Niezależny Miesięcznik Studentów Numer 198 Grudzień 2021 ISSN 1505-1714
www.magiel.org.pl
s.9 / Temat numeru
Pokolenie niewiary Dlaczego młodzi ludzie odchodzą od religii?
spis treści / W tydzień świąteczny pośpiech przy prowadzeniu zbyteczny i
15
33
Zakazana miłość lat 80.
0 6 Produktywność nie taka piękna 07 Gra w skojarzenia 0 8 Pierwszoroczni w obliczu pandemii
8 Temat Numeru Pokolenie niewiary – Dlaczego młodzi ludzie odchodzą od religii?
c Polityka i Gospodarka 14
15 16
20 Napisać siebie 21 Czy kobieta w Polsce już istnieje 22 Seks, studia i śmierć 23 Recenzje
36 Kącik magiczny
d Muzyka
o Sport
C z y m b y ś my b y l i n i e t w o r z ą c?
40 Życie na fali 43 Szwajcarska doskonałość w pełnej krasie
- muzyczno-malarski spektakl obrazów Vincenta van Gogha 31 Sztuka czy nie sztuka - oto jest pytanie. Refleksje nad medialnością sztuki
e Film
33 Z kamerą u wyrzutków 34 Diuna 35 Recenzje
Kajetan Korszeń
Zastępca i Zastępczynie Redaktora Naczelnego:
Wydawca:
Stowarzyszenie Akademickie Magpress
Prezes Zarządu:
Zuzanna Dwojak zuzanna.dwojak@magiel.waw.pl Adres Redakcji i Wydawcy:
al. Niepodległości 162, pok. 64 02-554 Warszawa magiel.redakcja@gmail.com
Antek Trybus, Zuzanna Łubińska, Aleksandra Sojka Redaktor Prowadzący: Mateusz Kozdrak Patronaty: Natalia Młodzianowska Uczelnia: Wiktoria Pietruszyńska Polityka i Gospodarka: Kacper Badura Człowiek z Pasją: Michalina Kobus Felieton: Aleksandra Orzeszek Film: Rafał Michalski Muzyka: Jacek Wnorowski Książka: Julia Jurkowska Sztuka: Anna Cybulska Warszawa: Mateusz Tobiasz Wolny Sport: Mateusz Kozdrak Technologia i Społeczeństwo: Michał Wrzosek Czarno na Białym: Jakub Boryk Reportaż: Maciej Cierniak Gry: Michał Goszczyński 3po3: Krzysztof Zegar
52
38 Bity, które łączą – Daisy Cutter
24 Bo we mnie jest muzyka 26 Metaforyczna pomoc 27 Recenzje
Redaktor Naczelny:
p Czarno na Białym
t Człowiek z Pasją
28 Ciało, które kocha wszystkich 29 Sztuka w służbie nauki, czyli pożytki z zielnika 30 Mogą za nas mówić jedynie nasze obrazy
i Felieton 18
f Horoskop
f Książka
g Sztuka
K o n f e r e n c ja M e d i a St u d e n t powróciła Z a k a z a n a m i ł o ś ć l a t 8 0. A lt-right w naukowej skór ze
55
Bródnowskie łąki ulistopadowione (Miasto) Meksyk - historia prawdziwa
Z kamerą u wyrzutków
a Uczelnia
9
44
j Warszawa
44 Nadwiślański zmierzch 46 Bródnowskie łąki ulistopadowione 47 Miasto-uciezka
k Technologia i społeczeństwo
48 Chińskie hot or not 49 Społeczne skutki zaostrzania prawa aborcyjnego 50 Tabu, które zabija
Kto Jest Kim: Paulina Wojtal Dział Foto: Aleksander Jura Dział Grafika: Natalia Łopuszyńska Dyrektor Artystyczna: Karolina Gos Wiceprezes ds. Finansów: Bartłomiej Pacho Wiceprezes ds. Partnerów: Natalia Machnacka Pełnomocnik ds. Projektów: Tymoteusz Nowak Pełnomocnik ds. Promocji: Aleksandra Marszałek Dział IT: Paweł Pawłucki Dział PR: Julia Białowąs Korekta:
Piotr Holeniewski
oraz Jakub Białas,
Arkadiusz Bujak, Agata Ciara, Dorota Dyra, Katarzyna Gawryluk-Zawadzka, Wiktoria Jakubowska, Julia Jurkowska, Weronika Kędzierska, Mateusz Klipo, Aleksandra Kos, Lena Kossobudzka, Milena Kowalczyk, Jan Kroszka, Zuzanna Palińska, Aleksandra Panasiuk, Kacper Rzeńca, Aneta Sawicka, Aleksandra Sowa, Piotr Szumski, Agnieszka Traczyk
Współpraca:
Maria Boguta, Sarah Bomba, Martyna Borodziuk, Jakub Boryk, Katarzyna Branowska, Filip Brzostowski, Maciej Buńkowski, Joanna Chołołowicz, Klaudia Cieślewicz, Marcelina Cywińska, Michalina Czerwińska, Ewa Czerżyńska, Albert Demidziuk, Natalia Derewicz,
Wapienny kolos
q Reportaż 55
(M i a s t o) M e k s y k – h is t o r i a p r a wd z i w a
k Gry
5 8 Graj na zdrowie 59 Recenzje
t 3po3 60
Św i ę t a B o ż e g o P r z e s t r a s z e n i a
2 Kto jest Kim? 61
dr Zbigniew Cywiński / Zuzanna Łubińska
m Pocztówka 62
Aleksandra Dobieszewska, Paweł Domitrz, Tomasz Dwojak, Julia Faleńczyk, Zuzanna Figura, Natalia Gębka, Natalia Giczela, Małgorzata Giemza, Julianna Gigol, Anna Gondecka, Karolina Gos, Oliwia Górecka, Aleksandra Grodzka, Marta Grunwald, Antonina Gutowska, Dominika Hamulczuk, Kacper Jakubiec, Maria Jakubiec, Aleksandra Jakubowicz, Grażyna Jakubowska, Natalia Jankiewicz, Zuzanna Jankowska, Klaudia Januszewska, Justyna Jaworska, Ewa Jędrszczyk, Ewa Juszczyńska, Rafał Jutrznia, Karol Kanigowski, Marta Kasprzyk, Arkadiusz Klej, Paulina Kocińska, Wiktoria Kolinko, Izabela Kołakowska, Kuba Kołodziej, Julia Kosiedowska, Lena Kossobudzka,WeronikaKościelewska,KatarzynaKośmińska, Gabriela Kot, Julia Kotowska, Katarzyna Kowalewska, Mateusz Kozdrak, Łukasz Kozłowski, Marcin Kruk, Aleksandra Krupińska, Łukasz Kryska, Nina Kubikowska, Patryk Kukla, Nicola Kulesza, Gabriela Kurczab, Anna Lewicka, Natalia Łopuszyńska, Aleksandra Łukaszewicz, Faustyna Maciejczuk, Alex Makowski, Kinga Marcinkiewicz, Martyna Matusiewicz, Julia Medoń, Aleksandra Morańda, Sebastian Muraszewski, Rafał Murawski, Wiktoria Nastałek, Natalia Nieróbca, Mateusz Nita, Tymoteusz Nowak, Marta Olesińska, Iwona Oskiera, Magdalena Oskiera, Karolina Owczarek, Aleksandra Pałęga, Monika Pasicka, Paulina Paszkiewicz, Wiktoria Pietruszyńska, Agnieszka Pietrzak, Paweł Pinkosz, Miłosz Piotrowski, Natalia Piwko, Jakub Płecha, Jakub Pomykalski, Zuza Powaga, Alicja Prokopiuk, Anna Pyrek, Anna Raczyk, Michał Reczek, Jan Rochmiński, Piotr Rodak, Karolina Roman,
Pocztówka z podróży
Maria Rybarczyk, Weronika Rzońca, Iga Rzyśkiewicz, Natalia Saja, Natalia Sawala, Mateusz Skóra, Zofia Smoleń, Aleksandra Soćko, Hanna Sokolska, Mikołaj Stachera, Laura Starzomska, Adam Stelmaszczyk, Janina Stefaniak, Katarzyna Stępień, Joanna Stocka, Jan Stusio, Agata Sucharska, Alicja Surmiak, Marcjanna Szczepaniak, Piotr Szłapka, Urszula Szurko, Mateusz Tchórzewski, Zuzanna Tomiczek, Maja Turkowska, Klaudia Waruszewska, Alicja Wieteska, Agata Wiśniewska, Michał Włosowicz, Jacek Wnorowski, Mateusz Wolny, Adam Woźniak,DominikaWójcik,MariaWróbel,MarekWrzos,Klaudia Wziątek, Paweł Zacharewicz, Agata Zapora, Krzysztof Zegar Redakcja zastrzega sobie prawo do przeredagowania i skracania niezamówionych tekstów. Tekst niezamówiony może nie zostać opublikowany na łamach NMS Magiel. Redakcja nieponosiodpowiedzialnościzatreścizamieszczonychreklam i artykułów sponsorowanych. Artykuły, ogłoszenia i inne materiały do wydania październikowego prosimy przesyłać e-mailem lub dostarczyć do siedziby redakcji do 6 stycznia Okładka: Karolina Gos Makieta pisma: Maciej Simm, Olga Świątecka
grudzień 2021
SŁOWO OD NACZELNEGO / wstępniak Panie, nie interesuj się pan, dobre?
Trzydzieści dziesięć godzin K A J E TA N KO R S Z E Ń R E DA K TO R N A C Z E L N Y oba jest zdecydowanie za krótka. Dwadzieścia cztery godziny? Kto by pomyślał. Kiedy zaczynam się codziennie rozkręcać ze swoimi obowiązkami, limit godzin zmierza już ku końcowi. Gdy niezbadane siły (no dobrze, trochę zbadane) formowały Układ Słoneczny ponad 4 mld lat temu, nie pomyślały nawet przez chwilę, jak bolesnym ciosem dla tej garstki ssaków nazywanej dzisiaj ludzkością będzie wprawienie Ziemi w obroty, z których jeden trwa dokładnie 23 godz. i 56 min. Postęp techniczny rozpędza się jednak do granic możliwości. Dlatego też wyobrażam sobie, że przez kolejne trzydzieści dziesięć stuleci najtęższe głowy naukowego świata opracują sposób spowolnienia prędkości obrotu naszej błękitnej planety. O ile nie strawi nas katastrofa klimatyczna lub wzajemna niechęć. Dzięki temu doba będzie trwała trzydzieści dziesięć godzin, a ja i Wy będziemy mogli się w końcu wyspać. I nie, nie wmawiajcie sobie, że będzie to okazja, żeby więcej pracować – ja też wpierw o tym pomyślałem. Zejdźmy jednak na ziemię. Jeśli nawet trzydzieści dziesięć godzin byłoby kiedyś osiągalne, na co nadal liczę, nie dożyjemy do tego momentu. Stąd potrzeba niebywale przemyślanego zagospodarowania tego czasu. Użycie słowa „efektywne” na pewno nie będzie trafne – od razu zapędzi nas w kozi róg przepracowania
D
Niestety w prawie każdych badaniach okazuje się, że ponad 30 proc. Polek i Polaków poświęca na sen mniej niż wspomniane minimum.
i podyktowania swojego czasu jakże ważnymi obowiązkami w pracy czy na uczelni. Waszym kluczowym celem powinno być wyspanie się – przynajmniej siedem godzin dziennie. Niestety w prawie każdych badaniach okazuje się, że ponad 30 proc. Polek i Polaków poświęca na sen mniej niż wspomniane minimum. Osoby, które mnie znają, pewnie od razu po przeczytaniu tego tekstu wytkną mi bycie hipokrytą – przecież ty sam sypiasz za mało. Drodzy czytelnicy, obiecuję poprawę i dodaję jeszcze coś do kociołka wyimaginowanych trzydziestu dziesięciu godzin. Tutaj należy podkreślić, że nie chce wywrzeć wrażenia jakoby praca nie miała kompletnie znaczenia w naszym życiu. Żyjąc w kapitalistycznej dystopii, musimy skądś zdobyć środki na przeżycie i spokojny sen. Nie znaczy to jednak, że wszystkie pozostałe czynności zapewniające różnorakie potrzeby powinny ulegać presji codziennego kieratu. Jestem zwolennikiem teorii, że każdy potrzebuje w tych niefortunnych dwudziestu czterech godzinach momentu, by powiedzieć: Nareszcie człowiek czuje się jak sołtys: wysoko, najedzony i za nic nie odpowiada. Wybaczcie zobrazowanie tego przy użyciu przedpotopowego filmu, ale moim zdaniem trafnie. ***** Drodzy czytelnicy i czytelniczki, brak rekomendacji w tym wstępniaku wynika z prostego faktu – musiałbym polecić wszystko, tak trudno było mi je dobierać przez ostatnie dwanaście miesięcy. Korzystając z ostatniej okazji atencji na tak ekskluzywnej stronie Magla, postanowiłem puścić w świat ten manifest, który jest również odezwą do siebie samego. Jak niesie swoim śpiewem i fortepianem Grzegorz Turnau – lecz pamiętaj, naprawdę nie dzieje się nic i nie stanie się nic, aż do końca. Róbcie swoje, ale nie bójcie się czasami zwolnić obroty. Natomiast w imieniu zarówno swoim, jak i Antka, Zuzi i Oli dziękuję wszystkim osobom, z którymi mogliśmy tworzyć ostatnie siedem numerów Magla, za pasję, z jaką przyczyniały się do powstania każdego wydania, a Wam, czytelnikom, za to, że jesteście i chcecie z nami odkrywać trochę więcej. 0
04–05
Polecamy: 8 UCZELNIA Pierwszoroczni w obliczu pandemii Czyli jak zaczynać studia w czasach COVID-19
9 TEMAT NUMERU Pokolenie niewiary
Dlaczego młodzi ludzie odchodzą od religii?
15 PIG Zakazana miłość lat 80.
fot. Kamli Węgliński
Nieco więcej o akcji „Hiacynt”
grudzień 2021
UCZELNIA
/ produktywność – i jej wady
śpiulkolot czeka
Produktywność nie taka piękna,… …jak ją malują. Ostatnimi czasy tytułowy termin zyskał wyjątkową sławę. Po wpisaniu go w wyszukiwarce YouTube wyskoczy ogromna liczba filmów-poradników prezentujących sposoby maksymalizacji ludzkiej wydajności. Pomimo dobrych zamiarów autorów tych treści, warto przyjrzeć się im bardziej krytycznie i zastanowić nad tym, czy faktycznie jest to tak pozytywny trend. T E K S T:
rób dziś, co masz zrobić jutro. Zrób dzisiaj odrobinę więcej, niż sądzisz, że jesteś w stanie. Takie aforyzmy można nieraz napotkać w życiu codziennym. Słyszy się je w wyżej wspomnianych filmach oraz widzi na plakatach, obrazkach motywacyjnych czy na ścianach siłowni. To niewątpliwie pierwszorzędne i praktyczne pomysły, które miałyby zastosowanie tylko wtedy, gdyby człowiek był robotem działającym na łatwo wymienne baterie. Rzeczywistość wygląda jednak następująco: doba trwa 24 godziny, a oprócz nauki i pracy musi być czas na jedzenie, spanie, pielęgnowanie relacji międzyludzkich lub zwykły odpoczynek. Narracja, jaką prezentują wyżej wymienione cytaty, sugeruje stałe narzucanie sobie nieludzkich wymagań i zaprzestanie prokrastynacji (co również jest słowem często używanym w poradnikowych treściach). Szczególnie w perspektywie zbliżającej się sesji zimowej, która jest intensywnym czasem dla studentów, rozsądnym jest przyjrzeć się tym wskazówkom.
Z
M I L E N A KOWA LC Z Y K
rzy oddaliby wiele, aby móc cofnąć się w czasie i przejść swoją drogę jeszcze raz, tym razem nie bagatelizując zdrowia.
Tylko jedna droga? Na przestrzeni kilkunastu ostatnich lat powstało mnóstwo biografii „ludzi sukcesu”. Można w nich przeczytać o pracy po kilkanaście godzin na dobę i wyrzeczeniach, jakie trzeba podjąć, aby osiągnąć tak powszechnie rozumiany sukces. W tej kwestii na myśl wielu osobom przychodzi pewnie Elon Musk, który nieraz przyznawał się do pracy nawet po 120 godzin
Kryje się w tym pułapka, gdyż paradoksalnie potrzeba ciągłej kontroli może zabijać kreatywność. Czasami wyobraźnia człowieka potrzebuje lenistwa.
Zdrowie > sukces Zdrowie psychiczne i fizyczne jest ważniejsze od jakiegokolwiek sukcesu. Przemęczenie jest sygnałem do zwolnienia tempa i niezważania na zalecenie przekraczania swoich granic. Pomocą do walki z chorobliwą produktywnością może być umiejętność rozumienia swoich potrzeb. Niezdrowy perfekcjonizm nie prowadzi do niczego dobrego, a zmorą dzisiejszych czasów jest właśnie stałe dążenie do maksymalizacji efektywnie wykorzystanego czasu. Całe to zjawisko nasiliło się szczególnie na przestrzeni 2020 i 2021 r., gdy więcej czasu spędzano w domach, a oddzielenie pracy od życia prywatnego stało się wyjątkowo trudne. Trzeba także podkreślić, że praca nad sobą to niewątpliwie cenna umiejętność. ale nie warto popadać w żadną ze skrajności. Nawet największe sukcesy i osiągnięcia nie zrekompensują utraconego zdrowia oraz szczęścia. Niektó-
06–07
tygodniowo. Stało się to przedmiotem krytyki od innych znanych osób. Sam założyciel Twittera, Jack Dorsey tak skomentował słowa prezesa Tesli: Dla przykładu: sukces oznacza, że pracuję 20 godzin na dobę i śpię cztery. Czytałem, że tak robi Elon Musk. To idiotyzm! Jeżeli tylko obserwujesz świat zewnętrzny i nie zwracasz uwagi na swoje reakcje na ten świat, przegapisz okazję do podniesienia sobie poprzeczki, a według mnie jest to jedyna okazja do prawdziwego rozwoju. Niestety, mnóstwo ludzi wpadło w pułapkę nieustannej produktywności. Uniwersalna miara dla działań wszystkich jest często prezentowaną ideą w ofercie youtube’owych poradników. Narracja: albo będziesz robił to i to, albo nic nie osiągniesz, może być katalizatorem dla niezdrowych nawyków. Wyłania się tutaj pewna sztywność w myśleniu, mianowicie: do konkretnego celu jest tylko jedna droga pełna wyrze-
czeń i, aby osiągnąć to, co „ludzie na szczycie”, musisz działać tak jak oni. Nieprawda. Te same efekty można osiągnąć na wiele sposobów i w różnym tempie. Kluczowe jest, aby potrafić odnaleźć w tym chaosie balans i zajmować się czymś, co rzeczywiście jest obiektem zainteresowań danej jednostki oraz sprawia jej przyjemność.
Moja porażka = ja W te niezdrowe schematy wpisuje się także utożsamianie wszystkich życiowych porażek z własną osobą. Według wielu badań jest to zjawisko, które ściśle łączy się z nadmierną produktywnością. Wiele osób zadaje sobie pytanie: Jak mogę cokolwiek osiągnąć, jeśli nie jestem wystarczająco zmotywowany do pracy 16 godzin na dobę? Prawda jest taka, że często to okoliczności życiowe utrudniają, bądź nawet uniemożliwiają, osiągnięcie założonego celu. Oceny na studiach czy wyniki w pracy są sumą wielu składowych elementów. Każdy człowiek ma na starcie inne zasoby i chęci. Trzeba zadać sobie pytanie: Czy, gdyby bliska mi osoba doświadczyła jakiegoś niepowodzenia, myślałbym o niej jako wielkiej życiowej porażce?. Wątpię, że ktoś odpowie twierdząco. Tak samo powinniśmy zmienić perspektywę w stosunku do nas samych i traktować siebie jako wartościowe osoby, które ewentualnie popełniły błąd.
Całodobowy nadzór Poradniki o produktywności sugerują także restrykcyjny nadzór wszystkich ludzkich działań. Kryje się w tym pułapka, gdyż paradoksalnie potrzeba ciągłej kontroli może zabijać kreatywność. Czasami wyobraźnia człowieka potrzebuje lenistwa. Pomysły na rozwiązanie problemów mogą pojawiać się niespodziewanie, właśnie w chwilach odpoczynku, spokoju. Produktywność może być tutaj sporą przeszkodą. Jak można wpaść na genialny pomysł,
pierwsze spotkanie na żywo/
gdy nasze mózgi są zaprogramowane tak, aby stale przeliczać czas na liczbę wykonanych zadań (krzyżyków na to do list). Cierpliwość przy wykonywaniu zaplanowanych działań może okazać się kluczowa.
Warunkowe szczęście Trend na produktywność skręca w złym kierunku. Dzień spędzony ze znajomymi lub rodziną często przestaje przynosić radość, ponieważ ilość wykonanej pracy w tym dniu
będzie prawdopodobnie niewielka. Im więcej czasu spędza się w pracy, tym bardziej wzrasta poziom zadowolenia z siebie. Doba jest mało wartościowa, jeśli w ciągu niej brakuje kroku naprzód na „drabinie do sukcesu” (czymkolwiek by ona była). Czas wykorzystany na zacieśnianie więzi z rodziną i znajomymi też może być produktywny. W końcu, w tradycyjnym ujęciu, potrzeba przynależności jest nadrzędna w stosunku do potrzeby samorealizacji.
UCZELNIA
Teraz stoi przed nami zadanie zmiany sposobu myślenia. Warto jest przyjrzeć się swoim schematom działania i, być może, dostrzec też toksyczne wzorce. Czas przestać mierzyć się miarą innych ludzi, zapomnieć o niezdrowych nawykach i ograniczyć liczbę oglądanych poradników o produktywności. Rzeczywistość ludzi działających jak roboty na wymienne baterie zakrawa o spełnienie się antyutopii. Zobaczmy w nas istoty mające różnorodne potrzeby i żyjące nie tylko dla pracy. 0
Gra w skojarzenia
Gdy wreszcie stanęłam na peronie, poczuwszy znajomą, lekko duszącą woń rodzinnego miasta, pomyślałam:
To faktycznie był pierwszy raz gdy rozmawiałam z tobą… T E K S T:
rawie połowa listopada. Moja Warszawa. Minął już istotnie ponad rok, najwyższa pora bym zaczęła nazywać nowe miejsce „moim”. A może i nawet najwyższa pora na mianowanie moich uniwersyteckich znajomych „przyjaciółmi”. A jednak wciąż niewygodne poczucie nowości, nieprzynależności i braku aklimatyzacji spędza mi sen z powiek. Sen, którego tak czy inaczej dostarczam sobie zdecydowanie niedostateczną ilość. Tego dnia jechałam odwiedzić dom rodzinny. Po zajęciach spakowałam walizkę, zostawiając w niej jednak wystarczająco dużo przestrzeni na wszystkie mamine, przysłowiowe „słoiki”. Stała trasa, najpierw wychodzę z mieszkania, nie zapominam o sprawdzeniu zamka w drzwiach, aby następnie taszczyć za sobą bagaż i ruszyć niekończącą się ulicą Mickiewicza. Potem schodami w dół, do metra. Cztery stacje. Byleby nie przegapić Centrum. Nieestetyczna, ale swoiście urokliwa, ruchliwa stacja wyglądem i aurą przypominająca urzędzik gminy w małej mieścinie. Ruchome schody. Odwracam wzrok w lewo. Czy tylko mi się zdaje, czy widzę... znajomą twarz?
P
Dobrze/źle ci z oczu patrzy Widzę znajomą twarz, a w istocie – połowę twarzy. To, co sprawiło, że zapamiętałam charakter spojrzenia to jedne, zeszłoroczne zajęcia na których włączona kamera była obligatoryjnym elementem zaliczenia. Ba, bywało to odrobinę niekomfortowe, w końcu nie sposób jest dowiedzieć się, czy ktoś przypadkiem nie „dał ci pinezki” i przez półtorej godziny nie przygląda się strojonym przez ciebie w znudzeniu minom. Paradoksalnie trudno było mi przywitać się, a co dopiero zacząć rozmowę z kimś, kogo znam
O L I W I A W I T KOW S K A
już przeszło cały rok akademicki. Powstała niezliczona ilość artykułów, badań przeprowadzanych przez rozmaitych ekspertów w dziedzinie psychologii, instagramowych postów oraz innych form luźnych zwierzeń i prac badawczych na temat negatywnego wpływu nauki w trybie zdalnym na życie społeczne nas wszystkich. Jednak zawsze gdzieś z tyłu głowy pozostawała mi myśl, że na pewno nie może być aż tak źle. Dopiero, gdy nadszedł czas pierwszych zajęć na uczelni, we właściwym tego słowa znaczeniu, zrozumiałam, że w rzeczywistości długotrwała izolacja pozbawiła mnie – kontaktową, otwartą i towarzyską osobę – języka w gębie i pewności siebie. Pierwsze wejście do sali pełnej twarzy (zdawać się mogło, że dobrze znanych, tkwiących gdzieś w pamięci, a jednak tak odległych, obcych… nowych) a właściwie par oczu, wyglądających znad schowanych nosów i spod coraz to inaczej ciętych grzywek. Kto tu jest kim? Tu zaczyna się prawdziwa gra w skojarzenia. Jedna z nich to na pewno Maryla. Pisałyśmy parę miesięcy temu. Pomagałam jej z zadaniem domowym. Jak powinnam się zachować? Pierwsze pytanie o wolne miejsce obok zielonookiej, wysokiej, szczupłej koleżanki przynosi refleksję: przedstawić się, nie przedstawiać? W końcu znam jej imię… Jestem pewna, że ona zna moje. No i przecież to tak nie wypada, zupełnie bez słowa…
Miło mi cię poznać Cześć. Cóż za miłe zaskoczenie! – To były pierwsze słowa, które padły z ust mojego znajomego gdy razem opuszczaliśmy warszawskie podziemie. Fakt, ja również byłam zaskoczona – jednak z początku rozmowa w moim od-
czuciu była zdecydowanie bardziej niezręczna, niż miła. W ubiegłym roku akademickim byliśmy razem w niemalże wszystkich grupach zajęciowych. A tak naprawdę – o ironio! – po raz pierwszy miałam okazję porozmawiać z nim na żywo. Spiesząc się nie lada, szliśmy w stronę Warszawy Centralnej, wzdłuż Pałacu Kultury i Nauki. Niespodzianką było dla mnie to, jak szybko rozmowa zaczęła się kleić. Okazało się, że jedziemy w tę samą stronę. Tym samym pociągiem. Cóż, nawet w jednym wagonie… na miejscach obok siebie. Rozmawialiśmy cztery godziny. On wysiadał zaledwie stację przede mną. Ref leksję wzbudził we mnie fakt, że rok wcześniej nie zwracałam na niego zbytnio uwagi. A może i nawet – chociaż ze świadomością czystego subiektywizmu mojej opinii, ukształtowanej przez ekran laptopa – odważyłam się na stwierdzenie sama przed sobą, że raczej jest nudny. Dlaczego? Nie wiem. W końcu wszyscy wyrażamy sądy, głośne lub zupełnie mimowolne na temat osób, z którymi obcujemy… nawet jeśli mamy z nimi styczność tylko przez internetowe komunikatory i platformy e-learningowe. Jakże się myliłam! Z kolegą łączy mnie naprawdę wiele. Kto wie, może był to początek głębszej znajomości, a może służyło to jedynie mojemu samouświadomieniu. Podróż w towarzystwie mojego nowego-starego kolegi minęła niezwykle szybko. Gdy za oknem ujrzałam pierwsze przebłyski rodzinnego miasta i zebrałam się do wyjścia, trochę zawiedziona (niespodziewanie!) nieubłaganym upływem czasu, usłyszałam na pożegnanie: Niby znamy się już ponad rok, ale… miło było cię poznać! 0
grudzień 2021
UCZELNIA
/ lockdown a studia w nowym mieście
Pierwszoroczni w obliczu pandemii Rozpoczęcie studiów wiąże się z koniecznością zaadaptowania w nowej społeczności oraz przystosowania się do innego systemu. Przeskok ze szkoły średniej do wyższej jest wyzwaniem na miarę skoku ze spadochronu, a w przypadku osób, które na studia przeprowadzają się z innego miasta jest to podwójne wyzwanie. Obawa przed niepowodzeniem w ułożeniu swojego życia w nowym miejscu dotyka niemalże każdej młodej osoby, która opuszcza rodzinne miasto i znajome twarze w celu rozpoczęcia studenckiego życia – a widmo kolejnego lockdownu jeszcze bardziej ją potęguje. T E K S T I Z DJ Ę C I A :
2020 r. byliśmy świadkami, gdy po raz pierwszy w historii nauka na większości polskich uczelni wyższych rozpoczęła się w sposób zdalny. Nasi koledzy nie zaznali uczucia podniosłej immatrykulacji w auli swojego uniwersytetu – uroczystego aktu przyjęcia w poczet studentów. Zeszły rok akademicki był jednym wielkim znakiem zapytania oraz stałą zmienną, co spędzało sen z powiek wielu maturzystom oraz osobom planującym rozpocząć studia w październiku 2021 r. Pozorna poprawa sytuacji epidemiologicznej w kraju uspokoiła znaczną część z nich, a wiadomość o powrocie w mury największych polskich uniwersytetów przyniosła dużej liczbie zmartwionych studentów ulgę oraz euforię. Pierwszy wykład na auli, grupowe wyjście na piwo (stanowiące kluczową część studenckiej integracji), stały się ponownie rzeczami możliwymi. Życie społeczne studentów znów mogło rozkwitać, a dla pierwszorocznych jest to niesamowicie ważny element, pomagający im w zaklimatyzowaniu się w nowym środowisku. Jednakże jak można dokładnie zaobserwować – nie potrwało to zbyt długo. Liczba zachorowań rośnie w niepokojącym tempie, a wraz z nią pojawia się coraz więcej głosów o ponownym zamknięciu uczelni i większości sfer życia społecznego w kraju – dokładnie tak, jak było to rok temu. Co stanie się z pierwszorocznymi, gdy w końcu dojdzie do kolejnego lockdownu?
W
Zamknięci z dala od domu Przejście na tryb zdalny w obecnej sytuacji w Polsce, zbliża się nieuchronnie. Zdania na ten temat wśród studentów są podzielone – część jest za przejściem na tryb nauki we własnym pokoju przed laptopem, a część postrzega to jako
08-09
K RY S T Y N A C I TA K
najgorsze, co może ich spotkać. Szczególnie dotyczy to osób uwikłanych w pułapkę umowy o mieszkanie wykluczającej możliwość jej wcześniejszego rozwiązania, ze względu na sytuację pandemiczną. W razie ponownego lockdownu i całkowitego przejścia na tryb zdalny, ludzie ci zostaną zamknięci w czterech ścianach z dala od domu. Osoby mieszkające w akademikach lub mogące zrezygnować z lokum, staną przed wyborem zostania w stolicy bądź opuszczenia miasta, które dopiero zaczęli poznawać i w którym rozpoczęli proces zaklimatyzowywania się. Nie wszyscy chcieliby wracać na tzw. ,,stare śmieci”. Dla niektórych wyprowadzka na studia to idealny pretekst do odcięcia się od starego otoczenia i rozpoczęcia nowego rozdziału w życiu. Wizja powrotu do miejsca z którego tak pragnęli uciec, budzi w nich grozę.
Pandemia niepewności Równocześnie studia są dla większości osób początkiem dorosłości – długiej drogi planowania reszty swojego życia zarówno pod względem zawodowym jak i prywatnym. Jest to moment, gdy podejmujemy kluczowe w skutkach dla naszej przyszłości decyzje. Sporo młodych ludzi kwestionuje swój wybór studiów, podaje w wątpliwość czy aby na pewno kreują drogę do właściwej przyszłości i życia, które ich uszczęśliwi i usatysfakcjonuje. Poszukiwanie celów życiowych, spokoju, zadowolenia z tego co robią, jest częścią ich codzienności. Jednakże odnalezienie stabilności we własnym życiu jest możliwe jedynie w momencie, gdy świat wokół również jest stabilny. Sytuacja pandemiczna zachwiała wszelką równowagę. Obecnie ludzie byli i są świadkami drastycznej zmiany rzeczywistości i tego, co dotychczas było im znane. Wszelkie gwaran-
cje dotyczące przyszłości, sytuacji na świecie, w społeczeństwie zostały nam odebrane. W takich okolicznościach niezmiernie ciężko o znalezienie tej upragnionej przez wielu pewności we własnym życiu i jego zaplanowanie. W momencie, gdy nie wiadomo, jak będzie wyglądać reszta studiów, jak bardzo w wyniku koronawirusa zmieni się sytuacja zarówno społeczna jak i zawodowa oraz czy świat choć w zbliżonym stopniu powróci do stanu sprzed lutego 2020 roku – pandemię COVID-19 można bez dwóch zdań określić ,,pandemią niepewności”.
(bez)silność Epidemiologiczne prognozy na najbliższy czas nie należą do szczególnie pocieszających, jednakże nie można zupełnie się poddać i zatracić w fatalistycznej wizji przyszłości. Ludzie zapytani o odczucia związane z pandemią, zazwyczaj wskazują na poczucie bezsilności, jednakże wbrew pozorom każdy z nas jest częścią społeczeństwa, a co za tym idzie – nasze działania mają spory wpływ na rozwój sytuacji epidemiologicznej. Być może nie damy rady sprawić by COVID-19 całkowicie zniknął, lecz poprzez uświadamianie reszty ludzi o powadze sytuacji, o znaczeniu szczepień i konieczności noszenia maseczek, możemy choć w małym stopniu pomóc w poprawie sytuacji; zatrzymaniu pandemicznej fali i przyśpieszeniu powrotu do normalności. W chwili obecnej, należy pamiętać o docenianiu doświadczeń studenckiego życia, które mimo iż będą odmienne niż przeżycia większości starszych roczników, to w dalszym ciągu będą stanowić ważną część naszego życia. 0
Pokolenie niewiary Dlaczego młodzi ludzie odchodzą od religii? T E K S T:
PAW E Ł PAW ŁU C K I
Z DJ Ę C I A :
K AR O L I N A G O S
Religia dla wielu osób jest centralnym punktem życia, w dużym stopniu definiującym ich postępowanie. Można jednak zaryzykować stwierdzenie, że w ostatnich latach mocno straciła ona na wartości. Wśród zachodnich społeczeństw coraz częściej słyszymy o odchodzeniu od religii. Czy rzeczywiście taki trend istnieje? Jeśli tak – jakie mogą być jego przyczyny?
grudzień 2021
TEMAT NUMERU
/ dlaczego młodzi ludzie odchodzą od religii?
Czy ma Pani chwilę żeby porozmawiać o fotowoltaice?
arracja, jakoby Europa odchodziła od religii, jest dosyć ugruntowana w opinii publicznej. Widać to zarówno w wypowiedziach polityków czy duchownych, jak i w mediach. Mimo tego większość obywateli naszego regionu wciąż deklaruje się jako osoby wierzące, a religie – w Europie głównie chrześcijaństwo i islam – mają niezaprzeczalny wpływ na życie mieszkańców. Każdy ma swój osobisty stosunek do wiary, jednakże w społeczno-politycznej dyskusji jedni chcieliby zmniejszyć jej wpływ na życie codzienne, podczas gdy drudzy usilnie bronią obecnego statusu quo, a jako swój główny argument podają właśnie wolę większości obywateli. Niezależnie po której stronie stoimy – kwestia ta dotyczy każdego z nas. Warto więc zrozumieć mechanizmy stojące za powstaniem wierzeń oraz powodów, dla których od nich odchodzimy. Żeby przekonać się, co jest prawdą, zacznijmy wobec tego od poznania korzeni zachowań religijnych oraz postarajmy się dowiedzieć, dlaczego jako ludzie wykształciliśmy coś tak unikalnego jak wiara w istotę wyższą.
N
wanie się większych społeczności. Skupmy się na pierwszym z tych podejść, w ramach którego można wyróżnić dwie główne hipotezy – pierwsza z nich sugeruje, że religia dawała pewnego rodzaju przewagę ewolucyjną sama z siebie. Zakłada ona, że osobniki uczestniczące w obrzędach religijnych miały większe szanse na przeżycie dzięki zacieśnionej współpracy. W pierwotnych społecznościach współdziałanie odbywało się głównie na płaszczyźnie pomocy
Przewaga czy skutek uboczny? Religia jako pojęcie niesie ze sobą spory ładunek historyczny oraz emocjonalny. Obecnie myślimy o niej głównie w kontekście najpopularniejszych zestawów wierzeń, z których zdecydowana większość odnosi się do osobowego bytu (lub bytów), który obserwuje i często wpływa na rzeczywistość. Samą religię można rozumieć natomiast jako ustrukturyzowany zestaw rytuałów odnoszący się do wierzeń obecnych w danej społeczności. Występowanie tak określonego bytu nie jest warunkiem koniecznym i w wielu religiach na przestrzeni wieków wcale nie miało miejsca. Początków zachowań religijnych dopatruje się w rytuałach chowania zmarłych, których pierwsze ślady datuje się na nawet 50 tys. lat temu. Na przyczyny wykształcenia się religii można patrzeć z dwóch perspektyw: jednostkowej, mającej ugruntowanie w psychologii, oraz grupowej, odnoszącej się do wpływu na formo-
10–11
rodzinie, spokrewnienie było właściwie wymagane, żeby wzajemna pomoc miała rzeczywiście miejsce. Religia w takim środowisku pomagała w standaryzacji. Pozwalała skuteczniej egzekwować zasady współżycia wśród ludzi, którzy nie byli biologicznie połączeni. Jawiła się więc jako ewolucyjna odpowiedź na tak zwany efekt gapowicza, czyli korzystania z zasobów społeczności bez dokładania własnych wysiłków, by je uzupełniać lub powiększać. Ta adaptacyjna teoria była krytykowana ze względu na jednoczesne występowanie wysokich kosztów ponoszonych przez członków społeczności, przymus uczestnictwa w brutalnych rytuałach i tracenie cza-
su, który mógł być przeznaczony na coś bardziej produktywnego. Zauważono jednak, że takie obrzędy pozwalały na budowanie wewnątrzgrupowego zaufania i służyły jako trudny do sfałszowania sygnał, że dana jednostka jest szczerze zaangażowana w życie społeczności. Co ciekawe, te najbardziej wojownicze, nastawione na konflikty zbiorowości zwykle wypracowały też najbardziej wymagające obrzędy. Alternatywnym poglądem do tego o przewadze ewolucyjnej są hipotezy, że religia mogła wykształcić się jako skutek uboczny innych cech zwiększających szansę na przeżycie i reprodukcję. Wśród tych potencjalnych mechanizmów wymienia się naszą umiejętność do wczesnego wykrywania zagrożeń, zauważania i rozumienia związków przyczynowo-skutkowych oraz świadomość podmiotowości i odrębności innych ludzi. Mogło to doprowadzić do personifikacji przyczyn zjawisk, wówczas inaczej niewytłumaczalnych, takich jak burze, cykl dnia i nocy, zmiany pogody. W umysłach ludzi stawały się one wynikiem intencjonalnego działania podmiotów, bytów, które z czasem zostały określone bogami. Dodatkowo rozwijający się system wczesnego wykrywania zagrożeń zaczął faworyzować osoby cechujące się wysoką ostrożnością – żyły dłużej, co przekładało się na więcej okazji do przekazywania dalej swoich genów. Doszło to tak zaawansowanego stadium, że lepiej było uciec pięć razy – w tym cztery przed wyimaginowanym zagrożeniem – niż nie uciec ten jeden raz, gdy drapieżnik był realny. Niektórzy badacze wskazują, że może to stanowić podstawę do naszej wiary w duchy, upiory i inne nieistniejące nadprzyrodzone niebezpieczne siły. W połączeniu z wzrastającym rozumieniem otaczającego świata upatruje się tutaj pojawienia się strachu przed śmiercią i realizacją jej nieuchronności, która mogła zacząć generować niepotrzebny stres i obciążenie psychiczne dla pierwszych ludzi. W takim przypadku religia mogła być remedium, w szczególności mowa tu o poglądach odnoszących się do życia pozagrobowego, nadających sens ludzkiej egzystencji.
dlaczego młodzi ludzie odchodzą od religii? /
Niezbędne spoiwo społeczeństwa? Niezależnie. czy któraś z hipotez o korzeniach wierzeń bardziej zbliża się do prawdy, faktem jest, że religie wytworzyły się w niemal każdej większej społeczności. Nie wszędzie wyglądały jednak w znany nam sposób. Głównym aspektem, na jaki należy zwrócić uwagę, jest rozróżnienie pomiędzy religiami naturalnymi a tymi monoteistycznymi, w których w centrum stoi omnipotentny byt. Te drugie są dużo bardziej złożone, gdyż boga w tym ujęciu interesuje życie doczesne ludzi i wymusza on pewien zestaw zasad zachowania, moralności, których trzeba przestrzegać. Religie monoteistyczne są charakterystyczne dla dużych, złożonych społeczności – czy jednak są niezbędne do wystąpienia współpracy na wielką skalę umożliwiającej uformowanie się rozbudowanych zbiorowości? Przykład Ameryki Południowej sprzed czasów kolonialnych wydaje się sugerować, że wcale nie. Mimo naprawdę dużych i złożonych zbiorowości religie ludzi z tamtego regionu zazwyczaj nie posiadały koncepcji życia pozagrobowego ani funkcji moralizatorskiej. Na bazie analizy danych z Seshat Global History Bank zauważono jednak, że w 12 z 20 regionów, gdzie wykształciły się religie monoteistyczne, w mniej więcej tym samym okresie, tj. na przestrzeni 100 lat od ich uformowania się, społeczeństwa osiągały wysoki stopień skomplikowania i populację przekraczającą milion osób Nie jest jasne, które z tych wydarzeń – pojawienie się religii czy wzrost populacji – następowało pierwsze. Badacze w tym temacie są podzieleni. Co jednak pewniejsze, ukształtowanie się pisma zwykle poprzedzało te wydarzenia o około cztery wieki. Tak bardzo skorelowane współwystępowanie religii i rozrostu społeczności nie może być jednak przypadkiem. Wspólne wierzenia okazywały się na przestrzeni lat silnym motywatorem do kooperacji i dbałości o ludzi, z którymi nie jest się spokrewnionym. Jednocześnie identyfikacja z konkretnym bogiem sprawiała, że grupy o różnych zestawach wierzeń, wznoszące modły do innego bytu, bardziej się między sobą antagonizowały. Pojawiała się narracja my vs oni, a rodzące się konflikty często wygrywała społeczność, której religia umożliwiała jej lepszą współpracę.
Odejście od bogów Na przestrzeni znanej nam ludzkiej historii każde większe zbiorowisko ludzi miało swoją religię, a większość jego członków deklarowała się jako wierząca. Postawy agnostyczne czy ateistyczne były marginalne z wielu powodów, jednak nawet obecnie, w zależności od regionu świata, osób deklarujących się jako całkowicie niewierzących jest od kilku do kilkunastu procent. Czy jednak prawdziwa jest teza, że ludzie,
którzy odchodzą od boga, są mniej wierzący? Nie do końca, a przynajmniej niekoniecznie w takim sformułowaniu, co więcej na pewno nie jest to trend ogólnoświatowy. Jak pokazują badania prowadzone na przestrzeni kilkudziesięciu ostatnich lat, po ukształtowaniu własnych poglądów ludzie rzadko je zmieniają w późniejszym stadium życia. Jak twierdzą badacze z Pew Research Center, każde kolejne pokolenie jest mniej religijne, a przynajmniej to możemy zaobserwować w najlepiej rozwiniętych częściach współczesnego świata. Dzieląc dorosłych na dwie grupy wiekowe: 18–39 oraz 40+, możemy stwierdzić, że młodsze osoby w około połowie ze 106 badanych krajów okazują się mniej religijni niż starsze pokolenie, co może być rozumiane jako mniejszy procent osób deklarujących przynależność do jakiejkolwiek religii, jej istotność w życiu oraz częstotliwość modlitwy i uczestnictwa w obrzędach. W raptem kilku krajach wykazano odwrotny trend, a pozostałe nie wykazały statystycznie istotnej różnicy. W 41 krajach młodsze pokolenie rzadziej utożsamiało się z którąkolwiek religią, a jeśli chodzi o tę różnicę liderami są kraje Europy – z Danią, Norwegią, Szwecją i Niemcami na czele. W tych państwach różnica wynosiła około 20 p.p. – dla porównania w Polsce jest to około 6 p.p. Łącząc to z informacją, że wychowanie w religii jest jednym z najistotniejszych czynników utrzymujących zaangażowanie pokolenia, można zaryzykować stwierdzenie, że sekularyzacja tych społeczeństw będzie się tylko pogłębiała. Wysoki poziom rozwinięcia dwóch z pięciu atrybutów tzw. Wielkiej Piątki (czyli modelu osobowości zaproponowanego przez Paula Costę i Roberta McCrae) – ugodowość i sumienność – uważa się za sprzyjający ugruntowaniu się silnych religijnych przekonań. Jednak tylko w przypadku, gdy dana jednostka została wychowana w religijnym domu. W przeciwnej sytuacji osoba o tych samych cechach jest mniej skłonna zaangażować się w religię zorganizowaną. Częściej będzie odnajdywała swoją duchowość, podążając własnymi drogami lub angażując się w inicjatywy humanistyczne. To pokazuje, jak ważne jest wychowanie w wierze dla utrzymania jej w światopoglądach ludzi oraz poniekąd dlaczego to między pokoleniami obserwujemy taką zmianę. Polska natomiast, o ile nie przoduje w zróżnicowaniu zadeklarowanej przynależności religijnej, i tak jest światowym liderem w pozostałych badanych aspektach. Tylko 16 proc. dorosłych osób poniżej 40 r. ż. uważa wiarę za bardzo ważną w swoim życiu, ponad dwukrotnie mniej niż starsze pokolenie, gdzie jest to 40 proc. Jako społeczeństwo wykazujemy również największą różnicę w udziale osób, które regularnie uczestniczą w obrzędach religijnych – to aż 29 p.p.
TEMAT NUMERU
Nie powinno więc dziwić, że na tej płaszczyźnie mogą pojawiać się napięcia co do roli religii i pozycji kościoła w życiu obywateli naszego kraju. Co ciekawe, w odniesieniu do ostatniej statystyki, oprócz Polski przodują w niej niekoniecznie kraje europejskie, a państwa Ameryki Południowej, Bliskiego Wschodu i Afryki, takie jak Kolumbia, Tunezja czy Jordania. Może to wynikać z faktu, że część społeczeństw Europy jest już jedno pokolenie „do przodu”, w związku z czym również starsi ludzie rzadko uczestniczą w obrzędach religijnych.
Gdy zmądrzejesz, to uwierzysz Przy porównywaniu takich statystyk pomiędzy pokoleniami nie można uniknąć odpowiedzi na pytanie – czy ludzie z wiekiem nie stają się po prostu bardziej religijni? Dane zdają się sugerować, że rzeczywiście tak jest. Starzejąc się, ludzie częściej zwracają się ku religii niż z niej rezygnują. Największy kryzys wiary przychodzi zwykle we wczesnej dorosłości, w wieku średnim religijność utrzymuje się na stałym poziomie, by później wraz z wiekiem rosnąć. Przyczyn tego efektu doszukiwać się można w dwóch zjawiskach – z jednej strony wraz ze starzeniem się i zbliżającą się nieuniknioną śmiercią zaczynamy częściej myśleć o swojej pozaziemskiej podróży. Pojawia się wtedy stres, którego zmniejszenie umożliwia zwrot w stronę religii. Jest to więc podobny mechanizm do tego, którego doszukiwano się u źródeł pojawiania się wierzeń. Z drugiej strony wysnuwa się hipoteza o motywie zarobkowym. We wczesnej dorosłości skupiamy się na zarabianiu pieniędzy, mniej czasu przeznaczając na religijne aktywności, by już po zbudowaniu
grudzień 2021
TEMAT NUMERU
/ dlaczego młodzi ludzie odchodzą od religii?
doczesnego kapitału skupić się na tym duchowym aspekcie, który potencjalnie mógłby pomóc po śmierci. Niezależnie od przyczyny z wiekiem więcej ludzi kieruje się ku religii. Nie jest to natomiast na tyle silny efekt, żeby wyrównać lub przeważyć obserwowaną sekularyzację. Prawdą pozostaje stwierdzenie, że nie lubimy zmieniać poglądów – tylko niewielki odsetek ludzi, którym z bogiem było nie po drodze lub który był im obojętny w młodości, kieruje się ku niemu z powrotem.
Jak trwoga to do Boga W około połowie badanych krajów obserwujemy postępującą sekularyzację i malejące znaczenie religii wśród młodszych obywateli. Czy jednak coś łączy te państwa? Przede wszystkim trend laicyzacji nie jest ogólnoświatowy, tj. nie obserwujemy go w każdym regionie. Skupia się on na konkretnych miejscach – Europie, Azji Wschodniej, Ameryce Północnej oraz Australii. Cechą wspólną tych obszarów jest to, że są one relatywnie bogate i dobrze rozwinięte w skali świata, a poziom i oczekiwana długość życia osiągają tam najwyższe poziomy. Do istotnych wyróżników należy również religia dominująca w większości tych krajów, czyli chrześcijaństwo – w ponad połowie z nich widzimy opisywany trend braku zainteresowania młodych ludzi religią. Kolejne są kraje muzułmańskie – w jednym na cztery z nich można zauważyć to zjawisko. Właściwie wszystkie czynniki, którymi można opisać poziom rozwoju danego kraju, korelują negatywnie z poziomem religijności.
12–13
Im dłużej trwa edukacja, tym rzadziej ludzie uczęszczają do kościoła, a im wyższe PKB per capita, tym mniej ludzi modli się regularnie. W każdym kraju z PKB per capita większym niż 30 tys. dolarów – z jednym wyjątkiem Stanów Zjednoczonych – mniej niż 40 proc. dorosłych deklaruje, że modli się codziennie. W ogóle w badaniach religijności USA jest specyficznym przypadkiem i jedynym państwem, w którym obserwujemy zarówno wysoki poziom zamożności i wolności społeczeństwa, jak i wysoką religijność – na przykład około 55 proc. dorosłych Amerykanów modli się codziennie. W Europie z kolei, pomimo że poziomy PKB są bardzo zróżnicowane, to tylko Mołdawia jest pod względem tej statystyki powyżej średniej światowej. Dla porównania w krajach afrykańskich, jak Senegal, Nigeria, czy państwach Bliskiego Wschodu, jak Afganistan czy Iran, procent dorosłych, którzy deklarują codzienną modlitwę, oscyluje w okolicach 90 proc. Kraje, w których zaobserwowano trend odwrotny, czyli większą przynależność religijną młodszego pokolenia, mają również inną wspólną cechę: niedawną historię brutalnych konfliktów prowadzących do śmierci wielu cywili. Przykładem może być Liberia, w której pod koniec XX i na początku XXI w. miały miejsce dwie wojny domowe. Ciągły strach i niepewność co do swojej przyszłości w trakcie dorastania mogła skłonić młodych Liberyjczyków do szukania bezpieczeństwa, spokoju i poczucia przynależności w obrzędach religijnych – głównie chrześcijańskich i muzułmańskich.
Jak zeszłoroczny śnieg Świat zachodni, w tym przede wszystkim Europa, się laicyzuje, a koreluje to z jej rozwojem, którego szybkość i osiągnięty poziom jest zjawiskiem nowym nawet dla regionu, w którym my żyjemy. Przyczyn można się więc doszukiwać w tym, że religia po prostu przestaje być potrzebna. Część jej funkcji przejmuje nauka, część dziedziny humanistyczne, a wybrane problemy, na które odpowiadała wiara, przestały być dla nowoczesnego Europejczyka aktualne. Jedną z domniemanych motywacji do wykształcenia się religii na samym początku była potrzeba złagodzenia stresu przynoszonego przez codzienne zagrożenia, ciągłe widmo śmierci oraz strach przed nieznanym i potencjalnie czającym się w pobliżu zagrożeniem. Świadomość, że jakiś wyższy byt dba o nas, ma plan, zgodnie z którym wszystko się dzieje, dawała w tej kwestii ulgę oraz tłumaczyła część być może przerażających kwestii. We współczesnym społeczeństwie tych niebezpieczeństw jest jednak coraz mniej, przez co nie wpływają aż tak bardzo na komfort psychiczny poszczególnych jednostek. Stres jest ciągle obecny w życiu wielu ludzi, lecz rozładowywanie go nie wymaga już odwoływania się do siły wyższej. Spada więc motywacja do regularnej modlitwy, a czas, który byśmy na nią poświęcali, możemy wykorzystywać na bezprecedensową w skali historii liczbę sposobów. Wyjaśnianie świata zostało przejęte też przez uzurpatora w postaci nauki, która dostarcza nam wiadomości na temat większości codziennie obserwowanych zjawisk. Ze
dlaczego młodzi ludzie odchodzą od religii? /
względu na swoje inne przeznaczenie nie można powiedzieć, żeby religia była przez nią (naukę) wypierana, natomiast z pewnością część adresowanych tematów się pokrywa. Wreszcie funkcja zgromadzeń wiernych jako spoiwa dużych grup przestała być w wielu krajach konieczna. Społeczeństwa Europy wypracowały silne i całkiem kompletne zasady współżycia, które nie wymagają instytucji kościołów jako ich podwalin. Wszystko może być rozstrzygane tu i teraz. Szeroką sekularyzację pokolenia obserwujemy właśnie w tym momencie, ponieważ skok jakości życia na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu lat jest bezprecedensowy. Nigdy wcześniej wygodna egzystencja nie dotyczyła aż tak szerokiego przekroju społeczeństwa – była zarezerwowana raczej dla wybranych kilku procent najbogatszych i najlepiej urodzonych obywateli. Jednocześnie, ze względu na wysoką pozycję kościołów, głośne deklarowanie braku poczucia przynależności do religii nawet w tych grupach społecznych było niebezpieczne i często prześladowane. Wciąż w bardzo wielu krajach brakuje tej wolności wyrażania poglądów religijnych przez osoby niewyznające dominującej na danym obszarze wiary. Wraz z coraz bardziej laicyzującym się społeczeństwem zaczyna pojawiać się coraz więcej pytań o relację kościoła i państwa oraz to, jak powinna ona wyglądać, by uniknąć dyskryminowania którejkolwiek strony.
The Best Buddies Nawet w tak bliskim sobie kulturowo regionie jakim jest Europa, widzimy różnice w sposobach adresowania problemu relacji między stronami oraz skłonności do zmieniania status quo. Mimo postępującej sekularyzacji wciąż większość obywateli Starego Kontynentu deklaruje przynależność do grupy wyznaniowej, a większość państw, nawet jeśli z założenia świecka, wspomaga publicznymi pieniędzmi religię dominującą. W krajach z najmniejszym procentowym udziałem ludzi angażujących się w obrzędy, takich jak Norwegia, Francja czy Szwecja, widać trend dążący do zmniejszania roli religii w sprawach państwowych. W kraju wikingów w 2012 r. zmieniono konstytucję, określając luteranizm jako religię ludu norweskiego, gdzie wcześniej była to publiczna religia kraju, co realnie zmieniło narrację i osłabiło wsparcie idące od państwa do związku wyznaniowego. Kościół Szwecji został oficjalnie rozdzielony od państwa w 2000 r., a obecnie zdecydowana większość Szwedów popiera jak najwyraźniejszy i najszerszy rozdział tych dwóch światów, niezależnie od tego czy sami religię wyznają. Ogólnie większość konstytucji krajów Europy w teorii zapewnia wolność wyznania i zabrania dyskryminacji na tym tle. W praktyce jednak w znacznej ich
części wciąż odbywają się lekcje religii (głównie katolickiej lub protestanckiej), nauczyciele czy katecheci są opłacani z budżetu państwa, a kościoły religii dominujących otrzymują zarówno publiczne pieniądze, jak i przywileje.
Przyczyn można się więc doszukiwać w tym, że religia po prostu przestaje być potrzebna. Jak wskazuje The Freedom of Thought Report 2021 humaniści są dyskryminowani w 144 krajach świata, bluźnierstwo jest penalizowane w 83, a apostazja jest przestępstwem w 17, w 12 grozi za nią kara śmierci. W 33 państwach nauczanie religii w państwowych szkołach jest obowiązkowe – bez laickiej alternatywy. W 79 krajach świata religia w dyskryminujący sposób jest finansowana przez państwo. Ostatni problem w dużej mierze dotyczy również Starego Kontynentu – na liście państw z istniejącą dyskryminacją o podłożu poglądowym, w tym szczególności wyznaniowym, obok takich państw jak Egipt, Iran, Kambodża czy Ghana wymienione są również Polska, Węgry, Rosja, Chorwacja czy Litwa. Patrząc na Europę pod kątem systemowej dyskryminacji, kraje, w których według kryteriów twórców raportu ona nie zachodzi, można policzyć na palcach jednej ręki. Nie są od niej wolne również państwa często postrzegane przez nas jako postępowe, jak Niemcy, Wielka Brytania, Szwajcaria, Włochy czy Hiszpania, a główną przyczyną nierówności jest relacja sfery publicznej z kościołami, politycznym wpływie instytucji i otrzymywanym przez nie publicznym finansowaniem. Trend ten się jednak odwraca, a problem jest adresowany przez coraz więcej osób, co sprawia, że udział religii w państwie się powoli zmniejsza, dzięki rosnącej w wrażliwości na nierówne traktowanie – a wraz z postępującą sekularyzacją, wydaje się, że przynajmniej w naszej części świata sytuacja ta będzie coraz częściej występowała.
Ateizm na fali wznoszącej Brak przynależności religijnej jest często – błędnie – utożsamiany z ateizmem. Nie wszystkie osoby nieuczestniczące w obrzędach czy nieczujące się częścią żadnej grupy wyznaniowej również nie wierzą w boga. Szacuje się, że zadeklarowanych ateistów jest na świecie kilka, maksymalnie kilkanaście procent. Jest to często trudna do określenia pod względem liczebności grupa, gdyż w wielu badaniach agnostycyzm, deizm i ateizm nie są rozróżnianymi kategoriami. W Polsce według najnowszego
TEMAT NUMERU
raportu CBOS około 12,5 proc. osób deklaruje, że jest niewierząca lub raczej niewierząca – z tym, że w największych miastach jest to nawet 27,5 proc. W zachodnim świecie ateizm mówi różnymi głosami, również tym najbardziej głośnym w postaci ruchu Nowego Ateizmu. Za jego głównych przedstawicieli uważa się Richarda Dawkinsa, Christophera Hitchensa, Daniela Denneta i Sama Harrisa, określanych często jako Czterech Jeźdźców Nowego Ateizmu. Jest to ruch, który promuje nie tylko tolerancję i zaprzestanie dyskryminacji wobec osób niewierzących, ale też bezpośrednio atakuje religię oraz wszelkie niepodparte nauką przesądy. Twierdzą, że są one szkodliwe, ponieważ dają przyzwolenie na bezpodstawną wiarę oraz ukrywanie poglądów tudzież uciekanie od ich uzasadnienia poprzez religię. Tym samym miałoby to tworzyć środowisko dla irracjonalnych mniemań, bezpodstawnych uprzedzeń wobec osób nieheteronormatywnych oraz szkodliwych teorii spiskowych. Sposób wypowiedzi oraz agresywne przesłanie tego ruchu jest jednak często krytykowane również przez inne osoby niewierzące, dla których główny cel stanowi walka o zaprzestanie dyskryminacji będącej realnym problemem. Prócz tych systemowych ateiści spotykają się często z uprzedzeniami w społeczeństwie – są postrzegani jako mniej godni zaufania oraz bardziej skłonni do niemoralnych zachowań, od morderstw po unikanie płacenia w restauracji. Z krajów ogólnie pojętego zachodniego świata najgorsza sytuacja jest w Stanach Zjednoczonych, gdzie połowa obywateli uczestniczących w wyborach nie wyobraża sobie wytypować do kongresu ateisty, a 45 proc. ankietowanych uważa, że wiara w boga jest niezbędna, by zachowywać się moralnie. Ta nieufność w stosunku do ateistów, która jest na podobnym poziomie jak do przestępców, może wynikać z roli, jaką pierwotnie mogła pełnić religia oraz rytuały. Czyli jako źródło współpracy, tworzenia się zaufania i dzielonych znajomych wartości. Dlatego ateizm może być postrzegany jako podstawa do ograniczonego zaufania wobec takiej osoby. Grupa niewierzących powiększa się, i – jeśli dalej będziemy rozwijać się we w miarę pokojowy i bezpieczny sposób – ten trend będzie nasilał się z każdym kolejnym pokoleniem. Z pewnością postawi to przed społeczeństwami wiele nowych wyzwań w kontekście dostosowania życia publicznego do zmieniających się preferencji obywateli. Część działań, których celem jest osiągnięcie świeckiego państwa, już widzimy, jednak dyskryminacja wobec osób niewierzących jest wciąż obecna na poziomie społecznym, a w przypadku Europy – przede wszystkim systemowym. 0
grudzień 2021
POLITYKA I GOSPODARKA / i Ty możesz zostać media studentem bletka, tipy i jarunek, Sakiewicza pocałunek
Konferencja Media Student powróciła M agiel tworzą na co dzień studenci, a raz do roku odwiedzają ich profesjonalni dziennikarze i dziennikarki z przeróżnych redakcji – od blogów, po wielkie stacje telewizyjne i najpopularniejsze portale – by nauczać i dyskutować o współczesnym dziennikarstwie. T E K S T:
K AC P E R B A D U R A
tegorocznej, 16. już edycji Konferencji Media Student wzięli udział Mateusz Święcicki (Eleven Sports), Dariusz Rosiak (Raport o Stanie Świata), Janusz Schwertner (Onet, Newonce), Dominika Sitnicka (OKO.press), Krzysztof Ziemiec (TVP), Renata Kim (Newsweek), Tomasz Raczek, Tomasz Sakiewicz (Telewizja Republika, Gazeta Polska). Uwielbiany przez kibiców piłki nożnej (i nie tylko) Mateusz Święcicki przekonywał, że komentator sportowy to świetny zawód, choć – jak podkreślał – uprawiać go może nawet małpa. Nie zabrakło także barwnych anegdotek z prezesem Bońkiem w roli głównej. Najliczniejszą widownię przyciągnął autor Raportu o Stanie Świata, Dariusz Rosiak. Wieści z zagranicy, choć dla polskich odbiorców zdają się być niszą, dzięki rosnącej mocy podcastów zajmują ich coraz częściej.
W
Podstawą pracy dziennikarza śledczego są informatorzy. Janusz Schwertner pokazał, jak ważne są weryfikacja i dbanie o źródła naszych ustaleń – niezależnie, czy są to anonimowi pracownicy korporacji, czy najbliższe otoczenie czołowych polityków. Po odsłonieniu kulis dziennikarskich śledztw, nasz prelegent odwiedził nawet osławioną Kanciapę. O realiach relacjonowania protestów ulicznych i zagrożeniu płynącym z tzw. pozwów strategicznych (SLAPP) wobec dziennikarzy opowiadała Dominika Sitnicka z OKO.press. Media obywatelskie to odpowiedź na potrzeby dzisiejszych odbiorców, czego portal jest dobrym przykładem. Podobnie reporterka OKO zwiedziła siedzibę naszej redakcji, doceniając wystrój i poczucie humoru bywalców pokoju 64.
14–15
Krzysztof Ziemiec na telewizji zjadł zęby. Prezenter telewizyjny musi umieć improwizować i aktorsko grać, by zawsze dobrze wypaść. Na zadane z sali pytania o Telewizję Polską redaktor przyznał, że odpowie, gdy już przejdzie na emeryturę. Do tego czasu jednak pozostanie na antenie – oby jak najdłużej. Najważniejsi nie są dziennikarze, a historie i sylwetki ich rozmówców – przypomniała Renata Kim. Nie boi się o przyszłość prasy drukowanej, ani zajmowania stanowiska w ważnych sprawach – w centrum jej twórczości zawsze pozostaje człowiek. Tomasz Raczek nie tylko wzruszył i rozbawił publiczność do łez, ale i opowiedział, jakie zagrożenia i pokusy czyhają na krytyków. Mimo dość smutnych wniosków o kondycji krytyki filmowej, dwugodzinnym spotkaniem wypełnił serca słuchaczy inspiracją i miłością do X muzy. Nie ma w zasadzie czegoś takiego jak dziennikarstwo polityczne i niepolityczne – powiedział Tomasz Sakiewicz na spotkaniu wieńczącym tegoroczną konferencję. Dyskutowaliśmy o bańkach informacyjnych, stronniczości mediów i, czy przy pisaniu o polityce można mówić o jakimkolwiek obiektywizmie. 0
jak kochać, gdy władza zabrania /
POLITYKA I GOSPODARKA
Zakazana miłość lat 80. Mniejszości seksualne przez swój wówczas rażący indywidualizm były traktowane jako największe zagrożenie dla władzy PRL. W latach 80. aparat państwowy podjął działania przeciwko temu środowisku, aresztując i szantażując tysiące osób, zakładając im „różowe teczki”. T E K S T:
W I K TO R I A JA K U B OW S K A
GRAFIKA:
ZO S I A Z YG I E R
ytuacja prawna i społeczna osób homoseksualnych w Polsce nie jest, ani nie była, łatwa na przestrzeni lat. Kontakty homoseksualne, w świetle prawa, były penalizowane w latach 1835–1932. Po zniesieniu kary za współżycie osób tej samej płci w 1932 r., nadal na porządku dziennym spotykano się z prześladowaniami nie tylko ze strony policji, ale i całego społeczeństwa. Mimo wszystko depenalizacja prawna stosunków homoseksualnych była prekursorska, zważywszy na to, że tego typu działania w demokratycznych krajach Europy zachodniej (Wielkiej Brytanii, Austrii, RFN) miały miejsce dopiero w latach 60. i 70. W okresie Polskiej Republiki Ludowej prawa osób LGBTQ+ nadal obowiązywały, ale tylko w sposób formalny. Władza dopatrywała się w indywidualizmie jednostki zagrożenia dla swoich interesów,
przypomniała sobie o mniejszościach seksualnych. Na polecenie ministra spraw wewnętrznych – gen. Czesława Kiszczaka, rozpoczęto akcję „Hiacynt”.
z tego względu homoseksualizm był tematem tabu, a same osoby związane z tym środowiskiem spotykały się z wrogością i brakiem akceptacji.
palców osób nieheteronormatywnych miało zwiększyć bezpieczeństwo oraz pozwolić na szybsze wykrywanie sprawców. Akcja „Hiacynt” sama w sobie miała na celu zastraszenie liderów środowisk homoseksualnych, ponieważ władza socjalistyczna obawiała się wszelkich ruchów społecznych. Mniejszości traktowano jako potencjalną opozycję polityczną, stąd gwałtowne i agresywne działanie skierowane przeciwko nim. W prasie i oficjalnych dokumentach nazywano ich zboczeńcami, odmieńcami czy chorymi.
S
Coraz głośniej o nich… W latach 60. kryminolodzy dowodzili, że dewiacyjny charakter osób homoseksualnych oraz podatność na rozszerzanie się homoseksualizmu świadczą o patologizacji społeczeństwa. W odpowiedzi na dyskryminację i agresję wobec środowiska osób LGBTQ+ zaczęły powstawać mniej lub bardziej oficjalne grupy. Tym samym organy państwowe rozpoczęły zakładanie kartotek osobom podejrzanym o rzekome dewiacje. Działania te zostały jednak szybko przerwane ze względu na wprowadzenie stanu wojennego w Polsce. Już 4 lata później władza
PZPR w walce z AIDS Tygodnik „Resort Spraw Wewnętrznych” za jedną z głównych przyczyn przeprowadzenia Akcji „Hiacynt” podawał rozpowszechnienie się w Polsce przypadków zakażenia wirusem HIV oraz walkę z narastającą epidemią AIDS. Drugim czynnikiem miało być wykrycie rzekomo dużej kryminogenności osób homoseksualnych. Uznano, że w środowisku LGBTQ+ istnieje większa przestępczość niż wśród osób heteroseksualnych. Tym samym wychwycenie, spisanie oraz pobranie odcisków
Polowanie na gejów Rankiem 15 listopada 1985 r. na ulicach miast w całej Polsce pojawili się funkcjonariusze Milicji Obywatelskiej. Ich głównym
celem było wykrycie stałych miejsc spotkań osób homoseksualnych. Przeszukiwali zarówno parki, pikiety, dworce, meliny, jak i uczelnie czy zakłady pracy. Zatrzymywali i aresztowali wszystkie osoby podejrzane o stosunki homoseksualne lub wszelkie kontakty z tym środowiskiem. W ten sposób milicja doprowadziła do przymusowego ujawnienia 11–14 tys. osób homoseksualnych, którym założyła „różowe teczki”. Zawierały one dane każdego ze „złapanych”, ale również intymne, szczegółowe informacje odnośnie do kontaktów płciowych, np.: ostatni partner seksualny czy pozycje seksualne . Oprócz tego potencjalni podejrzani byli zmuszani do podpisania oświadczenia, którego treść brzmiała następująco:
Nazwa akcji została zaczerpnięta z mitologii greckiej. Odwoływała się do historii młodego kochanka boga Apolla, który był również obiektem westchnień Zefira. Ten w zazdrości o chłopca przyczynił się do jego śmierci. Wykorzystał moment zabawy Apolla z jego kochankiem i pokierował dysk, którym rzucali, prosto na chłopca. Uderzenie było na tyle silne, że młodzieniec upadł i zmarł, a z jego przelanej krwi wyrósł hiacynt. Tym samym kwiat stał się nie tylko symbolem zazdrości, ale również osób homoseksualnych.
Reperkusje Akcja „Hiacynt” obnażyła przed całym światem hipokryzję władz PRL. Aparat państwowy zyskał listę osób związanych ze środowiskiem LGBTQ+, dzięki czemu miał możliwość manipulowania i szantażowania spisanych ze względu
grudzień 2021
POLITYKA I GOSPODARKA na zdobyte informacje. Akcja „Hiacynt” przyniosła jednak skutki odwrotne do zamierzonych. Osoby nieheteronormatywne zaczęły jeszcze bardziej niż przed 1985 r. ukrywać swoją orientację. Działania milicji zwiększyły opór w sprawie rejestracji stowarzyszeń LGBTQ+, które w znacznym stopniu zeszły do podziemia. Zakładane zrzeszenia jeszcze bardziej wzmocniły wewnętrzną spójność środowiska. Przykładem może być utworzona w 1987 r. prywatna organizacja WRH (Warszawski Ruch Homoseksualnych), skupiająca wokół siebie gejów, ale później także lesbijki.
Gdzie są teczki?! W ramach Akcji „Hiacynt” zebrano kilkanaście tysięcy akt osobowych, które określono mianem różowych teczek. Co z nimi zrobiono i gdzie znajdują się dzisiaj? Nie ma na to jednoznacznej odpowiedzi. Najczęściej mówi się, że większość dokumentów została zniszczona bądź uległa rozproszeniu. Istnieją również domysły, że wiele akt przetrwało do dziś i służą szantażowaniu osób publicznych. Kampania
/ jak kochać, gdy władza zabrania
Przeciwko Homofobii niejednokrotnie domagała się zniszczenia różowych teczek. Podobne działania podejmowali także działacze LGBTQ+, Szymon Niemiec i Jacek Adler. Mimo poruszania tego tematu publicznie, los kartotek nadal nie jest jasny. Niektórzy podają, że są one w rękach policji i należą do zbioru nieczynnego. Inni, że szczątkowe materiały są przechowywane w IPN, ale także w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych i Administracji.
Perspektywa czasu Represje przełożyły się na nagłośnienie problemów mniejszości seksualnych. W okresie PRL powstało około 50 pism poruszających tę tematykę, natomiast w latach 90. było ich ponad 1000. W artykułach zaczęto publikować treści dydaktyczne poświęcone profilaktyce HIV/ AIDS, a także debaty nad użyciem słowa gay. Nieheteronormatywność stała się obiektem żywych i merytorycznych dyskusji. Osoby homoseksualne same zaczęły wychodzić na ulicę i otwarcie mówić o swojej orientacji, czego przy-
kładem są pierwsze demonstracje oraz pierwsza Parada Równości w 2001 r. Oprócz tego zaczęto zakładać wiele organizacji przeciw nienawiści wobec osób homoseksualnych, m.in. Kampanię Przeciw Homofobii. Jednak to otworzenie się na świat i wyjście z podziemia mniejszości seksualnych nie podobały się władzy, o czym świadczą „strefy wolne od LGBT” ustanawiane w 2019 r. Nowa produkcja Netfliksa – film Hiacynt, jest próbą ukazania codzienności osób homoseksualnych, żyjących w latach 80. przez pryzmat kryminalnego śledztwa. W grudniu premierę ma także reportaż Remigiusza Ryzińskiego Hiacynt. PRL wobec homoseksualistów wydawnictwa Czarne. Arcyciekawą, nieco kronikarską pozycją jest Gejerel. Mniejszości seksualne w PRL-u Krzysztofa Tomasika, o której Joanna Podgórska z „Polityki” pisze następująco: Okruchy zebrane przez Krzysztofa Tomasika układają się w lustro, w którym warto się przejrzeć, żeby sprawdzić, ile z tamtej peerelowskiej, homofobicznej gęby jeszcze w nas zostało. 0
Alt-right w naukowej skórze W dobie wszechobecnych fake newsów i manipulacji nie jest łatwo odróżnić treści obiektywnych od tych niemających z bezstronnością wiele wspólnego. Przekłamania coraz częściej trafiają do głównego nurtu, dając proste odpowiedzi na skomplikowane tematy. T E K S T:
F I L I P W I EC ZO R E K
GRAFIKA:
A N I A B A LC E R A K
ie wiem, ale się dowiem to jeden z najpopularniejszych kanałów popularnonaukowych na polskim Youtube. Spośród innych autorów z tej dziedziny wyróżnia się sposobem, w jaki przekazuje informacje. Podczas gdy konkurencja zamieszcza zazwyczaj długie, nierzadko ponad dwudziestominutowe filmy wymagające dłuższego skupienia, Nie wiem, ale się dowiem stawia na krótkie, łatwe do przyswojenia treści ozdobione estetycznymi infografikami, które poruszają głośne tematy społeczne. Temu właśnie kanał założony przez dwudziestoletniego Mateusza Kucharka zawdzięcza swój sukces. W ciągu zaledwie dziewięciu miesięcy od założenia przekroczył próg stu tysięcy subskrybentów – dziś jest już ich ponad czterysta tysięcy.
N
Subtelna propaganda Na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że jest to kolejny kanał, który próbuje popularyzować naukę a dzięki swojej formie naprawdę dobrze mu to wychodzi. Paradoksalnie, przystępność Nie wiem, ale się dowiem jest niezwykle niebezpiecznym czynnikiem. Po głębszym przyjrzeniu okazuje się bowiem, że duża część
16–17
treści tam zamieszczanych z nauką ma niewiele wspólnego. Co gorsza, nie chodzi tu o błędy merytoryczne (których swoją drogą również tam nie brakuje) a fakt, że autorzy kanału manipulują widzami i próbują pod płaszczem obiektywizmu przekazać im swój własny, prawicowy światopogląd. Nie jest to bynajmniej prymitywna, bijąca po oczach propaganda rodem z TVP – na Nie wiem, ale się dowiem znaleźć można również całkiem merytoryczne materiały. To jednak sprawia, że kanał staje się jeszcze groźniejszy. Osoby mniej obeznane w kwestiach światopoglądowych, zachęcone tymi obiektywnymi treściami mogą nie rozpoznać fałszu w innych, uznając twórczość Kucharka za godną zaufania, nie zauważając przeinaczeń i cherrypickingu tam, gdzie rzeczywistość faktycznie jest pokazywana w krzywym zwierciadle.
Facts don’t care about your feelings Treści zamieszczane na kanale Nie wiem, ale się dowiem doskonale ukazują podejście współczesnego alt-rightu do nauki. Pomimo, że większość skrajnej prawicy nie odrzuca już jej w całości, nie oznacza to bynajmniej akceptacji
wszystkich współczesnych odkryć. Zawsze znajdzie się przecież ktoś, kto zaneguje konsensus i na kogo można się powołać, kiedy akurat trzeba dobrać badanie pod konkretną tezę. Szczególnie widać to w działaniach antyszczepionkowców. Choć przytłaczająca większość lekarzy nakłania do szczepień przeciwko koronawirusowi, zawsze znajdzie się jakiś, który będzie im się sprzeciwiać. Wystarczy kilku takich i voilà – można napisać tendencyjny artykuł, z którego będzie wynikało, że lekarze sprzeciwiają się szczepieniom. Na takiej właśnie zasadzie działa Nie wiem, ale się dowiem. Na liście używanych przez autorów źródeł można znaleźć wiele tekstów autorów o wątpliwej reputacji. Spośród tych bardziej znanych można wymienić chociażby „Breitbart” i „Najwyższy Czas”, portale o, delikatnie mówiąc, niskiej wiarygodności. Innym częstym zabiegiem jest odwoływanie się do starych badań, których wyniki nie przeszły próby czasu. Tak postąpiono między innymi w filmie na temat różnic pomiędzy kobietami a mężczyznami – autorzy, aby udowodnić, że są one wrodzone i niezmienne, powołali się na książkę z 1989 r., choć większość współczesnych badań przeczy przedstawionym
uchylić Okno Overtona /
w niej tezom. Trzeba być jednak niezwykle naiwnym, żeby stwierdzić, że autorzy nie zdawali sobie z tego sprawy. Nie chodziło im o to, żeby przedstawić obiektywny stan rzeczy, a o to, aby utwierdzić konserwatystów w ich dotychczasowej opinii, zaś tym z drugiej strony spektrum pokazać, że, jak powiedział guru alt-rightu Ben Shapiro, facts don’t care about your feelings.
POLITYKA I GOSPODARKA
niejszych źródeł wiedzy o polityce w całym kraju. Także tam duża część widzów nie zauważa silnego odchylenia w prawą stronę. Nie może to jednak dziwić w państwie, w którym ponad 60 proc. poparcia mają dwie prawicowe partie, z których jedna uznawana jest przez wielu za lewicową tylko dlatego, że jej członkowie nie nienawidzą osób LGBTQ+ i nie mają hierarchów kościelnych po swojej stronie.
debata krąży raczej wokół uznania człowieczeństwa osób homoseksualnych niż przyznania im podstawowych praw. Stąd też ostatnie miejsce ze wszystkich państw członkowskich Unii Europejskiej w rankingu Rainbow Europe.
Okno Overtona otwarte na prawo?
Pozostaje zadać niezwykle istotne pytanie – dlaczego, mimo fatalnej jakości merytorycznej, materiały Nie wiem, ale się dowiem są takie popularne? Odpowiedź na nie jest bardzo prosta – w polskich warunkach nie są one w żaden sposób kontrowersyjne. Przedstawiane przez twórców treści dosko-
Gdzie prawica jest w centrum Występujący w polskim społeczeństwie odchył w prawą stronę jest ewenementem nawet na skalę Europy Środkowej. Owszem, w innych krajach byłego bloku wschodniego również można zaobserwować nadreprezentację partii prawicowych
Choć pod względem postępu społecznego nie zawsze było tak źle, stwierdzenie, że głównym winowajcą obecnej sytuacji jest PiS byłoby bardzo dalekim od rzeczywistości. Wcale nie mniej powinna mieć sobie do zarzucenia próbująca kreować się na progresywną opcję PO, która za swoich rządów ani nie wprowadziła związków partnerskich, ani nie zliberalizowała prawa aborcyjnego. Podobnie wygląda sytuacja na
nale wpasowują się w konserwatywne poglądy wyznawane przez dużą część społeczeństwa. Ci natomiast korzystają z tego, wrzucając liczne filmy krytykujące feminizm, lewicową politykę gospodarczą czy też ukazujące rzekomo gorszą sytuację mężczyzn w społeczeństwie. Może się to kojarzyć z treściami pojawiającymi się na jednoznacznie konserwatywnym, również przedstawiającym treści sprzeczne z naukowym konsensusem, amerykańskim kanale PragerU. Różnica jest taka, że tak jak o kanale ze Stanów powstało na całym świecie wiele krytykujących go artykułów w mainstreamowych mediach, tak polemikę z jego polskim odpowiednikiem podejmowali wyłącznie mało znani lewicowi youtuberzy. Nic zatem dziwnego, że mnóstwo osób, niekoniecznie o prawicowym odchyleniu, wciąż ufa zamieszczanym tam treściom. Tego typu prawicowych pseudoobiektywnych kanałów jest zresztą w Polsce o wiele więcej. Najpopularniejszy z nich, Wojna Idei osiągnął ponad 50 milionów wyświetleń i jest jednym z najpopular-
w parlamencie. Wystarczy wspomnieć chociażby Czechy, gdzie w niedawnym wyborach żadna z partii lewicowych nie przekroczyła progu wyborczego. Jednak nie w aktualnym podziale miejsc w Sejmie leży sedno problemu. Tak jak nie da się ukryć, że PiS jest ważnym jego elementem, tak fakty są takie, że na społeczne zacofanie względem reszty Unii Europejskiej Polska konsekwentnie pracowała od samego początku transformacji ustrojowej. Już w 1993 r. przez Sejm przeszła bezprecedensowa ustawa drakońsko ograniczająca prawo do aborcji. Nie miała ona swojego odpowiednika w żadnym innym postkomunistycznym kraju, gdzie zabieg przerywania ciąży nadal dostępny jest na życzenie. W kwestii osób LGBTQ+ kraj nad Wisłą również znajduje się w samym ogonie stawki wspólnoty europejskiej. Podczas gdy w Czechach i na Węgrzech osoby tej samej płci mogą zawierać związki partnerskie już od ponad 10 lat a w Chorwacji wprowadzono taką możliwość w 2014 r., w Polsce
polu praw kobiet. W rankingu Gender Equality Index Polska zajmuje czwarte miejsce od końca w UE. Pomimo to feminizm nadal okryty jest bardzo silnym tabu nawet w środowiskach uważających się za postępowe. Wystarczy tylko spojrzeć na to, jak bardzo zdemonizowaną postacią jest Maja Staśko, postrzegana jako niebezpieczna radykałka, choć do skrajnych poglądów jest jej naprawdę daleko. Biorąc pod uwagę wszystkie te czynniki, a także bierność samozwańczych liberałów, nikt nie wie już, gdzie leży granica między lewicą a prawicą i nie potrafi rozpoznać ukrytych skrajności. Stąd tak duże poparcie dla Konfederacji, która w ich oczach nie jest ugrupowaniem antynaukowych fundamentalistów religijnych, tylko zwyczajnych liberałów. To samo źródło ma również popularność treści, które zamiast zostać odrzucone jako jednoznacznie stronnicze, uznawane są za przedstawiające obiektywny, nieskażony ideologią obraz świata. 0
Rozczarowanie, ale nie zaskoczenie
grudzień 2021
/ artysta codzienności
Czym byśmy byli nie tworząc? aczynając być coraz bardziej uwikłani w dorosłe życie, pracę, studia i wszystkie te machinalne, powtarzalne czynności, które przyprawiają nas o ból głowy, zapominamy, jak cudownie było zbudować wieżę z LEGO albo igloo ze śniegu nazbieranego na podwórku. Jako że nie mam już siedmiu lat, ani kondycji siedmiolatka, to zamiast tarzać się po błocie, budując eskimoski dom, wolę przysiąść przed google docsem i spisać to, co mi leży w głowie. Jednakże nie byłoby to tak przyjemne, gdyby nie świadomość, że ktoś to kiedyś przeczyta. Tak więc, szanowny czytelniku, niech twoją konfuzję wywołaną tym strumieniem świadomości ułagodzi wiedza, że spisanie go uchroniło autora przed niewątpliwą wizytą w placówce zdrowia psychicznego. Tak jak wiele innych osób, które coś tworzą, na co dzień, czy okazyjnie. W końcu wszyscy coś tworzymy. Barista – obrazki ze spienionego mleka na powierzchni kawy. Lakiernik – ochronną warstwę na powierzchni maski samochodu. Kucharz – tu już nie trzeba wyjaśniać. Oni jednak mają świadomość, że ich wytwory wkrótce zostaną skonsumowane i przyniosą komuś radość. Tymczasem praca w korpo niby wiadomo, że kiedyś może sprawić, że jakaś firma zmieni świat, ratując miliony żyć, albo uchroni dziesiątki tysięcy inwestorów przed bankructwem w wyniku inwestycji w niewłaściwą spółkę. Jednak radość z kreacji wartości dodanej rozmywana jest przez rozbicie odpowiedzialności i uznania zasług. Pochwałę za wykrycie nieprawidłowości albo znalezienie inwestora otrzymuje firma, a nie jej pracownik (chyba że prezes). Kiedyś myślałem, że aby życie miało sens, trzeba wykreować coś, co zostanie zapamiętane, a przynajmniej będzie służyć ludzkości. Idąc tym tokiem myślenia, najlepszymi ludźmi byliby wynalazcy i architekci, a najmniej pożytecznymi okazaliby się rolnicy. A przecież nie tak świat działa, że rolnik wykonuje mniej istotną pracę od architekta. W końcu, gdyby nie praca rolnika, architekt nie miałby co jeść, a gdyby nie wysiłek sprzątaczki, wynalazca pracowałby w zaśmieconym biurze, nie mogąc się skupić na projektach, które mogą odmienić życie całej ludzkości. Społeczeństwo jest więc piramidą, w której, mimo że górne warstwy mają lepszy widok na okolicę, to każdy blok piaskowca sprawuje tak samo istotną rolę w tworzeniu całości. Można by to przyrównać do hierarchii nauk ści-
Z
18–19
słych – bez fizyki nie byłoby chemii, bez chemii nie byłoby biologii, a bez biologii psychologia i psychiatria byłyby tylko gdybaniem. Jednak bez napędu w postaci nauk „niższego rzędu” nie byłoby takiego przymusu by rozwijać te ‚‚wyższego rzędu”. Gdzie więc na tej piramidzie stoją dziennikarstwo i publicystyka? W tym samym miejscu, co matematyka w hierarchii nauk – między blokami, jako spoiwo, bez którego fundamenty budowli zaszłyby grzybem i zostały zerodowane wiatrem. Opisywanie świata i jego problemów jest tak samo istotne, jak rozwiązywanie trudnych zagadnień matematycznych, które w przyszłości pozwolą ludzkości wzbić się w firmament i odkrywać nowe układy słoneczne. Gdyby bowiem dziennikarze nie drążyli w problemach, jakie trapią społeczeństwo i naszą planetę, wszystkie osiągnięcia cywilizacji mogłyby pójść wniwecz, bo opinia publiczna nie byłaby dostatecznie poinformowana na temat palących potrzeb, zagrożeń i zmagań, z jakimi mierzą się ich kraje, regiony czy miasta. Jakąż więc rozkoszą kreacji cechuje się możliwość poinformowania kogoś o zjawisku, z którego nie zdaje sobie sprawy… Samo napisanie zdania podwójnie złożonego, które ma sens językowy, brzmi dobrze i dostarcza potrzebnych informacji, daje autorowi wystarczająco dopaminy, by starczyło na napisanie kolejnego zdania i jeszcze kolejnego. A gdy wreszcie z kilkunastu, kilkudziesięciu zdań powstanie tekst, będzie on zawsze arcydziełem, przede wszystkim dzięki pasji, która go stworzyła. Każdy, kto coś tworzy, może uznawać się za autora arcydzieła, bo wszystko, co stworzone, jest arcydziełem. Choćby był to zwykły obiad w knajpie, kupiony przez klienta za 15 zł i podgrzany w mikrofali. Myślę, że kreacja jest tym, co czyni nas ludźmi, dlatego też tak wielu z nas nie uznaje za dobry dnia, w którym nic nie stworzyli. Już sam fakt, że piszę ten naciągany i wypocony tekst, jest nadużyciem pojęcia „tworzenia”. Jednakże jak niezwykłej rozkoszy dostarczyło mi te ponad cztery tysiące znaków tekstu, nawet jeśli nikt ich nie przeczyta. 0
Maciek Cierniak Dumny student Wielkiej Różowej, fascynuje go rozwój miast, rachunkowość i sitcomy z lat 90. i 00.
Trochę kultury
kultura /
Polecamy: 24 MUZYKA Bo we mnie jest muzyka Rozmowa z Zalią, czyli Julią Zarzecką
28 SZTUKA Ciało, które kocha wszystkich Opakowani próżniowo bohaterowie Haruhiko Kawaguchiego fot. Kamil Węgliński
33 FILM Z kamerą u wyrzutków Seana Bakera obraz USA
Boję się, że napiszę zły tekst Z U Z A N N A ŁU B I Ń S K A oję się, że pierogi od babci zepsują się w lodówce. Boję się, że nigdy nie przeżyję tego, co się wydarzyło w Madison County. Boję się chloroformu w bolcie i randki w Lesie Kabackim. Boję się, że trafię kiedyś do szpitala z jakąś błahostką, a wyjdę z zapaleniem septycznym. I boję się też, że źle rozejrzę się na przejściu i nagle, ni stąd, ni zowąd na torach jednocześnie będę ja i tramwaj. Boję się, że właśnie sprzedaję swoją prywatność za darmo (chociaż darmo to uczciwa cena), ale wygadam się tobie, bo w sumie nie wiem komu. Od zawsze kochałam oglądać programy śniadaniowe w leniwe, wakacyjne poranki. Aktualnie trochę zaniedbuję tę pasję. Pewnego razu, gdy miałam około 11 lat w jednym z takich programów trafiłam na reportaż o fobiach. Panie prowadzące żywo dyskutowały z młodym mężczyzną, który bał się małżeństwa. Gamofobia. Tak właśnie nazywa się chroniczny lęk przed zawieraniem trwałych związków. Zaintrygowana ładnie brzmiącymi łacińskimi nazwami, którymi można zabłysnąć na podstawówkowym korytarzu, stworzyłam listę fobii. Jak się okazało: bać można się wszystkiego. Począwszy od arachnofobii, poprzez kynofobię, aż po detrimentofobię. Teraz, gdy mam 22 lata, najbardziej boję się tego, że ostatnie pół(tora) roku studiów zdalnych uwsteczniło mnie w rozwoju. Przez teamsy mało kto zadawał pytania, prawie nikt nie wyglądał na zainteresowanego tematem. Ogólnie, niewiele osób wyglądało inaczej niż ich własne inicjały. Nie było do kogo się porównać, od kogo być lepszym i muszę przyznać – niezwykle mi to odpowiadało.
B
Nie było do kogo się porównać, od kogo być lepszym i muszę przyznać – niezwykle mi to odpowiadało.
Tymczasem teraz – grupa fanatyków chłopów pańszczyźnianych zebrana w jednej sali głośno się przekrzykuje (oczywiście wszystko odbywa się zgodnie z restrykcjami sanitarnymi – pewnie dlatego w dwudziestoosobowej salce jest nas trzydzieścioro). Niespełna godzinę później okazuje się, że tych ludzi pociągają też orzeczenia Sądu Najwyższego o bigamii z lat sześćdziesiątych. Wszyscy coś robią, wszyscy myślą nad kazusami. A ja? Co ja tu właściwie robię? I jak to możliwe, że kogokolwiek interesują ustrój lenny, średniowieczny feudalizm i bigamia jako nieusuwalna przeszkoda zawarcia małżeństwa? To pewnie ten umysłowy regres. Żeby zagłuszyć wewnętrzny głos zaczynam grać w szachy. Jedna partia, druga, trzecia. Zbity król, stracona wieża. Krople potu spływają mi po skroniach. Trzeba przyznać, że królewska rozrywka tak samo jak życie – do łatwych nie należy. Ale czuję satysfakcję. Myślę. Nagle nastaje koniec zajęć. Dumna z siebie, bo zdołałam dorównać grupie w wycieczce na mentalny Mount Everest, podnoszę wzrok... Na co drugim laptopie otwarte jest Zalando, na każdym widać zminimalizowane okno Messengera, a dziewczyna w pierwszym rzędzie klika w Ogień i Wodę na gry.pl. Bałam się, że będę gorsza. A czego boją się oni? Że nie zdążą kupić ciuchów na sylwestra w promocji? Bać można się wszystkiego. Nawet przegapienia obniżek -50 proc. w H&M. Ale nie będę oceniać, który strach jest straszniejszy, bo takiej oceny powinni bać się wszyscy. 0
grudzień 2021
KSIĄŻKA
/ autobiografia czy coś więcej?
ta belka będzie tak nieśmieszna jak the office
Napisać siebie W wywiadach często pada pytanie, czy to, co zostało opisane w TEJ książce jest prawdą. Niesamowite, że ludzie mogą mieć tak skrajnie różne doświadczenia, że nie potrafią sobie wyobrazić historii takich jak ta. I właśnie pokazywanie różnych odcieni życia jest największą mocą literatury. ANNA CYBULSKA
rancuski pisarz Édouard Louis opowiada o byciu gejem w społeczności, w której władza należy do silnego, stereotypowego mężczyzny. Uwikłanie w role płciowe w połączeniu ze statusem społecznym, czy jakby powiedział tytułowy bohater Eddy, biedą tak wielką, że matka wykorzystuje to, że dzieciom łatwiej wzbudzić litość i wysyła je do sąsiadów z prośbą o kawałek chleba, paczkę makaronu czy gomółkę sera, tworzą sieci, które przez większość życia go oplatały. Autor Końca z Eddym wprost mówi, że pisze o swoim życiu, ojcu i o świecie, w którym dorastał. Oczywiście, wiele książek ma w podtytule słowo „autobiografia”, ale Édouard Louis jako jeden z pierwszych artystów zamienia własną historię na świadomy, polityczny manifest. Jednocześnie nie jest to naukowy artykuł obudowany nieprzystępnym, specjalistycznym słownictwem i przypisami. Dzieło francuskiego pisarza swoją popularność zawdzięcza zerwaniu z formą przemawiania z piedestału do ludu. Wydaje się, że siła literatury tego typu wypływa z mocy opowieści, czyli dobrej fabuły, która potrafi poruszyć czytelnika. Właśnie dlatego, że czytanie tej czułej powieści nie przypomina lektury Manifestu komunistycznego czy socjologicznych pism Pierre’a Bourdieu, tak niepozorny tekst zyskał sławę wśród odbiorców z różnych grup społecznych. Czytają go bowiem zarówno doktorzy na uniwersytecie, studenci, jak i licealiści. Autor w jednym z wywiadów przyznał, że nad recenzje w uznanych czasopismach przedkłada wyznanie zwykłego czytelnika, że ta książka zmieniła jego podejście do osób nieheteronormatywnych. W ten sposób polityczne przesłanie opowiedziane ustami artysty, który ma odwagę obnażyć na kartach powieści swoje słabe ciało doświadczające homofobii, opresji patriarchatu i nierówności społecznych, zamienia się w opowieść o prawdziwych ludziach i emocjach.
F
A ty z kim kończysz? Już sam tytuł książki zwraca uwagę i skłania do głębszej refleksji. Czytelnik biorąc do ręki książkę, zastanawia się nad nim, kontempluje,
20–21
by wraz z oddawaniem się lekturze dowiedzieć się, że przez wiele lat takie imię nosił autor. Za tą nazwą również kryje się opowieść – o narzucanej nam tożsamości. W samym imieniu może zawierać się ukryty przekaz o środowisku, z jakiego pochodzimy. Tak jak miano Izaura zdradza zamiłowanie do kiepskiego serialu emitowanego przed laty w Polsce, tak „Eddy” symbolizuję historię klasowego zapatrzenia w telewizor. A to przecież zaledwie jeden niepozorny szczegół przesądzający o tożsamości bohatera powieści. Nie dziwi zatem fakt, że pisarz zdecydował się na zmianę imienia. W ten sposób oderwał się od trudnej przeszłości i zaczął tworzyć swoją własną historię. Jednocześnie dopiero napisanie Końca z Eddym uwolniło go od klasowego wstydu, czyli nieustannego wypierania się doświadczonej przemocy i biedy. W ten sposób powiedział sobie i czytelnikom: jestem uznanym pisarzem, wykładam na uniwersytetach, ale byłem też chłopcem, który często doświadczał gło-
źródło: materiały prasowe
T E K S T:
du i poniżenia, a moi rodzice mają tylko podstawowe wykształcenie. Wbrew pozorom nie każdego stać na takie wyznanie. Wydaje się, że właśnie szczerość i odwaga do opowiedzenia swojej historii zadecydowały o popularności tej książki.
Książka, którą się przeżywa Ta krótka powieść została przetłumaczona na 25 języków. Powstało też wiele adaptacji teatralnych. Właściwie jest to uniwersalny głos dwudziestoletniego człowieka, który opowiada z obezwładniającą bezpośredniością o przemocy i wykluczeniu. Swą opowieścią na czynniki pierwsze rozkłada własną przeszłość, wpisuje ją w szerszy kontekst społeczny i zastanawia się nad okrucieństwem systemu, który wpycha kolejne pokolenia robotników w te same, najniższe pozycje w społeczeństwie. Nie bez przyczyny Édouard Louis w wywiadach nazywa siebie „błędem statystycznym”, czyli tym jednym z nielicznych, szczęściarzem, któremu udało się wyrwać ze schematu „biedni rodzice, biedne dzieci”. Co ważne pisze o tak istotnych tematach na podstawie własnych przeżyć. Popularność reportażu i autobiografii dowodzi, że ludzie chcą czytać prawdziwe historie. Zatem brutalna szczerość francuskiego pisarza w połączeniu z odwagą do pisania o własnej nieheteronormatywnej orientacji i przemocowym ojcu wydają się tym, co wywołuje emocje czytelników. Tych uprzywilejowanych szokuje, a tych z podobnymi przeżyciami uświadamia, że nie są sami. W całym zachwycie nad twórczością Édourda Louis, należy pamiętać, że najważniejsza jest jednak misja, jaką obrał. Tak jak książki, które przeczytał (od Harry’ego Pottera po Powrót do Reims Didiera Eribona), odmieniły jego życie, tak on sam wierzy, że Koniec z Eddym i jego kolejne powieści mają moc do rozbudzania dyskusji i nakłaniania ludzi do zmiany. Szorstki, niemal naturalistyczny język relacjonowania wspomnień o homofobii i wyraźne powiedzenie: sam tego doświadczyłem, ma szansę sprawić, że choć kilka osób zrozumie, że „ideologia LGBT” to tak naprawdę konkretne osoby doświadczające przemocy i wykluczenia. 0
recenzja /
KSIĄŻKA
Czy kobieta w Polsce już istnieje? Powszechnie uważa się, że w Polsce od czasów upadku PRL, a już na pewno od momentu wejścia do Unii Europejskiej, zaszły gwałtowne zmiany gospodarcze, społeczne i polityczne. Panuje przekonanie, że społeczeństwo pomimo pewnych problemów może być z siebie dumne. Czy na pewno? PAT RY K K U K L A
yślenie, tworzenie idei, kontemplowanie nad rzeczywistością oraz jej różnymi wariantami. Analiza obrazu przeszłości, teraźniejszości i przyszłości. Dekonstrukcja bytu oraz istoty. To jedne z wielu czynności podejmowanych przez filozofów czy filozofki, ale nie tylko przez nich. Wszak każdy człowiek w jakiejś formie stara się zajmować rzeczywistością. Czy to szary Kowalski i Kowalska, czy uczeni i uczone, badacze i badaczki, a także wielu oraz wiele innych. Zadawanie pytań i zgłębianie rzeczywistości jest wpisane w obecne czasy, a znajdą się naukowcy twierdzący, że także w naturę ludzką. I tak jak powszechne są rozmyślania, tak istnieje jakaś forma społecznej akceptacji rzeczywistości jako takiej, świata jako całości. Inaczej mówiąc, na rzeczywistość można wpływać, można z nią eksperymentować, można przeprowadzać rewolucje, ale jest ona pewną zamkniętą całością, w której znajdują się elementy stałe, wpisane m.in. w biologię. Jak na przykład fakt, że kobiety istnieją. Wydawałoby się, że to truizm. Przewrotnie jednak polska rzeczywistość po wielokroć udowadnia, że oczywistością to stwierdzenie nie jest. I wiernym dowodem na to jest zbiór felietonów autorstwa Agnieszki Graff.
M
Gdzie podziały się kobiety? Świat bez kobiet. Płeć w polskim życiu publicznym – bo o tej książce mowa, ukazała się w tym roku jako nowa, poszerzona edycja publikacji, która miała premierę na początku tego tysiąclecia. Książka jest komentarzem wydarzeń mających miejsce w Polsce, podzielonym na dwie części – pierwsza z nich dotyczy lat 90. druga zaś lat 2008–2020. Choć wydawać by się mogło, że 20 lat to dużo, a teksty zawarte w książce straciły pewnie na swojej aktualności, po lekturze felietonów z rozczarowaniem, nie można się z tym sformułowaniem zgodzić. Z rozczarowaniem, ponieważ wnioski płynące z tej słodko-gorzkiej analizy wydarzeń są pesymistyczne. Agnieszka Graff porusza w swoich tekstach tak palące ostatnimi czasy tematy jak: aborcja, rola roszczenia so-
bie przez Kościół katolicki miejsca w dyskursie publicznym, rosnąca popularność populistów, przyzwalanie na seksizm i mizoginię, ukrywanie roli kobiet w ważnych wydarzeniach i strukturach (m.in. ruch antykomunistyczny czy Solidarność) oraz traktowanie kobiet jako przedmiotów, a nie podmiotów. Chwila, czy to opis lat 90. czy jednak okresu od początku Czarnych Protestów? To jedno z wielu spostrzeżeń towarzyszących lekturze Świata bez kobiet. Ale pomimo ciężaru poruszanych tematów, felietony czyta się świetnie. Głównie dlatego, że przepełnione są sarkazmem, ironią, kąśliwymi spostrzeżeniami i wypunktowywaniem – ujmując wprost – głupoty. Pozwala to na moment odsapnąć, zaczerpnąć powietrza oraz zwrócić uwagę na fakt, że teksty te posiadają pewną ukrytą uniwersalność.
Dyskryminacja kobiet to również problem mężczyzn Uniwersalność ta przejawia się w odbiorcy Świata bez kobiet. Chociaż komentarze stawiane w książce są bliższe środowiskom lewicowym niż nacjonalistycznym, tak w idealnym świecie publikacja ta powinna trafić do wszystkich grup. A już na pewno, zarówno do kobiet, jak i mężczyzn. Dla kobiet książka jest głosem wsparcia w funkcjonowaniu w rzeczywistości stworzonej przez mężczyzn dla mężczyzn. Głosem wiem jak się czujesz, nie jesteś sama, to nie z tobą jest problem, ale z rzeczywistością. Dla drugiej płci lektura może być szokująca i otwierająca oczy nie tylko na takie tematy jak aborcja czy pornografia, ale na sam fakt, że język, którego używa się na co dzień, spycha kobiety na margines i podtrzymuje obecną strukturę społeczną.
Marność nad marnościami i wszystko marność I choć to przykre, a sama książka kończy się raczej felietonami wskazującymi na zmiany, a przynajmniej na rosnącą świadomość problemów, tak w obecnej rzeczywistości można odnieść wręcz przeciwne wrażenie. Jak więc poradzić sobie z dysonansem, gdzie z jednej strony mówi się o realnych zmianach, postępie technologicznym i gospodarczym, z drugiej zaś przyglądając się dyskursowi politycznemu i pu-
blicznemu, można dojść do wniosku, że ta cała inkluzywność to bajka, iluzja, jakaś forma fantazmatu. Bo w obszarze dyskusji publicznej postrzeganie kobiet w Polsce się nie zmieniło. Kobiety tak jak w polskim świecie nie było, tak nadal jej nie ma. Jej miejsce jest, zgodnie z narracją wielu osób, w domu, a najpewniej w kuchni. Kobieta ma za zadanie rodzić dzieci, opiekować się ogniskiem domowym i podporządkować się światu ułożonemu przez orędowników patriarchatu. Tak było, jest i będzie. I nie jest to tylko przesłanie opcji narodowych, ale również tych uznających się za liberalne czy centrowe. Choć to trudne, należy przyznać, że potrzeba jeszcze wielu lat, może nawet kolejnego pokolenia, aby zmiany były realnie widoczne i aby kobiety mogły poczuć się w Polsce widziane i traktowane na równi z mężczyznami, jako obywatelki tego kraju. Zarówno jeśli chodzi o role społeczne, które mogą i chcą spełniać, jak i język, którego wobec nich się używa i z nimi współtworzy. 0
źródło: materiały prasowe
T E K S T:
Świat bez kobiet. Płeć w polskim życiu publicznym Agnieszka Graff Wydawnictwo Marginesy Warszawa 2021 ocena:
88888 grudzień 2021
KSIĄŻKA
/ recenzja
Seks, studia i śmierć W mediach najlepiej sprzedają się seks, studia i śmierć. Trzy motywy, które w nowej książce Tess Gerritsen i Gary’ego Bravera stanowią wybuchową mieszankę napędzającą fabułę. Studentka to głębokie wejrzenie w psychikę bohaterów uwikłanych w trudne relacje damsko-męskie oparte na pożądaniu, zazdrości i zdradzie. M A RY S T E FA N I A K
ess Gerritsen powraca z thrillerem Studentka napisanym w duecie z profesorem Garym Braverem. I co to za powrót! Po przedziwnej kombinacji zawartej w poprzedniej książce autorki – Kształcie nocy – będącej połączeniem Uwierz w ducha i Pięćdziesięciu twarzy Greya ze szczyptą thrillera, obawy przed tym, co wydarzy się w tej powieści były jak najbardziej uzasadnione. Na szczęście książka okazała się czymś zgoła innym – psychologiczną, damsko-męską rozgrywką w otoczce pożądania zakazanego owocu, zdrady i porzucenia.
T
Miłość jest ślepa Fabułę książki napędza jedno krótkie pytanie: dlaczego studentka Taryn Moore popełniła samobójstwo? Detektyw Frankie Loomis z bostońskiej policji rozpoczyna śledztwo pod kątem morderstwa, chociaż jej koledzy twierdzą, że Taryn dobrowolnie wyskoczyła przez okno. Wydaje się, że porzucenie przez ukochanego Liama doprowadziło dziewczynę na skraj rozpaczy. Szybko na jaw wychodzą jednak trudne relacje Taryn z innymi mężczyznami. W kręgu podejrzeń pojawia się również cichy i ślepo zakochany w dziewczynie Cody oraz profesor Jack Dorian, prowadzący seminarium Kochankowie spod nieszczęśliwej gwiazdy, gdzie studenci zapoznają się z motywem zakazanej miłości, a także zdrady w literaturze. Dzięki temu, że przebieg historii prowadzony jest równolegle w przeszłości i teraźniejszości, pełna zwrotów akcji fabuła Studenki przebiega dynamicznie. Punktem rozdzielającym jest śmierć Taryn. Rozdziały oznaczone jako przedtem opowiadają wydarzenia prowadzące do śmierci dziewczyny, a rozdziały potem przedstawiają śledztwo prowadzone przez policję. Akcja rozgrywa się między trzema kluczowymi graczami: policjantką Frankie Loomis prowadzącą śledztwo, profesorem Jackiem Dorianem mierzącym się z problemami małżeńskimi i Taryn Moore, która po rozstaniu z chłopakiem zmaga się z targającymi nią miłością i zazdrością.
22–23
Miłość jak z opowieści Warto zwrócić uwagę na drugiego z autorów książki, profesora Gary’ego Goshgariana (piszącego pod pseudonimem Gary’ego Bravera). Z wykształcenia jest anglistą, co ma olbrzymi wpływ na kształt fabuły. W powieści przedstawiane są kulisy życia akademickiego, gdy Taryn postanawia poświęcić się karierze naukowej, a seminarium profesora Doriana bogate jest w analizę prawdziwych utworów literackich, m.in. Listów wymienianych między teologiem Piotrem Abelardem a jego uczennicą Heloizą, których romans ściągnął na kochanków nieszczęście. Abelard odrzuca kochankę, oddając się pokucie i Bogu, natomiast Heloiza nie potrafi mu wybaczyć i wciąż deklaruje mu w listach swoją miłość, pragnąc usłyszeć od niego to samo. Studenci omawiają również romans Eneasza i królowej Dydony, która – po porzuceniu przez mężczyznę – postanawia popełnić spektakularne samobójstwo. W tle pojawia się także historia Medei, żony Jazona, która, po zdradzie jakiej się dopuścił, zamordowała obu ich synów. Bogactwo przykładów literackich jest niezaprzeczalnym atutem tej książki. Tematyka romansów w omawianych lekturach, zwłaszcza tych między nauczycielem a uczennicą, buduje napięcie między profesorem Dorianem i Taryn. Prezentowane utwory i towarzyszące im interpretacje stanowią niewątpliwą inspirację dla Gerritsen i Bravera i pozwalają inaczej spojrzeć na bohaterów. Przytoczone dzieła ukazują mężczyzn jako ludzi mających swoje priorytety, a ich kobiety – zdradzone – jako zdolne do przedsięwzięcia strasznych czynów.
Miłość w parze z cierpieniem Czytelnik bardzo szybko może się przekonać, że Taryn wcale nie jest przypadkową i niewinną ofiarą. Jej profil psychologiczny pozwala ujrzeć w niej kolejną zbuntowaną, zdradzoną kochankę. Jest pełna determinacji – angielski tytuł Choose me to tak naprawdę rozkaz ze strony Taryn, aby jej ukochany wybrał ją na towarzyszkę życia. A Taryn odmowy nie przyjmuje. Przedstawiona intryga kryminalna nie jest skompliko-
wana. Około połowy książki można już sformułować sensowną teorię dotyczącą tego, kto jest mordercą. Nie jest to śledztwo w stylu Herculesa Poirota, trzymające czytelnika w niepewności co do sprawstwa aż do samego końca. Dla autorów Studentki najważniejsze są ludzkie dusze, wystawiane na próby i popełniające błędy. Chodzi im o ukazanie bohaterów, których dramaty i problemy życiowe pchają w stronę decyzji niosących przykre konsekwencje. Tutaj każdy przyczynia się w pewnym stopniu do tragedii, jednocześnie będąc poniekąd ofiarą. Książka należy do tych godnych polecenia. Bez większego problemu można przeczytać ją w jeden wieczór. Na wyróżnienie zdecydowanie zasługuje kreacja bohaterów przedstawionych jako targanych emocjami ludzi, których pragnienia i decyzje nadają fabule pęd. Duży plus należy się również za tło stworzone za pomocą literatury, zwłaszcza historii Abelarda i Heloizy. Jack, niczym Abelard, wyrzeka się Taryn i oddaje swoim powinnościom, natomiast ona, wzorem Heloizy, dąży do uzyskania od kochanka deklaracji miłości, co zamyka się w tytule Choose me. 0
źródło: materiały prasowe
T E K S T:
Studentka Tess Gerritsen, Gary Braver Wydawnictwo Albatros Warszawa 2021 ocena:
88887
recenzje /
KSIĄŻKA
źródło: materiały prasowe
Historia, którą przyćmiła wojna trojańska Grecja w europejskiej kulturze zajmuje ogromnie
Literacki język Pieśni o Achillesie jest nad wyraz przyjemny. Idealnie przekazuje on myśli
ważne miejsce jako kolebka cywilizacji tego konty-
i uczucia młodego chłopca. Dawno nie pojawiło się na rynku coś tak pięknego i wzruszają-
nentu. Nic więc dziwnego, że od pierwszych lat szkol-
cego. Tak odległego w czasie i miejscu, a jednocześnie tak bliskiego emocjonalnie. Bo, mimo
nych poznaje się fascynujące historie bogów i herosów,
że okoliczności dojrzewania bohaterów powieści są zupełnie inne od współczesnych, to
a co niektórzy uczniowie mitologię cytują praktycznie
Achilles i Patroklos dalej są jedynie dwoma dorastającymi chłopcami, z którymi każdy może
z pamięci. Madeline Miller wyszła naprzeciw wszyst-
się utożsamić. Madeline Miller ukazuje zapierający dech w piersiach, opisany w szczegółach
kim zafasynowanym Helladą ze swoją powieścią Pieśń
obraz starożytnej Grecji – pełnej wonnych olejków, świeżych owoców, potężnych bogów,
o Achillesie, przeznaczoną jednak dla nieco dojrzalsze-
krwawych bitew i wielkich władców. Przy tej historii można przeżyć najprawdziwsze ka-
go czytelnika niż poznane za dziecka mity.
tharsis i przenieść się nad Morze Egejskie. Autorka zawarła w treści również elementy za-
Większość ludzi słyszała o wojnie trojańskiej.
czerpnięte z kanonu greckich tragedii: czuwające nad wszystkim Fata, przed którymi nie da
O przepięknej Helenie, porywczym Parysie, dzielnym
się uciec, bohaterów pochodzących z królewskich rodzin oraz angażujących się w ludzkie
Hektorze, inteligentnym Odyseuszu i walecznym Achillesie. Każdy kojarzy konia trojańskie-
sprawy bogów.
go i piętę achillesową. Jednak na kartach powieści Madeline Miller można odkryć zapomnia-
Tłumaczenie Urszuli Szczepańskiej jest na najwyższym poziomie, przez co polskiej wer-
ną w pewnym sensie historię wielkiej miłości pomiędzy Patroklosem a… Achillesem. Książka
sji nie brakuje absolutnie niczego. Zatem niech na koniec przemówi sama powieść, swym
opisuje losy obu chłopców od ich dzieciństwa do czasu, gdy jako dojrzali mężczyźni stanęli
najpiękniejszym fragmentem:
do walki pod murami Troi. Czytelnik widzi jakie okoliczności postawiły Patroklosa na drodze najznamienitszego wojownika starożytności i jak obaj stali się sobie bliscy. Powieść na
Byliśmy jak bogowie u zarania świata, a nasza radość była tak promienna, że nie widzieliśmy niczego poza sobą nawzajem.
swoich kartach porusza wątek Aristosa Achaiona od strony, o której historia wspomina do-
ALEKSANDRA JAROSZ
syć rzadko – koncentrując się na jego ogromnym przywiązaniu do najwierniejszego kompana, które przerodziło się w nierozerwalną miłość pomiędzy dwójką młodych mężczyzn.
Pieśń o Achillesie
Pieśń o Achillesie to piękna opowieść o zaufaniu i poświęceniu kochanków, o ich delikatno-
Madeline Miller
ści i szczerości, pełnemu oddaniu wobec siebie.
Wydawnictwo Albatros
Czytelnik dzięki lekturze wzbogaci się o wiele ważnych informacji dotyczących wojny
Warszawa 2021
trojańskiej – jej początku, przebiegu i istotnych dla wyników bitew wojownikach. Sposób, w jaki Madeline Miller przekazuje wiedzę jest porywający – nie nuży mnogością faktów, za
ocena:
88888
to pogłębia znajomość starożytności, pozwala zatem w przystępny sposób przyswoić podstawowe informacje o tym okresie historii, jednocześnie intrygując czytelnika.
Wszystkiego, co wiem o moim życiu, dowiedziałam się od innych Pestki Anny Ciarkowskiej to refleksyjna opowieść
mogło stateczną dorosłość. Wyznania dziewczynki, a później, kobiety to opis losów kogoś,
o wadze słów. Raz wypowiedziane zostają w obiegu na
kto nieustannie próbuje znaleźć konsensus pomiędzy byciem sobą a tym, co wypada, za-
zawsze – są międzypokoleniowym dziedzictwem, za-
dowoli, zostanie zaakceptowane przez najbliższe otoczenie. Bowiem wszystko sprowadza
czynem emocjonalnych uniesień, mikrourazów i wielkich
się do słów, które są w jej stronę kierowane. Wypowiedziane mniej lub bardziej świadomie
życiowych traum.
podbudowują lub niszczą. Zostają w pamięci, mimo upływu lat. Całość książki składa się z trzech części, które stanowią poszczególne etapy życia
gnes. Ciekawość tego, co kryje się za okładką, jest na tyle
Dziewczynki Urodzonej Na Granicy Północy. Każdy z rozdziałów oddziela przerwa jednej
duża, że trudno się oprzeć, żeby nie pobiec do księgarni
strony. W związku z tym wysnuta historia jest znacznie krótsza niż mogłaby wskazywać,
i nie zacząć czytać od razu. Teoretycznie ma to miejsce
i tak niezbyt imponująca, liczba stron. Oczywiście, ta przestrzeń została wprowadzona in-
w dwóch przypadkach. Gdy fabuła trafia na polski rynek
tencjonalnie – w tym samym celu, w którym umieszcza się czarne tło pomiędzy scenami
już jako światowy bestseller lub wtedy, gdy rzeczona po-
w filmie. Dowodem na to, że autorce z łatwością przychodzi posługiwanie się słowem lirycz-
wieść zawiera potencjalną wartość intelektualną bądź
nym, jest nagromadzenie wyszukanych metafor, porównań i nieco patetycznych sformuło-
estetyczną. Debiut prozatorski Anny Ciarkowskiej – która swoją karierę pisarską rozpo-
wań. Trzeba przyznać, że taka stylistyka nie przypadnie do gustu każdemu, jednakże na
częła od wydania tomiku Chłopcy, których kocham – można zaliczyć do tej drugiej kategorii.
pewno znajdzie swoich wielbicieli.
źródło: materiały prasowe
Są takie książki, które przyciągają uwagę niczym ma-
M A LW I N A K R AW I E C
Kolekcjonerom ładnych wydań spodoba się okładka w twardej oprawie i jej szata graficzna. Interesujący jest już sam sposób kreowania głównej postaci. Otóż, zostaje ona przedstawiona jako Dziewczynka Urodzona Na Granicy Północy, a fabuła powieści składa się
Pestki
z anegdot będących niejako wspomnieniami. Formę typowo pamiętnikarską przełamują
Anna Ciarkowska
dialogi wplecione w narrację. Choć na początku można odnieść wrażenie, że jest to historia
Wydawnictwo Otwarte
z pogranicza fantastyki i oniryzmu, to jednak bohaterka zostaje osadzona w świecie rze-
Warszawa 2019
czywistym. Poruszane przez nią tematy dotyczą kwestii psychologiczno-społecznych. Stanowią osobistą refleksję na temat funkcjonowania w społeczeństwie oraz tego, jak presja,
ocena:
88887
oczekiwania i schematy potrafią oddziaływać na jednostkę. Ciarkowska trafnie odwołuje się do najbardziej uniwersalnych sytuacji, które spotykają człowieka na różnych etapach życia. Od dzieciństwa, przez młodość, aż po zdawać by się
grudzień 2021
/ wywiad z Zalią Spotify Wrapped swoją drogą, ale pamiętajmy o wspieraniu słuchanych przez nas artystów
Bo we mnie jest muzyka
fot. Paweł Miśko
Jeśli jeszcze nie macie jej na swojej playliście – czas najwyższy to zmienić! Zalia, czyli Julia Zarzecka to głos, który wesprze cię niczym najlepszy przyjaciel, rozpromieni najpochmurniejsze dni, zabierze w podróż pełną pasji i inspiracji. R OZ M AW I A Ł A :
N ATA L I A JA R M U L
MAGIEL: Już od pierwszej chwili styczności z twoją twórczością słychać, że wkładasz całe serce w to, co robisz. Jakie były początki twojego zamiłowania do muzyki? Z a l ia: Wszystko zaczęło się od szkoły muzycznej. Gdy miałam sześć lat,
poszłam na koncert muzyki klasycznej, podczas którego po raz pierwszy zafascynowałam się skrzypcami. Zaraz po tym wydarzeniu pobiegłam do mamy ze słowami: Mamo musisz zapisać mnie do szkoły muzycznej. Od samego początku bardzo mnie wspierała w mojej przygodzie z muzyką. Jednak już na wstępie ostrzegła, że jeśli podejmę się tego wyzwania, moje beztroskie dotychczas życie dziecka, wypełniać będą nowe obowiązki takie jak ćwiczenie gry na skrzypcach. Mimo wszystko nie powstrzymało mnie to przed dopięciem swego. Na początku były skrzypce, potem fortepian. Z biegiem czasu zauważyłam jednak, że bardziej niż grać na instrumencie lubię śpiewać. Czułam też, że brakuje mi samodyscypliny niezbędnej do ćwiczenia 4–5 godzin dziennie gry na fortepianie – bo właśnie tyle czasu poświęcają na to profesjonalni pianiści. Ale kiedy zaczęłam bardziej skupiać się na swoim wokalu, wtedy, paradoksalnie, gra na pianinie zaczęła sprawiać mi więcej frajdy. Naprawdę uwielbiam to, że mogę zaakompaniować sobie do mojego śpiewu i tworzę swego rodzaju całość z instrumentem.
Pamiętasz pierwszą napisaną przez siebie piosenkę? W jakich okolicznościach powstawała?
Odkąd pamiętam, lubiłam wymyślać piosenki, wierszyki. Jednak, gdy już zaczęłam zajmować się tym na poważnie, bardzo długo miałam przeświadczenie, że nie jestem twórcą, tylko odtwórcą. Szczerze, to była najbardziej frustrująca rzecz, jaka mnie w życiu spotkała. Dopadało mnie wtedy poczucie zwątpienia, że może nie powinnam w ogóle tworzyć. W końcu jaki jest sens bycia muzykiem, jeśli nie potrafi się stworzyć czegoś samodzielnie. Wiadomo, jest mnóstwo muzykówodtwórców, którzy naprawdę wspaniale śpiewają, jednak czułam, że to nie do tego miejsca zmierzam. Momentem przełomowym okazał się pewien dzień, w którym spotkałam się ze swoim przyjacielem Frankiem. Poznałam go podczas zdawania do szkoły muzycznej i to właśnie z nim napisałam swoją pierwszą piosenkę, z której naprawdę byłam dumna. Pamiętam, że siedzieliśmy wtedy u niego w domu i powiedział mi po prostu: Chodź napiszemy coś razem. Pomyślałam sobie wtedy Ja? Osoba będąca odtwórcą, która nigdy niczego nie napisze? I tak to się właśnie potoczyło – on usiadł przy fortepianie i zaczęliśmy razem wymyślać melodie. Wtedy pierwszy raz pomyślałam, że jestem w stanie coś stworzyć. Zrozumiałam, że była mi po prostu potrzebna
24–25
osoba, która mi pomoże i naprowadzi na właściwą drogę. Jeśli kiedykolwiek ktoś, kto przeczyta ten wywiad, poczuje się tak samo jak ja na początku kariery, to niech wie, że to mija. Jeśli się naprawdę czegoś chce, to można to osiągnąć.
Można powiedzieć, że piosenki niektórych artystów są niczym kartki wyrwane z ich pamiętników. A jak wygląda to u ciebie?
Na pewno to, co tworzę, jest inspirowane moimi doświadczeniami życiowymi. Bardzo dużo piszę o relacjach z ludźmi, o emocjach. Mam czasem wrażenie, że jestem monotematyczna, ale czuję, że te kwestie, najbardziej mnie dotykające, są po prostu mi najbliższe. Myślę, że to połowicznie prawda, że moje piosenki są takimi kartkami z pamiętnika. Uważam, że ważne jest, aby, śpiewając na scenie, uśmiechać się, bo wiesz, o czym są te piosenki – o przeżyciach zarówno moich, jak i osób mi najbliższych. Kiedy jesteś emocjonalnie związany z tym, o czym śpiewasz, to wyzwalasz towarzyszącą temu energię na scenie a słuchający to czuje.
Jakbyś opisała swoją muzykę komuś, kto nigdy jej nie słyszał? Co wyróżnia twoją twórczość?
Myślę, że moja muzyka jest silnie powiązana ze mną, moimi uczuciami, inspiracjami – bardzo lubię alternatywny pop, twórczość zespołu Metronomy, jestem też naprawdę mocno przywiązana do organicznych brzmień instrumentów. To właśnie dlatego moje piosenki charakteryzuje i będzie charakteryzować na przykład nagrywanie na żywo. Bardzo to sobie cenię i coraz bardziej chciałabym iść w tę stronę. Również jazzujące wokale są częścią mnie, są istotnym elementem moich inspiracji, które zebrałam przez te wszystkie lata.
Kiedy grasz koncert i towarzyszy ci grupa osób – twój zespół, czujesz się bardziej indywidualistką, czy mają oni wpływ na twoją twórczość i to, co dzieje się na scenie?
Osobiście uważam, że energia sceniczna bardzo się roznosi. Wiadomo, że ja stoję na samym środku sceny i że to mnie oświetlał będzie ten największy reflektor, bo to ja jestem wokalistką. Podpisuję się też jako solowa artystka Zalia, więc automatycznie jestem też postrzegana jako solistka plus zespół. Aczkolwiek uważam, że mój zespół, który sam siebie określa Zalia Bandem, jest bardzo zżyty jak na to, że jesteśmy dopiero po trzech koncertach. Perkusista Janek i pianista Franek są moimi przyjaciółmi od lat, znamy się naprawdę długo. Jeśli chodzi o Marcela, to poznaliśmy się w wakacje, kiedy szukałam basisty do zespołu. Od razu znaleźliśmy wspólny język. Tak samo jest zresztą
wywiad z Zalią /
z Dobrosławem i Adamem – mimo że dołączyli najpóźniej, to mam wrażenie, jakby grali z nami od zawsze. Wszyscy członkowie zespołu wprowadzają niesamowitą energię na scenę i są nieodłączną częścią projektu Zalia. Pomimo tego, że na co dzień jestem indywidualistką, występuję jako solowa artystka, staram się, aby każdy mógł błyszczeć na scenie tak samo.
Zarówno twoje występy, jak i teledyski, cechuje nie tylko muzyka na światowym poziomie, ale też wizualne dopracowanie. Czy w swoich twórczych działaniach kimś się inspirujesz?
Mam wrażenie, że stylizacja i moda są po prostu częścią mnie. Nie uważam się jednak za znawcę w tym temacie. Lubię być ciekawie ubrana i dużą wagę przykładam do tego, jak wyglądam. Nie wynika to z tego, że boję się pokazać w dresie i bez makijażu, ale z tego, że stylizacje i te wszystkie detale tworzą to, kim jestem. Swoją osobowość wyrażam m.in. właśnie przez wygląd. Dzięki temu ktoś, kto zobaczy mnie po raz pierwszy, może dowiedzieć się czegoś o mnie dzięki mojemu ubiorowi. Zawsze noszę dużo biżuterii, lubię ubierać się kolorowo, mam na sobie liczne dodatki w postaci czapek, szalików, okularów. Ważne jest to, że nie chcę, aby te akcesoria tworzyły moją osobowość, ale aby moja osobowość wylewała się na wierzch, przez to jak wyglądam.
Uważam ogółem, że współprace to wspaniała sprawa. Podczas każdej z nich zawsze się czegoś uczysz. Dla mnie na przykład podczas pracy z Michałem świetne było to, że rzucaliśmy na przemian pomysłami i naprawdę dobrze się zgraliśmy. Zobaczyłam też, jak wielką wyobraźnią dysponuje co do popowej muzyki i wymyślania tych wszystkich „smaczków”. Zdecydowanie otworzyło mi to głowę. Jeśli chodzi o Przyłu, to od samego początku dobrze się dogadywaliśmy, w dodatku czuję, że dużo wyniosłam z tej współpracy. Podczas pracy przy bezsensownie dałam mu kompletną dowolność, czego efekty zupełnie odbiegały od tego, co wyobrażałam sobie na początku, a co najważniejsze – były dużo ciekawsze. Uważam, że, pracując z kimś przy tworzeniu muzyki, warto zacząć od słów: Rób, jak czujesz, jak ty to widzisz, bo często rezultaty tego są naprawdę fantastyczne. Również praca z Czarnym HIFIM i Sariusem przy piosence Wino była dla mnie wyjątkowym doświadczeniem. Tak się złożyło, że jest to kawałek, do którego napisałam po części tekst, a wszystko przebiegło naprawdę sprawnie i przyjemnie – nagraliśmy teledysk, różne opcje tekstu, mnóstwo chórków. Warto też dodać, że Czarny HIFI jest bardzo doświadczonym producentem, a podczas współpracy z nim wzajemnie się inspirowaliśmy; usłyszałam od niego naprawdę przydatne uwagi.
Uwagę zwraca również twoja wyjątkowa relacja z obserwatorami. Podczas powstawania kawałka bezsensownie, na twoim profilu na Instagramie pojawiały się w relacjach zaadresowane do twoich obserwatorów pytania dotyczące tematu piosenki, czyli rozstania. Co jest głównym celem takiego rodzaju twojej interakcji z nimi?
Cała akcja miała na celu wpuścić obserwatorów do mojego świata, w to, jaka była myśl przewodnia w tej piosence – uczucia związane z rozstaniem. Chciałam, aby na własnej skórze mogli się przekonać o tym, o czym jest ten kawałek i dzięki temu łatwiej utożsamić się z nim, spróbować wejść „w moje buty”. Myślę, że były to pytania, których nie zadajemy sobie na co dzień, a poznanie odpowiedzi na nie może okazać się dla nas naprawdę ważne. Może dzięki temu ktoś, słuchając piosenki, pomyśli sobie: Może jest ona trochę o mnie, o tym, co ja czuję lub chciałbym poczuć. Mimo że bezsensownie porusza temat rozstania,
fot. XXXXXXXXX
Na swoim koncie masz już liczne współprace z polskimi artystami takimi jak Michał Szczygieł, Czarny HIFI czy też, przy twoim najnowszym utworze bezsensownie, z Przyłu. Czy czujesz, że praca z nimi czegoś cię nauczyła?
relacji pozbawionej sensu, uważam, że jest to ogólnie utwór dający pozytywnego kopa. Kawałek ten zawiera przekaz, o którym warto wspomnieć: że czasami zerwanie jest dobre, a samo odcięcie się, pójście dalej ostatecznie może okazać się dla nas samych naprawdę korzystne.
Muzyka jest elementem życia czy sposobem na ucieczkę od szarej rzeczywistości?
Wiesz co, ja ogółem nie uważam, że rzeczywistość jest szara, więc muzyka na pewno nie jest ucieczką. Myślę, że jest dopełnieniem życia, zupełnie inną rzeczą, od tego, co dzieje się na co dzień – pracy, szkoły. Muzyka jest czymś, co stwarza obok nas zupełnie inny świat, po prostu wypełniony dźwiękami, inspiracjami, przelewaniem siebie na coś innego – na muzykę, teksty, teledyski. Po prostu bierzesz ten mały koralik z siebie i rozbudowujesz go w coś naprawdę fajnego.
Jakbyś miała powiedzieć młodszej sobie, co jest bezsensowne w świecie muzyka, czego należy unikać, to co byś powiedziała?
Wieczne zastanowienie się nad tym, czy coś się komuś spodoba. To jest właśnie bez sensu. Wiadomo przecież, że każdy ma własny gust, utożsamia się z różnymi rzeczami i też inne do niego trafiają. Wszyscy ludzie mają swoje indywidualne, zupełnie odmienne przeżycia i dlatego też piosenki, których słuchają, mogą poruszać ważną konkretnie dla nich tematykę lub być w zupełnie innym stylu. Nigdy nie będzie tak, że konkretny kawałek będzie się podobać wszystkim tak samo. Każdy ma po prostu swój gust. Należy się skupić na tym, co nam się podoba, co my uważamy, czego my chcemy. Jeśli czuję, że ta piosenka jest super, to idę z tym i przestaje się przejmować. 0
grudzień 2021
/ metafory synestezyjne
Metaforyczna pomoc Ilekroć literat pisze o muzyce, tylekroć musi skonstatować, jak bezsilne jest wszystko, co słowami można w tej dziedzinie wyrazić. Znaczenia muzyczne nie dadzą się sprecyzować słowami. Mimo że minęło 70 lat, od kiedy Jarosław Iwaszkiewicz przelał swoją myśl na papier, wciąż wydaje się ona bardzo aktualna. Bo przecież nie raz słyszeliśmy, że utwór ma „tłusty bit” albo „surowe brzmienie”. Ale czy próbowaliśmy zrozumieć, co się kryje za tymi sformułowaniami? T E K S T:
W I K TO R I A KO L I N KO
rzez ostatnie dwie dekady obserwowaliśmy rozkwit mediów promujących muzykę popularną. Na własnej skórze, szczególnie dziś doświadczamy wpływu internetu i stacji radiowych na gusta muzyczne wszystkich dookoła. Słuchamy muzyki w aucie, na imprezach, w domu i komunikacji miejskiej. Natłok bodźców dźwiękowych sprawia, że potrafimy wyrazić swoje preferencje muzyczne, nawet jeśli nie mamy wykształcenia muzycznego. Żeby przekonać się, że Iwaszkiewicz miał rację, zapytajmy naszych znajomych, co myślą o nowym albumie muzycznym. Dokładnie przysłuchajmy się temu, w jaki sposób nazywają poszczególne dźwięki lub partie utworu. Jeśli będziemy rozmawiać o rockowej płycie, może usłyszymy, że gitary są „ostre”, brzmienie „mroczne”, wokal „ciemny”, a bas np. „gęsty”. Nasz umysł nie potrzebuje więcej określeń, żeby mógł sobie wyobrazić, jak brzmi cały kawałek. W momencie jego opisywania przez kolegę przeszyje nas dreszcz lub oczami wyobraźni zobaczymy tę czerń i mrok w utworze. To samo poczujemy, gdy przeczytamy recenzję w internecie. Abstrakcyjne, nie do końca wytłumaczalne określenia mogą nas również zachęcić do odsłuchania płyty. Dlaczego tak się dzieje?
P
FOTOGRAFIA:
wstał nawet projekt Synamet, badający metafory synestezyjne w tekstach użytkowych. Jego autorzy zdefiniowali „synestezję” jako taki sposób ukształtowania tekstu lub wypowiedzi, w którym wrażenia pochodzące z jednego zmysłu przyporządkowuje się innemu zmysłowi. Oznacza to, że tekst lub konkretne wyrażenia można ukształtować w taki sposób, żeby opisywały muzykę,
Trochę o synestezji Nie musimy dziś kończyć studiów muzycznych, żeby swobodnie wyrażać swoje zdanie na temat piosenki usłyszanej w internecie. Do jej opisu możemy użyć słów, które są nam bliskie i znane. Gdy mówimy, że melodia jest np. „mroczna”, posługujemy się metaforą synestezyjną. Sam termin „synestezja” ugruntował się na gruncie psychologii w XIX w., a sto lat później został zdefiniowany jako (...) współwystępowanie wrażeń różnych analizatorów przy pobudzeniu jednego analizatora, np. słyszenie określonych tonów przy oglądaniu określonych barw i odwrotnie (za: W. Szewczuk, Słownik psychologiczny, Warszawa 1985). Pojęcie zostało następnie zapożyczone przez językoznawców, którzy obiektem swoich badań uczynili nie mózg człowieka, lecz tekst. Na Uniwersytecie Warszawskim po-
26-27
ale jednocześnie odnosiły się do zmysłu zupełnie innego niż słuch. Na taki zabieg często decydują się dziennikarze muzyczni, sami artyści lub w końcu my sami. Jest to swego rodzaju metaforyczna pomoc, która gwarantuje sukces w komunikacji.
ALEKSANDER JURA
Przyjemna dwuznaczność Za pomocą metafor synestezyjnych możemy opisywać nie tylko całe albumy, lecz także konkretne partie utworu, sam wokal, a nawet poszczególne dźwięki. To z kolei może pomóc określić brzmienie całego gatunku muzycznego. Analizując recenzje tylko i wyłącznie albumów rockowych, dowiemy się na przykład, że każdy element płyty może być „ostry”. „Ostra gitara”, „ostry wokal”, „ostre brzmienia syntezatora”, czy „ostry riff” – wszystkie te wyrażenia opisują dźwięki, ale odnoszą się też do zmysłu dotyku. Możemy przecież poczuć na własnej skórze, że nóż jest ostry i nikt nie ma wątpliwości co do tego, jakie to doznanie. Jeśli chcemy je porównać do abstrakcyjnego uczucia, jakie wywołuje w nas wyrażenie „ostry riff”, możemy powiedzieć, że ta krótka melodia po prostu przeszywa nasze ciało swoim dźwiękiem. Inaczej jest w przypadku sformułowań, takich jak „brudny dźwięk”, czy też „brudne brzmienie”. Nie jest łatwo wtedy stwierdzić, czy określenie „brudny” powinno się odnosić do zmysłu dotyku, czy raczej wzroku. Nie do końca wiadomo również, czy „brudny” to cecha pożądana dźwięku, czy też nie. Przydatne okazują się wtedy pomocnicze określenia, jak np. „rockowy”. Jeśli opiszemy znajomym album jako „brudny i rockowy”, automatycznie zmienimy wydźwięk opinii na pozytywną, mimo że brud sam w sobie ma negatywne konotacje. O ile nie mamy również problemu ze zrozumieniem znaczenia wyrażenia „wysoki wokal”, o tyle „chrypiący głos” otwiera bramę do interpretacji. Czy jest on w takim razie nieprzyjemny, czy może jednak pożądany w konkretnym utworze? Metafory synestezyjne okazują się jednym ze sposobów, w jaki możemy sobie radzić ze sprecyzowaniem nie tylko samej muzyki, lecz także odczuć z nią związanych. Warto pochylić się nad tym, jak opisujemy swoje ulubione utwory i jakie emocje jesteśmy w stanie wywołać u drugiej osoby. Może się okazać, że bezsilność językowa wcale nie jest taka zła. Wręcz przeciwnie, może wyzwolić kreatywne myślenie, nadać przyjemnej dwuznaczności i, wbrew pozorom, pomóc się porozumieć. 0
xxxxy
ocena:
recenzje /
Sega Bodega Romeo
Nuxxe
Sega Bodega to producent, tekściarz i muzyczny in-
i estetycznej ekstazy - z gęstych warstw idyllicznego
nowator wymieniany jednym tchem obok SOPHIE, Arki
chóru wyłania się manifest nieskazitelnego piękna.
czy Iglooghosta. W swojej twórczości wielokrotnie ze-
Płyta kończy się utworem Luci, który ponownie spycha
stawia kontrastujące ze sobą światy. Jego debiut – Sa-
Romea w mieszankę skrajności.
lvador, stanowi doskonałe studium fuzji groteskowych
Lawirowanie pomiędzy brzydkim i nieprzystępnym
tekstur ze słodkobrzmiącymi popowymi melodiami.
a pięknym i popowym to niejedyna dekonstrukcja sys-
Podobne skrajności znajdują się na następcy Salvado-
temu binarnego na albumie Bodegi. Romeo opowiada
ra – wydanym w listopadzie tego roku albumie Romeo.
o związku Segi z f ikcyjną Luci – świetlistą istotą wi-
Na najnowszej płycie Sega ujmuje brzydotę w ramy
doczną na okładce płyty. Jej imię nawiązuje do postaci
szalonej dekonstrukcji i deformacji. Romeo otwiera Effe-
Lucyfera, lecz nie w typowy dla zachodniej kultury spo-
minacy, który już na samym początku traktuje słuchacza
sób. Sega czerpiąc z dosłownego tłumaczenia imienia
wybuchem agresywnych przetworzonych tekstur wokal-
Szatana – „niosący światło”, nadaje postaci Luci pozy-
nych. Utwór ten stanowi doskonałą zapowiedź tego, co
tywną aurę opiekunki i muzy.
czai się w dalszych zakamarkach płyty. Wraz z końcówką
Romeo to album skrajności, brzmiący raz jak odkle-
pierwszej zwrotki łomocząca perkusja zanika, robiąc
jająca się pożółkła tapeta w opuszczonym domu a in-
miejsce dla atmosferycznych padów i przejrzystych
nym razem jak zapierająca dech w piersiach sentymen-
melodii refrenu. Te przebłyski piękna powracają co jakiś
talno-kryształowa mgła. Po raz kolejny Sega osiąga
czas w utworze, narastając finalnie do estetycznego cre-
wirtuozerię w balansowaniu estetyk, tworząc pozycję
scendo. Piosenka kończy się kaskadą wrzasków z intra
idealną zarówno dla fanów popu, poszukujących przy-
połączoną z refrenowym ambientem.
stępnego wejścia w krainę alternatywy, jak i dla wiel-
Podobnie ewoluuje paleta brzmień na przestrzeni całego Romea . Skrajnie zdekonstruowane utwory, takie
bicieli dekonstrukcji i eksperymentów, goniących za najnowszymi, nowatorskimi rozwiązaniami.
jak AOYFTITYFY, przeplatają się z kawałkami o mocno
JAN OGONOWSKI
uwydatnionej popowej konwencji. Tytułowy Romeo ma szansę być jednym z najbardziej czystych estetycznie i chwytliwych utworów Segi. Popowa perfekcja! Następujący po nim Um Um (dedykowany tragicznie zmarłej
Boomer, w którym lakoniczny wokal Fisza komponuje się z budującymi napięcie smyczkami, idealnie kończąc tę
chodzą na myśl po odsłuchu najnowszego albumu duetu
piękną przygodę.
Fisz Emade Tworzywo, Ballady i protesty. Po ponad półtora
Z albumu można wyciągnąć kluczowe motywy takie
roku od pierwszej zapowiedzi, bracia Waglewscy w końcu
jak pandemia, lockdown, sytuacja polityczna w Polsce
uraczyli polską scenę alternatywną swoim potężnym (bo
czy strach przed starością. Przewijają się one nieustan-
trwającym aż półtorej godziny) dziełem, które zdecydo-
nie, stanowiąc rdzeń wszystkiego, co buduje najnowszą
wanie nie jest najweselszym w ich dyskografii.
płytę. Wpływ nieciekawych czasów, w jakich przyszło
Zaczynając od najstarszego singla, Nie za miłe wiado-
znaleźć się braciom, da się odczuć w ciągłej niepew-
mości, Fisz wprowadza słuchacza w wizję świata znisz-
ności. Poprzez ambitne wersy, Fisz uzewnętrznia
czonego przez konsumpcjonizm, by w dalszych utworach
wszystkie swoje lęki i obawy, czyniąc utwory niezwykle
przywołać funkowe brzmienia rodem z Radaru. Na szcze-
głębokimi. Nie sposób znaleźć w dyskografii Tworzywa
gólne wyróżnienie zasługuje Za mało czasu, będący swo-
bardziej osobistego albumu. Dodatkowo, słychać jak
istym hymnem dla muzyki i tego, jaki wpływ wywarła na
wielkim uczuciem panowie pałają do muzyki. Oprócz
obu artystów. Przez ten, jak i inne utwory, wybrzmiewa
bezpośrednio odwołującego się do tego utworu Za
charakterystyczna dla duetu stylistyka, czyli elektro-
mało czasu, czuć ogromną staranność i kunszt w każ-
niczne, taneczne rytmy, połączone z prostym wokalem
dej z kompozycji, a także wśród niezliczonych wersów,
Fisza. Nie oznacza to jednak, że wydanie jest jednolite.
które stawiają tę miłość jako jedną z ważniejszych
Znalazły się na nim agresywne protest songi (Mój kraj
wartości. Co ważne, z tymi przygnębiającymi motywami
znika), polityczne deklaracje (Paradoksy), czy nawet hip
współgra wysublimowany humor, dający wrażenie, że
hop w klasycznym, „fiszowskim” wydaniu (Szukam). Ta
nie jest tak źle, jak i nadzieję, że jeszcze będzie pięk-
różnorodność gatunkowa nie wywołuje wcale uczucia
nie. W ten sposób Fisz Emade dostarczyli dzieło piękne,
zagubienia. Wszystko na swój sposób łączy się, tworząc
swego rodzaju definiujące pokolenie braci Waglewskich
zwartą całość. Przyczyniają się do tego chociażby bity
we współczesnym świecie.
xxxxz
Nie ma granic w muzyce, których by nie przekroczyli. Nie ma gatunków, o które by nie zahaczyli. Te zdania przy-
ocena:
SOPHIE) stanowi moment emocjonalnego katharsis
Fisz Emade Tworzywo Ballady i protesty Mystic
produkcji Emade, które idealnie zgrywają się z wokalem jego brata. Całość wieńczy monumentalny singiel Ok
IGOR OSIŃSKI
grudzień 2021
SZTUKA
/ fotografia
W kochanym ciele, kochany duch
Ciało, które kocha wszystkich Myślę, że miłość jest kaleka, duszna i gęsta. Taki sąd wydaje jeden z najbardziej oryginalnych fotografów dzisiejszych czasów – Haruhiko Kawaguchi, bardziej znany pod pseudonimem Photographer Hal. I to właśnie w imię walki o miłość i badania relacji pomiędzy ludźmi pakuje próżniowo swoich modeli wraz z otaczającym ich krajobrazem… T E K S T:
K ATAR Z Y N A G AW RY LU K-Z AWADZ K A
ależący niewątpliwie do czołówki internetowych magazynów o współczesnej fotografii „LensCulture” zaprezentował ostatnio na swoich łamach wielokrotnie już nagradzaną serię nietypowych zdjęć Hala o pięknym tytule Flesh Love All (tłum. Ciało Kocha Wszystkich). Oryginalność tych prac tkwi już w samej ich realizacji. Zanim artysta naciśnie spust migawki, przygotowuje się kilka miesięcy, aby opakować folią próżniową (sic!) pozujących mu kochanków, rodziny, a od niedawna także ich domy i najbliższe otoczenie. Ten wirtuoz fotografii, od najmłodszych lat wykazujący zdolności artystyczne, mówi o swojej sztuce, że z każdą klatką maluje obraz wyrażający miłość. A raczej klaustrofobiczną intymność, która często uświadamia jej brak. fot. lensculture.com
N
Wstrzymując oddech na 20 sekund Usilne próby potwierdzenia uczucia, zbadania intymności i pragnienie połączenia się z drugim człowiekiem to nie tylko efekt klaustrofobii, ale i powietrza wstrzymywanego na 10–20 sekund przez modeli w procesie wykonywania fotografii. Ta sztucznie wytworzona presja w procesie twórczym wyzwala coś niezbędnego dla sztuki Japończyka. Folia, którą zazwyczaj stosuje się w celu konserwacji i ochrony czegoś przed czynnikami zewnętrznymi, tutaj wstrzymuje modeli, krępuje ruchy, zmusza, by
wytrzymali w uścisku do czasu aż palec spoczywający na spuście migawki nie da znaku, że pora złapać oddech. To momentami niebezpieczne opakowanie próżniowe, zapewniające przecież największą przyczepność, o którą chodzi Halowi, obrazuje plastikowość i sztuczność relacji międzyludzkich. Do tego dochodzi kontekst pandemiczny. Chociaż artysta upiera się, że prace nad wystawą rozpoczął jeszcze przed wybuchem pandemii COVID-19, to nie da się nie dostrzec pewnej analogii. Nienaturalny ścisk, zamknięcie w czterech ścianach, globalna pandemia powoli erodujących relacji rodzinnych, fizyczne i psychiczne zmęczenie sobą nawzajem stanowią źródło inspiracji Hala. A jednak Flesh Love All to nie tylko pełne gorzkiej ironii spojrzenie na współczesne więzi międzyludzkie, ale też szansa na zbudowanie czegoś nowego, wyrażającego miłość, która hartuje się w klaustrofobicznych warunkach, a dzięki temu odradza się jeszcze silniejsza.
źródło: Wikimedia Commons
Próżniowy ambalaż Hal zaczynał od pokazywania relacji pomiędzy dwojgiem ludzi, jednak z czasem jego artystyczna wizja doprowadziła go do fotografowania większych grup. Wcześniejsze opa-
28–29
kowywanie pojedynczych par wyewoluowało w pracach artysty w potrzebę ukazywania całych ofoliowanych rodzin wraz z ich domami. Zatem wektor miłości został przesunięty na zewnątrz, na najbliższe, ale też te mniej znane przestrzenie. Przesłanie japońskiego fotografa jest zgoła jasne: Powinniśmy otworzyć się na ludzi i nauczyć się nawiązywać kontakty z osobami spoza naszych społeczności i naszych najbliższych kręgów. Krytycy doceniają niekonwencjonalność, a wręcz dziwaczność prac Japończyka, podkreślając ich oryginalność i zupełnie nową formę wyrazu. Nie sposób jednak nie skojarzyć tych pakowanych foliowo zjawisk z działalnością niedawno zmarłego J. Christo (zm. 31 maja 2020 r.), amerykańskiego artysty bułgarskiego pochodzenia. To właśnie on tworzył największe ambalaże (fr. emballage – opakowanie), czyli krótkotrwałe formy polegające na opakowywaniu, zasłanianiu obiektów architektonicznych czy elementów natury. Do jego najsłynniejszych przedsięwzięć należy chociażby opakowanie berlińskiego Reichstagu czy niedawno – paryskiego Łuku Triumfalnego (już po jego śmierci). Podobnie jak w przypadku Flesh Love All mamy do czynienia z działaniem z za-
retro nauka, czyli sztuka zielników /
SZTUKA
Dlaczego ciało kocha wszystkich?
kresu akcjonizmu. W ambalażach Christo przedmiot opakowany zostaje pozbawiony dotychczasowej funkcji, traci swoje pierwotne znaczenie na rzecz opakowania. Materiał zaczyna panować nad przedmiotem, nie zdradzając do końca, co skrywa, dzięki czemu całość zyskuje nowy kontekst. Podobna wolność twórcza i odwaga estetyczna wydają się inspirować Hala. W jednym i drugim przypadku mamy do czynienia z działaniem krótkotrwałym, które swoim charakterem podkreśla ulotność. Coś, co dobrze znamy, nagle znika, zostaje ściśnięte i przykryte. Żeby uzmysłowić sobie piękno, wyjątkowość i obecność czegoś, najpierw trzeba to zasłonić. Co ważne, we Flesh Love All takim odzielającym materiałem jest przezroczysta folia próżniowa. Żaden obiekt nie kryje się przed nami w sensie dosłownym. Choć widoczny, pozostaje jednak niedostępny, co w jeszcze większym stopniu tworzy przestrzeń na refleksję, wzbudza w odbiorcy chęć odkrywania miłości i umacniania kontaktów ze sobą i swoimi bliskimi.
Flesh Love All bada relacje międzyludzkie, wystawia je na próbę i obserwuje, pyta, czy to mające czasem problem z pokochaniem samego siebie ciało, jest w stanie ofiarować miłość światu. Odsysa się więc tlen, by połączyć tę nieświadomą wielu rzeczy masę z przestrzenią, tworząc obraz, w którym wszystko na świecie jest jednym istnieniem. Występowanie tej współzależności wyznacza dodatkowo przyjazne nastawienie japońskiego fotografa do środowiska. Wykorzystywane przez niego materiały trafiają do recyklingu, podobnie zresztą jak w przypadku prac Christo. Silne jest tu zatem przeświadczenie, że żadna artystyczna ingerencja w otoczenie nie będzie przez naturę tolerowana. Sztuka nie ma więc innego wyjścia, jak tylko wniknąć w ten naturalny krajobraz. Dla naszych czasów to ważny przekaz. Bo przecież ciało posiadające naturalną zdolność do miłowania wszystkiego, odczuwa potrzebę obdarzenia nią siebie samego, bliskich i tak wyrozumiałej, a cierpiącej już długo na brak miłości Matkę Ziemię… 0
Sztuka w służbie nauki, czyli pożytki z zielnika Bogato zdobione księgi stworzone, by ratować ludzkie zdrowie, skrywają zarazem skarb wydarty naturze. Wciśnięty między karty, zachwyca nasze oczy i zaspokaja głód wiedzy. Rośliny utrwalone na kawałku papieru, ot co! A jednak zielnik to coś więcej, niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. ielnik to zbiór ułożonych, zasuszonych okazów roślinnych, osadzonych na papierowych arkuszach. Najstarsze suszone zielniki przedstawiane są często w formie oprawionych tomów z okazami przyklejonymi bezpośrednio na kartach, za pomocą kleju lub małych pasków tkaniny. Standardowa strona zawiera przede wszystkim roślinę – jej liście, kwiaty czy korzenie. Na ich podstawie określa się gatunek oraz szuka różnic między populacjami. Z zasuszonych okazów często pobiera się materiał genetyczny do badań. Ostatnią, ale jedną z najbardziej przydatnych informacji, jest etykieta danej rośliny. To właśnie z niej można odczytać nazwę gatunku, datę i lokalizację zbioru, a niekiedy nawet nazwisko zbieracza.
Z
Początek historii W średniowieczu zielniki pełniły funkcję podręczników zioło leczniczych, dlatego rośliny przedstawiano w postaci ilustracji lub rycin. Na kartach zapisywano również instrukcję ich stosowania
PAU L I N A M AŃ KO i przechowywania. Same zbiory najczęściej powstawały w klasztorach. Monastery były bowiem ostoją, w której udało się zachować część wiedzy z czasów starożytnych. Mnisi łączyli znajomość leczniczych właściwości roślin z własnym doświadczeniem i dzięki temu, wytwarzali leki. Z czasem medyczne wykorzystanie roślin zaczęło schodzić na dalszy plan. Renesans rozkwitał, a wraz z nim studia przyrodnicze. Uwaga artystów i badaczy skupiła się na klasyfikacji gatunkowej. Ryciny stawały się bardziej szczegółowe, opisy – dopracowane. W końcu zdecydowano się zachowywać prawdziwe okazy, dając tym samym początek zielnikom, które znane są dziś.
Herbarium vivum Zielniki zawierające suszone rośliny zaczęły powstawać w XVI w. Dla odróżnienia ich od tradycyjnego herbarza z ilustracjami, określano je mianem herbarium vivum, ze względu na wykorzystanie żywych roślin. Co ciekawe, funkcjonowały również nazwy takie jak suche ogrody, żywe zielniki, a na-
grudzień 2021
fot. Wikimedia Commons
T E K S T:
SZTUKA
/ van Gogh w Warszawie
wet ogrody zimowe. Za prekursora zachowywania prawdziwych roślin uznaje się Włocha – Lucę Ghini’ego. W połowie XVI w. założył pierwsze ogrody botaniczne i, choć sam nie stworzył ani jednego zielnika, zainspirował grono swych uczniów, którzy zaczęli tworzyć własne prace. Ukazywały się one w latach 1530–1545 i są pierwszymi znanymi dziełami tego typu. Nawet w tamtych czasach zielniki traktowano jako arcydzieło sztuki i botaniki. Świadczy o tym chociażby fakt, że włoski zielnik En Tibi powstały w XVI w. był darem dla austriackiego cesarza.
dziła do klęski głodu w Irlandii i śmierci ponad miliona ludzi. Stworzone przed wiekami zielniki mają dziś wielką wartość naukową. Naukowcy wykorzystują je między innymi do badania zmian
Podróż w czasie Zielniki powstałe w ostatnich stuleciach mają ogromne znaczenie dla współczesnej nauki. Zastosowanie sekwencjonowania umożliwia zrekonstruowanie genomów ze sprasowanych próbek. Oprócz badania wymarłych gatunków, zielniki to też otwarta furtka dla innych dziedzin. Dzięki historycznym badaniom próbek, można zdobyć informacje o dawnych chorobach atakujących roślinność i zapobiegać przyszłym epidemiom. Ciekawym i wciąż analizowanym przykładem jest zaraza ziemniaka spowodowana patogenem Phytophthora infestans, która w XIX w. doprowa-
w ekosystemach. Każda próbka jest starannie klasyfikowana, zapisuje się datę i miejsce znalezienia. Dzięki temu, naukowcy są w stanie lepiej zrozumieć zmiany zachodzące w środowisku naturalnym.
Zielnik 3.0 Zielniki stanowią ogromne źródło wiedzy i są jednocześnie małymi dziełami sztuki. Ich wykonanie wiąże się z zaangażowaniem, poświęceniem czasu, starannością i uwagą. Choć większość z nas w ramach pracy domowej suszyła liście i inne rośliny, to tworzenie zielników można wrzucić do worka archaizmów razem z ręcznym pisaniem listów. W dzisiejszym świecie są piękną rzadkością, pamiątką po czasach minionych i po ludziach, którzy z nich korzystali. Kiedyś potrzebowano fizycznych przedmiotów, z których można byłoby stworzyć sztukę, dziś korzystamy chociażby ze sztucznej inteligencji. Dowodzi temu Caroline Rothwell, która przy udziale Google Creative Lab Sydney stworzyła aplikację internetową oraz instalację artystyczną – Infinite Herbarium. Polegała ona na tym, że użytkownicy eksplorowali nieskończoną liczbę roślin wygenerowanych przez uczenie maszynowe, przy okazji tworząc własne dzieła sztuki. Podobne inicjatywy dowodzą, że relikty przeszłości, takie jak zielniki, wciąż mogą budzić zainteresowanie, pod warunkiem, że dobierze się odpowiednie medium do ich prezentacji. 0
Mogą za nas mówić jedynie nasze obrazy
Muzyczno-malarski spektakl obrazów Vincenta van Gogha
T E K S T I Z DJ Ę C I A :
N ATAL I A M O R AW S K A
a multimedialny pokaz prac Vincenta van Gogha w Warszawskim Centrum Expo XXI wybrałam się z ciekawością, ale i z pewnym dystansem. Nie ukrywam, że holenderski malarz to jeden z moich ulubionych artystów, ale, idąc na wystawę, zastanawiałam się, czy będę w stanie dowiedzieć się cokolwiek nowego o nim i jego twórczości, czy inicjatorzy ekspozycji postawią jedynie na powtarzające się i kojarzone z nim motywy (po stokroć reprodukowane na odzieży i innych przedmiotach) – słoneczniki, irysy i gwiaździstą noc. Muszę przyznać, że mimo wszystko sama mam do tych przedstawień słabość i gdy kilka lat temu byłam w sklepie z pamiątkami w Muzeum van Gogha w Amsterdamie, nie mogłam nie zabrać miniaturowego obrazu irysów do domu.
N
30–31
Ogromna sala otoczona wielkoformatowymi obrazami robiła wrażenie, niestety jednak tylko chwilowe, studząc mój początkowy entuzjazm. Duże ekrany, a na nich wyświetlane prace van Gogha – to tylko tyle? – pomyślałam – Inaczej to sobie wy-
obrażałam. Nie była to typowa muzealna wystawa, nikt nie przechadzał się między dziełami. Ludzie stali w różnych miejscach sali bądź siedzieli na podłodze i pufach. Po chwili, gdy i ja zdecydowałam się usiąść, by móc bliżej przyjrzeć się wyświetlanej właśnie Gwiaździstej nocy, zadziało się coś magicznego. Rozbrzmiała klasyczna muzyka, a obrazy zaczęły się zmieniać, ożywać na moich oczach. Ekspresyjne kolory migotały i wibrowały, namalowane drzewa i kwiaty poruszały się, niczym na wietrze. Rozpoczął się malarski spektakl. Co chwila pojawiały się nowe obrazy, a unoszące się w tle melodie podkreślały ich nastrój. Pokazano mniej znane, wczesne pejzaże Vincenta, przedstawiające chłopów oraz robotników na roli, różne wyobrażenia pór dnia i roku, kruki odlatujące z pola pszenicy czy ożywione autoportrety malarza. Fragmenty obrazów, niby fantasmagoryczne płatki kwiatów odry-
sztuka na ekranach /
wały się od wyświetlanych na ekranach płócien, by spaść na podłogę, pod stopy wpatrzonych widzów. Zwizualizowano również wybrane dzieła i wyświetlano współczesne zdjęcia malowniczych krajobrazów, które mogły zainspirować artystę. Wreszcie przemówił i on, sam van Gogh – a właściwie, wcielający się w tę rolę w Twoim Vincencie, Robert Gulaczyk. Aktor odczytał wybrane cytaty z listów malarza. Jednak to przeżycie nie byłoby tak niezwykłe, gdyby nie muzyka – bardzo poruszająca i rozbudzająca pogrążone gdzieś głęboko we mnie emocje. Myślę, że to jest najpiękniejsza rzecz, jaką dają nam artyści – potrafią dotknąć najbardziej czułych strun duszy, uwrażliwić nas na piękno sztuki. Nigdy nie myślałam o tak nowoczesnym odczytaniu malarstwa. Pomysł połączenia obrazów z muzyką niewątpliwe zawiera w sobie potencjał artystyczny, uważam, że powinien być wykorzystywany nie tylko na wystawach czasowych, ale i na co dzień w muzealnych galeriach (tak jest np. w Muzeum Narodowym w Warszawie w Galerii Faras, gdzie oprócz stylizacji ekspozycji na dawną świątynię, w tle słychać śpiew chórów kapłanów). Muzyka towarzysząca wystawie pozwala na bogatsze odczucie sztuki, doświadczenie jej w sposób pełniejszy. Myślę, że i taki był cel twórców wystawy Van Gogh Multi-Sensory – postawienie na multisensoryczność i multimedialność. Pokazanie, że dzieła te niejako żyją własnym życiem, opowiadają histo-
rie, wędrując po świecie i nie są tylko niedostępnym, drogocennym eksponatem za muzealną szybą. Dodatkowo prezentacja obrazów w wielkim formacie sprawia, że możemy się przyjrzeć nawet najdrobniejszym szczegółom, co nie zawsze jest możliwe w muzealnej galerii. Oczywiście, nic nie zastąpi kontaktu z oryginałem i sama jestem raczej zwolenniczką oglądania obrazów „na żywo” niż reprodukcji w książce lub w internecie. Jednak współczesne odczytania oraz redefinicje wystaw przy użyciu nowoczesnych technologii przemawiają zarówno do mnie, jak i szerokiego grona entuzjastów sztuki. Kilka lat temu widziałam wystawę fotografii Zdzisława Beksińskiego w Bibliotece Uniwersytetu Warszawskiego. Oferowano tam możliwość założenia okularów VR i przeniesienia się w głąb obrazów polskiego mistrza. To
było niesamowite i niezapomniane doświadczenie. Cieszę się, że coraz częściej stawia się w muzeach na multimedialność, co więcej, myślę, że taki odbiór dzieł bardziej przemawia do młodszych odbiorców.
SZTUKA
No bo w jaki sposób zaciekawić nastolatka historią sztuki? Pokazać mu obraz w szkolnym podręczniku? Poprosić o schematyczne opisanie dzieła z podziałem na plany? A może zabrać na wystawę, pokazać obraz na żywo, by na końcu poszukać współczesnych inspiracji – jak np. filmy i multimedialne spektakle takie jak w przypadku tej wystawy. Jednak bez choćby podstawowej wiedzy na temat van Gogha trudno jest zrozumieć tę wystawę. Warto cokolwiek wiedzieć o malarzu, gdyż pozwoli to ujrzeć prezentowane dzieła w biograficznym kontekście. Jestem ciekawa, co Ty, czytelniku MAGLA, wiesz o van Goghu? Z czym kojarzysz postać tego artysty? Niech zgadnę, czy pomyślałeś o wspomnianych już Słonecznikach i Gwiaździstej nocy? Czy masz przed oczami portret szaleńca, który był chory psychicznie i odciął sobie ucho (a nie jak podają badacze malarza – zaledwie jego fragment)? Czy pomyślałeś o człowieku samotnym i nieszczęśliwym? Jeśli na którekolwiek z pytań odpowiedziałeś tak, a Amsterdam i Muzeum van Gogha pozostają dla Ciebie na razie odległymi miejscami, namawiam Cię do sięgnięcia po popkulturowe dzieła, które w ciekawy sposób opowiadają o życiu malarza. Na jesienno-zimowe wieczory polecam dwa filmy: Van Gogh. U bram wieczności czy wspomnianego już Twojego Vincenta. Zachęcam też do przeczytania powieści o artyście: Pasji życia Irvinga Stone’a czy uważanych za swoistą autobiografię – listów van Gogha do brata. 0
This is Dentons’ decade. Welcome to the law firm of the future. LinkedIn: Dentons w Polsce www.linkedin.com/showcase/dentons-w-polsce
Facebook: Dentons Kariera www.facebook.com/karieradentons
Strona internetowa: Kariera w Dentons www.dentons.com/pl/careers
SZTUKA
/ sztuka na ekranach
Sztuka czy nie sztuka - oto jest pytanie. Refleksje nad medialnością sztuki T E K S T:
N ATA L I A Z A L E W S K A
Wystawa Van Gogh Multi-Sensory to dwa światy – pierwszy, bardziej tradycyjny reprezentowany przez obrazy „polskich Vincentów”, czyli ludzi inspirujących się malarzem, drugi zaś skryty za czarną kurtyną, wkraczający we współczesne media. Starcie tych różnych malarskich rzeczywistości nasuwa następujące pytania: czy tradycyjnie podziwiany obraz dostarcza więcej doznań odbiorcom niż wszechogarniająca nas forma cyfrowa z towarzyszącą etoda reprodukcji była znana już w starożytności, choć ze względu na brak odpowiednich narzędzi wykorzystywano ją głównie do kopiowania rzeźb. W średniowieczu i renesansie powielanie obrazów traktowano jako naukę. Jak podaje Elizabeth L. Eisenstein w Rewolucji Gutenberga (1979), wiele lat po wynalezieniu druku książki, ze względu na cenę materiałów wykorzystywanych do ich produkcji, nadal były stosunkowo drogie. Stosowane techniki do ich wytworzenia dopiero się rozwijały, co utrudniało produkcję na masową skalę. Przełomem stał się rozwój fotografii, która nawet kopiowana, zawsze była równa oryginałowi. Postęp techniczny i wybuch II wojny światowej doprowadziły do tworzenia reprodukcji na masową skalę i powstania kultury popularnej. W latach 30. XX w. zaczęto dostrzegać ten problem. Walter Benjamin napisał Dzieło sztuki w dobie reprodukcji technicznej (1938) na temat mankamentów sztuki masowej, którym można przyjrzeć się bez politycznego kontekstu. Według niego dzieło posiada „aurę”, czyli dopełnienie historyczno-społeczne, które wraz z talentem autora składa się na wyjątkowość pracy. Sztuka jest tworzona narzędziami charakterystycznymi dla danego czasu i miejsca. Postawienie odbiorcy przed fizycznym elementem kultury skłania go do refleksji, stwarza przestrzeń do kontemplacji. Sztuka stanowi zatem pewien rodzaj sacrum, za którym kryje się rytualność, kojarzona obecnie z wyjątkowym przeżyciem. Przez masowość i powszechną dostępność dzieło zatraca swoją niepowtarzalność, a widz nie odczuwa silnych przeżyć po zobaczeniu go, ponieważ jest z nim już oswojony – obraz staje się czymś oczywistym. W teorii
M
32-33
sztuki funkcjonuje też pojęcie „ramy”, która nie tylko pełni funkcje ochronne, lecz oddziela sacrum od tego, co współczesne, aby podkreślić kunszt twórcy, a także wywołać uczucie dystansu i małości wobec talentu artysty.
Wystawa Van Gogha zaburza te postulaty. Szybko zmieniające się obrazy nie pozwalają na skupienie się na danym dziele i uniemożliwiają ref leksję. Odbiorca nie dostrzega faktury czy pociągnięć pędzlem, przez co swoistość obrazów zostaje zatracona. Nie mówiąc już o tym, że kolory reprodukcji różnią się od oryginału.
Podobne wystawy Ekspozycja obrazów dzieł Van Gogha nie jest jedyną w swojej formie. W latach 70. powstają pierwsze instalacje multimedialne. Prace Anthonego McCalla są tworzone za pomocą światła oraz rzutników. Cykl Solid-light Works rozpoczyna się krótkim filmem Line Describing a Cone (1973), w którym z projek-
tora wychodzi wiązka światła, przekształcająca się w pusty stożek. Widzowie bawią się powstałą bryłą, aż wraca ona do pierwotnego kształtu. Olafur Eliasson wykorzystuje w swoich dziełach nietypowe materiały, takie jak światło. Twórca w instalacji The weather Project (2003), zorganizowanej w londyńskim muzeum Tate Modern, ułożył reflektory w taki sposób, by imitowały wielkie słońce. Także Ryoji Ikeda, japoński artysta, tworzy instalacje polegające na połączeniu dźwięków i obrazów. W jego dziełach na dużych powierzchniach pojawiają się szybko zmieniające się sekwencje, którym często towarzyszą brzmienia na skraju słyszalności powodujące albo zachwyt, albo duży dyskomfort. Przykładem takich instalacji jest seria Test Pattern (2008). Po analizie zjawiska zauważalna staje się jedna różnica między przywołaną wystawą Van Gogha a innymi przykładami instalacji: Van Gogh tworzył impresjonistyczne dzieła w XIX w., zaś pozostałe projekty są wyrazem indywidualizmu artystów z użyciem nowych mediów.
Konkluzja Pomimo niedoskonałości multimedialnych wystaw, ich ważną cechą jest funkcja dydaktyczna. Tak jak zauważył Walter Benjamin – wykorzystanie nowych mediów i ich masowości jest nieuniknione, sztuka musi nadążać za percepcją współczesnych odbiorców. Jednorazowe wybranie się na wystawę i doświadczenie nowych wrażeń estetycznychi trafia do młodszych odbiorców, o czym świadczą ich pozytywne wrażenia. Sztuka staje się ogólnodostępna. Należy jednak pamiętać, że nic nie zastąpi obcowania z oryginalnym dziełem. 0
fot. Wikimedia Commons
muzyką klasyczną? Czy pokaz wcześniej powstałych dzieł wyświetlanych z rzutnika nadal jest sztuką?
Sean Baker /
FILM
Ceny paliw w Polsce są jednymi z najniższych w Europie
Z kamerą u wyrzutków Stany Zjednoczone to nie tylko hollywoodzkie historie sukcesu, lecz także – jak pokazuje Sean Baker – bieda i ogromne problemy społeczne. T E K S T:
TO M A S Z DWOJA K
The Florida Project (Reż: Sean Baker) ean Baker w swoich filmach portretuje tych, których american dream poturbował i wypluł. Przedstawia amerykański lumpenproletariat – środowisko wyrzutków, uciekających w życie przestępcze. Jednocześnie dzieła Bakera są bardzo ciekawe także pod względem formalnym. Reżyser często stosuje kamp czy kicz, kontrastowo zestawiając je z tragicznymi wydarzeniami. Łączy wyrazistość formy, pełnej eksperymentów z kolorystyką i scenografią, ze społecznym realizmem w fabułach ukazujących mroczną stronę Stanów Zjednoczonych. Mimo operowania kiczem amerykański twórca stara się jednak nie wyśmiewać swoich bohaterów i ma wobec nich wiele empatii oraz zrozumienia. Jednocześnie, będąc świadomym ich wad, nie idealizuje postaci, starając się wiernie oddać ich charakterystykę.
S
Życie poza społeczeństwem Baker zadebiutował w 2000 r. filmem Four Letter Words ukazującym imprezę wkraczającej w dorosłość grupki studentów targanej dylematami co do nieuniknionej przyszłości. W następnych fabułach: Take Out oraz Prince of Broadway reżyser przyjął bardziej społecznie zaangażowany ton, przedstawiając historie imigrantów próbujących przetrwać w USA. Kariera Bakera nabrała rozpędu po premierze jego czwartego pełnometrażowego filmu – Gwiazdeczki. Obraz przedstawia dość oryginalną historię przyjaźni między młodą, pełną entuzjazmu, pracująca w branży porno Jane, a trochę marudną, ponad osiemdziesięcioletnią Sadie, wdową po hazardziście. Choć w Gwiazdeczce, w porównaniu do filmografii amerykańskiego reży-
Mandarynka (Reż: Sean Baker)
sera, komentarza społecznego jest akurat najmniej, to nie sposób odmówić artyście empatii w portretowaniu głównych bohaterek. Pozycję Bakera jako obiecującego twórcy kina niezależnego ugruntował jego następny obraz. Mandarynka to bardzo przewrotny film świąteczny, którego głównymi bohaterkami i bohaterami są transpłciowe prostytuki, dealer (a jednocześnie alfons) i armeński taksówkarz. Perypetie tej wesołej gromadki twórcy nagrali kilkoma iPhone’ami w gorącym Los Angeles, gdzie świąteczny śnieg nigdy nie pada. Mandarynka jest bardzo energicznym filmem, pod względem intensywności akcji wręcz teledyskowym (bohaterowie wciąż spieszą się i gdzieś biegną), i dodatkowo pełnym humoru. Baker przedstawia postacie, które mają inne plany na święta niż rodzinny obiad pełen wzajemnych uprzejmości. Bohaterowie są przyczyną wielu zgorszeń przypadkowych przechodniów i nic sobie z tego nie robią, wręcz pławiąc się w swojej nieprzystawalności do reszty społeczeństwa. Jak pisze Matt Zoller Seitz w recenzji dla portalu RogerEbert.com, Baker stworzył w Mandarynce własny świat z innymi od hollywoodzkiego czy nawet mainstreamowego niezależnego kina definicjami tego, co normalne i akceptowalne. Bohaterów żyjących niejako poza społeczeństwem przedstawia również następne dzieło Bakera – The Florida Project. W filmie poznajemy historię sześcioletniej Moonee oraz jej matki – Halley. Zamieszkują one jaskrawokolorowy motel położony na obrzeżach Orlando niedaleko Disneylandu. Główne bohaterki żyją w wiecznej tymczasowości, bez stałego źródła dochodów, na granicy przetrwania. Historię obserwujemy głównie z perspektywy Moonee, która próbuje wieść beztroskie dzieciństwo mimo niesprzyjających warunków.
The Florida Project można odczytywać jako komentarz na temat amerykańskich mitów narodowych. Jak wskazuje Jennifer Kirby w tekście American Utopia: Socio-economic Critique and Utopia in American Honey and The Florida Project, Disneyland pełni u Bakera rolę hiperrzeczywistej i utopijnej fantazji na temat Ameryki wolnej od problemów, której iluzoryczność zostaje obnażona w zestawieniu z biedą spotykającą bohaterki filmu.
This is America
O amerykańskich mitach narodowych poniekąd traktuje także najnowsze dzieło reżysera. W Red Rocket Baker zabiera widzów do małego miasteczka w Teksasie otoczonego rozległymi równinami oraz monumentalną infrastrukturą przemysłową. Głównym bohaterem dzieła jest Mikey, emerytowany gwiazdor filmów porno, który wraca w rodzinne strony po tym, jak jego american dream brutalnie się zakończył. Obraz otwiera scena, w której w wiadomościach podana zostaje informacja o zwycięstwie Donalda Trumpa w prawyborach prezydenckich Republikanów. Trochę prowokacyjnie, bo film nie jest bynajmniej perswazyjną opowiastką o amerykańskiej sytuacji politycznej z jasno wskazanymi metaforami, jakich wiele pojawiło się w ostatnich latach. Choć trzeba przyznać, że Mikey dzieli z byłym amerykańskim prezydentem wiele cech, np. megalomanię, cwaniacką charyzmę pozwalającą na manipulowanie innymi czy uciekanie od odpowiedzialności gdy coś pójdzie nie tak. Tak jak pozostałe filmy Bakera Red Rocket to jednostkowa historia nienachalnie wrzucona w szerszy amerykański kontekst – konfliktu między miastem a prowincją, narodowych, rasowych i klasowych resentymentów czy amerykańskiego indywidualizmu. Baker jest niewątpliwie jednym z ciekawszych portrecistów współczesnych Stanów Zjednoczonych. Reżyser pokazuje, że kraj ten ma w sobie wiele kontrastów, biedy i społecznych patologii. Amerykański twórca, podobnie jak bohaterowie jego dzieł, zachowuje jednak optymizm i nawet w najbardziej beznadziejnych sytuacjach szuka humoru i koloru. 0
grudzień 2021
FILM
/ recenzja
Czy kino pomieści Herberta? ie będę ukrywać, że moją główną motywacją do obejrzenia Diuny w reżyserii Denisa Villeneuve’a była chęć ujrzenia na wielkim ekranie jednego z moich ukochanych aktorów – Timothéego Chalameta. Nie jestem fanką science fiction, a moje poprzednie podejścia do tego gatunku okazały się dla mnie co najmniej zniechęcające. Ku własnemu zdumieniu produkcję Villeneuve’a pochłonęłam jak zaklęta, opuszczając kino poruszona, w pełnym napięcia oczekiwaniu na dalszy ciąg.
N
Diuna uwiodła mnie od pierwszej sceny swoją estetyką, tak wyraźnie odmienną od tej, którą znałam z filmów tego rodzaju. Fantastyka naukowa przywodziła mi bowiem na myśl obrazy żywcem wyjęte z zakładu blacharskiego, z mnóstwem nijak pasujących do siebie kolorowych świateł, toną kurzu, pleśni i smaru na płachtach zgniecionego metalu, a wszystko to w obskurnej plątaninie kabli i rur. Producenci sci-fi, gatunku tworzonego raczej dla męskich oczu, nigdy nie silili się na dostarczanie widzom wizualnego piękna. Diuna zdaje się przekreślać ten stereotyp każdym swym ujęciem. Każda scena filmu, namalowana na ekranie niczym najczulszy obraz, obnaża nieoczekiwaną wrażliwość oczu swoich twórców. Scenografia jest doskonale wyważona kolorystycznie, nakreślona z wysublimowaną elegancją i dobrym smakiem. Widać, że w tej konkretnej wizji przyszłości ludzie nie zatracą tak ważnego aspektu swego człowieczeństwa jak umiłowanie piękna, co niesie dla mnie jakąś ogromną nadzieję. Pisząc o pięknie, nie sposób pominąć warstwę dźwiękową filmu, której autora – Hansa Zimmera – chyba nie trzeba nikomu przedstawiać. W muzyce odnajdujemy szmer przesypującego się piasku, szum rozgrzanego wiatru,
34–35
przenikliwe promienie bijącego z nieba ognia oraz śpiew ludzi, których życie wchłonęła pustynia. Dźwięk pełni decydującą rolę w produkcji Villeneuve’a – przenosi widza ciałem i duszą do świata przedstawionego, a także tworzy kosmiczną (nomen omen) atmosferę filmu. Tu kolejne brawa dla twórców Diuny – nastrój zbudowany przez przygaszone, mroczne obrazy i tajemniczą, przecinaną nożami ciszy muzykę jest prawdziwie nie do podrobienia. Mam jednak wątpliwości, czy treść podana nam przez Villeneuve’a rzeczywiście dorasta do swej kunsztownej formy. Gdybym miała opisać Diunę jednym słowem, zapewne byłaby to „niejasność”, gdyż właśnie to uczucie dominowało we mnie podczas seansu. Tekst dialogów i narracji filmu naszpikowany jest nazwami własnymi i oryginalnym słownictwem zaczerpniętym z literackiego pierwowzoru Diuny Franka Herberta. Naturalnie mamy tu do czynienia z przeniesieniem konkretnego świata przedstawionego z papieru na ekrany kin, więc używanie specyficznego języka właściwego wyłącznie dla tego uniwersum nie powinno nikogo dziwić. Niemniej w momencie, gdy każdy wyraz obcy pojawia się tylko raz czy dwa podczas kilkugodzinnego obrazu, osobie niezaznajomionej z książką naprawdę trudno jest zrozumieć, o co tak właściwie chodzi. Pod tym względem film przypominał mi trochę lekcję francuskiego, na której zmysł słuchu trwa nieustająco w maksymalnym napięciu, aby wyłapać i zapamiętać niesłyszane nigdy wcześniej wyrazy o trudnym brzmieniu, a drobne rozproszenie, ot, chwila nieuwagi, są równoznaczne z kompletnym zagubieniem. Z niezrozumiałością języka filmu niestety wiąże się niezrozumiałość jego fabuły. Reżyser daje do zrozumienia, że treść, którą chciałby przedstawić, jest niezwykle bogata i skom-
plikowana – jednak większość widzów sama musi domyślić się jej znaczenia. Poszczególne sceny są zupełnie oderwane od siebie i równie dobrze mogłyby być ułożone w odwrotnej kolejności. Duży wysiłek sprawia odnalezienie sensu w wypowiadanych przez bohaterów kwestiach i umiejscowienie nowych informacji w odpowiednim miejscu danego wątku. Prawdziwym zaskoczeniem było dla mnie zakończenie filmu – opowieść urywa się brutalnie w najmniej oczekiwanym momencie, wprawiając widza w to nieprzyjemne uczucie bliskie przedwczesnemu wybudzeniu się ze snu. Nie ulega wątpliwości, że uniwersum stworzone przez Franka Herberta i misternie wysnuta przez pisarza opowieść należą do największych arcydzieł ludzkiej wyobraźni wszech czasów. Wydaje się jednak, że złożoność i wielowarstwowość tego dzieła, jak do tej pory, przerasta kinowe ekrany. Próby zamknięcia Diuny w filmowym wymiarze kończą się nie tyle skróceniem czy uproszczeniem tego utworu, co sporządzeniem jego lichego, spłyconego poblasku, zakrawającego na subtelną karykaturę. Niemniej film Villeneuve’a ponownie zwrócił uwagę świata na lekko zakurzoną już powieść Herberta i z pewnością to właśnie dzięki tegorocznej Diunie wielu ludzi znowu sięgnie po tę kultową książkę. Mi również pozostaje zagłębić się w to niezwykłe uniwersum na własną rękę. 0
T E K S T:
ROKSANA GUZIK
Diuna (reż. Denis Villeneuve) Premiera: 22.10.2021
recenzje /
FILM
Wesa Andersona kolejny film w stylu Wesa Andersona Kurier Francuski często bywa określany jako hołd oddany dziennikarstwu. Nie jest to jednak współczesne dziennikarstwo nastawione na krótkie, zwięzłe artykuły, które mają przekazać jak najwięcej treści, w jak najszybszy sposób. Tytułowy Kurier Francuski w dużej mierze inspirowany był „New Yorkerem”, co zresztą w filmie jasno zasygnalizowano – okładki są niemal takie same jak te rzeczywistej gazety w latach 1920 - 1960, a kreska rysownika bliźniacza do współczesnej. Po-
Kurier Francuski z Liberty, Kansas Evening Sun, Reż: Wes Anderson)
jawiają się żarty z niesamowicie długich tekstów, język momentami jest pompatyczny czy celowo hermetyczny. Tematyką artykułów są jedzenie, sztuka czy polityka, jak i samo fikcyjne francuskie
Wes Anderson nie lubi zmian, od lat obsadza tych samych aktorów (m.in. Bill Murray, Owen
miasteczko, w którym osadzona jest akcja. Redakcja składa się z ekscentrycznych dziennikarzy.
Wilson, Saoirse Ronan), zaś estetyka jego filmów jest wyjątkowa na tle współczesnego
W Polsce najbliższym odpowiednikiem byłby dawny „Przekrój”, natomiast obecnie „Magazyn Pismo”.
kina, a jednocześnie za każdym razem niemal taka sama – pastelowe kolory, symetryczne
Żarty w dużej mierze kierowane są do dość wąskiego grona odbiorców zaznajomionych z „New Yor-
kadry, barwne wnętrza, dziwne fryzury, galeria osobliwości, wreszcie szeroko pojęte retro.
kerem”, co powoduje, że film może zdawać się nieco elitarystyczny.
To warstwa wizualna najczęściej zdradza nam, w jakim mniej więcej czasie film jest osadzo-
Nie oznacza to jednak, że Kuriera docenić mogą tylko intelektualne snoby – film jest napraw-
ny – w przypadku Kuriera drugi epizod sugerowałby francuskie protesty studentów w 1968
dę niezwykle dopracowany; każdy detal widoczny na ekranie ma znaczenie, a obsada wyjątkowa
r. Anderson lubi absurd, mezaliansowe romanse, przygody, ekscentryczne przedmioty, żarty
– oprócz wspomnianych we wstępie osób grają też m.in. Tilda Swinton czy Timothé e Chalamet.
wypowiadane w śmiertelnie poważny sposób, nawiązania do klasyki filmowej, Europę i świat
Wreszcie, każdy z trzech głównych epizodów jest dobry, choć moim zdaniem Anderson przypad-
dzieci. Naturalnie, to wszystko pojawia się w jego najnowszej produkcji.
kiem ułożył ,,artykuły” od najlepszego – o mordercy, w którym skazany za oszustwa podatkowe
Amerykańskiemu twórcy czasem zarzuca się zbytnią koncentrację na stylistyce kosztem fabuły. W przypadku Kuriera Francuskiego – jego dziewiątego pełnometrażowego filmu – ciężko nie zgo-
marszand sztuki odnajduje nieprzeciętny talent – do najsłabszego. Epilog, nekrolog redaktora naczelnego, zdecydowanie stanowi najmniej udany element filmu.
dzić się z powyższym stwierdzeniem. Produkcja ma epizodyczną strukturę, składa się z noweli
T E K S T: H A N N A S O K O L S K A
odpowiadającym działom (m.in. poezja/polityka) tytułowej, fikcyjnej gazety. Na ekranie widzimy zarówno bohaterów artykułów, jak i twórców różnych form tekstów dziennikarskich (felieton, esej/ wykład, reportaż, wywiad). Często bardzo pastelowe sceny przechodzą w czarno-białe, by oddać różnicę pomiędzy wydarzeniami a tekstem artykułów w gazecie. Język angielski zmienia się we
Kurier Francuski z Liberty, Kansas Evening Sun (Reż: Wes Anderson) Premiera: 19.11.2021
francuski, pojawiają się długie dziennikarskie narracje z offu. Na ekranie sporadycznie widnieje też tekst. To wszystko może rozpraszać widzów i czynić film trudniejszym w odbiorze.
ocena:
88897
Transhumaniczny humanizm głównej bohaterki – istnej definicji bycia cool. Wszystko, co robi, nie jest wymuszone żadnymi zasadami, a jedynie jej wewnętrzną dzikością. Prawdziwa antysystemowa girlboss. Warto też wspomnieć o wszechobecnej nafcie. Wśród potężnych aut, wobec których przedstawiona czarna maź niemalże zaczyna stanowić bohaterkę, staje się ona stałym elementem jej dalszej egzystencji. Wyszukana forma kwestionowania człowieka jako ciała z krwi i kości rodzi wiele pytań o samą naturę bycia homo sapiens. W dobie coraz większej potrzeby dbania o środowisko, Ducournau stara się w ten sposób zaintrygować użyciem motywu paliw kopalnych. Kiedy postrzegane są jako
Titane (Reż: Julia Ducournau)
śmiercionośne, dają tutaj początek czemuś nowemu. Transhumanizm w maszynowym wydaniu połączony jest z transpłciowością – w f ilmie granice między płciami zacierają się, by skupić się na człowieku samym w sobie, bez jakichkolwiek podziałów.
Gdy ekstrawagancja miesza się z brutalnością, łatwo popaść w pastisz. Odpowiednio
Istniejący paradoks, zestawiający brutalizm z wrażliwością na drugich, daje dzieło na
dozując obie wartości, da się jednak uzyskać f ilm niebudzący politowania. Tymcza-
swój sposób fascynujące. Całe to wysługiwanie się tak abstrakcyjnymi konceptami
sem, co jeśli można stworzyć takie dzieło, gdzie przedstawiona koncepcja została
nie jest tu jednak celem samym w sobie. Pod płaszczem szaleństwa skryta jest jak
całkowicie zmieciona z powierzchni ziemi, bez względu na żadne konwenanse? Wcho-
najbardziej ludzka potrzeba bliskości i niczym nieuwarunkowanej akceptacji. I o tym
dzący właśnie do kin Titane odpowiada na to pytanie i przy akompaniamencie wielko-
jest Titane – nawet skrajna socjopatka potraf i tęsknić, czuć przywiązanie i tego
litrażowych silników ciężkich maszyn robi to niezwykle pociągająco. Julia Ducournau
przywiązania łaknąć. Bo w końcu, nieważne, czy w naszych żyłach płynie krew, czy
postarała się, robiąc ze swojego drugiego pełnego metrażu spektakl, który ogląda
nafta, wszyscy jesteśmy ludźmi.
się z zapartym tchem, a gęsta atmosfera nie daje wytchnienia ani na sekundę.
T E K S T: I G O R O S I Ń S K I
Trudno jest przekazać cokolwiek o fabule, nie naruszając cienkiej granicy między podstawowymi informacjami a spojlerem. Podobnie jak w oscarowym Parasite , najle-
Titane (reż. Julia Ducournau) Premiera: 14.01.2022
piej nie mówić o niej wcale, dając przyszłemu widzowi możliwość pełnego przeżycia dzieła. Z rzeczy wiadomych od początku, to wyjątkowo dobrze francuskiej reżyserce wyszła wizja ślepego sadyzmu. Odpowiednio budując napięcie, wychodzi naprzeciw odbiorcy z obrazami strasznymi, mogącymi naruszyć wrażliwość widowni. Ducournau nie robi sobie z tego absolutnie nic, niemalże dominując widza, każąc mu oglądać całe to zło. Postawa ta jednak uzyskana jest hipnozą, w którą wciągają działania
ocena:
88887
HOROSKOP
/ kącik magiczny
Kącik magiczny Baran (21.03 - 20.04)
Bliźnięta (22.05 - 20.06)
Byk (21.04 - 21.05)
Rak (21.06 - 22.07)
Miłość: Nadchodzi czas zmian, na które długo
Miłość: Po burzy pojawi się słońce - Twoje
Miłość: Przejrzysz na oczy i zakończysz
Miłość: Bądź asertywny, bez względu na
czekałeś. Nowy rok rozwieje wszystkie Twoje
sercowe rozterki nareszcie trochę wyhamują.
krzywdzącą Cię znajomość. Pamiętaj jednak,
to, jakie mogą być tego skutki. Nie pozwól
sercowe wątpliwości, a Tobie łatwiej będzie
Karty widzą osobę, przy której będziesz po
aby wyciągnąć z niej lekcję. Nie ignoruj
by miłość przysłoniła Ci wartości, które
wyjawić co naprawdę czujesz. Prawda pozwoli
prostu mógł być sobą. Nabierzesz optymizmu
„czerwonych f lag’’ i nie bądź zbyt ufny.
wyznajesz. Nie zmieniaj się dla innych.
zbudować coś nowego lub rozpocznie konf likt
i zaczniesz dostrzegać więcej dobra w innych.
Praca/ Edukacja: Po mistrzowsku rozwiążesz
Praca/ Edukacja: Ufaj swojej intuicji, to ona
w trwającej już relacji.
Praca/ Edukacja: Pewien okres w Twojej
każdy problem na swojej drodze. Twoja siła
pomoże Ci podjąć najlepsze decyzje. Nie
Praca i Edukacja: Pamiętaj, że wszelkie
karierze dobiegnie końca. Początkowo ciężko
może zostać poddana wielu próbom, jednak
wszystko co wydaje się być racjonalne przynosi
podstępy i intrygi wcześniej czy później
będzie Ci się z tym pogodzić, a Twoje poczucie
nie trać nadziei. Jesteś zdolny do rzeczy
sukces.
skończą się cierpieniem. Nie ma sensu dążyć
własnej wartości bardzo ucierpi. Potraktuj to
niemożliwych.
Aura: 2022 sprzyja zwycięstwom, jednak
‘po trupach do celu”. W pracy kieruj się
jednak jako impuls do samorozwoju i nauki.
Aura: Będziesz naprawdę wierzył w swoje
pamiętaj, że nie wszystkie z nich osiągasz
uczciwością, a Twój trud zostanie doceniony.
Aura: Poznaj siebie samego i odkryj swoją
możliwości, a Twoja głowa będzie pełna
w pojedynkę. Pamiętaj, aby podziękować
Aura: Uda Ci się osiągnąć coś, o czym od
wrażliwą stronę. Dostajesz od życia szansę
niesamowitych pomysłów. Nie bój się tworzyć
wszystkim, którzy wspierają Cię na co dzień.
dawna marzyłeś. Kontrolujesz swoje życie jak
na świeży start, musisz tylko zagoić rany
i działać niekonwencjonalnie, karty przewidują
Szczęsliwy znak: Ryby
nigdy wcześniej, a nowe możliwości napływają
z przeszłości.
sukces.
ze wszystkich stron.
Szczęsliwy znak: Skorpion
Szczęsliwy znak: Lew
Szczęsliwy znak: Strzelec
Lew (23.07 - 22.08)
Waga (23.09 - 23.10)
Panna (23.08 - 22.09)
Skorpion (24.10 - 21.11)
Miłość: W 2022 roku poznasz osobę, dla której
Miłość: Życie uczuciowe panny pełne będzie
Miłość: 2022 to dla wagi czas miłosnego
Miłość: Karty widzą bajkowego księcia na
kompletnie przepadniesz. Nowa relacja będzie
niejasności. Macie problem z komunikacją
spełnienia. W trwających już związkach
białym koniu. Poznasz kogoś wrażliwego,
pochłaniała bardzo dużo Twojego czasu, a Ty
i wyrażaniem tego, co naprawdę do siebie
nadejdzie rozwiązanie konf liktów, a single
z klasą i pełnego empatii. Kieruj się sercem,
będziesz musiał zgodzić się na wiele wyrzeczeń.
czujecie. Nie podejmuj pochopnych decyzji
poznają kogoś, na kogo czekali całe życie.
a spełnią się Twoje najskrytsze sercowe
Nie dawaj jednak z siebie zbyt wiele.
i rozważ wszystkie opcje, które staną na Twojej
Praca/ Edukacja: Nadejdzie pomoc, nie bój
marzenia.
Praca/ Edukacja: Zrób sobie chwilę przerwy
drodze.
się jej przyjąć. W pracy zakończy się pewien
Praca/ Edukacja: Na twoje drodze staną osoby,
i poczekaj na lepsze perspektywy. Uwierz,
Praca/ Edukacja: Czas zakończyć pewien etap
ciężki okres, z którego wyciągniesz cenne
których pomoc będzie kluczowa dla Twojego
że wszystko ułoży się po Twojej myśli, jeśli
kariery i rozpocząć nowy. Tylko to umożliwi Ci
lekcje. Karty widzą także poprawę sytuacji
rozwoju. Bądź sobą i okazuj wdzięczność za
cierpliwie na to poczekasz. Teraz postaw na
prawdziwy rozwój. Zastanów się, co naprawdę
finansowej.
pomoc, jaką Ci niosą.
relaks.
Cię interesuje i daje Ci satysfakcję.
Aura: Świat jest Twoją ostrygą, skorzystaj
Aura: Zastanów się, czy w Twojej głowy nie
Aura: Zadbaj o swoje zdrowie psychiczne. Nie
Aura: Twoja głowa jest pełna marzeń, a część
z tego. Zacznij planować swoją przyszłość,
zajmują jakieś niezamknięte sprawy. Nie
ignoruj znaków, które daje Ci Twoja dusza.
z nich jest możliwa do zrealizowania. Życie
pamiętając, że możesz osiągnąć naprawdę
ruszysz dalej, dopóki nie uporasz się z nimi.
Postaraj się zidentyfikować powody Twoich
da Ci tak wiele nowych możliwości, że nie
wiele. Nowy rok sprzyja także dalekim
W 2022 roku spróbuj też lepiej zrozumieć
zmartwień i nie bój się pomocy innych.
będziesz wiedział, na które się zdecydować.
podróżom.
siebie i swoje potrzeby.
Szczęsliwy znak: Lew
Szczęsliwy znak: Koziorożec
Szczęsliwy znak: Ryby
Szczęsliwy znak: Panna
Strzelec (22.11 - 21.12)
Wodnik (20.01 - 18.02)
Koziorożec (22.12 - 19.01)
Ryby (19.02 - 20.03)
Miłość: Twoje życie miłosne nie będzie jak z
Miłość: W końcu przejrzysz na oczy i uciekniesz
Miłość: Karty zapowiadają silne przywiązanie,
Miłość: Twoje życie uczuciowe w 2022
bajki, ale jak wiadomo, bajki zwykle mają mało
od kogoś, kto od dłuższego czasu był powodem
niemal uzależnienie od drugiej osoby, które
będzie stabilne, ale nie nudne. Karty widzą
wspólnego z rzeczywistością. Nowa relacja
wszystkich
może wymknąć się spod kontroli. Uważaj,
osobę pracowitą i ambitną, której zależy na
będzie wymagała pracy obu stron, jednak
wolność, której od tak dawna Ci brakowało.
by wir miłości nie doprowadził do obsesji.
zapewnieniu
bezpieczeństwa
Wasz trud zostanie wynagrodzony. Poświęć
Praca/
będzie
Pamiętaj, że masz w sobie wystarczająco siły,
ukochanym.
Nowy
trochę czasu, aby zrozumieć potrzeby swojego
w stosunku do Ciebie uczciwy. Atmosfera
aby uciec z tej relacji, gdy stanie się dla Ciebie
zakładaniu rodziny lub poznawaniu partnera
partnera, a on odwdzięczy się tym samym.
w pracy
zbyt krzywdząca.
na całe życie.
Praca/ Edukacja: W 2022 roku strzelcom nie
zabraknie entuzjazmu. To, co kiedyś uważałeś
Praca/ Edukacja: Bądź otwarty na wszelkie
Praca/ Edukacja: Jesteś w idealnej pozycji,
zabraknie pewności siebie i siły do działania.
za pasjonujące, teraz będzie wywoływać złość.
propozycje współpracy, których w tym roku
aby podejmować ważne decyzje i rozpoczynać
Wszystko czego potrzebujesz do sukcesu to
Aura: Nowy rok, nowy Ty. Nie bój się zmian,
nie zabraknie. Pamiętaj, że w kontaktach
ogromne przedsięwzięcia. Jesteś w stanie
zaangażowanie. Nie zapominaj o tym, co od
to właśnie one pozwolą Ci zrozumieć, co
biznesowych nie musisz kryć swojej wrażliwej
stworzyć coś niesamowitego, sukces jest na
zawsze chciałeś osiągnąć.
naprawdę chciałbyś robić w przyszłości. Możesz
strony, nikt nie lubi przecież pracować ze
horyzoncie.
Aura: Nie wszystko w Twoim życiu będzie
czuć chwilową tęsknotę za przeszłością, ale nie
“sztywniakami”.
Aura: Pamiętaj o tym, co jest dla Ciebie
czarno-białe, na niektóre sprawy musisz
pożegnałeś się z nią przecież bez powodu.
Aura: Karty widzą wiele optymizmu, nadziei
naprawdę ważne. Ogromne ambicje i plany
spojrzeć z wielu perspektyw. Daj sobie czas do
Szczęsliwy znak: Skorpion
oraz odwagi. Porzuć smutki ubiegłego roku i
na przyszłość mogą niestety kusić do podjęcia
przemyśleń, nie podejmuj pochopnych decyzji.
zostań panem swojego życia.
podstępnych, nieuczciwych rozwiązań.
Szczęsliwy znak: Baran
Szczęsliwy znak: Koziorożec
Szczęsliwy znak: Waga
36–37
Twoich
Edukacja: będzie
problemów. Twój
szef
Poczujesz nie
nieprzyjemna,
a
Tobie
rok
i
dobrobytu
sprzyja
także
grudzień 2021
lifestyle /
Styl życia Polecamy: 40 CZŁOWIEK Z PASJĄ Życie na fali
Rozmowa z Karoliną Marczak – dwukrotną mistrzynią Polski w surfingu
45 WARSZAWA Bródnowskie łąki ulistopadowione Cmentarz Bródnowski w centrum uwagi
fot. Tomasz Dwojak
50 TECHNOLOGIA I SPOŁECZEŃSTWO Tabu, które zabija Dlaczego nadal unikamy tematu samobójstw?
O tym, dlaczego nigdy nie będziesz estetą N ATAL I A G Ę B K A apiszę to, choć zabrzmię co najmniej radykalnie. Kontrowersja to jednak klucz do medialnego sukcesu. A skoro to mój debiut na łamach Magla... Sami rozumiecie. Odnoszę wrażenie, że ludzie z brakiem poczucia estetyki nie powinni mieć prawa do wykonywania pewnych zawodów. I nie myślę bynajmniej o artystach. W imię wielkiej, artystycznej idei mają prawo łączyć paski z kropkami albo nawet, powiedzmy, czerwień z zielenią. Trudno przecież powiedzieć, że zwisająca tusza wołowa Rembrandta dostarcza wrażeń estetycznych. Albo, że odór góry gnijących gnatów usypanych wokół Mariny Abramović podczas weneckiego biennale w 1997 r. to estetyczny crème de la crème. Przy czym ani Rembrandtowi, ani Abramović, ani wreszcie naturalistycznemu Zoli czy Baudelaire'owi nie można odmówić geniuszu. W żadnym wypadku nie chodzi też o projektantów czy dekoratorów. Pamiętacie pierwsze kampanie perfum Toma Forda? Spocone, wulgarne biusty, a na nich niby-luksusowe, złote flakoniki. Mogłabym tu sparafrazować początek tekstu i napisać, że kontrowersja to klucz do modowego sukcesu, ale pewnie znalazłby się ktoś, kto zarzuciłby mi zbytnie upraszczanie. No cóż, rozwój mody wymaga poświęceń. Dla porównania weźmy np. biznesmenów. Albo lepiej – lokalnych przedsiębiorców. Wiem, biznes jest biznes. Tylko, czy musi być tak brzydki? Ban-
N
W głowie mnożą się więc pytania: czy grafik płakał, jak projektował? A może jednak ktoś, kto zlecił wykonanie reklamy?
nery rodem z lat 90., bijące po oczach, neonowe odcienie żółtego lub zielonego, które, o zgrozo, przyćmiewają co ciekawsze fasady przedwojennych kamienic. Czasami pojawienie się brzydoty w przestrzeni publicznej regulują przepisy prawa albo konserwator zabytków. Gorzej, gdy paskuda trafi do sieci. Wówczas pozostaje patrzeć na bombardujące pop-upy i przekombinowane grafiki, które z dobrym kiczem lat 80. mają wspólnego tyle, co ruskie pierogi z Moskwą. W głowie mnożą się więc pytania: czy grafik płakał, jak projektował? A może jednak ktoś, kto zlecił wykonanie reklamy? Wobec tej estetycznej tragedii moglibyśmy wystosować odpowiednie środki zapobiegawcze. Oficjalny zakaz zarządzania przez osoby pozbawione poczucia piękna brzmi odrobinę utopijnie, choć bez wątpienia kusząco. Mój piękny obrazek sypie się jednak wraz z odsłuchaniem lekko przestarzałego kawałka Maty z featuringiem w osobie prof. Bralczyka: Trzeba zdawać sobie sprawę z subiektywności Jeżeli pan pisze ten tekst tylko o sobie, to ma pan prawo Natomiast może nie dobrze by było, gdyby tak używać tutaj reguły projekcji psychologicznej Co za plask w twarz. I cały felieton do kosza. Okazuje się, że mój estetyzm nie jest lepszy niż ich. Że może nie mam prawa oceniać. Pozostaje mi przełknąć gorzką pigułkę. Już nigdy nie będę estetką. I wy też nie. 0
grudzień 2021
CZŁOWIEK Z PASJĄ
Bity, które łączą - Daisy Cutter Wiele młodych osób czuje, że trzeba działać – coś przeszkadza im w świecie, wiele wymaga naprawy. O tym, jak sztuka nie tylko łączy ludzi, ale przede wszystkim może nieść im pomoc, opowiada Tosia Ulatowska – DJ-ka, organizatorka wydarzeń charytatywnych, współzałożycielka społecznościowego Radia Kapitał i laureatka Stypendium Stanisława Wyspiańskiego 2021. T E K S T:
ARKADIUSZ KLEJ
Z DJ Ę C I A :
K R Z Y S Z TO F KOZ A N OW S K I
MAGIEL: Co jest dla ciebie dziś najważniejsze? ANTONINA ULATOWSKA: Moja przygoda z muzyką elektroniczną zaczęła się od orga-
nizowania imprez zaangażowanych. Wraz z grupą przyjaciół założyliśmy kolektyw FLAUTA, aby nieść pomoc osobom z doświadczeniem uchodźczym. Tego typu działania zakorzenione są w tradycji rave’ów (całonocnych imprez muzyki elektronicznej – przyp. red.), która rozwinęła się w latach 80., szczególnie w Wielkiej Brytanii, w środowisku antysystemowym. To działanie w duchu DIY (Do It Yourself) i oddolności. Badam je również naukowo, zajmując się choreografią społeczną, która ma potencjał emancypacyjny, daje poczucie wspólnoty i przynależności. To jest bardzo odczuwalne na imprezach – spotykają się na nich osoby, które robią bardzo dużo mały rzeczy, których nie widać. Wydają obiady dla osób bezdomnych, organizują półkolonie dla dzieci uchodźczych. To środowisko zainspirowało mnie do tego, aby organizować wydarzenia zaangażowane.
Czym są choreografie społeczne, o których mówisz? Na gruncie polskiej nauki to stosunkowo nowe pojęcie. Choreografia społeczna to badanie relacji pomiędzy ciałami w ruchu w przestrzeni publicznej, analiza tego, jak poprzez wspólny ruch wyrażane są ideologie, strategie polityczne, tożsamości grup. Choreografia społeczna może służyć dyscyplinowaniu ciał przez władzę, ale z drugiej strony jest też podstawową siłą ruchów oporu. Wiele aktualnych i historycznych wydarzeń świetnie to obrazuje – chociażby Dionizje Wielkie w antycznej Grecji, podczas których ludzie świętowali razem w transie, upijając się, zupełnie jak podczas współczesnych imprez techno.Innym przykładem mogą być choreografie społeczne na usługach totalitaryzmów. W krajach radzieckich odbywały się teatry masowe, łączące paradę wojskową, teatr propagandowy. Służyły ekspozycji „siły” i władzy reżimu. To samo działo się na olimpiadach hitlerowskich poświęconych kultowi sprawności. Jednocześnie choreografią jest również nasz ruch w życiu codziennym i to, w jaki sposób nasze ciała doświadczają życia w społeczeństwie, jego norm. Pandemia zmieniła nasze zwyczajowe, codzienne choreografie. Zaczęliśmy unikać cielesnego kontaktu, stać w długich kolejkach do sklepów, a zamiast manifestować niezgodę na ulicach, przenieśliśmy protesty do przestrzeni internetu. Na czysto
38-39
fizycznym poziomie wirus zagraża też w końcu naszym ciałom, płucom. A „prawo do oddychania” – jak je określił w jednym ze swoich tekstów filozof Achille Mbembe – oraz decydowanie o tym, w jakim towarzystwie się oddycha, okazało się przywilejem, który pozostaje niedostępny dla znacznej części ludzkości. Na przykład dla ludzi, których praca zarobkowa nie pozwala na tryb zdalny.
W takim razie – co jest twoją pasją? Jakie dalsze kroki chciałabyś stawiać? Muzyka to teraz moja największa pasja. Energię zaangażowania aktywistycznego przekierowuję teraz na sferę artystyczną. Chciałabym rozwijać się jako producentka, kompozytorka. W graniu, jako DJ-ka, odnajduję dużą satysfakcję. Ten rok upewnił mnie w tym, że obrałam dobry kierunek. Jednocześnie jest to wyzwanie – życie jako freelancer... Z drugiej strony muzyka była ze mną od zawsze. Przez 12 lat chodziłam do szkoły muzycznej, mój tata jest muzykiem jazzowym – dźwięki otaczają mnie od zawsze. To doświadczenie ułatwia mi pracę na poziomie technicznym, rozumiem zasady, które sprawiają, że coś „dobrze brzmi”. Mam wykształconą intuicję. Czasem obezwładnia mnie to, ile muzyki jest na świecie, ile wytwórni, artystów, albumów można poznać jednego dnia. Słuchanie, selekcjonowanie i możliwość zaprezentowania jej ludziom jest świetną sprawą. Do tego jako DJ-ka umilam ludziom czas, steruję nastrojem, reżyseruję parkiet na poziomie zmysłowym. To także duża odpowiedzialność.
Pianista gra na fortepianie. Czy w takim razie DJ gra na ludziach? Powiedziałabym, że to trochę szersza sprawa. Praca DJ-a lub DJ-ki to przede wszystkim selekcja – tak zwane diggowanie. Słuchasz kawałków z całego świata i różnych labeli (wydawnictwa – przyp. red.). Przeszukujesz YouTube’a, SoundClouda i Bandcampa. Kolejny krokiem jest kupowanie i kolekcjonowanie muzyki. Do tego dochodzi decyzja, co zagrać na jakiej imprezie, koncepcja setu i dostosowanie selekcji do warunków (czas, miejsce, program wydarzenia). To też ciągła nauka wrażliwości względem tego, co dzieje się na parkiecie. Dopiero w trakcie grania zaczyna się druga część, czyli sztuka techniczna. Obsługa sprzętu, głównie elektronicznego (bo winyl jest coraz rza- 1
CZŁOWIEK Z PASJĄ dziej używany) to typowo techniczne zadanie. Z miesiąca na miesiąc odkrywam kolejne możliwości w tej dziedzinie. Jeśli chodzi o takie zasadniczo manualne sprawy to dziś działa wiele szkół, które oferują kursy DJ-skie. Ja na początku uczyłam się miksować na winylach – dziś widzę, że to było bardzo cenne. Zobaczyłam o co chodzi w tym magicznym, fizycznym kontakcie z płytą winylową. Kluczowy jest bit-matching, czyli łączenie utworów w taki sposób, aby pasowały do siebie. Obecnie sprzęt elektroniczny jest już tak zaawansowany, że pozwala na to również osobom, które nie mają wrodzonego poczucia rytmu czy słuchu muzycznego.
Czy da się być DJ-em w pustej sali? Tak – ale to zupełnie inne doświadczenie. Gdy ćwiczę czy układam sety, gram dla siebie. Albo nagrywając miksy, które są DJ-ską wizytówką. Zdarzają się i sytuacje, w których cały parkiet nagle pustoszeje i trzeba sobie z tym poradzić. Ostatnio grałam w sali barowej. W pewnym momencie wszyscy przeszli do sceny obok, aby posłuchać głównego gościa tego wieczoru i wyzwaniem było dla mnie utrzymanie energii na tym samym poziomie, co chwilę wcześniej. W tej pracy trzeba się nauczyć, że to naturalne. Czasem jesteś gwiazdą, czasem jesteś supportem – za każdym razem starasz się swoją robotę zrobić jak najlepiej.
Co pomaga ci ocenić, jakie działania są priorytetowe? Czemu warto zająć się jednym tematem, a nie innym? Od kilku miesięcy biję się z myślami w tej sprawie. Mam poczucie, że wszystko to bardzo zależy od mediów i tego, jakie informacje do nas docierają. Jaki kalejdoskop tragicznych komunikatów nas otacza. W swojej praktyce naukowej staram się skupiać na takiej empatii, która jest związana z ciałem. Co prawda jest ona wciąż zapośredniczona przez media, ale i tak wydaje mi się, że łatwiej nam empatyzować z kimś, gdy jego cierpienie jesteśmy w stanie współodczuwać na poziomie ciała. Gdy komuś jest zimno, jest głodny lub ranny. Dlatego za bardzo ważne uważam prace artystyczne, które pozwalają nam odczuć cudze cierpienie. Miałam tak na przykład z filmem Artura Żmijewskiego pt. Glimpse, prezentowanym podczas festiwalu documenta 14. Przedstawia on warunki życia w dużych obozach uchodźczych w Europie, między innymi w słynnej „Dżungli” w Calais. To miejsca, w których nieustannie przesuwane są granice tego, co etycznie akceptowalne.
Bo to są wielkie geopolityczne gry sterowane przez Łukaszenkę czy Putina, a nie mamy żadnego wpływu na odpowiedź polskiego rządu. Ale nie przestajemy żyć swoim życiem, obchodzić świąt, imprezować, bo nie o to chodzi. Szukamy sposobów na pomaganie z daleka, organizując zbiórki pieniędzy, ubrań, żywności. Choć wielu moich znajomych, którzy mogli sobie na to pozwolić, od razu wyruszyło na granicę, aby pomagać na miejscu. Nie uważam, aby kategoria lepsi-gorsi miała rację bytu. Nikt nie ma prawa tak oceniać. Są ludzie, którzy czynią dobro i są ludzie, którzy czynią zło – ale to jest kwestia faktów moralnych, a nie zewnętrznych ocen. Zgadzam się z buddyjskimi nurtami, które postulują, by nie tracić energii na ocenianie innych, tylko skupiać się na własnych działaniach.
Czym są dla ciebie te fakty moralne? To osadzone w konkretnym kontekście społeczno-kulturowym określone wartościowanie czynów. Zrobiłam sobie ostatnio maraton z Kieślowskim, obejrzałam cały dekalog. Morderstwa, kradzieże, kłamstwa – to czyny, które w naszej kulturze są po prostu moralnie złe. Skoro żyję w tej kulturze, to ocena moralna tych czynów jest dla mnie oczywista.
Co jest dla ciebie obecnie największym wyzwaniem? Ostatnie miesiące to dla mnie większe skupienie na sobie, układanie swoich spraw, regeneracja po intensywnych dwóch latach organizowania Radia Kapitał, kończenia studiów. Daję sobie czas i przestrzeń na to, by rozwijać się w sferze muzyki i w zgodzie ze sobą decydować o kolejnych krokach. 0
Z twojego opisu wyłania się świat, w którym to, jakie przekazy do nas docierają, a jakie nie, decyduje o tym, co jest ważne. Czy twoim zdaniem żyjemy w świecie, gdzie to platfomy społecznościowe decydują o naszej moralności? Niestety od jakiegoś czasu czuję, że to się wzmaga. Media nie decydują, ale mogą tym kierować. W zależności od miejsca na świecie różne sprawy dotykają „wszystkich”. Ktoś może uważać, że protesty w Kolumbii (maj 2021) przeżywał cały świat. Ktoś inny mógł słyszeć o protestach w Hongkongu i uważać, że cały świat o nich wie. Dla mnie odpowiedzią jest to, aby działać lokalnie.
W tym świecie, gdzie bez problemu wskazujemy, kto jest swój, a kto obcy, instynktownie dzielimy ludzi na lepszych i gorszych. Wiele twoich działań jest skierowanych właśnie do „innych” – tych, którzy zdaniem pewnej części społeczeństwa nie są priorytetem. Czy według ciebie da się podzielić ludzi na tych, którzy są lepsi i gorsi? Myślę, że w dzisiejszym świecie coraz trudniej zdecydować, co wymaga najbardziej pilnego działania. Jest tyle zła, z którym można walczyć. Dziś przeczytałam post o hipokryzji kościoła katolickiego – że zaraz ludzie będą obchodzić Boże Narodzenie. Znów będziemy kupować tony jedzenia, podczas gdy na granicy polsko-białoruskiej ludzie umierają z głodu i zimna. Najpierw przychodzi poczucie bezsilności.
Antonina Ulatowska Tosia Ulatowska – DJ-ka, historyczka sztuki, aktywistka. Współzałożycielka kolektywu FLAUTA, organizującego imprezy benefitowe na rzecz osób z doświadczeniem uchodźczym, oraz Radia Kapitał – pierwszego społecznościowego radia w Polsce.
grudzień 2021
SPORT
/ Polska scena surfingu
Pozycja bezpieczna stosowana u osób nieprzytomnych oddychających. Pozycja powinna być stabilna, jak najbliższa ułożeniu na boku z odgięciem głowy i brakiem ucisku na klatkę piersiową, by nie utrudniać oddechu. Należy zdjąć okulary poszkodowanemu.
Życie na fali Surfuje, podróżuje, szkoli. Spędza większość roku w wodzie, na najróżniejszych plażach świata, jednak co wakacje wraca na rodzimy Półwysep Helski, by swoją wiedzę i doświadczenie przekazywać kursantom. O swojej pasji oraz drodze do zawodowego pływania opowiada dwukrotna Mistrzyni Polski w surfingu, Karolina Marczak. R O Z M AW I A Ł A :
M I C H A L I N A KO B U S
Z DJ Ę C I A :
P I O T R A JA B A L I
MAGIEL: Czym jest dla ciebie pasja? KAROLINA MARCZAK: Moja pasja zamieniła się zarówno w styl życia, jak i pracę. Chciałabym z nią związać swoją przyszłość i z niej żyć. Na razie zajmuję się głównie surfingiem dla samego sportu, nie zarabiam na tym, ale daje mi to dużą wolność wyrażania siebie, robienia tego, co chcę i dzięki wsparciu moich rodziców mam taką możliwość. Przez to, że surfing wiąże się z wieloma podróżami to bardzo się rozwijam – na całym świecie poznaję nowych ludzi, inne kultury, żyję w lokalnej społeczności, co daje mi bardzo dużą otwartość na nowe znajomości.
W jednym z wywiadów powiedziałaś, że pierwszy raz spróbowałaś surfingu na bezpłatnych warsztatach w Jastarni. Pomiędzy kitesurfingiem, wakeboardingiem czy windsurfingiem jest on jednym z najtrudniejszych sportów wodnych – męczący, wymagający, niebezpieczny… Co sprawiło, że zakochałaś się w surfie? Do surfingu ciągnęło mnie od małego, a dokładnie od momentu, kiedy obejrzałam bajkę Na Fali . To właśnie wtedy zaczęło się moje zainteresowanie tym sportem. Niestety w Polsce nie było tak łatwo dostępny, więc próbowałam innych sportów dookoła – windsurfingu, kitesurfingu, skimboardingu itd. Jednak z tyłu głowy wiedziałam, że surfing będzie tym czymś, no i rzeczywiście tak się stało. Na pierwszych zajęciach od razu popłynęłam na pierwszej fali! To połączenie z żywiołem, to uczucie, że płyniesz – te rzeczy właśnie mnie ciągną do tego sportu.
Czyli Twoim alter ego jest syrena? Możemy tak uznać! (śmiech)
Wspomniałaś, że w Polsce nie było jeszcze parę lat temu warunków do spróbowania surfingu. Teraz widzimy sytuację odwrotną – w prawie wszystkich szkółkach na Półwyspie Helskim jest wielki ,,boom” na zajęcia surfingowe! Czy faktycznie na Morzu Bałtyckim da się surfować? Po pierwsze na Morzu Bałtyckim są dobre warunki do rozpoczęcia nauki surfingu, bo jest dużo piany – a na samym początku to właśnie na niej pływamy. Jak się już umie dobrze pływać, na większych, otwartych falach, to wystarczy śledzić prognozę i zdarzają się naprawdę bardzo dobre warunki, powiedziałabym, że nawet takie jak na oceanie! Fala złapana na Bałtyku nie równa się tej, którą złapiesz za granicą, ale daje mi ona o wiele więcej frajdy. Dlatego, że to mój home spot – miejsce, w którym zaczynałam.
Spośród tylu odwiedzonych przez ciebie krajów – Meksyk, Kostaryka, Portugalia – w którym miejscu surfowało ci się najlepiej? Wydaje mi się, że najlepiej i najwięcej pływam w Portugalii. Zrobiłam tu największy postęp. Jednak każdy kraj wiąże się z innymi falami i doświadczeniami. Najwięcej wspomnień mam z Portugalią, natomiast Kostaryka to też jest takie miejsce, do którego na pewno wrócę. To wspaniały kraj, który bardzo polecam.
To w którym momencie zaczęłaś pływać na tyle profesjonalnie, by podróżować po bardziej wymagających lokalizacjach? Jak byłam mała, to trenowałam pływanie przez dziewięć lat. Do surfingu od razu miałam profesjonalne podejście – stwierdziłam, że jak zacznę pływać, to chcę startować w zawodach. Od samego początku było to moim marzeniem. Zaczęłam pływać w wakacje w 2016 r. W następ-
Sztuczna
40–41
Sztuczna fala w Szwajcarii (fot. Elaine Durst)
Polska scena surfingu/
nym roku w styczniu poleciałam na Fuerteventurę w archipelagu Wysp Kanaryjskich i… prawie się utopiłam! Myślałam, że jak pływam po Bałtyku, to na pewno sobie poradzę na innym akwenie. Wypożyczyłam twardą deskę, poszłam na spot, którego w ogóle nie znałam, walnęłam głową o kamień, po czym ledwie wydostałam się z wody. Innym razem wypożyczyłam softboard, wyszłam na olbrzymie fale, które mnie zaczęły wciągać i prawie się utopiłam… Dlatego kolejnym razem wzięłam instruktora. Przez tydzień zrobiłam taki progres, że zaczęłam pływać na twardej desce. Następna podróż była w maju, również na Wyspy Kanaryjskie, ale tym razem na Lanzarote. Jak tylko zaczęłam lepiej pływać zaczęłam lepiej pływać, to wystartowałam w moich pierwszych zawodach, które odbyły się w wakacje tego samego roku.
Czyli jak zaczynasz uprawiać jakiś sport, to robisz to na sto procent? I tak, i nie. W każdym ze sportów, których spróbowałam, dążę do tego, by osiągnąć wysoki poziom. Aczkolwiek wydaje mi się, że surfing tak mnie pochłonął i od razu wiedziałam, że to jest to i chcę się temu poświęcić. Od początku czułam, że mogę w nim coś osiągnąć.
Z punktu widzenia dwukrotnej mistrzyni Polski, jakie to uczucie, kiedy nie uprawiasz tego sportu zbyt długo, a zostajesz mistrzem kraju? Uczucie zdobycia mistrzostwa było niesamowite, ale nie przypisałabym go przypadkowi – to było coś, do czego dążyłam. Po zwycięstwie nie chciałam jednak osiąść na laurach. Z moich pierwszych Mistrzostw Polski, które wygrałam w 2019 r., pamiętam, że podczas finałów nie szło mi zbyt dobrze, ale pomyślałam sobie: Jak nie teraz, to kiedy? No i przełamałam się i wygrałam. Nie udało mi się tego powtórzyć w 2020 r., bo nie poradziłam sobie z presją. W tym roku to poprawiłam i udało mi się ponownie zdobyć tytuł mistrzyni – był to cel, do którego dążyłam, i który udało się zrealizować.
Pokonałaś – można powiedzieć – guru polskiej, kobiecej sceny surfingu. Kto jest twoim surferskim idolem i z kim chciałabyś się zmierzyć na następnych zawodach? Jest taka surferka ze Stanów Zjednoczonych, nazywa się Caroline Marks. Moi
znajomi z Portugalii śmiali się, że jestem jej polską wersją, bo nazywam się Karolina Marczak. (śmiech) Staram się ją naśladować, ponieważ jak na surferkę ma dość agresywny styl, a ja właśnie do tego dążę. Wszystkie prosurferki, które startują w międzynarodowych zawodach są moimi guru.
Właśnie, „agresywny” styl pływania – czyli ty pływasz na krótkich deskach, tzw. shortboards? Czy próbowałaś pływać na longboardach, które są dość popularnym wyborem wśród kobiet? Od razu wiedziałam, że chcę pływać na shortach, ale próbowałam też na lon-
SPORT
gach. Wypożyczyłam je kiedyś w Portugalii, jak były słabsze warunki i pomyślałam sobie: Co w tym może być takiego trudnego? Zacznijmy od początku – przetransportowanie takiej deski na plaże jest okropne! Jest strasznie ciężka. Po pierwszej próbie pływania, stwierdziłam, że to nie moja bajka. Ja lubię pływać po większych falach, szybko i agresywnie, co jest trudniejsze na longboardach.
Skoro odwiedziłaś tyle różnych surfingowych miejsc – czy więcej dziewczyn pływa na longboardach, czy shortach? Panuje ogólne przekonanie, że krótkie i małe deski są dedykowane bardziej zaawansowanym surferom do dużych fal… Ciężko powiedzieć, to zależy od miejsca i warunków. Przykładowo Supertubos w Peniche, w Portugalii. Jak wychodzę na tym spocie, to zazwyczaj nie ma dziewczyn. Ostatnio poszłam popływać, to chłopaki patrzyli na mnie ze zdziwieniem, co ja tu robię. Dzisiaj jak pływałam na mniejszych falach, to dziewczyny były raczej na dużych deskach albo na softboardach. Jednak nie ma w tym reguły.
Uczucie zdobycia mistrzostwa było niesamowite, ale nie przypisałabym go przypadkowi – to było coś, do czego dążyłam. Jak sama teraz wspomniałaś, chłopaki byli zdziwieni, co robisz na tak wymagającym spocie jak Supertubos! Czy ty odczuwasz jakieś przytyki w swoim kierunku związane z stereotypami w stylu ,,nie dasz sobie rady, bo jesteś dziewczyną”? Totalnie nie, jak pływam z moimi znajomymi chłopakami, to raczej oni są nastawieni, że: Dawaj, próbuj! Oni uważają mnie za równą sobie, ale tak samo muszę się im wtrącać, żeby móc popływać. Trzeba walczyć o swoje, o swoją falę.
Pływasz i szkolisz w szkółce Fun Surf na Półwyspie Helskim. Od kiedy surfing stał się też twoją pracą jako instruktorka? Kurs zrobiłam dwa lata temu, a szkołę tak z cztery, czyli prawie od początku jak pływam na surfie. Dzięki temu, że tak szybko osiągnęłam progres, to nauczenie ludzi „od zera” nie jest tak trudne. Jednak uważam, że osoby, które same sobie potrafią coś tam pływać, nie powinny szkolić. To można narobić więcej krzywdy niż pożytku. W surfingu liczą się tak małe rzeczy, jak na przykład, gdzie się patrzysz, jak płyniesz. 1
grudzień 2021
SPORT
/ Polska scena surfingu
Właśnie chciałam cię spytać, co sądzisz o szkoleniach surfingowych i szkółkach za granicą? Czy faktycznie stawiają bardziej na ilość i zarabianie pieniędzy niż na jakość? Za granicą bardzo często idą w ilość. Można to zauważyć, jak wchodzi ogromna liczba ludzi do wody, a instruktor stoi na brzegu i coś do nich krzyczy. Wiadomo, nie każdy tak robi, to zależy od instruktora. Jeżeli mu zależy, to cię nauczy, a jeśli nie, oznacza to, że nie interesuje go postęp kursantów.
A jakim instruktorem jesteś ty? S taram się jak najbardziej wytłumaczyć teoretycznie i praktycznie,
jak pływać. Indywidualnie podchodzę do każdej osoby, poświęcam jej czas. Są też szkolenia pojedyncze, gdzie jest to ułatwione. Jestem cały czas z jednym kursantem lub kursantką i co chwila daję nowe rady, wskazówki. Najczęściej przekazuję też prostą zasadę, o której często instruktorzy zapominają – patrzenie, gdzie płyniesz. Jeśli spojrzysz w przód, a nie na stopy, to popłyniesz. Staram się również, żeby każdy złapał falę. Próbuję wypchnąć osobę, żeby się to jej udało, a następnie to ona sama próbuje popłynąć.
Wracając do twojego sportowego dorobku – jak udało ci się nawiązać kontakt ze sponsorami? Oni zgłosili do ciebie czy ty do nich? W Polsce świat surfingowy jest na tyle mały, że raczej wszyscy się ze sobą znają. Na samym początku zyskałam sponsora od desek, z którym współpracuję nadal – Polvo Surf boards. Właściciela firmy poznałam na moim pierwszym, zimowym pływaniu. I tak od słowa do słowa, okazało się, że ja mam zniszczony sprzęt. Wtedy ustaliliśmy, że się zdzwonimy i dostanę od niego deski do testów. No i to był strzał w dziesiątkę, jak i początek mojego surfingu na poważnie. Dzięki tej znajomości mogłam potestować różne modele desek. Nie musiałam się martwić już zakupem nowego sprzętu.
A gdy zaczęłaś pływać surfingowo na poważnie – kto był w Polsce twoim przewodnikiem, który cię prowadził przez wszystko? Nie miałam takiej osoby. Pojawiają się one dopiero teraz. Na początku byłam ja i mój tata. To było np. tak, że szukałam pewnej lokalizacji o nazwie Faleza (nazwa od hotelu Faleza – przyp. red.), ponieważ wszyscy o niej pisali i chciałam tam pojechać. Mój tata mnie woził, jak miałam przeczucie, że będą fale, a ja sama uczyłam się pływać.
Czyli sama weszłaś do tego świata, a twój tata był twoim pierwszym wsparciem? Moi rodzice, ale tata mnie głównie woził. (śmiech)
Kiedy już jesteś w tym surfingowym świecie, jak się w nim odnajdujesz? Latasz po świecie, szkolisz, pływasz – masz jakieś plany związane ze startami zagranicznymi i swoją przyszłą karierą? Na zawodach zagranicznych startowałam już w Danii, ale te zawody nie są na jakimś bardzo wysokim poziomie, jednak wciąż na wyższym niż w Polsce. W Danii funkcjonuje już forma tour – czyli tak jak Formuła 1, masz wiele przystanków i zbierasz punkty na każdym, a na końcu zliczana jest klasyfikacja generalna. Niestety nie byłam zadowolona z tego startu, bo nie umiałam wtedy jeszcze tak dobrze pływać. Czuję presję startowania w zawodach międzynarodowych, jednak wolę spokojnie czekać, by jeszcze lepiej pływać i coś na nich pokazać, a nie tylko na nich być. Moim celem i marzeniem jest start na olimpiadzie. Niestety Polski Związek Surfingu jeszcze na ten moment nie działa, nie ma żadnego wsparcia, a mój poziom nie jest wystarczający. Jednakże jest to mój długoterminowy cel. Co do kariery, to na razie skupiam się na tym, że chcę być zawodniczką, chcę
42–43
startować w zawodach i zarabiać dzięki temu. Zobaczymy, jak się będzie rozwijał surfing w Polsce, bo nie wiadomo – może za kilka lat i ja przejdę na emeryturę zawodniczą? (śmiech) Na razie staram się skupić na osiągnięciu swoich celów, a nie na tym, co będzie, na wypadek, gdyby mi nie wyszło. Dzięki moim rodzicom mogę się wciąż rozwijać, za co bardzo jestem im wdzięczna.
Czy Polski Związek Surfingu pomaga wam, surferom, się jakoś wybić czy organizuje tylko zawody? Polski Związek Surfingu powstał dopiero rok temu, wcześniej to było Polskie Stowarzyszenie Surfingu. Jest on zarejestrowany, jednak nie ma go na stronie Ministerstwa Sportu, ani nie jest o nim głośno… Jego istnienie nic mi nie daje. Napisali mi jakieś zaświadczenie, że aktywnie pływam i jestem zawodniczką, jednak pani w dziekanacie na AWF-ie go nie przyjęła, bo według niej taki związek nie istnieje!
Czyli generalnie surfing w Polsce cały czas raczkuje, mimo tego, że jest strasznie dużo surferów znad Bałtyku… Jest dużo ludzi, ale nie ma komu zająć się papierkową robotą. Wśród polskiej sceny surfingu mamy takiego chłopaka, Maksa Michalewskiego – mieszka za granicą, pływa całorocznie i startuje w międzynarodowych zawodach. Idzie mu bardzo dobrze. Z takich, którzy mieszkają w Polsce, to na pewno Kuba Kuzia – świetnie pływa, w dużej mierze na Bałtyku. Te wszystkie zdjęcia surferów znad polskiego morza – to w większości jest on. Surfer, który się coraz bardziej wybija to Hubert Stenvert, który jednak niestety nie ma możliwości pływać aż tak dużo.
A kto, oprócz twoich rodziców, dołożył swoją cegiełkę do twojego surfingowego rozwoju? Myślę, że bardzo dużo ludzi, których spotkałam na swojej drodze. Wszyscy mi pomagają. Spotykam dobre osoby, które mnie wspierają. Bardzo dużo dał mi sponsor od desek, no i mój trener z Portugali, Nika Rosario, który zrobił ze mnie z początkującej surferki zawodniczkę. Wiele z nim pracowałam i to jemu zawdzięczam progres.
A jaka rada od ciebie dla osób, które zaczynają surfować i chcą to robić profesjonalnie? Pływać, pływać, jak najwięcej pływać. Dodatkowo – sprzęt. No i jeszcze ważna jest zasada, żeby nie przeceniać swoich umiejętności. Zaczynać od softboardu, nauczyć się na nim dobrze pływać, a następnie przeskakiwać na twardą deskę. Sprzęt bardzo dużo zmienia w naszym rozwoju. Jeśli jest zły to wolniej się rozwijamy. No i co kluczowe – nie zniechęcać się, próbować. Ja sama miałam dużo takich sesji, że siedziałam po 3 godz. w wodzie i potrafiłam złapać jedną falę. To się zdarza, nie można się poddawać. 0
Karolina Marczak Dwukrotna Mistrzyni Polski w surfingu, 22-latka z Lublina, studiuje na Akademii Wychowania Fizycznego w Warszawie. Surfing uprawia od pięciu lat. Oprócz łapaniem fal jeździ na snowboardzie i deskorolce, przez dziewięć lat trenowała pływanie. W sezonie letnim jest instruktorką surfingu w szkółce Fun Surf na Półwyspie Helskim.
Alpejska legenda tenisa/
SPORT
Szwajcarska doskonałość w pełnej krasie O tym, dlaczego Roger Federer jest kimś więcej, niż jednym z najbardziej cenionych sportowców świata. T E K S T:
E WA J Ę D R S ZC Z Y K
he man, the myth, the legend. Człowiekiem legendą jest nie kto inny, jak Roger Federer. Urodził się czterdzieści lat temu w szwajcarskim Bottmingen, miejscowości sąsiadującej z Bazyleą. Przygodę z tenisem rozpoczął jako ośmiolatek. Do tej pory udało mu się zdobyć dwadzieścia tytułów wielkoszlemowych i dwa medale olimpijskie, po jednym w grze pojedynczej i podwójnej. Dla porównania, dotychczas tylko jednej reprezentantce naszego kraju udało się sięgnąć po puchar w Wielkim Szlemie w grze pojedynczej. Były lider rankingu ATP (Association of Tennis Professionals), ponadto zwyciężył w 103 turniejach najwyższej rangi i doszedł do rzadko osiąganej granicy tysiąca zwycięstw. Jeden z najlepszych tenisistów w historii dyscypliny, mimo bycia u schyłku swojej sportowej kariery, wciąż przyciąga na stadiony i przed telewizory dziesiątki tysięcy widzów. To właśnie oni sprawiają, że wciąż chcę uczestniczyć w rywalizacji, i że to wszystko ma sens – powiedział sam Federer w jednym z wywiadów.
T
nad przyszłością swojego podopiecznego. Z doświadczenia wiadomo, że lepiej zakończyć poczynania w świecie sportu w odpowiednim momencie, z klasą. Odradza się czekania na cud i wielki powrót. Sympatycy Szwajcara nie dali jednak za wygraną i to właśnie oni stali się największą motywacją do zrealizowania owego „wielkiego powrotu”. W tym momencie pozostało im już tylko czekać.
Życie to pudełko czekoladek Gdyby spojrzeć na dokonania Szwajcara podczas jego ponad dwudziestoletniej kariery, byłoby to pasmo sukcesów przyćmionych tylko kilkoma porażkami. Do tych obkupionych największą goryczą należy finałowy mecz Wimbledonu z 2019 r. przeciwko Novakowi Djokovicowi, który obecnie zajmuje pierwszą lokatę w rankingu ATP. Pojedynek ten trwał niespełna pięć godzin i po ostatnim secie to właśnie Serb triumfował. Jednak, co sprawia, że mimo zejścia z pola bitwy jako przegrany, Roger niemal zawsze zbiera gromkie brawa? Wielu ekspertów i fanów tenisa zaznacza, że w technice gry Federera można dopatrywać się niesamowitego kunsztu, prawdziwego talentu i innych, niezwykle przyjemnych dla oka, szczegółów lub nawet szczypty magii. Mimo to, w miarę upływu czasu, nawet najlepszych dotykają kontuzje i inne uszczerbki na zdrowiu. Po bardzo dobrym zamknięciu sezonu 2019, tenisista rozpoczął nowy rok rozgrywek startując w Australian Open. Doszedł tam aż do półfinałów, gdzie uległ nie tylko Djokovicowi, ale również silnemu bólowi w kolanie. Kilka tygodni później na swoich mediach społecznościowych Roger ogłosił, że poddał się operacji. Niestety, okres rehabilitacji i rekonwalescencji wykluczył go z udziału w pozostałych turniejach do końca roku. Można by stwierdzić, że był to dobry moment dla sztabu szkoleniowego, żeby na poważnie zastanowić się
W technice gry Federera można dopatrywać się niesamowitego kunsztu, prawdziwego talentu i innych, niezwykle przyjemnych dla oka, szczegółów lub nawet szczypty magii. Biznes, biznes, biznes W dzisiejszych czasach bycie aktywnym na kortach nie wystarcza, żeby być prawdziwą gwiazdą. Szeroko rozumiany sport to wielkie pieniądze, kontrakty reklamowe i obecność na czerwonych dywanach. Wydawać by się mogło, że marka, jaką zbudował wokół siebie Maestro, będzie kojarzyć się z produktami o bogatej historii i najwyższej jakości. Ku zaskoczeniu wszystkich pasjonatów królewskiej dyscypliny, w 2018 r. Roger zakończył współpracę z wiodącą firmą odzieżową na rzecz nowego, azjatyckie-
go giganta. Oczywiście powody tej decyzji nie są do końca znane, można jednak wyczytać, że konkurencja zaproponowała mu o wiele wyższe honorarium. Niejednemu wiernemu kibicowi nie chce się w to wierzyć. Na fali zmian Federer podpisał kontrakt ze szwajcarskim producentem obuwia i tym samym stał się posiadaczem jego akcji na giełdzie. Od tego czasu firma tak dobrze prosperuje, że niespełna dwa miesiące temu zaczęła być notowana na nowojorskiej giełdzie. Chwilę po debiucie, akcje spółki skoczyły o oszałamiające 47 proc., a cała jej wartość została wyceniona na ponad 11 mld dol. Oprócz tych imponujących dokonań, Szwajcar może poszczycić się posiadaniem własnej fundacji wspierającej dzieci z ubogich środowisk, oferując im równy dostęp do sportu i edukacji. W celu zasilenia jej konta, rozegrał mnóstwo charytatywnych spotkań, między innymi serię meczy z Rafaelem Nadalem w Zurychu i Madrycie. Zebrały one rekordową sumę widzów tenisowego starcia – wymiany piłek na żywo obserwowało ponad 51 tys. osób. Uzyskana kwota ponad czterech mln dol. pomogła w realizowaniu założeń fundacji obydwu mistrzów. Pomaganie potrzebującym czy chociażby tytuł najbardziej stylowego mężczyzny dekady jest niepodważalnym dowodem na to, że nawet po zakończeniu kariery o Federerze będzie wciąż głośno.
Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej Nie można też zapomnieć o tym, że Roger jest wyjątkowo związany z krajem swojego pochodzenia. Mimo tego, że korzenie matki Federera sięgają Republiki Południowej Afryki, to jego ojczyzną jest Szwajcaria. Mało który sportowiec może się pochwalić swoją podobizną widniejącą na ogólnokrajowym znaczku pocztowym czy srebrnej dwudziestofrankowej monecie kolekcjonerskiej. Jednak absolutnym fenomenem jest fakt, że ośmiokrotny triumfator Wimbledonu może przejść się aż dwoma ulicami w dwóch różnych miastach – Halle w Niemczech i Biel w Szwajcarii, które noszą jego nazwisko. Historia, którą Federer wciąż pisze na oczach całego świata jest jedyna w swoim rodzaju. Obecne pokolenia mają niezwykłe szczęście, że mogą mieć tak wyjątkowego na wielu płaszczyznach idola. Dzięki temu, została też znaleziona odpowiedź na to, co było pierwsze – najpierw był tenis, później jest już tylko Roger Federer. 0
grudzień 2021
WARSZAWA
/ o schodkach raz jeszcze
Omikron brzmi jak poważna konkurencja dla Vifona
Nadwiślańki zmierzch Koncerty, spotkania, rozporządzenia i spory. Wesoło i głośno, a kiedy indziej ponuro i groźnie. Warszawskie schodki to miejsce jednocześnie unikatowe i kontrowersyjne, jednych przyciągające, innych wręcz odpychające. Pytanie nasuwa się wręcz samo – dlaczego tak jest? T E K S T:
ALEKSANDRA BAŃKA
rkiestra gra. Perkusja nadaje żwawy, skoczny rytm. Trąbka wydaje soczysty, barwny dźwięk. Saksofon wygrywa lekką, rześką melodię. Zachwycona widownia ogląda widowisko, z prawdziwym zaangażowaniem wsłuchując się w wykonywane utwory. Temu wszystkiemu towarzyszy delikatny, subtelny szum rzeki. Zaraz, zaraz. Jaka rzeka, jaki szum? Przecież przed chwilą była orkiestra, widownia, koncert, to skąd nagle woda? A no właśnie. To nie scena wzięta z Filharmonii Narodowej, lecz widowisko spod Mostu Poniatowskiego w Warszawie. Piątek wieczór. Zachodzące słońce zalewa złocistą falą Warszawę. Najpierw dotyka najwyższych. Iglica Pałacu zaczyna iskrzyć, żaglowiec w tysiącach okien, niczym w lustrach, odbija ostatnie promienie dnia. Lekki, mglisty cień kładzie się na mieście. Powietrze wibruje od gorąca, hałasu ruchliwych ulic, dźwięku tysiąca rozmów. W końcu rozpoczął się weekend. Po długim, intensywnym tygodniu pracy wreszcie można odetchnąć, zapomnieć o goniących terminach, urywających się telefonach, uciążliwych nadgodzinach. Dla większości ludzi nadszedł ten upragniony czas, kiedy można zająć się wszystkim tym, na co w napiętych grafikach nie starcza miejsca. Jedni zostaną w domu, ciesząc się filmem, książką czy zwyczajnym spaniem do południa. Inni, jeśli tylko dopisze pogoda, będą chcieli jak najaktywniej spożytkować te parę dni. Wybiorą się na rower, pójdą na spacer do lasu, czy umówią się ze znajomymi pochodzić po mieście. Jednak jest miejsce w Warszawie, które gdy tylko nadejdą ciepłe i długie wieczory, wielu, szczególnie młodych mieszkańców, obierze za punkt wypoczynkowy. Przez niektórych nazywane sercem stolicy, symbolem tętniącego życiem miasta. Przez innych postrzegane jako lanserskie, nudne i oklepane. Bulwary Wiślane zwłaszcza ostatnio budzą liczne kontrowersje i stają się podłożem wielu konfliktów.
O
Ciągłe zmiany Kiedyś zaniedbane, dzisiaj przeżywają istny renesans. Jednak ich przemiana z opuszczonego, nieciekawego miejsca w raj dla młodych, pragnących spędzać czas na powietrzu w gronie
44–45
ZDJĘCIA :
ANDRZEJ MITRUCZUK, KAMIL WĘGLIŃSKI
znajomych, nie wszystkich cieszy. To, jak różnie wyglądają Schodki za dnia i w nocy, jest z pewnością godne uwagi i potrafi zaskoczyć. Rano, przejeżdżając tramwajem przez Most Poniatowskiego, nie widzę na nich żywej duszy. Schodzące do rzeki betonowe stopnie zdają się być pogrążone w śnie. Wszystkie nadwiślańskie bary są zamknięte, okna przykryte deskami, drzwi zaryglowane kilkoma kłódkami. Na zdeptanych trawnikach wygrzewają się warszawskie rybitwy – w końcu mogą odwiedzić lewy brzeg Wisły. Gdybym nie znała Warszawy pomyślałabym, że nic wielkiego nie może się tu dziać. No bo co przyciągającego może być w zimnych, miejscami obskurnych schodach. A jednak coś jest. I to tak silnego, że gdy tylko nadchodzi wieczór to miejsce zmienia się nie do poznania. Metrem, tramwajem, autobusem, rowerem, na piechotę – nie ważne w jaki sposób, po zmroku nad
Wisłę napływają tłumy ludzi. Młodzi, uśmiechnięci, przychodzą na spotkania z przyjaciółmi, na pierwsze i kolejne randki, pojeździć na desce, zjeść coś egzotycznego lub pospolitego, wypić drinka. Właśnie, alkohol. Ta kwestia spędza sen z powiek nie tylko urzędnikom. Zgodnie z nowelizacją ustawy o wychowaniu w trzeźwości i przeciwdziałaniu alkoholizmowi z dnia 9 marca 2018 r. całkowity zakaz spożywania napojów alkoholowych objął wszystkie miejsca publiczne, nie tylko ulice, place i parki. Jednak zaledwie po upływie czterech tygodni weszła w życie Uchwała Rady Miasta wprowadzająca odstępstwo od zakazu na obszarze bulwarów oraz plaży Poniatówki. Ta decyzja przez długi czas cieszyła wszystkich stałych bywalców schodków. W końcu można było bez obaw napić się piwka, otworzyć wino ze swoją dziewczyną i nie martwić się, że zaraz zza rogu „wyskoczy” policjant i wypisze mandat. Jednak wszystko, co dobre, kiedyś się kończy i tym razem było podobnie. Nadeszła pandemia. Nagle zostaliśmy zamknięci w domach. Wszystko, co do tej pory było normalne, stało się nieosiągalne, wręcz upragnione. Kina, teatry, restauracje, domy kultury, hotele, kluby – wszystko to zamarło. Bezpieczeństwo zdrowotne obywateli, jak nigdy, stało się kwestią nadrzędną, a wszystkie wprowadzane, czasem w zagubieniu i zbytnim pośpiechu, rozporządzenia miały chronić społeczeństwo przed śmiercionośnym wirusem. Ogłaszane kolejno lockdowny zmusiły również władze miasta do podjęcia odpowiednich kroków. I tak 19 marca zeszłego roku warszawscy radni zadecydowali, że zakaz spożywania alkoholu obejmie również Bulwary oraz Poniatówkę. Szybko dodano, że ma on obowiązywać do końca epidemii i jednocześnie nie wykluczono, że zostanie przedłużony również na „normalne czasy”. Jedni odetchnęli z ulgą, inni zaczęli kombinować a jeszcze inni z góry założyli, że to ich nie dotyczy.
Okno na rzekę Rozmawiam z Michałem. Michał od urodzenia żyje na Powiślu, czyli już 20 lat. Razem z rodzicami i babcią mieszka w jednej z kamienic przy ul. Solec. Od najbardziej znanej części Schodków – Bulwaru Flotylli Wiślanej – ich
o schodkach raz jeszcze /
okna dzieli około 200 metrów. Ta nieduża odległość dostarcza rodzinie wielu różnorodnych wrażeń. W ciągu dnia mogą cieszyć się widokiem na rzekę, w każdej chwili mogą wybrać się na przyjemny spacer wzdłuż lewego brzegu. Jednak wieczorem ten sielski obrazek drastycznie się zmienia. Pytam o godzinę, o której budzi się nocne życie stolicy, kiedy tak niepozornie ciche wybrzeże przeistacza się w całkiem inne miejsce. – Zależy od pory roku – słyszę w odpowiedzi – Jesienią i zimą jest spokój, czasem tylko jakaś zagubiona grupa studentów świętująca zaliczone kolokwium kręci się po nocy. Jednak wiosną i latem jest zupełnie inaczej. W piątek, głośno zaczyna się robić już koło 17-stej. Potem jest już tylko gorzej. Dochodzą kolejni ludzie, otwierają się kolejne bary, setki bezprzewodowych głośników zaczyna puszczać muzykę. Jednym słowem – dzieje się. Kolejne pytanie przychodzi wręcz automatycznie: – Nie przeszkadza wam to? – Mi tylko czasem. Jak mam być szczery, lubię to miejsce i to, jak się zmienia. Kiedy usłyszałem o zakazie spożywania alkoholu i o pomyśle przedłużenia tego postanowienia również na czasy po epidemii byłem zdziwiony i trochę zniesmaczony. – Zniesmaczony? – No tak, wiesz tu trochę inaczej młodzi patrzą na to, co się dzieje. Przecież nawet Mata śpiewał: „Jebane młotki, zostawcie nasze schodki”. No i tu cała młodzież z Powiśla czuję ten tekst, my po prostu chcemy się spotkać nad Wisłą i wypić tego chociaż jednego browara. – A jak to wygląda z perspektywy twoich rodziców i babci? – Moi rodzice i babcia nie są przeciwni temu, żeby alkohol był dozwolony, mimo, że często po ciężkim tygodniu pracy nie mogą w spokoju odpocząć przez hałasy na zewnątrz. Jedynie, i tu w sumie się z nimi zgadzam, uważają, że powinno być więcej kontroli policji. Może gdyby od czasu do czasu po bulwarach kręcił się jakiś mundurowy, nie byłoby dzikich popijaw, z których potem wychodzą jakieś bójki.
997 zgłoś się Bójki. Michał o nich wspomina, więc postanawiam to sprawdzić, to, jak i inne wykroczenia. Zaglądam w policyjne statystyki. W 2018 r. odnotowano 90 kradzieży, 5 rozbojów oraz 7 przypadków pobicia. Rok później 33 kradzieże, 5 rozbojów oraz 3 przypadki pobicia. W zeszłym roku już 26 kradzieży, 4 rozboje i 2 pobicia. Czy ta spadająca liczba jest wynikiem uważniejszych i częstszych patroli, czy może stanowi wynik pozytywnych zmian w społeczeństwie? Z pewnością drugiej opcji nie da się
dokładnie sprawdzić, tymczasem pierwsza wydaje się całkiem możliwa do weryfikacji. Idę na schodki, wybieram sobotę wieczór – moment w tygodniu, w którym według obserwacji Michała jest najwięcej ludzi. Rzeczywiście. Ledwo schodzę na Bulwary, a już otacza mnie tłum. Siedzą na schodach, trawnikach, leżakach i kocach – wszędzie, gdzie znajdzie się choćby kawałek miejsca od razu pojawia się ktoś ze znajomymi i zajmuje wolną przestrzeń. Trafia mi się wręcz idealny punkt obserwacyjny – mam widok na sporą część Bulwaru Flotylli Wiślanej. Wokół mnie praktycznie każdy trzyma w ręce butelkę piwa, ci bardziej wykwintni popiją drinki lub wino z gwinta. Rozglądam się za jakimś patrolem, choćby dwójką spacerujących policjantów. Jednak nikogo nie widzę. Zamiast tego w oczy rzuca mi się pewien osobliwy człowiek. Jest ubrany mocno zwyczajnie – czarne trampki, jasne dżinsy, niebieska koszulka. Z gąszczu ludzi wyróżnia go jednak fakt, że zaczepia co drugą osobę. Większość w odpowiedzi tylko kręci przecząco głowami i odchodzi. Jednak jeden chłopak na chwilę się zatrzymuje, przez minutę rozmawia z nieznajomym, po czym zadowolony idzie do swoich przyjaciół. W jego ręku widzę tylko niewielkie, połyskujące opakowanie. W trakcie, kiedy przyglądam się całej sytuacji na bulwarach pojawiają się policjanci. Dwóch, wysokich mundurowych spokojnym krokiem przechadza się wzdłuż brzegu. Jednak na tym kończy się ich aktywność. Po prostu idą i rozmawiają. Zerkają jednym okiem na otaczające ich tłumy, ale zdaje się, że ich wzrok jest wybiórczy – wszechobecny zakazany alkohol nie przyciąga ich uwagi. Jedynym człowiekiem, którego po dłuższej chwili spisują jest samotny bezdomny, śpiący na trawie pod mostem.
WARSZAWA
Sprzeczności wokół tego miejsca narasta całkiem sporo. Z jednej strony widać potrzebę ludzi do odpoczynku, odstresowania, spotkania z przyjaciółmi. Ci nie potrzebują mnóstwa alkoholu, żeby dobrze się bawić – przyjemność czerpią ze spędzania czasu w gronie bliskich osób, a wypite piwo lub drink to dla nich tylko miły dodatek. Z drugiej strony znacząco zarysowuje się grono młodych buntowników, często próbujących zdobyć uznanie przez picie na umór, wręcz do nieprzytomności. Słyszę słowa jednego z nich, niosącego dwie czyste 0.7, kiedy spotyka swoją paczkę: Chlałem wódę na weselu wczoraj, chlałem na poprawinach dzisiaj i będę chlał kU*wa też z wami. Do tego wszystkiego dochodzi głos ludzi mieszkających w pobliżu schodków. Jak się okazuje nie zawsze popierają wprowadzane na wybrzeżu ograniczenia. Chcą jednak by było bezpiecznie, wiedzą, że utrzymanie ciszy w takim miejscu jest praktycznie niemożliwe, ale przecież hałas nie musi być równoznaczny z zagrożeniem. Pojawią się jeszcze decyzje urzędników. Mają oni trudne zadanie. Stają przed dylematem, jak pogodzić wszystkie, krzyżujące się na schodkach interesy, tak by jak najwięcej ludzi było zadowolonych. Praktycznie niewykonalne, mimo to nadal próbują. Pogodzenie stron będzie wymagało czasu i cierpliwości, ale może dla wszystkich, bez względu na ich spojrzenie na to, co dzieje się na warszawskich bulwarach, wartościową lekcją byłyby słowa babci Michała: W tym wszystkim chodzi o to, by ludzie nauczyli się szanować czas i spokój innych, a przynajmniej, żeby szanowali miejsce, w którym odpoczywają. Wystarczy, że pozostawią je w takim stanie, w jakim sami chcieliby je zastać. Tak niewiele, a naprawdę może dużo zmienić. 0
grudzień 2021
źródło: cmentarz-brodnowski.pl
WARSZAWA
/ wszyscy święci mają bal
Bródnowskie łąki ulistopadowione Jest taki jeden dzień w roku, kiedy Bródno budzi się do życia. Chociaż gdy lepiej się nad tym zastanowimy, wydaje się to śmiesznie paradoksalne. T E K S T:
M AT E U S Z TO B I A S Z WO L N Y
mentarz Bródnowski, lub Bródzieński, jak niektórzy wolą mówić, to największa nekropolia w stolicy, a także jedna z największych w Europie – liczy ponad 1,2 miliona nagrobków. Ten rozległy teren służył w czasie wojny jako poligon treningowy, a w jego grobowcach przechowywano amunicję. Cmentarz powstał na doczepkę do rozwijającej się prężnie Pragi, na długo zanim ktokolwiek zaczął planować nowoczesne deweloperskie osiedla. Dziś cmentarz stanowi wielką plamę na planie Targówka, na powierzchni otuloną przez ulice imienia wielkich świętych oraz II linię metra pod ziemią.
C
Bródnowska wiosna Gdy ostatni liść przymierza się by opaść na przykryte rudościami zgniłozielone łąki Bródna, wszyscy uświadamiają sobie, że nastał listopad. I choć z nadejściem jesieni reszta Warszawy wydaje się zapadać w sen zimowy, tutaj wszystko budzi się do życia, przynajmniej na jeden dzień. Jak na dzikim zachodzie, coś wisi w powietrzu na tydzień przed dniem Wszystkich Świętych. Pustoszeją najmniejsze place pomiędzy postawionymi w latach 70. blokami z wielkiej płyty. Doświadczeni tym niezwykłym poruszeniem mieszkańcy już wiedzą, że gdy obudzą się w listopadzie, pod ich oknami staną dzikie parkingi oraz targowiska zniczy i sztucznych kwiatów. Czym staje się ten dzień, pełen zadumy nad losem zmarłych wokół historycznej warszawskiej nekropolii? Wsiadam na rower pomiędzy usłanymi chryzantemami w doniczkach polami dwóch sąsiednich stoisk. Setki kolorowych kwiatów wydają się nie do ogarnięcia ludzkim wzrokiem. Szybka matematyka: 900 sztuk, każda po 30 zł. Biznes. Przejeżdżając rowerem środkiem zamkniętej ulicy Marii Teresy z Kalkuty w kierunku zachodzącego przed godziną 17 słońca, przyglądam się trzem rzędom aut zaparkowanych w miejscach, o jakich na co dzień nie pomyślałby najodważniejszy kierowca.
46–47
Im bliżej bramy – których Cmentarz Bródnowski dorobił się kilku na przestrzeni lat – tym więcej stoisk. Zgodnie z priorytetami, parkingi zlokalizowane są nieco dalej. Raz w roku można sobie urządzić te kilka minut spaceru. Rzędy samochodów powoli przechodzą w namioty z typowym dla okołocmentarnych stoisk asortymentem. Ich rozmieszczenie jest nieprzypadkowe, wszak Rada Dzielnicy skrupulatnie podzieliła białą farbą chodnik na kilkumetrowe odstępy i ponumerowała je, tak by mieszkańcy Bródna przez cały rok wiedzieli, że w ten jeden wyjątkowy dzień stanie tu stoisko ze zniczami tego konkretnego sprzedawcy. Ścieżka rowerowa tego dnia nie funkcjonuje. Autobus już tędy nie jeździ. Wydaje się, że wszystkie zasady rządzące znaną nam rzeczywistością zniknęły i wtedy zaczynam się zastanawiać, czy tylko mieszkańcy tej części Targówka zmieniają się raz do roku w podporządkowane “grobingowi” konsumpcjonistyczne zombie?
Profanum kontra sacrum Decyduję się porzucić jednoślad, bo więcej doświadczę na piechotę. A jest co oglądać! Na rogu Odrowąża, po zachodniej stronie cmentarza, kumuluje się cały wachlarz rozmaitych stanowisk, gdzie klienci mogą zostawić swoje pieniądze. To także miejsce, w którym gromadzi się najwięcej osób, lecz, co ciekawe, nie panuje tam hałas. Na moment daję się porwać tłumowi i idę w kierunku bramy, by przejść główną aleją, minąć kościół zbudowany z drewna rusztowań (pozostałych po wznoszeniu kolumny Zygmunta) i zostać wyplutym na niemalże drugim końcu dzielnicy. Odpowiednio wcześnie zawracam. Duchowe doświadczenia zostawię sobie na spokojniejszy dzień. Dzisiaj chcę poczuć prozę życia (co najciekawsze – pod cmentarzem). Każdy w ciszy kupuje swoje znicze, obwarzanki i inne cmentarne wiktuały. Króluje oczywiście pańska skórka, której w tym roku Muzeum Warszawy postanowiło poświęcić kampanię wizerun-
kową. Na jednym stoisku doliczyłem się nawet dwudziestu smaków. Każdy smakołyk zapakowany jest w kawałek pergaminu i w pokaźnych ilościach przechowywany w plastikowych pudłach, które ustawione jedno na drugim przypominają półkę w magazynie sklepu IKEA. Przez chwilę wydaje mi się, że z zakupowych uciech to tyle, ale przypominam sobie, że stoję pod pięciokilometrowym murem największego cmentarza stolicy. Charakterystyczny zapach wiedzie mnie kilka kroków dalej wzdłuż tramwajowych szyn. Znajduję propozycje dla nieco bardziej wymagających. Zadumę nad losem zmarłych można zagryźć przysmakiem z grilla – kiełbaską za 20 zł lub miską bigosu z pieczywem za dodatkową opłatą. Oczywiście, obok rozgrzanego kotła stoją w rzędzie drewniane ławki pod namiotem, na wzór festynowych stołówek. Nieco bardziej egzotycznie robi się dwa stoiska dalej, gdzie uśmiechnięty pan z wąsem podaje zapakowane w różowe torebeczki pieczone kasztany. Brakuje jedynie placu o melodyjnej nazwie – wzorem paryskiego Pigalle – a jestem pewien, że współcześni opowiadacze warszawskich historii wysnuliby legendę o kasztanach spod muru Cmentarza Bródnowskiego.
Dzień żywych trupów Znowu wsiadam na rower i jadę równo z tramwajem, który jest jedynym środkiem transportu poruszającym się w tej okolicy 1 listopada. Jedzie niepewnie, niczym pojazd widmo. Tak jak autobus turystyczny przez starówkę robi objazd dookoła najciekawszej atrakcji w okolicy lub jak pociąg międzymiastowy, który dowozi mieszkańców z najdalszych zakątków. Skręcam w ulicę św. Wincentego, gdzie witają mnie dżungle sztucznych kwiatów powtykane między popularne domy pogrzebowe: „Wrzos” i „Olimp” oraz lubiany bar „Gastro Mama”. Trochę dalej – kilka restauracji do organizowania konsolacji, z których żadna podobno nie może się równać z istniejącym w latach 60. „Barem
oswoić, przywyknąć, pokochać /
pod Trupkiem”, a także „Kwiaty u Elusi”, której drzwi pomazała czerwoną farbą najprawdopodobniej zawistna konkurencja, być może ku przestrodze, niby memento mori.
Za(duma) Po zakończonej ekspedycji doszedłem do wniosku, że zabrakło jedynie dmuchanej zjeżdżalni dla dzieci. Majestat Cmentarza Bród-
WARSZAWA
nowskiego nie uchylił się budowie metra ani potencjałowi deweloperskiemu. Wciąż trwa mimo zmieniającego się świata, jakby niesiony właśnie przez tych zmarłych. Przegrywa natomiast z wszechobecną pogonią za sprzedażą. Wracając do domu (i do siebie), zastanawiałem się, czy, wzbraniając się przed „zachodnim” Halloween, nie wpadamy jednocześnie we własną, rodzimą „przaśność”? 0
Miasto-ucieczka Czy możliwa jest tęsknota za wspomnieniem miejsca, do którego, dopiero co, uciekło się jako świeżo upieczony student? Jak naprawdę wygląda porzucanie wyobrażeń i poszukiwanie swojego miejsca w wielkim mieście? T E K S T:
O L I W I A W I T KOW S K A
iedbałym krokiem, lekko zgarbiona z samowyczuwalną niezgrabnością snuję się po Krakowskim Przedmieściu. Wysiadam przystanek (a może dwa) wcześniej, do bram uniwersytetu pozostało jeszcze parę zdobnych fasad w kolorze poszarzałej bieli, usytuowanych po dwóch stronach cichej, o tej porze dnia, ulicy. Jeszcze parę zwieszonych głów, kilka zgubionych gdzieś po drodze uśmiechów i pełnych życia spojrzeń, w poszukiwaniu których nikt się nie zatrzymuje, nikt nie zawraca. A przecież wszyscy wloką się ślimaczym tempem. A może tylko tak mi się zdaje? W końcu wszyscy tu zawsze gdzieś się spieszą.
N
grafika: Matylda Damięcka (thegirlwhofellonearth)
Oswajanie Zdążyłam przywyknąć już do dystansu, który pokonuję niemalże codziennie. W ten sam brutalnie zwyczajny, niewyszukany sposób przywykłam do czterech ścian mojego „nowego” pokoju. Urokliwą trasę autobusu linii 116 znam już na pamięć. A uczucie nieświeżej, warszawskiej mgły stało się moją codziennością. Przywykłam do tego wszystkiego, ale nie czuję się z tym oswojona. Często przybija mnie myśl – jak to jest, że coś wciąż jest „nowe”, gdy jednocześnie potrafi „starzeć się” – w moim odczuciu – nieubłaganie? Ale nie daję sobie przestrzeni na rozczarowanie. Nie uznaję tego słowa. Coraz częściej rozmyślam, że „nowy” i „stary” to określenia błędne, spłycające sens odkrywania. Myślenie, że coś nowego trwać miałoby zasadniczo tylko przez małą chwilę, żeby w mgnieniu oka stać się czymś starym, przeraża mnie. Bo jak można by mówić o rychłym rozczarowaniu względem miasta, które tak zawiłe, tak piękne w swojej
złożoności, pełne miejsc, miejscówek, dusz, duszyczek, codziennie budzi do życia nowe perspektywy?
Horyzont Muszę wziąć sprawy w swoje ręce. Żywię nadzieję, że Warszawa moich marzeń, Warszawa, na którą otworzyłam serce, ta moja Warszawa, jest właśnie tą Warszawą, która dziś bierze mnie w swoje rozrosłe, zmodernizowane, odrobinę chaotyczne, ale ciepłe ramiona. Odnajduję tu powoli swoje miejsce. Organizuję swoją przestrzeń. Wieszam na ścianie nowe zdjęcia. Otwieram okna na oścież, wpuszczam światło dnia i pokrzepiający zgiełk, wiecznie żywej, ulicy Mickiewicza. Zauważam piękno w małych rzeczach, drobnych zjawiskach. Widzę je w promieniu słońca, odbijającym się nieśmiało od szyby maleńkiego z mojej perspektywy okna potężnego, szklanego budynku. W sprawiających wrażenie wiecznie
zielonych parkach żoliborskich, w architekturze Starego Miasta, która każdego dnia na nowo zachwyca mnie swoją kunsztownością. W przestrzeni, która odkąd pierwszy raz tu przyjechałam, dawała mi poczucie wolności, uwalniała spłycony oddech. W ludziach. W każdej osobie, która każdego dnia pokazuje mi na nowo urok miasta-ucieczki. W inicjatywach, społecznościach, spotkaniach, tych zorganizowanych i tych zupełnie przypadkowych. W warszawiankach i warszawiakach, którzy odnajdują komfort w chaosie codziennego, wielkomiejskiego pędu. W pełnej nieodpartego wdzięku, siedzącej na ławce przy Placu Zamkowym, skulonej pod upływem czasu starszej kobiecie, która w starannie wyprasowanej spódnicy i kaszmirowym sweterku uśmiecha się subtelnie w stronę nieba. W ptaku o postrzępionym pierzu, który ospale spija wodę z kałuży na dziedzińcu MOJEGO kampusu uniwersyteckiego. W budującej tęsknocie za zapachem domu. W charakterystycznej dla młodości niestałości chwili, perspektywie długotrwałego poszukiwania siebie w świecie i świata w sobie. W możliwościach, w dorastaniu. Może i przyjechałam tu w pewnym, określonym celu – jestem studentką. Naturalna kolej rzeczy, zupełnie normalna sprawa. Jednak z każdym dniem rośnie we mnie poczucie, że przyjechałam tu uciec – nie od domu, nie od przeszłości, nie od rodzicielskiej pieczy. Uciekłam tu od ograniczeń, które niegdyś z przerażającą lekkością sama sobie stawiałam. Dziś daję szansę swojemu rozwojowi i miastu, o którego byciu częścią marzyłam nieprzerwanie od wielu lat. Oswajam się. Sięgająca chmur Warszawa, rośnie w moich oczach. Ja razem z nią. 0
grudzień 2021
TECHNOLOGIA I SPOŁECZEŃSTWO
/ chińska kuchnia lecznicza
Czymże byłby Magielek bez naszych kochanych belek?.
Chińskie hot or not
W 2019 r. Światowa Organizacja Zdrowia uznała tradycyjną medycynę chińską za formę leczenia i zapobiegania chorobom. Jednym z jej filarów jest Kuchnia Pięciu Przemian – gotowanie zarówno z uwzględnieniem bilansu termicznego jedzenia, jak i zastosowania poszczególnych smaków. Z czym to się je? T E K S T:
SARA LAMENT
radycyjna medycyna chińska (ang. Traditional Chinese Medicine – TCM) powstała w Chinach ponad 2000 lat temu. Poza akupunkturą, masażami czy stosowaniem ziół, promuje ona kuchnię koncentrującą się na bilansie energetycznym oraz na teorii, że każdy z pięciu smaków odżywia i reguluje działanie odpowiedniego organu. Kluczowe jest tutaj dodanie, że w kuchni chińskiej wszystko, co jemy, ma życiową energię Qi, a każda z chorób ma swoją głęboką przyczynę w zaburzonym rozkładzie energii np. przez kumulację płynów. Kuchnia ta podkreśla cykliczność procesów (odzwierciedlenie pór roku), a także samą naturę pokarmów (mogą mieć działanie wysuszające, nawilżające, śluzotwórcze czy ściągające). Nieprawidłowości w diecie monitorowane są głównie przez pomiar pulsu, perystaltykę jelit (ruch przesuwający pokarm w jelitach), ocenę stanu skóry lub obserwację snu. O ile istnienie życiodajnej siły jest kontrowersyjne, o tyle samo traktowanie człowieka jako całości ze środowiskiem jest bardziej przekonujące i nabiera coraz większej popularności również w krajach europejskich, gdzie medycyna opiera się na założeniu, że ciało, umysł i dusza są jak naczynia połączone przy leczeniu organizmu. Połączenie europejskiego podejścia z alternatywną medycyną wschodniej Azji może być zatem inspiracją do połączenia dorobku obydwu kultur i stworzenia zintegrowanego sposobu zapobiegania chorobom.
T
Yin vs. Yang, czyli kiedy wygrywa remis Według tradycyjnej medycyny chińskiej, dieta powinna być oparta na balansie ciepła i zimna. Termika pożywienia istotna jest w utrzymaniu wewnętrznej równowagi, a ten wyznaczają odpowiednie dokarmianie strony Yin (chłód, wilgoć, nawilżanie, bierność), jak i Yang (rozgrzewanie, suchość, ruchliwość i energetyczność). Kuchnia Pięciu Przemian jest metodą komponowania posiłków tak, aby w oparciu o ich naturę energetyczną i smak zachować ogólną równowagę między przepływem energii życiowej Qi. Pożywienie ma pięć stopni termicznych: chłodny, zimny, neutralny, ciepły i gorący. Chodzi tutaj nie tyle o rzeczywistą temperaturę posiłków, a o wpływ, jaki mają one na temperaturę ciała po spożyciu. Przykłado-
48–49
GRAFIKA:
M A Ł G O R Z ATA B O C I A N
wymi produktami, które ogrzewają nasze ciało są cebula, czosnek, pietruszka, jarmuż, imbir, wołowina, kawa. Działanie chłodzące będą mieć sałata, ser, zielona herbata czy piwo, a za neutralne uznaje się kasze, ryż, wieprzowinę, jajka i ryby. Według TCM, jedząc stale pokarmy z jednej kategorii, powodujemy zaburzenie równowagi, co w przypadku zbyt dużej ilości wyziębiającego pożywienia objawia się między innymi zmienioną cyrkulacją krwi, powodując marznięcie dłoni i stóp. Niezwykle istotny jest tutaj klimat, w jakim żyjemy. Jeśli zamieszkujemy miejsce, gdzie jest zimno i wilgotno, istotne w diecie będzie wprowadzenie pikantnego jedzenia, które dzięki wzmożeniu procesu pocenia się usuwa nadmierną wilgoć z ciała. Przykładem praktycznego zastosowania pikantnych przypraw jest kolebka pieprzu syczuańskiego – prowincja Syczuan w Chinach. Osoby mające tendencję do marznięcia mogą wykorzystać dorobek medycyny chińskiej i spożywać więcej pokarmów rozgrzewających (Yang). Zgodnie z Kuchnią Pięciu Przemian pożywienie poza wartością spożywczą samą w sobie jest naturalnym lekarstwem w zależności od pory roku i klimatu. Na przykład arbuz jest pokarmem, ale może również działać leczniczo w upalne dni ze względu na swoje właściwości nawilżające i chłodzące ciało.
W pięciu smakach Według Kuchni Pięciu Przemian przemyślane komponowanie posiłków z pięciu smaków: gorzkiego, słodkiego, pikantnego, słonego i kwaśnego ma istotny wpływ na regulację i działanie pięciu organów. Poszczególne smaki nie są jedynie stymulantami dla zmysłów, ale wspierają też działanie konkretnych narządów. Smak gorzki wzmacnia serce i jelito cienkie (chłodzi i osusza wilgoć), kwaśny – wątrobę (zatrzymuje pocenie, nawilża, łagodzi kaszel), słony – nerki (oczyszcza i zmiękcza ciało), pikantny – płuca i jelito grube (pobudza apetyt), słodki – żołądek i śledzionę (działa jak smar dla ciała). Mając świadomość działania określonego smaku, możemy użyć produktu o wyrazistym smaku do poradzenia sobie z określoną dolegliwością – np. dodanie do wody soku z cytryny (kwaśność) spowoduje ściągnięcie i zatrzymanie wilgoci w ciele przy odczuwanej nadmiernej su-
chości. Chińczycy przykładają ogromną wagę do uwzględniania pięciu smaków, nie oznacza to jednak, że powinny być one w tych samych proporcjach, ponieważ wszystko uwarunkowane jest budową ciała, klimatem i porami roku.
Dwie pieczenie na jednym ogniu Jedzenie dla każdego z nas oznacza coś innego. W kulturze Zachodu mamy tendencję do skupiania się na jedzeniu zmysłami, w chińskiej kulturze jedzenie jest ściśle powiązane z zapobieganiem szkodom i pielęgnacją życia. Tradycyjna medycyna chińska z pewnością nie zastąpi medycyny Zachodu, ma jednak predyspozycje, aby stać się inspiracją do spotkania się przy jednym stole i wyznaczenia bardziej kompleksowego systemu zapobiegania chorobom. W świecie nauki badania nad założeniami medycyny chińskiej wciąż są w fazie eksperymentalnej. Pamiętajmy jednak, że odkrycie receptorów temperatury zostało nagrodzone nagrodą Nobla w dziedzinie fizjologii dopiero w 2021 r., a nasza wiedza na temat fizjologicznych podstaw układu smakowego jest znacznie mniej rozwinięta w porównaniu do innych układów. Postępem ostatnich 20 lat jest z pewnością ustrukturyzowanie receptorów pięciu smaków. Badania nad tym zmysłem to jednak wciąż „gorący temat” wyznaczający nowe kierunki badań, nad którym pochylają się naukowcy we współpracy z szefami kuchni, aby omówić wiedzę i postępy naukowe na temat smaku, scharakteryzować produkty spożywcze oraz określić ich potencjalne działanie. Przykładem takiego spotkania może być sympozjum The Science of Taste, które odbyło się w 2014 r. w Kopenhadze i zgromadziło międzynarodowe grono naukowców z różnych dziedzin, takich jak fizjologia, nauki sensoryczne, neurobiologia, biofizyka, psychologia, nauka o żywności czy gastronomia. Oddziaływanie smaków oraz termika produktów pozostają zatem wciąż obszarem badań, których rozwój może zwiększyć zrozumienie dla chińskiej kultury i sposobu myślenia Chińczyków. Niewątpliwie jednak odejście od jedynie zmysłowego podejścia do pożywienia skłania do refleksji nad słowami „ojca medycyny”, Hipokratesa – twoje pożywienie powinno być lekarstwem, a twoje lekarstwo powinno być pożywieniem. 0
społeczne skutki zakazu aborcji /
TECHNOLOGIA I SPOŁECZEŃSTWO
Społeczne skutki zaostrzenia prawa aborcyjnego T E K S T:
zeszłym roku, tuż przed ogłoszeniem przez Trybunał Konstytucyjny zmiany prawa dotyczącego aborcji, Krystyna Kacpura w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” mówiła, że ma nadzieję na to, że Polki nie będą umierać z powodu nowego prawa, a jeśli jednak stanie się coś chociaż jednej z nas, nie wybaczymy tego polskiemu państwu nigdy. [...] Musimy walczyć, nawet jeśli da to niewiele. Jesteśmy odpowiedzialne przed następnymi pokoleniami. Nie miała ona wówczas pojęcia, że jej wypowiedź się urealni. Po podaniu do mediów wiadomości o śmierci pani Izabeli, walka o zmianę prawa aborcyjnego została wznowiona z dwukrotną siłą – na ulice miast ponownie wyszły dziesiątki bezsilnych i sfrustrowanych obecną sytuacją osób. Okazuje się, że pomimo obecności przesłanki o możliwości dokonania aborcji ze względu na zagrożenie zdrowia lub życia matki, nie działa ona w praktyce. Lekarze boją się zakwestionowania swojej decyzji i zwiększa się ich nieufność wobec systemu. Prawo nie precyzuje asumptu o ratowaniu życia i zdrowia kobiety, co sprawia, że lekarze nie do końca rozumieją, co mogą w danej sytuacji zrobić. Skutkuje to stosowaniem ograniczeń w znacznie zawężonej formie. W przeciwnym przypadku narażają się oni na odpowiedzialność karną oraz odebranie prawa do wykonywania zawodu. Ustawowo określone warunki legalnej aborcji budzą wiele wątpliwości interpretacyjnych, ponieważ ustawodawca posłużył się zwrotami, które mogą być wielorako interpretowane. Trudno jest więc poprawnie stwierdzić, która sytuacja jest faktycznym zagrożeniem dla zdrowia lub życia ciężarnej, brakuje również katalogu chorób, które usprawiedliwiałyby zabieg z takiej przyczyny. Jest to problem czysto prawny, który istniał przed październikowym wyrokiem Trybunału Konstytucyjnego.
W
*** Medycy biją na alarm – głównym skutkiem zakazu aborcji, poza zwiększeniem liczby jej wykonywania poza systemem, jest strach. Osoby w ciąży boją się wykonywania badań prenatalnych, uznają, że w obecnej sytuacji nie ma to sensu, bo i tak nie będą mieć wpływu na dalsze losy ciąży. To nieprawda, ponieważ niektóre wady da się leczyć wewnątrzmacicznie. Niska dostępność oraz refundowalność tylko dla kobiet po 35 r.ż. nie poprawia sytuacji. Niedawno został opublikowany raport dotyczący korelacji całkowitego zakazu przerywania ciąży i śmiertelności okołoporodowej (w Stanach Zjednoczonych). Okazuje się, że donoszenie ciąży jest obarczone dużo większym ryzykiem niż zabieg jej przerwania. Podczas badania wzięto pod uwagę
W I K TO R I A KO N AR S K A
dane statystyczne dotyczące liczby aborcji, urodzeń i śmiertelności okołoporodowej. Następnie obliczono, jak wpłynęłoby to na liczbę urodzeń i śmiertelność kobiet. Na skutek przerwania ciąży umiera sześć na milion osób, a wskutek komplikacji ciąży lub porodu 201 na milion. *** W nawiązaniu do słów Juana E. Méndeza, Specjalnego Sprawozdawcy ds. tortur i innego okrutnego i nieludzkiego lub poniżającego traktowania albo karania, przy Radzie Praw Człowieka ONZ, Niewłaściwe traktowanie i przypadki nadużyć wobec kobiet chcących skorzystać ze świadczeń z zakresu zdrowia reprodukcyjnego mogą być uznane za torturę lub nieludzkie traktowanie., stwierdzić można, że dostęp do aborcji jest kwestią praw człowieka. Zmuszenie do pozostania w niechcianej ciąży lub poszukiwania niebezpiecznych sposobów aborcji jest naruszeniem prawa do integralności fizycznej. Zgodnie z art. 3 i 5 Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka, każdy ma prawo do życia, zdrowia i ochrony przed przemocą, dyskryminacją i nieludzkim, poniżającym traktowaniem. Oznacza to, że jedyną osobą, która może decydować o swoim ciele jest tylko jego posiadacz, nikt inny. Dostęp do aborcji jest bezpośrednio związany z ochroną i przestrzeganiem praw człowieka przysługujących kobietom, dziewczętom i innym osobom, które mogą zajść w ciążę. Przekonanie, że aborcja jest niemoralna, prowadzi do stygmatyzacji osób zachodzących w ciążę przez pracowników służby zdrowia, rodzinę i wymiar sprawiedliwości. Oddziaływanie na psychikę tej formy dyskryminacji jest niezaprzeczalne – nękanie, zawstydzanie czy strach o własne zdrowie i życie to tylko niektóre ze składowych.
byłyby one rozpatrywane w świetle prawa? Jak zareagowaliby na to Polacy? Prezydent złożył w zeszłym roku w Sejmie projekt ustawy przewidujący wprowadzenie nowej przesłanki, która częściowo przywraca możliwość przerywania ciąży, ale jedynie w przypadku wad letalnych, kiedy przesłanki medyczne wskazują na wysokie prawdopodobieństwo, że dziecko urodzi się martwe lub obarczone nieuleczalną chorobą lub wadą, prowadzącą niechybnie i bezpośrednio do jego śmierci, bez względu na zastosowane działania terapeutyczne. Prezydencką inicjatywę dotknęła stagnacja, na razie kwestia projektu ustawy „Stop Aborcji” pozostaje nierozstrzygnięta. Powstała również kontrinicjatywa – Legalna Aborcja Bez Kompromisów, gdzie organizatorzy zbierają podpisy pod projektem ustawy obywatelskiej wprowadzającej legalną aborcję bez względu na powód. Niepewność związana ze wszystkimi powyższymi materiami sprawia, że Polacy coraz chętniej rezygnują z posiadania potomstwa. W najnowszym badaniu United Surveys dla RMF FM i „Dziennika Gazety Prawnej”, w którym zapytano osoby z różnych grup wiekowych o to, czy ich zdaniem orzeczenie trybunału miało wpływ na decyzję Polek i Polaków o posiadaniu dzieci. 45.5 proc. respondentów odpowiedziało: Tak, zmniejszyło chęć posiadania dzieci, 41.5 proc. badanych uważało tymczasem, że wyrok TK w sprawie aborcji nie ma żadnego wpływu na plany młodych w tym temacie, a 2,8 proc. stwierdziło, że nowe prawo ma korzystny wpływ na perspektywę macierzyństwa w Polsce. Jak na dłoni widać, że wizja ciąży w kraju, w którym dostęp do badań prenatalnych jest utrudniony, a ewentualnie uszkodzony płód staje się niekiedy wyrokiem śmierci lub wizją uszczerbku własnego zdrowia, skutecznie zraża ludzi do podejmowania decyzji o posiadaniu potomstwa.
*** Trudno jest jednoznacznie określić, jakie są skutki zmiany ustawy z dnia 7 stycznia 1993 r. o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży, ponieważ brak jest konkretnych liczb i danych. Najbardziej aktualne dane udostępniane przez strony rządowe dotyczą roku 2019, a resort zdrowia odpowiedział „Dziennikowi Gazecie Prawnej”, że informacje na temat liczby przeprowadzonych w 2021 r. zabiegów przerwania ciąży będą możliwe do uzyskania nie wcześniej niż w lipcu 2022 r. W Sejmie odrzucony został projekt ustawy „Stop Aborcji”, który zakładał karanie osób dokonujących aborcji, a także wszystkich, którzy w tym pomogli. Gdyby ten scenariusz wszedł w życie, to za przerwanie ciąży groziłoby od 5 do 25 lat więzienia, a nawet dożywocie. Co wtedy z poronieniami? Jak
*** Patrząc na marsze na ulicach, stan psychiczny kobiet, strach zarówno ich, jak i medyków, którzy gubią się w meandrach antyaborcyjnego prawa, można odnieść wrażenie, jakoby sytuacja była patowa. Trudno się z tym nie zgodzić – jak mówi Amnesty International, w Polsce łamane są prawa człowieka, które skutkują śmiercią kobiet. Pomimo niezaprzeczalnych danych, które potwierdzają fakt, że zakaz aborcji nie powoduje zaprzestania usuwania ciąży, ale rozwój niebezpiecznej, podziemnej alternatywy, w Polsce podejmuje się kolejne próby zmiany prawa w tę bardziej opresyjną stronę. Jak rozwinie się ta sytuacja? Czas pokaże. Na ten moment jesteśmy, jako społeczeństwo, zmuszeni zmagać się z konsekwencjami wyroku Trybunału Konstytucyjnego. 0
grudzień 2021
TECHNOLOGIA I SPOŁECZEŃSTWO
/ przeciwdziałanie samobójstwom
Tabu, które zabija Wydaje się, że jesteśmy coraz bardziej otwartym społeczeństwem, któremu przestają być straszne dotychczas unikane pytania. Wygląda jednak na to, że na nasze nieszczęście gwałtowne przemiany kulturowe nie zdołały odrzeć nas z lęku przed tematem samobójstw. Unikanie otwartości jedynie wzmaga problem. T E K S T:
okrocznie w Polsce około 5,2 tys. osób odbiera sobie życie. W 2020 r. było to dokładnie 5165 przypadków. Dla odniesienia, na drogach w tym samym roku wszystkich ofiar śmiertelnych było 2491. Rok 2020 nie był niestety pod tym względem wyjątkowy, bo już od 2013 r. utrzymuje się podobna proporcja między ofiarami samobójstw oraz wypadków drogowych. Co więcej, zatrzymanie tendencji wzrostowej zgonów samobójczych (w 2020 r. odnotowano nawet niewielki spadek) nie powinno uspokajać, bo od 1999 r. liczba prób samobójczych wzrosła ponad dwukrotnie do poziomu 12 tys. w 2020 r. Wartym podkreślenia jest fakt, że liczba prób samobójczych odnotowywanych przez policję jest najprawdopodobniej znacznie zaniżona – w badaniach suicydologicznych przyjmuje się liczbę prób samobójczych jako co najmniej dziesięciokrotność występujących śmierci. Mimo że przytoczone statystyki powinny budzić trwogę swoją wielkością, to przyzwyczailiśmy się słyszeć o milionach, miliardach – tysiące nie robią już takiego wrażenia. Musimy jednak pamiętać, że za tymi cyframi kryją się ludzkie istnienia oraz – co równie ważne – ich rodziny. Szacuje się, że każde samobójstwo powoduje ciężką traumę u średnio sześciu osób, a dotkniętych w mniejszym stopniu jest znacznie więcej. Biorąc więc pod uwagę nieodnotowane próby samobójcze oraz wpływ samobójstw na otoczenie, okazuje się, że liczba osób cierpiących z powodu samobójstw lub prób samobójczych prawdopodobnie już przekroczyła barierę miliona rocznie.
R
KAROL TRUŚ
jest odebranie sobie życia, sprawia, że myślimy o samobójstwie jak o czymś nieuniknionym, czemu nie można przeciwdziałać, a jest dokładnie odwrotnie. Samobójca nie chce śmierci, decyduje się na tak radykalny krok dlatego, że nie umie dalej żyć, nie daje sobie rady z ciężarami, które na niego spadły. Przed każdym samobójstwem toczy się walka wewnętrzna między życiem a śmiercią, dlatego zawsze jest szansa, by w tej walce pomóc i zapobiec tragedii. · Rozmowa o samobójstwie może tylko do niego sprowokować. Tabu, którym temat samobójstw jest obarczony, również stwarza duże zagrożenie. Rozmowa jest dla osoby z myślami samobójczymi okazją do ratunku. Poczucie tajemnicy i braku
Rozmowa jest dla osoby z myślami samobójczymi okazją do ratunku. zrozumienia jest ciężarem, który może zostać choć trochę zmniejszony właśnie dzięki możliwości opowiedzenia komuś, co nas trapi.
· Samobójca chce za wszelką cenę odebrać
· Jeśli ktoś o tym mówi, na pewno tego nie zrobi. Kiedy wyje syrena alarmowa, nie zastanawiamy się dwa razy, tylko działamy. Nie inaczej powinno być w przypadku samobójstw. Sygnałów ostrzegawczych wysyłanych przez osoby z myślami samobójczymi nie wolno ignorować. Około połowa osób przed próbami komunikuje werbalnie taki zamiar do otoczenia. Oczywiście poza samą komunikacją werbalną istnieje cała gama symptomów, na które powinniśmy być wyczuleni: izolowanie się od otoczenia, nagłe zmiany w zachowaniu, trudne wydarzenia w życiu: strata bliskiego, strata pracy. Dlatego obserwujmy i słuchajmy ludzi w naszym środowisku.
sobie życie. Spośród wszystkich powszechnych przekonań, które krążą wśród nas na temat samobójstw, ten jest chyba najbardziej niebezpieczny i szkodliwy. Przekonanie, że celem samobójcy
· Jeśli ktoś przeżył próbę samobójczą, to problem został zażegnany. Przeżycie próby samobójczej z pewnością jest wielkim sukcesem – życie wygrało – ale samo
Mity i fałszywe przekonania Problem jest istotny i dotyka wielu osób, pozostaje pytanie – co robić żeby mu przeciwdziałać. Przede wszystkim powinniśmy zdemaskować i odrzucić kilka popularnych mitów i stereotypów.
50–51
zapobiegnięcie samobójstwu to nie wszystko. Uniknięcie śmierci jest priorytetem, ale samo tylko kupuje czas, w którym trzeba podjąć leczenie, zanim nadejdzie kolejny kryzys.
Romantyczne? Sensacyjne? Motyw samobójstw często pojawia się w popkulturze. Czy to dobrze? Jeszcze kilka wersów temu przekonywałem, że temat należy poruszać. Jednak nie każde poruszenie przyczynia się do walki z problemem. Na przestrzeni wieków samobójstwo bywało bardzo różnie przedstawiane w tekstach kultury. Niekiedy było prezentowane jako akt honorowy, obleczony w nimb romantyzmu, czasem nadawano jemu również sensacyjny charakter. Trzeba pamiętać, że w samobójstwie nie ma nic heroicznego czy romantycznego. Życie porównuje się często do sztuki teatralnej. W wielu przypadkach jest to trafna alegoria, jednak nie w tym. Przedwcześnie zapadająca kurtyna podczas spektaklu wywołuje jedynie zdziwienie widzów. W prawdziwym świecie jednak konsekwencje są znacznie poważniejsze: smutek, żal, rozpacz.
Działajmy Najlepsze co możemy zrobić, by pomóc osobie w kryzysie, to zaoferować swoją uwagę, zrozumienie i czas, nie lekceważmy alarmujących sygnałów. Poza bezpośrednią pomocą dzielmy się informacjami na temat samobójstw – im więcej osób je otrzyma, tym większa szansa, że człowiek w kryzysie dostanie podstawową pomoc. Równie ważne jest, by poszerzać swoją wiedzę na temat samobójstw. Świetnym miejscem do tego jest strona internetowa projektu Życie warte jest rozmowy. Strona udostępnia nie tylko obszerną bazę wiedzy, ale też możliwość znalezienia bezpłatnej pomocy specjalistycznej – zarówno telefonicznej, jak i stacjonarnej. Kiedy czujemy, że sytuacja nas przerasta skorzystajmy z tej możliwości, zwróćmy się po specjalistyczną pomoc, pamiętając, że nie jest to oznaka słabości, tylko siły i odwagi. Jeśli natomiast mamy do czynienia z sytuacją zagrożenia życia, nie wahajmy się dzwonić pod numer 112 – żeby podjąć psychoterapię lub leczenie farmakologiczne, najpierw trzeba uratować sobie życie. 0
varia /
Varia Polecamy: 52 CZARNO NA BIAŁYM Wapienny kolos
Kilka obrazków z najwyższej góry Słowenii
55 REPORTAŻ (Miasto) Meksyk – historia prawdziwa Z samego serca Meksyku
58 GRY Graj na zdrowie fot. Aleksander Jura
Jak gry mogą leczyć
Jakim pierogiem jesteś? J OA N N A A L B E R S K A zy da się opisać wszystkich ludzi jednym zdaniem? Brzmi jak wyzwanie, z którym niejedna tęga głowa postanowiła się zmierzyć. Albert Einstein uznał, że Ludzie są jak morze, czasem łagodni i przyjaźni, czasem burzliwi i zdradliwi. Przede wszystkim to jednak tylko woda. Brytyjski miliarder Richard Branson poszedł o krok dalej, twierdząc, że Ludzie są jak kwiaty. Jeśli ich podlewasz, rozkwitają, jeżeli jesteś niemiły – więdną. Jako że nigdy nie wiadomo, czy w przyszłości moje wiekopomne osiągnięcia nie postawią mnie na równi z Bransonem (bądź przynajmniej Einsteinem!), pora skonstruować własną „definicję ludzkości”. Ludzie są jak pierogi – nigdy nie wiesz, na jakiego trafisz. Dopiero pierwszy kęs odkrywa jego prawdziwe wnętrze. Mogłoby się zdawać, że wszyscy Polacy lubią ruskie – twaróg i ziemniaki to przecież sprawdzone, tradycyjne połączenie. Zawsze jednak znajdą się adwersarze klasycznego, lecz nieco wyświechtanego już farszu, bez wahania wrzucający na talerz porcję słodkich pierogów z białym serem. Krok dalej stoją otwarte głowy, kosmopolici, którzy patrzą na pierogowych patriotów z dezaprobatą, delektując się chińskimi wontonami bądź gruzińskimi chinkali.
C
Pieróg niejedno ma imię – chcąc nie chcąc, trzeba się z tym liczyć.
Pieróg to niejeden smak, ale i niejedna forma, kryjąca się pod tą jakże ogólną nazwą. Obok wszystkich lepionych frykasów: słodkich i wytrawnych, z drugiej części globu i tych z sąsiedniego regionu, wciąż można znaleźć unikaty na skalę światową – chociażby takie jak kulebiak, czasem nazywany „pierogiem biłgorajskim”.Co najbardziej zaskakujące – jako pieczony, drożdżowy placek z farszem zupełnie nie przywodzi na myśl klasycznych, gotowanych. A jednak, wciąż jest pierogiem. Pieróg niejedno ma imię – chcąc nie chcąc, trzeba się z tym liczyć. Finalnie przewrotność losu dotyka świat zarówno ludzi, jak i pierogów. Jak wiadomo, każdy tradycyjny, świeżo ulepiony pierożek ląduje w garnku z wrzątkiem, w którym pływa już co najmniej kilka niemalże identycznych (oczywiście przy założeniu, że zostały stworzone przez wprawione ręce profesjonalistki vel babci). Identycznych z pozoru. Pełny obraz sytuacji daje dopiero degustacja. To ona uzmysławia, że w jednym naczyniu, w tej samej wodzie z solą, mogły gotować się zupełnie różne pierogi. Jedne będą smakować nam bardziej, inne mniej – ile zdań, tyle opinii. Nie wiemy, które z nich to nasze ulubione, dopóki nie zechcemy ich spróbować. Ludzie są jak pierogi. Nigdy nie polubisz wszystkich. Ważne, by chcieć znaleźć wśród nich swoich faworytów, których wnętrza wywołują najszerszy uśmiech na twarzy. 0
grudzień 2021
CZARNO NA BIAŁYM
/ słoweński trójgłowacz
Wlatuję na aulę jakbym założył spadochron
Wapienny kolos 6.30, wrześniowy poranek. Po całym tygodniu wyprawy po Europie w końcu wylądowałem tu – na parkingu pod północną ścianą Triglava. Szczyt ten od pewnego czasu pojawiał się w mojej głowie jako idealne miejsce na symboliczny początek przygody ze wspinaczką po Alpach i Koronie Europy. Wychodząc z samochodu, w końcu dojrzałem go za drzewami. Oczarował mnie. T E K S T I Z DJ ĘC I A : A LE K SA N D E R J U R A
52–53
słoweński trójgłowacz /
CZARNO NA BIAŁYM
Pierwszym ważnym elementem, który mocno wyróżnia Triglav od reszty krajobrazu Alp Julijskich jest jego północna ściana. Od podstawy do czubka ma ona wysokość ponad 1000 m i nietypowo składa się z miękkiego wapienia, który bardzo łatwo się kruszy, co swoją drogą jest jednym z dużych wyzwań podczas pokonywania trasy na szczyt.
Triglav jest najwyższą górą Słowenii oraz najwyższą górą całych Alp Julijskich. Wznosi się on na wysokość 2864 m n.p.m., co czyni go dziesiątym najwyższym szczytem w Koronie Europy. Triglav po słoweńsku oznacza trzygłowy, co prawdopodobnie odnosi się do widoku od wschodniej strony góry, gdzie dwa szczyty Triglava i pobliski Rjavec układają się w charakterystyczny kształt znany ze słoweńskiego herbu oraz f lagi. Lokalni Słowianie wierzyli, że górę zamieszkuje jedno z ich bóstw – Tojan.
Na szczyt prowadzi kilka dróg, które pod koniec łączą się i prowadzą via ferratą (drogą z elementami stalowymi wbitymi w skałę tak, by wspinaczka była bezpieczniejsza). Trasa słusznie wyceniana była na 6 godz., jednak znaczne obłożenie sprzętem i zmęczenie podróżą sprawiły, że po 5,5 godz. byłem dopiero w schronisku Triglavski Dom (2515 m n.p.m.). Po kolejnych 90 minutach stanąłem na szczycie.
Ze szczytu Triglava rozciąga się widok na całą zachodnią część Słowenii i gdyby nie morze chmur mógłbym dojrzeć Adriatyk. Przez wcześniej wspomnianą specyfikę północnej ściany mogłem ze szcytu spojrzeć prosto na parking, z którego startowałem rano. Na samym wierzchołku góry znajduje się także bardzo charakterystyczny schron, który został wniesiony na górę w roku 1895 r.
grudzień 2021
CZARNO NA BIAŁYM
/ słoweński trójgłowacz
Po kilku szybkich zdjęciach zebrałem się, bo wiedziałem, że czasu nie pozostało wiele, a już teraz przewidywałem, że dolne elementy via ferraty będę pokonywał w ciemnościach. Podczas zejścia spotkałem stado kozic górskich, z którymi przeszedłem 600 m w dół. Było to magiczne doznanie. Część kozic była za mną i poganiała mnie, sycząc, a te z przodu piszczały, uciekając. Na szczęście najtrudniejszy moment udało mi się pokonać jeszcze w promieniach zachodzącego słońca, natomiast czołówka przydała się dopiero w ostatnich elementach o trudności polskiej Orlej Perci. Wydawało mi się, że jestem już bezpieczny, gdy wtem na całą dolinę rozległy się ryki niedźwiedzi i jeleni. Wtedy dopiero poczułem, z jak bardzo żywym parkiem narodowym mam do czynienia. Po dodatkowych 3 km pieszego spaceru w tak „pięknych okolicznościach przyrody” trafiłem do samochodu. Była 21.00, jeszcze tylko obowiązkowa astrofotografia i można pojechać umrzeć ze zmęczenia... 0
54–55
różne oblicza Meksyku /
REPORTAŻ
Zawsze należy brać przykład z najlepszych. Na przykład jak na psiarni pytają, czy sprzedasz ziomków, rób jak Tomasz Sakiewicz i unikaj odpowiedzi jak możesz
Katedra Metropolitalna w Meksyku
(Miasto) Meksyk historia prawdziwa Meksyk to prawdziwa gwiazda wśród krajów. Krąży o nim więcej plotek niż o niejednym celebrycie, a główna rola w Narcos czy Sicario rozsławiła go na cały świat. Jednak ten kraj to coś więcej niż sugeruje jego medialna otoczka. Aby się o tym przekonać, warto zacząć go poznawać od środka, od serca, od stolicy. Witamy w stołecznym Meksyku! T E K S T I Z DJ Ę C I A :
J U L I A Z A P I Ó R KOW S K A
eksyk cieszy się dosyć niechlubną reputacją zarówno w USA, jak i w Europie. Kiedy wymieniamy go choćby przelotnie w konwersacji, zawsze znajdzie się ktoś, kto wtrąci swoje trzy grosze, mówiąc: Oh, to tam, gdzie ludziom wycinają nerki. Tak, wszyscy żyją tam bez nerek, a każdy turysta jest porywany przez kartel narkotykowy. Niestety, taki obraz Meksyku utarł się w naszym społeczeństwie dzięki wiecznie powtarzanym przez media stereotypom. Oczywiście, nie jest też tak, że w Meksyku jest w stu procentach bezpiecznie i nikomu nie dzieje się krzywda. Zagrożenia istnieją, niektóre regiony kraju czy dzielnice Meksyku (stolicy) są uznawane za niebezpieczne i nie wsiada się do pierwszej lepszej taksówki po zmroku. Niemniej jednak, trzeba mieć w pamięci, że Meksyk to kraj wielkości połowy Europy, a sama stolica ma ponad pięć razy więcej miesz-
M
kańców niż Warszawa, więc generalizowanie go jest bardzo nie na miejscu. Swoich znajomych i rodzinę oswajałam z pomysłem wyjazdu tam przez dobre trzy lata. Jednak, nawet po kupieniu biletów lotniczych i zarezerwowaniu noclegów, nie obyło się bez moralizatorskich monologów, ostrzeżeń i telefonu od babci, której sąsiad powiedział, że jej wnuczka nie wróci żywa, bo w Meksyku porywają ludzi. Ponadto, dowiedziałam się, jakoby od zawsze pchała mnie tam „zła siła”, pragnąca mojej śmierci. Niespodzianka, nieznajomy sąsiedzie, wróciłam cała i zdrowa.
Przepych, bieda i człowiek pomiędzy Wyjeżdżając do Meksyku, trzeba mieć w pamięci, że jest to kraj niezwykle różnorodny i nieważne, na ile czasu się pojedzie, zawsze okazuje się, że było go za mało na od-
wiedzenie wszystkich pięknych miejsc. Jadąc tam na dwa tygodnie, miałam świadomość, że odkryję raptem bardzo mały ułamek Meksyku i nie obędzie się bez kolejnych wizyt. Postanowiłam więc skupić się na jednym konkretnym punkcie kraju - stolicy. Meksyk z natury jest krajem pełnym kontrastów. W stolicy jednak widać to na pierwszy rzut oka. Wielkie, szklane biurowce, hotele, Wieża Latynoamerykańska, a kilka uliczek dalej dzielnice biedne, zaniedbane i często obfitujące w przestępczość. Spotkamy tu ludzi z każdej klasy społecznej, różnego pochodzenia, różnej narodowości, mówiących innymi językami - od biznesmenów i zamożnych obywateli w dzielnicy Polanco, bohemę artystyczną i studentów w Coyoacán, mieszankę narodowościową w Condesie, aż do chłopaków utrzymujących się z okradania turystów w dzielnicy Doctores. 1
grudzień 2021
REPORTAŻ
/ różne oblicza Meksyku
Różnorodność Meksyku chyba najlepiej podsumować informacją o językach, którymi posługują się mieszkańcy. Mimo że powszechnie przyjęło się kastylijski hiszpański jako język narodowy Meksyku, w rzeczywistości Ogólna Ustawa Praw Językowych gwarantuje oficjalny status aż 63 narzeczom rdzennych Amerykanów i wielu ich wariantom.
Religia i kontrast jako słowa kluczowe Zjawisko przeciwieństw ścierających się ze sobą na każdym kroku można dostrzec w meksykańskiej religijności. W teorii ok. 80 proc. Meksykanów to katolicy. Jednak, jeśli przyjrzeć się bliżej, zauważy się panujący tam synkretyzm religijny, czyli mieszankę wiary katolickiej zaszczepionej podczas hiszpańskiej konkwisty z rodzimymi wierzeniami rdzennych mieszkańców. Dzięki tej kombinacji na co drugiej uliczce zobaczymy piękny ołtarzyk Matki Boskiej, a na głównym placu te same osoby, które przeżegnały się przy nim, poddają się rytualnemu oczyszczeniu przez szamanów. Nawet w największym sanktuarium maryjnym na świecie, czyli Matki Bożej z Guadalupe, dostrzeżemy elementy folkloru, np. ogromny aztecki kalendarz. Znajdziemy tam także figury przedstawiające rdzenną ludność w plemiennych strojach, składającą dary Matce Bożej. To chyba najlepszy obraz synkretyzmu i kontrastu jednocześnie. Na wzgórzu Tepeyac, gdzie miała się objawić Juanowi Diego Matka Boża, wcześniej czczono jedną z azteckich bogini. Ukazując się w tym konkretnym miejscu, Maryja chciała połączyć wiarę i sposób bycia rodzimowierczych plemion i katolickich Hiszpanów. Po dziś dzień, większość plemion traktuje Panienkę z Guadalupe jako kolejne wcielenie azteckiej bogini i adekwatnie oddają jej cześć. Sanktuarium w Guadalupe świetnie sprawdza się również jako przykład kontrastu między biedą a przepychem. Cały kompleks jest niezwykle wystawny. Piękną architekturę otaczają zielone, zadbane ogrody, a wnętrza niektórych kapliczek i kościołów wręcz ociekają złotem. Wystarczy jednak wyjść poza ogrodzony teren i znajdziemy się w dzielnicy raczej niezbyt bogatej, gdzie wizerunek Matki Boskiej widnieje zaraz obok graffitti na obskurnym budynku.
ołtarzyków. Santa Muerte jest patronką osób pracujących nocą, m.in. prostytutek czy handlarzy narkotyków. Można się do niej pomodlić chociażby o udany przemyt. Z tego względu, miejsca jej kultu znajdują się głównie w biednych dzielnicach. Największy i najpopularniejszy ołtarz stoi dumnie w najmniej przyjaznym miejscu, czyli w Tepito. Przed tym miejscem ostrzegają nawet Meksykanie. Raczej wszyscy starają się tam nie zapuszczać, a już zwłaszcza turyści, gdyż znane jest jako punkt handlu „lewymi” dobrami, a turysta, wiadomo, zwykle jest bogaty i łatwo go okraść. Sama również omijałam Tepito i jego okolice, ale dzięki pomocy przewodniczki Świętą Śmierć udało mi się spotkać na parkingu w bocznej uliczce, niedaleko historycznego centrum miasta. Była zasłonięta białym materiałem, którym zwykle zabezpiecza się samochody od deszczu, ale panowie bardzo chętnie ją odsłonili, żebym mogła zrobić jej zdjęcie.
Oh Śmierci, dopomóż Ciekawą rzeczą, która narodziła się ze wcześniej wspomnianego synkretyzmu religijnego, jest kult postaci nazywanej Santa Muerte, czyli Święta Śmierć. Koścista kobieta, odziana w szaty na wzór Maryi, jest potępiana przez kościół katolicki. Nie przeszkadza to jednak Meksykanom w stawianiu jej
56–57
Santa Muerte
Jedzenie łączy ludzi Pisząc o Meksyku, nie można pominąć kwestii jedzenia. W listopadzie 2010 r. meksykańska kuchnia została wpisana na listę Światowego Dziedzictwa Kulturowego UNESCO. Nic więc dziwnego, że potrawy, których można skosztować w Meksyku, zachwycają zarówno turystów, jak i rodowitych mieszkańców. Różnorodność tego kraju zdecydowanie odzwierciedla się także w jedzeniu. Każdy region może pochwalić się wyjątkowymi przepisami, które najlepiej smakują w miejscu swojego pochodzenia. Tak chociażby w Oaxace zjemy mole negro na bazie chili, aromatycznych przypraw i odrobiny czekolady, w Veracruz spróbujemy pysznej kawy, a na Jukatanie skosztujemy cochinita pibil. Niemniej jednak potrawą obecną w każdym zakątku Meksyku jest taco. Wariacji na temat podania czy przyrządzenia tacos jest całe mnóstwo – od mięsnych, po rybne i z owocami morza, aż po wersje wegetariańskie – więc każdy na pewno znajdzie coś
różne oblicza Meksyku /
dla siebie. Najbardziej popularne w centralnej części kraju, między innymi w stołecznym Meksyku, są tacos al pastor, dostępne w niemalże każdej knajpce z tacos. Swoją oryginalność zawdzięczają wyjątkowej mieszance przypraw i ananasowi. Również w stolicy znajduje się restauracyjka szczycąca się wynalezieniem tego rodzaju tacos! W Meksyku jedzenie ma także dodatkową, lecz niezmiernie ważną, funkcję – łączy ludzi. Uliczne stoiska z tacos czy śniadaniowymi tamales są oblegane zarówno przez miejscowych, jak i turystów, bogatych i biednych, a każdy obsługiwany jest z takim samym uśmiechem na twarzy sprzedającego. Przy jednym stoisku, w tym samym momencie zobaczymy pana w garniturze, który w przerwie od pracy skusił się na tacos de canasta , policjanta uzbrojonego po pachy zamawiającego tacos al pastor, i małą dziewczynkę zamawiającą dwie porcje dla siebie i dla mamy. Kiedy pierwszy raz kupowałam na stoisku słodkie tamal, od razu poczułam się wyjątkowo „ugoszczona”. Pan, który mnie obsługiwał, od razu zaproponował mi, żebym przysiadła na jego stołku i w spokoju zjadła, a dodatkowo dostałam jeszcze do spróbowania atole (ciepły napój z mąki kukurydzianej rozrobionej z wodą, w tym przypadku o smaku truskawkowym).
Meksyku obdarzą cię kredytem zaufania i gościnnością. W Polsce nie ufamy nawet sobie nawzajem, w Meksyku kupujesz od pana na stoisku taco, idziesz sobie w ustronne miejsce, żeby je zjeść i tylko od twojej moralności zależy, czy wrócisz i powiesz, że chcesz zapłacić i za co, czy nie.
Lubimy tę gringę, czy nie? Osobiście spotkałam się z trzema różnymi nastawieniami do mnie jako gringi. Większość osób była zwyczajnie ciekawa, zainte-
Hej, gringa! Meksykanie są niezwykle ciekawi drugiego człowieka, Dzwonnica Bazyliki Matki Boskiej Guadalupe w Meksyku zwłaszcza gdy wygląda on inaczej niż oni. Idąc przez centrum miasta, czuje się spojrzenia innych osób na resowana (nie mylić ze: wścibska). Pytali się, ulicy. Język polski wywołuje natychmiastowe co tu robię, dlaczego przyjechałam akurat do odwrócenie się głów w naszą stronę. Mogłoby Meksyku, a ich twarz promieniała radością, się wydawać, że to coś negatywnego, jednak gdy mówiłam, że podoba mi się w ich kraju. w większości przypadków jest zupełnie odMeksykanie bardzo doceniają, gdy obcokrawrotnie. Samo określenie „gringo/a”, mimo że jowcy nie posługują się stereotypami i nie paw naszym mniemaniu ma ono wydźwięk pejotrzą na nich przez pryzmat karteli narkotykoratywny, w rzeczywistości oznacza osobę, któwych. Jeśli dodatkowo zacznie się rozmawiać ra nie jest stąd lub nie mówi po hiszpańsku. z nimi po hiszpańsku, nawet nieudolnie, moNieważne jak długo mieszkalibyśmy w Mekmentalnie są zachwyceni. syku, dla rodowitych mieszkańców naturalZ drugiej strony, biały turysta musi być nym jest, że nazwą nas w ten sposób. Jednak, bogaty, więc zdarza się, że dla ubogich staczy powinniśmy odebrać to jako obelgę czy nie się on nielegalnym zarobkiem. Pomijanie, zależy jedynie od tonu mówiącego. Fakjąc jednak tak drastyczne przypadki, jak tem jest, że nieważne skąd jesteś, obywatele kradzieże czy napady, może się okazać, że
REPORTAŻ
w bardzo dyskretny sposób zostanie nam np. naliczony 30-procentowy napiwek w restauracji. Pamiętajmy jednak, że wśród kelnerów, jak i wielu innych zawodów w Meksyku, nasz napiwek to bardzo duża część ich pensji, więc nawet jeśli zdarza nam się taka nieprzyjemna sytuacja, zwróćmy uwagę, ale i tak zostawmy chociaż 10 proc. Chyba najsmutniejszej sytuacji związanej z byciem gringa doświadczyłam w jednej z restauracji. Kelnerka zarządzająca lokalem miała pełne ręce roboty, bo lokal pękał w szwach, więc poprosiła ewidentnie nową, młodą kelnerkę, aby obsłużyła „esta gringa”. U tej dziewczyny automatycznie na twarzy pojawiło się przerażenie i starała się wymigać, mówiąc, że ona nie da rady. Ostatecznie podeszła do mojego stolika, położyła tylko sztućce i od razu pobiegła do innych gości. W ostateczności obsłużyła mnie jej przełożona, a spanikowana dziewczyna uśmiechnęła się lekko dopiero, gdy wychodziłam i pożegnałam się z nią po hiszpańsku. Nie wiem, czy przerażał ją fakt, że byłam „obca”, czy też bała się, że nie dogada się ze mną w swoim ojczystym języku. Tak czy inaczej, ostatnim, czego chciałam, to wzbudzać niepokój wśród ludzi.
Nie jedź, bo się zakochasz Meksyk to kraj, którego nie pomyli się z żadnym innym. Nie da się zawrzeć w jednym reportażu całego bogactwa kulturowego i zwyczajów, jakie tu panują, a tym bardziej opisać „jacy są Meksykanie”. Dwa tygodnie w Mieście Meksyk, to jedynie krótki wstęp do odkrywania tego kraju. W wielu przypadkach, gdy na coś się nastawiamy i mamy konkretne oczekiwania, łatwo się zawodzimy, kiedy rzeczy nie idą zgodnie z planem. W moim przypadku miłość do Meksyku jedynie się pogłębiła. W momencie wejścia na pokład samolotu lecącego do Europy, wiedziałam, że będę tęsknić za dźwiękiem dzwonków oznajmujących przejazd śmieciarki, panem zwołującym mieszkańców na poranne tamales , a nawet prześladującą mnie wszędzie ciężarówką z megafonami ogłaszającymi materace w niskich cenach. Meksyk nie jest krajem dla każdego. Jest za to miejscem, które na pewno zachowa się w pamięci na długi czas i, jak to bywa w miłości, albo zamieni się w nienawiść, albo nie pozwoli o sobie zapomnieć. 0
grudzień 2021
GRY
/ felieton
Kto pod choinką znajdzie w tym roku PlayStation 5 lub Xboxa Series X? Potem inflacja uczyni z nich towar jeszcze bardziej luksusowy...
Graj na zdrowie Weź się lecz! Słyszysz kolejny raz. Masz już tego dość. Postanawiasz coś z tym zrobić. Resztkami sił zwlekasz się z łóżka. Podchodzisz do komputera. Odpalasz grę. Przez chwilę się wahasz, jednak wysłuchując rad życzliwych osób bierzesz się leczyć. Wciskasz PLAY. No to jazda! T E K S T:
Z U Z A N N A PA L I Ń S K A
GRAFIKA:
M AT E R I AŁY P R AS OW E
erapia grami? Brzmi absurdalnie? Jeszcze kilkanaście lat temu to stwierdzenie rzeczywiście mogło wzbudzać uśmiech politowania. Dziś jednak dostępnych jest coraz więcej badań wskazujących na potencjał gier wideo we wspieraniu nie tylko zdolności ruchowych, ale także poznawczych. Polski rynek nie pozostaje pod tym względem w tyle. Przykładem wykorzystania gier sieciowych jako pomocy w radzeniu sobie z dysfunkcjami jest polski projekt 1812: Serce Zimy, będący pierwszym produktem na świecie, dzięki któremu osoby z zaburzeniami wzroku mają szansę wyćwiczyć pozostałe zmysły, tym samym rekompensując swoje braki. W związku z tym część społeczeństwa z niepełnosprawnościami nie jest ograniczana i ma również możliwość czerpania przyjemności z gier. Inny rodzaj terapii prowadzi Centrum Rehabilitacji Elita, które zajmuje się treningiem funkcji ruchowych; dzięki grom wspomaga przywracanie równowagi, rozwój precyzji i koordynacji, a także przeprowadza rehabilitację nadgarstka.
T
Lek na życie? Choć to prawda, że doniesienia o pozytywnym wpływie gier na funkcjonowanie człowieka obecne były w literaturze już od dawna, to jednak dopiero w ostatnich latach firmy pracujące w tym obszarze wniosły gry terapeutyczne na zupełnie nowy poziom, projektując produkty, których zadaniem jest pomoc ludziom w opracowaniu strategii radzenia sobie z chorobami psychicznymi.
58–59
Coraz więcej badań sugeruje, że społeczności internetowe są dla określonych typów graczy „wyzwalające społecznie” i przyczyniają się do poprawy samooceny oraz kontroli emocji w realnym życiu. Chociaż sugerowanie, że osoby z fobią społeczną są w stanie odnieść korzyści z wirtualnych znajomości może wydawać się sprzeczne z intuicją, to właśnie dla tych jednostek, które unikają bezpośredniego kontaktu z innymi, interakcje online umożliwiają otrzymanie wsparcia społecznego, poczucia więzi i przynależności do grupy.
Nic mi się nie chce ... Gry mogą być pomocne także w radzeniu sobie z jednym z najbardziej powszechnych zaburzeń dzisiejszych czasów – depresją. Badanie w grupie 168 nastolatków wykazało, że granie w specjalnie zaprojektowaną grę fantasy SPARX w 44% przyniosło całkowite wyleczenie depresji (w porównaniu z 26% skutecznością leczenia tradycyjną metodą). Taka terapia jest nie tylko skuteczna, ale także łatwiej dostępna i tańsza niż tradycyjna forma. Co istotne, osoby borykające się z depresją nierzadko mierzą się ze spadkiem sił i brakiem motywacji; jest im zatem trudno pojawiać się na regularnych spotkaniach. Grę wystarczy odpalić w zaciszu swojego mieszkania. Ponadto, ogólnodostępność gier poprzez możliwość dystrybucji ich za pomocą Internetu, mogłaby zapewnić pomoc tym, któ-
rzy czekają na nią miesiącami a nawet latami lub niechętnie odnoszą się do podjęcia tradycyjnej formy leczenia ze względu na panujące uprzedzenia, stereotypy czy stygmatyzację. Jednym słowem, dla wszystkich, którzy z jakiś względów mają trudności z wyjściem poza swoją „bezpieczną strefę”.
Wielka szansa Dla niektórych osób, zwłaszcza z zaburzeniami depresyjnymi czy lękowymi, wirtualny świat może wydawać się dużo bardziej ciekawy i zajmujący (a przy tym bezpieczniejszy) niż zwykła szara rzeczywistość, co często spotykane jest z krytyką i wskazywane jako droga prowadząca do patologii i uzależnień. Zamiast jednak kategorycznie odmawiać grom możliwości wywierania pozytywnego wpływu, można wykorzystać je na wiele sposobów: w procesie terapii, uświadamiania społeczeństwa w kontekście różnych problemów natury psychicznej czy przełamywania oporu. Choć obszar ten wymaga jeszcze wielu badań i analiz, to wydaje się, że gry mogą stać się skuteczną a przy tym dostępną na szeroką skalę metodą leczenia. A biorąc pod uwagę trudności w uzyskaniu wsparcia psychologicznego i kilkuletnie kolejki do specjalistów, może warto próbować wślizgnąć się w każde, nawet jeśli są to tylko lekko uchylone drzwi. 0
Bibliografia: Annema, JH., Verstraete, M., Vanden A., Desmet, S., Geerts, D. (2010). Video games in therapy: A therapist’s perspective. International Journal of Arts and Technology. 6. 94-98. Blum-Dimaya, A., Reeve, SA., Reeve, KF., Hoch, H. (2010). Teaching children with autism to play a video game using activity schedules and game-embedded simultaneous video modeling. Education and Treatment of Children. 33(3): 351–70. Mikułowski, D. (2018). Kompensowanie efektów elektronicznego wykluczenia uczniów niewidomych poprzez zastosowanie multimodalnych interfejsów użytkownika w dedykowanych aplikacjach edukacyjnych. E-Mentor. 78 (1). Rędziak, B. (2014). Świat na mrugnięcie okiem. niepelnosprawni.pl Szalavitz, M. (2012). Study: Playing a Video Game Helps Teens Beat Depression. Time Health & Family.
recenzje /
GRY
I am Groot? OCENA:
88887 Marvel’s Guardians of the Galaxy fot. materiały prasowe
PRODUCENT: Eidos Montreal WYDAWCA: Square Enix WYDAWCA PL: CENEGA PLATFORMA: PC, PlayStation 4 (recenzowana na PS4 Pro), PlayStation 5, Xbox One, Xbox Series, Nintendo Switch
P R E M I E R A : 2 6 PA Ź DZ I E R N I K A 2 02 1 R .
Filmy Marvela to jeden z najważniejszych cykli w popkulturze ostatnich lat. Dość niespodziewanie do grupy najpopularniejszych produkcji ze stajni sygnowanej nazwiskiem Stana Lee dołączyli Strażnicy Galaktyki, wydani w 2014 r. Wszystko dzięki charyzmatycznej grupie bohaterów pod przewodnictwem Petera Quilla. Losy Strażników nie były jednak zbyt chętnie przenoszone do medium elektronicznej rozrywki. Teraz ten stan rzeczy zmienia się dzięki Eidos Montreal i ich najnowszej produkcji – Marvel’s Guardians of the Galaxy. Guardiansi to gra akcji z inklinacjami z gatunku gier RPG. Większość czasu spędzimy na eksploracji świata z punktu widzenia trzeciej osoby, eliminując przy okazji napotkanych wrogów związanych z frakcjami złoli, których możemy znać z filmów i komiksów Marvela. Eksploracja jest dość liniowa, i nie mamy założeń znanych z popularnych ostatnio gier z otwartym światem, co jest swego rodzajem powrotem do przeszłości. I to przeszłości, którą wielu graczy z pewnością wspomina z rozrzewnieniem. To czysta przyjemność, by raz na jakiś czas zanurzyć się w świecie z jednolitą i dobrze prowadzoną historią, w której nie musimy wykonywać miliona zadań pobocznych a na odkrywaniu świata spędzimy zdecydowanie mniej niż 100 czy 200 godzin.
Technicznie tytuł prezentuje się świetnie – świat jest piękny i kolorowy, modele postaci dopracowane a soundtrack wzbogacony o muzyczne hity z lat 80. – umila nam prawie każdy moment gry. Wielbicielom filmów MCU może jednak lekko przeszkadzać, że design postaci znacząco odbiega od fizjonomii aktorów odgrywających rolę Strażników w filmach Disneya. Ale jako że gra to zupełnie oddzielna historia, to nie jest to coś nie do zaakceptowania. Kierując postacią Star-Lorda, możemy rozmawiać i budować nasze relacje z poszczególnymi Strażnikami, którzy towarzyszą nam w eksploracji a w czasie walk służą swymi zdolnościami. Marvel’s Guardians of the Galaxy to porywające spojrzenie na świat Strażników Galaktyki, które z pewnością uprzyjemni nam kilka wieczorów, gdy będziemy eliminować kolejnych złoczyńców czy przemierzać urokliwe lokacje w towarzystwie hitów muzycznych z lat 80.
Tańczący ze smartfonami
MICHAŁ GOSZCZYŃSKI
OCENA:
88887 Just Dance 2022 fot. materiały prasowe
PRODUCENT: Ubisoft WYDAWCA PL: Ubisoft PLATFORMA: PC, PlayStation 4, PlayStation 5, Xbox One, Xbox Series (recenzowana platforma), Nintendo Switch
P R E M I E R A : 4 L I S T O PA DA 2 02 1 R .
Gry muzyczne to jedne z najlepszych form elektronicznej rozrywki w czasie imprez ze znajomymi. Któż raz na jakiś czas nie lubi pośpiewać ukochanych kawałków do mikrofonu czy spróbować swoich sił z gitarowymi riffami w Guitar Hero? Jednak szczególnie po okresie lockdownu przyda się tytuł, który wyzwala w nas chęć rozruszania rozleniwionych kości. Mam na myśli Just Dance 2022. Przez 12 lat od czasów pierwszej edycji gry oczywiście wiele się zmieniło. Istotą rozrywki pozostaje jednak zmaganie się z przyjaciółmi, próbując wykonać jak najlepiej prezentowany układ taneczny w odpowiednim rytmie. Gra oferuje również tryb dla dzieci oraz tryb wysiłkowy, który pozwoli rozbudzić się po długich sesjach zdalnych zajęć. Wystarczy nam kopia gry i aplikacja na telefon, by stać się mistrzem tańca do popularnych utworów Camili Cabello, Lady Gagi czy Taylor Swift. Wszystkich utworów do dys-
pozycji mamy aż 40, a w ramach dodatkowo płatnego abonamentu (wersja próbna jest dostępna wraz z każdą kopią gry), do kolejnych prawie 700. W ramach tego abonamentu możemy uzyskać dostęp również do kilku nadwiślańskich hitów. Jednak nawet podstawowa biblioteka utworów oferuje nam dość szeroki wachlarz gatunków muzycznych, w tym m.in. niezwykle popularny K pop. Każdy z utworów różni się też choreografią, którą gra ocenia za pośrednictwem smartfona (IOS lub Android) i przydziela punkty na podstawie prawidłowo wykonanych ruchów. Technicznie tytuł prezentuje się całkiem dobrze, wizualizacje świetnie komponują się z muzyką i umilają rozgrywkę. Nawet w przypadku grupowych zmagań nie doświadczamy spowolnień animacji, kiedy kolejne punkty są przyznawane poszczególnym graczom. Just Dance 2022 to świetna gra imprezowa, która w szczególności w połączeniu z Just Dance Unlimited daje szerokie możliwości rozgrywki dla wielu graczy, i co ważne – bez konieczności posiadania wielu kontrolerów. Bez wątpienia ruch w takt muzyki uprzyjemni tobie i twoim znajomym niejeden wieczór. MICHAŁ GOSZCZYŃSKI
grudzień 2021
3po3
/ z biegiem czasu
Dwunasta praca Herkulesa: sprzątanie maglowej kanciapy
Święta Bożego Przestraszenia Końcówka grudnia jest czasem radości, szczęścia, i niespodzianek. Każdy kocha Boże Narodzenie. Każdy? Nie! Jeden jedyny czytelnik odważa się z nami nie zgadzać. T E K S T:
PA N N A R Z E K AC Z
ie ma nic straszniejszego niż święta Bożego Narodzenia. Serio. To nie jest jeden z tych postretromodernistycznych artykułów, które w przewrotny sposób opisują normalne zjawisko, by podkreślić jego unikalność. Nic z tych rzeczy. Celem artykułu jest pokazanie czytelnikom (tak, też Tobie!) skali terroru dwudziestego czwartego dnia grudniowego:
N
logistycznych, ale już go naturalnie nie słuchamy. Dlaczego nie pójdziemy na plażę? Przecież przy stole wigilijnym ludzie co chwila dyskutują o polityce, a przy stole wakacyjnym co najwyżej o cenach, inflacji, i tłuszczu. Bo jest zima – złowrogo ponownie dudni ten głos morderczego racjonalizmu. Czy coś jest w stanie bardziej zmrozić krew w żyłach niż grudniowa pogoda?
Argument pierwszy – zima
Argument drugi – kultura włamań
Argumentację najlepiej zacząć niepodważalnym faktem, a jeszcze nie znalazły się osoby, które twierdziłyby, że idealne święta to takie, których nie możesz spędzić na świeżym powietrzu. Prawdopodobnie znajdzie się grupa nonkomformistów spod bandery „Białe Święta”, lecz ich utopijne przekonania zapewne umierają z każdym dniem kalendarza adwentowego. Czyż ta perfidna temperatura nie zabiera nam w tym dniu całego wachlarza możliwości? Dlaczego symbolem świąt jest iglasta choinka, a nie dumny dąb? Bo jest zima - odpowiada nam tradycjonalista bożonarodzeniowy. Coś tam jeszcze co prawda dopowiada o problemach
Istnieją ludzie, którzy nie wierzą w istnienie Świętego Mikołaja. Heretycy. Ikonoklaści. Ludzie, którzy nie umieją się dobrze bawić. Ale także ludzie, którzy (miejmy nadzieję dla naszego społeczeństwa, że nieświadomie) wspomagają propagandę proświąteczną. Święty Mikołaj istnieje i dział 3po3 nie boi się tego powiedzieć otwarcie. I ten fakt sam w sobie jest przerażający. Nieznana nam osoba w wieku starczym włamuje się nam do domu. Wiemy, jak wygląda, ale nie wiemy nic o stanie psychicznym osoby, która w jedną noc starać się będzie odwiedzić co najmniej miliard domów. Bardzo prawdopodobne, że potrzebuje natychmiastowej i długotrwa-
T E K S T:
łej pomocy profesjonalisty (jaka zresztą powinna być dostępna dla każdego w takim wieku). A najbardziej przerażający jest fakt, że nie jesteśmy w stanie nic zrobić by go zatrzymać. Wejdzie do naszego domu. Arbitralnie oceni nasz charakter. Zostawi, co będzie chciał i nawet się nie przywita. Oprócz chamstwa pojawiania się nieproszonym, Święty Mikołaj popełnia najzwyczajniej w świecie przestępstwo. Co roku to samo. I co roku władza przymyka na to oko.
Argument trzeci – prezenty Nieodzowną tradycją współczesnej wersji świąt jest bez wątpienia wymiana prezentami. Ale ile to stresu generuje! Najpierw trzeba potencjalny prezent wybrać. I zaczyna się podróż wątpliwości i niepewności. Nie jest łatwo znaleźć dobry prezent. Prawie niemożliwe jest znaleźć idealny prezent. A nawet jeśli nam się uda, to wiele miesięcy po Bożym Narodzeniu będzie nas nurtować niepewność. Czy tak naprawdę adresat naszej niespodzianki skutecznie udawał radość? Czy- (tutaj tekst się urywa)
PA N P O P R AW I AC Z
ział 3po3 chciałby w tym miejscu przeprosić wszystkich czytelników naszej gazetki. Powyższy wpis jest efektem włamania się na dokument, którego pierwowzór był przełomowym artykułem naukowym na temat korelacji kłamania i jakości a,tykułów. Niestety na skutek widocznego powyżej wandalizmu oryginalny tekst zaginął gdzieś pomiędzy annałami historii a podręcznikiem do historii z pierwszej klasy liceum. W obliczu zaistniałych faktów możliwe jest tylko wystosowanie arcyważnego sprostowania. Nie trzeba (jak powyż-
D
60–61
szy wandal) kochać świąt. Ambiwalencja bożonarodzeniowa też nie jest postawą karalną. Jednak warto docenić te wyjątkowe kilka dni. Święto potrafią być ucieczką od wszechogarniającego mrozu. I nie tylko tego odbijającego się od szyb, lecz także od tego między nami. Prawda, nie każdy obiad wigilijny z naszą rodziną musi być przyjemny. Wielu z nas będzie musiało słuchać nieproszonych opinii naszych skrajnie konserwatywnych wujków i cioć, babć i dziadków. Jeszcze mniejsze grono większych nieszczęśników padnie ofiarą ataku kon-
spiracyjnych teorii różnej maści. Ale to nie jest całokształt Bożego Narodzenia. Ani jego religijny charakter, ani jego rodzinny. Mogą być jego częścią oczywiście, ale święta są przede wszystkim po to, żeby wziąć oddech i odpocząć. W gronie familijnym, wśród najlepszych przyjaciół (przez internet, bądź nie). Wymienić się prezentami nie z racji ich zawartości, ale z samego faktu przeżycia czegoś wspólnie. Także wszystkim, też powyższemu wandalowi dział 3po3 życzy wesołych Świąt! 0
dr Zbigniew Cywiński/ Zuzanna Łubińska / zafollowujcie mi podcast pls, Kwestie się nazywa
Kto jest Kim? dr Zbigniew Cywiński
Zuzanna Łubińska
Zastępczyni Redaktora Naczelnego NMS Magiel
MIEJSCE URODZENIA: Wrocław – po dwóch godzinach spędzonych we Wrocławiu zaczynam lekko zaciągać.
PROWADZONE PRZEDMIOTY: socjologia prawa i krytyka prawa w tradycji rosyjskiej – pierwszy jest najważniejszy ze względu na misję, a drugi ze względu na zainteresowania własne.
WEDŁUG STUDENTÓW JESTEM: Kiedyś – surowy, dziś – nadmiernie punktualny i niecierpliwy. Oczywiście, to tylko moje przypuszczenia i to wymuszone pytaniem.
NAJWIĘKSZY IDOL Z DZIECIŃSTWA: Simon Templar, zwany „Świętym” ULUBIONY FILM: Jeden jedyny? Wymienię trzy: Szczęśliwy człowiek Lindsaya Andersona, Andriej Rublow Andrieja Tarkowskiego i Blade Runner Ridleya Scotta
HOBBY: Ostatnio? Pieczenie chleba. To skutek pandemii i siedzenia w domu. Poza tym popkultura ze szczególnym uwzględnieniem komiksu i powieści noir.
MIEJSCE URODZENIA: Ostrołęka KIERUNEK I ROK STUDIÓW: IV rok prawa SPIRIT ANIMAL: Ośmiorniczka UTWÓR OPISUJĄCY TWÓJ DZISIEJSZY HUMOR: Sex Appeal – Sexy Sushi ULUBIONA KSIĄŻKA: Oskar i Pani Róża – Éric-Emmanuel Schmitt WYGRYWASZ W LOTTO, CO ROBISZ? Wyjeżdzam do Włoch, najlepiej na Sycylię, kupuję tam dom z widokiem na morze, zapisuję się na kurs cukiernictwa i otwieram swoją cukierenkę.
KIM CHCIAŁAŚ ZOSTAĆ, GDY BYŁEŚ MAŁY? Baletnicą, potem policjantką, a później panią prokurator.
MOTTO ŻYCIOWE/ ULUBIONY CYTAT: Uśmiech to połowa pocałunku. Dlaczego zdecydował się Pan zostać wykładowcą? Nic nie decydowałem, tak się ułożyło. Mam wrażenie, że już w dzieciństwie chciałem zajmo-
w
wać się nauką, jakkolwiek myślałem raczej o kierunkach ścisłych. Potem zachciało mi się być prawnikiem, ale stan wojenny spowodował, że ta idea bardzo straciła na sile przyciągania. Profesor Genowefa Rejman po egzaminie z prawa karnego zaproponowała mi ITS, a potem
Masz trzy minuty, aby opowiedzieć o swoim życiu. Co powiesz od razu, a co pominiesz?
profesor Hanna Turska asystenturę, a jeszcze później za sprawą Andrzeja Kojdera okaza-
Czytałam ostatnio książkę, w której autor stwierdził, że zupełnie bezcelowe jest pyta-
ło się, że mogę być socjologiem prawa, co mi się szalenie spodobało. Nadal mi się to podoba.
nie rozmówców, czym się w życiu zajmują, gdzie pracują, co studiują itp. Wystaczy chwi-
Czy pamięta Pan jakąś zabawną historię z życia na uczelni?
la prawdziwej rozmowy, żeby wyciągnąć te odpowiedzi z kontekstu. W związku z tym nie
I jeszcze, żeby była przyzwoita, ale nie nudna? Chyba najbardziej mnie ubawił pewien dokto-
powiedziałbym cześć, jestem Zuzia i studiuję prawo na UW. Może więc zaczełabym od tego,
rant, który widząc, że słucham jakiejś muzyki, stwierdził, że pan doktor to chyba słucha Mo-
że lubię piec ciasta, żeglować i wyjeżdzać do Włoch. Potem dorzuciłabym coś o jodze, rapie
zarta. Pan doktor słuchał akurat niespokrewnionych ze sobą braci Ramone, ponieważ lubił
i ginie z tonikiem. Na koniec tych trzech minut wspomniałabym, że szukam aktualnie tatu-
i lubi punk. A jeśli idzie o Mozarta, to kiedyś film o nim widziałem. Mógłbym oczywiście opo-
atora i nie wiem co robię na moich studiach, ale to już czwarty rok i szkoda rzucać. Dodat-
wiedzieć wiele zabawnych historii o studentach, ale to by nie było fair z mojej strony.
kowo pozdrawiam mojego profesora z lewej strony KJK. .
Jaka jest według Pana najmocniejsza strona WPIA UW?
Kiedy ostatnio wyszłaś ze swojej strefy komfortu?
Nareszcie jakieś pytanie, co do którego nie mam wątpliwości: ludzie. I to na każdym po-
W połowie listopada zdecydowałam się opublikować swój najnowszy (w sumie też jedyny)
ziomie: ci, którzy uczą, administracja i studenci. Studentów często dziwi, kiedy mówię, że
projekt jakim jest podcast, który możecie znaleźć pod nazwą Kwestie na różnych platfor-
mamy najlepiej działający i najbardziej przyjazny studentom dziekanat, jaki znam, a z kilko-
mach streamingowych. Od dawna nad tym myślałam, jednak przez długi czas powstrzy-
ma miałem do czynienia. Studenci, kiedy uda ich się trochę otworzyć (co przypomina otwie-
mywał mnie lęk przed negatywnymi komentarzami i poczucie braku sensu bo przecież
ranie konserwy gołymi rękami) okazują się otwartymi i inteligentnymi młodymi ludźmi. O
kogo to obchodzi? Jak się później okazało wielu osobom spodobała się ta forma rozryw-
kadrach akademickich pisać mi dużo nie wypada, ale uważam, że są najlepsze jakie w Polsce
ki – fani pytają mnie kiedy będzie kolejny odcinek!
można znaleźć. Aby być całkowicie uczciwym, muszę zaznaczyć, że jest to opinia ogólna, nie-
Na czym bardziej Ci zależy: żeby zrobić coś dobrego czy żeby zrobić coś dobrze?
wykluczająca wyjątków, do których i siebie zaliczam.
W przeszłości byłam przekonana, że jak dorosnę chcę być w czymś profesjonalistką,
Dlaczego cola zero z limonką?
osobą, która umie to najlepiej na świecie. Aktualnie nie nakładam na siebie tej idio-
Z czterech powodów. Pierwszy jest taki, że Royal Crown Cola jest w Polsce trudna do dosta-
tycznej presji. Głównie dlatego, że niedoskonałości są przeurocze i to właśnie one
nia i zbyt wiele kosztuje (dla nałogowca). Drugi jest taki, że jest to jedna z nielicznych rze-
sprawiają, że świat jest tak różnorodny. Dlatego na tym etapie życia skłaniałabym
czy, których moim zdaniem nie da się zepsuć (a w razie pilnej potrzeby można nawet trochę
się ku robieniu czegoś dobrego.
poprawić). Trzecim powodem jest zero cukru. Czwartym jest zaś to, że od picia wody żaby się w człowieku lęgną.
grudzień 2021
fot. Aleksander Jura
2021