Numer 180 Kwiecień 2019 ISSN 1505-1714
Niezależny Miesięcznik Studentów www.magiel.waw.pl
s.11/Uczelnia
Głuchy wielką literą s.15 / temat numeru
Ukojenie w nieważkości
Kolarski raj PRL-u historia Wyścigu Pokoju
s.53 /subiektyw
/MuzykaBiznes
spis treści / koleikowanie nie naprawi drukarki
11
36
53
62
Głuchy wielką literą
Wywiad z Krystyną Prońko
Ukojenie w nieważkości
O odbiciach i fotografii
a Uczelnia
e Film
g Sztuka
k Technologie
06
08 10 11 13
Gdy codzienne studiowanie to za mało J a k w y k lu w a j ą s i ę p o my s ł y? U n i we r s y t e c k i e i m p r e z o w a n i e G łuchy wielką literą P o l ig a m i a k i e r u n k o w a
b Patronaty 14
K a l e n d a r z w yd a r z e ń
W obronie indywidualistów Komedia w star ym polskim iluzjonie Recenzje
f Książka 33 34 35 36 39
W y ś c ig p o k o ju
Wydawca:
Stowarzyszenie Akademickie Magpress
Prezes Zarządu:
Dawid Dybuk dybukdawid@gmail.com Adres Redakcji i Wydawcy:
al. Niepodległości 162, pok. 64 02-554 Warszawa magiel.redakcja@gmail.com
Marta jest tylko jedna D z i e ł a s z t u k i , k t ó r yc h n i e m a
A l e c o a c h i n g t o t y s z a n uj
49 51
58 59
Wyższy poziom multitaskingu N a d c z ł o w i e k z s y n d r o m e m p s ujzabawy 6 0 R e c e n z je
p Czarno na białym 62
King James C u d a , b l o n d y n k i , k o m b i n a c je
q W Subiektywie
53 U k o je n i e w n i e w a ż k o ś c i
O odbiciach i fotograf ii
i Felieton
64
o Sport
W s p i r a l i d ł ug u TIG, czarownica i stary szatan D o k ą d w y je ż d ż a j ą e - ś m i e c i ? U k ł o n w s t r o n ę m ł o d yc h Kt o ś c ig a p o d r a b i a c z y t o r e b e k Pozorna dobra zmiana
Tomasz Dwojak, Aleksandra Łukaszewicz Redaktor Prowadzący: Marcin Kruk Patronaty: Katarzyna Branowska Uczelnia: Katarzyna Branowska Polityka i Gospodarka: Mateusz Skóra Człowiek z pasją: Aleksandra Jakubowicz Felieton: Joanna Alberska Film: Tomasz Dwojak Muzyka: Alex Makowski Książka: Wiktoria Motas Sztuka: Natalia Jakoniuk Warszawa: Katarzyna Kowalewska Sport: Jan Kroszka i Katarzyna Gałązkiewicz 3po3: Marcin Kruk Technologie: Dominika Hamulczuk Czarno na białym: Kacper Chojnacki W Subiektywie: Marcin Kruk Do Góry Nogami: Redaktor Nieodpowiedzialny Korekta: Joanna Stocka Dział foto: Aleksander Jura Dyrektor artystyczna: Ewa Enfer
j Warszawa
47
Wywiad z Krystyną Prońko Recenzje
Redaktor Naczelna: Weronika Kościelewska Zastępcy Redaktor Naczelnej:
Sztuka va banque Pokusy artysty-malarza
t Człowiek z Pasją
c Polityka i Gospodarka 20 21 22 24 25 26
40 42
44 46
P r z e c z y t a s z p r z e d ś m i e r c i ą? N i e t a k a z n o w u p i ę k n a t a w o jn a Kobiety i ryby g ł osu nie mają
d Muzyka
8 Temat Numeru 16
28 30 32
O p t y m a l i z a c ja
t 3po3 65
J a k L G B T z n i s z c z y P o ls k ę
v Do Góry Nogami 66
Do Góry Nogami
Wiceprezes Zarządu: Marta Bolinska Skarbnik Zarządu: Lidia Żurańska Dział IT: Paweł Pawłucki Dział PR: Laura Starzomska
Kościelewska, Karolina Kręcioch, Dagmara Król, Kacper
Tamkovich, Dominik Tracz, Tamara Wachal, Krzysztof
Kruszyński, Angelika Kubicka, Paweł Kucharski, Michał
Wanecki, Mateusz Wantuła, Klaudia Waruszewska, Artur
Kurowski, Aleksander Kwiatkowski, Maurycy Landowski,
Warzecha, Bogusław Waszkiewicz, Joanna Wąsowicz,
Natalia Lewandowska, Anna Lewicka, Filip Lubiński,
Michał Wieczorkowski, Agnieszka Wojtukiewicz, Jędrek
Zuzanna Łubińska, Aleksandra Łukaszewicz, Kinga
Wołochowski, Wiktoria Wójcik, Aleksander Wójcik,
Współpraca: Klaudia Abucewicz, Jan Adamski, Joanna
Marcinkiewicz, Martyna Matusiewicz, Karolina Mazurek,
Dominika Wójcik, Roman Ziruk, Marcin Żebrowski
Alberska, Natalia Andrejuk, Paulina Bala, Magdalena Bednarska, Paulina Błaziak, Paweł Bryk, Kacper Chojnacki, Joanna Chołołowicz, Nikol Chulba, Justyna Ciszek, Julia Coganianu, Marcin Czajkowski, Marcin Czarnecki, Karol Czarnecki, Katarzyna Czech, Aleksandra Czerwonka, Aleksandra
Daniluk,
Julia
Dmowska,
Aleksandra
Dobieszewska, Antonina Dybała, Joanna Dyrwal, Marta Dziedzicka, Kamil Dzięgielewski, Mateusz Fiedosiuk, Patrycja Gajda, Katarzyna Gałązkiewicz, Aleksandra Gładka, Wiktoria Godlewska, Jakub Gołdas, Cezary Gołębski, Weronika Gos, Michał Goszczyński, Hanna Górczyńska, Anna Grzanecka, Michał Hajdan, Sebastian Jagła, Natalia Jakoniuk, Kacper Maria Jakubiec, Robert Janowski, Jadwiga Jarosz, Joanna Jas, Aleksander Jura, Rafał Jutrznia, Maria Kadłuczko, Joanna Kaniewska, Oliwia Kapturkiewicz, Marta Kasprzyk, Marek Kawka, Maciej Kierkla, Maciej Kieruzal, Michał Klimiuk, Mateusz Klipo, Katarzyna Klonowska, Magdalena Kosewska, Weronika
Marlena Michalczuk, Kazik Michalik, Joanna Mitka, Karolina Młynarska, Monika Moczulska, Aleksandra Morańda,
Redakcja zastrzega sobie prawo do przeredagowania
Sebastian Muraszewski, Marta Musidłowska, Magda
i
Niedźwiedzka, Magda Nowaczyk, Tymoteusz Nowak, Julia
niezamówiony może nie zostać opublikowany
Nowakowska, Zuza Nyc, Zofia Olsztyńska, Michał Orlicki,
na łamach NMS MAGIEL. Redakcja nie ponosi
skracania
niezamówionych
tekstów.
Tekst
Ernestyna Pachała, Marta Pashuk, Jarosław Paszek,
odpowiedzialności za treści zamieszczonych reklam
Małgorzata Pawińska, Marta Pawłowska, Paweł Pawłucki,
i artykułów sponsorowanych.
Izabela Pietrzyk, Paweł Pinkosz, Wojciech Piotrowski, Jakub Pomykalski, Aleksandra Popławska, Sara Przerwa,
Artykuły, ogłoszenia i inne materiały do wydania
Iwona Przybysz, Wojciech Pypkowski, Anna Raczyk,
majowo-czerwcowego prosimy przesyłać e-mailem
Sabina Raczyńska, Michał Rajs, Mateusz Piotr Riabow, Anna
lub dostarczyć do siedziby redakcji do 20 kwietnia.
Roczniak, Karolina Roman, Agnieszka Salamon, Natalia Sawala, Ewa Skierczyńska, Katarzyna Skokowska, Noemi Skwiercz, Marta Smejda, Dominika Sojka, Aleksandra Sojka, Hanna Sokolska, Daria Sokołowska, Witold Solecki,
Druk pokrywają w całości sponsorzy i reklamodawcy. Okładka: Jadwiga Wąsacz
Mikołaj Stachera, Rafał Stępień, Paweł Stępniak, Bartłomiej
Makieta pisma: Maciej Simm, Olga Świątecka
Stokłosa, Marta Szerakowska, Mikołaj Szpunar, Ula
Współpraca: Maciej Szczygielski
Szurko, Anna Ślęzak, Patrycja Świętonowska, Palina
kwiecień 2019
Słowo od naczelnej
/ wstępniak
Dlaczego schody to schody, a nie np. wchody?
Weźcie się wszyscy... kochajcie w e r o n i k a ko ś c i e l e w s k a R E DA K TO R N A C Z E L N A rawdopodobnie czytacie ten numer myślami będąc już w domu na święta Wielkanocy. Świetny czas, kiedy nagle przypominamy sobie, jak nasze życie postrzegają najbliżsi. Rodzeństwo, które podejrzewa, że tylko oglądamy seriale. Rodzice, którzy wierzą, że damy radę zostać równoczeście lekarzem, adwokatem i dyrektorem banku. Dziadkowie, którym inne postrzeganie świata jest wybaczone i jakaś ciotka, co to ją zawsze człowiek myli z tą drugą. Ewentualnie nie mieliście ochoty na lekturę przez ostatnie tygodnie i jesteście właśnie na majówce, próbując nadrobić maglowe zaległości. Niby wypadałoby mieć szalone plany, ale jeśli nie macie żadnych, to życzę Wam, byście otwarcie chwalili się swoim nicnierobieniem. Nic nie róbcie podwójnie. I za siebie, i za tych, którzy walczą z pracą licencjacką albo magisterską bądź uczą się do matury. Pamiętajcie, by nie dzwonić 15 minut po egzaminie z pytaniem: I jak poszło?. Na ten czas przygotowaliśmy dla Was 84 strony przeróżnych treści. Nad każdą z nich pochylały się przynajmniej trzy osoby i każda z nich miała na jej wygląd swój pomysł. Łącznie daje to ponad 252 przeróżne opinie, które nie zawsze łatwo było pogodzić. Ja mówię innym, jak mają pisać. Inni mówią mi, jak mam sprawdzać. Generalnie wszyscy wszystkim mówią, jak mają żyć. Mimo to wydaje mi się, że efekt jest całkiem niezły.
P
Antyprzykłady są oczywiście zawsze najbardziej przyciągające. Zwłaszcza te z lokalnego podwórka. Grażyna,
graf. Dominika Wójcik, IG: @teaofeyes
chodź, przypał jest!
04–05
Ciągle wyrażanych dookoła opinii nie brakuje. Nawet jeśli o poradach zapominacie już po minucie i dalej robicie swoje, to jednak cudzych pomysłów na Wasze życie jest od groma i ciut ciut. Nikt Wam jednak nie może powiedzieć, jak macie czytać magla. Co najwyżej może Wam doradzać. Możecie zacząć od zatopienia się w podwodnym świecie Subiektywu. Podczas nurkowania nikt Wam nie powie, że macie pracować nad Waszą plażową figurą, bo przecież już wiosna, a zaraz potem lato. Wiadomo, figury dzielą się na te plażowe i na te nie do końca. W tym tekście dowiecie się za to, jak to jest odciąć się od rzeczywistości, doświadczyć nieważkości ciała i umysłu, ryzykując czasami życie. Możecie też zacząć czytać od tyłu. A do tego do góry nogami. Tam co najwyżej ktoś Wam powie, jak nie macie żyć. Antyprzykłady są zawsze najbardziej przyciągające. Zwłaszcza te z lokalnego podwórka. Grażyna, chodź, przypał jest! Skoncentrujmy się jednak na realnych problemach, jesteśmy bowiem podobno poważnymi ludźmi. O kosztach życia w stolicy mówić Wam nie trzeba, stan konta bankowego od kilku lat o nich przypomina. Jednak w artykule Życie ponad stan możecie zapoznać się z kilkoma danymi, a następnie zanieść je młodszemu rodzeństwu, które ciągle powtarza, że chce już iść na studia. Za to mamie wbrew pozorom lepiej nie pokazujcie wywiadu z panią Krystyną Prońko. Nie będę tłumaczyć – przeczytacie, to zrozumiecie. Generalnie jak ktoś czyta wstępniak to znaczy, że zabłądził. Warto, by odnalazł się chociażby w artykule wspólnym działu Uczelnia i wsłuchał w głos tych, którzy nie słyszą. Albo tych, którzy na afrykańskiej pustyni próbują młotkiem zutylizować telewizor. Można też wybrać coś mniej współczesnego, jak np. smaczki z kina XX-lecia międzywojennego. Przy tym wszystkim warto pamiętać, że artykuły te są tylko odbiciem rzeczywistości. Tak samo jak zdjęcia, które możecie obejrzeć w Czarno na Białym. Każdy bowiem, nawet autor tekstu, postrzega świat poprzez swoje problemy, radości, opinie i uczucia. Czasami warto wręcz sięgnąć po coś jawnie subiektywnego. Mowa tutaj oczywiście o felietonach, których w tym numerze nie brakuje. Żeby zoptymalizować swój czas, możecie zacząć od tego na stronie 64, przejść przez Gronalia w Technologiach i zatrzymać się ponownie na Uczelni, gdzie też wyjątkowo goszczą teksty w formie felietonu. Jestem jednak pewna, że nieważne, na której stronie otworzycie magla, będzie to dobra strona. Wystarczy dopuścić autora do głosu i pozwolić sobie usłyszeć go w swojej głowie. 0
Polecamy: 07 Uczelnia Głuchy wielką literą Polecamy: Wywiad o realiach niesłyszących studentów 08 Temat Uczelnia Specjaliści wszystkiego 11 numeru WyścigodPokoju Kierunek globalny Kolarski raj PRL-u biznes w SGH
15 Szlugi i szklane domy 20 Temat PiG W numeru spirali długu
Obraz Warszawy we współczesnej Problemy warszawskich lokatorów popkulturze
19 PIG Białe plamy Polski
fot. PXHere.pl
Wykluczenie kominikacyjne
kwiecień 2019
UCZELNIA
/ zaangażowani
Czasem bardzo, ale niekoniecznie, może być krótki, to zależy.
Gdy codzienne studiowanie to za mało Młodzi, ambitni, podążający za swoimi pasjami. Nie poprzestają na studiowaniu podręczników i przygotowywaniach na cotygodniowe zajęcia. Uczelniane życie aktywnych naukowo studentów wybiega poza ogólne standardy. T E K S T:
Dominika Kuna
ardzo często, w szczególności od osób ze starszego pokolenia, można usłyszeć, że motywacja młodych ludzi do angażowania się w pozauczelniane zajęcia coraz wyraźniej gaśnie. Pokolenie millenialsów żyjące w globalnej wiosce nie dostrzega już przyjemności w czasochłonnym zgłębianiu tajników wiedzy, błądząc między regałami biblioteki, czy też samodzielnym przeprowadzaniu badań. Wiedza z niemal wszystkich obszarów nauki dostępna jest na wyciągnięcie ręki, wystarczy mieć połączenie z internetem. Coraz trudniej jest jednak wyłowić z potoku informacji te wartościowe, co może skutecznie zniechęcać do poszukiwań. Istnieją jednak młodzi ludzie, którzy prężnie działają naukowo i starają się przekonać do tego również innych. Umożliwiają im to koła naukowe i laby – pracownie badań, które chętnie zatrudniają studentów do pomocy. Do ponadprogramowej pracy motywuje ich chęć rozwoju i wniesienia czegoś nowego do świata nauki. Jak sami twierdzą – to są ich pasje, więc poświęcenie samo się wynagradza.
B
Udział w konferencjach to niezastąpiona praktyka, która w przyszłości może przynieść duże korzyści. Co się robi w kole naukowym Na Uniwersytecie Warszawskim istnieje ponad 100 różnych Studenckich Kół Naukowych i Artystycznych i wciąż powstają nowe. Jedne z nich gromadzą ogromną liczbę studentów, inne prowadzą swoją działalność w kameralnym gronie. Najczęściej dołączyć może każdy, choć niekiedy proces rekrutacyjny jest wymagający. Surowy odsiew spowodowany jest zbyt dużą liczbą chętnych. Zazwyczaj kandydaci muszą napisać esej lub przejść pomyślnie rozmowę kwalifikacyjną. To celowe rozwiązania, by koła gromadziły ludzi, którzy faktycznie chcą działać i się rozwijać. Taki jest przecież główny zamiar kół naukowych – zrzeszanie ludzi o wspólnych zainteresowaniach, mogących razem poszerzać swoją wiedzę.
06–07
Przygotowanie przez koło każdej konferencji lub kongresu wymaga ogromnej pracy wielu ludzi. Dlatego też ważne jest zgromadzenie osób, które są w stanie zaangażować się i poświęcić swój czas. Baczny obserwator wydarzeń na uniwersytecie bez problemu zauważy, jak dużo dzieje się na uczelni. Za tym wszystkim stoją ludzie, którzy chcą rozwijać swoje zainteresowania naukowe, działając na różnych polach. Zdarza się też tak, że referaty prezentowane na konferencji wchodzą później w skład ogólnodostępnej publikacji. Często jest to podstawą dla późniejszej kariery − dużo łatwiej wejść w świat nauki, gdy ma się doświadczenie w prowadzeniu badań i prezentowaniu ich przed publicznością.
W praktyce Młodzi ludzie nie poprzestają tylko na działaniu teoretycznym. Coraz więcej kół, powstałych w ostatnich latach, działa aktywnie na rzecz społeczeństwa. Prowadzą one kampanie aktywizacyjne i uświadamiające obywateli, organizują spotkania, happeningi. Podejmują tematy ważne społecznie, tworząc przestrzeń merytorycznej i kulturalniej dyskusji, otwartej dla każdego. Przykładem takich działań jest wydarzenie Obywatelki. Kongres 100-lat partycypacji kobiet. W jego trakcie poruszone zostały tematy związane z zaangażowaniem kobiet w życie społeczne, a także z setną rocznicą wywalczenia przez Polki praw wyborczych. Zostało ono zorganizowane przez SKN im. Pauliny Kuczalskiej-Reinschmit, które na co dzień zajmuje się prawami człowieka. Celem projektu było skłonienie do debaty oraz przedstawienie zagadnień z perspektywy prawniczej. Projekty i koła zajmujące się prawem są coraz częściej obecne na UW. Od 2006 r. działa Koło Naukowe Filozofii Prawa i Filozofii Społecznej, które za cel stawia sobie integrację środowisk studentów poprzez rozwijanie różnorodnych aspektów prawoznawstwa. W ostatnim czasie podjęło się realizacji projektu, który zakładał opracowanie różnych planów badawczych, dając tym samym uczestnikom przestrzeń do kreatywnego działania. Udział i samodzielne prowadzenie seminariów studencko-dokto-
ranckich, a później wieloetapowa prezentacja prowadzonych przez siebie badań, pozwoliła im nabyć umiejętności krytycznej oceny treści będących przedmiotem debaty, prowadzenia rzetelnej, uporządkowanej i otwartej dyskusji, opanowywania stresu oraz zbliżyło do rozumienia metodologii pracy rozłożonej w czasie. Te umiejętności z pewnością przydadzą się nie tylko podczas studiów.
Jak realizują się pasje SKN im. Pauliny Kuczlaskiej-Reinschmit działa aktywnie już od ponad dwóch lat. Organizuje seminaria, podczas których zaprasza osoby związane bezpośrednio z tematem praw człowieka. Co więcej, dużym zainteresowaniem cieszą się przygotowywane przez to koło otwarte spotkania, debaty, w których udział biorą eksperci z zakresu nie tylko prawa, lecz także kultury czy polityki. Ich ostatnie wielkie wydarzenie − kongres − to dowód na dynamiczny rozwój koła, co nie byłoby możliwe bez wciąż wzrastającej liczby członków. Podobnie stwierdzić można w przypadku Koła Filozofii Prawa i Filozofii Społecznej, które, organizując cykliczne seminaria pt. Pozytywizm prawniczy i jego wrogowie, powiększyło w ostatnim czasie swoje grono. Pomogła im w tym również organizacja konkursu z prawoznawstwa dla studentów pierwszego roku. Wspomniany cykl wykładów obejmuje spotkania prowadzone przez członków koła. W poprzednim roku, kiedy prezentowali oni swoje badania jedynie we własnym gronie, pracowali równocześnie nad autoprezentacją oraz opanowywaniem stresu podczas publicznych wystąpień. Obecne wydarzenia są dla nich szansą na sprawdzenie nabytych umiejętności. Takie inicjatywy jak konkursy, seminaria czy konferencje lub warsztaty sprawiają, że koła naukowe mogą zaprezentować zalety dołączenia do ich grupy. Jest to widoczne w kole Wydziału Prawa i Administracji Legislator, które jest jedną z największych studenckich organizacji naukowych na tym wydziale. Nie tylko ze względu na tematykę, lecz także możliwość dotarcia do studentów to właśnie ci ludzie organizują konkurs z prawa konstytucyjnego.
UCZELNIA
freepik.com
zaangażowani /
Ciekawym projektem jest również inicjatywa Zespołu Prawa Latynoamerykańskiego, która zachęcała do wzięcia udziału w warsztatach hiszpańskiego języka prawniczego. To jedynie przykłady działań wybranych organizacji. Podobnych na naszej uczelni znajdziemy wiele. Wymienione inicjatywy to wyniki długotrwałej i ciężkiej pracy członków każdego z tych kół. Często wiąże się to z poświęceniem dużej ilości wolnego czasu, ale przynosi ogromną satysfakcję.
Koła mogą czasami sprawiać wrażenie zamkniętych kręgów ludzi. Niektóre z nich są jednak otwarte na każdego.
A co z nieprawnikami? Uniwersytet Warszawski to nie tylko Wydział Prawa i Administracji i nie tylko tam odbywają się wydarzenia warte uwagi. Na Wydziale Polonistyki studenci Instytutu Slawistyki Zachodniej i Południowej aktywnie działają w swoim kole naukowym, które, jak
sami określają, jest dla nich przedłużeniem codziennych ćwiczeń lub wykładów. Choć jest to typowe dla każdego koła naukowego, dla nich te cykliczne spotkania, rozmowy, wspólne czytanie książek to wewnętrzny dyskurs, bez którego nie wyobrażają sobie swojej działalności naukowej. Treści wykładów to ich zainteresowania i tematy codziennych rozmów poza budynkami uniwersytetu. Pomagają w organizacji funkcjonowania Instytutu, ale nie tylko. Współpracują z Ambasadą i Bułgarskim Instytutem Kultury, organizują cykl spotkań, które mją poszerzyć wiedzę na temat mniej popularnych języków. Koła naukowe mogą czasami sprawiać wrażenie zamkniętych kręgów. Niektóre z nich są jednak otwarte na każdego, a większość organizuje konferencje skierowane bezpośrednio do osób zainteresowanych tematem, które nie chcą lub nie mogą angażować się w działalność koła. Co więcej, poprzez uczestnictwo w takich wydarzeniach dostajemy doskonałą okazję, by sprawdzić, co leży w obszarze naszych zainteresowań. Można również przekonać się, czy taki profil działalności nam odpowiada. To także okazja do poznania aktywnych, otwartych ludzi − studenckie lata to najlepszy czas na nowe znajomości.
Nie tylko koła Nie tylko uniwersyteckie koła naukowe odgrywają ważną rolę w rozwoju studentów. Aktywne zaangażowanie w prace samorządu studenckiego to również dodatkowa działalność, która nie skupia się wokół badań naukowych. Nieoceniona jest rola ich przedstawicieli − działalność pro bono wymaga często szczególnego zaangażowania. To właśnie ci ludzie organizują imprezy, wyjazdy zagraniczne, piszą newslettery i informują o wiadomościach od władz uniwersyteckich. Prowadzą również zespoły aktywizujące studentów oraz pomagające w trudnych sytuacjach. Często ich praca nie jest zauważana, a z zainteresowaniem spotyka się tylko, gdy pojawi się niezgoda. Zarówno koła naukowe, jak i samorząd studencki to dodatkowe aktywności, które dla wielu studentów są doskonałymi środkami samorealizacji. Wielość kół daje możliwość wyboru najbardziej interesującego i odpowiadającego nam. Jedyne, czego potrzeba, to chęci... i chęci. Dobrze zastanowić się, czy nie warto dołączyć i spróbować swoich sił. Z pewnością poznanie nowych ludzi i ich motywacja dodadzą siły początkującym. Koła naukowe to nie tylko konferencje i trudne badania. To przede wszystkim ludzie, których łączy pasja, dająca energię do twórczego działania. 0
kwiecień 2019
/ Inkubator UW
freepik.com
UCZELNIA
Jak wykluwają się pomysły? Jeśli jakiś pomysł działa, to już znak, że nie jest głupi. Jeśli do tego przynosi dochody, może stać się sposobem na życie. O tym, jakie pomysły mają studenci Uniwersytetu Warszawskiego i jak zamienić je w dochodowy biznes, opowiedział Jacek Sztolcman, kierownik Inkubatora UW. R o zmaw ia ł :
Ja N M a n i c k i
Magiel: Jaki jest główny cel Inkubatora UW? Jacek Sztolcman: Inkubator to miejsce działające jako część Uniwersyteckie-
go Ośrodka Transferu Technologii, w którym studenci zamieniają swoje pomysły na projekty, a te na biznesplany lub plany działania. Pomagamy studentom, wyzwalamy w nich myślenie przedsiębiorcze. Dzięki naszym zajęciom studenci dowiadują się, jak dużo mogą zmienić wokół siebie, a później tę zmianę zrealizować. Inkubator jest częścią Uniwersyteckiego Ośrodka Transferu Technologii, który wspiera uniwersyteckich naukowców w prowadzeniu procesu komercjalizacji. Wspiera rozwój przedsiębiorczości akademickiej, by przy użyciu różnych narzędzi, w tym także biznesowych, rozwiązywać problemy, dostarczać nowe usługi i kreować innowacyjne rozwiązania dla siebie i dla swojej społeczności.
Uczycie studentów przedsiębiorczości? Tak, rozumiemy ją jako gotowość i umiejętność przeprowadzenia zmiany. Czy ta zmiana materializuje się w formie start-upu, NGO czy projektu naukowego, jest sprawą raczej wtórną. Najważniejsze, żeby przekazać prostą myśl: yes, you can!.
08–09
Czyli chodzi o dobry pomysł? Dobry pomysł naukowy nie zawsze jest dobrym biznesem. Są dziedziny nauki, których nie da się przenieść na grunt biznesu i stworzenie z nich projektu umożliwiającego zarabianie pieniędzy jest właściwie niemożliwe. Nie wolno przykładać miernika biznesowego do nauki. Poza tym niektóre wyniki badań są możliwe do wdrożenia, inne – nie.
Jak w przejściu od pomysłu do konkretu pomaga Inkubator? Dzielimy studentów, którzy do nas przychodzą, na dwie grupy. Pierwsza grupa to osoby, które mają projekty, pomysły, chcą robić już coś konkretnego, swojego. Trafiają wówczas do działu obsługi uczestnika, gdzie oferujemy im współpracę z mentorami, ekspertami, tutorami. Natomiast dla tych, którzy jeszcze nie mają swojego pomysłu, ale chcieliby coś robić, mamy ofertę bardziej inspiracyjną, np. ogólnodostępne zajęcia z podstaw przedsiębiorczości: Przedsiębiorczość – otwórz głowę, OGUN za 4 ECTS-y. Oferujemy warsztaty i szkolenia oraz zajmujemy się osobami, które mają już pomysł. Mamy także szkołę letnią i zimową Bravecamp.
Inkubator UW /
To jest wyjazdowa szkoła, na którą autorzy najciekawszych pomysłów jadą na tydzień szkoleniowy. Tam przez siedem dni uczą się i pracują nad swoim projektem, na koniec prezentują to przed jury. Jest to dosyć stresujące, bo trzeba się zaprezentować, powiedzieć w trzy minuty o swoim projekcie. Można wygrać nagrody, ich pula wynosi 10 tys. zł. Oprócz tego realizujemy akademie poszerzające wiedzę. Teraz zaczęła się III edycja Bio-tech Leader’s Academy organizowana z naszym partnerem, firmą Roche. Co semestr jest takie 7-weekendowe szkolenie. W tym miesiącu po raz pierwszy ruszył program minigrantów dla zespołów studenckich pod nazwą Laboratorium pomysłów. Oferujemy minigranty od 500 do 1500 zł dla zespołów, niekoniecznie biznesowych. Ważne jest, żeby zespoły były interdyscyplinarne, bo bardzo istotnym elementem, na który kładziemy nacisk, jest właśnie interdyscyplinarność. Inkubator z definicji działa na rzecz wszystkich wydziałów.
Każdy może skorzystać z oferty Inkubatora? Cała oferta Inkubatora jest nieodpłatna, mogą z niej skorzystać studenci Uniwersytetu Warszawskiego oraz Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego I i II stopnia, doktoranci, pracownicy oraz absolwenci do dwóch lat po dyplomie.
Jakie pomysły do tej pory zrealizowali studenci w Inkubatorze? Powstała m.in. spółka Warsaw Genomics, która bada geny i prowadzi badania genetyczne w kierunku różnego rodzaju chorób. Funkcjonuje również firma zajmująca się remediacją, czyli oczyszczaniem gleby, oraz laboratorium identyfikujące rzadkie choroby. Ciekawym przykładem projektu, który powstał przy pomocy Inkubatora, jest spółka Geopools, która zajmuje się rolnictwem precyzyjnym. Wspomaga ona rolników w uprawach ziemi przy wykorzystaniu interpretacji zdjęć satelitarnych. Mówiąc kolokwialnie, maszyna pokazuje rolnikowi, w której części pola nawozić więcej, a w której mniej.
Na podstawie zdjęć satelitarnych? Muszą być aktualizowane co kilka dni. Tak właśnie jest. Strumień danych trafia do maszyny, która porusza się także przy pomocy nawigacji satelitarnej, nie potrzeba do tego ingerencji człowieka. Teoretycznie proces mógłby być automatyczny, ale czasami trzeba wprowadzać drobne poprawki, a poza tym rozwiązania satelitarne mają to do siebie, że pogoda może zakłócać odczyt danych.
Czyli rozwiązanie nie jest idealne? Nie, ale nie mamy potrzeby kolekcjonowania sukcesów. Dla nas bardzo ważny jest impact społeczny, czyli zmiana sposobu myślenia na przedsiębiorczy, samodzielny.
Nie zbieracie sukcesów, ale co, jeśli się coś pójdzie nie tak? Jeżeli coś się nie powiedzie, to bardzo dobrze. Im szybciej się nie powiedzie, tym lepiej, bo to daje możliwość do pracy nad nowym projektem. Wydaje mi się, że jest to trochę cecha Polaków, że zakładamy, że musi nam się udać. Nie zawsze tak jest – często to porażki są bardzo dobrą lekcją na przyszłość, bo dodają mądrości, ostrożności działania.
UCZELNIA
Od dzieciństwa uczy się dzieci w szkole, żeby się nie myliły. Tak, ale niektórzy, zatrudniając pracowników, szukają osób, którym nie wyszło coś w biznesie, bo mają zupełnie inną mądrość, są bardziej rozważni i bardziej analizują swoje działania. Jeżeli studentowi nie wyjdzie projekt, to najważniejsze jest, żeby zastanowić się, dlaczego to nie zadziałało. Sami nie mieliśmy jeszcze takiego przypadku, bo Inkubator działa dopiero dwa lata.
W ciągu dwóch lat nie upadł żaden projekt? Nie, ale jest wielu studentów, którzy coś zaczęli i zniknęli. Odeszli z uniwersytetu, z Inkubatora, poszli swoją drogą. I bardzo dobrze, to, co tutaj dostali, zostanie im w głowie na całe życie. Jeżeli coś nie wyjdzie na etapie projektu, to student zaczyna nowy. Ma dane ze starego; wie, co się udało, a co nie poszło tak, jak powinno. Praktyka pokazuje, że zwykle nie jest to zupełnie nowy pomysł, ale projekty wykonują tak zwany pivot, czyli zakręcają, zmieniają swój kierunek.
Czyli najważniejsze to dostosować się do warunków? Ważne jest to, żeby dobrze znać potrzeby swoich odbiorców i tego uczymy. Jedną z najważniejszych podstaw udanego biznesu jest rozpoznanie potrzeb klienta. Główną zasadą start-upowca jest to, żeby pomysł na biznes rozwiązy wał także jego własne problemy. Wtedy jest on odbiorcą własnego projektu, bazuje na swoim doświadczeniu. Istotne jest też, żeby słuchać potencjalnych klientów, zastanowić się, jak do nich dotrzeć, w jaki sposób im zakomunikować nasz wynalazek. Jeżeli będzie na tyle dobry, żeby zmienić świat, to mamy szanse odnieść sukces. Zdarza się to jednak rzadko.
Nie ma jednego sposobu, sprawdzonej recepty na sukces? Nie, nie da się kontrolować wszystkiego. Podążając właściwymi ścieżkami, możemy zmaksymalizować szanse na jego odniesienie. Ważna jest postawa krytycyzmu wobec tego, co nas otacza, umiejętność twórczego, a zarazem przedsiębiorczego myślenia.Niezwykle ważne jest wyciąganie wniosków ze swoich błędów i porażek, bo pozwala na uniknięcie ich w przyszłości. Zmysł obserwacji jest niezbędny dla potencjalnego przedsiębiorcy. 0
Jacek Sztolcman Kierownik Inkubatora UW. Specjalizuje się w analizie bieżącej sytuacji przedsiębiorstwa, kierunków rozwoju, planów naprawy, restrukturyzacji, a także w zakresie optymalizacji procesów sprzedaży i komunikacji oraz w zarządzaniu organizacją/zespołem. Zajmuje się łączeniem zespołów naukowych z firmami zainteresowanymi badaniami i rozwojem.
Inkubator UW Inkubator UW to część Uniwersyteckiego Ośrodka Transferu Technologii, który wspiera uniwersyteckich naukowców w prowadzeniu procesu komercjalizacji. Wspiera rozwój przedsiębiorczości akademickiej, by przy użyciu różnych narzędzi rozwiązywać problemy, dostarczać nowe usługi i kreować nowe rozwiązania.
kwiecień 2019
UCZELNIA
/ jak świętują studenci
Uniwersyteckie imprezowanie Coraz większymi krokami zbliża się maj, a wraz z nim uwielbiane przez wszystkich studentów jUWenalia. Co w związku z tym ma do zaoferowania Uniwersytet Warszawski? T E K S T:
K l au d i a Wa r u s z e w s k a
aj jest miesiącem niezwykle przyjemnym dla studentów. Pogoda sprzyja na tyle, że wolny czas mogą spędzać na schodkach nad Wisłą, rozkoszować się zimnym piwem i miłym towarzystwem znajomych z uczelni. Poza tym, jest to okres pełen imprez, koncertów i ostatnich chwil relaksu przed zbliżającą się sesją letnią. Zaczyna się od wolnego na początku maja i trwa aż do czerwca, gdy kończą się juwenalia wszystkich uczelni. Warszawscy studenci są wręcz atakowani ze wszystkich stron niekończącymi się możliwościami spędzenia wiosennych wieczorów (nie tylko tych weekendowych). Juwenaliów jest więcej niż samych uczelni w Warszawie, a uczestnicy studenckiego święta stoją czasem przed wyborem jednej z kilku imprez danej nocy – w niektóre dni odbywa się jednocześnie kilka koncertów w różnych częściach miasta.
M
przesłuchaniach zespołów. W tej edycji, tak jak i we wcześniejszych, zwycięski team, wybrany przez jury oraz biorących udział w głosowaniu studentów, wygra możliwość zagrania na kampusie UW przed tysiącami uczestników studenckiego święta. Dla publiczności jest to sposób na poznanie nowych brzmień, a dla artystów idealna forma reklamy i okazja na zdobycie doświadczenia w występowaniu przed tak licznym tłumem.
Tradycyjne przygotowania Trudno znaleźć studenta UW, który nie wiedziałby, czym są jUWenalia. Tradycja ta zakorzeniła się wśród społeczności tak głęboko, że nawet osoby przyjeżdżające do Polski na Erasmusa dowiadują się o niej na samym początku wizyty w kraju. Przygotowania do tak wielkiego projektu, zarówno pod względem logistycznym, jak i finansowym, zaczynają się kilka miesięcy wcześniej, a wybór artystów często dokonywany jest nawet rok przed datą wydarzenia. Często są to aktualnie popularne zespoły i wokaliści. Warto wspomnieć, że jUWenalia organizowane są niezmiennie co roku przez Samorząd Studentów Uniwersytetu Warszawskiego, czyli grupę studentów działającą w ramach wolontariatu na rzecz kolegów i koleżanek z uczelni. Z nieszablonowych rozwiązań UW inspiracje mogą czerpać inne uczelnie, nie tylko w kwestii dydaktyki, lecz także w zakresie organizacji juwenaliów. Przykładem jest projekt Stage For You, który polega na kilkuetapowych
10–11
Kameralnie i kulturalnie Uniwersytet Warszawski zapewnia rozrywkę nie tylko poprzez liczne koncerty na Kampusie Głównym. Oprócz jUWenaliów istnieją również regionalia, czyli juwenalia regionalne UW. Chociaż tworzone są przez samorządy jednostkowe specjalnie z myślą o studentach i pracownikach danego wydziału czy instytutu, to osoby z zewnątrz również mogą wziąć w nich udział. Taką alternatywą dla jUWenaliów są odbywające się od kilkunastu już lat Gardenalia, czyli juwenalia regionalne Wydziału Nauk Politycz-
nych i Stosunków Międzynarodowych. Regionalia WNPiSM-u są największym wydarzeniem (zaraz po jUWenaliach), o czym świadczy liczba uczestników oraz zaproszeni na koncerty artyści, których usłyszeć możemy na Nowym Świecie. Następne według wielkości są WuZetalia – regionalia Wydziału Zarządzania. Ich czwarta edycja odbędzie się już 9 maja i może stanowić wstęp do niekończących się koncertów – ich termin przypada na dzień przed oficjalnymi jUWenaliami. Jednak nie tylko duże wydziały mogą pozwolić sobie na zorganizowanie regionaliów, czego przykładem jest Instytut Anglistyki i jego Anglonalia, podczas których rok temu studenci również mieli przyjemność posłuchania muzyki na żywo. Własne święto ma również Wydział Psychologii – co roku na dziedzińcu przed wydziałem odbywają się Psychonalia. Czy Uniwersytet Warszawski ma coś jeszcze do zaproponowania oprócz koncertów plenerowych i możliwości picia piwa na terenie uczelni? W 2018 r. studenci Instytutu Romanistyki mogli wziąć udział w maratonie klasycznych filmów francuskich podczas Frankonaliów lub w przejażdżce party busem po Warszawie w ramach Pikniku Pedagoga. Osoby, które pragnęły poszerzyć swoje horyzonty i zdobyć nową wiedzę w trakcie trwania Gronaliów, mogły posłuchać wykładów oraz paneli dyskusyjnych między innymi na temat gier komputerowych. Nie można zapomnieć także o loterii charytatywnej, organizowanej w ramach WuZetaliów – zebrane środki przekazywane są na rzecz potrzebującego studenta UW, wskazanego przez Fundację Dzieciom „Zdążyć z Pomocą”. Jak widać, studenci Uniwersytetu Warszawskiego mają wiele możliwości na spędzenie majowych wieczorów, w mniej lub bardziej kulturalny sposób. Co było rok temu – już wszyscy wiemy, a co czeka nas w tej edycji juwenaliów? O tym akurat musicie przekonać się sami, biorąc w nich udział. 0
na migi /
UCZELNIA
Głuchy wielką literą Jakiego słowa należy użyć do określenia osoby posługującej się językiem migowym – głuchy czy niesłyszący? Dr Paweł Rutkowski, twórca i kierownik Pracowni Lingwistyki Migowej Uniwersytetu Warszawskiego rozwiewa te i inne wątpliwości związane ze światem, w którym nie ma dźwięków. R o zmaw ia ł a :
ULA SZURKO
Zacznijmy od kwestii, o których każda osoba powinna wiedzieć. Po pierwsze – dlaczego Głuchy to nie jest obraźliwe słowo?
Magiel:
być wystarczająco duża, żeby zrodził się w niej język. Z tego powodu komunikacja migowa zaczęła się tworzyć około 200 lat temu – w Europie powstawały wtedy szkoły dla Głuchych, gdzie mogli nawiązywać interakcje. W wymiarze globalnym populacja osób migających liczy jednak miliony.
freepik.com
Dr Paweł Rutkowski: Wielu z nas – słyszących – myśli, że to określenie pejoratywne. Sami Głusi preferują to określenie, przede wszystkim dlatego, że nie sugeruje ono braku, jak np. niesłyszący. Wolą być postrzegani przez to, jacy są, a nie – jacy nie są. Odbierają głuchotę jako swoją cechę, część tożsamości, jak kolor włosów czy wzrost. Dodatkowo przymiotJakie są najpopularniejsze mity dotyczące języków migowych? nik Głuchy piszemy dużą literą, by podkreślić, że mówimy o mniejszoPierwsze błędne przekonanie jest takie, że języków migowych jest bardzo ści językowej, analogicznie do Ślązaków i Kaszubów. Mniejszość, która dużo; drugie – że istnieje jeden uniwersalny język migowy. Powstają one odteż posiada swoją kulturę – to nie tylko język, lecz także to, co z niego dzielnie, więc prawdopodobieństwo, że Głusi w Ameryce i Głusi w Afryce wynika, np. sztuka, poezja, poczucie humoru, specyficzne postrzeganie wpadną na te same skojarzenia dotyczące analogii znaku do rzeczywistości świata. Ta kultura przyszła do nas ze Stanów Zjednoczonych, gdzie Deaf jest ograniczone. Skąd to przekonanie? Wydaje nam się, że język migowy pisane wielką literą podkreśla znaczenie to rodzaj pantomimy. Gdy popatrzymy kulturowe, a deaf pisane małą literą to na znaki jak telefon (przykładanie słuPoznawanie słów w innych językach migowych dla chawki do ucha) lub kierować (kręcenie stan medyczny. Warto podkreślić też, że nie każda osoba niesłysząca będzie nakierownicą) to może się to wydawać, że Głuchego nie różni się od tego, jak słyszący uczą się to zwyczajne pokazywanie. leżeć do społeczności Głuchych, bo wielu z nich nie miga – są wychowywani Potencjał ikoniczny jest jednak słów w obcym języku mówionym. w rodzinach słyszących, nie mają konograniczony. Poza tym różne znataktu ze społecznością. ki mogą nam się skojarzyć z tą samą rzeczą. Dom w polskim języku migowym jest złączeniem wyprostowanych dłoni opuszkami palców tworząc Kontakt ze społecznością jest konieczny do rozwoju języka? daszek, a w amerykańskim – to dwukrotne uderzenie się dłonią w poliTak, aktualnie mamy dane dotyczące 142 języków migowych. Choć czek, bo dom to miejsce, gdzie się śpi i je. Oba znaki są bardzo ikoniczne, oczywiście są to tylko języki zbadane – można powiedzieć, że istnieje ale nie są oczywiste. Poznawanie słów w innych językach migowych dla takich form około 200. Jednym z nich jest polski język migowy (PJM), Głuchego nie różni się od tego, jak słyszący uczą się słów w obcym języku który rozwija się od pierwszej połowy XIX w. Języków migowych jest mówionym. Trzeba się ich po prostu nauczyć. Pojęcia abstrakcyjne czy znacznie mniej niż języków fonicznych, choć często wydaje się, że każnazwy własne nie mają oczywistych reprezentacji wizualnych. Posłużmy dy język foniczny powinien mieć swój migowy odpowiednik – nie, nie się prostym przykładem: znak Warszawa to uderzenie się zaciśniętą 1 każdy. Głucha jest około jedna osoba na tysiąc – ta społeczność musi
kwiecień 2019
UCZELNIA
/ na migi
pięścią po dwóch stronach klatki piersiowej. Z historycznego punktu widzenia jego etymologia jest jasna, Warszawa kojarzy się z Syrenką, a ta z odsłoniętym biustem. Wielu użytkowników PJM nie zna jednak pochodzenia tego znaku (czyli jego ikonicznej motywacji), co nie przeszkadza im korzystać z niego w komunikacji.
Czy język migowy jest w jakikolwiek sposób bardziej ograniczony od mówionego?
studentów w język migowy, a wykłady teoretyczne będą odbywać się w języku polskim. W przypadku wykładowców Głuchych będą prowadzone w PJM, ale z tłumaczeniem na język polski. Zależy nam na tym, żeby przyciągnąć na te studia pasjonatów, osoby zainteresowane tematem, które niekoniecznie potrafią migać. Będą mogli posiąść te kompetencje, a także poznać użytkowników języka i kulturę Głuchych. Chcemy, aby profil pozwalał kształcić ekspertów, których w Polsce bardzo brakuje. Do dzisiaj większość osób, które powinny być specjalistami od komunikacji z Głuchymi w Polsce, nie miga – dotyczy to np. nauczycieli, którzy pracują z Głuchymi dziećmi, osób z instytucji, które mają się zajmować sprawami Głuchych, a także oczywiście policjantów, lekarzy, służby. Często zakłada się, że Głusi powinni znać polszczyznę, a podkreślmy: dla wielu z nich polszczyzna jest językiem bardzo trudnym, posługują się nią jak obcokrajowcy.
Nie. Osoby migające mogą omawiać kwestie dowolnie skomplikowane, posługiwać się PJM w badaniach naukowych, wygłaszać zaawansowane terminologicznie wykłady. Świadczą o tym chociażby dokonania moich Głuchych kolegów z Pracowni Lingwistyki Migowej. Przykładowo, Marek Ł. Śmietana jest laureatem prestiżowego Stypendium Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego za wybitne osiągnięcia naukowe, a Małgorzata Talipska z powodzeniem kieruje pracami Polskiej Rady Języka Migowego przy Ministerstwie Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej, równocześnie przygotowując doktorat na Wydziale PoloniCzyli osoby Głuche, które migają i czytają po styki. Jeśli jest potrzeba społeczna, to Do dzisiaj większość osób, które powinny być polsku, to de facto osoby dwujęzyczne. znaczy są Głusi, którzy chcą pracować Oczywiście, działa to w obie strona Uniwersytecie, to znajdą do tego specjalistami od komunikacji z Głuchymi w Polsce, nie ny. Język migowy nie jest wizualizaodpowiednie znaki, by się w takiej cją polszczyzny, ma własną leksykę pracy komunikować – PJM w niczym miga – dotyczy to np. nauczycieli, policjantów, lekarzy, i gramatykę, nie polega na podstaich nie ogranicza. To jak z językiem wianiu pod polskie słowa znaków. aborygeńskim – bardzo długo EuroTak samo, jak w angielskim nie podsłużby. pejczykom wydawało się, że języki stawimy słów angielskich i nie pospoza naszego kręgu kulturowego są wiemy thank you from the mountain prymitywne. Takie przekonanie było skażone uprzedzeniami. W każdym w znaczeniu dziękuję z góry. To samo dotyczy PJM – jego zdania różnią języku da się rozmawiać o czymkolwiek, jeśli tylko istnieją jego użytkownisię od polszczyzny pod względem gramatycznym. cy, którzy chcą się ze sobą komunikować. Potrzeba interakcji rodzi terminologię. W językach migowych jest tak samo. Na świecie mamy jeden uniwerCzy w ramach studiów magisterskich z PJM będzie możliwość wybrania lektoratu z insytet, Uniwersytet Gallaudeta, na którym wszystkie zajęcia prowadzone są nego języka migowego? w amerykańskim języku migowym i wykładowcy nie mają problemów, by Planujemy wprowadzenie amerykańskiego języka migowego, bo to jęomawiać skomplikowane kwestie. Niestety, to nadal wyjątek. zyk dominujący międzynarodowo. Jest językiem nauki, konferencji.
Jak to wygląda na Uniwersytecie Warszawskim?
Jaki jest przewidziany limit miejsc?
Każdy Głuchy powinien udać się do Biura Osób Niepełnosprawnych, gdzie może wystąpić o przydzielenie tłumacza z dowolnego przedmiotu.
Możemy przyjąć 40 osób, tworząc dwie grupy lektoratów. Ostateczna liczba studentów zależy nie tylko od liczby kandydatów, lecz także od tego, jak bardzo będą oni zmotywowani. Wyniki ze studiów licencjackich będą stanowić podstawę listy rankingowej, a osoby z najwyższych miejsc zostaną zaproszone na rozmowę kwalifikacyjną i na jej podstawie przyjmiemy tych kandydatów, którzy najbardziej będą odpowiadać projektowi i jego założeniom.
A jeżeli chodzi o słyszących studentów? Na Wydziale Polonistyki oferujemy kurs polskiego języka migowego w formie lektoratu. Są to zajęcia analogiczne do lektoratów z jakiegokolwiek innego języka, oferowane w tym samym systemie i podzielone na poziomy. Obecnie mamy osiem grup zajęciowych, które podczas rejestracji zapełniają się w ciągu chwili, gdyż cieszą się tak dużym zainteresowaniem.
Od tego roku ruszają studia magisterskie z polskiego języka migowego. Tak, w październiku tego roku po raz pierwszy w historii, nie tylko naszego uniwersytetu, lecz także kraju, będzie możliwość studiowania PJM na studiach magisterskich. Będą to studia dwuletnie, skierowane do absolwentów dowolnego kierunku licencjackiego. Wyobrażamy sobie, że zainteresowany nauką języka migowego może być zarówno absolwent studiów licencjackich polonistycznych (bo ma np. zainteresowania językoznawcze), jak i informatyk, który chce móc tworzyć aplikacje dla Głuchych. Założenie jest takie, że studenci przyjęci na filologię polskiego języka migowego (bo tak będzie się nazywał ten nowy kierunek) w dwa lata nauczą się od poziomu zerowego PJM w taki sposób, aby sprawnie się w nim komunikować. W pierwszym semestrze są to co najmniej dwie, a nawet cztery godziny języka migowego dziennie, więc te studia pozwalają dogłębnie wejść w język. Lektorat będzie wprowadzał
12–13
Otworzenie studiów magisterskich z języka migowego, zainteresowanie lektoratami – to świadczy o rosnącej świadomości na temat sytuacji Głuchych. UW jest wiodącym ośrodkiem w skali kraju, od lat 90., od pierwszych prac, od zaangażowania się w sprawę Głuchych prof. Marka Świdzińskiego. Był to pierwszy językoznawca, który postrzegał miganie jako język, obiekt badań lingwistycznych. Więc od lat 90. Wydział Polonistyki był miejscem bardzo życzliwym językowi migowemu i takim pozostaje. Wielu studentów w nasze mury przyciągają właśnie lektoraty z tego języka, a z roku na rok jest coraz więcej chętnych. Mam nadzieję, że podobnie będzie ze studiami magisterskimi – przyjdą osoby zainteresowane PJM, który ostatecznie stanie się ich pasją. 0
dr Paweł Rutkowski Językoznawca, specjalista w zakresie składni języków naturalnych, badacz polskiego języka migowego (PJM), twórca i kierownik Pracowni Lingwistyki Migowej Uniwersytetu Warszawskiego. Słyszący miłośnik języka i kultury Głuchych. Pracuje nad otworzeniem nowego kierunku na UW – filologii polskiego języka migowego.
gra warta świeczki? /
UCZELNIA
Poligamia kierunkowa Dwa posty i 30 minut oczekiwania – tyle warte jest otrzymanie blisko 20 odpowiedzi od studentów, którzy byli skorzy podzielić się streszczeniem historii swojej edukacji. Ich wędrówka prowadzi przez nudę, ambicje oraz pragnienie spełnienia marzeń, które jest siłą napędową do dalszych działań. T E K S T:
K ac p e r c h oj n ac k i
szyscy znamy osoby lub chociaż słyszeliśmy o takich, które podejmują się tego bardzo trudnego zadania – mowa oczywiście o studiowaniu dwóch kierunków jednocześnie. Niektórzy ich podziwiają, inni śmieją się z nich, twierdząc, że jest to zwykła strata czasu. A jak jest naprawdę? Jakie są przyczyny oraz konsekwencje podjęcia się takiego, z pozoru niewykonalnego, wyzwania?
W Dlaczego?
Jak to często bywa, odpowiedź na to pytanie nie jest jednoznaczna. Jednym z powodów podjęcia się tego wyzwania jest niewątpliwie mnogość zainteresowań, zmuszająca do wcielenia w życie metody prób i błędów na polu edukacyjnym. Dla innych to naturalne zaspokojenie ciekawości lub swoiste dopełnienie pierwszego kierunku, aby w wyniku mikstury otrzymać ten wymarzony. Niemniej wszystkim przyświeca ta sama bądź bardzo podobna idea – zwiększenie swoich szans na rynku pracy. Od zmieszania filologii ugrofińskiej z finansami i rachunkowością, po architekturę lub studia filmowe połączone z inną odnogą studiów ekonomicznych – wariantów jest wiele, a wybór każdego z nich jest subiektywny, aczkolwiek wszystkie mają swoje zalety.
Jak? Czasem nijak, a czasami aż do otrzymania dyplomu ze wszystkich rozpoczętych studiów. Niejedna osoba się poddaje, ponieważ została przytłoczona nadmiarem obowiązków. Faktem jest, że nieraz podczas tradycyjnego toku studiów zostajemy przygnieceni ciężarem zadań, który jest odwrotnie proporcjonalny do naszego wolnego czasu. Wyobraźmy sobie, co przeżywają ludzie kształcący się równolegle! Nabytą umiejętnością przy takim wyborze drogi staje się profesjonalne zarządzanie czasem. Planowanie tygodnia, a niekiedy dłuższego okresu, ze sporym wyprzedzeniem jest koniecznością. Ważne jest skupienie się na
priorytetach. Niestety oznacza to również zrezygnowanie z niektórych wydarzeń okolicznościowych, spotkań ze znajomymi oraz ze studenckich kół naukowych, wynikające z braku czasu. Chociaż istnieją tacy, którym się to udaje! Przy łączeniu dwóch kierunków studiów zasadnicze jest wybranie sobie kierunku głównego i pobocznego, który zniweluje nasz głód nauki. Metody ilościowe, a do tego studia kognitywistyczne? Nie, dziękuję. Chyba że jesteś odważny.
Życie to eksperyment, jesteśmy w nim jednostką doświadczalną i szalonym naukowcem. Po co? Nie od razu Rzym zbudowano, a solidne fundamenty są podstawą do stworzenia sobie stabilnej przyszłości. Szeroki wachlarz umiejętności jest równoznaczny z dużym zakresem możliwości. Pamiętaj – zawsze, kiedy nie jesteś czegoś pewien, możesz tego po prostu spróbować, aby rozwiać cień wątpliwości. Życie to eksperyment, a my jesteśmy w nim zarówno jednostką doświadczalną, jak i szalonym naukowcem. Mój tata zanim poszedł na studia ekonomiczne, przez cztery lata studiował medycynę, a potem rzucił ją na ostatnim roku, ponieważ czuł potrzebę zmiany swojego życia. Nigdy nie został lekarzem, ale zdobył doświadczenie, które pomogło mu w wielu aspektach życia. Nawet jeżeli nie uda ci się skończyć dwóch kierunków i będziesz musiał z jednego zrezygnować – nie ma powodu do zmartwień. Lepiej jest zrobić jedną rzecz dokładnie, tak jak się chce niż kilka na pół gwizdka. Studiowanie dwóch kierunków jednocześnie zarówno daje, jak i odbiera możliwości. Aby odpowiedzieć sobie na pytanie po co?, musimy się więc zastanowić, czy ważniejsze
dla nas będzie skupienie się stricte na walorach naukowych uczelni, czy też na życiu towarzyskim oraz działalności projektowej. Zastanówmy się, co przyniesie nam większe zyski w przyszłości oraz pomoże zebrać bardziej przydatne doświadczenia.
A jakie są perspektywy? Czyli to, czym finalnie wszyscy się przejmują. Ale tak, podobno z dwoma dyplomami są lepsze. Warto jednak pamiętać, że nie samymi studiami człowiek żyje. Z jednej strony długie godziny spędzone na drugiej uczelni mogą zostać zastąpione spotkaniem na Alma Mater ważnego współpracownika biznesowego lub swojego życiowego partnera, z drugiej – dodatkowe zajęcia i wykłady skutkują zdobyciem wiedzy, która może przydać się zarówno w życiu zawodowym, jak i prywatnym. Przyszłość to składowa możliwości i kłód rzuconych nam pod nogi, lecz także solidnych fundamentów w postaci edukacji. Niektórzy boją się, że wpisanie do CV więcej niż jednego kierunku studiów będzie skutkować krzywym spojrzeniem ze strony pracodawcy, według którego nasze zbyt duże kwalifikacje staną się równoznaczne z postawieniem mu wielkich wymagań. Inni sądzą, że mogą zostać skatalogowani jako niezdecydowani, którzy próbują swoich sił na każdym możliwym polu. Ale nie przesadzajmy. Znana jest niejedna historia człowieka bez wykształcenia, który został milionerem dzięki ciężkiej pracy tudzież doktora nauk wszelakich, kończącego życie nieszczęśliwie i samotnie. Wszystko zależy od pracodawcy oraz naszych planów na życie, gdyż może to właśnie my staniemy się kiedyś pracodawcami decydującymi o losach aplikantów. Matematykowi teoretycznemu raczej nieprzydatny w trakcie pracy będzie kurs pieśni i tańca, a analityk giełdowy malarstwo może potraktować jedynie jako hobby… a może niekoniecznie? Moja rada: próbuj. 0
kwiecień 2019
patronaty
/ kalendarz wydarzeń
Głupi jak Edka pies
Kalendarz wydarzeń Drogowskazy Kariery 1–12 kwietnia
1
Konferencja Naukowa Dylematy i perspektywy demokracji 5–6 kwietnia
Szukasz pomocy w wyborze odpowiedniej ścieżki zawodowej? Chciałbyś dowiedzieć się czegoś nowego i podnieść swoje kwalifikacje? Masz pytania dotyczące rynku pracy i oczekiwań pracodawców? Jeżeli tak, to nie może zabraknąć cię na Drogowskazach Kariery! Warsztaty, szkolenia, case studies. Wydarzenie jest darmowe i otwarte dla wszystkich zainteresowanych studentów. Organizator: Niezależne Zrzeszenie Studentów. Uwaga! Liczba miejsc ograniczona.
Koło Naukowe Komparatystyki Prawniczej WPiA UW zaprasza na Ogólnopolską Konferencję Naukową, która odbędzie się w dniach 5–6 kwietnia 2019 r. w Sali Balowej Pałacu Tyszkiewiczów-Potockich przy ul. Krakowskie Przedmieście 32 w Warszawie. Podczas konferencji zostaną wygłoszone referaty dotyczące takich zagadnień, jak wpływ nowych technologii na demokrację, zagrożenia dla rządów prawa oraz relatywizacja pojęcia systemu demokratycznego.
2 3 4
Energy Week 8–12 kwietnia Już 8–12 kwietnia odbędzie się najbardziej energetyczne wydarzenie w SGH! Turniej kół naukowych, część referatowa i debata ekspercka to dopiero początek! Przygotowaliśmy także warsztaty i wycieczkę do obiektu energetycznego. Skupimy się na niskoemisyjnych technologiach wytwarzanie energii elektrycznej i ciepła. Dowiesz się, jak można ograniczyć emisję oraz jakie limity narzucają umowy międzynarodowe. Nie przegap!
Warsztaty Genialny Mówca 10 kwietnia – wykład wprowadzający Genialny Mówca to cykl warsztatów organizowanych przez SKN Akceleracji. Uczestnicy przećwiczą swoje umiejętności przemawiania i prezentacji. Przez dwa dni spotkań będą pracować z coachami i specjalistami w dziedzinie retoryki. Finał wydarzenia będzie okazją do zaprezentowania swoich umiejętności przed publiką i zawalczenia o nagrody. Warsztaty poprzedza wykład otwarty. Do finału uczestnicy zgłaszają się dobrowolnie i prezentują jeden z wylosowanych tematów. Przemówienia oceniane będą przez jury.
Paderewski Academy rekrutacja do 14 kwietnia Paderewski Academy to wyjątkowe wydarzenie, organizowane przez CEMS Club Warszawa. Odbędzie się od 9 do 11 maja w SGH. Jest to projekt poruszający tematykę polityczną, społeczną i ekonomiczną. Jego celem jest budowanie świadomości politycznej, dyskutowanie na tematy inspirujące i ciekawe. Ma formę otwartych prelekcji oraz warsztatów, w których weźmie udział 40 wybranych studentów. Rekrutacja na warsztaty trwa od 25 marca do 14 kwietnia 2019 r.
14–15
5
Startup Step by Step 9–11 kwietnia
6
Jak założyć startup? Jak go prowadzić? Jak uzyskać dofinansowanie? Odpowiedzi na te i inne pytania związane ze startupami poznasz podczas Startup Step by Step. 9–11 kwietnia, SGH, trzy bloki tematyczne, a wszystko zwieńczone grą wzorowaną na kultowym Dragons’ Den – Next step to your startup. Take a step forward to your startup! Więcej informacji: www.facebook.com/startupsbs.
7 8 9 10 11 12 13 14 15 16
Project Management Days 2019 10–12 kwietnia W dniach 10–12 kwietnia w SGH w Warszawie odbędzie się największa w Polsce konferencja dotycząca zarządzania projektami organizowana przez studentów. W roli prelegentów wystąpią profesjonaliści na co dzień zajmujący się zarządzaniem projektami. Uczestnicy będą mieli okazję wziąć udział w praktycznych warsztatach i poznać ludzi z branży podczas wieczoru networkingowego. Zapisy ruszyły 1 marca. Wszystkich zainteresowanych zapraszamy do rejestracji na wydarzenie pod adresem pmdays.pl
Mazowieckie Forum Podatkowe 15 kwietnia Europejskie Stowarzyszenie Studentów Prawa ELSA Warszawa serdecznie zaprasza na drugą edycję Mazowieckiego Forum Podatkowego. Konferencja odbędzie się 15 kwietnia 2019 r. na Giełdzie Papierów Wartościowych w Warszawie. Nadchodząca edycja skupi się na zmianie ordynacji podatkowej w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy. Podczas trzech paneli wykładowych sześciu specjalistów przedstawi m.in. tematy split payment i kryptowalut. Więcej szczegółów na wydarzeniu II Mazowieckie Forum Podatkowe na Facebooku!
kalendarz wydarzeń/
patronaty
Informacja dla organizacji Organizujesz interesującą konferencję? Koordynujesz nowy, ciekawy projekt? Możemy ci pomóc dotrzeć do społeczności studenckiej SGH i UW. Zapytaj o Patronat Medialny Niezależnego Miesięcznika Studentów MAGIEL, pisząc na: magiel.patronaty@gmail.com. Deadline na zgłoszenia do numeru maj – czerwiec 2019: 03.05.2019.
Inside Days w siedzibie EY 15 kwietnia
17
Interesuje cię kariera w audycie bądź szeroko rozumianym doradztwie, szczególnie w firmie z „wielkiej czwórki”? Chciałbyś zobaczyć, jak wygląda praca u światowych gigantów? Koniecznie więc zarezerwuj sobie popołudnie 15 kwietnia na wizytę w siedzibie EY! W kolejnej edycji organizowanego przez KNSG UW projektu Inside Days studenci zagoszczą u światowego lidera audytu i doradztwa – koncernu EY. W programie przewidziane zwiedzanie siedziby, warsztaty i wiele innych! Więcej info.: fb.com/knsguw.
V edycja Ogólnopolskiego Moot Court z Arbitrażu Handlowego 24–26 kwietnia
Targi pracy Wystartuj 16 kwietnia
18 19 20
Wystartuj to projekt organizowany z ramienia ZSP SGH. Są to targi pracy startupów oraz liczne warsztaty i wykłady związane z tematyką tych prężnie rozwijających się firm. Naszym celem jest zbliżenie środowiska startupowego ze środowiskiem studenckim warszawskich uczelni. Ułatwiamy kontakt między pracodawcami a potencjalnymi pracownikami i stwarzamy między firmami sieć networkingową. Pokazujemy, że praca w mniejszej firmie lub założenie własnej jest świetną alternatywą dla kariery w korporacji.
LL Kongres dla Współpracy Polsko-Azjatyckiej 26 kwietnia
21
24–26 kwietnia w siedzibie Sądu Arbitrażowego przy Krajowej Izbie Gospodarczej oraz Naczelnym Sądzie Administracyjnym odbędzie się V edycja Ogólnopolskiego Moot Court z Arbitrażu Handlowego. Wydarzenie jest organizowane przez Europejskie Stowarzyszenie Studentów Prawa ELSA Warszawa. To wyjątkowa okazja do sprawdzenia się w roli pełnomocnika, zdobycia rzetelnego doświadczenia i wykorzystania umiejętności nabytych w toku studiów. Więcej informacji: www.facebook.com/konkursMootCourt
6. edycja Biegu SGH 28 kwietnia
22 23 24 25
W tym roku cały dochód z biegu przekazany zostanie na leczenie Teosia, który od urodzenia zmaga się z dysplazją kostną i potrzebuje kosztownych operacji, aby móc samodzielnie chodzić. Dla dorosłych do wyboru są dwie atestowane, szybkie i płaskie trasy o długości 5 km oraz 10 km. Organizatorzy nie zapomnieli również o młodszych zawodnikach, którzy mogą wystartować na dystansie 1,1 km. Na uczestników wydarzenia czekać będzie także wiele atrakcji w Wiosce Biegowej przygotowanej na terenie Ogrodów Rektorskich SGH.
Gronalia 10 –11 maja Gronalia wyrażają ideę, że świętować można na wiele sposobów. Trzonem inicjatywy – obok możliwości wzięcia udziału w larpach, klasycznych RPG-ów oraz gier planszowych – jest blok wykładów i paneli dyskusyjnych, które rozszerzają perspektywę uczestników na zjawisko gier w kulturze. W tym roku tematy będą skupiały się na perspektywie narodowości gier oraz roli twórcy jako autora dzieła. Finałem każdego dnia będą panele dyskusyjne – w piątek Czy gry mają narodowość?, a w sobotę Problem autorstwa w grach wideo.
LL Kongres dla Współpracy Polsko-Azjatyckiej odbędzie się 26 kwietnia 2019 r. na Giełdzie Papierów Wartościowych w Warszawie. Jest to inicjatywa fundacji Lotus League Foundation, współorganizowana z Komisją ds. Międzynarodowych Samorządu Studentów SGH. Wydarzenie będzie składać się z dwóch części: akademickiej oraz biznesowej. Szczegółowe informacje o wydarzeniu zostaną opublikowane na stronie Fundacji (www.lotus-league.com) oraz na profilu na Facebooku.
26 27
Gastromania 6 –18 maja
Gastromania to projekt NZS SGH, podczas którego uczestnicy rywalizują ze sobą w kulinarnej batalii. Zadaniem każdej pary jest przygotowanie wyśmienitej kolacji dla swoich rywali. Ci podejmują się następnie oceny zjedzonego posiłku i wykonują wspólne zdjęcie. Nagrodą dla zwycięskich par będzie udział w kursie kulinarnym jednego z najlepszych kucharzy na świecie – Kurta Schellera. Co więcej, żaden uczestnik nie wyjdzie z rywalizacji z pustymi rękami – o to zadba m.in. Prymat. Zapraszamy do udziału!
28 29 30 31
Regaty SGH 18 maja Już po raz trzynasty Sekcja Żeglarska AZS SGH organizuje Żeglarskie Mistrzostwa o Puchar JM Rektora SGH. Gorące, sportowe emocje chłodzone zimnymi napojami od naszych superpartnerów. To wszystko już w sobotę, 18 maja 2019 r. w ośrodku AZS przy ul. Warszawskiej 45 nad Zalewem Zegrzyńskim. W tegorocznych regatach weźmie udział ponad 20 trzyosobowych załóg. Śledź uważnie nasz fanpage: facebook.com/pucharRektoraSGH, na którym już niedługo ruszają zapisy. Do zobaczenia!
kwiecień 2019
/historia Wyścigu Pokoju
Towarzysze,obywatele,ludustudiującystolicy! Naszepięknemiastoodwiedząkolarzezzaprzyjaźnionychpaństwsocjalistycznych. Wszyscy zbiorą się pod egidą idei wzmacniania pokoju, który jest naszą największą wartością. Doping publiczności przywita rozpędzonych kolarzy na Stadionie Dziesięciolecia, gdzie rozstrzygną się losy zwycięstwa. T e k st:
sebastian muraszewski
okresie, kiedy kwitły kasztany, a maturzyści zdawali egzaminy, miliony Polaków zbierały się na szosach, przed odbiornikami radiowymi i telewizyjnymi, czekając na… hejnał. Charakterystyczny dźwięk oznaczał początek relacji bądź kolejny meldunek z trasy. Jak tam nasi? Kto w ucieczce? Czy uda się dogonić Rosjan przed stadionem? Jaka strata? I tak co roku mijały majowe dni. Niezależnie czy rządził Bierut, Gomułka czy Gierek. Kolarski Wyścig Pokoju był ogólnonarodowym fenomenem porównywalnym tylko z późniejszymi sukcesami Adama Małysza.
W
Mroczne czasy Przenieśmy się do powojennej Europy Środkowo-Wschodniej. Sytuacja nie maluje się tam w jasnych barwach. Również ta sportowa – wszak działania wojenne nie oszczędziły też stadionów i innych obiektów, wielu zawodników straciło życie – jak chociażby Janusz Kusociński – a pozostali zdrowie bądź szansę na treningi. Polska była jedynym krajem w okupowanej przez III Rzeszę Europie, w którym uprawianie sportu było zakazane
16-17
Grafika:
Ja dw i g a Wą s ac z
pod groźbą kary śmierci. Koniec okupacji nie oznacza jednak możliwości spokojnego rozwoju – tam, gdzie władzę obejmują komuniści, część przedwojennych sportowców, bojąc się represji, nie wraca do swoich macierzystych państw, a same organizacje i związki przechodzą gruntowne przemiany. Zaczynając od zmiany tradycyjnej nazwy, a kończąc na wymianie kierownictwa, co w wielu przypadkach oznacza przejęcie władzy w klubach przez osoby z nowego nadania. Zanika większość kontaktów międzynarodowych. Sukcesów sportowych w takiej atmosferze próżno szukać. Na pierwszych powojennych letnich igrzyskach olimpijskich w Londynie Polska zdobywa zaledwie jeden brązowy medal. W tym samym roku piłkarska reprezentacja naszego kraju ponosi największą porażkę w swojej historii – 0 : 8 z Danią. Całe pokolenie sportowców wydaje się stracone. Pierwsze sportowe kontakty międzynarodowe między państwami tak zwanego bloku
wschodniego rodzą się w redakcjach gazet organów partyjnych. Podobne inicjatywy nie są rzadkością. Przykładem jest Francja, gdzie z inicjatywy Gabriela Hanota, dziennikarza francuskiego dziennika „L’Équipe”, powstaje piłkarski Puchar Europy Mistrzów Krajowych (znany później jako Liga Mistrzów).
Wyścig Pokoju był ogólnonarodowym fenomenem porównywalnym tylko z późniejszymi sukcesami Adama Małysza. W redakcjach polskiego „Głosu Ludu”, późniejszej „Trybuny Ludu”, i czeskiego „Rudégo Práva” pojawia się pomysł stworzenia wydarzenia, które odnowi kontakty sportowe między dwoma państwami. Na początku myślano o wyścigu samochodowym bądź motocyklowym, jednak ze względu na problemy z zaopatrzeniem w benzynę postanowiono zorganizować zmagania kolarskie. Tak powstaje wyścig Warszawa–Praga i Praga–Warszawa. Tak, tak, to nie pomyłka bądź błąd w druku. W pierwszej edycji równocześnie odbywają się dwa wyścigi. 1 maja 1948 r. część kolarzy rusza ze stolicy Czechosłowacji, a część ze stolicy Polski. W obu wyścigach zwyciężają reprezentanci Jugosławii – August Prosenik i Aleksander Zorić. Rok później zostanie podjęta decyzja o zorganizowaniu jednego wyścigu, z Pragi do Warszawy. Na wzór przodowników pracy, lider wyścigu jest nazywany przodownikiem i nosi żółty trykot z gołąbkiem po-
historia Wyścigu Pokoju/
koju autorstwa Picassa. Zawody przybierają nazwę Wyścigu Pokoju, a w międzynarodowych zastosowaniach używa się francuskiej nazwy Course de la Paix. Na starcie pojawiają się również kolarze z państw zachodnich, głównie członkowie robotniczych związków sportowych. Powoli kończy się też sportowa izolacja państw niemieckich, które zostają dopuszczone do udziału w letnich igrzyskach olimpijskich w 1952 r. w Helsinkach. W tym samym roku współorganizatorem Wyścigu Pokoju zostaje Niemiecka Republika Demokratyczna, a konkretniej – kolejny organ prasowy partii komunistycznej, dziennik „Neues Deutschland”. Odtąd Wyścig Pokoju łączy trzy stolice – Warszawę, Berlin i Pragę. Te miasta w trzyletnim cyklu rotacyjnym zaczynają i kończą cały wyścig.
Kolorowe kapsle Wyścig Pokoju przejeżdża przez tereny Polski, Czechosłowacji i NRD, a w przyszłości (1985 i 1986 r.) również ZSRR. W odróżnieniu od XXI-wiecznych wyścigów kolarskich dużą wagę przywiązuje się do klasyfikacji drużynowej. Walka o zwycięstwo toczy się zwykle między kolarzami polskimi, radzieckimi, czeskimi a zawodnikami z NRD. Kolory koszulek poszczególnych reprezentacji są tak charakterystyczne, że stają się powszechnie używane podczas gry w kapsle na licznych podwórkach. Pstrykanie nimi po asfalcie zostaje jedną z ulubionych rozrywek młodych Polaków, stąd nie może dziwić, że na wewnętrznej stronie kapsli pojawiają się kolory mające odzwierciedlać gwiazdy szos. W tym celu wycina się f lagi z atlasów, a bardziej uzdolnieni plastycznie malują je na kawałkach kartek. [Do dziś starsze pokolenia z nostalgią wspominają swoje zmagania na chodnikach bądź w piaskownicach.] Media podkreślają również amatorski charakter wyścigu, który miał być wyścigiem braterstwa, w przeciwieństwie do cechujących się zawiścią rywalizacji zawodowców, lecz niewiele ma to wspólnego z prawdą. Termin rozgrywania zawodów jest niezmienny: zawsze odbywają się w maju, co sprzyja zbieraniu się kibiców przy szosach. Niezależnie od miejsca rozgrywania etapu, można było się spodziewać trzech rzeczy: składania kwiatów przez delegacje kolarzy pod pomnikami ofiar II wojny światowej, zamieszania na mecie – wszak finisze rozgrywane są często na stadionie, a połączenie wąskich bram wjazdowych z peletonem rozpędzo-
nym do prędkości 60 km na godzinę oznacza wiele bolesnych kraks i upadków, wpływających na losy całego wyścigu – oraz uroczystego bankietu na koniec, który dla wielu dziennikarzy i działaczy jest najważniejszą częścią zmagań.
Pompką po zwycięstwo Polacy na pierwszego zwycięzcę wyścigu muszą czekać długie osiem lat, chociaż nic w maju 1956 r. nie wskazuje na przerwanie złej passy. Polscy kolarze nie są zaliczani do faworytów w bardzo silnej stawce. Przełamanie przychodzi w Karl-Marx-Stadt [dzisiejszym Chemnitz], gdzie Stanisław Królak przyjeżdża pierwszy na metę ósmego etapu wyścigu i zdobywa żółtą koszulkę przodownika. Nie oddaje jej aż do końca, mimo słabego wsparcia kolegów z zespołu, którzy całe siły koncentrują na wygranej w klasyfikacji drużynowej. Zwycięzca otrzymuje motocykl marki WFM, który zostaje sprzedany, a pieniądze z transakcji rozdzielone są między wszystkich kolarzy w ekipie.
Realizacja każdej edycji Wyścigu Pokoju należy do największych wyzwań
organizacyjnych
dla
Telewizji Polskiej. Z triumfem Królaka wiąże się również jedna z najbardziej znanych legend w historii polskiego sportu – Polak, zaciekle walcząc o triumf, w tunelu prowadzącym miał uderzyć jednego z rosyjskich kolarzy… pompką od roweru. Sam dementuje wielokrotnie tę historię, ale w każdym micie tkwi ziarno prawdy. Na trasie często dochodzi do przepychania się łokciami między zawodnikami. Polski kolarz pokonujący Rosjan, szczególnie w takich okolicznościach, od razu zostaje uznany za bohatera narodowego. Niestety ze względu na podejrzenia o branie udziału w zawodowych wyścigach Królak zostaje zdyskwalifikowany na rok. [Nie wrócił już nigdy do późniejszej formy, do końca życia prowadził sklep ze sprzętem rowerowym przy alei Jana Pawła II w Warszawie. 31 maja minie dziesiąta rocznica jego śmierci.]
Prawda mikrofonu, prawda druku, prawda ekranu Nie byłoby popularności Królaka, ba, nie byłoby samego wyścigu, gdyby nie media. „Trybuna Ludu” każdego dnia publikuje relacje z tras i klasyfikacje czasów najlepszych 20 kolarzy, a w czasie dnia przerwy w wyścigu zamieszcza całą klasyfikację zmagań. Jednak to nie prasa jest głównym źródłem czerpania wiadomości o przebiegu zawodów przez kibiców. Ci gromadzą się tłumnie przed odbiornikami radiowymi, gdzie co pół godziny i na końcu każdego etapu mogą posłuchać najświeższych wieści z trasy, zaczynających się hejnałem i słowami: Halo, halo, tu ekipa Wyścigu Pokoju, a w czasach, gdy Polskie Radio jako pierwsze z organizatorów imprezy zaczyna używać helikoptera do relacjonowania zdarzeń, słowami: Halo, halo, tu helikopter. Do środków transportu używanych przez radiowców zaliczają się też motocykle, pozwalające dziennikarzom na jak najbliższy dostęp do kolarzy. Wyścig przed mikrofonem radiowym komentują takie sławy polskiego dziennikarstwa sportowego jak Bogdan Tuszyński, który w swoich książkach opisuje historię polskiego kolarstwa i innych dyscyplin sportowych, czy Bohdan Tomaszewski, legendarny komentator Polskiego Radia, który tworzy swój styl opisywania zdarzeń na trasie, całkowicie różny od krótkich, emocjonalnych wypowiedzi. Naturalnie z rozwojem techniki pojawiają się też transmisje telewizyjne. Realizacja każdej edycji Wyścigu Pokoju należy do największych wyzwań organizacyjnych dla Telewizji Polskiej. Zaczynając od odpowiedniego rozmieszczenia kamer na trasie, aż po problemy z łącznością oraz z prezentacją liczonych ręcznie wyników. Nawet kiedy technicznie wszystko jest dobrze, zawsze może zawieść czynnik ludzki – komentatorom niejednokrotnie zdarza się pomylić kolarzy na mecie. Każdy kraj bloku wschodniego chce się pokazać z jak najlepszej strony przed innymi, dlatego podczas wyścigu wykorzystuje się wszelkie możliwe nowinki technologiczne. Jedną z innowacji są worki na ubrania dla dziennikarzy podróżujących za peletonem w samochodach, które, delikatnie mówiąc, nie grzeszą 1
kwiecień 2019
/historia Wyścigu Pokoju
rozmiarem. System polega na przewożeniu worków, które zawierają wszystkie potrzebne reporterom rzeczy. Znana jest historia pewnego francuskiego dziennikarza, który po spakowaniu wszystkich ubrań do worka został na starcie etapu w samej piżamie. Na szczęście mógł liczyć na pomoc kolegów po fachu. Z realizacją transmisji na żywo wiąże się brak możliwości cenzurowania relacji, co jest ryzykowne zarówno dla redaktorów, jak i ich przełożonych. Do niejednoznacznych sytuacji dochodzi kilkukrotnie. Podczas jednego z finiszów wyścigu na Stadionie Dziesięciolecia Bogdan Tuszyński przeprowadza wywiad z ówczesnym przewodniczącym Rady Państwa, Edwardem Ochabem. Tuszyński zadaje zgoła niewinne pytanie o zdanie swojego
rozmówcy na temat całej imprezy. Na swoje nieszczęście zwraca się do Ochaba per pan. Przewodniczący zwrócił reporterowi uwagę, odpowiadając, że ze względu na swoje komunistyczne poglądy nie lubi być nazywany panem. Radiowiec szybko się zref lektował, następne pytanie zaczynając od towarzyszu przewodniczący, ale słowa poszły w eter. Powstały w wyniku całej sytuacji dowcip: Czy Ochab może mieć psa? Nie, bo pies potrzebuje pana, a nie towarzysza rozchodzi się po Polsce szybciej niż rozpędzony peleton. Nie tylko wywiady z politykami są utrapieniem dla cenzorów. Na mecie jednego z etapów w Szczecinie radziecki kolarz Walerij Lichaczew doprowadza do kraksy ze Stanisławem Szozdą. Reporter telewizyjny An-
drzej Koziorowski poprosił polskiego zawodnika o komentarz bezpośrednio po zdarzeniu. Szozda powiedział do kamery następujące słowa: Ja z bandytami nie umiem walczyć. Koziorowski szybko wybrnął z niezręcznej sytuacji, przepraszając telewidzów oraz tłumacząc słowa kolarza zmęczeniem i złością. Błyskawiczna reakcja nie uchroni jednak dziennikarza przed czasowym odsunięciem od transmisji.
Podczas przygotowań do zawodów kolarze dowiadują się o wybuchu reaktora w elektrowni atomowej w Czarnobylu. Pedały, szosa i pinezki Rok 1968 jest okresem gwałtownych przemian na świecie. Również na finiszu Wyścigu Pokoju wrze. W wyniku zamieszek i starć z milicją na Stadionie Dziesięciolecia rannych zostaje ponad sto osób, a oddziały ZOMO potrzebują aż 20 godzin na uspokojenie rozjuszonego tłumu. Trzy miesiące później wojska Układu Warszawskiego dokonują zbrojnej interwencji w Czechosłowacji, brutalnie kończąc w ten sposób liberalizację tego kraju. Odbija się to na następnej edycji wyścigu, z którego wycofują się czechosłowaccy kolarze i działacze, a trasa po raz pierwszy w historii omija Pragę. Sportowcy przejeżdżają jedynie przez tereny przygraniczne, gdzie na ponadsiedemdziesięciokilometrowej trasie miejscowi rozsypują pinezki oraz wykonują obsceniczne gesty w stosunku do peletonu. Wróćmy jednak do sportowych wydarzeń. Ryszard Szurkowski podczas początkowej fazy wyścigu wydaje się jego faworytem. Jednakże Polak ostatecznie ulega Francuzowi Jean-Pierre’owi Danguillaume’owi o ponad 40 s. Szurkowski, który rozpoczął karierę kolarską pod wpływem sukcesów Stanisława Królaka, w ciągu następnych sześciu edycji wyścigu czterokrotnie przyjeżdża na metę zmagań jako zwycięzca i staje się najbardziej utytułowanym kolarzem w historii zawodów. Cudowne dziecko dwóch polskich pedałów, jak nazwał Szurkowskiego jeden z komentatorów radiowych, dorzuca też tytuł mistrza świata amatorów zdobyty w Barcelonie. Tuż po nim na mecie zjawia się inny Polak, Stanisław Szozda. Ten drugi po zwycięstwie w Wyści-
18–19
historia Wyścigu Pokoju/
gu Pokoju wypowiada słowa: Kiedy wygrałem Wyścig Pokoju, nie spałem przez trzy noce. Dlaczego? Bo nigdy nie marzyłem, że kiedykolwiek zobaczę kolarza, który startował w Wyścigu Pokoju. Nie wyobrażałem sobie, że będę rozmawiał z zawodnikiem, który występował w tej imprezie. Nigdy nie sądziłem, że wystartuję w tym wyścigu, a co dopiero, że go wygram. Ciągle wydawało mi się, że to był sen. Rywalizacją Szurkowskiego z Szozdą żyje cała Polska, pojawiają się nawet teorie o współpracy i dzieleniu się zwycięstwami kolarzy w poszczególnych zawodach. Lata 70. należą do najlepszych w historii polskiego kolarstwa, nie tylko wyżej wspomniana dwójka zdobywa morze laurów.
Jedną z innowacji są worki na ubrania dla dziennikarzy podróżujących za peletonem w samochodach.
Radioaktywny rozpad Po erze polskiej nadchodzi czas na sukcesy kolarzy występujących pod f lagą z sierpem i młotem, wśród których największą sławą cieszy się dwukrotny triumfator zawodów i mistrz olimpijski Siergiej Suchoruczenkow. Na fali rosnącej popularności wyścigu w ZSRR zdecydowano się na rozgrywanie niektórych jego etapów również w tym państwie. W 1985 r. kolarze zaczynają rywalizację prologiem w Pradze, a następnie przenoszą się do Moskwy, gdzie na starcie w żółtej koszulce przodownika melduje się Lech Piasecki. Polak wygrywa ogólną klasyfikację na koniec wyścigu – przyjeżdża przed swoim rodakiem, Andrzejem Mierzejewskim. Piasecki, późniejszy mistrz świata, w listopadzie 1985 r. decyduje się na rozpoczęcie kariery zawodowej, podpisując kontrakt z grupą Del Tongo Colnago. Na trasy Wyścigu Pokoju już nie wraca, ale pięć razy wygrywa etap na Giro d’Italia i jako pierwszy polski kolarz zostaje liderem Tour de France. Start następnej edycji Wyścigu Pokoju jest zaplanowany na 6 maja 1986 r. w Kijowie. Podczas przygotowań do zawodów kolarze, jako jedni z pierwszych w Polsce, dowiadują się o wybuchu reaktora w elektrowni atomowej w Czarnobylu, oddalonym o 130 km od miejsca rozpoczęcia początkowego etapu zmagań. Pierwsza reakcja drużyny prowadzonej przez trenera Ryszarda Szurkowskiego jest
stanowcza. Polacy chcą zrezygnować z wyjazdu do Kijowa, jak czyni większość zachodnich ekip oraz reprezentacje Jugosławii i Rumunii. Niestety naciski polityczne okazują się zbyt silne. Chciano udowodnić, że awaria nie była poważna, a kto lepiej nadaje się do pokazania tego całemu światu niż sportowcy? Na niebezpieczeństwo naraża się również dziennikarzy, których relacje są kilkukrotnie sprawdzane. Artykuł Tomasza Jarońskiego, ówczesnego dziennikarza „Przeglądu Sportowego”, w którym padły słowa o kadłubowej obsadzie wyścigu, zostaje ocenzurowany. Nie ma się co dziwić, że w takiej atmosferze polscy kolarze zajmują miejsca w środku stawki. W takich okolicznościach najlepszy okazuje się Olaf Ludwig, Niemiec z NRD, późniejszy mistrz olimpijski, który staje się jednym z ulubieńców publiczności. Ostatnie trzy edycje wyścigu przed upadkiem żelaznej kurtyny wygrywa rodak Ludwiga, Uwe Ampler. Odejście od zawodowstwa i upadek systemu komunistycznego równa się powolnej śmierci Wyścigu Pokoju, który w latach 90. jest rozgrywany głównie na terenach Czech i Niemiec. Jego ostatnia edycja odbywa się w 2006 r. Szanse na ewentualną reaktywację są niemal zerowe ze względu na strukturę kalendarza kolarskiego, w którym nie ma miejsca na organizację tak długich zawodów, oraz brak sponsorów chętnych do finansowania tego przedsięwzięcia. Upadek wyścigu nie oznacza na szczęście spadku zainteresowania kolarstwem w Polsce. Tour de Pologne, czyli polski narodowy wyścig kolarski, dzięki wspaniałej organizacji przez byłego kolarza, Czesława Langa, należy do grona najlepszych wyścigów kolarskich na świecie.
Lata 70. należą do najlepszych w historii polskiego kolarstwa. Oczywiście nie może się równać z trzema wielkimi tourami, ale to tam wielu przyszłych wielkich kolarzy zdobywa pierwsze laury. Oprócz tego możemy obserwować Polaków w ekipach zawodowych, jak choćby Rafała Majkę, medalistę olimpijskiego z Rio de Janeiro i dwukrotnego zwycięzcę klasyfikacji górskiej Tour de France czy Michała Kwiatkowskiego, mistrza świata. Przyszłość maluje się w jasnych barwach, ale warto czasami też przypomnieć sobie o tym, co było. I już nie wróci. 0
Informacja Niestety życie napisało epilog tej historii. W czerwcu 2018 r. Ryszard Szurkowski brał udział w wyścigu weteranów w Kolonii. Kolarz nie zdołał ominąć dwóch upadających przed nim kolarzy i w wyniku upadku doznał licznych obrażeń, w tym uszkodzenia rdzenia kręgowego, porażenia czterokończynowego, złamania oraz wyrwania szczęki. Mistrz został sparaliżowany, ale nie poddał się i walczy o powrót do pełnej sprawności. Szurkowski nie chciał informować o swoim wypadku opinii publicznej, ale dzięki pomocy przyjaciół udało się zorganizować dla niego turnus rehabilitacyjny, na którym czyni postępy – ostatnio zaczął ćwiczyć w egzoszkielecie. Każdy, kto chce pomóc wybitnemu kolarzowi, może dokonać wpłaty na konto stowarzyszenia Lions Club Poznań 1990, które cały czas prowadzi zbiórkę na rzecz powrotu Szurkowskiego do zdrowia.
Wpłat można dokonywać na konto: 09 1240 1747 1111 0000 1845 5759 ul. Jana Henryka Dąbrowskiego 189 60-594 Poznań w tytule: „RYSZARD SZURKOWSKI – REHABILITACJA”
kwiecień 2019
POLITYKA I GOSPODARKA
/ ubóstwo energetyczne w Warszawie
zaczyna się od nazywania MAGLA gazetą, a stąd już prosta droga do twardych narkotyków i ruchania kotów
W spirali długu Nadchodzi wiosna, powietrze robi się coraz cieplejsze. Dla 50 tys. lokatorów warszawskich mieszkań komunalnych i socjalnych, które pozbawione są centralnego ogrzewania, koniec sezonu grzewczego nie oznacza jednak końca kłopotów. T E K S T:
M a r e k Kaw k a
onad 17 tys., czyli jedna czwarta wszystkich lokali mieszkalnych będących do dyspozycji miasta pozbawionych jest centralnego ogrzewania (CO). Aż 80 proc. z nich jest wyposażonych w ogrzewanie elektryczne. Taka technologia generuje mniej zanieczyszczeń niż likwidowane od lat piece kaflowe na paliwa stałe (węgiel, drewno), ale ma jedną fatalną wadę – koszt. Zimą koszty ogrzewania prądem lokalu w nieocieplonym budynku mogą przekroczyć nawet tysiąc złotych miesięcznie. Kwota dodatku energetycznego należnego osobom najuboższym wynosi zaś od 11,35 do niecałych 19 zł miesięcznie (w zależności od liczebności gospodarstwa domowego). Na podstawie uchwały Rady Miasta z 14 grudnia 2017 r. istnieje możliwość tymczasowej, rocznej obniżki czynszu nawet do 80 proc., ale już nie redukcji rachunków za media, które dostarczane są przecież przez prywatne firmy. Lokatorów mieszkań komunalnych wpędza to w spiralę długu, która może zakończyć się tylko w jeden sposób – eksmisją, po której (przynajmniej w teorii) lokatorowi przysługuje mieszkanie socjalne. Po odstaniu swojego w kolejce po taki lokal, lokator oczywiście zadłuża się dalej, jako że prawie 40 proc. mieszkań socjalnych pozbawionych jest centralnego ogrzewania. Trudno więc się dziwić, że zaległości czynszowe warszawskich lokatorów wynoszą łącznie prawie 30 mln zł. Miasto proponuje spłatę zadłużenia w formie pracy społecznej oraz daje możliwość zapłaty części kwoty z góry, jednak są to rozwiązania realnie niedostępne dla osób często pracujących fizycznie kilkanaście godzin na dobę i nieposiadających żadnych oszczędności. Niektórzy uciekają się nawet do wysoko oprocentowanych pożyczek z parabanków, aby tylko uniknąć odcięcia prądu, który jest ich jedynym źródłem ciepła.
P
fot. Fred Romero
Chore domy Montaż elektrycznego ogrzewania w starych budynkach powoduje także groźne przeciążenia instalacji, których nie projektowano z myślą o takim poborze prądu, jaki jest potrzebny do zapewnienia ciepła w mieszkaniach. Tylko w lutym tego roku paliły się instalacje w dwóch kamienicach przy ulicy Mińskiej. Warszawskie Stowarzyszenie Lokatorów (WSL) przeprowadziło badanie, według którego aż 3/4 lokatorów mieszkań komunalnych pozbawionych CO doświadczyło awarii instalacji w sezonie grzewczym. Wielu z ankietowanych wspominało
20–21
o regularnym swądzie czy palących się przewodach na klatce schodowej. W niedogrzanych budynkach, pod przeciekającymi dachami rozwija się jeszcze jeden problem – grzyb. Badanie mykologiczne przeprowadzone na zlecenie WSL ujawniło na ścianach obecność grzybów powodujących choroby układu oddechowego, nerwowego, skóry, a nawet odmian silnie rakotwórczych. Problemy zdrowotne wzmaga fakt, że część lokatorów, nie będąc w stanie ogrzewać mieszkania elektrycznie, decyduje się na piecyki typu koza, które przy braku możliwości podłączenia do komina zatruwają powietrze w lokalu. Niektórzy wykorzystują nawet niebezpieczne w zamkniętych pomieszczeniach butle gazowe.
nalnych osobom, które w nich mieszkają (do 2014 r. można było przy takiej transakcji uzyskać bonifikatę, czyli obniżkę ceny mieszkania, czasem sięgającą nawet 90 proc.). Część budynków miasto było też zmuszone oddać spadkobiercom przedwojennych właścicieli. Roszczenia reprywatyzacyjne bywają również przyczyną nieremontowania budynków komunalnych, chociaż czasem władze dzielnic działają z przesadną wręcz ostrożnością: dopiero sześć lat po wykreśleniu z KRS-u bezprawnie zreaktywowanej spółki Zakłady Amunicyjne „Pocisk”, dzielnica Praga-Południe przestała uznawać jej roszczenia do kamienicy przy ul. Mińskiej 33, które rzekomo uniemożliwiały remont.
Jak mawiają lokatorzy: w Warszawie trzeba być bogatym, żeby być biednym.
Za mało, za dużo
Chłód, wilgoć i grzyb oprócz rujnowania zdrowia lokatorów powodują także niszczenie m.in. ubrań i mebli, co zmusza mieszkańców do ponoszenia większych wydatków. Jeśli dodamy do tego szokujące warunki sanitarne (kilkanaście tysięcy lokali, głównie na obu Pragach, nie ma bezpośredniego dostępu do WC ani łazienki), trudno się dziwić, że różnice w przewidywanej długości życia różnią się pomiędzy dzielnicami nawet o pięć lat.
A miasto na to… Uchwalony pod koniec 2017 r. Wieloletni Plan Gospodarowania Zasobem Mieszkaniowym (WPGZM) na lata 2018–2022 dostrzega większość wymienionych problemów i określa standard lokalu, który powinien być osiągnięty w przyszłości. WPGZM zawiera plan prac, które miasto powinno wykonać do 2022 r., aby rozwiązać większość problemów i zbliżyć się do pożądanego standardu oraz oblicza roczne wydatki na te prace na poziomie 165 mln zł rocznie. W budżecie miasta na rok 2019 suma przeznaczona na remonty lokali komunalnych jest jednak wielokrotnie mniejsza. Również tempo budowy nowych domów nie zachwyca, a na lokal komunalny bądź socjalny czeka w Warszawie kilka tysięcy ludzi. Problem jeszcze podsyca fakt, że od lat zasób mieszkaniowy maleje, głównie za sprawą sprzedaży mieszkań komu-
21 kwietnia tego roku wejdzie w życie ustawa, która pozwoli samorządom sprawdzać dochody lokatorów mieszkań komunalnych i podnosić czynsz tym, których stan materialny poprawił się od czasu podpisania umowy. W założeniu pozwoli to na większą kontrolę nad miejskimi lokalami i skróci kolejkę oczekujących. Kontrola będzie jednak dotyczyć tylko lokatorów, którzy dostaną mieszkanie po 21 kwietnia, gdyż mieszkania komunalne wynajmowane są na czas nieokreślony, a obowiązującej umowy najmu nie można jednostronnie zmienić. Lokatorzy, których będzie dotyczyć ustawa (również ci tymczasowo przekwaterowani na czas remontu, po którym będą musieli podpisać nową umowę), martwią się jednak, że nawet niewielkie przekroczenie kryterium dochodowego może zwiększyć czynsz do poziomu rynkowego. Kryterium, jak na warszawskie warunki, jest bardzo restrykcyjne. Żeby ubiegać się o mieszkanie komunalne osoba samotna może bowiem zarabiać maksymalnie 2054 zł miesięcznie, w większym gospodarstwie domowym próg wynosi zaś tylko 1494 zł na osobę. Rozmawiając o trudnej sytuacji lokatorów, pamiętajmy, że nie jest to żadna patologia, jak lubią pisać komentujący w internecie, a ludzie wykonujący niskopłatne zawody, dzięki którym Warszawa może działać każdego dnia – sprzedawczynie w sklepach, listonosze, pracownicy żłobków i przedszkoli, konserwatorzy i sprzątaczki. Pomimo ciężkiej, codziennej pracy, rynek nieruchomości i miasto Warszawa skazują ich na życie w warunkach urągających ludzkiej godności i zagrażających życiu oraz zdrowiu. 0
The Independent Group w brytyjskim parlamencie /
POLITYKA I GOSPODARKA
TIG, czarownica i stary szatan Czy nowa formacja polityczna w Izbie Gmin wróży osłabienie Partii Pracy? uciana Berger. Ann Coffey. Mike Gapes. Chris Leslie. Gavin Shuker. Angela Smith. Chuka Umunna. Siedmioro członków brytyjskiego parlamentu pod koniec lutego zrezygnowało z członkostwa w Partii Pracy, jednocześnie powołując do życia tzw. The Independent Group (TIG). Do grupy posłów niebawem dołączyli również dysydenci z Partii Konserwatywnej. Nowa grupa polityczna ma być w założeniu centrystyczną alternatywą zarówno dla Partii Konserwatywnej, jak i dla Partii Pracy. TIG nie jest jednakże partią polityczną, mimo że jej członkowie wyraźnie noszą się z zamiarem osiągnięcia takiego statusu w przyszłości. Dwa największe ugrupowania polityczne w Wielkiej Brytanii są bowiem oskarżane przez tiggerów o radykalizację. Torysom, którymi w chwili pisania tekstu nadal kieruje Theresa May, wypomina się uległość względem tzw. European Research Group, formacji 80 backbencherów naciskających na twardy brexit. Z kolei Partii Pracy członkowie TIG-u zarzucają trzy podstawowe problemy: gwałtowny skręt kierownictwa partii w lewo, uprawianie instytucjonalnego antysemityzmu oraz niedostateczne poparcie dla pozostania w Unii Europejskiej podczas procesowania brexitu w Izbie Gmin.
L
Blairyzm wiecznie żywy Członkowie-założyciele The Independent Group mają za sobą długą historię sporów z kierownictwem Partii Pracy, do którego od 2015 r. należy Jeremy Corbyn. Tiggerzy z Labour byli zdecydowanie przeciwni kandydaturze nowego szefa partii. Żaden z eks-laburzystów nie poparł Corbyna w wyborach na przewodniczącego w 2015 r., które odbyły się zaraz po porażce wyborczej Labour z torysami. Z kolei rok później jedna z członkiń TIG-u, Ann Coffey, wystosowała wotum nieufności w stosunku do przewodniczącego. Fala sprzeciwu wobec Corbyna do-
T E K S T:
M at e u s z S kó r a
G rafika :
Aleksander Jura
prowadziła do przeprowadzenia we wrześniu 2016 r. przyspieszonych wyborów na szefa Labour. Zarówno wtedy, jak i rok wcześniej obecny przewodniczący opozycji zdobył bezwzględną większość głosów. Jeremy Corbyn zwiastował bowiem zerwanie polityki Labour z dotychczasową doktryną trzeciej drogi. Nowy przewodniczący laburzystów rozważał m.in. przywrócenie do programu partii tzw. Klauzuli IV, wycofanej przez Tony’ego Blaira. Zapis zakładał szeroką nacjonalizację sektorów uznanych za kluczowe dla brytyjskiej gospodarki. Wśród członków Partii Pracy pojawiła się wątpliwość, czy nowy przewodniczący jest w ogóle wybieralny na premiera – część zwolenników partii wyraźnie twierdzi, że głosuje na reprezentantów z Labour pomimo obecnego kierownictwa partii.
Antysyjonizm czy antysemityzm Wśród siedmiorga założycieli TIG-u wybija się postać Luciany Berger, która za główny powód wystąpienia z partii uznaje instytucjonalny antysemityzm panujący w Labour. W zeszłym roku ze skandalem na tle nienawiści miał do czynienia sam Jeremy Corbyn. Do publiki dotarł wówczas komentarz autorstwa Corbyna na social mediach z 2012 r., w którym przewodniczący Partii Pracy bronił wolności słowa autora kontrowersyjnego muralu w Londynie. Graffiti przedstawiało wyglądających łudząco semicko bankierów, którzy liczą pieniądze nad planszą Monopoly. Corbyn szybko pokajał się, twierdząc, że chodziło mu wyłącznie o wolność słowa i że nie popiera treści wyrażonych na muralu. Trudne do pogodzenia wydaje się również zwalczanie antysemityzmu z krytyką łamania przez Izrael prawa międzynarodowego. Jednym z takich kontrowersyjnych zachowań było poparcie przez członków młodzieżówki Partii Pracy
na Uniwersytecie Oksfordzkim cyklu wykładów opisujących politykę Izraela względem Palestyny, porównujących ją do polityki apartheidu. Labour było oskarżane o antysemityzm jeszcze zanim Corbyn doszedł do władzy, Berger doświadczała jednak częstych ataków właśnie za jego kadencji. W okręgu wyborczym Liverpool Wavertree lokalne komórki Labour były skłonne udzielić Berger wotum nieufności.
Co dalej? Wątpliwe jest jednak, żeby nowa formacja miała odwrócić wielką machinę brytyjskiej polityki. Nie udało się to w 1981 r. tzw. Gang of Four, w którego skład wchodzili byli ministrowie gabinetu Jamesa Callaghana – kto dzisiaj słyszał o Partii Socjaldemokratycznej w Wielkiej Brytanii? I dlaczego podobny ruch miałby się udać grupie posłów, której znakomita większość pierwsze kroki w parlamencie postawiła dopiero w 2010 r.? Na razie TIG próbuje nabić polityczne punkty stanowiskiem prounijnym – Sarah Wollaston złożyła w połowie marca wniosek o kolejne referendum w sprawie brexitu, które upadło ze względu na wstrzymanie się od głosowania znacznej części Partii Pracy. W krótkim okresie TIG może jednak wpłynąć na podział mandatów. Wiele zależy od sentymentu w jednomandatowych okręgach wyborczych, a większość z tych, z których pochodzą posłowie TIG-u od dłuższego czasu wspiera właśnie Labour. Pytanie, czy teraz constituents zagłosują za dotychczasowymi reprezentantami, czy raczej pozostaną wierni partii. Brexit to bez wątpienia ważny wątek i wielki sprawdzian dla demokracji parlamentarnej, ale życie w Wielkiej Brytanii nie ogranicza się wyłącznie do tej materii. Prounijność i alternatywa to trochę za mało, żeby stworzyć stabilny ruch polityczny. 0
kwiecień 2019
POLITYKA I GOSPODARKA
/ drugie życie elektrośmieci
Ola, Marta - przepraszam. Czarne strony naprawdę są cool.
Dokąd wyjeżdżają e-śmieci? Podczas gdy rozwój technologii postępuje z roku na rok, okazuje się, że stare sprzęty elektroniczne wcale nie umierają tak szybko. Wręcz przeciwnie – mogą wieść całkiem długie życie, zwiedzać morza i oceany oraz poznawać odmienne kultury. Kata r z y n a Kowa l e w s k a
lektrośmieci – odpady ze zużytych urządzeń elektronicznych. Jak się łatwo domyślić, nie przynoszą ich bociany, lecące do ciepłych krajów, by ominąć chłodne zimy. Nie wyrastają też w sałacie tudzież w ryżu czy na bananowcach. Najczęściej przypływają promami. Kontener wypełnia się odpadami, a na wierzch kładzie się kilka sprzętów wyglądających całkiem sprawnie. Taki zabieg pozwala ominąć regulacje ograniczające handel odpadami niebezpiecznymi (w tym − elektrycznymi). Eksperci Programu Środowiskowego szacują, że każdego roku na świecie produkowanych jest 50 mln ton elektrośmieci. W krajach wysokorozwiniętych telefony komórkowe wymieniane się średnio co dwa lata, komputery – niewiele rzadziej. Rocznie w Stanach Zjednoczonych wyrzuca się 50 mln komputerów (według badania IBM z 2014 r.), a w Europie – 100 mln komórek (według danych IGSK). Do tego dochodzą telewizory, iPody, tablety; a także sprzęty, które wymienia się rzadziej: lodówki, zamrażarki, pralki etc. Właściwie realizowany recykling jest drogi. W dodatku brakuje punktów odzysku, a i potencjalni inwestorzy nie zgłaszają się zbyt tłumnie. Agencja Ochrony Środowiska (United States Environmental Protection Agency) przypuszcza, że tylko 15–20 proc. elektrośmieci jest recyklingowanych. Pozostała część trafia do spalarni i na składowiska.
E
Jak wyrzucić śmieci? Okazuje się jednak, że śmieci wcale nie jest tak łatwo wyrzucić. W krajach rozwiniętych przeciw składowiskom śmieci protestują albo ekolodzy, albo mieszkańcy, niekiedy znajdą się jeszcze prawnicy, udowodniający łamanie przepisów. Co zatem można zrobić? Najlepiej − znaleźć odpowiednio duży śmietnik, którego użycie nie wzbudzi zbyt głośnego sprzeciwu. Ponieważ Marsjanie nie dają znaku życia (lub komunikują się tylko z wybranymi jednostkami), Mars wydawałby się idealnym kandydatem. Niestety wysokie koszty oraz protesty naukowców uniemożliwiają przedsięwzięcie wysyłania tam odpadów. W dodatku wystrzeliwanie śmieci w kosmos generuje duże zagrożenia dla statków kosmicznych (tak, szczoteczka do zębów i worki ze śmieciami z pokładu radzieckiej stacji Mir oraz rękawica Eda White’a krążące w tej chwili po pozaziemskiej przestrzeni są nadzwyczaj niebezpiecznymi przedmiotami). Konwencja ONZ (z dnia 29 marca 1972 r.) zastrzega, że państwo, które prowadzi działalność
22–23
w kosmosie, jest odpowiedzialne za szkody, które wyrządza statkom i obiektom znajdującym się na orbicie okołoziemskiej. Może być więc zobowiązane do sfinansowania wysokiego odszkodowania. Ponadto potencjalny dewastator naraża się na nieprzyjemne konsekwencje polityczne (zniszczenie statku kosmicznego przy pomocy wystrzelonych w kosmos odpadów łatwo mogłoby urosnąć do rangi międzynarodowej afery).
40 proc. tylko tyle sprzętów elektronicznych sprzedanych w Polsce podlega recyclingowi.
Wszystko to razem wiąże się z inwestycjami większymi niż koszt ziemskiego recyklingu, nie wspominając już o tym, że prawdopodobieństwo powrotu śmieci na naszą planetę jest bardzo duże ze względu na siłę przyciągania. Śmietników zatem szuka się (na razie) na Ziemi. Najlepiej w krajach azjatyckich i afrykańskich, słabo rozwiniętych lub rozwijających się. W związku z tym opłaca się celników i rządzących, a zatem – biznes kwitnie (znacznie lepiej niż przyroda, która nie dostosowując się do etykiety – więdnie z roku na rok). Miejscowi mają zatrudnienie i dostają za nie wynagrodzenie, a czasem nawet wchodzą w posiadanie jakiejś zabłąkanej sprawnej części.
Recycling – szybko, prosto i tanio Dzielnica Agbogbloshie w Akrze, stolicy Ghany. W powietrzu unosi się gęsty, czarny dym gryzący w oczy. Pochodzi ze stale palonych w tym regionie ognisk. Nie, to nie wieczny zjazd miłośników grilla ani śpiewających przy ognisku harcerzy. To miejsce pracy, a ognisko to powszechnie stosowana technologia „recyclingu” sprzętów elektronicznych. Proces wygląda następująco: pracownik wybiera ze stosu dowolne urządzenie – na przykład telewizor. Następnie przygotowuje dwa kamienie (ewentualnie łom lub młotek). Jeden podkłada pod obudowę, drugi bierze do ręki i zaczyna nim uderzać z całej siły w ekran. Aż do skutku. Z wnętrza wyciąga kawałek miedzianego kabla, magnezu lub inne towary, które może sprzedać handlarzowi metali kolorowych. Pozostałości wrzuca do ogniska, by wy-
topić plastikową obudowę. I już. Telewizor został „zrecyklingowany”. Pracownik – najczęściej młody mężczyzna – może teraz wybrać lodówkę i powtórzyć czynności. Za strój ochronny służą mu starte dżinsy oraz bawełniany T-shirt. Jeśli pracownik uplasuje się w top najbardziej przedsiębiorczych pracowników, zarobi nawet 10 euro (ok. dwudziestu cedi wg miejscowej waluty) na dzień. Jeśli jest niedoświadczony i ma mniej sprytu – jego dzienny zarobek prawdopodobnie nie przekroczy 1 euro (dwóch cedi).
Dobrze jest Guiyu w północno-wschodnich Chinach. Położone na wybrzeżu Morza Chińskiego raczej nie jest opisywane w przewodnikach jako dobre miejsce na spędzenie wczasów, ale oficjalnie nie ma żadnych przeciwwskazań. Można tam przecież w miarę bezpiecznie oddychać. Picie miejscowej wody jest raczej niewskazane, jeszcze półtora roku temu dwukrotnie przekraczała normy stężenia ołowiu. Gdyby przechodzący turysta wypatrzył gdzieś roślinę owocową, raczej nie powinien próbować zerwać owocu. Gleba prawdopodobnie nadal jest nasycona metalami ciężkimi, które następnie są absorbowane przez rośliny. Jeszcze w 2005 r. nad „recyklingiem” pracuje tu około 60 tys. osób. Specjalizują się w pozyskiwaniu złota, srebra, palladu i miedzi. Najczęściej – z płytek drukowanych (czyli elementów laptopów czy telewizorów, na których montuje się podzespoły w sprzętach elektronicznych). Stosują jeden z dwóch sposobów. Pracownik zanurza płytkę drukowaną w kwasie albo wytapia podzespoły na dużych rozgrzanych blachach. Nad drobinkami złota, srebra, palladu i miedzi unoszą się toksyczne opary, których wdychanie ma podobne skutki do łykania trutki na szczury.
fot. BRS MEAS
T E K S T:
drugie życie elektrośmieci /
Każdego dnia pracownicy czekają na przyjazd około 100 ciężarówek, które dostarczają nowych elektrośmieci. Guiyu uchodzi za największe składowisko odpadów elektronicznych na świecie. Ten gigantyczny śmietnik zajmuje mniej więcej 52 km kwadratowe, co prawie równa się powierzchni Bermudów. Wodę pitną przywozi się tu ciężarówkami z innych regionów. Mimo tych środków zapobiegawczych 80 proc. dzieci cierpi na ołowicę, czyli zatrucie ołowiem (obecnym w zatrutych wodach gruntowych). Kiedy media nagłaśniają tę sprawę, rząd chiński interweniuje. Rozpoczyna proces oczyszczania terenu i inwestycji. Po kilku latach w Guiyu można w miarę bezpiecznie oddychać. Oficjalny komunikat brzmi: Chiny inwestują w recykling. UNU (University of United Nations) wydaje raport: The Global E-waste Monitor 2017. Alarmuje, że pomiędzy 2010 a 2015 r. liczba elektrośmieci zasypujących Chiny podwoiła się. Przetwarzanie śmieci rzeczywiście się rozwija. Niestety nie technologicznie czy ekologicznie, lecz… można powiedzieć – topograficznie. Po prostu przenosi się do innych miast.
Przecież jesteśmy eko
rzeń, skaleczeń i zadrapań na niezabezpieczonej skórze często rozwijają się stany zapalne. Starszych ludzi pracujących na składowiskach jest bardzo mało. Nietrudno się domyślić dlaczego. Przepaść między tym, co uchodzi za normę w krajach rozwijających się a tym, co w krajach rozwiniętych, jest wręcz trudna do uwierzenia. Tak samo jak warunki pracy spalaczy śmieci. Precedens ten ma miejsce od lat i różne organizacje ekologiczne starają się mu przeciwdziałać, ale bez wsparcia legislacyjnego – ich działania są zblokowane. W 1992 r. weszła w życie Konwencja Bazylejska, międzynarodowa umowa dotycząca kontroli transgranicznego przemieszczania i usuwania odpadów niebezpiecznych (w tym elektrośmieci). W uproszczeniu zakłada ona, że odpady powinny być usuwane w państwie, w którym zostały wytworzone, a jeśli muszą już być usuwane w innym, to proces ten nie może zagrażać ludzkiemu zdrowiu i środowisku. Do 2010 r. konwencja została ratyfikowana przez 170 państw. Ratyfikacji odmówiły między innymi Stany Zjednoczone (mimo podpisania dokumentu w 1990 r.) i nic nie wskazuje na to, by miały to zrobić w najbliższym czasie. To oznacza, że mogą legalnie eksportować i importować e-śmieci oraz inne niebezpieczne odpady. Zupełnie przeciwnie niż Chiny, które konwencję podpisały, ale wiele wskazuje na to, że dosyć często łamią jej postanowienia. Niestety, występuje to także w Europie. Między kwietniem a wrześniem 2017 r. organizacja Basel Action Network za pomocą nadajników GPS wyśledziła drogę 314 sprzętów elektronicznych pochodzących z dziesięciu krajów UE. Najgorzej wypadła Wielka Brytania, ale odpady eksportowano także z Niemiec, Włoch, Irlandii, Hiszpanii. Do niechlubnej grupy należała też Polska, ale tu dotyczyło to tylko jednego z 20 zbadanych sprzętów (importerem okazała się Ukraina). Nasz kraj znalazł się również wśród państw, do których wwo-
zi się śmieci, chociaż daleko jej do plasujących się na szczycie krajów afrykańskich (kolejno: Nigeria, Ghana, Tanzania).
Długo i szczęśliwie Nie oznacza to jednak, że w kwestii recyklingu elektrośmieci Polska może być z siebie dumna. Wręcz przeciwnie. Jak wskazuje „Puls Biznesu”, w naszym kraju zbiera się tylko 40 proc. tego, co zostało wprowadzone na rynek. W 2021 r. wejdą w życie nowe przepisy unijne, które nakazują podnieść tę liczbę do 65 proc. Aż 90 proc. zebranych sprzętów powinno być poddawanych recyklingowi, co może stanowić ogromne wyzwanie i doprowadzić do rozwoju czarnego rynku (np. demontażu starego sprzętu na złomowiskach i w instalacjach bez wychwytu gazów). Obecnie w Polsce zjawisko porzucania starych lodówek, komputerów i innych sprzętów elektronicznych na obrzeżach śmietnisk (a nawet lasów) jest dość powszechne. Za takie praktyki grozi kara od 500 do 5 tys. zł, chociaż w praktyce takie grzywny nie są często stosowane. Na niejednym osiedlowym śmietniku króluje stary telewizor czy inny zużyty sprzęt oznaczony symbolem przekreślonego kontenera. Oznacza on, że powinien on trafić do odpowiedniego punktu. Wszystkie gminy są zobowiązane udostępnić mieszkańcom informację o znajdujących się na ich terenie firmach zbierających zużyty sprzęt oraz adresach prowadzonych przez nie punktów. Czasami różne organizacje czy hipermarkety prowadzą zbiórki elektrośmieci i odbierają je bezpośrednio z domów. Opcji jest wiele, ale chęci i świadomości konsumentów – znacznie mniej. Zwłaszcza że część konsekwencji takiego stanu rzeczy mogą ponieść obywatele innych krajów – za morzami i za oceanami. A śmieci będą żyły długo i szczęśliwie – niszcząc glebę, wodę oraz ludzkie zdrowie. 0
fot. Jake Brown
fot. BRS MEAS
Stany Zjednoczone, zachodnia Europa − bycie eko jest modne. Tak samo jak posiadanie nowych smartfonów, nowych notebooków i picie kawy z jednorazowych kubków (ale już nie przez plastikową słomkę!). W tym czasie w junkyyardach młodzi mężczyźni wdychają metale ciężkie, które powodują raka płuc, nerek, choroby układu krążenia i inne. Do ziemi przenikają skażone ołowiem, rtęcią i kadmem popioły. Rtęć dodatkowo uwalnia się do atmosfery i osadza się nie tylko w płucach ludzkich mieszkańców tych terenów, lecz także w drogach oddechowych wszystkich pozostałych organizmów żywych. Co więcej, w takiej formie trucizna może pokonywać znaczne odległości. W miejscach popa-
POLITYKA I GOSPODARKA
kwiecień 2019
POLITYKA I GOSPODARKA
/ piątka Kaczyńskiego
Ukłon w stronę młodych Jarosław Kaczyński przedstawił na konwencji PiS–u z 23 lutego nowy pakiet obietnic wyborczych. Jednym z punktów programu jest zniesienie obowiązku płacenia PIT-u dla młodych. T E K S T:
ażna sprawa – przywracanie godności, równości, ale także wolności. Bo wolność ma także ten aspekt, który jest, szanowni państwo, w kieszeni. Człowiek, który ma puste kieszenie, pusty portfel, wolny nie jest. My oczywiście, uwzględniając realia, te kieszenie wypełniamy. Takimi słowami prezes Jarosław Kaczyński na lutowej konwencji przedstawił projekt zniesienia PIT-u dla osób do 26. roku życia. Oprócz tego postulatu partia rządząca proponuje 500 zł na każde dziecko, dodatkową tzw. trzynastą emeryturę dla seniorów, obniżenie PIT-u dla wszystkich z 18 na 17 proc. oraz rozbudowanie lokalnych połączeń autobusowych. Projekt #bezPITudlamłodych ma wejść w życie w drugiej połowie bieżącego roku, ale nie dla wszystkich młodych pracowników.
W
Kto na tym (nie) skorzysta Zniesienie podatku PIT dla pracowników do 26. roku życia będzie dotyczyło osób zatrudnionych na umowach o pracę i umowach zlecenie. Z ulgi nie skorzystają młodzi przedsiębiorcy prowadzący działalność gospodarczą, osoby zatrudnione na umowach o dzieło oraz samozatrudnieni, czyli np. rolnicy. Reforma nie obejmie także najlepiej zarabiających – tych, których dochody przekraczają 32-procentowy próg podatkowy. Z danych BAEL (Badanie Aktywności Ekonomicznej Ludności) wynika, że aż 45 proc. trzydziestolatków ma wyższe wykształcenie. Podzielmy osiem lat, kiedy to miałaby obowiązywać zerowy PIT, na dwa okresy: jeden dotyczący osób w wieku 18–24 lat, w którym znaczna część uczy się (nie tylko na uczelniach wyższych, lecz także w szkołach średnich czy dodatkowych kursach) oraz osób w wieku 24–26, które w zdecydowanej większości są aktywne zawodowo. Wśród młodszej części przedziału 42 proc. pracuje, z czego około 12 proc. w niepełnym wymiarze godzin; 18 proc. ogółu 18–24-latków stanowi ludność wiejska, której praca związana jest z rolnictwem (w dużej części są to nieobjęci projektem samozatrudnieni). Ponadto wszystkie osoby, których dochody wynoszą poniżej 8000 zł rocznie (czyli np. dorabiający w kawiarni przez sześć miesięcy w roku student otrzymu-
24–25
Weronika czaplewska
jący wynagrodzenie 1200 zł miesięcznie) również nie skorzystają z ulg, gdyż kwota ta i tak jest wolna od podatku. Dodatkowo wykluczeni z programu będą ci, którzy podpisują umowę o dzieło, czyli m.in. freelancerzy. Jest to coraz bardziej popularna forma pracy, zwłaszcza wśród młodych osób. Reasumując: #bezPITudlamłodych nie obejmie całkiem sporej grupy pracowników; skorzystają osoby zarabiające od 8 do 85 tys. zł rocznie, pracujący na umowie o pracę lub zlecenie.
czy korzyści z wprowadzenia tych propozycji przewyższają koszty? Według Piotra Bujaka, Głównego Ekonomisty i Dyrektora Departamentu Analiz Ekonomicznych PKO BP, #bezPITudlamłodych nie jest typowym dodatkiem socjalnym, a bodźcem do wzmożenia aktywności zawodowej wśród najmłodszej grupy pracowników. Więcej osób na rynku pracy to szybszy rozwój kraju, wyższa konsumpcja i wzrost gospodarczy, zatem w ciągu kilku lat koszt programu sam powinien się zwrócić. Z drugiej strony sytuacja gospodarcza w kolejnych latach może już nie być taka korzystna jak dotychczas. W 2018 r. odnotowaliśmy jeden z niższych poziomów deficytu budżetowego w XXI w. Patrząc na sam okres styczeń–listopad, w którym nadwyżka wynosiła 11 mld zł, budżet państwa spokojnie sam sfinansowałby projekt zniesienia PIT-u dla młodych bez dodatkowego zadłużania się. Jednak sytuacja nie jest tak kolorowa, bo w grudniu wydatki były na tyle wysokie, że finaloprac. Mateusz Skóra na podstawie obliczeń autorki nie Polska skończyła z deficySama konstrukcja reformy wydaje się sprzeczna tem. Rok 2019 pod względem sytuacji finansoz ogólnie panującym przekonaniem, że Polska stawej będzie znacznie gorszy, wskazują na to nie wia na innowacje, rozwój i dobrze wykwalifikowatylko niezależni ekonomiści, lecz także Mininych pracowników. Projekt ewidentnie preferuje ososterstwo Finansów. Może sama propozycja braby, które podejmą pracę od razu po ukończeniu 18 lat. ku PIT–u dla młodych nie jest tak droga, ale Rezygnując z dalszej edukacji, mogą korzystać z ulg cała piątka PiS–u może mieć katastrofalne skutprzez osiem lat. Z kolei student kończący studia z tyki. Jednak w roku wyborów do Europarlamentułem magistra niepracujący zbyt dużo podczas stutu i Parlamentu RP mało która inna frakcja podiów z programu będzie korzystać jedynie przez dwa lityczna jest w stanie zaoferować coś równie lata. Może zamiast arbitralnie wybranego progu 26 atrakcyjnego. Warto zwrócić uwagę na alternalat, ulgi powinny przysługiwać np. przez okres piętywną, bardziej efektywną alokację tych 40 mld ciu lat po zakończenia edukacji, maksymalnie do 30. zł. W Polsce nadal odnotowuje się niskie nakłaroku życia, tak aby z programu w równym stopniu dy na środki trwałe, stąd w najbliższym czasie mogli korzystać wszyscy młodzi pracownicy. firmy najpewniej nie będą zwiększały zatrudnienia. Premier wskazywał na mniejszą liczbę młodych Polaków wyjeżdżających za granicę Na co wydać 40 mld? jako skutek wprowadzenia projektu. Jednak Realizacja całego nowego programu PiS to weskoro zagranica będzie oferowała dużo lepdług rządzących wydatek rzędu 40 mld zł, z czego sze perspektywy zarobków, to nawet #bezPIkoszt wprowadzenia projektu zniesienia PIT-u dla Tudlamłodych nie powstrzyma przed emigramłodych to „jedynie” 2–3 mld zł. Na pierwszy rzut cją wchodzących na rynek pracy Polaków, a za oka kolejne 500+ dla rodzin z dziećmi, dodatkowa dwa–trzy lata zamiast obiecanego prosperity emerytura czy zniesienie PIT-u dla młodych pramożemy mieć wielką dziurę budżetową. 0 cowników wydaje się rewelacyjnym pomysłem, ale
brand protection /
POLITYKA I GOSPODARKA
Kto ściga podrabiaczy torebek? Zaufanie do marki stanowi jeden z filarów, na których opierają się największe korporacje naszego świata. Przyjrzyjmy się cichym strażnikom, którzy stają w obronie tego zaufania. T E K S T:
ażdy, kto kiedykolwiek zakładał własną stronę internetową, prawdopodobnie korzystał z usług serwisów zajmujących się zarządzaniem domenami. home.pl czy nazwa.pl to firmy, które pozwalają przeciętnemu obywatelowi umieścić swoją markę w internecie. Oczywiście wybrana domena nie staje się własnością kupującego. W posiadaniu praw do danego adresu www jest nadal dostawca usług internetowych; domena nie jest nam przypisana, a jedynie na swój sposób wypożyczona. Niemniej logicznym jest, że ani home.pl, ani jego zachodnie odpowiedniki nie posiadają praw do adresów największych portali. Google, Amazon czy Apple nie korzystają przecież z usług tanich hostingów, a z własnych przepastnych serwerowni wartych miliony dolarów. Okazuje się jednak, że właścicielem domeny google.com (co można sprawdzić za pomocą serwisu whois.net) nie jest ani spółka Google, ani jej macierzysta korporacja Alphabet. Prawnym posiadaczem adresu największej wyszukiwarki na świecie jest niejaki Mark Monitor.
K
Tajemniczy strażnik internetu Mark Monitor to flagowa marka istniejącej ledwie trzy lata spółki Clarivate Analytics. Sama firma powstała w 1999 r. i może pochwalić się zapierającym dech w piersiach portfolio klientów. Google to jedynie czubek góry lodowej, w skład której wchodzą między innymi Tencent, Amazon, Facebook i Microsoft. Wszystkie te firmy płacą pokaźne sumy za usługę zarządzania domenami. Z usług Mark Monitor może jednak skorzystać każdy – wystarczy wyłożyć od kilkudziesięciu do kilkuset złotych rocznie. Fundusze, jakie przeznacza na utrzymanie i ochronę swoich domen świat wielkich marek, są jednak znacznie większe. Wiadomo na przykład, że w samym styczniu 2014 r. Sony zapłaciło Mark Monitor 48 305 dol. za usługi związane z ochroną domen. Pozyskanie pojedynczej domeny może, w zależności od nazwy, kosztować nawet do kilku tysięcy dolarów. Usługi z zakresu wykupowania domen to jedynie ułamek oferty firmy. Aktywność tego typu przedsiębiorstw definiuje się jako usługi ochrony marki. W przypadku adresów www ochrona skupia się na zabezpieczaniu domen
JA N F r a n c i s z e k a dam s k i
przed wrogim przejęciem, czyli na przykład na kontrowaniu ataków wykorzystujących inżynierię społeczną. Usługa jest na swój sposób analogiczna do zamknięcia cennych dokumentów w skrytce bankowej. Zabezpieczająca firma otrzymuje dostęp do wykorzystywanych przez nas domen i każda zmiana, jakiej chcemy dokonać, musi być potwierdzona przez podwójną autoryzację i przeprowadzona przez zaufanego pracownika. Obdarzamy naszego partnera zaufaniem, a on w zamian zobowiązuje się dopilnować, żeby żadna nieuprawniona osoba nie przejęła kontroli nad naszym adresem w sieci. Stawka jest bardzo wysoka – przejęcie domeny przez hakerów może doprowadzić do wycieku informacji dostarczanych nam przez naszych klientów (na przykład poprzez podstawienie fałszywej witryny sklepu internetowego), a w konsekwencji katastroficznej utraty zaufania i potężnego ciosu w wizerunek marki.
Rozwiązania stosowane przez liderów w branży ochrony marki tworzą imponującą paletę. Przepastna skrzynka na narzędzia Ochrona marki jest niesamowicie istotna dla producentów dóbr luksusowych. OECD oszacowało, że wartość rynku sfałszowanych produktów w 2016 r. wynosiła niemal pół biliona dolarów - 2,5 proc. światowego importu. W tym momencie na scenę po raz kolejny wkracza Mark Monitor. Firma oferuje szeroki wachlarz narzędzi do zwalczania sprzedaży podrabianych towarów. Oczywiście specjaliści spółki nie spacerują po ulicach europejskich miast, namierzając sprzedawców sfałszowanych torebek. Zamiast tego Mark Monitor obrał na celownik sprzedaż internetową. Podobnie jak filtry wykorzystywane przez serwis YouTube, algorytmy zaprojektowane i stosowane przez firmę automatycznie identyfikują sprzedaż podróbek i od razu przechodzą do ofensywy, umożliwiając podjęcie kroków prawnych w celu usunięcia nieuczciwej konkurencji z sieci.
Rozwiązania stosowane przez liderów w branży ochrony marki tworzą imponującą paletę – od opisanych wyżej technik ochrony domen czy dostępnej w sieci wartości intelektualnej do wysoce wyspecjalizowanych cudów nowoczesnej inżynierii. Podobnie różni się gama klientów. Ochronie marki może na przykład podlegać branża obrotu surowymi materiałami. Firma OLNICA oferuje produkt opisany jako metka molekularna, który ma na celu zapewnienie odbiorcy, że dostarczone materiały odpowiadają pożądanym specyfikacjom. Jeżeli więc otrzymamy na przykład transport PCV, aluminium czy miedzi i chcemy upewnić się, że zamówiony surowiec nie został po drodze rozcieńczony bądź zastąpiony przez pośrednika niemarkowym substytutem, możemy zbadać obecność substancji kontrolnej i na jej podstawie określić autentyczność.
W obronie maluczkich Jeszcze innego typu usługę oferuje serwis Edison. Firma odpowiada na kluczowe pytanie – co zrobić, gdy odkryjemy niecnych podrabiaczy żerujących na naszej własności intelektualnej? Nie każda mała spółka jest w stanie uzasadnić wytaczanie często kosztownej batalii sądowej, która nie musi wcale skończyć się wypłaceniem odpowiedniej rekompensaty. Model biznesowy Edisona nie opiera się na przyjmowaniu odpłatnych zleceń od poszkodowanych klientów. Firma podejmuje kroki prawne bez żadnych opłat, wystarczy wskazać jej wykryte naruszenie znaku towarowego lub patentu. Haczyk? Edison kieruje do własnej kieszeni dokładnie 50 proc. wypłaconej rekompensaty. Większe spółki wyposażone w rozbudowane działy prawne raczej nie pokuszą się na taki układ, ale usługi firmy są z pewnością doceniane przez niewielkich przedsiębiorców, którym zależy głównie na skróceniu działań nieuczciwej konkurencji. Tak oto chwilowe ukłucie ciekawości doprowadza do odkrycia branży o niebotycznej wartości, stojącej na straży marek o wartości miliardów dolarów. Bogactwo usługodawców branży i szeroki zakres ich ofert pokazują dobitnie jak bardzo rozbudowana jest sieć firm i specjalistów podpierających współczesne korporacje. 0
kwiecień 2019
POLITYKA I GOSPODARKA
/ nowela kodeksu karnego
Pozorna dobra zmiana Temida nierychliwa, ale sprawiedliwa? W przeładowanych sprawami sądach postępowania ciągną się, a niektórzy czują niedosyt w kwestii zapewnienia poczucia sprawiedliwości – na szczęście teraz wszystko ulegnie zmianie. T E K S T:
M a ł g o rzata P e rc h e l
odpowiedzi na pragnienie społeczeństwa, chcący zapewnić praworządność na jak najwyższym poziomie rząd szykuje zmiany w kodeksie karnym. Wstrząsną one rzeczywistością i, wyostrzając miecz bogini sprawiedliwości, polepszą zarówno wymiar prewencyjny, jak i sprawiedliwościowy prawa karnego. Wiara w siłę zaostrzania polityki karania jako remedium na całe zło tego świata przejawia się w uzasadnieniu do projektu nowelizacji (który znajduje się nadal na etapie przygotowań prowadzonych przez Rządowe Centrum Legislacji). Akcentuje się w nim instrumentalną rolę prawa karnego w funkcji środka, który ma zapewnić poczucie bezpieczeństwa i – wspomnianej już uprzednio – sprawiedliwości. W tym miejscu warto jednak zadać sobie pytanie: czy na pewno zwiększanie ustawowej granicy zagrożenia karą stanowi czynnik odstraszający od popełnienia czynu zabronionego? I przede wszystkim – czy wracanie do metod z przeszłości stanowi odpowiedź na potrzeby XXI w.?
W
Chleba i igrzysk Analizując zaobserwowane w mediach reakcje ludzi na popełnione przestępstwa, a także komentarze kierowane pod adresem osób, które uznane zostały za winne zarzucanych im czynów, można uznać, że społeczeństwo żądne jest krwi. Najczęstsze komentarze sugerują dotkliwe kary cielesne, śmierć zadawaną w sposób godzący w konstytucyjną zasadę zakazu tortur – nierzadko to kara dożywotniego pozbawienia wolności jest najłagodniejszą propozycją. Niestety komentarze te pisane są pod wpływem silnych emocji, w oderwaniu od wnikliwego zbadania stanu faktycznego i uwzględnienia wszelkich okoliczności łagodzących. Ta podatność na medialną narrację jest jednak czymś, co może zostać wykorzystane do ocieplenia wizerunku rządu, który kreuje się na obrońcę sprawiedliwości. Właśnie taki stan pozornej próby wyeliminowania przestępstw poprzez zwiększenie represyjności uwidoczniono w tekście uzasadnienia proponowanych zmian w k.k. − jest rze-
26–27
G rafika : D o m i n i k a
czą oczywistą, że prawo karne ma, za pomocą swoich instrumentów, służyć zaspokojeniu społecznego poczucia bezpieczeństwa i sprawiedliwości. Dla realizacji tych celów niezbędne jest odpowiednie ukształtowanie rodzaju i wysokości sankcji karnej […], uwzględniające potrzebę surowej represji wobec sprawców tych czynów, które budzą silną społeczną potrzebę odpłaty i napiętnowania. […] W szczególności przewidywane dotychczas sankcje za przestępstwa najcięższe […] nie odzwierciedlają w pełni stopnia społecznej szkodliwości tych przestępstw, prowadząc do zbyt łagodnego traktowania ich sprawców i naruszając w ten sposób społeczne poczucie sprawiedliwości. Czytając taką argumentację, łatwo można odczuć przekonanie, że wreszcie zachodzą pozytywne zmiany – złoczyńcy zostaną rozliczeni, a świat stanie się miejscem, w którym, poza tym złodziejem sąsiadem, mieszkają sami sprawiedliwi.
Wójc i k
Wiele hałasu o nic Co jednak ze zmianami? Przyglądając się konkretnym propozycjom nowelizacji, można dojść do wniosku, że właściwie nic one nie wnoszą – dolna granica pozbwienia wolności nie zostaje zmieniona (dwa lata), górna zaś, na przykład w odniesieniu do gwałtów czy obcowania płciowego z małoletnim poniżej 15. roku życia, zostaje podniesiona z lat 12 do 15. W praktyce najprawdopodobniej w żaden sposób nie wpłynie to na wyroki orzekane przez sądy, ponieważ podniesienie ustawowego zagrożenia karą jedynie o trzy lata jest tak naprawdę iluzją zmian. Co się tyczy ogólnego zaostrzania kar – wprowadzenia kary do lat 30 czy ograniczenia możliwości orzekania kar nieizolacyjnych – warto sięgnąć do opinii Rzecznika Praw Obywatelskich. Podkreśla on, że w doktrynie prawa karnego przejawia się pogląd, że to nieuchronność stanowi o zapobiegawczym wpływie kary, a nie jej surowość – W warunkach wysokiej pewności ukarania znacznie łatwiej jest tworzyć w społeczeństwie odpowiednie standardy postępowania czy też wprowadzać zmiany motywacyjne, bez potrzeby zaostrzania kar. Nieuchronność kary, obok trafności orzeczonej kary oraz odpowiedniej o niej informacji, decyduje bez wątpienia o skuteczności prewencji generalnej. Dlatego też współcześnie społeczne oddziaływanie kary rozpatruje się przede wszystkim nie z punktu widzenia prewencji generalnej rozumianej jako odstraszanie, lecz z punktu widzenia tzw. pozytywnej prewencji generalnej. O tym, że projekt zmiany k.k. jest reliktem przeszłości i stanowi jedynie chęć przekonania społeczeństwa do polityki rządu, świadczą dane statystyczne zbierane przez policję, które wskazują, że zaostrzanie polityki karnej jest bezpodstawne – liczba przestępstw w Polsce od 10 lat spada. Zmiany proponowane przez rząd są zatem odkurzeniem starego (a ponadto nieefektywnego) rozwiązania, nieodpowiadającego potrzebom XXI w. Reforma powinna mieć na celu ulepszenie istniejącego stanu faktycznego – a co jest realizowane w tym projekcie poza ułudą sprawiedliwości? Trudno powiedzieć. 0
kultura /
Trochę kultury Polecamy: 28 FILM W obronie intelektualistów Woody Allen i jego twórczość
fot. Aleksander Jura
33 Książka Przeczytasz przed śmiercią? Czytać, czy nie czytać?
40 sztuka Sztuka va banque Muzeum Guggenheima w Bilbao
Mniejszości i świadomości M at e u s z S kó r a
S Z E F DZ I A Ł U P O L I T Y K A I G O S P O D A R K A
ak to jest być nietoperzem? – tytuł eseju Thomasa Nagela z 1974 r. wskazywał jednocześnie na jego kluczowy problem, z którym postanowił zmierzyć się filozof z Harvardu. Nagel nie szukał oczywiście odpowiedzi o treści: moim zdaniem to nie ma tak, że dobrze albo że niedobrze. Przekładając rozwlekły język eseistów na język prasowy, a jednocześnie pozostając w rzędzie ssaków łożyskowych mogę wyobrazić sobie wiszenie do góry nogami ze strychu. Z pewnymi trudnościami dam też radę wyimaginować sobie płachtę skóry między rękami a tułowiem. Mogę też puścić wodze fantazji i stwierdzić, że w przestrzeni orientuję się jedynie za pomocą pisków, które następnie odbieram specjalnie wytworzonym do tego organem… i wciąż nie będę w stanie opisać, jak czuje się nietoperz. A to dlatego, że opisane (bardzo rzeczowo i zgodnie ze stanem wiedzy naukowej) materialnie zachowania określam jedynie poprzez to, jak ja bym się czuł w moim subiektywnym wyobrażeniu nietoperza. Na postawione pytanie Nagel odpowiedziałby zatem: nie wiem, bo nim nie jestem. Do teorii o tym, że opis świadomości poprzez obiektywne przesłanki daje niepełny obraz cudzego doświadczenia, mógłby prawdopodobnie przychylić się William Du Bois, aktywista działający kilka dekad przed Nagelem. Du Bois
J
Dwie świadomości – obywatela i obcego – nieprzerwanie mieszają się w życiu członka mniejszości.
co prawda nie był nietoperzem. Był natomiast czarny w czasach, gdy na dobre panowały prawa Jima Crowa. Przypisuje mu się autorstwo pojęcia tzw. podwójnej świadomości (ang. double consciousnes) – zjawiska, którego doświadczają członkowie marginalizowanych mniejszości (to nie do końca to samo, co pomalowanie sobie twarzy na czarno i pójście tak na Marsz Niepodległości). Du Bois zwracał uwagę na fakt bycia postrzeganym na co dzień przez pryzmat koloru skóry. Członek mniejszości, zwłaszcza tej niepewnej swojej pozycji w danym ustroju, w codziennym życiu zważa zatem nie tylko na samą treść swoich zachowań, ale także na fakt, że zachowuje się w dany sposób jako osoba spoza dominującej demografii. Dwie świadomości – obywatela i obcego – mieszają się w życiu członka mniejszości nieprzerwanie. Brzmi obco? Bo takie jest. Nie wiem, jakie to uczucie patrzeć na siebie jako na reprezentanta pojęcia szerszego niż ja sam. Nie wiem, jak czuje się crossdresser mający obawy przed założeniem ubrania, w którym czuje się wygodnie – zwłaszcza, że WHO dopiero w zeszłym roku zdecydowało się na wykreślenie pojęcia transseksualizmu z kategorii zaburzeń psychicznych w ICD-10. Nie wiem, jakiego rodzaju żart jest obraźliwy w stosunku do członka mniejszości, jeżeli do tej mniejszości nie należę. Nie wiem, bo nim nie jestem. 0
kwiecień 2019
FILM
/ Woody Allen
#freebałagane, #free21
W obronie intelektualistów Uwielbiał Nowy Jork. Idealizował go poza wszelkie proporcje – „Manhattan”(1979) T E K S T:
H a n n a s o ko l s k a
oody Allen to człowiek-ikona. Jego dorobek artystyczny obejmuje ponad pięćdziesiąt filmów, a charakterystyczny wygląd i poczucie humoru powodują, że nie trzeba go nikomu przedstawiać. Ruch #metoo koniec końców nie oszczędził jednak nawet jego i w listopadzie 2017 r. Allen został okryty niesławą. Niewiele wskazuje więc na to, żeby jakikolwiek jego film, czy to Rainy Day in New York (2017), czy jeszcze nowszy hiszpański projekt 83-letniego reżysera, doczekał się wielkiej światowej premiery. Dlatego warto przyjrzeć się jego starszym dziełom, bo chyba nikt nie oddał intelektualnego charakteru Nowego Jorku tak jak on.
W
28–29
GRAFIKA:
d O M I N I K A WÓJ C I K
Kawiarnia egzystencjalistów Doskonałym przykładem jest Annie Hall (1977) – film opowiadający historię nieudanego związku dwóch nowojorskich intelektualistów, nagrodzony aż czterema nagrodami Akademii i do dziś uważany za jedno z najistotniejszych dzieł Allena. Doceniany często za nowatorską pierwszoosobową narrację czy zobrazowanie kultury popularnej lat 70., pod wieloma względami jest przede wszystkim laurką dla egzystencjalizmu – filozofii stanowiącej nieodzowny element życia intelektualnego miasta w tamtym czasie. W latach 70. egzystencjalizm nie był żadną nowością – jego korzeni upatruje się już w XIX-
-wiecznych pismach Sorena Kierkegaarda, a czasami nawet u Sokratesa. Jednak dopiero lata 50. XX w., za sprawą francuskich myślicieli takich jak Jean Paul Sartre, Albert Camus czy Simone de Beauvoir, przyniosły egzystencjalizmowi ogromną popularność, a co za tym idzie – obecność w kulturze masowej. Sam Allen zwykł żartować, że uczęszczał na kurs filozofii egzystencjalnej na Uniwersytecie Nowojorskim (w rzeczywistości nie ukończył żadnych studiów). W monologu otwierającym Annie Hall główny bohater, Alvy Singer, w sposób typowy dla postaci granych przez reżysera, stwierdza, że życie jest pełne nieszczęścia, samotności i cierpienia – i do tego koń-
Woody Allen /
czy się o wiele za wcześnie. Słowa te doskonale rezonują z myślą filozoficzną Sartre’a czy Camusa, dla których życie było niczym więcej niż absurdalnym cierpieniem. Alvy żyje w ciągłym, nieokreślonym lęku, ma dziwną obsesję na punkcie śmierci i koncentruje się głównie na sobie. W retrospekcji, w której ukazana została ciekawość seksualna, jaką przejawiał, kiedy miał 6 lat, przywołany jest Zygmunt Freud i nie da się wykluczyć, że postać Allena cierpi na syndrom Edypa. Temu zaś reżyser w całości poświęca swój segment Nowojorskich Opowieści – Zagładę Edypa (1989). Sam egzystencjalizm jest zresztą explicite wspomniany w filmie, w scenie, w której Alvy oskarża Annie o romans z prowadzącym zajęcia z egzystencjalnych motywów w literaturze rosyjskiej, je same określa mianem intelektualnej masturbacji. Annie stwierdza natomiast, że jest on wyspą sam w sobie – osamotniony w świecie pełnym okrucieństwa i absurdu, co również świetnie koresponduje z pismami egzystencjalistów. Przeistoczenie słynnych słów Johna Donne’a żaden człowiek nie jest samoistną wyspą jest zresztą symptomatyczne dla XX-wiecznej myśli twórczej, czego przykładem są też słowa Zbigniewa Herberta żyjemy na archipelagach z wiersza Tren Fortynbrasa (1961). Wątki egzystencjalne pojawiają się także w wielu późniejszych filmach Allena, w tym w Nieracjonalnym mężczyźnie (2015), którego tytuł jest zresztą zapożyczony z popularnej w latach 50. i 60. książki Williama Barreta. Pisarz wiąże w niej doświadczenie Żydów z tym egzystencjalnym, twierdząc, że są one nierozerwalnie związane.
społeczeństwa, a czasem wręcz gotową zabić, by obronić swe dobre imię. Nie inaczej jest w Annie Hall, gdzie najważniejsze są powierzchowne rozmowy o kulturze i poszukiwanie sensu życia – cokolwiek nie kryłoby się za tym efemerycznym pojęciem.
W żydowskiej rodzinie Semickie pochodzenie odcisnęło znaczące piętno na twórczości reżysera, a wątki żydowskie są istotnym elementem niemal każdego jego filmu – od postaci nadopiekuńczej matki (Zagłada Edypa) poprzez obecność żydowskich świąt (Złote czasy radia) aż po figurę schlemiela. Ten termin, pochodzący z jidysz, oznacza nieudacznika, ofermę, który jest też częstym bohaterem żydowskich żartów. W filmach Allena bohaterów o rysach schlemiela można liczyć na pęczki – mianem tym można bowiem określić niemal każdego bohatera granego przez reżysera, czy to wspomnianego już Alvy’ego, Isaaca z Manhattanu, czy Harry’ego z Przejrzeć Harry’ego (1997). Są oni zawsze nieporadni w relacjach z kobietami, lekko zagubieni, a ich największą zaletą jest poczucie humoru – to samo, które obecnie określa się mianem allenowskiego.
Allen jest więc na pewno reżyserem, który zrewolucjonizował kino.
Etyka protestancka
Cień polityki
Alvy z Annie Hall, tak samo jak Allen, pochodzi ze stereotypowej żydowskiej rodziny. Tak jak francuscy egzystencjaliści nie wierzy jednak w Boga czy życie bez śmierci. W dodatku był w wielu związkach, a swoją byłą żonę opisuje jako uosobienie archetypu liberalnej Żydówki intelektualistki. Sam Alvy twierdzi, że nienawidzi pseudointelektualistów. Jego stanowisko ukazane zostało w scenie, w której śmieje się z mężczyzny stojącego za nim w kolejce w kinie, ironizując, że ten poznał swoją partnerkę poprzez anons towarzyski w „New York Review of Books”. Sam natomiast nie jest lepszy, jest dramatopisarzem, choć od dawna nie umie ukończyć sztuki i otacza się niemalże samymi przedstawicielami tzw. WASP-ów, czyli white anglosaxan protestants – dominującej w Stanach grupy etniczno-religijnej. Reżyser w wielu filmach koncentruje się właśnie na tej społeczności [Mężowie i żony (1992) czy Hannah i jej siostry (1986)], ukazując zawiłość międzyludzkich relacji. Zazwyczaj przedstawia ich jako grupę uprzywilejowaną, obojętną na problemy i nierówności charakterystyczne dla amerykańskiego
Podczas gdy większość filmów reżysera klasyfikuje się jako komedie romantyczne, warto pamiętać, że eksperymentował on z najróżniejszymi gatunkami – od science fiction – Zelig (1983) – przez reinterpretacje Szekspira – Seks nocy letniej (1982), dramat – Blue Jasmine (2013), Wnętrza (1978) – aż po musicial – Wszyscy mówią: kocham cię (1996). Jego scenariusze rzadko dotykają tematów politycznych, chyba że w wymiarze żartu, a w zamian koncentrują się raczej na próżności i cyniczności amerykańskich elit. Choć istnieje wyjątek od tej reguły – Bananowy Czubek (1971). Komedia ta, zbliżona w swojej stylistyce do o wiele nowszych filmów Sashy Barona Cohena, świetnie ukazuje mechanizmy rządzące wojskowymi przewrotami. W fikcyjnym państwie San Marcos zostaje obalony dyktator, jednak nowa, wojskowa władza nie okazuje się wcale lepsza i to właśnie postać Allena, która znalazła się w tym państwie zupełnie przypadkowo, musi doprowadzić do kolejnej zmiany rządów. Reżyser wyśmiewa przy okazji amerykańską politykę zagraniczną tamtych czasów, a także imperializm Stanów Zjed-
FILM
noczonych wobec tzw. bananowych republik. Tym samym udało mu się stworzyć niestarzejącą się polityczną satyrę.
Skandal goni skandal Życie prywatne reżysera zawsze było przedmiotem wielu plotek. Allen ma za sobą między innymi małżeństwo z Louise Lasser ( Jak się masz koteczku?; Wszystko, co chcielibyście wiedzieć o seksie…), głośny związek z Diane Keaton (grającą tytułową postać w Annie Hall) czy Mią Farrow (Hannah i jej siostry, Alicja). Obecnie związany jest z adoptowaną córką tej ostatniej – Soon Yi Previn – którą wychowywał. Ponadto od lat jego inna adoptowana córka Dylan Farrow oskarża go o przemoc na tle seksualnym, której miała doświadczać w młodości. Prawnicy reżysera próbują winą za te zeznania obarczyć matkę kobiety, która miałaby rzekomo manipulować dzieckiem. Biologiczny syn Allena oraz Farrow, Ronan, który zresztą prowadził dziennikarskie śledztwo w sprawie Harveya Weinsteina, staje jednak po stronie siostry. Również w filmach Allen często przedstawia związki starszych mężczyzn z młodymi kobietami. W Jej wysokość Afrodyta głównego bohatera i graną przez Mirę Sorvino postać dzielą 32 lata, w Manhattanie Allen jako 42-latek uwodzi 16-latkę graną przez Mariel Hemingway. Ta druga aktorka już w 2015 r. udzieliła wywiadu, w którym twierdzi, że reżyser próbował ją uwieść także poza ekranem. A Rainy Day in New York (2017) spotkał się z falą krytyki po tym, jak do mediów wypłynęła informacja, że w filmie zawarta ma być scena seksu z 15-latką. Nie dziwi więc, że obecnie coraz więcej gwiazd odwraca się od niegdyś uwielbianego reżysera, a aktorzy grający w A Rainy Day…, tacy jak Timothée Chalamet czy Selena Gomez przekazali swoje gaże na rzecz fundacji Time’s Up, której celem statutowym jest wspieranie finansowe ofiar przemocy seksualnej, chcącym wytoczyć proces oprawcom. Allen jest więc na pewno reżyserem, który zrewolucjonizował kino, a głównym, i często wręcz jedynym, bohaterem swoich filmów uczynił Nowy Jork i jego neurotycznych mieszkańców. Podobnie jak innych artystów oskarżanych o przestępstwa na tle seksualnym, takich jak Michael Jackson czy Kevin Spacey, nie da się go po prostu wymazać z historii. Cytując przywoływany w tym artykule Manhattan (1979) – Nowy Jork był jego miastem i zawsze będzie. Jednak nawet on nie jest nietykalny i być może oddolny bojkot jego nowych produkcji, a w konsekwencji słabe wyniki finansowe spowodują, że nie będzie już mógł tworzyć nowych filmów, co dla tak płodnego artysty, który sam siebie określa mianem pracoholika, będzie rodzajem kary. 0
kwiecień 2019
FILM
/ przedwojenne kino
Komedia w starym polskim iluzjonie W małym kinie nikt już nie gra dzisiaj na pianinie, nie ma już seansów w małym kinie. AL E K SAND R A DO B I E S Z E W S K A
łowa piosenki Mieczysława Fogga, wspominające dawne chwile, nie tracą dzisiaj na aktualności. Przeminęły czasy malutkich kin, które przyciągały przechodniów. Mali chłopcy nie dzwonią już trzykrotnie, aby powiadomić widzów o końcu przerwy na papierosa. Obecnie na rynku górują ogromne multiplexy, takie jak Multikino czy Cinema City. Nie można jednak zapomnieć, że ich źródłem były stare iluzjony, miraże – pierwsze teatry żywej fotografii.
S
Urodzony pod nieszczęśliwą gwiazdą Koniec XIX w. Młody, blady mężczyzna o nieco diabolicznej powierzchowności marzy o zarejestrowaniu obrazu, stworzeniu czegoś więcej niż samej fotografii, dokumentującej mniej niż sekundę ludzkiego życia. Pragnie „zamrozić” na kliszy dłuższe chwile, aby móc zatrzymać je na później i rozkoszować się nimi nawet po upływie wielu lat. W 1895 r. udaje mu się tego dokonać. Przedstawia swój pomysł – tzw. pleograf – aparat zdjęciowy i projekcyjny w jednym. W środku za pomocą specjalnego chwytaka, ząbków i ekscentryka przesuwano taśmę celuloidową. Owym mężczyzną nie był jeden z powszechnie znanych braci Lumière, tylko Polak, Kazimierz Prószyński. Później jego przyjaciel, poeta i scenarzysta licznych przedwojennych filmów, Anatol Stern, pisał: Miałem zawsze zresztą przeświadczenie, że gdyby Prószyński urodził się pod szczęśliwą gwiazdą, to jego pleograf zastąpiłby nazwę kinematograf i mówilibyśmy dzisiaj wraz z milionami ludzi o światowej pleografii, a nie kinematografii. Historia pokazuje, że rzadko kiedy można ustalić, kto był pierwszym wynalazcą. W przypadku filmu nie jest jasne, czy byli to bracia Lumière, Kazimierz Prószyński, czy paru innych wynalazców z Anglii i Ameryki, którzy również pracowali nad tworzeniem ruchomego obrazu. Warto pamiętać o polskim wkładzie w rozwój X muzy. W czasie, gdy państwa polskiego nie było na mapach, powstawały głównie filmy dokumentujące ważne, aktualne wydarzenia i rekonstrukcje historyczne. Tym, co dało początek regularnej produkcji filmowej w Polsce, było zwiększenie zainteresowania reżyserów adaptacjami słynnych powieści z literatury narodowej, popularnych melodramatów oraz… komedii.
Pierwsze kroki A wszystko zaczęło się w 1908 r. od produkcji Antoś po raz pierwszy w Warszawie uważanej za pierwszy polski film fabularny. Główny bohater,
30–31
ciamajda grany przez Antoniego Fertnera, już na samym początku potyka się, wychodząc z dworca kolejowego. Nolens volens dociera do restauracji Oazy, gdzie poznaje dwie „panny spod latarni”, które po przejażdżce dorożką zostawiają tytułowego Antosia samego, ograbiając go nie tylko z męskiej dumy, lecz także z portfela. 22 października, w dniu premiery, salka przewidziana dla 180 amatorów kina okazała się zbyt mała, by pomieścić wszystkich chcących zobaczyć film. Dobroduszny uwodziciel, sympatyczny próżniak, ciągle wikłający się w kłopoty na skutek swej lekkomyślności – oto Antosza we wszystkich filmach – takie opinie krytyków zbierał wcześniej wspomniany Antoni Fertner, jeden z najbardziej docenianych polskich komików, zdobywający coraz większą popularność w Rosji. Zasłynął m.in. rolą w filmie Dzień kwiatka (1911), w którym, nie mając pieniędzy na zakup tytułowej rośliny dla natrętnych adoratorek, oddaje sprzedawczyni swój płaszcz, kapelusz, aż w końcu całe odzienie, przez co paraduje po ulicach Warszawy niemalże w stroju Adama. Zagrał również w takich produkcjach jak Będzie lepiej (1936) czy Papa się żeni (1936). Niestety rozwój polskiego kina przerwała wojna.
Syf, kiła i mogiła po rozejmie w Compiègne Po zakończeniu wojny ludzie byli wycieńczeni i bez środków do życia. Polska podnosiła się po zaborach. Pieniądze szły głównie na cele gospodarcze i naprawę zniszczeń powstałych w trakcie wojny. Nic dziwnego, że kinematografia musiała troszczyć się sama o siebie. Nie pomagały bardzo wysokie podatki, czasami sięgające nawet 100 proc. wartości każdego biletu! Na ekranach królowały budujące w Polakach poczucie jedności filmy patriotyczne. Widzowie jednak często mieli dość wzniosłej tematyki, pragnęli oderwać się od szarej rzeczywistości. Właśnie w tamtym momencie pojawiło się miejsce dla lekkich i przyjemnych komedii, które później stały się jednym z najpopularniejszych gatunków filmowych tamtego okresu. Fabuły były najczęściej bardzo proste. Widzów najbardziej bawił typ tzw. przebieranki, w której ktoś udawał kogoś, kim w rzeczywistości nie był, najczęściej po to, by zdobyć względy ukochanej osoby, choć zdarzało się, że bohaterowie robili to także w innych celach. Np. w filmie Czy Lucyna to dziewczyna (1934), w którym główna bohaterka, grana przez Jadwigę Smosarską, udaje młodego męż-
Antoni Fertner czyznę, aby zdobyć pracę w fabryce po powrocie z zagranicznych studiów politechnicznych. To nie przypadek, że akurat w tamtym miejscu pracuje także jej ukochany, z którym w jednej z końcowych scen całuje się, popijając bruderszaft. Innym przykładem jest jedna z najsłynniejszych scen Piętra wyżej (1937) z Eugeniuszem Bodo, która z całą pewnością przeszła do historii polskiego kina. „Zimny drań”, uznawany przez niektórych za pierwszego polskiego celebrytę, przebiera się za kobietę, Mae West, i śpiewa Sex appeal. Komiczność sytuacji podkreśla jego strój – obcisła, czarna sukienka, a w dłoni wachlarz z białych piór.
Piosenka – lek na całe zło Wraz z udźwiękowieniem filmów, muzyka z dzieł X muzy trafiła pod strzechy. Tysiące polskich gramofonów odtwarzały utwory takich kompozytów jak Henryk Wars, który napisał słowa i muzykę do ponad 40 filmów fabularnych. Zajęło mu to zaledwie dziewięc lat, co daje prawie pięć filmów rocznie! Opowiadały one najczęściej o miłości, ale robiły to w różny sposób. Czasem żartobliwy, czasem sentymentalny, innym razem dramatyczny. Dużo łatwiej
fot. Jan Malarski, ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego
T E K S T:
przedwojenne kino /
Gwiazdy na niebie polskiej komedii Nie sposób tutaj nie wspomnieć Adolfa Dymszy, który stworzył kultową postać Dodka – ancymona o złotym sercu. Wcielając się w różne role (sklepikarzy, rzemieślników, urzędników...), zagrał w kilkudziesięciu filmach, zapisując na zawsze w polskim kinie wiele kultowych tekstów i komicznych sytuacji. W dziele Każdemu wolno kochać (1933) jego popis gry na fortepianie kończy się zdemolowaniem instrumentu. W innej scenie w teatrzyku muzycznym wystrojony w elegancki surdut i kapelusz zostaje pomylony ze sławnym autorem szlagieru, dzięki czemu zyskuje miejsce w loży dyrektorskiej wraz ze swoją narzeczoną (Maria Ziemińska). Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie późniejsza sprzeczka z jednym z widzów (Józef Konrad) na temat braku dobrych manier, który bohater ujawnia krzycząc w teatrze. Zakochani baronowie, pewni siebie artyści, obywatele świata. Może i nie mieli złotego serca, ale za to uparcie dążyli do celu, którego ostatecznie i tak najczęściej nie osiągali. Takie postacie grał Kazimierz Krukowski – słynny Lolek. Tym, co go wyróżniało, były szmoncesy – prostackie dowcipy bazujące na pseudofolklorze żydowskim, niegdyś bardzo często obecne na ekranach oraz w przedwojennych teatrach. Przykład szmoncesu: – Rabbi, ile to jest dwa razy cztery? – Mosze, a ty kupujesz czy sprzedajesz?
Plotki, romanse, skandale… Amanci i amantki Nasza niewinna, nasza jedynna, Nasza płomienna, nasza wybranna, Nasza kochanna Swojska i dziarska Jadzia Smosarska! Takie wiersze pisano o Jadwidze Smosarskiej, zwanej przez dziennikarzy nieustającą królową polskich ekranów. W trakcie swojej kariery otrzymała dwie zagraniczne propozycje filmowe, w tym jedną do Raju utraconego, Smosarska jednak bardzo chciała pracować w ojczyźnie. Od kontraktu w Berlinie wykręciła się przeziębieniem. To była jedyna okazja, której nie wykorzystała podczas swojej aktorskiej pracy. Serca widzów zdobyła zwłaszcza takimi filmami jak Trędowata (1926), Czy Lucyna to dziewczyna (1934) i Jadzia (1936). W 1968 r. w trakcie jednego z Festiwali Filmów Starych odbywających się na przełomie lat 60. i 70. w programie telewizyjnym W starym kinie zdobyła nagrodę dla najpopularniejszej przedwojennej aktorki. Do historii przeszła jako ikona stylu i najbardziej rozpoznawana celebrytka tamtych czasów. Równie ważną postacią przedwojennego kina był Bogdan Junod. Jako mały chłopczyk był raczej małomówny i nieśmiały, bardzo kochał swoją mamę i najchętniej spędzał czas w domowym zaciszu, pomagając jej w wyszywaniu robótek z koralików. Kto by pomyślał, że zostanie kochanym przez wszystkich Eugeniuszem Bodo, na którego widok mdlały wszystkie panny? Jego serce było jednak zajęte. Kawiarniane plotki łączyły go z różnymi aktorkami… Ale naprawdę kochał tylko swoją matkę. Dla matki był niesłychanie czuły. Poza matką lubił najbardziej swojego pięknego psa – Samba, Saba czy Jumbo... Był wielkim psiarzem i nawet do restauracji chodził ze swoim ukochanym pupilem. Pewnego wieczoru do jego stolika podszedł nowy kelner, który go nie roz-
poznał. Zwrócił się do niego: – Panie prezesie… – Nie jestem prezesem. – Panie dyrektorze… – Nie jestem dyrektorem. – Panie ministrze… – Nie jestem ministrem. – To jak ja mam w końcu pana tytułować? – Mów mi po prostu Boże… Kiedy mówił, używał przedniojęzykowego „ł”, którego wymowy uczono wtedy w szkołach aktorskich. „Zimny drań” karierę zrobił przede wszystkim takimi filmami, jak Uśmiech losu (1927), Piętro wyżej (1937) czy Paweł i Gaweł (1938). Dopiero ostatnio została odkryta tajemnica śmierci Eugeniusza Bodo. Został zamęczony, zmarł z głodu na pelagrę i awitaminozę w sowieckim obozie pracy. Nie miał szczęścia, ponieważ kiedy uwalniano polskich więźniów, jego pominięto z powodu szwajcarskiego paszportu. Należałoby jeszcze powiedzieć parę słów o takich personach jak Aleksander Żabczyński, Michał Znicz, Loda Niemirzanka czy Mieczysława Ćwiklińska i o wielu, wielu innych, jednak może takie niedopowiedzenie pozostawi niedosyt u czytelnika i zmotywuje go do dalszych poszukiwań.
Co nam zostało z tych lat? W dwudziestoleciu międzywojennym wielu krytyków uważało, że ówczesne polskie komedie są banalne, szablonowe, ckliwe, mdłe, sentymentalne, drobnomieszczańskie, drobnoszlacheckie, bez rozmachu, bez silnych, nowych momentów, bez koncepcji świeżych, przesiąknięte teatrem i literaturą. Warto samemu przekonać się, czy to prawda, poczuć ducha tamtych lat, usiąść wygodnie w fotelu i zobaczyć, jak Eugeniusz Bodo umawia się z nią na dziewiątą. 0
fot ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego
było ówczesnym ludziom zacząć dzień, gdy w tle rozbrzmiewał chórek z Heleną Grossówną: Ach jak przyjemnie Kołysać się wśród fal Gdy szumi, szumi woda I płynie sobie w dal. Ach jak przyjemnie Radosny płynie śpiew, Że szumi, szumi woda I młoda płynie krew… [fragment utworu z Zapomnianej melodii (1938)] Piosenki odzwierciedlały obawy, troski i marzenia widzów, mówiły w piękny sposób o codziennych sprawach: Jednemu los da złota trzos, Drugiemu gładkość lic Lecz bywa tak, że czasem nie da nic. Lecz nie martw się – choć dziś ci źle W słoneczne jutro wierz… [Witold Conti i Janina Brochwiczówna Każdemu wolno kochać (1933)] Odrobinę szczęścia w miłości Odrobinę serca czyjegoś Jedną małą chwilę radości Przy boku ukochanego. [Tola Mankiewiczówna w filmie Co mój mąż robi w nocy (1934)]
FILM
Jadwiga Smosarska w filmie Czy Lucyna to dziewczyna? (1934) kwiecień 2019
FILM
/ recenzje
Kapelusze i morderstwa ne. László Nemes od razu wrzuca swoją bohaterkę w wir zdarzeń i tym samym widza przywiązanego do jej perspektywy. I być może historia Írisz jest bardziej osobista od tej z Syna Szawła, to jednak gdzieś w jej tle słychać szmer zbierającego się huraganu historii, który nawiedzi Europę w 1914 r. Nemes używa klasycznego klucza skojarzeń związanego z Belle Époque, mimo że miejscem akcji jest tutaj trochę mniej reprezentatywny Budapeszt zamiast secesyjnego Paryża. Film wypełniają odcienie brązu i złota, wyszukane kapelusze, wytworne bale i służący, którzy po cichu, w piwnicach i na tajnych spotkaniach, szykują rewolucję skierowaną przeciw arystokracji. Równie ważna, jeśli nawet nie ważniejsza od społeczno-historycznego tła, jest
fot. materiały prasowe
główna intryga kryminalna. Schyłek dnia przedstawia historię przemyślaną, choć
Schyłek dnia (reż. László Nemes) Premiera: 05.04.2019
podaną w sposób odrobinę ociężały. Główna bohaterka podróżuje od poszlaki do poszlaki, od świadka do świadka, niejako odhaczając kolejne elementy fabuły. W wielu scenach twórcy pokazują jednak swój kunszt realizatorski, racząc widza ciekawym zabiegiem formalnym – symboliczną grą światłem czy intrygującym najazdem kamery. Świetnie wypadają sceny „batalistyczne”, swoją drogą dość niespodziewane jak na kameralny f ilm o modystce. Nemes w bardzo przekonujący sposób kreuje w nich wrażenie klaustrofobii, napięcia i zagrożenia.
Do Budapesztu, jednej z dwóch stolic potężnego i wielonarodowego imperium au-
Osatecznie Schyłek dnia to dość interesująca produkcja z ciekawie zarysowa-
stro-węgierskiego, przybywa tajemnicza Írisz Leiter, córka małżeństwa modystów,
nym tłem historycznym. Zastrzeżenia można mieć do mało angażującej i ociężałej
które zginęło kilkanaście lat temu w pożarze.
fabuły, która w wielu momentach utrudnia śledzenie historii. László Nemes poka-
Drugi film reżysera oscarowego Syna Szawła jest w wielu aspektach podobny do
zał jednak swoim drugim dziełem, że jest utalentowanym twórcą, przed którym
jego debiutu. Tu też kamera skupia się przede wszystkim na twarzy głównej bohaterki
jeszcze wiele dobrych f ilmów.
i to z jej perspektywy poznajemy historię. Niemal przez cały film obserwujemy obliocena:
cze Írisz — enigmatyczne i delikatne, choć zarazem charakterne, trochę androgenicz-
88877
Tomasz DWOJAK
Idole upadają nowe światło na niegdyś największą gwiazdę muzyki popularnej – doskonale ukazuje, jak manipulował chłopcami i całymi ich rodzinami, które postrzegały go jako bóstwo, postać niemal nie z tego świata. Oczywiście dokument stara się zachować obiektywność, jego przesłanie jest jednak jednoznaczne; koncentruje się bowiem nie tyle na samej gwieździe, ile na przeżyciach jego małoletnich ,,przyjaciół”, i jako taki stanowi niezwykle wzruszający obraz o radzeniu sobie z traumą związaną z przemocą na tle seksualnym. Wpisuje się też w szerszą konwersację dotyczącą tego, czy należy wspierać artystów oskarżanych o najcięższe przestępstwa, używających swojej pozycji, by wykorzystywać innych. Nieprzypadkowo premiera filmu na HBO zbiegła się z procesem R. Kelly’ego, oskarżonego o liczne przestępstwa na tle seksualnym popełnione wobec nieletnich, będących zresztą tematem dokumentu Survivng R. Kelly
fot. materiały prasowe
(2019). Po premierze Leaving Neverland liczne stacje radiowe, w tym polskie Radio Zet, za-
Leaving Neverland (reż. Dan Reed) Premiera: 08.03.2019 (HBO GO) Leaving Neverland to aż czterogodzinny film dokumentalny i jedna z najgłośniej-
przestały puszczania utworów Jacksona, BBC usuwa zaś jego muzykę ze swoich produkcji. Krytycy dokumentu Dana Reeda zarzucają bohaterom filmu próbę dorobienia się poprzez zniesławienie piosenkarza czy wręcz zaprzepaszczanie dziedzictwa wielkiej gwiazdy, jakby ignorując, że już w 1993 r. przeprowadzone zostało śledztwo w sprawie tendencji pedofilskich piosenkarza. Zostało ono umorzone pomimo znaczącej ilości dziecięcej pornografii odnalezionej w domu gwiazdora i zeznań trzynastoletniego chłopca, w których opisywał on członka Jacksona. 25 lat później już o wiele poważniej podchodzi się w Stanach do przestępstw na tle seksualnym, co prawdopodobnie jest największym sukcesem ruchu #metoo.
szych pozycji tegorocznego festiwalu Sundance. Przyczyną rozgłosu jest oczywiście
Leaving Neverland ma więc przede wszystkim wartość publicystyczną, oddaje głos ofia-
obrany temat – ukazujący zeznania dwóch mężczyzn, którzy twierdzą, że w dzieciń-
rom wykorzystywania seksualnego, a także pokazuje, jak znana osoba momentami staje
stwie byli wykorzystywani seksualnie przez Michaela Jacksona.
ponad prawem. Tak postrzegany jest naprawdę dobrym filmem, trzymającym w napięciu.
Reżyser filmu wchodzi w temat powoli, a przed kamerą stają zarówno już dorośli męż-
Wreszcie, jest produkcją niezwykle potrzebną w naszych czasach i choć Michael Jackson nie
czyźni (James Safechuck i Wade Robson), których wyznania stanowią oś filmu, jak i ich bli-
stanie przed sądem, oskarżenia wobec innych artystów będą w końcu traktowane z odpo-
scy – matki czy bracia. Przedstawiany materiał archiwalny – nagrania, na których Jackson
wiednią powagą.
Hanna sokolska
uchwycony jest w towarzystwie chłopców w wieku 7-9 lat, fragmenty wielogodzinnych codziennych telefonów, wykonywanych do swoich małoletnich przyjaciół, wreszcie obrazki i listy, w których deklaruje im miłość – jest niezwykle ciekawy, momentami szokujący. Rzuca
32–33
ocena:
88887
the book bucket list /
KSIĄŻKA
Przeczytasz przed śmiercią? Właśnie minęła kolejna sekunda, która przybliżyła nas do końca naszych dni. Możesz wybrać, czy następną spożytkujesz na przeczytanie tego artykułu, czy ominiesz go wzrokiem. T E K S T:
Aleksandra dobiszewska
ie da się ukryć – podobnie jak bohaterów The Bucket list (2007), Edwarda i Cartera, goni nas czas. Musimy wybierać rzeczy, które chcemy zrobić, i miejsca, które planujemy odwiedzić. Nie damy rady obejrzeć każdego filmu, przesłuchać każdej piosenki czy przeczytać wszystkich książek. W historii był tylko jeden człowiek, któremu udała się ta ostatnia sztuka. Żyjący w XVII w. John Milton przeczytał każdą istniejącą w owym czasie książkę. Dzisiaj nie jest to możliwe. Według danych Google’a do 2010 r. wydano prawie 130 mln pozycji. Zakładając, że życie przeciętnego człowieka trwa około 70 lat, musielibyśmy czytać ponad 5 tys. książek dziennie! Gdybyśmy od 12 urodzin czytali jedną książkę tygodniowo przez 58 lat, to przeczytalibyśmy 3016 przez całe życie. Pokazuje to, jak ważne jest, czym zajmujemy nasze oczy i umysły, siedząc wygodnie w fotelu i popijając herbatkę.
N
z powieści Brama Stokera. Nie męczyły go choroby, nie ograniczał go czas, mimo to nie potrafił zaznać spokoju i szczęścia. W ekranizacji Francisa Coppoli z 1992 r. osiąga je dopiero, kiedy ponownie udaje mu się zdobyć serce ukochanej – Minny Murray – która początkowo nie zdaje sobie sprawy, że jest kolejnym wcieleniem jego najdroższej narzeczonej, zmarłej tragicznie księżniczki Elisabeth. Podobnie Nosferatu w dziele Wernera Herzoga, luźnej adaptacji z 1979 r. wspomnianej wyżej powieści, cierpi z powodu nieskończonej Wieży samotności. Może jednak upływ czasu nie jest takim nieszczęściem, jak nam się wydaje. Być może wybór pomiędzy życiem wiecznym a śmiertelnością można porównać do dylematu
Czytanie dla naszego mózgu jest czynnością nienaturalną.
Non omnis moriar Bit – ludzkie DNA posiada ich ponad 10 mln. Są to krótkie informacje odpowiadające na pytanie tak/nie. Dla porównania – to mniej więcej tyle samo bitów, co w czterech Szkieletowych załogach Stephena Kinga liczących po około 500 stron. Tylko tyle zajmują wszystkie informacje o ludzkim organizmie, które jako jedyne przekazywane były z pokolenia na pokolenie póki nie wynaleziono druku. Wyobraźmy sobie teraz jedną półkę z książkami w BUW-ie. Jeśli dopisze szczęście, zmieści się na niej około 40 książek. To 10 razy więcej bitów informacji niż w ludzkim DNA! Bibliotekarka zapytana o liczbę takich półek w całej bibliotece odpowiedziałaby pewnie, że jest ich około 2 tys. Równoważność informacji o 20 tys. ludzkich istnień. A to tylko BUW. Trudno wyobrazić sobie, o ile więcej jesteśmy w stanie przekazać naszym synom i córkom. Jak długo pamiętano by o Szekspirze, gdyby nie zapisał swoich dzieł? Może jednak nie vanitas vanitatum et omnia vanitas. Splamione krwią nieśmiertelności kartki. Nieszczęśliwy romantyk, oszalały przez niemożność bycia z ukochaną, który, kiedy jest głodny, przeraża wyglądem oraz staje się śmiertelnie niebezpieczny. Mowa tutaj nie o biednym studencie, którego nie stać na ulubione danie w Indeksie, tylko o słynnym niewolniku nieśmiertelności, hrabi Draculi
Antygony. Każdy z nich kończy się śmiercią. Jeden biologiczną, drugi z obłędu. This world has only one Sweet moment set aside for us Człowiek nie powinien marnować tej jednej słodkiej chwili odłożonej specjalnie dla niego, o której śpiewa Freddie Mercury.
Kraty dla ciała, nie dla umysłu Niektórzy z zazdrością mówią, że koty mają dziewięć żyć. Ludzie mają ich zdecydowanie więcej. Wystarczy, że do ręki wezmą książkę i już mogą przenieść się do innej rzeczywistości, rozpocząć „nowy rozdział” z dala od codziennych trosk. Czasem uwięzieni w nudnej pracy, w poczekalni, a czasem nawet we własnym ciele, przykuci do łóżka. Książka wymaga od nas dużo większego zaangażowania niż film. Czytelnik musi być w niej całym sobą, bo inaczej rozproszony utraci sporą wartość lektury. Niezwykłe jest to, że tyle, ile odbiorców, tyle wersji danej książki, ponieważ każdy trochę inaczej kreuje postaci i przedstawione sytuacje w swoim umyśle. Dla Sergio, genialnego i nieco niezdarnego Profesora, głowy operacji największej w historii kradzieży w hiszpańskim serialu La casa de papel (2017), książka była jedynym sposobem na spędzanie wolnego czasu w szpitalu, jedynym znajomym, źródłem jego
ogromnej wiedzy, którą później często zadziwiał pozostałych, raczej niezbyt skomplikowanych bohaterów. Na pytanie, czy warto czytać z pewnością odpowiedziałby: Si, claro. Dlatego tak bardzo dziwi to, że według badań Biblioteki Narodowej dotyczących czytelnictwa w Polsce w latach 2004–2008 tylko 38 proc. osób przeczytało chociaż jedną książkę w ciągu roku. Bibliofilów czytających siedem lub więcej książek w ciągu dwunastu miesięcy było zaledwie 9 proc. Być może jest to spowodowane tym, że czytanie dla naszego mózgu jest czynnością nienaturalną. Powyższą tezę stawia niemiecki neurobiolog i psychiatra, Manfred Spitzer, który w swojej książce pod tytułem Jak się uczy mózg zauważa: Nasz mózg nie jest stworzony do czytania. Powstawał długo przed wynalezieniem pisma i na skutek warunków życiowych, które z dzisiejszymi niewiele miały wspólnego. Na pewno tych czasów nie charakteryzowała jedna rzecz: wszechogarniające pismo. Ktoś, kto czyta, maltretuje więc najpierw swój układ percepcyjny, wykonując czynność niedostosowaną do naszego gatunku, tak jak glazurnik maltretuje swoje kolana, czołgając się po łazienkach, albo ktoś, kto gra w tenisa, maltretuje swoje łokcie, każąc im przyjmować więcej ciężaru, niż są w stanie wytrzymać. Jeszcze raz, inaczej formułując: mózg ma się do czytania jak traktor do wyścigu formuły 1, gdy na przygotowanie do startu dostaniemy dwie godziny.
The Book Bucket List Panta rhei, dlatego książkowy dział Magla pragnie przedstawić subiektywną listę książek, które warto przeczytać przed śmiercią. Nie tak oczywistą, ponieważ prymu nie będą wiodły powszechnie znane klasyki, ale takie pozycje, które naprawdę odmieniły życie wielu z nas. Każdy z nas napisze dwie recenzje, ponieważ decyzja o jednej takiej lekturze często bywa jak dla rodzica wybranie dziecka, które kocha najbardziej. Ograniczenie tej liczby do dwóch nieco ułatwia sprawę. Celem jest wyselekcjonowanie tych najlepszych książek, aby czytelnik nie tracił swojego cennego czasu na te mniej wartościowe. Co miesiąc będzie pojawiała się recenzja jednej z nich. 0
kwiecień 2019
KSIĄŻKA
/Co polecamy? Co recenzujemy?
Nie taka znowu piękna ta wojna T E K S T:
K l au d i a Ja n u s z e w s k a
Groteska zamiast moralitetu i ironia zamiast patosu w antywojennej powieści Kurta Vonneguta. Obowiązkowa rzeźnia pamięci? No cóż, zdarza się. wojnie się pisze, o wojnie się czyta. Księgarnie pękają w szwach od nadmiaru książek o tej tematyce – są pełne reportaży, pamiętników, wspomnień i czystej fikcji literackiej. To przecież temat nadzwyczajny – niby odległy, a paradoksalnie taki bliski. Kto nie lubi wzruszających historii o młodzieńcach ginących od kul wroga z okrzykiem na ustach? Oczywiście, o wyprutych flakach, ugotowanych dzieciach, powieszonych ojcach i zgwałconych matkach też można czytać do woli. A co, jeśli po masakrze powinna zapanować
O
wielka cisza i rzeczywiście jest cisza, którą naruszają tylko ptaki. A co mówią ptaki? To, co można powiedzieć na temat masakry: „it-it?”.
Schlachthof-fünf Kurt Vonnegut, Amerykanin niemieckiego pochodzenia, podczas II wojny światowej został wysłany na front do Europy. W lutym 1945 r. przebywał w Dreźnie jako jeniec wojenny i przeżył tam nalot dywanowy. Jak sam mówił, zdarzenia tych dni chciał opisać już w swojej pierwszej książce, do opublikowania Rzeźni numer pięć potrzebował jednak doświadczenia i dystansu czasowego. Ukazanie się powieści w latach 60. wywołało społeczną dyskusję dotyczącą słuszności alianckich nalotów na Drezno. Podczas nich zginęło mniej więcej tyle samo ludzi, ile po zrzuceniu bomby atomowej na Hiroszimę. Dlatego też Vonnegut, jako ocalały z bombardowania, nie bez powodu nadał powieści tytuł Rzeźnia
numer pięć. Adres ten brzmiał: Schlachthof-fünf. Schlachthof znaczy rzeźnia. Fünf to po prostu pięć.
(Poza)ziemskie alter ego Vonnegut już od pierwszych stron powieści kreuje świat groteskowy, przepełniony czarnym humorem, goryczą i surrealizmem. I nie odpuszcza do samego końca, zacierając granicę absurdu i brutalnej rzeczywistości, faszerując tematykę science fiction subtelnymi metaforami, zestawiając banał ze śmiertelną powagą. Vonnegut trzyma przy głowie czytelnika odbezpieczony pistolet, który okazuje się zabawkowy. Jednak, paradoksalnie, Rzeźnia numer pięć to wyzwanie rzucone nie tylko czytelnikowi, lecz także autorowi. Kurt Vonnegut staje twarzą w twarz z własną przeszłością. I dostaje literackiego
34 -35
rozdwojenia jaźni. Stwarza Billy’ego Pilgrima. Pretekst, alegorię człowieka. Bo na wojnie nie walczą tytani, tylko ludzie. Dlatego Billy Pilgrim, zupełnie jak Kurt Vonnegut, służy w amerykańskiej armii, po czym trafia do niemieckiej niewoli i pod koniec wojny zostaje przewieziony do pracy w Dreźnie. Pilgrim jest wychudzonym nieudacznikiem, który nieraz wzbudza w czytelniku sympatię z domieszką współczucia. I na sympatii by się zapewne skończyło, gdyby nie to, że Billy Pilgrim wypada z ram czasu, co umożliwia mu podróżowanie w przeszłość oraz przyszłość. Jednak nadzwyczajna umiejętność przenoszenia się w poszczególne momenty jego własnego życia nieszczególnie zachwyca Pilgrima. Najbardziej fascynujące stają się dla niego podróże na planetę Tralfamadoria. Podejście do życia jej mieszkańców tak urzeka bohatera, że próbuje szerzyć je na Ziemi, co, jak można się spodziewać, okazuje się syzyfową pracą. Oczywiście Billy to akceptuje. Tak samo, jak akceptuje przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Po prostu.
Szukajcie, a znajdziecie Vonnegut nie szafuje szczegółowymi opisami zdarzeń i suchymi faktami. Podczas lektury ma się wrażenie, że bombardowanie Drezna wcale nie jest centralnym punktem całej opowieści, jak można się tego spodziewać. Na pierwszy plan ciągle wysuwa się ten żałosny Billy Pilgrim. Dodatkowo następujące po sobie wydarzenia w większości nie mają ze sobą żadnego związku. Nieustannie skaczemy między wojennymi przeżyciami bohatera a jego późniejszymi losami, podróżujemy w czasie i co chwila przenosimy się na Tralfamadorię. A czy dzieje się to naprawdę, czy tylko w umyśle bohatera? Czy Billy Pilgrim przenosi się w czasie, czy wędruje po najczarniejszych zakamarkach swojego umysłu? To wszystko Vonnegut pozostawia własnej interpretacji odbiorcy. A czym jest Tralfamadoria? Nieuzasadnionym elementem science fiction? Poszarpaną wojennymi doświadczeniami psychiką autora? A może usprawiedliwieniem, alternatywną rzeczywistością, metaforą poszukiwania sensu? Bo to przecież takie ludzkie – szukanie wytłumaczenia. Więc może, idąc tym tropem, chodzi o próbę pogodzenia się z tym,
że poszukiwania są bezcelowe? Zwłaszcza że główne motto tralfamadorczyków, które tak zainspirowało Billy’ego, głosi – jesteśmy wszyscy razem uwięzieni
w bursztynie danej chwili. Taka rzecz, jak „dlaczego” nie istnieje.
Ku przestrodze potomnych W Rzeźni numer pięć Vonnegut naprawdę nie daje ani chwili wytchnienia. Czasami zdaje się zarzucać całej idei wojny niepoprawną ignorancję. I to kolejna pułapka autora, maska, pod którą kryje się dramatyczny antywojenny apel. Przecież jednym
z najważniejszych efektów wojny jest właśnie to, że pozbawia ludzi osobowości. Vonnegut nie namawia
czytelnika, aby ten wyszedł na ulicę z transparentem ani nie proponuje rewolucji. A Billy Pillgrim wcale nie przypadkiem akceptuje wszystko, co się dzieje wokół niego. Przecież społeczeństwo też z reguły bez sprzeciwu przyjmuje otaczającą je rzeczywistość bez względu na okoliczności. Pełny tytuł książki brzmi:
Rzeźnia numer pięć, czyli Krucjata Dziecięca, czyli Obowiązkowy taniec ze śmiercią. Krucjaty dziecięce miały miejsce w 1212 r. Bombardowanie Drezna w 1945 r. I wojna będzie wyglądać tak cudownie, że
zapragniemy nowych wojen. A walczyć będą dzieci...
Spokojnie, jak na wojnie ,,The New York Times” określiła powieść Vonneguta słowami: Bardzo smutna i bardzo śmieszna… smutna i urocza… Bardzo w stylu Vonneguta. Ale to nie jest śmieszna książka. A już tym bardziej nie urocza. To opowieść o ludzkiej psychice. Rzeźnia numer pięć może wydawać się niepoważna i przesadzona. Ale to historia do cna pouczająca, do cna uderzająca i do cna tragiczna. Bo kto może opisać wojnę, jak nie sam jej uczestnik? I tym razem nie będą to pełne adrenaliny strzelaniny ze szczęśliwym zakończeniem. Nie będą to płomienne romanse w okopach czy wysocy bruneci w dopasowanych mundurach. Bo wojna to abstrakcja, siła niszcząca ludzkie ciała i umysły. Właśnie taka jest ta książka. Przerażająco niszcząca, przerażająco prawdziwa, przerażająco tragiczna. A jakie jest jej przesłanie? It-it? 0
recenzja /
KSIĄŻKA
Kobiety i ryby głosu nie mają
Wyobraźmy sobie świat, w którym kobiety mogą wypowiedzieć jedynie 100 słów dziennie. Jak mogłoby do tego dojść? Jak wyglądałoby wtedy życie codzienne? Taką dystopijną wersję rzeczywistości opisuje Christina Dalcher w swojej nowej książce Vox. Już na początku powieści można zauważyć, że autorka inspirowała się współczesnymi wydarzeniami i problemami Stanów Zjednoczonych, skąd pochodzi zarówno ona, jak i główna bohaterka powieści. Akcja usytuowana jest we względnie niedalekiej przyszłości – po wybudowaniu muru na granicy USA z Meksykiem, które to działanie zapowiada prezydent Trump. Książka zwraca uwagę odbiorcy na problemy polityczno-społeczne i rosnącą popularność postaw konserwatywnych na Zachodzie. Powieść jest mocno stronnicza wobec opisywanych
w niej wydarzeń, więc sięgając po tę pozycję, trzeba przygotować się na zdecydowany feministyczny klimat. Christina Dalcher dzieli opowieść na wiele krótkich rozdziałów, co może podobać się osobom zabieganym, które często przerywają czytanie – dzięki temu zdecydowanie łatwiej jest wrócić do lektury. Zaletą tej powieści jest kreacja głównej postaci, będącej narratorką. Bohaterka jest mało zaangażowaną w sprawy polityczne neurolingwistką. Wykształcenie w tej dziedzinie pozwala autorce na wprowadzenie do książki licznych przemyśleń dotyczących problemów z ograniczeniami w wypowiadaniu się. Osobom mniej zainteresowanym polityką łatwiej jest utożsamić się z główną postacią, inni docenią pozostałe aspekty utworu. Pisarka wprowadza postać politycznej aktywistki, której wypowiedzi są często przytaczane i komentowane przez narratorkę. Tym, co rzuca się w oczy podczas czytania Vox, jest wyjątkowa kompozycja tekstu. Co pewien czas pojawiają się fragmenty, które opowiadają o wydarzeniach poprzedzających czas akcji utworu lub opisy sytuacji i wypowiedzi wymyślonych przez główną postać. Przypomina to sceny filmowe, które przedstawiają pewną sytuację jako realną, po czym okazuje się, że była ona tylko fantazją bohatera. Możliwe, że autorka próbowała naśladować zabiegi charakterystyczne dla współczesnej kinematografii. Jednak to, co świetnie sprawdza się w przekazie wizualnym, niekoniecznie jest skuteczne w utworze pisanym. Pojawiające się wstawki z przeszłości, nieopatrzone odpowiednim opisem i wytłumaczeniem, mogą mylić czytelnika. W błąd
wprowadzają wypowiedzi i reakcje postaci, które dopiero po pewnym czasie okazują się jedynie wyobrażeniem głównej bohaterki. Zapewne Christina Dalcher próbowała w ten sposób budować dodatkowe napięcie, lecz nie osiągnęła tego efektu. W powieści obrazującej trudne życie w dystopijnej rzeczywistości można szukać opisów przeżyć wewnętrznych postaci, które wzbogaciłyby treść utworu. Niestety nie można spodziewać się dobrze ukazanych emocji i uczuć. Powieść dostarcza nam wielu informacji na temat realiów świata przedstawionego i jego problemów, jednocześnie ograniczając przeżycia bohaterki do minimum. Pozostawia to wolne miejsce na przemyślenia czytelnika dotyczące tego, jak on czułby się w danej sytuacji, co mogło być celowym zabiegiem autorki. Trudno jednak pozbyć się wrażenia, że słabo skonstruowana mentalność bohaterki nie jest wcale przemyślanym zabiegiem, lecz wynika z niedostatecznej wiedzy pisarki na temat psychologii człowieka. Dzieło amerykańskiej autorki zwraca uwagę na współczesne problemy Stanów Zjednoczonych, zmagających się z zagrożeniami, które mogą wiązać się ze wzrostem popularności konserwatyzmu. Ze względu na aktualną sytuację polityczną w Polsce lektura daje do myślenia również mieszkańcom naszego kraju. Mimo wad w konstrukcji narracji warto zwrócić uwagę na tę pozycję i zapoznać się z wizją dystopijnej przyszłości, w której kobieta spada w hierarchii społecznej. 0
j oa n n a wą s ow i c z ocena: 8 8 8 7 7
kwiecień 2019
,
/ Krystyna Prońko ech, czemu polskie diwy chcą niszczyć laptopy muzykom ;(
fot.: materiały prasowe
K RY S T Y N A
PROŃKO W trakcie długiej rozmowy z legendą polskiej sceny jazzowo-soulowej porozmawialiśmy o tym, jak zmienia się branża muzyczna i pisanie piosenek oraz jak definiować twórczość. R O Z M AW I A Ł :
A L E X M A KOW S K I
M A G I E L : Co dla pani jest najważniejsze w muzyce? K R Y S T Y N A P R O Ń K O : Emocje, proszę pana.
W momencie, w którym wchodziła pani do studia już z muzyką i dostawała pani tekst… Ja nie dostawałam tekstów w studiu, wszystko dostawałam wcześniej.
O, w takim razie zapytam o to, jak wyglądał najczęściej proces pracy nad utworami. Moje wyobrażenie było takie, że pracują państwo w studiu. Kiedyś w studiu wyłącznie się nagrywało, tam nie pracowałam nad tekstem, nad tym co i jak zaśpiewać, jak zaaranżować. Nie było na to czasu. Studio służyło do tego, żeby zarejestrować to, co przygotowało się znacznie wcześniej. Czasem proces przygotowawczy był bardzo długi. Natomiast współczesne wyobrażenie jest takie, jak pan właśnie mówi – że się wchodzi do studia, dostaje tekst i śpiewa. To jest błąd w założeniu.
Podobno nowocześnie tak się pracuje… Nowocześnie? To jakoś kiepsko… Dlatego ta muzyka jest jaka jest. Jeśli tak faktycznie się pracuje, bo na pewno nie wszyscy w taki sposób działają. A w ogóle to nie ma reguł na tę pracę.
A jaka jest ta muzyka? Moim zdaniem taka byle jaka.
36–37
O jakim rodzaju muzyki dokładnie pani teraz mówi? O każdej. Mówię o muzyce z pomysłem, która ma dobre teksty, jest dopracowana w pomyśle i wykonaniu w każdym szczególe. Tego nie da się zrobić w studiu, bo studio powinno służyć, tak jak już wcześniej powiedziałam, do zarejestrowania tego, co się wymyśli gdzieś na próbie, w jakimś miejscu z kolegami albo samemu. Dopiero jak się to wymyśli, wypracuje i się nauczy…tak, tak, nauczy, co jest podstawową sprawą, to wchodzi się do studia.To jest ostatni etap, a nie pierwszy.
Ale żyjemy w czasach, w których hip-hop i muzyka elektroniczna są szczególnie popularne… Myśli pan, że hip-hopowcy nie przygotowują się wcześniej?--
Oczywiście że tak, ale są również sesje studyjne, w których zbiera się producentów i od zera pisze się album. To są bardzo bogaci. Ja nie mam prywatnego studia i płacę za wszystko. Nie stać mnie zatem na taką sytuację, żeby płacić za wynajem studia do takiej pracy.
Najpierw dostawała pani teksty… Nie, nie dostawałam najpierw tekstów. Zazwyczaj otrzymywałam piosenkę w całości, ewentualnie najpierw muzykę, a potem zastanawialiśmy się wspólnie z kompozytorem, kto napisze tekst. U mnie prawie zawsze pierwszym elementem układanki była muzyka.
mówi mówi ile tylko chcesz /
Czy było tak, że podczas pracy nad poszczególnymi utworami szukali państwo konkretnych twórców tekstów? Tak. I nigdy nie było tak, że wszystko pisali wszyscy, tylko zawsze to był jeden człowiek. Szukaliśmy według klucza znajomych, którzy piszą teksty – myśleliśmy, czy ten zrobi to lepiej, tamten do innej melodii napisze lepszy tekst… Tak się pracowało i myślę, że w dużej części nadal tak się pracuje, tylko się o tym nie mówi. Ale to jest to, czego nie widać.
Czy często proces pisania piosenek jest długi? Czasem bardzo, ale niekoniecznie, może być krótki, to zależy.
Czy ma pani wspomnienie utworu, który pojawił się momentalnie? Podobnie jak większość moich kolegów, którzy pisali muzykę czy teksty, ja nie siedziałam i nie pisałam tego na bieżąco, tylko były gotowe melodie, albo rzadziej gotowy tekst. Ale jeśli chodzi o melodię mojej kompozycji, która powstała najszybciej, to była to melodia, która bez zmian po dodaniu tekstu przez Jacka Cygana stała się piosenką i ma tytuł Bożek gorzelny. Usiadłam, zaśpiewałam, zagrałam – to trwało tyle, ile pierwsza zwrotka piosenki z refrenem, całość raptem cztery minuty. Ale nad innymi pracowała zdecydowanie dłużej (śmiech). Tak wyszło. W moim pojęciu nie ma na to recepty. Komputerów wtedy nie było. Albo wyszło to z człowieka, albo nie było nic.
rzeniu sampla to już nie jest jego kompozycja, tylko tej osoby, która tę frazę wymyśliła. To są cytaty w jakims innym opracowaniu. W opisie takiej sytuacji jako kompozytor powinna ukazać się ta osoba, która tę frazę wymyśliła…
Zgadzam się całkowicie. ...natomiast o kimś, kto to opracowuje, nawet nie można powiedzieć, że jest współtwórcą. To jest opracowanie.
Tu już się nie zgodzę. Przecież ta osoba dodaje od siebie przearanżowanie, własną wizję, efekty. Przyznam, że jako nastolatek kojarzyłem pani twórczość, zainteresowałem się nią natomiast bardziej w momencie, kiedy usłyszałem remiks pani piosenki Specjalne Okazje w wykonaniu Ptaków (Krystyna – przyp. red.)... Ja znam ten remiks, to moja kompozycja z tekstem Andrzeja Mogielnickiego i ja się nie awanturuję, że ktoś coś tam wykorzystał, ale nie zawsze jest tak, że respektuje się prawa autorów. Podobnie zresztą w tej chwili jest z prawami wykonawców. Ktoś korzysta z wykonania po jakimś czasie, a ja jako wykonawca nie mam z tego nic.
To oczywiście jest nieuczciwe, tylko można teraz zadać pytanie, czy na przykład wzięcie progresji akordów z jednej piosenki i wykorzystanie w innej jest podobnym przypadkiem. Z sampla można wyciągnąć zupełnie inne emocje, których nie było oryginalnie w utworze. Ale de facto gdyby ktoś nie wpadł na pomysł wykorzystania tej czy innej piosenki, to by tego opracowania nie było. To nie jest twórczość. Nie przerobi pan Papierowych ptaków na jakiś inny utwór o innych emocjach, w moim odczuciu tego nie da się zrobić, bo te emocje są tam tak bardzo w nutach zapisane, że jeśli pan to przyśpieszy albo zwolni, albo jakoś inaczej to zmieni, to wyjdzie po prostu karykatura tej piosenki.
Poruszyła panie właśnie temat, o który też chciałem zapytać. Co pani sądzi o wykorzystaniu komputerów i nowoczesnych technologii w muzyce? W jednym z wywiadów wspomniała pani o tym że ...maszyna zawsze będzie mieszała. Czy Mozart wymyśliłby Są programy, które służą do komponowania. To one coś mieszają, prawda? Ja do komponowania nie używałabym komputera, bo to jest zwyczajnie nieuczciwe.
i zapisałby
swoje kompozycje, gdyby miał komputer do dyspozycji?
To znaczy? Czy Mozart wymyśliłby i zapisałby swoje kompozycje, gdyby miał komputer do dyspozycji?
Mozart operował w taki sposób ze względu na technologię, którą miał dostępną. Mozart operował własną głową i ręką, ołówkiem i gumką na papierze.
Ale nadal są ludzie, którzy dalej piszą muzykę klasyczną i korzystają z komputerów… Ale to dotyczy nie tylko klasyki! To dotyczy również piosenek. Zależy, od czego się zaczyna, czy od jakiegoś bardzo krótkiego pomysłu, który się rozwija, czy od jakiejś długiej frazy. Wie pan, każdy pracuje indywidualnie, ale ja sobie nie wyobrażam, żebym wrzucała coś w program, który komponuje jakieś fragmenty cudzych kompozycji, które mi się podobają, żeby z tego robić nową piosenkę. Nie wyobrażam sobie takiej sytuacji, a tak się dzieje. Czy to jest pana zdaniem uczciwe?
Uważam że to jest wnoszenie nowej wartości… Nie, to nie jest nowa wartość. Bo ktoś, kto to robi, korzysta z cudzej twórczości.
Absolutnie się z tym nie zgadzam. Czemu karykatura? To może być wzięcie drobnego fragmentu, nie całej frazy. Zresztą taki zabieg może być oddaniem hołdu innemu utworowi.
Można do tego w taki sposób podejść, ja nie mówię, że nie. Zupełnie pomijamy treść i emocje zapisane w tekście, ale dalej jest to opracowanie, to nie jest tak, że tworzy się coś od zera. A twórca wymyśla od zera. Albo ma to tak zwane natchnienie, albo go nie ma. Siedzi, kombinuje i sprawdza, czy to brzmi, czy nie.
Nie do końca tak jest. Jesteśmy tworem naszego otoczenia, tego, czego słuchamy, nie żyjemy w próżni, inspirujemy się rzeczami. Ale to jest nieświadome. Nie mamy często świadomości, że z tych rzeczy korzystamy. Nikt na zdrowy rozum nie jest w stanie tego analizować. To byłoby dość męczące zajęcie.
Powiedziałbym, że wręcz bardzo męczące. Więc to są wszystko inspiracje, bardzo często nieświadome i które później są, moim zdaniem, również bez naszej świadomości przetwarzane. Ja ze swojego doświadczenia słuchania różnych rzeczy i komponowania innych utworów bardzo często sprawdzałam, czy nieświadomie czegoś nie skopiowałam. A tak się zdarza.
Ale to nie jest tak, że kradnie pracę…
No tak, tylko czy to jest coś złego?
Ale ja nie powiedziałam że kradnie, tylko korzysta. Tylko co z prawami autorskimi tych ludzi, z czyich utworów się korzysta?
To nie jest nic złego, tylko trzeba się do tego przyznać. Wokół jest tak dużo różnych rzeczy, które zapadają w pamięć, robią na nas wrażenie, że taka sytuacja może się zdarzyć. Mnie to się przydarzyło co prawda nie jako kompozytorce, tylko jako wykonawczyni, z jedną piosenką na spektakl dla dzieci. Pokazałam wzór brzmienia utworu koledze, który pisał wszystkie teksty tych piosenek, on się tak zakręcił, że po prostu kompletnie zerżnął jedną z piosenek, jeden do jednego, z tego, co mu pokazałam.
Zakładam sytuację, że prawa autorskie są uznawane podczas pobierania sampla. No nie zawsze. Bo prawo autorskie aż tak szczegółowe nie jest. Moim zdaniem, jeśli ktoś wykorzystuje nawet krótki fragment utworu albo charakterystyczną frazę, dzięki której bardzo często utwór jest zapamiętywany, przy two-
kwiecień 2019
/ Krystyna Prońko
Wtedy jest to lekko niezręczna sytuacja. No tak, tylko on nie zrobił tego świadomie. Gdzieś tam mu to zapadło w pamięć i koniec. Później trzeba było to odkręcać, bo to był poważny numer poważnego zespołu no i afera by się zrobiła. W każdym razie jakoś sytuację uratowaliśmy. No ale generalnie tak to działa. Ja nie jestem przeciwko temu, że te rzeczy się dzieją, bo technologia na to pozwala. Tylko zastanówmy się, co zrobić, żeby był wilk syty i owca cała. Nie można pewnych rzeczy tak w całości po prostu zagarniać i mówić, że wszystko jest w porządku, bo nie jest. A z kolei dla mnie to nie jest taki wielki rozwój. Dla mnie zawsze ważniejszy był sam człowiek niż maszyna, która gdzieś tam nam „pomaga”.
No tak, tylko właśnie to nie maszyna sama tworzy, tylko bardziej my mamy dostęp do technologii, która pomaga robić nam rzeczy, które wcześniej nie były możliwe. No tak, nie były możliwe. Powiem panu, że żyję już dość długo i dość dużo rzeczy już wysłuchałam. W mojej głowie są tematy (w pełni rozwinięte linie melodyczne, które mają początek i zakończenie – przyp. red.) sprzed wielu lat, które pamiętam, nawet w niektórych przypadkach całe frazy tekstowe, natomiast nic mi nie zostaje w głowie z tego, co w tej chwili się dzieje, kompletnie nic. Ani tekst, ani muzyka.
Mówi pani teraz o konkretnych przykładach? Ciekawi mnie, jaką współczesną muzykę ma pani na myśli. Mówię o piosenkach.
Popowych? Tak, głównie popowych.
Tych granych w radiu? Nie we wszystkich stacjach, ale w niektórych tak. Ale jest taka warszawska stacja Radio dla Ciebie, gdzie znajduję piosenki, które do mnie docierają, są o czymś, mają linię melodyczną, to nie są piosenki, które zostały stworzone przez maszyny. A te, które zostały stworzone przez maszyny, nawet pod nadzorem człowieka, mnie wpadają jednym uchem, a wypadają drugim.
Nie wiem, czy to jest kwestia „maszyn”, czy bardziej przemysłu muzycznego… I tu jest właśnie błąd.
Jaki? Błąd w założeniu, bo to nie jest przemysł, tylko twórczość. Jak zrobimy z tego przemysł, tak jak jest na zachodzie, to być może niektórzy się załapią i kupią piosenki czy utwory lub płyty, które mają wielką reklamę i które, być może w pierwszym momencie, zrobiły wrażenie, ale po dwóch latach nie będą nic z tego pamiętali.
W Polsce jest twórczość, ale nie ma przemysłu muzycznego? W Polsce jest manufaktura. Zawsze była i nadal jest.
To znaczy? Wie pan, czym się różni fabryka od manufaktury?
Wiem, ale jednocześnie mam wrażenie, że my doskakujemy do tych zachodnich modeli. Nie, bo my nie mamy zasięgu światowego i nie będziemy mieli.
Ale model jest podobny, przecież w hip-hopie to już się praktycznie dzieje. Niech mi pan pokaże polskiego hip-hopowca, który po polsku się przebił na rynek zachodni.
Nie mówię o przebiciu się na rynek, tylko o mechanizmach, które tam funkcjonują – te są zaciągnięte z zachodu. Być może w którymś momencie polski raper przebije się na zachód, ja jestem za tym żeby tak się stało, żeby promować polską kulturę. Z naszym językiem się nie przebije, za mało ludzi mówi po polsku.
Język w tym momencie nie jest już taką barierą, przecież latynoski pop czy k-pop są bardzo popularne. Więc to się przebija. Jeśli warstwa muzyczna, która niewątpliwie w hip-hopie istnieje, jest na tyle interesująca, że człowiek zawiesi na tym ucho. Bo nie zawsze jest tak, że to, co dzieje się w samym tekście, jest równie interesujące jak w muzyce. Czasem w muzyce jest więcej niż w tekście albo na odwrót. Hip-hop jest niejednorodny. A dobra piosenka powinna mieć wszystkie elementy równoważne. Oczywiście to jest bardzo trudne bez względu na to, czy się to zrobi z maszyną, czy z głową.
Bo dalej za tym stoi człowiek. Dla mnie to, że technologia umożliwia pojedynczej osobie nagranie całego utworu czy całej płyty samodzielnie jest bardzo ciekawe. Można wtedy poznać surowe emocje tej konkretnej osoby, bardziej się w to zagłębić. Nie, bo to się zapętla. Ja kiedyś nagrywałam do własnych piosenek chórki i to już mi przeszkadzało, że to brzmi tak samo. Przeszkadzało mi to, że dodawałam kolejny element swojego brzmienia do tego, co powinno tworzyć jakiś konglomerat brzmień. Mnie to przeszkadza. W muzyce najważniejsze jest brzmienie. Hm, wcześniej powiedziałam, że emocje, emocje też. Może nawet w odwrotnej kolejności. Bo jeśli tego brzmienia nie będzie albo będzie ono w każdym numerze takie samo, to to będzie nudne jak jasna cholera.
I to jest zależne od komputera, że jest takie samo brzmienie? Nie tylko, to zależy od człowieka. Tylko że tak jak pan z powodu hormonów nie przeskoczy tego, że jest pan facetem, maszyna nie wydobędzie z siebie żadnych emocji, nic poza tym, co może policzyć matematycznie. To są potworne ograniczenia, mózg ludzki, twórczość i pomysły są nieograniczone.
Ja bym powiedział, że z komputerem jest podobnie jak z gitarą – po prostu przedmiot, na którym można „zapisać” swoje pomysły. Ale tylko zapisać. 0
Dalszy ciąg wywiadu można przeczytać na stronie: bit.ly/magielkrystynapronko
38–39
x x x yz
ocena:
recenzje, polecenia /
Ariana Grande thank u, next Republic Records
Trudno podważać wpływ Ariany na kreowanie współ-
życia undergroundowych podgatunków elektronicznych.
czesnej popkultury. Wyrównanie przez nią Billboardowe-
Stawiają raczej na kolażowe, niekiedy mniej spójne brzmie-
go rekordu The Beatles pozwala nawet twierdzić, że jest
nie. Udaje się im w obrębie pojedynczych piosenek łączyć
ona obecnie najważniejszą gwiazdą pop. Czy jednocześnie
trapowy bas i smyczkowe orkiestracje. W takiej konwen-
najzdolniejszą? Na to pytanie nie ma jednoznacznej odpo-
cji Grande może zarówno śpiewać, jak i rapować – obie te
wiedzi, bo tak abstrakcyjnych pojęć jak talent nie sposób
czynności wychodzą jej znakomicie (7 Rings). Utwory są
mierzyć ilościowo. Grande od lat jednak udowadnia, że
kompaktowe i zwięzłe, każdy jednak żyje w swoim świe-
chociaż nad jej PR-em pracuje ogromny sztab specjalistów,
cie, nie łączą się ze sobą. Ich cechą wspólną mogłaby być
to ona ma zawsze ostatnie słowo na temat jego kształto-
płytkość tekstów, ale lirycznej infantylności nie powinno
wania. Kiedyś uwagę skupiała na swoim wokalu, niedawno,
się raczej traktować jako poważnego zarzutu. Zwłaszcza
akurat przed wydaniem albumu, zaczęła robić szum wokół
że górę biorą starannie dobrane dźwięki: japoński minichó-
swojego życia prywatnego: zerwaniem zaręczyn, wpadką
rek w Bad Idea, dęty motyw w Bloodline czy ambientowe tło
z tatuażem czy aferą z występem na rozdaniu Grammy.
Ghostin.
Od premiery albumu Sweetener minęło niewiele czasu
Ostatecznie thank u, next bardziej niż pełnoprawnym al-
i istniała groźba, że puszczenie w eter nowego materiału tak
bumem jest raczej kolekcją utworów, ale za to bogatą w cie-
szybko będzie strzałem w stopę. Charakter thank u, next jest
kawe produkcyjne pomysły i ujmującą popisami wokalnymi
jednak tak różny od swojego poprzednika, że ruch ten oka-
Grande. Warto artystce wybaczyć pewne nużące momenty
zał się uzasadniony. Ariana, czy może raczej jej producenci,
i wciskanie „next” ograniczyć do minimum.
J AC E K W N O R O W S K I
werbli i arpeggiowanych syntezatorów swój charakterystyczny niby-falset, w rzeczywistości oktawer, przez który
lowe neo-R&B w stylistyce lo-fi. YouTube stał się wygodną
przepuszcza wokale. Korzystając z estetyki lo-fi, ujawnia
platformą dla coraz to nowszych artystów o pseudonimach
też swoje zamiłowanie do brzmień lekko niepokojących – tu
pisanych małą literą, okraszających swoje utwory rysunka-
coś zaszumi, tam lekko nie dostroi. Do ciekawszych utwo-
mi z Tumblra i mamroczących teksty o smutnych dziewczy-
rów można zaliczyć wyciągnięte jakby z poprzedniej płyty,
nach/nieśmiałych chłopakach. Algorytmy autoodtwarzania
nostalgiczne Other Than, bezpretensjonalne Another Thing
zapewniają zaś niektórym z nich miliony wyświetleń, czy-
i intymny utwór ukryty zamykający album. Niestety mało
niąc ich specyficznym typem XXI-wiecznego one hit wonder.
tu ładnych, subtelnych melodii, którymi stały poprzednie
Ojcem chrzestnym tego mikrogatunku można nazwać Kana-
albumy. Wielu utworom wyraźnie brakuje struktury (np.
dyjczyka Petera Sagara, nagrywającego pod pseudonimem
przeciągnięte Anything at All), inne wydają się bliźniaczo
Homeshake.
podobne do siebie.
Helium to czwarty album artysty, grającego wcześniej
Helium jest płytą, na której trudno się skupić. Podo-
w live-bandzie innego z tuzów nowego indie, Maca DeMarco.
bieństwo aranżacji, progresji i melodii w poszczególnych
Poprzednie płyty Sagara stopniowo odchodziły od gitarowej
utworach sprawia, że po kilkunastu minutach dzieło Petera
estetyki miłośnika Viceroyów, zamieniając ją na synteza-
Sagara zaczyna przypominać muzak, do którego przyjem-
tory, automaty perkusyjne i próby z R&B. Najnowsza płyta
nie np. zjeść kanapkę. Kanadyjczyk popełnił tutaj najcięższy
kontynuuje tę tendencję, a jej brzmienie jest wyrazem in-
grzech artysty – zrobił płytę przeciętną. Ani bardzo dobrą,
dywidualnego podejścia artysty do wyciśniętej w ostatnich
ani bardzo złą, tylko nudną.
xxzzz
Niewiele jest gatunków czy estetyk, które w ostatnich latach osiągnęły taki poziom saturacji jak miękkie, poście-
ocena:
nie biorą sobie ponownie za punkt honoru przywracania do
Homeshake Helium Sinderlyn
M AR E K K AW K A
latach do cna stylistyki lat 80. Sagar dodaje do tych niskich
Polecane koncerty
Lukier / change yr mind 12.04, Młodsza Siostra
Noname 14.04, Niebo
Author & Punisher 24.04, Pogłos
Jaga Jazzist 28.03, Niebo
kwiecień 2019
/ Muzeum Guggenheima w Bilbao
źródło: wikipedia
SZTUKA
Sztuka va banque
Bilbao, jedna z trzech stolic Kraju Basków, było niegdyś istotnym ośrodkiem przemysłowym i należało do najbardziej zanieczyszczonych europejskich miast. Obecnie podbija świat jako centrum… kulturalne, a sztuka współczesna jest T E K S T:
justyna ciszek
ata 70. ubiegłego wieku. W centrum miasta rosną jak na drożdżach coraz to nowsze okręty, potężne maszyny, które wkrótce mają wypłynąć na Zatokę Biskajską i dalej, na wody oceanu. I chociaż do pełnego morza jest 20 km, to właśnie tutaj potężnie rozwija się przemysł wodny największego kalibru. Ówczesna sytuacja sprzyjała rosnącej imigracji ekonomicznej. W ciągu 100 lat liczba mieszkańców Bilbao zwiększyła się ponaddziesięciokrotnie. Zamieszkało tu ponad 400 tys. osób, a miasto stało się przemysłową, finansową i usługową stolicą północnej części Półwyspu Iberyjskiego. Sukces miał jednak swoją ciemną stronę. Region stawał się coraz bardziej zanieczyszczony, nowoczesne systemy i fabryki z czasem okazały się przestarzałe, bezrobocie rosło wraz z poziomem degradacji otoczenia, a Bilbao traciło na konkurencyjności. Nie mogło się to skończyć inaczej – w latach 80. nastąpił kryzys. Na domiar złego Hiszpania stała u progu wejścia do Unii Europejskiej, co wiązało się z koniecznością przeprowadzenia reform względem wszystkich sektorów produkcyjnych. Wywołało to potrzebę przekształcenia przemysłowego ośrodka miejskiego w zupełnie innym kierunku, z nową strategią rozwoju.
L
40–41
tu widoczna na każdym kroku. Fabryki zrównane z ziemią, i co teraz? Powstał długoterminowy Plan Rewitalizacji Metropolii Bilbao (Plan de Revitalización del Area del Bilbao Metropolitano), który miał objąć trzecie tysiąclecie. Przedstawiono w nim pomysł kreacji miasta jako miejsca zaawansowanych usług w nowoczesnym regionie przemysłowym, charakteryzującym się wysokimi kwalifikacjami i konkurencyjnością. Zwrócono więc uwagę na powiązanie usług z produkcyjnością i rozwojem. Po etapie planowania nastąpił czas na czyny. Powstało zupełnie nowe Bilbao – jego teren został przeorganizowany, zmniejszyła się liczba fabryk, a rzekę oczyszczono, co spowodowało podniesienie poziomu jakości życia. Rozpoczęto działania w zupełnie nowych obszarach działalności, z przemysłem nowej technologii, wszechobecnym modernizmem i turystyką na czele, co doprowadziło do tytułowania miasta Międzynarodowym Centrum Biznesu i Sztuki Europejskiego Łuku Atlantyckiego. Przełomem okazało się… muzeum. Aby zmienić szarą, postindustrialną przestrzeń w sercu miasta, zadecydowano o wybudowaniu istotnego ogólnodostępnego ośrodka kulturalnego. Frank O. Gehry – architekt projektujący budynek muzealny – sprawił, że sama jego konstrukcja przyciąga uwagę. Budowa rozpoczęła się w 1993 r. i już wtedy cieszyła
się zainteresowaniem mieszkańców, mediów i turystów na całym świecie. Nie bez powodu – metalowa konstrukcja o trójkątnej podstawie z tytanu, szkła i wapienia jest unikalna w skali światowej. Materiały, z których wykonano budynek, są wytrzymałe, odporne na korozję i zanieczyszczenia środowiskowe, a ponadto idealnie współgrają ze światłem. Kształt muzeum jest określany na wiele sposobów – jedni uważają, że budynek przypomina gigantycznego wieloryba lub morskiego potwora pokrytego łuskami wyrzuconego przez morze, inni widzą w nim okręt podobny do tych, jakie przed laty były tworzone w tym samym miejscu. Gehry przedstawił własną koncepcję – jego dzieło miało być nie tylko statkiem, lecz także rozłożystym kwiatem, co szczególnie widoczne jest z lotu ptaka. Jednemu zaprzeczyć nie można – obok tej konstrukcji nikt nie przejdzie obojętnie, a szeroki wachlarz interpretacji jego formy czyni go sztuką samą w sobie. W tak niebanalną architekturę idealnie wkomponowują się otaczające ją obiekty. Przed nieco ukrytym wejściem stoi ogromny Puppy – rzeźba szczeniaka pokryta żywymi kwiatami (dwukrotnie wymienianymi w ciągu roku) – czy kolorowe Tulipany na tarasie. Obie kompozycje wyszły spod ręki Jeffa Koonsa. Uwagę przyciąga także ogromna pajęczyca Maman dłuta Louise Bourgeois. 1
Muzeum Guggenheima w Bilbao /
Nowe millenium, nowe miasto
nymi obrazami znajdziemy także kolekcje rzeźb, które prezentowane są przeważnie podczas wystaw czasowych. Kraj Basków jest reprezentowany przez takich twórców jak Jorge Oteiza i Eduardo Chillida, którzy w swoich figurach nawiązywali do pacyfizmu.
źródło: wikipedia
18 października 1997 r. ówczesny król Hiszpanii – Juan Carlos – uroczyście otworzył Muzeum Guggenheima. Towarzyszyło temu wiele imprez, podczas których świętowało kilka tysięcy osób. Dzięki trwającej od początku projektu współpracy z Fundacją Solomona R. Guggenheima w środku znalazły się obszerne zbiory sztuki nowoczesnej. W ciemności wszystko jest inne Organizacja ta cechuje się innowacyjnością Muzeum charakteryzuje się nie tylko niestandarw sferze kulturalnej i kolekcjonuje, zachowudową konstrukcją architektoniczną czy wystawą, je oraz objaśnia sztukę współczesną. Partycylecz także wyjątkowymi w skali światowej wydapuje również w inicjatywach edukacyjnych na rzeniami. Z zewnątrz stało się ekranem iluminacji, całym świecie. Dzięki muzeom o odmiennej która zorganizowana została po raz pierwszy w 20. architekturze i kulturze przyciąga uwagę nie rocznicę funkcjonowania obiektu. W ramach wytylko na szczeblu lokalnym, lecz także globaldarzenia Reflections na fasadzie budynku przedstanym. Poza Bilbao muzea działające wg konwiona została jego historia oraz najsłynniejsze ekscepcji Fundacji istnieją w Nowym Jorku, Wenecji oraz Abu Dhabi. Guggenheim w Kraju Basków jest intrygujący również od wewnątrz. Już sam hol główny robi wrażenie, przede wszystkim dzięki zawiłości i nieregularności konstrukcji. Centralnym punktem jest dziewięć wysokich na ponad 12 m kolumnowych wyświetlaczy. Na ledowych ekranach przewijają się krótkie i emocjonalne hasła, które zdają się tworzyć odrębną historię: Czuję Twój zapach, Nienawidzę Cię, Wielbię Cię, Wypowiadam Twoje imię, Zachowuję Twoje ubrania . Prezentowane są one w trzech językach: baskijskim, hiszpańskim i angielskim, z jednej strony na czerwono, z drugiej – na niebiesko. Instalacja została stworzona specjalnie do wnętrza Guggenheima w Bilbao przez Jenny Holzer, która Louise Bourgeois, Maman znana jest w środowisku z posługiwania się tekstem w swoich dziełach. Holzer pozycje. Udział w nim wzięło ponad 200 tys. osób, odnosi się wprost do tragedii ludzkiej, a słoa mapowanie stało się wyjątkowe dzięki nieregularwa przewijające się na ekranach wywołują renej konstrukcji stworzonej przez Gehry’ego. f leksję na temat intymności, emocjonalności, Jednak najbardziej interesująca wydaje się costraty, a nawet śmierci. miesięczna edycja festiwalu Art After Dark, który W ostatnim czasie największą popularnoodbywa się w murach galerii nieprzerwanie od 31 ścią cieszyła się tymczasowa ekspozycja z wypaździernika 2008 r. Guggenheim przeistacza się stawą prac znanych twórców takich jak Pablo wówczas w nocny klub muzyki elektro i techno, Picasso czy Vincent van Gogh, jednak priow którym prezentują się najlepsi DJ-e z areny mięrytetem muzeów działających w ramach Fundzynarodowej. Program jest ustalany każdorazodacji jest prezentowanie dzieł pochodzących wo z lokalnym klubem Fever. Przez trzy godziny, z okresu od drugiej połowy XX w. aż do dziś. między 22 a 1 w nocy, Atrium nie przypomina już Niektóre z nich uznawane są powszechnie za obiektu muzealnego. W środku funkcjonuje bar, ikony epoki współczesnej; już w momencie odmożna tańczyć i bawić się przy dźwiękawch musłonięcia wywołały ogromne wrażenie, a obeczyki, a taras zamienia się w palarnię – nie tylko sanie są uznawane za pomniki sztuki nowoczesnej. mego tytoniu. Każdego miesiąca bilety rozchodzą To właśnie w Bilbao możemy zobaczyć Sto pięćsię jak świeże bułeczki. Art After Dark dostępny jest wyłącznie dla osób powyżej osiemnastego dziesiąt wielokolorowych Marylin wykreowaroku życia, co weryfikowane jest przy głównych nych przez Andy’ego Warhola czy abstrakcyjną drzwiach. Cena biletów wynosi obecnie 15 euro Iberię Roberta Motherwella, odnoszącą się do (dla osób będących w Klubie Muzeum oferowane tragedii wojny domowej w Hiszpanii. Poza licz-
SZTUKA
są karty wstępu za 11 euro). Jest to praktycznie jedyne miejsce na świecie, w którym po wypiciu kilku drinków można bezkarnie podziwiać obiekty muzealne. Może dzięki temu sztuka nowoczesna staje się bardziej zrozumiała i łatwiejsza do zinterpretowania dla laików. Architektoniczne dzieło z Bilbao stało się inspiracją dla kolejnych projektów. W spokojnej, klasycznej wiosce pełnej winnic powstał hotel o ściśle modernistycznym wyglądzie – mowa o Bodega Marques de Riscal. Jego twórcą również jest Frank O. Gehry, ale budynek w pozamiejskiej zabudowie wygląda dość egzotycznie. Kształt Centrum Pompidou powstałego w Metz (Francja) wzorowany był na Muzeum Guggenheima. Francuska budowla również służy ekspozycji sztuki modernistycznej, a jej dyrektorzy mówili wprost o zapożyczeniach z Bilbao.
Efekt Bilbao Finalnie okazuje się, że pójście w stronę sztuki nowoczesnej było idealnym posunięciem w kwestii strategicznego rozwoju miasta. Już w ciągu trzech lat od otwarcia muzeum inwestycja ta zwróciła się lokalnym włodarzom. Bilbao budziło coraz większe zainteresowanie turystyczne, a zniszczenia z okresu ciężkiego przemysłu powoli zaczęły zanikać, także dzięki dodatkowym akcjom w mieście. Początkowo pomysł wydawał się irracjonalny i wywoływał wiele protestów, szczególnie wśród klasy robotniczej, która w okresie kryzysu nagle straciła pracę i nie widziała możliwości przekwalifikowania się na ekspertów w sferze kulturalnej (tym bardziej że nowych miejsc pracy nie miało przybyć tak wiele). Okazało się jednak, że pod innym względem inicjatywa lokalnego samorządu zyskiwała spore poparcie. Przyczyn takiego stanu rzeczy można doszukiwać się w ówczesnych dążeniach niepodległościowych, szczególnie żywych po zakończeniu ery Franco. Społeczeństwo chciało rozwoju w kierunku, który nie byłby definiowany przez Madryt, a co za tym idzie, charakteryzującym się oryginalnością i niezależnością od hiszpańskiej stolicy. Dziś Kraj Basków należy do najbogatszych autonomii Hiszpanii i stale się rozwija, a wiele zawdzięcza właśnie sztuce nowoczesnej. „Efekt Bilbao” stał się żywy dzięki sukcesom, które wciąż osiąga region, a ponadto budynek muzealny uważany jest za jedno z największych dzieł współczesnej architektury. Philip Johnson, słynny architekt, wprost mówi o tym, że jest to najwspanialsza konstrukcja naszych czasów. Guggenheim stał się nieodłącznym symbolem miasta i trudno wyobrazić sobie krajobraz baskijskiej stolicy bez niego. 0
kwiecień 2019
SZTUKA
/ Kuszenie św. Antoniego
Pokusy artysty-malarza Sztuka zawsze oddaje mentalność i perspektywę ludzi danej epoki. Postrzegając w ten sposób historię malarstwa można zaobserwować, jak zmieniali się twórcy oraz odbiorcy – szczególnie poprzez porównanie różnych przedstawień tych samych motywów i tematów. T E K S T:
woj c i ec h p y p kow s k i
Człowiek w centrum kuszenia
uszenie św. Antoniego to temat, który − niezależnie od siebie − przedstawiało kilkunastu różnych malarzy, z czego niektórzy nawet kilka razy. Dotyczy on wizji i spotkań z diabłami, których św. Antoni miał doświadczyć podczas wyprawy na pustynię. Potencjał do bardzo plastycznego przedstawienia jego wizji jest zapewne jedną z podstaw popularności tematu.
K
W XVI w. temat został ponownie podjęty na obrazie stworzonym przez Pietera Bruegla Starszego wraz z naśladowcami. Samo kuszenie odbywa się jakby w tle, najbardziej widoczny jest zaś realistyczny krajobraz. Choć można dostrzec kilka groteskowych istot, to większość tych postaci pozostaje wyłącznie w oddali, na horyzoncie. Element niezwykły jest dla dzieła tylko szczegółem, bez którego i tak dociera do ludzi. Można powiedzieć, że obraz jest zrealizowany w renesansowy sposób, bo wypełniają go ludzkie konstrukcje, a nie tematy mistyczne, i w pełni wykorzystuje on perspektywę krajobrazu.
Po wybraniu kilku charakterystycznych malarskich interpretacji tego motywu można przyjrzeć się ewolucji sztuki i ludzi obcujących z nią. Jednym z bardziej rozpoznawanych przedstawień jest tryptyk Hieronima Boscha z przełomu XV i XVI w., pełen detali oraz symboli. Jest to jedno z pierwszych przedstawień, a jego powstanie można wiązać z rosnącym wówczas zainteresowaniem indywidualnymi przeżyciami i doświadczeniami. Nie sposób po prostu spojrzeć na tryptyk i uznać, że doświadczyło się go w całości. Porwanie tytułowego świętego przez skrzydlate bestie oraz groteskowe monstra wymaga dłuższego oglądania. Drobiazgowość obrazu stawia odbiorcę przed koniecznością dostrzeżenia wielu części dzieła oraz dokonania ich analizy. Patrząc na przedstawienie tego samego motywu kilkanaście lat wcześniej przez Michała Anioła, odkrywamy zmiany w mentalności na przełomie epok. Dzieło skupia się na samym świętym wzniesionym w niebo i nie ma na nim tak wielu szczegółów jak u Boscha. Diabły porywające człowieka nie są tak groteskowe i stanowią bardziej klasyczne przedstawienie, jako czerwone, rogate i skrzydlate stworzenia. Interpretacja Michała Anioła z końca średniowiecza, nawet jeśli malowana w renesansowym stylu, stara się przekazać historię tak, by odbiorca nie mógł jej zinterpretować wbrew intencji autora. Niezwykłość całej sceny być może lepiej oddaje temat, ale wymaga więcej uwagi. Albo odbiorca staje się bardziej wymagający, albo twórca ma do niego więcej zaufania.
42–43
źródło: wikipedia
Groteska czy klasyka?
Michał Anioł, Kuszenie św. Antoniego, ok. 1487
Pewnym wymieszaniem obcości z realizmem jest obraz Mattheusa van Helmonta z XVII w. Tym razem miejsce, w którym odbywa się przedstawiona scena, faktycznie może być pustynią, co nie było wcześniej regułą. Postaci mnicha i kuszącej go wiedźmy są bardzo ludzkie, wokół nich znajdują się
jednak dziesiątki diabłów, które wyglądają obco i szkaradnie. Na obrazie można zauważyć wiele elementów charakterystycznych dla rodzącego się baroku: kontrasty, motywy wanitatywne, grę światłem i cieniem. Wydaje się, że to dzieło w największym stopniu może dotknąć odbiorcę. Nie jest ani zbyt obce, ani przepełnione detalami, nie przedstawia też zbyt prostych potworów. Skupia się na tym, by jego treść faktycznie trafiła do oglądających. W tamtej epoce do ludzkich sumień próbowano dotrzeć przez sztukę, ale i dziś może ona na nie oddziaływać.
Pokusa formy nad treścią We współczesności odnajdziemy zupełnie inne podejście do tematu. W latach 70. XIX w. Paul Cezanne przedstawił scenę kuszenia znacznie prościej: mnich kuli się i zasłania przed diabłem, wskazującym nagą kobietę i dzieci wokół niej. Wszystkie postaci są namalowane w sposób uproszczony, a cała scena jest bardzo konkretna. Przez archetypy malarz tworzy dla odbiorcy klarowny przekaz. Choć forma obrazu nie jest złożona, to widać pracę nad nią. Mimo że Cezanne nie był jeszcze uznany wśród większości odbiorców, to wyznaczał kierunki dla innych artystów − jego prace otwierały drogę dla abstrakcji czy fowizmu. Również to przedstawienie Kuszenia mogło wskazywać na przyszły symbolizm i abstrakcyjność podejścia do tematu, co widać chociażby w powojennej wersji Maxa Ernsta, w której skupia się on wyłącznie na groteskowych i surrealistycznych bestiach, na ich przedstawieniu niezależnie od ich znaczenia. Choć można dostrzec naprzemienne trendy w ewolucji przedstawień Kuszenia świętego Antoniego, to tak naprawdę każda epoka podchodziła do tego tematu inaczej, ze względu na to, jacy ludzie w niej żyli, jaka sztuka do nich przemawiała i jaką sztukę tworzyli. Pomimo że od lat 40. nie powstało wiele jego znanych wersji, to przecież i dziś można do tego nawiązać − przez narastającą abstrakcję, poważniejsze podejście do fantastyki czy nawet wprost, przez łamanie form sztuki. Temat ten jest nośny i pomógłby nam lepiej zrozumieć nas samych. 0
lifestyle /
Styl życia Polecamy: 44 warszawa Marta jest tylko jedna Fenomen Marty Linkiewicz
fot.Aleksander Jura
49 sport King James Biografia legendy NBA
53 w subiektywie Ukojenie w nieważkości Zwiedzanie podwodnych światów
Złej baletnicy… K l au d i a Z awa da ako mała dziewczynka marzyłam o karierze baletnicy. Realizację tego celu utrudniał jednak brak szkół baletowych na mojej prowincji. Dawne pragnienia obudził plakat Jeziora łabędziego ujrzany miesiąc temu. Bez wahania kupiłam bilet. Oczarował mnie niesamowicie zsynchronizowany taniec baletnic-łabędzi. Już w trakcie spektaklu w mojej głowie zrodził się pomysł – trzeba zapisać się na balet! Zaczęłam jednak od stretchingu – w końcu baletnica 2/3 pobytu na scenie spędza w szpagacie. Nie wiem dlaczego pomyślałam, że będę codziennie ćwiczyć, skoro od zawsze nienawidziłam rozciągania. Kilka dni tej farsy utwierdziło mnie w przekonaniu, że chyba tylko wszystko widzący instruktor będzie wystarczającą motywacją do działania. Pod jego okiem stretching okazał się zadziwiająco przyjemny. Inne zajęcia z oferty mojej siłowni – głównie taneczne – wydawały się jednak zdecydowanie bardziej kuszące. Sprawiały mi większą przyjemność i to na nie najczęściej padał mój wybór. W taki sposób jednorazowe opuszczenie zajęć z rozciągania zamieniło się w jedynie sporadyczny udział w tych lekcjach – to taniec okazał się moją największą pasją. Często w życiu mamy marzenia, przed których spełnieniem coś nas powstrzymuje – brak motywacji, niewłaściwa ocena środków po-
J
Przezwyciężenie niepewności wymaga ogromnej odwagi.
trzebnych do ich realizacji lub tylko iluzoryczne pragnienie. A może też strach przed porażką? W końcu trudno jest się zmobilizować i dać z siebie wszystko, kiedy podświadomie czuje się, że nie przyniesie to upragnionych efektów. Przezwyciężenie niepewności wymaga ogromnej odwagi. Wierzę jednak, że jesteśmy w stanie ją w sobie znaleźć, jeśli coś daje nam szczęście i pozwala zapomnieć o szarej codzienności. Skoro więc nie potrafiłam zrealizować marzenia o byciu baletnicą, to może nie potrzebowałam tego aż tak bardzo do szczęścia. Może nie było to marzenie moje, ale dziewczynek z programów telewizyjnych, którym po prostu zazdrościłam tiulowych spódniczek. Może moje wyobrażenie o życiu baletnicy było zupełnie oderwane od rzeczywistości. Warto zatem każde marzenie dokładnie przemyśleć. W taki sposób, aby niepowodzenie w spełnieniu iluzorycznego pragnienia nie powstrzymało nas przed osiąganiem tych celów, które są dla nas naprawdę ważne. Zrealizowanie wszystkich marzeń to zadanie niewykonalne. Dobrze zatem poświęcić się tym pasjom, których jesteśmy pewni, jednocześnie nie izolując się od nowych przeżyć; znaleźć równowagę. Należy ona do niezbędnych elementów szczęścia. Szczególnie w erze coachów zawsze spełniających swoje marzenia w 120 proc. 0
kwiecień 2019
WARSZAWA
/ groupies zmieniają swoje oblicze
Z punktu widzenia drogi mlecznej wszyscy jesteśmy ze wsi
Marta jest tylko jedna Chociaż termin groupie na trwałe zakorzenił się w popkulturze, nikt ze współczesnych nie dorównał sławą Nancy Spungen, Devon Wilson albo Bebe Buell. Przynajmniej do niedawna. Ostatnio bowiem Warszawę rozświetla gwiazda, która systematycznie wulgaryzuje sławę groupie. T E K S T:
michał rajs
arta Linkiewicz to prawdziwy ewenement wśród groupies, czyli dziewczyn, które utrzymują intymną relację z członkami zespołów muzycznych ze względu na ich popularność. Na swoim profilu instagramowym, którego odbiorcami jest głównie młodzież, prezentuje swój imprezowy styl życia. Składają się na niego m.in. nadmierne spożywanie alkoholu, palenie marihuany, utrzymywanie stosunków seksualnych z muzykami. Z zachowania powszechnie ocenianego jako naganne stworzyła styl, który podbił serca tak wielu młodych ludzi, że gdyby patronów liceów wyznaczano w uczniowskim głosowaniu, twarz Marty ozdobiłaby przynajmniej kilka herbów. Niekoniecznie dlatego, że każdy nastolatek chciałby swoje życie wzorować na idolce. Zdecydowana część jej obserwatorów na Instagramie nie jest naśladowcami, ale widzami, którzy (tak jak każdy widz) pragną chleba i igrzysk, ale niekoniecznie zobaczenia siebie samego na arenie. Powodów można doszukiwać się w idealnym wkomponowaniu się Marty Linkiewicz w treść i sens dzisiejszej muzyki popularnej, w hałas, wyuzdanie, zemstę. Z drobną pomocą followersów gwiazda Instagrama stała się boginią brutalnego seksu i chamstwa. Zaczęło się niepozornie. Po koncercie grupy muzycznej Rae Sremmurd Marta wraz z koleżanką uczyniły dokładnie to samo, co ich poprzedniczki z członkami The Experience kilkadziesiąt lat temu. Ponieważ jednak tamte dziewczyny nie posiadały telefonów komórkowych, a dostęp do internetu nie istniał, nie mogły w żaden sposób rozpowszechnić relacji. Marta mogła. Nagranie, w którym chwali się swoimi erotycznymi przeżyciami, obiegło sieć, ale... nie zrobiło zawrotnej kariery. Ot, treściwy viral o tym, jak bawi się warszawska młodzież. Nic specjalnego, zważywszy że śmiało można było przypuszczać istnienie niejednej historii w tym stylu.
M
Sex, drugs and…Warsaw W imiennej ankiecie właścicieli polskich klubów nocnych, przeprowadzonej przez serwis Hyperreal. Info, ponad połowa z tych, których lokal znajduje się w Warszawie, przyznała się, że była świadkami seksu na ich terenie. To dwa razy większy odsetek niż w innych rejonach Polski. Właściciele tłuma-
44–45
czyli zachowania swoich klientów łatwo dostępnymi narkotykami i brakiem obyczajowej pruderii. Część z nich stwierdziła także, że obecność takich zachowań okresowo zwiększa zyski. To ostatnie wydaje się prawdziwe również w odniesieniu do wokalistów. Łatwy seks i możliwość wyboru dziewczyn przyciąga ich oczywiście w mniejszym stopniu niż zarobki, ale relacji dodatniej proporcjonalności zanegować nie można. W taki oto – mniej więcej – klimat wkracza Marta Linkiewicz. Bezceremonialnie odkurza ostatecznie nie tak stary zawód i od razu nadaje mu nowy blask, nie naruszając definicyjnych ram. Groupie dotyczyło bowiem przede wszystkim fanek uganiających się za grupami muzycznymi (a nie samotnymi wokalistami, którzy nie byli wtedy tak popularni). Rae Sremmurd spełnia to kryterium.
Polska influencerka na każdym kroku podkreśla, że utożsamia się z patologią i chamstwem. Viral z dwiema polskimi groupies poruszył kilka strun, parę znanych osobistości wypowiedziało się w telewizji na temat ryzykownych kontaktów seksualnych. Niestety albo stety, cała sytuacja nie narobiła zbytniego szumu. Przysporzyła Marcie zaledwie paru followersów, którzy początkowo wyśmiewali jej zachowanie, jednak gdy dołączyły do nich kolejne osoby, a instagramowy i snapchatowy profil internetowej celebrytki zaczął przyciągać pierwszych reklamodawców, stało się jasne, że istnieje pewna nisza. Nisza, która mogłaby dostarczać usługi i produkty przede wszystkim lokalne, dostępne na miejscu i od zaraz.
Sushi i do Luzzter Początkowo biznesową karierę patoinfluencerki – jak samą siebie nazywa Marta Linkiewicz – można by całkiem serio streścić w kilku zdaniach. Tanie koszulki z Chin, wyzywający manicure, jeszcze tańsze i obskurne studia tatuażu – to tylko kilka pozycji z równie bogatej, co nieszczęśliwie sztampowej kolekcji występującej pod wspólnym mianownikiem „przyjmę każdy kontrakt”. Była to typowo
ilościowa strategia, ale pozwoliła wirusowi rozprzestrzenić się po Warszawie i przygotować miejsce dla lepszych umów. Te dotyczyły już współpracy z klubami, markami alkoholi, fryzjerami oraz sushi barami. Wszystko dzięki dostępnym na bieżąco relacjom w mediach społecznościowych. Marta dokumentowała każdy swój dzień; od wizyty w restauracji, przez odwiedziny salonu manicure, na imprezie w jednym z klubów kończąc. Niektóre miejsca reklamowała, inne nie. Z biegiem czasu proporcja przesunęła się na korzyść tych pierwszych, a wraz z przesunięciem rosła liczba fanów. Nie jest rzecz jasna tak, że z powodu owych reklam w społeczności wielbicieli panuje jakakolwiek dyskryminacja: jeżeli nie chodzisz do Luzzter, to jesteś gorszy. Jeśli nawet, to ma ona charakter humorystyczny lub quasi-humorystyczny, odpowiadający okrutnej manierze żartów Linkiewicz. Paradoksalnie, mimo dużych nakładów finansowych potrzebnych na skorzystanie z wszystkich usług i jednorazowych promocji oferowanych przez nową idolkę młodzieży, jej fani nie odznaczają się wyższym poziomem dochodów. W niektórych przypadkach jest to poziom nawet nieznacznie niższy od średniego. Fani bardziej aspirują, niż faktycznie podążają śladami Marty.
Influencer pełną parą Zazwyczaj bardzo trudno jest oszacować wpływ jakiegoś zjawiska na sprzedaż danej usługi w czasie rzeczywistym. Bez dodatkowej, neutralnej próby badawczej i bez dokładnego określenia wszystkich sił nie da się stwierdzić, czy czyjaś działalność przyczyniła się do trwałej zmiany. Nie można więc postrzegać działalności Marty Linkiewicz jako źródła rosnącego spożycia narkotyków i alkoholu przez młodzież w Warszawie, ale nie można też takiego wpływu zanegować. Wskaźnik aktywności na Instagramie oraz Snapchacie przekracza bowiem poziom wyznaczony przez sławne amerykańskie modelki. Nie wolno przy tym zapomnieć, że Linkiewicz promuje się w kraju ludnościowo ponad osiem razy mniejszym niż Stany Zjednoczone, a celuje głównie w jego stolicę. To niezwykle zawęża rynek. Inną sprawą jest oddziaływanie – przy każdej dużej postaci pojawiają się mniejsze, które ochoczo spijają krople sukcesu. Niemożliwe
groupies zmieniają swoje oblicze /
rowana przez monopol na tyle silny, że inne filmiki oraz profile nie zdołały się przebić, a reklamodawcy nie widzą sensu w nawiązywaniu współpracy z właścicielkami kont odtwórczych, skoro mogą zainwestować w promocję przez bardziej sławną osobę. Po drugie, statystyki mogą być nieco przeszacowane, ze względu na skłonność młodych ludzi do koloryzowania swoich życiowych historii. Daniel Carter, „Entertainment”, fot. flickr.com
jest sumienne potwierdzenie, ile warszawskich dziewczyn rzeczywiście inspiruje się Linkiewicz – należy raczej zakładać, że mniej, niż spodziewają się media w clickbaitowych artykułach, wyolbrzymiających społeczną szkodliwość antyidolki. Można natomiast prześledzić, ile fanek zyskało popularność na prowadzeniu kont o podobnej treści. Tak, po ostatnich sukcesach Marty (jak chociażby przebicie ba-
WARSZAWA
takich przypadków był to stosunek z ich stałym partnerem, a związek trwał powyżej sześciu miesięcy [1]. W podobnej ankiecie, ale kilka lat później, pierwszy odsetek wzrósł nieznacznie o dwa punkty procetowe, a drugi spadł o pięć. Do kontaktów seksualnych z muzykami przyznała się w obu ankietach jedna pięćdziesiąta respondentów, co z jednej strony można interpretować jako nieistotną frakcję, z drugiej zaś jako powtarzalne zachowanie. Należy też dodać, że ankiety zostały przeprowadzone na grupie osób aktywnie uczęszczających do klubów, a więc niereprezentatywnej w perspektywie całego społeczeństwa. Nawet jeśli Marta Linkiewicz nie wpłynęła bezpośrednio na liczbę warszawskich groupies i nie zachęciła innych dziewczyn do podążania jej śladami, to jej zachowanie, styl i sposób bycia mogą powodować częstsze przypadki niezobowiązującego seksu. Przełamanie barier nałożonych przez społeczeństwo zasadniczo sprzyja kontrowersyjnym wyborom. W każdym środowisku łatwiej jest podjąć daną decyzję, jeżeli ktoś zrobił to już przed nami. Jeszcze łatwiej, gdy naciska samo środowisko.
Kwestia elegancji
riery pół miliona followersów na Instagramie) nastąpił prawdziwy wysyp naśladowczyń. Mimo że instagramowa celebrytka przełamała tabu i pokazała życie warszawskich groupies od kuchni, relacji z pokoncertowych zabaw przybyło niewiele. Powody mogą być dwa. Po pierwsze, nisza została zagospoda-
Muzyka lekka, łatwa i przyjemna Jednakże w ankiecie przeprowadzonej na anonimowej grupie kobiet (uchodzą one za bardziej wiarygodne ankietowane niż mężczyźni) z Warszawy ponad 20 proc. badanych przyznało się do uprawiania seksu w klubie bądź na festiwalu. W 80 proc.
Dzisiaj zostać groupie jest – może nie banalnie – ale łatwo. Artystów nie otacza aura kultu – a jeśli już, to chwilowa; można do nich napisać nawet w mediach społecznościowych. Nie trzeba się więc przepychać przez pijany i rozszalały tłum. W strefach VIP dziewczyny dostają darmowy alkohol, a czasem nawet narkotyki. Zatem praktycznie nie płacą za zabawę. Przynajmniej nie w tamtej chwili (z konsekwencji często zdają sobie sprawę dopiero po latach). I chociaż dawno, dawno temu – w czasach Hendrixa, Morrisona i Joplin – wślizgnięcie się do łóżka gwiazdy również nie nastręczało przeszkód nie do pokonania, to rewolucja obyczajowa zmieniła oblicze tego zawodu. Marta Linkiewicz oraz jej koleżanki sprawiają wrażenie dużo bardziej brutalnych i świadomych siebie. Polska influencerka na każdym kroku podkreśla, że utożsamia się z patologią i chamstwem. Trzeba przyznać, że takiemu podejściu daleko jest do prawdziwej fascynacji gwiazdami rocka, ich osobowością sceniczną oraz tworzoną przez nich muzyką. Jednak gdy karierę opiera się nie na – jak u „tradycyjnych” groupies – pięknym ciele i znajomościach ze sławnymi ludźmi, a na unikalnej obskurności i wyuzdaniu, skutki mogą przerosnąć twórcę. Prawie 50 lat temu groupies najlepszych i najpopularniejszych muzyków kojarzyły się z czymś nadzwyczajnym, z jakąś tajemnicą. Dzisiaj każdy czarnoskóry raper grający koncert w Warszawie może liczyć na obecność na przynajmniej kilkunastu snapach, pracowicie usuwanych przez moderację z powodu... A biznes się kręci. 0 [1] opracowanie własne na podstawie ankiety festiwalowej Hyperreal 2017
kwiecień 2019
WARSZAWA
/ ulotność street artu
Dzieła sztuki, których nie ma Słynąca ze sztuki ulicznej Praga-Północ przyciąga coraz więcej spacerowiczów. Warto, wybierając się na taki spacer, uważnie obserwować dzieła lokalnego street artu, ponieważ ich obecność w przestrzeni Warszawy nie jest wieczna. Zo f i a S a ł a s i ń s k a
ycieczka szlakiem warszawskiej sztuki ulicznej grozi rozczarowaniem. To tylko kwestia czasu, kiedy imponujący Plac zabaw Ernesta Zacharevica przy Stalowej 41 zostanie przysłonięty przez nowo powstającą kamienicę. Ze ścian wielu praskich budynków zniknęły nietrwałe naklejki z reprodukcjami obrazów z polskich kolekcji muzealnych. Jeszcze nie tak dawno na Ząbkowskiej można było zobaczyć Dziewczynkę z chryzantemami Olgi Boznańskiej, dziś nie ma już po niej śladu.
W
Sztuka z nazwiskami Wraz z odkryciem potencjału Pragi-Północ przez inwestorów i deweloperów nieustannie pojawiają się nowe projekty mające na celu rewitalizację dzielnicy. Podczas ich realizacji znikają kolejne wartościowe dzieła street artu. Mimo że tak wielu z nich już nie ma, spełniły one swoją rolę w budowaniu tożsamości dzielnicy. Praga Północ przez kilka ostatnich lat zapracowała na status warszawskiej mekki street artu, która przyciąga światowej klasy twórców. W promocji praskiej sztuki ulicznej ma swój udział festiwal Street Art Doping, którego organizatorzy cyklicznie zapraszają zagranicznych artystów do realizacji dzieł w przestrzeni publicznej. Ich murale to obiekty imponującej klasy artystycznej oraz wielkiego formatu, takie jak Warsaw Fight Club Connora Harringtona czy Warszawa Wschod-
nia Sebastiana Velasco. Mimo zagranicznego pochodzenia twórców niezmiennie istotny okazuje się lokalny kontekst miejsca, w którym i dla którego ich dzieła powstają. W Warszawie Wschodniej Velasco zawarł subtelne elementy, które czynią ten mural bardzo polskim, a nawet warszawskim. Oprócz wprowadzenia oczywistej L-ki, która nasuwa jednoznaczne skojarzenie z wyjątkowym oddaniem praskiej społeczności Legii Warszawa, na muralu pojawia się także polonez – element ikoniczny nie tylko dla stolicy, lecz także dla całej Polski. Praską tożsamość dzieła artysta uzyskał także poprzez przedstawienie barmana z położonego kilka ulic dalej klubu Chmury. Świadczy to o tym, że do realizacji muralu przystąpił dopiero po uważnej obserwacji lokalnej społeczności, z której wyłonił postać anonimowego człowieka, dziś zajmującego stałe miejsce w przestrzeni dzielnicy.
This way, Prago Na Pradze-Północ jest też realizowanych wiele projektów sztuki społecznej. Mianem tym określa się każdy rodzaj działalności artystycznej, która ma na celu pozytywne zmiany w lokalnej społeczności. Często uczestnikami takich działań są mieszkańcy, którzy współpracują z artystą prowadzącym projekt. Zgodnie z tymi założeniami funkcjonująca na Pradze Grupa Pedagogiki i Animacji Społecznej (GPAS) zaprosiła zagranicznych artystów do wspólnej realizacji projektu This way, który dedykowany był grupie chłopców z tej dzielnicy. W czasie eliminacji do finałów piłkarskich mistrzostw Europy projekt miał umożliwić dzieciom uczestnictwo w Euro 2012 w nieoczywisty, bo twórczy sposób. GPAS realizowała tak pedagogiczną ideę streetworkingu, czyli pracy z dziećmi i młodzieżą – często wychowawczo zaniedbaną – w ich środowisku. Miejscem wspólnej pracy z artystami stały się więc otwarte podwórka kamienic, gdzie powstały murale, takie jak Wielka gęś czy Geometryczny alfabet. Ostateczny kształt tych kompozycji to efekt wcześniejszych warsztatów z różnych technik street artu, które uczestnicy działań mogli poznać, a później zastosować w praktyce.
Fot. Janina Stefaniak
Tworzyć każdy może Obok twórczości poszczególnych artystów oraz projektów realizowanych grupowo przez społeczność na Pradze-Północ widoczne jest jeszcze trze-
46–47
Fot. Dominika Hamulczuk
T E K S T:
cie zjawisko. Mianowicie działalność indywidualna osób niezważających na ograniczenia prawne. Na realizację działań w przestrzeni publicznej wykonawca powinien uzyskać zgodę właściciela nieruchomości. Jednak chyba nie ma drugiej takiej dzielnicy w Warszawie, gdzie granica między street artem a wandalizmem byłaby bardziej płynna. Z jednej strony praskie ściany mogłyby posłużyć za materiał do słownika polskich wulgaryzmów, z drugiej – zaskakują wieloma ciekawymi pracami, niekojarzonymi z konkretnymi artystami, tak jak kolorowe twarze z kamienicy przy Brzeskiej 6. Praska sztuka uliczna ujawnia więc demokratyczność street artu, czyli szeroką dostępność dla różnorodnych twórców. Jednak kto i na ile może korzystać z przestrzeni publicznej oraz ją współtworzyć oraz gdzie kończy się street art, a zaczyna wandalizm to pytania otwarte, na które na Pradze-Północ z pewnością nie znajdziemy odpowiedzi. Warszawskie dzieła sztuki, których już nie ma, odegrały swoją społeczną rolę, korzystając z wolnego dostępu do przestrzeni publicznej. Nie ma ich, więc dowiodły tymczasowego charakteru street artu. Mając to w pamięci, warto wybrać się na spacer po Pradze, aby stworzyć własny, subiektywny przewodnik po warszawskiej sztuce ulicznej i uważnie obserwować zachodzące w niej zmiany. Takie podejście gwarantuje brak rozczarowań. 0
fakty i mity o coachingu /
CZŁOWIEK Z PASJĄ
fot. energepic.com
John Bercow to mój idol
Ale coaching to ty szanuj Świat idzie do przodu, a pojęcia, które jeszcze do niedawna zarezerwowane były dla garstki wybranych, dzisiaj masowo wchodzą do naszej codzienności. O zmianach w postrzeganiu coachingu i substancji psychoaktywnych opowiedział nam coach – Jan Wardęszkiewicz. R o z m aw i a ł :
W i to l d s o l ec k i
Nie będzie szczególnie kontrowersyjne stwierdzenie, że u znacznej części społeczeństwa słowo coaching wywołuje negatywne skojarzenia. Na ile wina leży po stronie coachingu, a na ile wynika ze złej sławy i uprzedzeń? Magiel:
J a n Wa r d ę s z k i e w i c z : Powiedziałbym, że zajmujące się coachingiem oso-
by w dużej mierze same sobie na to zapracowały. Trzeba pamiętać, że coaching jest bardzo jasno sprecyzowaną metodą wspierania rozwoju człowieka, polegającą w dużej mierze na indywidualnej pracy z klientem. Tymczasem kojarzy się najczęściej z imprezami masowymi, propagandą sukcesu czy płytkimi radami, które nie mają szansy komukolwiek pomóc. Wina leży też po stronie samych coachów, którzy mając możliwość występowania przed dużą publicznością, nie tłumaczą ludziom, na czym dokładnie polega ich zawód, nie wspominając już o nieetycznych działaniach marketingowych.
Z czym więc coaching powinien się kojarzyć? Z pomaganiem drugiemu człowiekowi poprzez rozmowę o jego sytuacji. Przeciętna sesja coachingowa bazuje na zadawaniu pytań. Przed wizytą klient posiada określone wyobrażenie rzeczywistości, które może być bardzo ograniczające. Zdarza się, że ludzie przychodzą do specjalisty z nieuświadomionymi przekonaniami typu: tylko ludzie pazerni negocjują, w dobrym związku nie ma konfliktów, odmawianie ludziom jest złe. W wyniku rozmowy z coachem przekonania te zostają zweryfikowane, a wyobrażenie klienta o rzeczywistości zostaje poszerzone i uzupełnione. W skrócie można więc powiedzieć, że coaching to określony zestaw umiejętności, polegających na uważnym słuchaniu i zadawaniu celnych pytań. Oznacza to, że nie trzeba być wcale ekspertem w dziedzinie, w której rozwija się klient, by być w stanie nakierować go na skuteczne rozwiązanie problemów. Niektórzy są przekonani, że pomóc może tylko ktoś, kto jest od nich starszy, ma podobne doświadczenia i osiągnął sukces w danej dziedzinie. Tego typu doradca jest mentorem, z którym również można pracować nad swoimi celami, jednak jego rola znacząco różni się od roli coacha.
W czym pomoc coacha będzie się różnić od pomocy przyjaciela, członka rodziny czy bliższego współpracownika? Przede wszystkim tym, że coach nie jest emocjonalnie związany z klientem. Inaczej mówiąc, sesja kończy się w momencie, gdy jej czas dobiega końca, a relacja z kimś bliskim takich ograniczeń nie ma. I tak jak z przyjacielem granica pomiędzy rozmawianiem o konkretach a wspólnym spędzaniem czasu przy herbacie jest bardzo płynna, tak sesja coachingowa ma bardzo jasno zarysowane ramy i cel spotkania. Przykładowo, klient ma półtorej godziny na rozmowę o konkretnym problemie, a na kolejne spotkanie jest umówiony dopiero dwa tygodnie później. Samo to sprawia, że motywacja, by maksymalnie wykorzystać ten czas i do kolejnej wizyty posunąć sprawy do przodu, jest znacznie większa. Ponadto niektórym osobom dzielenie się swoimi problemami z bliskimi nie przychodzi wcale z łatwością. W takim przypadku wizyta u coacha może być dla nich świetnym rozwiązaniem.
Jak rozpoznać, czy osobą, do której warto się zgłosić, jest coach czy psychoterapeuta? Wydaje mi się, że jest to dobry moment na doprecyzowanie tych pojęć. Istnieje bardzo mała świadomość społeczna na temat tego, kim jest psycholog, co robi, i jaka jest różnica pomiędzy psychologiem, psychoterapeutą, psychiatrą czy coachem właśnie. Generalnie założenie jest takie, że jeżeli ktoś czuje się dobrze, ale chciałby od życia więcej, to może wybrać się do coacha. Natomiast jeżeli towarzyszą mu w życiu przewlekłe stany depresyjne, lękowe, ma problemy ze spaniem czy motywacją, to wtedy wskazana jest psychoterapia.
Po jakim czasie gorszego samopoczucia można uznać, że pora wybrać się do specjalisty? Najczęściej zakłada się, że jeżeli ktoś cierpi dłużej niż dwa tygodnie i nie może sam poradzić sobie z problemem, to powinien poszukać fachowej pomocy. W takiej sytuacji warto wybrać się na konsultację do psychologa lub psychiatry. Być może wskazane będzie leczenie farmakologiczne (podłoże zaburzeń często jest czysto biologiczne), a może psychoterapia w zupełności 1
kwiecień 2019
CZŁOWIEK Z PASJĄ
/ fakty i mity o coachingu
wystarczy. W przypadku coachingu jest trochę inaczej, ponieważ nie zajmuje się on głębszymi problemami natury psychicznej, a raczej skupia się na rozwoju i poprawie jakości codziennego życia. Dlatego, wbrew temu, co można by sądzić, wiele osób korzysta z tych usług, nawet gdy sprzyja im dobre samopoczucie, np. gdy poszukują konkretnych rozwiązań dotyczących codziennego funkcjonowania lub potrzebują nawet drobnego wsparcia w ułożeniu bardziej chaotycznych obszarów życia.
W jaki sposób można odróżnić kompetentnego coacha od kogoś, kto niekoniecznie będzie w stanie nam pomóc?
przy procesie zakładania własnej działalności bardzo zniechęcająca może być konieczność samodzielnego poradzenia sobie ze sprawami formalnymi. W takiej sytuacji pomocą służą Akademickie Inkubatory Przedsiębiorczości, które za określoną kwotę (w moim przypadku było to 300 zł miesięcznie) mogą zwolnić początkującego przedsiębiorcę z wielu żmudnych zadań księgowych i prawnych.
W ostatnim czasie coraz więcej osób próbuje radzić sobie z rzeczywistością przy pomocy nielegalnych używek i substancji psychoaktywnych. Jak patrzy się na to zjawisko w środowisku ludzi związanych z psychologią?
Jako że nie potrzeba żadnych uprawnień do praktykowania coachingu, Głównie przez pryzmat wiedzy psychologicznej, którą mamy na temat uzaa kolorowy certyfikat można dostać już po trzynastu godzinach kursu interleżnień. Każda substancja, która w jakiś sposób wpływa na samopoczucie czy netowego, poziom kompetencji coachów jest różny. W takiej sytuacji warmożliwości człowieka i bez której nie mógłby osiągnąć tego stanu z równą łato spojrzeć na uprawnienia, które coach posiada, szczególnie pod kątem twością, z czasem uzależnia psychicznie. W dodatku większość nielegalnych trzech głównych organizacji zrzeszających coachów: ICF, ICC i Izby Cosubstancji nie jest przebadana klinicznie i nie znamy ich efektów ubocznych, achingu. Są to instytucje, które mają swój kodeks etyczny i proces certyszczególnie przy dłuższym okresie zażywania. Z drugiej strony jeszcze do fikacji, więc jeżeli ktoś ma akredytację jednej niedawna każdy narkotyk postrzegany był jako z nich, to – z dużym prawdopodobieństwem – absolutne. Obecnie dostępne są już badania, Coaching to bardzo jasno sprecyzowana zło będzie nam w stanie pomóc. Dodatkowo wiektóre dotyczą stosowania niektórych substancji lu coachów zaprasza na bezpłatną sesję próbną, metoda polegająca w głównej mierze na w terapiach psychologicznych. Świat się zmienia podczas której można się z nimi zapoznać, zoi można odnieść wrażenie, że na znacznie więindywidualnej pracy z klientem. baczyć, jaki mają styl pracy i przekonać się, czy cej rzeczy panuje obecnie przyzwolenie. Dlatego są to ludzie, których chcielibyśmy wpuścić do na dobrą sprawę nie wiadomo, co o tym myśleć. naszego życia. Warto też wspomnieć o tym, że Z jednej strony być może ktoś zażywa substanwielu profesjonalistów funkcjonuje w świecie wirtualnym. Piszą artykuły, cje psychoaktywne sporadycznie, na imprezach, i wszystko kontroluje, nie mają swoje kanały w serwisie YouTube i strony internetowe. Oznacza to, że zaniedbuje własnego życia. Z drugiej strony jednak można się zastanawiać, jeszcze przed konsultacjami można sprawdzić, na ile taka osoba do nas przedlaczego w ogóle ktoś odczuwa taką potrzebę. Możliwe, że ma istotny promawia i dzięki temu podjąć świadomą decyzję. blem, który mógłby rozwiązać inaczej – iść do psychoterapeuty, porozmawiać z przyjaciółmi czy właśnie zwrócić się do coacha. Metod radzenia sobie z rzeczywistością jest wiele. Używanie substancji psychoaktywnych wydaje Jak wyglądał u ciebie proces wchodzenia na rynek? Czy jest to opłacalne? się w takiej sytuacji – w lekkim chociaż stopniu – ucieczką przed problemami. O ile coachem można zostać bardzo łatwo, o tyle utrzymać się z tej profesji jest w stanie niewiele osób. Sesje coachingowe zwykle odbywają się tylko raz na dwa tygodnie, więc żeby móc się z tego utrzymać, trzeba przyjmować Nie wszystkie substancje psychoaktywne traktowane są jednak rekreacyjnie. Wiele osób klientów codziennie na kilka sesji. Praktycznie rzecz biorąc – trzeba mieć wykorzystuje je jako pomoc w nauce czy radzeniu sobie z natłokiem pracy. Co może przenaprawdę nieźle wyrobioną markę albo spore stawki, a to wszystko staje się mawiać przeciwko stosowaniu takich ułatwień? problemem, gdy ludzie kojarzą coaching z czymś, czym właściwie nie jest. Przede wszystkim pojawia się pytanie, czy ktoś korzysta z danego Ja przez pierwszy rok po skończeniu szkoły coachingu próbowałem zajmośrodka po zaleceniu lekarza, czy sam dobiera sobie rodzaj i dawkę. Jewać się tylko tym, jednak na pewnym etapie zdałem sobie sprawę, że jest to żeli mowa o samodzielnym eksperymentowaniu, to istnieje ryzyko, że zwyczajnie nieopłacalne. Poświęcałem wtedy bardzo dużo czasu na pisanie nieprzebadane klinicznie substancje mogą mieć niepożądane skutki artykułów, wrzucanie filmów na YouTube’a i dokształcanie się. Ostateczuboczne. Dlatego jeśli ktoś ma problemy z niskim poziomem energii nie wyszło na to, że w pewnym momencie zajmowałem się w dużej części czy złym samopoczuciem, lepszym rozwiązaniem jest zainwestowanie tworzeniem własnej marki, a nie pracą coachingową. Od zawsze chciałem czasu w zmianę stylu życia – zwiększenie aktywności sportowej, zajednak pracować z ludźmi, a nie skupiać się wyłącznie na marketingu, więc dbanie o prawidłowy sen i zmianę nawyków żywieniowych. W sytubardzo mi to przeszkadzało. Dlatego w tym momencie coaching jest dla acji, w której zdecydujemy się na wspomaganie farmakologiczne, o wiemnie tylko dodatkowym zajęciem. le rozsądniejsza będzie wizyta u psychiatry. W takiej sytuacji może on nam przepisać przebadane klinicznie leki, które pomogą nam z naszymi problemami. Nie wspominając już o tym, że podczas takiej konsultacji Czy bazując na własnych doświadczeniach, masz jakieś rady dla osób zakładających swoją na światło dzienne mogą wyjść inne problemy zdrowotne – brak energii pierwszą działalność gospodarczą? może być, przykładowo, związany z niedoczynnością tarczycy. DlaczePrzede wszystkim trzeba myśleć, mądrze podejmować decyzje i konsulgo zatem korzystać z substancji o nieznanych skutkach ubocznych, skotować się z doświadczonymi ludźmi. Ja na początku kierowałem się wyłączro można wybrać się do lekarza i otrzymać pewną, rzetelną pomoc? 0 nie intuicją i popełniłem przez to wiele błędów. Na przykład nie zbadałem odpowiednio rynku i swój pierwszy start-up nazwałem Coaching4students, co sugerowało, że jego grupę docelową stanowią studenci. Po pewnym czasie okazało się jednak, że prawie 90 proc. moich klientów to osoby, które już Jan Wardęszkiewicz dawno skończyły studia... Dochodziło do takich sytuacji, że po rozdaniu wizytówek ludzie pytali mnie, czy nawet jeśli nie są studentami, też mogą Prezes SKN-u Progres, coach, trener, project manager. Absolwent szkoły coachingu MLC akredytowanej przez Izbę Coachingu. Prowadzi badania dotyczące korzystać z moich usług. Tak że to bardzo ważne, by przed wybraniem nazastosowania medytacji nauczanej za pośrednictwem internetu u osób ze stazwy firmy zastanowić się dobrze nad grupą docelową, bo później mogą nami depresyjnymi i lękowymi. wyniknąć z tego takie kwiatki. Poza tym domyślam się, że dla wielu osób
48–49
LBJ /
SPORT
King James fot.wikipedia commons
Kariera LeBrona Jamesa, trzykrotnego mistrza NBA i czterokrotnego MVP ligi, to prawdziwy rollercoaster pełen chwil zwątpienia, momentów chwały i wydarzeń, które mogły przekierować jego los na zupełnie inne tory. T E K S T:
To m a s z dwoja k
adison Square Garden w Nowym Jorku. 26 czerwca 2003 r. Draft NBA. Wśród zaproszonych koszykarzy gwiazdy rozgrywek akademickich, m.in. Carmelo Anthony, Chris Bosh czy Dwyane Wade. Największe zainteresowanie wzbudza jednak LeBron James. Absolwent St. Vincent – St. Mary High School w Akron, oddalonym o około 60 km od Cleveland.
M
The Chosen One Wielu fanów koszykówki dowiedziało się o Jamesie po raz pierwszy w lutym 2002 r. Siedemnastolatek znalazł się wtedy na okładce magazynu „Sports Illustrated” obok dumnego tytułu The Chosen One. Amerykanin zdobył później dwukrotnie nagrodę Mr. Basketball USA dla najlepszego koszykarza amerykańskich liceów. LeBron zrezygnował z kontynuowania nauki w college’u i od razu zgłosił się do draftu NBA, co notabene obecnie byłoby niemożliwe, gdyż koszykarze grający w ramach amerykańskiego systemu muszą spędzić co najmniej rok na uczelni wyższej. A czym jest draft? Co roku gracze, którzy wyrażają chęć dołączenia do ligi – przede wszystkim uczniowie amerykańskich college’ów – są wybierani przez kluby podczas wydarzenia zwanego draftem NBA. Można się tu posłużyć prostą i wszystkim znaną analogią do wyboru drużyn na lekcjach wf-u. Choć oczywiście nie jest tak, że wszyscy stają w rządku, a jedyną publicznością są lekko przeziębieni uczniowie w jeansach i wuefista uzupełniający w międzyczasie dziennik. Draft NBA to coroczna ogromna ceremonia z kilkutysięczną widownią. Ważna jest także kolejność wyboru, w końcu jeśli będziemy wybierać jako pierwsi, to pewnie do nas trafi najlepszy zawodnik. Dlatego warto wygrać na wf-ie grę
w marynarza czy w papier, kamień i nożyce, żeby mieć pierwszy wybór. A jak to wygląda w NBA? Upraszczając – drużyny wybierają zawodników w odwrotnej kolejności do zajmowanych miejsc w poprzednim sezonie. I tak zespół z najgorszym bilansem wybiera zazwyczaj jako pierwszy, a mistrzowie jako ostatni (aż dziw, że na rozwiązanie, które najbardziej premiuje przegranych, zdecydowali się właśnie Amerykanie). Cleveland Cavaliers wkraczali w sezon 2002/2003 raczej bez szans na awans do play-offów. Dlatego gdy dowiedzieli się, że w pobliskim Akron uczy się koszykarz, który najprawdopodobniej stanie się jednym z najlepszych w historii, postanowili zatroszczyć się o to, aby to im przypadł pierwszy wybór w następnym drafcie. Amerykańscy dziennikarze sportowi mają nawet specjalne określenie na taką praktykę – tanking. Cavs przez cały sezon „tankowali” bardzo efektywnie – 17 zwycięstw, 65 porażek. Najgorszy bilans w lidze ex aequo z Denver Nuggets. Cleveland Cavaliers mogą dzięki temu wybierać jako pierwsi. W nowojorskiej hali goszczącej zawodników, działaczy i kibiców NBA panuje delikatne napięcie, choć wszyscy wiedzą, co się stanie. Do mównicy podchodzi David Stern – komisarz NBA – z numerem pierwszym w drafcie NBA 2003 Cleveland Cavaliers wybiera… LeBrona Jamesa.
The Decision 8 lipca 2010 r. Greenwich w stanie Connecticut, The Decision – specjalny program transmitowany na żywo przez ESPN. Już za chwilę LeBron podejmie decyzję odnośnie do tego, gdzie zagra w następnym sezonie. Oczekiwania kibiców przed dołączeniem Jamesa do NBA były ogromne, jednak chyba niewielu spodziewało się, że LeBron utrzyma poziom gry
z liceum wśród zawodników, którzy za grę w koszykówkę otrzymują pensje rzędu kilku(nastu) milionów dolarów rocznie. James już w swoim pierwszym sezonie na parkietach najlepszej ligi świata stał się najważniejszym członkiem swojej drużyny. Sezon zwieńczył tytułem Rookie of the Year (najlepszy pierwszoroczniak ligi). Trzy lata później doprowadził Cleveland Cavaliers do pierwszych w historii klubu finałów NBA. W nich Cavs musieli jednak uznać wyższość San Antonio Spurs. Przełomowe mogły być sezony 2008/2009 i 2009/2010. James grał chyba najlepiej w dotychczasowej karierze. W obu tych sezonach był wybierany MVP (najbardziej wartościowym zawodnikiem) ligi, nie udało mu się jednak zdobyć mistrzostwa. Cavs nie dotarli nawet do finałów. LeBron mógł narzekać na niewielką pomoc ze strony reszty drużyny i kierownictwa Cavaliers, które nie potrafiło zbudować wokół niego zespołu zdolnego do zdobycia mistrzostwa. Dlatego gdy po zakończeniu sezonu 2009/2010 jego kontrakt z Cleveland dobiegł końca, Amerykanin zaczął przebierać w ofertach innych klubów. Wszyscy fani koszykówki zadawali sobie pytanie, czy LeBron zabierze swoje talenty gdzie indziej, czy może zostanie w Cleveland. Napięcie było ogromne, z czego sam zainteresowany najwyraźniej zdawał sobie sprawę. Koszykarz zapowiedział, że swoją decyzję ogłosi podczas specjalnego programu transmitowanego na żywo przez ESPN. I tak nadszedł 8 lipca 2010 r. Po LeBronie widać zdenerwowanie. Jaki klub wybierze? Już na początku wywiadu, będącego częścią programu, koszykarz wspomina, że kontaktowało się z nim sześć klubów. Każdy mógł zaoferować co innego. New York Knicks to ogromny rynek, możliwość gry w stolicy świata. Chicago Bulls z kolei to klub, z którym sześciokrotnie mistrzostwo zdobywał 1
kwiecień 2019
SPORT
/ LBJ
Michael Jordan, idol Jamesa. Może New Jersey Nets? Klub został niedawno kupiony przez rosyjskiego oligarchę Michaiła Prochorowa, który, jak na prawdziwego Rosjanina przystało, ma iście mocarstwowe plany wobec drużyny. Los Angeles Clippers oferują natomiast grę w młodym, dynamicznie rozwijającym się zespole. W Miami Heat James mógłby dołączyć do swoich dobrych znajomych Dwayne’a Wade’a i Chrisa Bosha. Albo może LeBron zostanie w Cleveland i zaufa kierownictwu, które w wielu momentach go zawiodło? Ponad 13 mln widzów przed telewizorami. Wreszcie pada pytanie, na które wszyscy czekali. LeBron, jaka jest twoja decyzja? – pyta dziennikarz. Tej jesieni zamierzam zabrać moje talenty do South Beach i dołączyć do Miami Heat.
Big 3… i Ray Allen 18 czerwca 2013 r. Miami w stanie Floryda. Szósty mecz finałów NBA. W serii do czterech zwycięstw San Antonio Spurs prowadzą z Miami Heat 3 : 2. 19 sekund do końca meczu. 95 : 92 dla Spurs, ale piłkę mają Heat. Ostatnia akcja. Decyzja LeBrona z 2010 r. wywołała sporo kontrowersji. Koszykarzowi zarzucano, że wybrał łatwą drogę do mistrzostwa. Także sam sposób podjęcia decyzji – show na żywo w prime time, wydał się ruchem dość megalomańskim. Dlatego w pierwszych finałach Jamesa w Heat sympatia neutralnych kibiców była raczej po stronie Dallas Mavericks. Koszykarze z Teksasu sprawili niespodziankę i pod wodzą Dirka Nowitzkiego, sympatycznego giganta z Würzburga, pokonali faworyzowanych Heat. Pierwsze mistrzostwo przyszło w następnym sezonie. Heat pokonali Oklahoma City Thunder, a James zdobył nagrodę dla MVP finałów. Następny rok był pokazem siły zarówno Miami, jak i samego LeBrona. 66 wygranych meczów, w tym 27 z rzędu na przełomie lutego i marca. Najdłuższa seria zwycięstw od sezonu 1971/1972 i 33 wygrane Los Angeles Lakers z takimi gwiazdami w składzie jak Wilt Chamberlain – jedyny zawodnik w historii ligi, który zdobył co najmniej sto punktów w jednym meczu – czy Jerry West, gracz z obecnego logo NBA. Miami Heat dotarli po raz trzeci z rzędu do finałów NBA. Choć nie bez problemów. W finałach konferencji wschodniej rywalizację rozstrzygnęli na swoją korzyść dopiero w meczu numer siedem. O mistrzostwie miała zadecydować batalia z San Antonio Spurs, niemal dokładnym przeciwieństwem klubu z Miami. Spośród florydzkiego Big 3 tylko Dwyane Wade został wybrany w drafcie przez zespół z ulubionego stanu Ala Gore’a. LeBron James i Chris Bosh trafili na Florydę sfrustrowani wynikami swoich poprzednich drużyn. Z kolei w San Antonio ceniono lojalność. Najważniejszymi gra-
50–51
czami zespołu byli Tim Duncan, Tony Parker czy Manu Ginóbili. Koszykarze wybierani przez Spurs w drafcie, którzy spędzili w San Antonio kolejno 19, 17 i 16 sezonów. Spurs są bliscy piątego mistrzostwa. Prowadzą w serii 3 : 2, a na koniec trzeciej kwarty Game 6 75 : 65. Sprawy w swoje ręce bierze James, który prowadzi Heat do comebacku, zdobywając 16 punktów w czwartej kwarcie. W ostatniej minucie spotkania notuje jednak dwie straty i tylko dzięki słabej skuteczności Spursu z linii rzutów wolnych koszykarze z Miami mogą zawdzięczać to, że na 19 sekund przed końcem przegrywają jedynie 92 : 95. Heat wznawiają grę. Mario Chalmers biegnie z piłką na połowę Spurs. Wreszcie podaje do Jamesa. Ten rzuca. Pudłuje. Piłkę zbiera jednak Chris Bosh. Podaje do Raya Allena. Allen robi szybki krok w tył. Rzuca… i trafia. 95 : 95. O wyniku zadecyduje dogrywka. Ostatecznie dodatkowe pięć minut przyniosło zwycięstwo Heat, którzy pokonali później Spurs także w meczu numer siedem, MVP finałów został wybrany LeBron James.
The Block 20 czerwca 2016 r. Oakland w stanie Kalifornia. Game 7 finałów NBA. W serii do czterech zwycięstw Golden State Warriors i Cleveland Cavaliers remisują 3 : 3. Na tablicy wynik 89 : 89. Dwie minuty do końca.
Iguodala musi już tylko ominąć ostatniego obrońcę. Wbiega pod kosz, rzuca… Mistrzostwo z 2013 r. było ostatnim dla Jamesa w barwach Heat. W następnym sezonie Spurs zrewanżowali się za porażkę i pokonali Miami. James po zakończeniu sezonu stał się wolnym agentem. Tym razem jednak nie było misternego budowania napięcia zwieńczonego programem na żywo. James wrócił niczym syn marnotrawny do Cleveland. W Ohio powstało nowe Big 3, którego członkami byli, oprócz Jamesa, Kyrie Irving – „jedynka” z draftu w 2011 r. i Rookie of the Year w sezonie 2011/2012 oraz Kevin Love – Most Improved Player sezonu 2010/2011. Cleveland dotarli do finałów już w pierwszym roku po powrocie koszykarza z Akron. Niestety, w nich LeBron nie mógł liczyć na pomoc kolegów z Big 3. Love doznał kontuzji już na początku fazy playoff. Irving z kolei dotrwał do finałów, jednak już w pierwszym meczu zszedł z boiska z kontuzją kolana, która wykluczyła go z reszty rozgrywek. Cavs przegrali z Golden State Warriors. Następne finały ponownie przyniosły starcie tych drużyn. Tym razem Cleveland podchodzili do rywaliza-
cji w pełni sił. Po drugiej stronie znajdowała się jednak drużyna, która właśnie pobiła rekord zwycięstw w sezonie zasadniczym należący wcześniej do legendarnych Bulls z sezonu 1995/1996, z Michaelem Jordanem w szczytowej formie. Po czterech meczach finałów Warriors prowadzili 3 : 1 i wydawało się, że zamkną rywalizację w następnym meczu rozgrywanym u siebie, w Oakland. Cavaliers najwyraźniej przed meczem zmienili nie tylko stroje na czarne, z typowo piłkarskimi rękawami, lecz także nastawienie. W Game 5 Irving i James zdobyli po 41 punktów, prowadząc Cavs do zwycięstwa. Cleveland siłą rozpędu wygrali także następny mecz, rozgrywany u siebie i doprowadzili do remisu. Game 7 miało się jednak odbyć w Oakland, co rzecz jasna faworyzowało Warriors. Ponadto żadna drużyna w historii finałów NBA, która przegrywała 1 : 3 nie zdobyła później mistrzostwa. Cavs radzą sobie jednak całkiem dobrze. Przed początkiem czwartej kwarty przegrywają tylko jednym punktem, 75 : 76. Na 4:40 minuty przed końcem Klay Thompson doprowadza do remisu 89 : 89. Po koszykarzach widać zmęczenie całym sezonem. Ciągle pudłują. Równe dwie minuty do końca. Kyrie Irving oddaje rzut. Nie trafia. Warriors zbierają piłkę. Andre Iguodala biegnie w kierunku kosza. Ma przed sobą tylko jednego przeciwnika. Po lewej leci Stephen Curry; dostaje podanie, od razu odgrywa, Iguodala musi już tylko ominąć ostatniego obrońcę. Wbiega pod kosz, rzuca… aż nagle zza jego pleców wyskakuje pędzący przez całe boisko James i przyciska piłkę do tablicy, jakby chciał ją zmiażdżyć. Blok Jamesa okazał się kluczowy dla losów meczu. Cavs ostatecznie wygrali 93 : 89 po „trójce” Kyriego Irvinga i rzucie wolnym LeBrona, który został wybrany później MVP finałów.
Król L.A. W następnych dwóch sezonach koszykarze Cavs nie mieli nic do powiedzenia w finałowych starciach z Warriors. Po zakontraktowaniu Kevina Duranta Golden State całkowicie zdominowało ligę. Po czterech latach w Cavaliers LeBron postanowił przenieść się do Los Angeles Lakers. Może nie na koszykarską emeryturę, wciąż będzie najważniejszym zawodnikiem zespołu, niemniej jego rola nie będzie aż tak duża jak w Cleveland. Obecni Lakers wydają się drużyną w budowie, której największe sukcesy dopiero nadejdą. LeBron po raz pierwszy od 2005 r. nie zagra w fazie play-off. Fani drużyny mogą jednak pokładać nadzieję w młodych graczach Lakers, takich jak Brandon Ingram czy Kyle Kuzma. Tym bardziej że za mentora mają zawodnika, który zna nie tylko smak zwycięstwa, lecz także porażki i swoim doświadczeniem może pomóc młodszym kolegom. 0
mistrzostwa świata w narciarstwie klasycznym /
SPORT Panie Włodzimierzu, dziękujemy!
Cuda, blondynki, kombinacje Hans Christer Holund, wygrywając bieg masowy na 50 km techniką klasyczną, pięknie zwieńczył mistrzostwa świata w narciarstwie klasycznym. Impreza rozgrywana w austriackich miejscowościach Seefeld i Innsbruck obfitowała w wiele emocji, niespodziewanych rozstrzygnięć i zwrotów akcji. Niestety nie obyło się również bez afer i skandali. Co najbardziej zapadnie nam w pamięć z tyrolskich zmagań? T E K S T:
Sebastian muraszewski
a początek meldunek z najważniejszej dyscypliny dla polskich kibiców, czyli skoków narciarskich mężczyzn. Nie da się ukryć, że występy skoczków były jedyną poważną szansą naszej reprezentacji na zdobycie medali na mistrzostwach świata. Zaskakujący był harmonogram zawodów, które rozgrywały się w dwóch miastach. Zmagania indywidualne i drużynowe na skoczni dużej zostały rozegrane na obiekcie Bergisel w Innsbrucku, a konkurs na skoczni normalnej w Seefeld, co było rozwiązaniem niespotykanym w mistrzowskich imprezach od kilkunastu lat.
N
Medale wydobyte ze śnieżycy Ze względu na brak sztucznego oświetlenia na dużym obiekcie skoczkowie zaczęli mistrzowskie zmagania w sobotę 23 lutego o godzinie 14.30. Konkurs indywidualny stał na bardzo wysokim poziomie i był rozgrywany w równych warunkach pogodowych. Bezkonkurencyjny był Markus Eisenbichler, który zapewnił sobie tytuł mistrzowski skokiem na odległość 135,5 m w drugiej serii. Niemiec wyprzedził swojego rodaka, Karla Geigera. Skład na podium dopełnił Szwajcar Kilian Peier, który reprezentował dobrą formę również na treningach i zasłużenie mógł się cieszyć w żywiołowy sposób z życiowego sukcesu. Tuż poza medalowymi miejscami znalazła się najlepsza trójka Pucharu Świata obecnego sezonu, czyli Japończyk Ryoyu Kobayashi, Kamil Stoch i reprezentant gospodarzy Stefan Kraft. Występ Polaków przyjęto jako pewne rozczarowanie, ale pocieszano się perspektywami na dobry wynik w rozgrywanym dzień później konkursie drużynowym. Następnego dnia kibiców Biało-Czerwonych spotkało kolejne rozczarowanie. Borykającego się z problemami zdrowotnymi Jakuba Wolnego zastąpił Stefan Hula, którego próby nie zachwyciły. Polska drużyna nie była tego dnia w najlepszej formie i skończyła zawody zaledwie na 4. pozycji. Do medalu zabrakło im 10 punktów. Zgodnie z oczekiwaniami złoto zdobyła reprezentacja Niemiec, której triumf nie był zagrożony w żadnym momen-
cie konkursu. Drugie miejsce zajęli gospodarze, czyli Austriacy, a na trzecim miejscu uplasowali się Japończycy. Nastroje przed konkursem na skoczni normalnej wśród Polaków nie były najlepsze. Oprócz presji ze strony kibiców doszły kwestie związane z przyszłością trenera Stefana Horngachera w polskiej kadrze. Brak decyzji ze strony Austriaka spotkał się z ostrym komentarzem dyrektora sportowego PZN, Adama Małysza, w studiu Telewizji Polskiej. Jeśli chodzi o kwestie czysto sportowe, to przebieg treningów i kwalifikacji napawał optymizmem, w przeciwieństwie do pierwszej serii. Loteryjne warunki wietrzne oraz deszcz i śnieg wyhamowujące zawodników w torach najazdowych doprowadziły do sensacyjnych rozstrzygnięć. Najlepszy z Polaków, Kamil Stoch, zajmował dopiero 17. miejsce, Dawid Kubacki 27., Stefan Hula 29., a Piotr Żyła nie uzyskał nawet kwalifikacji do drugiej serii. Marzenia o medalu znowu uleciały w siną dal. Finałowa runda zawodów za sprawą gęsto padającego śniegu wywróciła cały porządek do góry nogami. Skoczkom zajmującym czołowe miejsca po pierwszej serii nie udawało się daleko dolecieć. O problemach pogodowych może świadczyć przykład prowadzącego w rywalizacji Ryoyu Kobayashiego, który był o trzy kilometry na godzinę wolniejszy na progu od Dawida Kubackiego, co na profesjonalnym poziomie stanowi przepaść. Reszta jest już tylko historią, która będzie wspominana przez wiele lat: z radością przez Polaków, a z poczuciem złości u Niemców i Norwegów. Dawid Kubacki został mistrzem świata, a Kamil Stoch wicemistrzem. Ku radości gospodarzy brązowy medal zdobył Stefan Kraft. Prowadzący po pierwszej serii Kobayashi zakończył zmagania na odległym 14. miejscu.
Orlice na skoczni Panie tym razem wyszły z cienia mężczyzn. Miesiąc przed mistrzostwami ogłoszono zorganizowanie zmagań drużynowych kobiet w skokach narciarskich w ramach mistrzostw świata. W historycznych zawodach zwycięskie okazały
się Niemki przed Austriaczkami i Norweżkami. Polki zainaugurowały starty dopiero dwa dni później, w zawodach indywidualnych. Był to pierwszy w historii występ polskich skoczkiń w zawodach rangi mistrzowskiej. Kamila Karpiel i Kinga Rajda zaprezentowały się przyzwoicie na tle rówieśniczek, zajmując odpowiednio 26. i 37. miejsce. Wiadomo, że w kwestii skoków narciarskich kobiet w naszym kraju jest jeszcze wiele do nadrobienia, ale wyniki młodych zawodniczek pozwalają optymistycznie patrzeć w przyszłość. Mistrzynią świata została Norweżka Maren Lundby, która mimo krótszych skoków o pół punktu wyprzedziła Niemkę Katherinę Althaus. Nie obyło się bez protestów ze strony Niemców, którzy uważali, że świeżo upieczona mistrzyni dostała zbyt wysokie noty sędziowskie. Trzecie miejsce zajęła weteranka skoczni, Austriaczka Daniela Iraschko-Stolz. Triumf w konkursie drużyn mieszanych padł łupem reprezentacji Niemiec w składzie Althaus, Eisenbichler, Seyfarth i Geiger. Polska ekipa zajęła bardzo dobre 6. miejsce.
Dwa rodzaje dopingu: legalny w kolorze blond oraz tajemniczy Ze skoczni przenosimy się na trasy biegowe. Tam rządzili Skandynawowie – w rywalizacji mężczyzn wszystkie tytuły mistrzowskie trafiły do Norwegów. Przy takich postaciach jak chociażby Martin Johnsrud Sundby, Emil Iversen czy dwudziestodwuletni Johannes Hoesflot Klaebo, który zdobył w Seefeld trzy złote medale, ten fakt nie powinien być dla nikogo zaskoczeniem. Oprócz tego w życiowej dyspozycji jest Sjur Roethe, który po sukcesach w Pucharze Świata pokazał się z dobrej strony również na MŚ, wygrywając bieg łączony na 30 km. Za Norwegami podążali Rosjanie, którzy zdobywali srebrne medale niemal w każdych zawodach biegowych mężczyzn. Niestety w trakcie zmagań wzrok opinii publicznej skierował się ze sportowych aren na hotele, w których mieszkali biegacze. W wyniku śledztwa niemieckiej i austriackiej policji wykryto jedną z największych afer dopingowych w historii biegów narciarskich. 1
kwiecień 2019
SPORT
/ mistrzostwa świata w narciarstwie klasycznym
Zatrzymano pięciu sportowców, w tym dwóch Austriaków: Maksa Haukego, który został złapany w momencie przetaczania sobie krwi, i Dominika Baldaufa, Kazacha Aleksieja Połtoranina – dwukrotnego medalistę mistrzostw świata – i dwóch Estończyków. Rozbito siatkę dopingową utworzoną przez lekarza z Erfurtu, Marka Schmidta. Cała sprawa odbiła się głośnym echem w Austrii, przyszłość biegów narciarskich w tym kraju nie maluje się najlepiej ze względu na silne powiązania sportów zimowych z tamtejszą policją, która nie może przejść obojętnie obok oskarżeń związanych z przestępstwem tak dużego kalibru. U kobiet było spokojniej. Wielki powrót na mistrzowskie zawody zaliczyła Therese Johaug. Norweżka po dwóch latach przerwy spowodowanej karą za używanie dopingu pokazała, że gdyby nie maść na wargi z clostebolem, która miała odpowiadać za pojawienie się niedozwolonych substancji w krwi zawodniczki, to dzisiaj miałaby znacznie więcej trofeów. W Seefeld zdobyła trzy złote medale, jedynie w sztafecie nie udało się jej triumfować. Różnice czasowe między Johaug a innymi zawodniczkami były ogromne, w biegu łączonym Norweżka miała prawie minutę przewagi nad swoją rodaczką Ingvild Flugstad Oestberg. Norweski sen przerywały Szwedki, wygrywając w sprincie drużynowym i sztafecie kobiet. Jednym z objawień mistrzostw była Frida Karlsson. Reprezentantka Szwecji, która nie ukończyła jeszcze 20 lat, a w zawodach Pucharu Świata startowała do tej pory wyłącznie raz, została zauważona przez środowisko po dwóch złotych medalach na tegorocznych mistrzostwach świata juniorów w Lahti. Na seniorskim czempionacie spisywała się niespodziewanie dobrze, 2. miejsce w biegu na 10 km dodało jej skrzydeł, potem doszedł złoty krążek w sztafecie i brązowy w biegu masowym. Wielu stwier-
52–53
dziło, że Karlsson może pójść w ślady Johaug, nie tylko ze względu na fizyczne podobieństwo, lecz także dzięki uzyskanym wynikom. Polska reprezentacja jechała na mistrzostwa głównie nabrać doświadczenia niezbędnego do kolejnych startów. W przypadku grupy dziewcząt prowadzonej przez Justynę Kowalczyk z dobrej strony pokazała się osiemnastoletnia Izabela Marcisz, zajmując miejsca w okolicach 30. Największą naszą nadzieją pozostaje Monika Skinder, która w sprincie drużynowym pobiegła wraz ze swoją trenerką. Polkom udało się awansować do finałowego biegu, w którym zajęły ostatnie miejsce. Przed siedemnastolatką jeszcze wiele biegów i mistrzostw.
U kobiet było spokojniej. Wielki powrót na mistrzowskie zawody zaliczyła Therese Johaug.
Po zawodach na skoczni dużej w Innsbrucku mogło się wydawać, że sytuacja się powtórzy. Eric Frenzel wygrał zawody połączone z biegiem na 10 km, a w sprincie drużynowym okazał się najlepszy wraz z Fabianem Riessle. Nastąpiły przenosiny do Seefeld, tamtejsza skocznia nie przypadła do gustu naszym zachodnim sąsiadom. Strat nie udało się nadrobić w biegu, w rywalizacji indywidualnej skończyło się bez medalu. Na słabości Niemców zyskali Norwegowie, dorzucając dwa triumfy do imponującego dorobku zwycięstw. Występ Polaków można uznać za zgodny z oczekiwaniami. Szczepan Kupczak uzyskiwał bardzo dobre wyniki w skokach (8. i 4. miejsce), jednak gorszy bieg skończył się odpowiednio 25. i 18. pozycją na mecie. Najważniejsze są wyniki drużynowe – 8. miejsce w sztafecie pozwala Polakom na uzyskanie stypendium, tak ważnego w budżecie sportowców. Cel został osiągnięty i to się liczy.
Czwarci na świecie Miejmy nadzieję, że zakończą się one sukcesami chociaż w części takimi, jakie osiągała Kowalczyk. U mężczyzn było gorzej, wyniki w okolicach 60. miejsca nie napawają optymizmem. Oprócz tego w polskiej ekipie doszło do pewnych niesnasek, Kowalczyk oskarżyła polskich zawodników o zbytnie rozluźnienie i rozpraszanie prowadzonych przez nią biegaczek. Sytuacja została wyjaśniona, lecz niestety dopiero po medialnych przepychankach.
Kombinacje norwesko-niemieckie Czas na tych pomijanych i będących z lekka na uboczu. Tych, którzy łączą z sukcesami obie wcześniej opisane dyscypliny sportu – kombinatorów norweskich. Faworytami byli Niemcy, którzy na poprzednich igrzyskach olimpijskich w Pjongczang wygrali wszystkie konkurencje.
Polska ze złotym i srebrnym medalem zajęła 4. miejsce w klasyfikacji medalowej całych mistrzostw świata. Wynika to z tego, że tylko cztery ekipy mogły się szczycić triumfami w Seefeld: Norwegia, Niemcy, Szwecja i Polska. Za naszą reprezentacją znalazły się takie sportowe potęgi jak Austria czy Rosja. Dominacja norweska była niepodważalna: 25 medali, w tym 13 złotych. Daleko za nimi Niemcy z 9 medalami, 6 złotymi. Żadne liczby nie oddadzą radości triumfatorów i kibiców. Czystej, ekspresyjnej radości, którą mieliśmy przyjemność oglądać w ciągu tych dwóch tygodni na arenach w Seefeld i Innsbrucku. Bo w końcu o to chodzi w sporcie, nieprawdaż? Oby za dwa lata, podczas następnych mistrzostw w Oberstdorfie, nasi reprezentanci dostarczyli nam jej jak najwięcej. 0
podwodny kosmos /
W SUBIEKTYWIE po prowadzeniu jestem zmęczony i biedny
Ukojenie w nieważkości Nie ma znaczenia, czy przygrzewa słońce, czy lód pokrywa jezioro, oni zawsze gotowi są wziąć butlę na plecy i zanurzyć się w zimnej, spokojnej toni. I chociaż znajdują się wiele metrów pod poziomem morza, bliżej im do gwiazd niż tym, którzy stąpają po ziemi. T E K S T:
D o m i n i k a H a m u lc z u k
GRAFIKA:
iętnastolitrowa butla z czynnikiem oddechowym waży 18 kg, pas z ołowiem, służący za balast – 8 kg, a „skrzydło”, czyli kamizelka ratowniczo-wypornościowa, to kolejne 8 kg, jakie zakłada na siebie Alicja. Do tego dochodzi jeszcze waga automatów, latarki, kołowrotka i boi. Na lądzie wszystko to ciąży nieprzyjemnie, ale w wodzie ta masa nie ma już takiego znaczenia. Alicja klaruje sprzęt – przykręca automaty do butli, sprawdza, czy wszystko działa, czy powietrze nie śmierdzi olejami, czy manometr i automaty są sprawne. Tuż przed zejściem pod wodę jeszcze raz sprawdza wszystko jej buddy (partner, z którym pływała). SAFETY FIRST! – jak mówi motto International Diving Federation; od poprawnego działania sprzętu zależeć będzie jej życie, więc nie może sobie pozwolić na lekkomyślność i zaniedbanie. Dopiero gdy są absolutnie pewni, że wszystko jest sprawne, Alicja i jej partner zanurzają się. Ostatnie sprawdzenie funkcjonowania sprzętu i pokazują sobie znak OK. Rozpoczynają nurkowanie. Od teraz mogą liczyć tylko na swój ekwipunek i siebie nawzajem.
P
E WA E N F E R
Z DJ Ę C I A :
N U R KOW E B ŁO N I E
Ulubiona zabawka Irek przychodzi na spotkanie w koszulce z ludzikiem skierowanym głową w dół w otoczeniu bąbelków, a na szyi ma naszyjnik z rybką. Spotykamy się w kawiarni niedaleko basenu Prawy Brzeg. Zaraz po naszym spotkaniu ma zajęcia. Będzie szkolił kolejną generację nurków. Sam nurkuje od 2005 r. – przez 14 lat udało mu się zdobyć kolejne uprawnienia i jest już instruktorem. Niestety obowiązki zawodowe i rodzinne sprawiają, że nie nurkuje już tyle, ile by chciał. Kontakt z Tomkiem złapałam przez grupę na Facebooku Nurkowanie rekreacyjne i techniczne. Kiedy do niego napisałam, był na nurkowaniu w Hańczy. Wysłał mi zdjęcie skutego lodem jeziora, na którym stoi żółta butla do nurkowania. I chociaż przeraziła mnie temperatura, jaką musiała mieć woda o tej porze roku, na Tomku nie wywierało to wrażenia. Wbrew pozorom to nie są niskie temperatury. Na Hańczy latem, w trzydziestostopniowym upale, temperatura wody to około 14 stopni, ale tylko na granicy, 7−8 metrów. Potem znacząco spada, aż poniżej pewnej głębokości
ustala się na poziomie czterech stopni. Temperatura pod lodem w tej chwili wynosiła trzy stopnie – to tylko jeden stopień różnicy w stosunku do tego, co i tak doświadczysz latem. Kłopot jest dopiero po wyjściu z wody – musisz szybko zrzucić z siebie skafander, żeby na tobie nie zamarzł. Ot, relaksujący weekend przed kolejnym tygodniem pracy. Na Hańczy był razem z innymi osobami, współtworzącymi Nurkowe Błonie. Jest to grupa zapaleńców nurkowych, którzy organizują szkolenia i wyjazdy, nie tylko krajowe. Zwiedzają po kolei wszystkie ciekawe zakątki świata. Alicję znam od dawna, mieszkamy w tym samym bloku. Wiem, że o nurkowaniu może mówić długo i bez końca. Opowiada wtedy z zapałem, jaki spotyka się niemal wyłącznie u dzieci mówiących o swoich ulubionych zabawkach. Wakacje prawie zawsze planuje pod kątem schodzenia pod wodę i na każdy taki wyjazd czeka z podobną niecierpliwością, z jaką maluchy czekają na Boże Narodzenie.
Jeśli A, to i B Staram się aktywnie spędzać życie i niewiele było rzeczy, jakich do tej pory nie próbowałem – opowiada Tomek. Do tej grupy należało też kiedyś nurkowanie. Dlatego pewnego pięknego dnia, po powrocie z Chorwacji, gdzie miałem okazję obserwować nurków, postanowiłem zrobić kurs. Instruktora polecił mi kolega. Zadzwoniłem, umówiłem się na pierwsze nurkowanie i w ten sposób to się zaczęło. Potem były kolejne kursy, wyjazdy, szkolenia, aż w końcu nurkowanie stało się stałym punktem w jego kalendarzu, chociaż początek jego przygody z nurkowaniem nie wyróżniał się spośród początków większości osób. Podobnie zaczynał Irek, ale w jego przypadku los podjął decyzję za niego. Miałem kolegę, który był trochę boidupą i stwierdził, że sam nie pójdzie na kurs. Znalazł szkołę nurkową, zapisał nas i powiedział mi o tym, dokładnie w tej kolejności. Poszliśmy więc razem na szkolenie. On po roku zrezygnował, stwierdził, 1
kwiecień 2019
W SUBIEKTYWIE
/ podwodny kosmos
że nurkowanie jest nudne, a ja zostałem. Teraz jego przygoda zatoczyła koło – znowu jest na szkoleniach, wśród nowych kursantów, ale tym razem w roli instruktora. Zarówno Irek, jak i Tomek swoje pierwsze zejścia pod wodę zaliczyli w Polsce, z czego są bardzo zadowoleni. Polskie wody są ciemne i zimne, nie to co w Egipcie czy Australii. Jeśli się do nich przyzwyczaimy, jeśli nauczymy się nurkować tutaj, żadne inne wody na świecie nie będą nam straszne – wyjaśnia Tomek. Przekonała się o tym Alicja, która pierwszy raz nurkowała w Australii. Moi znajomi dostali w prezencie ślubnym kurs nurkowania od swojego przyjaciela – instruktora. Dwa miesiące po kursie wypadł nam wspólny wyjazd do Australii. Oni mieli już uprawnienia i mogli nurkować, a my z mężem nie. Postanowiliśmy, że nie będziemy siedzieć i patrzeć, więc na miejscu zrobiliśmy kurs. Kiedy wróciłam do Polski, wiedziałam, że chcę dalej nurkować, ale nie zdawałam sobie jeszcze sprawy, czym to nurkowanie tak naprawdę jest. Pojechaliśmy do sklepu i kupiliśmy tzw. ABC, czyli piankę, maskę i płetwy. To są rzeczy, które ze względów higienicznych powinno się mieć własne, resztę można wypożyczyć. Na pierwsze nurkowanie w Polsce pojechaliśmy w kwietniu. Woda była zimna i kwitła. Kiedy wyszłam na ląd, powiedziałam: „dziękuję za uwagę, więcej nie będę nurkować”. Na szczęście tydzień później zmieniłam zdanie. Miałam przecież wszystko kupione – powiedziałam już „A”, więc musiałam powiedzieć też „B”. Nurkuje do dziś. Chociaż w pierwszym
odruchu sama chciała zrezygnować z dalszego schodzenia pod wodę, podkreśla, że nie warto się do niczego zmuszać: Musisz po prostu czuć, czy chcesz w to iść, czy nie. Alicja kurs robiła w ciepłych, morskich wodach, ale nie poleca takiego rozwiązania. Prawda jest taka, że wracasz potem do kraju i nie umiesz nic. Nurkowanie w Polsce ma tę zaletę, że jeżeli nauczysz się nurkować w polskim jeziorze, poradzisz sobie wszędzie.
Cudze chwalicie Bardzo dużo ludzi myśli, że w Polsce nurkowanie jest trudne i nieciekawe: jest ciemno i nie ma co oglądać. Ale kiedy potem pokazuję im zdjęcia z nurkowania z Biebrzy, Hańczy lub nurkowania podlodowego, szczęki im opadają. Nie wierzą, że takie rzeczy można zobaczyć w Polsce – opowiada Irek. Nurkowanie zazwyczaj kojarzy się przecież z Egiptem lub Australią. Rafy koralowe, kolorowe rybki, wspaniała widoczność – każdy, kto pływał w Morzu Czerwonym, Śródziemnym czy Adriatyku, nie mówiąc już o nurkowaniu, wie, jak kolosalna różnica jest pomiędzy nimi a polskimi realiami. Mimo to Polska ma nurkom wiele do zaoferowania. W zalanych kamieniołomach widoczność, szczególnie późną jesienią i zimą, jest bardzo dobra – sięga nawet powyżej 15 m. Ponadto, dno pełne jest mniejszych lub większych atrakcji: od stalowych rur i płyt, poprzez samochody i koparki, aż po jachty i bunkry. Część z nich to autentyczne pozostałości po eksploatacji górniczej, inne zostały tam ustawione przez właścicieli terenu.
Nie wszyscy jednak szukają w podwodnym świecie tylko wraków i innych śladów obecności człowieka. Irek należy do zwolenników obcowania z naturą. Niejednokrotnie był na spływie tratwą po Biebrzy wraz ze szkołą nurkowania Best Divers, w której jest instruktorem. Niewiele osób miało okazję to zrobić, ponieważ spływ odbywa się na terenie Biebrzańskiego Parku Narodowego, którego władze ograniczają liczbę takich spływów do kilkunastu rocznie. Miejscami głębokość wynosi tam pół metra i szorujesz brzuchem po piasku. Ale jakie można wtedy zobaczyć latorośle, piękne raki albo polujące lub przyczajone szczupaki – tego się nie da opisać. Opisać nie można, ale można obejrzeć, ponieważ nurkowie zamieścili na kanale szkoły w serwisie YouTube filmiki z pobytu w Biebrzy. Widać tam nie tylko ryby (w tym ogromnego suma), które napotkali, lecz także roślinność, przez którą musieli się przedzierać, przypominającą nieco tropikalny busz. Z kolei ci, których fauna i flora nie zachwyca, a fiaty 125p na dnie kamieniołomu już nudzą, jeżdżą nad Bałtyk, który pełen jest zatopionych statków. Jednym z nich jest wrak Jana Heweliusza – promu, który zatonął 14 stycznia 1993 r. W czasie rejsu ze Świnoujścia do Ystad statek natknął się na sztorm o sile 12 stopni w skali Beauforta i poszedł na dno. Dziś jest jednym z celów wypraw polskich nurków. W lipcu zwiedziła go również Alicja. Miała to szczęście, że jej buddym był Paweł – jej przyjaciel, który posiada uprawnienia instruktorskie. Dzięki temu udało jej się zwiedzić pokłady, na których reszta jej grupy nie była. Opłynęliśmy statek tak naprawdę z każdej strony. To było niesamowite. Bycie w parze z instruktorem na takim nurkowaniu to najlepsze, co może się przytrafić! – wspomina z entuzjazmem.
Motocykle na dnie oceanu
xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx
54–55
Podobnie było w Egipcie, gdy nurkowała na wraku SS Thistlegorm. Ponownie, wraz z Pawłem, udało jej się wpłynąć tam, dokąd reszta grupy prowadzona przez lokalnych przewodników się nie zapuściła. Statek, który oglądali pod wodą, w chwili zatonięcia płynął z Glasgow do Egiptu i wschodniej Libii. Chociaż początkowo był przeznaczony do handlu, w czasie II wojny światowej został wciągnięty do marynarki wojennej. Celem jego ostatniej misji było wsparcie stacjonu-
podwodny kosmos /
jącego w Afryce Północnej wojska VII Armii Brytyjskiej. Po opłynięciu kontynentu wpłynął do Morza Czerwonego i stanął na kotwicy przed wejściem do Kanału Sueskiego. W tym miejscu 6 października 1941 r. został zbombardowany przez dwa niemieckie samoloty wracające do bazy na Krecie i poszedł na dno, kończąc swoją wojskową karierę. Ponad pół wieku później zaczęto uprawiać na nim nurkowanie rekreacyjne i teraz jest uważany za jeden z najciekawszych wraków na świecie. Ze względu na charakter ostatniej misji jego cargo stanowiły karabiny, czołgi, motocykle, a nawet lokomotywy parowe. Właśnie te dwie ostatnie maszyny Alicja wspomina najdokładniej: Na tym wraku jest 40 motocykli z koszem BMW Sahara. Musiały być w jakiś sposób przytwierdzone, żeby się nie przemieszczały w czasie rejsu, ponieważ kiedy statek zatonął, wszystkie zostały na swoim miejscu. Są teraz tylko lekko przechylone. Mają nawet powietrze w kołach! Jest tam też lokomotywa kolejki wąskotorowej. Leży troszeczkę obok wraku, pewnie spadła jak statek szedł na dno, ale cały czas wygląda imponująco. Jednak największe wrażenie przy zwiedzaniu wraków robi to, że można przeczytać historię statku, porównać, jak wyglądał kiedyś i zobaczyć, co zrobiły z nim lata spędzone na dnie morza.
Wrota kosmosu Tomek: Wchodzisz pod wodę, słyszysz najpierw dźwięk wypuszczanego powietrza ze skrzydła lub jacketu, a potem tylko swój oddech: to, jak zasysasz powietrze i to, jak bąbelki wylatują z automatu ku powierzchni. Nurkując człowiek jest sam ze sobą. Nic i nikt go nie rozprasza – jest pod wodą i skupia się tylko na tym. Alicja: Uwielbiam po prostu wsadzić głowę pod wodę. Czasem jeździmy do znajomych na agroturystykę, gdzie jest jeziorko o głębokości maksymalnie 30 m. Mogę tam siedzieć godzinę, półtorej. I po prostu tam być. To jest dla mnie najlepsze odstresowanie. Dla niej w nurkowaniu nie chodzi o zwiedzanie wraków, raf czy inną, podmorską turystykę, tylko o izolację od reszty wszechświata. Irek: Zobaczenie „świata bez nieba”, odcięcie się od wszystkiego… Relaksuję się, luzuję i wychodzę inny. Woda uspokaja, wprowadza w stan nirwany. Brak ciężkości, możliwość fruwania, to jest coś, co jest abstrakcyjne do wytłumaczenia, jeśli się nie czuło tego samego na sobie.
Nieważkość, o której wspominają, jest kolejnym czynnikiem sprawiającym, że tych, którzy już raz zanurkowali, ciągnie pod wodę ponownie. Przestajesz ważyć, po prostu wisisz sobie. To jest cudowne uczucie, coś wspaniałego. Możesz przemieszczać się w trzech wymiarach, nie tak, jak na powierzchni ziemi. Nic nie jest w stanie zastąpić tego uczucia – mówi Tomek. To jak podróż w kosmos.
Człowiek, który chciałby wyjść z wody przed czasem, ryzykuje życie. Wrażenia te wzmagają dodatkowo zjawiska, które można zaobserwować pod wodą. Byłem zaskoczony tym, jak zjawiskową lustrzaną powierzchnię robi powietrze oddzielające skalny sufit od wody. Widok był jak z bajki. Nie wiedziałem, że coś takiego może istnieć... – dodaje Tomek. Niczym Alicja po drugiej stronie lustra.
Ciemno wszędzie, głucho wszędzie Nurkowanie to również walka z własnymi słabościami. Z wody nie można wyjść w dowolnym momencie, kiedy stwierdzi się, że już wystarczy. Każdy metr słupa wody dokłada do ciśnienia atmosferycznego 1/10 bara (na powierzchni ziemi działa na nas ciśnienie atmosferyczne wynoszące jeden bar, a 10 m pod wodą – dwa bary). Z tego powodu nurka obowiązuje przystanek bezpieczeństwa na trzech metrach, który pozwala na wysycenie się gazu zgromadzonego w organizmie. W przypadku głębszych nurkowań konieczna okazuje się dekompresja. Bez niej gaz pod dużym ciśnieniem, którym nasyca się nurek, mógłby rozerwać tkanki i zatkać naczynia krwionośne, prowadząc do śmierci. Człowiek, który chciałby wyjść przed czasem, ryzykuje życie. Do tego dochodzą ciemność i zimno – bez pewnego samozaparcia nikt nie mógłby przebywać w takich warunkach. Irek szkolił kiedyś dziewczynę, która miała duże opory przed nurkowaniem i klaustrofobię. Obawiała się w jakikolwiek sposób zanurzyć. Była jednak uparta i udało jej się w końcu przełamać, chociaż kosztowało ją to dużo pracy. Do dziś nurkuje. Po trzech latach od ukończenia przez nią kursu dostałem od niej zaproszenie na ślub i wesele. Zdziwiłem się, w końcu nie
W SUBIEKTYWIE
była ani moją znajomą, ani przyjaciółką, tylko zwykłą kursantką. Tymczasem ona wzięła sobie za punkt honoru, że na jej weselu będą wszyscy ludzie, którzy w taki lub inny sposób znacząco wpłynęli na jej życie. Dzięki mnie pozbyła się klaustrofobii, więc najwyraźniej byłem jedną z tych osób.
Cena głupoty Kiedy opowiadają o nurkowaniu, o tym, jak czują się pod wodą, na twarzach moich rozmówców pojawia się spokojna radość, jakby sama myśl o tym sporcie wprawiała ich w stan relaksacji, o jakim wspominali. Potem jednak zadaję pytanie, czy uważają swoje hobby za niebezpieczne. Nurkowanie jest w końcu uznawane za sport wysokiego ryzyka, poza tym Tomek sam stwierdza, że nurkując jesteś gościem w środowisku, które jest dla ciebie niebezpieczne, chociaż jednocześnie bardzo piękne. W jednej chwili każdy z moich rozmówców zmienia się: stają się poważni, mówią rzeczowo, z twarzy znika wyraz błogości. Nurkowanie jest sportem bardzo bezpiecznym, pod warunkiem, że przestrzega się reguł i ma się odbyte i zaliczone szkolenia. To nie jest taki sport, że kupię sobie książkę – nauka nurkowania w weekend, przeczytam ją i już mogę nurkować – tłumaczy Irek. Nurkowanie, przede wszystkim, wymaga obsługi wielu sprzętów, od których zależeć będzie życie nurka. Ich awaria może mieć fatalne skutki, więc każdy, kto chciałby zejść pod wodę, musi najpierw nauczyć się je obsługiwać oraz przećwiczyć procedury działania w nieprzewidzianych sytuacjach. Od tego właśnie są szkolenia. Już na pierwszym z nich, OWD (Open Water Diver), duża część kursu opiera się na sposobach radzenia sobie pod wodą. Jako instruktor, Irek ćwiczy z kursantami, w jaki sposób radzić sobie z takimi sytuacjami, jak brak powietrza u partnera, nieszczelny „jacket”, zgubienie balastu czy utrata maski. Od samego początku 1
kwiecień 2019
W SUBIEKTYWIE
/ podwodny kosmos
nurkowie uczeni są, że sytuacje awaryjne mogą wystąpić i ostatnie, co należy robić w tym przypadku, to panikować. Jednak jedną rzeczą jest o tym wiedzieć, a drugą – potrafić zastosować tę wiedzę w praktyce, kiedy idzie się na dno, woda zalewa oczy lub brakuje powietrza w butli. Cały myk polega na tym, żeby trenować jak najwięcej: pływać bez maski, zalewać ją czy pływać bez płetw. Wszystko po to, żeby umieć się opanować, w razie gdyby na rekreacyjnym nurkowaniu coś się stało. Tak, tych rzeczy uczy się na kursie podstawowym, ale trzeba je cały czas ćwiczyć, jeśli chce się być dobrze przygotowanym – upomina Alicja. Treningi są bardzo ważną częścią tego sportu i nie wolno ich zaniedbywać, niezależnie od tego, jak długo się już nurkuje. Ponieważ sam pracuje z osobami dopiero zaczynającymi przygodę z nurkowaniem, Tomek przestrzega: Zdarza się, że młody nurek, który ledwo skończył kurs na pierwszy stopień nurkowy, myśli, że jest nieśmiertelny. Zaliczył ćwi-
Nurkowanie jest sportem bardzo bezpiecznym, pod warunkiem, że przestrzega się reguł. czenia na kursie, więc nie powtarza ich już, nie utrwala ich, tylko hulaj dusza. Takie zachowanie prowadzi czasem do zguby. Przyznaje, że momentami trudno jest nie spanikować, ale można to niebezpieczeństwo zminimalizować poprzez częste nurkowania i ćwiczenia: uczysz się w ten sposób, co możesz ty, co może twój sprzęt, gdzie są granice.
Nie znasz dnia ani godziny Dzięki takim ćwiczeniom Tomkowi udało się zachować zimną krew, gdy był na trzydziestu metrach i zamarzł mu automat. Pamięta, że tego dnia czuł się dobrze ( jeśli idziesz na nurkowanie, ale twoje wewnętrzne „ja” mówi ci, że nie powinieneś dziś nurkować, to należy go posłuchać – mówi), a jego sprzęt był sprawny i został dwukrotnie sprawdzony, kiedy przygotowywał go do zejścia. Poza tym, aparatura do nurkowania z zasady posiada dla bezpieczeństwa zdublowane systemy. Niestety, do butli z powietrzem dostało się w czasie jej napełniania trochę wilgoci, która zamarzła i w postaci kryształka lodu przedostała się do automatu. Podparła tam membrankę i powietrze z butli zaczęło w sposób
56–57
niekontrolowany uciekać. W ciągu minuty cała butla była już pusta, a mój partner znajdował się wtedy w znacznej odległości ode mnie. Zanim dotarłem do niego i pokazałem mu, co się stało, byłem już bez powietrza. Przysporzyło mi to sporo strachu, ale gdy dostałem już automat rezerwowy do ust, uspokoiłem się. Niezwłocznie rozpoczęliśmy procedurę awaryjnego wynurzania. Sytuacje ekstremalne mogą się zdarzyć zawsze i wszędzie, nie ma na to reguły. Alicja doświadczyła jednej z nich w Egipcie, mimo bardzo dobrych warunków i doskonałej widoczności. Chyba na zawsze zapamiętam tamto uczucie paniki. Nie robiłam żadnych nerwowych ruchów, ale muszę przyznać, że byłam przerażona. Myślenie logiczne zaczyna schodzić na drugi plan, są tylko emocje, a pod wodą to bardzo niebezpieczne. Wszystko przez płytę, która nagle się rozkręciła, a worek wypornościowy zawinął jej się na plecy. Nie mogła w żaden sposób spuścić powietrza, straciła pływalność. Z dodatkowym balastem z ołowiu zaczęła opadać na dno. Na szczęście mój buddy i instruktor szybko to zauważyli i przypłynęli z pomocą. Wyszliśmy awaryjnie z 18 metrów. Musieli mnie przy tym trzymać tak, żebym nie opadła na dno. Oczywiście w tym momencie wszystko to było pod kontrolą, odbyliśmy przystanek na trzech metrach. Ale na ten dzień moje nurkowanie już się skończyło.
Mimo tego, że sami przeżyli nieprzyjemne sytuacje, nie uważają, żeby nurkowanie rzeczywiście było niebezpieczne – a przynajmniej nie bardziej niż cokolwiek innego. Awarie się zdarzają, tak samo jak drobne przeoczenia, ale w jakiej dziedzinie życia tak nie jest? Tak długo, jak zachowują zdrowy rozsądek pod powierzchnią wody, nic poważnego im nie grozi. Więcej ludzi zginęło przy dojeździe na nurkowanie niż pod wodą – zauważa Irek. * Nurkowanie ma jeszcze jedną zaskakującą cechę – może je uprawiać każdy niezależnie od predyspozycji fizycznych. Nie ma znaczenia, czy nurkuje dziewczyna, która waży 40 kg i ma 1,5 m wzrostu, czy też dwumetrowy mężczyzna ważący 120 kg – pod wodą mają te same możliwości. W nurkowaniu sprzęt po założeniu i po wytrymowaniu, czyli wybalastowaniu (dobraniu takiej ilości ołowiu, która spowoduje, że pod wodą będziesz w stanie neutralnym), pozwala na zniwelowanie tych różnic – mówi Irek. Nie znam innego sportu, który by to umożliwiał. To nie znaczy oczywiście, że sprawność fizyczna nie jest ważna – niezależnie od masy, nurek musi być w stanie nie tylko sam pływać, lecz także pomóc innym w razie wypadku. Jednak tak długo, jak ćwiczymy i szkolimy się, pod wodą wszyscy jesteśmy równi. 0
varia /
Varia Polecamy: 58 TEchnologie Wyższy poziom multitaskingu Komputery kwantowe
62 czarno na białym O odbiciach i fotografii fot. Aleksander Jura
Zdjęcia robione ukradkiem
64 felieton Optymalizacja
Optymalizacja w dążeniu do szczęścia
Kalejdoskop M a r ta M u s i d łow s k a kaba to zła siostra bliźniaczka Eilatu. Oba miasta, wyłaniające się z basenu Morza Czerwonego, są od siebie zupełnie odmienne. Eilat, niby faworyzowany starszy brat, przyciąga całą uwagę wdziękiem hoteli, przyćmiewając blaskiem niedaleką jordańską Akabę. Ona z kolei, kryjąc się w cieniu braciszka, żyje według samodzielnie wyznaczonych standardów. Tam nie ma zasad – a raczej są takie, których zachodni człowiek nie jest w stanie pojąć swoim przyzwyczajonym do jednolitości obrazu rozumem. Wir tego miasta stopniowo wciąga coraz bardziej, by w końcu pochłonąć bez reszty. A pod koniec dnia, niczym fala na brzeg morza, wyrzuca umęczone ciała turystów, zdezorientowanych i ogołoconych z wszelkich złudzeń. Tam wyobrażenia o arabskim świecie zderzają się z rzeczywistością, pozwalając na weryfikację rozmaitych stereotypów. Panuje wszechobecne szaleństwo, w którym każdy, poza zagubionymi turystami, zdaje się czuć nadzwyczaj dobrze. Jak w ruchomym obrazie, masy kolorowo ubranych muzułmanek nieustannie przemieszczają się we wszystkich kierunkach, powiewając wielobarwnymi chustami i długimi do ziemi szatami. Zadziwiające, jak zbliżone są zachowania kobiet na całym świe-
A
Jak w ruchomym obrazie, masy kolorowo ubranych muzułmanek nieustannie przemieszczają się we wszystkich kierunkach.
cie w sklepach odzieżowych – ten błysk w oku, zahipnotyzowane spojrzenie i pełne skupienie podczas poszukiwania czegoś, co będzie mogło zapewnić uśmiech na twarzy do końca dnia. A przynajmniej do momentu powrotu do szarej rzeczywistości. Gdy nadeszła godzina modlitwy, rozbrzmiewający z minaretu głos wzmagał panujący dookoła harmider. W mojej głowie widniał obraz ludzi padających na ziemię, by zastygnąć w bezruchu na kolejnych kilka minut. Nikt się jednak nie zatrzymywał, nikt też nie kładł się na ziemię. Jedynie garstka osób zaszyła się gdzieś na moment, by w zaciszu swojego sklepiku rozłożyć dywanik i klęknąć w geście szacunku dla Allaha. Allah zrozumie, że tylko na chwilę – w końcu nic się samo nie sprzeda, a za coś trzeba żyć. W samym środku chaosu my – dwoje pielgrzymów. Z każdym naszym krokiem ciekawość tubylców rośnie. Obserwują, wodzą wzrokiem, marszczą brwi. Czego turyści mogą chcieć od zwykłej, nieciekawej ulicy? Kilka sklepów z ciuchami, ale nieeuropejskimi; trochę straganów, ale przecież oni to wszystko mają u siebie. Czego więc tu szukają?! Inności, odpowiedziałabym zapytana. Autentyczności i odpowiedzi na pytanie, jacy wy – muzułmanie – naprawdę jesteście. 0
kwiecień 2019
TECHNOLOGIE
/ komputery kwantowe
Człowiek uczy się przez całe życie, ale nie na studiach
Wyższy poziom multitaskingu Co jakiś czas w mediach pojawia się temat komputerów kwantowych, które owiewa już pewien mistycyzm. Czy rzeczywiście zwiastują przełom na miarę rewolucji przemysłowej? T E K S T:
Paw e ł Paw łu c k i
omysł stworzenia komputera kwantowego jako pierwszy wysunął amerykański fizyk teoretyczny Richard Feynman w słynnym wykładzie There’s Plenty Of Room At The Bottom, który wygłosił 29 grudnia 1959 r. Zasugerował wówczas możliwość wykorzystania efektów kwantowych do obliczeń. 21 lat później Paul Benioff opisał teoretyczny kwantowy model Maszyny Turinga, której praktyczną realizacją jest komputer. Od tego czasu trwają prace nad zamienieniem abstrakcji w rzeczywistość.
P
W kilku miejscach jednocześnie Obecnie używane przez nas wszystkich komputery oparte są na procesorach krzemowych i działają na podstawowych jednostkach danych zwanych bitami. Bity przyjmują wartości 0 lub 1, w zależności od dokonywanych przez urządzenie obliczeń. Na przykład 4-bitowy komputer może w danym momencie operować na jednej z szesnastu możliwych kombinacji zer i jedynek, które reprezentują liczby zapisane w systemie binarnym. Komputer kwantowy korzysta natomiast z kubitów, które pokrywają całe spektrum stanów pośrednich między 0 a 1 ‒ stan ten nazywany jest kwantową superpozycją zera i jedynki. W uproszczeniu można napisać, że kubit jest jednocześnie „trochę” 0, a „trochę” 1 – a to, jak bardzo jest jednym, a jak bardzo drugim, jest określane poprzez rachunek prawdopodobieństwa. W efekcie pojedynczy wynik obliczeń na komputerze kwantowym jest bardzo niepewny i dopiero średnia całej serii działań pozwala określić rezultat z dużą dokładnością. Mimo to umiejętność kubitów do wchodzenia w stan superpozycji stanowi o ogromnej przewadze komputerów kwantowych nad tymi tradycyjnymi – są one w stanie wykonywać wszystkie zadane obliczenia jednocześnie. 4-kubitowy komputer może w jednej chwili operować na wszystkich szesnastu kombinacjach 0 i 1, a nie tylko jednej, jak jego bitowy odpowiednik. W przybliżeniu można więc powiedzieć, że jest od niego 16 razy szybszy. Dodatkowo każdy kolejny kubit zwiększa moc komputera wykładniczo, więc 8-kubitowa jednostka będzie 64 razy szybsza, a 16-kubitowa już aż 256 razy!
Nie tak kolorowo Pozornie możliwości komputerów kwantowych wyglądają na daleko przewyższające te, które mają obecnie używane maszyny. Jednakże inżynierowie
58-59
muszą rozwiązać jeszcze wiele problemów natury technicznej, by móc w pełni cieszyć się ich potencjałem. Największym z nich jest utrzymanie stabilności procesorów kwantowych – pod wpływem oddziaływania czynników zewnętrznych dochodzi do dekoherencji obiektów kwantowych. Polega ona na tym, że układ kubitów przestaje być w stanie superpozycji i przybiera jeden ze stanów stacjonarnych, czyli takich, w których każdy z kubitów ma przypisaną wartość 1 lub 0, zamiast jednoczesnego posiadania obu informacji. W związku z tym problemem obecne procesory kwantowe muszą działać w bardzo niskich temperaturach, wynoszących około 0,02 stopnia Kelvina. Wymusza to zastosowanie ogromnej aparatury chłodzącej znacznie zwiększającej gabaryty urządzenia, przez co wyglądają one bardziej jak wielkie szafy przypominające obecnie wykorzystywane superkomputery niż jak to, co mamy pod biurkiem. Kolejnym wyzwaniem jest stworzenie algorytmów odpowiadających specyfice pracy procesorów kwantowych – muszą one korzystać z bardzo nieintuicyjnych efektów mechaniki kwantowej, a także bazować na rozkładzie prawdopodobieństwa oraz jego ewolucji w czasie. Znacznie komplikuje to proces projektowania skryptów wykorzystujących potencjał urządzeń kwantowych, przez co powstało ich zaledwie kilkanaście. Wśród nich największe emocje budzą algorytm Shora, służący do rozkładu liczb na czynniki pierwsze, oraz algorytm Groovera, dzięki któremu można sprawnie przeszukiwać duże bazy danych. Jednakże po przezwyciężeniu wspomnianych trudności komputery kwantowe będą w stanie zapewnić rozwiązywanie problemów w czasie nieosiągalnym dla zwykłych krzemowych jednostek.
Kwanty dla wszystkich Mimo powstania już na początku lat 80. modeli teoretycznych, dopiero po 2000 r. tempo zmian zaczęło przyspieszać. W 2005 r. powstała firma D-Wave, której celem były prace nad komputerami kwantowymi. Już dwa lata później opracowała ona 16-kubitowy procesor Europa, a po czterech kolejnych sprzedała koncernowi Lockheed-Martin system oparty na 128-kubitowym procesorze Rainier. W następnych latach z konstrukcji D-Wave’u skorzystały takie przedsiębiorstwa, jak Google i NASA – duże zainteresowanie tych firm technologią kwantową wynika z typu
zadań, jakie stawiają swoim maszynom. Chodzi głównie o działania na dużych liczbach i przeszukiwanie ogromnych baz danych – w tym kwantowe jednostki są dużo efektywniejsze nawet od superkomputerów.
Jednakże inżynierowie muszą rozwiązać jeszcze wiele problemów natury technicznej, by móc w pełni cieszyć się ich potencjałem. Inną firmą zajmującą się komputerami kwantowymi jest IBM. W przeciwieństwie do D-Wave’u kieruje on swoje wysiłki bardziej ku polepszeniu stabilności konstrukcji niż ku zwiększaniu mocy obliczeniowej. W styczniu tego roku zaprezentowała 20-kubitowy komputer Q System One, którego zintegrowana konstrukcja ma umożliwić pracę poza sterylnym środowiskiem laboratoryjnym. Na razie nie można go kupić, ale wraz z jego premierą IBM zaprosił do współpracy firmy i instytucje w ramach komercyjnego projektu IBM Q Network. Jego celem jest stworzenie skalowalnych konstrukcji kwantowych dla biznesu i nauki. Już teraz każdy zainteresowany może przetestować 5-kubitowy komputer poprzez stronę IBM.
Po kwantach do leku na raka Komputery kwantowe to niewątpliwie przyszłość rozwoju informatyki. W pełni swojego potencjału pomogą w dokonaniu wielu przełomowych odkryć, gdyż będą w stanie wykonywać przydzielone im zadania wielokrotnie szybciej niż obecnie używane superkomputery. Dzięki swojej naturze i ogromnej mocy obliczeniowej świetnie sprawdzą się w chemii i fizyce teoretycznej, pomogą w wynalezieniu wielu nowych leków oraz zwiększą efektywność wszelkiego rodzaju rozwiązań technologicznych. To głównie poprzez ten pośredni wpływ na rzeczywistość odcisną swoje piętno na życiu każdego z nas. Raczej nie ma co liczyć, że postawimy komputer kwantowy na biurku, chociaż przy odpowiednim rozwoju usług opartych o przechowywanie danych w chmurze, gdzie ich moc będzie udostępniana zdalnie, nie będzie nam to w niczym przeszkadzało. 0
gry jako środek przekazu /
TECHNOLOGIE
Nadczłowiek z syndromem psuj‑zabawy M A r ta S aw i ń s k a
tworzenie nadczłowieka wydaje się niemożliwie prostym zadaniem. Czego takiemu potrzeba? Sprawniejszych zmysłów, intelektu, motywacji? A może zdolności przywódczych, które przezwyciężą każdy kryzys? Wiele z tych umiejętności można osiągnąć, grając we właściwą grę. Badania wskazują, że już najzwyklejsze gry akcji poprawiają nasz wzrok, podnoszą poziom koncentracji i zaangażowania. Jak wykazała kognitywistka, Daphne Bavelier, poprawiają one podzielność uwagi również w prawdziwym życiu. Wiele więcej dają nam jednak serious games – gry, których głównym celem nie jest zapewnienie rozrywki, ale np. nauka zarządzania w sytuacjach kryzysowych. Obrazują one życie uchodźcy lub chorego, narzędzia terapii lub narzędzia umożliwiające samorealizację, które wspierają rozwój osobisty. Kto z nas nie chciałby być lepszy w tym, co robi? Mieć więcej wiedzy, wyższy poziom inteligencji i erudycji, większą świadomość świata. Wiele gier, które podnoszą kompetencje, jest na wyciągnięcie ręki. Jednak dostrzegam moment, w którym ta ręka się waha, tak jak waha się, gdy sięga po trudny film lub książkę. W dziale gier drżących nadgarstków jest więcej. Gry jako medium zajęły już swoje miejsce w kulturze, ale o prawo głosu w debacie publicznej wciąż muszą się upominać, choć dojrzałości im nie brakuje. Jak ocenić dojrzałość medium? Większość wyników Google’a „dojrzałość gier” wiąże z wiekiem statystycznego gracza i podaje, że gry to medium dojrzałych ludzi po trzydziestce. Innym kryterium mógłby być wiek samego medium, lecz i to nie jest jasne – w końcu najstarsze gry, zawierające mechaniki, które dziś tłumaczone są na język cyfrowy, datuje się na równi z pismem. Czujemy jednak, że nie ma to takiego znaczenia, jak na przykład zakres i złożoność poruszanych przez medium tematów. Zastanówmy się teraz, kto w takim razie – wbrew coraz liczniejszym kontrowersyjnym tytułom – próbuje ucinać dyskusję nad problemami społecznymi w grach? Mainstreamowi krytycy? Poważni profesorowie? Obawiam się, że najczęściej robimy to my sami, gracze. Co gorsza, z dość niejasnych powodów. Czy czujemy się niepewnie, upatrując w grze mądrości, której być może nie zawarli tam twórcy? Bo głupio przecież dopatrywać się geniuszu w targetowanej komersze. Dlaczego bardziej nie zależy nam na pełni doświadczenia? Wierzmy w naszych twórców. Przecież Mistrz i Małgorzata jest równie znakomitym kabaretem jak Europa Universalis odprężającą strategią. A oba mogą wywoływać silne refleksje filozoficzne z zakresu etyki ekonomii. Jeśli jest to dla was zbyt naciągane, to zapewniam – chociaż większość gier RPG podaje nam przesłanie na tacy, to wiele więcej możemy dostrzec podczas analizy zasad rozgrywki, które rządzą danym światem. Medium to medium – narzędzie przekazu. Zgodziliśmy się, że gry to medium jednocześnie najmłodsze, najstarsze i w średnim wieku. Nie przystoi mu więc stronienie od tabu. Zresztą, nie chcę pytać: czy
S
można o czymś mówić?, lecz: jak to robić?. Odróżniajmy formę od treści. W przypadku gier odpowiedź na drugie pytanie nie zawsze brzmi: przyjemnie i rekreacyjnie. Rozrywka należy do treści i zależy od celu autora. Mechanizmy budzenia zaangażowania i interakcji – oto forma, której analizy musimy się uczyć. Tak, jak uczymy się myśleć o literaturze, muzyce czy filmie. Gdy byłam w liceum i ktoś zaproponował grę edukacyjną, moja reakcja nie odbiegała od reakcji większości klasy. Gra edukacyjna nie może być fajna. Koniec kropka. Dziś stawiam diagnozę: cierpiałam wówczas na syndrom psuj-zabawy. Wiecie, kto to psuj-zabawa? Zabawne, w groznawstwie jest to termin niemalże fachowy. Psuj-zabawa to gorzej niż oszust, bo oszust bierze udział w grze, elastycznie traktując niektóre zasady. Psuj-zabawa całkowicie neguje sens gry, odrzuca ją i uniemożliwia. Najczęściej robi to wtedy, gdy nie wierzy, że gra może być fajna, angażująca, sensowna. Tylko czy my, którzy dziś zachwycamy się tak efektami gier rozrywkowych, jak szkoleniowych i edukacyjnych, nie cofamy się, gdy ktoś wspomni o That Dragon. Cancer? Grze, która jest historią rodziny umierającego na raka chłopca. Albo Indygo? Grze polskich studentów o dotkniętym depresją malarzu. Oto moment wahania w dzisiejszym dziale gier. Możliwe, że te gry nie są „fajne”, lecz z pewnością – angażujące. Są również sensowne, dlatego że nie są niczym innym, lecz właśnie grami, a to medium jak żadne inne potrafi stworzyć uczucie immersji – zanurzenia w fikcyjnym świecie: odczuć sprawczość i jej bolesny brak, prowadzić dialog z naszymi reakcjami. Choć słowa „nadczłowiek” używam odrobinę ironicznie, to większą ironię widzę w tym, że my, którzy zmagamy się z tym światem, trwamy w ciągłym pędzie rozwoju, zwalniamy dopiero przy zderzeniu gier (zabawy(sic!)) ze sprawami najgłębiej nas dotykającymi. Widzimy możliwości gier jako narzędzi samodoskonalenia, poszerzania horyzontów, a zasłaniamy się kwestią smaku albo intuicyjną, lecz nienazwaną zasadą decorum, która straszy nadinterpretacją gier rozrywkowych. Nadludzie z syndromem psuj-zabawy. Odwagi! Gry pozwalają zastanowić się na nowo nad problemami społecznymi, filozoficznymi i artystycznymi oraz dojść do zaskakujących wniosków! Zakres tematów jest nieograniczony i, wbrew pozorom, nie wyklucza dobrej zabawy. My, którzy patrzymy na świat poprzez gry – Koło Naukowe Badania Gier „Alea” – zapraszamy na trzecią edycję Gronaliów – jUWenaliowego święta graczy. W tym roku odbędzie się ono pod hasłem wspólnoty – wspólnoty społecznej, narodowej, twórców gier. Zapytamy o to, czyjej perspektywy doświadcza gracz, czy to ważne, w jaki sposób się ona ukształtowała i w ramach jakiej kultury narodowej to zrobiła oraz czy pozbawienie gracza sprawczości w scenie śmierci Wallenroda powie nam coś o naturze poświęcenia. Wpadnijcie dorzucić trzy grosze do dyskusji, grać w gry i karmić wewnętrznego nadczłowieka. Na zdrowie! 0
graf. Firkin, openclipart.org, CC
T E K S T:
kwiecień 2019
TECHNOLOGIE
/ recenzje
Postapokalipsa na różowo oce n a :
88887 Far Cry: New Dawn fot. maeriały prasowe
W y daw n i ctwo : U b i s oft platforma : P C , P S 4, X box O n e
p r e m i e r a : 15 lu t e g o 2019 Far Cry: New Dawn to najnowsza część mającego 15 lat cyklu gier FPS. Początkowo
nie brać którejś z podstawowych broni. Dostępny ekwipunek to w większości wariacje na
gry były autorstwa Crytek, a od drugiej części – wewnętrznego studia Ubisoft. FC: New
temat tego, jak współczesna broń mogłaby wyglądać po modyfikacjach związanych z ogra-
Dawn jest bezpośrednią kontynuacją wydanej w 2018 r. Far Cry 5 . Akcja gry toczy się
niczonymi zasobami. Do dyspozycji mamy też jednak takie ciekawe urządzenia jak wyrzut-
17 lat po wydarzeniach z poprzedniej części. Świat po zagładzie nuklearnej powoli odży-
nia pił tarczowych, która jest niezwykle skuteczna w starciach z grupami przeciwników.
wa, a wraz z nim powracają napięcia społeczne. Wcielamy się w postać kierownika (lub
Poza dość standardowym wątkiem fabularnym twórcy przewidzieli kilka możliwości
kierowniczki) ochrony, który pomaga odtworzyć osadnictwo na terenie USA. Śpiesząc
przedłużenia rozgrywki. Możemy brać udział w ekspedycjach poza hrabstwo Hope i szu-
z pomocą do jednej z osad w hrabstwie Hope, spotykamy bliźniaczki dowodzące lokalnym
kać zasobów m.in. na przejętym przez Bandytów lotniskowcu albo w więzieniu Alcatraz.
oddziałem Bandytów – grupy łączącej stereotypowe cechy różnych subkultur, w tym
Innym wyjściem jest oddanie Bandytom zdobytych już posterunków – przeciwnicy wra-
gangu motocyklowego czy punków. A to dopiero początek kłopotów.
cają wówczas w większej i bardziej elitarnej grupie, a lokalizację można zdobyć jeszcze
Far Cry: New Dawn, mimo że jest w pełni samodzielną grą, wprowadzającą kilka innowacji do wysłużonej mechaniki, nie może być traktowana jako pełnoprawna część serii.
raz. Wszystko to zrobić możemy solo, wykorzystując jednego z bohaterów niezależnych, tzw. spluw do wynajęcia, lub w trybie dwuosobowym za pośrednictwem internetu.
Mapa gry to nic innego jak obszar znany z Far Cry 5 z nowymi teksturami oraz zmianami
Zarówno miłośnicy serii, jak i osoby, dla których Far Cry jest zupełną nowością, znajdą
w otoczeniu, które przypominają o zagładzie nuklearnej. Świat przedstawiony nie ogra-
tutaj coś dla siebie. Za około połowę premierowej ceny Far Cry 5 otrzymamy ponad 20
nicza się jednak wyłącznie do pustyń często utożsamianych z postapokalipsą – jest tu
godzin zabawy w dość interesującym świecie, z dużym potencjałem na kontynuowanie
woda, a dzięki niej bujna roślinność, która cieszy oko jaskrawymi kolorami.
rozgrywki we współpracy ze znajomymi.
Nowością są elementy RPG – broń jest podzielona na klasy, które determinują jej moc. Tak
Michał Goszczyński
samo przeciwnicy mają swoje poziomy i jeśli chcemy pokonać elitarnych Bandytów, to lepiej
Świat jednak żyje! oce n a :
88887 fot. maeriały prasowe
Metro Exodus W y daw n i ctwo : U b i s oft platforma : P C , P S 4, X box O n e
p r e m i e r a : 15 lu t e g o 2019 Ukraińskie studio 4A Games, twórca Metro 2033 oraz Metro: Last Light , po raz trzeci sięgnęło do prozy Dmitrija Głuchowskiego. Metro Exodus to reinterpretacja
Ostrożne wykorzystanie tego elementu mechaniki może zaoszczędzić nie tylko wiele pocisków, lecz także nerwów w przypadku trudniejszych fragmentów gry.
niektórych scen Metro 2035 – trzeciej, i jak na razie ostatniej, powieści rosyjskiego
Graf icznie jest to jedna z lepszych gier, które wyszły w ostatnich miesiącach.
autora. Opowiada ona o świecie dotkniętym nuklearną zagładą, w którym nieliczni
Zyskuje szczególnie na mocniejszych konsolach jak Xbox One X. Wielokrotnie obej-
mieszkańcy Moskwy, którzy przeżyli atak, zamieszkują podziemia metra. Tym razem
rzymy sekwencje, w czasie których warto będzie się zatrzymać i obserwować nasze
nasz bohater – Artiom – przekonuje się, że nie wszystko, co mówi się w metrze,
otoczenie, w przerwie od wykonywanego obecnie zadania. Piękne tła mają jednak
jest prawdą, a świat poza Moskwą wygląda inaczej, niż wpajano mu od dziecka. Jego
swoją cenę – czas pierwszego ładowania gry bije z pewnością jeden z niechlubnych
podejrzenia, że mieszkańcy metra nie są ostatnimi ludźmi na ziemi, nareszcie się
rekordów w branży. Ten aspekt wraz z rzadko pojawiającymi się drobnymi problema-
potwierdziły.
mi technicznymi spowodował utratę przez grę jednego z pięciu punktów.
Metro Exodus to nietypowa strzelanka pierwszoosobowa, która łączy wiele ele-
Fani twórczości Głuchowskiego nie powinni przechodzić obok tego tytułu obo-
mentów fabularnych z wartką akcją. Gra nie pozwala zapomnieć, że znajdujemy się
jętnie. Mimo chłodnych słów autora wobec twórców gry jest to bardzo interesujące
w świecie po apokalipsie – broń i amunicja są towarami def icytowymi. Często wymu-
podejście do wykreowanego przez niego świata. Bez obaw można polecić spędzenie
sza to rozwiązywanie konf liktów „po cichu”. W takich wypadkach niezwykle ważna
tych kilkunastu godzin w tunelach moskiewskiego metra i innych lokacjach dotknię-
jest manipulacja światłem i cieniem – gaszenie i zapalanie napotykanych świeczek
tej katastrofą Rosji.
lub innych źródeł światła ma wpływ na naszą wykrywalność przez przeciwników.
60-61
Michał Goszczyński
recenzje /
TECHNOLOGIE
Zombie na nowo oce n a :
88889 fot. maeriały prasowe
Resident Evil 2 W y daw n i ctwo : C apcom platforma : P C , P S 4, X box O n e
p r e m i e r a : 25 s t yc z n i a 2019 Seria Resident Evil to przykład prawdziwego sukcesu, jakiego firmie Capcom wielu
Zdobyta broń potrzebuje jednak amunicji, a tej za dużo nie znajdziemy. Każdy strzał jest
twórców może zazdrościć. Już od ponad 20 lat gracze walczą z groźną Umbrella Corp.,
na wagę złota, więc lepiej uważać. Wzmacnia to oczywiście i tak niemałe napięcie, które
której wirus zamienia ludzi w krwiożercze zombie. Na podstawie gier wyprodukowano
odczuwamy na myśl o wkroczeniu do nowej części lokacji. Graficznie Resident Evil 2 nie odbiega od wydanego dwa lata temu Resident Evil 7. Cie-
również sześć filmów akcji.
Resident Evil 2 to remake – choć właściwszym stwierdzeniem byłoby ‚‚reinterpre-
kawie obserwuje się znane sprzed ponad 20 lat lokacje przedstawione na nowo, z wyko-
tacja” – chyba najbardziej kultowej części całej sagi, wydanej pod tym samym tytułem,
rzystaniem współczesnych technologii. Capcom wiele czasu poświęcił, by Resident Evil
w którą od 1998 r. zagrało na PlayStation prawie 5 mln graczy. Akcja gry toczy się w Rac-
2 zaskakiwało poziomem oprawy, nie tylko wizualnej. Muzyka i dźwięki otoczenia, w tym
coon City, gdzie wybucha epidemia zombie. W jej wyniku ludzie po śmierci powracają jako
oczywiście odgłosy wydawane przez zombie, są w tej grze niezwykle istotnym elemen-
żywe trupy skłonne atakować wszystko co się rusza. Tak wygląda sytuacja w momencie,
tem budowania napięcia i atmosfery nieuchronności starcia z niebezpiecznym wrogiem.
w którym do miasta przyjeżdża Leon S. Kennedy – młody policjant, który ma rozpocząć
Tutaj również nie ma się do czego przyczepić. Jest po prostu świetnie!
swoją służbę w lokalnym posterunku. Spotyka tu Claire Redfield, która do Raccoon przy-
Jeśli nie miało się jeszcze okazji zapoznać z klasykiem z PlayStation, zdecydowanie
była w poszukiwaniu zaginionego brata. Bohaterowie szybko muszą się jednak rozdzielić,
warto sięgnąć po jego reinterpretację z 2019 r. Horror w ujęciu gry video może spowo-
a gracze mogą poznać fabułę z punktu widzenia każdego z nich.
dować, że kilka nocy z rzędu będzie nam troszkę trudniej zasnąć – szczególnie jeśli na
Akcję gry obserwujemy z perspektywy trzeciej osoby. Rozwiązując napotkane zagadki i zbierając informacje na temat trwającej katastrofy, poznajemy kolejne fragmenty
korytarzu usłyszymy kroki przypominające ciężkie stąpanie Pana X, jednego z najpotężniejszych przeciwników, jacy czekają na nas w Resident Evil 2 .
układanki, a to wszystko w miejscu, gdzie zza każdych drzwi może na nas wypaść krwio-
Michał Goszczyński
żerczy zombie. Na szczęście mamy do dyspozycji sporo narzędzi do ich eksterminacji.
Anime wszystkich światów – łączcie się! oce n a :
88897 fot. maeriały prasowe
Jump Force W y daw n i ctwo : Sp i ke C hu n s oft / Namco B a n da i platforma : P C , P S 4, X box O n e
p r e m i e r a : 15 lu t e g o 2019 Spike Chunsoft podjęło się niełatwego zadania stworzenia bijatyki, w której przenikają się
ostatnio systemie 3 versus 3, gdzie kierujemy jednym z zawodników, a pozostali mogą
różne światy japońskich animacji i komiksów publikowanych w magazynie „Shonen Jump”.
pojawić się na polu bitwy, aby pomóc nam dodatkowym atakiem, lub jeśli chcemy zmienić
W Jump Force nasz świat oraz rzeczywistość anime zostały połączone i zaczęły się mieszać.
technikę walki – mogą się z nami zamienić.
Na Ziemię trafili nie tylko tacy bohaterowie jak Son Goku, Monkey D. Luffy czy Naruto, lecz
Grafika stworzona przez Unreal Engine 4 trzyma wysoki poziom, jednak wygląd postaci,
także ich najwięksi przeciwnicy, w tym Freezer z serii Dragon Ball Z. To właśnie starcie z tym
które porzucają mangową stylistykę na rzecz bardziej „naturalnych” modeli może nie przy-
ostatnim, którego świadkiem jest nasz bohater – zwykły śmiertelnik – wywołuje ciąg zdarzeń,
paść do gustu największym fanom serii reprezentowanych w Jump Force . To jest chyba naj-
dzięki któremu dołączymy do drużyny Jump Force . Jej zadaniem jest powstrzymać zagładę,
większa bolączka dzieła Spike Chunsoft. Dynamiczne starcia czy rozbłyski kolejnych ataków
za której kulisami stoją nieznani sprawcy.
prezentują się świetnie, ale nie przypominają tego, co widzieliśmy na kartach komiksów lub
Fabuła nie jest specjalnie zaskakująca i równie dobrze mogłoby jej nie być, ponieważ najważniejszym aspektem gry jest walka. Do dyspozycji mamy 40 wojowników, a kolejni
w TV. Miłym dodatkiem są za to głosy postaci, które w większości podkładane są przez oryginalnych aktorów z anime.
mają pojawić się w najbliższych miesiącach w ramach DLC. Wybór jest szeroki – możemy
Nie jest to z pewnością gra dla każdego – jeśli jednak lubimy anime, to warto choć
tu znaleźć bohaterów wielu popularnych anime, w tym również tych, które mogliśmy oglą-
na chwilę się nią zainteresować. To doskonały sposób na znalezienie odpowiedzi na
dać w polskiej telewizji. Autorzy gry zadbali, aby każdy z nich mógł wykonywać swoje naj-
pytanie, kto wygrałby w pojedynku Son Goku z Naruto.
słynniejsze ataki. Ci, którzy swoją moc zwiększają za pomocą różnorakich przemian, mogą się oczywiście zmieniać, wypełniając odpowiedni pasek energii. Walczymy w popularnym
Michał Goszczyński
kwiecień 2019
CZARNO NA BIAŁYM
/ lustereczko, powiedz przecie...
O odbiciach i fotografii T E K S t i z dj ę c i a :
z u z a n n a jac e w i c z
dbicie to bardzo szeroki temat w fotografii. Można je rozpatrywać zarówno jako zjawisko fizyczne, niezbędne do wykonania zdjęcia lustrzanką, jak i efekt widoczny na zdjęciu. To drugie spojrzenie daje nam mnóstwo możliwości – od praktycznego zastosowania odbicia, jakim jest selfie w lustrze, przez odbicie krajobrazu w wodzie lub fotografowanie produktu na szklanej powierzchni w celu uzyskania symetrii, aż po bardziej abstrakcyjne pomysły fotografów portretowych czy ulicznych. To właśnie te ostatnie są mi najbliższe. Tak naprawdę zaczęło się od strachu przed jawnym robieniem zdjęć ludziom na ulicy. Kiedyś fotografowałam miasto, skupiając się głównie na architekturze. Później był okres, kiedy moja przyjaciółka mówiła, że nie może już patrzeć na moje zdjęcia, bo wszystkie są takie same – raczej szeroki widok ulicy i jedna
O
62–63
mała postać gdzieś w oddali. Zapragnęłam podejść bliżej ludzi, ale bardzo nie chciałam zostać zauważona. Pewnego dnia odkryłam, że mogę sfotografować to, co dzieje się na ulicy, kierując obiektyw w stronę sklepu z butami albo restauracji. W ten sposób nikt nie dowie się, że właśnie został uwieczniony. Wyniknęło to więc z pewnego rodzaju własnego ograniczenia, które powoli zaczęłam akceptować i przekuwać w siłę – zwyczajnie spodobało mi się to i stało moim głównym sposobem fotografowania rzeczywistości. Patrząc na świat w ten sposób, dostrzegamy więcej. Wnętrze przybrzeżnej kawiarni miesza się z oceanem, a sklepowa wystawa z zatłoczoną ulicą. Manekin prezentujący najnowszą kolekcję spogląda na spieszącą się do pracy kobietę, miasto zyskuje nową teksturę w postaci naklejonych na szkło kropek, a przechodzący mężczyzna po-
jawia się w kadrze trzy razy, dzięki odpowiednio ustawionym szybom i padającemu na nie światłu. Dowiadujemy się, że to, co się wokół nas bez przerwy dzieje, jest znacznie bardziej interesujące, niż nam się wcześniej wydawało. Na swój sposób nawet piękne. Fotografowanie ulicznych odbić ma też dwie, z pozoru sprzeczne, właściwości – zachowuje naturalność sceny i jednocześnie czyni ją bardziej abstrakcyjną. Skoro ludzie nie mają świadomości tego, że są fotografowani, nie zmieniają też zachowania z naszego powodu. Jednocześnie, tworząc tego typu zdjęcie, nakładamy światła i inne elementy zza okna na tę zwykłą uliczną sytuację, która wydarzyłaby się niezależnie od naszej obecności. Czynimy ją bardziej osobistą, w wizualny, niedosłowny sposób odzwierciedlającą nasze uczucia. 0
/ ...eicezrp zdeiwop ,okzceretsul
MYŁAIB AN ONRAZC
ifiargotof i hcaicibdo O zciwecaj annazuz
: aicęjdz i t SKET
trumnogroteskowość /
Trumna, lodówka i niepodległy Guślarz iedy usłyszałam, że grafik Andrzej Pągowski nazwał ławeczki niepodległości trumnami niepodległości, uświadomiłam sobie: tak, to jest to!. Diagnoza polskiej współczesności, pod którą mogłoby się podpisać większość moich znajomych. Pomyślałam także: tak często wygląda opowiadanie polskiej historii i w związku z tym chciałabym stworzyć nową kategorię estetyczną. Nazwałabym ją trumnogroteskowością. Trumnogroteskowość nie jest zbyt lubiana i dlatego chętnie opakowuje się ją warstwami zasłaniającymi. W przypadku ławeczek są nimi niezbyt fortunnie dobrane współczesne trendy: quasi-white cube, minimalizm, beton najwyższej jakości etc. Finalnie, mimo starań autora, wychodzi z tego kicz i aura katafalku z groteskowej scenografii Tanga Stanisława Mrożka, czyli główne przejawy trumnogroteskowości. Ona stanowi problem niechętnie przeze mnie wspominanych szkolnych akademii przypominających szopki. Może zresztą ławeczki niepodległości przydałyby się w edukacji wczesnoszkolnej. Dzięki nim dzieci od najmłodszych lat mogłyby się wprawiać w przysiadaniu nad trumną i rozmyślaniu o Wielkiej Polskiej Przeszłości. Chcąc sprawdzić prowokacyjno -refleksyjne działanie ławeczki, przespacerowałam się nawet do warszawskich Łazienek. Dość długo kluczyłam zaśnieżonymi ścieżkami w poszukiwaniu miejsca docelowego (nie chodzę do Łazienek często, a najwyraźniej multifunkcyjna ławeczka nie dorównała jeszcze rangą Pałacowi na Wodzie, skoro nie poświęcono jej ani jednego drogowskazu). Upragniony widok w końcu ukazał się moim oczom. A właściwie... niezupełnie – całą konstrukcję przysłaniała bowiem warstwa świeżego śniegu. Prześwitujące przez biel blaszane siedzisko absolutnie nie sprawiało wrażenia przysiadalnego. Tym bardziej przypominało trumno-lodówkę, na której mogłaby położyć się Babka z Tanga Mrożka – w sukni z długim trenem, czapką dżokejką i trampkami na nogach. Połączenie nowego i starego, postępu z historią, doniosłości z kiczem, który nawet nie aspiruje do campu. Biała puszka pandory w kształcie prostopadłościanu zdawała się skrywać widma i demony przeszłości, które czekają na Wyspiańskiego młodego pokolenia, by je opisać i wystawić na scenie. Niektóre z nich zostały wywołane – między innymi przez Annę Augustynowicz, która w Teatrze Polskim postanowiła wystawić Wyzwolenie, bynajmniej nie optymistyczne, a za to mocno (i w przeciwieństwie do projektantki ławeczek – świadomie oraz prześmiewczo) korzystające z kategorii trumnogroteskowości. Jedyny kolorowy element scenografii – zwycięski wieniec – znika w ciągu przedstawienia, a zamiast niego pojawiają się czarne korony cierniowe,
K
mężczyzna wymachujący złożoną szarą flagą, ksiądz z wodą święconą w wiadrze i kropidłem oraz kobieta wijąca się wokół figury anioła. Tak mniej więcej, według reżyserskiej wizji, wygląda „wyzwolona” Polska, której patronuje... zapakowany w celofan i czarne okulary Adam Mickiewicz. W moim odczuciu idealnie łączy się to z interpretacją Pągowskiego, który użytkowo-estetycznej katastrofie nadał sens metaforyczny. Zestawienie tych dwóch projektów (Augustynowicz i Rosiak) o odmiennych intencjach autorskich, wynikających z różnych poglądów politycznych, ujawnia pewien ważny problem. Mam tu na myśli jakąś nieumiejętność w prowadzeniu dyskusji o wolności i niepodległości. Jak o tym mówić? Jeśli na poważnie – to zaraz nasuwają się na myśl obrazy Zbigniewa M. Dowgiałły. Miały być na poważnie i nawiązywać do klasycznych form, a jednocześnie (gdyby nie znać poglądów autora) można by je zinterpretować jako parodię. Jeśli ironicznie – to w rezultacie ściana śmiechu odgradza adresatów od sedna. Augustynowicz chciała stworzyć wizję depresyjną, ale patrząc na reakcję publiczności, można się zastanawiać, czy widzom nie zapadły bardziej w pamięć akcenty humorystyczne (wypowiedzi Konrada żądającego obrony dziewcząt polskich przed obcymi i domagającego się wprowadzenia narodowej cenzury zostały powitane salwą śmiechu). Odnoszę wrażenie, że z zagadnieniem niepodległości nie bardzo wiadomo, co zrobić. Zwłaszcza w środowiskach, które dystansują się od odpalania rac, noszenia dżinsów z orłem na tylnej kieszeni i żołniersko-chóralnych interpretacji piosenek patriotycznych a capella. Trudno nawet ustalić, czy w końcu jesteśmy niepodlegli, czy nie. I czy ten temat nie zamyka się w znacznej mierze w trumnach historii. Bo jeśli tak, to przy betonowych konstrukcjach Rosiak należałoby postawić Guślarza i dobrać mu jakiś przekonujący chór śpiewający w rockowo-popowych klimatach. A także znaleźć kogoś, kto potrafiłby zapanować nad widmem nieposłusznym, co i milczy, i nie przepada […] jak kamień pośród cmentarza. Wtedy ławeczki niepodległości stałyby się całkiem udanym projektem, historyczno-edukacyjno-wyzwoleńczym, a nie tylko bryłą o enigmatycznym statusie ontologicznym z imitacją pisma Piłsudskiego. 0
Katarzyna Kowalewska Marzy o lepszym, piękniejszym świecie, w którym doba ma więcej niż 24 godziny, a zjedzenie ciastka nie wyklucza jego posiadania. Chętnie przyjmie wskazówki, jak to pragnienie zrealizować.
marzec 2019
/ optymalizacja w dążeniu do szczęścia
Optymalizacja chodząc do kuchni, patrzę na parapet wypełniony doniczkami z ziołami. Spoglądam na zielone morze roślin, którego fale zmierzają w kierunku słońca. Ich giętkie ciała prężą się wśród promieni światła. Liście są rozwarte, chłoną każdą cząstkę ciepła. Przez okno widzę klucz ptaków zwinnie, lecz majestatycznie zmierzający po błękicie nieba. Podziwiam grację i zorganizowanie powracających na wiosnę skrzydlatych wędrowców. Rodzi się wtedy we mnie myśl, swoista pochwała doskonałego funkcjonowania natury – wciąż niedoścignionego wzorca w wielu dziedzinach. W takich momentach zadaję sobie pytanie: co sprawia, że świat przyrody żyje pełnią harmonii, a nasz ludzki świat jest pełen niepokoju, rozterek, pytań o sens istnienia? Poszukujemy szczęścia, lecz błądzimy we mgle, rozdarci między racjonalnością, emocjami a okruchami wiedzy o funkcjonowaniu wszechświata. Możliwe zatem, że tym, co stanowi o odrębności gatunku ludzkiego od natury jest cel, do którego dążymy. Poszczególne elementy świata naturalnego zdają się mieć zaprogramowane w sobie dążenie do przeżycia i rozwoju w sposób minimalizujący ich wydatek energetyczny. Mój ulubiony przykład to owoc granatu – doskonałe zespolenie funkcji i formy. Soczyste ziarenka wypełniają po brzegi niewielką kulę, której stosunek objętości do pola powierzchni jest największy spośród innych brył. To niezwykłe, jak wiele skrywa tak skromny owoc. Życie ludzi nie jest jednak takie proste; nie ogranicza nas ani sferyczność czerwonej skórki owocu, ani korzenie zapuszczone w głąb ziemi. Jesteśmy raczej wolni jak ptaki. Niemniej w przeciwieństwie do nich nie mamy często wewnętrznego kompasu, dzięki któremu zawsze znajdujemy właściwą drogę. Jako społeczeństwo w ciągu wieków wykształciliśmy cywilizację. Jaskinie pokryte malowidłami zmieniły się w przestronne galerie sztuki pełne zbieranych przez stulecia obrazów największych mistrzów. Skromne domki lepione z gliny zamieniliśmy na sięgające nieba szklane wieże. Biblioteki wypełniliśmy półkami uginającymi się od książek dokumentujących rozwój ludzkiej myśli przez tysiąclecia. Moment, kiedy przestaliśmy walczyć o przetrwanie i zamieniliśmy włócznię na pióro sprawił jednak, że świat nagle stał się dużo bardziej złożony, a to, co ważne, zniknęło gdzieś za mgłą niesprecyzowania. Nasz kompas instynktów przestał być już wystarczający.
W
64–65
Współczesny człowiek wspina się na szczyt hierarchii potrzeb Maslowa, zostawiając daleko pod sobą już zaspokojone wymagania takie jak jedzenie, sen czy bezpieczeństwo. Im wyżej jesteśmy w tej hierarchii, tym bardziej błądzimy wśród mgły otaczającej niejasne definicje potrzeb wyższego rzędu. Łatwo nam określić, jak zaspokoić potrzeby fizjologiczne, lecz trudniej znaleźć optymalny sposób samorealizacji. Sami do końca nie wiemy, czego chcemy; nie potrafimy jasno określić celu, do którego dążymy. Można by stwierdzić, że starając się to osiągnąć, niejako definiujemy życie jako funkcję różnych jego elementów. Ta brawurowa próba uchwycenia esencji naszego istnienia w ciasnych ramach definicji jest jednak skazana na porażkę. Nawet gdybyśmy znali wszystkie parametry tej funkcji, nadal nie potrafilibyśmy osiągnąć jej maksimum. W świecie nieskończonych możliwości niemożliwe staje się przeanalizowanie wszystkich wariantów, a następnie wybranie optymalnego. Musimy zadowolić się uproszczoną wersją rzeczywistości. Podjęcie najlepszej decyzji dodatkowo komplikują nasze emocje. Impulsywność i skłonność do podążania za instynktami sprawiają, że zbaczamy z obranej, optymalnej ścieżki. Łatwo popełniamy błędy poznawcze, a nasza silna wola nie ułatwia wybrania tego, co dobre, gdy kuszą nas inne możliwości. To właśnie ten rozdźwięk między harmonią otaczającego nas świata a niedoskonałością ludzi sprawia, że stanowimy odrębny element natury. Ale to również dzięki niemu nasze życie wydaje się takie fascynujące i niezwykłe. Nie jesteśmy tylko agentami w modelu podążającymi za ściśle wyznaczonymi regułami decyzyjnymi. W świecie zwierząt tę rolę odgrywają instynkty. W naszym przypadku między bodźcem a reakcją pojawia się wolna wola. To ona pozwoliła nam wyrwać się z rozwiązania optymalnego tylko lokalnie – podążania za instynktami w kierunku obietnicy rozwiązania globalnie najlepszego. Ta podróż pełna jest jednak niejasności, trudności, wątpliwości, a do jego osiągnięcia mamy przed sobą jeszcze długą drogę. 0
Michał Hajdan Umysł ścisły, lecz serce artysty. Łączy wiele perspektyw, by zrozumieć strukturę rzeczywistości. Uważa, że dobry design jest sposobem na lepszy świat.
z przymrużeniem oka /
3PO3
pamiętajcie, że homoseksualizm jest chorobą zakaźna, radzimy się zaszczepić
Jak LGBT zniszczy Polskę Zaczyna się od tolerancji, później przychodzi wprowadzenie związków partnerskich i ani się obejrzymy, a z Ziemi znikną wszyscy heteroseksualiści, moralność odejdzie w zapomnienie, a w kraju zapanuje wszechobecna Sodoma i Gomora. Prezentujemy, w jaki sposób LGBT zniszczy nasz kraj. Bądźcie czujni!
n da
fot. www.pixabay.com
aga
aln e
fot. www.flickr.com
ho m
op op r
k su terose n e he o dzieck
fot. www.pixabay.com
niewin
Zniszczenie rodziny
Demoralizacja ludzi
Indoktrynacja w szkołach
Włączam telewizor. Z jednego kanału uśmiecha się do
Polska, rok 2030. Od 10 lat nie urodziło się ani jedno
kwietnia 2019 r.:
mnie Biedroń. Przełączam. Michał Piróg w Dzień Dobry
dziecko. Ludzie hetero praktycznie wymarli. Władze
język polski: queer theory w Lokomotywie Tuwima,
TVN. Chcę obejrzeć film, jednak w programie na cały dzień
są w kropce. Wiedzą, że kiedy umrą obecne pokole-
matematyka: obliczanie kosztów adopcji dziecka przez
jest tylko powtarzany na okrągło coming out Kevina Spa-
nia, kraj stanie się martwy. Rząd decyduje się uciec do
dwie osoby homoseksualne,
ceya. Włączam radio, na wszystkich kanałach leci Elton
drastycznego kroku – przyjęcia do Polski tylu uchodź-
język angielski: nauka piosenki Hey, I’m gay from today,
John i Ricky Martin. Chcę poczytać gazetę, ale wszyst-
ców, ilu tylko można. Na każdą parę osób homoseksu-
wiedza o społeczeństwie: dlaczego Rafał Trzaskowski
kie artykuły poświęcone są ślubowi Jakuba i Dawida za
alnych będzie przypadał jeden dorosły uchodźca oraz
był, jest i będzie najlepszym prezydentem Warszawy,
granicą. Moja irytacja sięga zenitu, więc na uspokojenie
jego dziecko, a wszyscy razem będą tworzyć toleran-
przyroda: penetracja kosmosu.
oglądam zdjęcia Neila Patricka Harrisa z jego partnerem.
cyjną i multikulturową rodzinę.
Kto to widział, żeby uczono dzieci tolerancji, otwartości
Rozpoczyna się właśnie od indoktrynacji w szkołach.
Rodziny chyba najbardziej oberwą w całej tej sytuacji.
na inność i szacunku dla drugiego człowieka?! Co się dzie-
Potem jest tylko gorzej. Ludzie nie tylko okazują sza-
Bo przecież para jednopłciowa nie jest w stanie dać
je z tym światem?! Wszystko zrozumiem, ale żeby tak od
cunek osobom o odmiennej od nich orientacji seksual-
dziecku tego, co daje standardowe małżeństwo. Miłości,
razu tłumaczyć dzieciom, że miłość nie jest powodem do
nej, lecz także wstawiają się za nimi, by wspierać ich
bezpieczeństwa, a szczególnie pieniędzy (bo przecież
wstydu? Może jeszcze zaczniemy otwarcie rozmawiać
w trudnej sytuacji. Są dla siebie życzliwsi. Łączą się
500+ nikt im nie da). A to, że od czasu do czasu mąż
z nimi o seksie? Kiedyś to było. Specami od „tych” spraw
ponad podziałami. Odrzucają patriarchalny punkt wi-
zdzieli żonę, bo zupa była za słona, albo dziecko, bo
byli bardziej doświadczeni koledzy, a jak było widać, że
dzenia. Nie dają sobą rządzić. Mają własny rozum. A ż
znowu ryczy, to tylko utrzymywanie niezbędnej dys-
ktoś jest nie ten teges, to wystarczyło trochę się poznę-
strach pomyśleć, co będzie dalej. A przecież nie o taką
cypliny. Lepszy kopniak raz na jakiś czas niż spokojne
cać i wszystko wracało do normy. Piękne czasy!
Polskę nic nie robiłam!
życie z kochającymi gejami czy lesbijkami!
Co tu dużo mówić… Czas najwyższy, aby prawicowy rady-
Zastanówmy się przez chwilę, jak ma wyglądać przy-
Uwaga! Czas wdrożyć w życie plan:
kalizm przejął władzę w systemie edukacji. W programie
szłość naszego narodu. Czy bylibyśmy zadowoleni
FACET, DZIEWCZ YNA – PRAWDZIWA RODZINA
nauczania przewidujemy cotygodniowe warsztaty pt. Jak
z takiego stanu rzeczy, jaki obserwujemy obecnie?
Krok 1 – parasolki chroniące przed tęczowym
zostać wzorowym homofobem?, a także dodatkowe lekcje
Dziewczynki udające chłopców, genderowe wychowy-
deszczem.
prowadzone przez jej ekscelencję, doktor oraz profesor
wanie oraz armia tęczowych żołnierzy? Nie pozwólmy
Krok 2 – szczepionki na geja.
nauk wszelakich Krystynę Pawłowicz. Nie dajmy zatruć
tej chorobie psychicznej na zawładnięcie Polską! Przy-
Krok 3 – zwycięstwo.
dzieci wirusem gejów i lesbijek, a to całe eldżibiti niech
wróćmy w końcu wspaniałe czasy Jagiellonów! Słysze-
I jak tu się nie zgodzić? Tyle w temacie. I pamiętajmy,
sobie w ogóle stąd idzie. Razem z tymi imigrantami i bruda-
liście kiedyś o jakichś P O T Ę Ż N Y C H gejach? O gejach
że stając przed trudnymi wyborami życiowymi, zawsze
sami wszystkimi. Łapy precz od Naszej Polskiej Młodzieży!
politykach? Ja też chyba nie i tego się trzymajmy.
lepiej jest skręcić trzy razy w prawo niż raz w lewo.
GRUBY_BOLO_85
Tematy zajęć w Szkole Podstawowej nr 420 z 20
Fantazja
Jaś, lat 7. Kiedy na jaw wyszło, że jego rodzice żyją w związku hetero, Jaś został przeniesiony do rodziny zastępczej dwóch czarnoskórych gejów uchodźców.
Nika
Polska, rok 2030. Równouprawnienie i tolerancja sieją spustoszenie w głowach młodych Polaków. Słabsze jednostki tracą zmysły, panuje panika. Zdjęcie koloryzowane, czarnobielone.
Specjalne oddziały gwardii LGBT atakują heteroseksualnych uczniów w szkołach i wbijają im homopropagandę do głów (dosłownie).
kwiecień 2019
Zgaduj zgadula
iedzialny kłamstwo”. Redaktor Nieodpow no jed i y wd pra ie „dw w ać swoim Chyba każdy grał kiedyś tę grę i chciałby zaprezentow ie sob ał ob od up ie óln zeg odzenia w w ostatnim czasie szc twa i jedna prawda o UW ”. Pow ms kła a „dw – ę rsj we ą on czytelnikom jej ulepsz ! ści rozpoznawania fake newsów tno ieję um h oic sw u ani tow tes PR ZY GO TO WA Ł: #Jedno
LN Y RE DA KT OR NI EO DP OW IE DZ IA
Szk oły ski ze strony studentów dziew ał się aż tak iej tro skiego. spo aw rsz nie Wa lny u zia tet rsy ied iwe pow Re dak tor Nieod w i koleża nek z Un sto sun ku do ich kolegó a ner wowe i próby saGłów nej Ha nd lowej w iem na kolejne zał am ani nic znych ISM UW. żen era prz z li rzy pat ej gra żow Za Ró aw Naukowego Spr Studenci Wielk iej nie dos tał y się do Ko ła re SGH szy bko interwektó ch W, zny z U b nic osó gra Za cze mobój ło Naukowe Spr aw Ko e cki den Stu denci Wydzi ału Nauk ii, stu az ged Aby zap obiec tra ie Wa rsz aw ski m. Ter tec rsy Spr aw iwe Un na ł zia odd i się do Ko ła Naukowego niowa ło i za łoż yło swój ow ych, którzy nie dos tal znych rod nic gra yna Za ędz aw Mi Spr ków N un SK tos Pol itycznych i S ich sił w rekr uta cji do swo ać ą róż zuj bow odc pró gą nie mo denci UW prawie Za gra nic znych ISM UW , które i tak iemu dzi ała niu , stu oby ięk Os Dz i. . ale ram dzi lite a wy ym kom UW na tym sam róż nią się tyl ko kil t ide ntyczn a, a ic h naz wy znych ISM UW mo gą od etc hn ąć z u lgą – ich nic y – tem aty ka kół jes nic gra Za aw Nauk owego Spr ą mo gli się z nic h wynie dos tał y się do Ko ła rek rut acy jny już nie będ ces pro li czy oń zak nie znajom i, którzy po zyt yw i k ole żanek z SGH . dzięki empat ii kolegów śm iew ać. A to ws zys tko roz po nik UW – nie daw no żad en stu dent ani pra cow Un iwe rsy tet em Me dyc zny m się ał ew dzi spo nie i Ta kie j inf orm acj z Wa rsz aw ski m rsy tet u Wa rsz aw skiego eod powie dzi alnego czę ta fed era liza cja Un iwe ą. We dłu g anonimow ego źró dła Re dak tor a Ni Ka mpus Gł ów ny ażk na por ęć zaj tną h mo oka zał a się sro prz enieść czę ść sw oic iał chc ry któ w Ob cyc h. Na u, ykó MJęz win a leż y po str on ie WU miejs ce Wydzi ałowi Hi storyc zne mu i S zkole we tu opr ócz od c ach ają ier ram w zab i UW, tym samym nowc zy spr zec iw sta iły raz wy ter łpr acę z PoMa pó a ws ą Alm naw iąz ać bli ższ szc zęś cie wła dze nas zej do koń ca wr ześ nia ma ją , ję, że UW zie -em nad UM ą z W bok cji głę liza oją zer wa nia fed era dzi alny wy raż a sw wie po i może eod Ni ych tor ow dak ans Re . z je j śro dk ów fin lite chn iką Wa rsz aw ską rzę tu PW, ale rów nie ż i sp ków yn ud z b sta nie tyl ko skorzy dynek prz y Ka row ej. wr esz cie wy remont uje bu
Zdrada
Nieod powie dzi alny ma ki Sto sow ane j? Re dak tor isty gw Lin na prz eta rg ału dzi Wy ci Re ktor po dpisa ł umow ę Cz y są wś ród nas stu den op od obn ą inf orm acj ę – się dopier o wd zie pra będ nie z od ręc rg i w eta ą prz iał dla Wa s ws pan żew iec ! Co pra wd a, Słu e usi mp ien i kie ruKa zm na lub ek dia na remont Wa sze go bu dyn u i w ięk szo ść z Was zap ew ne uk oń czy już stu bez ku rtk i ę im w z rok a 20 ęci 20 zaj ie na w d rug iej po łow spe kty wa cho dze nia per to t ć raz na jes czy ków włą zni żby roc dał o się je cho cia nek , ale dla prz ysz łyc h usz cze lone grz ejn iki (ta k, aby ch, eni wy mi no wy ą się ie tan kac zos cze ko i k oca . Nie tyl ące), ale rów nie ż do esi mi a nak że dw jed , na ku raz s dyn bu cza zew nęt rzn a czę ść tyd zie ń, a n ie jak dot ych wie Wa nowiona ma zos tać też naz od że nie t si, nik gło już tka że , Plo . nionyc h ok ien jwa żniejs ze jed nak t UW na to po zw oli . Na nie wia domo, czy bu dże m”. sze go bu dyn ku „A zbe ste
Azbes t uratowany
że #je dn a spo śró d tyc h wią zku poi nformow ać, obo w się je czu y aln nie nia czy tel nik om Re dak tor Nieod powie dzi ziw a, ale zos tał a po dk oloryz ow ana w c elu utr ud gam i w c elu uzywd No pra ry t Gó jes i Do acj trz ech inf orm zac hęc a do czy tan ia y aln dzi wie po eod Ni ani a. 0 wy gra nia gry. Re dak tor zys tkie nu rtując e Wa s pyt ska nia od powie dzi na ws
zia lne go: Re dak tor a Nieodpow ied Krótk ie sprostow anie od N Spr aw Za gra nic znych H odd zia łu (cz ytaj SK w depresję po nie Sraw Za gra nic znych SG UW prz ed popadn ięc iem Za łoż enie prz ez SK N ane ratow aniem studentów ISM UW, a c hęc ią sform aliz ow ani a pra cy UW ) nie było spowo dow znych ukowego Spr aw Za gra nic dos tan iu się do Ko ła Na ach dzi ała ń teg o koł a. u Wa rsz aw skiego w r am studentów. Un iwersy tet
666