Niezależny Miesięcznik Studentów Numer 200 Marzec 2022 ISSN 1505-1714
www.magiel.org.pl
s.16 / Temat numeru
Kiedyś to było... 200. numer Magla
spis treści / Mogę oddać naczelnym
16
31
Kiedyś to było...
e Film
0 6 Czego nie wiemy o polskich noblistach?
c Polityka i Gospodarka Nowa różowa fala
15
35 36 38
SKN Energetyki nawiązuje strategiczne partnerstwo z PGNiG S.A Audyt przy kawie
8 200. numer Magla 16 18 19
M agiel w liczbach Stare pr zychodzi, nowe pr zychodzi Powrót do nieistniejących dzia ł ów
Internet,
Tur ystyka,
Teatr,
Po
30 31 32 34
godzinach,
Rozr ywka, Kulinaria, Gr y bez pr ądu, Humor, Poezja
Stowarzyszenie Akademickie Magpress
Prezes Zarządu:
Natalia Młodzianowska natalia.mlodzianowska@magiel.waw.pl Redaktor Naczelna:
Julia Jurkowska Jacek Wnorowski, Patryk Kukla, Michał Wrzosek
Przyszł ość dogania przeszość „Tu t r z e b a l u b i ć b yć” Kt o n a p i s z e h i s t o r i ę ł e z?
57
65
Studium śmierci miasta
t Technologia i społeczeństwo 62 63
To k s yc z n e t a b u Sztuka niebezpieczna
q Reportaż 65
E u r o p e js k i ś r e d n i a k V a l G a rd e n a
p Czarno na Białym
Sztuka jest w modzie Przeb łyski Sztuka protestu
K i j ó w–W a r s z a w a , w s p ó l n a s p r a w a
k Gry
6 8 R e c e n z je
2 Kto jest Kim? 69
t Człowiek z Pasją 59
St u d i u m ś m i e r c i m i a s t a
d r M i r o s ł a w M i e r n i k / K a je t a n Korszeń
Acta est fabula, plaudite!
f Książka 44 45 46 48
R o d z i n a (n i e)p e ł n o s p r a w n a Recenzje K s i ą ż k o w y k r y z y s? Comfort reading books
Redaktorzy Prowadzący: Tomasz Dwojak
Dział IT: Paweł Pawłucki
Błaziak, Julia Białowąs, Julia Gapys, Julia Jurkowska, Julia
Ola Łukaszewicz, Oliwia Witkowska, Patrycja Świętonowska,
Kajetan Korszeń, Jan Kroszka
Dział PR: Julia Białowąs
Kieczka, Julia Krasuska, Julia Mosińska, Julia Pierścionek, Julia
Patrycja Ciupak, Patryk Kukla, Paulina Bartczuk, Paulina
Patronaty: Natalia Młodzianowska
Korekta:
Ratus, Julia Wilemska, Julia Wiśniewska, Julia Zapiórkowska,
Borczak, Paulina Jasionowska, Paulina Mańko, Paulina
Uczelnia: Wiktoria Pietruszyńska
teusz Klipo, Kacper Rzeńca, Weronika Kędzierska,
Julianna Gigol, Julianna Sęk, Kacper Badura, Kacper Maria
Wojtal, Paulina Liniewicz, Paweł Mironiak, Paweł Pawłucki,
Jakubiec, Kacper Rzeńca, Kajetan Korszeń, Kamil Węgliński,
Paweł Pinkosz, Piotr Grodzki, Piotr Niewiadomski, Piotr
Kamila Fraid, Karol Jurasz, Karol Truś, Karolina Chojnacka,
Szumski, Piotr Prusik, Rafał Michalski, Rafał Wyszyński,
Karolina Kołodziej, Karolina Owczarek, Karolina Przygodzka,
Roksana Guzik, Róża Francheteau, Sabina Doroszczyk,
Karolina Tymińska, Kasia Jaśkiewicz, Katarzyna Gawryluk-
Sara Lament, Simon Fongang, Stanisław Marczuk, Szymon
Zawadzka, Katarzyna Kowalewska, Katarzyna Orchowska,
Kubica, Szymon Podemski, Teresa Franc, Tomasz Dwojak,
Katarzyna Stępień, Katarzyna Lesiak, Kinga Boćkowska,
Urszula Grabarska, Weronika Kopacz, Weronika Rzońca,
Kinga Nitka, Kinga Nowak, Kinga Włodarczyk, Kinga Zwolska,
Weronika Zych, Wiktoria Domańska, Wiktoria Jakubowska,
Klaudia Kiersznicka, Klaudia Waruszewska, Klaudia Łęczycka,
Wiktoria Kolinko, Wiktoria Konarska, Wiktoria Latarska,
Krystyna Citak, Krzysztof Król, Krzysztof Zegar, Krzysztof
Wiktoria Musiał, Wiktoria Nastałek, Wojciech Godlewski,
Zybura, Kuba Kołodziej, Laura Królewska, Laura Starzomska,
Zofia Zygier, Zuzanna Dwojak, Zuzanna Karlicka, Zuzanna
Maciej Bystroń-Kwiatkowski, Maciej Cierniak, Magdalena
Kowalska, Zuzanna Witczak, Zuzia Łubińska, Łukasz Kryska
Człowiek z Pasją: Michalina Kobus Felieton: Szymon Podemski Film: Rafał Michalski
Piotr Holeniewski oraz Aneta Sawicka, Ma-
Aleksandra Panasiuk, Jan Kroszka, Piotr Szumski, Katarzyna Gawryluk-Zawadzka, Zuzanna Palińska, Jakub Krajewski, Lena Kossobudzka, Jakub Białas
Współpraca:
Agata Ciara, Agata Cybulska, Agata Zapora,
Agnieszka Chilimoniuk, Agnieszka Traczyk, Aleksanda
Muzyka: Jacek Wnorowski
Pałęga, Aleksander Jura, Aleksandra Bańka, Aleksandra
Książka: Julia Jurkowska
Gawlik, Aleksandra Golecka, Aleksandra Grodzka, Aleksandra
Sztuka: Anna Cybulska
Gątarczyk,
Warszawa: Mateusz Tobiasz Wolny Sport: Mateusz Kozdrak
Aleksandra
Hyrycz,
Aleksandra
Jarosz,
Aleksandra Kalicińska, Aleksandra Orzeszek, Aleksandra Panasiuk, Aleksandra Pytel, Aleksandra Sojka, Aleksandra Sowa, Aleksandra Trendak, Aleksandra Wilczak, Aleksandra
Technologia i Społeczeństwo: Michał Wrzosek
Bieniek, Aleksandra Ślubowska, Alicja Paszkiewicz, Alicja
Czarno na Białym: Jakub Boryk
Utrata, Amelia Łeszyk, Aneta Sawicka, Angelika Grabowska,
Reportaż: Maciej Cierniak
Angelika Kuch, Aniela Markowska, Anna Dobieszewska, Anna
Gry: Michał Goszczyński
Dziubany, Anna Halewska, Anna Raczyk, Anna Rutkiewicz,
3po3: Krzysztof Zegar
Zastępcy Redaktor Naczelnej:
53 55
g Sztuka 39 40 42
49 50 52
o Sport
S z a n uj t e k ś c i a r z a s we g o W s p o m i n a m y „ z e r o s y” Wschodnia ściana mroku
Polityka i Gospodarka: Michał Orzołek
Wydawca:
j Warszawa
100 f ilmowych rolek później J o e z Ta jl a n d i i Elegia dla kina gangsterskiego N a j c i e m n i e js z y z a u ł e k d us z y
d Muzyka
Jaki ojciec, taka córka St u d e n t k o n t r a p r a k t y k i
b Artykuły sponsorowane 24
Kijów–Warszawa, wspólna sprawa
Joe z Tajlandii
a Uczelnia
08 10 12
57
Kto Jest Kim: Alicja Utrata Dział Foto: Nicola Kulesza
Antek Trybus, Arkadiusz Bujak, Arkadiusz Klej, Bartosz Marszał, Bartłomiej Pacho, Basia Iwanicka, Basia Przychodzeń, Dawid Dybuk, Dorian Dymek, Dorota Dyra, Emilia Kubicz, Emilia Matrejek, Ewa Jędrszczyk, Filip Wieczorek, Gabriela
Dział Grafika: Natalia Łopuszyńska
Fernandez, Gabriela Libudzka, Gabriela Mościszko, Hanna
Dyrektor Artystyczna: Karolina Gos
Sokolska, Hanna Żukowska, Helena Wnorowska, Hubert
Adres Redakcji i Wydawcy:
Wiceprezes ds. Finansów: Urszula Grabarska
Pauliński, Iga Kowalska, Igor Osiński, Iwona Oskiera, Iza
al. Niepodległości 162, pok. 64 02-554 Warszawa magiel.redakcja@gmail.com
Wiceprezes ds. Partnerów: Stanisław Marczuk
Pawlik, Iza Zięba, Jacek Wnorowski, Jagoda Brzozowska,
Pełnomocnik ds. Projektów: Emilia Matrejek Pełnomocnik ds. UW: Maria Król
Jagoda Koperska, Jakub Białas, Jakub Boryk, Jakub Krajewski, Jakub Kulak, Jan Kroszka, Jan Ogonowski, Jan Stusio, Janina Stefaniak, Joanna Chołołowicz, Joanna Góraj, Joanna Jas, Julia
Cebo, Magdalena Oskiera, Maja Kamińska, Mania Rytlewska, Marcin Gzylewski, Marek Wrzos, Maria Król, Maria Nowociel,
Redakcja zastrzega sobie prawo do przeredagowania
Maria Opiłowska, Maria Stefaniak, Mariusz Celmer, Marta
i
Kołodziejczyk, Marta Myszko, Marta Sobiechowska, Martyna
niezamówiony
Borodziuk, Martyna Krzysztoń, Mateusz Fornowski, Mateusz
na
Klipo, Mateusz Kozdrak, Mateusz Marciniewicz, Mateusz
odpowiedzialności za treści zamieszczonych reklam
Nita, Mateusz Tobiasz Wolny, Maximilian Seifert, Małgorzata
i artykułów sponsorowanych.
Bocian, Małgorzata Kobyszewska, Michalina Czerwińska, Michalina Kobus, Michał Flis, Michał Hryciuk, Michał Orzołek, Michał Wrzosek, Mikołaj Łebkowski, Milena Kowalczyk, Miłosz Borkowski, Monika Pasicka, Natalia Czapla, Natalia Jakubowska, Natalia Korzonek, Natalia Machnacka, Natalia Morawska, Natalia Młodzianowska, Natalia Olchowska,
skracania łamach
niezamówionych może NMS
nie
Magiel.
tekstów.
zostać
Tekst
opublikowany
Redakcja
nie
ponosi
Artykuły, ogłoszenia i inne materiały do wydania marcowego prosimy przesyłać e-mailem lub dostarczyć do siedziby redakcji do 28 marca
Natalia Sawala, Natalia Sobotka, Natalia Zalewska, Natalia
Okładka: Karolina Gos, Stanislav Kurzhii
Łopuszyńska, Natalia Gańko, Nicola Kulesza, Ola Marszałek,
Makieta pisma: Maciej Simm, Olga Świątecka
marzec 2022
SŁOWO OD NACZELNEJ
/ wstępniak
w 2022 r. wolałabym pisać wstępniaka o pogodzie niż o wojnie
Oświadczenie Redakcja Niezależnego Miesięcznika Studentów Magiel jednogłośnie potępia inwazję zbrojną Federacji Rosyjskiej na niepodległą Ukrainę. Nie tylko jesteśmy zaniepokojeni śmiałością wtargnięcia na cudze terytorium, lecz także oburzeni atakami na cywilów przeprowadzanymi przez rosyjskich wojskowych. Liczymy na jak najszybsze rozwiązanie kofliktu zbrojnego z poszanowaniem suwerenności Ukrainy jako niezależnego państwa. Zachęcamy do każdej formy wsparcia – począwszy od wpłat pieniężnych, poprzez branie udziału w zbiórkach darów, kończąc na najbardziej potrzebnej pomocy bezpośredniej. Z głębokim żalem przyjęliśmy informację o śmierci studenta Szkoły Głównej Handlowej Oleksiia Morklianyka, który zginął podczas ostrzeliwań Kijowa. Wyrażamy najszczersze kondolencje oraz łączymy się w bólu z rodziną oraz wszystkimi najbliższymi naszego Kolegi.
Dziwny jest ten świat J U L I A J U R KOW S K A R E DA K TO R N A C Z E L N A
Mam nadzieję, że za 14 lat, podczas kolejnego jubileuszu Magla, świat będzie piękniejszy.
04–05
Gdyby jeszcze miesiąc temu ktoś zapytał mnie, jaki przekaz chciałabym zawrzeć we wstępniaku 200. numeru, opowiedziałabym o niezmiernej radości płynącej z możliwości wydawania jubileuszowego Magla, o wyróżnieniu płynącym z wyboru na tak znaczącą kadencję, o wszystkich zmianach, przez które przeszedł nasz miesięcznik, a także o tych, które są dopiero przed nim. Jednak w przypadku wojny mającej miejsce za wschodnią granicą naszej ojczyzny wszystko to przestaje mieć znaczenie. Mimo że przygotowania do numeru jubileuszowego rozpoczęły się jeszcze przed rosyjską inwazją zbrojną na Ukrainę, nie sposób przejść przez nie z obojętnością na niewinne ofiary tej wojny. Wśród nich wyróżniamy nie tylko cywilów, lecz także ukraińskich żołnierzy, którzy zapytani kilka tygodni wcześniej o swoje marzenia, z uśmiechem na ustach opowiedzieliby o planach naukowych, społecznych i rodzinnych. Na usta ciśnie się pytanie – w czym my jesteśmy lepsi, że to nie nad naszymi głowami latają bomby? Jedyną odpowiedzią, która przychodzi mi do głowy to – w niczym, ten świat jest po prostu dziwny. Świat pełen ego-
izmu, zadufania w sobie i niemyślenia o innych. Świat, w którym własny sukces jest ważniejszy niż uśmiech innych osób. Wreszcie świat nierównych szans, przywilejów konkretnych grup społecznych i kopania dołków pod sobą nawzajem. Jestem przekonana, że nasi maglowi koledzy, wydający 100. numer w 2008 r. nie przypuszczali, jak będzie wyglądał świat za 14 lat. Zapewne myśleli o kolonizacji Marsa, zastępujących nas robotach i latających samochodach. My zaś, próbując przypomnieć sobie, co wydarzyło się na przestrzeni tych 14 lat, napotykamy milion ludzkich tragedii – począwszy od katastrof naturalnych, poprzez trwającą ostatnie dwa lata pandemię, kończąc na najnowszym dla nas dramacie milionów uchodźców uciekających przed pociskami przez zachodnią granicę swojej ojczyzny. Mam nadzieję, że za 14 lat, podczas kolejnego jubileuszu Magla, świat będzie piękniejszy. Czyż nie jest to jednak utopijne marzenie, rodem wprost z Imagine Johna Lennona? W końcu chyba każde pokolenie ma swoją tragedię do przeżycia. Szkoda, że nasza jest akurat taka. 0
Polecamy: 6 UCZELNIA Czego nie wiemy o polskich noblistach? Wybitni nobliści z UW
8 PIG Nowa różowa fala
Polityczy stan Ameryki Łacińskiej
10 PIG Jaki ojciec, taka córka
fot. Kamil Węgliński
Skrajna prawica we Francji
marzec 2022
UCZELNIA
/ nobliści z UW
Ile pali rosyjski czołg? Czterech członków załogi
Czego nie wiemy o polskich noblistach? Pod koniec lutego na Uniwersytecie Warszawskim miała miejsce wyjątkowa uroczystość – przyznanie tytułu doktora honoris causa Oldze Tokarczuk. Nie jest ona jedyną noblistką, której Alma Mater jest nasza uczelnia. Jacy wybitni nobliści studiowali na UW? Okazuje się, że niektórzy z nich w powszechnej świadomości praktycznie nie istnieją. T E K S T:
M AR I A JAWO R S K A
ytuł doktora honoris causa to najbardziej prestiżowa nagroda w świecie akademickim. Nadanie jej Oldze Tokarczuk – absolwentce Wydziału Psychologii z 1987 r. – było uhonorowaniem jej dorobku literackiego, o którym głośno było na całym świecie w 2019 r. Na początku swojego przemówienia wygłoszonego podczas uroczystości Olga Tokarczuk wyraziła solidarność z Ukrainą i nawiązała do sytuacji polityczno-społecznej w Polsce. Przyznała, że zastanawiała się, czy jej napisane wiele miesięcy wcześniej przemówienie będzie aktualne, ostatecznie jednak zdecydowała się je wygłosić. Wspomniała w nim o początkach swoich studiów na UW.
T
Najważniejsza uczelnia w życiu Olgi Tokarczuk Był sierpień 1980 r., kiedy 18-letnia Olga przyjechała do Warszawy, aby przed rozpoczęciem przygody ze studiami odbyć praktykę. Jak wspomniała, kolejne lata były dla niej czasem, który ukształtował nie tylko jej wiedzę, lecz także poglądy, umiejętność krytycznego myślenia i potrzebę poszukiwania. Ważne było dla niej nawiązywanie przyjaźni, które – jak się okazało – w wielu przypadkach trwają przez całe życie, a także udział w strajkach studenckich będących dla niej lekcją wychowania obywatelskiego. W typowym dla siebie literackim stylu Tokarczuk podziękowała swoim profesorom, m.in. za otworzenie oczu i serca , a także za naukę żeglowania po bezmiarze wiedzy. Podczas studiów psychologicznych ze specjalizacją kliniczną późniejsza noblistka pracowała jako wolontariuszka w szpitalu psychiatrycznym. Jednakże po zakończeniu studiów nie związała swojego życia ze stolicą – rozpoczęła pracę w Poradni Zdrowia Psychicznego w Wałbrzychu. W kolejnych latach stopniowo odchodziła od wyuczonego
06–07
GRAFIKA:
M A Ł G O R Z ATA B O C I A N
zawodu, podążając w kierunku twórczości literackiej, która była bliska jej sercu już w wieku nastoletnim. W międzyczasie, na początku lat 90. wyjechała do Wielkiej Brytanii, aby tam pracować i uczyć się języka. Uniwersytet Warszawski nie jest jedyną uczelnią, z którą związana była Olga Tokarczuk. W przeszłości prowadziła warsztaty prozatorskie w Studium Literacko-Artystycznym Uniwersytetu Jagiellońskiego, a także zajęcia z twórczego pisania na Uniwersytecie Opolskim. Jednak, jak sama przyznała, Alma Mater Varsoviensis pozostała najważniejszą uczelnią w jej życiu.
Józef Rotblat – noblista z Warszawy W dyskursie na temat polskich noblistów najczęściej wymienia się siedem wybitnych postaci, z których lwia część zasłynęła w dziedzinie literatury. Jest to jednak duże uproszczenie. Niewielka
Ich nieobecność w narodowej świadomości jest tym większą bolączką, że niektórzy – jak Józef Rotblat – to właśnie Polskę uważali za swoją ojczyznę. część Polaków zna rodzimych noblistów pochodzenia żydowskiego, którzy z różnych powodów emigrowali za granicę, a Nagrodę Nobla otrzymali, będąc już na obczyźnie. Nie są to tak powszechnie znane w naszej kulturze postacie jak Szymborska, Miłosz czy Reymont. A szkoda, bo wiele z nich to osoby niezwykle zasłużone. Ich nieobecność w narodowej świadomości jest tym większą bolączką, że niektórzy – jak Józef Rotblat – to właśnie Polskę uważali za swoją ojczyznę.
Rotblat urodził się w 1908 r. na Nowolipkach, w niezbyt majętnej żydowskiej rodzinie. Ukończył szkołę rzemieślniczą, więc najlepszą perspektywą na przyszłość miało być dla niego uprawianie zawodu elektryka. Jednak młody Józef chciał od życia czegoś więcej, a do tego był głodny wiedzy. Kiedy w wieku 20 lat dowiedział się, że działająca wówczas Wolna Wszechnica Polska nie wymagała matury, od razu zapisał się na studia. Podczas czterech kolejnych lat wieczorami studiował, w dzień zaś pracował, aż w 1932 r. obronił tytuł magistra fizyki. Dało mu to możliwość zdobywania kolejnych stopni naukowych i rozwoju kariery. Dzięki swojemu mentorowi, Ludwikowi Wertensteinowi, obronił doktorat na Uniwersytecie Warszawskim. Wcześniej ukończył tam specjalny kurs pedagogiczny, który upoważniał go do nauczania fizyki w szkole średniej. Uczęszczał też na wykłady z filozofii, psychologii i logiki na Wydziale Humanistycznym UW. Tuż przed wybuchem wojny wyjechał na stypendium do Liverpoolu, gdzie został zaproszony do pracy przy projekcie Manh attan w Los Alamos. Był to tajny projekt badawczy amerykańskiego rządu, który miał na celu badanie energii jądrowej i wykorzystanie jej do produkcji broni. Jednak po kilku latach przyszła chwila ref leksji. Wybitny fizyk, jako pierwszy spośród członków projektu, zrezygnował z pracy nad bombą atomową ze względów etycznych. Swoje dalsze życie poświęcił staraniom na rzecz pokoju na świecie i pracy nad wykorzystaniem fizyki jądrowej w sposób przynoszący korzyści ludzkości. Wraz z Albertem Einsteinem i Bertrandem Russellem założył Pugwash – ruch na rzecz rozbrojenia nuklearnego, skupiający uczonych z obu stron żelaznej kurtyny. W 1995 r. otrzymał Nagrodę Nobla. Nie była to nagroda w dziedzinie fizyki, ale uhonorowanie
nobliści z UW/
jego działań na rzecz pokoju. Powrót do Polski przez wiele lat był dla niego niemożliwy, dlatego Józef Rotblat osiadł na stałe w Londynie. Nigdy jednak nie zapomniał o swoim kraju, a o sobie mówił jako o Polaku z brytyjskim paszportem.
Menachem Begin – czy Alma Mater ma powód do dumy? Menachem Begin znany jest przede wszystkim jako premier Izraela w latach 1977–1983. Nie każdy jednak wie, że urodził się w Brześciu, który wówczas należał do Imperium Rosyjskiego, a w 1935 r. ukończył prawo na Uniwersytecie Warszawskim. Czy jednak Alma Mater powinna być dumna ze swojego absolwenta, nawet jeśli jest on laureatem pokojowej Nagrody Nobla? Życiorys Begina, jak się okazuje, jest bardzo kontrowersyjny. Trzy lata po studiach został przywódcą polskiego Bejtaru – prawicowej organizacji rewizjonistycznej. Już wtedy przygotowywał się do walki zbrojnej na rzecz utworzenia państwa żydowskiego w Palestynie. W czasie wojny był więziony przez NKWD, a następnie skazany na osiem lat łagru. Udało mu się wyjść na wolność na mocy układu Sikorski-Majski w 1942 r. Dołączył wówczas do Armii Andersa, aby razem z nią dotrzeć do Palestyny. Pozostał tam, uzyskawszy zwolnienie z przysięgi wojskowej. W walce o powstanie niepodległego Izraela, jak również w swojej późniejszej karierze politycznej, nie omieszkał popierać stosowania terroru. W 1946 r. brał udział w przygotowaniu zamachu na Hotel Króla Dawida w Jerozolimie, w którym zginęło 91 osób. Dawid Ben Gurion obarczał go także odpowiedzialnością za masakrę w arabskiej wiosce Dajr Jasin, do której doszło podczas wojny domowej w Mandacie Palestyny w 1948 r. Po tych wydarzeniach Begin zaangażował się politycznie – przewodniczył partii Herut, następnie
Czy jednak Alma Mater powinna być dumna ze swojego absolwenta, nawet jeśli jest on laureatem pokojowej Nagrody Nobla? współtworzył koalicję prawicowych ugrupowań Likud, z której ramienia został premierem w 1977 r. Rok później podpisał w Camp David porozumienie z Egiptem, za co wraz z prezydentem tego kraju, Anwarem al-Sadatem, otrzymał pokojową Nagrodę Nobla.
Leonid Hurwicz – z Warszawy za ocean Pochodził z rodziny polskich Żydów, która na czas pierwszej wojny światowej schroniła się w Moskwie. To właśnie tam przyszedł na świat, a po zakończeniu wojny wraz z rodziną wrócił do Warszawy. W 1938 r., podobnie jak Menachem Begin, ukończył studia prawnicze na Uniwersytecie Warszawskim. Jeszcze przed rozpoczęciem drugiej wojny światowej wyjechał za granicę, aby tam kontynuować naukę. Studiował w London School of Economics, w Genewskim Instytucie Wyższych Studiów Narodowych, a od 1940 r. kontynuował studia
z zakresu ekonomii w Ameryce – na Uniwersytecie Chicagowskim i Uniwersytecie Harvarda. To właśnie z ekonomią związał swoje życie zawodowe i pracę naukową. W Stanach Zjednoczonych kontynuował swoją karierę, wykładał na wielu renomowanych uczelniach, pracował również w Chinach, Indonezji czy Japonii. Interesowały go różne dziedziny ekonomii, takie jak teoria równowagi ogólnej, teoria cen czy teoria rozwoju i planowania. Wraz z dwoma innymi amerykańskimi uczonymi otrzymał w 2007 r. Nagrodę Nobla w dziedzinie ekonomii za badania nad teorią mechanizmów rynkowych. Warto nadmienić, że Nagroda Banku Szwecji im. Alfreda Nobla jest finansowana z innych źródeł niż pozostałe pięć kategorii, mianowicie z Banku Szwecji. Wcześniej, w latach 90., otrzymał tytuł doktora honoris causa Szkoły Głównej Handlowej. O Leonidzie Hurwiczu nie wspomina się zbyt często – jego kariera rozwijała się poza granicami Polski, a wyjazd z niej prawdopodobnie pozwolił mu przetrwać. Jednak kraj pochodzenia bez wątpienia miał wpływ na jego dalszą karierę. W końcu jego pierwszą uczelnią był Uniwersytet Warszawski, więc na ważnym etapie swojego życia, jakim są studia, był mocno związany z Polską.
A co z pozostałymi noblistami? Znany i lubiany przez rodaków Henryk Sienkiewicz w 1866 r. rozpoczął naukę w warszawskiej Szkole Głównej, która do-
UCZELNIA
piero w późniejszych latach przekształciła się w Uniwersytet Warszawski. Najpierw próbował swoich sił na Wydziale Prawa i Administracji, następnie za namową rodziców przeniósł się na Wydział Lekarski. Swoje miejsce znalazł dopiero na Wydziale Filologiczno-Historycznym, który najbardziej odpowiadał jego zainteresowaniom. To właśnie tam poznał wiele późniejszych wybitnych osobowości polskiej literatury, takich jak Aleksander Głowacki, Władysław Bełza czy Aleksander Świętochowski. Co ciekawe, z wyboru młodego Henryka nie była zadowolona jego matka, która obawiała się, że studia humanistyczne nie dadzą mu odpowiednich perspektyw życiowych. Jednak młody Sienkiewicz już na studiach starał się zasilać studencki budżet pieniędzmi z artykułów pisanych m.in. do „Gazety Polskiej” czy „Niwy”. Innym znanym noblistą, którego postaci nie trzeba przedstawiać, jest Czesław Miłosz. Studiował on polonistykę, a następnie prawo na Uniwersytecie Stefana Batorego w Wilnie. W 1931 r. postanowił skończyć studia na Uniwersytecie Warszawskim, jednak ostatecznie nie wytrwał w swoim zamiarze. Prawo najwidoczniej nie było jego życiową pasją – odwlekał
Jak widać, niektórzy sięgnęli po tak cenioną nagrodę, jak Nagroda Nobla (…) Być może warto zainteresować się tymi barwnymi postaciami i samemu ocenić, czy zasłużyli na swoje prestiżowe wyróżnienie.
zaliczenie zajęć, aż w końcu w 1932 r., otrzymawszy ocenę niedostateczną, powrócił do Wilna. Dziewięć lat później jego losy znów splotły się z uniwersytetem, jednak w zupełnie innych okolicznościach. W czasie wojny pracował w BUW-ie – m. in. prowadził inwentaryzację książek, pakował je do skrzyń i własnoręcznie przewoził. Losy absolwentów UW są często niezwykłe, wielu z nich osiąga sukcesy w karierze naukowej czy zdobywa sławę dzięki swojej twórczości. Jak widać, niektórzy sięgnęli po tak cenioną nagrodę, jak Nagroda Nobla. Niestety część z nich została zapomniana. Być może warto zainteresować się tymi barwnymi postaciami i samemu ocenić, czy zasłużyli na swoje prestiżowe wyróżnienie. 0
marzec 2022
POLITYKA I GOSPODARKA
/ polityczna atmosfera w Ameryce Łacińskiej
Putin pije wodę po pierogach
Nowa różowa fala Wybitny polski mistrz reportażu Ryszard Kapuściński określił region Ameryki Łacińskiej jako „laboratorium świata”. Miano to idealnie opisuje sytuację społeczną i polityczną w tym zróżnicowanym regionie. T E K S T:
SZYMON KRÓL
egion Ameryki Łacińskiej i Karaibów posiada burzliwą i ciekawą historię. Od cywilizacji prekolumbijskich – Majów, Olmeków, Azteków czy Inków, przez konkwistadorów, którzy pod płaszczykiem chrystianizacji wyniszczali inne cywilizacje, aż do ruchów wyzwolicielskich i ich liderów, zwanych też libertadores, a później lewicowych i prawicowych partii walczących o władzę i wprowadzających demokrację, inną niż ta znana nam w Europie. W skutek zmian historycznych Ameryka Łacińska jest bardzo zróżnicowana kulturowo, etnicznie, językowo oraz gospodarczo. Funkcjonuje tu wiele religii, często synkretycznych, czyli wierzeń czerpiących z więcej niż jednej tradycji. Różnorodność wprowadza również szeroka gama języków od tubylczych (np. nahuatl, ajmara, keczua) do tych bardziej powszechnych, pokolonialnych (hiszpański, portugalski, francuski). Specyfika społeczeństw latynoamerykańskich zmienia się w zależności od regionu. Charakterystyczne dla większości z tych społeczeństw jest wyznawanie idei narodowo-wyzwoleńczych. Często zmiany społeczne i polityczne w Ameryce Południowej wiążą się ze specyfiką kultury politycznej tego obszaru. Silny indywidualizm, słabe tradycje demokratyczne, tendencje do wprowadzania rządów o charakterze autorytarnym, rządy junty wojskowej, czy kult silnej jednostki (z hiszp. caudillo) to tylko kilka cech kultury politycznej regionu. W Ameryce Łacińskiej od 2021 r. zaobserwować możemy nowy przypływ różowej fali (pink tide). Określenie to oznacza powrót lub zdobywanie władzy przez rządy lewicowe w regionie. Pierwsza różowa fala miała miejsce w 1998 r., kiedy to w Wenezueli Hugo Chávez, niosąc na sztandarach „Socjalizm XXI wieku”, objął urząd prezydenta. Od tego momentu dał się zauważyć wysyp lewicowych rządów w Ameryce Łacińskiej. Obok Wenezueli do państw, przez które przelała się fala lewicowych rządów, zaliczyć można Argentynę, Boliwię, Ekwador, Brazylię, Chile, Urugwaj i Nikaraguę. Termin „różowa fala” ma rozgraniczać wcześniejszą komunistyczną czerwoną falę i nowe ruchy polityczne. W trakcie pierwszej fali na całym kontynencie, poza Meksykiem i Kolumbią, zwycięstwo odno-
R
08–09
GRAFIKA:
N ATAL I A ŁO P U S Z Y Ń S K A
sili lewicowi kandydaci. Zapowiadali szerokie reformy systemu społecznego, gospodarczego i ekonomicznego. W tym okresie Ameryka Łacińska zaczęła podkreślać swoją autonomię i niezależność, w szczególności od Stanów Zjednoczonych. Powszechna wówczas stała się ideologia antyimperialistyczna oraz antyamerykańskość. Różowa fala kwestionowała neoliberalny paradygmat lat 90. Jednakże modele prowadzenia lewicowej polityki nie zostały nigdy dookreślone. Model argentyński prowadzony przez małżeństwo Kirchnerów chciał opierać się bardziej na „trzeciej drodze”, nie wykluczając przy tym wolnego rynku, z kolei model wenezuelski zakładał upaństwowienie wszystkich podmiotów gospodarczych. W 2016 r. w Ameryce Łacińskiej
„Różowa fala” oznacza powrót lub zdobywanie władzy przez rządy lewicowe w Ameryce Południowej. nastąpił kryzys lewicowych rządów. Rozpoczęło się od wygrania przez Mauricia Macriego wyborów prezydenckich w Argentynie w 2015 r., później nastąpiły zwycięstwa Michela Temera w Brazylii i Pedra Pabla Kuczynskiego w Peru w 2016 r. Przypieczętowaniem porażki lewicy była wygrana Sebastiana Piñery w 2018 r. w Chile.
Napływ nowej fali Od 2021 r. Ameryka Południowa doświadcza napływu nowej różowej fali, można określić ją różową falą 2.0. Pod koniec 2020 r., w październiku, urząd prezydenta Boliwii objął były doradca wieloletniego przywódcy państwa Evo Moralesa, Luis Alberto Arce z Ruchu na Rzecz Socjalizmu. Uznać to można za pierwszy etap powrotu lewicowych rządów w regionie. Kolejnym krajem, który został dotknięty zjawiskiem lewicowej fali, było Peru. 28 lipca 2021 r. urząd prezydenta objął radykalny lewicowy polityk Pedro Castillo, określany „prezydentem biednych ludzi”. Wygrał on z córką byłego prezydenta, prawicową Keiko Fujimori. Społeczeństwo peruwiańskie miało ogromne nadzieje i oczekiwania co do prezydentu-
ry Castilla. Widzieli w nim rządzącego, który nie wywodzi się z elit politycznych. Liczyli, że wsłucha się w potrzeby klasy ludowej. Jednak na razie Pedro Castillo nieudolnie próbuje przywrócić stabilność polityczną. W przeciągu ostatnich sześciu miesięcy powołał już czterech premierów kraju. Przez pierwsze pół roku swojej prezydentury nie pokazał się w żadnej państwowej telewizji, ani nie udzielił żadnego wywiadu. Jego wystąpienie odbyło się dopiero w styczniu, choć urząd objął w lipcu. Prawicowe partie peruwiańskiego parlamentu uważają również, że prezydent nie ma moralnych zdolności do prowadzenia urzędu i starają się o wszczęcie procedury impeachmentu. Lewica umocniła swoją władzę również w Nikaragui. Na czwartą kadencję wybrany został dyktator Daniel Ortega, wygrywając wraz z wiceprezydentką Rosario Murillo, która prywatnie jest jego żoną. Wybory prezydenckie w Nikaragui, które odbyły się 7 listopada, nie mają nic wspólnego z demokracją. Ortega, aby zapewnić sobie wygraną w wyborach, wyeliminował wszystkich kandydatów opozycji. Do więzień trafiło ponad 30 osób związanych z opozycyjnymi partiami, niezależnych dziennikarzy oraz działaczy społecznych. Przed wyborami zdelegalizowano również wszystkie opozycyjne partie, głosząc, że ich działalność prowadziła do terroryzmu oraz podważała suwerenność państwa. Urzędujący prezydent zmienił również ordynację wyborczą i zniósł limit kadencji. Przez ostatnie 20 lat redukowano wymaganą większość głosów, jaką powinien uzyskać kandydat ubiegający się o fotel prezydenta i wiceprezydenta z pierwotnych 45 proc. do 35 proc. Mimo że sondaże dawały obecnemu prezydentowi 19 proc. poparcia, to według „oficjalnych” wyników Daniel Ortega zdobył 75 proc. głosów. Przełomem dla lewicy latynoamerykańskiej była wygrana Xiomary Castro w wyborach prezydenckich w Hondurasie. 28 listopada 2021 r. lewicowa kandydatka, uzyskując 51,2 proc. głosów, pokonała prawicę i zakończyła dwunastoletni okres dominacji Partii Narodowej w kraju. Przeszła do historii również jako pierwsza prezydentka Hondurasu. Zapowiada ona prowadzenie szerokiego dialogu społecznego, wprowadzeniu pomocy socjalnej oraz obniżenie bezrobocia. Wprowadzić chce również walkę z korupcją, ma-
polityczna atmosfera w Ameryce Łacińskiej /
POLITYKA I GOSPODARKA
fią narkotykową oraz masową emigracją z kraju. Definitywnym potwierdzeniem powrotu pink tide w Ameryce Łacińskiej jest wygrana lewicowego kandydata na prezydenta w Chile. 35-letni Gabriel Boric w drugiej turze wyborów (19 grudnia) pokonał skrajnie prawicowego José Antonia Kasta, zdobywając 55,8 proc. głosów. Ostatnie sondaże przed drugą turą wyborów wskazywały na remis, jednakże mobilizacja lewicowego elektoratu oraz przeciwników Kasta przyniosła zwycięstwo Borica. Został on najmłodszym prezydentem tego kraju w historii. Po Pedrze Castillu w Peru, Albercie Fernándezie i Cristinie Fernández de Kirchner w Argentynie czy wzroście poparcia dla Luiza Inácio Luli da Silvy w Brazylii, przyszła pora na lewicowy rząd w Chile.
Dalsze zwycięstwa lewicy? Rok 2022 przyniesie na politycznej scenie latynoamerykańskiej kolejne ważne wybory prezydenckie. Prócz wyborów w Kostaryce, kluczowe wybory odbędą się również w Kolumbii oraz Brazylii. We wszystkich trzech krajach faworytami są lewicowi kandydaci. Dla Kolumbii byłaby to znacząca zmiana w kraju, w którym od lat rządzi prawica. 6 lutego br. w Kostaryce odbyła się pierwsza tura wyborów prezydenckich. Żaden z 25 kandydatów nie zdobył wymaganej większości 40 proc. poparcia, dlatego 3 kwietnia zaplanowane zostało drugie, rozstrzygające głosowanie. W bezpośrednim pojedynku zmierzą się José María Figueres z lewicowej Partii Wyzwolenia Narodowego, który w pierwszej turze uzyskał 27,4 proc. głosów oraz Rodrigo Chaves z Postępu Socjaldemokratycznego, który zdobył 16,6 proc. poparcia. Niezależnie od wyniku wyborów, będzie to triumf lewicujących partii. Na nowego prezydenta Kostaryki czekać będą wyzwania związane z bezrobociem, korupcją oraz wzrastającymi kosztami życia. Zaskakującymi wynikami mogą zakończyć się wybory zaplanowane na 29 maja 2022 r. w Kolumbii. Ustępujący prezydent Iván Duque Márquez z konserwatywnej partii Centro Democrático może być ostatnim prawicowym prezydentem przez najbliższe lata. Kolumbia obecnie zmaga się z ogromnym kryzysem migracyjnym oraz walkami z lewicowymi partyzantkami. Ponad 2 z 5,5 mln uciekających przed reżimem Nicolása Madura obywateli Wenezueli szuka schronienia w Kolumbii. Na nowego prezydenta czeka wyzwanie ustabilizowania sytuacji społeczno-politycznej w kraju. Według najnowszych sondaży przeprowadzanych między 13 stycznia a 4 lutego 2022 r. przez Latynoamerykańskie Strategiczne Centrum Geopolityki (CELAG – Centro Estratégico Latinoamericano de Geopolítica) kandydatem wysuwającym się
na prowadzenie jest skrajnie lewicowy Gustavo Petro (28,1 proc.). Na następnych miejscach są: kandydat prawicy Alejandro Char (11,3 proc.), centrowy Sergio Fajarado (7,2 proc.) oraz liberalny Rodolfo Hernández (4,1 proc.). W samym kraju widać zwrot ku lewicowej myśli. W ostatnim czasie zalegalizowano aborcję do 24. tygodnia ciąży oraz częściej zaczęto mówić o wprowadzeniu równości małżeńskiej i rozszerzeniu praw dla osób LGBTQ. Wpłynięcie lewicowej fali do Kolumbii byłoby wydarzeniem bez precedensu, ponieważ kraj ten w trakcie pierwszej różowej fali uniknął lewicowych rządów. Świat najbardziej przygląda się wyborom prezydenckim w Brazylii. Są one zaplanowane na 2 października, jednak już od kilku miesięcy wzbudzają emocje w całym regionie. Urzędujący prezydent Jair Bolsonaro ze skrajnie prawicowej Partii Liberalnej (PL) stawi czoła byłemu prezydentowi Luizowi Inácio Luli da Silvie z lewicowej Partii Pracujących (PT). CNN w najnowszym sondażu z 23 lutego podaje, że Lula może liczyć na 43 proc. poparcia, przy tylko 26 proc. poparcia dla Bolsonara. Inni kandydaci w sondażach otrzymują prognozy poniżej 9 proc. Wygrana prezydenta Luli byłaby przełomowym wydarzeniem we współczesnej historii Brazylii, gdyż wcześniej urzędujący prezydent (2003–2010) wygrałby z obecnym i powrócił do sprawowania władzy. Popularność Bolsonara upadła w momencie,
kiedy negował on istnienie COVID-19, a następnie za późno zamówił szczepionki przeciw koronawirusowi do kraju. Nie pomogły mu też działania wyniszczające selwę amazońską oraz zwalczające brazylijską ludność rdzenną, twierdzenia, że kobiety są gorsze od mężczyzn oraz proputinowska narracja. Wygrana kandydata PT potwierdziłaby obecny w regionie trend napływu różowej fali 2.0. Przekazanie władzy Gabrielowi Boricowi w Chile 11 marca 2022 r. otwiera nową ścieżkę dla lewicy latynoamerykańskiej oraz wzmacnia socjalliberalizm w regionie. Kluczowymi wyborami będą te w Brazylii. Kraj ten jako największy i najsilniejszy w Ameryce Łacińskiej może stać przed trudnym wyborem. Czy postawić na skrajnie prawicowego proputinowskiego populistę Jaira Bolsonara, którego rządy określane są często jako „trumpizm brazylijski”? Czy postawić na byłego lewicowego prezydenta Lulę da Silvę, nad którym ciąży widmo afer korupcyjnych? Sytuacja polityczna w Ameryce Łacińskiej wydaje się potwierdzać tezę o powrocie lewicowej fali do regionu. Nastroje społeczne również sugerują skręt w lewo większości społeczeństwa. Widać to w poparciu dla zmian w prawie aborcyjnym w Argentynie i Kolumbii czy przyznania praw dla osób LGBTQ w Chile. Kraj ten stoi również przed wyzwaniem zmiany pinochetowskiej konstytucji. Różowa fala, kraj po kraju, rozlewa się po całym kontynencie. 0
marzec 2022
POLITYKA I GOSPODARKA
/ historia prawicy we Francji
Jaki ojciec, taka córka Kariera polityczna Le Penów szła drogą dość niezwykłą. Pełna skandali – zarówno tych politycznych, jak i prywatnych, nieoczekiwanych sukcesów i konfliktów niczym z antycznych tragedii. T E K S T:
TO M A S Z DWOJA K
estor politycznego rodu – Jean-Marie Le Pen, urodził się w 1928 r., w nadmorskiej wiosce położonej w Bretanii. Jeszcze w trakcie trwania wojny przeniósł się do Paryża, gdzie podjął studia prawnicze. Dołączył również do prawicowej organizacji studenckiej, często wdawał się w bijatyki. Później, w 1954 r., zaciągnął się do francuskiej armii, która wówczas toczyła wojny w swoich ostatnich dużych koloniach – Indochinach i Algierii. Le Pen iście bojowe nastawienie miał potem prezentować także jako polityk.
N
Nowy nacjonalizm Zanim Jean-Marie Le Pen założył Front Narodowy w 1972 r., działał w innych prawicowych partiach, m.in. w kierowanej przez Pierre’a Poujade’a UCDA. Było to ugrupowanie o wyraźnym rysie populistycznym, zrzeszające niższą klasę średnią i drobnych przedsiębiorców, które następnie dodało do swojego emploi nacjonalizm i kolonializm. To właśnie z list ruchu poujadistów Le Pen został wybrany po raz pierwszy do Zgromadzenia Narodowego, w wieku zaledwie 27 lat. Front Narodowy musiał czekać na pierwszy poważny sukces ponad dekadę. Przełomowe dla skrajnej prawicy okazały się wybory lokalne z 1983 r. Partia dostała wówczas dużo czasu antenowego, a przekaz ugrupowania, kierowany do „zwykłych obywateli”, po raz pierwszy przebił się do szerszego grona osób. Pomogły w tym również oratorskie zdolności szefa Frontu. Le Pen przyciągał kwiecistymi przemowami, pełnymi metafor i sarkazmu, odartymi z technokratycznego slangu stosowanego często przez polityków, wzbogaconymi ekspresyjną gestykulacją i grymasami twarzy. Dzięki antyimigracyjnej retoryce, skupieniu na kwestiach „prawa i porządku”, Le Pen skutecznie przyciągnął zawiedzionych wyborców prawicy, a szerząc populistyczną wizję kapitalizmu, pozyskał głosy drobnych przedsiębiorców, choć z biegiem czasu partia zaczęła skręcać coraz bardziej w stronę protekcjonizmu. Gdy do tego dodamy antyelitaryzm mający przyciągnąć robotników, których głosy po protestach maja 1968 r. i zmianie charakteru skrajnej lewicy na bardziej intelektualistyczny, zaczęły migrować z Partii Komunistycznej do nacjonalistów (o czym pi-
10–11
GRAFIKA:
A N N A B A LC E R A K
sze m.in. Didier Eribon w książce Powrót do Reims), to otrzymamy przepis na partię, która jest w stanie regularnie uzyskiwać względnie wysokie poparcie w wyborach. Ugrupowanie Le Pena to modelowy przykład partii nacjonalistycznej nowego typu – odpowiadającej na wyzwania globalizmu, gospodarczego neoliberalizmu, masowych migracji i zmian społecznych.
Marsz ku drugiej turze Powody gwałtownego wzrostu popularności Frontu można upatrywać także w słabości klasycznej prawicy, rozdartej na przełomie lat 70. i 80. między konserwatywnymi gaullistami, kierowanymi przez Jacquesa Chiraca, a zwolennikami umiarkowanego Valéry’ego Giscarda d’Estainga. Wewnętrzne spory doprowadziły koalicję do wyborczej katastrofy. W 1981 r. urząd prezydenta oraz samodzielną większość w Zgromadzeniu Narodowym uzyskała Partia Socjalistyczna pod wodzą François Mitterranda. Centrowy zwrot socjalistów, którzy odcięli się od koalicyjnej Partii Komunistycznej połączony z przesunięciem się konserwatystów na bardziej umiarkowane pozycje sprawił, że radykalni wyborcy przestali postrzegać klasyczną prawicę jako „mniejsze zło” wobec groźby komunizmu. Socjaliści pomogli również Frontowi Narodowemu, zmieniając ordynację wyborczą przed wyborami parlamentarnymi z 1986 r. – z jednomandatowej na proporcjonalną. Zmiana, która miała doprowadzić do rozdrobnienia głosów prawicy nie tylko przyniosła lewicy porażkę, lecz także umocniła radykalną partię Le Pena, która na stałe weszła na polityczne salony. Po 1986 r. we Francji szybko przywrócono system jednomandatowy. I choć w następnych czterech wyborach parlamentarnych Frontowi udało się wprowadzić do Zgromadzenia Narodowego jedynie dwóch przedstawicieli, to ugrupowanie utrzymywało stałe poparcie na poziomie ok. 10 proc. Wisienką na torcie były wybory prezydenckie, gdzie często ważniejsza od poparcia dla macierzystej partii okazywała się charyzma lidera. Szefowi Frontu udawało się również konsolidować poparcie skrajnie prawicowego elektoratu. Ma to szczególne znaczenie w przypadku francuskich wyborów, w których od czasu depolaryzacji w latach 80. w prezydenckim wyścigu zazwyczaj startuje kilku mocnych kandy-
datów i rzadko któremu udaje się przekroczyć 30 proc. w pierwszej turze (od 1981 r. miało to miejsce jedynie dwa razy). Choć francuski polityk starał się przyciągnąć bardziej umiarkowanych wyborców poprzez wyważone występy w klasycznych mediach (co po części mu się udało), to wciąż uchodził on za postać skrajnie kontrowersyjną. Szef Frontu kilkakrotnie był karany za wypowiedzi uznawane za rasistowskie czy bagatelizujące Holokaust, w tym stwierdzenie, że komory gazowe były jedynie szczegółem w historii drugiej wojny światowej. Le Pen został także tymczasowo pozbawiony biernego prawa wyborczego za napaść na polityczkę socjalistów w 1997 r. Wizerunek polityka nadszarpnął również rozwód z żoną. Pierette porzuciła małżonka i związała się z dziennikarzem Jeanem Marcillym, którego poznała, gdy ten pisał biografię jej męża. W jednym z wywiadów Le Pen, odmawiający płacenia alimentów byłej partnerce, stwierdził, że jeżeli ona potrzebuje pieniędzy, to może sprzątać. W odpowiedzi Pierette Le Pen wystąpiła w sesji dla „Playboya” w stroju pokojówki. Kontrowersje nie przeszkodziły jednak politykowi w pierwszej turze wyborów prezydenckich z 2002 r., kiedy uzyskał najlepszy wynik w swojej dotychczasowej karierze elekcyjnej – 16,9 proc. głosów. Taki rezultat w poprzednich latach wciąż dawałby Frontowi co najwyżej trzecie miejsce, jednak wówczas dzięki sprzyjającym okolicznościom do drugiej tury oprócz urzędującego prezydenta, Jacquesa Chiraca, awansował właśnie Le Pen. Front Narodowy skorzystał z rozdrobnienia lewicowych głosów na aż ośmiu polityków – głównego pretendenta, ówczesnego premiera, polityka Partii Socjalistycznej – Lionela Jospina i pozostałą siódemkę kandydatów, spośród której większość i tak planowała poprzeć socjalistów w drugiej turze, a pierwszą wykorzystać do promocji własnych ugrupowań. Skończyło się na tym, że Le Pen wyprzedził trzeciego Jospina o niecałe 200 tys. głosów – ok. 0,7 p.p. Wynik wyborczy głęboko zszokował Francję. Sprzeciw wobec kandydata skrajnej prawicy był tak ogromny, że Chirac właściwie nie musiał prowadzić kampanii wyborczej. W całym kraju na ulice wyszło ponad milion osób. Gaulliście Chiracowi swojego poparcia udzielili nawet od-
historia prawicy we Francji /
wieczni rywale z Partii Socjalistycznej oraz komuniści. Urzędujący prezydent zgodnie z oczekiwaniami wygrał wybory, uzyskując w drugiej turze rekordowe 82 proc. głosów.
Allons enfants de Jean-Marie Po niespodziewanym sukcesie z 2002 r. poparcie dla Frontu Narodowego zaczęło spadać. Na skutek słabych wyników partia popadła w problemy finansowe, a sam Jean-Marie Le Pen powoli zaczął szykować się do politycznej emerytury. W 2011 r. stery partii objęła jego córka Marine – wyważona, lecz zdecydowana blondynka o głosie palaczki, która po ojcu oprócz ostrych rysów twarzy odziedziczyła także nacjonalistyczne poglądy. Od dzieciństwa jej życie naznaczone było karierą polityczną ojca i jego polaryzującym wizerunkiem. W 1976 r., gdy Marine miała osiem lat, nieznani sprawcy podłożyli bombę przed mieszkaniem Le Penów. Wybuch rozsadził frontową ścianę budynku, jednak obyło się bez ofiar śmiertelnych. W swojej autobiografii polityczka pisała o głębokiej traumie potęgowanej przez szykany ze strony rówieśników i nauczycieli. Jako kolejne traumatyczne doświadczenie Le Pen wskazywała porzucenie rodziny przez matkę i burzliwy rozwód rodziców. Do Frontu Narodowego zapisała się już w 1986 r., gdy miała 18 lat. Podobnie jak ojciec podjęła studia prawnicze. W 1992 r. została członkinią paryskiej izby adwokackiej, którą opuściła w 1998 r., aby w pełni skupić się na pracy w partii. Po objęciu szefostwa w ugrupowaniu polityczka przyjęła strategię „de-demonizacji” Frontu Narodowego – odmiany wizerunku tak, aby jednocześnie zdobyć poparcie kolejnych umiarkowanych wyborców oraz zwiększyć zdolność do wchodzenia w koalicje z mniej radykalnymi partiami. Marine Le Pen złagodziła maczystowski obraz ugrupowania pozostawiony przez ojca, sprzeciwiła się również zakazowi aborcji. Polityczka położyła także większy nacisk na protekcjonizm oraz ochronę klasy ludo-
POLITYKA I GOSPODARKA
wej przed skutkami ekonomicznej globalizacji. Na ile są to zmiany fasadowe, trudno ocenić. Na pewno Le Pen udało się znormalizować obecność partii w politycznym mainstreamie. To, co się nie zmieniło, to silny przekaz antyimigracyjny oraz antyislamski. W narracji Le Pen motywowany jest on dodatkowo obroną kobiet czy społeczności LGBTQ+ przed muzułmańskim ekstremizmem. W ostatnich latach Front Narodowy, podobnie jak wiele innych europejskich skrajnie prawicowych ugrupowań, stał się beneficjentem społecznych napięć spowodowanych przez kryzys migracyjny i zamachy dokonywane przez islamskich terrorystów. Dla modernizującej się partii coraz większym obciążeniem stawał się radykalizm, który prezentował Le Pen père. Katalizatorem okazała się kolejna wypowiedź umniejszająca znaczenie Holokaustu. Front Narodowy z Marine na czele dokonał symbolicznego ojcobójstwa wyrzucając polityka z ugrupowania tuż przed wyborami samorządowymi w 2015 r. Partia już bez swojego założyciela osiągnęła wówczas najwyższy wynik w historii, zdobywając ponad 27 proc. głosów.
Na fali populizmu W ostatniej dekadzie w wielu państwach nastąpiła erozja establishmentowych partii politycznych. Klasyczny podział na lewicę i prawicę (mający zresztą korzenie w Rewolucji Francuskiej) zaczął się chwiać. Nie inaczej było we Francji. Nowa sytuacja polityczna stworzyła korzystne warunki dla kandydatów spoza głównych ugrupowań przed wyborami prezydenckimi w 2017 r. W gronie faworytów wymieniano: Emmanuela Macrona – centrowego technokratę, który dotychczas nie pełnił żadnej wybieralnej funkcji, doświadczonego lewicowego populistę Jean-Luca Melanchona oraz Marine Le Pen. Do drugiej tury ostatecznie awansowali Macron i Le Pen. W czasach postępującego prawicowego populizmu, Brexitu i Trumpa wybory stały się niejako referendum na temat liberalnej demokracji i integracji euro-
pejskiej. Ostatecznie zwyciężył Macron. Front Narodowy jednak i tak osiągnął najlepszy wynik w swojej historii. Po przegranych wyborach polityczka postanowiła przeprowadzić rebranding partii, jeszcze silniej odcinając się od ekstremistycznego wizerunku. 1 czerwca 2018 r. ugrupowanie oficjalnie zmieniło nazwę na Zjednoczenie Narodowe.
Na prawo już tylko ściana Le Pen na poważnie wzięła się za wyjście ze skrajnie prawicowej bańki. Zmieniła podejście do Unii Europejskiej – zamiast do „Frexitu” zaczęła nawoływać do zreformowania organizacji. Tymczasem w przeciwną stronę politycznego kompasu zaczął podążać urzędujący prezydent i jego rząd. W jednym z programów telewizyjnych minister spraw wewnętrznych Gérald Darmanin oskarżył nawet polityczkę (wprawdzie dość na wyrost) o zbyt łagodne podejście do islamu. Ideologiczny szpagat Le Pen stawał się coraz trudniejszy do utrzymania, aż w końcu w prezydenckim wyścigu pojawił się kandydat bardziej radykalny od niej. Éric Zemmour, bo o nim mowa, to bardzo popularny, skrajnie prawicowy dziennikarz pochodzenia algiersko-żydowskiego (sic!), głoszący tezy o upadku Francji (Francuskim samobójstwie, jak głosi tytuł jego najpopularniejszej książki, która sprzedała się w liczbie ponad pół miliona egzemplarzy) spowodowanym przez społeczny liberalizm, feminizm, rozpad patriarchatu czy muzułmańską imigrację. Francuska polityka w ostatnich latach skręciła znacznie w prawo. Troje największych rywali Le Pen obejmuje całe prawicowe spektrum. Od Macrona, znajdującego się bliżej centrum, przez Valérie Pécresse, kandydatkę gaullistowskiej Partii Republikańskiej, po wspomnianego Zemmoura, który nawiedził były Front Narodowy niczym hamletowski duch ojca. Czy w takim środowisku Marine uda się powalczyć o prezydenturę? O tym przekonamy się niedługo, pierwsza tura wyborów zaplanowana jest na 10 kwietnia. 0
marzec 2022
POLITYKA I GOSPODARKA
/ praktyki studenckie
Student kontra praktyki Większość studentów, uczniów szkół zawodowych i techników w czasie trwania nauki musi odbyć określoną liczbę godzin praktyk, podczas których ma okazję nauczyć się nowych umiejętności związanych z ich kierunkiem kształcenia. Jest to doskonały sposób, by rozpocząć budowanie ścieżki kariery zawodowej, jednak wiele firm organizujących praktyki nie przewiduje za nie wynagrodzenia. T E K S T:
A L E K S A N D R A T R E N DA K
GRAFIKA:
M A R T Y N A B O R O DZ I U K
eoretycznie w trakcie tego typu szkolenia praktykant nie dostaje żadnych konkretnych zadań do wykonania, ponieważ ma poznać mechanizmy działania firmy oraz zorientować się, na czym polega praca w zawodzie, do którego się przygotowuje. Rzeczywistość często jednak wygląda inaczej. Student otrzymuje zadania, za które powinien dostać wynagrodzenie jak na normalnym etacie. Czym różnią się praktyki od stażu? Jakie są doświadczenia studentów, którzy odbyli praktyki w różnych firmach? Co im dały i na co warto uważać?
T
Praktyki czy staż? Praktyki są elementem programu edukacyjnego. Uczący się ma z nimi do czynienia już na podstawowym etapie kształcenia, umożliwiają one lepsze poznanie specyfiki danej profesji. Staże natomiast są dedykowane osobom, których dyspozycyjność pozwala na wypełnianie obowiązków zawodowych w trakcie ośmiogodzinnego dnia pracy. Nacisk kładziony jest nie na oswojenie się z wybraną branżą, ale na zdobycie określonych umiejętności charakterystycznych dla danego stanowiska. Cel praktyk i staży jest bardzo podobny – chodzi o kształcenie zorientowane na polepszenie swojej sytuacji na rynku pracy, a docelowo zdobycie konkretnej posady. Przed rozpoczęciem współpracy, bez względu na to, czy jest się stażystą, czy praktykantem, trzeba zadbać o formalności. Umowa może być dwustronna – podpisywana między studentem a pracodawcą; najczęstszą formą jest umowa zlecenie lub umowa o praktyki studenckie. Występuje też typ umow y zwany umową trójstronną, która jest podpisy wana w przypadku większości praktyk zleconych przez uczelnię, zawierana między praktykantem, uczelnią a firmą. Formalnie taka umowa nazy wana jest umową o organizację studenckich praktyk zawodow ych.
12–13
Oczekiwania vs rzeczywistość Zapłata za pracę wykonywaną w ramach stażu jest niemal oczywistością. Trochę inaczej ma się sprawa w przypadku praktyk – najczęściej są bezpłatne lub skromnie opłacane. Miałam okazję odbywać praktyki już w dwóch miejscach – w trakcie przygotowań konferencji naukowej organizowanej przez niezależną fundację oraz w redakcji portalu o tematyce lifestyle – mówi Aleksandra, studentka drugiego roku dziennikarstwa na Uniwersytecie Warszawskim. Pierwsze praktyki wspominam bardzo dobrze, ponieważ zostałam świetnie wprowadzona do grupy organizatorów, dostawałam proste i przyjemne zadania takie jak uzupełnianie tabelek potencjalnych partnerów medialnych lub rozsyłanie maili z informacjami o konferencji. Wszystko było super do momentu wypisania zaświadczenia o odbyciu praktyk, ponieważ osoba, która miała wystawić opinię i podpisać dokument nie zrobiła tego i przestała odpowiadać na moje maile. Natomiast praktyki w redakcji wyglądają zupełnie inaczej – tam w pewnym sensie stałam się redaktorem odpowiedzialnym za konkretny dział, ale bez wynagrodzenia. Wiele mnie to nauczyło, podszkoliłam swój warsztat literacki oraz zobaczyłam, jak wygląda prawdziwe środowisko dziennikarskie. Pod
koniec praktyk dostałam wreszcie możliwość „rozliczania się za teksty”, na co długo czekałam, jednak mój entuzjazm szybko został zgaszony, ponieważ okazało się, że stawki za teksty są bardzo, bardzo niskie. Rozczarowałam się, poczułam się nawet odrobinę wykorzystana, bo wykonywałam pracę redaktora za darmo przez ponad trzy miesiące. Liczyłam na wypłatę, która przynajmniej wystarczy na zatankowanie samochodu raz w miesiącu lub zapłacenie rachunku za telefon i Internet. Po drugiej stronie barykady mamy pracodawców, którzy przyjmują uczniów i studentów na praktyki. Kiedy prowadziłem jeszcze warsztat motocyklowy, przyjmowałem chłopaków na praktyki. Pokazywałem im swój zawód i uczyłem naprawy pojazdów praktycznie od zera – mówi Kamil, kierownik salonu rowerowego w Jankach i twórca kanału na YouTubie. Raz przysłali do mnie chłopaczka, który był uczniem technikum zawodowego i nie miał zupełnie pojęcia, które narzędzia są do czego. Obserwował, jak pracuję w warsztacie, jak naprawiam motocykle. Dzieliłem się z nim różnymi wskazówkami i wiedzą, jaką nabyłem przez lata pracy i obserwacji. Założeniem praktyk jest przeniesienie wiedzy z wykładów do rzeczywistości. Realia są niestety takie, że praktykanci bardzo często są wykorzystywani, nie otrzymują zapłaty za zadania, za które powinno się płacić jak etatowemu pracownikowi. Jedynym plusem jest to, że na błędy popełniane przez praktykanta patrzy się mniej surowo niż na omyłki doświadczonych pracowników. Studenci odbywający praktyki w różnych korporacjach są często traktowani jako tania siła robocza, która ma przynieść, sprzątnąć i pozamiatać. Z drugiej strony niestety wielu studentów (szczególnie dziennych) nie będzie miało możliwości skorzystania z płatnego stażu przez zajęcia na uczelni, które często trwają od rana do nocy. Idąc na praktyki warto najpierw upewnić się, że firma będzie nas traktować jak studenta, który przyszedł się uczyć, a nie bezpłatnego pracownika. 0
nieśmiała natura /
Jak to jest z tą otwartością? dkąd pamiętam, nigdy nie potrafiłam wejść w ramy, które narzuca nam społeczeństwo. Introwertyk, ekstrawertyk czy ktoś pomiędzy? W wieku nastoletnim zadawałam sobie szereg pytań dotyczących tego, jak powinnam się zachowywać, co mówić, jak wyglądać, aby ludzie nie odbierali mnie przez pryzmat mojej nieśmiałej natury. Jednak wystarczył jeden dzień, abym mogła przekonać się, że mój świat nie kończy się na spojrzeniach ludzi, którzy potencjalnie powinni mnie akceptować. Umówiłam się na przesłuchanie do jednej z warszawskich szkół nauczania śpiewu. Niestety, wizja zbliżającej się daty tego wydarzenia sprawiła, że miałam moment zwątpienia. W dniu przesłuchania wróciłam do domu zmęczona po nauce w szkole, popatrzyłam na swoją gitarę, pod wpływem chwili chwyciłam ją i pobiegłam do tramwaju. Z natrętnych myśli krążących po mojej głowie wyrwał mnie telefon od jednego z pracowników Szkoły Piosenki. Chłopięcy głos z lekką dozą niepokoju zapytał się mnie, gdzie jestem. Zdziwiona tym pytaniem odparłam, że jestem w tramwaju. Mój rozmówca przez moment zamilkł, po czym poinformował mnie, że za godzinę przesłuchania do szkoły zakończą się. Przerażona wizją kompromitacji z powodu spóźnienia oraz nieznajomości topograficznej Żoliborza pojechałam jak na ścięcie głowy. Wysiadłszy na wyznaczonym przystanku, krążyłam kilkanaście minut, szukając odpowiedniej ulicy. Na domiar złego w moich słuchawkach leciała piosenka T.Love o wspomnianym Żoliborzu, który w tamtym momencie okazał się być moją zmorą. Po odnalezieniu upragnionego adresu, wdrapałam się z gitarą na ostatnie piętro. Czekali tam na mnie dwaj mężczyźni. Nie wiedziałam wtedy jeszcze, że siwy pan w okularach to współzałożyciel Szkoły Piosenki – Andrzej Głowacki, od którego usłyszałam pogodne słowa: to ta Pani z tramwaju. Pan Andrzej skinął mi głową i otworzył drzwi do sali. Gdy weszłam do środka, moim oczom ukazała się sala pełna ludzi, a wśród nich Elżbieta Zapendowska, która powitała mnie słowami: o, przyszła Pani z gitarą. Usłyszawszy jej głos, nie mogłam uwierzyć, że znajduję się w jednym miejscu z osobą, którą znam z programów rozrywkowych. Przez moment zastanawiałam się, co powinnam zrobić. Uciec czy zostać? Nie zwlekając dłużej, wyjęłam swoją gitarę z futerału i powędrowałam na środek sali. Usiadłam na wygodnym krześle i po raz pierwszy od dawna zaczęłam oswajać się z mikrofonem. W międzyczasie zaczęłam się tłumaczyć, że to mój pierwszy raz, kiedy występuję przed tak liczną pu-
O
blicznością. Jednak im dłużej prowadziłam swój monolog, tym bardziej miałam wrażenie, że mój koniec jest bliski. Na domiar złego otrzymałam docinek od pani Zapendowskiej, że nie występuję w Amfiteatrze. Niezrażona kąśliwym komentarzem przedstawiłam swój repertuar i zaczęłam wydobywać melodię z drewnianego instrumentu. Był to magiczny moment, podczas którego zapomniałam o wszystkim, co mnie spotkało do tej pory. Cały stres, obawy przed oceną – wszystko ulotniło się ze mnie. Mimo kompletnej improwizacji poczułam się tak pewnie jak nigdy dotąd. Gitara okazała się być moją zbroją, w której mogłam się schować przed całym światem – nawet przed Elżbietą Zapendowską. Gdy skończyłam śpiewać, byłam na tyle oszołomiona tym, co się dzieje wokół mnie, że całkowicie straciłam powagę sytuacji. Na szczęście słowa pani Zapendowskiej wybiły mnie z transu i zostałam zbombardowaną serią uwag na temat mojego braku obycia z publicznością. Jedynie pan Głowacki zlitował się nade mną tłumacząc, że artystki tak mają. Niezrażona uwagami pani Eli stałam dzielnie, czekając na kolejne ciosy. Mój wzrok był skierowany tylko w jej stronę, marząc o tym, by powiedziała coś, co nie zwali mnie z nóg. Pani Zapendowska na chwilę zamilkła, po czym wesołym głosem babci zaczęła mówić, że podoba jej się we mnie moja otwartość, to że weszłam do sali i jak nigdy nic zaśpiewałam (a tak przy okazji to wyglądam, jakbym chciała już z tej sali wyjść). Mając wrażenie, że jest to koniec mojej przygody, pożegnałam się z komisją i udałam się po futerał. Pakując swoją gitarę, poczułam na swoim ramieniu czyjąś dłoń. Nie minęło kilka sekund, a pan Andrzej wypowiedział w moją stronę słowo zapraszamy. Jak się potem okazało, moja naturalność stała się przepustką przyjęcia mnie do Szkoły Piosenki Elżbiety Zapendowskiej. Czy można w przeciągu kilku dni stać się kimś zupełnie innym? Mimo najszczerszych chęci i ciągłych prób zmian (wyglądu, zainteresowań, znajomych) widzę, że jest to niemożliwe, przynajmniej w moim przypadku. Całe życie walczyłam o to, aby ludzie postrzegali mnie jako osobę otwartą. Tymczasem moja nieśmiałość z przesłuchania doprowadziła mnie do miejsca, w którym od zawsze chciałam być, czyli stanie się zauważalną pośród tłumu. 0
Natalia Izdebska Obserwuje, słucha, pisze. Otwarta na świat oraz ludzi.
marzec 2022
ARTYKUŁ SPONSOROWANY belka sponsorowana – zgłoszenia przyjmujemy w redakcji
SKN Energetyki nawiązuje strategiczne partnerstwo z PGNiG S.A. olskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo S.A. zostało Partnerem Strategicznym Studenckiego Koła Naukowego Energetyki. Spółka jest największym polskim konsorcjum zajmującym się wydobyciem ropy naftowej i gazu ziemnego. Główna działalność PGNiG opiera się o magazynowanie paliw gazowych, obrót i dystrybucję gazu ziemnego, a także modernizację i rozbudowę infrastruktury gazowej w Polsce, co dopełnia wytwarzanie i sprzedaż ciepła oraz energii elektrycznej. Patronatem zostały objęte trzy główne projekty: Energy Week, Future Energy Summit i Zimowa Szkoła Energii.
P
Energy Week to jeden z trzech flagowych projektów Studenckiego Koła Naukowego Energetyki, będący pięciodniowym cyklem prelekcji na temat obecnego kształtu polskiej oraz światowej energetyki, a także ich najbliższych perspektyw rozwoju. Tegoroczna edycja wydarzenia odbędzie się w dniach 16–20 maja, a jej partnerem tytularnym jest Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo S.A. W trakcie konferencji przeprowadzone zostaną liczne prelekcje wygłoszone przez ekspertów i specjalistów ze świata energetyki oraz powiązanych
z nią dziedzin. W ramach tegorocznej konferencji PGNiG Energy Week 2022 poruszone zostaną zagadnienia m.in.: polityki klimatycznej wraz z jej wpływem na rodzimy sektor energetyczny, sytuacja i perspektywy górnictwa i energetyki konwencjonalnej (węglowej, gazowej), rozwój biopaliw oraz źródeł jądrowych, a także strategii wodorowej. Future Energy Summit co roku staje się obowiązkową pozycją w kalendarzu dla każdego zainteresowanego branżą energetyczną. Tegoroczna edycja wydarzenia Future Energy Summit 2022 odbędzie się w dniach – 25–29 kwietnia.Tak jak w poprzednich latach, tematem przewodnim konferencji będą innowacje i trendy w szeroko rozumianej energetyce oraz ich możliwy wpływ na kształtowanie tego sektora w przyszłości. Tegoroczne wydarzenie otworzy dzień promocyjny (22 kwietnia), połączony z Career’s Day, podczas którego wszyscy uczestnicy będą mieć możliwość spotkania się z partnerami wydarzenia przy specjalnie przygotowanych stoiskach. W kolejnych dniach odbędą się prelekcje i warsztaty, poświęcone nowoczesnym rozwiązaniom w energetyce. Zakres tematyczny spotkań obejmie m.in.: odnawialne źródła energii,
nowoczesne technologie w transporcie (np. elektromobilność), magazyny energii, inteligentne sieci i miasta (ang. smart grids, smart cities). Partnerem strategicznym tegorocznej edycji jest Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo S.A. Zimowa Szkoła Energii jest projektem skierowanym do szkół średnich w całej Polsce, którego celem jest popularyzacja zagadnień związanych z energetyką wśród młodzieży. Biorący w nim udział członkowie Studenckiego Koła Naukowego Energetyki SGH prowadzą prelekcje i warsztaty dla uczniów liceów i techników. Dzięki zróżnicowanym profilom prelegentów, do których należą zarówno studenci Szkoły Głównej Handlowej jak i Politechniki Warszawskiej oraz Uniwersytetu Warszawskiego, możliwe jest przybliżenie elementarnych zagadnień energetyki w szerokim spektrum. Podczas prowadzonych zajęć poruszane są takie tematy jak: blackout, polityka klimatyczna, praca elektrowni, funkcjonowanie systemu elektroenergetycznego, perspektywy zawodowe w branży energetycznej i wiele więcej. Tegorocznym partnerem strategicznym Zimowej Szkoły Energii jest Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo S.A. 0
dział Audytu w PwC /
ARTYKUŁ SPONSOROWANY
Audyt przy kawie Gosia specjalizuje się w usługach audytorskich i doradczych dla firm technologicznych, w tym głównie fintech, e-commerce i IT. Na co dzień współpracuje z wieloma organizacjami międzynarodowymi, funduszami prywatnymi, ale i również startupami, które zaczynają skalować swoją działalność. Z perspektywy partnerki, która jest w PwC od poziomu praktykantki – jak wielkie zmiany w dziedzinie audytu zaszły w ostatnich latach? I jak widzisz przyszłość tego zawodu? Obserwując w jakim kierunku zmierza moja profesja, to mogę powiedzieć, że audyt staje się tylko ciekawszy. Przede wszystkim maleje liczba rutynowych, żmudnych działań. Nasza praca coraz bardziej polega na identyfikowaniu i adresowaniu ryzyka. Oceniamy firmę jako całość, patrzymy w jakiej branży działa, w jakim kierunku się rozwija i co za tym idzie, jakie ryzyka są z tym związane. Coraz mniej czasu spędzamy nad weryfikacją zwykłych dokumentów. Kluczowe dla rozwoju i ścieżki kariery stają się umiejętności komunikacyjne, rozmowy z zarządami oraz dobre zrozumienie procesów i logicznego myślenia. Przeprowadzając audyt w sposób holistyczny, upewniamy się, że sprawozdanie finansowe nie zawiera istotnych błędów i dobrze opisuje odbiorcom specyfikę danej spółki. Dlatego coraz więcej w naszej pracy jest technologii, a coraz mniej wczytywania się w dokumenty, coraz większe i szersze spojrzenie na całość firmy. Na bieżąco wykorzystujemy wiele najnowocześniejszych narzędzi technologicznych, które są już w podstawie naszych szkoleń. To jednak dopiero początek – mając dostęp do dużej ilości informacji, budujemy bazy danych, które w kolejnych krokach pomogą nam budować algorytmy i wykorzystać sztuczną inteligencję do zautomatyzowania dużej części podstawowej pracy. Budowanie baz danych jest bardzo czasochłonne jednak powoli osiągamy już masę krytyczną i kolejne kroki będą wrzuceniem piątego biegu. Już teraz w analizie dużych zbiorów transakcji, łączymy nasze doświadczenie z technologią i jesteśmy w stanie zidentyfikować nietypowe transakcje a następnie punktowo adresować to, co jest ryzykowne i podejrzane. W przeszłości takie podejście nie było możliwe i praca audytora była dużo mniej interesująca. To wszystko jest dla mnie ciekawe i wciągające.
w kontekście rynku oraz spółek podobnego rozmiaru, działa dana firma i odnajduje się w biznesowej rzeczywistości. Dobry zarząd jest w stanie wykorzystać te informacje, aby usprawnić swoją działalność.
Czy audytorzy w dobie technologii zajmują się tylko finansami? Zajmowali się już o wiele więcej niż tylko finansami od dawna, a teraz ten zakres tylko poszerzyli. Tak naprawdę, aby wydać opinię z badania, audytor musi bardzo dobrze wiedzieć, czym się dana spółka zajmuje. Na przykład musi mieć świetne zrozumienie tego, co i jak sprzedaje Spółka, bo bez tej wiedzy nie jest w stanie ocenić, czy model rozpoznania przychodów jest poprawny. Dodatkowo bez zrozumienia jak wygląda struktura kosztów, czy to w produkcji, czy w spółkach usługowych, nie jesteśmy w stanie powiedzieć, czy mamy współmierne połączenie kosztów z przychodami. Bez pełnego zrozumienia kim są kontrahenci i dostawcy, nie będziemy w stanie powiedzieć czy prezentowane relacje handlowe są zniekształcone. Zawsze w audycie zajmowaliśmy się bardzo szeroko całą działalnością. To co się jeszcze bardziej w obecnych czasach zmieniło, to to, że ta działalność firm opiera się bardzo mocno na systemach informatycznych i zautomatyzowanych procesach. Czyli zarówno w produkcji, w sprzedaży jak i finansach, bez zrozumienia jak informacja przechodzi przez poszczególne systemy nie bylibyśmy w stanie zrozumieć i dobrze ocenić prezentowanych danych. Analizujemy systemy, bo one są kluczowe, aby zrozumieć proces a następnie wypowiedzieć się o danych w sprawozdaniu finansowym.
C I ĄG DA L S Z Y W Y W I A D U :
Cyfrowa transformacja zawodu audytora staje się faktem … Tak, cyfrowa transformacja jest nieunikniona – również w zawodzie audytora. Niemniej jednak, audytorzy będą cały czas potrzebni. Jedynie umiejętności, które muszą sobie wyrobić, są inne niż jeszcze kilka lat temu. Dawniej ścieżka kariery do managera w naszym dziale to było 6-7 lat. Teraz tę ścieżkę będzie można pokonać znacznie szybciej, o ile będziemy skupiać się na kluczowych umiejętnościach takich jak: zrozumienie procesów i biznesów, identyfikacja ryzyka, efektywna komunikacja oraz wykorzystanie technologii we wszystkim, co robimy. Ta transformacja stwarza więcej perspektyw i daje szansę na szybszy rozwój osobisty.
Porozmawiajmy chwilę o sprawozdaniu finansowym – jakie są wartości dodane z relacji z audytorem dla prezesów i dyrektorów finansowych spółek poza oczywistym zapewnieniem, że sprawozdanie zostało sporządzone prawidłowo? Dobre pytanie, ja bym ujęła to w następujący sposób: audyt to nie tylko, ale aż badanie sprawozdań finansowych. Przede wszystkim spółka dostaje opinię, którą prezentując na rynku, uwiarygadnia swoją pozycję wśród inwestorów czy akcjonariuszy. To jednak tylko (lub aż) efekt końcowy, samo wydanie opinii poprzedzone jest badaniem, które czasami trwa wiele miesięcy. W tym okresie audytor jest partnerem biznesowym dla firmy, z zewnętrznej perspektywy obserwuje, daje rekomendacje oraz dzieli się wiedzą na temat działania podobnych przedsiębiorstw z branży. Dzięki temu szefowie firm mogą zweryfikować i poszerzyć swoją wiedzę na temat usprawniania procesów, mogą wzmacniać środowisko kontroli, tak aby jeszcze lepiej radzić sobie na szybko zmieniającym się rynku. Każdy z nas lubi się porównywać i to między innymi jest wartość dodana, że mamy partnera, który jest w stanie dostarczyć nam informacji, jak
Małgorzata Górna Partnerka w dziale audytu i doradztwa w Warszawie. Posiada prawie 20 lat doświadczenia zawodowego w PwC. Jest biegłym rewidentem w Polsce (PIBR) oraz posiada dwa tytuły magisterskie: z ekonomii i socjologii. Prywatnie mama dwójki synów i wielbicielka sportów.
marzec 2022
NUMER JUBILEUSZOWY
16–17
NUMER JUBILEUSZOWY
marzec 2022
GRAFIKA:
M A R TA S Omarzec B I EC H OW SKA 2022
Kiedyś to było... 200. numer Magla Polecamy: 20 TURYSTYKA W pogoni za przeszłością Czy można podróżować w czasie?
22 PO GODZINACH Kwiecień plecień, bo przeplata... Przegląd ciekawych wydarzeń w stolicy
48 KULINARIA ¡Hola paella!
fot. Karolina Gos
Przenieś swoją kuchnię do Hiszpanii
Przychodzi nowe, przychodzi stare A L E X M A KOW S K I S Z E F DZ I AŁU M U Z Y K A W L ATAC H 2015–2019 bserwując dzisiejszą kulturę popularną, można odnieść wrażenie, że zjada ona własny ogon. Moda vintage jest dziś powszechna jak nigdy dotąd, a ilość odniesień do drugiej połowy XX w. w muzyce i filmie zdaje się bezpośrednio skorelowana z liczbą pozytywnych recenzji oraz entuzjazmem publiki. Jest spora grupa ludzi, która ceni ten stan rzeczy i chętnie uczestniczy w fetyszyzowaniu czasów zamierzchłych, oceniając je jako te lepsze, bardziej znaczące, pełniejsze nowości. Wszak mentalnym staruchem można być już w wieku 14 lat, o czym wie każdy, kto widział komentarz I was born in a wrong generation pod dowolnym klipem muzycznym na YouTubie. Nie da się jednak zaprzeWczyć, że do nostalgicznego spojrzenia na świat popycha nas wiele czynników (które autorzy tacy jak Mark Fisher czy Simon Reynolds opisali już o wiele lepiej niż ja kiedykolwiek byłbym to w stanie zrobić w tym krótkim felietonie). W kontekście tego numeru, celebrującego dwusetne wydanie Magla, obserwacja ta wydaje się jeszcze bardziej istotna. Część mnie cieszy się, że ktoś jeszcze uważa te nieistniejące już działy za warte wskrzeszania na tyle,
O
Nie da się jednak zaprzeczyć, że do nostalgicznego spojrzenia na świat popycha nas wiele czynników.
18–19
by umieścić je w jubileuszowym numerze. Jeśli jednak mogę pozwolić sobie na odrobinę prywaty (a jakie jest lepsze na to miejsce niż ta strona), to chciałbym zauważyć, że ta radość jest przysłonięta świadomością na temat przyczyn, dla których te działy znalazły się w metaforycznym piachu. Nie mają one po prostu sensu w obecnych czasach, a wręcz mogą zamykać w niepotrzebnych ramach ograniczających nowych autorów w działaniu. Dlatego nawet wracając do tekstów z zamierzchłych czasów, kiedy kwarantanna wydawała się abstrakcyjnym konceptem, chinol był przy Batorego, a Taco Hemingway tworzył ciekawą muzykę, należy pamiętać o głównym celu powrotu do przeszłości. Żeby wiedzieć, co odrzucać i być w stanie stworzyć nowe, świeższe rzeczy. Dlatego dobrze, że ten powrót jest tylko chwilowy, a zaraz wrócą świeższe działy, w których autorzy będą mogli pisać teksty, takie jakie chcą, bez obciążeń przeszłości. Chciałbym zakończyć ten wywód reprezentanta pokolenia dziadów Maglowych cytatem – ...inni młodsi i dzielniejsi od nas niech nas wyrzucą do kosza jak niepotrzebne rękopisy. Pragniemy tego! A nawet jeśli tego nie pragniemy, niech was to nie obchodzi. 0
z daleka widok jest piękny /
INTERNET
“Zwierzęta w ogrodzie patrzyły to na świnię, to na człowieka, (...) ale nikt już nie mógł się połapać, kto jest kim” – Folwark Zwierzęcy
Z daleka widok jest piękny TEKST I GRAFIKA:
N ATAL I A ŁO P U S Z Y Ń S K A
nternet – lustro marzeń i aspiracji. Odzwierciedlenie tego, co chcielibyśmy mieć. Definicja sukcesu schowana w naszych kieszeniach. Każdy widział wśród wyselekcjonowanych przez algorytm postów zdjęcie osoby, która żyje naszym idealnym życiem. Pomimo świadomości edycji filmów, pozowania do zdjęć oraz używania filtrów i tak chcemy wierzyć w te iluzje perfekcji. Im dłużej przeglądamy media społecznościowe, tym bardziej widzimy, czego nam brakuje. Nie jesteśmy tak mądrzy jak „oni”, tak piękni jak „oni”, tak utalentowani jak „oni”. Nie mamy tylu przyjaciół, nie chodzimy na takie imprezy, nasz partner nie jest taki idealny albo nie posiadamy go wcale. Przesuwamy palcem po ekranach telefonów z sadystyczną wręcz zręcznością. Zazdrościmy zarówno tym, którzy wyjechali w samotną podróż po górach, jak i tym, którzy właśnie są z grupą znajomych w domu. Podglądamy życie gwiazdy filmowej i jogina, biznesmena i artysty. Nasz wzrok przykuwają coraz to nowsze zdjęcia. Zazdrość nie ma granicy, momentu, w którym mówi „stop”. Wkrada się po cichu między jednym wpisem a drugim, niezauważona. Dopiero po czasie widać jej skumulowaną formę. Wibrujące powiadomienia z mediów społecznościowych, portali randkowych czy maili nie pozwalają nawet na chwilę oddalić się od sieci. Mimo to dziwi nas, gdy po sprawdzeniu czasu spędzonego przed ekranem, ukazują się dwie cyfry. W internecie mamy przerażającą kontrolę nad tym, co i w jaki sposób pokazujemy naszym znajomym. Na podstawie kilku ujęć możemy stworzyć całkowicie nową wersję wydarzeń. To samo dzieje się z osobami, które obserwujemy, jednak łatwo się w tym zagubić. Ciągle wpadamy w pułapki porównań. W końcu rano, po przebudzeniu, wiele osób sprawdza Facebooka zanim zobaczy własną twarz w lustrze. Internet nie bez powodu jest nazywany siecią. Jesteśmy wplątani w stosy informacji, z których większość nie jest nikomu potrzebna, a połowa z wyświetlanych
I
zdjęć prowadzi bezpośrednio do sklepów – byśmy mogli kupić sobie szczęście i sukces sprzedawane w wirtualnych tabletkach. Nigdy wcześniej nie mieliśmy takiej możliwości wyboru. Możemy przebierać w partnerach na Tinderze, w ubraniach na stronach sklepów, w filmach na Netf lixie, w źródłach informacji. Każde zdjęcie bije się z innymi o uwagę obserwatorów. Jednak czy post, który wygrywa tę walkę, naprawdę jest najbardziej wartościowy? Mimo licznych zapewnień, że chcemy oglądać naturalne zdjęcia i niewyretuszowane życia inf luencerów, to nie te wpisy są najbardziej popularne. Zwykłe życie nas nudzi, chcemy tylko ekscytujących momentów. Można nazwać to pewnego rodzaju niepisaną umową. Twórcy pokazują wyidealizowane życie, często zaznaczając, że w rzeczywistości nie jest tak perfekcyjnie. Obserwatorzy je oglądają ze świadomością, że to tylko fikcja i głębokim przeświadczeniem, że osoby na zdjęciach są szczęśliwsze od nich samych. Granica między światem wirtualnym a rzeczywistym z roku na rok staje się cieńsza. Pomimo tego stąpamy po niej nad wyraz od-
ważnie, ufając, że za parę kroków nadal będzie twardy lód. A z przerębla, jak wiadomo, samemu trudno się wydostać. Internet bezdyskusyjnie daje morze możliwości. Dla wielu korzyści z niego płynące przewyższają koszty. Problem nie leży zatem w narzędziu, choć tak łatwo zrzucić na nie winę. Winowajcami stajemy się sami, biegnąc niczym Don Kichot z triumfalnym okrzykiem i ładowarką w ręce. Łatwiej znaleźć wspólnego wroga, namacalne zło. Monstrum za szybką z niebieskim światłem. Jednak koniec końców jest to jedynie urządzenie, wiedza i aspiracje bezpiecznie schwytane pod case’em. Sami sięgamy po nie przed snem, napawając oczy informacjami o tym, jacy „powinniśmy” być. Wypuszczamy lwa z klatki. Wir porównań wciąga na dobre, mijają godziny, a po wszystkim nie sposób sobie przypomnieć, co właściwie oglądaliśmy. Obrazy zlewają się w głowie w jedną całość, z której trudno oddzielić konkretne wpisy tworzące ten nierealistyczny świat. Internet można podsumować tytułem filmu Sasnala – z daleka widok jest piękny. 0
marzec 2022
TURYSTYKA
/ nostalgiczne podróże w czasie i przestrzeni
maglowa emerytura jest nudna
W pogoni za przeszłością W czasie niepokoju na świecie z rozrzewnieniem zerkamy w przeszłość – wspominamy czasy, w których nie przyszło nam żyć i miejsca, które dzisiaj wyglądają inaczej. Wyruszając w podróż, oczekujemy, że docierając do obranego celu,
nternet w latach 2000–2001 był świadkiem fenomenu Johna Titora. Mężczyzna podawał się za amerykańskiego żołnierza z 2036 r. podróżującego w czasie. W serii publikacji twierdził on, że zna przyszłość i sugerował m.in. rychły wybuch wojny domowej w Stanach Zjednoczonych. Jak można się domyślić, nic z jego przepowiadań się nie sprawdziło. Historia ta urosła jedynie do roli urban legend, poniekąd częściowo wyjaśnionej w 2009 r., pozbawiając niektórych nadziei na realną możliwość podróżowania w czasie. Tymczasem nic nas nie powstrzymuje przed zastanawianiem się, co by przyniosło turystyczne przemieszczanie się nie tylko w przestrzeni, ale również po osi czasu. Zwłaszcza w tył.
I
Filmowa maszyna czasu Wiele osób oglądając jakiś film, próbuje się identyfikować z głównym bohaterem tudzież jego przeciwnikiem. Zdarzają się również produkcje, które zachęcają do całkowitego zanurzenia się w klimat czasów i miejsce akcji. Bardzo naturalną atmosferę przynoszą filmy francuskiej Nowej Fali, które zazwyczaj były nagrywane wśród zwykłych przechodniów – nieświadomych, że właśnie pełnią role statystów. Ówczesny Paryż kontrastował z dzisiejszym zwłaszcza jednym czynnikiem – liczbą wszędobylskich turystów. Lata 60. to czas, gdy turystyka masowa jeszcze nie funkcjonowała na taką skalę jak obecnie. Wielu osobom zdarza się marzyć, by zwiedzić dowolne miasto, przechadzając się jedynie wśród tubylców czy też nie stojąc w kilkugodzinnej kolejce do najbardziej charakterystycznego obiektu. Pod względem architektury wiele się jednak nie zmieniło. Odwiedzając Paryż nie ma przeszkód, by nadal zobaczyć te same miejsca, tak dobrze znane kinomanom z kadrów 400 batów Truffaut czy Do utraty tchu Godarda. Niestety filmowa sława często negatywnie wpływa na losy lokalizacji, które przyciągając tłumy turystów, zmieniają się w świątynię kapitalizmu w komercyjnym anturażu. Tak stało się np.
20–21
T E K S T:
Amatorski gang, reż. Jean-Luc Godard
K A J E TA N KO R S Z E Ń
z tytułowym sklepem ze Sklepu przy głównej ulicy – czechosłowackiego filmu, pierwszego zdobywcy Oscara z kraju ze wschodniej strony Żelaznej Kurtyny. Dzisiaj malutki lokal w słowackim Sabinovie w niczym nie przypomina swojego pierwowzoru. Obwieszony jest tablicami informującymi o hollywoodzkiej karierze filmu, kadrami i zdjęciami z dni produkcji, a w przyziemiach sąsiednich kamienic towarzyszą mu pawilony Palatyn w Rzymie z mniej lub bardziej kiczowatymi pamiątkami. W takich momentach podróżnikowi głodnemu przeżyć zdecydowanie Ślady przeszłości są do odkrycia wszędzie, niebliższych do oryginału nie pozostaje nic innego, które na wyciągnięcie ręki, jak zakreślone na chodjak stale poszukiwać – miejsc nieodkrytych, nienikach ślady muru berlińskiego czy muru getta opisanych w przewodnikach, wreszcie niesplaw Warszawie, inne wymagają zrozumienia i chwimionych XXI wiekiem. W końcu maszyną czali zastanowienia. Dlatego będąc w Bieszczadach, su nadal nie dysponujemy. można choć przez moment przyjrzeć się rosnącym przy szlaku drzewom owocowym, zazwyczaj pomiPoszukiwanie śladów janym, będącym częścią zdziczałych sadów. Są to Chęć podróży w czasie dotyczy nie tylko odpozostałości dawnych, gęsto zaludnionych bojkowbiorców starych dzieł kultury, ale i twórców tych skich wsi. Te drzewa, miejscowe omszałe cmentarze nowych. Skąd pisarz osadzający swoją powieść czy drewniane cerkwie stanowią portal do nieistniew XV-wiecznym Londynie ma wiedzieć, jak wyjącego już świata i pozwalają, o ile ktoś tego chce, glądało to miasto, patrząc na dzielnicę City pełna podróż w czasie – bez sprzętu rodem z XXII w. ną jedynie szkła i stali? Są jednak miejsca, które choć w pewnym stopniu pomogą poczuć ducha Zostaje tylko iluzja poprzednich stuleci, a czasami nawet tysiącleWedług Słownika Języka Polskiego nostalgia to ci. Przykładowo, samo centrum Rzymu usiatęsknota za czymś, co minęło – właśnie z tego najne jest przestrzeniami, dla niektórych będących częściej bierze się potrzeba podróży w czasie. Czytylko „stertą kamieni”. Dla Henryka Sienkiewitamy, oglądamy, słuchamy o miejscach i o tym, cza były jednak bezcenną inspiracją w przygotojak wyglądały dekady czy stulecia temu. Dociewaniach do napisania Quo Vadis – powieści, którając na miejsce, podróżnik orientuje się jednak, ra notabene przyniosła mu literackiego Nobla. że rzeczywistość w żaden sposób nie pokrywa się Wyobraźmy sobie polskiego autora spacerującez jego marzeniami i wyobrażeniami. Na tym polego wśród ruin Forum Romanum. Odwiedzający ga przemijanie. Stąd doświadczenie przeszłości niRzym dzisiaj, by doznać tego co on, muszą zbogdy nie będzie w pełni możliwe bez technicznej czyć i wejść na jedno z siedmiu wzgórz. Najlepiej możliwości podróży w czasie. Aktualnie pozostaje na Palatyn, gdzie przeniesienie się w czasie będzie podróżować i poszukiwać jej śladów, a zamykając chyba najłatwiejsze dzięki spacerowi wśród pozooczy i odcinając się od świata, choć na chwilę przestałości pałacu cesarskiego Oktawiana Augusta. nieść się na osi czasu w tył. 0
fot. Wikimedia Commons
zaspokoimy naszą nostalgię.
hiszpański jarmark w teatrze /
TEATR
Na pytanie gdzie jest ten dział Teatr, odpowiadam: w Maglu
Księżniczka na opak wywrócona czyli barokowa komedia omyłek T E K S T:
arokowa commedia dell’arte Pedra Calderóna de la Barki w trzech aktach może zadziwiać swoją popularnością na współczesnych deskach teatralnych. Można by pomyśleć, że XVIwieczny hiszpański utwór, zainspirowany jarmarczną i „postjarmarczną” stylistyką, napisany poetyckim, dworskim wręcz językiem oraz okraszony sprośnymi żartami, nie znajdzie uznania wśród dzisiejszych odbiorców. Mimo to jest co pewien czas wystawiany i stale cieszy się powodzeniem. Co sprawia, że młodych widzów przyciąga taka anachroniczna forma sztuki teatralnej w dobie spektakularnych, sztandarowych spektaklów? Czy jest to jakiś rodzaj artystycznego buntu, pragnienie rozrywki, a może znużenie nadmiernym patosem i zachowawczością?
B
(Roberto), Agata Daniluk (Gileta), Jan Jakaczyński (Perote), Katarzyna Duk/Małgorzata Maksimowicz (Flora), Dymitr Hryciuk (Fisberto), Bartłomiej Hać (Lisardo), Michał Kuman/Mateusz Zagórski (Książę Parmy), Michał Urbanek/Dorian Dymek (Fabio), Julia Gałęska (Laura I), Marta Zajder (Laura II), Jagoda Mikulska (Silvia), Paweł Pawlak (Majordomus) oraz Krzysztof Zybura (Kupidyn). Artyści mieli przed sobą nie lada wyzwanie – stworzyć coś na pograniczu barokowej pozłacanej skrzynki i sprośnej farsy, w której zostają zatarte granice pomiędzy gminem a arystokracją. Każdy odbiorca, śledząc losy bohaterów, mógł utożsamiać się zarówno z bogatym Fisbero, romantycznym Roberto z Parmy, jak i ubogim Perote; wczuć się w prostolinijną Giletę bądź przeżywać uniesienia wraz z dystyngowaną Dianą. Barokowe kreacje mieszały się z wiejskimi włoskimi tańcami, a profesjonalna charakteryzacja oraz kostiumy pozwalały prawdziwie doświadczyć tego enigmatycznego klimatu. Akcja toczyła się tu niezwykle wartko – pośród podskoków, skłonów, koziołków i piruetów aż trudno było nadążyć za kolejnymi zwrotami akcji, in-
trygami, przebierankami oraz wszelkimi pozostałymi metamorfozami. Ta lekkość i zmienność sprawiły, że na scenie ożył duch teatralnej zabawy – formą, konwencjami oraz marzeniami sennymi. I właśnie z tego całego zamętu wyłaniają się pytania o tożsamość, samoświadomość, kłamstwa i prawdę. Znakomita, bardzo plastyczna gra aktorska, taniec i doskonała scenografia czynią odbiór spektaklu przyjemną podróżą po słonecznej, barokowej Hiszpanii. Jednak nie sprowadza się to jedynie do ucieczki w lekką farsę, ponieważ na koniec pojawia się ref leksja – czy to księżniczka jest „na opak wywrócona”, czy też to życiowe konwencje „wywracają” naszą rzeczywistość w sposób zaskakujący i wręcz śmiesznie absurdalny, tworząc codzienną, a mimo to niepowtarzalną inscenizację. Oby pojawiały się następne takie inicjatywy i współprace teatralne, patrząc na to, jak wiele osób przybyło na sztukę, tym bardziej biorąc pod uwagę pandemiczną rzeczywistość, niesprzyjającą organizacji wydarzeń kulturalnych. Czekamy na więcej. 0
fot. Bogdan Wasilewski Starszy
Księżniczka na opak wywrócona w reżyserii Jerzego Łazewskiego to owoc współpracy Teatru Sceny Głównej Handlowej z Teatrem Sceną Współczesną. Sztuka została wystawiona 3 i 4 marca, a wystąpili w niej: Kornela Bagińska/ Aleksandra Mroz (Diana), Przemysław Bawół
D O R O TA DY R A
marzec 2022
PO GODZINACH
/ gdzie bywać
***** ***** ae ae ao ae ae ao
Kwiecień plecień, bo przeplata… Same ciekawe wydarzenia! Czwarty miesiąc roku 2022 oferuje obecnym stacjonarnie w Warszawie wachlarz interesujących wydarzeń już od swoich pierwszych dni. Będzie okazja, żeby się poruszać, dobrze zjeść, obejrzeć perełki kinematografii, a nawet zatonąć w świecie boho. Dla każdego coś przyjemnego. T E K S T:
EMILIA KUBICZ
Festiwal Kawy i Czekolady
Z buta przez Narbutta
2 kwietnia (sob.), 12.00–20.00; 3 kwietnia (niedz.), 12.00–18.00; Pałac Kultury i Nauki; organizator: Smaczny Targ
3 kwietnia (niedz.), 11.00 miesjce zbiórki: ul. Narbutta 84, Mokotów organizator: ABC Warszawy
W pierwszy weekend miesiąca PKiN zaprasza amatorów kawy i czekolady do prawdziwego raju dla kubków smakowych. Obecni będą mogli zarówno skosztować kaw z najróżniejszych zakątków świata, jak i zaopatrzyć się w zapasy najlepiej smakujących gatunków. Rozkoszą dla podniebienia lubujących się w czekoladach będą ich różne formy, smaki i rodzaje. Wbrew temu, co sugeruje nazwa, coś dla siebie znajdą jednak także miłośnicy herbaty i fani innych słodkości niż czekolada.
W pierwszą niedzielę kwietnia, przed skoczeniem na kawę i czekoladę, można wybrać się na darmowy spacer z przewodnikiem ulicą Ludwika Narbutta. To klimatyczne miejsce nazywane jest perłą Starego Mokotowa. Uczestnicy spaceru, oprócz dotlenienia się i zyskania porcji ruchu, usłyszą szereg ciekawostek na temat historii tej ulicy, jej budynków oraz ich dawnych mieszkańców.
Targi ŚWIADOMIE w stylu BOHO 9 kwietnia (sob.), 11.00-18.00; Fabryka Norblina, ul. Żelazna 51/53, Wola; organizator: Świadomie
Parkrun Warszawa-Ursynów
Idealna atrakcja dla amatorów piękna, rękodzieła i eko-świadomości, którzy na pewno nie opuszczą tego miejsca z pustymi rękami. W trakcie trwania targów będzie można się zaopatrzyć m.in. w ręcznie wykonywaną biżuterię, łapacze snów, makramy, sojowe świece i naturalne kosmetyki. Nie zabraknie możliwości zjedzenia czegoś pysznego, a w planie jest również wieńczący targi koncert coverów na żywo.
Każda sobota kwietnia, 9.00; Park przy Bażantarni organizator: Parkrun
Wong Kar Wai w Kinie Muranów na bis! 25–29 kwietnia (pon.-pt.); Kino Muranów Kino Muranów zaprasza w ostatnich dniach kwietnia na spotkania z odrestaurowanymi filmami hongkońskiego twórcy Wong Kar-waia. Jego filmy, cenione za treść i stylistykę, zyskały miano kultowych niedługo po swoich premierach. Nadchodzące pokazy będą gratką zarówno dla fanów reżysera, jak i osób chcących wyjść poza horyzonty dotychczas oglądanych przez siebie obrazów.
22–23
W każdą sobotę o 9.00 (inicjatywa całoroczna, nie tylko kwietniowa) Parkrun zaprasza na wspólne pokonanie trasy 5 km. Nieważne jest tempo biegu ani to, czy to w ogóle bieg – bez problemu trasę można po prostu przejść. Akcja ta stanowi świetną okazję do treningu dla zapalonych biegaczy oraz możliwość spróbowania swoich sił przez tych aspirujących. Udział w akcji jest bezpłatny, ale wymaga wcześniejszej rejestracji. Inicjatywa Parkrun, oprócz Parku przy Bażantarni, odbywa się także w ośmiu innych lokalizacjach w Warszawie i okolicach. Może nadchodzące cieplejsze, kwietniowe dni skuszą kogoś do spróbowania swoich sił w takiej formie aktywności? 0
umysłowa pożywka /
ROZRYWKA
Najlepsza rozrywka by była jakby Putin upadł i sobie głupią armię rozwalił
źródło: Wikimedia Commons
Fuji z Gotenyama na Tokaido w Shinagawa, Hokusai Katsushika marzec 2022
KULINARIA / smak Walencji Najsłynniejsza paella na Służewie. Na tym wegetariańskim bulionie. Ktoś pyta o co chodzi z tą paellą? Mówię zjedz paellę, zobaczysz
¡Hola paella! Hiszpańska paella to idealna potrawa na spotkania rodzinne lub w gronie znajomych. T E K S T:
TO M A S Z DWOJA K
aella wywodzi się z Walencji. Jej podstawowym składnikiem jest ryż – z tego powodu spożywa się ją przede wszystkim w porze obiadowej. Tradycyjnie potrawę jadało się wspólnie, bezpośrednio z patelni. Początkowo była daniem chłopów, spożywanym podczas przerwy w pracy. Wraz ze zmianami społecznymi w XIX w. potrawa zyskała swoją towarzyską funkcję – obecnie paella często gotowana jest na rodzinne obiady czy większe spotkania. Danie można dostrzec na wielu festynach bądź innych wydarzeniach organizowanych w Walencji, gdzie przygotowuje się je na potężnych patelniach. Według Księgi Rekordów Guinnessa największa paella ważyła ponad 27 ton (w tym 5 ton sam ryż) i została zjedzona przez ponad 100 tys. osób. Trochę mniejszą można przygotować bez problemu w domu, idealnie nada się na wspólny posiłek ze znajomymi.
fot. John Dalton, Wikimedia Commons
P
24–25
Składniki
Przygotowanie
Do przygotowania potrawy potrzebne będą (porcja dla 4 osób): • 300 g ryżu – ważne, żeby nie był to ryż długoziarnisty, tak aby mógł on zaabsorbować większą ilość wody • 1 l bulionu – w proporcjach ok. 3,5:1 do ryżu, w przypadku porcji dla czterech osób będzie to właśnie ok. 300 g ryżu i 1 l bulionu (a dla 100 tys. ok. 5 ton ryżu i 150 hektolitrów bulionu) • 400 g fasoli – różne rodzaje – biała i zielona szparagowa • 1–2 pokrojone pomidory • 2 łyżeczki papryki wędzonej • szczypta soli • kilka nitek szafranu • oliwa z oliwek • 0,5–1 kg mięsa – najczęściej używane jest mięso kurczaka, często dodaje się również królika Opcjonalnie można przygotować także 1–2 ząbki czosnku, paprykę, karczochy, groch cukrowy i rozmaryn. Powyższe składniki dotyczą najbardziej klasycznej odmiany – paelli valenciana. Popularnymi wersjami są również ta z owocami morza czy warzywna.
Na początku rozgrzewamy patelnię (idealna patelnia powinna być płytka i płaska). Następnie posypujemy ją lekko solą i dodajemy oliwę z oliwek. Na patelnię wrzucamy mięso. Ewentualnie (i tu poproszę od razu wszystkich purystów o przejście do następnego akapitu) ciekawym zamiennikiem, który można zastosować (na własną odpowiedzialność!) zamiast mięsa jest tofu – najlepiej naturalne, bez dodatkowych przypraw, żeby już bardziej się nie kompromitować i nie wprowadzać dodatkowych niechcianych smaków (jeśli jakiś purysta tu jednak dotarł to na zgodę powiem, że również potępiam Jamiego Olivera i innych zagranicznych kucharzy za dodawanie chorizo do paelli). Mięso smażymy na dużym ogniu kilkakilkanaście minut, regularnie obracając do czasu, aż mocno się zarumieni. Następnie dorzucamy fasolę, a także opcjonalnie pokrojoną paprykę i karczochy, delikatnie mieszamy całość. Po chwili można dodać także czosnek. Po ok. minucie zmniejszamy ogień na średni i dorzucamy pokrojone pomidory oraz wędzoną paprykę, a następnie znowu delikatnie mieszamy. Po odczekaniu 1–2 minut zalewamy patelnię bulionem. Dodajemy szafran (tajemnicą poliszynela jest to, że wiele osób wspomaga się tu również tańszą kurkumą) a po chwili ryż, co ważne, surowy – ugotuje się dopiero na patelni. Bardzo subtelnie mieszamy wywar, tak aby odpowiednio rozprowadzić ryż i pozostałe składniki. Teraz należy odparować z patelni wodę. Proces ten powinien trwać ok. 20 min. Ważne jest kontrolowanie poziomu ognia. W krytycznej sytuacji można dolać bądź odlać część bulionu. Kluczowe jest, aby pod żadnym pozorem nie mieszać potrawy po tym, jak już rozprowadzimy składniki. Stąd lepiej też gotować na trochę wyższym ogniu na początku (wrzenie wywaru będzie powodowało intensywne mieszanie się), a potem tylko kontrolować poziom wody. Pod koniec gotowania opcjonalnie dodajemy rozmaryn na wierzch potrawy, po czym przykrywamy patelnię folią aluminiową. W tym momencie można również podkręcić ogień po to, żeby pozbyć się reszty wody (choć minimalna ilość jest dopuszczalna) i podsmażyć dół potrawy tak, aby powstała tam chrupiąca skorupka, tzw. socarrat. Oczywiście uważając, żeby potrawy za bardzo nie przypalić. Po zdjęciu patelni z ognia warto odczekać ok. 5 minut tak, aby ryż chwilę odpoczął. ¡Buen provecho! 0
recenzje /
GRY BEZ PRĄDU
88887
OCENA:
nie promujemy faszyzmu
Powieści i seriale kryminalne przeżywają w ostatnich
podczas rozgrywki często wykorzystują zasoby bazy
latach renesans. Autorzy tacy jak Katarzyna Bonda czy Re-
rządowej agencji ANTARES, stworzonej specjalnie na
migiusz Mróz są znani szerokiej publice, mimo że nie każdy
potrzeby Detektywa.
uznaje ich twórczość za wartościową. Nic więc dziwnego,
W kwestii wizualnej gra jest wykonana ładnie i staran-
że ich książki otrzymują serialowe ekranizacje. W końcu
nie. Pudełko oferuje odpowiednie przegródki, dzięki któ-
jaki inny gatunek elektryzuje odbiorców tak mocno, jak
rym elementy zestawu nie będą się ze sobą mieszać. Baza
ten, w którym główni bohaterzy rozwiązują zagadki po-
danych ANTARES również jest przyjemna dla oka. Porada
rwań czy zabójstw. Kto nie chciałby chociaż przez moment
dla graczy w kwestii rozgrywki – zdecydowanie warto
wcielić się w Sherlocka Holmesa czy Herkulesa Poirot. I gdy
tworzyć obszerne notatki od samego początku. Scenariu-
świat gier wideo pełen jest treści zabarwionych kryminal-
sze łączą się ze sobą, często więc pojawiać będą się posta-
nie, tak planszówki raczej pozostają pod tym względem
ci bądź informacje z wcześniejszych etapów.
w tyle. A szkoda. Detektyw udowadnia, że gatunek ten ma
Detektyw: Kryminalna Gra Planszowa Ignacy Trzewiczek Portal Games
duże perspektywy rozwoju.
W prawdziwym życiu detektywi i funkcjonariusze służb specjalnych nie mają zbyt wiele czasu na rozwiązanie zagad-
Ignacy Trzewiczek stworzył planszówkę pozwalającą
ki i muszą korzystać z intuicji. Również w Detektywie czas
wcielić się graczom w role agentów i podjąć próbę rozwią-
jest na wagę złota, a gracze zmuszeni są dokonywać wybo-
zania pięciu spraw kryminalnych. I choć pięć scenariuszy
ry mające bezpośrednie przełożenie na rozwiązanie sprawy.
wydaje się stanowić krótką opowieść, tak ukończenie gry
Największą wadą planszówki jest to, że scenariusze oferują
powinno zająć od 10 do 15 godzin rozgrywki. Oznaczać to
zdecydowanie zbyt wiele wątków do pogłębienia, z czego
będzie kilka wieczorów poświęconych na wspólnym roz-
tylko jeden bądź dwa z nich pchają akcję do przodu. Tym sa-
wiązywaniu zagadek. Wspólnym, ponieważ Detektyw, jak
mym poznanie rozwiązania sprawy często zależy bardziej
większość planszówek, oferuje kooperację. W Detektywa
od szczęścia niż od logicznego wnioskowania.
może grać od jednego do pięciu uczestników, choć jak podaje
Pomimo
tej
wady,
zdecydowanie
warto
zagrać
portal BoardGameGeek, gra we dwójkę jest optymalną opcją.
w Detektywa, który został przetłumaczony już na
Jako detektywi gracze będą: odwiedzać różne lokacje,
kilkanaście języków i uzyskał nominacje m.in. do
poznawać wiele postaci, zaczytywać się w dokumentacjach
prestiżowego Kennerspiel des Jahres. Planszówka zapewni
spraw i aktach personalnych. Będą również odświeżać
doświadczenie immersji i pozwoli poczuć się jak Sherlock
kontakty ze starymi znajomymi, którzy pozwolą dotrzeć
Holmes czy członek zespołu CSI: Kryminalnych zagadek
do zastrzeżonych informacji, prowadzić pościgi i wiele
(dowolnego większego miasta Stanów Zjednoczonych).
innych. Warto jednak zaznaczyć, że Detektyw nie jest
PAT R Y K K U K L A
konwencjonalną planszówką. Aby ukończyć każdy ze
dedukcji przy ograniczonym zaufaniu dojść do tego, kto jest kim i przeciągnąć szalę zwycięstwa na swoją stronę. W każdej
godzinami rozgrywki na specjalnej internetowej platformie
rundzie gry mianowany jest nowy prezydent, który wybiera
okraszone dogłębnymi analizami ruchów każdego gracza oraz
swojego kanclerza. Parlament może wybór ten zatwierdzić lub
ognistymi dyskusjami. Nie jestem dobrym kłamcą, dlatego
odrzucić. Tandem głowy państwa i szefa rządu wybiera jedną
zdalna forma rozgrywki pozwalała nieco ukrywać podejrzane
spośród trzech losowo wybranych kart, symbolizującą ustawę.
zachowania z mojej strony. Najmocniejszym graczom nie mogło
W przeciwieństwie do reprezentacji w parlamencie, ustawy
umknąć jednak nic – żaden szczegół taki jak to, czy ktoś zbyt
nazistowskie (czerwone karty) mają przewagę nad liberalnymi
intensywnie kogoś nie forsuje, czy z wystarczającym przeko-
(niebieskie karty) w stosunku 11:6. Zdecydowanie zaognia to
naniem powiedział, że były same czerwone, czy się przypad-
rozgrywkę, biorąc pod uwagę, że przy odpowiedniej ilości za-
kiem nie patrzy trochę podejrzanie w kamerkę.
twierdzonych czerwonych ustaw pojawia się możliwość zabicia
Ale o co chodzi? Secret Hitler to karcianka swoją istotą
jednego z graczy przez prezydent.
dość mocno przypominająca popularną integracyjną grę Ma-
Jak potoczyły się wydarzenia, które zainspirowały powsta-
fia. Jednak tutaj akcja nie rozgrywa się w stale niepokojonym
nie gry, wszyscy doskonale wiemy z historii. Ja nie jestem już
przez przestępców miasteczku, a w parlamencie Republiki
tego aż tak pewien, biorąc pod uwagę, ile zwycięstw, śmierci
Weimarskiej, w którym coraz mocniejszą pozycję uzyskują po-
czy zwykłych demokratycznych porażek Adolfa Hitlera do-
słowie NSDAP. Gracze dzielą się na trzy kategorie. Pierwsza to
świadczyłem w ramach tej gry. Liberałowie mają dwa sposoby
„liberałowie”, czyli frakcja mająca na celu zniweczenie planów
na zwycięstwo: przegłosować pięć liberalnych ustaw lub zabić
przemienienia systemu Niemiec w nazistowską dyktaturę. Nie-
Hitlera. Choć z opisu decyzje w grze mogłyby wydawać się
zależnie od wariantu gry, ma ona przewagę liczebną. Druga to
bardzo proste i oczywiste, przy rozgrywce ukazuje ona jednak
„faszyści”, czyli ci źli, próbujący zniszczyć demokrację poprzez
swą prawdziwą twarz. Ujawniają się różni mąciciele z niejasny-
przegłosowanie sześciu swoich ustaw lub (w pewnych oko-
mi intencjami oraz mocnymi argumentami przeciwko osobom,
licznościach) wybranie Hitlera na kanclerza. Ostatnią postacią
co do których nie jest jasne, czy swe decyzje podejmowały
w grze jest sam Akwarelista.
z własnej woli. Trochę jak w prawdziwej polityce.
88888
Niewiele jest rzeczy, które bardziej kojarzą mi się z pierwszą falą COVID-19, niż granie w Secret Hitler. Ciągnące się wręcz
OCENA:
scenariuszy należy mieć stały dostęp do internetu. Gracze
Secret Hitler Max Temkin, Mike Boxleiter, Tommy Maranges Goat, Wolf, & Cabbage
Faszyści wiedzą, kto jest Hitlerem oraz znają siebie nawzajem. Liberałowie oraz Hitler są jak dzieci we mgle. Muszą siłą
MICHA Ł WRZOSEK
marzec 2022
HUMOR
/ autorski wybór memów
Czy belka w dziale humor powinna być najśmniejsza czy najmniej śmieszna?
W ostatnim czasie ogłosiliśmy w redakcji Magla, że poszukujemy memów do numeru jubileuszowego. Wybór spośród nadesłanych został dokonany, jak można się domyślić, w sposób w pełni demokratyczny. W YBÓR MEMÓW:
26–27
N I E Z A L E Ż N E J U RY
Marek Kubiński /
POEZJA belka
Mallarmé proponował oddanie inicjatywy słowom, więc właśnie to czynię. Moja formacja poetycka odradza bezpośredniość tłumaczenia, by falowaniem powierzchni władała tajemnica. Wszyscy wrócimy i wszystko przywrócimy. Ariadna Meander; skrzydła dworu z pnączy W zastygłym tchu zmęczenia kolan Od żądzy pęcznej niczym gończych Ogarów rozbieg: tak! Niewola, Liczona w ziarnach piasku Naksos I pocałunkach ust nabrzmiałych Z gorzkości, krąży ściskiem, patrząc Jak z gór na wszystkie inne szały. Nie płacz, nie rechot – wirowanie, Stapianie z treścią płuc tej treści Drzemiącej w każdym z liści, w pianie Wrażliwej choć na gest niewieści. Na nici: ,,przybądź”, jak w nowennie Nawleka rytmów ciche wrzaski A słoność bryz śle naprzemiennie To słodycz gron, to gorycz łaski. 31 X 2021
Ametyst W pudełku mesmerycznych kukieł Pajęczy lep sztankietów łypie Swych wielu oczu sztywnym łukiem, By lalki gnębić w grząskim zsypie.
*** Gdziekolwiek wstążka żeni ogół krańców Na krzyż i na kokardy szkarłat wokół Warkocza nieczesanych trosk, jak w tańcu Uginam się przed rdzą na skraju zmroku. Przeprosin złotoustych nić nieszczera Nie płynie, nie chcąc szyć kubraków ciepła Nie swoim dniom, by sam tych póz rewerans Wykrzesać z grudki światła, nim zakrzepła. Pod skrzydłem wilgi szarą przelotnością Słyszałem jak lekcjonarz boskiej kary Nienarodzone kształty zgasił, rozciął Przy domu wszystko, tylko nie rozmaryn. ½ X 2021
To piekło mętnych grobli, łamacz Szlachetnych rysów; próżna walka Przeciwko mgle w szmacianych dramach I sucho – parafialnych salkach. Na grządce pospolite bratki Zagłuszą zagrzebany w liście Wierzchołek wczesnonocnej łatki Twych skier, mój mały Ametyście. 27 IX 2021
Marek Kubiński Poeta młodego pokolenia, jedyny w kraju samozwańczy sotnik, prekursor neodekadentyzmu i neosymbolizmu. W listopadzie 2021 r. ukazał się jego debiutancki tomik Wielka Konieczność, inspirowany srebrnymi i złotymi wiekami poezji europejskiej.
marzec 2022
/ na dole nie jest tak twardo
Dno jest trampoliną edni powiedzą, że życie ludzkie to głównie jedzenie Nutelli (albo Ovomaltine). Po części się z nimi zgodzę. A nawet spytam, czy mnie poczęstują. Ale tylko smarowidłem, chrupiącą kajzerkę mam swoją. Drudzy stwierdzą natomiast: jaka Nutella? Co ty gadasz, imbecylu? Nasz byt, to przede wszystkim ludzie, a nie martwe przedmioty. W tym przypadku również przyznam rację, lecz nadal nie do końca. Tym razem poproszę o nóż do posmarowania. Skoro przedmioty nie są dla nich ważne, to bez problemu powinni mi go dać. Nie no, dobra. Już na serio. Dla mnie życie to dwa słowa (a nawet trzy): wzloty i upadki. Brzmi jak coś co mógłby powiedzieć każdy, prawda? I pani Mirka z warzywniaka i znany francuski filozof. No ale właśnie o to chodzi, czaisz? Jeszcze kilka lat temu myślałem, że za każdym razem jak upadam (metaforycznie), to na dole uderzam o twardą podłogę. Wszystko mnie pobolewa, klnę pod nosem, lecz po jakimś czasie wstaję i znowu idę do góry. Wszystko się zmieniło, gdy pierwszy raz wybrałem się do parku trampolin. Może oprócz tej części z przeklinaniem. Oczywiście, kiedyś widziałem, jak ktoś skakał na trampolinie, lecz nigdy na żywo. Po 13-minutowej drodze autobusem dotarłem na miejsce. Po przebraniu się w sportowy strój i kilku głębszych (oddechach oczywiście) podszedłem do instruktora i lekko zaczerwieniony spytałem go, jak się tutaj skacze. On, czy to z czystej uprzejmości, czy z prawdziwej chęci pomocy wszedł na trampolinę i podskoczył. Właśnie wtedy coś mi przeskoczyło. Przed oczami. Około 5-letni dzieciak lecący z piłką w stronę kosza. Cóż, nawet tutaj martwy przedmiot i żywy człowiek to sporna kwestia. Poprosiłem instruktora, aby ten skoczył ponownie, ale tym razem kilka razy pod rząd i za każdym odbiciem trochę wyżej. Władek (przeczytałem na plakietce) zaczął bez wahania skakać, o kilka centymetrów wyżej przy drugim podskoku, przy trzecim 4 metry wyżej, aż za dziesiątym skokiem wyleciał przez uchylone okno w suficie. Lekko zaskoczony tą sytuacją i w pełni przeskoczony przez Władka wróciłem do szatni, umyłem ręce, zrobiłem siku, znowu umyłem ręce, a na koniec wziąłem z plecaka swój notes wraz z długopisem. Z powrotem poszedłem na salę, zabrałem komuś krzesło spod tyłka (nie było wolnych), po czym usiadłem na podłodze obok i robiąc notatki z zeszytem na krzesełku z zachwyceniem obserwowałem skaczących ludzi. Nigdy nie podejrzewałem, że zwykła trampolina wyjaśni mi tak wiele.
J
28–29
Zauważcie jedną rzecz: gdy spadamy z pewnej wysokości na trampolinę i nie używamy własnej siły do odbicia, a robimy to bezwładnie, nasze ciało z każdym kolejnym takim skokiem dolatywać będzie coraz niżej. Wynika to chyba z utraty energii, ale z fizyki nigdy dobry nie byłem, więc tego zwrotu nie bierzcie za pewnik. Mimo akademickiego tła Magla do określenia academic peer reviewed journal trochę mu brakuje i nie będę wychodził przed szereg, tym bardziej w imieniu działu Felietonu, który może i journalem jest, ale z reviewed już gorzej, bo to między innymi ja sprawdzam teksty. Stop! Płynnym słowem pokołyszmy się z powrotem do tytułowego zagadnienia. Jeszcze raz: Jak nie użyjesz siły przy odbiciu od trampoliny, to za każdym razem będziesz dolatywać coraz niżej. Smutne, prawda? Jednakże gdy przy upadku użyjemy własnej siły do mocniejszego odbicia, to albo dolecimy w okolice dawnego miejsca startowego, albo dotrzemy jeszcze wyżej! Fascynujące, prawda? I tak, najprawdopodobniej ta teoria ma luki logiczne. Wszelkie uwagi proszę kierować do mojego prawnika oraz mojej dziewczyny. Pozwolę sobie nie tłumaczyć dalej. Niech to fizyczno–skoczniowe wyjaśnienie będzie jedyne, jakie wam dam – przynajmniej w tym tekście, jakże ograniczonym przez bezwzględną maksymalną liczbę znaków, bezdusznie patrzących na swe wypełnienie i druk. Le fond est un tremplin, il fondo è un trampolino. Dla nadal nieprzekonanych pozwoliłem sobie jeszcze raz napisać tytuł tego tekstu, lecz w dwóch językach obcych, dość powszechnie uznawanych w Polsce i nie tylko, za ładnie brzmiące, poetyckie i romantyczne. Szczególnie ten pierwszy. No już, dawajcie, czas wrzucić któryś z nich jako podpis zdjęcia na Instagramie. Czy wam się to podoba czy nie, czy jecie Nutellę, czy nie, czy macie przyjaciół, czy nie, czy korzystacie z Instagrama, nieważne. Każde jedno z was, czy tego chce czy nie, prędzej czy później upadnie i zacznie lecieć w dół. Wtedy spróbujcie się odbić troszeczkę mocniej. Nie czekajcie. Dno jest tylko trampoliną i na pewno się uśmiechnie, gdy zobaczy jak wysoko się dolecicie. 0
Szymon Podemski Coraz rzadziej je Nutellę. Jego pierwsza ocena z fizyki w gimnazjum to 3+. Uważa, że wszystko co, da się naprawić, nie jest popsute.
kultura /
Trochę kultury Polecamy: 36 MUZYKA Wspominamy „zerosy” Przeboje lat 2000. wg Magla
42 SZTUKA Sztuka protestu fot. Tomasz Dwojak
O sztuce zaangażowanej
46 KSIĄŻKA Książkowy kryzys? Wpływ podwyżek na ceny książek
Portret tworzącej M A R I A B O G U TA
dnajduje bezpieczną przestrzeń. Otacza ją tam wyłącznie woń przedmiotów martwych oraz zbawcza cisza, którą może wypełnić niemalże wszystkim, co przyjdzie jej do głowy. Czasem jednak woli nie obciążać tej szczególnej nicości własnymi myślami i czynami. Zamiast tego pozwala sobie zapomnieć na chwilę o walce, którą musi prowadzić z natłokiem zobowiazań na co dzień. Wsłuchuje się w delikatną muzykę pustki i zaczyna podążać za tym dźwiękiem. Spod jej palców wypływa wówczas nowy strumień słów. Niekiedy zadaje sobie pytanie o sens owego rytuału. Ma wrażenie, że wiele osób tworzy po to, by posiadać odbiorców. Osoby te układają w swoich myślach przekazy. Następnie przekształcają je i upiększają tak, by stały się znakiem czasów teraźniejszych. Pragną oni bowiem, by ich słowa mogły zadomowić się w odmętach świadomości współczesnych. Każdy wydany na świat przekaz staje się częścią odwiecznej loterii, której stawką jest zapuszczenie korzeni w kulturze. Wybrane dzieła po pewnym czasie stają się dla twórców powodem uznania i przyczyną względnego dobrobytu. Za swą działalność literacką otrzymują oni dochód materialny, a co za tym idzie ciepłą odzież, pełny brzuch oraz możliwość opłacenia rachunków.
O
Pieniądze, choć są w stanie zaspokoić podstawowe
potrzeby,
należą
bowiem do zbioru rzeczy martwych.
Lecz dla niej to nie w ystarczy. Pieniądze, choć są w stanie zaspokoić podstawowe potrzeby, należą bowiem do zbioru rzeczy martw ych. Nie znalazłaby ona sensu w życiu, którego celem byłaby w yłącznie pogoń za dobrem materialnym. Może sednem tworzenia jest przekaz – myśli dalej. Dawniej pragnęła pisać po to, aby dać coś światu. Później jednak uświadomiła sobie specyfikę obowiązujących w nim reguł, które charakteryzowały się narzucaniem słowom własnej formy, niekiedy zabijając przy tym ich sens. Kiedy indziej przypisy wano celowość przypadkowo rzuconym w yrażeniom. Po co więc tworzyć dla świata, jeśli nie da się nawet okiełznać rządzących nim praw? Wtedy przypomina sobie chwile, w których oddawała się procesowi kreacji. Był to czas, w którym mogła uciec od codziennego zgiełku i na moment wsłuchać się w samą siebie. Czasem, gdy jej głowę w ypełniała przytłaczająca pustka, której nie umiała niczym w ypełnić, na ratunek przychodziły słowa. Uświadamia sobie wówczas, że sensem jej własnego pisania jest to, że widzi w nim dla siebie źródło wewnętrznego ocalenia. Delektując się brzmieniem dopiero co odkrytej odpowiedzi, spisuje więc krótki apel: drogi twórco, nie zapomnij o sobie . 0
marzec 2022
FILM
/ 14 lat później
W jednym numerze Magla jest ok. 188 000 znaków. W 100 numerach - 18 800 000 znaków. To równowartość prawie czterdziestu trzech Panów Tadeuszów. Albo to ja nie potrafię liczyć
100 filmowych rolek później Na Festiwalu w Berlinie Złotego Lwa otrzymuje Elite Squad (do dzisiaj przez część krytyki niemieckiej oceniany jako jeden z najgorszych laureatów w XXI w.). Nagrodę główną Independent Spirit Awards zaś – Juno (do dziś ukochana przez amerykańską widownię). W polskich kinach katastrofalne Lejdis, ale i kultowy To nie jest kraj dla
starych ludzi oraz Aż poleje się krew. W lutym 2008 r. wychodzi też setny numer Magla. T E K S T:
R A FA Ł M I C H A L S K I
ija 14 lat. I każdy się zgodzi, że świat w tym czasie zmienił się całkowicie. Kino jest odbiciem rzeczywistości. Twórczym konserwowaniem starego porządku, ale też kroniką społecznych zmian. Fascynującą podróżą był powrót do archiwalnych numerów Magla, porównywanie współczesnej recepcji z tą ówczesną. W marcu 2011 r. (nr 122) Julia Maciejewska pyta się, czy Oscary otworzą się na kino niezależne. Dzisiaj nominowane są CODA i Drive My Car. W czerwcu 2016 r. (nr 160) Bartosz Stań wyraża zaniepokojenie dominacją efektów CGI nad praktycznym rzemiosłem. Czy ktokolwiek mógł się spodziewać wtedy, że jeszcze tego samego roku, w Łotrze 1, komputerowo odtworzony zostanie zmarły Peter Cushing (a prawnicy zastanawiać się będą, czy można sprzedać prawa do eksploatacji wizerunku zmarłego)? Nie wspominając Ewy Świąteckiej i jej historii o burzliwym związku między komiksem, kinem i widzem (nr 127). 11 lat później Jacques Audiard, gwiazda francuskiej reżyserii, ekranizuje komiks Tomine’a Śmiech i śmierć , i nikt już nie podważa statusu komiksu jako pełnowartościowej sztuki.
M
W 2014 r. Ridley Scott, reklamując swój nowy film Exodus: Bogowie i królowie, wdał się w publiczną dyskusję z autorem tekstu na portalu Variety. Rzecz dotyczyła obsadzenia w roli Egipcjan i Greków – Amerykanów i Brytyjczyków. Nie mogę tego zrobić w filmie z takim budżetem, powiedzieć, że moim głównym akto rem jest Mohammad jakiś tam i coś. Nie dostał bym finansowania. Dzisiaj taki wywiad, w erze #OscarsSoWhite, zakończyłby się skandalem. Kino musiało zacząć odpowiadać na zachodzące w społeczeństwie zmiany. Ruch Black Lives Matter w Ameryce, który wywołał ogromną dyskusję na temat równouprawnienia, ale i języku opowiadania o mniejszościach. W grudniu 2014 r. (nr 149) Anna Mitrowska pisze recenzję Za jakie grzechy, dobry Boże? Zna-
30–31
mienne, że kontynuacja z 2019 r. we Francji została przyjęta chłodno, pojawiły się dyskusje nt. stereotypizowania uchodźców. Aspekt, którego krytyka lata wcześniej nie poruszała wcale. Ruch #MeToo, który nabrał na sile po skandalu z udziałem Harvey Weinsteina. Dyskusja, która trwa po dziś dzień – czy rynek filmowy utrudnia ścieżkę kariery kobietom (i jak się okazało w Hollywood – tak). Wracając do (świetnego) tekstu Emila Marinkowa z października 2012 r. (nr 132), dotyczącego cech budujących postać Agenta 007, sam złapałem się na tym, że brakuje mi w nim dekonstrukcji. Kobiety Bonda i nonszalancja? Czy seksistowski element? To samo z innym rewelacyjnym portretem pióra Marty Lis: Zawód reżyser (nr 154), czyli kilka słów o Polańskim. Już same Gorzkie gody przez krytyczki filmowe są dyskutowane, czy aby na pewno pochwała erotyzmu w nim nie idzie za daleko. Zmiany były potrzebne, i zmiany są. Zaczęto dostrzegać kobiece reżyserki (w numerze 195 chociażby o sukcesie na ubiegłorocznych Oscarach piszą Jagoda Koperska i Anna Adamiak), a kolejni oskarżeni o molestowanie doczekują się wyroków. Także praca UCLA Hollywood Diversity Report wskazuje poprawę – obecnie ponad 12 proc. zatrudnionych scenarzystów i 8 proc. reżyserów to przedstawiciele mniejszości. Wzrost o 5,6 p.p. w skali czterech lat, niewystarczający nadal w skali ogólnej (szczególnie, że 40 proc. populacji USA należy do takowych), acz mówimy tutaj także o tendencji wzrostowej. Kino to też polityka. I nie da się tych dwóch sfer od siebie oddzielić – co ostatnie lata udowodniły wyraźnie. Kino może służyć jako narzędzie do prowadzenia polityki. W Polsce elementem polityki historycznej była masowa produkcja filmów o wydźwięku patriotycznym (które słusznie wypunktował w numerze 158 Jakub Wiech). Z przypadków jednak dalej idących: ostatnie 14 lat to chociażby odrodzenie
chińskiego kina propagandowego. Odchodzącego od siermiężnej edukacyjnej narracji, a będącego wysokobudżetowymi widowiskami. The Battle at Lake Changjin, najlepiej zarabiający chiński film w historii – przedstawił nowe spojrzenie na wojnę koreańską. Nie trzeba dodawać, że wybitnie antyzachodnią. Ten sam kraj stał się bohaterem skandalu z Mulan Disneya w roli głównej. W napisach końcowych podziękowano za gościnę władzom lokalnym Xinjiang – miejsca, w którym, jak raportuje wiele organizacji, znajduje się obóz koncentracyjny dla Ujgurów (a to nie jedyny przykład prób przypodobania się chińskiemu rynkowi – pamiętajmy np. o Transformers 3). Z drugiej strony, kino próbuje znaleźć język opowiadania o sytuacjach trudnych. Krytyczny sukces Młodego Ahmeda czy Nędzników, które chwalono za trafne ujęcie Francji w czasach współczesnej masowej imigracji. Atlantis i Homeward pokazujące życie Ukrainy w cieniu rosyjskiego terroru. Takie inicjatywy jak HERdocs (opisane w nr. 187 przez Grażynę Jakubowską) i HERstorie (o której więcej w nr. 194 w artykule Aleksandry Krupińskiej). W amerykańskim kinie nie ma przypadku w powrocie do stylistyki lat 60. (polecam szczerze nr 191 i tekst Krzysztofa Zegara). Za nami druga setka numerów Magla. 14 lat. Kino morfuje, przechodzi zmiany na różnych płaszczyznach. Mógłbym napisać o rewolucji na rynku dystrybucji, o narodzinach nowego kina Afryki. O postmodernizmie czy nowych recepcjach klasycznych gatunków. Ale o tym wszystkim pisali nasi autorzy i autorki (a była ich ponad setka!). Niesamowite będzie patrzeć, w którym kierunku teraz dziesiąta muza podąży. Ale to też zostawiamy następnym. I mam nadzieję, szczerą, że za te 100 numerów, za te następne 14 lat, ktoś również usiądzie i także podzieli się swoimi refleksjami. Bo kultura polega na ciągłej dyskusji. I to jest w niej chyba najpiękniejsze. 0
Weerasethakul /
FILM
Joe z Tajlandii Niewielu jest twórców, których dzieła są równie transgresywne co filmy tajskiego reżysera Apichatponga Weerasethakula T E K S T:
imo że Apichatpong filmowe wykształcenie zdobył na uniwersytecie w Chicago, a jako artystyczną inspirację wskazuje prace wielu zagranicznych artystów, to jego twórczość jest głęboko zakorzeniona w lokalnej kulturze. I to nie tyle tajskiej – krajowej, co regionalnej. Azjatycki twórca urodził się w 1970 r. w stolicy Tajlandii – Bangkoku, lecz wychował się w mieście Khon Kean, położonym w północno-wschodniej prowincji Isan – najbiedniejszym regionie państwa, pogardzanym przez metropolię. Jego rodzice pracowali w miejscowym szpitalu jako lekarze. Przyszły twórca spędzał zresztą dużo czasu między pacjentami, a wątki związane z chorobami i medycyną pojawiają się w jego dziełach bardzo często. Duży wpływ na twórczość tajskiego artysty odegrało również religijne wychowanie – w tradycji buddyjskiej z elementami animizmu i hinduizmu – duchowym eklektyzmie charakterystycznym dla jego rodzinnego regionu.
M
Człowiek a natura W filmach Apichatponga świat ludzi płynnie miesza się ze światem zmarłych i mitycznych postaci – jak np. w utworze Wujek Boon mee, który potrafi przywołać swoje poprzednie wcielenia, gdzie podczas rodzinnej kolacji nagle przy stole materializuje się zmarła żona tytułowego bohatera, a po chwili odwiedza go również zaginiony syn, który przemienił się w czerwonooką, włochatą kreaturę. Można tu dostrzec przejaw podejścia niedualistycznego, charakterystycznego dla buddyzmu czy animizmu odrzucenia silnej opozycji między tym co ludzkie i duchowe, zatarcia różnicy między podmiotem i przedmiotem.
TO M A S Z DWOJA K
Bohaterem dzieł tajskiego reżysera jest niejako także sama przyroda. U Apichatponga natura intensywnie pulsuje zielenią i gorącem przy akompaniamencie szumów wody, wiatru i owadów. Akcja większości filmów artysty umieszczona jest w jego rodzinnych stronach, na terenach wiejskich otoczonych przez dżunglę. Las tropikalny pełni funkcję przestrzeni liminalnej, miejsca granicznego na styku świata ludzkiego i duchowego. Motyw ten wykorzystany został przez twórcę między innymi w filmie Choroba tropikalna , w którym główny bohater zostaje niemalże pochłonięty przez dżunglę, zwabiony przez postać pół lwa, pół człowieka.
Duchy przeszłości Azjatycki reżyser w swoich dziełach często nawiązuje do tajskiej sytuacji politycznej oraz nieprzepracowanych historycznych traum. Prowincja, w której wychował się artysta, była przez wiele lat miejscem starć między wojskową dyktaturą a komunistyczną partyzantką. Podczas tłumienia powstania śmierć z rąk sił rządowych poniosło także wielu cywili. Tym wydarzeniom tajski twórca poświęcił projekt Primitive , składający się z kilku filmów krótkometrażowych, instalacji oraz wspomnianego już utworu Wujek Boonmee , który potrafi przy wołać swoje poprzednie wcielenia. Dzieła te przedstawiają małe miasteczko Nabua, zwane miastem wdów z uwagi na liczne morderstwa lokalnych mieszkańców i starożytną legendę o duchu wdowy. Do aktualnej niespokojnej sytuacji politycznej i ambiwalentnej roli armii tajski reżyser nawiązuje również w filmie Cmentarz
Wujek Boonmee, który potrafi przywołać swoje poprzednie wcielenia, reż. Apichatpong Weerasethakul
wspaniałości wydanym w maju 2015 r., niecałe 12 miesięcy po zamachu stanu i przejęciu władzy przez wojskową juntę. Z uwagi na cenzurę krytyka jest tu subtelnie ukryta za metaforami i niedopowiedzeniami. Filmy azjatyckiego twórcy to także portret modernizującej się Tajlandii, gdzie przyroda i buddyjska tradycja spotykają się z technologią, globalizacją i urbanizacją. Poprzez swoją twórczość reżyser stara się zatrzymać wspomnienia związane z gwałtownie zmieniającym się rodzinnym regionem.
Kolumbijski sen Najnowszy film Apichatponga – Memoria – miał premierę podczas zeszłorocznego festiwalu w Cannes, gdzie został uhonorowany Nagrodą Jury. Jest to pierwszy pełny metraż twórcy zrealizowany poza Tajlandią i z udziałem zagranicznej obsady aktorskiej. Akcja dzieła umieszczona została w Kolumbii, a w głównej roli występuje słynna Tilda Swinton. Pomimo zmiany języka i miejsca wydarzeń w Memorii odnajdziemy te same motywy, co w innych dziełach reżysera. To film równie poetycki i kontemplacyjny, jak pozostałe obrazy Apichatponga. A kolumbijska dżungla, do której wybiera się główna bohaterka, jest z kolei tak samo fascynująca i transgresywna jak tajska. Filmy azjatyckiego reżysera wypełnione są statecznymi kadrami i niespiesznymi scenami, w których jedni odnajdą nieznośną nudę, a drudzy medytacyjny spokój i harmonię. Gdy utworowi uda się jednak pochłonąć widza, to obserwowane obrazy mogą oferować niemal mistyczne doświadczenia. 0
marzec 2022
FILM
/ gangsterzy w kinie
Elegia dla kina gangesterskiego Już myśleliśmy, że to koniec, ale Polską po ponad 20 latach ponownie zatrząsł Pruszków. Już nie za sprawą wyłudzeń, brutalnych porachunków czy innych przejawów brawurowej gangsterki, a emerytowanego boksera Marcina Najmana, który postanowił twarzą dawnego szefa mafii pruszkowskiej okrasić swój nowy event, będący bijatyką ku uciesze gawiedzi. Zaczęło to rodzić pytania, czy nie za bardzo już rozgrzeszyliśmy dawnych mafiosów i czy nie przyczyniło się do tego przypadkiem polskie kino gangsterskie. T E K S T:
a scenę wchodzi zamaskowany człowiek. Maska jest czarna i kanciasta, podobna do tej zdobiącej oblicze mistrza gry w niedawnym, szalenie popularnym Squid Game . Jak się okazuje, pod tą maską kryje się nie kto inny, jak Krzysztof Zieliński ps. Słowik, człowiek odpowiedzialny bezpośrednio za co najmniej kilkadziesiąt zgonów, a z pewnością za setki bądź tysiące dramatów polskich rodzin, ograbionych przez grupę pruszkowską, której był współzałożycielem i członkiem zarządu. Nad sprawą kilka dni później pochyla się jego imiennik, Krzysztof Stanowski z Kanału Sportowego – dziennikarz, którego zainteresowania dawno wybiegły poza sport, a on sam stał się jedną z najbardziej wpływowych osób publicznych w Polsce. Stanowski, wyśmiewając argumentację Najmana, że przecież ludziom trzeba wybaczać, napomknął dwa zdania na temat rzekomej gloryfikacji i „romantyzacji” gangsterów w polskim kinie ostatnich lat. Nie podał konkretnych tytułów, ale siedzącym w temacie to wystarczyło, by stwierdzić, jakich reżyserów ma na myśli.
N
M AC I E J C I E R N I AK
Renesans gangsterki Od premiery Psów Władysława Pasikowskiego minęło już, bez mała, 25 lat, ale film wciąż pozostaje niezaprzeczalnym klasykiem kina policyjno-gangsterskiego. Wcześniejsze osiągnięcia tego nurtu nad Wisłą opiewają na ciekawe, lecz dość siermiężne próby, z których niczym perła wybija się między innymi Vabank Machulskiego. Jednak dopiero ikoniczny film z Lindą przyniósł powiew świeżości polskiemu kinu bandyckiemu, a od czasu jego premiery powstało wiele znakomitych obrazów, starających się w mniejszym lub większym stopniu opierać na jego sprawdzonej formule (nie pomijając kontynuacji samych Psów, które jednak nie uzyskały statusu klasyków). Mieliśmy Vinci, dwie części Pitbulla (i jeden sezon serialu), ale też kilka innych – lepszych lub gorszych – propozycji od Patryka Vegi, który stara się wątki mafijne wpisać w sytuację właściwie każdej branży handlowej bądź usługowej w Polsce. Bez wątpienia jednym z największych i najbardziej niespodziewanie dobrych hitów tego gatunku okazało się wpuszczone do kin na kilka miesięcy
Ojciec chrzestny, reż. Francis Ford Coppola
32–33
przed pandemią Jak zostałem gangsterem. Historia prawdziwa Macieja Kawulskiego. Film ten wniósł do polskiego kina gangsterskiego tyle całkowicie nowych formuł, a także wydobył tak wiele talentów (między innymi cudownie dzikiego Tomasza Włosoka), że reżyser został szybko okrzyknięty objawieniem. Już niecałe dwa lata później postanowił więc pójść za ciosem i kontynuować trend wzrostowy kariery, wypuszczając prosto na Netf liksa prawie że tak samo nazwany, ale jednak cechujący się wyraźnie inną konwencją od poprzedniego dzieła reżysera, film Jak pokochałam gangstera . I to właśnie fabularyzowana historia Nikodema „Nikosia” Skotarczaka, tzw. Króla Wybrzeża, stała się zaczątkiem tej całej dyskusji: że próbuje się w bandytach szukać ludzi, podczas gdy powinni oni zostać zapomniani, nawet jeśli nie doczekali się skazania prawomocnym wyrokiem; że szuka się usprawiedliwienia ich bandyckiej działalności; że próbuje się im przypisywać zasady, których w rzeczywistości nie wyznawali.
Co ma w sobie dobry film gangsterski? Najważniejszym elementem każdego cop drama, heist movie albo gangster biopic jest bohater. Musi być on charyzmatyczny, samą swoją sylwetką, ukazującą się w drzwiach, dawać do zrozumienia, dlaczego tylu ludzi za nim idzie i jest gotowych zaryzykować swoją wolnością albo nawet życiem. Takiego bohatera ujrzeć możemy w spokojnym, wyrachowanym, zawsze trzeźwo myślącym Michaelu Corleone z Ojca chrzestnego, w inteligentnym, dowcipnym i towarzyskim Dannym Oceanie z trylogii Ocean’s, w zgorzkniałym, ale dążącym do należytej sprawiedliwości Franzu Maurerze z Psów czy w szukającym swojego Eldorado w gangsterce Bohaterze z Jak zostałem gangsterem. Dzieło kina gangsterskiego musi zawierać jakiegoś rodzaju separację między „złotymi czasami”, a tymi, w których wszystko zaczyna się psuć – kumpel zdradza, kobieta odchodzi, in-
gangsterzy w kinie /
teres zaczyna się wymykać spod kontroli. Wyraźna cezura ma za zadanie pokazać widzowi, że gangsterka, choć z pozoru obfitująca we wszelkie rozkosze ziemskie, ma także (a może przede wszystkim) swoje ciemne strony, które niczym mroczne widma czają się za plecami protagonisty, karmiąc się jego niecnymi poczynaniami i narastając do rangi plag. Ten kontrast między dobrem i złem, bonanzą i hekatombą, szalonymi latami 20. i Wielkim Kryzysem, stanowi niczym walka postu z karnawałem niemalże biblijną przypowieść o konsekwencjach czynów oraz karmicznych prawach rządzących wszechświatem. Duże kontrowersje budzi często pokazywana w filmach o przestępcach goła i często nieuzasadniona brutalność. Tak stało się w przypadku Dawno temu w Ameryce Sergia Leone. Mimo dobrego startu na festiwalu w Cannes (gdzie został nagrodzony najdłuższą w historii wydarzenia owacją), film napotkał na swojej drodze do statusu klasyka liczne przeszkody, wynikające przede wszystkim z oporu amerykańskiej opinii publicznej przed pokazywaniem tak dużej ilości krwi i bólu na ekranie. Bądź co bądź dzieło włoskiego reżysera, oprawione nostalgicznie rezonującą muzyką mistrza Ennio Morricone, zawiera między innymi sceny: śmierci dziewięcioletniego chłopca, oblewania benzyną przywódcy związków zawodowych, niemalże śmiertelnego pobicia „posługacza” szajki, gwałtu dokonanego przez głównego bohatera na jego ukochanej oraz (szczęśliwie zawoalowaną) zmielenia jego przyjaciela w śmieciarce. Mimo ewidentnej niewychowawczości takich obrazów w kinie, którego jedną z ról jest przecież ta edukacyjna, to ukazywanie tak rzeczywistej brutalności jest w nim konieczne – przede wszystkim ze względu na opisaną już problematykę negatywnych i bolesnych aspektów życia w środowisku przestępczym.
ny, która jego jest. W tych ostatnich dwóch tkwi kolejny aspekt siły kina gangsterskiego, który przemawia przede wszystkim do części widowni pochodzącej z Marsa – prawdziwie męska przyjaźń. Nie opiera się ona na wspólnych zainteresowaniach, nienawiściach, ani doświadczeniach. Ale paradoksalnie trwa ona najdłużej, bo mężczyzn łączą podobne wartości. Tak więc jeśli nawet kumpel zawali, zrobi coś wbrew ogólnie przyjętym normom, zasługuje on na rozgrzeszenie. Chyba że zaprzeda zasady wspólne jemu i bohaterowi. Dlatego jednym z najgorszych filmów gangsterskich pod względem przekazu są Chłopcy z ferajny – Henry kończy swoją przygodę ze zorganizowaną przestępczością jako kapuś, który na domiar złego sprzedał przyjaciół dla ratowania własnego tyłka, a nie ze względu na wyższe uczucia, jak choćby Noodles z Dawno temu w Ameryce , którego zdrada miała za zadanie uchronić jego najlepszego kumpla – Maxa – przed dużo gorszym niż więzienie losem, który niewątpliwie czekałby go, gdyby zrealizował szalony plan napadu na Bank Rezerwy Federalnej.
Zbrodnia i kara W dobrym filmie gangsterskim bohater musi ponieść jakąś formę kary za swoje nielegalne czyny – tu tkwi aspekt edukacyjny gatunku. Jedną z dróg, najoczywistszą, jest tu rzecz jasna odsiadka, im dłuższa, tym lepsza. W ten sposób kończy Bohater z Jak zostałem gangsterem, Danny Ocean z Ocean’s Eleven, czy nawet na pewnym etapie Noodles z Dawno temu w Ameryce . Inny koniec histo-
FILM
rii protagonisty, czy też antagonisty, stanowi jego śmierć, tragiczna i nagła bądź taka odbywająca się w zapomnieniu – taki los spotyka Tony’ego Montanę z Człowieka z blizną , Nikosia z Jak pokochałam gangstera , tytułowego Irlandczyka z filmu Martina Scorsese, a także Jacka w genialnym polskim Ślepnąc od świateł (choć to nie główny bohater). Dużo bardziej skomplikowaną formą kary jest utrata najlepszego kumpla – taki los spotyka Bohatera w Jak zostałem gangsterem oraz Franza w Psach . Skomplikowaną, bo często wiąże się też z odsiadką w więzieniu – w obliczu utraty tej jednej osoby, z którą mógł dzielić się wszystkim, bohaterowi przestaje zależeć na czymkolwiek i poddaje się on wymiarowi sprawiedliwości. Najważniejszy jest więc w kinie gangsterskim aspekt edukacyjny – złoczyńcę musi spotkać zasłużona kara, im boleśniejsza, tym lepsza, przyćmiewająca nawet najjaśniejsze „złote czasy”.
Rozgrzeszenie Każdy gatunek filmowy czy serialowy może być właściwie bądź błędnie zinterpretowany. I tak jak z tekstów religii czy kultury niektórzy wyciągają zachętę do zmasowanego terroryzmu, tak niektórym osobom filmy gangsterskie mogą dać poczucie, że „życie przestępcy jednak może być fajne”. Nie należy jednak grzebać całej, bogatej i posiadającej długą historię, gałęzi kina, tylko dlatego, że można jej dzieła zinterpretować dwojako. I ja jej będę bronił, bezapelacyjnie, do samego końca. Mojego lub jej. 0
W imię zasad, skur… Filmy o gangsterach tak naprawdę niekoniecznie mają za zadanie opowiadać o realiach przestępczości zorganizowanej, a przekazywać uniwersalne wartości. Może właśnie w tym prawidle tkwi słabość większości filmów Vegi, a siła Pasikowskiego. Za toksyczną męskością „twardych sku*wysynów” ukazywanych w tym gatunku kina tkwią w rzeczywistości ludzie o żelaznych zasadach, które pomagają im przetrwać w tym szalonym świecie, w którym zabłąkana kula może kogoś posłać do grobu. Te zasady to: nie ufaj nikomu, bo każdy może ci wbić nóż w plecy; sam zawsze dotrzymuj obietnic; nie sprzedawaj kumpla; ani nie bierz żadnej dziewczy-
Chłopcy z ferajny, reż. Martin Scorsese marzec 2022
FILM
/ recenzja
Najciemniejszy zaułek duszy T E K S T:
ROKSANA GUZIK
biegły rok przyniósł kinematografii kilka nowych adaptacji klasycznych powieści. Obok pełnej spokojnego namysłu Diuny Villeneuve’a, drugiej (pierwszą nakręcił w 1984 r. David Lynch) ekranizacji książki Franka Herberta, do kin trafia pozycja w zupełnie innym stylu – Zaułek koszmarów. Film w reżyserii Guillerma del Toro jest kolejną adaptacją powieści z roku 1946 o tym samym tytule, autorstwa Williama Lindsaya Greshama.
U
Tym, co zdecydowanie zachwyciło mnie w Zaułku, była jego forma. Scenografia i kostiumy wyjątkowo trafnie oddawały ducha późnych lat 30. XX w., w których rozgrywa się akcja filmu. Misternie zaprojektowany jarmark osobliwości, wytworne sale hotelowe oraz lśniący przepychem i elegancją gabinet psychologiczny wyryły się mocno w mojej wyobraźni i do tej pory, gdy zamykam oczy, widzę pod powiekami ich kolorowe obrazy. Kostiumy bohaterów były niepodważalnymi dziełami sztuki, o wyraziście teatralnym, a zarazem doskonale wyważonym charakterze. Mnie jednak znacznie bardziej niż warstwa wizualna Zaułka poruszyła jego muzyka. Od pierwszej chwili uderzyło mnie to, jak precyzyjnie ścieżka dźwiękowa autorstwa Nathana Johnsona uosabia atmosferę i treść filmu. Niepokojąca, przesycona dziwnym smutkiem i grozą, jak gdyby poszczególne dźwięki igrały z ludzką psychiką i mąciły w duszy, plącząc ją i wprawiając w samouwikłanie. Film del Toro zdecydowanie nie należy do łatwych w odbiorze. Utrzymany w stylistyce neo-noir traktuje o ciemności drzemiącej w każdym człowieku, a także o roli i potędze ludzkiej psychiki. Na początku reżyser zaprasza nas do jarmarku osobliwości, objazdowego cyrku, który przyciąga widownię sztuczkami opartymi na psychologicznych manipulacjach. Kuglarze wykorzystują naiwność gawiedzi, by udawać,
34–35
że czytają w myślach, przewidują przyszłość, a także komunikują się z zaświatami. Wyjątkowe widowisko stanowi „świr” – człowiek trzymany w klatce niczym zaszczute zwierzę, głodzony, bity i zmuszany do wysysania krwi z żywych kurczaków ku uciesze tłumu. Dowiadujemy się, że wbrew powszechnej opinii nie jest on dziką bestią, lecz bezdomnym alkoholikiem, celowo uzależnionym od opium przez pracownika jarmarku, który uzyskuje widowiskowe „szaleństwo” uwięzionego człowieka poprzez świadome wywoływanie u niego zespołu abstynencyjnego. Główny bohater opowieści, Stan Carlisle, zatrudnia się na jarmarku jako asystent Madame Zeeny, która wraz ze swoim mężem Pete’em prowadzi pokazy jasnowidzenia. Kobieta wmawia widzom, że wie na ich temat więcej niż w rzeczywistości, rzucając ogólnikowe zdania pasujące do większości ludzi, a także wyciągając fakty na temat poszczególnych osób z ich wyglądu i reakcji emocjonalnych. Zeena i Pete używają podczas pokazów zakodowanego języka, którego uczy się od nich ich asystent. Małżeństwo przestrzega Stana, aby nigdy nie wykorzystywał swoich iluzjonistycznych umiejętności, by oszukiwać ludzi, jakoby posiadał umiejętność rozmowy ze zmarłymi – igranie z zaświatami jest szczególnie niebezpieczne. Stan zakochuje się w jednej z artystek jarmarku, Molly, i razem postanawiają wyruszyć do miasta, aby od tej chwili prowadzić pokazy iluzjonistyczne tylko we dwoje. Wkrótce z obskurnego jarmarku przenosimy się do wytwornych sal hotelowych, a choć wystrój i odbiorcy sztuki się zmieniają, to spektakl pozostaje ten sam, teraz rozgrywany na umysłach dżentelmenów w czarnych smokingach i dam w złotej biżuterii. Gra wznosi się na nowy poziom sadyzmu, gdy dołącza do niej dr Lillith Ritter – psycholog i psychoanalityk, goszcząca na swojej kozetce naj-
majętniejsze i najbardziej wpływowe osobistości w mieście. Ritter zawiera układ ze Stanem Carlislem, polegający na udostępnianiu mężczyźnie informacji pozyskanych od pacjentów w czasie sesji terapeutycznych. Dzięki temu Stan może wcielić się w rolę medium i za ogromne pieniądze udawać, że komunikuje się z ludźmi, których utrata stanowi dla pacjentów źródło traumy. Uważam, że przesłanie Zaułka jest niezwykle mądre i bardzo mocno ze mną rezonuje. Film przede wszystkim ostrzega nas przed lekceważeniem siły psychologii i wartości psychiki – bo tak naprawdę właśnie to, co rozgrywa się wewnątrz człowieka, decyduje o jego tożsamości, życiu i śmierci. Igranie z ludzkim cierpieniem psychicznym musi skończyć się tragicznie, a kto wykorzystuje potęgę psychologii do złych celów, utonie we własnym zagmatwaniu. Film stawia również pytanie o to, co sprawia, że pewnym osobom z problemami psychicznymi okazujemy współczucie, opiekę i dyskrecję, a innym przyklejamy etykietę z napisem „świr” i traktujemy już nie jak ludzi, lecz dzikie bestie, pozbawione godności i wolności do decydowania o sobie? Jakże cienka jest granica między tymi dwiema postawami i gdzie właściwie przebiega? Choć nie żałuję, że wybrałam się do kina na Zaułek koszmarów, na pewno tej przyjemności dobrowolnie nie powtórzę. Film był dla mnie potwornie przerażający i mimo że oglądałam go przez szpary między palcami, jego mroczne sceny na pewno pozostaną ze mną na długo. Myślę jednak, że ci, którzy lubią się bać, będą naprawdę zadowoleni. 0
Zaułek koszmarów (reż. Guillermo del Toro) Premiera: 28.01.2022 r. ocena:
88877
muzycy piszący piosenki innym muzykom / trzysetny numer magla dokładnie za 14 lat i dwa miesiące
źródło: ReverbNation
Szanuj tekściarza swego Ostatnio ponownie rozgorzała powracająca jak bumerang dyskusja o pisaniu własnych utworów w muzyce popowej. Z szybko załagodzonej kłótni Damona Albarna i Taylor Swift nie wypłynęły jednak żadne konstruktywne wnioski. Rzeczywiście, trudno w ograniczonym miejscu i czasie debatować nad tak złożoną sprawą, dlatego, zamiast tego, lepiej przyjrzeć się wycinkowi polskiej sceny mainstreamowej i jej swoistemu „muzycznemu ghostwritingowi”. T E K S T:
JAC E K W N O R OW S K I
ierwsze nazwisko, które niemal samoistnie nasuwa się na myśl, to Małgorzata Uściłowska, znana lepiej pod scenicznym pseudonimem Landberry. Muzyczna kariera artystki stanowi co prawda przykład skrupulatnego śledzenia międzynarodowych trendów popowych (czego chyba sztandarowym przykładem był bijący niegdyś rekordy popularności Piątek), wieńczonego raz za razem długą obecnością na listach przebojów (Ostatni most, Plan awaryjny), jednak dopiero działając w służbie innym artystom Małgorzata osiągnęła międzynarodowe uznanie.
P
We are the superheroes Stało się to oczywiście dzięki Eurowizji Junior, którą reprezentantki Polski wygrały dwa razy z rzędu. Zarówno utwór Anyone I Want to Be Roksany Węgiel, jak i Superhero Viki Gabor zawdzięczają swoje sukcesy kilkuosobowemu zespołowi kompozytorskiemu, w którym Małgorzata zajmuje ważne miejsce (obok Patryka Kumóra oraz Dominica Buczkowskiego-Wojtaszka, chociaż ten drugi nie miał akurat udziału w powstawaniu kompozycji Roxie Węgiel). Sukcesy tego tria nie pozostały niezauważone przez Związek Producentów Audio-Video, który przyznaje corocznie Fryderyki: nominacje zespołu jako Kompozytor roku w latach 2019–2021 i Autor roku (2020 i 2021) można uznać za w pełni zasłużone. Landberry z Eurowizją łączy jednak znacznie więcej. Ze wspomnianym już utworem Piątek (na tę okazję przemianowanym na Only Human) wystąpiła w polskich preselekcjach do tej imprezy w 2017 r. Średnio udany występ na żywo i kontrowersje związane z potencjalnym złamaniem przepisów (utwór ukazał się wcześniej niż dopuszcza to regulamin) pogrzebały jednak jej szanse na awans. Nie zmieniło to jednak faktu, że Landberry uważana jest za eurowizyjną ekspertkę. Nie bez powodu Finowie zaprosili ją rok temu do przewodniczenia polskiemu jury podczas własnych preselekcji.
Pod jej wodzą najwyższa nota powędrowała do grupy Blind Channel, która w głównym konkursie w Rotterdamie zajęła potem wysokie, szóste miejsce. Landberry wie, jak powinien wyglądać nośny utwór - czy to radiowy, czy eurowizyjny właśnie - dlatego nic dziwnego, że artyści ustawiają się w kolejce do skorzystania z jej talentu.
Zbliżysz się o krok / Porachuję kości Gigantem, z którym współpracowało szerokie grono współczesnych polskich artystów, jest Radek Łukasiewicz (ps. Radex). Założyciel poważanego zespołu Pustki i współtwórca duetu Bisz/Radex zostawia swoje ślady na najważniejszych popowych płytach: Grandzie Brodki (utwory Granda czy też K.O.), Kundlu i Składam się z ciągłych powtórzeń Artura Rojka (Lekkość), Migracjach Meli Koteluk (Pobite gary) czy Revolving Door Piotra Zioły (W ciemno, Zapalniki). Nie jest to jednak niczym dziwnym, wszak Łukasiewicz jest stałym uczestnikiem festiwali literackich i slamów poetyckich. Jego wkład w polski pop jest nieoceniony, nie tylko dlatego, że piosenki z jego tekstami stają się później hitami, ale przede wszystkim dlatego, że rozciągają język polski, jego dźwięczność, wieloznaczność, liryczność i „dziwność” do granic możliwości. Czy Granda byłaby hitem bez dźwięcznych „ść” czy „sz” bezbłędnie interpretowanych przez wokalistkę? Wątpliwe. Łukasiewiczowi wtóruje Gaba Kulka, która poza prowadzeniem audycji radiowych i własną karierą solową znajduje również czas na pisanie tekstów, m.in. Reni Jusis, Marcelinie czy Piotrowi Ziole. Gaba pisze zarówno po polsku, jak i angielsku, często wspierając artystów również od strony kompozytorskiej, co pozwala w pełni uwolnić potencjał napisanego przez siebie tekstu.
Przestań do mnie słać pytania Warto też wspomnieć o Jacku Szymkiewiczu (ps. Budyń), związanym z zespołami Pogodno i Babu Król. Budyń wspomagał m.in.
Natalię Nykiel (hitowe Bądź duży i Wilk), Varius Manx (Siedem) i Brodkę (Szysza, Sauté). Szymkiewicz lubi bawić się formą, niedopowiedzeniami i składnią, a efekty tego bywają kontrowersyjne (tekst utworu Bądź duży często spotykał się z kpiną i niezrozumieniem, głównie przez wersy nie umiem być suką / a ty sypiesz mi piach w oczy). Ostatecznie jednak właśnie takim podejściem Budyń stwarza wielu osobom szansę na szersze obcowanie z językiem, zaszczepiane między jednym a drugim utworem Poplisty RMF FM.
Ty i Ja, Ty i Ja, Ty i Ja Poszukiwanie dna w worku współprac Sarsy może się okazać bezskuteczne. Marta Markiewicz na równi ze swoją własną karierą słynie z pisania tekstów innym popowym gwiazdom, w dodatku w niemałych ilościach. Takie osoby jak Monika Lewczuk, Ewa Farna, Honorata Skarbek czy Damian Ukeje czerpały z talentu Sarsy do łapania lotnych fraz, hulających potem godzinami w refrenach hitów wiodących radiowych stacji. Artystka ma zmysł do zapadających w pamięć i nieskomplikowanych tekstów, ale ostatnimi laty rozwija również swoją bardziej poetycką i niedosłowną stronę. Pisanie utworów innym artystom może być motywowane chęcią „skoku w bok” (Taylor Swift pod pseudonimem Nils Sjöberg pisząca This Is What You Came For dla Calvina Harrisa i Rihanny), ale na polskim poletku znacznie częściej wynika z chęci podzielenia się z kimś swoim doświadczeniem – literackim albo branżowym. Nie dziwią więc coraz częstsze próby wchodzenia w buty autorek tekstu takich artystek jak Margaret (dla Ewy Farnej) czy Kasi Lins (dla Julii Wieniawy). Ten trend będzie się tylko umacniał, a rolą odbiorców (i przy okazji miłą zabawą) może być śledzenie personaliów tekściarzy i docenianie ich pracy. 0
marzec 2022
/ maglowy plebiscyt specjalny
Wspominamy „zerosy” Maglowy plebiscyt na najbardziej esencjonalne utwory lat 2000. Magiel numer 200 to całkiem dobra okazja, aby przenieść się w czasie i przykryć się nostalgią. Wycieczkę do lat 2000. zafundowaliśmy sobie dzięki redakcyjnemu plebiscytowi, w którym wyłoniliśmy esencjonalne utwory ery y2k. Wspominamy nie tylko muzyczne przeżycia, lecz także realia minionych czasów. Sentymentalny spacer – czas start! ORGANIZACJA:
JA K U B B I A Ł A S, W I K TO R I A KO L I N KO, JAC E K W N O R OW S K I
Miejsce 10: Bajm – Myśli i słowa Po świeżych hitach rozgrzewających towarzystwo i niskiej jakości gulity pleasures, których niby nikt nie zna, następuje trzecia faza każdej imprezy: wspólne śpiewanie nostalgicznych polskich piosenek przy dogorywającym ognisku domówki. Myśli i słowa z 2003 r. to ostatni album Bajm, na którym możemy znaleźć idealnego reprezentanta tej grupy – tytułowy utwór. Beata K. w nim zaskakuje – śpiewa wyjątkowo delikatnie i wysoko, a razem z prostą gitarą akustyczną przynosi na myśl fanowskie filmiki na YouTubie stworzone w Windows Movie Maker z obrazkami, którym brakuje tylko dopisku Smacznej kawusi. Ale ten utwór odblokowuje we mnie również inne wspomnienie. A raczej jego brak. No bo co śpiewałem wcześniej, zanim usłyszałem w nim Zamiast róż, M agiel słów?! Nie mam pojęcia, na pewno nie miało to i tak sensu. Bo teraz utwór niesie za sobą dla mnie bardzo proste przesłanie (śpiewane zapowietrzonym głosem Beaty): Magiel, kocham cię. J a k ub B ia ł as
Miejsce 9: Sidney Polak i Pezet – Otwieram wino
źródło: YouTube
Nie dane było mi (jeszcze) otwierać wina ani z moją dziewczyną, ani z babcią Janiną. Nie byłem również na Tarchominie. Stąd moje skojarzenia z absolutnym klasykiem Sidneya Polaka (i Pezeta) są zgoła inne. Nie wiem, czy, gdy słyszę tę piosenkę, przed oczami mam raczej licytowanie się liczbą strzelonych bramek z kole-
36–37
gami w SP15 przy Leszczyńskiej, czy też posiedzenia na Otroczu, czy granie w piłkę na placu zabaw przy Śląskiej 34. A może jakieś mętne wizje luźno związane z epoką zwycięstw Małysza oraz powstawania kiczowatych, postmodernistycznych bloków – w końcu 2004 r. to jeszcze trochę przed moją erą. Oddziaływanie utworu jest jednak potężne. Trudno oddzielić go od czasów, kiedy został nagrany, produkcja i aranżacja brzmią mocno niedzisiejszo, a mimo to z jakiegoś powodu dalej „buja”. Może to nostalgia, może ironia, a może po prostu czysta jakość wrzuca nam tę piosenkę na playlisty osiemnastkowe i domówkowe, radiowe i prywatne. Może to tekst jest tak relatable, może na swój sposób uroczy. Polak nawija o kontraście między gorzką prawdą, że wszystko ma swój koniec, a marzeniami ściętej głowy, by chwila, którą się delektuje, nigdy nie minęła. Raz używa trafnego, niespotykanego porównania, innym razem rymuje wiecznie z wiecznie. Cóż, niebezpiecznie jest wierzyć w to, że coś trwa wiecznie. Ja jednak wierzę, że Otwieram wino nie odejdzie w niepamięć nigdy. M ich a ł Wr z o s e k
Miejsce 8: O-Zone – Dragostea din tei Do dziś nie wiem, o czym i w jakim języku śpiewa trójka młodych chłopaków stojąca na skrzydle lecącego samolotu. Nawet nie mam zamiaru tego sprawdzać. Chcę, żeby magiczne numa numa jej kojarzyło mi się tylko z dzieciństwem. Właśnie wtedy, bodajże w roku 2004 lub 2005, ten fragment utworu śpiewały wszystkie dzieciaki na boiskach, w szkole i w domach. Niektórzy farciarze mogli sobie puszczać cały kawałek na okrągło, bo w jakiś sposób zdobyli płytę CD zespołu i odtwarzali ją w radiu. Takim szczęścia-
rzem był na przykład mój sąsiad, którego właśnie z tego powodu czasami odwiedzałam. Gdy ja chciałam sobie posłuchać skocznego refrenu w domu, musiałam czatować przed telewizorem i liczyć na to, że stacja MTV w końcu go puści. Po jakimś czasie moja koleżanka nauczyła się ściągać utwory w formacie MP3 na swoją Nokię 5300, więc numa numa jej mogłyśmy słuchać już wszędzie. Dziś możemy włączyć utwór na YouTubie i do jego odsłuchu dorzucić odczyt nostalgicznych komentarzy, które mnożą się nawet w 2022 r. W ik to ria Ko lin k o
Miejsce 7: Amy Winehouse – Rehab Jako dziecko nie miałem świadomości mocy utworu Rehab Amy Winehouse. Była to dla mnie kolejna piosenka w radiu, w rytm której można było pokiwać głową. Podejrzewam, że zdecydowana większość słuchaczy jadących autem z rana do pracy również nie zastanawiała się nad warstwą liryczną utworu, a jedynie nuciła chwytliwą melodię. Jednak z czasem doceniłem jego wartość i dostrzegłem głębszy przekaz kryjący się za cierpkim, zadymionym głosem Amy. Utwór skupia się na jej osobistych doświadczeniach, a przede wszystkim na walce z uzależnieniem. Walce, którą Winehouse przegrała, w wyniku czego została członkinią niechlubnego Klubu 27. Rehab jako wizytówka artystki stał się archetypem podprogowego wołania o pomoc. Zaślepieni życiem w egocentrycznym społeczeństwie, nie jesteśmy w stanie dostrzec często oczywistego cierpienia najbliższych nam osób: And if my daddy thinks I’m fine. To bezkompromisowe arcydzieło, które jest nieodzownym elementem muzyki lat 00. Zarówno jego ponadczasowość, jak i historia Amy Winehouse, przypominają nam, że warto dbać i troszczyć się o naszych bliskich, dostrzec to, czego nie potrafią przekazać nam wprost, zanim będzie za późno. J a k ub Kul a k
Miejsce 6: Lady Gaga – Bad Romance Nie będę udawał, 2009 nie był w moim przypadku rokiem Lady Gagi. Niedojrzała wrażliwość dwunastoletniego chłopca nie umiała
maglowy plebiscyt specjalny /
Miejsce 5: Akcent – Kylie
źródło: YouTube
Białostockie juwenalia, ja w podstawówce, w programie imprezy zespół Akcent. Na każdym plakacie przy ich nazwie dopisek RO, żeby przypadkiem nikt nie myślał o polskim imienniku z Zenonem na wokalu. Wtedy płyty Rumunów łykałem w całości i jednogigowy odtwarzacz MP3 nieznanej marki kipiał od takich przebojów jak JoKero, French Kiss, That’s My Name czy Kylie. Na koncercie tłum studentów. Ja w towarzystwie taty, drugiego największego fana Akcentu w rodzinie. Prawie nic nie widziałem, prawie nic nie pamiętam. Wiem jedynie, że największa euforia zapanowała na Kylie, znanym i śpiewanym nawet (a może przede wszystkim) przez wyrwanych z ciągu alkoholowego przyszłych inżynierów. Rumuński dance-pop był jednym z najwyraźniejszych zjawisk ery późnego y2k. Składanki radia Eska obowiązkowo musiały zawierać przynajmniej jednego reprezentanta tamtejszej sceny (INNA, Edward Maya, Alexandra Stan, Morandi), a estetyka gwałtownie miotała się między rozerotyzowanymi kawałkami a podniosłymi klubowymi hym-
nami. Kylie leży gdzieś na przecięciu tych dwóch rzeczywistości i wciąż potrafi porwać domówkę albo klub do tańca.
J a ce k Wn o row sk i
Miejsce 4: Katy Perry – I Kissed a Girl Jest 2008 r., bawię się z bratem w ciuciubabkę. Mama zapomniała wyłączyć telewizor, więc gdzieś w tle MTV przeżywa swoje złote czasy i puszcza kawałek Katy Perry. W tamtym momencie nie mam jeszcze pojęcia, o czym dokładnie śpiewa piosenkarka, a tym bardziej o tym, że będę wykrzykiwała tytułowe I Kissed a Girl na niejednej imprezie w przyszłości. Wydanie ponadczasowego hitu nie obyło się bez kontrowersji, bo przecież jak osoba pisząca uprzednio piosenkę Ur So Gay, by odegrać się na swoim byłym (wers You’re so gay and you don’t even like boys nie brzmi raczej jak wspieranie osób LGBTQ+), może teraz śpiewać I kissed a girl and I liked it? Wygląda jednak na to, że słuchacze popu (i nie tylko) byli w stanie amerykańskiej wokalistce ten akt hipokryzji wybaczyć, co potwierdzają nowe covery czy aranżacje utworu nawet w 2022 r. Natalia Sobotka
Miejsce 3: Rihanna i Jay-Z – Umbrella Umbrella to utwór, który towarzyszy mi przez całe życie. Pierwszy raz usłyszałam go jeszcze jako dziecko, zupełnie nieświadoma znaczenia słów piosenki. Wtedy najważniejsze były dla mnie jej chwytliwość, żywość i ta niebanalność gatunkowa, która momentalnie wywoływała u mnie chęć potańczenia. Kiedy rodziców nie było w domu, włączałam po szkole Umbrellę na YouTubie i w salonie wymyślałam do niej różne śmieszne kroki taneczne, jednocześnie wyobrażając sobie, że jestem niczym aktorzy z Deszczowej piosenki (udana konotacja tytułowej parasolki z kultową sceną w deszczu z musicalu). Nie znając jeszcze dobrze angielskiego, śpiewając, wymyślałam do niej swoje własne słowa, z oryginalnym tekstem pokrywające się jedynie przy refrenie, kiedy wykrzykiwałam na cały głos You can stand under my umbrella, ELLA, ELLA, E, E, E. Po tym Rihanna stała się jedną z moich ulubionych wokalistek, której muzyka wywarła na mnie duży wpływ w podstawówce i wczesnym gimnazjum. Na późniejszych etapach życia zagłębiłam się bardziej w znaczenie tekstu, a Umbrella stała się dla mnie hymnem o przyjaźni. Gdy jej słucham, zawsze ciepło myślę i doceniam moich przyjaciół, z którymi po dziś dzień, na imprezach, wspólnie wykrzykujemy tekst, wkładając w to całych siebie. A licja U tr a ta
źródło: YouTube
przyswoić zarówno ostrości muzycznego przekazu, jak i niepokojącej, dziwacznej warstwy wizualnej. Dopiero wzrost świadomości muzycznej po osiągnięciu pełnoletności umożliwił mi ogarnięcie kunsztu tego przełomowego dzieła, jakim było Bad Romance dla światowego popu, który pod koniec lat 00. zaczynał cierpieć na brak charakteru. Bezkompromisowa, pozbawiona słodyczy ekstrawagancja inspirowanego niemieckim techno z lat 90. singla, wyrażającego żądanie grzesznej, nieczystej miłości, nie mogła nikogo pozostawić obojętnym. W połączeniu z wyzywającym, przygotowanym we współpracy z legendarnym kreatorem mody Alexandrem McQueenem wideo, Gaga wprowadziła na scenę nowy, oszałamiający sposób ekspresji – przywracający wiarę, że supergwiazdy pop wciąż mogą, nawet w ramach tego gatunku, pozostawać wielkimi artystami, zamiast stanowić pozbawione osobowości produkty przemysłu muzycznego. Ka cpe r R ze ń c a
Miejsce 2: Jeden Osiem L – Jak zapomnieć Absolutny klasyk hiphopolo. Hymn złamanych serc, istna pornografia smutku. Jak zapomnieć to jeden z pierwszych rapowych utworów, które dostały się do radiowego mainstreamu. Jeden Osiem L wraz z twórcami takimi jak Verba czy Mezo wyprowadzili hip hop z transformacyjnych bloków na listy hitów na czasie. Ale jakim kosztem… Raperom zarzucano, że zaprzedali uliczne ideały za radiowe srebrniki. Obecnie, gdy rap jest najpopularniejszym gatunkiem muzycznym w Polsce, wszyscy zdążyli już o tym konflikcie nomen omen zapomnieć (może poza kilkoma ulicznymi raperami i Rafałem Wosiem, po tym jak stał się hiphopowym chłopomanem). Najpopularniejszym utworem na polskim Spotify w 2021 r. zostało Kiss cam Maty, poniekąd duchowy spadkobierca Jak zapomnieć. Piosenka, w której tekście otwarcie wspomniane jest to, że powstała z myślą o liście przebojów Eski. Utwór Jeden Osiem L funkcjonuje zaś obecnie jako kampowe wspomnienie lat 2000. To m as z D woja k
Miejsce 1: Britney Spears – Toxic Jeden z najbardziej znanych singli księżniczki popu. Mimo że został wydany prawie 20 lat temu, to wciąż jest obowiązkowym elementem każdej imprezy. W wieku siedmiu lat byłam wielką fanką Britney, a Toxic śpiewałam razem z moją przyjaciółką podczas zabawy na trzepaku (a przynajmniej próbowałam, biorąc pod uwagę fakt, że obie nie znałyśmy jeszcze angielskiego). Po powrocie do domu z zafascynowaniem oglądałyśmy teledysk, w którym Spears odgrywa rolę stewardessy, a w innych ujęciach wije się w kombinezonie z przezroczystej siateczki oraz podbija miasto, jeżdżąc na motocyklu. Przełomowym momentem w naszym życiu było otrzymanie naszych pierwszych telefonów, dzięki którym mogłyśmy odtwarzać utwory wokalistki poza domem i przesyłać je między sobą przez podczerwień. Później zaczęłyśmy się interesować innymi artystkami, jednak Britney pozostała w naszym sercu do dzisiaj. Ka ro lin a O wc z a re k
marzec 2022
/ o zespole Batushka
źródło: Facebook
Wschodnia ściana mroku Przeglądając listę wykonawców uwzględnionych w 1221. notowaniu rankingu OLiS najlepiej sprzedających się płyt w Polsce, zobaczymy tam raczej mało zaskakujące nazwiska, takie jak Ed Sheeran czy Dawid Podsiadło. Pewnego rodzaju szoku możemy jednak doznać, patrząc na pierwszą pozycję tego zestawienia. Skąd się wziął oraz co dzieje się dzisiaj z zespołem Batushka, który tamtego gorącego lipcowego tygodnia 2019 r. pogodził te wszystkie tuzy muzyki popowej? T E K S T:
K AC P E R R Z E Ń C A
Sacrum
Profanum
Podlasie z racji na swoją historię i położenie geograficzne charakteryzuje się rzadko spotykaną – jak na nasz raczej homogeniczny etnicznie kraj – różnorodnością kulturową. Do dzisiaj możemy tam spotkać ślady kultury żydowskiej, protestanckiej czy muzułmańskiej. Największe jednak wpływy, obok oczywiście dominującego w całej Polsce katolicyzmu, na obraz religijny regionu ma prawosławie. Nigdzie indziej w naszym kraju nie zetkniemy się z takim zagęszczeniem wciąż pełniących funkcje sakralne cerkwi – zarówno tych malutkich, poutykanych po podlaskich wsiach, jak i potężnych świątyni Białegostoku czy Hajnówki. W założeniach tego wyznania jest pozostawanie wiernym najstarszej, pierwotnej tradycji chrześcijańskiej oraz przekonanie o niepoznawalności istoty Boga. Dlatego obrzędowość prawosławna charakteryzuje się silnym mistycyzmem i duchowością, a uczestnictwo w prowadzonej przez batiuszkę (prawosławnego kapłana) mszy może stanowić doświadczenie wręcz transcendentalne. Ta trudność w opisaniu Boga słowem stanowiła silny impuls do rozwoju sztuki sakralnej, której najbardziej znanym w powszechnej świadomości przejawem są ikony. Również muzyka cerkiewna zasługuje na uwagę postronnego słuchacza. Co ciekawe, opiera się ona prawie wyłącznie na wykorzystaniu głosu ludzkiego, ograniczając wykorzystanie instrumentów praktycznie do zera. Mimo to w jej ramach opracowano bogate spektrum środków muzycznych, a jej tworzeniem zajmowali się wybitni kompozytorzy muzyki klasycznej pokroju Siergieja Rachmaninowa czy Piotra Czajkowskiego.
Mimo wyraźnie zauważalnej obecności tradycji prawosławnej w naszym kraju, w niewielkim stopniu wpływa ona na jego krajobraz kulturowy poza domeną sakralną. Najczęściej stanowi ona atrakcję turystyczną dla odwiedzających Podlasie, czy to dzięki zabytkom architektonicznym, czy wydarzeniom kulturalnym, takim jak Międzynarodowy Festiwal Muzyki Cerkiewnej Hajnówka (dla niepoznaki odbywający się w Białymstoku). Wśród religijnych inspiracji w szeroko rozumianej polskiej popkulturze dominuje jednak dziedzictwo katolickie bądź żydowskie. Można znaleźć jednak parę odmiennych przykładów, zaś na kanwie muzycznej szczególnie wyróżnia się jeden z nich. W końcówce 2015 r. przebojem na scenę blackmetalową wdarł się zespół Batushka z albumem Litourgiya. Znajdujące się na nim utwory wyróżniały się silną inspiracją prawosławiem, zarówno w warstwie muzycznej, w którą wkomponowane zostały cerkiewne śpiewy, jak i znaczeniowej. Wszystkie teksty są napisane w języku starocerkiewnym, a jak wskazuje tytuł płyty, stanowi ona interpretację mszy prawosławnej, gdzie każdy z utworów odpowiada jakiejś modlitwie. Muzycy Batushki połączyli intensywność i ciężar melodii blackmetalowych z mistycyzmem i tajemniczością obrządku wschodniego, które potęgował również ich wizerunek – przez długi czas skład osobowy zespołu był ukrywany przed publicznością, zaś na utrzymywanych w atmosferze liturgicznej koncertach jego członkowie występowali w mnisich szatach z kapturami zakrywającymi twarze. Nie brakowało jednak wśród recenzentów głosów, że Batushka nie odkrywa nic nowego, odwracając po prostu tym razem krzyż prawosławny zamiast katolickiego. Niemniej w zgodnej opinii mieliśmy do czynienia z kawałkiem porządnego
38–39
metalowego grania i powiewem świeżości, który okazał się znaczącym sukcesem komercyjnym zarówno w Polsce, jak i poza jej granicami. W przypadku takiego projektu nie mogło jednak obyć się bez kontrowersji. Pierwszy teledysk promujący album muzycy nagrali na świętej dla wyznawców prawosławia Górze Grabarce, wzbudzając wśród nich oburzenie i niedowierzanie. Zespół podczas trasy koncertowej musiał mierzyć się również z protestami osób wierzących, które w efekcie doprowadziły do nałożenia na niego zakazu występów na terenie Rosji oraz Białorusi. Sytuacja ta wymusiła również ujawnienie tożsamości członków zespołu, którymi okazali się już wcześniej rozpoznawalni weterani białostockiej sceny metalowej, z Krzysztofem „Derphem” Drabikowskim i Bartłomiejem „Bartem” Krysiukiem na czele. Ich silne osobowości oraz gwałtownie zdobyta popularność okazały się być istotnym zagrożeniem dla trwałości zespołu, który rozpadł się w 2018 r. Od tego czasu obydwaj artyści uzurpują sobie prawo do nazwy grupy, dalej tworząc i występując oddzielnie pod mianem Batushka. Stało się to nawet rodzajem mema w społeczności metalowej – facebookowy fanpage Ile Batushek istnieje? stara się dokumentować na bieżąco projekty powstające celem wyśmiania całej dramy – na dzień pisania tego artykułu doliczono się 75 takich parodii. Nie przeszkadza to jednak Drabikowskiemu i Krysiukowi z powodzeniem rozwijać swojej twórczości, mimo zażartej niechęci pomiędzy fanami obydwu Batushek. To właśnie album tego drugiego pod tytułem Hospodi wspiął się latem 2019 r. na szczyt listy najczęściej sprzedawanych płyt w Polsce. Sukces Batushki pokazuje, że połączenie dwóch estetyk – black metalu oraz prawosławnej celebry – może dać interesujący efekt artystyczny, a białostoccy protoplaści mogą całkiem niedługo doczekać się konkurencji ze strony innych projektów o podobnych inspiracjach. 0
moda na sztukę /
SZTUKA Ktoś to czyta w ogóle?
Sztuka jest w modzie Moda – to, co dziś ładne, ale za kilka lat będzie brzydkie. Sztuka – to, co dziś brzydkie, ale za kilka lat będzie ładne. Rozróżnienie, które uznawała Coco Chanel, dziś nabrało bardziej symbiotycznego charakteru. Moda we współczesnym rozumieniu tchnie w dawne sztuki nowe życie, a te w rekompensacie z mody czynią coś trwalszego, pozwalając jej stać się stylem życia. T E K S T:
drugiej połowie XX w. projektant Yves Saint Laurent jako pierwszy w historii decyduje się na świadome wprowadzenie sztuki do mody. Od tego czasu zjawisko to staje się na tyle powszechne, że potrzeba rozumienia źródeł inspiracji momentalnie znika. To kategoria rzeczy, które każdy widział, ale nie każdy je zna i wie, skąd się wzięły. Nie wystarczy stwierdzenie, że moda szczególnie upodobała sobie zabawę w sztukę abstrakcyjną i tak to wszystko się zaczęło. Trzeba zaznaczyć, że to nowatorskie formy neoplastycyzmu i pop artu pozwoliły, żeby abstrakcja stała się czymś więcej niż tylko jednym z sezonowych trendów. A dzięki ich upowszechnieniu nastała nowa epoka, w której moda przejęła tak charakterystyczne dla sztuki wieloaspektowe spojrzenie na rzeczywistość. Dlatego mówi się, że obie te dziedziny mają ze sobą wiele wspólnego. Przecież mówią dziś o sprawach istotnych dla świata i, co ważne – wsłuchują się w głos ludu, dzięki czemu obrazują zmiany zachodzące w społeczeństwach, nieraz przyjmując rolę manifestu światopoglądowego.
K ATA R Z Y N A G AW RY LU K-Z AWA DZ K A
by nowoczesnej wizji świata – radosnej i harmonijnej. Założenia te, w czasach powstawania stylu (1914–1917), były odpowiedzią na niespokojną sytuację polityczną panującą na świecie oraz doświadczenie I wojny światowej. Pion i poziom miały stanowić nowe osie wszechświata, zapewniać poczucie bezpieczeństwa, odrzucając wszystko, co nieprzewidywalne, a więc niegeometryczne i dekoracyjne. Kiedy więc w drugiej połowie XX w. Laurent popularyzuje wzór z obrazu Pieta Mondriana, przedstawia podobne nastroje panujące ówcześnie w europejskich społeczeństwach. Jego nowatorski projekt doprowadził do tego, że moda nie tyle co pokochała sztukę abstrakcyjną, ale postanowiła zamienić ją w produkt. Tym samym neoplastycyzm dostępny z początku jedynie dla entuzjastów sztuki, czytelników pisma „De Stijl”, zaczął pojawiać się wszędzie i stał się pop artem.
w sztuce, wywodzący się z ekspresjonizmu abstrakcyjnego, przedstawiał świat z innej perspektywy niż wspominany neoplastycyzm. Zwracał się ku rzeczywistości wielkomiejskiej, środowisku, które kształtowało sposób bycia i myślenia odbiorców sztuki. Była to sztuka popularna – zaprojektowana dla masowego odbiorcy, eklektyczna – będąca pod silnym wpływem konsumpcyjnego charakteru zachodniej cywilizacji i mechanizmu reklamy. Przedstawiciele kierunku nie tworzyli nowej rzeczywistości, a korzystali z tego, co wszystkim dobrze znane. W swoich nieco paradoksalnych zestawieniach (w których nawiązywali do dadaizmu i surrealizmu) obrazowali świat w stanie „przejściowym”, tj. podlegający szybkim zmianom, w którym przepływ informacji jest na tyle płynny, że uniemożliwia wychwycenie tego, co naprawdę istotne i wartościowe. Środkami oddziaływania były wszechobecne kicz, tandeta. Z upływem lat kierunek zyskiwał na aktualności, stawał się nowym stylem życia. Autorstwo kierunku, a także przekształcenie go w modę przypisuje się samemu twórcy stylu, Andemu Warholowi. W latach 60. stworzył on najbardziej znaną sukienkę pop artu, Dress Souper, na której wydrukował brzegi słynnej zupy Campbell. Pomysł ten przejął włoski dom mody Versace, kiedy to w latach 90. przedstawił suknię z tkaniny pokrytej sitodrukowym wzorem przedstawiającym głowę Marilyn Monroe, co było oczywistym hołdem w stronę założyciela stylu. Dostępne dziś w każdym sklepie T-shirty z nadrukami pochodzącymi z prasy, reklamy czy mediów, pokazują, że moda jeszcze chętniej czerpie z obrazów kultury popularnej, niestety w mniej refleksyjny sposób, odchodząc nieco od pierwotnych założeń stylu. Dlatego warto dziś pamiętać o wciąż ważnej cesze mody – potrzebie bycia zarazem nowatorską w swojej krytyce rzeczywistości i popularną, dostosowaną do klienta.
Modny znaczy popularny
„Sztuka” zawsze w modzie
Innym, stosunkowo późniejszym, bo powstałym w latach 50. XX w. w Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych, stylem, który zrewolucjonizował światowy rynek mody, jest pop art. Ten prąd
Neoplastycyzm i pop art zrewolucjonizowały świat mody. Kierunki dawniej tak od siebie różne, wręcz przeciwstawne w swoich założeniach znalazły wspólny język na pokazach. 1
Pion i poziom – podstawowe osie wszechświata Kiedy w 1965 r. Yves Saint Laurent wystawia na salonach sukienkę o trzech podstawowych kolorach (niebieskim, czerwonym, żółtym), przecina ją czarnymi liniami i nazywa wyglądem Mondriana, wywraca świat mody do góry nogami. Inspiracją modową dla projektanta był nowatorski kierunek w sztuce XX w. zwany neoplastycyzmem, zainicjowany przez Pieta Mondriana, a rozpowszechniony przez Theo van Doebsurga i grupę holenderskich artystów zrzeszonych wokół pisma „De Stijl” („Styl”). Z założenia jego przedstawiciele dążyli do wyeliminowania ze sztuki form przedmiotowych na rzecz ukazania „wewnętrznej” struktury rzeczy w abstrakcyjnych układach linii prostych, przecinających się pod kątem prostym i tworzących pola wypełnione trzema podstawowymi kolorami z udziałem trzech „niekolorów” (czarnym, szarym i białym). Postulaty neoplastycyzmu zawierały elementy myślenia utopijnego, sprowadzając działalność artysty do poszukiwania absolutu, nowej formy, która odpowiadała-
fot. designalive.pl/ponadczasowa-geometria-de-stijl
W
marzec 2022
SZTUKA
/ młodzi, zdolni – wywiad ze studentami ASP
Odtąd granica pomiędzy sztuką „wysoką” a „niską” nie miała racji bytu. Krytyka zastanego stanu społecznego przez oba kierunki odwróciła się poniekąd przeciwko nim. To, co z założenia odrzucane, piętnowane – stało się sztuką na tyle popularną, że dziś dla wielu już praktycznie bezprogramową. Dziś neoplastycyzm ze swo-
ją harmonijną wizją świata oraz pop art z krytyką konsumpcjonizmu są jedynie obrazem nowego, bezrefleksyjnego stylu życia. I choć na wystawie każdego sklepu wciąż widnieją trzy podstawowe kolory przecięte czarnymi paskami, a wszędzie przedrukowywane są podobizny naszych idoli, elementy z prasy i filmu, to nikt w codzien-
nym zakupowym biegu nie pochyli się dłużej nad tym, co i dlaczego właściwie przyciąga jego oko najbardziej. Gdyby udało się to zmienić, odkryto by może jakiś głębszy bagaż estetyczny, prawdę o dzisiejszych czasach, w których potrzeby każdego człowieka nie różnią się tak bardzo od tych współczesnych Mondrianowi czy Warholowi. 0
Przebłyski „Według Słownika języka polskiego PWN »przebłysk« to nagły, krótkotrwały przejaw czegoś. Ta metafora pozwoliła studentom z Wydziału Grafiki ASP opisać proces powstawania fotografii” – to słowa, które złożyły się na wystawę „Przebłyski” w Galerii na Smolnej. Młodzi adepci sztuki, zaledwie po roku nauki, sami zainicjowali i zorganizowali tak profesjonalne wydarzenie, we współpracy z pracownikami uczelni oraz kuratorką. Jak do tego doszło, jak wyglądał proces powstawania i na czym polega fenomen fotografii analogowej – o tym m.in. opowiedzieli ich przedstawiciele oraz główni inicjatorzy – Julia Grygiel i Krzysztof Jakubowski. R OZ M AW I A Ł A :
D O R O TA DY R A
Magiel: Skąd zrodził się pomysł na stworzenie tej wystawy i jak wyglądała jej organizacja? KRZYSZTOF: O, to ja może zacznę, bo to jest bardzo śmieszna historia. Nasz profesor, Krzysztof Jabłonowski, cały czas ubolewał nad tym, jak to nie ma żadnych imprez na uczelni ani wystaw. Kiedyś wszystko było takie barwniejsze – mówił – więc postanowiłem, że podzwonię po galeriach i popytam, czy ktoś chce przygotować wystawę. Nie było jeszcze wtedy zdjęć, ale dzwoniłem do wszystkich i choć zgodziły się trzy z nich, wybrałem Galerię na Smolnej, bo pani kurator, Agnieszka Dołęga, wydała mi się miła, uprzejma i od razu poczułem, że ona naprawdę chce się w to zaangażować i pomóc. Podała mi termin wernisażu, jeszcze zanim przesłaliśmy jej zdjęcia. Kolejnym etapem było znalezienie grupy studentów fotografii, co było czystą improwizacją – mogło nie wyjść, ktoś mógł nie odpowiedzieć od razu, więc napisałem z góry, że mamy wyznaczony termin wystawy i szukam kogoś do pomocy. Zgłosiło się dziesięć osób, z czego tak naprawdę zaangażowały się trzy. Później poprosiłem profesora, żeby powiedział o tej wystawie studentom dziennym, dzięki czemu udało się
40–41
Z DJ Ę C I A :
ZO F I A JA K U B I K
połączyć ludzi z obu trybów. Dołączyli do nas Julia, Jagoda i Emil, wytworzyła się taka grupka, z którą udało się prężniej działać. Jeszcze przed tym, najtrudniejsze było wymyślanie nazwy. Nie chcieliśmy banalnego tytułu: Fotografia studentów. Dlatego spotkaliśmy się online – wtedy obowiązywały największe obostrzenia – i przez cztery godziny myśleliśmy nad nazwą, żeby nie była ani zbyt infantylna, ani zbyt poważna. I w końcu wpadliśmy na Przebłyski. Znalazłem w słowniku PWN, czym jest przebłysk i już wiedzieliśmy, że tego słowa szukaliśmy. Chcieliśmy pokazać amatorską fotografię i jednocześnie uczynić z tego zaletę wystawy. Następnym krokiem po stworzeniu grupy było wybranie zdjęć. O dziwo – krótko nam to zajęło, a nie, jak myślałem, 6–7 godzin…
JULIA: Wtedy się spotkaliśmy – wieczorowe i dzienne studia. K: Później ucichło trochę, bo czekaliśmy na te zdjęcia. A gdy już były, to od ich wyboru zaczęła się prawdziwa praca.
młodzi, zdolni – wywiad ze studentami ASP /
SZTUKA
J: To było chyba tak tydzień przed… Rozłożyliśmy wszystkie zdjęcia
J: W ciemni na początku było bardzo trudno, zwłaszcza, że w ogóle nie ogar-
i po prostu odrzucaliśmy.
na osoba miała wątpliwości, powiedziała „nie”, to zdjęcie odrzucaliśmy na bok i dopiero później ewentualnie do niego wracaliśmy. A gdy już wybraliśmy, to połączyliśmy się zdalnie z profesorem i konsultowaliśmy nasze decyzje. Jeszcze był z nami pan Paweł, który mówił nam na jakim technicznym poziomie jest zdjęcie. Dużo zawdzięczamy też Zosi, która zrobiła dla nas plakaty. Z Zosią to w ogóle ciekawa historia – nie zamieniłem z nią do czasu wystawy ani jednego słowa, bo była bardzo cicha, ale napisała do mnie, że chętnie pomoże i od tamtego czasu częściej rozmawiamy. Jest tak kochaną osobą, że nie wierzę, że taka w ogóle istnieje – ona robi wszystko.
niałam, co się tam dzieje i popełniałam bardzo dużo błędów, jednak dzięki temu, że pan Paweł cały czas z nami był i siedział tam naprawdę bardzo dużo godzin, to wszystko nam wyjaśniał. W sumie to bardzo dużo się nauczyłam na tych błędach i pod sam koniec osoby, które najlepiej radziły sobie w tej ciemni, faktycznie pomagały innym, więc to nas na pewno zbliżyło. Potem, jak już przygotowywaliśmy się do wystawy, często przychodziłam jak była „wieczorówka”, bo to było też tuż przed sesją i po prostu razem dzieliliśmy się tym, jak to powinno wyglądać i jak to robić. No i faktycznie te warunki w ciemni są dość wymagające. Trzeba o wielu rzeczach pamiętać, żeby nic nie zepsuć, kontrolować czas… Ale to też uczy pewnej dyscypliny i tego, że trzeba jednak dla dobra wszystkich przestrzegać jakichś zasad. Na przykład takie niewłączanie telefonu, bo potem jest naświetlony papier i już się dalej nic z nim nie zrobi.
J: Zrobiła też wszystkim retusze zdjęć, co jest dość trudne. Już to jest niesa-
K: Pan profesor nam mówił, że w ciemni często korzysta się ze szkieł i jak jesteś
mowite, a w dodatku zrobiła to tak dobrze, że w ogóle nie widać tej ingerencji.
tam, to wszyscy muszą być zgrani. Był jeden wypadek na ASP, że ktoś nie powiedział o tym, że idzie ze szkłem i przez przypadek się zranił. Wszyscy muszą wiedzieć, co się dzieje, żeby nic nie popsuć. I jeszcze à propos tej ciemni, jak siedzieliśmy w niej po sześć, siedem godzin, udało się nam zintegrować i stworzyć fajny klimat. Na początku wszystko było takie niepewne, cały czas pytaliśmy Pawła i bez niego nie potrafiliśmy się obchodzić w tej ciemni, a potem już praktycznie sami pracowaliśmy. To była przemiana - od atmosfery, w której boimy się coś zrobić, do pracy razem, jako studenci. Później już puszczaliśmy sobie muzykę, zamawialiśmy pizzę, wino piliśmy na uczelni, siedzieliśmy tam cały dzień i było po prostu fajnie. Ale też się zdarzały takie historie, że uczyłem kolegę, bo ja już później umiałem odbijać zdjęcie, a Paweł czasami nie miał czasu. I na przykład ten kolega, patrząc na to zdjęcie, wkładał pod powiększalnik głowę i później miał zdjęcie niedoświetlone w jednym miejscu. Takie uczenie się na błędach w ciemni to najlepsze, co istnieje, bo wycinasz sobie kawałki tego papieru i najfajniejsze, co możesz zrobić, to nie pytać się nikogo o nic, tylko próbować swoich sił. Wtedy najwięcej się uczysz.
K: Dokonywaliśmy wyboru demokratycznie, można by powiedzieć – jak jed-
K: I zawsze kiedy prosiliśmy o jej pomoc, to bez żadnego pytania przychodziła do galerii.
Wróćmy jeszcze na chwilę do tych Przebłysków. Jak wyglądała praca nad skojarzeniami, wymyślaniem tytułów i interpretacjami, bo jednak te nazwy są bardzo ciekawe, oryginalne. Jak to wyglądało w waszej pracy? K: Zaczęliśmy od hasła „Zielone pstryk pstryk” (śmiech). Siedzieliśmy i dzieliliśmy się pomysłami. Każdy musiał uargumentować, czemu taka nazwa i zapisywaliśmy wszystko, a później głosowaliśmy. Zaczęło się właśnie od „Zielone pstryk pstryk”, później pojawiły się „Przebłyski”, potem na chwilę „Prze(d)błyski”, a na końcu wróciliśmy do „Przebłysków”. Zatem sam proces to była improwizacja. A co do tematów zdjęć…
J: Chyba spotkaliśmy się, na którychś z zajęć na fotografii i dostaliśmy dwa tematy: powierzchnia i kształt. Jeszcze w sumie nie wiedzieliśmy, co będziemy z tym robić poza tym, że będzie to fotografia analogowa. Każdy miał dopisać skojarzenia związane z tymi terminami. Minimum pięć. I potem pan profesor wybierał najciekawsze podtytuły, a my mieliśmy to potem zinterpretować w fotografii analogowej.
K: Pan profesor wybierał takie tematy, które albo go śmieszyły, albo takie, które mogły wyjść ciekawie na zdjęciu.
J: Tak, na przykład ja miałam „Kształt–kolor”, gdzie koloru nie ma w czarno-białej fotografii, musiałam jakoś go szukać.
K: Albo ja napisałem na karteczce do „Powierzchni”, że kojarzy mi się z matematyką i dopisałem w nawiasie, że nie chcę tego tematu, a profesor powiedział: Ja chcę, żebyś ty to zrobił, ale żeby też w tytule tego zdjęcia, w nawiasie, znalazła się informacja, że nie chciałeś tym się zająć. Żeby to jakoś pokazać. To było bardzo trudne, ale też wyszło ciekawie. Kolejny przykład – było zdjęcie, które miało temat „Powierzchnia – nieważne jak na coś patrzymy, od razu wiemy, jak jest to polizać”. Po prostu pisaliśmy coś na kartce do tych podtytułów „Powierzchnia” i „Kształt”.
A jak się Wam współpracowało w ciemni? Jest to taka specyficzna przestrzeń, pełna różnych ograniczeń. Słyszałam, że nie można w ogóle włączyć telefonu, żeby nie było jaśniej, trzeba zachować specyfikę tego miejsca. Czy to Was w jakiś sposób zbliżyło, czy nawiązaliście w ten sposób jakieś kontakty? K: Julię poznałem dopiero przez wystawę, a teraz piszemy codziennie, dzielimy się większymi rzeczami niż takie okej, co tam u ciebie. Nasze rozmowy są głębsze, więc na pewno to nas zbliżyło.
J: To jest fajna zabawa, ale z drugiej strony też trochę boli od niej portfel, bo jednak teraz wszystko do fotografii analogowej jest bardzo drogie. Czasem niektórzy już się irytowali tym, że znowu papier i znowu coś nie wyszło.
Zapytam teraz o ten etap przygotowywania już samego zdjęcia i wykonanie. Pamiętam, że profesor Jabłonowski powiedział, że czas do zrobienia tej właściwej fotografii może trwać nawet miesiąc. Jak oceniacie ten okres? Czy rzeczywiście był taki długi i jak to wygląda z waszej perspektywy? J: Na pewno trzeba było wypełnić film najpierw, więc na to też długo się czekało. Na przykład ja miałam takie sytuacje, że na początku (pierwszy raz miałam kontakt z fotografią analogową) po prostu miałam ¾ filmu do wyrzucenia, bo prześwietlone. Jeszcze nie wiedziałam, jak działa światłomierz, już drugi film był trochę lepszy, ale właśnie przez to chyba tyle czasu to zajmowało, bo czekało się na wypełnienie całości i następnie było widać czy to zdjęcie jest dobre, czy w ogóle jest z czego wybierać, czy na pewno jest to ten temat, który chcieliśmy zrealizować. Mnie akurat tak wyszło, że zamknęłam się w dwóch filmach, więc to było tak z dwa miesiące robienia zdjęć.
K: Mnie też udało się tak w dwóch filmach zamknąć. W analogowej fotografii te zdjęcia się bardziej intuicyjnie robiło i po prostu brało ze sobą aparat, jak się coś ciekawego widziało, pasującego pod temat. W gruncie rzeczy wykonywało się zdjęcie tak naprawdę indywidualnie i bardziej myślało o tym, czy dobrze coś ustawiłeś. I dlatego to tyle czasu zajmowało, bo w fotografii cyfrowej łatwiej jest zrobić zdjęcie – od razu je widzisz, od razu jest, więc bardziej myślisz nad tym, żeby to zdjęcie było jak najbardziej dopieszczone. A tutaj to wszystko polegało mocno 1
marzec 2022
SZTUKA
/ sztuka protestu
A czy planujecie dalsze działania? Czy macie apetyt na tworzenie tego typu wystaw? J: Po tym doświadczeniu na pewno mamy, bo to jak wiele osób się zaangażowało, jaki był odzew i też ile osób przyszło na wernisaż, to było bardzo miłe doświadczenie. I w ogóle też współpraca z panią kurator była niesamowita – jak nam zaufała i nas wspierała. Spotkaliśmy bardzo dużo ludzi, którzy chcieli naprawdę pomóc i też my bardzo się zaangażowaliśmy, więc wszyscy są usatysfakcjonowani. Nawet później rozmawialiśmy, że chcielibyśmy coś więcej z tym robić.
Co byście poradzili sobie, zaczynającym ten projekt, pracę nad zdjęciami? Czy macie jakieś rady dla siebie? J: Żeby na spokojnie wszystko robić, bo ja byłam bardzo zestresowana tym, że mi nie wychodzi. Też nie wiedziałam, pierwszy raz to robiłam, nie wiedziałam jak z czasem, czy ja się w ogóle wyrobię do sesji, do tej wystawy. I też uważać na to, co robię, bo czasami przez chaos, jakąś dezinformację robiłam jakieś głupoty i potem wyszłam np. ze zdjęciem na zewnątrz bez utrwalacza i całe mi się wypalało. Myślę, że ten spokój i opanowanie, i pewnego rodzaju cierpliwość, że nie będzie wychodzić na początku, są bardzo ważne. na intuicji – że tobie się wydaje, że to zdjęcie jest dobre, ale nie masz podglądu, nie wiesz, jak ono wygląda, w ogóle nie wiesz, czy wyszło na filmie i ten stresik... Tam jest takie pomieszczenie do suszenia negatywów, taka szafa. I szukanie swojego negatywu wśród tych dwudziestu, gdy połowa jest pusta i stres, czy on wyszedł czy nie. Ja miałem sytuację, że właśnie Paweł miał do wywołania z dwanaście negatywów filmu i powiesił je następnego dnia. Idę szukać i widzę, że same są praktycznie same puste i sobie myślę: kurde, znowu nie wyszło, nie zdążę. Po czym się okazało, że akurat dwóch nie wywołał i w tym jeden był mój. I właśnie wtedy wywołałem film, byłem taki szczęśliwy, bo wszystkie wyszły dobrze. Jest adrenalinka przy fotografii analogowej, bo w niej nigdy nic nie wiadomo. I to jest w niej piękne.
K: Zgadzam się, bo każdy się tym stresował na początku, nie wiedział czego oczekiwać. Ale ja bym też sobie poradził, żeby aż tak nie zawracać głowy Pawłowi, bo w sumie fajna jest zabawa, jak sam to wszystko ustawiasz, a nie cały czas pytasz, jak coś zrobić. Gdyby mi tylko powiedział, jak mam to ustawić, to później sam chciałbym próbować, bo to była największa zabawa. Pamiętam, jak robiłem drugą odbitkę i siedziałem z Julią w ciemni. Patrzyliśmy, jak wychodzi i nagle Wow, co takie jasne, to musi być na 100 sekund. Sto sekund? Co takie jasne, ten czas naświetlania? To musi być na 150! Sto pięćdziesiąt? Co takie jasne? To może na 200 sekund trzeba? Ooo za ciemne, to 170.
J: Trzeba sobie dać przestrzeń na te błędy i na próbowanie różnych rzeczy i wtedy człowiek się najwięcej nauczy. 0
Sztuka protestu Niepewne czasy powszechnych sporów społecznych i konfliktów politycznych to pretekst do wzmożonej dyskusji i wymiany poglądów. Do głosu dochodzi zmęczone i zaniepokojone społeczeństwo, a jego opór przejawia się w różnorodnej formie – także poprzez sztukę. T E K S T:
iedy w drugiej połowie lat 30. XX w. narastał niepokój społeczny wobec nieuchronnie zbliżającego się wybuchu wojny w Europie, w 1937 r. w hiszpańskim pawilonie podczas wystawy światowej w Paryżu został pokazany obraz 56-letniego artysty. Na tym utrzymanym w szarej kolorystyce dziele geometryczne postacie ludzi i zwierząt symbolizują cierpienie i powszechne zniszczenie, jakie
K
42–43
ALEKSANDRA PYTEL niesie za sobą wojna. Widzimy chaos: zwłoki walczących i przerażone twarze świadków zbrodni. Do dzisiaj dzieło to uznawane jest za jedno z najbardziej przerażających przedstawień okrucieństwa wojny. Opisywany obraz nosi oczywiście tytuł Guernica, a jego autorem jest Pablo Picasso. Inspiracją do jego powstania stała się hiszpańska wojna domowa z lat 1936–1939, której ofiarom malarz chciał w ten sposób złożyć hołd.
sztuka protestu /
Radykalne środki ekspresji zastosowane przez Picassa wywarły znaczący wpływ na publiczność, nie tylko uświadamiając przedinternetowej populacji szeroką skalę i ostateczność zjawiska konfliktu wojennego, lecz także uwrażliwiając ich na przemoc. Te dwa skutki zdają się być głównymi celami sztuki zaangażowanej, która od czasu zakończenia II wojny światowej nieprzerwanie funkcjonuje w przestrzeni publicznej i artystycznej, stanowiąc komentarz do bieżących wydarzeń politycznych i społecznych. Obecnie twórczość artystyczna przybiera wręcz formę aktywizmu, która zmienia swój kształt wraz z rozwojem kolejnych dziedzin sztuki. To już nie tylko klasyczne dzieła stworzone za pomocą farb i płótna.
Wraz z biegiem lat strategie oporu wobec przemocy wojennej zaczęły kierować się ku formie performatywnej. Kiedy w 2020 r. w Białorusi wybuchły antyrządowe protesty spowodowane niskim poziomem życia oraz sfałszowanymi wyborami prezydenckimi, w wyniku których zwyciężył rządzący tym krajem nieprzerwanie od 26 lat Aleksander Łukaszenka, obywatele nie mogli oczekiwać na wsparcie ze strony państw Zachodu. Pełna poczucia bezsilności i przytłoczona tymi wydarzeniami polsko-białoruska artystka, mieszkająca na stałe w Polsce, Jana Szostak, zorganizowała akcję Minuta krzyku dla Białorusi, która była bezpośrednim i werbalnym ukazaniem cierpienia ludności zmagającej się z autorytarną władzą. Przedsięwzięcie odbiło się szerokim echem w polskich mediach i wśród środowisk artystycznych, wskutek czego coraz więcej ludzi, zarówno zwykłych obywateli, jak i samodzielnych twórców, dołączało do artystki w jej performansie i gromadziło się przed warszawskimi siedzibami europejskich instytucji, aby nieprzerwanym krzykiem wyrazić swoją bezradność. I chociaż wydarzenie to spotkało się z ciepłym odbiorem, wiele osób nieprzychylnie komentowało strój, w którym publicznie występowała Szostak – białą bluzkę z głębokim dekoltem i brak stanika – nie zdając sobie najwyraźniej sprawy, że biały kostium przepasany czerwonym pasem był nawiązaniem do białoruskiej flagi obowiązującej do czasu przejęcia władzy przez Łukaszenkę i używanej podczas protestów w 2020 r. Jest ona jednocześnie symbolem wolności Białorusi. Negatywne komentarze artystka wykorzystała jednak do przekształcenia swoich występów, dodając do nich aspekt cielesności. Zapoczątkowało to akcję Dekolt dla Białorusi, podczas której Szostak i coraz chętniej dołączające do niej osoby (głównie kobiety) niekiedy pozbywały się górnej części stroju, a na ich dekoltach widniały nazwy firm popierających Łukaszenkę. Artystyczne działania Szo-
fot. wikipedia.org/wiki/Jana_Szostak
Odosobniony krzyk
stak stały się przykładem sztuki zaangażowanej nie tylko wychodzącej bezpośrednio do ludzi, lecz także kreowanej oraz praktykowanej kolektywnie. Czasami jednak działania artystyczne w pewnym obszarze mogą spotkać się ze stanowczym sprzeciwem i mieć tragiczne skutki, o czym przekonały się członkinie rosyjskiej grupy Pussy Riot wzorowanej na działającym w latach 90. XX w. punkowym ruchu feministycznym Riot Grrrl. Artystki swoimi działaniami performatywnymi i happeningami sprzeciwiały się rządom Wladimira Putina oraz poruszały problematykę nierówności płci, seksizmu i dyskryminacji osób nieheteronormatywnych. Proponowana przez nie forma oporu doprowadziła ostatecznie do aresztowania członkiń kolektywu po występie w moskiewskiej cerkwi i wykonaniu utworu Bogurodzico przegoń Putina, a następnie skazania w 2012 r. na dwa lata kolonii karnej. Dzięki amnestii artystki wyszły na wolność po 16 miesiącach odbywania kary.
Ciało zawłaszczone Także na polskim gruncie coraz częściej doświadczamy aktywizacji środowisk artystycznych i ogółu społeczeństwa wyrażających sprzeciw i podejmujących nowe ścieżki w debacie. W listopadzie 2021 r. w Muzeum Sztuki Nowoczesnej otworzono wystawę przypominającą o wydarzeniach z jesieni zeszłego roku – wyroku Trybunału Konstytucyjnego praktycznie delegalizującego przeprowadzanie aborcji w Polsce i następujących po nim masowych protestach w całym kraju. Kto napisze historię łez (więcej na ten wystawy na stro-
SZTUKA
nie 52 w dziale Warszawa) to wystawa ukazująca relację ciało–polityka. To przekrój wszelkich przedstawień sztuki feministycznej traktującej o cielesności, wrażliwości i o zagrożeniach czyhających na kobiety we współczesnym świecie. Czarno-białe, nieco melancholijne fotografie Joanny Piotrowskiej skontrastowane są z bezpośrednimi hasłami feministycznych kolektywów, takich jak amerykański Guerrilla Girls czy grupa Kampania Artystek na Rzecz Zniesienia 8. Poprawki sprzeciwiający się wprowadzeniu słynnego aktu zrównującego życie kobiety w ciąży z zarodkiem do konstytucji Irlandii. Jedna z sal poświęcona jest ekspozycji oryginalnych bannerów, plakatów i zdjęć udostępnionych przez fotografów związanych z Archiwum Protestów Publicznych ukazujących ludzi wychodzących na ulicę w ramach sprzeciwu wobec zaostrzenia prawa aborcyjnego. Spoiwem łączącym te wszystkie tak różne od siebie dzieła jest wspólnota kobiecych historii. Przekaz jest prosty: przeniesienie problemu jakim jest publiczna i polityczna debata o dostępie do aborcji na grunt prywatny i jednostkowy oraz przełamanie społecznego tabu związanego z tym tematem. Sztuka jest tutaj sposobem na poradzenie sobie z zagrożeniem, jakie stanowi państwowa kontrola nad ludzkim ciałem i pokazanie różnych sposobów na praktykowanie obywatelskiego nieposłuszeństwa.
Po co nam sztuka zaangażowana? Ciekawe są przede wszystkim reakcje publiczności zmierzającej się z odbiorem powyższych zjawisk w sztuce. Niektóre z nich są co prawda z pozoru błahe i odnoszą się jedynie do nic nieznaczących szczegółów, tak jak wspomniane wyżej brak stanika i głęboki dekolt Jany Szostak wzbudzające kontrowersje w bardziej konserwatywnym gronie odbiorców. Jest to przykry przykład wszechobecnego uprzedmiotowienia kobiet i wykluczania ich głosu z debaty publicznej. Niekiedy reakcje są bardziej drastyczne – tuż przed otwarciem wystawy Kto napisze historię łez w warszawskim MSN organizatorzy musieli zmierzyć się z jednostkowymi groźbami zakłócenia zwiedzenia lub zniszczenia eksponatów przez zwolenników antyaborcyjnej ustawy. Najlepsza sztuka to ta, która wzbudza kontrowersje i zachęca do dyskusji. Czy ma ona jednak realną sprawczość? Praktyki artystyczne podejmujące tematy polityczne i społeczne coraz częściej słusznie utożsamiane są ze strategią protestu. Co więcej, niekiedy granica pomiędzy osobistą ekspresją wyrażoną w formie sztuki a aktywizmem się zaciera. Wydaje się jednak, że jest to właściwy sposób reagowania na zagrożenia, a takich przedstawień oporu szczególnie potrzebujemy w dzisiejszych czasach. Nawet jeśli taka koncepcja protestu nie będzie przyczynkiem do realnej zmiany, zawsze pozostanie zapisem historii i formą pamięci o społecznym sprzeciwie. 0
marzec 2022
KSIĄŻKA
/ recenzja
babcia pyta, czy mi za to płacą
Rodzina (nie)pełnosprawna Próbując zilustrować w głowie rodzinę, wyobrażamy sobie szczęśliwe dzieci trzymające rodziców za ręce. Wszyscy są uśmiechnięci od ucha do ucha, na ich twarzach nie widać zmęczenia i najważniejsze – wszyscy są zdrowi. Takiej rodziny ze świecą szukać. J U L I A J U R KOW S K A
iejeden rodzic zapytany o największą wartość w jego życiu odpowie bez wahania, że jest nią zdrowie jego dzieci. Dbają o nie i pragną, by nigdy go nie zabrakło. A co jeśli pełni zdrowia nigdy nie było? Taka rodzina nie wpisuje się w schemat, wypada z obiegu i musi od nowa definiować pojęcie „szczęśliwego ogniska domowego”. Przed takim zadaniem stanęła Magdalena Moskal – autorka książki Emil i my. Monolog wielodzietnej matki, rodzicielka trójki dzieci, z których jedno urodziło się z niepełnosprawnością.
N
Puszka Pandory Życie Magdaleny Moskal, jej męża i dwójki dzieci wywróciło się do góry nogami w momencie usłyszenia diagnozy o wrodzonej wadzie jej syna. Lekarze poinformowali wyczekujących dziecka rodziców, że ich tragedia ma swoją nazwę – Zespół Pfeiffera, czyli rzadka wada objawiająca się zniekształceniem czaszki, nieprawidłowym rozwojem kończyn oraz, często, opóźnieniem rozwoju. Choroba utrudnia nie tylko codzienne czynności, lecz także nawiązywanie relacji z innymi ludźmi – ze względu na widoczne różnice w wyglądzie osoby chorej. Dla przyszłych rodziców, którzy wraz z dzieckiem będą zmagać się z tą wadą i wszystkimi jej konsekwencjami, zobaczenie wyników wyszukiwania w przeglądarce internetowej musi być pierwszym szokiem. I choć to brutalne, niech pierwszy rzuci kamieniem, kto myśląc o noworodku, nie widzi w głowie obrazka słodkiego niemowlaka.
Nic nie jest czarno-białe Za takie stwierdzenie z pewnością nie obraziłaby się autorka. Oczywistym jest, że staje ona w obronie swojego syna i chciałaby, żeby społeczeństwo, a także państwo, traktowało go lepiej niż obecnie. Z drugiej strony – w granicach rozsądku – nie zapomina o myślach mogących pojawiać się w głowach osób niedoświadczonych niepełnosprawnością. Pyta samą siebie, czy będąc matką jedynie pełnosprawnych dzieci, pozwoliłaby im się bawić z rówieśnikami z zauważalnymi wadami rozwoju, jednocześnie kilka stron wcześniej dając upust swojej złości na rodziców z przedszko-
44–45
la integracyjnego najmłodszej pociechy, którzy zamykają się w swoim „zdrowym gronie”. Jej relacji nie da się przypisać do konkretnej kategorii, nie jest ani jednoznacznie za czymś, ani przeciwko czemuś. Jej doświadczenia, z których o wielu opowiada w swojej książce, nauczyły ją, że perspektywa może się zmieniać w zależności od sytuacji i miejsca. Mimo że słowa Magdaleny Moskal często są gorzkie – zwłaszcza w stosunku do papierologii w Polsce niezmiennie ważniejszej od dobra drugiego człowieka, jej historia pozostawia w czytelniku również coś na kształt wiary we własne możliwości. Wprawdzie nie wiadomo, co los może przynieść chociażby jutro. Warto podejmować kroki, by temu sprostać, zamiast załamywać się i płakać nad czymś, na co nie ma już wpływu. Trudno jest sobie wyobrazić na to lepszy dowód niż prawidłowo funkcjonująca rodzina, która niegdyś sama siebie spisała na straty.
Bez peleryny To co może być uważane za najcenniejszy przekaz płynący z lektury książki Emil i my. Monolog wielodzietnej matki to zerwanie z pleców rodzicielek peleryn superbohaterek – przynajmniej w tym utartym znaczeniu jako symbolu niepokonania, niewyobrażalnej odwagi i niemierzalnej siły. Magdalena Moskal swoim prywatnym tekstem pokazuje, że opiekunowie dzieci niepełnosprawnych nie są oddzielnym gatunkiem ludzi, który możemy podziwiać niczym zwierzęta w klatce i opowiadać o nich z przejęciem jak o nieziemskich stworach. Stereotypowo wyobrażenie o nich przypomina sen o aniołach, które zstąpiły na ziemię, by zająć się zabłąkanymi duszami – i nic więcej. Jednak mijając ich na ulicy, nie zauważa się różnicy. Tak samo mają lepsze i gorsze dni, czasem kończy im się cierpliwość do swoich pociech, zapewne zdarza się im podnieść na nie głos. Jeśli mogą sobie na to pozwolić, pracują dalej, jeśli nie – opiekują się w domu dziećmi, ale nie odbiera to im zachcianek i marzeń. Nie oznacza to, że nie ma między „nimi” – doświadczającymi niepełnosprawności w swoim najbliższym otoczeniu –
a „resztą” żadnych różnic. „Oni” potrzebują większego wsparcia, przede wszystkim od władz i ośrodków, i niewytykania palcami – co może zaoferować już każdy.
Nikt nie wychodzi bez szwanku Magdalena Moskal w swoich wspomnieniach przywołuje znany cytat z Anny Kareniny Lwa Tołstoja: Wszystkie szczęśliwe rodziny są do siebie podobne, każda nieszczęśliwa rodzina jest nieszczęśliwa na swój sposób. Pojawia się on w kontekście poświęcania czegoś, nawet części siebie dla dobra rodziny. Autorka w tym fragmencie zdaje się myśleć o sobie, jednak poznając podczas lektury całą jej rodzinę, można uświadomić sobie, że każdy z domowników daje coś od siebie – również najmłodszy Emil. Wydaje się jednak, że wiadomość przekazywana przez Magdalenę Moskal jest zapisana gdzieś pomiędzy wierszami, choć o owijanie w bawełnę trudno ją posądzać. Mimo że w życiu rodziny pojawiają się smutne momenty, między innymi te różnicujące ich na tle większości polskich domów, to ostatecznie są szczęśliwi w ten sam sposób i z tego samego powodu, co każda inna rodzina – bo mają siebie nawzajem. I nic, nawet śmiesznie niskie zasiłki, nie jest w stanie tego zmienić. 0
źródło: materiały prasowe
T E K S T:
Emil i my. Monolog wielodzietnej matki Magdalena Moskal Wydawnictwo Karakter Kraków 2021 ocena:
88889
retro-recenzje /
KSIĄŻKA
źródło: materiały prasowe
W domu jak w klatce Petra Dvoráková jest jedną z najbardziej znanych
sukcesów. Usilnie kreowany obraz idealnej rodziny jest złudny. Dvoráková zwraca
czeskich pisarek współczesnych. W Polsce autorka zy-
w ten sposób uwagę, że przemocy domowej nie widać na pierwszy rzut oka. Jedno-
skuje coraz większą popularność dzięki swojej książce
cześnie poprzez perspektywę Basi autorka pokazuje, że dziewczynka nie zna innej
Wrony. Chociaż utwór ma mniej niż 200 stron, od sa-
rzeczywistości, a sposób, w jaki traktują ją rodzice, dwunastolatka uznaje za natu-
mego początku wywołuje w czytelniku szereg trud-
ralny. Z tego powodu bohaterka ma wyrzuty sumienia i wstydzi się prosić o pomoc.
nych emocji, takich jak gniew, smutek czy bezsilność.
Co więcej Dvoráková podkreśla, że ofiary często otrzymują jedynie powierzchowne
Dvoráková opisuje bowiem toksyczne relacje między
i niewystarczające wsparcie, dlatego poprawienie ich sytuacji jest trudne.
domownikami, gdy rodzice faworyzują jedno dziecko,
Ciekawym dopełnieniem powieści są tytułowe wrony, które Basia obserwuje
drugie staje się ofiarą przemocy psychicznej i fizycznej.
z okna swojego pokoju. Ich obecność zwiększa niepokój czytelnika. Ptasie gniaz-
Codzienność rodziny Lundaków została przedsta-
do jest również pewnego rodzaju aluzją ludzkiego modelu rodziny, a wydarzenia
wiona z dwóch perspektyw – dwunastoletniej Basi oraz jej matki. Kobieta nie-
w domu państwa Lundaków mają odzwierciedlenie w zachowaniu zwierząt.
ustannie krytykuje dziewczynkę, porównując ją do starszej siostry. W oczach
Petra Dvoráková stworzyła prostą, ale równocześnie poruszającą historię. Chwi-
rodzicielki Kasieńka jest przykładem idealnie ułożonej, mądrej i grzecznej córki, na-
lami czytanie Wron przychodzi z trudem, bo chociaż Basia jest jedynie literackim
tomiast Baśka stanowi uosobienie nieposłuszeństwa – zawsze ma bałagan w po-
przykładem, to na świecie wiele osób znajduje się w podobnej sytuacji. Bolesna
koju, nie potrafi poprawnie wykonać powierzonych zadań oraz ciągle prowokuje do
świadomość tego faktu, towarzyszy czytelnikowi przez całą lekturę. Sprawia to,
kłótni. Starania Basi nigdy nie zostają docenione. Matka w każdej sytuacji znajduje
że Wrony można określić jako emocjonalną i refleksyjną książkę, a losy głównej bo-
szczegół wymagający poprawy, nawet resztki jedzenia w zlewie po umyciu naczyń
haterki pozostają w pamięci jeszcze długo po skończeniu czytania powieści.
stają się powodem do ukarania dziewczynki. A by nauczyć córkę odpowiedniego za-
A L E K S A N D R A PA N A S I U K
chowania, ojciec stosuje wobec niej przemoc fizyczną. Dzieje się to przy całkowitym zezwoleniu matki, która umyślnie prowokuje męża. Basia staje się ofiarą do-
Wrony
mowych konfliktów, bezustannego napięcia między jej rodzicami. Dwunastolatka
Petra Dvoráková
jest również szantażowana emocjonalnie – umyślnie wzbudza się w niej poczucie
Wydawnictwo Stara Szkoła
winy za każdą kłótnię i wyrządzane jej krzywdy.
Wołów 2020
Rodzina Lundaków tworzy iluzję normalnego i szczęśliwego domu. Matka Basi wielokrotnie zastanawia się, jak zaimponować swoim koleżankom. Każdą nadarza-
ocena:
88889
jącą się okazję traktuje jako szansę, aby wzbudzić wśród innych zazdrość – kobieta krytykuje zdolności artystyczne córki, dopóki dziewczynka nie zaczyna odnosić
źródło: materiały prasowe
Ilu Einsteinów mieszkało w jaskini? Każdy z pewnością słyszał o Gutenbergu, Kolumbie czy Darwi-
Tytuł książki jest z jednej strony ekstraordynaryjny, ale i enigmatyczny, co zdaje się w pełni
nie i również każdy zgodzi się, że osoby te przyczyniły się do zna-
odzwierciedlać zamieszczone w niej treści. Autor zajmuje się bowiem tematami owianymi ta-
miennych przemian zastanej przez nich rzeczywistości. Czy kie-
jemnicą, gdzie niczego nie możemy być pewni. Równie dobrze naukowcy mogli po prostu nie
dykolwiek zastanawialiśmy się jednak, kto dokonał największych
odnaleźć dowodów wskazujących, że jeden z opisywanych wynalazków powstał wcześniej niż
odkryć w dziejach ludzkości i kto w zasadzie wynalazł… pierwszy
sugerują to obecne badania. Kwestia ta zdaje się być jednak zaletą, a nie wadą. Czytelnik jest
wynalazek? Właśnie na te pytania stara się odpowiedzieć Cody
zachłanny poznania prawdy, która możliwe, że nigdy nie będzie odkryta.
Cassidy w książce Kto zjadł pierwszą ostrygę? Niezwykli prekur-
sorzy, odkrywcy i pionierzy.
Znajomość tej książki oczywiście nie odmieni czytelnika w magiczny sposób, jednak na pewno dostarczy rozrywki i wielu ciekawostek, które, jeśli tylko chce się zjeść obiad z pominięciem
Autor pomimo powoływania się na nazwiska naukowców
kłótni światopoglądowych, przydadzą się w rozmowie przy rodzinnym stole (osobiście zwe-
z przeróżnych dziedzin i wykonywane przez nich badania, nie
ryfikowałam ich skuteczność przy kolacji wigilijnej). Jeśli jednak zechce się doszukać się głę-
przytłacza terminologią naukową, dzięki czemu lektura nie wymaga wcześniejszej znajomości
bokiego znaczenia ukrytego w książce, to bez wątpienia można odnaleźć nieznaną dotąd per-
tematu. Cody Cassidy stawia sobie za cel przeprowadzenie osób sięgających po jego książkę
spektywę. Kto z pokolenia wychowanego na „Flinstonach” podejrzewałby, że tysiące lat temu
przez najbardziej spektakularne wynalazki i odkrycia pradziejów. Mimo że ludzkość nigdy nie
istniało nawet więcej geniuszy niż obecnie? Kto z absolwentów systemu polskiego szkolnictwa
pozna imion wielkich prekursorów stojących za tymi dokonaniami, dzięki prowadzonej narracji
kiedykolwiek pokusił się o zajrzenie do badań naukowych traktujących o prehistorii, skoro we-
czytelnik jest w stanie wyobrazić sobie, jakie mieli cechy wyglądu czy charakteru oraz czym mo-
dług podręczników szkolnych nie warto zajmować się ludami, które istniały przed Sumerami?
gli się zajmować na co dzień. Ponadto może się on dowiedzieć, jak wielki wpływ na rozwój naszej
Większość nie jest świadoma, że ma okrojone pojęcie o dziejach homo sapiens. Cody Cassidy
cywilizacji miało zamiłowanie do piwa; że to dzięki zabawkom dla dzieci dziś możemy dojeżdżać
przemierza razem z czytelnikiem czeluści historii gatunku ludzkiego, żeby pod przykrywką
na uczelnie autobusem. Wreszcie może odpowiedzieć sobie na pytanie: czy to prawdopodobne,
opowieści o wynalazkach i odkryciach pokazać nas samych. Zapoznanie się z tą niezobowiązu-
że spisywaniu nieśmiesznych dowcipów zawdzięczamy możliwość zaczytywania się w Harrym
jącą lekturą pokaże, że ludzkość ma ciekawość świata we krwi!
ALEKSANDRA BORECKA
Potterze, męczenia się z mozolnymi lekturami szkolnymi czy oczekiwania na nowego Magla? Autor Kto zjadł pierwszą ostrygę… stara się udowodnić, że to co dziś jest dla nas naturalnym
Kto zjadł pierwsza ostrygę? Niezwykli prekursorzy. Odkrywcy i pionierzy
elementem świata i wydaje się podstawą naszego jestestwa, nie zawsze było tak oczywistą
Cody Cassidy
kwestią. Ujarzmienie ognia nie nastąpiło wraz z zauważeniem, że ten żywioł występuje w przy-
Wydawnictwo Czarna Owca
rodzie, zapoczątkowanie posługiwania się kołem jako podstawą transportu nie miało miejsca
Warszawa 2021
wraz ze skonstruowaniem pierwszego przedmiotu o tym kształcie. Ponadto ani Krzysztof Kolumb ani wikingowie notabene nie odkryli Ameryki.
ocena:
88889 marzec 2022
KSIĄŻKA
/ rosnące ceny papieru
Książkowy kryzys? Pod koniec ubiegłego roku w mediach pojawiły się informacje o problemach na rynku wydawniczym związanych z niedoborem papieru, a co za tym idzie – z podwyższeniem cen wyrobów pochodnych. Czy mamy już do czynienia z książkowym kryzysem? T E K S T:
KINGA NITKA
statni kwartał 2021 r. upłynął pod znakiem widocznego wzrostu cen wielu produktów. Inflacja stała się modnym tematem i słowem kluczem pojawiającym się w niemal każdym wydaniu newsów z Polski i ze świata. Na własnej skórze doświadczyliśmy jej negatywnych skutków; znacznie podrożało wiele produktów codziennego użytku. Byliśmy świadkami rosnących z dnia na dzień cen paliw na stacjach benzynowych, które przyprawiały zmotoryzowaną część społeczeństwa o zawrót głowy. Mało kto zwrócił jednak uwagę na to, że w tym samym czasie podrożały także książki i wyroby papierowe.
O
Przyczyny wzrostu cen książek Sytuacja na rynku wydawniczym od kilku miesięcy wzbudza niepokój, a nawet panikę wśród podmiotów na nim operujących. Wzrost cen książek jest pochodną niedoboru papieru, co z kolei wynika z problemów z dostawami tego surowca z Azji. Okazuje się bowiem, że polskie wydawnictwa są bardzo uzależnione od chińskich producentów. Na krajowym rynku od kilku lat nie wyrabia się papieru gazetowego, a papier graficzny do druku książek jest produkowany wyłącznie przez jedną fabrykę zlokalizowaną w Kostrzynie. Taka sytuacja wynika z faktu, że większość europejskich papierni zrezygnowała z wyrobu materiałów potrzebnych do druku książek na rzecz produkcji kartonu opakowaniowego. Emblematycznym przykładem są działania wielkiej drukarni w Kwidzynie należącej do International Paper, która przed paroma laty zamknęła linię odpowiedzialną za papier gazetowy, a obecnie zamyka produkcję papieru książkowego – podkreśla Piotr Dobrołęcki, redaktor naczelny Magazynu Literackiego KSIĄŻKI w wywiadzie dla PAP. Taka reorientacja europejskich producentów wyrobów celulozowych spowodowała, że większość produkcji papieru wykorzystywanego do tworzenia książek i gazet została przeniesiona do Chin. Od tamtej pory rynek wydawniczy boryka się z opóźnieniami dostaw papieru
46–47
z Azji, podwyżkami jego cen, co potęgowane jest przez pandemię i jej skutki (m.in. lockdowny, utrudnienia i ograniczenia w transporcie), a także przez wspomnianą wcześniej wszechobecną inflację. Kryzys na rynku papierniczym stał się więc bezpośrednią przyczyną recesji na rynku wydawniczym. Warto dodać, że drożeją nie tylko książki czy gazety, ale także pudła kartonowe czy nawet papier toaletowy, czyli dobra codziennego użytku.
Rynek producenta, czyli zdani na łaskę i niełaskę dostawców Azjatyccy dostawcy żonglują nie tylko terminami dostaw, ale także cenami papieru. Szacuje się, że w ostatnich miesiącach surowiec podrożał o około 50 proc., co bezpośrednio przyczynia się do wzrostu kosztów produkcji wyrobów poligraficznych. To z kolei zaowocuje wzrostem cen książek w najbliższym roku. Chińscy producenci papieru zaopatrują głównie własny nienasycony rynek, coraz bardziej ograniczając dostawy do krajów Europy oraz stawiając niekorzystne warunki zagranicznym importerom. Obecnie mówi się, że mamy do czynienia z rynkiem producenta – dostawców materiałów do produkcji książek i innych wyrobów papierowych. To od nich uzależniona jest sytuacja na rynku wydawniczym oraz to, co i kiedy pojawi się w księgarniach. Proces wydawniczy został zaburzony, co wpływa na przesuwanie się premier książkowych w czasie. W 2022 r. będzie się to odbywało na dużą skalę, możliwe będą także definitywne anulacje premier. Niestety, na horyzoncie nie widać jakichkolwiek oznak nadchodzącej zmiany i nadziei na wyjście z kryzysu. Przedstawiciele branży wydawniczej nie potrafią określić, kiedy sytuacja się unormuje, ponieważ składa się na nią zbyt wiele niewiadomych. Wszystko zależy nie tylko od wewnętrznego stanu rynku papierniczego i relacji z dostawcami, lecz także od rozwoju pandemii czy ogólnego stanu gospodarki oraz inf lacji.
Pozytywne skutki kryzysu Jak to jednak często bywa, istnieje również druga strona medalu i nawet w takiej sytuacji można doszukiwać się pozytywów. Potwierdza to Przemysław Dębowski, projektant graficzny i współtwórca krakowskiego wydawnictwa Karakter, w podcaście Gazety Wyborczej dotyczącym wzrostu cen papieru. Według niego, do tych korzyści wynikających z papierowego kryzysu miałaby należeć szansa na zniwelowanie problemu nadprodukcji książek. Okazuje się bowiem, że wiele dużych wydawnictw decyduje się na drukowanie liczby egzemplarzy zdecydowanie przekraczającej popyt na dane wydanie. Takie działania mają na celu wywołanie sztucznego efektu popularności dzieła literackiego – gdy widzimy je wszędzie, w każdej księgarni, na każdej wystawie, zaczynamy się nim interesować, staje się ono znane. Często jednak nie są to cenione i wartościowe lektury, a dobrze wypromowane książki napisane przez np. popularnych w danym momencie influencerów. Taki zabieg daje w efekcie również wrażenie wielkości i popularności samego wydawnictwa. Zapewne jest to marne pocieszenie dla koneserów literatury. Większość z nas przyzna bowiem, że niczym nie da się zastąpić tradycyjnych papierowych książek, uczucia szorstkości papieru pod palcami podczas przewracania stron czy samego charakterystycznego zapachu nowego nabytku prosto z księgarni. Czy wzrastające ceny dzieł literackich w pewnym momencie sprawią, że część z nas ograniczy ich zakup? Czy jeszcze bardziej popularne staną się e-booki i inne elektroniczne zamienniki książek drukowanych? A może rezultatem tego kryzysu będzie rozwój rynku wtórnego książek i siłą rzeczy staniemy się bardziej ekologiczni? Jest jeszcze za wcześnie, by odpowiedzieć na te pytania, jednak według wielu wydawców ceny ich wyrobów mają w najbliższych miesiącach wzrosnąć maksymalnie o kilka złotych. Pozostaje zatem mieć nadzieję, że w przyszłości sytuacja wróci do normy i europejski rynek papierniczy upora się z kryzysem. 0
lifestyle /
Styl życia Polecamy: 50 WARSZAWA „Tu trzeba lubić być”
Jak mieszka się na Osiedlu za Żelazną Bramą?
57 CZARNO NA BIAŁYM Kijów–Warszawa, wspólna sprawa
fot. Aleksandra Grodzka
Wolontariusze na Dworcu Centralnym
59 CZŁOWIEK Z PASJĄ Acta est fabula, plaudite!
Rozmowa z założycielem Teatru Muzycznego Proscenium
Czekając na tulipana K A R O L I N A KO ŁO DZ I E J
Jednak feminizm raczej nie bierze pod uwagę przegranej.
smy marca to dzień, który kojarzy mi się z tulipanami. Od przedszkola moi koledzy niezdarnie wręczali swoim koleżankom te szczególne kwiatki, niezbyt zdając sobie sprawę z tego co robią. Tradycja trwa, zmieniają się tylko darczyńcy tulipanów. Wraz z nią dorastam i ja, a także mój pogląd na dzień kobiet i feministyczny wydźwięk tego święta. Doczekaliśmy czasów, w których bycie feministką jest modne. Ironicznie, coraz częściej spotykam się z falą hejtu dotyczącego działalności aktywistek. Z mojej perspektywy – jestem wdzięczna za to, co udało się osiągnąć temu ruchowi na przestrzeni ostatnich dekad. Z pewnością nie mogłabym pisać tych słów, gdyby nie wszystkie dokonania każdej z fal feminizmu. Jednakże nawet jako osoba popierająca walkę o prawa kobiet wchodzę w dyskusję z coraz bardziej mainstreamowym równouprawnieniem. Mam wrażenie, że zgubiliśmy się trochę w definiowaniu walki o prawa kobiet. Hasło feminizm wywołuje coraz częściej poczucie irytacji. Gorzej – powszednieje, nie robi wrażenia. Wydaje się, że feminizm przybrał charakter ruchu bezterminowego. Zawsze znajdzie się dziedzina, w której kobiety nie będą miały tak samo jak reszta świata. Tylko, że to naturalna kolej rzeczy. Jed-
Ó
Miałam okazję obserwować kobiety różnych narodowości, wyznań, kultur. Nie raz w mojej głowie padało pytanie – dlaczego (ty, kobieto) dajesz się tak traktować? Wyrwij się z tej rzeczywistości, zawalcz o swoje. Ja, feministka, chcę dla wszystkich swoich sióstr jak najlepiej. Równouprawnienie! Tylko chwila. To moje odczucia, moje myślenie. A co, jeśli tej kobiecie dobrze? Co, jeśli chce rodzić jedno dziecko po drugim, gotować i prać, zasłaniać ciało i podporządkowywać się segregacji płciowej? Tutaj widzę ogromną wadę feminizmu. Skandowanie, że kobiecość musi być wolna, niezależna i wyzwolona. Gdzieś w tym wszystkim zapodziało się patrzenie na kobietę jako na człowieka. Jednostki z własnymi przekonaniami, habitusem i nawykami. Kogoś wolnego w autonomicznym postrzeganiu rzeczywistości. Bez wymogu definiowania swojej wyzwolonej kobiecości, tylko dlatego, że przecież wypada. W internecie znajdziemy definicje stwierdzające, że ósmy marca to dzień wyrazu szacunku wobec kobiet. Dlatego też wszystkim paniom podczas oczekiwania na tulipana życzę wolności, ale nie tej feministycznej tylko własnej. Każda z nas
nak feminizm raczej nie bierze pod uwagę przegranej. Dopóki nie pokona patriarchatu, przekształcając świat w rzeczywistość z Seksmisji, będzie walczył.
definiuje siebie – bo spełnioną kobietą może być matka na pełen etat, muzułmanka skryta pod burką i CEO wielkiej firmy. 0
marzec 2022
KSIĄŻKA
/ baśnie na trudne czasy
Comfort reading books,
czyli wszyscy potrzebujemy baśni Kiedy świat staje na głowie odruchowo sięgamy po to, co kojarzy się nam z bezpieczeństwem i tym, co znane. Pragnienie zanurzenia się w opowieści, która dzieje się w innej rzeczywistości, takiej jak historia z Władcy pierścieni, staje się wtedy bardzo kuszące. Świadomy odbiorca powinien jednak stanąć ze sobą w prawdzie i odpowiedzieć na pytanie, czego tak naprawdę szuka w tych wielkich narracjach. T E K S T:
ANNA CYBULSKA
pektakularna walka ze złem, wybraniec losu mierzący się z nieporównywalnie potężniejszymi siłami – to podstawowe elementy fabuły dobrej powieści fantasy. Od czasów Tolkiena powstało bardzo wiele opowieści posługujących się jednoznaczą baśniową wizją świata, w której należysz albo do drużyny dobra albo zła. To drugie nie ma często nawet konkretnej postaci – można do jednego wora włożyć wszelkie wiedźmy, czarownice, macochy, diabły czy już w powieściowej formie Złe oko. Są to zaledwie archetypy, wzory wypaczonych zachowań, a nie konkretnie postacie. Z perspektywy dzisiejszej kultury, w której bohaterowie relatywni moralnie zdobywają rzesze fanów, trudno nie zauważyć w tych jednoznacznych podziałach ogromnego patosu czy wręcz nadęcia. Jednocześnie im bardziej skomplikowane moralnie czasy, tym pragnienie wyraźnego rozgrani-
czenia światła od ciemności, staje się silniejsze. W świecie, w którym kłamstwo nazywa się postprawdą, baśniowe wartości mogą okazać się wyjątkowo pociągające.
S
I need a hero
źródło: pixabay.com
Popularność filmów o superbohaterach dowodzi też tęsknoty za figurą wybawiciela, czyli wybranej szlachetnej i dobrej jednostki predystynowej do walki ze złem. Takim bohaterem jest każdy baśniowy najmłodszy syn wyruszający na ratunek księżniczce czy w realiach literackich – postać z przepowiedni o niezwykłym człowieku, obdarzonym potężnymi mocami. Poza naznaczeniem przez bogów ważna jest też prawość i dobre serce protagonisty. Aragorn z rodu królów czy Harry Potter mają być niezłomnymi bohaterami, gotowymi poświęcić życie w walce z wrogiem. Ich wyjątkowość jest nieustannie podkreślana. Na pewno nie każdy mógłby zostać takim wybrańcem. Bardzo prawdopodobne jest zaś to, że człowiek ma potrzebę stwarzania sobie ideału zbawcy. Perspektywa, w której jedna osoba może samodzielnie pokonać największego złoczyńcę, niewątpliwie kusi. I chociaż społeczna potrzeba liderów wydaje się oczywista, to skłonność do oddawania swojego losu w ręce jednostki jest już tylko niepokojąca. Chociażby w Igrzyskach śmierci żądza władzy staje się czymś zaraźliwym – obalenie tyrana stwarza kolejnego despotę (zresztą nie brak fanfików, w których młody czarodziej po zabiciu Voldemorta idzie w ślady swojego nemesis). Marzenie o nieskazitelnym superbohaterze tak samo zacnym, jak i potężnym obnaża zatem naiwną wiarę w to, że jedna osoba może zbawić świat.
I żyli długo i szczęśliwie Kto nie pragnie zakończenia, w którym sprawiedliwość triumfuje, a Zły zostaje pokonany nie dzięki wytrawnej strategii i potęż-
48–49
nej broni, a głównie na skutek ofiary spełnionej przez naszego bohatera? Marzenie o finale pełnym fajerwerków i płomiennych przemów uzewnętrznia się w niesłabnącej popularności kolejnych adaptacji historii o Spidermanie czy Batmanie. I nie ma w tym nic dziwnego, bo cóż bardziej kojącego niż świadomość, że ukochana powieść, pomimo wystawiania protagonisty na kolejne próby, zawsze kończy się pokojem i wieczną sławą? Zwłaszcza, że nasze życie rzadko ofiaruje nam happy ending. Naturalną potrzebą staje się zatem ucieczka w wyobraźnię – gdy nie radzimy sobie ze światem eskapizm to jeden z mechanizmów obronnych. Bywa przecież, że Harry’ego Pottera odczytuje się jako opowieść o chłopcu, który wymyśla sobie świat czarów i magii jako miejsce, w którym przemocowa rodzina nie może go skrzywdzić. Ten obraz może być zaskakująco znajomy wielu czytelnikom.
Próba męskości Nie ma też chyba co ukrywać, że fantasy to zazwyczaj rodzaj opowieści inicjacyjnej, czyli takiej w której młody mężczyzna (często młodzieniec) wyrusza na wielką wyprawę, by pokonać zło i przy okazji dowieść swojej męskości. Kobiety pełnią na tej drodze w najlepszym wypadku rolę pomocniczek, a w najgorszym - kusicielek odciągających uwagę herosów od misji. Na szczęście dostajemy coraz więcej bohaterek, które również mogą chwycić za miecz lub posłużyć się magią i zmierzyć z własnymi smokami. Niewątpliwie propagowanie wzorców silnych kobiet w kulturze ma duże znaczenie. Łatwo jednak stworzyć żeńską postać o męskich cechach, trudniej zaś o pełnokrwiste bohaterki… Nie zmienia to jednak faktu, że w quizie pod tytułem Który superbohater będzie walczył w Twoim imieniu?, chciałabym, żeby byli to Dumbledore i Yennefer. 0
słowa, słowa, słowa /
WARSZAWA w kwietniu belka będzie śmieszna – obiecuję
Przyszłość dogania przeszłość
Rewitalizacja Domu Słowa Polskiego - domu polskiego słowa czasów PRL-u Lata powojenne dla Polski nie były łatwym okresem. Kraj pogrążał się w licznych kryzysach, cenzura nie dawała za wygraną, a stolica wciąż odbudowywała się po krwawych walkach Powstania Warszawskiego. Problemy te nie przyćmiły jednak zapotrzebowania Polaków na słowo pisane. Remedium miał być Dom Słowa Polskiego – największy zakład poligraficzny w kraju. MARIUSZ CELMER
akłady poligraficzne Dom Słowa Polskiego były największą tego typu inwestycją w kraju. Za projekt kompleksu, u zbiegu ulic Towarowej, Pańskiej, Miedzianej i Srebrnej, odpowiedzialni byli wybitni polscy architekci i urbaniści – Zygmunt Skibniewski, Stefan Putowski i Kazimierz Marczewski. W roku 1948 odbyło się uroczyste wmurowanie kamienia węgielnego pod nową inwestycję. Zaś dwa lata później, 22 lipca 1950 r., w Święto Odrodzenia Polski, zakłady poligraficzne rozpoczęły swoją działalność. Intensywność wydawnicza tego miejsca była tak dynamiczna, że w przeciągu kolejnych 20 lat budynek został rozbudowany.
rotograwiury. Dzięki nim zakłady mogły poszerzyć swoją działalność na inne obszary druku, takie jak druk książek, czasopism czy też ulotek.
Z
Nie tylko druk Komunistyczne władze wiedziały, jak ważny jest ich wizerunek na arenie międzynarodowej. Ich głównym celem było ukazanie całemu światu, a tym samym swojemu największemu rywalowi – Stanom Zjednoczonym, podnoszącego się z kolan państwa pod skrzydłem ZSRR. Nie musieli oni długo czekać – okazja nadarzyła się zaledwie kilka miesięcy po otwarciu kompleksu. W dniach 16-22 listopada 1950 r. w Warszawie miał miejsce II Światowy Kongres Obrońców Pokoju – zgromadzenie komunistów z całego świata, podczas którego jednogłośnie sprzeciwili się oni stosowaniu broni atomowej czy dalszemu zbrojeniu się państw kapitalistycznych. Całe wydarzenie miało oczywiście charakter propagandowy, zaś ogromne i nowoczesne w tamtych czasach hale zakładów graficznych były znakomitym miejscem do przeprowadzenia tego przedsięwzięcia.
Drukuj, drukuj jeszcze więcej! Tuż po otwarciu zakłady służyły wyłącznie jako miejsce wydawnicze dla prasy. Odbywało się to zaledwie na jednej maszynie PLAMAG. Dopiero w kolejnych latach wprowadzono do Domu Słowa Polskiego wydziały chemigrafii czy
Pod pierwszym adresem powstała galeria sztuki, zaś Towarową zaadaptowano na centrum handlowe, oferujące szeroką gamę mebli dla domu i biura.
Dom dla każdego
fot. Mariusz Celmer
Ogromna działka, zajmowana obecnie przez dawne hale produkcyjne, zmieni diametralnie swoje przeznaczenie. Za projekt nowej przestrzeni na warszawskiej Woli odpowiada światowej sławy biuro architektoniczne – Bjarke Ingels Group, które jest również pomysłodawcą i wykonawcą takich budowli jak: 2 World Trade Centre w Nowym Jorku czy siedziba Google w Kalifornii i Londynie. Zakłady rozwijały się w dynamicznym tempie. Dom Słowa Polskiego był źródłem takich czasopism, jak: „Trybuna Ludu”, „Żołnierz Wolności”, „Kurier Polski”, „Gazeta Wyborcza” czy dziecięcego pisma „Świerszczyk”. Ponadto oferował on druk książek, w tym słynnej Wielkiej encyklopedii powszechnej PWN. W latach 70. zatrudniał blisko 2600 pracowników, wydawał rocznie blisko 510 milionów egzemplarzy gazet, 195 milionów egzemplarzy czasopism i 27 milionów egzemplarzy książek. Pracownicy szli na absolutny rekord, co zostało dostrzeżone przez komunistyczne władze i nagrodzone Orderem Sztandaru Pracy I klasy.
Duch pracy gaśnie… Na świecie, w tym również w Polsce, istnieje wiele firm, które rozpoczęły swoją działalność w czasach komunistycznych. Przedsiębiorstwa te nadal prężnie się rozwijają i osiągają ogromne sukcesy po dziś dzień. Niestety, nie jest to historia, którą mógłby się poszczycić Dom Słowa Polskiego. Zakład po osiągnięciu punktu kulminacyjnego swojej działalności w latach 70. zaczął stopniowo tracić na znaczeniu. W roku 2007 zakłady utraciły miano przedsiębiorstwa państwowego. Trzy lata później władze wytwórni ogłosiły likwidację i przetarg na sprzedaż swych nieruchomości, położonych przy ulicy Miedzianej 11 i Towarowej 22.
fot. materiały prasowe, Bjarke Ingels Group
T E K S T:
Jak zaznacza inwestor, ideą przyświecającą zagospodarowaniu dawnych zakładów była bogata historia Warszawy. Stare hale produkcyjne, zajmowane do niedawna przez centrum handlowe, zostaną wyburzone. Ich miejsce zajmie otwarta przestrzeń z placem Kazimierza Wielkiego na czele, odtworzoną ulicą Wronią i oczywiście zmodernizowanym pawilonem Domu Słowa Polskiego z wykorzystaniem charakterystycznej modernistycznej architektury lat 50. ubiegłego wieku. Miejsce pełnić będzie także funkcję kulturalną – siedzibę znajdzie tu jeden z warszawskich teatrów i kino festiwalowe. Data otwarcia zmodernizowanego pawilonu nie została jeszcze ujawniona. Obecnie trwa uzupełnianie ostatnich formalności inwestora z warszawskim Ratuszem i Wojewódzkim Konserwatorem Zabytków, po których ruszą przygotowania placu budowy. 0
marzec 2022
WARSZAWA
/ genius loci Mirowa
„Tu trzeba lubić być”
Jak mieszka się na Osiedlu za Żelazną Bramą? Z czym kojarzy Wam się Osiedle za Żelazną Bramą? Z brudem, hałasem i zniechęcającym wyglądem? Nic bardziej
T E K S T:
a Osiedlu za Żelazną Bramą znajduje się dziewiętnaście 16-piętrowych bloków zbudowanych w latach 1965-1972. To by było na tyle, jeśli chodzi o suche fakty. Nie przeczytacie dzisiaj o architekturze, problemach technicznych i nowatorskiej myśli modernistycznej. Głos oddajemy najważniejszemu elementowi Osiedla, czyli mieszkańcom, którzy swoim życiem i historiami postanowili wypełnić po brzegi tę osobliwą zabudowę. Marcin od urodzenia mieszkał w bloku przy Chłodnej 15. Wychowywał się z mamą i dziadkami mieszkającymi na tym samym piętrze. To właśnie oni w latach 70. podjęli decyzję o przeprowadzce z Powiśla na Mirów. Z początku babcia Marcina narzekała na brak zieleni i inne powietrze. Teraz – mówi Marcin – nie zamieniłaby tego miejsca na żadne inne. Z czasem powstały tu szkoły, skwerki i parki. To sprawiało, że wcale nie odczuwało się śródmiejskiej atmosfery. Sielankę mieszkańców Osiedla przerwała budowa wieżowców okalających Rondo ONZ. Dopiero wtedy Marcin poczuł się mieszkańcem centrum nowoczesnego i rozwijającego się miasta. Wraz z krajobrazem za oknem zmieniło się życie lokatorów Żelaznej Bramy. Nastąpił remont ulicy Chłodnej, upamiętniono historię getta warszawskiego Kładką Pamięci. Park przed kościołem uporządkowano, a Hala Mirowska przeszła metamorfozę. Marcin wspomina dzieciństwo za Żelazną Bramą z uśmiechem. Wszyscy z bloku się znali i pomagali sobie nawzajem. Pewnego
N
50–51
Za Żelazną Bramą, Marcin Kędzierski, 2017
mylnego! Według informacji z pierwszej ręki to wspaniałe i tanie miejsce do życia. JULIA PIERŚCIONEK
razu, kiedy mama Marcina musiała pojechać do szpitala i nie miała z kim go zostawić, pani z portierni z radością zaopiekowała się chłopcem. Do paczki kolegów Marcina należał między innymi Eryk z 15. piętra. Ponieważ nie było wtedy telefonów, kiedy chłopaki szli grać w piłkę, Eryk musiał grać na połowie zwróconej ku blokowi. Jeśli mama opuściła rolety w oknach, był to znak, że trzeba wracać do domu – przecież nie miała jak do niego zadzwonić. Dzieciaki znały się między sobą, nierzadko wszystkie chodziły do jednej szkoły. Dzwoniliśmy do siebie domofonami i buszowaliśmy między blokami – mówi z uśmiechem Marcin. Bilard, piłkarzyki i pierwsze gry na PlayStation na plebanii – to również wspomnienia z tamtych lat. Ostatnio, przechodząc pod blokiem, Marcin spotkał grupę turystów. And this… this is the Warsaw Chinatown (I to… to jest warszawskie Chinatown – tłum. red.) – powiedział przewodnik, wskazując na masywne bloki Żelaznej Bramy. Kurczę, serio? – to była pierwsza myśl Marcina, a zaraz po niej pojawiła się kolejna – No, może rzeczywiście… Kiedy pytam o to, kto mieszka na Osiedlu, Marcin mówi, że głównie obcy ludzie, którzy wynajmują mieszkania. Za czasów młodości jego mamy mieszkało tu bardzo dużo rodzin z dziećmi. Teraz tylko czasami spotka kogoś ze szkolnej ławki, kto przyjechał w odwiedziny do starszych rodziców.
Początki były straszne Katarzyna jest lokatorką bloku przy ulicy Pereca 13/19 od września ubiegłego roku. Jeszcze całkiem niedawno mieszkała na nowoczesnym,
żoliborskim osiedlu, jednak gdy nadarzyła się okazja, bez wahania wynajęła mieszkanie od szwagra i wprowadziła się za Żelazną Bramę. Początki były straszne – zwierza się Kasia. Już na starcie było pod górkę. Okazało się, że klucze do jej mieszkania są źle dorobione i nie pasują. Stałam przed drzwiami ze swoimi wszystkimi rzeczami i płakałam. Było już późno, a na noc szłam do pracy, byłam załamana! Na szczęście szybki telefon do rodziny rozwiązał problem – sąsiad-ślusarz z Grzybowskiej przybył na ratunek. Gdy w końcu dziewczyna dostała się do mieszkania, podczas brania prysznica zepsuła się hydraulika, co doprowadziło do zalania mieszkania sąsiada na dole. Mimo późnej pory, pan Wojtek (właściciel zalanego lokalu) wcale się nie gniewał i gdy zobaczył zapłakaną Kasię, zaczął ją pocieszać. Tak właśnie poznałam swojego pierwszego sąsiada. Pokazać Ci, jaki mam widok? Podekscytowana Kasia przekręca kamerkę i już razem patrzymy przez okno. Jest dumna z tego, że widzi wszystkie oblicza Warszawy w jednym kadrze: pustostany, kamienice, wielką płytę, nowoczesną deweloperkę i drapacze chmur. Jeśli chodzi o społeczność Osiedla, to Kasia nie widziała ani jednego dziecka w swoim bloku. Jest tu dużo ludzi starszych, od których bije serdeczność i chęć pogawędek, na przykład w windzie (która się strasznie wlecze). Kasia wydaje się być szczerze zachwycona swoim miejscem zamieszkania. Wszędzie ma blisko i mimo że jest to ścisłe centrum, to naprawdę jest cicho. W każdej chwili mogę
genius loci Mirowa /
Mieszka mi się raczej super
Wszystko się pokończyło
Wiktor jest studentem Politechniki Warszawskiej, w stolicy mieszka od pięciu lat, a od czterech w bloku przy ulicy Marszałkowskiej 111. Na początku przez trzy lata Wiktor mieszkał z siostrą, ale była to, jak to określił, ciężka przeprawa. Koniec końców mieszka sam, ponieważ został wykiwany przez współlokatora. Lubi biegać, słuchać muzyki, grać w gry, jak mówi: Raczej same klasyczne rzeczy.
Pan Robert mieszka na Osiedlu za Żelazną Bramą od ponad 40 lat. Wychował się przy Marszałkowskiej 111a, a obecnie rezyduje przy Przechodniej 2 (bloku z biblioteką na dole). Naszą rozmowę zaczyna od wymieniania rzeczy, które się zmieniły przez ten czas. Wspomina spotkania towarzyskie w parku za Halą Mirowską, granie w piłkę z kolegami na boisku, kawiarnie znajdujące się na parterze w blokach… Później przyszły czasy, kiedy młodzież zaczęła się wyprowadzać, a na osiedlu zostali właściwie sami emeryci. Wprowadziło się dużo ludzi ze Wschodu, sporo mieszkań poszło pod wynajem. Dodatkowo znacząco wzrósł czynsz, ale ciężko się temu dziwić – w końcu to samo serce Warszawy. Lokalizacja jest jednocześnie zaletą i przekleństwem tego miejsca. Wszystko z mojej młodości się już pozamykało lub pokończyło. Kiedyś ławki w parkach były zajęte przez grupki młodzieży, teraz od czasu do czasu przycupną na nich seniorzy. Wszyscy się znaliśmy. Szło się przez park i słyszało się ciągłe „Dzień dobry, dzień dobry, dzień dobry”…
grafika: Weronika Reroń (@wero.rero)
Gdy pytam o jego sąsiadów, mówi, że w zasadzie trudno stwierdzić, kim są, ale z pewnością sporo z nich to emeryci. Oprócz nich mieszka tu całkiem dużo młodzieży i znajduje się tutaj wiele mieszkań na wynajem. Na piętrze Wiktora stoją trzy wózki dziecięce. Ogólnie panuje tu duża różnorodność, jeśli chodzi o mieszkańców. Wiktor opowiada o panu uczącym muzy-
ki, do którego cały czas przychodzą dzieciaki z instrumentami. Z sąsiadami ma dobre relacje, wszyscy są wobec siebie kulturalni i serdeczni. Wyjątkowym miejscem na Osiedlu jest sklepik. Jest to miejsce w bloku znajdujące się przy portierni, otwarte o każdej porze dnia, a nawet nocy i podczas świąt. Można w nim kupić co tylko się chce. Wiktor uważa sklepik za fenomen. Jest tam wszystko: od przypraw, przez środki czystości, aż po papierosy i piwo. Nigdy mnie nie zawiódł – mówi z dumą.
Od 10 lat mam psa, a jak się ma psa, to się kręci i się dużo wie. Kiedyś na pewno było spokojniej, teraz dużo mieszkań jest wynajmowane na doby, a nawet na godziny. Mieszkając w centrum, nigdy nie stoi się w korkach, a wychodząc z bloku od razu wchodzi się do parku. Jeśli Pani Lidia miałaby mieszkać gdzie indziej w Warszawie, to wybrałaby Powiśle, jednak póki co nie wyobraża sobie takiego scenariusza.
Tu trzeba lubić być Pani Sylwia od 10 lat mieszka za Żelazną Bramą, jest fryzjerką. Obecnie jest lokatorką budynku mieszczącego się przy Grzybowskiej 6/10. Lubię klimat tego osiedla. Ludzie są bardzo życzliwi i czasami dzieją się śmieszne sytuacje. Pani Sylwia przytacza dwa ogłoszenia wywieszone na klatce: Po 22:00 proszę nie prać w pralce i Prosimy sąsiada o nie napie*dalanie młotkiem w nocy, które jej zdaniem wspaniale oddają charakter Osiedla i jego społeczności.
fot. Zupagrafika, 2014
Poza tym, za Żelazną Bramą mieszka mi się raczej super. Lokalizacja jest niesamowita, dwa kroki od Metra Świętokrzyska. Jest nawet parking pod blokiem! Jedynym mankamentem tego miejsca są cienkie ściany.
fot. Narodowe AArchiwum Cyfrowe
pójść piechotą na Dworzec Centralny i pojechać do dowolnego miejsca. Sama uwielbia czytać o dziejach Osiedla – Czuję, że tutaj działa się historia. Dobrze mi tu i nie chciałabym mieszkać nigdzie indziej!
WARSZAWA
Bloki są brzydkie Wiktoria jest świeżo upieczoną lekarką i warszawianką. Za Żelazną Bramą, a dokładniej przy ulicy Krochmalnej 2, urzęduje od września ubiegłego roku. Póki co jest bardzo pozytywnie zaskoczona. Nie ma problemów z sąsiadami, bardzo ceni sobie lokalizację. Wiktoria mówi, że na Osiedlu czas stanął w miejscu. Załatwianie spraw w spółdzielni wiąże się z wieloma przeszkodami. Przekrój mieszkańców jest różnorodny: mieszkają tu studenci, młodzież z zagranicy, emeryci i rodziny z dziećmi. Kontakt z sąsiadami ogranicza się jednak niestety do rozmowy w windzie. W takim miejscu trudno nawiązać trwalsze relacje. Mimo wszystko uważam, że bloki są brzydkie. W ogóle mi się nie podobają – szczerze przyznaje Wiktoria. Mimo to myślała, że będzie o wiele gorzej, a nic przykrego jej jeszcze nie spotkało.
Psiarze wszystko wiedzą Pani Lidia ma 40 lat, pochodzi z Kozienic. Do Warszawy przyjechała 19 lat temu, na studia. Jej pierwszym mieszkaniem był lokal w bloku przy alei Jana Pawła II 26 i mieszka w nim do dziś. Do stolicy przyjechały we dwie z koleżanką i miały już załatwione mieszkanie na Sadybie. Niestety, właścicielka się rozmyśliła i dziewczyny nie miały innego wyboru, jak wyprowadzić się na Osiedle. Po 10 latach wynajmowania Pani Lidia wykupiła mieszkanie na własność.
Pani Sylwia uwielbia Osiedle i od zawsze ją do niego ciągnęło, co słychać w jej wypowiedziach. Z rozbawieniem opowiada mało chwalebną historię bloku przy Grzybowskiej 30, który w latach 80. słynął z domów publicznych. A czy Pani wie, że kiedyś tutaj przy windach, to zamiast ścian były luksfery?, pyta mnie moja rozmówczyni z nieukrytą fascynacją w głosie. Mankamentem jest brak balkonów, jednak o ten aspekt również się zatroszczono – na ostatnim piętrze funkcjonuje ogólnodostępna suszarnia. Również na Grzybowskiej działa tak zwany sklep ostatniej szansy, który jest szczególnym miejscem dla mieszkańców. Oprócz poszczególnych produktów, znajdziemy tam również źródło osiedlowych plotek i anegdot. Tu trzeba lubić być – podsumowuje pani Sylwia. Ilu mieszkańców, tyle historii Osiedla za Żelazną Bramą, co znaczy, że musiałoby ich być około 25 tysięcy! Te szare bloki – dla jednych szpetne, dla drugich fascynujące, a jeszcze dla innych obojętne – skrywają w sobie ogrom ludzkich przeżyć. To właśnie miłości, rozczarowania, radosne chwile, smutki oraz codzienne problemy są prawdziwym budulcem i fundamentem Osiedla za Żelazną Bramą. 0
marzec 2022
WARSZAWA
/ poruszenie w MSN
Kto napisze historię łez? Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie prezentuje wystawę „Kto napisze historię łez”. Tym samym oddaje głos artystkom, które wyjmują temat aborcji ze sfery tabu. A L E K S A N D R A T R E N DA K
to napisze historię łez to wystawa dostępna do 27 marca 2022 r. w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie, która pokazuje relacje między ciałem kobiecym a ciałem represyjnym. Jej tytuł został zapożyczony z pracy amerykańskiej artystki Barbary Kruger i podkreśla męczący proces dochodzenia przez kobiety swoich praw. Dzieła, które można zobaczyć na wystawie, starają się wyjąć temat aborcji spod władzy politycznych klisz i pokazać dzieje walki o prawa reprodukcyjne kobiet.
fot. materiały prasowe, MSN
K
Samoobrona
Praca z cyklu Aborcja, Paula Rego, 2000
Jest to pokaz odbitek żelatynowo-srebrowych na papierze wykonanych przez Joannę Piotrowską, które były inspirowane podręcznikami samoobrony dla kobiet. Bohaterkami zdjęć i filmu są nastolatki w wieku 11–17 lat, odtwarzające pozy z podręczników do samoobrony. Powyginane w nienaturalny sposób ciała dziewcząt nie dają wrażenia sprawności, można wręcz odnieść wrażenie, że uginają się pod wpływem niewidzialnej siły, którą mogą być społeczne normy narzucane młodym dziewczynom.
Opowiada o praktykach naturalnej kontroli urodzeń stosowanej przez rdzenną ludność Brazylii. Film zaczyna się od przywołania rośliny ayoowiri, która rośnie w tropikalnych obszarach obu Ameryk. Podczas europejskiej okupacji kontynentu napar z tej rośliny był używany jako środek antykoncepcyjny, a w silniejszych dawkach również jako środek poronny. Film także w ciekawy sposób pokazuje obecność tej rośliny w dużych miastach, ponieważ artystka za pomocą Google Street View pokazuje ją na ulicach między innymi Sao Paulo lub Brasilii, aby uświadomić odbiorcom jak wbrew pozorom temat aborcji jest nam bliski i wszechobecny. Obok prezentowanego filmu można zobaczyć wykonaną przez tę samą artystkę rzeźbę zatytułowaną Widmo nie-obecności. Praca jest performansem, w ramach którego występują liczne nawiązania do roślinnych metod antykoncepcji. Składa się ona z sukienki użytej w spektaklu, spódnicy, która należała do matki artystki oraz koszuli, która należała do jej babci. Do uwikłań między historiami kobiet, ich życiem i różnym podejściem do płodności i kontroli urodzeń nawiązują także inne materiały zawarte w pracy – od ozdobnych koralików po nasiona roślin stosowanych do zapobiegania ciąży.
W miasto To szokujący performance artystki Anny Janczyszyn-Jaros, nakręcony w 1993 r., kiedy uchwalono ustawę ograniczającą prawo do aborcji. Komentuje zmianę statusu kobiety w polskiej przestrzeni publicznej. W ramach występu artystka czołga się po ulicach Krakowa. Szczególnie ważne w tym zapisie filmowym są reakcje przechodniów, którzy prezentują całe spektrum emocji, od obojętności po agresję. Warto zauważyć, że kobieta pełza po ulicach respektując zasady ruchu drogowego, trzyma się prawej strony chodnika, czołga się na zielonym świetle itp. Symbolicznym i groteskowym zakończeniem filmu jest ucieczka kobiety z wózkiem dziecięcym przed czołgającą się artystką, aby nie musieć się z nią konfrontować. Czołganie się miało być symbolem, do którego polskie prawo sprowadziło kobiety poprzez ograniczanie im podstawowych praw, w tym także do aborcji.
Gdy płomienie pochłaniały rzekę
Feministka współczesna czarownica
Gdy płomienie pochłaniały rzekę to wideoesej Luizy Prado de O. Martins, który jest częścią dużej instalacji zatytułowanej Topografia nadmiaru.
Autoportret z balonikiem i Obraz wielkanocny uzupełniają instalację Feministka współczesna czarownica, którą artystka nawiązuje do
52–53
Czarnego Protestu. Najbardziej kontrowersyjna i szokująca praca na wystawie jest ukłonem w stronę feministek, które patriarchalny dyskurs próbuje wykluczyć niczym średniowieczne czarownice. Belki siana mają symbolizować prymitywne warunki, w których dochodziło do nielegalnych aborcji, ale również przywodzić na myśl świat diabłów i czarownic, z którymi często są utożsamiane kobiety, decydujące się na zabieg usunięcia ciąży.
fot. materiały prasowe, MSN
T E K S T:
Zamaskowane Zamaskowane to seria fotografii Finy Miralles z 1976 r., która przywołuje opresyjne warunki życia kobiet w czasach reżimu generała Franco, kiedy Hiszpania była pogrążona w bezwzględnym kulcie rodziny, a władza w ramię z Kościołem katolickim ograniczała prawa obywatelskie kobiet. Zdjęcia przedstawiają wizerunki kobiet ze skórzanymi paskami na twarzy, duszącą je reklamówką lub tkaniną w pełni zakrywającą ich wizerunek. Kto napisze historię łez to bardzo ważna wystawa, ponieważ pokazuje jak istotne były i są tematy aborcji i walki kobiet o ich prawa. Zdjęcia i transparenty ze Strajku Kobiet zestawione w sali z fartuchami, które były symbolem walki o zniesienie 8. poprawki do konstytucji w Irlandii, dają odrobinę nadziei, że Polki tak samo jak Irlandki również ciężką pracą, długimi rozmowami z władzą, demonstracjami oraz edukacją odzyskają prawa, które im się należą. 0
ME 2022 w piłce ręcznej /
SPORT
Bracia w polityce – virgin: bracia Kaczyńscy; chad: bracia Kliczko
Europejski średniak - Polska na Euro 2022 Mistrzostwa Europy w piłce ręcznej to kolejny sprawdzian dla drużyny Patryka Rombla. Zaczęli dobrze, później pojawiły się komplikacje. Czy jednak w ostatecznym rozrachunku zaliczyli test? T E K S T:
A N G E L I K A G R A B OW S K A
ospodarzami ME w tym roku były Węgry oraz Słowacja. Turniej rozpoczął się 13 stycznia i trwał przez kolejne 17 dni, przynosząc kibicom wiele emocji. Niestety nie tylko same mecze dostarczyły niespodzianek, lecz także przepisy covidowe. Patryk Rombel, selekcjoner reprezentacji Polski, stwierdził, że był to najdziwniejszy turniej, w jakim brał udział. Równie nieoczekiwanie zaprezentowali się jego zawodnicy.
G
Mistrzowska organizacja Polska trafiła do grupy D, a więc musiała zmierzyć się z Austrią, Białorusią i Niemcami. Przed rozpoczęciem turnieju zdania kibiców i ekspertów na temat reprezentacji Polski były podzielone. Jedni twierdzili, że nie ma szans na wyjście z grupy, inni wierzyli, że w fazie wstępnej może zdobyć komplet punktów. Prawda leżała pośrodku – Polska uzyskała awans do fazy zasadniczej z drugiego miejsca. Jednak nim doszło do prawdziwej rywalizacji, biało-czerwoni musieli zmierzyć się z jeszcze jednym przeciwnikiem – testami na COVID-19. Polska kadra długi czas oczekiwała na ich wyniki, przez co trener nie mógł zaplanować składu na nadchodzący mecz, a nawet… przeprowadzić treningu. Dopiero w czwartek, dzień przed spotkaniem z Austrią, Polska mogła wejść do hali, a i wtedy Patryk Rombel miał do dyspozycji zaledwie 12 graczy. Nieoczekiwane zmiany w składzie z powodu odsyłania zawodników na izolację zdarzały się także w kolejnych meczach. Jak widać, organizacja ME nie należała do najlepszych, mimo to Polska rozpoczęła turniej upragnionym zwycięstwem.
mizmem na kolejne spotkania. Kibice nie zawiedli się, gdyż mecz z Białorusią okazał się jeszcze lepszy. Polakom wychodziło w zasadzie wszystko – świetnie bronili, skutecznie
można było przeczytać o odrodzonej kadrze i nadziejach na walkę o medale. Jak się wkrótce okazało, opinie te były wydane przedwcześnie a mecz z Białorusią, choć wspaniały, był ostatnim zwycięstwem biało-czerwonych na tych mistrzostwach. W ostatnim spotkaniu w grupie D zmierzyli się z Niemcami, z którymi przegrali 23:30. Choć porażka była znacząca, kibice wierzyli, że był to jedynie wypadek przy pracy.
Polska kadra długi czas oczekiwała na wyniki testów na COVID-19, przez co trener nie mógł zaplanować składu na nadchodzący mecz, a nawet… przeprowadzić treningu.
Koniec mistrzostw w dziwnym stylu
atakowali i budowali coraz większą przewagę. Po końcowym gwizdku wynik wynosił 29:20 dla Polski. Choć drużynę Rombla czekał jeszcze mecz z Niemcami, to już mogła cieszyć się z awansu do kolejnej rundy. Dobra passa szczypiornistów została zauważona przez media, które od razu zaczęły pompować balonik polskiego sukcesu. W Internecie
W meczu z Austrią polscy szczypiorniści niemal cały czas prowadzili, a nawet udało się im zbudować znaczącą przewagę na kilkanaście minut przed końcem spotkania. Rzuty z drugiej linii Szymona Sićki, doskonała skuteczność Arkadiusza Moryty oraz zaskakująco dobra gra Michała Daszka (nominalnie skrzydłowego) na rozegraniu napawały opty-
fot. Wikipedia Commons
Dobre początki
Michał Daszek
Czas jednak pokazał, że kolejne mecze były jeszcze gorsze. W fazie zasadniczej Polska musiała zmierzyć się z obecnym mistrzem Europy – Hiszpanią, oraz jak się wkrótce okazało, przyszłym – Szwecją. Ponadto czekały ją spotkania z mocną od lat Norwegią i z Rosją. Pierwszy mecz Polska rozegrała z Norwegami. Na początku żadna z drużyn nie potrafiła zbudować przewagi. Wydawało się, że będzie to wyrównane i emocjonujące spotkanie. Niestety zapowiedź okazała się fałszywa i wkrótce to przeciwnicy zaczęli dyktować warunki. Konstruowali szybkie akcje, których Polacy nie byli w stanie zatrzymać. Biało-czerwoni nie potrafili także rozgrywać dobrych ataków, przez co rywale wciąż budowali przewagę. Pierwsza połowa zakończyła się wynikiem 15:21. Po przerwie przez chwilę wydawało się, że coś zmieniło się w polskich reprezentantach. Zaczęli odrabiać straty, ale Norwegowie szybko zniszczyli marzenia Polaków o odwróceniu losów tego spotkania. Na dwadzieścia minut przed końcem meczu przeciwnicy prowadzili 10 bramkami. Choć w piłce ręcznej dałoby się tę stratę odrobić, to wszyscy widzieli, że mecz już się zakończył. Szczypiorniści Rombla wciąż popełniali błędy, a ich wiara w wygraną z każdą minutą była coraz mniejsza. Po końcowym gwizdku wynik wynosił 31:42 dla Norwegii. Mimo wszystko, zawodnicy pokładali nadzieję w kolejnym spotkaniu. Chcieli pokazać się z lepszej strony i powalczyć o punkty ze Szwecją. Niestety znowu coś zawiodło, a dokładniej skutecz-
marzec 2022
/ ME 2022 w piłce ręcznej
Kadra Polski na ME w 2022: Bramkarze: Mateusz Kornecki (Łomża Vive Kielce), Mateusz Zembrzycki (Azoty Puławy) Lewoskrzydłowi: Mikołaj Czapliński (Orlen Wisła Płock), Przemysław Krajewski (Orlen Wisła Płock) Lewi rozgrywający: Melwin Beckman (HK Aranaes, Szwecja), Ariel Pietrasik (TSV Otmar St. Gallen, Szwajcaria), Szymon Sićko (Łomża Vive Kielce) Środkowi rozgrywający: Piotr Jędraszczyk (Piotrkowianin), Michał Olejniczak (Łomża Vive Kielce), Maciej Pilitowski (Energa MKS Kalisz), Maciej Zarzycki (Gwardia Opole) Prawy rozgrywający: Michał Daszek (Orlen Wisła Płock) Prawoskrzydłowi: Krzysztof Komarzewski (Orlen Wisła Płock), Arkadiusz Moryto (Łomża Vive Kielce) Obrotowi: Maciej Gębala (SC DHfK Lipsk, Niemcy), Kamil Syprzak (Paris Saint-Germain HB, Francja), Patryk Walczak (Vardar Skopje, Macedonia Płn.)
ność w 1 ataku. W pierwszej połowie meczu udało się im zdobyć zaledwie sześć bramek – od 13 minuty spotkania rzucili tylko jednego gola i to z rzutu karnego. Po 30 minutach przegrywali 6:14. Choć już ten wynik brzmiał źle, najgorsze miało dopiero nadejść. W drugiej połowie Skandynawowie dodatkowo zwiększyli swoją przewagę i ostatecznie pokonali polskich szczypiornistów różnicą 10 trafień. W pewnym momencie pojawiła się nawet obawa, że biało-czerwoni pobiją niechlubny rekord najmniejszej liczby goli zdobytych w meczu mistrzostw europy, który dotychczas wynosił 14 bramek. Na szczęście po końcowym gwizdku Polska miała ich na swoim koncie 18. W zasadzie oprócz dobrej dyspozycji młodego Piotra Jędraszczyka, była to jedyna dobra informacja z tego spotkania. O wiele więcej pozytywów można jednak znaleźć w meczu z Rosją, który biało-czerwoni powinni byli wygrać… Po trzech słabych występach znowu zaczęli reprezentować poziom z meczów rozpoczynających turniej. Spotkanie z Rosją było wyrównane do ostatnich sekund. Michał Daszek zdobył 29. bramkę, która dawała Polakom prowadzenie na trzy sekundy przed końcem spotkania. Wydawało się, że wygrali. Do uśmiechnię-
54–55
tego zdobywcy ostatniego gola podbiegli równie zadowoleni koledzy. Wtedy okazało się, że selekcjoner Rosji wziął czas, a więc jego zawodnicy mieli jeszcze trzy sekundy na przeprowadzenie akcji. Musieli ją rozpocząć z połowy boiska, co znacząco utrudniało im zdobycie gola. Było to naprawdę mało prawdopodobne – jednak sport znowu pokazał, że niemożliwe nie istnieje. Kosorotow, jeden z najwyższych zawodników Rosji, rzucił bramkę z 15 metrów. Choć trzeba przyznać, że było to spektakularne trafienie, to jednak ten gol nie powinien był zostać uznany. Kosorotow zrobił aż cztery kroki z piłką, czyli o jeden więcej, niż pozwalają przepisy. Mimo to bramka została uznana, a mecz zakończył się remisem 29:29. Polska szybko musiała przełknąć tę niesprawiedliwość i skupić się na kolejnym spotkaniu z Hiszpanią. Na szczęście okazało
Było to naprawdę mało prawdopodobne – jednak sport znowu pokazał, że niemożliwe nie istnieje. Kosorotow, jeden z najwyższych zawodników Rosji, rzucił bramkę z 15 metrów. się ono równie emocjonujące. Choć końcowy wynik dawał zwycięstwo rywalom (27:28) to jednak gra biało-czerwonych znacznie się polepszyła. Utrzymywali kontakt z przeciwnikiem i wykazywali się wolą walki, której wcześniej im brakowało. Tym słodko-gorzkim akcentem zakończyli swój udział w Euro 2022. Ostatecznie uplasowali się na 12. miejscu, a więc pośrodku tabeli. Biorąc pod uwagę nieobecność niektórych zawodników i zamieszanie związane z covidowymi przepisami, występ reprezentacji Polski nie należał do najgorszych. Z pewnością słowa uznania należą się Arkadiuszowi Morycie który znalazł się wśród trzech najskuteczniejszych zawodników ME. Nadal wiele wymaga jednak poprawy przed Mistrzostwami Świata w 2023 r.
fot. Eurosport Polska
SPORT
Walka o medale Kiedy Polska żegnała się z turniejem, inne drużyny cieszyły się z awansu do fazy pucharowej. Mecz o piąte miejsce był bardzo zacięty – 60 minut nie pozwoliło na rozstrzygnięcie. Po dogrywce lepsi od Islandii okazali się Norwegowie. Piąte miejsce, choć poza podium, zapewniło im awans do MŚ w 2023 r. Mecz o brąz rozegrały Dania z Francją. Tym razem by poznać zwycięzcę również potrzebne były dodatkowe minuty. Ostatecznie na najniższym stopniu podium stanęła Dania, która pokonała przeciwników 35:32. W wielkim finale o złoto walczyła Hiszpania ze Szwecją. Spotkanie było bardzo wyrównane, zapowiadało się nawet na dogrywkę, jednak w ostatnich sekundach Szwecja wywalczyła rzut karny, a chwilę później zamieniła go na zwycięską bramkę. W ten sposób piękny turniej, jakim są mistrzostwa europy w piłce ręcznej, dobiegł końca. 0
Wyniki
Polski na w 2022:
Austria - Polska 31:36 Białoruś - Polska 20:29 Polska - Niemcy 23:30 Polska - Norwegia 31:42 Polska - Szwecja 18:28 Polska - Rosja 29:29 Polska - Hiszpania 27:28
ME
Magiel na zawodach u stóp Dolomitów/
SPORT
Val Gardena Temat narciarstwa alpejskiego od dawna wywołuje u mnie uśmiech na twarzy. Bawi mnie, że komuś kiedyś przyszło do głowy, że przytwierdzenie sobie desek do stóp i zjechanie na nich z górki w jak najkrótszym czasie musi być bardzo ekscytujące zarówno dla zjeżdżających, jak i oglądających. T E K S T I Z DJ Ę C I A :
ALEKSANDER JURA
IG:
@_T H E _ J U R A _
ata postępów w tej dziedzinie, tworzenia infrastruktury i udanej promocji spowodowały, że narciarstwo alpejskie stało się jednym z najbardziej popularnych sportów na świecie. W 1931 r. sport ten doczekał się własnych mistrzostw świata, organizowanych co dwa lata przez założony w 1924 r. FIS ( Fédération Internationale de Ski). Coroczną imprezą FIS jest natomiast Puchar Świata w narciarstwie alpejskim.
L
Jestem olbrzymim fanem tego sportu i z tego tytułu udało mi się dostać do strefy kibica na zawodach we włoskiej Val Gardenie w sezonie 2021/2022. Same zawody odbywają się w kilkunastu ośrodkach w ciągu jednego sezonu i każda trasa charakteryzuje się własnym, niepowtarzalnym przebiegiem, nachyleniem stoku i rozstawieniem bramek, więc w poszczególnych zawodach mogą być zupełnie inni potencjalni faworyci.
Trasa w Val Gardenie jest jedną z tych ciekawszych, gdzie ciężko stwierdzić, kto zostanie zwycięzcą. Saslong A, gdyż tak nazywa się ten przejazd, charakteryzuje się bardzo dużą liczbą skoków oraz dość agresywnymi zakrętami, często zaraz po lądowaniu. 1
marzec 2022
SPORT
/Magiel na zawodach u stóp Dolomitów
Podczas zawodów kibice mogą ustawić się na trzy sposoby – wjechać kolejką pod strefę startową, ustawić się na nartach przy stoku wchodząc do strefy kibica lub zasiąść na trybunie na mecie, gdzie mogą oglądać przebieg z relacją na żywo na dużym telebimie. Sam miałem okazję spróbować wszystkich trzech opcji.
Pierwszego dnia pojawiłem się przy starcie oraz tuż obok miejsca, gdzie zawodnicy wykonywali efektowne skoki. Był to dzień treningowy, dlatego wejście na strefę przy trasie było darmowe. Drugiego dnia odbywały się już zawody w supergigancie. Jest to dyscyplina będąca czymś pomiędzy zjazdem a slalomem gigantem, w której trasa jest krótsza i bardziej kręta niż przy zjeździe, jednak sam przejazd dalej nastawiony jest na jak najszybsze przejechanie trasy poprzez pokonanie jej w określonym przez bramki przebiegu. W dniu zawodów miałem okazję nie tylko zawitać na starcie i przy trasie, ale także na mecie. Liczba osób na widowni była ograniczona przez trwającą epidemię COVID-19. Aby wejść na strefę przy trasie, trzeba podjechać na nartach pod bramkę i pokazać ochronie elektroniczny bilet na zawody. Później można dowolnie przemieszczać się przy siatkach chroniących zawodników w razie wypadku.
Same zawody były niezwykle interesujące, o zwycięstwie jak zawsze decydowały ułamki sekund. Pierwszego dnia zawodów, kiedy rywalizowano w Super Gigancie, zwyciężył Norweg, Aleksander Aamodt Kilde, odnosząc swoje trzecie zwycięstwo w sezonie. Za nim uplasowało się dwóch Austriaków, Matthias Mayer i Vincent Kriechmayr. Drugiego dnia organizowane były zawody zjazdowe, w których najlepszy okazał się Amerykanin Bryce Bennett, wyprzedzając o 0,14 sekundy Austriaka Otmara Striedingera i o 0,32 Szwajcara Nielsa Hintermanna. 0
56–57
Слава Україні! /
CZARNO NA BIAŁYM
Kijów-Warszawa, wspólna sprawa T E K S T I Z DJ ĘC I A : A LE K SA N D E R J U R A
marzec 2022
CZARNO NA BIAŁYM 8.59. Budzę się. A jednak, wojna. Myśli nie pozwalają mi pracować. Kolejne fale informacji przedzierają się przez moją głowę, wypłukując produktywne myśli. Złość i wściekłość żądające paliwa w formie newsów w końcu zmuszają mnie do założenia Twittera. Poczucie bezsilności wyrzuca mnie z mieszkania na protest pod ambasadą. Tłum. Wściekłość i płacz mieszają się w głośny jęk. Jedni winią Putina, inni całą Rosję. Duża część ma rodzinę w napadniętych regionach. Białorusini przepraszają. Panuje niepewność, która stopniowo znajduje upust w przemowach. Na koniec zostaje tylko bezsilność. Minął tydzień. Tydzień nowej rzeczywistości. Jedni próbują obchodzić temat. Inni nie mogą myśleć o niczym innym. Jedni nie przestają szukać informacji. Inni przeznaczają każdą chwilę na pomoc tym, którzy stracili wszystko. W momencie pisania tego artykułu Polską granicę przekroczyło uchodźców ponad 1,7 mln uchodźców. Tysiące porzuconych mieszkań, zwierząt, miliony tragedii... W artykule znajdują się zdjęcia z punktu pomocy uchodźcom na Dworcu Centralnym w Warszawie. Jeśli nie jest Ci obojętny los uciekających przed wojną braci i sióstr z Ukrainy i chcesz działać, wspomóż punkt pomocy w Twojej okolicy. Bardziej od jedzenia przyda się Twój czas spędzony na wolontariacie na miejscu. 0
58–59
\ Героям слава!
z miłości do sztuki /
CZŁOWIEK Z PASJĄ slava Ukraina
Acta est fabula, plaudite! * Występowanie w musicalu to zajęcie wyjątkowe, jednak założenie własnego teatru jest wydarzeniem niespotykanym. Artur Gancarz, Prezes Fundacji Artystycznej Proscenium i gość mojego wywiadu, to człowiek, któremu udało się zrealizować obie te rzeczy. W trakcie rozmowy udowodniamy, że proscenium, nie kończy się na kurtynie*. T E K S T:
M AT E U S Z K L I P O
MAGIEL: Czym
jest dla ciebie teatr? Dlaczego akurat w nim zdecydowałeś się stawiać swoje pierwsze kroki kariery? ARTUR GANCARZ: Teatr niejako mnie zdefiniował. Był i jest dla mnie swojego
rodzaju wypełnieniem, a obecnie jest również moją ścieżką zawodową. Jednak przede wszystkim, co zawsze podkreślam – moją pasja, zapałem i radością. Nie ma lepszego uczucia niż to, kiedy twoje zamiłowanie staje się pracą i przynosi ci szczęście – taki jest właśnie dla mnie teatr. Pozwala on cieszyć się, zmusza do myślenia, stwarza możliwość rozmowy o poruszanych w spektaklach tematach. Los obdarzył mnie pracą w teatrze i ogromnie mu za to dziękuję. Cieszę się, że do takiego miejsca dotarłem i wiem, że chcę się w tym miejscu rozwijać.
Co spowodowało, że zainteresowałeś się teatrem? Jakie wydarzenia zapoczątkowały twoje pierwsze występy na scenie? Moje początki z teatrem rozpoczęły się dosyć późno, bo zaraz po tym jak skończyłem liceum. W tym okresie zacząłem śpiewać, tańczyć i interesować się światem artystycznym, jednak moje plany zawodowe były zupełnie inne. W tamtym okresie chciałem zostać ekonomistą – rozpocząłem studia w Szkole Głównej Handlowej, z których zrezygnowałem jeszcze na pierwszym roku, bo czułem, że to nie jest droga dla mnie. Równocześnie w mojej głowie zaczął kiełkować pomysł grania w teatrze. Dostałem się do zespołu produkcji Śródmiejskiego Teatru Muzycznego do musicalu Footloose w reż. Antoniusza Dietziusa. Wtedy też zaczęła się moja przygoda ze sceną – próby reżyserskie, choreograficzne i wokalne zaszczepiły we mnie teatralnego bakcyla. W późniejszych latach grałem w musicalach Spamalot (adaptacja filmu Monty Python i Święty Graal), Les Misérables (Nędznicy) i zdawałem na Akademię Teatralną. W tamtym okresie myślałem o karierze aktorskiej. Równocześnie jednak zacząłem studiować prawo, bo chciałem kontynuować swój rozwój naukowy. Obecnie jestem na czwartym roku i planuję uzyskać tytuł magistra. Prawo było moim czwartym kierunkiem studiów, ale to ono pozwoliło mi zupełnie inaczej spojrzeć na teatr. Był to dla mnie początek ścieżki menadżerskiej.
Powiedziałbyś więcej o tej ścieżce menadżerskiej? Jak i dlaczego powstała Fundacja Artystyczna Proscenium i dlaczego akurat taki rodzaj instytucji wybraliście? Nasze pierwsze kroki zaczęliśmy stawiać chwilę przed pandemią COVID-19. Zdecydowaliśmy wspólnie z Antoniuszem Dietziusem (Śródmiejski Teatr Muzyczny) założyć Fundację Artystyczną Proscenium, której działania
Z DJ Ę C I A :
N ATA L I A B R A N DY S
przerodziły się w powstanie Teatru Muzycznego Proscenium. Zakładając fundację, mieliśmy na celu rozwijanie pasji, która w nas drzemała, jak również w wielu naszych przyjaciołach i znajomych. Prowadząc organizację, możemy realizować nasze statutowe cele, przy wsparciu naszych partnerów, darczyńców i przyjaciół, którzy podzielają naszą miłość do teatru i którym zależy na rozwoju musicalu w Polsce. W ramach działalności nie chcieliśmy się ograniczać do jednej ścieżki rozwoju tj. tylko do prowadzenia teatru. Fundacja pozwala nam pozostać bardziej elastycznymi – organizujemy warsztaty teatralne dla dorosłych, jak również planujemy następne kroki, których na razie nie chcę zdradzać. Nasz teatr powstał w trakcie pandemii. Na ten moment nie znam warunków pracy w teatrze w warunkach pozapanedemicznych. Do tego mamy rekordową inflację i wojnę za naszą granicą. W trakcie moich rozmów z bardziej doświadczonymi osobami, które pracują w PR i marketingu teatralnym, słyszę, że teatr obecnie działa z zaciągniętym hamulcem ręcznym – nie mogę się doczekać chwili, w którym zostanie on zwolniony.
Wspomniałeś pokrótce o warsztatach teatralnych dla dorosłych. Czy mógłbyś rozwinąć ten temat? Organizujemy wyjazdowe warsztaty teatralne dla osób pełnoletnich, które w Polsce należą do rzadkości. Przed wyjazdem wybieramy jeden tytuł, który będzie tematem przewodnim. Zajęcia prowadzą wykwalifikowani prowadzący – są to najbardziej znani artyści musicalowi i pedagodzy w Polsce. W tym roku jadą z nami m.in. Daniel Wyszogrodzki, wybitny dziennikarz i autor tłumaczeń w świecie musicalu, Marcin Wortmann, znany aktor musicalowy, czy Jakub Wocial występujący w teatrze w Stuttgarcie w Tanz der Vampire (Taniec Wampirów). A głównym motywem tegorocznych warsztatów będzie właśnie ten musical. Szkolenia prowadzimy w ramach odpłatnej działalności statutowej fundacji, a dzięki przychodowi z tego tytułu jesteśmy w stanie podwyższać rokrocznie jakość warsztatów.
Jakie cele statutowe stawia sobie Fundacja Artystyczna Proscenium? Są to popularyzacja musicalu, zacieranie granicy pomiędzy tzw. zawodowym a amatorskim światem teatru, rozwój młodych talentów, ale również dawanie szans starszym pasjonatom musicalu.
*
(łac.) Sztuka skończona, klaszcie! * (gr.) Proscenium – część sceny znajdująca się przed kurtyną w budynku teatralnym, wykorzystywana głównie w początkowej i końcowej części przedstawienia. 1
marzec 2022
CZŁOWIEK Z PASJĄ
/ z miłości do sztuki
Artyści Proscenium to nie tylko profesjonaliści, lecz także utalentowani amatorzy. Na jednym z waszych spektakli, nie dało się tych osób rozróżnić. Jak wam się udało osiągnąć tak wysoki poziom przedstawień, w tak krótkim czasie? W jaki sposób łączycie próby i przygotowania z życiem prywatnym i inną działalnością zawodową? Efekt, o którym wspominasz, czyli brak możliwości rozróżnienia kto ma większe doświadczenie, a kto mniejsze, to również nasz cel i wielka zasługa naszych prowadzących – kierownika artystycznego, muzycznego, wokalnego. Pracują z nami najlepsi – zarówno od strony realizatorskiej, jak i na scenie. W moim odczuciu wyraz amator ma negatywny wydźwięk w Polsce, np. to pachnie amatorszczyzną, czyli jest słabe, źle wykonane. Jest to bardzo niesłuszne i krzywdzące. Amator to z łaciny miłośnik, więc podział zawodowiec–amator nie powinien za bardzo istnieć w świecie teatru i musicalu. Na scenie zawodowej może się pojawić osoba, która nie ma wykształcenia aktorskiego i określa się ją amatorem, a świetnie się prezentuje. Ten podział ma dużo większy sens w Wielkiej Brytanii ze względu na ichniejszą nomenklaturę. My, wystawiając Little Shop of Horrors, korzystamy z licencji amatorskiej, udzielonej przez Music Theatre International Europe z siedzibą w Londynie. Na wyspach rozróżnienie między amatorami a zawodowcami jest zdecydowanie większe i wyraźniejsze, i z całym szacunkiem do polskiej sceny, ale większość teatrów zawodowych w Polsce, mogoby być określonych jako amatorskie w Wielkiej Brytanii. A profesjonalizm wyraża się we współpracy, która w naszym zespole jest na najwyższym poziomie. Tworzą go bardzo zdolni ludzie – część z nich studiuje aktorstwo, część wybrała inne ścieżki rozwoju, ale to nie ujmuje ich umiejętnościom scenicznym. Profesjonalni pasjonaci, amatorzy i zawodowcy. W zespole mamy nauczycielkę wychowania przedszkolnego, zawodowego dentystę. Nie zawsze łatwo pożenić życie zawodowe ze sceną, ale zaangażowanie i pasja tych osób pozwalają to nadrobić. Zawsze znajdzie się czas na próbę wieczorem lub w weekend. Pod skrzydłami Antoniusza jeszcze w Śródmiejskim Teatrze Muzycznym pokazywaliśmy, że można zrobić ciekawą sztukę, nie mając wielu środków czy najbardziej znanych aktorów. Staramy się udowadniać nasz profesjonalizm i zapał poprzez spektakle, na które serdecznie zapraszam.
W temacie spektakli. Little Shop of Horrors to wasza pierwsza premiera na dużej scenie. Dlaczego zdecydowaliście się na zagranie akurat tej sztuki? Tłumaczyliście nawet samodzielnie scenariusz z angielskiego na polski… Nasz kierownik artystyczny (Antoniusz Dietzius) szukał czegoś nowego, świeżego. Chcieliśmy znaleźć taką sztukę, która nie była jeszcze grana w Polsce. Little Shop of Horrors w pełnej wersji muzycznej wg oryginalnego scenariusza z Broadwayu nie był nigdy wystawiony. Zależy nam na sprowadzaniu
tytułów z amerykańskich i brytyjskich scen, które w Polsce jeszcze nie zawitały. Oczywiście będziemy sięgać po przedstawienia, który już były grane, jak również po tytuły polskie, ale na sam początek szukaliśmy czegoś… nietypowego, a myślę, że takim spektaklem jest właśnie Little Shop of Horrors! Jest to spektakl rozrywkowy, na którym można się pośmiać i wzruszyć, a jednocześnie nie jest błahy – daje szerokie pole do popisu dla naszych aktorów, muzyków i kadry realizatorskiej.
Chciałbyś może zdradzić jakąś ciekawostkę zza kulis o spektaklu? Dlaczego warto się na niego wybrać? Nieczęsto się widuje na scenie roślinę, która ożyła i jest żądna krwi. Ponadto jako największą ciekawostkę wskazałbym na fakt, że postać szalonego dentysty, Orina Scrivello, gra Mikołaj Kisiel, który poza sceną jest zawodowym dentystą, świetnym zresztą. Myślę, że widzowie przychodzący na nasz spektakl będą mieli z tego dużą uciechę. Staramy się mówić o tym fakcie zawsze po spektaklu. Wtedy też zapoznajemy widzów z naszym zespołem, bo wielu z nich nie było wcześniej na występie Śródmiejskiego Teatru Muzycznego, a to właśnie z niego wywodzi się większość naszych aktorów.
Jak zachęciłbyś młodych ludzi do chodzenia do teatru? Czy w twoim odczuciu teatr muzyczny przeżywa obecnie renesans, czy wręcz przeciwnie? Teatr muzyczny i musical w Polsce przeżywał swój renesans trzy lata temu, chwile przed wybuchem pandemii. Następnie okres COVID-19 nie pozwolił na wystawianie nowych spektakli czy granie przed widownią, ale negatywna tendencja powoli się odwraca. Moim wielkim marzeniem jest, aby atmosfera dookoła musicalu była w Polsce taka jak w Wielkiej Brytanii. To, co odbywa się tam na widowni, zwłaszcza w trakcie braw, jest moim wielkim marzeniem. Chciałbym przeżywać takie chwile w Polsce... zwłaszcza z Teatrem Muzycznym Proscenium. Wracając do pierwszej części pytania, nie wiem. Wielu młodych ludzi chodzi na spektakle i lubi to robić. Na naszej widowni nie brakuje uczniów, licealistów czy studentów. Wydaje mi się, że teatr muzyczny jest rozrywką, której brakuje wielu ludziom, a o której nie wiedzą. Bardzo często się spotykam z sytuacją, kiedy ktoś przychodzi na musical pierwszy raz i wychodzi zachwycony. Dostał tę radość, energię i szczęście, którą ja odnajduję w teatrze. Po takim spektaklu wychodzimy spełnieni, bo dostaliśmy na wyciagnięcie ręki prawdziwe, żywe emocje. Teatr jest formą dialogu, którego każdy z nas potrzebuje.
Na zakończenie, czy chciałbyś coś jeszcze dodać od siebie? Chciałbym serdecznie wszystkich zaprosić do nas na spektakle, zachęcić do śledzenia naszych profili w mediach społecznościowych – Teatr Muzyczny Proscenium na Instagramie oraz Facebooku. Informujemy tam o naszych akcjach. Spektaklowi Little Shop of Horrors towarzyszy np. akcja „Teatr domaga się krwi”, w ramach której promujemy honorowe krwiodawstwo. Zachęcamy do uczestnictwa! 0 Teatr Muzyczny Proscenium @teatrmuzycznyproscenium
Artur Gancarz Artur Gancarz – student czwartego roku prawa na Uniwersytecie Warszawskim, prezes Fundacji Artystycznej Proscenium, menadżer i producent.
60–61
varia /
Varia
Polecamy: 62 TECHNOLOGIA I SPOŁECZEŃSTWO Toksyczne tabu Edukacja na temat tzw. pigułki gwałtu
fot. Nicola Kulesza
65 REPORTAŻ Studium śmierci miasta Historia Głuszycy 68 GRY Recenzje
Dziecko z dworca Zoo Z U Z A N N A ŁU B I Ń S K A rew lała się strumieniami. Tryskała na wszystko znajdujące się w promieniu pięciu metrów od miejsca w ypadku. Znaczy pewnie by tryskała, gdyby nie wsiąkała od razu w spodnie, robiąc z jeansow ych dzwonów modny dziesięć lat temu czerwony szajs z dziurą na kolanie. Przyczynę tego rozlewu krwi stanowiło około 8 cm kwadratow ych naskórka pozostawionych na chodniku przed metrem Ratusz Arsenał. No cóż, środow y Glam zobowiązuje. Skóra regeneruje się podobno w trzy dni. Takie zdanie miała przynajmniej pani aptekarka, mówiąc, że więcej niż pięć opatrunków w życiu mi się nie przyda. Z kolei ortopeda zaczął i skończył swoją diagnozę na jest spoksik . Jak spoksik to spoksik. Utykanie na lewą nogę i chód przypominający ten starych bab z osiedlowego monitoringu to przecież żaden problem. Dotarcie z trzydziestokilogramową walizką na lotnisko też na pewno żadnym kłopotem nie będzie. Uśmiech z twarzy zniknął dopiero, gdy okazało się, że współtowarzysz wycieczki wyznaje zasadę nie spać, zwiedzać, ***********. Telefon niemal eksplodował od codziennego naliczania po milion tysięcy kroków, a krzepnąca na kolanie krew cudownie układała się w smutną twarz dziecka, gdy
K
Utykanie na lewą nogę i chód przypominający ten starych bab z osiedlowego
monitoringu
przecież żaden problem.
to
tylko przed lewą nogą pojawiały się schody. Czy to cholerne miasto naprawdę musi leżeć na siedmiu wzgórzach? W Simsach można wybierać styl chodu. Dziarski, głupawy, domyślny. Wygląda na to, że twórca nie wpadł na nazwanie jednego z nich, na przykład, kaleki. A nuż. Tak w razie W. Z tych dostępnych w czwartej wersji gierki chyba najbardziej adekwatny byłby ociężały (który zresztą wyszedł mi w zrobionym przed sekundą teście na SameQuizy). Od tygodnia więc porównuję każdy mój krok do słynnego małego kroku dla Armstronga, ale wielkiego kroku dla ludzkości. Z tą tylko różnicą, że w tym porównaniu słowo „wielki” nigdy się nie pojawia. A jeśli już miałoby, to tylko w zestawianiu „wielki przypał” albo „wielka porażka”. Angelina Jolie ma prawie 50 lat, a porusza się lepiej niż aktualnie ja. Ona jak nimfa unosi się jakoby kilka centymetrów nad każdym czerwonym dywanem, na którym się zjawia. Abstrahując od tego, że jedyny red carpet, na który mogę sobie pozwolić, to czerwony chodniczek łazienkowy – poruszać się z taką gracją nawet po tym chodniczku bym nie umiała. I chociaż mogłabym zrzucić to na brakujący fragment kolana, nie będę się oszukiwać. Współpodróżnik wczoraj podsumował to tak: wyglądasz jak dziecko z dworca Zoo – tego prawdziwego, nie z produkcji HBO. 0
marzec 2022
TECHNOLOGIA I SPOŁECZEŃSTWO
/ tzw. pigułka gwałtu
Out of TiS Wrzosek – taki oto wniosek
Toksyczne tabu Tzw. pigułka gwałtu to niebezpieczna substancja, o której w Polsce wciąż wiadomo niewiele. Brak oficjalnych statystyk i edukacji na jej temat. W obliczu bierności państwa, można liczyć tylko na oddolne inicjatywy, takie jak Kolektyw Chemia. Ich najbardziej rozpoznawalną kampanią jest akcja plakatowa – charakterystyczne różowe plakaty informacyjne można zobaczyć w wielu miastach w Polsce. Udało mi się porozmawiać z Marią, która sama o sobie mówi „matka kolektywu, która ogarnia wszystko” i z pomocą wolontariuszy z całej Polski edukuje na temat tzw. pigułki gwałtu. R O Z M AW I A Ł A :
U L A S Z U R KO
Z DJ Ę C I E :
KOZ LOW
M agiel: Czym się zajmujesz, oprócz edukacji? Maria: Jestem fotograf ką, w zeszłym roku ukończyłam czteroletnie studia na The Royal Academy of Art w Holandii. Jestem związana z działaniami artystycznymi dookoła fotografii, języka wizualnego.
Jak w twoim życiu pojawił się Kolektyw? Jakie były jego początki? Półtora roku temu, w wakacje, sama zostałam otruta w lokalu nad Wisłą. Udało mi się szczęśliwie dotrzeć do domu. Zapytałam znajomych na Instagramie, czy ktoś z nich był ofiarą lub słyszał o podobnej sytuacji. Bardzo dużo osób odezwało się do mnie i podzieliło swoimi doświadczeniami, co pomogło mi zrozumieć, co stało się ze mną i moją przyjaciółką. Zaczęłam zapisywać wszystkie te historie, upubliczniać je i tym samym upubliczniać nazwy miejsc, w których to się działo. Moim zamiarem nie było nigdy calloutowanie poszczególnych lokali, ale były one istotnymi składowymi tych wydarzeń. Wszystkie historie – zarówno te „lżejsze”, jak i bardziej hardcorowe, dotyczące np. ataków na tle seksualnym – są zapisane i wciąż dostępne na moim profilu prywatnym (@spicynutz). Magda pomogła mi stanąć na nogi jako Kolektyw Chemia. Trafiła na mój Instagram i napisała do mnie, że trzeba coś z tym zrobić. Dało mi to kopa do dalszego działania. Nie określam siebie jako aktywistki, nie przepadam za tym słowem. To, co robię, jest działaniem społecznym, które skupia się dookoła wrażliwości i edukowania, bo tej wiedzy nigdzie nie ma. Cieszę się, że się uczę i mogę się tym dzielić, ale z każdą sytuacją kryzysową, z każdą interwencją dowiaduję się czegoś nowego. Działamy już w 11 miastach – również bardzo małych, jak Kostrzyn nad Odrą, Sochaczew i Cieszyn. Mamy super wolontariuszy m.in. w Poznaniu, Krakowie, Łodzi, Opolu.
Czyli twoje otrucie uświadomiło Ci istnienie luki informacyjnej dotyczącej tabletki gwałtu? Tak, ta luka jest ogromna. Wszystkie informacje, które znajdowałam brzmiały mniej więcej: nie pilnowałaś swojego drinka – nie dziw się, że to się wydarzyło. Była to narracja robiąca z nas ofiary własnego losu, a nie piętnująca osoby, które dopuszczały się takiej przemocy. Nie byłam w stanie się w tym pogodzić, zaczęłam szperać. W Polsce nie ma żadnych badań dotyczących wykorzystania seksualnego, przemocy związanej z tak zwaną pigułką gwałtu. Te informacje zdobywane są dzięki lekarzom, lekarkom, dzięki pracownikom i pracownicom
62–63
szpitali. Najważniejszym filarem Kolektywu są indywidualne przeżycia osób. Nigdy nie neguję tego, co ktoś przeżył. Mi też niejednokrotnie było zarzucane, że przesadzam.
Choć brak oficjalnych danych na temat pigułki gwałtu, to czy czytając historie, które otrzymałaś, byłaś zaskoczona skalą zjawiska? Tak, bardzo. Uderzyła mnie jego powszechność. Co tydzień dostajemy wiadomość z jakąś interwencją w momencie kryzysowym: osoby były otrute, budziły się w łazience klubu o szóstej rano, znajdowane przez osoby sprzątające.
W takim razie czym jest pigułka gwałtu? Termin „pigułka gwałtu” jest terminem używanym w mowie potocznej – dlatego ja zawsze mówię tak zwana pigułka gwałtu. Nie chcę zmieniać języka, wychodzę z założenia, że informacje powinny być przekazywane w jak najprostszy sposób. Pod tym określeniem kryje się najczęściej kwas GHB, który jest związkiem chemicznym. Jego działanie potęguje alkohol, jest bardzo trudny do wykrycia w moczu i krwi. Tzw. pigułka gwałtu to psychoaktywna substancja, która występuje w postaci nie tylko kwasu GHB, ale też GLB, benzodiazepin, flunitrazepamu, ketaminy. Zaczyna działać już 15 minut po spożyciu. Nie tylko bardzo szybko rozprowadza się po całym organizmie, ale także jest ekstremalnie trudna do wykrycia, bo występuje w różnych kombinacjach, których testy na obecność narkotyków nie są w stanie wykryć. Oprócz wspomnianych wyżej substancji, może być to nawet płyn do spryskiwaczy. Najczęstsze działanie pigułki gwałtu jest takie, że głowa mniej więcej wie, co się dzieje, ale ciało jest odłączone. Ale każdy reaguje na to inaczej. Dla niektórych to będzie totalny blackout. Mój przypadek był taki, że moja głowa wiedziała, że coś jest nie tak, ale nie byłam w stanie zrobić kroku, ogarnąć się, pójść do łazienki. Są przypadki, że osoby wymiotują, albo że nie mogą zwymiotować.
Jaki jest najlepszy sposób działania, kiedy podejrzewamy, że zostaliśmy otruci? Jak oceniasz działanie systemu i policji w tych wypadkach? Mam dwie odpowiedzi. Pierwsza, która chciałabym, żeby była prawdziwa. Osoba powinna otrzymać pomoc natychmiast. Ale rzeczywi-
tzw. pigułka gwałtu /
stość jest taka, że nic nie dzieje się w czasie, w którym powinno się wydarzyć. Mamy maksymalnie 72 godziny, aby wykonać badania i otrzymać dowód otrucia. Te badania zleca policja, jako że oni płacą placówce medycznej. Placówka medyczna, jeżeli nie było przemocy na tle seksualnym, traktuje otrucie kwasem jako drugorzędny problem, nie jest postrzegane jako przejaw przemocy. Ofiary otrucia są więc odsyłane od szpitala do szpitala – jedna dziewczyna spędziła tak cały dzień, była wyrzucana z każdej placówki. Inna osoba cztery razy była na komisariacie na ulicy Wilczej w Warszawie. Zrobili jej badania dopiero po tygodniu od zdarzenia. Kolejna dziewczyna – sześć godzin ciągana po różnych placówkach. Zastanawiała się, czy ma powiedzieć, że została zgwałcona, choć nie pamiętała żeby do tego doszło, żeby zrobili jej badanie. W idealnej sytuacji powinniśmy móc zgłosić się na policję, a oni powinni zlecić badania w placówce medycznej. W rzeczywistości często już ten pierwszy krok jest utrudniony, bo jeśli zgłasza się dziewczyna, to wymagana jest obecność policjantki, więc często ofiara otrucia jest przerzucana między komisariatami. Ja nigdy nie zgłosiłam mojej sprawy na policję. Wiedziałam, że siła mojego charakteru nie pozwoli na walkę z tą instytucją – bo niewątpliwie jest to walka. Pytałam teściową, która jest pielęgniarką, co mogłaby zrobić, gdybym przyszła bezpośrednio do niej i poprosić o badania. A ona spytała, kto za to zapłaci? Bo to nie jest proste i nie każdy ma możliwości finansowe na wykonanie takich obszernych analiz. Kompletnie DIY, jeśli chcemy sprawdzić czy nie zostaliśmy otruci, to możemy kubeczek z moczem schować do lodówki. Wtedy mamy siedem dni na przebadanie go. To musi być pierwsze siku po otruciu. Alternatywą mogłoby być badanie po miesiącu z próbki włosów – ale w Polsce nie jest praktykowane.
Co zaleciłabyś właścicielom lokali? Zaczyna się od świadomości. Trzeba wiedzieć, czym jest tzw. pigułka gwałtu, w jakich formach występuje, jakie są objawy. Jeśli widzimy, że ktoś zachowuje się nietypowo, to nie zakładajmy, że jest bardzo pijany. Weźmy pod uwagę inny scenariusz. W pierwszych fazach otrucia da się nawiązać z tym kimś kontakt. Podejdźmy, zapytajmy: z kim tu jesteś? Czy piłeś/-aś alkohol? Co się dzieje? Czy jakoś można pomóc? W wielu miejscach jest monitoring, można sprawdzić, co się wydarzy-
TECHNOLOGIA I SPOŁECZEŃSTWO ło. Miejsca, z którymi współpracujemy przy akcji plakatowej, pytały się, jak mogłyby zdobyć testy do sprawdzania drinków na barze. Takich testów nie ma.
Jakie macie zaplanowane kolejne akcje? Tłumaczymy plakaty z polskiego także na angielski i rosyjski, bo dostęp do edukacji jest dla nas najważniejszy. Chcemy rozsyłać je do innych miast Europy. Bardzo nas cieszy, że wychodzimy poza Polskę. Są organizacje, które same się do nas odzywają. Oprócz plakatów, które są najbardziej rozpoznawalnym wyrazem naszych działań, będziemy produkować naklejki z kodem QR, które po zeskanowaniu będą wyświetlać wspomniany plakat w trzech językach. Jesteśmy w trakcie tworzenia materiałów dydaktycznych dla uczniów szkół licealnych i policealnych, będziemy prowadzić warsztaty edukacyjne. Osoby w liceum zaczynają wychodzić na miasto, pić alkohol. Oprócz współpracy ze szkołami chcemy współpracować z lokalami. Chcemy stworzyć listę lekarzy, lekarek, szpitali, placówek, na które można liczyć.
Wspieracie swoim działaniem wiele osób, a jak można wesprzeć Was? Mamy otwartą zrzutkę na stronie zrzutka.pl, gdzie zbieramy fundusze na rozwój Kolektywu. W tym momencie pomoc finansowa jest realną pomocą, bo żeby produkować potrzebujemy kasy. Bardzo nas cieszy wynik, jaki już udało nam się osiągnąć. Zachęcamy do śledzenia nas na Instagramie, bo tam systematycznie wrzucamy różne treści: od kwestii technicznych do historii osób, które zdecydowały się nimi podzielić. Ruszamy też z podcastem, do którego będziemy zapraszać specjalistki i specjalistów od tematyki kultury gwałtu: prawników, lekarki, pielęgniarzy. Chcemy wyjść poza schemat, bo zależy nam żeby osoby, które nie czują się dobrze ze słowem pisanym, albo są w jakiś sposób wykluczone (np. osoby niewidome) też mogły dotrzeć do naszych treści. 0
Informacja Więcej o działalności Kolektywu Chemia można się dowiedzieć na jego instagramowej stronie: @kolektyw_chemia Plakaty Kolektywu Chemia przygotowane zostały przez Kozlow: @partia_kobiet_homoseksualnych Zrzutka na rzecz Kolektywu znajduje się pod linkiem: https://zrzutka.pl/6u5jef
Sztuka niebezpieczna
Trigger warning: treści związane z samobójstwem. Każdy widz i czytelnik przynajmniej raz w życiu doświadczył słynnego wciśnięcia w fotel. Uczucie to wiąże się z bardzo silnymi pozytywnymi emocjami. Mimo to, nie wszystkie dzieła pozostawiają nas w stanie euforii – najbardziej zachęcające do refleksji są dzieła nieoczywiste w odbiorze, często przygnębiające i smutne. Rozważania na temat przeczytanej książki czy obejrzanego serialu zazwyczaj kończą się po kilku godzinach lub dniach, kiedy to naszą uwagę na powrót odwraca inne źródło rozrywki. Sztuka ma jednakże na niektórych jeszcze większy wpływ. Wywołuje ona efekty na dużą, niemalże społeczną, skalę. T E K S T:
W I K TO R I A KO N AR S K A
Efekt Wertera W 1774 r. światło dzienne ujrzała powieść epistolarna Johanna Wolfganga von Goethego pod tytułem Cierpienia młodego Wertera. Nigdy wcze-
śniej publikacja żadnej książki nie była tak tragiczna w skutkach. Powieść poruszająca temat nieszczęśliwej miłości głównego bohatera, wskutek której odebrał sobie życie, szeroko oddziały-
wała na niemiecką młodzież. Oprócz mody na niebieski frak i żółtą kamizelkę, nastąpiła fala samobójstw. Efektem, który wywołała publikacja Cierpień młodego Wertera, po raz pierwszy zain-
marzec 2022
TECHNOLOGIA I SPOŁECZEŃSTWO teresował się w latach 70. XX w. socjolog David Phillips. Termin efekt Wertera odnosi się obecnie do nagłego wzrostu liczby samobójstw związanego z uprzednim nagłośnieniem w mediach samobójstwa znanej osoby. Kiedy takie zjawisko występuje, tłumaczy się to zwiększeniem psychicznej dostępności odebrania sobie życia jako formy radzenia sobie z problemami. Zwracana jest uwaga na podobieństwo do zmarłej osoby, na przykład pod względem płci i wieku, co potwierdzić można tym, że po publikacji książki Goethego na swoje życie targali się głównie młodzi mężczyźni. Efekt Wertera wystąpił między innymi po śmierci Marylin Monroe, kiedy to w Stanach Zjednoczonych odnotowano wzrost liczby samobójstw o 12 proc., a w Wielkiej Brytanii o 10 proc. Warto podkreślić wpływ mediów na występowanie tego efektu. Im więcej informacji na ten temat pojawia się w przestrzeni publicznej, tym większe ryzyko, że znajdą się naśladowcy. Pojawia się konformizm informacyjny, czyli chęć dostosowania się, posiadania racji i podjęcia słusznej decyzji dotyczącej własnego działania. Kiedy liczba informacji jest niewystarczająca, człowiek sugeruje się działaniami innych i traktuje je jako wzór postępowania, co powoduje ujednolicenie zachowań w grupie ludzi. W dzisiejszych czasach to właśnie dziennikarze noszą na swoich barkach ciężar przekazywania informacji. Z tego powodu WHO opublikowała jakiś czas temu wytyczne dotyczące pisania na temat samobójstw. Najważniejsze zasady znajdujące się w pliku to: zapewnienie odbiorcom informacji o miejscach, w których można uzyskać pomoc, rzetelna edukacja na temat samobójstw
/ społeczna odpowiedzialność twórców i artystów
metod z dokładnością, a także nie używa się sformułowania popełnić samobójstwo. Ponadto dziennikarze muszą zmierzyć się z tym, że sami mogą być dotknięci emocjonalnie podczas poruszania tej problematyki.
Efekt „13 powodów” Kilka lat temu międzynarodowy fenomen wywołał serial 13 powodów będący adaptacją książki o tym samym tytule. Podobnie jak Werter, główna bohaterka odbiera sobie życie. Dziewczyna pozostawia 13 taśm z przyczynami podjęcia takiej decyzji. Twórcy serialu nie zastosowali się do zasad proponowanych przez Światową Organizację Zdrowia i suicydologów. Scena śmierci nastolatki była bardzo szczegółowa, zromantyzowana i przez to – niebezpieczna. Co ciekawe, w książce główna bohaterka odebrała sobie życie w inny, określony, aczkolwiek niedokładnie opisany sposób. Po interwencji specjalistów od suicydologii drastyczny fragment został usunięty. W miesiąc po premierze serialu, w marcu 2017 r., wśród Amerykanów w wieku 10–17 lat odnotowano wzrost liczby samobójstw o 28,9 proc. Była ona zauważalnie większa w porównaniu do jakiegokolwiek innego miesiąca podczas pięcioletniego okresu branego pod uwagę przez naukowców. W porównaniu do przeciętnego trendu historycznego, przez resztę tego roku liczba młodych osób odbierających sobie życie była większa o 195. Naukowcy jednak podkreślają, że premiera serialu nie dowodzi przyczynowości fenomenu, gdyż mógł pojawić się nieznany czynnik odpowiedzialny za wzrost liczby przypadków.
Efekt „Euforii”
Katherine Langford w „Trzynastu powodach” i sposobów zapobiegania im, ostrożność oraz współczucie, szczególnie w przypadku przeprowadzania wywiadów środowiskowych. Nadrzędną funkcję sprawuje język, który nie powinien kryminalizować ludzi decydujących się na samobójstwo; unika się sensacyjnych nagłówków, nie opisuje się miejsca oraz
64–65
Najbardziej aktualnym przykładem jest serial Euforia, w którym przenikają się wątki nastolatków przeżywających wiele trudności. Wszechobecne są narkotyki i przemoc, podane w formie drastycznej, acz wciąż do pewnego stopnia estetycznej i zromantyzowanej. Minęło zbyt mało czasu, aby określić liczbowo wpływ programu na nastolatków i młodych dorosłych, na przykład w sferze, często zarzucanej serialowi przez krytyków, popularyzacji narkotyków. Serial, pomimo poruszania niełatwych wątków, wpłynął głównie na trendy w modzie i makijażu, który to stał się nie tylko upiększeniem, ale również sposobem na wyrażenie siebie w ekspresywny, wyrazisty sposób. Estetyka Euforii przeniknęła również modę wysoką, wpływając na pokazy podczas New York Fashion Week – fenomen ten został okrzyknięty „efektem Euforii”. Prominentnym przykładem popularności serialu są media społecznościowe, szczególnie Instagram i TikTok, gdzie lu-
dzie czerpią z HBO-wskiego hitu garściami, tworząc własne trendy i reinterpretując na swój sposób stylizacje ukazane na małym ekranie.
Sztuka dwojaka Sztuka ma, niezaprzeczalnie, ogromny wpływ na jej odbiorców. Twórczość kształtuje postawy ludzkie oraz zachowania; przykładowo dziecko mające kontakt z muzyką rozwija zdolności poznawcze i uwrażliwia się na bodźce pochodzące ze świata zewnętrznego. Wyniknąć mogą z niej efekty o międzynarodowej skali, które nierzadko zagrażają życiu czytelników i widzów. Kontakt ze sztuką rozbudza w człowieku dyskurs odnośnie do moralności, który potem rzutować może na jego codzienne postępowanie. Z tego powodu tak ważna jest odpowiedzialność i uważność mediów, pisarzy oraz scenarzystów podczas poruszania trudnych tematów. Nie można jednak zapominać o tym, że celem kultury masowej jest dostarczanie rozrywki, więc skutkiem popularności wielu programów będą głównie zmiany w modzie i dyskusje w mediach społecznościowych na temat serialowych wątków. Obecność polemiki odnośnie do poruszania nieprzystępnych i niebezpiecznych materii jest niezaprzeczalna, a waga ich obrazowania bezsporna. Z tego powodu wszelkie wskazówki i rozwiązania dotyczące przedstawiania trudnych wątków powinny być zawsze brane pod uwagę tak, aby można było zapobiec tragediom, które miały miejsce w czasie publikacji Cierpień młodego Wertera czy Trzynastu powodów. 0
Informacja Telefon Zaufania dla Dorosłych w Kryzysie Emocjonalnym: 116 123 (czynny od poniedziałku do piątku, od 14.00 do 22.00) Fundacja Dajemy Dzieciom Siłę: Telefon Zaufania dla Dzieci i Młodzieży: 116 111 (czynny całodobowo, 7 dni w tygodniu) Możliwe jest także skonsultowanie się przez wiadomość, po wcześniejszym zalogowaniu na stronie 116111.pl (oczekiwanie na odpowiedź może potrwać do kilkunastu dni, dlatego w sytuacjach nagłych, lepiej zadzwonić). Fundacja ITAKA: Antydepresyjny Telefon Zaufania: 22 484 88 01 (czynny od poniedziałku do piątku, od 15.00 do 20.00) Osoby, które nie chcą lub nie mogą rozmawiać telefonicznie, mają możliwość wysłania wiadomości na adres: porady@stopdepresji.pl. Telefon Zaufania Młodych: 22 484 88 04 (czynny od poniedziałku do soboty, od 11.00 do 21.00) Czat: od poniedziałku do wtorku, od 11.00 do 21.00 (link do czatu jest widoczny w godzinach funkcjonowania, więcej informacji na stronie stopdepresji.pl) Fundacja ITAKA oferuje także pakiet pięciu bezpłatnych wsparciowych sesji online (termin sesji należy uzgodnić pod numerem 22 484 88 04).
Sudety – Głuszyca /
REPORTAŻ
Dobrego dzionka, smacznej kawusi, je*ać przywódców Rosji i Białorusi
Studium śmierci miasta Wałbrzych i jego okolice mają na Dolnym Śląsku reputację wojewódzkiej wyspy biedy, nie potrafiącej poradzić sobie w postkomunistycznej rzeczywistości. Choć region powoli zaczyna odbijać się od dna, wciąż są w nim miasta takie jak Głuszyca, gdzie atmosfera upadku wyczuwalna jest dziś równie mocno jak kilkanaście lat temu. T E K S T I Z DJ Ę C I A :
F I L I P W I EC ZO R E K
ilka lat temu w magazynie „Brief ” ukazała się seria artykułów zatytułowana Miasto te człowiek, w której przedstawiano spersonifikowane opisy wybranych polskich miast. Według autorów tekstów Warszawa jest jak młoda, modnie ubrana, pewna siebie kobieta, Szczecin to spokojny, starszy pan o zagranicznym pochodzeniu, zaś Katowice najlepiej opisuje postać pochodzącego z górniczej rodziny inżyniera budowlanego w średnim wieku, próbującego wycisnąć ze swojego życia najwięcej ile się da. Głuszycy nikt w ten sposób oczywiście nie opisywał – tego typu marketingowe zabawy zarezerwowane są dla dużych, rozwiniętych ośrodków, którym da się przypisać liczne pozytywne cechy. Istotę tego podwałbrzyskiego miasteczka najlepiej opisywałaby tymczasem postać zapomnianego przez rodzinę i znajomych emeryta, z rozrzewnieniem wspominającego młode lata, które spędził pracując w miejscowej fabryce. Może i praca nie przynosiła mu kokosów, ale wystarczyła na godne i spokojne życie.
K
To właśnie słowo „spokój” najlepiej opisuje dzieje Głuszycy. Dzięki swojemu prowincjonalnemu położeniu w głębi Sudetów Środkowych uniknęła ona zniszczenia w czasie II wojny światowej, co pozwoliło na szybkie wznowienie produkcji w zakładach włókienniczych wybudowanych w drugiej połowie XIX w. przez niemieckich fabrykantów. Z czasem fabryki rozbudowano, a w 1962 r. przyznano Głuszycy prawa miejskie. Przyczyniło się to do stałego wzrostu populacji i powstania osiedla bloków z wielkiej płyty na wzgórzu niedaleko centrum miasta. W szczytowym okresie największy zakład na jej terenie, ZPB Piast, zatrudniał ponad 2 tys. pracowników, kolejny tysiąc pracował w produkującym wełniane wyroby Argopolu i wytwarzającym paski napędowe Nortechu. Szczególnie Piast był wyróżniającym się w regionie Sudetów przedsiębiorstwem, posiadającym swoje oddziały w innych miastach w okolicy, a nawet w położonej w ówczesnym województwie jeleniogórskim Bogatyni. O sile głuszyckiego przemysłu
niech świadczy fakt, że procent mieszkańców miasta zatrudnionych w tym sektorze przewyższał ten w Świdnicy, Świebodzicach, a nawet silnie przecież zindustrializowanym w czasach PRL-u Wałbrzychu.
Ofiara transformacji Wszystko legło, dosłownie i w przenośni, w gruzach wraz z transformacją ustrojową. Agresywna prywatyzacja państwowych przedsiębiorstw, z Warszawy widziana jako konieczność i jedyna szansa na odbudowanie gospodarki po latach komunizmu, dla Głuszycy okazała się być wyrokiem śmierci. Fabryki, które przez dziesiątki lat nadawały sens istnieniu miasta, nie miały szans w konkurencji z tanią siłą roboczą z Azji ani z przejętymi przez zachodnich inwestorów zakładami z największych polskich miast. Głuszycki przemysł nie upadł z dnia na dzień – była to raczej powolna i bolesna agonia. Zakłady próbowano jeszcze ratować, jednak w obliczu braku solidnych inwestorów zainteresowanych zakupem nierentownych molochów pozostawało wyłącznie 1
marzec 2022
REPORTAŻ /Sudety-Głuszyca
patrzeć, jak produkcja i zatrudnienie spadają z roku na rok, a kolejne budynki fabryczne znikają z powierzchni ziemi. Szczególnie historia Piasta idealnie wpisuje się w schemat potransformacyjnych dziejów państwowych kombinatów z mniejszych miast. Ostatnie lata tego niegdyś potężnego przedsiębiorstwa, znaczącego dla Głuszycy mniej więcej tyle, ile dla Wolfsburga znaczy Volkswagen, przypominają ciągnącą się w nieskończoność brazylijską telenowelę z nieszczęśliwym zakończeniem. Fabryka wielokrotnie zmieniała nazwy i właścicieli, za każdym razem ograniczając zakres swojego działania. W 2001 r. opuszczoną już wtedy południową część kompleksu, tzw. II Zakład, odkupił lokalny przedsiębiorca Andrzej Indrian, który wyburzył większość zabudowań fabrycznych, a w ostatniej pozostałej hali produkcyjnej rozpoczął wytwarzanie pościeli na niewielką skalę, by po krótkim czasie sprzedać ją brytyjskiej firmie John Cotton. Natomiast pięć lat później ostatecznie zakończono produkcję w I Zakładzie, wraz z ogłoszeniem upadłości przez Dall-Tex, ostatniego sukcesora Piasta. Jedyną pozostałością po tym niegdyś ogromnym kompleksie przemysłowym, która przetrwała do dzisiejszych czasów, jest opuszczony budynek dawnej stołówki zakładowej. Zaraz po Dall-Texie upadł także Argopol. Całkiem długo na rynku udawało utrzymywać się Nortechowi, choć w ostatnich latach
66–67
działania wykorzystywano już tylko niewielką część jego obiektów, resztę pozostawiając opuszczoną. Nawet po tak znaczącym okrojeniu działalności nie udało się jednak firmie przetrwać, w 2019 r. została postawiona w stan upadłości likwidacyjnej. Także hala pozostała po II Zakładzie Piasta od dwóch lat nie pełni już swojej pierwotnej roli. Jej właściciel zdecydował się na przeniesienie produkcji do Wałbrzycha, a głuszycki oddział przerobił na magazyn. W ten sposób przemysł w mieście ostatecznie dokonał żywota.
Krajobraz zapaści Głuszyca wygląda dokładnie tak, jak można by się tego spodziewać po postindustrialnym miasteczku. Jej centrum, mimo że znajduje się tam wiele interesujących obiektów, nie da się nazwać reprezentacyjnym miejscem. Odnowione budynki można policzyć na palcach jednej ręki, większość z nich straszy odrapaną elewacją i mało estetycznymi szyldami, często prowadzącymi do od dawna już nieistniejących przybytków, jak wyburzone korty tenisowe czy opuszczona gospoda Pod Jeleniem mieszcząca się w pięknym niegdyś domu z muru pruskiego. Niczym nieśmieszny żart jawi się w tym otoczeniu lokal informacji turystycznej, zlokalizowany na parterze kamienicy o elewacji zabrudzonej przez pył i spaliny. Niedaleko, na terenie po jednym z budynków Argopolu, wybudowano Biedronkę, dopełniającą stereotypowy kra-
jobraz polskiego miasteczka zapewniającego wszystko, co niezbędne do przeżycia, ale nawet nie próbującego zaoferować nic więcej. Zupełnie jakby Głuszyca była w terminalnej fazie depresji, w której człowiekowi jest już wszystko jedno, co się z nim dzieje. Ta depresyjność widoczna jest nawet po zrewitalizowanych budynkach, sprawiających wrażenie całkowicie wyrwanych ze swojego architektonicznego oraz historycznego kontekstu. Wybudowane na przełomie XIX i XX w. ceglane domy wielorodzinne przy ulicy Sienkiewicza, stanowiące świadectwo przemysłowej historii Głuszycy, zostały pokryte pomalowaną bladożółtą farbą warstwą termoizolacyjną, co uczyniło z nich niczym niewyróżniające się obiekty, mogące równie dobrze znajdować się w jakimkolwiek innym miejscu na świecie. Wyjątkowo nieudana była renowacja jednej z kamienic w centrum miasta, którą postanowiono pomalować na różne odcienie fioletowego, przez co pośród swoich sypiących się sąsiadów wygląda jak namiot cyrkowy postawiony na środku opuszczonego osiedla. Obraz dopełnia unoszący się w powietrzu zapach będący mieszanką spalin i dymu po masowo spalanym w piecach plastiku. Społeczny krajobraz miasta bynajmniej nie prezentuje się lepiej. Głuszyca powoli umiera, większość jej mieszkańców to emerytowani pracownicy miejscowych fabryk. Młodzi ludzie nie wiążą z nią żadnych perspektyw, nawet
Sudety – Głuszyca /
ci, którzy zostali i tak w większości dojeżdżają do pracy do Wałbrzycha. Duża część z nich prędzej czy później opuszcza miasto na stałe. Nie ma się im co dziwić, Głuszyca nie potrafi zrobić czegokolwiek, co pozwoliłoby ich zatrzymać. Rozrywkowa infrastruktura nie istnieje – w miejscu dawnego kina dziś działa sklep hydrauliczny. Basen może i otwiera się na wakacje, ale swoim wyglądem i stanem niewiele różni się od podobnych mu opuszczonych obiektów. Pozamykane zostały stoki narciarskie na zboczach otaczających miasto gór. Nie ma prawie niczego, co mogłoby wzbudzić pozytywne emocje. Nastrój miasta udziela się także jego mieszkańcom. Ludzie widoczni na ulicach najczęściej przemieszczają się z punktu A do B, czasami zamieniając po drodze parę słów z napotkanym znajomym. Rzadko kiedy są to zaplanowane spotkania, do których brakuje przestrzeni, nie ma żadnego parku, ani nawet większego placu, gdzie można by w ciszy i spokoju porozmawiać, zabrać drugą połówkę na randkę, albo po prostu usiąść i odpocząć. Tylko dzieci sprawiają wrażenie niedotkniętych wszechobecną zapaścią. One w każdym miejscu na świecie potrafią wnieść pierwiastek normalności, grając w piłkę, jeżdżąc na rowerach koło domu lub grając w sobie tylko znane gry.
Niewykorzystany potencjał Najsmutniejszy w obrazie, jaki prezentuje sobą Głuszyca, jest fakt, że w swoim otoczeniu stanowi ona wyjątek od reguły, nie prawidłowość. W którą stronę się nie obejrzeć, wszyscy jej sąsiedzi poradzili sobie lepiej z trudami przemian ustrojowych i potrafili wykorzystać swój potencjał. W końcu mowa o obszarze mogącym stanowić prawdziwy magnes
dla turystów. W odległości zaledwie kilku kilometrów od Głuszycy znajduje się należąca do Korony Gór Polski Wielka Sowa, wybudowany przez nazistów podziemny kompleks Riese, zamek Grodno nad Jeziorem Bystrzyckim i wiele innych mniej lub bardziej znanych atrakcji, a wszystko to jedynie godzinę drogi od Wrocławia. Przykładem tego, że w tym rejonie można się rozwinąć, jest Jedlina-Zdrój. Miasto to, graniczące z Głuszycą od północy, z mało znanego zdrojowiska przeistoczy się w całkiem popularną destynację turystyczną z bogatą bazą noclegową, największym parkiem linowym w Sudetach i ładną zabudową w centrum.
Głuszycki przemysł nie upadł z dnia na dzień – była to raczej powolna i bolesna agonia Coraz lepiej zaczyna się prezentować również Walim i jego okolice, gdzie zimą można skorzystać z oferty licznych stoków narciarskich. O wsiach położonych zaraz za pobliską granicą z Czechami nawet nie ma co wspominać – po jej przekroczeniu w Janovickach na widok zadbanych domków, licznych pensjonatów i restauracji można poczuć się jak w Europie Zachodniej. Wszystkie te miejsca mają jedną wspólną cechę – po transformacji ustrojowej zdecydowały się postawić na rozwój turystyki, czyniąc z niej główną gałąź swoich gospodarek. Głuszyca tymczasem wolała śnić o swojej dawnej przemysłowej potędze, zapominając, że
REPORTAŻ
w realiach gospodarki rynkowej nie da się jej utrzymać mając duże, aczkolwiek przestarzałe, pamiętające jeszcze XIX w. fabryki. Trudno jest mieć władzom miasta za złe, że próbowały ratować swoje zakłady, ich natychmiastowa likwidacja tylko pogłębiłaby gospodarczą i społeczną zapaść. Nie sposób jednak nie zauważyć, że zarówno władzom, jak i mieszkańcom brakowało wizji poprzemysłowego rozwoju Głuszycy. Teraz, kiedy wszystkie fabryki przeszły już do historii, odbija się to negatywnie na pozycji miasta. W przeciwieństwie do swoich sąsiadów o już ugruntowanej reputacji, musi ono dopiero zapracować na rozpoznawalność. Mimo wszystko trzeba jednak oddać Głuszycy sprawiedliwość, bo nie można stwierdzić, że nie dzieje się tu kompletnie nic. Powoli zauważalne zaczynają być pewne symptomy rozwoju, takie jak otwarcie wypożyczalni rowerów elektrycznych lub wyremontowanie klasycystycznego kościoła Matki Boskiej Królowej Polski i willi Solomona Kauffmanna, założyciela fabryki funkcjonującej po II wojnie światowej jako Piast. Obrzeża miasteczka przeżywają natomiast istny boom nieruchomościowy. Coraz więcej mieszkańców Wrocławia, a czasami nawet innych polskich miast, decyduje się na wybudowanie tam domów letniskowych, a niektórzy wraz z upowszechnieniem pracy zdalnej decydują się przeprowadzić na stałe. Dla nich słabo rozwinięty sektor turystyczny i spadająca liczba mieszkańców to nie wady, tylko zalety pozwalające cieszyć się pięknymi widokami bez konieczności biernego słuchania disco polo i przeciskania się przez stragany z wątpliwej jakości pamiątkami. Pozostaje tylko pytanie, czy mieszkańcy będą potrafili z tego skorzystać. Duża część z nich nie dostrzega piękna Głuszycy, cały czas skupiając się na jej minionym już industrialnym charakterze. Ci zaś, którzy próbowali, polegli na rynkowym polu walki z konkurentami z sąsiednich miejscowości. Dość powiedzieć, że na terenie całego miasta poza jedną pizzerią na osiedlu bloków nie działa żadna restauracja ani kawiarnia. Tylko w ciągu ostatnich kilku lat dwa obiekty tego typu zbankrutowały. Dla przedsiębiorców próbujących rozkręcić związane z turystyką biznesy Głuszyca jawi się jako antyteza Midasa, pochłaniająca wszystko, co dotknie. Pozostaje mieć tylko nadzieję, że w przyszłości to się zmieni. Bo mimo swojego zaniedbania, braku oczywistych atrakcji i zanieczyszczonego powietrza, Głuszycę naprawdę da się polubić. W końcu to miasto z interesującą historią, ciekawą, choć zapuszczoną architekturą, a przede wszystkim otoczone malowniczymi górami, stanowiącymi jego prawdziwy skarb. 0
marzec 2022
GRY
/ recenzje
Brawa dla branży gamingowej za wspaniałą postawę w pomocy Ukrainie!
Zginiesz. Często. OCENA:
88889 Elden Ring
fot. materiały prasowe
PRODUCENT: FromSoftware WYDAWCA: Bandai Namco Entertainment WYDAWCA PL: CENEGA PLATFORMA: PC (recenzowana platforma), PlayStation 4, PlayStation 5, Xbox One, Xbox Series
P R E M I E R A : 2 5 . 02 . 2 02 2 R .
Elden Ring to najnowsze dzieło japońskiego studia From Software, znanego z serii Dark Souls, które de facto zapoczątkowało swój własny gatunek. Tym razem japońscy twórcy postawili na otwarty świat, który został zbudowany we współpracy z George’em R.R. Martinem, autorem powieści z cyklu Gra o tron. Podobnie jak to ma miejsce w książkach Martina, świat Elden Ring nie wybacza najmniejszego błędu. Demon’s Souls lub seria Dark Souls jako pierwsze gry z gatunku soulslike nauczyły nas, że śmierć może spotkać nas praktycznie z każdej strony. Nie dość, że większość wrogów może pokonać nas jednym lub dwoma ciosami, to co i rusz napotykamy bossów, którzy wymagają często bardzo wysokich umiejętności od graczy, aby móc przejść dalej. Nie znajdziemy tu czegoś takiego jak tryb easy. O ile jednak w Dark Souls przez świat gry prowadzeni byliśmy dosyć liniowo, to w Elden Ring możemy na grzbiecie naszego duchowego wierzchowca udać się tak naprawdę w dowolne miejsce. Oczywiście może to oznaczać, że trafimy zbyt wcześnie w rejon, który wymaga lepszej broni lub rozwiniętych statystyk i dość szybko przyjdzie nam wrócić do punktu wyjścia, pozostawiając na placu boju zdobyte i niewykorzystane runy, służące jednocześnie jako waluta i punkty doświadczenia.
Przemierzając krainę Elden Ring warto mieć ze sobą papierowy notatnik. Pomimo otwartego świata, nie znajdziemy tutaj wskazówek, gdzie powinniśmy znaleźć bohatera niezależnego lub cel danego zadania. Musimy albo wszystko zapamiętać, albo bazować na swoich notatkach, bo ledwie pięć opcji dodania punktów kontrolnych nie wystarczy w trakcie blisko 50 godzin rozgrywki. Technicznie gra prezentuje się dość poprawnie. Świat Elden Ring jest piękny i robi niezłe wrażenie w rozdzielczości 4K. Niestety w wersji PC od czasu do czasu animacja potrafi „chrupnąć”, a komputer może dostać lekkiej czkawki. Wersje konsolowe w tym wypadku dają trochę lepsze efekty. Elden Ring , tak jak inne soulslike, nie jest grą dla wszystkich. Trzeba wykazać się niezwykłą wręcz cierpliwością przy odkrywaniu tajemnic świata przedstawionego. Pokonanie kolejnego bossa lub odkrycie niepozornej jaskini daje jednak tyle satysfakcji, że wynagrodzi liczne zgony, z którymi na pewno przyjdzie nam się wcześniej czy później pogodzić. MICHAŁ GOSZCZYŃSKI
Koniec pewnej epoki OCENA:
88889 Final Fantasy XIV: Endwalker
PRODUCENT: Square Enix WYDAWCA: Square Enix PLATFORMA: PC, PlayStation 4, PlayStation 5 (recenzowana platforma) fot. materiały prasowe
P R E M I E R A : 7. 1 2 . 2 02 1 R .
Final Fantasy XIV: Endwalker to najnowszy dodatek do niezwykle popularnej gry MMORPG, który kończy wątki fabularne zapoczątkowane w restarcie gry z 2013 r. w postaci Final Fantasy XIV: A Realm Reborn. Jest to zarazem pierwszy dodatek wydany po przeniesieniu gry na najnowszą generację PlayStation. Final Fantasy XIV to jedna z niewielu gier, w które gracze mogli zagrać na PlayStation 3 (wsparcie zostało już zakończone), PlayStation 4 oraz PlayStation 5, jak również na PC. Po niezbyt udanym starcie w 2010 r., FFXIV powróciło z niezbędnymi ulepszeniami oraz zupełnie nową fabułą. Gracz może obecnie śledzić zmagania Wojowników Światła z Garleanami, knującymi wykorzystanie mocy Pierwotnych (potworów, jakie możemy przywołać w trakcie walki w innych grach Final Fantasy). Ich działania doprowadziły do znacznych zniszczeń kilka lat przed rozpoczęciem wydarzeń z gry, a nasz bohater lub bohaterka jest tym razem ostatnią nadzieją na ocalenie kontynentu Eorzea. FFXIV od maja 2021 r. dostępna jest na PlayStation 5. Dzięki temu mamy do czynienia z grą bardziej stabilną, a grafika w rozdzielczości 4K pozwala zachwycić się dopracowany-
68–69
mi lokacjami. Oczywiście również tymi, jakie wprowadza Endwalker. W najnowszym dodatku fabuła pozwala zapuścić się nam na powierzchnię księżyca, jak również w kilka innych miejsc, o których słyszeć mogliśmy jedynie z opowieści napotkanych postaci niezależnych. W kwestii dźwięku też widać znaczącą poprawę. W wersji na PS5 możemy skorzystać z wbudowanego w konsolę systemu dźwięku 3D. Gracze PC mogą użyć dodatkowego Pakietu Immersji, przygotowanego przez wydawcę we współpracy z firmą Embody, który na podstawie zdjęcia ucha umożliwia uruchomienie dźwięku dopasowanego do użytkownika w dowolnym zestawie słuchawkowym. Jest to świetny sposób, by jeszcze bardziej wczuć się w świat gry. Nowi gracze mogą bezpłatnie korzystać z FFXIV aż do osiągnięcia 60. poziomu doświadczenia. By jednak w pełni cieszyć się ze wszystkiego, co umożliwia Endwalker, konieczne jest wykupienie miesięcznego abonamentu. Dla wielbicieli gier MMORPG nie jest to jednak nowość. Jeśli tylko świat, który przemierzamy, przypadnie nam do gustu, warto od czasu do czasu zapłacić za dostęp do kilkuset godzin zabawy (sam Endwalker to mniej więcej 40 godzin rozgrywki). MICHAŁ GOSZCZYŃSKI
Kajetan Korszeń / dr Mirosław Miernik / kolego z kanciapy, wisisz mi kopniętego somerka mango
Kto jest Kim? Kajetan Korszeń
Były Redaktor Naczelny NMS Magiel
dr Mirosław Miernik
Wykładowca w Instytucie Anglistyki UW
MIEJSCE URODZENIA: Rzeszów KIERUNEK I ROK STUDIÓW: prawo, III rok ULUBIONA KSIĄŻKA: Szpital Przemienienia, Stanisław Lem ULUBIONY FILM: Pociąg, reż. Jerzy Kawalerowicz ULUBIONY ARTYSTA: Grzegorz Ciechowski ULUBIONA POTRAWA: spaghetti bolognese CO LUBISZ ROBIĆ W WOLNYM CZASIE?: spacerować po mieście w niedzielne
MIEJSCE URODZENIA: Warszawa PROWADZONE PRZEDMIOTY: kultura, literatura i geografia Stanów Zjednoczonych,
poranki (wtedy mam wolny czas)
CO LUBI PAN ROBIĆ W WOLNYM CZASIE?: czytać książki, grać w gry,
CZY MASZ KOGOŚ, KTO CIĘ INSPIRUJE?: każdy człowiek jest na swój sposób inspirujący
JEDNO Z TWOICH MARZEŃ: wyjazd do Republiki Tuwy
zajęcia o finansach i kulturze konsumpcji w USA, wstęp do kulturoznawstwa, zajęcia z pisania, seminaria licencjackie/magisterskie
ULUBIONY FILM: Źródło, Darren Aronofsky ULUBIONA POTRAWA: kawa ULUBIONY ARTYSTA/ZESPÓŁ: Throbbing Gristle, Coil, New Model Army, Nine Inch Nails, Front 242, Ministry, Covenant, David Bowie słuchać muzyki, sprzątać
CZY MA PAN KOGOŚ, KTO PANA INSPIRUJE?: takie osoby spotykam wszędzie, przez całe moje życie – począwszy od tych starszych, które mnie uczyły i wychowywały, przez osoby z mojego pokolenia, których osiągnięcia podziwiam, aż po moich studentów, którzy są ekstremalnie ważni jako źródło inspiracji intelektualnej i nie tylko
w
W jaki sposób trafiłeś do Magla? O Maglu słyszałem już przed studiami. Po przeprowadzce do Warszawy poszedłem na śniadanie z Maglem oraz grę miejską i tak zostałem do dzisiaj.
Jak zostałeś redaktorem naczelnym w Maglu?
Praca nad Maglem podobała mi się od samego początku. I nie chodzi tylko o pisanie, ale również redagowanie tekstów czy spędzanie wielu godzin nad InDesignem – naszym programem do składu. To zaowocowało decyzją, że warto kandydować na naczelnego.
Jak udało Ci się łączyć obowiązki redaktora naczelnego ze studiami?
Jestem osobą, która nie potrafi w jednym momencie zajmować się tylko jedną rzeczą. Funkcja redaktora naczelnego w Maglu (jak i nadal moja obecność w redakcji) była dla mnie odskocznią od codzienności na uczelni. Uważam, że nie mógłbym się spełniać w tej roli, gdyby nie sprawiała mi przyjemności.
Z którego wydanego numeru Magla za Twojej kadencji jesteś najbardziej dumny?
Nie byłbym w stanie wyszczególnić jednego. Wszystkie z nich odznaczyły się czymś, co dostarczyło mi ogromną dawkę zadowolenia. Specjalne miejsce w sercu mam jednak dla dwóch numerów: styczniowego, ponieważ był to nasz pierwszy numer i obawiałem się, że nie podołam nowemu zadaniu oraz październikowy, który jako pierwszy pojawił się na papierze od początku pandemii.
Czego brakuje Ci najbardziej po kadencji redaktora naczelnego?
Odczuwam pustkę w moich przyzwyczajeniach. Wydawanie Magla wiąże się z pewnym cyklem, w ramach którego co miesiąc powtarza się pewne czynności, ze składem i prowadzeniem nowego numeru na czele.
Jakie masz plany/projekty na najbliższy czas?
Przede wszystkim chciałbym w końcu napisać tekst okładkowy do Magla – teraz mam na niego czas. Ponadto, poszukuję możliwości rozwoju na bazie doświadczenia, jakie zyskałem przez te 12 miesięcy w roli redaktora naczelnego.
Czy zawsze chciał Pan zostać nauczycielem akademickim? Nie. Prawdę mówiąc, dowiedziałem się tego dosyć niedawno. Nie byłem pewien, co robić z życiem – poszedłem na studia i podobało mi się na nich, ale nie myślałem jeszcze o nauczaniu. W przerwie między kolejnymi stopniami pracowałem. Rok po ukończonym doktoracie, w 2012 r., wróciłem na uczelnię i dopiero wtedy stwierdziłem, że nauczanie akademickie jest tym, co chcę robić. Fakt, że nie wiedziałem tego od razu, pozwolił mi zakosztować różnych rzeczy w życiu i podjąć rozmaite wyzwania, co uważam za bardzo pozytywne i rozwijające. Co lubi Pan najbardziej w swojej pracy? Lubię dwie rzeczy. Pierwszą z nich jest praca naukowa, literaturoznawcza i kulturoznawcza. Dzięki niej poznaje się teksty i inne punkty widzenia, które pozwalają spojrzeć na świat świeżym okiem. Daje to nowe perspektywy, zrozumienie jak i dlaczego się w pewien sposób zachowujemy. Jednak praca naukowa ma jedną wadę – jest dosyć wolna, a jej owoce późno dojrzewają. Dlatego druga rzecz, która jest dla mnie równie ważna, to praca ze studentami. Ich krytyczne myślenie bardzo często ratuje w oczekiwaniu na jeszcze nieukazane prace naukowe oraz potrafi się z nimi pięknie wyważyć. Jakie jest dotychczas Pana najlepsze wspomnienie z pracy na UW? Jak to w pracy, są lepsze i gorsze momenty. Tych pozytywnych jest jednak tak dużo, że nie jestem w stanie wybrać konkretnego wspomnienia. W większości są to chwile wiążące się z satysfakcją, zarówno z sukcesów własnych, jak i znajomych czy studentów.
Co Pan uważa za swój największy życiowy sukces?
Szczęście, które czuję, gdy pomyślę o moim życiu i o tym, co udało mi się dotychczas osiągnąć. To sprawia, że chce mi się uśmiechać.
marzec 2022
ami Do Góry Nog osić, czekać, nie dość i zapr Więc nie dość gościa ać i stoły pownosić, Trzeba czeladkę zebr ieci, ba dom oczyścić z śm A przed ucztą potrze dzieci! rzam, oczyścić dom, Oczyścić dom, powta – Ksiądz Robak
PR Z YG O TO W A Ł:
P O W IE D Z IA L N R E D A K T O R N IE O D
Y
zakilk adziesiąt i ka napek ta k z się do tego mana ilość. Zrób myśli nie mieszcz ą , anoc, w ię c je śli wiń w folijki. Je koszyczk a, to ba rdzo dobrze a m ie siąc Wielk w dla o ieniu porz ąd kó ent, łego wik linoweg to dobrze. Wsadź je do siaty śleliście o zrob bisz je st idea lny mom ero nie wst yd. ta k ma być, ro Je zu sa, to tera z zonie to nawet dopi se o ęł cz za z Biedry, w tym iem, że słońc e pokłady enerżeby zacz ąć. W e kę. Od tera z ie żo od zy sk an mych na domów nieznajoco św iecić i św spoż yt kować na cokolw iek Zaproś nieznajo się ie do domu an cz sz pu gii chciałoby amy w yj ąt ko to oficjalne: w nie tylko nie jest niebezpieczw ty m roku m u innego. Je dn ak ra kc yjnych sp os ob ów ur atego mych z internet at ęk ne. Poszuk aj nież dobre i pi cy. O to ki lk a wo du ży w yb ór w ró st je , z niego kurz, ne yj o Pa na i Z baw ia z Wigilii i zm Je zu s pow iedow an ia na sz eg w na pr zy w ita nie w io sny pustego na kr yc n ys łó da. Ta k ja k pa zy pros tych pom w końcu się pr ra zem na moją pa m iątkę. Jeu. e w twoi m dom dzia ł: pijcie sobi na dłuż ej, to super. W ra zie Po miesiącach goście zost aną nu bę dzie z kim pogadać. śli i na ba lkonie. dow Posadź kwiatk binę koloru i ra na stępnego lock y czas na odro zimowej szarów się życia. Kwiatk i są dobre al nie, na no ego sp ac er. Nor m ebie – kwiatk i dości z rodz ąc piePr ze jd ź si ę na zczółek i dla ci owe kwiaty w te n sp os ób ad nie tylko dla ps za os zc zę dz one kł a Z . ch ga cz ny pr ez ent. szystk ich. Przy komuś pr ak ty z o now yc h są dobre dla w : bratki, mlecze, róże, tulipani ąd ze kup m zy te ra ch łopiec m ar adowe kwiatk i w kolorze żółty kł n de je ie N ic zk ac h. G dy je er wiosnki. Przy ezapominajki, ta ch cz y rę ka w ny, żonk ile, pi ni i za ła sp od ni ac h, bu iesk im: bratki, h óg ł si ę pr ze jś ć m ie dz bę ż w kolorze nieb te są siadom, niec , ie an st Moż e na w et do ki. Pochwal się nne porz ąd ki . chabry, dz won ić sw oje w io se tw i to bie w pr zy z za zdrości. sk ut ec zn ie , że im oko zbieleje po sprz ąt a ta k boty. z w yprzedześc i ub ęd zie ro ło sz esz przygotować aŚwięconkę moż bie odpuść. Z e zaszkodzi. 0 ego ba ra nk a so ka napk i. Tylmożna, raczej ni niem. Cuk row Pomodlić też się onujemy zrobić e mia st tego prop dzenie jest do jedzenia, a ni je ź ko pa miętaj, że IG, więc nie krępuj się i id na do wrzucania
Z
666