Numer 131 (UW) (maj/czerwiec 2012)

Page 1



spis treści / Tutaj powinien znaleźć się jakiś zabawny tekst, ale osobom pracujących nad tym MAGLEM wcale do śmiechu nie jest.

maj - czerwiec 2012


Tu publikujemy betony

04-05


aktualności / Pliki JPG nie otwierają się nam. Proszę przesłać bardziej standardowy format.

maj - czerwiec 2012


/ wybory rektorskie 2012 Idzie Sebastian i bach.

06-07


wybory dziekańskie 2012 /

maj - czerwiec 2012


/ juwenalia 2012

08-09


co siÄ™ dzieje na UW? /

maj - czerwiec 2012


/ Erasmus

10-11


Erasmus /

maj - czerwiec 2012




/ co jeść, żeby zaliczyć? Informacje zawarte w tym artykule mogą się okazać bardzo pomocne przy przechodzeniu Diablo III

14-15


co jeść, żeby zaliczyć? /

maj - czerwiec 2012


/ co jeść, żeby zaliczyć?

Wyniki ankiety internetowej, (467 odpowiedzi) 10

Napój energetyczny 303 Kawa

346

Czekolada

328

Yerba Mate

77

Suplementy diety

171

Tabletki z magnezem 148 Inne

70

Nie korzystam

40

16-17

20

30

40

50

60

70%


co jeść, żeby zaliczyć? /

maj - czerwiec 2012


/ repolonizacja banków Skoro w USA jest tak drogi cukier to czemu Amerykanie są tacy grubi?

Odzyskać polskie banki Wraz z kolejnymi fuzjami i przejęciami banków na polskim rynku co jakiś czas wypływa pomysł na ich repolonizację. Wśród jednych budzi on strach, kojarząc się jedynie z nacjonalizacją. Drudzy widzą w nim szanse na stworzenie stabilnego systemu finansowego w naszym kraju. Kto w tym sporze ma rację? t e K S t:

JA K U B O L I P R A

olski system bankowy zdaje się być jednym z najzdrowszych w Unii Europejskiej. Niemal bez szwanku przetrwał kryzys, a nadzór finansowy sprawuje nad nim silną kontrolę. Co więcej, agencje ratingowe pozytywnie oceniają jego stabilność, nie widząc tym samym ryzyka odpływu kapitału ze spółek-córek do spółek-matek. Jednak mimo to pojawiają się głosy nawołujące do zmian. Chodzi tutaj przede wszystkim o zwiększenie udziału polskiego kapitału w strukturze akcjonariatu poprzez przejęcie większościowego pakietu akcji od zagranicznych instytucji finansowych, czyli tak zwaną repolonizację. Wśród zwolenników takiego rozwiązania możemy znaleźć szefów najważniejszych instytucji państwowych, takich jak prezes NBP Marek Belka czy szef KNF Andrzej Jakubiak. Aby lepiej zrozumieć te tendencje, odpowiedzi należy szukać w szerszym, wybiegającym w przyszłość spojrzeniu nie tylko na polski, ale również światowy system bankowy.

fot.: Masti, CC

P

Na wykup zagranicznych banków stać tylko największe gruypy kapitałowe takie jak PZU

18-19

Czarne chmury nad europejskimi bankami Choć sytuacja w naszym kraju wydaje się być stabilna, nie można tego samego powiedzieć o państwach Europy Zachodniej. Zagraniczni właściciele banków ponieśli w ostatnim czasie gigantyczne straty, finansując m.in. niewypłacalność Grecji. W rezultacie, w zależności od dalszego rozwoju sytuacji na rynkach finansowych, mogą mieć łącznie od 100 do 500 mld euro strat kapitałowych. Dodatkowo w zeszłym roku Europejski Urząd Bankowy, podsumowując wyniki badań nad stabilnością 70 największych kredytodawców zdecydował, że muszą one podnieść swoje współczynniki wypłacalności do poziomu 9 proc., z wcześniejszych 5 proc. Aby osiągnąć nowe standardy, łącznie będą musiały jak najszybciej zebrać dodatkowe 106 mld euro kapitału. Ma to na celu wzmocnienie ich odporności na zawirowania związane z kryzysem w strefie euro. Największe potrzeby kapitałowe mają banki greckie i hiszpańskie, którym brakuje odpowiednio 30 i 26,2 mld euro. Co więcej, w lipcu 2010 roku Bazylejski Komitet Nadzoru Bankowego, zrzeszający banki centralne kilkudziesięciu krajów, przygotował nowe wytyczne, znane jako Bazylea III, dotyczące liczby i jakości posiadanych przez banki komercyjne funduszy własnych. Już od 2013 roku lokalny nadzór finansowy będzie miał prawo wprowadzić dodatkowy wymóg kapitałowy, tzw. bufor antycykliczny, w sytuacji, kiedy spodziewa się spowolnienia gospodarczego i wzrostu wartości złych kredytów. Bufor ten może wynosić maksymalnie do 2,5 proc. aktywów. Dodatkowo od 2019 r. obowiązkowe fundusze banku nie będą mogły być niższe niż 10,5 proc. aktywów. Biorąc pod uwagę te dwa przepisy w 2019 roku może dojść do sytuacji, w której konieczne będzie podniesienie funduszy własnych nawet do 13 proc. wartości wszystkich aktywów. Jak widać banki potrzebują coraz więcej kapitału, lecz stają wobec dużych problemów z jego pozyskaniem. Zdobycie przez nie takich pieniędzy na wyschniętym rynku międzybankowym jest praktycznie niewykonalne a klienci indywidualni stają się coraz mniej skorzy do oszczędza-

nia, szczególnie w instytucjach o nadszarpniętej opinii. W związku z tym są one zmuszane sięgać po państwową pomoc, co w przypadku niespłacenia pakietów ratunkowych może skończyć się ich nacjonalizacją. Aby jej zapobiec, banki-matki często skazane są na sprzedaż swoich spółekcórek, czasami nawet poniżej ich wartości. Można się tutaj zastanowić, czy wciąż nierozwiązany kryzys zadłużeniowy nie niesie kolejnego ryzyka systemowego. Biorąc pod uwagę powyższe problemy, w ostatnim czasie Europejski Bank Centralny (EBC) dwukrotnie udzielił europejskim instytucjom finansowym trzyletnich, niskooprocentowanych pożyczek (LTRO) na łączną kwotę ponad 1 bln euro. Głównym celem działań podjętych przez EBC było zwiększenie płynności na rynku bankowym i zachęcanie ich do kupowania obligacji krajów strefy euro. Jednak skupując obligacje państw banki narażają się na spotęgowanie własnych strat w wypadku ich bankructwa. Równocześnie, dbając o utrzymanie odpowiednich wskaźników, boją się pożyczać kapitał mniejszym podmiotom, hamując rozwój przedsiębiorstw poprzez zniekształcenie alokacyjnej funkcji systemu finansowego.

Groźna dyrektywa Problemy zachodnich banków-matek, prędzej czy później odbiją się na sytuacji polskich spółek-córek. Przyczynić się do tego może planowane w uchwalenie dyrektywy CRD IV mogącej odebrać Polsce kontrolę nad działającymi na jej terytorium zagranicznymi bankami, które w naszym kraju posiadają 65 proc. aktywów całego systemu. Jednym z założeń dyrektywy jest pomysł aby nadzór kraju, w którym znajduje się bank-matka, decydował o wymogach kapitałowych lub płynnościowych w obrębie całej grupy finansowej. Mogłoby się więc zdarzyć, że jeżeli średni współczynnik wypłacalności dla całej grupy zostałby ustalony w 2019 roku zgodnie z planowanymi zmianami na poziomie 10,5 proc. jego osiągnięcie byłoby możliwe poprzez ustalenie tego współczynnika w kraju macierzystym na poziomie 14 proc., a w kraju goszczącym – 7 proc. Mówiąc wprost, banki-matki mogłyby


utrzymywać bardzo wysoką płynność i wypłacalność w swoim państwie, a w krajach spółek-córek prowadziłyby nadmiernie ryzykowną działalność. W ten sposób kreowałyby ryzyko powstawania kryzysów tam, gdzie system bankowy jest zdominowany przez kapitał zagraniczny, czyli np. w Polsce. Rozważane jest także uchwalenie prawa, które umożliwiałoby przemieszczanie aktywów pomiędzy krajami. Mogłoby to doprowadzić do sytuacji, w której do spółek-córek napływałyby ryzykowne aktywa, a do spółek-matek musielibyśmy oddawać te najbardziej płynne. Jak zauważa były szef KNF dr Stanisław Kluza, w wyniku takiego nierynkowego transferu mogłoby dojść do pogorszenia sytuacji bankówcórek w Polsce i konieczności użycia naszego systemu gwarancyjnego dla ich ratowania. Byłoby to de facto wykorzystanie polskich podatników do wspomożenia systemu finansowego innego kraju. A na dłuższą metę generowałoby dodatkowe ryzyka w naszym sektorze finansowym. Biorąc pod uwagę przedstawione powyżej fakty nie ma żadnych wątpliwości, że nowy ład nadzorczy, który się obecnie kształtuje, faworyzuje nadzory krajów macierzystych kosztem kompetencji nadzorów krajów goszczących, takich jak Polska. Jeżeli nasi politycy nie podejmą zdecydowanych działań przeciwko Dyrektywie CRD IV, repolonizacja banków zagranicznych będzie jedyną drogą zachowania chociaż częściowej kontroli nad polskim system bankowym.

Wiele możliwości Najczęściej wskazywanym sposobem udomowienia zagranicznych banków działających w naszym kraju jest ich wykup przez polskie instytucje finansowe. Z uwagi na olbrzymi kapitał wymagany do przeprowadzenia takiego typu operacji w Polsce jest niewiele podmiotów, zdolnych do podjęcia się tego zadania. Wśród najważniejszych wymienia się PKO BP i PZU, a także grupę Getin należącą do Leszka Czarneckiego. PKO BP brał już nawet udział, choć bez powodzenia, w przetargu na kupno BZ WBK. Z kolei Getin w przeszłości przejął już kilku małych graczy, m.in. Allianz i samochodowy GMAC. Pozytywnie, choć raczej ostrożnie, podchodzi do tej koncepcji również PZU. Udomowienie to interesujący pomysł, ale krajowe banki są drogo wyceniane. Nie oznacza to jednak braku zainteresowania PZU tym, co dzieje się w polskim sektorze bankowym – powiedział niedawno prezes największego polskiego ubezpieczyciela Andrzej Kleksyk. Kolejną metodą repolonizacji banków może być kupienie udziałów od dotychczasowego inwestora strategicznego a następnie ich od-

fot.: Materiały prasowe PKO BP

repolonizacja banków /

Najwięszym bankiem, w któym dominuje polski kapitał pozostaje PKO Bank Polski sprzedaż poprzez giełdę. Taką możliwość dopuszcza zarówno prezes NBP, jak również szef KNF. Wiązałoby się to z okresem przejściowym, w którym instytucja będąca nowym, tymczasowym posiadaczem udziałów, poprzez uchwalenie nowego statutu zmieniłaby strukturę akcjonariatu na rozproszony. W roli tej wymienia się głównie Bankowy Fundusz Gwarancyjny. Następny sposób, często wymieniany przez ekspertów, zakłada wejście funduszy private equity jako akcjonariuszy. Jednakże istnieje ryzyko, że KNF nie wyrazi zgody na tego rodzaju rozwiązanie, ponieważ fundusze te charakteryzują się zazwyczaj relatywnie krótkim, najczęściej kilkuletnim, horyzontem inwestycyjnym. Ostatnia koncepcja polega na utworzeniu specjalnego funduszu, który mógłby odkupywać udziały w bankach. W założeniu powstałby on na bazie różnych firm i instytucji, w których udziały miałby Skarb Państwa. W Polsce istnieje kilka spółek, które posiadają kapitał do przeprowadzenia tego rodzaju operacji, jak chociażby KGHM czy też Orlen. Jak powiedział MAGLOWI prof. Andrzej Kaźmierczak, członek Rady Polityki Pieniężnej, również NBP jest gotów uczestniczyć w procesie odkupu udziałów zagranicznych instytucji w polskim sektorze bankowym. Zwraca jednak uwagę, że pomoc ta miałaby jedynie przejściowy charakter i istnieje potrzeba znalezienia innych inwestorów.

Wielka szansa Choć nikt o tym głośno nie mówi, jeżeli nie podejmiemy zdecydowanych działań, polski system bankowy znajdzie się w trudnym położeniu. O powadze sytuacji świadczy fakt, iż istnieje silna zależność pomiędzy sprawnie funkcjonującym sektorem bankowym a wzrostem gospodarczym. W związku z tym, Polska powinna dążyć do stopniowego zwiększania udziału kapitału macierzystego w strukturze całego systemu, a w długim okresie starać się osiągnąć poziom zbliżony do około 50 proc. W żadnym wypadku podstawą tego rozumowania nie jest podejście mówiące, że zagraniczny kapitał stanowi niebezpieczeństwo dla naszego kraju i wszystkie instytucje powinny być w rękach Polaków. Nasz kraj będący małą gospodarką otwartą nie może izolować się od reszty świata, a konkurencja na rodzimym rynku w oczywisty sposób sprzyja wzrostowi jego efektywności. Jednak z drugiej strony, repolonizacja kilku banków pozwoliłaby nam utrzymać nad nimi kontrolę oraz uodpornić się na skutki negatywnych szoków w sektorze finansowym powstałych poza naszym krajem. Należy pamiętać, że wykupić banki można praktycznie zawsze, lecz druga szansa dokonania transakcji po tak niskiej cenie jak obecnie może się już nigdy nie powtórzyć. I tylko od nas zależy czy ją wykorzystamy. 0

maj - czerwiec 2012


/ prekariat

Wyzwanie większe niż kryzys Młodzi, ambitni, dobrze wykształceni – wydawołyby się, że nie powinni mieć zmartwień dotyczących przyszłości. Nic bardziej mylnego. Ze względu na postępujący proces prekaryzacji ich sytuacja wcale nie jest tak oczywista. Co jednak kryje się za tym tajemniczym określeniem? P I O T R DY B K A

luczem do zrozumienia tego zjawiska wydaje się być słabnąca pozycja pracowników na rynku pracy. Sama nazwa pochodzi od słów precarious (ang. niepewny) i proletariat, które mają symbolizować ogromny zasięg tej grupy i jej niską pozycję w hierarchii społecznej. Można powiedzieć, że prekariusz to osoba o niestabilnej sytuacji i relatywnie niskich dochodach, chronicznie obawiająca się pogorszenia swojej sytuacji w przyszłości. Przede wszystkim są to ludzie pracujący na tzw. „umowach śmieciowych”, czyli wykonujący nisko płatne, tymczasowe prace, często nie wykorzystujący posiadanych przez siebie umiejętności. Statystyki dotyczące rynku pracy nie pozostawiają złudzeń co do skali tego problemu. Na umowach śmieciowych zatrudnionych jest blisko 27 proc. wszystkich Polaków, zaś w grupie osób poniżej 30-tego roku życia problem ten dotyczy aż 62 proc. osób. Ważną kwestię stanowi także wysokie – sięgające 13,3 proc. – bezrobocie. Co gorsza, problem ten dotyczy nie tylko Polski, ale staje się coraz bardziej powszechny w państwach rozwiniętych.

K

Dlaczego ja? Przyczyn takiego stanu rzeczy na rynku pracy należy szukać przede wszystkim w postępującej globalizacji. Dzięki niej rynki pracy w takich krajach jak Chiny i Indie stają się coraz bardziej dostępne, co oznacza praktycznie niewyczerpany zasób taniej siły roboczej. Jednocześnie postęp technologiczny ułatwia transfer kolejnych obszarów działalności za granicę (offshoring), co zaczyna dotyczyć także dóbr uznawanych do niedawna za niewymienialne (usługi). Strukturę rynku pracy zmieniają także migracje. Wszystko to prowadzi do zmniejszenia zapotrzebowania na prace, które stają się coraz tańsze. Poza tym, powstają wąskie specjalizacje, które szybko ulegają dezaktualizacji, przez co nawet najlepsi specjaliści zagrożeni są prekaryzacją. Jeżeli dana osoba nie ma perspektyw na przekwalifikowanie, pozostaje jej wówczas jedynie możliwość poszukiwania prac dorywczych. Ostatnim elementem jest zmiana modelu politycznego, wynikająca ze zdominowania dyskusji ekonomicznej przez szkoły neoliberal-

20-21

ne. Głównym elementem polityki gospodarczej staje się deregulacja, ograniczanie roli państwa i zmniejszanie zakresu systemu socjalnego. Często w celu zatrzymania odpływu miejsc pracy za granicę, podejmuje się próby zniesienia ograniczeń prawnych chroniących pracowników, czego efektem ubocznym jest osłabienie ich pozycji. Dlatego pracodawcy mogą oferować im tak niekorzystne umowy.

Chcemy zmian! Mimo że jest to względnie nowy problem, pojawiają się różne propozycje rozwiązań, zarówno umiarkowane – koncentrujące się na poszczególnych problemach prekariuszy, jak i bardziej radykalne – wprowadzające zmiany dotyczące funkcjonowania całej gospodarki. Osoby zaliczane do klasy prekariatu, ze względu na niewielkie dochody nie są w stanie gromadzić oszczędności, przez co ich głównym źródłem utrzymania będzie w przyszłości podstawowa emerytura w ramach danego systemu. Jednocześnie w przypadku naszego kraju osoby takie praktycznie nie są objęte systemem zusowskim, gdyż pracodawcy nie płacą za nich składek. Dlatego korzystnym wyjściem może być system emerytury obywatelskiej, polegający na tym, że każdy obywatel danego kraju po osiągnięciu pewnego wieku ma prawo do emerytury podstawowej, zapewniającej mu utrzymanie, niezależnie od jego wcześniejszych dochodów. Bardziej kompleksowe rozwiązanie zaproponowano w Danii, gdzie funkcjonuje model flexicurity. Łączy on dwie, z pozoru sprzeczne, cechy, a mianowicie elastyczność ( flexibility) i bezpieczeństwo (security) na rynku pracy. Polega on na tym, że z jednej strony pracodawcy bez żadnych ograniczeń mogą szybko zwalniać i zatrudniać pracowników znajdujących się pod „opieką” związków zawodowych. Z drugiej zaś strony bezrobotni otrzymują wynagrodzenie od państwa, niewiele mniejsze niż ich wcześniejsza płaca. Regulacje dają im nawet 4 lata na znalezienie nowej pracy oraz dostęp do szerokiego zakresu szkoleń pozwalających nawet na całkowite przekwalifikowanie. Efektem jest niska stopa bezrobocia i wysoki współczynnik

fot.: Maggie Osama, CC

t e K S t:

Znaczną część protestujących na placu tahrir w Kairze stanowili pozbawieni perspektyw młodzi aktywności zawodowej kobiet. Niestety, działanie tego systemu wiąże się z ogromnymi kosztami fiskalnymi, które w czasie kryzysu stanowią poważne obciążenie dla budżetu państwa.

A może jednak coś innego? Bardziej radykalnym sposobem na poprawienie sytuacji jest wprowadzenie programu pracodawcy ostatniej szansy, o którym pisaliśmy w poprzednim numerze MAGLA (Ratunek przed emeryturą). Koncepcja ta idealnie pasuje do ogłoszonych niedawno planów Ruchu Poparcia Palikota, dotyczących polityki pełnego zatrudnienia i eliminacji tymczasowych jego form. Jednak wiarygodność tych propozycji podważa kwestia wcześniejszych deklaracji RPP, koncentrujących się raczej na deregulacji. Zmiany na rynku pracy powodujące zjawisko prekaryzacji wydają się nieuniknione, nie oznacza to jednak, że nie należy walczyć z jego skutkami. Mieliśmy już możliwość obserwowania potencjalnych efektów. Mogą one mieć różną siłę, zaczynając się od „łagodnych” demonstracji ruchu Occupy, poprzez zamieszki w Londynie w sierpniu 2011 roku, kończąc na „rewolucji” w niektórych krajach arabskich. Niewątpliwie, temat ten będzie jeszcze wielokrotnie powracał do dyskusji. 0


regulacje rynku cukru w USA /

Słodki protekcjonizm

Coca-Cola czy Pepsi w Stanach Zjednoczonych smakują inaczej niż w europie. Ich amerykańscy producenci, z powodu wysokiej ceny cukru, od 1984 roku do słodzenia napojów stosują syrop kukurydziany. A to nie jedyne efekty protekcjonistycznej polityki amerykańskiego rządu na rynku cukru. t e K S t:

M A R TA KO R C Z A K

warantowane ceny, ograniczenia importu (do 15 proc. amerykańskiego rynku) jak i limity na produkcję cukru mają za zadanie chronić rodzimych producentów. Jednak doprowadziły one do sytuacji, w której cena tego surowca w Stanach przez lata utrzymuje się na poziomie dwukrotnie wyższym niż cena światowa (w latach 1982-2011 wynosiła 28,6 cent za funt w porównaniu do 14 centów na rynkach światowych), co kosztuje amerykańskich konsumentów około 3 miliardów dolarów rocznie. Ponadto, wiele przedsiębiorstw produkujących cukierki, płatki śniadaniowe i inne produkty bazujące na cukrze musiało zmniejszyć zatrudnienie, wycofać się z rynku lub przenieść biznes do Kanady czy Meksyku, gdzie koszty produkcji są mniejsze.

G

„Tradycja” regulacji

Status quo regulacji Kraje Trzeciego Świata, nie mogąc znaleźć zbytu dla produkowanego przez siebie cukru poniosły, wg szacunków Departamentu Stanu, straty w wysokości około 800 milionów dolarów. Dostały w związku z tym od rządu amerykańskiego humanitarne wsparcie w postaci… darmowej żywności. Polityka ta jest przykładem wielkiej hipokryzji Stanów Zjednoczonych, któ-

Fot.: yomi yomi, CC

Historia regulacji na rynku cukru sięga już pierwszej połowy XIX wieku, kiedy to ówczesne amerykańskie władze nałożyły wysokie cła na słodki surowiec, żeby zdobyć poparcie plantatorów w nowo nabytym stanie Luizjana. Argumentem dla podtrzymania tych regulacji był strach o to, że przez zwiększenie importu wartość niewolników pracujących na plantacjach może się znacznie obniżyć. W 1934 rząd Stanów Zjednoczonych nałożył również kwoty na przy-

wóz cukru i wprowadził dotacje dla plantatorów. W czasie kryzysu w latach 70-tych zniesiono limity w wymianie handlowej, lecz zostały one przywrócone w 1982 przez Ronalda Reagana, pomimo towarzyszącej jego rządom wolnorynkowej retoryce. Kwoty importowe były zmniejszane aż 6 razy do 1984 roku. Polityka protekcjonizmu doprowadziła do tego, że amerykańscy przedsiębiorcy skupowali wysoko-słodzone napoje, aby oddzielić z nich cukier i sprzedawać go po wysokich cenach na rodzimym rynku. Zjawisko to stało się na tyle popularne, że w 1983 roku Reagan wprowadził embargo na import hurtowych ilości niektórych tego typu produktów. Jednak konsekwencje wprowadzenia limitów odczuwalne były nie tylko w granicach Stanów Zjednoczonych. Kwoty spowodowały również straty krajów Trzeciego Świata.

Słodkie regulacje w USA są ciastkiem, które ciężko przełknąć Krajom trzeciego Świata

re znane są jako największa wolnorynkowa gospodarka na świecie. Protekcjonizm ten został ograniczony dzięki porozumieniom organizacji międzynarodowych – np. Urugwajska Runda GATT (General Agreement on Tariffs and Trade) w 1994 roku przekonała Stany Zjednoczone do rocznego importu około 1,25 milionów ton cukru. Jednak umowy te tylko nieznacznie złagodziły interwencjonizm, którego skala wciąż jest ogromna. Barack Obama również zachowuje status quo – tuż przed wyborami w 2008 roku napisał list do amerykańskich producentów cukru, w którym zapewnił ich o wsparciu w subsydiach, dodając, że ze strony jego przyszłej administracji nie ma się czego bać.

„Mogło być gorzej” Wielu zwolenników status quo argumentuje, że gałąź ta jest subsydiowana na całym świecie, a szczególnie w Europie Zachodniej i w Japonii, gdzie ceny tego surowca są jeszcze wyższe. Jednak argument „mogło być gorzej” jest nieprzekonujący, zwłaszcza jeśli poda się przykład Australii i Tajlandii, które mają relatywnie o wiele bardziej liberalną politykę na tym rynku i dzięki niej podwoiły eksport oraz produkcję. Obrońcy regulacji argumentują również, że dzięki protekcjonistycznej polityce zachowały się miejsca pracy w tym sektorze. Według USITC (Amerykańskiej Komisji ds. Międzynarodowego Handlu), zniesienie kwot na import zmniejszyłoby zatrudnienie przy produkcji cukru jedynie o 3 tysiące. Jednak zliberalizowanie tej polityki spowodowałoby wzrost zatrudnienia we wszystkich przedsiębiorstwach, które wykorzystują słodki surowiec w procesie produkcji – może to być nawet 520 tysięcy miejsc pracy. Lobby producentów cukru regularnie dotuje dwie największe partie w Stanach, jednak nie powinien to być powód dla polityków do utrzymywania status quo, który powoduje straty wśród milionów amerykańskich konsumentów, a przynosi zyski tylko niewielkiej garstce największych plantatorów. Zmiany w tym sektorze na pewno są potrzebne, jednak najprawdopodobniej jeszcze przez wiele lat Amerykanie będą musieli pić colę słodzoną syropem kukurydzianym. 0

maj - czerwiec 2012


/ ekonomia feministyczna

Kobieca ekonomia

Wliczanie prac domowych do PKB, ustawowe dbanie o równość płac kobiet i mężczyzn, rozbicie „szklanego sufitu” i zmiany w metodologii ekonomii – tego chcą ekonomiści feministyczni. Jakie są ich szanse na przebicie się z tymi propozycjami do szerszego grona odbiorców? t e K S t:

WOJ C I EC H S A B AT

konomiści feministyczni pytają: jak to jest, że ekonomia nie zajmuje się pracą w domu, skoro opieka nad dziećmi, pranie, gotowanie i sprzątanie są nieodzowne? Pomijanie prac domowych w modelach ekonomicznych traktują jako podważanie wartości tego wysiłku. Stąd pojawił się pomysł, aby wliczać prace na rzecz domu do PKB, ale rodzi to problem wyceny dóbr niesprzedawanych na rynku. Zaproponowano trzy sposoby na przezwyciężenie tej trudności, które można łatwo zilustrować na przykładzie gotowania. Pierwszym jest oszacowanie, ile mogłaby zarobić osoba gotująca obiad, gdyby zamiast gotować poszła do pracy, drugim sprawdzenie, ile należałoby zapłacić pomocy domowej za ugotowanie obiadu, ostatnim zaś obliczenie różnicy między ceną dania gotowego w sklepie albo restauracji a ceną składników zużytych w trakcie gotowania w domu.

fot.: elke Wetzig, CC

E

O znaczeniu ekonomii feministycznej świadczy uhonorowanie jej przedstawiciela, Amartya Sen, nagrodą Nobla w 1998 roku

22-23

Przeciw neoklasykom Feministyczni ekonomiści domagają się poszerzenia zakresu badań ekonomicznych o kwestię płci społeczno-kulturowej, czyli cech i zachowań uważanych za męskie lub kobiece w danej społeczności (ang. gender). Koncentrują się na relacjach między gender a gospodarką, szukając przyczyn rzekomej dyskryminacji kobiet na rynku pracy i w gospodarstwach domowych. Ekonomia feministyczna kwestionuje lwią część dorobku ekonomii neoklasycznej, co nie przeszkadza jej korzystać z narzędzi potężnej konkurentki i tworzyć zmatematyzowanych modeli. Kładzie jednak większy nacisk na interdyscyplinarność analiz i korzystanie z dorobku socjologii i filozofii, co wydaje się trafionym pomysłem. Przedstawiciele tej szkoły mówią, że nie ma ekonomii bez wartości, gdyż obiektywizm kończy się w momencie wyboru założeń, którymi kierujemy się przy szukaniu odpowiedzi. Ten nowy nurt chce sięgać do samych fundamentów światopoglądu swoich odbiorców i wskazuje na zdominowanie analizy ekonomicznej przez abstrakcyjność, logikę i dążenie jednostek do indywidualnego sukcesu, czyli cechy uważane w kulturze Zachodu za męskie. Takie sugestie to granie va banque – na pewno członkowie Towarzystwa Ekonometrycznego w USA byli zdziwieni, gdy czołowa ekonomistka feministyczna Julie A. Nelson w swoim artykule zastanawiała się nad symboliką seksualną słowa „zgłębianie” użytym w liście intencyjnym Towarzystwa. Suchej nitki nie zostawiono na koncepcji homo oeconomicus za absurdalne, odczłowieczone kalkulacje w pogoni za największą użytecznością i zaproponowano ekonomistom większy nacisk na rolę stosunków społecznych i współpracy międzyludzkiej w analizach. Ekonomiści feministyczni nie przepadają za stosunkowo wąską kategorią PKB i wolą wyliczany przez ONZ indeks HDI, który bardziej kompleksowo mierzy poziom życia. Warto dodać, że inspiracją dla twórców tego wskaźnika był m. in. znany ekonomista feministyczny Amartya Sen, laureat Nagrody Nobla z 1998 r. Uzupełnieniem dla HDI jest Gender Empowerment Me-

asure (GEM), który obrazuje nierówności między płciami na podstawie proporcji ich płac, odsetka zajmowanych stanowisk kierowniczych i zdobytych miejsc w parlamencie. Sporo uwagi ekonomia feministyczna poświęca sytuacji kobiet na rynku pracy, dowodząc w licznych artykułach, że płaca kobiet za tą samą pracę co mężczyzny jest przeciętnie x procent niższa. Przedstawiciele tej szkoły uważają to za dyskryminację i postulują wprowadzenie regulacji prawnych wzmacniających pozycję kobiet w pracy. Trudno powiedzieć, jak dalece sięga mityczna racjonalność pracodawców, ale teoretycznie kobieta pracująca równie wydajnie jak mężczyzna nie zarobi tyle samo co on, ponieważ pracodawca dyskontuje możliwość zajścia pracowniczki w ciążę, wzięcia dni wolnych na opiekę nad chorym dzieckiem, itd. Ekonomiści feministyczni kwestionują też typowe dla neoklasyków traktowanie umowy o pracę jako „obustronnie korzystnej umowy” i pomijanie przewagi siły przetargowej pracodawcy w relacjach z pracownikiem. Ich zdaniem dominacja mężczyzn na kierowniczych stanowiskach w firmach często skutkuje dyskryminacją kobiet.

Perspektywy na przyszłość Z ekonomistami feministycznymi problem jest taki jak z Januszem Korwin-Mikkem – lubią argumentować w taki sposób, żeby zaszokować słuchaczy, a nie przekonać ich. Robią to ze szkodą dla swoich rozsądnych rozważań, takich jak krytyka koncepcji homo oeconomicus za brak realizmu. Z drugiej strony, niewielu potraktuje poważnie dywagacje o męskiej dominacji w ekonomii, a takie poglądy to prosta droga do łatki „oszołoma”. Przyszłość nowej szkoły zależy od tempa i kierunku rozwoju samego feminizmu, gdyż w latach 90. ubiegłego wieku, związek między nimi bardzo się zacieśnił, czego przykładem jest wypowiedź amerykańskiej profesor Drucilli Baker: Jestem ekonomistką feministyczną, ponieważ jestem feministką. Biorąc to pod uwagę, indywidualne oceny ekonomii feministycznej będą w ogromnej mierze zależeć od stosunku społeczeństwa do samego feminizmu. 0


słabości polskich służb specjalnych /

Agonia polskich służb

Służba, prawość, perfekcja – to dewiza najsłynniejszego wywiadu świata CIA. Gdyby polskie służby specjalne miały przyjąć wspólną maksymę, brzmiałaby ona: nieudolność i święty spokój. Szefowie ABW i CBA uciekają od wielkich wyzwań, a agenci pozostają bezradni wobec obcych służb oraz wewnętrznych grup interesów. JA N U S Z R O S Z K I E W I C Z

Polsce działa obecnie 5 specsłużb:wywiad cywilny, wywiad i kontrwywiad wojskowy, Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego oraz Centralne Biuro Antykorupcyjne. Dwie ostatnie powinny odgrywać kluczową rolę dla polskiej racji stanu, ponieważ to one, wyłapując obcych szpiegów na terenie naszego kraju i zwalczając korupcję w kręgach władzy, zwiększają skuteczność polityki zagranicznej i wewnętrznej. Powinny, ale nie odgrywają.

W

Najbardziej inwigilowany kraj w Europie Według ostatniego raportu Komisji Europejskiej, Polacy są najbardziej inwigilowanym narodem w Europie. W ubiegłym roku policja i specsłużby sięgały po bilingi obywateli aż 2 mln razy (o 700.000 więcej niż w 2010), i to bez kontroli sądowej i nadzoru prokuratury. Policja i służby specjalne mogą sięgnąć po bilingi każdego z nas, w każdej chwili przez 2 lata od wykonania połączenia i na tej podstawie ingerować w nasze życie prywatne – twierdzi mecenas Michał Pietrzak, przewodniczący Komisji Praw Człowieka przy Naczelnej Radzie Adwokackiej. Nasuwa się pytanie: czemu służby z roku na rok coraz chętniej korzystają z instrumentów inwigilacji? Jeśli dla naszego bezpieczeństwa, to czemu nie słyszymy o oszołamiającym spadku liczby przestępstw albo o schwytaniu kolejnego groźnego szpiega? A może niektórzy wpływowi funkcjonariusze wykorzystują inwigilację do prywatnych celów? Przykład wiceszefa ABW, Jacka Mąki, który uzyskał od Agencji stenogramy z podsłuchów dziennikarzy w procesie prywatnym przeciw „Rzeczpospolitej”, pokazuje, iż pytanie to nie jest bezpodstawne. Niewykluczone, że wpływ na nieudolność służb ma częste zajmowanie się interesami prywatnymi, kosztem interesu publicznego.

Nieskazitelni walczą z korupcją Kiedy w 2006 roku powołano do życia instytucję o nazwie CBA wiedziano, że nadchodzi zupełnie nowa jakość. Powstała służba, która miała ścigać korupcję w najwyższych kręgach, nie oszczędzając nawet polityków koalicji rzą-

dzącej. Dwa lata później jej szef Mariusz Kamiński został odwołany przez premiera Tuska, ponieważ wykrycie afery korupcyjnej na szczycie władzy było ewidentnym przejawem braku nieskazitelnej postawy moralnej, obywatelskiej i patriotycznej wymaganej przez ustawę o CBA. Kamińskiego zastąpił Paweł Wojtunik, młody policjant z pionu Komendy Głównej ds. przestępczości zorganizowanej. Nowy szef natychmiast po objęciu stanowiska dymisjonował dziesięciu szefów departamentów, ich zastępców oraz naczelników, a także dwóch szefów delegatur. Część funkcjonariuszy widząc skalę czystek zdecydowała się na „dobrowolną” rezygnację.

rys.: Anna Grochala

t e K S t:

Polskim służbom najlepiej wychodzi łapanie obywateli nieprzychylnych PO, takich jak własciciel strony internetowej antykomor.pl

Zmiany kadrowe oznaczają nową koncepcję walki z korupcją. Wojtunik odwraca wzrok od szczytów władzy i publicznie stwierdza, że to w samorządach zagrożenie korupcją jest największe, bo przez nie przechodzi większość środków publicznych i odbywa się wiele inwestycji. Efekty taktyki szefa CBA pokazał m.in. raport z działalności za rok 2011 – biuro zatrzymywało najczęściej wójtów, burmistrzów i lokalnych urzędników. Tymczasem korupcja w administracji rządowej wcale nie jest rzadsza, tyle, że bardziej uodporniona na ujawnienie. To jest jeden kraj i jedna mentalność – zauważył prof. Janusz Czapiński, psycholog społeczny.

Tysiąc współpracowników KGB Starsza siostra CBA, Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego, nie funkcjonuje lepiej. Stojący na jej czele Krzysztof Bondaryk pozostaje zależny od branży telekomunikacyjnej (pracował m.in. w Erze) oraz partii rządzącej, w której zajmował niegdyś stanowisko członka Rady Krajowej. Trudno mu zatem rzetelnie wypełniać ustawowe zadania ścigania korupcji oraz czuwania nad bezpieczeństwem teleinformatycznym, gdyż pozostaje na łasce interesów partii i biznesu. „Dziennik” zarzucał mu, że śledztwa prowadzone w sprawie jego dawnych pracodawców (z Zygmuntem Solorzem na czele), po przejęciu przez niego władzy wytraciły impet. Możliwe, że uzależnienie od środowisk biznesowych nie pozwoliło mu na dobranie właściwych ekspertów do wielkiego projektu bezpieczeństwa elektronicznego. CERT miało zapewnić niezakłócone funkcjonowanie serwerów rządowych, tymczasem w trakcie afery wokół ACTA nawet strona ABW nie uniknęła hakerskiej blokady. Jednak to nie teleinformatyka jest największym mankamentem ABW. Kontrwywiad Agencji także pozostawia wiele do życzenia – od 2008 roku schwytał zaledwie kilkunastu białoruskich szpiegów. Tymczasem „Polska The Times” donosi, że nawet około tysiąca aktywnych współpracowników białoruskiego KGB może kryć się wśród kilkudziesięciu tysięcy Białorusinów przebywających w Polsce. Biorąc pod uwagę fakt, że KGB jest, de facto, rezydenturą rosyjskiej Federalnej Służby Bezpieczeństwa (przez 5 lat na jego czele stał szef moskiewskiej FSB), obecność białoruskiej agentury w Polsce oznacza również aktywność tej rosyjskiej. A jednak od 2008 roku ABW schwytała zaledwie jednego rosyjskiego szpiega. A może po „ociepleniu stosunków” za rządów Donalda Tuska Rosja przestała się interesować polskimi sekretami? Nie od dziś wiadomo, że naszego premiera kwestia służb specjalnych nudzi. Właśnie dlatego przestał uczęszczać na posiedzenia Kolegium ds. Służb Specjalnych oraz zrezygnował z nadzoru nad specsłużbami na rzecz Jacka Cichockiego. Jednak najwyższy czas, aby Donald Tusk zamiast zajmować się zimną wojną wewnętrzną, przejął się agonią polskich służb. 0

maj - czerwiec 2012


fot.: ewa Świątecka

Rocki lex, sed lex

We wrześniu ubiegłego roku w całej Polsce wrzało po wprowadzeniu do ustawy o informacji publicznej tzw. „poprawki rockiego”. tymczasem w kwietniu bieżącego roku trybunał Konstytucyjny stwierdził, że tryb jej wprowadzenia był niezgodny z Konstytucją. Prof. SGH dr hab. Marek rocki, Senator VIII kadencji, odpowiada MAGlOWI na pytania o warsztacie pracy Senatora rzeczpospolitej Polskiej r OZ M AW I A l I :

P i o T R F i l i P M i C u ł A , K R z y S z To F PA W l A K

MAGIel: Pod koniec kwietnia byliśmy świadkami – ponownie – burzy medialnej na temat

tzw. poprawki Rockiego w ustawie o dostępie do informacji publicznej. Panie profesorze, na czym polega fenomen popularności tej poprawki?

MAreK rOCKI: W minionej kadencji Senat uchwalił ponad 6000 poprawek. Ja

sam zgłosiłem ponad 150. Niektóre były bardzo znaczące, np. poprawka do ustawy o szkolnictwie wyższym. Przez dziesięć lat walczyłem, żeby dyplomy były uczelniane, a nie państwowe – i w końcu się udało! Także poprawka do tzw. ustawy śmieciowej jest mojego autorstwa. Zaproponowałem inne podejście do obciążania mieszkańców kosztami wywozu śmieci. W pierwotnym projekcie system był oparty na liczbie osóbzameldowanych w mieszkaniu, tymczasem w takich aglomeracjach jak Warszawa mieszka wiele osób bez meldunku. Zaproponowałem, aby koszt wywozu śmieci oprzeć na bardziej miarodajnym wskaźniku jakim jest zużycie wody. Żadna z tych poprawek, żadna z innych poprawek Senackich nie doczekała się specjalnej nazwy. Sformułowanie „poprawka Rockiego” to dzieło mojego przeciwnika w październikowych wyborach parlamentarnych – Andrzeja Celińskiego, który w czasie debaty z trybuny sejmowej powiedział: „Nie po tośmy zakładali latające uniwersytety, żeby Rocki odbierał nam wolności obywatelskie”.

24-25

Czyli geneza rozgłosu medialnego zapoczątkowana została w zwykłej walce wyborczej… Tak! Ale wypowiedź ówczesnego Posła Celińskiego to tylko fragment toczącej się ciągle jeszcze dyskusji. Dostałem korespondencję, jaką prowadziły departamenty wewnątrz MSZ mające mi za złe, że ta poprawka jest za „płytka”. Na świecie standardem są znacznie większe ograniczenia – w Wielkiej Brytanii istnieją 33 wykluczenia dostępu do informacji publicznej, moja poprawka wprowadziła tylko dwa.

Dlaczego zapanowało takie oburzenie? Poprawka ma wielu przeciwników. Warto się zastanowić, jakie pieniądze za tym stoją. Wyobraźmy sobie, że rząd prowadzi negocjacje w sprawie dyrektywy Parlamentu Europejskiego o obrocie lekami. W toku negocjacji organizacja poza rządowa żąda dostępu do instrukcji negocjacyjnej polskiego Rządu. A tą organizacją jest stowarzyszenie producentów leków. Nietrudno się domyśleć, jakie są motywy takiego stowarzyszenia. I nietrudno napotkać na takie i inne grupy, które dzięki poprawce nie będą uzyskiwać informacji wykorzystywanych przeciw Rzeczypospolitej, a więc przeciw obywatelom. I stąd wynika poprawka ograniczająca – podkreślam, że jedynie na czas negocjacji międzynarodowych lub w toku postępowań przed trybunałami - dostęp do informacji publicznej.


wywiad z senatorem Markiem rockim /

Na dzień dzisiejszy jednak poprawka nie funkcjonuje. Tryb jej uchwalenia został uznany przez Trybunał Konstytucyjny za niezgodny z Konstytucją. Dlaczego? W naszym ustroju istnieje generalna zasada ograniczającą możliwości Senatu. Mówi ona, że Senat zajmuje się tylko tym, co uchwalił Sejm. Jeśli Sejm uchwali całkowicie nową ustawę, to Senat może zgłaszać poprawki do całego projektu. Jeżeli natomiast izba niższa uchwali nowelizację, wtedy Senat może debatować jedynie nad częścią nowelizowaną. Dodam, że wyrok Trybunału zapadł w oparciu o orzecznictwo, nie o bezpośrednią treść konstytucji. Znamy przypadki, gdy tego typu działania nie były przez Trybunał podważane – mówię tu np. o obecnej ordynacji wyborczej do Senatu. Przepis zaproponowany w poprawce był– co prawda w nieco innej formie – w propozycji Rządu, a następnie był dyskutowany na poziomie Komisji sejmowych, ale ostatecznie nie znalazł się w uchwalonej przez Sejm nowelizacji. A więc ponieważ treść mojej poprawki była rozpatrywana w toku procesu legislacyjnego Sejmu to opierając się na opinii legislatorów senackich, postanowiłem zaryzykować. A było o co walczyć. Nie udało się – wrócimy do tematu w zwykłym trybie inicjatywy sejmowej, senackiej czy rządowej.

z jednej strony mamy prawo konstytucyjne i Trybunał Konstytucyjny, który może zakwestionować każdą rozpatrywaną na drodze zapytania ustawę, a z drugiej strony są senatorowie, którzy działając w trybie, o którym rozmawiamy, narażają się na kwestionowanie własnej pracy. Nie należy tego wyjaśnić? Nie może być sztywnych reguł! Jeżeli są problemy, które są ważne dla obywateli lub funkcjonowania Państwa i powinny mieć postać ustaw, to należy nad nimi pracować. Po to jest Trybunał Konstytucyjny, aby kontrolować, czy wszystko przebiega zgodnie z Konstytucją.

Panie Senatorze, nie czuje się Pan „łamaczem” Konstytucji? Nie. Tym bardziej, że orzeczenie Trybunału nie wywodzi się wprost z tekstu Konstytucji, tylko z orzecznictwa. W przypadku, gdyby w KonstyKonsty tucji wprost widniał wprost zapisany zakaz, to legislatorzy senaccy zwrózwró ciliby na to uwagę. Dyskutowaliśmy nad tekstem poprawki wiele godzin, ale takich obiekcji nie było.

Wspomina Pan o legislatorach. Eksperci towarzyszą pracy parlamentarzystów. Jaki mają udział w toku prac parlamentarnych? Przede wszystkim „ekspert” to bardzo szerokie pojęcie. To może być jakakolwiek osoba uznana za kompetentną do wypowiedzi w jakiejś sprawie, poproszona przez Biuro Analiz Sejmowych, Komisje Senackie czy Kancelarię Senatu. W pewnym sensie jest to potencjalne zagrożenie dla obiektywności przyjmowanych rozwiązań prawnych, gdyż można prosić o opinie takie osoby, które mają ustalony, znany wcześniej pogląd. Obiektywizacji tego procesu służy jednak to, że wszystkie ekspertyzy, które zostały zamówione za pieniądze publiczne, zgodnie z ustawą o informacji publicznej, muszą być dostępne na stronie internetowej Senatu.

Ale jeśli mowa o ekspertyzach i ich ujawnianiu, znany jest przecież przypadek Mikołaja Barczentewicza. W ubiegłym roku odmówiono mu ujawnienia ekspertyz, którymi Prezydent kierował się podpisując ustawę o zmianach w funkcjonowaniu systemu emerytalnego. Chodziło o głośną sprawę przesunięcia środków z oFE do zuS… Nie rozumiem, dlaczego Prezydent nie chciał tego ujawnić. Powinien – moim zdaniem – udostępnić te eksperyzy, co zresztą stwierdził niedawno sąd. Niesłusznie jest opierać swoją decyzję na ekspertyzach, których się nie ujawnia. W końcu Prezydent mógł przecież powiedzieć „nie” bez podpierania się ekspertyzami, bo ma do tego prawo. Ale jeżeli były ekspertyzy dające merytoryczne uzasadnienie decyzji, to warto je było pokazać. Być może kłopot Prezydenta polegał na tym, że ekspertyzy wskazywały na coś zupełnie innego niż decyzja, którą podjął…

W takim systemie ekspertyzy są jedynie narzędziem doradczym, czyli można ich nie wziąć pod uwagę podczas podejmowania decyzji. Ale mają przecież one swoją rolę w dyskusji parlamentarnej, można się na nie powoływać podczas debaty… Oczywiście. Przecież zarówno senatorowie, jak i posłowie, nie są ekspertami we wszystkich dziedzinach życia. Można więc skorzystać z pomocy legislatorów i ekspertów „wynajmowanych” przez Parlament, albo skorzystać ze specjalnych środków jakie parlamentarzyści otrzymują na zamawianie ekspertyz. Dzięki nim w dyskusji można się oprzeć się naanalizach merytorycznych. Oczywiście można poprosić też Biuro Prasowe, aby zrobiło wyciągi o tym „co mówią media na ten temat”. Ale kiedy występuję w dyskusji, to wolę mieć podparcie w ekspertyzach naukowców, którzy się tym zajmują.

Choć każdy parlamentarzysta może posługiwać się ekspertyzami, Trybunał Konstytucyjny nie miał wątpliwości w kwestii podziału ról… Czy w takim razie praca w Senacie zdecydowanie się różni od tej wykonywanej w Sejmie? Sejm generalnie nie ma ograniczeń czasowych dla przyjęcia projektów ustaw. Senat ma zaś jedynie 30 dni na to, aby uzgodnić stanowisko w sprawie projektów sejmowych. Jeżeli Senat w ciągu 30 dni nie wyrazi opinii, to ustawa jest automatycznie przyjmowana. Dlatego gdy Sejm zajmuje się konkretnym projektem ustawy, Senatorowie powinni już nad nim pracować, po to żeby móc podczas posiedzenia zgłaszać poprawki. Czasami – jako zaplecze polityczne Rządu - występujemy jako „narzędzie” do wprowadzania poprawek do ustaw, które w niezbyt korzystny dla koalicji sposób wypłynęły z Sejmu…

A czy często dochodziło do takich sytuacji, że rząd coś proponował, potem w Sejmie dany projekt był pozbawiany pewnych elementów, a następnie rękami senatorów powracano do pierwotnej wersji ustawy? Do takiej sytuacji doszłochociażby w przypadku ustawy o szkolnictwem wyższym, a dotyczyło kwestii „docentów”. Wwersji rządowej takie stanowisko pracy w uczelniach zostało zlikwidowane, ale w czasie prac w Sejmie zostało przywrócone. A następnie Senat ponownie je usunął. Warto pamiętać, że w Sejmie i Senacie, choć mamy przedstawicieli tych samych ugrupowań, to są one reprezentowane w zupełnie innych proporcjach. W Senacie bezwzględną większość posiada klub Platformy Obywatelskiej co pozwala na korygowanie usterek w projektach, które przyjął Sejm.

To na sam koniec, wracając do kwestii „poprawki Rockiego” – czy zamierza pan wykorzystać inicjatywę ustawodawczą Senatu w celu ponownego jej wprowadzenia? Na 14 maja zaplanowana jest w tej sprawie debata organizowana przez ministra Michała Boniego. Poprzednim razem było mało czasu na to, aby całą sprawę dogłębnie przestudiować i przedstawić argumenty za wprowadzeniem przepisu pozwalającego na ograniczenie dostępu do informacji publicznej w koniecznych przypadkach. Owszem, było wiadomo, że ta poprawka jest konieczna, ale z drugiej strony można ją przygotować w sposób jeszcze bardziej szczegółowy, albo nawet można poszerzyć jej zakres. Takie sytuacje zdarzają się często, niektórzy mówią nawet, że rok po uchwaleniu ustawy zawsze trzeba zrobić tzw. „ustawę czyszczącą”. Nie ma prawa doskonałego. Najmniej doskonałe jest prawo ruchu drogowego, które nowelizujemy średnio raz na miesiąc [śmiech].

To kiedy czeka nas powrót „lex Rocki”? Myślę, że po wakacjach. Debata u ministra Boniego da pewnie podstawy do projektowania zmian w tym zakresie. Celem zmian na pewno będzie zachowanie tej merytoryki ustawy, z którą mieliśmy do czynienia minionego września. Myślę, że będzie to nowy projekt rządowy, gdyż Senat, jeśli chodzi o własną inicjatywę ustawodawczą, przyjął na siebie obowiązek realizacji wyroków Trybunału Konstytucyjnego. W tym zakresie sławna stała się zaproponowana przez Komisję Ustawodawczą Senatu propozycja zmian w prawie prasowym: odpowiedź czy sprostowanie? Ale w tej sprawie jesteśmy dopiero na początku procesu legislacyjnego. 0

maj - czerwiec 2012


26-27


maj - czerwiec 2012


/ SĹ‚awomir Sierakowski

28 -29


kultura / Jest mało czasu więc ślijmy pliki do drukarni. Spady dołączymy później.

maj - czerwiec 2012


/ recenzje BELONG? That’s a very sexist way to talk about these bitches!

Bułgarskie kino drogi się na jej towarzystwo w trakcie podróży. Dodatkowo denerwuje go fakt, że dla każdego kierowcy gotowego wziąć dwójkę autostopowiczów dziewczyna wymyśla nową historię i zmienia swoją tożsamość, przez co kilkukrotnie oboje wpadają w tarapaty.

xxxxz

Ocena:

Inspiracją dla fabuły f ilmu, czego można było dowiedzieć się na spotkaniu z Bojanovem w czasie 27. Warszawskiego Festiwalu Filmowego, było osobiste doświadczenie z młodości. Pewnej nocy miał on spotkać na progu swojego mieszkania zagubioną i przestraszoną nastolatkę, która zgodziła się wejść do środka dopiero po zapewnieniu, że nie będzie musiała odpowiadać na żadne pytania. Podobnie jest z bohaterami Avé . Prawie wcale ze sobą nie rozmawiają, nie zadają pytań i nie oczekują, że zostaną o coś zapytani. Jeśli któreś z nich w ogóle mówi, to jest to zdecydowanie bardziej energiczna i łatwo popuszczająca wodze fantazji Avé. Kamen to typ milczka, odzywa się rzadko, zwykle złoszcząc się na współtowarzysz-

Avé (Bułgaria 2011)

kę podróży. Jednak głównie wpatrują się w przygnębiający bułgarski krajobraz –

Premiera: 15 czerwca 2012 (Polska) 17 maja 2011 (Świat)

publiczność w ciągłym napięciu. Oboje wydają się być nieco zagubieni, chociaż dosko-

Reż. Konstantin Bojanov

Avé Konstantina Bojanova to typowy f ilm drogi. W swym debiucie fabularnym re-

i choć momentami może to irytować, to w pewien niewytłumaczalny sposób trzyma nale znają dotychczas ukrywane cele swoich podróży. Tymczasem widz, podobnie jak samych bohaterów, poznaje je dopiero po pewnym czasie.

żyser zabiera widza w podróż po Bułgarii, jego towarzyszami czyniąc dwójkę nasto-

Bojanov pokazuje, że młodość – zwykle ukazywana w sposób lekki i sielanko-

latków wyraźnie zagubionych we współczesnym świecie. Kamen wyrusza w drogę po

wy – zwykle jest równie gorzka i samotna co starość, którą reprezentuje rodzina

otrzymaniu nagłej informacji, w jednej chwili rezygnując z zajęć na Akademii Sztuk

przyjaciela Kamena. Choć wspólna droga zbliża bohaterów do siebie, to ostatecznie

Pięknych w Sof ii. Tytułowa Avé twierdzi, że jedzie odwiedzić chorą na raka babcię.

zmuszeni są się rozstać. Realizm i naturalność ich relacji f ilm zawdzięcza doskonałej

Oboje zmierzają w tę samą stronę i przypadkiem spotykają się na poboczu drogi,

obsadzie obu głównych ról. Należy docenić dojrzałą jak na młody wiek grę aktorską

próbując „złapać stopa”. Kamen początkowo niechętnie spogląda na Avé, ale chcąc nie chcąc musi zgodzić

Ovanesa Torosiana, a szczególnie Angeli Nedialkovej, dla której był to debiut filmowy.

PAW E Ł G U S Z K O W S K I

Być najlepszym Łowcy głów osiągnęli zaskakujący sukces w krajach skandynawskich, bijąc już w pierwszych tygodniach Dziewczynę z tatuażem na głowę. Wielu w to nie wierzyło, do czasu pojawia się na całym świecie na ekranach kin Hodejegerne. W krótkim czasie Holzamieszanie? Norweskie kino potrafi opowiedzieć historię człowieka, który traci wszyst-

x x x yz

Ocena:

lywood wykupiło prawa autorskie do amerykańskiego remake’u. O co tak naprawdę całe ko, zaślepiony rządzą i chęcią zysku. Jedyną nadzieją na ratunek staje się katharsis, czyli całkowita przemiana głównego bohatera. Niekorzystne oświadczenie i werdykt oraz żądza wzbogacenia się doprowadza głównego bohatera do wyczerpania. Kierowany żądzą zwycięstwa, próbuje wygrać i nie poddać się. Za swoje postępowanie przyjdzie mu słono zapłacić. Tak oto reżyser Morten Tyldom tworzy dzieło, które na długo zapadnie wam w pamięć. Mieszając konwencję zaczerpniętą od samego Quentina Tarantino tworzą historię ciekawą, ale ironiczną, na której odciśnięte jest piętno codzienności. Słów kilka naznaczo-

Łowcy głów (Niemcy, Norwegia 2011) Reż. Morten Tyldum

Premiera: 25 maja 2012 (Polska) 26 sierpnia 2011 (Świat)

nych naturalizmem czerpie od prawdziwych reżyserskich klasyków, nie wystrzegając się poza tym swojej indywidualności – na każdym kroku buduje postacie, od których trudno się oderwać. Przez to, że popełniają błędy, są bardzo bliskie człowiekowi. Nikt w tej historii nie jest bez wad. A największą umiejętnością jest pogodzenie się z losem, jaki muszą nieść na swoich barkach. Dziś jest, a jutro tego nie ma – cytując słowa klasyków.

Bycie łowcą głów to praca nie dla każdego. Doświadcza tego Roger Brown, który jest

Norweskie kino akcji po raz kolejny zaskakuje widokami i umiejętnym budowaniem

najlepszym norweskim headhunterem. Prowadzi doskonałe życie - ma piękną żonę i do-

intrygi. Tyldum stworzył wyjątkowy obraz, w którym potrafił zbudować klimat nie do

chodowy zawód. Oprócz tego dorabia sobie na boku – kradnie obrazy. Tak oto rozpoczyna

podważenia i gdzie horror miesza się z ironicznym komentarzem. Łowcy głów mimo

się szalony thriller, który w pierwszych minutach zniszczy wasze przekonania o dobrym

swojego prześmiewczego wydźwięku są tryptykiem o tym, że należy podążać za gło-

kinie akcji.

sem serca. Intrygująca fabuła, dobre tempo narracji i doskonałe postacie pierwszopla-

Roger Brown, którego rolę gra obiecujący Aksei Hennie, wpada w kłopoty. Wszystko

nowe pozwolą wam po raz kolejny zadurzyć się w surowych, skandynawskich klima-

komplikuje, gdy poznaje swojego kolejnego klienta Clasa Greve’a (Nikolaj Coster-Waldau),

tach, często mroźnych, ale bardzo bliskich zwykłemu człowiekowi. Ten opis doskonale

byłego wojskowego. Wówczas rozpocznie się pojedynek, o który trudno w wielu hollywo-

oddaje klimat filmu.

odzkich produkcjach.

MACIEJ WITKOWSKI

30-31


recenzje /

Jak spędziłem wakacje ścigającą go za zuchwałą kradzież milionów dolarów, przedostaje się na stronę meksykańską. Lokalni funkcjonariusze, zwabieni chęcią przejęcia skradzionych pieniędzy, nie oddają go swoim zagranicznym sąsiadom i wsadzają do krajowego zakładu karnego. Tu główny bohater, w którego postać wciela się Mel Gibson,

xxxzz

Ocena:

próbuje odnaleźć się w nowej rzeczywistości, w której wygrywa najsilniejszy i najsprytniejszy ze wszystkich. Spore znaczenie w jego więziennym życiu okazuje się mieć przyjaźń się z 10-letnim chłopcem, któremu stara się pomóc w dokonaniu zemsty na głównym zbrodniarzu panującym w tym miejscu. Produkcja ta nie należy z pewnością do najistotniejszych pozycji w f ilmograf ii Mela Gibsona. Warto podkreślić, że w USA nie jest on nawet wyświetlany w kinach, tylko od razu wydawany na płytach DVD. A ktor, który jest także producentem, nie musi się go jednak wstydzić. Dorwać Gringo nie jest szczególnie ambitnym widowiskiem, miejscami wręcz razi przerysowaniem i groteskowością (szczególnie w

Dorwać gringo (USA 2012) Reż. Adrian Grunberg

Premiera: 11 maja 2012 (Polska) 13 kwietnia 2012 (Świat)

przypadku scen walki, strzelanin i wybuchów, które mogą śmieszyć). Niemniej jednak, f ilm ten ma dość ciekawą i wciągającą fabułę, łączącą wątki dramatyczne i komediowe, choć od początku widz doskonale zdaje sobie sprawę, jak się skończy. Film charakteryzuje się wartką akcją, nie ma w niej żadnych momentów

Jak wyobrażasz sobie więzienie? Myślisz, że to budynek z pojedynczymi lub

przestoju, bądź niepotrzebnego odbiegania od głównego wątku f ilmu. Podobać

kilkuosobowymi celami oddzielonymi kratami, wyposażonymi w znikomą liczbę

się też może odwoływanie do miejscowej kultury (meksykańska muzyka oraz,

urządzeń, a cały obiekt jest starannie pilnowany przez strażników? Nie w Mek-

co ważne, sporo języka hiszpańskiego, co nie jest tak oczywiste w produkcjach

syku. Tu miejsce to jest niejako małym „centrum handlowym”, w którym kupić

amerykańskich, gdzie bez względu na narodowość wszyscy bohaterowie prowa-

można wszystko, oprócz wolności. Mieszkają tu nie tylko więźniowie, ale także

dzą zwykle rozmowy w języku angielskim). Film ten polecam niewymagającemu

osoby postronne. Handel kwitnie, a obszarem tym rządzą bogaci i wpływowi prze-

widzowi, który pragnie zrelaksować się lekką i nieambitną komedią sensacyjną

stępcy, kierujący skorumpowaną policją. I właśnie w tamtejszym więzieniu znalazł

tuż przed sesją.

się główny bohater f ilmu Dorwać Gringo . Uciekając przed amerykańską policją,

AG ATA F R Y D R YC H

O dziewicy i rycerzu na białym koniu w życie dorosłe. Tymczasem duński reżyser w swoim pełnometrażowym debiucie prezentuje słodko-gorzką historię dwójki nastolatków. Małe miasteczko gdzieś w Danii. Ciągle pada, jest szaro, buro i nijako. W mieji Gomory, a zainstalowanie pierwszego semafora jest powodem do uroczystego

x x x yz

Ocena:

scu, w którym nie dzieje się nic, lokalny przystanek urasta do rangi istnej Sodomy świętowania, bo to krok milowy w historii miejscowości. Wydaje się, że niemal nieskalana cywilizacją społeczność powinna świetnie funkcjonować, bo nie została zniszczona przez wielkomiejską znieczulicę, spaliny samochodowe czy GMO. Okazuje się jednak, że w tym miejscu nikt nie jest normalny. Ojciec Edith (niewidomej dziewicy) od śmierci jej matki wiecznie się uśmiecha albo przynajmniej próbuje to robić. Uważa, że świetnie pokazuje innym, jak bardzo jest szczęśliwy, ale w rzeczywistości prawda jest zupełnie inna. Już po mniej więcej drugim pojawieniu się

Drapacz chmur (Dania 2011) Reż. Rune Schjøtt

Premiera: 11 maja 2012 (Polska) 4 listopada 2010 (Świat) Musisz mnie rozdziewiczyć. Nikt inny nie chce. (…) Żadnych miłosnych dramatów ani uniesień. (…) To tak, jak pierwszy raz skosztować oliwkę. Lub zanurkować do wody. Tylko tyle. Ten fragment dialogu z f ilmu w zupełności wystarczył, abym wybrała się na seans.

tej postaci na ekranie grymas na jej twarzy, który ma wyrażać ową radość, zaczyna niezwykle irytować. Rodzinie Jona (oswobodziciela Edith) również daleko do wesołej i kochającej się familii. Ojciec całą swoją życiową gorycz wylewa w eter miejscowego radia, wiecznie paradując w szlafroku i domagając się, by Jon drapał go po plecach. Matka jest zupełnie niekompetentnym weterynarzem, a swoje problemy topi w kolejnych kieliszkach alkoholu. I jak w takim środowisku normalnie funkcjonować? Historia nastolatków wcale nie należy do zabawnych. W pewnym momencie okazuje się, że to istny horror, chociaż niektórzy uważają to za elementy czarnego

Ona od dziecka jest niewidoma, pomaga ojcu w miejscowym sklepie, a jej życie

humoru. Rosnąca paranoja, która towarzyszy kolejnym wydarzeniom na drodze do

wydaje się być pozbawione jakiegokolwiek polotu czy ekscytacji. On – wyjątkowo

utraty cnoty, powoduje, że szczerze współczujemy młodym kochankom. A jednak

nieśmiały, ciamajdowaty, wiecznie śmierdzący łajnem od pomagania w gospodar-

mimo to Drapacz chmur nie traci swojego powabu i okazuje się doskonałą symbiozą

stwie. Zapowiadało się na przyjemną opowiastkę o kanciastych wyznaniach, nie-

humoru, horroru i poetyckości.

poradności w uczuciach i jakże ważnym dla głównej bohaterki „wtajemniczeniu”

KAROLINA PIERZCHAŁA

maj – czerwiec 2012


/ Sacha Baron Cohen

Jak być idiotą? Sacha Baron Cohen - urodzony 13 października 1971 roku, angielski komik (stand-up), pisarz, aktor. Absolwent Cambridge University, szerszej publiczności znany dzięki trzem fikcyjnym postaciom, które stworzył: Ali G, Borat i Brüno. Ludzie, którzy występują w jego projektach, są z reguły nieświadomi tego, iż są ich częścią. Wszystko to w prześmiewczym klimacie, by ukazać absurdy naszej codzienności. Bullshit! – czas na prawdziwy komentarz do jego twórczości. T E K S T:

M AC I E J W I T KOW S K I mu nawet antysemityzm, ale czy nie ma lepszego komentarza do tego, co dzieje się wśród żydowskiej społeczności, niż opinia człowieka o żydowskich korzeniach? Bruno był uderzeniem znacznie mocniejszym. Homoseksualny dziennikarz zawsze będzie spotykać się z dezaprobatą ludzi. Gej to człowiek zły! Nie wspominając już wyjątkowo wiarygodnych scen seksu oralnego. Olaboga, wszyscy pójdziecie do piekła! Należy bez wątpienia nienawidzić go i na każdym kroku gnębić, tak jak Żydów

acha Baron Cohen dla wielu jest dworskim głupcem, który wkomponował się w światowy trend poszukiwania coraz to nowych atrakcji w celu rozbawienia tłumu. Borat, dziennikarz z zamiłowania, Kazach, który w Ameryce porywa Pamelę Anderson, Bruno – austriacki dziennikarz, kochający seks bez zobowiązań i Ali G, gwiazdor telewizji HBO. To właśnie jego szokujące kreacje sprawiają, że na każdym kroku jest o nim głośno. Jest niczym kameleon, a swoją ostatnią rolą w Hugo i jego wynalazek znów dowiódł swojego talentu. Tym razem nie tylko komika, ale także aktora, zdolnego zagrać coś więcej niż kolejną wymyśloną przez siebie postać klauna.

S

High five!

Borata można kochać albo nienawidzić. Ale na pewno nie sposób przejść obok niego obojętnie. Do dziś doskonale pamiętam, jak przyglądałem się scenie defekacji podczas wielkiego wiecu w filmie Ali G. Zdziwiony i przerażony zapytałem moich rodziców – Kim jest ten człowiek? Odpowiedź dostałem natychmiastową. Nie należy się nim przejmować synu, jest kretynem pozbawionym ambicji. Teraz mógłbym spytać rodziców, czy aby na pewno. Sacha wielokrotnie już uwodnił, że nie ma dla niego rzeczy niemożliwych. Gala rozdania Oscarów upłynęła pod znakiem Dyktatora – nowej produkcji jego autorstwa. Niosąc prochy wielkiego mistrza i króla Dżima, a następnie rozsypując je na oczach zgromadzonych, pokazał że nie obawia się słów krytyki. Czy jest to jedynie medialna wydmuszka skazana na sukces, czy może przemawia przez niego coś znacznie większego? Dla mnie, młodego widza, jest po prostu człowiekiem, który bez ogródek komentuje otaczającą go rzeczywistość. Potrafi doskonale rozłożyć USA na czynniki pierwsze, umiejętnie wytykając na każdym kroku problemy współczesnych Amerykanów. Historia Borata, kazachskiego dziennikarza, w 2006 roku elektryzowała także Polskę. Jak się masz? Maj nejm is Borat. Aj lajk ju! Aj lajk seks. Łamał i nadal łamie stereotypy. Wielu zarzucało

32-33

fot.: materiały prasowe

Hate it or love it

Siłą Sachy Barona Cohena jest bez wątpienia umiejętność zwrócenia na siebie uwagi i poruszenia publiczności, nikt nie pozostaje obojętny na jego zabiegi artystyczne. A odbiór bywa różny. Prawdą jest jednak, że potrafi całkowicie oddać się temu, co robi i poświęcić się swojej roli. Dyktator to jego najnowszy film, w którym Cohen zagrał sławnego generała Aladeena. Scenariusz został zainspirowany bestsellerem Zabibah and The King autorstwa Saddama Husseina. Jak mówi Cohen, jest to niezwykła historia dyktatora, który heroicznie ryzykował własne życie po to, by demokracja nigdy nie zawitała do kraju, który z taką miłością terroryzował. Trudno wyobrazić sobie bardziej bezpośredni i ironiczny komentarz. Co z tego wyniknie? Możecie przekonać się w kinie. Sacha Baron Cohen po raz kolejny łamie schematy i wzbudza odrazę, a wszystko po to by zmusić do przemyśleń. Nie jest tanim idiotą, za jakiego wiele osób go uważa. To człowiek, który doskonale wie, co robi i chce być na językach wszystkich. Odbiorcy albo doszukują się u niego farsowych gagów, albo krytykują za przewidywalność i niskie poczucie humoru. A może on po prostu próbuje zainteresować i rzucić światła na otaczające nas realia? Czy przez pryzmat jego twórczości nie przemawia człowiek próbujący powiedzieć coś bardzo ważnego? Wielu go krytykuje, a znaczna część postępuje i myśli podobnie. A że mówią? Bardzo dobrze, w końcu gorzej byłoby, gdyby nie mówili niczego. W dobie Internetu i nowych mediów Sacha Baron Cohen po prostu skazany jest na sukces. 0


crowd-funding /

Crowd-funding - być jak producent Najczęstszym problemem, z jakim się borykamy, jest brak funduszy. Szczególnie irytuje to wówczas, kiedy realizacja zamierzonego planu hamowana jest przez pustki w skarbcu. Filmowcy, ludzie sztuki, wolą zajmować się tworzeniem, a nie gromadzeniem kapitału. Ale nawet oni, korzystając z Internetu, mogą stosunkowo łatwo ów kapitał zdobyć. Słowo zatem o crowd-fundingu – z czym to się je i dlaczego czasem może nie smakować. T E K S T:

E M I L M A R I N KOW

dea jest prosta, zaczerpnięta bezpośrednio od naszych zielonych, ekologicznych przyjaciół z Greenpeace’u i WWF -u. Tylko zamiast zbierania pieniędzy na ocalenie ostrouchej, jednonogiej żaby z Zanzibaru czy ratowanie ostatniego Mohikanina, film crowd-funding zajmuje się pomaganiem kreatywnym reżyserom. Młodym, niezależnym twórcom, którzy zmuszeni są do artystycznego rdzewienia tylko i wyłącznie dlatego, że nie mają pieniędzy. Nikt nie powiedział, że życie początkującego reżysera usłane jest różami. Bo nie jest i być nie powinno. Doświadczenia hartują i kształtują osobowość, ale również prowadzą do refleksji – jak chociażby nieopierzonego jeszcze nowojorskiego twórcę Jima McMahona, który stwierdził: Sercem jestem filmowcem, ale czasami chciałbym urodzić się z pasją do pisania. Potrzebowałbym tylko laptopa i stolika w Starbucksie. Wypisz, wymaluj polski hipster. Rzecz jednak w tym, że dobre, niezależnie i ambitne kino po prostu trudno się sprzedaje. Mało który producent powierzy swoje z trudem zarobione pieniądze osobie o nieustalonej reputacji, która, co gorsza, chce zrobić „film aspirujący”. W zzieleniałych od dolarów oczach inwestora równa się to klapie finansowej. McMahon na ten problem zwraca uwagę bardziej otwarcie: Gdybym chciał nakręcić coś o napalonych, nastoletnich wampirach, pewnie miałbym więcej szczęścia ze zdobyciem środków. Święte słowa. Na szczęście z odsieczą przychodzi crowd-funding, jako forma publicznej zbiórki i inwestycji, która ma potencjał w naszych elektronicznych i zdecentralizowanych czasach. Jim McMahon skorzystał z dobroduszności innych i sfinansował dzięki temu kilka swoich małych produkcji. Czy można na tym zarobić? I tak, i nie.

I

Dla wytrwałych Crowd-funding, jak każda inna „zabawa” z pieniędzmi, skończyć się może bolesnym upadkiem projektu filmowego, kiedy ustalonej z góry kwo-

ty nie uda się zebrać w określonym czasie. Wtedy twórca traci wszystkie pieniądze, nawet jeśli brakowało mu do szczęścia 100 dolarów. Trzeba się zatem liczyć z tym, że społeczne zbieranie funduszy smagane będzie raz ciepłym, przyjemnym wiatrem, a innym razem urywającym głowę huraganem. Niemniej jednak wszyscy reżyserzy, którzy korzystali z tego systemu, twierdzą, iż mimo ry-

zyka zawsze zbierali więcej, niż byliby w stanie zebrać bez systemu. Są też inne pozytywy, które łatwiej będzie zrozumieć na trochę bardziej skomercjalizowanej wersji crowd-fundingu.

Ekologia się sprzedaje Wiek głupoty z 2009 roku to film dokumentalny, z którego przekazem nie wszyscy się zgodzą. Opowiada o tym, jak ważne jest chronienie naszej, zniszczonej przez ludzki idiotyzm, planety. Wielu mówi, że Ziemii de facto nie dzieje się szkoda i będzie istniała długo i szczęśliwie, po tym jak się pozabijamy. Produkcja ta została zrealizowana z wykorzystaniem crowd-fundingu. Twórcy ustanowili dwie kategorie dotowania: darczyńców (do 5000 funtów) i inwestorów (powyżej 5000 funtów). Pierwsza grupa dostała za swoje dary bliżej nieokreślone ciepłe uczucie, uznanie na stronie internetowej i płycie DVD, a także możliwość zagrania w filmie (od 500 funtów). Inwestorzy z kolei otrzymywali wyżej wymienione podzięko-

wania (oprócz możliwości pojawienia się na ekranie) plus odsetki od dochodów netto zarobionych na produkcji: 0,05 proc., 0,1 proc., 0,5 proc. i 1 proc., w zależności od wkładu. Brzmi zachęcająco, na dodatek filmowcy zapewniali o kolejnych pozytywnych aspektach takiego inwestowania. Żeby daleko nie szukać, ich zdaniem praca bez producenta wykonawczego i szeroko pojętego „człowieka od pieniędzy” powoduje brak niepotrzebnego pośpiechu i trzymania się deadline’ów. Ustrzega ich także przed zabiciem projektu przez reklamodawców i pozwala zatrzymać pełnię praw autorskich. Dystrybucja będzie możliwa „jak daleko i szeroko sięga wyobraźnia”. Na pytanie o najgorszy możliwy scenariusz autorzy odpowiedzieli z rozbrajającą szczerością: Niekontrolowana zmiana klimatu. Wszystko umrze. Jeśli chodzi o wasze pieniądze, najgorszy efekt będzie taki, że film będzie do dupy, nie dostaniecie z powrotem ani pensa, my zmarnujemy lata wysiłku, nikt tego nie obejrzy i nie będzie miało to żadnego wpływu na zmniejszenie emisji dwutlenku węgla. Amen.

To działa, ale… Jak na dłoni widać, iż nawet taka forma zdobywania funduszy na film nie pozwala na spokojny sen młodego twórcy. W tym środowisku trzeba być wytrwałym w swoich dążeniach, bo nie nagradza się za dobre chęci i potencjał, tylko za pracę, spryt i umiejętność przebicia się. Crowd-funding może być niezwykle interesującym i pouczającym początkiem, pierwszym krokiem na drodze do sławy i pieniędzy. Pięknym, ale tylko początkiem. Dlatego potencjalnego sukcesu idei crowd-fundingu warto doszukiwać się u korzeni kina alternatywnego. Bo w Internecie, naturalnym habitacie specjalistów od crowd-fundingu, istnieje miejsce dla szaleńców, nieokrzesanych ideowców i zapaleńców. I to właśnie tam sfinansuję mój pierwszy film. Nazwę go Hipsterzy. XXI-wieczni bohaterzy. Obym tylko nie popadł w mainstream. 0

maj – czerwiec 2012




t

3

7 5

2

4 6

1


1

3

Open’er Festival

4

Ultra Music Festival

5

Jarocin Festival

6

Impact Fest

7

Audioriver Festival

4-7 lipca

13-14 lipca

20-22 lipca

2

27 lipca

13-14 lipca


8

9

Coke Festival

10

Tauron Nowa Muzyka

11

Sacrum - Profanum

11-12 sierpnia

23-26 sierpnia

23-26 sierpnia


8 10

9 11


/ recenzje / repertuar czerwiec

40-41





/ teatr na wakacjach

Teatr na wakacjach Semestr dobiega końca, sesja tuż-tuż, trwają ostatnie przygotowania na Euro 2012, a my mimowolnie zaczynamy snuć plany wakacyjne… Czy w tym szalonym letnim ferworze widz, nieustannie łaknący teatralnych wrażeń, będzie mógł je zaspokoić? T E K S T:

ANNA GROCHALA

teatrach publicznych przychodzi taki moment, że sezon dobiega końca. Zwykle od czerwca do sierpnia teatr zostaje zamknięty, by dopiero we wrześniu ruszyć pełną parą. Cóż dzieje się wówczas za zamkniętymi drzwiami? Zwykle trwają wszelkie niezbędne prace konserwatorskie. Zdarzają się również nieliczne próby spektakli. Jednak przede wszystkim rozpoczyna się sezon urlopowy, a aktorzy zaczynają aktywniej grać w filmach. Teatry prywatne najczęściej nie przerywają pracy w wakacje, ponieważ ze względu na brak dofinansowania z budżetu państwa nie mogą sobie na to pozwolić. Funkcjonują zatem tak, jak przez resztę sezonu, niekiedy poszerzając wręcz swój repertuar. Analizując działania teatrów w najbliższym czasie warto pamiętać o Euro 2012, którego wpływ na życie stolicy w czerwcu wydaje się być nieunikniony.

W

usprawnić funkcjonowanie teatru, otwarte zostanie wejście od strony ul. Emilii Plater. Ciekawą propozycję na lipiec przygotował Teatr na Woli, w którym odbędzie się V Letni Przegląd Laboratorium Dramatu, w ramach którego będziemy mieli okazję zobaczyć premierę Madame. Ciekawostką będą także dwa spektakle z angielskimi napisami – Amazonia oraz Nasza klasa (więcej szczegółów: www.labodram.pl). W Teatrze Żydowskim jeszcze 9 i 10 czerwca będzie można zobaczyć premierowy spektakl Ach! Odessa – Mama…, zaś Teatr Studio gra jedynie do 6 czerwca, gdyż, podobnie jak Ateneum, znajduje się w „strefie kibica”.

wiaków na godzinę „W”. Warto też wspomnieć o trwającym właśnie projekcie Kwadrans po nieparzystej, w którym artyści-amatorzy prezentują swój talent przed publicznością (laureat zostanie wyłoniony w grudniu tego roku). Z kolei Teatr IMKA przygotował na 6 czerwca premierę pt. Kopenhaga, z udziałem m.in. Jana Frycza, którą będzie można zobaczyć przez cały miesiąc.

A może... festiwal?

Spośród teatrów miejskich, które zostają definitywne zamknięte na okres wakacyjny, należy wymienić m.in. Teatr Narodowy, który gra jedynie do końca czerwca. Uwieńczeniem obecnego sezonu będzie premiera W mrocznym mrocznym domu (2 czerwca). Następny sezon zaś rozpocznie premiera Pożegnania (8 września). Teatr Dramatyczny kończy sezon 5 czerwca ze względu na wydarzenia sportowe. Warto jednak skorzystać z zaproszenia na warsztaty dramaturgiczno-aktorskie do spektaklu Kto zabił Alonę Iwanowną?, które odbędą się w dniach 1-4 czerwca. Ponadto Teatr Dramatyczny we współpracy z Muzeum Powstania Warszawskiego przygotowuje spektakl o powstańczych walkach w reżyserii Radosława Rychcika. Premiera w Muzeum zaplanowana jest na 1 sierpnia (rocznica wybuchu powstania). Teatr Ateneum kończy sezon już 3 czerwca, ze względu na fakt położenia teatru w tzw. „strefie kibica”, jednak planuje w zamian wystawienie kilku spektakli w lipcu. Będzie to Kolacja dla głupca (3-5 i 10-12 lipca), która niezmiennie cieszy się dużym zainteresowaniem widzów. Teatr 6. Piętro, mimo położenia w „strefie kibica”, zdecydował się grać przez cały czerwiec. By

44-45

fot.: Verity Borthwick, CC BY-NC-SA 2.0

Gdzie otwarte, gdzie zamknięte

Jeżeli chodzi o teatry prywatne – grają bez zmian. Na szczególną uwagę zasługuje tu inicjatywa Teatru Polonia oraz Och-teatru, które już od kilku lat w okresie wakacyjnym wystawiają spektakle przyciągające tłumy Warszawiaków. W tym roku pierwszy spektakl już 30 czerwca – to propozycja dla dzieci pt. Kopciuszek. Przedstawienia grane będą na Placu Konstytucji oraz na ul. Grójeckiej 65, przed Och-Teatrem. Na wszystkie spektakle na świeżym powietrzu – wstęp wolny. Teatr Kamienica, grający przez całe wakacje na trzech scenach, również wykaże się interesującą inicjatywą – ponownie zaprezentuje spektakl Pamiętnik z Powstania Warszawskiego i podobnie jak w ubiegłym roku zaprosi Warsza-

Lato obfituje również we wszelkiego typu festiwale. W pierwszej kolejności należy wymienić oczywiście Malta Festival, który odbędzie się w dniach 3-7 lipca w Poznaniu. Będziemy mieć wówczas okazję obejrzeć szereg występów oraz spektakli artystów polskich i zagranicznych. Nie zabraknie również polskiej klasyki: Dziadów (legnickiego Teatru im. H. Modrzejewskiej), Nieboskiej komedii (gnieźnieńskiego Teatru im. Fredry), Hamleta (Teatru Polskiego w Poznaniu). Wyraźnie przewodzi również tematyka chińska w projektach: Anta Hamptona Elsewhere, Offshore. Part 1: Cue China oraz Driesa Verhoevena The Big Movement. Zobaczymy też spektakl The Slow man Mai Kleczewskiej, jednej z najgłośniejszych polskich reżyserek. Tegoroczną perełką może się również okazać pomysł zaproszenia Warlikowskiego, współcześnie najbardziej pożądanego polskiego reżysera, do współpracy przy Open’er Festival w Gdyni. Publiczność będzie miała okazję obejrzeć Anioły w Ameryce (spektakl z 2007 r. wystawiony jak dotąd niespełna 50 razy!). Open’er Festival zaproponuje nam również spektakl Before your very eyes międzynarodowego kolektywu teatralnego Gob Squad. Poza tym pozostają jeszcze liczne festiwale teatrów ulicznych (np. w Jeleniej Górze) – są to ciekawe widowiska z udziałem międzynarodowych grup teatralnych. Zaś dla bardziej ambitnych warto zaproponować najsłynniejsze i najważniejsze festiwale teatralne świata – w Edynburgu (9 sierpnia - 2 września) oraz w Awinionie (7-28 lipca). To nie lada gratka, aby spotkać światowej sławy nazwiska. Życzymy mocnych teatralnych (i nie tylko) wrażeń! 0


poradnik wakacyjny / Nie można niczego powiedzieć o niczym - Emil Cioran.

Książka pod pachę

Wakacje to czas na nadrobienie literackich zaległości. Jednak nie każdy po ciężkim roku chciałby zapełniać książkowe luki filozoficznymi traktatami. Choć umysł żąda wytchnienia, nie musimy sięgać po płytkie czytadła. Prezentujemy przewodnik po lekturach przyjemnych, ale i wartościowych. T E K S T:

A N I TA G A D O M S K A

ILUSTRACJA:

PAU L I N A Ż E L A ZOW S K A

eśli wakacje, to i podróże. Z książką możemy odwiedzić nawet najdalsze zakątki świata, nie wychodząc z domu. Sentymentalnym miłośnikom motoryzacji polecamy niecodzienną relację z podróży Ryszarda Sługockiego – Od Wisły do Rzeki Perłowej. Jest to wydanie z serii „Podróże retro”. Niesamowita opowieść o wyprawie w czasach wczesnego PRL -u. Dwaj nieustraszeni dziennikarze (Ryszard Sługocki i Zygmunt Rzeżuchowski) wyruszają ze stolicy wyprodukowaną w FSO „Warszawą” w szaloną podróż. Przejeżdżają przez Bałkany, docierając aż do Chin. Pojazd musiał pokonać nie tylko górskie drogi i pustynie, ale również rzeki. Wszelkie meldunki z podróży były na bieżąco publikowane w „Expressie Wieczornym”. Stały się też przewodnikiem i oknem na świat dla niejednego czytelnika żyjącego w szarym komunizmie. Fascynujące relacje z wyprawy są wzbogacone o liczne zdjęcia, zapiski, dialogi. To połączenie reportażu i prawdziwej książki przygodowej, idealne dla ciekawych świata.

J

Andrzeja Stasiuka. To niewielka, liryczna książeczka, której tematyka obraca się wokół warszawskiego Grochowa. Jest to miejsce młodzieńczych wspomnień i pierwszego zderzenia ze śmiercią. W czterech opowiadaniach Stasiuk rozdrabnia na kawałki cały świat w obliczu straty. Kiedy pojawia się śmierć? – zastanawia się autor. Co robić w obliczu umierania bliskiego zwierzęcia? Stasiuk opisuje śmierć w opuszczeniu, w zakładzie, usuniętą sprzed oczu innych ludzi. Jednocześnie, w r a z z narratorem, odczuwamy intensywność

Palcem po mapie – czyli literatura podróżnicza Druga propozycja to Podróże małe i duże, czyli jak zostaliśmy światowcami, Wojciecha Manna i Krzysztofa Materny. Jeśli myślimy o dobrej zabawie i mrożących krew w żyłach opowieściach, to tylko z tym niezapomnianym duetem. Twórcy M kwadrat jednym tchem opowiadają o dziwacznych, szalonych i komicznych przygodach ze swoich podróży. Opisy są krótkie, zdania zwięzłe – całość czyta się niezwykle szybko. Niewiarygodne historie brzmią jak wymyślone przez satyryka. Rejs po Morzu Śródziemnym, pobyt w Szwajcarii czy przemierzanie Stanów Zjednoczonych to tylko niektóre z opisywanych przygód. Rozbawiającego do łez obrazu dopełniają zdjęcia z młodości autorów. A któż z nas nie chciałby zobaczyć szczupłego Wojciecha Manna w dżinsowym komplecie?

Dla ambitnych – lektury z morałem Tym, którzy oczekują od lektur ukrytych przesłań, powinien przypaść do gustu Grochów

się nieść życiu bezwolnie, jest pasażerem pociągu. Kto ma rację?

Kto jest kim? – biografie Urlop to dobry moment na przypomnienie sobie kilku sylwetek. Podglądanie zawsze jest fascynujące. A jeśli podglądany sam podaje nam na tacy ciekawostki ze swojego życia – nie pozostaje nic innego jak brać i czytać. W tym miejscu proponujemy obszerny wywiad z Marią Czubaszek – Każdy szczyt ma swój Czubaszek. Rozmawia Artur Andrus. Do tej pory pani Maria o tym, co prywatne, mówiła niewiele. Ta rozmowa to świetna okazja do wnikliwej analizy życia i twórczości wybitnej osobowości polskiego kabaretu. Sama artystka mówi, że nie cierpi swojej twórczości ani zwierzania się. Nie prowadzi żadnego archiwum, nie przetrzymuje swoich tekstów. Dlatego warto sięgnąć po wartką biografię. Wywiad przypomina szybkie odbijanie piłki – krótkie pytanie, krótka odpowiedź. Czyta się szybko, płynnie i z uśmiechem na twarzy. Kompozycja nie nudzi – co kilka stron natrafiamy na czarno-białe zdjęcia, satyryczne rysunki i fragmenty twórczości samej Marii.

Z dreszczem emocji - przeciw nudzie młodości, zapach kurzu i tytoniu – zapach wolności. Odpowiedzi na pytania o trud życia możemy szukać również w utworze Ofiara, króla amerykańskiej powieści – Saula Bellowa. To opowieść o granicach odpowiedzialności i poczuciu winy, przywołująca na myśl utwory Kafki i Dostojewskiego. Żydowski redaktor Leventhal spotyka swojego dawnego przyjaciela. Ten obwinia go o wszystkie życiowe niepowodzenia. Główny bohater wdaje się w dziwaczną relację ofiary i oprawcy. Pętla winy okazuje się jednak złudzeniem, którego trzeba się pozbyć, by dalej żyć. Bellow pyta nas właśnie o stosunek do życia. Leventhal reprezentuje kogoś, kto na wszystko zapracował sam, a jego sobowtór daje

Czym najlepiej przerwać letnią monotonię? Dobrym kryminałem. Drwal to powieść kryminalna Michała Witkowskiego. Rozgrywa się w opuszczonych po sezonie Międzyzdrojach, odartych z ostatnich letnich iluzji i marzeń o Las Vegas. W środku rozgrywa się zawiła, ale dobrze poprowadzona intryga. Bohaterem jest sam Witkowski – jak sam o sobie mówi: pisarz, pedzio, celebryta. Z uwagą obserwuje otoczenie i wącha... Przekazuje nam całe tony zapachów – od woni portfela z pieniędzmi, po zapach wody niezdatnej do picia. Pisarz-bohater szuka natchnienia do napisania kryminału. Ale temat pojawia się sam, bo wszyscy obserwowani ludzie okazują się podejrzani, każdy ma coś do ukrycia. 0

maj - czerwiec 2012


/ młodzi piszą

Dostojewski by tego nie zrobił Czy Dorota Masłowska była ostatnią Polką, która chciała przelać swoje myśli na papier? Nie, ludzie wciąż marzą o tym, aby wejść do księgarni i wziąć do ręki egzemplarz swojej własnej książki. Dlaczego więc na okładkach nie pojawiają się ich nazwiska? T E K S T:

K ATA R Z Y N A M AT U S

a stronach wydawnictw w zakładkach „zapowiedzi” ciągle znajduję te same nazwiska polskich autorów. Jeśli pojawia się młody, „nieznany” pisarz, z pewnością nie jest Polakiem, który właśnie napisał swoją pierwszą powieść i za sprawą talentu trafił do grona szczęśliwców, których wydawnictwa doceniają organizując niebywałą kampanię reklamową. Polacy nie debiutują, debiutują tylko ludzie za granicą. Szwedzi, Norwegowie, Duńczycy – wystarczy, że „naskrobią” jeden kryminał i już dołączają do kanonu skandynawskiej powieści kryminalnej oraz zostają uhonorowani tytułami króla/królowej gatunku, detronizując poprzedników. Kiedyś zastanawiało mnie – dlaczego tak się dzieje? Wpadła mi nawet do głowy niemądra myśl, że młodzi ludzie w mojej ojczyźnie po prostu nie piszą. To nieprawda, ponieważ biurka wydawców uginają się od przesyłanych maszynopisów. W takim razie może nie piszą dobrze? Też nie wydaje mi się to możliwe. Sama znam przynajmniej kilka osób, które napisały już książki, i to stylem tak bajecznym i wyszukanym, że ich twórczość mogłaby być balsamem dla wymagającej czytelniczej duszy. W takim razie może problem leży gdzie indziej?

Narbutowicza taka sytuacja jest uzasadniona, bo to właśnie wydawnictwo ponosi największe ryzyko „wypuszczenia powieści na rynek”. O tym, że tak jest, przekonał się nawet mój dawny znajomy Adrian Zwoliński – autor powieści Nieświat, wydanej przez My Book.

Literacka ekonomia

Menedżer z poetycką duszą

Ktoś mógłby rzec, że to nieprawda, iż droga dla młodych twórców jest zamknięta, powołując się choćby na przykłady Katarzyny Grocholi czy Doroty Masłowskiej. Przemysław Narbutowicz – prezes wydawnictwa Narbook i autor bloga – twierdzi, że panie po prostu miały szczęście (jedna z nich ma w rodzinie Jerzego Urbana, który mógł tu i ówdzie „szepnąć o niej dobre słowo”, a wydawca drugiej zna ponoć całą redakcję tygodnika „Polityka”). Jakkolwiek nie oceniać ich twórczości, to w rozwoju kariery najbardziej pomogły im znajomości. U większości początkujących pisarzy starania o wydrukowanie i sprzedaż powieści kończą się gorzej. Zazwyczaj trafiają oni do małych wydawnictw, które są bardziej chętne do publikacji ich dzieł. Ale pod pewnymi warunkami – np. podziału kosztów „pół na pół”. Z kolei duże wydawnictwa są sceptyczne w stosunku do debiutantów, a jeśli już zdecydują się zaryzykować, autor często dostaje najniższe wynagrodzenie (bo tylko 10 proc. ceny detalicznej). Według

Monika Regulska (agentka m.in. Doroty Masłowskiej) uważa, że deficyt nowych autorów na rynku wydawniczym – jak również niskie zarobki pisarzy – jest winą braku agentów literackich. W krajach takich jak Stany Zjednoczone czy Wielka Brytania, zawód ten cieszy się wielką popularnością. Osoby, które go wykonują są nie tylko znakomitymi handlowcami, negocjatorami, a nawet prawnikami, ale mają w sobie również wielką wrażliwość pozwalającą odróżnić dobrą książkę od złej. Często to oni są pierwszymi recenzentami i krytykami powieści. Pomagają wychwycić błędy i „udoskonalić” dany utwór tak, aby do wydawcy trafił już projekt dopracowany do perfekcji. Taki „produkt” o wiele łatwiej jest sprzedać. Często podkreśla się również, że pisarze to ludzie, którzy lubią zamykać się we własnym świecie, tworzyć postacie i fabuły, a jedyne na czym chcą się skupiać to tworzenie powieści. Tak artystycznym duszom trudno jest się odnaleźć w świecie bezlitosnego biznesu.

46-47

fot.: Jakub Mućk

N

Szczęścia zawsze można próbować Narbutowicz na swoim blogu zamieścił kilka przydatnych wskazówek dla początkujących. Radzi im na przykład, aby zawsze sprawdzali oczekiwania i ofertę wydawnictwa, unikając takich błędów jak próba „sprzedania” tomiku poezji oficynie, która zajmuje się wyłącznie prozą, przesyłanie całego tekstu a nie jedynie fragmentu z obawy, że pazerny wydawca bez zgody i woli autora wykorzysta jego utwór nie dzieląc się nawet zyskiem. Co więcej, może być to smutne dla debiutantów, którzy w swoją twórczość wkładają całą duszę i uważają, że w ukończonym dziele każdy szczegół jest przemyślany i potrzebny, niczym część misternej układanki. Wydawcy niestety najbardziej lubią tych, którzy w mailu lub liście, zaraz po krótkim streszczeniu utworu dodają, że w razie potrzeby mogą przeredagować tekst lub dokonać w nim zmian (nawet istotnych). Przykrym faktem jest to, że komercja rządzi również światem literackim, a wydawcy bardziej wolą wydać „produkt”, który dobrze się sprzeda, niż mądrą, niszową i trudną powieść. Może jednak nie do końca jest to prawda? Skoro dawniej nie wszyscy bali się ryzykować, dzięki czemu dzisiaj możemy czytać Balzaka i Dostojewskiego, to może i w naszych znajdą się tacy, którzy czekają na „autorów z marzeniami”? Narbutowicz sam przyznaje, że jest jednym z nich. 0


debiuty /

Pudełko To wyjątkowa strona, ponieważ przedstawia wyłącznie twórczość studentów. Debiuty są całe dla Was! W tym numerze prezentujemy fragment powieści autorstwa Samo P. To opowieść idealna na posesyjne odprężenie. Zagubina kobieta szuka właściwej drogi w swoim życiu. Czy ją odnajdzie? T E K S T:

S A M O P.

Cudowna odwrotność głosu, której nie można niczym objąć. Cisza. Czasami tak bardzo jej chcemy, tak bardzo jej pragniemy, że gdy nadchodzi, wydaje się być błogosławieństwem. Wówczas celebrujemy ją jak dzielenie się opłatkiem w wigilijną noc w najbardziej katolickim domu. Czasami przychodzi inna. Niezręczna, niespodziewana. Wtedy nie wiemy, co zrobić i jak sobie z nią poradzić. Próbujemy za wszelką cenę ją przerwać. Ten rodzaj ciszy między Olgą a Gabrysią był jeszcze inny. Obie były zbyt daleko od siebie, żeby móc się zrozumieć. – Odezwij się. – Wiem, zakończyłaś długoletni związek z Piotrem, jesteś zmęczona, przybita. Szukasz jakiejś ucieczki od tego wszystkiego. Adrianem się tylko zasłaniasz. Zatykasz. To nie jest miłość. Nie możesz go kochać. To nierealne, zresztą ja… – Tak wiem, ty mi na to nie pozwolisz. – Olka, bądź dorosłą kobietą. Masz dobrą pracę, swoje mieszkanie, przyjaciół, zdrowa jesteś, a tak nie można. Na siłę wyszukujesz sobie problemy! Masz głupie myśli. – Myśli nie mogą być głupie! – Wiesz, o czym mówię. Na Boga! Ja nie jestem twoim wrogiem. – On też nie był. – Kto znowu, Adrian? – Nie, Piotrek. – Piotrek? Olga, wolniej. O co ci chodzi? – Piotrek też nie był moim wrogiem. Lubił to powtarzać i widzisz, co z tego wyszło? – Posłuchaj, szukasz wrogów dookoła, obwiniasz innych, a sama siebie krzywdzisz najbardziej. Świat nie jest taki, jakim go widzisz. Dla ciebie wszystko jest trudne. A ludzie jakoś żyją. Muszą sobie radzić, a mają poważne problemy – na przykład choroby. – Przepraszam, że jestem zdrowa. – Nie zaczynaj! Rozstałaś się z narzeczonym – ok. Wiem, nie, nie wiem, próbuję sobie wyobrazić, jak ci jest teraz ciężko. Masz prawo! Masz cholerne prawo być nieszczęśliwa, ale to minie. Jesteś młoda, piękna! Ułożysz sobie życie, wiec nie zapychaj się na siłę jakimś tam Adrianem! – On nie jest jakiś! – Nie, nie jest jakiś. Masz rację, nie jest jakiś. Jest bardzo nie dla ciebie. Jest bez szkoły, bez stałej pracy, bez ambicji, za to często, zbyt często, pijany.

Czasy bohemy dawno minęły, a historia nie pokazuje ani jednego przypadku kobiety, której na zdrowie wyszedł związek z artystą. A co dopiero z pseudoartystą? Zacznij patrzeć w lustro na siebie tak jak on na ciebie i od razu ci przejdzie. Nie wierzysz w siebie i sama się w sobie nie kochasz, to jak masz być szczęśliwa? – Myślałam, że jesteś adwokatem… – Ola… – Jak możesz nas oceniać, jak możesz mnie oskarżać? – Ja nikogo nie oskarżam. – Ale oceniasz. – Bo ty tego nie umiesz! Nie umiesz spojrzeć na sprawę trzeźwo. Wmawiasz coś sobie. Budujesz świat na fikcji. Na marzeniach. Na wyobrażeniach. Ja wiem, że ty jesteś pisarką. Ale życie to nie twoje felietony, ani żadna z przeczytanych przez ciebie książek. Nie umiesz wyjść z pudełka z marzeniami. Ola, możesz w nim posiedzieć wieczorem, przed snem… Zjeść kilka ciastek i popić kawą, ale nie możesz w nim zamieszkać! Jakbyś się czuła jedząc tylko czekoladę? Prędzej czy później rozbolałby cię brzuch! *** A przecież to nie tak wygląda życie. Przynajmniej normalni ludzie tak nie funkcjonują. Patrzyła w siebie i nie umiała podjąć decyzji. Jeżeli to zrobi – zadzwoni i zdecyduje się z nim być, już nie będzie odwrotu. Na zawsze przekroczy tę barierę, za którą jest bezpieczna. Owszem, nie raz do niej podchodziła, nie raz wysuwała za nią palec wskazujący albo czubek nosa. Mimo to, nie umiała pójść ten jeden krok naprzód i już się nie odwracać. To było dla niej za trudne. Wstała, rozebrała się, weszła pod prysznic… Nie usłyszała pukania. Nie usłyszała, że Piotr stał pod drzwiami i pukał. Chciał, żeby wróciła. *** Naczelny po raz kolejny w ciągu ostatnich dni wezwał ją na dywanik. Siedzieli naprzeciwko siebie i chwilę milczeli. Ona nie wiedziała, co ma powiedzieć, a on nie umiał znaleźć dobrego słowa. W końcu się zebrał: – Pani Olu, jest pani jedną z najkrócej pracujących w redakcji dziennikarek. – Pisarek…

– Proszę? –Wolałabym, żeby pan mówił o mnie pisarka. Dziennikarz to bardziej informacja, a ja piszę swoje teksty z głowy, tak jak małe książki. – No dobrze pani Olu, jest pani jedną z najkrócej pracujących u nas pisarek. O ile nie jest pani jedyną pisarką, jaką zatrudniam – w głosie naczelnego dało się słyszeć ironię. W czasie tych kilku lat… – Trzech lat. Nie licząc stażu, pracuję tu od trzech lat. – No właśnie. Tak. I jak już mówiłem, bardzo dobrze pani sobie radzi. Jednakże zmienia się rynek wydawniczy. Inni ludzie, inne kobiety mają pieniądze na czasopisma i my to musimy uwzględniać. Rozumie pani? – Próbuję… – My to musimy uwzględniać i zmienić profil pisma. Inaczej nie utrzymamy się na fali. – Na fali? –Tak właśnie, na fali. Widzę, że zaczyna pani rozumieć. To świetnie. Ja wszystko rozumiem, ja też jestem człowiekiem. Przede wszystkim muszę jednak myśleć o piśmie. Nie tak, jak dobry człowiek, ale jak biznesmen. I wie pani, zmieniamy się. Pani ma czas. Do końca przyszłego miesiąca. No i naturalnie dostanie pani jakąś odprawę, to już księgowa załatwi. Także proszę się nie poddawać. Znajdzie pani sobie swoje miejsce. Oczywiście my wydamy pani jak najlepszą opinię. – Słucham? – Ma pani jakieś pytania? – Ja nie rozumiem, pan mnie zwalnia? – Nie pani Olgo, ja tylko nie przedłużam pani umowy. W styczniu. – Co? – Pani Olgo, proszę nie dramatyzować. Naprawdę. Sama pani powiedziała, że jest pani pisarką, a tu nie ma miejsca dla pisarzy. To redakcja pisma dla kobiet! Pani jest zbyt smętna, rozwlekła, liryczna. Pani mi próbuje wierszem o zmarszczkach, a tak się nie da! Nie widziała. To znaczy teoretycznie łapała bardzo sprawnie, oś kombinacji działała u niej bez zarzutu i potrafiła poskładać w logiczną całość wyplute przez jej szefa słowa – „Nie przedłużamy umowy”. 0

maj - czerwiec 2012


/ recenzje

xxxxx

ocena:

Bajka piekielnie przewrotna

Wrota

Milena Wójtowicz Wydawnictwo Fabryka Snów. 28,99zł

Opowieść rozpoczyna się, gdy wchodzę do bi-

opublikować masę opowiadań i kilka powieści,

niej nie pasuje, ale moce piekielne a i owszem,

blioteki w oczywistym celu – szukam książki.

z których pierwszą był wydany w 2005 roku

posiada. Co więcej, w głowie ma wrota do pie-

Konkretnej. Wiem gdzie powinna leżeć, pod-

Podatek. Milena jest osobą zdecydowaną, ży-

kieł i zło wyraźnie się nią interesuje. Jej wiel-

chodzę, sprawdzam… Ale książki nie ma. Ktoś ją

wiołową i chyba odrobinę szaloną, a jakby tego

kim marzeniem jest, aby wszyscy zostawili

wypożyczył. Zanim jednak niepocieszona wyj-

było mało, ma niesamowite poczucie humoru.

ją wreszcie w spokoju. I pewnie nawet by się

dę z budynku, omiatam jeszcze wzrokiem kilka

Sama mówi o sobie, że kocha psy, roczniki sta-

udało, gdyby Wrota raczyły stłumić swe żądze

półek składających się na dział z fantastyką, w

tystyczne i lampki choinkowe, a do opowiadań

poznania świata. Jednak, ku wielkiemu nieza-

nadziei na znalezienie jakiegoś zamiennika. W

pchają jej się smoki. Książki Wójtowicz charak-

dowoleniu królewny, nabrały ostatnimi czasy

ten sposób na swej drodze spotykam Wrota. I

teryzują się wartką akcją z ogromną dawką

brzydkiego zwyczaju przejmowania kontroli

to nie byle jakie, bo wrota do piekieł we własnej

humoru i ironii. Takie też są Wrota. Rzecz dzieje

nad jej ciałem kiedy tylko się da i wypuszcza-

osobie, a właściwie w osobie ich Strażnika –

się dawno, dawno temu, za górami, za lasami,

nia przy okazji kilku kochających krwawe jatki

Salianki, władczyni Twierdzy. Wtedy historia

gdzie w ponurej Twierdzy mieszka królewna

demonów. Powieść jest zabawna, pełna ironii

nabiera tempa, bo Wrota to powieść. Powieść

Salianka. Królewna nie jest jednak piękna, a i

i wciągająca, a jej bohaterowie wyraziści. Jed-

autorstwa Mileny Wójtowicz – 28-letniej pi-

w wieży nikt jej nie więzi. To ona sama, znana

nym słowem – fantastyczna! Ma równie dobrą

sarki, tłumaczki i absolwentki socjologii na Uni-

jako czarownica z Twierdzy i uosobienie zła

kontynuację, a fani z niecierpliwością oczekują

wersytecie Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie.

wszelkiego, jest postrachem nie tylko okolicz-

trzeciej części. Polecam wszystkim miłośni-

Od czasu debiutu na łamach czasopisma inter-

nych krain. Utrwalony w legendach wizerunek

kom fantasy i humoru z przymrużeniem oka.

netowego „Esensja” w 2001 roku, zdążyła już

podłej, krościatej staruchy zdecydowanie do

M Ar L E N A t Ę P I Ń S K A

tach 30-tych, tuż przed wojną i zaraz po jej

Gdy zabrakło mu pieniędzy, zawsze znalazł

wybuchu. Pochodził z biednej dzielnicy i od

sposób, aby je pozyskać. Nadeszła wojna?

YouTube, zachwycając się jej oryginalnością,

dziecka musiał umieć sobie radzić: zarabiać

Walczył, sprzeciwiał się, buntował. Szedł

zarówno jeśli chodzi o kostiumy, jak i sceno-

pieniądze, bronić się przed nierzadko silniej-

przez świat „boso, ale w ostrogach”, czyli

grafię, ale przede wszystkim – tekst, który

szymi od siebie przeciwnikami.

ufnie, jednak zawsze mając w rękawie tajną

mógł się zdawać trochę ,,nie z tej epoki”. Jeśli

Dzielnice opisane przez Grzesiuka, uświa-

broń na wypadek ewentualnego nieporozu-

odniosłeś takie wrażenie, miałeś rację: arty-

damiają czytelnikowi, że choć nazwy ulic się

mienia.

ści z Projektu Warszawiak jedynie zaadapto-

nie zmieniły, życie wyglądało tu kiedyś ina-

Książka jest napisana tak lekko, bezpośred-

wali słowa z powojennej piosenki Stanisława

czej. Wyraźniejszy był podział na biednych

nio i z humorem, że mimo iż porusza nieła-

Grzesiuka, legendarnego polskiego pisarza i

i bogatych, więcej czasu poświęcało się na

twe tematy, nie jest to odczuwalne. Idealnie

pieśniarza.

obowiązki, mniej na przyjemności.

nadaje się na wakacje. Jeśli jednak zajęci let-

Grzesiuk spędził młodość na warszawskim

Wychowały go ulica i ciężka praca, jednak w

nim szaleństwem i praktykami nie zdążycie

Czerniakowie, gdzie z kolegami z podwórka

walce o przetrwanie pozostał wierny swoim

po nią sięgnąć przed październikiem, zróbcie

porozumiewał się ówczesną gwarą. W takim

zasadom: nigdy pierwszy nie zaczynał bójki,

to koniecznie w trakcie semestru. Warto

stylu, pisząc trochę „po swojemu”, wydał

a w obronie bliskich przyjaciół gotów był

spojrzeć na miasto, w którym się żyje, przez

trzy autobiograficzne książki.

ryzykować własnym życiem. Swój los przyj-

pryzmat historii – historii rodowitego, war-

Boso, ale w ostrogach jest pierwszym

mował jako pewien stan rzeczy i starał się

szawskiego Cwaniaka.

tomem opisującym przeżycia autora w la-

działać w danej sytuacji jak najrozsądniej.

AN I A PAW E Ł E K

xxxxz

Alejami wycackany szedł se jakiś gość… – na pewno nie raz odtwarzałeś tę piosenkę na

ocena:

Nie ma cwaniaka na Warszawiaka

boso, ale w ostrogach

Stanisław Grzesiuk Wydawnictwo Książka i Wiedza. 29,00zł

Nowości Oficyny Wydawniczej SGH FINANSE bEhAWIOrALNE. ZAchOWANIA INWEStOróW I RYNKU Monika czerwonka, bartłomiej Gorlewski wyd. II, uaktualnione 35,00 zł stron 207

48-49

hArNESSING GLObALIZAtION , cZYLI UJArZMIANIE GLObALIZAcJI. GLObALIZAcJA JAKO MOtOr NA rZEcZ rOZWOJU. red. Katarzyna Żukrowska wyd. I cena 45,00 zł stron 337

ZMIANY W ŁAŃcUchAch DOStAW W ŚWIEtLE rOZWOJU ZAOPAtrZENIA Z rYNKóW NISKOKOSZtOWYch. barbara Ocicka wyd. I cena 33,00 zł stron 181


styl życia / Mam studenta, który zrobi taką gazetkie za 200zł

maj - czerwiec 2012


/ Klancyk

Wielka

Improwizacja W założeniu impro to najgorszy koszmar. Wychodzisz z kumplami na scenę bez przygotowania i próbujecie opowiedzieć historię, a setka ludzi nie tylko bacznie was obserwuje, ale jeszcze chce, żeby było śmiesznie. Niewiarygodne, ale istnieją ludzie, dla których ten koszmar jest sposobem na życie. I co więcej – zamienili go w sztukę. Magiel rozmawia z Magdą Staroszczyk i Maciejem Buchwałdem, członkami Teatru Improwizowanego Klancyk. r oz M aW I a ł a :

IRMA KUBISTY

MAGIEL: Kiedyś na Waszej stronie natrafiłam na dość zaskakującą informację, że Klancyk wyewoluował ze studenckiego koła naukowego wiedzy o teatrze. Czy to rzeczywiście prawda?

Jak ewoluował Klancyk przez 8 lat działalności? Czy był kiedyś taki moment, że czuliście, że to, co robicie idzie wam kiepsko? Co się stało, że teraz jesteście tak dobrzy i doceniani?

Magda STaroSzCzyK: Tak, to prawda. Nikt lub prawie nikt nie słyszał w Polsce o

M S : Ha, wielofunkcyjny automat dr. Hnopusa wykrył podchwytliwe pytanie z tezą! My chyba nie uważamy, że jesteśmy dobrzy. To nie fałszywa skromność, tylko po prostu widzimy już, co jest na horyzoncie, a czego jeszcze nie udaje nam się dosięgnąć – wiemy, że może być lepiej. I pracujemy, pracujemy. Na pewno dzięki tej pracy jesteśmy coraz bardziej zgraną drużyną, działamy coraz sprawniej. I publiczność to docenia. M B : Myślę, że czujemy swój potencjał i wiemy, że możemy być naprawdę dobrzy. Jesteśmy zdecydowanie mniej „kasztańscy”, sztywni i spanikowani niż pięć lat temu. Jesteśmy też pewni, że możemy i chcemy dać więcej. I damy, może nawet jeszcze w tym stuleciu. Potrafimy być kiepscy, tylko rzadko to robimy, bo nie lubimy.

impro na początku tego wieku. Część z nas studiowała wówczas w Akademii Teatralnej, część przychodziła tam w odwiedziny i na kotlety w stołówce. Dostaliśmy cynk, że ktoś, gdzieś za granicą, widział coś bardzo ciekawego – podchwyciliśmy temat i zaczęły się badania. Sprowadzanie książek, pierwsze warsztaty w ramach koła naukowego, pisanie prac. Z tamtych osób, po 7-8 latach, w Klancyku została czwórka improwizatorów. MaCIej BuChWald: Ja tamtych czasów nie pamiętam. Moje pierwsze zetknięcie z grupą w postaci Michała i Magdy miało miejsce na warsztatach w klubokawiarni Rio. Szedłem na nie niechętnie, szczególnie, że miałem za sobą nieudane egzaminy na aktorstwo. Wyszedłem z nich z myślą „O kurczę, to co robiłem całe życie i co często irytowało innych ma swoją nazwę, zasady i można to robić na scenie!“. Potem jeszcze raz spotkałem Magdę i Michała przy okazji drugiej nieudanej próby zostania aktorem, aż w końcu dołączyłem do nich, Bartka i Krzycha (wtedy pod nazwą Derast Flaiszkloszen) i zdałem na Wiedzę o Teatrze. Jakiś czas później pod drzwiami znaleźliśmy wiklinowy kosz, w którym był Błażej. A jeszcze trochę później w jednej ze scen Bartek urodził Dziubaka.

50-51

Od dłuższego czasu występujecie bardzo często, a każdy występ, jak zgaduję, jest dosyć dużym wysiłkiem. Impro nie męczy? Nie kończą się Wam pomyły? M S : Coś w tym jest – po dobrym występie najchętniej wszyscy poszlibyśmy spać tam, gdzie stoimy. Ale to jest dobre zmęczenie po ciężkiej pracy, dające satysfakcję. To znak, że daliśmy z siebie wszystko. Co do pomysłów – cóż, świat jest tak złożony i tyle się w nim dzieje, że trudno mi wyobrazić

fot. ania Pińkowska

Chciałbym przybić Ci piątkę. Krzesłem.


sobie sytuację, że brakuje inspiracji do zrobienia kolejnej sceny. MB: Pomysły nie mają prawa się skończyć, gdyż mózg człowieka generuje je wciąż na nowo, a każdy z nich posiada nieskończoną liczbę możliwych wariacji i odnóg. Wyróżniłbym dwa rodzaje zmęczenia powystępowego – zmęczenie euforyczno-mdlejące, kiedy nie pamiętasz ostatnich dwóch godzin, ledwo zipiesz, ale czujesz że coś się właśnie wydarzyło, oraz zmęczenie frustrująco-statyczno-migrenowe, towarzyszące poczuciu nie do końca udanego występu, niepełnego wejścia w impro, kulejącej współpracy na scenie, itd. Pierwsze jest uczuciem wspaniałym i oczyszczającym, drugie ostrzegającym.

Chyba zdecydowanie częściej towarzyszy Wam to pierwsze. Chętnych na oglądanie Waszych spektakli jest tak dużo, że z reguły nie mieszczą się w sali, a po występie nie pozwalają Wam zejść ze sceny. Jak myślicie, z czego wynika to uwielbienie publiczności dla Was? Impro trafiło w Warszawie na podatny grunt? MS: Pewnie wynika to z wielu rzeczy. Myślę, że podczas przedstawienia, które w gruncie rzeczy jest formą spotkania improwizatorów z widzami, w którym wszystko staje się tu i teraz, wytwarza się ogromna energia. Może to po nią przychodzi pupu bliczność? MB: Zdecydowanie największą wartością naszych występów jest właśnie ta ulotna, unikalna energia. Nie doświadczysz jej odtwarzając nagranie z występu. Musisz być w tym momencie z nami i wiesz, że ten spektakl w takiej formie dzieje się tylko raz, właśnie teraz. Myślę, że jesteśmy też dla wielu ludzi alternatywą wobec humoru kabaretowego, satyry politycznej czy filmowych komedii. Prezentujemy taki typ dystansu do rzeczywistorzeczywisto ści, swobody skojarzeń i absurdalnych konstrukcji fabularno-myślowych, który jest bliski wielu osobom w Warszawie i w Polsce, a którego nie znajznaj dują w codziennej ofercie kulturalnej.

Jesteście też po części związani z warszawską sceną stand-upu; impro jest „fajniejsze” niż stand-up? Czy to jest reguła, że jak jesteś dobrym stand-uperem to jesteś też dobrym improwizatorem? MS: Stand-upem zajmuje się Maciek, więc może niech on się wypowie. Dla mnie to jest odrębny gatunek. Ponieważ pojawił się w Polsce jako towar importowy z zachodu, mniej więcej w tym samym czasie co impro, a do tego jest z worka „komedia”, często jest łączony, czy nawet mylony z impro. W Stanach często jest tak, że ci sami ludzie, zwykle komicy, zajmują się i stand-upem, i impro, np. Robin Williams. Moim zdaniem jeśli chce się być komikiem, to takie połączenie jest bardzo dobre i rozwijające, ale właśnie dlatego, że są to dwa odrębne gatunki i trenując w nich komik poszerza swoje możliwości i umiejętności. MB: To zupełnie oddzielne sprawy. Stand-up przygotowujesz i piszesz. Masz gotowy tekst, ćwiczysz, żeby go jak najlepiej zaprezentować. Oczywiście, zdolność improwizacji się przydaje, np. w spontanicznych rozmowach z widownią, co często wykorzystuje Michał Sufin. Jednak to zupełnie inna forma, inne nastawienie i inna praca mózgu. Poza tym jest to dyscyplina indywidualna, a impro jest zespołowe. Ja, mimo iż niezwykle cenię wielu legendarnych standuperów, to tego typu występy traktuję bardziej jako przyjemny dodatek niż pełnoprawną działalność. Stand-up to fajna przestrzeń do zaprezentowania siebie, swojego spojrzenia na świat i humoru na scenie. Impro to kosmos.

Potrafimy być kiepscy, tylko rzadko to robimy, bo nie lubimy.

fot. ania Pińkowska

a

Klancyk/

W jakim stopniu publiczność determinuje kształt i jakość występu? Są łatwiejsze i trudniejsze publiczności? MS: Jak wspominałam, spektakl impro to w dużej mierze spotkanie widowni i improwizatorów – działają więc podobne zasady jak przy normalnym spotkaniu. Jeśli ktoś przeszkadza, jest na „nie”, dogaduje, nie chce się razem bawić, to oczywiście takie spotkanie jest trudne. Staramy się jednak, żeby nie dochodziło do takich sytuacji – rozgrzewamy naszych widzów, gadamy z nimi. Raczej chcemy się zakumplować niż mieć do kogoś pretensje. MB: Energia, o której mówiliśmy wcześniej to sprzężenie zwrotne my – publiczność. Jeśli płynie jej dużo ze sceny, trafia ona w widzów i wraca do nas silniejsza. I z powrotem. Wtedy na poziomie nie tylko fabularnym, ale także energetycznym, tworzymy spektakl razem.

Prowadzicie warsztaty, więc zdawałoby się, że improwizacji można się nauczyć. Mam co do tego poważne wątpliwości – przecież ktoś albo jest śmieszny z natury, albo nie jest. Mylę się? MS: W przypadku Klancyka rzeczywiście śmiech gra dużą rolę, ale improwizacja wcale nie musi być śmieszna. To od improwizatorów zależy, jaką scenę zdecydują się grać. Na warsztatach uczymy, jak w ogóle budować sceny improwizowane, ale także na przykład pokazujemy narzędzia, dzięki którym można otworzyć się, zwalczyć tremę. Uczymy też zaglądania do swojej wyobraźni w poszukiwaniu pomysłów albo – z drugiej strony – współpracy w grupie. Są to narzędzia niezbędne podczas improwizacji na scenie, ale przydatne również przy innych formach twórczości czy pracy. MB: Dobrze mówi, dać jej grogu! Improwizacji da się nauczyć, tak jak można nauczyć się gry na skrzypcach. Tylko potem jeden gra jak ja, w stylu Tewiego Mleczarza, a inny jak Bartek (nazywany „Paganinim Impro”).

Obecnie każdy z członków Klancyka zajmuje się impro w czasie wolnym, jednocześnie wykonując inną pracę. Myślicie, że moglibyście być w przyszłości zawodowymi improwizatorami? Jakie są plany Klancyka na przyszłość? MS: Z tą pracą bywa różnie – ja zrezygnowałam z pracy, m.in. po to, żeby mieć więcej czasu dla Klancyka i właściwie zajmuję się ostatnio głównie improwizacją. Podobnie jest z Michałem, który regularnie prowadzi warsztaty, ma zajęcia z impro m.in. na UKSW. A jeśli chodzi o przyszłość Klancyka – w planach – oczywiście poza nowymi przedstawieniami – jest działanie w nowych przestrzeniach, być może też własne miejsce. No i nauka, praca, praca i nauka. MB: Ja dopiero zacząłem reżyserię w Łodzi, więc siłą rzeczy jeszcze na jakiś czas jestem uziemiony w tym mieście i działam w Klancyku z doskoku. Nigdy specjalnie nie planowałem swojej ścieżki zawodowej, na pewno chcę robić filmy, ale jak wiadomo, jest to wielką zagadką zależną od wielu czynników. Jest to jednak wolny zawód i na pewno nie zamierzam zrezygnować z impro, ponieważ poza satysfakcją i spełnieniem w rozumieniu zawodowym przynosi mi ona mnóstwo wartości, oddechu i energii w życiu. 0

Teatr Improwizowany Klancyk z całą pewnością można stwierdzić, czym Klancyk nie jest – ani kabaretem, ani stand-upem, ani polskim odpowiednikiem Whose line Is It anyway. a czym jest? W teorii teatrem improwizowanym, w praktyce tajfunem przewalającym się przez scenę i zostawiającym po sobie pozytywne spustoszenie w umysłach swoich i widzów. Co dwa tygodnie wychodzą na „deski” Powiększenia lub Chłodnej 25 i serwują wygłodniałemu tłumowi 2 godziny najdowcipniejszych konwersacji, najinteligentniejszych skojarzeń i najbardziej absurdalnych zwrotów akcji, jakie ten w życiu widział. Członkami Teatru Klancyk są Maciek Buchwald, Krzysztof dziubak, Bartosz Młynarski, Magda Staroszczyk, Błażej Staryszak, Michał Suf in i Krzysztof Wiśniewski. uparcie twierdzą, że tego można się nauczyć. odważni mogą sprawdzić sami, przychodząc na warsztaty zrób Scenę (więcej na klancyk. art.pl), dla tchórzliwych zostaje spektakl (ze studencką zniżką za 15 zł).

maj - czerwiec 2012


WARSZAWA

52-53 MAGIEL


WARSZAWA

maj - czerwiec 2012


/ podróż do San Marino Drżąc muślemin całuje stopy twej opoki, maszcie krymskiego statku, wielki Czatyrdahu!

54-55


co i gdzie w wakacje? /

maj - czerwiec 2012


PO GODZINACH Kolejna sesja we wrześniu, a następne Diablo za 10 lat.


PO GODZINACH


- Czym się różni kurczak w słodko-kwaśnym od sajgonek? - Niczym, jeden pies!

58-59


Mój czas płynie linearnie, chiński zatacza koło. W Polsce staram się wydobyć każdą sekundę z każdej minuty, tutaj rozkoszuję się chwilą.

maj - czerwiec 2012


/ Państwo Środka

60-61


Nutricia /

Digital IQ. To have or not to have? Czy wiesz, że według niektórych źródeł aktualnie w ciągu kilku dni produkujemy tyle informacji, ile było w ogóle dostępnych na świecie na początku XXI wieku? Czy liczyłeś kiedyś, ile razy dziennie używasz wyszukiwarki Google? Czy zdajesz sobie sprawę, że 57% osób rozmawia on-line więcej iż w realu? Czy wiesz, że 82% mężczyzn i 87% kobiet używa komputera i Internetu na co dzień? esli dziś jesteś studentem i nie należysz do grona tych ”wiecznych”, zapewne jesteś digital native’em. W dzieciństwie miałeś komputer i wiele czasu spędzałeś odkrywając jego tajemnice. Intuicyjnie obsługujesz najnowszy model iPhona i drwiącym okiem spoglądasz na osoby, które mają z tym problem lub dopiero się tego uczą. Nie wyobrażasz sobie życia bez e-maila, a dzięki Facebook dokładnie wiesz, że Twoja koleżanka z podstawówki właśnie wyszła za mąż. Osoby z pokolenia Twoich rodziców – digital immigrants - świetnie radzą sobie bez tej wiedzy. Ale czy Twoje Digital IQ naprawdę jest na wysokim poziomie?

J

szą ambicją jest pokazać wszystkim Pracownikom, co to jest DQ i jak można ją rozwijać. Pierwsze ze szkoleń, ze stażystami i ambasadorami, już się odbyło. Niezależnie od warsztatów stale rośnie liczba projektów, które powiązane są z nowymi technologiami i social media. Od ponad roku funkcjonuje NUTRIsfera – fanpage na Facebooku, gdzie opowiadamy o firmie, pracujących w niej ludziach, aktualnych projektach biznesowych, nowych rekrutacjach czy też kampaniach związanych ze społeczną odpowiedzialnością biznesu i nawiązujemy dialog z Generacją Y.

Co to jest Digital IQ? W odniesieniu do jednostek Digital IQ (DQ) to znajomość technologii i świadomość zmieniającej się rzeczywistości. Biegle obsługujesz MS Office? Zawsze chronisz swój komputer używając antywirusa i innych zabezpieczeń? Zdajesz sobie sprawę, że wykorzystywanie social media na co dzień to nie przyszłość, ale teraźniejszość? Jeśli twierdząco odpowiedziałeś na te pytania, Twoje Digital IQ jest najprawdopodobniej bardzo wysokie. Jeśli nie, nic się nie martw! Digital IQ można podwyższyć, wystarczy tylko obserwować zmieniający się świat i trochę interesować się technologicznymi nowinkami. Dla firmy, takiej jak NUTRICIA, Digital IQ to umiejętność wplatania w biznes i w pracę nowych technologii, to świadomość, jak bardzo zmienił się świat przez ostatnich kilkadziesiąt lat. To uwaga skierowana na nowy typ konsumenta: osoby w każdym momencie „połączonej” z innymi, kogoś, kto nastawiony jest nie tylko na odbiór, ale chce współtworzyć markę i być jej częścią. Aktywnie poszukuje informacji i jest bardzo wymagający. Także w stosunku marki pracodawcy. DQ to umiejętność korzystania z możliwości, jakie daje nam technologia, ale również świadomość zagrożeń, jakie ze sobą niesie.

Jak DQ przejawia się w NUTRICIA? W NUTRICIA innowacyjna kultura organizacyjna powoduje, że wysoki poziom DQ to swoiste must have. Z tego powodu w tym roku odbędzie się u nas cykl szkoleń z Digital IQ. Na-

nież wykazują wysoki poziom Digital IQ. Szybko rozwijają się zarówno brandowe strony internetowe, jak i fanpage na Facebooku. Spełniają one różnorodne role –informują o produktach, są też wsparciem dla mam, które szukają informacji i porad. Od kwietnia 2010 funkcjonuje profil na Facebooku „Mama wraca do pracy”. W tym momencie ma już ponad 70 000 fanów. Poza tym od wielu miesięcy istnieje możliwość ściągnięcia na smartfony aplikacji w postaci edukacyjnej gry z misiem BoboVita, a przy pomocy QR kodu umieszczanego na opakowaniach płatków dla dzieci można było obejrzeć reklamę nowego produktu. Serwis konsumencki również stał się bardzo nowoczesny i dostępny poprzez różne kanały. Live chat ze specjalistą ds. żywienia cieszy się wśród mam niesłabnącą popularnością. Powstała niedawno platforma crowdsourcingowa „Mamy radzą” pokazuje natomiast, jak ważne jest, by wciąż słuchać konsumenta, angażować go do działania i być z nim w stałym kontakcie. Projekty wykorzystujące DQ zaczynają pojawiać się także w działach, które na co dzień z nowoczesną technologią nie pracują.

Co daje nam wysoki poziom Digital IQ?

Również mniej więcej rok temu, dział personalny przeprowadził interaktywną kampanię komunikacyjną skierowaną do Pracowników wykorzystując Augmented Reality (ang. Rozszerzona Rzeczywistość). Chcieliśmy w ten sposób wpłynąć na sposób myślenia naszych Pracowników, pokazać im, że zmiany nie muszą być straszne i warto iść z duchem czasu, proaktywnie inicjować zmiany i wziąć odpowiedzialność za rozwój własny oraz rozwój biznesu i firmy. A wszystko to w atrakcyjnej formie i z wykorzystaniem specjalnych markerów do obejrzenia filmików w których członkowie Zarządu wcielali się w niecodzienne role. Inne działy (zwłaszcza dział marketingu) rów-

Świadomość, że świat się zmienił i nic nie będzie takie same powoduje, że staramy się ciągle odkrywać nowe, innowacyjne możliwości działania. Uwaga skierowana na odbiorców naszych działań, w tym także na Pracowników, powoduje, że skupiamy się na potrzebach konkretnych grup i poznajemy je dzięki ciągłemu dialogowi. Umiejętność korzystania z nowych możliwości, jakie oferuje technologia powoduje, że stale przekraczamy barierę „niemożliwości” wcielając w życie coś, co jeszcze kilka lat temu nikomu nie przyszłoby do głowy. Ktoś wszak kiedyś powiedział: „Kieruj się na księżyc. Nawet jeśli tam nie dotrzesz znajdziesz się wśród gwiazd”. Warto zainwestować swój czas w rozwój Digital IQ i zaprzyjaźnić się z cyfrowym światem. Jako digital native masz prościej, ale pamiętaj, że Digital IQ kolejnego pokolenia będzie na jeszcze wyższym poziomie. Obserwuj więc uważnie świat i ciesz się możliwościami nowoczesnych technologii na co dzień! Powodzenia! 0

maj - czerwiec 2012


SPORT

MAGIEL


SPORT


GRY BEZ PRĄDU Dezodorant w aerozolu nie jest dobrym substytutem berła.

MAGIEL

/ gry do plecaka


varia / Wydrukujmy to w RGB. Będzie taniej jeżeli użyjemy jednego koloru mniej.

maj - czerwiec 2012


/ early jazz in NY

66-67


early jazz in NY /

maj - czerwiec 2012


/ early jazz in NY

68-69


early jazz in NY /

maj - czerwiec 2012


70-71



/ kolejna stracona szansa na promocję polskiej kultury Opinią publiczną w Polsce znów wstrząsnęła seria wydarzeń pozbawionych znaczenia.

72-73



666


C

M

Y

CM

MY

CY

CMY

K


Magiel_FP_052012.indd 1

2012-05-10 10:20:09


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.