Numer 181 (UW) (maj-czerwiec)

Page 1

Niezależny Miesięcznik Studentów Numer 181 Maj-czerwiec 2019 ISSN 1505-1714

www.magiel.waw.pl

s.14 / tem

at nume r

Drag, czyli ja razy tysiąc o różnorodności warszawskiego dragu

u


Otwórz drzwi do e-świata nowych możliwości INWESTYCJE ALTERNATYWNE | CHILL ZONE INSPIRUJĄCE PRELEKCJE | TURNIEJ W FIFĘ

...i jeszcze więcej!

22 maja Aula Spadochronowa


spis treści / redakcjo idźmy na bal u Bożeny, poszukiwany koordynator tego projektu

06

30

48

52

Szukajcie, ale czy znajdziecie?

Ars ridens

Dokąd zmierzasz, Calcio?

Rowerem na kraniec świata

a Uczelnia

e Film

k Technologie

q W Subiektywie

06 08 10

S z u k a j c i e , a l e c z y z n a jd z i e c i e? Herbert wiecznie żywy M is t e r i a p r z y w o ł a n e

b Patronaty 12

d r M a r c i n W a jd a / K a r o l C z a r n e c k i

D r a g , c z y l i ja r a z y t y s i ą c

Europa podróżnika P r o c e n t y i m a n d a t y. . . W ą s k i e h o r y z o n t y p o ls k i ej n a u k i Uber na zakręcie Św i n i e n a t o r o w is k a c h

d Muzyka 36 37

Redaktor Naczelna:

Płyta-niespodzianka Dwa punkty widzenia

Weronika Kościelewska

Zastępcy Redaktor Naczelnej:

Wydawca:

Stowarzyszenie Akademickie Magpress

Prezes Zarządu:

Dawid Dybuk dybukdawid@gmail.com Adres Redakcji i Wydawcy:

al. Niepodległości 162, pok. 64 02-554 Warszawa magiel.redakcja@gmail.com

Tomasz Dwojak, Aleksandra Łukaszewicz Redaktor Prowadzący: Jan Kroszka Patronaty: Katarzyna Branowska Uczelnia: Katarzyna Branowska Polityka i Gospodarka: Mateusz Skóra Felieton: Joanna Alberska Film: Tomasz Dwojak Muzyka: Marek Kawka, Alex Makowski Książka: Wiktoria Motas Sztuka: Natalia Jakoniuk Warszawa: Katarzyna Kowalewska Sport: Jan Kroszka 3po3: Marcin Kruk Technologie: Dominika Hamulczuk W Subiektywie: Marcin Kruk Do Góry Nogami: Redaktor Nieodpowiedzialny Kto Jest Kim: Katarzyna Gałązkiewicz Korekta: Joanna Stocka Dział foto: Aleksander Jura

Nie uwierzysz własnym oczom! R e c e n z je

j Warszawa

41 42

W a w a su t r a Uwaga – sztuka

52

R o we r e m n a k r a n i e c ś w i a t a

i Felieton 56

Słownik dwudziestolatka

t 3po3 57

St r a jk !

t 3po3

g Sztuka Ars ridens Dlaczego VJ nie puści twojej ulubionej piosenki? 3 4 Masł owska+Jarzyna=polska rodzina

c Polityka i Gospodarka 18 19 20 21 22

O pisaniu na gorąco Znośna lekkość bytu W stronę nieba

30 32

8 Temat Numeru 14

38 40

Recenzje Cadillaki Kinga

f Książka 27 28 29

K a l e n d a r z w yd a r z e ń

r Kto Jest Kim? 13

24 26

44

St u d e n c k i e r a r y t a s y

z Artykuł Sponsorowany 45

Q u o v a d is a b s o l we n c i e?

o Sport

4 6 S p o r t o we l a t o 2 019 47 Żeglarskie A B C 4 8 Dokąd zmier zasz, Calcio? 5 0 Jak Polska Bieg a?

Dyrektor artystyczna: Zuzanna Nyc

Weronika Kościelewska, Karolina Kręcioch, Dagmara Król,

Ula Szurko, Anna Ślęzak, Patrycja Świętonowska, Palina

Wiceprezes Zarządu: Marta Bolinska

Kacper Kruszyński, Angelika Kubicka, Paweł Kucharski,

Tamkovich, Dominik Tracz, Tamara Wachal, Krzysztof

Michał Kurowski, Aleksander Kwiatkowski, Maurycy

Wanecki, Mateusz Wantuła, Klaudia Waruszewska, Artur

Landowski, Zuzanna Laskowska, Natalia Lewandowska,

Warzecha, Bogusław Waszkiewicz, Joanna Wąsowicz,

Anna Lewicka, Filip Lubiński, Zuzanna Łubińska,

Michał Wieczorkowski, Agnieszka Wojtukiewicz, Jędrek

Aleksander Łukaszewicz, Kinga Marcinkiewicz, Martyna

Wołochowski, Wiktoria Wójcik, Aleksander Wójcik,

Matusiewicz, Karolina Mazurek, Marlena Michalczuk,

Dominika Wójcik, Roman Ziruk, Marcin Żebrowski

Skarbnik Zarządu: Lidia Żurańska Dział IT: Paweł Pawłucki Dział PR: Laura Starzomska

Współpraca: Klaudia Abucewicz, Jan Adamski, Joanna

Kazik Michalik, Joanna Mitka, Monika Moczulska,

Alberska, Natalia Andrejuk, Paulina Bala, Natalia Bartman,

Aleksandra Morańda, Sebastian Muraszewski, Magda

Magdalena Bednarska, Paulina Błaziak, Paweł Bryk, Kacper

Redakcja zastrzega sobie prawo do przeredagowania

Niedźwiedzka, Magda Nowaczyk, Tymoteusz Nowak,

Chojnacki, Joanna Chołołowicz, Nikol Chulba, Justyna

i

Julia Nowakowska, Zuza Nyc, Zofia Olsztyńska, Michał

Ciszek, Julia Coganianu, Marcin Czajkowski, Marcin

niezamówiony może nie zostać opublikowany

Orlicki, Ernestyna Pachała, Marta Pashuk, Jarosław

Czarnecki, Karol Czarnecki, Katarzyna Czech, Aleksandra

na łamach NMS MAGIEL. Redakcja nie ponosi

Paszek, Małgorzata Pawińska, Marta Pawłowska, Paweł

Czerwonka, Aleksandra Daniluk, Julia Dmowska,

odpowiedzialności za treści zamieszczonych reklam

Pawłucki, Izabela Pietrzyk, Paweł Pinkosz, Wojciech

Antonina Dybała, Joanna Dyrwal, Marta Dziedzicka,

i artykułów sponsorowanych.

Piotrowski, Jakub Pomykalski, Sara Przerwa, Iwona

Kamil Dzięgielewski, Mateusz Fiedosiuk, Patrycja Gajda,

Przybysz, Wojciech Pypkowski, Anna Raczyk, Sabina

Katarzyna Gałązkiewicz, Aleksandra Gładka, Jakub

Artykuły, ogłoszenia i inne materiały do wydania

Raczyńska, Michał Rajs, Mateusz Piotr Riabow, Anna

Gołdas, Cezary Gołębski, Michał Goszczyński, Hanna

kwietniowego prosimy przesyłać e-mailem lub

Roczniak, Karolina Roman, Weronika Roszkowska,

Górczyńska, Anna Grzanecka, Michał Hajdan, Sebastian

dostarczyć do siedziby redakcji do 12 marca.

Agnieszka Salamon, Natalia Sawala, Ewa Skierczyńska,

Jagła, Natalia Jakoniuk, Kacper Maria Jakubiec, Robert

Katarzyna Skokowska, Noemi Skwiercz, Marta Smejda,

Janowski, Jadwiga Jarosz, Joanna Jas, Aleksander Jura,

Dominika Sojka, Aleksandra Sojka, Hanna Sokolska,

Rafał Jutrznia, Maria Kadłuczko, Joanna Kaniewska,

Daria Sokołowska, Witold Solecki, Mikołaj Stachera,

Oliwia Kapturkiewicz, Marta Kasprzyk, Marek Kawka,

Rafał Stępień, Paweł Stępniak, Bartłomiej Stokłosa,

Maciej Kierkla, Maciej Kieruzal, Michał Klimiuk, Mateusz

Marta Szerakowska, Mikołaj Szpunar, Urszula Szurko,

Klipo, Katarzyna Klonowska, Magdalena Kosewska,

skracania

niezamówionych

tekstów.

Tekst

Druk pokrywają w całości sponsorzy i reklamodawcy. Okładka: Zuza Nyc, przy współpracy z @zlepkisklejki Makieta pisma: Maciej Simm, Olga Świątecka

maj–czerwiec 2019


SŁOWO OD NACZELNEJ

/ wstępniak

Anonsuję, że wyjebuję

Czas wolny W E R O N I K A KO Ś C I E L E W S K A R E DA K TO R N A C Z E L N A odzeństwo to takie bardzo dziwne stworzenie, które do mistrzostwa opanowało udawanie, że los tego drugiego wcale go nie interesuje. Perfekcyjne niedzwonienie po egzaminach, bo po co, skoro rodzice i tak wydzwaniają. Bezgraniczna wiara w niezniszczalność, no bo przecież nic jej nie będzie, skoro przeżyła nawet ten upadek z tapczanu 15 lat temu. No nawet skubana łba nie rozbiła… Złamana w wyniku zdobywania szczytu obrotowego krzesła ręka, też przecież się zrosła. Felieton w tym numerze zwraca naszą uwagę na język i po części, na formy naszej komunikacji. W dziale Sztuka przeczytać możemy o memach, które stały się nieodłącznym elementem naszej kultury. O ile z przyjaciółmi i rodzicami rozmawiamy chociaż trochę, a z absztyfikantem wymienimy parę uścisków, o tyle z siostrą lub bratem… No właśnie. Relację tę często można opisać jako ograniczenie kontaktu do wysyłania memów i gifów. Coby człowiek przypadkiem nie wyszedł na takiego, który z poziomu wzajemnego walenia się po głowie kijem od szczotki, przeszedł do poziomu uczuć. Chociaż może, jakby spojrzeć przez pryzmat wspomnianego artykułu, tak naprawdę wymieniamy się sztuką, dbając o wzajemne samopoczucie i rozwój kulturalny? Są sytuacje, w których trzeba przyznać, trudno wyobrazić sobie zdradzenie prawdy nawet rodzeństwu. Czy bohaterowie naszego okładkowego powiedzieli albo planują powiedzieć o tym, jak to jest być drag queens lub drag kings? Czy ci, którzy są częścią opisanej przez nas erotycznej Warszawy, mówią o tym swoim bliskim? Nie mi na te pytania odpowiadać. Zwłaszcza że większość z nas trapią zupełnie inne dylematy.

R

Podążając za chęcią samorealizacji lądujemy niechcący na kolejnym stażu i podziwiamysłońce za oknem.

graf. Mateusz Nita

Kiedy zastanawiasz się gdzie podział się twój czas na naukę do sesji

04–05

Maj i czerwiec to bowiem takie miesiące, kiedy przytłoczeni nadmiarem pracy, zaczynamy z nadzieją wyczekiwać nadejścia wakacji. Oczyma wyobraźni widzimy siebie, chodzących po górach lub leżących na plaży z drinkiem. Wytchnienie po miesiącach pracy i po bardzo angażującej sesji. Rzeczywistość niestety może okazać się inna. Podążając za ambicjami, samorealizacją i zdobywaniem doświadczenia, jakoś tak niechcący lądujemy na kolejnym stażu lub praktykach i tylko podziwiamy słońce za oknem. No i oczywiście pocieszamy się tym, że wszyscy umierają z gorąca, a my możemy radować się kojącym chłodem firmowej klimatyzacji. Szukając sposobu na odpoczynek po godzinach, warto zainspirować się Maglem. Niestety podróżowanie rowerem po północy Szwecji (niczym w historii ze str. 52) może być trudne do połączenia z pracą, ale są przecież inne opcje. Instalacje artystyczne w przestrzeni Warszawy, dzięki długim dniom, można obejrzeć nawet po wyjściu z biura (42–43, str.). Korzystając z pojedynczych dni wolnych można pokibicować na letnich wydarzeniach sportowych, których spis znajduje się na str. 46. A jeśli komuś uda wyegzekwować nawet kilka dni wolnych, to może uda się nawet spróbować, opisanego na stronie obok, żeglarstwa? Ewentualnie postarajmy się znaleźć chociaż więcej czasu na poranną herbatę i spokojne śniadanie. Zróbmy sobie wolny wieczór w towarzystwie samego siebie. Wyjdźmy na spacer i dowiedzmy się w końcu, jak właściwie wyglądają zakamarki naszej okolicy. Kolejny MAGIEL ukaże się dopiero w październiku. Warto zatem ten numer zachować i zabrać ze sobą w podróż. Waży w końcu mniej niż książka i jest zdecydowanie bardziej elastyczny, również tematycznie. Dodam, że nie można nie zajrzeć do serii artykułów związanych z rocznicą przystąpienia do Unii Europejskiej. Życzę nam, abyśmy przeżyli sesję, a potem uczciwie dali sobie odpocząć przez te kilka miesięcy. Wiadomo – praca, ambitne podróże... Ale odrobina lenistwa, jeszcze nikomu nie zaszkodziła. Wręcz to na jej skutek rodzą się w naszej głowie najlepsze pomysły. No i oczywiście nie zapomnijcie wysłać mema swojemu (głupiemu) rodzeństwu. 0


Polecamy: 10 UCZELNIA SGH w budowie

Historia budynków i planowane zmiany

14 TEMAT NUMERU Drag, czyli ja razy tysiąc Kim są osoby zajmujące się dragiem?

21 PIG Uber na zakręcie

fot. PXHere.pl

Losy ubera po zmianach prawnych

kwiecień 2019


UCZELNIA

/ edukacja medialna

szyny były złe

Szukajcie, ale czy znajdziecie? W erze szybkiego rozprzestrzeniania się informacji coraz trudniej odróżnić prawdę od fikcji. Aby dobrze korzystać z mediów, potrzebna jest odpowiednia wiedza i sporo dociekliwości. A czy Polacy mogą uważać się za dobrze poinformowanych? T E K S T:

E WA C H OJ N AC K A

onad połowa Polaków (54 proc.) czerpie wiedzę o bieżących wyda­ rzeniach z portali internetowych. Reszta społeczeństwa – z mediów społeczno­ ściowych, blogów i vlogów, a także z prasy co­ dziennej. Inne źródło informacji stanowi tele­ wizja. Z publicznych nadawców korzysta 52 proc. badanych, a dla 58 proc. źródłem in­ formacji jest telewizja prywatna. Tak przed­ stawia sytuację raport Attention Marketing Research z 2017 r. Z internetu chętniej po­ zyskują informacje osoby z młodszego po­ kolenia, z wyższym wykształceniem, a wia­ domości w telewizji częściej oglądają osoby starsze i te z wykształceniem zasadniczym. Wspomniany raport daje obraz spolaryzowa­ nego społeczeństwa, w którym każda z grup reprezentuje inne potrzeby. Młode pokole­ nie, które oswoiło się z nowymi technologia­ mi, rezygnuje z mediów tradycyjnych na rzecz wygody i łatwego dostępu, które zapewniają media internetowe. Istnieje też grupa, która korzysta tylko z jednego specyficznego ro­ dzaju medium – portali społecznościowych, w których każdy ma szansę stać się aktyw­ nym członkiem, a nie tylko biernym odbiorcą informacji. Starsze pokolenia pozostają przy swoich przyzwyczajeniach i skłaniają się ku telewizji, jednak statystyki pokazują, że me­ dia publiczne nie cieszą się dużym zaufaniem – potwierdza to 52 proc. badanych.

P

Atakowani przez informacje Nie jest odkrywcze stwierdzenie, że rozwój internetu przyniósł wiele niepokojących zja­ wisk w świecie medialnym. Aktywność w sie­ ci jest tak duża, że jesteśmy bombardowani informacjami na każdym kroku. W efekcie wytwarza się szum informacyjny. Pośród tylu doniesień trudno odszukać te, które nas inte­ resują, a jeszcze trudniej potwierdzić ich au­ tentyczność. Dokoła możemy natknąć się na fake newsy, czyli nieprawdziwe komunikaty, które mają celowo dezinformować. Przykła­ dów z naszego podwórka nie brakuje: znane są liczne fake newsy, które zasięgiem objęły cały kraj. Tak było w przypadku sierot z Aleppo, których rząd rzekomo nie zgodził się przyjąć do Polski. Fakt, że to był fake news zdradzi­

06–07

ła niedokładność informacji. Nie było wiado­ mo, skąd się wzięła przytaczana przez media liczba „10”, ani czy chodziło tu tak napraw­ dę o sieroty, czy rodziny z dziećmi. Prezydent Sopotu Jacek Karnowski rzeczywiście wystą­ pił z wnioskiem do ministerstwa o zgodę na przyjęcie uchodźców z Syrii. Wniosek jednak nie określał dokładnej liczby ewakuowanych Syryjczyków, dlatego MSWiA nie odpowie­ działo pozytywnie na prośbę, tłumacząc się pro­ blemem z identyfikacją obywateli syryjskich. Mimo wszystko wielu Polaków oburzyło się na bezduszne postępowanie rządu.

Aż 75 proc. badanych komunikatów informacyjnych pełniło funkcję inną niż informacyjną. W wirtualnej przestrzeni duże zamieszanie robią też rzesze internetowych trolli, którzy poprzez wpisy i komentarze w mediach spo­ łecznościowych manipulują przekazem infor­ macji, wprowadzając zamęt w celu prowadze­ nia gry między podmiotami politycznymi. Takie trolle mogą być zarówno botami, jak i wynajętymi użytkownikami. Mimo wszyst­ ko sztuczne konta nie mają dużego wpływu na jakość debaty publicznej w polskim inter­ necie. Dlaczego? Z raportu fundacji Panop­ tykon Cyfrowa Propaganda czy „normalna” polityczna polaryzacja z marca 2018 r. wy­ nika, że największe zasięgi w dyskusjach na serwisie Twitter mają inf luencerzy o wyrazi­ stej internetowej tożsamości. Są to osoby lub organizacje uznawane za autorytet, które re­ prezentują spójne poglądy i w swoich wypo­ wiedziach nie wychodzą poza obręb własnej grupy. W raporcie jest mowa także o bańkach informacyjnych – zjawisko polega na otacza­ niu się informacjami i opiniami odpowia­ dającymi naszym osobistym poglądom. Tak spolaryzowane społeczności żyją odizolowa­ ne od siebie i nie są zainteresowane wymianą informacji. Do starć dochodzi więc jedynie wtedy, gdy dana informacja wypływa z me­ diów tradycyjnych.

W sieci zła i agresji Gorąca debata publiczna w internecie stała się polem do różnego rodzaju aktów agresji słow­ nej. Zjawisko mowy nienawiści ( ang. hatespeech) przybrało w naszym kraju znacząco na sile. Najczęściej jego ofiarami są młodzi ludzie. We­ dług raportu przygotowanego przez Centrum Badań nad Uprzedzeniami i Fundacją Batorego, 95 proc. z nich spotyka się z mową nienawiści w internecie. Jeśli chodzi o dorosłych, prawie 78 proc. z nich styka się z nią w telewizji. Badania pokazują też niepokojącą tendencję do uodpar­ niania się na mowę nienawiści przez młodzież, co jest równoznaczne z przyzwoleniem na nią. Jedną z głównych przyczyn pojawienia się hejtu jest brutalizacja języka osób publicznych. Polity­ cy, dziennikarze oraz influencerzy pozwolili so­ bie na publiczne obrażanie innych. W rezultacie rozmaite społeczności również zaczęły hejtować innych użytkowników na portalach interneto­ wych. Anonimowość w sieci na pewno przyczy­ nia się do nagminności tego typu zachowań, ponieważ zwiększa ona poczucie bezkarności. Zamiast merytorycznej dyskusji obserwuje się więc przepychankę słowną, której celem jest zdyskredytowanie drugiej osoby. Konsekwen­ cją hejtu jest też stygmatyzacja grup społecz­ nych, które stanowią mniejszość, dlatego coraz częściej mowa nienawiści ma przekaz antyimi­ grancki, ksenofobiczny, islamofobiczny lub ho­ mofobiczny. Szerzenie tego typu języka agresji ma początek wtedy, gdy nie mamy o danym te­ macie wiedzy, a na co dzień nie mamy z nim styczności. Niedoinformowanie może stać za tym, że zamiast wyrobić sobie opinię na pod­ stawie zebranych faktów wolimy, kierując się uprzedzeniami i skrótami myślowymi, potę­ pić konkretną osobę lub grupę ludzi.

Media tradycyjne – na straży rzetelności? W sieci bez wątpienia panuje szum informa­ cyjny i trudno odróżnić prawdę od fałszu. Ale czy inne media – np. telewizja – dostarczają Po­ lakom autentycznych informacji? Przytoczone wcześniej statystyki pokazują, że telewizja pu­ bliczna nie cieszy się dużym zaufaniem. Według definicji jest ona zobligowana do pełnienia misji społecznej, co wiąże się z dostarczaniem rze­tel­ nych informacji – z czego wynika więc nega­


UCZELNIA

edukacja medialna /

Wybrakowane społeczeństwo Życie w społeczeństwie informacyjnym narzu­ ca tryb życia, w którym bez przerwy dostarczane są nam różne komunikaty. Intensywność zjawiska nasila się poprzez ciągłe przebywanie w wirtualnej rzeczywistości. Nie da się tego uniknąć, pozostaje więc zrobić co w naszej mocy, żeby nauczyć się przetwarzania informacji, nadążania za zmienia­ jącym się światem. Dla polskiego społeczeństwa będzie to jednak trudne – pojawia się tu powraca­ jący problem braku umiejętności czytania ze zro­ zumieniem. Kwestia ta została poruszona w ra­ porcie Organizacji Współpracy Gospodarczej

i Rozwoju (OECD) z 2013 r. Według raportu wielu Polaków ma z tym trudności − wypadamy gorzej od większości państw europejskich. Może to być zaskakujące − przecież czytanie ze zrozu­ mieniem to umiejętność, na którą szkoły kładą nacisk od najwcześniejszych etapów nauki. Inną kwestią jest samo podejście Polaków do czytania. Według wstępnego raportu Biblio­ teki Narodowej w 2018 r. 37 proc. Polaków przeczytało zaledwie jedną książkę, a zdecy­ dowana większość nie przeczytała nic. Ta ten­ dencja utrzymuje się już od wielu lat, jednak wciąż nie podjęto wystarczających środków, by

lub wiedza o społeczeństwie. Jednak w prakty­ ce jest to niewystarczająca wiedza, bo nie obej­ muje ona aktualniejszych zagadnień, jak np. fake newsy. Ważne jest jednak, aby zacząć edu­ kację jak najwcześniej. W końcu w dzisiejszych czasach kontakt z masowymi środkami przeka­ zu mamy na każdym kroku. Takie stanowisko zajmuje między innymi szwedzki minister edu­ kacji Gustav Fridolin, który uważa, że umie­ jętność krytycznej analizy źródeł informacji w dobie rozwijających się technologii powinni zdobywać już dziesięciolatkowie. W związku z tym od zeszłego roku do programu nauczania w szwedzkich szkołach weszły zagadnienia do­ tyczące sprawdzania rzetelności źródeł in­ formacji. W Stanach Zjednoczonych jedno z głównych przedsię­ wzięć odnoszących się do edukacji medial­ nej to The News Literacy Project, który ma już 11 lat. Z ich plat­ formy e-learningowej checkology.org skorzy­ stało 1,8 mln uczniów. W naszym kraju rów­ nież istnieją organiza­ cje, które dostrzegają potrzebę edukacji spo­ łeczeństwa w zakresie korzystania z mediów. Przykładem takiej or­ ganizacji jest Fundacja Nowoczesna Polska. Organizuje ona pro­ jekt Edukacja Medialna, dzięki któremu za­ pewnione zostają wszelkie materiały i pomoce dla nauczycieli, którzy chcieliby przeprowa­ dzić zajęcia o tej tematyce w swoich szkołach. Inną organizacją, o której warto wspomnieć, jest Demagog, założyciel Akademii Fact-Chec­ kingu, która pozwala zyskać umiejętność we­ ryfikowania prawdziwości informacji. Wiele innych instytucji pozarządowych w Polsce jest żywo zainteresowanych edukowaniem spo­ łeczeństwa pod względem samokrytycyzmu i weryfikowania informacji. Bez wątpienia umiejętności te są niezbędne do życia w pań­ stwie demokratycznym, a także do kształtowa­ nia społeczeństwa aktywnych obywateli. Być może kiedyś znajdą się politycy, którzy, wpro­ wadzając reformy w polskich szkołach, zauwa­ żą lukę wiedzy w tym zakresie i podejmą odpo­ wiednie kroki, by przyszłe pokolenia młodych Polaków miały pojęcie o tym, jak zdobywać wiedzę o otaczającym ich świecie. 0 źródło: pixabay.com.

tywna opinia? Rada Języka Polskiego w swoim sprawozdaniu o stanie ochrony języka polskiego z marca 2019 r. poruszyła między innymi kwe­ stię komunikatów informacyjnych nadawanych w Wiadomościach w Programie Pierwszym Tele­ wizji Polskiej. Analiza uwzględniła 306 „pasków” mówiących o 13 najważniejszych wydarzeniach politycznych w Polsce. Aż 75 proc. wypowiedzi pełniło funkcję inną niż informacyjna. Najczęściej była to funkcja ekspresywna, perswazyjna lub ma­ giczna. Jak ocenia prof. dr hab. Andrzej Markow­ ski: Język jest tu traktowany nie jako dobro społeczne, lecz jako instrument w walce politycznej służący jednemu z podmiotów politycznych w celu kreacji własnej wizji świata i narzucaniu jej obywatelom. Mimo że Polacy w większości nie wierzą publicznemu nadaw­ cy, jest pewna stała grupa odbiorców, któ­ ra przyjmuje ten prze­ kaz, a przedstawiana w ten sposób rzeczywi­ stość odpowiada ich. Jeśli chodzi o nadaw­ ców prywatnych, ich programy informacyj­ ne są uznawane za bar­ dziej rzetelne niż wspo­ mniane Wiadomości. W sondażu IBRIS­ -u dla Rzeczpospoli­ tej, który oceniał pro­ gramy informacyjne na podstawie ich rze­ telności, na pierwszym miejscu prezentują się polsatowskie Wydarzenia, a następnie Fakty TVN-u. Jednak i w tych pro­ gramach widać skłonność do kreowania rzeczy­ wistości, zamiast przekazywania obiektywnych informacji. Pozostaje jedynie mieć nadzieję, że odbiorcy mediów mają tego świadomość i pod­ chodzą krytycznie do tego, co słyszą w telewizji.

temu przeciwdziałać. Nasuwają się więc wnio­ ski, że przez elementarne braki polskie społe­ czeństwo nie jest w stanie poprawnie korzystać z mediów. Jesteśmy łatwo podatni na mani­ pulacje i fake newsy. Wiele osób nie podej­ muje nawet wysiłku czytania krótkiego newsa w internecie. – na pewno łatwiej jest spojrzeć na tytuł i przeczytać lead napisany pogrubioną czcionką. Nie można jednak mówić tu o peł­ nym doinformowaniu − zwykle tytuły pisane są w sposób kontrowersyjny i mylący, by za­ chęcić użytkowników do przeczytania artyku­ łów. Niestety często skutkuje to przekazywa­ niem błędnych informacji.

Budowanie świadomości od małego W szkolnej podstawie programowej istnieją zagadnienia dotyczące kształcenia krytycznego myślenia uczniów czy niebezpieczeństw w in­ ternecie. Zwykle pojawiają się one w programie nauczania przedmiotów takich jak język polski

maj–czerwiec 2019


UCZELNIA

/ Herbert sfilmowany

spider-chrum, spider-chrum, tobi tupu tup jako spider-chrum!

Herbert wiecznie żywy Trudno znaleźć młodego dorosłego Polaka, który nigdy nie słyszał o Panu Cogito. Niewielu z nich czytało Herberta z własnej woli i poza murami szkoły. Twórcy projektu Herbert podjęli próbę reinterpretacji klasyki w sposób, który przywróci zainteresowanie tym obszarem literatury. K ATA R Z Y N A B R A N OW S K A

wórczość Zbigniewa Herberta kojarzy się głównie z poważną tematyką, krytyką systemu komunistycznego i wyrazistymi, męskimi postaciami. Wydaje się również, że poezję Herberta przeanalizowano już w każdy możliwy sposób i nie da się w niej odkryć już niczego zaskakującego.

T

Poeta i człowiek Twórcy projektu Herbert, Adrianna Trefoń i Mariusz Koryciński, postanowili pokazać, że bazując na utworach polskiej klasyki literatury, wciąż można wiele powiedzieć. Według nich teksty napisane w innej rzeczywistości da się przenieść na grunt XXI w. i zainteresować ich treścią współczesnych dorosłych. Część z nich pozostaje zawsze aktualna – problemy w relacjach z rodziną, współpracownikami, partnerami pojawiają się w literaturze od lat i zwykle można je łatwo zrozumieć. Niektóre wątki wymagają jednak uwspółcześnienia i dopasowania do realiów aktualnej epoki. W filmie dokonuje się tego zazwyczaj poprzez zmianę scenerii i dobór rekwizytów oraz kostiumów przystających do panujących trendów. Nierzadko wprowadza się również zmiany w oryginalnym tekście. To, co było zrozumiałe kilkadziesiąt lat temu, teraz może być już zupełnie nieczytelne. Nie chodzi o zmianę sensu utworu, ale o dopasowanie jego języka do odbiorcy i przedstawienie treści w sposób, który będzie dla niego jasny.

Wspólnym mianownikiem historii stały się nie tylko dzieła Herberta, lecz także postacie kobiece. Niezaprzeczalnie twórczość Herberta jest wyjątkowa nie tylko dzięki temu o czym, lecz także jak pisał. Twórcy projektu nie próbują temu zaprzeczyć. Rozumieją jednak, że pewne rzeczy mogą być zbyt trudne w odbiorze lub

08–09

nie prezentować się dobrze w filmie. Trefoń z Korycińskim chcą, żeby ich projekt był tylko wstępem do poznawania tego, co pozostawił po sobie pisarz. Wyjście poza podręcznikowe analizowanie tekstów może sprawić, że Herbert znów będzie chętnie czytany. Nie jest to jednak jedyny cel twórców projektu. Ideą organizatorów jest uczłowieczenie Herberta, poakazanie, że był nie tylko poważnym poetą i filozofem, lecz także człowiekiem, ze swoimi przemyśleniami i uczuciami.

Udział wzięli… Zespół projektu składa się z osób, które od lat poświęcają się sztuce. Niektórzy z nich mają za sobą doświadczenie w występowaniu na scenie, inni – w reżyserii i produkcji spektakli teatralnych i filmów. Poznali się kilka lat temu, na planie filmu Puzzle Doc , realizowanego dla Wydziału Polonistyki UW. Już wtedy okazało się, że łączą ich podobna wrażli-

Słobodzian. Każdy z członków zespołu wnosi do projektu coś innego – są wśród nich specjaliści od montażu, twórcy grafik oraz osoby, które wiedzą, jak zaplanować i poprowadzić prace na planie filmowym. Ekipę produkcyjną tworzą członkowie dwóch organizacji działających na Wydziale Polonistyki UW – Teatru Polonistyki oraz Klubu Filmowego. Teatr powstał w 2010 r. z inicjatywy studentów i zajmuje się sceniczną interpretacją polskich i zagranicznych dramatów. Zrzesza ludzi, dla których scena teatralna jest środowiskiem naturalnym, pozwalają-

Chcieli uczłowieczyć postać Herberta, pokazać, że nie był tylko poważnym poetą i filozofem. cym na oderwanie się od prozy codzienności. Klub Filmowy ma natomiast upamiętniać polską reżyserkę, Jolantę Słobodzian, która przez wiele lat starała się uwrażliwić młodzież z całej Polski na kino i jego przekaz. Obecni członkowie klubu próbują kontynuować jej misję – publikują artykuły, organizują konferencje i spotkania poświęcone filmowi.

graf. Anna Rajewska

T E K S T:

wość i wspólne spojrzenie na sztukę. Główną pomysłodawczynią projektu jest Adrianna Trefoń – aktorka i piosenkarka, była przewodnicząca Teatru Polonistyki im. Eligiusza Szymanisa. To w jej głowie zrodził się pomysł reinterpretacji dzieł Herberta, wydobycia z nich niedostrzeganych dotąd warstw i kontekstów. Poza Adrianną nad filmową adaptacją poematów pracowało wiele osób zaangażowanych w przemysł filmowy oraz działalność Klubu Filmowego im. Jolanty

W rolach głównych Projekt Herbert postawił przed sobą niełatwe zadanie reinterpretacji dzieł polskiego poety bez podejmowania polemiki czy rywalizacji z autorem. Twórcy chcieli odrzeć jego dzieła z patosu i powagi, pokazać, że ich przekaz jest nadal aktualny. Projekt ma również wyrwać klasyka ze stron szkolnych podręczników i tchnąć w jego dzieła nowe życie. Z opowieści o walce z systemem komunistycznym projekt Herbert postanowił stworzyć historię o współczesnych, młodych ludziach, ich problemach, marzeniach i nadziejach. Autorzy przedsięwzięcia wybrali trzy niedługie historie – wiersz Pan Cogito a perła,


Herbert sfilmowany /

graf. Maciej Skalik

Pan Cogito a perła w reżyserii Stefana M. Ronisza opowiada historię typowego małżeństwa żyjącego w latach 70. XX w. Pan Cogito, zaangażowany w sprawy kraju, stracił zainteresowanie własną żoną. Zepchnięta na drugi plan kobieta chce odzyskać uwagę męża, flirtuje z nim i stara się go uwieść. Bardziej niż antykomunistycznymi działaniami zainteresowana jest wzbudzeniem namiętności w zaangażowanym w sprawy kraju mężu. Cogito musi wybrać – poświęcenie się w całości pogrążającemu się państwu lub odbudowa związku. Adrian Luzar w Drugim pokoju również zajmuje się relacjami rodzinnymi. Kasandra wraz z braćmi czeka na śmierć matki, której nadejście będzie równoznaczne z przejęciem majątku rodziców. Każda osoba z rodzeństwa ma swój własny plan na zagospodarowanie otrzymanej sumy pieniędzy. Planem bohaterki

przybieranych przez kobiety i mężczyzn w życiu codziennym, a także wciąż funkcjonujących stereotypów. Zamiana postaci z męskich na kobiece znacznie wpływa na odbiór historii. Nie tylko ze względu na zmianę perspektywy, ale także na fakt, że każda z płci wzbudza całkowicie inne reakcje i oczekiwania co do tego, jak dana osoba powinna się zachowywać. Pani Cogito i Kasandra mogą być postrzegane jako kobiety, których działania są powodowane jedynie przez egoistyczne pobudki. Cogito, zamiast wspierać męża w walce o kraj, skupia się na swoich potrzebach. Kasandra nie opłakuje umierającej matki, ale czeka na spadek, żeby rozkręcić swój biznes. Autorzy etiud stawiają pytanie – czy postacie męskie zostałyby odebrane w taki sam sposób? Czy Pan Cogito, starający się uwieść żonę, kiedy ta zajęta jest innymi sprawami, zostałby odebrany jako nierozumiejący powagi sytuacji i niewyżyty seksualnie, czy raczej jego frustrację przyjmowałoby się ze zrozumieniem i myślami, że to przecież jego potrzeby, powinny zostać spełnione ? A czy gdyby Kasandra była mężczyzną, nadal byłaby widziana jako nieczuła i dybiąca na spadek po matce zła kobieta, czy może jako przedsiębiorcza, młoda osoba, która chce po prostu otworzyć własną firmę? Odpowiedzi na te pytania nie są jednoznaczne i zależą od stereotypów i przekonań, które kształtują postrzeganie świata. Twórcy projektu Herbert nie poprzestają na reinterpretacji dzieł poety. Chcą zrobić znacznie więcej, zarówno w kwestiach społecznych, jak i w zakresie upowszechniania wiedzy o kinie. W planach mają stworzenie niezależnego stowarzyszenia i teatru, w którym będą mogli nie tylko pracować nad kolejnymi filmami i zabawiać widzów, lecz także poruszać tematykę ważnych problemów społecznych. 0

Projekt jest preteksem do podjęcia dyskusji na temat ról i stereotypów przypisywanych płciom. Ostatni film zrealizowany w ramach projektu to Wilk i owieczka w reżyserii Mariusza Korycińskiego. Z pozoru jest to zabawna bajka z dreszczykiem, w rzeczywistości porusza jednak poważne problemy współczesnego świata. To również film ukryty w filmie – akcja dzieje się na planie filmowym. Główną bohaterką jest aktorka wcielająca się w rolę tytułowego wilka. Podczas pracy nad dziełem musi zmagać się z pretensjami aktora grającego owieczkę – nie podoba mu się fakt, że jego postać umiera, a wilk żyje dalej. Role wydają się tutaj całkowicie odwrócone – zazwyczaj to mężczyzna kojarzony jest z wilczą brutalnością, a kobieta ze spokojem godnym uległej owieczki. Etiuda aluzyjnie odnosi się do konwencji rządzących relacjami, problemów związanych z płcią i rolami społecznymi.

Między wierszami Projekt Teatru Polonistyki i Klubu Filmowego to dobry pretekst do podjęcia dyskusji na temat atrybutów przypisywanych płciom, ról

graf. Sebastian Bauman

Opowiem ci historię

jest otworzenie salonu piękności, przez co cała sytuacja staje się jeszcze bardziej groteskowa – dzieci z niecierpliwością czekają na śmierć osoby, która je urodziła, żeby spełnić swoje trywialne, niezbyt wzniosłe marzenia. Dyskusja o podziale majątku wpada w schemat znany z wielu dzieł literatury i filmu – zapoczątkowuje kłótnię, która ujawnia skrywane od lat żale i pretensje.

graf. Artur Kita

dramat Drugi pokój oraz prozę poetycką Wilk i owieczka . Środkiem przekazu stał się film – forma przystępna i wszystkim dobrze znana. Adaptacja dzieł klasyka do scenariusza kilkunastominutowego nagrania nie jest jednak zadaniem łatwym – nie wszystko, co doskonale sprawdza się w poemacie, musi dobrze wypaść na ekranie. Nie wszystko da się również pokazać tak, żeby nie było odbierane jako zbyt sztuczne lub tandetne. Jakby tego było mało, twórcy postanowili również zmienić płeć bohaterów. I tak, wspólnym mianownikiem wszystkich historii stały się nie tylko dzieła Herberta, lecz także postacie kobiece, wokół których skupiona została narracja filmów. Ten zabieg zmienia perspektywę opowiadanych historii i pozwala na częściowe uniknięcie porównywania wprost oryginalnych dzieł i filmowej adaptacji.

UCZELNIA

maj–czerwiec 2019


UCZELNIA

/ religia i magia

Misteria przywołane Wydaje się, że o kulturze starożytnej Grecji powiedziano już wiele. Wyjątkiem jest jednak religijność ludzi żyjących w tamtych czasach − badacze wciąż mają więcej pytań niż odpowiedzi. O kultach, roli tańca w misteriach starożytnej Grecji i znaczeniu Dionizosa opowiada dr Daniel Zarewicz z Instytutu Filologii Klasycznej Uniwersytetu Warszawskiego. R O Z M AW I A Ł A :

K ATA R Z Y N A G A Ł Ą Z K I E W I C Z

MAGIEL: Co było podstawą życia religijnego starożytnych Greków? DR. DANIEL ZAREWICZ: Prawdopodobnie tradycja przodków, która wywodziła się

z zamierzchłej przeszłości. Religia nie miała wtedy na celu jedynie organizacji kontaktów człowieka z bóstwem. Do jej zadań należało polityczne zintegrowanie obywateli polis, wzmocnienie ich przekonania o zjednoczonej społeczności i jej militarnej sile wynikającej z boskiej opieki.

Starożytna religijność kojarzy się przede wszystkim z kultami. W starożytnej Grecji istniał podział na święta prywatne i oficjalne. Biorąc pod uwagę naszą rzeczywistość, wydaje się on co najmniej zagadkowy. Teraz święta są raczej oficjalne albo państwowe, nie musimy w nich uczestniczyć. Wtedy nie istniał kościół jako taki, był tylko kult greckich bogów. Mówiąc o kulcie oficjalnym, mamy na myśli dwunastu bogów olimpijskich i dwóch czy trzech bogów podziemnych. Na podstawie tzw. kalendarza kultowego ludzie spotykali się, składali krwawą ofiarę, dzięki czemu mogli liczyć na łaski bogów i ochronę przed chorobami, klęskami urodzaju, przedwczesną śmiercią. Ten kult wynikał z poczucia konieczności złożenia hołdu bogom. Cechą dystynktywną Greków było pragnienie poznania boga, zbliżenia się do niego, przekroczenia sfery boskiej, zjednania boga dla siebie, wręcz przypodobania mu się. Z drugiej strony pojawiała się chęć zostania bogiem po śmierci. Cechą wyróżniającą kulty prywatne było przede wszystkim to, że udział w nich nie był obowiązkowy. Było to prywatne pragnienie spotkania boga, pozbawione konieczności uczestnictwa – odwrotnie niż w oficjalnym kulcie, gdzie dochodziło do spotkań grup religijnych, charakteryzujących się obligatoryjnym chodzeniem na uroczystości ku czci Zeusa, Ateny, Apollona czy innych bogów. Nikt nie pytał, czy ktoś chce, czy nie w tym kulcie uczestniczyć. Po prostu jako obywatele musieli brać w nich udział.

w stanie wpłynąć na wolę bogów. Wchodząc w kontakt z bogiem, mieli oni postępować zgodnie z jego radami, być w stanie dokonać oczyszczenia – katharsis. Rozumiane było ono jako oczyszczenie duszy, podmiotu istnienia, który świadczy o tym, że jest się istotą żyjącą. Poprzez odpowiednie praktyki misteryjne istniała możliwość dostąpienia pośmiertnej apoteozy i uzyskania życia wiecznego. Grecy panicznie bali się nicości, tego, że będą musieli kiedyś opuścić słońce, przyrodę i zmysłowe przyjemności.

Czy do kultów prywatnych można zaliczyć święta na cześć Dionizosa? Obrzędy dotyczące Dionizosa w ogóle trudno jest zakwalifikować. Na pewno są oficjalne święta na jego cześć – przede wszystkim te, w których głównym elementem jest spektakl teatralny. Zaliczamy do nich anthesteria, lenaia, Dionizje Małe i Dionizje Wielkie. Święta prywatne przedstawia natomiast Eurypides w Bachantkach. Są one związane z orgiastycznym kultem, ze szczególnie istotną rolą kobiet, być może z rodzajem jakiegoś ich wyzwolenia. Dionizos ma w tym święcie istotną podmiotową rolę – wokół niego tworzy się nie tylko kult jego osoby, lecz także życie społeczności. Istotną cechą prywatnego kultu Dionizosa jest to, że był on przeznaczony tylko dla określonej grupy, do której nie mieli dostępu inni. Teoretycznie wszyscy mogli przyglądać się obrzędom, ale nie wszyscy mogli w nich uczestniczyć. Aktywny udział brali tylko ci, którzy zostali dopuszczeni do wtajemniczenia.

Prywatny kult dawał ludziom poczucie wyjątkowości i tego, że bóstwo da im coś niespotykanego.

Brak uczestnictwa w takim kulcie wiązał się z nieprzyjemnymi konsekwencjami. Nieuczestnictwo w oficjalnych świętach mogło skutkować przede wszystkim zarzutami i procesami o bezbożność, lekceważenie bogów. Cechą wyróżniającą kulty prywatne było natomiast to, że obecność w nich nie była obowiązkowa i za brak uczestnictwa nie groziły żadne nieprzyjemności.

A jaki był cel prywatnych kultów? Przede wszystkim uzyskanie pośmiertnego zbawienia, wręcz apoteozy, tak jak w przypadku misteriów orfickich czy dionizyjskich. Wizja pośmiertna jest dla Greków bardzo ważnym tematem, poddanym szerokiej refleksji.

Powszechnie wiadomo, że Grecy przeraźliwie bali się śmierci. Tak. Trzeba zacząć od tego, że w wykładni oficjalnej, czerpiącej z tradycji homeryckiej, człowiek po śmierci nie istnieje i ulega całkowitemu unicestwieniu. W V/VI w. przed Chrystusem zaczęły pojawiać się tendencje religijne – wtajemniczające w kulty prywatne, obiecujące ludziom, że są

10–11

Nasuwa się analogia do współczesnych wyznawców Hare Kryszny – hinduistycznej tradycji religijnej. Zgadza się. Możemy obserwować ich uliczne pochody, ale nie rozumiemy słów piosenek, które śpiewają, choreografii, którą wykonują, porządku, szeregu, w którym idą. Nie wiemy, czy to ma sens, czy nie. Dla wielu osób to zachowanie może być dziwne, śmieszne, gorszące, ale tak naprawdę nie znają jego istoty. Wydaje się, że podobnie było z kultami dionizyjskimi. Fascynowały one pisarzy jako orgiastyczne, krzykliwe, niedające się opanować i wyłamujące się z ram dobrego obyczaju obrzędy. Cała ta otoczka sprawiała, że odnosiło się wrażenie, że Dionizos w prywatnym kulcie daje ludziom coś, czego nie dają bogowie w oficjalnym kulcie. Zaangażowanie w prywatny, elitarny, być może ezoteryczny kult, dawało ludziom poczucie wyjątkowości i tego, że to bóstwo da im coś niespotykanego.

Z czego składano bogom krwawe ofiary? Ze zwierząt ofiarnych – byka, krowy, kozy czy owcy. Były przyprowadzane na ofiarę i rytualnie, przed ołtarzem w świątyni greckiej, zabijane i rozczłonkowywane. Następnie gotowano je lub pieczono i rozdzielano pomiędzy członków zgromadzenia religijnego. Krwawa ofiara, czyli ofiara mięsna, była najważniejszym elementem oficjalnego kultu. Poza tym stanowiła też źródło białka dla społeczności. Nie było prądu, lodówek, a więc warunków, żeby mięso normalnie składować. Z tego powodu uczta


religia i magia /

UCZELNIA

Czy za to odpowiedzialny był właśnie Dionizos?

ofiarna była tym bardziej świąteczna, im więcej dawała możliwości najedzenia się do syta.

Tak, był bóstwem wyzwalającym. Pozwalał zrzucić jarzma codzienności, doczesności, ograniczeń człowieka, czyli problemów cielesności. Tego, że nie jesteśmy w stanie tak jak bogowie wybierać sobie formy istnienia. Człowiek rodzi się ograniczony, jest skazany na umieranie. Grecy pragnęli nieograniczoności, wyzwolenia się spod wszystkiego, co dociska człowieka na co dzień do ziemi. Dionizos pozwalał na zbliżenie się do tego, co boskie.

Odwrotny stosunek do zwierząt można zauważyć w kultach orfickich. Tak. Warto zwrócić uwagę na to, że Orfeusz był postacią bardzo ważną, wyjątkową ale i paradoksalną. Istniały pisma poświadczające występowanie kultów orfickich i wtajemniczeń z tym związanych. Mówiąc o tym, dobrze przypomnieć jeden z wersów Żab Arystofanesa. Napisane jest tam, że to Orfeusz nauczył ludzkość wtajemniczeń i nakazał powstrzymywania się od zbrodni i rozlewu krwi. Według niego nie można zabijać istoty, w której znajduje się dusza. To za jego sprawą zaczęto utożsamiać świętość człowieka z dobrocią dla zwierząt i drugiej osoby. Orfeusz uczył też o świecie bogów, zdradzał ludziom ich tajemnice. Za to został ukarany i rozszarpany przez czcicielki Dionizosa – Menady.

Czy można doszukiwać się jakichś pozostałości po kultach dionizyjskich we współczesnej Europie? Dalekim, ale nie bezpośrednim śladem może być karnawał w Wenecji czy w Niemczech. Średniowieczna, pijacka celebracja, podczas której zrzuca się jarzmo posłuszeństwa. Można jeszcze odnaleźć pozostałości kultu w państwach na innych kontynentach, m.in. w Brazylii czy Indiach. Na pewno są one wszędzie tam, gdzie zachowały się pierwotne formy przeżywania religijności, na przykład pod postacią tańca.

Na czym polegał związek Orfeusza z Dionizosem? Orfeusz miał głosić coś w rodzaju antropogonii dionizyjskiej, czyli nauki o pochodzeniu człowieka. Związana była ona z tajną nauką o pochodzeniu Dionizosa Zagreusa. Nie chodzi tu o Dionizosa, syna Zeusa i Semele (to był Dionizos oficjalnego kultu), ale o tego z mitu, w którym mowa jest o powstawaniu człowieka z ciała rozszarpanego przez tytanów. O nim Orfeusz miał nauczać w misteriach. Później uczniowie Orfeusza, którzy uznawali jego naukę za ciekawą i wartościową, kontynuowali tę tradycję w swoich misteriach.

Rola tańca czy muzyki jest w kultach niezmiernie ważna. Zdecydowanie taniec i muzyka odgrywają ogromną rolę. Muzyka w połączeniu ze słowem i tańcem tworzyły tak zwaną trójjedyną choreę. Taniec był naśladowaniem ruchów czy gestów bogów; dźwięki transmiterami połączenia świata ludzkiego i boskiego. Święte słowo, wypowiadane podczas tańca, to element maksymalnego zbliżenia tych światów.

Podczas misteriów taniec pełnił też funkcję katharsis.

Mówiąc o kultach, nie da się pominąć wątku magii. Czy możemy wskazać jakieś różnice między religią a magią?

W misteriach chodziło przede wszystkim o to, żeby za pomocą odpowiednich praktyk religijnych oczyszczać duszę, która była skalana, zanieczyszczona pierwotnym grzechem. I tak, między innymi taniec czy zachowywanie pewnych restrykcji moralnych pozwalały na to, żeby człowiek mógł zbliżyć się do boga. I tą czystą duszą boga zobaczyć. 0

Różnica nie jest łatwa do zdefiniowania, a przejście między tymi pojęciami jest subtelne. Można powiedzieć, że religia jest od duchowego kontaktu człowieka z bogiem. Coś dla niego robimy i mamy poczucie jego wielkości, dystansu, jaki nas od niego dzieli. Magia jest czynnością hochsztaplerską, mamy poczucie, że możemy wpłynąć na boga. Platon pisał o „wtajemniczaczach”, którzy różnymi sposobami próbowali zapewnić ludzi, że są w stanie wpłynąć na bogów. Filozof się temu sprzeciwiał, uważał, że bóg jest absolutnym bytem i w żaden sposób nie można wymusić na nim jakichkolwiek działań ani nic od niego uzyskać. Elementami magii są modlitwy, zaklęcia. Jej wymiar jest jednak bardziej praktyczny, ludzki. Chodzi o wpływanie na rzeczywistość tu i teraz, tak jak w rytuałach z laleczką voodoo. Wbijamy w nią coś (co ma charakter symboliczny – wyobrażam sobie, że wbijam ją w konkretną osobę) i ktoś przez to choruje lub dosięga go jakaś kara. Na tym właśnie polega magia. Religia ma element trwogi przed bogami, niepewności ich wyroków oraz permanentnego zabiegania o ich życzliwość. Towarzyszy temu przekonanie, że ich siły nie można w żaden sposób utemperować.

Ekstaza, która często wiąże się z transem, jest prawdopodobnie wyjściem z siebie. To nie jest jeszcze do końca poznane i nie wiadomo, czy kiedykolwiek będzie. Można powiedzieć, że będąc w tym stanie, zapomina się o sobie. Wpływ na to może mieć też spożywanie wina i wirowanie, które ma wprawiać w stan transowy.

Czemu ma służyć wchodzenie w trans? Celem tego doświadczenia jest osiągnięcie i dostrzeżenie innego, nieludzkiego stanu. W pewnym sensie chodzi o zapomnienie o swojej naturze „człowieka”, po to, żeby odnaleźć lub przypomnieć sobie swoją naturę boską. Do tego służy trans, który wyłamuje z codzienności, a na co dzień ten stan jest niedostępny.

foto.: Kinga Karpati

Czy praktykujący różne kulty na cześć bogów, będąc w transie, zachowują swoją świadomość?

dr Daniel Zarewicz Filolog klasyczny. Zajmuje się mitem, magią i misteriami w starożytnej Grecji. Wykładowca Uniwersytetu Warszawskiego i Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie, a także prezes klubu Gnosis.

maj–czerwiec 2019


PATRONATY

/ kalendarz wydarzeń

To pożegnalna belka, więc zasługuje na ładne słowa, np.: kłaczki, grudki, pieski.

Kalendarz wydarzeń Zdobywaj wiedzę i uratuj świat w grze Pre.Kapitalni! Ruszyła animowana gra przeglądarkowa, dzięki której można nie tylko przeżyć przygodę opartą na podróżach w czasie, ale także poszerzyć swoją wiedzę o finansach osobistych. Pre.Kapitalni to gra przygotowana przez twórców portalu kapitalni.org. Pozwala zdobyć i uporządkować wiedzę m.in. o podatkach, oszczędzaniu czy pożyczaniu. Nauka poprzez grę to ciekawy sposób na zdobywanie wiedzy! Gra dostępna na stronie: pre.kapitalni.org. Więcej informacji: kapitalni.org.

Warsaw-Beijing Forum 20–24 maja Polska i Chiny mają ze sobą więcej wspólnego, niż mogłoby się wydawać, a cegiełkę do budowania tego mostu porozumienia dokłada projekt Warsaw-Beijing Forum, organizowany przez studentów z Warszawy i Pekinu. W ramach tego przedsięwzięcia odbywają się spotkania i wykłady z ekspertami w dziedzinach biznesu, polityki i prawa. Część warszawska szóstej już edycji projektu odbędzie się w dniach 20–24 maja.

Future Energy Summit 2019 22-24 maja Główną częścią projektu jest międzynarodowa Konferencja Start-upy w energetyce, podczas której przedstawiciele start-upów i czołowych spółek energetycznych wezmą udział w debatach lub wygłoszą prelekcje. Tematy, które zostaną poruszone, to m.in. magazynowanie i produkcja energii ze źródeł alternatywnych. Wydarzeniu towarzyszyć będzie seria warsztatów przeprowadzonych przez przedstawicieli spółek z branży energetycznej. Więcej informacji na stronie: fes2019.pl.

Data Science Summit 2019 14 czerwca Już 14 czerwca w Warszawie odbędzie się III edycja Data Science Summit. Jest to wydarzenie w branży data science, dostępne dla wszystkich zainteresowanych, niezależnie od poziomu ich zaawansowania. Obejmuje blisko 100 wystąpień najbardziej znanych ekspertów z Polski i zagranicy. Są to również jedyne w Polsce Targi Pracy Data Science – nowinki technologiczne i oferty pracy prosto od liderów branży. Ze względu na ograniczoną liczbę miejsc wymagana jest rejestracja – więcej informacji na DSSconf.pl i Facebook.com/DSSconf.

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31

Konferencja Israel Growth Experience 20 maja Israel Growth Experience to projekt nakierowany na przedstawienie perspektyw związanych z biznesem, edukacją oraz kulturą Izraela. Konferencja, która odbędzie się 20 maja 2019 r. w audytorium Uniwersytetu Ekonomicznego w Poznaniu, będzie poświęcona zagadnieniom związanym z rozwojem sektora nowych technologii w świetle współpracy polsko-izraelskiej. Częścią projektu jest wyjazd do Tel Awiwu, w trakcie którego studenci spotkają się z rówieśnikami i młodymi przedsiębiorcami.

Startup Genesis do 24 maja W Startup Genesis poszukiwane są innowacyjne rozwiązania dla branży ubezpieczeniowej. Program dedykowany jest studentom i młodym absolwentom, którzy chcą rozwijać swoje pomysły biznesowe. Zgłoszenia w 2–5-osobowych zespołach, przyjmowane są na stronie: genesisstartup.pl do 24 maja 2019 r. Jeśli chcesz lepiej poznać metodykę i świat biznesu, a także zbudować start-up, jest to program dla ciebie!

Konferencja Biofuzje 24-26 maja Koło Naukowe Biologii Medycznej „Antidotum” działające przy Wydziale Biologii Uniwersytetu Warszawskiego zaprasza do wzięcia udziału w IV Studenckiej Konferencji Biologii Medycznej „Biofuzje”, która odbędzie się 24–26 maja 2019 na Wydziale Biologii UW. „Biofuzje” to inicjatywa dedykowana studentom kierunków przyrodniczych i medycznych I, II i III stopnia z całego kraju. Więcej informacji na oficjalnej stronie internetowej konferencji: konferencjabiofuzje.wixsite.com/2019.

Emerging Market Business Summit 25 czerwca CEMS Club Warsaw oraz Samorząd Studentów SGH zapraszają na konferencję Emerging Markets Business Conference 2019, która odbędzie się 25 czerwca na GPW w Warszawie. Jest to efekt całorocznej pracy studentów i punkt kulminacyjny międzynarodowego szczytu ekonomicznego, który trwa od 23 czerwca do 2 lipca. W tym roku przyjeżdżają do nas studenci z Kolumbii oraz z Wietnamu. Po więcej informacji zapraszamy na dzień promocyjny, który odbędzie się w SGH pod koniec maja oraz na fanpage: facebook.com/EMBSProject/.

Informacja dla organizacji Organizujesz interesującą konferencję? Koordynujesz nowy, ciekawy projekt? Możemy Ci pomóc dotrzeć do społeczności studenckiej SGH i UW. Zapytaj o Patronat Medialny Niezależnego Miesięcznika Studentów MAGIEL, pisząc na: magiel.patronaty@gmail.com. Deadline na zgłoszenia do numeru październikowego: 10.09.2019.

12–13


dr Weronika Parafinowicz / Klaudia Waruszewska /

KTO JEST KIM

Kto jest Kim? dr Weronika Parfianowicz Wykładowca w Instytucie Kultury Polskiej

MIEJSCE URODZENIA: Warszawa. PROWADZONE PRZEDMIOTY: Jak żyć w małym mieszkaniu?; Historia kultury czeskiej; Historia kultury polskiej X X wieku; Jak żyć w mieście środkowoeuropejskim?. GDYBYM NIE BYŁA WYKŁADOWCZYNIĄ, BYŁABYM: ornitolożką (gdybym miała lepsze oceny z biologii). KTOŚ, KTO MIAŁ NA MNIE DUŻY WPŁYW: prof.Małgorzata Szpakowska. ULUBIONA KSIĄŻKA: Rzeczy Pereca. ULUBIONY FILM: nie pamiętam, ale chyba jakiś niezbyt wesoły. ULUBIONY ZESPÓŁ MUZYCZNY: musiałabym zajrzeć, co wpisywałam w „Złotych myślach”, ale też pewnie któryś z tych, co grają smutne piosenki

w

Klaudia Waruszewska Pełnomocnik ds UW w Maglu

MIEJSCE URODZENIA: Toruń. KIERUNEK I ROK STUDIÓW: finanse, rachunkowość i ubezpieczenia. WEDŁUG ZNAJOMYCH JESTEM: wiecznie zabieganą pracoholiczką, ale z wielkim serduszkiem.

GDYBYM NIE BYŁA, TYM KIM JESTEM: zapewne zostałabym pierwszą kobietą-prezydentem Polski.

ULUBIONY CYTAT: do cytatów mam jeszcze gorszą pamięć niż do filmów.

EPOKA HISTORYCZNA, W KTÓREJ CHCIAŁABYM ŻYĆ: starożytność. ULUBIONA KSIĄŻKA: Przeminęło z wiatrem Margaret Mitchell. ULUBIONY FILM: Kill Bill Quentina Tarantino. ULUBIONA PIOSENKA: Mi amor Vanessy Paradise. ULUBIONY ARTYSTA: Edgar Degas. ULUBIONY CYTAT: Life is not a song, sweetling – George R.R. Martin. HOBBY: bycie pełnoetatową psią mamą.

Jaka była Pani pierwsza praca przed pracą na UW?

Jak wyglądały twoje początki w Maglu?

Pracowałam w księgani dla dzieci

O Maglu usłyszałam już na pierwszym roku, ale odważyłam się zrekrutować dopiero na drugim. Zgłosiłam się głównie ze względu na XII Świąteczny Koncert SGH. Z czasem dzięki mojej buddy, ówczesnej Redaktor Naczelnej, zaczęłam także pisać. Od samego początku była też mi bliska kwestia promocji Magla na UW.

Co przyczyniło się do tego, ze została Pani wykładowczynią? Skoro dość szybko okazało się, że żadnej ornitolożki ze mnie nie będzie, chciałam robić coś, co pozwoliłoby choć trochę wynagrodzić te stracone przygody. Uniwersytet potrafi być dość przygodowy.

Co najbardziej zmieniło się na uczelni od czasu, kiedy była Pani jej studentką? Studiowałam w jakimś szczęśliwym momencie, kiedy wydawało się, że świat zmierza generalnie w dobrym kierunku. No i nie było ECTS-ów, usosów, podpięć i innych spędzających sen z powiek rzeczy.

Gdyby mógł pan poprawić jedną rzecz na UW, to byłaby to… Marzy mi się, żeby UW, jako instytucja społecznie odpowiedzialna, zaczął poważnie traktować kryzysy współczesnego świata, przede wszystkim katastrofę ekologiczną, której świadkami jesteśmy: żeby aktywnie zaangażował się w działania na rzecz jej zapobiegania, żeby prowadził politykę odpowiedzialną wobec środowiska naturalnego i żeby te działania były widoczne na każdym kroku.

Jaki jest twój największy sukces w tej gazecie? W gazecie jest to na pewno pierwszy tekst, a w całej organizacji wiosenna rekrutacja na UW zakończona sukcesem.

Co Ci się w Maglu najbardziej podoba? Przede wszystkim to, że nie ma narzuconych tematów tekstów - można tak naprawdę pisać o wszystkim, o czym tylko chcemy.

O Maglu mało kto wie, że… jego członkami są również studenci UW.

Jak zachęciłabyś studentów do współpracy z Maglem? Magiel to nie tylko gazeta, ale też różne projekty. Każdy znajdzie w nim coś dla siebie.

maj–czerwiec 2019


/cały ten drag Nie ma, że kolacja bez talerza (kaszotto)

Drag, czyli ja razy tysiąc Kim są osoby zajmujące się dragiem? Kim zechcą. Komikami, performerami, modelkami, dziwadłami z kosmosu. Moi czterej rozmówcy udowadniają, że w dragu nie chodzi tylko o założenie ubrań przeciwnej płci. T E K S T:

U L A S Z U R KO

la Marty pytania o zaimki są w porządku. Zazwyczaj jednak, jeśli osoba jest przebrana, powinniśmy do niej mówić w rodzaju, jaki reprezentuje jej postać. Tak samo pytania, czy jest się osobą transseksualną, są w porządku. W przeciwieństwie do pytań o to, czy dana osoba ma piersi albo jakie ma genitalia. Żaden z moich rozmówców nie jest transpłciowy. Sebastian: Pewnie, są osoby, które poprzez drag odkrywają swoją seksualność. Ale dla mnie pytanie, czy chcę być dziewczyną, bo robię drag, to jak spytać kogoś, kto przyszedł na przebieraną imprezę jako Batman, czy teraz na co dzień chce być Batmanem. Staś: Drag to mogą być osoby transseksualne, ale nie muszą. Ale myślę, że w 80–90 proc. to jest performance, jak każde inne show, jak aktorzy na scenie. Ja czuję się super, będąc facetem, a to jest po prostu moja twórczość.

D

Sebastian/Shadylady Sebastian potrzebuje około trzech godzin, żeby z drobnego chłopaka zmienić się w przebojową, bezkompromisową Shady. Tworzenie iluzji kobiecości nie jest łatwym zadaniem. Sebastian stosuje tzw. padding, za pomocą gąbki tapicerskiej nadaje swojej figurze kobiece kształty. Potrafi nad tą gąbką siedzieć parę godzin i wycinać. Potem czas na makijaż. Zaczyna od blokady brwi. Ponieważ męskie brwi są osadzone niżej niż damskie, trzeba je zakryć np. specjalnym klejem i wyrysować od nowa. Dodatkowo trzeba zakryć tzw. szare strefy, czyli te miejsca na brodzie, gdzie rośnie zarost. One i tak Max Reagan-Thatcher / fot. Karolina Zajączkowska

Ja się czuję super będąc facetem, a to jest po prostu moja twórczość

zazwyczaj prześwitują spod podkładu. Trzeba użyć koloru kontrastowego, czerwono-pomarańczowego i na niego położyć podkład – tłumaczy Sebastian. Podkłady to te używane przy produkcjach telewizyjnych, ciężkie i tłuste. Makijaż dragowy z bliska wygląda okropnie, bo ma prezentować się dobrze

14–15

w światłach klubowych i z daleka. To ma być iluzja. Pytam o najtrudniejszy element metamorfozy. Znalezienie odpowiedniego kleju do peruk – odpowiada ze śmiechem. Sebastian wykonuje wszystkie te kroki, bo lubi być wiarygodny. Lubię, kiedy ludzie patrzą na mnie i zastanawiają się: dziewczyna czy nie dziewczyna?. Jako były tancerz nie ma problemu ze znalezieniem balansu, gdy chodzi na obcasach, ani z ułożeniem choreografii. Jego występy to połączenie lip syncu (śpiewania z playbacku), tańca, czasem komedii. Nie mogą być bardzo długie, bo pod warstwą makijażu, w pe-

ruce i stroju jest gorąco jak w saunie. Ale jako profesjonalista nigdy nie daje tego po sobie poznać. Zaczęło się tak naprawdę od przebieranych imprez i zainteresowania RuPaul’s Drag Race, popularnym amerykańskim serialem typu talent show, w którym drag queens rywalizują, wykonując różne zadania, opierające się głównie na tańcu, komedii, modzie i śpiewie. Dla Sebastiana cały proces był bardzo naturalny, zawsze zbierał pochwały za przebrania, które tworzył. Zainteresowanie dragiem pojawiło się półtora roku temu, na scenie zaprezentował się zaledwie przed sześcioma miesiącami.


cały ten drag /

Shadylady / fot. Sebastian Mintus

Pierwszy jego profesjonalny występ był od razu skokiem na głęboką wodę – największy konkurs i festiwal drag queens w Polsce, czyli Kim Lee Drag Festiwal w klubie Galeria. Zajął pierwsze miejsce. Potem w Resorcie odbył się konkurs lip syncu. I kolejne zwycięstwo. Teraz kluby same się do niego zgłaszają. Półtora miesiąca przed debiutem praktycznie co dwa dni ćwiczyłem make-up, przygotowywałem piosenki, siedziałem nad strojami – opowiada. Jednak pomimo tego, że ich wygląd różni się drastycznie, Shady i Sebastian nie są dwiema różnymi, odseparowanymi postaciami. Shady traktuję jako rozwinięcie, naturalną ewolucję Sebastiana. Moja osobowość się bardzo w dragu nie zmienia. To jest taki Sebastian na sterydach. Czym się różnią? Garderobą. Przyznaje, że lubi podwójne życie. Jak Bruce Wayne za dnia i Batman nocą, Sebastian balansuje pomiędzy pracą w korporacji a występami na scenie.

Inspiracja? Marta: Otwarcie queerowi mężczyźni. Bo żyjemy w społeczeństwie, gdzie to, co kobiece, postrzegane jest jako gorsze, i mężczyzna, który decyduje się być w jakiś sposób kobiecy, jest wyśmiewany.

Staś: Piękne, mocne kobiety. Angelina Jolie to mój ideał kobiety od dzieciństwa. I to był ten moment, w którym zorientowałem się, że inaczej patrzę na kobiety, myślałem: „wow, jaka ona jest cudowna, chciałbym być taki jak ona”.

Marta/Max Dla Marty drag jest jednym wielkim manifestem. Poczynając od imienia – Max Reagan-Thatcher. Max, bo to imię odpowiednie dla dziewczynek i chłopców. Nazwiska dwóch polityków działających na niekorzyść środowiska LGBT. Ronald Reagan, który zignorował w latach 80. epidemię wirusa HIV, i Margaret Thatcher, znana z antygejowskich przemówień. Chce, żeby za każdym razem, kiedy występuje na scenie, ta dwójka przewracała się w grobie. Na swój pierwszy występ wybrała piosenkę Not gay as in happy, punkowo-rockowy kawałek o byciu bezkompromisowym queerem, a nie ugrzecznionym, wygładzonym gejem. Wkurzają ją stereotypy, które powinny już dawno zniknąć. Chociażby powiązanie długości włosów z płcią czy orientacją. Drag jest dla niej polityczny, jest krzykiem. Mój drag to wyraz tzw. gender fucku. Bo chcę stworzyć nie iluzję mężczyzny, ale czegoś ponad

binarnym podziałem. Bezkompromisowości, queerowości, nie binarności. Że można nie stać na jednym albo drugim krańcu i wciąż być pięknym i fascynującym. Dlatego, choć Marta jest drag kingiem, czyli kobietą przebierającą się za mężczyznę, to wcale nie zależy jej, żeby osoby widzące ją na ulicy myślały: „o, facet”. Nosi brodę, ale brokatową. Zasłania klatkę piersiową, stosując elastyczny pasek od rajstop, który zazwyczaj znajduje się na wysokości brzucha. I przestrzega, że najczęściej popełnianym błędem jest owijanie piersi bandażem, który tworzy niebezpieczny nacisk na żebra i płuca. Robi to, bo lubi chodzić z rozpiętą koszulą. Bo jako dziewczyna czuje, że nie może pokazać klatki piersiowej, kiedy u mężczyzn jest to akceptowalne. Pierwszy występ Marty odbył się na Balu u Bożeny – jednej z cyklu imprez inspirowanych sceną ballroomową, która narodziła się w Ameryce lat 60. Afroamerykańscy i latynoscy przedstawiciele środowiska LGBT występowali na undergroundowych imprezach zwanych balami. Miały one formę konkursów z trofeami, na których oceniano umiejętności taneczne, kostiumy, wygląd i postawę uczestników. Te elementy składały się na tworzenie postaci w danej kategorii, np. inspirowanej cisgenderowymi (identyfikującymi się ze swoją płcią biologiczną), heteroseksualnymi mężczyznami. Uczestnicy mieli być autentyczni w tym co robią, ukazywać tzw. prawdziwość (realness). Przede wszystkim bale były miejscem, w którym osoby dyskryminowane na co dzień mogły w pełni wyrazić siebie. To tam narodził się voguing, taniec inspirowany pozami modelek z magazynu „Vogue” i egipskimi hieroglifami, a spopularyzowany przez teledysk Madonny do piosenki Vogue i dokument Paris is Burning. Na Balu u Bożeny są różne kategorie – wybiegowe, taneczne, drag lip sync. Wystąpić może każdy. Emocje? Niesamowite. Stres był straszny, ale po nałożeniu makijażu wchodzi całkiem inna osoba. Max przejął całkowitą kontrolę. Marta przyznaje, że od kiedy pojawił się Max, stała się bardziej otwarta, bardziej bezpośrednia. Uważam, że każdy powinien spróbować dragu, bo to kompletnie otwiera oczy. Często zderzam się ze zdziwieniem, że namawiam ludzi do dragu. Że chcę, żeby na tej scenie było jeszcze ciaśniej. Ale dla mnie ważne jest, żeby nas było coraz więcej, żeby dragiem interesowały się nie tylko osoby queerowe, lecz także heteronormatywne. I nawet jeśli tego nie polubią, to dostrzegą w tym formę artystycznego wyrazu i zaczną szanować.

Staś/Chimera Punkty zwrotne w życiu Stasia wyznaczają światowe metropolie. Najpierw był Nowy Jork. Miał wtedy 16 lat, pojechał na roczną wymianę. To było jeszcze zanim uświadomił sobie, że jest gejem. Na rodzinnej Ukrainie mieszkał w 5-tysięcznej wiosce, w której to słowo ani razu nie padło. Wiedział, że coś jest nie w porządku, że nie interesuje go to 1

maj–czerwiec 2019


/cały ten drag

samo, co jego znajomych. Ale przez stereotypy, które istnieją na Ukrainie, tłumaczyłem sobie, że tak nie wolno, to jest nienaturalne, to jest złe. I jak pojechałem do Stanów i zobaczyłem, że tam to jest bardzo szeroko akceptowalne, to uświadomiłem sobie, że jestem, jaki jestem, i nie ma co ukrywać, chować się i oszukiwać siebie. Według Stasia istnieją dwa typy drag queens: te, które zaczęły w Halloween, i te, które zaczęły na paradzie. Ja byłem tym, który zaczął w Halloween – twierdzi. Ale z dragiem pierwszy raz zetknął się w Paryżu. Z powodu strajków odwołali mu lot powrotny. Utknął w Paryżu na kolejne cztery dni, miał na koncie 20 euro. Znienawidził to miasto. Człowiek, u którego wynajmował pokój, zaproponował, żeby coś razem obejrzeli. Był drag queen, pracował w teatrze. Włączył RuPaul’s Drag Race. Pierwsza myśl? Co się dzieje, po ch*j ci faceci przebierają się za kobiety. Ale z każdą kolejną minutą show coraz bardziej mu się to podobało. Ostatniej nocy poszli na imprezę, gdzie spotkał prawdziwe drag queens. I ja na tę imprezę pierwszy raz założyłem spódnicę i przezroczystą bluzkę. Ja, stereotypowy męski gej z Ukrainy. I tam po raz pierwszy zobaczyłem drag queen, wielkie, przerysowane kobiety z superpoczuciem humoru. I tak po powrocie narodziła się Chimera. Jak mityczny potwór, hybryda wielu zwierząt, tak Chimera jest połączeniem wielu twarzy Stasia. Dołączyły występy, wyjścia do ludzi. Poza dragiem nie chce mi się chodzić na imprezy. Jak jesteś drag queen, to jesteś po to, żeby ludzi bawić. Jesteś tam dla ludzi, musisz ich zabawiać, pobudzać atmosferę. I to naturalnie wychodzi w dragu. Prawdziwa drag queen umie zagadać, umie porozmawiać z ludźmi i umie wystąpić na scenie, ma na siebie pomysł i jakiś przekaz. Staś łączy drag i burleskę. Jak pierwszy raz zobaczyłem burleskę, to dla mnie to była esencja kobiecości. Przekazanie pozytywności ciała. Jednocześnie lubi klimaty androgeniczne, nie stosuje paddingu, nie nosi sztucznych paznokci ani piersi. Chimera łączy pierwiastek męski i żeński, nie jest kompletną iluzją kobiety. Co łączy wszystkie jego numery? W każdym kończy nago na scenie.

Czym jest dla ciebie drag? Staś: Drag każdy interpretuje na swój sposób, i to jest w nim piękne. Nie ma reguł, nie ma granic. Możesz być, kim chcesz, to jest twoje pokazywanie swojego wnętrza, twoja ekspresja. Paulina: Drag to jest po prostu przerysowanie.

16–17

Paulina/Black Diva Czekając na Paulinę, przeglądałam jej zdjęcia na Instagramie, w obawie, że jej nie poznam. Niepotrzebnie. Pauliny nie da się przeoczyć. Ma długie czarne włosy i krótką grzywkę. Widać w jej fryzurze wpływy burleskowe – wcześniej była platynową blondynką. Na ustach nosi niebieską szminkę, na oczach kreski. Mówi spokojnie i pewnie. Odwagę w wyrażaniu siebie dał jej drag, choć poznała go stosunkowo niedawno. Pierwszą dragową imprezą Pauliny był Bal u Bożeny w Barze Studio. Nie wie-

Shadylady / fot. Sebastian Mintus

działa, czym jest ta kultura, nigdy wcześniej o niej nie słyszała. Przed wyjściem wyszukała na YouTubie hasło „makijaż dragowy”, spróbowała go odtworzyć. Po dotarciu na miejsce, przed klubem zobaczyła parę drag queens i zastanawiała się, o co chodzi – dwumetrowi mężczyźni przebrani za kobiety. Jednocześnie poczuła się głupio, bo dla niej to była impreza przebierana, wygłupy. A inni traktowali to na poważnie, jako pasję. Myślała, że osoby stojące na zewnątrz ją obgadują. Ale potem spotkała je w toalecie i okazało się że komplementowały jej makijaż. Jedną z tych osób była Chimera. Potem zobaczyła voguing i poczuła, że to jest to, co chciałaby robić, a drag to jest ten rodzaj performance’u,

w którym chciałaby się wyrażać. Co jej się spodobało? Skrajność. Skrajna forma makijażu, kostiumów, przerysowana wersja kobiety. Dorastała w małym mieście, często słyszała, że wygląda karykaturalnie, że maluje się dziwnie. I zrozumiała, że drag to jest coś, czym się zajmowała, ale nie umiała tego nazwać. Skończyła liceum plastyczne, potem uczyła się fotografii. Ale wolała teoretyzować, oglądać to, co już zostało stworzone. Nie czuła, że ma jeszcze coś do przekazania. Potem pojawił się drag, który dał jej motywację do działania, sprawił, że chciała stworzyć coś własnymi rękami. Jej pierwszy występ to występ burleskowy, w Madame Q na 15 scenie otwartej. I tak powstała Black Diva. Paulina wyróżnia się wśród innych drag queens. Po pierwsze, jest bio queen – dziewczyną która przebiera się za dziewczynę. Kiedy idzie na eventy, wszyscy się za nią oglądają, ale potem tracą zainteresowanie, kiedy orientują się, jakiej jest płci. Czuje się przytłoczona liczbą mężczyzn i mimo że chce być powyżej podziałami, to jednak je odczuwa. Ale jest bardziej widoczna i czuje się bezpieczna, nawet wybierając strój, który wiele odsłania. Widzi jednak, że coraz więcej dziewczyn zaczyna robić drag. Kobiety nie wiedziały, że mogą. Był taki moment, że musiały uświadomić sobie, że nie ma kodeksu, kto ma być drag queen. Po drugie, jest heteroseksualna. Po trzecie, jest wierząca. Inspirują ją postacie świętych, jednym z jej ulubionych looków jest ten na Czarną Madonnę. Ale nie przekracza granicy między śmiesznością a profanacją. Bo często widzi występy, które ją jako osobę wierzącą urażają. Przyznaje, że w środowisku, które domaga się akceptacji wszystkich innych, często tej akceptacji brakuje. Ja nie jestem żadną z literek w LGBT. I nie potrzebuję żadnych podziałów. Wspieram te osoby, trzymam się z nimi niezależnie od tego, co robią i czego nie robią, w co wierzą i nie wierzą. Żałuję, że to wspieranie się nie jest obopólne. Jaka jest Black Diva? To bardzo mocno przerysowana kobieta. Utopijna wersja kobiety idealnej. Może być bardzo matczyna, opiekuńcza, ale też mocna, silna. Chociaż jednocześnie jako osoba nie ma jasno określonej płci, plasuje się gdzieś poza podziałami. Dla Pauliny drag ma wydźwięk terapeutyczny – jeśli brakowało jej odwagi, asertywności w prywatnym życiu, to Black Diva ma to wszystko przerysowane. Zaczęła głośniej, więcej mówić. Co łączy wszystkie jej numery? Zawierają elementy fetyszu,


cały ten drag /

RuPaul's Drag Race / fot. materiały prasowe

ostrość, boskość. Przewija się w nich ciało pozytywność, choć sama na początku nie zdawała sobie z tego sprawy. Myślałam, że to, że jestem gruba jest oczywiste, ale mówienie o tym nie musi być moim obowiązkiem – wspomina. Potem jednak uświadomiła sobie, że porusza tę kwestię poprzez swoje występy.

Polska scena Na zachodzie drag coraz bardziej zyskuje na popularności, jest obecny w przestrzeni publicznej. Głównie za sprawą RuPaul’s Drag Race, który dla większości moich rozmówców był pierwszą stycznością z dragiem. Program ma bardzo pozytywny wpływ na to, jak drag jest postrzegany, dużo więcej osób się o nim dowiaduje, ma świadomość, że to się dzieje i nikomu krzywdy nie robi. Ale promuje tylko jeden rodzaj dragu. Kobiety robiące drag są całkowicie przemilczane, tak samo jak osoby transseksualne są traktowane z przymrużeniem oka - twierdzi Marta. W Polsce zainteresowanie mediów rośnie. Drag ma szansę, żeby wbić się w mainstream, choć nie jest to poziom Stanów Zjednoczonych. Staś wspomina o propozycji z Big Brothera, której w końcu nie przyjął. Uważa, że jak na razie większość ofert, jakie dostaje, to tanie produkcje, bo drag queens traktowane są jak clowni. Według Pauliny za czasów jej pierwszych występów polska scena dragowa była bardziej trashowa, bardziej undergroundowa. Teraz powoli drag wchodzi na salony, zyskuje akceptację. To wciąż dość niewielkie środowisko, którego członkowie wspierają się nawzajem, choć niekiedy zamknięte. Według Divy wynika to z tego, że tak długo było piętnowane: Ludzie między sobą mocno konkurowali. A szkoda, bo działamy razem i gramy do jednej bramki. Teraz jest inaczej, scena zaczęła się rozwijać, ludzie zaczynają wymieniać się doświadczeniami. Obserwuje poczynania osób, które zwracały się do niej o rady i teraz same występują. Istnieje ry-

walizacja, bo pomimo niszowości i skondensowania to wciąż showbiznes – twierdzi Marta. Ale przyznaje, że dzięki dragowi poznała wiele osób, z którymi może skonsultować swoje pomysły na występy i z którymi czuje się po prostu dobrze, będąc sobą. Staś miał trudności z nawiązywaniem relacji, także przez to, że jest obcokrajowcem. Dzięki występom jedną z bliższych mu osób stała się Twoja Stara, która wśród moich rozmówców jest często wymieniana jako ważna postać polskiego dragu, osoba inspirująca i bardzo otwarta, przyjacielska w stosunku do debiutujących na scenie i wypowiadająca się głośno na tematy takie jak dyskryminacja kobiet w dragu. Najważniejsze punkty na dragowej mapie Warszawy? Pogłos, gdzie co czwartek odbywa się drag bingo z Charlotte, która wykorzystuje tę okazję, aby zaprosić na występy początkujących performerów i performerki. Tam też odbywał się Whatever Queer Festival, kolejna cykliczna impreza. Bale u Bożeny, które odbywają się 1–2 razy do roku, w różnych miejscach. Madame Q, gdzie oprócz występów, m.in. burleskowych czy dragowych, odbywają się też warsztaty i panele dyskusyjne. Ale też Resort, Metropolis czy Bar Studio. W Polsce popularność zyskuje również poznański klub Punto Punto i ogólnie Poznań jako miejsce, gdzie drag queens jest relatywnie sporo.

Co ludzie powiedzą? Rodzice Marty nie wiedzą o istnieniu Maxa. Jej bliżsi znajomi tak. Nie spotkała się z negatywnymi komentarzami, będąc w dragu, bardziej poza nim, dotyczącymi jej wyglądu niewpisującego się w kanon kobiecości. Raz usłyszałam, że jestem tak męska, że nawet gej by mnie nie chciał. Teraz się z tego śmieję, ale wtedy bolało. Mama Sebastiana widziała peruki w jego mieszkaniu, więc zapewne się domyśla, siostra go wspiera. Znajomi Divy wiedzą,

na zakończenie Akademii przyszła w końcu w dragu, poza tym zawsze się wyróżniała. Jej mama jakoś przywykła, ale Paulina ma zakaz mówienia o tym babci, ze znajomymi z rodzinnego miasta nie ma już kontaktu. Konto na Instagramie ustawiła jako prywatne. Chce w przyszłości utrzymywać się ze swoich występów, zostać showgirl. Ale drag to przede wszystkim bardzo osobista forma wyzwolenia. Przeistaczam siebie w twór, który jest mną, ale tysiąc razy bardziej. Ostatnio o istnieniu Chimery dowiedziała się cała firma Stasia, ale to działa na zasadzie „don’t ask, don’t tell”. Temat krępuje jego współpracowników, nie jego samego. Na Facebooku raz ktoś mi napisał, że mnie zaj*bie. Ale ja na takie wpisy nie reaguję. A jak ktoś spróbuje mnie zabić, to dostanie obcasem po samo gardło. (śmiech) Mam też tradycję. Po każdej imprezie zachodzę do ­McDonald’sa, w dragu. Tam różnie bywa, zazwyczaj ludzie są pijani. I nauczyłem się z nimi gadać, oni śmieją się ze mnie, ja śmieję się z nich. I zero agresji. Wie też chłopak Stasia, chociaż musiał dojrzeć to tego, żeby w pełni wspierać to, co robi. Wciąż nie za dobrze odnajduje się w dragowym towarzystwie. Według Stasia jeśli chłopak chodzi w szpilkach, maluje się i rozbiera, to trudno jest mu znaleźć partnera, który to zaakceptuje. Rodzina dowiedziała się półtora roku temu. Tego samego dnia powiedział matce, że jest gejem i drag queen. Na to pierwsze zareagowała bardzo negatywnie. A na drag pozytywnie. Mówiła: Wow, pokaż, sam to zrobiłeś? Ale ładnie!. Spodziewał się odwrotnej reakcji. Przez Instagrama zobaczyło go całe jego rodzinne miasto. U wszystkich był na językach. I była awantura, płacze, szlochy. Matka w panikę, bo ona tam mieszka całe życie, i co o nas ludzie powiedzą. Ale ja jej od dawna tłumaczę – co cię obchodzi co ludzie o tobie mówią?. 0

maj–czerwiec 2019


POLITYKA I GOSPODARKA

/ podróżowanie w Europie

It’s the new economy, we have nothing to offer and we sleep on trash

Europa podróżnika Unia Europejska została zbudowana na pewnym określonym zestawie wartości. Jedną z nich jest swoboda przepływu osób i, choć ściśle rzecz biorąc, nie jest to swoboda przede wszystkim dla turystów, to jednocząca się Europa jak najbardziej wspiera poznawanie nowych europejskich kultur stnieje wiele europejskich programów, czy to faktycznie unijnych, czy też powstałych na bazie integracji europejskiej, którą promuje Unia. Ułatwiają one turystyczne wyprawy albo wprost są właśnie dla nich stworzone. W makroskali wspiera to integrację kontynentu, ale w mikroskali dla każdego z nas jest łatwym sposobem poznawania świata z pierwszej ręki. Warto wspomnieć o programach teraz, bo nadchodzące letnie miesiące sprzyjają skorzystaniu z gamy możliwości. Oczywiście samą podstawą takich podróży jest strefa Schengen, pozbawiona wewnętrznych kontroli granicznych, ale podróżowanie po Europie z samym dowodem to dziś dla nas banalna norma. Warto jednak uświadomić sobie, jak istotnym było to krokiem, za-

I

18–19

równo dla procesu jednoczenia Europy, jak i dla kolejnych krajów dołączających do wspólnoty. To, że wolność podróży jest dziś w naszej percepcji podstawowa, dobrze wróży postępom integracji. Istnieje jednak dokument, z którego warto korzystać w takich podróżach. Karta Euro 26, wydawana pod patronatem zarówno Rady Europy, jak i Parlamentu Europejskiego, jest programem kart identyfikacyjnych, czy jak niekiedy się określa – europejskich legitymacji dla osób do trzydziestego roku życia. Dostępna jest w różnych wariantach (obarczonych jednorazowym rocznym kosztem), a jej generalnym celem jest zapewnianie zniżek w wielu obiektach i lokalach na terenie całej Europy oraz różnych ubezpieczeń, takich jak : od następstw nieszczęśliwych wypadków, OC czy

T E K S T:

WOJ C I EC H P Y P KOW S K I

pokrywanie kosztów ratownictwa. Pozwala to dobrać wariant „europejskich legitymacji” do indywidualnych potrzeb i planowanych podróży. Mówiąc o ubezpieczeniach, należy wspomnieć też o Europejskiej Karcie Ubezpieczenia Zdrowotnego (EKUZ). Choć nazwa EKUZ brzmi bardziej znajomo niż Karta Euro 26, to warto przypomnieć, że karta ta uprawnia do korzystania ze świadczeń zdrowotnych w krajach Europejskiego Obszaru Gospodarczego i Szwajcarii. Nie oznacza to wprawdzie bezpłatnego leczenia, bo wszystko zależy od rozwiązań w danym kraju, niemniej EKUZ pozwala odzyskać część pieniędzy wynikających z kosztów leczenia, w krajach, w których obowiązuje. Wspomniane programy zapewniają przede wszystkim pomoc w podróży, jednak jej nie organizują. Czy nie można wspierać przepływu osób jeszcze bardziej? Tu oczywiście każdy szybko przypomni sobie o projekcie Erasmus+. Nie jest to jednak jedyny przykład. Poza starszymi projektami wymian edukacyjnych warto przywołać projekt DiscoverEU, który od niedawna zapewnia młodym Europejczykom bezpłatne kolejowe podróże po kontynencie, co pozwala go poznawać i budować swoją europejską tożsamość dzięki szerszej perspektywie. Ciekawym doświadczeniem może też być udział w sesjach EYP, czyli European Youth Parliament, odbywających się w różnych krajach Europy. Jest to organizacja promująca integrację europejską oraz ułatwiająca zdobywanie kontaktów z całej Europy, a przez to poznawanie nowych kultur. W ramach zwiedzania Europy można skorzystać także z takich globalnych projektów, jak program Au Pair, zajmujący się wspieraniem wyjazdów do rodzin, przyjmujących gości w danych krajach, czy wspierany i polecany przez UE projekt Global Greeter Network. Pozwala on spotkać lokalnych wolontariuszy, którzy podczas podróży chcą przybliżyć kulturę swojego kraju. Warto korzystać z możliwości, które daje zjednoczona Europa. Podróże są sposobem zarówno na poszerzenie horyzontów, poznanie innej kultury oraz siebie samego. Bliskie nam rejony Starego Kontynentu skrywają wiele do odkrycia i stoją dla nas otworem. Jesteśmy Europejczykami, więc korzystajmy z tego i podróżujmy. 0


jak przeliczamy mandaty do Parlamentu Europejskie-

POLITYKA I GOSPODARKA

Procenty i mandaty... oprac. Mateusz Skóra na podstawie danych z druku nr 909 Kancelarii Senatu (Warszawa 23 lipca 2018 r.)

...czyli jak podczas majowych wyborów w Polsce głosy obywateli UE będą przeliczane na mandaty europosłów? T E K S T:

WERONIKA CZAPLEWSKA

rzepisy określające zasady ordynacji wyborczej do Parlamentu Europejskiego są ustanawiane zarówno przez prawodawstwo europejskie, jak i krajowe. W pierwotnych założeniach to parlamenty narodowe miały po prostu mianować przedstawicieli do PE. Jednak przedstawiciele państw członkowskich zrezygnowali z zapisów traktatów założycielskich w celu zwiększenia demokratyczności struktur europejskich. Tym samym zdecydowali się na przeprowadzanie wyborów bezpośrednich do europarlamentu. Akt Rady Europejskiej z 1976 r. narzuca kilka regulacji wspólnych: zasadę niepołączalność mandatu krajowego i europejskiego oraz wprowadza proporcjonalność wyborów – czyli regułę, dzięki której preferencje wyborców proporcjonalnie przekładają się na mandaty do PE. Z kolei jurysdykcje krajowe stanowią o podziale na okręgi administracyjne, progach wyborczych czy prawie głosu.

P

Proporcjonalnie, czyli jak? W odróżnieniu od ordynacji większościowej, w której mandaty otrzymują ci, którzy uzyskali najwięcej głosów w danym okręgu, proporcjonalna reprezentacja pozwala na wprowadzenie do parlamentu polityków przedstawiających szerokie spektrum poglądów. Można powiedzieć, że PE ma być „lustrem narodów” pozwalającym na zaistnienie głosów mniejszości religijnych czy etnicznych wszystkich państw członkowskich. Proporcjonalność jest ważniejszym kryterium niż sprawność podejmowania decyzji wynikająca z silnego przedstawicielstwa dwóch czy trzech wiodących w danym państwie partii. Idea proporcjonalności wydaje się dość oczywista: jeśli partia otrzyma w wyborach 20 proc., głosów powinna zyskać 20 proc. mandatów. Intuicja niekoniecznie pokrywa się z rzeczywistością; wszystko zależy od systemów przeliczania głosów na mandaty. Najpopularniejszym z nich jest tzw. reguła

d’Hondta polegająca na dzieleniu liczby głosów oddanych na każdą partię przez kolejne liczby naturalne (1,2,3...). Uzyskane ilorazy szereguje się malejąco, tworząc ranking; mandaty otrzymują ci, którzy są w nim najwyżej. W porównaniu do innych metod, np. Sainte-Laguë (w której dzieli się przez kolejne liczby nieparzyste) reguła d’Hondta preferuje większe partie. Różnice między obiema regułami uwypuklają się zdecydowanie bardziej w sytuacji, w której następuje podział na okręgi wyborcze, tak jak to odbywa się m.in. wyborach do Sejmu RP.

Co to za zasady, które można zmieniać tuż przed grą? Przypadek Polski W lipcu 2018 r. Sejm RP znowelizował Kodeks wyborczy, wprowadzając m.in. podział na trzynaście okręgów. Do tej pory cała Polska była jednym okręgiem wyborczym. W myśl noweli głosy oddane na poszczególne partie będą przeliczane regułą d’Hondta w skali kraju, a następnie zostaną przypisane mandaty w poszczególnych okręgach. Jakie skutki niesie za sobą ta zmiana? Badania wskazują, że większa liczba okręgów wypycha z procesu podziału mandatów mniejsze partie. Jak wynika z analizy Biura Legislacyjnego Senatu, efektywny próg wyborczy w Polsce będzie jednym z najwyższych w Europie. Efektywny próg jest konsekwencją wielkości okręgów wyborczych, na jego podstawie liczy się, ile rzeczywiście partie muszą otrzymać głosów w skali lokalnej, aby przekroczyć krajowy próg wyborczy (dokładny opis metody wyliczenia efektywnego progu wyborczego znajduję się stronie internetowej Senatu RP). W Polsce próg ten będzie wynosił 16,5 proc. Jedynym państwem z wyższym progiem jest Irlandia, jednak tam stosuje się inny rodzaj systemu propor-

cjonalnego – system pojedynczego głosu przechodniego (STV). W realiach polskich może oznaczać to, że tylko dwa ugrupowania, Prawo i Sprawiedliwość oraz Koalicja Europejska, będą dysponowały mandatami do PE w 2019 r.

Nieproporcjonalna proporcjonalność Co to za zasady, które można zmieniać tuż przed grą tylko dlatego, że większość zawodników jest w jednej decydującej drużynie? – zasady sejmowej gry. Na dziesięć miesięcy przed wyborami posłowie przegłosowują ustawę kluczowo zmieniającą ordynację wyborczą. Nie jest to pierwszy raz w naszej krótkiej trzydziestoletniej potransformacyjnej historii, kiedy taka sytuacja ma miejsce. Podczas wyborów do Parlamentu RP w 2001 r., gdy koalicja rządząca, obawiając się niekorzystnych wyników wyborów, zmieniła regułę przeliczania głosów na metodę Sainte-Laguë, gwarantując sobie większą reprezentację w nadchodzących wyborach. Nowe reguły mogą całkowicie zmienić wyniki wyborów. Poziom nieproporcjonalności systemu proporcjonalnego jest niedorzeczny, zupełnie sprzeczny z założeniami unijnego ustawodawstwa. Podział na okręgi będzie preferował większe partie. Kilkunastoprocentowy efektywny próg wyborczy uniemożliwi małym partiom wejście do PE, pozbawiając ich należytej reprezentacji. System proporcjonalny w nowym polskim wydaniu jest bliższy systemowi większościowemu. Nie do końca jasne są także motywacje zmiany systemu, zdecydowana większość państw UE w wyborach do Parlamentu Europejskiego stanowi jeden okręg wyborczy (wyjątek stanowią Belgia, Wielka Brytania oraz Irlandia). Może wszystko jest podyktowane tym, że rządzący szykują, jak to określiła posłanka Katarzyna Lubnauer, exodus swoich przedstawicieli do PE? Niemniej idąc do urny wyborczej warto mieć w pamięci to, jak działa mechanizm konwertujący nasze głosy na mandaty. 0

maj–czerwiec 2019


POLITYKA I GOSPODARKA

/ program Horizon 2020

oprac. Mateusz Skóra na podstawie Horizon 2020 in full swing

Wąskie horyzonty polskiej nauki

Wynalazek polskich naukowców…, Wynalazek z polskiego uniwersytetu…, Polski wynalazek, który zmieni świat… – to tylko krótki wybór nagłówków spośród kwietniowych artykułów portali informacyjnych. Okazuje się jednak, że nie po drodze nam z innowacyjnością. T E K S T:

grudniu 2013 r. Rada Europejska, działając wspólnie z Komisją, przyjęła wspólnotowy program Horyzont 2020 na lata 2014-2020 wart 80 mld euro. Po pięciu latach trwania programu możemy pokusić się o pierwsze wnioski. Polskie firmy i naukowcy, mimo możliwości, nie uczestniczą w nim w zadowalającym stopniu. W ramach Horyzontu jesteśmy tzw. płatnikiem netto, tzn. więcej przeznaczamy na jego funkcjonowanie, niż wynosi łączna kwota dofinansowania naszych projektów. Polska wpłaca do programu 3 proc. wszystkich środków, podczas gdy wykorzystuje niecały 1 proc. To plasuje nas dopiero na 15. miejscu wśród członków wspólnoty. Jeszcze gorzej prezentujemy się, gdy przeliczymy łączną kwotę uzyskanego dofinansowania na jednego mieszkańca. Na każdego Polaka przypada jedynie 1800 euro pozyskanych funduszy, podczas gdy w stawianej często przez media jako wzór do naśladowania Finlandii kwota ta wynosi prawie 30 tys. euro. Przykładowo Słowenia jest w stanie pozyskać prawie 20 tys. euro na mieszkańca. Optymizmem nie napawają także statystyki związane z liczbą projektów przypadających na poszczególne województwa. O ile na całym Mazowszu dofinansowano ponad 500 projektów, to w województwie podlaskim, świętokrzyskim, opolskim czy też lubuskim liczba zrealizowanych w każdej z tych jednostek projektów nie przekroczyła 10. Sześć największych ośrodków miejskich skupia 83 proc. wszystkich środków przypadających na nasz kraj. Firmy poza największymi aglomeracjami nie wy-

W

20–21

M I C H AŁ M U R AW S K I

dają się być zainteresowane badaniami i rozwojem. Z 900 mln zł, jakie województwo kujawsko-pomorskie przeznaczyło na taką działalność w aktualnej perspektywie unijnej w ramach programu preferencyjnych pożyczek i kredytów, nie udało się rozdysponować ani złotówki. Powód? Brak chętnych.

0 zł tyle środków unijnych przeznaczonych na R&D udało się wydać w kujawsko-pomorskim Po opublikowaniu europejskiego raportu European Innovation Scoreboard 2017 NIK wszczął postępowanie mające sprawdzić stan innowacyjności gospodarki. We wspomnianym raporcie Polska wypada dość blado. Na 220 unijnych regionów najwyższe miejsce zajęło w nim Mazowsze, które sytuuje się na zaszczytnym 159. miejscu. Dopiero 213 jest w nim województwo świętokrzyskie. Izba skontrolowała 34 jednostki zajmujące się wspieraniem przedsiębiorców we wdrażaniu innowacji. Wykazano w nim wiele niedociągnięć oraz brak jakiejkolwiek spójnej polityki innowacyjności. Wspierane projekty były nowatorskie jedynie z perspektywy pojedynczego przedsiębiorcy, niekoniecznie zaś kraju czy też regionu. W jednym z badanych projektów dofinansowanie otrzymały podmiot wprowadzają-

cy nowoczesne technologie stosowane w dyskotece czy też spółki prowadzące solaria. Fakty te mogą dziwić, biorąc pod uwagę nacisk, jaki rządzący od wielu lat stawiają na promowanie nowych technologii. Od momentu wejścia Polski do Unii Europejskiej w różnych częściach kraju pojawiły się nowocześnie wyposażone parki technologiczne. Także coraz więcej uczelni stawia na Centra Transferu Technologii, mające kojarzyć ze sobą naukowców oraz zainteresowane firmy. Jednak odpowiednia infrastruktura, przy braku chęci ze strony polskich przedsiębiorców, nie wystarczy. W badaniu Polskie parki technologiczne – w stronę IV generacji parków technologicznych prof. Leszek Kwieciński wskazuje, że w latach 2010-2015 jedynie 42 proc. przedsiębiorstw działających w parkach technologicznych wprowadziło na rynek nowy produkt, natomiast aż 49 proc. z nich nie przeznaczyło w badanym okresie żadnych środków na badania i rozwój. Cieszą rządowe deklaracje wspierania polskiej nauki, tak samo jak pojawiające się w mediach przykłady skutecznej współpracy na linii biznes – naukowcy. Niestety są to jednostkowe przykłady, nasz kraj boryka się zaś z problemem braku systemowego podejścia do tematu innowacji. I tak przez cały okres naszego 15-letniego członkostwa w UE. Nie tylko nie wykorzystujemy szans, jakie daje nam wspólnota, lecz także coraz bardziej widoczna staje się polaryzacja gospodarki, dzieląca kraj na kilka dużych ośrodków oraz całą resztę. Pozostaje mieć jedynie nadzieję, że zdążymy wyciągnąć z tego wnioski przy okazji zbliżającego się programu Horyzont Europa. 0


Uber a sprawa polska /

POLITYKA I GOSPODARKA

Uber na zakręcie W kwietniu w wyniku licznych protestów Sejm przyjął nowelizację ustawy o transporcie drogowym, zwaną potocznie Lex Uber. Kalifornijska firma budzi na świecie kontrowersje, a 10 maja dokonała IPO. konomia współdzielenia miała zmienić świat. Technooptymiści obiecywali nam efektywniejsze wykorzystanie posiadanych zasobów, łatwiejszy awans społeczny dla mas, koniec niedogodności związanych z posiadaniem, a wreszcie kompletną przebudowę naszego społeczeństwa, wolnego od fetyszu własności. Niestety, pokładane w niej nadzieje nie spełniły się, a Dolina Krzemowa, zamiast innowacji, stała się synonimem inwestorskiej krótkowzroczności i naiwności. Start-upy takie jak Uber, Bolt czy Airbnb pod przykrywką rozwoju i monetyzacji konceptów przynależnych ekonomii współdzielenia (carpooling, couchsurfing) stały się nieuczciwą konkurencją dla istniejących sektorów gospodarki. Wykorzystując luki prawne, omijają opodatkowanie i regulacje, a niekończący się strumień finansowania od pompujących bańkę inwestorów pozwala im na dumping cenowy. Na obniżenie cen usług pozwala też prekaryzacja zatrudnienia, na którą wymyślono eleganckie określenie gig economy - ekonomia „fuch”, okazjonalnej pracy w różnych branżach od zlecenia do zlecenia.

E

Uber über alles? Swoją europejską ekspansję Uber prowadził poprzez strategię, którą założyciel i były prezes firmy Travis Kalanick nazwał principled confrontation. Polega ona na nagłym wejściu do kraju oraz szybkiej budowie popularności, zanim władze zorientują się w sytuacji i zaczną wymuszać działanie zgodne z obowiązującym prawem. Gdy Uber wszedł na rynek niemiecki, natychmiast został zalany pozwami od organizacji taksówkarskich. Mimo że sądy wydawały wyroki na niekorzyść firmy, pasażerowie mogli zamawiać przejazdy jeszcze przez kilka miesięcy, co budziło oburzenie Niemców. W 2015 r. firma wycofała się w końcu ze wszystkich niemieckich miast oprócz Berlina i Monachium, gdzie oferuje przejazdy tradycyjnymi, oznakowanymi taksówkami oraz zwykłymi samochodami, prowadzonymi jednak przez kierowców z licencją na przewóz osób (Personenbeförderungsschein). Od 2018 r. powraca do kolejnych miast, m.in. Dusseldorfu i Frankfurtu, z podobną, zgodną z prawem usługą. Analogiczna sytuacja występuje nie tylko w Niemczech. Pod zarządem nowego prezesa Dary Khosrowshahiego, który próbuje odcinać się od kontrowersyjnego Kalanicka (notabene zasiadającego nadal w radzie dyrektorów) i jednocześnie pompować wycenę przed wejściem na giełdę, Uber wra-

ca na ulice Londynu, Helsinek czy Bratysławy, tym razem obiecując przestrzeganie przepisów. Sytuację utrudnia mu wyrok Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości z grudnia 2017 r., uznający, że Uber i inne transportation network companies (TNC), czyli przedsiębiorstwa łączące pasażerów z niezależnymi kierowcami przez aplikację lub stronę WWW, są firmami transportowymi, a nie informatycznymi. Taka klasyfikacja pozwala państwom członkowskim regulować ich sektor bez konsultacji z UE. Gdyby Uber został uznany za firmę informatyczną, zgodnie z dyrektywą unijną pomagającą w tworzeniu wspólnego rynku usług IT, kraje UE musiałyby raportować Komisji projekty dotyczących ustaw regulujących usługi giganta. Większość krajów UE w pewnym stopniu ogranicza działalność start-upu z Kaliforni. W Danii, Bułgarii i na Węgrzech nie zamówimy przejazdu przy użyciu jego aplikacji. Również Katalonia, tworząc wymóg 15-minutowego uprzedzenia przy zamawianiu „samochodu z kierowcą”, wyrzuciła z Barcelony Ubera i jego hiszpańskiego konkurenta, Cabify. W Londynie, po potyczce sądowej ze związkiem taksówkarzy, którzy zaskarżyli decyzję sądu niższej instancji, firmie udało się odzyskać licencję na prowadzenie działalności przewozowej po roku wymuszonej przerwy. Model niemiecki, czyli ograniczenie działalności do profesjonalnych kierowców z odpowiednimi uprawnieniami, działa m.in. we Włoszech, Francji, Holandii czy Finlandii.

Cierpienia starego cierpa Obecnie w Polsce, aby zostać kierowcą Ubera, trzeba mieć prawo jazdy i zaświadczenie o niekaralności oraz prowadzić działalność gospodarczą z licencją na przewóz osób lub podpiąć się pod istniejącego partnera Ubera – firmę posiadającą licencję. Uber nie ma obowiązku sprawdzać, czy partnerzy mają podpisane umowy z kierowcami ani na jakich zasadach odbywają się przewozy. Jeden z nich, Fundacja Incolumis Civis im. Wilhelma von Strossenrhauera (osoby fikcyjnej), zatrudnia kierowców jako wolontariuszy, a wynagrodzenie wypłaca im jako „kieszonkowe”, nie płacąc w ten sposób żadnych podatków. Jako wolontariusze, kierowcy Fundacji nie potrzebują nawet zezwoleń na pracę w Polsce. Tymczasem taksówkarz rozpoczynający działalność musi wyposażyć samochód w taksometr i kasę fiskalną, założyć działalność gospodarczą, przejść badania lekarskie i zazwyczaj kurs zakończony egzaminem topografii miasta.

T E K S T:

M A R E K K AW K A

Lex Uber, czyli nowelizacja ustawy o transporcie drogowym, wyrównałaby pole gry pomiędzy kierowcami Ubera i Bolta a taksówkarzami. Zmiany proponowane w projekcie ustawy to: umożliwienie używania aplikacji jako taksometru i kasy fiskalnej, zniesienie możliwości wymagania przez samorządy odbycia kursu z topografii miasta i obniżenie kosztów rozpoczęcia działalności taksówkarskiej. Definiuje także pośrednika przy przewozie osób i nakłada na niego obowiązek sprawdzania, czy partnerzy posiadają uprawnienia do przewozu osób oraz przechowywania danych o przewozach przez pięć lat. Na Słowacji, gdzie po decyzji sądu kraju bratysławskiego Uber musiał zawiesić działalność w 2018 r., wprowadzane są właśnie podobne przepisy. Od kwietnia taksówkarze wożący naszych południowych sąsiadów nie muszą zdawać egzaminu umiejętności, a taksówki posiadać wyznaczonych miejsc postojowych. Kierowcom wystarczą prawo jazdy oraz testy psychologiczne i zdrowotne. Uber zapowiada powrót do Bratysławy jeszcze tej wiosny.

Kurs na Wall Street Tymczasem 10 maja Uber wszedł na giełdę. Przy cenie akcji ustalonej na poziomie 45 dolarów kapitalizacja wyniosła 82,4 mld dolarów. Opublikowany prospekt wycenia firmę na ok. 100 mld dol., co zostało zakwestionowane przez analityków. Jednocześnie Uber stoi przed wyzwaniem dalszego rozwoju. Dara Khosrowshahi wycofał firmę z Chin i Azji Południowo-Wschodniej, gdzie działalność okazała się nieopłacalna. W Europie zarabiać jest coraz trudniej, a na rynku amerykańskim w zasadzie nie ma już potencjalnych nowych użytkowników (co boleśnie pokazuje spadający od IPO kurs akcji Lyfta, amerykańskiego konkurenta Ubera). Również druga branża, w której działa kalifornijska spółka, czyli dostawa jedzenia do domu, staje się coraz mniej opłacalna. Według prospektu w 2018 r. Uber po raz pierwszy (i, jak twierdzą złośliwi, po raz ostatni) w historii wykazał zysk. Rozwiązaniem ma być technologia autonomiczna i wejście na rynek logistyki przez nową usługę Uber Freight. Przy nieprzychylnych ocenach analityków i inwestorów przyszłość jednego z największych dysruptorów kończącej się właśnie dekady pozostaje jednak niepewna. Czy więc Dolina Krzemowa nauczy się, że czasem warto bawić się grzecznie z legislatorami i inwestować w modele biznesowe, które można utrzymać w długim terminie? Te nadzieje wydają się raczej płonne. 0

maj–czerwiec 2019


POLITYKA I GOSPODARKA

/ polityka rolna UE a AGROUnia

Świnie na torowiskach Niezadowolenie wielu grup społecznych w Polsce rośnie. Nauczycielom i taksówkarzom wtórują rolnicy. Czy Unia Europejska może być mediatorem, który przyczyni się do zakopania toporu wojennego między państwem a obywatelami? T E K S T:

A L E K S A N D R A P I A S N A

lica niknąca w czarnym dymie. Odór palonych opon. Wszechobecne wrzaski zniekształcane przez megafon. Gdzie nie spojrzeć walają się zgniecione jabłka. Próbując wydostać się z wszechogarniającego chaosu, co chwilę na naszej drodze napotykamy świńskie truchła poukładane w nienaturalnych pozach. Ta oniryczna scena bynajmniej nie została zaczerpnięta z niczyjego snu, nie jest również spin-offem Apokalipsy wg Św. Jana. To rzeczywistość, z jaką musieli się zetknąć ludzie chcący w niedalekiej przeszłości przejść przez plac Zawiszy.

U

Jak daleko rolnikowi do Mickiewicza? Okazuje się, że całkiem blisko. Strajk i wiążące się z nim zablokowanie ruchu oraz uniemożliwienie warszawiakom dotarcia do miejsca pracy, miało według Michała Kołodziejczaka, lidera odpowiedzialnej za całe zdarzenie Agrounii, symbolizować odcięcie polskiego rolnika od rynków zbytu. Czas na półśrodki się skończył – mówi stanowczo Kołodziejczak. Rolnicy zrzeszeni w stowarzyszeniu domagają się przede wszystkim zwiększonego interwencjonizmu – chcą ograniczenia importu zbóż (szczególnie z Ukrainy), wzmożonych kontroli towarów na granicach, skupu trzody chlewnej przez państwo czy większościowego udziału polskich produktów rolnych wśród owoców i warzyw oferowanych przez sklepy wielkopowierzchniowe. Wśród postulatów Agrounii znajdują się również żądania, które mogą uchodzić za skrajne i/lub anachroniczne – uznanie dzika za szkodnika, którego należy się pozbyć, wycofanie się z likwidacji hodowli zwierząt futerkowych oraz zakazu wprowadzenia uboju rytualnego.

Agrounia versus Euro-Unia Agrounia nie kryje się ze swoją niechęcią do Brukseli, ale zarazem ma wobec niej oczekiwania – żąda podniesienia dopłat rolniczych do poziomu krajów zachodnich lub całkowitej likwidacji Wspólnej Polityki Rolnej. Wspólna Polityka Rolna Unii Europejskiej składa się z dwóch filarów. Filar I to dopłaty bezpośrednie, warunkiem ich otrzymania jest

22–23

GRAFIKA:

M AT E U S Z N I TA

spełnienie minimalnych wymogów dotyczących standardów prowadzenia gospodarstwa rolnego, natomiast filar II – do którego należy Program Rozwoju Obszarów Wiejskich (PROW) – premiuje rozwój i innowacje, na przykład wprowadzanie ekologicznych rozwiązań. Reforma dotycząca dopłat bezpośrednich ustalona w 2013 r. dla wieloletniego budżetu 2014-2020 uwzględniła mechanizm konwergencji – kraje, które w poprzednim okresie otrzymywały mniej niż 90 proc. średniej stawki dopłat wszystkich krajów wspólnoty, miały stopniowo otrzymywać od UE coraz wyższe kwoty pozwalające na wyrównanie poziomów sektorów rolniczych w poszczególnych krajach, natomiast dopłaty dla krajów rozwiniętych miały się zmniejszać. Ponadto należy nadmienić, że państwa członkowskie mogą je częściowo powiększać ze swojego budżetu, więc rzeczywista dopłata „do hektara”, która trafi do rolnika, niekoniecznie musi się równać dopłacie unijnej. Wsparcie dla pojedynczego gospodarstwa może również ulec powiększeniu ze względu na posiadane zwierzęta czy wielkość produkcji, o czym decyduje państwo na podstawie ustalonych przez siebie wytycznych. Po zakończeniu bieżącego okresu Polska, dla której stawka dopłat wynosi 215 euro/hektar (uwaga – kwoty mogą nieznacznie różnić się w zależności od źródła, wynika to z rozbieżności w metodach obliczania), znajdzie się na 22. miejscu wśród krajów UE – niższe wsparcie otrzymuje tylko sześć państw. Znalezienie uzasadnienia takiego stanu rzeczy jest trudne. Z pewnością różnice są zbyt duże, by móc je usprawiedliwiać wpływem siły nabywczej pieniądza. Przykładowo dopłata na Malcie wyniosła 672 euro/hektar. Budżet na lata 2021-2027 przewiduje dalsze ujednolicenie poziomu płatności bezpośrednich między państwami członkowskimi poprzez zmniejszenie o 50 proc. różnicy pomiędzy poziomami pomocy UE w przeliczeniu na hektar oraz o 90 proc. różnicy w stosunku do średniej unijnej. Polska otrzyma ogółem ponad 30 mld euro, z czego 21,24 mld euro będą stanowić dopłaty bezpośrednie.

Krowy A i krowy B Fundusze z Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich (II filar) muszą być przeznaczane na zmniejszenie różnic w poziomie życia między miastami a wsiami oraz na innowacje w obszarze produkcji żywności. Innymi słowy pieniędzy z PROW nie można dostać ot tak. Rolnicy muszą wykazać, że ich gospodarstwa reprezentują wysoki poziom i dążą do udoskonalenia. Niedawno, w tle nauczycielskich strajków, Polskę obiegła wiadomość, która chwilę później wywołała szerokie zgorszenie – prezes Prawa i Sprawiedliwości zapowiedział dopłaty dla rolników: 500 zł do każdej krowy oraz 100 zł do świni. Źródłem dopłat, które Jarosław Kaczyński obiecał rolnikom, miał być PROW, a więc musiały one zostać skierowane do gospodarstw wiejskich stawiających na zrównoważony rozwój – dopłata, wbrew powszechnej opinii, nie mogłaby być przekazana na każdą krowę i świnię, lecz tylko na zwierzęta z chowu ekologicznego, gdzie zwierzętom zapewniony jest dobrostan. Minister rolnictwa Jan Ardanowski dodaje, że chciałby wprowadzenia dopłat jeszcze w obecnym budżecie, a ponadto zapowiada negocjowanie zmian wytycznych dotyczących kryteriów wyboru gospodarstw otrzymujących środki z PROW na mniej restrykcyjne.

Kto buszuje w zbożu? Mimo że Agrounia jest w stanie na kilka godzin sparaliżować Warszawę, jej moc nie jest tak duża, jak mogłoby się wydawać. Spora część właścicieli gospodarstw wiejskich nie utożsamia się z filozofią stowarzyszenia i odcina się od jego działań. Wbrew stereotypowemu przekonaniu o mieszkańcach wsi rolnicy zdają się doceniać wkład Unii Europejskiej w rozwój sektora – według badań przeprowadzonych przez FDPA ponad 80 proc. z nich popiera członkostwo Polski we Wspólnocie. Jak mówi prof. Jerzy Wilkin: największe korzyści z integracji to nie transfery pieniężne z tytułu np. dopłat bezpośrednich, tylko funkcjonowanie na jednolitym europejskim rynku. Może jednak dla niektórych to nadal za mało? 0


kultura /

Trochę kultury Polecamy: 26 FILM Cadillaki Kinga

Ekranizacje dzieł słynnego pisarza

28 KSIĄŻKA Znośna lekkość bytu fot. Aleksander Jura

Powieść Kundery

30 SZTUKA Ars ridens

Memy jako dzieła sztuki

Tonąc w konsumpcji J U L I A JA N U S Z U K zbudzający kontrowersje i oburzenie, a dla niektórych niemożliwy do zrozumienia styl życia – freeganizm. Jest to forma protestu przeciw powszechnej w obecnych czasach nadmiernej konsumpcji, procesu, w którym etyka niestety często przegrywa z chęcią zysku. Zbieranie żywności w przysklepowych koszach na śmieci oraz oddawanie innym jedzenia, którego sami nie jesteśmy w stanie skonsumować, staje się modne. Nie należy jednak myśleć, że freeganie prowadzą taki styl życia, ponieważ nie stać ich na zakup jedzenia. Kieruje nimi znacznie głębsza ideologia. Bojkotują nadmierny materializm naszych czasów. Grzebanie w śmieciach wzbudza nasze obrzydzenie. Wynika to z przekonania, że żywność, która została wyrzucona jest zepsuta i niezdatna do spożycia. Tymczasem nie zdajemy sobie sprawy, że jedzenie wyrzuca się także dlatego, że nie spełnia absurdalnych wymogów dotyczących rozmiaru oraz wyglądu. Na śmietniku nieraz można znaleźć egzotyczne rarytasy. Trzeba tylko wiedzieć, dokąd oraz kiedy pójść. Freeganizm, mimo że na pierwszy rzut oka zdaje się być niezgodny z ogólnymi wzorcami życia społecznego, jest propozycją odpowiedzi na pytanie, jak być świadomym konsumentem. Jesteśmy ograniczeni konwencją. Myśl o wyciąganiu jedzenia ze śmietnika nas obrzydza, a wiadomość o tym, że w Polsce marnuje się około 9 milionów ton żywności rocznie nie wzbudza w nas żadnych emocji. Jesteśmy obojętni, a może zmęczeni tematem zdro-

W

Pogoń za tym, co nowsze i droższe zawraca nam w głowie.

wia, ekologii i współczesnych zagrożeń dla świata. Jednak te zagrożenia mimo to istnieją. Nie uciekniemy od nich ani my, ani tym bardziej przyszłe pokolenia. Musimy zrozumieć, jak mocno nasze, nawet codzienne wybory wpływają na planetę. Każdy wie, że problem głodu na świecie wciąż jest aktualny. Prawne regulacje nie pozwalają na przeznaczanie nadmiaru jedzenia dla potrzebujących, a zatem trzeba je wyrzucać. Analogicznie, to samo większość z nas robi we własnym domu, chociaż mamy możliwość oddania nadmiaru jedzenia na przykład do banków żywności. Świadomość tego, z jaką łatwością przychodzi nam pozbycie się produktów z dalekich krajów, których wytworzenie zostało okupione ciężką, wręcz niewolniczą pracą zarówno dorosłych, jak i dzieci, jest przytłaczająca. Żyjemy w czasach indywidualistów, często brakuje nam chwili na zastanowienie się, do czego dążymy, przed czym uciekamy. Pogoń za tym, co nowsze i droższe zawraca nam w głowie. W społeczeństwie brakuje poczucia wspólnoty – każda jednostka myśli o sobie, działając na własną korzyść. Kapitalizm nam w tym sprzyja, ale czy to jest dobre? Czas otworzyć oczy. Jako mieszkańcy tej samej planety, powinniśmy działać razem. Nie musimy być freeganami, aby spróbować robić zakupy z głową, ograniczać własne odpady, a tym samym nauczyć się szacunku do żywności, jak również do pracy drugiego człowieka. Małe rzeczy mają znaczenie, gdy robią je miliony. Pokażmy światu, że nam na nim zależy. 0

maj–czerwiec 2019


FILM

/ recenzje

Ja ogarniam naczynia, ty ogarnij talerze. Ona już zjadła pół talerza (kaszotto)

Tureckie problemy książkę o rodzinnych okolicach. Na miejscu orientuje się jednak, że życie, które pozostawił w miasteczku w północno-zachodniej Turcji, w gruncie rzeczy nie uległo zmianie. Inny wydaje się jednak on sam, co Turek stara się udowodnić na każdym kroku. Spiera się on zarówno z ojcem, nałogowym hazardzistą, jak i z resztą rodziny, która nie jest w stanie przeciwstawić się destrukcyjnym nawykom mężczyzny. Po kilku tygodniach od powrotu, kolejnych spotkaniach, dyskusjach i rodzinnych kłótniach Sinan zaczyna zdawać sobie sprawę, że codzienność nie ma wiele wspólnego z f ikcją literacką. Niesprawiedliwym byłoby jednocześnie nazwanie postawy, jaką ostatecznie przyjmuje nasz turecki MISH-owiec, mianem konformistycznej. Akceptacja wynika z niemocy, co może być symptomatyczne nie tylko dla Sinana, ale też dla całej Turcji.

Dzika grusza (reż. Nuri Bilge Ceylan) Premiera: 10.05.2019

fot. materiały prasowe

Rosnące znużenie podczas trzygodzinnego seansu autorstwa jednego z czołowych twórców slow cinema (i ulubieńca Cannes) w przypadku Dzikiej Gruszy ma pełnić funkcję oczekiwania na katharsis , które nigdy nie nadchodzi. Film Ceylana jest opowieścią o sztuce bez sztuki, katalogiem ważnych rozmów na pozornie oczywiste tematy. Dzika Grusza jest też zdecydowanie obrazem dusznym i wymagającym. Pada tutaj wiele dojrzałych deklaracji, dyskutuje się o wykładni Koranu, dochodzi do rękoczynów.

U Ceylana na pierwszy plan wychodzą emocje, a w przypadku Dzikiej Gruszy będzie-

Ceylan zrobił to po raz kolejny – nagrał f ilm, po którym masz ochotę uderzyć pię-

my raczej rozmawiać o próżni. Ahlat Agacı to bowiem opowieść o zawodzie rozumianym

ścią w ścianę, po czym przytulić nieznajomego na ulicy. Także siadaj, przestań się

dwójnasób – jako faktyczna praca literata, który szuka finansowania dla swojej książki,

mazać i chodź do domu. Twój ojciec-idiota kopie studnię i potrzebuje twojej pomocy.

ale także, a raczej przede wszystkim, jako rozczarowanie. O zderzeniu własnych, ide-

MATEUSZ SKÓRA

alnych wyobrażeń o świecie i samym sobie ze smutnym pragmatyzmem codzienności. Sinan jest tureckim odpowiednikiem studenta MISH-u. Przed ostatnim egzaminem z pedagogiki wraca do rodzinnego miasta. Ma zbożny cel – zamierza wydać

ocena:

brak oceny

Dyskretny urok burżuazji cji cyfrowej. Jeśli jest coś, co łączy niemal wszystkich bohaterów Podwójnego życia, są to nieporadność oraz niepewność co do przyszłości, tak często przypisywane dziś pokoleniu milenialsów. W rezultacie każdy z czterech głównych bohaterów angażuje się w romanse, często trwające lata i skrzętnie ukrywane. Pod kątem ukrywanych sekretów mogą się równać z protagonistami Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie (2017) – niestety również w porównaniu z tym obrazem, film Francuza wypada zdecydowanie słabiej. Brakuje mu humoru włoskiej produkcji. Assayas zaprzepaścił też szansę ukazania Francji po #metoo. Pisarzowi Léonardowi (Vincent Macaigne) zarzuca się wprawdzie w filmie zbytnią autobiograficzność i stawia pytanie, czy aby na pewno etyczne jest pranie brudów z poprzedniego małżeństwa w książce, mimo publicznego sprzeciwu byłej małżonki. Pozostaje ono jednak porzucone na rzecz spekulacji o tożsamości muzy, która zainspirowała następną powieść.

Podwójne życie (reż. Olivier Assayas) Premiera: 17.05.2019

fot. materiały prasowe

Jedną z niewielu mocnych stron filmu jest Juliette Binoche – żywa legenda francuskiego kina i muza reżysera (Sils Maria). Wciela się ona w postać Seleny – żony Alaina i aktorki serialowej chcącej porzucić rolę w głośnej kryminalnej produkcji. Tak jak reszta bohaterów nie jest jednak przekonana, co chce robić w życiu. Ucieczkę od rzeczywistości upatruje w romansie z Léonardem, który później pyta ją, czy ma może jakiś kontakt do Juliette Binoche, co stanowi jeden z zabawniejszych momentów produkcji. Film A ssayasa dłuży się i jest przegadany, brakuje mu też momentu kulminacyjnego

Gutek Film – dystrybutor Podwójnego życia – porównuje tę produkcję do najlep-

czy rozwiązania fabuły. Skierowany jest teoretycznie do starszego odbiorcy, któremu

szych filmów Woody’ego A llena, z tym że u A ssayasa leje się zdecydowanie więcej wina.

obcy będzie jednak świat cyfrowych technologii, tak często wspomniany w filmie. Poza

W rzeczywistości choć bohaterowie obrazu rzeczywiście często spotykają się przy wi-

tym obraz jest jedynie cynicznym spojrzeniem na współczesną francuską burżuazję –

nie, do poziomu filmów legendarnego reżysera jest Podwójnemu Życiu daleko.

oddającą się romansom i przeintelektualizowanym konwersacjom przy winie, stronią-

W Paryżu ukazanym przez Assayasa (Sils Maria, Personal Shopper) przedstawiciele

cą jednak od poruszania tematów naprawdę istotnych.

HANNA SOKOLSKA

miejskiej inteligencji w średnim wieku spędzają czas na prowadzeniu rozmów o książkach, snując mroczne wizje dotyczące ich przyszłości. Dialogi są jednak słabo napisane i momentami zdecydowanie przeintelektualizowane. Wydawnictwo, w którym pracuje jeden z głównych bohaterów – Alain (Guillaume Canet), zatrudnia niezwykle pewną siebie specjalistkę, której zadaniem jest dostosowanie książek do realiów po rewolu-

24–25

ocena:

88777


recenzje /

FILM

Epicka wisienka Przed Końcem gry stanęło jednak nie tylko zadanie kontynuowania historii po szokującym zakończeniu Wojny bez granic, lecz także dopięcie wątków z innych filmów Uniwersum i zwieńczenie całej fazy MCU. Podczas trzygodzinnego widowiska reżyserzy – bracia Russo – dali nam dokładnie to, co powinno się w nim znaleźć. Błyskawicznie rozwijająca się akcja, błyskotliwy humor, epickie pojedynki i podniosłe momenty. Sporo uwagi jest również poświęcone przeżyciom wewnętrznym i interakcjom między bohaterami. Nie znajdziemy tu ani jednego zbędnego dialogu ani sceny – wszystkiego jest w sam raz i wszystko jest idealnie odmierzone. Akcja, przez mnogość postaci, wątków i lokalizacji, jest bardzo poszatkowana i tak naprawdę niektóre sekwencje scen nadawałyby się na oddzielny film. Na szczęście nie wywołuje to poczucia znużenia, a wręcz przeciwnie – co kilka minut jesteśmy wciskani w fotel i dopiero po zakoń-

Avengers: Koniec gry (reż. Anthony Russo, Joe Russo) Premiera: 25.04.2019

fot. materiały prasowe

czeniu uświadamiamy sobie, jak dużo czasu minęło.

Avengers: Koniec gry to świetnie wyreżyserowany, zagrany i nakręcony film, który ma sens wyłącznie wtedy, gdy funkcjonuje razem z całym MCU – to dzięki temu bawią nas żarty o obcisłych kostiumach i wzruszamy się, gdy cierpi bohater, którego znamy od dawna. Sam w sobie jest tylko nieco bardziej epickim, ale za to bardzo mdłym i trochę chaotycznym kolejnym filmem o superbohaterach. Nie znajdziemy tutaj żadnej świeżej koncepcji czy wyjątkowych kostiumów lub muzyki, jak np. w Czarnej Panterze.

W 2008 r. studio Marvel zaryzykowało duże pieniądze i stworzyło Iron Mana – pierw-

Podsumowując: jeżeli od pierwszej części Iron Mana nie opuszczasz żadnych filmów

szy film z Marvel Cinematic Universe (MCU), czyli wspólnego świata wszystkich produkcji

Marvela, to prawdopodobnie nie potrzebujesz dodatkowych zachęt i już dawno widzia-

tego studia. Po 11 latach i 21 filmach powstaje Avengers: Koniec gry i zalicza historycz-

łeś Koniec gry; jeżeli zainteresowała cię tylko rekordowa popularność tej produkcji, to

nie najlepszy kasowo weekend otwarcia na świecie, który dotąd należał do poprzedniej

kupowanie biletu do kina nie ma większego sensu.

WOJCIECH PIOTROWSKI

części serii. Otwierające sceny filmu pokazują bohaterów, którzy próbują odnaleźć swoje miejsce na ziemi po pstryknięciu palcami przez Thanosa i zagładzie połowy ludzkości. ocena:

88887

Money for nothin’, chicks for free obcięte włosy, ukradzione rodzicom skórzane kurtki i perwersyjna muzyka, czyli, pozostając w duchu epoki, sex, drugs & rock’n’roll . Wzbijający się na szczyty popularności heavymetalowy zespół Mötley Crüe bierze sobie do serca to hasło z wyjątkową czcią i wulgarnością. Czterech spragnionych ostrych rif fów zapaleńców łapczywie rzuca się w wir ostrych imprez, drogiego alkoholu, mocnych narkotyków i pięknych dziewczyn. I dosyć szybko zaczynają tonąć, niestety każdy w swojej osobistej studni. Mimo że wszystkim czterem aktorom w swoisty sposób udaje się uchwycić unikatowość członków Mötley Crüe, to jednak Colson Baker (znany jako Machine Gun Kelly) bezsprzecznie gra pierwsze skrzypce. Charyzmatyczny Baker swoją kreacją narwanego perkusisty Tommy’ego Lee rzuca na widza czar bezwzględ-

fot. materiały prasowe

nego zauroczenia wszelkimi draństwami i ekscesami bohatera. Uczucie tej irra-

Brud (reż. Jeff Tremaine) Premiera: 22.03.2019 (Netflix) Biograf ie gwiazd rocka ubiegłego stulecia to ostatnio popularny temat wśród reżyserów. Może jest to spowodowane tym, że „prawdziwe brzmienia” zbunto-

cjonalnej fascynacji pozostaje jeszcze długo po zakończeniu f ilmu. Ogromną wartością Brudu jest również niebagatelny sposób narracji. Ciągłość fabuły w niektórych momentach zostaje przerwana, a bohaterowie, bezpośrednio zwracając się do widza, sami dodają trzy grosze do swojej, nomen omen, brudnej historii. Tak jakby chcieli przypomnieć widzowi, że ogląda sceny, w których brali udział ludzie z krwi i kości. Czy jest to zwykła forma przekazu, czy niema prośba o zrozumienie ludzkiej natury, leży w kwestii odbiorcy. Bo w Brudzie nie ma ani cenzury, ani litości, jest za to walka z demonami odkrytego człowieczeństwa.

wały się przed wejściem w X XI w. i producenci poczuli obowiązek, by zapobiec

Niestety fani glam metalu będą zawiedzeni znikomą ilością muzyki w f ilmie,

ich zapomnieniu. Nic więc dziwnego, że przyszedł czas na f ilm o heavymetalo-

co jest częstym grzechem prawie każdej biograf ii znanego zespołu. Znajdziemy

wym zespole Mötley Crüe. Zrealizowano go na podstawie bestsellerowej bio-

jednak ogromną dozę szczerych i czasami sprzecznych emocji i, przede wszyst-

graf ii Neila Straussa. Kolejna laurka? W końcu sami członkowie zespołu bardzo

kim, skrupulatny rozrachunek zespołu z własną przeszłością, i to bez cenzury.

KLAUDIA JANUSZEWSKA

zaangażowali się w projekt. Od pierwszych minut Brudu reżyser Jef f Tremaine wyjątkowo zgrabnie przenosi widza do początku lat 80., których wykreowany klimat zadowoli zarówno starszego sentymentalistę, jak i młodego fana podróży w czasie. Niechlujnie

ocena:

88887 maj–czerwiec 2019


FILM

/ Stephen King

Cadillaki Kinga Na początku maja, już po raz drugi w historii, w kinach straszył nas Smętarz dla zwierzaków. Kiedy pojawiający się na wielkim ekranie kot Church ponownie zasiewa ziarno niepokoju w widzach, w MAGLU następuje dobry moment na podsumowanie obecności Stephena Kinga w kinematografii. T E K S T:

D O M I N I K A H A M U LC Z U K

tephena Kinga zna chyba każdy. Nie da się nie zauważyć billboardów ogłaszających wydanie jego nowej książki, które wyrastają w przestrzeni publicznej średnio raz, dwa razy do roku. Dzięki temu godnemu podziwu tempu pisania, na koniec 2018 r. mógł się pochwalić 60 powieściami, ponad 200 opowiadaniami oraz 13 książkami non-fiction. Może to się wydawać ogromnym dorobkiem, ale ta liczba nie klasyfikuje go w czołówce najbardziej płodnych autorów. Tym, w czym wiedzie prym, jest za to liczba ekranizacji jego dzieł – 35 filmów kinowych, 8 seriali oraz wiele miniseriali i filmów telewizyjnych. No i oczywiście Dollar Babies!

S

Historia krwiożerczego magla Gatunkiem, z którym najczęściej kojarzony jest King, jest horror. Niejednokrotnie nazywany jest nawet jego królem. Niektóre dzieła Kinga są jednak dość abstrakcyjną odmianą powieści grozy. Za przykład wystarczy podać dwa opowiadania ze zbioru Nocna Zmiana – Maglownica i Kosiarz Trawy. Pierwsze z nich to historia przemysłowej maszyny do prasowania, która została opętana i rozsmakowała się w ludzkiej krwi. W drugiej tytułowym bohaterem jest mężczyzna-kosiarka do trawy. Poziom absurdu tych historii przekracza wszelkie granice, ale nie przeszkodziło to w zekranizowaniu ich. Co ciekawe, adaptację Kosiarza Trawy obejrzymy pod zmienionym tytułem – Kosiarz Umysłów. Może się to wiązać z tym, że opowiadanie i film mają ze sobą tak mało wspólnego, że King nawet pozwał twórców filmu za dopisanie jego nazwiska do tytułu (pierwotnie brzmiał on Stephen King’s The Lawnmower Man). Oczywiście zdecydowana większość horrorów Kinga jest mniej abstrakcyjna. Za przykład mogą służyć tu dwukrotnie ekranizowana Carrie, opowiadająca historię gnębionej dziewczyny, która, na nieszczęście dla innych, posiada paranormalne zdolności, Misery, w którym pisarz musi zmierzyć się z fanką niezadowoloną z uśmiercenia głównej bohaterki książki, czy netflixowa Gra Geralda, w której kobieta przykuta kajdankami do łóżka walczy o życie w towarzystwie psa żerującego na zwłokach jej męża, własnych halucynacji i jeszcze czegoś, co czai się w mroku.

26–27

Sześć stron na minutę Mówiąc o filmach grozy powstałych na bazie prozy Kinga, nie można nie wspomnieć o Lśnieniu Kubricka, które przez wielu uznawane jest za film kultowy. Co ciekawe, sam pisarz jest negatywnie do niego nastawiony. W jednym z wywiadów powiedział: Ten film jest jak ogromny, piękny cadillac bez silnika pod maską. Możesz w nim usiąść i cieszyć się zapachem skórzanej tapicerki, ale nie możesz nim nigdzie pojechać. Największy żal miał do filmowych interpretacji głównych bohaterów, a w szczególności Jacka. W książce widzimy Jacka Torrance’a, który stara się być dobry i stopniowo popada w szaleństwo, wobec czego nawiązuje się jakaś więź, rodzi się jakieś uczucie czytelnika do bohatera. Natomiast w filmie Jack jest opętany już od pierwszej sceny. Ze zdaniem Kinga zgadzają się też czytelnicy, którzy w większości twierdzą, że film wypada… płasko. Trudno jednak przełożyć 500-stronicową książkę na dwuipółgodzinny film – coś zawsze musi zostać wycięte. Niektórzy reżyserowie próbują na różne sposoby zyskać cenne minuty i wydłużyć czas trwania produkcji. Szczególnie wymagające zadanie stawia tu To, które liczy sobie nieco ponad 1100 stron! Pierwszego podejścia podjął się Tommy Lee Wallace w 1990 r., kiedy to dwuodcinkowy miniserial o przerażającym klaunie został wyemitowany w telewizji ABC. Dzięki podzieleniu produkcji na dwie części Wallace mógł stworzyć ponadtrzygodzinny film. Choć i tak wiele wątków, w tym m.in. przerażające epizody z historii miasta, musiało zostać usuniętych. W 2017 r. do kin weszła nowa wersja filmu, również podzielona na dwie części. I chociaż tym razem reżyser Andy Muschietti czasu ma jeszcze więcej (pierwsza część trwa ponad dwie godziny), ponownie będzie musiał ograniczyć się do mocno okrojonej wersji książkowego kolosa. Niemniej kiedy we wrześniu To – rozdział drugi wkroczy na ekrany kin, tańczący klaun Pennywise będzie zapewne tak samo przerażający jak zawsze.

Różnice mediów Na reżyserach i scenarzystach wprowadzenie zmian do historii króla horroru może wymuszać oczywisty fakt, że to, co straszy w książce, niekoniecznie jest przerażające w filmie,

i ­odwrotnie, np. Patrick Hockstetter w filmie To był jedynie postacią poboczną, bez żadnej historii, podczas gdy w książce opis jego socjopatycznej wersji świata, gdzie tylko on jest realny, zapada w pamięć; jednocześnie Pennywise wychodzący z ekranu projektora to jumpscare, który przeraża tylko na ekranie. Może dlatego najlepsze ekranizacje Kinga nie są wcale horrorami. Dwie najsłynniejsze z nich to oczywiście stworzone przez Franka Darabonta Skazani na Shawshank i Zielona Mila, ale warto zwrócić też uwagę na mniej znane Stań przy mnie. Jest to prosta opowieść o czwórce przyjaciół i ich podróży do miejsca, w którym podobno leży ciało chłopca potrąconego przez pociąg. Chociaż fabuła nie jest zbyt skomplikowana, sposób, w jaki ta historia jest opowiedziana sprawia, że widz czuje się, jakby podróżował ramię w ramię z bohaterami.

Król za dolara Na koniec warto również wspomnieć o ­Dollar Babies. Każdy, kto chce nakręcić film, bazując na jednej z powieści lub opowiadań Kinga, może przedstawić swój projekt pisarzowi. Ten, po jego zatwierdzeniu, sprzedaje prawa do ekranizacji za jednego dolara. Haczyk jest jeden – filmy mogą być emitowane jedynie na specjalnie przeznaczonych do tego festiwalach filmowych, co sprawia, że bardzo trudno się z nimi zapoznać. A szkoda, ponieważ baza filmów za dolara jest ogromna, a część z nich jest ponoć bardzo dobra. Frank Darabont zadebiutował właśnie w ten sposób w 1983 r. krótkometrażowym The Woman in the Room. Nieważne, czy uważa się Kinga za mistrza, czy za komercyjnego pisarza, prężnie zarabiającego na emeryturę, nie można zaprzeczyć, że filmowcy go kochają. Czy może raczej kochają jego nazwisko, gdyż sam napis „na podstawie opowiadania Stephena Kinga” gwarantuje wzrost kwoty, którą zarobi produkcja. Oferując nam jedną ekranizację za drugą, czasem zapominają, że nie zawsze nazwisko autora sprawi, że film lub serial będzie dobry. Dlatego gdy podczas przebierania w gąszczu ekranizacji znajdzie się jakąś słabą lub wręcz tragiczną, nie warto się zrażać. 0 graf. goodfreephotos.com


KSIĄŻKA

/ rozprawa o bycie wśród gwiazd

Sos, ciuchy i borciuchy, dlatego robię ruchy, dlatego wybieram się do puchy #freebdg

Znośna lekkość bytu T E K S T:

ALEKSANDRA DOBIESZEWSKA

Wejście do świata niektórych książek jest jak kubeł zimnej wody, który spada na nas z 10 piętra. Taki kubeł trzyma niewątpliwie czeski pisarz Milan Kundera, autor Nieznośnej lekkości bytu, który wylewa na czytelnika hektolitry życiowych mądrości, niesamowicie przy tym bawiąc. ekkie czy ciężkie? Które z nich jest lepsze? Pytanie to zadaje sobie Kundera, próbując wyjaśnić na swój pepicki [czeski – przyp. red.], nieco przewrotny, ale na pewno niepozowany sposób, czy można lekko przeżyć ciężkie czasy komunizmu.

L

Rozbieraj się Teresa – niezdarna, urocza kelnerka; Tomasz – rozwiązły lekarz; Sabina – zagubiona artystka nimfomanka. Ten jeden z najciekawszych trójkątów miłosnych w światowej literaturze zmaga się z tytułową lekkością bytu, która jedynie na pozór wydaje się wolnością i szczęściem. Akcja rozpoczyna się w Czechosłowacji, tuż przed wybuchem Praskiej Wiosny. Tomasz, patrząc na śpiącą Teresę, zastanawia się nad splotem okoliczności, które doprowadziły go do tej chwili. I o tym jest ta książka. O przypadkach, które rządzą ludzkim życiem, niezależnie od tego, jak bardzo ówczesna władza totalitarna, pragnąca wszystko kontrolować, próbowała je wyeliminować. Przypadkiem można odkryć pasję, znaleźć pracę czy poznać miłość swojego życia. Może faktycznie to, co jest nieuchronne, czego się spodziewamy, co powtarza się codziennie, jest nieme i tylko przypadek do nas przemawia, staramy się czytać w nim, jak Cyganki odczytują przyszłość z fusów na dnie filiżanki.

Sztuka, która nie powstanie Tym, co różni Nieznośną lekkość bytu od innych książek, jest to, że jej lektura przypomina powolną jazdę samochodem. Czytając wiele dzieł, „przelatujemy” przez życie głównych bohaterów bez zatrzymywania, nie zagłębiając się tak bardzo w ich świat wewnętrzny, otoczenie itd. Kundera pozwala nam zobaczyć więcej, zatrzymać się, „zwiedzić” miejsca, które doprowadzają nas do celu, i przeanalizować życie głównych bohaterów, a przy tym nasze własne. Ułatwia to narracja, która prowadzona jest w każdej

28–29

części książki z perspektywy innej postaci. Każda z nich zawiera cząstkę kogoś, kim – być może – jesteśmy albo chcielibyśmy być. Bohaterowie nie są idealni, podejmują dobre i złe decyzje. Pozwalają nam zobaczyć oczami wyobraźni szkice różnych wersji naszego życia. W powieści nie ma punktu kulminacyjnego, wartkiej akcji, pościgów czy wybuchów. Jedyne, co widzimy, to kilkadziesiąt lat życia Teresy, Tomasza, Sabiny i u roczego, puchatego pieska – suczki o męskim imieniu Karenin, na cześć Tołstoja. Brzmi nudno? Jak kolejna, zwykła powieść obyczajowa? Spora grupa czytelników nie przepada za książkami o życiu codziennym, od niego właśnie chcą się oderwać, sięgając po lekturę. Kundera jednak potrafi pisać tak, że nawet oni nie byliby w stanie przerwać czytania jego dzieła.

W jednym łóżku z ZSRR Nieznośna lekkość bytu dotyczy także problemów życia intelektualistów w komunistycznym państwie. Sprzedać swoje poglądy za możliwość pracy i realizacji swojego powołania, swojego es muss sein? Czy da się być szczęśliwym, nie pracując w wymarzonym zawodzie? Tomasz, zdolny i znany chirurg, staje przed takim dylematem. Jeśli nie da się „uwieść” Związkowi Radzieckiemu, będzie mógł jedynie badać swoim metaforycznym skalpelem osobliwości różnych kobiet, które tak go pociągają. Naukowe odkrywanie tajemnic ludzkiego ciała zostanie poza jego zasięgiem. Sabina to malarka obawiająca się w swoim życiu jedynie kiczu. Dla niej jest to uleganie sentymentalnym, ckliwym i niemożliwym do zrealizowania ideom. Uważa, że służą one zaprzeczaniu istnienia gówna, czyli ich ciemnej, obrzydliwej, aczkolwiek całkowicie ludzkiej strony. Dlatego w swojej twórczości „rozdziera” kotarę, pokazując to, co naprawdę skrywa za kurtyną piękny, socrealistyczny świat.

Kundera jednak dzięki postawie kochanka Sabiny, Franza, pokazuje drugą stronę – że czasem wobec niektórych wydarzeń jesteśmy bezsilni. Mamy do wyboru odgrywanie teatru, tego kiczu, którym brzydzi się Sabina (są nim np. zbieranie podpisów w celu uwolnienia więźniów politycznych, marsz wsparcia w obronie ludzi mieszkających w zaatakowanej przez Wietnam Kambodży – działania, które i tak nic nie zmienią, ale są podejmowane pod wpływem wzniosłych idei), albo pozostanie całkowicie biernymi. Może lepszy jest nieusłyszany krzyk niż całkowita cisza?

Jeden raz to jak nigdy Nic dziwnego, że w Czechach Nieznośna lekkość bytu została wydana dopiero w 2006 r., mimo że powstała w 1982. Kundera kontestuje w niej zarówno wartości komunistyczne, jak i te moralne. Zadaje pytania o powiązania miłości z seksem i duszy z ciałem. Fenomenalne jest to, że nie narzuca czytelnikowi jednej opinii, pozwala samemu odpowiedzieć sobie na te pytania. Zasiewa jedynie wątpliwość, niczego nie oceniając. Kundera często powtarzał słowa Flauberta: Artysta powinien mówić potomnym, że sam nie żył. Na tylnych okładkach książek drukowano najwyżej dwa fakty o czeskim pisarzu (o ile w ogóle coś umieszczano), że urodził się w 1929 r. w Czechosłowacji i że od 1975 r. mieszkał we Francji. Uważał, że na interpretację nie powinna mieć wpływu biografia autora i że prawdziwy artysta z niechęcią powinien pisać o sobie samym. Jednak tak naprawdę znajomość jego życiorysu pomaga w rozumieniu fabuł, ponieważ wiele wątków w jego dziełach pochodzi z jego życia. Prawdy zawarte szczególnie w Nieznośnej lekkości bytu są trochę jak tempomat w samochodzie – można żyć według nich. Książkę warto przeczytać i to nie raz, w końcu Einmal ist keinmal . 0


recenzja /

KSIĄŻKA

W stronę nieba o starożytnych wojownikach i bohaterach, pragnie jedynie

Sanderson rezygnuje ze swojej zwyczajnej nar-

dołączyć do elitarnej grupy pilotów, by wzbić się w nie-

racji w trzeciej osobie. Zamiast tego, bezpośrednio

bo i dosięgnąć gwiazd. Ciąży na niej jednak reputacja

oddaje głos głównej bohaterce, dzięki czemu czy-

ojca-tchórza.

telnik ma możliwość wniknięcia w umysł Spensy

­

Sanderson miesza konwencje, tworząc interesują-

i współodczuwania z nią. Zabieg ten czyni doświad-

ce połączenie fantasy, fantastyki naukowej oraz bil-

czenie czytania bardziej wciągającym oraz pozwala

dungsroman. Autor przedstawia silnie zmilitaryzowa-

jak najlepiej wykorzystać specyf iczne postrzeganie

ne społeczeństwo, pokazuje ból straty i kwestionuje

świata i poczucie humoru bohaterki do niekonwen-

przy tym def inicję klasycznego bohaterstwa. Spen-

cjonalnego opisu zdarzeń.

sa, ubóstwiająca brutalnych wojowników i genialnych

Większość problemów Do gwiazd związana jest

strategów takich jak Beowulf czy Sun Tzu, musi zmie-

z jej polskim wydaniem. Znaczna liczba różnorod-

rzyć się z prawdziwą walką. Ma to ogromny wpływ na

nych nazw własnych w książce powoduje, że tłumacz

kształtowanie się tożsamości głównej bohaterki, któ-

musi każdorazowo podejmować decyzję, czy przeło-

rej dorastanie stanowi najistotniejszy wątek lektury.

żyć je na język polski oraz w jaki sposób to zrobić.

Czy błędy lub zasługi rodziców powinny decydować

Niestety, tłumaczenie nie jest konsekwentne, a nie-

o losie dzieci? Uprzywilejowanie niektórych członków

które wybory budzą wątpliwość, szczególnie gdy

społeczeństwa oraz napiętnowanie innych jedynie ze

dotyczą pojęć kluczowych dla fabuły i rozwoju bo-

względu na ich pochodzenie to temat żywy i obecny

haterki. I tak określenie Def iant (w dosłownym tłu-

w debacie publicznej. Sanderson ilustruje tę kwestię

maczeniu: „buntowniczy”, „wyzywający”), które jest

Jaka jest różnica między bohaterem a tchórzem?

izolacją Spensy jako córki tchórza. Przedstawia rów-

główną cechą Spensy i całego jej społeczeństwa,

Czasami decyduje o tym jeden wybór, dokonany przez

nież drugą stronę, opisując ogromną presję oraz brak

staje się słowem „śmiały”.

kogoś innego.

wolności wyboru wśród dzieci sławnych rodziców.

Niefortunne zdaje się także przyporządkowanie

Do gwiazd to 25. powieść Brandona Sandersona –

Wieloaspektowe i niesubiektywne ujęcie licznych

książki w niektórych polskich księgarniach do działu

niezwykle płodnego amerykańskiego pisarza fanta-

kontrowersyjnych, a przy tym uniwersalnych tema-

powieści młodzieżowych, zamiast fantastyki. Decy-

styki, dwukrotnego laureata prestiżowej nagrody

tów dodaje książce głębi i skłania do ref leksji. Wraz

zja ta może zniechęcić część czytelników do sięgnię-

Hugo. Książka została wprowadzona na polski rynek

z główną bohaterką czytelnik kwestionuje z góry

cia po lekturę ciekawą dla każdej kategorii wiekowej.

niecałe pół roku po jej wydaniu w języku angielskim,

przyjęte osądy i weryf ikuje swoje uprzedzenia.

co świadczy o ogromnym sukcesie oraz rosnącej grupie wielbicieli autora.

Do gwiazd zasługuje na uznanie zarówno z powo-

Do gwiazd to przykład świetnie skonstruowa-

du porywającej fabuły oraz interesującego świata, jak

nej powieści o wartkiej fabule, której w żadnym

i mistrzowskiej konstrukcji bohaterów. Żeby w pełni

rozgry-

momencie nie można uznać za nudną. Nie brakuje

docenić jej liczne zalety, warto, w miarę możliwości,

przywo-

charakterystycznych dla Sandersona szokujących

sięgnąć po wersję oryginalną – anglojęzyczną.

Niedo-

zwrotów akcji. Są one jednak rozłożone dość równo-

bitki ludzi od lat muszą ukrywać się w jaskiniach,

miernie w toku powieści, zamiast być skumulowane

z trudem opierając się nieustannym atakom obcej rasy

na ostatnich kilkudziesięciu stronach książki, jak

Krelli. Tymczasem Spensa, wychowana na opowieściach

w jego wcześniejszych dziełach.

Akcja

Do

gwiazd

wa

się

na

opuszczonej

dzi

na

myśl

(ang.

Skyward)

planecie,

postapokaliptyczną ­

która Ziemię.

KAROLINA KRĘCIOCH Ocena:

88888

maj - czerwiec 2019


jak żyć? jak pisać? /

KSIĄŻKA

O pisaniu na gorąco Porozmawiajmy O pisaniu na chłodno. Tak w końcu mówi jeden ze „współczesnych wieszczów” polskiej literatury. To jednak gorący temat, który nieraz parzy jak dobra kawa, o której właściwościach przypomina nam pewien poprockowy zespół. Wylejmy więc na siebie ten lekko wystygły napar i porozmawiajmy… może wcale nie o pisaniu. T E K S T:

W I K TO R I A M O TA S

asza podróż – redaktora i czytelnika – zaczęła się od pisania, czy jednak na nim skończymy rozważania – tego jeszcze nie wiemy. Wielkimi krokami zbliżają się upragnione wakacje. Przerwa, o której marzy każdy szanujący się student. Oczywiście egzaminy są niezapomnianą przygodą dla większości z nas, ale kiedyś trzeba odpocząć. Odpoczywa również cała redakcja MAGLA. Po całym roku pisania w końcu nadszedł czas, by odłożyć pióro na półkę i zająć się niezobowiązującą lekturą, po której żaden szef działu, nie będzie wymagał obszernej i szczegółowej recenzji.

N

To wcale nie takie łatwe Pisanie nie jest rzeczą łatwą. Nie wystarczy usiąść przed pustą kartką i powiedzieć: teraz zacznę pisać . Potrzeba do tego inspiracji, weny i warsztatu. To ostatnie da się wypracować. Ale wena? Najgorsza ze wszystkich rzeczy! Siedzisz przed kartką, stukasz się długopisem w głowę, myślisz, myślisz, a tu nic. Zaczynasz się wtedy zastanawiać, jakim cudem ci wielcy (lub też mniejsi) pisarze to robią. Jak taki Remigiusz Mróz siada i pisze siedem stron dziennie? Można by zadać sobie pytanie, co właściwie ten „współczesny wieszcz” tworzy, jaką to ma wartość. Odpowiedź pozostawiamy jednak w gestii czytelnika (w końcu dział Książka nieraz wydał swoją opinię na ten temat). Tworzenie w ogóle, bo już nie tylko pisanie, nie jest rzeczą łatwą. Czy przyjemną? To kwestia sporna. Każdy odpowie inaczej. Nawet najprostszy tekst, obraz wymaga godzin spędzonych nad pustą kartką papieru, płótnem czy monitorem komputera. Godzin pełnych załamania, wściekłości. Chwil wypełnionych desperackim waleniem głową w stół i darciem jeszcze niezapisanych stron czy niezamalowanych płócien. Tak, każde dzieło wymaga czasu. Można by się spierać, czy taki współczesny malarz potrzebuje go na stworzenie wiekopomnego dzieła tyle samo co Picasso czy Degas. Ile może w końcu zająć tworzenie Czarnego kwadratu na białym tle ?

Z pisaniem jest tak samo, a może nawet trudniej. Trzeba umieć ubrać w słowa własną ekspresję, wrażliwość, a nie zawsze te słowa udaje się znaleźć. Ciężka sprawa. A jeszcze cięższa, gdy trzeba stworzyć tekst na zamówienie. Nie każdy z nas jest tak wybitny jak Mróz.

Nasze skromne książkowe marzenia Dlaczego Książka uzurpuje sobie prawo, aby pisać o pisaniu? Jaka krnąbrna szefowa działu ośmiela się wypuścić taki tekst? Ano tak się składa, że to właśnie my najczęściej obcujemy ze słowem pisanym. Nie zrozum mnie źle, inni Maglowicze też czytają i piszą. To my podjęliśmy się jednak tej żmudnej pracy, aby co miesiąc (a i częściej, mamy w końcu stronę www), przedstawiać wam kolejne recenzje książek. Piszemy i czytamy. A najgorsze w tym wszystkim jest to, że wielu z nas marzy o karierze literackiej. Ilu z nas w skrytości serca chciałoby być takim Mrozem czy Katarzyną Bondą? Gwarantuję, że prawie każdy. Ukrywamy to głęboko, bardzo głęboko, przecież nie możemy chodzić z ich wizerunkami na piersi.

Tworzenie w ogóle, bo już nie tylko pisanie, nie jest rzeczą łatwą. Czy przyjemną? Każdy odpowie inaczej. Kobiety też chcą coś napisać Pisanie to gorący temat, który wzbudza dużo kontrowersji. Kiedyś pisali tylko mężczyźni. Potem za pióra złapały kobiety. Nie myśl sobie jednak, że stało się to dopiero niedawno. Przecież już w starożytnej Grecji kobiety miały znakomitą Safonę. A na naszych polskich ziemiach w XIX w. tworzyła Maria Wirtemberska. A jednak pisarstwo kobiece nie było popularne, musiało minąć sporo czasu zanim kobieta pisarka stała się normą. Czy teraz tak jest? Wydawać by się mogło, że tak. Tylko w takim razie z jakie-

go powodu tworzone są wyłącznie kobiece zestawienia literatury? Czyżby kobiety nie mogły konkurować z mężczyznami? Jednak to kobiety same sobie to zrobiły. Literatura kobieca – harlekiny i romanse, a teraz też erotyki. Z czym innym może się nam to kojarzyć? A znakomite pisarki są niedoceniane (nie wszystkie rzecz jasna, ale Topka w Empiku mówi sama za siebie). To smutne, że to co kobiece (w tej dziedzinie) kojarzy nam się w większości z kiczem i erotyką. Może gdyby takiej popularności nie zdobyły powieści E.L. James byłoby inaczej. Choć na naszym podwórku królują w końcu Bonda i Katarzyna Michalak. A to też nie jest ta literatura, o której myślimy.

Pisarstwo czy nie pisarstwo? No dobrze, wszyscy piszemy – recenzje, artykuły, felietony. Czy to też można nazwać pisarstwem? Czy może tylko odtwórczą rolą narzuconego stylu, konwencji, którą każą nam powtarzać? Ale czy też każde pisanie nie jest odtwarzaniem stylu? Każdy tekst, lepszy czy gorszy, jest taką samą pracą, o jakiej miałam przyjemność wspomnieć wcześniej. My, redaktorzy (jak to górnolotnie brzmi), siadamy dzielnie i patrzymy w pustą stronę Worda, bo nic nie jesteśmy w stanie wymyślić. Czasem mamy w głowie pomysł na świetny artykuł, z którego nie zawsze wychodzi wspaniały tekst końcowy. A czasem nie mamy żadnego pomysłu i wychodzi takie coś - luźny zbitek myśli na pewien temat. A i tak będzie on obrobiony, poprawiony i zmieniony, żeby tylko nadawał się do publikacji. Jak widać, nasza pisarska droga niewiele różni się od tej profesjonalnej. Piszemy, ktoś nas poprawia, ktoś chwali, a ktoś krytykuje. Pisanie, czy to twórcze, czy odtwórcze, jest trudne i niełatwo z niego wyżyć (szczególnie gdy ci za nie płacą). A jednak robimy to – my, szanujący się studenci, którzy marzą jedynie o tym, żeby zdać sesję. Bo właściwie czym jest droga nawet najlepszego pisarza w porównaniu z egzaminami? Zdanie ich – to jest dopiero sztuka, a nie jakieś tam pisanie. 0

maj–czerwiec 2019


SZTUKA

/ śmiech w sztuce

prowadzenie fajne jest :))

Ars ridens Rozbawienie ludzi jest od wieków celem wielu artystów. Poczynając od prekursorów komedii antycznej, jak ­Antyfanes czy Arystofanes, a kończąc na najliczniejszych obecnie twórcach – autorach memów. T E K S T:

PAW E Ł Z AC H AR E W I C Z

rozważaniach nad sztuką jako źródłem rozrywki kluczowym elementem jest sięgnięcie do starożytności, kiedy to zrodziła się ars ridens, czyli sztuka bawiąca. To właśnie ona oraz jej twórcy, tacy jak Arystofanes, wyznaczyli nowy kierunek dla przyszłych pokoleń artystów, którzy za najważniejszy cel obrali sobie rozbawienie odbiorcy. Obecnie, poza memami, to właśnie wywodząca się z antycznej Grecji koncepcja teatru oraz jej unowocześniona wersja zapoczątkowana przez braci Lumière, czyli kinematografia, stanowią podstawę rozrywki trafiającej do największej publiczności. Zarówno aktorzy, jak i twórcy obydwu wspomnianych wyżej gałęzi sztuki często korzystają z tych samych sposobów nadania dziełu wartości bawiącej. Należą do nich m.in. groteska i absurd, a także te nieco mniej znane, jak karnawalizacja lub purnonsens (ang. pure nonsense). Aby jednak dzieło faktycznie bawiło, zastosowane w nim zabiegi muszą zostać zrozumiane przez odbiorcę. Nie dziwi więc, że domeną większości komedii jest przystępność oraz względna prostota wyrazu. Dzięki takiemu podejściu zarówno komedie teatralne, jak i filmowe są jednymi z najbardziej rozpoznawalnych dzieł sztuki bawiącej na świecie, a ich popularność nie znika nawet po kilkuset latach od powstania. Dzieje się tak choćby z tekstami Molière’a – wybitnego francuskiego komediopisarza.

Żarty na płótnie Żadne z wcześniej opisanych form sztuki bawiącej nikogo raczej dziwić nie powinny, za to żart w malarstwie wydaje się czymś zgoła niedorzecznym. Bo jak – zapytacie – przedstawić w XIX w. coś zabawnego za pomocą pędzla i farb na płótnie? Odpowiedź na to pytanie przynosi francuska grupa Artyści niezborni. Ta założona w 1882 r., a dziś już raczej zapomniana, formacja była prekursorem (anty)sztuki, która powodując rozbawienie, nie wywołuje skandalu. Jej śmieszność w głównej mierze opiera się na absurdzie i jest swoistym predadaizmem. Popularność Artystów Niezbornych nie trwała długo, jednak w kontekście tych rozważań ich prace zasługują na

30–31

fot.: wikimedia Commons

W

Alphonse Allais, Marsz pogrzebowy głuchego – Wielkie cierpienia są nieme uwagę, szczególnie, że można znaleźć w nich pewne analogie do współczesnych memów. Ich chyba najbardziej szokującym dziełem jest niewidzialny obraz Auguste’a Erharda zatytułowany Najmniejsze z nieskończenie małych, widoczne jedynie dla oczu nauki. Jeśli jednak sama idea stworzenia niewidzialnego dzieła nikogo nie bawi, warto spojrzeć na spuściznę Alphonse’a Allaisa, a szczególnie jego monochromy, czyli obrazy jednobarwne. Jeden z najbardziej znanych, cały biały, nosi tytuł Pierwsza Komunia bledniczych dziewczynek w śnieżną pogodę, drugi zaś, całkowicie czerwony, to Zbiór pomidorów nad brzegiem Morza Czerwonego przez apoplektycznych kardynałów. Jeśli takie żarty sztuki ze sztuki to wciąż za mało, przypomnieć trzeba obraz O naturo, nie sposób zamknąć Cię w ramach, którego tytuł zwiastuje jego formę, artysta bowiem, malując, wyszedł poza płótno, czyniąc ścianę wokół obrazu integralną częścią całej pracy. Podobne koncepcje (anty)sztuki powstały również w muzyce za sprawą wspomnianego już Allaisa. Poza monochromami stworzył on także pustą partyturę zatytułowaną Marsz pogrzebowy głuchego – Wielkie cierpienia są nieme,

wyprzedzając o kilkadziesiąt lat pomysł Johna Cage’a – 4’33” – czyli trzyczęściowy, składający się z samych pauz utwór, możliwy do „zagrania” na każdym instrumencie.

Sztuka memów Dziś prowadzenie rozważań na temat sztuki bawiącej nie może zostać nazwane pełnym, bez wspomnienia o jednym z głównych filarów tejże, czyli memach. Czy jednak memy w ogóle można nazwać sztuką? Jeżeli jesteśmy ortodoksyjnymi krytykami lub teoretykami sztuki, możemy mieć poważne obiekcje przed tak niecodziennym posunięciem. Wynika to często z faktu, że ludzie traktują sztukę, a w szczególności malarstwo, jako coś poważnego, a każdy uśmiech zaobserwowany w muzeum czy galerii interpretują jako niezrozumienie istoty dzieła lub po prostu brak dojrzałości do obcowania ze sztuką jako taką. Na szczęście takie podejście spotyka się obecnie coraz rzadziej, a dominujący zaczyna być pogląd opisany już w ­1987 r. przez Marię Gołaszewską, zgodnie z którym wszystkie sytuacje i obiekty mogą być śmieszne, przede wszystkim dlatego, że jako takie je postrzegamy.


śmiech w sztuce /

Nie będzie więc ujmą dla żadnego dzieła sztuki fakt, że wywołało rozbawienie wśród odbiorców – może to wręcz świadczyć o jego wielkości. Skoro zatem sztukę zdefiniujemy jako część dorobku cywilizacji, materializującego się pod postacią wszelkiego rodzaju dzieł artystycznych i pozostawimy tę definicję otwartą na rozszerzenie jej znaczenia, memy zdecydowanie będą się w niej mieściły. Co więcej, jako że niemal wszystkie tego typu obrazki powstają pro bono, można uznać je za sztukę najczystszego gatunku oraz przejaw niezwykłego altruizmu ze strony ich twórców, dla których celem najwyższym staje się rozbawienie innych.

Memowe gatunki

(m.in. nosacze, dziwny pan ze stocka, Roll Safe). Ciekawostką mogą być tutaj hanuszki, czyli obrazki tworzone na szablonie demotywatorów, noszące nazwę pochodzącą od ich pierwotnego twórcy – hanusza, użytkownika serwisu Demotywatory. Pomimo tego samego szablonu, są to jednak obrazki, które semiotycznie całkowicie różnią się od konwencjonalnych demotów, ponieważ bazują na nieoczekiwanych połączeniach rzeczy ze sobą praktycznie niezwiązanych. Następnym określonym przez Kołowieckiego nurtem są memy komentujące, czyli takie, których istotą śmieszności jest komentarz do przedstawionej, zazwyczaj na zdjęciu czy rysunku, sytuacji. Pierwotnie było to coś

Jeśli już więc włączamy memy w poczet nurtów sztuki, nie pozostaje nic innego, jak odpowiedzieć na pytanie, czym memy są i w jaki sposób można je podzielić. Chcąc zdefiniować mem, można odwołać się do Richarda Dawkinsa, który co prawda nie definiował wprost czym on jest, stwierdził natomiast, że jest to najmniejsza jednostka kulturowego przekazu, mogąca łatwo ulegać powielaniu oraz niewielkim modyfikacjom. Jako przykład memu podawał m.in. melodię, obraz, a nawet ideę. Ta definicja wydaje się jednak zbyt szeroka na potrzeby naszych rozważań. Należałoby zatem, bazując na dostępnych źródłach, powiedzieć, że mem to obrazkowa forma wypowiedzi internetowej, stworzona w oparciu o skonwencjonalizowane elementy kultury internetu oraz świata realnego, mająca zwykle charakter humorystyczny lub rzadziej dydaktyczny. W oparciu o taką definicję możliwe jest przejście do klasyfikacji memów, której obecnie najlepszą formą zdaje się koncepcja opracowana przez Wiktora Kołowieckiego, zakładająca istnienie trzech nurtów memów. Pierwszym z nich są memy szablonowe – powstające na gotowym i zwykle znanym szablonie. Doskonałym przykładem są Demotywatory, będące u szczytu popularności w 2011 r. Obecnie znakomita większość memów należy właśnie do tej grupy

zabawnego, nierzadko odwołującego się do powszechnie znanych stereotypów lub wzorców. W ostatnim czasie w ramach memów komentujących wykształciły się postmemy, podobne z założenia do prac Artystów Niezbornych. Najpopularniejszą formą tej podgrupy są komentarze w bezpośredni sposób opisujące to, co widzi odbiorca. Pod tą samą nazwą można odnaleźć także memy tworzone w podobny sposób, ale przy użyciu pastiszy, bezpośrednio nawiązujące do znanych szablonów, złożone z innych grafik. Ostatnim, trzecim nurtem w koncepcji Kołowieckiego są memy eksploatujące.

SZTUKA

Ten specyficzny rodzaj memów jest pewnego rodzaju „pasożytem” wszystkich innych, wykorzystuje się w nich bowiem szablony czy konkretne nawiązania, tworząc z nich coś nowego. Często memy eksploatujące mają charakter pastiszu lub karykatury oryginału, do którego nawiązują. Obecnie trudno może być jednoznacznie wyodrębnić ten rodzaj, istnieją jednak nurty, takie jak choćby crossmemizm, którego twórcy zajmują się tworzeniem nowych memów z tych już istniejących, poprzez ich łączenie.

Rideo ergo sum Niezależnie jednak od tego, z jakim rodzajem sztuki dane jest nam obcować, należy zastanowić się nad tym, co twórca tak naprawdę chciał osiągnąć. Oczywiście często pierwsze, co przychodzi do głowy w takiej sytuacji, to pieniądze i sława, jednak poza tymi komunałami można odnaleźć jeszcze wiele, nawet ważniejszych, aspektów. Jedną z głównych i ntencji jest wywołanie ­ ­ (u) ­śmiechu, mającego nie tylko, jak mawia powiedzenie, zalety zdrowotne, ale przede wszystkim ogromne znaczenie społeczne. Dowiedziono bowiem, że śmiech zbliża ludzi i pomaga przełamywać bariery społeczne, a co za tym idzie, wzmacnia istniejące więzi międzyludzkie i tworzy nowe. Można więc pokusić się o stwierdzenie, że sztuka bawiąca jest niejako spoiwem społeczeństwa, nic bowiem nie jednoczy ludzi bardziej niż śmianie się z tych samych rzeczy, szczególnie jeśli są to dzieła sztuki. Nieważne więc, czy źródłem (u)śmiechu są memy, tekst komedii lub powieści czy obraz w galerii liczy się to, ile osób uśmiechnie się z tego samego powodu oraz jak wpłynie to na ich poczucie przynależności do społeczeństwa. Nie będzie więc nadużyciem stwierdzenie, że artyści tworzący taką sztukę, są jednym z podstawowych źródeł jedności społecznej i ludzkiej solidarności, a ich prace jeszcze przez dziesiątki lat będą nieodłącznym towarzyszem życia dla wielu pokoleń amatorów i znawców sztuki. 0

maj–czerwiec 2019


SZTUKA

/ wizualne oblicze muzyki elektronicznej

Dlaczego VJ nie puści twojej ulubionej piosenki? O nocnym życiu w świetle neonów, tworzeniu z pasji do muzyki i sztuki, a także o trudnych realiach pracy jako VJ opowiada SUKUBIZM. R O Z M AW I A Ł A :

M AG DAL E N A C H R Z AN

MAGIEL: Czy mogłabyś w skrócie opowiedzieć, czym się zajmujesz i jak powstał Sukubizm? S U K U B I Z M : Jestem VJ-ką, czyli osobą, która miksuje wideo na wydarzeniach muzycznych, najczęściej na żywo. Tworzę od 4 lat pod pseudonimem Sukubizm, a nazwa wzięła się z mojej fascynacji m.in.: kubizmem, geometrią, uproszczeniem formy czy minimalizmem. Sukub natomiast jest tutaj odniesieniem przede wszystkim do

zaawansowany jest to projekt. Lubię, jak rzeczy mnie zaskakują, kiedy mogę improwizować na żywo, bo to właśnie istota tego wszystkiego. Natomiast wiadomo, że trzeba się wcześniej przygotować i robię to w kontekście samego kontentu. Jeśli chodzi o ten figuratywny, np. wideo, to jest kilka opcji: czasem materiały pobieram z archiwum lub kupuję, czasem tworzę je sama. To, co dzieje się w trakcie w ­ ydarzenia,

źródło: https://www.facebook.com/sukubizm/

s­ łowiańskiej mitologii, gdzie postać ta była demonem, który uwodził mężczyzn i wysysał z nich duszę… (śmiech) Mi natomiast chodziło bardziej o element uwodzenia ludzi moim przekazem wizualnym. Miało być mrocznie, bo muzyka techno, w której najbardziej się odnajduję, jest w swoim założeniu trochę mroczna.

Domyślam się, że większość ludzi jest bardziej zaznajomiona z pojęciem DJ-a. Czy wasze prace wzajemnie się przenikają? Tworzycie jeden zespół? Kiedy edytuję wideo na żywo i chcę zaprogramować na nim odpowiednie efekty, to podpinam się bezpośrednio pod decki DJ-skie. Dzięki temu wizuale reagują na muzykę. Oprócz tego dostosowuję się do frekwencji niskich i wysokich, a także wystukuję BPM, czyli odpowiednie tempo, tak żeby wszystko idealnie współgrało z pracą DJ-a.

Jak wygląda proces powstawania takich wizuali? To zależy np. od tego, czy wchodzi w to projection mapping, czyli projekcja obrazu na jakiejś nieregularnej powierzchni, czy też jak bardzo

32–33

to jednak z­ askoczenie zarówno dla widza, jak i dla mnie. Wtedy zaczyna się prawdziwa zabawa, czyli coś, co lubię w tej pracy najbardziej.

Czy w związku z tym, że pracujesz w dosyć specyficznym środowisku, zdarzają ci się jakieś nietypowe sytuacje? Czasem ludzie nieświadomie podchodzą do mnie i proszą o puszczenie jakiejś piosenki, bo myślą, że jestem DJ-em. W tym zawodzie zawsze bywa nieprzewidywalnie i trzeba być gotowym na fuck-upy. Nieważne, jak dobrze przygotujesz się przed występem, w ostatniej chwili może się okazać, że np. wymiary ekranu się nie zgadzają itd. Zawsze muszę być elastyczna i gotowa na zmianę kompozycji.

Jak zaczęła się twoja fascynacja tą tematyką? Muzyka elektroniczna była mi bliska w zasadzie od zawsze, tak samo jak poczucie, że jestem osobą uzdolnioną plastycznie. Te dwie idee połączyły się w całość i swoją przygodę zaczęłam na ASP w ­Warszawie. Robiłam tam licencjat z tworzenia animacji, które miały być


wizualne oblicze muzyki elektronicznej /

interaktywne. Bardzo ważne było dla mnie, żeby wszystko odbywało się na żywo, to znaczy, żeby obraz reagował na dźwięk. Po studiach nie widziałam już możliwości rozwoju na tym kierunku w Polsce, co skłoniło mnie do dalszych poszukiwań za granicą. Zdecydowa-

SZTUKA

utworów. Natomiast fakt, że pasjonuję się sztuką wizualną od lat, pomaga mi znaleźć dobre inspiracje w sensie artystycznym – np. w jednym z ostatnich projektów zainspirowała mnie awangarda rosyjska i geometria, którą można znaleźć m.in. w pracach R ­ odczenki.

źródło: https://www.facebook.com/sukubizm/

łam się wówczas na wyjazd do Londynu, gdzie aplikowałam na znaną uczelnię Guildhall School of Music & Drama, k­ tóra stworzyła nowy kierunek, stricte przygotowujący pod wydarzenia muzyczne. W międzyczasie pracowałam również na stałe w klubie Brixton jako tzw. resident VJ przez trzy noce w tygodniu. Jednym z większych wydarzeń, które udało mi się zrobić dwukrotnie, była impreza noworoczna w Eggu, który jest drugim największym klubem w Londynie. Muszę przyznać, że bardzo miło to wspominam.

Czy to, jak będzie wyglądał dany projekt, najpierw pojawia się u ciebie w głowie, a może od razu zaczynasz pracę w programie?

Czy z perspektywy czasu uważasz, że można rozwijać taką karierę również w Polsce, czy jednak wyjazd za granicę okazał się kluczowy dla twojego rozwoju?

Dla mnie to ogromnie istotne, dlatego nie staram się utrzymywać z VJ-owania, zwłaszcza że, jak już wspominałam, jest to w Polsce bardzo trudne. Robię to po prostu z pasji. Organizatorzy eventów dają mi wtedy dużą swobodę twórczą, bo wierzą, że zrobię to dobrze i będę czuła ten klimat.

Dla mnie to doświadczenie okazało się konieczne, żebym mogła znaleźć się w miejscu, w którym jestem. Wiem natomiast, że można kształcić się na własną rękę, wykorzystując np. tutoriale na YouTubie, co na pewno jest trudniejsze, ale i tak większości uczy się potem w pracy. Co do kariery, to bez względu na miejsce w tej niszy nigdy nie jest łatwo. Większość ludzi, nawet największych VJ-ów w Polsce, nie jest w stanie się z tego utrzymać i robią różne inne, poboczne projekty, np. dorabiają w agencjach lub są freelancerami, którzy robią animacje. Pod tym względem za granicą jest łatwiej. W Wielkiej Brytanii, Belgii czy Holandii jest cała masa różnych festiwali. Sezon trwa od maja do września i odbywa się tam ok. 20 czy 30 takich imprez. Jeżeli ktoś potrafi się dobrze wokół nich zakręcić, to może zarobić tyle, że przez resztę roku nie musi już pracować. Znam osoby, które faktycznie z tego żyją, ale na pewno nie jest to kariera, którą chcieliby robić do końca życia w takiej formie. Bywa ciężko, bo pracuje się głównie w nocy, w środowisku, gdzie jest wiele używek i po pewnym czasie człowiek czuje się po prostu wycieńczony.

W takim razie jakie cechy osobowości są potrzebne, aby przetrwać w takich warunkach i móc się wybić? Przede wszystkim trzeba bardzo chcieć to robić i kochać muzykę (niekoniecznie elektroniczną, bo można tworzyć również pod R’n’B czy nawet hip-hop). Istnieją pewne predyspozycje, które ułatwiają odnalezienie się w tym środowisku, ale nie muszą być kluczem do sukcesu. Uważam się na przykład za osobę introwertyczną i raczej nieśmiałą, dlatego z mojego punktu widzenia chęć i pasja były najważniejsze. Miałam dzięki temu motywację, by dążyć do swoich celów i często zagryzać zęby, żeby móc ruszyć dalej.

Często sama się zaskakuję, np. mam jakąś wizję w głowie, natomiast dopiero w momencie tworzenia wyłania się z niej właściwy obraz. Czasami organizator eventu mówi, co jest motywem przewodnim – wtedy od początku mam jakiś punkt zaczepienia, jednak to, co potem z tego tworzę, jest moją indywidualną interpretacją.

Na ile ważna dla artysty jest taka niezależność i wolność wyrazu?

Mówiliśmy już o tym, że ciężko teraz w Polsce postrzegać tworzenie wizuali jako pełnoetatowy zawód. Tutaj jest to jednak stosunkowo młody zawód. Czy widzisz potencjał jego rozwoju w przyszłości? Jest to stosunkowo młode zajęcie w ogóle na świecie. Na razie w Polsce mamy na to zbyt mało eventów. Mi tego nikt nie powiedział, ale tutaj nie uznaje się bycia VJ-em za zawód i nie wydaje mi się, żeby w ciągu najbliższych 15 lat miało się to zmienić. Na Zachodzie niewątpliwie jest to traktowane poważnie, ale aplikując na studia do Londynu, jeszcze nie miałam tej świadomości. Mój wyjazd był podyktowany pasją, potrzebą rozwoju w tym kierunku i możliwością współtworzenia niesamowitych wydarzeń muzycznych. To jest po prostu niesamowicie fajne, kiedy mogę pokazać światu coś swojego. W dodatku ja na tych wydarzeniach również tańczę i naprawdę dobrze się bawię, co jest ważne. Muszę jednak przyznać, że bywam zmęczona, zwłaszcza pod koniec imprezy.

Jakieś plany na przyszłość? W najbliższym czasie mam nadzieję współpracować przy Instytut Festival i Audioriver, a co dalej, życie pokaże. 0

Sukubizm

Niewątpliwie jest to zajęcie artystyczne, które wymaga wielu bodźców do rozbudzenia kreatywności. Jak wykorzystujesz inspiracje i gdzie ich szukasz?

Artystka zajmująca się projektowaniem wizuali. Współpracowała z wieloma znanymi

Przede wszystkim najwięcej dostarcza mi ich sama muzyka. Bardzo pomocne w tworzeniu kontentu jest to, czy wiem, jaki DJ będzie grać. Mogę wtedy odpowiednio wcześniej się przygotować i wysłuchać jego

skich festiwalach.

DJ-ami w obszarze muzyki techno, a także pracowała przy największych europej-

maj–czerwiec 2019


SZTUKA

/ Inni ludzie

Masłowska + Jarzyna = polska rodzina Współczesny teatr bywa niekiedy oskarżany o artystyczną egzaltację – mówi się, że polega tylko na „darciu ryja i ­tarzaniu się po podłodze”. Są jednak spektakle, które operują nie tylko stroboskopem i dymiarką, ale przede ­wszystkim żywym oraz autentycznym językiem scenicznym. T E K S T:

ŁU K A S Z K I E Ł P I Ń S K I

na zaczynała jako literacka specjalistka od świata polskich blokowisk i języka ulicy, on po teatralnym debiucie bywał nazywany enfant terrible nowego polskiego teatru. Oboje przemycali w swojej twórczości elementy groteski i dziwności zakorzenionej w rodzimej współczesności. W 2009 r. ich ścieżki zeszły się i dla warszawskiego Teatru Rozmaitości wspólnie stworzyli sztukę Między nami dobrze jest – ona napisała tekst, on to wyreżyserował. Po niemal 10 latach Dorota Masłowska i Grzegorz Jarzyna ponownie łączą siły, po raz drugi pracując z tematem prywatnym i politycznym zarazem, bo o polskiej rodzinie mowa. Jednak akcja Innych ludzi nie dzieje się już tylko w ciasnym mieszkanku w bloku z wielkiej płyty. Tym razem tłem opowieści jest cała Warszawa. I choć bohaterowie mają w tym przypadku znacznie więcej przestrzeni, to w żadnym stopniu nie przekłada się to na swobodę ich relacji.

O

socjologiczne tautologie jest spiętrzony, diaboliczny wręcz absurd. Błogosławieństwo Masłowskiej nie jest bynajmniej oczywistością. W przeszłości zdarzało się jej odbierać prawa do tytułu niektórym teatralnym adaptacjom swoich dzieł, jak chociażby gnieźnieńskiej wersjii Między nami dobrze jest.

każdej z tych sił ukazywane w Między nami dobrze jest były równie zabawne, co gorzkie i autentyczne. W Innych ludziach zostają dodatkowo doprawione warszawskim folklorem, muzycznymi wstawkami oraz uzupełnione o głosy w sprawie fenomenów polskości z ostatnich 10 lat.

Rzeczpospolita obojga narodów

Kablówka vs Netflix

Innych ludzi zagrano premierowo ­15 ­marca 2019 r. W dwugodzinnym musicalu zawarta została hip-hopowa opowieść o tym, jak Warszawa w dobie późnego kapitalizmu stała się polsko-polskim tyglem kulturowym. Jak to ­ w twórczości duetu Masłowska/Jarzyna bywa,

W Innych ludziach Warszawa widziana jest nie z okien Pałacu Kultury, lecz zza przybrudzonych szyb Kebab Kinga przy Rondzie ­ Wiatraczna. Społeczne antagonizmy, na których pracowali Masłowska z Jarzyną w Między nami dobrze jest materializują się na mapie Warszawy obecnej w Innych ludziach. Z jednej strony wege knajpki, UberEats, praca w korporacji i serial na Netflixie wieczorem. Z drugiej strony kebab, tramwaj szóstka, zasiłek niewystarczający do pierwszego oraz marzenia o pierwszej płycie hip-hopowej. Różnice w posiadanym kapitale, zarówno ekonomicznym, jak i kulturowym, skutecznie segregują mieszkańców Warszawy. Okazuje się, że plac Zbawiciela dzieli od Ronda Wiatraczna znacznie więcej niż kilka przystanków autobusem 523. Wielką siłą zarówno Między nami ­dobrze jest, jak i Innych ludzi jest oczywiście niepokojąca znajomość ­ psychologii i schematów myślowych scenicznych postaci. U wszystkich bohaterów pojawia się mieszanka wstydu i dumy, kompleksów i megalomanii, a to, jaką formę przyjmuje, zależy już od osobistych możliwości oraz aspiracji postaci. Zresztą to właśnie te dwie kwestie – możliwości i aspiracje – oraz rozdźwięk między nimi tkwią u podstaw gorzkiego humoru w spektaklach Jarzyny i Masłowskiej. Możliwości są umniejszane za sprawą społecznych lęków, którymi żywią się media, a aspiracje wydają się tylko kolejnym produktem sprzedawanym w kapitalizmie. Cytując za pierwowzorem nowego spektaklu TR-u: Tego się boją, czym we „Wiadomościach” ich postraszą. O tym marzą, co na TVN-ie im pokażą. 0

Pierwszy owoc współpracy Masłowskiej i Jarzyny postawił poprzeczkę bardzo wysoko. Między nami dobrze jest zebrało świetne recenzje i wiele nagród, ponieważ twórcom udało się wykreować w przestrzeni teatralnej zatrważająco autentyczne postaci mówiące żywym językiem. Nic zatem dziwnego, że kiedy w połowie zeszłego roku warszawski TR ogłosił, że trwają prace Grzegorza Jarzyny nad hip-hopowym musicalem (sic!) na podstawie nowej książki Doroty Masłowskiej, oczekiwania były wysokie. Teatralna adaptacja Innych ludzi nie tylko sprostała oczekiwaniom, lecz także wniosła do świata literackiego pierwowzoru nową jakość. Przyznała to sama autorka książki, pisząc na swoim profilu na ­Facebooku: Znalezienie teatralnego języka do „Innych ludzi”, dla ich pokracznych polifonii i kakofonii nie mogło być łatwe, ale udało się – spektakl Grzegorza Jarzyny formalnie plasuje się gdzieś między teatrem, filmem i elektrowstrząsami. (…) bloki są blokami wszystkich bloków, ekstremalne tramwaje pętlą się na pętlach i raz po raz w ­ ykolejają; odczynnikiem na

34–35

fot. ©Tomasz Ostrowski, studio FOTO-OTO

Teatr, film i elektrowstrząsy

nie ma tu mowy o zdystansowanej analizie czy intelektualnej konceptualizacji problemu. Wszelkie napięcia manifestują się same – w ogólnej estetyce, w strojach i sposobie poruszania się aktorów, w relacjach pomiędzy postaciami, ale przede wszystkim w języku, którym się posługują. W swojej adaptacji Jarzyna mierzy się z narodowymi napięciami w Polsce, która po raz pierwszy od stuleci niby jest niepodległa, ale jakby nie jest. Warszawa jest przecież dzisiaj okupowana przez pedałów i Ukraińców, jak twierdzi główny bohater Innych ludzi. Globalizacja, nowe media i postępujący konsumpcjonizm ścierają się z katolicyzmem, nacjonalizmem oraz narodową dumą, tworząc niekiedy połączenia wybuchowe. Punkty styku


lifestyle /

Styl życia Polecamy: 38 TECHNOLOGIE Nie uwierzysz własnym oczom fot.Aleksander Jura

Zastosowania VR

41 WARSZAWA Wawasutra

Przemysł erotyczny w Warszawie

46 SPORT Sportowe lato 2019

Kalendarz nadchodzących wydarzeń

Mózg, smród i kawa M a r ta N ow a k ow ic z złowiek to fascynujące zwierzę. W świecie ssaków i ptaków nie mamy monopolu na relacje monogamiczne, strategiczne zabójstwa lub tworzenie broni, jest jednak kilka cech, które nas wyróżniają. Jesteśmy na przykład szczególnie dobrzy w myleniu rzeczywistych bodźców z metaforycznym przekazem. Zostało to dowiedzione w wielu badaniach. Daj osobie badanej kubek z gorącym napojem – oceni czyjąś osobowość jako cieplejszą i bardziej przyjazną. Posadź kogoś na twardym i niewygodnym krześle, a następnie poproś o opisanie charakteru obcego człowieka na podstawie CV. Prawdopodobieństwo, że wybierze przymiotniki takie jak „poważny”, „surowy” jest znacznie wyższe niż w sytuacji, gdy opisujący siedzi w wygodnym fotelu. To dopiero początek zabawy. Australijscy naukowcy przeprowadzili dość absurdalny eksperyment, podczas którego badani mieli określić swoje poglądy polityczne. Najpierw robili to w normalnych warunkach, później w pomieszczeniu z obrzydliwym zapachem. W drugiej sytuacji poglądy ludzi stały się znacznie bardziej konserwatywne społecznie – zmniejszyła się na przykład akceptacja dla małżeństw homoseksualnych. Przypuszcza się, że smród mógł skojarzyć się z nieczy-

C

Chociaż modyfikujemy genetycznie pomidory i drukujemy bioniczne organy, nie potrafimy rozróżnić podniecenia od strachu lub haju kofeinowego.

stością seksualną, a ta z zachowaniami innymi niż heteroseksualne. Robi się jeszcze ciekawiej. Jakie są fizyczne objawy podniecenia? Między innymi przyspieszone bicie serca i pocenie się dłoni. Co wywołuje podobne objawy? Wypicie kawy, strach przed badaniem, a nawet truchtanie na bieżni. Być może domyślacie się, dokąd zmierza to porównanie – naukowcy na różne sposoby wywoływali taką właśnie fizyczną reakcję, a później prosili uczestników badań o ocenę atrakcyjności przedstawionej im osoby. Okazuje się, że ci, którzy zostali poddani bodźcowi wywołującemu fizyczne wrażenia podobne do stanu podniecenia oceniali atrakcyjność innych znacznie wyżej niż zrobiła to grupa kontrolna. Chociaż modyfikujemy genetycznie pomidory i drukujemy bioniczne organy, nie potrafimy rozróżnić podniecenia od strachu lub haju kofeinowego. Krótko mówiąc, nasze mózgi nie nadążają. To trochę tak, jakby korzystać z excela na komputerze Atari – stare systemy wykorzystywane są do nowych zadań. Gdy odczuwamy obrzydzenie moralne, uaktywnia się część mózgu odpowiadająca za obrzydzenie związane np. z zepsutym jedzeniem. Mimo całego wyrafinowania intelektualnego, jesteśmy po prostu dobrze ubranymi małpami. 0

maj–czerwiec 2019


/ niezapowiedziane wydawnictwa niebo gwiaździste nade mną, kustosz tequila we mnie

Płyta-niespodzianka Czy nieoczekiwane może oznaczać również innowacyjne? Albumy wychodzące bez uprzedniej zapowiedzi pojawiają się coraz częściej, od coraz większych artystów i w coraz dziwniejszy sposób. T E K S T:

M AC I E J KO N D R AC I U K

rudno w to uwierzyć, ale przed czasami, w których zaledwie jeden dzień mijał od obwieszczenia nowego krążka na Instagramie naszego ulubionego artysty do możliwości odsłuchu go na Spotify, cykle albumowe wyglądały zupełnie inaczej. Ogłoszenie nowego materiału na dwa, częściej trzy miesiące wstecz było nie tyle normą, od której – jak teraz – można swobodnie odbiec, co czymś, czego się ściśle trzymano. Wprawdzie płyty poprzedzone tradycyjnymi zapowiedziami wciąż stanowią zdecydowaną większość, to niemalże każdy tydzień przynosi niespodziewane wydawnictwa, obok których nie można przejść obojętnie.

T

Radiohead czy Beyoncé? Przed udzieleniem odpowiedzi na pytanie, kto jako pierwszy zaskoczył świat albumem-niespodzianką, warto zadać sobie kolejne. Gdzie znajduje się granica między tym, co możemy faktycznie rozumieć jako album-niespodziankę, a “normalnie” zapowiedzianą płytę? Czy istnieją widełki czasowe między zapowiedzią, a wydaniem krążka, po zmieszczeniu się, w których tenże album może zostać uznany za niespodziankę? A może wcale nie ma żadnej granicy i niespodzianką jest jedynie to, co dostaniemy w danej chwili, o istnieniu czego wcześniej nikt nie wiedział? To nie jest takie oczywiste. Gdy na początku października 2007 r. Radiohead znienacka ogłosili, że ich siódmy studyjny krążek In Rainbows ukaże się w tym samym miesiącu (ba, dziewięć dni później!), było to nie lada wydarzenie. Brytyjczycy nie mieli podpisanego kontraktu z wytwórnią, jednak znajdowali się w takim miejscu swojej kariery, w którym mogli sobie pozwolić na to, by wziąć sprawy w swoje ręce. Wiązało się to jednak z limitowanymi możliwościami – tęczowy album został najpierw wydany jedynie w wersji cyfrowej, a dopiero kilka miesięcy później XL Recordings zajęło się dystrybucją fizycznej wersji krążka. Wydanie odbiło się dodatkowym echem dzięki rewolucyjnemu systemowi płać-ile-chcesz, który później został

36–37

przechwycony przez Bandcamp. Mimo że In Rainbows odniosło sukces komercyjny, wytwórnie wciąż nie były przekonane, czy sposób, w jaki Radiohead wydali album sprawdzi się na dłuższą metę. Oznaczało to przede wszystkim ryzyko, że informacja o nadchodzącym albumie nie dotrze do wszystkich potencjalnie zainteresowanych, co automatycznie przełożyłoby się na mniejszą sprzedaż. Stąd też kolejne lata przyniosły niewiele wydawnictw - między innymi kolejne od Radiohead, które ukazały się w podobny sposób.

Gdzie znajduje się granica między tym, co możemy faktycznie rozumieć jako album-niespodziankę, a “normalnie” zapowiedzianą płytę?

Kilka lat później Beyoncé podjęła się czegoś, co mogło zagrozić jej karierze, a ostatecznie na nowo ją zdefiniowało. W grudniu 2013 r. do sklepu iTunes trafił jej piąty album, zatytułowany po prostu BEYONCÉ. Koncepcja niespodziewanego wydawnictwa od tak wielkiego nazwiska sama w sobie była wystarczająco przytłaczająca, a diva miała w zanadrzu kolejnego asa w rękawie. Płyta zawierała dwa krążki, jeden z muzyką, drugi z teledyskami. Jeżeli album-niespodzianka nie był wystarczającą sensacją, to co dopiero wizualny album-niespodzianka? Media okrzyknęły Beyoncé piosenkarką ceniącą sobie wartość artystyczną bardziej od posiadania gwarantowanych hitów. Trzy dni po wydaniu BEYONCÉ Apple ogłosiło go najszybciej sprzedającym się albumem wszech czasów w serwisie iTunes, a fani miesiącami cytowali chwytliwe jednolinijkowce (surfboard, I woke up like this!). By zmienić cały przemysł muzyczny wystarczyła właściwa osoba podejmująca radykalne decyzje we właściwym czasie.

W świecie streamingu Beyoncé wykorzystała stosunkowo stabilny klimat sprzedaży albumów oraz siłę i prędkość przepływu informacji w, osiągających większe niż kiedykolwiek zasięgi, mediach społecznościowych. Jedynym, na czym nie mogła zyskać był streaming, stąd decyzja o opóźnionym pojawieniu się krążka na innych platformach niż iTunes, co też zmusiło fanów do zakupu płyty (w kolejnych latach Adele, Björk i Frank Ocean skorzystali z podobnego zabiegu). Dopiero rok po wydaniu BEYONCÉ Billboard wprowadził nowe zasady w zestawieniu najlepiej sprzedających się albumów, uwzględniając również streamy, których odpowiednia ilość równa się jednej sprzedaży krążka. Zaktualizowanie reguł było konsekwencją ciągle spadającej sprzedaży płyt, zarówno fizycznych, jak i cyfrowych, oraz wzrostem udziału serwisów streamingowych. Sukces BEYONCÉ uświadomił innym, że czasem warto działać od razu, zwłaszcza, że można osiągnąć to samo, o ile nie więcej, w krótszym czasie. A jeżeli granie na własnych zasadach nie było wystarczającym argumentem, to znacząca rola streamingu skusiła artystów do pójścia w ślady Bey. Tak zresztą zrobili między innymi Rihanna, Drake, Prince czy Eminem. Same serwisy streamingowe również znalazły w tym swój udział, oferując niekiedy wyłączny dostęp do odsłuchu danego albumu przez wcześniej określony czas (najczęściej przez tydzień zanim trafił on na pozostałe serwisy). Niektórzy zdecydowali się pójść jeszcze o krok dalej... W związku z premierą nowego iPhone’a we wrześniu 2014 roku płyta U2 Songs of Innocence pojawiła się na kontach ponad 500 milionów użytkowników iTunesa. Co prawda tak nachalna forma wydania okazała się PR-ową klapą, pozwoliła ona jednak wyciągnąć wnioski przemysłowi muzycznemu z tego, jaki sposób wydania albumu się sprawdza, a jaki nie. A póki co, formuła dalej się sprawdza. Nie bez powodu trzy kolejne albumy Beyoncé zostały wydane w identyczny sposób, co jej tytułowy krążek. 0


recenzja podwójna /

anie i Panowie, zapraszamy do podróży naszym statkiem. Na pokładzie Titanic Rising przywita Was pochodząca z innego wymiaru progresja na organach, prosimy jednak zbyt szybko nie odpływać, ponieważ zaraz na na ziemię (pokład?) sprowadzi nas głęboki kobiecy głos. Tak, dobrze widzicie, przy fortepianie siedzi sama Natalie Mering. Możecie również zauważyć, że z każdą zwrotką A Lot’s Gonna Change do wokalu dołączają kolejni instrumentaliści, tworząc swoistą symfoniczną psychodelę. Natomiast z samej warstwy tekstowej wymyka się niepohamowany optymizm, podparty jednak równie silnym współczuciem i doświadczeniem bólu. W porządku, jesteście gotowi. Teraz proszę złapać się za burtę i wziąć głęboki wdech – schodzimy bowiem pod wodę. Wsłuchajmy się w oniryczny wstęp Andromedy i pozwólmy sobie na chwilę swobodnego unoszenia. Wstęp do kolejnego utworu Natalie (Everyday) może przyprowadzić na myśl pierwsze takty do I Will Survive Glorii Gaynor, co nie będzie całkowicie mylnym skojarzeniem. Podczas refrenu wychodzi na jaw coś na pozór nieoczywistego: jesteśmy świadkami musicalu. No bo jak inaczej możemy określić tę wspaniałą sekwencję składającą się na outro? Czy słyszycie ten obejmujący ze wszystkich stron nautyczny ambient? To Titanic Rising. Właśnie przestaliśmy się zanurzać

P

i rozpoczynamy naszą podróż na powierzchnię. Tymczasem Weyes Blood zmienia przebranie – w nowej aranżacji ciężko jest powiedzieć, czy przypomina raczej Kate Bush, czy może jednak Lanę Del Rey. W Movies wraca do nas jednocześnie gęsta atmosfera znajoma z wcześniejszej Andromedy. Po potężnym przejmującym przejściu jesteśmy już przy Mirror Forever, na którym Natalie przypomina, że oprócz odrobienia pracy domowej z baroque popu może też pochwalić się kunsztem lirycznym. Przy okazji Wild Time przypomnijmy, że na statku znajduje się część restauracyjna – po tym wykonaniu i tak niestety wiele państwo nie zapamiętają. Ot, inspirowany Julią Holter art popik, do którego odsłuchu zapraszamy jednak wszystkich warszawskich twórców millenialpopu siedzących w tylnych rzędach. Powoli widać powierzchnię, dlatego posłuchajmy już tylko singer-songwriterskiego Picture Me Better, przy okazji raz jeszcze doceniając talent pisarski Natalie. Na pożegnanie podczas cumowania do brzegu załoga Titanica zaoferuje jeszcze odegranie smyczkowego Nearer to Thee. Zapraszamy ponownie!

M AT E U S Z S KÓ R A

Dwa punkty widzenia W górnym narożniku: szef działu Polityka i Gospodarka, student prawa i autorytet polityczno-moralny na miarę Jordana Petersona. W dolnym narożniku: redaktor portalu Music Is, miłośnik wszystkiego, co ma „post” w nazwie, chociaż listonoszem nie jest. Pośrodku: płyta, która położyła na łopatki obydwu.

athalie Mering od młodzieńczych lat była „wodnym dzieckiem”, nie dziwne, więc, że płynący żywioł tak bardzo stymuluje jej twórczość. Już na poprzednim albumie woda zajmowała kluczowe miejsce w oprawie graficznej, a przy okazji Titanic Rising stała się nie tylko bohaterką niesamowitej okładki, ale również siłą spajającą cały koncept albumu. Jest tak choćby dlatego, że dźwięki i aranżacje wszystkich utworów dosłownie „płyną”. Są tak zwiewne, eleganckie i przemyślane, że przypominają okręt dumnie przecinający płaską taf lę oceanu. Złowieszcze syntezatory intra A Lot’s Gonna Change (do złudzenia przypominające trylogię berlińską Bowiego) dają dopiero przedsmak takiego wrażenia, ale już Andromeda całą swoją dramaturgią zachęca do stanięcia na środku pokoju i wymachiwania rękami niczym szalony dyrygent. Gitarowe ozdobniki mocno uwypuklają inspiracje latami siedemdziesiątymi, co zresztą niedziwne, gdyż staromodny sposób śpiewania Nathalie również jest jakby żywcem wyjęty z dekady Fleetwood Mac. Takie wrażenie jeszcze bardziej podbija Everyday, z marszową partią klawiszową à la ABBA i mnóstwem bogatych dźwiękowych ornamentów.

N

Sercem całego albumu jest kompozycja Movies. Film, jako element kultury, odgrywa ważną rolę w zamyśle tej płyty. Sama Natalie twierdzi, że filmy, choć wpływają emocjonalnie na ludzi, nie zawsze wykorzystują tę własność do wyższych celów. Stąd też wziął się tytułowy Titanic, który w kontekście filmowym jest dla artystki głównie obrazem przegranego pojedynku industrializacji z naturą, a nie uniwersalną historią miłosną. Progresywna, dążąca do epickiego finału kompozycja Movies, przypomina strukturą właśnie film, a woda, tak ważna w teledysku, symbolizować ma podświadome poruszenie powstałe w wyniku obcowania z tą dziedziną sztuki. Dzięki iście barokowemu bogactwu aranżacji Weyes Blood zdołała wznieść dwa poziomy wyżej płytę, która w innym przypadku byłaby „jedynie” przykładem dobrego piosenkopisarstwa.. Trudno oderwać się od obcowania z albumem, który jest tak piękny i perfekcyjnie dopracowany, a jednocześnie czuć, że jego źródłem są setki godzin życiowych przemyśleń i towarzyszące im szczere emocje. Titanic co prawda zostanie na dnie, ale kto wie, czy Natalie nie wybudowała właśnie okrętu trwalszego i bardziej okazałego.

JAC E K W N O R OW S K I

maj–czerwiec 2019


TECHNOLOGIE

/ zastosowania VR

Idź przez życie jako psyduck

Nie uwierzysz własnym oczom! Technologia idzie naprzód, ale w kwestii interakcji człowieka z ruchomym obrazem stosunkowo niewiele zmieniło się odkąd w 1891 r. Thomas Alva Edison wynalazł kinetoskop. Szef Facebooka – Mark Zuckerberg – kupując Oculus VR, brał jednak pod uwagę nie tylko to, czym technologia współcześnie jest, lecz także to, czym może być. T E K S T:

N I KO L A B U DZ I Ń S K A

o niedawna praktyczne zastosowania rozwiązań opartych na Virtual Reality i Augmented Reality były związane głównie z sektorem rozrywkowym. Gry i transmisje video to dla większości z nas jedyne skojarzenia z rzeczywistością wirtualną. Tylko dlaczego?

D

Rozszerzona rzeczywistość? Augmented Reality (rozszerzona rzeczywistość) łączy ze sobą świat wirtualny ze światem rzeczywistym – umożliwia „nakładanie” wirtualnych obiektów i warstw bezpośrednio na

otoczenie. Użytkownik może albo założyć specjalne okulary, dzięki którym będzie widział wirtualne rozszerzenia, albo skierować ekran aparatu fotograficznego ze smartfona w miejsce wzbogacone elementami AR, tak jak w grze Pokémon Go, która podbiła rynek trzy lata temu. Zuckerberg wierzy, że podobnie jak smartfony – przed dekadą właściwie nieistniejące, a dziś będące standardem – zarówno VR, jak i AR wkrótce staną się codziennością dla milionów ludzi. Wszystko wskazuje na to, że ich dalszy rozwój będzie wynikał przede wszystkim ­

z ­rosnącej ­liczby zastosowań tych technologii w takich dziedzinach jak: szkolenia i edukacja, medycyna czy wojskowość.

Po pierwsze – militaria To właśnie w kontekście militarnym VR znajduje szerokie zastosowanie m.in w szkoleniu żołnierzy, pilotów pojazdów i skoczków spadochronowych. Przykładem jest rozwijany przez armię Stanów Zjednoczonych Dismounted Soldier Training System. Gogle wraz z odpowiednim oprogramowaniem świetnie nadają się do treningów. Zamiast budować na poligonach służące manewrom budynki, wystarczy wymodelować je np. w ­CryEngine, silniku graficznym napędzającym gry z serii Crysis. Podczas takiej symulacji żołnierz wyposażony w karabin i info-hełm przemieszcza się po wirtualnym polu walki. Ponieważ wiele stanowisk szkoleniowych może być połączonych ze sobą w ramach jednej sieci komputerowej, możliwe jest jednoczesne szkolenie nawet całego oddziału. Oprócz soczewek i słuchawek, poszczególni żołnierze mają też mikrofony do wzajemnej komunikacji i osprzęt śledzący ich ruch. Za chodzenie i bieganie odpowiada kontroler podobny do tego z konsol PlayStation, natomiast kucanie, schylanie się i inne wykonywane w miejscu manewry są sczytywane z ciał żołnierzy. W Polsce technologie VR i AR są również wykorzystywane przez wojsko – Laboratorium Wirtualnego Latania w Gliwicach i ­Centrum Symulacji i Komputerowych Gier Wojennych w Warszawie to największe, ale nie jedyne w Polsce, miejsca tego typu. Oprócz gogli VR do szkoleń używane są też takie systemy jak wirtualne strzelnice, w przypadku których obraz jest wyświetlany na ogromnym ekranie, czy tradycyjne symulatory wiernie odwzorowujące prawdziwe maszyny.

Po drugie – medycyna fot. Alberto Cinco Jr. CC

Inną dziedziną, w której VR i AR znajdują zastosowanie jest medycyna. Już dziś korzystające z nich aplikacje są wykorzystywane w chirurgii, diagnostyce, psychoterapii i terapiach behawioralnych, także w polskich instytucjach ochrony zdrowia. Dzięki nowym technologiom młodzi lekarze mogą

38–39


zastosowania VR / recenzja /

oswajać się z zawodem, począwszy od nauki anatomii w wirtualnym świecie, poprzez oglądanie nagrań operacji (często transmitowanych na bieżąco) rejestrowanych przez kamery sferyczne. Przy pomocy zestawu VR mogą też obejrzeć trójwymiarowy obraz mózgu i precyzyjnie zlokalizować guzy, poznawać strukturę organu i planować przebieg operacji. Wirtualna rzeczywistość umożliwia ponadto studentom przeprowadzanie pozorowanej sekcji zwłok. Są na świecie uniwersytety, które zrezygnowały z dotychczasowych metod szkoleniowych w tym zakresie i oparły edukację właśnie o VR. Dzięki tej technologii wszystkie elementy organizmu można oglądać z dowolnej perspektywy oraz, jeśli jest taka konieczność, zajrzeć do ich wnętrza i dokładnie dowiedzieć się, jak funkcjonują. Szacuje się, że wartość globalnego rynku rozwiązań VR i AR w medycynie to 568,7 milionów dolarów (Grand View Research – 2017). Wirtualna rzeczywistość może przysłużyć się nie tylko lekarzom, lecz także samym pacjentom. W metodzie zwanej ekspozycją pacjent poddawany jest działaniu bodźca, który wywołuje lęk, ale wszystko odbywa się w kontrolowanych warunkach, które dają mu poczucie bezpieczeństwa. Dzięki specjalnie przygotowanym aplikacjom pacjent może w ten sposób stawić czoła trudnym sytuacjom: lękowi przed otwartą przestrzenią, zamknięciem, lataniem czy ciemnością. Jak dowodzą badania, terapie

te są bardzo skuteczne. Pokazał to Samsung w jednej ze swoich kampanii (#BeFearless), w ramach której użytkownicy ­gogli do wirtualnej rzeczywistości Gear VR mogli przejść specjalny program pomagający im w pokonaniu lęku wysokości i strachu przed publicznymi wystąpieniami.

Po trzecie – bezpieczeństwo Edukacja mocno opiera się na regule, że im więcej zmysłów wykorzystamy do nauki i im bardziej są one zaangażowane w proces nabywania wiedzy, tym lepiej przyswajamy i zapamiętujemy przedstawione nam informacje. W wirtualnej rzeczywistości pojawia się dodatkowo zjawisko immersji, czyli zanurzenia w wirtualnej, równoległej rzeczywistości. Lepiej uczymy się i zapamiętujemy, bo VR mocno oddziałuje na nasze zmysły. To ogromna przewaga nad tradycyjnymi metodami nauki. Według badań, poziom zapamiętywania informacji przekazywanych podczas szkolenia przeprowadzonego z użyciem VR wynosi aż 70 proc., a tradycyjny wykład zapamiętywany jest tylko w 10 proc. Dlatego też rzeczywistość wirtualna i symulacje komputerowe znalazły zastosowanie również w dziedzinie bezpieczeństwa i ergonomii. Prace w tym zakresie prowadzone są m.in. na potrzeby elektrowni nuklearnych, gdzie systemy VR dają możliwość szkolenia personelu dotyczące postępowania w sytuacjach awaryjnych. Techniki VR są stosowane do

TECHNOLOGIE

analizy ergonomii pracy (np. w obsłudze maszyn) oraz identyfikacji potencjalnych zagrożeń (np. związanych z pracą w kopalni) lub symulacji wypadków celem poprawienia efektywności decyzji podejmowanych w warunkach rzeczywistych. W ten sposób nowy pracownik ma szansę nauczyć się rozwiązywania określonych problemów czy zmierzenia się z wyzwaniami w bezpiecznych warunkach i nabyć odpowiednie umiejętności, ­np. dotyczące stosownego zachowania podczas ewakuacji na wypadek pożaru. Nic nie zastąpi umiejętności praktycznych, ale szkolenie pokazuje, z czym można mieć do czynienia podczas pracy. Będąc zanurzony w wirtualnej rzeczywistości, człowiek znacznie lepiej przyswaja docierające do niego informacje, niż ma to miejsce w świecie realnym. Żaden zewnętrzny bodziec nie rozprasza jego uwagi, dlatego znacznie łatwiej i szybciej angażuje się w opowiadaną historię. Widzimy, jak do „wirtualnej gorączki złota” dołączają kolejni gracze. Wojsko, przemysł farmaceutyczny, edukacja. Nie ma wątpliwości co do tego, że VR na dobre zagościł w przestrzeni publicznej, tym razem nie tylko jako element rozrywki, lecz także przemyślana część biznesowej strategii. W perspektywie kilku najbliższych lat możemy spodziewać się kolejnych innowacyjnych projektów oraz wejścia wirtualnej rzeczywistości do mainstreamu. 0

Słomkowy Kapelusz na poziomie OCENA:

88887 One Piece World Seeker

fot. maeriały prasowe

W Y DAW N I C T W O : G A N B A R I O N / N A M C O B A N DA I T P L AT F O R M A: P C , P S 4, X B OX O N E

P R E M I E R A : 15 M A RC A 2019

One Piece: World Seeker bazuje na popularności anime i mangi One Piece autorstwa Eiichiro

Walka już niestety nie jest aż tak dobrze dopracowana. Niektóre starcia są źle zba-

Ody. Główny bohater to Monkey D. Luffy – kapitan piratów Słomkowego Kapelusza (od charakte-

lansowane i już w pierwszych lokacjach możemy spotkać się z przeciwnikami, którzy są

rystycznego nakrycia głowy Luffy’ego), który zjadł Diabelski Owoc. W zamian za brak umiejętno-

tak wytrzymali na ciosy, że bywa to męczące. Na dodatek wbudowano mechanikę elimi-

ści pływania i automatyczną utratę sił w słonej wodzie jego ciało zamienia się w gumę, co ułatwia

nowania wrogów z zaskoczenia, co patrząc na przygody z mangi i anime, raczej nie jest

mu walkę z kolejnymi napotkanymi przeciwnikami – innymi piratami lub oficerami Marynarki.

typowym zachowaniem dla naszego bohatera.

Dokładnie w taką samą historię wcielamy się w One Piece: World Seeker. Nasza załoga

Grafika jest za to bardzo mocną stroną tego tytułu. O ile lokacje można uznać za je-

zostaje rozproszona na wyspie opanowanej przez Marynarkę. Luffy musi odnaleźć swoich

dynie „poprawne”, choć zachowujące klimat anime, to już animacje postaci i ich modele

kamratów i wydostać się z wyspy – mogłoby to być opisem większości przygód naszych

są prawdziwym majstersztykiem. Przez ostatnie kilka lat wydano wiele gier z One Piece

bohaterów. Niemniej scenariusz jest rozpisany w dość interesujący sposób i z powodzeniem

w tytule, ale pod tym względem w przypadku One Piece: World Seeker osiągnięto na-

można sobie wyobrazić, że jest częścią anime.

prawdę wysoki poziom. Fani serialu lub komiksu powinni być zadowoleni.

Rozgrywka to nic innego jak połączenie platformówki z chodzoną bijatyką, gdzie do po-

By w pełni cieszyć się tym tytułem, trzeba mieć doświadczenie z pierwowzorem – czy-

ruszania się i walki wykorzystujemy specjalne zdolności Luffy’ego. Trzeba przyznać, że to

telnicy lub widzowie One Piece odkryją różne easter eggi i inne odniesienia do wydarzeń

chyba najlepsza gra osadzona w świecie One Piece pod względem jakości odwzorowania

przedstawionych w historiach Luffy’ego. Pozostali gracze mogą już nie być tak zachwyce-

umiejętności bohaterów, w tym w szczególności gumowego ciała Luffy’ego. Z pomocą rąk,

ni, choć może tych gra zainteresuje na tyle, by sięgnąć po oryginalną mangę.

które mogą się znacznie wydłużać, z łatwością wspina się nawet na wysokie budynki.

MICHAŁ GOSZCZYŃSKI

maj–czerwiec 2019


TECHNOLOGIE

/ recenzje

Waszyngton upada OCENA:

88897 fot. maeriały prasowe

Tom Clancy’s The Division 2

W Y DAW N I C T W O : U B I S O F T M A S S I V E P L AT F O R M A: P C , P S 4, X B OX O N E

P R E M I E R A : 15 M A RC A 2019 Tom Clancy’s The Division 2 kontynuuje wątki z wydanej w 2016 r. pierwszej części cyklu

wanymi dodatkami pojawi się również możliwość rajdów na wyjątkowo trudne umocnienia

osadzonego w świecie ogarniętym chaosem i bezprawiem po wybuchu sztucznie wywoła-

przeciwników, z którymi już z pewnością nie poradzimy sobie w pojedynkę. Większość roz-

nej pandemii. W grze wcielamy się w jednego z agentów Dywizji – organizacji zrzeszającej

grywki polega na eliminowaniu przeciwników generowanych przez komputer, ale w świecie

doskonale wyszkolonych żołnierzy, którzy na co dzień kryją się wśród zwykłych obywateli

gry napotkamy również regiony, w których możemy przypuścić atak na innych graczy przez

miasta. Podczas gdy pierwsza część skupiała się na wyjaśnieniu motywów stojących za wy-

Internet. Takie wymuszenie, czy też nakłanianie do gry w trybie multiplayer może jednak

buchem zarazy, która zdziesiątkowała Nowy Jork, tym razem trafiamy do Waszyngtonu.

przeszkadzać osobom, które w strzelanki wolą grać samodzielnie. Ubisoft nie szczędził środków, by oprawa The Division 2 była na odpowiednim poziomie.

Jak się okazuje, przestają tam istnieć struktury rządu USA, na ulicach krążą niebezpieczne gangi, a w cieniu chowają się jeszcze poważniejsze kłopoty.

Twórcy spędzili z pewnością wiele czasu na tym, by odwzorować Waszyngton i jego najważ-

Rozgrywka jest realizowana w podobny sposób jak w The Division. W ręce graczy od-

niejsze budowle. Czasem zamiast rozpocząć kolejne zadanie fabularne warto skupić się na

dano strzelankę z elementami mechaniki RPG. Wybieramy więc broń i ekwipunek specjalny

zwiedzaniu okolicy, w której możemy napotkać różne zdarzenia losowe, podziwiając przy

np. wieżyczki automatyczne. Model naszego bohatera możemy stworzyć i ubrać praktycz-

okazji ciężką pracę ekipy z Ubisoft Massive.

nie od zera. Jego umiejętności, jak również broń i sprzęt, mają jednak poziomy zaawan-

The Division 2 to solidna strzelanka, której nie powinniśmy ominąć, jeśli jesteśmy

sowania, które możemy podnosić, wykorzystując punkty doświadczenia lub odpowiednie

fanami gry po sieci (wtedy do końcowej oceny trzeba dodać przynajmniej 0.5 punktu).

części innych sprzętów. Ma to zdecydowany wpływ na to, jak dużą trudnością będzie dla

­

naszego bohatera przetrwanie w Waszyngtonie.

lejny zaliczyć któreś z fabularnych zadań bez pomocy innych graczy. Jako że tytuł jest

The Division 2 można rozgrywać samotnie, wykonując kolejne zadania, które rozwijają fabułę. Z założenia jest to jednak gra sieciowa i bez pomocy innych graczy niektóre momen-

Niemniej wielbiciele gier single player mogą być lekko sfrustrowani, próbując po raz kociągle rozwijany, a kolejne dodatki są już planowane – możemy liczyć na to, że ten aspekt gry zostanie odpowiednio zbilansowany w przyszłości.

MICHAŁ GOSZCZYŃSKI

ty rozgrywki będą bardzo wymagające, czy wręcz źle wyważone. Wraz z kolejnymi plano-

Falujące biusty OCENA:

88897 fot. maeriały prasowe

Dead or Alive 6

W Y DAW N I C T W O : T E AM N I N J A / KO E I T E C M O P L AT F O R M A: P C , P S 4, X B OX O N E

P R E M I E R A : 1 M A RC A 2019 Dead or Alive 6 to kolejna odsłona serii bijatyk, która swoją karierę rozpoczęła jako gra na

Do dyspozycji mamy dwa główne tryby gry – Story, w którym poznajemy najnowsze wyda-

PlayStation One i ma na koncie nawet swoją ekranizację. W czasach PlayStation furorę robiła

rzenia prowadzące do szóstego turnieju Dead or Alive oraz Dead or Alive Quest. Tryb fabularny

dopracowana fizyka obdarzonych obfitym biustem bohaterek. Sprawa była na tyle szeroko ko-

składa się z wielu krótkich scenek, przedstawiających naszych bohaterów oraz starć, dzięki

mentowana, że po kilku latach twórcy zdecydowali się wydać serię gier w piłkę plażową, gdzie

którym odblokowujemy dostęp do kolejnych scenek. Rozwiązanie, dzięki któremu nie musimy

bohaterki Dead or Alive prezentowały się w skąpych strojach kąpielowych. Zdobyły one niemałą

przechodzić kilku jednakowych etapów wszystkimi zawodnikami i zawodniczkami, przypomina

popularność, ale i naraziły obie serie na ogień dość oczywistej krytyki dotyczącej roli kobiet

obecnie formułę serialową i jest z pewnością ciekawe, choć zarazem można odnieść wrażenie, że

i sposobu ich przedstawienia w grach.

twórcy mogli się trochę bardziej postarać i zwiększyć liczbę oraz długość scenek. W przypadku

Schemat rozgrywki Dead or Alive 6 jest zbliżony do tego znanego z innych bijatyk     3D.

DoA Quest celem jest zdobycie punktów, które umożliwiają odblokowanie licznych strojów i do-

Walczymy w układzie „jeden na jednego” i staramy się jak najszybciej pokonać naszego

datków dla naszych bohaterów lub bohaterek . Aby to zrobić, musimy spełnić pewne kryteria,

przeciwnika, korzystając z różnych kombinacji ciosów. Duża zaletą DoA jest to, że nawet

np. przeprowadzić wystarczającą mocną serię ciosów. Jest to też doskonały sposób na lepsze

nowicjusz ma spore szanse z doświadczonym zawodnikiem dzięki systemowi bloków

poznanie stylu walki poszczególnych zawodników.

i kontr, które szybko mogą odmienić potencjalnie beznadziejną sytuację. Nowa część

Studio Koei Tecmo starało się dopracować swój produkt pod względem graficznym. Dyna-

przyniosła oczywiście jeszcze więcej rozwinięć tej mechaniki, dzięki czemu starcia są

miczne starcia korzystają z dobrodziejstw Xbox One X lub PlayStation 4 Pro. Mamy również

jeszcze ciekawsze.

możliwość zdecydowania na czym konsola ma się skupić – na wyglądzie czy na szybkości. Ta ostatnia odgrywa oczywiście niebagatelną rolę w przypadku bijatyk.

Dodatkowa recenzja Do przeczytania recenzji Devil May Cry 5 zapraszamy na stonę www.magiel.waw. pl/category/varia/technologie/

40–41

Dead or Alive jest uważana za jedną z klasycznych serii bijatyk 3D. Każdy zainteresowany tym typem gry powinien choć na chwilę zanurzyć się w jej świat. Dead or Alive 6, choć nie pozbawiona pewnych mankamentów fabularnych, jest jednym z najjaśniejszych punktów w historii serii.

MICHAŁ GOSZCZYŃSKI


stolica lekkich obyczajów

WARSZAWA Eviva l’arte!

Wawasutra Niedawny hit HBO Ślepnąc od świateł pokazał widzom sterylną, narkotykową Warszawę. Opowiadając o zorganizowanych grupach przestępczych, mimowolnie zajął się tematem prostytucji. Czy jednak właśnie tak wygląda rzeczywistość najstarszego zawodu świata? T E K S T:

MICHAŁ RAJS

a początek trochę szacowań: na serwisach anonsowych liczba prostytutek w Warszawie waha się od trzech do pięciu tysięcy. Do tego należałoby dodać prawdopodobnie tyle samo “niereklamujących się” dziewczyn (łącznie z tymi, które nie ukończyły osiemnastu lat). Zatem szacunkowo na dwa miliony warszawiaków przypada maksymalnie dziesięć tysięcy kobiet lekkich obyczajów. Jednak po przeliczeniu na mężczyzn, którzy korzystają z usług prostytutek – posiłkując się danymi z popularnych internetowych ankiet – okazuje się, że liczba dziesięciu tysięcy jest bardzo trudna do obrony.

czyźni wybierają wówczas usługę niższej jakości, ale dostępniejszą – z tego powodu mniej zaangażowane lub całkowicie bierne prostytutki mogą liczyć na zainteresowanie, którego w innym wypadku mogłyby nie zyskać. Rynek cały czas cierpi na braki w odpowiedniej podaży i maskuje je, czym się da.

N

Niepewność Mimo że usługi erotyczne są w ogłoszeniach w miarę dokładnie opisywane, bardzo trudno zweryfikować wiarygodność ogłoszeniodawców (chyba że dysponuje się „sprawdzonym” numerem telefonu). Anonsów pojawia się bardzo dużo, a do tego samego burdelu odsyła czę-

Wystarczy wejść na popularne forum opisujące (i oceniające) poszczególne dziewczyny, żeby przekonać się, że większość z nich to zwyczajne oszustki; tak samo, jak ich pracodawcy. Agencje towarzyskie podczas zamieszczania ogłoszenia nieistniejących dziewczyn, zamawiają albo nawet kradną zdjęcia modelek, by przyciągnąć uwagę klienta. Gdy ten przychodzi na umówione spotkanie, często okazuje się, że „wybranka” wygląda zupełnie inaczej (nie grzeszy pięknością znaną z fotografii). Złość nieusatysfakcjonowanego usługobiorcy leczy kilku umięśnionych opiekunów – słownie lub czynnie. W dodatku na klienta mogą czekać jeszcze inne niespodzianki. Nierzadko cena usługi rośnie dwu- a nawet trzykrotnie. Alfonsi wiedzą, że przestraszony mężczyzna nie wróci w to samo miejsce, ale również nikomu się nie poskarży, dlatego starają się skorzystać z jego naiwności. Wobec obcokrajowców takie zachowanie stało się standardem już wiele lat temu.

Na dwa miliony warszawiaków przypada maksymalnie dziesięć tysięcy kobiet lekkich obyczajów. Liczba wydaje się przeszacowana również dlatego, że – jak wynika z wypowiedzi klientów – bardzo trudno jest udawać, że lubi się taką pracę. Dziewczyn, które to potrafią jest w Warszawie kilkadziesiąt, zatem często trzeba cierpliwie czekać na swoją kolej. Czasem bardzo długo. Spragnieni seksu męż-

pixabay.com

Kłamstwo ma nogi krótkie i... brzydkie

sto wiele różnych kontaktów, by niezadowoleni mężczyźni nieświadomie wracali w to samo miejsce. Gdy agencja cierpi na niedobór klientów, inwestuje w nowe numery, a stare usuwa bądź odkłada na potem. Utrzymuje także prężny PR. Oprócz wymienionych wcześniej kradzieży zdjęć i podmiany numerów telefonów stosuje się jeszcze jeden zabieg: na forach pisane są nieprawdziwe opinie, mające zrównoważyć ogromną liczbę złych. Dochodzi więc do tego, że aby utrzymać swoją wiarygodność, strony wprowadzają restrykcje dotyczące wypowiadania się, np. uniemożliwiają zadawanie pytań bez konkretnej liczby odwiedzin u pracujących dziewczyn.

Próby utrzymania wiarygodności są jednak dosyć powierzchowne. W tym systemie nie chodzi o zbudowanie sprawdzonej marki. W wielu przypadkach klienci są pijani i jest im wszystko jedno. W uprzywilejowanej sytuacji znajdują się znajomi, zwłaszcza członkowie „zaprzyjaźnionych” grup przestępczych. Urażenie ich niską jakością usługi może mieć zgubne konsekwencje.

Zawsze taka sama historia Ciekawy obraz społeczności, tworzącej się w kręgu usług erotycznych, ujawniają fora internetowe. Zamieszczane na nich wpisy pozwalają prześledzić, jak zmienia się człowiek pod wpływem kupowania i sprzedawania seksu. Wystarczy przeanalizować posty użytkowników. Mężczyźni opisujący urodę poszczególnych prostytutek oraz ich upodobania nieświadomie współtworzą swoistą, niezbyt radosną, kronikę. Prostytutki sięgają po coraz mocniejsze używki, drastycznie tyją bądź chudną, a kolejne ubytki zasłaniają mocnym, wściekłym wręcz makijażem. By utrzymać się na rynku poszerzają paletę usług o takie, na które wcześniej by się nie zdecydowały. Działa to też w drugą stronę; mężczyźni stopniowo szukają mocniejszych, „pełniejszych” wrażeń. Są skłonni wydać coraz większe kwoty, byleby tylko zaspokoić swoje rosnące wymagania. Karuzela napędza się więc sama: obie strony wzajemnie się niszczą. W Warszawie próżno szukać „teczki” dziewczyny, która utrzymałaby się w erotycznym zawodzie dłużej niż dziesięć, jedenaście lat. Nie wszystkie zaczynają przed dwudziestką, ale z reguły wszystkie podobnie kończą. Klienci wytrzymują dłużej. Zamiast zdrowia fizycznego – tracą psychiczne; wielu z nich to seksoholicy, którzy regularnie rozstają się ze sporą częścią gotówki. Dlatego łatwiej jest ich winić – w końcu to oni „napędzają rynek”. Niestety, bardzo często zapomina się, że podaż i popyt są równorzędne; dlatego stereotyp czterdziestoletniego, lekko grubego wujka, który albo znudził się żoną, albo małżeństwa w ogóle nie spróbował, często jest tak samo prawdziwy, jak obraz zakochanej w seksie kobiety, która postanowiła swoją „pasję” przełożyć na zawód. Ostatecznie, oboje gonią za czymś, czego nigdy nie uda im się uchwycić. 0

maj–czerwiec 2019


WARSZAWA

/ warszawskie instalacje

Uwaga - sztuka! Zaczęły się intensywnie rozwijać w II poł. XX w. Często wychodzą z muzeów i galerii sztuki na ulicę, by wrosnąć w tkankę miejską. Instalacje artystyczne są coraz życzliwiej przyjmowane przez mieszkańców Warszawy i świadczą o otwieraniu się stolicy na sztukę nowoczesną. Niezawisłe stworzenia Od ponad 10 lat przy placu Krasińskich, w sąsiedztwie zabytkowego pałacu i nowego gmachu Sądu Najwyższego, pasie się grupka niepozornych, kolorowych pegazów. To instalacja artystyczna Beaty i Pawła Konarskich, która powstała jako część wystawy Norwid-Herbert. Inspiracje śródziemnomorskie (2008) w Bibliotece Narodowej. Bezpośrednią inspirację stanowił esej Zbigniewa Herberta pt. Pegaz. W utworze mitologiczne zwierzę jest stworzeniem nad wyraz pięknym, niemal doskonałym, dzikim, to znaczy nieoswojonym. Twórcy postanowili postąpić przewrotnie i zdecydowali się odejść od estetyki pełnej patosu oraz wzniosłości na rzecz jaskrawych, bajkowych form. Stwierdzili, że pop-artowe pegazy idealnie wpasują się w tę okolicę

i ożywią jej charakter. Okazało się to kontrowersyjnym wyborem – projekt spotkał się z głosami krytyki. Zarzucano mu, że nie pasuje do poważnej scenerii placu Krasińskich, a w dodatku znajduje się zbyt blisko pomnika Powstania Warszawskiego. Stopniowo zjednał sobie jednak sympatię warszawiaków i w konsekwencji nie wydano na niego wyroku likwidacji. Warto wiedzieć, że pegazy miały swoich artystycznych poprzedników. Były nimi Koguty pod ambasadą Francji w Warszawie. Szesnaście ptaków – stanowiących symbol Francji – wykonanych z blachy lakierowanej „strzegło” francuskiej ambasady. Z kolei w 2010 r. ich kolejna instalacja – Domek – zawisła w środku Biblioteki Uniwersytetu Warszawskiego, będąc symbolem harmonii człowieka z przyrodą.

E WA C H OJ N AC K A

fot., flickr.com

fot. materiały prasowe, rynekpierwotny.pl

T E K S T:

Wizytówka osiedla Cybernetyki Soroban/Liczydło autorstwa Marty Paulat i Jana Mioduszewskiego to jedna z najbardziej charakterystycznych instalacji artystycznych na Mokotowie. 4-metrowe dzieło powstało na osiedlu Cybernetyki i nawiązuje do czasów, w których wytyczano ulicę pod tą samą nazwą. Rzeźba korzysta z konceptualizmu oraz łączy ze sobą odwołania do tradycyjnych i nowoczesnych technologii. Inspiracją do stworzenia projektu było tytułowe japońskie liczydło oraz sposób przekazu kodu ASCII – formatu zapisu języka w kodzie zrozumiałym dla komputerów – na taśmie perforowanej. Soroban, czyli japońskie liczydło, od tradycyjnego różni się tym, że zamiast dziesięciu koralików w jednym rzędzie dziesiętnym ma ich jedynie pięć. W mokotowskiej instalacji

odzwierciedlono je dzięki wykorzystaniu białych świetlnych oraz czarnych matowych kul. Twórcy rzeźby pragnęli uzyskać efekt podzielenia („podziurkowania”) przestrzeni placu, co stanowi nawiązanie do taśmy perforowanej, której używano do wprowadzania informacji do komputerów. Powyższy proces zapisywania danych polegał na dziurkowaniu długich papierowych wstęg w stosownych miejscach, dzięki czemu powstawał kod binarny. Zważywszy na wszystkie wspomniane odniesienia do koncepcji współczesnej cybernetyki, nie powinien dziwić wybór właśnie tego mokotowskiego osiedla na miejsce instalacji. Warto jednak pamiętać, że w założeniu twórców ma to być nie tylko przestrzeń naukowo-artystyczna, lecz także miejsce spotkań i odpoczynku. T E K S T:

42–43

K L A U D I A Z AWA DA


warszawskie instalacje /

WARSZAWA Fot.: plynnemuzeum

Potwór znad Wisły Nabrzeże Wisły – przez dziesięciolecia zapomniane, od pewnego czasu intensywnie rewitalizowane – okazuje się idealną przestrzenią do powstawania coraz to nowszych lokali usługowych, jak również miejscem, które z powodzeniem promuje sztukę współczesną. I to nie tylko w salach ekspozycyjnych, jak choćby w Muzeum Sztuki Nowoczesnej przy bulwarach wiślanych, lecz także na świeżym powietrzu. Spacerowicze, którzy przypadkiem zawędrują na Wybrzeże Gdyńskie, mogą przeżyć niemały szok. Niecodziennie bowiem spotyka się na swojej drodze Potwora z Loch Ness. Betonowa rzeźba Ślizg zaprojektowana przez Maurycego Gomulickiego już od czterech lat zdobi (lub szpeci) nadwiślański brzeg naprzeciwko Cytadeli i sprawia, że warszawiacy zachodzą w głowę: co też autor chciał pokazać. Niektórzy twierdzą, że projekt przedstawia węża, inni widzą w rzeźbie węgorza, najbezpieczniej jest więc chyba uznać, że nad Wisłą zadomowiła się jakaś wodna bestia. T E K S T:

Piekło – niebo, nowoczesna polisemia W 2018 r. twórcy sztuki nowoczesnej po raz kolejny zaprezentowali swoje dzieła poza murami galerii, tym razem przy placu Małachowskiego, z projektem Wiatrołomy 2018. Jest to przestrzeń wspólna, czyli otwarte dla każdego miejsce pracy wielu artystów. Głównym elementem instalacji są ułożone skośnie, jeden na drugim, cztery wiatrołomy, wierzchołkiem jest zaś „zawieszony w powietrzu” korzeń, metaforycznie zastępujący koronę drzewa. Taki zabieg można interpretować jako wyniesienie pierwiastka piekielnego ku niebu. Aspekt sakralny całej kompozycji dodatkowo podkreślają wszechobecne twarze, które – podobnie jak widoczne z każdego miejsca Sali Poselskiej głowy wawelskie – zdają się nas obserwować i swoją obecnością wprawiać w dyskomfort.

M AR TA PAW ŁOW S K A

Wiatrołomy 2018 obfitują ponadto w nawiązania do królestwa zwierząt, realizujące się przede wszystkim na dwa sposoby: w perforowanych, przybitych do kłód arkusikach polerowanego aluminium oraz w wyrzeźbionych w drewnie zwierzęcych głowach. Najbardziej reprezentatywną z nich jest stworzony przez Remigiusza Bąka rybi łeb, który wystaje z jednego z głównych wiatrołomów i sprawia, że cała kłoda wydaje się cielskiem potężnej wodnej bestii. Zaskakującym elementem kompozycji jest zniszczona maszyna do pisania. Umieszczona na rdzawym piedestale przywodzi na myśl wbity w kowadło arturiański Miecz z Kamienia, który – być może podobnie jak maszyna do pisania – czekał, aż sięgnie po niego prawowity następca.

PAW E Ł Z AC H AR E W I C Z

fot., Paweł Zacharewicz

fot., commons.wikimedia.org

T E K S T:

Domek kosmiczny Istną oazę artystycznych instalacji w Warszawie stanowi Park Rzeźby na Bródnie, wspólna inicjatywa artysty Pawła Althamera, Urzędu Dzielnicy Targówek i Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie. W środku tej ekspozycji, pod gołym niebem, znajduje się tzw. Domek Herbaciany – metaliczny sześcian, w którego ścianach okolica odbija się jak w lustrze. Kojarząca się z wizjami futurystów instalacja łączy abstrakcjonizm z minimalizmem i kontrastuje z naturalnym otoczeniem parku, a także elektryzuje swoją niezwykłością. Idealistycznym założeniem artysty – znanego ze społecznego zaangażowania Pawła Althamera, było uczynienie domku miejscem spotkań.

Niestety liczne akty wandalizmu, a także niezwiązane z konsumowaniem sztuki zachowanie wewnątrz przestrzeni doprowadziło do tego, że instalacja przez większą część roku jest zamykana na klucz. Otwiera się ją głównie przy okazji specjalnych wydarzeń, tj. warsztatów. Przypominające statek kosmiczny dzieło Althamera od 2015 r. wyposażone jest w dostęp do prądu, co umożliwia przeprowadzanie inicjatyw o większej skali oraz jeszcze mocniej sytuuje dzieło w nowoczesności. Jednocześnie zaś stymuluje tradycyjny, bezpośredni kontakt między gośćmi, przeciwdziałając problemowi samotności i wyobcowania w dzisiejszym świecie. T E K S T:

K ATA R Z Y N A KOWA L E W S K A

maj–czerwiec 2019


z przymrużeniem oka /

3PO3 tu Marta, nie umiem składać

Studenckie rarytasy Odżywianie – proces życiowy polegający na pozyskiwaniu przez organizm ze środowiska pokarmu. Niezwykle ważny dla studentów, których umysły każdego dnia pracują na najwyższych obrotach. Jak zoptymalizować problem sytości, zdrowego odżywiania i studenckiego portefla? Podpowiadamy.

fot. www.pixabay.com

fot. www.pixabay.com

Pizza

fot. www.pixabay.com

Kaszotto

Słoiki

nieskończoność. Coraz bardziej chrupka masa zdecydo-

Opakowanie wykonane ze szkła, po którym malow-

technologiczny na miarę XXI w.? Czy rzeczywiście

wanie jest tutaj atutem. Nie zjadłeś tego posiłku za pierw-

niczo rozpływa się zmiksowana substancja. Studenci

tak się da? Odpowiadamy: jest naprawdę smacz-

szym razem? Nic nie szkodzi, bo mikrofala czy piec zapew-

sięgają po ten majestatyczny posiłek w obliczu nadcią-

ne, a jego podstawowy składnik to kasza, która

ni, że jedzenie, które wydawało się nie do ruszenia, zamieni

gającej sesji – zaoszczędza im to pieniądze oraz czas,

dzięki warzywnym dodatkom ewoluuje do swojej

się ponownie w wielką frajdę! Chodzi oczywiście o pizzę,

który przecież trzeba przeznaczyć na naukę. Zgadli-

najlepszej formy. Tym rozwiązaniem jest tzw. ka-

którą uwielbiają studenci ze względu na jej wielokrotną

ście! To tzw. słoik, który okazuje się dla studentów

szotto. Może być to posiłek, który na stałe zagości

możliwość podgrzewania. Zwłaszcza podczas sesji, która

jednym z najlepszych przyjaciół w czasie egzaminów.

w menu studentów zasypanych egzaminami.

przyprawia wielu studentów o nerwowe ataki apetytu.

Prowiant z domu deklasuje każdą konkurencję pod jednym

Przedziwny jest to wynalazek, zastępca odrobiny fanaberii

Wszyscy znamy ten scenariusz. Późna godzina, parę piwek

warunkiem: zawartość wszystkich słoików nie może zo-

czy wyrafinowania mieszczący się nadal w studenckim bu-

między egzaminami i coś by się zjadło. Wtedy wchodzi ona:

stać już wcześniej skonsumowana. Czas to pieniądz, wa-

dżecie. Nie ma, że nie stać czy brakuje czasu na gotowanie.

pieczołowicie wybrana i gotowa do wjazdu w mikrofalów-

runki to pieniądz niemały, a przed maratonem egzaminów

Warto dostarczyć organizmowi coś poza żarciem z kupo-

kę. Puszysta, z szyneczką, salami lub pieczarkami. A wy-

nie zawsze znajdzie się chwila na uzupełnienie zapasów.

nów z Maczka, szczególnie w trakcie sesji, kiedy mózg mu-

chodzi z wrót piekieł z parzącym podniebienie serem, zimna

Niestety, słaba dostępność znacznie obniża notowania

simy zasilać czymś poza kawą (nie wiem czym, ale kasza

w środku, mokra pod spodem albo spalona na kamień. Taka

szamy od mamy w naszym wyścigu. W dodatku lepiej żeby

i warzywa brzmią już całkiem zdrowo). Fani gotowania, sil-

właśnie natura pizzy do mikrofali: bardzo frustrująca, bo za

nie było to nic szczególnie aromatycznego (jak np. rybka),

nych wrażeń i prokrastynacji mogą próbować dopracować

te parę złotych można by kupić dwa opakowania popcornu

bo mikrofalówka przyjmuje zapachy chętniej niż piekarnik.

recepturę pieczonym burakiem, także z mikrofalówki.

lub kaszotto, którego przynajmniej nie da się zepsuć.

Ach, domowe jedzenie. Idealne, gdy chcemy zaoszczę-

A może risotto? Lub jego mniej znany brat – ka-

Gdyby mrożone pizze były roślinami, byłyby pla-

dzić, fatalne, gdy kupione za zaoszczędzone pieniądze

szotto? Kaszotto do mikrofali, podobnie jak pesto

stikowymi bukszpanami z Ikei. Z opakowań ude-

piwo nie mieści się w lodówce. W przypadku pierogów

w słoiku, to jeden z tych nieoczekiwanych portali do

rzają nas dumne włoskie imiona jak Giuseppe

zalecamy znaną wszystkim księgowym metodę FIFO.

innej rzeczywistości, które odkrywamy dopiero na

czy Papa Pedro. A tak naprawdę to dobrze znani

Pozwoli to uniknąć sytuacji, gdy pierogi, które wzruszo-

studiach. To najlepsza okazja dla przymierającego

wujek Zbyszek i sąsiad Janusz posypani mozza-

na mama podawała przez otwarte okno zardzewiałego

głodem studenta z Polski na poczucie się jak przy-

rellą zamiast ogórka. Choć trudno nie mieć do nich

pociągu TLK, kiedy wyruszaliśmy na początku studiów,

mierający głodem student z Włoch. Takim posiłkiem

sentymentu. Niby ten wujek Zbyszek jest czarną

żeby zdobywać świat, zostaną skonsumowane dopie-

możesz również podzielić się ze swoim współlokato-

owcą w rodzinie, ale z nikim się tak nie bawiłeś

ro podczas pisania licencjatu. Istnieje też ryzyko, że

rem, który także toczy ciężki bój z nauką. Wrzucasz

jak z nim, kiedy uciekaliście razem do lasu przed

w międzyczasie przejdziemy na wegetarianizm.

kaszotto do mikrofali, dwie minuty i gotowe.

Strażą Rybacką.

MŁODY JEEP

Pozycją kolejną jest posiłek, który możemy odgrzewać w

gotowe naprawdę pożywne danie? Czy jest to cud

KRASNAL

Wrzucasz na dwie minuty do mikrofalówki i masz

pomiędzy miastami, które dzielą setki kilometrów.

MUMINEK

Zaczyna się na literę „s”, przewożone jest najczęściej

maj–czerwiec 2019


SPORT

/ zapowiedź imprez sportowych

it’s coming home

Sportowe lato 2019

T E K S T:

K . G A Ł Ą Z K I E W I C Z, T. DWOJA K , J. K R O S Z K A , S . M U R A S Z E W S K I

GRAFIKA:

M A R L E N A M I C H A LC Z U K , M AT E U S Z N I TA

POLSKA

BIAŁORUŚ

BRAZYLIA

1. Mistrzostwa Świata U-20 w piłce nożnej 23.05–15.06

2. Igrzyska europejskie 21.06–30.06

3. Copa America 14.06–7.07

Już w drugiej połowie maja rozpocznie się piłkarski młodzieżowy mundial, który gościć będzie sześć polskich miast. Najlepsi młodzi piłkarze z całego świata zagrają na stadionach w Łodzi, Gdyni, Bydgoszczy, Lublinie, Tychach oraz Bielsku-Białej. Dla rozpoczynających seniorską karierę graczy będzie to szansa pokazania się szerszej publiczności, a dla polskich fanów zobaczenia z trybun przyszłych gwiazd futbolu. Kadra Jacka Magiery zagra w grupie A z Kolumbią, Senegalem oraz Tahiti, a jej celem będzie dojście do fazy pucharowej.

Kilkaset kilometrów od polskiej granicy odbędzie się druga edycja zawodów, o których wielu kibiców mogło nigdy nie słyszeć. Igrzyska europejskie nie cieszą się jak na razie dużym prestiżem, ale można je traktować jako intrygującą ciekawostkę. Sportowcy z kilkudziesięciu europejskich krajów powalczą o medale w piętnastu dyscyplinach, z których tylko część można kojarzyć z „prawdziwymi” igrzyskami. Zobaczymy walkę o medale w m.in. piłce nożnej plażowej, koszykówce „trójek” czy radzieckiej sztuce walki sambo. Prawdopodobnie do Mińska wybierze się także polska reprezentacja.

Na przełomie czerwca i lipca o tytuł najlepszej drużyny swojego kontynentu zawalczą piłkarze z Afryki oraz obu Ameryk. Najciekawiej zapowiada się rywalizacja o Puchar Ameryki Południowej. Gospodarzem turnieju będą słynni Canarinhos, którzy zamierzają powetować niepowodzenie sprzed trzech lat, kiedy sensacyjnie odpadli w fazie grupowej. Do faworytów zaliczyć należy także zespoły Argentyny, Kolumbii oraz obrońców tytułu – Chile. Ciekawostką jest to, że w tegorocznej edycji Copa America gościnnie zagrają także reprezentacje… Kataru i Japonii.

FRANCJA

EUROPA

KATAR

4. Tour de France 5.07–27.07

5. Mistrzostwa Europy w siatkówce mężczyzn 12.09–29.09

6. Mistrzostwa świata w lekkoatletyce 28.09–6.10

Tegoroczny Tour rozpocznie się wyjątkowo w Brukseli. Na trasie Wogezy, Pireneje i Alpy. Faworyci? Kolarze Teamu INEOS (wcześniej Team Sky): Chris Froome i Geraint Thomas. Ci dwaj zawodnicy wygrali pięć z ostatnich sześciu wyścigów i zwycięstwo kogoś spoza tej dwójki byłoby dużą niespodzianką. Powalczyć może Tom Dumoulin, który w zeszłym roku rozdzielił Brytyjczyków na podium. Gospodarze liczą na dobre występy Romaina Bardeta i Juliana Alaphilippe’a. Meta, tak jak od 1975r., na Polach Elizejskich.

W tegorocznych finałach mistrzostw Europy siatkarzy po raz pierwszy w historii wystąpią aż 24 reprezentacje. W związku z tym zmianie ulegnie formuła rozgrywek. Mistrzostwa zostaną rozegrane nie w dwóch, jak dotychczas, lecz w czterech krajach. W pierwszej fazie rozgrywek Polakom przyjdzie zmierzyć się z gospodarzami – Holandią – a także Czechami, Estonią, Ukrainą i Czarnogórą. Po gigantycznym sukcesie, jakim było obronienie tytułu mistrzów świata w 2018 r., trudno wyobrazić sobie, aby naszych zawodników zabrakło w finałach rozgrywek, których gospodarzem będą Francuzi.

Trudno w tej dekadzie znaleźć rok, w którym Katar nie organizował żadnej imprezy mistrzowskiej. Nad Zatoką Perską pojawili się już najlepsi piłkarze ręczni, kolarze, a za trzy lata zostanie tam rozegrany piłkarski mundial. Nie mogło zabraknąć również lekkoatletów, którzy w Ad-Dausze, o stosunkowo późnej jak na tę dyscyplinę porze roku, powalczą o mistrzowskie laury. Oprócz tego zaskoczy ich tartanowa bieżnia w kolorze różu i brak zmagań w sesjach porannych ze względu na panujący klimat. Miejmy nadzieję, że Polacy poradzą sobie w tych okolicznościach i wrócą do kraju z workiem medali.

46–47


aktywność na lato /

SPORT

Żeglarskie ABC Kiedy zastanawiamy się nad tym, czym jest żeglarstwo, na myśl przychodzi nam wiele skojarzeń. Piraci z Karaibów, luksusowe statki, opalanie na jachcie – a może sceny rodem z Titanica? Te wyobrażenia jednak zdecydowanie odbiegają od rzeczywistości. T E K S T:

A N I A B A R T U S KOVA

GRAFIKA:

A L E K S A N D E R WÓJ C I K

ezon wakacyjny jest idealną porą, aby rozpocząć swoją przygodę z żeglarstwem. Każdy wiek jest odpowiedni, nie trzeba mieć żadnych uprawnień na start – wystarczy, że jedna osoba z załogi ma patent żeglarski.

S

Od czego zacząć? Warto zrobić rozeznanie, czy ktoś z naszych znajomych żegluje, aby rozwiać wszelkie wątpliwości. Na początku dobrze jest wybrać się na kilkugodzinny wyjazd nad np. Zegrze, aby ocenić, czy ta forma spędzania czasu sprawia nam przyjemność. Decydując się na wyjazd na Mazury bądź nad morze – należy uwzględnić, że zwykle długość czarteru wynosi tydzień. W przypadku, gdy znajomi organizują taki wyjazd, warto się dołączyć – mamy wtedy pewność, że trafimy na odpowiednie towarzystwo. A co jeśli nie? Na rynku istnieje wiele szkół żeglarstwa organizujących rejsy, a dodatkowo można zajrzeć na grupy facebookowe o tematyce żeglarskiej. W społeczności studenckiej ogromnym plusem są stowarzyszenia i AZS-y. Na Uniwersytecie Warszawskim prężnie działa Klub Żeglarski UW, organizujący ogólnodostępne rejsy mazurskie i morskie. Poza sezonem odbywa się wiele warsztatów poświęconych żeglowaniu. Można na nich nauczyć się podstawowych węzłów, których używa się na jachcie, a także zrozumieć, co ma wpływ na pogodę i jak powstają chmury burzowe. Wiele doświadczonych osób opowiada o jachtostopie, czyli autostopie po morzach i oceanach, bądź innych formach żeglowania za darmo. Warto poszukać wydarzeń w okolicy, które mogą nam przybliżyć realia żeglarstwa. Żeglarze potrafią zarazić innych swoją pasją, a także zachęcić do odkrywania świata.

Nad morze czy na Mazury? Aby móc wypożyczyć jacht żaglowy, potrzebny jest patent żeglarza jachtowego, czyli najniższy z trzech przewidzianych prawem w Polsce. Jest to jedyny patent żeglarski, do którego wyrobienia nie potrzeba stażu.

Większość osób na swój pierwszy rejs wybiera mazurskie jeziora. Jest to mniej kosztowna opcja i nie wymaga długiego dojazdu. Kraina Wielkich Jezior przyciąga zarówno wieloletnie wilki morskie, jak i tych początkujących. Trasę rejsu i inne aktywności uzależnia się zwykle od warunków pogodowych. Żeglarstwo morskie umożliwia zwiedzenie w krótkim czasie wielu przepięknych nadmorskich miejscowości i wysp. Jest to idealne rozwiązanie dla osób, które lubią morze, jednak są znudzone jednym dniem spędzonym na plaży. Wśród takich rejsów można wybrać coś odpowiedniego dla siebie, zaczynając od Morza Bałtyckiego i Śródziemnego, a kończąc na Oceanie Atlantyckim i Morzu Norweskim. Częstym kierunkiem w okresie letnim jest Chorwacja z przepięknymi wyspami, do których nie sposób dostać się pieszo, oraz Norwegia, z imponującymi fiordami.

Dzień na jachcie Zazwyczaj w trakcie rejsów załoga, odpowiada za porządek na jachcie oraz przyrządzanie posiłków. Czynności wykonuje się na zmianę, w zależności od wachty, czyli okresu, podczas którego służbę pełnijedna zmiana załogi. Na małych jachtach podziały te są zwykle kwestią umowną, na żaglowcach natomiast sztywnymi regułami wykonywania zadań. Są to m.in. odpowiedzialność za przygotowanie posiłków, czyli wachta kambuzowa oraz nawigacyjna, która polega na prawidłowym sterowaniu, stałej obserwacji sytuacji na morzu, a także na samej nawigacji jachtem.

manewru desantu. Odpowiedzialność spoczywa na sterniku, jednak potrzebuje on do pomocy załogantów. W przypadku mniejszych łódek śródlądowych, np. Omeg, wysiłek fizyczny jest odczuwalny.

Niezapomniane wrażenia Najwiekszą korzyścią, wynikającą z żeglarstwa, są przepiękne widoki, których nie moglibyśmy doświadczyć z lądu. Zachody słońca na tafli wody są niezapomnianym zjawiskiem. W trakcie wyjazdu można także obserwować znajomych w nieznanych wcześniej sytuacjach – zmęczenia, choroby morskiej czy też codziennego funkcjonowania na małej przestrzeni. Żeglarstwo jest świetnym sposobem na zawarcie nowych, interesującyh znajomości. Wspólne zwiedzanie świata, relaks i praca na jachcie pozwalają na poznanie ludzie z różnych bajek, których łączą głód przygody i wspaniałe osobowości – mówi członek zarządu Klubu Żeglarskiego UW, Bartosz Król. Nie sposób temu zaprzeczyć, a co więcej – żeglarstwo pozwala na chwilę uwolnić się od problemów, zregenerować się, a z czasem może się nawet przerodzić w życiową pasję. Korzyści wynikających z tego sportu jest wiele, zdecydowanie warto spróbować! 0

Odpoczynek czy aktywny sposób na spędzenie czasu? Wiele zależy od naszego nastawienia i sposobu wykorzystania czasu. Żeglarstwo turystyczne to aktywność, która pozwala odpocząć psychicznie i fizycznie. Zwykle odczuwa się zmęczenie wynikające z codziennych czynności wykonywanych na jachcie, np. stawiania, wybierania oraz luzowania żagli, tak aby przy danym kierunku i prędkości wiatru były jak najlepiej wykorzystane, a także pracy przy sterze, cumach oraz

maj–czerwiec 2019


SPORT

/ włoska piłka klubowa

Dokąd zmierzasz, Calcio? Gotowi? Do biegu! Start! W włoskiej Serie A nadciąga koniec sezonu. Dla wielu drużyn jest to ostatni moment na poprawę gry i osiągnięcie przedsezonowych założeń. Meta jest dostatecznie blisko, lecz dla niektórych nie wydaje się to odpowiednią zachętą. T E K S T:

T Y M O T E U S Z N OWA K

GRAFIKA:

M AT E U S Z N I TA

Italii sezon 18/19 miał być istnym starciem gigantów – niezwyciężony Juventus, Napoli z Carlo Ancelottim, „odrestaurowane” zespoły Milanu i Interu, a także zawsze konkurencyjna Roma i nieprzewidywalne Lazio. Wszystkie z wymienionych ekip miały walczyć o najwyższe cele – prestiżowe Scudetto oraz miejsce w pierwszej czwórce, które premiuje występem w Lidze Mistrzów. W pewnym momencie Juventus dokonał największego transferu w dziejach włoskiej piłki, a w drużynie zameldował się sam Cristiano Ronaldo. Włosi zapłacili za 34-latka ponad 100 mln euro, a bukmacherzy już wiedzieli, jak rywalizacja w Serie A zakończy się i w tym sezonie. Dla Piemontczyków transfer boskiego Portugalczyka miał świadczyć o jednym – w tym sezonie mają zostać mistrzami nie tylko Włoch, lecz także Europy.

W

Tradycja

Fot. wikipedia commons

Minęła 33. kolejka Serie A, a wszystko zakończyło się zgodnie z planem włodarzy Starej Damy. Juventus został mistrzem kraju, przegrywając do końca kwietnia jedynie dwa razy. Klub pozostaje więc absolutnym hegemonem, jeżeli chodzi o rodzime podwórko, dzierżąc rekord ośmiu mistrzostw kraju z rzędu. Po wygranej 2 : 1 nad zespołem Fiorentiny na Allianz Stadium

48–49

w Turynie ze zdobycia Scudetto mógł się cieszyć również nasz rodak, Wojciech Szczęsny. Dla wielu fanów miniony sezon miał być, mimo wszystko, czymś więcej. Cel numer jeden stanowiło tak pożądane przez prezydenta Agnelliego trofeum Ligi Mistrzów. Wielomilionowe kwoty wydane na zawodników i topowy trener wydawały się odpowiednimi argumentami, aby osiągnąć zamierzony cel. Niestety, popularni Juventini już w ćwierćfinale tegorocznej edycji turnieju odpadli z niżej notowanymi rywalami z Amsterdamu. Ajax nie dość, że zapewnił sobie awans do półfinałów Champions League pierwszy raz od sezonu 96/97, to do tego został pierwszą drużyną spoza pięciu najmocniejszych lig europejskich, która dokonała tego od 2005 r. Sprawia to, że Stara Dama z Cristiano Ronaldo musi poczekać jeszcze co najmniej rok na upragniony sukces. Jej ostatnie zwycięstwo w rozgrywkach Ligi Mistrzów to sezon 95/96 i wygrany finał z… Ajaxem.

Marazm Po eliminacji klubu ze stolicy Piemontu przyszła pora również na obecnych wicemistrzów, a więc zespół Napoli, który poniósł klęskę w dwumeczu z Arsenalem, przegrywając aż 0 : 4 w ćwierćfinale Ligi Europy. AS Roma została pokonana przez FC Porto już w 1/8 finału

Ligi Mistrzów, a Inter Mediolan, remisując u siebie z ostatnim w grupie PSV Eindhoven, przepuścił do fazy pucharowej zespół Tottenhamu Hotspur. Kolejnym pechowcem została drużyna AC Milanu, która w Lidze Europy dała się ubiec takim tuzom jak Real Betis czy Olympiakos. I tak w półfinałach europejskich turniejów w tym sezonie Włochów zabraknie zupełnie. Pytanie nasuwa się samo: czy Włosi kiedykolwiek znowu będą konkurencyjni na arenie międzynarodowej? Od wspomnianej passy mistrzostw Juventusu, czyli od ośmiu lat, zostaje on tak naprawdę jedynym klubem, który w jakikolwiek sposób broni honoru Włochów. Czemu w jakikolwiek? Ponieważ przegrane finały zapadają w pamięć, a na przestrzeni ostatnich lat były takie dwa – oba z hiszpańskimi potentatami – Realem Madryt oraz FC Barceloną. Wyjątkiem na tle marazmu Włochów w europejskich pucharach jest wyczyn AS Romy z poprzedniego sezonu. Romaniści uporali się wtedy z cenioną ekipą z Katalonii i tym samym dotarli do półfinału Ligi Mistrzów. Na tym etapie zostali wyeliminowani przez Liverpool, a ich przygoda z europejskim futbolem została okrzyknięta potężnym sukcesem. Tak mniej więcej wyglądają osiągnięcia Włochów w Europie w ostatnich latach: Juventus, jeden sukces Romy i długo, długo nic...


włoska piłka klubowa /

Historia Przed dominacją Starej Damy honoru broniły także dwie wspomniane wcześniej drużyny – AC Milan oraz Inter Mediolan. Pierwsi z mediolańczyków to przecież siedmiokrotni zdobywcy elitarnego trofeum, a drudzy pod wodzą Jose Mourinho w sezonie 2009/2010 zdobyli potrójną koronę, zachwycając swoją grą całą Europę. We wspomnianym bezbłędnym sezonie czarno-niebieskim udało się pokonać nawet FC Barcelonę prowadzoną jeszcze wtedy przez Josepa Guardiolę – taktyka doskonałego, uznawanego za jednego z najlepszych współczesnych trenerów. Lata chwały jednak minęły, a brak transparentnego zarządzania klubami dał się we znaki szybciej niż myślano. Inter po odejściu egocentrycznego Portugalczyka krok po kroku zaczął się rozkładać na czynniki pierwsze. Wysoka średnia wieku zawodników, wielomilionowe kontrakty, brak jakościowych transferów – to tylko niektóre z czynników, które przyczyniły się do upadku tak dużego klubu. Z sąsiadów zza miedzy wzór postanowiła wziąć czerwono-czarna część Mediolanu. Po wygranym Scudetto przez Milan w sezonie 2010/2011 wszyscy kibice żywili wielkie nadzieje dotyczące kontynuacji podboju Italii, a także Europy. Niedługo po triumfie nad zespołem Rossonerich zaczęły się zbierać czarne chmury. Następny sezon przyniósł już tylko drugie miejsce w ligowej tabeli, brak polepszenia międzynarodowego statusu, a także wyprzedaż – z klubem pożegnały się dwie największe gwiazdy, czyli Zlatan Ibrahimovic i Thiago Silva. Silvio Berlusconi, ówczesny prezydent klubu, zadecydował również o zakończeniu współpracy z takimi legendami, jak Gennaro Gattuso, Filippo Inzaghi czy Gianluca Zambrotta. Brak zakupu odpowiednich następców spowodował klęskę. W ten sposób z pretendentów na mistrza zarówno Milan, jak i Inter, stały się drużynami walczącymi o lokaty premiujące grą w Lidze… Europy.

starcia z Romą i Interem, a najtrudniejszym spotkaniem neapolitańczyków był zaledwie mecz wyjazdowy we Florencji. Niespodziewany scenariusz mistrzostwa Napoli nie spełnił się, a Juventus mógł cieszyć się z kolejnego tytułu. Podobna sytuacja powtarza się od pierwszego mistrzostwa turyńczyków – oni zdobywają tytuły, a inne drużyny jedynie „starają się” im zagrozić. Koniec końców, próby spełzają na niczym, a druga drużyna w tabeli nie jest w stanie wywrzeć jakiejkolwiek presji na Starej Damie.

Idzie nowe Śpiące giganty z Mediolanu zaczęły jednak powoli dochodzić do głosu. Po przybyciu nowych inwestorów do każdego z klubów tchnięto nieco więcej życia. Co prawda, pierwsi nowi właściciele Milanu, czyli Chińczyk Yonghong Lee z nieznanymi konsorcjami, nie byli dokładnie tym, czego oczekiwali kibice, ale przynajmniej zaczął się okres gwałtownych zmian. Po roku akcje Rossonerich przejęli Amerykanie z podmiotu Elliot – przedsiębiorstwa, które jest na tyle konkurencyjne na rynku, że potrafiło wygrać sprawę w sądzie z... rządem Argentyny. Po rewitalizacji kadry, włączając w to transfery młodszych, bardziej obiecujących graczy oraz roszady w zarządzie, kibice Milanu odzyskali wiarę w lepszą przyszłość klubu. Podobnie stało się w przypadku Interu, który został sprzedany przez Massimo Morattiego azjatyckiej grupie Sunning. Po latach posuchy w sezonie 2017/2018 Inter finalnie zakwalifikował się do Ligi Mistrzów.

SPORT

W kolejnym sezonie do rywalizacji o czołową czwórkę dołączyła fenomenalna Atalanta, która w pewnym momencie sezonu miała najwięcej zdobytych bramek, a także niesamowicie solidne Torino pod wodzą Waltera Mazzariego – trenera, od którego zaczęła się passa topowych lokat Napoli. Jeżeli mówimy o sezonie 18/19 należy wspomnieć także o jednym z jego objawień, polskim akcencie – mowa oczywiście o Krzysztofie Piątku. Polski napastnik po rewelacyjnej pierwszej części w Genoi już w styczniu został wytransferowany do Milanu. Popularny „Il Pistolero”, bo taką ksywkę nadano mu na Półwyspie Apenińskim po jego charakterystycznej cieszynce, zdobył aż 19 bramek w 21 meczach w barwach Genoi, co zaowocowało wspomnianym wykupem przez mediolańczyków. Razem z Polakiem do klubu sprowadzono też Lucasa Paquetę – Brazylijczyka, którego już zdążono okrzyknąć następcą legendarnego Kaki. Obaj przyszli za kwotę 35 mln euro, a ich sprowadzenie nie dość, że spowodowało wielki sukces sportowy, to także dało ogromny rozgłos Rossonerim. Czy można uznać te transfery za początek czegoś wielkiego? Na odpowiedź z pewnością należy poczekać do kolejnego sezonu.

Niepewna przyszłość Na czym polega więc cała problematyka Calcio? Sprowadza się tak naprawdę do dwóch zagadnień i do dwóch zapytań: kto i kiedy. Kto i kiedy przerwie dominację Juventusu? Czyż nie to właśnie powoduje słabość Włochów na arenie międzynarodowej? Dla Piemontczyków jest to brak wyzwań w lidze, a tym samym brak ciągłości gry na najwyższym poziomie. A dla reszty? Brak ambicji na większe sukcesy w Europie, skoro we własnej lidze nie potrafią się dostatecznie zorganizować, aby cokolwiek osiągnąć. Czy kluczem powrotu Serie A na salony europejskie jest większa konkurencyjność na domowym podwórku? Zdecydowanie tak. Kiedy się to stanie? Trudno stwierdzić. 0

Wygrani Niewątpliwymi wygranymi głębokiego kryzysu zespołów ze stolicy mody zostały ekipy Napoli i AS Romy. Stały się one głównymi przeciwnikami Juventusu w walce o mistrzostwo Włoch, sezon w sezon uczestnicząc w rozgrywkach Champions League. Zdecydowanie najbliżej zdetronizowania Piemontczyków na przestrzeni lat była drużyna z Neapolu. Szczególnie niewiele zabrakło przed rokiem, kiedy Napoli po wygranej właśnie z Juventusem (1 : 0) na cztery kolejki przed końcem sezonu traciło jedynie punkt do lidera. Terminarz obu zespołów był nie do porównania – zespołowi Juventusu zostały do rozstrzygnięcia

maj–czerwiec 2019


SPORT

/ kilka słów o bieganiu

Jak Polska Biega? W ostatnich latach bieganie stało się jedną z ulubionych aktywności Polaków. O wzroście popularności tego sportu oraz o tym, jak trenować z głową, opowiada dziennikarz i trener biegania Wojciech Staszewski. R O Z M AW I A Ł :

JA N K R O S Z K A

MAGIEL: Od kilkudziesięciu lat jako dziennikarz oraz trener obserwujesz świat biegaczy. Jak w tym okresie zmieniła się popularność biegania? Wojciech Staszewski: Z bieganiem stało się coś fantastycznego. To tak, jakbyś był wędkarzem, jeździł sobie na niszowe zawody, miał grupę przyjaciół wędkarzy i nagle wędkarstwo staje się najpopularniejszym zajęciem w Polsce. Z bieganiem właśnie tak się stało. Ja zacząłem startować w maratonach w 1996 r. i wtedy biegaczy było z roku na rok coraz mniej. W maratonach startowało coraz mniej ludzi, byliśmy taką smutną grupką pasjonatów z dziwną pasją. Ale równocześnie w „Gazecie Wyborczej” pisaliśmy, że na Zachodzie ludzie chcą biegać, że to jest zdrowe i dobre. Potem Piotrek Pacewicz wymyślił akcję Polska Biega, o której pisaliśmy w „GW”. Polegała ona na popularyzacji biegania – namawialiśmy ludzi, żeby organizowali bieg u siebie, oni zgłaszali się do nas, a my o tym informowaliśmy.

Jaki cel założyliście sobie, rozpoczynając akcję Polska Biega? Żeby jak najwięcej ludzi wyciągnąć z domu do biegania, pokazać, że to jest bardzo zdrowe – zarówno fizycznie jak i społecznie. Społeczeństwo, które się rusza, jest aktywne, nie tylko mniej chodzi do lekarza, lecz także jest szczęśliwsze, ma jakiś cel i pasję.

dużo. Kiedy komuś to się na tyle spodoba, że biega zbyt szybko, zbyt często i – co najgorsze – kiedy zbyt często zaczyna startować. Zdarzyło mi się kilka razy odmówić wzięcia pod moje skrzydła podopiecznego, który chciał tak dużo startować i nie dał się przekonać, że to destrukcja dla organizmu i prosta droga do kontuzji.

Powróćmy jeszcze do planów treningowych, o których wspominałeś – czy od początku przygody z bieganiem powinno się je stosować? Może to, co powiem, to trochę strzał w stopę, bo powinienem namawiać wszystkich, żeby się zgłaszali. Ale uważam, że najpierw wystarczy się z kimś skonsultować, poszukać informacji w internecie, pobiegać na spokojnie trzy razy w tygodniu, bez planu. I przez rok się tak „porozbiegiwać”. Dopiero potem, kiedy dojdzie się do takiego momentu, że forma przestaje sama rosnąć, można pójść do trenera i razem ustalić cele. Przez ten rok na spokojnie można samemu biegać, mając w głowie zasadę: nie za szybko. Jest takie narzędzie – tabele Danielsa – które wskazuje, jakie powinny być nasze tempa treningowe. Mając tę jedną rzecz w pamięci, można spokojnie przez rok biegać, nie robiąc sobie krzywdy i rozwijając wydolność.

Społeczeństwo, które się rusza, jest aktywne, nie tylko mniej chodzi do lekarza, lecz także jest szczęśliwsze, ma jakiś cel i pasję

Ze wzrostem popularności jednak niekoniecznie wiąże się wzrost świadomości. Jakie błędy najczęściej popełniamy przy bieganiu? Teraz jest już zupełnie inaczej. Kiedy w latach 90. zaczynaliśmy pisać o bieganiu, znalezienie informacji o tym sporcie było bardzo trudne. Na rynku znajdowały się tylko dwie książki na ten temat, była to kompletna nisza. Dzisiaj wpisujesz w internet plan treningowy i wyskakuje ci od razu mnóstwo propozycji. Aczkolwiek oczywiście świadomość rośnie na tyle powoli, że ludzie zawsze robili i wciąż robią jeden podstawowy błąd: biegają za szybko. Kiedy ktoś zaczyna trenować i zgłasza się do nas, w 90 proc. przypadków po pierwszej analizie wysyłam mu: biegasz za szybko, rób to wolniej. Ludzie oglądają bieganie w telewizji, widzą szybkich zawodników i myślą, że też tak powinni biegać. Tylko że sił starcza im na kilkaset metrów i potem się okazuje, że oni nie lubią biegania. A bieganie jest przyjemne, ale kiedy się podejdzie do tego z głową.

Czym się różni przygotowanie do biegów krótkodystansowych od treningu do tych długich? Przy biegach długodystansowych po prostu trzeba trenować dłużej, dlatego że w czasie zawodów bardziej istotne są procesy tlenowe, czyli spalanie tkanki tłuszczowej, a przy krótszym biegu bardziej biegnie się na bieżących zasobach energetycznych. Przy biegu na piątkę lub na dychę więcej będzie treningu siłowego, a potem szybkościowego oraz zwiększającego maksymalny pobór tlenu przez organizm. Przy biegach długich ważniejsze będzie długie, wolne bieganie, po to, żeby wyćwiczyć mechanizm spalania tłuszczu, nauczyć organizm, jak korzystać z zasobów tłuszczowych, które mamy. Kiedyś się mówiło, że aby przebiec maraton, trzeba w tygodniu biegać maraton, czyli przynajmniej 42 km tygodniowo – oczywiście rozbite na 3–4 treningi. 0

Czy jakieś inne błędy w podejściu do biegania też się powtarzają?

50–51

fot. ksstaszewscy.pl

Innym powtarzającym się błędem jest trenowanie za rzadko. Ludzie nie mają czasu, idą na bieganie raz w tygodniu i myślą, że im to coś da. Oczywiście lepiej wyjść na świeże powietrze niż nie, ale nie daje to nic w kontekście bodźca treningowego. Kiedy jesteśmy na treningu, dokonujemy pewnej destrukcji na organizmie, wyniszczamy go, aby zmusić go do kolejnego wysiłku i optymalny czas na kolejny trening to trzy dni. Jeżeli w ciągu tych trzech dni nie zrobi się następnego treningu, organizm stwierdzi, że nie musi budować większej wydolności mięśnia sercowego, nie musi wzmacniać mięśni nóg ani lepiej ich ukrwić i potem znów jesteśmy w tym samym punkcie. Trenując raz albo dwa razy w tygodniu, właściwie kręcimy się wokół własnego ogona. Niemniej niezdrowe jest działanie w drugą stronę, czyli kiedy biega się za

Wojciech Staszewski Wieloletni dziennikarz i reporter „Gazety Wyborczej”, trzykrotny laureat nagrody Grand Press w kategorii Dziennikarstwo specjalistyczne; współzałożyciel popularyzującej bieganie akcji Polska Biega; od kilkunastu lat także trener lekkoatletyki przygotowujący wraz z żoną Kingą wielu biegaczy do startów.


varia /

Varia Polecamy: 52 W SUBIEKTYWIE Rowerem na kraniec świata 56 FELIETON Słownik dwudziestolatka

Jakim językiem posługujemy się na co dzień?

57 3PO3 Strajk!

Humorystyczna ocena ostatnich wydarzeń w Polsce

Fot. Aleksander Jura

podróż przez Skandynawię

Kiedyś to było KAROLINA ROMAN rawa była bardziej zielona, jedzenie smaczniejsze, filmy kręcono lepsze... Porównywanie teraźniejszości z przeszłością przychodzi nam prawie tak łatwo, jak włączenie kolejnego odcinka serialu. Wspominamy z sentymentem minione momenty, aby następnie wysnuć wnioski, że to, co lepsze bezpowrotnie minęło. Mówi się, że narzekanie jest narodowym sportem Polaków. Najczęściej krytycznie spogląda się na „dzisiejszą młodzież”, która nijak ma się do tych dzieci z przeszłości, spędzających całe dnie na dworze i czytających książki. Ile razy natknęliśmy się na hasła nawołujące do okresu dzieciństwa lat 90.? Kapsle, karteczki, tamagotchi, zabawy na trzepaku – elementy tamtejszej codzienności stały się wyznacznikiem lepszego dorastania. Jeszcze większy sentyment ma się do kinematografii. Współczesne dzieci niejednokrotnie słyszą od starszych osób o tym, że „za ich czasów” filmy i bajki były lepsze i z głębszym przesłaniem. Dzieciom pozostaje więc tylko pozazdrościć dorosłym życia w „tamtych” czasach. Już w starożytności młodzież spotykała się z krytyką starszego pokolenia. Jej „nowomodne” zachowania (chociażby splatanie nóg w miejscach publicznych czy marudzenie przy obiedzie) opisał Arystofanes w swojej komedii Chmury. Z kolei słowa Cycerona: O tempora, o mores (Co za czasy, co za obyczaje!),

T

Współcześnie zdaje się nam, że dawniej było lepiej, ale przecież kiedyś ludzie też tak twierdzili

idealnie opisują konfrontację pokoleń. Współcześnie zdaje się nam, że dawniej było lepiej, ale przecież kiedyś ludzie też tak twierdzili. Prawdopodobnie w przyszłości to podejście nie zmieni się, a co za tym idzie, i nasi potomkowie będą wysłuchiwać wspomnień na przykład o wspaniałych czasach gimnazjum. Nadawanie przeszłości szczególnej wartości pokazał Woody Allen w filmie O północy w Paryżu. Jego główny bohater cofa się w czasie do fascynujących go lat 20., w których spotyka Francuzkę zakochaną z kolei w wieku XIX. Przenosząc się z nią w tamten okres, poznaje bohaterów oczarowanych jeszcze wcześniejszymi latami. Podróże w czasie skłaniają go do wniosków, że każdy ma swoją „epokę marzeń”. Dla kogoś nasza współczesność może być właśnie takim idealnym czasem. Trudno zrozumieć, dlaczego tej świetności nie docenia się na bieżąco. Gdy nastaje nowe, zaczyna się tęsknić do tego, co znane. Przywołując wspomnienia, trzymamy się przeważnie tych lepszych, jednocześnie wypierając negatywne. Przeszłość jest potrzebna, aby zrozumieć teraźniejszość. We wspominaniu starych, dobrych czasów nie ma nic złego, ale powinniśmy pamiętać o analizowaniu faktów, a także wyciąganiu wniosków. Zamiast żyć przeszłością, która już nie wróci, dajmy szansę nowym chwilom, by mogły stać się tymi lepszymi. 0

maj–czerwiec 2019


W SUBIEKTYWIE

/ rowerem przez Skandynawię

i koniec, i kropka.

Rowerem na kraniec świata Gdy dwa koła, dwa pedały i droga są wszystkim, czego ci do szczęścia potrzeba, nie zastanawiasz się długo. Pakujesz sakwy, wybierasz kierunek i jedziesz, jedziesz, jedziesz... T E K S T:

PAW E Ł PAW ŁU C K I

ako dziecko starałem się oglądać każdy film traktujący o podróżach, jaki tylko mogłem. Fascynowały mnie krajobrazy tak różne od tego, co widywałem na co dzień, ludzie, których spotykali podróżnicy oraz przeciwności, które musieli pokonywać. Kiedy poszedłem na studia pojawiły się możliwości wcielenia marzeń w życie. Postanowiłem pojechać do Norwegii, by tam przeżyć swoją własną przygodę, przemierzając krainę lodowych pustkowi i oszałamiających widoków. Studencki budżet mocno ograniczał możliwość wyboru środka transportu, więc zdecydowałem się na najwspanialszą maszynę jaką wymyślił człowiek – rower.

J

Pierwsze koty za płoty Spędziłem dwa miesiące na studiowaniu map, przewodników i przeglądaniu folderów. W końcu nadszedł dzień wyjazdu. Rower ubrałem w sakwy w krakowskim akademiku i stamtąd wyruszyłem pociągiem do Szczecina, potem rowerem do Świnoujścia, gdzie wsiadłem na prom płynący do Ystad. Była to moja pierwsza wyprawa, więc zabrałem ze sobą zdecydowanie zbyt duży bagaż (np. 12 butli z gazem było sporą przesadą),

GRAFIKA:

ALEKSANDRA MOROŃSKA

przez co rower ważył zbyt wiele. Moim celem było dotarcie do Przylądka Północnego, czyli najbardziej wysuniętego na północ skrawka Europy. Niestety, z powodu małych funduszy (miałem tylko 140 dol. na całą wyprawę) nie udało mi się tego osiągnąć. Zdołałem dotrzeć „tylko” do koła podbiegunowego. Podczas 31 dni wyprawy pokonałem 4158 km i wracałem do Polski mimo wszystko zadowolony. Postanowiłem sobie mocno, że za rok zrealizuję wszystkie plany z nawiązką. Był rok 1993.

Rozkręcam się Na kolejną wyprawę wyruszyłem w lipcu 1994 r. z rodzinnego Przemyśla. Tym razem, nauczony doświadczeniem, spakowałem rower lżej. Nie zmienia to faktu, że wciąż był obładowany sakwami z każdej strony. Trasę obrałem taką, jak przed rokiem, czyli najpierw pociągiem do Szczecina, a później promem do Ystad. Szwedzki celnik, widząc mój rower i słysząc, gdzie się wybieram, odmawia mi przywileju posiadania piątej klepki, ja jednak, nie przejmując się tym zbytnio, wsiadam na rower i wyruszam w drogę. Szwecja wita mnie przyjemnym lipcowym słońcem. Poruszam się uroczymi bocznymi uliczkami bie-

gnącymi wzdłuż autostrad, kierując się najpierw ku Malmö, a później wzdłuż wybrzeża ku Norwegii. Widzę po drodze kilka zatłoczonych pól golfowych oraz mnóstwo wiatraków, zarówno tych zabytkowych, jak i tych nowoczesnych, służących do produkcji prądu. Domy, które mijam, mocno ze sobą kontrastują, robiąc na mnie duże wrażenie – jedne wyglądają jak małe zamki, a inne są kolorowymi, drobnymi chatkami. Wszystko wygląda jak wyjęte z bajki. Teren jest płaski, więc szybko zostawiam za sobą krajobrazy Szwecji i czwartego dnia docieram do Norwegii, pokonując most rozciągnięty nad Iddefjordem w Svinesund. Pierwszą widoczną zmianą jest żółty, zamiast białego, kolor linii na jezdni.

Oslo i okolice Dojeżdżam do Oslo, poruszając się wzdłuż Oslofjordu. Miasto zadziwia swoją przestronnością, a ja odwiedzam tutaj kilka ciekawych miejsc, takich jak zamek Akershus. Działa skierowane w stronę fiordu świadczą o tym, że był kiedyś twierdzą obronną. Kilkaset metrów dalej mogę dojrzeć wysokie czerwone wieże miejskiego ratusza. Przed opuszczeniem Oslo jadę jeszcze na półwysep Bygdøy, by odwiedzić słynne Muzeum Statków Wikingów. Można tam zobaczyć między innymi łódkę zbudowaną na wzór tratew Inków o nazwie „Kon-Tiki”, na której w 1947 r. Thor Heyerdahl wraz z pięcioma towarzyszami przepłynął Ocean Spokojny ze wschodu na zachód. To dowód na to, że już za czasów Inków była możliwa migracja z Ameryki Południowej do Polinezji. Wyjeżdżam z tego miasta nad zatoką, zaskoczony jego osobliwym pięknem i liczbą oferowanych przez nie atrakcji.

Bywa ciężko

Norwegia 1994 r. fot. Przemysław Pawłucki

52-53

Dwa dni później przeżywam najcięższy dzień w czasie całej wyprawy. Wyjeżdżam o dziesiątej i jadę głównie pod górę, wspinając się na coraz to większe wysokości, i tak po około czterech godzinach jazdy mijam kamień z napisem 1117 m n.p.m. Nie jest to może wysokość „alpejska”, ale trzeba pamiętać, że prawie wszystkie podjazdy zaczynają


rowerem przez Skandynawię /

się tu równo z poziomem morza. Dookoła jest pełno śniegu, którego ilość mocno mnie zaskakuje, zważywszy na to, że jest lipiec. Całość wygląda jak bajkowa kraina Królowej Śniegu. Po kilkunastu kilometrach droga zaczyna opadać, a ja zjeżdżam serpentynami, po jednej stronie mając wysoką skalną ścianę, a po drugiej kilkusetmetrową przepaść. Szczęśliwie docieram na sam dół do miasteczka Øvre Årdal. Jest już godzina 18, a za miejscowością szosa od razu zaczyna piąć się bardzo stromo, więc trochę jadąc, trochę pchając rower, gramolę się do góry. Odsuwam od siebie myśl o odpoczynku, poruszam się dalej, a droga, jak na złość, znowu zaczyna prowadzić w górę. Obiecuję sobie, że jeszcze jeden, ostatni zakręt i koniec jazdy na dziś… W końcu, zmęczony, ale szczęśliwy, że za chwilę będę mógł zakopać się w śpiworze pokonuję łuk… I moim oczom ukazuje się widok na dalszy podjazd, a wokół brak jakiejkolwiek roślinności. Waham się, czy nie jechać na dół, gdzie chwilę wcześniej widziałem dogodne miejsce na obozowisko, jednak żal mi pokonanych z takim trudem kilometrów. Jadę dalej. Po półtorej godziny wdrapuję się na szczyt serpentyn, jestem wycieńczony, ale liczę, że widok ze szczytu mi to wynagrodzi. To, co widzę, odbiera mi resztki sił – droga pnie się dalej. W końcu, za którymś zakrętem z kolei, moim oczom ukazuje się budka i mały domek. Nieopodal w śniegu brodzą dwa renifery. Jestem na wysokości 1300 m. n.p.m. Zatrzymuję się tutaj na posiłek, wypijam litr mocnej kawy i około 2.30 ruszam w dół. Jadę ostrożnie, gdyż droga nie jest w najlepszym stanie, a gdy dojeżdżam do skrzyżowania...znowu wybieram drogę prowadzącą w górę. Tym razem dosyć szybko docieram na szczyt i moim oczom ukazuje się widok na najwyższy płaskowyż Gór Skandynawskich – Jotunheimen („Dom Olbrzymów”). Sięga on 1500 m n.p.m., a wyrastają z niego szczyty o wysokości względnej nawet 1000 m – m.in. Galdhopiggen (2469) i Glittertind (2452) – najwyższe szczyty Norwegii. Zjeżdżam w dół i już po czterech kilometrach moim oczom ukazuje się świetnie miejsce na obozowisko. Jest czwarta rano, a ja szczęśliwy, choć wyczerpany, rozbijam namiot i chowam się w śpiwór, kończąc ten najdłuższy dzień mojej wyprawy.

No, I’m Polish Przed wyruszeniem w drogę spotykam miłą parę z Danii, podróżującą samochodem kempingowym. Chwilę rozmawiamy, częstują mnie owocami i na odchodne rzucają See you later, maybe. Poruszam się drogą Rv 55, która

wspina się do Lustrafjordu. Mijam tabliczki z napisami 1000, 1100, 1200, 1300, później 1400 m n.p.m. i jestem na płaskowyżu. Jest tu tyle śniegu, że obok mnie grupka mężczyzn porusza się na nartach biegowych. Pomimo wąskiej drogi kierowcy są bardzo uprzejmi i cierpliwie czekają na możliwość wyprzedzenia rowerzysty, a za każdą moją próbę ułatwienia im tego manewru obdarzają mnie uśmiechem. Wreszcie docieram do znaku z napisem Fantesteinen 1434 m.o.h., czyli najwyższego punktu tej drogi oraz najwyżej położonego miejsca, które odwiedzę podczas całej wyprawy. Niedaleko za tabliczką droga zaczyna opadać. Podczas zjazdu licznik co chwilę pokazuje 80 km/h, ciało mam zmarznięte w jednej pozycji, a palce trzymam zaciśnięte kurczowo na hamulcach. Wyjeżdżam z krainy wiecznego śniegu i wokół mnie robi się znowu zielono, zaczynam słyszeć śpiew ptaków i czuję zapach lasu. Tak przejeżdżam około 48 km, aż do Lom. Tuż przed kolejną miejscowością, Vågåmo, spotykam znajomych Duńczyków odpoczywających po obiedzie. Na mój widok wytrzeszczają oczy ze zdziwienia, że przyjechałem tak szybko i słyszę: Man, you are crazy, na co odpowiadam krótko i z dumą: No, I’m Polish. W ostatnim czasie jadę zwykle nocami. Przez to, że są one bardzo jasne, rozregulowały mój biologiczny zegar. Na drodze spotykam głównie ciężarówki, których kierowcy pozdrawiają mnie głośnymi syrenami. Jednej z takich nocy, około północy ma miejsce ciekawe zdarzenie – wyprzedza mnie samochód osobowy, zatrzymuje się, wysiada z niego mężczyzna i zaczyna bić brawo. Czegoś takiego jeszcze nie przeżyłem. Poczułem, że ktoś naprawdę docenia mój wysiłek.

Chwile zwątpienia Kilkadziesiąt kilometrów za Oppdal zatrzymuję się przy przydrożnej toalecie. Podobne można znaleźć rozsiane po całej Norwegii. Zaglądam z ciekawości, do części przeznaczonej dla niepełnosprawnych i matek z dziećmi. Nie mogę uwierzyć w to, co widzę – jest obszerna, ocieplana i, przede wszystkim, z gorącą wodą! Nie zastanawiając się długo, idę się cały umyć. To pierwszy raz od zejścia z pro-

W SUBIEKTYWIE

mu, kiedy mam dostęp do ciepłej wody, cóż za wspaniałe uczucie! Następnego dnia docieram do Trondheim, trzeciego co do wielkości miasta w Norwegii. Odwiedzam tam słynną katedrę Nidaros Domkirke, w której znajduje się grób króla i świętego Olafa II. Przejeżdżam też obok targu rybnego mieszczącego się nad brzegiem fiordu, gdzie mogę zobaczyć wiele różnych gatunków owoców morza, niektórych nawet nie kojarzę. Po wyjeździe z miasta widzę, że niebo szybko zakrywają ciężkie chmury… Załamanie pogody przychodzi niespodziewanie i przez kilka następnych dni nie przestaje padać. Jako że nie mam się nawet gdzie wysuszyć, wszystko jest mokre – rower, ubrania, buty, jezdnia, a czasem mam wrażenie, że 1 nawet powietrze w oponach. Wielokrotnie w tym czasie z oczu lecą mi łzy bezsilności, mam ochotę rzucić rower, wsiąść do pociągu, który jeszcze tutaj dociera, i wrócić do „normalnego” świata. Nie poddaję się jednak. Wiem, że gdybym dał się skusić wygodzie, bardzo ciężko byłoby później z niej zrezygnować. Każdy kilometr pokonany o własnych siłach umacnia, powoduje, że następny pokonuje się łatwiej. To walka ze sobą i z własnymi słabościami, coś, co robimy też na co dzień, i według mnie to jeden z tych elementów, które nadają sens każdej wyprawie. Po pewnym czasie już nie myślę, nie czuję, jestem po prostu „maszyną do robienia kilometrów”. W okolicy koła podbiegunowego słońce w końcu przebija się przez chmury i oświetla budynek Ośrodka Koła Polarnego,

maj–czerwiec 2019


W SUBIEKTYWIE

/ rowerem przez Skandynawię

wyglądający trochę jak UFO. Mieści się tam m.in. poczta, gdzie można kupić certyfikat potwierdzający przekroczenie koła podbiegunowego 66°33’0” N. Po kilkunastu minutach pogoda wraca do normy, ale ta słoneczna chwila daje mi nadzieję, że będzie lepiej.

Żeglując przez Lofoty Schnąć zaczynam dopiero za miastem Fauske, a do Bodø wjeżdżam przy bezchmurnym niebie. Tam czekam cztery godziny na prom, który za 98 koron przewiezie mnie na oddalone od cywilizacji wyspy, zwane Archipelagiem Lofotów. Pierwszym przystankiem po drodze jest wyspa Røst, której charakterystycznym elementem krajobrazu są wielkie drewniane konstrukcje do suszenia ryb. Drugą przerwę prom robi na wyspie Værøy, której symbolem jest maskonur, czyli pocieszne skrzyżowanie pingwina z papugą. Na Lofoty przybijamy o północy w miejscowości Moskenes, a ja, z racji godziny, zaczynam rozglądać się za noclegiem. Po trzech czy czterech kilometrach znajduję małe jeziorko ze słodką wodą, przy którym rozbijam obóz i zasypiam. Budzi mnie gorąco, pogoda jest wspaniała – dzięki Prądowi Zatokowemu (Golfsztrom) Lofoty nie mają surowego klimatu tak charakterystycznego dla tych szerokości geograficznych. Jadę dalej, co chwila zatrzymując się, by robić zdjęcia, m.in. w osadzie Reine, wokół której polodowcowe cyrki skalne są znakomitym i popularnym terenem do wspinaczki dla alpinistów. Droga często wije się po półkach skalnych tuż nad brzegiem morza, a bujne trawy i kwiaty dodają krajobrazowi kolorytu. Widać postrzępione w oddali góry, wspaniałe łukowate mosty łączące wyspy oraz szkiery, czyli skalne wysepki pochodzenia polodowcowego. Nie sposób też nie za-

54–55

uważyć czerwonych chat rybackich zwanych Rorbuer, które były budowane już od roku 1140, by służyć rybakom przybywającym na wyspy – wcześniej sypiali pod swoimi łódkami obróconymi do góry dnem. Jakiś czas później docieram do Svolvær, gdzie znajduje się słynna skała nazywana „kozłem”, gdyż rozwidla się ona u góry. Niektórzy skaczą z jednego „rogu” na drugi, a 600 m niżej jest cmentarz dla tych, którym się to nie udało. Z przystani w Svolvær przedostaję się promem na stały ląd do Skutvik i żegnam skąpane w deszczu, ale przyjazne Lofoty.

Dotrzeć na Spitsbergen Kilka kilometrów przed Narwikiem, w Hakvik, znajduje się cmentarz, gdzie spoczywa 97 polskich marynarzy z Niszczyciela ORP Grom. W samym Narwiku zaś odnajduję Gromplass, gdzie znajduje się pomnik żołnierza, Polaka. Jest w tym coś wzruszającego, że 2,5 tys. kilometrów od domu czytam napisy w ojczystym języku. Trochę dalej, na przełęczy Hela, mam okazję podziwiać folklor Saamów (Lapończyków). Mężczyźni w granatowych kubraczkach i granatowo-czerwonych czapkach oraz kobiety ubrane w ciemnoniebieskie suknie obramowane czerwonymi i żółtymi wstążkami sprzedają pamiątki z wielkich wigwamów. Można tu kupić poroże reniferów, ciepłe futra, skóry z namalowaną mapą Norwegii, a jak ktoś się uprze, to nawet wypchanego renifera w całości. Ostatnie 20 km drogi do Tromsø przemierzam busem, gdyż poznałem jego kierowcę, Marka. Jest Polakiem i teraz ma kilka dni wolnego, ponieważ czeka aż grupa, którą wozi, wróci ze Spitsbergenu. Razem odwiedzamy polskiego księdza Andrzeja. Ten przyjmuje nas z otwartymi ramionami i częstuje

Obóz Saamów, przełęcz Hela, Norwegia 1994 r. fot. Przemysław Pawłucki

świetnym jedzeniem. Ważę się i okazuje się, że jestem 14 kilogramów lżejszy niż przed wyjazdem. Po prysznicu idę na miasto, by kupić bilety lotnicze na Spitsbergen. Okazuje się, że wylot mam za dwa dni, gdyż samoloty latają przez cztery dni w tygodniu. Następny dzień spędzam na pomaganiu polskim siostrom z zakonu karmelitanek bosych, które przybyły tu z Islandii, by postawić ogrodzenie nowo budowanego klasztoru. Wieczorem przepakowuję się, większość rzeczy zostawiam u księży i rano jadę na lotnisko. Czuję ten dreszcz emocji, marzenia są w zasięgu ręki. Dzień jest deszczowy, więc bez większej zwłoki pakuję się do samolotu. Chwilę po starcie przebijamy się przez chmury, a 75 min później za oknami pojawia się archipelag Svalbard. Widoki są oszałamiające, widać nieprzystępny ląd, pokryte śniegiem góry oraz liczne doliny oplecione siecią rzek. Po 15 minutach samolot ląduje w Longyearbyen, stolicy Svalbardu. Jest słonecznie, termometr wskazuje +2 stopnie Celsjusza, odbieram rower i bagaż, oglądam stojącego w gablocie wypchanego białego misia i opuszczam lotnisko. Jestem z rowerem na 78°15’N!

W krainie polarnego misia Ostatnią oznaką cywilizacji na mojej trasie jest centrum Longyearbyen, gdzie odwiedzam pocztę, by wysłać kartki do Polski. Miejscowość ta liczy 1,8 tys. mieszkańców i utrzymuje się głównie z turystyki i wydobycia węgla. Droga prowadząca od miasta kończy się po 14 km. Skręcam w prawo w ostatnią boczną drogę, prowadzę rower 200 m w głąb doliny Todalen i rozbijam namiot. Przed zaśnięciem usiłuję się jeszcze zaprzyjaźnić z reniferem, który jednak nie daje podejść do siebie bliżej niż na dwa kroki. Usypiam ufny w łaskawość tego surowego lądu, gdzie człowiek jest skazany, jak mało gdzie, na łaskę matki natury. Rano ciężko jest mi wyjść ze swojego śpiwora. Wreszcie po śniadaniu próbuję ruszyć w drogę, jednakże podmokły grząski grunt oraz przecinające dolinę wielkie zwały luźnych głazów wykluczają jazdę na rowerze. Zostawiam go wraz z częścią dobytku w miejscu, gdzie nocowałem i przypinam do niego kartkę z informacją o terminie planowanego powrotu. Zakładam mały plecaczek, przerzucam przez jedno ramię dwie sakwy spięte paskiem od spodni, a przez drugie, połączone ze sobą sznurkiem, namiot i śpiwór. Aby zabezpieczyć się przed wilgocią, na skarpetki zakładam worki foliowe i wyruszam. Pierwsze, co mnie zaskakuje, to bogactwo napotykanego ptactwa, renifery zaś dosyć


rowerem przez Skandynawię /

Chatka na Spitsbergen, Norwegia 1994 r. fot. Przemysław Pawłucki

szybko mi powszednieją, gdyż są dosłownie wszędzie. Po czterech godzinach marszu docieram do granicy roślinności, znika mech, znikają kwiaty – pozostają tylko skały, lód i śnieg. Cały czas, podświadomie, czuję lęk przed spotkaniem tutejszego władcy – niedźwiedzia polarnego. W Longyearbyen można nawet wypożyczyć broń palną do obrony przed nim, i to bez żadnych pozwoleń. Niespodziewanie koryto rzeki zwęża się i jestem zmuszony wspiąć się na kilkumetrową skarpę. Ze szczytu widzę w oddali chatkę, której widok dodaje mi sił. Po bokach zaś majaczą szczyty gór pokryte lodowcami. Jeden z nich, Svendsenbreen, schodzi małym jęzorem do doliny. Po godzinie dochodzę do domku, już mocno zmęczony ze względu na niewygodne sakwy, ale szczęśliwy, że będę mógł je z siebie w końcu zrzucić… nie pierwszy raz spotyka mnie jednak rozczarowanie – drzwi są zamknięte. Znajdujący się tu termometr wskazuje -9 stopni Celsjusza. Po drugiej stronie wąwozu widzę kolejne trzy chatki i postanawiam tam spróbować swojego szczęścia. Gdy docieram, łapię klamkę pierwszej chatki – zamknięta. Podchodzę do drugiej i – bingo! Otwieram drzwi, jednakże za nimi czekają mnie kolejne, które wpuścić mnie do środka nie zamierzają. Już godząc się z myślą, że będę musiał spędzić noc na mrozie, przeszukuję półkę w przedsionku. Między kukurydzą a konserwą udaje mi się wyczuć palcami niewielki metalowy kształt – jest klucz! Chatka jest przytulnie urządzona, jest kuchnia, sypialnia i pokój. Z okna roztacza się wspaniały widok na ośnieżone góry, a nieopodal widzę białego lisa, który przygląda mi się z zainteresowaniem. Zasypiam z myślą o tym, że jestem w Arktyce, miejscu, gdzie człowiek jest naprawdę wolny.

Bliskie spotkania Wstaję dokładnie o 3:34, ani wcześnie, ani późno, gdyż w miejscu, gdzie panuje wieczny dzień, pojęcie czasu przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie. Początek dnia spędzam na zwiedzaniu okolicy. Cały czas staram się mieć oczy dookoła głowy, by uniknąć potencjalnego spotkania z niedźwiedziem. Wspinam się na najwyższy szczyt w pobliżu – Westbytoppane (980 m n.p.m.), skąd roztacza się wspaniały widok na białą przestrzeń ograniczoną tylko odległymi górami i lodowcami. Uświadamiam sobie, że oto spełniło się moje wielkie marzenie i nie mogę powstrzymać łez szczęścia. Przechodzę granią na sąsiedni szczyt i moim oczom ukazuje się morze o niespotykanym turkusowym kolorze. Siadam i siedzę tam przez pół godziny, podziwiając widoki i napawając się ciszą. Wtedy też zaczynam rozumieć alpinistów i podróżników ryzykujących życie, by przemierzać nieznane lądy. Wreszcie udało mi się odczuć to, co oni czują podczas swoich największych wypraw. Do chatki wracam tą samą trasą, zjadam tam pierwszy tego dnia posiłek i wyruszam w dalszą drogę. Mając mapę oznaczoną poziomicami, nie sposób tu zabłądzić. Po kilku godzinach marszu w oddali ukazuje mi się kolejny domek, do którego mam, tak na oko, około pół godziny. Jednakże czyste powietrze i wszechobecna biel mocno zaburzają percepcję, więc dotarcie tam zajmuje mi trzy godziny i na dodatek okazuje się on zamknięty. Idę więc jeszcze przez jakiś czas i rozkładam namiot nieopodal lodowca, zakopuję się w śpiwór i zasypiam. Budzi mnie jakiś szmer. Coś ociera się o namiot i głośno sapie. Drętwieję, zimny dreszcz przechodzi mi po plecach, a na czoło występują krople potu. Czyżby był to biały niedź-

W SUBIEKTYWIE

wiedź? Boję się nawet głośno oddychać, a na zewnątrz cały czas coś łazi i co chwilę słychać pomruki. Czuję strach, a jedyną bronią, jaką mam, jest duży nóż myśliwski, którym mógłbym misiowi co najwyżej pazurki wyczyścić. Mimo to chwytam go w dłoń. Staram się nie ruszać, modlę się, by to coś na zewnątrz sobie poszło… Mija godzina. Mam już dość ciągłego napięcia, decyduję się więc stawić czoło niedźwiedziowi, licząc, że może uda mi się go przestraszyć albo uciec… Powoli wyglądam na zewnątrz… moim przerażonym oczom ukazują się dwa renifery leżące sobie pół metra od namiotu. Jak gdyby nigdy nic, skubią sobie mech. Mają szczęście, że nie wypożyczyłem tej strzelby. Po całej sytuacji nie mogę już spać, więc zwijam obóz i ruszam przez wąwóz Endalen. Docieram w końcu do miejsca, w którym zostawiłem swój rower. Na szczęście wszystko jest na swoim miejscu, zakładam więc sakwy na pojazd i ruszam w kierunku lotniska.

Nordkapp Przelatuję do Tromsø i odwiedzam księży, by odebrać swoje rzeczy. Od Nordkapp, czyli ubiegłorocznego niespełnionego marzenia, dzielą mnie trzy dni drogi. Pokonuję je sprawnie, mimo że ostatnie 34 km były bardzo wymagające. Bliskość celu motywowała mnie skutecznie i tak 17 sierpnia 1994  r. o godzinie 21:30, oświetlany zachodzącym słońcem, docieram do tabliczki z napisem Nordkapp. To tutaj kończy się świat, tutaj wody Oceanu Lodowatego obmywają najbardziej północne skrawki Starego Kontynentu. Jestem szczęśliwy, że udało mi się tu dotrzeć siłą własnych mięśni, zapominam na chwilę o wysiłku tysięcy przejechanych kilometrów i czuję się jak nowo narodzony. Jak zahipnotyzowany patrzę na północ, gdzie nie ma już nic. Miejsce to ma jednak jakąś tajemniczą moc. W ten sposób zrealizowałem dwa główne cele swojej wyprawy, jednakże po krótkim pobycie na Nordkappie zamierzam przejechać jeszcze przez Finlandię i wrócić do Norwegii. Tam planuję pokonać „Drabinę Trolli” (Trollstingen) i zakończyć moją podróż w Oslo, wsiadając na prom King of Scandinavia płynący do Kopenhagi. Jednak już teraz wiem, że to nie jest moja ostatnia wyprawa w te strony, gdyż pokochałem tę rozległą i piękną krainę. 0

Informacja Tekst został napisany na podstawie wspomnień Przemysława Pawłuckiego z wyprawy rowerowej po Skandynawii w 1994 r.

maj–czerwiec 2019


pozytywna ambiwalencja

/

Słownik dwudziestolatka ak zwięźle opisać najgorszy moment w życiu? Wycieczka w McDonaldzie. Nagle bezpowrotnie znika szansa na zjedzenie frytek z kuponu, rozkoszowanie się starym tłuszczem i ciszą. ­Stary zajmij mi slota, bo mojego boxa jeszcze dzban składa, krzyczy jeden z wygłodniałych dziesięciolatków, dorzucając na końcu soczysty polski wulgaryzm zastępujący każdy znak interpunkcyjny. Nie byłoby w tej sytuacji nic dziwnego, gdyby nie fakt, że typowy student również mógłby być autorem takiej kwestii. Mógłby, a często wręcz bywa. Całe dnie spędzane na uczelni, wykłady, ćwiczenia, zajęcia z profesorami, dwa lektoraty, a my nadal mówimy jak bydło. Człowiek oczytany zna biernie około sto tysięcy słów, z tej puli używa jednak według profesora Mirosława Bańko od dwóch do kilkunastu tysięcy. Dlaczego tak ­niewiele? Z pewnością łatwiej jest nam poruszać się wśród dobrze znanych wyrazów. Eliminujemy wtedy ryzyko popełnienia błędu językowego. Może, nie znając różnicy między efektowny a efektywny, chętniej zostajemy przy określaniu rzeczy jako fajne lub nie. Fajny samochód, fajny obiad, fajne życie, ogólnie fajnie. W przedszkolu za używanie wyrazu fajny pani kazała odłożyć zabawki, a następnie zabłysnąć znajomością innych, bardziej wyrafinowanych słów. Z kolei sam profesor Bralczyk, zapytany o „fajnie” w trakcie wykładu, odpowiedział, że jest… fajne. „Dobrze” zbyt oschłe, „fantastycznie” za bardzo ekscentryczne, „poprawnie” zbyt poprawne. Nie mamy w języku synonimu, który określałby pozytywną ambiwalencję lepiej niż fajnie. Ambiwalencja? Imponderabilia? Dezynwoltura? Tromtadracja? W językoznawstwie powszechny jest pogląd, że język najlepiej opisuje społeczeństwo, które nim operuje. Pewnie dlatego unikamy stosowania takich słów w codziennych rozmowach. Jesteśmy na to zbyt leniwi, za bardzo przestraszeni możliwością stania się memem, gdy nieadekwatnie użyjemy mądrze brzmiącego wyrazu. Język charakteryzuje elastyczność i szybkość reakcji na nowe mody. XXI wiek, pęd, pośpiech. Nikt nie ma czasu na zbudowanie pełnej wypowiedzi. Na zastanowienie się, jak zastąpić pospolite zwroty takimi, które wybrzmią niczym recytowana inwokacja. Królują równoważniki zdań, skróty oraz emotikony. Nasze zdolności lingwistyczne, kształcone od podstawówki, wykorzystujemy w pełni jedynie pisząc maila do wykładowcy. Wtedy nagle przypominamy sobie, że nie z każdym jesteśmy na „ty” w świecie wolnym od nierówności, a zdanie może

J

obejść się bez wplatania w nie pozerskiej korpomowy przyszłych biznesmenów. Na potęgę skracamy wyrazy. Znika Ciebie, a pojawia się enigmatyczne dla starszych pokoleń Cb, często w towarzystwie nw, zw, nk, ct, btw, imo, idk, asap. Co dają nam te zaoszczędzone ułamki sekundy? Jeżeliby je zsumować, pewnie wystarczyłoby czasu na opatentowanie teleportacji albo definitywne powstrzymanie głodu na świecie. Jednak to raczej lenistwo, a nie filantropia motywuje nas do skracania słów. Oprócz zyskania odrobiny deficytowego towaru jakim jest czas, uzyskujemy także niezrozumienie przez inne pokolenia. Krąży anegdota, że Napoleon, kiedy rozkazał swoim legislatorom stworzyć kodeks, polecił, żeby był on maksymalnie krótki i jak najbardziej niejednoznaczny. Im krótsze, tym bardziej ogólne stają się niektóre komunikaty. Od dawna mamy więc do czynienia z wszechstronną wieloznacznością, której skutki bywają rozmaite. Można powiedzieć, że właśnie dzięki swojej ogólności K ­ odeks ­Napoleona, pod zmienioną nazwą (Kodeks Cywilny, fr. Code Civil), obowiązuje od ponad 200 lat. Ciemną stroną wieloznaczności jest jednak możliwość pomylenia popularnych skrótów, jak na przykład KC. Dla jednych będzie to akronim biblii przepisów cywilnych, a dla zakochanych szybki, dwuznakowy sposób wyznania nieprzemijającego uczucia. W takim razie może bezpieczniejsze jest stosowanie emoji? Piękne czerwone serduszko, poza tym, że cofa nas do starożytnego Egiptu i czasów hieroglifów, wyraża więcej niż tysiąc słów. Słów, których nigdy byśmy nie wypowiedzieli. Nawet nie ze względu na brak czasu, a na brak umiejętności opisywania uczuć. Dzisiaj z pewnością naturalniej przychodzi nam wysłanie wiadomości składającej się wyłącznie ze znaków ikonicznych niż napisanie składnego trzynastozgłoskowca. Oczywiście nie oczekujmy od siebie mickiewiczowskich zdolności albo wyśpiewywania podbalkonowych serenad na PRL-owskim osiedlu z wielkiej płyty. To takie niedzisiejsze. Teraz możemy za to bez problemu opowiadać o skutkach inflacji, rentowności obligacji skarbowych czy Krzywej Laffera. Taka tam ogólna degrengolada we wszystkich jej wymiarach i aspektach. 0

Zuzanna Łubińska Napisała felieton o elokwencji, a najczęściej z jej ust pada XD. Uważa ze życie to bal, ale otwarcie przyznaje ze nie zna żadnych tanecznych kroków.

maj-czerwiec 2019


z przymrużeniem oka /

3PO3

będę tęsknić za zjebanymi żartami w 3po3

Strajk! Ostatnie miesiące pokazały, że nie tylko Francuzi potrafią strajkować. Nie możemy być gorsi! – stwierdzili najpierw rolnicy, potem taksówkarze i wreszcie nauczyciele. Jednym wyszło lepiej, innym gorzej. Dlatego Dział Analiz 3po3 przygotował dla was zestawienie ocen każdego ze strajków pod względem trzech najważniejszych kategorii. Zdrada narodu T E K S T:

B O G DA N 6 07

Spustoszenie na ulicach T E K S T:

SOSCIUCHYBORCIUCHY

Chaos w państwie T E K S T:

C H U DY_ LO LO_ 9 9

Większość Narodu przeszła obok tego obojętnie,

nas. W końcu z ziemniaka powstałeś, w buraka

Boscha. Jednocześnie widać, że rolnicy śledzą

za to w Warszawie można było wyczuć aromat

się obrócisz, a sam minister Siwiec całował prze-

także najnowsze trendy. Na protesty założyli

świni faszerowanej jabłkami, leciutko podpiekanej

cież ZIEMIĘ kaliską. Dlatego można być dumnym

modne w tym sezonie żółte kamizelki z kolekcji

na oponach – prawdziwa gratka dla koneserów

z nierównej walki naszych rolników z AGROunii

francuskiego projektanta Lutte’a de Proleta-

mięsa. Śmiem twierdzić, że szklane biurowce oraz

z narodem ży… wróć, z eurokołchozem. Widać, że

rienne’a. Repertuar protestujących jednocześnie

latające blaszane traktory nie były zbyt wzruszo-

warszawka w życiu nie zarżnęła ani jednego świ-

fascynuje i przeraża. Od zapachu płonących opon

ne tym widokiem. Zamiast marnować jabłka mogli

niaka, skoro przeraża ją widok kilku trucheł i ja-

o poranku można dostać f lashbacków z Wietna-

zrobić zatrute szarlotki czy coś. Chyba że zmienili

błek porozrzucanych na ulicy. I tak by się przecież

mu. A na skrzyżowaniach szwedzki stół. Wolą

taktykę działania na wysyłanie za granicę chorych

zmarnowały. Szkoda tylko, że nie protestowali za

państwo jabłuszko, prosiaczka czy zwęglonego

krów, a wyrzucanie w Polsce całej reszty dobrego

rządów tych złodziei z Platformy.

sianka? Proszę sobie nakładać.

jedzenia… kreatywne.

OCENA: 87777

OCENA: 88877

OCENA: 88777

Kiedy wsiadam do taksówki, w pełni oddaję się

Strajk zwykłych cierpów przeciwko ubercierpom do-

Chyba tylko Taxify się przejął – aż tak bardzo, że zmie-

doświadczeniu Polski. Wąsaty cierp z lekką

prowadził w Warszawie do defilady tych pierwszych.

nił nazwę. Uber, tak jak cały naród, wciąż nieustrasze-

niechęcią otwiera drzwi do reno, którego wnę-

Niestety majestatyczny przejazd wozów przystro-

nie nic nie robi z taksówkarzami. Kreatywności zabra-

trze od razu przypomina mi o pięknych czasach

jonych w biało-czerwone chorągiewki niby w hu-

kło im na tyle, że połączyli się z rolnikami – i fajnie. Za

sprzed przeklętej transformacji, kiedy nie było

sarskie skrzydła w godzinach szczytu nie każdemu

każdy przejazd można od teraz zapłacić prosiakiem

tych wszystkich przeklętych uberów i wszelkiej

przypadł do gustu. Wśród strat kilka wykrzywio-

w jabłkach, ale tylko tych polskich. Taksówka jest jak

maści dysruptorów. Bujać to my, a nie nas! Wia-

nych lusterek, wybitych szyb i parę odinstalo-

drogie wino – wszyscy mówią, że lepsze, ale i tak wo-

domo, że z każdym takim zachodnim Relovutem

wanych aplikacji. W przypadku kolejnego strajku

lisz te za 20 zł. Jak sąsiadowi się zbije, to się cieszysz,

w końcu przychodzą złe wzorce i zdjęcia bana-

zalecamy rozwiązanie zaproponowane przez pew-

a tak jest w tym przypadku. Pozwólmy Ahmedom oraz

nów w Muzeum Narodowym. Chwała wielkiej Pol-

nego młodego gdynianina, czyli wjeżdżanie rowe-

Jurijom zarabiać „nawet 2000 zł w tydzień”, co by im

sce taksówkarskiej!

rem, gdzie się nie da cierpem.

chociaż starczyło na płyn do migaczy.

OCENA: 88887

OCENA: 87777

OCENA: 88889

Serce się kraje patrząc na te czasy, gdy kolejny

Oj słabo, nie postaraliście się. Gdzie race? Gdzie

Chwila grozy, kilka osób nie poszło do pracy,

ideowy zawód pada ofiarą kapitalistycznej pogoni

petardy? Gdzie wyrwane kostki brukowe? Jeżeli

a maturzyści robią w gacie lub przynajmniej udają

za jakimś tam, a fe, wynagrodzeniem. Skandal!!! Za

największym przejawem nonkonformizmu jest

przed rodzicami. Uspokójcie się – na maturze i tak

taką „pracę”? Wolne żarty. Już dobrze wiem, jak

wysypanie kilku pudełek kredy w jednym miejscu,

spotkacie Pana Adama lub Pannę Izabelę. Stosu-

to tam z tą pracą jest, mój znajomy uczy w koń-

to o czym my mówimy. 3 z dwoma minusami, mak-

nek chaosu do czasu trwania strajku jest niepo-

cu WF-u w podstawówce. No i tak się składa, że

symalnie. Na szczęście mogę Wam polecić dobrych

równywalnie wysoki w odniesieniu do pozostałych

ostatnio widziałem trzy strajkujące kuzynki ze

korepetytorów. To belfrowie zarówno z ogromną

wiosennych akcji. To nauczyciele powinni nauczyć

szkoły mojego bratanka, które chciały poprawić

wiedzą teoretyczną, jak i praktyczną. Jest tylko

taksówkarzy i rolników, jak robi się strajki. Chyba

oceny z języka polskiego i… Chwilkę, coś pomie-

mały problem. Swoich korepetycji udzielają wy-

nigdy Polska nie została tak szybko podzielona na

szałem. Nieważne. Wstyd, broniarze!!!

łącznie 11 listopada.

dwa obozy. Pora bić brawa czy może się bać?

Nauczyciele

OCENA: 89777

Totalne zniszczenie. Sceneria jak z obrazów

Taksówkarze

OCENA: 88888

Ziemia – z niej jesteśmy my wszyscy i wszystek

Rolnicy

OCENA: 88777

maj-czerwiec 2019





Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.