Niezależny Miesięcznik Studentów Numer 199 Styczeń-luty 2022 ISSN 1505-1714
www.magiel.org.pl
s.11 / Temat numeru
Suplement krzepi? Nadużycia na rynku farmaceutycznym
spis treści / Zażartowałbym, że w czasie sesji jestem w depresji, ale po artykule o depresji mi głupio
16
29
Ciepło, cieplej, najcieplej
f Książka
St u d i a (b e z) p us t e g o p o r t f e l a Wykład z piekła rodem N o w y r o k , n o w y ja?
8 Temat Numeru
1 1 . S u p l e m e n t y k r z e p i ą?
c Polityka i Gospodarka 16 18
C i e p ł o, c i e p l ej , n a j c i e p l ej Et i o p s k i e py t a n i a
i Felieton 20
Symbol z przypadku
Kosmetyczny wehikuł czasu
a Uczelnia
06 08 10
45
Dwa wilki
22 24 25
Książkowe podsumowanie roku 2021 M y, h o m o z P R L Recenzje
28 29 30
Wywiad z kuratorką wystawy N i k i f o r: M a l a r z n a d m a l a r z a m i Z a n u r z o n y w (ś w i a t ł o)c i e n i u K o s m e t yc z n y we h i k u ł c z a su Pożegnanie ikony
32 33
Gof fmanowski teatr przy barze na Zanzibarze Gdy trwoga to do Boga Recencje
d Muzyka
45 46
Lecimy na igrzyska Puchar wype łniony krwią
„ N i e w i d o c z n e”, c z y l i z a p o m n i a n a h i s t o r i a s ł u ż ą c yc h Sy m b o l z p r z y p a d k u D l a c z e g o n i e l u b i m y W a r s z a w y?
k Technologia i społeczeństwo 48 50
M o d a n a d e p r e sj ę W t y ł z w r o t ! O k r y t yc e s o c i a l m e d i ó w n a Yo u t u b i e
3 4 Sy n t h p o p b y ł a k o b i e t ą 36 At t h e M o u n t a i n s o f U n k n o w 37
Stowarzyszenie Akademickie Magpress
Prezes Zarządu:
Zuzanna Dwojak zuzanna.dwojak@magiel.waw.pl Redaktor Naczelna:
Julia Jurkowska Jacek Wnorowski, Patryk Kukla, Michał Wrzosek Adres Redakcji i Wydawcy:
al. Niepodległości 162, pok. 64 02-554 Warszawa magiel.redakcja@gmail.com
55
Na wschód od Mo łdawii
t Człowiek z Pasją 57
D w a M i s i e w Ś n i e g u n a B e n i o wej
k Gry
59 R e c e n z j e 6 0 M o t y w a c ja i s l o a d i n g . . .
2 Kto jest Kim? 61
J u l i a D e m b e k / d r h a b. K r z y s z t o f Falkowski
v Do Góry Nogami 62
Do Góry Nogami
Redaktorzy Prowadzący: Kajetan Korszeń,
Dział IT: Paweł Pawłucki
Błaziak, Julia Białowąs, Julia Gapys, Julia Jurkowska, Julia
Ola Łukaszewicz, Oliwia Witkowska, Patrycja Świętonowska,
Aleksandra Sojka, Zuzanna Łubińska, Antoni Trybus
Dział PR: Julia Białowąs
Kieczka, Julia Krasuska, Julia Mosińska, Julia Pierścionek, Julia
Patrycja Ciupak, Patryk Kukla, Paulina Bartczuk, Paulina
Patronaty: Natalia Młodzianowska
Korekta:
Ratus, Julia Wilemska, Julia Wiśniewska, Julia Zapiórkowska,
Borczak, Paulina Jasionowska, Paulina Mańko, Paulina
Uczelnia: Anna Raczyk
Mateusz Klipo,
Julianna Gigol, Julianna Sęk, Kacper Badura, Kacper Maria
Wojtal, Paulina Liniewicz, Paweł Mironiak, Paweł Pawłucki,
Jakubiec, Kacper Rzeńca, Kajetan Korszeń, Kamil Węgliński,
Paweł Pinkosz, Piotr Grodzki, Piotr Niewiadomski, Piotr
Zuzanna Palińska
Kamila Fraid, Karol Jurasz, Karol Truś, Karolina Chojnacka,
Szumski, Piotr Prusik, Rafał Michalski, Rafał Wyszyński,
Karolina Kołodziej, Karolina Owczarek, Karolina Przygodzka,
Roksana Guzik, Róża Francheteau, Sabina Doroszczyk,
Agata Ciara, Agata Cybulska, Agata Zapora,
Karolina Tymińska, Kasia Jaśkiewicz, Katarzyna Gawryluk-
Sara Lament, Simon Fongang, Stanisław Marczuk, Szymon
Zawadzka, Katarzyna Kowalewska, Katarzyna Orchowska,
Kubica, Szymon Podemski, Teresa Franc, Tomasz Dwojak,
Katarzyna Stępień, Katarzyna Lesiak, Kinga Boćkowska,
Urszula Grabarska, Weronika Kopacz, Weronika Rzońca,
Kinga Nitka, Kinga Nowak, Kinga Włodarczyk, Kinga Zwolska,
Weronika Zych, Wiktoria Domańska, Wiktoria Jakubowska,
Klaudia Kiersznicka, Klaudia Waruszewska, Klaudia Łęczycka,
Wiktoria Kolinko, Wiktoria Konarska, Wiktoria Latarska,
Krystyna Citak, Krzysztof Król, Krzysztof Zegar, Krzysztof
Wiktoria Musiał, Wiktoria Nastałek, Wojciech Godlewski,
Zybura, Kuba Kołodziej, Laura Królewska, Laura Starzomska,
Zofia Zygier, Zuzanna Dwojak, Zuzanna Karlicka, Zuzanna
Maciej Bystroń-Kwiatkowski, Maciej Cierniak, Magdalena
Kowalska, Zuzanna Witczak, Zuzia Łubińska, Łukasz Kryska
Człowiek z Pasją: Michalina Kobus Felieton: Aleksandra Orzeszek Film: Rafał Michalski
ska,
Piotr Holeniewski oraz Agnieszka Traczyk, Kacper Rzeńca, Weronika Kędzier-
Agata Ciara, Jan Kroszka, Julia Jurkowska,
Katarzyna
Współpraca:
Gawryluk-Zawadzka,
Agnieszka Chilimoniuk, Agnieszka Traczyk, Aleksanda
Muzyka: Jacek Wnorowski
Pałęga, Aleksander Jura, Aleksandra Bańka, Aleksandra
Książka: Julia Jurkowska
Gawlik, Aleksandra Golecka, Aleksandra Grodzka, Aleksandra
Sztuka: Anna Cybulska
Gątarczyk,
Warszawa: Mateusz Tobiasz Wolny Sport: Mateusz Kozdrak
Aleksandra
Hyrycz,
Aleksandra
Jarosz,
Aleksandra Kalicińska, Aleksandra Orzeszek, Aleksandra Panasiuk, Aleksandra Pytel, Aleksandra Sojka, Aleksandra Sowa, Aleksandra Trendak, Aleksandra Wilczak, Aleksandra
Technologia i Społeczeństwo: Michał Wrzosek
Bieniek, Aleksandra Ślubowska, Alicja Paszkiewicz, Alicja
Czarno na Białym: Jakub Boryk
Utrata, Amelia Łeszyk, Aneta Sawicka, Angelika Grabowska,
Reportaż: Maciej Cierniak
Angelika Kuch, Aniela Markowska, Anna Dobieszewska, Anna
Gry: Michał Goszczyński
Dziubany, Anna Halewska, Anna Raczyk, Anna Rutkiewicz,
3po3: Krzysztof Zegar
Zastępcy Redaktor Naczelnej:
Z a c h w yć s i ę , c z ł o w i e k u !
P l e a su re s S h i t p o s t a l e t o m u z y k a (d o b r a)
Polityka i Gospodarka: Kacper Badura
Wydawca:
52
q Reportaż
o Sport
44
Dwa Misie w Śniegu na Beniowej
p Czarno na Białym
K r z y ż ó w k a , a n a we t k r z y ż ó w a
j Warszawa
e Film 31
38
40 42
g Sztuka 26
t 3po3
57
Kto Jest Kim: Paulina Wojtal Dział Foto: Aleksander Jura
Antek Trybus, Arkadiusz Bujak, Arkadiusz Klej, Bartosz Marszał, Bartłomiej Pacho, Basia Iwanicka, Basia Przychodzeń, Dawid Dybuk, Dorian Dymek, Dorota Dyra, Emilia Kubicz, Emilia Matrejek, Ewa Jędrszczyk, Filip Wieczorek, Gabriela
Dział Grafika: Natalia Łopuszyńska
Fernandez, Gabriela Libudzka, Gabriela Mościszko, Hanna
Dyrektor Artystyczna: Karolina Gos
Sokolska, Hanna Żukowska, Helena Wnorowska, Hubert
Wiceprezes ds. Finansów: Bartłomiej Pacho
Pauliński, Iga Kowalska, Igor Osiński, Iwona Oskiera, Iza
Wiceprezes ds. Partnerów: Natalia Machnacka
Pawlik, Iza Zięba, Jacek Wnorowski, Jagoda Brzozowska,
Pełnomocnik ds. Projektów: Tymoteusz Nowak Pełnomocnik ds. Promocji: Aleksandra Marszałek
Jagoda Koperska, Jakub Białas, Jakub Boryk, Jakub Krajewski, Jakub Kulak, Jan Kroszka, Jan Ogonowski, Jan Stusio, Janina Stefaniak, Joanna Chołołowicz, Joanna Góraj, Joanna Jas, Julia
Cebo, Magdalena Oskiera, Maja Kamińska, Mania Rytlewska, Marcin Gzylewski, Marek Wrzos, Maria Król, Maria Nowociel,
Redakcja zastrzega sobie prawo do przeredagowania
Maria Opiłowska, Maria Stefaniak, Mariusz Celmer, Marta
i
Kołodziejczyk, Marta Myszko, Marta Sobiechowska, Martyna
niezamówiony
Borodziuk, Martyna Krzysztoń, Mateusz Fornowski, Mateusz
na
Klipo, Mateusz Kozdrak, Mateusz Marciniewicz, Mateusz
odpowiedzialności za treści zamieszczonych reklam
Nita, Mateusz Tobiasz Wolny, Maximilian Seifert, Małgorzata
i artykułów sponsorowanych.
Bocian, Małgorzata Kobyszewska, Michalina Czerwińska, Michalina Kobus, Michał Flis, Michał Hryciuk, Michał Orzołek, Michał Wrzosek, Mikołaj Łebkowski, Milena Kowalczyk, Miłosz Borkowski, Monika Pasicka, Natalia Czapla, Natalia Jakubowska, Natalia Korzonek, Natalia Machnacka, Natalia Morawska, Natalia Młodzianowska, Natalia Olchowska,
skracania łamach
niezamówionych może NMS
nie
Magiel.
tekstów.
zostać Redakcja
Tekst
opublikowany nie
ponosi
Artykuły, ogłoszenia i inne materiały do wydania marcowego prosimy przesyłać e-mailem lub dostarczyć do siedziby redakcji do 1 marca
Natalia Sawala, Natalia Sobotka, Natalia Zalewska, Natalia
Okładka: Aleksander Jura
Łopuszyńska, Natalia Gańko, Nicola Kulesza, Ola Marszałek,
Makieta pisma: Maciej Simm, Olga Świątecka
styczeń–luty 2022
SŁOWO OD NACZELNEJ
/ wstępniak
w 2022 r. nie odwołam się do pogody we wstępniaku
Nowy rok, nowa ja? J U L I A J U R KOW S K A R E DA K TO R N A C Z E L N A oczątek nowego roku kalendarzowego jest nierozerwalnie związany ze zmianami. Ludzkości trudno jest zaakceptować, że jedynym, co tak naprawdę ulega poprawce, jest data – co de facto powtarza się codziennie. Wraz z nową, z początku często myloną, liczbą, pojawiają się ambitne plany. W tym roku zacznę chodzić na siłownię. Rzucę palenie. Zacznę spełniać swoje marzenia, Będę najważniejszą osobą dla samej siebie. Dlaczego potrzebujemy nowego roku, aby zacząć zmiany w swoim życiu? Dlaczego nie możemy wstać któregoś dnia i pomyśleć: to jest dzień, w którym zmienię siebie? Dlaczego nieustannie szukamy wymówek? Możemy zadawać sobie pytanie, po co pracować nad sobą, skoro świat pozostaje wciąż taki sam. W obecnych czasach grozi nam katastrofa klimatyczna (Ciepło, cieplej, najcieplej, s. 16), wciąż trwają wojny, o których większość żyjących w bańce Europejczyków nie ma bladego pojęcia (Etiopskie pytania , s. 18), a część obywateli naszego państwa czuje się zagubiona we własnej tożsamości – niezmiennie od ponad 30 lat (My, homo z PRL , s. 24). Czym więc są nasze noworoczne postanowienia wobec otaczających, zdawałoby się o wiele poważniejszych, problemów? Nikt z nas nie jest w stanie zbawić całego świata. Choć wydaje się to nieco patetyczne – warto zacząć od samego siebie. Zamiast planować coś wielkiego o północy 1 stycznia, zacząć od małych kroczków każdego ranka. Dzisiaj zjem dobry obiad. Wyśpię się. Pójdę na basen. Poczytam książkę. Posprzątam mieszakanie. Wypełnienie tych zobowiązań nie jest na-
P
Możemy zadawać sobie pytanie, po co pracować nad sobą skoro świat pozostaje wciąż taki sam.
wet w połowie tak trudne, jak rzucenie palenia czy zebranie się do kupienia karnetu na siłownię. Mimo to satysfakcja z realizacji postanowienia jest porównywalna. Warto więc zacząć od podejmowania decyzji o zmianie każdego dnia, a nie tylko raz w roku – zwłaszcza, że wszyscy zdajemy sobie sprawę, jakie rezultaty zazwyczaj przynoszą noworoczne postanowienia. Kto wie, dokąd nas to zaprowadzi? Może do lepszego świata? Troska o siebie jest czymś, co łatwo brzmi tylko na papierze. Nieustannie otaczają nas historie ludzi, którzy osiągneli sukces – również dzięki swoim pasjom (Dwa Misie w Śniegu na Bieniowej, s. 57). Fakt, że droga na szczyt nigdy nie należy do najprostszych, często przytłacza młodych ludzi. Wydaje nam się, że wszyscy dookoła mają już pomysł na siebie – i jak na tym polu wypadam ja, ledwo wiedząca, co zjem jutro na obiad i niezmiennie przemęczona porannym wstawaniem? Niewiedza nie jest niczym złym (Czy warto jest nie wiedzieć?, s. 51) – co więcej, nigdy nie jest za późno, by odnaleźć swoją ścieżkę. Niezależenie od wieku zawsze najważniejsza jest zgoda z samym sobą – bez tego trudno jest żyć w symbiozie ze światem. W końcu odpowiem na tytułowe pytanie: nowy rok, nowa ja? Nie. Nowy rok, a ja wiąż ta sama – tylko z większą świadomością siebie i tego, co mnie otacza. A zwłaszcza tego, że nie pomogę innym, jeśli nie pomogę sobie. Proszenie o pomoc nie jest powodem do wstydu. Numery telefonów oferujących wsparcie w kryzysie psychicznym znajdziesz na końcu artykułu Moda na depresję (s. 48). Nigdy nie jesteś zupełnie sam. 0
***
Chroń siebie i innych – zarejestruj się na szczepienie przeciwko COVID-19.
04–05
Odwiedź naszą stronę internetową. www.magiel.org.pl
Nowy rok w Maglu oznacza również nowy zespół Redaktorów Naczelnych. Nawiązując do pierwszego akapitu – znalazło się czterech śmiałków, którzy odważyli się spełniać swoje marzenia. Najbliższe siedem numerów będzie dzieckiem tej odwagi. Chcielibyśmy podziękować poprzedniem Redaktorom Naczelnym – za wiarę w nas, za pomoc przy wydaniu tego numeru i za niewyobrażalną liczbę odebranych połączeń telefonicznych. Choć dosięgnięcie tak wysoko postawionej poprzeczki wydaje się bardzo trudne, obiecujemy próbować. Możecie to uznać za nasze noworoczne postanowienie.
Polecamy: 6 UCZELNIA Studia (bez) pustego portfela O problemach współczesnych studentów
11 TEMAT NUMERU Suplementy krzepią? Rynek sumplementów diety w Polsce
18 PIG Etiopskie pytania
styczeń–luty 2022
fot. Nicola Kulesza
Wojna domowa w Etiopii
UCZELNIA
/ sytuacja materialna studentów
Laureatem plebiscytu na Dzbana Roku 2021 został Minister Edukacji i Nauki Przemysław Czarnek! GRATULACJA!
Studia (bez) pustego portfela czyli o problemach współczesnych studentów
Czy musimy żyć w świecie, w którym śmiesznie niskie stypendia i przeróżne problemy natury osobistej paraliżują
studentów? Niekoniecznie! Udowodni to rozmowa z Gabe Wilczyńską, członkinią Warszawskiego Koła Młodych Inicjatywy Pracowniczej. Koło jest ogólnopolskim związkiem pracowniczym, zrzeszającym młodych ludzi, dążących do polepszenia sytuacji socjalnej na terenie Polski. Działacze tej komisji środowiskowej poruszają istotne problemy dotyczące rynku pracy, mieszkań czy rzeczywistości uniwersyteckiej. R O Z M AW I A Ł A :
N ATA L I A Z A L E W S K A
Studia bez pustego portfela – skąd pomysł na podjęcie tej inicjatywy? GABE WILCZYŃSKA: Właściwie z własnego doświadczenia. Wielu z nas MAGIEL:
jest studentami, którzy borykają się z różnymi problemami, trudnymi sytuacjami rodzinnymi, mają takie same potrzeby. W naszych rodzinach, wśród znajomych wygląda to podobnie. Okazuje się, że skala problemu jest znacznie większa, ale nie każdy chce o tym wspominać. Często studenci akceptują rzeczywistość i nie chcą głośno mówić o swoich potrzebach, a osób, które mogłyby im pomóc, jest bardzo mało. Stopień uzwiązkowienia wśród młodych ludzi w Polsce jest bardzo niski, dlatego chcemy wspierać młode osoby. Nasza inicjatywa ma na celu nie tylko polepszenie sytuacji socjalnej, ale także innych kwestii związanych ze studiowaniem.
Powiedziałaś, że przyczyną powstania akcji były problemy ludzi z najbliższego otoczenia i was samych. Czy inspiracje propozycji zmian, jakie chcecie wprowadzić, też czerpiecie z autopsji? Tak, ale nie tylko. Jesteśmy otwarci na propozycje, chcemy pomóc jak największej liczbie osób. Dlatego pytamy studentów na naszej stronie o ich potrzeby. Sugestie można pisać do nas w komentarzach pod postami na stronie akcji na Facebooku, w mailu do naszego związku lub przez wiadomość prywatną. Także w BUW-ie pojawiły się skrzynki, do których studenci mogą anonimowo wrzucać propozycje zmian. Cieszymy się, że tak wiele osób odpowiada na nasze pytania, dzięki czemu mamy lepszy wgląd w sytuację.
Jakie problemy wymieniają studenci i co chcieliby zmienić? Czy wśród nich są jakieś związane z pandemią? Pandemia uwypukliła pewne problemy, z jakimi muszą zmagać się studenci, ale też stworzyła nowe. Wielu z nich wskazywało na to, że część zajęć jest prowadzona stacjonarnie, część zdalnie, przez co nie mają gdzie odbyć lekcji online. Nie każdego stać na sprzęt, taki jak kamerki, laptopy i inne urządzenia, dzięki którym można uczestniczyć w spotkaniach na odległość. Drukarki w naszych mieszkaniach są rzadkością, a to często jedyna forma zdobycia fizycznych materiałów na zajęcia. Punkty ksero, w których druk jest tańszy, mają bardzo odległe terminy wykonania zlecenia i nie wszędzie można je znaleźć. Studenci nie są w stanie czytać wszystkiego w formie cyfrowej, ponieważ wzrok szybciej się męczy. Książki, które należy przeczytać na zajęcia, są trudno dostępne w wersji papierowej, w bibliotekach jest mało egzemplarzy, a studentów nie stać na ich zakup. Wracając do zajęć w formie zdalnej, należy też wspomnieć o tym, że często nie ma warunków do uczestniczenia w nich przez trudne sytuacje rodzinne. W mediach wielokrotnie mówiono, że po włączeniu
06–07
mikrofonu było słychać awantury podczas zajęć, a to prowadziło do wyśmiewania się z młodzieży z dysfunkcyjnych rodzin przez rówieśników. Prowadzący wymagają włączonych kamer, nie biorąc pod uwagę, że takie zdarzenia mogą mieć miejsce, także w gronie studentów.
Pandemia to czas izolacji. Wiele młodych osób wynajmuje mieszkania, często ze względu na podjęcie studiów w innym mieście. Obecnie mówi się o tzw. patodeweloperce, która dotyczy także studentów. Czy często dostajecie wiadomości dotyczące kwestii warunków mieszkaniowych? Bardzo często. Warunki, w jakich są zmuszeni przebywać studenci podczas zajęć zdalnych, prowadzą do długotrwałych skutków. Mieszkania są małe, a pokoje jeszcze mniejsze. Zdarza się, że w jednym mieszkaniu w bloku o powierzchni 70 m kw., jest nawet ośmiu lokatorów, a łazienka na tyle osób tylko jedna. To samo bywa z kuchnią. Czynsz w Warszawie to wysoki koszt (potrafimy zapłacić nawet tysiąc złotych za pokój), więc studenci starają się o miejsca w akademikach. Niestety, niewiele osób je dostaje, ponieważ jest ich o wiele za mało. Warto też wspomnieć o wyposażeniu niektórych akademików: zazwyczaj łazienek jest niewiele, co prowadzi do ciągłych kolejek, pomieszczenia kwalifikują się do remontu, w jednym pokoju mieszka kilka osób, co prowadzi do braku prywatności i miejsca do odpoczynku. Przytaczając te przykłady, nie mam tu na myśli luksusów, a jedynie stworzenie godnych warunków do życia, studiowania, spędzania chwili wolnego czasu. Jest XXI w., a nadal nie wszystkie mieszkania są ogrzewane, co zimą stanowi poważny problem. Okazuje się, że łazienka w mieszkaniach też nie stanowi jakiegoś egzystencjalnego minimum. Mało kto zdaje sobie z tego sprawę.
Na początku odpowiedzi wspomniałaś o długotrwałych skutkach zamknięcia w małych przestrzeniach studentów, którzy przebywają na studiach zdalnych. Co masz na myśli? Pamiętam, jak podczas pandemii wprowadzono wiele obostrzeń. W pewnym momencie nie można było wychodzić z domu ani przebywać w lesie o dużej powierzchni, chociaż tam szansa na zakażenie była bardzo mała. Przebywaliśmy wyłącznie z rodziną, osoby mieszkające w bloku nie miały, gdzie odpocząć. Czuliśmy się przytłoczeni, zamknięci w klatce, z której nie ma ucieczki. Sytuacja jest analogiczna – studenci w tych małych mieszkaniach spędzają całe dnie przed komputerem, a brak kontaktu fizycznego doprowadza do poczucia samotności i bezsilności. Wiele młodych osób nie jest w stanie samodzielnie sobie z tym poradzić, co prowadzi do depresji lub innych chorób. Późniejsze koszty leczenia są bardzo wysokie – jedna prywatna wizyta u specjalisty to koszt ok. 150–250 zł. Nie wiem,
sytuacja materialna studentów /
UCZELNIA
O rozwiązanie jakich problemów, poza wyżej wymienionymi, proszą was studenci?
fot. Warszawskie Koło Młodych Inicjatywy Pracowniczej
Chcieliby, żeby zwolnienia lekarskie były respektowane, co nie zawsze ma miejsce. Szczególnie ważny problem stanowi bagatelizacja tych, wystawianych przez psychiatrów. Mimo okazania dokumentów, prowadzący ich nie przyjmują, każą odrabiać zajęcia lub wyciągają z nich konsekwencje. Przemoc seksualna na uczelniach to nadal rzadko poruszany temat, który zasługuje na więcej uwagi. Ofiary przechodzą traumę, pozostając bez wsparcia, i muszą przejść przez długie godziny kosztownej terapii. Wydział sinologii zgłosił brak toalet, brakuje sprzętu laboratoryjnego na wydziale chemii. Wielokrotnie wskazywano na brak miejsc socjalnych, gdzie można byłoby zrobić sobie herbatę lub odgrzać jedzenie w mikrofali, miejsca, gdzie można odpocząć w czasie okienka, bo powrót do domu zajmuje zbyt dużo czasu i jest nieopłacalny. Na uczelniach nie ma zbyt wielu stołówek, a dostęp do zdrowej żywności na terenie uniwersytetu jest ograniczony.
skąd ktoś na studiach dziennych i wynajmujący mieszkanie ma na to mieć pieniądze, skoro zazwyczaj w takich przypadkach w grę wchodzi wyłącznie praca weekendowa. O wizycie na fundusz zdrowia nie wspomnę, terminy są tak odległe, że nie ma, co się łudzić na skorzystanie z pomocy w nagłych przypadkach. Jednym z naszych postulatów jako związku jest zwiększenie wsparcia psychicznego na uczelniach. Na UW na ponad 44 tys. osób przypadają cztery psycholożki, a to oznacza, że jedna musi zająć się problemami 11 tys. uczniów. Sytuacja wygląda dramatycznie, szczególnie, że pandemia spowodowała znaczny wzrost zapotrzebowania na tego rodzaju pomoc. Nie powinniśmy winić za to jedynie uczelni. Wykwalifikowanych osób jest zbyt mało, a jeśli są, to płace w placówkach oświatowych zniechęcają do pracy w trudnych warunkach.
Niedawno przyznano stypendia socjalne i rektora. Podczas przeglądania mediów społecznościowych widziałam wiele postów oburzonych studentów SGH, którzy dostali bardzo niskie stypendia rektora rzędu 300 zł za średnią 4,75, a za 5,00 – 465 zł. Za to na UW stypendia przyznano zaledwie 7 proc. studentów, ale w wysokości 915 zł. Co myślisz o wysokości stypendiów na warszawskich uczelniach i o zasadach ich przyznawania? To długotrwały proces, stypendia przyznawane są w grudniu, niby z wyrównaniem, ale nikogo nie obchodzi, że niektórzy nie mają za co żyć przez początek semestru. Wypełnianie dokumentów, kiedy ciągle czegoś brakuje, a plików nie da się załączyć, bo ich format bywa zbyt duży… To zniechęca studentów do składania wniosków. Niektóre uczelnie zastrzegły sobie, że podania muszą być w papierowej formie i trzeba je dowieźć osobiście. Do tego, wymagane są zaświadczenia z ośrodka pomocy społecznej, na co nie godzi się wielu studentów w trudnej sytuacji materialnej, gdyż wstydzą się tego i nie chcą się z tym ujawniać. Takie instytucje są stereotypowo oceniane, jako te, z których korzystają osoby z patologicznych rodzin. Rażące jest to, jak mało osób kwalifikuje się do uzyskania go (2600 zł to najniższa krajowa, więc, gdy dwoje rodziców pracuje za taką stawkę i jest się jedynakiem, to wychodzi nam 1733 zł na osobę, więc na UW przekraczają próg 1300 zł, a w SGH 1500 zł). W dodatku, osoby młode, nieuczące się, nie liczą się do średniej, mimo że są na utrzymaniu rodziców. Zarówno stypendia socjalne, jak i rektorskie są zdecydowanie za niskie. Siedem proc. studentów to naprawdę niewiele. W SGH dostało je 10 proc. osób z danego kierunku, ale kwota spadła do marnych groszy za całkiem dobre średnie. Czy opłaca się starać dla takiego stypendium? Odpowiedź nie jest jednoznaczna, bo dla każdego subiektywna. Zadałabym jednak pytanie, co możemy opłacić za takie sumy? Na pewno nie czynsz.
W tym roku w damskich łazienkach, zarówno na UW, jak i w SGH, pojawiły się różowe skrzyneczki menstruacyjne. Uważasz, że są potrzebne? Tak, zdecydowanie. Powinno być ich więcej, także w innych miejscach publicznych. Każda kobieta może być w trudnej sytuacji. Słyszałam, że na wydziale psychologii stoi automat z tamponami, gdzie są sprzedawane pojedynczo w cenie 5 zł za sztukę! Dla osób w trudnej sytuacji materialnej to naprawdę spory wydatek. 0
STUDIA BEZ PUSTEGO PORTFELA! Przez oszczędność uniwersytetu cierpią nasze studenckie budżety. Mało miejsc w akademikach, Pojedyncze uczelniane stołówki o małej pojemności. kompletny brak stołówek na wielu wydziałach oznacza czasochłonne i kosztowne szukanie alternatyw poza uczelnią. możliwości przynoszenia i podgrzewania własnych posiłków są także ograniczone. Podziel się z nami twoimi spostrzeżeniami dotyczącymi problemów uderzających w budżety studenckie i pracownicze.
NAPISZ DO NAS! kmip.warszawa@gmail.com @mlodzi_ip Warszawskie Koło Młodych Inicjatywy Pracowniczej
styczeń–luty 2022
UCZELNIA
/ wykładowca o wielu obliczach
Wykład z piekła rodem Studia zazwyczaj kojarzą się z okresem rozwijającym i poniekąd przyjemnym. Koncepcja przekazywania wiedzy przez jednostki doświadczone osobom młodym i dopiero wchodzącym w dorosłość jest urzekająca. Co jednak w sytuacji, gdy wykładana wiedza ma niewiele wspólnego z nauką, a bliższa jest teoriom spiskowym. T E K S T:
PAT RY K K U K L A
GRAFIKA:
N ATAL I A ŁO P U S Z Y Ń S K A
iełatwym zadaniem jest oddzielenie maski osobistej od publicznej. Wszak obydwie nosi ta sama osoba. Naturalnym jest więc, że jedna maska zdradza się, gdy druga dominuje, i druga domaga się swojej obecności, gdy pierwsza odsłania swoje oblicze. Wydawać by się mogło, że to sprzeczne z naturą człowieka, w pewien sposób ahumanistyczne, gdyby wymagano od jednostki, aby reprezentowała rozdwojenie osobowości. Są jednak miejsca i instytucje, w których o osobistych poglądach należy chwilowo zapomnieć czy je ukryć. Po pierwsze wymaga tego reprezentowana funkcja, po drugie ułatwia to jej sprawne wykonywanie, po trzecie zaś wiąże się to z zagadnieniem odpowiedzialności. Tak jak obowiązkiem policjanta na służbie jest przestrzeganie i egzekwowanie prawa bez względu na życie prywatne, tak od zawodów takich jak wykładowca wymaga się, aby w czasie prowadzenia zajęć prezentowali aspekty związane z tematyką zajęć – czy też jakkolwiek by to ująć – twierdzenia zgodne z nauką. Jak jednak pokazuje rzeczywistość, w Szkole Głównej Handlowej coraz częściej dochodzi do nadużyć tejże odpowiedzialności. Ale od początku…
N
Robert Kiyosaki, Brian Tracy i inne autorytety Metodologia badań oraz prowadzenie badań w wybranej dziedzinie to zagadnienia, z którymi muszą oswoić się doktoranci; są one dobrze znane doktorom i profesorom w obrębie wybranej specjalizacji. [...] tak więc zawsze kluczowym elementem studiów doktoranckich były i są badania naukowe, czyli czynne uprawianie nauki, a rozprawa doktorska jest ich ukoronowaniem – takie sformułowanie znaleźć można na stronie SGH w wątku dotyczącym studiów doktoranckich. Oznacza to, że wykładowcy posiadają odpowiednią wiedzę do rozróżnienia, czy dane dzieło stanowi wartość naukową, czy też nie. Są w stanie odróżniać teorię naukową od teorii rozumianej w języku potocznym jako coś wykoncypowanego, niekoniecznie oddającego sposób funkcjonowania rzeczywistości. Ciekawe jest więc, że coraz czę-
08–09
ściej w ostatnim czasie w Szkole Głównej Handlowej pojawiają się odniesienia do takich osób jak Robert Kiyosaki czy Brian Tracy. Autorów, którzy ze światem naukowym nie mają wiele wspólnego, są za to oratorami popularnej wizji każdy jest kowalem swego losu. I choć Brian Tracy znany jest głównie z tego, że jest znany, warto zwrócić uwagę na postać Roberta Kiyosakiego, którego grze i pośrednio postaci poświęcono cały blok zajęć w SGH – Cashflow 101 – gra edukacyjna Roberta Kiyosaki. Robert Kiyosaki niestety nie ma wielkiego dorobku naukowego, de facto nie ma żadnego dorobku uniwersyteckiego. Znany jest jednak z takich książek jak Bogaty ojciec, biedny ojciec czy Inwestycyjny poradnik bogatego ojca. W co inwestują bogaci – czego nie robią biedni i średnia klasa!. Człowiek stawiany poniekąd za autorytet znany jest szerzej z tego, że do sprzedaży swojej książki wykorzystywał MLM-y. Warto też zwrócić uwagę, jak wyraża się o środowisku naukowym, a dokładniej o doktorach. W jednym ze swoich wystąpień stwierdził, że osoby z tytułem doktora są biedne, bezradne i zdesperowane, a sam znany jest z antyedukacyjnej postawy polegającej na zniechęcaniu młodych ludzi do podejmowania edukacji wyższej. Jego poglądy wynikają z faktu, że jego ojciec pomimo tytułu doktora nie uchronił się od bezrobocia na starość. Samemu Robertowi jednak wiedzie się świetnie. Nie można powiedzieć, że dorobek Kiyosakiego jest całkowicie bezwartościowy, jednak, wczytując się w jego książki, łatwo jest dostrzec, że prezentowane rozwiązania czy teorie znacznie upraszczają rzeczywistość. Może to być niebezpieczne, gdy przyjmiemy, że odbiorcami jego książek są często osoby, które potrzebują zmienić swoje życie, a więc są bardziej otwarte na korzystanie z rad, które działać będą tylko w bardzo specyficznych okolicznościach. W jego twórczości jest wiele dowodów anegdotycznych, prawie brak odwołań do literatury naukowej. Nie zmienia to jednak faktu, że jego wiedza i nauka prezentowane są na uczelni ekonomicznej jako coś wartościowego, a co najmniej przydatnego w życiu codziennym i biznesowym.
Homofobia, seksizm, proszę niech pani usiądzie bliżej Jak sprawić, aby zajęcia były bardziej atrakcyjne dla studentów i studentek? Dość uniwersalną zasadą jest bycie zabawnym i odnoszenie się do przykładów, najlepiej takich, z którymi utożsamić może się część słuchaczy. Niestety według niektórych wykładowców świetnie odegra swoją rolę żart o tym, że mężczyzna pracujący w biurze, w sytuacji, gdy obok niego przejdzie koleżanka w krótkiej spódniczce, nie będzie mógł się skupić do końca dnia. Zabawne, prawda? Pewnie każdemu mężczyźnie taka sytuacja przydarzyła się chociaż jeden raz. A może dotarła do państwa najnowsza wiedza, że homoseksualizm da się wyleczyć? Jeśli nie, to już wiecie, tak przynajmniej mówili lekarze w jednym z seriali o tematyce medycznej – tego też jest pewien jeden z wykładowców. Abstrahując od tego, że dane stwierdzenia są szowinistyczne, homofobiczne, krzywdzące, dyskryminujące i niezgodne z rzeczywistością – można zapytać, w jaki sposób odnoszą się do wykładu na temat reklamy i marketingu? Ciężko stwierdzić. Skoro jednak żarty nie pozwoliły nawiązać kontaktu – co w takim razie sądzą studentki o tym, że wykładowcy najprzyjemniej prowadzi się zajęcia, gdy może sobie popatrzeć na ładne uczennice. A już bardzo jest mu miło, gdy siedzą w pierwszym rzędzie, o czym oczywiście dany wykładowca nie omieszka wspomnieć. Nikomu przecież nic nie sprawia tak wiele przyjemności, jak słuchanie o tym, jakim jest się ładnym i jak wykładowca jest ukontentowany faktem, że jest się blisko niego w czasie prezentacji. Nie ma też nic przyjemniejszego niż bycie zapytanym przez wykładowcę, czy – może byłabym chętna na wspólną kawę po zajęciach?
Teorie spiskowe Nie czas na dokładną analizę teorii spiskowych, może kiedyś pojawi się o tym dłuższy artykuł w Maglu. Jednak warto zauważyć, że niektórzy wykładowcy za sprawą autoryte-
wykładowca o wielu obliczach /
tu, który posiadają, uznają, że mogą studentom przekazywać niepotwierdzone, a wręcz sprzeczne z nauką stwierdzenia dotyczące rzeczywistości. Ostatnio w Polsce coraz silniejsza jest awersja do szczepionek, istnieją teorie mówiące o czipach, które rzekomo mają za zadanie sterować ludźmi czy szczepieniach powodujących pojawienie się spektrum autyzmu u dzieci. Niemniej przykrym jest, że gdy uczelnia prowadzi kampanię zachęcającą studentów do szczepień, niektórzy z wykładowców otwarcie mówią o tym, że szczepienia są złe i sam wirus COVID-19 to bujda. W końcu ludzie umierają na raka i na grypę, to czymże jest koronawirus. Studenci powinni nie przejmować się wirusem i żyć po studencku. W sumie to przecież nikt nie wie co w tych szczepionkach jest. I po co wszystkim ten lockdown, ludzie w Afryce nie mają szczepień, nie są zamykani w domach, a żyją. Polska powinna brać przykład. A jako wisienkę na torcie pojawia się teoria na temat sieci 5G i jej szkodliwości dla człowieka. Często wykładowcy powołują się więc na naukowców z Francji lub USA. Tak jakby wykładowcy jako pracownicy naukowi bardzo dobrze nie wiedzieli, że na każdą teorię czy badanie znajdzie się grupa naukowców, którzy przedstawią zdanie odmienne. Kluczowym jest jednak, za jakimi twierdzeniami opowiada się większość świata nauki i jaką opinię prezentują znaczące instytucje naukowe, a nie grupa stanowiąca mniej niż ułamek głosów uniwersyteckich.
teratura etc. To, co osobiste, jest jednak coraz bardziej ekscytujące. Dlatego też sami wykładowcy odczuwają przymus dzielenia się tym, co osobiście uważają. Zapomina się jednak, że bycie wykładowcą to pełnienie określonej funkcji. Rolą dydaktyka jest kształcić w wybranej dziedzinie i być swego rodzaju pierwszą barierą, śluzą oddzielającą rzeczywistość, od tego, co pozostaje w sferze domniemań czy zaprzeczeń. Bycie wykładowcą to praca, która wiąże się z przywilejami i szacunkiem, ale również z obowiąz-
zastosowaniem sarkazmu czy ironii. Takie sytuację naprawdę mają miejsce na uczelni, a studenci znajdują się w kłopotliwej sytuacji, w której z jednej strony chcieliby się sprzeciwić temu, co pada z ust dydaktyka, a z drugiej zależy im na zdaniu przedmiotu bez większych kłopotów. Co więc w takiej sytuacji radzi przewodniczący Samorządu Studentów – Wojciech Godlewski? Przede wszystkim należy skontaktować się z Rzecznikiem Praw Studenta (najlepiej napisać na fanpage’u na platformie Facebook). Jeśli sprawa jest dość prosta, to pomagamy takiej osobie bezpośrednio, jeśli jest skomplikowana i wymagająca większego zaangażowania – trafia do Prorektora ds. Dydaktyki i Studentów dr hab. Krzysztofa Kozłowskiego. Można również wybrać ścieżkę pomijającą Rzecznika Praw Studenta i napisać bezpośrednio do dr hab. Krzysztofa Falkowskiego, który jest Pełnomocnikiem Rektora ds. Praw i Obowiązków Studentów i Doktorantów czyli de facto uczelnianym Rzecznikiem Praw Studenta. To w zakresie podejmowania działań w stosunku do wykładowcy. Jeśli w wyniku uczestnictwa w zajęciach pojawi się u studenta jakiegoś rodzaju trauma bądź problem natury psychicznej, można również skontaktować się z psychologiem SGH. – informuje Wojtek.
Mieliśmy odrobinę koniecznej odwagi…
Zacieranie się dwóch światów Jasnym jest, że teorie spiskowe stają się coraz bardziej popularne, dzięki swojej uwodzicielskiej konstrukcji i nawet osobom bardzo dobrze wykształconym trudno jest przed nimi się ustrzec. Dzięki ich formie ciężko jest też nie propagować takich teorii. W swoim założeniu mają one zaszyte twierdzenie, że świat się myli, a tylko my doświadczyliśmy prawdy. Jak więc oprzeć się pociągającej funkcji apostoła nawracającego na prawdę. Poza teoriami spiskowymi, charakterystyczny dla obecnych czasów jest również przymus mówienia o tym, co znajduje się wewnątrz ludzi, o tym, w co się wierzy. Nie wszystko da się potwierdzić naukowo – to jasne, część wierzeń wynika z doświadczeń życiowych. Co więcej, nie sama nauka służy do opisywania rzeczywistości. Towarzyszą temu również sztuka, li-
UCZELNIA
kami. Pracownik naukowy wypełnia misję kształcenia młodych ludzi, których system edukacji nie zawsze wyposażył w odpowiednie narzędzia do rozpoznawania, co jest prawdziwe, a co nie. Są jednak pewne podstawy metodologiczne i aparat pojęciowy pozwalające ocenić, co jest wartościowe. Do obowiązków wykładowców należy przekazywanie tej wiedzy i umiejętności. Ciężko jednak o taki rozwój, gdy na zajęciach jako prawdę przedstawia się fałsz bądź zakrzywia się rzeczywistość.
Klucz postępowania Niestety opisane wyżej sytuacje, choć mogłoby się tak wydawać, nie są zmyślone. Nie są też przejaskrawione – poza okazjonalnym
Aby nie generalizować, należy zaznaczyć – takie sytuacje są skrajnymi przypadkami i nie zdarzają się na uczelni tak często. Pewnie też nie da się całkowicie takich sytuacji wyeliminować. W końcu uczelnia jest w pewnym stopniu formą miniaturowego społeczeństwa, w którym zawsze znajdą się swego rodzaju zaburzenia. Niemożliwym i wręcz niewskazanym jest całkowita kontrola tego, co jest przedstawiane na wykładach – nieuniknionym byłaby wtedy ingerencja w wolność słowa. Nie zmienia to jednak faktu, że problem ten powinien zostać podniesiony i należy przedstawić schematy postępowania w takich sytuacjach. To, czego wymaga się od osób odpowiedzialnych społeczenie, to podjęcie działania. Nie należy to do łatwych zadań i oczywiście nie wolno przenosić całkowitej odpowiedzialności na studentów. Jednak zgłoszenie takiej sytuacji może mieć pozytywne skutki zarówno dla wewnętrznego spokoju, jak i dla innych studentów, których może w przyszłości ominie nieprzyjemność uczestnictwa w tego rodzaju wykładach. 0
styczeń–luty 2022
UCZELNIA
/ od dziś się zmieniam
Nowy rok, nowy ja? Przyjęło się, że nowy rok to czas wprowadzania wszelkiego rodzaju zmian w życiu codziennym. Wyznaczanie celów na nadchodzące 12 miesięcy wpisane jest w kulturę społeczeństwa dążącego do perfekcji. Co stoi za popularnością noworocznych postanowień? Czemu tak trudno je zrealizować? Czy ich tworzenie w ogóle ma sens? T E K S T:
JULIA WIŚNIEWSKA
GRAFIKA:
ydawać by się mogło, że każdy dzień jest równie dobry na wprowadzenie zmian w dotychczasowym życiu. Z jakiegoś jednak powodu, zdecydowana większość społeczeństwa wybiera właśnie 1 stycznia na dzień, w którym zacznie zmieniać swoje nawyki i przyzwyczajenia. Z raportu YouGov, zleconego przez Youtube wynika, że aż 71 proc. badanych robi postanowienia noworoczne. Niestety z ich realizacją bywa różnie. Jak podaje CBOS wraz z upływem czasu zapał do kontynuowania noworocznych celów maleje, a ich zrealizowaniem może pochwalić się jedynie 10 proc. Polaków.
W
M A Ł G O R Z ATA B O C I A N kulinarnych oraz częstszego podróżowania. 22 proc. badanych planuje wygospodarować więcej czasu na pielęgnowanie swoich umiejętności, a 16 proc. z nich pragnie znaleźć nowe hobby. Wśród odpowiedzi często powtarzała się również chęć nauki języków obcych.
Dobre postanowienia są jak KPI Choć zacznę się zdrowiej odżywiać lub będę więcej czytać brzmi dobrze, to jednak ciężko stwierdzić, co tak naprawdę kryje się za tym stwierdzeniem. Czy wypicie dwóch smoothies
Dlaczego akurat 1 stycznia? Dążenie do samozadowolenia wpisane jest w naturę wielu ludzi, w tym studentów. W końcu zawsze znajdzie się człowiek, który wolałby zmienić swoje cechy czy rozwijać nowe pasje. Jednak rutyna dnia codziennego, obowiązki w pracy i na uczelni często przyczyniają się do odkładania owych zmian w czasie – od jutra, od poniedziałku, po wakacjach aż w końcu od nowego roku. Stoi za tym tzw. efekt świeżego startu. Polega on na wyznaczaniu sobie wyraźnych dat przy rozpoczęciu nowego przedsięwzięcia lub wprowadzaniu nowego nawyku. Sprecyzowany, wyraźny początek pozwala mentalnie odciąć się od przeszłości i poprzednich nieudanych prób osiągnięcia sukcesu. Nie bez powodu wyszukiwania związane ze słowem dieta osiągają w wyszukiwarce Google najwyższe wyniki w poniedziałki i pierwsze dni miesiąca. Najbardziej wyraźnym i podniosłym z wymienionych punktów startowych jest właśnie nowy rok. Wraz ze zmianą cyfry w kalendarzu łatwiej jest zostawić dotychczasowe porażki za sobą i uwierzyć w siłę nadchodzących zmian.
Najczęstsze postanowienia noworoczne Najwięcej, bo aż 41 proc., Polaków planuje wprowadzenie zdrowszej diety. Zgodnie ze wspomnianym wcześniej raportem YouGov, na kolejnych miejscach plasują się postanowienia dotyczące zwiększenia poziomu aktywności fizycznej, rozwinięcia umiejętności
10–11
Niebezpieczeństwo planowania Z postanowieniami noworocznymi wiąże się jeszcze jeden problem. Często mimo pozornie dobrego i realnego planu, sylwestrowe cele spalają na panewce. W okolicach połowy stycznia okazuje się, że osiągniecie celu, będzie o wiele trudniejsze niż się początkowo wydawało, a pod koniec lutego wyraźnie już widać, że 2022 r. nie będzie tym rokiem w którym opanuje się trzy nowe języki. Odpowiada za to złudzenie planowania. Zjawisko to opisał w swojej książce Pułapki myślenia Daniel Kahneman. Polega ono na zaniżaniu trudności postawionych celów, przy jednoczesnym zawyżaniu własnych możliwości. Innymi słowy, pod wpływem złudzenia planowania ludzie zakładają możliwie najbardziej optymistyczną wersję wydarzeń, a do tego ignorują własne ograniczenia i przeceniają swoje zdolności. Przykładowo, planując naukę nowego języka, przepełnieni chęcią działania zakładają, że osiągniecie poziomu B1 zajmie im rok, kompletnie zapominając, że gdy ostatnim razem uczyli się obcego języka dojście do tego poziomu zajęło im trzy lata. W efekcie, gdy na ich drodze pojawiają się pierwsze przeszkody, zauważają, że ich plany były zbyt optymistyczne, przez co często całkowicie porzucają ich realizację.
Czy warto tworzyć postanowienia noworoczne?
w ciągu roku będzie powodem do świętowania? A może przeczytanie kilku artykułów na portalu plotkarskim będzie oznaczało, że udało się osiągnąć cel? Często problem z realizacją postanowień wynika z ich niedoprecyzowania. Jeśli przybierają one formę bliżej nieokreślonych życzeń, po upływie roku najpewniej dalej będą zamknięte w sferze pragnień. Dobre postanowienia powinny być jak KPI – kluczowy wskaźnik efektywności – realne, mierzalne i rozłożone w czasie. Jeśli wspomniane będę więcej czytać zamieni się na będę czytać dwie książki miesięcznie, prawdopodobieństwo zrealizowania celu znacząco wzrośnie.
Poczucie porażki, którą buduje niewywiązanie się z noworocznych postanowień, może negatywnie wpływać na samoocenę oraz zrażać do kolejnych prób zrealizowania celu. Z drugiej strony ze względu na efekt świeżego startu , nowy rok może dla niektórych stanowić dodatkowy bodziec do wprowadzenia zmian. Postanowienia noworoczne nie są złe same w sobie. Należy jednak zastanowić się, czy gdyby nie tradycja ich wyznaczania, nadal istniałaby chęć ich realizacji. Powinny one być realne oraz dopasowane do indywidualnych możliwości i zasobów wolnego czasu. Warto również przemyśleć, czy na pewno akurat 1. stycznia jest idealnym momentem do rozpoczęcia konkretnej aktywności – może okazać się, że nie warto zwlekać i lepiej zabrać się za realizację postanowień wcześniej. 0
Suplement krzepi? Nadużycia na rynku farmaceutycznym Rynek suplementów diety w naszym kraju jest ogromny – w 2020 r. był wart prawie 6 mld złotych. Standardem w przeciętnej polskiej rodzinie jest zażywanie rozmaitych witamin, tabletek lub proszków. Czy możemy ufać tym, którzy te specyfiki sprzedają? M I C H A Ł O R ZO Ł E K
Z DJ Ę C I A :
ALEKSANDER JURA
fot. Karolina Gos
T E K S T:
TEMAT NUMERU
/ nadużycia na rynku farmaceutycznym
od nowego roku zapłacę dwie stówy za gaz
iedmiu na dziesięciu Polaków zdarza się zażywać suplementy diety, połowa robi to regularnie. Tylko co czwarty z nas potrafi podać definicję suplementu, a co trzeci sądzi, że podlegają one testom klinicznym pod względem skuteczności, co w rzeczywistości nie ma miejsca. Wiemy o nich niewiele, a z tej niewiedzy korzystają producenci. Każdego roku pomnażają oni swoje przychody, wytwarzając coraz to nowsze mieszanki ziół, witamin i innych mikroskładników. Niektóre badania wykazują, że stosowanie suplementów może być szkodliwe dla zdrowia. Tymczasem firmy farmaceutyczne wydają miliardy złotych na reklamy, które często wprowadzają odbiorców w błąd. Co doprowadziło do obecnej sytuacji na rynku suplementów i jakie działania należy podjąć, aby zwiększyć świadomość Polaków na temat tych produktów?
S
Lek czy suplement? Podstawową różnicą między suplementami a lekami jest to, że te pierwsze nie służą leczeniu ani zapobieganiu chorobom. Mają one uzupełniać dietę w niezbędne składniki odżywcze w sytuacji, gdy nie mogą one zostać dostarczone naturalną drogą. Warto zaznaczyć, że suplementacja nie powinna zastępować zbilansowanego odżywiania. Jeżeli w diecie brakuje jakiegoś elementu, to w pierwszej kolejności należy spróbować dostarczyć go poprzez dostosowanie zawartości talerza. W teorii suplementy diety są przeznaczone dla wąskiej grupy osób, które z różnych powodów nie mogą przyswoić konkretnego składnika naturalnie i zmuszone są przyjmować jego odpowiednik w ta-
12–13
bletkach, kapsułkach lub proszku. Do takich grup należą między innymi wegetarianie i weganie, którzy częściej niż pozostali narażeni są na niedobory witaminy B12 lub żelaza. Inną różnicą między suplementami i lekami jest stopień uregulowania wprowadzenia produktu na rynek. Zgodnie ze stosownymi przepisami, każdy lek przed dopuszczeniem do obrotu musi przejść obowiązkowe testy kliniczne potwierdzające skuteczność i bezpieczeństwo jego stosowania. W skrupulatnie przeprowadzanych badaniach składu dopuszcza się jedynie niewielkie odchylenia zawartości danego składnika. Następnie taki środek zostaje zatwierdzony przez Urząd Rejestracji Produktów Leczniczych i dopiero po dopełnieniu wszystkich formalności może zostać dopuszczony do sprzedaży. Cały proces jest kosztowny i czasochłonny, ale dzięki temu konsumenci mają pewność, że lek będzie spełniał swoją rolę. Tymczasem suplementy diety w ogóle takim obowiązkom nie podlegają, gdyż traktowane są przez prawo jako wyroby żywnościowe. Przed wprowadzeniem do obrotu nie są wymagane żadne testy kliniczne, a badania zawartości składników dopuszczają ogromne odchylenia – od minus 20 proc. do nawet 50 proc. więcej, niż zostało to zadeklarowane. To przedsiębiorca decyduje o wprowadzeniu wyrobu na rynek. Jedynym jego obowiązkiem jest złożyć formularz zawiadamiający do Głównego Inspektoratu Sanitarnego, a ten weryfikuje, czy podane informacje są zgodne z rzeczywistością. Rozpatrywanie takiego wniosku trwa średnio ponad 450 dni, a w tym czasie suplement może być już sprzedawany. W przypadku wystąpie-
nia wątpliwości odnośnie do informacji zawartych w zgłoszeniu, GIS przystępuje do postępowania wyjaśniającego. Najwyższa Izba Kontroli w swoim raporcie punktuje, że takie postępowania trwały średnio sześć lat, a najdłuższe – osiem. Przez cały ten czas suplement wciąż mógł być produkowany i sprzedawany.
Suplementy szkodzą? Słabe regulacje i powolne postępowania urzędowe nie sprzyjają konsumentom. NIK przyznaje, że producenci bardzo liberalnie podchodzą do wyznaczonych standardów. W kontrolowanych przez nią suplementach wykrywano substancje niedozwolone, takie jak pochodne amfetaminy w środkach na odchudzanie lub bakterie chorobotwórcze w probiotykach. Na jedenaście losowo wybranych preparatów probiotycznych cztery zawierały drobnoustroje, które nie zostały zadeklarowane przez producenta. Jedna z próbek zawierała bakterie kałowe – ich obecność w kapsułkach to poważne zagrożenie dla życia i zdrowia konsumentów. Dane Komisji Europejskiej z RASFF, Systemu Szybkiego Powiadamiania o Szkodliwości Produktów Żywnościowych, potwierdzają doniesienia krajowych audytorów. Rokrocznie na rynku wykrywanych jest ponad 200 szkodliwych partii produktów. Co ciekawe, w przeszłości skala problemu była mniejsza. W 2018 r. zgłoszeń o szkodliwości suplementów diety było dwa razy więcej niż dziewięć lat wcześniej. Po wykryciu groźnego produktu najważniejsze jest błyskawiczne wycofanie wszystkich pozostających w obrocie opakowań, ale nie zawsze się to udaje. W przypadku wspomnianej wcześniej partii suplementów z bakteriami kałowymi po interwencji NIK z rynku zniknęło 16 tys. opakowań, czyli niewiele ponad 10 proc. całej produkcji. Pozostałe 90 proc. opakowań zostało sprzedanych przed wykryciem nieprawidłowości. Przykład ten dobitnie dowodzi, jak ważna jest dokładna kontrola wszystkich produktów wprowadzanych na rynek. Oczywiście nie wszystkie firmy farmaceutyczne można posądzić o wątpliwe moralnie praktyki. Istnieją również takie, które troszczą się o jakość swoich produktów, jednak, ze względu na niewielkie uregulowania rynku suplementów diety sprzyjające nieuczciwym producentom, nie stanowią one przytłaczającej większości graczy. Czy to oznacza, że stosowna kontrola rozwiązałaby opisywany problem? Niezupełnie. Produkty te mogą szkodzić, nawet jeśli spełniają wszystkie normy. Może zdarzyć się, że między lekami przepisanymi przez lekarza, na przykład na nadciśnienie, a przyjmowanymi przez pacjenta suplementami wystąpi interakcja, która
nadużycia na rynku farmaceutycznym /
potencjalnie wywoła niepożądany efekt w jego organizmie. W teorii lekarz powinien otrzymać informację o zażywanych lekach i wyrobach medycznych, ale w praktyce pacjenci nie zawsze wspominają o wszystkich środkach, szczególnie jeśli codziennie przyjmują znaczne ilości tabletek. Niestety potencjalna szkodliwość suplementów diety sięga jeszcze dalej.
Pacjencie, lecz się sam Firmy farmaceutyczne często przekonują, że suplementy skutecznie zwalczają rozmaite dolegliwości, od kaszlu palacza po zakwaszony organizm, jednak stosowanie ich bez konsultacji z lekarzem może mieć poważne konsekwencje. Dlaczego Polacy nie zasięgają opinii lekarza przed zakupem suplementów? Polska ma wiele problemów z ochroną zdrowia, ale oprócz tych strukturalnych (ogromnych kolejek, przepracowanych medyków)
mamy również jako naród trudności z zaufaniem naszym „eskulapom”. Badanie Naczelnej Izby Lekarskiej z 2017 r. pokazuje, że jedynie 43 proc. Polaków darzy lekarzy zaufaniem. Ten wskaźnik plasuje nas na ostatnim, 29. miejscu wśród badanych krajów Europy. Co więcej, satysfakcję z wizyty lekarskiej odczuwa zaledwie co czwarty Polak. Z tych statystyk rysuje się nieciekawy obraz przeciętnego polskiego pacjenta – nieufającego naszym lekarzom i niezadowolonego z wizyt. Raport NIL konkluduje, że brakuje nam, pacjentom, więzi z lekarzami. Faktem jest, że system do tworzenia takich koneksji bynajmniej nie zachęca – ogromne wymagania dokumentacyjne, z którymi każdy lekarz musi się mierzyć, nie zawsze pozwalają na dogłębne wysłuchanie i zbadanie problemu osoby po drugiej stronie biurka. Lekarze są ponaglani przez system, co, nic dziwnego, odbija się negatywnie na nas wszystkich. Pacjenci
TEMAT NUMERU
są niezadowoleni z wizyt, bo nie ufają komuś, kto przez całą wizytę machinalnie stuka w klawiaturę laptopa i nie utrzymuje kontaktu wzrokowego. Taki układ wymaga od świadczeniobiorców wysokiego indywidualizmu. Zdarza się, że ze względu na bariery komunikacyjne lekarz postawi błędną diagnozę lub przepisze lek, którego stosowanie nie odniesie zamierzonych skutków. Podobne sytuacje utwierdzają polskiego pacjenta w przekonaniu, że każdy sam najlepiej wie, jak się leczyć. Raport Polskiego Instytutu Ekonomicznego dobitnie to pokazuje – Polacy nie konsultują stosowania suplementów diety z lekarzem, ale kupują je na własną rękę. Nie musimy zwierzać się w gabinecie ze swoich problemów – wystarczy tylko codziennie zażywać tę jedną tabletkę! Indywidualistyczne podejście do dbania o swoje zdrowie może prowadzić do katastrofalnych skutków, bowiem schorzenia, które 1
styczeń–luty 2022
TEMAT NUMERU
/ nadużycia na rynku farmaceutycznym
mają być zwalczane przez suplementy, często są objawami poważniejszych chorób. Kaszel palacza może zwiastować postępującego raka płuc i wymagać pilnej konsultacji z lekarzem, w aptece dostaniemy jednak wiele preparatów mających hamować tę przypadłość. Podobnie rzecz ma się z „zakwaszonym organizmem” i wieloma innymi schorzeniami. Większość z nich może być podstawą do wizyty u lekarza, ale popularność preparatów dostępnych na wyciągnięcie ręki pokazuje, że Polacy najwyraźniej cenią sobie niezależność od autorytetów medycznych bardziej niż swoje zdrowie. Przekonani, że nasze własne decyzje najlepiej nam pomogą, nie jesteśmy zainteresowani opinią fachowców i większym zaufaniem obdarzamy lekarzy w reklamach niż tych z gabinetów. W rozsądnym przyjmowaniu suplementów nie byłoby nic złego, gdybyśmy nie zastępowali nimi tradycyjnych sposobów leczenia.
Reklama dźwignią handlu Na obecny kształt rynku produktów farmaceutycznych z pewnością miało wpływ wiele czynników, ale to skuteczny marketing gra pierwsze skrzypce. Według Najwyższej Izby Kontroli, w 1997 r. tylko nieco ponad 5 proc. wszystkich reklam w telewizji stanowiły te promujące produkty zdrowotne, gdzie w 2015 r. było to już prawie 25 proc. W dobie epoki informacyjnej przekaz uderza w nas ze wszystkich stron, również w internecie. Telewizyjne reklamy suplementów diety stały się wręcz groteskową kopią samych siebie. Większość z nich wygląda bardzo podobnie – przedstawiona jest rozmowa z lekarzem, podczas której pacjent skarży się na jakąś dolegliwość, a specjalista, powtarzając nazwę leku głośno i wyraźnie co najmniej dwa razy, prezentuje rozwiązanie problemu w formie tabletek lub kapsułek. Taka
forma reklamowania na pierwszy rzut oka nie jest szkodliwa, ale dzięki niej w podświadomości konsumenta tworzy się obraz suplementów, który nie ma wiele wspólnego z rzeczywistością. Najczęstszym chwytem marketingowym jest sugerowanie, że prezentowany produkt cechuje się skutecznością potwierdzoną badaniami klinicznymi. To, jak wiemy, najczęściej nie jest prawdą, bo takich wymagań suplementom diety po prostu się nie stawia. NIK wskazuje, że tego rodzaju przypadki nadużyć w reklamach suplementów nie są odosobnione. Inną manipulacją wyłapaną przez Izbę jest przekonywanie odbiorcy, że te produkty są niezbędnym składnikiem naszej diety, co przecież z samej definicji suplementu nie może być prawdą. Poza tym często prezentowane są one w reklamach jako środki równoważne lekom. Autorzy raportu wskazują tutaj na stosowanie technik umbrella brandingu, czyli celowego upodabniania produktów z różnych segmentów do siebie. Przykładowo, aby zwiększyć sprzedaż danego suplementu diety, producent nazwie go podobnie do popularnego leku bez recepty i wyemituje bardzo podobną reklamę. W ten sposób można potencjalnie zmylić konsumenta, który podświadomie zacznie postrzegać oba produkty jako ten sam wyrób i przypisywać zarówno lekowi, jak i suplementowi lecznicze działanie. Wybór między tymi dwoma produktami w aptece nie będzie już tak oczywisty, szczególnie jeżeli suplement będzie bardziej korzystny cenowo. Co najgorsze, takie praktyki rzadko spotykają się z reakcją instytucji rządowych, które niejako biernie przyzwalają na manipulację. Wytłumaczeniem na te zaniechania może być jedynie fakt, że arsenał służb jest bardzo ubogi, za co z kolei można winić ustawodawcę.
Raj dla hipochondryka Wiadomo, że prawo jest wyjątkowo łagodne dla przedsiębiorców produkujących suplementy, a jak wygląda sprzedaż leków i suplementów w internecie? W Polsce jedynie apteki i punkty apteczne mogą sprzedawać leki bez recepty przez internet. Komisja Europejska już w 2014 r. wyszła naprzeciw rozwijającemu się rynkowi handlu elektronicznego i wprowadziła tzw. wspólne logo, które umieszczone jest na każdej stronie legalnie działającej apteki. Po kliknięciu na logo jesteśmy przekierowani do Rejestru Aptek, w którym możemy upewnić się, że strona działa zgodnie z prawem. W ten sposób konsument już na pierwszy rzut oka widzi, czy witryna, na której się znajduje, ma pozwolenie na sprzedaż leków na odległość. Niestety, takie regulacje nie mają zastosowania przy sprzedaży suplementów diety. Jeżeli produkt znajduje się w wykazie GIS, można
14–15
nadużycia na rynku farmaceutycznym /
sprzedawać go bez żadnych ograniczeń nawet w internecie. Przez brak jakichkolwiek regulacji sprzedaży suplementów możemy znaleźć tysiące stron oferujących setki tysięcy produktów. Takie miejsca stanowią istny raj dla hipochondryków. Suplementy pogrupowane są zgodnie z dolegliwościami – na pamięć, na stawy, na odchudzanie. Istnieją też dedykowane ankiety, które mają wykazać braki w naszej diecie i zasugerować produkty, które tym niedoborom zaradzą. Jednak internetowe punkty sprzedaży mają jeszcze jedną, bardzo poważną wadę – opisy produktów, w których można znaleźć szereg nieprawdziwych informacji. Teoretycznie sprzedawanie produktów niezgodnych z opisem jest zabronione, ale zastosowanie odpowiednich chwytów językowych pomaga uniknąć odpowiedzialności. Weźmy na tapet losowy suplement ze strony startowej pewnego sklepu internetowego. Ornityna – jest to substancja występująca naturalnie w żywności, ale w niewielkich ilościach. Produkt prezentowany na stronie przeznaczony jest dla osób aktywnych fizycznie, ma rzekomo poprawiać metabolizm białek. Producent powołuje się na kanadyjską doktor biologii i naturopatkę, według której przyjmowanie tej substancji oczyszcza wątrobę. Tymczasem badania naukowe na reprezentatywnej próbce konkludują: brak jednoznacznie pozytywnych rezultatów stosowania ornityny. Taki schemat powtarza się również w opisach innych produktów. Producenci powołują się na autorytety, które cieszą się rozpoznawalnością w tej bardziej świadomej części internetu. Twarde dane z badań klinicznych nie są dla sprzedawców istotne, a konsument, jak zwykle, pozostawiony jest sam sobie. Jeszcze gorzej rzecz ma się z grupami na Facebooku. Portal Marka Zuckerberga to prawdziwe eldorado dla wszelkiej maści szarlatanów, fanów teorii spiskowych czy samozwańczych medyków. Członkowie grup zrzeszających nabywców suplementów udostępniają adresy sklepów internetowych z produktami leczniczymi, zachwalają zbawienne skutki przyjmowania poszczególnych wyrobów i powołują się na autorytety medyczne wątpliwej reputacji. Można znaleźć również porady odnośnie do stosowania niektórych substancji. Użytkownicy podpowiadają zażywanie witaminy D w preparatach przeznaczonych dla koni. Raczenie się dawkami rzędu 20, a nawet 50 tys. jednostek dziennie jest dla takich osób normą (gdzie standardowa dawka dla dorosłej osoby to od 2 do 4 tys. dziennie). Skutki przedawkowania witaminy D mogą być opłakane i jednostki przyjmujące takie preparaty nierzadko kończą wizytą w szpitalu, ale ci „oświeceni” w konsensus naukowy nie wierzą.
Nie brak też osób sprzedających środki na wzrost masy mięśniowej, na przykład testosteron czy primobolan. Środki anaboliczne oficjalnie są najczęściej produktami leczniczymi, ale w internecie sprzedawane są pod płaszczykiem „suplementów diety”. Tutaj prawo farmaceutyczne jest bezwzględne – za wprowadzanie do obrotu produktów leczniczych bez zezwolenia grozi kara do dwóch lat pozbawienia wolności, jednak NIK w swoim raporcie odkrywa, że większości handlarzy udaje się unikać konsekwencji. Ich strony długo pozostają niewykryte przez państwowe instytucje, które często nawet po zgłoszeniu sprawy do prokuratury nie mogą uporać się z problemem. Organy ścigania skarżą się, że bardzo trudno jest zidentyfikować właściciela podejrzanego sklepu, a poza tym takie portale powstają szybciej, niż da się przeprowadzać ich skuteczną likwidację. Wniosek jest prosty – należy rozwiązać problem popytu, nie podaży. Nielegalne strony będą istnieć tak długo, jak znajdywać się będzie choćby garstka chętnych zakupić takie produkty.
Jak się w tym odnaleźć? Można sprzeczać się, że to my sami jesteśmy odpowiedzialni za swoje wybory, że powinniśmy upewnić się o konieczności i bezpieczeństwie zakupu jakiegokolwiek wyrobu przed jego wykonaniem. Jednak w przypadku suplementów asymetria informacji jest ogromna. Producenci uciekają się do niecnych technik manipulacji, wobec których konsumenci są bezbronni. Nie możemy być specami od wszystkiego – odruchowo wierzymy temu, co jest deklarowane w reklamach czy na opakowaniach. Z drugiej strony państwo powinno stanowić dla rynku przeciwwagę, a w ogóle tej roli nie pełni. Istnieją poważne braki w krajowym ustawodawstwie, które wpływają na niską jakość dostępnych produktów. Jak odnaleźć się w tym zamęcie? Raport Polskiego Instytutu Ekonomicznego proponuje główne kierunki zmian w tym sektorze. Przede wszystkim należy zacząć od wprowadzenia opłaty za rejestrację produktu w Głównym Inspektoracie Sanitarnym, na przykład w wysokości 1000 złotych. Co roku rejestrowanych jest tysiące nowych wyrobów (w 2018 r. było to ponad 12 tys.), przez co GIS narzeka na znaczne braki kadrowe. Bezpośrednie zasilenie budżetu tej instytucji kilkunastoma milionami złotych rocznie pozwoliłoby zatrudnić wielu dodatkowych inspektorów. Urząd lepiej wypełniałby swoje zadania, co pozwoliłoby na szybsze wykrywanie nieprawidłowości w zgłaszanych produktach. Za zmianami w GIS-ie musi iść również znaczne uregulowanie rynku suplementów. Nie powinno być tak, że statystyczny Jan Kowalski może zacząć sprzedaż tych produktów, gdzie
TEMAT NUMERU
chce i kiedy chce. Wprowadzenie do obrotu powinno być możliwe dopiero po uzyskaniu pozytywnych wyników badań GIS. Konsument musi być pewny, że to, co jest sprzedawane w aptece, będzie dla niego w pełni bezpieczne. Pod względem regulacji dotyczących reklamowania suplementy powinny być traktowane na równi z lekami. Kary za reklamy niezgodne z przepisami należałoby podwyższyć, a sugerowania skuteczności potwierdzonej badaniami klinicznymi zabronić. Naczelna Izba Lekarska proponuje radykalne rozwiązanie – zakaz reklamowania leków bez recepty i suplementów diety, ale takie zarządzenie nie byłoby zgodne z prawem unijnym. Powinno się zadbać o to, aby konsumenci byli stosownie poinformowani o różnicach między lekami i suplementami. Każda reklama suplementów powinna zawierać klauzulę wyjaśniającą, że prezentowany środek nie jest lekiem, a produktem spożywczym, który ma za zadanie uzupełnić naszą dietę. W aptekach środki te powinny być jasno oznakowane i umieszczone w osobnym miejscu tak, aby konsument nie miał wątpliwości do którego segmentu należy kupowany przez niego produkt. Należałoby również wprowadzić zmiany w sferze sprzedaży środków medycznych przez internet. Podobnie jak w przypadku leków, każdy sklep online powinien mieć siedzibę stacjonarną. To zatrzymałoby szaleństwo sprzedaży internetowej i zapobiegłoby wprowadzeniu dziesiątków szkodliwych substancji na rynek. Warto również mieć większe zaufanie do farmaceutów i edukować o ich kompetencjach. Dzisiaj traktujemy ich bardziej jak ekspedientów, a przecież mogą oni doradzić w wielu kwestiach – zaproponować zamiennik w postaci leku (czyli o potwierdzonej skuteczności) lub zorientować się, czy kupowane przez nas suplementy nie wejdą w reakcję z innymi przyjmowanymi przez nas substancjami. Szeregowi pracownicy apteki rzadko stoją w obliczu konfliktu interesów z firmami farmaceutycznymi i z chęcią odpowiedzą szczerze na każde pytanie pacjenta. Finalnie, jednym z ważniejszych aspektów walki z nieuczciwymi praktykami producentów jest także edukowanie o racjonalnym stosowaniu suplementów diety. Skuteczna kampania informacyjna Ministerstwa Zdrowia mająca na celu pogłębić wiedzę Polaków w zakresie stosowania rzeczonych wyrobów może znacząco zmniejszyć nieuzasadnione spożycie tych produktów i polepszyć sytuację zdrowotną konsumentów. Spadłaby również podatność na marketingowe manipulacje, których efektywność obecnie wynika właśnie z niskiego stanu wiedzy Polaków na temat tych wyrobów. Najlepszą bronią przeciw nieuczciwym praktykom jest świadomy konsument. 0
styczeń–luty 2022
POLITYKA I GOSPODARKA
/ pomóż nam, Greta Thunberg
[Belka widoczna jedynie dla użytkowników Magiel Premium]
Ciepło, cieplej, najcieplej Dwa tygodnie rozmów na szczycie, obecność prezydentów, liderów, naukowców… Debaty o przyszłości ludzkości i planety oraz spotkania ponad podziałami. Co przyniosła konferencja klimatyczna COP26 i jakie tak naprawdę może mieć znaczenie w walce z globalnym ociepleniem? T E K S T:
M AT E U S Z F O R N OW S K I
GRAFIKA:
M A Ł G O R Z ATA B O C I A N
OP, czyli Conference of Parties, to coroczne spotkania przedstawicieli krajów i organizacji z całego świata, biorących pod lupę zmiany klimatyczne. W tym roku odbyła się już 26. tego typu konferencja, bowiem Organizacja Narodów Zjednoczonych zapoczątkowała ten cykl w 1995 r. (zeszłoroczne spotkanie odwołano ze względu na pandemię koronawirusa). W szkockim Glasgow, w dniach 31 października–13 listopada, spotkali się m.in. prezydent USA – Joe Biden, António Gutteres – Sekretarz Generalny ONZ czy rządzący państwami wyspiarskimi. Nie zabrakło też wystąpień aktywistów oraz reprezentantów mniejszości etnicznych, które bezpośrednio w swoich społecznościach odczuwają skutki globalnego ocieplenia. Ciekawe przemówienie wygłosił również David Attenborough, powszechnie znany brytyjski przyrodnik i twórca filmów dokumentalnych. W tym roku spotkanie miało wyjątkową wartość, jako moment ponownej oceny i kontroli założeń podjętych w 2015 r. podczas szczytu w Paryżu, na którym zawarto porozumienie paryskie, zachęcające strony do przyjęcia krajowych celów klimatycznych, mających utrzymać przyrost temperatury względem czasów przedprzemysłowych w granicach 1,5–2 st. Celsjusza.
C
Przyczajony kryzys Obecne pokolenie studentów o globalnym ociepleniu słyszy już od pierwszych klas szkoły, jednak, jak pokazuje rzeczywistość – nadal zmienia się zbyt mało, żeby o tym nie mówić. To pokazuje, że konferencje COP są potrzebne, ponieważ stanowią dla światowych liderów wyjątkową okazję do dialogu. W ostatnich latach przez ulice miast i miasteczek przewijały się miliony ludzi, przeważnie młodych, podczas strajków klimatycznych organizowanych przez różne ugrupowania. Jednak to nie aktywiści
16–17
podejmują decyzje – te zapadają na salach plenarnych, w gabinetach i przy biurkach przywódców nie tak łatwo dostępnych dla „zwykłych” ludzi. Konferencja COP to miejsce, w którym widać, że osoby decyzyjne podejmują temat. Naukowcy z IPCC, Międzyrządowego Zespołu ds. Zmian Klimatu przy ONZ, szacują, że jeśli średnia temperatura
wzrośnie o ponad 1,5 st. Celsjusza względem poziomu z czasów preindustrialnych (lata 1850–1900), planetę czeka naturalny kryzys. Zaniki ekosystemów, podniesienie taf li oceanów o prawie metr, trudności w produkcji żywności i hodowli zwierząt, anomalie meteorologiczne i wiele więcej – tak może wyglądać przyszłość ludzkości.
pomóż nam Greta Thunberg /
Paryska recepta
POLITYKA I GOSPODARKA
Na szczęście przyszłość nie musi taka być. We wspomnianym wcześniej porozumieniu paryskim strony zobowiązały się do przedstawienia do 2020 r. długoterminowych planów redukcji emisji gazów cieplarnianych, aby utrzymać wzrost temperatury dużo poniżej 2 st. C pod koniec X XI w. W dokumencie była wyraźna zachęta do stawiania sobie jeszcze ambitniejszych wymagań, a więc docelowo do nieprzekroczenia progu 1,5 st. C. Oprócz tego, porozumienie miało na celu wsparcie procesów adaptacyjnych i ograniczających skutki globalnego ocieplenia – przechodzenie w model nisko- lub zeroemisyjny w taki sposób, który nie zagrozi produkcji żywności. Ostatnim celem była próba zsynchronizowania działań sektora finansowego z działaniami na rzecz ochrony klimatu. Optymistycznie dokument ten podpisało wszystkie 195 stron. Mogłoby się wydawać, że jako ludzkość byliśmy na dobrej drodze do rozwiązania tego problemu. Jak się okazuje, droga ta może i jest dobra, za to bardzo długa i wyboista.
nym postulatem z raportu przykuła chyba największe zainteresowanie obserwatorów. Została zaakceptowana dopiero jego finalna wersja i to podczas ostatniej sesji plenarnej. Prawdopodobnie w ogóle nie miałoby to miejsca, gdyby nie propozycja hinduskiego ministra środowiska, Bhupendera Yadava, który zaproponował użycie sformułowania phase out zamiast phase down . Zmiana tej drobnej partykuły okazała się kartą przetargową. Oprócz zmniejszenia udziału węgla w strukturze energetycznej, utrzymano za to zupełne wycofanie innych niewydajnych substytutów paliw kopalnych, które sztucznie obniżają ich ceny. Cała ta sytuacja spotkała się z głośną krytyką – zarówno od niektórych uczestników COP26, jak i zewnętrznych komentatorów. Zarzucano twórcom zbyt łagodne i pobłażliwe traktowanie sprawy oraz niekonkretne obietnice – w żadnej wersji tekstu nie znalazły się ścisłe ramy czasowe, które realnie zobowiązywałyby kraje do wprowadzenia rozwiązań zbliżających do celu oraz niezbyt precyzyjnie zdefiniowano sam cel.
Nieposłuszni pacjenci
Globalne kieszonkowe
Wnioski są takie, że złożone przez uczestników krajowe zobowiązania w walce z kryzysem klimatycznym są niewystarczające do osiągnięcia celów z Paryża. Jak podaje Carbon Brief, brytyjski portal zajmujący się sprawami klimatycznymi, dotychczasowe plany pozwoliły zniwelować wzrost średniej temperatury jedynie do 2,4 st. w 2100 r., a więc o prawie jeden stopień więcej niż zakładano w roku 2015. Naukowcy liczą, że już teraz znajdujemy się na pułapie 1,1 st., więc teoretycznie zostało nam 0,4 st. budżetu. Biorąc pod uwagę obecne tempo wzrostu, wykorzystywane technologie i nawyki ludzi – to stanowczo za mało. Dla małych krajów wyspiarskich, tak zwanych SIDS, 2 st. i więcej to wyrok śmierci, jak określiła Mia Mottley, premier Barbadosu. Do przetrwania potrzebujemy 1,5 st., nawoływała.
Na tegorocznym szczycie udało się powołać organ, GFANZ czyli Glasgow Financial Alliance for Net-Zero, zrzeszający około 450 organizacji finansowych z 45 krajów, które zgodziły się wesprzeć zeroemisyjne technologie i źródła energii swoimi 130 bilionami dolarów. To wszystko po to, aby ułatwić przedsiębiorstwom na całym świecie przejście przez zieloną transformację i korzystnymi warunkami finansowania zwrócić ich uwagę na nieemisyjne rozwiązania. Jednocześnie zobowiązano się zakończyć wsparcie finansowe dla inwestycji zatruwających atmosferę. Jak podaje BBC, to po to, aby definitywnie skierować strumień finansowy z dala od gałęzi opartych bezpośrednio na paliwach kopalnych. Jest to też element, w którym zwrócono uwagę na rolę prywatnych firm w walce z globalnym ociepleniem – stroną są już nie tylko rządy państw. Z kolei przedstawiciele krajów wyspiarskich głośno zażądali tak zwanych „reparacji klimatycznych”. Strategia walki z globalnym ociepleniem opiera się na trzech filarach: pierwszym odpowiedzialnym za łagodzenie skutków tychże zmian, drugim wspierającym zieloną transformację – również w krajach uboższych, oraz trzecim, czyli rekompensacie nieodwracalnych strat i zniszczeń wywołanych przez powodzie, susze i inne zjawiska klimatyczne. Beneficjentami „reparacji”, czyli trzeciego filaru, są kraje rozwijające się,
Czarna śmierć COP26 okazała się być pierwszym momentem w historii, kiedy liderzy powiedzieli głośno o końcu ery węglowej. Wstęp raportu zawierał stwierdzenie o zupełnym wycofaniu się z używania energii ze źródeł węglowych, choć ostatecznie, po burzliwych debatach i interwencji m.in. Indii oraz Chin, zaakceptowano fragment uwzględniający jedynie zmniejszenie udziału węgla, który odpowiada za aż 40 proc. światowych emisji CO2 do atmosfery. Dyskusja nad tym konkret-
zwłaszcza kraje SIDS, których wkład w podnoszenie się temperatury na świecie jest znikomy, ze względu na niewielką powierzchnię, populację i budżet, natomiast nawet najdrobniejsze zmiany w klimacie mogą być życiowym zagrożeniem dla całych ich społeczności. Niestety, COP26 nie przyniósł krajom rozwijającym się realnie działającego rozwiązania w postaci osobnego funduszu na rekompensatę strat i zniszczeń, a jedynie doraźne narzędzie o niedoprecyzowanych zasadach działania – sieć Santiago, stronę internetową z materiałami informacyjnymi.
Światełka w tunelu Nie wszystkie założenia udało się zrealizować podczas listopadowej konferencji, natomiast niewątpliwie kilka decyzji zbliża nas jako ludzkość do wyjścia z kryzysu klimatycznego. Jak podaje BBC, liderzy 100 krajów, które obejmują około 85 proc. lasów na świecie, zobowiązali się zakończyć deforestację do 2030 r. Pomimo tego, że podobne inicjatywy były podejmowane już w przeszłości bez większych rezultatów, można mieć nadzieję, że tym razem będzie inaczej, ponieważ do dyspozycji pozostają zdecydowanie większe budżety. Do 2030 r. ponad 100 krajów zobowiązało się również do trzydziestoprocentowej redukcji emisji metanu do atmosfery – niestety zabrakło tu Chin, Rosji i Indii. Indie zaskoczyły jednak w innej kwestii – zadeklarowały odejście od węgla do 2070 r. Oprócz wyżej wymienionych osiągnięć wspomnieć należy również o deklaracji ze strony USA i Chin o zacieśnieniu współpracy w walce z globalnym ociepleniem oraz ustaleniu bardziej transparentnych i ujednoliconych zasad raportowania postępów w osiąganiu krajowych celów.
Czy warto było szaleć tak? Pomimo medialnego szumu i odtrąbienia licznych sukcesów podczas COP26 w Glasgow, wciąż pozostaje spory niedosyt. Można odnieść wrażenie, że światowi liderzy nadal dużo mówią, ale robią już zdecydowanie mniej. Ogólnikowe obietnice, deklaracje bez ram czasowych, niejasno zdefiniowane problemy – czy to nie za mało, aby rzeczywiście zwyciężyć z kryzysem klimatycznym? Carbon Brief szacuje, że, jeśli wszystkie zrewidowane po COP26 plany i obietnice faktycznie wejdą w życie, najprawdopodobniej i tak zatrzymamy się na poziomie 1,8 st. C. Co się wtedy stanie ze światem i z malutkimi wyspiarskimi społecznościami? Miejmy nadzieję, że przyszłoroczna konferencja w Egipcie przyniesie odrobinę więcej odpowiedzi. 0
styczeń–luty 2022
POLITYKA I GOSPODARKA
/ jak się zarabia na wojnie?
Etiopskie pytania Rok temu etiopskie i erytrejskie wojska ogłosiły zwycięstwo nad buntowniczym regionem Tigrayu. W te wakacje, w czasie przeglądania któregoś z zagranicznych portali informacyjnych, moim oczom rzucił się jednak nagłówek mówiący mniej więcej: Tigray wyzwolił się z okupacji. Co to oznacza? T E K S T:
M I C H A Ł W R ZO S E K
GRAFIKA:
M AT E U S Z N I TA
onflikt pomiędzy centralnym rządem a północno-zachodnim regionem państwa w Rogu Afryki, jego przyczyny oraz kontekst historyczny opisywałem w numerze 192 (styczeń–luty). Kod QR odnoszący do tekstu na ten temat znajduje się na końcu artykułu. Tutaj jednak go krótko streszczę. Wojna domowa rozpoczęła się 3 listopada 2020 roku ostrzałem baz wojskowych ulokowanych na terenie regionu Tigray przez Tigrajski Ludowy Front Wyzwolenia (TPLF). Agresja motywowana była unitarystycznymi zapędami prezydenta Abiy Ali Ahmeda (swoją drogą, laureata Pokojowej Nagrody Nobla), chcącego wzmocnić wspólnotę narodową w swoim kraju. Ważnym czynnikiem było też odłożenie na bliżej nieznany termin w roku 2021 wyborów, oficjalnie z powodu pandemii COVID-19. Tigrajczycy, druga największa grupa etniczna Etiopii, uznali to za zagrożenie dla ich wolności ze strony Oromo. Wolności, która zresztą nie zawsze była czymś oczywistym, ponieważ przez wiele dekad, aż do przejęcia władzy w latach 90., region ten był przez władze centralne traktowany po macoszemu. Jeszcze kilka lat temu Oromo protestowali, domagając się swoich praw od autorytarnego rządu zdominowanego przez lewicowych polityków z Tigrayu. Dziś premier pochodzi spośród Oromo, a mniejszość z północnego zachodu kraju nie należy już do rządzącej koalicji.
K
Zwycięstwo zbyt szybko ogłoszone Na agresję Addis Abeba odpowiedziała agresją. W kilka tygodni wojska etiopskie ze wsparciem ze strony północnego sąsiada, Erytrei, doszły do stolicy regionu, Mekelle, zdobywając ją 28 listopada 2020. Walki te były, niestety, związane z licznymi przypadkami zbrodni wojennych i łamania praw człowieka. Wywołały również ogromny kryzys uchodźczy. Sytuacja nie zdążyła się jednak po zadeklarowanym zwycięstwie ustabilizować. Tigrajczycy niemal od razu po klęsce, połączonej z ogromnymi stratami artylerii, zaczęli się przegrupowywać.
18–19
Pod nowym szyldem Sił Obronnych Tigrayu (TDF), wojska regionu rozpoczęły nowe działania, poczynając od terenów wiejskich. Poprzez walkę partyzancką, 28 czerwca 2021 wojska Tigrayu odbiły swoją stolicę. Następnie poszły w kierunku południowo-zachodnim, odbijając kolejne fragmenty regionu. Wkroczenie na sąsiednie obszary Amhara oraz Afar poskutkowały groźbami wznowienia działań wojennych ze strony Abiy Ahmeda oraz wezwaniem do mobilizacji regionów lojalnych rządowi. TDF wraz z sojusznikami – przede wszystkim z Armią Wyzwolenia Oromo (która odłamała się od Frontu Wyzwolenia Oromo w 2018 r. po zażegnaniu konfliktu z rządem federalnym i pozostała w opozycji do niego) – rozpoczął się marsz w kierunku Addis Abeby. Cel: obalić rządy Abiy Ali Ahmeda. Wojsko Etiopskie wraz z naruszonymi przez Tigray regionami rozpoczęło ofensywę przeciwko koalicji buntowników z TDF oraz Oromo, zajmującej kolejne miasta położone w strategicznych miejscach, takie jak znajdujące się w pobliżu kluczowej dla etiopskiej gospodarki autostrady Kemise. 6 maja 2021 etiopski parlament uznał TPLF za organizację terrorystyczną. Zaostrzony konflikt przybrał postać coraz krwawszej jatki z rosnącą liczbą cywilnych ofiar, uchodźców, rzezi, gwałtów czy wszczynanych z premedytacją klęsk głodu. Seria ofensyw i kontrofensyw na terenie Amhary i Afaru z obu stron została przerwana wezwaniem TLF z 20 grudnia 2021 o zawieszenie broni. Wojsko Etiopskie na nie przystało.
Etiopskie Srebrenice Konflikt ujawnił i spowodował kilka problemów, nad którymi warto się pochylić. Pierwszym jest straszliwy kryzys humanitarny. Kilka milionów uchodźców zmuszonych opuścić swoje domy (spośród których 60 tys. przebywa w sąsiednim Sudanie), około 400 tys. głodujących w Tigrayu, tysiące (źródła nie są zgodne co do rzędu wielkości) ofiar przywołują na myśl inne, tak niestety liczne wojny, o których przez ostatnich kilka lat mieliśmy nieprzyjemność słyszeć w mediach.
Mało tego, Genocide Watch oceniło działania rządów Etiopii oraz Erytrei wobec ludności Tigrayu za zaawansowane ludobójstwo – konkretniej etapy 9 i 10 według Dziesięciu Etapów Ludobójstwa, czyli eksterminacja i zaprzeczenie. Choć jakże symetrystycznie chciałoby się (w miarę skądinąd zgodnie z prawdą) powiedzieć, że zarówno Etiopia i Erytrea, jak i Tigray odpowiadają za straszliwe zbrodnie, to premier Abiy Ahmed ma na sumieniu bardzo wątpliwą formę prowadzenia wojny, jaką jest odcinanie ludności zbuntowanego regionu od dostaw, w tym dostaw żywności. Skutki mogą być dwa: poddanie się lub wyginięcie. Któryś z nich jest zapewne celem etiopskiego szefa rządu. Nawet zasłaniając się celami politycznymi, ciężko jest wyprzeć prawdziwy charakter zbrodni. W potępionej przez międzynarodową społeczność masakrze w Axum, dziele Erytrejczyków, zginęło kilkuset cywili. Na liście zbrodni wojsk etiopskich znajdują się chociażby kilkusetosobowe rzezie w Shire czy Wukro. We wsi Teraf w regionie Amhara, chowane były ośmioletnie ofiary Tigrayczyków i Oromo.
Halo, czy to Jugosławia? Drugą, nie mniej ważną kwestią jest przyszłość Etiopii. Jak to państwo wyglądać będzie po zakończeniu konfliktu? Czy uda się zatrzymać Tigray, czy ten skłoni się ku separatyzmowi? A może zdominuje znów scenę polityczną kraju z Rogu Afryki? Czy konflikt się skończy? Jeśli tak, to kiedy? I jak wyglądał będzie rozwój abisyńskiej republiki, która do 2050 r. ma stać się ósmym największym krajem świata pod względem ludności z populacją powyżej 200 milionów – niemal dwukrotnie większą od obecnej? Na te pytania poznać możemy jedynie szczątkowe odpowiedzi, snuć różne prognozy, z różną zresztą ich wiarygodnością. Poszukiwanie odpowiednich ścieżek samostanowienia plemion i narodów, odpowiednich ścieżek rozwoju, na podstawie przykładu etiopskiego może zdawać się syzyfową pracą. Niedawno, obrany przez Abiy Ahmeda rynkowo-demokratyczno-unitarny kurs oraz
jak się zarabia na wojnie? /
unormowanie stosunków z Erytreą mogły napawać optymizmem. Dziś, z dawnego projektu pozostało niewiele, a i on sam może budzić wątpliwości na temat jego słuszności – szczególnie, gdy tyczy się to relacji władzy. Czy polityka tworzenia na szybko jednej, wielkiej, etiopskiej rodziny z równoczesnym odbieraniem poszczególnym grupom etnicznym autonomii jest aby na pewno dobrym pomysłem na utrwalanie pokoju i dobrobytu? Szczególnie, gdy stoi to potencjalnie w sprzeczności z Konstytucją, która mówi, że każdy Naród w Etiopii ma bezwzględne prawo do samostanowienia, włączając w to prawo do secesji. I jakie stoją za tym prawdziwe intencje? Czy w Etiopii kiedykolwiek przestrzegane będą prawa człowieka? Nie tylko niechęć Tigrajczyków wobec premiera przemieniła się w czystą nienawiść – również jego własna grupa etniczna, Oromo, w dużej części z nieufności przeszła w stan niechęci. Wizja stworzenia narodu etiopskiego na wzór Tanzanii Juliusa Nyerere, według której każdy z obywateli czułby się przede wszystkim Etiopczykiem, a dopiero w dalszej kolejności Oromo, Amhara, Tigrajczykiem, Somalijczykiem itp., staje się coraz mniej prawdopodobna. Coraz bardziej prawdopodobna za to staje się wizja bałkanizacji. W przypadku braku konkretnego dialogu pomiędzy przywódcami narodowymi, plemiennymi, religijnymi, politykami itp., wizja ciągnących się przez lata konfliktów lub nawet secesji któregoś z regionów nie wydaje się nierealna – niezależna od tego, jak kształtował się będzie przyszły układ sił. Podejmowane są próby mediacji. Komisja A3+1 składająca się z Kenii, Nigru i Tunezji oraz nieafrykańskiego państwa Saint Vincent i Grenadyny ma na celu szukanie dróg do pokoju w duchu afrykańskich rozwiązań dla afrykańskich problemów. Czas pokaże, z jakimi skutkami.
Starego nowe początki? Trzecia sprawa: wielu może zadawać sobie pytanie – czy Pokojowa Nagroda Nobla dla Abiy Ahmeda była przyznana słusznie? Czy może zbyt pochopnie? Nie jest to pierwszy przypadek, gdy laureat niedługo po jej odebraniu idzie w bój. Przykładem niech będzie choćby uwielbiany przez przeciwników 44. Prezydenta USA przykład Baracka Obamy. Można postawić sobie bardzo filozoficzne pytanie, czego komitet noblowski spodziewał się od premiera Etiopii, i czy dobrym jest stosowanie uprzedzeń ze względu na to, skąd kandydat pochodzi i jaką ma przeszłość. Zapowiadający się na męża stanu Abiy Ahmed w dość krótkim czasie wrócił poniekąd do swojej dawnej skorupy żołnierza. Dziś odpowiada za śmierć
POLITYKA I GOSPODARKA
tysięcy niewinnych ofiar. Czy miał konflikt w głowie? Czy planował go? Podejrzewał? Czy ten zaskoczył go zupełnie? Premier Etiopii w dość krótkim czasie z demokraty stał się też autorytarnym liderem, w nienajlepszym tego słowa znaczeniu. Takie z początku mógł sprawiać pozory przekładaniem wyborów na bliżej nieokreśloną przyszłość, potem jednak rozwiał wszelkie wątpliwości. Ograniczenia wolności mediów – forsowanie wiadomości rządowych jako jedyne prawdziwe czy nieprzedłużanie licencji zagranicznym dziennikarzom – nie pozostawiają wielkiego pola dla wyobraźni. Źle radzi sobie etiopska gospodarka – konflikty zbrojne z reguły spowalniają rozwój i napędzają inflację. Sferze tej nie pomaga zakup drogiej broni. W czwartym kwartale 2021 r. inflacja wyniosła 33 proc., co i tak jest nieco lepszym wynikiem w stosunku do dwóch poprzednich, gdy przekraczała 34 proc. Mogłoby się zresztą zdawać, że Abiy Ahmed Ali działa na niekorzyść swojego kraju niemal z premedytacją, antagonizując przy okazji konfliktu zdawałoby się każdego. Premier zniszczył zaufanie do siebie nie tylko wśród swoich obywateli, lecz także na arenie międzynarodowej. Naruszanie granicy z Sudanem oraz ataki na sudańskich żołnierzy w spornym regionie al-Fashaga wzbudziły dodatkowe napięcia, które zostały jednak zażegnane przed końcem 2021 r., gdy państwo to ogłosiło po-
nowną pełną kontrolę nad terytorium. Niepokój wśród państw zachodu, które do tej pory wspierały Etiopię choćby finansowo, wywołało zbliżenie Abiy Ahmeda do Iranu i Chin. Państwa te wspierają walkę noblisty z powstańcami z Tigrayu, a ten nabywa od nich broń czy drony. Można wręcz powiedzieć, że za pieniądze Banku Światowego, który od lat wspomaga abisyńskie państwo dotacjami i korzystnymi pożyczkami. Czy uczciwym będzie powiedzieć, że świat zachodu naiwnie nabrał się na Abiy Ahmeda? Wojna domowa w Etiopii na tę chwilę stawia więcej pytań niż odpowiedzi. Niepewna jest przyszłość tego niewątpliwie ciekawego i pięknego kraju we wschodniej Afryce, niepewna jest przyszłość jego mieszkańców. Złowrogi chichot losu – pewnikiem jest niestety cierpienie, w zasadzie niemal jedynie ono. Również bez konfliktów zbrojnych życie w Etiopii nie należało do łatwych. Uderzające jest jednak to, że gdy my, niewątpliwie dotknięci przez pandemię, wynikające z niej ograniczenia naszej wolności, kryzys gospodarczy, problemy psychiczne, różne niepewności i niedogodności z wszelakich dziedzin życia, siedzimy względnie spokojnie w cieple naszych polskich domów, jedyne 5 tys. kilometrów dalej odbywają się sceny dantejskie. Takie, o których świat już wiele razy mówił: nigdy więcej. 0
styczeń–luty 2022
/ dwa wilki
Dwa wilki
D
ź więk budzika bezlitośnie kończy moją podróż po bezk resnej k rainie snu. Nieco ir ytujący dzwonek, którego melodia pozostaje ta ka sama od k ilku miesięcy. To jedna z niewielu rzeczy, która nie zmieniła się w cią gu tego czasu w moim życiu. Wyglądam przez ok no i widzę PR L -owsk ie blok i, ta k ie same, ja k ie widzieli ci, którzy mieszka li tu 40 lat temu. Czekam na przystanku na tramwaj, któr y, mimo że star y i rozk lekotany, wcią ż jest uosobieniem luksusu, poniewa ż jeździ co pięć minut. Typow y człowiek mieszkający z da la od cy wilizacji, nauczony doświadczeniami podróży Kolejami Mazowieck imi, po przeprowadzce do miasta ta k iego ja k Warszawa, stok rotnie bardziej hołubi za let y transportu miejsk iego. Co ciekawe, odk r yłam nawet, że życie warszawsk iego nomady wca le mnie nie męczy ta k, ja k się tego spodziewa łam. Dzień spędzony na jeżdżeniu z miejsca na miejsce z laptopem i ładowark ą w pleca ku sta ł się zupełną normą. Praca, sta ż, spotkania, szkolenia, okazjona lnie studia – wszystko jest ta k ie, ja k chcia łam, żeby było. Ca łe szczęście, że życie na razie samo uk łada się po mojej myśli, bo planowanie to pojęcie niema l zupełnie mi obce. Spa kowanie szczoteczk i do zębów i przeprowadzka k ilkadziesiąt k ilometrów z rodzinnej wiosk i wprost do stolicy mia ły być społecznym eksper ymentem, któr y pot wierdził tezę, której przez lata zaprzecza łam, a która ostatnio zaczę ła do mnie przemawiać. Mianowicie, ja k ok reślił to pewien mój znajomy, z ciebie to jest jednak miejskie zwierzę. Jeśli mój kolega mia ł rację, to zapewne t ylko dlatego, że kocham las, a miasto jest w pewnym sensie ja k dżungla, chocia ż tego a kurat najbardziej doświadczają k ierowcy. Osobiście, poniewa ż nie zamierzam nigdy przenigdy wjeżdżać samochodem do centrum (nie to, że mnie przera żają warszawscy k ierowcy, sk ąd w ogóle ta k i pomysł), w ystarczy mi dżungla oglądana z ok na tramwaju. Nieprzesadnie niebezpieczna, a le wcią ż interesująca, czyli ta ka, ja ka podoba mi się najbardziej. Ta k więc jadę rano tramwajem, po południu stoję w korku autobusem, a wieczorem wracam pocią giem i myślę sobie, że nawet podoba mi się to życie. A jedna k ja ka ś czą stka mnie zosta ła gdzieś pomiędzy lasem pachnącym grzybami a sadem czer wonym od jabłek. Oj, chyba zabrzmia ło to trochę pretensjona lnie, a le co mia łam napisać, skoro sad w pa ździerniku naprawdę w ygląda, ja kby szykowa ł się na Święto Pracy. W ka żdym razie, mimo że podczas najsroższego lockdownu czeka łam, k iedy wreszcie będę mog ła ruszyć na podbój wielk iego świata, to w zacisznej,
20–21
mazowieck iej wioseczce wca le nie było a ż ta k źle. Mimo że czasem największą atra kcją było z lek ka sk ropione a lkoholem Wielk ie Ot warcie Lasu, któremu towarzyszyło symboliczne przecięcie wstą żk i zawieszonej pomiędzy uschnięt ymi z żenady drzewami. No cóż, któż nie mia ł chwili słabości po nag łym odcięciu od świata w wiosnę poprzedniego roku. Zaraz, co? To już prawie dwa lata? Nie wierzę… Bądź co bądź, atra kcji nie było zby t wiele, a le mimo to jestem sk łonna t wierdzić, że życie na wsi nie jest niczym zesłanie na Sybir, o czym niektórzy są mocno przeświadczeni nawet w obecnych czasach. Życie towarzysk ie k witnie nie mniej niż ogródek mojej babci. Oczy wiście częste spotkania są siadów skutkują t ym, że trudno cokolwiek utrzymać w tajemnicy, tłumaczę to jedna k fa ktem, że ka żda Gra żynka, nieza leżnie czy ma 20, czy 60 lat, musi czymś żyć i potrzebuje rozr y wk i. A ileż można oglądać te wszystk ie zupełnie odk lejone od rzeczy wistości seria le? Może jeszcze Sprawę dla Reportera. K iedy wreszcie przyjadę do domu i zostanę na dłużej, obejrzę ca ły odcinek. A potem jeszcze Rolnika. Cudowne odmóżdżenie po wielu t ygodniach pracy intelektua lnej, męczącej psychicznie i f izycznie. Ech, nie dość, że trzeba być dorosłym, to jeszcze mądr ym i ambitnym. Chyba sprawianie ta k iego wra żenia ca łk iem dobrze mi idzie, bo wszystk ie znajome mamy uwa żają, że ta ka jestem. Wiesz – mówi mi ostatnio przyjaciółka – była właśnie u nas taka ciocia . Starsza kobieta, bardzo sympatyczna . Przez pół godziny nie mogła się nachwalić, jaka to ze mnie wspaniała i mądra dziewczyna . A moja kochana siostra przez cały ten czas śmiała się w głos. Odpowiadam, że to ja k najbardziej trafna rea kcja, po czym dopisuję kolejny plus do list y Bycie jedynaczk ą – za i przeciw. K iedy przyjaciel zapy ta ł mnie ostatnio, gdzie będę mieszkać w przyszłości, odpowiedzia łam bez wa hania, że tu, to znaczy w mieście. A le wiem też, że nawet jeśli ta k będzie, to nie w yobra żam sobie nie wracać, ja k Zbigniew Wodeck i, tam gdzie byłam już. Bo cieszę się na myśl, że, gdy t ylko skończę pisać, spa kuję się i wrócę po raz kolejny. 0
Maria Jaworska Obserwuje świat i ciągle próbuje nowych rzeczy, mając nadzieję, że kiedyś zostanie dziennikarką z prawdziwego zdarzenia. W wolnych chwilach studiuje.
kultura /
Trochę kultury Polecamy: 22 KSIĄŻKA Ksiąkowe podsumowanie roku 2021 Najważniejsze nagrody literackie minionego roku
31 FILM Goffmanowski teatr przy barze na Zanzibarze Socjologiczne spojrzenie na Hotel Paradise
34 MUZYKA Synthpop była kobietą
fot. Nicola Kulesza
Kobieca scena muzyczna schyłku PRL-u
Poezja XXI w. - hit czy kit? M I L E N A KOWA LC Z Y K
Współczesna
iektóre wiersze zostają w naszej pamięci na zawsze, a inne znikają wraz z zamknięciem tomiku. W tym drugim przypadku mamy wrażenie, że nasze oczy przebiegły między kilkunastoma wersami złożonymi z przypadkowych słów. Wiersz płynie, a razem z nim nasz cenny czas. Z marnym skutkiem próbujemy uchwycić sens przeczytanego tekstu, a zachwycamy się nim, bo tak wypada. Nie możemy przecież wyjść na ignorantów, którzy nie rozumieją sześciowersowych porównań Kochanowskiego i nie wiedzą, czym jest funkcja delimitacyjna rymu. Skomplikowane metafory i liczne epitety również mogą tworzyć barierę nie do pokonania. Usłyszałam na wykładzie, że dawniej wyznacznikiem wybitności poety była umiejętność napisania dobrego sonetu, a artyści byli traktowani jak rzemieślnicy. Wyobraź sobie, że stajesz przed komisją i pokazujesz jej piękne 14 wersów podzielone na dwa czterowiersze i dwie tercyny z odpowiednim układem rymów. Reszta pozostaje w ich rękach. Albo przyznają ci miano wieszcza, albo wychodzisz okradziony z własnej tożsamości. Dziś rzeczywistość kształtuje się w odmienny sposób. Łatwo jest założyć konto na Instagramie i poświęcić je naszemu dorobkowi artystycznemu. Zyskanie rzeszy fanów będzie prawdopodobnie kwestią czasu. W końcu niewiele osób zastanowi się nad użytymi w utworze środkami stylistycznymi. Liczą się słowa i przekaz. Oczywiście, w literackim światku wygląda to nieco inaczej. Na konkursach poetyckich forma wciąż ma niemałe znacze-
N
poezja
jest
dopasowana do zmieniającego się sposobu odbioru treści.
nie. Myśląc o poezji w XXI w., częściej przychodzi mi jednak na myśl dziesięciosekundowa, masowa twórczość z Instagrama. Notabene, zarzut o nadmierne uproszczenie kompozycji i promocję na portalach społecznościowych jest stawiany jednej ze współczesnych poetek – Rupi Kaur, znanej z tomiku Mleko i miód. Rzeczywiście, jej liryka nie należy do najobfitszych w słowa: byłeś tak daleko / aż zapomniałam że w ogóle jesteś (tak, to jest cały wiersz). Współczesna poezja jest dopasowana do zmieniającego się sposobu odbioru treści. W końcu internet przyzwyczaja nas do wielu krótkotrwałych bodźców. Moc pop-poezji tkwi w holistycznym spojrzeniu na dany zbiór wierszy oraz na oprawę wizualną. Wspomniana twórczość Rupi Kaur potwierdza, że często krótkie liryki tworzą zgrabną całość, a szkice, pojawiające się na stronach, pobudzają estetyczne doznania. Nawet najnowszy numer kwartalnika literacko-kulturalnego „eleWator” (sic!) to jeden wielki performance wizualno-liryczny. Wiersze obrócone w różne strony, rozbite zdania, kartki sklejone wzdłuż krawędzi i najdziwniejsze czcionki z Worda – tego mniej więcej można się spodziewać, otwierając to wydanie magazynu. Tak wygląda popularna poezja w XXI w. W epoce, której fenomenem są enumeracja i wizualizacja. Słowem, jestem bardzo zadowolona i dumna z młodego pokolenia pisarzy. Być może nigdy nie powrócimy do poezji rozumianej w klasyczny sposób, ale tak już musi być. Zmieniający się świat wymaga nowych form wyrazu artystycznego, a sama literatura może go zrewolucjonizować. Na tytułowe pytanie odpowiedzcie sobie sami. Dla mnie poezja to zawsze hit. 0
styczeń–luty 2022
KSIĄŻKA
/ książkowe podsumowanie roku
cena papieru idzie w górę, serdecznie pozdrawiam Kacpra Badurę
Książkowe podsumowanie roku 2021 T E K S T:
ANNA PYREK
oniec roku to czas podsumowań i podziękowań dla autorów. Dzięki nim mogliśmy przeżyć minione dwanaście miesięcy z emocjonującymi historiami, które na długo pozostaną w naszej pamięci. Aby wskazać te najważniejsze dzieła należy opisać wyróżnienia literackie, którymi są literacki Nobel, Nagroda Nike, Nagroda Pulitzera oraz Nagroda Bookera.
K
Literacki Nobel Zacznijmy podsumowanie od literackiego Oscara, czyli literackiej Nagrody Nobla. W minionym roku Akademia Szwedzka uhonorowała za całokształt twórczości tanzańskiego pisarza Abdulrazaka Gurnaha. W krótkim uzasadnieniu do nagrody ogłaszający zwycięzcę sekretarz Akademii – Mats Malm – wskazywał, że została ona przyznana za bezkompromisową i cechującą się współczuciem ref leksję nad skutkami kolonializmu i losem uchodźców, znajdujących się w przepaści między kulturami i kontynentami . 73-letni autor urodził się na wyspie Zanzibar,
22–23
GRAFIKA:
jednak po osiągnięciu pełnoletności został zmuszony do opuszczenia ojczyzny i emigracji do Wielkiej Brytanii, gdzie poszedł na studia. Do Tanzanii wrócił w 1984 r., jednak aż do emerytury pracował na uniwersytecie w Kent jako profesor literatury postkolonialnej. Pisać zaczął już w wieku 21 lat, zaś własne doświadczenia z emigracji pomogły stworzyć mu niezwykłe dzieła o tej tematyce, a ponadto dały szerszy obraz Afryki – miejsca, które podlegało handlarzom niewolników pod kilkoma imperiami kolonialnymi. Jak podkreślał przewodniczący Komitetu Noblowskiego Anders Olsson: autor otwiera przed czytelnikiem zupełnie nieznany świat, w sposób wyjątkowy pisząc o rasizmie i uprzedzeniach . Gurnah jest autorem dziesięciu powieści oraz wielu opowiadań, między innymi: Memory of Departure (1987), Pilgrims Way (1988), Dottie (1990), Paradise (1994), Admiring Silence (1996). Niestety do dziś żadna z jego książek nie została przetłumaczona na język polski. Niemniej pisarz, którego rodzimym językiem jest suahili, tworzy w języku
M A R T Y N A B O R O DZ I U K
angielskim, dzięki czemu dorobek zwycięzcy tegorocznej Nagrody Nobla dostępny jest dla szerszej publiczności.
Nagroda Literacka Nike Kolejnym istotnym wyróżnieniem jest przyznawana od 1997 r. Nagroda Nike. Zwycięzca wyłaniany jest w trzyetapowym konkursie. W pierwszym etapie jury wyłania 20 nominacji. Lista jest ogłaszana w maju – zwykle na Warszawskich Targach Książki, natomiast nazwiska siedmiu finalistów – na początku września na łamach Gazety Wyborczej. Decyzję o laureacie jury podejmuje w dniu wręczenia Nagrody, zawsze w pierwszą niedzielę października. Zwycięzca otrzymuje 100 tys. zł i statuetkę projektu Gustawa Zemły. Fundatorami nagrody są Gazeta Wyborcza i Fundacja Agory. W minionym roku jury zdecydowało, że laureatem został Zbigniew Rokita za Kajś. Opowieść o Górnym Śląsku . Dzieło opisuje burzliwą historię Górnego Śląska, jego niejednoznaczne dziedzictwo oraz samych
książkowe podsumowanie roku /
mieszkańców regionu. Książka stanowi bardzo osobisty reportaż – Rokita odkrywa śląskie korzenie swojej rodziny, w której, jak się okazuje, znajdują się uczestnicy powstań śląskich, żołnierze Wehrmachtu, Niemcy, Polacy i Ślązacy. Tworzy to kolaż pełen problemów z tożsamością, spojrzeniem na teraźniejszość i przeszłość. Jest to utwór na tyle istotny, że dotyczy sprawy zupełnie fundamentalnej dla historii Polski, a o której świadomość nie jest do końca powszechna. Laureat Nagrody przekracza granicę życia prywatnego i publicznego, dzięki czemu czytelnicy w pełni mogą odkrywać koleje losu jego rodziny. Pochodzący z Gliwic Zbigniew Rokita, jak sam przyznaje myślący o sobie jako o śląsko-polskim reporterze, specjalizuje się w problematyce Europy Środkowej i Wschodniej oraz Górnego Śląska. Książka została doceniona również przez czytelników Gazety Wyborczej, którzy przyznali jej wyróżnienie od publiczności. W recenzjach reportażu nieraz pojawia się wątek na nowo odkrytej śląskości.
Nagroda Pulitzera Opisując najważniejsze książki tego roku, nie można również pominąć Nagrody Pulitzera – corocznego amerykańskiego wyróżnienia przyznawanego za wybitne dokonania w dziedzinie literatury pięknej, dziennikarstwa i muzyki, ufundowanego w 1917 r. przez Josepha Pulitzera. W minionym roku w kategorii literatury pięknej wygrała Louise Erdrich ze swoją powieścią The Night Watchman . W uzasadnieniu jury wskazało, że jest
to majestatyczna, polifoniczna powieść o wysiłkach społeczności, zmierzających do powstrzymania propozycji wysiedlenia i wyeliminowania niektórych plemion indiańskich w latach 50-tych ubiegłego wieku, oddana ze zręcznością i wyobraźnią . Fabuła opiera się na życiu dziadka autorki, który pracował jako nocny stróż oraz walczył przeciwko wysiedleniom rdzennej ludności. W dziedzinie non-fiction wygrała natomiast książka Wilmington’s Lie: The Murderous Coup of 1898 and the Rise of White Supremacy amerykańskiego reportażysty – Davida Zucchino. Jury doceniło jego pracę, zwracając uwagę na wciągającą fabułę i na ukazanie przez niego na przykładzie wydarzeń z Wilmington skomplikowanego zestawu dynamiki władzy na styku rasy, klasy społecznej i płci. Natomiast w dziedzinie literatury historycznej nagrodzono Franchise: The Golden Arches in Black Marcii Chatelain. Książka pokazuje związki między afroamerykańską społecznością a sieciami franczyzowymi takimi jak McDonald’s. Według jury dzieło genialnie ilustruje, jak walka o prawa obywatelskie splotła się z losem biznesów należących do czarnych właścicieli. Książka The Dead Are Arising: The Life of Malcolm X Lesa i Tamary Payne’ów została wyróżniona w kategorii biografia. Opowiada ona o urodzonym w 1925 r. Malcolmie X, jednym z najważniejszych przywódców ruchów afroamerykańskich w historii Stanów Zjednoczonych. The Hot Wing King Katori Hall została nagrodzona w dziedzinie dramatu, natomiast tom wierszy Natalie Diaz Postcolonial Love Poem w kategorii poezji.
KSIĄŻKA
W minionym roku najwięcej emocji wzbudziła jednak honorowa Nagroda Pulitzera przyznana nastolatce Darnelli Frazier, która swoim smartfonem nagrała scenę z aresztowania George’a Floyda.
Nagroda Bookera Nagroda Bookera to najbardziej prestiżowa nagroda literacka w Wielkiej Brytanii, która została po raz pierwszy przyznana w 1969 r. Jej laureat otrzymuje 50 tys. funtów oraz niemożliwy do wycenienia rozgłos. W tym roku zwycięzcą został południowoafrykański autor Damon Galgut za swą powieść The Promise . Fabuła książki obejmuje cztery dekady sagi rodziny Swartów, a jej tematem, jak przyznaje sam autor, jest czas. Powieść nie została do tej pory przetłumaczona na język polski, jednak jak przekazała Monika Sznajderman, wydawczyni Wydawnictwa Czarne – No cóż, niech nie będzie tajemnicą, że „The Promise” Damona Galguta ukaże się w Czarnym. Ogromnie się cieszę . W ramach nagrody Bookera przyznawana jest również International Booker Prize. Co roku wyróżnieniem uhonorowywana jest jedna książka tłumaczona na język angielski, a nagroda pieniężna jest dzielona pomiędzy autora i tłumacza. W tym roku docenione zostało dzieło At Night All Blood Is Black francuskiego autora Davida Diopa, przetłumaczone przez Annę Moschovakis. Książka portretuje młodego człowieka popadającego w szaleństwo i opowiada mało znaną historię Senegalczyka, który walczył dla Francji na froncie zachodnim podczas I wojny światowej. Po śmiertelnym zranieniu jego najlepszego przyjaciela podczas waki, główny bohater Alfa doznaje samotności pośród dzikości okopów, z dala od wszystkiego, co zna i kocha. Rzuca się do walki z nową energią, ale wkrótce zaczyna przerażać nawet swoich towarzyszy.
***
Pomimo pandemii był to bardzo udany rok dla literatury, co niewątpliwie doceniają czytelnicy na całym świecie. Wiele zawdzięczają autorom, którzy sprawili, że podróże, choć fizycznie utrudnione czy wręcz niewykonalne, były możliwe nawet z perspektywy domowego zacisza. Pozostaje nadzieja, że obecny rok będzie równie bogaty w literackie przeżycia – w końcu dzięki dobrej książce odkrywa się zupełnie nowy świat doznań i historii. 0 źródło: pixabay.com
styczeń–luty 2022
KSIĄŻKA
/ recenzja
My, homo z PRL Akcja „Hiacynt” była ewenementem na skalę światową. Jeszcze nigdy wcześniej nie zdarzyło się, żeby osoby nieheteronormatywne spotkały się z tak zaplanowaną i konsekwentnie przeprowadzoną formą opresji ze strony władz państwowych. Czy aby na pewno ta akcja się już skończyła? ALEKSANDRA PYTEL
emigiusz Ryziński – doktor nauk humanistycznych, absolwent gender studies na francuskiej Sorbonie – przygotowując swój czwarty z kolei reportaż, spędził wiele lat na żmudnej pracy w archiwach IPN. W międzyczasie zdążył napisać dwie inne książki, z których jedna, Dziwniejsza historia, przedstawiała sytuację osób homoseksualnych w dwudziestoleciu międzywojennym i wczesnych latach powojennych. Jego debiut, Foucault w Warszawie – reportaż o jednym z najsłynniejszych nowożytnych filozofów, podejmował podobną tematykę. Hiacynt. PRL wobec homoseksualistów jest zamknięciem tej niezamierzonej trylogii.
R
Akcja „Hiacynt” W latach 80. w PRL-u praktyki homoseksualne, pomimo braku ich prawnego zakazu, stały się przedmiotem zainteresowań władz państwowych. W latach 1985–1987 SB zgromadziła ponad 14 tys. teczek mężczyzn o orientacji nieheteroseksualnej. Dane tych osób nie były jednak zbierane w celu ich ujawnienia lub tworzenia statystyk – miały one być sposobem na pozyskanie nowych tajnych współpracowników wśród przesłuchiwanych, którzy mieliby przekazywać służbom informacje o działaniach opozycji. Oficjalną przyczyną prowadzenia tych działań było jednak podejrzenie osób homoseksualnych o nielegalne działalności oraz o kryminogenne oddziaływanie na resztę społeczeństwa. Nie bez znaczenia był także wybuch epidemii AIDS na początku lat 80. Ryziński wspomina o lekarzach, którzy przerażeni możliwością zakażenia się wirusem odmawiali zajęcia się pacjentem z podejrzeniem nowej choroby oraz laborantkach mówiących, że nie mają zamiaru pobierać, jak same mówiły, zahifionej krwi. I chociaż druga połowa XX w. to czas zwiększania świadomości na temat ludzkiej seksualności, jest to również okres, w którym homoseksualność wciąż znajdowała się na oficjalnej liście zaburzeń WHO (z której została usunięta dopiero w 1990 r.). W samych aktach akcji „Hiacynt” jest napisane wprost, że orientacja
24–25
inna niż heteroseksualna uznawana była za nieprawidłowość i zagrożenie. Współpraca ze służbami pozwalała więc uniknąć przesłuchiwanym mężczyznom publicznego wykluczenia.
wybudowanym sklepom. Pojawiają się też Antyczna, Lajkonik, restauracja Ambasador, a to wciąż miejsca jedynie w Warszawie.
Normalni ludzie
Akcja „Hiacynt” niebezpiecznie przypomina inne, nie tak odległe wydarzenia. Współczesna nagonka na społeczność LGBTQ+ zdaje się wręcz pokazywać, że trwa ona nadal, choć w odmienionej formie. Na myśl przychodzi brutalne aresztowanie aktywistki Margot w sierpniu 2020 r. czy późniejsze protesty, po których doszło do upokarzających przesłuchań kilkudziesięciu osób. W międzyczasie prezydent kraju stwierdził, że osoby LGBTQ+ to nie są ludzie, to ideologia. Książkę Ryzińskiego można więc traktować nie tylko jako historię z czasów PRL-u, ale także przestrogę na przyszłość i wezwanie do tego, aby również obecnie zwracać uwagę na niepokojące praktyki władzy. Hiacynt. PRL wobec homoseksualistów to nie tylko reportaż o gejach, ale też o każdym członku społeczności i o tym, jak przemoc ze strony wyżej postawionego potrafi zastraszyć każdego. Właśnie dlatego warto przeczytać ten reportaż – bo historia lubi się powtarzać. 0
Reportaż ten to jednak, oprócz faktograficznego opracowania widocznego w liczebności przypisów, przede wszystkim opowieść o ludziach – ofiarach systemu. A byli nimi, wbrew ówczesnemu przekonaniu, nie tylko ludzie z marginesu społecznego, ale obywatele z prawie każdej grupy społecznej. Niektórzy pozostają anonimowi, inni figurują w książce pod pełnym imieniem i nazwiskiem, część z nich jest znanymi postaciami i działaczami na rzecz uprawnienia osób LGBTQ+. Brak tutaj jednak księży i ludzi ze środowiska artystycznego. Co prawda dane osób homoseksualnych z kręgów inteligenckich (głównie pisarzy) były gromadzone przez służby już od lat 60., jednak nie byli oni uważani za grupę podatną na manipulacje i groźby ze strony milicji. Głównym sposobem na pozyskanie informacji od podejrzanych było przeprowadzanie nagłych, niezapowiedzianych przesłuchań, po których wobec bohaterów reportażu nie były wyciągane żadne konsekwencje – wracali oni do swoich domów i kontynuowali codzienne obowiązki. Żyli jednak w ciągłym strachu przed ujawnieniem intymnych szczegółów na temat ich orientacji, co w tamtych czasach mogło wiązać się nie tylko z upokorzeniem i odrzuceniem ze strony rodziny i znajomych, ale też utratą pracy i środków do życia.
Miejsca zakazane Nie sposób pominąć wątku dotyczącego miejsc związanych z bohaterami książki. Autor zabiera czytelników w podróż ścieżkami najpopularniejszych wśród homoseksualistów, często nieistniejących już, miejsc. Jest to chociażby słynny „Grzybek” na Placu Trzech Krzyży, rozebrany w 2005 r., czy fontanna na Dworcu Centralnym, która w latach 90. musiała ustąpić miejsca nowo
Ciąg dalszy nastąpi?
źródło: materiały prasowe
T E K S T:
Hiacynt. PRL wobec homoseksualistów Remigiusz Ryziński Wydawnictwo Czarne Wołowiec 2021 ocena:
88888
retro-recenzje /
KSIĄŻKA
źródło: materiały prasowe
Śmierć nas nie dotyczy Podobno z Harukim Murakamim jest tak, że można go pokochać
stość. Dla młodego człowieka śmierć istnieje jedynie w bardzo odległej przyszłości. Tymczasem
lub znienawidzić. Charakterystyczny dla autora styl prowadzenia
Toru żegna dwie najważniejsze dla siebie osoby i, zważając na okoliczności obu śmierci, nie jest
czytelnika przez opowieść może być postrzegany jako nadto mo-
w stanie sobie w żadnym stopniu tego wytłumaczyć. Chociaż można by zarzucić bohaterowi
notonny, pełny detali i opisów nieistotnych zdarzeń czy czynności.
chłód i obojętność wobec nieszczęścia, jakie go spotyka, Murakami uświadamia swoim czytel-
Nawet bohaterowie wydawać się mogą nijacy i mało interesujący.
nikom różne reakcję człowieka na stratę, przechodzenie przez etap żalu, poczucia niesprawie-
Mimo to nie da się nie docenić tego, jak po mistrzowsku Murakami
dliwości, ale też proces gojenia się ran psychicznych. Śmierć stanowi główne zagadnienie filozo-
wplata w pozornie banalne historie filozoficzne zagadnienia i spra-
ficzne Norwegian Wood i można tu długo mówić o znanej z literatury refleksji nad przemijaniem,
wia, że jego powieści poruszają czytelników i nie pozwalają o sobie
jednak trudno też nie wspomnieć o istocie młodości. Studia, wyprowadzka – pewien nowy etap
zapomnieć. Niestety nawet ta „głębsza” część twórczości autora
w życiu, który społecznie otrzymał etykietę jednego z najlepszych okresów – w rzeczywistości
nie każdemu rekompensuje nadmierną prostotę fabuły.
jest pełen presji, oczekiwań i rozczarowań. Problemy natury psychicznej towarzyszą ludziom
Norwegian Wood to historia o zwyczajnych młodych ludziach i może dlatego jest idealnym
niezależnie od wieku i sytuacji życiowej. W Norwegian Wood ukazuje to postać Naoko, której ży-
wprowadzeniem do świata Murakamiego dla tych, którzy dopiero niedawno zaczęli zagłębiać
ciorys, przedstawiony przez Watanabe, jedynie z pozoru nie daje podstaw do wykreowania wi-
się w literaturę spoza zakresu ogwiazdkowanych lektur. Autor opowiada o Toru Watanabe –
zerunku postaci nieszczęśliwej. Wydaje się, że autor z premedytacją nie odkrywa tego, co dzieje
który zgodnie z ideą Murakamiego nie wyróżnia się niczym specjalnym. W historię bohatera
się w psychice bohaterki i chociaż z czasem można domyślać się źródła jej nieszczęścia, dziew-
wprowadza czytelnika on sam, wspominając młodość na dźwięk przeboju Beatlesów Nor-
czyna do końca pozostaje tajemnicą zarówno dla czytelnika, jak i dla samego Toru Watanabe.
wegian Wood. Przenosimy się więc w czasie do przełomu lat 60. i 70., do Tokio, gdzie Toru
Haruki Murakami w Norwegian Wood podejmuje tematy, o których rzadko się wspomina
mieszka w akademiku i prowadzi przeciętne życie studenckie przeplatane nocnymi impre-
i wplata je w życie młodego studenta. Książka nie należy do lekkich i przyjemnych lektur na
zami oraz nauką do egzaminów. Murakami nie szczędzi tu drobnych, codziennych dialogów
zimową chandrę, ale z pewnością zmusi czytelnika do zastanowienia się nad kruchością
i opisów najprostszych czynności. W tym uroczym obrazku brakuje jeszcze rozterki miłosnej
życia i uświadomi, choć ukrytą w kolorowym XXI w., to oczywistą myśl, że każdy jest na
i to właśnie wtedy na scenę wkraczają tajemnicza Naoko, przyjaciółka Toru z młodości, oraz
świecie tylko na chwilę.
JULIA MOSIŃSKA
Midori – nowa znajoma z uniwersytetu. Tam, gdzie wszystko układa się w szablonową powieść z zakresu literatury obyczajowej, wpleciona zostaje problematyka Norwegian Wood. W pozornie beztroskiej rzeczywistości Toru Watanabe uczestniczą postaci zagubione, kil-
Norwegian Wood Haruki Murakami
kukrotnie doświadczone przez los i niepotrafiące odnaleźć się w rzeczywistości na tyle, aby po-
Wydawnictwo MUZA
zostać w niej na dłużej. Dzisiejszy kolorowy świat mediów nie dopuszcza do nas myśli, że w ży-
Warszawa 2011
ciu dwudziestoletniego studenta może znaleźć się miejsce na śmierć. Murakami jednak się jej przygląda i pokazuje, że nie da się przygotować na pożegnanie ludzi tworzących daną rzeczywi-
ocena:
88887
źródło: materiały prasowe
Nie ma państw, jest tylko spalona ziemia, na której brat szuka brata Heban autorstwa Ryszarda Kapuścińskiego nie należy do
zjawisko, jak istotne są w nich powiązania i więzy rodzinne, czy też to, jakie mają one po-
najbardziej rozpoznawalnych książek tego autora. Przyćmio-
dejście do autokrytyki. Kapuściński zaznacza także, jak trudne bywało dla niego zaadapto-
ny przez inne poczytne dzieła, takie jak Cesarz czy Wojna Fut-
wanie się do tamtejszych kultur, co jeszcze bardziej unaocznia czytelnikowi wychwytywa-
bolowa, często bywa pomijany nawet przez najbardziej odda-
nie tych różnic. Z drugiej strony autor ukazuje, jak kuriozalne z perspektywy Europejczyka
nych czytelników. Jest to jednak istotny zbiór reportaży, gdyż
mogą wydawać się niektóre sytuacje – na przykład dziura w drodze, która zamiast zostać
dotyczy kontynentu, który autor upodobał sobie najbardziej.
załatana, stała się bodźcem dla rozwoju pewnego nigeryjskiego miasteczka.
Mimo że od wydania książki minęło już ponad 20 lat, a od nie-
Kapuściński próbuje przedstawić mieszkańców Afryki w sposób inny, niż mamy oka-
których opisywanych w niej wydarzeń prawie trzy razy tyle,
zję zobaczyć w mediach. Nie pokazuje ich jako niezdolnych do samodzielnej egzystencji
książka nie straciła na aktualności. Z pozoru wydawać by się
beneficjentów pomocy humanitarnej, ale jako ludzi codziennie stawiających czoła bez-
mogło, że opisywane są w niej jedynie wycinkowe historie nie-
litosnym warunkom pogodowym, a także wszechobecnej biedzie, chorobom i ciągłemu
których afrykańskich państw. Dodatkowo rzekomy chaos narracyjny książki potęgowa-
głodowi. Jednym słowem – ukazuje Afrykańczyków jako ludzi twardych i wytrzymałych
ny jest poprzez niedopowiadanie niektórych wątków, a także przez częste zmiany czasu
niczym tytułowy heban.
akcji. Jednak z każdą kolejną przeczytaną stroną dochodzi się do wniosku, że pozory te
Książka niezwykle barwnie i realistycznie opisuje afrykańską rzeczywistość, przy
mylą, a poszczególne reportaże łączą się ze sobą, próbując oddać jak najpełniejszy obraz
okazji skłaniając do licznych refleksji wszelakiej natury. Nie jest to jednak lektura na je-
afrykańskiej mentalności.
den wieczór, ze względu na mnogość opisów, postaci i faktów, która czasem przytła-
Mentalności, a nie kontynentu, bo, jak zauważa sam autor we wstępie, jest on zbyt duży,
cza. Szybkie zaznajomienie się z książką utrudnia także znaczna liczba rozpoczętych
by go opisać. Z pozoru książka ta opowiada o perypetiach Czarnego Lądu na przełomie dru-
wątków, pozostających niekiedy bez zakończenia. Mimo to jest to solidna pozycja, którą
giej połowy XX w. Jednak Kapuściński, relacjonując rewolucje w afrykańskich państwach,
z pewnością doceni każdy entuzjasta reportażu.
P I O T R G R O DZ K I
przedstawia je z perspektywy dotkniętych przez nie ludzi. Jedną ze składowych wyjątkowości stylu autora jest właśnie to, że tworzył obraz wydarzeń, wykorzystując informacje
Heban
pozyskiwane z pierwszej ręki od zwykłych mieszkańców, a nie bazując wyłącznie na wypo-
Ryszard Kapuściński
wiedziach tamtejszych oficjeli. Dlatego znajdziemy tu opisy tragedii nie tylko w wymiarze
Wydawnictwo Czytelnik
ogólnonarodowym, lecz także w tym czysto ludzkim, jak rozpacz kobiety, której ukradziono
Warszawa 1998
garnek – jedyny dobytek i narzędzie codziennej pracy. Afrykańską mentalność autor porównuje często do tej znanej mu z rodzimego europej-
ocena:
88889
skiego podwórka. Pokazuje na przykład, w jak różny sposób obie kultury traktują czas jako
styczeń–luty 2022
SZTUKA
/ wywiad o Nikiforze
Też chcę pomnik z pieskiem
Wywiad z kuratorką wystawy Nikifor. Malarz nad malarzami, Alicją Mironiuk-Nikolską, etnografką i kustoszką R OZ M AW I A Ł A :
N ATAL I A M O R AW S K A
ikifor, a właściwie Epifaniusz Drowniak (ur. 1895, zm. 1968), to malarz zaliczany do grona artystów sztuki prymitywnej, artysta-samouk o pochodzeniu łemkowskim. Mimo niepełnosprawności (wady słuchu i wymowy) i częstego braku środków do życia, malarz traktował sztukę jako swoją misję i powołanie. Nikifora można było spotkać na krynickim deptaku, gdzie sprzedawał obrazkowe pamiątki własnego autorstwa, a także w pobliskich cerkwiach, gdzie szkicował religijne przedstawienia. Dziś, w jego ukochanej Krynicy, można zobaczyć pomnik malarza z jego psem, oraz odwiedzić poświęcone mu muzeum w Willi Romanówce.
N
kazać, jak Nikifora odbierali wybitni przedstawiciele polskiej kultury. Obok Herberta byli to: Gałczyński, Harasymowicz, Kulisiewicz, a z nowszych, bardziej nam współczesnych artystów – Edward Dwurnik. Nikifor trafił też do popkultury – zespół No To Co śpiewa piosenkę pt. Nikifor.
Ostatnio o Nikiforze słychać również w piosence duetu Łona i Webber Nikifor szczeciński. No właśnie, Nikifor cały czas jest w obiegu kultury. Uznałam, że Herbert kojarzy się z tą najwyższą kulturą. Poza tym, pięknie, zupełnie inaczej odbiera sztukę Nikifora, jego przemyślenia są znakomite.
Spogląda na artystę od zupełnie innej, literackiej strony. Tak, dlatego chciałam to pokazać. Poza tym przy realizacji wystaw lubię sięgać po cytaty nie tylko badaczy, lecz także poetów, literatów; zawsze staram się coś wyszukać.
Bardzo mi się ten pomysł spodobał. A skoro jesteśmy w kręgu literatów, pisarzy i artystów, słyszałam też o zestawieniu – choć dla mnie jest ono trochę abstrakcyjne – Andy’ego Warhola z Nikiforem ze względu na ich łemkowskie pochodzenie. Czy ci artyści byli do siebie porównywani i co pani sądzi o takim skonfrontowaniu obu malarzy? Nie byli oni razem zestawiani.Ale w ostatnio wydanej przez Fundację Stara Droga Łemkowskiej książeczce wymienieni są trzej najwybitniejsi przedstawiciele Łemków w sztuce: Warhol, Nikifor i Nowosielski. Zresztą niedawno w tekście o Nowosielskim znalazłam reprodukcję Nikifora i informację, że obaj artyści mieli gdzieś razem wystawę. Myślę, że każdy naród, grupa czy mniejszość chce pokazać swoich wybitnych ludzi. Trudno powiedzieć, dla kogo z nich to zestawienie jest nobilitujące – wszyscy trzej artyści nie żyją, żaden z nich się nie wypowiadał na ten temat.
26–27
fot. Wikimedia Commons.
MAGIEL: Zanim przejdziemy do samego Nikifora, chciałam zapytać o pomysł na wystawę. Otwiera ją cytat z wiersza Zbigniewa Herberta Nikifor. Czy można ten cytat uznać za motto całej wystawy? Skąd wziął się pomysł, żeby sięgnąć po akurat ten utwór? ALICJA MIRONIUK-NIKOLSKA: Sięgnęłam do twórczości Herberta, żeby po-
Wróćmy do samego Nikifora. Jak to się stało, że człowiek w zasadzie bez żadnego wykształcenia zdobył taką popularność? Można powiedzieć, że dziś już praktycznie każdy o nim słyszał. Czy Nikifor wpisał się do kanonu malarzy, czy też ludową sztukę łemkowskiego artysty powinniśmy traktować odrębnie? Sztukę ludową postrzegamy odrębnie, ale na Nikifora patrzymy jako na artystę bez żadnych przymiotników i tak też oceniają go kolekcjonerzy. Tak nawet sytuuje się go na aukcjach sztuki, których jest zresztą dużo. Nazwisko artysty umieszcza się np. w katalogach sztuki współczesnej obok Witkiewicza (i obydwaj są, jak ktoś powiedział, najczęściej fałszowanymi malarzami). Nikifor na pewno trafił do kanonu sztuki profesjonalnej. Myślę też, że jest znany przede wszystkim dzięki swej twórczości. Jego wczesne prace zachwyciły odkrywców ze względu na wspaniałą kolorystykę, umiejętność widzenia i komponowania barw, które posiadł bez żadnych studiów. To zachwyciło Romana Turyna, malarza z kręgu kolorystów, a później także Jerzego Wolffa i Jana Cybisa, artystów, którzy rozumieli kolor. Artyści nie przywiązywali wagi do niepełnosprawności Nikifora, fascynowało ich, że łemkowski malarz bez żadnych studiów tak intuicyjnie widział to, do czego oni dochodzili wiele lat.
Co mnie osobiście zaciekawiło to fakt, że Nikifor nie miał właśnie żadnego wykształcenia, a jednak podpisywał swe prace „Matejko”. Skąd malarz mógł wiedzieć o Matejce? Czy tylko możemy się dziś tego domyślać? Tak, możemy się tylko domyślać ze względu na problemy z porozumiewaniem się z Nikiforem – malarz niewyraźnie mówił i nie dosłyszał. Jego ojciec był
wywiad o Nikiforze /
SZTUKA
nieznany, trudno więc było zrozumieć, po kim mógł odziedziczyć talent. Jedną z teorii jest, że w okresie międzywojennym jacyś krakowscy malarze zabrali go do Krakowa w celach edukacyjnych i być może widział tam obrazy Matejki, usłyszał, że jest to wielki artysta, największy w Polsce. Mimo skromnego życia na co dzień, Nikifor miał świadomość wagi swojego talentu i tego, że jest wspaniałym artystą, więc porównywał się do krakowskiego malarza.
Różni badacze zastanawiają się, dlaczego Nikifor, mimo że już sprzedawał swoje obrazy, nadal żył biednie, jak żebrak. Siedział w Krynicy z listem proszalnym, w którym upominał się o pieniądze. Jedna z legend mówi, że jeszcze jako młody człowiek, przed I wojną światową, Nikifor mógł uczestniczyć w wielkich spędach żebraczych w Krynicy, gdzie poza religijnymi odpustami bawiono się przy winie i jedzeniu. Malarz miał być wynajmowany do obsługi gości. Ta historia uzasadnia podtrzymywanie jego żebraczego trybu życia. Według drugiej opowieści w 1962 r. nadano Nikiforowi nazwisko „Krynicki”, bo nie wiedziano, jakie ma pochodzenie. Być może ówczesne władze polskie nie chciały podkreślać jego łemkowskich korzeni. Dopiero po śmierci Nikifora w latach 90. odbył się proces o przywrócenie rodowego imienia – Epifaniusz Drowniak. Trwał podobno siedem lat, więc mogło wpłynąć na taką legendę.
Legendę, a może i mit. Gdy myślę o Nikiforze, to widzę od razu obraz niewielkiego człowieka z walizką, w kapeluszu…
fot. Wikimedia Commons.
Jakie jeszcze tajemnice i legendy kryje życie artysty?
większe, malował też lepszymi farbami. Oczywiście wciąż korzystał z wtórnych surowców – wiele prac z kolekcji Alfonsa Karnego również jest malowana na starych drukach, rachunkach, kartkach zeszytów.
Przy takich rachunkach czy skrawkach papieru trudno jest wyobrazić sobie konserwację. Jest to trudne, papier może być zakwaszony. Poza tym Nikifor oprawiał swe prace, robił ramki, naklejał zawieszki. Na wystawie pokazujemy kilka prac w gorszym stanie, które czekają na konserwację.
Tak, Nikifor ubierał się, jak i przedstawiał na obrazach, w stroju międzywojennym, fantazyjnym, który kojarzył mu się z artystami. Wielu rzeczy musimy się domyślać, nie wszystko o nim wiemy. Nawet to, jak go oceniamy czy to, co możemy powiedzieć o artyście ‒ nie dowiadujemy się tego bezpośrednio od Nikifora. Wiemy, że, gdy matka nie mogła się nim opiekować, wiele czasu spędzał w cerkwi, gdzie chłonął tamtejszą atmosferę. Później – włóczył się, wyjeżdżał, podróżował pociągiem, ale przede wszystkim – obserwował. Znajdujemy to w jego sztuce.
Co pani sądzi o inspiracjach filmowych? Czy zniekształcają one obraz artysty, czy raczej przeciwnie – wzbogacają? Myślę tu np. o filmie Mój Nikifor Krzysztofa Krauzego.
Włóczęga Nikifora to również ciekawy wątek. Z jednej strony ten człowiek był bezdomny, a z drugiej – na stałe związany z Krynicą. Wiecznie w drodze, podróży, a jednak wciąż wracał do swojego krynickiego domu, również po deportowaniu w czasie akcji „Wisła”.
Tak, o przyjaźni. Mamy też sześciominutowy film dokumentalny Mistrz Nikifor z 1956 r. w reżyserii Jana Łomnickiego, w którym artysta pokazuje malarza spacerującego po Krynicy ze swoją skrzynią z obrazkami, za którym wciąż biegają wyśmiewające się z niego dzieci i pies (umieszczony zresztą na krynickim pomniku). Myślę, że ten film pokazuje „prawdziwszego” Nikifora. Ale sądzę, że i Krauze wszystkie te wcześniejsze filmy obejrzał.
Tak, wracał do Krynicy, do miejsca, które najlepiej znał, w którym się najlepiej czuł. Nie miał domu, ale mógł liczyć na sąsiadów, na życzliwych ludzi, którzy dawali mu jedzenie i mieszkanie. Później [po deportowaniu] część Łemków wróciła, ale Nikifor nie nadawał się do żadnej pracy, trudno mu było utrzymać się w obcym środowisku, chciał być w Krynicy, bo było to znane mu miejsce.
Czy można wyróżnić znaki rozpoznawcze w twórczości Nikifora? Czy będą to autoportrety, widoki z podróży, czy inne cykle? Nikifor malował cyklami. Najbardziej znane są pejzaże, wille oraz architektura, co widać też na wystawie. Najmniej zachowało się obrazów sprzed II wojny światowej (więcej tam było wnętrz cerkiewnych). Malarz najbardziej kojarzy się widzowi z pejzażem z rozmieszczoną szachownicą drzew i lasów. Przedstawia te widoki w barwach, których dobór wydaje się bardzo dojrzały, mogący świadczyć o wcześniejszym przygotowaniu artystycznym. Sztukę nieprofesjonalną zwykle utożsamia się z ostrym kolorem, a tu mamy bogactwo tonów. Znakomita architektura, znajomość perspektywy i rysunek to kilka cech, które wyróżniają prace Nikifora.
Czy każda z prac Nikifora była sygnowana pieczęcią? Nie, nie każda. Jak wiemy, Nikifor namalował 30–40 tys. prac, nie wszystkie były sygnowane.
I malował na tym, co miał pod ręką – druki, stare rachunki. Tak. W latach 50., gdy zaczęli się nim opiekować Ella i Andrzej Banachowie, na pewno dostarczali mu papier – prace z tego okresu są
Myślę, że uzupełniają. Krauze kontaktował się z opiekunem Nikifora, z artystą Kłosińskim z Krynicy. Zresztą film dotyczy końca życia, nie jest dziełem biograficznym.
Zgodzę się, spotkałam się z określeniem, że to nie tyle film biograficzny, a film o przyjaźni dwojga artystów.
Na koniec chciałabym zapytać – pamiętam, że podczas oprowadzania wspominała pani, że malarstwo Nikifora i ta wystawa niosą ukojenie w ten pandemiczny czas. Czy mogłaby pani jakoś to rozwinąć? Wydaje mi się, że malarstwo Nikifora jest takie spokojne i wyciszające. Chyba to założenie się sprawdza, bo mamy bardzo wielu gości w Muzeum. To malarstwo chroni też przed zgiełkiem, jest spokojne. Pejzaż jest łagodny – przez góry i drewnianą architekturę, która też jest przyjazna w odbiorze. Tak sądzę i mam nadzieję, że zwiedzający tak też to odbierają.
Przyznam, że i ja tak to odebrałam. Po czasie pandemii i zamknięciu w domach, myślę, że wystawa Nikifora była czymś, czego potrzebowaliśmy. Cieszę się, że powstała. Bardzo pani dziękuję za wywiad. 0
Alicja Mironiuk-Nikolska Etnografka, starszy kustosz z 35-letnim stażem pracy w muzealnictwie. Autorka wielu wystaw i publikacji nt. sztuki ludowej i nieprofesjonalnej. Uhonorowana odznaką „Zasłużony dla Kultury Polskiej”, odznaczona w 2020 r. medalem „Zasłużony Kulturze Gloria Artis”, a w 2021 r. odznaczona przez Prezydenta RP Złotym Krzyżem Zasługi za wkład w ochronę dziedzictwa kulturowego i propagowanie sztuki ludowej. Wywiad w całości znajduje się na stronie magiel.org.pl
styczeń-luty 2022
SZTUKA
/ Caravaggio w Warszawie
Zanurzony w (światło)cieniu W zamku, którego początki sięgają już XIV w., zawieszone są relikty przeszłości łączące się z okresem powstawania budowli. Tenebryzm, przerysowane sylwetki postaci, nadmierny realizm – to tylko niektóre z cech malarstwa włoskiego artysty, wyrzekającego się idealizowanego w renesansie piękna. Kim był awanturnik z mroczną przeszłością, którego twórczość zachwyca zwiedzających ekspozycję w Zamku Królewskim, jaki wpływ wywarła na późniejsze pokolenia i jakie emocje wzbudza we współczesnych odbiorcach?
M
Dwa świadectwa przeszłości Caravaggio i inni mistrzowie to wystawa pokazująca inne oblicze artysty. Chociaż gromadzi zaledwie dwa dzieła Caravaggia, stanowi wielkie wydarzenie dla koneserów sztuki, gdyż dotychczas tylko raz można było oglądać twórczość artysty w Polsce. Dopełnienie stanowi ponad czterdzieści obrazów namalowanych głównie przez caravaggionistów (D. Fetti, C. Saraceni i inni), którzy stosowali te same rozwiązania w swoich dziełach. Płótna pochodzą z kolekcji Roberta Longhiego – włoskiego historyka sztuki, autora opracowań na temat twórczości malarza, kuratora wystaw, człowieka, który kolekcjonował przez całe życie obrazy Caravaggia, przywracając o nim pamięć. Mediolański artysta często był krytykowany, niedoceniany i proszony o poprawki. Mimo początkowego zachwytu jego obrazami zdobiącymi świątynie, szybko popadł w zapomnienie przez powszechne wywoły-
28–29
wanie oburzenia nową kompozycją dzieła, brak uczniów, którzy mogliby kontynuować oraz rozpowszechniać jego nauki i techniki malarskie. Także wiele dzieł, które wyszły spod pędzla Caravaggia przypisywano innym, mniej znanym artystom, co doprowadziło do utraty zainteresowania jego twórczością. Dopiero fascynacja młodego Longhiego i organizowane przez niego wystawy przypomniały o niezwykłym kunszcie malarza.
W labiryncie doznań Barokowy półmrok, nasycone czernią ściany, a pośrodku oświetlona rama, oddzielająca to, co dawne i współczesne. Tkwienie w zawieszeniu przerywa nagłe pytanie, po którym w zatłoczonym pomieszczeniu zapada cisza. Czy też czujesz się uświadomiona? – te słowa nabierały coraz głębszego sensu w obliczu talentu włoskiego artysty. Niewielkich rozmiarów płótno, w którego centrum kompozycji znajduje się postać młodzieńca o androgynicznej aparycji, wzbudza niepokój i przerażenie. Układ rąk oraz twarz wyrażają ból zarówno w wymiarze psychicznym, jak i fizycznym. Gdy po raz pierwszy patrzymy na obraz, mamy wrażenie, że jest w nim subtelność objawiająca się w rozchylonych bezwiednie ustach, przeradzająca się w erotyzm. Caravaggio uchwycił ulotną chwilę ugryzienia młodzieńca przez jaszczurkę, gdy ten tylko wyciągnął dłoń po owoce leżące na stole. Elementy malarskiej scenerii nawiązują do zmysłów ludzkiego poznania – dotyk wyrażony w samym ugryzieniu i gadzie, węch zamknięty w kwiatach, odbicie w naczyniu wody, kojarzące się ze wzrokiem, a także smak krwistych wiśni, mogący symbolizować miłość lub drapieżność usposobienia. Podczas dłuższej refleksji nad metaforycznym znaczeniem dzieła, człowiek zdaje sobie sprawę, że młodzieniec nagle uświadomił sobie prawdę o świecie i, tak jak odbiorca, dostrzegł kruchość natury ludzkiej. W ten sposób percepcja odbiorcy doprowadza go do do-
fot. Wikimedia Commons.
ichelangelo Merisi, znany jako Caravaggio, to artysta pełen sprzeczności. Jego temperament doprowadził do wielu procesów, w tym za obrażanie straży, bójki, a nawet morderstwo. Musiał zacząć malować na zlecenie Zakonu Kawalerów Maltańskich, by uciec przed karą śmierci. Już we wcześniejszych etapach twórczości poruszał motywy biblijne, wykorzystując koncept polegający na malowaniu prostytutek ukrytych pod postaciami świętych. Łączył to, co przynależne do sfery sacrum, z jaskrawymi kolorami oraz wyuzdanymi pozami w ekstazie, wywołującymi jednoznaczne skojarzenia. Należy jednak zaznaczyć, że nowatorskie połączenie erotyki i tematyki biblijnej nie było jedynym zrewolucjonizowanym przez Caravaggia elementem sztuki tego okresu. Artysta ukazywał ludzkie ciała bez zbędnej idealizacji, pełne dynamiki i emocji. Rozpowszechnił także formę obrazu w ramie w miejscach sakralnych, które do tej pory zdobiły tylko freski. Wykorzystywał światło padające z jednego źródła. Wszystkie te cechy łamały normy obowiązujące w tym okresie w sztuce.
tkliwej myśli o bezsilności wobec niezmierzonego talentu artysty. Podobne uczucie towarzyszy widzowi przyglądającemu się drugiemu obrazowi z kolekcji, Narcyzowi (1597–1599). Malarz reinterpretuje mit, skłaniając odbiorcę do refleksji nad samym sobą. Wywołuje serię skojarzeń charakterystycznych dla archetypu postaci (piękno, egoizm, brak samoświadomości itp.). Jest to jedno z nielicznych nawiązań do mitologii greckiej w dziełach Caravaggia. Pomimo różnej tematyki, przedstawione na wystawie dzieła łączą wczesny okres powstania obrazów oraz wspólne elementy kompozycji, w tym światłocień, tonację barw, wodę, w której odbija się światło, czy wizerunek zniewieściałego młodzieńca. Ekspozycja jest niezwykłym wydarzeniem w skali kraju, jednak pozostawia wielki niedosyt. Brakuje prawdziwych „perełek” i wielości motywów biblijnych, w których tak dobrze odnajdywał się Caravaggio. Także liczba prezentowanych arcydzieł pozostawia uczucie pustki w odbiorcy, co może prowadzić zarówno do chęci poznania twórczości artysty, jak i rozczarowania. 0
historia kosmetyków /
SZTUKA
Kosmetyczny wehikuł czasu. Piękno z wnętrza... słoiczków i tubek Dodatek, a może obowiązek? Praktyczny czy artystyczny i kolorowy. Ekstrawagancki lub subtelny. Makijaż – nieodłączna część naszej codzienności. Na przestrzeni lat zmieniały się jego wygląd, znaczenie, ale i odbiór ludzi, którzy się malowali. A jak jest dziś? Jaką rolę pełni w społeczeństwie i jak na nas oddziałuje? T E K S T:
alowanie twarzy i ciała jest jedną z najstarszych czynności znanych naszemu gatunkowi. Początkowo była to forma ochrony przed pogodą, rodzaj kamuflażu lub część rytuałów. Pierwsze udokumentowane wzmianki o make-upie z prawdziwego zdarzenia pochodzą z antycznego Egiptu. Każdy, kto zetknął się ze sztuką egipską, kojarzy charakterystyczny makijaż oczu. Kreski powstawały przy użyciu kohl – czarnego pigmentu, który chronił oczy przed słońcem i owadami. Dodatkowo na całej powiece i pod łukiem brwiowym nakładano farbę z proszku malachitowego. Poprzez makijaż zaznaczano swój status w społeczeństwie lub przywiązanie do religii i chęć naśladowania bogów. Choć mocne podkreślenie oczu było najważniejsze, to porównywalnie dużą uwagę zwracano na usta. Kleopatra miała czerwoną szminkę zrobioną z kwiatów, czerwonej ochry, rybich łusek, zmiażdżonych mrówek, karminu i wosku pszczelego. Dzisiaj taka mieszanka zdecydowanie nie przeszłaby ani jednego testu bezpieczeństwa. Nie zmienia to jednak faktu, że członkowie rodziny królewskiej i klasy wyższej malowali usta, aby pokazać swoje wyrafinowanie i status w społeczeństwie.
M
Makijaż, który wpędzi cię do grobu Z biegiem czasu historia makijażu stała się mniej kolorowa. Od średniowiecza do końca XIX w. królował trend bladej skóry. Dobrym przykładem na zobrazowanie tej mody jest portret angielskiej królowej Elżbiety I. Idealna dworska piękność miała alabastrowo białą skórę, czerwone usta, jasne oczy i włosy. Nieskazitelnie blada skóra świadczyła o szlacheckim pochodzeniu, bogactwie i delikatności. „Anielski” wygląd kobiet miał odzwierciedlać ich wewnętrzną czystość. Propagandowo brzmi to świetnie, prawda była jednak znacznie mniej
PAU L I N A M AŃ KO
przyjemna. Gruba warstwa makijażu miała ukryć blizny, które pozostały po ospie. Dawniej, jeżeli choroba nie zabiła, to pozostawiała ślady, które nawet wśród wysoko urodzonych były powodem do szykan. Nic więc dziwnego, że XVI-wieczne damy nakładały dużą warstwę makijażu, mając nadzieję, że niedoskonałości staną się niewidoczne. Z autopsji wiemy, że to tak nie działa. Najgorszy w tym wszystkim był jednak nakładany kosmetyk, a właściwie to, co się w nim znajdowało. Do wybielania twarzy używano tzw. bieli weneckiej – mieszanki wody, octu i ołowiu. Zamiast upiększyć, jej stosowanie zatruwało organizm, uszkadzało skórę, powodowało wypadanie włosów, a niekiedy nawet prowadziło do śmierci. Na wspomnianym wcze-
sturę ze skorupek jajek, ałunu i rtęci. Znane powiedzenie mówi chcesz być piękną, musisz cierpieć, ale chyba nie chodziło o aż taki rodzaj poświęcenia.
śniej portrecie królowa ma czerwone usta – warto wspomnieć, że kolor pochodził z cynobru – minerału zawierającego rtęć. Można by pomyśleć, że nawet jeśli składniki faktycznie były średnio odpowiednie, to przecież makijaż jest zmywalny. Nic bardziej mylnego. Raz nałożona „tapeta” zostawała na twarzy przez kilka dni, a jak już przychodziła pora na zmycie tego wszystkiego, stosowano mik-
Znaczenie i rola makijażu różnią się w zależności od tego, kogo o niego spytamy. Dla jednych będzie narzędziem do ukrycia fizycznych mankamentów, inni postrzegają go w kategoriach sztuki i wyrażenia swojej kreatywności, by w końcu dla części mieć znaczenie symboliczne. Niezależnie od powodów makijaż silnie w nas rezonuje. Nakładając go, zmieniamy nie tylko wy-
Szminka w służbie ojczyzny
Damska uroda i makijaż stały się osobliwą przestrzenią w czasie II wojny światowej. Jej skutkiem było to, że miliony kobiet pracowały w fabrykach lub pośrednio w siłach zbrojnych. Wejście na rynek pracy i pewna niezależność finansowa spowodowały, że wydatki na kosmetyki znacznie wzrosły. Popularne stały się krótkie fryzury, więc kobiecość podkreślano, używając różu, pudru, szminek czy lakieru do paznokci. Prócz tego rządy i firmy kosmetyczne propagowały piękno i makijaż jako patriotyczny obowiązek. Na plakatach zachęcających kobiety do przyłączenia się do działań wojennych przedstawiano np. pielęgniarki w jaskrawoczerwonej szmince. Ta stała się szczególnie istotnym elementem amerykańskiej tożsamości, gdyż rząd federalny zniósł wojenne ograniczenia racjonowania materiałów nakładane na producentów kosmetyków, aby zachęcić do stosowania makijażu. Szminka podnosiła morale, dawała kobietom poczucie bycia atrakcyjną, ale także budowała w społeczeństwie przekonanie o przefot. Wikimedia Commons. ciwstawianiu się trudnym czasom.
W pogoni za niedoścignionym ideałem
styczeń-luty 2022
SZTUKA
/ ikona mody
gląd, ale i sposób myślenia. Pomaga budować pewność siebie, ale potrafi też skutecznie obniżyć poczucie własnej wartości. Ideał piękna kształtują dziś siły zewnętrzne – popkultura, reklamy i media społecznościowe. Filtry, progra-
my do obróbki zdjęć, wiedza, jak się ustawić, jak kadrować – wszystko to po części powoduje, że społeczeństwo stworzyło standardy piękna trudne do osiągnięcia. Istotną rolę odgrywa też to, że kosmetyki nigdy nie były tak tanie
i łatwo dostępne jak dziś, przez co postrzegamy je jako integralną częścią życia kobiet. W tym kontekście ważne wydaje się zrozumienie wpływu, jaki przemysł wywiera na konsumentów w dzisiejszych czasach. 0
Pożegnanie ikony Projektant ubrań oraz mebli, DJ, z wykształcenia architekt. Człowiek orkiestra w świecie sztuki. Artysta zmieniający kanony i wyznaczający trendy. Kim był Virgil Abloh, który na nowo zdefiniował ideę współczesnego projektowania mody? T E K S T:
P
Ścieżka do sławy Virgil Abloh urodził się 30 września 1980 r. na obrzeżach Chicago. Uzyskał tytuł magistra architektury na Illinois Institute of Technology, a już na studiach licencjackich zaczął nawiązywać przyszłościowe kontakty. To właśnie wtedy spotkał się z ówczesnym menadżerem Kanyego Westa, by wkrótce rozpocząć współpracę ze słynnym raperem, z której zrodziła się przyjaźń na lata. W 2009 r. zostali stażystami w domu mody Fendi. Wspólnie pojawiali się także na paryskich tygodniach mody, gdzie wśród śmietanki towarzyskiej z branży to właśnie oni przykuwali uwagę wielu uczestników pokazów. Rok później Abloh objął stanowisko dyrektora kreatywnego agencji DONDA Kanyego Westa. Dzięki współpracy z Kanyem Virgil zaangażował się także w koncepcje kreatywne świata muzycznego. Był dyrektorem artystycznym albumu Watch the Throne, za co został uhonorowany nagrodą Grammy.
Nowy wymiar mody Rok 2012 był przełomowym momentem w karierze Virgila. To właśnie wtedy założył swoją mar-
30–31
kę-dziecko, Pyrex Vision. Jego pierwszy projekt, sitodruk na koszulce Ralpha Laurena z napisem Pyrex 23, sprzedawał się za 550 dolarów za sztukę! Po sukcesie swojej marki Virgil założył Off-White – mediolański dom mody, który łączy streetwear ze sztuką i luksusem. Projektant o nazwie firmy mawiał, że oznacza szary obszar między czernią a bielą. Z roku na rok dzięki twórczym i oryginalnym projektom marka coraz bardziej przybierała na sile. Ludzie ze świata mediów dumnie nosili ubrania Virgila, przyczyniając się do potwierdzenia statusu ikonicznej dziś marki. Połączone z szaleństwem nowego wymiaru streetwearu pokazy Off-White były wydarzeniem paryskiego tygodnia mody, zwłaszcza dla tych, którzy nie brali udziału w imprezie. Na jednym z pokazów wielbiciele projektanta zgromadzili się przed wejściem tak licznie, że uczestnicy posiadający bilety mieli trudności z przedostaniem się przez drzwi. Wydarzenie odzwierciedliło ciągłą więź Abloha z młodymi ludźmi i jego nacisk na wpływ kultury młodzieżowej jako stałego punktu odniesienia w projektowaniu. Jednak to rok 2018, w którym został mianowany dyrektorem artystycznym męskiej linii ubrań marki Louis Vuitton, był jednym z najważniejszych w jego życiu. Był pierwszym czarnoskórym projektantem w historii tej firmy. Wprowadził w niej wiele zmian. Zatarł granice między modą luksusową a streetwearem, tym samym przesuwając także te artystyczne bariery.
Jako wizjoner połączył też miłość do ubrań z miłością do muzyki. Wieloletni DJ i projektant musiał godzić swoje projekty modowe z nieubłaganym harmonogramem tras koncertowych, które odbywały się na całym świecie. Oprócz współpracy ze swoim wieloletnim przyjacielem Kanyem Westem, był blisko i tworzył z artystami takimi jak: Drake, Kid Cudi, Rihanna i wiele innych. To właśnie te współprace przyniosły kolejny poziom synergii w tych dwóch branżach. Na początku 2021 r. Abloh założył Imaginary Radio c/o Virgil Abloh, dwugodzinny internetowy program radiowy w Worldwide FM. Poza światem artystycznym Virgil udzielał się także społecznie. W obliczu ruchu Black Lives Matter Abloh zebrał ponad milion dolarów na stypendia przeznaczone dla czarnoskórych studentów mody, a także wprowadził swój własny program mentorski Free Game, zawierający instrukcje krok po kroku dla młodych przedsiębiorców z branży modowej, by pomóc im w rozpoczęciu własnego biznesu. Projektant spełniał się we wszystkim, co twórcze, a jego współprace ze słynnymi markami oraz wpływ na modę zostaną na zawsze w sercach wielu ludzi. 0
Z miłości do tworzenia Nie było obszaru, w którym Virgil nie spełniłby się artystycznie. W 2016 r. zadebiutowała pierwsza kolekcja mebli Off-White, która zakończyła się sukcesem. Wtedy artysta wykroczył poza sferę mody i trzy lata później nawiązał współpracę ze sklepem IKEA, wypuszczając kolekcję Markerad. Okazała się wielkim wydarzeniem, a kolejki pod popularnym sklepem nie miały końca. Jego prace trafiły także do Muzeum Sztuki Współczesnej w Chicago.
fot. flickr.com
od koniec listopada świat obiegła druzgocąca informacja – dwuletnią walkę z rakiem przegrał Virgil Abloh, dyrektor kreatywny marki Louis Vuitton i założyciel Off-White. Ludzie ze świata mody, muzyki, wszyscy podziwiający artystę składali kondolencje na swoich profilach społecznościowych, nie mogąc uwierzyć w to, co się stało. Virgil Abloh był artystą jedynym w swoim rodzaju – projektował ubrania, okładki albumów muzycznych, meble, buty, a także zajmował się produkcją muzyczną. Udzielał się również społecznie i charytatywnie na różne sposoby. Warto przyjrzeć się historii i dorobkowi artystycznemu tego wybitnego projektanta, uważanego za jedną z ikon świata mody.
M I C H A L I N A KO B U S
Hotel Paradise /
FILM
Najbardziej wpływowa Maglownica to ta Stephena Kinga
Goffmanowski teatr przy barze na Zanzibarze Ludzie w Goffmanowskim teatrze życia codziennego są nade wszystko „akrobatami i graczami” poruszającymi się po chybotliwym pomoście zmieniających się nieustannie sytuacji, ale bynajmniej nie egzystują przecież poza systemem społecznym, oderwani od struktur społecznych i niezależni od wzorów kultury. Żyją oni w określonym miejscu i czasie, przestrzegają norm i konwenansów, uprawiają określone zawody itd. Czy to przypadek, że słowo wstępu Jerzego Szackiego do książki Ervinga Goffmana Człowiek w teatrze życia codziennego mogłoby stanowić opis Hotelu Paradise w telegazecie? Paradise Hotel (FOX; 2003) eby jednak jeden z lepszych programów w telewizji doczekał się bardziej trafnej deskrypcji niż obecna – niesamowicie płytka i infantylna ( W rajskim hotelu na Zanzibarze kilkunastu singli podejmie niebezpieczną grę, w której stawką będą miłość i pieniądze. Jedno jest pewne – będzie naprawdę gorąco!) – słowa Szackiego należałoby nieco sparafrazować.
Ż
Hotel Paradise to dla wielu reality show niskich lotów, w którym trenerzy personalni i dziewczyny wypełnione bardziej botoksem niż rozumem sypiają z uczestnikami programu przed kamerami. Jednak pod tą wierzchnią warstwą kryje się coś więcej – idealna struktura do rozważań na temat teorii dramaturgicznej Ervinga Goffmana.
Amerykański socjolog próbuje przedstawić obraz ludzkich interakcji społecznych za pomocą analogii do teatru. Odważnie stwierdza, że zawsze odgrywamy jakąś rolę, a wszystkie nasze zachowania są występami, których celem jest utrzymywanie pewnych pożądanych wrażeń u innych. Opisując swoją metodę, posługuje się więc niczym innym jak terminologią teatralną. Jedno z podstawowych pojęć stanowi „występ”, którym w Hotelu Paradise można nazwać cały kilkumiesięczny performance na Zanzibarze. Jedyną przerwą w występie są „kulisy”, których w programie można dopatrywać się w tzw. setkach, czyli nagraniach jeden na jeden uczestnik–kamera. Według Goffmana tylko za kulisami aktor może być sobą i oderwać się od wszelkich ról społecznych. Wyłącznie tam nie jest podglądany przez „widownię”, na którą składają się subskrybenci Playera Premium i widzowie telewizyjni. Warto też wspomnieć o „roli”, która zgodnie z socjologiczną teorią jest wzorem działania ustalonym przed przedstawieniem. Amerykański pierwowzór zadebiutował na stacji FOX w 2003 r.; Na potrzeby dostosowa-
Uczestnicy Hotelu Paradise w zanzibarskim teatrze są przede wszystkim aktorami poruszającymi się niekiedy chybotliwym krokiem po gorącym piasku. Egzystując w specyficznym systemie społecznym (demokratyczno-autorytarnej hybrydzie), w którym każde nadejście Klaudii El Dursi zwiastuje szereg skomplikowanych konkurencji (np. quiz z wiedzy ogólnej) mogących odwrócić bieg wydarzeń, próbują pozostać wierni swoim wzorcom i ideałom (duże usta i piersi). Oderwani od przyjaciół i rodzin walczą nie tylko o zwycięstwo, ale też o coś znacznie cenniejszego – miłość (100 tys. zł).
Paradise Hotel (FOX; 2019)
do dziś wyprodukowano 11 zagranicznych edycji.
nia do realiów Hotelu Paradise rolami będą krótkie filmiki o uczestnikach, pokazywane gdy każdy z nich przekracza próg raju. W konsekwencji wszystko to tworzy podręcznikowy przykład goffmanowskiego teatru, czyli doskonałego miejsca do obserwacji społeczeństwa. Jednak nadal w mediach pod artykułami o Hotelu Paradise pojawiają się komentarze typu oglądamy, żeby zobaczyć, co dzisiejsza młodzież sobą reprezentuje. Czyli nic, zero, nul albo program dla tych, co nie mają lepszych zajęć. Jakoś trzeba wypełnić te 24 godziny doby... Dodatkowo wiele osób zarzuca uczestnikom Hotelu, jakoby nie byli tam sobą i cały czas grali. No shit, Sherlock. Zgodnie z teorią Goffmana, każdy z nas stale odgrywa jakieś role. W niczym nie jesteśmy lepsi, grając w sztuce pod tytułem Praca 9–17. Hotelowi aktorzy mają w swojej grze przynajmniej zapewniony open bar i noclegi z widokiem na ocean. Poza tym są na Zanzibarze, a nie znów w tej Polsce. Pytanie, kto trafił do lepszej rozgrywki wydaje się więc jedynie kurtuazyjne.
Hotel Paradise po prostu pokazuje świat takim, jakim jest. Uwydatnia układy, przyjaźnie czy miłości. I chociaż podobno nie można wysnuwać wniosków z mikrootoczenia na skalę makro, może zagorzałych krytyków Hotelu boli właśnie ta prawda, która przepełnia zanzibarski raj? Program ten powinien być postrzegany bardziej jako opis zastanej rzeczywistości niż jej wyjaśnienie. Oczywistością jest to, że nie będziemy w nim szukać remedium na cokolwiek (bez przesady, to leci na TVN 7). Hotel Paradise tworzy tylko i aż możliwość bycia obserwatorem życia. Tak zachowują się ludzie. Wszyscy. I nie uwierzę, że w bohaterach Hotelu nie widzicie chociaż odrobiny swojego własnego odbicia. 0 T E K S T:
Z U Z A N N A ŁU B I Ń S K A
styczeń–luty 2022
FILM
/ recenzja
Gdy trwoga, to do Boga Wchodzimy w świat Daniela (Dawid Ogrodnik) pochodzącego z niewielkiej wsi w województwie mazowieckim. Jest ciepłą i oddaną osobą, która przemierza na skuterze lokalne drogi i wie o wszystkim, co dzieje się w okolicy. To artysta i gorliwy katolik. W swojej twórczości inspiruje się wsią i walczy o lepsze warunki życia dla jej mieszkańców, dołączając do strajku rolników. Mimo działań na rzecz społeczności, wciąż mierzy się z kontrowersjami. Wszystko za sprawą orientacji seksualnej Daniela, który jest gejem. Dla większości mieszkańców jest to tematem tabu. Wszystkie nasze strachy (reż: Rotunda i Gutt) nspiracją dla reżyserów filmu Wszystkie nasze strachy, Łukasza Rondudy i Łukasza Gutta, była postać Daniela Rycharskiego i jego projekt artystyczny Krzyż z 2017 r. Przedstawia krucyfiks, wykonany z drzewa, rosnącego wcześniej w południowo-wschodniej Polsce, które było świadkiem samobójstwa dwóch nastolatek. W nawiązaniu do tej historii, w filmowej fabule dochodzi do podobnego zdarzenia. Młoda dziewczyna, Jagoda (Agata Łabno), odbiera sobie życie. Jako że główny bohater w ostatnich tygodniach przed jej śmiercią spędzał z nią dużo czasu, zostaje oskarżony przez rodzinę dziewczyny o związek z tą sprawą. Wychodzi na jaw, że Daniel zaprosił ją do oazy religijnej, która wspiera społeczność LGBTQ+.
I
Błogosławieni, którzy cierpią prześladowanie dla sprawiedliwości, albowiem do nich należy Królestwo niebieskie (Mt 5, 10) Od tego momentu towarzyszymy Danielowi w walce z mnożącymi się trudnościami, które spotykają go ze strony mieszkańców. Jego sztuka pozostaje niezrozumiana, jego orientacja wykluczana, a spokoju nie odnajduje również w Kościele, gdzie także nie może być sobą. Poznajemy też jego ojca (Andrzej Chyra), który nie tylko go nie akceptuje, ale wręcz zdaje się wypierać istnienie syna. Dochodzi do tego również toksyczna relacja romantyczna, w której tkwi Daniel. Jedyną osobą stojącą po stronie bohatera jest jego babcia (Maria Maj), z którą mieszka. Choć broni go przed wyzwiskami i wspiera, trudno uwierzyć, że wystarczy to Danielowi, by nie poddał się i nie zwątpił we wszystko, w co wierzył. Bo w odpowiedzi na tak liczne przeciwności bohater wciąż podejmuje walkę. Chce wybaczać i wie, że jest dobrym człowiekiem. Wykazuje więc postawę bardziej boską, niż ludzką. Jest nieskazitelnie dobry i może przez to dość trudno jest się z nim utożsamić. Widzimy jedynie jeden kryzys bohatera, który także zostaje w gładki sposób zażegnany. Daniel to symbol Jezusa na Ziemi, który z nadludzką pokorą niesie krzyż na swoich barkach.
Metropomania Jest to także historia o świecie wielkomiejskim i wiejskim. Być może niepotrzebnie wieś ukazana zostaje w sposób nad wyraz stereotypowy. Nadgorliwa, opresyjna społeczność, od której Daniel mógłby odetchnąć dopiero w Warszawie. Tam jego sztuka
32–33
zostałaby doceniona, a on sam nie musiałby mierzyć się z nienawiścią, o czym stara się zapewnić go agent (Jacek Poniedziałek). Ale czy na pewno? Takie ukazanie środowiska, w którym żyje Daniel, coraz bardziej skłania do myślenia o jego postaci jako o męczenniku. Nie ma bowiem motywacji, dla której chciałby pozostać wierzący i dla której miałby żyć w tak hermetycznym otoczeniu. Dlaczego godzi się na niewybaczalne oskarżenia i życie w ciągłym niepokoju? Brakuje trochę kolorytu, który mógłby dodać wsi wiarygodności i odjąć jej tej czarno-bieli.
Pięć nagród na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni Historia zyskuje wiele dzięki odtwórcy głównej roli, Dawidowi Ogrodnikowi. Jest szczery, bezpośredni, a czasem bezczelny. Doskonale wpisuje się w kreację, nadając postaci Daniela silnego charakteru. Na wspomnienie zasługuje także Maria Maj, która, choć nie dostaje wiele czasu ekranowego, tworzy bohaterkę niezwykle bezkompromisową i wręcz ikoniczną. Dla wspaniałej obsady, płynnych i pełnych dialogów oraz pięknych krajobrazów warto zobaczyć Wszystkie nasze strachy i zderzyć się z historią zainspirowaną wyjątkowym polskim artystą. 0
T E K S T:
A D R I A N N A Z A JĄC
Wszystkie Nasze Strachy (reż. Łukasz Rotunda i Łukasz Gutt) Premiera: 05.11.2021 ocena:
88887
recenzje /
FILM
Neurozy i egzaltacja Bycie dzieckiem nie jest łatwe. Ciągłe poszukiwanie własnej tożsamości, lawirowanie między oczekiwaniami dorosłych i rówieśników, niepewność związana z niewystarczającą znajomością samego siebie i otaczającego świata, a do tego frustracja wynikająca z braku sprawczości. Można powiedzieć, że trudniejsze jest tylko bycie rodzicem.
C’mon C’mon w reżyserii Mike’a Millsa przedstawia historię dziennikarza radiowego – Johnny’ego (w tej roli, po raz pierwszy na wielkim ekranie od premiery Jokera, występuje Joaquin Phoenix) oraz jego młodego bratanka – Jessego, którzy podróżują po Stanach Zjednoczonych. Wyprawa staje się dla obu dobrą okazją na wzajemne poznanie,
C’mon C’mon (reż. Mike Mills)
a także zrozumienie samych siebie. Dla bezdzietnego Johnny’ego to szansa na wyjście z emocjonalnej strefy komfortu, dla Jessego – na przepracowanie traum. Film tematycznie i stylistycznie ochoczo czerpie z klasycznych sundance’owych
strukcji ludzkich zachowań, odsłaniającej absurdy codziennej egzystencji. Przy czym
motywów znanych z wielu przyjemnie pretensjonalnych produkcji o dwudzie-
Mills pokazuje, że warto czasami wyjść z neurotyczno-ironicznej skorupy, być bardziej
sto- i trzydziestoparolatkach, często quasi-autobiograf icznych. W utworze Millsa
spontanicznym, dać wybrzmieć emocjom i poszukać katharsis.
czarno-białe kadry ukazują na zmianę wielkomiejskie panoramy oraz zagubionych
Film bez wątpienia oferuje wspomniane katharsis swoim widzom. C’mon C’mon to
życiowo i emocjonalnie millenialsów ze skłonnościami do egzaltacji, a to wszystko
równocześnie dzieło bardzo uniwersalne, które może stać dobrym punktem wyjścia do
doprawione zostało szczyptą egzystencjalizmu, nihilizmu i ironii. Ze względu na
przemyśleń na temat własnych zachowań i relacji.
T E K S T: T O M A S Z D W OJ A K
przeestetyzowanie, f ilm początkowo wygląda trochę jak pastisz amerykańskiego kina niezależnego.
C’mon C’mon (reż. Mike Mills) Premiera: 21.01.2022
Jednak im dalej zagłębiamy się w fabułę, tym więcej pojawia się szczerości i autentyczności. Dzieło Millsa porusza wiele ciekawych kwestii dotyczących relacji międzyludzkich: Jak uważnie słuchać innych i jak starać się ich zrozumieć? Jak radzić sobie z emocjami? Jak odnaleźć się w społecznych oczekiwaniach – co to znaczy być dobrymi matką, ojcem czy synem?
ocena:
88887
Mimo emocjonalnego przytłoczenia i wszechobecnej melancholii obraz pełen jest dyskretnego humoru, wynikającego z samoświadomości głównych bohaterów i dekon-
Western na miarę naszych czasów Stany Zjednoczone, lata 20. XX w., ostatnie dni świetności kowbojów z krwi i kości, nie lękających się trudnej pracy na farmie. Czas mężczyzn spędzających dni na opiece nad zwierzętami, oporządzeniu mięsa i skór czy wielodniowych podróżach ze stadem przez północnoamerykańskie równiny. To również ostatnie chwile wolności, swobody, życia w kontakcie z naturą. Czas, który już niedługo zostanie przerwany przez intensywny rozwój technologii, kolejną wojnę światową oraz ekspansję kapitalizmu. Zmiany, które poskromią każdego, sygnalizują już swoje nadejście, lecz nie każdy podda się bez walki. Dwójkę braci – Phila i George’a – widzowie poznają, gdy ich relacja wystawiona jest na próbę.
Psie Pazury (reż. Jane Campion)
Phil (Benedict Cumberbatch) to rasowy kowboj, stereotypowy południowiec, którego tryb ży-
wielowymiarowych bohaterów, to nie można powiedzieć, że jego postać była zagrana najlepiej
cia w oczach George’a (Jesse Plemons) należy do poprzedniej epoki. W ich więzi dominującą rolę
czy też najciekawiej spośród wszystkich w filmie. Wybitna zaś w Psich pazurach była Kirsten
odgrywa niewyrażona werbalnie sprzeczność, odrębność i przywiązanie do pozornie wyklucza-
Dunst w roli Rose. Aktorka kradnie swoim kunsztem praktycznie każdą scenę. Szczególnym
jących się wartości. Owa odmienność da swój wyraz, gdy George poślubi i sprowadzi do domu ro-
wyrazem geniuszu jest to, w jaki sposób odegrała szereg skrajnych emocji w czasie przyjęcia
dzinnego Rose (Kirsten Dunst) – właścicielkę pensjonatu, w którym bracia nocowali w czasie jed-
wyprawionego dla gubernatora stanu. Zakłopotanie zilustrowane przez Kirsten, jak i sam film,
nej ze wspólnych wypraw. To wydarzenie napędza akcję westernu, gdy niezgoda obecna w domu
wywołują swego rodzaju oczyszczenie – katharsis. Jednak nie przychodzi ono od razu, tylko
przeradza się w spektrum przemocy.
narasta, kiełkuje w odbiorcy, aż po kilku godzinach, może nawet kilku dniach, przychodzi wraz
Choć konflikt rodzinny jest motorem napędowym opowieści, Psie pazury nie ograniczają się tylko do niego. Film jest zniuansowaną, wielowymiarową i tajemniczą hi-
z poczuciem spełnienia, satysfakcji i zadowolenia. Poczucia, że to, czego doświadczyło się na sali kina, było czymś wybitnym, przez to jak opowiadana jest historia i tworzone są postacie.
T E K S T: PAT R Y K K U K L A
storią o samoakceptacji, nieprzepracowanej żałobie oraz walce o własną tożsamość. Phil, George, Rose, Peter (syn Rose – Kodi Smit-McPhee) – wszystkie te postaci
Psie Pazury (reż. Jane Campion) Premiera: 01.12.2021
są skomplikowane, niejednoznaczne. Zaprzecza to poniekąd koncepcji wczesnego westernu, w którym nastawienie postaci do prawa i moralności dało się często określić po samym kolorze kapelusza. W tej opowieści nikt, do ostatniej sceny, nie jest jednoznacznie zły bądź dobry, każdy ma swoje motywacje, a każda racja ma głębokie psychologiczne uzasadnienie. Z uwagi na otrzymywane nagrody i przewidywane nominacje, nie sposób nie wspomnieć o aktor-
ocena:
88889
stwie Benedicta Cumberbatcha. Choć jest to aktor niewątpliwie uzdolniony, potrafiący stworzyć
styczeń–luty 2022
/ kobiecy synthpop w Polsce Maciej Cierniak nie graj na składzie na pianinku błagam aaaa
źródło: Biblioteka Polskiej Piosenki
Synthpop była kobietą
Traktując Polski Top Wszech Czasów jako przekrojowy obraz historii polskiej muzyki, można by odnieść wrażenie, że lata 80. na polskiej scenie należały w stu procentach do męskich wykonawców, z Korą będącą ostatnim bastionem kobiecości. Sięgając jednak głębiej, okazuje się, że, wychodząc poza rockową bańkę z tamtych lat, możemy zetknąć się z historiami fascynujących kobiet, pomagających Polakom zapomnieć trochę o szarzyźnie schyłkowego PRL-u. T E K S T:
K AC P E R R Z E Ń C A
imo że na dźwięk słowa synthpop postronnemu słuchaczowi przychodzą do głowy głównie utwory zachodnich artystów, to również polska scena lat 80. może pochwalić się szeregiem wykonawców wykorzystujących syntezatory w swojej twórczości. Co więcej, na tle dominującego w kraju w tamtej dekadzie rocka, który ze swoim wizerunkiem muzyki niegrzecznych chłopców, buntujących się przeciwko opresyjnej władzy, wykreował mocno opanowany przez mężczyzn świat, scena synthpopowa była dość silnie sfeminizowana. Jest to również cecha odróżniająca polski synthpop od zachodnich gwiazd gatunku, gdzie raczej dominowali mężczyźni (z wyjątkami potwierdzającymi regułę takimi jak Eurythmics czy Yazoo). Nadmienić jednak trzeba, że całość naszej kobiecej reprezentacji stanowiły wokalistki – kompozycję i produkcję trzymali w swojej domenie panowie.
M
Co nam zesłał los w 1979 r.? Za protoplastkę gatunku w naszym kraju należy uznać Annę Jantar, wykonawczynię utworu Nic nie może wiecznie trwać z 1979 r., do którego powstania przyłożyli się dwaj inni kluczowi twórcy dla rozwoju polskiego synthpopu w późniejszych latach – kompozytor Romuald Lipko (współzałożyciel i wieloletni lider Budki Suflera) oraz autor tekstu Andrzej Kobyliński (współzałożyciel Lady Pank). Chociaż całość płyty Anna Jantar, z której pochodzi utwór, jest utrzymana
34–35
bardziej w klimacie disco niż dopiero raczkującego nawet na Zachodzie synthpopu, to kompozycja Lipki wyróżnia się spośród nich świeżym brzmieniem, zwiastującym pojawieniem się nowego trendu na polskiej scenie. Dzięki temu utwór został doceniony przez słuchaczy i zyskał niesłychaną popularność, która skutkowała wzrostem niechęci wobec piosenkarki ze strony nieco zazdrosnych koleżanek po fachu. Do dzisiaj Nic nie może wiecznie trwać jest klasykiem „ejtisowych” dyskotek w warszawskich klubach, można go też usłyszeć w barach karaoke w niekoniecznie wybitnych, ale zawsze pełnych entuzjazmu, wykonaniach.
Synthpop z pazurem Innymi ważnymi dla polskiej muzyki synthpopowej lat 80. twórczyniami były również związane z Romualdem Lipką Izabela Trojanowska oraz Urszula Kasprzak (lepiej znana jako po prostu Urszula). Obie panie łączyła nie tylko współpraca z Budką Suflera (gdzie Trojanowska przez jakiś czas była nawet główną wokalistką), ale również pielęgnowany przez nie wizerunek niezależnych, silnych postaci kobiecych. Osiągały to jednak różnymi środkami. Trojanowska, wyróżniająca się spośród innych żeńskich głosów polskiej muzyki stosunkowo niskim tonem, wykorzystywała ten atut, budując androgyniczny obraz kobiety o silnej charyzmie, mocno akcentowany przez wygląd – krótko ścięte włosy oraz typowo męską garderobę, z krawatem
jako jej znakiem charakterystycznym. Na początku 1981 r., we współpracy z Budką Suflera i Andrzejem Mogielnickim wydała debiutancką płytę Iza, gdzie poza kultowym, acz raczej gitarowym, Wszystko czego dziś chcę, napotkamy również przeboje z większym udziałem syntezatorów, takie jak Jesteś moim grzechem czy Tyle samo prawd ile kłamstw. Urszula z kolei kreowała się na seksowną, charakterną rockwoman, zakładając buty na wysokim obcasie i krótką spódniczkę, a na twarz nakładając wyrazisty makijaż. Mimo delikatniejszego głosu od Trojanowskiej, również potrafiła odnaleźć się w dynamicznych, drapieżnych kompozycjach takich jak np. te pochodzące z jej drugiego albumu Malinowy król (wśród nich Podwórkowa kalkomania czy Twoje zdrowie, mała) albo nagrana z Budką Suflera synthrockowa Noc komety (niektórzy czytelnicy mogą kojarzyć ten utwór z kontrowersyjnego coveru w wykonaniu tercetu chomików w reklamie sieci sklepów RTV AGD), chociaż jej największymi przebojami z tamtego okresu są raczej bardziej subtelne popowe ballady w stylu utworów Malinowy król czy Dmuchawce, latawce, wiatr.
Gonić Zachód? Inny, bardziej słodki wizerunek sceniczny przedstawiała ikona polskich dyskotek tamtych czasów, czyli Anna Jurksztowicz. Zaczynająca od fascynacji jazzem i muzyką gospel, zaś w szczycie kariery trzymająca się wyraź-
kobiecy synthpop w Polsce /
nie popowej stylistyki, wokalistka występowała na scenie w modnych, sprowadzanych z zagranicy ciuchach oraz popularnej zwłaszcza w latach 80. fryzurze zwaną trwałą. Nie znaczy to jednak, że jej kreacja pozbawiona była wyrazistości, którą zawdzięczała chociażby widocznym inspiracjom dokonaniami Madonny. Zauważyć ją można m.in. w jej singlu Od dzisiaj mówię stop z 1986 r., świetnej, syntezatorowej kompozycji
autorstwa Krzesimira Dębskiego (jej późniejszego męża), z niezwykle dynamicznym, porywającym do tańca refrenem. Artystka prezentuje (poprzez napisany przez Jacka Cygana tekst) przemianę z szarej myszki, pozostającej w cieniu partnera, w osobę pewną siebie i znającą swoje potrzeby. Wspomniane trio kontynuowało również współpracę na debiutanckim albumie Jurksztowicz, wydanym w tym samym roku – Dziękuję, nie tańczę (chociaż gwoli ścisłości warto zaznaczyć, że gatunkowo tę płytę trafniej można zaklasyfikować do sophisti-popu niż synthpopu, niemniej syntezatory grają na niej znaczącą rolę). Takie utwory jak singlowe Stan pogody, Hej, man!, Przenikam czy tytułowe Dziękuję, nie tańczę są wyjątkowym dla polskiej piosenki wyrazem kobiecej podmiotowości i niezależności, gdzie podmiot liryczny absolutnie nie wstydzi się swoich pragnień i jasno je komunikuje. Jednocześnie na płycie uwagę zwraca zdystansowana, ironiczna postawa wobec tęsknoty tej wyzwolonej dziewczyny do zachodniego blichtru i konsumpcjonizmu (Video-dotyk, Diamentowy kolczyk), nawiązująca być może trochę do wizerunku Material girl, opiewanego przez Madonnę. To wszystko na tle przebojowych kompozycji Dębskiego, które, mimo dość skomplikowanych jak na muzykę popową linii melodycznych, świetnie wpadają w ucho i odsłuchiwane dzisiaj ani trochę nie trącą myszką.
Syntezatorem do nieba
To nie mogło wiecznie trwać
Innym ważnym dla polskiej piosenki synthpopowej albumem było Bez limitu zespołu Dwa Plus Jeden, z należącą do najbardziej zjawiskowych kobiet sceny PRL Elżbietą Dmoch na wokalu. Założona przez nią i Janusza Kruka grupa należała do absolutnych liderów polskiej muzyki popularnej w latach 70., tworząc lekkie, akustyczne piosenki z mocno folkowymi inspiracjami. Takie przeboje jak Chodź, pomaluj mój świat czy (przy niekoniecznie pełnym zrozumieniu znaczenia tekstu) często słyszane do dzisiaj na weselach Windą do nieba na stałe weszły do kanonu polskiej piosenki. Jako jednemu z niewielu polskich zespołów tamtego okresu udało im się również zrobić karierę poza granicami kraju, głównie w krajach bloku wschodniego, ale pewną popularność zdobyli nawet poza nimi (zwłaszcza w RFN i Japonii). To właśnie z jednego z wyjazdów zagranicznych Kruk przywiózł syntezatory, które miały niedługo całkowicie odmienić brzmienie zespołu na bardziej ostre i zimne, silnie inspirowane dokonaniami nowej fali na Zachodzie.
Wszystkie wspomniane wokalistki nie kontynuowały długo kariery synthpopowej. Twórczość Izabeli Trojanowskiej po wydaniu debiutanckiego albumu poszła w bardziej rockowe klimaty, zaś jej stanowczo opozycyjna wobec władzy wymowa skutkowała wymuszeniem na Trojanowskiej wyjazdu z kraju, co mocno wyhamowało jej karierę muzyczną. Po powrocie nigdy nie zdobyła takiej pozycji, jaką miała na początku lat 80., niemniej do dzisiaj funkcjonuje w masowej wyobraźni dzięki swoim dokonaniom aktorskim, a w szczególności roli jednej z najbardziej charakterystycznych femme fatale polskiej kinematografii, czyli Moniki Ross w Klanie. Emigracja (tym razem dobrowolna) na nowo pozwoliła się odkryć również Urszuli, która po kilkuletnim pobycie w USA wróciła do Polski, odnosząc w 1996 r. swój największy komercyjny sukces w karierze z hardrockową płytą Biała droga, a karierę muzyczną kontynuuje do dzisiaj. Przy okazji przemian artystycznych można również wspomnieć o niejakiej Marii Jeżowskiej, która również zaczynała jako wokalistka synthpopowa (Papierowy man), aby później przejść do historii jako legenda rodzimej piosenki dla dzieci, już pod imieniem Majka. W ten nurt poszła również Anna Jurksztowicz (Kilku kumpli weź z filmu Prosiaczek i przyjaciele), która po Dziękuję, nie tańczę nie powróciła już do muzyki tanecznej. Jej inne, bardziej znane dokonania muzyczne z późniejszych lat to głównie tematy przewodnie do seriali TVP – Matek, żon i kochanek, Na dobre i na złe oraz Rancza. Mieliśmy niestety również do czynienia ze smutniejszymi historiami. Dwa Plus Jeden po wydaniu krążka Video ograniczyli swoją działalność muzyczną, na co wpływ miał między innymi rozpad małżeństwa liderów zespołu. Udało im się wydać jeszcze jeden album, Antidotum w 1989 r. Po nagłej śmierci Janusza Kruka w 1992 r. grupa zawiesiła działalność, a Elżbieta Dmoch wycofała się z życia publicznego. Tragiczny los spotkał również Annę Jantar, która w rok po wydaniu Nic nie może wiecznie trwać zginęła w katastrofie lotniczej, wracając z trasy koncertowej po USA promującej ostatni album. Mimo że dokonania synthpopowe polskich piosenkarek ograniczają się często do jednej, dwóch płyt czy nawet pojedynczych singli, stanowią one bardzo interesujący, chociaż może już nieco zapomniany rozdział w historii polskiej muzyki rozrywkowej. Z tym większą przyjemnością można odkryć, że mimo pewnej wtórności względem kolegów z Zachodu, do dzisiaj można znaleźć wspaniałe i wciąż świeżo brzmiące utwory z tamtego okresu. 0
Zwrot ten, zwiastowany w 1982 r. przez wydanie singla Kalkuta Nocą/Obłędu chcę, dokonał się w pełni rok później wraz z premierą Bez limitu. Płyta sprzedała się w 150 tys. egzemplarzy i zdobyła status złotej, a pochodzące z tego krążka single Requiem dla samej siebie, XXI wiek (Dla wszystkich nas) i Superszczur zdobyły sporą popularność i należą do największych przebojów w historii polskiego synthpopu. Co więcej, na tle innych popowych hitów z tego okresu, odznaczają się one interesującą warstwą tekstową autorstwa Andrzeja Kobylińskiego, w której wyraźnie pobrzmiewają lęki i niepewność, związane z trwającym wówczas stanem wojennym. Dwa Plus Jeden kontynuowali nowofalowy nurt w swojej twórczości na kolejnym albumie, Video, gdzie w jeszcze większym stopniu wykorzystano syntezatory, wzbogacając ich brzmienie o linie instrumentów dętych.
Szukasz muzycznego podsumowania roku? Zajrzyj na naszą stronę: magiel.org.pl styczeń–luty 2022
/ H.P. Lovecraft i Ian Curtis
At the Mountains of Unknown Pleasures źródło: The Guardian
Czyli jak krzyczeć, nie znając słów
Co łączy rasistowskiego, anglosaskiego pisarza horroru z post-punkową legendą? Tylko, czy aż wspólny język? T E K S T:
K R Z Y S Z TO F Z E G A R
otywem przewodnim większości powieści Howarda Philipsa Lovecrafta jest idea, której nazwę dosyć ciężko przetłumaczyć na język polski. Eldritch Horror. „Nadprzyrodzona groza”, „terror nie z tego świata” to prawdopodobnie najbliższe możliwe przybliżenia tego, co stoi za tym terminem. Kompletne przerażenie, wynikające z niemożności zrozumienia tego, co się dzieje.
M
Żeby za motyw przewodni muzyki Joy Division uznać „joy”, trzeba być mistrzem w oszukiwaniu siebie bądź prowokacyjnym żartownisiem. Pierwsza piosenka Disorder z ich debiutanckiego albumu Unknown Pleasures uderza w nas powolną, powtarzalną grą instrumentów. Po 35 sekundach wokalista Ian Curtis zadaje słuchaczowi pytanie: Could these sensations make me feel the pleasures of a normal man?. Po trzech minutach utwór wygasa w tekstowej repetycji Curtisa: Feeling Feeling Feeling Feeling Feeling. Cały tekst piosenki jest wyrazem przerażenia osoby, która nie do końca rozumie, co się z nią dzieje. Ale wie, że cokolwiek to jest, zaczyna się to wymykać spod kontroli. Eldritch Horror nabiera prawdziwego znaczenia. Trudno byłoby uznać dzieciństwo H.P. Lovecrafta za proste i pełne beztroski po przeczytaniu nawet najkrótszego z opisów jego życia. Kiedy Howard miał trzy lata, jego ojciec trafił do szpitala psychiatrycznego, gdzie pozostał do końca swoich dni. Wychowywany przez matkę, dwie ciotki i dziadka, swoje młodzieńcze lata spędził w objęciach licznych chorób. W snach miały go atakować zmory nocne. W wieku 18 lat, pomimo swoich umiejętności, nie był w stanie uzyskać świadectwa ukończenia Hope High School z powodu załamania nerwowego. Z jego perspektywy zapewne nazwa szkoły była co najmniej ironiczna. Cały okres swojej literackiej twórczości spędził zamknięty w sobie, otoczony biedą i nienawiścią do wszystkiego, co obce. Nietrudno zauważyć w jego utworach przejawy białego, anglosaskiego suprematyzmu ukryte w motywie nieludzkiego, degeneratywnego
36–37
wpływu niemożliwych do zrozumienia obcych monstrów na jego bohaterów (oczywiście białych anglosasów). Idąc jednak krok dalej, na poziomie wyżej, można zobaczyć wielki kosmiczny żart, jaki sam sobie zrobił autor. Jestem gotów powiedzieć, że za źródło Eldritch Horror uznawał on obcość drugiej osoby. Czysty wyraz ksenofobii. I nie był w stanie zauważyć wartości, którą on sam nieświadomie w swoją twórczość przeszczepił.
niony strachem przed innymi. Bał się lekarzy, pozwolił się zdiagnozować dopiero wtedy, gdy ból był dla niego niemożliwy do wytrzymania. W szpitalu każdy dzień przed śmiercią spędził w fizycznym cierpieniu.
Prawie każdy fan Joy Division zna tragiczną historię Iana Curtisa. W czwartym roku małżeństwa romans z inną kobietą, postępująca epilepsja i liczne załamania nerwowe. Piosenki, w których nawiązania do problemów Curtisa inni członkowie zespołu zauważyli za późno. Pomimo licznych próśb swojej żony, nie zaprzestał romansu z Belgijką Honoré. Nadal pisał do niej liczne listy miłosne. Jego żona rozpoczęła proces rozwodowy. Po kolejnej próbie popełnił we własnym domu samobójstwo. Na nagrobku wyryte Love Will Tear Us Apart – tytuł jednej z jego piosenek.
To właśnie tutaj, na albumach Unknown Pleasures i Closer znajduje się Eldritch Horror, którego powiązań amerykański twórca nie był świadom. Pod sam koniec opowiadania Shadow Over Innsmouth znajduje się fragment, który można by wyrwać z dziennika frontmana Joy Division:
Lovecraft już dziewiąty rok żył w separacji od swojej żony, Sonii. Poróżniło ich wszystko, od poglądów (miała żydowskie pochodzenie, on wierzył w liczne, antysemickie konspiracje) po charakter (ona, prowadząc sklep, utrzymywała swojego zamkniętego w samotności męża). Dopiero 40 lat po jego śmierci (i dwa lata przed debiutem Joy Division) na jego grobie pojawił się nagrobek z napisem I am Providence. Do dziś analizujący jego twórczość, w postaci prywatnych listów jak i opublikowanych opowieści, spierają się, czy pod koniec życia jego przerażające poglądy przestały być przez niego prywatnie wyznawane. Trudno zauważyć jasną spójność w światopoglądzie człowieka, który jednocześnie postrzegał New Deal Roosevelta jako niewystarczająco wspierający dotkniętych Wielką Depresją, jak i uważał, że jedynym problemem z ideologią Hitlera było stosowanie w niej podziału rasowego zamiast kulturowego. Jedno natomiast jest pewne: zmarł wypeł-
Strange as it may sound, it wasn’t until after his death that we really listened to Ian’s lyrics and clearly heard the inner turmoil in them – Bernard Sumner.
So far I have not shot myself as my uncle Douglas did. I bought an automatic and almost took the step, but certain dreams deterred me. The tense extremes of horror are lessening, and I feel queerly drawn toward the unknown sea-deeps instead of fearing them. I hear and do strange things in sleep, and awake with a kind of exaltation instead of terror.
Całe swoje życie H.P. Lovecraft mógłby zaś podsumować fragmentem utworu Disorder: I’ve been waiting for a guide / To come and take me by the hand / Could these sensations make me feel / The pleasures of a normal man? / New sensations bear the insults / Leave them for another day / I’ve got the spirit, lose the feeling / Take the shock away. Strach może zniszczyć człowieka na wiele sposobów. Zakrzywić jego percepcję zarówno innych, jak i siebie.
A nie ma nic bardziej przerażającego niż bycie obcym w swoim własnym ciele. 0
o hyperpopie /
Shitpost ale to muzyka (dobra) Co może się stać, gdy najbardziej queerowe pokolenie, wychowane w internecie i rozmiłowane w shitpoście dorwie się do sprzętu do produkcji muzyki? Hyperpop pnie się powoli na wyżyny popularności. Podbija TikToka i serca wielu słuchaczy. Innych agresywnie odrzuca. T E K S T:
JA N O G O N OW S K I
rzez swoją programową niekonwencjonalność hyperpop jest gatunkiem niesamowicie ciężkim do zdefiniowania. Ludzie potrafią zażarcie wykłócać się, co zasługuje na to miano, a co nie. Jeszcze inni przyklejają tę łatkę każdemu transpłciowemu artyście robiącemu muzykę elektroniczną. Żeby wyrobić sobie opinię na temat tego nurtu, warto zaznajomić się z kilkoma pozycjami powszechnie uznawanymi za reprezentatywne. Oto one:
P
100 gecs – 1000 gecs Klasyk! Co tu więcej mówić. Laura Les i Dylan Brady zawarli na swoim debiucie wszystko, co nadało hyperpopowi jego charakterystyczne brzmienie. Album roznosi chaotyczna energia przesterowanych „808ów” (tj. trapowych basów). Wszystkie wokale duetu są „spitchowane” (podwyższone elektronicznie) i zdeformowane absurdalną momentami ilością autotune’a. Oprócz eksperymentalnej elektroniki na płycie pojawiają się zapożyczenia z najróżniejszych kontrastowych gatunków. Jednymi z najbardziej rozpoznawalnych elementów hyperpopu są humor, ironia i przyznawanie pierwszeństwa dobrej zabawie ponad wszystko. Nie inaczej jest tutaj: poza standardowymi wygłupami w warstwie brzmieniowej i tekstowej, pojawiają się przerywniki brzmiące jak beztroskie skakanie po presetach syntezatora. Dla osoby niezaznajomionej z 100 gecs, album może brzmieć amatorsko. Byłoby to jednak złudne wrażenie, gdyż Dylan jest jednym z najbardziej rozchwytywanych producentów. Współpracował m.in. z Charli XCX czy Skrilleksem, a samo brzmienie, które stworzył z Laurą zainspirowało np. tiktokowy hit Sugar Crash!.
Choć Frax nie pitchuje swoich wokali i na albumie brakuje typowej dla Dylana Brady’ego produkcji, ogrom eksplodujących eksperymentów, nawiązań do internetowej kultury i memów (sample z Crazy Froga, Minecrafta i Nyan Cata) oraz ogólna ironiczno-prześmiewcza estetyka czynią z Food House niezaprzeczalny klasyk gatunku. Fraxiom ma dodatkowo w swojej solowej dyskografii utwór z FROMTHEHEART – innowacyjnym kolektywem, który zasługuje na wszelkie uznanie m.in. za kreatywne użycie przestrzeni negatywnej w pierwszym zdekonstruowanym dropie piosenki idontfeelitanymore.
FROMTHEHEART wyprodukowało również utwór astrid – najpopularniejszy numer hyperpopowego artysty Glaive’ego. Piosenka ta miesza elektroniczne staccato refrenu z melodyjnymi gitarowymi arpeggio w reszcie utworu. Użycie tego „konwencjonalnego” instrumentu staje się coraz bardziej popularne wśród muzyków omawianego gatunku.
Food House – Food House
Underscores – Fishmonger
Kolejnym albumem kluczowym dla rozwoju gatunku jest płyta duetu Food House o tej samej nazwie, w którego skład wchodzą niebinarny wokalista Fraxiom i producent Gupi. Twórczość zespołu brzmi jak podkręcony do granic możliwości MLG-mix Skrilleksa i PC Music zatopiony w bezpardonowej queerowości.
Żaden album nie ukazuje potencjału fuzji hyperpopu i muzyki gitarowej tak dobrze, jak Fishmonger Underscores. Pop-punkowe riffy ścierają się z agresywnymi glitchami w utworze Spoiled little brat. Płyta bombarduje słuchacza agresywnym 808 piosenki Your favorite sidekick, by zaraz potem otulić go piękną indie-rockową atmosferą ballady The fish song.
Jeszcze więcej gitary znajduje się na albumie punk2 brakence’a. Cały album skąpany jest w mieniących się melodiach rodem z midwest emo, a element hyperpopu zawarty jest jedynie w sekcjach perkusji, basu i bardzo rzadkich modulacjach wokalu. Z gitary uwielbia również korzystać raper midwxst, który w swoich utworach (takich jak hitowe Trying) łączy ten instrument z hyperpopem i trapem.
Deko – Nu Radio! Obecność tej płyty na liście to mały przekręt. Album Nu Radio! wyszedł stosunkowo niedawno i nie jest tak znany i wielbiony jak reszta tego zestawienia. Stanowi on jednak idealny przykład hyperpopowej kreatywności oraz mieszania się tego gatunku z mainstreamowym brzmieniem. Cały album oparty jest o koncept stacji radiowej. W utworach obecne są humorystyczne wstawki prowadzącego Gobiego, a pomiędzy kolekcją hyperpopu, glitchcore’u i zwykłego trapu przewijają się reklamy fikcyjnych produktów i usług. Barwność całego projektu spotęgowana jest obecnością fikcyjnych artystów stworzonych za pomocą Vocaloida oraz wygenerowanego sztuczną inteligencją Playboia Cartiego. Kolejnym przykładem wpływu omawianego gatunku na dzisiejszy trap są ragebeaty, spopularyzowane przez takich artystów jak Carti, Trippie Redd czy Ken Carson. Styl ten jest na tyle popularny, że w tym roku Mata zainspirował się nim, tworząc utwór Skute Bobo. Choć utwór Młodego Matczaka jest w zasadzie jedynym przykładem wpływu hyperpopu na polski mainstream, scena undergroundowa coraz bardziej nim przesiąka. Na szczególną uwagę zasługuje twórczość artysty HubiTheKid i jego kolektywu Kurnik. Piosenki takie jak jego o o (nagrana z Młodym Yerbą) tworzą podwaliny dla przyszłej dominacji gatunku w Polsce. 0
Posłuchaj hyperpopowej playlisty pod linkiem: tiny.cc/hyperpop styczeń–luty 2022
3po3
/ z biegiem czasu
Jak byłem mały to nie jadłem barszczu z uszkami bo myślałem, że pływają w nim prawdziwe uszy
Krzyżówka, a nawet krzyżówa W tych zimowych miesiącach krzyżówka z ciepłą herbatą jest najlepszą alternatywą dla chłodu i głodu. Nie jedyną, ale na pewno skuteczną. H A S Ł A I P R O J E K T: K R Z Y S Z T O F Z E G A R ( P S E U D O N I M )
G R A F I K A : M A R T Y N A B O R O DZ I U K
R A M Y K R Z Y Ż Ó W K I : M A Ł G O R Z ATA B O C I A N
ział 3po3 głęboko wierzy w ducha zmian i nie boi się za jego realną formą kroczyć. Wszem i wobec ogłasza więc: koniec czytania, początek wypełniania! Oczywiście aż do następnego miesiąca, kiedy znowu w tym dziale pojawi się jakiś dłuższy tekścik. 0
D
Poziomo 2. Między zajęciami, dłuższe niż przerwa. 3. Przedłużenie okresu wypożyczenia książki z biblioteki. 6. … z Rodos. 7. Studencka kartkówka. 8. Należą do niego w teorii wszyscy studenci uczelni. 11. Zastępca zarządzającego uczelnią. 13. Rymuje się z żagiel. 15. Wpisanie na nią oznacza uczestniczenie w zajęciach (przynajmniej w teorii). 17. Co roku domaga się nowej pieczątki. 18. Teren szkoły wyższej wraz z budynkami.
Pionowo 1. Jeśli ma się ich za dużo nie można zaliczyć przedmiotu. 4. Zajęcia polegające na dyskusji. 5. Dwa razy w roku męczy biednych studentów. 9. Metoda nauczania, gdzie zazwyczaj mówi tylko jedna osoba do licznego grona słuchaczy. 10. Wynagrodzenie za osiągnięcia podczas studiów, zazwyczaj spóźnione. 12. Inaczej zapisanie się na zajęcia. 14. Przed magisterką, po maturze. 16. Każdy student twierdzi, że nie działa mu na zajęciach zdalnych.
38–39
lifestyle /
Styl życia Polecamy: 40 SPORT Lecimy na igrzyska Nasz zimowy sport narodowy
46 WARSZAWA Dlaczego nie lubimy Warszawy? fot. Nicola Kluesza
Wady i zalety życia w stolicy
48 SPOŁECZEŃSTWO Moda na depresję Postrzeganie chorób psychicznych
Zachód może upaść... JA K U B B O RY K
Wiecie, jaki jest jedyny problem barów chińskich? Za dużo dobrego.
eśli geniusz chińskich barów cechuje też pozostałe wynalazki z Dalekiego Wschodu, to ja chcę mieć w Polsce chińskie czołgi zamiast McAbramsów. Gwoli wyjaśnienia, słowem „chiński” posługuję się tu jak prawdziwy białas-ignorant i oznacza ono tak samo chiński, wietnamski, tajski, koreański, jak i japoński. Te ostatnie oczywiście z wyłączeniem sushi i ramenu, które to stanowią swoje własne, oddzielne rodziny. Bary chińskie. Podobnie jak dla innych sklepy cynamonowe, są małymi portalami do życia światowego. Można sobie w nich popatrzeć na złotego kotka niestrudzenie machającego łapką. Niestety ma on w środku bateryjkę, a nie tylko czary – byłem zdruzgotany, kiedy pierwszy raz ktoś mi o tym powiedział. Można w nich przekonać się, że do odniesienia sukcesu na emigracji, niepotrzebna jest znajomość języka. Ile to razy jakaś orientalna matrona wyciągnęła ze mnie zamówienie, dominując mnie niezrozumiałym pokrzykiwaniem, a ja poddawałem się jej jak łan pola ryżowego poddaje się dłoni rolnika, pełen wyrzutów sumienia, że to ja nie znam jej mowy. To wszystko najwyżej pięć minut marszu od twojego domu, pracy czy kościoła. Czasem myślę, że wszystkie te bary są franczyzami spod jednego szyldu, którego centrala jest gdzieś w prowincji trawy cytrynowej, w mieście pięciu smaków, i ta sieć deklasuje swoim rozmiarem i potęgą wszyst-
J
kie podłe fastfoody Zachodu. Do tego azjatycki kurczak jest zawsze chrupiący, a wołowina soczysta. No właśnie, jedzenie. Gdzie indziej jest tyle dań do wyboru? Poza standardowym zestawem: kurczak, wieprzowina, wołowina; można dostać również powszechnie uważane za luksusowe kaczkę, cielęcinę i krewetki. Do tego zawsze jest opcja wege (prawie zawsze; przyp. red.). Każde z nich dostępne jest w kilku lub kilkunastu układach sosów i dodatków. Jak? Nie wiem. Co kryje się pod enigmatycznymi nazwami złożonymi z dwóch obcych sylab? Też nie wiem, ale pewnie coś pysznego. Jakim cudem w każdym barze jest ta sama surówka z białej kapusty, te same sosy: pomarańczowawy i czerwonawy? Wiecie, jaki jest jedyny problem barów chińskich? Za dużo dobrego. To znaczy za dużo dobrego w stosunku do ryżu. Nie wiem, czy jest to zbiorowy ukłon wszystkich chińskich kucharzy w kierunku białasów-ignorantów, którzy chcą podkreślić swoją hojność. Czy może nie szanują dostępnego na polskim rynku ryżu i nie chcą klientów nim męczyć? Albo jest to drobny szwindel w celu wymuszenia w klienta pozycji z menu dodatkowy ryż – 4 zł? Ach, żeby tak każde popełniane na nas w życiu oszustwo opiewało na kwotę 4 zł. Jeśli jakiś smak będzie kiedyś wywoływał u mnie reminiscencje o matce wypłacie, która za rzadko całowała mnie na dobranoc, to będzie to smak sosu słodko-kwaśnego na niesolonym ryżu zlizywanego z bambusowej pałeczki. Tego sobie i wam życzę. 0
styczeń–luty 2022
SPORT
/ Polskie skoki w XXI w.
Chciałbym dotrwać kiedyś przytomnie do północy w Sylwestra...
Lecimy na igrzyska Rozmawiając o skokach narciarskich w Polsce, możemy śmiało pokusić się o stwierdzenie, że jest to nasz zimowy sport narodowy. W XX w. polscy kibice mogli emocjonować się sukcesami m.in. Stanisława Marusarza, Piotra Fijasa czy Wojciecha Fortuny – pierwszego polskiego złotego medalisty Zimowych Igrzysk Olimpijskich. Wygrywając konkurs olimpijski na dużej skoczni w 1972 r. w Sapporo, rozpoczął pierwszy rozdział historii sukcesów polskich skoczków na Igrzyskach. T E K S T:
R A FA Ł W Y S Z Y Ń S K I
P
fot. Wikimedia Commons
rawdziwe szaleństwo na skoki narciarskie w Polsce rozpoczęło się wraz z erą Adama Małysza. To właśnie jemu można przypisać największy udział w popularyzacji tego sportu w naszym kraju. Sukcesy Małysza doprowadziły do powstania zjawiska „Małyszomanii”, które spowodowało, że co weekend miliony Polaków zasiadało przed telewizorami, aby całymi rodzinami oglądać zawody Pucharu Świata i wraz z ekspresywnym komentarzem Włodzimierza Szaranowicza dmuchać pod narty „Orłowi z Wisły”. Bardziej doświadczeni kibice ze wzruszeniem będą wspominać dominację polskiego skoczka w latach 2000–2003, kiedy ten trzy razy z rzędu wygrywał klasyfikację generalną Pucharu Świata, okraszoną wieloma sukcesami w Turnieju Czterech Skoczni, Mistrzostwach Świata czy w końcu dwoma medalami Zimowych Igrzysk Olimpijskich zdobytymi w Salt Lake City. W pierwszym konkursie olimpijskim na skoczni normalnej Małysz zdobył brązowy medal, ustępując miejsca dwóm innym legendom dyscypliny – drugiemu Svenowi Hannawaldowi oraz zwycięzcy zawodów, Simonowi Ammannowi. W kolejnym kon-
40–41
kursie, na skoczni dużej, Polak zdobył srebrny krążek, ponownie plasując się za Szwajcarem. Małysz stał się tym samym pierwszym polskim sportowcem, który wywiózł z wioski olimpijskiej dwa medale podczas jednych Zimowych Igrzysk Olimpijskich. Młodsi czytelnicy Magla mogą mieć problem z przypomnieniem sobie tamtego okresu, o którym dowiadują się z często pełnych emocji i sentymentu relacji pokolenia swoich rodziców oraz dziadków. Jednak i my, nowa generacja kibiców, równie mocno zafascynowana i zarażona zainteresowaniem do skoków, mieliśmy okazję zaznać smaku dumy i zwycięstwa, kibicując Małyszowi m.in. podczas Zimowych Igrzysk Olimpijskich w Vancouver. Małysz uplasował się tam dwukrotnie na drugim miejscu, w obu przypadkach przegrywając z Simonem Ammannem, sięgającym po swoje kolejno trzecie i czwarte złoto olimpijskie, a tym samym uniemożliwiającym polskiemu skoczkowi zdobycie medalu z najcenniejszego kruszcu w trakcie trwania swojej kariery. Pomimo braku złotego medalu olimpijskiego w swoim dorobku, „Orzeł z Wisły” jest jednym z najbardziej utytułowanych
skoczków w historii, a jego kariera stała się inspiracją dla wielu młodych adeptów tej dyscypliny na całym świecie. Niemniej, każda historia musi kiedyś mieć swój koniec…
Umarł król, niech żyje król W 2011 r. jedna z najpiękniejszych epok nie tylko skoków narciarskich, ale i całego polskiego sportu kończy się, jednocześnie rozpoczynając nową, dla wielu jeszcze piękniejszą. W ostatnim sezonie Adama Małysza byliśmy świadkami symbolicznej, jakby wręcz wyreżyserowanej przez wielkich światowego kina, „zmiany warty” liderów kadry polskich skoczków. Pierwszy akt miał miejsce podczas zawodów Pucharu Świata w Zakopanem, w którym zaplanowano trzy konkursy indywidualne. Pierwszy konkurs – zwycięstwo Małysza. Drugi konkurs – brak polskiego podium. Trzeci konkurs to cicha nadzieja kibiców na powtórkę z pierwszego dnia zawodów i kolejne zwycięstwo Polaka. Pierwsza seria trzeciego konkursu indywidualnego trwa w najlepsze, a kibice pomimo temperatury sporo poniżej zera bawią się doskonale, oczekując na skok naszego mistrza. W międzyczasie na belce pojawia się Kamil Stoch, dotychczas solidny, perspektywiczny skoczek bez większych sukcesów na arenie międzynarodowej. W pierwszej serii osiąga bardzo dobrą odległość i wysuwa się na prowadzenie po swoim skoku. Kolej na Małysza. Wielka Krokiew zamienia się w charakterystyczny dla obiektu kocioł towarzyszący skokom Polaków, w którym atmosfera podgrzana jest do granic możliwości. Odepchnięcie od belki, rozbieg, wybicie, faza lotu, lądowanie i… nagle cała Wielka Krokiew zamiera, a wraz z nią ponad 25 tys. zgromadzonych na skoczni kibiców. Tego dnia Małysz nie ustał swojego skoku i po kilku minutach został przewieziony do szpitala. Tego dnia byliśmy świadkami również pierwszego w karierze zwycięstwa Kamila Stocha w zawodach Pucharu Świata. Radość kibiców opuszczających skocznię, jak i oglądających transmisję w telewizji, mieszała się z niepokojem o stan zdrowia Mały-
sza. Szybko okazało się jednak, że naszemu mistrzowi nic poważnego się nie stało, a sam zawodnik był gotowy na kolejny weekend Pucharu Świata. Stoch wygrywając swój pierwszy konkurs, skierował na siebie większą niż dotychczas uwagę opinii publicznej. Pojawiły się pytania: jednorazowe zwycięstwo, czy może początek czasów, kiedy w czołówce jest w stanie walczyć kolejny Polak? Stoch w 2011 r. zwyciężył również w niemieckim Klingenthal, jak i w zawodach kończących Puchar Świata w Planicy. To właśnie tam rozegrała się druga scena aktu „przekazania pałeczki”, już mniej brutalna, za to dużo bardziej wzruszająca. Adam Małysz zdobył w swoim pożegnalnym konkursie trzecie miejsce, a podczas dekoracji medalowej Stoch oddał cześć swojemu starszemu koledze poprzez symboliczny taniec, tuż przed wejściem na najwyższy stopień podium. W tamtym momencie przebijało się coraz więcej głosów twierdzących, że utalentowany „góral z Zębu” może stać się niekwestionowanym liderem polskiej kadry skoczków i walczyć z najlepszymi w kolejnych sezonach.
Sukcesów ciąg dalszy Nikt jednak prawdopodobnie nie przewidział, jak szybko może rozwinąć się kariera Stocha. Kolejny sezon zakończył na piątym miejscu w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata (na tamten moment najwyższym w karierze), stając na podium siedmiokrotnie. W sezonie 2012/2013 zdobył Mistrzostwo Świata oraz zajął trzecie miejsce w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata. Rozbudziło to ogromne apetyty polskich kibiców przed kolejnym rokiem, w którym miały odbyć się
(...)oglądający ten moment kibice nie mieli już chyba żadnych wątpliwości – umarł król, niech żyje król. Zimowe Igrzyska Olimpijskie w Soczi. Od początku sezonu Stoch prezentował dobrą formę, kilkukrotnie stając na podium. Podczas zawodów poprzedzających wyjazd na Igrzyska Olimpijskie, dwa razy zwyciężył i wyleciał z Polski jako lider klasyfikacji generalnej Pucharu Świata oraz faworyt do złotego medalu. Stoch przed pierwszym konkursem olimpijskim dobrze spisywał się również na treningach, czym potwierdził, że do Rosji nie przyjechał, aby sprezentować sobie rosyjską matrioszke. Pierwszy konkurs miał miejsce na skoczni normalnej. Pokaz siły w wy-
konaniu naszego skoczka doprowadził go do zwycięstwa z przewagą kilkunastu punktów, co na skoczni normalnej, gdzie często decydują małe różnice punktowe, jest bardzo rzadko spotykane. Podczas ceremonii medalowej Kamil odebrał złoty krążek z rąk Pani Ireny Szewińskiej, a oglądający ten moment kibice nie mieli już chyba żadnych wątpliwości – umarł król, niech żyje król. Przed drugim konkursem nie obyło się bez przygód, które nie pozwoliły nam oczekiwać w spokoju na zawody. Podczas treningu na skoczni dużej Kamil Stoch upadł, diagnoza – stłuczony i skręcony staw łokciowy. Nie przeszkodziło mu to jednak, aby trzy dni później zainkasować drugi złoty medal olimpijski i tym samym stać się pierwszym polskim zawodnikiem w historii Zimowych Igrzysk Olimpijskich zdobywającym dwa złote medale podczas jednej imprezy. Aby odpowiednio oddać rangę tego osiągnięcia, warto wspomnieć, że w skokach narciarskich przed Stochem dokonywali tego jedynie Matti Nykänen i wspomniany już Simon Ammann. Po słabszych kolejnych dwóch latach spowodowanych m.in. kontuzją, sezon przedolimpijski 2016/2017 to odbudowa formy Stocha i powrót do światowej czołówki. W tamtym momencie kadrę polskich skoczków objął austriacki trener – Stefan Horngacher i już w pierwszym sezonie jako szkoleniowiec reprezentacji Polski, kontynuując pracę swojego poprzednika – Łukasza Kruczka – zbudował najsilniejszą kadrę w polskiej historii tej dyscypliny. Po raz kolejny rozbudziło to apetyty kibiców na sukces podczas planowanych na przyszły rok Zimowych Igrzysk Olimpijskich, które miały odbyć się w południowokoreańskim Pjongczangu. Tym razem jechaliśmy tam nie tylko jako faworyci do medalu w konkursach indywidualnych, ale również jako drużyna, która ma powalczyć o miano najlepszej. W pierwszym konkursie inny polski zawodnik – Stefan Hula, miał szansę na osiągnięcie swojego życiowego sukcesu. Prowadził po pierwszej serii, jednak po drugim skoku spadł na miejsce piąte, tuż za plasującym się na czwartej pozycji, Kamilem Stochem. Jak się okazało, pierwszy konkurs wyczerpał limit nieszczęścia polskich skoczków i w zawodach na skoczni dużej Stoch zdobył swój trzeci złoty medal olimpijski. Również konkurs drużynowy zakończył się sukcesem. Polska reprezentacja zdobywając brązowy medal (w składzie: Maciej Kot, Stefan Hula, Dawid Kubacki, Kamil Stoch) – pierwszy w historii drużynowych startów reprezentacji Polski na Igrzyskach Olimpijskich – udowodniła, że nieprzypadkowo została najlepszą drużyną poprzedniego sezonu.
SPORT
fot. Wikimedia Commons
Polskie skoki w XXIw. /
Kolejny epizod, czyli Pekin 2022 Po trzech kolejnych udanych imprezach rangi olimpijskiej z niecierpliwością i nadzieją możemy czekać na kolejną odsłonę olimpijskich zmagań w skokach narciarskich, tym razem w chińskim Pekinie. Wskazanie potencjalnego złotego medalisty jest niezmiernie trudne. Z jednej strony w światowej czołówce pojawiło się wielu młodych i mocnych zawodników na czele z Ryoyu Kobayashim (zwycięzca Pucharu Świata w sezonie 2018/2019) oraz Halvorem Egnerem Granerudem (zwycięzca Pucharu Świata w sezonie 2020/2021), z drugiej zaś wciąż obecna jest starsza gwardia, która będzie chciała udowodnić, że nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. Kandydatów do złotego medalu jest co najmniej kilku. Czy do tej grupy zaliczani są Polscy zawodnicy? Z pewnością są uważani za rywali mogących namieszać w czołówce. Nigdy zresztą nie należy lekceważyć trzykrotnego mistrza olimpijskiego, jak i drużynowych medalistów olimpijskich. Coraz więcej mówi się, że dla naszych najlepszych skoczków, Kamila Stocha, Piotra Żyły czy Dawida Kubackiego, mogą to być ostatnie Igrzyska Olimpijskie i choć sami zawodnicy nie są skorzy wypowiadać się na ten temat publicznie, ciężko przejść obok takiego zdania obojętnie. Niezależnie od przyszłego scenariusza, nam kibicom nie pozostaje nic innego, jak trzymać kciuki za polskich skoczków, aby pokazali się z jak najlepszej strony. A więc pamiętajmy – głęboki wdech i mocno dmuchamy! Pierwsza i druga odsłona olimpijskich emocji zaplanowana jest na 6 i 12 lutego, zaś konkurs drużynowy będziemy mieli okazję oglądać 14 lutego. 0
styczeń–luty 2022
SPORT
/ Bałkany, futbol, przemocł
Puchar wypełniony krwią
Po zakończeniu wojny w Jugosławii Serbia z najważniejszej i jednej z najbogatszych republik wspólnego państwa fot. bit.ly/FK_Obilić_Stadion
południowych Słowian przemieniła się w krainę bezprawia, w której najwięcej do powiedzenia mieli gangsterzy. Ich macki nie ominęły także piłki nożnej. T E K S T:
F I L I P W I EC ZO R E K
czasach istnienia Jugosławii, FK Obilić był mało znaczącym stołecznym zespołem. Swoje pięć minut miał on jeszcze w latach przed II wojną światową, kiedy rozegrał kilka sezonów w najwyższej lidze. Po wojnie klub podupadł, zupełnie tracąc swoje znaczenie na rzecz innych belgradzkich zespołów – Partizana i Crvenej Zvezdy. Przez kilka lat nie mógł nawet używać swojej nazwy, która została przez komunistyczne władze uznana za zbyt nacjonalistyczną. Odzyskanie dawnej tożsamości nie poprawiło losów klubu, który jeszcze przez kilkadziesiąt lat tułał się po amatorskich ligach. Lepsze czasy dla (Rycerzy) nadeszły dopiero u schyłku lat 80., wraz z awansem do trzeciej ligi. Po rozpadzie Jugosławii klub kontynuował swój marsz w górę, kwalifikując się w sezonie 1992/93 do drugiej ligi, w której grały już wtedy tylko drużyny z Serbii i Czarnogóry. Już po dwóch sezonach Obilić awan-
fot. en.wikipedia.org/wiki/Arkan
W
sował do elity. Pomimo sensacyjnego awansu do finału Pucharu Jugosławii, w kampanii 1994/95 (Rycerze) byli tylko zespołem walczącym o utrzymanie. Po reformie jugosłowiańskiej ligi w sezonie 1996/97 klub po zaledwie dwóch latach powrócił na zaplecze najwyższej klasy rozgrywkowej.
Arkan Željko Ražnatović jest jedną z tych osób, które w mediach są zazwyczaj eufemistycznie określane jako „kontrowersyjna postać”. Mówiąc natomiast bardziej dosadnie, jest to człowiek, który całą swoją pozycję wywalczył działaniami sprzecznymi z prawem, zarówno tym
Rywale Obilicia żadnych korzyści z oddawania meczów nie mieli, chyba że za taką uznać samo zachowanie zdrowia i życia. krajowym, jak i międzynarodowym. Jeszcze zanim zyskał sławę jako przywódca znanej jako Tygrysy Arkana grupy paramilitarnej, która dopuściła się licznych zbrodni wojennych, Ražnatović był jednym z najbardziej wpływowych gangsterów w Jugosławii, którego macki sięgały nawet kryjących go służb specjalnych. Pełnił on również funkcję lidera ultrasów Crvenej Zvezdy. To właśnie drużynę z Marakany (potoczna nazwa stadionu Crvenej Zvezdy – przyp. red.) Arkan próbował kupić po opadnięciu w Serbii wojennego pyłu. Włodarze Zvezdy nie pozwolili jednak na transakcję, wiedząc, że pod wodzą Ražnatovicia klub stałby się pralnią brudnych pieniędzy. Po nieudanej próbie zaku-
42–43
pu Crveno-Belih przeniósł on swoją uwagę na niewielki, mało znany klub z dzielnicy Vračar, gdzie starzy właściciele oporu przed sprzedażą drużyny Arkanowi już nie mieli.
Zespół jak z Football Managera Do przejęcia FK Obilić przez Arkana doszło przed kampanią 1996/97, pierwszą po spadku do drugiej ligi. Tę udało mu się wygrać w imponującym stylu, mając aż 15-punktową przewagę nad drugim w tabeli Železnikiem. Następny sezon Obilić, pomimo bycia beniaminkiem, rozpoczął jako jeden z kandydatów do zajęcia miejsca w czołówce. Na ławce trenerskiej zasiadał młody, aczkolwiek będący w Serbii uznaną marką Dragomir Okuka, znany w Polsce z prowadzenia Legii i Wisły. Klub korzystając z dużych zasobów finansowych swojego właściciela znacząco się wzmocnił, próżno jednak upatrywać w jego składzie wielkich nazwisk. Była to niezwykle młoda drużyna, w której żaden z zawodników nie miał więcej niż 30 lat. Ta szalona strategia rodem z Football Managera przyniosła jednak pozytywny skutek. Kampanię 1997/98 FK Obilić zakończył na pierwszym miejscu w tabeli. Do dziś żadnemu innemu serbskiemu klubowi nie udało się przełamać duopolu Crvenej Zvezdy i Partizana.
Szokujące kulisy Historia Obilicia zdaje się brzmieć jak jedna z pięknych opowieści o underdogach, którzy sensacyjnie utarli nosa wielkim. W tym przypadku było jednak zupełnie inaczej. Triumfowi drużyny z Vračaru daleko było do miana sportowego sukcesu. Nie chodzi tu bynajmniej o korumpowanie rywali – Arkan w ustawianiu meczów posunął się o kilka kroków dalej, stosując metody żywcem wyjęte z gangsterskich porachunków.
Bałkany, futbol, przemoc /
bu pistoletu do ust po to, aby ten zgodził się na zmianę nazwy swojej drużyny i zrobienie z niej filii jednego z gigantów. Tego właśnie dopuścił się Arkan, zastraszając prezesa Proletera, Aleksandara Olarevicia. Ten w obawie o swoje życie rzecz jasna zgodził się na fuzję. Jak sam po latach wspominał, wiedział, że gdyby nie wyraził zgody, zostałby zastrzelony.
Problem dla Europy Zdobywając tytuł mistrzowski FK Obilić zafundował twardy orzech do zgryzienia włodarzom UEFA. Oznaczało to bowiem, że klub wywalczył prawo do gry w kwalifikacjach do Ligi Mistrzów. Europejska federacja nie mogła dopuścić do tego, aby w jej f lagowych rozgrywkach występowała drużyna kierowana przez takiego człowieka jak Ražnatović, już wtedy oskarżonego przez
(...) wiedział, że gdyby nie wyraził zgody, zostałby zastrzelony.
Klub albo ołów Osiąganie dobrych wyników w sposób najdalszy z możliwych od sportowego nie było jedynym z ciężkich grzechów Arkana. Równie szokująca jest historia drużyny rezerw (Rycerzy), FK Mladich Obilić. Przez długie lata był to niezależny klub grający w niższych ligach pod nazwą FK Mladi Proleter. Kiedy Obilić zaczął się liczyć na arenie krajowej, Ražnatović postanowił uczynić z Proletera jego zaplecze. Jest to powszechna praktyka w Serbii, gdzie drużyny rezerw największych zespołów nierzadko występują pod własnymi nazwami. Nie jest jednak ani powszechną, ani akceptowalną praktyką wkładanie prezesowi klu-
trybunał w Hadze o ludobójstwo. Nie pozostawało zatem nic innego, jak wykluczyć mistrza Serbii z europejskich pucharów. Zaistniały problem Arkan postanowił rozwiązać po swojemu, nasyłając płatnych morderców na ówczesnego prezesa UEFA, Lennarta Johanssona. Całe szczęście obyło się bez ofiar, jako że zabójcom nie udało się znaleźć odpowiedniego momentu na dokonanie egzekucji. Ostatecznie Obilić został dopuszczony do gry w Lidze Mistrzów po tym, jak Ražnatović zrezygnował z pełnienia funkcji prezesa klubu, obsadzając na tym stanowisku swoją żonę, znaną pod pseudonimem „Ceca” pio-
senkarkę. Jednak Europy (Rycerzom) zwojować już się nie udało. Bez wsparcia ze strony zastraszonych sędziów i rywali udało im się pokonać tylko islandzkie IB Vestmannaeyja w pierwszej rundzie kwalifikacyjnej. Sezon później nie zadziałał już nawet trik z przepisaniem klubu na żonę, a Obilić, który tym razem zajął w lidze miejsce dające prawo gry w Pucharze UEFA, został wyrzucony z rozgrywek międzynarodowych.
Ze szczytu na dno Od samego początku jasnym wydawał się fakt, że tak szybko jak Obilić pojawił się na salonach, tak szybko z nich wyleci. W klubie zarządzanym przez taką osobę jak Arkan nie mogło być mowy o jakiejkolwiek stabilizacji. Początek końca belgradzkiej drużyny nastąpił w styczniu 2000 roku, wraz ze śmiercią Ražnatovicia. Właściciel klubu zginął tak samo jak żył, zastrzelony w swoim hotelu przez powiązanego ze światem przestępczym policjanta. Większość majątku gangstera, w tym Obilić, została odziedziczona przez jego żonę. Przez kilka sezonów (Rycerze) kręcili się jeszcze wokół podium, trzykrotnie dostając się do europejskich pucharów, w których z racji na śmierć Arkana mogli już wystąpić. Z czasem jednak Ceca straciła zainteresowanie klubem, który w 2006 r. spadł z Superligi. Po dziewięciu latach zespół, występujący już tylko w belgradzkiej lidze amatorskiej, został wycofany z rozgrywek i rozwiązany. Jego ostateczny kres nastąpił w zupełnym zapomnieniu, w większości serbskich mediów nawet nie wspomniano, że drużyna, która odegrała tak ważną rolę w najnowszej historii krajowego futbolu, przestała istnieć. Pozostała tylko historia, która obrazuje skalę upadku Serbii w latach 90. 0
fot. pl.wikipedia.org/wiki/FK_Obilić
Tak jak w Polsce zbyt silnych piłkarsko przeciwników i zbyt neutralnych sędziów unieszkodliwiano oferując im znaczące korzyści majątkowe, tak w Serbii sędziowie i rywale Obilicia żadnych korzyści z oddawania meczów nie mieli, chyba że za taką uznać samo zachowanie zdrowia i życia. Sposób, w jaki Arkan zmuszał ich do podkładania się jego zespołowi, został opisany na łamach programu Insajder przez Zorana Arsicia, jednego z czołowych serbskich sędziów z tamtej epoki: To prawda, że Ražnatović spoliczkował mnie w szatni. Moi koledzy też mieli problemy, groził im, że nie zejdą z boiska żywi. Nie jestem zaskoczony tym, że to mnie spotkało, tak potężny i silny był wówczas ten człowiek. Przez kordon policyjny przeszedł ot tak, po prostu. […] To wszystko, co się wtedy działo, na zawsze pozostanie w mojej pamięci. Mieliśmy pistolet przykładany do głowy, byliśmy bici… Wciąż nie wierzę, że dzisiaj można o tym otwarcie mówić przed kamerami. Wtedy wszyscy zdawali sobie z tego sprawę, ale nikt nic nie robił. I tak się działo przez długie lata…
SPORT
styczeń–luty 2022
WARSZAWA
/ wystawa
Z tej strony Krzysztof B., zablokowali mi dostęp do Facebooka. Będę się komunikował belkami w Maglu.
„Niewidoczne”
czyli zapomniana historia służących Miały być niewidoczne. Na przełomie XIX i XX w. blisko 20 proc. wszystkich osób pracujących w Warszawie to służące. Ich praca dotykała najbardziej intymnych aspektów życia wielu pokoleń warszawiaków i warszawianek. Niewidoczne.
Historie warszawskich służących to wystawa, która pokazuje, jak wyglądała codzienność cichych bohaterek. T E K S T:
A L E K S A N D R A T R E N DA K
a wystawie możemy zobaczyć ponad 400 obiektów, rozmieszczonych w sześciu salach, które opowiadają historię życia służących. Znajdziemy tu zarówno eksponaty związane z przyjazdem kobiet do Warszawy i ich codzienną pracą, jak i współczesne realizacje artystyczne, które nawiązują do ich życia. Celem wystawy jest odwrócenie utrwalonej narracji historycznej, marginalizującej doświadczenia służących.
N
dzeniu posady bezrobotne służące miały obowiązek natychmiastowego stawienia się w Wydziale. Ponadto wydawano im imienne dokumenty – książeczki służbowe, w których skrupulatnie notowano ich historię zatrudnienia.
pomoc domowa była bardzo często postrzegana jako przedłużenie sprzętu AGD, przy pomocy którego pracowała. Służące nie były traktowane jak ludzie, którym należą się szacunek oraz odpowiednie narzędzia do pracy. Sprzęt, którym musiały się posługiwać, był tani i wadliwy, przez co praca przy jego użyciu wymagała dużo więcej czasu i skupienia. Zakładano, że wykonywanie takich obowiązków domowych nie wymaga żadnych kwalifikacji. Było także kojarzone z brudem i odpadami. Praca służących miała być niewidoczna – państwo odcinali się od niej, również architektonicznie. W wielu budynkach wznoszono specjalne korytarze i schody, aby nie widzieć pracujących kobiet w przestrzeni domowej.
Służąca przyjeżdża do Warszawy
44–45
Relacje służących z ich chlebodawcami fot. Walerian Twardzicki, lata 90. XIX w., Muzeum Warszawy
Zwiedzanie zaczynamy od pierwszej części zatytułowanej Służąca przyjeżdża do Warszawy. Kobiety wykonujące ten zawód pochodziły często ze wsi i przyjeżdżały do miasta, by uniknąć głodu, biedy i przemocy. Ich nadzieją było to, że dostaną pracę w dobrym domu z miłymi gospodarzami i będą w stanie odłożyć pieniądze potrzebne do posagu lub wysyłać je do rodziny. Jednakże między służącymi a ich pracodawcami istniała przepaść kulturowa, przez co bardzo często spotykały się one ze złymi warunkami mieszkalnymi. Ponadto były wykorzystywane i dręczone przez swoich chlebodawców. Warto też dodać, że na nowo przybyłe do miasta kobiety czyhało wiele niebezpieczeństw, między innymi organizacje przestępcze, które wiele z nich porywało, wywoziło poza granice państwa i sprzedawało. Następna sala nosi tytuł Zatrudniona u państwa i możemy w niej zobaczyć takie eksponaty jak fartuszki, które służące musiały nosić w czasie wykonywania swoich codziennych obowiązków. W tej części wystawy znajdziemy także inscenizację malutkiego pokoju, w którym służba spała – miał on zazwyczaj wymiary 160x200cm, co możemy porównać z wielkością współczesnego łóżka ze sklepu IKEA. Na ekspozycji znajdują się także dawne dokumenty, jakie służąca musiała posiadać przed rozpoczęciem pracy, m.in. meldunek wydany w Wydziale Kontroli Służących. Urzędnicy prowadzili dokładną ewidencję – notowali wszystkie dane przyszłej pracownicy, łącznie z kolorem oczu i miejscem zamieszkania rodziców. Zapisywali też miejsca służby wszystkich warszawskich pracownic domowych. Po wypowie-
Praca, której nikt nie widzi Trzecia sala, zatytułowana Praca, której nikt nie widzi, pokazuje codzienność warszawskiej służącej. Kobieta pracująca w tej roli zaczynała dzień już o godzinie szóstej rano, aby rozpalić w piecu i wypastować państwu buty. Następnie przygotowywała śniadanie, zajmowała się dziećmi, sprzątała, robiła zakupy oraz prała. Przez kilkanaście godzin dziennie wykonywała monotonne, niewdzięczne i powtarzalne prace domowe, jednocześnie pozostając w ciągłej gotowości do przyjęcia kolejnych dyspozycji. W XIX w. w zamożniejszych domach przyjmowano wyspecjalizowane służące: kucharki, pokojówki, niańki lub mamki. Natomiast w XX w. zrezygnowano z tego rozwiązania i częściej decydowano się na jedną służącą „od wszystkiego”. Warto też dodać, że
Panie i zarządzanie jest częścią wystawy poświęconą trudnym relacjom służących z ich pracodawczyniami. Zarządzanie służbą było domeną kobiet, dziewczynki pochodzące z zamożnych rodzin od najmłodszych lat były uczone jak być dobrą żoną i panią domu. Zatrudniały one służące do wykonywania pracy domowej i same także nieodpłatnie ją świadczyły poprzez organizowanie funkcjonowania domu. Jednocześnie nie miały rzeczywistej władzy – były w całości zależne od swoich mężów, a ze względu na swoją klasę i status nie mogły pracować zarobkowo. Przyglądając się uważnie przedmiotom i tekstom wywieszonym na ścianach wystawy, możemy przeczytać wiele historii o toksycznym podejściu pań domu do służących – traktowały je one jak przedmioty. Często uważały też, że pracowniczki można bez zahamowań strofować i przelewać na nie swoją frustrację związaną z patriarchalnym światem, wobec którego były bezsilne. Panowie. Relacja po ciemku to jedna z najbardziej poruszających części wystawy, ponieważ opowiada, jak służące były wykorzystywane seksualnie przez swoich pracodawców. Konserwatyzm i wynikające z niego negatywne wzorce postaw wpływały na zachowania nastoletnich chłopców i mieszkających z rodzicami studentów. W literaturze utarło się używanie określenia o chłopcach wchodzących do domu późno i przez kuchnię. Eu-
axis mundi varsoviensis /
femizm ten oznaczał utrzymywanie intymnych relacji ze śpiącymi w kuchniach służącymi. Wiele z nich zachodziło w niechciane ciąże, co zmuszało je do porzucania służby i dalszej pracy w charakterze prostytutki. Niektóre tragicznie ginęły podczas pokątnych aborcji. Ofiary były wtórnie krzywdzone przez system, ponieważ istniał prawny zakaz dochodzenia ojcostwa. Pokrzywdzone nie posiadały też dostępu do opieki medycznej, przez co często stawały się bezdomne i żyły w biedzie.
Służąca w reklamie Sala Służąca jako ornament przedstawia zbiór przedmiotów oraz reklam, na których widzimy wizerunek pomocy domowej wykonującej różnego rodzaju prace związane z gospodarstwem – noszenie zakupów, mycie naczyń, froterowanie
podłogi czy podawanie posiłków. Za każdym razem kobiety pracujące jako pomoc domowa były przedstawiane jako przedmioty, które są częścią wystroju pokoju lub przedłużeniem sprzętu, który reklamują. Na większości z ilustracji możemy także zaobserwować, że służące nie posiadają ust, co odbierało im człowieczeństwo, głos oraz osobowość. Tego typu wizerunki zniknęły z reklam dopiero wraz z końcem drugiej wojny światowej, na co złożyła się zmiana ustroju gospodarczego oraz rewolucyjne zmiany społeczne, deklaratywnie znoszące wyzysk pomocy domowej.
Znaczenie służących współcześnie Ostatnia sala jest bardzo przejmująca i skłania do wielu przemyśleń. Nosi tytuł Aneks i nie ma w niej historycznych eksponatów,
WARSZAWA
są za to rzeźby, obrazy i inne realizacje artystyczne, które nawiązują do współczesnej pozycji kobiet. Choć zawód służby domowej już nie istnieje, to bardzo często możemy zaobserwować, że wiele kobiet same prowadzi dom i wykonuje nieodpłatnie i bez pomocy partnera lub dzieci obowiązki, które kiedyś należałyby do służących. Według badań CBOS z 2018 r., kobiety nadal biorą odpowiedzialność za zdecydowanie większą część prac domowych – cztery razy częściej gotują, sprzątają, piorą i prasują. Poświęcają na te zajęcia dziennie prawie dwie godziny więcej niż mężczyźni. Do dziś powszechnie uważa się, że praca w domu jest prosta, nie wymaga żadnych kwalifikacji i „dzieje się sama”. A czy ty jesteś współczesną służącą? 0
Symbol z przypadku Warszawa to niezwykle szybko rozwijające się miasto, w którym coraz rzadziej dostrzega się ślady trudnych fot. Filip Wieczorek
pierwszych lat po transformacji ustrojowej. Jednym z pozostałych po nich reliktów jest Patelnia, gdzie można na chwilę przenieść się o kilkanaście lat wstecz. T E K S T:
F I L I P W I EC ZO R E K
atelnia to miejsce, którego bardzo łatwo jest w ogóle nie zauważyć, nawet przechodząc dosłownie obok. Schowana we wnęce kilka metrów pod poziomem Placu Defilad i odgrodzona szpalerem drzew iglastych od strony Alei Jerozolimskich sprawia wrażenie, jakby ktoś starał się ją za wszelką cenę ukryć przed otoczeniem. Prawdę mówiąc, nie ma co się dziwić. Nazwanie Patelni urokliwym miejscem to ostatnia rzecz, jaką można o niej powiedzieć. Będąc tam, nie sposób nie odnieść wrażenia, że jest się w żywym skansenie lat 90., które, mówiąc eufemistycznie, nie były złotym okresem polskiej architektury. Zarówno zbudowane z pleksi i niebieskiego metalu wejścia na perony stacji metra, jak i stojący pomiędzy nimi pawilon handlowy nie trafiają we współczesne gusta. Dodatkowo całość oblepiona jest nieestetycznymi reklamami, istną plagą która zaraziła całą polską przestrzeń publiczną zaraz po transformacji gospodarczej i wciąż nie chce odpuścić. W ten obraz nędzy i rozpaczy ostatniej dekady XX stule-
P
cia wpisuje się również nawierzchnia – cały plac wyłożony jest mało atrakcyjną betonową kostką. O zieleni ani małej architekturze nikt nie pomyślał, jakby Patelnię specjalnie zaprojektowano po to, aby ludzie jak najszybciej z niej uciekali, a nie zatrzymywali się, albo, nie daj Boże, jeszcze się zaczęli po niej rozglądać.
Trwała prowizorka Cała ta bylejakość nie jest przypadkowa. Kiedy Patelnia była projektowana, nikt nie przewidywał, że zdąży przetrwać w swoim pierwotnym kształcie aż do trzeciej dekady XXI w. Zgodnie z początkowym założeniem plac, po otwarciu w 1998 r., miał istnieć tylko kilka lat, do momentu w którym w jego miejscu stanie nowy, o wiele bardziej reprezentacyjny budynek. Nikt się wtedy nie przejmował estetyką, jedynym istotnym kryterium było to, żeby powstało dosłownie cokolwiek. Sama zresztą Patelnia nie kontrastowała ze swoim otoczeniem tak bardzo jak dziś. Można nawet powiedzieć, że całkiem nieźle się wpisywa-
ła w ówczesny krajobraz centrum miasta, oblepionego reklamami o wiele bardziej niż dziś (trudno uwierzyć, ale tak naprawdę było) i zdominowanego przez sypiące się już kilkudziesięcioletnie budynki, które przez całe swoje istnienie ani razu nie zaznały renowacji. Tyle, że Warszawa bardzo się zmieniła. Wokół Pałacu Kultury powstało wiele imponujących wieżowców, modernistyczna Ściana Wschodnia została odnowiona, tak samo jak kamienice wzdłuż Alei Jerozolimskich. Patelnia zaś jak stała, tak stoi do dziś. Zmieniają się co najwyżej wywieszane na niej reklamy.
Warszawska agora Aż trudno uwierzyć, że tak właśnie wygląda jedno z najbardziej ruchliwych miejsc w Warszawie. Jakkolwiek nie próbowano by Patelni ukryć przed otoczeniem, tak koniec końców trafia tam właściwie każdy, kto spędza w mieście dłużej niż jeden dzień. To właśnie w tym miejscu znajduje się wejście na najbardziej ruchliwą stację metra w Warszawie, przez którą rocznie przewija 1
styczeń–luty 2022
WARSZAWA
/ axis mundi varsoviensis
się ponad 20 mln pasażerów. Większość z nich opuszcza ją właśnie od strony Ronda Dmowskiego, gdzie łatwo można przesiąść się do tramwaju lub ruszyć w stronę Dworca Centralnego i Złotych Tarasów. Z tego powodu Patelnia zaczęła żyć własnym życiem, wbrew woli planistów stając się jednym z centrów dzisiejszej Warszawy. To nie Stary Rynek, Plac Europejski ani żaden inny reprezentacyjny obszar, tylko właśnie ten brzydki, wybetonowany plac pełni rolę współczesnej agory stolicy Polski. Stamtąd właśnie wyruszają prawie wszystkie największe pochody i demonstracje, czy to zeszłoroczne Strajki Kobiet, czy też Marsze Niepodległości. Przed każdymi wyborami Patelnia aż roi się od przedstawicieli młodzieżówek z każdej opcji politycznej, którzy zbierają podpisy poparcia dla swoich ugrupowań. Wieczorami natomiast plac opanowywany jest przez ulicznych kaznodziei lub artystów. Ci ostatni wkładają również wiele wysiłku w uczynienie go miejscem jakkolwiek znośnym dla ludzkiego oka, malując graffiti na murach, które nie zostały opanowane przez reklamy. Jak na każdym szanującym się ruchliwym placu, na Patelni spotkać można również handlarzy, oczywiście w dużej większości nieposiadających zezwolenia. Można natrafić u nich na takie same produkty jak na każdym innym ulicznym targu, od owoców i warzyw, przez stare książki i podróbki ubrań, po zabawki dla dzieci, wśród których znaleźć można osławionego tajwańskiego kaktusa śpiewającego po polsku o braku kokainy. Brakuje tylko Pawła Zieńkiewicza, powszechnie znanego jako Pan Grający na Krześle – ulicznego muzyka, wykonującego swoje utwory na przedmiotach codziennego użytku. Niestety od jakiegoś czasu nie można już go usłyszeć na placu, którego symbol stanowił przez długie lata.
Polska w pigułce Nie ma drugiego tak demokratycznego miejsca w całej Warszawie jak Patelnia. Trudno wskazać inną przestrzeń, która dawałaby platformę tak wielu ludziom z tak różnych grup społecznych. Aż chce się stwierdzić, że jest to Hyde Park na miarę naszego kraju. W tym wyrażeniu jest dużo prawdy. Warszawa, a już w szczególności jej centrum, w żadnym razie nie jest miarodajna w stosunku do reszty Polski. Krajobrazu przytłaczającej większości miast w nadwiślańskim kraju nie tworzą światowej klasy budynki i wielkie korporacje, tylko brzydka, chaotyczna architektura i niewielkie, lokalne biznesy. Przechadzając się po centralnej dzielnicy Warszawy, można natomiast odnieść wrażenie bycia w wysoko rozwiniętym zachodnioeuropejskim państwie. Po ulicach, wzdłuż których znajdują się ogromne wieżowce, jeżdżą nowoczesne samochody i tramwaje, na chodnikach roi się od dobrze ubranych pracowników dużych firm, a ostatnie niezabudowane działki otoczone są ogrodzeniami z wizualizacjami wysokościowców, które powstaną tam w najbliższych latach. Poza miejscami zbyt dużą liczbą reklam trudno się do czegoś przyczepić – zwykła, zachodnia metropolia. Patelnia pojawia się w tym otoczeniu niczym soczysty cios między oczy, przypomnienie, że wciąż jest się w Polsce, tym przedziwnym połączeniu Zachodu, do którego próbuje dążyć i Wschodu, z którego wciąż nie może i chyba nie do końca chce się całkowicie wyrwać. Może jednak właśnie w brutalnej szczerości leży siła tego miejsca? Patelnia pod względem estetycznym i społecznym pełni rolę idealnej alegorii całej Polski, kraju zdominowanego przez chaos, którego mieszkańcy silnie ze sobą kontrastują pod każdym możliwym względem. Jednocześnie przy-
pomina, jak długą drogę nasz kraj wciąż ma do przejścia, jeśli chce zrównać się z najlepiej rozwiniętymi państwami Europy.
Niepewna przyszłość Niedługo minie ćwierć wieku od momentu, w którym Patelnia po raz pierwszy przywitała wyłaniających się spod ziemi ku warszawskiemu centrum pasażerów metra. Jednych odstrasza, innym daje szansę zarobku lub zaprezentowania swoich poglądów, dla większości ludzi jest zaś zwyczajnym, często uczęszczanym szlakiem komunikacyjnym, do którego zdążyli już przywyknąć. Ile jeszcze zostało jej lat? Na to pytanie nie jest w stanie odpowiedzieć chyba nikt. Według planu zagospodarowania przestrzennego w miejscu placu ma powstać budynek stanowiący dominantę rogu ulicy Marszałkowskiej i Alei Jerozolimskich, z kolei wejścia na stację Centrum mają zostać przeniesione pod jego powierzchnię. Silnym zwolennikiem takiego rozwiązania jest Rafał Trzaskowski, który chce wybudowania tam pawilonu łączącego funkcję centrum kulturalnego i węzła komunikacyjnego z prawdziwego zdarzenia. Żadne konkrety wciąż jednak nie padły, zatem można założyć, że przez kilka najbliższych lat Patelnia nie zmieni swojej formy. Nawet jeśli takowe się pojawią, nie można mieć pewności, że warszawiacy zaakceptują zmiany. Większość z nich nie potrafi już wyobrazić sobie swojego miasta bez tego placu, który pomimo swojej brzydoty zdążył stać się jedną z jego ikon. Zdegradowanie go do roli zwykłego, podziemnego pasażu sprawi, że bezpowrotnie utraci swój demokratyczny charakter, stając się tym, czym miał zostać w początkowym zamyśle – jednym z wielu pieszych szlaków komunikacyjnych. Raz już rzeczywistość zdążyła zadrwić z oczekiwań planistów, kto wie, może stanie się tak ponownie i oddolność znów zatriumfuje nad odgórnością? 0
Dlaczego nie lubimy Warszawy? Dlaczego chcesz mieszkać w Warszawie? Warszawa to nic innego jak zatłoczona, szara, betonowa kraina zamieszkała przez pędzące na hulajnogach korpoludki w garniturach, ciągle goniące za wyższym stanowiskiem. Stając się częścią stolicy, tracisz indywidualność i dołączasz do nic nieznaczącej masy pracoholików, którzy już dawno utracili jakiekolwiek wartości życiowe. T E K S T:
JULIA MOSIŃSKA
ie można zaprzeczyć – duże miasto nie jest miejscem dla każdego. Nie mowa tu jednak o odwiecznym sporze miłośników miast i wsi, a o wyjątkowo naocznym podziale na wielkich fanów i zagorzałych kryty-
N
46–47
ków Warszawy. Można by uznać, że panuje pewnego rodzaju alergia na Warszawę. Z wielu powodów informacja o wyprowadzce do stolicy ze względu na pracę czy studia co najmniej raz spotyka się z dezaprobatą i próbami zniechęcenia.
Dlaczego? Argumentacja „prześladowców Warszawy”, która wypełnia rozmowy przy niedzielnym obiedzie rodzinnym, niezmiennie opiera się na trzech cechach charakterystycznych dla życia w tym mieście. Warszawa odnajdzie swoich gnę-
korpostereotyp /
bicieli w każdej grupie, z której co najmniej jedna cząstka wyłamała się i skusiła na wyprowadzkę do miasta możliwości.
Wyścig szczurów Ulubiony argument twojej sfrustrowanej cioci, której życie opiera się na krytyce, a każda zmiana i postęp są przez nią przyjmowane z niewymuszonym oporem. Bo w końcu Warszawa równa się nieokiełznanemu wyścigowi z czasem opartemu na niekończącym się porównywaniu z innymi i łaknieniu coraz wyższych stanowisk, bardziej spektakularnych sukcesów i większej liczby zer na koncie. Po co zarywać noce, przejmować się deadline’ami i pogrążać się w nieustannym rozwoju, kiedy tak łatwo można sobie odpuścić, dać się ponieść przyjemnościom życia i zadowolić się przeciętnym minimum? Prawdą jest, że nieustanne działanie i parcie do przodu nie jest dla każdego, ale też w gruncie rzeczy nie może być. Jak mawiał kiedyś mądry człowiek: Kiedy już wszyscy będziemy rządzić, kto będzie pracował? Ludzie wybierają życie trywialne, bo tak jest po prostu łatwiej. Nikt ich za to nie wini, póki to oni nie patrzą z pogardą na tych, którzy chcą iść o dwa kroki dalej. Warszawa zrzesza ludzi pełnych zapału – tych, którzy nie boją się wpaść w sidła dużego, kipiącego postępem miasta i dołożyć własną cegiełkę do jego rozwoju. Niewątpliwie trudno jest znaleźć się wśród ogromu ludzi lepszych od ciebie, a jeszcze trudniej jest odnaleźć własne tempo w tym „wyścigu”. Może i cioteczka ma rację, może i Warszawa ma więcej niż mniej wspólnego z wyścigiem szczurów, ale czy nie jest to nieodłączna część postępu? W życiu będziemy spotykać ludzi od nas lepszych i gorszych, ale jakkolwiek będzie to dla nas niekomfortowe, to przebywanie wśród lepszych zmotywuje i popchnie nas do przodu. Warszawski wyścig to nie zwykły sprint na 100 metrów, to raczej maraton, w którym nie chodzi o bycie pierwszym na mecie, a raczej o samo na nią dotarcie. Owszem, stolica determinuje pewien bieg na sam szczyt, ale każdy ma na niego swój sposób i w swoim tempie go pokonuje.
Korporacja Kto inny bierze udział w wyścigu szczurów, jeśli nie korposzczury? Wyzysk, ograniczenie indywidualności, trwanie w pozycji małego trybika w wielkiej maszynie to słowa, które cisną się do ust każdego krytyka pracy w korporacji. Rozmowa o korporacji nie może jednak obyć się bez właściwej definicji. Korporacja to nic innego jak duże przedsiębiorstwo, firma, często międzynarodowa, o zorganizowanych warunkach pracy polegających na poszczególnych działach, w których każdy wkłada swoją ledwie zauważalną cząstkę energii w działanie wielkiej machiny. Praca w korporacji, w szeregach white collar wor-
kers widziana jest jako wielogodzinne siedzenie przy biurku, w szarym garniturze, masowa papierologia, ciągi cyferek w Excelu i niekończące się deadline’y oraz maile od szefa o nieprzyzwoitej godzinie. Do tego dochodzi frustracja i poczucie niespełnienia prowadzące do przedwczesnego wypalenia zawodowego i zatracenia własnej osobowości. Mocne słowa, a tak często podkreślane przez osoby cierpiące na tzw. korpofobię, dla których praca w takiej firmie to poddanie się wielkiemu systemowi i deprywacja indywidualności. Każda opinia ma jednak większe lub mniejsze podstawy i rzeczywiście wielokrotnie korporacja okazywała się dla jednostki zwyczajnie nieodpowiednia. Praca w biurze rzeczywiście w wielu przypadkach wymaga określonego stroju, hulajnogi istotnie są ulubionym transportem wielu warszawiaków, a godziny spędzone przy biurku lubią się wydłużać. Szara masa korpoludków nie wzięła się jednak znikąd. Międzynarodowi giganci dają ogromne możliwości rozwoju, dobre warunki i narzędzia pracy. Korporacje dysponują finansami, które inwestują nie tylko w samochody, laptopy i smartfony dla pracowników, ale także w wyjazdy, imprezy integracyjne, szkolenia czy studia podyplomowe. Sama Warszawa dysponuje szeroką ofertą kursów, tutejsze uczelnie szczycą się bogatą listą podyplomówek, a klimatyczne i hipsterskie bary czy restauracje wyrastają jak grzyby po deszczu, przyciągając głowy HR do zorganizowania biznesowych kolacji. Bonusy brzmią niezwykle kusząco, a droga awansu to nie zawsze droga przez mękę. Praca w dużej firmie zwyczajnie oszczędza nam zmartwień, korporacja inwestuje w swoich pracowników i czy są oni jedynie łatwymi do zastąpienia częściami machiny, czy nie, ich życie jest proste i dostatnie. Trudno winić kogokolwiek za tak łatwy i opłacalny wybór drogi kariery. Moda na startupy i niezliczona ilość książek o kiedyś niepozornych firmach, które dziś biją globalne rekordy rozwoju kuszą niezależnością i nadzieją na własny podbój rynku. Nie każdy jest jednak stworzony do zaczynania biznesu od zera lub bycia częścią raczkującej firmy tylko po to, żeby czuć, że coś znaczy. Po pierwsze, nie jest to dla poczucia spełnienia niezbędne, a po drugie, nie ma nic złego w byciu małą cząstką czegoś wielkiego, bo to właśnie dzięki tym niewielkim krokom każdego pracownika korporacja robi ogromne postępy – a czy to też nie wystarczy, aby czuć się istotnym?
Pośpiech A tam, gdzie wyścig, jest też i pośpiech. Spróbuj wyjść z tramwaju i zwolnić kroku. Nie tylko zostaniesz kilka razy popchnięty i przeklęty, ale zablokujesz ruch i zaczniesz czuć się na tyle niezręcznie, że w końcu dołączysz do szybkiego
WARSZAWA
tempa kroków mieszkańców Warszawy, aby tylko zbytnio się nie wyróżniać. Nieważne, że nie jesteś pewien, czy obrane przez ciebie podziemne przejście prowadzi w odpowiednią stronę, jeśli chcesz być częścią grupy, nie idź wolniej niż rytm dźwięku przy świetle zielonym na przejściu dla pieszych. Mówi się, że życie w dużym mieście pozbawia nas oddechu, refleksji, wytchnienia i zmusza nas do ciągłej pogoni za rozwojem i martwienia się o to, czy aby nic nas czasem nie ominęło. Dziś i tak jesteśmy bombardowani milionem bodźców, których nie jesteśmy w stanie przyswoić, a pragnienie bycia częścią wszystkiego, co świat wokół nam oferuje, odbiera zwykłe odczuwanie życia takiego, jakie jest. Warszawski pośpiech nas pożera i pozostawia wiecznie głodnymi nowych wrażeń, co okazuje się odwracać uwagę od podstawowych wartości. Bo przecież to pośpiech jest zły, a spokój i harmonia są dobre – i tak sprawy się mają już od czasów starożytnej Grecji. Trudno się jednak nie zgodzić, że w stolicy wszyscy się gdzieś spieszą – do szkoły, na uczelnię, do pracy, na spotkanie czy wydarzenie. I podczas gdy poranny bieg na uczelnię jest uzasadniony, całodniowy pośpiech wynika z niczego innego, jak z możliwości, które daje nam duże miasto. Liczba miejsc spotkań, wydarzeń kulturowych, warsztatów i zajęć jest tak niezliczona, że trudno jest się zdecydować, a co dopiero pomieścić je w siedmiodniowym rozkładzie i na wszystkie „na spokojnie” zdążyć. Ale skoro Warszawa oferuje nam życie w pełni – od przebojowych barów, klimatycznych knajpek, przez kina, teatry, galerie sztuki czy koncerty, po zielone parki i ścieżki rowerowe – czemu nie czerpać z tego garściami? Niełatwo jest zrozumieć, dlaczego tak wielu ludzi wciąż nie lubi Warszawy. W końcu mówi się, że jest to nasz „polski zachód”, środek wszystkiego – najważniejszych wydarzeń kulturalnych czy politycznych, a jednocześnie centrum dowodzenia większości największych firm. Warszawa żyje i chociaż w zawrotnym tempie, to właśnie dzięki temu rozwija się tak prężnie. Jakkolwiek prawdziwe wydają się ulubione argumenty zatwardziałych krytyków, mieszkańców stolicy wciąż przybywa, a powodów jest wiele – od dogodnych warunków ekonomicznych, po rozwinięte życie kulturowe i towarzyskie. Podczas gdy aspekty wizualne, przestrzenne i sama atmosfera dużego miasta są kwestią upodobań i temperamentu jednostki, krytyka korporacji i znienawidzonego prześcigania się we wspinaczce na coraz wyższe stanowiska jest równa sprzeciwowi rozwoju. Nikt nikogo nie będzie do niczego zmuszał, ale pozwólmy innym na ten wyścig, bo to oni pchają nas do przodu i to dzięki nim jeszcze – mimo przeciwwskazań – się nie zatrzymaliśmy. 0
styczeń–luty 2022
TECHNOLOGIA I SPOŁECZEŃSTWO
/ społeczne stygmatyzowanie depresji
graf. Pixabay
A poza tym uważam, że kanciapa NZS-u powinna zostać podbita.
Moda na depresję? Depresja to nie powód do wstydu, oznaka słabości lub wymysł XXI w. Czym więc jest i dlaczego wciąż jest stygmatyzowana? T E K S T:
eg Cabot w książce Porzuceni napisała: To, że czegoś nie widać, nie znaczy, że tego nie ma. Tak samo jest z chorobami psychicznymi. Osoby nimi dotknięte mogą odnosić sukcesy zawodowe, mieć szczęśliwą rodzinę, pięknie wyglądać, ale jednocześnie cierpieć, a nawet mierzyć się z myślami samobójczymi. Dla depresji każdy jest równy – nie patrzy ona na płeć, wykształcenie, wiek, pochodzenie czy sytuację materialną. To coraz częściej diagnozowana choroba, która może dotknąć każdego z nas.
M
Depresja – jak to się stało? Naukowcy od wielu lat badają przyczyny jej powstania. Wskazują na łączenie się czynników biologicznych i psychologicznych. Praca mózgu osoby zmagającej się z depresją wygląda inaczej niż osoby zdrowej. Układ współczulny, jedna z części autonomicznego układu nerwowego, odpowiadający za mobilizację organizmu (to za jego sprawą w sytuacji zagrożenia podejmujemy decyzję walcz albo uciekaj) osoby zaburzonej jest nadaktywny. To zaś skutkuje ciągłym
48–49
A N G E L I K A G R A B OW S K A
odczuwaniem stresu. W organizmie chorego brakuje także serotoniny (potocznie nazywanej hormonem szczęścia), a występuje nadmiar kortyzolu (potocznie nazywanego hormonem stresu). Duży wpływ na szansę wystąpienia depresji mają także doświadczenie życiowe danej osoby, środowisko, w jakim dorastała, ludzie, których spotkała na swojej drodze. Każdy człowiek inaczej interpretuje tę samą sytuację – jeden może przejąć się obraźliwymi słowami skierowanymi w jego kierunku, a inny może wzruszyć ramionami i szybko o nich zapomnieć. Nie sposób więc oceniać, która sytuacja była na tyle trudna, by mogła doprowadzić do rozwinięcia się choroby. Zjawisko to badali psychologowie: Richard Lazarus i Susan Folkman, wskazując, że stresu nie powinno się zamykać tylko w kategoriach biologicznych. W poznawczo-interakcyjnej teorii, którą stworzyli, pokazali, że każdy człowiek inaczej odbiera świat, w związku z czym to nie sama sytuacja powoduje stres, a to, jak zostanie zinterpretowana. We współczesnym świecie tempo życia, przepracowanie, a co za tym idzie niedobór snu, powodują, że coraz więcej ludzi
cierpi na zaburzenia psychiczne – w tym depresję. Według ekspertów do 2030 r. stanie się ona najczęściej diagnozowaną chorobą na świecie.
To, co zostawiła przeszłość Niestety, nawet mimo tej strasznej prognozy zdrowie psychiczne nie jest traktowane na równi ze zdrowiem fizycznym. Gdy idziemy do dentysty wyrwać ząb albo do lekarza rodzinnego po antybiotyk, nie obawiamy się opinii społecznej, nie czujemy wstydu. Dlaczego dzieje się tak w przypadku wizyty u psychiatry lub psychoterapeuty? Odwołajmy się do historii. Zaburzenia sfery psychicznej istniały od dawna. Już w starożytności ludzkość zmagała się z depresją, choć wtedy nie była jeszcze tak nazwana. Pierwszy opisał ją Hipokrates, określając melancholią, a jako jej objawy wyróżnił: zaburzenia snu, uczucie beznadziei, rozdrażnienie, brak apetytu, lęk przed tym, że stan melancholii będzie trwał dalej. Niestety metody leczenia pozostawiały wiele do życzenia. Chorych przez wiele wieków uważano za opętanych i niebezpiecznych. Izolowano ich od reszty społeczeństwa, przetrzymywa-
społeczne stygmatyzowanie depresji /
no w zamkniętych pomieszczeniach. Choroba psychiczna była w zasadzie wyrokiem skazującym na cierpienie i brak możliwości wyzdrowienia. Jeszcze na początku XX w. pobyt w szpitalu psychiatrycznym był biletem w jedną stronę. Lekarze nie potrafili pomóc swoim pacjentom – choć nieustannie próbowali. Zaczęto leczyć psychozy wywoływaniem gorączki, wprowadzano chorych w śpiączki, a nawet stosowano lobotomię. Były to eksperymenty, które dzisiaj wydają się nieludzkie, wtedy jednak uznawano je za przełomowe odkrycia w psychiatrii. Niechlubna przeszłość tej dziedziny medycyny pozostawiła po sobie ślad do dzisiaj. Niektórzy nadal postrzegają osoby z zaburzeniami psychicznymi jako margines społeczeństwa. Przez takie szkodliwe stereotypy sami chorzy mogą obawiać się, że ich życie się zmieni, że zostaną wykluczeni ze środowiska pracy lub znajomych. Zdarza się, że w obawie przed ostracyzmem nie decydują się na wizytę u lekarza lub po prostu nie wierzą w możliwość wyleczenia się. Warto jednak uświadomić sobie, że współcześnie istnieją skuteczne metody zwalczania zaburzeń – leki, psychoterapie. Pobyt w szpitalu także nie wiąże się z przykuwaniem łańcuchami czy dożywotnim odizolowaniem od świata. Psychiatria rozwinęła się i nie jest już eksperymentalną dziedziną medycyny. Zamiast bać się jej przeszłości, należy zaufać jej teraźniejszej wiedzy i korzystać z pomocy, jaką może nam zaoferować.
Depresja w liczbach Nie powinniśmy unikać lekarzy tym bardziej, że nieleczona depresja może postępować, a w konsekwencji doprowadzić nawet do śmierci. Na chorobę tę cierpi coraz większy odsetek społeczeństwa. WHO szacuje, że jest to aż 350 mln ludzi na całym świecie, w tym 1,5 mln Polaków. Często słyszy się w telewizji o wypadkach drogowych z nagłówkiem: Zginęło dwoje ludzi, dlaczego jednak nie podaje się do informacji publicznej, ile osób popełniło samobójstwo? W zeszłym roku w Polsce więcej osób odebrało sobie życie niż zginęło na drodze. Na świecie co 40 sekund ktoś z powodu cierpienia decyduje się na zakończenie własnego życia – dziennie to 3,8 tys. osób, a rocznie aż 800 tys. ludzi! Za każdą z tych liczb kryje się człowiek i jego bolesna historia. Statystyki te najlepiej pokazują, jak poważną chorobą jest depresja – to właśnie ona jest najczęstszą przyczyną samobójstw. Nie można uleczyć jej pozytywnym myśleniem i powiedzeniem weź się w garść. Jak więc wspierać osoby zmagające się z tą chorobą?
Jak (nie) wspierać? Optymizmem napawa fakt, że w Polsce o depresji mówi się coraz więcej w przestrzeni publicznej – w telewizji i głównie w internecie.
TECHNOLOGIA I SPOŁECZEŃSTWO
Psychologowie oraz psychiatrzy tworzą podcasty, prowadzą konta na Facebooku i Instagramie, na których starają się psychoedukować. Powstaje także coraz więcej poradników czy książek popularnonaukowych o tematyce psychologicznej. Od 2007 r. prowadzona jest kampania Forum Przeciw Depresji, która wspiera osoby zmagające się z chorobą i dąży do przełamania niechęci przed korzystaniem z pomocy lekarzy oraz psychoterapeutów. Większość kont, poradników czy podcastów jest zgodna, w jaki sposób powinno się wspierać osoby zmagające się z depresją. Potrzebują one zrozumienia – przede wszystkim nie należy umniejszać ich problemów. Wskazane jest zaoferowanie pomocy, zaznaczenie swojej chęci obecności w procesie przechodzenia przez trudny okres. Wszyscy znamy oklepane powiedzenia nie przejmuj się, myśl pozytywnie, będzie dobrze, ogarnij się, nie przesadzaj, inni mają gorzej, nie użalaj się nad sobą – czy to są słowa,
Osoba w depresji nie może myśleć pozytywnie, bo uniemożliwia jej to choroba. które sami chcielibyśmy usłyszeć? Osoba w depresji nie może myśleć pozytywnie, bo uniemożliwia jej to choroba(!). Powiedzenie zaś, że inni mają gorzej, to umniejszenie problemu i zakwestionowanie uczuć drugiego człowieka. Zamiast udzielać rad i nawoływać do zadbania o siebie, lepiej okazać empatię i pokazać, że zależy nam na drugiej osobie i że doceniamy jej obecność. Jak się czujesz? Chcesz o tym porozmawiać? Jestem przy tobie, zawsze cię wysłucham, rozumiem, że jest ci trudno, jesteś dla mnie ważna/ ważny – czy takie zwroty nie będą bardziej wspierające od ogarnij się? Oprócz rozmowy można zaproponować także pomoc w wykonywaniu codziennych obowiązków – trzeba jednak pamiętać, by nie wyręczać osoby chorej. Podobnie jest z proponowaniem wyjść towarzyskich czy drobnych aktywności – powinny być to sugestie, nie nakłanianie. Trwanie przy osobie cierpiącej może okazać się wymagające i trudne do przeżywania, dlatego ważne jest, aby pamiętać o sobie i zadbać także o własne zdrowie psychiczne.
Czy to już choroba? Coraz częściej można usłyszeć, że ktoś ma depresję, bo chce mu się płakać lub dlatego, że zbliża się sesja. Sprowadzanie złego samopoczucia do choroby jest szkodliwym zniekształceniem, które może zranić osoby naprawdę się z nią mierzące. Nie powiedzielibyśmy przecież, że mamy złamaną rękę tylko dlatego, że dzisiaj nas zabolała, prawda? Tak
samo odczuwanie smutku nie implikuje, że jesteśmy chorzy. Przeciwnie – smutek to jedna z podstawowych emocji ludzkich. Nie da się od niej uciec, być ciągle radosnym. Czasem potrzebujemy np. płaczu – by przeżyć własne emocje i pogodzić się z trudnymi wydarzeniami. To też oznaka, że na czymś nam zależało, kogoś kochaliśmy, że nie byliśmy na wszystko obojętni. No dobrze, ale jak więc rozpoznać depresję u siebie lub kogoś bliskiego? Nie jest to aż tak oczywiste, jak w przypadku złamanej ręki czy grypy. WHO wyróżnia jednak kilkanaście objawów: zwiększenie/ zmniejszenie apetytu, bezsenność/ nadmierna senność, zobojętnienie, uczucie podniecenia i niepokoju, codzienny smutek, niemożność podejmowania decyzji, brak koncentracji, odczuwanie zmęczenia, poczucie winy, przekonanie o własnej bezużyteczności, myśli o śmierci i samobójstwie. Jeśli osoba przez 14 dni odczuwa choć pięć z wymienionych symptomów przez większość dnia, niezależnie od wydarzeń, powinna zgłosić się do lekarza psychiatry lub psychoterapeuty. Należy pamiętać, że depresja to jednostka chorobowa i, co ważniejsze, da się ją skutecznie leczyć. Jako metodę leczenia stosuje się farmakoterapię i/ lub psychoterapię (najczęściej poznawczo-behawioralną).
Gdzie szukać pomocy? Oprócz rozpoczęcia specjalistycznego leczenia pod opieką psychiatry i/lub psychoterapeuty, pomocy można szukać także tutaj:
Informacja Telefon Zaufania dla Dorosłych w Kryzysie Emocjonalnym: 116 123 (czynny od poniedziałku do piątku, od 14.00 do 22.00) Fundacja Dajemy Dzieciom Siłę: Telefon Zaufania dla Dzieci i Młodzieży: 116 111 (czynny całodobowo, 7 dni w tygodniu) Możliwe jest także skonsultowanie się przez wiadomość, po wcześniejszym zalogowaniu na stronie 116111.pl (oczekiwanie na odpowiedź może potrwać do kilkunastu dni, dlatego w sytuacjach nagłych, lepiej zadzwonić). Fundacja ITAKA: Antydepresyjny Telefon Zaufania: 22 484 88 01 (czynny od poniedziałku do piątku, od 15.00 do 20.00) Osoby, które nie chcą lub nie mogą rozmawiać telefonicznie, mają możliwość wysłania wiadomości na adres: porady@stopdepresji.pl. Telefon Zaufania Młodych: 22 484 88 04 (czynny od poniedziałku do soboty, od 11.00 do 21.00) Czat: od poniedziałku do wtorku, od 11.00 do 21.00 (link do czatu jest widoczny w godzinach funkcjonowania, więcej informacji na stronie stopdepresji.pl) Fundacja ITAKA oferuje także pakiet pięciu bezpłatnych wsparciowych sesji online (termin sesji należy uzgodnić pod numerem 22 484 88 04).
styczeń–luty 2022
TECHNOLOGIA I SPOŁECZEŃSTWO
/ youtuberzy vs media społecznościowe
W tył zwrot!
O krytyce mediów społecznościowych na YouTubie Niechęć wobec mediów społecznościowych kojarzy się często z boomerstwem, technofobią i zacofaniem. Tymczasem w dyskursie na ich temat coraz silniejszym głosem przeciwko stają się youtuberzy. I choć ich retoryka bywa niekiedy nadmiernie uproszczona, używane przez nich argumenty wydają się przekonujące. T E K S T:
PIOTR SZUMSKI
odczas gdy przedsiębiorstwo Marka Zuckerberga w ciszy przygotowywało się do rebrandingu, miliony osób przeglądało TikToka, Facebooka bądź Instagrama. W tym samym czasie znacznie mniejsze, choć znaczące grono widzów oglądało na innej z wielkich platform – YouTubie – filmy namawiające do ograniczenia korzystania z tego typu portali. Apele o ich świadome użytkowanie nie są rzecz jasna żadną nowością, tak samo jak nie są nią podobnego rodzaju materiały w należącym do Google’a serwisie. Niemniej wydaje się, że na rozpoznawalnych kanałach popularnonaukowych i lifestylowych nieco łatwiej w ostatnim czasie natrafić na otwartą krytykę mediów społecznościowych.
P
Frazeologia kłopotów
graf. Pixabay
Cyfrowa demencja, FOMO, efekt króliczej nory. Wszystkie te mniej lub bardziej potoczne, pejoratywne pojęcia, związane z użytkowaniem social mediów, są dokładnie wyjaśnione w materiałach znanych youtuberów. Weźmy na warsztat choćby ostatnie z nich. Zjawisko króliczej nory analizuje w swoim filmie Łukasz Polikowski, autor popularnego kanału Człowiek absurdalny. W uproszczeniu, opisuje je jako proces, w którym algorytmy platform społecznościowych w odpowiedzi na te same wyszukiwania wyświetlają różne treści różnym użytkownikom. Ukazują też priorytetowo reakcje na nie ich najbliższego otoczenia. Tym samym wywołują u korzystających wrażenie, że wszyscy postrzegają rzeczywistość z widocznej dla nich perspektywy, gdy tymczasem jest ona spreparowana indywidualnie dla każdego z nich. Królicze nory są zresztą częścią szerszego dyskursu o wpływie me-
50–51
diów społecznościowych na tworzenie baniek informacyjnych, wymienianych przez niektórych youtuberów jednym tchem razem z innymi przypisywanymi tym serwisom problemami o charakterze społecznym lub psychologicznym.
powołują się na źródła naukowe, to wspomniane zjawiska są raczej stworzoną w celach perswazyjnych syntezą różnych obserwacji i nie występują w literaturze naukowej jako takie.
Argumenty czy propaganda?
Bardziej subtelnym, bo konkretniejszym i opartym na osobistym doświadczeniu przykładem youtube’owego sceptycyzmu wobec social mediów jest postawa szkockiej vlogerki lifestylowej, Lucy Allan. W szeregu materiałów ukazuje ona, jakie zmiany zaszły w jej życiu po usunięciu wszystkich kont na tych portalach (wyłączając oczywiście sam YouTube). Co ciekawe, youtuberka podkreśla w tym kontekście swoją przynależność do generacji Z (ma 21 lat). Zresztą jak przyznaje, tego rodzaju serwisy towarzyszyły jej na każdym kroku od dziesiątego roku życia. Jej decyzja wygląda w tym świetle jeszcze bardziej radykalnie, ale dla naszego pokolenia może stanowić lepszy punkt odniesienia. Allan generalnie zaznacza, że mówi jedynie o swoich doświadczeniach i podkreśla, że nie namawia nikogo do pójścia tą samą drogą. Niemniej w filmie Why You Need a Social Media Detox wymienia solidne argumenty za ograniczeniem korzystania z platform społecznościowych (m.in. poprawę ogólnego stanu zdrowia psychicznego), które notabene pokrywają się w dużej mierze z obserwacjami naukowców.
Autor wspomnianego filmu, dla podkreślenia jego wymowy, powstrzymuje się na koniec od tradycyjnego polecenia swojego profilu na Instagramie. Agitacja youtuberów przeciwko mediom społecznościowym przybiera niekiedy jednak bardziej wyraziste formy. Wystarczy zajrzeć do sklepów internetowych twórców dużych, popularnonaukowo-opiniotwórczych kanałów Wojna idei i Nie wiem, ale się dowiem!. Znajdziemy w nich koszulki – odpowiednio – ze wzorem
Krytyczna postawa wobec rzeczywistości pozwala nam ją lepiej zrozumieć. przedstawiającym logo Facebooka poruszające marionetką oraz z nadrukiem Instagram psuje mózg. To ostatnie hasło reprezentuje propagandowy wręcz poziom uogólnienia, ale trzeba przyznać, że zostaje nieźle uzasadnione w filmie Jak Instagram psuje mózg?. Ten materiał jest zresztą częścią cyklu o social mediach, w którym autorzy Nie wiem, ale się dowiem! analizują m.in. takie zagadnienia jak pornografia osobowości czy autyzm cyfrowy. Lista pojęć w słowniku problemów staje się coraz dłuższa. Warto jednak mieć świadomość, że choć wszyscy omawiani twórcy
Na dobre
Jak jest naprawdę? Choć tego typu przykłady można by mnożyć, prawdopodobnie nie są one wystarczające, by mówić o faktycznym trendzie. Niemniej potencjał YouTube’a w kształtowaniu społecznych postaw jest z całą pewnością znaczący, dlatego warto zwrócić uwagę na pojawiające się tam rozsądne głosy krytyki. Stwierdzenie, że media społecznościowe posiadają niezliczone korzyści to oczywiście truizm. Fakt, że stanowią one element naszej pokoleniowej tożsamości sprawia jednak, że bywamy nieco zbyt wyrozumiali dla ich wad, a każdy przejaw sceptycyzmu wobec nich jesteśmy skłonni traktować jako wyraz niezrozumienia współczesnych realiów. Niesłusznie – przecież to właśnie uważna, krytyczna postawa wobec rzeczywistości pozwala nam ją lepiej zrozumieć. 0
varia /
Varia Polecamy: 52 CZARNO NA BIAŁYM Zachwyć się, człowieku! Fotografia jako przedstawianie rzeczywistości
55 REPORTAŻ Na wschód od Mołdawii Separatystyczna enklawa Mołdawii
57 CZŁOWIEK Z PASJĄ Dwa Misie w Śniegu na Bieniowej fot. Nicola Kulesza
Lokalny browar w Bieszczadach
Czy dobrze jest nie wiedzieć? N ATA L I A JA R M U L
Poznawanie własnej osoby jest procesem długim i często również skomplikowanym.
rótkie, proste, a przy tym łopatologiczne zestawienie partykuły z czasownikiem. Używamy go najczęściej w sytuacjach, gdy nie mamy wiedzy na dany temat. Nie wiedzieć to cichy bohater w życiu praktycznie każdego z nas. Czasem przerażają nas ta niewiedza oraz bezradność wobec niej. Zamiast zaakceptować ten stan rzeczy, usiłujemy odnaleźć odpowiedzi na wszystkie nurtujące nas i ludzi wokół pytania. A przecież czasami dobrze jest nie wiedzieć i bezstresowo odkrywać kolejne wyzwania, jakie stawia przed nami życie. Dlaczego więc tak często za wszelką cenę próbujemy uniknąć koegzystencji ze stwierdzeniem nie wiem, co chcę robić w życiu, co mnie interesuje? Tego rodzaju dylematy otaczają nas od najmłodszych lat. To wydawać by się mogło niewinne pytanie skierowane do dzieci kim chcesz zostać, kiedy dorośniesz?, tak naprawdę może okazać się być destrukcyjne w skutkach. Dlaczego? Młodzi ludzie, których zainteresowania dopiero się kształtują, są nagle zmuszeni do nienaturalnego zdefiniowania swojej osoby. Właśnie wtedy marzenia zostają błędnie zaszufladkowane z przyszłymi obowiązkami, pracą. Towarzyszy temu również mylne przekonanie, że od najmłodszych lat powinniśmy potrafić określić, jak ma wyglądać nasze życie. Specjaliści postulują, by pytanie kim chcesz być zamienić na jaki chcesz być, gdy dorośniesz. Podkreślają również istotę kształtowania w dziecku poczucia, że to właśnie, jakie będzie, jest ważniejsze od jego przyszłej tożsamości zawodowej. Paradoksalnie to właśnie niewiedza daje nam ogrom możliwości. Zestawiona z nią ciekawość poszerzają nasze horyzonty, uczą, jak wychodzić ze stre-
K
fy komfortu. Nie są one niczym złym, są wręcz naturalne. Jeżeli zostaną przez człowieka prawidłowo wykorzystane w życiu, umożliwią mu poznawanie samego siebie oraz otaczającej go rzeczywistości poprzez zdobywanie doświadczeń, próbowanie nowych rzeczy. Nie wiedzieć motywuje nas do odkrywania naszych zainteresowań, jak również potrzeb. Należy jednak pamiętać, że na odnalezienie większości odpowiedzi potrzeba czasu i cierpliwości. Chęć natychmiastowego rozwiązania wszelkich dylematów dotyczących najczęściej nas samych, niekiedy determinuje także presja rówieśnicza. Wydaje się nam, że skoro inni w naszym wieku obrali sobie już jakiś konkretny cel życiowy, a my jeszcze tego nie uczyniliśmy – jesteśmy gorsi. Nic bardziej mylnego. Powszechne jest także wśród ludzi poczucie, że społeczeństwo wymaga od nas, abyśmy nieustannie się określali. Błędnie sądzimy, że korzystniejszym i lepszym będzie obranie jakiegokolwiek celu niż cierpliwe poszukiwanie odpowiedzi z towarzyszącym nam u boku jeszcze nie wiem. Taka postawa skutkować może nie tylko licznymi rozczarowaniami, lecz także życiem z poczuciem ciągnącej się za nami presji bycia ekspertem od samego siebie. Poznawanie własnej osoby jest procesem długim i często również skomplikowanym – tak naprawdę trwa on całe życie. Każdego dnia zdobywamy coraz to nowsze doświadczenia, poznajemy ludzi, uczymy się poprzez zdobywanie informacji. To wszystko składa się na to, że zarówno my, jak i nasze myślenie ewoluujemy każdego dnia. Nasuwają się więc wnioski, że to właśnie w obliczu nieznanego człowiek może najbardziej poznać samego siebie. Teraz zadaj sobie pytanie – co naprawdę lubię?; i najzwyczajniej pozwól sobie nie wiedzieć. 0
styczeń–luty 2022
CZARNO NA BIAŁYM
/ nie daj sobie wmówić, że robisz to źle
Naczelny zawsze nazywa się Kroszeń
Zachwyć się człowieku! T E K S T I Z DJĘC I A : K A M I L W ĘG LI Ń S KI odowa, reportażowa, produktowa, portretowa czy utrwalająca ulotne uliczne życie. To tylko przykładowe nazwy dla form wykorzystania fotografii do przedstawienia rzeczywistości. Rysowanie światłem, czyli po prostu robienie zdjęć, daje artyście nieskończone możliwości interpretacji otaczającego świata. Fotograf amator nie jest w stanie uniknąć pytania o preferowaną formę. Co jednak w sytuacji, twórca nie jest w stanie jednoznacznie stwierdzić, jakim typem fotografii się zajmuje? To dręczące pytanie mnie również skłoniło do przemyśleń. Tutaj bardzo pomocny okazał się przykład Joela Meyerowitza. Portfolio tej żywej
M
52–53
legendy fotografii, która zapisuje na klatkach filmu niepowtarzalne momenty od przeszło 60 lat, pokazuje drogę ucieczki od zaszufladkowania w jednym stylu czy nurcie fotografii. Joel na przestrzeni swojego profesjonalnego życia nieprzerwanie pokazuje, jak ważne jest eksperymentowanie z formą. Ikona ulicznej fotografii, najbardziej znana z kolorowych obrazków pokazujących dynamiczne portrety nowojorskiego życia, zaskakuje różnorodnością opracowanych projektów. Seria zdjęć wykonywanych podczas podróży samochodowych, ujęcia drzew znajdujących się w Central Parku na Manhattanie, zdjęcia martwej natury czy pokazujące osobowość portrety to tylko część wykorzystywanych przez artystę form.
W swojej książce How I Make Photographs Joel zwraca uwagę na wspólny mianownik dla tak odległych od siebie nurtów fotografii. Pisze on o uczuciu wzdrygnięcia z uznaniem dla czystego piękna chwili. Mistrz zwraca uwagę na dokładnie ten moment, w którym spust migawki powinien zostać uruchomiony. To, kiedy ten moment nastąpi, nie określa żadna reguła. Może do niego doprowadzić odpowiednio padające światło, podkreślające piękno zwyczajnego życia, jeden uśmiech, gest czy kolorystyka malująca się przed nami każdego dnia. Sam nazywam ten moment „mikrozachwytem”. I Tobie również, drogi Czytelniku, życzę wielu „mikrozachytów”.
nie daj sobie wmówić, że robisz to źle /
CZARNO NA BIAŁYM
styczeń–luty 2022
CZARNO NA BIAŁYM
/ nie daj sobie wmówić, że robisz to źle
Joel Meyerowitz: O nc e i n a w h i l e , a n d u s u a l l y f or t he br i e f e s t of m om e nt s , w e a r e s t a r t l e d b y s om e t h i n g out t he r e on t he s t r e e t , r i g ht i n f r ont of u s t h a t m a k e s u s g a s p w it h r e c o g n it i on of pu r e b e a ut y of t h a t m om e nt . T h a t m om e nt i s a l r e a d y d i s a pp e a r i n g w h i l e t he g a s p f i l l s ou r lu n g s a n d ou r m i n d s l i g ht u p. T h a t i s y ou r p hot o g r a p h i c m om e nt , a n d on l y y ou c a n k n o w it . [O d c z a s u d o c z a s u , z w y k l e n a k r ót k ą c hw i l ę , z a s k a k uj e n a s c o ś , c o z n a j duj e s i ę n a u l i c y, t u ż pr z e d n a m i , c o s pr a w i a , ż e w z d y c h a my n a d c z y s t y m pi ę k n e m c hw i l i . Ta c hw i l a ju ż z n i k a , p o d c z a s g d y t c h n i e n i e w y p e ł n i a n a s z e p ł u c a , a u my s ł s i ę r o z j a ś n i a . To j e s t Tw ój f o t o g r a f i c z ny m om e nt i t y l k o Ty m o ż e s z g o p o z n a ć . – t ł u m . r e d .]. 0
54–55
Naddniestrze /
REPORTAŻ Lubię Grappę Ice i memy sprzed pół roku
fot. pixabay.com
Na wschód od Mołdawii
Ten wąski pas ziemi, na mapie oznaczony jako część Mołdawii, wciśnięty jest między rzekę Dniestr a granicę Ukrainy. Naddniestrze – odrębny naród czy poradziecka spuścizna? Czy naprawdę po lewej stronie Dniestru możemy doświadczyć zakonserwowanego komunizmu? T E K S T:
M AG DAL E N A C E B O
powieść o Naddniestrzu (czy też Pridniestrowiu) zacząć trzeba od odrobiny historii. Na przestrzeni lat tereny na lewym brzegu Dniestru stały się areną walki między Rosją a Turcją. W XIX w. ziemie te zostały włączone do Cesarstwa Rosyjskiego wraz z Besarabią – dzisiejszą Mołdawią. Pretensje do zabranych ziem zgłaszała Rumunia, po I wojnie światowej wojska rumuńskie zajęły obszar Besarabii. Naddniestrze po 1917 r. stało się częścią Ukrainy Radzieckiej, a po 1922 r. zostało przyłączone do Związku Radzieckiego jako część Ukrainy. Na terenie dzisiejszego marionetkowego państewka w 1924 r. utworzono z kolei Mołdawską Autonomiczną Socjalistyczną Republikę Radziecką. Miała ona stanowić alternatywę dla rumunizowanej Besarabii. Ludności zamieszkującej lewy brzeg Dniestru narzucono sztucznie wykreowaną tożsamość mołdawską. Językami urzędowymi zostały rosyjski, ukraiński i mołdawski (który, w przeciwieństwie do rumuńskiego, zapisywany był grażdanką – rosyjską wersją cyrylicy). W 1940 r., w wyniku paktu Ribbentrop-Mołotow, do MASRR dołączono
O
Besarabię i obszar ten nazwano Mołdawską Socjalistyczną Republiką Radziecką. Stolicą został Kiszyniów. Trwały jednak spięcia między Besarabią a Naddniestrzem, co spowodowane było odmiennymi strukturami etnicznymi na obu terenach. Na lewym brzegu Dniestru mieszkali głównie Rosjanie, Ukraińcy oraz rosyjskojęzyczni Mołdawianie, którzy byli skłonni do zjednoczenia z Rosją, a na prawym Mołdawianie, którzy stawiali na własną tożsamość. MSRR była częścią związku radzieckiego do 1989 r. Wtedy to Mołdawia zaczęła głośno mówić o zjednoczeniu z Rumunią i rumunizacji obu stron Dniestru, na co Naddniestrzanie nie chcieli się zgodzić – porozumiewali się głównie po rosyjsku i chcieli, by tak zostało. Po rozpadzie Związku Radzieckiego Naddniestrze postanowiło ogłosić niepodległość. Doprowadziło to do wybuchu wojny domowej w 1992 r., której skutkiem było podpisanie porozumienia przez prezydenta Mołdawii i prezydenta Federacji Rosyjskiej. W Mołdawii ogłoszono referendum, w którym 90 proc. obywateli opowiedziało się za włączeniem Naddniestrza do Mołdawii. Tereny na lewo od Dnie-
stru pozostają jednak niezależne od Mołdawii – chociaż formalnie są jej częścią. Utworzyło się więc nieuznawane na arenie międzynarodowej parapaństwo, jedno z czterech nieuznawanych, a powstałych w wyniku rozpadu Związku Radzieckiego.
Codzienność w Naddniestrzu Dla Kiszyniowa ważne jest, by Naddniestrze wróciło do granic Mołdawii. Jest to jedna z przeszkód, która uniemożliwia drogę na Zachód poprzez dołączenie do państw członkowskich Unii Europejskiej. Naddniestrzanom nie zależy jednak na członkostwie w UE. Dobrze żyje im się pod protekcją Rosji – bo to właśnie dzięki temu mocarstwu to malutkie quasi-państwo potrafi utrzymać niezależność od Mołdawii. Struktura narodowościowa kształtuje się odmiennie w zależności od regionu. Biorąc pod uwagę ogół ludności, rozkłada się na trzy mniej więcej równe części: Ukraińcy, Rosjanie oraz Mołdawianie stanowią po około 30 proc. populacji. Dziewięć procent stanowią inne narodowości – głównie Gagauzi, Bułgarzy i Polacy. 1
styczeń–luty 2022
REPORTAŻ
/ Naddniestrze
Językami będącymi w użyciu są ukraiński, rosyjski oraz mołdawski – lokalna wersja rumuńskiego. Podstawą tożsamości jest więc jedność w różnorodności – trudno bowiem wskazać na jedną, wspólną cechę dla wszystkich osób zamieszkujących tereny Naddniestrza. Obecnie parapaństwo opanowane jest przez wpływowy koncern Sheriff, posiadający sieć supermarketów i stacji benzynowych pod tą samą nazwą. Firma ma monopol na wielu gałęziach naddniestrzańskiej gospodarki – ma pod sobą jedynego dostawcę Internetu i operatora komórkowego w Naddniestrzu, główny bank w regionie oraz zakłady produkujące napoje alkoholowe. Nazwę tę z pewnością będą kojarzyć również fani piłki nożnej – klub Sheriff Tiraspol w tym sezonie po raz pierwszy, po serii zaskakujących zwycięstw, zakwalifikował się do Ligi Mistrzów UEFA, a w fazie grupowej pokonał nawet Real Madryt. Jeszcze ciekawszy jest jednak skład zespołu. Po przyjrzeniu się poszczególnym członkom rzuca się w oczy, że bardzo niewielu z nich pochodzi z Mołdawii – są obywatelami głównie państw bałkańskich, jednak nie brakuje również przedstawicieli Brazylii, Ghany czy Kolumbii.
Gdzieś w pobliżu pomnika Suworowa zaczepił mnie przechodzeń żywo zainteresowany tym, co studentka z Polski robi późną jesienią w Naddniestrzu. Polecił charakterystyczny dla Naddniestrza koniak. Tam, za granicą (wskazał ręką w kierunku Mołdawii) specjalizują się w winach. U nas pije się koniak. Nie musiałam już pytać, czy czuje się obywatelem Naddniestrza czy Mołdawii.
Co będzie z Naddniestrzem? W Polsce w rozsławianiu Naddniestrza największą zasługę trzeba byłoby przypisać Romanowi Maximovi – chłopakowi z lewej strony Dniestru, który sam, z dostępnych materiałów, nauczył się mówić po polsku. Zaczął oprowadzać polskich turystów po Tyraspolu, a potem przeprowadził się do Polski. Prowadzi nawet kanał na Youtubie – Roman FanPolszy. Opowiada o swoim życiu, o Naddniestrzu oraz o doświadczeniach z emigracji do kraju nad Wisłą. Przeprowadził się do Polski, bo,
jak sam mówi, chciał uciec od ruskiego świata . Przestrzega jednak przed utożsamianiem Naddniestrza z ostoją komunizmu, co zdarza się polskim podróżnikom. To jest ich kraj, niech robią, co chcą. Chcą być czerwoni, niech będą czerwoni – mówił ostatnio jeden z polskich vlogerów o obywatelach Naddniestrza. Mimo że faktycznie znajdziemy sporo symboli odwołujących się do czasów istnienia Związku Radzieckiego, to nie powinniśmy tylko do tego sprowadzać Naddniestrza. Wynika to bowiem przede wszystkim z silnej zależności od Rosji i wiary w to, że orientacja na Wschód jest drogą do autonomii i uznania na arenie międzynarodowej. Opowieść o integracji w ramach Unii Europejskiej, w przeciwieństwie do Mołdawian, nie przemawia do obywateli Naddniestrza. Droga na Zachód wymagałaby, poza kwestiami terytorialnymi, rozwiązania takich problemów jak przemyt, wysoka przestępczość, korupcja czy handel bronią, które są rzeczywistością lewej strony Dniestru. 0
Do Naddniestrza wybrałam się przy okazji zwiedzania stolicy Mołdawii – Kiszyniowa. Marszrutki do Tyraspola odjeżdżały co godzinę z dworca autobusowego. Jeszcze przed przekroczeniem Dniestru musiałam opuścić marszrutkę i udać się na kontrolę paszportową. Dostałam pozwolenie na 10-godzinny pobyt w Naddniestrzu. Jeśli planowałabym zostać dłużej, to o trzydniowy pobyt mogłabym ubiegać się dopiero po okazaniu strażnikom granicznym adresu miejsca, w którym zamierzam się zatrzymać. Pierwszym przystankiem po przybyciu do stolicy był kantor, za Dniestrem obowiązuje bowiem odmienna waluta – rubel naddniestrzański. Tyraspol jest dość małym miastem – na zwiedzenie całej stolicy tempem spacerowym wystarczy jedno popołudnie. Rzucają się w oczy bloki budowane w socmodernistycznym stylu. Jest też kilka parków, chociaż główne place są wybetonowane. Centralnym i bardzo charakterystycznym punktem jest pomnik Aleksandra Suworowa – XVIII-wiecznego rosyjskiego dowódcy, który zasłużył się w czasie wojen z Turcją. Był on również założycielem Tyraspola. Jego wizerunek widnieje także na rublu naddniestrzańskim. Innym pomnikiem, chętnie odwiedzanym i kąśliwie komentowanym przez turystów, jest monument Lenina, również znajdujący się w centrum miasta. W stolicy rzucają się w oczy flagi Federacji Rosyjskiej oraz szyldy wspomnianego już holdingu Sheriff.
56–57
fot. Magdalena Cebo
I ja tam byłam, miód i koniak piłam
z miłości do natury /
CZŁOWIEK Z PASJĄ miłego czytania
Dwa Misie w Śniegu na Beniowej Od prawie dziewięciu lat prowadzi browar w Bieszczadach, który jest połączeniem kultury lokalnej, projektów ochrony przyrody i sposobem na dochodowy interes. Dr Andrzej Czech, założyciel Ursa Maior (łac. Wielka Niedźwiedzica) opowiada, jak łączyć biznes z poszanowaniem natury, jak tworzyć wartość dodaną dla świata, a przy okazji dobrze się bawić. M AT E U S Z K L I P O
MAGIEL: Czym dla pana są Bieszczady? Dlaczego akurat ten region Polski wybrał pan
na prowadzenie swojego biznesu?
ANDRZEJ CZECH: W Bieszczadach mieszkam od urodzenia z krótkimi
przerwami na studia, podróże i pracę w firmie. Można powiedzieć, że wróciłem do domu. A Bieszczady są niesamowite – są tu przestrzeń, przyroda, powietrze i wolność. Czego chcieć więcej…
Skąd pomysł na tak odważny projekt? Browar Ursa Maior to przecież jedyny rzemieślniczy browar w tym regionie. Stworzenie takiego projektu nie jest codziennością… Wszystko zaczęło się od warzenia piwa w bieszczadzkim domu. Agnieszka Łopata, prywatnie moja dziewczyna, jest doktorem inżynierem ochrony środowiska i człowiekiem renesansu. Swoim pierwszym piwem, uwarzonym w domowej kuchni, zwyciężyła prestiżowy konkurs piwowarski. Było to zaskoczenie dla wszystkich uczestników, sędziów i oczywiście dla niej. Każdy kolejny konkurs to kolejne miejsce na podium, aż do momentu, gdy została najlepszą piwowarką w Polsce. Wtedy też postanowiliśmy pomyśleć o przekuciu tego naturalnego talentu, zdolności i ciężkiej pracy na coś więcej. Tak narodził się profesjonalny browar rzemieślniczy. Jako pierwszy w Polsce budowany od zera. Na ściernisku, jak mówią słowa kiedyś popularnej piosenki.
Przekucie talentu browarniczego się powiodło, ale chciałbym poruszyć również pozostałą działalność. Oprócz sprzedaży piwa prowadzicie centrum sztuki regionalnej i sklep z ekologicznymi produktami. Skąd pomysł na połączenie takiej działalności z warzeniem piwa? Z jednej strony to pionierskie rozwiązanie, bo łączymy teoretycznie nieprzystające do siebie branże: produkcyjną, z reżimem sanitarnym, urządzeniami, maszynami itp., oraz artystyczną wraz z lokalnym produktem. To niezwykle atrakcyjne i zaskakujące podejście, choć wymagające niezłego główkowania. Ale dla nas sztuka to też źródło inspiracji i możliwość wspierania ciekawych inicjatyw związanych z przyrodą, ludźmi i regionem. Zresztą nawiązujemy tu nieco do tradycji warzenia piwa. Od tysięcy lat była to czynność wykonywana głównie przez kobiety w domu, które zresztą później piwo sprzedawały. I warzenie, i degustacja piwa były naturalnymi czynnościami, wplecionymi w tkankę społeczną. Dopiero późniejsze trendy zerwały tę sieć. Piwo zaczęło być warzone najpierw przez kler, który uzurpował sobie prawo do wyłączności, a później zamknięte dla publiczności zakłady produkcyjne nadzorowane przez państwo. Dlatego w zasadzie wracamy do korzeni. U nas każdy może zobaczyć, jak warzymy piwo i na miejscu je wypić. 1
fot. Ursa Maior
R O Z M AW I A Ł :
CZŁOWIEK Z PASJĄ
/ z miłości do natury
W jaki sposób udało się panu osiągnąć niezależność elektryczną? Z tego co mi wiadomo, Ursa Maior to jedyny taki browar w Polsce, który jest zasilany w całości energią słoneczną… Część produkcyjna browaru jest zasilana przez generator fotowoltaiczny na dachu budynku. Poza tym mamy kolektory słoneczne i wiele wdrożonych procedur oszczędzania energii. Oczywiście dzięki temu oszczędzamy pieniądze w długofalowej perspektywie, ale również zmniejszamy swój wpływ na środowisko i jesteśmy bardziej niezależni od rosnących cen energii. Jest to też doceniane przez klientów, bo na każdej butelce znajduje się odpowiednia informacja. Ale to dopiero początek: zbudowaliśmy też pierwszą w Bieszczadach stację ładowania pojazdów elektrycznych i już niebawem zakupimy własny pojazd. W planach jest też budowa magazynu energii. To tylko jedno z wielu naszych rozwiązań zmniejszających wpływ na środowisko (więcej informacji tutaj: ursamaior.pl/2019/02/10/bieszczady-100-energii-odnawialnej-w-jedynym-takim-browarze-bezzadnych-dotacji/).
Na zakończenie. Czy ma pan jakieś rady dla osób, które chciałby założyć swój własny zrównoważony biznes? Przede wszystkim wejrzeć we własne duszyczki i sprawdzić, co człowiekowi w nich gra. Jeśli zrównoważenie i środowisko to twoja bajka, twoja pasja i o tym bez przerwy mówisz, zanudzając wszystkich wokół, to zrób to. Po drugie sprawdź, czego chcą albo mogą chcieć ludzie. Zwróć uwagę na trendy. Zdrowa żywność, zdrowy styl życia, zdrowie psychiczne już teraz są modne, a będą coraz ważniejsze. Pieniądze nie są wszystkim – zwróć uwagę na innych. 0
Zostańmy jeszcze przy przyrodzie. Wiele się słyszy o projektach Ursa Maior na rzecz ochrony przyrody. Dlaczego uważa pan to za działania wpisane w DNA firmy? Która w pana ocenie inicjatywa jest najważniejsza i dlaczego? fot. Jacek Łopian
Myślę, że wynika to z dwóch faktów: po pierwsze z założycieli browaru – i ja, i Agnieszka Łopata mieszkamy blisko przyrody, płynie w naszych żyłach. Jesteśmy też wykształceni w tym kierunku. Więc naturalnym jest, że Ursa – nasze dziecko – będzie mieć podobne cechy. A po drugie uważam, że nowoczesna firma w dzisiejszych czasach musi być częścią rozwiązań, a nie tworzenia kolejnych problemów dla środowiska. Dlatego angażujemy się w różne inicjatywy proprzyrodnicze, środowiskowe i wsparcia najsłabszych ogniw społeczeństwa – jak chorych dzieci i ich rodziców. Moim zdaniem najważniejsza jest ochrona i docenienie starych lasów w Polsce, które znikają w błyskawicznym tempie. Podcinamy sobie gałąź, na której siedzimy, źródło bioróżnorodności, mechanizmy przeciwdziałania zmianom klimatycznym, ochrony wód i zdrowia psychicznego człowieka, które tkwi w naturze. Bez tego żaden biznes nie będzie miał sensu. Albo, parafrazując popularne określenie, na martwej planecie nie będzie z czego uwarzyć piwa.
Z filmu Jak my robimy złoto (film dokumentalny browaru Ursa Maior – zachęcamy do obejrzenia – przyp. red.) dowiedziałem się, że posiadany przez pana fragment ziemi traktujecie państwo jak rezerwat natury ścisłej. Skąd pomysł na takie niekonwencjonalne z punktu widzenia ekonomicznego podejście?
Dziękuję za to wytłumaczenie. Chciałbym jeszcze dopytać o kolejne inicjatywy Ursa Maior. Jakie są wasze plany biznesowe albo ekologiczne? Czego możemy się spodziewać w najbliższych latach? Na pewno chcemy jeszcze zwiększyć niezależność energetyczną browaru, zmniejszyć wpływ na środowisko i urozmaicić atrakcyjność otoczenia browaru dla ludzi i przyrody. Będziemy również pogłębiać nasze zaangażowanie w inicjatywy ochrony przyrody w Bieszczadach i wsparcia osób potrzebujących. Mam też kilka projektów biznesowych, ale o nich na razie sza.
58–59
fot. Jacek Łopian
Uważamy, że nie na każdym skrawku terenu trzeba gospodarzyć i go wykorzystywać dla krótkoterminowych korzyści finansowych. Obszary pozostawione przyrodzie są dużo ciekawsze, są źródłem ładowania naszych baterii, źródłem inspiracji i domem wielu innych gatunków, z którymi dzielimy Ziemię. Warto się posunąć i zrobić im miejsce. Człowiek jest częścią przyrody, nie jest top predatorem, jakimś władcą i imperatorem świata. Ci, którzy tak uważali, zawsze źle kończyli.
Dr Andrzej Czech Budowniczy Bieszczadzkiej Wytwórni Piwa Ursa Maior. Bieszczadzki autochton. Prowadzi przyjazne naturze gospodarstwo rolne, pasjonat dzikiej przyrody, ochrony środowiska, energii odnawialnej i biznesu opartego na lokalnych walorach. Z wykształcenia doktor biologii środowiskowej, technik leśnik.
GRY
recenzje /
I co gamingowego znalazło się pod Waszymi choinkami, by umilić oczekiwanie przed sesją?
2042 bugi OCENA:
88897 Battlefield 2042
fot. materiały prasowe
PRODUCENT: EA DICE / Digital Illusions CE WYDAWCA: Electronic Arts WYDAWCA PL: Electronic Arts Polska PLATFORMA: PC, PlayStation 4, PlayStation 5 (recenzowana platforma), Xbox One, Xbox Series
P R E M I E R A : 1 9 L I S T O PA DA 2 02 1 R .
Historia jednej z najsłynniejszych serii strzelanek, czyli Battlefield, to już prawie 20 lat i 12 tytułów samodzielnych oraz liczne dodatki. Najnowsza odsłona osadzona w niedalekiej przyszłości już samym tytułem nawiązuje do wydanej w 2002 r. Battlefield 1942,
fikację rozgrywki. Będzie to na pewno szerokie pole do popisu dla osób, które lubią się bawić w modowanie. Nie obejdzie się jednak bez sporej łyżki dziegciu. Podobnie jak wiele innych gier DICE,
Battlefield 2042 nie jest pozbawiony błędów. Jak w innych grach sieciowych, spore pro-
która zapoczątkowała cały cykl. Skok jakościowy przez prawie dwie dekady jest oczywiście ogromny. Battlefield 2042
blemy pojawiają się już na etapie wyboru serwera – ich stabilność pozostawia wiele do
to pierwsza część, która ukazała się na konsole najnowszej generacji – PlayStation 5 oraz
życzenia. Bugi mogą pojawić się jednak też w trakcie rozgrywki – na większych mapach,
Xbox Series X/S. Zwiększenie zasobów sprzętowych pozwoliło twórcom na wprowadze-
w których dostępne są samoloty myśliwskie, może okazać się, że detekcja kolizji z bu-
nie trybów wieloosobowych przez duże W – aż 128 osób jednocześnie może się zmagać
dynkami potrafi zawieść i zamiast rozbić się o jakiś drapacz chmur, to odbijemy się od
ze sobą na gigantycznych mapach. Potężniejsze sprzęty to również polepszenie sfery
niego jak kauczukowa piłka. Nie można również pominąć złego liczenia obrażeń, przez
audiowizualnej, z którą i tak seria Battlefield całkiem nieźle sobie dotychczas radziła.
co niektórzy gracze mogą, przynajmniej na chwilę, stać się efektywnie nieśmiertelni.
Oczywiście to nie jedyne zmiany w stosunku do poprzednich części. Chyba największą z nich jest pozbycie się trybu dla pojedynczego gracza. Wielbiciele ciekawych kampa-
Oczywiście z czasem sytuacja ulegnie poprawie, a twórcy pracują nad kolejnymi patchami i hotfixami.
nii znanych z Battlefield 3 lub 4 obejdą się więc smakiem. Jeśli jednak lubimy rozgrywki
Warto rozejrzeć się za Battlefield 2042, jeśli jest się fanem strzelanek multiplayer
wieloosobowe, to jest tu zdecydowanie co robić. Poza zestawem nowych trybów i map,
i posiada się jedną z nowych platform albo odpowiedniej mocy PC. Potyczki w dużej grupie
otrzymujemy dostęp do modułu Battlefield Portal, gdzie znajdziemy mapy z poprzednich
albo powrót do starych map z nowymi możliwościami technicznymi to spora szansa na
części, jak np. Battlefield: Bad Company 2, oraz szereg narzędzi umożliwiających mody-
dobrze spędzony czas z padem lub myszką w ręku.
MICHAŁ GOSZCZYŃSKI
Remake > pierwowzór OCENA:
88977 Mafia: Edycja Ostateczna fot. materiały prasowe
PRODUCENT: Hangar 13 WYDAWCA: 2K Games WYDAWCA PL: Cenega PLATFORMA: PC (recenzowana platforma), PlayStation 4, Xbox One
P R E M I E R A : 2 5 W R Z E Ś N I A 2 02 0 R .
Seria Mafia zajmuje istotne miejsce na mojej półce, tym bardziej byłem szczęśliwy,
misja na torze nie stanowi większego
kiedy usłyszałem o tworzonym remake’u jej pierwszej części. Grając w wersję z 2002 r.,
wyzwania). Sama forma zadań została
zdecydowanie można odczuć przestarzałą i toporną mechanikę, która utrudnia wejście
w pełni przeniesiona z pierwszej części
w gangsterski świat, dlatego decyzja o jej odnowieniu jest zrozumiała. Choć od premiery
serii (rozpoczynanie prawie każdej misji
minął ponad rok, jest to gra, nad którą zdecydowanie warto się pochylić.
w barze, przygotowanie w zbrojowni,
Najnowsza Mafia od samego początku wprowadza w klimat Ameryki lat 30. Historia
itp.). Taki zabieg u fanów może wywołać
Tommy’ego Angelo jest po prostu kultowa – prosty taksówkarz, przez zwykłe zrządzenie
uczucia sentymentalne, ale przy obec-
losu staje się jednym z kluczowych członków rodziny sycylijskiej mafii.
nych standardach tworzenia gier, tego
Przedstawione miasto Lost Heaven zachwyca pięknymi widokami i świetnie odwzo-
typu zadania mogą wydać się bardzo okrojone i zbyt schematyczne.
rowanymi lokacjami. Muzyka, którą mamy przyjemność słuchać, sprawia, że możemy się
Nieodłącznym elementem Mafii są oczywiście samochody. Same modele prezentują się
poczuć jak w filmie gangsterskim Martina Scorsese. Niestety, otoczka audiowizualna to
świetnie, a dużym atutem jest dodanie jednośladów, jednakże mechanika prowadzenia
prawdopodobnie jedyny plus tej gry.
pojazdów bardziej przypomina jazdę po lodowisku niż prawdziwy symulator.
Mechanika gry jest co prawda uwspółcześniona i pozwala na wykonywanie kolejnych zadań płynniej niż w przestarzałym pierwowzorze, jednakże sam gameplay nie jest zbyt wymagający – czasami wręcz nudny (słynna lub wręcz niesławna wśród fanów serii
Mafia zdecydowanie pomoże poznać współczesnemu odbiorcy historię włoskiego taksówkarza, ale sama raczej nie plasuje się w czołówce wysokobudżetowych gier.
M AT E U S Z N I TA
styczeń–luty 2022
GRY
/ felieton
Motywacja is loading… Boże spraw, by nam się chciało, tak jak nam się nie chce. To zdanie należy prawdopodobnie do najczęściej powtarzanych fraz przez studentów. Zwłaszcza w trakcie przygotowań do sesji. Jak by było cudownie, gdyby z nauką szło jak z graniem… a no właśnie. Dlaczego tak trudno zabrać się do wkuwania, a do grania nie musi nas nikt motywować? T E K S T: Z U Z A N N A
PA L I Ń S K A
G R A F I K A : M AT E R I AŁY
owody, dla których decydujemy się na sięgnięcie po wirtualną rozrywkę, są zróżnicowane – co do tego nie ma wątpliwości. Każdy gracz może poszukiwać czegoś innego – dla jednych będzie to sposób na życie (mowa tu o e-sportowcach, którzy graniem zajmują się zawodowo), dla drugich – potrzeba doznań estetycznych (trudno nie zachwycać się ray-tracingowanymi zombie przemierzając pełne detali, kunsztownie wyrysowane wnętrza XV-wiecznego zamku).
P
Jednak badacze nieustannie próbują znaleźć punkty wspólne, dzięki którym mogliby opisać grupę graczy. Do najważniejszych z nich należą: chęć rozładowania napięcia emocjonalnego i stresu (jak to określali badani – wyżycie się (Brosh, 2006)), spędzanie czasu ze znajomymi, poszukiwanie zabawy, uniknięcie nudy, potrzeba sprawdzenia się, chęć poczucia jedności z graną postacią, doświadczanie przygody czy nawet poprawa swojej samooceny (Lazzaro, 2004). Ehh, dużo tego. Jednak to nie koniec analizy. Powody te różnicować można w zależności od wieku – okazuje się, że młodszymi graczami częściej kieruje chęć rozrywki i nuda, starszymi – potrzeba odpoczynku i relaksu (AdColony, 2020). Wskazuje się także, że w okresie dorastania nastolatkowie grają, aby znaleźć własną tożsamość, miejsce do którego mogą należeć i się realizować (Cieślik, 2006). Mamy zatem cały wachlarz powodów. Nie pozostaje nic innego, tylko grać!
Zostań w grze Wiemy już z jakiego powodu sięgnęliśmy po grę, teraz czas zastanowić się, co sprawia, że nie rezygnujemy z rozgrywki, tylko enty raz przechodzimy ten sam poziom i znowu, i znowu... Znaczna większość badań dotyczących motywacji graczy prowadzona jest w oparciu o takso-
60–61
P R AS OW E nomię Bartleya. W swoich badaniach wyróżnia on cztery podstawowe typy graczy: Zdobywców (Achievers), Odkrywców (Explorers), Społecznościowców (Socializers) i Zabójców (Killers). Każdy z tych typów charakteryzuje się odmienną motywacją. Dla Odkrywców ważne jest zrozumienie mechanizmów gry, odkrywanie nowych miejsc na planszy czy też szukanie rzadkich przedmiotów. Integracja z innymi użytkownikami jest sporadyczna, służy jedynie do lepszego poznania funkcjonowania wirtualnego świata. Społecznościowcy skupiają się na relacjach z innymi graczami, nawiązywaniu nowych znajomości, prowadzeniu dialogów. Czerpią satysfakcję z samego faktu przynależności do gildii, a osiąganie wyższych poziomów czy ulepszanie swoich postaci nie są ich priorytetami. Zdobywcy oraz Zabójcy nastawieni są przede wszystkim na rywalizację. Różnica między nimi
ments). Komponent Społeczność jest bardzo zbliżony do Bartleyowskiej kategorii Społecznościowca. Wyzwanie łączy w sobie chęć zrozumienia mechaniki gry, nastawienie na rywalizację, dążenie za wszelką cenę do osiągnięcia celów i nieustanne rozwijanie postaci. Z kolei wymiar Immersja odnosi się do czerpania satysfakcji z samego faktu znajdowania się w świecie gry – pogrążenia się w fantazji oraz bycia częścią przedstawianej opowieści. W ujęciu zaprezentowanym przez Yee, kluczowym założeniem jest wielowymiarowość modelu. Oznacza to, że komponenty mogą się nakładać i przenikać. Gracze, w odróżnieniu od podejścia Bartleya, nie reprezentują jednego typu. Mogą charakteryzować się każdym rodzajem motywacji, tylko w różnym natężeniu. Co zrobić, aby dowiedzieć się jakim typem gracza jesteśmy? Nic prostszego! Wystarczy wypełnić test (39 pytań), a dokładniej: uważnie przeczytać każde pytanie, zaznaczyć odpowiedzi, które najbardziej odpowiadają naszym odczuciom, sprawdzić, które pytania należą, do którego wymiaru, podliczyć punkty na każdej skali i… już mi się nie chce. Testów i egzaminów mam pod dostatkiem, a sesja się zbliża, więc… czas grać! 0
polega na sposobie traktowania przeciwników. Dla tych pierwszych kluczowe jest zdobywanie punktów doświadczenia (czyli rozwijanie zdolności postaci oraz ekwipunku). Zdobywcy zabijają, aby wspinać się po poziomach. Zależy im na prestiżu i pozycji wśród graczy. Zabójcy natomiast atakują dla osiągnięcia osobistej satysfakcji, pokazania swojej wyższości i dominacji nad pozostałymi graczami, wzbudzenie szacunku nie jest dla nich istotne (Mochocki, 2012).
Bibliografia
Kim jestem? Oczywiście, jak to w nauce bywa, model Bartleya nie obył się bez krytyki ze strony badaczy, którzy modyfikowali i zmieniali go, tworząc coraz to nowe klasyfikacje. Najbardziej uznaną typologię zaproponował Yee (2007). Wyróżnił on aż dziesięć różnych motywacji, które można pogrupować w trzy główne bloki: Immersję (Immersion), Społeczność (Social) oraz Wyzwania (Achieve-
AdColony. (2020). The Modern Mobile Gamer — A Study of Everything. Cieślik, A. (2006). Skazani na bunt. Charaktery, s. 10, 18-20. Lazzaro, (2004). Why we Play Games: Four Keys to More Emotion without Story. XEODesign. Mochocki, M. (2012). Gamifikacja szkolnictwa wyższego: obce wzorce, polskie perspektywy. Prezentacja przedstawiona na Zjeździe Twórców Gier, Poznań. Yee, N. (2007). Motivations of Play in MMORPGs. Paper presented at the Digital Games Research Association Conference, Vancouver, Canada.
Julia Dembek / dr hab. Krzysztof Falkowski / łokieć pięta ananasy, twoja stara ma zakwasy
Kto jest Kim? Julia Dembek
Prezeska SKN Startupów i Innowacji
dr hab. Krzysztof Falkowski,
MIEJSCE URODZENIA: Police k. Szczecina, woj. zachodniopomorskie KIERUNEK I ROK STUDIÓW: III SL FiR SPIRIT ANIMAL: Surykatka – kocha słoneczko i jest towarzyskim stworzeniem UTWÓR OPISUJĄCY TWÓJ DZISIEJSZY HUMOR: Tak mi się nie chce - Mikromusic ULUBIONA KSIĄŻKA: Moje życie w drodze - Gloria Steinem WYGRYWASZ W LOTTO, CO ROBISZ? Kupuję kamienicę w centrum Neapolu i otwieram tam bar.
KIM CHCIAŁAŚ ZOSTAĆ, GDY BYŁAŚ MAŁA? W moim notesie z podstawówki zapisałam, że projektantką mody. Do dzisiaj uwielbiam modę i może jeszcze kiedyś wrócę do tego marzenia.
MOTTO ŻYCIOWE/ ULUBIONY CYTAT: Bądź sobą. Wszyscy inni są już zajęci. – Oscar Wilde
Masz trzy minuty, aby opowiedzieć o swoim życiu. Co powiesz od razu, a co pominiesz? Chyba nie mam czego pomijać, całe moje życie układa się jak puzzle. Począwszy od mojego gimnazjum, gdzie spotkałam nauczycielkę – absolwentkę SGH, która jako pierwsza opowia-
Profesor w Katedrze Globalnych Współzależności Gospodarczych
POCHODZĘ Z: Podlasia PROWADZONE PRZEDMIOTY: Wymiary konkurencyjności gospodarki; Zrównoważonyrozwój; Ekonomia rozwoju; Globalne ubóstwo, niedorozwój i rozwój
WEDŁUG STUDENTÓW SGH JESTEM: profesjonalny, wymagający i sprawiedliwy CENIĘ SOBIE: profesjonalizm, rzetelność, inteligencję, ambicję, poczucie humoru
NIC MNIE TAK NIE DENERWUJE JAK: niekompetencja, obłuda ŻYCIOWE MOTTO: Deeds not words ULUBIONY FILM/KSIĄŻKA: Serial: The Crown/ Książka: Mały Książę – Antoine de Saint-Exupéry
ULUBIONA POSTAĆ (FIKCYJNA LUB PRAWDZIWA): Winston Churchill TRZY ULUBIONE KRAJE: Hiszpania, Grecja, Szwecja SPIRIT ANIMAL: Sowa NAJWIĘKSZA PASJA: Podróże oraz squash MARZENIE Z DZIECIŃSTWA: zostanie pilotem dużych samolotów pasażerskich
da mi o tej uczelni, później liceum z przedmiotami rozszerzonymi idealnie pod rekrutację na SGH, studia na wymarzonej uczelni, trafiam do SKN Startupów i Innowacji, w poszukiwaniu prelegenta znajduję na okładce Forbes świetny startup i w pierwszej chwili myślę sobie, jak super by było tam pracować, po dwóch latach przypadkowo trafiam na ofertę pracy w tej fir-
Dlaczego zdecydował się Pan zostać wykładowcą?
mie, jednak ma się ona średnio do tego, co chcę robić w życiu, w trakcie rekrutacji dowiadu-
Praca na uczelni pozwala mi się realizować zarówno na polu naukowym, jak i dydaktycz-
ję się, że chcą stworzyć idealne dla mnie stanowisko, dostaję tę pracę i jakoś tak to się to-
nym, dając satysfakcję z możliwości dzielenia się posiadaną wiedzą. Poza tym bardzo ce-
czy… Mam dużo szczęścia w życiu!
nię sobie pracę ze studentami.
Mało osób kojarzy studentów angażujących się w życie uczelni. Jak myślisz, dlaczego?
Czy pamięta Pan jakąś zabawną historię z życia na uczelni?
Ludzie widzą projekty a nie osoby, które stoją za nimi. Myślę, że mimo wszystko osoby, któ-
Było ich wiele …
re są zaangażowane w życie SGH kojarzą innych studentów, którzy tak samo się udziela-
Jaką radę ma Pan dla obecnych studentów?
ją. Staramy się ze sobą współpracować, dzielić wiedzą, a czasem i integrować. Jeśli jednak
Starać się maksymalnie korzystać z szans, jakie dają studia w SGH, nie zapominając przy
ktoś przychodzi na naszą uczelnię tylko dla wykładów, to niestety traci cały ten networking.
tym o innych aspektach życia.
Co wyróżnia Twoją organizację spośród innych kół naukowych działających na naszej uczelni?
Jacy według pana są studenci SGH?
Startupowa atmosfera oraz młody i dynamiczny zespół. Na 1. roku byłam w kilku organiza-
życia oraz studiów w SGH.
Uważam, że to w większosci zdolni, ambitni młodzi ludzie, którzy wiedzą, czego chcą od
cjach na naszej uczelni, jednak ostatecznie udzielam się tylko tutaj. Mamy świetnych ludzi i choć nie jesteśmy małym SKNem, to jednak wszyscy się znamy. Startupy dają nieograniczone możliwości, jedne działają w branży medycznej, inne sportowej, a kolejne w finansowej – każdy znajdzie coś, co go interesuje. Polski rynek startupów jest bardzo ciekawy, mamy wielu utalentowanych ludzi, którzy chętnie dzielą się swoją wiedzą. Łatwo nawiązać z nimi kontakt i zaprosić na własne wydarzenie.
styczeń–luty 2022
Do Góry Nogami
OŚWIADCZENIE na Spado, że poważnie nadwyręża mie zawiadamia administrację Dziś Redaktor Nieodpowiedzialny uprzej Nieodpowiedzialnego. Prosimy o ści, Redakcji i samego Redaktora cierpliwość maglowej społeczno i kontentu. Prosimy przestać wycieczek oraz o poprawę jakośc zaniechanie zaczepek i złośliwych icze są banowani. W przeciwnym e komentarzy o tym, że Maglow banować Maglowiczów za pisani drawiamy. owi w działaniach odwetowych. Poz wypadku będziemy bardzo pomysł PR ZY GO TO WA Ł:
LN Y RE DA KT OR NI EO DP OW IE DZ IA
A tera z do rzeczy. ergot pta ków i proJest ranek. Budzi cię świ e łaskocz ące w nos. mienie słońca delikatni , że ma sz gęsią skórOt wierasz oczy i czujesz jeszcze chwilę i oddykę z podniecenia. Leż ysz eń. Dzień, na który cha sz głęboko. To ten dzi czekałeś całe życie. o Rektor SGH. Dziś zac zniesz pracę jak , dyplom z w yróżnieLat a wy tęż onych sta rań kompetencje twa rde niem, dok torat, studenci, swoje ukoronowanie. jak ska ła dzi ś znajdują o pięk nie opa kowaW kor yta rzu pot yka sz się Par tnerów Uc zelni. ne pud ła. To pre zenty od wy jmujesz premium Ot wierasz ten od P&G, z jak iś wegań ski żel pastę do zębów. Chwy tas la i zni kasz w łazienpod pry sznic od L’Orea eń będ zie sz zac zynał ce. Od dzi ś każ dy dzi icem słucha sz mu zyw ten sposób. Pod pry szn sunga. Telefon rozki ze swojego nowego Sam kurencja w w yborach. kłada się jak twoja kon j jest cał kow icie woW prz eciwieńst wie do nie Kiedy wpadnie pierwdoodporny i ma stereo. um na Spotify sobie sza pensja to nawet premi . lam wykupisz i nie będ zie rek radia. Mówią coś W samochodzie słucha sz t ci go nie żal. Za rao ministrze nauki. Nawe bie i nikt go nie lubi. bia dwa razy mniej od cie śmiechujków z rektora Szk alują go w DGN. Pod ząd Magpressu czuwa. nigdy tam nie ma, bo zar y kochają. Myślisz soZresztą ciebie i ta k wszysc lepiej zaprosić Merbie czy do Klubu Partnerów sz się dobrze. Właścicedesa czy Lexusa. Czuje tom by się spodobało. wie najlepiej Teslę, studen dobro studentów. Zawsze ma sz na uwadze przez Spado, wszysc y Kiedy dumnie kroczysz t Balcerowicz trochę ustępują ci z drogi. Nawe usta. Glapiński gdyby zwalnia kroku i rozchyla i przy tobie ją podpitu był, to by ci dał stówę
a ze sta ndów patrzą na sał. Chłopcy i dziewczęt kie swoje dot ychczaciebie i k westionują wszyst sz głowę pełną pomysowe wybor y miłosne. Ma w piwnicy, zjeżdża lnia słów: skocznia narcia rsk a y, WF dla chętnych, na Spado, darmowe wa run , system przyznawania ogrzewanie w bibliotece i tak ich fikołków, że sty pendiów, który nie rob da dw ukrotnie, stunagle wa rtość wy płaty spa ę do nauki i jedyne, denci tracą ostatnią zachęt y w audycie. co im zostaje to nadgodzin i wbija sz jak do sieDochodzisz do rektoratu a cię szerok im uśmiebie. Twój poprzednik wit nalewa wódkę z Martichem. Mrugając okiem, Domykasz cyk l życia ni. Rektorat jak kanciapa. wiacie o pierdołach. Esgieszona. Chwilę rozma szysz się wygodami, Tak się żyje na szczycie. Cie zi, podejmujesz dwie poznajesz ciekaw ych lud sa. dobre dec yzje dziennie i es ieje, odk łada pusty Wtem był y rektor poważn o w oczy i mówi: Nie kieliszek, patrzy ci głębok wa żniejszego. Podaje przeka załem ci jeszcze naj j głosi: ci karteczkę. Napis na nie login: ser wis _rektora hasło: ***** *** Ręce ci drż ą. – Czy to jest… sja. – Tak, to będzie twoja mi robi sek retark a. – Moja? Myślałem, że to Ty jesteś Rektorem. – To ser wis rektora, a em jest odpisy wać na Twoim jedynym zadani pytania studentów. ią? – A kto pok ieruje uczeln k będą mieć szczę – Prorektor, Ka nclerz, a ja samorz ądu. Wiem że ście, to przewodnicz ący a praca, dlatego włato trudna i niewdzięczn y najlepszego z nas. śnie co 4 lata wybieram prowadzić z równoI pamiętaj. Nie daj się wy 0 kają. wagi, oni tylko na to cze
Ta ki obraz nasz
666
fot. Aleksander Jura