Numer 178 (SGH) (styczeń-luty)

Page 1

Niezależny Miesięcznik Studentów

Numer 178 Styczeń–luty 2019 ISSN 1505-1714

s. 11 /temat numeru

Dyskretny urok emigracji Wyjazd na studia



spis treści / wy to byście mogli tak bez końca

09

24

40

50

Etyka w... praktyce

Śmierć jest prosta, kobiety – nie

Ich troje

Ulica na płótnie

a Uczelnia

e Film

j Warszawa

t Człowiek z Pasją

06 07 09

24 26

Na bieżąco Nie skreślajcie! Et y k a w. . . p r a k t yc e

g Sztuka

8 Temat Numeru 11

28 30

D y s k r e t n y u r o k e m i g r a c ji

b Patronaty 15

31

34 36

Redaktor Naczelna:

Wydawca:

Prezes Zarządu:

Patrycja Świętonowska pswietonowska@wp.pl Adres Redakcji i Wydawcy:

al. Niepodległości 162, pok. 64 02-554 Warszawa magiel.redakcja@gmail.com

52

I c h t r o je Spor towy alf abet 2018

45 46

55 56

57

Dział PR: Lidia Żurańska

Współpraca: Klaudia Abucewicz, Jan Adamski, Joanna Alberska, Natalia Andrejuk, Paulina Bala, Natalia Bartman, Magdalena Bednarska, Paulina Błaziak, Marta Bolińska, Paweł Bryk, Kacper Chojnacki, Joanna Chołołowicz, Nikol Chulba, Justyna Ciszek, Julia Coganianu, Marcin Czarnecki,

Karol

Czarnecki,

Katarzyna Czech, Aleksandra Daniluk, Antonina Dybała, Dawid Dybuk, Joanna Dyrwal, Marta Dziedzicka, Kamil Dzięgielewski, Mateusz Fiedosiuk, Patrycja Gajda, Katarzyna Gałązkiewicz, Aleksandra Gładka, Jakub Gołdas, Cezary Gołębski, Michał Goszczyński, Hanna Górczyńska, Anna Grzanecka, Michał Hajdan, Sebastian Jagła, Natalia Jakoniuk, Kacper Maria Jakubiec, Robert Janowski, Jadwiga Jarosz, Joanna Jas, Aleksander Jura,

Rafał

Jutrznia,

R e c e n z j e (z w i a s t u n ó w) f i l m ó w

v Do Góry Nogami

Dział IT: Marek Wrzos

Marcin

dr Jacek Suda / Dawid Dybuk

t 3po3

Skarbnik Zarządu: Julia Dmowska

Czajkowski,

B e z s e n su

3 Kto Jest Kim?

Geralt grałby w tetrisa R e c e n z je

58

Marta Kasprzyk, Mateusz Skóra Redaktor Prowadzący: Weronika Kościelewska Patronaty: Katarzyna Branowska Uczelnia: Aleksandra Łukaszewicz Polityka i Gospodarka: Mateusz Skóra Człowiek z pasją: Aleksandra Jakubowicz Felieton: Weronika Kościelewska Film: Tomasz Dwojak Muzyka: Alex Makowski Książka: Wiktoria Motas Sztuka: Marta Nowakowicz Warszawa: Katarzyna Kowalewska Sport: Adam Hugues 3po3: Marcin Kruk Kto jest Kim: Paulina Wojtal, Aleksandra Sojka Technologie: Dominika Hamulczuk W Subiektywie: Marcin Kruk Do Góry Nogami: Redaktor Nieodpowiedzialny Korekta: Joanna Stocka Dział foto: Martyna Krężel Dyrektor artystyczna: Ewa Enfer Wiceprezes Zarządu: Ewa Skierczyńska

Cień Kaukazu

i Felieton

Ballada o komiksie popularnym Recenzje

Aleksandra Czerwonka

Ulica na p łótnie

q W Subiektywie

k Technologie

To p k a r o k u 2 01 8

Zastępcy Redaktor Naczelnej:

Stowarzyszenie Akademickie Magpress

40 42

Kolory betonowej poezji Sztuka w epoce blockbusterów

f Książka

Wina w nadzorze P o w o l n a ś m i e r ć u b o ju P o ls k a je s t n i e t y l k o w s t o l i c y W d r o d z e d o g o d n ej s t a r o ś c i

50

B o ż e , o d b u d uj s t o l i c ę J a k i e n u d n e s a m o b ó js t w o

o Sport

d Muzyka

K a l e n d a r z w yd a r z e ń

c Polityka i Gospodarka 16 18 20 22

38 39

Śmierć jest prosta, kobiety – nie Recenzje

Maria

Kadłuczko,

Joanna

Kaniewska, Oliwia Kapturkiewicz, Marek Kawka, Maciej Kierkla, Maciej Kieruzal, Michał Klimiuk, Mateusz Klipo, Katarzyna Klonowska, Magdalena Kosewska, Weronika Kościelewska, Karolina Kręcioch, Dagmara Król, Kacper Kruszyński, Angelika Kubicka, Paweł Kucharski, Michał

Do Góry Nogami

Kurowski, Aleksander Kwiatkowski, Maurycy Landowski,

Warzecha, Bogusław Waszkiewicz, Joanna Wąsowicz,

Zuzanna Laskowska, Natalia Lewandowska, Anna

Michał Wieczorkowski, Agnieszka Wojtukiewicz, Jędrek

Lewicka, Filip Lubiński, Zuzanna Łubińska, Aleksander

Wołochowski, Wiktoria Wójcik, Aleksander Wójcik,

Łukaszewicz, Kinga Marcinkiewicz, Martyna Matusiewicz,

Dominika Wójcik, Roman Ziruk, Marcin Żebrowski

Karolina Mazurek, Marlena Michalczuk, Kazik Michalik, Joanna Mitka, Monika Moczulska, Aleksandra Morańda,

Redakcja zastrzega sobie prawo do przeredagowania

Sebastian Muraszewski, Magda Niedźwiedzka, Magda

i

Nowaczyk, Tymoteusz Nowak, Julia Nowakowska,

niezamówiony może nie zostać opublikowany

Zuza Nyc, Zofia Olsztyńska, Michał Orlicki, Ernestyna

na łamach NMS MAGIEL. Redakcja nie ponosi

skracania

niezamówionych

tekstów.

Tekst

Pachała, Marta Pashuk, Jarosław Paszek, Małgorzata

odpowiedzialności za treści zamieszczonych reklam

Pawińska, Marta Pawłowska, Paweł Pawłucki, Izabela

i artykułów sponsorowanych.

Pietrzyk, Paweł Pinkosz, Wojciech Piotrowski, Jakub Pomykalski, Sara Przerwa, Iwona Przybysz, Wojciech

Artykuły, ogłoszenia i inne materiały do wydania

Pypkowski, Anna Raczyk, Sabina Raczyńska, Michał

grudniowego prosimy przesyłać e-mailem lub

Rajs, Mateusz Piotr Riabow, Anna Roczniak, Karolina

dostarczyć do siedziby redakcji do 10 lutego.

Roman, Weronika Roszkowska, Agnieszka Salamon, Natalia Sawala, Katarzyna Skokowska, Noemi Skwiercz, Marta Smejda, Dominika Sojka, Aleksandra Sojka, Hanna Sokolska, Daria Sokołowska, Witold Solecki, Mikołaj

Druk pokrywają w całości sponsorzy i reklamodawcy. Okładka: Ewa Enfer

Stachera, Rafał Stępień, Paweł Stępniak, Bartłomiej

Makieta pisma: Maciej Simm, Olga Świątecka

Stokłosa, Marta Szerakowska, Mikołaj Szpunar, Urszula

Współpraca: Maciej Szczygielski

Szurko, Ula Szurko, Anna Ślęzak, Palina Tamkovich, Dominik Tracz, Tamara Wachal, Krzysztof Wanecki,

*Redaktorem prowadzącym w numerze 177 był

Mateusz

Tomasz Dwojak.

Wantuła,

Klaudia

Waruszewska,

Artur

styczeń–luty 2019


Słowo od naczelnej

/ wstępniak

oddaję tę belkę w dobre ręce

Siła wyobraźni A L E K S A N D R A C Z E RWO N K A R E DA K TO R N A C Z E L N A kazuje się, że nie trzeba czytać horoskopów i wróżyć z fusów, aby uwierzyć w magię. W ciągu ostatnich kilku lat wśród pokolenia millenialsów popularność zyskało tak zwane Prawo przyciągania. Jest to myśl filozoficzna oparta na przekonaniu, że ludzie, skupiając swoje myśli na pozytywnych aspektach życia, przyciągają do siebie pozytywne wydarzenia. Wystarczy intensywnie myśleć o osiągnięciu celów, starając się je do siebie „przyciągnąć”, ale odstawić na bok ich intensywną realizację. To należy zostawić w rękach Wszechświata. Może to przypominać twórczą wizualizację, znaną z poczynań coacha i jutubera, Łukasza Jakóbiaka. Twórca ten tak bardzo uwierzył w potęgę wyobrażania sobie osiągnięcia celów, że postanowił swoje największe marzenie (występ w talk-show Ellen DeGeneres) zwizualizować w postaci filmu na YT. Wynajął salę, podrobił wygląd studio oraz zatrudnił publiczność i sobowtóra samej Ellen. Chociaż taka skrajność może brzmieć już śmiesznie, to zwolennicy Prawa przyciągania są przekonani, że metoda ta rzeczywiście się sprawdza i dzięki niej realizują nawet niemal nieosiągalne cele. Brzmi to dość nieprawdopodobnie. Trochę tak, jakby rzeczywiście miała im pomagać jakaś siła wyższa. Czując jej wsparcie, ludzie wierzący w Prawo przyciągania nie boją się najśmielszych marzeń. Ponieważ to nie oni są, według tego prawa, czynnikiem, który ostatecznie odpowiada za ich spełnienie. Jeśli pozostawienie swojego losu w rękach Wszechświata przyczynia się do realizacji wszelkich celów, to przecież równie dobrze można zwizualizować sobie na przykład schudnięcie 30 kg, a nie początkowych 5. I dołożyć do tego rzucenie papierosów. Osoby, które zamiast czynnika ludzkiego wstawiają w realizację celów czynnik nadprzyrodzony, mogą również dzięki temu, wbrew pozorom, uwierzyć w siebie. Jeśli możliwa jest realizacja absolutnie każdego celu, nawet takiego, który przeciętnym osobom wydaje się nieosiągalny, to dlaczego nie miałoby się to udać akurat im? Przestają liczyć się zdolności, wykształcenie, pieniądze. W Prawie przyciągania wszyscy startują na tym samym poziomie. I może się okazać, że przeciwnicy wizualizacji w wyścigu o osiągnięcie marzeń zostaną prześcignięci tylko dlatego, że w możliwość ich realizacji zwyczajnie nie uwierzyli. Kolejne fory osobom wierzącym w Prawo przyciągania daje zawarta w tej metodzie systematycz-

O

Wyznaczanie sobie nawet najlepszych celów na cały rok przestaje mieć znaczenie, jeśli zapomnimy o nich po miesiącu.

04–05

ność. I nie chodzi o regularne ćwiczenia czy budowanie nowych nawyków. Aby prawo miało szansę zadziałać, jego wyznawcy muszą o swoich celach myśleć non stop. Najczęstszym zabiegiem, który ma w tym pomóc, jest wypisanie ich na kartce, powieszenie nad biurkiem i czytanie każdego dnia rano. Wyznaczanie sobie nawet najlepszych celów na cały rok przestaje mieć znaczenie, jeśli zapomnimy o nich po miesiącu. Osobom, które przypominają sobie o nich codziennie, będzie dużo łatwiej. Nie jest ważne, czy to Wszechświat przesyła do nich realizację marzeń, czy to oni sami podświadomie (mając je wciąż w pamięci) do nich dążą. Liczy się efekt. Ostatnią, chyba najsilniejszą bronią, którą swoim wyznawcom oferuje Prawo przyciągania jest wyzbycie się stresu. Próba realizacji celów wiąże się zazwyczaj ze strachem – zarówno przed porażką, jak i przed sukcesem. Każdej możliwej wersji zdarzeń towarzyszy jedno nasze co jeśli…, a wszystkie aspekty planu wydają się wątpliwe. Akurat na nocne rozważania, powstrzymujące nas od snu. Nie móc przestać myśleć to straszliwa przypadłość, nie zdajemy sobie jednak z niej sprawy, bo prawie wszyscy na nią cierpią, więc uchodzi ona za stan normalny – pisze Eckhart Tolle w książce Potęga teraźniejszości. Poświęcił ją rozpowszechnianiu teorii, że cały stres wynika z nadmiernego skupiania się na przeszłości lub przyszłości, zamiast na teraźniejszości. Bowiem (prócz planowania) myślenie o tym, co już było i co dopiero będzie, nie wpłynie na to w żaden sposób. Prawo przyciągania z definicji uwalnia od nadmiernego myślenia – po co zajmować swój umysł czymś, na co nie mamy wpływu? Po co stresować się realizacją planu, za który nie my jesteśmy odpowiedzialni? Po co bać się jego skutków, skoro nawet nie jest to nasz plan, a Wszechświata? Prawo przyciągania, podsuwając swoim wyznawcom dawkę magii i siły wyższej, jednocześnie wykorzystuje najlepsze psychologiczne sposoby do osiągania celów. I w tej całej niesamowitej otoczce, w którą racjonalny umysł stara się nie uwierzyć, jest równie skuteczne, co ich standardowa realizacja. A może być nawet prostsze. Ostatecznie, aby osiągnąć swoje cele, możesz przyjąć dwie strategie – uwierzyć w to, że spełnienie twoich marzeń jest realne, uwierzyć w siebie oraz przestać się stresować. Albo pozostawić wszystko w rękach Wszechświata. Skutek powinien być podobny. 0


Polecamy: 07 Uczelnia Nie skreślajcie Skreślenia z listy studentów

11 Temat numeru Dyskretny urok emigracji Wyjazd na studia

16 PIG Wina w nadzorze

fot. Aleksander Jura

Nadzór makroostrożnościowy

styczeń–luty 2019


/ z życia SGH przydałoby się jeszcze więcej ciała

Na bieżąco t e k s t:

graf. Julian Żelaznowski

m at e u s z s kó r a

Nowy przewodniczący PSRP

II ogólnopolskie Forum Dziekanatów

Podczas XXV sesji zwyczajnej Zjazdu Delegatów Parlamentu Studentów Rzeczypospolitej Polskiej (PSRP) wybrano reprezentantów, którzy przez następne dwa lata będą przedstawicielami środowiska studenckiego zarówno na szczeblu ogólnopolskim, jak i międzynarodowym. Przewodniczącym PSRP w kadencji 2019–2020 został student Politechniki Łódzkiej – Dominik Leżański. Kandydat ten był popierany m.in. przez Samorząd Studentów SGH. Zjazd Delegatów PSRP zaopiniował również pozytywnie kandydaturę Bogdana Marka – byłego przewodniczącego Samorządu SGH – do Rady Wykonawczej, czyli organu kolegialnego Parlamentu, odpowiedzialnego m.in. za koordynowanie działań komisji PSRP. PSRP jest niezależną i samorządną organizacją reprezentującą ogół osób studiujących w Polsce, jak i polskich studentów na zagranicznych uczelniach. Celem działania organizacji jest ochrona praw i interesów studentów oraz wspieranie ich samorządności. Parlament realizuje te cele m.in. poprzez wyrażanie opinii i przedstawianie wniosków organom władzy publicznej. PSRP organizuje również szkolenia, warsztaty, konferencje i panele dyskusyjne.

Forum Dziekanatów w SGH ma już za sobą drugą edycję, która odbyła się 4–5 grudnia 2018 r. Najnowsza odsłona opierała się na trzech filarach: badaniach nad dziekanatami, networkingu oraz podnoszeniu kwalifikacji zawodowych. Pierwszy dzień forum rozpoczął się od konferencji poświęconej problematyce dziekanatów. Podejmując ten temat, organizatorzy mają nadzieję nie tylko na otwarcie nowego pola badawczego, lecz także na stworzenie wspólnoty praktyków, składającej się z badaczy szeroko rozumianego szkolnictwa wyższego, jak również pracowników administracyjnych uczelni.

Nagrody za prace dyplomowe Do 31 stycznia bieżącego roku trwa konkurs Bankowego Funduszu Gwarancyjnego (BFG) na najlepsze prace licencjackie, magisterskie i doktorskie z zakresu systemów gwarantowania depozytów, restrukturyzacji instytucji finansowych, infrastruktury regulacyjnej systemu finansowego, problematyki bezpieczeństwa finansowego banków oraz stabilności finansowej. BFG przewiduje nagrody finansowe wahające się od 2,5 tys. do 15 tys. złotych oraz możliwość przyznania nagród dodatkowych, takich jak oferty praktyk czy publikacja artykułu naukowego w redagowanym przez BFG czasopiśmie „Bezpieczny Bank”. Prace konkursowe muszą być obronione w 2018 r. oraz napisane w języku polskim.

06–07

otwarty o pierwszej w nocy w przerwie między lekturą Begga a Stanisława Bęzy.

1983 Skoro jesteśmy przy bibliotece – w pierwszej polskiej produkcji oryginalnej Netflixa nie zabrakło akcentu prosto z naszej uczelni. W serialu 1983 zabytkowe mury biblioteki przyjęły na swoje barki rolę Waszyngtonu.

Najnowszy członek Klubu Partnerów SGH Pod koniec ubiegłego roku do Klubu Partnerów SGH dołączył Microsoft. Tym samym przedsiębiorstwo znalazło się w gronie 17 firm, które współpracują z uczelnią poprzez organizację spotkań, warsztatów, a także konsultacje w zakresie programów kształcenia.

Nowy rok, nowe logo Tradycyjny herb ze statkiem i nowoczesne logo. Taka jest nowa księga znaku SGH – a przynajmniej tak czytamy na oficjalnej stronie SGH na facebooku. Czy symbolem nowoczesności ma być nazwa uczelni napisana Arialem pozostawiamy ocenie czytelników. W majowo-czerwcowym MAGLU został opublikowany wywiad z członkiniami komitetu założycielskiego Stowarzyszenia Forum Dziekanatów, a także kierowniczkami dziekanatów: Katarzyną Górak-Sosnowską (SGH), Ewą Wiśniewską (ALK) oraz Aliną Kowolik (UEK) [MAGIEL 174 – Głos zza okienka].

InSGHomnia po raz kolejny Na dwa tygodnie przed sesją zimową Biblioteka SGH po raz kolejny stanie się mekką wszystkich głodnych wiedzy studentów Wielkiej Różowej. W tych dniach (oprócz niedziel) drzwi czytelni będą otwarte do piątej rano, co pozwoli studentom na regularne całonocne posiedzenia zarówno nad materiałami do egzaminów z podstaw ekonomii, jak i do poprawek kolokwiów z niemieckiego. Jako weterani uczelni wiemy przecież, że nic nie smakuje tak, jak energetyk

Standaryzacja Widmo krąży nad SGH, widmo standaryzacji. Według oficjalnego komunikatu Samorządu Studentów władze uczelni zapowiadają, że w czasie najbliższej sesji studenci SGH podejdą do egzaminów z przedmiotów podstawowych w formie wystandaryzowanej. Zgodnie z decyzją Władz Uczelni standaryzacja przedmiotu funkcjonować będzie w formie identycznego dla wszystkich egzaminu lub zestawów egzaminacyjnych, różniących się jedynie danymi. Przemawiać ma za nią między innymi rekompensata za usunięcie z procesu przyznawania stypendium Rektora czynnika korygującego, który uwzględniał w wyliczaniu średniej „trudność” zaliczenia przedmiotów u wykładowcy. A że decyzja została opublikowana niedługo przed sesją – trudno. Wiadomo, w którą stronę w takich wypadkach wyrównuje się poziom egzaminu. 0


skreślenia z listy studentów /

UCZELNIA

Nie skreślajcie! Kilka zarwanych nocy, morze wypitej kawy oraz dziesiątki maili i rozmów telefonicznych. Tyle potrzebował Samorząd Studentów SGH, by przekonać uczelnię do nieskreślania studentów w oparciu o wątpliwą podstawę prawną. TEKST:

h u b e r t pau l i ń sk i są opisane przypadki jednoznaczne – czarne albo białe – co oznacza, że musimy postępować w określony sposób. Na przykład, jeżeli student

a początku października na blogu Dziekanatu Studium Magisterskiego pojawił się niepokojący wpis prof. Katarzyny Górak-Sosnowskiej. Pani dziekan informuje w nim studentów, że na podstawie nowego Regulaminu studiów osoby, które mają warunek, nie mogą podchodzić ponownie do tego samego przedmiotu w ramach powtarzania semestru. To odstępstwo od wcześniej stosowanej praktyki.

mieli wpis warunkowy, muszą być

Będą skreślać

skreśleni.

Interpretacja przepisów uczelnianych regulaminów jest czasami trudnym zadaniem. Zdarza się, że do dziekanatu przychodzą studenci z problemami, jakich nie przewidzieli autorzy tych aktów prawnych. W regulaminie

nie podjął studiów, należy go skreślić z listy studentów – mówi dziekan Górak-Sosnowska. Bywają jednak i takie sytuacje, które nie są w re-

N

Nie powiedziano wprost, że ci, którzy nie zdali przedmiotu, z którego

gulaminie jednoznacznie opisane, czyli są szare. Wówczas konsultujemy się między sobą, ustalając sposób postępowania, wymieniamy uwagi z drugim dziekanatem, a w szczególnych przypadkach prosimy o opinię uczelnianych radców prawnych. Po ubiegłorocznej reformie Regulaminu studiów, w której zmodyfikowano zasady powtarzania przedmiotów, uczelniani radcy prawni uważali, że więcej niż dwa razy do zaliczenia tego samego przedmiotu podchodzić nie można. Władze uczelni twierdzą, że zarówno podczas prac nad Regulaminem, jak i we wrześniu (przed drugimi terminami egzaminów) jasno zakomunikowały to przedstawicielom samorządu. Informacja taka nie dotarła jednak do studentów. Nie zaliczyłem zajęć, z którymi większość studentów ma problem, czyli metod statystycznych I. Standardowo realizowałem je na V semestrze, a na VI powtarzałem w trybie indywidualnym, żeby zdążyć uzyskać absolutorium do obrony. Bardzo zależało mi na wczesnej obronie, w lipcu – mówi Tomek, student studiów niestacjonarnych. Wniosek o powtarzanie semestru złożył trzy dni po poznaniu wyniku z egzaminu. Kilka dni później Tomek sprawdził swój status w Wirtualnym Dziekanacie. Martwiło mnie, że wciąż nie otrzymałem maila z decyzją. Okazało się, że podanie rozpatrzono negatywnie. Na chwilę zamarłem. Trudno mi było w to uwierzyć – opowiada Tomek. Jak tylko dowiedział się o odrzuceniu swojego podania, zgłosił się do ówczesnego Rzecznika Praw Studenta – Kacpra Marii Jakubca. Trudno stwierdzić, ilu dokładnie studentów się do nas zgłosiło z podobnym problemem, bo był to bardzo gorący okres – mówi Jakubiec. Gdy Rzecznik zauważył, że problem jest nie tylko poważny, lecz także dotyczy większej liczby studentów, postanowił skontaktować się z wyspecjalizowaną jednostką samorządu ds. prawnych – Biurem Prawno-Legislacyjnym (BPL).

Suits Biuro Prawno-Legislacyjne nie jest organem powszechnie znanym wśród studentów. Choć nazwa brzmi bardzo poważnie, tak 1

styczeń– luty 2019


UCZELNIA

/ skreślenia z listy studentów

naprawdę to kilku studentów SGH równolegle zgłębiających tajniki prawa na WPiA UW. Biuro pomaga Prezydium i Radzie Samorządu w kwestiach prawnych. Nie ma to jednak nic wspólnego z wyobrażeniem o prawnikach, jakie mają widzowie amerykańskich seriali, zwłaszcza kultowego Suits. W tego typu filmach i serialach bohaterowie popisami retorycznymi dokonują cudów przed ławą przysięgłych. W biurze natomiast przygotowywane są projekty uchwał, a także badana jest ich zgodność z przepisami krajowymi i uczelnianymi. Tym razem jednak miało być troszkę bardziej amerykańsko. Jakubiec zadzwonił do przewodniczącego BPL – Jacka Mainardiego – późnym wieczorem. Jego zdaniem z brzmienia regulaminu nie wynikają wnioski, do których doszła uczelnia. Poprosił więc o opinię prawną, którą mógłby przedstawić rektorowi. Reakcja nastąpiła bardzo szybko i już następnego dnia rektor Kozłowski otrzymał mailowo opinię przygotowaną przez Mainardiego i innego członka Biura – Jakuba Czugałę. Równolegle do Rzecznika i Biura interwencję podjęło Prezydium Samorządu. Dzięki cotygodniowym spotkaniom przedstawicieli Samorządu z władzami uczelni przewodniczący Samorządu – Michał Bono Kulbacki – dowiedział się o problemie w tym samym czasie co Rzecznik. Po wpłynięciu opinii BPL rektor poinformował Kulbackiego, że na następne spotkanie przyjdzie wraz z radcą prawnym zatrudnionym na uczelni. Odpowiedziałem, że w takim razie ja też przyjdę ze swoim prawnikiem – mówi Kulbacki.

Autorytet zewnętrzny Spotkanie odbyło się we wtorek, 9 października. Jeszcze przed nim uczelnia zawiesiła postępowania w sprawach skreśleń do czasu wyjaśnienia wszystkich wątpliwości prawnych. Na spotkaniu rzeczowo i chłodno przedstawiliśmy nasze argumenty – mówi Kulbacki. Rozmowa na sam temat opinii prawnej trwała około pół godziny i nie przyniosła jednoznacznej odpowiedzi. Następnego dnia, po posiedzeniu Senatu rektor Kozłowski wezwał do siebie przewodni-

08–09

czącego i jego zastępcę – Adriana Michalczuka – który również uczestniczył we wtorkowym spotkaniu. Rektor poinformował nas, że uczelnia zleciła niezależną ekspertyzę prawną, którą miała wykonać dla niej zewnętrzna kan-

Zmienią się statut, regulamin studiów, być może także regulamin wypłacania stypendiów. celaria. Niestety nie jestem uprawniony do mówienia publicznie, która – przyznaje Bono. To jedna z najbardziej renomowanych kancelarii w zakresie prawa administracyjnego, wśród jej klientów są spółki z sektora deweloperskiego i energetycznego notowane na GPW.

Ekspertyza nadeszła po ponad tygodniu. W poniedziałek, 22 października, podczas typowego spotkania samorządu z rektorem Kozłowskim, rektor pokrótce zreferował przewodniczącemu zarówno opinię prawnika, jak i swoje stanowisko w tej sprawie. Dopiero tydzień później dokładna treść opinii stała się znana Biuru Prawno-Legislacyjnemu. Ze względu na zawarte w niej klauzule poufności nie może zostać ona streszczona ani tym bardziej zacytowana na łamach magla. Z punktu widzenia skreślanych studentów kluczowe okazało się to, że pomimo przyznania racji władzom uczelni, zewnętrzni

prawnicy stwierdzili, że w regulaminie nie powiedziano wprost, że studenci, którzy nie zdali przedmiotu, z którego mieli wpis warunkowy, muszą być skreśleni.

Trzeba być fair Pod koniec października asystentka roku poinformowała mnie, że skierowała moje podanie do ponownego rozpatrzenia. Kilka dni później dowiedziałem się, że zostało ono rozpatrzone pozytywnie – mówi Tomek. Poczułem wielką ulgę, ponieważ czas poświęcony na napisanie pracy dyplomowej i trzy lata nauki zostały ocalone. Mam nadzieję, że tym razem uda mi się zaliczyć przedmiot. Narosłe wokół całej sprawy wątpliwości spowodowały, że jej rozstrzygnięcie było dość trudne. Dlatego przedstawiciele władzy uczelni, pomimo tego, że działali zgodnie z prawem, postanowili przychylić się do zdania studentów. Od października 2018 r. obowiązuje nowe Prawo o szkolnictwie wyższym i nauce. Jednakże najbardziej rewolucyjne zmiany wejdą w życie dopiero w październiku 2019 r. Do tego czasu uczelnie mają muszą dostosować swoje wewnętrzne przepisy do nowych zasad. W ciągu najbliższych kilku miesięcy zmienią się statut, regulamin studiów, być może także regulamin wypłacania stypendiów. Nowelizacje któregokolwiek z tych aktów prawnych mogą nieść zmiany niekorzystne dla studentów. Jest to nawet bardzo prawdopodobne, ponieważ jednym z celów reformy jest uczynienie studiów wyższych bardziej elitarnymi i tym samym bardziej wymagającymi. Ze względu na nowe przepisy dotyczące szkolnictwa wyższego w ciągu najbliższego roku zmianie ulegną najważniejsze wewnętrzne przepisy w uczelni, takie jak statut i regulamin studiów. Rolą Samorządu, a w szczególności Biura Prawno-Legislacyjnego, w najbliższych miesiącach będzie analiza projektowanych aktów i tworzenie przyjaznych studentom poprawek. Wydarzenia ostatnich dni pokazały profesjonalizm i chęć współpracy po obu stronach. To dobry znak. Pomimo różnych celów, władze uczelni i reprezentanci studentów mogą dojść do porozumienia. Miejmy nadzieję, że będzie ono jak najlepsze dla przyszłości SGH. 0


wywiad z Tomaszem Dołęgowskim /

UCZELNIA

Etyka w... praktyce Czym jest etyka w biznesie i jak wygląda w praktyce w SGH? Jakie zachowania nieetyczne można zauważyć wśród studentów i pracowników uczelni oraz jak im przeciwdziałać? Opowiada dr hab. Tomasz Dołęgowski, prof. SGH. rozmawiał :

k acp e r m a r i a ja k u b i ec

MAGIEL: Czym jest dla pana etyka w biznesie? DR HAB. TOMASZ DOŁĘGOWSKI: Na początku chciałbym zaznaczyć, że osobiście

nie lubię nazywać swojego przedmiotu etyką. Podchodzę do niej trochę inaczej niż reszta wykładowców. Dla mnie ref leksja etyczna jest bardzo ściśle powiązana z ekonomiczną i antropologiczną. W ogóle nie lubię moralizatorstwa – bardzo interesuję się ekonomią instytucjonalną i patrzę na pewne zachowania nie tylko przez pryzmat doktryny etycznej, lecz także pod kątem zjawisk z zakresu ekonomii instytucjonalnej oraz filozofii ekonomii.

Czy uważa pan, że etyka ogólna na uczelni powinna być mocniej zarysowana? Czy może nie jest to rola tego poziomu edukacji i temat etyki powinien być zamknięty już na poprzednich etapach? Jedno nie zastępuje drugiego. Tematy etyczne powinny być poruszane zarówno na poszczególnych przedmiotach, jak marketing, rachunkowość, zarządzanie, ale powinny być również nauczane jako osobny przedmiot – są przecież pewne zagadnienia bardziej ogólne, których nie wyczerpie się na zajęciach o węższej tematyce. Potrzebna jest bardziej ogólna wizja, zakorzeniona także w filozofii ekonomii oraz dziejach myśli społecznej i ekonomicznej.

szczególnie, gdy mamy dwa różne poglądy na daną sprawę – wtedy, korzystając z formy debatowej i dialogowej, studenci mogą zaprezentować odpowiednie argumenty – mocniej to do nich przemawia niż klasyczny wykład.

Przejdźmy do praktycznego wymiaru etyki na uczelni. Czy potrafi pan przytoczyć przykłady nieetycznych zachowań studentów? Które pana najbardziej rażą? Bardzo lubię studentów SGH i mam na ich temat generalnie dobre zdanie. Podziwiam ich zaangażowanie i aktywność, udział w organizacjach, kołach naukowych czy inicjatywach charytatywnych. Co nie zmienia tego, że widzę też pewne zjawiska negatywne. Pytanie po czyjej stronie leży wina? Nie zawsze jest to takie oczywiste. Śmieję się, że czasami może i po naszej.

Jakie przypadki ma pan na myśli? Na przykład zjawisko ściągania. Wydaje mi się, że jest w tym też trochę winy wykładowców. Nawet nie tyle chodzi o to, że wykładowcy na to pozwalają, ale moje rozumowanie jest takie: czy faktycznie z każdego przedmiotu musi być egzamin? Może warto by było zmniejszyć liczbę egzaminów, a zaproponować większą różnorodność form zaliczenia? Wtedy zjawisko ściągania może zostać zredukowane – trzeba będzie coś twórczego napisać lub wygłosić, wykazać się przeczytaniem literatury, napisać recenzję jakiejś książki. Moim zdaniem studenci SGH za mało czytają, za mało piszą, za mało mają wystąpień publicznych. Ale czy to jest ich wina? Czasem tak. Ale często jest to też wina wykładowców, którzy tego nie wymagają.

Studenci na początku mają bardzo duże aspiracje

i ambicje. Czasem to pokazuje jednak pewien

przerost formy nad treścią.

Kurs etyki w biznesie na studiach licencjackich trwa 15 godzin i jest dla większości studentów nieobowiązkowy. Czy zmieniłby pan coś w obecnej formie nauczania tego przedmiotu? Z tego co wiem, w planach jest wydłużanie przedmiotów 15-godzinnych do 30 godzin i ja to popieram, bo przedmioty 15-godzinne nie zawsze dają możliwość wyczerpania danego zagadnienia. Według mnie sensowne byłoby również zwiększenie zakresu tematycznego o wymiar makro oraz dodanie nowych form, takich jak konwersatorium czy debaty oksfordzkie. Jeżeli chcemy nauczać tematyki etycznej, to nie możemy się ograniczać do samego wykładu. Inne formy bardziej angażują studentów i pozwalają spojrzeć na problem z różnych punktów widzenia. Ma to swoje zastosowanie

Co można instytucjonalnie zrobić z tym problemem? Gdy ja byłem studentem, mieliśmy z reguły w sesji egzaminacyjnej od trzech do pięciu egzaminów. Jak było ich pięć, to już uważaliśmy, że sesja jest ciężka, dlatego że zakres materiału był bardzo szeroki. Poza tym nie wszystkie przedmioty kończyły się egzaminem – niektóre zaliczeniem ustnym lub na podstawie innych kryteriów. Obecnie, gdy student mówi mi, że ma 11 egzaminów w sesji, to moim zdaniem zahacza to już 1

styczeń– luty 2019


UCZELNIA

/ wywiad z Tomaszem Dołęgowskim

trochę o patologię. Trudno jest się porządnie przygotować do 11 egzaminów, chyba że są to egzaminy cząstkowe, wycinkowe, niedające możliwości pokazania szerokiego zakresu swojej wiedzy. Przecież można inaczej.

Czy oprócz ściągania przychodzi coś panu do głowy? Tak. Różnie bywa z kulturą wśród studentów. Ciekawostka: za moich czasów mieliśmy na przykład obowiązkowy przedmiot o nazwie protokół dyplomatyczny. Dzisiaj natomiast zdarza się, że nie wszyscy studenci są zaznajomieni z podstawowymi zasadami dobrego wychowania – nie mówię o rażących przykładach chamstwa, ale raczej cwaniactwa, chęci pójścia po linii najmniejszego oporu. Trudno mi oceniać to tylko od strony etycznej, może bardziej instytucjonalnej, ale ma to pewne implikacje etyczne. Studenci na początku mają bardzo duże aspiracje i ambicje. Dużo działają, dołączają do różnych kół naukowych i organizacji. Czasem to pokazuje jednak pewien przerost formy nad treścią. Zaczyna się działać w kilku kołach naukowych, co, w dłuższej perspektywie, jest mało efektywne. Niektórzy podejmują studia na innej uczelni, co bardzo pochwalam, ale pytanie, czy zawsze daje to najlepszy efekt. Czy nie lepiej zrobić jeden kierunek porządnie niż dwa byle jak? Później studenci przychodzą do mnie (szczególnie ci ze starszych roczników) i mówią: Panie profesorze, co mam zrobić, bo nie będę chodził na wykłady, dlatego że pracuję. Odpowiadam: To jest pana problem. Oczywiście staramy się te sprawy rozwiązywać i pomóc studentowi, ale zadaję mu też wtedy pytanie: Gdyby był pan studentem na Harvardzie, Oksfordzie albo LSE, czy też by pan przyszedł do wykładowcy i powiedział mu: „Ja nie będę chodzić na wykłady, bo pracuję”?. Mam wrażenie, że z bardzo dużych ambicji na samym początku często potem zostaje niewiele, bo proza życia powoduje, że studenci wybierają rozwiązania niekoniecznie optymalne z punktu widzenia rozwoju intelektualnego. To znaczy szukają rozwiązań pragmatycznych, ale niekoniecznie intelektualnie rozwijających. Czasem wolą zatrzymać się na etapie trybika w korporacji. Rozumiem ich, bo rzeczywistość trochę ich do tego skłania – muszą się z czegoś utrzymywać, bo koszty życia w Warszawie są wysokie, zwłaszcza gdy rodzina nie może pomóc. Z drugiej strony przyjęcie z góry zasady, że idę do pracy, a na uczelnię będę tylko wpadał jest dla mnie problematyczne.

Czy wśród wykładowców zauważa pan jakieś nieetyczne zachowania? Na pewno wykładowcy w różnym stopniu są zaangażowani w zajęcia. Większość bardzo poważnie do nich podchodzi, niektórzy jednak mają luźniejszy stosunek. Trochę zjawisk negatywnych można zauważyć, ale to jest dłuższy i trudniejszy temat do omówienia. Czasem mogą to być niegrzeczne zachowania czy niestosowne podteksty seksualne niektórych wypowiedzi, ale myślę – mam nadzieję – że są to rzadkie przypadki. Niekiedy też i tutaj zdarzają się posądzenia o plagiat. Jeżeli zjawiska te występują na naszej uczelni, to powinny być stanowczo piętnowane. Czynnikiem, który może być dyskusyjny, jeśli chodzi o naszą uczelnię, jest panująca konkurencja pomiędzy wykładowcami. Z jednej strony jest to bardzo dobre, bo daje możliwość wyboru – uważam, że jest to wartością samą w sobie. Natomiast z drugiej strony przybiera on niekiedy trochę mniej właściwe formy – studenci rozpatrują, u kogo będzie łatwiej, kto daje dobre oceny za nic. Różnie bywa.

Uczelnia powinna być wspólnotą zorientowaną na

mądrość, która jest czymś więcej niż wiedzą.

Obecnie na uczelni opracowywany jest Kodeks etyczny SGH, ale czy jest planowane coś poza nim, jakaś kontrola naruszania wartości w nim zawartych? Pewnie tak, ale jeszcze nie znam szczegółów. Funkcjonuję w środowisku, które współtworzy kodeks, ale jest to dopiero etap przygotowywania dokumentu. Mam nadzieję, że pójdą one w dobrym kierunku i nie będzie to kolejny pusty dokument.

Co jeszcze uczelnia mogłaby zrobić, by pielęgnować wartości etyczne w swoich murach? Trwają teraz prace, mające na celu stworzenie bardziej przejrzystych kryteriów systemu zatrudniania pracowników na uczelni. Jednakże nie zauważam tutaj zbyt wielu rażących naruszeń – podczas konkursów komisja bierze pod uwagę różne kryteria, zwłaszcza jeśli zgłasza się wiele osób. Problemem jest, że zainteresowanych często nie jest wcale aż tak dużo. Gdy zgłasza się absolwent czy doktorant któregoś z pracowników, a nie ma dużej konkurencji zewnętrznej, to naturalne, że preferuje się człowieka, którego się zna. Według mnie uczelnia powinna być nie tylko szkołą, lecz także wspólnotą zorientowaną na przyjaźń, zaufanie, dobro i mądrość, która jest czymś więcej niż wiedzą. Mimo wszystkich jej ułomności ufam, że przynajmniej trochę nią jest. 0

Wróćmy do przykładów zachowań niezgodnych z zasadami etyki. Czy przypadki plagiatu wśród studentów zdarzają się na uczelni?

fot. Jakub Chrostowski

Tak, zdarzają się. Może to wynikać z tego, że studenci za mało wiedzą, co jest dopuszczalne, gdzie są granice i jak zdefiniować plagiat. O tym chyba mało się mówi na zajęciach. Kiedyś odbywały się zajęcia w ramach seminarium licencjackiego czy magisterskiego, podczas których student miał regularne spotkania z promotorem i uczył się, jak pisać tekst naukowy. Obecnie działają one na pół gwizdka, przez co często prace powstają „w biegu”. Studenci u nas są bardzo zdolni, inteligentni, ale czasami może brakować im warsztatu naukowego.

A co z zajęciami z proseminarium dla studiów licencjackich, czy one nie powinny wyczerpywać tematu? Czy czasami nie jest tak (tutaj znowu wchodzę w sprawy instytucjonalne), że wysyła się do prowadzenia tych zajęć pracowników, którzy nie wyrabiają pensum? Osobiście uważam, że pisanie esejów powinno być raczej częścią zaliczenia regularnego przedmiotu, żeby nauczyć się zasad pisania pracy w naturalnym procesie. Proseminarium może być potrzebne, żeby usystematyzować pewne kwestie, ale musiałoby mieć bardziej rozbudowaną formułę.

10–11

Dr hab. Tomasz Dołęgowski Prodziekan Kolegium Gospodarki Światowej, opiekun Studenckiego Koła Naukowego Badań nad Konkurencyjnością. Jego głównymi obszarami zainteresowania są międzynarodowe stosunki gospodarcze i polityczne, ekonomia instytucjonalna oraz etyka w działalności gospodarczej i biznesie. Prowadzi zajęcia m.in. w formie debat i dialogów.


tam dom twój gdzie studia twoje / Asiu, ta belka będzie Twoja

Dyskretny urok emigracji Wyjazd za granicę na studia i do pracy to dla wielu młodych ludzi decyzje uzasadnione przede wszystkim dążeniem do zdobycia większych pieniędzy. Studenci z Japonii i Rumunii pokazują jednak, że do wyjazdu mogą motywować inne powody – wcale nie mniej istotne. T e k st:

m au ryc y L a n d ow s k i

hociaż wydaje się, że czas masowej emigracji z Polski minął, układanie sobie życia za granicą wciąż nie jest młodym ludziom obce. Według danych OECD w 2015 r. poza granicami studiowało około 50 tys. osób. Ci, którzy zostają na polskich uczelniach, także myślą o opuszczeniu ojczyzny. Z ostatniego raportu przeprowadzonego na zlecenie OTTO Work Force wynika, że co trzeci badany student bierze pod uwagę wyjazd z kraju po zakończeniu edukacji. Najsilniejszym magnesem dla młodych Polaków nadal są wyższe zarobki oferowane przez zagranicznych pracodawców. W rozważaniach o emigracji nie jesteśmy jednak jedyni. Przed tego typu dylematami stają studenci w praktycznie każdym zakątku świata. Jedni wyjeżdżają rzadziej, a dla innych opuszczenie kraju to niemal konieczność. Poza czynnikami bezpośrednio związanymi z wynagrodzeniem istnieją dla nich także inne ważne przyczyny.

C

Niewyjazdowa kultura

fot. CC

Jednym z krajów, którego obywatele niechętnie podchodzą do kwestii emigracji, jest Japonia. Takeshi, 23-letni student fizyki stosowanej z tokijskiego University of Electro-Communications, opowiada: Silne więzi we wspólnocie społecznej i utarte schematy związane z planowaniem przyszłości sprawiają, że młodzi ludzie w moim kraju rzadko decydują się na dłuższe zagraniczne wyjazdy.

U mnie sytuacja była wyjątkowa. Mój ojciec od początku popierał pomysł dotyczący wyjazdu na rok do Niemiec, co pomogło mi podjąć ostateczną decyzję. Dodaje jednak, że wielu jego znajomym brakuje wsparcia ze strony ich rodzin, które do takich inicjatyw podchodzą z niechęcią. Nie dziwi więc to, że japońskich studentów, którzy chcą wyjeżdżać na zagraniczne wymiany albo też studiować poza ojczyzną, jest niewielu. W porównaniu z krajami europejskimi studiowanie za granicą jest u nas zjawiskiem niszowym – mówi Takeshi. Nawet mimo zabiegów japońskiego rządu, który w 2013 r. w ramach inicjatywy Tobitate zapewnił studentom planującym

W Tokio ludzie znikają w biurach o 8 rano i wychodzą po 21, żeby się przespać i rano znów pędzić do pracy. wyjazd lepsze wsparcie finansowe i organizacyjne, liczba Japończyków na zagranicznych uczelniach spadła. W 2014 r. poza krajem studiowało o 36 proc. mniej osób niż dziesięć lat wcześniej. Niechęć młodych Japończyków do długich wyjazdów zagranicznych nie wzięła się znikąd. Tego typu zachowania w dużej mierze

mają swoje źródło w historii. Kraj Kwitnącej Wiśni przez ponad dwa wieki był niemal odizolowany od świata zewnętrznego – obowiązywał wtedy prawie całkowity zakaz emigracji i imigracji. Społeczeństwo Japonii nadal jest stosunkowo hermetyczną wspólnotą. Świadczy o tym na przykład to, że mimo bardzo wysokiego poziomu rozwoju gospodarczego, który często jest magnesem przyciągającym imigrantów z krajów mniej zamożnych, populacja Japonii jest praktycznie jednorodna. Około 98,5 proc. wszystkich osób zamieszkujących Kraj Kwitnącej Wiśni to rdzenni Japończycy.

Trzymaj się planu Wpływ na małą popularność wyjazdów mają także inne kwestie kulturowe będące przyczyną swoistej presji odczuwanej przez młodych ludzi, która zniechęca ich do wyjazdu. Jesteśmy społeczeństwem kolektywnym i realnie oddziałuje to na podejmowane przez nas decyzje – mówi Takeshi. Większość moich znajomych planuje znaleźć dobrze płatną pracę w jednej z japońskich korporacji. Życie zaplanowane od A do Z – najpierw licencjat i magisterka, a później praca w Tokio. Bardzo ważnym celem jest ustatkowanie się, założenie rodziny i prowadzenie przewidywalnego życia – oczywiście w Japonii. Takeshi przyznaje, że nie jest pewien, czy po powrocie do kraju nie napotka problemów z kontynuacją typowego dla jego rodaków trybu życia. Obawia się, że zostanie w tyle w porównaniu z rówieśnikami mającymi jasno wyznaczone cele. Dodaje jednak, że decyzji o rocznym wyjeździe nie żałuje. Uważa, że sposób organizacji zajęć na niemieckiej uczelni mu odpowiada. Część z nich ma charakter tradycyjnych wykładów, w ramach kilku przedmiotów ważna jest jednak praca w grupach i krytyczne podejście do tematu. Japończyk traktuje to jako wyzwanie i zdrową przeciwwagę dla tego, co w ojczyźnie było dla niego codziennością. U nas edukacja ma charakter bardziej pasywny. Zaczyna się to już w szkole podstawowej, kiedy nauczyciele przez większą część lekcji dyktują to, co mamy zapisać w zeszycie i później uczymy się tego na pamięć – opowiada Takeshi. Brakuje w tym kreatywnego myślenia – chodzi głównie o zapamiętywanie. 1

styczeń–luty 2019


/ tam dom twój gdzie studia twoje

Odetchnąć z ulgą Takeshi przyznaje, że w Niemczech przypadły mu do gustu nie tylko zajęcia na uczelni. Być może wynika to z tego, że mieszkam teraz w mniejszym mieście niż stolica Japonii. Zauważyłem jednak, że tempo życia, z jakim spotykam się w Europie, jest wolniejsze od japońskiego. Na ulicach w Tokio większość przechodniów wydaje się bardzo zestresowana i przepracowana. Ludzie znikają w biurach o 8 rano i wychodzą po 21, żeby się przespać i rano znów pędzić do pracy – mówi Takeshi. Długie godziny spędzane w szklanych biurowcach nie są niczym nadzwyczajnym także w Polsce. Jednak w Kraju Kwitnącej Wiśni zjawisko pracoholizmu występuje na niespotykaną skalę. Świadczą o tym liczne przypadki śmierci z przepracowania. Według szacunków rocznie umiera z tego powodu około 10 tys. Japończyków. Takeshi tłumaczy, że ciężka praca jest wpisana w mentalność jego rodaków. Cechą charakterystyczną naszego kolektywnego społeczeństwa jest także to, że nie chcemy wypaść gorzej od innych. Spotykamy się z tym już w szkole, ale szczególnie w pracy. Nikt nie chce odstawać od reszty i wstydzić się, że jest gorszy – mówi Takeshi. Dlatego też pracownicy w biurach zostają i pracują tak długo, aż ostatnia osoba skończy swoje zadania, nawet jeśli dawno mogliby być w domu. Skala problemu jest na tyle duża, że rząd oficjalnie stara się przeciwdziałać pracoholizmowi. Jednym z ostatnich przykładów jest inicjatywa Premium Friday z 2017 r. zachęcająca pracowników do opuszczania biur o 15 w każdy ostatni piątek miesiąca. Założenie było proste. Japończycy od tej pory będą mieli więcej czasu na wypoczynek, spędzenie czasu z rodziną i beztroskie bieganie po centrach handlowych. Doniesienia podsumowujące efekty rządowej inicjatywy nie napawają jednak optymizmem. Po roku od wprowadzenia programu Premium Friday jedynie jedna na dziesięć osób decyduje się na wcześniejsze opuszczenie miejsca pracy. Takeshi mówi, że chłodne przyjęcie tego projektu wcale go nie dziwi. Nie da się jedną decyzją rządu zmienić japońskiej kultury i mentalności – komentuje. Sam dobrze wiem, że nie wyszedłbym

12–13

z biura wcześniej, jeśli wszystkie pozostałe osoby nie zdecydowałyby się na ten sam krok. Japończyk przyznaje, że pobyt w Niemczech jest dla niego swoistą terapią. Podoba mi się dystans do codziennych obowiązków i to, że mogę odpocząć od myślenia o tym, czy pracuję wystarczająco ciężko. Raczej niewielu z moich nowych znajomych będzie mnie negatywnie oceniać, jeśli pozwolę sobie na odrobinę lenistwa – mówi z uśmiechem.

Powód do wyjazdu Jest także druga strona medalu. Japońskie firmy, które wymagają wielu nadgodzin od swoich lojalnych pracowników, niekiedy stają naprzeciw tradycyjnym wartościom społecznym. Pracodawcy coraz częściej uświadamiają młodych Japończyków, że chętniej przyjmą do pracy osoby mające międzynarodowe doświadczenie i lepiej mówiące w języku obcym. Na obywateli Kraju Kwitnącej Wiśni, którzy traktują swoje życie zawodowe jak świętość, presja ze strony rynku pracy działa. Z raportu przygotowanego przez firmę Hays wynika, że 88 proc. Japończyków poszukujących pracy rozważa opuszczenie kraju w celu znalezienia stanowiska za granicą. Takeshi nie jest zaskoczony wynikami badania i dodaje jeszcze jedną uwagę. W dużych korporacjach, którymi obecnie są japońskie firmy, ważna jest praca zespołowa. Japończykom niekiedy brakuje umiejętności miękkich, dzięki którym mogliby efektywniej wykonywać swoje zadania. Za granicą mogą się tego lepiej nauczyć. Sam przyznaje jednak, że większość osób, które wyjadą, potraktuje swój zagraniczny pobyt jako środek do osiągnięcia celu, którym jest znalezienie dobrej pracy w Japonii. Wykształceni młodzi ludzie nie wyjeżdżają z Japonii na stałe – mówi Takeshi.

Mistrzowie emigracji Sytuacja wygląda zupełnie odwrotnie w Rumunii, która uchodzi na Starym Kontynencie za lidera w dziedzinie emigracji. W 2016 r. poza granicami ojczystego kraju przebywały prawie trzy miliony osób. Szacunki wskazują, że osoby mieszkające za granicą stanowiły wówczas ponad 15 proc. oficjalnej liczby ludności Rumunii. Bianca – studentka informatyki gospodarczej na Uniwersytecie w Klużu-Napoce – mówi, że jako osoba, która nie ma członków najbliższej rodziny za granicą, czuje się w swoim kraju wyjątkowa. Twierdzi, że wśród znajomych jest chyba jedyna. Mam szczęście, że urodziłam się w rodzinie, w której matka jest prokuratorem, a ojciec dobrze sobie radzi jako adwokat. Dzięki temu jestem raczej obserwatorką problemów mojego kraju niż osobą przez nie dotkniętą. Rumunka przyznaje jednak, że wyjazdu w ramach Erasmusa nie mogła się doczekać. Myślę,

że dobrze jest postawić pierwsze kroki za granicą w atmosferze totalnego luzu. Dzięki temu semestrowi mogę sobie na to pozwolić. Mówi, że na wymianę zdecydowała się z kilku powodów. Pierwszym czynnikiem była oczywiście chęć przeżycia kolejnej przygody. Kraj wybrała jednak nieprzypadkowo. Jestem w Niemczech, bo chciałam odświeżyć swoją wiedzę z czasów dzieciństwa. Chodziłam do podstawówki, w której zajęcia były po niemiecku, a od tego czasu nie miałam okazji zbyt często używać tego języka. Poza tym, biorąc pod uwagę to, że w moim kraju sytuacja nie jest korzystna, chciałam zobaczyć, czy jestem w stanie dobrze odnaleźć się na Zachodzie. Przyznaje, że ten ostatni element układanki jest ważny ze względu na obecną sytuację w Ru-

fot. CC

Mówi, że właśnie takie pasywne podejście ma głęboki wpływ na kształtowanie charakteru jego rodaków. Oczywiście warto być w życiu ostrożnym, jednak wśród Japończyków awersja do ryzyka jest bardzo wysoka. Łatwo można to zaobserwować w czasie zajęć na uczelni. Gdy profesor zadaje pytanie, nawet jeśli moi znajomi znają odpowiedź, zazwyczaj się nie zgłaszają. Czasami chodzi zapewne o nieśmiałość, głównym powodem jest jednak strach przed tym, że źle odpowiemy. Staramy się uniknąć porażki za wszelką cenę.


fot. CC

tam dom twój gdzie studia twoje /

munii. Parę lat temu perspektywy wydawały się dobre. Ale w ostatnim czasie sytuacja znacznie się pogorszyła. Obecnym rządzącym udało się przenieść Rumunię o dobre 10 lat wstecz.

Toksyczna codzienność Według oficjalnych danych Rumunia w III kwartale 2017 r. osiągnęła najwyższy wzrost gospodarczy w UE. Jednak rzeczywistość mieszkańców tego kraju – także dla studentów planujących swoje dalsze kroki życiowe – znacznie odbiega od pozytywnego wydźwięku zielonych słupków. Po konfrontacji doniesień prasowych o rekordowym wzroście gospodarczym z problemami przedstawionymi przez Biancę wyraźnie widać, że Rumunia zmaga się z kłopotami, które sprawiają, że liczba ludzi decydujących się na emigrację jest wysoka. W 2017 r. przez kraj przetoczyła się największa od rewolucji 1989 r. fala antyrządowych pro-

testów. W lutym 300 tys. osób wyszło na ulice, żeby protestować przeciwko wszechobecnej korupcji. Kroplą, która przelała czarę goryczy, była nowelizacja kodeksu karnego sprawiająca, że przyjęcie łapówki o wartości mniejszej niż 200 tys. lejów (około 200 tys. złotych) nie będzie zagrożone karą więzienia. Poza tymi przepisami pojawił się kolejny kontrowersyjny akt prawny, wprowadzający amnestię dla osób odbywających karę pozbawienia wolności do pięciu lat. Wskutek tego około 2 500 więźniów wyszłoby na wolność, w tym wielu skorumpowanych polityków. Zmian dokonano w trybie pilnym – w jeden wieczór. Niemniej tysiące ludzi na ulicach dały rządzącym do myślenia. Pod presją tłumów Liviu Dragnea – przewodniczący rządzącej partii PSD – poinformował o wycofaniu zmian. Dodał jednak, że kontrowersyjne propozycje poddane zostaną pod dyskusję w parlamencie, gdzie PSD ma stabilną większość głosów. Na początku lipca 2018 r. rumuński parlament przegłosował zmiany w prawie – miały one wydźwięk analogiczny do tych, przeciwko którym tłumy protestowały rok wcześniej. Tym razem Rumuni także wyszli na ulice. Demonstracje miały burzliwy przebieg. Według doniesień w starciach z policją rannych zostało 440 osób. Bianca mówi, że kontrowersyjne zmiany prawne to tylko jeden z przykładów arogancji władzy. Twierdzi, że cały rumuński system jest przesiąknięty korupcją. Dlatego też ze wzrostu gospodarczego zbyt wiele Rumunom nie zostaje. Według szacunków na korupcji Rumunia traci około 15 proc. PKB rocznie. Część młodego pokolenia w ojczyźnie Bianki ma dość i wychodzi na ulicę. Chodzi głównie o ludzi między 20 a 40 rokiem życia, którzy są świadomi, że rządzący doprowadzają państwo do ruiny. Jest to jednak niewielki odsetek społeczeństwa. Wydaje mi się, że w Rumunii są tak naprawdę trzy typy nastawienia wobec ojczyzny. Jest mała część, która zostaje, bo wierzy, że będzie lepiej i że sama może się do tej poprawy przyczynić. Są także ludzie, którzy uciekają z tego kraju, bo nie widzą tutaj możliwości dla siebie – mówi Bianca. Wskazuje jednak, że większość społeczeństwa pozostaje bierna. W kraju dominuje zobojętniała grupa, która zostaje, narzeka i nie wierzy, że coś się zmieni, ale jest zbyt pasywna, aby zrobić coś w celu poprawy swojego losu. Uważa, że dopóki ludzie nie zaczną zdawać sobie sprawy z powagi sytuacji, trudno jest mówić o Rumunii jako o kraju, w którym można liczyć na dobre życie po ukończeniu studiów. Brakuje u nas społeczeństwa obywatelskiego. Ludzie nie czują się odpowiedzialni za losy swojego kraju.

Puste portfele Trudność w braniu odpowiedzialności za losy państwa pojawia się przy zderzeniu z rzeczywistością. Mimo wzrostu płac w Rumunii panuje wysoki poziom ubóstwa – jeden z najwyższych w Europie. W 2017 r. biedą zagrożona była ponad jedna trzecia ludności. W porównaniu do danych z naszego rodzimego podwórka odsetek ten robi ponure wrażenie. W tym samym czasie w Polsce grupa ta stanowiła niecałe 20 proc. społeczeństwa. Dlatego też Bianca tłumaczy, że decyzję o emigracji wielu Rumunów podejmuje jeszcze przed studiami. Chcą ukończyć uczelnię na Zachodzie, bo nie mogą sobie pozwolić na studia w kraju. Kiedy nie masz wsparcia od rodziców albo pochodzisz z biedniejszej rodziny, pieniądze na studia nie wystarczają na pokrycie kosztów życia w mieście uniwersyteckim. Trudno jest samemu dać sobie radę. Prace dorywcze w Rumunii są nisko płatne i w początkowym okresie studiów niełatwo jest się w ten sposób utrzymać. Dlatego też lepszą opcją wydaje się wtedy wyjazd na uczelnię za granicę, znalezienie jakiejś dorywczej pracy i wiązanie w ten sposób końca z końcem. Liczba Rumunów, którzy decydują się na takie rozwiązanie, rośnie. W okresie 2000–2016 grupa ta powiększyła się ponad dwukrotnie – do 33,5 tys. osób. Ci, którzy decydują się na ukończenie studiów w Rumunii, także wyjeżdżają. Ponad 1/4 osób z wyższym wykształceniem opuszcza kraj. Bianca mówi, że zostawiają oni po sobie w kraju widoczny ślad. Krajobraz rumuńskiej wsi urozmaicają nowo wybudowane domy, które stoją zupełnie puste. Jeśli zastanawiasz się, kto je tam postawił, wystarczy spojrzeć na statystyki dotyczące Rumunów żyjących i pracujących za granicą. Zbudowali je pewnie z myślą o przyszłości, ale rzadko je odwiedzają.

Naukowcy w tarapatach Takeshi pytany o plany dotyczące emigracji mówi, że nic nie jest jeszcze postanowione. Na razie chce skupić się na rocznych studiach za granicą i poczekać, co przyniesie przyszłość. Po studiach chciałby pozostać na uczelni jako pracownik naukowy i skupić się na projektach badawczych, czeka na dalszy rozwój sytuacji w zakresie finansowania działalności naukowej w jego kraju. Problemem, który może mieć wpływ na moją karierę i decyzję o wyjeździe z Japonii, jest obecna polityka rządu w kwestii dotowania działalności badawczej. Politycy zdecydowali się na zmniejszenie dotacji dla publicznych uniwersytetów. Kwota przyznana ośrodkom naukowym w 2017 r. była o 10 proc. niższa od tej z 2004 r. Co za tym idzie, środki przeznaczane na prace badawcze, którymi dysponują poszczególne 1

styczeń–luty 2019


/ tam dom twój gdzie studia twoje

Rosnąca frustracja Bianca nie mówi o tym, że obecna sytuacja w Rumunii jest bezpośrednim zagrożeniem dla jej pozycji zawodowej. Z wykształceniem informatycznym raczej nie muszę obawiać się problemów ze znalezieniem pracy. Nawet w moim kraju jest to grupa zawodowa z dobrymi perspektywami. Zarobki informatyków są wysokie. Może nie konkurencyjne z zachodnimi, ale wystarczają do wygodnego życia. Przyznaje jednak, że obawia się przyszłości i tego, jak jej kraj będzie wyglądał za kilka lat. Mimo tego, że uwielbiam Rumunię, zdaje sobie sprawę z tego, że życie na dłuższą metę

fot. CC

uniwersytety, są ograniczone. Dlatego ośrodkom naukowym trudno jest zaoferować stabilne zatrudnienie dla młodych naukowców. Jako alternatywę rządzący zaproponowali zwiększenie puli pieniędzy rozdzielanych w ramach konkursów. Polega to na tym, że naukowcy muszą rywalizować między sobą o przydział środków na realizowane przez nich projekty. Suma ta nie jest jednak wystarczająca, a przyznawana jest jedynie w ramach poszczególnych przedsięwzięć, przez co nie może zapewnić naukowcom stałego źródła dochodów. Takeshi twierdzi, że badacze, którzy są zdeterminowani, by kontynuować swoje prace, muszą poświęcać coraz więcej energii na poszukiwanie źródeł finansowania. Procedury dotyczące pozyskiwania środków rozdzielanych w ramach konkursów są skomplikowane i czasochłonne. Poza tym naukowcy wypatrują alternatywnych źródeł finansowania z sektora prywatnego. Czasu i energii na badania naukowe w tej biurokratycznej pogoni jest coraz mniej. Takeshi postrzega tę sytuację jako bezpośrednie zagrożenie dla swojej przyszłości, bo nie chce rezygnować ze swoich naukowych planów. Twierdzi, że jeśli nic się nie zmieni, na poważnie rozważy emigrację.

w kraju, w którym tak podstawowe rzeczy, jak przyzwoicie działająca służba zdrowia praktycznie nie funkcjonują, jest uciążliwe. Wysokie zarobki to przecież nie wszystko. Mówi, że najgorsze jest to, że w najbliższym czasie nie widać szans na poprawę. Przez krótki czas wydawało się, że perspektywy dla mojego kraju są lepsze – kontynuuje Bianca. W 2015 r., po upadku skompromitowanego rządu Victora Ponta, premierem został Dacian Cioloș – wcześniejszy unijny komisarz do spraw rolnictwa. Stworzył rząd technokratyczny, w którego skład weszły osoby z doświadczeniem z sektora prywatnego i instytucji unijnych. Wydaje mi się, że ten czas przyniósł Rumunii wiele dobrego. Przede wszystkim działania polityków były bardziej transparentne i na pewien czas skandale korupcyjne ucichły. Rząd Cioloșa zabrał się za długofalowe planowanie działań antykorupcyjnych, tworząc Narodową Strategię Antykorupcyjną na lata 2016–2020, o której teraz pamięta już niewiele osób. Oczywiście był to burzliwy okres, a w gabinecie Cioloșa często dochodziło do dymisji ministrów. Nareszcie ktoś jednak zabrał się za reformę chorego systemu – mówi Bianca. Od początku było jednak wiadomo, że reformatorski gabinet będzie miał charakter przejściowy – miał poprowadzić

fot. CC

14–15

kraj do następnych wyborów zaplanowanych na koniec 2016 r. W ich trakcie moi rodacy znowu wybrali skorumpowanych polityków.

Wyjątkowy dom Mimo tego, że zarówno Takeshi, jak i Bianca myślą o emigracji, do domu wrócą z chęcią. Stęskniłem się już trochę za moją rodziną, brakuje mi także lokalnej kultury, którą traktuję jako ważny element mojej tożsamości – przyznaje Japończyk. Poza tym trudno mi na dłuższą metę obejść się bez jedzenia z mojego kraju. To jedna z rzeczy, za którymi najbardziej tęsknię. Według mnie japońska kuchnia nie ma sobie równych. Rumunka mówi, że szczególnie brakuje jej rumuńskiego poczucia humoru i dystansu. Stwierdza także, że czuje się patriotką i uważa się za głęboko związaną z Rumunią. Mam wrażenie, że w szczególności w ludziach z krajów, które historia nieprzyjemnie doświadczyła, jest coś, co każe tęsknić za ojczyzną. Lubimy na nią narzekać, ale koniec końców jest ona dla nas wyjątkowa. Dodaje, że przy każdej podjętej decyzji – albo o emigracji, albo o ułożeniu sobie życia w kraju – Rumunia będzie dla niej miejscem szczególnym. Za pięć lat będę być może pracowała w Berlinie, w Wiedniu albo w Warszawie, a może będę też pisała programy ze swojego mieszkania w Rumunii dla firmy, której siedziba znajduje się w którymkolwiek z miast na świecie? Oboje są zdania, że emigracja, mimo że czasami uciążliwa, nie będzie dla nich końcem świata. Bianca śmieje się, że w Rumunii stan dróg jest na tyle kiepski, że łatwiej będzie jej wracać z zagranicy samolotem, niż podróżować autem po kraju. Takeshi także nie narzeka, mimo że do ojczyzny ma dużo dalej. Uważa, że na tęsknotę za domem znalazł lekarstwo – przynajmniej doraźne. Nie mogłem znaleźć w okolicy restauracji z japońskim jedzeniem, więc postanowiłem nauczyć się sam je przyrządzać. Idzie mi jeszcze słabo, ale jak zostanę na dłużej, to może będzie lepiej – mówi Takeshi. Na razie mam jeszcze pół roku na treningi w kuchni. Później wrócę do Tokio i zobaczymy, co będzie dalej. 0


kalendarz wydarzeń /

patronaty sprzedam nerkę za bilet na Alice in Chains

Kalendarz wydarzeń Targi Graduate Programme Day 28 lutego W tym roku 13. edycja targów programów menedżerskich Graduate Programme Day odbędzie się 28 lutego na Auli Spadochronowej SGH. Projekt skierowany jest do studentów i absolwentów szkół ekonomicznych z całej Polski. Podczas targów studenci będą mieli możliwość zapoznania się z ofertą programów menedżerskich, praktyk i staży korporacji z różnych sektorów gospodarki. Dla wszystkich zainteresowanych targami, którzy nie będą mieli możliwości pojawić się w SGH, oferujemy innowacyjne Wirtualne Targi Pracy. Znajdą się tam oferty wszystkich partnerów biorących udział w targach.

Soft Skills Week 18–22 marca, 25–29 marca W codziennym życiu prywatnym i zawodowym niezbędne są dobrze rozwinięte umiejętności miękkie, takie jak organizacja czasu, samodyscyplina, komunikatywność i wiele innych. Dlatego organizujemy kolejną edycję naszego projektu Soft Skills, aby zwrócić uwagę studentów i uczniów na ten aspekt i dostarczyć dawkę wiedzy, która pozwoli podjąć pierwsze kroki w rozwoju tych kompetencji. Naszym głównym przedsięwzięciem będzie wydarzenie Soft Skills Weeks, czyli cykl spotkań w formie warsztatów i wykładów dla studentów i uczniów, które odbędą się 18–22.03.19 i 25–29.03.19.

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31

IV International Conference on Comparative Law 15–16 marca Członkowie Europejskiego Stowarzyszenia Studentów Prawa ELSA Warszawa mają zaszczyt zaprosić do udziału w jednym ze swoich projektów – IV International Conference on Comparative Law (15 i 16 marca 2019 r., Akademia Leona Koźmińskiego). Podczas konferencji uczestnicy będą mogli zarówno w teoretyczny, jak i praktyczny sposób poszerzyć swoją wiedzę dotyczącą prawa bankowego i sektora sharing economy. Wszystkich zainteresowanych serdecznie zapraszamy do zapisów: fb.com/587035935080851/.

Cykl wykładów PM Open Talks SKN Zarządzania Projektami SGH zaprasza na cykl wykładów otwartych z zakresu zarządzania projektami w praktyce. PM Open Talks odbędą się w drugi wtorek miesiąca na terenie Szkoły Głównej Handlowej. Prelegentami są specjaliści od Project Management w przeróżnych branżach, takich jak sport czy logistyka. Spotkania mają interaktywną formę z quizami i pytaniami od uczestników. Po wykładach organizatorzy zachęcają do nawiązywania kontaktów z prelegentami oraz innymi gośćmi podzielającymi zainteresowanie Zarządzaniem Projektami. Więcej informacji na stronie PM Open Talks na Facebooku: fb.com/SoftSkillsKNSG/.

Informacja dla organizacji Organizujesz interesującą konferencję? Koordynujesz nowy, ciekawy projekt? Możemy Ci pomóc dotrzeć do społeczności studenckiej SGH i UW. Zapytaj o Patronat Medialny Niezależnego Miesięcznika Studentów MAGIEL, pisząc na: magiel.patronaty@gmail.com. Deadline na zgłoszenia do numeru marzec 2019: 10.02.2019.

styczeń–luty 2019


POLITYKA I GOSPODARKA

/ nadzór makroostrożnościowy

Wina w nadzorze T E K S T:

Jac e k m a i n a r d i

W marcu ubiegłego roku do prof. Marka Ch., przewodniczącego KNF, przyszedł na rozmowę Leszek Czarnecki, bankier, właściciel m.in. Getin Banku. Rozmowa wstrząsnęła polską polityką, a znanego i lubianego dydaktyka oskarżono o popełnienie przestępstwa. Jednak od samego skandalu ważniejsze jest, o co tak naprawdę w niej chodziło. o globa lnym k r y zysie f ina nsow ym wielu ekonomistów i prawników doszło do ba rdzo niepokojącego wniosku – znaczna czę ść roz wią za ń mając ych na celu zabezpieczenie r ynków przed g łębok imi k r y zysa mi nie zadzia ła ła dobrze. Wniosek by ł jeden – trzeba z więk szyć regulacje i poprawić f unkcjonowa nie systemu.

P

16–17

Polityka gospodarcza i społeczna Załamania i popraw y koniunktury są nieodzownym elementem kapitalizmu. Kryzys ma wiele zalet – może oczyszczać gospodarkę z podmiotów nieefekty wnych, a także ograniczać inf lację z czasów prosperity. Generuje on również wiele problemów społecznych, takich jak masowe bezrobocie czy wzrost poparcia ruchów po-

pulistycznych. Dlatego państwa chcą ingerować w cykl koniunkturalny, tak by częściej w ystępowały płytkie kryzysy niż raz na jakiś czas bardzo głębokie. Istnieją dwa t ypy instrumentów polit yki gospodarczej: polit yka f iskalna i polit yka monetarna. Ta pier wsza polegała tradycyjnie na manipulacjach stawkami podatkow ymi, a od lat 30. X X w. powszechnie

fot. Wikimedia Commons

Polacy nie wychodzą protestować na ulice, bo boją się dostać raka płuc


nadzór makroostrożnościowy /

akceptowane w jej ramach stały się również inwest ycje rządowe. Ma ona zastosowanie, zgodnie z paradygmatem Keynesa, przede wszystkim już po rozpoczęciu kr yzysu i ma niwelować jego skutki. Jej efekt y wność jest dość znaczna, zwłaszcza krótkookresowo. Polit yka gospodarcza jest jednak często ograniczana przez różne czynniki prawne i ekonomiczne. Jak pokazały badania empir yczne, o ile podniesienie stawki VAT wpły wa na poziom cen, a t ym samym ogranicza konsumpcję, o t yle jej, zwłaszcza nieznaczne, obniżenie nie ma istotnego wpły wu na spadek cen. A z kolei uzyskane w ten sposób nadw y żki w przedsiębiorst wach nie zawsze prosto przek ładają się na wzrost inwest ycji. Długo wierzono w znaczną sprawczość zarówno polityki monetarnej, jak i kontroli inf lacji przez nią. Jednakże jak pokazała praktyka również ten instrument by wa zawodny. Zmiana stóp procentow ych w teorii wpły wa na poziom zaciąganych kredytów, a to powinno przekładać się na zachowanie gospodarki, a zwłaszcza cen. Nie jest tak jednak w rzeczy wistości. Po pierwsze – ogromną część koszyka dóbr konsumpcyjnych (na jego podstawie szacuje się inf lację) stanowią produkty, których ceny są mniej lub bardziej bezpośrednio zależne od cen ropy naftowej, na które OPEC ma znacznie większy wpły w niż nasza Rada Polityki Pieniężnej. Po drugie – stopy procentowe najbardziej bezpośrednio oddziałują na oprocentowanie na rynku międzybankow ym, od którego zależna jest w ysokość kredytów inwestycyjnych dla przedsiębiorstw, a w Polsce zarówno liczba kredytów zaciąganych przez przedsiębiorstwa, jak i stopa inwestycji, są bardzo niskie. Choć stopa procentowa powinna znacząco wpły wać na kurs walutow y, a tym samym na eksport, to, że w kraju znajduje się wiele spółek-córek zagranicznych firm, niepatrzących wprost na ceny rynkowe tylko rozliczających się cenami transferow ymi powoduje, że wpły w polityki pieniężnej i kursu walutowego na wolumen eksportu też nie jest tak prosty jak w teorii.

Chciwość Kryzys unaocznił bardzo istotną z punktu widzenia państwa rzecz – pomimo już wcześniej istniejących regulacji, które miały na celu zwiększenie bezpieczeństwa banków, instytucje kredytowe wciąż podejmowały nadmierne ryzyko. W branży finansowej istnieje bowiem proporcjonalny związek między osiąganą stopą zwro-

POLITYKA I GOSPODARKA

tu a podjętym ryzykiem i bardzo rzadko podjęte nadmierne ryzyko opłaca się cały czas. Oznacza to, że jeśli bank ciągle w ykazuje ponadprzeciętnie w ysoką rentowność, to jego zarządzający mają po prostu szczęście, a nie są niesłychanie efekty wni. Wraz z naturalnymi ograniczeniami poznawczymi oraz procyklicznością akcji kredytowej i w yceny ryzyka (tj. akcja kredytowa rosła w okresie boomu gospodarczego i malała w okresie krachu) powoduje to, że banki generują ryzyko systemowe (i są zarazem na nie podatne). W związku z nastawieniem na rentowność dla akcjonariuszy (ROE) banki zyskały motywację do lewarowania przychodów bardzo wysokim długiem. Choć sytuacja, w której proporcja kapitału obcego do kapitału własnego banku jest większa niż proporcja Niemców do Polaków podczas bitwy nad Wizną jest bardzo niebezpieczna dla gospodarki, akcjonariusze cieszyli się z wysokich dywidend. W 2008 r. okazało się, że rezultat był opłakany.

Choć polskie banki są najstabilniejsze w Europie, i między nimi znajdą się czarne owce. Reguły gry Choć regulacje sektora bankowego istniały już wcześniej, a same regulacje makroostrożnościowe w szczególności od lat 70. X X w., dopiero ostatni krach unaocznił, jak bardzo potrzebna była ich reforma. Banki funkcjonują w sieci wzajemnych powiązań, a upadek jednego z nich może prowadzić do zamarcia rynku międzybankowego. Bez handlu na tym rynku banki z trudem uzyskiwałyby środki na bieżącą działalność, a tym samym konieczna stawałaby się interwencja banku centralnego, a w sytuacji skrajnej nawet rządu. Z tego względu uchwalono nowe regulacje dotyczące płynności. Kolejnym elementem było wprowadzenie buforów kapitałowych, czyli kapitału własnego, jaki musi wykazywać bank względem posiadanych należności. To właśnie wysokość takiego bufora, dotyczącego kredytów hipotecznych denominowanych w walucie obcej, jest jednym z przedmiotów targu Marka Ch. z Czarneckim. Kapitał jest potrzebny bankowi do zasypywania strat z działalności operacyjnej. Jeżeli bowiem bank notuje straty, coś musi je

pokryć. Oczywiście, jak w każdej działalności gospodarczej, pokrywanie strat jest obowiązkiem właścicieli. Dokonuje się tego zazwyczaj poprzez dokapitalizowanie banku. Czarnecki robił tak w przypadku Getin Banku i wedle publicznie dostępnej wiedzy w chwili rozmowy z Markiem Ch. bank wychodził już na prostą.

Za duzi, by upaść Czasami jednak występuje sytuacja tragiczna: bank trzeba dokapitalizować, a akcjonariusze nie mają skąd wziąć na to pieniędzy. Tu z odsieczą przychodzi stosowana w USA od lat, a w Europie od niedawna, procedura resolution. Polega ona na przejęciu banku przez inny podmiot za małe pieniądze. Ten sam podmiot następnie dokapitalizuje kupiony przez siebie bank. Sensem tej operacji, która polega na przerzuceniu odpowiedzialności i strat na akcjonariuszy, przy jednoczesnym ratowaniu wierzycieli banku (czyli ludzi posiadających tam depozyty lub obligacje), jest pewna szczególna pozycja banku w gospodarce. Upadek banku może spowodować panikę, która negatywnie odbije się na gospodarce całego kraju. Dość powiedzieć, że krach systemu bankowego i run na banki u schyłku I RP był jednym z elementów utraty niepodległości przez Polskę. Ponadto właściciele banku w okresie prosperity czerpią korzyści z pewnych specjalnych uprawnień, takich jak kreacja pieniądza czy to, że choć depozyty w bankach nie są oprocentowane, to depozyty banków w banku centralnym już tak. Za takie przywileje płaci się jednak tym, że dla ratowania banku trzeba czasem poświęcić jego właścicieli. Resolution jest typowym i naturalnym sposobem radzenia sobie z tego typu kłopotami.

Etyka w biznesie Sęk w tym, że po ostatniej rozmowie i opowiedzianym tam „planie Zdzisława” już tak nie będzie. Od teraz każdy bank w Polsce, wobec którego nadzór podejmie poważne kroki dyscyplinujące, powoła się na tę rozmowę i będzie odgrywał ofiarę. Bez mydlenia sobie oczu możemy powiedzieć, że jesteśmy już na górce cyklu koniunkturalnego i za rok, może dwa, zacznie się spadek. Choć polskie banki są najstabilniejsze w Europie, i między nimi znajdą się czarne owce. Nadzór, obrazowo nazwijmy go owczarkiem, będzie musiał korzystać z uprawnień, by te owce siłą doprowadzić do porządku. Awantura wokół Marka Ch. właśnie w ybiła temu owczarkowi zęby i związała pysk. 0

styczeń–luty 2019


POLITYKA I GOSPODARKA

/ zjadanie zwierząt?

Powolna śmierć uboju Liczba wegan i wegetarian na świecie nieustannie rośnie, a wraz z nią rozwija się rynek dedykowanych im produktów i usług. Jednak mimo rosnącej popularności weganizm wciąż wzbudza kontrowersje. T E K S T:

A l ek s a n d ra J ę d rzejek

sortyment sklepów spożywczych poszerzany są o roślinne zamienniki tradycyjnych produktów, w drogeriach pojawiają się kosmetyki nietestowane na zwierzętach, a w restauracyjnym menu coraz częściej można spotkać charakterystyczne oznaczenia wegańskich dań. Jednak mimo rosnącej popularności weganizm wciąż wzbudza kontrowersje. Zacięte dyskusje toczą się przede wszystkim na temat aspektów zdrowotnych diety roślinnej, ale także etyki spożywania zwierząt.

A

Restrykcyjny wegetarianizm Określenie „weganizm” istnieje od 1944 r. i zostało stworzone przez Elsie Shrigley i Donalda Watsona, założycieli pierwszej wegańskiej organizacji na świecie. Uważali się oni za „czystych” wegetarian i nie mogli pogodzić się z tym, że wielu ludzi określa się takim mianem mimo spożywania ryb oraz nabiału. Słowo „vegan” powstało przez połączenie trzech pierwszych i dwóch ostatnich liter ze słowa „vegetarian”. Jego twórcy chcieli zaznaczyć, że weganizm jest odrębnym, idącym dalej niż wegetarianizm pojęciem. Stworzyli nową kategorię, która pozwoliła odróżnić osoby o odmiennych przyzwyczajeniach żywieniowych i różnym od dotychczasowego zakresie korzystania z produktów odzwierzęcych. Aktualnie, w wielkim

G rafika :

J oa n n a C h o ło łow i cz

uproszczeniu, za wegetarian uważa się osoby niejedzące mięsa (włącznie z mięsem ryb) i produktów pochodzących z uboju, natomiast za wegan osoby niejedzące żadnych produktów zwierzęcych i odzwierzęcych. Jednak dla większości wegan same restrykcje dotyczące diety to o wiele za mało. Powstrzymują się oni także od korzystania z kosmetyków testowanych na zwierzętach, noszenia ubrań ze skóry, jedwabiu i wełny, chodzenia do cyrku, a nawet od jazdy konnej. Dla tych osób weganizm to nie tylko dieta, lecz także daleko idąca ideologia, mająca na celu możliwie najpełniejszą ochronę zwierząt w każdym aspekcie ich życia.

Weganie w Polsce tworzą grupę, która cechuje się specyficznym zestawem zachowań konsumenckich. Kaloria kalorii nierówna Wytwarzanie mięsa i produktów odzwierzęcych jest o wiele bardziej energochłonne, wymaga więcej przestrzeni, zasobów naturalnych i czasu niż produkcja pokarmu roślinnego. Podczas wyrobu mięsa

emituje się także dużą ilość gazów cieplarnianych. Przykładowo, wyprodukowanie 1 kilograma wołowiny wymaga 5 kilogramów zboża, 19 tys. litrów wody i powoduje erozję około 35 m3 gleb [1]. Co więcej, jeśli chodzi o zużycie energii, hodowla przemysłowa zwierząt jest najmniej wydajna ze wszystkich sposobów produkcji żywności. Dla porównania, w Meksyku przy uprawie zbóż każda kaloria zużytego paliwa odpowiada wyprodukowaniu 83 kalorii pożywienia, przy wykorzystaniu żyzności gleby i światła słonecznego jako sposobu uzyskania dodatkowej energii. Z kolei w Stanach Zjednoczonych uprawa owsa daje 2,5 kalorii żywności na każdą kalorię zużytego paliwa, uprawa kartofli trochę ponad 1 kalorię, a soi około 1,5 kalorii. Zupełnie inaczej w tym aspekcie prezentuje się produkcja przemysłowa mięsa, która na każdą kalorię pozyskiwaną z tego rodzaju żywności wydatkuje nawet do 33 kalorii energii [2]. Oznacza to, że podczas produkcji mięsa zamiast mnożyć energię, ponosimy jej stratę. Aby lepiej zobrazować przykład energochłonności produkcji pokarmu pochodzenia zwierzęcego, podaje się, że zjedzenie steków na obiad przez czteroosobową rodzinę wiąże się ze zużyciem energii o wartości porównywalnej do trzygodzinnej jazdy samochodem terenowym i pozostawienia zapalonych wszystkich świateł w domu.

Układ, w którym każdy zyskuje Najczęściej deklarowane powody przechodzenia na weganizm to kolejno: empatia wobec zwierząt, względy zdrowotne i chęć ochrony środowiska. Każdy z podanych motywów jest uzasadniony, ponieważ hodowle zwierząt mają bezpośredni wpływ na środowisko i co za tym idzie – na życie każdego człowieka. Farmy w Stanach Zjednoczonych, ze względu na postępującą mechanizację i produkcję mięsa na dużą skalę, określane są jako hodowle przemysłowe. W tego rodzaju miejscach zwierzęta umieszczane są w ciasnych klatkach i boksach, w których nie mają możliwości obrócenia się czy rozpostarcia skrzydeł (w przypadku ptactwa). Zmechanizowane hodowle dostarczają około 80 proc. drobiu, wołowiny i wieprzowiny spożywanych w Stanach Zjednoczonych. Co roku zabijanych jest w nich około 10 mld zwierząt. Dodatkowo przemysł hodowlany przyczynia się do emisji 20 proc. wszystkich gazów cieplarnianych na świecie, co daje o kilka punktów procentowych więcej niż cały transport. Typowy amerykański zjadacz mię-

18–19


zjadanie zwierząt? /

sa dostarcza o 1,5 tony więcej dwutlenku węgla do środowiska niż wegetarianin [3]. Produkcja mięsa oddziałuje także na te zasoby, których nie wykorzystuje bezpośrednio. Intensywne hodowle wiążą się z wytwarzaniem olbrzymiej ilości odchodów, które stanowią zagrożenie dla lokalnego środowiska i wód gruntowych. Niekontrolowane wycieki ścieków prowadzą do zabijania ryb, a także przedostawania się metali ciężkich i patogenów do ujęć wody pitnej. Hodowle zwierząt wymagają także sporej ilości miejsca, co w konsekwencji prowadzi do wycinania lasów. Tak jest między innymi w Kolumbii, Brazylii, Malezji, Tajlandii i Indonezji. Wspomniany wyżej zdrowotny motyw przechodzenia na weganizm również ma swoje uzasadnienie. U osób niespożywających mięsa rzadziej występują choroby serca, cukrzyca, nadciśnienie tętnicze i nieprawidłowy poziom cholesterolu, a dieta wegańska ze względu na niską kaloryczność nie przyczynia się do rozwoju nadwagi i otyłości, czyli głównych chorób cywilizacyjnych XXI w. Jak wynika z oficjalnego stanowiska Amerykańskiego Towarzystwa Dietetycznego, właściwie zbilansowana dieta wegańska jest odpowiednia dla człowieka na każdym etapie rozwoju. Gdy żywimy się w ten sposób, musimy jednak pamiętać o konieczności suplementowania witaminy B12. Jeśli nie mamy wystarczającej wiedzy na temat odpowiedniego ułożenia diety, powinniśmy skonsultować się z dietetykiem.

Grunt, że wegańskie Weganie w Polsce tworzą grupę, która cechuje się specyficznym zestawem zachowań konsumenckich. Cena produktu wcale nie gra dla nich największej roli. Najbardziej liczy się bowiem zgodność składu i sposobu wytworzenia produktu z wartościami kupującego. Zależność tę, przy dodatkowym braku konkurencji, wykorzystują producenci. Produkty roślinne wytwarzane są z tańszych składników, a mimo to niejednokrotnie trzeba za nie zapłacić więcej niż za tradycyjne artykuły. Przykładowo cena litra mleka krowiego w sklepie wynosi około 2–3 zł, podczas gdy ceny mleka roślinnego wahają się w granicach 5–12 zł za litr. To samo dotyczy jogurtów, słodyczy, serów i past do kanapek – cena wegańskich zamienników jest zazwyczaj dwu – lub trzykrotnie wyższa od tej w przypadku tradycyjnych produktów. Z powodu planowanego podniesienia stawki podatku VAT opisana nierówność cen jeszcze się pogłębi. Obecnie podatek od wspomnianych artykułów wynosi 5 proc., natomiast od przyszłego roku zwiększy się on do 23 proc. Ta zmiana skutkować będzie zapewne co najmniej kilkunastoprocentowym wzrostem cen i tak drogich już produktów. Kiedy ostatecznie zakupy okażą się dla weganina udane, często dzieli się on swoimi odkryciami z innymi. Może odbyć się to przez wpis na blogu, post na Instagramie lub po prostu krótką notkę ze

POLITYKA I GOSPODARKA

zdjęciem produktu na facebookowej grupie zrzeszającej wegan. Wydawać by się mogło, że weganie to konsumenci idealni. Nie tylko są w stanie zapłacić więcej niż inni za podstawowe produkty, lecz także sami je reklamują. Na miejscu producenta należy być jednak ostrożnym, ponieważ dla weganina ważniejsza jest wierność własnym wartościom niż marce. Jest on w stanie zrezygnować z zakupu nawet ulubionego, używanego przez wiele lat produktu, jeśli tylko zacznie być testowany na zwierzętach lub jego skład zmieni się na niewegański.

Warszawa w światowej czołówce Nie tylko sklepy spożywcze poszerzają swój asortyment o wegańskie produkty. Prężnie rozwija się także rynek gastronomiczny, na którym coraz częściej pojawiają się restauracje z roślinnym menu. W tej kwestii szczególnie wyróżnia się Warszawa, która znalazła się na 7. miejscu najprzyjaźniejszych weganom miast w rankingu HappyCow, uwzględniającym ponad 100 krajów z całego świata. W stolicy Polski dostępnych jest już 47 stricte wegańskich restauracji oraz aż 112 propozycji wegańskich posiłków w kartach pozostałych punktów gastronomicznych. Warszawę wyprzedzić zdołały jedynie Londyn, Berlin, Nowy Jork, Portland, Tel Aviv oraz Los Angeles. Autorzy rankingu wspominają wśród najpopularniejszych miejsc w Warszawie burgerownie Krowarzywa, wegańskie sushi Edamame i Youmiko Vegan Sushi, włoską restaurację Leonardo Verde oraz Lokal Vegan Bistro, w którym można zjeść roślinne wersje najpopularniejszych polskich dań takich jak pierogi czy kotlet schabowy. Naprzeciw oczekiwaniom wegan wychodzą również popularne sieciowe kawiarnie. Do niedawna w największych z nich standardowo w ofercie znajdowały się kawy na bazie mleka sojowego. W tym roku poszerzono ofertę o mleko kokosowe i owsiane. Do kawy zazwyczaj można dostać także wegańską przekąskę. Kto wie, może kiedyś Warszawa stanie się najbardziej przyjaznym weganom miastem na świecie?

Weganizm rośnie w siłę Wśród sceptyków popularna jest opinia, że weganizm to jedynie chwilowa moda, która doskonale wpisuje się w obecne trendy bycia eko i fit. Statystyki jednak nie kłamią, liczba wegan w wielu krajach sukcesywnie wzrasta. Rekordzistami pod tym względem są Amerykanie. Szacuje się, że w Stanach Zjednoczonych liczba wegan wzrosła od 1 proc. w 2014 r. do aż 6 proc. w 2017 r. [4]. Zmiany w odżywianiu się społeczeństwa możemy zaobserwować także u naszych najbliższych sąsiadów. W Niemczech liczba wegan w 2014 r. stanowiła mniej niż 1 proc. populacji i do 2017 r. wzrosła do blisko 1,6 proc., natomiast liczba wegetarian w 2017 r. wyniosła już ponad 10 proc. [5]. Co więcej, aż 44 proc. Niemców wybiera dietę z ni-

Bibliografia [1,2] Zob. P. Singer, Wyzwolenie zwierząt., Warszawa 2004, s. 98–99. [3] Zob. Meat and Morality: Alternatives to Factory Farming, „Journal of Agricultural and Environmental Ethics” [23(5)], E.B. Pluhar, 2010, s. 455–468. [4,6] Zob. Top Trends in Prepared Foods 2017: Exploring trends in meat, fish and seafood; pasta, noodles and rice; prepared meals; savory deli food; soup; and meat substitutes , dostępny online [dostęp 09.12.2018]: https://www.reportbuyer.

c o m /p r o d u c t /4 9 5 9 85 3 /t o p -t r e n ds- i n prepared-foods-2017-exploring-trendsin-meat-f ish-and-seafood-pasta-noodlesa n d - r i c e - p r e p a r e d - m e a l s- s a v o r y - d e l i food-soup-and-meat-substitutes.html.

[5] Zob. Germany: 9.3 million vegetarians and vegans, dostępny online [dostęp 9.12.2018]: http://organic-market.info/news-in-briefand-reports-article/germany-9-3-millionvegetarians-and-vegans.html.

[7] Zob. Ilu jest w Polsce wegetarian?, dostępny online [dostęp 9.12.2018]: https://www.

lig htb ox .pl /p or adnik-lig htb ox /zdrowe o dz y w ia n ie /w yn ik i-b a da n ia -ins t y tutubadania-opinii-homo-homini-dla-lightboxwrzesien-2013.

[8] Zob. Mintel: Diety roślinne jednym z wiodących światowych trendów 2017 roku, dostępny online [dostęp 9.12.2018]: http://

www.portalspozywczy.pl/owoce-warzywa/ wiadomosci/mintel-diety-roslinne-jednymz-wiodacych-swiatowych-trendow-2017roku,145072.html.

ską zawartością mięsa [6]. W Polsce natomiast odsetek osób niejedzących mięsa w 2013 r. wyniósł 3,2 proc. [7], z kolei w 2017 już 8 proc. Polaków określało siebie jako wegetarian i 7 proc. jako wegan [8] (wyniki nie sumują się, ponieważ w badaniu nie wykluczono możliwości wybrania dwóch odpowiedzi). Pojawia się jednak pytanie, jak to możliwe, że badania wykazują, że na świecie rośnie liczba wegan i wegetarian, ale także wzrasta spożycia mięsa. Odpowiedź jest prosta. Cena mięsa znacząco spadła w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat – przestał być to produkt luksusowy, kupowany od święta lub dostępny jedynie dla najbogatszych. Dochodzi do tego jeszcze wzbogacanie się społeczeństwa. To wszystko sprawiło, że aktualnie mięso nie wyróżnia się znacząco ceną pośród innych dostępnych dóbr. Gdyby nie wzrastające zainteresowanie weganizmem, wskaźniki spożycia mięsa byłyby najprawdopodobniej dużo wyższe. 0

styczeń–luty 2019


POLITYKA I GOSPODARKA

/ nowe ugrupowanie polityczne w Polsce

Polska jest nie tylko w stolicy Wielkimi krokami nadciąga do nas sezon wyborczy. Tymczasem na rodzimej scenie politycznej wokół dość znajomej

fot. Igor Nizio

twarzy formuje się nowe ugrupowanie polityczne. Jaki pomysł na krajową politykę ma Robert Biedroń?

M at e u s z S kó r a wsp ó ł praca : To m a s z Dwojak , Marek K aw ka , Jacek Ma i n ar d i , Se b a s t i a n Mura s ze w s k i , Paw e ł P i n ko s z redakcja :

Magiel: Jak wspomina pan okres studiów? Co można poradzić studentom, którzy chcą działać społecznie? Robert Biedroń: Nie można się poddawać, trzeba iść do przodu, nawet kiedy sporo osób mówi ci, że masz zawrócić. Studia to był dla mnie czas rozwoju, podróży, odkrywania mojej tożsamości. Zanim rozpocząłem studia w Olsztynie, jeździłem po Europie, byłem w Berlinie. A po pierwszym roku studiów pojechałem do Londynu i zaangażowałem się w działania na rzecz praw człowieka. Poznawałem ludzi, którzy mieli odwagę mówić o swoich marzeniach i walczyć o nie. Kiedy wróciłem do Olsztyna, zacząłem działać społecznie. Chciałem coś zmienić. I nawet jak startowałem w wyborach z miejsca, które pozornie nie dawało szans na wygraną, to zawsze walczyłem. Bardzo często w swoim życiu słyszałem: nie uda ci się, nie masz szans, dostaniesz 2 proc.. Leszek Miller, gdy startowaliśmy do Sejmu z jednego okręgu, mówił, że jesteśmy jak słoń i mrówka – ja oczywiście byłem tą mrówką. W Słupsku, gdy kandydowałem na urząd prezydenta, było podobnie. Ale nigdy nie poddawałem się. I dałem radę. Ludzie mi zaufali. Dzięki ich głosom byłem posłem i prezydentem miasta.

Czego nauczyły pana cztery lata zarządzania Słupskiem? Czego oczekiwał pan na początku kadencji i w jakim stopniu te oczekiwania się spełniły? Słupsk dał mi nieocenioną lekcję. Szkoda, że przez samorząd nie przechodzi każdy polityk. To uczy pokory, codziennej pracy, dystansu do siebie, rozumienia lokalnych problemów. Wielu polityków siedzi na trybunie sejmowej albo w studiach telewizyjnych i rozmawia o tym, jak powinna wyglądać Polska. Przepychanki słowne zajmują ich o wiele bardziej niż zmiana na lepsze warunków życia ludzi w naszym kraju mieszkających w Słupsku, Krośnie czy Ostrowie Wielkopolskim. Tam są problemy, których nie widzi się zza okien służbowych limuzyn czy ze studia telewizyjnego w Warszawie. Ja przyszedłem do miasta zadłużonego, odciętego komunikacyjnie, w jakimś sensie porzuconego przez polityków, osamotnionego w swoich dążeniach do rozwoju. I z tym wszystkim musiałem się zmierzyć. Musiałem sprostać wielu wyzwaniom, poprawić budżet, ograniczyć wydatki, poprawić dramatyczną sytuacją mieszkaniową, zakończyć trudne inwesty-

20–21

cje. Ale to, na czym najbardziej mi zależało, to żeby Słupsk stał się miastem ludzi szczęśliwych, dumnych z tego, kim są i gdzie mieszkają. I na to kładłem szczególny nacisk. Rozmawiałem z ludźmi, zmieniałem wygląd ulic, upiększałem miasto, z uporem szukałem pustostanów i remontowałem je, zapraszałem do Słupska duże firmy, by przekonać je do inwestycji, pozyskiwałem środki na rewitalizację i planowałem ją z mieszkańcami. Miałem ogromną radość z tego, że ludziom zaczyna żyć się lepiej i przyjemniej.

Jaki jest główny cel, który stawia pan przed sobą podczas zbliżającego się „sezonu” wyborów? Tuż po zakończeniu pracy w Słupku ruszyłem w trasę po kraju, aby zapytać ludzi, o jakiej Polsce marzą. W 24 miejscowościach prowadziłem Burze Mózgów – na te spotkania przyszło w sumie 15 tys. osób, a prawie pół miliona śledziło nas w internecie. Mówili o swoich obawach i planach, o tym, co należy w Polsce zmienić. Dzięki nim powstał program. To wizja państwa, w którym każdy jest wolny, by być, kim chce, ale gdzie to państwo nie odwraca się plecami do tych, którym gorzej poszło lub przechodzą trudny okres. Część konkretnych postulatów już zaprezentowałem – to między innymi godna płaca minimalna, odpartyjnienie państwa czy postawienie na niezależność energetyczną i odnawialne źródła energii. Pełen program zaprezentujemy już 3 lutego na warszawskim Torwarze. I to zamierzam robić. Zakładam własne ugrupowanie i wchodzę do polityki.

Jak przygotowuje pan lokalne struktury ruchu? Pod jakim kątem będzie pan dobierał ludzi do nowej partii? Budujemy struktury w całej Polsce, w każdym okręgu wyborczym i w znaczącej części polskich powiatów mamy już ludzi. Do wyborów będziemy mieć struktury w każdym powiecie. Wszystkich, którzy chcą się zaangażować, zapraszam na moją stronę internetową: www.robertbiedron.pl. Ludzie, którzy będą u nas działać, muszą podzielać pewne kluczowe dla nas wartości. Nie ma mowy, by wyglądało to u nas tak,


nowe ugrupowanie polityczne w Polsce /

jak w innych partiach, że jakiś polityk może być w PO, Nowoczesnej, PiS i PSL, a jego wybór to tylko kwestia oportunizmu.

Jak oprócz Burz Mózgów chce pan dotrzeć do wyborców z małych i średnich miast? Co może pan zaoferować osobom spoza „twardego elektoratu”? A co to jest „twardy elektorat”? Problemem naszej polityki jest właśnie to, że partie starają się przypodobać swojemu „twardemu elektoratowi”, a nie pamiętają o reszcie. To prowadzi do podziałów, które teraz tak wyraźnie widać w Polsce. Chcę tworzyć ruch, który do nikogo nie odwraca się plecami. Sam pochodzę z Krosna, małego miasteczka na Podkarpaciu, a w poprzednich w yborach byłem prezydentem Słupska. Wiem, że małe i średnie miasta zbyt długo były pozostawiane z tyłu i chcę z tym skończyć. Zaproponuję między innymi rozwój połączeń kolejow ych i autobusow ych i poprawienie dostępu do służby zdrowia, żłobków i przedszkoli. Jestem też zwolennikiem deglomeracji, czyli przenoszenia części ważnych państwow ych urzędów i instytucji do innych miast niż Warszawa. Polska jest nie tylko w stolicy.

POLITYKA I GOSPODARKA

Jak zwiększyć konkurencyjność byłych miast wojewódzkich i miast powiatowych? Czy w Polsce mądrze spożytkowano w tym celu środki unijne? W Polsce przez lata panowała potrzeba ciągłego budowania. A ja uważam, że rewitalizacja to nie remont, a rozwój to nie tylko inwestycje. Nie ma szczęśliwych miast bez szczęśliwych ludzi. A z drugiej strony nie dokończono ważnych inwestycji – na przykład drogowych, które wciąż skazują wiele miejscowości na wykluczenie. Nam potrzebne jest mądre zarządzanie, zrównoważony rozwój kraju, tak aby równość szans była dostępna wszędzie – niezależnie do tego, czy się mieszka w Słupsku czy w Warszawie, czy w Pszczółkach. Jest też problem na szczeblu unijnym. Pozyskiwanie środków z UE jest zbyt konkurencyjne. Wygry wają duże miasta z najlepszymi specjalistami od pozyskiwania funduszy. To nie fair. Trzeba wprowadzić większą decentralizację w dzieleniu funduszy. I o to będziemy walczyć w Brukseli.

Słupsk dał mi nieocenioną lekcję. Szkoda, że przez samorząd nie przechodzi każdy polityk. To uczy pokory, codziennej pracy, dystansu do siebie, rozumienia lokalnych problemów.

Jakie widzi pan perspektywy koalicyjne przed wyborami w 2019 r.? Nie jestem w polityce dla partyjnych gierek i układów. Obiecałem nową jakość w polskiej polityce i słowa dotrzymam. A to niemożliwe w koalicji z partiami, które są na scenie od kilkunastu lub wręcz kilkudziesięciu lat.

Które projekty (czysto gospodarcze i społeczne) rządów PiS uważa pan za warte zachowania lub modyfikacji? Na pewno wart zachowania jest program Rodzina 500 plus. Mówiłem wielokrotnie, że ten program przywrócił wielu ludziom godność. Godność, której polskie państwo niestety zbyt wielu ludziom dotąd odmawiało. Ale trzeba go zmodyfikować. Dziś czas, żeby korzystali z niego także rodzice samodzielnie wychowujący dzieci. I na pewno nie należy go odbierać ludziom, którzy tracą pracę – tak jak postulują niektórzy politycy. Czasem pracę traci się niezależnie od umiejętności czy własnej woli. Dodatkowe „dokopywanie” wtedy ludziom to najgorsze, co państwo może zrobić.

Pozostając przy temacie Unii – jak UE powinna zareagować na Brexit: silniejszą integracją,czy rozluźnieniem struktur? Jakie instytucje powinny ulec reformie? Europa może być silna tylko zjednoczona – nie ma żadnej wątpliwości. Polska bez Europy szybko stanie się tylko pionkiem w rosyjskiej polityce zagranicznej. Choć oczywiście powinna być aktywnym, silnym członkiem, który wyznacza kierunki we wspólnocie. Dotąd nasi politycy umieli tylko machać szabelką i się obrażać albo wyciskać jak najwięcej pieniędzy. Czas na prawdziwą polską inicjatywę w Brukseli. Choć nie ukrywam, że na pewno w Unii wiele można zmienić na lepsze – uczynić ją bardziej skoncentrowaną na człowieku, nie na instytucjach. Na przykład wprowadzić uniwersalne standardy opieki zdrowotnej, zatrudnienia i polityki społecznej. Ta cała wielka instytucja ma przecież służyć temu, żeby ludziom żyło się lepiej. 0

Na spotkaniach w ostatnich tygodniach wielokrotnie przywoływał pan przykład programu mieszkalnictwa komunalnego w Wiedniu. Jakie ma pan pomysły, żeby w skali Polski rozwiązać problem przeludnienia lokali mieszkalnych, zważywszy na problemy z programem Mieszkanie Plus? Brak dostępnych mieszkań to obecnie jeden z kluczow ych problemów w Polsce. Gdy byłem prezydentem Słupska, większość osób, które zwracały się do mnie z prośbą o pomoc, mówiła o braku mieszkania albo o fatalnych warunkach mieszkaniow ych. Tym ludziom trzeba pomóc. Ludziom, a nie deweloperom. Program mieszkaniow y nie musi oznaczać wielkich inwestycji za grube miliony na uzbrajanie now ych terenów na obrzeżach. Trzeba przede wszystkim oszczędnie i sensownie gospodarować zasobem jaki jest w centrach miast – uzupełniać plomby, remontować pustostany, dać ludziom szansę kupować mieszkania na rynku wtórnym. Takie programy są mniej spektakularne, bo rząd nie mógłby przecinać wstęgi i pokazy wać swojej potęgi, ale tylko one zadziałają. Widzimy to po słabych w ynikach programu Mieszkanie Plus.

Robert Biedroń Politolog, absolwent Szkoły Liderów Politycznych i Społecznych oraz Szkoły Praw Człowieka przy Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. Były wiceprzewodniczący sejmowej Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka oraz członek sejmowej Komisji Spraw Zagranicznych. Prezydent Słupska w latach 2014–2018.

styczeń–luty 2019


POLITYKA I GOSPODARKA

/ pracownicze plany kapitałowe

W drodze do godnej starości

Przy spadku demograficznym i zawodnym systemie ZUS-owskim władza zmuszona jest do podejmowania kroków mających uczynić życie obywateli na emeryturze odrobinę bardziej znośnym. T E K S T:

Aleksandra piasna

racownicze Plany Kapitałowe to system długoterminowego oszczędzania, mający ułatwić Polakom skumulowanie większej ilości środków do wykorzystania na emeryturze. Fundusze zgromadzone w ramach programu będą całkowicie prywatne, a przystąpienie do programu – dobrowolne. Pracodawca i pracownik będą mogli odprowadzać łącznie składkę w wysokości od 3,5 proc. do 8 proc. podstawy składek na ubezpieczenie emerytalne i rentowe, natomiast państwo zobowiąże się do jednorazowej wpłaty powitalnej w wysokości 250 zł oraz corocznej składki w wysokości 240 zł. Pracodawca będzie zobowiązany do zapisania do PPK wszystkich swoich pracowników poniżej 55 roku życia – ci starsi przystąpią do niego, tylko jeśli złożą odpowiedni wniosek.

pracowników – rozpocznie się w lipcu. Rozwiązanie etapowo będzie obejmować coraz mniejsze przedsiębiorstwa aż do 1 stycznia 2021, kiedy zacznie obowiązywać w firmach zatrudniających mniej niż 20 pracowników. Według szacunków rządu program ma docelowo dotyczyć 11 mln pracowników. Pracodawcy nie są jednak skłonni do zwiększania wysokości składek ponad minimum – taką chęć deklaruje 15 proc. firm, z czego największy odsetek z nich (43 proc.) stanowią przedsiębiorstwa z sektora finansowego. Ponad połowa przedstawicieli pracodawców jest przeciwna PPK, a 20 proc. nie ma zdania na jego temat, co sugeruje, że przedsiębiorcy nie mają wystarczającej wiedzy odnośnie do tego rozwiązania. Obawiają się oni również formalności związanych z wprowadzeniem planu w swoich firmach.

Oszczędzanie w praktyce

Więcej obowiązków dla pracodawcy

Ustawa o PPK zacznie obowiązywać od stycznia 2019 r., jednak jej praktyczne wdrażanie – w firmach zatrudniających ponad 250

Wdrożenie PPK wiąże się z koniecznością posiadania dokumentacji pracowników przystępujących do programu, a co za tym idzie –

P

22–23

kosztami administracyjnymi. Ponadto każde przedsiębiorstwo będzie musiało wybrać podmiot prowadzący, który będzie gromadził i zarządzał środkami uczestników danego PPK. – do zajmowania się programem dopuszczone będą tylko określone z nich, umieszczone w tzw. ewidencji PPK. Co więcej to pracodawca będzie pokrywać wszelkie koszty związane z naliczeniem i przekazaniem wpłat, np. koszty przelewów bankowych do podmiotu zarządzającego. Również każdorazowe zatrudnienie nowego pracownika będzie wiązało się z koniecznością przeniesienia jego środków z poprzedniego PPK do obecnego, co jest wieloetapową i czasochłonną procedurą.

Emerytura pod palmami? Z pewnością PPK nie jest dla wszystkich, choć niewątpliwie wprowadzanie nowych rozwiązań emerytalnych jest konieczne. Według badań fundacji GR APE przystąpienie do PPK będzie opłacalne jedynie dla osób urodzonych w latach 90. i później. Jak będzie w rzeczywistości – czas pokaże. 0


kultura /

Trochę kultury Polecamy: 28 sztuka Kolory betonowej poezji Loesje

fot. Aleksander Kozłowski

31 muzyka Topka roku 2018 Albumy, których słuchaliśmy w kółko w 2018 r. 34 książka Ballada o komiksie popularnym

Czy komiksy Marvela to literatura?

Siła porównania justyna ciszek ostatnim czasie byłam zmuszona skorzystać z usług medycznych, co okazało się dramatycznym przeżyciem. Upadłam na wuefie i zobaczyłam, że moja kostka powiększyła się do wielkości głowy. W panice zgłosiłam się na Szpitalny Oddział Ratunkowy jednego z warszawskich szpitali. Dzięki nieocenionej pomocy kolegi z zajęć , który doniósł mnie do rejestracji, i wsparciu koleżanki dotarłam na miejsce. O tak, w końcu otrzymam pomoc! Rzeczywistość okazała się jednak bardziej polska. Przy okienku musiałam spędzić dłuższą chwilę i poskakać z miejsca na miejsce, żeby w ogóle zostać zarejestrowana. Dopiero po kulawej paradzie na jednej nodze zasłużyłam na reakcję z drugiej strony okienka. Całe szczęście, że nie zaświecił się czerwony krzyżyk, jak w Mam Talent, i mogłam wskoczyć do kolejnego etapu. Później też nie było kolorowo. Po trzech godzinach, w trakcie których raptem zmierzono mi ciśnienie i kazano przenieść się na kolejną stronę korytarza, zaczęłam być bardziej towarzyska i rozmowna. Od współtowarzyszy niedoli dowiedziałam się, że służba zdrowia nie ma nic wspólnego z Szybkością Obsługi Ratowanych – niektórzy czekali tam już dwunastą godzinę. Przeklinałam się w duchu, że nie miałam przy sobie laptopa, książki czy chociażby ładowarki do telefonu, który miał jeszcze mniej energii ode mnie. Sytuacja tylko się pogarszała.

W

Rzeczywistość okazała się jednak bardziej polska.

Zdecydowałam się w końcu na telefon po ratunek do prywatnej przychodni. I chociaż musiałam uciekać z SOR-u na jednej nodze jakieś 500 m do taksówki przy dopingach panów z karetki – było warto. Dzięki temu, że mogłam porównać to, czego doświadczyłam w publicznym szpitalu z tym, jak sytuacja przebiegała w drugiej placówce, dalsze wspomnienia są bardziej pozytywne. Nawet pomimo tego, że zakładano mi szynę na wózku, który odjechał do tyłu i zatrzymał się na drzwiach, nie przypomniano o konieczności odbioru wyników badań i koniec końców wydałam tam ostatnie pieniądze. Podejrzewam, że gdybym nie miała za sobą kilku godzin doświadczeń na SOR-ze, moja postawa byłaby dużo bardziej roszczeniowa. Może i mój obraz rzeczywistości jest zakrzywiony i jestem nieobiektywna, jest to jednak efekt komparacji. Sprawia ona, że nawet podświadomie wiele kwestii porównujemy. I tak jak ja stwierdziłam, że szpitalny SOR był najgorszy, bo miałam porównanie do prywatnej kliniki, tak i ty czasem powiesz, że kiedyś było lepiej, sąsiad ma nowszy samochód, Mariola jest ode mnie grubsza, 50 innych osób też nie zdało czy Marek Ch. wziął więcej siana. Nie tworzę obiektywnych raportów doświadczeń życiowych, dokładam sobie własne miary pasujące do sytuacji. Zresztą, nie tylko ja... 0

styczeń–luty 2019


FILM

/ Pięć Smaków

Longtemps, je me suis magielé de bonne heure

Śmierć jest prosta, kobiety - nie Jak pokazał tegoroczny Festiwal Filmowy Pięć Smaków, o śmierci i ciemnych stronach kobiet Azja ma dużo do powiedzenia. z u z a n n a n yc

sekcji konkursowej corocznego przeglądu kina azjatyckiego Grand Prix zdobył tajlandzki Umrzesz jutro Nawapola Thamrongrattanarita, a wyróżniono Kronikę czułości chińskiej reżyserki Yang Mingming. Zwycięzców łączy jedno – na tle innych dzieł, zarówno walczących o nagrody, jak i będących częściami pozakonkursowych przeglądów, wyróżnili się nietypowym ujęciem uniwersalnych tematów.

W

Wielka zmiana kontra wielka pustka Śmierć jako motyw przewodni filmu to zazwyczaj okazja do zastanowienia się nad przebiegiem życia bohatera. Tak jest w prezentowanym na festiwalu w ramach pokazów specjalnych Hotelu nad rzeką Honga Sang-soo i konkursowym Z ojca na syna Hsiao Ya-chuana. Bohaterowie dowiadują się, że niedługo umrą lub przeczuwają nadchodzącą śmierć. Jej bliskość jest niewygodna i skłania do prób naprawienia relacji z innymi.

24–25

Poeta w filmie południowokoreańskiego reżysera Honga Sang-soo zaprasza na spotkanie synów, z którymi prowadzi długie, pełne subtelnego humoru dialogi. Cierpiący na poważne schorzenie majster i właściciel sklepu z narzędziami w konkursowej propozycji z Tajwanu wyrusza z synem na poszukiwanie śladów swojego ojca. W trakcie tej podróży, zarówno fizycznej, jak i mentalnej, stara się złożyć własną tożsamość z elementów przeszłości. Filmy Honga Sang-soo i Hsiao Ya-chuana zupełnie różnią się formą. Pierwszy to czarno-biały przykład kina zbudowanego na rozmowach, w którym cała akcja dzieje się jednego dnia, w większości w tym samym miejscu. Drugi natomiast cechuje się przeplataniem wątków, chronologii i niezwykle sensualnymi, kolorowymi zdjęciami. Oba koncentrują się jednak wokół bohaterów, dla których charakterystyczna jest niepewność w radzeniu sobie z uczuciami. Widmo śmierci mogłoby być w ich przypadkach zapalnikiem, prowokują-

cym do większej odwagi w relacjach z innymi. W wielu filmach śmierć przypomina o końcu, rzuca nowe światło na całe spektrum emocji, satysfakcji i spełnienia, których chciałoby się jeszcze doświadczyć, za każdą cenę. Hong Sang-soo i Hsiao Ya-chuan również wchodzą na ten klasyczny nurt, ostatecznie jednak nie decydują się podążyć nim dalej. Ich bohaterowie do końca trwają w starych nawykach, co tylko pogłębia gorzki wymiar ich śmierci. W przeciwieństwie do nich, zwycięski Umrzesz jutro nie ma nawet bohatera. To esej filmowy, łączący poszczególne historie jedynie tematyką umierania i zewnętrznym komentarzem w postaci statystyk i danych. Śmierć jest tu czymś zwykłym, naturalnym, neutralnym. Tajlandzkiego reżysera zainspirowały notatki prasowe o niespodziewanych zgonach. W efekcie wokół takich właśnie szczątkowych historii nieoczekiwanych śmierci zbudował poszczególne segmenty filmu, ujmując je w kwadratowe kadry i narrację przywodzącą na myśl przeglądanie internetu.

Rząd górny (od lewej): Umrzesz Jutro, reż. Nawapol Thamrongrattanarit; Młodość, reż. Xiaogang Feng. Rząd dolny (od lewej): Hotel nad rzeką, reż. Hong Sang-soo; Kronika czułości, reż. Yang Mingming

T E K S T:


FILM

Umrzesz jutro, reż. Nawapol Thamrongrattanarit

Pięć Smaków /

Przedstawienie tematu śmierci przez Nawapola Thamrongrattanarita zestawia się często z jej rozumieniem w filozofii zen. Sam reżyser przyznaje się do tej inspiracji, wypływającej zresztą z jego kulturowych korzeni. W zen najważniejsze jest nieprzetrzymywanie żadnej myśli. Odbieranie rzeczy takimi, jakimi są w danej chwili, bez uprzedzeń, stanowi receptę na osiągnięcie spokojnego stanu umysłu. W zen – jak u Thamrongrattanarita – śmierć po prostu jest. Ani dobra, ani zła, ani przełomowa. Jej sens nie podlega uzasadnieniu, a ona sama nie powinna zajmować naszych myśli za życia, choć jest – według słów reżysera – obejmującym cały świat systemem. Proste i odświeżające, choć raczej pozbawione namiętności, spojrzenie na stary, udramatyzowany w każdy możliwy sposób temat.

Dziewczyny i ich skazy Podobno ze wszystkich negatywnych uczuć najzdrowszy potrafi być gniew. W odróżnieniu od rezygnacji, smutku i cierpienia, może być motorem zmian i z impetem torować miejsce dla nowych, lepszych emocji. Niestety na ekranie kobiety rzadko kiedy mają okazję dać upust swojej wściekłości i pozostać pozytywnymi bohaterkami. Złość, niezadowolenie i poirytowanie charakterystyczne są raczej dla bohaterek złych, szalonych, śmiesznych albo przegranych. Tym bardziej cieszy, że w wyróżnionej Kronice czułości Yang Mingming pozwoliła

kobietom po prostu się denerwować, narzekać i wciąż pozostać pełnokrwistymi, wielowymiarowymi postaciami, wzbudzającymi sympatię widzów. Są zagubione, ale jednocześnie na tyle zdeterminowane, by zmienić swoją sytuację, że każde kolejne rozczarowanie rozsadza je od środka. Żyjące w parterowych pekińskich hutongach bohaterki o aspiracjach pisarsko-artystycznych stały się dla Yang Mingming płótnem do odmalowania bardzo szczerej i wyrazistej opowieści o relacjach matki i córki. Jak mówi sama reżyserka, rozpoczęła pracę nad scenariuszem od czerpania inspiracji z osobistych doświadczeń tylko po to, by zorientować się, że niemal wszystkie jej znajome na całym świecie mają bardzo podobne przeżycia w relacjach ze swoimi matkami. Kronika czułości faktycznie wydaje się przerażająco uniwersalna, choć na ten uniwersalizm wcale się nie sili. Ponadto nie ma w niej nawet muzyki, której obecność zazwyczaj czyni filmy łatwiejszymi w odbiorze. Mimo to pełnometrażowy debiut Yang Mingming jest bardzo rytmiczny, a przy tym pełen niewybrednego humoru i nieoczywistej kobiecej energii, która zapada w pamięć. Wyróżnia się przy tym na tle innych prezentowanych podczas Pięciu Smaków filmów z kobietami w centrum akcji. Z rozdrażnienia matki i córki w Kronice czułości buduje się pewna siła i solidarność, która – choć

nie jest pozbawiona wad – każe wierzyć, że w pewnym momencie bohaterki zawalczą o siebie, w odróżnieniu od uległej Viyady z Samui Song czy przerażonej i doświadczonej przez los Xiaoping z Młodości . Poza tym, z ich zagubieniem w teraźniejszości łatwiej się utożsamić niż z sentymentalną i ostatecznie nieco przesłodzoną podróżą po niedalekiej przeszłości Lin Shu-Chi z animowanej Ulicy szczęśliwej. Wreszcie, jako jedne z wcale nie tak wielu bohaterek, które spotykamy w kinie, są ludźmi, a nie postaciami z przypisanymi funkcjami.

Pięć smaków świata Tegoroczny festiwal zakończył się triumfem filmów nietypowych i wyróżniających się na tle całego przeglądu. Pięć Smaków po raz kolejny przekonuje, że opowieści z drugiego końca świata nie trzeba się bać – czasem mogą powiedzieć nam więcej o nas samych niż filmy z rodzimego podwórka. Wygrana Umrzesz jutro oraz Kroniki czułości pokazują jednak jeszcze jedną prawidłowość. W świecie nieustannie bombardującym nas wieloma historiami coraz częściej najbardziej wierzymy tym, w których bohaterowie, wydarzenia i motywy nie mają odgórnie przypisanych funkcji i narzuconych dominujących cech. Niezależnie od kraju pochodzenia, niech postacie po prostu będą, a najróżniejsze rzeczy po prostu im się zdarzają. Tak samo jak nam. 0

styczeń–luty 2019


FILM

/ recenzje

Hiszpańskie problemy Brzmi… jak opis którejś z hiszpańskojęzycznych telenowel. I rzeczywiście wszystkie odkrywane poszlaki, nieznane fakty i postacie odsłaniające swoje prawdziwe oblicze stają się bardzo szybko kuriozalne w swojej kiczowatej wymyślności, pchając film w kierunku opery mydlanej. Ta „telenowelowość” jest jednak także zaletą dzieła Farhadiego. Bogactwo wątków i bohaterów pozwala reżyserowi stworzyć intrygujący i rozbudowany obraz społeczności hiszpańskiego miasteczka. Postacie i relacje między nimi, konflikty, w które wchodzą, prezentują się wręcz archetypowo. Reżyser zgłębia m.in. temat różnic klasowych, który poruszył już chociażby w oscarowym Rozstaniu. Problematyka ta objawia się przede wszystkim w relacji między Paco – właścicielem winnicy – a bezrobotnym Alejandro (Ricardo Darín). Obydwaj bohaterowie charakteryzowani są także poprzez

Wszyscy wiedzą Premiera: 15.02.2019

fot. materiały prasowe

swoją religijność. Kiedy Paco stara się robić wszystko, co w jego mocy, aby uwolnić ofiarę porwania, Alejandro pozostawia to woli boskiej. Reżyser porusza także inne klasyczne tematy, takie jak odpowiedzialność czy rola przypadku. Na plus można zaliczyć także reżyserię, która zderza co chwilę bohaterów o różnych światopoglądach i sprzecznych interesach, oraz aktorstwo, które te spory uwiarygadnia. Farhadi zatraca się jednak w stylistyce pełnej groteskowych zwrotów akcji, przegadania i egzaltacji, typowej dla hiszpańskich telenoweli. Można zatem żartobli-

Za kamerą Asghar Farhadi, laureat dwóch Oscarów za najlepszy film nieanglojęzyczny,

wie powiedzieć, że film irańskiego reżysera zadaje kłam teoriom mówiącym o tym, że

w obsadzie gwiazdy światowego kina. Filmowi Wszyscy wiedzą niczego nie brakowało, aby

muzułmańscy imigranci nie mogą przyjąć europejskiej kultury i się zasymilować. Jak

przełamać trend przeciętnych otwarć festiwalu w Cannes. Czy się udało? Nie do końca, choć

widać, Farhadiemu udało się to bardzo łatwo.

TOMASZ DWOJAK

nie jest to także dzieło całkowicie złe. Mieszkająca w Argentynie Laura (Penélope Cruz) przyjeżdża na wesele do swojej rodziny w Hiszpanii. Wśród zaproszonych osób jest także Paco (Javier Bardem) – przyjaciel famiocena:

lii. Gdy jeden z gości zostaje porwany, na wierzch wychodzą wszelkie rodzinne tajemnice.

88877

Pray the gay away To właśnie naturalność jest największym atutem tego f ilmu – przejawia się szczególnie w sposobie przedstawienia przyjaźni między Cameron a poznanymi podczas terapii Jane (Sasha Lane) i Adamem (Forrest Goodluck). Ta dwójka outsiderów, pochodzących ze środowisk zupełnie innych niż Cameron, rozumie ją najlepiej – także w chwilach słabości, notabene brawurowo zagranych przez Moretz. W odróżnieniu od Wymazać siebie , faworyta Oscarów, który również porusza temat terapii konwersyjnej, Złe Wychowanie Cameron Post jest o wiele mniej oczywiste. Momentami obraz tak bardzo oddala się od samego tematu terapii Cameron, że przypomina on typowy f ilm z gatunku coming-of-age . Tym samym scena, w której okalecza się jeden ze współuczestników terapii, wydaje się nieadekwatna w stosunku do ogólnego klimatu i tempa akcji. Nie wpływa też specjalnie na przebieg wydarzeń, co jest zaprzepaszczoną szansą zwrócenia uwagi na problemy ze zdrowiem

Złe wychowanie Cameron Post Premiera: 25.01.2019

fot. materiały prasowe

psychicznym, z którymi boryka się spora część środowiska LGBTQAI+. Choć akcja f ilmu osadzona jest w latach 90. i – swoją drogą, idealnie wpisuje się we wszechobecną ostatnio nostalgię za tymi czasami – warto mieć na uwadze, że w większości stanów USA, a także w innych państwach świata, takie terapie wciąż są legalne. Tym, co zdaje się głównym celem Złego wychowania… jest ukazanie, jak bardzo bezskuteczne i szkodliwe jest walczenie przeciw ludzkiej naturze oraz że nie da się ,,wymodlić” żadnej orientacji seksualnej.

Tytułowa bohaterka Złego wychowania Cameron Post (Chloë Grace Moretz) – trafia

Gdy oglądamy dzieło Desiree Akhavan, ani przez moment nie dziwi to, że f ilm ten

do ośrodka terapii konwersyjnej po tym, gdy zostaje przyłapana na uprawianiu seksu

zdobył Główną Nagrodę Jury podczas festiwalu Sundance. Obraz jest wysublimo-

ze swoją najlepszą przyjaciółką/ sekretną dziewczyną, Ruth, podczas studniówki. Ob-

wany, choć bez przesady, i porusza ważny społecznie temat w sposób wyważony,

serwujemy więc, jak dziewczyna odcięta od rodziny i przyjaciół zmuszona jest słuchać

balansując między elementami dramatycznymi a humorystycznymi. W dodatku re-

o tym, że jej pociąg wobec osoby tej samej płci jest grzechem, który musi przezwycię-

alistycznie zagrany przez troje młodych aktorów i przyjemny dla widza w odbiorze.

żyć. Że być może bierze się on z jej miłości do sportu czy problemów rodzinnych. Wszak

HANNA SOKOLSKA

Cameron jest sierotą wychowywaną przez religijną ciotkę. Sceny z jej życia w ośrodku, jak na przykład spotkania z terapeutką czy też wspólne modlitwy, przeplatane są retrospekcjami, ukazującymi rozwój relacji z Ruth – relacji paradoksalnie naturalnej – rozwijającej się powoli z przyjaźni i realistycznie oddanej.

26–27

ocena:

88887


recenzje/

FILM

Duszna wyspa Samui Tak zaczyna się Samui Song, najnowszy film tajlandzkiego reżysera Pen-Eka Rataranuanga, prezentowany podczas 19. Międzynarodowego Festiwalu Filmowego Nowe Horyzonty i 12. Azjatyckiego Festiwalu Filmowego Pięć Smaków. Łączy w sobie inspirację Hitchockiem i filmami noir, dystans, ironię oraz brak oporów przed zupełnym zbijaniem widzów z tropu i chętnym prezentowaniem przemocy. Jest przy tym kontrowersyjny i zaskakujący. Czy poza uczuciem dyskomfortu oferuje coś więcej? Z pewnością daje pewien obraz pozycji kobiet we współczesnym społeczeństwie tajlandzkim. Jak stwierdził sam reżyser w wywiadzie z Jagodą Murczyńską, w świecie tym kobieta musi być nieustannie aktorką – stąd też jego wybór zawodu dla głównej bohaterki

Samui Song. Od Tajlandek wymaga się uległości, określonego ubioru, podobnego wyglądu, a przede wszystkim niewprawiania mężczyzn w zakłopotanie. W takim mentalnym więzie-

Samui Song Premiera: 25.01.2019

fot. materiały prasowe

niu tkwi też Viyada – nic więc dziwnego, że film o niej jest raczej nieprzyjemny w odbiorze i zostawia widza z poczuciem niesłuszności bohaterów i świata, w którym żyją. Tutaj każdy udaje i nikt nie zachowuje się „dobrze”, a wrażenie sztuczności wzmagają dodatkowo wystylizowane, zdystansowane kadry. Na plus trzeba Rataranuangowi z pewnością zaliczyć chęć eksperymentowania z formą filmową. Moim celem było stworzenie filmu, który w połowie zmienia się w inny film – powiedział w wyżej przywołanym wywiadzie. Wywołanie efektu zaskoczenia z pewnością mu

Viyada – aktorka serialowa grająca głównie role zołz – znalazła się w toksycznej sytu-

się udało, w moim odczuciu jednak w zbyt dezorientujący sposób. Ostatecznie odbiór gry

acji. Nie jest w stanie znieść już swojego męża – zaangażowanego w religijny kult obco-

z konwencją zaproponowanej w Samui Song jest kwestią osobistą i zależy od wrażliwo-

krajowca, impotenta z obsesją na punkcie seksu i rzeźbienia glinianych fallusów. Niespeł-

ści, preferencji i stopnia zrozumienia wydarzeń na ekranie każdego widza z osobna. Według

niona ani artystycznie, ani osobiście, postanawia sięgnąć po drastyczne środki w celu

mnie rezultat jest nieco zbyt wydumany i obliczony na szokowanie, a skupieni na sobie bo-

wydostania się z impasu. W tym samym czasie w jej życiu pojawia się tajemniczy Guy

haterowie nie zachęcają do śledzenia oderwanej od rzeczywistości akcji.

Spenser, który składa jej nietypową propozycję pomocy. ocena:

ZUZANNA NYC

88777

Film, który nakręcił Lars z dzieciństwa Jacka. Film nie stroni także od groteskowych zbiegów okoliczności, niezgrabnie przepychających fabułę na właściwe tory. Jednakże Duńczyk nie byłby sobą, gdyby stworzył tak przeciętną i konformistyczną produkcję. Sposób przedstawiania morderstw cechuje się brutalnym naturalizmem, który może zmusić co wrażliwszych widzów do opuszczenia seansu, a nieścisłości fabularne dostrzegają i wytykają sami bohaterowie. Lars von Trier, jak na prawdziwego postmodernistę przystało, poprzez umowność świata przedstawionego podkreśla, że widz ma do czynienia z fikcją. Podobny zabieg reżyser stosował w innych swoich dziełach, z eksperymentalnym Dogville na czele. W filmie znajdziemy również inne „vontrieryzmy”, takie jak: wyraźny podział dzieła na akty, rwany montaż, zbliżenia na twarze postaci w kluczowych scenach czy też ujęcia z ręki. Dom, który zbudował Jack to również, jak wiele innych produkcji tego reżyse-

fot. materiały prasowe

ra, dzieło intertekstualne. Znajdziemy tu wiele nawiązań do malarstwa czy literatury,

Dom, który zbudował Jack Premiera: 18.01.2019

a swoją historię Jack opowiada samemu Wergiliuszowi. Natomiast jej zwieńczenie to istnie dantejskie zejście do piekła, tzw. katabaza. Lars von Trier z charakterystyczną dla siebie dezynwolturą odniósł się w filmie do zarzutów o mizoginię oraz sympatię wobec Hitlera. Postacie kobiece utożsamiają wszelkie seksistowskie stereotypy, a ostatnie swoje morderstwo główny (anty)bohater przedstawia jako trybut dla „dokonań” nazistowskiej armii. I nie wiadomo czy jest to wyłącznie wyraz artystycznej przekory i włożenie kija w mrowisko dla samej prowokacji, czy zawo-

Lars von Trier powraca z nowym filmem. Po tym, jak w 2011 r. po dość niedyskretnych

alowana ironia krytykująca filisterską hipokryzję. Możliwe, że oba. Warto jednak dodać,

i kontrowersyjnych wypowiedziach został uznany persona non grata festiwalu w Cannes,

że w kilku momentach reżyser hamuje dosadną narrację filmu i poprzez postać Wergiliu-

w zeszłym roku reżyser mógł wreszcie wrócić z canneńskiej banicji i zaprezentować tam

sza przerywa monologi Jacka, gdy stają się one zbyt obrazoburcze.

swoje najnowsze dzieło. Duńczyk bynajmniej nie spokorniał przez ten czas. Ponownie nakręcił film prowokacyjny i obrazoburczy, który zapewne spolaryzuje widzów. Na pierwszy rzut oka, tytułowy Jack (Matt Dillon) to jeden z typowych, lubianych przez popkulturę złoczyńców. Jest nieprzeciętnie inteligentny, hobbystycznie zajmuje

Reżyser zamyka film niczym Stanley Kubrick w Mechanicznej pomarańczy. I – podobnie jak to uczynił amerykański reżyser, umieszczając podczas napisów końcowych piosenkę

Singin’ in the Rain – tak Lars von Trier kończy film przy akompaniamencie radosnego Hit the Road Jack, niejako zadając widzom ironiczne pytanie: Dobrze się bawiliście?.

TOMASZ DWOJAK

się architekturą, porównuje swoje morderstwa do sztuki, a przy swoich „dziełach” podpisuje się „Mr Sophistication”. Postać jakich wiele, i żeby portretowi przepełnionemu gatunkowymi kliszami stało się zadość, reżyser umieścił w scenariuszu kilka wspomnień

ocena:

88887 styczeń–luty 2019


SZTUKA

/ Loesje

Asia Ch. jest cudowna ozdrawiam ją bardzo mocno , a pisanie tego na belce wcale nie jest dziwne spadajcie

Kolory betonowej poezji Łąki ulicznej poezji, czyli wiersze i inne odmiany małej sztuki, można spotkać niemalże w każdym większym mieście. Wabią swoim subtelnym urokiem, zachęcając przypadkowego przechodnia do zwolnienia kroku i poświęcenia im chwili. T E K S T:

N oe m i s kwiercz

yglądają trochę jak stokrotki. Proste, znajome, a jednocześnie wzruszające. Takie właśnie są rosnące na ulicznej łące sentencje Loesje (czyt. Luszje). Te wyjątkowe okazy pochodzą z Holandii, z roku 1983. W dniu ich narodzin całe Arnhem pokryło się czarno-białymi plakatami zwiastującymi nową erę mówienia o swoich poglądach. Od razu zrobiło się głośno o Loesje. Za tym nagłym rozkwitem stała grupa ośmiorga studentów, którzy swoją inicjatywą chcieli zwrócić uwagę na problemy polityczne, z którymi borykała się wtedy Holandia. Po kilku latach świat zakochał się w małej Loesje i jej białych kwiatach, kwitnących pod postacią plakatów i naklejek. Powstała na tym gruncie fundacja, która nieustannie walczyła o ważne dla siebie wartości, takie jak wolność wyrażania właswnych opinii, tolerancja. Wiatr rozniósł nasiona jej idei na cały świat i obecnie stokrotki, które z nich wyrosły, możemy spotkać w kilkudziesięciu krajach, w tym w Niemczech, Francji,

W

28–29

grafika:

j oa n n a c h o Ło łow i c z

Estonii czy nawet w Stanach Zjednoczonych. W zależności od regionu organizacja skupia się na działaniach w różnych sferach życia: czasem bardziej na sprawach społecznych, innym razem na kulturze i sztuce. Loesje nikogo nie ogranicza, pozwala innym zaangażowanym ludziom decydować o sobie i swoich działaniach, przejmować inicjatywę i realizować własne cele. Po co łamać serca, skoro można bariery – krzyczy czarnym tuszem na białym papierze i naprawdę trudno się z nią nie zgodzić, bo ta cicha walka wzrusza. Myśl, że gdy na chodniku, po którym codziennie chodzisz do metra, położysz szablon, naniesiesz wzór białym sprayem i w ten sposób subtelnie zmienisz świat wokół siebie, jest piękna.

CZERWONE KWIATY Graffiti na obdrapanym garażu Krótkie myśli, wyrwane z kontekstu zdania, proste przekazy. To właśnie takie sentencje zdobią mury kamienic.

ŻYJESZ CZY UDAJESZ? – pytają czerwone, koślawe litery. Głos ulicy, głęboko skrywanych, czasem przypadkowych myśli. Najłatwiejszy rodzaj sztuki, działanie zakrawające o wandalizm, na skutek którego na łące poezji zakwita jednak napis, który przyciąga moją uwagę na kilka minut Żyję czy udaję? A kto pyta? Jeśli ktoś znajomy, to powiem to, co chciałby usłyszeć. Że żyję, że słońce świeci, że carpe diem. Jeśli jednak autorem pytania jest ktoś obcy, łatwiej w mojej głowie o szczerość. Wewnętrznie odpowiadam, że nie wiem i zastanawiam się, czy tylko ja mam takie wątpliwości. Skoro ktoś wypisał je na ścianie, może też je miał. Może ten drobny akt wandalizmu zbliżył nas na chwilę do siebie i może właśnie taki miał cel. Graffiti jest sztuką ulotną. Trwa kilka dni, czasem tygodni, potem zakrywane jest kolejną warstwą farby. Czasem jest zbitką przypadkowych liter napisanych w specyficzny, charakterystyczny dla tego gatunku sposób.


Loesje /

Momentami jednak porusza ważne, choć często tak pomijane kwestie i nawołuje: BĄDŹ SOBĄ!, po czym mniejszymi literami dodaje poniżej: …proszę.

JASNONIEBIESKIE KWIATY Bracka 1 w Krakowie Prawie białe niezapominajki wierszy w yświetlanych z projektora tuż nad krakowskim oddziałem Deutsche Banku. Przypadkowa poezja z całego świata przekazująca rozmaite treści. W zależności od

dnia, wzruszająca w inny sposób. Cieszy oko przechodniów, skłaniając ich do nocnych (równoznaczne ze „szczerych i skrywanych”) przemyśleń. Pomysł zrodził się podczas międzynarodowej konferencji Kreatywne Miasta i Regiony, która odbyła się w Krakowie w październiku 2012 r. w ramach projektu Reading Małopolska. Koncepcja ta idealnie wpisała się w obraz Krakowa jako Miasta Literatury UNESCO, a jej głównym

SZTUKA

założeniem było zacieśnianie międzynarodowej współpracy. Dzięki temu na ścianie kamienicy przechodnie mają możliwość obcowania z poezją Dublina, Edynburga, Iowa City, Melbourne, Norwich i Reykjaviku, czyli Sieci Miast Kreatywnych. Obecnie na Brackiej 1 możemy też przeczytać wiersze opublikowane wcześniej na stronie emultipoetry.eu. Swoje dzieło może tam zamieścić każdy, kto ma coś do powiedzenia. Na stronie mamy także dostęp do wierszy opublikowanych od początku trwania akcji.

miasta bloki. Dzieła te są uniwersalne, znane niektórym z czasów szkolnych, zrozumiałe dla każdego, kto tylko zechce poświęcić im chwilę. Jeżeli porcelana to wyłącznie taka Stanisława Barańczaka dla znawcy poezji jest odpowiedzią na wiersz Czesława Miłosza Piosenka o porcelanie, a dla zwykłego przechodnia iskierką wzniecającą ogień późniejszych przemyśleń. Wiersze z poznańskich murali w postaci czarnych malw puszczają oczko do zabieganych mieszkańców blokowisk, zachęcając ich do zatrzymania się i wwąchania w przyjemnie sentymentalny zapach kwiatów.

Ta ulotna sztuka wyświetlana od zachodu słońca do drugiej w nocy nigdy tak naprawdę nie znika, lecz niczym niezapominajka tworzy krótki zapis w naszej świadomości.

Łąki ulicznych wierszy swobodnie rozprzestrzeniły się na cały świat. To wysyłany od artystów dyskretny sygnał: „zatrzymaj się i rozejrzyj”, a jednocześnie możliwość obcowania z pięknem poezji otoczonej szarością wieżowców i kamienic. Sztuka uliczna w wysublimowany sposób zmieniła świat. Jest niczym zaproszenie, by zerwać loesjeowską stokrotkę ze znanym napisem PRZ_SZŁOŚĆ i odważyć się wstawić w pustą przestrzeń „Y”. Loesje chciała zmienić nasz stosunek do bezbarwnej rzeczywistości. Miejmy nadzieję, że jej się udało. 0

CZARNE KWIATY Szymborska zamiast koślawego Lech Poznań Czarne malwy wierszy zdobią ściany poznańskich bloków mieszkalnych. Domy przedmieścia i Nigdy o Tobie Zbigniewa Herberta upiększają obdrapane, zlewające się swoją szarością z tłem

styczeń–luty 2019


SZTUKA

/ kultura popularna

Sztuka w epoce blockbusterów Otaczająca nas zewsząd kultura popularna jest dla większości jedynym kontaktem ze sztuką. Choć często nie jest traktowana tak jak kultura wysoka, nie należy mieć jej tylko za pustą rozrywkę. T E K S T:

Wojciec h P ypkow s ki

grafika:

j oa n n a c h o ło łow i c z

kąd wątpliwość czy popkultura może być sztuką? Jest sferą ludzkiej twórczości i dociera do ogromnej liczby osób, więc nadaje się do odgrywania roli sztuki i zapokajania duchowych potrzeb. A jednak nierzadkoludzie lekceważą kulturę masową i często odrzucają sztukę współczesną. Poglądy są rozłożone nierównomiernie, ale każdy choć raz miał do czynienia z takim elitaryzmem. Nawet popularne określenie „kultura niska” ukazuje to lekceważenie.

S

Sztuka niejedno ma imię Nie można sformułować jednolitej definicji sztuki, dlatego też trudno byłoby porównać do niej kulturę popularną. Cechą charakterystyczną sztuki jest to, że nikt nie może podać jej definicji. Dlatego zamiast korzystać ze ścisłego określenia czym jest, spróbujmy chociaż znaleźć przesłanki do tego, że coś jest sztuką. Pozwoli to łatwiej odszukać jej cechy i przejawy w popkulturze. O sztuce z pewnością można powiedzieć, że dotyczy sfery estetycznej. Jednak nie chodzi o to, że sztuka ma być ładna, bo nie musi. Za to powinna w jakiś sposób do tej sfery się odwoływać, wypełniać jakąś kategorię estetyczną. Ponadto kontakt ze sztuką zaspokaja pewne kulturalne – czy raczej duchowe – potrzeby. W końcu sztuka powstaje w twórczym i kunsztownym procesie. Czyli stoi za nią świadoma, artystyczna praca. Na płaszczyźnie tych najważniejszych cech będziemy szukać sztuki w kulturze masowej. Kultura popularna ma mnóstwo postaci, trzeba jednak gdzieś zacząć poszukiwania sztuki – do-

30–31

brym wyborem na początek powinno być kino. Blockbustery – filmy o potężnym budżecie – są nastawione na zdobycie widza prostą rozrywką. Nie znaczy to jednak, że są z definicji złe – niektórzy reżyserzy dopracowują swoje dzieła i dbają o ich jakość. W dodatku coraz częściej wysokobudżetowe filmy mają drugą warstwę zbudowaną dla widza bardziej wymagającego, ale zupełnie niekonieczną dla filmu. Najnowszy Mad Max jest świetnym przykładem – rozrywkowe kino akcji, które zarazem jest bardzo dopieszczone na szczegółowym, symbolicznym poziomie. Ma też inne cechy dzieła sztuki, jak na przykład dopracowaną estetyką. Jest to właściwość wielu filmów skierowanych do mas, szczególnie że znaczący budżet ułatwia jej stworzenie. Ma ją również Blade Runner 2049, kolejny film kultury masowej, który wykazuje cechy dzieła sztuki. W ogromnej części opiera się właśnie na znakomitym graniu narracją i estetyką, na mieszaniu ich. Cyberpunkowy klimat jest zaś długoletnim manifestem kultury, który wpływa na estetyczne odczucia.

Komiksy nie tylko dla dzieci Przejdźmy do innej formy popkultury. Komiksy, a w szczególności powieści graficzne – choć często traktuje się je niepoważnie – również mogą być dziełami sztuki. Niestety odruchowo kojarzone są z rozrywką dla dzieci i przez to lekceważone, choć często odróżniają się od literatury pięknej tylko bazowaniem na obrazach. Stanowią mieszaninę słów i sztuk plastycznych. Już samo to połączenie tym bardziej pozwala na zaspokajanie kulturowych potrzeb, bo łączą się dwa media, które robią to na róż-

ne sposoby. Znalezienie komiksów, które wciągną jak dobra literatura i zachwycą jak malarstwo, nie będzie trudne. Rozwinięte historie można kupić w większości księgarni. Przywołajmy takie przykłady, jak Watchmen ukazujący naturalistyczną, alternatywną zimną wojnę, gdzie ponure ilustracje podkreślają spór występujący w historii; czy pełne symboliki Nameless, będące misterną układanką przywodzącą na myśl Lyncha i Lovecrafta jednocześnie. Budowanie narracji w powieści tradycyjnej nie jest wcale znacznie różne od narracji w powieści graficznej, a praca nad estetyką rysunków jest taka sama jak w malarstwie. Dzięki temu powieść graficzna jest praktycznie jednoczesnym kontaktem z malarstwem i literaturą.

Kultura – przede mną nie uciekniesz Przykładów z kultury popularnej, w których odnajdziemy sztukę, jest dużo więcej. Powyższą argumentację można bez problemu zastosować czy to wobec gier wideo, jak choćby Braid, czy wobec street artu. Niewiele osób będzie zaprzeczało, że Banksy jest twórcą, a jego dzieła – sztuką, a przecież wywodzą się właśnie z kultury masowej, która ma za zadanie dotrzeć do każdego. Popkultura może być źródłem przyjemności, można też ją odrzucać. Prędzej czy później znajdzie się jednak taki jej wytwór, który potraktujemy inaczej. Wystarczy mieć nieco cierpliwości. Są wytwory kultury popularnej, które ograniczają się do prostej rozrywki, ale jest też mnóstwo takich, które pozwalają na wspaniałe kulturalne doznania. Nie warto odbierać im statusu dzieła sztuki tylko dlatego, że nie wszystkie nimi są. 0


podsumowanie roku 2018 /

z

NME (New MAGIEL Express)

T OPK A

RO KU

2 0 1 8

Wszyscy robią podsumowania, listy, drabinki roczne. Bardzo fajnie, tylko po co? Każda lista wygląda potem tak samo. Dlatego dziennikarze magla uznali, że najlepiej będzie, jeśli każdy z nich napisze o jednym albumie, którego słuchał w kółko przez cały rok 2018. Bamba Pana – Poaa Od kilku lat można zaobserwować dynamiczny rozwój afrykańskiej sceny elektronicznej. Artyści przesuwają granice stylistyczne, powstają nowe wytwórnie, a nowoczesne brzmienia z Czarnego Lądu można często usłyszeć nawet w europejskich klubach. Spośród wielu inicjatyw na szczególne wyróżnienie zasługuje Nyege Nyege – oficyna wydająca na kasetach najciekawszych twórców z Afryki Wschodniej i organizująca w Ugandzie czterodniowy elektroniczny festiwal. W wytwórni ukazał się m.in. debiut tanzańskiego producenta Bamba Pana, który wypełnia muzyka zwana singeli – intensywna mieszanka kiczowatej perkusji oraz jaskrawych syntezatorów, podkręcona do zawrotnego tempa 200 uderzeń na minutę. Całość pędzi naprzód bez opamiętania, ekscytując kreatywnością, porywając do tańca i pokazując, że kolejna muzyczna rewolucja odbywa się na naszych oczach we wschodniej Afryce. 0

PIOTR CHĘCIŃSKI

Beach House – 7 Muzyka Beach House brzmi jak unoszenie się w powietrzu. Gdy słuchamy krążka 7 mamy poczucie, że to album, który doskonale oddaje termin dream pop. Lewitowanie może jednak szybko przerodzić się w lęk, że nigdy więcej nie postawi się stopy twardo na ziemi. Duet z Baltimore w ciągu kilkunastu lat od swojego debiutu opanował w stopniu mistrzowskim balansowanie na granicy między tym, co realne a tym, co tylko wyobrażone. Ich siódmy album udowadnia, że intymne i masywne brzmienia mogą iść ze sobą w parze. Na płycie 7 Beach House wpuszczają odpowiednie ilości mroku i światła, budują atmosferę jak żaden inny zespół. A co najważniejsze, cały czas udaje im się wprowadzać do utworów nowe elementy, nie tracąc przy tym nic z tego, co uczyniło ich muzykę niepowtarzalną. W przypadku Beach House siódemka okazała się bardzo szczęśliwa. 0

M AT E U S Z P I O T R R I A B O W

styczeń–luty 2019


/ podsumowanie roku 2018

Current Joys – A Different Age Schemat jest prosty – gitara, perkusja i depresyjny, wykrzyczany tekst. Jednak takie utwory w wykonaniu Nicka Rattigana nie wywołują poczucia powtarzalności. Można za to przez chwilę pomyśleć: O, to jest o mnie!. Dodatkowo już od pierwszych sekund otulają nas ciepłe promienie tęsknoty za inną erą. Bohater piosenek z A Different Age nie może odnaleźć swojego miejsca w świecie i dochodzi do wniosku, że lepiej byłoby żyć na innej planecie i w innym wieku. Przyznaje się też do swojej największej słabości – lęku przed samotnością. W tym hipsterskim przygnębieniu jest coś przyjemnego, być może za sprawą enigmatycznego głosu wokalisty, a może dzięki temu, że problemy bohatera utworów nie są nikomu obce. A Different Age to album dla wrażliwców, jest jak ciepła woda na zmarznięte dłonie. Piecze, ale mimo wszystko chcesz więcej. 0

M A R I A O R AVA

Daughters – You Won’t Get What You Want „Daughters na swoim powrocie odkrywa przed nami emocjonalną puszkę pandory w całej, brutalnej okazałości. Rozpacz i desperacja wyzierają tu z kazdej strony, a gniew miesza się z bezsilnością. Wszystko to słychać w samym wokalu frontmana Alexisa Marshalla, a sama muzyka tylko te odczucia podbija. Instrumentaliści dobrze rozumieją że to nie prędkość jest medium pokazania agresji, tylko powolne, hipnotyczne budowanie napięcia do momentu w którym napięcie staje się tak silne, że emocjonalna reakcja jest nieunikniona.Piskliwe i głośne gitary, grzmiący bas, perkusja, tak głośna że staje się przesterowana i umiejętne operowanie hałasem przerażają, oniemiają, sprawiają że chce się krzyczeć i zapłakać nad horrorem ludzkim jakim są złe decyzje, ludzkie tragedie i walące się życia. 0

A LEX MA KOWSKI

Freddie Gibbs – Freddie Raper Freddie Gibbs po nagraniu docenionego, oldschoolowego albumu Piñata kilkukrotnie próbował wpasować się we współczesne trendy w hip-hopie, lecz dopiero przy Freddiem pokazał pełnię swoich możliwości. Na krótkiej, 25-minutowej płycie nie doświadczymy żadnych eksperymentów, tylko agresywny trap rap doprowadzony do perfekcji. Jest tu wszystko, czego wymaga się od takiej formy, a nawet więcej. Flow i delivery Freddiego są na najwyższym poziomie; Gibbs rzadko kiedy się zamyka, bez przerwy przechodzi od jednego chwytliwego motywu do drugiego. Samo to by jednak nie zadziałało, gdyby nie doskonała produkcja. Brzmienie albumu w żadnym stopniu nie odstaje od obecnych trendów, ale wyróżnia się wyjątkową jakością. Minimalistyczne beaty są jednocześnie bardzo przejrzyste i dynamiczne – nie pozwalają słuchaczowi się nudzić i nadają całości surowego charakteru. 0

BARTOSZ GRYZ

Idles – Joy as an Act of Resistance Gatunek artysty zaangażowanego ewoluował w ostatnich latach w dziwnym kierunku, niejako stając się satyrą buntu sprzed 40 lat w wykonaniu czasem już 60-letnich muzyków. Mimo że IDLES nie kryją się się ze swoimi poglądami i aktywnie komentują stan brytyjskiego społeczeństwa, to sposób, w jaki to robią, jest pozbawiony pretensjonalnego tonu, o jaki łatwo przy podobnych zabiegach. Całość jest podana w gęstym brytyjskim sosie przepełnionym slangiem i kulturą rodem z ich rodzinnego Bristolu. Przejawia się to również w muzycznej stronie albumu, na którym można usłyszeć mieszankę różnych wpływów wyspiarskiej szkoły grania punka. Mimo tak dużych różnic między brzmieniem poszczególnych utworów album jest spójny i dobrze przemyślany pod względem następujących po sobie kompozycji, od samego początku aż do najlepszego „zamykacza” tego roku. 0

MICHAŁ KLIMIUK

Kids See Ghosts – self-titled Na pytanie: Jakiego Kanyego lubisz najbardziej? odpowiedzi jest pewnie więcej, niż można sobie wyobrazić. Do mnie najbardziej trafia ta, która na pierwszym miejscu stawia zabawę, a na dalszy plan spycha rozliczanie się ze swoimi demonami. West czuje się w towarzystwie Kida Cudiego niezwykle naturalnie. Dowodem tego są urywki ich rozmów, wstawki w stylu where’s the chorus czy zapadające w pamięć usilnie wyartykułowane

free, które musiało być efektem chwili szaleństwa. Zaskakują również absolutnie nieoczywiste bity, choćby trip hop w utworze tytułowym, oraz sample, jak ten ze świątecznego utworu Louisa Primy i solowej kompozycji Kurta Cobaina. Ten album jest zapisem świetnych chwil spędzonych z przyjacielem. Zapisem, który przy okazji stał się jednym z najlepszych albumów roku. 0

JACEK WNOROWSKI

Low – Double Negative Weterani slowcore’u powracają z nową formułą. Już od pierwszej chwili brzmienie Double Negative dyktują elektroniczne przestery, szumy, drony i glitche, które brutalnie podporządkowują sobie całą przestrzeń. Ten hałas i zamęt nie oznaczają jednak, że muzyka Low stała się nagle agresywna. Za trzeszczącymi wybuchami wciąż skrywają się co prawda niebanalnie zaaranżowane, ale jednak minimalistyczne i łagodne kompozycje napędzane harmonizującymi wokalami Mimi Parker i Alana Sparhawka. Kontrast nie jest przypadkowy. Album to spójna opowieść o człowieku pokonanym, zagubionym w rzeczywistości, w jakiej żyje – some poor sucker at the bottom of the lake. Double Negative jest jak bardziej wstrzemięźliwe Radiohead wyprodukowane przez Tima Heckera. Gorzkie piękno zatopione w chaosie. 0

32–33

ROBERT JANOWSKI


podsumowanie roku 2018 /

Młody π – Zdycham powoli ale konsekwentnie ep Eklektyczny romans cloud rapu z midwest emo, który sprawi, że uczestnicy domówki, którym odtworzysz ten album o trzeciej w nocy, już nigdy więcej nie postawią stopy w twoim mieszkaniu. Członek jednego z najbardziej egzotycznych polskich kolektywów wypuścił siedem grubo ciosanych utworów, które nie mogły się śnić filozofom, komentatorom sportowym, liderowi Sun Kil Moon, a tym bardziej nie autorowi

Ulyssesa. Całości dopełniają jedne z najbardziej ambitnych wordplayów w polskiej rapgrze (a przynajmniej najbardziej pretensjonalne), umiejętne stosowanie różnorodnego flow, jak i wykorzystanie sampli pochodzących m.in. z The Life of Pablo. Młody π przygarnie cię niebanalnymi zwrotkami, rozerwie na strzępy, sklei z powrotem, wyleczy rany własnymi łzami i wypuści w świat z poczuciem przegrywu i bez różowych okularów – sam jest przecież daltonistą. 0

M AT E U S Z S K Ó R A

object blue – REX Inspirowane Królem Learem Szekspira wydawnictwo, pieszczotliwie ochrzczone przez autorkę „zbiorem bałaganów”, jest dowodem na to, że techno nie musi być nudne i odarte z jakiejkolwiek warstwy eksperymentu. Momentów godnych zapamiętania na REX jest wiele. Punkowy, zniekształcony wokal w Cordelia’s call to arms przywołuje na myśl Giant Swan. (time to) WORK – najbardziej „taneczny” z zaoferowanych utworów – łączy sampel największego hitu Aaliyah i buduje wokół niego skomplikowany rytmicznie, perkusyjny groove. Apogeum Chipping

at the kingdom przypada na moment, gdy do miksu wchodzą dudniące, wojenne bębny. Nieprzewidywalność w REX udowadnia, że object blue jest ekscytującym nowym zjawiskiem na scenie eksperymentalnej muzyki klubowej. 0

MACIEJ BUŃKOWSKI

Tim Hecker – Konoyo Efektem kilkudniowej, zrealizowanej niedaleko Tokio sesji kanadyjskiego artysty wraz z japońskim zespołem gagaku jest album przepełniony eterycznymi dronami pełnymi napięć, niepokojów i improwizacji. Tradycyjne instrumenty japońskiej muzyki dworskiej – flety ryuteki, oboje hichiriki czy bambusowe harmonijki sho – zostały rozciągnięte w czasie przez Heckera, który manipulując dźwiękami, zaciera granice dialogu między przeszłością a przyszłością. Nie tylko samo brzmienie wychodzi tu poza tradycyjne schematy muzyki elektronicznej – w przeciwieństwie do większości zachodnich instrumentów te strojone są do 430 Hz, co pomaga słuchaczowi dryfować przez niemal godzinę

AGNIESZKA R ZEPC Z YŃSKA

w wielowarstwowej sferze zapętlonej niepewności. 0

Urfaust – The Constellatory Practice Urfaust to fenomen. Ich cała dyskografia to niekonwencjonalne podejście do black metalu, doom metalu i dark ambientu. Na płycie The

Constellatory Practice przerośli jednak samych siebie. Na tym albumie znacznie skręcili w cięższe, acz wolniejsze klimaty – w połączeniu ze zwodzeniem w wokalach oraz powolnymi, melodyjnymi arpeggio nadaje to unikalnego, rytualnego nastroju. Mroczna, przeklęta i zamkowa atmosfera, będąca znakiem rozpoznawczym holenderskiego duetu, połączona jest z niesamowitą przygodą duchową. Progresja nastrojów jest tutaj niezwykle bogata, czego często brakuje płytom z podobnych gatunków. The Constellatory Practice eksponuje nawet pewną romantyczność. Album jest unikalny, wyróżniający się i przy tym wszystkim nie kiczowaty, jak niektóre dzieła artystów tego nurtu. Jedna

R A FA Ł S T Ę P I E Ń

z najlepszych płyt ostatnich lat na wieczorne medytacje. 0

Yves Tumor – Safe In The Hands of Love Nie nazywaj Yvesa Tumora enigmatyczną osobą, bo zaśmieje ci się w twarz. Jest to zupełnie usprawiedliwiona reakcja – w swoim debiucie w prestiżowej wytwórni Warp Amerykanin dosłownie się obnaża. I miss my brothers, I can’t recognize myself, Baby, please come home/ I swear I’ll

love you dearly, śpiewa. Właśnie, śpiewa! Wokal będący na pierwszym planie jest czymś nowym względem dotychczasowego dorobku artysty. O świetności Safe in the Hands of Love świadczy jednak to, jak swobodnie Tumor prezentuje tu swoją wszechstronność. Ambientowe kolaże, z których jest znany, przerodziły się w ponadgatunkowy twór łączący elementy chillwave’u, emo rapu, noir jazzu, a nawet death industrialu. Jest to tak złożone, a zarazem chwytliwe, że można się w tym zatracić na wiele godzin. 0

MACIEJ KONDR ACIUK

Zaumne – Emo Dub Najlepiej jest, gdy muzyka skupia się na emocjach. Potrafi wywoływać i pozwala przeżyć szereg różnych uczuć. Emo Dub robi to w sposób terapeutyczny. Zaumne maluje chłodne muzyczne pejzaże, przywodzące na myśl opustoszały brzeg nad morzem czy białe światła jakiegoś odrealnionego sanatorium. Przy czym owe obrazy są okraszone przyjemnymi melodiami i nastrojowym zestawem sampli do każdego utworu. Te wszystkie kojące zdania, czasem szeptane, czasem mówione delikatnym dziewczęcym głosem są wprost idealnie dopasowane i sprawiają, że przedstawiony przez Zaumne świat wydaje się prawdziwie ludzki i otulający empatią. Gdy słuchasz Emo Dub masz po prostu wrażenie, jakby wszystko działo się w twojej głowie, a za bicik robiło serce. 0

MACIEJ KIERKL A

styczeń–luty 2019


KSIĄŻKA

/ rozmowy o komiksie

A co jeśli powiem Ci, że Mickiewicz nas wszystkich strollował Dziadami? XD

Ballada o komiksie popularnym Komiks jako nowa książka? Czy obrazkowe historyjki będą w stanie je wyprzeć? O komiksie, jaki on jest i czy warto go czytać, opowiedzą maglowicze z działu Książka. T E K S T i z dj ę c i a :

B o g u s ł aw Wa s z k i e w i c z, W i k to r i a M o ta s

BW: Zauważyłaś, że coraz mniej ludzi sięga po książki? A co za tym idzie, coraz mniej się czyta… Mam wrażenie, że kultura słowa powoli umiera w naszym kraju. WM: Trudno się nie zgodzić, ale wiesz co? Nie wiem, czy zwróciłeś uwagę, że choć książki nie cieszą się może największym zainteresowaniem, to wzrasta popularność komiksów. BW: Komiksów? Tych rysunkowych bajeczek? WM: Nie wiem, czy teraz nazwałabym to bajeczkami. Wytworzyła się potężna kultura komiksowa. Już na przełomie XIX i XX w. komiks stał się odrębnym gatunkiem, zresztą bardzo popularnym. Na samym początku były to sekwencje obrazkowe, umieszczane w gazetach, czasopismach, służące raczej obśmianiu pewnych zachowań czy postaw ludzkich. Dopiero później komiksy stały się jakby odrębnym dziełem, będącym częścią wszechobecnej teraz kultury masowej. BW: Masz rację, ale czy naprawdę są one aż tak uniwersalne? Sama wiesz przecież, że najbardziej znane są komiksy Marvela czy DC z serii o superbohaterach. Przecież to właśnie na kanwie tych komiksów powstały największe hity tych wytwórni. Każdy z nas widział choć jeden film produkcji Marvela, tak samo jak każdy z nas kojarzy postać Batmana. Jednak nie wynika to z tego, że ktokolwiek z nas czytał te komiksy. Stały się one popularne, bo filmy na ich podstawie zarobiły miliony. WM: Ale właśnie dzięki temu kultura masowa, a przez to opinia publiczna, zaczęła się coraz bardziej interesować tą formą sztuki. Przecież organizowane są różnego rodzaju zjazdy właśnie dla fanów komiksów… Znasz przecież Comic Con? BW: Oczywiście, że tak. Sam kilka razy na nim byłem. Gdy patrzy się na zainteresowanie ludzi tym eventem można odnieść wrażenie, że rzeczywiście komiks stał się bardzo popularny. Ale nazwałaś go sztuką, czy nie jest to lekka przesada? WM: Dlaczego? Tworzenie komiksów jest swego rodzaju sztuką. Nie tak łatwo narysować, stworzyć od podstaw takie światy, jakie tworzą ko-

34–35

miksowi rysownicy. Przecież żaden tomik nie jest taki sam. Każdy twórca ma swoją unikatową kreskę, której nie sposób podrobić. To tak jak styl pisania. Nikt jeden do jednego nie podrobi stylu Sienkiewicza, tak samo jest ze stylem grafików. Powstają przecież nawet powieści graficzne, w których najważniejszy jest rysunek. BW: Okej, ale nie jest tak, że komiks tworzy jedna osoba. W Stanach Zjednoczonych w procesie projektowania, tworzenia czy publikowania w specjalistycznych wydawnictwach wykształciła się praca zespołowa. Nad jednym komiksem pracuje na ogół sztab ludzi. Tak przecież jest przy tworzeniu komiksów Marvela czy DC, o których wcześniej wspomniałaś. WM: Ale te wydawnictwa już od dawno są bardzo skomercjalizowane. Nie zapominaj o pojedynczych artystach, wolnych strzelcach, którzy od początku do końca wszystko robią sami… No może prawie do końca, komiksy rzadko kiedy wydawane są własnym nakładem. Tak czy tak, jest to rynek już naprawdę mocno rozwinięty. Ale mówimy cały czas o komiksach o superbohaterach, które są małym wycinkiem całego komiksowego świata. Pamiętasz, jak byłeś mały na pewno czytałeś te obrazkowe historyjki z Kaczorem Donaldem. BW: Oczywiście, że tak. Do tej pory mam schowane niektóre tomiki. No ale właśnie. Komiks kojarzy mi się nierozerwalnie z dzieciństwem. Przekonałaś mnie co prawda do Marvela czy DC, ale to bardziej dlatego, że uwielbiam ich filmy. Jednak nadal ich tematyka jest mało życiowa i nie sądzę, żeby były one kierowane do dorosłych ludzi… No, może prócz prawdziwych fanów tych serii. Najwięcej jest zresztą na półkach komiksów o superbohaterach czy tych o tematyce fantastycznej. WM: No dobrze, ale czy uważasz, że historia w konwencji science fiction czy fantasy nie może opowiadać o naprawdę życiowych tematach? Przecież bardzo często mamy do czynienia z ważnymi kwestiami, które opakowane są w postać Batmana czy Iron Mana. Poza tym nie tylko takie komiksy powstają. W Polsce też mamy znanych twórców. Bardzo prężnie działa również duńska firma Egmont specjalizująca się


rozmowy o komiksie /

właśnie w wydawaniu komiksów. W Europie dominuje zresztą indywidualny sposób tworzenia. BW: Słyszałem o tym wydawnictwie, z tego co pamiętam to zaczęli od wydawania komiksów z Kaczorem Donaldem… Teraz trochę inaczej zaczęło też wyglądać podejście do samego czytania. Kiedyś był to szczyt obciachu, pamiętamy przecież te wszystkie stare seriale, gdzie osoby czytające komiksy uważane były za lamusów czy przegrywów. WW: Pamiętam, pamiętam. Ale zobacz, że to było kiedyś. Teraz czytanie i kolekcjonowanie komiksów wcale nie jest obciachem. Wręcz przeciwnie – uchodzi to za coś fajnego. Zapewne wynika to z kultu lat 70. i 80. Vintage jest przecież teraz naprawdę modne. BW: Nietrudno to zauważyć. Wracają też te komiksy, które były popularne właśnie w tych latach. Są odnawiane i wydawane ponownie. Nie myślę tu tylko o komiksach Marvela czy DC, choć niewątpliwie to one są teraz najbardziej kultowe. Jednak nie są przecież najstarsze. Bardzo znana jest na przykład seria komiksów Thorgal, wydawana do dziś od 1977 r. A przecież i to nie jest najstarszy komiks. WM: W ogóle okres wojny był bardzo sprzyjający powstawaniu komiksów. Wiedziałeś, że na przykład manga, czyli japoński komiks, wyewoluował właśnie w okresie II wojny światowej? BW: Naprawdę? Nie słyszałem o tym, jak to się stało? WM: Podczas wojny, gdy Amerykanie walczyli z Japończykami, to w ręce Japończyków dostały się amerykańskie komiksy, które żołnierze mieli przy sobie. Po wojnie Japonia zaczęła sprowadzać do siebie zachodnich artystów, aby uczyli studentów europejskich metod kreowania obrazu. I dopiero wtedy ukształtował się obecny, znany nam wszystkim wygląd mangi. BW: Tylko czy na pewno możemy mangę nazywać komiksem? Jej fani oburzają się na takie określenie… WM: Tak, bo jest to oddzielny rodzaj sztuki. Mangą rządzi inna kreska, sposób kreowania postaci, poruszane są w niej inne tematy. Jednak nadal forma jest ta sama. To też w końcu historia obrazkowa. BW: Trudno jednak nie zauważyć, że i manga w ostatnim czasie zdobyła dużą popularność. Może nie zaczęła wypierać tradycyjnego komiksu, ale niewątpliwie cieszy się dużym zainteresowaniem. Choć tutaj duży wpływ na jej popularność może mieć anime. WM: Racja, to ten sam mechanizm co w przypadku naszych rodzimych europejskich komiksów. Zauważyłeś, że na ogół filmy powodują, że ludzie zaczynają sięgać czy to po książki, czy komiksy właśnie? BW: Niewątpliwie. W naszych czasach to właśnie filmy czy seriale są medium, które dociera do najszerszej rzeszy odbiorców. Kiedyś też tak

KSIĄŻKA

było, ale w czasach PRL-u komiksy tworzone były w celach propagandy. Teraz to bardziej rozrywka. WM: I to tania rozrywka. Każdy może sobie pozwolić na zakup tomiku komiksów. BW: Ale czy to wciąż jest czytanie? Obrazki dużo robią za czytelnika. Powodują, że nie trzeba się angażować do końca w przedstawianą historię i poruszać przy tym wyobraźni. WM: Dużo zależy od odbiorcy. Jeśli jest on świadomy i naprawdę zainteresowany, to nie uważam, że obrazki odciągną go od przedstawionych zdarzeń. Wręcz przeciwnie, mogą je nawet uzupełnić. Poza tym jak mówiliśmy wcześniej, ilustracje tworzone przez rysowników często są formą sztuki. BW: Rzeczywiście. Wielokrotnie podziwia się unikalną kreskę twórców. Można by nawet pokusić się o stwierdzenie, że to właśnie obrazki są najważniejszą częścią komiksów. I to one niosą za sobą najwięcej treści i przekazu. WM: Z jednej strony to prawda, z drugiej jednak te ilustracje bez dialogów niewiele by mówiły. BW: No dobrze, ale wróćmy do tematu. Naprawdę sądzisz, że jest to wciąż czytanie, a nie oglądanie? WM: Wydaje mi się, że tak. Nie każdy lubi książki, nie każdy czuje potrzebę sięgania po nie. Komiksy w pewien sposób ratują poziom czytelnictwa w Polsce. BW: No dobrze. Książki jednak rozwijają wyobraźnię. Komiksy trochę nas z niej odzierają. Nie musimy wyobrażać sobie przedstawionych w nich postaci, bo wszystko mamy narysowane. WM: Mimo wszystko często komiksy są pierwszą „książką”, po jaką sięgają osoby nielubiące czytać. Zdecydowanie łatwiej przyswoić rysunkową historię niż ciągły tekst. Poza tym komiks często jest bardziej skondensowany niż książka. To tylko przyciąga potencjalnego czytelnika. BW: Może i masz rację. Jednak powstają też komiksy o objętości porządnej powieści. Można się śmiać, ale jest nawet tendencja do przekształcania już istniejących książek na komiksy. Wychodzą przecież komiksowe wersje niektórych bestsellerów. WM: Oj tak, w latach, gdy na przykład Zmierzch bił rekordy popularności, został wydany komiks opowiadający tę samą historię. Nikogo nie zraziło wtedy to, że istnieje książka, film i później komiks o tym samym. Wręcz przeciwnie. Podziwiano kreskę i to, że choć już dzięki filmowi udało nam się zobaczyć tych bohaterów, to jednak rysunki pokazały nam ich na nowo. BW: No właśnie. Nie wiem, czy słyszałaś, ale ostatnio wyszła nawet Biblia w postaci komiksu. To chyba tylko potwierdza, jak wielką popularnością cieszy się ten gatunek. 0

styczeń–luty 2019


KSIĄŻKA

/ recenzje

Mysz, kot i świnia Maus, opowieść ocalałego jest histo-

W tej historii nie ma miejsca na naród moralnej wygranej – nie są nim ani Żydzi krzyw-

rozgrywa się zarówno we współcze-

dzący siebie nawzajem poprzez współpracę z Gestapo i ubierający się w granatowe mun-

snym Nowym Jorku, dokąd po wojnie

dury, ani Amerykanie-psy, którzy mogliby od razu pogonić koty i zapobiec tragedii. Autor

przeprowadzili się z Europy Spiegel-

stara się rzetelnie przedstawić nawet swojego ojca, Władka Spiegelmana, którego cechy,

manowie, jak i (poprzez retrospekcje)

ułatwiające mu przetrwanie wojny, po latach uczynią go uosobieniem negatywnych ste-

w Polsce okresu lat 30. i 40. Oś wy-

reotypów o wiekowym Żydzie. Jest skąpy, egoistyczny, uparty, pedantyczny i przedkłada

darzeń opowieści stanowią tragiczne

swoje zdanie nad zdanie innych. W opowieści istotnym wątkiem jest zatem tragedia pierw-

przeżycia byłego więźnia obozu koncen-

szego i drugiego pokolenia Auschwitz, niezamierzonego dziedziczenia traumy Holocaustu

tracyjnego, ojca autora komiksu, Władka

przez synów i córki ocalałych.

Spiegelmana, oraz współczesne skomplikowane relacje łączące go z synem.

Art Spiegelman Maus, Opowieść ocalałego Pantheon Books Premiera: 1992

Zarzuty braku obiektywizmu są więc nieuzasadnione z samej istoty dzieła.

rią o konstrukcji szkatułkowej. Akcja

Istotny problem dotyczący publikacji komiksów w Polsce polegał na ich tłumaczeniu. Przekład Maus był trudny, ponieważ w oryginale ojciec Spiegelmana wypowiada się w języ-

Autor komiksu nie tylko stara się

ku angielskim w sposób typowy dla obcokrajowców. Tłumacz w angielskich wypowiedziach

opowiedzieć historię swojej rodziny, lecz

Władka nie pozbył się charakterystycznego dla niego przekręcania słów i stylistycznych

także tworzy nową narrację o Holocau-

błędów w zdaniach. Mężczyzna rozmawia z synem po angielsku, a odbiorca, choć czyta ich

ście. Art dokonuje dehumanizacji posta-

dialogi po polsku, jest świadom tego, że Władek popełnia błędy, gdy posługuje się angielsz-

ci, co tworzy bardzo nietypowy zabieg

czyzną. Sprawia to, że dialogia stają się bardziej realistyczne i autentyczne.

wpływający na odbiór opowieści. Przypi-

Maus, opowieść ocalałego to komiks będący świadectwem upadku człowieczeństwa

suje on poszczególnym narodom cechy

czasu wojny. To tragiczny opis wydarzeń wpływający na współczesny kształt relacji mię-

zwierzęce. Żydów przedstawia jako my-

dzyludzkich. Obraz wspomaga metaforę, odświeża niejako dyskusje o Holocauście i spo-

szy gnębione przez niemieckie koty, Fran-

sobach docierania z jego świadectwami do kolejnych pokoleń. Art Spiegelman udowad-

cuzów jako żaby. Amerykanów czyni psami, Szwedów jeleniami, Brytyjczyków rybami,

nia, że rysunek może być również narzędziem przekazu opowieści trudnych i niełatwych,

Cyganów ćmami. Polaków zaś zamienia w świnie.

a antysemicki, propagandowy wizerunek Żyda-szkodnika może służyć podkreśleniu bez-

Z tego powodu komiks spotkał się z ostrą krytyką niektórych polskich środowisk, uznających go za jawnie antypolski – burzonych tym, że opowieść nie ukazuje pełnej prawdy

radności i nierówności narodu wybranego do walki ze złem machiny Holocaustu, której inne państwa starały się w czasie wojny nie dostrzegać. 0

M i k o ł aj S tac h e r a

o Polakach, nie wspomina o wielu ludziach, którzy podczas wojny wielokrotnie narażali życie, niosąc pomoc Żydom. Opowieść stanowi zapis subiektywnej historii opartej na wspomnieniach jednostki ocalałej z Holocaustu oraz jej osobistych odczuciach i doświadczeniach.

ocena:

88888

Pora na komiks Osoby, które widziały kiedyś popu-

Tom Adventure Time Comics, Volume 4 zawiera również dział Cover Gallery, czyli kilka

larny serial animowany Adventure Time

stron poświęconych ilustracjom z wydanych już okładek komiksów serii albo ich propozy-

(Pora na przygodę) pewnie zainteresuje

cjom. Zaciekawi to nie tylko fanów Finna i Jake’a, lecz także wszystkich interesujących się

informacja o powstawaniu serii komik-

grafiką i rysunkiem. Ten dział pozwoli czytelnikom zapoznać się ze stylem konkretnych

sów o kolejnych przygodach człowieka

rysowników i dokładniej przyjrzeć się ich wizjom serii.

– Finna i magicznego psa – Jake’a.

Minusem całego cyklu jest niewątpliwie jego słaba dostępność. Choć komiks jest bar-

To, co jest wyjątkowe w serii Adven-

dzo ciekawy, to nie każdy będzie mógł sobie pozwolić na to, by go zdobyć. Jeden tomik

ture Time Comics, to niezwykła różno-

kosztuje około 12 funtów i do Polski trzeba go specjalnie sprowadzać. Natomiast to, co

rodność stylów, jaka została zawarta

może zawieść w Volume 4, częściowo wynika z samej formy tomu. Zawarto w nim miniko-

w jednej książce. Fani serialu z pewno-

miksy, które zachwycają, ale także niestety takie, które są zdecydowanie mniej ciekawe.

ścią kojarzą nieliczne odcinki specjal-

Być może selekcja prac powinna być dokładniejsza i bardziej rygorystyczna.

ne wykonane przy użyciu wyjątkowej

Mimo wymienionych wad tytuł ten zasługuje na uwagę ze strony każdego fana seria-

techniki. W tym przypadku cały tomik

lu. Barwne postaci, zróżnicowanie rysunków i przygody typowe dla mieszkańców Krainy

jest zbiorem takich odcinków specjal-

Ooo zapewnią solidny odpoczynek i być może dostarczą inspiracji do stworzenia samemu

nych. Co kilka stron widzimy te same

czegoś równie magicznego. 0

postaci namalowane w różnych sty-

Ryan North Adventure Time Comics, Vol. 4 KaBOOM! Premiera: 2014

ny i zilustrowany przez innego twórcę. W sumie tom zawiera 16 krótkich historyjek w sam raz na małą przerwę od codziennych obowiązków. Unikalny styl

i charakterystyczna niezwykłość przedstawionego świata pozwalają na chwilowe zapomnienie o otoczeniu i nasycenie się pobudzającą dawką cukru z Krainy Ooo.

36–37

j o a n n a Wą s o w i c z

lach. Każdy minikomiks został napisaocena:

88887


lifestyle /

Styl życia

Polecamy: 39 warszawa Jakie nudne samobójstwo Uwaga, smog!

42 sport Sportowy alfabet 2018 Sportowe podsumowanie roku

45 technologie Geralt grałby w tetrisa

fot. Aleksander Jura

Osobowość a gry komputerowe

Szansa na sukces w i to l d s o l ec k i czasach, gdy myślą przewodnią wszelkich książek i filmików moty wacyjnych zdaje się przekraczanie narzuconych sobie granic, stwierdzenie, że świadomość własnych ograniczeń jest kluczem do sukcesu może brzmieć nieco prowokacyjnie. No bo jak to – świadomość ograniczeń? K lucz do sukcesu? Toż to razem w jednym zdaniu być nie może, przecież sukces to właśnie w ynik walki z tymi ograniczeniami! Jeśli jeszcze dwa miesiące temu ktoś by mnie spytał, po co przeprowadzam się na studia do Warszaw y, odpowiedziałbym, że właśnie po to, żeby z ograniczeniami walczyć. Żeby udoskonalić te aspekty swojego charakteru, których niski poziom pozbawia mnie możliwości osiągnięcia w życiu tego, co chciałbym osiągnąć. Jako że w moim odczuciu jednym z takich aspektów była do tej pory zbyt mała obrotność, w ybór padł na SGH – szkołę, która swoją renomę buduje właśnie na tym, że tę cechę rozwija. Gdzieś w trakcie semestru przyszła jednak ref leksja, że głupotą jest szukanie sa-

W

Teraz wiem, że jest to odrobinę bardziej skomplikowane.

tysfakcji z robienia czegoś, do czego brak mi predyspozycji. O ile wcześniej chętnie karmiłem się przeświadczeniem, że wszystko jest kwestią ciężkiej pracy, teraz wiem już, że jest to odrobinę bardziej skomplikowane. I tak jak wciąż wierzę w słuszność poruszania się na granicy własnych kompetencji i opuszczania stref y komfortu, tak wiem też, że jest to coś innego niż próba zrobienia z siebie kogoś, kim się nie jest. Największy kryjący się w tym problem jest jednak taki, że zmuszając się do działania na polu niedopasowanym do własnych predyspozycji, traci się możliwość rozwoju w tej dziedzinie, która faktycznie może nam odpowiadać. Coś postrzegane jako ograniczenie może być neutralną cechą charakteru, która w odpowiednim środowisku i okolicznościach jest niczym innym tylko zaletą. Z tej perspekty w y poznawanie swoich ograniczeń to poznawanie samego siebie i poszukiwanie niszy, która zamiast w ymagać od nas niemożliwego, wspierać będzie te karty, które mamy szczęście posiadać od początku. 0

styczeń–luty 2019


WARSZAWA

/ ogłaszam alarm dla miasta Warszawy

Warszawskie niezbyt kolorwe dni...

Boże, odbuduj stolicę To miasto ma całkowicie zniknąć z powierzchni ziemi i służyć jedynie jako punkt przeładunkowy dla transportu Wehrmachtu. Kamień na kamieniu nie powinien pozostać – tak brzmiał rozkaz Heinricha Himmlera. T E K S T:

justyna leń

styczniu 1945 r. po Warszawie pozostało 16 – 20 mln m 3 gruzu oraz 100 tys. min i niewybuchów. Stolica straciła wszystkie mosty i 84 proc. budynków. Te, które się ostały, w większości i tak wymagały gruntownego remontu. Niektórzy uważali, że skala zniszczeń jest zbyt wielka, by odbudowa miasta była opłacalna lub w ogóle możliwa. Proponowano, by ruiny Warszawy pozostawić jako symbol ludzkiego barbarzyństwa i przestrogę dla przyszłych pokoleń, a stolicę kraju przenieść do położonej w centrum kraju Łodzi.

W

Jak zniszczyć miasto w trzech prostych krokach? Niszczenie stolicy następowało stopniowo. Na samym początku wojny, we wrześniu 1939 r., spustoszono 10 proc. budynków. Zniszczenia narastały zwłaszcza po likwidacji warszawskiego getta i walkach powstańczych. W październiku 1944 r., po upadku powstania, nazistowska administracja przeprowadziła dokładnie zaplanowaną i udokumentowaną rozbiórkę miasta. Kierownictwo opracowało szczegółowy plan wycofania się z Warszawy. Na początku, opróżniano domy, fabryki i budynki użyteczności publicznej z wszystkiego, co z punktu widzenia III Rzeszy mogło mieć jakąś wartość. Do rabunku używano nie tylko nazistowskich mundurowych, lecz także szabrowników, którzy nierzadko mieli polskie pochodzenie. Niektórzy z tych ostatnich pracowali przymusowo; inni sami mieli nadzieję wzbogacić się na dobrach pozostawionych w mieście. Potem oddział podpalaczy podkładał ogień pod kolejne budynki. Po jednym lub dwóch dniach sprawdzano skutki – jeśli pożar wygasł, wzniecano go ponownie. Następnie oddział saperów wysadzał w powietrze wybrane obiekty. Ze względów strategicznych szczególnie ważne było zniszczenie Dworca Głównego i lotniska na Okęciu, co też uczyniono. Na końcu spakowano zrabowane dobra do pociągów. Za ostatnim pociągiem jechał niemiecki wynalazek: Schwellenpf lug. Była to maszyna, która rozrywała drewniane podkłady kolejowe i w ten sposób czyniła tory nieużytecznymi. Uniemożliwiło to kolejowe dostawy jedzenia, broni i innych dóbr do Warszawy, a także znacząco opóźniło marsz wojsk radzieckich.

38–39

Odbudować czy nie? Radzieckie wojska „wyzwoliły” Pragę 15 września 1944 r., Warszawę – 17 stycznia 1945 r. Już na początku 1945 r. ludność masowo powracała do zgliszcz zrujnowanej stolicy. 14 lutego 1945 r. powołane zostało Biuro Odbudowy Stolicy. Skrót BOS żartobliwie rozwijano jako „Boże, odbuduj stolicę”. W instytucji pracowali architekci, urbaniści i inżynierowie przychylni (lub przynajmniej nie przeciwni) komunizmowi, a jednocześnie zafascynowani przedwojenną awangardą. Wielu z nich urodziło się i wychowało w Warszawie. Zależało im więc na odtworzeniu miejsc, które niegdyś znali. Awangardowe zapędy BOS-u hamowała Polska Partia Robotnicza. Nowym władzom nie zależało na odbudowie Warszawy w dotychczasowym kształcie. Chciały stworzyć miasto socrealistyczne – wypełnione monumentalnymi gmachami, jakie znały z Moskwy. Taka architektura miała to do siebie, że nie była zbyt funkcjonalna, a w mieście brakło budulca na wysokie, monumentalne budynki dla Moskwy 2.0. Plany BOS-u łączyły socrealistyczne zapędy ówczesnych władz i awangardowy sentymentalizm pracowników biura z rozsądnym dysponowaniem środkami i materiałami.

Rekonstrukcja i dekonstrukcja Do faktycznej realizacji większości planów przystąpiono dopiero po dwóch latach. Do połowy 1947 r. los miasta nie był przesądzony. Dopiero 3 lipca 1947 r. Sejm uchwalił ustawę o odbudowie Warszawy. BOS zdecydował się na rekonstrukcję Starego i Nowego Miasta oraz Łazienek Królewskich. Ta decyzja była unikatowa na skalę światową. Niemcy, Anglicy czy Francuzi również stanęli przed koniecznością odbudowy miast po wojnie, ale zdecydowali się tylko na rekonstrukcję wybranych, pojedynczych zabytków. Podobno plan całościowej odbudowy to w ogromnej mierze zasługa jednej osoby – Jana Zachwatowicza. Architekt przekonywał władze polityczne, środowisko konserwatorów i architektów, że przypadek polski to wyjątek i konieczna jest zbiorowa odbudowa dawnych zabytków. Twierdził, że naród i pomniki jego kultury to jedno, a nowa władza zapewni sobie tą decyzją poparcie. Przez cały okres odbudowy, czyli do 1952 r., wzajemnie zwalczały się: frakcja „zabytkarzy”,

skupiona wokół Zachwatowicza, i frakcja „modernizatorów”, pod wodzą szefa BOS-u i jego zastępcy. Podział odzwierciedlał poglądy polityczne pracowników: grupa Zachwatowicza wywodziła się z AK-owskiego podziemia, Roman Piotrowski i Józef Sigalin byli ludźmi nowego porządku. Odbudowano więc Stare Miasto, Nowe Miasto i Łazienki, ale niepotrzebnie zniszczono wiele kamienic pod budowę placu Konstytucji, placu Defilad czy Pałacu Kultury i Nauki. Mimo konf liktów pierwsze lata po wojnie to czas wielkich projektów. Takim była budowa trasy W-Z, którą w chwili jej otwarcia w 1949 r. uznawano za bardzo ważne osiągnięcie. Miała ogromne znaczenie użytkowe – stworzono możliwość szybkiego transportu między dwoma brzegami miasta. W rekordowym tempie wybudowano Mariensztat, pierwszą powojenną dzielnicę mieszkaniową wzniesioną zupełnie od zera.

No i jak wyszło? Skąd w kraju tak zniszczonym przez wojnę środki na wielkie inwestycje i błyskawiczną odbudowę miasta? Chociaż trudno w to uwierzyć, jedynym źródłem finansowania były dobrowolne datki obywateli z całego kraju. Pomoc nie ograniczyła się tylko do wysyłania pieniędzy. Z różnych zakątków Polski przybywali robotnicy. Niektórzy poszukiwali zatrudnienia i nowego życia, inni pracowali ochotniczo. Nowa Warszawa dała wielu ludziom pracę, miejsce do życia i szansę na nowy start. Choć w 1951 r. ostatecznie rozwiązano BOS, jego plany realizowano znacznie później – Zamek Królewski odbudowano dopiero w 1974 r. Proces odbudowy to nie tylko piękne, wielkie inwestycje. Aby ułatwić rekonstrukcję, w październiku 1945 r. wszedł w życie dekret Bieruta, który zakładał, że cała ziemia w zasięgu przedwojennych granic Warszawy zostanie znacjonalizowana. Dyskusyjne jest, czy bez tego odbudowa stolicy byłaby możliwa, jednak bez wątpienia ułatwiło to władzom pracę. Dekret Bieruta miał także inne konsekwencje. Stworzył grunt pod dzisiejsze roszczenia przedwojennych właścicieli i ich spadkobierców oraz dał pole do działania handlarzom roszczeniami. Problemu nie rozwiązano przez 73 lata i prawdopodobnie nie nastąpi to w najbliższym czasie. 0


uwaga, smog! /

WARSZAWA

Jakie nudne samobójstwo O smogu w Warszawie słyszał i rozmawiał niemal każdy. Nie każdy jednak wie, że to bardzo złożony problem i nie dotyczy wyłącznie spalin oraz starych, nienadających się do użytku pieców. T E K S T:

Michał Rajs

ierwszym mitem, który zakorzenił się w świadomości mieszkańców Warszawy (dziwnym trafem głównie wśród amatorów motoryzacji) jest to, że samochody odpowiadają za zaledwie kilka procent całego zanieczyszczenia smogowego. W skali całego kraju jest to niepodważalną prawdą, w skali stolicy jednak – zwykłą wymówką, która poprawia samopoczucie kierowców. W Warszawie wpływ na stężenie PM10 i benzopirenów w większości mają bowiem pojazdy. Szkoda tylko, że bardzo trudno to zmienić, a już na pewno w sposób rekomendowany przez ekologów – dzięki naturalnym paliwom albo hybrydowym silnikom. Pył, który utrzymuje się w atmosferze, nie pochodzi bezpośrednio z rur wydechowych (zaledwie 7 proc.), ale podrywa się z jezdni, gdzie zalegał wcześniej. Pewien jego ułamek stanowią starte opony i klocki hamulcowe, ale około cztery piąte to nasączone trującymi związkami błoto i kurz.

P

Więzienie za palenie śmieciami? Drugi mit dotyczący przyczyn powstawania smogu wydaje się nie mniej ciekawy. Udział starych, niespełniających wymogów pieców w powstawaniu smogu nie jest wcale tak duży, jakby się można było tego spodziewać. Wynosi on 30 proc., a większość tego procederu spowodowana jest biedą i próbami zaoszczędzenia na paliwie. W sejmie pojawiały się już projekty ustaw postulujące dofinansowania do przebudowy pieców, ale większość z nich nie zdobyła zaufania posłów albo działałaby tylko w teorii. W celu dokonania realnej zmiany należałoby zainwestować ogromne pieniądze w modernizację. Zatem wygląda na to, że bardziej opłaca się tworzyć ponad 30 tys. chorych rocznie i leczyć ich, zamiast zapobiegać chorobom. Wymiana pieców jest dobrowolna, jednak uzyskanie dofinansowania możliwe dopiero po złożeniu specjalnego wniosku, co nieszczególnie zachęca emitentów trucizn. Przepis został wprowadzony w życie w styczniu 2017 r. i w rezultacie do warszawskich urzędów w ciągu pierwszego miesiąca wpłynęło 30 pism. Innym sposobem walki mogłoby być zaostrzenie kar. Doprowadziłoby to jednak łamiących prawo do jeszcze większej ruiny. Ponadto, aby móc ukarać winnych, trzeba ich najpierw wykryć. W tym celu należałoby zainwestować w specjalne drony monitorujące skład dymów oraz zatrudnić obsługujących je ludzi. Warszawy nie stać na poniesienie takich kosztów.

Co się stało z korytarzami powietrznymi Eksperci natomiast raczej omijają temat prawa wraz z jego pokłosiem i skupiają się na klinach napowietrzających, czyli przestrzeniach, które umożliwiają dopływ świeżego powietrza do miasta. Ponieważ Warszawa nie leży w niecce, lecz znajduje się na wysoczyźnie, korytarze mogłyby działać bez zarzutu... O ile nie zatka się ich nowymi osiedlami. W tej kwestii urbaniści dzielą się na dwa główne zwalczające się stronnictwa, które nie mogą zgodzić się nawet w tak podstawowej kwestii jak to, czy korytarze powietrzne są w Warszawie, czy ich nie ma. Pierwsza grupa uważa, że nie, a wszystkiemu winne jest złe zagospodarowanie przestrzeni. Druga grupa twierdzi, że korytarze są i pracują bez zarzutu. Co więcej, współczesne osiągnięcia techniki pozwalają na ich udoskonalenie za pomocą kształtu i pozycji nowych budynków. Wśród urbanistów nie widać jednak specjalnego przerażenia. Według ich prognoz Warszawa nie jest przebudowywana aż tak szybko, by w ciągu następnych kilkunastu lat zagrożenie związane z zasłanianiem wylotów klinów wymagało interwencji. Urbaniści przestrzegają jednak przed pochopnym zabudowywaniem terenów wokół Warszawy, część z nich może bowiem skutecznie zasłonić wyloty klinów i narazić miasto na przekroczenie kolejnych norm. Już teraz są w Warszawie miejsca, gdzie czujniki pokazują dziesięciokrotnie większe niż dopuszczalne stężenie najbardziej szkodliwego PM2,5. Żeby nie dopuścić do większej liczby takich sytuacji, konieczna jest współpraca samorządów całej aglomeracji.

Ekologiczne lodowisko Niektórzy jako rozwiązanie problemu smogu podawali chodniki pochłaniające zanieczyszczenia. Jeszcze jakiś czas temu pomysł taki mógłby wydawać się rodem z filmu science fiction, ale od niedawna wynalazek ten działa na Rondzie Daszyńskiego. Bazuje on na zaawansowanej technologii i rozkłada niebezpieczne dla zdrowia związki. Skuteczność działania takiego chodnika jest jednak nieproporcjonalnie niska w stosunku do wysokich kosztów. Podobnie zakazy ruchu w miejscach najbardziej zanieczyszczonych spalinami także wydają się utopijnym rozwiązaniem. Przecież nikt nie zamknie Marszałkowskiej ani Puławskiej i nie ograniczy ruchu samochodów do poziomu, przy którym stężenie pyłów nie przekraczałoby stężenia cały rok.

Zdecydowanie niedocenianym rozwiązaniem, o którym przypomina Polski Alarm Smogowy, jest... zmywanie ulic. Tak, zmywanie ulic. Jeśli pominie się uprzedzenia związane ze śmiesznością samego konceptu, można dojść do wniosku, że naprawdę ma to sens. Skoro większość zanieczyszczeń podnosi się z asfaltu, to dlaczego ich wcześniej nie usunąć? Gdyby zastosować takie rozwiązanie, problem zostałby... zmyty z powierzchni ziemi. Pojawiłby się jednak inny. Warszawa zamieniłaby się w rozświetlone sygnałami karetek lodowisko. Zima oprócz ogromnych zanieczyszczeń oferuje miastu ujemne temperatury, które przy lekkomyślnym wykorzystaniu wody doprowadziłyby do jeszcze większej liczby wypadków drogowych.

Uratowani, którzy nie wychodzą z domu Jedyną sensowną ochroną przed smogiem byłyby więc maski, prawda? Niektóre można nawet wpleść do codziennego ubioru bez zbytnich strat estetycznych. Niestety produkt ten pojawił się w Polsce stosunkowo niedawno i brakuje jakichkolwiek rzetelnych informacji na jego temat. By cokolwiek znaleźć, trzeba się znać albo skorzystać z pomocy eksperta – przy wydatkach rzędu od 100 do 300 zł ta ostatnia opcja jawi się jako zupełnie nieopłacalna. Tymczasem na forach internetowych często można spotkać się z sugestią, że producenci filtrów zarabiają na niewiedzy i strachu wywołanym ostrzegawczymi komunikatami. I że rzekoma poprawa samopoczucia to efekt placebo. Anonimowi specjaliści z Reddita oraz wykopu tłumaczą, że gdyby maski rzeczywiście były efektywne, to materiału wykorzystanego do ich budowy użyto by w wielu innych instalacjach, na przykład w domowych kominach. Tak jednak nie jest, co prowokuje wątpliwości, czy podana na opakowaniach i opiewana w internetowych reklamach pochłanialność sięgająca blisko 100 proc. jest rzeczywista, czy osiągana wyłącznie za pomocą sprytnie skonstruowanych testów laboratoryjnych. Co zatem może uczynić szary człowiek, żeby ochronić się przed smogiem? Może wziąć do serca komunikaty antysmogowe i... przestać wychodzić z domu. A także – na wszelki wypadek – nie otwierać okien. W internecie przewija się dowcipne stwierdzenie, że wietrząc dzisiaj dom, tak naprawdę wietrzysz swoją miejscowość. Możemy śmiać się przez łzy, ale warto o tym pamiętać. I zacząć zmiany od siebie. 0

styczeń–luty 2019


/ ikony polskiego sportu na świecie

fot. Rob Snell/ licencja CC 2.0

SPORT

fot. Flickr

Ich troje Marcin Gortat, Robert Kubica i Agnieszka Radwańska. Troje sportowców urodzonych w późnym PRL-u, rozpoczynających treningi w latach 90., odnoszących sukcesy kilka lat po wejściu Polski do Unii Europejskiej. Jaka była ich droga do sukcesu? T E K S T:

Sebastian Muraszewski

est rok 2008. Uczeń trzeciej klasy wraca do domu, w czasie godzinnej podróży oddaje się lekturze „Przeglądu Sportowego”. Czyta tam o coraz większych osiągnięciach Roberta Kubicy za kierownicą bolidu Formuły 1, zwycięstwie Agnieszki Radwańskiej w turnieju WTA w Stambule i pierwszych występach Marcina Gortata w play-offach NBA. Pod wpływem tych doniesień dziesięciolatek próbuje swoich sił w kartingu, tenisie i koszykówce – z niezbyt dobrymi wynikami, ale ze wspomnieniami, które zostaną na całe życie. Mija 10 lat. Już student, w chwili przerwy między zajęciami wyciąga smartfon i wchodzi na portal sportowy. Martwi się na wieść o zakończeniu kariery przez Radwańską i problemach Gortata wynikających z coraz szybszego tempa spotkań w NBA. Jednak z marazmu wyrywają go informacje o powrocie Kubicy na fotel kierowcy wyścigowego. Nie był to jednostkowy przypadek. Troje polskich sportowców sprawiało, że Polacy wstawali w środku nocy, żeby śledzić ich występy, kupowali rakiety tenisowe, chodzili na boiska koszykarskie i wypożyczali gokarty, aby poczuć się jak ich idole. W historiach sportowców

J

40–41

były kryzysy formy, bolesne porażki, tragedie, ale również zwycięstwa. Sukces zawdzięczają przede wszystkim ciężkiej pracy, napędzanej wyjątkową ambicją.

Początkowe szlify diamentów Całą trójkę łączyło to, że ich rodzice byli w jakimś stopniu związani ze sportem. Dzięki temu ćwiczyli od najmłodszych lat. Kubica i Radwańska dość wcześnie zaczęli specjalizować się w kierunku określonych dyscyplin. To niejedyne podobieństwo między nimi – oboje urodzili się w Krakowie i spędzili kilka lat swojego dzieciństwa za granicą. Siostra Isi, jak później zaczęto nazywać Agnieszkę Radwańską, opowiadała, jak w wieku czterech lat zaczęła przebijać wraz z siostrą balon przez siatkę. Z kolei przyszły kierowca wyścigowy, licząc sobie tyle samo wiosen, majstrował przy samochodzie-zabawce. Prymitywna zabawka przestała wystarczać malcowi i ojciec Roberta musiał pomyśleć o czymś poważniejszym. Tymczasem na łódzkich Bałutach wyrośnięty ponad swój wiek Marcin Gortat grał w piłkę nożną, śmigał po lekkoatletycznych bieżniach i coraz poważniej interesował się koszykówką.

Decyzję o rozpoczęciu zawodowej koszykarskiej kariery podjął dopiero w wieku 18 lat, co współcześnie zdarza się w sporcie niezwykle rzadko. Żeby to sobie uświadomić, wystarczy spojrzeć, na jakim etapie swojej kariery byli w tym wieku Kubica i Radwańska. Obwołany polską nadzieją sportów motorowych Kubica przeszedł już kilka operacji po ciężkim wypadku samochodowym. Jako pasażer doznał wielomiejscowego złamania ręki, a rekonwalescencja nie przynosiła powrotu do pełnej sprawności. Mimo diagnoz polskich lekarzy wrócił na tor i zadebiutował w Formule 3. W ramach tej serii toczył zacięte pojedynki z Lewisem Hamiltonem, obecnie pięciokrotnym mistrzem świata. Poza sezonem został mistrzem Polski w grze komputerowej Colin McRae 2005, jednak bardzo dobre wyniki wywołały oskarżenia o oszukiwanie w grze. Po skutecznym odparciu zarzutów młody Polak nie przejawiał chęci powrotu do wirtualnych zmagań. Tym bardziej że po kolejnym sukcesie, jakim było zdobycie tytułu mistrzowskiego Formuły Renault, pojawiła się przed nim szansa, o której marzy każdy kierowca – przetestowanie bolidu Formuły 1.


ikony polskiego sportu na świecie /

SPORT Kajne grencen

Swoje marzenia spełniła również Radwańska, wygrywając juniorski turniej na kortach Wimbledonu. Po pokonaniu faworyzowanej Anastasiji Myskiny w pierwszej rundzie J&S Cup 2006 w Warszawie jej nazwisko było na ustach wszystkich. Prawdziwym momentem przełomowym w karierze Polki było zwycięstwo nad obrończynią tytułu mistrzyni US Open, Rosjanką Marią Szarapową na kortach Flushing Meadows. Po tym sukcesie Radwańska trafiła na okładkę „New York Timesa”. Niewielu naszych rodaków miało szansę tego doświadczyć. W drafcie NBA w 2005 r. Marcin Gortat został wybrany przez Phoenix Suns z numerem 57. Koszykarza zauważyli amerykańscy skauci, gdy grał w barwach ŁKS-u. Amerykański klub szybko oddał nowo pozyskanego gracza do Orlando Magic, gdzie Gortat zaliczył swój debiut na parkiecie najlepszej koszykarskiej ligi świata. W marcu 2008 r. zapełnił więc kolejny rozdział sportowej historii Polski.

Talentem – świata obywatele Kubica zdobył fotel pełnoprawnego kierowcy Formuły 1 w trakcie sezonu 2006. Debiut za kierownicą bolidu ze stajni BMW Sauber zakończył się dyskwalifikacją ze względu na rozszczelnienie gaśnicy w samochodzie, jednak już trzeci wyścig Polaka przyniósł mu pozycję na podium. Kolejny sezon, mimo braku podium, napawał optymizmem. Kubica cudem wyszedł bez szwanku z potwornie wyglądającego wypadku na torze w Montrealu. Ironią losu było wydarzenie z kolejnego roku, czyli pierwsze i jedyne do tej pory zwycięstwo polskiego kierowcy, które odniósł właśnie w Kanadzie. Niestety zespół BMW skupiał się na następnym sezonie, zamiast wspierać Polaka usprawnieniami technicznymi, niezbędnymi do walki o tytuł. Wszystkie założenia niemieckich inżynierów wzięły w łeb, rok 2009 był najgorszym w karierze Kubicy. Radwańska w pierwszych latach kariery zawodowej zachwycała ekspertów swoją grą, wygrywała turnieje WTA, ale nie mogła zdobyć awansu do półfinału turnieju wielkoszlemowego. Znowu zadziałała magia Wimbledonu. W 2012 r. Polka, nawiązując do przedwojennych sukcesów Jadwigi Jędrzejowskiej, zmierzyła się w finale Wielkiego Szlema z Sereną Williams i nie oddała łatwo pola utytułowanej przeciwniczce – uległa po długiej walce. Rok później triumf na londyńskich kortach Radwańska miała na wyciągnięcie ręki. Jednak mimo prowadzenia w setach i wyniku 3 : 0 w decydującej rozgrywce meczu półfinałowego z Niemką Sabiną Lisicki, z powodu rozczarowującej końcówki meczu ta szansa wymknęła się jej z rąk. Tymczasem w Stanach Zjednoczonych liczący 213 cm wzrostu Marcin Gortat stał się pierwszym Polakiem występującym w me-

czach finałowych NBA. Zespół Orlando Magic nie miał jednak szans w rywalizacji o mistrzowskie pierścienie z silniejszym zespołem Los Angeles Lakers i ostatecznie przegrał 1 : 4 w serii finałowej. Polski center wrócił do Europy, by wesprzeć swoją reprezentację w rozgrywanym na ojczystej ziemi Eurobaskecie 2009, ale mimo gry koszykarza tak wysokiej klasy Polacy zajęli w turnieju 9 miejsce. Sam Gortat rok później zamienił Orlando na słoneczne Phoenix, gdzie jednak ani razu nie udało mu się awansować do fazy play-off.

Decyzję o rozpoczęciu zawodowej koszykarskiej kariery podjął dopiero w wieku 18 lat, co współczenie zdarza się w sporcie niezwykle rzadko. Zrządzenia losu W lutym 2011 r. Robert Kubica z optymizmem patrzył w przyszłość. Zespół Renault, którego był częścią, miał perspektywy na dobre wyniki oraz kontrakt z prawdziwą potęgą – Ferrari. Możemy gdybać, co by się stało, gdyby nie jedna uszkodzona barierka na trasie rajdu Ronde di Andora, po zderzeniu z którą życie Polaka zawisło na włosku. Zaczęła się żmudna rehabilitacja i walka o powrót do pełni sił. Do poprzedniego życia. Do Formuły 1. Droga wiodła przez stoły operacyjne, fotele samochodów rajdowych i bolidów wyścigowych. Mimo fizycznych ograniczeń i pojawiających się szyderczych komentarzy po kolejnych niepowodzeniach w rajdach, Kubica się nie poddawał. Półfinał Wimbledonu 2013 był zamknięciem pewnego etapu w karierze Radwańskiej. Oprócz trzech półfinałów odpowiednio: Australian Open 2014, Wimbledon 2015 i Australian Open 2016, wysiłki w turniejach wielkoszlemowych kończyły się nie wyżej niż na czwartej rundzie zmagań. Występ Radwańskiej w trzech turniejach olimpijskich był co najmniej rozczarowujący, co poskutkowało falą krytyki w kraju. Największym sukcesem Polki pozostaje wygrana w turnieju WTA Finals z udziałem ośmiu najlepszych zawodniczek świata w Singapurze w 2015 r. Potem dały o sobie znać kontuzje, skutek wielu lat nieustannej gry na najwyższym poziomie. Gortat przeniósł się do Washington Wizards i doprowadził nową drużynę do play-offów NBA. W lipcu 2014 r. podpisał z nimi pięcio-

letni kontrakt wart 60 mln dolarów. W międzyczasie organizował w Polsce obozy sportowe dla dzieci z udziałem graczy NBA, czyli tak zwane Marcin Gortat Camp. Jednak nie wszystko wygląda tak słodko. Między nim a Johnem Wallem, zawodnikiem uznawanym za lidera jego drużyny, dochodziło do licznych scysji. Polak zakwestionował wpływ Walla na zespół, podkreślając dobrą grę drużyny podczas jego nieobecności. Przeciętny sezon i problematyczne relacje w szatni sprawiły, że tego lata, w wieku 34 lat, Gortat kolejny raz zmienił klub, tym razem na Los Angeles Clippers. Transfer pomógł mu odzyskać radość z gry i kto wie, być może jest ostatnim w jego karierze.

Szacunek Styczeń 2018. Po raz pierwszy od wielu lat Formuła 1 jest tematem wielu dyskusji w Polsce. Siergiej Sirotkin zostaje nowym kierowcą zespołu Williams. W ostatniej chwili zajmuje miejsce, które większość ekspertów przypisywała Kubicy. Polak ostatecznie zostaje kierowcą testowym, by rok później wrócić na fotel, który już niegdyś do niego należał. Dzięki wsparciu finansowemu ze strony Orlenu i własnej determinacji dokonuje niemożliwego. Po ośmiu latach przerwy wraca do grona najlepszych na świecie sportowców. Czas euforii jednych zbiega się ze smutkiem innych. W listopadzie Agnieszka Radwańska po serii rozczarowujących występów oświadcza to, co było niestety spodziewane: zakończenie kariery w wieku zaledwie 29 lat. Taka decyzja należy do rzadkości w czasach, gdy karierę sportową można spokojnie kontynuować po przekroczeniu 35. roku życia. Kontuzja stopy okazała się barierą nie do przeskoczenia. A Gortat? Co u niego? Mimo coraz szybszego tempa w NBA i pojawiania się coraz młodszych zawodników pozostaje w formie. Jedyny problem stanowią kontuzje, w listopadzie opuszcza kilka spotkań ze względu na ból pleców. Wiek i wzrost dają się we znaki. Gratulacje polskim zawodnikom złożyło wiele sław światowego sportu. Z pewnością będą kontynuować swoje piękne historie i napiszą do nich epilogi. Niestety nie doczekają się zbyt prędko następców, chociaż Iga Świątek może dużo namieszać w żeńskim tenisie. Całej trójce należą się podziękowania za emocje, jakich dostarczyli polskim kibicom i za budowanie pozytywnego wizerunku kraju na świecie. Sport potrafi bowiem zdziałać więcej niż najpotężniejsi politycy. Wywołuje sympatię lub niechęć do jakiejś grupy bądź narodowości, nawet takiej, z którą nie mamy do czynienia w prawdziwym życiu. Wpływa na dwie najważniejsze sfery naszego życia – emocje i wyobraźnię. 0

styczeń–luty 2019


SPORT

/ sport w 2018 r. od A do Z

Sportowy alfabet 2018 Mundial w Rosji, zimowe igrzyska olimpijskie, mistrzostwa świata w siatkówce... a to tylko część sportowych wydarzeń minionego roku. Warto przypomnieć sobie ten niesamowity rok od A do Z. T E K S T:

K . g a ł ą z k i e w i c z, a . Ś l ę z a k , j. c i s z e k , s . m u r a s z e w s k i , Ł . B i s k u p, A . H u g u e s, R . S t ę p i e ń, J. K r o s z k a

A jak Agnieszka Radwańska Wciąż trudno uwierzyć, że najlepsza polska tenisistka – Agnieszka Radwańska – ogłosiła koniec sportowej kariery. Popularna Isia w wieku zaledwie 29 lat rozstała się z tenisem. Powodem odstawienia rakiety były problemy zdrowotne, z którymi boryka się od kilku lat. Ciekawe, czy kiedykolwiek doczekamy się na kortach równie utalentowanych rodaków? Oby, choć dziś naprawdę trudno to sobie wyobrazić.

B jak Bargiel Andrzej K2 kojarzymy zazwyczaj ze wspinaczami górskimi, wyprawami oraz niekiedy dramatycznymi finałami zdobywania góry uznawanej za najniebezpieczniejszą dla alpinistów. Istnieje jednak człowiek, któremu samo wejście na ośmiotysięcznik nie wystarczy. Jędrek Bargiel jako pierwsza osoba w historii zjechał na nartach z drugiej najwyższej góry na świecie! To było jego kolej-

42–43

ne podejście do tego historycznego wyczynu. Jak sam podsumował na gorąco: Bardzo się cieszę, że to wszystko się udało, bo jestem tu już drugi raz i cieszę się, że nie muszę już tutaj wracać.

C jak Chorwacja na mundialu Niewielu stawiało ich w roli faworytów, udowodnili jednak, że doświadczenie i zgranie oraz świetna forma kluczowych piłkarzy (zwłaszcza fantastycznego Luki Modricia – późniejszego MVP turnieju i zdobywcy Złotej Piłki) to podstawy sukcesu drużyny. Dzięki temu to właśnie Chorwaci, a nie jak przewidywano Niemcy czy pełni indywidualności Belgowie, stawili czoła Francji w finale. Chociaż nie wygrali mundialu, być może dlatego, że przystąpili do ostatniego starcia zmęczeni kilkoma dogrywkami, zapamiętamy ich spotkania – pełne pasji i zaangażowania oraz walki do samego końca, tak jak to z Anglią.

D jak doping Organizator tegorocznych mistrzostw świata w piłce nożnej i jednocześnie król dopingu – Rosja – znów znalazł sposób, by wspomagać swoich piłkarzy. Jako godni gospodarze balowali tak bardzo, że przed meczem musieli się nawdychać soli trzeźwiących z amoniakiem. Wydech powalił nawet Hiszpanię.

E jak europejskie puchary Kolejne duże rozczarowanie dla polskich kibiców piłkarskich. Słabe występy naszych drużyn w europejskich pucharach stały się już tradycją, ale z roku na rok granica wstydu przesuwa się coraz dalej. Tym razem najbardziej bolesne było odpadnięcie Legii Warszawa po pojedynku z mistrzem Luksemburga.

F jak Formuła 1 Jesteśmy w Polsce, więc należy dodać... i wielki powrót Roberta Kubicy. Informacja o tym, że znowu będziemy oglądać naszego


sport w 2018 r. od A do Z /

rodaka na torach wyścigowych królowej sportów motorowych zelektryzowała media na całym świecie. Na tle tej informacji blednie niedawne zwieńczenie sezonu 2018 w Abu Dhabi i kolejne zwycięstwo Lewisa Hamiltona oraz stajni Mercedesa. Wygląda na to, że w przyszłym roku F1 zaliczy spektakularny powrót na czołówki gazet sportowych.

G jak górska wyprawa Polaków na K2 Wyprawa, którą niczym telenowelę śledziła cała Polska. Dzięki niej każdy choć na chwilę mógł stać się ekspertem od himalaizmu. Po akcji ratunkowej na Nanga Parbat polska ekspedycja kontynuowała ambitną próbę pierwszego zimowego wejścia na najwyższy szczyt Karakorum. Niestety niesprzyjające warunki pogodowe i konieczność zmiany trasy nie pozwoliły wspinaczom osiągnąć celu. Jak na prawdziwy show przystało, nie obyło się również bez zwrotów akcji i (anty)bohatera w postaci Denisa Urubki, który po samotnej eskapadzie został w niesławie odesłany do domu.

H jak Hamilton Lewis Zwyciężył po raz piąty. Ponownie znokautował rywali w czerwonych bolidach – wygrał 11 z 21 wyścigów i pobił kolejne rekordy. Przy okazji dorobił się oddanego parobka – Valterriego Bottasa – który nic w tym roku nie osiągnął. Pomocne okazały się też błędy rywali z Ferrari – taktyczne zespołu i personalne Vettela. Czy za rok zdobędzie szóste mistrzostwo? Jeśli nie zamieni się w Willa Smitha, to ma na to szanse.

I jak Irena Szewińska Najwybitniejsza polska sportsmenka zmarła po długiej chorobie w wieku 72 lat. Jej medali i rekordów nie sposób zliczyć. Po zakończeniu kariery była aktywną działaczką

sportową, członkiem Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego. Dowodem na to, jakim szacunkiem darzono Szewińską, jest lista gości na jej pogrzebie. Oprócz najwyższych władz państwowych na uroczystościach pojawili się między innymi szef MKOl Thomas Bach, szef IAAF (Międzynarodowego Stowarzyszenia Federacji Lekkoatletycznych), Sebastian Coe, i rywalki z bieżni, w tym znana Marita Koch. Drugiej takiej postaci jak Szewińska w polskim sporcie nie było, nie ma i zapewne nie będzie.

J jak Juventus z Cristiano Ronaldo To był bez wątpienia najgłośniejszy i najbardziej szokujący transfer letniego okienka. Pięciokrotny zdobywca Złotej Piłki opuścił słoneczny Madryt i przeniósł się do nieco zimniejszego Turynu. Ronaldo zdaje się brakującym elementem, który pozwoli zdobyć Starej Damie puchar Ligi Mistrzów. Jednocześnie CR7 stał się twarzą zaplanowanego przez Andreę Agnelliego projektu Juve 2023, który zakłada przeobrażenie się w klub globalny i hegemona europejskiej piłki.

K jak Kowalczyk Justyna Polska „królowa zimy” w marcu oficjalnie pożegnała się z Pucharem Świata. Najwybitniejszą zawodniczkę w historii polskich sportów zimowych czekają teraz nowe wyzwania. Od nowego sezonu będzie pomagać swojemu wieloletniemu trenerowi, Aleksandrowi Wierietielnemu, w prowadzeniu kobiecej kadry biegaczek. Równocześnie z nią karierę zakończyła także jej największa rywalka – Norweżka Marit Bjoergen.

L jak lekkoatletyka Królowa sportu w tym roku przybrała biało-czerwoną szatę. Drugie miejsce w klasyfikacji medalowej ME w Berlinie,

SPORT

12 zdobytych medali, w tym 7 złotych. Niesamowity występ Justyny Święty-Ersetic, która w ciągu godziny zdołała zdobyć dwa tytuły mistrzowskie. Kolejny fantastyczny rok Anity Włodarczyk, która jednak wywołała pewne niesnaski w środowisku. Fantastyczne występy Profesora, czyli Adama Kszczota. Czekamy na powtórkę na mistrzostwach świata w Dosze!

M jak mundial Rosyjski mundial, mimo wielu kontrowersji przed startem, przebiegł dość spokojnie. Obfitujący w gole, od początku serwował nam też niespodzianki w postaci m.in. porażki poprzednich mistrzów świata – Niemców – już w fazie grupowej, czy przegranej Hiszpanii z drużyną gospodarzy. Okazał się zwycięski dla reprezentacji Francji, która nareszcie spełniła pokładane w niej nadzieje. Siłą Francuzów okazała się przede wszystkim równa i wysoka forma ich ofensywy (zwłaszcza Kyliana Mbappego, który zapewne jeszcze nie raz dostarczy nam wielkich emocji).

N jak Nanga Parbat Tą akcją żył cały kraj – wywołała wiele sprzecznych emocji. Po pierwsze Tomek Mackiewicz, który spełniając swoje ambicje, zostawił rodzinę, po drugie heroiczna wspinaczka Adama Bieleckiego i Denisa Urubki, po trzecie uratowana Elizabeth Revol. Sprawa wywołała niemałą dyskusję na temat sensu himalaizmu, a także wzmogła zainteresowanie zimową wyprawą Polaków na K2.

O jak olimpiada szachowa Polacy pokonali Amerykanów i Rosjan. I to w królewskiej grze. Polscy szachiści zajęli ostatecznie czwarte miejsce na 43. Olimpiadzie Szachowej w Batumi, co jest najlepszym wynikiem w powojennej historii męskiej reprezentacji. 1

styczeń–luty 2019


SPORT

/ sport w 2018 r. od A do Z

P jak Pjongczang

T jak transfery

Wszyscy obawiali się zakłócenia olimpijskiego spokoju XXIII Zimowych Igrzysk Olimpijskich rozgrywanych w Korei Południowej przez jej północnego sąsiada. Na szczęście święto zimowych sportów odbyło się bez większych przeszkód. Co więcej mimo raczej chłodnej aury doszło do ocieplenia stosunków między obydwiema Koreami, czego symbolem była wspólna reprezentacja hokejowa. Te igrzyska na pewno będą się nam kojarzyć z niesamowitym wyczynem Ester Ledeckiej, zamieszaniem związanym z naszymi alpejczykami i… jedynie dwoma zdobytymi przez Polskę medalami. Prosimy o więcej!

Rynek oszalał. Najwięcej emocji wywołał transfer Cristiana Ronalda, który był już szerzej opisany we wcześniejszej części tego tekstu. Najdroższy był Kylian Mbappe – dwudziestoletni Francuz przeszedł do Paris Saint Germain za 135 mln euro. Nie był to transfer z prawdziwego zdarzenia – gwiazda PSG została wykupiona z wypożyczenia. Najlepiej zapowiada się kariera Viniciusa Juniora – brazylijski nastolatek radzi sobie coraz lepiej w ekipie Królewskich. Jednak wraz ze spadkiem cen kontraktów telewizyjnych spadną ceny piłkarzy.

R jak Real Madryt

Mały promyczek nadziei na zakończenie słabego roku dla polskiego futbolu. Młodzieżowa reprezentacja do lat 21 niespodziewanie pokonała swoich rówieśników z Portugalii. Dzięki temu młodzi piłkarze będą mogli wystąpić na przyszłorocznych mistrzostwach Europy i zawalczyć o wyjazd na igrzyska. Warto śledzić ich poczynania, ponieważ za kilka lat to właśnie oni będą stanowić trzon naszej dorosłej kadry.

Królewski klub ze stolicy Hiszpanii wygrał w Kijowie finał Ligi Mistrzów z Liverpoolem 3 : 1, po raz 13. sięgając po trofeum najważniejszych piłkarskich rozgrywek międzynarodowych w Europie. Gole dla Realu strzelili Karim Benzema oraz dwa razy Gareth Bale, z czego przy dwóch z tych bramek swój kunszt (a raczej jego chwilowy brak) zademonstrował zawodnik angielskiego zespołu – Loris Karius. Dla Liverpoolu strzelił Sadio Mane – notabene reprezentant Senegalu, którego można było zobaczyć również przeciw naszej reprezentacji na mundialu – jak widać, mierzył się z samymi najlepszymi.

S jak Superliga Football Leaks (swoisty Wikileaks w świecie piłki nożnej) 2 listopada na łamach niemieckiego „Der Spiegel” ujawnił dokumenty mówiące o zamiarach największych klubów piłkarskich Europy, dotyczących utworzenia własnej ligi zrzeszającej 11 założycieli – drużyn o największych przychodach telewizyjnych – oraz 5 – 7 zaproszonych drużyn. Koncept ten wywołał niemałe poruszenie w środowisku piłkarskim, i choć zostanie ustanowiony najwcześniej w 2021 r., przez ostatni czas był na językach wszystkich.

44–45

U jak U-21

V jak Vital Heynen i jego orły Choć przed turniejem nikt na nich nie stawiał (oprócz redakcji Magla), „orły” Heynena obroniły mistrzowski tytuł sprzed czterech lat, gładko pokonując w finale Brazylijczyków. Polacy bez gwiazd w składzie, ale za to z niezwykle utalentowaną młodzieżą, stworzyli prawdziwego ducha drużyny, który okazał się jej siłą napędową. Dumą napawa to, że przez kolejne cztery lata znów będziemy mogli powtarzać: Jesteśmy mistrzami świata!.

W jak Weszło FM Na początku lutego na polski rynek medialny wkroczyły dwie rozgłośnie sportowe. Zapinamy Pasy, radio związane z Andrzejem Twarowskim, prezentowało spokojny ton, młoda kadra dziennikarzy-eksper-

tów powoli zyskiwała sympatię słuchaczy. Niestety nie inwestora, który zamknął cały projekt tuż przed początkiem piłkarskiego mundialu. Z kolei Weszło FM zachowało kontrowersyjny styl znany z portalu – kocha się je albo nienawidzi. Podszy wanie się pod rzecznika PZPN i nocny telefon do Sławomira Peszki odbiły się szerokim echem. Weszło FM, utrzymało się na rynku, a audycje na jego antenie cieszą się dużą popularnością.

X jak Xavi Legenda Barcelony. Osiem mistrzost w Hiszpanii, czterokrotny zw ycięzca Ligi Mistrzów w bar wach rodzimego k lubu. Mistrz świata z 2010 r. i dwukrotny mistrz Europy. Od trzech lat gra w A l Sadd w K atarze, po t ym sezonie zajmie się pracą trenera. K atarczycy na pewno będą mieli z niego wiele pożytku.

Y jak Young Boys Berno „Młodzi chłopcy” przełamali ośmioletnią dominację FC Basel (na którym zresztą podobno wzoruje się właściciel naszego klubu stołecznego, Legii) w szwajcarskiej Raiffeisen Super League z aż piętnastopunktową przewagą. Oklaski. W tym roku zakwalifikowali się także do Ligi Mistrzów, ale w grupie z Juventusem, Manchesterem United i Valencią nie mieli większych szans na awans.

Z jak zmiana trenera piłkarzy Po kompromitującym mundialu stało się oczywiste, że zmiany należy zacząć od sztabu trenerskiego. W końcu nie może być tak, że po takiej porażce nic się nie dzieje. Na trenera powołano więc Brzęczka, ale okazało się, że nie przyniosło to poprawy – niektórym tylko w kieszeniach zabrzęczało. Ale spokojnie, Liga Narodów to przecież nic takiego, nawet RL9 jej nie kojarzy. Jak gramy o pietruszkę, to przecież się nie liczy, siano w końcu i tak mamy. 0


osobowość a gry komputerowe /

TECHNOLOGIE Nie rozumiem życia

Geralt grałby w tetrisa Rynek gier komputerowych oferuje różnorodne formy rozrywki. Od symulatorów przez strategie turowe aż po gry RPG osadzone w realiach fantasy. Każdy może wybrać, w jaki sposób będzie się bawił – co jednak wpływa na tę decyzję? T E K S T:

Paw e ł Paw łu c k i

odejmowanie decyzji jest nieodłącznie związane z grami komputerowymi, ponieważ w przeciwieństwie do filmów czy książek, są one interaktywne. Pierwszy krok to wybranie gry. Później w zależności od produkcji, dochodzą do tego: klub, którym chcemy rozegrać mecz, samochód, którym przejedziemy następny wyścig, wygląd i imię postaci, typ charakteru naszego avatara, klasa bohatera czy wreszcie miejsce rozpoczęcia rozgrywki. W klasycznych grach RPG wywodzących się z Dungeons & Dragons wśród ról wyróżniano cztery archetypy: maga, wojownika, łotrzyka i kapłana. Obecnie w wielu produkcjach znajdziemy również inne klasy, ale zwykle są one po prostu kombinacjami tych czterech. Ponadto wybieramy, na jakiej platformie gramy, ile czasu na to poświęcamy oraz jak się zachowujemy w wirtualnym świecie. Okazuje się, że na decyzje w każdej z tych sfer duży wpływ ma nasza osobowość.

P

Grafika:

J oa n n a c H o ło łow i c z

dobro grupy, w której się znajdują. Strażnicy są skłonni do pomocy innym, gotowi wstawić się za słabszymi. Potrafią też sprawnie zarządzać grupą, jeśli to konieczne. Odkrywcy cechują się lżejszym podejściem do życia, mają artystyczną duszę i sporą energię do działania – nie lubią zamartwiać się przyszłością, dla nich istnieje przede wszystkim tu i teraz. Taki podział nie jest idealny i zawiera w sobie pewną generalizację, ale pozwala usystematyzować charakte-

Jeden z szesnastu Spośród sposobów oceny naszego charakteru można wyróżnić test MBTI, opracowany pierwotnie przez Isabel Myers i Katherine Briggs. Korzystały one z prac Carla Gustava Junga, który zauważył, że ludzie różnie odpoczywają oraz inaczej kierują swoje wysiłki, a także preferują odmienne sposoby podejmowania decyzji i gromadzenia informacji. Test Myers–Briggs, ze względu na te cztery czynniki, przypisuje ludziom jeden z szesnastu typów osobowości, które dzielą się na podgrupy: Analitycy, Dyplomaci, Strażnicy oraz Odkrywcy. Analitycy charakteryzują się dociekliwym, krytycznym podejściem do rzeczywistości. Satysfakcję odnajdują w niekonwencjonalnej rozgrywce, nastawiają się na obchodzenie schematów rządzących grą. Dyplomaci są raczej idealistami, cieszącymi się z ciekawych opowieści oraz wysoko ceniącymi

ry i znaleźć pewne zależności między nimi i wyborem gier komputerowych. Pierwszą rzeczą, która róznicuje typy osobowości, jest różnica w czasie, jaki poświęcają na gry. Najbardziej oddanymi graczami okazali się Analitycy, wśród których prawie 28 proc. ankietowanych zadeklarowało, że spędza na komputerowej rozrywce więcej niż 10 godzin tygodniowo, a tylko 17 proc., że przeznacza na to mniej niż godzinę tygodniowo. Na drugim biegunie znajdują się Strażnicy, których statystyki są lustrzanym odbiciem liczb Analityków – odpowiednio około 17 proc. i 28 proc. Wśród

Dyplomatów i Odkrywców podobny odsetek graczy poświęca na hobby 10 godzin, jak i 1 godzinę tygodniowo.

Wiedźmin, CoD czy Stellaris? Nasza osobowość ma również wpływ na gatunki gier, które wybieramy. W przypadku sportowych, takich jak Fifa czy Forza Motosport, przodują Odkrywcy – 7,5 proc. z nich wskazywało ten gatunek jako swój ulubiony, podczas gdy tylko 2–3 proc. Analityków i Dyplomatów uczyniło podobnie. Odkrywcy wykazują tendencje do wybierania rozrywki opartej na rywalizacji i zręczności, takiej jak strzelanki pierwszoosobowe. Wynika to z ich zdolności do szybkiego podejmowania decyzji, ale też niechęci do myślenia o długofalowych konsekwencjach swoich działań, które mogą prowadzić do utrudnienia rozgrywki. Dyplomaci najczęściej wybierają gry typu role-play – co drugi badany wskazywał je jako preferowany rodzaj rozrywki, co stanowi 10 proc. powyżej średniej dla wszystkich grup oraz o 20 proc. więcej niż w przypadku Odkrywców. Jest to spowodowane mniejszym przywiązaniem do mechaniki gry i jej technologicznych aspektów oraz naciskiem na bardziej artystyczną stronę rozgrywki. Szukają oni w grach zatracenia się, wciągających historii. Z kolei Analitycy, co nie jest zaskakujące, dużo lepiej od innych grup czują się w strategiach. Poczucie kontroli, możliwość badania trafności podejmowanych decyzji i wyszukiwania luk w działaniu sztucznej inteligencji lub myśleniu innych graczy sprawiają, że w tej grupie 1

styczeń–luty 2019


TECHNOLOGIE

/ osobowość a gry komputerowe / recenzje

33 proc. badanych wskazało trategie jako swój ulubiony typ gier, podczas gdy średnia dla reszty grup wynosi około 27 proc. Najbardziej neutralną grupą wydają się Strażnicy. W niemal każdej kategorii trzymają się blisko średniej, a jedyna, w której przodują (choć nieznacznie, bo tylko o 1,5 proc.), to karcianki.

Święta trójca Jednak bez względu na typ osobowości najczęściej preferowane są RPG-i. Dlatego nawet wśród pozostałych rodzajów gier często można znaleźć elementy charakterystyczne dla tego gatunku, takie jak podział postaci na klasy oraz role odgrywane w drużynie. Niezależnie czy będziemy próbować swoich sił, grając w League of Legends, Overwatcha lub World of Warcraft, znajdziemy tam bohaterów, których zadaniem jest zadawanie obrażeń (DPS), przyjmowanie ich (tank) lub wsparcie sojuszników (support). Nasza osobowość ma wpływ na to, w której z tych ról czujemy się najlepiej. Najbardziej altruistyczni okazują się Dyplomaci – aż 46 proc. z nich deklaruje, że preferuje postacie pomagające sojusznikom. Wynika to z ich rozwiniętej empatii i czerpania satysfakcji z tego, że wszyscy gracze mogą doświadczać jak najlepszej rozgrywki. Kompletnie inne tendencje widać wśród

Analityków – aż 53 proc. z nich zazwyczaj wybiera rolę DPS-a, ciesząc się z zadawania jak największych obrażeń, coraz lepszego wyniku i znajdowania nowych sposobów na pokonanie przeciwnika. Są oni również najbardziej skłonni do zachowań, które odbiegają od ogólnie przyjętych norm, takich jak kradzieże, łamanie sojuszy czy

Preferowanie DPS-a walczącego na dystans może zaś świadczyć o większej skłonności do huśtawek nastrojów. manipulowanie innymi graczami – 51 proc. Analityków stwierdziło, że angażują się w tego typu zachowania. Tylko 37 proc. Dyplomatów i Strażników odpowiedziało podobnie. Ci ostatni częściej niż inni wybierają postacie typu tank, co ma wiązać się z tym, że osoby walczące w zwarciu lepiej działają pod presją i są stabilniejsze emocjonalnie. Preferowanie DPS-a walczącego na dystans może zaś świadczyć o większej skłonności do huśtawek nastrojów.

PC master race W doświadczaniu gier ważny jest nie tylko ich gatunek czy postać, jaką gramy, lecz także platforma, na której to robimy. Typ charakteru ma wpływ również na jej wybór, chociaż w mniejszym stopniu, niż można by przypuszczać. Analitycy i Odkrywcy wybierają komputery jako swoją ulubioną platformę do grania w aż 59 proc. przypadków. Dyplomaci i Strażnicy relatywnie częściej sięgają po urządzenia mobilne – 23,5 proc. osób w porównaniu do ok. 17 proc. dla pozostałych grup. Natomiast jeśli chodzi o konsole, jedyną grupą która wyróżnia się na tle innych są Strażnicy, jest to jednak tylko 2 proc. powyżej średniej wynoszącej 20 proc. Jak widać, w ujęciu statystycznym osobowości graczy kształtują to jak, na czym i ile czasu grają. Trzeba jednak pamiętać, że w mikroskali na te rzeczy ma wpływ również wiele innych czynników, takich jak środowisko, znajomi czy dostępne środki finansowe. Najważniejsze jest to, że dzięki różnorodności oferowanej nam przez branżę gier każdy może znaleźć coś dla siebie i czerpać radość z wirtualnej rzeczywistości. Na swój oryginalny sposób, czy to usuwając drabinki z basenu swoim Simom, zdobywając konno najwyższe szczyty Skyrimu czy płacząc podczas zakończenia Life is Strange – każdy może wykreować własną unikalną historię. 0

Śniąc na jawie ocen a :

88897 Lucid Dream fot. materiały prasowe

W y dawn i ctwo : Da l i G a m e s pl at f or m a: P C

p r e m i e r a : 8 pa ź dz i e r n i k a 201 8

Lucid Dream to debiut wrocławskiego studia Dali Games. W grze poznajemy historię

umiejętność wyciągania wniosków z własnych błędów, by szybko zacząć domyślać się

niepełnosprawnej dziewczynki Lucy, która w swoim świecie snów stara się zmierzyć

mechanizmów kolejnych łamigłówek. Gdyby jednak zagadka okazała się zbyt trudna,

z przykrymi wydarzeniami, jakie dotknęły ją i jej rodziców. Wszystko utrzymane jest

gracz może skorzystać z systemu podpowiedzi – odblokowuje się on automatycznie,

w klasycznej formule przygodówki point and click.

jeśli łamigłówka nie zostanie rozwiązana w ciągu kilku minut.

Przykuta do wózka Lucy przenosi się do świata snów, by przeżyć tytułowy sen na

Chyba największą wadą Lucid Dream jest długość. Za cenę powyżej 50 zł otrzy-

jawie i oderwać się od swojego osłabionego ciała. Oprawa graficzna jest dopasowana do

mujemy rozrywkę na 4–5 godzin. Relatywnie krótki czas rozgrywki zdecydowanie

sposobu, w jaki dziewczynka postrzega rzeczywistość. Wszystkie elementy grafiki są

rekompensują jednak jakość wykonania i dość nietypowa historia dotykająca istot-

ręcznie rysowane i doskonale oddają fantazje Lucy i emocje, które bohaterka przeżywa

nych społecznie tematów – niepełnosprawności i zdrowia psychicznego. Twórcy z Dali

w czasie tej specyficznej podróży. Celem tej wędrówki ma być pomoc matce zmagającej

Games stanęli na wysokości zadania i wypuścili interesujący tytuł, z którym powinni

się z demonami przeszłości i depresją. Klimat dodatkowo wzmacnia dość interesująca

zapoznać się zarówno miłośnicy gier point and click, jak i ci, którzy chcą zobaczyć,

ścieżka dźwiękowa, która pomaga wczuć się w emocje naszej bohaterki.

jakiego typu gry były popularne na początku lat 90.

Jak w każdej przygodówce, w trakcie rozgrywki pojawiają się liczne zagadki, które gracz musi rozwiązać. Tytuł nie jest zbyt trudny i mimo braku samouczka wystarczy

46–47

M i ch a ł G o s z c z y ń s k i


recenzje /

TECHNOLOGIE

Wojna królowej Meve ocen a :

88889 Wojna Krwi: Wiedźmińskie opowieści fot. materiały prasowe

W y dawn i ctwo : C D P roject R E D pl at f or m a: P C , P S 4 (recenzowan a pl at f or m a), X b ox O ne

premiera: 23 października 2018 (PC), 4 grudnia 2018 (PS4, Xbox one)

Wojna Krwi to tytuł początkowo zapowiedziany jako tryb dla pojedynczego gracza w Gwincie: Wiedźmińskiej grze karcianej. W końcu rozrósł się do takich rozmiarów, że to Gwint jest trybem wie-

su. Aby zwyciężyć, trzeba posiadać potężniejszą armię (wyrażoną w sumie mocy wystawionych jednostek) lub w przypadku zagadki – spełnić jej warunki.

loosobowym dla Wojny Krwi. Mimo że świat, w którym toczy się rozgrywka, znamy z kart książek

Wizualnie Wojna Krwi przedstawia się bardzo dobrze, utrzymana w komiksowej stylistyce grafika

Andrzeja Sapkowskiego oraz gier wchodzących w skład wiedźmińskiej trylogii CD Projekt RED, to tym

stoi na bardzo wysokim poziomie. Animacje w czasie starć również przykuwają wzrok i są stworzone

razem nie kierujemy osławionym Geraltem. Wcielamy się w postać królowej Meve, która powraca do

w odpowiednim dla wiedźmińskiego świata stylu. Podobnie sprawa ma się z muzyką, która świetnie

połączonych królestw Lyrii i Rivii targanych napaściami bandytów, z którymi nie radzili sobie pozosta-

komponuje się z danym fragmentem rozgrywki – eksploracją, walką lub budowaniem jednostek w na-

wieni namiestnicy, a na horyzoncie majaczy zagrożenie ze strony Cesarstwa Nilfgaardu.

szym obozie. Ale do tego poziomu CD Projekt RED już przyzwyczaił w swoich poprzednich tytułach.

Poruszamy się po pięknie narysowanej planszy, na której spotkać możemy ludzi potrzebują-

Od czasu do czasu można mieć jednak wrażenie, że twórcy gry nie mogli zdecydować się na

cych pomocy, poukrywane skarby oraz to, co stanowi trzon rozgrywki – wrogów i zagadki. W obu

format gry: czy iść bardziej w kierunku walki i eksploracji mapy, czy może jednak w kierunku roz-

tych wypadkach zdarzenia rozwiązujemy za pomocą kart do Gwinta – gry karcianej, która po

wiązywania zagadek. Niemniej jednak obie te sfery są realizowane w ciekawy sposób i zachęcają

raz pierwszy pojawiła się jako minigra w Wiedźminie 3: Dzikim Gonie. Karty, które reprezentują

do odkrywania kolejnych przygód Meve. Dla fanów Geralta z Rivii to pozycja obowiązkowa. Dla

jednostki wojskowe lub bohaterów niezależnych, zdobywamy z ukrytych na planszy skarbów

mniejszych entuzjastów wiedźmińskiego świata jest to solidna karcianka fantasy.

lub budujemy z surowców, które zdobywamy, wykonując zadania dla spotkanych postaci. Karty ustawiamy w dwóch rzędach, zależnie od specjalizacji danej jednostki: walka wręcz lub z dystan-

Michał Goszczyński


TECHNOLOGIE

/ recenzje

Motorem na ratunek ocen a :

88887 fot. materiały prasowe

Steel Rats

W y dawn i ctwo : Tate Mult i m ed i a pl at f or m a: P C , P S 4, X b ox O ne

p r e m i e r a : 7 l i s to pa da 201 8

Steel Rats – najnowsze dzieło polskiego studia Tate Multimedia – łączy dwa gatunki, będą-

Wykonanie produkcji Tate Multimedia stoi na bardzo wysokim poziomie. Grafika,

ce specjalnością producenta: arcadowe wyścigi motorów (Urban Trial Freestyle) oraz platfor-

nawiązująca klimatem do steampunku i postapo, zrobiona jest starannie, a modele

mówkę (Kangurek Kao). W grze kierujemy jednym z czterech Stalowych Szczurów – członków

postaci i przeciwników są dopracowane. Nawet w bardzo dynamicznych sekwencjach

tytułowego gangu motocyklowego, który przypadkowo zmuszony jest chronić swoje miasto

trudno dostrzec zwolnienia animacji. Czasem tylko fizyka świata gry potrafi płatać

przed okrutnymi robotami. Skuteczną obronę zapewniają im ich jednoślady, których przednie

figle i skok lub akrobacja może zakończyć się nie do końca tak, jak byśmy tego oczeki-

koło czasem zamienia się w piłę tarczową zdolną przeciąć prawie wszystko…

wali. Ale to prawdziwa rzadkość. Muzyka to również bardzo mocna strona Steel Rats.

Dzięki obecności specyficznego pojazdu, którym kierujemy, gra stanowi interesującą

Nagrania japońskiego zespołu The 5.6.7.8’s oraz polskiego eksperta w dziedzinie mu-

wariację dwuipółwymiarowej platformówki. Nasz motor może poruszać się w kilku płasz-

zyki w grach – Arkadiusza Reikowskiego – doskonale pasują do przygód motocykli-

czyznach – omijamy nim przeszkody, zjeżdżamy o kilka pięter niżej, a także skaczemy,

stów w tym specyficznym świecie. Ciekawym motywem są poukrywane na niektórych

wykonując w powietrzu triki, za które zdobywamy złom potrzebny do zakupu ulepszeń.

etapach szafy grające ze specjalnymi utworami.

Jednocześnie eliminujemy kolejnych przeciwników, używając naszego motoru lub zdoby-

Tate Multimedia stworzyło naprawdę ciekawy tytuł, który zapewni nam kilkanaście

tych broni. W każdej chwili możemy przełączać się swobodnie pomiędzy poszczególny-

godzin dobrej zabawy. Nie mamy tutaj wielogodzinnych etapów, raczej 10-minutowe

mi Szczurami, których postaci zbieramy w toku rozgrywki. Różnią je oczywiście wygląd

sekwencje, które popychają fabułę do przodu. Dzięki temu jest to gra skierowana

i motor oraz niektóre umiejętności ataku. Przede wszystkim jednak mogą być traktowa-

również do osób, które danego wieczoru znajdą jedynie chwilę na poznanie nowego

ne jako przedłużenie paska życia, gdyż dopiero kiedy wszyscy dostępni na danym pozio-

fragmentu przygód Stalowych Szczurów.

mie motocykliści zostaną wyeliminowani i nie będziemy już mogli zmienić naszej postaci,

M i ch a ł G o s z c z y ń s k i

gra zmusi nas do powtórzenia etapu.

Prawdziwa apokalipsa ocen a :

89777 Fallout 76 fot. materiały prasowe

W y dawn i ctwo : Bethe s da So f twork s pl at f or m a: P C , P S 4, X b ox O ne

p r e m i e r a : 14 l i s to pa da 201 8

Fallout to seria gier RPG osadzonych w alternatywnej rzeczywistości, w których klimat

Niestety w systemie walki również widać niedostatki. Zastosowany model z Fallouta 4

i kultura lat 50. oraz strach przed komunizmem utrzymały się do lat 70. XXI w. Dalszy roz-

nie sprawdza się w rozgrywce, w której nie ma możliwości zatrzymania czasu gry. Pod-

wój ludzkości został jednak zatrzymany przez wojnę nuklearną, która spustoszyła USA.

czas wymiany ognia ostatnią rzeczą, o której chcemy myśleć, jest wejście do menu i po-

W każdej z dotychczasowych części tytułu wcielaliśmy się w mieszkańca jednej z Krypt –

szukiwanie w posiadanych przedmiotach innej broni.

schronów przeciwatomowych, zaprojektowanych, by choć część ludzkości przeżyła. Bogate uniwersum gry, interesujące zadania i napotkane postaci od ponad 21 lat bu-

Dopracowaniem technicznym nowy Fallout również nie grzeszy. Na Xbox One X gra dość często gubi klatki animacji, co psuje przyjemność podziwiania lokacji, które w więk-

dują markę Fallouta. Gdy prawa do serii przejęła Bethesda Softworks i wydała Fallouta 3

szości są bardzo dopracowane i stanowią chyba jedyny mocny punkt tej produkcji. Mu-

w 2008 r., dużym zaskoczeniem dla graczy była zmiana izometrycznego widoku, znanego

zyka to w dużej mierze kawałki znane z Fallouta 4, z kilkoma nowościami. Wszystkie

z pierwszej i drugiej części gry, na widok z perspektywy pierwszej osoby. Tym razem

oczywiście utrzymane w klimatach zimnowojennych lat 50. Niestety jest ich zbyt mało

nowością jest wprowadzenie rozgrywki wieloosobowej – Fallout 76 jest grą MMO.

i po pewnym czasie słuchanie tej samej playlisty po raz kolejny robi się nużące.

Wykonanie tego trybu gry stoi na bardzo niskim poziomie. Mapa świata Fallout 76 jest około

Fallout 76 to prawdopodobnie największa porażka Bethesdy w historii firmy. Chociaż

czterokrotnie większa od powierzchni, jaką samodzielnie przemierzaliśmy w Fallout 4. Na tak

studio znane jest z wypuszczania gier ciekawych, ale mocno niedopracowanych, w tym

ogromny obszar rzuconych jest od 24 do 32 graczy. I tu zaczynają się największe problemy

wypadku nie wystarczą jedynie łatki poprawiające błędy. Ten tytuł uratować mogłaby

gry. Nie napotkamy żadnej innej postaci poza wrogami i robotami. Zadania dostajemy po prze-

tylko poważna analiza tego, czym ta gra powinna być, czego oczekują gracze i jak twórcy

słuchaniu taśmy z nagraniem lub na skutek interakcji z komputerem. Same misje są bardzo

mogą zbudować ją na nowo.

prymitywne – z reguły ograniczają się do podróży z punktu A do punktu B lub znalezienia określonego przedmiotu. Próżno szukać interesujących postaci czy wciągającej fabuły.

48–49

M i ch a ł G o s z c z y ń s k i


varia /

Na koniec Polecamy: 52 w subiektywie Cień Kaukazu

Podróż przez „stany” Azji Środkowej

55 felieton Bez sensu fot. Aleksander Kozłowski

Dziurki w bucie

57 3po3 Recenzje (zwiastunów) filmów Co warto obejrzeć w nowym roku?

Seria fortunnych zdarzeń z u z a n n a łu b i ń s k a olska w jednym tweecie – wspaniały fanpage z krótkimi sentencjami lepiej odwzorowującymi polską rzeczywistość niż niejedna łacińska paremia czy cytat Cohena. Ostatnio właśnie tam natknęłam się na tekst: Najpierw kogoś poznajesz, idziesz na randkę, potem przestajesz się odzywać i do końca świata sprawdzasz instastories tej osoby. Witam w X XI w. Epizodyczność osiągnęła współcześnie tytuł gracza pierwszej ligi. Wszystko możemy określić mianem epizodu albo co gorsza – przypadku. Te drugie uchodzą za mniej pożądane w dzisiejszym świecie pełnym ludzi perfekcyjne zorganizowanych. Tutaj nie ma miejsca na przypadki. Liczą się jedynie własne umiejętności i efekty ciężkiej pracy nad holistycznym rozwojem osobowości. Ale przecież nie każdy przypadek musi być wynikiem życiowego nieogarnięcia. One po prostu tak mają, że chodzą po ludziach. Chyba że to my dzień w dzień depczemy po przypadkach, które niekiedy wbrew naszej woli kreują codzienność. W sposób całkowicie niezamierzony możemy nie zaliczyć kolosa z matmy, zrobić z siebie psychopatę w oczach innych czy zważyć mleko w kawie (tak, to naprawdę da się osiągnąć). Najgorzej jednak, kiedy wszystkie wymienione epizody zdarzają się w ciągu jednej doby. Można się załamać. Sprawa mocniej się komplikuje, gdy każdy następny dzień również obfituje w istną serię niefortunnych zdarzeń. To

P

Wszystko możemy określić mianem epizodu albo co gorsza – przypadku.

już jest dramat. Większość ludzi zaczyna wtedy spoglądać nieobecnym wzrokiem przez okno tramwaju czy autobusu i, udając zamyślonego nad sensem ludzkiej egzystencji, dochodzi do wniosku, że szukanego sensu najzwyczajniej nie ma. Pesymiści bez problemu zaakceptują tę teorię, która notabene jest im na rękę. Prostsze, i bardziej polskie, wydaje się wieczne narzekanie niż próba zmiany stanu faktycznego. Z kolei niepoprawni optymiści włączą w takiej sytuacji nowy odcinek coacha Łukasza Jakóbiaka na YouTubie i zwizualizują sobie lepsze jutro albo od razu siebie w roli miliardera z drinkiem w dłoni gdzieś na Bahamach. Tak też można żyć. Ale czy w tym jest szukany sens? Nieprzypadkowo epizodyczność została przedstawiona wyłącznie pejoratywnie. Takie stwierdzenie wydaje się bowiem bliższe studentom, dla których życie to najczęściej niekończące się pasmo dramatów z weekendową przerwą na odstresowanie się przy tanim alkoholu. Jednak mimo klęsk i niepowodzeń, nieudanych prób oraz stresów, powinniśmy pamiętać, że istnieje druga strona tego medalu. Możliwe, że gdzieś się zapodziała przy okazji zanoszenia papierów na uczelnię, ale ona naprawdę istnieje. Chociaż powszechnie wiara i nadzieja matką głupich, warto głęboko wierzyć, że 2019 r. przyczyni się do odnalezienia lepszych stron wszystkich naszych medali. Cóż powiedzieć, nic innego nam po prostu nie pozostaje. 0

styczeń–luty 2019


CZŁOWIEK Z PASJĄ

/ sztuka ulicy

i swear the 1975 is such a bop

Ulica na płótnie O pracy kronikarza ulicy i artystycznej ścieżce opowiedział MAGLOWI sanocki malarz, rysownik i grafficiarz – Arkadiusz Andrejkow. r o z m aw i a ł a :

M a r ta S m e j da

Z DJ Ę C I E :

AR K AD I U S Z A N DREJ KOW

Magiel: Jak przebiegał początek pańskiej drogi artystycznej? Arkadiusz Andrejkow: Jako dziecko nie w ykazy wałem zdolności w tym

kierunku. W szkole podstawowej na zajęciach plastycznych niczym się nie w yróżniałem. Nie od początku kierowała mną potrzeba tworzenia – ona pojawiła się z czasem. Droga artystyczna była dla mnie naturalna, mimo to rozpoznałem ją dość późno. Zamiłowanie do murali odkryłem dopiero w wieku 17 lat. Wszystko zaczęło się od zakupienia czasopisma „Ślizg” zajmującego się tematyką skateboardingu, snowboardingu i kultury hip-hopowej. Tam po raz pierwszy zetknąłem się z podstawami graffiti, odkryłem „srebro”, czyli klasyczne graffiti w postaci białych liter z czarnym konturem. Wybór street artu, czyli sztuki tworzonej w przestrzeni publicznej, nie był przypadkow y. Ten rodzaj ekspresji był dla mnie na w yciągnięcie ręki. Nie czułem bariery, by zacząć tworzyć graffiti. Niemniej początki nie należały do najprostszych, ponieważ nie była to jeszcze era powszechnie dostępnego internetu. Nie miałem pojęcia, że każdy grafficiarz ma swój styl. Nie wiedziałem, że posługują się oni pseudonimami. Przez pierwsze kilka lat nie zetknąłem się z nikim, kto zajmowałby się muralem zawodowo. Proces wdrażania się był czasochłonny, nie miałem mentora, więc pozostawała mi metoda prób i błędów. Po pierwszych „srebrach” wziąłem się za rysunek. Ku mojemu zdziwieniu pierwsze portrety rysowane ze zdjęć wyglądały bardzo realistycznie. Poczułem się pewniej. Potem pojawiły się studia artystyczne. Dopiero na nich poznałem podstawy malarstwa.

50–51

Jak wygląda rutyna artysty? Czy ciągła kreatywność nie jest wysiłkiem? Graffiti nigdy mnie nie nudzi, maluję także komercyjnie. Jeśli już coś mi powszednieje, to ewentualnie malowanie w pracowni, ze względu na niedostatek dynamiki otoczenia, której nie brak podczas malowania murali. Zresztą traktuję mój zawód bardzo poważnie. Praca artysty jest jak każda inna, wymaga jedynie większej samodyscypliny, bo sami ustalamy sobie czas pracy. Mój tryb przypomina pracę na etat, zaczynam zawsze z rana. Kiedyś pracowałem dużo więcej, nawet po kilkanaście godzin, tylko z małą przerwą koło południa. Obecnie wokół mnie dzieje się wiele rzeczy i cenię sobie tę elastyczność czasową.

Czy nadal wiąże pan swoją przyszłość ze street artem? Do street artu mam duży sentyment. To on był moją iskrą do działania. Oprócz finalnego graffiti jest jeszcze cały rytuał jego powstawania. Na początku tego wieku sanocka kultura ulicy przeży wała większy rozkwit niż dzisiaj. Niezależnie tworzyło może ośmiu czy dziewięciu chłopaków, każdy z jedną puszką sprayu w ręku. Przyciągnęła mnie ta atmosfera, poznałem wtedy wielu ludzi. W początkow ym okresie malowaliśmy zawsze nocą. Po takich wieczornych sesjach długo jeszcze z ekscytacji nie mogłem zasnąć. Pierwszym pragnieniem następnego ranka było zawsze zobaczenie efektu nocnej pracy. Street art to ży wioł, swoboda i możliwość w ykorzystania niedoskonałości podłoża, z którym pracujemy. Surowości materii i jej brzydocie można umiejętnie nadać walor artystyczny. Mam nadzieję, że to nie jest przechodnia moda. Malarstwo natomiast ma tak długą historię, że wiem, że niezależnie od warunków prze-


sztuka ulicy /

trwa. Z żadnej z tych dziedzin nie mam zamiaru rezygnować. Dla mnie samo tworzenie to najlepsza z możliw ych dróg.

Z jakim odbiorem w Polsce spotyka się street art? Czy mocno różni się on od globalnego spojrzenia? Ogólna tendencja wskazuje, że street art jest obecnie najprężniej rozwijającym się nurtem sztuki współczesnej, staje się jej pełnoprawną formą. Prace Banksy’ego sprzedawane za miliony dolarów są tego najlepszym dowodem. W Polsce ludzie zaczynają doceniać sztukę uliczną, choć ta świadomość przychodzi powoli. Stereotyp graffiti jako aktu wandalizmu jest niestety nadal żywy, szczególnie we wschodniej części naszego kraju. Zmianę negatywnego oblicza muralu wspierają korporacje i władze miast. Zamawiane przez nich graffiti są dla street artu formą promocji, oswojenia widza i przykładem na to, że sztuka z powodzeniem może istnieć obok nas na co dzień. Myślę, że wyjście z tego stereotypu wymaga czasu i jest to powolny, ale owocny proces.

W 2017 r. pracował pan nad projektem Cichy Memoriał, który ożywił podkarpackie wsie, wplatając mural w przestrzeń publiczną. Jak wspomina pan tę inicjatywę? Cichy Memoriał był cyklem murali, realizowanym przeze mnie dzięki stypendium Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Projekt był próbą nawiązania dialogu między nowoczesnością a przeszłością. To forma zwrócenia uwagi na historyczne pamiątki i stworzenia międzypokoleniowego pomostu. Pomysł narodził się podczas moich wędrówek po Podkarpaciu. Dostrzegłem artystyczny potencjał w starych stodołach i szopach, bo surowość ich podłoża wydała mi się idealnym materiałem do pracy. Znajomi zachęcili mnie do złożenia wniosku o przydzielenie stypendium. Inspiracją były stare rodzinne fotografie, przedstawiające zwykle członków rodziny zamieszkującej udostępniony do malowania obiekt. Tego typu pamiątki od zawsze wzbudzały moją ciekawość, pojawiły się nawet w mojej pracy licencjackiej. Murale miały być bardzo subtelne i po części transparentne, aby za bardzo nie ingerowały w otoczenie. Chciałem, żeby namalowane wizerunki mieszkańców stanowiły integralną część miejsca, w którym miały się znaleźć. Każda praca powstała w zaledwie jeden dzień.

CZŁOWIEK Z PASJĄ

żości, pobudzenia w yobraźni w sposb inny niż obrazujący życie w dosłownym znaczeniu. Intensy wna eksploracja tego kierunku została jednak doprowadzona do skrajności. W ostatnim czasie odnoszę wrażenie, że odbiorcy mają dość tej nienamacalności, że sztuka stała się jakimś w ybujałym i trudnym w odbiorze tworem. Wydaje mi się, że teraz znów nadchodzi czas sztuki figuraty wnej. Dla mnie malarstwo powinno pokazy wać zarówno talent, jak i umiejętności, a nie pozostawać jedynie oderwaną od rzeczy wistości koncepcją. Chcąc nie chcąc, w tym zawodzie musimy być po trosze także rzemieślnikami.

Malarstwo czy street art – co jest dla pana lepszą formą przekazu? W tym starciu street art ma przewagę pod względem zasięgu. Łatwiejszy dostęp do tego rodzaju twórczości sprawia, że publika samoistnie na nią wpada. Ludzie nie muszą kupować biletu do muzeum ani się do niego fatygować, bo nasze dzieła są obecne z widzem w ogólnodostępnej przestrzeni. To zaleta, ale i wada – być może sztuka uliczna stała się codziennością. Malarstwo natomiast nigdy się nie znudzi, jest z nami od wieków, co wróży jego przetrwanie, chociażby dlatego, że ludzie lubią otaczać się tym, co estetyczne.

O czym dziś szczególnie powinien pamiętać artysta? Nasz wiek to nie czasy renesansu. Nie chodzi o to, by na siłę szukać, eksperymentować i starać się o bycie dobrym we wszystkim, bo zwyczajnie nie ma na to czasu. Warto iść własną drogą. Nigdy nie jest tak, że z danej dziedziny wszystko interesuje nas w równym stopniu. Zawsze coś przyciąga nas bardziej. Zadaniem artysty nie jest robienie wszystkiego dobrze i nie ma w tym nic złego. Nie jesteśmy bogami, już sam nasz styl i charakter, w jakim tworzymy, w pewien sposób nas ogranicza, a wyrobienie go także wymaga czasu. Życie nie trwa wiecznie, warto skupić się na tym, co dla nas najistotniejsze i iść we własną stronę. 0

Skąd czerpie pan natchnienie? Co pana napędza i kiedy wyrobił pan ramy własnego stylu?

fot. Arkadiusz Andrejkow

Inspirację czerpię ostatnio z miasta. Szukam ciekawych przestrzeni, faktur, nietypowego podłoża pod graffiti. To miejsce, w którym będę tworzył pobudza mnie do działania. Surowość materii, z jaką przychodzi mi się ścierać, jest wyzwaniem, ale i kreatywnym początkiem dla nowego dzieła. Wszystkie przebyte doświadczenia i eksperymenty pozwoliły mi stworzyć własny styl. Jednak elementy ulicznego graffiti pojawiły się na moich obrazach dopiero kilka lat temu. Postanowiłem zestawić ze sobą subtelność starych fotografii z agresywnym neonem graffiti, co stanowi dość charakterystyczny kontrast. Myślę, że dzięki temu moje prace zapadają w pamięć.

Czy we współczesnym świecie dobry artysta powinien mieć wszechstronny warsztat? W dziejach sztuki nie zawsze liczył się talent czy warsztat. Sztuka konceptualna jest tego namacalnym dowodem. Historia sztuki płynie sinusoidalnie, raz jest skrajnie realistyczna, innym razem abstrakcyjna. Dawniej szczypta abstrakcji była potrzebna, była odmianą, bo przestało chodzić o realistyczne oddanie rzeczy wistości, a zaczęło o coś więcej. Ludzie potrzebowali powiewu świe-

Arkadiusz Andrejkow Absolwent Wydziału Sztuki Uniwersytetu Rzeszowskiego. Na co dzień tworzy murale i obrazy, w których widać silny wpływ graffiti – wizytówki jego obrazów. Jego bogaty dorobek twórczy prezentowany był na wielu wystawach indywidualnych i zbiorowych w kraju i za granicą.

styczeń–luty 2019


W SUBIEKTYWIE

/ autostopem po Kaukazie

nie słuchajcie szefa działu 3po3, to prowadzenie jest najbardziej sexy

Cień Kaukazu Na początku planowaliśmy Iran. Potem pojawił się pomysł „stanów” Azji Środkowej. Za każdym razem coś jednak stawało nam na drodze. Ostatecznie trafiliśmy na trzy tygodnie do krajów Kaukazu. Paweł mógł szlifować swój nowo poznany rosyjski, ja starałem się jak najlepiej poznać ludzi żyjących na styku kultur oraz światów. T E K S T i z dj ę c i a :

M i c h ał M u r aw s k i

ądujemy na futurystycznym lotnisku w Kutaisi. Od tego momentu Gruzja staje się naszym punktem odniesienia. To do jej miast będziemy porównywać każde inne, które odwiedzimy. Jest dla nas ostatnim powiewem europejskości w regionie Kaukazu i jednocześnie zaskakuje na każdym kroku. Palmy rosnące wzdłuż prowizorycznych promenad. Samochody bez zderzaków, z rozbitymi szybami. Dotrzymujące nam towarzystwa w podróży bezdomne psy. Stara, kiedyś dostojna zabudowa ustępująca miejsca równie odrapanym, bezstylowym prostopadłościanom. Tak wyglądają przedmieścia oraz dzielnice miast rzadko odwiedzane przez turystów. Jako autostopowicze trafiamy również do nich. Ale centra odróżnia od nich jedynie większa ilość śmieci na ulicach oraz trochę architektura. Tam budynki rodem z carskiej Rosji łączą się z komunistycznymi blokami mieszkalnymi. Wszystko jest idealnie przygotowane dla typowych turystów z zagranicy. Standardowy przebieg wycieczki: autokar zatrzymuje się przy zabytku, krótki spacer z przewodnikiem, ewentualna wizyta w kantorze i sklepiku z pamiątkami. Nie ma ani czasu, ani potrzeby na więcej.

L

Przyszłość Różnorodność w miastach zapewniają śmiałe inwestycje poprzedniego rządu. Na przykład na przedmieściach Kutaisi wybudowano nowy gmach parlamentu w kształcie 40-metrowej szklanej muszli. Widoczny jest z daleka, dominuje nad okoliczną zabudową. Miał dać impuls do decentralizacji kraju, w którym 30 proc. mieszkańców żyje w stolicy. Jednak, jak twierdzi młody Gruzin, którego poznajemy przez couchsurfing, on tylko dobrze wygląda. Parlamentarzyści i tak wolą stary. W końcu bliżej mu do prawdziwego życia. Domy mieszkalne w Gruzji są rozbudowane, ale niskie. Przypominają bungalowy ze swoimi licznymi drewnianymi werandami. Pod zadaszeniem z falistej blachy stoją zdezelowane auta, zanurzone w gąszczu winorośli. Budynki wykonane są najczęściej ze starych pustaków, ich szary kolor ledwo wybija się na tle wszechobecnej zieleni. Podobnie jak cały tutejszy krajobraz. Mieszkańcy Gruzji starają się doścignąć Europę poprzez inwestycje i zmiany, które mają dać impuls do rozwoju. Rezultaty są jednak różne. W Kutaisi niedawno skreślono z listy UNESCO katedrę Bagrati, bardzo ważny zabytek dla histo-

Most Pokoju w Tibilisi, Gruzja

52–53

rii kraju. Powód? Odbudowa niezgodna z praktykami konserwatorskimi. Autostrada mająca łączyć najważniejsze miasta kraju wciąż jest niedokończona. Gdy nią jedziemy, spotkany kierowca snuje opowieść o mijanych, upadłych w czasach komunizmu zakładach. Gdy pytamy o miejsca warte odwiedzenia, Gruzini wskazują Batumi. Nowoczesne, z piękna architekturą, plażami i wieżowcami. Turyści, których spotykamy na trasie, stanowczo nam je odradzają. Niczym nie różni się od europejskich miast. Niczym nowym nie zachwyca. W Gruzji na autostop nigdy nie czekamy dłużej niż dziesięć minut. Z kierowcami rozmawiamy o sytuacji w kraju. Dopytujemy o byłego prezydenta, Rosję, korupcję, poziom życia. Od każdego słyszymy, że za Saakaszwilego było lepiej. Z dumą opowiadają, jak dzięki niemu w Gruzji, jako w jedynym kraju w regionie, udało się wyplenić korupcję. Pokazują prawie ukończone inwestycje, deklarują chęć dołączenia do czekającej za morzem Unii Europejskiej. Dlaczego więc jego partia straciła władzę? Nikt nie potrafi udzielić nam precyzyjnej odpowiedzi.

Gruzińska dusza Czwartego dnia podróży zatrzymujemy się w miasteczku pod Tbilisi. Dookoła domki, kilka bloków i budka z piwem. Barman nalewa nam je do litrowej plastikowej butelki. Siadamy pod jednym z parasoli, żeby złapać oddech. Oprócz nas siedzi tam tylko młody właściciel budki. Po krótkiej wymianie zdań po rosyjsku prosi, abyśmy na niego poczekali, a sam wsiada do stojącego obok samochodu i odjeżdża. Po chwili jesteśmy już ugoszczeni. Rozmawiamy w towarzystwie większej grupy miejscowych, popijamy czaczę – gruziński alkohol produkowany z wytłoków winogronowych – i przegryzamy ją żeberkami przygotowanymi dla nas przez nieznajomą kobietę. Czacza lepiej opisuje duszę Gruzinów niż wino. Ale jeszcze lepiej robi to marihuana. Chwilę po naszym przylocie dowiedzieliśmy się, że niedawno gruziński Trybunał Konstytucyjny zniósł kary za używanie marihuany. I tak w tym barze po raz pierwszy widzimy oko-


autostopem po Kaukazie /

ło 50-letniego mężczyznę, który pali jointa ze znajomymi. Innym razem dostajemy zawiniętą marihuanę w prezencie od kierowcy, który – jak twierdzi – sam nie pali, ale bardzo lubi ją rozdawać swoim przyjaciołom. Dla Gruzinów nie jest to tabu, niejednokrotnie to oni sami rozpoczynają z nami rozmowę na jej temat. Podobno na początku świata, gdy Bóg stworzył już całą otaczającą nas przyrodę, postanowił rozdzielić poszczególne krainy pomiędzy narody. Przychodziły do niego pojedynczo, a on dawał im w posiadanie kolejne ziemie. Na końcu pojawili się Gruzini. Zmartwiło to Boga, gdyż zdążył już rozdać wszystko, co miał dla ludzi przygotowane. Dlatego dał im w posiadanie ostatni skrawek świata, który nadawał się do zamieszkania – raj. I gdyby nie wszechobecne śmieci i opuszczone domy, można by w tę opowieść uwierzyć. Po Gruzinach przybiegli spóźnieni Ormianie. Cała ziemia była już zasiedlona. Pozostały jedynie tereny nieurodzajne i skaliste. Wzięli więc od Boga to, co zostało i dzięki ciężkiej pracy oraz determinacji zamienili swój kraj na miejsce, w którym da się żyć.

Armenia Przyjazd do Armenii potwierdza nam słuszność tej opowieści. Na horyzoncie rozpościerają się rozległe płaskowyże, roślinność pokrywająca wzgórza jest bardzo nieliczna, ziemia ma kolor piasku. Tutejsze miasta pełne są niewysokich, 4–5 piętrowych budowli z bloków ciosanego, różowego kamienia. Całość przypomina bardziej planetę Tatooine z Gwiezdnych Wojen niż kraj położony tak blisko Europy. Ten dość surowy obraz dopełnia uroda Ormian – z reguły niskich osób o bardzo wyrazistych rysach twarzy. Do Erywania przyjeżdżamy trzy miesiące po zakończeniu serii antyrządowych protestów. Przez couchsurfing umawiamy się na spotkanie w knajpie z jednym z organizatorów manifestacji, Aregiem. Jesteśmy spóźnieni, nasz rozmówca również nie ma wiele czasu. Mimo to siedzimy razem o wiele dłużej, niż początkowo zakładaliśmy. Areg opowiada ze szczegółami, jak to dotychczasowy prezydent Sarkisjan po dwóch kadencjach został premierem, pomimo że zapewniał rodaków o odejściu od polityki. W dodatku zmienił ustrój z prezydenckiego na parlamentarny, tak aby móc konstytucyjnie utrzymać pełnię władzy. Oburzeni Armeńczycy, którzy liczyli na zmiany, nie mieli wyjścia – musieli wyjść na ulice i głośno zaprotestować. W końcu Sarkisjan się ugiął. Słuchamy o tym, co już zdążyło się zmienić od czasu wyboru na premiera dotychczasowego lidera opozycji. Policjanci nie chcą już brać łapówek, bo boją się zwolnień. Nikt nie wie, od kogo nowe władze zaczną robić porządki. Ale o tym, że ten moment nastąpi, wiedzą wszyscy – mówi Areg. Kraj

jest przeżarty korupcją, za wszystko trzeba płacić pod stołem, żeby nie musieć czekać tygodniami, nawet za załatwienie prostej sprawy w urzędzie. Wreszcie pojawiła się nadzieja, że coś się zmieni. Jeśli nie, to znowu będziemy protestowali – dodaje. Ale na razie woli cieszyć się z wygranej.

Odizolowani Mimo to nikomu nie żyje się tu łatwo. Armenia to kraj, który nie ma przyjaciół i jest skłócony ze wszystkimi dookoła. Konflikt iskrzący od początku XX w. skutecznie zamknął granicę z Turcją, a wojna z lat 90. spowodowała to samo z granicą azerską. Jedyna szansa na kontakt ze światem to przejazd przez izolowany na arenie międzynarodowej Iran lub Gruzję. Z gospodarczą izolacją wiąże się niski standard życia. W sklepach większość importowanych produktów ma o wiele wyższe ceny niż w sąsiednich krajach. Na przykład ubrania, które mają trafić do Armenii, a są produkowane w Azerbejdżanie, najpierw przewozi się do Gruzji, skąd po zmianie metek i zwiększeniu marży transportuje się do kraju przeznaczenia. W miejscowościach poza stolicą to właśnie bieda w największym stopniu rzuca się w oczy. Problemem jest też stopniowe wyludnianie się kraju. Tylko jedna trzecia Ormian żyje w swojej ojczyźnie. Miejscowi w rozmowach wspominają, że nie da się znaleźć tutaj dobrej pracy. Młodzi wyjeżdżają do Moskwy albo Petersburga, w kraju zostają nieliczni.

W SUBIEKTYWIE

Rówieśnicy Z armeńskich gór zjeżdżamy z dwoma młodymi Ormianami. Kierowca nie ma prawa jazdy, w aucie kończy się benzyna, a widok za oknem wcale nas nie uspokaja. Zjeżdżamy po serpentynach, co jakiś czas tylko widzimy krzyże postawione dla upamiętnienia osób, które jazda zaprowadziła na drugą stronę barierek. Ormianie proponują nam wstąpienie na kawę do ich rodzinnej wioski. Starą ładą zajeżdżamy pod ubogi budynek, którego wnętrze przypomina te ze zdjęć z początków PRL-u. Zostajemy ugoszczeni przez całą rodzinę. Z drugiego końca wsi przyjeżdża nawet przyjaciel naszych rówieśników, pracujący na co dzień w Rosji. Oprócz kawy dostajemy cały zestaw owoców. Nasz gospodarz śmieje się, że niedługo wyjedzie do Moskwy i zostanie menadżerem. W Moskwie jest inne życie. Nie to, co tutaj. Mentalność miejscowych w dużym stopniu różni się od tej europejskiej. Gdy wyjeżdżamy już z Armenii, z Giumri zabierają nas znowu dwaj młodzi Ormianie, tym razem nawet młodsi od nas. Wracają z podróży do miasta, w którym kupowali wędliny i mięso na handel do swojej rodzinnej wioski tuż przy granicy. Po rosyjsku mówią gorzej niż my, ale jakoś idzie się dogadać. U was to normalne, jak kobieta nosi krótką spódnicę? – pytają już prawie na końcu trasy. Zdziwieni odpowiadamy, że raczej tak. A u nas to nie można. Z tonu wnioskujemy, że taki strój przywodzi im na myśl jednoznaczne skojarzenia. 1 przedmieścia Erywania, Armenia

styczeń–luty 2019


W SUBIEKTYWIE

/ autostopem po Kaukazie

Azerbejdżan Kolorem Azerbejdżanu jest żółty. To barwa tutejszej ziemi, z którą zlewają się domki otoczone wysokimi, murowanymi ogrodzeniami. Na zachodzie widać jeszcze roślinność – ostatnie podrygi żyznych, gruzińskich dolin. Im bliżej Morza Kaspijskiego, tym krajobraz staje się bardziej monotonny, ziemia mocniej nagrzana, a budynki wpadają w czerwień. Wydaje się, że w tych warunkach przyroda może jedynie wegetować. Tak jak i ludzie, od czasu upadku Związku Radzieckiego przygnieceni przez autorytarny reżim rodziny Alijewów. W Armenii na każdym kroku spotykaliśmy nazwę ich świętej góry – Ararat (od eksportowego koniaku przez papierosy po korporację taksówkową czy bank). Za to w Azerbejdżanie po kilku dniach przestają nas dziwić ronda z olbrzymimi flagami kraju, wszechobecne portrety zmarłego prezydenta Heydara Alijewa oraz budynki publiczne nazwane jego imieniem. Alijew przez swoje rządy pokazał, że upadek Związku Radzieckiego zmienił jedynie nazwy państw i granice, a nie wpłynął na codzienne życie mieszkańców. W latach 80. był on jednym z najważniejszych członków Politbiura, odsuniętym od władzy dopiero przez ekipę Gorbaczowa. Po wygranych wyborach na prezydenta wprowadził autorytarne rządy pod fasadą demokracji. Odkąd urząd objął jego syn, Alijew czczony jest niczym bóg.

Ateistyczni muzułmanie Na ulicach praktycznie nie spotykamy kobiet w burkach. Czynnie praktykuje tu religię jedynie 8 proc. społeczeństwa, kobiety z chustami na głowie to najczęściej turystki z Iranu. Centralne ulice Baku pełne są salonów masażu, które przy wyższej opłacie zamieniają się w przybytki rozkoszy. Mieszkańcy

54–55

bardziej konserwatywnych państw przyjeżdżają tu na wakacje właśnie ze względu na to liberalne podejście. W największym klubie w mieście każda rozmowa z dziewczyną rozpoczyna się od podania przez nią kwoty. W hostelu w Shaki oprócz nas nocuje dwóch azerskich intelektualistów, którzy przyjechali tu na ślub znajomego. Jeden z nich wykłada historię na uniwersytecie w stolicy. W naszym przewodniku czytamy, że zgodnie z tutejszymi obyczajami nawet mężczyźni powinni nosić długie spodnie, chodząc po ulicach, i to bez względu na pogodę. Pytamy naszych sąsiadów, co oni uważają na ten temat. Zaczynają zapewniać nas, że ogólnie chodzenie w krótkich spodniach jest dopuszczalne, szczególnie dla nas – turystów. W stolicy ponoć coraz więcej osób się tak ubiera. Ale tak między nami, to Azerowie tego zupełnie nie akceptują. W Lahic, małej wiosce w górach, wędrujemy uliczkami wzdłuż jednakowych kamiennych domów do hammamu – tureckiej łaźni. Mijają nas miejscowi na koniach. Łaźnia otwarta jest pięć dni w tygodniu dla mężczyzn, dwa – dla kobiet. Wnętrze jest mroczne i duszne. Ściany musiały być kiedyś malowane, jednak przez ostatnie 300 lat farba niemal całkowicie się złuszczyła. Jesteśmy zachwyceni, że nigdzie nie można dostrzec turystów. Na drugi dzień dowiadujemy się dlaczego. Mieszkamy w północnej części osady, do której oni po prostu nie docierają. Gdy odwiedzamy jej południową część, widzimy masę sklepów z przyprawami i warsztatów kowalskich, w których kute są turystyczne miecze i zbroje. Po uliczkach spacerują azerskie kobiety ubrane w ludowe, jaskrawe stroje. Tak jakby przyjeżdżały w góry odkryć na nowo swoją azerską tożsamość. Ta wydmuszkowa rzeczywistość nas przytłacza, szczególnie w porównaniu z poprzednim dniem.

Pałac Chanów Szekijskich, Shaki, Azerbejdżan

Rosja Państwem, które łączy wszystkie trzy kraje, jest Rosja. Rosjanie utrzymują bazę wojskową w Armenii, dzięki czemu stają się gwarantem istnienia Górskiego Karabachu. Być może dla równowagi w takim samym stopniu wspierają azerski reżim, sprzedając im broń. Dla młodych mieszkańców Kaukazu Rosja jest kierunkiem emigracji, gwarantującym przyzwoite życie. Na ostatnie dni przed wylotem do Europy wracamy do Gruzji. Jesteśmy już bardzo zmęczeni, więc spędzamy je z Igorem – kierowcą, którego złapaliśmy dosłownie chwilę przed zmrokiem. Jest Rosjaninem z Petersburga, do Gruzji przyjechał odwiedzić swojego przyjaciela. W trakcie urlopu jeździ po Kaukazie, zatrzymując się w każdym miejscu, które wyda mu się odpowiednie do zapalenia marihuany. Dołączamy do Igora i jego przyjaciela, chodzimy wspólnie na obiady do knajp dla miejscowych, razem jedziemy na festiwal techno nad Morzem Czarnym. Nasi przewodnicy rozmawiają głównie między sobą, niestety mówią po rosyjsku zbyt szybko, więc często jesteśmy wyłączeni z konwersacji. Kilka razy Igor dopytuje, dlaczego dwa bratnie narody jak Rosjanie i Gruzini mogą tak się kłócić. Za czasów Związku Radzieckiego wszystkie narody były braćmi. Stalin był Gruzinem. A teraz? Saakaszwili was z nami skłócił. Simon oponuje: Saakaszwili dużo dobrego zrobił, korupcji nie ma, lepiej się żyje. Ale Igor nie daje za wygraną, wspomina coś o Putinie. Simon po każdej takiej rozmowie stawał się coraz mniej pewny swojego stanowiska. Ale najbardziej zauważalny wpływ Rosji widzieliśmy parę dni wcześniej w Górskim Karabachu – nieuznawanym na świecie państwie będącym osią sporu pomiędzy Azerbejdżanem a Armenią. Razem z dwiema Rosjankami poznanymi w hostelu rozkręciliśmy imprezę w tamtejszej kawiarni. Szybko dołączyła do nas spora grupa miejscowych – sami mężczyźni, którzy byli naszymi rówieśnikami. Wszyscy płynnie mówili po rosyjsku, co w innych rejonach Kaukazu wcale nie jest regułą. Po karaoke i wypiciu kilku wódek wsiedliśmy do samochodów i pojechaliśmy na górujące nad miastem wzniesienie ze świecącym krzyżem. Wszyscy nasi towarzysze służyli wcześniej w wojsku. W Artsakhu – tak brzmi oficjalna nazwa tego nieuznawanego kraju – mimo zawieszenia broni Ormianie i Azerowie wciąż strzelają do siebie. Rocznie ginie po kilkadziesiąt osób po obu stronach konfliktu. Na wzgórzu razem słuchamy rosyjskojęzycznej muzyki. Wszyscy krzyczymy do pacyfistycznego utworu ukraińskiej grupy 5’nizza – Sołdat. Rano nasi nowi przyjaciele proszą nas tylko, żebyśmy nikomu o tym wyjeździe nie wspominali, na wzgórzu znajduje się jednostka wojskowa, a oni nie chcą mieć problemów. 0


dziurki w bucie /

Bez sensu ztery miesiące spędzone w Warszawie nauczyły mnie, że w metrze najbezpieczniej jest kierować swój wzrok na jeden z dwóch strategicznych punktów. Pierwszym z nich jest ekran telefonu, ratujący facebookowymi aktualnościami w razie zagrożenia nudą podczas niekończących się 10 minut podróży. Drugi natomiast wychodzi naprzeciw pasażerom, którzy dzień wcześniej nie pomyśleli o naładowaniu baterii swojej komórki. Zakłada, że jeśli nie masz gdzie patrzeć, patrz na buty. Swoje, znajomego, czyjeś inne – w tym zakresie pełna dowolność. Gdy pewnego razu postanowiłam zastosować tę ostatnią taktykę, jeden drobiazg przykuł mój wzrok. Dziurki. Dwie niewielkie dziurki w okolicach śródstopia w trampku dziewczyny siedzącej naprzeciwko. Jakie mają zastosowanie? Czy w ogóle PO COŚ zostały tam umieszczone? Jednak im coś bardziej prozaiczne, tym mocniej zaskakuje: owe dziurki miały służyć stabilizacji kostki użytkownika butów. Wystarczy w odpowiednim momencie sznurowania przewlec przez nie sznurówkę, by lepiej dopasować but do stopy. Tym sposobem przez pomysł jednego człowieka setki innych minutami, a nawet godzinami, analizowało obecność tych dwóch dziurek w bucie. Ich istnienie mogło im się wydawać pozbawione sensu. Ja już wiem, że się mylili. Bez sensu. To na pewno jest bez sensu – te słowa, powtarzane niczym niekończąca się mantra, odmienia się obecnie na świecie we wszystkich możliwych językach. Zaskakujące okazuje

C

Siła ludzkiego rozumu polega na tym, że jest w stanie nadać sens. się to, w jak wielu przypadkach i w jak różnych sytuacjach brak sensu zaczyna odgrywać pierwszoplanową rolę. Staje się wymówką dla niepodejmowania działań, nieprzejmowania inicjatyw, odpowiedzią na brak rozumienia zjawisk, zasad bądź pojęć. Gdybym chciała określić nieprzemyślane użycia tej frazy jako „nadmiernie wykorzystywane”, nie wyraziłabym tym całej epidemii bezsensowności. Epidemii, która nie kończy się na hamowaniu wyłącznie własnej motywacji czy wyobraźni. O tym, jak ryzykowna okazuje się zbyt pochopna, nieprzemyślana ocena sytuacji jako bezsensownej, świadczy historia firmy IBM, przedsiębiorstwa, które w znaczącym stopniu zmieniło współczesny świat technologii. Wszystko jednak

mogło potoczyć się zupełnie inaczej. Pierwszy prezes przedsiębiorstwa, podejmując się oceny świeżo wypuszczanego na rynek, przełomowego w swojej branży produktu, jakim był komputer, stwierdził, że na świecie znajdzie się miejsce dla co najwyżej pięciu takich urządzeń. Pojawiło się więc pytanie: czy jest sens produkować to masowo? Gdyby głos Thomasa Watsona seniora został wtedy uznany za decydujący, dziś nikt nie słyszałby o IBM-ie. Gdyby nie to, nie wiedzielibyśmy, z jaką wygodą wiąże się posiadanie w domu własnego peceta. 80 lat temu z pewnością nikt nie przypuszczał, do czego doprowadzi w XXI w. postęp technologiczny. Tak samo współcześni ludzie nie są w stanie oszacować skali rozwoju, który nastąpi w ciągu następnych 50 lat. Niezależnie od czasów, w jakich żyjemy, można sformułować jeden prosty wniosek. Szerokie perspektywy, otwartość umysłu, a nawet wiara w lepsze jutro zagwarantują nam przynajmniej motywację do wprowadzania tych zmian w życie, bez względu na szanse na sukces. Podczas gdy uznanie sprawy za przegraną na starcie uniemożliwi rozważania, zaczynające się przeważnie od co by było, gdyby… Bez sensu i kropka. Nie można pytać o sens życia, można mu tylko sens nadać – to jedno zdanie francuskiego pisarza Romaina Gary’ego powinno zostać potraktowane przez obecnie żyjących na Ziemi jako sygnał ostrzegawczy. A właściwie jako odblaskowy, czerwony znak STOP. Zatrzymaj się, pomyśl. Siła ludzkiego rozumu polega na tym, że jest w stanie nadać sens, dojść do momentu, w którym staje się on wyraźnie widoczny, wręcz oczywisty. Pytanie o sensowność i stwierdzenie jej braku w pierwszym odruchu to nic innego jak prostsza, pozbawiona jakichkolwiek zakrętów droga, która wprawdzie kończy się szybko, za to prowadzi nieszczęśnika do nikąd. Bez sensu. A może nie rozumiesz? Bez sensu. A co, jeśli to skrywa drugie dno? Bez sensu. A próbowałeś zmienić perspektywę? Za każdym problemem, za każdą myślą skrywa się nieskończona liczba sposobów, w jakie jesteśmy w stanie je zrozumieć, rozwinąć, przeanalizować. Za bez sensu stoi zupełnie puste nic. 0

Joanna Alberska Od czterech miesięcy studentka SGH oraz miłośniczka przygód, zwłaszcza tych z PKP. W wolnym czasie przepisuje notatki z wykładów, chcąc bezskutecznie przekonać wszystkich, że tutaj też trzeba się uczyć.

styczeń–luty 2019


/ dr Jacek Suda / Dawid Dybuk

Kto jest Kim? dr Jacek Suda Adiunkt w Katedrze Ekonomii Ilościowej

miejsce urodzenia: Warszawa PROWADZONE PRZEDMIOTY: Makroekonomia I, II, III; Time series econometrics

WEDŁUG STUDENTÓW JESTEM: nie mam pojęcia – jeszcze nie pytałem. CENIĘ SOBIE: dystans do siebie i poczucie humoru. GDYBYM NIE BYŁ TYM, KIM JESTEM BYŁBYM: informatykiem. NAJWIĘKSZY SUKCES: na SGH? to, że w tym roku ponad 400 osób chciało uczęszczać na prowadzone przez mnie zajęcia

ULUBIONA KSIĄŻKA: Mistrz i Małgorzata (Michaił Bułhakow), Catch-22 (Joseph Heller), The Man Who Mistook His Wife for a Hat (Oliver Sacks)

ULUBIONY FILM: Pluton (reż. Oliver Stone), Podejrzani (reż. Bryan Sin-

Dawid Dybuk Koordynator Świątecznego Koncertu SGH

MIEJSCE URODZENIA: Gdańsk KIERUNEK I ROK STUDIÓW: II rok Finansów i rachunkowości WEDŁUG ZNAJOMYCH JESTEM: szurnięty. GDYBYM NIE BYŁ TYM, KIM JESTEM: jestem zadowolony z bycia sobą. NAJWIĘKSZA ZALETA: otwartość wobec ludzi NAJWIĘKSZA WADA: perfekcjonizm ULUBIONY FILM: Shrek ULUBIONY UTWÓR MUZYCZNY: Brighter than Sunshine Aqualung MOJA NAJWIĘKSZA INSPIRACJA: Paweł Pinkosz ULUBIONA POSTAĆ FIKCYJNA: Osioł ze Shreka

ger), Memento (reż. Christopher Nolan).

ULUBIONY UTWÓR MUZYCZNY: White Rabbit Jefferson Airplane ULUBIONA POSTAĆ FIKCYJNA: Behemot MOJA NAJWIĘKSZA INSPIRACJA: James Bullard

w

Jak ocenia pan studentów SGH?

Jak wyglądały twoje początki w maglu?

Miałem okazję prowadzić zajęcia na obiektywnie dobrych uniwerstytetach w Stanach Zjedonocznych, Francji i Szwajcarii. Studenci SGH w niczym nie odstają możliwościami i poziomem od studentów Washington University, Paris School of Economics czy HEC Lausanne. Ale (tylko) czasem (i tylko) niektórym z nich brakuje motywacji.

Chciałem pisać artykuły do działu „Sport”, ale wpadłem w wir przygotowań Świątecznego Koncertu i już w nim zostałem na zawsze.

Skąd pomysł na karierę akademicką? Trochę ze studiów, trochę z domu. Na czwartym roku studiów magisterskich, przy okazji rocznego wyjazdu do Belgii w ramach programu Erasmus i podczas pisania pracy magisterskiej, miałem pierwszy kontakt z pracą naukową. Przypominała mi ona równocześnie układanie klocków i rozwiązywanie łamigłówki: jak zmodyfikować istniejące modele, aby być w stanie odpowiedzieć na interesujące mnie pytanie. Ponieważ już samo szukanie odpowiedzi na pytanie było wyzwaniem, a znalezienie rozwiązania przynosiło satyfakcję, studia doktoranckie były naturalnym wyborem. I właśnie na studiach dostrzegłem w pracy naukowej nie tylko „zabawę” i „sztukę dla sztuki”, lecz także możliwość możliwość wpłynięcia na otaczającą nas rzeczywistość. Kariera akademicka umożliwia mi takie oddziaływanie nie tylko poprzez działalność naukową lecz także dydaktyczną. I jedno, i drugie potrafi przynieść satysfakcję.

56–57

Co sprawiło, że zapragnąłeś koordynować Świąteczny Koncert SGH? Chęć sprawdzenia się w tej roli, wyzwanie i fakt, że jest to dość spory projekt, w którym pomagamy drugiemu człowiekowi, a ja mam miękkie serce. Nie umiem odmówić udzielenia pomocy ludziom na ulicy.

Co było największą trudnością przy organizacji Koncertu? Mój core team to moi znajomi, nie chcę być zbyt wymagający. Chcę, żeby po koncercie ciągle mnie lubili i przyjaźnili się ze mną.

Jak wyobrażasz sobie magla za 5 lat? Jeżeli pójdzie dobrą drogą, to na pewno stworzymy więcej projektów i koncert nie będzie jedynym większym projektem.

Co zmieniłbyś w SGH? Aulę spadochronową zamieniłbym w basen, umożliwiający treningi o każdej porze, ponieważ trenuję triathlon.


z przymrużeniem oka /

3PO3

bycie szefem działu 3po3 jest samo w sobie bardziej sexy niż prawie półnagi Hemsworth w Maglu

Recenzje (zwiastunów) filmów Szef działu 3po3 często słyszy zarzuty, że w dziale dzieją się mało kulturalne rzeczy. Że żarty są zbyt prymitywne i nie na miejscu. Naszym postanowieniem noworocznym będzie zmiana tego trendu. Od dzisiaj stajemy się bardziej

Źle się dzieje w El Royale (2018) ocena:

88889

fot. materiały prasowe

Już otwierające zwiastun ujęcie może spowodować u niektórych wielki szok (i to nie tylko ze względu na przypominające zielone oko stworzenie, przechadzające się w niebieskim kasku budowlanym), ten filtr VHS z Instagrama to tak naprawdę nie filtr! Właśnie tak kiedyś wyglądały bajki! Jednak umówmy się – lekko rozmazana animacja o charakterystycznych kolorach jest czymś, co niewątpliwie nadaje klimatu całej zapowiedzi. Kolejna rzecz, na którą zwróciłam uwagę, to „iesamowicie skomplikowane przejścia niczym z prezentacji w PowerPoincie przedstawianej na przyrodzie w piątej klasie. Można jednak przymknąć na to oko, przecież to rok 2001.

Gwiezdne wojny: Część I – Mroczne widmo (1999) ocena:

87777

Czołówka 20th Century Fox bez gry sławnego fletu? Trochę rozczarowujące wejście jak na taką markę, ale dajmy szansę tej produkcji. Na granicy Kalifornii i Nevady do zajazdu w El Royale dociera temperamentna kobieta w oldschoolowym aucie koloru niebieskiego, driftując na zakręcie. Zachęciłem was tymi szczegółami i porcją epitetów? Jak nie – czytajcie dalej. Po wejściu kobiety, którą gra uwielbiana przez widzów (albo może klarowniej – wszystkich?) Dakota Johnson, w następnych klatkach zwiastuna widzimy dwóch znanych nam panów. Pierwszy to Jon Hamm, który może w końcu pogodził się ze śmiercią swojej żony... a nie, to nie ten film. W każdym razie gdyby to była kontynuacja Baby Driver’a to, patrząc na czyściutki garPomijając walory estetyczne, treść i przekaz niestety nie są do końca jasne. Po 1 minucie i 44 sekundach nie byłam pewna, co właściwie wydarzyło się na ekranie. Mnogość scen i odgłosów wydawanych przez bohaterów wprowadza chaos. Na wychodzącej ze ściany taśmie produkcyjnej wiszą drzwi, potwory boją się dzieci, z których najstraszniejsza jest pięcioletnia, słodka dziewczynka. Można jednak (słuchając dość uważnie) wyłapać kilka całkiem zabawnych żartów, które dają promyk nadziei, że cały film dostarczy nam rozrywki na niezłym poziomie. Mimo że zwiastun zwiastuje (hehe) niewiele dobrego, to trudno oprzeć się chęci obejrzenia kultowej bajki Disneya jeszcze tego samego wieczoru. Maria KADłuczko

Każda historia ma swój początek – odkrywczo informują mnie napisy w pierwszych sekundach zwiastuna. Dzięki temu wiem, że nie powinnam spodziewać się wysiłku intelektualnego w ciągu następnych dwóch minut. Faktycznie – dalej są już tylko wybuchy, brzydkie potwory, dziwnie ubrana Natalie Portman i chłopiec z fryzurą na grzybka. Według wszystkich bohaterów pojawiających się w zwiastunie ten chłopiec ma moc (?) i będzie zbawicielem… czegoś? Później wygłasza monolog (a może coachuje) zielona postać, która chyba jest kimś ważnym. Na koniec – jeszcze więcej wybuchów. Cały film prawdopodobnie bardzo rozczarowuje. Pomijam już to, że postać chłopca-zbawi-

niturek i nonszalancki uśmiech, śmiało można by stwierdzić, że tak się stało. Drugą osobą jest Jeff Bridges grający tajemniczego księdza, który podobno tylko szuka dachu nad głową. Żeby nie przynudzać – w mgnieniu oka dochodzi do morderstwa, a całe miejsce zamienia się w istny poligon niedomówień, zbrodni i latających banknotów. Na miejsce znikąd przybywa klasycznie półnagi i mokry Chris Hemsworth, a w El Royale zostaje siedem osób z siedmioma tajemnicami, które nie odkryją się same. Brzmi interesująco? Mnie trailer i obsada przekonały, pora na was! Tymoteusz nowak

fot. materiały prasowe

fot. materiały prasowe

kulturalni, a zmiany zaczynamy od recenzji filmów. A że nie mamy czasu, to oglądamy same zwiastuny.

Potwory i spółka (2001) ocena:

88777

ciela została potraktowana po macoszemu i powierzchownie – mimo bycia wybawcą ani razu się nie odzywa. Czasami wygląda na bardzo nieszczęśliwego, ale to może być wina fryzury. Jednak tym, co całkowicie pogrążyło film, jest brak jakiejkolwiek fabuły. Twórcy próbują zamaskować ten fakt przez efekty specjalne i mnogość postaci, które pojawiają się i znikają w błyskawicznym tempie. Niestety, nie wnoszą do opowieści absolutnie nic – wypowiadają pojedyncze kwestie i znikają, zanim zrozumiem, kim są. Z czystym sumieniem – 2/10. Marta nowakowicz

styczeń-luty 2019


Do Góry Nogami ta ani o tym, że ygnacji Rzecznika Praw Studen rez ch lisa ku o y em isz nap nie W tym numerze admina. e tylko po to, żeby mieć w nich ow iot edm prz py gru ste pu y Samorząd tworz PR ZY GO TO WA Ł:

LN Y RE DA KT OR NI EO DP OW IE DZ IA

omunikacji ozpoczyna się nowa era w k ie chodzi i n – Samorz ądu Studentów zaproszez oku ebo Fac na tu o posty ieszczaum , ądu orz niem na obrady Rady Sam iem (żeby nikt zen dar wy ne 6 godzin przed nie pojawił się na postronny przez przypadek nych wa lkach ze ocz adr pon obradach). Otóż po ser werach pojawiły się ska ndynawską viagrą, na pl. Można się z niej gh. ads zalążk i strony samorz jest fajny, ma wielu dowiedzieć, że Samorz ąd licznych partnerów, i i ięg członków, duże zas owie. Za równo cał y ale równie ż, że jest w bud Jeżeli chcecie znana. stro Samorz ąd, jak i jego gdzie są odsyłacze do leź ć w internecie miejsce, , to wła śnie jest TO cie rne innych miejsc w inte miejsce. że Rada Sad zawsze było wiadomo, uje się barzajm tów den Stu morządu ardzo wa żw b mi dzo wa żnymi rzecza jej czwarte o teg dla e śni wła nym gronie. Może uda ło się nie ż się, gdy posiedzenie nie odbyło o czebył eba trz tym pią na zebrać kworum, a któo, neg rad 14. ie kać 1,5 godziny na dotarc ował ejm prz się by kto Ale . ry uratował obrady misji Dyscy plinarnej wyborem członków Ko ckich, Odwoławczemi ade ds. Nauczycieli Ak zat wierdzeniem pogo Sądu Koleżeńskiego czy czeka, target y same po kor działu FR S-ów, gdy e’y nie spotkają. Przesię nie wyrobią, a dead lin nik głosowania może wy ach cie ż w tych spraw . być tylko jeden. Absencja publiczną, że ajpierw zapewniano opinię y, a potem odr iem isk ogn jest SGH nie o możliil ma ał każdy student otrzym

R

O

N

666

ktycznego szczepienia. wości bezpłatnego profila lny pragnie wyrazić zia ied Redaktor Nieodpow system rejestracji dzianadzieję, że internetowy iekanat. W końcu kieDz y ła lepiej niż Wirtualn . A w tym przypadku dy uczelnia chce, to potrafi nam dalsze spokojne ć iwi na pewno chce umożl rach. Jednak to tylko studiowanie w swoich mu z odrą, z tyłu głowy się y pozory. Gdy uporam awi się wiecznie pokażdego studenta SGH poj leczenia szczepiewy do a wracająca, niemożliw lerze. cho j kłe wle rze o p – śl niami my ę, wy, któorzućcie wszelk ą nadziej hodzicie… wc eki liot bib ry rzy w mu ieństwem dob opo Ze znacznym prawd ten wyjest siaj dzi rat aku może oka zać się, że ostają poz i teln wi czy jątkow y dzień, kiedy drz j i półnie ześ wc eń dzi jak o zamknięte. Tak sam obno winna jest intora tygodnia temu. Pod , która aż prosi się tku yby fra struktura tego prz wszela kich gali. Czyli o organizowanie w niej zym miejscu, a sturws pie na jak zw ykle: prestiż denci… Jac y studenci?! lny z nie wyeda ktor Nieodpow ied zia by prz yją ł tro wą em ból słowionym a Wetlina czn oro wiadomość , że teg y ost atni yżb Cz ie. tlin We nie odbędzie się w żna jedMo ? any ud wy jaz d był aż za bardzo tendenej rsz sze ść czę za ę nak uznać tę zm ian acw iw K był sze zaw cji: w końcu Kacw in nie sy do cza i im atn ost ał ow ędr nie, a Toruń zaw ian pomysł sta nd aŁodzi. W świetle tych zm nowego znaczenia . iera nab ryz acji egz am inów raź niej nie jest mocną Na razie geogra fia najwy ckich. 0 den stu stroną org ani zacji

P

R




Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.