo to, trudno oprzeć się wrażeniu, że w polskiej kulturze politycznej dominującą rolę wciąż pełni marketing polityczny i bogactwo środków zainwestowanych w kampanię. Jest to zarówno zmora, jak i błogosławieństwo dla młodych kandydatów – w obliczu częstych braków finansowych muszą oni, zdecydowanie częściej niż „stare wygi”, używać wyobraźni i stosować niekonwencjonalne metody. Młodym jednak nie brakuje kreatywności, warto zatem trzymać za nich kciuki już w listopadzie.
O TIR-ze, który jeździł koleją
Unowoczeœnione linie, wiêcej po³¹czeñ kolejowych. Mniej wypadków, mniej korków. Mniej dziur w drogach – wiêcej pieniêdzy w bud¿ecie. Mrzonka? Zdaniem organizatorów akcji Tiry na tory jest to realna wizja, jak najbardziej mo¿liwa do spe³nienia. ADA KOLCZYŃSKA
C
zy tranzyt drogowy jest dla nas opłacalny? Zgodnie z danymi prezentowanymi na stronie kampanii: jeden 40-tonowy TIR w ciągu 3 sekund rozjeżdża drogę jak 163 840 samochodów osobowych, przejeżdżających przez ten sam punkt. Skutkuje to częstymi remontami nawierzchni, przedłużającymi się robotami drogowymi, a tym samym czymś, czego kierowcy boją się jak diabeł święconej wody, a mianowicie ciągnącymi się w nieskończoność korkami. Całkowicie pozbawione sensu wydaje się być leczenie jedynie zewnętrznych objawów problemu, bez próby likwidacji przyczyny tej choroby. Niekończące się reperowanie nawierzchni daje bowiem krótkotrwały efekt, gdyż problem po pewnym czasie wychodzi w dosłownym znaczeniu na wierzch. Lekarstwo poszukiwane, lekarstwo znalezione?
Tiry na tory to kampania organizowana przez Instytut Spraw Obywatelskich w Łodzi. Rozpoczęta w czerwcu tego roku krucjata przeciw tranzytowi drogowemu prężnie się rozwija i zyskuje coraz więcej nowych członków. Obecnie zebrano już ponad 36 tys. podpisów pod petycją, która pod koniec 2011 roku przekazana zostanie premierowi do rozpatrzenia. Zdaniem organizatorów przeniesienie tranzytu na kolej i tym samym zmniejszenie liczby tirów na drogach może przynieść wymierne korzyści dla polskiej gospodarki. Rozsądniejszym od „topienia” pieniędzy w nieustających remontach nawierzchni wydaje się być dofinansowanie kolei, słabo dotowanej i niedoinwestowanej przez kilkadziesiąt lat. Tym samym nastąpiłoby zmniejszenie obciążenia dróg, co zredukowałoby liczbę powstających w nich dziur. Opory toczenia koła po szynie są dużo mniejsze niż po asfalcie. Wskutek
pa¿dziernik 2010
polityka i gospodarka
tego do przewozu towarów koleją zużywane jest około dziewięć razy mniej energii w porównaniu z transportem drogowym – duża zaleta z punktu widzenia ekologii*. Korzyści, jakie społeczeństwo mogłoby osiągnąć w związku z wożeniem tirów koleją, to m.in. lepsze linie kolejowe, więcej pociągów (opcja szczególnie opłacalna z punktu widzenia studentów), a także mniej szkód drogowych, korków oraz mniej wypadków. Jak podaje Instytut Spraw Obywatelskich, każdego roku w wypadkach drogowych z udziałem tirów ginie średnio 400 osób. Czy nie jest to zbyt duży koszt ponoszony przez społeczeństwo? W wypowiedzi dla MAGLA Instytut apeluje: – Skoro udało się innym, dlaczego nie miałoby się udać nam? Głównym warunkiem, który może zapewnić akcji powodzenie, jest ciągłe działanie oraz rozmowy z decyzyjnymi organami rządu. O realności idei słów kilka
O zdanie na temat kampanii zapytaliśmy Adriana Furgalskiego, członka Zespołu Doradców Gospodarczych TOR. Komentuje tę akcję od 12 lat i jak mówi, nie wróży jej sukcesu. Jego zdaniem państwa nie stać na dopłacanie do tego typu transportu. Co więcej, wprowadzenie zakazu poruszania się tirów po drogach nie jest możliwe, ponieważ zabraniają tego regulacje prawne. Nie stwierdza jednak, że nie należy prowadzić działań mających na celu przerzucenie tranzytu na kolej. Jego zdaniem wybrać należy jednak metodę tańszą od proponowanej przez Instytut Spraw Obywatelskich. Według danych roczne koszty wypadków sięgają 35 mld zł, podczas gdy budżet NFZ wynosi blisko 56 mld zł. Z kolei jeden pociąg towarowy, który średnio ciągnie ładunek 1400 ton, oznacza o 200 mniej przejazdów samochodów ciężarowych. Nie przekłada się to jednak na zwiększenie udziału kolei w przewozie towarów. Od 1990 r. TIRy na tory, Krzysztof Rytel, www.zm.org.pl/?a=tnt
23
samochody kontra kolej Foto: Eliza Le
polityka i gospodarka
przewozy ładunków ciężarówkami wzrosły o 400 proc., podczas gdy towarowy transport kolejowy spadł o ponad 40 proc. Jak podaje Furgalski, wraz z akcesją do Unii Europejskiej nastąpiła całkowita liberalizacja w dostępie do zawodu przewoźnika, a także do rynku międzynarodowych przewozów drogowych na terytorium UE. Od tego czasu liczba samochodów, jakimi dysponują przewoźnicy drogowi, wzrosła z 44 tys. pojazdów aż do ponad 135 tys. W tym samym czasie prywatnej konkurencji kolejowej rzucano „kłody pod tory”, w związku z czym ruszyła zbyt późno, aby ratować ładunki tracone na rzecz samochodów przez przewoźnika państwowego, targanego nieudanymi reformami. Co zatem proponuje jako wyjście z sytuacji? Zwiększenie dofinansowania utrzymania torów kolejowych oraz wprowadzenie usprawnień dla przewozu kontenerów, gdyż jest to ładunek, przed którym – w dobie rozwoju handlu międzykontynentalnego – widać świetlaną przyszłość. Postuluje także zbudowanie sieci terminali przeładunkowych, zakupienie niezbędnego taboru, skrócenie czasu odpraw granicznych oraz poprawienie jakości szlaków kolejowych. Wespół w zespół… dokonać można wiele. Dowodem tego jest opinia PKP Cargo na temat prowadzonej akcji, zaprezentowana MAGLOWI przez rzecznika prasowego Marka Kłucińskiego. Zgodnie z jego wypowiedzią pod koniec 2009 roku konsorcjum złożone z trzech podmiotów: PKP CARGO S.A.
24
(przewoźnik kolejowy), P.S. Trade Trans sp. z o.o. (spedytor kolejowy) oraz Tabor Szynowy Opole S.A. (producent wagonów) podjęło się próby zbadania możliwości praktycznej realizacji przewozów tirów koleją. Wynikiem współpracy wymienionych wyżej podmiotów było opracowanie koncepcji przewozów pojazdów drogowych członowych oraz zestawów drogowych wagonami platformami kolejowymi. Badania te zostały przeprowadzone na trasie RzepinMałaszewicze, wzdłuż linii kolejowej E20, będącej częścią II Paneuropejskiego Korytarza Transportowego. Zgodnie z ustaleniami, z punktu widzenia biznesowego, tzn. opłacalności realizacji projektu przewozy w myśl hasła Tiry na tory nie będą możliwe bez wsparcia ze środków zewnętrznych (np. Skarbu Państwa). Firma wyraża jednak nadzieję, iż dzięki zainteresowaniu społeczeństwa oraz instytucji mających wpływ na stworzenie odpowiednich warunków do przewozu tirów koleją, realizacja celu kampanii będzie możliwa. A przecież chcieć, to móc. Co zatem stoi na przeszko-
dzie? Pozwolę sobie powtórzyć za Stanisławem Reymontem, iż siłę człowieka mierzy się ilością jego nieprzyjaciół. W ten sam sposób można zmierzyć siłę i powagę kampanii, której cel raz po raz jest atakowany. Zdaniem Instytutu główną barierę dla wprowadzenia zamiarów akcji w życie stanowi tzw. „lobby transportowe”, które ostatnio wytoczyło działa w ich kierunku. Czy rzeczywiście? Ostatnio protest przeciw proponowanym rozwiązaniom podniosło Zrzeszenie Międzynarodowych Przewoźników Drogowych. Jak podaje dziennik Money.pl, zdaniem ZMPD w Polsce kampania prezentuje negatywny obraz transportu samochodowego, przez co niedopuszczalnym jest dofinansowywanie jej z pieniędzy publicznych. Według prezesa ZMPD przewoźnicy drogowi w przeciwieństwie do Polskich Kolei Państwowych nie stanowią żadnego obciążenia dla budżetu państwa, nie korzystają z dopłat ani dotacji. Listy z protestem członków Zrzeszenia dotarły do przewodniczącego Komisji Europejskiej Jose Manuela Barroso, premiera Donalda Tuska, ministrów rozwoju regionalnego i środowiska oraz prezesów: NIK, NFOŚiGW (Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej) oraz UOKiK. Instytut Spraw Obywatelskich nie pozostawia wysuniętych przeciwko akcji argumentów bez komentarza. W liście skierowanym do ministra Rozwoju Regionalnego
zarzuca prezesowi ZMPD lobbing na rzecz przywilejów dla wąskiej grupy interesów kosztem dobra obywateli. Zdaniem koordynatora kampanii zapaść kolei, a tym samym brak liczącej się alternatywy dla tranzytu drogowego jest spowodowana jej niedoinwestowaniem w porównaniu z głównym konkurentem, jakim jest transport drogami publicznymi. Ostatnimi czasy, dzięki dotacjom z Unii Europejskiej rozkład nakładów inwestycyjnych na drogi krajowe oraz autostrady z jednej strony i kolej z drugiej, wynosi około 10:1. Zalecenia Unii Europejskiej mówią natomiast o stosunku 6:4. Kolejnym argumentem przeciw kampanii często przywoływanym w dyskusjach jest również brak pieniędzy, który uniemożliwia wprowadzenie wizji w czyn. Instytut odpiera także ten atak. Jak stwierdza koordynator akcji: skoro możliwym jest znalezienie pieniędzy na wybudowanie stadionów na Euro 2012, to dlaczego nie można znaleźć pieniędzy na ten cel? Dlaczego nie można? Jak zwykle, diabeł tkwi w szczegółach, a mianowicie w marnotrawieniu środków pieniężnych na pomniejsze, mniej ważne zadania. Skutkuje to zazwyczaj ich brakiem, gdy chodzi o sprawy istotne ze społecznego punktu widzenia. Zostaje nam powtórzyć za niemieckim narodem: Doch, das ist eine polnische Wirtschaft! (niem. To jest przecież polska gospodarka!). Yes, we can!
Rozwiązania pozwalające na przerzucenie ciężkiego transportu na kolej zastosowały m.in. Szwajcaria, Austria, Niemcy, Holandia, Czechy, Włochy i Francja. W referendum przeprowadzonym na terenie Szwajcarii w 1994 roku postanowiono, iż transport towarów powinien odbywać się przede wszystkim koleją. Kierowcom tirów pozostawiono wybór: przejazd tzw. autostradą kolejową bądź uiszczanie opłaty w wysokości 85 euro za przejazd 100 kilometrów autostradą o małym natężeniu ruchu. Z tych rozwiązań korzysta także skarb państwa. Jak podaje strona www.tirynatory.pl co roku do szwajcarskiej kasy wpływa około 3,5 miliarda franków przeznaczanych m.in. na modernizację infrastruktury kolejowej oraz rozwój transportu kombinowanego. Dlaczego nie jest to możliwe w Polsce? Zdaniem Adriana Furgalskiego proponowane już wcześniej przez PKP podniesienie cen winiet drogowych nie jest wykonalne, gdyż żaden rząd nie zgodzi się na pogorszenie warunków funkcjonowania firm drogowych. Jak widać na powyższym przykładzie, są rządy bardziej i mniej odważne. *** 27 października tego roku organizatorzy akcji planują zwołanie konferencji eksperckiej. Zapowiada ją raport ekspercki, który powstał w ramach kampanii. Czy apel Instytutu Spraw Obywatelskich odniesie zamierzony cel? Czas pokaże. Tymczasem możemy jedynie krzyknąć z wiarą w głosie: Yes, we can! i czekać na reakcję ze strony odpowiednich instytucji.
MAGIEL
ach, ten Wschód!
Orient na Wschód!
polityka i gospodarka
Stereotyp Wschodu wci¹¿ pokutuje w naszej kulturze. Azja – robole dla Zachodu, „Œciana Wschodnia” – zacofana czêœæ Polski czy Praga – groŸna dzielnica za Wis³¹. Jednak artyœci patrz¹ na te sprawy bardziej awangardowo. W naszym kraju w ich œlady idzie rz¹d. Wschodnia czêœæ globu, Azja, ju¿ sta³a siê kultowa. (Nie)stety „trend wschodni” w Polsce jeszcze raczkuje. ANNA TWOREK
J
uż wieki temu przemysł tekstylny był w Chinach dobrze rozwinięty. Jednak właściwie poza wprowadzeniem jedwabiu kraj nie miał swoich 5 minut w świecie mody. Sytuację zmienił Karl Lagerfeld – projektant, który współpracował z takimi markami jak Chloé, Fendi, Chanel, a nawet H&M. Na miejsce nowej kolekcji na lato 2008 wybrał Wielki Mur. Natomiast jego pokaz kolekcji Chanel na jesień 2010 odbył się w Szanghaju. Właściciele LVMH (ich marki to Belvedere, Tag Heuer, Louis Vuitton, Kenzo, Christian Dior Perfums) czy PPR (Gucci, Yves Saint-Laurent), największych i najdroższych modowych brandów, postanowili przenieść swoich specjalistów na Daleki Wschód. Z jednej strony Chiny to największy na świecie producent podróbek markowych ubrań, z drugiej jednak, to stamtąd projektanci czerpią swoje inspiracje. Ludowe wzory (kontrastowe barwy, hafty, orientalne łezki) w najnowszej kolekcji jesienno-zimowej wykorzystał Dior, Kenzo, Esprit czy Zara. Natomiast kołnierzyk w formie stójki, mający korzenie w dziewiętnastowiecznych Prusach, został rozpropagowany przez samego Mao Zedonga. Z okazji igrzysk w Pekinie Reebok wypuścił na rynek limitowaną serię butów z chińską kaligrafią i smoczymi deseniami. Chiny stały się potężnym graczem na rynku dóbr luksusowych. Stąd rosnące jak grzyby po deszczu ekskluzywne butiki, a także stylowe czasopisma, takie jak Elle, Marie Claire i Harpers & Queen czy Biblia mody – Vogue. Ponadto chińska filia Vogue zaczęła szybko wydawać jego męski odpowiednik – GQ. Dzięki temu trendowi do grona supermodelek dołączyło wiele Azjatek, w tym Du Juan, która pojawiła się na okładce Vogue w 2005 roku. Feng shui, czyli woda i powietrze
Na początku XXI wieku świat stracił głowę na punkcie feng shui – ponad 4000-letniej sztuki aranżacji wnętrz, sprzyjającej osiąganiu sukcesów w życiu. Feng shui podaje też przepisy na udaną konferencję, zasady urządzania wnętrza sklepu czy idealną wizytówkę. W Polsce eksperci z Masonite (producenta najwyższej jakości płyt drzwiowych) pomogą właściwie rozplanować drzwi w mieszkaniu zgodnie z dalekowschodnimi zaleceniami. Towarzystwo Inwestycyjne BT z Warszawy specjalizuje się w przygotowywaniu realizacji pod klucz centrów biurowych klasy A. Przy Metrze Wierzbno powstał ich trzeci wieżowiec BTC – wybudowany zgodnie z zasadami feng shui. Z lotu ptaka budynek przypomina elipsę – nie ma kantów – co pozytywnie wpływa na emocje.
paŸdziernik 2010
Ave Budda
Jak pokazuje życie, celebryci na całym świecie wręcz lubują się w buddyzmie. W Europie apostołami buddyzmu byli Beatlesi. Wyznawały go takie gwiazdy jak Harrison Ford, Tina Turner, Orlando Bloom, Oliver Stone czy Carlos Santana. W Polsce wśród około 5000 wyznawców znajdziemy m.in. polską kapłankę-aktorkę Małgorzatę Braunek – Oleńkę Billewiczówną z Potopu. Tola Szlagowska – była wokalistka zespołu Blog27 – napisała na swoim blogu: Jezus jest równy buddzie (…) Na mojej nocnej szafce mam obrazki matki boskiej, zielonej tary i bodhisatwy wspolczucia. Nosze rozaniec od babci i male buddyjska od taty. Według dwutygodnika Party, w nowej rezydencji Jolanty Pieńkowskiej ma stanąć replika słynnego Buddy z paryskiego muzeum Guimet. Maja Ostaszewska, którą znamy z serialu Na dobre i na złe czy filmu Katyń, poznała tę religię dzięki swoim rodzicom. Do buddyzmu oficjalnie przyznaje się też polityk Andrzej Milczanowski, który w Polsce spotkał się z Dalajlamą XIV. Ekskluzywność z dala od cywilizacji
Osiem Oscarów dla Slumdog Millionaire – filmu, którego akcja rozgrywa się w Dharavi, największym slumsie Azji, w Bombaju – to był przełom. Brytyjska ekranizacja indyjskiej powieści o biednym chłopcu, grającego w Milionerach sprawiła, że cały świat zwrócił wzrok w kierunku Indii. Popularne stały się tzw. slum tour – wycieczki po slumsach z przewodnikiem. Taki urlop w slumsach kosztuje 15 dolarów. W lipcu świat obiegła wiadomość o nowym, azjatyckim napoju: krowiej coca-coli. Gocola (od go - krowa) zawiera w sobie cztery rodzaje najlepszych ziół, cukier oraz… krowi mocz. W Indiach zrobiła furorę. Trudno powiedzieć, czy temu produktowi uda się zdobyć popularność na Zachodzie. Jednak na pewno udało się to filmom z Bollywood na początku tego tysiąclecia. W jeden z weekendów 2001 roku film Czasem słońce, czasem deszcz zajął trzecie miejsce pod względem dochodów ze sprzedaży biletów (konkurując m.in. z Harrym Potterem). W tym samym roku Miry Nair otrzymała nagrodę Złotego Lwa za Monsunowe Wesele – film obecnie zakazany w Indiach. Rok później nominacje do Oscara otrzymał indyjski Laagan, a musical Bombay Dreams Andrew Lloyda Webera okazał się hitem. W Wielkiej Brytanii ogłoszono lato Bollywoodu. A potem był jeszcze Slumdog. Indie odżyły.
Du Juan na okładce chińskiego Vogue’a
Zdrowo na surowo
W czasach, kiedy życie prywatne gwiazd staje się życiem publicznym, trzeba być trendy nawet w czasie wolnym. A jeśli chodzi o modny relaks, to najlepsza jest joga. Madonna ćwiczy ją codziennie przez półtorej godziny. Gwyneth Paltrow zerwała z Benem Affleckiem, by kontynuować styl życia joginki. W Jivamukti, najmodniejszym studio na Manhattanie, można wpaść na treningu jogi na Stinga, Meg Ryan, Cameron Diaz czy Penelope Cruz. Japończycy, mimo życia w stresie, są znani ze swojej długowieczności. Naukowcy tłumaczą ją właściwym żywieniem. Może stąd moda na sushi – owinięty w wodorosty gotowany ryż z kawałkami surowych ryb i warzyw. Mało kto wie, że to z Japonii wywodzi się tradycja Nyotaimori, czyli degustacji potrawy z ciała nagiej kobiety. Ostatnio staje się ona modnym elementem na wieczorach kawalerskich. Na takie godzinne body sushi w restauracji Yoko Sushi trzeba przeznaczyć przynajmniej 2100 złotych (dla maksymalnie 10 osób), natomiast Pakiet na Wieczór Kawalerski kosztuje minimum 1590zł. Karate (dosł. pusta ręka) zdążyło ewoluować i podzielić się na wiele sztuk walki. Mimo to każda odmiana znajduje swoich zwolenników. W Polsce kyoukushin trenował Mariusz Pudzianowski. Pod okiem Bruce’a Lee ćwiczył nasz reżyser Roman Polański.
25
polityka i gospodarka
ach, ten Wschód!
Foto: Paweł Karski
Feng-shujowy wieżowiec BTC na Wierzbnie
nie przyznają się do swoich rodzinnych stron. Tym bardziej, że w naszym kraju „zaciąganie”, białostockie „śledzikowanie”, a czasem samo pochodzenie z tzw. Polski B wciąż kojarzy się z prowincjonalnością. Inwestycje dotyczące transportu, takie jak autostrady czy drogi ekspresowe, są w większości realizowane na Zachodzie, tak jak w przypadku autostrady A2 (Berlin-Moskwa) – jej budowa na odcinku wschodnim, czyli od Warszawy na wschód, znajduje się w dalszych planach. Podobnie jest z drogą S19 (Białystok-LublinRzeszów), której wykonanie jest o kilka lat przesunięte. I choć istnieje iskierka nadziei na poprawę sytuacji – już funkcjonujące lotnisko w Rzeszowie – to wciąż możemy podawać przykłady spraw takich, jak budowa lotniska w Lublinie. Mimo że jest rozpatrywana już od dawna, to jak do tej pory do największego polskiego miasta po wschodniej stronie Wisły turyści nie mogą się dostać samolotem. Wschód za rzeką
Elvis Presley zmienił treningi z shotokan na Chito-ryu, z którego zdobył stopień mistrzowski. Wśród polskich aktorów sztuki walki trenują Daniel Olbrychski czy Marcin Bosak. W takich okolicznościach walki MMA (mieszane style walki) znacznie zyskały na oglądalności. Walkę Marcina Najmana z Przemysławem Saletą na żywo oglądało ponad 4,5 mln widzów, choć w tym samym czasie na TVN można było oglądać Mam Talent. TNS OBOP badał oglądalność w dniach 03-09.05.2010 wśród grupy wiekowej 16-49 (bez gości). Liderem zostało M jak miłość, jednak kolejne 4 miejsca zajmowały polsatowskie Konfrontacje Sztuk Walki. Polska A i B – zamiana miejscami?
Stereotyp „Ściany wschodniej” czy „Polski B” powstał chyba przede wszystkim dzięki rozbiorom Polski. W roku 1937 poziom zróżnicowań w ujęciu ekonomicznym (np. PKB) można w przybliżeniu przedstawić jako 2:1 na korzyść Polski A. Na początku XXI wieku sytuacja zaczęła się poprawiać. Raport IBnGR Sukces rozwojowy polskich województw 1999-2004 pokazał, że na wschodzie kraju realizuje się duże inwestycje, a w wielu zachodnich regionach notuje się wyższy poziom bezrobocia i znacznie wolniejsze tempo rozwoju. Ostatnio jednak obserwujemy, że prace we wschodnich województwach znowu się spowolniły. Dlatego też rząd wziął sprawy w swoje ręce. Na stronie www.pieknywschod.pl walory turystyczne 5 województw wschodniej Polski prezentuje sympatyczny… bóbr. Oprócz wspólnego spotu, każde z województw próbuje zabłysnąć na swój sposób. Lubelskie – chwilo trwaj to spot przedstawiający zakochaną parę, którą rozdziela pogoń za biznesem, jednak wspólny wyjazd na wschód znów zbliża ich do siebie. Podkarpackie pokazuje się jako nowoczesne województwo:
26
stąd mamy tylko 2 godziny do Londynu, natomiast Świętokrzyskie czaruje. Spot Warmii i Mazur rozpoczyna wiersz: Tu zupełnie inny świat: słońce, przestrzeń, woda, wiatr. Warto też wspomnieć o kampanii. Wschodzący Białystok, poprzez którą miasto próbuje dogonić takie miasta jak Lublin czy Olsztyn. Prowadzący kampanię wychodzą z założenia: lepiej być najlepszym na „ścianie wschodniej” niż osiemnastym czy czterdziestym drugim w całym kraju. Program Rozwoju Polski Wschodniej zaczyna coraz prężniej działać. Zaczęło się 2 października 2007, kiedy Danuta Hübner oddała program do realizacji. 21 września br. miała miejsce kampania na portalu Facebook – w zamian za dodanie się do fanów grupy I love Polska Wschodnia można było wygrać bransoletkę z takim napisem. Wspierane są wszelkie inicjatywy i projekty, co w wakacje wywołało bunt w tzw. Polsce A. Jak donosi PAP, Zachód Polski biednieje. Samorządowcy mówią, że poza Poznaniem i Wrocławiem są miejsca, które cywilizacyjnie niewiele różnią się od zacofanych gmin na wschodzie Polski. 26 sierpnia marszałkowie pięciu województw: dolnośląskiego, lubuskiego, opolskiego, wielkopolskiego i zachodniopomorskiego podpisali w Szczecinie porozumienie w sprawie podjęcia wspólnych prac nad strategią i programem operacyjnym rozwoju Polski Zachodniej. – Mit Polski A i B został dziś obalony – powiedział Marszałek Województwa Dolnośląskiego, Marek Łapiński. Jednak jest wiele dowodów na to, że owy podział wciąż istnieje. Wschodnia Polska mimo akcji rządowych wyludnia się. Według danych GUS-u z końca sierpnia, do 2035 r. na Podlasiu będzie mieszkało prawie 120 tys. osób mniej. To 10 proc. populacji. Natomiast z Lubelszczyzny w minionym roku wyjechało ponad 24 tys. osób – tyle, ile mieszka w dużym powiatowym mieście. Ci, którym uda się „wybić” i wyjechać, często niechęt-
Ostatnio w Londynie podział na nudny Zachód i modny Wschód wydaje się przypieczętowany. W tzw. trójkącie Shoreditch mieści się obecnie 150 barów. Artystyczny swing – mówi o wschodnim Londynie jego mieszkanka i projektantka mody, Agnes. Do dawnej dzielnicy imprez w stylu bohemy przeprowadzają się zamożni ludzie, a z nimi ekskluzywne zamknięte osiedla jak np. Hollywood Lofts. Prawie podobną sytuację możemy zaobserwować w Warszawie na Pradze. Od lat owiana złą legendą, kiedyś uchodząca za siedzibę mafii i marginesu społecznego, budziła negatywne odczucia. Mimo tych stereotypów okazuje się, że to Śródmieście jest najbardziej niebezpieczną dzielnicą. W 2009 roku doszło tu do 3,9 tys. kradzieży. To więcej niż na Pradze Północ, Białołęce i Targówku razem wziętych. Sytuację wykorzystali artyści, szukający taniego lokum. Przez 3 lata (2006-2009) po prawej stronie Wisły powstało 30 instytucji kultury: 16 pracowni twórczych, 11 fundacji i trzy teatry. Roman Woźniak – twórca praskiego Teatru Akademia, w rozmowie z Anną Błaszczyńską dla Gazety Wyborczej, przyznał: – Na początku panie pracujące w działach PR dużych firm w ogóle nie chciały tu przyjeżdżać w obawie o własne samochody. Teraz łatwiej pozyskać sponsorów, bo Praga stała się modna. Niestety takie miejsca jak Fabryka Trzciny są wciąż tam jedynie wyspami. Jeszcze musi trochę czasu upłynąć, byśmy o Pradze mogli mówić jako o warszawskim SoHo, Montmartre czy Berlinie Friedrichshain. Azji się udało. Celebryci demonstrują swoje związki z dalekim światem czy to w ubiorze, czy w sposobie zachowania. Chętnie sięgamy do orientu, choć wciąż mamy obawy co do jakości produktów dalekowschodnich czy wręcz ich monopolu (stąd strony takie jak www.notmadeinchina.pl). Trend wschodni dotyczący Polski wcale nie jest taki oczywisty. Choć Polska Wschodnia i Praga próbują dogonić Zachód, wciąż pozostaje wiele do zrobienia. A dopóki sami mieszkańcy Wschodu nie uwierzą w poprawę, nie będzie można zmierzyć się z utartymi stereotypami.
MAGIEL
Dr Spector
multimedia
MONIKA MADZIAR KRZYSZTOF PAWLAK
P
rzez wiele lat nikt nie przypuszczał, że Internet może stać się bezdennym rynkiem o nieograniczonym potencjale. Wirtualny świat niszczy wszystkie bariery, które napotyka, a jego wędrówce wydaje się nic nie zagrażać. Warto mieć na uwadze, że nie jest to proces samoistny, a wielką falą innowacji sterują ludzie: naukowcy, menedżerowie, politycy. Rzeczywistość wirtualną tworzą wielkie firmy międzynarodowe – legendarne korporacje, które przed laty trafiły w niszę, bądź w porę spostrzegły potencjał tego wynalazku. Kierują nimi ikony, w które wierzy się obecnie niczym w bogów. Media pełne są komentarzy dotyczących wypowiedzi i działań Jobsa, Gatesa, Zuckerberga. W związku z wciąż przyspieszającą rewolucją informacyjną i technologiczną, nie dziwi, że projekcje przyszłości musiały w końcu zmaterializować się i na naszej zabytkowej Uczelni. Szkoła Główna Handlowa 14.10.2010 miała zaszczyt gościć jednego z czarodziejów współczesnego świata – Alfreda Z. Spectora. Spector to absolwent uniwersytetów Harvarda i Stanforda, wieloletni dyrektor technologiczny giganta innowacji i techniki k ompute rowe j – IBM. W 2007 roku przeszedł do Google i stał się członkiem najbardziej dynamicznego teamu architektów wirtualnego świata – zajął funkcję wiceprezesa ds. rozwoju i innowacji. Studenci SGH, nie zważając na swoje planowe zajęcia, wypełnili Aulę Główną po brzegi. Doktor Spector przybył do Europy, niosąc ze sobą przesłanie zgodne z misją korporacji Google. W wykładzie Rapid advances and computer science and opportunities for society przekonywał, że „wujek Google” powstał, by skatalogować światowe zasoby informacji i uczynić je powszechnie dostępnymi i użytecznymi .Sentencja ta, z pozoru nieskomplikowana i towarzysząca nam nieustannie przy szukaniu inspiracji, surowych danych czy odpowiedzi na absurdalne pytania, jest tak naprawdę bardzo szeroka i… fundamentalna. Doktor Spector uświadamiał to słuchaczom przełączając kolejne slajdy. Grupa Google – skupiająca olbrzymie zasoby kapitału i własności intelektualnej – jak również kontrolująca najpotężniejsze medium, z naturalną swobodą zaczęła wprowadzać innowacje, o jakich nie śnili najbardziej nawet
paŸdziernik 2010
kreatywni spin doktorzy . Google Inc. Posiada pomysł na rozwiązanie każdego problemu – od bariery językowej, przez choroby cywilizacyjne, po uciążliwy do zdania egzamin na prawo jazdy. Alfred Spector z rozmachem nieprzeciętnego mówcy-proroka przekonywał, że współczesnemu światu daleko do granic technologicznych i rozwojowych. Mówił, że są one tam, gdzie je stawiamy, gdzie powiemy nie. Dopóki człowiek jest chętny i nie obawia się popełnienia błędów, dopóty będą powstawały tak genialne innowacje, jak Google Maps, Google Translator, Google Books, Google Mail, Google… I trudno się nie zgodzić, że Google to potęga, genialny projekt i produkt, z którego korzystamy i musimy korzystać, bo konkurencja nie znalazła się choćby na horyzoncie funkcjonalności. Dotychczasowe dokonania amerykańskiej spółki są pod każdym względem godne podziwu, zarówno w sferze biznesowej, naukowej, jak i społecznej. Tym bardziej z ciekawością oczekiwano spowiedzi doktora Spectora na temat aktualnych i przyszłych projektów Google. Firma zamierza rozszerzyć funkcjonalność Google
maps o możliwość wizualizacji danych powierzchniowych przedstawiających interesujące nas zjawiska. Za pomocą odpowiednich narzędzi będziemy mogli wprowadzać dane przekrojowe, które pozwolą nam zaobserwować np. zmiany klimatu i jego skutki. Zaraz po omówieniu map, doktor przeszedł do przedstawienia flagowego projektu: Google Translator – aplikacji, która stale aktualizowana i poprawiana oraz uzupełniana o nowe języki, zyskuje na funkcjonalności. Z kolei witryna Google Books, która skupiać będzie w swoich katalogach miliardy pozycji, jest ogromnie ważna dla naukowców z całego świata. Za jej pomocą, nie patrząc na ograniczenia miejsca i czasu, będzie można porównać te same dzieła w wielu językach albo sięgnąć do klasyków. Po wyliczeniu kilku dobrze znanych projektów, wicedyrektor opowiedział o planowanych ścieżkach rozwoju. Poinformował, że trwają już intensywne badania nad aplikacją rozpoznającą głos ludzki i wszelkie dostępne języki i akcenty. Algorytm jest szczególnie cie-
kawy, gdyż sam jest w stanie się ulepszać. Nabywa doświadczenia zupełnie jak człowiek, a jego skuteczność wzrasta w czasie. Kiedy wyliczanka innowacji zdawała się nie mieć końca, tematyka wykładu skierowana została na aspekty, które teoretycznie nie dotyczą działalności giganta internetowego. A jednak! Poza interaktywną telewizją, Google jest zainteresowany wprowadzaniem aplikacji, które mają kontrolować nasze diety, zdrowie lub rozpoznawać naszych bliskich na zdjęciach i filmach. Google zamierza dotrzeć do wszystkich. I o ile komputery stacjonarne czy laptopy nie są i długo nie będą dostępne na całym globie, o tyle smartfony – według strategów korporacji – wkrótce dotrą do każdego mieszkańca naszej planety. I dlatego wielkim celem tej i innych firm branżowych jest jak największe uproszczenie dostępu do światowej sieci. Doktor Spector wielokrotnie powtarzał, że Google nie jest zwykłą firmą. Nie jest przedsiębiorstwem nastawionym tylko na zysk. Ma filozofię, która pozwala rozwijać się pracownikom i użytkownikom. Jej działalność pomaga każdemu z nas i pomoże zapewne wielokrotnie w przyszłości. Nie dziwią już twierdzenia typu: To, czego nie da się odnaleźć w Google, nie istnieje bądź Google jest jak bóg – zna odpowiedź na każde pytanie. Ale korporacja ma również drugą stronę. Jak każda potęga musi dostrzegać własną odpowiedzialność i mądrze kontrolować władzę, którą ma w zasięgu ręki. Dlatego wielu ludzi niepokoją zarówno problemy z prywatnością, jak również siła oddziaływania firmy na zmianę przyzwyczajeń i postępowania mas. Alfred Spector w ostatnich słowach swojego wykładu wypowiedział szczególne i mądre przesłanie, które pozwoliło zaufać jego koncepcjom. Powiedział, że najważniejsze w życiu jest zadanie sobie pytania: co chciałbym wokół siebie zmienić? I niezależnie od tego czy odpowiedź dotyka sfery biznesowej, społecznej, naukowej czy politycznej, należy zainteresować się, jak powyższą odpowiedź rozszerzyć i wyspecjalizować w tej konkretnej, interesującej nas dziedzinie. Bo nie ma nic bardziej wartościowego, jak świadomie zdobyta, połączona z pasją i talentem, wiedza ekspercka. Doktor Spector został pożegnany gromkimi brawami.
27
multimedia
wybór laptopa
JAKUB SĘP SARZYŃSKI
K
omputer jest dla studenta, obok pożywienia, najważniejszym elementem potrzebnym do życia. Poniższy artykuł pomoże wam zdecydować się na odpowiedni sprzęt. 1. Komputer stacjonarny – zwykły komputer, jaki znamy z lat młodości. Nie jest on zbyt praktyczny w przenoszeniu, lecz ma wiele innych zalet. Przede wszystkim jest najwygodniejszym sprzętem do długiej pracy. Możemy go sobie skonfigurować w dowolny sposób, wedle naszych upodobań, a jego koszt – w stosunku do osiągów – jest najniższy. 2. Netbook – najbardziej mobilne wyjście, wrzucamy go do plecaka zamiast zeszytu lub kalkulatora, jest tani (zazwyczaj), bardzo długo może pracować na baterii (do kilkunastu godzin), a przy tym wcale nie jest taki niewygodny jakby się mogło wydawać, choć wymaga pewnego przyzwyczajenia. 3. Notebook – złoty środek pomiędzy netbookiem a komputerem stacjonarnym. Może mieć dobre parametry, za co będziemy musieli słono zapłacić, lub służyć jedynie do prostych zadań, jak np. przeglądanie stron www, co będzie odpowiednio tańsze. Tyle tego nudnego wstępu, przecież każdy z nas wie, jak wygląda komputer. Dodam jednak, że ciekawym rozwiązaniem jest netbook + zestaw stacjonarny, bo nie tracimy wtedy ani mobilności, ani super osiągów. Dla pozostałych, czyli większości z nas, najodpowiedniejszym wyborem będzie jednak notebook, na którym się skupimy. Jeżeli zdecydowaliśmy się na notebooka, to zastanówmy się, na co zwrócić szczególną uwagę przy wyborze konkretnego modelu. 1. Matryca – wielkość, rozdzielczość, rodzaj – występują najczęściej od 13-17 cali, najpopularniejsze są jednak te w rozmiarze 15 cali (15,4;15,6). Przy tym rozmiarze standardowa rozdzielczość WXGA (1366x768) jest optymalna dla większości użytkowników, ponieważ elementy na ekranie są wystarczająco duże, a i ilość rzeczy mieszczących się na nim jest wystarczająca. Co ciekawe, możemy wybrać model z matrycą 13 lub 14-calową (także WXGA), na której będzie dokładnie tyle samo elementów, choć będą one mniejsze, co może pogorszyć komfort użytkowania. Jeśli wykorzystujemy sprzęt do pracy wymagającej dużej ilości informacji na ekranie (np. excel lub autocad), warto wybrać model z matrycą WXGA+ (1440x900), WSXGA+ (1680x1050) lub nawet WUSXGA (1920x1200). Wystarczy sobie wymnożyć ilość linii w pionie i po-
28
ziomie, i wiemy wtedy, ile możemy na ekranie zobaczyć. Aktualnie najmodniejsze są matryce błyszczące, choć do większości zastosowań są gorsze. Ich jedyną zaletą jest to, że w idealnie ciemnym pomieszczeniu kolory są jaskrawsze, sprzęt taki ładniej wygląda na półce sklepowej, a użytkownik może się przeglądać w wyłączonym komputerze jak w lustrze. Tyle zalet matryc błyszczących. Wady? Jedna, ale dyskwalifikująca: jeżeli nie jest idealnie ciemno, to jedyne co w nich zobaczymy, to odbicie światła lub siebie. Możemy zapomnieć o komfortowym korzystaniu z takiej matrycy w eterze. Dlatego też w większości laptopów, które nie muszą jedynie ładnie wyglądać w sklepie, zastosowane są matryce matowe (wszystkie modele z górnej półki cenowej). Światło się od nich nie odbija, komfortowo korzystać można nawet wtedy, gdy słońce świeci nam prosto w ekran. Dlatego każdemu polecam dopłacić trochę przy zakupie i wybrać model z matrycą antyrefleksyjną (matową). 2. Procesor – jego wybór zależy od potrzeb, więc dla niewymagających użytkowników polecam sugerować się ceną, a dla bardziej wymagających sprawdzić jaki model widnieje wyżej w rankingu procesorów mobilnych („wujek Google ” służy pomocą). AMD i Intel oferują podobne parametry na papierze, lecz procesory Intela cieszą się znacznie lepszą opinią (np. przy tym samym taktowaniu 2000 Mhz Intel jest szybszy). Oprócz taktowania należy spojrzeć także na ilość pamięci cache (ma ona duży wpływ na szybkość – model o znacznie wyższym taktowaniu, ale mniejszej ilości pamięci, często jest wolniejszy). 3. Pamięć operacyjna RAM – bardzo ważny aspekt, często pomijany. Aktualnie standardem w komputerach przenośnych jest DDR3, choć wciąż w wielu modelach montowana jest pamięć DDR2. Różnica jest taka, że trójeczka jest po prostu szybsza i nawet mniejsza jej ilość (np. 4GB DDR2 jest porównywalne do 2GB DDR3) nie spowolni znacznie komputera, dlatego lepiej wybrać model z nowszą pamięcią DDR3, nawet jeśli miałoby być jej mniej (zawsze można dokupić). A jeśli ciąży nam nadmiar pieniędzy, to możemy poszukać DDR5, ale to już studenta zwykle nie dotyczy. 4. Karta graficzna – jest bardzo ważna, jeśli planujemy wykorzystywać komputer do gier. Wtedy warto wybrać jak najlepszą. W wyborze konkretnego modelu również pomoże wujek Google, gdzie po wpisaniu wyrażenia ranking kart graficznych w laptopach, trafimy na stronę, gdzie posegregowano różne modele wg wydajności. Jeśli grać nie zamierzamy, najlepszym wyborem będzie zintegrowana
karta Intela (Intel GMA x4500 MHD), która znacznie wydłuży czas pracy na baterii, a wcale nie jest taka słaba do użycia w grach (spokojnie radzi sobie np. z klasykami gier, takimi jak Counter-Strike Source lub każdym NFS do Undercover włącznie). Istnieją też modele z procesorami Intela serii i3, i5, i7, gdzie często są 2 karty graficzne, jedna zintegrowana o słabych parametrach, ale energooszczędna, a druga o znacznie lepszych osiągach. Jeżeli komputer pracuje bez obciążenia, to pracuje na energooszczędnej, a jeśli potrzebuje mocy, to dołącza druga. 5. Dysk – w zasadzie wybór ogranicza się do pojemności i szybkości (5400 rpm lub 7200 rpm). Tutaj każdy wie, ile miejsca potrzebuje. Jedyne co można dodać, to nowość jaką są dyski SSD (standardowo 128 GB pojemności), które są znacznie droższe, ale dane będą, np. w przypadku upadku laptopa na ziemię, znacznie bezpieczniejsze. 6. System operacyjny – dla studentów szczególnie polecam szukanie modelu bez systemu, gdyż jako studenci SGH mamy dostęp do darmowego oprogramowania Microsoftu (program MSDNAA), a software inny niż od giganta z Redmont jest zazwyczaj darmowy. A skoro możemy mieć za darmo, nie ma sensu płacić za licencję. Jeśli idzie o Windowsy i ich różne wersje, przypominam, że XP i Windows 7 32bit nie obsługują więcej jak 3GB RAM-u, więc jeśli mamy go więcej, będzie się on marnował lub będziemy zmuszeniu zainstalować Windows 64-bitowy, na którym mogą nie działać niektóre aplikacje. Produkt o nazwie Vista specjalnie pomijam, gdyż cieszy się bardzo złą sławą. A teraz kilka przykładowych modeli, co by nie być gołosłownym: 1. Skoro SGH = biznes, to może model biznesowy? Lenovo W510 – cena kosmiczna, ale jest zawsze model, który wygląda podobnie biznesowo, czyli SL510, którego ceny zaczynają się od 1600 zł. 2. Może chcemy sobie pograć, a nie wysypać się z hajsu? Z klawiaturą numeryczną, która jest przydatna, a dodatkowo ma ciekawy design – SAMSUNG R580 i R590 – ok. 2500zł 3. Coś, co jest delikatne, piękne, szybkie, gorące i głośne (kobieta) – HP Pavillion dv5-1170ew, ok. 3 700 zł. Obecnie już poza produkcją, jednak HP systematycznie wprowadza do obrotu modele będące perełkami – znacznie tańsze od konkurencji, o podobnych parametrach. Niestety kosztem wytrzymałości sprzętu… t
MAGIEL
wybór internetu
multimedia
KELK
Nowe mieszkanie, jeszcze pachnące świeżością (tudzież poprzednimi lokatorami), najczęściej wita nas (studentów) brakiem połączenia z Internetem. Nieliczni szczęśliwcy mogą oczywiście połączyć się z siecią sąsiadów, ale zwykle takowe połączenie jest niepewne, a jego właściciel szybko zauważa niechciany ubytek transferu i w sposób brutalny nas odcina. Nie pozostaje więc nic innego, niż założyć Internet u jednego z dostępnych w Warszawie operatorów. Do czego? To pierwsze pytanie, jakie powinniśmy sobie zadać. Internet do surfowania po stronach www i regularnego sprawdzania maila nie wymaga wielkiego przesyłu danych, jeśli zaś potrzeba nam połączenia do ściągania setek filmów i gier, przyda się łącze o gigantycznej przepustowości. Gdy jesteśmy jedynie zwyczajnymi użytkownikami, to prawdopodobnie wybierzemy coś pomiędzy. U kogo? W Warszawie działa kilkudziestu operatorów Internetu, jednak ceny pomniejszych dostawców najczęściej nie są konkurencyjne, a obszar ich działalności zdecydowanie ograniczony. Zupełnie inaczej wygląda to w przypadku kilku większych przedsiębiorstw działających w Warszawie. Większość operatorów telefonicznych oferuje swoim klientom połączenia od 512 kb/s do 20 Mb/s, co daje bogatą ofertę dla większości użytkowników (wystarczy przejrzeć strony np. Netii, TPSA, Orange’u czy innych i porównać ceny, poszukać jakichś ciekawych promocji). Dla bardziej wymagających pozostają UPC i Aster – oba proponują ostatnio łącza nawet do 120 Mb/s, choć jest to wydatek o kosztach przekraczających 150 zł miesięcznie. Przy ustalaniu operatora należy jednak sprawdzić, czy dany dostawca ma możliwość podłączenia naszego mieszkania do swojej sieci. Jeśli nie ma – pozostaje nam szukać dalej. Bez czy z przewodem? To odwieczny dylemat większości studentów. Opcją idealną jest Internet przewodowy w domu i bezprzewodowy (np. Blueconnect) poza domem, choć jest to dosyć kosztowne. Osoby mobilne, rzadko bytujące w domu i często przemieszczające się po Warszawie na pewno skorzystają z możliwości Internetu bezprzewodowego. Znośny zasięg w prawie całej Warszawie oraz łatwość dostępu do nowoczesnych sieci HSDPA, oferujących z dnia na dzień coraz szybsze połączenia (ostatnio na nowych modemach, pojawiły się napisy dumnie oznajmujące 21 Mb/s przepustowości). Nie trzeba również się martwić
paŸdziernik 2010
o podłączenie, gdy przyjdzie nam zmieniać lokum. W praktyce nie wygląda to jednak tak różowo. Prędkość często nie przekracza 1-2 Mb/s, limit przesyłu danych szybko się wyczerpuje ( w pakietach kosztujących w okolicach 100 zł nie przekracza on 10 GB/miesiąc), sieć nie jest odporna na zagłuszenia sygnałów (szczególnie w blokach żelbetonowych), a po wyjeździe z Warszawy, poza dużymi miastami, możemy pożegnać się z wysokimi prędkościami netu. Internet przewodowy jest tańszy, stabilniejszy, prawie nigdy nie ma limitów przesyłu danych. Pozwala nawet na uzyskanie stałego IP, choć to w przypadku studentów SGH raczej niepotrzebny gadżet, a czasem nawet utrudnienie anonimowego korzystania np. z Rapidshare’a czy eMule’a. Prędkość czy oszczędność? Nasza stolica stwarza każdemu niepowtarzalną możliwość skorzystania z najnowocześniejszych w Polsce połączeń internetowych. Czy jednak warto? Cóż – rok temu sam osobiście dałem się naciągnąć na najszybsze dostępne wówczas łącze, a obecnie z żalem patrzę na rachunek opiewający na kwotę trzykrotnie wyższą niż dzisiejsza jego wartość. Ceny połączeń internetowych, podobnie jak wszelkie ceny komputerów, systematycznie spadają. Nie warto więc decydować się na najdroższe oferty, szczególnie, że bez ściągania wielogigowych plików, łącza o prędkościach ponad 20 Mb/s nie będą się od siebie zbytnio różniły (choć podobno ostatnio modny jest podryw na tekst tekst Maleńka, może połączy nas 120 Mb/s?). Warto także pamiętać o tym, że gdy mieszkamy w kilka osób koszty znacząco spadają… Co z umową? 12, 24, 36 miesięcy czy może bez zobowiązań? O ile to ostatnie brzmi kusząco, to jednak ceny takiego rozwiązania (nawet dwukrotnie drożej) skutecznie wybiją nam je z głowy to rozwiązanie. Pozostaje zdecydować się na abonament. Choć zwykle najbardziej opłacalnie wygląda umowa na24 miesiące, to jednak warto zdecydować się na krótszy okres. Po pierwsze – zazwyczej po roku czekać na nas będzie znacznie korzystniejsza oferta, a po drugie – jeśli nie będziemy zadowoleni bądź przeprowadzimy się, nie będziemy zbytnio przywiązani do umowy. Dodatkowo warto upewnić się, kto musi podpisywać umowę. Jeszcze kilka lat temu obowiązkiem było, by zrobił to właściciel mieszkania. Dziś na szczęście zwykle może to zrobić najemca, a łącze przechodzi wraz z nim w inne miejsce zamieszkania (trzeba jedynie doliczyć koszty montażu oraz pamiętać, aby przed przeprowadzką sprawdzić czy w nowym miejscu są dostępne usługi nasze-
go dotychczasowego operatora). Telefon, TV czy sauté? W większości ofert usługodawcy proponują nam dodatkowo, za niewielką dopłatą do abonamentu, podłączenie telefonu stacjonarnego, komórkowego oraz telewizji. Należy jednak poważnie zastanowić się nad sensem takiego rozwiązania. Telefon stacjonarny w dzisiejszych czasach jest praktycznie nieużywany, a dodatkowy numer telefonu komórkowego pozostaje zwykle bez wykorzystania. Ostatnim dodatkiem jest telewizja. Choć opcja posiadania kilkudziesi ęciu kanałów brzmi obiecująco, to jednak trzeba pamiętać, że na studiach mało kto korzysta z telewizora, a większość kanałów dostępna jest w Internecie. Jednak, jeśli posiadamy jakiś dobry telewizor, to czemu z niego nie skorzystać? Sieć globalna w sieci domowej Gdy już zdecydujemy się na którąś z ofert pozostaje instalacja Internetu w mieszkaniu. Zwykle po montażu zostaniemy sami z nowiutkim modemem, który w jakiś sposób będziemy musieli połączyć z naszym komputerem… albo routerem. Szczególnie przy wyborze tego drugiego należy uważać, gdyż przy wyższych prędkościach Internetu może on znacznie spowalniać przepływ danych, nim więc się nań zdecydujemy, proponuję poczytać dotyczące go opinie w sieci. Kolejnym ważnym elementem jest typ połączenia. WiFi jest rozwiązaniem niezwykle praktycznym, ale często zwodzi mało czujnych użytkowników. Przy dobrych łączach często warto skorzystać z kabla, gdyż WiFi posiada liczne wady. Po pierwsze, używane powszechnie standardy 802.11b i 802.11g praktycznie nie są w stanie przesłać więcej niż ok. 20 Mb/s, po drugie są nieodporne na zakłócenia z wielu urządzeń elektrycznych (np. kuchenek mikrofalowych), a po trzecie, sygnały sieci bezprzewodowych wzajemnie się zakłócają, gdy w zasiegu pojawiają się więcej niż trzy (a w Warszawie często bywa ich nawet kilkanaście). Jeśli zaś zdecydujemy się na kabel, pamiętajmy, by należał on do kategorii 5e, 6 bądź wyższej (napis na kablu np. cat. 5e, niższe kategorie mogą spowodować utratę szybkości transferu). Cóż – po skorzystaniu z powyższych porad nie pozostaje nic innego, niż włączenie swojego nowiutkiego netu i surfowanie oraz ściąganie do woli. t
29
warszawa
Jesteœ nowy (nowa) w Warszawie? Nie znasz miasta? A mo¿e uwa¿asz, ¿e stolica nie ma przed Tob¹ tajemnic? Tak czy inaczej siêgnij po jeden z zaprezentowanych przez nas przewodników. Opisaliœmy te najpopularniejsze, najciekawsze i najlepsze.
Choć nie jest to najnowsza pozycja, to powinna znaleźć się w bibliotece każdego mieszkańca stolicy i okolic. Rodowici warszawiacy mają okazję przyjrzeć się miejscom, które mijają na co dzień nie zdając sobie sprawy jakie historie kryją się za fasadami budynków. Turyści natomiast mogą uniknąć nudnawych opowieści naszpikowanych datami, jakże typowych dla większości przewodników. Każda z 10 zaprop onowanych tras oprowadza po innej dzielnicy. Spacerownik w a r s z a w s k i przedstawia nie tylko zabytki, ale też najnowsze budowle. Zawiera także wiele anegdotek i fragmenty utworów, których akcja toczy się w stolicy. Dobrze wiedzieć, że Warszawa może być piękna i klimatyczna nie tylko na Krakowskim Przedmieściu, a spacer nie zawsze musi się kończyć w Łazienkach.
Jak zmieścić najciekawsze miejsca stolicy na jednej mapie? Jak w kilku słowach przedstawić charakter każdego z nich? Nie tylko takie pytania stoją przed twórcami map Use-It, przewodników po miastach Europy tworzone dla młodych, przez młodych. Use-it to m.in. Berlin, Oslo, Bruksela, Drezno oraz, co dla nas najważniejsze, Warszawa. Za stołeczną edycję mapy odpowiada fundacja Bęc Zmiana, która zajmuje się wprowadzaniem sztuki do przestrzeni publicznej i przybliżaniu jej warszawiakom. Jak sami piszą “nie zajmujemy się interpretacją. Zajmujemy się tunelowaniem”. I własnie tunelowaniem, telegraficzną wiadomością dla zagranicznego, młodego turysty jest ta mapa. Oprócz przejrzystej, kolorowej mapy centralnej części Warszawy, znajdziemy tutaj opisy ponad stu galerii, kawiarni, restauracji czy po prostu miejsc wartych odwiedzenia. Do tego twórcy przewidzieli zbiór wskazówek, jak wtopić się w tłum oraz garść przydatnych informacji o hostelach czy komunikacji miejskiej. Dla tych, którzy łatwo tracą orientację, jest nawet schematyczna mapka podziemii pod Dworcem Centralnym. Trudno powiedziec coś złego o Use-It-Warsaw. Możliwości niewielkiej, rozkładanej mapki zostały wykorzystane niemal w stu procentach. Jesli język angielski nie jest dla ciebie problemem, warto zaopatrzyć się w taki egzemplarz. Tym bardziej, ze jest za darmo.
30
MAGIEL
fot. Paweł Karski
warszawa
Moim zdaniem to najlepszy ogólnodostepny przewodnik po Warszawie. Mimo że jest różowy. Z gatunku tych jasnowyblaklych majtkowych róży. Trochę przypał wyjąć taką książkę na Krakowskim, albo, co gorsza, na Brzeskiej. Jednak mimo koloru jest to naprawdę najlepsze, co możecie kupić. Ok. W środku nie znajdziemy wielu opisów zabytków, wraz z ich wielowiekową historią, ale to nie takimi miejscami żyje miasto. Zrób to w Warszawie zabiera nasna wycieczkę po najoryginalniejszych miejscach na mapie Warszawy, jednak poza tym pokazuje nam zwyczaje młodych warszawiaków. Jest to pierwszy przewodnik, w którym znalazłem informacje o masach krytycznych czy offgolfie. Ale nie tylko dlatego ten alternatywny przewodnik jest jedyny czy pierwszy. Jeżeli w konkurencyjnych pozycjach znajdziecie jak ieś informacje dotyczące shoppingu, to będzie to raczej adres Złotych Tarasów. Tu więcej miejsca poświecą się butikomczy małym sklepom autorskim. Jest to jedyny przewodnik, gdzie znani warszawscy artyści opiszą Ci swoje ulubione miejsca. Jedyny, który nie jest adresowany do jednej grupy wiekowo-finansowej, a jednak cały napisany jest właśnie dla Ciebie. Jeden z niewielu, które są polsko-angielski. I wreszcie jedyn y, który jest różowy. Moja niechęć do koloru okładki to chyba jedyna wada, bo nawet cena 35 zł nie wydaje się wygórowana. Czyli jeśli macie inny gust kolorystyczny niż ja to nie macie czego się obawiać, a Zrób to Warszawie powinno znaleźć się w waszej torbie. Jeśli tak jak ja czujecie niechęć do majtkowego różu to jakoś się przełamcie i niech ten przewodnik również znajdzie się w waszych rękach. I to bez znaczenia czy jesteście dopiero co przyjezdni, czy uważacie że znacie Warszawę jak własną kieszeń.
Kulturalny Przewodnik po Warszawie, który dołączyliśmy do tego numeru Magla to publikacja od początku do końca tworzona przez nas, studentów SGH, dla Was – żaków naszej szacownej Uczelni. Zawiera w sobie opisy 86 interesujących miejsc podzielone na 8 kategorii od kawiarni po variam. Do przewodnika dołączyliśmy także mapę, na której umieszczona jest każda z lokalizacji. Czemu ma służyć przewodnik? Idea jest prosta: zapoznanie czytelników z najciekawszymi, naszym zdaniem, miejscami w Warszawie. Mogą to być nieodkryte przez szeroką publikę puby, nieznane, a interesujące galerie czy most, który wystąpił w większości z polskich komedii romantycznych. Każda z pozycji została opisana tak, abyście nie tylko dowiedzieli się o jej istnieniu, ale także wyrobili sobie o niej wstępne zdanie. Najważniejsze jest jednak to, żebyście w te miejsca poszli, zobaczyli i wyrazili na ich temat własną opinię. Większość przyjeżdżających na naszą Uczelnię studentów odbiera Warszawę, jako miasto szare i nieciekawe. W rzeczywistości jednak stolica ma swoim mieszkańcom do zaoferowania bardzo wiele. Jest po prostu nadal nieodkryta. A przewodnik pozwala dostrzec i poznać tę bardziej kolorową i interesującą stronę warszawskiego zgiełku. Po co tym razem dołączyliśmy mapę? Prosty przykład: do Bombay Masali znajdującej się na maleńkiej ul. Starościńskiej mało kto trafi. Jednak wystarczy jedno spojrzenie na przygotowaną przez nas mapę i już wiecie, że restauracja znajduje się 5 minut piechotą od Uczelni. Jeżeli będziecie kiedyś na mieście i ogarnie Was ogromna ochota na dobrą kawę, a przypadkiem, gdzieś na dnie torby leżeć będzie Kulturalny Przewodnik po Warszawie wystarczy tylko spojrzeć na mapę i już wiecie, gdzie w pobliżu znaleźć możecie kawiarnie przez nas polecaną. Bez wątpienia Kulturalny Przewodnik po Warszawie to dla studenta SGH pozycja obowiązkowa. Nie dość, że tworzona specjalnie dla Was to jeszcze dostępna za darmo. Aż żal nie skorzystać.
Najbardziej oryginalna pozycja z naszej listy, składa się z 33 komiksowych historii. Każda z nich dotyczy jednego wyjątkowego miejsca w stolicy. W Komiksowym Przewodniku po Warszawie znajdziecie opowiadania o np. warszawskim zoo, pomniku Kopernika czy Muzeum Powstania Warszawskiego. Większosc atrakcji opisana jest na wesoło, jednak kilka historii wzbudzi w was głebsze refleksje. Wszystko to stworzone zostało przez najlepszych polskich rysowników komiksowych. Dla osób, które znają Warszawę i widziały więksość opisanych miejsc, przewodnik będzie przyjemną lekturą, która sprawia wiele radości. Jednak w tym miejscu musi pojawić się osławione ALE. Komiksowy Przewodnik po Warszawie jest własciwie bezużyteczny dla przyjezdnych. Oczywiscie fajnie się go czyta jako zbiór opowiadań graficznych, jednak dla tych, którzy nie znają historii o złotej kaczce, nie robili zakupów w Hali Mirowskiej ani nie pamiętaja co Olbrychski zrobił w Zachęcie przewodnik moze okazac się nieśmieszny, a nawet niezrozumialy. Do tego dochodzi mapka, której niestety daleko do czytelności. Są to niby duże wady, jednak ja osobiscie machnąłbym na nie ręką. Dlaczego? Po pierwsze: to przecież komiks! Po drugie jest zbedne, ale jednak jest. Po drugie jest za darmo.
Adam Przedpełski Katarzyna Rembelska Mieto Strzelecki Maciek Szczygielski
Nie podobał Ci się ten tekst? Znasz Warszawę i nie potrzebujesz przewodników? Albo na odwrót, nie znasz miasta ale przewodniki to za mało? Chcesz pozwiedzać stolicę, albo napisać o niej coś ciekawego? Napisz! maciek.szczygielski@magiel.waw.pl
paŸdziernik 2010
31
przedsiębiorczość
Akademickie Inkubatory Przedsiêbiorczoœci
Matura z biznesu Dominacja na rynku. Elektryzuj¹cy debiut na GPW. ¯ycie rentiera. Tegoroczni maturzyœci z ³atwoœci¹ potrafi¹ puœciæ wodze biznesowej fantazji. Odkrywaj¹c nowe mo¿liwoœci zauwa¿aj¹ jednak przepaœæ miêdzy startem w³asnej firmy a osi¹gniêciem bogactwa i rynkowego sukcesu.
ŁUKASZ DOMINIK
P
rzeczuwają trudności ze znalezieniem klientów. Obawiają się kontaktów z administracją publiczną. Dostrzegają, że brakuje im wiedzy koniecznej do zarządzania przedsiębiorstwem. I nawet jeśli nie uważają tych czynników za główne przeszkody, to lwia część z nich utwierdza się w przekonaniu, że są za młodzi na prowadzenie własnej firmy. Skuteczny krok do przodu
Takie nastawienie nie zmieni się szybko. Szkoły średnie i uczelnie wyższe nie kształcą kompleksowo młodych ludzi pod kątem prowadzenia biznesu. Osoba mająca 19 lat często nie wie, czemu chce poświęcić się zawodowo, a jeśli nawet znajdzie motywację, by uruchomić start-up, dysponuje przeważnie jedynie teoretyczną wiedzą z lekcji o podstawach przedsiębiorczości, umiejętnością obsługi komputera i elementarną znajomością języków obcych. Według sondażu instytutu Millward Brown SMG/KRC przeprowadzonego we wrześniu 2009 roku na grupie 1000 osób na zlecenie fundacji Polska Przedsiębiorcza, inspiracją do otwarcia własnej firmy dla osób w wieku 1525 lat jest przede wszystkim poczucie niezależności. Wiedzą one, że uzyskają w ten sposób większe dochody niż z pracy najemnej. Dwie subiektywne bariery tłumią jednak ten zapał. Pierwszą przeszkodą jest brak pomysłu na biznes, drugą – brak środków finansowych. W efekcie jedynie 2 proc. młodych Polaków decyduje się na własną firmę. Niewielki ułamek zakłada biznes przed studiami. Optymizmem napawa jednak fakt, że duch polskiej przedsiębiorczości nie zaginął. Zgodnie z opublikowanym w maju raportem Eurobarometru, 49 proc. Polaków deklaruje chęć założenia firmy, dzięki czemu Polska, mimo bardzo wysokiego wskaźnika upadłości firm, sklasyfikowana została ponad średnią w UE. W efekcie wyprzedzamy np. Niemców (41 proc.) i Brytyjczyków (46 proc.). Daleko nam jednak jeszcze do Cypru i Grecji, gdzie ponad 60 proc. wybiera samozatrudnienie w życiu zawodowym. Należy więc mieć nadzieję, że także najmłodsi polscy adepci biznesu zaczną otwierać przedsiębiorstwa, aby zweryfikować umiejętności poznane podczas lekcji w liceum. Założenie firmy nie musi przecież oznaczać, że osoby bez studiów podpiszą się pod dwuznaczną refleksją Władysława Gomułki – staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy krok do przodu!. Dowodem na to mogą być 3 firmy prowadzone przez tegorocznych maturzystów, którzy postanowili wypróbować swoje pomysły biznesowe w Akademickich Inkubatorów Przedsiębiorczości (AIP) przy SGH i dali sobie szansę na wczesne, praktyczne obycie z zastaną rzeczywistością biznesową.
32
Praktyka biznesowa
Jacek Zalewski, pomysłodawca firmy Icell, jest najmłodszym beneficjentem AIP przy SGH. W swoim zgłoszeniu do AIP, które wypełnił na stronie www.inkubatory.pl, napisał, że celem jego firmy będzie sprzedaż przez Internet akcesoriów do telefonów komórkowych. Dziś chwali się, jak tę prostą receptę przekuł w biznesowy sukces – zainteresowałem się towarem z polskich hurtowni, który nie był jeszcze dostępny na allegro. Podpatrywałem sposoby sprzedaży od innych sprzedawców i zbierałem ich najlepsze pomysły, które udoskonalałem i wprowadzałem w życie. Wiedzy o e-handlu szef firmy Icell nie zdobył na lekcjach podstaw przedsiębiorczości. Decydująca była praktyka. Nieprzerwanie od kilku lat zajmuje się sprzedażą na portalu Allegro.pl. Obsługiwał, prowadził i reklamował stronę internetową firmy remontowej. Wie zatem, że nie trzeba wprowadzać rewolucyjnych rozwiązań, aby zarobić pieniądze. Jego zdaniem przychody powinny być przede wszystkim regularne, dlatego w biznesie należy trzymać się obranych zasad – przedmioty muszą być dokładnie opisane, zdjęcia i wygląd aukcji – profesjonalne przygotowane, a koszty wysyłki – prawdziwe, ponieważ ogromna większość sprzedawców je zawyża. Dzięki temu w ciągu zaledwie 2,5 miesiąca zrealizował ponad 500 zamówień w całej Polsce. Innowacyjny pomysł
Damian Strzelczyk – tegoroczny absolwent XXXIII L.O. im. Mikołaja Kopernika, finalista Olimpiady Wiedzy Ekonomicznej oraz Olimpiady Przedsiębiorczości – zdecydował się na uruchomienie swojego start-upu tuż po zdaniu ostatniej matury. Jego firma – Green Magic oferuje mobilną myjnię samochodową. Wykorzystuje przy tym bezwodne mycie – nową technologię stosowaną dotąd w Europie Zachodniej, USA i Australii, natomiast osobom zainteresowanym ekologicznym myciem sprzedaje specjalistyczne kosmetyki. Do biznesu podchodzi odpowiedzialnie. – Moja myjnia nie potrzebuje infrastruktury, jest ekologiczna, oszczędzamy hektolitry wody przy każdym myciu, nie stoimy w kolejkach, oszczędzamy czas. Po prostu Green Magic. Własna firma to jednak nie nowość dla Damiana. Jego biznesowa edukacja rozpoczę-
ła się, gdy jako dziecko obserwował rozwój firmy rodziców. Swoją pierwszą działalność – tworzenie zaproszeń stylizowanych na wezwania do sądu – założył już jako uczeń gimnazjum. – Byłem pierwszą osobą na Allegro, która zaoferowała takie zaproszenia. W tamtym okresie były one absolutnym hitem. Dziś można zobaczyć wielu sprzedawców, którzy skopiowali mój pomysł – wspomina z nieukrywaną dumą. Dzięki tym doświadczeniom wie, jak zarządzać innowacyjnym projektem. Pozyskiwanie klientów
Jakub Religa, lat 19, twórca marki SnowHeadz, sygnuje ozdobne osłonki na kaski narciarskie i snowboardowe. On także miał okazję obserwować od wczesnych lat, co znaczy być szefem i zdobywać klientów. – Zarówno mój ojciec, jak i brat prowadzili swoje firmy, a ja często uczestniczyłem w podejmowanych przez nich działaniach – wspomina. Dzisiaj Jakub tworzy swoje autorskie wzory osłonek z myślą o dzieciach, które stanowią główną grupę docelową jego biznesu. Już przed założeniem firmy wiedział, jak chce dotrzeć do swoich klientów: – Na początek mój marketing opierać się będzie na stronie internetowej, portalach społecznościowych i forach tematycznych. W swoim biznesplanie uwzględnia jednak także dalszą perspektywę: – SnowHeadz planuje wprowadzenie produktu do sklepów sportowych na zasadzie komisu, w dużej mierze opierając sie na współpracy z dużymi hurtowniami artykułów sportowych. Tym samym Jakub potwierdza, że najważniejszym składnikiem majątku firmy zalążkowej nie są środki pieniężne, ale rozsądny, zaradny człowiek. Od tego roku kaski są obowiązkiem na polskich stokach, więc liczy wkrótce na szybki wzrost zamówień. Zmiana mentalności
Każdego tegorocznego maturzystę stać, aby skorzystać z doświadczeń Icell, Green Magic i SnowHeadz. Zmiany legislacyjne czy pomoc finansowa, księgowa i prawna fundacji takich jak AIP nie zagwarantują błyskawicznego zdobycia pierwszych milionów lub pozycji na giełdzie. Potrzebne są pasja, kreatywność i praktyczna przedsiębiorczość.
Droga do Polski Przedsiębiorczej 1. Etap: edukacja przedsiębiorczości = zmiana mentalności 2. Etap: realizacja pomysłów biznesowych = Akademickie Inkubatory Przedsiębiorczości 3. Etap: uwalnianie przedsiębiorczych marzeń = zmiany legislacyjne 4. Etap: stworzenie supernowoczesnych centrów biznesu = AIP Business Link 5. Etap: montaż finansowy = AIP Seed Capital 6. Etap: transfer nauki do biznes
Źródło: Fundacja Polska Przedsiębiorcza, http://polskaprzedsiebiorcza.pl
MAGIEL
1
wiecej informacji o koncercie i przesluchaniach na stronie:
www.swiatecznie.org www.swi
gry bez prądu Większości osób popularne planszówki nadal kojarzą się z monopolem i chińczykiem. Prawda jest jednak taka, że dziś gier bez prądu jest ogromna mnogość, a różnorodność sposobów rozgrywki, tematyki i poziomu trudności dawno przerosła komputerowe propozycje. Dlatego coraz więcej osób w starciu karty, pionki, kostka i plansza kontra myszka i monitor wybiera tę pierwszą opcję. Rosnąca popularność gier bez prądu wynika jednak nie z ich złożoności, ale głównie z ich socjologicznego aspektu. Pozwalają one spotkanie z przyjaciółmi lub nudny obiad rodzinny połączyć ze świetną zabawą i odrobiną rywalizacji. Skończyły się czasy, kiedy miłośników planszówek znaleźć można było tylko w ciemnych pokojach studenckich akademików. W niejednej kawiarni spotkamy dziś grupę ludzi w skupieniu studiujących tajemnicze karty, a coraz więcej lokali posiada także zbiór gier na użytek gości. Niestety w naszym kraju nie są one nadal powszechnie znane. Dlatego zdecydowaliśmy się na otwarcie powyższego działu, gdzie postaramy się pokazać najciekawsze propozycje gier. Przydatne informacje znajdą tu osoby, które swoją inicjację w podbijaniu świata, czy budowaniu osad mają już za sobą, ale także Ci, dla których świat gier planszowych jest nadal nieznany. Dlatego cykl zaczniemy od propozycji idealnych dla rozpoczynających swoją przygodę z tym fascynującym, jednak nadal przez większość nieznanym, rodzajem codziennej rozrywki.
Ryzyko to jedna z najpopularniejszych gier strategicznych na świecie. Stworzona w 1957 roku przez Francuza Alberta Lamorisse’a, szybko stała się znana na całym świecie. Rozgrywka toczy się na mapie politycznej świata, podzielonej na terytoria i kontynenty. Każdy z grających na początku dysponuje równą ilością terytoriów i wojsk w swojej armii. Celem rozgrywki jest wypełnienie jednego z zadań, które ograniczają się do trzech możliwości. Mogą to być podbicie konkretnych kontynentów, zdobycie określonej liczby terytoriów lub pokonanie armii jednego z graczy. Dlaczego Ryzyko jest idealną propozycją dla początkujących? Bardzo proste zasady powodują, że wystarczy zaledwie 10 minut, aby nauczyć się grać. W sam raz, żeby przekonać znajomego do spróbowania swoich sił. Konstrukcja gry sprzyja także interakcji pomiędzy uczestnikami rozgrywki. Mówiąc wprost: w tej grze non stop ktoś się z kimś bije! Ciekawą możliwością, jaką daje nam Ryzyko jest także zawieranie paktów i sojuszy. Nie są one określone w zasadach, dlatego możemy je „podpisywać” na dowolnych warunkach, a dotyczą one praktycznie każdego elementu rozgrywki. Wyobraźcie sobie sytuację: umawiacie się z przeciwnikiem, że nie atakujecie sobie nawzajem konkretnych terytoriów, dajmy na to, przez 5 kolejek. W tym czasie ty i współsygnatariusz paktu gromadzicie wojska. A po tych 5 kolejkach zaczyna się rzeź! Niewątpliwą zaletą gry jest także poziom jej zbalansowania. Mnogość strategii prowadzących do zwycięstwa jest naprawdę imponująca. Spora w tym zasługa różnorodności zadań, jakie musimy wykonać, by pokonać przeciwników. Pomimo wszystkich plusów Ryzyka, po pewnym czasie staje się ono nudne i traktować należy je jako starter w przygodzie z planszówkaREKLAMA mi. Ja swoją fascynację grami bez prądu zaczynałem właśnie od tej i szczerze powiem, że po początkowej fascynacji Ryzykiem przychodzi moment, kiedy zaczyna nam w grze czegoś brakować. Właśnie wtedy należy przerzucić się na bardziej skomplikowane propozycje. Mieto Strzelecki
Podczas ostatniej gry w Osadników dowiedziałem się, że jeden z moich znajomych zdradził swoją dziewczynę, kto się skończył na imprezie 2 dni temu oraz obejrzałem premierę nowego teledysku Justina Biebera w MTV. W międzyczasie barbarzyńcy zrównali z ziemią moje miasto, a jeden z przeciwników będąc o krok od wygranej poniósł spektakularną porażkę. Nagrodzeni tytułem najlepszej gry 2005 roku Osadnicy z Catanu są naszą kolejną propozycją dla początkujących. Fabuła gry nie jest szczególnie oryginalna. Generalnie chodzi o to, że musimy ludziom, którzy trafili na wyspę na środku oceanu, zbudować osady i miasta. Dostajemy za to punkty, a kto pierwszy zbierze ich 10 wygrywa. Proste prawda? Zasady są naprawdę przystępne, bo w planszówkach nie zawsze musi chodzić o to, żeby było skomplikowanie. Czasem ma być wciągająco i fajnie. No bez przesady, może nie jest to gra towarzyska. Swoją fabułą wciąga i czasem trzeba się mocno postarać, żeby wygrać, ale spokojnie można przy niej poplotkować czy porozmawiać o problemach współczesnej Ameryki. Po prostu Osadnikom nie trzeba przez całą rozgrywkę poświęcać maksimum uwagi. A że gra jest klasykiem gatunku i dla każdego wielbiciela planszówek pozycją obowiązkową to zupełnie inna kwestia. Niestety podstawowa wersja po kilkunastu godzinach gry się nudzi, dlatego dla bardziej zaawansowanych polecamy rozszerzenia Żeglarze z Catanu oraz Miasta i Rycerze. W tej wersji rozgrywka staje się nie tylko dłuższa, ale także bardziej urozmaicona i wciąga jeszcze mocniej. Dzięki temu pozwala ona skutecznie wyciąć kilka godzin z naszego życia (najczęściej na jednej partii się nie kończy). Mieto Strzelecki
paŸdziernik 2010
+ % ) / & %"#
EXPERIENCE PwC
) * !" $( & & %"#( .)( & &( ) ) " ) $(
" #$"% # . &&& '! " !& ! !") + $ !( %"#% - #$ - # #$% ( - " & $ "$ %0 ! + ) " " )& *) $ #$,& ) ( #$ !
PARTNERZY
PATRONI MEDIALNI
człowiek z pasją
CiuCiu - Najmniejsza Fabryka Cukierków na Œwiecie
Czyli czas na słodką zmianę. Rozmawiała: Agata Kozłowska Tekst: Olga Świątecka
E C L DO
! A T I V
Aneta Jewu³a i Magdalena Kostur znaj¹ siê jeszcze z liceum. Dziewczyny pocz¹tkowo pod¹¿a³y w³asnymi œcie¿kami. Aneta pracowa³a w logistyce, Magda handlowa³a stal¹. Obu w zawodowej rutynie brakowa³o odrobiny œwie¿oœci. W poszukiwaniu pasji i zmiany, postanowi³y po³¹czyæ si³y. Po spotkaniu z ma³¿eñstwem - Anet¹ Kurzaw¹ i Florianem Belgard - wpad³y na pomys³ na w³asny biznes. Os³odzi³y sobie ¿ycie. Od czerwca tego roku s¹ w³aœcicielkami Najmniejszej Fabryki Cukierków na Œwiecie.
C
iuCiu to funkcjonująca od 2005 roku fabryka ręcznie wykonywanych łakoci. Do niedawna jej jedyną siedzibą był Gdańsk. Dzięki Anecie i Magdzie działalność na zasadzie franczyzy ruszyła - ku uciesze klientów - także w Krakowie. Pomysł na tego rodzaju biznes pojawił się 6 lat temu w głowie państwa Belgard. Florian był fryzjerem, Aneta zajmowała się malowaniem komiksów na żarówkach. Po podłączeniu żarówek do prądu rzucały one jej bajkowe obrazki na ściany. Kreatywne małżeństwo podejrzało w Hiszpanii, w jaki sposób można sprawić, by słodycze nabrały baśniowego blasku. Obecnie o CiuCiu mówi się: Największa Atrakcja Rynku w Gdańsku, a na świecie można znaleźć jedynie siedem podobnych manufaktur. I kto twierdził, że biznes nie kocha artystów? W asortymencie CiuCiu można znaleźć przeróżne cukierki. Są tam kreatywne lizaki, słodkie karmelki i inne, pachnące dzieciństwem łakocie. Niektóre wzory zakrawają na miano prawdziwych dzieł sztuki. Produkcja tych wyjątkowych słodyczy oparta jest na XVII-wiecznej technologii i dzieje się na oczach klientów. Mieszanie składników, tworzenie wyjątkowych wzorów, cięcie gotowej, ciągnącej się w nieskończoność masy wykonywane jest ręcznie. Wszystkiemu przyglądają się tłumy zafascynowanych dzieci… i dorosłych. Ślinianki pracują intensywnie, bo oprócz uczestniczenia w pokazie klienci mogą spróbować aromatycznych słodkości, gdy są jeszcze ciepłe. Hipnotyzująca woń rozchodzi się na rynkach Gdańska i Krakowa i zachęca do wstąpienia każdego niemal przychodnia.
38
Do wody i cukru dodawane są jedynie ekologiczne barwniki, dlatego smak Ciuciu-wyrobów jest znacznie lepszy od dobrze nam znanych słodyczy przemysłowych. Do wyboru, do koloru. Dosłownie, bo w fabryce cukierków jest barwnie jak w dziecięcych marzeniach. Słodkie, kwaśne, miękkie i chrupiące. Są stałe wzory i takie, które wykonuje się specjalnie na życzenie klienta. Aneta i Magda są pełne nadziei na przyszłość. Wzorując się na gdańskich mistrzach, pasjami lepią z karmelu. To amerykańską flagę, to gołą babę. Degustacja to nieodłączny element ich pracy, dlatego dziewczyny codziennie zajadają się swoimi kultowymi produktami. Dolce Vita! By zamówić ich cukierki, do Polski przybywają turyści z całego świata.
W dobie supermarketów konsumenci szukają odskoczni. Chcą uciec od powtarzalności, masowej produkcji i kopiowania. Cukierki serwowane przez CiuCiu są na tyle wyjątkowe, że klient jest w stanie przebyć daleką drogę i zapłacić wysoką cenę, byleby tylko je zdobyć. Każdy z nich jest wyjątkowy. Nawet gdy powielają pewien wzór, ręczne wykonanie sprawia, że są niejednakowe. Na Zachodzie tego rodzaju biznesów jest coraz więcej. Aneta i Magda wielokrotnie słyszały, że przeniesienie działalności do Anglii, byłoby strzałem w dziesiątkę. Jednocześnie, sądząc po rozgłosie, chyba i w Polsce świetność manufaktur jest blisko, a ekologiczne myślenie nabiera rumieńców. Aneta i Magda radzą studentom, by podejmować zawodowe ryzyko. „Życie jest jak pudełko czekoladek. Nigdy nie wiesz, co ci się trafi”.
MAGIEL
CiuCiu - Najmniejsza Fabryka Cukierków na Œwiecie Nie myślały panie o tym, żeby zmienić lokal na większy?
człowiek z pasją
To zajęcie to dla Pań bardzo duże obciążenie czasowe. Jak długie godziny pracy znosi rodzina?
Skąd
pojawił się pomysł M: Obijając się o gary M: Nie wiemy, bo nas nie ma w domu na fabrykę cukierków? w kuchni, ciągle o [śmiech]. Córka mnie ostatnio zapytała: To, co panie robią, jest bajkowe, tym myślimy. Ale z – Mamo, a miałabyś taki jeden dzień urlonierzeczywiste. Czy to sztuka? drugiej strony, pu? – Urlopu? – Wiesz, to jest taki wolny A: Wydaje mi się, że w pewnym momento już nie bydzień, że nie idziesz do pracy. cie życia, każdy dochodzi do punktu zwrotłaby wtedy A: A moja młodsza umawia się ze mną na nego, w którym musi podjąć decyzję, czy to, co najmniejsza grę w monopol. O 6 rano. Mówi: – Mado tej pory w życiu robił, jest drogą, którą nadal fabryka cumusiu, to ja Cię obudzę i zagramy w ten chce zmierzać. Jeden ze znajomych nazwał to co kierków… monopol, ok!? [śmiech]. robimy rzemiosłem artystycznym. Tak to sobie A: Tak, a słodycze wbrew pozorom zapamiętałam, bo to pięknie brzmi. nie są osłodą. Cukierek nie może M: Cukiernictwo to odwzobyć substytutem matki. Doskonarowywanie, ale nosi Skąd le to rozumiemy. jednak znamiona pozyskały Panie artyzmu. pieniądze na biznes? Czy to przedsięwzięcie się opłaca?
Pracowały Panie wcześniej w innych zawodach. To fascynujące, że można rzucić wszystko i zabrać się za zupełnie nowe zajęcie.
za r ch iwu
m
Ci u
Ci
u
A: Mam nadzieję, że nie jest to objaw głupoty. Szczególnie w obliczu tego, że obie mamy rodziny, było to ogromne poświęcenie. Znajomi z dawnych miejsc pracy jeszcze dziś pukają się nieco w głowę [śmiech]. M: Mam nadzieję, że wciąż będziemy się rozwijać. Dzisiaj udało nam się w końcu dobrze złożyć amerykańską flagę!
fot. z a rchiw um
fot.
Ciu Ci u
M: Wzięłyśmy kredyty. Ze zdobyciem środków z UE nie jest tak słodko, jak wszędzie się mówi i powszechnie sądzi. Szczególnie w Krakowie, gdzie konkurencja jest ogromna. A: Działamy dopiero od czerwca, ale cukierki są dobre na każdą okazję. Realizujemy nawet zamówienia ślubne. To lepsze od kolejnego kwiatka! M: Teraz był bardzo dobry okres wakacyjny, ale idzie grudzień, a wraz z nim święta, więc znów nie mamy powodów do zmartwień. Już mamy za sobą pierwsze próby wykonania aniołków, lasek na choinkę.
Jakie mają Panie prywatne sposoby na osłodzenie życia?
Fabrykę cukierków warto zobaczyć, bo jest „egzotyczna”. Nie boją się Panie, że skończy się na sezonowym zaspokojeniu ciekawości?
M: Pewnie, że mamy obawy. Wiele z osób, które nas odwiedzają, więcej już nie wróci. Ale niektórych klientów zaczynamy już rozpoznawać. O, ta dziewczyna jest u nas dzisiaj już trzeci raz!
A: Myślę, że poczucie humoru i dystans, który staramy się mimo wszystko zachować. I nadzieja, że za parę lat, ta firma to będzie samograj. M: Perspektywa, że będziemy tu tylko wpadać, żeby stworzyć nowy, wyjątkowy wzór, sprawdzić czy wszystko działa. Na urzędzie dyrektora artystycznego fabryki cukierków.
A: O, piękne słowa.
paŸdziernik 2010
Jakie jest najdziwniejsze zamówienie z jakim się Panie spotkały?
M: O Boże, uwaga, siedzi pani? Penis w kolorze niebieskim maryjnym o smaku lukrecji. Nie wiemy, dla kogo. A: Zamawiający mówił, że jest to część większego projektu. M: Nie powiedział, dla kogo. W każdym razie, ten niebieski, maryjny… A: No trochę byłyśmy zażenowane, prawdę mówiąc. Musiałyśmy Panie go zamówić u partnerów w wszystko Gdańsku, bo nie mamy robią tu same. Od samych cuu siebie takiej formy. kierków po… I przyjechał trochę A: … aż po myprzykrótki cie garów. [śmiech].
39
człowiek z pasją
Sebastian Kawa
Mistrz przestworzy
fot. z archiwum Sebastiana Kawy
Gdyby ojciec Sebastiana Kawy by³ skoczkiem narciarskim lub kierowc¹ Formu³y 1, panowie Ma³ysz i Kubica mogliby jedynie czerwienieæ z zazdroœci. O lotniczej m³odoœci, finezji lotu oraz lotnikach na weselu, MAGIEL rozmawia z siedmiokrotnym mistrzem œwiata w szybownictwie, Sebastianem Kaw¹.
rozmawiał KAROL SERENA
Pełna wersja wywiadu na stronie internetowej www.magiel.waw.pl. Dowiemy się m.in. dlaczego polskie szybownictwo najlepsze lata ma już chyba za sobą, jakie są tajemnice nieprawdopodobnych sukcesów polskiego Mistrza oraz jak wygląda obecnie szkolenie na pilota szybowca. Latanie masz chyba we krwi. Twój ojciec, Tomasz Kawa, zdobywał w szybownictwie mistrzowskie laury i bił rekordy. Zgadza się, ale żartobliwie można powiedzieć, że tradycje lotnicze w mojej rodzinie sięgają czwartego pokolenia. W domu mojego pradziadka Jędrzeja na początku I wojny światowej stacjonowało dowództwo austriackiego oddziału z balonem obserwacyjnym i pierwszym w świecie samolotem z radiostacją na pokładzie. Mój ojciec dorastał w atmosferze opowieści o wojennych wydarzeniach oraz barwnych wspomnień stryja Kazimierza, który w żołnierskich butach dokładnie przemierzył całą Europę. Stryj trafił do wojska podczas I wojny światowej i wojny z bolszewikami. W jego barwne, gawędziarskie historie wsłuchiwały się gromadki dzieciaków, a także wielu dorosłych. Będąc pod ich ogromnym wrażeniem, tata – kiedy tylko było to możliwe – skwapliwie wykorzystał pierwszą okazję do szkolenia na szybowcach i odtąd już zawsze chodził ze wzrokiem skierowanym ku niebu.
40
Czy utkwiły Ci może w pamięci jakieś szczególne wspomnienia ze swojej lotniczej młodości? Odkąd przeprowadziliśmy się z zadymionego Śląska do Międzybrodzia Żywieckiego (miałem wtedy 4 lata), jako kilkulatek spędzałem na lotnisku mnóstwo czasu. Ojciec, gdy tylko mógł (i jeśli dopisywała pogoda), „urywał się” na lotnisko, zazwyczaj zabierając mnie ze sobą. Bywało, że spędzając tyle godzin na starcie łapałem się na krótką przejażdżkę Wilgą lub Jakiem. Nie pamiętam swojego pierwszego lotu, ale jeden z nich wyjątkowo wrył mi się w pamięć. Lecieliśmy Zlinem 526 z Żaru do Gliwic. Siedziałem wtedy w przydużym hełmofonie na kolanach taty, a razem z nami, przypięte mocno pasami do przedniego fotelu, leciały skrzynki piwa, cenna waluta barterowa. Lądując na miejscu, kołowaliśmy przez łany trawy tak wysokiej, że przewijała się nad skrzydła samolotu, a metalowe śmigło kosiło kłosy i wyrzucało je wysoko w górę. Koszenie trawy było wówczas zmorą aeroklubów. Później sprowadzono tam podhalańskie owce i
baców, dlatego lotnicy do dziś wspominają wspaniały owczy ser, wódkę z żętycy i czarne od owczych odchodów samoloty oraz szybowce. Nie miałeś „stracha” podczas pierwszych samodzielnych lotów szybowcem? Przecież one nie mają silnika! To, że szybowiec nie ma silnika, nie jest powodem do niepokoju, jednak w czasie pierwszych lotów pilot, a właściwie jeszcze pasażer, wczuwa się we wszystkie nierówności lotu, wsłuchuje w jęki i gwizdy drewnianej konstrukcji szybowca szkolnego. Trzeba trochę czasu, by nabrać zaufania do jego wytrzymałości, że delikatne z pozoru skrzydła, kryją w środku fachowo zaprojektowane i mocne elementy. Początkowo każde przechylenie, nieprawidłowa reakcja na stery jest powodem do stojących włosów na głowie. Strach to naturalna reakcja. Majestatyczny lot daleko od ziemi jest tylko z pozoru powolny, szkolny szybowiec leci około 80- 100 km/h i w czasie podejścia do lądowania sytuacja bardzo szybko się zmienia. To jest najtrudniejsze.
MAGIEL
człowiek z pasją
fot. z archiwum Sebastiana Kawy
Sebastian Kawa
100 km/h to faktycznie sporo, ale regularne szybowce latają chyba jeszcze szybciej? To oczywiście prawda. Szybowiec ma pewien zakres prędkości. Najmniejsza prędkość jest ograniczona tym, aby powstała wystarczająca siła nośna, żeby go unieść i utrzymać w ustalonym locie. Lot poniżej minimalnej prędkości jest niestabilny, szybowiec może wówczas wpaść w korkociąg. Jeśliby porównywać to do samochodu, jest to przyczepność kół na lewej stronie, a poślizg na prawej.
Na czym polega tajemnica lotu szybowcem i jakie zadania ma do wykonania pilot? Zadanie pilota polega na tym, by znaleźć prąd wznoszącego się powietrza, który jest szybszy niż opadanie szybowca. Tak zdobytą wysokość można rozmienić na przeleciane kilometry, szybując pod niewielkim kątem w dół. Współczesne szybowce z jednego kilometra wysokości są w stanie przelecieć nawet na dystans 60 km, ale pilot musi po drodze wyszukać kolejne noszenie, bo taki krótki lot współcześnie to żadne osiągnięcie. Już przed wojną Tadeusz Góra poleciał drewnianym PWS 101 na odległość 576 km z Bezmiechowej do Wilna, a współcześnie najdłuższy przelot ukończony w ciągu dnia (jest to warunek zaliczenia rekordu) wynosi 3008km. Szybowce najczęściej korzystają ze wznoszeń termicznych. W słoneczny dzień nagrzana ziemia oddaje ciepło przylegającej warstwie powietrza. Nagrzane, staje się lżejsze i niczym niewidoczny balon zaczyna się unosić w chłodniejszym i cięższym powietrzu. Szybowce poszukują takich „kominów termicznych”, by móc nabierać wysokości.
Nie da się ukryć, że szybownictwo to sport ekstremalny. Jakie mogą być największe niebezpieczeństwa tej ryzykownej pasji? Największe niebezpieczeństwa czają się w lataniu przy zboczach, gdzie powietrze ciągle zaskakuje podmuchami w gorę i w dół. Brak odpowiedniego marginesu bezpieczeństwa może się skończyć zderzeniem i katastrofą. Tak prawdopodobnie zdarzyło się podczas zawodów Grand Prix w Nowej Zelandii w 2007 roku, kiedy w ten sposób zginął niemiecki pilot, a także w Chile w 2009 roku. Niebezpieczeństwo stanowią także tzw. zjawiska flatterowe. Są one związane z wyjątkowo wysokimi prędkościami i wysokościami, kiedy gęstość powietrza jest niska. Cały
fot. z archiwum Sebastiana Kawy
Z zastrzeżeniem, że wszystko dzieje się w trójwymiarze. Taki w uproszczeniu jest mechanizm korkociągu. To jest właśnie ten poślizg. Normalnie strugi powietrza powodują powstawanie siły nośnej. Są na to wszystko matematyczne wzory, ale zapomnijmy o tym. Szybowiec leci, bo popycha powietrze w dół. Korkociąg to zerwanie strugi na jednym ze skrzydeł i zmniejszenie siły nośnej. Wtedy zaczyna ono opadać i całość zaczyna się obracać. Natomiast wracając do prędkości szybowców, maksymalna jest ograniczona wytrzymałością konstrukcji. W spokojnym powietrzu prawdopodobnie nic by się nie działo i można by porządnie „przysmarować”, natomiast problem pojawia się przy podmuchach. Przy większej prędkości skrzydło może wytworzyć dużo większa siłę nośną. Jeśli szybowiec „wleci” w podmuch, może ona być tak wielka, że konstrukcja ulegnie zniszczeniu. Lecąc powoli odczujemy jedynie niewielki podskok.
Obecnie szybowcami lata się około 250-270 km/h. Należy jednak myśleć, aby te szybowce mogły latać szybciej. Osiągają one na tyle dużą tzw. doskonałość, że nie opadają już szybko przy większej prędkości, dzięki czemu szybki lot jest opłacalny. Przykładowo ograniczenia prędkości w tzw. burzliwej atmosferze są niewystarczające. W takich warunkach często lata się dużo szybciej.
paŸdziernik 2010
41
Sebastian Kawa
szybowiec zaczyna wtedy trzepotać jak chorągiewka. Wystarczą trzy albo cztery machnięcia, aby cała konstrukcja mogła się rozlecieć. Każde takie wydarzenie jest dokładnie analizowane, a katastrofy wpływają na kształt przepisów budowy szybowców i zasady rozgrywania zawodów. Przykładowo piloci latają ze spadochronami, co już niejednokrotnie uratowało życie. Wyczynowe szybownictwo może być potencjalnie bardzo niebezpieczne. Doskonalenie swoich umiejętności, trening w niebezpiecznych sytuacjach i zachowanie odpowiedniego marginesu błędu tam, gdzie nie można wszystkiego przewidzieć to moja polisa. Świadomość nie-
W szybownictwie tak naprawdê nie ma skoñczonej wiedzy. Ka¿dego mistrza mo¿na zrobiæ w konia. bezpieczeństwa hamuje przed niepotrzebnym ryzykiem. Jednak z drugiej strony, na zawodach trzeba czasem polecieć tam, gdzie normalnie człowiek by się nie odważył. Pozostaje chłodna kalkulacja, plan działania i doświadczenie z podobnych sytuacji. Normalne latanie nie jest już tak ekstremalne. To nie jest taka adrenalina, którą sobie wyobrażamy. Że w każdej chwili coś może się urwać, że to sport ekstremalny. Pilotowi praktycznie nic nie grozi. W górach panują chyba szczególnie sprzyjające warunki dla szybowników? Obszary górskie dają nam dużo możliwości. Przykładowo, żagiel to podmuch wiatru w górę zbocza górskiego, który unosi szybowce, pozwalając na wielogodzinne loty w pobliżu szczytu. Jeśli wieje mocniej, ruchy powietrza przenoszą się do stratosfery, wysoko powyżej grani i powstaje fala górska. Obecnie najwyższe i najdłuższe oraz najbardziej spektakularne przeloty szybowcowe wykonano na fali, a większość z nich – wzdłuż potężnego łańcucha Andów. Przez wiele lat za sterem szybowca z pewnością przeżyłeś wiele przygód. Na przykład lądowania w wyjątkowych miejscach... Szczególnie liczne i barwne historie z tym związane wiążą się z czasami, kiedy zawody były organizowane na zasadzie konkurencji otwartych, czyli kto zaleci najdalej. Obecnie przeważają konkurencje zamknięte (meta znajduje się w miejscu startu). Wygrały względy praktyczne – czasem po zawodach trzeba było ściągać szybowce samolotami przez 2 lub 3 dni z miejsc przygodnego lądowania. Pilot mógł się już w tym czasie zadomowić u jakiegoś miejscowego gospodarza. Szybownicy nieraz trafiali więc na przykład na wesela w roli gości, a czasami nawet pana młodego – przypadki swatania z gospodarską córą nie były odosobnione. Ciekawa historia przydarzyła się mojemu koledze Stanisławowi Wujczakowi w Chile. Stan miał kłopoty w górach, dlatego szukał jakiegoś miejsca, w którym mógłby wylądować. Trafił do wioski Salamanca, położonej na końcu świata. Próbował dodzwonić się po pomoc, lecz nie można było w żaden sposób połączyć się z bazą w Santiago. W pobliżu osamotniona budka z blachy falistej. Wyszła jakaś starsza kobieta, ale
42
jako że nie rozumiała nic w żadnym cywilizowanym języku, zatrzasnęła tylko za sobą drzwi i poszła. Jak się okazało, telefonem wprawdzie nie dało się dodzwonić do Santiago, ale można było za to nawiązać połączenie z Polską. Stan prędko wykonał telefon do swojej żony, aby poinformowała dowództwo w Chile, że trzeba go ściągnąć z tej Salamanki. Niestety, żona słabo mówiła po angielsku, więc nauczył jej zdania, które miała przekazać. Dzwoni na podany numer, telefon odbiera kierownik zawodów. W słuchawce słychać głos: Papa lima is in Salamanca. – But who is calling? – odpowiedział kierownik. Papa lima is in Salamanca. – powtórzyła jeszcze raz i odłożyła słuchawkę. Wiadomość wywołała konsternację w Santiago – zrozumiano komunikat, ale pozostawało pytanie, kto dzwoni i czy nie robi sobie dowcipu. Wysłanie samolotu (samochodem zajęłoby to trzy dni) musiało nastąpić szybko z uwagi na nadchodzącą noc. Wiązały się z tym bardzo duże koszty. Sytuację uratowała córka Wuji, studentka anglistyki, którą namierzono. Zatelefonowała ona pod chilijski numer, wyjaśniając całą sprawę. Ponieważ rzeczywiście brakowało sygnałów od Stana, a inni piloci wracali już z tras, Arturo – kierownik aeroklubu – tak czy inaczej podjął już wcześniej decyzję o posłaniu samolotu, który w niedługim czasie przyholował pilota. Dwa lata temu zdobyłeś licencję pilota liniowego. Jak można porównać te dwie klasy samolotów? Nie boisz się nawyków z szybowca? Latanie na szybowcu uczy samodzielności i rozwiązywania problemów w trudnych sytuacjach. Nie jest to przeszkoda. Pilot, który wylądował w Nowym Jorku na rzece Hudson w zeszłym roku, czym uratował życie prawie dwustu pasażerów, od 14 roku życia był pilotem szybowcowym. Ogólnie rzecz biorąc są to dwa światy. Niby przestrzeń ta sama, ale to zupełnie co innego.
uzależnienia od woli USA, ostatecznie nie doszła ona do skutku. W Polsce chciałbym, by szybownictwo zaczęło się znów rozwijać i byśmy nie musieli już rejestrować szybowców na niemieckich znakach, aby uniknąć rodzimej biurokracji. Czego uczy szybownictwo? Co kochasz w nim najbardziej? Ten sport uczy, że czasem nie ma taryfy ulgowej. Nie ma silnika, którym można sobie pomóc, nikt nie ma przewagi sprzętu czy mocy. To, jaki kto osiągnie wynik, zależy wyłącznie od umiejętności. Jednocześnie jest to praca zespołowa i na ziemi, i w powietrzu. We dwójkę można spenetrować znacznie więcej przestrzeni i odnaleźć lepsze wznoszenia. Piloci muszą współpracować ze sobą tak blisko, by żaden nie został z tyłu, a to trudna sztuka. W szybownictwie tak naprawdę nie ma skończonej wiedzy. Każdego mistrza można zrobić w konia. Przyroda stwarza pilotowi całe mnóstwo możliwości. Co kocham w tym wszystkim najbardziej? Myślę, że pokonywanie kolejnych barier. Coś, co przychodzi zbyt łatwo, nie jest dla mnie interesujące. Trzymamy kciuki za przyszłoroczne Mistrzostwa Europy w słowackiej Nitrze i kolejne imprezy, które – głęboko w to wierzymy – przyniosą Ci kolejne laury. fot. Olga Świątecka
człowiek z pasją
Mnie kojarzy się to z przesiadaniem się z malucha do TIR-a. Tu nie chodzi o wielkość pojazdu. W lataniu szybowcowym człowiek jest bardziej niezależny i ma nieograniczone możliwości taktyczne rozgrywania lotu. Samolot natomiast leci jak po sznurku. Teraz za pilota lata komputer. Samoloty lecące nad dżunglą amazońską w 2006 roku nie zderzyły się przypadkowo, tylko ktoś je omyłkowo ustawił w jednym korytarzu, a systemy poprowadziły je idealnie na siebie. Ten przykład obrazuje latanie komunikacyjne. Stąd czasem przydałaby się pewna doza przypadkowości. Pilot komunikacyjny ma bardzo ścisłe zadania, to jedna wielka, ustalona z góry procedura, oparta na analizie błędów z przeszłości. Jakie masz marzenia i plany na przyszłość? Moim wieloletnim marzeniem było wyjechać do Argentyny i spotkać się z potężną falą w Patagonii. Prawdopodobnie uda mi się to w tym roku. Prawdziwym wyzwaniem byłby za to przelot nad Himalajami, ale ze względów politycznych jest to obecnie niemożliwe. Inne marzenie to Antarktyda. Tam są naprawdę znakomite zjawiska falowe. Taką wyprawę można by zorganizować pod egidą jednej z organizacji, np. Polskiej Akademii Nauk. Moglibyśmy być pierwsi na świecie. Nowozelandczycy przymierzali się już do takiej eskapady, jednak z racji
Sebastian Kawa – siedmiokrotny mistrz œwiata i podwójny mistrz Europy w szybownictwie, z³oty medalista olimpiady sportów lotniczych. Jedyny w historii Polak, który zosta³ liderem œwiatowego rankingu pilotów szybowcowych FAI, najbardziej utytu³owany szybownik œwiata. Zawodowo lekarz ginekolog. MAGIEL
wywiad z Niwe¹
muzyka
Niektórzy widzowie robi¹ zak³ady, ile wytrzymaj¹ ogl¹daj¹c ich koncert. Inni stoj¹ jak wryci i zastanawiaj¹ siê, czy to jeszcze muzyka, czy ju¿ mo¿e bardzo wspó³czesna „filozofia”. Warto dodaæ, ¿e jako jedyny polski zespó³ zagrali na wszystkich najwa¿niejszych festiwalach tego lata – Selectorze, Open'erze i Offie. Wra¿eniami z ich debiutanckiej p³yty dzieliliœmy siê z Wami w numerze kwietniowym, teraz natomiast zapraszamy do lektury rozmowy z zespo³em Niwea. rozmawia³ MICHAŁ WIADEREK MAGIEL: Na wiosnę prezentowaliście swój materiał podczas trasy koncertowej w klubach, a w trakcie wakacji zagraliście na wszystkich ważnych festiwalach muzycznych w Polsce. Lepiej wam się gra na festiwalu, czy może w małym klubie? Dawid Szczęsny: Raz tak, raz tak. U nas akurat wyszło tak, że graliśmy trasę klubową zaraz po wydaniu płyty, więc ludzie nie byli do końca oswojeni z materiałem. Teraz gramy festiwale i ludzie już są oswojeni, i jest fajnie, natomiast festiwale z pewnością są coraz lepsze. Zawsze lepiej jest grać koncerty parę miesięcy po wydaniu płyty, kiedy ludzie już ją znają. I właśnie w naszym przypadku tak się wydarzyło. Koncerty na festiwalach są bardzo fajne i chyba lepsze niż te klubowe, to jest totalnie inna atmosfera. W klubach ludzie wchodzą nam na scenę i jest inny rodzaj energii. Wojciech Bąkowski: Zdarzają się bijatyki. Tutaj, żeby dojść do publiczności trzeba przeskakiwać jakieś barierki. Bez sensu. Zdarzyło Wam się przeskakiwać na którymś festiwalu? WB: Nie. Nie mamy siły tego robić. To jest za daleko. Spodziewaliście się takiej popularności i odzewu w mediach, kiedy stworzyliście Niweę i wydaliście płytę? WB: To jest wypadkowa działań wielu ludzi. Oczywiście liczy się to, czy materiał jest dobry, ale też dobrze wiesz o tym, że bardzo skutecznie
Niwea – zespó³ zadebiutowa³ w lutym bie¿¹cego roku kr¹¿kiem 01. Duet tworzy Wojciech B¹kowski (artysta, malarz, grafik, pos³uguje siê równie¿ filmem animowanym, za³o¿yciel artystycznej grupy PENERSTWO) odpowiedzialny za s³owa i Dawid Szczêsny (muzyk od 2005r., rok temu nak³adem amerykañskiej wytwórni Porter Records ukaza³ siê jego pierwszy solowy album The Luxated Symmetry) produkuj¹cy surowe elektroniczne bity. Ich wystêpy s¹ czymœ pomiêdzy koncertem, minimal artem, a wizyt¹ u psychologa. www.myspace.com/niwea
paŸdziernik 2010
można wypromować nie do końca dobre rzeczy. Tak, że stają się one rozpoznawalne. U nas mam nadzieję, choć zabrzmi to nieskromnie, stało się tak, że jest jakieś maksimum w przyrodzie. Materiał jest na tyle dobry, że zainteresował kogoś, kto jest na tyle uzdolniony jako promotor, że podjął się tego (konkretnie Marek Gruziński) i wypromował album. DS: Zgadzam się, ale tak naprawdę to ta promocja była bardzo mała i nie było w tym żadnych pieniędzy. Nikt nikomu nie płacił. WB: Ale nie zawsze chodzi o pieniądze. DS: Tak, ale promocja udała się dzięki temu, że ta płyta się spodobała odpowiednim ludziom, gdzieś tam wysoko, i oni to popchnęli dalej. Odpowiedni dziennikarze, którzy to polubili i chcieli o tym napisać. WB: Promocja była mała, ale odpowiednia. Dobrze ulokowana. W pewnym stopniu pomógł też Internet i wasz teledysk na portalu YouTube, który ma w tym momencie 52 tysiące odsłon. WB: Ale to się znosi natychmiast. Jeżeli pojawiają się pewne możliwości promocyjne i stają się coraz bardziej powszechne, to siłą rzeczy wszyscy mogą ich używać i ich moc automatycznie spada. W związku z tym, w rzeczywistości ciężej sobie poradzić kiedy jest Internet. Dlatego, że, krótko mówiąc, jest za dużo tego wszystkiego. Trudno jest z tego coś wyłowić, coś ważnego. Więc nie wiem, czy w czasach Internetu, łatwiej jest się promować czy trudniej. Pewnie po równo. Wasze koncerty to swojego rodzaju wyraz minimalizmu. Chociaż na scenie potrzebujecie naprawdę niewiele, to czy zdarzyło wam się kiedyś nie zagrać z powodów technicznych? DS: Zdarzyło się nam. I wtedy nie gramy koncertu, jeżeli czegoś nie ma. Nasze warunki są bardzo skromne i jeżeli nie są one zapewnione, to my nie jesteśmy w stanie zagrać koncertu. To tak jakbyś nie poszedł na bardzo ważne spotkanie, bo ktoś Ci buty ukradł. To niby tylko buty, ale jednak nie możesz wyjść, bo pada deszcz. To trochę na tym polega. WB: Tak, minimaliście nie można odebrać jednego z elementów, cała konstrukcja zaraz się chwieje.
Niektórym widzom podczas waszych koncertów zdecydowanie brakuje wizualizacji. Myśleliście o tym? DS: Nienawidzimy tego obaj. Jedyną rzeczą, jaka jest napisana w naszym riderze dużymi literami to właśnie „brak wizualizacji”. WB: Ja zajmuję się sztuką wizualną, nawet gęściej niż muzyką i wiem, że nie wolno odbierać siły elementom, które już są. Nie należy tworzyć bytów ponad potrzebę. W przypadku Niwei wizualizacja byłaby czymś, co odwracałoby uwagę od tego, co w naszym projekcie istotne. DS.: Ludzie muszą się nauczyć słuchać muzyki, a nie oglądać teledyski. WB: Albo inaczej – nauczyć się kultury doceniania tego co widzą i cieszyć się tym. Przecież pouczać ludzi też nie chcemy. To musi się rozumieć samo przez się. Niwea to jednorazowy wybryk, czy planujecie kolejne odsłony? WB: Wytatuowaliśmy sobie symbol zespołu na dłoniach (pokazują małą mewę na górnej części dłoni – przyp. red.) i to jest na całe życie. DS: Zespół Niwea jest normalnym zespołem, który funkcjonuje i będzie funkcjonował. Przynajmniej dopóki nie pokłócimy się z Wojtkiem. WB: A jak się pokłócimy to będziemy w tej atmosferze tworzyć dla pieniędzy (śmiech). Będzie można was jeszcze zobaczyć na żywo w tym roku? DS: Na jesień planowana jest trasa, zobaczymy co z tego wyjdzie. Ale chcemy grać. WB: My lubimy grać. DS: Wojtek robi też inne rzeczy, a ja jestem muzykiem, więc gram cały czas. Jako, że Niwea jest teraz moim najważniejszym projektem, to chcę, żeby istniał jak najdłużej.t
43
muzyka
NA
SZEROKIEJ: FESTIWAL KULTURY ŻYDOWSKIEJ Kraków, 3.07.2010 r. –Szalom Wam wszystkim! – takimi słowami Janusz Makuch, dyrektor 20. Festiwalu Kultury Żydowskiej rozpoczął 3 lipca doroczny koncert Szalom na Szerokiej. Szalom – czyli pokój – to główne przesłanie tego wydarzenia. Krakowski Kazimierz, przesiąknięty tragiczną historią narodu żydowskiego, jest miejscem, w którym nie zawsze było spokojnie. Dlatego już po raz dwudziesty odbyło się tu święto pokoju z muzyką w roli głównej. Występujące na Kazimierzu zespoły udowodniły, że muzyka to język jednoczący ludzi wszystkich narodów świata. Mimo licznie zgromadzonej publiczności, skoczne tańce pod sceną nie zmieniły się w „pogowe” szaleństwo. Każdy mógł zrzucić z siebie kłopotliwy bagaż (dosłownie i w przenośni), bez obaw, że zostanie staranowany, i oddać się wspólnej zabawie w… kółkach! Chwilami rozbrzmiewały dźwięki cygańskie (grupa Paszto Graszt), ukraińsko-żydowskie (Konsonans Retro) i w końcu typowo religijne. Jednak tym, co najbardziej podbiło serca, a nogi porwało do tańca, był kubański zespół Septeto Rodriguez Cuban Jewish Allstars. Na koniec nie mogło zabraknąć wspólnego występu wszystkich uczestniczących w tym wydarzeniu muzyków. t
fot. Paulina Głogowska
JUSTYNA ORŁOWSKA
fot. Katarzyna Stachyra
SZALOM
festiwaLOVE
FESTIWAL MOZARTOWSKI Warszawa, 15.06–26.07.2010 r. Podczas gdy czerwcowa sesja egzaminacyjna dobiegała końca, rozpoczął się XX Festiwal Mozartowski w Warszawskiej Operze Kameralnej. Tradycyjnie odbył się między 15 czerwca, a 26 lipca, a zatem w idealnym okresie, kiedy to może on zapewnić chwile relaksu zmęczonym niewątpliwym wysiłkiem głowom studentów. Tegoroczną edycję festiwalu należy zaliczyć do udanych. Warto było pójść na wszystkie opery, począwszy od otwierającej festiwal Idomeneo, Re di Creta, aż po kończący go Czarodziejski Flet. Podczas festiwalu rokrocznie wystawiane są wszystkie dzieła sceniczne Mozarta, co jest ewenementem na skalę światową. Większość śpiewaków, jak np. Olga Pasiecznik, Marta Boberska czy Andrzej Klimczak zaprezentowało naprawdę wysoką klasę. Zachwycały nie tylko te najbardziej popularne dzieła Mozarta (Wesele Figara, Don Giovanni i Czarodziejski Flet), ale także te mniej oblegane, z których na uznanie zasłużył przede wszystkim Ascanio in Alba ze znakomitą rolą wyżej wspomnianej Marty Boberskiej. Już teraz czekam na następną edycję festiwalu, by po raz kolejny usłyszeć wspaniałe dźwięki utworów Mozarta. t PAWEŁ KRAWCZYK
TAURON NOWA MUZYKA Katowice, 26–27.08.2010 r. Zacznijmy od końca: na koncercie Prefuse 73 z Aukso Orchestrą nie byłem. Zrezygnować było mi o tyle łatwiej, że koncert samego Prefuse’a mnie po prostu, eufemistycznie mówiąc, nie porwał. Natomiast świetne wrażenia wywołał przeklimatyczny, choć nieco zbyt głośny, koncert Pantha Du Prince. Industrialny, lecz nadgryziony już przez żywioł przyrody, teren Kopalni Węgla Kamiennego Katowice był naprawdę niezłym tłem dla organiczno-mechanicznego minimal techno Niemca. Potem również źle być nie mogło – Bonobo Live Band, brzmiący zupełnie inaczej na żywo niż na płycie. Niezwykle ciężkostrawny był za to występ Autechre – dwie ciemne figury na jeszcze ciemniejszej scenie, no i elektroniczna sieczka, połamane bity, które tylko momentalnie układały się w jakieś rytmy. Drugiego dnia bardzo przyjemny, choć w żadnym wypadku nie odkrywczy, set akustycznego drum and bass’u zagrała Dub Mafia. Bibio bardzo przyzwoicie, choć bez zaskoczeń, zaserwował sesję z niezłym instrumentalnym hip-hopem. Nosaj Thing – świetne wizualizacje, dobrze zgrane z dźwiękiem, i to nie byle jakim. No i na koniec – Gonjasufi. Płytka była niezła, ale występów nie da się słuchać. Omijać szerokim łukiem! Krąży również opinia, że organizatorzy przy wyborze artystów kurczowo trzymają się wytwórni Warp i Ninja Tune. Może to i prawda, ale mimo wszystko w Polsce wciąż brakuje miejsc, gdzie takiej muzyki można posłuchać na żywo. Jednego tylko przeboleć nie mogę: Four Tet był na Audioriver, a nie w Katowicach… t BRUNO WOŹNIAK
44
HEINEKEN OPENER FESTIVAL Gdynia, 01–04.07.2010 r. Jak co roku podczas Open’era, lotnisko Babie Doły w Gdyni zamieniło się w kulturalno-muzyczną stolicę Polski. Open’er wyrobił sobie na tyle mocną markę, że został nawet nagrodzony jako najlepszy festiwal w Europie. Niestety organizatorzy chyba spoczęli na laurach, bo tegoroczny line-up był najsłabszym od 4 lat. Podobnie nieudolnie, jak w przypadku doboru artystów, organizatorzy zachowali się przyporządkowując poszczególne sceny i godziny do koncertów: Die Antwoord zagrali o siedemnastej, co skutkowało tym, że na ich występ dotarli tylko nieliczni, a podczas show zafundowanego przez Cypress Hill publika nie mieściła się przed sceną World, skutecznie uniemożliwiając przejście z Main Stage’u do Tentu. Na szczęście muzycznie festiwal się obronił. Jak zwykle, najbardziej klimatyczną i dającą artystom największe pole do popisów okazała się scena namiotowa. Świetne koncerty 2manydjs i Klaxons pokazały, że Tent daje szanse na niesamowite wrażenia. Co ciekawe, równie dobrze wypadła w tym roku zwykle zaniedbana scena World. Nas z Damianem Marleyem, Matisyahu czy Cypress Hill skutecznie porwali publikę w rytmach hip hopu i reggae. Niestety scena główna, oprócz koncertów Skunk Anansie i The Dead Weather, nie zaproponowała nam niczego szczególnie ciekawego. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że Alter-Art przygotowuje na następną, dziesiąta, jubileuszową edycję festiwalu, coś naprawdę wyjątkowego. MIETO STRZELECKI
MAGIEL
festiwaLOVE
COKE LIVE MUSIC FESTIVAL Kraków, 20–21.08.2010 r. Rekordowe tłumy rozentuzjazmowanych nastolatek były znakiem rozpoznawczym Coke Live Music Festival. Podczas pierwszego dnia wystąpili N.E.R.D. i 30 Seconds to Mars (plus za świetny kontakt z publicznością). A na deser zapewniono fanom muzyki dawkę elektroniki i hipnotyzujące wizualizacje w wykonaniu The Chemical Brothers. Wszystkie te występy wydały się jednak być tylko rozgrzewką przed drugim dniem festiwalu. Tu na myśl przychodzi już właściwie tylko jedno słowo – Muse. Poprzedzony koncertami The Big Pink i Panic! At the Disco, Muse pozostał niekwestionowaną gwiazdą festiwalu. Zagrał najbardziej znane utwory, dał dobry występ, był tylko trochę przysłonięty przez wszelkiego rodzaju „bajery”, tworzące wielkie show. Tegoroczny Coke z pewnością nie zawiódł, ale wciąż pozostaje młodszym bratem Open’era. Nie tylko line-up jest skromniejszy, ale i publiczność inna, z wyraźną dominacją „szesnastek”, pośród których student poczuć się może jak emeryt. t PAULINA LEWANDOWSKA
paŸdziernik 2010
SELECTOR FESTIVAL Kraków, 04–05.06.2010 r. Czerwcowe skojarzenia studentów z literą S są raczej jasne. Żadne tam selektory, sielanka, czy seksualne letnie przygody. Tylko sesja, stres i proste marzenia o spaniu. Zatem zupełnie nie spodziewam się, że trafiliście na teren krakowskiego Muzeum Lotnictwa, gdzie w tym roku po raz drugi Alter Art serwował elektroniczne dźwięki pod szyldem Selector Festivalu. Wobec tego dla wszystkich nieobecnych w szybkim skrócie to, czego (nie) trzeba żałować. Calvin Harris (i tłum jego fanów) z pewnością byli bardzo Ready for the Weekend. Uffie z niewyjaśnionych dotąd przyczyn na pół własnego koncertu zniknęła ze sceny. Booka Shade zaskoczyli całkiem przyjemnym setem. Sporo było też tanecznego szaleństwa bez historii (Boys Noize), usypiające Thievery Corporation i po raz kolejny już u nas – Faithless, tym razem bez formy. Na resztę wykonawców szkoda waszego czasu, naszego tuszu i miejsca na stronie. W zeszłym roku narzekaliśmy na to, że nie sposób być na każdym letnim festiwalu. Teraz już wiem, że czasem po prostu nie warto tracić czasu i za wszelką cenę być wszędzie. t WOJTEK KOŻUCH
OFF FESTIVAL Katowice, 05–08.08.2010 r. Po trzech niezwykle dobrze przyjętych edycjach Off Festivalu odbywających się w Mysłowicach, centrum polskiej alternatywy zostały Katowice. To, że zainteresowanie Offem wciąż rośnie, można było bez trudu zauważyć, obserwując tłumy przemierzające terytorium lotniska Muchowiec, by obejrzeć kolejny koncert. A trzeba przyznać, że było co oglądać i czego słuchać. Już pierwszego dnia, po 7-letniej przerwie, wystąpiła polska grupa Leny Valentino z legendarną już dla polskiej sceny alternatywnej płytą Uwaga! Jedzie tramwaj. Maciej Cieślak pojawił się na scenie tego dnia jeszcze raz prezentując premierowy materiał formacji Cieślak i Księżniczki. Fani spokojnych kompozycji przysłuchiwali się Tindersticks, a wielbiciele oldschool rapu wybrali występ nie całkiem trzeźwego Reakwona. Dzień drugi to przede wszystkim koncerty Dinosaur Jr – legendarnego reprezentanta grunge i niemieckiej formacji Lali Puna, której dobrze wypadająca na albumach muzyka taneczna okazała się jednak mało festiwalowa. Na zakończenie festiwalu Artur Rojek zgotował nam prawdziwe wydarzenie, jakim był występ The Flaming Lips. Ogromny telebim, dryfujący po widowni wokalista w nadmuchanej kuli czy niezliczone ilości konfetti, nie zapominając również o największych hitach grupy, to tylko niektóre z atrakcji przygotowanych przez Wayne’a Coyne’a z zespołem. Trzeba przyznać, że Off Festival rośnie w siłę i z roku na rok prezentuje się coraz lepiej. My już czekamy na następną edycję i na to, czym zaskoczy nas Artur Rojek. t MICHAŁ WIADEREK
fot. Iza Karpińska
fot. Paulina Głogowska
DON'T PANIC, WE ARE FROM POLAND Warszawa, 24–25.09.2010 r. W gąszczu letnich festiwali goszczących zagraniczne gwiazdy muzyki, publiczność mogła zapomnieć o rodzimych muzykach. Pamiętali o nich na szczęście twórcy festiwalu Don’t Panic We Are From Poland, który odbył się pod koniec września w ramach Warsaw Music Week. Koncepcja imprezy jest prosta: prezentujemy zagranicznym i polskim gościom to, co mamy w naszej muzyce alternatywnej najlepszego. Inaczej niż podczas pierwszej edycji, tym razem koncerty oglądać mogliśmy na 5 scenach – każda w innym warszawskim klubie. Niestety idea całkowicie się nie sprawdziła. Mimo że udało się w ten sposób zaprezentować więcej artystów, jednak wędrowanie przez pół miasta z koncertu na koncert dla wielu okazało się być zbyt uciążliwe. Większa ilość scen to także koszty, dlatego ceny biletów zdecydowanie wzrosły, na czym ucierpiała frekwencja. Na szczęście artyści pokazali, że absolutnie nie mamy się czego wstydzić. Na szczególne wyróżnienie zasługują Paris Tetris za swój pełen absurdu, ale i melodyjności koncert oraz Pati Yang za bardzo mroczny i pełen tajemniczości występ. Zaskoczyła także odmieniona Brodka, która po lekko leniwym początku pokazała się publiczności (wśród której znalazł się sam Możdżer) jako prawdziwy wulkan energii. Jeszcze rok temu chyba nikt nie przypuszczał, że artystka nie tylko zagra w 1500m2 do wynajęcia, to jeszcze klub będzie dosłownie przepełniony. t MIETO STRZELECKI
muzyka
45
muzyka
recenzje
ARCADE FIRE SUBURBS Merge The Suburbs wydaje się być przeznaczony dla starszych, leniwych i zrelaksowanych mieszkańców przedmieść. Członkowie Arcade Fire mają już ponad 30 lat, wspominają czasy młodości i rozliczają się ze swoim dzieciństwem, problemami okresu dorastania, pierwszą miłością i inspiracjami muzycznymi. Na tej płycie znajdziemy więc wiele odniesień do różnych nurtów – jest punk, garażowa alternatywa, a nawet synthpop. Jak zwykle w przypadku Arcade Fire, utwory bardzo szybko wpadają w ucho. Są charakterystyczne podziały kawałków na części. Słychać też oczywiście smyczki - grupa nigdy z nich nie zrezygnuje. Główne tematy muzyczne kompozycji są podkreślane klawiszami. Czasami wplatane są elektroniczne efekty. Wszystko jednak w wyważonej formie – przy tej płycie naprawdę można odpocząć. Pierwszym utworem godnym polecenia jest piosenka Rococo. Ten dynamiczny kawałek przesiąknięty baroque-popem odznacza się fantastycznym refrenem. Żeby było jeszcze bardziej barokowo syntezator imituje klawesyn. Następnym godnym uwagi utworem jest dwuczęściowy Half Light. Pierwsza część jest romantyczna, ozdobiona czarującymi smyczkami i kobiecym wokalem. Druga, ujęta w inną formę i przy użyciu odmiennych środków, opiera się na intensywnej perkusji i wokalu męskim. Suburban War to najbardziej emocjonalnie nacechowana piosenka. Jest smutna, nostalgiczna, krzycząca: All my old friends, they don’t know me now. Na sam koniec Kanadyjczycy fundują nam bezsprzecznie najlepszy numer – Sprawl II. Pogodna muzyka, oparta na elektronicznym szaleństwie w stylu OMD, nie ma prawa się znudzić! Aż 16 kawałków to trochę za dużo jak na wspominanie przeszłości. Niemniej materiał na tę płytę był przygotowywany długo i pieczołowicie. Nowy album nie zawodzi ani nie przerasta oczekiwań. Nie jest arcydziełem na miarę debiutu Kanadyjczyków, ale idealnie jest właśnie tym, czego potrzebujemy na słoneczne dni. Jako ciekawostkę dodam, że dostępnych jest osiem różnych okładek jednej płyty. Artyści znowu uderzyli w nostalgię. Za kilkanaście lat fani będą mieli okazję pokazać sobie nawzajem swoje okładki: Ja mam taką wersję płyty, a ty? – Super! Ja mam taką! To były dobre czasy, no nie? t ROBERT WOJAS
46
ELDO ZAPISKI Z 1001 NOCY My Music Wydając takie krążki jak Światła Miasta w grupie Grammatik czy Eternia, Eldo zdobył grono wiernych fanów, którzy docenili wartość jego niebanalnych tekstów, wyszukanych metafor i własnego, oryginalnego spojrzenia na rzeczywistość, nawet pomimo pewnych braków w technice. Zapiski..., szósta solowa płyta rapera, to z pewnością kamień milowy w jego karierze. Krążek tworzy kompletną całość głównie dzięki współpracy z duetem producenckim The Returners, który dostarczył bity zabierające nas w klimat nowojorskiego rapu z lat 90. Warstwa muzyczna to mieszanka funkowych bomb i bardziej mrocznych brzmień, tworzących doskonały podkład pod opowieści Leszka, który – co trzeba podkreślić – poprawił swój warsztat i słucha się go z przyjemnością. A warto, bo w jego przypadku to jednak treść, a nie forma jest nadal sprawą pierwszorzędną. Zapiski z 1001 Nocy to płyta bardzo osobista, o czym świadczy np. dosyć rzadki w tego typu produkcjach brak gości i dlatego najlepiej słuchać jej w samotności, z kubkiem dobrej kawy i w całkowitym skupieniu. Dopiero wtedy dostrzeżemy jej pełną wartość. Nie jest to bowiem typowy wypełniacz przestrzeni. Wsłuchując się w teksty, docieramy do intymnej warstwy przeżyć, marzeń i obserwacji, przekazywanych nam przez rapera w sposób inteligentny, barwny oraz zawierający wiele odniesień i porównań. W gąszczu tematów poruszanych przez Eldo wyraźnie wyróżnia się jego miłość do Warszawy – trzeźwa analiza codziennego życia stolicy, dużo gorzkich słów, które jednak w obliczu miłości do syreniego grodu bledną. Utwory takie jak Warszawska Jesień czy też Miejski Folklor świetnie obrazują przestrzeń, pozwalając dostrzec wielowymiarowość rzeczywistości w tym ogromnym ludzkim mrowisku. Oprócz tekstów o Warszawie, a także przemyśleń dotyczących życia, możemy usłyszeć również krytykę mediów i papki przez nie serwowanej (Podaj Pilota), czy też alegoryczną opowieść z klubowego parkietu (Tańczę z Nią). Zapiski... polecam również osobom, które nie słuchają na co dzień tego typu muzyki. Dzięki kulturze prezentowanej przez Eldo, a jakże rzadko spotykanej u rodzimych raperów, być może ta muzyka dotrze także do nich. t ADRIANWOJAS SZORC ROBERT
ACID DRINKERS FISHDICK ZWEI Mystic Acid Drinkers. Zespół, o którym słyszał prawdopodobnie każdy, kto lubi mocniejsze brzmienie. Teraz nadarzyła się okazja posłuchania ich w „nowej-starej” odsłonie. Celowo napisałem „nowej-starej”, bo jest to niejako kontynuacja płyty Fishdick sprzed 15 lat, na której muzycy coverowali głównie rockowe i metalowe utwory. Na Fishdick Zwei – The Dick Is Rising Again, Acid Drinkers zmienili i podporządkowali sobie każdy rodzaj muzyki. Począwszy od bluesa, poprzez pop, skończywszy na… (to chyba nikogo nie zdziwi) metalu. Kojarzycie kawałki: New York, New York, czy Hit the Road Jack? Sposób, w jaki przekształcili te utwory muzyczne jest naprawdę mistrzowski i godny zwrócenia uwagi. Z każdego dźwięku wydobyli trochę metalu i stworzyli coś zupełnie nowego. Do nagrywania albumu „Acidzi” zaprosili wiele zaprzyjaźnionych osób, bez których, prawdopodobnie nie osiągnęliby takiego efektu. Zagrali i zaśpiewali między innymi: Anna Brachaczek (Pogodno, BiFF), Maciej Jahnz (Flapjack), Wacław Vogg-Kiełtyka (Decapitated, Vader) i… Czesław Mozil w utworze, który zna chyba każdy – Nothing Else Matters. Dla wielu osób to, co stworzyli Acid Drinkers wraz z Czesławem jest profanacją legendarnego utworu, ale z drugiej strony to właśnie dzięki tej odmienności jest on warty posłuchania. Tuż po wydaniu płyta Fishdick Zwei znalazła się na 2. miejscu na liście najczęściej kupowanych w danym tygodniu, zaraz po Debiucie Czesława z 2008 roku. „Kwasożłopy” w żadnym wypadku nie zmieniliby muzyki metalowej na „inaczej” metalową. Dlatego też utwór Season In The Abbys, thrash metalowego zespołu Slayer, został zmieniony na styl country. Hit the Road Jack został zaś zinterpretowany jako rockowy, pełen energii kawałek, słuchając którego, po prostu nie da się nie skakać. Niestety tej kreatywności zabrakło przy wstępach, które nie zostały zmienione. Przy słuchaniu takich utworów aż chciałoby się znaleźć jedynie podobieństwo, a nie oryginalną melodię z danego kawałka. Pomijając tę „wpadkę”, trzeba przyznać, że album oferuje różnorodność brzmień, w której każdy może znaleźć coś dla siebie. t KRZYSIEK BOŚ
MAGIEL
recenzje
PAULINA GŁOGOWSKA BARTEK KORYCKI Jak co roku jesień obfituje w przeróżne wydarzenia kulturalne, które urozmaicają ciężkie studenckie życie przepełnione nauką. Przy tak słotnej i melancholijnej pogodzie nic tak znakomicie nie pobudza jak muzyka. Wśród natłoku koncertów każdy fan muzyki znajdzie dla siebie coś odpowiedniego. Jeszcze się zastanawiacie? Nie wiecie na co się zdecydować? My postaramy się Wam pomóc, prezentując kilka najbardziej przyciągających muzycznych wydarzeń tej jesieni. Na pierwszy ogień idzie legendarny Public Enemy. Skład mający niekwestionowany udział w rozwoju hip hopu, zagra w stolicy 29 października. Aż 3 koncerty w Polsce zagrają inne dinozaury, tym razem cięższej muzyki, Deep Purple. Za przyjemność zetknięcia się z żywą legendą trzeba zapłacić aż 140 zł. Dla fanów indie zagra Yeasayer – zespół znany z żywiołowych i ekspresyjnych koncertów. Dla nieco spokojniejszych wystąpi Jamie Lidell ze swoim soulowym repertuarem. Na jednym koncercie wystąpi razem dwóch raperów zza Oceanu – Metod Man i Redman. Ten pierwszy – założyciel najważniejszej
i wystaw, organizatorzy tego festiwalu postarali się o najznamienitszych gości muzyki alternatywnej: The National, Tortoise czy Laurie Anderson to tylko niektórzy z zaproszonych artystów. Tej jesieni czeka nas także koncert najbardziej kontrowersyjnej gwiazdy współczesnej estrady – Lady Gagi. Można ją chwalić, można na nią narzekać, jednak nie można odmówić jej jednej rzeczy – koncert tej wokalistki na pewno będzie niesamowitym widowiskiem, jeśli nie muzycznym, to z pewnością wizualnym. Zabawy przy tłustych basowych beatach na pewno nie zabraknie na koncercie Skream, który po wydaniu swojego najnowszego albumu Outside the box, wyruszył w Europę by jak najwięcej ludzi usłyszało jego dubstepową nowinę. Tak więc jesień nie musi być koniecznie przygnębiającą porą roku, jeśli tylko wybierzesz się na któryś z tych koncertów. Każdy z nich jest na swój sposób wyjątkowy i każdy wyciągnie Cię z melancholijnego stanu.t
rapowej grupy w dziejach – Wu Tang Clan. Drugi natomiast to MC kultowego zespołu Def Squad. Tegoroczny program wrocławskiego One Love Sound Fest zadowoli każdego fana jamajskiej muzyki. Reprezentantami rootsowych brzmień wprost z lat 70. będzie legendarny zespół The Mighty Diamonds. Dubowe wibracje zapewni ekscentryczny nauczyciel Boba Marleya – Lee „Scratch” Perry, a dancehallowe tańce uprzyjemni Million Styllez. Poza tym wystąpią również Linval Thomp28 - 31 października Deep Purple 130-400 zł son, Gentleman, Eastwest Rockers, Vavamuffin i wieRzeszów, Katowice, Wrocław lu innych. 29 października Public Enemy Stodoła 143 zł Nie można zapomnieć 2 listopada Yeasayer Palladium 100 zł o polskich zespołach 4 listopada Niwea Powiększenie – Kamp! i Niwea to mło11 listopada Jamie Lidell Stodoła 85-99 zł de grupy wprowadzające całkowitą świeżość na ro19 listopada Kamp! Hydrozagadka dzimą scenę muzyczną. 20 listopada Method Man i Redman Stodoła 130-150 zł Nie może Was zabraknąć 20 listopada Festiwal One Love Wrocław 85/100 zł na ich jesiennych trasach 26 listopada Lady Gaga Gdańsk 209 zł koncertowych. 27 listopada Skream M25 Warszawa 39-45 zł Jak co roku śląski Ars Cameralis kusi swoim boga6 – 29 listopada Ars Cameralis Katowice, Chorzów tym repertuarem. Oprócz występów teatralnych napisać i wydać album o każdym z 50 państw w Ameryce. Jak się okazało, że nie zrezygnował, ale zrobił coś jeszcze bardziej zaskakująca. Czerpiąc inspirację z Louisiana artysty Royal Robertson, odniesienia swoje prace, z okładki albumu do tytułu tematom chorób psychicznych i apokalipsy, które pojawiają się w całej 11 piosenek.
SUFJAN STEVENS THE AGE OF ADZ Asthmatic Kitty Na początku października br. CIA ujawniło tajny dokument dotyczący uprowadzenia Sufjana Stevensa (l. 35) przez UFO. Przedstawiamy oryginalną transkrypcję wiadomości wysłanej z kosmicznego spodka The Age Of Adz: W ubiegłym roku, Sufjan Stevens oświadczył, że rezygnuje z jego głośno trąbił projekt, aby
paŸdziernik 2010
muzyka
Album zaczyna się dość komfortowo, z delikatnie szarpanych strun i szept Stevens w dużym stopniu multi-koparki, że jego dotychczasowe wysiłki nie były niczym więcej niż „daremne urządzeń” („Futile Devices”). Piosenka urywa się nagle, bezczynność, zastąpiony przez dźwięk, który można określić tylko jako własnego laptopa Szatana przy zrzutu w szóstym kręgu piekła (na heretyków). Get Real Get Right funkcje wojskowe bębny i Stevens zamyka się w toalecie przed erupcją w religijnym zapałem: Muszę zrobić dobry uczynek! Get prawo z Panem! W Impossible Soul jest to oświadczenie o zwycięstwo, a nie wstydu. Ta piosenka może być 25 minut, ale czuje się jak 30 sekund chwały kosmicznego pomyje, który wulkanizuje elementy folku, hip-hop i wszystko pomiędzy. Jednak najbardziej intensywne i oszałamiający utwór jest przedostat-
nim klejnot I Wanna Be No cóż. Litania izolacji i myśli samobójcze, które u szczytu pobożnym chrześcijaninem wychowany indie-gość krzyczy: Nie jestem, ku*wa, wokół! nie mniej niż 16 razy. Wierzę mu. Są piękne chwile pośród manii elektronicznych eksperymentów, ale siła Stevens leży przede wszystkim w jego zdolność do wyrażania intymności bez pojawiające się ckliwa lub sacharyna. Jeśli ktoś poprosił mnie do opisania tego albumu miał w jednym zdaniu, powiedziałbym, to album, który był jak dziennik postać klasy robotniczej zdaje sobie sprawę, że ich życie było nic prócz pracy i stara się przetrwać, który następnie zdaje sobie sprawę, że stały się one stare i potem po prostu uschnie. Sufjan skończył opowiadający o czym jest życie dla tak wielu ludzi, którzy kończy się obrót kół zębatych z większych maszyn. *Kolaż recenzji zamieszczonych na anglojęzycznych portalach (Pitchfork, Guardian, Tiny Mix Tapes, Urb, DrownedInSound, BBC Music) przepuszczony przez „daremne urządzenie” Google Translator. GOOGLE TRANSLATOR
47
film zapowiedzi
Amerykanin (The American) reżyseria:
Anton Corbijn
premiera:
5 listopada
produkcja:
USA
gatunek:
Dramat, Thriller
Wielu rzeczy próbował w swojej karierze George Clooney. Zdarzyło mu się być lekarzem, prawnikiem, łowcą wampirów, żołnierzem i złodziejem. Tym razem, najseksowniejszy żyjący mężczyzna 2006 roku wg magazynu People, ma kolejną okazję, aby wykazać się kunsztem aktorskim. Już wkrótce na ekrany polskich kin wejdzie najnowszy film z jego udziałem, thriller Amerykanin. Film przedstawia historię Jacka (Clooney), płatnego zabójcy, który ukrywa się w niewielkim włoskim miasteczku. Jednak los w postaci – a jakże – ponętnej kobiety, zmusza go do zrewidowania swoich planów. Clooney nowym Bondem? Tego jeszcze nie było. Twórcy obiecują, że film utrzymany jest w klimacie starych kryminałów z lat 60. Możemy się o tym przekonać już 5 listopada.
Zanim wody odejdą (Due Date) reżyseria:
Todd Phillips
premiera:
5 listopada
produkcja:
USA
gatunek:
Komedia
W ostatnich latach można zaobserwować odwrót mocnych, „męskich” komedii kosztem papkowatych romcomów. Niepokojący trend został wstrzymany przez premierę i sukces filmu Kac Vegas. Teraz ta sama ekipa powraca z Zanim wody odejdą. Tytuł, oprócz pewnej nominacji dla najgłupszego polskiego tłumaczenia AD 2010, sugeruje tematykę rodzicielską. Peter (Robert Downey Jr.) chce zdążyć na poród dziecka, do którego zostało 5 dni. W związku z tym jest zmuszony do podróży przez cały kraj razem z oszołomem Ethanem (Zach Galifiankis). Ludzie odpowiedzialni za Zanim wody odejdą to ostatnio synonim kinowej frajdy. Warto sprawdzić, co przygotowali tym razem.
Policja Zastępcza (The Other Guys) reżyseria:
Adam McKay
premiera:
12 listopada
produkcja:
USA
gatunek:
Akcja, Komedia kryminalna
Poznajcie Allena (Will Ferrell) i Terry’ego (Mark Wahlberg). Nie są tradycyjni. Jeden z nich… siedzi za biurkiem, a drugi… też siedzi za biurkiem. I mogliby tak siedzieć do czasu premiery kolejnego Shreka, ale sława kolegów po fachu nie daje im spokoju. Tak oto dwie ciamajdy ruszają do walki z przestępcami. Duet aktorsko-reżyserski Ferrell-McKay od dawna jest gwarancją, może trochę głupawej, ale dobrej zabawy. Jeśli dodamy do tego etykietkę najlepszej amerykańskiej komedii tego lata, to z całą pewnością można stwierdzić, że nie usiedzicie. Ze śmiechu.
48
MAGIEL
Afrykamery
film
klaudia łubian Polacy przesyceni są już kinem amerykańskim. Część z nich zafascynowana Bollywoodem (choć niekoniecznie jego reprezentatywną, wartościową częścią) pewnie sięgnęła po dzieła egzotyczne: południowoamerykańskie, blisko- i dalekowschodnie. Na mapie myśli przeciętnego kinomana istnieje jednak dość pokaźna dziura w postaci kontynentu afrykańskiego. Czy jesteśmy w stanie wymienić choć jedno nazwisko afrykańskiego reżysera? Czy zdajemy sobie sprawę z wielkości nigeryjskiego przemysłu filmowego, tzw. Nollywood, które w apogeum swego rozkwitu wydawało na świat (choć jedynie afrykański…) 50 filmów tygodniowo? Odległy to świat, kultury zlewające się w jedność, a jak niewiele trzeba się natrudzić i ile przyjemności można wynieść z próby zbliżenia się do nich, chociażby poprzez możliwość, jaką daje nam już po raz piąty ekipa organizatorów Przeglądu Filmów Afrykańskich Afrykamera, który odbył się w Gdańsku, Krakowie, Poznaniu, Wrocławiu i Warszawie, w dniach 30.09-7.10. Sukces imprezy, współfinansowanej przez Polski Instytut Sztuki Filmowej, wynikał w tym roku z ostrej selekcji, gdyż z całej Afryki nadesłano aż 150 prac, z których, ku zaskoczeniu organizatorów, większość to debiuty, a połowę z nich stworzyły kobiety. Na film otwierający warszawski przegląd wybrano Utracone piękno w reżyserii Lahcena Zinouna (Maroko). To wrażliwa opowieść o marokańskiej niewolnicy, jej drogi twórczej i związanych z nią wyrzeczeń. W projekcji i dyskusji brał udział sam reżyser, wyraźnie poruszony olbrzymim zainteresowaniem ze strony widzów. Pośród publiki nie brakowało głosów nawołujących do upowszechnienia kinematografii afrykańskiej. Przeglądowi towarzyszył konkurs na najlepszy film wśród Krytyków i Publiczności (zwycięzcę poznamy 13.10), a wśród głosujących wylosowano nagrodę – wycieczkę do Kenii lub Ugandy! Moim faworytem jest zdecydowanie debiut młodziutkiego Oliviera Hermanusa z RPA Shirley Adams, film z niezwykłą intymnością ukazujący cierpienie matki związane z miłością do sparaliżowanego syna, a jednocześnie wyraźnie optymistyczny i podnoszący na duchu. Godny uwagi i całkiem zaskakujący jest także dokument Bena Addelmana i Samira Mallal Nollywood Babylon wprowadzający widza w cyfrowy świat nigeryjskiej metropolii Lagos – kolebki tandetnych, niskobudżetowych produkcji dla mas, cieszących się ogromną popularnością ze względu na treści bezpośrednio nawiązujące zarówno do życia codziennego, obyczajów i wierzeń czarnoskórych mieszkańców, jak i do tradycji importowanych, w tym stale rosnącego w siłę – przeważnie ekonomiczną – katolicyzmu. Ostatnie lata można uznać za okres bujnego rozkwitu rynku festiwali filmowych w Polsce. Pośród tego tłoku warto zwrócić uwagę na Afrykamerę, które nie tylko bawi i uczy, ale pozwala choć przez chwilę poznawać odległe kultury, a kto wie, być może nawet zmienić postrzeganie Czarnego Kontynentu przez europejskiego widza.
Aneta Gąsiewska Michał (Wojciech Zieliński) ma piękną żonę, Magdę (Natalia Rybicka), nowonarodzonego syna, własny biznes, luksusowe mieszkanie. Jest jednym z tych, którym udało się wydostać z małego miasteczka i zrobić karierę w Warszawie. Poznajemy go w czasie przygotowań do chrztu dziecka, gdy na ojca chrzestnego wybiera Janka (debiutujący Tomasz Schuchardt), przyjaciela z dawnych lat. Okazuje się, że chłopaków łączy tajemnica z przeszłości. Wokół Magdy i Michałą nagle zaczynają dziać się niezrozumiałe rzeczy, rośnie napięcie, wyczuwalne jest nadchodzące niebezpieczeństwo. Dziewczyna nie zdaje sobie sprawy, o co chodzi, z boku obserwuje desperackie wysiłki męża, który ciągle zapewnia, że wszystko jest i będzie dobrze. W swój zagadkowy plan (nie zdradzę jaki) wtajemnicza tylko Janka, do którego ostatecznie będzie należało podjęcie trudnej decyzji. Chrzest to film aktorski, zrealizowany bez udziału statystów. Warszawa pokazywana jest tu o świcie lub późnym wieczorem, większość kadrów sfilmowano na odludziu oraz w ciasnych pomieszczeniach. Ograniczenia wynikające z niskiego budżetu budują atmosferę skupienia na bohaterach, akcja rozgrywa się wyłącznie między nimi. Reżyser przyznaje, że starał się nie ingerować w grę aktorów, by niczego nie popsuć lub niepotrzebnie dopowiedzieć. Sceny nie są oczywiste, widz musi sam wywnioskować, co zaszło między bohaterami, a całość wywołuje emocje podobne do przeżyć ekranowych postaci. Chrzest pełen jest alegorii, odwołuje się do licznych mitów i rytuałów. Najbardziej oczywistym z nich jest tytułowy sakrament. Ważnym symbolem jest rycina przedstawiająca Kaina i Abla w scenie otwierającej film, która stanowi zapowiedź losów bohaterów. Tu głęboką przemianę przejdą wszyscy bez wyjątku. Obraz Marcina Wrony został entuzjastycznie przyjęty na wielu międzynarodowych festiwalach – w Toronto, San Sebastian, Gdyni. Producenci otrzymali tak wiele zaproszeń, że sami musieli dokonać preselekcji i nie kryją, że taka przychylność krytyków ich zaskoczyła. Filmy takie jak Chrzest skutecznie przywracają nadzieję, że w kraju nad Wisłą można kręcić obrazy poruszające, do powstania których wystarczyło tylko 28 dni zdjęciowych, a pod wrażeniem których pozostaje się o wiele dłużej. Chrzest reż. Marcin Wrona
premiera: 22 października 2010 produkcja: Polska gatunek: Dramat obyczajowy
październik 2010
49
film
teen drama
Adam Przedpełski MIETO STRZELECKI
Smiejemy sie z naszych babc ogladajacych wiecznie mloda Mode na Sukces. Kpimy z cioci, która jedynych przyjaciól ma w rodzinie Lubiczów i denerwujemy sie, kiedy w telewizji nie ma nic oprócz powtórek Na Wspólnej. Tylko czy slusznie? Przyjrzyjmy sie lepiej fabule naszych ulubionych seriali. Seks się sprzedaje. Ta prastara reguła przemysłu rozrywkowego funkcjonuje również w przypadku telenowel, zarówno tych klasycznych brazylijskich tasiemców, jak i tzw. „młodzieżowych”. A kiedy do seksu dodamy trochę intrygi, jedno czy dwa Akt I 1.Ojciec Dobrego i Złego Brata poznaje Matkę Dobrego Brata. Wkrótce rodzi się Dobry Brat. 2.Ojciec Dobrego i Złego Brata rzuca Matkę Dobrego Brata dla Matki Złego Brata. Wkrótce rodzi się Zły Brat. 3.Dobry i Zły Brat idą do tego samego liceum. Konkurują ze sobą i bardzo się nie lubią. 4.Dobry Brat zakochuje się w Dziewczynie Złego Brata, ale pozostaje w związku z Przyjaciółką Dziewczyny Złego Brata. 5.Zły Brat na złość Dobremu Bratu podrywa Przyjaciółkę Dobrego Brata, co wyjątkowo nie podoba się Dobremu Bratu.
morderstwa, szantaż i zdradę, to mamy już gotowy scenariusz. Taki jak np. Pogoda na miłość (ang. One Tree Hill), serial, który od lat cieszy się niesłabnącą popularnością wśród młodzieży. 6.Pojawia się ogień namiętności między Złym Bratem i Przyjaciółką Dobrego Brata. 7.Przyjaciółka Byłej Dziewczyny Złego Brata (ad 4.) dowiaduje się o romansie Dobrego Brata i Byłej Dziewczyny Złego Brata w związku z czym okłamuje Dobrego Brata, że jest z nim w ciąży. 8.Dobry Brat dowiaduje się, że jednak nie jest ojcem Dziecka Przyjaciółki Byłej Dziewczyny Złego Brata, ponieważ Dziecko Przyjaciółki Byłej Dziewczyny Złego Brata jest wymyślone. 9.Matka Dobrego Brata i matka Złego Brata zaprzyjaźniają się, Brat Ojca Dobrego i Złego Brata kocha Matkę Dobrego Brata, oświadcza się jej, jednak Matka Dobrego Brata odmawia.
Ta godna największych mistrzów tragedii antycznej opowieść w 8 aktach przedstawia losy dwóch braci – złego i dobrego, którzy mieszkają w jednym mieście, jednak ojciec wychowywał tylko tego gorszego. Oto uproszczony zapis fabularny: 10.Matka Złego Brata chce się rozwieść z Ojcem Dobrego i Złego Brata, jednak Ojciec Dobrego i Złego Brata się nie zgadza, w związku z tym Matka Złego Brata idzie do łóżka z Bratem Ojca Dobrego i Złego Brata, co zauważa Ojciec Dobrego i Złego Brata, złości się i nie chce już nigdy widzieć Brata Ojca Złego Brata 11.Była dziewczyna Złego Brata, Przyjaciółka Byłej Dziewczyny Złego Brata i Dobry Brat godzą się. 12.Przyjaciółka Dobrego Brata i Zły Brat biorą ślub. Zły brat powoli przestaje być złym bratem. 13.Ojciec Dobrego i Złego Brata decyduje się na rozwód z Matką Złego Brata, ale tuż przed podpisaniem papierów rozwodowych dostaje rozległego zawału serca.
M
a
U pa
(w
50
e
a rsj
czu
up
ro
ć™
zo s zc
na
)
MAGIEL
DKF Overground
film
W czwartek, 21 października, nastąpiło oficjalne otwarcie sezonu w Dyskusyjnym Klubie Filmowym Overground. Klub od lat prezentuje kinomanom filmy, zarówno polskie, jak i zagraniczne, które pobudzają do przemyśleń, wywołują duże emocje i nie pozostawiają wobec siebie nikogo obojętnym. W tym semestrze DKF Overground organizuje pokazy w Auli A i VII w każdy czwartek o godz. 19.00
Akt II 1.Ojciec Złego i Dobrego Brata postanawia pogodzić się z Bratem Ojca Dobrego i Złego Brata i Dziewczyną Brata Ojca Złego i Dobrego Brata 2.Dobry Brat odkrywa, że Dziewczyna Brata Ojca Złego i Dobrego Brata została zatrudniona przez Ojca Złego i Dobrego Brata, aby rozkochać w sobie Brata Ojca Złego i Dobrego Brata i porzucić go na ślubnym kobiercu w zemście za romans Brata Ojca Złego i Dobrego Brata i Matki Złego Brata. Półtora aktu dalej… 7. Przyjaciel Dobrego Brata postanawia popełnić samobójstwo. Próbuje go uratować Brat Ojca Dobrego i Złego Brata. Jednak próba ta kończy się porażką. Widząc leżącą obok ciała Przyjaciela Dobrego Brata broń, Ojciec Dobrego i Złego Brata zabija Brata Ojca Dobrego i Złego Brata. Cztery i pół aktu dalej… 11. Dziewczyna Podszywająca się pod Zmarłą Żonę Agenta Sportowego Złego Brata zabija Agenta Sportowego Złego Brata i Siostrę Przyjaciółki Dobrego Brata. 12. Przyjaciółka Byłej Dziewczyny Złego Brata przyjmuje oświadczyny Reżysera Filmu o Historii Dobrego i Złego Brata. Opowieść toczy się dalej…… Na pikantnie
Epicka Historia o braterstwie, miłości, namiętności i zazdrości pod tytułem Pogoda na miłość nie jest jedyną Epicką Historią, którą możemy obejrzeć w telewizji. Innym tytułem, który cieszy się pozycją serialu niemal kultowego jest Plotkara. Co tydzień miliony widzów ekscytują się perypetiami bogatej młodzieży z Manhattanu. W tym serialu meandry fabuły są na tyle skomplikowane, że musimy je przedstawić graficznie, dlatego MAGIEL zaprojektował Mapę Uczuć™ Gossip Girl. Dzięki niej możemy szybko zorientować się w yyy... stosunkach między bohaterami. Autorzy artykułu zdają sobie sprawę jak infantylne i nieambitne są te seriale. Mimo to pierwszą rzeczą, którą robią po powrocie do domu jest obejrzenie najnowszego odcinka. Popularność telenowel nie bierze się znikąd. Wszyscy tęsknimy za serialową, wyidealizowaną wersją naszego życia, w której nawet wszyscy są piękni, nawet biedni nie mają problemu z pieniędzmi, a dzień bez romansu z partnerem przyjaciela jest dniem straconym.
październik 2010
W najbliższym czasie widzowie będą mieli możliwość zapoznania się ze Stacją Mirsk. Na przełomie listopada i grudnia (22.11 – 02.12), we współpracy ze Studenckim Kołem Naukowym Spraw Zagranicznych, odbędzie się przegląd filmów z Międzynarodowego Festiwalu Filmowego Globalny Rozwój w Kinie. Pokazy DKF-u to także dyskusje z twórcami, krytykami filmowymi i ekspertami z poszczególnych dziedzin. Do tej pory na specjalnych spotkaniach gościli m.in. Marek Kondrat, Małgorzata Kożuchowska, Kazimierz Kutz oraz Andrzej Wajda. Aby być na bieżąco z aktualnym repertuarem i planem spotkań, warto regularnie odwiedzać stronę klubu (www.dkf. waw.pl) lub zapisać się do newslettera. Overground, bazując na blisko 16 letniej historii, dalej prężnie się rozwija i wciąż potrzebuje rąk do pracy. Dlatego zapraszamy wszystkich chętnych do pomocy: zarówno szalonych kinomaniaków, jak i tych, którzy dopiero chcieliby zacząć swoją przygodę z filmowym światem. Dołącz do nas! Czekamy na Ciebie po każdej klubowej projekcji. 28.10 Stacja Mirsk reż. Robert Wrzosek Piękna opowieść o braku porozumienia między ludźmi i zbyt małej odwadze, aby wziąć życie w swoje ręce i dogonić marzenia. Bohaterami filmu jest pięć osób, które razem czekają na pociąg na prowincjonalnej stacji kolejowej. Ich historie pozwalają otrząsnąć się z wszechogarniającej beznadziei i wyrwać z letargu. Film nagrodzony Grand Prix na IX Krakowskim Festiwalu Filmów Niezależnych KRAKFFA. Po projekcji planowane jest spotkanie ze Zbigniewem Masternakiem, autorem scenariusza. W czasie spotkania przewidziana jest promocja książek pisarza. Zbigniew Masternak – pisarz, dramaturg i scenarzysta filmowy. W latach 2006-2008 ukazały się trzy książki jego autorstwa: Chmurołap, Niech żyje wolność, Scyzoryk, z których ta druga stała się bestsellerem. Obecnie młody twórca pracuje nad autobiograficznym cyklem powieściowym Księstwo. Pod tym samym tytułem na motywach poprzednich książek powstaje obecnie nowy film Andrzeja Barańskiego. Barański o Masternaku: Masternak jest pisarzem prawdomównym. Dotyczy to również sfery językowej. U niego ludzie tak mówią, jak mówią naprawdę. Zresztą trudno, żeby było inaczej, bo przynajmniej połowa człowieka jest w tym, jak mówi. Język, sposób mówienia ustawiają stosunki międzyludzkie. W wypadku wsi, i to tak prawdziwie przedstawionej jak u Masternaka, język jest siłą, ale i niebezpieczeństwem.
51
film
kontra Leonardo DiCaprio
Jak myślicie, ilu jest ludzi, których twarz czy głos są rozpoznawane pod każdą szerokością geograficzną na planecie? Ilu z nich potrafiło wzbudzić pożądanie, jak i nienawiść u miliardów? Ilu stało się ikonami popkultury w wieku 23 lat? Zwłaszcza zaczynając od uderzenia głową o dno. Powiedzieć, że Leonardo DiCaprio zadebiutował marnie, to jak nic nie powiedzieć. Horror Critters 3, w którym wystąpił nikomu wtedy nieznany siedemnastolatek, dziś uważany jest za jeden z najgorszych obrazów w historii kina. Dwa lata później Leo zagrał rolę, która go ukształtowała. Brawurowa kreacja upośledzonego Arniego w Co gryzie Gilberta Grape’a? przyniosła mu nominację do Oscara oraz Nagrodę Młodego Pokolenia przyznawaną przez Stowarzyszenie Krytyków Filmowych z Los Angeles. Juliette Lewis, partnerka aktora z planu, w jednym z wywiadów przekonywała wtedy, że Leo ma przed sobą wspaniałą karierę. Miała rację. Dwie kolejne duże produkcje – Romeo i Julia oraz Titanic – dały mu globalną rozpoznawalność, a miliony nastolatków wieszały nad łóżkiem wyrywane z Bravo plakaty z podobizną aktora. Popularność go sparaliżowała, dlatego po komercyjnym sukcesie Titanica rzadziej przyjmował reżyserskie propozycje (odmówił zagrania głównej roli w Spidermanie), ale i tak nie ustrzegł się wpadek (Niebiańska plaża). Po pięciu latach rejterady przed paparazzi powrócił do formy. Wskrzesił go Steven Spielberg, powierzając rolę słynnego oszusta, Franka Abignale’a w Złap mnie jeśli potrafisz. W nowym entourage’u Leo odnalazł się znakomicie. Ta dobra passa wciąż trwa, bo o żadnym z filmów, w których wystąpił po 2002 roku nie można powiedzieć: przeciętny, słaby, nieciekawy. Grywał u najlepszych reżyserów (Nolan, Scott, Mendes), admiratorem jego talentu jest sam Martin Scorsese, który na każdym kroku przyrównuje go do Roberta de Niro. Razem zrobili już cztery filmy długometrażowe, dwa kolejne są w produkcji. Prestiżowy brytyjski The Guardian właśnie umieścił go na trzecim miejscu najbardziej wpływowych ludzi kina. Trudno o lepsze rekomendacje. Przyczepić można się do wąskiego emploi aktora, który grywa jedynie współczesnych bohaterów fikcyjnych (Incepcja) lub rozedrganych emocjonalnie, ambiwalentnych młodzieńców z lat 30., 40. i 50. ubiegłego stulecia (Aviator, Droga do szczęścia). Ale Leonardo DiCaprio ma dopiero 35 lat i mnóstwo czasu, by to zmienić.
52
Leonardo di Caprio jest jedną z największych filmowych gwiazd. I zarazem jednym z najbardziej przecenianych i przepłacanych aktorów. Człowiekiem, którego Hollywood boleśnie skrzywdziło. Przede wszystkim di Caprio nie jest złym aktorem. Słaby aktor pozostanie słabym i w rezultacie będzie miał mierną karierę. Leonardo po prostu nie jest aż tak dobry, jak się o nim mówi. Ze swoim przeciętnym warsztatem gra w niezłych filmach, w których świetne jest wszystko oprócz niego. Boski Leo skazany jest bowiem na przeciętność. Największym, jeśli nie jedynym, popisem aktorskim di Caprio była postać Arniego w Co gryzie Gilberta Grape`a?, gdzie, według krytyków, świetnie „wszedł” w rolę i pokazał swój talent. Pochlebne opinie sprawiły, że jego nazwisko nagle zaczęło krążyć wśród największych producentów filmowych w Stanach. Niestety, ponieważ natura obdarzyła naszego bohatera atrakcyjną dla płci przeciwnej aparycją, Leonardo zaczął otrzymywać propozycje „amantów”, jak w Romeo i Julii, a przede wszystkim w Titanicu. Niewielu jest ludzi w cywilizowanym świecie, którzy nie kojarzą tej nieszczęsnej jaskółki na dziobie Titanica. Beznadziejny scenariusz, drewniane dialogi i wiadra patosu wylewające się z każdego kadru tego filmu na zawsze złamały karierę Leonardo. Młody, 22-letni wtedy chłopak, miał szansę na mniej lub bardziej ciekawą karierę, ze świetnymi drugoplanowymi występami, za które zbierałby słuszne pochwały (jak chociażby Steve Buscemi). Jednak po Titanicu nazwisko di Caprio nabrało „star power”, czyli czegoś, co przyciąga widzów do kina, tylko dlatego, że kojarzą odtwórcę głównej roli. To oznacza większe zyski z biletów, a to z kolei oznacza więcej lukratywnych propozycji dla aktora. Martin Scorsese, mentor di Caprio napisał o nim kiedyś: Twarz, oczy. Wie, jak ich używać i jak używać swojego ciała. Patrzę na niego i wiem, że jest prawdziwym aktorem. I to chyba jest największy problem Leo. Zawsze widać, że się stara, a jednocześnie nie pozwala zapomnieć widzowi, że to wciąż tylko gra. Czasami stara się aż za bardzo, co potęguje wrażenie sztuczności, jak w Wyspie Tajemnic, gdzie przez większość filmu utrzymując ten sam rodzaj grymasu na twarzy chce udowodnić nam, jakim to jest twardym gościem. Nie wyszła mu też rola Howarda Hughesa w Aviatorze, gdzie wypadł kompletnie nieprzekonująco, próbując wykrzesać z siebie teksański akcent bohatera.
Grany przez niego w Titanicu Jack Dawson w jednej ze scen krzyczy: Jestem królem świata. Leonardo nie jest może władcą całego świata, ale królem Hollywood jest na pewno.
Leonardo di Caprio nie jest słabym aktorem. Nie jest też aktorem wybitnym. Dlatego do końca kariery skazany jest na granie drugich skrzypiec u boku takich aktorskich speców jak De Niro czy Nicholson. Pozwólmy mu to robić, ale nie kreujmy Leonarda na Michała Anioła tego fachu.
Maciej jabłoński
Adam przedpełski
MAGIEL
recenzje
książka
ANNA KALINOWSKA
Niech powyższy opis Was nie zmyli – książka Mandanipoura to nie jest zwyczajne love story osadzone w egzotycznych okolicznościach. Na naszych oczach autor sam cenzuruje swoje słowa, bo wie, że inaczej historia Sary i Dary nigdy nie ujrzy światła dziennego. W ten niezwykły sposób pozwala nam na moment wniknąć w swój strumień myślowy i obserwować jak czasami postaci wymykają mu się spod ścisłej kontroli.
Błyskotliwa narracja przepełniona wysmakowaną ironią to jednak przede wszystkim portret życia w totalitarnym państwie i wyraz tęsknoty za normalnym życiem i publikowaniem. Wszechogarniająca cenzura zabija irańską kulturę i blokuje dostęp do zachodnich dzieł. Z naszej perspektywy to absolutny nonsens. Z perspektywy Irańczyków – szara rzeczywistość. Mandanipour, opisując codzienność obywateli Teheranu, czerpie pełnymi garściami z dorobku Kafki, Dostojewskiego czy Gogola. Absurdalność irańskiej polityki zarysowuje również za pomocą filmowych odwołań (Casablanca, Cinema Paradiso, Zapach kobiety). W rezultacie tworzy przejmująco piękną historię, w której miłosny wątek jest tylko pretekstem do przeprowadzenia wnikliwej analizy sytuacji w podszytym strachem Iranie. Irańska historia miłosna. Ocenzurowano to mistrzowska proza, którą z powodzeniem mogłaby pretendować do literackiej Nagrody Nobla.
u
C
zy w Iranie można dać się ponieść miłości? W kraju, w którym kobiety i mężczyźni nie mogą przebywać razem, a dziewczęta chowają swe wdzięki w czadorach, każdy przejaw „nieobyczajnego” zachowania jest surowo karany przez patrole Kampanii przeciwko Zepsuciu Społecznemu. Nawet zwykły spacer jest niedopuszczalny! Dlatego Sara i Dara, bohaterowie powieści Shahriara Mandanipoura Irańska historia miłosna. Ocenzurowano, muszą wykazać się nie lada pomysłowością, aby choć chwilę spędzić razem.
IRAŃSKA HISTORIA MIŁOSNA. OCENZUROWANO Shahriar Mandanipour Wydawnictwo W.A.B. 49,90 zł
MAREK SZPRĘGA
TRANSFORMACJA SYSTEMOWA W POLSCE red. Katarzyna Żukrowska Oficyna wydawnicza SGH 90,00 zł
Tych sfer transformacji dotykają autorzy najnowszej pozycji wydanej przez Oficynę Wydawniczą SGH. Zespół wykładowców naszej Uczelni, kierowany przez prof. Żukrowską podjął się zadania trudnego i wymagającego wielkiej konsekwencji. Przedstawienie procesu transformacji w szczegółach, od strony zarówno teoretycznej, jak i czysto relacjonującej, jest wyjątkowo żmudne i niestety nie oddaje całe-
go jego sensu. Autorzy potrafili połączyć oba spojrzenia na tę kwestię i opisać transformację z wielu różnych punktów widzenia, nie oddając się wyłącznie suchemu teoretyzowaniu ani nadmiernie nie opisując ostatnich dwudziestu lat. Ich praca w pełni oddaje złożoność procesu transformacji i przybliża ją czytelnikowi z dużą dokładnością, ale bez zbędnego wdawania się w nieistotne szczegóły, przede wszystkim w części dotyczącej aspektów gospodarczych. Kadra naukowa, z prof. Osińskim i prof. Żukrowską na czele, stworzyła wspólnie godną uwagi pozycję, której prestiżu i wartości dodają przedmowy rektora prof. Budnikowskiego i prof. Balcerowicza. To już kolejna książka wydana przez Oficynę Wydawniczą SGH, po którą naprawdę warto sięgnąć.
u
D
wadzieścia lat temu Polska wchodziła w trudny etap transformacji, która dotknęła wiele sfer naszego życia, przede wszystkim polityczną, gospodarczą i społeczną. Wpłynęła również na nasze otoczenie międzynarodowe, sposób postrzegania świata oraz polskie ambicje i motywacje w związku z rodzącym się na nowo geopolitycznym układem sił.
NOWOSCI OFICYNY WYDAWNICZEJ SGH
w
ETYKIETA BIZNESMENA Cezary Ikanowicz 28,00 zł
paŸdziernik 2010
MIESZKANIOWY KREDYT HIPOTECZNY W POLSCE Gabriel Główka 44,00 zł
IDEA WIELOKULTUROWOŚĆI. TRADYCJA RZECZYPOSPOLITEJ I DOŚWIADCZENIA OBECNE Jacenty Siewierski 20,00 zł
53
książka
recenzje
MATEUSZ TRUSZKOWSKI
szą pozycję w państwie. W Pustynnej Włóczni autor pokazuje czytelnikom nie tylko dalsze losy Arlena i Jardira, uznawanych przez niektórych ludzi za Wybawicieli. Po pierwsze, dzięki długim retrospekcjom poznajemy drogę drugiego z wymienionych do tronu Krasji i tytułu Shar’Dama Ka. Po drugie, w pierwszej części cała akcja toczyła się wokół Naznaczonego i tego, jak poznał swoich przyjaciół. Druga księga przestaje skupiać się na jednej postaci i opisuje wydarzenia zarówno związane z Arlenem jak i Zakątkiem Drwala, Wolnymi Miastami czy wyprawą Krasjan na Północne Krainy, choć właśnie na te ostatnie kładzie największy nacisk. Brett odszedł w swojej powieści od tradycyjnego modelu bohatera. W zamian przedstawia nam dwóch kandydatów na Wybawiciela, z których nie można bezproblemowo wyłonić „tego dobrego”. Jeden dowodzi armią, która zabija niewinnych ludzi, aby podbić kolejne ludy i wraz z nimi pójść na wojnę z alagai. Drugi wydaje się być lepszym kandydatem na Wybrańca, gdyby nie to, że w walce wchłonął wiele demonicznej energii i sam zaczyna słyszeć zew Otchłani. Okazuje się, że nawet ważniejsze, myślące demony obu traktują jako zagrożenie w nadciągającej wojnie. Peter V. Brett wykorzystuje swój niezwykle ciekawy pomysł, aby przedstawić opowieść o honorze, odwadze, poświęceniu czy nawet człowieczeństwie. Nie kieruje czytelnika w żaden wybrany przez siebie kierunek, lecz przedstawia historię, która ma nas skłonić do refleksji nad wspomnianymi wartościami. Jednym z niewielu wyjątków od tej reguły są sytuacje, w których Brett opisuje tchórzostwo niektórych postaci. W takich przypadkach nie pozostawia cienia
wątpliwości, co sądzi o takim zachowaniu. Warto na koniec wspomnieć, że mimo mniejszego dynamizmu niż w pierwszej części, autor prowadzi akcję wyjątkowo płynnie i raczej nie mamy szans natknąć się na jakiekolwiek dłużyzny. Jedyne co można zarzucić autorowi to niewielka ilość opisów, dotyczących życia normalnych ludzi, ich codziennych zwyczajów czy magicznych rytuałów. Świat przedstawiony jest tak ciekawy, że czytelnik mógłby mieć chęć wgłębić się w obyczajowość i psychikę ludzi żyjących po swego rodzaju apokalipsie, jaką było ponowne pojawienie się demonów.
u
M
niej więcej rok temu w jednej z warszawskich bibliotek publicznych szukając kolejnego tomu sagi o Wiedźminie natknąłem się na Malowanego Człowieka autorstwa Petera V. Bretta. Przejrzałem szybko parę pierwszych stron, przeczytałem krótką notkę na tylnej okładce i uznałem, że fabuła zdaje się być dosyć niebanalna. Zaciekawiony pomysłowością pisarza wypożyczyłem dwa tomy i poszedłem do domu zagłębić się w lekturze. Jak tylko skończyłem czytać, wyszukałem w Internecie informacje na temat kolejnej części. Okazało się, że musiałem czekać aż rok, aby dobrać się do drugiej książki, jaką przedstawił czytelnikom Brett. Pokrótce przypominając fabułę pierwszej części: w odległych czasach ludzie żyli na świecie otoczeni przez demony i toczyli z nimi wojnę. W pewnym momencie zwyciężyli, a potwory nie pojawiły się na powierzchni przez długi okres. Akcja powieści rozpoczyna się jakiś czas po powrocie stworów. Wiele ze zdobyczy nauki przepadło, a runy wojenne, które mogłyby pomóc w walce z mieszkańcami Otchłani zaginęły. Ludzie kryją się za murami miast i ścianami domostw, które zostały pokryte magicznymi obronnymi znakami. Głównym bohaterem okazuje się być Arlen Bales, który postanawia wyruszyć w świat jako Posłaniec, szukając sposobu na walkę z demonami. Pierwsza część kończy się przełomowym momentem dla całego stworzonego przez Bretta świata: Arlen odkrywa w starych, porzuconych ruinach włócznię, pokrytą zapomnianymi runami wojennymi. Broń pokazuje mieszkańcom Krasji, którzy jako jedyni spośród przedstawionych narodów zdecydowali się walczyć z demonami. Jardir, dowódca wojowników, zdradza swojego przyjaciela i kradnie wspomnianą broń zyskując dzięki niej najwyż-
PUSTYNNA WŁÓCZNIA tom I i II Peter V. Brett Fabryka Słów 74,80 zł
EWA WOŹNIAK
54
Książka nie dość, że jest dobrze napisana i wciąga, to jeszcze zachęca do dalszego zgłębienia tematu. A to temat trudny, egzotyczny i przede wszystkim – prawie nieznany. Lektura Wysokiego może chociaż w części pomóc nadrobić te braki.
u
Relacja z rozprawy sądowej jest tylko pretekstem do opisania dramatycznej sytuacji Aborygenów. Choć żyją w raju – bo trudno inaczej nazwać wyspę leżącą na Pacyfiku w pobliżu Wielkiej Rafy Koralowej, gdzie klimat jest ciepły i rosną palmy, bliżej jest im do potępieńców w ostatnim kręgu piekła. Na Palm Island szaleje przestępczość, a większość mieszkańców jest uzależniona od alkoholu (najtań-
szego piwa i denaturatu) lub wąchania kleju. Przeważnie nie pracują, a przemoc w rodzinie jest na porządku dziennym – spora część kobiet nie ma przednich zębów, które wybili im ojcowie, bracia albo mężowie. Czytając bardzo naturalistyczne opisy, trudno oprzeć się porównaniom z Polską – tutaj też są ludzie, którzy tak żyją, tyle że należą do marginesu społecznego. Wśród Aborygenów na Palm Island, ale także poza nią, jest to norma. Wskaźniki przestępczości są tam kilkakrotnie wyższe niż w ,,białych” społecznościach, a średnia długość życia wynosi 40 lat. Jak to możliwe, że w rozwiniętym, cywilizowanym i bogatym kraju, żyje tak bardzo zgnębiona mniejszość?
u
P
alm Island, wyspa należąca do Queensland, wschodnia Australia. Biały policjant, nazywany przyjacielem czarnych, aresztuje, a następnie katuje na śmierć 36-letniego Aborygena, Camerona Doomadgee. Rdzenny Australijczyk zawinił śpiewaniem Who let the dogs out. Według policyjnego raportu ofiara z podbitym okiem, złamanymi czterema żebrami i prawie przepołowioną wątrobą, umiera wskutek upadku. Lokalna ludność, po usłyszeniu wyniku policyjnego śledztwa, wszczyna zamieszki. W końcu na wyspie rusza bezstronne śledztwo koronera, a potem proces. Jego wynik daje się jednak łatwo przewidzieć.
WYSOKI. ŚMIERĆ CAMERONA DOOMADGEE Chloe Hooper wyd. Czarne 38,90 zł
MAGIEL
komiks
książka
Dlaczego starzy punkowcy nie uprawiaj¹ stage divingu, jak Wa³êsa budowa³ Now¹ Polskê, siedem sposobów na udawanie wariata przed WKU oraz gra „zakreœl podobieñstwa miêdzy Stalinem a ksiêdzem”. W tym numerze ma³y rzut okiem w przesz³oœæ, na komiks trzeciego obiegu w latach 90. ŁUKASZ SAWICKI
jednak mu wierny i swój autorski zin nazwał Prosiacek. Pierwsze numery z lat 90 są praktycznie nie do zdobycia i krążą tylko pomiędzy kolekcjonerami, ale seria kultura gniewu wydała niedawno antologię prac „Prosiaka” z okresu 1990-2010, którą ponownie wprowadza Owedyka na półki księgarni. Po przetrawieniu kilku zinów dla skinheadów i antyklerykałów, do Prosiacka podszedłem z rezerwą. Pierwszy numer rzeczywiście trąci myszką i nie wychodzi poza punkową subkulturę, jednak z każdą
O punku dla punków
Najpierw małe wprowadzenie. Słowo fanzin (albo po prostu zin) jest skrótem od angielskiego fan magazine i oznacza niskonakładowe pisemko wydawane własnym sumptem, przeważnie powielane na ksero w amatorskiej oprawie graficznej. Pierwsze ziny pojawiły się w latach 70., na fali punkowej idei do it yourself. Wydawane nieregularnie, od początku swego istnienia, były formą drugiego obiegu opinii wśród subkultur. Do Polski dotarły na początku lat 80. – wtedy powstał na przykład QQRyQ, stworzony przez Piotra „Pietię” Wierzbickiego. Prawdziwy wysyp zinów nastąpił jednak kilka lat później, na przełomie lat 80. i 90. Transformacja, wolność wyrażania opinii, nowe kontrkultury, które szukały medium do przekazywania swoich poglądów – w takim środowisku ziny stały się naturalną alternatywą dla oficjalnego obiegu informacji. Większość zinów, do jakich dotarłem zbierając materiały do tego artykułu, była raczej prymitywną gazetką pisaną przez anarchistów, punków, nacjonalistów, miłośników rabarbaru, domorosłych poetów, grafików i setki innych grup. Skierowane raczej do zbuntowanych licealistów niż do dojrzałego czytelnika, dawne amatorskie ziny nie mają dziś wiele do zaoferowania. Co gorsza, operują własnym językiem i często nawiązują do tak znanych dzisiaj kapel jak Tata Potrafi. Jednak kilka zinów przeszło przez fazę amatorską i doszło do wysokiego poziomu zarówno artystycznego, jak i merytorycznego. Na pewno warto wymienić dwa: Prosiacka i Zakazany Owoc. Priestbusters!
Mimo usilnych prób nie doszukałem się odpowiedzi na pytanie, co sprawiło, że Krzysztof Owedyk przyjął pseudonim „Prosiak”. Pozostał
paŸdziernik 2010
wieści graficznej Ósma czara, przedstawiającej świat po apokalipsie. W 1994 roku opowiadanie zostało wydane w oddzielnym tomie i do tej pory stanowi jeden z najsłynniejszych polskich komiksów niezależnych. Czytałem je o wiele wcześniej niż punkowe eksperymenty „Prosiaka” i nie mogę się nadziwić jak daleko odszedł on od pierwszych historyjek o skinach goniących z bejsbolami punków i vice versa. Ostatnie numery Prosiacka to dojrzałe i przemyślane antologie komiksowe, które z niskobudżetowym zinem mają już niewiele wspólnego. Historyjki dotyczą polityki, aktualnych wydarzeń, postaw społecznych a nawet psychologii. Mam nadzieję, że dziewiąty Prosiacek nie będzie ostatnim, bo czyta się go z wielką przyjemnością. Tylko dla dorosłych
Zakazany Owoc Dariusza „Pały” Palinowskiego (ach, te pseudonimy!) rzekomo był fenomenalny. Polemizowałbym. Warto jednak o nim wspomnieć, bo jego historia zobowiązuje. Wydawany w trzecim obiegu od początku lat 90, trzymał się głównie punkowego spojrzenia na absurdy szalejącej wokoło transformacji politycznej i gospodarczej. „Pała” operuje groteskową, grubą kreską, która mi osobiście przypomina rysunki na marginesie nudnego wykładu. O ile jednak graficznie Zakazany Owoc może się podobać lub nie, fabularnie jest po prostu… ubogi. Wiem, że to komiks-legenda, ale tym historyjkom po prostu brakuje refleksji. A przez to stają się w pewnym momencie nudne, nawet mimo mocno rubasznego humoru. Z łezką w oku
kolejną stroną jest coraz lepiej. „Prosiak” dojrzewa zarówno jako rysownik, jak i jako scenarzysta. Fabuła historyjek się komplikuje, zaczyna obejmować coraz szerszą tematykę. Pojawiają się zagadnienia ekologii, związku państwa i Kościoła, pacyfizmu. Urozmaica też formę zinu, pomiędzy komiksy wplatając krótkie opowiadania, wiersze i aforyzmy (sic!) oraz grafiki, często innego autorstwa. Gdy Jahwe uczęszczał do szkoły
W pewnym momencie Prosiacek staje się filozoficzny. Pojawiają się pierwsze fragmenty po-
Obie antologie legendarnych polskich zinów wydała kultura gniewu. Wszystko jedno, czy kierowała nią nostalgia czy chęć pokazania historii polskiego komiksu niezależnego dla nowego pokolenia czytelników. Dobrze, że osoby, które z punkiem miały niewiele wspólnego mają okazję odkryć „Prosiaka” i „Pałę”. Nie zachęcam od razu do kupna grubych tomisk, ale zerknąć w księgarni na pewno warto. Punk’s not dead! (przynajmniej w komiksie).
u
S
zczerze się przyznaję – nigdy nie byłem punkiem. Jakkolwiek absurdalnie wygląda to wyznanie, jest ono o tyle istotne, że komiksy, które mam zamiar przedstawić wyrosły właśnie z nurtu punkowego. Ja tymczasem w latach 90. nie nosiłem glanów, nie czytałem zinów i nie słuchałem Pistolsów. Twórczość „Pały” czy „Gala” znam od niedawna, wydała mi się interesująca ale bez przesady. Jeżeli ktoś miał wtedy bliską styczność z tą subkulturą, może słusznie zarzucić mi brak kwalifikacji. Jednak, narażając się na gromy, poświęcę ten tekst zinom lat 90., mimo że jestem absolutnie wtórnym odbiorcą tego typu twórczości. .
UWAGI: Prosiacek – 1990-2010. Scenariusz i rysunek: Krzysztof Owedyk, wydawnictwo: kultura gniewu, liczba stron: 262, cena: około 60-70 zł. Zakazany owoc i bracia Kowalscy w jednym. Scenariusz i rysunek: Dariusz Palinowski, wydawnictwo: kultura gniewu, liczba stron: 134, cena: około 40 zł.
55
teatr
wywiad z Sebastianem Majewskim
Trzeba odejœæ od wypracowanych form. Trzy razy gong, gaœnie œwiat³o, scena siê zamyka, koñczy siê przedstawienie. To wynalazki mieszczañskiego teatru. Zapomnijmy o tych przyzwyczajeniach - powiedzia³ kiedyœ Krzysztof Warlikowski. Obecnie mamy do czynienia z wielkimi zmianami w teatrze jako sztuce. O tych zmianach i tym jak wygladaj¹ one na polskiej scenie MAGIEL rozmawia z Sebastianem Majewskim. rozmawiał MACIEJ SIMM
MAGIEL: Czy sądzi Pan, że teatr się skończył? Sebastian Majewski: Wydaje mi się, że teatr się dopiero zaczyna. Ale teatr się zmienił w ostatnim czasie. Stał się sceną rozmowy, sceną polemiki. Teatr się rozwija i podlega takim samym prawom jak każda inna dziedzina życia. Gdyby ktoś został przeniesiony z XIX wieku, nie do teatru, ale na przykład do jakiegoś mieszkania, to uznałby, że ludzie żyją strasznie awangardowo. I pewnie nic by z naszych mieszkań nie zrozumiał. Musiałby się ich nauczyć. Dlaczego teatr się zmienia? Niezborność między tym, co robimy w teatrze, a tym, co według niektórych powinno być robione bierze się w moim przekonaniu z myślenia, że teatr jako sztuka obarczony jest nierozwojową konwencją, która zakłada, że aktorzy i widzowie wspólnie mają coś przeżyć, że historia ma być fabularna, ma mieć zawiązaną akcję, punkt kulminacyjny i rozwiązanie. I często z takim oczekiwaniem, z taką wiedzą widz przychodzi do teatru. I co? I na miejscu nic mu się już nie zgadza. Z czego wynika taki konserwatyzm widzów? Z okazjonalnego odwiedzania teatru – po prostu. Gorszą sytuację mają chyba tylko muzycy, ponieważ współczesna muzyka poważna jest jeszcze trudniejsza w odbiorze. Jeśli ktoś był tylko raz czy dwa razy w życiu w filharmonii i teraz postanowił posłuchać muzyki Agaty Zubel albo Cezarego Duchnowskiego, albo odwiedzić np. festiwal Sacrum Profanum w Krakowie, to będzie co najmniej bardzo zdziwiony, bo usłyszy coś, co wykracza poza jego oczekiwania i jego podstawowe kompetencje. Tak samo jest z teatrem. Teatr się rozwija i jest to pewnego rodzaju proces. A my mamy nieustanną potrzebę poszerzania granic, pójścia w jakąś zupełnie nieoczywistą stronę. Zwracam też uwagę, że w teatrze pracują ludzie, którzy mają swój światopogląd i chcą go realizować poprzez medium które jest im najbliższe, czyli poprzez teatr. Mam wrażenie, że w ostatniej dekadzie w kraju mocno o sobie dali znać młodzi twórcy. Mamy w Polsce silną
56 50
awangardę? Mamy w Polsce silny nurt, który podchodzi bardzo poważnie do teatru. Celowo uciekam tu od słowa awangarda. Przez cały czas polemizujemy z pewną konwencją teatru. Pokazujemy, że teatr nie musi być miejscem, w którym wszystko jest oczywiste i przewidywalne. Chcemy również pokazać, że teatr może być przestrzenią nie tylko rozrywkową, ale przestrzenią ważnych dyskusji metafizycznych, dysput ekonomicznych, kłótni politycznych, poszerzania konwencji albo wskazywania zupełnie innych od powszechnie obowiązujących ocen moralnych. Nie chcemy narzucać jakiegoś jednego modelu, który nas interesuje. Przeciwnie. Chcemy odświeżyć ten model, który dawno został zapomniany – czyli model dyskursywny.
Chcemy pokazaæ, ¿e teatr mo¿e byæ przestrzeni¹ nie tylko rozrywkow¹, ale przestrzeni¹ wa¿nych dyskusji metafizycznych, dysput ekonomicznych, k³ótni politycznych, poszerzania konwencji albo wskazywania zupe³nie innych od powszechnie obowi¹zuj¹cych ocen moralnych.. Mówił Pan, że teatr tworzą ludzie, którzy mają swój światopogląd, którzy mają swoją ideologię. Czy można powiedzieć o teatrze, że ma misję? A jeśli tak, to jaką misję ma dzisiejszy teatr? Są takie słowa, które się strasznie skompromitowały i słowo misja jest jednym z nich. Mogę sobie wyobrazić, że misja jest czymś pozytywnym, ale podczas realizacji wielu misji w tym kraju obserwuję, jak to słowo coraz mniej znaczy. Myślę, że teatr ma po prostu zadanie. Teatr służy w moim przekonaniu temu, aby nie zostawiać ludzi bezpiecznych w swoich przyzwyczajeniach. Dzisiejsza rzeczywistość jest zupełnie inna od rzeczywistości lat 80. Myślę, że teatr jest doskonałym miejscem, żeby pokazać wszelkiego
rodzaju zagrożenia, w tej wydawałoby się cudownej i niezwykłej Polsce jaką mamy – z wysoko rozwijającym się, kapitalistycznym społeczeństwem na dorobku, podążającym w bardzo określoną stronę. Teatr może być narzędziem, które w nas wszystkich tę oczywistość pewnych procesów i dobre samopoczucie podda w refleksję. Postawi prowokacyjną, ale jednak wątpliwość. Kim w tej dyskusji inicjowanej przez ten, nazwijmy to, nowy teatr jest zwykły widz? Uważam, że taki podział na nowy i stary teatr, choć może rzeczywiście istnieje jest odrobinę nieprawomocny. Ciągle nie mamy przecież punktów odniesienia. Być może ten teatr, który uprawiam w Wałbrzychu, można zaklasyfikować do starego teatru, przez to, że traktujemy widza partnersko. Bo przecież najpierw teatr miał do przekazania jakąś konkretną myśl, a potem stał się tylko czystą rozrywką. Wydaje mi się, że to, o co Pan pyta, wynika z pewnej dynamiki społeczeństwa. W latach 90. byliśmy społeczeństwem post-, albo raczej anty-ideologicznym, w którym trudno było ustalić czy jest się lewicowym, prawicowym czy centrowym. To były postawy zupełnie bez znaczenia. Dzisiaj pewne ideologie zaczynają się mocno osadzać. Wobec takiego społeczeństwa i wobec takich widzów staje teatr. A może być partnerem tylko wtedy, kiedy również prezentuje określoną postawę. Czym charakteryzuje się taka postawa? Pracując w Wałbrzychu mówimy sobie bardzo często: postawmy pytania dotyczące tematów, które wydawałoby się, że nie będą ludzi interesować, a jednak interesują. Zwróćmy uwagę, że przy całym dobrodziejstwie pieniądza jednak stajemy się zakładnikami pieniędzy. Zwróćmy uwagę na problem autorytetu, czyli osób, których w tym kraju generalnie brakuje, dlatego każdy staje się autorytetem, w dodatku autorytetem od wszystkiego. A jeśli już mówimy o tych autorytetach, to miejmy odwagę je pokazać i miejmy odwagę wystąpić przeciw establishmentowi. Może dlatego znaleźliśmy się na marginesie tego establishmentu. Choć z drugiej strony wszyscy mamy świadomość, że jeśli teraz ktoś z nas dostałby zaproszenie od tego establishmentu, to w 99 na 100 przypadków zaproszenie to przyjmie. Może również po to, żeby ten establishment rozsadzić od środka i powołać na nowo na naszych warunkach.
MMAA GG I E L
Sebastian Majewski (ur. 1971) Wroc³awianin. Dramaturg, re¿yser teatralny, scenograf i aktor. Za³o¿yciel awangardowej grupy teatralnej [:]scena.witkacego.wro. Wraz z Janem Klat¹ zrealizowa³ g³oœny Transfer! we Wroc³awskim Teatrze Wspó³czesnym, Sprawê Dantona i Ziemiê obiecan¹ w Teatrze Polskim we Wroc³awiu oraz Trylogiê i Wesele hrabiego Orgaza w krakowskim Starym Teatrze. Od 2008 roku jest Dyrektorem Artystycznym Teatru Dramatycznego im. Szaniawskiego w Wa³brzychu.
Wróćmy jeszcze trochę do tego widza... … i tego jak jest traktowany. Ja zawsze ustawiam sobie widza trochę jak wroga. My musimy trochę ze sobą powalczyć. Począwszy od tego, żeby widz tutaj przyszedł. Poza tym to, co my mu dajemy, to nie jest rzecz, która jest bezpieczna, sympatyczna, urokliwa i cudowna. Ważne jest to, że wrogość jest obopólna, to znaczy my traktujemy widzów jak wrogów i oni nas traktują jak nieprzyjaciół. Pozostaje walka na siłę argumentów. Ich wybór zależy już od spektaklu. I chcemy tę metaforyczną linę poprzeciągać. Chcemy dyskutować i chcemy, żeby z tej dyskusji coś wynikało, zarówno dla widzów jak i dla nas. Wynik tej konfrontacji nigdy nie jest oczywisty. My nie przystępujemy do niej ubrani w kostium poprawności politycznej i nie moderujemy jej „we właściwym kierunku”. Dlatego łatwiej jest przekroczyć granice.
Teatr powinien zmuszaæ do myœlenia – widzów i nas równie¿. Wa¿na jest tak¿e odwaga.. Czyli teatr ma szokować? Teatr powinien zmuszać do myślenia – widzów i nas również. Ważna jest także odwaga. Możemy w teatrze robić rzeczy, co do których sami nie jesteśmy pewni. Tak jak teraz, kiedy przygotowujemy Gwiazdę Śmierci Krzyśka Garbaczewskiego – coś szalenie ciekawego, ale także absolutny eksperyment, bo chyba nikt nigdy czegoś takiego nie zrobił. Pokażmy w teatrze magię kina albo nawet zróbmy kino poprzez teatr. I niech to będzie przestrzeń do myślenia dla widzów. Niektórzy się z tym zgodzą, inni się nie zgodzą, niektórzy ulegną, jeszcze inni będą z tym walczyć. Ale to jest zdecydowanie lepsza sytuacja, niż jakbyśmy się wszystkim podobali i byli przez
paŸdziernik 2010
teatr
fot. Karolina Marciniak
wywiad z Sebastianem Majewskim
wszystkich poklepywani po plecach.
w Polsce?
Przejdźmy do geografii teatru w Polsce. Czy to rzeczywiście jest tak jak w tym stereotypie, że jest Warszawa, Kraków, może Łódź, a reszta to jest prowincja? Myślę że geografia teatralna jest w Polsce zupełnie inna niż ta ekonomiczna. Warszawa nie jest ciekawym miastem pod względem teatralnym. W Warszawie, przy tej ilości aktorów i środków, dzieje się bardzo mało, szczególnie jeżeli weźmiemy pod uwagę aspekt artystyczny, a nie komercyjny. Wydaje mi się, że istnienie dwóch teatrów o wyraźnej linii repertuarowej i pokoleniowej: TR'u i Teatru Nowego Krzysztofa Warlikowskiego niewiele zmienia. Powszechnie wiadomo, że ważne albo ciekawe przedstawienia powstają we Wrocławiu, w Starym Teatrze w Krakowie, Teatrze Polskim w Bydgoszczy prowadzonym przez Pawła Łysaka czy w Teatrze im. Kochanowskiego w Opolu u Tomasza Koniny. Bardzo silny na mapie jest też Dolny Śląsk. Jest to jedyne województwo, gdzie oprócz mocnych teatrów w stolicy są też ważne teatry poza nią: w Legnicy, w Wałbrzychu, do niedawna także w Jeleniej Górze.
Jest tak samo jak z postrzeganiem samego teatru. Ekonomiści utrzymują, że spektakl jest takim samym produktem jak każdy inny. My twierdzimy, że porównanie przedstawienia do telewizora czy konserwy jest szkodliwe nie tylko dla nas twórców, ale również dla odbiorców. Istnieje dość istotna różnica między kulturą artystyczną a kulturą wytwórczą. Ważne jest również podkreślenie, że sztuka nawet jako produkt zwraca się tylko w długiej perspektywie. Dlatego o zespole artystycznym, o repertuarze, o widzach należy myśleć szerzej niż w okresie miesiąca czy nawet sezonu.
Bywacie z wałbrzyskim Teatrem im. Szaniawskiego w Warszawie? Mieliśmy być, ale ostatecznie nie dojechaliśmy, bo Warszawskie Spotkania Teatralne, które miały się odbyć w kwietniu 2010 roku, zostały odwołane. Czekamy teraz na decyzję o tym, czy pojedziemy na WST w 2011 roku. W spektaklu Był sobie Andrzej, Andrzej, Andrzej i Andrzej Pawła Demirskiego pojawia się postać ministra finansów, który chce ograniczyć dotacje dla kultury. Jak to jest z pieniędzmi w teatrze
To widać po Wałbrzychu. Tak. To musi być proces. To wymaga czasu. To jest praca z ludźmi, tych ludzi trzeba do siebie przekonać. Oczywiście pieniądze są potrzebne i zdobywamy je na różnych poziomach. Teatr ma swój budżet, który bazuje na dotacjach z Dolnośląskiego Urzędu Marszałkowskiego. Zdobywamy też środki realizując rożne projekty i starając się o granty. Natomiast zupełnie niewykorzystany jest potencjał sponsoringu kultury, ale wynika to przede wszystkim z braku rozwiązań prawnych w tym zakresie, na które państwo Polskie przez 20 lat nie znalazło czasu. Efekt jest taki, że wspieranie kultury firmom i przedsiębiorstwom po prostu nie opłaca się. Jedno jest pewne. Nie da się dzisiaj zrobić kultury bez pieniędzy, ale Ci, którzy decydują o tych pieniądzach, muszą sobie zdawać sprawę, że kultura nie jest eventem. I jej wartość bądź też brak wartości, nie potwierdzi się w ciągu miesiąca po działaniu. Dziękuję bardzo za rozmowę.
Dziękuję również. I zapraszam do Wałbrzycha.t
57
turystyka
z wizyt¹ w Azji
Pocztówka z Xiānggang Co oni w³aœciwie trzymaj¹ w tych wie¿owcach? Ile osób mo¿na zmieœciæ na jednym metrze kwadratowym? Czy oni naprawdê TO jedz¹? Próbowaæ odtworzyæ w pamiêci pierwsze wra¿enia z Hongkongu to trochê jak próbowaæ odtworzyæ zdart¹ p³ytê, na której zachowa³o siê tylko wooow!.
C
hoć przez ponad 150 lat Hongkong znajdował się pod wpływami brytyjskimi, będąc swojego rodzaju pomostem między światem zachodnim a Chinami, wizyta tutaj w dalszym ciągu wiąże się z lekkim szokiem kulturowym. Prawie żaden zachodni umysł nie jest w stanie od razu poradzić sobie ze zdawałoby się nieskończoną liczbą produktów na półkach, zwłaszcza że wizyta w pierwszym z brzegu supermarkecie jest niemal jak wizyta w muzeum. Wszystko nowe. Do zawału serca może także doprowadzić konfrontacja z tutejszą rzeczywistością – elektronika wcale nie jest bardzo tania, a ludzie nie są punktualni! Błękitnego nieba – potrzeba!
Wieżowce w tym mieście są absolutnie wszechobecne. Stłoczone na maksymalnie małej powierzchni pną się w górę na wysokość przynajmniej dwudziestu kilku pięter, dając łącznie zakwaterowanie ponad siedmiu milionom mieszkańców. Na pierwszy rzut oka można odnieść wrażenie, że tutejsza architektura nie zna takiego pojęcia jak niskie budownictwo. Drugi rzut oka niewiele zmienia, jedynie utwierdza w przekonaniu o słuszności pierwotnych spostrzeżeń. Dopiero w miarę odkrywania okolicznych wysp i tzw. „Nowych Terytoriów”, czyli terenów dołączonych w 1898 i pierwotnie wydzierżawionych od Chin na 99 lat, można się przekonać, że również w tej części świata udało się stworzyć coś takiego jak niska zabudowa. Wyłącznie na peryferiach i wyłącznie dla tych, których na to stać. Geograficznie Hongkong dzieli się na część lądową, czyli półwysep Kowloon oraz wyspę Hongkong – bardziej reprezentacyjną, której zawdzięcza swą nazwę – właściwe centrum finansjery i siedzibę większości banków i korporacji międzynarodowych. To tutaj mieszczą się instytucje takie jak Bank of China, a ceny apartamentów osiągają niebotyczne wysokości, rosnące wraz z numerem piętra. Ulice są zdecydowanie czystsze niż w pozostałych częściach miasta, jest też więcej przestrzeni. Wyspa, a zwłaszcza dzielnica Soho, kryje w sobie także niezliczoną liczbę restauracji, pubów i klubów, ukrytych, zakamuflowanych i niemalże niemożliwych do odkrycia dla niewtajemniczonych. W wąskich uliczkach serwowane są potrawy z całego świata, począwszy od kuchni azjatyckiej – chińskiej, tajskiej, wietnamskiej, przez kuchnię indyjską i arabską, po europejską. Ze względu na znaczną gęstość zaludnienia, jak też niewielką
58
odległość od wysoce zurbanizowanego i zindustrializowanego regionu południowych Chin, smog w Hongkongu jest na porządku dziennym. Zjawisko to jest na tyle poważne, że przez większą część roku Słońca nie widać w ogóle, co jakiś czas pojawiają się też ostrzeżenia WHO o podwyższonym poziomie zagrożenia zdrowia. Podczas gdy współczynnik zanieczyszczenia powietrza, przy którym zalecane jest pozostanie w pomieszczeniach i niewychodzenie na zewnątrz, wynosi 200, wskaźnik ten dla Hongkongu w ostatnim czasie przekraczał 400. Zmiany w ubiorze przechodniów dają się łatwo interpretować: gdy noszą maseczkę – nie chcą rozsiewać epidemii, gdy zaczynają szczelnie owijać się szalikiem – najpewniej właśnie zaczęło padać i nie chcą, żeby kwaśny deszcz wypalił im dziury w ubraniu. Dyskoteka gra
Obfitujący w niezliczone kluby muzyczne Hongkong wydaje się hołdować złotej zasadzie Time is never wasted when you are wasted. Dotyczy to szczególnie przedstawicielek płci pięknej, które, jeśli tylko wiedzą, gdzie należy bywać, za swoje drinki często nie muszą płacić w ramach tzw. ladies nights. Zgodnie z zasadami ekonomii ktoś jednak za to płacić musi, co oznacza, że dla panów wejście do klubu to wydatek równy kosztowi przeciętnych dwóch kolacji. Dla turystów z Zachodu to i tak niezły układ, w cenie jest już open bar. Miłośnicy dobrej zabawy do białego rana na pewno nie będą zawiedzeni. Lokalne kluby dostarczają rozrywki najbardziej wyrafinowanym gustom muzycznym (jakkolwiek zdecydowanie
łatwiej będzie tym niewyrafinowanym), a oferta trunków dostosowana jest do każdego portfela (tym razem mniej zasobnym będzie jednak trudniej). W ramach regeneracji po ciekawie spędzonej nocy, McDonald’s oferuje dostawę dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu, w dowolne miejsce w Hongkongu. Trochę kultury
Południowa część Chin różni się od tego, co w zachodniej świadomości funkcjonuje jako kultura chińska. Położona na południowymwschodzie prowincja Guangdong (Kanton) posługuje się językiem kantońskim, wykorzystującym ten sam alfabet, ale odmienny w wymowie do tego stopnia, że mieszkaniec północnych Chin nie będzie w stanie się tu porozumieć. Na domiar złego, całkiem prawdopodobne jest, że czytanie także będzie sprawiać mu problemy – Hongkong jest jednym z niewielu rejonów, który wciąż korzysta z alfabetu tradycyjnego, a nie uproszczonego. Na szczęście jedną z pozostałości brytyjskich jest angielski jako drugi język urzędowy – przeciętnemu obywatelowi Chin niewiele to pomoże, ale turystom znacznie ułatwi życie. Sporym wyzwaniem dla przyjezdnych jest tak zaplanować pobyt, by przegapić jak najmniej. Obowiązkowe turystyczne atrakcje to niewątpliwie Świątynia Dziesięciu Tysięcy Buddów (gdzie, nomen omen, znajduje się około dziesięciu tysięcy posążków Buddy) oraz ustawiony na wzgórzu 34-metrowy posąg Tian Tan Buddha, zwany także Wielkim Buddą. Na spacer idealnym miejscem będzie zaś port, z którego roztacza się spektakularny widok na wyspę i jej fot. Aneta Gąsiewska
ANETA GĄSIEWSKA
Widok na Hongkong z portu
MAGIEL
z wizyt¹ w Azji
fot. Aneta Gąsiewska
jów, będących kolejnym ewenementem na skalę globalną, metro jest jednopiętrowe. Samochody należą tu do rzadkości ze względu na wysokie ceny, wysokie podatki i wysokie opłaty za parkingi. Tutejsza populacja to w większości Chińczycy. Ci wywodzący się z rodzin od pokoleń zamieszkujących okoliczne tereny nazywają siebie „lokalnymi”, pozostali to przybysze z „Mainland”, czyli spoza Specjalnego Rejonu Administracyjnego. Hongkong oferuje im lepsze możliwości znalezienia pracy, jest również postrzegany jako dobre miejsce na zakupy. Prawo jest jednak bardzo restrykcyjne jeśli chodzi o zezwolenia na stały pobyt, toteż obok małżeństw dla pieniędzy występuje tu zjawisko małżeństw dla obywatelstwa. I podwyższone ryzyko rozwodu po siedmiu latach. Chociaż na znajomość angielskiego kładziony jest duży nacisk, bardzo często zdarza się, że przypadkowy przechodzień zapytany o drogę, nie będzie potrafił odpowiedzieć. Paradoksalnie, nawet jeśli umiejętności językowe pozwalają mu na skuteczną komunikację, zawsze istnieje ryzyko, że jeśli on też nie ma pojęcia jak dotrzeć we wskazane miejsce, po prostu wskaże losowy kierunek. Różnice w konstrukcji zdań w języku chińskim i angielskim także często skutkują w absurdalnie brzmiących Może powinieneś iść w tę stronę (gdy intencją jest powiedzieć, Jedna z ulic w Hongkongu że to jest właściwa droga), Może to jest ładne, a może jednak nie takie ładne (gdy autorowi coś się zdecydowanie nie ma swoje muzeum figur woskowych, gdzie obok podoba) czy mój osobisty faworyt: Może powinTigera Woodsa i Madonny swoje oblicza dum- naś zapłacić 145 dolarów (pani kasjerka, wskazunie prezentują azjatyckie gwiazdy. Jest tu także jąc na kwotę na rachunku). Aleja Gwiazd, również obfitująca w nazwiska rozpoznawalne na relatywnie niewielkim obsza- Edukacja w wydaniu chińskim Przyznać trzeba, że uniwersytety stoją tu na rze geograficznym, oraz Disneyland (choć ten, dla odwiedzających powyżej siódmego roku ży- wysokim poziocia, może okazać się pewnym rozczarowaniem). mie. I to zarówTypowe atrakcje regionalne to niezliczone no w sensie techfestiwale na cześć Bogini Nieba, Bogini Ziemi, n o l o g i c z n y m Bogini Połowów, innych bogów i bogiń buddyj- – wypożyczalnie skich, Festiwal Bułek, Festiwal Lamp Wodnych, laptopów, produżo innych festiwali „tego i owego”, oraz naj- jektory w każdej ważniejszy – Chiński Nowy Rok. W tym roku sali, dużo zajęć na komputerach pod patronatem Tygrysa. czy zaawansoMaybe you should go this way wany system Całkowita liczba mieszkańców przekracza tu i n t e r n e t o w y, siedem milionów, a fakt, że do dyspozycji mają umożliwiający oni raczej niewielką powierzchnię sprawia, że jednoczesny doHongkong jest jednym z najgęściej zaludnio- stęp do wszystnych regionów świata. Jako że charakteryzuje kich materiałów się też najwyższym na świecie wskaźnikiem IQ w y k ł a d ow yc h, (średnia dla populacji to aż 107!), nic dziwnego, materiałów biże w zarządzaniu takimi masami pomagają jed- bliotecznych i ne z najbardziej zaawansowanych i wydajnych wielu baz dasystemów logistycznych. nych – jak i w sensie merytorycznym. NieNa co dzień większość mieszkańców prze- jednokrotnie zdarza się, że zamiast wykłamieszcza się metrem, które choć na początku dowcy zajęcia prowadzą biznesmeni i prezesi przyprawia o zawrót głowy, po pierwszym szo- dużych firm albo też odbywają się one poza ku okazuje się bardzo logicznym i przyjaznym kampusem, np. na giełdzie papierów wartośużytkownikom systemem. Jest do tego stopnia ciowych. prosty w obsłudze, że by zmienić linię wystarczy Studenci prezentują raczej interesujące na odpowiedniej stacji przejść na drugą stronę podejście do nauki, co oznacza, że są skłonni peronu. Niestety w przeciwieństwie do tramwa- poświęcić jej wiele czasu, ale bardzo rzadko
paŸdziernik 2010
idzie to w parze z efektywnością. Powszechnym widokiem jest biblioteka, w której nie można znaleźć wolnego miejsca, gdyż wszystkie są zajęte przez… śpiących ludzi! Gdy w grę wchodzi praca w grupach, spotkania bardzo rzadko kończą się po trzech godzinach, bo przecież: Co się stanie, jeśli ktoś w swojej części napisze coś, z czym ktoś inny się nie zgadza? Podążając za tym tokiem rozumowania każdy detal musi być dokładnie przedyskutowany, co zajmuje mnóstwo czasu, ale efekt końcowy jest co najmniej satysfakcjonujący. Wystrój zarówno uczelni, jak i akademików przypomina nieco przedszkole albo też szpital psychiatryczny – mnóstwo kolorowych dekoracji, a wypisane kolorowymi literami radosne hasła, jak np. Happy and free – hall Three! czy plakaty wyjaśniające konieczność mycia rąk, wprawiają przybyszów z zachodu co najmniej w lekką konsternację. Z całym swym przepychem Xiānggang (mandaryńska nazwa Hongkongu, dosłownie pachnący port) stanowi niesamowicie ciekawą mieszankę kulturową. U stóp sięgających chmur wieżowców można zasięgnąć porad medyków, specjalizujących się w tradycyjnej chińskiej medycynie, na ulicach KFC sąsiaduje z budką sprzedającą kurze łapki, mięso węża i małe skorpiony, a liczba mieszkańców przypadających na jednego policjanta jest najmniejsza na świecie. Lekko snobistyczna atmosfera, zapach kadzideł z buddyjskich świątyń, jedne z najdroższych na świecie butików. Idealne miejsce dla wszystkich, którzy zawsze marzyli, by odgryźć głowę żywemu wężowi i wypić jego krew. Ale prawdopodobnie zainteresuje także tych, którzy zawsze chcieli zostać doradcą podatkowym albo po prostu zobaczyć to miejsce, którego dotknąłby poseł Gadzinowski, gdyby położył się na kuli ziemskiej. fot. Aneta Gąsiewska
niebotycznie wysokie wieżowce. Wieczorową porą odbywa się tu pokaz świateł, podczas którego budynki prezentują się w pełnej okazałości, podświetlane w rytm muzyki. Ponieważ globalizacja dotarła również tutaj, w Hongkongu z powodzeniem szukać można znanych z innych części świata atrakcji – miasto
turystyka
Wyspa Lantau
PS Autorka spędziła w Hongkongu ostatni semestr w ramach umowy bilateralnej. Korzystając z tej sposobności chciałaby jeszcze nadmienić, że wymianę studencką tamże wszystkim zdecydowanie odradza. Podobno to zbyt fajne miejsce i serce jej pęka na samo wspomnienie. t
59
turystyka
¿agle na Atlantyku
Pomiędzy Francją a Hiszpanią Zatoka Biskajska – jeden z najbardziej zdradliwych akwenów Europy. Wyruszaj¹c 14-metrowym jachtem Anna F z Bretanii, byliœmy gotowi… mo¿e jeœli nie na najgorsze, to przynajmniej na niez³y wycisk. Nagrod¹ jednak mia³a byæ nie tylko ¿eglarska satysfakcja, ale i mo¿liwoœæ zwiedzenia atlantyckich wybrze¿y naszego kontynentu.
J
uż port startowy – Saint-Malo – zachwycał piękną zabudową i zabytkowymi umocnieniami, czasami znajdującymi się nad samym Kanałem La Manche. Czasami, bo woda w ciągu doby pokonywała nawet kilkaset metrów, to odsłaniając, to znowu zatapiając całe połacie lądu. Dzięki temu w odpowiednim momencie ukazywała się ścieżka, którą można było dotrzeć suchą stopą do niewielkiego zamku, a skalista wysepka, na której go wzniesiono, stawała się cyplem, a następnie integralną częścią wybrzeża. Odkrywając kolejne przejawy działania jednych z największych pływów morskich na świecie, musieliśmy uważać, by nie przegapić godziny, w której akurat uruchamiano śluzę tak, by można było przepłynąć z mariny na otwarte wody. W międzyczasie część załogi postanowiła skosztować prawdziwego francuskiego wina, poleconego przez miejscowych studentów. Jak się okazało, wyprodukowano je… w Poznaniu.
Maniana po francusku
Zalewowe tereny Saint-Malo południu wszyscy byliśmy w stanie przyswoić normalny obiad, i w pełni cieszyć się pięknem francuskiego wybrzeża. Gdy dopłynęliśmy do Perros-Guirec, w którym zrobiliśmy pierwszy postój, naszą uwagę zwróciło mrowie maleńkich łódeczek i jachcików, które
60
z pomysłem, żeby jedno z tych morskich zwierząt upolować, co spotkało się z wyjątkowo nieprzyjazną reakcją pozostałych. W związku z tym wymyślaliśmy coraz bardziej finezyjne dania z tego,
Misiowaty Atlantyk
Wkrótce jednak musieliśmy opuścić na swój specyficzny sposób gościnne progi Perros-Guirec i udać się w stronę brzegów hiszpańskich. Wtedy też okazało się, że potężny wyż azorski tym razem nie pozwoli Biskajom pokazać swojej morderczej siły, która nieraz spychała bezsilne żaglowce w stronę Bordeaux, nie mówiąc już o zatapianiu tych bardziej pechowych. Piękna, słoneczna i niemal bezwietrzna pogoda zmusiła nas do postoju w okolicach Brestu, aby zatankować dodatkowe paliwo na przedłużony przelot. Jak się jednak okazało, pobyt na pełnym Atlantyku nie był nudny i to nie tylko ze względu na wyjątkowe zgranie i zżycie się załogi czy też eksperymenty z żaglami. Bardzo szybko trafiliśmy na delfiny, które nam od tego czasu towarzyszyły. Początkowo pojawiały się pojedynczo, jakby niepewne czego mogą oczekiwać od dziwnego, czerwonego obiektu. To ścigały się chwilę z jachtem, to znowu nagle odpływały do przodu z zawrotną szybkością, zwiększając naszą irytację słabym wiatrem. W końcu jednak, w miarę zbliżania się do Hiszpanii, delfiny zaczęły pojawiać się całymi grupami po sześć, siedem osobników skaczących równolegle do łodzi. Piskliwym nawoływaniom tych zwierząt nie było końca, a szczególnie dobrze było je słychać pod pokładem, jako że Anna F została zbudowana ze stali. Inną ciekawostką była fontanna, która ukazała się kilkanaście metrów od jachtu – był to znak, że postanowił do nas dołączyć wieloryb. Jako że powoli kończyło nam się wszystko z wyjątkiem wody, konserw i sucharów, ktoś z załogi wyszedł fot. Joanna Ropa
Rozrzewnieni tym powiewem ojczyzny, rankiem ruszyliśmy na zachód. Nasz chrzest bojowy na morzu nie obył się bez niespodzianek – jedną z nich było zdemontowanie przez poprzednią załogę jednej z lin tak, że nie dało się postawić żagla. Z tego powodu musieliśmy wciągnąć jednego z nas na maszt, co przy falowaniu o mniej więcej kilkumetrowej amplitudzie wahań, stanowiło nie lada atrakcję dla człowieka na górze. Szybko też bujanie zemściło się w inny sposób – załoga została dotknięta nieuchronną chorobą morską. Na szczęście miała ona niezwykle łagodny przebieg i jeszcze po
przycumowano do bojek zaraz przy porcie. W czasie odpływu wszystkie osiadły na suchym dnie, zaś obok można było zobaczyć jakby murowane naczynie wypełnione po brzegi wodą – wewnątrz znajdowała się nasza marina. Tam też przekonaliśmy się, że mieszkańcy Francji, wzorem swoich południowych sąsiadów, za jedną ze świętości uważają sjestę. Obsługa portowych grodzi nie odpowiadała na wezwania w radiu dosłownie do ostatniej chwili przed otwarciem, zaś kapitan portu pojawił się w pracy dopiero po godzinie 13. Z tym samym luźnym podejściem do życia można się było spotkać dosłownie wszędzie – w środku dnia zawsze musi nastąpić nawet dwugodzinna przerwa na wino, a jak się dowiedzieliśmy, zasadę tę wpaja się Francuzom od małego.
fot. Marcin Andrzejewicz
BARTOSZ OLESIŃSKI
co posiadaliśmy – sprawa jednak nie była aż tak beznadziejna, ponieważ jeden z nas był bardzo zdolnym kucharzem. Wzgórza Hiszpanii
W końcu rozwiał się silniejszy wiatr, co pozwoliło nam znacznie skrócić ostatni etap przelotu. Lekkie zamglenie sprawiło, że nie potrafiliśmy odróżnić chmury od lądu, który zajmował zadziwiająco dużą część widnokręgu – mieliśmy do czynienia z nadmorskimi górami hiszpańskiej Galicji. Po krótkim pobycie w malowniczym Sanxenxo obraliśmy kurs na Vigo, które było celem naszego rejsu. Miasto doskonale wkomponowało się w górzysty krajobraz – idąc jego ulicami co chwila wspinaliśmy się i schodziliśmy z górki, często tracąc orientację. Hiszpanie, którzy okazali się wyjątkowo przyjaźni, nigdy nie byli w stanie dobrze wskazać nam drogi – za to zawsze lubili pogawędzić z załogantką, która jako jedyna znała hiszpański. Wspaniałym miejscem odpoczynku okazała się twierdza w jednym z najwyższych punktów centrum – jej wnętrze przerobiono na park miejski, z którego można było podziwiać drugą stronę górzystej i wąskiej zatoki, nad którą zbudowano miasto. Obok znajdowała się rezydencja przypominająca zamczysko, była to dawna restauracja, która obecnie straszyła wypalonym wnętrzem i pustymi oknami. Jednak takie miejsca, kontrastujące z zadbaną i utrzymaną w przyjemnych piaskowych barwach zabudową, tylko dodawały miastu uroku. Niestety, zanim zdążyliśmy lepiej poznać Vigo, musieliśmy wracać do Polski. Dwa tygodnie to zbyt krótko, by nacieszyć się wszystkimi wspaniałościami, które ma do zaoferowania morze, szczególnie w tak egzotycznym wydaniu. Mimo tego, warto poświęcić morskiej przygodzie choćby taką chwilę. t
MAGIEL
ile kosztuje dieta
kuchnia
Odchudzanie kieszeni Zli ludzie ¿yj¹, aby jeœæ i piæ, natomiast dobrzy ludzie jedz¹ i pij¹, aby ¿yæ. W naturze cz³owieka le¿y jednak sk³onnoœæ do grzechu, dlatego te¿ diety z ca³¹ swoj¹ marketingow¹ otoczk¹ trafiaj¹ obecnie na tak podatny grunt. AGATA KOZŁOWSKA
P
rzemysł kulinarny ma jeden temat, który nigdy nie przestanie być aktualny. Zgoda – ma dwa takie tematy. Pierwszym jest alkohol, o którym powszechnie wiadomo, że się sprzedaje. Drugi to dieta pod każdą postacią. Alkohol najpierw opanował socjologię tłumów i rozpowszechnił masowy konsumpcjonizm. Gdyby przyjrzeć się strukturze wydatków, choćby przykładowego studenta, to wydatki na szlachetne płyny stanowią w nim istotną i zawsze obecną pozycję. Jeśli do tego dodać olbrzymie zyski producentów i miliardy pompowane w reklamy, to mamy już pełny obraz świetnie sprzedającego się produktu. Korzystając z podobnego schematu, producenci branży dietetycznej próbują sprzedać nam swój produkt, licząc że połkniemy temat z taką samą łatwością, z jaką przełykamy kolejne lampki, kufelki i pięćdziesiątki. Oczywiście wiadomo, że kobiety odchudzały się niemalże od epoki kamienia łupanego i od zawsze jest to gorący temat kolorowych pisemek. Reklamy środków wspomagających odchudzanie i magicznych pasów redukujących tkankę tłuszczową też nie są nowością ostatnich dni. Powoli jednak dieta przestaje być tylko modą, ale staje się subkulturą, a specjaliści dobrze wiedzą, jak na tym zarobić spore pieniądze. Apetyt na diety
Zaczęłam od prostego eksperymentu. Wstukałam w Google trywialne hasło – dieta. Otrzymałam 30 700 000 wyników. Dla porównania, żeby badać zjawisko na konkretnym przykładzie, wybrałam wychwalaną ostatnio pod niebiosa wysokobiałkową dietę Dukana – dostałam 1 640 000 wyników. W rozmowach znajomych też coraz częściej pojawiały się określenia typu: mam dziś białko, faza proteiny plus warzywa itp. Spodziewałam się kolejnej popularnej metody, czegoś w stylu diety Kwaśniewskiego, trafiłam jednak na fenomen socjokulturowy. Zasady diety są nieskomplikowane, ale sztywne. Ważne, żeby zgromadzić w lodówce odpowiednie produkty, a potem można wcinać do woli. Chodzi przede wszyst-
kim o jedzenie wysokobiałkowe i ograniczenie do minimum węglowodanów oraz tłuszczów. Niby podstawowa zasada każdej diety odchudzającej, a jednak, opakowana w efektowną formę 4 faz – białkowej, białkowo-warzywnej, stabilizacyjnej i ostatecznej, sprzedaje się znakomicie. Kto nie skusiłby się bowiem na dietę, w trakcie której wolno jeść, ile się chce i osiąga się spektakularne efekty typu ubytek wagi rzędu 10 kilogramów w 1 miesiąc? Biedny odchudzający się nie wie jednak, że przejście na Dukana jest w zasadzie równoznaczne ze wstąpieniem do zaklętego kręgu fanatyków. Nie potrafię schudnąć, poradnik francuskiego doktora, staje się swoistą biblią dla „dukających” (praktykujących dietę Dukana). Jak grzyby po deszczu powstają fora, na których wyznawcy cudownej metody dzielą się swoimi przepisami na substytuty jedzenia. „Dukający” organizują wspólnie pikniki z wymyślnym, acz wyłącznie dietetycznym jedzeniem. Restauracje i bary zaczęły oferować menu zgodne z dietą. W Warszawie śniadania à la Dukan można zjeść w Szpilce, lunche oferuje z kolei Sheesha. Zlicytuj sobie kilogramy
O tym, jak świetnym punktem wyjścia do zrobienia biznesu może być dieta, przekonuje choćby sukces wspomnianej już książki Nie potrafię schudnąć dr. Pierre’a Dukana. Z początku wydana jedynie w 6 tys. egzemplarzy, zupełnie niespodziewanie stała się bestsellerem, osiągając tylko w Polsce nakład 400 tys. Dla porównania, Kod Leonarda da Vinci Dana Browna może poszczycić się 300 tys. wydanych egzemplarzy. Sukces zrodził nowe pomysły – w tej chwili do księgarń wkracza wydanie zatytułowane Nie potrafię schudnąć – przepisy specjalnie dla Polaków. Zapowiada się kolejny dobrze rokujący chwyt marketingowy. Diety szturmem zdobywają także Internet. Portal Allegro.pl wzbogacił się ostatnio o aukcje, za pośrednictwem których można kupić gotowe produkty zgodne z dietą Dukana. Jeszcze dalej posunął się serwis www.wygodnadieta.pl, który oferuje przygotowanie i codzienny dowóz
www.ilewazy.pl
www.tabele-kalorii.pl
Serwis bardzo pomocny w dietach, ale też w gotowaniu. Porcje produktów wraz z wagami i wartościami odżywczymi są tu zaprezentowane za pomocą czytelnych zdjęć. Szklanka, łyżka, plasterek – od tej pory to pojęcia bardziej oczywiste niż kiedykolwiek, a mozolne odmierzanie dietetycznej porcji stanie się przynajmniej mniej nieznośne.
Na stronie można wyszukać konkretne produkty znanych marek wraz z ich wartościami odżywczymi. Serwis daje też możliwość zsumowania wszystkich produktów zjedzonych w ciągu dnia i rozłożenia pochłoniętych pyszności na czynniki pierwsze pod względem kalorii lub np. ilości białka w pożywieniu.
paŸdziernik 2010
wybranej przez klienta diety. Pięć posiłków dziennie za niebanalną sumkę 39 zł. Drogo, niedrogo, ale czego się przecież nie poświęci, by być szczupłym i pięknym, nie mając kompletnie czasu na włożenie własnego wysiłku. Skoro już mowa o zbijaniu kokosów na dietach, to warto ugryźć problem z drugiej strony – ile zabawa w dietę może kosztować samego zainteresowanego. Większość diet opiera się na restrykcyjnym menu, którego skompletowanie kosztuje znacznie więcej niż regularne zakupy. Zdecydowanie drożej zapłacimy też, jeśli przyjdzie nam ochota na lekką, zdrową przekąskę, jak choćby chrupkie pieczywo czy zdrowe sałatki albo wybierając jedzenie w zdrowszym Subwayu zamiast Big Maca. Węglowodany to jednak najtańszy i najszybszy środek zaspokojenia głodu, dlatego w końcu biedne narody wcinają ryż, a bogate batoniki i czekoladę. Jeśli jednak zdecydujemy się na dietę, to zapewne zechcemy też więcej ćwiczyć, wydamy pieniądze na basen, klub fitness. Do tego dojdą też wydatki na herbatki odchudzające, dietetyczne suplementy, a niekiedy i specjalna pomoc dietetyka, który ułoży zdrowy jadłospis. Karnawał diety trwa. Najłatwiej odchudzić portfel
Pytanie więc brzmi: czy warto dać się wciągnąć w te dietetyczną machinę, czy opłaca się wydawać pieniądze, aby kupić sobie motywację do zadbania o siebie? Dość wspomnieć wyżej wymienione koszty, ale jeśli schudniemy, to przecież trzeba od nowa skompletować szafę! A to znowu wydatki… Poza tym, wraz z rosnącą popularnością diety Dukana, coraz szerzej mówi się o niebezpieczeństwach zdrowotnych, jakie za sobą niesie – osłabia włosy, paznokcie, a może nawet zatrzymać pracę nerek przez zakwaszenie organizmu. Dla wielu ludzi dieta staje się w końcu obsesją, liczą później kalorie w każdym plasterku pomidora. Niezdecydowanym na to, którą dietę wybrać z szerokiej oferty rynkowej, polecam rewolucyjną i starą jak świat – MŻ. W rozwinięciu: mniej żreć. Działa zaskakująco dobrze i bez zakłóceń t
61
sport
Kolejorz
Obywatel Lech Znowu grupa œmierci, pó³ pierwszego sk³adu ma kontuzje, sêdzia by³ Niemcem, a wczeœnie stracona bramka ustawi³a mecz. Polski kibic musi u¿ywaæ wytartych frazesów, aby uchroniæ siê od depresji. Jedynie mecze Lecha, jedynego pe³noprawnego obywatela pi³karskiej Europy w naszym kraju, da siê ostatnio ogl¹daæ. ADAM PRZEDPEŁSKI
9
2. minuta meczu I rundy Ligi Europejskiej między Lechem Poznań, a Juventusem Turyn. Kibice włoskiej drużyny powoli opuszczają stadion. Zadowolonych z faktu, że ich zespół obił słabeusza minimalnym nakładem sił, budzi gol. Artjoms Rudņevs, nowy nabytek mistrza Polski, strzałem z 30 metrów kompletuje hat-tricka. Za chwilę gwizdek, koniec meczu, Lech remisuje z wielkim Juve. Przed telewizorami euforia, w Wielkopolsce rośnie wskaźnik poczętych dzieci. Król jest nagi
Heroicznym remisem w Turynie piłkarze Lecha przypomnieli, że są jedynym polskim klubem zdolnym do nawiązania walki z zagranicznym przeciwnikiem. Nawet wspomnienie o „robaku przeciętności” toczącym calcio i sytuacji legendarnego klubu z północy Włoch, który obecnie peszy jedynie laurami zdobytymi przed laty, nie umniejsza wysiłków poznaniaków. Nie robią tego również szczęśliwe okoliczności uzyskania tego wyniku, wszak zwycięzców, nawet tych remisujących, się nie sądzi. Z tyłu głowy kołacze się jednak pytanie: z czego tak naprawdę mamy się cieszyć? Punkt na wyjeździe z solidną drużyną to sukces zaledwie jednorazowy. Nawet po wygranej z RedBull Salzburg, Lech musi pokonać jeszcze długą drogę, aby chociaż móc myśleć o kolejnych rundach. A przecież jeszcze nie tak dawno Wisła i Groclin biły się w strefie pucharowej, a starsi fani mogą jeszcze pamiętać Legię w ćwierćfinale Ligi Mistrzów. W międzyczasie po niemal 40 latach istnienia, Puchar UEFA został zastąpiony Ligą Europejską. Mimo tej nazewniczej maskarady nie można dać się zwieść. Liga Europejska, często bywa zwana brzydszą siostrą Champions League, a łączą je chyba tylko wspólne dla piłki nożnej przepisy. Bo przecież poziom, prestiż, zainteresowanie kibiców, a tym samym pieniądze, są dużo niższe. Liga, którą zespoły rokrocznie walczące o występ w bajecznie bogatej Lidze Mistrzów traktują jak zsyłkę, bo grać muszą z ekipami należącymi do piłkarskiego trzeciego świata. Nie ma chyba europejskich rozgrywek którejkolwiek z dyscyplin, w których podniesienie zwycięskiego pucharu wiąże się z taką goryczą, bo przecież nie oznacza to bycia najlepszym, a jedynie siedemnastym (wszak 16 najlepszych gra w Lidze Mistrzów) klubem w Europie.
62
60
Znamiennym jest, że żaden ze zwycięzców LE w ostatnich latach nie był w stanie czegokolwiek zdziałać na tym najwyższym poziomie rozgrywek. Koń o imieniu Levadia
Liga Europejska to wysłużony pociąg PKP na linii Warszawa-Gdańsk, który próbuje nadążyć za nowoczesnym TGV, którym jeżdżą Barcelony czy Intery. Co ma jednak zrobić polski kibic, jeśli nasze kluby nie są nawet w stanie trafić na peron? Cytując klasyka, koń jaki jest, każdy widzi. Od wspomnianego wcześniej Groclinu w 2003 r. żaden polski zespół oprócz Lecha nie jest w stanie zelektryzować kibiców meczem z kimś lepszym niż, nie przymierzając, Terek Grozny. Jesienią 2008 r. Kolejorz wyeliminował z Pucharu UEFA Austrię Wiedeń, pokonał Feyenoord Rotterdam, zremisował z hiszpańskim Deportivo i francuskim Nancy. Wiosną 2009 r. stoczył wyrównany dwumecz z włoskim Udinese (2:2 i 1:2). Latem 2009 r. uległ dopiero w rzutach karnych belgijskiemu Club Brugge, które potem przetrwało rundę grupową w Lidze Europejskiej, odpadając dopiero po dwumeczu z Valencią. Wreszcie latem roku 2010 poznaniacy wypchnęli z pucharów ówczesnego lidera ligi ukraińskiej z Dniepropietrowska, a teraz przeżywają jesienną przygodę z Juventusem, Manchesterem City i Salzburgiem. Inne poważne firmy znad Wisły w tym czasie przygotowują się do ciężkich batalii
w tzw. Ekstraklasie. Poznaniacy uciekli lokalnej konkurencji. Bodaj jako jedyny polski klub Lech stawia na stabilizację. W jedenastce z meczu w Turynie, aż siedmiu walczyło rok wcześniej z Udinese. Udaje im się nawet prowadzić politykę transferową, która przynosi efekty. Za transfer Roberta za słabego na Legię Lewandowskiego, zainkasowali 4,5 mln. euro, a na jego miejsce sprowadzili bohatera meczów z Juve, Rudnevsa, który już zdążył zrobić dla polskich drużyn w pucharach więcej niż cała drużyna Wisły Kraków przez 2 ostatnie lata. Mimo to, nie świadczy to wcale o nadzwyczajnej klasie Lecha. Nawet porażka we wszystkich kolejnych meczach Ligi Europejskiej nie powinna być dla polskich kibiców sensacją. Można być jednak pewnym, że Kolejorz nie podda się bez walki, bo od dawna braki w umiejętnościach nadrabia ambicją. To właśnie ta rzadka wśród naszych klubów umiejętność poprawy swojej gry podczas meczów z klasowymi przeciwnikami decyduje o sukcesach Lecha. Dlatego warto oglądać mecze z udziałem tego zespołu, bo jako jedyni starają się nas przekonać, że nie jesteśmy jeszcze na poziomie Białorusi i Estonii. No, chyba że ktoś nie lubi poznaniaków, wtedy zawsze można sobie obejrzeć bramkę Domarskiego na Wembley.
Lech - będzie się działo
MAGIEL
kobiety i tenis
sport
Na bezrybiu i rak ryba Kryzys. Modne s³owo odmieniane przez wszystkie przypadki, dotyka kolejne dyscypliny sportowe. W tym roku przysz³a kolej na kobiecy tenis ziemny. Fatalna forma wielkich gwiazd, która pozwoli³a dotrzeæ do szczytu rankingu Dunce polskiego pochodzenia - Caroline Wozniacki - jest tego dobitnym dowodem. AGATA FRYDRYCH
C
aroline Wozniacki – dwudziestoletnia tenisistka, którą zaledwie 4 lata temu znała tylko garstka zagorzałych kibiców tego sportu, 7 października na zawsze zapisała się do historii damskiego tenisa. Pokonując w meczu trzeciej rundy turnieju w Pekinie Czeszkę Petrę Kvitovą (nr 34 w rankingu WTA), stała się dwudziestym numerem jeden w historii kobiecego tenisa, od czasu utworzenia rankingu WTA. Wydarzenie to wzbudziło jednak w tenisowym świecie wiele kontrowersji. Pojawiło się wiele głosów, że Wozniacki nie zasługuje na zaszczyt bycia najlepszą tenisistką według rankingu. Większość ekspertów, jak i zwykłych fanów tej dyscypliny sportowej, uważa, że kobiecy tenis dopadł wielki kryzys.
Kryzys nie tylko w gospodarce
Można stwierdzić, że kryzys zapoczątkowała decyzja Belgijki Justine Henin, ówczesnej liderki kobiecego tenisa, która w maju 2008r. postanowiła wycofać się z rozgrywek. Od momentu jej rezygnacji niespełna dwanaście miesięcy po fantastycznym roku 2007 (zaledwie 4 porażki!), zaczęło brakować tenisistek dominujących nad resztą zawodniczek, po których można się było spodziewać stałego poziomu i które nie przegrywały nigdy z zawodniczkami, z którymi prawa przegrać nie miały. Przez te 2,5 roku aż 6 różnych tenisistek zajmowało przynajmniej przez krótki czas pozycję numer 1., jednocześnie osiągnięcie tego celu stało się wyjątkowo łatwe: Jelena Janković oraz Dinara Safina były liderkami rankingu bez wygranego (zresztą do dziś) turnieju wielkoszlemowego. Teraz Caroline Wozniacki udało się pobić ten „rekord” – spośród czterech rozegranych w tym roku turniejów wielkoszlemowych tylko w US Open dotarła do półfinału, tam jednak musiała uznać wyższość Wiery Zwonariewej. Triumfy bez triumfów
Przejawy kryzysu można zauważyć również w innych kwestiach. Coraz częściej rezultaty zawodniczek są w dużym stopniu uzależnione od nawierzchni na której grają, masowo zdarzają się niespodzianki – przegrane faworytek z dużo niżej notowanymi rywalkami. Dawne gwiazdy już odeszły z tenisa albo coraz bardziej bledną (jak chociażby Venus Williams, której dziś chyba jednak bliżej do tenisowej emerytury niż kolejnego zwycięstwa na Wimbledonie), a nowych – godnych miana „przyszłości tenisa” – nie widać. Nie da się podać tylko jednej przyczyny kryzysu w jakim znalazł się kobiecy tenis. Jedną z nich jest cięższy, w porównaniu z wcześniejszymi latami, kalendarz startów i coraz większe kary dla zawodniczek z wyższych miejsc
paŸdziernik 2010
rankingowych za nie wzięcie udziału w turnieju. Coraz częstsze kontuzje są przez tenisistki nierzadko lekceważone, co powoduje, że przez długi okres grają one poniżej swoich możliwości. Inne, szczególnie te młodsze, wolą zaryzykować granie i powiększenie kontuzji niż zapłacić wielką karę (często pięciocyfrową kwotę dolarów) za opuszczenie turnieju. Koniec gwiazd
Brak dominującej gwiazdy wynika także poniekąd z podejścia najwybitniejszych tenisistek. Serena Williams, która osiągnęła w tenisie prawie wszystko, nie ma już motywacji do gry w mniej ważnych turniejach. Ostatnio coraz bardziej skupia się na swoim życiu towarzyskim – czemu trudno się dziwić, skoro wygrywanie z dzisiejszą konkurencją i trzymanie się na czele WTA, przychodzi jej zwykle z łatwością - co dobrze obrazuje fakt, że Williams była bliska obrony numeru 1., grając raptem 6 turniejów (dla porównania: Wozniacki w tym samym okresie wzięła udział aż w 21). Druga z wielkich postaci kobiecego tenisa, Kim Clijsters, tegoroczna zwyciężczyni US Open, po swoim powrocie do tenisa w zeszłym roku, również nie poświęca swojej całej uwagi i energii rozgrywkom, skupiając się przede wszystkim na rodzinie i córce. Problemem dla kobiecego tenisa jest też to, że w kratkę grają takie nazwiska jak Maria Szarapowa, Ana Ivanović czy Swietłana Kuzniecowa, które cały czas próbują wrócić do swej najlepszej formy, pozwalającej im wygrywać turnieje wielkoszlemowe. Coraz mniej jest młodych talentów w stylu Martiny Hingis, która pierwsze wielkie zwycięstwo zanotowała już w wieku szesnastu lat. Warto wiedzieć, że wtedy jednak nie obowiązywały jeszcze dzisiejsze limity dla młodych tenisistek, które przed ukończeniem 18 roku życia nie mogą występować w tylu rozgrywkach, co ich starsze koleżanki (dla porównania – mężczyźni nie mają takich ograniczeń). Z tych powodów coraz mniej jest zawodniczek, które już w juniorskim wieku osiągają wielki sukces. Poziom gry turniejów ucierpiał także wskutek rozpowszechnienia się siłowego stylu gry – zaskakująco wiele zawodniczek nie posiada „planu B” w sytuacji, w której silne uderzenie piłki nie jest czynnikiem wystarczającym do sukcesu. Tę lukę wykorzystują zawodniczki takie jak Wiera Zwonariewa, Francesca Schiavone (tegoroczna zwyciężczyni Rolanda Garrosa) czy właśnie Wozniacki. Warto
wiedzieć, że Wozniacki, pomimo świetnych warunków fizycznych, takich jak szybkość czy wytrzymałość, nie jest jednak wybitnie utalentowana w znaczeniu stricte tenisowym. Wiele do życzenia pozostawia jej gra przy siatce czy różnorodność zagrań. Swój sukces zawdzięcza ona banalnie prostej (przynajmniej na papierze) recepcie: zmuszania przeciwniczek do błędów, przy jednoczesnym ich niepopełnianiu, a także niedocenianych czasami: zimnej krwi i mentalności zwycięzcy. Mankamenty takiego stylu zauważalne stają się dopiero, gdy naprzeciwko niej staje ofensywna tenisistka w bardzo dobrej formie: stało się tak na Wimbledonie, gdzie przeciwko Kvitovej ugrała raptem 2 gemy, co jest jednym z koronnych argumentów dla jej przeciwników, że nie zasługuje na bycie numerem 1. światowego rankingu. Każdy kryzys ma swój koniec
Kryzys może nie okazać się krótkotrwały – do jego zakończenia potrzebnych jest kilka czynników, niekoniecznie łatwych do spełnienia, jak powrót motywacji i formy starszych zawodniczek czy nagła eksplozja talentu tych młodszych. Póki co musimy pogodzić się z tym, że damski tenis pozostanie pełen niespodzianek. Polakom pozostaje mieć tylko nadzieję, że dogodny okres na łatwe polepszenie swojej rankingowej pozycji, tak jak Caroline Wozniacki, wreszcie wykorzysta Agnieszka Radwańska. Numer jeden. Przynajmniej oficjalnie.
63
felieton
czy czeka nas prohibicja?
)45&1&(?* okiem <4134F(.4<(& T PIOTR FILIP MICUŁA
64
graf. Monika Pyszczyńska
kontroli sposobu sprzedaży oraz składu chemicznego dopalaczy pozwoli na skuteczniejszą pomoc w przypadkach zatruć i przedawkowania. W ostateczności produkty te można obciążyć akcyzą tak, by ich cena wciąż wynosiła mniej, niż substytutów dostępnych na czarnym rynku. W ten sposób zostałoby zlikwidowane kolejne potencjalne źródło zysku dla zorganizowanych grup przestępczych. Warto zauważyć, że poza zdelegalizowaną marihuaną dopalacze pod względem ceny, dostępności i efektów psychotropowych nie mają zbyt wielu substytutów, co skłoniłoby ludzi raczej do kupowania ich legalnie. Niestety, każda dyskusja w Polsce o środkach odurzających zaczyna się od debaty na temat ich szkodliwości, problemów z definicją z punktu widzenia prawa albo niezidentyfikowanego składu chemicznego. Problem samej zasadności ich delegalizacji schodzi zawsze na dalszy plan. Dla człowieka, któremu nie jest obca rzymska zasada volenti non fit iniuria, czyli chcącemu nie dzieje się krzywda, naturalnapowinna być obrona prawa innych do postępowania w dowolny sposób, nienaruszający wolności innych ludzi. Udzielanie rządowi prawa do narzucania konkretnej koncepcji moralności jest stryczkiem, który społeczeństwo samo sobie nakłada. Szkoda, że zauważyć zauważymy to pewnie dopiero wtedy, gdy okaże się, że rząd dla naszego dobra zacznie zamykać
ludzi w klatkach, w celu karmienia witaminkami. Priorytetem rządu w wojnie z dopalaczami nie powinna być ochrona ludzi przed nimi samymi, lecz ochrona osób postronnych. Nie można tego czynić bez twardego prawa, skutecznie egzekwowanego przez instytucje porządku publicznego. Zamiast zakazywania wszystkiego i produkowania kolejnych przepisów, rząd powinien skupić się na kompleksowej reformie policji i sądownictwa w taki sposób, by, niezależnie od sytuacji, skutecznie chroniły, przysługujące jednostkom, prawa własności. Jak można narzekać, że ludzie są nieodpowiedzialni, skoro nadprodukcja przepisów i traktowanie obywateli jak dzieci, samo ich tej odpowiedzialności pozbawia?
u
rochę jak za czasów stanu wojennego: art. 27 ust. 2 ustawy o Państwowej Inspekcji Sanitarnej, nadający inspektorom prawo do m.in. natychmiastowego wycofania z obrotu środków spożywczych, przedmiotów albo materiałów mogących mieć wpływ (sic!) na zdrowie ludzi. Ponad stu inspektorów Głównego Inspektoratu Sanitarnego i około trzystu policjantów. W efekcie zostaje zamkniętych ponad osiemset legalnie działających przedsiębiorstw. Czy to walka z reakcyjną opozycją, czy tylko prewencyjne działania rządu, mające zapobiec wybuchowi chaosu w państwie? Nie, tak wygląda od niedawna temat numer jeden w Polsce, czyli wojna z dopalaczami. Zastanawia mnie, czy zatruć dopalaczami jest obecnie tyle samo, co wcześniej, lecz dopiero teraz sprawa została nagłośniona, czy też jest ich rzeczywiście więcej. Jeżeli prawdziwy jest scenariusz pierwszy, to cała nagonka na dopalacze jest tylko kolejną, rozdmuchaną przez media do poziomu świńskiej grypy albo choroby wściekłych krów, bajką. Społeczna szkodliwość alkoholu jest z pewnością większa niż dopalaczy. Problemy alkoholowe, mimo że mniej spektakularne (chyba nie zdarzył się jeszcze przypadek wymiotowania po alkoholu na niebiesko), dotykają społeczeństwa na znacznie większą skalę. Dla rządu jest to wygodniejsze – wszystkie porażki można przykryć gazetą, napisać na kolanie ustawę zakazującą obrotu dopalaczami (mimo że taka, przygotowana przez SLD, już się w Sejmie znajduje, ale marszałek schował ją do szuflady), a premiera Donalda Tuska wysłać na konferencję prasową, w czasie której, z nonszalancją Zbigniewa Zbiory (casus dr Mirosława G.) powie, kogo należy zamknąć w więzieniu. Jeżeli natomiast rzeczywiście wzrosła ostatnio liczba przypadków zatruć, to należy przypomnieć, że kwestia dopalaczy znajdowała się już na pierwszych stronach gazet ponad rok temu. Efektem tego była ustawa z dnia 20 marca 2009 roku o zmianie ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii, na podstawie której zakazano rozprowadzania kilkunastu środków chemicznych zawartych w dopalaczach, w tym bardzo popularnej benzylopiperazyny. Jest wielce prawdopodobne, że po zdelegalizowaniu przez rząd części środków dodawanych do dopalaczy, ich producenci, chcąc prowadzić dalej swój biznes legalnie, zostali zmuszeni do korzystania z bardziej niebezpiecznych, acz dozwolonych substancji. Zważywszy na szum wokół sprawy i jej potencjalną siłę propagandową, rządowa groźba wprowadzenia zakazu handlu dopalaczami na okres od 12 do 18 miesięcy brzmi bardzo realnie. Środki te zejdą więc do podziemia i tam będzie się rozwijać ich rynek. Niepoddane żadnej kontroli, dalej będą sprzedawane smarkaczom bez wyobraźni. Doskonałym przykładem nieudolności rządu w sprawie zakazywania czegokolwiek jest rynek marihuany, który wbrew pozorom w Polsce jest rynkiem dojrzałym, z udrożnionymi kanałami sprzedaży i dużą dostępnością. W państwie z niesprawnymi instytucjami policji i sądownictwa obietnice bezwzględnego ścigania handlarzy środkami psychoaktywnymi mogą wywołać co najwyżej uśmiech politowania. Jeżeli rząd rzeczywiście uzurpuje sobie prawo do walki z narkomanią, powinien podjąć działania zupełnie odwrotne. Zalegalizowanie zdelegalizowanych rok temu substancji i wprowadzenie szczegółowej
MAGIEL
felieton
8?04C& CB<3& 85404/3*/ 89&74F(.
C
oraz wcześniej przejmujemy zwyczaje naszych siwiejących rodziców, zapominając, że przed nami siódme niebo. 20 to nowa 40. Po złożeniu pracy magisterskiej podobno przychodzi depresja. To już koniec, trzeba iść na do pracy, nie będzie więcej trzecich terminów z metod statystycznych – rozpacz. Takie niepokoje nawiedzają już nie tylko studentów piątego roku. Że cierpi na nie czwarty – też w zasadzie nie ma o czym pisać. Niestety, depresję magistranta miewają i dzieci na drugim. Choć do obrony daleko, a przymus ekonomiczny najczęściej nad nami nie ciąży, bardzo szybko chcemy włożyć garnitur i nie móc go zdjąć aż do piątku. Na rozgrzewkę bierzemy praktyki wakacyjne. Zwykle jest to eksperyment i jeszcze nie powód, by po nich nie jechać na miesiąc stopem do Mongolii. Kiedy rekrutują się studenci już po pierwszym, drugim roku, myślę sobie: super, poświęcą teraz parę tygodni, a w przyszłości będzie im łatwiej zdecydować, jak się zaangażować zawodowo. Sama chciałabym być taka świadoma na początku studiów. Zapaliła mi się jednak czerwona lampka, gdy usłyszałam od młodszej koleżanki: wypadałoby. A czemu? Kto nam kazał? Nie piszę, żeby pomarudzić na upływ czasu i koleżanki z I roku. Piszę dlatego, że 1. października na spotkanie informacyjne studiów magisterskich przyszedł tłum starych malutkich. Z Auli Głównej pędzili do biura i ledwie znaleźli czas, żeby się wyrwać na Uczelnię. Potem jeszcze przyjdzie się na pierwsze wykłady, sprawdzić, czy będzie zerówka i do zobaczenia w sesji. Przegapiłam moment, w którym przestaliśmy się zastanawiać, czy w te wakacje wziąć jakieś praktyki, czy ostatni raz przebimbać trzy miesiące. Na szczęście mam starą paczkę w organizacji studenckiej. Wkrótce spotkamy się pierwszy raz po wakacjach i porozmawiamy przy piwku. Tak myślałam...
O
<8?>8(> tak (-(*2>
bok mojej nogi ląduje z głuchym łoskotem nieśmiertelna, ceratowa torba w trójkolorową kratę, nieodłączny atrybut każdej praktycznej kobiety wybierającej się na bazar. Zaskoczony podnoszę wzrok i uświadamiam sobie, że kolejka do luku bagażowego ruszyła. Chwytam plecak i zgodnie z delikatną sugestią mistrzyni rzutu siatką przesuwam się dwa kroki do przodu. Po paru minutach mój bagaż ląduje w luku bagażowym autobusu z Kiszyniowa do Lwowa. Wstrzymuję się jeszcze z zajęciem miejsca, bowiem każda minuta wyprostowanych nóg przed kilkunastogodzinną podróżą jest jak lokata na przyszłość. Rozglądając się po zatłoczonym dworcu autobusowym, dostrzegam chłopaka, który jako ostatni wcisnął swój plecak do luku. Nie wiem po czym poznałem, że to obcokrajowiec: ubrany był jak wszyscy wokół, z twarzy też się niczym nie wyróżniał. To chyba buty nie pasowały – wysokie i turystyczne, prędzej na wędrówkę po górskich bezdrożach niż miejskich chodnikach. Zauważył, że mu się przyglądam. Podszedł i łamanym rosyjskim zapytał, czy ten autobus na pewno jedzie do Lwowa. Odpowiedziałem mu po angielsku, zawierając chyba w ten sposób małą przysięgę krwi, bo nowy znajomy nie odstępował mnie już aż do odjazdu. Opowiada jakby aktualizował profil w jakimś serwisie społecznościowym. W kilka minut dowiaduję się, że ma 27 lat, pochodzi z Kanady, z rodziny prawników, ma żydowskie korzenie, jest studentem, a przynajmniej jeżeli go jeszcze nie wyrzucili, ponieważ od dwóch lat jest w podróży, bardzo mu się podoba Mołdawia i czy znam rosyjski, i skąd jadę. On wraca z Naddniestrza i jedzie dalej na Ukrainę. Otwieram szerzej oczy. Z Naddniestrza? Kraju, którego nie ma, bez ambasad i pomocy dla cudzoziemców? Nie znając rosyjskiego? Uśmiecha się prezentując zepsute zęby. Wyciąga z kieszeni paczkę skręcanych papierosów i proponuje mi jednego. Zapalając podnosi rękę, na której widać silny ślad po oparzeniu. Dłonie lekko mu drżą. Pewnie było po mnie widać, że ciągle trawię wizję Kanadyjczyka bez znajomości rosyjskiego zwiedzającego Republikę Naddniestrzańską. Zupełnie niespodziewanie pyta mnie, ile krajów zwiedziłem. Kierowca wychyla się i krzyczy przez okno. Trzeba wsiadać. Nie mogę się odpędzić od tego pytania. Nie mam pojęcia ile krajów, nigdy nie liczyłem. Zresztą po co liczyć miejsca, które się zwiedza? Autobus zatrzymuje się na obskurnej stacji benzynowej pod Orhei. Podchodzę do Kanadyjczyka i zagaduję, dlaczego ciekawi go akurat liczba. Wzrusza
październik 2010
ramionami. Ciekawi i już. Lekko podirytowany mówię, że trochę się po świecie szwendałem. Czy byłem w Południowej Ameryce? Nie, ale bardzo bym chciał. Australia? Też nie. Indonezja? Daleki Wschód? Równikowa Afryka? Kamczatka? Ta mała inkwizycja po angielsku wyróżnia się wśród rosyjskich rozmów. A Grozny? Osetia? Nie, po cholerę tam jechać?! Uśmiecha się: ja byłem. Dosiada się do mnie w autobusie. Opowiada o Niedotykalnych, żebrzących w indyjskich pociągach, zwiedzaniu slumsów pod Kalkutą, dzielnicach nędzy w Bangkoku rejonach opanowanych przez bandytów w Wietnamie, które zdecydowanie warto zobaczyć. Ja słucham, on nawet śliny nie przełyka. Recytuje historię odysei po brudzie, biedzie, głodzie. Dlaczego z całej Azji wspomina tylko o złodziejach, bandytach, żebrakach i naciągaczach? Bo niesamowitym zbiegiem okoliczności jest ich najwięcej właśnie w tych miejscach, które koniecznie trzeba odwiedzić. Jak wybudowane przed mistrzostwami w RPA dzielnice nędzy. Albo wioski pod Groznym opanowane przez lokalną mafię. (Przewodnik Lonely Planet odradza podróż tam, gdzie właśnie warto jechać.) Zresztą, jeżeli zostawimy mu maila, to prześle nam swoje spostrzeżenia z podróży. Albo możemy go znaleźć na facebooku. Skąd pieniądze na wieczną wędrówkę po świecie? Rodzina przysyła. Rozumieją, że przecież to jego święte prawo – spędzić drugą dekadę życia z plecakiem na grzbiecie. Przecież jest młody i musi poznać świat. To rozwija, otwiera na inne kultury, wzbogaca. Nie, nie uczył się języków obcych. Jak wróci do domu i skończy studia, to może zostanie reporterem, opisze swoje wędrówki. W końcu już publikował w prasie. Oczywiście oficjalnej prasie, szanowanej. No, to znaczy takiej wydawanej na uniwersytecie w Vancouver. Miał tam kilka razy kolumnę, ale bardzo dobrą, wszyscy chwalili. Poza tym przecież poznał tylu ciekawych i wpływowych ludzi na świecie. Gdy wróci do Kanady, to mu pomogą. Monolog trwa do rana. Na sąsiednim siedzeniu śpi młody Ukrainiec, może w wieku dwudziestu lat, może młodszy. We Lwowie przesiądzie się do autobusu do Warszawy, a dwanaście godzin później wysiądzie na wschodnim. Do Polski jedzie do pracy, na pół roku. Rodzina została na Ukrainie. Nie odczułem potrzeby poznania imienia Kanadyjczyka. Maila też nie wziąłem.
u
ŁUKASZ SAWICKI
Tu też czekała mnie niespodzianka. Usłyszałam od jednej z osób, że miałam fajną karierę w MAGLU. Aha, czyli o to chodzi! Jestem już na emeryturze. Moje miejsce jest w garsonce – z oddziału pełnoetatowych studentów przesunięto mnie do jednostki umundurowanej. Teraz w organizacjach studenckich działa się przed obroną pracy licencjackiej i na trzecim roku przeżywa dramat nieubłaganie nadchodzącego końca. Potem to już w zasadzie nie są studia, tylko zajęcia dodatkowe. I dyplom. Chyba nie pozostaje mi nic innego jak wstąpić do szeregu. To zjawisko ma nawet niezłe wytłumaczenie ewolucyjne. Na początku drugiego tysiąclecia naszej ery średnia długość życia wynosiła 24 lata. Dożywanie sześćdziesiątki i kłopoty z systemem emerytalnym to wymysł ostatnich 150 lat. Nic dziwnego, że nie zdążyliśmy się przyzwyczaić do tego, jak dużo czasu mamy. Chęć osiągnięcia od razu wszystkiego w życiu jest zapisana w genach i odsyłanie 22-letnich ludzi na emeryturę jest całkiem do rzeczy. Jeszcze jedna obserwacja na temat przedwczesnej starości. Trafiłam ostatnio na galę, na której Bardzo Ważni Ludzie wręczali Bardzo Cenne Statuetki młodszym Bardzo Ważnym Ludziom. Ceremonia z pompą, w eleganckich wnętrzach, a po niej bankiet z lampką wina. Młodzi, przedsiębiorczy, w niezłych garniturach bardzo się prężyli, żeby pokazać, że już stanowią crème de la crème i odbierali wyrazy uznania za swój świeżo upieczony dorobek. Na razie jednak lepiej od publicznych przemówień wychodził im bankiet. Zakładam, że jeszcze lepiej od bankietu – codzienna praca, i tego bym się chyba na ich miejscu trzymała. Mamy jeszcze czas, zanim zaczniemy podsumowania. Podobno nowy przewodniczący NZS-u jest na czwartym roku. Z tego miejsca go pozdrawiam i życzę aktywnej emerytury!
u
ANIA FERENSZTAJN
65
artykuĹ&#x201A; firmy
Ernst & Young inauguruje kolejne edycje konkursĂłw da studentĂłw
Studenci kierunkĂłw ekonomicznych, finansowych oraz prawniczych mogÄ&#x2026; zgĹ&#x201A;aszaÄ&#x2021; siÄ&#x2122; do udziaĹ&#x201A;u w konkursach EY Financial Challenger oraz EYe on Tax, do ktĂłrych zadania przygotujÄ&#x2026; eksperci z dziaĹ&#x201A;u Doradztwa Transakcyjnego i Doradztwa Podatkowego Ernst & Young. UdziaĹ&#x201A; w konkursach jest doskonaĹ&#x201A;Ä&#x2026; okazjÄ&#x2026; do sprawdzenia teoretycznej wiedzy zdobytej podczas studiĂłw, gdyĹź studenci zmierzÄ&#x2026; siÄ&#x2122; z zadaniami, ktĂłre czÄ&#x2122;sto stawiane sÄ&#x2026; profesjonalistom z branĹźy. ZwyciÄ&#x2122;stwo w EYe on Tax i EY Financial Challenger, oprĂłcz nagrody pieniÄ&#x2122;Ĺźnej, daje
moĹźliwoĹ&#x203A;Ä&#x2021; odbycia pĹ&#x201A;atnego staĹźu w Ernst & Young, najwiÄ&#x2122;kszej firmie doradczej w Polsce. Konkurs EYe on Tax skĹ&#x201A;ada siÄ&#x2122; z trzech etapĂłw, w ktĂłrych 3 lub 4-osobowe druĹźyny rozwiÄ&#x2026;zujÄ&#x2026; kazusy prawne dotyczÄ&#x2026;ce zarĂłwno polskiego, jak i miÄ&#x2122;dzynarodowego prawa podatkowego. Kilkuosobowe druĹźyny w konkursie EY Financial Challenger tworzÄ&#x2026; zespĂłĹ&#x201A;, ktĂłry przeprowadzi transakcje sprzedaĹźy lub kupna spĂłĹ&#x201A;ki, wykona jej wycenÄ&#x2122;, a takĹźe przygotuje odpowiednie analizy finansowe. Uczestnicy biorÄ&#x2026; rĂłwnieĹź udziaĹ&#x201A; w przygotowywaniu rekomendacji dla klientĂłw
w zakresie prowadzonych transakcji oraz poszukiwania optymalnych rozwiÄ&#x2026;zaĹ&#x201E; rzeczywistych problemĂłw. ZgĹ&#x201A;oszenia do konkursu EYe on Tax przyjmowane sÄ&#x2026; do 19 listopada 2010, a do EY Financial Challenger do 26 listopada 2010 roku. WiÄ&#x2122;cej informacji o konkursach na stronie www.ey.com.pl/EYe_on_Tax oraz www.ey.com. pl/Challenger. Studencie, zacznij poziom wyĹźej, zgĹ&#x201A;oĹ&#x203A; swĂłj udziaĹ&#x201A; juĹź dziĹ&#x203A;!
REKLAMA
# ! !'( ' #! # ' ! ' ! % # ! $" !" ' ! "' ( "#$ #*% $!" !' " %& ' " * %& # "# % ) $ ' % % "& $ ! #$ ' +% # #! " %& ! ! #& % % *,(/' ,2" ,"&"-., 1&)" % ."-.1 *) '%)" 6!4 !*-.6+)" ) 000 -#$ 0 0 +' !* '%-.*+ !
7
3 5
66
MAGIEL
na ¿ywo
3 po 3
W czasach muzyki z komputera, knajpy z graniem na ¿ywo powoli zaczynaj¹ byæ gatunkiem gin¹cym. Ludzie chyba zapomnieli, jak œwietnie mo¿na siê tam bawiæ i o ile lepiej brzmi dŸwiêk, który produkowany jest dwa stoliki dalej przez grupê zapaleñców. Dla odœwie¿enia pamiêci kilka adresów, gdzie mo¿na takich znaleŸæ.
IRISH PUB
CBA
ul. Mazowiecka 6/8
ul. Miodowa 3
ul. Konopnickiej 6
OCENA: Jeżeli spodziewacie się znaleźć tutaj atmosferę jazz clubu rodem z Nowego Orleanu to, no cóż, pozostaje jedynie szybki lot za ocean. Tygmont całkiem nieźle sprawdzi się natomiast jako miejsce na kolację z muzyką w tle – przyzwoite menu, a ceny, choć ciężko, to jednak strawne. W końcu muzykom trzeba płacić, a spotkać ich tu możemy przynajmniej 4 razy w tygodniu – czapki z głów za promowanie dobrego grania.
OCENA: To miejsce to historia jazzu w Warszawie. Niestety wygląda na to, że lata świetności ma już za sobą. Z powodów czysto ekonomicznych właściciele musieli wprowadzić imprezy klubowe i kursy tańca, które miejscu z taką historią po prostu nie przystoją. Mimo wszystko kilka razy w tygodniu posłuchać tu możemy dobrego jazzu podczas jam session lub regularnych koncertów. Jeżeli oczekujecie zadymionego klubu, gdzie publika tłumnie gromadzi się wokół artystów, to radzę szukać dalej, w Tygmoncie spotkacie raczej klimat restauracyjny z wysoką sceną, dystansującą widownię od wykonawców.
OCENA: W Tygmoncie prawie codziennie trafimy na muzykę live. Podobno to lokal popularny wśród studentów, jednak mnie po spędzonym tam wieczorze przybyło jakieś 30 lat. Kwadratowe stoły z serwetką, niezbyt ciekawy koncert jazzowy, plus 10 procent za obsługę – to jeszcze przez jakiś czas nie będą moje klimaty. No i to gotycko-geometryczne logo wiszące nad sceną jak plakat sklepu turystycznego. Może w weekendy, kiedy Tygmont gości imprezy R&B, estetyka nie rzuca się aż tak w oczy. Ale tańczyć do winyla w jednym z niewielu klubów Warszawy, gdzie naprawdę jeszcze grają jazz na żywo?
paŸdziernik 2010
Fot. M. Puchała
Fot. M. Puchała
Fot. M. Puchała
TYGMONT
OCENA: Po wejściu do środka pełna konsternacja: średnia wieku prawie jak pod Pałacem, wszystkie miejsca siedzące (i większość stojących) zajęte. Widzę, że zespół zbiera się do grania, więc staję, patrzę i… oczom nie wierzę. Impreza rozkręciła się momentalnie, stoliki opustoszały, parkiet pęka w szwach. Muzyka pierwsza klasa, zarówno repertuar jak i wykonanie. Jeżeli lubicie się bawić przy dobrym rocku czy bluesie, to zdecydowanie się tutaj odnajdziecie.
OCENA: Jeden z wielu bardzo popularnych Irish Pubów w Warszawie, urządzony jak każdy inny. Wyróżnia go przede wszystkim różnorodność muzyczna. Każdego dnia tygodnia posłuchać możemy innego gatunku – rock, folk czy blues – za każdym razem na wysokim poziomie. Jest tylko jeden problem – z pewnością nie jest to najlepsze miejsce na spontaniczne zapoznanie się z rówieśnikami, bo takowych w lokalu brak. Bawią się tu głównie ludzie w wieku moich rodziców, ale za to jak się bawią! W Kamieniach dawno nie widziałem takiego entuzjazmu wśród bywalców. Dla wielbicieli dźwięku dud pozycja obowiązkowa.
OCENA: Ja wiem, że nie każdy lubi folkowe klimaty. Ja wiem, że puby irlandzkie są jak McDonald’s – takie same od Bangkoku po Rio. Ale idę o zakład, że jeśli przyjdzie wam do głowy razem z paczką przyjaciół przelać morze piwa, zedrzeć gardło i bez żenady tańczyć na stole, to lepiej niż do Irish Pubu na rogu Koziej i Miodowej nie traficie. Poza tym lokal propaguje nie tylko muzykę prostego irlandzkiego ludu, ale i niezłego rocka i bluesa. Lojalnie uprzedzam, że o ile zdarte gardło jest za darmo, o tyle przelanie tu morza piwa może uderzyć w portfel – sąsiedztwo placu Zamkowego zobowiązuje.
OCENA: Centralny – tu bym się sprzeczał, polecam udać się z kimś wtajemniczonym, aby oszczędzić sobie poszukiwania wejścia. Artystyczny – jak najbardziej! Dzieje się tutaj dużo, a poniedziałkowe jam session to kawał naprawdę dobrej muzyki. Rozkręca się raczej bliżej północy niż programowej 20, ale warto przedłużyć sobie weekend – taki ładunek dźwięków będzie was trzymał na nogach przez cały tydzień.
OCENA: Dawna siedziba YMCA wydaje się najlepszym miejscem dla inicjatywy, jaką jest Centralny Basen Artystyczny. Budynek przez lata przyciągał artystów najróżniejszego rzemiosła. Tę tradycję stara się kontynuować CBA. Dlatego możemy obejrzeć tu zarówno spektakl czy wernisaż, jak i posłuchać muzyki. Rewelacyjne Jam Session, gdzie na scenę wejść może każdy prezentujący co najmniej przyzwoity poziom, ciepła atmosfera i pojawiający się znikąd znani goście powodują, że warto tu wpaść. Dla spragnionych bardziej zwartej formy CBA proponuje regularne koncerty młodych polskich artystów.
OCENA: Choć na kulturalnej mapie Warszawy CBA istnieje od ładnych paru lat, lans na wieczorne piwo na dnie basenu najwyraźniej nie wyszedł z mody. Nie ma co się bać sąsiedztwa Sheratonu i eleganckiego placu Trzech Krzyży. Scena teatralna w dawnej pływalni serwuje bardzo strawną dawkę kultury, a w klubokawiarni Naparstek usłyszymy sporo rocka i elektroniki. Podczas poniedziałkowych jam sessions na żywo grają m.in. studenci ze Świątecznego Koncertu Talentów w SGH. Brzmią świeżo i bez kompleksów, a jeśli ktoś jest odważny, może się przyłączyć. Jest artystycznie, ale bez pretensji.
67
kto jest kim
Jaros³aw Podgórski i £ukasz WoŸny
Dlaczego wybra³ Pan karierê nauczyciela akademickiego? Z niechęci do pracy biurowej, poza tym było to trochę przypadkowe.
Kim chcia³by Pan byæ, gdyby nie by³ Pan tym, kim jest?
Imię i nazwisko: Łukasz Woźny Wiek: 29 Miejsce urodzenia: Wałbrzych Tytuł naukowy: doktor Ukończona uczelnia: Szkoła Główna Handlowa w Warszawie Prowadzony przedmiot: Modele równowagi ogólnej, Teoria gier, Ekonomia gałęziowa oraz Mikro- i Makroekonomia Hobby: teatr i dramaturgia Największa zaleta: poczucie humoru Największa wada: spytajcie mojej żony Osoba podziwiana: Tadeusz Różewicz Ulubiony film: Persona Bergmana oraz Nakarmić Kruki Saury Ulubiona książka: Książka dla Manuela Cortazara Ulubiona gazeta: nie czytam gazet Ulubiony artysta: Muniek Staszczyk Największy sukces: wciąż czekam Niespełnione marzenie: publikacja artykułu w piśmie Econometrica Życiowe motto: ciesz się życiem
Żeglarzem i podróżnikiem.
Co Pana razi u studentów? Nic nie razi. Podziwiam za młodość, energię i dobry nastrój.
Co nale¿y zmieniæ w SGH? Przy wrócić dawny wymiar zajęć z przedmiotów ilościowych.
Jak¹ radê da³by Pan studentom? Mniej czasu spędzać w Internecie.
Imię i nazwisko: Jarosław Podgórski Wiek: 67 Miejsce urodzenia: Mchawa (Podkarpackie) Tytuł naukowy: Doktor Ukończona uczelnia: SGPiS Prowadzony przedmiot: Statystyka Hobby: jazda rowerem, wycieczki górskie Największa zaleta: nie pielęgnuję uraz Największa wada: opieszałość Osoba podziwiana: Jarosław Kaczyński, Krzysztof Kolumb
Dlaczego wybra³ Pan karierê nauczyciela akademickiego?
Ulubiony film: Osiem i pół F. Felliniego
Bo lubię to robić.
Ulubiona książka: Przygody dobrego wojaka Szwejka J. Haszka,
Kim chcia³by Pan byæ, gdyby nie by³ Pan tym, kim jest?
Nadzy i martwi N. Mailera Ulubiony artysta: Jan Pietrzak Największy sukces: brak Niespełnione marzenie: znajomość kilku języków obcych Życiowe motto: nie przesadzaj
68
Aktorem.
Co Pana razi u studentów? Krętactwo (u niektórych).
Co nale¿y zmieniæ w SGH? Kilka rzeczy, a zacząłbym od zwiększenia nacisku na badania naukowe.
MAGIEL
pazdŸiernik 2010
1769
- Tato, co to jest bezwładność? - Wytłumaczę ci na przykładzie. Widzisz, upały się skończyły, a mój organizm po dawnemu potrzebuje pięciu piw dziennie. - Jaki jest kierunkowy do Polski? - Krzyż czterdzieści osiem.
Sudoku Telefon rano: - Cześć, co robisz? - Jem śniadanie z żoną i psem, a Ty? - Ja z serem i pomidorem.
do góry nogami
iei jest w n ch histori uiększość ty utna i żen nieważ w opniu sm zić odobnym st ą przepęd ę zamord prawdopo no pomog lejną prób iby m, na pew o zaprzeczą podjął ko z kolei i n jąca zaraze drę. A już na pewn ESGjeH już któraś raz głuptak an entów (to staje się co ale wciąż jesienną ch wania stud zwyczaić, że młodzież yśmy już amebaało się że y się przy ierdzeniu, az k tw , bylib powinniśm w lipcu o ba usuwać y tak było ). Nagle, sza. Gdyb dziwnie… a gwałt trze się wali i n y tylko znaleźć inną mi. budynek F ab z Hermesa, już dawno studentów r. Studenci F zą na ław ę dla kated pustki a budynek denci sied Wpadka miejscówk esie odzą do . Trzej stu y! i, w Herm Ro k 1 9 5 2 użytkowan elni. Podch wysiedlen nadal jest blisko ucz o u ją. W tym śmiertelneg ce w park ilicjanci i legitymu Pomimo ś do ust jah dwaj m wkłada co eństwa, ic h n ic u niebezpiecz ie jeden z n yciągają m przekraczan momencie ilicjanci w kim jest al połknąć. M rowy. Efekt końco udenci nad i próbuje dola ie drzwi F, st onot jedno (posiadan życiem ch z ust bank z uczelnią ryzykują b t żegna się jako przeiczenia lu aktowano wy - studen tr dząc na ćw sultacji. ch walut kon wtedy obcy Klemens Białecki) większość (by istorii, namiesznej h stepstwo). i, w tej prześ ły po ziem Jak widać ury chodzi cze dinoza łęboka em rć! wet jak jesz GjeHu cechowała g F jak Śmie eS studentów izuje, jak patia. SGH organ Studentów denckich na eSGieSamorząd stu S organizacji y. W tym roku S większość integracyjn tykę oraz Hu, wyjazd inwestować w egzo (12km za na postanowił y i zaprasza do Raszy jedyne i za ner dzikie ple go). 2 dn je okotowskie zorganizu od Pola M e Samorząd wiedzialkawe gdzi po 150 zł! Cie tor Nieod ec rok? Redak jest Dworz wyjazd za cze bliżej ozacięte wiada: jesz Pole Mok też toczyli ny podpo ajpy. Albo denci SGH natu. tam dwui fajne kn Pierwsi stu ć do dzieka Centralny rganizować ę wepchną omogę zo boje żeby si towskie. P zł. kę za 150 dniową bib zentować iesiąc pre iśmy co m absolwenci SGH Postanowil tóre egdotek, k szkoły. Po jedną z an 00-lecie istnienia a 1 przesłali n
MAGIEL
666