Numer 140 październik 2013 ISSN 1506-1714 UW
Niezależny Miesięcznik Studentów
SGH
www.magiel.waw.pl
Starość ubarwiona muzyką
W górę rankingów małymi krokami
Jestem pionkiem w grze życia
O miejscu, które daje radość w podeszłym wieku
Czyli co należałoby zrobić w celu uleczenia polskich uczelni wyższych
Rozmowa z budowniczym organów – artystą i rzemieślnikiem
spis treści / wyborny weekend.
16
38
47
54
Wszystkie podatki są złe
Jak zostać pisarzem?
Króliki wielkości psa
Człowiek po berlińsku
a Uczelnia
h Teatr
j Warszawa
g W subiektywie
06 08 10
„ C h w i l z w ą t p i e n i a m i a ł e m b a rd z o d u ż o” Reformy nadszedł czas O p t y m i s t yc z n i i w y m a g a j ą c y studenci SGH
b Organizacje 11
K a l e n d a r z w yd a r z e ń
8 Temat Numeru 12
W górę rankingów – małymi krokami
c Polityka i Gospodarka 16 18 20 21
Wszystkie podatki są złe M a l i (i) Tua r e g o w i e Z a m a ł o e n e r g e t yc z n a P o ls k a Kolekcjoner ruin
Wydawca:
Stowarzyszenie Akademickie Magpress
Prezes Zarządu:
Dominika Basaj dominika.basaj@magiel.waw.pl Adres Redakcji i Wydawcy:
al. Niepodległości 162, pok.64 02-554 Warszawa tel. (022) 564 97 57
24 26
Ś m i e jm y s i ę n a z d r o w i e ! Warszawskie premiery teatralne 2 013
Recenzje St a r o ś ć u b a r w i o n a m u z y k ą F e s t i w a l o we L a t o 2 013
e Film 34 35
Recenzje Polowanie na kinowy październik
Przewodnik w pigułce
o Sport 44 46
d Muzyka 27 28 30
42
Wszyscy chcą bić mistrza! Tr i a t h l o n , c z y l i ja k z o s t a ć człowiekiem z żelaza
p Czarno na Białym 47
Króliki wielkości psa
i Człowiek z Pasją 50
J e s t e m p i o n k i e m w g r z e ż yc i a
f Książka 37 38 40
C o z t y m c z y t e l n i c t we m? J a k z o s t a ć p i s a r z e m? R e c e n z j e / n o w o ś c i w yd a w n i c z e
Redaktor Naczelna:
Rozrywka: Kamil Osiecki
Z-ca Redaktor Naczelnej:
Po godzinach: Szymon Czerwonka
Karolina Pierzchała Magdalena Gansel, Aleksandra Wilczak Redaktor Prowadzący: Elżbieta Nycz Organizacje: Mikołaj Tchorzewski Uczelnia: Magdalena Kosecka Polityka i Gospodarka: Robert Szklarz Człowiek z pasją: Wojciech Adamczyk Felieton: Karol Kopańko Film: Emil Marinkow Muzyka: Adrian Szorc Teatr: Dominika Makarewicz Książka: Milena Buszkiewicz Warszawa: Kasia Sitek Sport: Ewa Stempniowska 3po3: Elżbieta Nycz Kto jest Kim: Monika Sikorra
Czarno na Białym: Adela Kuczyńska W Subiektywie: Bohdan Ilasz Do Góry Nogami: Redaktor Nieodpowiedzialny Korekta: Urszula Stelmach Dział foto: Ewa Przedpełska Dyrektor Artystyczny: Ewa Widenka Dział Księgowy: Katarzyna Kopycka Dział Promocji i Reklamy: Dominika Basaj Dział WWW: Aleksander Reszka
Współpraca: Robert Bańburski, Bartek Bartosik, Marcin Bator, Tomasz Bielak, Jacek Bisiński, Adam Dąbrowski, Anastazja Dębowska, Anna Drwięga, Mariusz Dudek, Agata Frydrych, Anita Gadomska, Małgorzata Gawlik, Paulina Głogowska, Natalia Góral, Katarzyna Grabos, Anna Grochala, Jerzy Gut-Mostowy, Michał Irmiński, Damian Iwanowski, Maciej Jabłoński, Anna Kalinowska, Piotr Kawczyński,
54
Czł owiek po berlińsku
q Felieton 56 57
P o ls k a? N a c o m i t o? Moda na sukces
k Po godzinach 58
P o ls k a N o k i a – c z y k i e d y k o l w i e k p o w s t a n i e?
t Trzy po Trzy 60
SGH kulinarnie
u Rozrywka 61
Rozrywka
v Do góry nogami 62
Do góry nogami
Anastazja Kiryna, Ada Kolczyńska, Karol Kopańko, Kuba Kopryk, Magdalena Kosecka, Bartosz Kosiński, Wojciech Kuczek, Bartosz Lada, Weronika Łopieńska, Magda Malec, Kasia Matuszek, Piotr Filip Micuła, Oskar Miller, Kamil Mucha, Zuzanna Napiórkowska, Tomasz Nisztuk, Konrad Obidoski, Danisz Okulicz, Kama Olasek, Bartosz Olesiński, Kamil Osiecki, Katarzyna Ozga, Krzysztof Pawlak, Grzegorz Piasecki, Arleta Piłat, Piotr Piłat, Paula Pogorzelska, Adam Przedpełski, Michał Puchała, Aleksander Pudłowski, Mateusz Radecki, Patrick Radecki, Marika Roda, Paweł Ropiak, Janusz Roszkiewicz, Wojciech Sabat, Agata Serocka, Maciej Simm, Magdalena Skrodzka, Aleksander Stelmaszczyk, Mieto Strzelecki, Alicja Sukiennik, Magdalena Szprądowska, Kacper Szyndlarewicz, Melania Śmigielska, Przemysław Terlecki, Marlena Tępińska, Maria Toczyńska, Jakub Warnieło, Michał Wiaderek, Katarzyna Wilk, Michał Wrona, Rafał Wyszyński, Michał Zajdel, Piotr Zawiślak, Paulina Żelazowska, Andrzej Żurawski Redakcja zastrzega sobie prawo do przeredagowania i skracania niezamówionych tekstów. Tekst niezamówiony może nie zostać opublikowany na łamach NMS MAGIEL.
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść zamieszczonych reklam.
Artykuły, ogłoszenia i inne materiały do wydania kwietniowego prosimy przesyłać e-mailem lub dostarczyć do siedziby Redakcji do 20 października Druk pokrywają w całości sponsorzy i reklamdawcy. Nakład: 7000 egzemplarzy Okładka: Marcin Bator Makieta pisma: Maciej Simm, Olga Świątecka współpraca: Maciej Szczygielski
Kontakt do członków redakcji w formacie: imie.nazwisko@magiel.waw.pl Jesteś zainteresowany współpracą? Napisz na: rekrutacja@magiel.waw.pl
październik 2013
/ wstępniak Bardzo lubię ciasta czekoladowe
K A R O L I N A P I E R ZC H A Ł A REDAK TOR NACZELNA
oczątek października to dla ponad półtora miliona osób w Polsce definitywny koniec wakacyjnej laby. I znów się zaczyna. Dla niektórych jest to zwyczajna kontynuacja ścieżki akademickiej (w skrócie – nic nowego), dla innych bolesna, niekończąca się walka o ukończenie studiów, a dla nowicjuszy sam początek przygody ze szkolnictwem wyższym. Zazwyczaj w pierwszych tygodniach nauki wszyscy jeszcze tryskają optymizmem, chociaż wspomnienia letniego słońca i nieprzespanych nocy podczas wypadów na działkę czy festiwal na pewno nie pomagają w skupieniu się na zajęciach. Mamy postanowienia – będę dobrym studentem, będę uczyć się regularnie, nie przebimbam tego semestru. Niestety, rzeczywistość najczęściej jest zupełnie inna i z Begggiem zdecydowanie wygrywa piwo ze znajomymi. Do tego dochodzą przytłaczające opinie, że dyplom magistra w dzisiejszych czasach nic już nie znaczy. Że rynek pracy jest przepełniony, a bezrobocie wśród absolwentów uniwersytetów najwyższe od niepamiętnych czasów. Że całe to studiowanie w Polsce nie ma zwyczajnie sensu, bo program jest zbyt teoretyczny, a uczelnie poza rankingami najlepszych uniwersytetów na
P
Niestety, rzeczywistość najczęściej jest zupełnie inna i z Beggiem zdecydowanie wygrywa piwo ze znajo-
rys. Mateusz Rażniewski
mymi.
świecie. W Temacie Numeru faktycznie wytykamy słabości polskiego szkolnictwa wyższego, ale pokazujemy również rozwiązania wypracowane przez wybitne uczelnie zagraniczne. Pytanie jak tu się nie załamać, zanim nastąpi poprawa? Moim zdaniem, musimy przestać się nad sobą użalać. Może rzeczywistość nie jawi się zbyt optymistycznie, ale wszystko zależy od nas i naszego nastawienia. I chociaż nie chcę wpadać w moralizatorski ton, bo absolutnie nie mam ku temu podstaw, to chyba czas uzmysłowić sobie, że wszystko co robimy w swoim życiu, robimy dla siebie. I to jest klucz do sukcesu. Nie oglądajmy się na innych, wymagajmy czegoś od siebie i przestańmy w końcu narzekać. Jeszcze będzie na to czas (chociaż artykuł Starość ubarwiona muzyką wyraźnie temu zaprzecza). Warto obserwować świat (tak jak nasz człowiek w Berlinie o czym przeczytacie w Człowieku po berlińsku), bo uliczne refleksje często są cenniejsze niż niejedna przeczytana książka. Banałem jest powiedzieć, że należy podążać za swoimi pasjami i nie oglądać się na nic, ale czytając wywiad z Szymonem Januszkiewiczem, budowniczym organów (str. 50), ma się wrażenie, że jest on szczęśliwym człowiekiem. I chyba to jest właśnie recepta czerpianie radości z życia. 0
04-05
Aktualności
Poznajmy się!
fot. Maciej Simm
fot. Adela Kuczyńska
fot. Maciej Simm
Wielkimi krokami zbliża się okazja do integracji z maglową redakcją. Po raz kolejny w październiku wybieramy się do malowniczego Torunia, żeby lepiej poznać nie tylko miasto ale i siebie nawzajem. Chcemy spędzić trzy dni świetnie się bawiąc i zapomnieć na chwilę o rozpoczętym już roku akademickim. Jeżeli myśleliście o pisaniu artykułów, fotogrfowaniu, grafice lub organizowaniu projektów, albo zwyczajnie macie ochotę poznać ludzi z pasją, tworzących kulturalny miesięcznik uczelni ekonomicznej, pakujcie plecak i jedźcie z nami!
październik 2013
fot. Tomasz Bielak fot. Katarzyna Matuszek
aktualności /
/ wywiad z Inspiracją Roku Studium Magisterskiego – dr Jakubem Borowskim Wsiada całka oznaczona do pociągu a tam jej przedział / Podziękowania dla Ani ;)
„Chwil zwątpienia miałem bardzo dużo” O czasach studenckich i spotkanych autorytetach, które wpłynęły na kierunek rozwoju zawodowego oraz jak łączyć aktywność zawodową w instytucjach finansowych z pracą dydaktyczną na uczelni, opowiada laureat studenckiego plebiscytu Inspiracja Roku 2013, dr Jakub Borowski, Prodziekan Studium Magisterskiego. e l ż b i e ta n yc z, m i e to s t r z e l ec k i z dj ę c i a : a l e k s a n d r a w i lc z a k r o z m aw i a l i :
Został Pan wybrany tegoroczną Inspiracją Roku Studium Magisterskiego. Czym jest dla Pana to wyróżnienie i jakie to uczucie być inspiracją dla tak licznej grupy studentów? MAGIEL:
DR jakub borowski: To wyróżnienie jest dla mnie czymś wyjątkowym. Po
pierwsze dlatego, że ma charakter indywidualny – nie jest efektem pracy jakiegoś zespołu, ale sam musiałem na nie zapracować. Po drugie – ma charakter obiektywny, mierzy jakość naszej pracy dydaktycznej. Jakością naszej pracy nie są tylko wyniki egzaminów studentów, bo na nie składa się wiele czynników. Nie tylko to, jak uczą wykładowcy, lecz także jak uczą się studenci oraz obiektywna trudność materiału. Na horyzoncie nie widzę bardziej znaczącego wyróżnienia, które mógłbym dostać za pracę dydaktyczną. Są nagrody za działalność dydaktyczną, ale one odnoszą się do podręczników, które się pisze. Bezpośrednia praca ze studentami w formie wykładu jest oceniana bardzo rzadko. Dlatego dla mnie jest to bardzo ważna sprawa i traktuję to z pewnością jako jedno z najważniejszych wyróżnień, jakie udało mi się zdobyć w całej karierze naukowo-dydaktycznej.
Czy uważa Pan, że wykładowca może zainspirować studentów do nauki? Moim zdaniem tak i to się staram robić. Sporo zależy także od przedmiotu, który się wykłada. Trudniej to osiągnąć na przedmiotach, które nie są specjalistyczne np. matematyka na pierwszym roku. W moim przypadku w zasadzie wszystkie wykłady są o większym bądź mniejszym stopniu specjalizacji i tam jest łatwiej Was zainspirować. Jest tak dlatego, że to nie są już żmudne podstawy i w trakcie wykładu można wypłynąć na szersze wody, powiedzieć
06-07
więcej o gospodarce. Na tych wykładach łatwiej dać studentom poczucie, że to, czego się dotychczas nauczyli, może być przydatne w ich karierze zawodowej.
Czy studenci także mogą być inspiracją? Czy jakiś student Pana zainspirował? Tak, studenci są dla mnie inspiracją w dwóch obszarach. Pierwszym z nich jest wykład, który jest dla mnie interakcją. Ci, którzy w nich uczestniczą, wiedzą, że bardzo zależy mi na rozmowie. Stawiam pytania, mimo że często wiem, jaką odpowiedź usłyszę i wiem, że będzie to wymagało pewnej korekty z mojej strony. Tak czy inaczej, wśród tych pytań często zdarzają się takie, które inspirują. Zmuszają mnie one do tego, by wyjaśnić ten sam problem inaczej. A często jest tak, że jeśli coś musimy wyjaśnić, to lepiej rozumiemy dane zagadnienie albo stawiamy sobie dodatkowe pytania. Po drugie, często po wykładach, zwłaszcza takich w trakcie których jesteście aktywni albo macie prezentacje, wychodzę i zastanawiam się nad jednym, albo drugim pytaniem. To znaczy jak to ująć, albo jak do tego podejść od strony badawczej. Jednak największą satysfakcję mam wtedy, gdy studenci opuszczają wykład z przekonaniem, że sporo z niego wynieśli i nie był to dla nich stracony czas.
A jak to było z Panem? Czy za czasów studenckich miał Pan jakiś autorytet? Ideał, do którego starał się dążyć? Wykładowcy, z którymi się zetknąłem w trakcie studiów i którzy w największym stopniu wpłynęli na moje życie zawodowe to profesorowie Marek Garbicz i Feliks Grądalski. Marek Garbicz uczył mnie
wywiad z Inspiracją Roku Studium Magisterskiego – dr Jakubem Borowskim /
podstaw ekonomii (mikro i makro), a sposób przekazania przez niego tej wiedzy miał istotny wpływ na to, że trwale zainteresowałem się ekonomią. Ekonomia zawsze była w obszarze moich zainteresowań, jednak walczyły we mnie dwie siły; z jednej strony ekonomia jako spojrzenie na całą gospodarkę, a z drugiej rynek kapitałowy, który wówczas bardzo dynamicznie się rozwijał. Mieliśmy hossę na giełdzie. Był taki moment, kiedy chciałem zostać doradcą inwestycyjnym. Nawet poszedłem na kurs dla doradców inwestycyjnych i właśnie w tym momencie pojawił się prof. Grądalski, który zaproponował mi, abym napisał u niego pracę magisterską. Wybraliśmy temat makroekonomiczny o wpływie deficytu budżetowego na gospodarkę. Od tego momentu kompletnie wsiąkłem w makroekonomię i już z niej nie wyszedłem. Cała ta historia potwierdza, jak wiele w naszym życiu może znaczyć przypadek.
dostarcza wielu przykładów, które można wykorzystywać w czasie wykładów. Dla przykładu, o interwencji walutowej można opowiedzieć, a można też pokazać, jak ona wygląda na rynku, jakie ma skutki i powołać się na doświadczenia wybranych krajów związane z przeprowadzaniem takich interwencji. Z drugiej strony wiedza zdobyta w trakcie pracy naukowej ułatwia prowadzenie holistycznej analizy zmian w gospodarce w dłuższej perspektywie. Ta dłuższa perspektywa również interesuje przedsiębiorców, z którymi często się spotykam.
Ekonomia zawsze była w obszarze moich zainteresowań, jednak walczyły we mnie dwie siły.
Czyli przychodząc na SGH miał Pan skonkretyzowane plany, czy chce Pan zostać ekonomistą? Powiem szczerze, że nie pamiętam jak to było. Na początku trochę się rozglądałem i wydawało mi się, że SGH jest dobrym pomostem do polityki.
Chciałby Pan teraz zostać politykiem? Nie. Natomiast wtedy byłem zafascynowany polską demokracją, tym jak Polska się zmienia, jakiemu przeobrażeniu ulega scena polityczna. Zresztą polityką interesowałem się już w liceum, moja klasa była bardzo rozpolitykowana. Mieliśmy silnie spolaryzowane poglądy i cały czas dyskutowaliśmy. Wydawało mi się, że jeżeli w polityce coś można zrobić sensownego, to najpierw trzeba coś osiągnąć w innej dziedzinie. Początkowo traktowałem SGH jako przygodę, która da mi podstawy do podjęcia działalności politycznej. Jednak wraz z upływem czasu ref leksja ta była coraz słabsza, aż w końcu przestałem o tym myśleć.
Działał Pan w jakichś młodzieżowych partiach politycznych ? Nie działałem, ponieważ na pierwszych latach studiów miałem mnóstwo pracy, później pojawiła się fascynacja rynkiem kapitałowym, następnie wyjazd całoroczny do Berlina. Zatem nie było specjalnie sprzyjających okoliczności, aby angażować się w taką bezpośrednią działalność. Na początku lat 90., kiedy zaczynałem studia, wiele ludzi interesowało się polityką, bo ona kreowała rzeczywistość. Jednak z czasem zacząłem doceniać wartość pracy naukowej, której oddziaływanie – choć pośrednie – też może być znaczące.
Czy praca na uczelni jest czymś prestiżowym w Pana środowisku zawodowym?
Zdecydowanie tak. Mam jednak wrażenie, że środowisko ekonomistów niezwiązanych z uczelnią bardziej ceni dorobek naukowy niż fakt prowadzenia działalności dydaktycznej, która jest czasami przez nich traktowana jak dopust boży. Z kolei osoby spoza branży postrzegają uczelnię przede wszystkim jako cenione miejsce aktywności dydaktycznej. Tak czy inaczej, praca na uczelni jest wciąż postrzegana jako zajęcie prestiżowe.
A co dalej? Habilitacja? Profesura? Ścieżka jest jasno określona przez regulacje. Mam jeszcze kilka lat na to, żeby tę habilitację zrobić. Na razie skupiam się na kolejnych projektach naukowych i trochę się martwię, że nie mam na nie wystarczająco dużo czasu.
Odbył Pan liczne zagraniczne staże. Czym różni się praca u naszych zachodnich sąsiadów i czy nie kusiło Pana, aby tam zostać i tam kontynuować swoją karierę? Różni się na pewno tym, że my pracujemy więcej i intensywniej, co potwierdzają statystyki. Praca w instytucji badawczej w kraju rozwiniętym jest pracą bardziej spokojną, wykonywaną w bardziej stabilnym otoczeniu i zwykle lepiej płatną. Mimo tego nigdy poważnie nie rozważałem możliwości pracy naukowej za granicą. Debata ekonomiczna w Polsce jest bardziej intensywna i ze względu na skalę wyzwań stojących przed polityką gospodarczą po prostu ciekawsza. Praca w SGH daje mi szansę uczestniczenia w tej debacie.
Pańskie sukcesy są efektem ciężkiej pracy. Co motywowało Pana do tak intensywnej nauki? Każdy w swoim życiu przeżywa takie chwile zwątpienia – czy to co robię ma sens? Czy miał Pan takie chwile w swoim życiu? Chwil zwątpienia miałem bardzo dużo. Po pierwsze wątpiłem, czy ma sens łączenie pracy naukowej z pracą w instytucjach finansowych. Po drugie nie wiedziałem, czy temu podołam i te wątpliwości czasami wracają. Do pracy motywują mnie moje dzieci. Od ponad dekady robię już wiele rzeczy nie dla siebie, ale dla nich. Moim celem jest wyrobienie u nich nawyku systematycznej pracy, więc w domu muszę świecić przykładem. Oprócz tego motywuje mnie to, co steruje chyba działaniem większości pracowników naukowych, a więc chęć pozostawienia po sobie choćby niewielkiego dorobku. Jeśli udaje się postawić nową tezę, zweryfikować ją, opisać i opublikować, to praca naukowa przynosi dużą satysfakcję. Frajdę sprawia mi również budowanie scenariuszy makroekonomicznych, zwłaszcza w warunkach podwyższonej zmienności na 1
Debata ekonomiczna w Polsce jest bardziej intensywna i ze względu
Odnosi Pan sukcesy zawodowe i jednocześnie wykłada na uczelni. Jak udaje się to łączyć i dlaczego zdecydował się Pan pozostać na tej uczelni. Czy to właśnie poczucie, że ta działalność naukowa zmienia rzeczywistość? Chęć edukowania młodych?
na skalę wyzwań stojących przed polityką gospodarczą po prostu ciekawsza.
Biorąc pod uwagę moje zainteresowania, tj. politykę monetarną, integrację monetarną i rynki finansowe, optymalne jest połączenie wiedzy teoretycznej i pracy naukowej z wiedzą praktyczną, którą zdobywa się pracując na rynkach finansowych. Dzięki temu można być lepszym naukowcem i przede wszystkim lepszym dydaktykiem. Rzeczywistość rynkowa
październik 2013
/ wywiad z Inspiracją Roku Studium Magisterskiego – dr Jakubem Borowskim / Reforma SGH
rynkach finansowych. Trafne prognozy mogą znacznie ułatwić życie przedsiębiorcom, którzy są odbiorcami analiz makroekonomicznych.
Czy chce Pan być inspiracją dla swoich synów? Pokazałem im statuetkę, którą od Państwa dostałem. Byli zdziwieni, że otrzymałem coś takiego, ponieważ traktują mnie raczej jako domowego policjanta i zastanawiali się, kto może mnie traktować inaczej i dać mi jeszcze jakąś nagrodę. Powiedziałem im, że jeśli dobrze będą wykonywać swoją pracę, to prędzej czy później ktoś to doceni. W tym sensie odpowiedź na Państwa pytanie jest twierdząca.
Ciągle się mówi o zmianach, jakie trzeba wprowadzić w SGH. Jaka jest dla Pana ta jedna, najważniejsza? Podstawowa zmiana, która dotyczyłaby nie tylko SGH, ale w ogóle filozofii funkcjonowania uczelni w Polsce, to wprowadzenie wyraź-
nego podziału na pracownika koncentrującego się na pracy naukowej, dla którego są mniejsze wymogi jeśli chodzi o ilość dydaktyki i pracownika, dla którego uczelnia jest przede wszystkim miejscem aktywności dydaktycznej. Innymi słowy, chodzi o to, żeby zróżnicować pensum zgodnie z wybranym przez pracownika profilem aktywności. Są osoby, które mają większe predyspozycje do pracy dydaktycznej, ale są i takie, które lepiej odnajdują się w pracy naukowej. Czasami słyszę utyskiwania studentów, że „ten Pan/ ta Pani to może ma wiedzę, ale nie potrafi jej sprzedać”. W tym przypadku lepszym rozwiązaniem byłby zapewne pierwszy wariant. Z kolei osoby, dla których podstawowym celem nie jest habilitacja, mogłyby wybrać drugą opcję. Oczywiście ich dokonania naukowe musiałyby podlegać systematycznej ocenie. Na takim rozwiązaniu skorzystaliby wykładowcy, pracownicy naukowi i studenci, którzy mieliby wykładowcę prowadzącego np. tylko jeden wykład w całym roku, ale ten wykład byłby bardzo dopracowany. 0
Reformy nadszedł czas Potrzebne i długo oczekiwane zmiany w funkcjonowaniu naszej Uczelni wreszcie stają się faktem. Czy nadchodzące reformy poprawią poziom nauczania i przyczynią się do wzrostu prestiżu naszej Uczelni? t e k s t:
m ag da l e n a ko s ec k a
dniu 26 czerwca 2013r., kiedy już większość z nas zdążyła na chwilę zapomnieć o uczelnianej codzienności i została pochłonięta przez wakacyjny czas odpoczynku, w SGH uchwalono nową reformę. Faktu, że nasza Alma Mater wymagała gruntownych modyfikacji i świeższego podejścia na pewno nikt nie podważy.
W
08-09
Potrzeba zmian Uczelnia od wielu lat boryka się z problemami finansowymi, reformy wymagał również system organizacji dydaktyki. Większość z Was zauważyła pewnie spadek znaczenia naszej szkoły w rankingach krajowych oraz międzynarodowych. Od jakiegoś czasu wielu studentów skarży się także na obniżającą się jakość kształcenia na studiach magisterskich.
Problemem jest również brak oferty programowej, która byłaby dobrze dopasowana do realiów panujących na rynku pracy. Jest to spowodowane zbyt powolnym korelowaniem programu do wymagań, jakie stawiają pracodawcy wobec kandydatów na różne stanowiska. Konieczność uaktualnienia sposobu działania, zarządzania, a także celów, jakie stoją
Reforma SGH /
przed naszą Uczelnią, to obowiązek, który zaczęły wypełniać nowe władze SGH wybrane w maju 2012 roku. Temat był szeroko dyskutowany przez środowisko uczelniane. Wiele osób spędziło długie godziny przygotowując swoje propozycje i postulaty dotyczące kształtu i charakteru przyszłych zmian.
Z czym się zmierzymy Intencjami nowej, głębokiej reformy mają być umożliwienie kształcenia na poziomie światowym, większe skupienie się na studentach i nauczycielach akademickich jako głównym filarze funkcjonowania Uczelni, osobach odpowiedzialnych za jakość kształcenia w murach naszej Szkoły. W samej uchwale można przeczytać o trzech głównych celach dotyczących zwiększenia potencjału badawczego, zmian w strukturach zarządzania, dzięki którym będzie możliwa poprawa poziomu edukacji, a także uzdrowienia procesu zarządzania. Aby udało się osiągnąć te zamierzenia, należy doprowadzić do połączenia i ściślejszej współpracy jednostek Uczelni, a także zapobiegać zbyt dużemu rozdrobnieniu przedsięwzięć badawczych. W przeciwnym wypadku utrudnione może być pozyskiwanie środków finansowych na ich realizację. Nauczanie będzie bardziej nastawione na praktyczne aspekty, aby pokazać studentom zastosowanie danej dziedziny w rzeczywistości. Reorganizacja ma również prowadzić do przedstawienia ściślejszej i bardziej merytorycznej oferty programowej odpowiadającej zapotrzebowaniu studentów oraz rynku pracy. Planowana jest także normalizacja kondycji finansowej, a także wdrożenie nowych rozwiązań, które pomogą w kontroli wydajności i skuteczności działalności Uczelni jako całej instytucji.
Trzy w jednym Transformacja struktury ma polegać na stworzeniu trzech szkół jako podstawowych jednostek organizacyjnych, które posiadałyby autonomię wyższą niż obecne kolegia, a jednocześnie będących silniej związanymi z otoczeniem akademickim niż wydziały. Dzięki takiemu rozwiązaniu usprawniony zostanie system zarządzania, ponieważ część procesów decyzyjnych, niewymagających nadzoru władz, zostanie przesunięta do poszczególnych segmentów. Powstanie Szkoła Ekonomii, która zostanie stworzona z Kolegium Analiz Ekonomicznych i Kolegium Gospodarki Światowej, Szkoła Biznesu połączy Kolegium Nauk o Przedsiębiorstwie i Kolegium Zarządzania i Finansów, a Kolegium Ekonomiczno-Społeczne przekształci się w Szkołę Polityki Publicznej. Pomimo podziału na trzy mocno autonomiczne człony, Uczelnia zadba o to, aby nie zmniejszyła się liczba przysługujących jej uprawnień. Formalnie będzie to zorganizowane w taki sposób, że kierunki zostaną przypisane do poszczególnych kolegiów, a później szkół posiadających odpowiednie zaplecze dydaktyczne, aby studenci mogli w pełni realizować dany program. Jednocześnie rozpoczęte już studia będzie można prowadzić na ustalonych wcześniej zasadach. Zgodnie z oczekiwaniami wielu studentów pozostał również utrzymany sposób jednolitej rekrutacji na studia licencjackie, a także wspólny zestaw przedmiotów, który zweryfikuje SenackaKo-
misja Programowa. Natomiast przedmioty kierunkowe, związane z wybraną specjalnością oraz kierunkowe przedmioty do wyboru będą nadzorowane przez odpowiednie rady naukowe Szkół. Kolejną ze zmian, którą dokonano z troski o jakość kształcenia, jest wprowadzenie egzaminu wstępnego na studia niestacjonarne magisterskie. Z rozwiązań, które są niezmienione wymienić można wybór kierunku studiów dokonywany na drugim semestrze, swobodny wybór zajęć i wykładowców przez studentów, a także utrzymanie ogólnouczelnianych dziekanatów studiów wszystkich stopni, gdzie jedyną zmianą będzie decyzyjność podejmowana przez prodziekanów szkół odpowiedzialnych za poszczególne kierunki. Kwestią bardzo ważną, która również została niezmieniona, a w mniemaniu większości studentów stanowi mocną stronę naszej Uczelni, jest dotychczasowy wymiar liczby godzin lektoratów, zarówno na studiach licencjackich i magisterskich. Istotną częścią reformy są także aspekty związane z prowadzeniem badań naukowych. Widać chęć dążenia do rozwinięcia tej sfery działalności naszej Uczelni poprzez motywację kadry i promocję jakości badań naukowych, ale także stworzenie dogodnych warunków do takiego rozwoju.
Transformacja struktury ma polegać na stworzeniu trzech szkół
jako podstawowych jednostek organizacyjnych
Wystartowaliśmy
graf. Krzy sztof Szym ański CC
Uchwała weszła w życie z dniem podjęcia. Jest to pierwszy krok do zmian. Proces reformowania wg harmonogramu ma się zakończyć w połowie 2015 roku, a pierwszym rocznikiem, który podejmie studia w nowym trybie będzie rocznik przychodzący na rok akademicki 2015/2016. Wszyscy mamy nadzieję, że przemiana będzie niosła za sobą poprawę na wielu płaszczyznach, a zwłaszcza na tej dotyczącej jakości kształcenia i polepszenia pozycji Wielkiej Różowej w rankingach. Jako studenci oczekujemy od Uczelni jak najlepszego przygotowania do wejścia na rynek pracy. Tak, aby to, czego się uczyliśmy było przydatne na zajmowanych stanowiskach, a dyplom uzyskania tytułu magistra miał jakąś wartość i świadczył o rzeczywistej pracy, jaką musieliśmy włożyć w jego zdobycie i posiadanych kwalifikacjach oraz wysokich kompetencjach.0
październik 2013
Oczekiwania i fakty - Badanie Studentów
Optymistyczni i wymagający studenci SGH Kiedy przez Europę przetacza się kryzys gospodarczy wielu studentów zadaje sobie pytanie, czy i kiedy znajdę pracę? Ile chcę zarabiać i kiedy mogę awansować? Studenci SGH wysoko oceniają swoje kwalifikacje i możliwości już na starcie. t e k s t:
m ac i e j ja r g i ło
okresie od stycznia do marca zespół ConQuest Consulting przeprowadził IV edycję Badania Studentów. W tegorocznej edycji wzięło udział 1164 studentów uczelni ekonomicznych z całej Polski, ponad 36 proc. z nich stanowili respondenci ze Szkoły Głównej Handlowej, a 20 proc. ich koledzy z Uniwersytetu Warszawskiego (WNE i WZ). Nowością w IV edycji Badania są wywiady IDI z pracodawcami, którzy skomentowali działania i oczekiwania studentów.
W
Marzenia czy fakty Śmiało można stwierdzić, że celem większości studentów SGH jest znalezienie dobrze płatnej pracy spełniającej ich oczekiwania. Wychowankowie naszej Uczelni twierdzą, że poszukiwania zatrudnienia zakończą sukcesem po około 9 tygodniach. Są oni największymi optymistami wśród studentów uczelni ekonomicznych z całej Polski. Porównując, studenci wydziałów ekonomicznych UW uważają, że znalezienie pracy zajmie im niewiele ponad 3 miesiące. Co ciekawe, przedstawiciele największych firm byli zgodni ze studentami. Ich zdaniem 2,5 – 3 miesiące to realny czas na znalezienie odpowiedniej posady w większym mieście przez osobę, która podczas studiów zdobyła doświadczenie oraz aktywnie angażuje się w poszukiwania pracy.
Wyścig po awans Jeśli chodzi o pierwszy awans, najbardziej optymistycznie nastawieni są studenci Akademii Leona Koźmińskiego, którzy uważają, że uda im się awansować po 9 miesiącach. Respondenci z SGH uważają, że będą potrzebować pół miesiąca więcej. W większych firmach awans jest możliwy po prze-
10-11
pracowaniu co najmniej jednego roku. Ocena pracownicza, której skutkiem możliwa jest zmiana stanowiska, najczęściej odbywa się w cyklach rocznych. Coraz częściej firmy stwarzają możliwość nie tylko typowego awansu pionowego, ale, poprzez obsadzanie wakatów kandydatami wewnętrznymi, dają szansę młodym ludziom na zmianę zakresu obowiązków. Większość pracodawców uważa, że osoby które dbały o swój rozwój podczas studiów, brały udział w wymianach międzynarodowych, udzielały się w kołach naukowych czy organizacjach studenckich, mają duże szanse na znalezienie zatrudnienia już w czasie studiów bądź szybko po ich zakończeniu. W Polsce nadal jest sporo osób, które kończą studia i nie posiadają dodatkowego doświadczenia zawodowego. Takim studentom znalezienie wymarzonej pracy może zająć więcej czasu.
Pierwsze koty za... Praktyka i staże w wielu firmach odbywają się na zasadach tradycyjnej pracy na etacie. Pomimo faktu, że studenci przeznaczają na nie około 30 godzin tygodniowo, biorą udział w projektach oraz prowadzą własne, wielu z nich pracuje za darmo bądź otrzymuje bardzo niskie wynagrodzenie. Podczas praktyk najwięcej zarabiali respondenci ze Szkoły Głównej Handlowej – blisko 1 500 PLN netto miesięcznie. Na porównywalne zarobki mogą liczyć studenci Akademii Leona Koźmińskiego. Natomiast najmniej zarabiali wychowankowie Uniwersytetów Ekonomicznych w Krakowie i Katowicach, odpowiednio 788 i 652 PLN netto miesięcznie.
Ambicje finansowe Wśród uczelni ekonomicznych z całej Polski największe wymagania finansowe mają
absolwenci Szkoły Głównej Handlowej – chcieliby, by ich pierwsza pensja po studiach wynosiła 3 331 PLN netto. Na drugim i trzecim miejscu znajdują się Akademia Leona Koźmińskiego oraz Uniwersytet Warszawski – wymagania studentów tych szkół wynoszą odpowiednio 3 108 PLN i 3 093 PLN netto. Studenci mają stosunkowo wysokie oczekiwania porównując je chociażby do średniej krajowej. Pojawia się tutaj zasadnicze pytanie – co pracodawca za to kupuje? Jeśli jest to potencjał rozwojowy, to zależy jak jest on duży. Jeśli jest to już gotowy produkt, to większość pracodawców gotowa jest zapłacić więcej za pracownika, który niemal od razu generuje wartość dla przedsiębiorstwa. Podobnie wygląda to ze strony studentów. Oferując siebie jako produkt i znając swoją wartość, wiedzą jak powinni wyceniać czas poświęcony na naukę i swój rozwój. Według części pracodawców oczekiwania studentów są znacznie zawyżone. Przedsiębiorców dziwi fakt, że ludzie bez doświadczenia mają wysokie wymagania, ponieważ za wymaganiami finansowymi powinny iść umiejętności. Niektórzy z nich dość sceptycznie podchodzą do tego, by człowiek prosto po studiach był w stanie dać firmie to, co osoba z dwuletnim doświadczeniem. Podsumowując oczekiwania studentów najlepiej przytoczyć słowa Magdaleny Kruk-Pielesiak, HR Senior Coordinator w firmie Deloitte – Kandydaci wiedzą, jaka jest sytuacja na rynku i są świadomi, ile zarabia się w ich wymarzonej pracy. Różnice w wymaganiach często są uzależnione od uczelni czy regionu, w którym prowadzono sondaż. 0
Pełny raport z badania dostępny jest pod adresem: www.conquest.pl.
kalendarz wydarzeń /
Kalendarz wydarzeń październik 2013 06
Początek rejestracji na Fallweek SKN Konsultingu
06
Pierwsza audycja “Reflektor – W Blasku Wiary” w Radio Kampus ASK Soli Deo
15
Deadline na zgłoszenia na wolonatriuszy akcji SZLACHETNA PACZKA
18-20 Wyjazd integracyjny MAGLA do Torunia MAGIEL
23-24 Konferencja i warsztaty Groupwork SKN Informatyki
Fallweek Studenckie Koło Naukowe Konsultingu przy SGH ma zaszczyt zaprosić studentów do wzięcia udziału w szóstej już edycji projektu FallWeek! FallWeek to nowatorskie przedsięwzięcie, dzięki któremu studenci I-III roku studiów licencjackich mogą wziąć udział w tygodniowym stażu w Alior Bank, The Boston Consulting Group, Oracle, PricewaterhouseCoopers lub PZU. Postaw pierwsze kroki w świecie biznesu pod okiem najlepszych specjalistów branży konsultingowej, finansowej i IT w Polsce! Zapoznaj się z rynkiem pracy i zdobądź kontakty w firmach! Zachęcamy do odwiedzenia naszej strony internetowej: www.fallweek.pl na której znajdziecie więcej szczegółów. Startujemy już 7 października.
ASK Soli Deo zaprasza do Akademickiego Radia Kampus na zupełnie nową audycję, poruszającą tematykę wiary. W programie staramy się pokazać, że chrześcijański styl życia wcale nie musi być nudny, a Kościół to nie tylko pieniądze i moherowe berety! Bóg, miłość, wierność, uczciwość, uśmiech – tymi wartościami kierujemy się, tworząc audycję. Nie boimy się poruszać trudnych, kontrowersyjnych tematów. Zapraszamy zarówno wszystkie osoby wierzące, jak i tych, którzy chcieliby zrewidować swój punkt widzenia i sprawdzić, czy faktycznie Kościół taki straszny jak go malują. Budzimy Was w każdą niedzielę o 8:00! Do usłyszenia w Warszawie i okolicach na 97,1 FM oraz w Internecie na www.radiokampus.waw.pl.
24-25 Dni Kariery AIESEC
28-30 WARroom Consulting Conference CEMS CLUB
Reflektor – w blasku wiary
Szlachetna paczka
Do 15 października potrwa rekrutacja SuperW, czyli wolontariuszy Wyjazd integracyjny MAGLA SZLACHETNEJ PACZKI. To dzięki nim najbardziej potrzebujące rodziny Niezależny Miesięcznik Studentów MAGIEL w całej Polsce już w grudniu otrzymają konkretną, mądrą pomoc. w dniach 18-20 października zaprasza Jeśli masz w sobie chęć realnej pomocy i zmiany otoczenia, w którym żyjesz; jeśli wszystkich, a w szczególności studentów I-roku chcesz się ciągle rozwijać i brać udział w szkoleniach; jeśli chcesz działać w zespole ludzi studiów licencjackich na wyjazd integracyjny z pasją – wejdź na www.superw.pl, dowiedz się więcej i dołączy do drużyny SuperW! do Torunia. Jeśli Twoją pasją jest fotografia lub Czekamy na Twoje zgłoszenie! grafika, interesujesz się filmem bądź muzyką, śledzisz nowości literackie albo uczęszczasz na spektakle teatralne, czytasz regularnie newsy gospodarcze lub po prostu lubisz pisać i działać, MAGIEL jest miejscem stworzonym dla Ciebie! Czym jest MAGIEL? To magazyn, Organizator Dni Kariery cieszących się zainteresowaniem projektów Nadchodzi 23. warszawska edycja Dni Kariery® - jednych z największych studenckich targów i konferencji, ale przede wszystkim to grupa pracy, praktyk i staży w Polsce. 23 i 24 października w Szkole Głównej Handlowej będzie można kilkudziesięciu osób tworzących wspaniałą, spotkać przedstawicieli ponad 40 firm, poznać ich wymagania, zadać nurtujące nas pytania unikalną w skali SGH-u atmosferę. MAGIEL i wreszcie wybrać najlepszą dla siebie ofertę pracy. Niezobowiązująca atmosfera oraz okazja od ponad osiemnastu lat pozwala ludziom do nawiązania półformalnych kontaktów z pracodawcą sprawiają, że targi cieszą się dużym nawiązać przyjaźnie na całe życie. Pojedź z nami powodzeniem na polskim rynku pracy. Dni Kariery® organizowane są przez międzynarodową do Torunia i przekonaj się, dlaczego warto do organizację AIESEC, zrzeszającą studentów i absolwentów na całym świecie. Odwiedź stronę nas dołączyć! A już dziś zajdź do pokoju 64 na internetową www.dnikariery.pl i dowiedz się więcej. antresoli i dowiedz się więcej o nas i wyjeździe!
Informacja dla organizacji Organizujesz interesującą konferencję? Koordynujesz nowy, ciekawy projekt? Możemy Ci pomóc dotrzeć do społeczności studenckiej SGH i UW. Zapytaj o Patronat Medialny Niezależnego Miesięcznika Studentów MAGIEL, pisząc na: patronaty@magiel.waw.pl Deadline na zgłoszenia: 17.10.2013
październik 2013
/ o szkolnictwie wyższym w kraju i za granicą
W górę rankingów małymi krokami
T e k st:
fot. Magdalena Skrodzka
Nie da się ukryć, że studia na polskich uczelniach nie cieszą się popularnością wśród młodzieży z Zachodu. To raczej my wyjeżdżamy na prestiżowe uniwersytety w Europie Zachodniej czy USA. Niestety dyskusja nad poziomem naszego szkolnictwa wyższego nie napawa optymizmem, choć pewnie każdemu marzyłby się Oksford nad Wisłą. W takim razie należy czerpać inspiracje do naprawy systemu szkolnictwa wyższego z zagranicy. Łatwo powiedzieć, ale czy naprawdę trudno zrobić?
M a r ta Ko rc z a k
tym roku w Polsce po rekrutacji na studia okazało się, że zostało bardzo dużo wolnych miejsc – zwłaszcza na tzw. kierunkach humanistycznych. Wywołało to kolejną dyskusję nad stanem naszego szkolnictwa wyższego, którą można streścić w jednym zdaniu: nasze uczelnie nie oferują praktycznej wiedzy i nie są wymagające, bo od liczby, a nie jakości studentów zależy wysokość dotacji państwowej. Chyba mało kto uważa, że poziom kształcenia w Polsce w ciągu najbliższych dwudziestu lat poprawi się na tyle, żeby nasze uczelnie wskoczyły do pierwszej setki światowych rankingów. Diabeł tkwi jednak w szczegółach. Aby poprawić morale na uniwersytetach potrzebnych jest tysiąc małych kroczków aniżeli parę dużych reform. Co więcej, nie są do tego konieczne dodatkowe środki.
W
Zadania, eseje, prezentacje... Na początku należałoby drastycznie podnieść wymagania zarówno wobec studentów, jak i wykładowców – tak na pytanie MAGLA: Co można by zrobić, aby zmniejszyć różnicę pomiędzy uczelniami w Polsce i na Zachodzie? odpowiedzieli wszyscy studenci, którzy po nauce w SGH czy na UW wybrali się na bardzo dobre zagraniczne uczelnie. Nie jest to odkrywcze, ale co
12-13
właściwie oznacza podniesienie wymagań? Nie tyle trudne egzaminy, co przede wszystkim ciężką pracę w trakcie semestru. Kiedy Jacek przyjechał do Maastricht przed początkiem semestru, bardzo się zdziwił widząc zatłoczoną bibliotekę na uniwersytecie. Po paru dniach dobrej zabawy w ramach Welcome Programme dowiedział się jednak, że na pierwsze zajęcia trzeba było zrobić 20 zadań z mikroekonomii i sam udał się do biblioteki. Już do końca semestru „zawsze było coś do zrobienia”. System nauczania na Uniwersytecie w Maastricht nazywa się bowiem problem-based learning i polega na tym, że na każde zajęcia student przychodzi już z gotowym materiałem do dyskusji, w której powinien wziąć udział. Sprzyja temu fakt, że grupa liczy 10-12 osób, a wykładów z drugiej strony jest bardzo mało. Pomimo faktu, że na wymianie realizował w sumie cztery przedmioty, dla Jacka był to z pewnością najcięższy semestr na studiach. Dla Anety imprezowanie w Sztokholmie również skończyło się wraz z początkiem semestru. W Stockholm School of Economics średnio na semestr należy bowiem przeczytać 1500 stron artykułów bądź książek, napisać ok. trzy, cztery eseje bądź inne formy indywidualnej pracy oraz
wziąć udział w przynajmniej jednym grupowym projekcie. Wysokie wymagania stawia się również wykładowcom – do ich obowiązków należy systematyczne sprawdzanie prac pisemnych, odpowiadanie na maile oraz pomoc w projektach studenckich. Pod koniec semestru wystawiana jest im bowiem ocena końcowa i od niej zależy, czy dostaną w przyszłości do prowadzenia następne zajęcia. W Cambridge wszyscy wykładowcy powinni systematycznie pracować nad artykułami naukowymi bądź znać najnowsze badania, gdyż kształcenie jest oparte głównie na współczesnych publikacjach. Bardzo ważne są również zasady panujące w danej szkole – np. w SciencesPo w Paryżu każde nieodbyte zajęcia muszą być odrobione. Ania, która spędziła tam wymianę, uważa, że to rzeczywiście wpływało w pewien sposób na morale studentów: Niby nic ważnego, ale dzięki temu cały materiał jest dobrze przerobiony. Miałam wrażenie, że szkoła bardzo poważnie podchodzi do mojej edukacji. Kolejną uczelnią, gdzie wykładowcy i studenci mają podobną ilość pracy, jest London School of Economics, jednak system tam nieco się różni od pozostałych – bardzo dużo należy się uczyć się w czasie roku akademickiego, jednak to egzamin jest najważniejszy. Olek wspomina studia
o szkolnictwie wyższym w kraju i za granicą /
jasne notatki, gdyż wszystkie wykłady są nagrywane i ma się do nich dostęp po zalogowaniu na odpowiednią stronę. Wiedza, którą zdobywa się na studiach pierwszego stopnia, pozwala często na znalezienie dobrej pracy w swoim zawodzie. Sporo osób, które wyjechały po studiach licencjackich w Warszawie na zachodnie uczelnie wspomina, że ich rówieśnicy są tam starsi nawet o parę lat: Skoro
… dyplom i kariera
dyplom licencjata w SSE pozwala na znalezienie porządnej pracy w takiej korporacji jak np. EY, to nie myśli się od razu o studiach magisterskich – twierdzi Aneta. Zwłaszcza, że często to firma, dla której już się pracuje, może opłacić dalsze kształcenie. Łukasz, który studiował w Rotterdam School of Management, ma podobne odczucia: Wymiana przekonała mnie, że najlepszym rozwiązaniem byłoby podzielenie studiów: 4 lata licencjatu, a potem rok bardzo intensywnych studiów magisterskich dla osób zainteresowanych pracą naukową. Tak jest właśnie w Cambridge – wiele osób kończy edukację po
Ciężka praca to nie wszystko. Ważna jest również organizacja studiów oraz odpowiednie ułożenie programu, aby skupiał się zarówno na wiedzy teoretycznej, jak i praktycznej. Zwłaszcza kierunki biznesowe powinny zawierać dużo zajęć z praktykami. Na kierunku Strategy and Management na Uniwersytecie w Sankt Gallen znaczną część studiów pochłaniają wykłady z menadżerami dużych firm (np. American Airlines czy Infosys). W ramach zajęć spędza się np. dzień w międzynarodowej firmie przemysłowej i przygotowuje się dla niej rekomendacje wraz z ekspertami McKinsey. Ania, która studiuje na tym kierunku, przyznaje, że pracy jest dużo, gdyż przez cały semestr pracuje się w grupach nad projektem, który aż w 50 proc. składa się na ocenę końcową. Monika, która studiuje w szkole biznesowej HEC w Paryżu, również w czasie semestru ma do przerobienia mnóstwo case-study a na koniec egzamin też przybiera taką formę. Z drugiej strony studia ekonomiczne charakteryzują się dużą dawką teorii. Olek, który skończył studia magisterskie z ekonomii w LSE, wspomina, że praca w ciągu roku polegała głównie na rozwiązywaniu zadań, jednak niektóre zajęcia były aż za bardzo teoretyczne: Miałem ekonometrię przez cały rok i ani razu nie otworzyliśmy żadnego pakietu komputerowego. To był zdecydowanie minus tych studiów. Naukę w wielu szkołach ułatwia system informatyczny – zazwyczaj wszystkie materiały z zajęć, zadania domowe, oceny i ważne informacje administracyjne znajdują się na jednej stronie internetowej. W LSE nie trzeba się martwić o nie-
Jeśli na zaliczenie przedmiotu wystarczy jedynie pożyczenie notatek od kolegi i przeczytanie książki przed egzaminem, to trudno mówić o światowym poziomie.
University of Amsterdam
studiach pierwszego stopnia, a na dalsze kształcenie decydują się głównie zainteresowani pracą naukową. Co więcej, studia licencjackie i magisterskie znacznie się tam różnią. Na pierwszych jest bardzo dużo pracy w ciągu semestru, natomiast na drugich nie wymaga się od studenta nic „oprócz” zdanych egzaminów za pierwszym razem oraz pracy magisterskiej, która powinna być samodzielnym badaniem naukowym (w bardzo rzadkich przypadkach dopuszczany jest przegląd literatury). Aby materiał nie powtarzał się w kolejnych latach, dla osób z innych specjalności można otworzyć na studiach drugiego stopnia osobny kierunek, który nadrabia zaległości z poprzednich lat oraz zawiera rozszerzoną wiedzę. W SSE nazywa się on General Management i jest skierowany do osób, które nie posiadają wykształcenia ekonomicznego.
A kto za to zapłaci? Utworzenie osobnego kierunku dla osób z innych fakultetów ma sens na takich uczelniach jak np. SGH, ale zapewne byłoby kosztowne. Często to właśnie brak możliwości finansowych uniemożliwia wdrożenie wielu projektów. Większe środki mogłyby bowiem pozwolić na odpowiednio wysokie płace dla wykładowców, aby mogli oni poświęcić się wyłącznie pracy naukowo-dydaktycznej, tak jak to funkcjonuje np. na LSE. Niestety na uniwersytetach w Polsce nauczyciele akademiccy zazwyczaj muszą godzić zatrudnienie poza szkołą z wykładaniem, co skutkuje brakiem prawdziwej relacji pomiędzy profesoremmentorem a uczniem. Jednak o możliwościach szkoły nie świadczy forma własności tylko jakość zarządzania – uczelnie wymienione w tym artykule fi-
fot. Agata Serocka
w Londynie głównie przez pryzmat spędzonych godzin w bibliotece LSE – Bywały tygodnie, że spędzałem tam 7 dni w tygodniu po 10 godzin. Jednak były to jednoroczne studia magisterskie i z tego też powodu mieliśmy bardzo dużo nauki. Po 3 trymestrach następował aż miesiąc na przygotowanie tylko do egzaminów, ale jak ktoś nie pracował w czasie roku akademickiego, nie był w stanie go zdać. Na LSE w czasie semestru staż raczej nie jest możliwy do pogodzenia ze studiami. Zaś wykładowcy byli zatrudnieni wyłącznie na uczelni. Jest to związane z tym, że LSE jest bogatą szkołą, która może pozwolić sobie na wypłacanie tak dużych pensji dydaktykom. Pomimo dużego nakładu pracy wszystkie osoby, które MAGIEL zapytał o studia zagranicą, nie realizowały wielu przedmiotów, miały jednak one dużą liczbę punktów ECTS. Podobny system wprowadził już Uniwersytet Warszawski – na wielu kierunkach realizuje się małą liczbę przedmiotów, które trwają rok albo dłużej. Taki system pozwala uniknąć powtarzających się treści np. ze studiów licencjackich na studiach magisterskich.
październik 2013
nansują się zarówno ze środków prywatnych, jak i państwowych. Dla przykładu, Uniwersytet w Sankt Gallen otrzymuje część środków z budşetu kantonu, jednak kaşdy „wydział� osobno zarządza pieniędzmi, które moşe pozyskiwać równieş z zewnątrz (np. poprzez współpracę z firmami). Pomimo statusu publicznej szkoły, Cambridge, SciencesPo czy HEC pobierają czesne od studentów. Naturalnie wszędzie istnieje system stypendiów, który wyrównuje szanse pomiędzy studentami oraz motywuje do nauki. Na Harvardzie czy LSE studia mogą być sfinansowane np. przez absolwenta szkoły, który monitoruje tok nauczania i z którym posiada się bezpośredni kontakt. Płacenie za naukę na uniwersytecie moşe mieć pozytywny skutek w postaci większego zaangaşowania studentów. Z drugiej strony, kiedy cena dyplomu oznacza wejście na rynek pracy z ogromnymi długami, jak to wygląda obecnie w Stanach Zjednoczonych, osoby z biedniejszych rodzin mają mniejszą szansę awansu społecznego. W Polsce niestety wciąş pokutuje wizja prywatnej wyşszej szkoły, gdzie rekrutacja polega wyłącznie na zapłaceniu wpisowego. Na wiele publicznych uczelni równieş nietrudno się dostać, co powoduje sytuację, w której to na rynek pracy wchodzi za duşo absolwentów uniwersytetów. A w czasie studiów – niechodzenie na wykłady czy nauka dzień przed egzaminem dla wielu nie jest czymś obcym. Nastawienie do studiowania stanowi problem nawet na najlepszych polskich uniwersytetach – jeśli nie jest wymagana systematyczna praca w czasie semestru, a na zaliczenie przedmiotu wystarczy jedynie poşyczenie notatek od kolegi i przeczytanie ksiąşki przed egzaminem, to trudno mówić o światowym poziomie.
Niewykorzystany potencjał Do poprawy sytuacji mogłoby się przyczynić wiele rozwiazań, do których nie potrzeba wiele środków, a ich wdroşenie nie trwałoby długo. Nagrywanie wykładów i udostępnianie ich parę dni później na serwerze uczelni po zalogowa-
fot. Iryna Khrapsun
/ o szkolnictwie wyĹźszym w kraju i za granicÄ…
Yeungnam University niu mogłoby ułatwić naukę do egzaminów oraz przy wyborze wykładowców. W LSE wcale nie oznaczało to, şe studenci nie chodzili na wykłady: Frekwencja była bardzo wysoka – po pierwsze dlatego, şe studia te są niezwykle drogie, a po drugie, obecność na wykładzie umoşliwia bezpośredni kontakt z profesorem – wspomina Olek. Przy wyborze przedmiotów bardzo sensownym rozwiązaniem moşe być system tzw. biddingu – na przedmiot zostanie zapisany ten, kto postawi na niego największą liczbę punktów z określonej puli, a nie ten, który zapisze się pierwszy. Pomysł ten funkcjonuje z powodzeniem m.in. na Uniwersytecie w Sankt Gallen. Wymuszenie systematycznej pracy w trakcie semestru mogłoby znacznie ułatwić studentom zaliczenie przedmiotu i zapamiętanie materiału na dłuşej. Na samym egzaminie: zero ściągania. O wysokim poziomie uniwersytetu w Heidelbergu na pewno świadczyło to, şe było absolutnie zero tolerancji dla takich zachowań – tak wspomina wymianę Ewa. Bardzo wysokie sankcje wo-
bec ściągających mogłyby równieş przyczynić się do powaşniejszego nastawienia do studiów. Rozwiązania te na pewno nie zrewolucjonizowałyby szkolnictwa wyşszego w Polsce, natomiast najlepsze uczelnie nad Wisłą na pewno nie powinny się porównywać do innych szkół w kraju, tylko do liderów znajdujących się za zachodnią granicą. Uczelnie warszawskie mają duşy i być moşe niewykorzystany potencjał – znajdują się w stolicy duşego kraju, gdzie przyjeşdşa bardzo ambitna młodzieş z całej Polski oraz mają tu siedzibę największe firmy i instytucje państwowe. Dla porównania – Uniwersytet w Maastricht powstał dopiero w 1976 roku w małym holenderskim mieście i dzięki temu, şe miał pomysł na siebie, który był przez lata konsekwentnie realizowany, odniósł duşy sukces. W czerwcu bieşącego roku Senat SGH zadecydował o podzieleniu Uczelni na trzy Szkoły wzorem Harvardu. Oby zmiany na lepsze nie skończyły się na tej reformie. Historia polskiego szkolnictwa wyşszego ma jak najbardziej szansę na happy end. 0
1?LIGLEG UWđQXWAF QXI–� CIMLMKGAXLWAF ,??QRPGAFR 4LGTCPQGRW 2RMAIFMJK 2AFMMJ MD $AMLMKGAQ 4LGTCPQGRW MD "?K@PGBEC '?LBCJQ 'MAFQAFSJC 2R &?JJCL 4LGUCPQWRCR U 2?LIR &?JJCL
'?SRCQ Â?RSBCQ AMKKCPAG?JCQ BC /?PGQ '$"
+MLBML 2AFMMJ MD $AMLMKGAQ 1MRRCPB?K 2AFMMJ MD ,?L?ECKCLR $P?QKSQ 4LGTCPQGRW 1SNPCAFR *?PJQ 4LGTCPQGRˆR 'CGBCJ@CPE
14-15
3GKCQ 'GEFCP $BSA?RGML 6MPJB 4LGTCPQGRW 1?LIGLE 7 78
%GL?LAG?J 3GKCQ 1?LIGLE ,?QRCPQ GL ,?L?ECKCLR
%3 ,?QRCPQ GL %GL?LAC /PC CVNCPGCLAC
4 7
J C K A ! A J C A T U R K RE ODWIEDŹ NASZEGO STANDA PODCZAS MAGIEL DAY
4X
BAW SIE Z NAMI NA WYJEŹDZIE INTEGRACYJNYM TORUŃ 2013
18-20 X
W WOLNEJ CHWILI WPADNIJ DO NASZEJ REDAKCJI POKÓJ 64 NA ANTRESOLI
/ wywiad z Przemysławem Wiplerem beton na belce
Wszystkie Przemysław Wipler (ur. 1978) – polityk, prawnik, działacz społeczny, założyciel stowarzyszenia KoLiber, współfundator i były prezes Fundacji Republikańskiej, jako członek komisji ds. deregulacji bliski współpracownik byłego ministra sprawiedliwości Jarosława Gowina. Do lipca br. poseł z ramienia PiS, które opuścił by powołać stowarzyszenie Republikanie r o z m aw i a ł :
Ja n u s z r o s z k i e w i c z
magiel: Pracował Pan w Centrum Adama Smitha, Deloitte, Ernst&Young, Ministerstwie Gospodar-
ki, zarządach oraz radach nadzorczych 27 firm, Instytucie Jagiellońskim i Fundacji Republikańskiej, a teraz w Sejmie RP. Imponujące CV jak na 35-latka. Jak to możliwe w „kraju nie dla młodych ludzi”? Przemysław Wipler: Po pierwsze, aby to wszystko osiągnąć, musiałem podróżować
– urodziłem się w Piekarach Śląskich, skończyłem III Liceum im. Marynarki Wojennej w Gdyni, a potem studia w Warszawie. Po drugie, moje osiągnięcia były możliwe dzięki zamieszkaniu w stolicy. To jest miasto, w którym można rozwijać się zawodowo. Po trzecie, na wszystko musiałem dużo pracować. Cały czas mam jednak świadomość, że jako Polacy mamy dużo większe możliwości, moglibyśmy robić dużo więcej i na o wiele większą skalę.
Krótko mówiąc: zdolni i pracowici poradzą sobie nawet w najgorszych warunkach? Nawet za komuny tak było, że jeżeli ktoś był naprawdę dobry w tym co robił, to mógł prowadzić działalność gospodarczą i osiągać sukcesy. Tylko nam chodzi o to, żeby wszyscy ludzie, którzy dziś mieszkają w Sieradzu, Stargardzie Szczecińskim czy Piekarach Śląskich, mogli bez specjalnie dużych zmian w życiu znaleźć u siebie pracę za godne pieniądze. Wiele osób nie stać na to, żeby przenieść się do Warszawy – już sam koszt wynajmu mieszkania blokuje emigrację do stolicy.
Jako doradca podatkowy mógł Pan zarabiać 220 euro za godzinę, a został Pan posłem z 9 tysiącami miesięcznie… Podane przez Pana stawki są prawdopodobnie średnim wynagrodzeniem za pracę zbiorową firm doradczych z tzw. Wielkiej Czwórki. Ja oczywiście nie zarabiałem aż tyle.
No ale nawet jeśli założymy, że zarabiał Pan mniej – 100–150 euro – to i tak jest to zdecydowanie więcej niż 9000 zł netto. Dlaczego przeszedł Pan do polityki? Bo takie mam powołanie. Pracując jako doradca podatkowy, czułem się zmęczony i sfrustrowany obsługą firm z problemami, których nigdy nie powinno być. I wtedy pomyślałem, że powinniśmy coś zrobić, aby nasz system
16-17
fot. Jakub Szymczuk
podatki są złe
podatkowy ucywilizować. Z nim jest tak, jak w tym dowcipie – do prawnika przyszedł pewien człowiek i zarzucił mu, że jego pies go pogryzł. Adwokat zgodził się zapłacić odszkodowanie, a chwilę później znajomy mówi mu: „Przecież ty nie masz psa”. A prawnik na to: „No wiesz, to mogło trafić to sądu, i Bóg wie, jak by to się skończyło”. Dlatego każdą opinię prawną dla klienta kończyliśmy taką formułką: „jakkolwiek nie możemy wykluczyć, że w omawianym przypadku aparat skarbowy albo sąd zajmie absolutnie przeciwne stanowisko”. Nawet jeśli znajdowaliśmy dziesięć argumentów za określoną wykładnią, zawsze istniał wyrok czy interpretacja, która jej przeczyła. Ta niepewność naszych klientów była dobijająca.
Według sondażu TNS Polska dla TVP, PiS ma teraz 43 procent poparcia, Platforma 32 procent, a Republikanie nawet nie zostali odnotowani w rankingu. Nadal sądzi Pan, że warto było opuszczać partię Kaczyńskiego? Tak. Mamy dwa lata do wyborów parlamentarnych, wszystko się może zdarzyć. Przed wyborami w 2005 roku Platforma miała 30 proc. poparcia i była liderem sondaży. Jesteśmy przed trzęsieniem ziemi na polskiej scenie politycznej, do którego dojdzie tej jesieni. Rozpadnie się partia, która od sześciu lat rządzi naszym krajem. Kiedy ta formacja przestanie być dla kogokolwiek partią niskich i prostych podatków, wolności i odpowiedzialności gospodarczej, zapali się zielone światło dla Republikanów.
Secesja z PiS nie wyszła na dobre ani Jurkowi, ani Kluzik-Rostkowskiej, ani Ziobrze. Dlaczego akurat Panu miałoby się udać? My nie konkurujemy z Prawem i Sprawiedliwością, ale zabiegamy o wyborców, którzy dali się oszukać Donaldowi Tuskowi dwa lata temu. Połowa wyborców którzy poparli Tuska, teraz go nie lubi. Zostali oszukani – 13 miliardów złotych z podatków i składek, które uzyskano podwyższając składkę rentową, podniesienie podatku akcyzowego, wprowadzenie nowego podatku od miedzi i srebra, to jest po prostu absolutnie wbrew zapowiedziom wyborczym Platformy. Ci ludzie obecnie szukają kogoś, kto będzie wiarygodnie głosił hasła, którym sprzeniewierzył się rząd Donalda Tuska.
wywiad z Przemysławem Wiplerem /
Opuścił Pan PiS m.in. z powodu Narodowego Programu Zatrudnienia, który Pańskim zdaniem zwiększyłby obciążenia dla pracodawców i pomnożył urzędników. A jaką Pan ma receptę na bezrobocie? Jak najniższe koszty pracy. Podstawową przyczyną bezrobocia są słabnąca konkurencyjność polskiej gospodarki i wysokie koszty pracy. Jedną z największych zbrodni rządu Donalda Tuska w wymiarze gospodarczym było podniesienie oskładkowania pracy o 2 punkty procentowe, w wyniku czego pracę straciło 154 tysiące Polaków – dużej wielkości miasto poszło na bezrobocie. Na tej samej zasadzie obniżki składki rentowej w latach 2007–2008, czyli przez poprzedni rząd, z 13 do 6 procent doprowadziły do powstania 900 tysięcy miejsc pracy. Jeżeli chcemy mieć w Polsce niskie bezrobocie i konkurencyjną gospodarkę, musimy wyrzucić z polskiego prawa wszystkie obciążenia i obowiązki administracyjne, które są zbędne w świetle prawa unijnego, przeprowadzić konsekwentną i głęboką deregulację. Potrzebne są takie projekty, jak przeprowadzane z moim udziałem otwarcie dostępu do zawodów w ramach pierwszej ustawy deregulacyjnej, co zapoczątkowałem w Fundacji Republikańskiej trzy lata temu.
Dałoby się więc obniżyć bezrobocie do poziomu 3 proc., tak jak w Szwajcarii? Tak, tylko dodatkowo musielibyśmy podnieść konkurencyjność gospodarki, stąd nasze hasło „UE-1”. Kiedyś mówiliśmy „UE+0”, czyli żadnych obciążeń ponad wymogi prawa unijnego, teraz mówimy „-1” – czyli że powinniśmy mniej ochoczo wprowadzać te przepisy prawa UE, które są szkodliwe dla polskiej gospodarki i wdrażać je dopiero w przypadku groźby realnych i dolegliwych sankcji w konkretnych terminach.
Mam dwadzieścia lat i po studiach planuję wyjechać za granicę. Przekona mnie Pan, żebym został? Nie chciałbym przekonywać do czegoś nieracjonalnego – jeśli nie uda nam się odważnie i głęboko zmienić Polski, Pański wybór będzie sensowny. Boję się, żeby moje dzieci nie wybrały Wielkiej Brytanii, USA bądź państw azjatyckich na miejsce do robienia kariery. Jednak jeśli ktoś ma do wyboru jeździć na taksówce w Elblągu, pracować kilkanaście godzin dziennie i zarabiać 3 tys. zł netto albo robić to samo w Londynie za 3 tys. funtów, to trudno przekonywać go do pozostania. W Polsce ludzie zarabiają cztery razy mniej niż mogliby zarabiać w najbogatszych krajach Unii. Jeżeli my nie odwrócimy tego trendu, to racjonalnym wyborem całego pokolenia będzie wyjazd z Polski.
blikanów.
To w takim razie co robi w Stowarzyszeniu Piotr Batura, były działacz Ruchu Palikota? Nic nie robi. Nie jest członkiem Republikanów, przyszedł kilka razy na spotkanie otwarte Klubu Republikańskiego w Poznaniu. To była próba kłamliwej kampanii prowadzonej przez media.
Czyli dementuje Pan doniesienia „Gazety Polskiej”? Dementowaliśmy to już wcześniej i zażądaliśmy od redakcji sprostowania.
Zamierza Pan wystartować w wyborach na prezydenta Warszawy. Zarzuca Pan Hannie Gronkiewicz-Waltz m.in. 6 mld zł długu, tysiące nowych urzędników i brak panowania nad budżetem inwestycji. Co by Pan z tym zrobił na jej miejscu? Będę prezentował konkretne rozwiązania w kampanii wyborczej, po rozstrzygnięciu referendum.
Zagłosowałby Pan za podatkiem bankowym? Pod warunkiem, że miałby rozsądną stawkę i taką konstrukcję, że jego koszt byłby w jak najmniejszym stopniu przerzucany na klientów banków. Jednak te warunki są trudne do spełnienia. Wszystkie podatki są złe, nie ma dobrych podatków, ale najgorsze są te, które obciążają pracę i oszczędności.
Czyli jednak nie? Po prostu chciałbym zobaczyć konkrety. Przy podejmowaniu decyzji politycznych ważny jest kontekst. Jeżeli ktoś chce po prostu podnieść daniny publiczne, zabrać więcej polskim podatnikom, to nie. Jeżeli jednak taki podatek byłby skorelowany z obniżką obciążeń pracy, np. składki rentowej czy VAT-u, to byłbym skłonny być na tak.
Platforma próbowała zmniejszyć biurokrację o 10 proc. i jej się nie udało, Pan chce redukcji na poziomie 20 proc. Dlaczego miałoby się Panu udać? Bo nie będziemy preferować cięć mechanicznych, tylko cięcia, które są konsekwencją zastosowania reguły „UE-1”. Jeżeli nie zmniejszymy liczby spraw, którymi mają się zajmować urzędnicy, nie ma sensu redukować zatrudnienia, ponieważ będzie to kończyło się dłuższym czekaniem na reakcję organu administracji publicznej. Nie da się odchudzić administracji bez deregulacji.
Jeżeli chcemy mieć w Polsce niskie bezrobo-
Poszedłby Pan na manifestację przeciw ingerencji Kościoła w sprawy państwowe? Nie. To nie jest realny problem. Są przypadki, kiedy Kościół przypomina swoim wiernym, jakie jest jego nauczanie i co powinni przyjąć jako wzorzec postępowania dla siebie. W sprawach publicznych zachowuje się zaś bardzo wstrzemięźliwe.
cie i konkurencyjną gospodarkę, musimy wyrzucić z polskiego prawa wszystkie zbędne obciążenia i obowiązki administracyjne.
A na obchody dnia bez Smoleńska? Potrzebujemy zmienić rząd – nikt, ani rząd Donalda Tuska, ani Rosjanie, ani osoby osobiście dotknięte tą tragedią nie powinny być sędziami we własnej sprawie. Kwestia Smoleńska jest dla Polaków ważna, jednak obie strony polskiej debaty publicznej używają jej do przykrywania innych bolesnych dla Polaków problemów, takich jak koszty pracy, przerośnięta administracja publiczna, konkurencyjność gospodarki.
A wśród Republikanów jest miejsce dla kogoś, kto ma dość Kościoła i Smoleńska? Nie pytamy się chętnych, kto jakiego jest wyznania, jak często chodzi do kościoła. Ale jeśli ktoś próbuje na agresywnym antyklerykalizmie zdobywać poparcie społeczne, to pomylił drzwi i nie ma dla niego miejsca wśród Repu-
Obiecuje Pan likwidację PIT – po takich zmianach do budżetu wpłynie mniej gotówki. Czym Pan załata tę dziurę? PIT chcemy zastąpić podatkiem od funduszu płac, który będzie tańszy w poborze – to będą gigantyczne oszczędności, pobór podatku dochodowego kosztuje nas 2 mld zł rocznie po stronie aparatu skarbowego.
Czyli będą takie same dochody jak z PIT-u?
Dokładnie tak. Byłby to system bardziej sprawiedliwy i tańszy w obsłudze – zmniejszyłby liczbę podatników z 25 milionów do 3,5 miliona. W chwili obecnej, gdy przeliczymy na etaty ilość czasu, którą Polacy spędzają na wypełnianiu zeznań podatkowych, to mamy 16 tysięcy osób, które przez cały rok tylko wypełniają PIT-y. Tyle pracy marnujemy.
Apelował Pan do opozycji o poparcie wotum nieufności dla Rostowskiego. Co ma Pan mu do zarzucenia? Według Financial Times to trzeci najlepszy minister finansów w Europie. Za rządów ministra Rostowskiego gwałtownie wzrósł dług publiczny – według metodyki unijnej z 45 proc. PKB w 2007 roku do 55,6 proc. PKB w 2012 roku. Co to oznacza? Przez te lata PKB urosło nominalnie o 418 miliardów, a dług publiczny o 357 miliardów. 85 proc. wzrostu gospodarczego zamieniono w publiczne długi! 0
październik 2013
/ wojna domowa w Mali
Mali (i) Tuaregowie
4 września na stanowisko prezydenta Mali zaprzysiężony został Ibrahim Boubacar Keïta. Wydarzenie to, mimo pozornie małego znaczenia dla przeciętnego zjadacza chleba, można uznać za epizod kończący malijską wojnę domową. t e k s t:
szymon czerwonka
onflikt w Mali wybuchł na początku Początek i bunt roku 2012 i jest poniekąd pochodną Podczas wojny domowej w Libii pułkownik Arabskiej Wiosny Ludów, a w szczeKaddafi chętnie korzystał z usług tuareskich nagólności wojny domowej w Libii z 2011 roku. jemników wywodzących się z Mali. Po poniesioJej praprzyczyną jest nieustanne dążenie Tuarenej przez niego porażce powrócili oni do swogów do stworzenia własnego, niezawisłego pańjej ojczyzny, gdzie w październiku 2011 roku stwa – Azawadu. Są oni koczowniczym ludem powołali Narodowy Ruch Wyzwolenia Azaz grupy berberyjskich, zamieszkującym obecwadu (MNLA). Wykorzystując broń zachowanie zachodnią część Sahary na terenach dziną po zakończeniu działań w Libii, postanowili siejszego Mali, Nigru, Burkina Faso, Algierii po raz kolejny stanąć do walki o swą niepodoraz Libii. Ich główną religią jest islam. Różległość. 17 stycznia kolejnego roku rozpoczęni się on jednak dalece od tego znanego dzisiaj li ofensywę przeciw siłom malijskim. W ciągu z Bliskiego Wschodu, gdyż zachowało się w nim kolejnych dwóch miesięcy, w wyniku serii zwywiele tradycji i zwyczajów plemiennych sięgającięskich potyczek i bitew, opanowali większość cych czasów sprzed nadejścia muzułmanów. północno-wschodniej części kraju. W tym czaW przeszłości Tuaregowie byli sie po ich stronie opowiedziały się radykalne r ys dostarczycielami afrykańskich islamskie ugrupowania takie jak . Ro b er t Sz niewolników dla wielu światoAnsar Dine (Obrońcy k la rz wych mocarstw, poczynając od Egiptu i Imperium Rzymskiego, na Stanach Zjednoczonych kończąc. Z tego powodu doświadczali w czasach najnowszych wielokrotnych prześladowań ze strony czarnoskórych mieszkańców Afryki. Od lat dążą do stworzenia swojego w ła snego
K
państwa lub autonomicznego regionu, wymienionego wyżej Azawadu. W przeciągu ostatniego stulecia wielokrotnie stawali w tym celu do walki zbrojnej, najpierw przeciwko Francuzom, później przeciw Malijczykom i Nigeryjczykom.
18-19
Wiary) czy AlKaida Islamskiego Maghrebu. W efekcie powtarzających się porażek wojska malijskiego w całym kraju doszło do wrzenia, szczególnie wśród wojskowych, niezadowolonych z działań podejmowanych od początku konfliktu przez polityków. Punkt kulminacyjny nastąpił 21 marca 2012 roku, kiedy to armia pod wodzą kapitana Amadou Sanogo zbuntowała się, zaatakowała Pałac Prezydencki i w konsekwencji przeprowadziła udany zamach stanu. W jego wyniku zakończono rządy prezydenta
Amadou Toumani Tourè (któremu jednak udało się uciec), zawieszono konstytucję oraz powołano Narodowy Komitet na rzecz Przywrócenia Demokracji i Państwa (CNRDR) z oczywistym przywódcą w postaci wymienionego wcześniej kapitana Sanogo.
Droga do niepodległości Korzystając z powstałego zamieszania Tuaregowie kontynuowali ofensywę, zajmując kolejne miasta i spychając wojska rządowe na południowy zachód. 6 kwietnia ubiegłego roku ogłosili powstanie niepodległego państwa Azawadu. W swojej deklaracji Tuaregowie zobowiązywali się do zachowania granic z państwami ościennymi, deklarowali umiłowanie pokoju oraz poszanowanie praw Karty Narodów Zjednoczonych. Ów akt samostanowienia nie spotkał się z przychylnymi opiniami na forum międzynarodowym i uznany został za całkowicie pozbawiony mocy prawnej. Tego samego dnia (06 kwietnia 2012) Sanogo zrzekł się władzy na rzecz cywilnego rządu. Było to spowodowane nieprzychylnymi reakcjami na forum międzynarodowym na przejęcie władzy w Mali przez juntę wojskową oraz wciąż pogarszającą się sytuacją na froncie. Nowym prezydentem Mali został obrany przewodniczący Zgromadzenia Narodowego Dioncounda Traoré, a obalony prezydent Amadou Tourè oficjalnie podał się do dymisji. Wszyscy członkowie junty zostali objęci całkowitą amnestią. Dzięki temu demokratycznemu nawrotowi Mali miało uzyskać pomoc 3-tysięcznego kontyngentu wojsk państw należących do Wspólnoty Gospodarczej Państw Afryki Zachodniej (ECOWAS). Tymczasem na terenie Azawadu dało się odczuć rozbieżność interesów Tuaregów i islamistów skupionych w Ansar Dine i Al-Kaidzie. Ci pierwsi chcieli tworzyć świeckie państwo, natomiast drugim na takiej instytucji wcale nie zależało, dla nich liczył się dżihad. W wyniku pogłębiającej się różnicy zdań (m.in. obietnicy MNLA, że po uznaniu Azawadu sami rozpoczną walki z islamistami) doszło pod koniec czerwca do walk między oboma stronnictwami. Dziś, dzięki dokumentom zdobytym przez Francuzów, można z całkowitą pewnością stwierdzić, że Al-Kaida planowała takie posunięcie już od marca 2012 roku. Prawdopodobnie właśnie takie przyszłościowe planowanie spowo-
dowało szybkie zwycięstwo islamistów. Ostatnie miasto Tuaregów uległo pod ich naporem już 12 lipca. Na przejętych przez siebie terenach wprowadzili rygorystyczne prawa szariatu, burzyli świątynie chrześcijańskie oraz część mauzoleów sufickich świętych (wpisanych na listę UNESCO). Spłonęła biblioteka w Timbuktu, z której na szczęście udało się ocalić wiele bezcennych manuskryptów. Przejęcie władzy w Azawadzie przez islamskich radykałów nie spotkało się z pozytywnym odzewem międzynarodowym. Przez całe drugie półrocze 2012 roku trwały rozmowy między Mali, Francją, USA, ECOWAS i ONZ dotyczące wpierw przyzwolenia na interwencję międzynarodową, a następnie jej zasięgu oraz skali. Siły interwencyjne ustalono na 5500 żołnierzy wystawionych przez Francję oraz kraje ECOWAS, wspartych lotnictwem francuskim i amerykańskim.
Pomoc z zewnątrz
fot. Magharebia CC
wojna domowa w Mali /
10 stycznia bieżącego roku wojska malijskie rozpoczęły działania zaczep- Tuaregom, walczącym o własne państwo, plany pokrzyżowali nie Malijczycy, przeciwko którym wystąpili ne. Jednakże rozpoczęcie walki bez zbrojnie, ale Islamiści, którzy początkowo przyłączyli się do walki po ich stronie. wsparcia wojsk koalicjantów skończytunkowych większość z nich udało się uwolnić, i trudnych decyzji. Podczas walk doszło do liczło się dla nich fatalnie. Jeszcze tego samego dnia utraciły one kontrolę nad dwoma kolejnymi miajednakże aż 38 zakładników poniosło śmierć. nych zbrodni wojennych, popełnianych zarówno stami, znajdującymi się w centrum kraju. W wySukcesy wojsk islamskich okazały się bardzo spoprzez Tuaregów, islamistów, jak i wojska malijskie niku tych niepowodzeń w całym państwie wproradyczne i chwilowe, co spowodowało, że do poi za wszystkie, niezależnie od tego kto był katem, wadzono stan wyjątkowy, a już następnego dnia łowy kwietnia większość ich sił wycofała się na a kto ofiarą, winni muszą zostać ukarani. Prawie Francuzi postanowili przystąpić do działań zbrojtereny wciąż podnoszącej się po wojnie domowej 270 tys. Malijczyków zostało zmuszonych do nych. Dzięki nim w ciągu tygodnia powstrzymaLibii. opuszczenia swoich domostw i ucieczki za granicę lub na południe kraju. By zrozumieć, jak duża no marsz islamistów na południe. Ku normalności jest to liczba, warto uzmysłowić sobie, że cała Właśnie wtedy nastąpił kolejny nieoczekiwaZałamanie się islamistów skłoniło Malijczypopulacja Tuaregów w Mali wynosi około 300 ny zwrot akcji. 18 stycznia Narodowy Ruch Wyków do próby jednostronnej „renegocjacji” ich tys. osób. Ponadto, według raportu Amnesty Inzwolenia Azawadu zaoferował pomoc Sprzymierzonym w walce z islamistami na północy kraju. styczniowego rozejmu z Tuaregami, polegająternational z maja 2012 roku, już wtedy poziom Zadziałała tutaj prosta maksyma wojenna: wróg cej na nieoczekiwanym ataku na ich wojska. Już opieki humanitarnej był najgorszy od czasu promojego wroga jest moim przyjacielem. Podpisano 5 czerwca siły malijskie, dotąd stosunkowo doklamacji niepodległości. Co więcej, wielkim prorozejm między MNLA a Mali i ich żołnierze rabrze dogadujące się z Tuaregami, wystąpiły zbrojblemem Keïty może być wewnętrzne zniechęcemię w ramię ruszyli do boju. Tuareska znajomość nie przeciwko administrowanemu przez nich nie do polityki. Według badań Sidiki Guindo terenu oraz taktyki walki na pustyni przyczynimiastu Anefis. Od 8 do 18 czerwca na terenie z 22 marca 2012 roku, aż 64 proc. spośród przeła się do tego, że już w pierwszym tygodniu luteBurkina Faso trwały rokowania mające na celu pytanych przez niego 1100 respondentów cieszygo siły koalicjantów zajmowały większość terytozażegnać ten, kolejny już w tej wojnie, kryzys, ło się z upadku rządu Amadou Tourè. riów Azawadu. w wyniku czego udało się oddalić groźbę kolejNa szczęście świat nie zapomniał o Mali. Na Islamiści postanowili zmienić swoją taktynych walk wewnętrznych. Do miast opanowanowego prezydenta czeka już międzynarodowa kę na operacje partyzanckie, ataki samobójcze nych przez Tuaregów miała wkroczyć adminipomoc finansowa w wysokości niespełna 4 mii działania terrorystyczne nie ograniczające się stracja malijska, dzięki czemu mogły odbyć się liardów dolarów. Co więcej, w Mali stacjonotylko do terytorium Mali. Największą (jak doprzyspieszone wybory prezydenckie. Startowawać będzie prawie 12 tys. żołnierzy misji stabitychczas) przeprowadzoną przez nich tego typu ło w nich łącznie 28 kandydatów, a zarówno lizacyjnej z ramienia ONZ. Miejmy nadzieję, że akcją okazał się atak na położone na terenie Alw pierwszej (28 lipca), jak i w drugiej (11 sierpKeïtcie uda odłożyć się na bok wszelkie krajogierii pola gazowe Ajn Amjas, przeprowadzony nia) turze zwyciężył były malijski premier Ibrawe animozje i doprowadzić do tego, że państwo jeszcze 16 stycznia. Porwane zostały setki osób, him Boubacar Keïta. o prawie 800-letniej historii nie pogrąży się na w tym wielu cudzoziemców. W wyniku akcji raPrzed nowym prezydentem stoi wiele wyzwań wiele lat w chaosie. 0
październik 2013
/ przyszłość polskiej energetyki
Za mało energetyczna Polska Energetyka jądrowa, odnawialne źródła energii, a może tradycyjne surowce kopalne? Duże elektrownie czy energetyka rozproszona? Dyskusje na temat kierunku rozwoju polskiej energetyki i optymalnego dla niej miksu toczą się nieustannie od wielu lat, a szczególnie istotne stały się po wstąpieniu naszego kraju do Unii Europejskiej. M a ł gorzata gaw l ik
ynek energetyczny jest jednym z najbardziej dochodowych oraz kluczowych dla gospodarki, dlatego nieustannie wzbudza wiele emocji i kontrowersji. Odkąd Polska stała się członkiem Unii Europejskiej, musi podporządkować się jej wymogom także w kwestiach energetycznych, które stały się dla niej niemałym wyzwaniem. Energetyka naszego kraju wciąż bazuje na surowcach kopalnych, podczas gdy inne kraje UE w znacznie większym stopniu rozwinęły odnawialne źródła energii (OZE). Ponieważ droga, czysta energia stanowi zaledwie 10,5 proc. (na rok 2012) generowanej w Polsce mocy, ceny prądu dla gospodarstw domowych są na pierwszy rzut oka jeszcze stosunkowo niskie (choć pochłaniają około 10 proc. przeciętnego budżetu domowego). Jednak biorąc pod uwagę ich siłę nabywczą i korygując koszty do wspólnej, uwzględniającej ją jednostki, okazuje się, że więcej od nas płacą tylko Słowacy (na opłaty za prąd przeznaczają prawie 15 proc. dochodów), Węgrzy, Czesi i Rumuni. Jaki zatem cel powinna postawić sobie polska polityka energetyczna?
R
Szkodliwy trójpak unijny Realizacja celów pakietu energetyczno-klimatycznego 3x20, który pod koniec 2008 roku został przyjęty przez Parlament Europejski, zakłada osiągnięcie do końca 2020 roku jednocześnie trzech podstawowych założeń: wzrostu efektywności energetycznej, redukcji poziomu emisji gazów cieplarnianych (w stosunku do 1990 roku) oraz uzyskania określonego udziału energii produkowanej z OZE w miksie energetycznym - wszystkie trzy wartości muszą wynieść przynajmniej 20 proc. Polska szczęśliwie uzyskała zgodę, aby zużycie energii ze źródeł odnawialnych w bilansie energetycznym miało osiągnąć nie 20, jak zakładała dyrektywa, lecz 15 proc., z uwagi na obecną strukturę wytwarzania ener-
gii opartej na węglu. Mimo to, cele Pakietu „20-20-20” wciąż są dla nas praktycznie nieosiągalne, np. w przeciwieństwie do popierającej go Francji, która prawie 90 proc. energii pozyskuje tanio i bezemisyjnie z atomu. W innych krajach UE udział OZE jest znacznie większy, podczas gdy energetyka naszego kraju wciąż opiera się na surowcach kopalnych. Niespełnienie warunków dyrektywy unijnej będzie oznaczać nałożenie ogromnych sankcji pieniężnych lub kar, w tym wstrzymanie lub opóźnienie przyznawania funduszy UE. Z drugiej strony odejście od węgla, będącego dla Polski Dziś wydaje się wątpliwe, by odnawialne źródła energii pokryły zapogłównym źródłem ener- trzebowanie energetyczne Polski. gii, przyniesie gwałtowny wzrost cen, na który ani polscy konsumenci, Polska nie jest samowystarczalna ani przemysł nie są jeszcze gotowi. ZwiększeZapotrzebowanie na energię będzie stanie udziału OZE w bilansie energetycznym le wzrastać, podczas gdy już obecnie nasz kraj o 1 pkt. proc. wiąże się nie jest w stanie sam wygenerować potrzebnej z wydatkiem 400 mln mocy. Przy obecnym tempie wydobycia zasoby zł – sumą, którą zapławęgla brunatnego zostaną wyczerpane w ciącą odbiorcy. Ponadgu 20 lat, natomiast złóż węgla kamiennego, to rosnące ceny enerktórych eksploatacja jest opłacalna, wystarczy gii i ciepła pociągną nam do 2035 roku. Poza tym w większości koza sobą wysoką inflapalni pojawiają się straty przy wydobyciu, pocję oraz utratę wielu nieważ często najważniejsza jest nie pełna, lecz miejsc pracy. Szacuje tania eksploatacja zasobów, aby możliwe było się, że z powodu dążekonkurowanie z węglem importowanym. Złonia do osiągnięcia zaża eksploatuje się wybiórczo, pomija trudniej łożeń pakietu w latach 2013-2020 tempo wzropołożone partie oraz zwykle wydobywa się je stu gospodarczego wyhamuje rocznie od 0,5 do tanim, nieracjonalnym systemem ścianowym, 1 proc. PKB. który bez udziału innych metod tworzy znacz-
Zwiększenie udziału OZE w bilansie energetycznym o 1 pkt. proc.
wiąże się z wydatkiem 400 mln zł – sumą, którą zapłacą odbiorcy.
20-21
fot. Leaflet CC
t e k s t:
przyszlość polskiej energetyki/przewrót w PressPublice /
udziału odnawialnych źródeł, których „dostawy” są w naszym klimacie uzależnione od (zmiennej przecież) pogody. Warto zauważyć, że w niektórych okresach 2012 roku rezerwy były czterokrotnie niższe niż te, które pozwalałyby zapewnić bezpieczeństwo energetyczne w razie awarii. Ważną rolę odgrywa nie tylko dywersyfikacja źródeł produkcji, lecz także importu i dostaw.
Innowacyjność i konkurencyjność da n
RE e. U
Produkcja energii elektrycznej w Polsce wg. źródła w 2012 roku ne straty w zasobach kopalni. W związku z tym, priorytetem Polski powinno stać się zapewnienie produkcji wystarczającej ilości mocy oraz rezerw. Te drugie stają się szczególnie istotne wraz ze zwiększaniem
W latach 2014-2020, w ramach programu Infrastruktura i Środowisko, Polska otrzyma z UE ponad 100 mld zł, z czego prawie 6 mld zł dla projektów promujących wykorzystanie OZE i wzrost efektywności energetycznej. Małe i średnie przedsiębiorstwa już tej jesieni będą mieć możliwość otrzymania korzystnych kredytów na inwestycje związane z poprawą energooszczędności i wzrostu wykorzystania energii odnawialnych. Projekty te mają na celu zbliżenie się do założeń pakietu energetyczno-klimatycznego, a więc jednocześnie zwiększenia udziału OZE w bilansie energetycznym Polski.
W ciągu najbliższych lat wyłączona zostanie część starych bloków. Niemal 40 proc. z nich ma już ponad 40 lat, a niektóre nawet więcej niż pół wieku. Generowanej przez nie mocy nie uda się w pełni zastąpić zieloną energią, w związku z czym konieczna staje się dywersyfikacja źródeł oraz skierowanie się na konkurencyjne, tanie moce. We wrześniu rozpoczął się drugi etap badań poprzedzający budowę elektrowni jądrowej w pobliżu Żarnowca. Planowo pierwsza polska siłownia jądrowa powinna powstać do 2020 roku. Elektrownia nazywana przez niektórych przeciwników „Żarnobyl” może zapoczątkować dążenie do niezależności energetycznej kraju. Ponadto stosunkowo niedrogo produkowana moc podniesie konkurencyjność polskiego przemysłu. Celem polskiej polityki energetycznej, poza ochroną środowiska i niskoemisyjną ścieżką rozwoju, powinny być pewne i niezależne dostawy, innowacyjność oraz konkurencyjność, które pozwolą zapewnić bezpieczeństwo energetyczne kraju oraz, w miarę rozwoju, zagwarantują zyski w tej dziedzinie. 0
Kolekcjoner ruin
Po przejęciu przez Grzegorza Hajdarowicza spółki Presspublica, wydawany przez nią tygodnik „Uważam Rze” stracił ponad 110 tysięcy czytelników (prawie 80 proc.!) i niebawem osiągnie poziom innego tytułu wydawnictwa – „Przekroju”, którego sprzedaż na poziomie mniej więcej 17,5 tysięcy egzemplarzy plasuje tytuł w ogonie stawki najbardziej poczytnych tygodników opinii. Co to ma być za biznes…? S ebastian makar u k
miana kierownictwa w spółce Presspublica w październiku 2012 szybko pociągnęła za sobą daleko posunięte zmiany – także w zarządzanych tytułach. Mimo to skład redakcji „Uważam Rze” pozostał nietknięty, a nowy właściciel obiecał nie mieszać się do spraw tygodnika, który w krótszym niż rok czasie stał się jednym z największych tytułów na rynku. Wkrótce jednak złamał obietnicę, za co dane mu było słono zapłacić. Paweł Lisicki, redaktor naczelny, odmówił blokowania tekstów dziennikarza Gmyza oraz udzielił nieprzychylnego dla wydawcy wywiadu portalowi wPolityce.pl, za co został zwolniony. Za swoim naczelnym pokład „Uważam Rze” opuściło ponad 20 najbardziej znanych autorów. Cała sprawa jest jednak bardziej złożona, niż wydaje się na pierwszy rzut oka. Prywatyzacja „Rzeczpospolitej” była problemem, z którym Skarb Państwa zmagał się od lat.
Z
W gronie potencjalnych inwestorów znajdowała się francuska grupa prasowa „gazetojada” Roberta Hersanta, a także norweska Orkla. Następnie od 2006 roku spółkę wydającą „Rz” w całości starał się przejąć brytyjski fundusz Mecom, jednak bez powodzenia, zarówno za czasów rządów Jarosława Kaczyńskiego, jak i Donalda Tuska. Nagle w grze pojawił się pewien biznesmen z Krakowa – Grzegorz Hajdarowicz. Wtedy Mecom odsprzedał mu swoje 51,01 proc. udziałów. Miesiąc później Hajdarowicz odkupił resztę akcji od państwa, stając się jedynym właścicielem takich tytułów jak „Rzeczpospolita” czy „Uważam Rze”.
Czarnecki, Graś i… Hajdarowicz Zagadkowa w całym przedsięwzięciu jest rola Leszka Czarneckiego – wrocławskiego biznesmena, właściciela Getin Noble Banku. Udzielił on Hajdarowiczowi kredytu na odkupienie pakietu większościowego od Meco-
fot. Piotr Drabik CC
t e k s t:
Kim jest Grzegorz Hajdarowicz - zwycięzcą czy przegranym rynku mediowego? mu. Krakowski biznesmen po wejściu w posiadanie udziałów Skarbu Państwa i staniu się jedynym właścicielem Presspublici, od 1
październik 2013
/ przewrót w PressPublice
fot. Hiuppo CC
Zemsta Hieny
Przez Presspublicę przewinęło się wielu inwestorów, ale to właśnie Hajdarowiczowi jako pierwszemu udało się przejąć ją w całości. razu zwolnił z „Rz” (niedługo później również z „URze”) rzekomo propisowskiego Pawła Lisickiego i Piotra Nisztora. Na tego pierwszego, jak tłumaczy MAGLOWI sam Lisicki, „wyrok” zapadł ze strony Ministerstwa Skarbu. Był to warunek odsprzedania państwowych udziałów, co wcześniej zaproponowano funduszowi Mecom, który jednak nie chciał zgodzić się na te obostrzenia. Takie zagranie nie przeszkadzało za to Hajdarowiczowi. Trudno natomiast zgadnąć, dlaczego pracę stracił także redaktor Nisztor. Nie bez znaczenia może być tutaj fakt, że był on autorem tekstu („Rzeczpospolita” z dnia 1 lipca 2008 roku), dotyczącego współpracy Leszka Czarneckiego z SB i kontrwywiadem PRL-u. Został wyrzucony z redakcji jako pierwszy, gdy tylko pojawił się nowy właściciel. Dziwna sytuacja miała również miejsce w nocy z 29 na 30 października. Rano w Polskę rozesłana została „Rzepa” z tekstem Gmyza o trotylu. Grzegorz Hajdarowicz, dowiedziawszy się o przygotowywaniu artykułu na tak wrażliwy społecznie i politycznie temat, natychmiast wrócił do Polski z wakacji w Barcelonie i o 1:30 spotkał się z rzecznikiem rządu – Pawłem Grasiem. Są kolegami z dawnych lat, toteż nowy właściciel „Rzepy” musiał uznać, że kumplowi pracującemu w rządzie przyda się wcześniejsza informacja o takim tekście. Dlaczego Grzegorz Hajdarowicz, zamiast prowadzić niezależny od nikogo i niczego dziennik oraz tygodniki, podrzuca władzy niewygodne dla niej informacje?
Ogromne straty Hajdarowicza Aspekt Leszka Czarneckiego i nocna „randka” na linii Graś – Hajdarowicz są bardzo sugestywne. Trudno uznać całą tę „hajdarowiczo-
22-23
wą” operację za zwykły wykup kredytowany. W świetle wyżej przedstawionych informacji trudno nie doszukiwać się w tej sprawie drugiego dna. Niestety, biznesmen z Krakowa nie może niczego usprawiedliwić strategią biznesową, która spowodowała straty. Według szacunków Pawła Lisickiego, po fali zwolnień i odejść z „Uważam Rze”, straty osiągnęły ponad 1,5 mln w skali miesiąca. Były one spowodowane głównie spadkiem sprzedaży i odpłynięciem reklamodawców. Była to końcówka roku, czyli okres zamawiania prenumerat, które dla „Rz” są najważniejszą siłą napędową – dziennik cieszył się przez wiele lat powodzeniem w środowisku biznesowym, a „Rzepa” i biurka biznesmenów stanowiły nierozerwalny duet. Trend ten jednak szybko się zmienia. Po aferze trotylowej „Rz” traciła regularnie na sprzedaży w kioskach (od stycznia 2012 do stycznia 2013 spadek o 69 proc.), jednak dopiero utrata prenumeratorów o prawie 9,5 tysiąca (z 54 777 do 45 368) dała wyraz odczuć czytelników. „Uważam Rze” praktycznie zniknęło z rynku – jak podaje portal Wirtualne Media, sprzedaż tygodnika spadła o 82,1 proc. (!), z ponad 130 do 24 tys. – tak wygląda krótka, ale barwna historia najmocniejszego tygodnika konserwatywno-liberalnego, który de facto skończył swoją działalność, kiedy za zwolnionym redaktorem Lisickim odeszła cała załoga. Część pozostałych pracowników Grzegorza Hajdarowicza również będzie zmuszona opuścić pokład. Jak podaje „Puls Biznesu”, Grupa Gremi przejdzie restrukturyzację – zwolnionych zostanie 157 osób, a całe wydawnictwo zostanie podzielone na dwie niezależne redakcje, poprzez przeniesienie siedziby „Uważam Rze” do podwarszawskiego Raszyna.
Grzegorz Hajdarowicz, zamiast zastanowić się, co zrobić z upadającym interesem, postanowił mścić się na dziennikarzach, którzy go opuścili. Najpierw w marcu 2013 postanowieniem sądu odebrał ze skutkiem natychmiastowym nowemu tygodnikowi braci Karnowskich („W Sieci”) prawo do używania tytułu. Sąd stwierdził duże prawdopodobieństwo, że tytuł „W Sieci” został ukradziony portalowi „W sieci opinii”, należącemu do nowego właściciela „Rz”. Wymownym jest fakt, że Gremi Media (grupa Hajdarowicza przejmująca Presspublicę) od razu po decyzji sądu wystawiło tytuł na sprzedaż. W kontrze Michał Karnowski odpowiedział, że bazując na decyzji sądu, nie powinno się zakładać w nowych pismach działu o nazwie „Kuchnia”, bo przecież wszyscy inni obecni na rynku taki dział – o mniej lub bardziej podobnej nazwie – mają. Ostatecznie tygodnik powrócił do tytułu „W Sieci” w sierpniu, gdy sąd nie pozostawił wątpliwości, że ma prawo do tej nazwy. Najświeższym zagraniem, za które Grzegorz Hajdarowicz został nawet nominowany przez Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich do nagrody Hiena Roku 2013 (przyznawanej osobom wyróżniającym się szczególną nierzetelnością i lekceważeniem zasad etyki dziennikarskiej), jest cofnięcie ochrony prawnej Pawłowi Lisickiemu, Tomaszowi Wróblewskiemu i Cezaremu Gmyzowi za ich teksty, które w przeszłości pojawiły się na łamach obecnie posiadanych przez niego mediów. To sytuacja bez precedensu. Dziennikarze znaleźli się w trudnym położeniu, bo wówczas zaczęły być prowadzone przeciw nim sprawy sądowe. Dopatrzeć się można w tym zagraniu kolejnego strzału w stopę biznesmena z Krakowa. Autorzy piszący dla obecnych tytułów należących do Gremi Media, dostali właśnie komunikat, żeby nie poruszać trudnych i rodzących spory tematów, bo po pierwsze: jeśli nie podadzą informatorów, to wylecą, a po drugie: zostaną pozbawieni ochrony prawnej.
Grzegorz „Wokulski” Hajdarowicz W tej sytuacji pozostaje tylko zadać sobie pytanie: kim jest Grzegorz Hajdarowicz? Jakim cudem zebrał 135 milionów złotych na wykup spółki Presspublica? Jedni mówią, że dzięki grze na giełdzie, inni – że dzięki zyskom z produkcji jakichś filmów w Hollywood. Jak jest naprawdę…? Ów zagadkowy temat MAGIEL będzie kontynuował w listopadowym numerze. 0
Masz uwagi do autorów? A może chcesz napisać swój tekst? Zapraszamy do kontaktu. pig@magiel.waw.pl
kultura / WHAT DOES THE FOX SAY?
Trochę
Kultury
Polecamy: 30 MUZYKA Festiwalowe lato 2013
Byliśmy, zobaczyliśmy, zrecenzowaliśmy
38 KSIĄŻKA Jak zostać pisarzem? O kursach kreatywnego pisania opowiadają ich organizatorzy
Kulturalne wybory M Ag da l e n a Ko s ec ka
S Z E F DZ I A Ł U U C Z E L N I A S G H
ragnienie społeczeństwa do pogłębiania wiedzy oraz otwartość i żądza doznań związanych z „doświadczaniem” kultury sprawia, że coraz więcej ludzi korzysta z różnorodnej oferty kulturalnej. Potrzeba taka dojrzewa w nas od momentu, kiedy stajemy się ludźmi świadomymi życia w społeczeństwie i wzrasta wraz z rozwojem naszego umysłu. Zainteresowanie i chęć rozwoju w kierunku poznawania kultury przyjmuje najczęściej formę rozrywki. Pojęcie kultury jest na tyle szerokie, że trudno jest dokładnie je zdefiniować, ponieważ dotyka niemalże każdej sfery działalności ludzkiej. Wszyscy mamy dostęp do kultury masowej, która często jest krytykowana, moim zdaniem nie do końca słusznie, chociaż ma ona swoje dobre i złe strony. Jest to sposób wymiany myśli ludzi ze wszystkich rejonów naszego globu. A jej popularność i ogólnoświatowość łączy się w dużej mierze z globalizacją. Kultura popularna jest ważnym elementem życia społecznego i nie można jej pominąć, gdy mówimy o naszej cywilizacji. Nie chcę jednak zajmować się obroną kultury masowej, ale zwrócić uwagę na negatywne głosy uderzające w niektóre konsekwencje, które niesie ze sobą popkultura, np. zabijanie indywidualizmu, przedmiotowe traktowanie odbiorcy, który biernie ma przyjmować to, co się do niego kieruje, a także fakt, że masowa oferta kulturalna jest na-
P
Kultura popularna jest ważnym elementem życia społecznego i nie można jej pominąć, gdy mówimy o naszej cywilizacji.
stawiona głównie na korzyści materialne, które ma przynieść swojemu twórcy. To wszystko może prowadzić do zaniku różnorodności, ponieważ duża część twórczości artystycznej nie ma okazji do przebicia się. Nie można podważyć faktu, że, tak jak w większości dziedzin, to dzięki różnym technikom reklamy niektóre dzieła i artyści są tak znani. Codziennie w naszym otoczeniu rodzą się znakomite pomysły, prawdziwe "dzieła sztuki", jednak bez właściwego wsparcia ze strony marketingu i niestety również odpowiednich środków finansowych są skazane na porażkę, ponieważ nie mają możliwości na trafienie do odpowiednich odbiorców. Dlatego powinniśmy mieć świadomość, że nawet my możemy starać się walczyć z zabijaniem indywidualności poprzez wyszukiwanie i wspieranie mniej rozreklamowanych, ciekawych projektów o mniejszym budżecie. Możemy pomóc im przez cieszenie się "kulturą" pozyskaną z legalnych źródeł, mimo że nie jest to najprostsze zadanie, zwłaszcza wśród ogólnie panującego społecznego przyzwolenia na nieoryginalne kopie. Szukajmy zatem alternatyw pomimo rosnących wydatków w skromnym życiu studenckim, bo nie możemy pozwolić, żeby prawdziwe talenty pozostały niezauważone przez zbyt małą siłę przebicia. Nie zgadzajmy się na przyjmowanie "podanych na tacy" gotowych schematów. 0
październik 2013
fot. Nicolas Benkel Brandner
35 FILM Polowanie na kinowy październik Po co chodzić na zajęcia, skoro można pójść do kina
/ stand-up / repertuar październik było, ale się zmyło.
Repertuar
warszawskich teatrów: Październik 2013
Śmiejmy się na zdrowie! T E K S T:
TEATR ATENEUM Ja, Feuerbach
La boheme
Merylin Mongoł
Bóg mordu
Kasta la vista
Kabaretto
Sen nocy letniej
Kolacja dla głupca
TEATR NARODOWY Milczenie o Hiobie
Mewa
Aktor
Łysa śpiewaczka
Natan mędrzec
Wiele hałasu o nic
Tartuffe
Tango
WARSZAWSKA OPERA KAMERALNA Figaro tu, Figaro tam The Young Wife (Młoda Mężatka)
AG ATA M I C H A L E W I C Z
stnieje teoria, według której dwusekundowy śmiech oznacza szacunek, zaś co najmniej sześciosekundowy jest już powodem do dumy dla występującego – słuchacze reagują tak na wyjątkowo udane żarty czy zabawne historie. Dlatego też stand-up, którego celem jest ciągłe bawienie widzów, opiera się na nieustannym kontakcie komika i publiczności. Monologista ma za zadanie wywierać wrażenie dialogu z widownią. Znaczącą rolę odgrywa także kontekst rzeczywistości, w którym kreowana jest wypowiedź. Komitywę z widzami można najprościej zbudować poprzez wyśmiewanie stereotypów – religijnych, obyczajowych, seksualnych. W standupie wolno mówić o tym, co w realnym świecie jest tematem tabu. Komik często balansuje na granicy dobrego smaku, bywa niepoprawny politycznie, czy nawet jest odbierany jako wulgarny, nietaktowny. Niektórzy artyści mają w zwyczaju doprowadzić do jak największego oburzenia publiczności. Przykładem jest Lenny Bruce, który zdaniem I’m gonna piss on you wywołał aż siedemnastosekundowy śmiech. Stand-uperzy zaczepiają poszczególnych widzów, prowadząc z nimi rozmowę będąc na scenie. Dodatkowo publiczność może przerwać każdy nieatrakcyjny występ – nie
I
tylko poprzez buczenie czy gwizdy, ale także poprzez hecklera. Heckler to widz, który wtrąca się do wypowiedzi artysty swoim, często niewybrednym, żartem. Komik ma wtedy szansę uratować sytuację szybką, ciętą ripostą i obrócić ją na swoją korzyść - nieudolna odpowiedź może oznaczać zrujnowanie całego występu. Stand-up daje też szansę początkującym komikom. Podczas tzw. open mike w klubach komediowych każdy z publiczności może zabrać głos i spróbować swoich sił.
Anglosaskie początki Korzenie stand-upu sięgają XIX wieku. Istnieją dwie teorie powstania tej komediowej formy artystycznej. Pierwsza głosi, że wyłonił się on z tzw. music hall (rodzaj widowisk rewiowych) w Wielkiej Brytanii. Według drugiej stand-up powstał z przeobrażenia amerykańskich Minstrel Shows (występach czarnoskórych komików piętnujących negatywne stereotypy rasowe), które utraciły nakierunkowanie na fabułę na rzecz konkretnych motywów. Także w Stanach Zjednoczonych po raz pierwszy został użyty termin „stump speech” (satyryczny monolog o bieżących sprawach). Po upadku burleski i wodewilu pojawił się ogromny popyt na występy na żywo. Komicy zaczęli występować przy każdej możliwej okazji, na-
W stand-upie wolno mówić
Suor Angelica Cosi fan tutte
o tym, co w realnym świecie jest tematem tabu.
TEATR KONSEKWENTNY Pożar w burdelu
Taśma
Moja Nina
Tato nie wraca
Wraki
TR WARSZAWA Psychosis Oczyszczeni Anioły w Ameryce
24-25
fot. Alikhalid82, CC
Dzięki akcji Teatr Przyjazny Studentom bilety na wybrane spektakle Teatru Dramatycznego kosztują tylko 20 zł!
stand-up / repertuar październik /
Repertuar
warszawskich teatrów: Październik 2013
TEATR WIELKI-OPERA NARODOWA Diabyły z Loudun
Tańczmy Bacha
Hamlet Don Carlo
TEATR CAPITOL fot. Texaswebscout, CC
Klimakterium... i już
wet w przerwach koncertów. Ich czas na scenie został przez to skrócony, w związku z czym musieli oni zrezygnować z bogatej tanecznej i muzycznej oprawy, a skoncentrować się na tym, co było wyjątkowe – komedii. W późnych latach pięćdziesiątych, gdy działalność zaczynała pierwsza generacja ówczesnych komików – Lenny Bruce, Lord Buckley, Dick Gregory, Bob Newhart, Bill Cosby, Mort Sahl, powstały także specjalne miejsca służące wystawianiu tej formy artystycznej: Comedy Clubs. Najstarszy klub komediowy w Wielkiej Brytanii to London’s Comedy Store.
Makdonaldyzacja stand-upu W dzisiejszym świecie stand-up dociera do coraz większej ilości odbiorców, w różnych częściach globu. Jest to możliwe głównie dzięki oglądanym na całym świecie amerykańskim sitcomom, co pozwala na ujednolicenie poczucia humoru wśród odbiorców. Komicy coraz częściej występują w Europie – głównie w Niemczech, Francji czy Holandii – a nawet na Bliskim Wschodzie czy w Japonii. Sami artyści są często zaskoczeni tak dobrym odbiorem ich twórczości. W związku ze zróżnicowaniem kulturowym na świecie, występy stand-up dostosowywane są do wymogów lokalnych. Wynikiem tego jest powstanie kilku wersji jednego występu. Brytyjski dom komediowy Jongleurs otwiera swoje lokale w coraz większej ilości krajów, planowane jest nawet założenie jednego w Polsce. Powstają festiwale skupiające performerów stand-upu, a ilości występów w brytyjskich klubach są podwajane. London’s Comedy Store zanotował dziewięcioprocentowy wzrost dochodu w ciągu ostatnich czterech lat. Tym samym Londyn staje się standupową stolicą świata.
Śmiertelnie poważne uczucie Klub mężusiów Goło i wesoło Dwie połówki pomarańczy
Sceny dla dorosłych, czyli sztuka kochania Sextet, czyli Roma i Julian Następnego dnia rano Dziwna Para Konik Garbusek
Saligia
A jak to wygląda w Polsce? W Polsce ten obszar rozrywki nadal nie jest w pełni wykorzystany. Istnieje paru wybitnych komików, którzy przyciągają tłumy na swoje występy i których żarty wkraczają czasem do języka potocznego. Królująca w polskich występach tematyka to relacje damsko-męskie, często poruszane są też kwestie stereotypów, których w naszym kraju jest pod dostatkiem. Stand-up musi jednak odnaleźć tutaj swoją własną drogę, odpowiadającą lokalnemu poczuciu humoru, a na występy inteligentnych, niebojących się mówić o tematach tabu, komików, nawiązujących trwałą relację z widownią polska scena musi jeszcze poczekać. Komedia zmienia swoją pozycję z dnia na dzień. Dzięki nakładom pieniędzy, marketingowi i odpowiedniemu podejściu przestaje być tylko durną sztuką dla mało wymagającej publiczności. Mimo iż krytycy oddzielają występy stand-up od teatru, ich wzajemny wpływ jest coraz bardziej widoczny. Komicy coraz częściej potrzebują dobrego scenariusza, rozwijają swoje występy, ćwiczą umiejętności pracy z mikrofonem czy emisję głosu. Bywa że artyści przebierają się, pomagając strojem zbudować pewnego rodzaju opowieść. Krytycy, komicy i aktorzy powinni poszerzyć swoje pole widzenia, by ujrzeć wspólny horyzont. Kluby komediowe są zamykane i otwierane, rynek przepełniony jest talentami. Z jednej strony może to spowodować obniżenie jakości występów, z drugiej zaś zapewnia ich znaczne urozmaicenie. Stand-up ma duże szanse przetrwać przez kolejne dziesięciolecia, ponieważ by wywołać śmiech potrzeba bardzo niewiele. 0
TEATR DRAMATYCZNY Gry ekstremalne
Kamasutra
Absolwent
Gardenia
Cudotwórca
Kto zabił Alonę Iwanowną?
Romantycy Słoń i kwiat
Blackbird
TEATR SYRENA Śpiewnik Pana W.
Pajęcza sieć
Moja Nina
Hallo Szpicbródka
Kot w butach
Plotka
TEATR STUDIO Koniec to nie my
Sąd Ostateczny
Anarchistka
Rachatłukum
Dwoje biednych Rumunów mówiących po polsku
Sierpień
Wichrowe wzgórza
Ożenek
Goła baba
Czarnobylska modlitwa
Józef i Maria
Interesujesz się teatrem? Chciałbyś zacząć z nami współpracę? Zapraszamy do kontaktu: teatr@magiel.waw.pl
październik 2013
fot. Marcin Białek
/ premiery w Warszawie
Warszawskie premiery teatralne 2013 Powrót na studia oznacza dla wielu studentów powrót do stolicy Polski oraz do wydarzeń kulturalnych, dziejących się w Warszawie. Na jesienne (i nie tylko) długie deszczowe wieczory przygotowaliśmy dla was subiektywny skrót premier nadchodzącego sezonu teatralnego. Udanej zabawy! T E K S T:
DOMINIKA MAKAREWICZ
ile zarówno rynek wydawniczy, filmowy, jak i muzyczny, nie odczuwają zbyt mocno zmian pór roku, o tyle teatr jest na nie bardzo wrażliwy. Miłośnicy sztuk teatralnych zdążyli się już przyzwyczaić do tego, że w okresie letnim zarówno oni, jak i same teatry odpoczywają. Na szczęście dla teatrofili wakacje już za nami – na deski teatralne wracają zarówno sprawdzone spektakle, jak i całkowite nowości.
O
Kożuchowska na gorącym blaszanym dachu Teatr Narodowy przygotował w tym sezonie siedem premierowych spektakli, m. in. Kotkę na gorącym blaszanym dachu w reżyserii Grzegorza Chrapkiewicza z muzyką Leszka Możdżera. Główną rolę powierzono Małgorzacie Kożuchowskiej,która zapewne będzie musiała zmierzyć się z porównaniami do jednej z najsłynniejszych odtwórczyń tej postaci – Elizabeth Taylor. O tym, w jaki sposób wypadnie jako Maggie Pollitt (za którą to rolę Taylor otrzymała nominację do Oscara) dowiemy się w listopadzie.
Tennessee Williams po raz drugi Teatr Ateneum pokaże na swojej scenie adaptację innej sztuki Tennessee Williamsa. Będzie to Tramwaj zwany pożądaniem w reżyserii Bogusława Lindy. Czy powtórzy on sukces nominowanego w dwunastu kategoriach do
26-27
Oscara filmu z 1951 roku, z Vivien Leigh i Marlonem Brando w rolach głównych? Przekonamy się o tym dopiero w styczniu. Miesiąc wcześniej premierę będzie miała Nastasja Filipowna według Idioty Fiodora Dostojewskiego. Adaptacją i reżyserią zajmuje się Andrzej Domalik, który już od ponad dwudziestu lat najlepiej czuje się właśnie w kręgu arcydzieł literatury rosyjskiej. Gogol, Dostojewski, Gorki, Bułhakow czy Czechow – żaden z tych autorów nie jest Domalikowi obcy.
Czechow tym razem odwiedza Teatr Studio Pozostając w kręgu literatury rosyjskiej należy wspomnieć o Wiśniowym sadzie , czyli jednej z premier Teatru Studio. Sztukę Antoniego Czechowa, tym razem w nowym przekładzie Agnieszki Lubomiry Potockiej, wyreżyseruje Agnieszka Glińska, dyrektorka artystyczna tegoż teatru. Zajmie się ona też reżyserią dwóch innych premierowych spektakli, które będzie można podziwiać w sezonie 2013/2014 – teksty obu z nich napisała Dorota Masłowska, znana szerszej publiczności jako autorka Wojny polsko-ruskiej pod f lagą biało-czerwoną . Dwoje biednych Rumunów mówiących po polsku można podziwiać od 16 września, a bajka Jak zostałam wiedźmą? Sztuka autobiograficzna dla dorosłych i dzieci ma ujrzeć światło dzienne wiosną.
Fikcja goni rzeczywistość Teatr Dramatyczny sezon otworzy premierą Gier ekstremalnych w reżyserii Joanny Grabowieckiej. Dramat ma dwie autorki – pierwsza z nich, Ewa Gawlikowska-Wolff zmarła w wyniku choroby nowotworowej (na którą choruje też bohaterka Gier...). Po jej śmierci historię dokończyła Elżbieta Chowaniec. To, czy opowieść zachowała spójność i jaki wpływ miały na nią obie kobiety, publiczność będzie miała szansę oceniać już od 16 października. Oczywiście, nie są to wszystkie premiery nadchodzącego sezonu. Równie serdecznie zapraszamy na wszystkie inne, premierowe spektakle, jak i na te, które goszczą na afiszach już od wielu lat. 0
Daty premier D woje b iednych R um un ów m ów i ą c ych p o p o lsk u: 16 września G r y e k s tre m a l n e :
16 października
Ko tk a n a go r ą c y m b las z a ny m da ch u: 16 listopada
W iś n i ow y s a d:
16 grudnia
N as tasja F ilip ow n a:
grudzień 2013
Tr a mw aj z w a ny p o ż ą da n ie m: styczeń 2014 J a k z o s ta ł a m w ied ź m ą : maj 2014
recenzje/
Domino
ciem talerzy w refrenie, doskonale napędzając utwór wraz z gitarą Jaime Cook’a. Kolejne kawałki nie odbiegają od pozio-
roku”. AM nawiązuje do najlepszych momentów w katalogu
mu singli. W One For The Road i Arabella udało się stworzyć
arktycznych małpek, spektakularnie zmazując plamę jaką był
intrygujący klimat- instrumenty genialnie dogrywają się
wydany w 2011 krążek Suck It and See.
z liniami wokalnymi Turnera. Muzycy świetnie wykorzystują
Zespół podobnie jak przy wydaniu Humbug nawiązał
pauzy i zapełniają przestrzenie. I Want It All oparte jest na
współpracę z liderem jednej z najważniejszych formacji na
wkręcającym, zapętlonym gitarowym riffie. Następne utwo-
obecnej scenie rockowej – Joshem Homme z Queens of the
ry – ballady No. 1 Party Anthem oraz Mad Sounds przyjemnie
Stone Age. Będący w znakomitej formie artystycznej Homme
zwalniają album. Fireside jest niezłe, ale poza doskonałą perku-
zajął się produkcją albumu młodszych kolegów. Wykonał przy
sją zbyt mało wyraziste instrumentalnie, aby na dłużej zapaść
tym świetną robotę, wydobywając z Alexa Turnera i spółki to
w pamięć. Why’d You Only Call Me When You’re High to trzeci
co najlepsze. Płytę rozpoczynają dwa single Do I Wanna Know
singiel z płyty. Jest to ciekawy kawałek bazujący na sekcji
oraz R U Mine. Oba utwory przyciągają uwagę, nie sposób się
rytmicznej z bardzo dobrą linią wokalną. Kończące album Snap
od nich uwolnić. Wyraźna, oszczędna sekcja rytmiczna wraz
Out Of It, Knee Socks oraz I Wanna Be Yours trzymają poziom
z zapadającymi w pamięć partiami gitary ozdobione charak-
pierwszych utworów.
terystycznym, niepodrabialnym wokalem Turnera tworzą
cza. Panowie, czapki z głów!
jest agresywniejszy, wyróżnia się perkusja z częstym uży-
M I K O Ł A J TC H O R Z E W S K I
Wydany 10 września album Janelle Monáe kontynuuje
tego, że jej teksty są zdecydowanie bardziej treściwe
futurystyczną sagę, zapoczątkowaną na poprzednim
niż ogółu popowej sceny muzycznej, to nieco słychać,
krążku artystki ( The Archandroid). Czwarta i piąta su-
jak Monae próbuje dopasować się do gustów szerszych
ita koncepcyjnej siedmiocześciowej sagi Metropolis dalej
mas. QUEEN, drugi singiel promujący album, jest niesiony
prowadzi nas przez świat w artystycznej wizji Janelle,
soczystym funkowym riffem by zakończyć się epickim
używając do tego mieszanki R’n’B pierwszorzędnej pró-
smyczkowym uniesieniem, na tle którego wokalistka
by.
dostarcza nam zwrotkę w rapowanej formie i robi to
Na płycie słychać wyraźnie szereg inspiracji Monáe
w naprawdę konkretnym stylu. Kolejnym utworem zwra-
– Prince występujący również we własnej osobie), a do tego
cającym uwagę jest przepiękna ballada śpiewana wespół
mieszanka takich artystów jak Jackson 5, Marvin Gaye,
z Miguelem – Primetime, gdzie jako sampel został wyko-
Stevie Wonder, Solange, czy Erykah Badu (ostatnią dwój-
rzystany fragment utworu Where is my mind zespołu
kę też możemy spotkać). Wokalistka miejscami niebez-
Pixies. Oprócz tego czeka nas podróż przez świat R’n’B,
piecznie zbliża się do stylu ikon, jednak zazwyczaj udaje
od lat osiemdziesiątych, przez dziewięćdziesiąte po
jej się nie przekroczyć granicy tworzenia dźwięku charak-
ostatnią dekadę, i choć momentami zapewne przenie-
terystycznego dla siebie samej. Tematy takie jak miłość,
siemy się w czasy dzieciństwa, gdy słuchając eremefki
wyrażanie siebie, egzystencja w harmonii czy kwestia płci
trafiało się na solidną muzycznie muzykę, tak teraz przy
i rasy tworzą podstawy liryczne do kontynuacji doskona-
głosie Janelle Monáe możemy nieskrępowanie podkręcić
le wyegzekwowanej wizji.
głośność i delektować się albumem, który, może niespe-
Nie da się przy tym nie zauważyć jak wielkiego wzro-
x x yz z
ocena:
stu popularności zaznała wokalistka. I nawet pomimo
Placebo Loud Like Love
Universal Music Group
Po przesłuchaniu albumu, nie sposób go wyjąć z odtwarza-
wspaniały początek albumu w Do I Wanna Know. Drugi utwór
x x x yz
Arctic Monkeys AM
Arctic Monkeys wracają z przytupem. Piąty album brytyjskiej grupy to mocny kandydat do zdobycia nagrody „płyta
ocena:
ocena:
xxxxz
#TreadLightlhy
Janelle Monáe The Electric Lady
Wondaland Arts Society, Bad Boy Records
cjalnie, ale jednak, jest trybutem dla muzyki R’n’B.
ADRIAN SZORC Placebo to z łaciny „będę się podobał”. No cóż… ten album
w ustach Molko. Britpopowe brzmienie to niekoniecznie wada
akurat do tego nie przekonuje. Pierwsze wątpliwości co do
albumu, jest nią raczej jego sztampowość, która przejawia
nowej płyty Placebo pojawiają się tuż po zauważeniu, jak bar-
się banalnymi rozwiązaniami linii melodycznej i całej budowy
dzo poziom samej okładki odstaje od swoich poprzedniczek.
utworów. Oklepane riffy przypominające niezbyt oryginal-
Barwna masa, może pęknięty kolorowy balon, tęcza, ufoludki?
ny debiutujący brytyjski zespół indie i mało porywający bit
Jaki był zamysł artysty – nie wiadomo. Domyślać się można,
– kwintesencją tych cech i wad całej płyty są Exit Wounds
że zwiastuje coś o wiele mniej mrocznego i psychodelicznego
i Purif– najmniej udane utwóry na płycie. W Begin the end
niż zwykle. Ten tok myślenia zdaje się potwierdzać pierw-
słychać już próby podjęcia się przez zespół napisania czegoś,
szy utwór na płycie, tytułowy Loud like love, który sprawił,
co wyłamie się poza całość albumu, jednak próba ta spaliła na
że musiałam się upewnić, że to na pewno oni. Może to Brian
panewce – jest to kolejny nijaki utwór z niewykorzystanym
Molko z nowym projektem? Bo akurat charyzma jego głosu
potencjałem. Słaba treść muzyczna skutecznie zniechęca do
pozostaje niezmiennie na wysokim poziomie. Możliwe, że po
zagłębienia się w warstwę tekstową, która porusza standar-
słabszym Battle for the sun, Placebo chcieli zrobić krok w tył,
dowe dla londyńczyków tematy.
by ze zdwojoną siłą ruszyć do przodu - stąd pewnie powrót do studia, w którym nagrywali Meds. Nie udało się.
Nie jest to płyta zła ani tragiczna – jest to płyta zupełnie przeciętna, o której trudno cokolwiek napisać, ot, płyta, która
Album wyprodukował i zmiksował Adam Noble – czło-
świetnie nada się jako tło do czytania książki, ponieważ nie
wiek kojarzony z współpracy z Coldplay, Guillemots i… McFly.
sposób się w niej zasłuchiwać. Na tle całości wyróżniają się:
Chyba okazał się być producentem mało elastycznym, bo nie
Hold on to me, A million little pieces oraz Scene of crime.
da się oprzeć wrażeniu, że echa wokalisty Guillemots brzmią
MARTA KĄPIELSKA
październik 2013
/ z pasją przez życie
Starość ubarwiona muzyką Sędziwy wiek rzadko kojarzy nam się z sielanką. Wręcz przeciwnie – coraz więcej ograniczeń, kłopoty z pamięcią, odmawianie sobie przyjemności i, co za tym idzie, stopniowe wyłączenie z życia kulturalnego i społecznego. Niedaleko Warszawy powstało jednak miejsce, dzięki któremu starość można traktować jako czas wolny od zmartwień, będący przedłużeniem artystycznej drogi zawodowej bądź też możliwością ciągłego rozwijania swoich muzycznych pasji. T E K S T I Z DJ Ę C I A :
A L E K S A N D R A W I LC Z A K
Wyjątkowy dom w wyjątkowym miejscu uż sam podjazd robi wrażenie. Po wjeździe przez solidną bramę na której widnieją tajemnicze litery „DMS”, aż do samych drzwi wejściowych ciągnie się aleja wykładana brukową kostką. Nad wspomnianymi drzwiami odnajdujemy rozwiązanie zagadki – „Dom Muzyka Seniora”. Przez olbrzymi hol, w którym wiszą liczne obrazy dochodzi się do drzwi prowadzących na patio. Do naszych uszu dobiega delikatne pluskanie wody z umieszczonej na środku fontanny. Przed nią ustawiony został podłużny stół z dużą ilością krzeseł. Na stole świece, elegancko podane owoce, szampan oraz ogromny tort. Jedna z pensjonariuszek kończy właśnie 83 lata i z tej okazji zorganizowano jej urodzinowe przyjęcie. W rodzinnej, ciepłej atmosferze wszyscy goście składają życzenia, raczą się przygotowanymi specjałami i przede wszystkim żywo dyskutują między sobą – dyrektorka Domu, personel i oczywiście mieszkańcy ośrodka. To niezwykłe miejsce w Kątach, niedaleko Góry Kalwarii powstało z inicjatywy fundacji działającej przy Filharmonii Narodowej i Stowarzyszenia Polskich Artystów Muzyków. Ludzie związani z muzyką oraz jej miłośnicy podjęli starania aby wzorem aktorów stworzyć własny dom, w którym będzie można odpocząć na lata po ciężkiej twórczej pracy. Początek nie był łatwy, ale tak naprawdę wszystko zaczęło się od ziemi, na której obecnie znajduje się ośrodek. Została ona przekazana w charakterze darowizny, a jej właścicielami byli państwo Antoni i Zofia Wit - dyrygent, obecny dyrektor naczelny i artystyczny Filharmonii Narodowej w Warszawie oraz jego żona obejmująca
J
28-29
funkcję prezesa fundacji Dom Muzyka Seniora. Następnie, dzięki ciężkiej pracy wielu artystów, dzięki ich koncertom charytatywnym, z których wszystkie pieniądze były przeznaczane na poczet fundacji, udało się powołać do życia miejsce, w którym emerytowani muzycy mogą czuć się jak w domu. Gdy cała potrzebna kwota została już uzbierana, do Unii Europejskiej złożono wniosek o dofinansowanie i został on rozpatrzony pozytywnie. Projekt budowy w ramach działania na rzecz fundacji napisał pan Tadeusz Żera, mający na swoim koncie również wiele oświatowych projektów komercyjnych. Funkcję burmistrza w Górze Kalwarii sprawowała w latach 2002-2010 pani Barbara Samborska, obecna dyrektorka Domu Muzyka Seniora, która dołożyła wówczas wszelkich starań, aby całe to ogromne przedsięwzięcie mogło zakończyć się sukcesem.
„Od początku czułam, że będę brała udział w czymś absolutnie wyjątkowym. Gdy trzeba było obronić celowość projektu dla całego Mazowsza, mogłam podać mnóstwo powodów, dla których warto tworzyć takie miejsca. Główna idea jest taka aby ludzie, którzy całe lata spędzili w zawodzie i zajmowali się muzyką, mogli się tutaj spotkać, dyskutować o podobnych muzycznych tematach, mówić o swoim życiu, po prostu mieć wspólny język, opiekę i rodzinną atmosferę.” – mówi pani Barbara.
Cisza i spokój Nie da się ukryć, że warunki panujące w ośrodku są naprawdę luksusowe. Każdy pensjonariusz ma do dyspozycji własny, w pełni urządzony pokój z prywatną łazienką bądź też aneksem kuchennym. Na terenie obiektu znajduje się specjalny pokój do rehabilitacji, fotel do masażu z wbudowanym systemem audio, aby cały czas,
z pasją przez życie /
również podczas zabiegów, można było obcować z muzyką. Po prawej stronie od wejścia umiejscowiona została spora sala koncertowa z fortepianem, bogatą biblioteką, telewizorem plazmowym i radiem. Wszystko to jest cały czas do dyspozycji mieszkańców ośrodka. Posiłki przygotowywane są bardzo starannie, zgodnie z indywidualnymi zapotrzebowaniami każdego pensjonariusza i odpowiadającej mu diety. Wszystko to w otoczeniu brzozowo-sosnowych lasów z dala od miejskiego zgiełku. Każda osoba, która w życiu zawodowym zajmowała sie muzyką ma prawo przywieźć ze sobą swój mały instrument. Przynajmniej raz w miesiącu, od czerwca bieżącego roku, w placówce odbywają się koncerty, ale w przyszłości będzie ich znacznie więcej. Do tej pory gościnnie wystąpiła już Jadwiga Mackiewicz ( Ciocia Jadzia) oraz dzieci ze Szkoły Muzycznej z Konstancina. Miał również miejsce koncert Chopinowski, koncert pani Wandy Warskiej i wiele innych, jak choćby otwarcie, na które pan Wojciech Kilar specjalnie skomponował sonety. W planach jest również koncert świąteczny i noworoczny. Wszystko to robi naprawdę wspaniałe wrażenie, jednak bajkowy nastrój znika, gdy schodzi się na temat kosztów pobytu. „Prawda niestety jest taka, że z uwagi na obowiązujące przepisy, wielu muzyków może nie posiadać środków finansowych, wystarczających na pokrycie kosztów pobytu u nas z własnych emerytur. Właśnie nad tym tematem pracujemy obecnie z panią prezes Zofią Wit. Chcemy go uaktualnić, aby osoby z grona muzycznego mogły oficjalnie korzystać z wsparcia finansowego pomocy społecznej.” – tłumaczy dyrektorka Domu Muzyka Seniora. Dla niektórych problem znalezienia środków pieniężnych jest nie do przeskoczenia, ale być może z czasem sytuacja ulegnie zmianie na lepsze. To jest jedyny tego typu dom w Polsce i prawdopodobnie jedyny na terenie całej Europy z wyjątkiem Włoch, w których Giuseppe Verdi urządził miejsce wypoczynku dla emerytowanych muzyków – podobno nigdy nie było w nim pustego pokoju. Obecnie na terenie Domu przebywa sześć pensjonariuszek i jeden pensjonariusz, ale zainteresowanie pobytami długimi i krótkimi jest na tyle duże, że liczba mieszkańców na pewno niebawem wzrośnie.
Trzy historie, jedna pasja Połączyło je mieszkanie pod jednym dachem i zamiłowanie do muzyki. Pani Jadwiga, Krystyna oraz Halina zgodziły się podzielić kawałkiem swojego życia.
Wspomniana już na początku jubilatka skończyła konserwatorium muzyczne oraz muzykologię z tytułem magistra. Jest pierwszą emerytką, któ-
ra właśnie z filharmonii trafiła do Domu Muzyka Seniora. Pracowała w niej 30 lat jako mentor oraz wykładowca i przybliżała studentom specyfikę instrumentów. Ukochanym instrumentem pani Jadwigi jest pianino na którym kiedyś grała, co teraz uniemożliwiają jej mało sprawne ręce - jeden ze skutków udaru mózgu. Pozostało jedynie słuchanie muzyki w wykonaniu innych artystów, gdy gra na pianinie odeszła do przeszłości.
Pomimo, że sama nie tworzyła muzyki, ma w rodzinie śpiewaków oraz wiolonczelistów. O Domu Muzyka w Kątach dowiedziała się dzięki wiadomościom od Fundacji i Filharmonii Narodowej. Pozostała jej więc tylko kwestia decyzji o sfinansowaniu pobytu. (Ponieważ bardzo nieszczęśliwie złamała nogę, została unieruchomiona i zmuszona do jazdy na wózku inwalidzkim). Potrzebowała też stałej opieki, którą 24 godziny na dobę jest w stanie zapewnić placówka. Została więc pierwszą pensjonariuszką w nowowybudowanym obiekcie, który spełnia wszystkie najwyższe standardy i wymagania. „Warunki są absolutnie luksusowe, a poziom obsługi i opieki bardzo wysoki. Bezpośrednio po wyjściu ze szpitala zostałam umieszczona w podobnym ośrodku, natomiast nie ma absolutnie porównania z tym co zastałam tutaj. Zwłaszcza jeśli chodzi o podejście całego personelu i o atmosferę którą całe kierownictwo stara się wytworzyć. Chodzi o to, aby była ona jak najbardziej rodzinna i ciepła. Żebyśmy nie czuli się jak osoby nie zdatne do niczego. Mamy piękną bibliotekę, wspaniały fortepian... Jeżeli ktoś ma tylko chęć może z niego korzystać. Była tutaj kiedyś jedna pani profesor – 80-letnia emerytka, która codziennie rano na pół godziny musiała usiąść przy fortepianie i pograć. Taki miała styl życia” – opowiada pani Jadwiga. Lubi różną muzykę – operetkową, symfoniczną i klasyczną. Czasami z przyjemnością zamyka oczy i udaje się w muzyczną podróż do czasów swojej młodości, którą spędziła na Litwie.
łe miejsce. Pani Krystyna to człowiek zasłużony i wciągnięty w kulturę, czego dowodem jest medal „Zasłużony Kulturze Gloria Artis”, którym została uhonorowana. Minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego przyznaje go osobom wyróżniającym się w dziedzinie twórczości artystycznej, działalności kulturalnej lub ochronie kultury i dziedzictwa narodowego. Do Domu Muzyka Seniora przyjechała w lipcu i teraz już kończy swój pobyt. Od zawsze miała żyłkę społecznika. Zna wielu ludzi, którzy swoim pracowitym i ciężkim życiem zasłużyli się jakoś w życiu muzyczno-kulturalnym i jest bardzo szczęśliwa, że od teraz mają port z rodzinną atmosferą, do którego na starość mogą przybić. Dzięki ciężkiej pracy wielu ludzi związanych z kulturą i nie tylko, udało się stworzyć miejsce, które artystom–muzykom będzie służyło przez lata. Z czasem na pewno przybędzie pensjonariuszy, zapełnią się pokoje gościnne, a sala koncertowa na dobre zatętni życiem. Kto wie, być może wieczorami będą spotykali się w niej na jam session i dzięki możliwości wspólnego grania zaczną czerpać inspiracje od siebie nawzajem. Ośrodek w Kątach jest dowodem na to, że chcieć to móc, a przy odrobinie szczęścia, dobrej woli i odpowiednich środków finansowych można tworzyć miejsca, o których do tej pory w Polsce nie słyszano. 0
Jest melomanką. Nie można nazwać jej zawodowym muzykiem - bardziej miłośniczką i stałą słuchaczką. Jej ulubioną muzyką jest muzyka klasyczna, dlatego też w filharmonii miała własne sta-
październik 2013
/ kalosze w błocie
Festiwalowe Lato 2013 Heineken Open’er Festival
Audioriver
3-7 L I P C A
2 6 -2 8 lipca
Nie będziemy się oszukiwać – line-
bez wątpienia, był występ Rihanny,
up tegorocznego Open’era nie przypra-
która miała zapewnić dodatkowy dzień
wiał o dreszcze. Kilka jego elementów
festiwalowej zabawy, a pozostawiła
Z roku na rok Płock coraz dobitniej
rzadko. Niezwykła atmosfera pano-
sprawiało, że puls przyspieszał, ale na
olbrzymi niesmak. Show piosenkarki,
zaznacza swoją obecność w dziedzi-
wała również na Starym Rynku, gdzie
pewno nie do tego stopnia, by narzekać
która pojawiała się na scenie tylko na
nie letnich imprez z muzyką stricte
młodzi i ambitni producenci mogli się
na nadmiar doskonałych koncertów w
krótkie chwile, śpiewając z playbacku,
elektroniczną. Wszystko za sprawą
zaprezentować szerszej publiczności
tym samym czasie i uciążliwe bieganie
całkowicie odbiegało od pozostałych
festiwalu Audioriver – trzydniowego
na Independent Market Stage podczas
między scenami. Okazało się jednak, że
open’erowych występów, pełnych cha-
wydarzenia
nie-
całodziennych targów muzycznych.
gdyński festiwal zaskoczył, w najlep-
ryzmy i kolorytu. Trzeba jednak wspo-
zmiennie od siedmiu lat na nadwiślań-
Festiwal of icjalnie miał się zakończyć
szym tego słowa znaczeniu.
mnieć, że nie wszystkie komercyjne
skiej plaży. Tegoroczna edycja prze-
o 7 rano koncertem Minilogue live,
Przede wszystkim, nie zawiodły
wybory organizatorów okazały się
szła do historii nie tylko za sprawą
jednak fani przez ponad godzinę nie
gwiazdy – headlinerzy i muzyczne
porażką. Największym, pozytywnym
rekordowej frekwencji, ale i niezwy-
pozwalali artystom zejść ze sceny.
legendy – Blur, Nick Cave&The Bad Se-
zaskoczeniem festiwalu był bowiem
kłej mieszanki jednych z najlepszych
Klimat Audioriver przewijał się przez
eds, czy Queens Of The Stone Age. Ich
koncert Dawida Podsiadło, zwycięzcy
na świecie artystów muzyki elektro-
nadwiślańskie miasto jeszcze przez
koncerty udowodniły, że niezależnie od
telewizyjnego show.
nicznej i alternatywnej – m.in. Paula
całą niedzielę. Tysiące osób relakso-
organizowanego
metryki, rockowa muzyka nie potrze-
Okazuje się więc, że czasem nie
Kalkbrennera, GusGus, Rudimental,
wało się w płockich lokalach po eks-
buje sztucznego blichtru, by porywać
warto przedwcześnie się uprzedzać,
Mr.Oizo czy Richiego Hawtina. Natural-
tremalnie intensywnym i emocjonują-
tysiące ludzi. Nie rozczarowali także
tylko spakować plecak i wyruszyć na
na scenograf ia Audioriver była jednym
cym weekendzie, jakiego dostarczył
młodzi – Arctic Monkeys, Dislosure,
festiwalową przygodę. Czym jeszcze
z najczęściej poruszanych tematów
im Audioriver 2013.
Crystal Castles – dając zapadające
zaskoczy nas Open’er? Dowiemy się za
wśród artystów – w tak niesamowitej
w pamięć, a często także rwące do tań-
rok.
scenerii przychodzi im grać niezwykle
ca, widowiska. Nie obyło się, niestety, bez kilku wpadek. Najtragiczniejszą,
To m e k B i e l a k
Dagmara Rode
OFF Festival
1-4 sierpnia
To, że Off Festiwal jest tak bardzo offowy, że nikt nie
koncerty jak ten eksperymentalnego The Pop Group,
wie, kto skąd jest i co właściwie tam gra, wie już każdy
powolnego, ale zarazem hipnotyzującego Godspeed You!
od dawna. Teraz nasz ulubiony Off Festiwal wita do tego
Black Emperor, starych wyjadaczy hip-hopu – Molesty, aż
mainstream z szeroko otwartymi ramionami. Dalej co
nadto ekspresywnego Japandroids, czy przyszłej gwiaz-
prawda królują zespoły raczej mniej znane (lub w ogóle
dy muzyki (lub modelingu) Aluny (z Georgem)? Naturalnie
nie znane), a przeciętny słuchacz jedzie do Katowic, by
nie, ale z drugiej strony jeśli trzeba uciekać z dala od
rozszerzyć horyzonty muzyczne, aniżeli wysłuchać zna-
miasteczka festiwalowego, bo największy headliner – My
nych hitów. Niemniej, ciężko odeprzeć wrażenie, że festi-
Bloody Valentine uważa, że najwięcej wrażeń muzycznych
wal jako całość coraz bardziej przypomina wielkie przed-
człowiek doznaje mając zatyczki w uszach, to coś tu jest
sięwzięcia takie jak Open’er czy Coke – organizacyjnie, po
nie tak. Podsumowując cały festiwal (i zarazem najgor-
części muzycznie, a na pewno pod względem klimatu.
szy koncert tych trzech dni) – głośniej nie zawsze znaczy
Czy to jednak źle, skoro zamiast zastanawiania się nad jedną z 20 dostępnych kuchni świata (czekając w gigantycznych kolejkach), można po prostu pójść na znakomite
30-31
lepiej.
Piotr Zawiślak
bo pada deszcz!/
Tauron Nowa Muzyka
2 2-25 sierpnia
W ciągu roku odliczam dni do dwóch wydarzeń – Boże-
pliwie
świadoma
publika,
która
bezbłędnie
potraf i
go Narodzenia, bo to najfajniejsze święto jakie wymyślo-
wyczuć klimat i doskonale wie, kiedy trzeba słuchać (vide ab-
no, i Nowej Muzyki, bo jest dla mnie właśnie takim Bożym
solutna cisza na symfonicznym koncercie Brand Bauer Frick),
Narodzeniem w środku lata: jest dużo prezentów (tym
a kiedy na dobre można się roztańczyć i wyszaleć (co wydarzyło
razem na czele z bezapelacyjnie najlepszym Moderatem)
się m.in. podczas występu Jamiego Lidella). Do tego dochodzą
i niezapomniana atmosfera. Na Tauronie wszyscy – organi-
same koncerty, o których można powiedzieć wszystko oprócz
zatorzy, publiczność, muzycy – dają z siebie sto procent.
tego, że są słabe; mogą się nie podobać, mogą kogoś muzycznie
To skromny wysiłek w porównaniu z tym, co każdy dostaje
nie przekonywać – tak jak np. eksperymentalne projekty Amo-
w zamian.
na Tobina – ale żadnemu artyście nie można odmówić talentu
Większość najlepszych koncetów, jakie miałam przyjemność
kiedykolwiek
zobaczyć,
obejrzałam
właśnie
na Nowej Muzyce. Wielką zasługę ma w tym niewąt-
Burn Selector Festival
6 -7 wrze ś nia Warszawa lubi zabierać Krakowowi różne rzeczy; kie-
dyś zabrała stolicę, w tym roku Burn Selector Festival. Tegoroczna edycja imprezy odbyła się we wrześniowej scenerii stołecznego Toru Wyścigów i prawdopodobnie mało kto by się nią przejął, gdyby nie piątkowy występ najsłynniejszego szwedzkiego rodzeństwa. Tonący Selector noża się trzymał – dosłownie – i zrobił to całkiem skutecznie. The Knife stanowili najjaśniejszy punkt całkiem przyzwoitego, chociaż wtórnego line-upu festiwalu (okazja do zobaczenia świetnych występów Jessie Ware, Jamesa Blake’a i When Saints Go Machine była przecież w Polsce niejedna). Kontrowersyjny Shaking The Habitual Show złamał wszystkie zasady dobrego koncertu, zaczynając od tej najważniejszej, „nie graj z playbacku”, a kończąc na najbardziej oczywistej: „wystąp”. Eksperymentalne widowisko na granicy performance’u i ideologicznego manifestu zachwyciło jednych, zniesmaczyło drugich, ale nikt nie pozostał wobec niego obojętny. Polska publiczność była zdecydowanie na „tak” i nagrodziła ekscesy The Knife długimi owacjami. Sądząc po sobotniej frekwencji, większość z wrażenia całkiem zapomniała, że festiwal trwał dwa dni.
Magdalena Gansel
i umiejętności grania na żywo. Obowiązkowo wracam za rok
Magdalena Gansel
RozwiÓ skrzydÑa z BCG.
październikowe premiery kinowe /
Polowanie na kinowy październik Od tego roku zacznę się uczyć, Teraz na pewno nie będę miał żadnej poprawki – słowa te znane są każdemu studentowi niezależnie od uczelni i szerokości geograficznej. Jakkolwiek buńczucznie, ambitnie i wojowniczo by nie brzmiały, zawsze coś staje na przeszkodzie. A to trawa rośnie w wyjątkowo fascynujący sposób, a to jakiś wewnętrzny imperatyw nakazuje picie napojów wyskokowych w hurtowych ilościach, a to nawał ciekawych wydarzeń po prostu uniemożliwia zajęcie się tak marginalną kwestią jak nauka. T E K S T:
B A R T E K B A R TO S I K
o tej ostatniej wymówki zdecydowanie zaliczyć można tradycyjny jesienny wysyp nowości kinowych. O kwestii tak oczywistej jak Warszawski Festiwal Filmowy, wyrywający niemal dziesięciodniową dziurę w życiorysie każdego kinomana, nie warto nawet wspominać, skupimy się więc na mniej unikatowych pożeraczach czasu, a mianowicie na najgłośniejszych/najciekawszych październikowych premierach filmowych serwowanych przez warszawskie kina. O ile w najbliższej perspektywie brakuje filmu, który zdradza potencjał do wciśnięcia widza w fotel i pozostawienia go ze szczęką gdzieś w okolicach kostek, to przynajmniej jeden mocno do tego miana aspiruje, kilka zaś zapowiada się przynajmniej obiecująco, starając się zmierzyć z legendą (czy to ekranową, czy rzeczywistą), lub też przebić (bardzo specyficznie pojmowaną) wartość części pierwszej.
D
wego bohatera, podlanego mnóstwem patosu, gdzie pięknie wyeksponowany będzie czarno-biały (super)bohater, a gdzieś zginie prosty człowiek. Mam jednak szczerą nadzieję, że się mylę, niemniej jednak nawet w przypadku zmiażdżenia obrazu przez krytykę, ekranizacja kawałka życia wąsatego przywódcy i tak stanie się kasowym hitem dzięki wycieczkom szkolnym zapędzanym jak stado baranów do multipleksu.
Premiera każdego nowego wytworu Andrzeja Wajdy w naszym kraju jest zawsze dużym wydarzeniem, jego dzieła honorowane są na światowych festiwalach, a rola w tych filmach uznawana jest za wielką nobilitację dla aktora. Swego rodzaju pomnik. Pomnikiem także, obecnie mocno kopanym, jest bohater najnowszego obrazu Wajdy, Lech Wałęsa, którego postaci przedstawiać nie trzeba. Fabuła produkcji osnuta jest wokół wywiadu udzielonego przez przywódcę „Solidarności” Orianie Falacci. Nie było mi jeszcze dane zobaczyć filmu, niemniej mając na uwadze ostatnie dokonania reżysera, tytuł, a także tematykę, można spodziewać się quasi-martyrologicznego peanu na cześć tytuło-
fot. materiały prasowe
Wałęsa. Człowiek z Nadziei. (04.10)
październik 2013
/ październikowe premiery kinowe
Grawitacja (11.10)
Gorąco przyjęty na festiwalu w Wenecji najnowszy film Alfonso Cuarona urzeka na dwa sposoby. Po pierwsze urzeka techniczną maestrią i widowiskowością, po drugie zaś tym, że jego treść jest zupełnym zaprzeczeniem formy. Pomimo całego techniczno-wizualnego rozbuchania, w swojej istocie obraz pozostaje kameralnym dramatem rozpisanym na dwójkę aktorów, i to bynajmniej nie aktorów anonimowych. Główne role obsadzone zostały bowiem przez Sandrę Bullock i George’a Clooneya. Pomimo tego, że sceneria kusi popadnięciem w banał i skonstruowaniem błahego filmidła o samotności w bezmiarze kosmosu i łamaniu się ludzkiej psychiki w beznadziejnej sytuacji, Cuaron nie tyle balansuje, co daleko trzyma się od granicy kiczu. Jest to film do kwadratu. Nie dość, że doskonale napisany, zagrany, zaskakujący jeśli chodzi o język (kto dziś kręci 17-minutowe ujęcia?), to jeszcze bliski perfekcji w sferze wizualnej. Murowany kandydat do kilku Oscarów.
Maczeta Zabija (18.10)
Produkcja, który nie może się nie udać. Bezsensowna kontynuacja bezsensownego filmu, który zrodził się z fikcyjnego trailera wyświetlanego między dwoma częściami Grindhouse Tarantino i Rodrigueza. Danny Trejo w roli meksykańskiego zabijaki unicestwiającego wszystko, co się rusza i jednocześnie bałamucącego niewiasty. Do tego przezabawny pastisz, a zarazem ukłon w stronę beztroskiego i skrajnie durnego kina akcji klasy B. Można spodziewać się dwóch godzin odrąbywania kończyn, nagości, niepoprawności politycznej i cytowania klasyków w najlepszym, gwiazdorskim wydaniu (oprócz wspomnianego Trejo na ekranie zobaczyć można będzie również Charliego Sheena, Mela Gibsona, Jessicę Albę czy Michelle Rodriguez).
36-37
Carrie (18.10)
Adaptacja powieści Stephena Kinga o tym samym tytule i jednocześnie próba zmierzenia sie z legendarną już wersją filmu z 1976r. w reżyserii Briana de Palmy. Carrie jest poniżaną przez rówieśników nastolatką. Odkrywa w sobie jednak paranormalne moce, które postanawia wykorzystać podczas balu maturalnego, by zemścić się na prześladowcach. Potencjał w filmie jest znaczny, szczególnie interesująco prezentuje się obsada ze znaną z Kick-ass i Mrocznych cieni Chloe Grace Moretz oraz Julianne Moore na czele. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że Carrie nie pójdzie drogą innego reanimowanego klasyka, Martwego Zła , gdzie potencjał i oczekiwania były ogromne, a przełożyły się na momentami poprawny film gore.
Piąta Władza
Historia powstania i kontrowersji, wywołanych przez WikiLeaks, portalu, który zastąpił wszystkie (25.10) służby wywiadowcze świata razem wzięte. Nośna tematyka połączona z magnesem na widzów w postaci Benedicta „Sherlocka” Cumberbatcha a także osobą ciekawego, choć kojarzonego ze Zmierzchem reżysera, Billa Condona, nieomal gwarantuje sukces kasowy filmu. Trudno jednak ocenić, czy będzie z nim szedł w parze sukces artystyczny, bowiem w ostatnim czasie brak w kinie sensownych dzieł quasi-biograficznych. Przy okazji Assange’a łatwo popaść w heroicznopatetyczny ton opowieści o jedynym sprawiedliwym, stawiającym czoła możnym i skorumpowanym tego świata, pomijając bardziej subtelne składowe tej niewątpliwie szalenie złożonej postaci.
studenci jednak czytają /
Co z tym czytelnictwem? T e k st:
m a r i a m ag i e r s k a
Szkoły, uniwersytety i biblioteki biją na alarm – Polacy nie czytają! Jak wynika z badań przeprowadzanych przez Bibliotekę Narodową i TNS Polska, z roku na rok rośnie liczba osób, które ani razu w ciągu dwunastu miesięcy nie sięgnęły po książkę. Takie tendencje widoczne są zresztą na całym świecie – poziom czytelnictwa spada zarówno w krajach Unii Europejskiej, jak i w Stanach Zjednoczonych. Czytanie staje się powoli elitarną rozrywką dla wybranych. ak można przeczytać w raporcie Społeczny zasięg książki w Polsce w 2012 r. przygotowanym przez Bibliotekę Narodową i TNS Polska, ponad 60 procent Polaków w ogóle nie ma kontaktu z książką, nieco ponad 26 proc. czyta od jednej do sześciu lektur rocznie. Liczba czytelników spada wśród wszystkich grup społecznych – biednych i bogatych, niewykształconych i wykształconych, starych i młodych. Nie jest to problem wyłącznie polskich nastolatków i studentów – zjawisko spadku czytelnictwa tradycyjnego dotyczy wszystkich młodych ludzi bez przerwy korzystających z Internetu. Z badań przeprowadzonych przez World Culture Score wynika, że czytelnicy w Polsce spędzają na czytaniu średnio 6,5 godz. w tygodniu, co plasuje ich na 13. miejscu w światowym rankingu, za Indiami (10,5 godz.) czy Rosją (7,06 godz.), ale przed Niemcami (5,42 godz.) czy Brazylią (5,12 godz.). Co czytamy najchętniej? Listy bestsellerów mówią same za siebie: w maju 2013 roku trzy pierwsze pozycje najczęściej kupowanych w Polsce książek zajęły kolejne części erotycznej try-
J
logii E. L. James o biznesmenie Greyu i jego kochance. Na liście znalazły się także m.in. spopularyzowany w maju z racji głośnej ekranizacji Wielki Gatsby Francisa Scotta Fitzgeralda czy Błysk rewolweru Wisławy Szymborskiej. Jak zawsze wysokie wyniki sprzedaży osiągnęły romansowe książki Katarzyny Grocholi i Marii Nurowskiej. Dziwi w tym zestawieniu brak powieści fantastycznych, które na przykład w Rosji należą do najbardziej popularnego gatunku. Książki klasyków, tak jak u naszych wschodnich sąsiadów, cieszą się w Polsce dosyć sporym powodzeniem, podobnie jak kryminały czy powieści historyczne. Najrzadziej czytane są natomiast pozycje z literatury współczesnej, która rzadko znajduje uznanie w szerszym gronie odbiorców. Nie jest więc aż tak strasznie, jakby się mogło wydawać: ludzie czytają książki i, miejmy nadzieję, czytać ich nie przestaną. Spadek liczby czytelników na całym świecie jest jednak nieuchronny – za bardzo zmieniła się bowiem kultura czytelnicza. Oczy i mózg przyzwyczajone do dynamiki coraz to nowszych zwięzłych informacji, nie przyswoją za jednym razem długiego artykułu – zwłaszcza w Internecie. Jak de-
klaruje większość nastoletnich użytkowników portali społecznościowych, rzadko zdarza się, by jednocześnie czytali mniej niż kilka stron internetowych. Korzystanie z dzisiejszych mediów wymaga dużej podzielności uwagi i szybkiego przyswajania krótkich treściwych wiadomości. Zupełnie inaczej jest z czytaniem książki, które oznacza konieczność skupienia się na lekturze i zatracenia w świecie wykreowanym przez autora na długie godziny. Wiąże się to także z samotnością; obcowaniem jedynie z wciągającą lekturą i oddaniu się wyłącznie jej bez reszty. Wydaje się to niemal niemożliwe w świecie Internetu, w którym nigdy nie jest się samotnym, zawsze towarzyszą nam znajomi z portali społecznościowych i podobnych serwisów. Poświęcenie tak wiele czasu czemuś tak błahemu i nieprzydatnemu jak książka jest dla współczesnego wiecznie pędzącego do przodu człowieka niemal zbrodnią. Dlatego czytanie w tradycyjnym rozumieniu, nieużytkowe, tylko dla przyjemności i poszerzenia horyzontów, staje się rozrywką dla nielicznych – tych, którzy nie boją się na kilka chwil „odłączyć” od Internetu i pobyć we własnym towarzystwie. 0
październik 2013
/ o sztuce kreatywnego pisania
Jak zostać pisarzem? Kursy kreatywnego pisania w Polsce to wciąż pewna nowość budząca przeróżne dyskusje. Jedni krzyczą, że bycia artystą nie można się nauczyć, inni nie wierzą, że creative writing może czegokolwiek nauczyć. Jednak z roku na rok grono zainteresowanych warsztatami znacznie się powiększa. O faktach i mitach dotyczących pisania opowiedzieli twórcy Maszyny do pisania, szkoły kreatywnego pisania i agencji usług pisarskich. R oz m aw i a ł a : MI L E N A
B U S Z KIE W I C Z
MAGIEL: Zacznijmy od najbardziej banalnego pytania świata, jednak kluczowego: skąd wziął
się pomysł na Maszynę do pisania?
Przemysław Nowakowski: Kasia powie, bo Kasia to wymyśliła Katarzyna Bonda: Jak każdy dobry pomysł, i ten, wziął się z doświadczenia. Na
co dzień zajmuję się pisaniem książek, ale mam też „romans” z filmem, piszę scenariusze filmowe, telewizyjne, dokumentalne. Moje książki są w trakcie adaptacji na różne gatunki, także film i scenę teatralną. Doszłam do wniosku, że cała masa ludzi piszących na co dzień książki robi na tej niwie także inne rzeczy. Piszą sztuki, piosenki, scenarzysta tworzy sztukę teatralną albo myśli o książce. Opowieść przenika z jednego gatunku do następnego i należy na nią patrzeć w taki sposób, a medium traktować jako końcową fazę. Na początku Maszyna miała być tylko integracją środowiska pisarskiego, ale teraz chcemy też szkolić ludzi i pokazywać im, że pisania można się nauczyć, tak jak uczy się podstaw fotografii, malarstwa czy prawa. Wychodzę z założenia, że pisanie to nie tylko sztuka, ale też praca. A każdej pracy należy się nauczyć.
Pojawiła się idea, a co było dalej?
pisanie jest czymś samotniczym i tylko inny pisarz może zrozumieć żywot innego pisarza, więc musimy coś zrobić razem. Przyznam, że było to bardzo spontaniczne i jakoś niespecjalnie przemyślane (śmiech).
Jaki był odzew? KB: W ciągu dwóch godzin cała masa ludzi włączyła się do dyskusji.
W tamtym czasie pisałam książkę i byłam wstrząśnięta, gdyż uświadomiłam sobie, że nie jestem w stanie wyjść z tego facebooka, bo non stop coś się tam działo, była cała masa komentarzy i zobaczyłam ogromny potencjał w tym pomyśle. Pisały osoby, które albo jeszcze nie debiutowały, albo już piszą, z różnych branż. Po tych dwóch godzinach powstała grupa na acebooku, bo miałam zaspamowany cały wall. Na początku grupa była zamknięta. Zebrało się w niej mnóstwo ludzi i dopiero wtedy zaczęłam myśleć analitycznie. Skoro jest taka wielka potrzeba w ludziach, żeby się wymieniać tymi wszystkimi informacjami, żeby w ogóle się uczyć pisania, to może zróbmy coś konkretnego. Otwórzmy szkołę.
KB: Zgłosiłam się do Bartka, który jest reżyserem teatralnym, prowadzi
Jak przebiegała droga od grupy facebookowej do Maszyny?
HOBO Art Foundation i jest osobą, która była trochę z innej bajki niż ja, jednocześnie pisaliśmy razem serial i to dokładnie pokazuje ideę Maszyny. Łączy nas słowo, ale sposób przedstawienia opowieści jest zupełnie inny. Potem zgłosiliśmy się do Przemka, który reprezentuje trzecią „nogę” Maszyny, czyli film. Każdy z nas jest zupełnie inny osobowościowo, pracujemy w różnych przestrzeniach, mamy inne poglądy na różne sprawy, ale jednocześnie łączy nas opowieść i tego uczymy, rzemiosła opowieści. Nie obdarzymy nikogo talentem, jeśli sam go nie posiada, natomiast możemy każdemu pokazać jak używać narzędzi potrzebnych pisarzowi w pracy. Bo każdy z twórców opowieści jest pisarzem. Medium ostateczne nie ma znaczenia. Bazą jest tekst.
KB:
Ile już trwa praca z Maszyną?
To było półtora roku temu i efektem jest Maszyna, www.maszynadopisania.pl, którą dzisiaj widać. Natomiast przechodziła ona wiele zmian. Wygenerowaliśmy grupę ludzi, która realnie z nami pracuje, bo nie da się pracować ze wszystkimi. Chcieliśmy zweryfikować osoby, z którymi pracujemy pod kątem wiarygodności, dorobku, ale musi też być między nami porozumienie, tzw. feeling. Nie wierzę w pracę bez porozumienia, więc wszystkich nas coś łączy, jeśli chodzi o idee i samo pisanie.
Czyli między wami zaistniał feeling? PN: Nie wiem, czy to feeling (śmiech). Myślę, że znalazłem się w Maszynie
jako ktoś, kto może powiedzieć kursantom, jak pisać, żeby z tego żyć
Bartosz Frąckowiak: Tak aktywnie działamy od marca 2013 roku. KB: Maszyna tworzyła się w inkubacji półtora roku. Tak długo działaliśmy
Czyli jednak można pisać i żyć, wbrew powszechnej opinii?
w podziemiu, by przełożyć ideę na portal internetowy, ogarnąć logistykę, zwerbować odpowiednich ludzi. Bo Maszyna to nie tylko my, ale cały zespół różnych opowiadaczy historii: pisarzy, scenarzystów, dramatopisarzy etc. Mamy też agentkę literacką i prawników. Aby idea tworzenia społeczności, platformy wymiany myśli się udała, robimy kursy, spotkania, jesteśmy na różnych festiwalach. Jednak głównie zależało nam na tym, by ludzie, którzy chcą pisać, mogli się tego nauczyć od tych, którzy robią to zawodowo.
w pewnym momencie człowiek staje się głodny i spragniony. Strona duchowa nie wystarcza. Maszyna uruchamia swoje tryby. Coraz więcej osób sięga po formy pisania jako suplement diety, to znaczy jako coś, co wykonują poza normalnym zawodem. Najczęściej są to zawody dziennikarskie albo ocierające się o świat mediów, sztuki, kina, teatru. Bardzo dużo osób chce poszerzyć swój krąg działalności zawodowej. Czasy mamy kryzysowe, w związku z tym każdy liczy na to, że pisanie będzie się wiązać z dodatkowym zarobkiem. Taką przestrzenią, w której istnieje potencjalna możliwość zarobienia pieniędzy, jest scenariusz filmowy. W związku z tym trzeba było uruchomić kurs o charakterze technologicznym, rzemieślniczym, który przekazuje umiejętności potrzebne ludziom, którzy już mają do czynienia z pisaniem, ale jeszcze nie pisali dla kina czy telewizji. Przeprowadziliśmy
Kasiu, jak udało ci się zebrać tych wszystkich ludzi do współpracy? KB: Wpadłam na pomysł i umieściłam post na facebook’u. Napisałam:
słuchajcie, jest pomysł! Nie wiem jeszcze jak i nie wiem, co zrobimy, ale
38-39
PN:Problem jest taki, że jak się zbyt dużo rozmawia o literaturze, to
fot. materiały prasowe
o sztuce kreatywnego pisania /
Przemysław Nowakowski – scenarzysta, dramaturg, reżyser. Należy do EFA (European Film Academy). Ukończył studia na wydziale Historii Sztuki UW , kontynuował studia scenariuszowe i reżyserskie na UCLA w Los Angeles, Binger Film Institute w Amsterdamie i Mistrzowskiej Szkole Reżyserii Filmowej Andrzeja Wajdy. Pisał scenariusze, realizował wiele programów, filmów dokumentalnych i seriali telewizyjnych m.in. „ Bez tajemnic – sezon 1,2 i 3” dla HBO.. Scenarzysta filmów fabularnych : „Egoiści” M. Trelińskiego, „Ono” M. Szumowskiej, .„Katyń.” Andrzeja Wajdy, „Boisko Bezdomnych”
Katarzyna Bonda - pisarka, scenarzystka, dokumentalistka specjalizująca się w tematyce kryminalnej. Nominowana do Nagrody Wielkiego Kalibru za powieść „Sprawa Niny Frank”. Autorka pierwszej serii kryminalnej z profilerem Hubertem Meyerem (“Tylko martwi nie kłamią”, Florystka”) oraz dokumentów “Polskie morderczynie”, Zbrodnia niedoskonała”. Była sprawozdawcą sądowym, pisała reportaże, raporty, teksty publicystyczne. Przez 12 lat pracowała m.in. dla: „Newsweek”, „Wprost” oraz realizowała krótkie formy telewizyjne dla TVP. Ukończyła też scenariopisarstwo na PWSFTViT w Łodzi.
Bartosz Frąckowiak - dramaturg, autor tekstów dla teatru, reżyser i kurator. Twórca m.in. „Terrordrom Breslau”, „Samsara Disco” w Teatrze Polskim we Wrocławiu, „Otella” w Teatrze Narodowym w Warszawie. Pomysłodawca i reżyser dokumentalnej gry miejskiej „HANS PAASCHE: GROSSPOLEN HERO”. Publikował w „Dialogu”, „Didaskaliach”, „Krytyce Politycznej”, „Teatrze”. Finalista konkursu „Talenty Trójki”. Wykładowca w Katedrze Teatru, Dramatu i Widowisk UAM, gdzie od kilku lat prowadzi autorskie zajęcia warsztatowo-seminaryjne z dramaturgii spektaklu. Dyrektor programowy HOBO Art Foundation.
już kurs pisania scenariusza serialowego, a na jesieni pojawi się kurs filmowy.
gotowi zmierzyć się z tym w postaci bardziej rozbudowanej, to pewnie to zrobimy. BF: Staramy się pokazać, w jaki sposób świat opowieści może podróżować pomiędzy różnymi obszarami twórczości i różnymi mediami.
jak każdy inny człowiek, wykonuje pracę, musi widzieć jak to zrobić, może ją wykonać lepiej lub gorzej. W tej chwili mam kilku uczniów, z którymi pracuję indywidualnie. Ich projekty powieściowe są na tyle zaawansowane, że mogę pracować z nimi bezpośrednio według idei scriptdoctoringu, a właściwie – bookdoctoringu. PN: Nie jest tak, że zrobimy z każdego scenarzystę, ale każdemu człowiekowi, który ma pomysły i odrobinę talentu, żeby w ogóle tworzyć i opowiadać historie, możemy dać parę praktycznych uwag i umiejętności potrzebnych do tego, by napisać scenariusz.
W najbliższym cyklu warsztatowym przewidujecie też kurs pisania transmedialnego, to coś zupełnie nowatorskiego? PN: Zaczęliśmy się zastanawiać nad tym, że historie wędrują z literatury przez teatr, kino, nowe media, gry komputerowe... Żyjemy w czasach, raczej, dużej ilości mediów, niż ich jakości. Wiele z nich nie dopracowało się jeszcze swojego dekorum. W związku z tym pomyśleliśmy, że warto będzie zająć się tym bałaganem.
I zaczeliście wszystko to porządkować w ramach Maszyny? PN: Trzeba pamiętać, że Maszyna jest formą
firmy. Świadczymy usługi pisarskie na rzecz różnych podmiotów, portali, producentów. Mam też kurs pisania mów, w którym potencjalnie możemy napisać wspaniałą mowę pogrzebową, polityczną albo ślubną. Postanowiliśmy zrobić z tego zasadę. Nazwaliśmy ją transmedialnością i zamierzamy jej poświęcić oddzielny kurs, który na razie pojawia się w formie warsztatów, ale ewoluuje, jak tylko zbierzemy odpowiednią ilość doświadczeń.
Czyli eksperymentujecie? PN: Sami konstruujemy metodologię pracy nad
transmedialnością. Kiedy uznamy, że jesteśmy
Na pewno spotkaliście się z zarzutami, że próbujecie robić coś niemożliwego – jak można produkować artystów? KB: Jest cała masa ludzi, którzy twierdzą, że pisać
mogą tylko artyści. My też oczywiście uważamy się za artystów, natomiast nie zmienia to faktu, że należy mieć narzędzia i wiedzieć jak ich używać. BF: Istotnym składnikiem rzemiosła literackiego czy twórczego są określone nawyki i postawy wobec rzeczywistości. Niektóre z nich sprzyjają rozwojowi artystycznemu, inne – wręcz przeciwnie. Dlatego uczymy też technik pracy z własną wyobraźnią, wzbogacania i rozwijania jej na co dzień, a nie tylko w chwilach „natchnienia”. Istnieje gałąź psychologii określana jako psychologia twórczości. To zaplecze ideowe naszego myślenia o edukacji pisarskiej. KB: W Polsce pokutuje przekonanie, że człowiek piszący musi dostać pocałunek Muzy. Świadomie z tego szydzę. Oczywiście natchnienie istnieje, inspiracje istnieją, natomiast prawda jest taka, że niezależnie od tego, czy to jest film, sztuka teatralna czy powieść, należy wykonać jakąś pracę. Pisarz,
W ramach Maszyny prowadzicie również agencję kreatywnych usług pisarskich? BF: Tak,
w jej ramach przede wszystkim świadczymy usługi scriptdoctoringowe, tyle że tej praktyki nie ograniczamy jedynie do branży filmowej. Scriptdoctor, współpracując z producentem i scenarzystą, poprawia scenariusz, sugeruje rozwiązania dramaturgiczne, możliwości rozwoju wątków czy postaci, redaguje tekst. Musi mieć doskonałe wyczucie proporcji, napięć, czasu, odpowiedniości formy do tematu czy idei. Dzięki niemu scenariusz ma szansę rosnąć, stawać się coraz doskonalszy, ostatecznie przyczyniając się do sukcesu filmu. 1
październik 2013
/ recenzje / nowości wydawnicze
W ten sposób można pracować nie tylko nad scenariuszem?
Nie boicie się tego, że wychowujecie sobie konkurencję?
BF: Tę ideę chcemy też rozszerzyć na inne dziedziny. W analogiczny sposób
KB: Osoby, które zajmują się nauczaniem i są świadome na takim poziomie,
można pracować w przypadku innych dziedzin, innych branż, nie musi to dotyczyć wyłącznie filmu.
że nie ma w nich zazdrości czy potrzeby udowodnienia czegoś innym, czują się swobodnie. Jest grupa twórców, którzy chronią jakby tajemnicy, zależy im, by nie dopuszczać do źródła twórców przed debiutem. Uważam zupełnie inaczej.
Dużo ludzi się do was zgłasza? KB: Jest coś niesamowitego w tym, że coraz więcej ludzi odczuwa nieodpartą
Co dzieje się z uczestnikami po kursie?
potrzebę pisania. Ludzie chcą pisać i piszą. Dlaczego nie pomóc im, by robili to świadomie, a nie tylko intuicyjnie? KB: Rynek literatury popularnej oferuje rzeczy na różnym poziomie. A dzięki kursowi bardzo często da się wyłuskać osoby, które być może poszłyby w kierunku czegoś bardzo słabego literacko, ale kiedy przychodzą na kurs są w stanie dotrzeć swoje walory, a z drugiej strony - wady i niebezpieczeństwa, by uniknąć grafomanii. Podczas kursów ludzie otwierają się nie tylko literacko, ale i artystycznie.
BF: Istotna jest dla nas kompleksowość działania. Po naszych kursach
staramy się uczestników nie zostawiać samych sobie. Na ostanie zajęcia Kasi przychodzi agentka literacka, która opowiada o rynku wydawniczym, przedstawia możliwości skutecznego działania w relacji z wydawcą. Od października startujemy też z kursami, nad którymi patronaty obejmą konkretne wydawnictwa. Chcemy stworzyć warunki do kontaktu pomiędzy wydawcami i kursantami, który skutkować może dalszą współpracą nad publikacją tekstu. O podobnym działaniu, zbliżonym do formuły agencyjnej myślimy też w kontekście scenariusza i dramatu. Dzięki takiej formule – połączeniu szkoły kreatywnego pisania, agencji usług scriptdoctoringowo-pisarskich i agencji literacko-scenariuszowej – staramy się umożliwić naszym kursantom nie tylko najlepszy rozwój, ale też dobre warunki do rozpoczęcia profesjonalnej kariery. 0
Czyli podobnie jest w przypadku innych dziedzin? BF: Dla potrzeb komunikowania idei Maszyny wymyśliliśmy hasło
„Wprawiamy wyobraźnię w ruch”. Nie dotyczy ono wprost „słów” czy „języka”, tylko zjawiska szerszego, bardziej podstawowego, czyli wyobraźni.
xxxxz
ocena:
Dzieje solidarnego pragmatyzmu
Lech Kaczyński. Biografia polityczna 19492005
A. K. Piekarska, S. Cenckiewicz, A. Chmieleck, J. Kowalski Wydawnictwo Zysk i S-ka 69.00 zł
Nareszcie dostajemy prawdziwą alternatywę! I nie jest to alter-
wyższy priorytet uważała stworzenie silnej i pełnej wartości ojczy-
natywa dla historii, wbrew temu, co zdążył już napisać pewien po-
zny wszystkich Polaków. Kolejne części skrupulatnie traktują o na-
czytny dziennik. Oto dostajemy rzetelny życiorys polityczny wiel-
stępujących po sobie etapach działalności polityka aż do momentu
kiego patrioty i człowieka „Solidarności”. Owa alternatywa polega
rozpoczęcia kampanii prezydenckiej 2005 roku. W zasadzie jest to
na tym, że Sławomir Cenckiewicz uwolnił nas od bycia skazanym na
obraz zmian ustrojowych i tworzenia zrębów instytucji demokra-
marny (ale kreowany na jedyny słuszny) autorytet „innego Lecha”.
tycznego państwa prawa. W epoce komunizmu Kaczyński zdawał
Rozprawia się z rewelacjami prof. Friszke, który ostatnimi czasy
się najlepiej rozumieć istotę pozytywistycznej pracy u podstaw.
podważał jakikolwiek udział Lecha Kaczyńskiego w „Solidarności”.
To właśnie z nią najlepiej jest porównywać bezinteresowną pomoc
Stanowi zagwozdkę dla wszystkich tych, dla których obraz tragicz-
prawną świadczoną robotnikom i studentom, z której zasłynął na
nie zmarłego prezydenta jest jedynie składową niezliczonych niepo-
Pomorzu. Po 1989 roku prezentowany jest jako przykład urzędni-
chlebnych opinii wspomnianej gazety i pewnej stacji telewizyjnej.
ka-państwowca. Następnie na pierwszy plan wysuwa się wizerunek
Opasły tom cechuje świetny warsztat historyczny. Autor pre-
szeryfa zwalczającego przestępczość, a na koniec- dobrego gospo-
zentuje fakty z politycznej działalności Kaczyńskiego, ujmując je
darza stolicy, który upomniał się o pamięć tych, którzy oddali za nią
w jak najszerszym kontekście, przez co amatorzy ostentacyjnych
swoje życie w 1944. W Polsce brakuje biografii naszych polityków
(i często niesprawiedliwych) wyroków na postaciach z najnowszej
z najnowszej historii. Tak było przynajmniej do teraz. Z niecierpliwo-
historii Polski mogą być trochę zawiedzeni. Nieżyjący prezydent
ścią wypatruję części drugiej – poświęconej prezydenturze.
jawi się jako postać niezwykle pragmatyczna, która za swój naj-
SEBASTIAN ŻWAN
Nowości wydawnicze październik 2013 Inferno
Kąpiąc Lwa
Dlaczego E=mc2 (i dlaczego powinno nas to obchodzić)
Dan Brown
Jonathan Carroll
Brian Cox , Jeff Forshaw
Wydawnictwo Sonia Draga 44,90 zł
40-41
Dom Wydawniczy Rebis 34,90 zł
Wydawnictwo Prószyński i S-ka 34,00zł
styl życia / I love the first day, man. Everybody all friendly an’ shit.
Styl
życia
Polecamy: 42 WARSZAWA Przewodnik w pigułce Mini Kulturalna Mapa Warszawy
44 SPORT Wszyscy chcą bić mistrza! Rozmawiamy ze Sławomirem Szmalem
50 CZŁOWIEK Z PASJĄ Jestem pionkiem w grze życia fot. Ewa Widenka
Zawód na wymarciu – organmistrz
Niebezpieczeństwo czyha tuż za rogiem E L Ż B I E TA N YC Z
S z e f dz i a ł u 3 p o 3
nikamy sportów ekstremalnych, wyjazdów w egzotyczne, nieodkryte miejsca, boimy się ataków terrorystycznych. Rezygnujemy z wielu przyjemność i żyjemy w nieustannym strachu o nasze zdrowie, nie wiedząc, że prawdziwe niebezpieczeństwo czyha w najbardziej prozaicznych sytuacjach. Sama nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo niebezpieczne może być chodzenie „po nawierzchniach płaskich”! Ba, co tam posadzki, parkiety, największe niebezpieczeństwo czeka nas na schodach (pamiętaj: jedna ręka dla człowieka, druga dla schodka)! Na szczęście są szkolenia BHP, podczas których dowiem się jak żyć, aby uniknąć wypadków – ale i one często bywają skracane, przez co nasza wiedza jest niekompletna. Czytałam kiedyś książkę, w której autor opisywał, że 50 tysięcy Amerykanów trafia na ostry dyżur z powodu… ołówków, długopisów i innych artykułów piśmienniczych! Co gorsza, nie możemy się czuć bezpiecznie nawet we własnym domu! Bardziej niż z powodów artykułów biuro-
U
A teraz pomyśl, ile razy Ty dostałeś z łokcia od emeryta?
wych (400 tys. osób), Amerykanie cierpią na skutek użytkowania krzeseł , sof i rozkładanych leżanek. To jednak nic – 263 tys. osób zostało okaleczonych przez sufity, ściany i panele. Moimi mistrzami są Ci okaleczeni przez ubrania, aż 142 tys. poszkodowanych! Z własnego doświadczenia mogę Wam doradzić – uważajcie na balony. Sama przez nie prawie straciłam dwukrotnie palec. Mitem jest, że należy się bać „ludzi w kapturach” albo „metali”, bo są NIEBEZPIECZNI. Najniebezpieczniejsze są niepozorne, cherlawe staruszki! Jadąc w wakacje do pracy byłam świadkiem bardzo ciekawej sytuacji. Otóż na jednym z przystanków do autobusu ok. 7:30 rano wsiadła starsza pani, była bardzo chuda i osłabiona. Pewna dobroduszna dziewczyna wstała, aby ustąpić jej miejsce… i się zaczęło! Staruszka zdjęła buta z nogi i zaczęła nim bić po twarzy tę dziewczynę wykrzykując, że nie jest stara! Napad w biały dzień! A teraz pomyśl, ile razy Ty dostałeś z łokcia od emeryta? Jak często narażasz się na niebezpieczeństwo? 0
październik 2013
Warszawa
Przewodnik w pigułce Niestety wakacyjny okres lenistwa i permanentnego imprezowania dobiegł końca, pora odkurzyć podręczniki, ogarnąć plan zajęć i z zaciśniętymi zębami ruszyć ochoczo na zajęcia. Tym, dla których wakacje jeszcze się nie skończyły i tym już mocno zabieganym, przedstawiamy miejsca, w których być może jeszcze nie mieliście okazji być, a które są warte odwiedzenia. Jest to taki mały przewodnik w pigułce, a, że małe jest piękne, to let’s get it started! T E K S T i Z dj Ę c i a :
KASIA SITEK
pewnością każdemu z Was zdarzyło się, mimo napiętego grafiku, mieć wolną chwilę i brak pomysłu na to, jak ją wykorzystać. Chętnie byście się gdzieś wybrali, ale albo nie macie alternatywy dla starych, sprawdzonych miejsc, takich jak „Gęś”, albo denerwuje Was szukanie nowych lokali, czytanie recenzji i obliczanie ile zajmie Wam droga i czy wyrobicie się na kolejny wykład. Wolicie zatem nigdzie się nie ruszać, grzejąc ławki na uczelnianych korytarzach lub siedząc na domowych kanapach. Postanowiliśmy zmierzyć się z tym problem i przedstawić Wam trzy propozycje miejsc, do których można się wybrać, pogrupowanych w zależności od tego, jak dużo macie wolnego casu.
Z
Propozycja na 2h Jeżeli macie akurat dwie godziny okienka, wcześnie kończycie zajęcia, lub po prostu uznajecie, że wykład „X”, nie jest zbyt porywający, opcja numer jeden będzie dla Was w sam raz. Jeżeli Wasza przerwa wypada akurat w porze brunchu lub lunchu, wpadnijcie koniecznie do „Latawca”, gdzie w niezobowiązującej atmosferze będziecie mogli uraczyć swoje podniebienia smacznym jedzeniem w przystępnej cenie. Wystrój jest dość minimalistyczny, za to w cieplejsze dni można poleżeć na leżakach wystawionych przed lokalem. Podczas brunchu w cenie 25 zł można się najeść
42-43 magiel
do woli. Oferta dań oraz dodatków zadowoliłaby nawet najbardziej wybredną osobę. Jeżeli z kolei najdzie was ochota na coś słodkiego przy kawie, wybierzcie się do kawiarni „Kubek w kubek”, gdzie serwują domowe ciasta. Wystrój jest prosty, niezbyt wyszukany. W ofercie poza słodkościami, znajdziemy, m.in. przepyszne i sycące śniadania oraz sałatki. Tym, którzy preferują szybki spacer w niezbyt zatłoczonym miejscu, proponuję „Królikarnię”, czyli spory i urokliwy park, znajdujący się przy ul. Puławskiej. Dla bardziej leniwych odpowiednia będzie klubokawiarnia, która mieści się w otoczonym parkiem pałacyku. Nawet w upalne dni nie ma tam tłumów, więc spokój i ciszę macie gwarantowaną. Każde z tych miejsc będzie w sam raz, jeżeli Wasza przerwa nie jest zbyt długa i jedyne, czego Wam w danym momencie potrzeba, to podróż na drugi koniec miasta. LOKALIZACJA: Latawiec: Aleja Armii Ludowej 12; Kubek w kubek: ul. Grażyny 16; Królikarnia: ul. Puławska
Propozycja na popoludnie Macie już wolne popołudnie, a Waszym jedynym pragnieniem jest relaks w znakomitym miejscu przy odrobinie procentów, najlepiej gdzieś w centrum? Na taką okazję najlepsza jest piwiarnia lub drink bar. Jeżeli chodzi o pijalnie piwa, to proponujemy „Browarmię”
oraz „Bierhalle”, obie znajdują się w centrum i obie w swojej ofercie mają warzone na miejscu browary. W „Browarmii” można skosztować m.in. popularne już piwo pszeniczne, piwo z nutką imbiru, wiśniowe lub blanche – piwo białe. Sporadycznie odbywa się w tym miejscu zwiedzenie browaru przy jednoczesnym zapoznaniu się z procesem samego warzenia. Z pewnością jest to ciekawa propozycja, nie mniej szkoda, że tak rzadko można z niej skorzystać. Informacje o planowanym zwiedzaniu można znaleźć na stronie www.browarmia.pl. „Bierhalle” w swojej ofercie ma, m.in. piwo pszeniczne, piwo ciemne, Kozlak oraz Pils. Oba miejsca są nie tylko browarami, ale również restauracjami, więc dla wygłodniałych też coś się znajdzie, choć proponujemy udać się tam głównie ze względu na piwo. Dla tych, którzy za tym trunkiem nie przepadają, lub szukają alternatywy dla goryczki, polecamy „Coctail Bar Max”, gdzie możecie się uraczyć najróżniejszymi drinkami. Lokal oferuje szeroki wybór alkoholi (samej whisky jest ponad 800 rodzajów!), do tego mnóstwo dodatków, w większości bardzo wyszukanych. Koktajle są rewelacyjnie, smaki przenikają się nawzajem tworząc wspaniałą harmonię. Wystarczy powiedzieć barmanowi na co mamy ochotę i jakie smaki preferujemy, a on stworzy dla nas spersonalizowanego drinka przystrojonego bukietem owoców. Sam wystrój oraz obsługa też z pewnością Was nie rozczarują.
LaVanille
Warszawa
LOKALIZACJA: Browarmia: ul. Królewska 1; Bierhalle: ul. Nowy Świat 64); Coctail Bar Max: ul. Krucza 16/22;
Propozycja calodniowa Wreszcie macie dzień luzu, ale brak Wam pomysłu jak zagospodarować go tak, by było trochę ambitnie i bardzo przyjemnie? Przytłacza Was zbyt duża ilość możliwości i nie za bardzo wiecie od czego zacząć? Najlepiej pysznym śniadaniem w jednej ze śniadaniowni. Propozycja MAGLA to „Petit Appetit”. W ofercie lokalu znajdziemy szeroki wybór lekkich posiłków, od sałatek po pełne zestawy. Oprócz tego możemy zjeść też coś słodkiego i kupić świeże pieczywo. Miejsce ma przyjemną atmosferę i znajduje się w ścisłym centrum. Gdy już zaopatrzymy się w spory ładunek energii, powinniśmy koniecznie wybrać się do „Fotoplastikonu”, gdzie można obejrzeć ponad 5000 oryginalnych fotografii przedstawiających mniej i bardziej znane wydarzenia, m.in. otwarcie Kanału Sueskiego lub wyprawy na Spitzbergen. Fantastyczne miejsce, które znajduje się zaledwie kilometr od naszego śniadaniowego lokalu. Jeżeli po zwiedzaniu uznacie, że najwyższa pora na lunch, udajcie się do „Warburgera”. Wśród starych wyjadaczy jest to z pewnością bardzo dobrze znane miejsce, a dla kogoś kto preferuje jedzenie typu slow food obowiązkowy przystanek. Jedyny minus to odległość i tym samym konieczność skorzystania z komunikacji miejskiej. Jest to jednak raczej mała niedogodność w porównaniu z doznaniami smakowymi, które oferuje nam „Warburger”. Możemy tam zjeść burgery z jeleniną lub sarniną, dla wegetarian też się coś znajdzie. Jest to zdecydowanie jedna z lepszych burgerowni w mieście. Sam obiekt znajduje się w parku, więc
po posiłku można wybrać się na krótki spacer i nieco się poruszać. Następny punkt programu to „Koneser”, czyli wytwórnia wódek, której lata świetności rysują się między 1919 a 1945r., kiedy to fabryka zatrudniała ponad 400 pracowników, a możliwości produkcyjne sięgały ćwierć miliona butelek na dobę. Znajdujący się na Pradze kompleks budynków fabrycznych stworzył najbardziej rozpoznawalne marki wódek na rynku. W 2007 r. fabryka została zamknięta, a na jej bazie planuje się utworzenie loftów oraz przestrzeni kulturalnej. Projekty już są, można też zobaczyć wizualizację całego budynku. Mamy nadzieję, że wszystko dojedzie do skutku, szkoda by tak fantastyczny obiekt pod względem zarówno historycznym jak i architektonicznym niszczał. Po drodze do „Konesera”, warto na moment wpaść do „la Vanille”, czyli urokliwej cukierni na ul. Kruczej, z której z pewnością trudno będzie Wam wyjść. Wypieki są robione na miejscu, a produkty użyte do pieczenia najwyższej jakości, przynajmniej tak chwalą się właściciele. Nie ominie Was też problem wyboru odpowiedniej babeczki, jednak mimo wszystko udajcie się tam koniecznie, choć w miarę możliwości nie zwlekajcie do samego wieczora, bo słodkości szybko znikają, szczególnie po lunchu. Na zakończenie, po ciężkim dniu proponujemy odpocząć w „Czystej Ojczystej”, znajdującej się na terenie „Konesera”, chyba nie trzeba opisywać szczegółów i uroków miejsc takich jak pijalnie wódki. 0 LOKALIZACJA: Petit Appetit: Nowy Świat 27; Fotoplastikon: Al. Jerozolimskie 51; Warburger: róg ulic Dobrąwskiego i Puławskiej; la Vanille: ul. Krucza 16/22; Koneser: ul. Ząbkowska 27/31; Czysta Ojczysta: ul. Ząbkowska 27/31;
travelarz przez commons.wikipedia.pl
Coctail Bar Max
Fotoplastikon Warszawski
październik 2013
/ Sławomir Szmal Będzie, będzie zabawa! Będzie się działo!.
Wszyscy chcą bić mistrza! Polska drużyna medalistą Ligi Mistrzów. Marzenie, na myśl o którym jeszcze niedawno ironicznie uśmiechali się potentaci światowego handballu, w czerwcu tego roku stało się faktem za sprawą zespołu Vive Targi Kielce. O sukcesie minionego sezonu i kondycji polskiej piłki ręcznej opowiada kapitan reprezentacji narodowej, jeden z filarów Mistrza Polski i trzeciego zespołu Europy – Sławomir Szmal. R O Z M AW I A Ł A :
E WA S T E M P N I OW S K A
MAGIEL: Minęły trzy miesiące od udziału Vive Targi Kielce w Final Four Ligi Mistrzów, a emocje
pewnie nieco już opadły. Dla Ciebie nie była to jednak pierwsza wizyta w Kolonii.
SŁAWOMIR SZMAL: To prawda, kilka lat temu byłem tam z Rhein-Neckar Löwen,
tylko wtedy skończyło się bez medalu. Mogę powiedzieć, że bardzo podobnie się układało, graliśmy z Barceloną o wejście do finału i mecz miał zbliżony przebieg – cały czas wynik był wyrównany, ale ostatecznie to Barcelona odskoczyła na kilka bramek i wygrała spotkanie. Sam miałem pecha w tamtym meczu, doznałem kontuzji, przy czym graliśmy naprawdę niezłe zawody. W tym roku, kiedy byliśmy tam z Vive Targi Kielce, przebieg był podobny i choć nie byliśmy faworytem, to walczyliśmy z Barceloną jak równy z równym. Zabrakło nam dosłownie kilku minut, żeby ich pokonać i zagrać w niedzielę w wielkim finale.
Dla piłkarza ręcznego udział w finale Ligi Mistrzów to chyba ważne wydarzenie? Z pewnością jedno z ważniejszych! Pamiętajmy, że kariera sportowca nie jest wyjątkowo długa i dlatego możliwość występowania w meczach finałowych najbardziej prestiżowych imprez stanowi niejako jej ukoronowanie.
Pomyślałbyś kilka lat temu, że zdobędziesz medal Ligi Mistrzów z polskim zespołem? Parę lat temu było to absolutnie niemożliwe, a całkiem niedawno byliśmy nawet blisko wygrania tych rozgrywek. Wszystko dzięki rozsądnemu budowaniu naszego zespołu, dobremu ułożeniu całego klubu.
To, że w Kolonii byłeś z polskim zespołem smakowało w jakiś sposób wyjątkowo? Wiesz co, na pewno, w końcu jesteś u siebie w domu. Gdy grasz w zespole niemieckim, to mimo wszystko wyobrażasz sobie, że chciałbyś być w danym miejscu z polskim zespołem, osiągnąć z nim sukces. Podobnie jest z grą w reprezentacji. W tym roku przed nami kolejna szansa, żeby powalczyć o finał Ligi Mistrzów, ale to daleka droga, która dopiero się rozpoczyna.
Mówi się, że trudniej na szczycie się utrzymać, niż na niego wejść, więc w tym roku droga do Kolonii będzie chyba jeszcze bardziej wymagająca? Jest w sporcie takie powodzenie „bić mistrza”, a my występujemy jako zespół, który jest już dość znaną marką w świecie piłki ręcznej. Każdy chce udowadniać, że jest lepszy od nas, więc emocje w czasie meczów na pewno będą jeszcze większe, tym bardziej, że w grupie mamy kilka naprawdę dobrych zespołów. Z pewnością będzie ciekawie!
W Waszej grupie jest między innymi THW Kiel, któremu odebraliście medal w Final Four. Nie ma co ukrywać, że Kilonia jest faworytem tej grupy, w końcu to mistrz Niemiec, a Bundesligi nie wygrywasz przez przypadek. Nie tylko oni są silnym rywalem – jest Dunkierka, duński Kolding, mamy też drużynę z Płocka, co jest bardzo fajne dla polskiej piłki ręcznej.
Byłeś zaskoczony, że to właśnie Orlen Wisła Płock a nie Montpellier awansowała do fazy grupowej? Dużo się mówiło o Montpellier jako faworycie, ale gdy oglądałem grę płocczan, to nie byłem zaskoczony. To zwycięstwo im się należało, bo naprawdę pokazali dobrą piłkę ręczną.
A co w takim razie oznacza to dla polskiej piłki ręcznej? Reklama idzie w świat. Bardzo pozytywne, że jest w Polsce drugi klub, mocny klub, który pokonał drużynę z dużymi sukcesami w piłce ręcznej i wywalczył sobie prawo gry w Lidze Mistrzów.
fot.: Tomasz Fąfara
Przy okazji próby zakontraktowania w Kielcach Domagoja Duvnjaka dużo mówiło się o tym, że nasza liga wciąż jest za słaba i to właśnie z tego powodu odrzucił chyba najbardziej lukratywny kontrakt w historii piłki ręcznej.
Jedna z interwencji „Kasy” w półfinałowym meczu Ligi Mistrzów sezonu 2012/2013 KS Vive Targi Kielce – FC Barcelona Intersport 23:28 (10:13)
44-45
Prawda jest taka, że nie mamy dobrej marki. Patrząc na puchary europejskie, poza naszym zespołem, który dobrze radzi sobie w Lidze Mistrzów, pozostałe drużyny niestety ani w Pucharze EHF ani w nieistniejącym już dziś Pucharze Zdobywców Pucharu nie dochodziły nawet do ćwierć finału. Z tego powodu liga nie była sprzedawana w Europie jako mocna. Możemy mówić,
Sławomir Szmal /
że Vive Targi Kielce to mocny zespół, jeśli w poprzednim sezonie przegraliśmy tylko jeden mecz z Płockiem i dlatego inne zespoły mają jeszcze trochę do zrobienia.
pewno plasuje się za siatkówką, ale chyba wyglądamy lepiej niż koszykówka, a to jest pozytywne.
Myślisz, że próby wzmacniania zespołów, które teraz podejmowane są m.in. w Szczecinie i Zabrzu, sprawią, że liga się wyrówna, że dystans się skróci?
Wydaje mi się, że gdyby były stworzone warunki, chcieliby grać. Nawet dzisiaj, jadąc na to spotkanie, słuchałem wiadomości i okazuje się, że co piąty uczeń szkoły podstawowej nie uczestniczy w lekcjach wychowania fizycznego, a w gimnazjum już co trzeci. To zdecydowanie daje do myślenia. Musimy zmienić swoje podejście i system szkolnictwa, żeby nauczanie sportu było podstawą. Nam zawsze powtarzano, że sport to zdrowie i faktycznie tak jest. Jeżeli każde dziecko będzie zajmowało się choć trochę sportem, przeziębień i chorób będzie mniej, organizm będzie bardziej odporny. U nas tego po prostu nie pilnujemy.
Wiesz co, w każdej lidze masz faworytów i ci faworyci najczęściej się nie zmieniają. To działa na podobnej zasadzie jak w Niemczech, gdzie jest Kiel, który co roku walczy o najwyższe miejsce, nawet jeśli nie zawsze udaje im się ten cel osiągnąć. Wracając do zespołów, które wymieniłaś, to jest jak najbardziej potrzebne. Chociażby zespół z Zabrza, w którym gra kilku zawodników, związanych z reprezentacją Polski, co może świadczyć o jego sile. Dzięki temu medialnie liga też będzie lepiej się sprzedawała.
A propos tego, że wszędzie są faworyci. W minione wakacje zbankrutowała jedna z ikon europejskiej piłki ręcznej – Atletico Madryt. Byłeś tym zaskoczony? Byłem strasznie zaskoczony i to jest wielka szkoda dla całej dyscypliny! Wiemy dobrze, że piłka ręczna to głównie Europa i na Mistrzostwach Europy najciężej zdobywa się medale. Ten zespół, budowany przez wiele lat, miał olbrzymie sukcesy i z dnia na dzień ogłosił plajtę, to na pewno niepokojące. Jednak luka zawsze jakoś zostaje wypełniona, powstają nowe zespoły, jak chociażby Paris Saint-Germain, gdzie kolejny milioner ładuje duże pieniądze, petrodolary, chcąc zbudować potęgę w piłce ręcznej.
Paris Saint-Germain będzie jednym z faworytów tej edycji Ligi Mistrzów? Powiedzmy, że mają szansę daleko zajść, ale moim zdaniem faworytem będzie MKB Veszprém albo ponownie Barcelona. Veszprém nieustannie obija się o tę czołówkę, mają naprawdę mocny zespół, tylko ciągle brakuje im trochę szczęścia, ten słabszy dzień wypada im akurat w ważnym meczu.
Dziś spotykamy się w pustej Hali Legionów, Waszej twierdzy, ale zazwyczaj, w czasie meczów, wszystkie miejsca są zajęte, jest głośno i żółto. Co Wam dają kibice? Dla mnie to jest dosyć złożona rzecz, gdyż wychodząc na boisko na początku tych kibiców w ogóle nie widzę. Oczywiście wiem, że siedzi pełna hala, ale staram się skupić na swojej osobie, na meczu. Z każdą minutą, gdy emocje rosną, trybuny coraz mocniej żyją spotkaniem. To widać, kiedy czasami mecz jest rozgrywany flegmatycznie, najczęściej kibice też nie są zbytnio pobudzeni (śmiech). Jednak gdy dochodzi do emocjonujących momentów, gdy ważą się losy spotkania, masz naprawdę niesamowite wsparcie, wielką pomoc ze strony kibiców.
Podczas Final Four w Kolonii Wasi kibice nie byli co prawda najliczniejszą grupą, ale jakościowo zdecydowanie najlepszą. Przede wszystkim, było ich widać! Z tego co czytałem, będąc później w Niemczech, bardzo pozytywnie określano tam polskich kibiców, kibiców z Kielc. Byli odpowiednio poubierani, pomalowani i mocno zaangażowani w doping, co też wpłynęło na pozytywny odbiór całego naszego klubu. Zostali dodatkowo wyróżnieni przez Europejską Federację Piłki Ręcznej za cały sezon Ligi Mistrzów.
Uważasz, że w przestrzeni medialnej i w polskim sporcie piłka ręczna zajmuje należne jej miejsce? Wiadomo, że piłka nożna w większości państw jest sportem numer jeden. Akurat w naszym kraju, z sukcesami Vive Targi Kielce i sukcesami reprezentacji, mogłoby być zdecydowanie lepiej. Znów odwołam się do Niemiec, gdyż tam mogłem obserwować wszystko od wewnątrz. W ostatnich latach sukcesów nie mieli, ale medialność zawodników, którzy grają w reprezentacji i klubach Bundesligi, jest ogromna. W Polsce piłka ręczna na
Młodzi ludzie w Polsce chcą grać w piłkę ręczną?
Kuźnia Bohaterów Sławomira Szmala ma z tym walczyć? Kuźnia Bohaterów jest promocją sportu, promocją piłki ręcznej, ale akurat ona miała trochę inny cel. Chciałem sprzedać tę dyscyplinę osobom, które z piłką ręczną nie miały nigdy do czynienia, dzieciakom z domów dziecka. Kilkoro z nich naprawdę się zaraziło i mają potencjał, żeby ją uprawiać.
A mają możliwości, żeby ten swój potencjał wykorzystać i rozwinąć? Widzisz, i tu jest właśnie problem, że nie wszędzie jest dostęp do piłki ręcznej. W Niemczech, w każdym, nawet małym miasteczku, były zespoły wszystkich roczników i dzieciaki mogły trenować. U nas jest problem, chociażby z tym, żeby takich młodych adeptów dowozić na zajęcia.
Brakuje nam obiektów, trenerów? Obiekty jako takie powstawały, bo nawet przy szkołach buduje się hale sportowe. Co prawda, nie zawsze spełniają one warunki, które byłyby potrzebne do piłki ręcznej, co też jest dziwne, bo skoro stawia się halę, to czy nie można zrobić jej dwa metry dłuższej i byłoby w porządku? Moim zdaniem, brakuje wyspecjalizowanych wuefistów. Kiedyś piłka ręczna była w programie wychowania fizycznego, a teraz już jej chyba nie ma. Lekcje odbywają się na zasadzie „macie piłkę, zróbcie z nią coś”. To nie powinno się zdarzać.
Ty masz swoją Kuźnię Bohaterów, Artur Siódmiak ma Camp. Czy Wasze pokolenie, które odnosiło reprezentacyjne sukcesy, może swoimi nazwiskami pchnąć tę dyscyplinę do przodu? Będą następcy? O tym można by długo dyskutować. Sukcesy były i na dobrą sprawę nikt się ich nie spodziewał. Piłka ręczna przez długi czas w Polsce leżała i na dużych imprezach nie dochodziło się nawet do półfinałów, a tutaj z dnia na dzień zaczęliśmy grać na każdych Mistrzostwach Świata i Europy. Udało się przywieźć dwa medale, więc naprawdę osiągnęliśmy dużo. Niestety, prawda jest taka, że za mało ludzi w tym czasie uprawiało piłkę ręczną, żeby można było z nich wyciągać jakieś talenty. Trudno będzie teraz o taką płynną zmianę i to jest główny problem naszej dyscypliny.
Wracamy w takim razie na koniec do klubu. Wiadomo, że dublet – Mistrzostwo i Puchar Polski – jest celem niezmiennym na krajowym podwórku, a gdzie możecie dojść w Lidze Mistrzów? Nie lubię wróżyć (śmiech). Wiemy, że w każde zwycięstwo trzeba włożyć wiele pracy i mieć przy okazji sporo szczęścia. W tym sezonie nasza grupa wygląda bardzo interesująco i wszystko może się wydarzyć. To już nie będzie sezon, w którym w grupie Ligi Mistrzów nie przegrywasz żadnego spotkania, jak to było ostatnio. Wracając też do Mistrzostwa Polski – w tym roku wcale nie będzie tak prosto, bo zespół z Płocka wygląda póki co bardzo dobrze, więc ja się cieszę na ten sezon, bo zapowiadają się naprawdę ciekawe mecze. Tylko tyle Ci mogę na razie powiedzieć (śmiech). 0
październik 2013
/ Triathlon
Triathlon, czyli jak zostać człowiekiem z żelaza Celem niektórych startujących jest ukończenie zawodów w przewidzianym limicie czasowym, podczas gdy inni walczą o miejsca i rekordy życiowe. Dla nich wszystkim triathlon jest pasją, sposobem na oderwanie się od trudów codziennego życia. To także doskonała lekcja konsekwencji, dyscypliny i systematyczności. PAW E Ł M U N I A K
riathlon to sport wytrzymałościowy, na który składają się pływanie, jazda na rowerze i biegnie. Naturalnie, nie wszyscy jednak zdajemy sobie sprawę z tego, jak dokładnie przebiegają zawody triathlonowe, jaka jest kolejność poszczególnych dyscyplin i jak w ogóle można przygotować się do tego nieludzkiego wysiłku.
T 3w1
Triathlonowa rywalizacja rozpoczyna się w wodzie. Zawodnicy, w zależności od temperatury wody i obowiązujących przepisów, startują ubrani w neoprenowe pianki, chroniące ciało przed wyziębieniem, w czepku oraz okularach. Po ukończeniu pływania, zawodnik udaje się do strefy zmian, gdzie czeka na niego rower. Czas liczony jest bez przerwy, dlatego każda sekunda stracona w strefie zmian, może w efekcie decydować o zwycięstwie lub porażce. By zminimalizować ryzyko zbyt długiego przestoju, większość triathlonistów ma pod piankami tzw. stroje startowe, w których jadą na rowerze a następnie biegną. Po pokonaniu dystansu rowerowego, zawodnicy jeszcze raz wracją do strefy zmian, tym razem by zmienić obuwie na biegowe. Dystanse w triathlonie, podobnie jak w przypadku konkurencji biegowych, są bardzo różne. Jednym z krótszych jest dystans sprinterski – 750m pływania, 20km jazdy na rowerze i 5km biegu. Olimpijczycy mają do pokonania odpowiednio 1,5km pływania, 45km jazdy na rowerze i 10km biegu. Królewskim dystansem w triathlonie jest niewątpliwie Ironman – 3,8km pływania, 180km na rowerze i 42,2km biegu.
Eksplozja popularności Triathlon jest dyscypliną stosunkowo młodą. Pierwsze zawody zorganizowano w Stanach Zjednoczonych w połowie lat 70. XX wieku. Wzrost popularności nastąpił na początku lat 80., po tym jak w roku 1978 na Hawajach po raz pierwszy zawodnicy wystartowali na dystan-
46-47
sie Ironman. W 2000 roku triathlon zadebiutował na Igrzyskach Olimpijskich. W Polsce triathlon obecny jest od 1984 roku, jednak prawdziwą eksplozję popularności mogliśmy obserwować w ostatnich latach. Jeszcze kilka lat temu, na jednej z najpopularniejszych imprez w Polsce, w mazurskim Suszu, wystartowało stu zawodników. W tym sezonie ta sama impreza, po przenosinach do Gdyni, przyciągnęła niemal 1500 sportowców. Do triathlonu lgną celebryci – wśród startujących można zauważyć m.in. Borysa Szyca, Tomasza Karolaka, Bartłomieja Topę, Piotra Adamczyka, Iwo-
być dość przytłaczające. W zależności od celów startowych i wybranego dystansu, sześć treningów tygodniowo – po dwa na każdą z dyscyplin – wydaje się być absolutnym minimum. Niezwykle ważne jest aby cały trening był sumiennie zaplanowany, w oparciu o dostępne materiały, bowiem bardzo łatwo tu o kontuzję. Jeśli nie czujemy się na siłach by trenować samodzielnie, możemy zapisać się do jednego z licznych klubów triathlonowych, gdzie zaopiekuje się nami profesjonalny trener.
Studnia bez dna Triathlon z pewnością nie należy do sportów tanich. Na prestiżowych zawodach Ironman, rowery o wartości 15-20 tysięcy złotych nie są niczym nadzwyczajnym, a sam zakup roweru to jedynie kropla w morzu potrzeb. Z drugiej strony, nie warto na początku zrażać się kosztami, wszak mówimy tu już o półprofesjonalnych zawodnikach. By rozpocząć swoją przygodę z triathlonem wystarczą zwykły strój kąpielowy, dowolny rower i buty do biegania. Wraz ze wzrostem naszej formy, możemy powoli kompletować cały ekwipunek. Niekiedy warto na poczatku rozejrzeć się za sprzętem używanym, bowiem możemy natrafić na naprawdę korzystne okazje. Decydując się na opiekę trenerską, musimy się liczyć z wydatkiem co najmniej 100zł miesięcznie. Kwota wpisowego na zawody waha się w zależości od m.in. dystansu i lokalizacji. Za start na dystansie ¼ Ironmana na najpopularniejszych eventach w Polsce zapłacimy 150-250zł, start w zawodach na dystansie ½ Ironmana to koszt rzędu 200-350zł. Za udział w zawodach najbardziej prestiżowej serii pod szyldem Ironman w Europie trzeba zapłacić już ponad 400 euro, a do tego dochodzą koszty transportu i zakwaterowania. 0 fot. Kamil Szymański /Archiwum Urzędu Miejskiego w Suszu
T E K S T:
nę Guzowską czy Wojciecha Olejniczaka, który obecnie piastuje stanowisko Prezesa Polskiego Związku Triathlonu.
Sport dla każdego? Sam trening biegowy to dość skomplikowana sprawa, a co jeśli do tego dodamy równie wymagający trening pływacki i rowerowy? Nie da się ukryć, że trening triathlonowy to bardzo złożona sprawa. Dla osoby bez doświadczenia w sportach wytrzymałościowych, początki mogą
Chcesz dowiedzieć się więcej o triathlonowych zmaganiach i poznać tajniki treningu? Zajrzyj na: www.magiel.waw.pl/category/sport
targ zwierząt /
Króliki wielkości psa
Jeśli chcesz się tam dostać, musisz się liczyć z bardzo wczesną pobudką. Kiedy całe miasto jeszcze śpi po sobotnim zgiełku, z dala od centrum, na warszawskim Żeraniu, rozpoczyna się niedzielny targ. TEKST i fotografie:
JA R O S Ł AW W Y D RYC H
azar budzi się do życia o świcie. Już od piątej rano zjeżdżają się pierwsze samochody. Po brzegi wypełnione są workami, pojemnikami i klatkami. Ci, którzy nie dorobili się samochodów, przywożą towar rowerami. Jeszcze inni przyjeżdżają autobusami, niosąc towary na własnych plecach.
B
Długoletnia znajomość podstawą interesu Ludzie z bazaru to ludzie pogranicza, obrzeża. Być może, dlatego że zgodnie z ich naturą, bazar mieści się na obrzeżach miasta. Kwestia przypadku? A może konieczność wynikająca z jakiejś niezwykłej umiejętności łączenia się ludzi w tworzenie specyficznego klimatu miejsca, w którym się gromadzą? Rzadko spotyka się tu kogoś nowego, niezainteresowanego, obcego. Pod pozorem chaosu panuje ustalony porządek. Wszyscy wiedzą, co mają robić. Większość ludzi się zna i ma swoje ustalone i z góry „zaklepane” miejsca handlu.
Nieliczni obcy traktowani są z wyczuwalnym dystansem. Można mieć wrażenie, że to wspólna pasja i długoletnia znajomość są tu podstawą udanego interesu. W momencie, gdy pojawia się ktoś nieznajomy, ton rozmowy zmienia się diametralnie. Wtedy zaczyna się zwykły handel. Nie jest to jednak sprzedaż, jakiej można byłoby się spodziewać – klient nasz pan. Jest raczej oschle i z dużym dystansem. Dobry handlarz od razu wyczuwa osobę, która po prostu się nie zna i wie, kiedy interes nie będzie zyskowny. Wtedy odpuszcza sobie już na wstępie. Zaufanie trzeba zdobywać stopniowo. Zacząć się pojawiać, rozmawiać, pytać, interesować się. Wtedy powoli stajemy się rozpoznawani i mamy szansę na bliższy kontakt.
Króliki, papugi, bażanty i gołębie O szóstej rano bazar żyje już pełnią życia. Wzdłuż długich betonowych stołów, przedłużanych o stoiska własnej konstrukcji, utwo-
rzone zostają alejki z żywym towarem. Ludzie przywożą ze sobą najróżniejsze zwierzęta. Można tu dostać gołębie, króliki: te wielkości psa, ale również i te miniaturowe, papugi, bażanty, kury, pełną gamę ryb, zarówno hodowlanych, jak i tych, które wylądują na niedzielnym stole, a nawet emu lub małego kucyka. Części gatunków ptaków nie sposób rozpoznać. Sprzedawane są również towary pokrewne, takie jak karmy, jajka, klatki i cały osprzęt niezbędny do hodowli. Wśród zwierząt najliczniejsze są jednak gołębie. Na targu wyraźnie widać różnorodność gatunkową tych ptaków. Są zwyczajne – takie, które rozpoznajemy z ulic miast. Są również wysokie, dostojne, szlachetne, z długimi dziobami oraz takie ze specjalnie spiłowanymi, których prawie nie widać. Wystawcy są w stanie opowiadać o nich godzinami. Ceny ptaków wahają się od 1 złotego za zwykłego gołębia, aż po 100, 150 lub 200 złotych
październik 2013
/ targ zwierzÄ…t
48-49
targ zwierząt /
za szlachetnego, zadbanego ptaka o pięknej i dumnej postawie.
Z przyzwyczajenia Na końcu bazaru, na betonowym bloku, mężczyzna rozstawił kilka dużych klatek z ogromnymi królikami. Zwierzęta są spokojne, o miękkim i wspaniale mieniącym się w promieniach porannego słońca futrze. Każdy z nich posiada swój rodowód wpisany w specjalną książkę. Wystawca twierdzi, że zabiera je na ekspozycje za granicę. Jednak tu, w Polsce, przestało mu się to opłacać. Wszystko kosztuje – przestrzeń, klatki, specjalna karma i szczepienia. Nie mówiąc już o ilości pracy przy zwierzętach. Zapewne, dlatego mało kto interesuje się już profesjonalną hodowlą królików. On sam robi to już tylko hobbystycznie, jakby z przyzwyczajenia. Blisko południa handel zaczyna cichnąć, ludzie powoli zbierają swoje zwierzaki, pakują je z powrotem, upychając do bagażników samochodów, mocując do rowerów. Znikają – niektórzy z nowymi klatkami, inni z pustymi. Zapewne po to, by za tydzień znowu się tu pojawić. 0
Wszystko kosztuje – przestrzeń, klatki, specjalna karma i szczepienia. Nie mówiąc już o ilości pracy przy zwierzętach. Zapewne dlatego mało kto interesuje się już profesjonalną hodowlą królików. On sam robi to już tylko hobbystycznie, jakby z przyzwyczajenia.
październik 2013
/ Szymon Januszkiewicz dmuchałbym
Jestem pionkiem w grze życia Wyjechał do Stanów Zjednoczonych by nauczyć się języka, ale został na dłużej. Gra, buduje i remontuje organy. Szymon Januszkiewicz opowiada MAGLOWI o swojej pracy, przełamywaniu strachu i zwykłych życiowych wyborach. T e k s t i z dj ę c i a :
wOJ C I EC H A DA M C Z Y K
M AGIEL: Jesteś organistą czy rzemieślnikiem? SZYMON JANUSZKIEWICZ: Z wykształcenia jestem organistą. Studiowałem grę na
organach, natomiast pracuję jako rzemieślnik – buduję i naprawiam je.
Skąd zainteresowanie muzyką? Tradycje rodzinne? Ojciec, muzyk, od najmłodszych lat przymuszał mnie do grania na fortepianie.
Przymuszał, czyli nie chciałeś grać? Dzieci generalnie wolą bawić się na podwórku, a nie siedzieć i ćwiczyć w kółko te same fragmenty utworów. Znam osoby, które mimo że zawsze chciały grać, nie robią tego. Jestem przekonany, że pociąga ich ten zawód, ponieważ nie zdają sobie sprawy, jak wielu godzin ciężkiej pracy wymaga on w rzeczywistości.
Skoro gra nie sprawiała Ci przyjemności, jak to się stało, że jednak postanowiłeś związać swoją przyszłość z muzyką? Muzyka mnie interesowała, natomiast nigdy nie chciałem być stuprocentowym muzykiem, siedzieć godzinami przy fortepianie i ćwiczyć. Później zmieniłem instrument na organy, było to ciekawsze, lecz nadal ciągnęło mnie do techniki, może do rzemiosła – wtedy jeszcze tego nie wiedziałem. Od urodzenia mieszkałem w Polsce. Kiedy poszedłem do
50-51
technikum elektronicznego, zdecydowanie zaciekawiło mnie to, czego tam uczono. Stwierdziłem wtedy, że fajnie byłoby w życiu robić coś, co pozwoli mi łączyć te dwie pasje – muzykę i technikę. Myślałem początkowo o reżyserii dźwięku, ale na mojej drodze życiowej stanęła Ameryka.
Dlaczego Ameryka? Wyjechałem na rok na program językowy. W tamtych czasach (lata 90. – przyp. red.) z angielskim w Polsce było słabo, także nie można było liczyć na to, że po skończeniu szkoły średniej będzie potrafiło się z kimkolwiek w tym języku porozumieć.
Spodobało ci się i zostałeś na dłużej? Kiedy wyjedzie się na rok, pochodzi do szkoły z rodowitymi Amerykanami, to jakby inna bajka; zaczynasz czuć się dużo swobodniej mówiąc po angielsku. W Stanach kilka osób przekonało mnie, żebym spróbował zdawać tam na studia i faktycznie się dostałem. Proponowano mi grę na organach, bo było to premiowane stypendium, w przeciwieństwie do kursów typu akustyka czy inżynieria dźwięku.
Więc jednak wybrałeś organy. Oświecenie przyszło, gdy po koncercie organowym spotkałem pewnego pana, który zajmuje się organami, jest organbuilder’em. Powiedział:
Szymon Januszkiewicz /
Słuchaj, wpadnij do mnie do warsztatu, mam dla ciebie całe mnóstwo nut . Przyjechałem do jego warsztatu i „kopara mi opadła”. Stwierdziłem: Wow, ale ja bym chciał coś takiego robić.
rganą, na wysokim poziomie, a rodzaj już zależy od nastroju.
Czyli gdy myślałeś o tych studiach, nie kierowały tobą pobudki pieniężne, lecz wybrałeś to, co lubisz robić?
Podczas drugiej wojny światowej organy zdemontowano i ukryto, lecz niestety większości elementów po wojnie nie udało się już odnaleźć. Zachowała się znaczna część empory organowej i szafy, dlatego też postanowiono wykonać rekonstrukcję całości instrumentu. Najpierw odbudowano balkon z gigantycznych, grubych belek, zrobiono konstrukcję, na której można było później wszystko oprzeć i firma konserwatorska zajęła się odtwarzaniem szafy organowej. Moja przygoda z tym instrumentem zaczęła się, kiedy konserwator, który miał za zadanie odrestaurować tę szafę, zadzwonił do mnie i powiedział, że potrzebuje kogoś, kto zbuduje mu do niej konstrukcję nośną, czyli drewniane elementy, na których to wszystko się trzyma. W zeszłym roku wykonaliśmy to razem z dwoma kolegami.
Po prostu mi się to spodobało. Miałem świadomość, że nie potrafię tego robić. W momencie gdy zostałem przyjety na studia, zacząłem szukać pracy, gdyż stypendium niestety nie pokrywało wszystkich kosztów, np. kwatery i wyżywienia. Zostawiłem mojemu profesorowi namiary na mnie, żeby się zorientował, czy nie znalazłaby się dla mnie praca. Minęło kilka miesięcy i przyszedł list od firmy organmistrzowskiej z Portworth w Texasie, że gdybym zechciał do nich przyjechać na studia, to mógłbym pracować w weekendy. To przeważyło szalę. Wcześniej jeszcze się zastanawiałem, czy potrzebuję studiować muzykę w Stanach, myślałem, że może lepiej wrócić do Polski, skończyć w Warszawie inżynierię dźwięku lub jakiś zbliżony kierunek. Gdy okazało się, że studiując w USA mógłbym poznać ten pasjonujący fach, ciekawość wygrała. Zdecydowałem się zostać na kolejne pięć lat i żeby było śmieszniej, w tej firmie nie przepracowałem ani jednego dnia. Trafiłem do innej, a w każde wakacje pracowałem u różnych organmistrzów, zależnie od możliwości. Ważne w tym wszystkim było podejście Amerykanów – zupełnie inne niż Polaków. Na początku myślałem, że takiej pracy trzeba się uczyć od dziecka, wiedza jest przekazywana z ojca na syna itd. Oni mi powiedzieli, że jeżeli chcę, to mogę to robić, mogę się nauczyć w każdym momencie życia. I mieli rację.
Obecnie pomagasz przy odbudowie organów w kościele św. Trójcy w Gdańsku. Jak się tutaj znalazłeś?
Oni mi powiedzieli, że jeżeli chcę, to
mogę to robić, mogę się nauczyć w
każdym momencie życia. I mieli rację.
Do tego fachu potrzeba talentu, czy wystarczy ciężka praca, żeby wszystkiego się nauczyć? Do gry na pewno potrzeba talentu, ale czy praca fizyczna wymaga aż tak wielkich zdolności? Pewnie trochę tak, bo znam ludzi, którzy są nawet inteligenti i kumaci, ale mają dwie lewe ręce. Ja tego problemu nie mam, więc dosyć szybko załapałem różne rzeczy.
Jesteś również mistrzem w zawodzie organmistrz. To jest twój tytuł po studiach? Nie, to jest papier, który wyrobiłem sobie w Polsce, w Izbie Rzemieślniczej, w odpowiednim cechu. Trzeba spełnić różne warunki, żeby go dostać; trzeba praktykować u innego mistrza, zdobyć tytuł czeladnika i później starać się o papiery mistrzowskie. Można też, tak jak to było w moim przypadku, przez sześć lat prowadzić działalność gospodarczą w tym zawodzie i z tego tytułu starać się o uzyskanie stosownego dyplomu.
Lubisz sobie czasami pograć po skończonej pracy? W tej chwili nie gram, bo organmistrzowstwo to praca, która angażuje mnie w całości i pochłania całą moją energię. Trudo mi sobie wyobrazić, żeby po dziesięciogodzinnym dniu roboczym zostawać jeszcze w kościele, żeby sobie pograć. Wolę pójść z kolegami na piwo, aby odreagować po całym dniu (śmiech). Od momentu ukończenia studiów nie jestem praktykującym muzykiem, natomiast zaczęło mi się podobać słuchanie muzyki. Dopóki jeszcze grałem, to jak typowy muzyk miałem dosyć własnego grania i nie chciało mi się słuchać płyt ani koncertów.
Czego słuchasz najchętniej, muzyki organowej? Nie mam ulubionego gatunku muzycznego. W każdym można znaleźć dobrych wykonawców. Przede wszystkim lubię muzykę dobrze za-
Czyli nie pracujesz sam? Wiesz co, różnie. Nie mogę zatrudnić nikogo na stałe, natomiast w momencie kiedy jest taka potrzeba, to mam jednego zaprzyjaźnionego faceta, który bierze w tym czasie urlop w swojej pracy i pracuje ze mną na umowę zlecenie, a drugi jeszcze studiuje i jeżeli jest dostępny, to możemy na niego liczyć.
Jakie miałeś najciekawsze zlecenie? Wszystkie były ciekawe. Najbardziej odpowiedzialne dwa projekty, jakie do tej pory było mi dane robić, to odrestaurowanie miechów i systemu powietrza w Pasłęku. Jest tam instrument z 1719 roku, jeden z ostatanich zachowanych po słynnym onegdaj gdańskim organmistrzu Andreasie Hindelbrancie. W Gdańsku niestety jego instrumenty się nie zachowały, gdyż zostały zniszczone w czasie wojny, co w połączeniu z wcześniejszymi licznymi przebudowami spowodowało, że nie zostało z nich w zasadzie nic, oprócz drobiazgów. W miejszych miejscowościach była większa szansa, że się coś zachowa, więc tam jest jeden z najlepiej zachowanych gdańskich barokowych instrumentów. Natomiast to, co robię tutaj, w „Trójcy”, może nie jest ciekawsze, ale jest większym przedsięwzięciem. Ta praca polega na rekonstrukcji szafy organowej oraz zrekonstruowaniu, czy może raczej stworzeniu od nowa, gdyż nie pracujemy według starego projektu, konstrukcji nośnej pod miechy jak również samych miechów razem z kanałami i dmuchawą.
Czy zdarza się, że ludzie mają w domach takie organy, czy znajdują się one tylko w kościołach? W Polsce nie ma raczej organów w domach. Generalnie znajdują się one w kościołach, szkołach muzycznych, akademiach, salach koncertowych, filharmoniach. Za granicą można jeszcze spotkać organy w centrach handlowych i w starych salach kinowych.
Czy będąc członkiem International Society of Organbuliders odczuwasz jakiś obowiązek, by odbudowywać zniszczoną kulturę, pokazywać ją ludziom? Czy nie jest tak, że takie organy większości kojarzą się raczej tylko ze zwykłymi pieśniami, granymi podczas Mszy? W Polsce tak, gdyż na większości dostępnych w Polsce instrumentów wiecej niż łatwą piosenkę jedną ręką się zagrać nie da, ponieważ połowa piszczałek nie działa, reszta jest rozkradziona, a instrument ostatni raz był remontowany w 1700 roku. U nas ta kultura muzyczna, organowa leży i kwiczy. Członkostwo w tym stwarzyszeniu daje mi kontakt z ludźmi z całego świata, którzy mają podobny sposób 1
październik 2013
/ Szymon Januszkiewicz
że papier ścierny mechaci je i później ma ono tendencje do łapania pleśni, czy do trzymania wilgoci, a co za tym idzie – gnicia. Drewno szlifowane jest zupełnie inne w dotyku niż takie, które zostało strugane. Zawsze staramy się dać efekt strugania ręcznego, co gwarantuje połysk drewna i pomaga mu lepiej znosić warunki atmosferyczne.
Można nazwać Cię artystą? Rzemiosło artystyczne jest to coś pomiędzy. Nie jest to dokładnie artyzm, bo nie robimy czegoś takiego zupełnie konceptualnego, tylko raczej trzymamy się sztywnych ram w tej naszej twórczości. Pewna swoboda działania oczywiście jest i pole do popisu dla własnej kreatywności także się znajdzie.
Nawiązałem do tego, gdyż Twoja żona też robi coś ciekawego, prawda?
myślenia i działają w tym samym zawodzie. To jest fajne, bo można się dzielić doświadczeniami.
Pracując, jednocześnie chyba dużo podróżujesz? Dla mnie to nie jest dużo, tylko tak normalnie, ale pewnie to, co ja uważam za normalne, dla innych jest ekstremalne. Ostatnimi czasy całkiem dużo czasu spędzam w Polsce, bo od 2008 roku praktycznie każdego roku mam tutaj jakąś robotę. Natomiast wcześniej, a działalność prowadzę od 2005, żadnej pracy w Poslce nie było, więc musiałem, chcąc nie chcąc, szukać jej w innych krajach, czy to w Niemczech, Norwegi czy na Łotwie. Krótko mówiąc, jechałem tam, gdzie była praca. Teraz udaje mi się połowę roku spędzić w Polsce, połowę za granicą.
Nie czujesz czasami, że wolałbyś posiedzieć dłużej w domu, popracować osiem godzin, potem spędzić czas z rodziną? Kiedy zaczynałem się interesować tym zawodem, moim największym marzeniem było znalezienie w Polsce firmy organmistrzowskiej, do której pójdę na etat i będziemy robić fajne, wysokiej jakości rzeczy. Rzeczywistość okazała się brutalna i okazało się, że nie ma z kim współpracować.
Szukałeś własnej drogi? Jeżeli chce się coś robić na poziomie, to trzeba to robić samemu i, chcąc nie chcąc, stałem się szefem firmy, co nigdy nie było na liście moich marzeń… W związku z tym tej pracy jest więcej, jest trudniej. Chcę utrzymywać wysoki standard tego, co robię, więc trudno mi konkurować z innymi organmistrzami w Polsce, którzy są skłonni zrobić coś za pół ceny, tak naprawdę wykonując tylko połowę roboty. Ksiądz proboszcz natomiast się nie zna, więc da mu się łatwo wcisnąć kit, że tak właśnie ma być i że to już jest zrobione. Ja sobie nie pozwalam na coś takiego i szukam takiej pracy, gdzie mogę wykonać zadanie naprawdę na sto procent, ale wtedy to będzie też sto procent kosztowało.
Wszyskto robicie ręcznie, nie macie nawet szlifierki? Szlifierka to jest coś, na co organmistrzowie reagują alergicznie, my strugamy drewno. Szlifowanie drewna to jest zbrodnia z tego względu,
52-53
Można nawet powiedzieć, że moja żona jest „białym krukiem”. Jest malarką, która pracuje w dziś już zapomnianej, ale w średniowieczu, renesansie, a nawet jeszcze w baroku najbardziej popularnej technice malarstwa, czyli zajmuje się malarstwem tablicowym – tempera na gesso na desce
Rodzina pełna pasji. Szukałeś żony w artystyczrnych kręgach, żeby lepiej się nawzajem rozumieć? To po prostu była miłość.
Polecasz ludziom iść własną, wyjątkową scieżką, czy z perspektywy czasu raczej spokojny, „osiadły” tryb życia? To zależy od charakteru człowieka, musiałbym go najpierw poznać, żeby móc mu coś doradzić, bo nie wszystkim pasuje to samo. Jeśli ktoś jest typem niepsokojnego ducha, czuje, że w środku coś go korci, tylko zwyczajnie boi się zaryzykować lub coś innego go ogranicza, to myślę, że powinien spróbować. W życiu nie można się kierować strachem, tylko odwagą i trzeba śmiało próbować, robić różne rzeczy, ponieważ człowiek jest zdolny do zrobienia znacznie więcej niż sobie może wyobrazić w danej chwili. Gdybym cały czas myślał z perspektywy tego, co mogę zrobić dzisiaj i czy zadanie, które stoi przede mną, jest wykonalne, to od razu uznałbym je za niemożliwe. Z takim podejściem niczego bym w życiu nie osiągnął. Trzeba myśleć perspektywicznie, wszak człowiek się rozwija i z czasem ma coraz większe możliwości, w związku z czym nie należy się bać! 0
Szymon Januszkiewicz Zasiada drugą kadencję w zarządzie International Society of Organbuilders, stypendysta i wyróżniony absolwent klasy organów profesora dr Jesse E. Eschbach’a na University of North Texas (USA), zajmuje się organmistrzostwem od 1998 roku. Januszkiewicz legitymuje się dyplomem mistrzowskim nadanym przez Dolnośląską Izbę Rzemieślniczą we Wrocławiu. W latach 1998-2004 doświadczenie w zawodzie zdobywał w f irmie C. B. Fisk (USA) oraz w f irmie Schudi Organ Company (USA) a także u organmistrza J. Louder’a (Canada), G. Bedient’a (USA) i J. Schreiner’a (USA). Ważniejsze projekty w których brał udział w tamtym okresie to budowa nowych wielkich organów dla La Cathédrale de Lausanne (Lozanna, Szwajcaria) oraz budowa nowych organów dla kaplicy St. Paul’s Episcopal Church (Winston-Salem, USA).
varia / #YOLO NA #MOLO
koniec
Berlin jakiego nie znacie
58 PO GODZINACH Polska Nokia Czy kiedykolwiek powstanie?
60 3PO3 SGH kulinarnie Pojedzone
Ale jak to, będą pytać? ROBERT BAŃBURSKI pinia publiczna ostatnio została zszokowana wyznaniami studenta Politechniki Lubelskiej, który napisał do jednej z ogólnopolskich gazet list, w którym żali się o to, że w trakcie obrony pracy dyplomowej komisja miała czelność zadać pytanie dotyczące jego pracy i toku studiów. A czy zdziwiło to nas, obecnych studentów? Szczerze mówiąc – mnie nie bardzo. Narzekamy, gdy wykładowca zmienił pytania w stosunku do poprzedniego egzaminu, a już zupełnym skandalem jest sytuacja, gdy egzaminator wywala z sali osobę ściągającą. Wiadomo przecież, że my studenci, wybierając się na studia nie pisaliśmy się na to, że trzeba będzie się uczyć i pisać prace zaliczeniowe. Rekrutując się na uczelnię liczyliśmy na to, że bezstresowo dostaniemy dyplom, który pomoże nam w przyszłości zdobyć lepszą pracę, niż znajomi którzy poszli do zawodówki zamiast do liceum.
O
My studenci, wybierając się na studia nie pisaliśmy się na to, że trzeba będzie się uczyć i pisać prace zaliczeniowe.
Brzmi to oczywiście trochę smutno, ale coraz więcej studentów tak właśnie uważa. Chcemy być przez cały tok studiów prowadzeni za rączkę, a jeśli nie daj boże noga się powinie, to i tak wszystko ma być cacy. Najgorsze jest to, że obecny system szkolnictwa wyższego jest tak skonstruowany – dyplom ukończenia studiów zaczyna tracić na wartości. Studia są fabryką mającą na celu wyprodukowanie jak największej ilości licencjatów i magistrów. Dziwimy się, że w topowych międzynarodowych rankingach uczelni wyższych polskie uczelnie zajmują dalej niż odległe miejsca, a z drugiej strony nie dziwi nas sytuacja z obrony pracy dyplomowej, jaką opisał wspomniany wcześniej, niezadowolony student. Narzekamy, że system jest zły, że powinien się zmienić, ale czy przypadkiem to nie my powinniśmy najpierw zmienić nastawienie do studiowania? Sprawę pozostawiam do przemyślenia. 0
październik 2013
fot. Magdalena Gansel
Na
Polecamy: 54 W SUBIEKTYWIE Czowiek po berlińsku
fot. Bożena Burzyńska
/ Stolica Niemiec
Człowiek po berlińsku Przypominam sobie fragment Podróży z Herodotem Kapuścińskiego, gdzie tłumaczył on swoją potrzebę podróżowania, a konkretniej – przekraczania granic. Dlatego marzył o wyjeździe z Polski, dokądkolwiek. Wystarczyłaby Czechosłowacja – byleby tylko zobaczyć jak jest po drugiej stronie. Niespodziewanie, redakcja wysłała go na Daleki Wschód, do zupełnie innego świata. W moim przypadku, nie było zaskoczeń. Skromne marzenia o wyjeździe do Niemiec udało się zrealizować. T e k s t:
B o h da n I l a s z
iemcy? Berlin? Przecież to tak blisko. Po co wyjeżdżać do miasta, do którego pociągiem z Warszawy jedzie się krócej niż do Gdańska? Nie chcesz zamieszkać gdzieś dalej? – dziwili się moi znajomi. Nie chciałem. Zawsze interesowało mnie, jak wygląda od środka niemiecki porządek, fascynował mnie logiczny do bólu język. No i historia – bo przecież Polska i Niemcy dzielą jej aż tysiąc lat. Chciałem po prostu przekroczyć granicę i zostać po tej drugiej stronie nieco dłużej. Z perspektywy zwykłego mieszkańca poznać miasto, o którym mówi się, że jest tak wielokulturowe, że prawie nie jest częścią Niemiec. Wsiadłem więc do busa na Wilanowskiej, a pół roku później miałem już gotowych kilka przemyśleń zrodzonych
N
54-55
w komunikacji miejskiej, kilka ulotnych wspomnień i kilka historii o ludziach po berlińsku.
Zapachy miasta Berlin pachnie curry, zupełnie jakby obrabowano tysiąc sklepów z towarami kolonialnymi i ich skarby wysypano na ulice. Na każdym rogu, na którym jest szansa spotkać przechodniów, stoi budka z kiełbaskami. Currywurst to dla turystów atrakcja, a dla mieszkańców miasta codzienność, przekąska dobra na śniadanie, obiad i kolację. Najlepszą jadłem przy Dworcu Zoo, na którym, nawiasem mówiąc, nie ma już Dzieci. Przeniosły się gdzieś indziej – może na Kreuzberg, może jeszcze dalej. Miasto – jak na ten kraj – jest biedne. Nietrudno jest natknąć
się na bezdomnego czy żebraka. Berlin pachnie curry, ale też (gdzieniegdzie) tanim piwem i uryną. W jednym z supermarketów spotkałem Królową Żebraków. Była to potężna, zwalista kobieta o ciemnej karnacji, może Cyganka, ubrana w kilkanaście warstw szmat, chust i Bóg wie czego jeszcze. Jej czarne włosy były brudne, posklejane, zaśmiecone koralikami, jej twarz miała lekko fioletowy odcień, a wokół niej unosił się gęsty zapach starych, zakurzonych futer. Ubiór potęgował jej posturę, dodawał jej królewsko-żebraczego majestatu. Miała ze sobą wózek, przykryty jakimiś łachmanami, pod którymi kasjerka odkryła produkty z logo sklepu. Wybuchła niemała awantura, Cyganka nie pozwalała so-
Stolica Niemiec/
bie odebrać – jak utrzymywała – swojej właśności. Stała przy kasie dobry kwadrans, walcząc o swoje racje, gdy ja czekałem w kolejce, zahipnotyzowany całą sceną. Żadne groźby nie przekonywały złodziejki, wciąż lamentowała, momentami krzycząc na Bogu ducha winną kasjerkę. Takim jak ona niewiele pozostało. Mogą tylko mówić. Mają głos, który w zależności od potrzeby – zdolny do płaczu, błagania, groźby i krzyku, pomaga im przetrwać. Tym głosem niektórzy zarabiają na chleb. Spotkać ich można w metrze, którego tunele przecinają całe miasto wzdłuż i wszerz. To pomaga Prorokom (bo tak ich w duchu nazywam) patrolować codziennie jak największe terytorium. Prorocy ubrani są w miarę porządnie, ich społeczny status zdradza głównie gęsty, często siwy zarost – prorocze brody. Zwykle mają ze sobą jakąś gazetkę. Za pomocą tego kawałka papieru głoszą swoją Nowinę. Mówią szybko, tak, że niczego nie mogę zrozumieć. Pewnie opowiadają swoją historię i proszą o wsparcie - ale skoro nic nie rozumiem, wolę sobie wyobrażać co innego. Ludzie ignorują Proroków, siedzą z obojętnymi twarzami, słyszeli te historie dziesiątki razy. Czasem tylko ktoś wrzuci im do zgiętej dłoni kilka miedziaków. A żebracy idą dalej, by w następnym wagonie wygłosić swoją mowę po raz tysięczny. Tylko jeden z nich nie mówi, zamiast tego chodzi po pociągu ciężko dysząc – jakby miał gruźlicę. Jest przeraźliwie chudy, chodzi powłócząc nogami. Jego szkoda mi najbardziej, jego też najbardziej się boję. Takich widoków jest dużo, zdumiewająco dużo jak na stolicę tak bogatego kraju. W końcu stają się rutyną, człowiek obojętnieje.
skwy i Petersburga. Wszyscy przykładni, pilni, przeczący stereotypom o powszechnym w tym kraju zamiłowaniu do trunków (ale cała reszta – czyli to, co mówią o pięknej rosyjskiej duszy – to prawda). Aleksander wygrał konkurs w swoim mieście. O jedno miejsce na berlińskim uniwersytecie bili się studenci kilku uczelni. Losza był najlepszy, nic dziwnego, że nie marnuje swojej szansy i nie opuszcza zajęć. Co innego Jewgienij, syn biznesmena. Ten przez pół roku ani razu nie pojawił się na wykładach. Poznałem ich drugiego dnia, gdy zwiedzając akademik trafiłem na rosyjski wieczorek zapoznawczy. Jewgienij wciągnął mnie do towarzystwa, poczęstował alkoholem (nie wódką, ale drogą whisky i rumem) i uraczył kilkoma historiami. Kilka tygodni później, kiedy poznaliśmy się lepiej, opowiedział nam o swojej rodzinie. Matka kiedyś była modelką. Po tym jak kilkanaście lat temu ojciec
pracowników z zagranicy. Wielu zostało. Dziś, w czasach UE, jeszcze łatwiej jest osiedlić się w stolicy Niemiec. Dzięki temu Berlin nie jest jednolity. W autobusie widziałem dzieci o afrykańskich, azjatyckich i europejskich rysach, gwarzące o czymś po niemiecku. Kobieta w tureckiej chuście sprzedawała pieczywo przy Politechnice, Koreańczyk krzątał się w kwiaciarni w podziemiach przy Adenauer Platz. Szczególnie Turcy mocno zaznaczają swoją obecność w mieście. Uwielbiam ich sklep koło mojej uczelni. Kupowałem tam pomarańcze, zdecydowanie słodsze od tych z supermarketu.
Miasto dla każdego Do tureckiego sklepu przekonała mnie Nilofar, która do Niemiec przyjechała na jeden semestr. Jej rodzina wyjechała z Afganistanu, gdy była jeszcze dzieckiem. Jej ojciec – doktor nauk, inteligent skłaniający się ku opozycji – skorzystał z okazji, uciekł z niespokojnego kraju i osiedlił się w Holandii, ściągając za sobą liczną rodzinę. Dziś Nilofar myśli i ubiera się po europejsku, a w swoim własnym kraju, chociaż zna język, czuje się obco. Gdy tam była, mieszkała w dzielnicy obcokrajowców, tak bardzo różnej od wąskich zaułków Kabulu. Jej religią jest Islam, przestrzega jego zasad, nie je wieprzowiny, nie pije alkoholu. Ale nic nie zmieni faktu, że wychowywała się w Maastricht. Jest przedstawicielką muzułmańskiej mniejszości, która budzi coraz większe obawy w zachodnich społeczeństwach. Niepotrzebnie. Nilofar chce wrócić do Berlina po studiach. Czuje się tu dobrze. Podobnie jak Mamed , który jest Irańczykiem. Biegle mówi w kilku językach. Do Niemiec przyjechał do pracy i po tytuł doktora. Inaczej niż Nilofar, Mohammed podchodzi do muzułmańskich zakazów nieco luźniej. Właściwie, poznałem go na jednej z imprez, na której nie unikał alkoholu. Długo dyskutowaliśmy o sytuacji politycznej w Iranie– rządził wtedy Ahmadineżad. Obiecał dać kontakt do jednego z opozycyjnych dziennikarzy, który mógłby mi opowiedzieć coś więcej, jeśli akurat nie siedzi w więzieniu. Mamed pasuje do obrazu Berlina, jaki znam. Pasuje tu jak Koreańczycy: Kim i Ji-Hee. On, cichy syn dyplomaty z Północy, który na pytanie o sytuację w kraju odpowiedział – Nie jest tak źle jak mówią. Ona, wesoła dziewczyna z Południa, chodzący Gangnam style. Pasuje tu też Varun, który w poszukiwaniu szczęścia wyjechał z Nowej Zelandii do Australii, a potem do Europy. Pasuje Jewgienij z Jekaterynburga i Alex z Moskwy, chociaż oni wrócą niedługo do Rosji. Berlin przyjmie każdego i z każdym się dogada. Dla nikogo nie będzie obcy. 0
Jedno morderstwo starcza na kilka wydań.
Podwójne można opisywać dwa razy dłużej.
Muzyka z tunelu W starych tunelach U-Bahn może też być przyjemnie. Przez wysuszonego Rosjanina ze stacji Bayerischer Platz wydłużam sobie drogę na uczelnię, wysiadając trochę za daleko. Siwy akordeonista z dużą wprawą gra dobrze mi znane wschodnie melodie. W ogóle Rosjan jest w stolicy Niemiec zadziwiająco dużo – zwykle poznać ich można z daleka po ubiorze i uczesaniu. Między oboma krajami panują dobre stosunki, rozwija się współpraca gospodarcza. Historię też opowiada się wspólnie, tak jak na wystawie Tysiąc lat historii Niemiec i Rosji. Musiałem ją odwiedzić. Zgodnie z oczekiwaniami, oprócz mnie gośćmi muzeum byli – by wymienić tych najznakomitszych – caryca Katarzyna oraz panowie Ribbentrop i Mołotow (pod czujnym okiem Stalina). Dla mnie i znajomych z Polski było to co najmniej dziwne doświadczenie. Połowę akademika, w którym się zatrzymałem, zajmowali studenci z Syberii, Uralu, Mo-
Jewgienija został wypchnięty z siódmego piętra, wyszła za jego przyjaciela, który przejął biznes. Pytam Żenię, czym zajmuje się jego ojczym. Biznesem. Na inną odpowiedź nie można liczyć. Biznes musi się opłacać, bo Żenia potrafi wydać na ubrania nawet kilka tysięcy euro, w butikach przy Polach Elizejskich Berlina – Ku’damm.
Miasto z brukowców Szemrane interesy kwitną też na ulicach i w zaułkach stolicy. A przynajmniej tak mi się wydaje po regularnej lekturze Berliner Kurier, brukowca, w którym rubryki kryminalne zajmują zdecydowanie za dużo miejsca. Kurier chętnie pisze o zbrodniach, najlepiej świeżych. Jedno morderstwo starcza na kilka wydań. Podwójne można opisywać dwa razy dłużej. Jeśli nic się nie wydarzyło, na pierwszą stronę idzie odgrzewana historia brutalnego zabójstwa sprzed kilkunastu lat, tym razem z nowymi ustaleniami w śledztwie. Jeśli i tego zabraknie, wystarczy strzelanina w tureckim barze z sziszą, albo złapany handlarz narkotyków. Resztę stron zajmują niezwykłe historie zwykłych mieszkańców miasta, krzyżówki, relacje sportowe ze stadionów 1. FC Union i Herthy oraz – obowiązkowo na ostatniej stronie – niewybredne żarty w lokalnej odmianie niemieckiego. W mieście dużo jest imigrantów – Turków, Rosjan, Polaków, Słowian z Bałkanów, Azjatów. Niemiecki cud gospodarczy budowały w końcowym okresie (gdy zabrakło siły roboczej z kraju) rzesze Gastarbeiterów, tymczasowych
październik 2013
/ trawa bardziej zielona There are two kinds of pain. The sort of pain that makes you strong and useless pain, the sort of pain that’s only suffering. I have no patience for useless things. - Frank Underwood
Polska? Na co mi to? K a r o l Ko pa ń ko
S z e f Dz i a ł u F e l i e t o n
estem studentem. SGH wybrałem dla kasy. „Żeby się nie narobić, a zarobić” – to moja życiowa dewiza. W Polsce kończę tylko magisterkę i spadam za granicę. Nie mam zamiaru dłużej męczyć się z tym krajem. Jestem Polakiem, ale dla mnie to tylko znaczek w paszporcie. Leje chyba od tygodnia i w ogóle nie chce przestać. Wyszedłbym z domu, ale na zewnątrz taka plucha, że aż czuję przenikającą wszystkie moje kości wilgoć. Krople ściekają melancholijnie po szybie, gnane od czasu do czasu przez niezmordowane podmuchy wiatru. W oczach odbija mi się niebieskie światło monitora, a moja skóra jest bardziej przyzwyczajona do jarzącej się świetlówki niż światła słonecznego. Co innego taka Portugalia. Tam to człowiek pożyje, słońca zazna, drinków popije, w basenie popływa, a i na plaży poleży. Nie to, co nad naszym Bałtykiem. W ogóle co to za morze jest? Jeziorko już bardziej pasuje. Gdyby Duńczycy dogadali się ze Szwedami i chcieli nas odciąć od Oceanu, to wystarczyłoby im pstryknięcie palcami i zagrodzenie cieśnin wraz z Kanałem Kilońskim. I już, cała nasza „flota” może sobie popływać, ale z Gdańska do Świnoujścia i z powrotem. Pardon, nie cała, bo przecież Władek z Gerhardem dogadali się, że położą sobie rurę u stóp naszych niegdysiejszych stoczni… Teraz to w rejs możemy się żaglówką wybrać, bo wszystko inne o zanurzeniu uniemożliwiającym pływanie w czymś więcej niż średniej wielkości wannie, przetnie błękitną, postradziecką nitkę. Ach, te Szwaby! Ach, ci Ruscy! Zawsze między młotem a kowadłem, zawsze wewnątrz pojemnika próżniowego, zawsze obok startującej rakiety. Zawsze pod górę, zawsze wtaczając na nią głaz. Odkąd pamiętam, zawsze nie lubiło się u nas tych dwóch nacji. Wróg śmiertelny mawiał mój śp. pradziadek, póki jeszcze starość nie związała mu kompletnie języka. Chcieliśmy go kiedyś zapisać do lekarza „specjalisty”, żeby przyjrzał się mu swoim mickiewiczowskim szkiełkiem. Ale sami wiecie, jak to u nas jest. Posmarujesz albo posmarują ciebie. W wypadku pradziadka to jego posmarowali. Kremem zapobiegającym szybkiemu rozkładowi tkanek, aby na trzeci dzień można było jeszcze bez wstrętu uchylić drewniane wieko trumny. Wystarczyło, by jakiś domorosły lekarz przyjął go od ręki trzęsącego się staruszka, złożonego ciężarem lat. Ach „zagranico”, Ty jesteś jak zdrowie, ile Cię trzeba cenić ten tylko się dowie, kto nie dostał
J
Nie próbuj niczego zmieniać, nie wychodź przed szereg, stój w miejscu, nawet jeśli wiesz, że pod stopami masz ruchome piaski.
56-57
wizy… Teraz w Schengen jest już lepiej. Nie wiem sam, jak długo jeszcze tu wytrzymam, wakacje mnie dobijają. Porobiłbym coś, ale jakaś taka apatia, zwątpienie, z równowagi wytrącenie, myśli skłębienie i nicnierobienie, a w głowie prokrastynacja. Ale za to kiedy już się stąd wyrwę, to wszystkim pokażę na co mnie stać. Jak ktoś ma talent taki jak ja i łeb na karku, to nie ma bata, żeby nie osiągnął sukcesu. To tylko u nas tak wszyscy nogi sobie podstawiają. Wystarczy włączyć TV i zobaczyć jak jeden drugiemu słomę z butów wyciąga, a nie chcąc zostać zauważonym, własną na czarno maluje, aby idealnie pasowała do koloru garniaka. Jak trzeci czwartemu drzewo genealogiczne przeszukuje w oczekiwaniu na pojawienie się kolaboranckich żmij wśród przodków. Jak piąty szóstego chce ośmieszyć i zgniłymi pomidorami na wizji, wśród wiwatu tłumów, obrzucić. A BBC oglądałeś kiedyś? Jaka tam kultura panuje to jest niepojęte w świecie naszej „dyskusji”, kto głośniej krzyknie i bliższych kuzynów ma w mediach. Jednak i u nas współpraca także występuje, w ilościach śladowych, ale jest. Tylko że wtedy, kiedy trzeba ulicami stolicy przejść, waląc przy okazji w bębny i wypluwając płuca w gwizdek, którego wibracje wielokrotnie docierające do moich uszu na pewno pozostawiły tam swój ślad. W postaci ziejących pustką dziur w błonie bębenkowej. Tak podziurawiona jest polska duma narodowa, która woli chełpić się porażkami i smarować je cały czas mazią opóźniającą gojenie ran, które potem z groteskową przyjemnością się rozdrapuje i pokazuje całemu światu – „patrzcie jak zabiedzeni przez Was jesteśmy”. Tak było, jest i będzie. Amen. Ja tego nie zmienię, bo z Polską mi jakoś nie po drodze. Takich jak ja w ciągu ostatnich lat uciekło 4 miliony. CZTERY miliony młodych, otwartych, kreatywnych i perspektywicznych ludzi, którzy zamiast walczyć o stereotypowe „lepsze jutro”, wolą pracować na zmywaku u Kebaba w londyńskim siti. Ale Ty się tym nie przejmuj. Bo i po co skoro „jakoś to będzie”, a i „nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było”. „Nierządem Polska stoi”, a robi to w sandałach i białych skarpetkach. Nie próbuj niczego zmieniać, nie wychylaj się, nie wychodź przed szereg, stój w miejscu, nawet jeśli wiesz, że pod stopami masz ruchome pisaki, a najlepiej odwróć się plecami, zamknij oczy, zatkaj uszy i krzycz, że Ci źle. 0
wyścig szczurów /
Moda na sukces Paw e ł R o p i a k
zwonek budzika o 6:30 sprawił, że zmęczone powieki podniosły się leniwie. Obraz wciąż trwającej za oknem nocy nie poprawiał sytuacji ogarniętego snem ciała, znużonego krótką nocą. Dalej zapalenie światła, włączenie ekspresu do kawy, zasłanie łóżka i szybki wgląd do kalendarza... Trzeba zdążyć na ćwiczenia o 8:00. Słuchawki na uszy i ciśniemy. Ten semestr, w sumie jak każdy inny, jest bardzo ważny i ogromna liczba punktów ECTS czeka na zaliczenie. Po południu spotkanie „SKN Wszystkiego Najlepszego”, wieczorem dodatkowe zajęcia z niemieckiego. Godzinę po północy wycieńczony organizm kładzie się do łóżka, aby zażyć kilku godzin snu. Przed ostatnim zamknięciem powiek krążą myśli o jutrzejszym dniu i naglących sprawach do załatwienia. Pewnie niejeden student SGH mógłby tak opisać tak swój dzień. Moda na jak najszybsze praktyki i staż w korporacji to chyba chleb powszedni tej Uczelni. W trakcie semestralnej rutyny każdy ma codziennie kilka pilnych spraw do załatwienia na wczoraj, a przed pierwszymi zajęciami zaczynają się tworzyć kolejki do automatów z kawą. Czas studiów na podwyższonych obrotach może być dobrą ceną za zadowalające efekty naszej pracy. Trzeba jednak ruszyć głową i przemyśleć jakim kosztem. Najbardziej znienawidzony dzień tygodnia – poniedziałek. Poranne godziny wskazują na zdecydowany brak energii i wzrost sympatii do własnego łóżka. W drodze na uczelnię mijamy grupkę studentów popijających Burna. Niemała dawka energetyku przestawia nasz organizm na wyższe obroty i znów przypomina nam się weekendowy nastrój. Około południa efekty kofeiny zaczynają słabnąć, więc najczęściej kupujemy drugiego. Wraca uczucie władzy nad światem, a nasz organizm zaczyna zużywać witaminy i składniki mineralne w tempie spalania paliwa przez F16. Stajemy się idealnym odbiorcą reklamy najlepiej przyswajalnego magnezu na rynku, multiwitamin oraz preparatów wzmacniających. We wtorek pobudka będzie już łatwiejsza, ale
D
przywitamy uczelnię z podkrążonymi oczami i apatią wywołaną brakiem snu. W końcu, trzeba było skończyć projekt... Wielu sięgnie po papierosa na uspokojenie. Część z nich uświadomi sobie jakim to było złym pomysłem, gdy w pośpiechu będą wchodzić na ostatnie piętro, by zdążyć na lektoraty. Nic dziwnego, że winda staje się nagle genialnym wynalazkiem. Na zajęciach zaciekła walka zmęczenia z dłonią podpierającą głowę. Brak snu i „supli” kieruje myśli w stronę końca zajęć i następnego dnia. „Byle do piątku”, prawda? Tuż po sesji, w trakcie deklaracji przedmiotów najczęściej słychać „To ile ECTSów?”. Po zorientowaniu, że jest się w mniejszości tych, którzy zostali przy względnie normalnych liczbach niejedna osoba czuje presję, by wrócić do domu i zadeklarować kolejne 10 punktów. Moda na skrócenie sobie studiów o rok pokazała, że polski student daje radę. W trakcie ciężkiej sesji potrafi zdać multum egzaminów, zaliczyć wszystkie ćwiczenia, a koniec spuentować dobrą imprezą. Chapeau bas. Ci odważniejsi mają podobną ilość pracy nie tylko podczas sesji, ale także w trakcie całego semestru. Nie wiadomo czy śmiać się czy płakać gdy na pytanie o samopoczucie odpowiadają słabym i ospałym głosem „Stata…”. Ten pęd do sukcesu odciska odczuwalne piętno na nas samych. Pracujemy ciężko by zarabiać duże pieniądze, aby wydać je na odzyskanie zdrowia, które utraciliśmy przedzierając się do naszego szczebelka kariery. Zaniedbujemy kontakt z naszymi dobrymi przyjaciółmi, ponieważ jesteśmy wiecznie zajęci postawionymi sobie zadaniami. W całej tej pogoni za marzeniami możemy mimowolnie stracić cząstkę naszego wyjątkowego charakteru na rzecz cech robota, który za wszelką cenę musi wykonać dane zadanie. Niektórzy nazywają to dorosłością i „wchodzeniem w lepszy świat”, ale to tylko pełnoletniość i brak zrozumienia, czym tak naprawdę jest prawdziwy życiowy sukces. Może postarajmy się znaleźć moment, w którym rzucimy wszystko w kąt i zwyczajnie pójdziemy na piwo z dobrym kolegą lub koleżanką? 0
Pracujemy ciężko by zarabiać duże pieniądze, aby wydać ja na odzyskanie zdrowia, które utracilismy przedzierając się do naszego szczebelka kariery.
październik 2013
PO GODZINACH / Polskie nowe technologie Październikowa belka poświęcona jest w całości podziękowaniu za znalezienie dodatkowej strony na poniższy tekst.
Polska Nokia
zdjęcie: Leia Display, materiały prasowe
czy kiedykolwiek powstanie?
Jaki naród jest najmądrzejszy na świecie? Polacy – miliony ekspertów w każdej dziedzinie. Jaki naród jest najbardziej pracowity? Polacy – harujemy na dwie albo trzy zmiany. Skoro mamy te dwie cechy dlaczego wciąż kupujemy telefony od Azjatów, a samochody od Niemców? T E K S T:
k a r o l ko pa ń ko
awno temu, mniej więcej wtedy kiedy Karol Darwin postanowił ogłosić światu swoje ewolucyjne rewelacje, daleko, na zimnych i nieprzyjaznych peryferiach fińskiej tajgi, nieopodal miasteczka Nokia, swoją działalność rozpoczęła pewna firma, o której zapewne nikt by dziś nie pamiętał gdyby nie to, że jeszcze niedawno trzęsła całym rynkiem telekomunikacyjnym. Firma ta przeszła długą drogę, zaczynając od wytwarzania papieru, potem kabli i gumowych butów, przechodząc na rynek urządzeń elektronicznych, a kończąc na produkcji telefonów, które m.in. pomogły Neo z Matrixa w wyborze właściwej pigułki. Przez ten czas Nokia stała się symbolem fińskiej myśli technicznej i pokazała całemu światu, skupionemu na konsumpcjonizmie na amerykańską modłę, że „Fin potrafi”. Kilka lat temu, u szczytu swojej potęgi korporacja była warta gigantyczne 300 mld euro i odpowiadała za niemal 20 proc. eksportu Finlandii oraz co czwarty patent zarejestrowany z tego kraju. Jednak nawet powyższe liczby nie były dla małego kraju tak ogromnie ważne, jak świadomość, że może on utożsamiać się z firmą, z którą muszą liczyć się największe tuzy biznesowego świata.
D
58-59
Winter is coming Tyle słowem łagodnego wstępu i peanu pochwalnego na cześć pięciu i pół miliona Finów, którym naprawdę bardzo zazdroszczę kilku godzin słońca w zimie i mieszkania w półmroku. Mimo tych klimatycznych niuansów mają oni coś, czego my nie zdołaliśmy sobie przez lata wypracować – markę, która nie polega tylko na postrzeganiu ich jako świetnych hydraulików albo doskonałych opiekunek do dzieci, które nie znając miejscowego języka pracują za pół darmo. Dlaczego tak się stało, że my, Polacy, mimo całej gamy świetnych pomysłów, wciąż jesteśmy na technologicznym dorobku i skaczemy pod sam Wiejski sufit, gdy jakaś zachodnia korporacja zechce zbudować u nas swoją fabrykę? Były chwalebne dla nas okresy, kiedy to prasa rozpisywała się, a telewizja trąbiła o przełomowych polskich wynalazkach, które już niedługo… tuż, tuż… już za rogiem… zrewolucjonizują cały świat i wreszcie pokażą, że sloganem „Dobre, bo polskie” nie musimy szafować tylko u siebie w kraju. Mieliśmy niebieskie lasery, wspierane przez nasz rząd i grafenowe cuda na kiju czekające tylko na komercjalizację. Projekty, które miały dać w kość zagranicznym firmom, rozpłynęły się w po-
wietrzu, zostawiając po sobie lekki odór wstydu. Dlaczego, mimo że wszyscy chcieli jak najlepiej, wyszło jak zwykle? A może tym razem się uda i Polska stanie się dronową, albo holograficzną potęgą?
Cichy zabójca Afganistan. Nad głowami talibów schronionych wśród skał przelatuje miniaturowy samolocik. Jest teoretycznie nieszkodliwy, bo nieuzbrojony, więc terroryści nie zawracają sobie nim głowy. Nie zestrzeliwują go, bo nie chcą nikomu zdradzać swojej pozycji. Już za moment przekonają się jak drogo będzie ich kosztować później ta decyzja. W kilka chwil potem zaskakuje ich podręcznikowo przeprowadzony atak GROM-u. Co szczególnie dziwi talibów, żołnierze zachowują się tak jakby znali wcześniej ich pozycje… Kluczem jest tu pozornie bezbronny, a tak naprawdę wyposażony w aparat o czułej matrycy bezzałogowy statek latający, sterowany zdalnie z polskiej bazy w prowincji Ghazni. To już żadne scince fiction, a wojenna codzienność, w której często życie zachowuje ten, po którego stronie staje nowoczesna technologia. Co ważne, opracowana w Polsce. Na przykład w firmie WB Electronics spod War-
Polskie nowe technologie /
szawy, która specjalizuje się w produkcji dronów bojowych. Jej twórca, Piotr Wojciechowski, w ciągu kilku lat zdołał przekształcić prowincjonalną fabryczkę w profesjonalny zakład zbrojeniowy. Z jego produktów korzystają m.in. armie Stanów Zjednoczonych, Indii, a nawet Iraku. Tak, Stanów Zjednoczonych również, bo choć mogą kupić je u siebie, to polskie drony są lepsze od tych zza Oceanu. Na naszą korzyść przemawia lekkość materiałów z jakich samolociki są wykonane, co przekłada się na cichość pracy, tak ważną w wypadku dyskretnych służb wywiadowczych, a także łatwość startu. Wystarczy odpowiednio się zamachnąć i już na ekranie monitora można podziwiać świat z lotu ptaka… a właściwie drona. Jedyną przewagą samolotów amerykańskich czy izraelskich, które jak na razie są popularniejsze na świecie, jest ich śmiertelne zastosowanie. W końcu nie ma nic prostszego niż wyeliminowanie groźnego terrorysty, siedząc wygodnie przed ekranem monitora. I właśnie to zastosowanie dronów budzi największe kontrowersje. Bo dlaczego na miejscu taliba nie można postawić przeciwnika politycznego? Jeśli nie weźmiemy pod uwagę Agenta 47 z gry Hitman, to cichszego i pewniejszego zabójcy nie ma. Zakładów takich jak Wojciechowskiego są w Polsce dziesiątki. Razem mogą stworzyć one nową gałąź przemysłu, w której dużą wagę przywiązywać się będzie także do zastosowań cywilnych. Kto wie, może już niedługo polskie niebo zapełni się malutkimi samolocikami, zupełnie jak kieszenie Finów wypełniły się telefonami?
Star Wars Help me, Obi-Wan Kenobi, you are my only hope – te słowa, wypowiedziane przez hologram księżniczki Lei, stały się dla Daniela Skutela tym, czym dla Newtona było spadające na głowę jabłko. Ten warszawski konstruktor po obejrzeniu sceny z Nowej nadziei, w której R2D2 wyświetla nagrany uprzednio przekaz holograficzny, wpadł na pewien interesujący pomysł – dlaczego by nie zrobić tego w naszym świecie!? Od słów do czynów wiodła droga trwająca sześć lat, pełnych prób, prezentacji, poprawiania i szlifowania niedoskonałości. Ale było warto. Efektu końcowego nie powstydziłby się nawet Darth Vader. Hologram zaprezentowany przez firmę Leia Display jest obrazem wyświetlanym przez projektor na cieniutkiej strudze pary wodnej. Dodatkowo, co wygląda wręcz kosmicznie, całość „ekranu” dzięki zastosowaniu Kinecta
może zamienić się w gigantyczną powierzchnię dotykową. Pomyślcie tylko: oglądacie hologram najnowszego Aston Martina, chcecie wejść do środka, więc po prostu pociągacie za wirtualna klamkę i już siedzicie za sterami samochodu Jamesa Bonda. Ruchem ręki rozglądacie się po wnętrzu auta, okazuje się, że agent 007 zostawił na siedzeniu swojego Walthera PPK. Sięgacie po niego i… pach! Oczywiście, taki hologram jest nieco „oszukany”, z czego zdają sobie sprawę sami twórcy i jak mówią, pracują już nad jego ulepszeniem. Mimo to Leia Display dysponuje najdoskonalszym rozwiązaniem tego typu na całym świecie. Tylko Polakom powiodło się uzyskanie tak cienkiej, prostej i stabilnej warstwy pary wodnej, że wyświetlany na niej obraz jest jakościowo porównywalny z tym telewizyjnym. Już teraz chłopaki z Leia Display rozmawiają z kilkoma poważnymi inwestorami, których nazw póki co nie chcą jeszcze zdradzić. Szukają pieniędzy na rozwój parku maszynowego i chcą się rozwijać, a także komercjalizować swój pomysł. Brzmi jak przepis na sukces?
Nie chwal dnia przed zachodem słońca Niestety, zbyt dużo tych stuprocentowych przepisów spaliło już na panewce, abyśmy mieli rzucać się z hurra-optymizmem na każdy wynalazek, przed którym potencjalnie otwierają się drzwi do szerokiego świata. Przywołam jeszcze raz przykład nieszczęsnego niebieskiego lasera, którego twórcy już witali się z gąską, znoszącą na dodatek złote jaja, aby zakończyć swoją historię na ostatnim miejscu technologicznego wyścigu. Był jednak taki okres na przełomie wieków, kiedy w nim prowadzili, ale nawet pomimo otrzymania specjalnego dofinansowania z budżetu państwa nie zdołali wykorzystać kilku lat badawczej przewagi i dali się wyprzedzić konkurencji rodem z Dalekiego Wschodu. W 2004 roku, kiedy Polacy ze skrępowaniem raportowali opóźnienia w pracach, Sony i Sharp już wprowadzały własny niebieski laser do przemysłowej produkcji. Jako całość, jesteśmy dość inteligentnym i kreatywnym narodem (wg rankingów IQ zajmujemy 2 miejsce w Europie) i często wpadamy na genialne pomysły, lecz gdy przystępujemy do ich realizacji, ogarnia nas słomiany zapał i mimo świetnie zapowiadającego się początku, na metę przybiegamy ostatni i to z zadyszką. Jest to chyba nasza narodowa przywara, że nie potrafimy dociągnąć własnych pomysłów do końca. Przez tyle lat karmiliśmy się myśleniem, że to, co zachodnie jest lepsze, że teraz nie potrafimy odważnie podnieść rękawicy współzawodnictwa.
PO GODZINACH
Dziś na świecie nie mówi się o polskim „know-how”, a raczej o drenażu umysłów. Nie dotyczy on tylko młodych, świetnie zapowiadających się absolwentów renomowanych uczelni, ale także patentów, które właściciele, nie widząc szans na ich realizację w kraju, sprzedają za granicę.
Idź w stronę światła Rzeczywistość powoli się zmienia i z zadowoleniem stwierdzam, że stopniowo do lamusa odchodzą przekonania o niższości naszego narodu względem innych nacji, co widać m.in. po sukcesach naszych studentów w konkursach konstruktorskich. Marsjańskie łaziki „made in Poland” już nikogo nie dziwią, a stają się raczej naszym znakiem rozpoznawalnym. Przeszkodzić im może, obok spoczywania na laurach, kolejna typowo polska cecha, czyli skupianie całych narodowych chęci na kilku wybitnych jednostkach czy pomysłach. Działa to na wielu płaszczyznach. Przypomnijmy sobie choćby Adama Małysza, który na swych wątłych barkach dźwigał sumę nadziei na lepsze jutro. Identycznie sytuacja wygląda z wynalazkami. Wystarczy aby jakieś medium upatrzyło sobie cel będący ostatnio na czasie, a już przystępuje do obwoływania go rewolucyjnym. Tysiące miejsc pracy, miliardy dolarów wpływów do budżetu, niższe podatki, wyższe pensje – siódme niebo. Chociaż jest to mocno przejaskrawiona sytuacja to chciałbym, aby stała się ona udziałem nas wszystkich, a któryś z wspomnianych wynalazków rozwinął się w naszym kraju i stał się „polską Nokią”. Nie mogę sobie nawet wyobrazić, jak to łechtałoby naszą sarmacką mentalność. A droga do tego niestety jest jeszcze daleka i wyboista, roi się od dołów wykopanych przez konkurencję i w polskich realiach także nóg podstawianych przez absurdalne przepisy i nieżyciowych urzędników. Tak chociażby straciliśmy szansę na globalny rozwój Optimusa, gnębionego przez kontrole skarbowe. Czas skończyć z wypinaniem piersi do orderów i zacząć działać u podstaw, budując więzi uczelni wyższych z biznesem. Tak, aby w końcu młodzi ludzie nie musieli uciekać za granicę w poszukiwaniu miejsca do realizacji własnych pomysłów. My, Polacy, potrzebujemy wyjścia z cienia i pokazania, że to inni powinni uczyć się od nas jak robi się start-upy. Pozwolę sobie jeszcze na dość sentymentalne zakończenie, gdyż chciałbym za kilka lat odkopać ten zakurzony i nadgryziony zębem czasu numer MAGLA, znaleźć w nim swój artykuł i z dumą powiedzieć: Polska holografią i dronami stoi! 0
październik 2013
/SGH kulinarnie Bez kobiet dwa okresy życia byłyby bez opieki, a środkowy bez rozkoszy.
SGH kulinarnie Skończył się już okres, kiedy wracałeś do domu i uśmiechnięta mama czekała na Ciebie ze smacznym obiadem. Teraz powrót do mieszkania kojarzy Ci się tylko z wiecznym bałaganem i pustą lodówka. Pewnie dlatego tak ochoczo przychodzisz na uczelnię, gdzie możesz zjeść smacznie jak u mamy, albo wybrać się w kulinarną podróż do dalekiej Azji.
Robert
Niespodzianka
Chińczyk na Batorego
Jajko
O C E N A : 8 8 8 77
O C E N A : 8 8 8 88
O C E N A : 8 8 777
„Niespodzianka”, jak sama nazwa wskazuje, potrafi zaska-
Ulubione miejsce każdego głodomora! Ceny są przyjaźnie
Jedzenie tutaj jest pyszne – trzeba to przyznać. Zdecydowa-
kiwać. Menu codziennie jest dość znacznie zmieniane, więc
niskie, a porcje na tyle duże, że niektórzy muszą brać je
nie najlepsze z opisywanych knajp. Niestety jest to dobro za-
nigdy nie wiadomo do końca, na co danego dnia się trafi.
na pół. W zasadzie nie ma znaczenia, że w menu znajduje
strzeżone dla studentów, albo z dużym portfelem, albo małym
Niektóre dania są zupełnie niezłe, ale niestety zdarzają się
się około 100 pozycji, skoro i tak wszyscy biorą legendar-
żołądkiem, a najlepiej jednym i drugim, bo porcje są stosunko-
także niewypały. Ceny są rozsądne, ale porcja z trudem wy-
nego już indyka masło-czosnek. I nie ma się co dziwić, bo
wo małe i drogie. No ale doborowe, profesorskie towarzystwo,
pełnia żołądek przeciętnego studenta, co dopiero głodomo-
jest naprawdę rewelacyjny i nudzi się dopiero na trzecim
schludny wystrój i lokalizacja zaraz przy Auli Spadochronowej
ra! Dobrą opcją są zupy, ale danego dnia w ofercie są zawsze
roku. Co więcej, to kultowe danie ma nawet swój własny
nie będą przecież darmowe. Pytanie, czy chcemy się najeść
tylko dwie, więc wybór przypomina trochę loterię.
fanpage na facebook’u!
w okienku między zajęciami, czy celebrować posiłek, bo do
Agata
tego drugiego są lepsze miejsca poza murami SGH.
OCENA: 88889
OCENA: 88887
O C E N A : 8 8 8 87
Brakuje Ci domowych obiadków, ale sam masz dwie lewe
Z chińczykiem na Batorego jest podobnie jak z lektoratem
Sympatyczna obsługa, dobra kawa i przyjemny wystrój
ręce do gotowania, a pizza kolejny dzień z rzędu nie jest
z niemieckiego. Kto nie spróbował indyka masło-czosnek
– wszystkie te cechy ma mieszczące się na parterze
tym, czego szukasz? Nic strasznego! Nieważne, czy jesteś
to tak jakby nigdy nie zajrzał do Blickpunkt Wirtschaft
w budynku G Jajko. Okienko między zajęciami i jesienna
wegetarianinem, czy nie – codziennie masz do wyboru kilka
– czyli niby studiował na SGH, ale nie do końca. Słynny lo-
słota za oknami? Warto wpaść do Jajka, gdzie w miłej
zestawów do wyboru, w tym zawsze jakiś bezmięsny. Co
kal na Batorego kusi nie tylko bogactwem smaku. Warto
atmosferze można poczytać, porozmawiać ze znajo-
więcej, za dwudaniowy obiad nie zapłacisz więcej niż kilka-
skoncentrować się nie tylko na pysznym i tanim daniu,
mymi, a przede wszystkim napić się dobrej kawy i zjeść
naście złotych. Najlepiej jest się tu wybrać w czasie okienka,
ale również na wystroju, bowiem w rogu sali znajduje się
smaczny lunch czy śniadanie. Można tu przyjść również
kiedy inni mają zajęcia, bo podczas przerwy po godzinie 13
kącik wyciszenia – mały staw pokryty bujną sztuczną
na obiad, ale jest on droższy i zazwyczaj nie tak smacz-
może być tu naprawdę tłoczno.
roślinnością. Klasa i renoma sama w sobie, setki zachwy-
ny jak dania serwowane w Niespodziance.
Bańbur
conych podniebień nie mogą się mylić.
OCENA: 88888
O C E N A : 8 8 8 87
O C E N A : 8 8 87 7
Kilometrowe kolejki do zamówienia i brak wolnych
Indyk masło-czosnek – chyba jedno z bardziej kulto-
Na początku zeszłego roku akademickiego Klub Profe-
stolików w godzinach 13-15 mówią same za sie-
wych dań wśród studentów Wielkiej Różowej, Ostatnio
sorski Jajko zmienił właściciela i przeszedł kompletny
bie. Jedzenie jak najbardziej ok, tylko zdecydowa-
bardzo się zdziwiłem, gdy usłyszałem od znajomego
lifting – zniknęły PRL-owskie zasłonki i stoliki, zmieniła
nie najpopularniejsze danie, czyli schabowy, jest
z esgiehu, że nigdy nie jadł w chinolu na Batorego. Jest
się też obsługa. Niestety, metamorfoza ta nie poszła
czasem trochę zbyt suchy. Ale mimo wszystko,
to bez wątpienia pozycja obowiązkowa dla przecięt-
w parze z ofertą. Jedzenie jest zdecydowanie za drogie
z punktu widzenia brzuchów i kieszeni studentów,
nego studenta – jedzenie jest tanie, a jakość poda-
w stosunku do tego, co sobą reprezentuje. Kawa bardzo
z wymienionych dzisiaj trzech miejsc jest to zdecy-
wanych dań nie powoduje natychmiastowego odruchu
przeciętna (szczególnie latte, do którego chyba nie da się
dowanie najlepszy wybór. Polecam!
wymiotnego. Mówiąc krótko – warto. Ale nie za często,
już wlać więcej mleka). Warto wybrać Jajko tylko wtedy,
no chyba, że macie żołądki ze stali.
gdy chcecie posiedzieć w spokoju i pouczyć się w kącie.
60-61 magiel
Na krzyż
Jak mnoży Jezus na matematyce?
Słoń jest jedynym zwierzęciem na świecie, które nie potrafi skakać?
Czy
Orgazm wieprza trwa 30min?
Kolorowanka Pokoloruj SGH!
wiesz
W Afryce co 60 minut mija godzina?
że?
Humor w poziomie
Przeciętny człowiek dotyka swojej twarzy od 3000 do 5000 razy dziennie?
Student I roku
Podrożały tato
Synku, jak tam egzaminy?
DZIEKANAT
Labirynt
i m a g o N y r ó G o D tom, jakim preiałby uzmysłowić nowym studen chc lny zia ied ow odp Nie or akt Red W tym numerze . stiżem jest studiowanie w SGH PR ZY GO TO WA Ł:
LN Y RE DA KT OR NI EO DP OW IE DZ IA
Ale to cami Koźmińskiego 6:0. w piłkę nożną z wykładow . ali egr prz i eln ucz j oje Wykładowcy Tw są lepsi myśliciele tylko pot wierdza, że u nas ą! Kim jesteś? Jesteś zw ycięzc łaiście znowu kry teria są zak kolejnym rankingu. Oczyw w ię eln ucz oją Tw a edz Koźmiński wy prz ma ne. Kim jesteś? Jesteś zw ycięzc
ą!
mln złoj o zdefraudowa nie 248 zorczej spółki osk arżone nad zie rad w był i eln ucz Rektor Twojej tych. Ale nikt nie pyta. Kim jesteś? Jesteś zw ycięzc
ą!
y szkoiast jednej Szkoły robi trz wykształcony, dlatego zam rze dob był e. yś art żeb otw y to, o tał ż nie zos Dba on równie z kierunków, które nigdy ły. W tym jedną złożoną ą! Kim jesteś? Jesteś zw ycięzc
ą za blaz integracyjny jako ska zan m. piękną swojej kadry na obó ący ć icz płe je odn mu ew pro prz tów nym den Samorz ąd Stu kawe kto będzie następ Cie . dło gar ie bok głę za cha rstwo ora z ska zaną ą! Kim jesteś? Jesteś zw ycięzc uje zajęcia, które kończą ga nauczk i i znowu propon cią wy nie o steg obi Os męskim. SK N Rozwoju niem po udzie. Tym razem Kim jesteś? Jesteś zw ycięzc Połowa studentów spędzi
ą!
Przy Doma niewsk iej. ła wa kacje na półkolonii.
Kim jesteś? Jesteś zw ycięzc I pamiętaj, że jak upadniesz
666
ą!
to musisz wstać i biec. Po
wiedzę.
się dot yka-
1