Numer 202 (UW)(maj-czerwiec)

Page 1

Niezależny Miesięcznik Studentów

Numer 202 Maj–czerwiec 2022 ISSN 1505-1714

www.magiel.org.pl

Patent na zysk

Monopol na rynkach farmaceutycznych i jego konsekwencje

s.8 / Temat numeru


DODATEK SPECJALNY


spis treści / Jak michal nie wgra tego sportu do północy to chyba zasne

15

26

Kraj w zastoju

g Sztuka

Złodziej radości w natarciu To był maj, pachniało Krakowskie Przedmieście

8 Temat Numeru 08

Patent na zysk

5 Polityka i Gospodarka 13 15 16

Żart Stalina K r a j w z a s t o ju Nowy prometeizm

4 Felieton 18

Zielona (?) energia

Suono del futuro

a Uczelnia 06 07

45

J a k u r a t o w a ć ś w i a t?

20 21 22 23 24

o Sport

Ivan Marchuk – ukraiński Picasso M u z e u m P o l i n . H i s t o r i a Żyd ó w p o ls k i c h w j e d n y m m i e js c u L e k k i k o k t a jl z d r a m a t u Marc Chag all – wszechświat ar t ysta Egon Schiele – wiedeński skandalista

38 40

26 28 30

36 45 46 48

Suono del futuro Została nam tylko melodia Recenzje

e Film 30 31 32

W pogoni za zmianą

t Technologia i Społeczeństwo

d Muzyka

Miasto Huty Żelaza

j Warszawa

300 na godzinę po ulicach Monako P i ł k a r s k i e Te r m o p i l e

t Człowiek z Pasją 42

58

F i l o z o f i a ż yc i a Z i e l o n a ( ?) e n e r g i a D ja k d y s l e k t y k W y n a jm uj , n i e k u p uj!

50 52

M oja plane t a dzia ł k a M a ł e u d e r z e n i e d e e s k a l a c y jn e

a 3po3 54

L is t y

p Czarno na Białym 55

Krok od konia

m Reportaż

58 Miasto Huty Żelaza

2 Kto jest Kim?

O d p o c z ą t k u, r a z j e s z c z e Zmier zch legendy Recenzje

61

Klaudia Cy wińska / dr Micha ł Obszyński

f Książka 33 34 35

Malowane słowem Za kulisami, bez kulis Recenzje

Redaktor Prowadzące: Wiktoria Pietruszyńska,

Dział IT: Paweł Pawłucki

Joanna Chołołowicz, Joanna Góraj, Joanna Jas, Julia Błaziak,

Łukaszewicz, Oliwia Witkowska, Patrycja Świętonowska, Pa-

Aleksandra Sojka

Dział PR: Julia Białowąs

Julia Białowąs, Julia Gapys, Julia Jurkowska, Julia Kieczka, Julia

trycja Ciupak, Patryk Kukla, Paulina Bartczuk, Paulina Borczak,

Patronaty: Natalia Młodzianowska

Korekta:

Krasuska, Julia Mosińska, Julia Pierścionek, Julia Ratus, Julia

Paulina Jasionowska, Paulina Mańko, Paulina Wojtal, Paulina Li-

Uczelnia: Wiktoria Pietruszyńska

Anna

Wilemska, Julia Wiśniewska, Julia Zapiórkowska, Julianna

niewicz, Paweł Mironiak, Paweł Pawłucki, Paweł Pinkosz, Piotr

Gigol, Julianna Sęk, Kacper Badura, Kacper Maria Jakubiec,

Grodzki, Piotr Niewiadomski, Piotr Szumski, Piotr Prusik, Rafał

Kacper Rzeńca, Kajetan Korszeń, Kamil Węgliński, Kamila Fraid,

Michalski, Rafał Wyszyński, Roksana Guzik, Róża Francheteau,

Klipo

Karol Jurasz, Karol Truś, Karolina Chojnacka, Karolina Kołodziej,

Sabina Doroszczyk, Sara Lament, Simon Fongang, Stanisław

Karolina Owczarek, Karolina Przygodzka, Karolina Tymińska,

Marczuk, Szymon Kubica, Szymon Podemski, Teresa Franc, To-

Agata Ciara, Agata Cybulska, Agata Zapora,

Kasia Jaśkiewicz, Katarzyna Gawryluk-Zawadzka, Katarzyna

masz Dwojak, Urszula Grabarska, Weronika Kopacz, Weronika

Kowalewska, Katarzyna Orchowska, Katarzyna Stępień, Ka-

Rzońca, Weronika Zych, Wiktoria Domańska, Wiktoria Jaku-

tarzyna Lesiak, Kinga Boćkowska, Kinga Nitka, Kinga Nowak,

bowska, Wiktoria Kolinko, Wiktoria Konarska, Wiktoria Latar-

Kinga Włodarczyk, Kinga Zwolska, Klaudia Kiersznicka, Klaudia

ska, Wiktoria Musiał, Wiktoria Nastałek, Wojciech Godlewski,

Waruszewska, Klaudia Łęczycka, Krystyna Citak, Krzysztof

Zofia Zygier, Zuzanna Dwojak, Zuzanna Karlicka, Zuzanna

Król, Krzysztof Zegar, Krzysztof Zybura, Kuba Kołodziej, Laura

Kowalska, Zuzanna Witczak, Zuzia Łubińska, Łukasz Kryska

Polityka i Gospodarka: Michał Orzołek

Wydawca:

Stowarzyszenie Akademickie Magpress

Prezes Zarządu:

Natalia Młodzianowska natalia.mlodzianowska@magiel.waw.pl Redaktor Naczelna:

Julia Jurkowska

Człowiek z Pasją: Alicja Utrata Felieton: Szymon Podemski

Zastępcy Redaktor Naczelnej:

Sośnicka,

Jan

Kroszka,

Lena

Kossobudz-

ka, Martyna Borodziuk, Mateusz Tobiasz Wolny, Natalia dra

Sawala,

Panasiuk,

Wiktoria Kacper

Jakubowska, Rzeńca,

Aleksan-

Mateusz

Film: Rafał Michalski

Współpraca:

Muzyka: Jacek Wnorowski

Agnieszka Chilimoniuk, Agnieszka Traczyk, Aleksanda

Książka: Julia Jurkowska

Pałęga, Aleksander Jura, Aleksandra Bańka, Aleksandra

Sztuka: Anna Cybulska

Gawlik, Aleksandra Golecka, Aleksandra Grodzka, Alek-

Warszawa: Mateusz Tobiasz Wolny Sport: Mateusz Kozdrak

sandra Gątarczyk, Aleksandra Hyrycz, Aleksandra Jarosz, Aleksandra Kalicińska, Aleksandra Orzeszek, Aleksandra Panasiuk, Aleksandra Pytel, Aleksandra Sojka, Aleksandra

Technologia i Społeczeństwo: Aleksandra Sojka

Sowa, Aleksandra Trendak, Aleksandra Wilczak, Aleksandra

Czarno na Białym: Jakub Boryk

Bieniek, Aleksandra Ślubowska, Alicja Paszkiewicz, Alicja

Reportaż: Maciej Cierniak

Utrata, Amelia Łeszyk, Aneta Sawicka, Angelika Grabowska,

Gry: Michał Goszczyński

Angelika Kuch, Aniela Markowska, Anna Dobieszewska, Anna

3po3: Krzysztof Zegar

Jacek Wnorowski, Patryk Kukla, Michał Wrzosek

Piotr Holeniewski oraz Aleksandra Sowa,

Kto Jest Kim: Alicja Utrata Dział Foto: Nicola Kulesza

Dziubany, Anna Halewska, Anna Raczyk, Anna Rutkiewicz, Antek Trybus, Arkadiusz Bujak, Arkadiusz Klej, Bartosz Marszał, Bartłomiej Pacho, Basia Iwanicka, Basia Przychodzeń, Dawid Dybuk, Dorian Dymek, Dorota Dyra, Emilia Kubicz, Emilia

Dział Grafika: Natalia Łopuszyńska

Matrejek, Ewa Jędrszczyk, Filip Wieczorek, Gabriela Fernan-

Dyrektor Artystyczna: Karolina Gos

dez, Gabriela Libudzka, Gabriela Mościszko, Hanna Sokolska,

Adres Redakcji i Wydawcy:

Wiceprezes ds. Finansów: Urszula Grabarska

Hanna Żukowska, Helena Wnorowska, Hubert Pauliński, Iga

al. Niepodległości 162, pok. 64 02-554 Warszawa magiel.redakcja@gmail.com

Wiceprezes ds. Partnerów: Stanisław Marczuk

Kowalska, Igor Osiński, Iwona Oskiera, Iza Pawlik, Iza Zięba,

Pełnomocnik ds. Projektów: Emilia Matrejek Pełnomocnik ds. UW: Maria Król

Jacek Wnorowski, Jagoda Brzozowska, Jagoda Koperska, Jakub Białas, Jakub Boryk, Jakub Krajewski, Jakub Kulak, Jan Kroszka, Jan Ogonowski, Jan Stusio, Janina Stefaniak,

Królewska, Laura Starzomska, Maciej Bystroń-Kwiatkowski, Maciej Cierniak, Magdalena Cebo, Magdalena Oskiera, Maja

Redakcja zastrzega sobie prawo do przeredagowania

Kamińska, Mania Rytlewska, Marcin Gzylewski, Marek Wrzos,

i

Maria Król, Maria Nowociel, Maria Opiłowska, Maria Stefaniak,

niezamówiony

Mariusz Celmer, Marta Kołodziejczyk, Marta Myszko, Marta So-

na

biechowska, Martyna Borodziuk, Martyna Krzysztoń, Mateusz

odpowiedzialności za treści zamieszczonych reklam

Fornowski, Mateusz Klipo, Mateusz Kozdrak, Mateusz Mar-

i artykułów sponsorowanych.

ciniewicz, Mateusz Nita, Mateusz Tobiasz Wolny, Maximilian Seifert, Małgorzata Bocian, Małgorzata Kobyszewska, Michalina Czerwińska, Michalina Kobus, Michał Flis, Michał Hryciuk, Michał Orzołek, Michał Wrzosek, Mikołaj Łebkowski, Milena Kowalczyk, Miłosz Borkowski, Monika Pasicka, Natalia Czapla, Natalia Jakubowska, Natalia Korzonek, Natalia Machnacka,

skracania łamach

niezamówionych może NMS

nie

Magiel.

tekstów.

zostać Redakcja

Tekst

opublikowany nie

ponosi

Artykuły, ogłoszenia i inne materiały do wydania majowego prosimy przesyłać e-mailem lub dostarczyć do siedziby redakcji do 6 maja.

Natalia Morawska, Natalia Młodzianowska, Natalia Olchowska,

Okładka: Natalia Łopuszyńska

Natalia Sawala, Natalia Sobotka, Natalia Zalewska, Natalia Ło-

Makieta pisma: Maciej Simm, Olga Świątecka

puszyńska, Natalia Gańko, Nicola Kulesza, Ola Marszałek, Ola

maj–czerwiec 2022


SŁOWO OD NACZELNEJ

/ wstępniak

sprzedam magla

Grosz do grosza J U L I A J U R KOW S K A R E DA K TO R N A C Z E L N A hciałabym móc napisać, że czytacie ten numer Magla dzięki wspólnej pracy zdolnych, młodych ludzi. I tyle. Kropka. Jest to jednak nieprawda. Czytacie ten numer Magla dzięki pieniądzom, którymi zdolni, młodzi ludzie zapłacili za wydrukowanie kilku tysięcy sztuk egzemplarzy. Choćbyśmy byli jeszcze zdolniejsi i jeszcze młodsi, z pustym kontem bankowym nie mielibyśmy możliwości przekazania czytelnikom swoich przemyśleń, zainteresowań czy opinii o szeroko pojętej sztuce. Gdyby ktoś mi powiedział, że Ziemia nie kręci się wokół Słońca, lecz wokół wielkiej sztabki złota, nawet nie byłabym zdziwiona. W końcu nawet luźne pogadanki z ludźmi, z którymi porozmawiać wypada, ale nie masz o czym, powoli odchodzą od tematu pogody, kierując się w stronę pieniędzy. Wiesz, ile teraz kosztuje chleb? staje się nowym u ciebie też wczoraj padało? Pieniądze, jak wszystko, jest dla ludzi. Nie ma nic złego w chęci posiadania ich dużej ilości. Wszystko ma jednak swoje granice, a ostatnią z nich jest nierobienie krzywdy innym. Tematem tego numeru – Patent na zysk (s. 8) – jest działanie koncernów farmaceutycznych, zwłaszcza na amerykańskim rynku. Własność intelektualna, tak ważna w środowisku naukowym, stała się kartą przetargową wykorzystywaną do osiągnięcia jak największych przychodów. Związujące konkurencji

ręce patenty pozwalają na ustalenie niewyobrażalnych wręcz cen – dotykających przede wszystkim pacjentów. Na próżno doszukiwać się tu działania dla dobra ludzkości. Nie jest to jednak niemożliwe, o czym przekonaliśmy się podczas prac nad szczepionką na COVID-19. Co roku ostatni Magiel w letnim semestrze wydawany jest razem z dodatkiem skierowanym zwłaszcza do studentów poszukujących swojej ścieżki zawodowej. Bardzo się cieszę, że Pokieruj Swoją Karierą wróciło na papier po pandemicznej przerwie. Tematy tak ważne dla młodych ludzi powinny być poruszane jak najczęściej – zwłaszcza teraz, gdy wykonywana praca i zarobki zdają się być czynnikiem definiującym sukces i powodzenie w życiu. W tegorocznym Pokieruj Swoją Karierą możecie zapoznać się z ofertami stażów czy internetowych kursów poszerzających kompetencje. Co jednak najważniejsze, staraliśmy się pokazać, że ścieżka kariery nie zawsze, a wręcz coraz rzadziej, prowadzi prosto z punktu A do punktu B. Normalizujmy „błądzenie” i poszukiwanie siebie. Często zapominamy, że to nie pieniądze, a satysfakcja z wykonywanej pracy powinna być priorytetem podczas decydowania o swojej przyszłości. Jest to oczywiście proste jedynie na papierze, ale mam szczerą nadzieję, że dzięki Pokieruj Swoją Karierą stanie się również nieco łatwiejsze do wykonania. 0

Strona internetowa Magla

Magiel na Instagramie

C

Wszystko ma jednak swoje granice, a ostatnią z nich jest nierobienie krzywdy innym.

Magiel na Facebooku

04–05


Polecamy: 06 UCZELNIA Złodziej radości w natarciu

Jak sobie radzić ze stresem podczas sesji?

08 TEMAT NUMERU Patent na zysk

Tajemnice koncernów farmaceutycznych

13 PIG Żart Stalina

fot. Kamil Węgliński

Historia obwodu kaliningradzkiego

maj–czerwiec 2022


UCZELNIA

/ stres a sesja

licencjat poczeka, najpierw skład

Złodziej radości w natarciu Stres spędza sen z powiek studentom na każdej szerokości geograficznej. Sesja jest zmorą, którą straszy się dzieci już w podstawówce. W takim razie: w jaki sposób radzić sobie ze stresem podczas sesji? T E K S T:

W I K TO R I A W ŁO DA R C Z Y K

ocące się ręce i trzepoczące serca. Stres jest nie tylko złodziejem radości, ale przede wszystkim reakcją organizmu na wydarzenia, które zakłócają jego równowagę, a trudno o większe jej zakłócenie niż egzemplifikacyjny egzamin ze statystyki. Każdy z nas ma własne sposoby, do których ucieka się, żeby złagodzić to uczucie. Mimo wszystko sesja może pokonać każdego, więc warto zastanowić się nad taktykami, które choć trochę uspokoją nasze serca.

P

Tę historię zna każdy. Cały semestr cisza. Przychodzi sesja i nagle do zrobienia jest tysiąc projektów. Nagromadzenie zadań jest jednym z największych czynników stresujących. Multitasking (choć czasami konieczny), nie jest najlepszym sposobem na radzenie sobie z nauką podczas sesji. Kumulowanie się deadline’ów obniży nie tylko poziom naszej pracy, ale także zwielokrotni poziom stresu, który pociągnie za sobą kolejne konsekwencje. Dlatego planuj, planuj i jeszcze raz planuj.

a ślady pamięci krótkotrwałej nikną. Wtedy nie potrafisz odpowiedzieć na najprostsze pytanie. Jak temu zapobiec? Odpowiedź jest prosta. Odpocznij. Po intensywnej nauce prześpij się i daj swojej pamięci ugruntować wszystkie dane i skrypty. Znajomość efektu Kamina umożliwi usprawnienie procesu nauki, ale pomoże także w niwelowaniu stresu związanego z przygotowaniem i zapamiętywaniem.

Zapoznaj się z materiałem

Ruszaj się

Poproś kolegę o notatki, wygrzeb z dna torby trochę swoich i do roboty! Im więcej materiału przerobisz, tym łatwiej będzie opanować stres związany z nieprzygotowaniem. Ale nie chodzi tylko o materiał. Podczas sesji zdalnej kluczowe jest zapoznanie się ze wszelkimi wytycznymi odnośnie procedury przeprowadzenia egzaminów. Warto wiedzieć wszystko o włączonych kamerkach i otwartych w przeglądarce kartach. Co więcej, przydatne jest wypisanie swoich wszystkich wątpliwości, dotyczących zarów-

Pamiętaj o aktywności fizycznej. Wiele badań naukowych potwierdza, że regularne ćwiczenia przeciwdziałają skutkom stresu, który zwiększa zapotrzebowanie naszego organizmu na tlen. Dlatego podczas nauki i samej sesji wyjdź na spacer, wykonaj kilka ćwiczeń, a jeśli naprawdę nie możesz, to przynajmniej często wietrz pokój. Ruch fizyczny umożliwi przywrócenie równowagi organizmu, lecz także oczyści twój umysł. W tym ostatnim pomocna może być także medytacja. Oczywiście, nie każdy musi być w tym specjalistą. Jednak słuchanie dźwięków natury i skupianie się na konkretnych bodźcach, rozpoczynając od oddechu, po szum wody czy bicie serca, wydaje się być całkiem atrakcyjną opcją dla zestresowanego studenta.

Przede wszystkim, nie panikuj. Sesja jest ważnym elementem studiowania, ale nie jest ważniejsza od twojego zdrowia. Nie zakładaj pesymistycznej, czarno-białej wizji. Nauka i zdawanie egzaminów nie będzie prostolinijne. Być może najtrudniejszy przedmiot będzie najłatwiejszy do zaliczenia. Stres przed sesją odbierany jest jako coś negatywnego. Jednak są przypadki, kiedy działa mobilizująco i może zachęcić do działania i wspomnianego już planowania. Co możesz zrobić, żeby poczuć się

Ruch fizyczny umożliwi przywrócenie równowagi organizmu i oczyści twój umysł. W tym ostatnim pomocna będzie medytacja. no samego egzaminu, jak i materiału. Wtedy można w porę rozwiać wszystkie wątpliwości, które mogą okazać się trudnością w przyszłości. Ponadto nie zaszkodzi rozplanować powtarzanie materiału w taki sposób, który nie będzie przeciążający, ale umożliwi skuteczną naukę. Należy też pamiętać, że dobry plan, to taki, który przewiduje odpoczynek.

06–07

Pamiętaj o Kaminie Uczysz się do egzaminu przez cały dzień, ale wieczorem nie umiesz odpowiedzieć na najprostsze pytanie dotyczące materiału. Jednak następnego dnia zdajesz egzamin na piątkę. Ludzka pamięć nie jest jednolita. Podczas nauki w pamięci krótkotrwałej tworzone są ślady, które przy wystarczającym powtarzaniu będą mogły zagościć u ciebie na dłużej. Jednak, aby tak było, potrzeba czasu. Efekt Kamina opisuje ten moment, kiedy ślady w pamięci długotrwałej nie są jeszcze uformowane,

Don’t panic!

Przede wszystkim, nie panikuj. Sesja jest ważnym elementem studiowania, ale nie jest ważniejsza od twojego zdrowia. bardziej komfortowo, kiedy stresujesz się sesją? Po pierwsze, porozmawiaj z przyjaciółmi albo rodziną. Podziel się datami egzaminów i swoimi odczuciami. Zasygnalizuj, że przydałoby ci się wsparcie. Po drugie, zrób coś dla siebie. Posłuchaj ulubionej muzyki, obejrzyj ulubiony serial. Zadbaj o swoje zdrowie psychiczne i pamiętaj, że większość studentów przechodzi przez to samo. Jeśli jednak stres w ygra i nie uda się zaliczyć przedmiotu, zawsze będzie drugi termin. Może profesor nawet da to samo. 0


juwenalia na UW /

UCZELNIA

To był maj, pachniało Krakowskie Przedmieście… W maju obchodziliśmy największe święto studentów – Juwenalia Uniwersytetu Warszawskiego 2022! Jest to najbardziej wyczekiwana impreza, organizowana przez Samorząd Studencki. To ona rozkręciła stolicę! T E K S T:

K L AU D I A Ł ĘC Z YC K A

co chodzi tak naprawdę z tymi juwenaliami? Może zacznijmy od tego, czym są wspomniane wyżej juwenalia i skąd pochodzi ich nazwa. Juwenalia to po łacinie (Iuvenalia) igrzyska młodzieńców. Ich historia wywodzi się ze starożytnego Rzymu, gdzie w 59 r. wprowadził je cesarz Neron. Dziś oczywiście oznaczają święto studentów, a w Polsce swój początek miały w Krakowie w XV w. Co roku do organizacji wydarzenia przyłącza się wiele uczelni z całego kraju. Wśród nich możemy wymienić m.in.: Uniwersytet Warszawski, Politechnikę Warszawską, Uniwersytet Medyczny, Politechnikę Krakowską, Uniwersytet Mikołaja Kopernika w Toruniu i wiele innych. Często możemy spotkać się z lekko zmodyfikowanymi nazwami konkretnych juwenaliów. W związku z nazwą uczelni mamy np. Medykalia na Uniwersytecie Medycznym czy Papieżalia na Uniwersytecie Papieskim im. Jana Pawła w Krakowie. W związku z miejscem mamy za to np. Ursynalia na SGGW, którego kampus znajduje się w jednej z warszawskich dzielnic – Ursynów, lub Neptunalia na Uniwersytecie Gdańskim. Warszawa, jak na duże miasto przystało, oferuje wiele atrakcji, tyczy się to również juwenaliów. Studenci Uniwersytetu Warszawskiego hucznie obchodzą swoje święto, szczególnie, że dni juwenaliów są dniami rektorskimi, czyli dniami, w których nie odbywają się zajęcia dydaktyczne na uczelni. W stolicy również wiele innych uczelni organizuje własne imprezy, więc z pewnością nikt nie będzie się nudził w tym miesiącu.

O

Jak? Gdzie? Kiedy? Jak tradycja nakazuje, juwenalia odbywają się w maju. Jest to ostatni moment do odprężenia się studentów przed letnią sesją egzaminacyjną. Każda uczelnia ma ustalone swoje dni tak, by wydarzenia nie kolidowały ze sobą. Podczas tegorocznego wydarzenia zaplanowano występy wielu wykonawców i zespołów. Kon-

GRAFIKA:

U N I W E R S Y T E T WAR S Z AW S K I

certy na Juwenaliach Uniwersytetu Warszawskiego odbyły się 6 i 7 maja. Pierwszego dnia spotkaliśmy się na Kampusie Głównym UW przy ulicy Krakowskie Przedmieście 26/28. Jednak największe studenckie święto na Uniwersytecie Warszawskim trwało dalej i już następnego dnia (7 maja) miał miejsce kolejny etap muzycznych wrażeń, tym razem w wersji klubowej. O godzinie 21 w teatrze Palladium przy ulicy Złotej 9 zagrał m.in. znany DJ-ski duet K ALWI&REMI.

Bilety można było zakupić przez stronę GoOut, studenci w tym przypadku mieli znaczny przywilej, ponieważ koszt ich biletu wynosił tylko 20 zł, natomiast reszta osób musiała zapłacić 60 zł. Była również możliwość zakupu wejściówki w dniu imprezy, przy wejściu na teren Kampusu Głównego. Trzeba było się jednak liczyć z tym, że cena biletu wzrosła o 10 zł, czyli 30 zł zapłaciliśmy za bilet z legitymacją studencką, natomiast osoby nieposiadające statusu studenta lub doktoranta musiały wydać 70 zł.

Gwiazdy tegorocznego zamieszania Oczywiście żadne juwenalia nie mogą odbyć się bez koncertów. Niewątpliwie dla większości osób jest to pierwsze skojarzenie z tym wydarzeniem. Co roku (oprócz 2020 r. ze względu na pandemię) na scenie mogliśmy podziwiać artystów rozpoznawalnych w całym kraju, a nawet

na świecie. W tym roku również nie mogliśmy narzekać na nudę. Każdy znalazł coś dla siebie. Pierwszego dnia na kampusie przy Krakowskim Przedmieściu 26/28 wystąpili m.in.: Maryla Rodowicz, Myslovitz i Tede, a także zespół Mish Mash – zwycięzca X edycji Stage4YOU – ogólnopolskiego konkursu dla młodych zespołów i solistów organizowanego przez telewizję studencką Uniwerek.TV. Drugi dzień poświęcony był muzyce klubowej.

Nie tylko koncerty Ale koncerty nie były jedyną atrakcją imprezy! Z pomocą umilenia czasu wolnego spieszył Samorząd Studentów Uniwersytetu Warszawskiego, który był organizatorem tego muzycznego święta. To oni odpowiadali za uatrakcyjnianie wolnego czasu uczestnikom imprezy poprzez przygotowywanie różnych konkursów, rozdawanie uniwersyteckich gadżetów – w poprzednich latach były to m.in. breloczki, ale nie takie zwyczajne, bo z otwieraczem do piwa. Było można również zdobyć torby z logo UW czy parasolki. Na wielkiej scenie również pojawili się członkowie Komisji Kultury Samorządu Studentów UW, którzy tańczyli wspólnie z uczestnikami macarenę, belgijkę i wiele innych tańców. Dla osób, które nie bały się występów przed kamerą, z pewnością dodatkową atrakcją były pytania zadawane przez Studencką Telewizję Internetową Uniwerek.TV oraz robienie foto relacji z wydarzenia przez członków samorządu. Jak widać juwenalia to wyjątkowe studenckie święto, które możemy obchodzić wszyscy razem bez wyjątku czy jesteśmy studentami, czy nie. Jest to wyśmienita okazja do integracji oraz po prostu napicia się piwa ze znajomymi. Relaks przy muzycznych hitach, tj. Małgośka , Kolorowe jarmarki czy Długość dźwięku samotności, w majowy wieczór również brzmi rewelacyjnie. Najważniejsze są w tym wszystkim dobra zabawa i mile spędzony czas. 0

maj–czerwiec 2022


TEMAT NUMERU

08–09

/ monopol na rynkach farmaceutycznych i jego konsekwencje


monopol na rynkach farmaceutycznych i jego konsekwencje /

TEMAT NUMERU jbc big pharme

Patent na zysk Ceny leków w USA są najwyższe na świecie i dużo wyższe niż w krajach europejskich. Według raportu amerykańskiego think-tanku RAND Corporation, w 2018 r. ich koszt w Stanach Zjednoczonych był średnio 2,56 razy wyższy niż w pozostałych krajach OECD.

T E K S T:

MARIANNA SOBKIEWICZ

GRAFIKI:

ednym z najczęściej przywoływanych przykładów problemu wysokiego kosztu leków w USA jest insulina. Z badania przeprowadzonego w 2020 r. wynika, że ceny insuliny w latach 2007–2018 wzrosły o 262 proc. Choć Stany Zjednoczone stanowią zaledwie 15 proc. globalnego zapotrzebowania na insulinę, to odpowiadają za prawie 50 proc. światowych przychodów z tego rynku. W przypadku tego leku zaledwie trzy firmy farmaceutyczne – Eli Lilly, Sanofi i Novo Nordisk – kontrolują 99 proc. światowego rynku. I choć insulina została odkryta ponad sto lat temu, wciąż nie jest dostępna dla wszystkich pacjentów. Według badania przeprowadzonego przez Uniwersytet Yale, co czwarta osoba z cukrzycą żyjąca w Stanach racjonuje insulinę – czyli podaje jej sobie mniej niż jest potrzebne – ponieważ jest ona zbyt droga. NovoRapid – jedna z najpopularniejszych insulin na rynku – jest w Polsce refundowana i jej cena wynosi 19,07 zł za fiolkę. Dla porównania, ta sama insulina, produkowana przez tę samą firmę (w USA sprzedawana pod nazwą NovoLog) kosztuje w Stanach aktualnie około 300 dolarów, czyli ponad 1300 zł za fiolkę o tej samej pojemności. Insulina nie jest odosobnionym przypadkiem, a jednym z wielu przykładów świadczących o ogromnych trudnościach w dostępie do leków w USA. Problem wysokich cen to doskonały przykład dynamiki współczesnego kapitalizmu, choć jest on konsekwencją dokładnego przeciwieństwa wolnego rynku. Jednym z głównych powodów niebotycznych cen leków w Sta-

J

N ATAL I A ŁO P U S Z Y Ń S K A

nach – choć nie jedynym – jest brak konkurencji na rynkach farmaceutycznych, a więc ich monopolizacja. Jednak z czego ona wynika? I dlaczego w Polsce ten sam preparat potrafi kosztować kilkadziesiąt razy mniej niż w Stanach, choć pochodzi od tego samego producenta?

Gra w monopol O wiele łatwiej jest wyjaśnić, dlaczego niektóre leki są tanie niż to, dlaczego inne są drogie. Te o niskich cenach łączy jedno – konkurencja. W przypadku rynku farmaceutycznego tworzą ją leki generyczne, czyli zamienniki zawierające tę samą substancję czynną – a więc posiadające dokładnie to samo działanie. Ich pojawienie się na rynku potrafi obniżyć koszt leku oryginalnego nawet o 80 proc. Natomiast przyczyny wysokich cen są bardziej zawiłe, choć de facto w większości przypadków łączy je przeciwieństwo konkurencji – monopolizacja rynku. Dopóki firmy farmaceutyczne mają monopol (lub oligopol) na dany lek, dopóty nie istnieje wolnorynkowe rozwiązanie problemu wysokich cen. Jedynie siły pozarynkowe – czyli organy administracji publicznej – mogą poprzez swoje działania doprowadzić do ich obniżenia. Zdając sobie z tego sprawę, większość krajów wysoko rozwiniętych upoważnia swoje rządy do interweniowania w kwestii cen leków i wyznacza do tego odpowiednie podmioty. Na przykład w Polsce za negocjacje cen z producentami leków odpowiedzialna jest Komisja Ekonomiczna wchodząca w skład Ministerstwa Zdrowia. Niektóre państwa ustalają ceny od-

górnie, podczas gdy inne negocjują je z firmami farmaceutycznymi. W tym drugim przypadku negocjacje są często prowadzone na podstawie „analizy kosztów-efektywności” – jest to szeroko stosowana metoda, która porównuje koszty i wyniki zdrowotne technologii medycznych w celu oceny ich opłacalności. Producenci leków mają oczywiście prawo do odstąpienia od oferowanych przez rządy warunków, lecz zazwyczaj nie jest to w ich interesie. W przeciwieństwie do większości państw wysoko rozwiniętych, rząd amerykański nie posiada narzędzi umożliwiających negocjowanie cen leków. W Stanach istnieją tysiące ubezpieczycieli zdrowotnych (oczywiście prywatnych), co oznacza, że każdy z nich negocjuje w pojedynkę. Ta droga ustalania cen – w porównaniu do tych prowadzonych przez organy rządowe – jest mniej skuteczna, ponieważ poszczególni ubezpieczyciele mają o wiele mniejszą siłę przetargową niż państwo. To prosty mechanizm – jeśli produkt kupuje się hurtowo, cena jest korzystniejsza. Jednak brak możliwości negocjowania cen leków przez amerykański rząd to tylko jedna strona medalu. Tłumaczy to, dlaczego ceny w Stanach są wyższe niż w innych krajach, ale nie odpowiada na najważniejsze pytanie: skąd bierze się monopol na rynkach farmaceutycznych i dlaczego jest tak powszechnym zjawiskiem?

Patent na zysk Prawdopodobnie najłatwiejszym sposobem na stworzenie monopolu jest uzyskanie wyłącznego prawa do sprzedawania danego towaru 1

maj–czerwiec 2022


TEMAT NUMERU

/ monopol na rynkach farmaceutycznych i jego konsekwencje

na rynku. W przypadku rynków farmaceutycznych takie prawo najczęściej przybiera formę patentu. Nie ma żadnych wątpliwości co do tego, że ochrona patentowa jest niezbędna w branży farmaceutycznej (jak i wszelkich innych branżach opierających się na zaawansowanych technologiach). Celem patentów jest zapewnienie bodźców do innowacji, jak i nagrodzenie firm farmaceutycznych za koszty badań, które ponoszą w procesie opracowywania leków. Jako środek zachęcający do tworzenia i rozpowszechniania nowych technologii, patenty odgrywają ważną rolę w rozwoju nauki, a zatem powinny przyczyniać się też do rozwoju gospodarczego i poprawy jakości życia. A przynajmniej taka idea przyświecała systemom praw własności intelektualnej, kiedy je tworzono. Okazuje się, że w praktyce

Nie znając realiów funkcjonowania systemów patentowych, można by intuicyjnie założyć, że na jeden lek przypada jeden patent. Natomiast w praktyce często jest zupełnie inaczej – pośród dwunastu „bestsellerów” amerykańskiego rynku farmaceutycznego, na jeden lek przypada średnio 71 patentów i 125 wniosków patentowych. Wynika to z powszechnie stosowanej przez producentów strategii tworzenia tzw. gąszczy patentowych – firmy ustalają patenty na wszystko, co dotyczy danego leku. Może to być budowa cząsteczki, jej wzór chemiczny, sposób podawania leku, a nawet wzór opakowania. Wydaje się, że możliwości są niemalże nieograniczone. Badacze sugerują też, że nadal wiele nie wiadomo o strategiach producentów leków, ponieważ oczywiście nie jest to w ich interesie, aby nadużywać systemu prawnego w sposób jawny.

na przez koncerny farmaceutyczne strategia tworzenia gąszczy patentowych sprawia, że na rynku coraz częściej pojawiają się tzw. me-too drugs. Takim mianem określa się nowe leki, które bardzo nieznacznie różnią się od istniejących preparatów. Spełniają one tę samą (lub bardzo podobną) funkcję, lecz są to swego rodzaju następcy – cechuje je tzw. mikroinnowacja, która sprawia, że mogą (ale nie muszą) być lepszą wersją ich poprzednika. W wielu przypadkach takie mikroinnowacje są wystarczającą podstawą do przyznania producentowi kolejnego patentu na de facto ten sam lek. W kontekście potrzeby innowacji jest to ogromny problem, ponieważ nie tylko patenty, ale też leki generyczne odgrywają ważną rolę w stymulowaniu innowacji farmaceutycz-

jest zupełnie inaczej. Szereg analiz przeprowadzonych przez badaczy z dziedzin prawa i ekonomii wskazuje na to, że firmy farmaceutyczne nadużywają systemu praw własności intelektualnej w celu znacznego ograniczania konkurencji na rynku leków. Patenty – z założenia – zapewniają wynalazcy jedynie tymczasowy monopol na sprzedaż danego preparatu. Jednak globalne firmy farmaceutyczne posługują się nimi w sposób strategiczny tak, aby swój monopol utrzymać jak najdłużej – często o wiele dłużej niż przez 20 lat, które zakłada ochrona patentowa.

Wiem, co zrobię – zamienię cię na lepszy model

nych – to jedno z fundamentalnych założeń systemu praw własności intelektualnej. Obecność leków generycznych na rynku ma za zadanie zapewnić konkurencję, co ułatwia pacjentom dostęp do leczenia poprzez obniżenie cen leków. Jednak działania koncernów stanowią barierę utrudniającą wprowadzenie leków generycznych na rynek. Ponieważ firmy farmaceutyczne polegają na prawach własności intelektualnej jako źródle zysku w tak ogromnym stopniu, patenty stają się aktywami. Nie są one już jedynie przedmiotem prawa – mają

10–11

Według Europejskiego Stowarzyszenia Producentów Leków Generycznych, jakość przyznawanych patentów bywa wątpliwa. Aby spełniały one swoją rolę jako narzędzia stymulowania innowacji w branży farmaceutycznej, powinny być one nadawane tylko w przypadku znaczących odkryć. Ponadto tzw. „ciągłe odświeżanie” podstawowego patentu (z ang. patent evergreening ), którego dokonują producenci pozwala im na nieuzasadnione wydłużanie monopolu na rynku. Stosowa-


monopol na rynkach farmaceutycznych i jego konsekwencje /

również wymiar finansowy. Hyo Yoon Kang, prawniczka i badaczka z zakresu praw własności intelektualnej, w następujący sposób podsumowuje problem przekształcania patentów w aktywa: W ostatecznym rozrachunku, fundamentalnym problemem jest to, że system prawny sam w sobie poddawany jest finansjalizacji. Formy prawne – na przykład własność intelektualna – przekształcane są w aktywa finansowe. Rynek obraca się przeciwko swojej własnej konstytutywnej podstawie – prawu.

TRIPS – od pomysłu do globalnego systemu patentowego Jeszcze niespełna trzydzieści lat temu nie istniały żadne globalne regulacje łączące prawa własności intelektualnej z handlem światowym. Zmieniło się to, gdy w 1994 r. w życie weszło Porozumienie w sprawie handlowych aspektów praw własności intelektualnej (ang. Agreement on Trade-Related Aspects of Intellectual Property Rights, TRIPS). Jest to umowa pomiędzy członkami Światowej Organizacji Handlu, która ustanawia standardy regulacji form własności intelektualnej przez kraje członkowskie. Jej główną siłą napędową był przemysł farmaceutyczny, a tak naprawdę garstka firm. W latach 80. XX w. grupa przedsiębiorców wpadła na pomysł powiązania handlu międzynarodowego z systemem praw własności intelektualnej. Na ich czele stała rada nadzorcza Pfizera – koncernu, którego nazwę dzięki szczepieniom na COVID-19 kojarzy teraz niemal każdy. W tamtym czasie był to radykalny sposób myślenia o własności intelektualnej. Przekonanie decydentów o zasadności tego pomysłu było ogromnym wyzwaniem i wymagało lobbingu na wielką skalę. Susan Sell, politolożka specjalizująca się w prawach własności intelektualnej, uważa ich globalizację za działanie paradoksalne i bezsensowne w świetle polityki wolnego handlu. Podczas gdy globalizacja gospodarcza opiera się na znoszeniu barier, własność intelektualna wymusza sytuację przeciwstawną – blokuje konkurencję na rynku. Bezprecedensowy sukces lobby farmaceutycznego w przypadku porozumienia TRIPS ilustruje, w jak ogromnym stopniu podmioty prywatne mogą wpływać na kształtowanie polityki publicznej.

Badania nad lekami – od kogo tak naprawdę zależą? W odpowiedzi na krytykę ze strony polityków i aktywistów oraz żądania regulacji cen leków, firmy farmaceutyczne niezmiennie argumentują, że wyższe ceny są warunkiem koniecznym dla inwestycji w badania i rozwój. To pozornie przekonujący argument, który jednak jest podważany przez to w jaki sposób, korporacje farmaceutyczne alokują swoje zy-

ski. 18 firm farmaceutycznych, które wchodzi w skład indeksu giełdowego S&P 500 (indeks firm o największej kapitalizacji w USA) przekazało 99 proc. swoich zysków w latach 2006–2015 akcjonariuszom (50 proc. poprzez wykup akcji własnych i 49 proc. w postaci dywidend). Łączna suma 261 mld dolarów, która wydana została na sam wykup akcji własnych, stanowiła równowartość jedynie 56 proc. łącznych wydatków tych firm na badania i rozwój. Liczby te pokazują, że to akcjonariusze są największym priorytetem koncernów farmaceutycznych – nie dalsze badania. Jednym z powodów, dla których producentom leków tak wiele uchodzi na sucho, jest fakt, że przemysł farmaceutyczny w USA od lat wydaje najwięcej na lobbing ze wszystkich branż.

Podczas gdy globalizacja gospodarcza opiera się na znoszeniu barier, własność intelektualna wymusza sytuację przeciwstawną – blokuje konkurencję na rynku. Kluczową kwestią w kontekście inwestycji w badania i rozwój jest fakt, że rola funduszy publicznych w odkrywaniu nowych leków jest często pomijana. Szacuje się, że nawet 85 proc. wynalazków powstaje ze środków publicznych. Jednak trudnym zadaniem jest przypisanie wartości finansowej badaniom naukowym, zwłaszcza na ich wczesnym etapie. Sugeruje się, że w procesie tworzenia nowego leku można rozważyć nawet 10 tys. różnych związków chemicznych, choć tylko jeden z nich zostanie ostatecznie przekształcony w nowy lek. Naukowcy nie wiedzą z góry, które związki ostatecznie przyczynią się do przełomu w medycynie i wobec tego publiczne finansowanie badań na dużą skalę ma kluczowe znaczenie. Proces innowacji w medycynie jest z natury niepewny, ponieważ na wczesnym etapie większość projektów badawczych nie przynosi wyników, które nadawałyby się do natychmiastowego wykorzystania w leczeniu chorób, a co za tym idzie – badania te nie przynoszą firmom farmaceutycznym zarobku. W przypadku wielu leków, które dziś są dostępne na rynku, to sektor publiczny ponosił ryzyko finansowania (często niezwykle kosztownych) badań na wczesnym etapie, a sektor

TEMAT NUMERU

biznesowy prowadził je na dalszych etapach – tj. gdy wyniki wskazywały, że dana substancja może z sukcesem zostać przekształcona w lek. Wkład sektora publicznego w opracowywanie nowych leków to nie tylko finansowanie badań naukowych, ale także szerzej rozumiana infrastruktura, na której opiera się działalność firm farmaceutycznych. Przykładem tego są naukowcy oraz inni eksperci, którzy w wielu przypadkach kształceni są na publicznych uczelniach – a zatem na koszt państwa. Oznacza to, że w krajach z bezpłatnym dostępem do szkolnictwa wyższego to fundusze publiczne zapewniają producentom leków pulę potencjalnych pracowników z wyższym specjalistycznym wykształceniem. Szczepienia na COVID-19 to przykład, który dobrze ilustruje te mechanizmy. W ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat, firmy farmaceutyczne w badania nad szczepieniami inwestowały coraz mniej. W obawie przed pandemią, rządy przejmowały pałeczkę. Znaczna część pionierskich prac nad technologią mRNA, która wykorzystana została przez firmy Pfizer i Moderna, finansowana była przez sektor publiczny. W przypadku preparatu AstraZeneca szacuje się, że 97 proc. środków przeznaczonych na jej opracowanie pochodziło od podatników lub organizacji charytatywnych. Kiedy szczepionki te były zatwierdzane, dużo mówiło się o tym, jak bezprecedensowym wydarzeniem było wprowadzenie ich do obrotu w tak krótkim czasie. Jednak mało wspominano o tym, że to przede wszystkim dziesięciolecia publicznych inwestycji w badania nad szczepieniami umożliwiły tak szybkie opracowanie tych konkretnych preparatów. W przypadku pandemii COVID-19 rola rządowych inwestycji w badania była jeszcze większa niż dotychczas. Rządy zasadniczo wyeliminowały większość rodzajów ryzyka, z którymi firmy farmaceutyczne muszą się zazwyczaj mierzyć. Poprzez sfinansowanie znacznej części badań, sektor publiczny uwolnił producentów od ryzyka poniesienia kosztów ewentualnego niepowodzenia. Ponadto producentom szczepionek nie zagrażało niebezpieczeństwo niskiego popytu na ich szczepionki – pandemia gwarantowała wysokie zapotrzebowanie.

Jakie to wszystko ma znaczenie dla reszty świata i Polski? Następstwem nadużywania systemu patentowego przez firmy farmaceutyczne są nie tylko wysokie ceny leków w USA, ale też ogromne spowolnienie we wprowadzaniu innowacji farmaceutycznych ogółem. W ich obecnej formie, mechanizmy rynków farmaceutycznych działają tak, że dla producentów najbardziej 1

maj–czerwiec 2022


TEMAT NUMERU

/ monopol na rynkach farmaceutycznych i jego konsekwencje

opłacalne jest osiąganie wysokich kwartalnych i rocznych przychodów – ostateczną miarą sukcesu firmy są zyski, które przynoszą akcjonariuszom. Doprowadza to do presji na wzrost cen, a brak mechanizmów regulacyjnych w USA sprawia, że stają się one niebotycznie wysokie. Jednocześnie – lub też w wyniku powyższego – producenci nie mają wystarczającej motywacji, by inwestować w długoterminowe badania, gdyż obarczone są one ryzykiem niepowodzenia. Wielu pilnie potrzebnych leków nadal nie wynaleziono, podczas gdy dostęp do niektórych już istniejących stanowi ogromne wyzwanie – najczęściej z powodu wysokich cen. Nie trzeba patrzeć dalej niż na ubiegłe dwa lata pandemii, by dostrzec, jak kruche są systemy opieki zdrowotnej – nawet w najbardziej rozwiniętych krajach. Artur Fałek, były Dyrektor Departamentu Polityki Lekowej i Farmacji, sugeruje, że Unii Europejskiej brakuje wspólnej polityki zdrowotnej. Według niego unijna strategia refundacyjna ułatwiłaby dostęp do leków w regionie – UE negocjująca jako wspólnota miałaby o wiele większą siłę przetargową niż pojedyncze państwa. Zwraca on też uwagę na fakt, że to nie laboratoria firm farmaceutycznych, a uczelnie i instytuty badawcze są wiodącymi ośrodkami innowacji – wbrew temu, co twierdzą producenci leków. Natomiast w momencie zatwierdzenia leku, natychmiast rozpoczyna się jego komercjalizacja, która w wielu przypadkach zapewnia koncernom nawet dziesięciolecia monopolistycznych zysków. Niebotyczne ceny leków w Stanach to tak naprawdę tylko jeden z objawów o wiele większego problemu – ogromnego wpływu firm farmaceutycznych na kształtowanie polityki publicznej oraz samych regulacji, nawet na szczeblu światowym. Mimo że narzędzia negocjowania cen leków w pewnym stopniu chronią kraje europejskie, w tym Polskę, przed ich windowaniem, polityka UE w tej kwestii może nie być wystarczająca. Ponadto wyzwaniem pozostaje ograniczenie w innowacji, które w dużej mierze jest wynikiem monopolizacji rynku i koncentracji władzy nad nim w rękach niewielu firm. Problem dotyka wielu osób – według danych GUS-u, już co trzeci Polak choruje przewlekle lub długotrwale, a zapadalność na wiele chorób (np. cukrzycę czy nadciśnienie) systematycznie wzrasta. Jednak zawikłanie i wielowątkowość problemu sprawiają, że firmom farmaceutycznym łatwo „zachować twarz” – co skutkuje (poniekąd nieświadomym) przyzwoleniem społecznym na ich działania. W rezultacie wiele leków pozostaje poza zasięgiem tych, którzy ich potrzebują, a zmiana statusu quo na rynku farmaceutycznym wymagać będzie długofalowych działań. 0

12–13


historia obwodu kaliningradzkiego /

POLITYKA I GOSPODARKA stój Halina

Żart Stalina Ilu sąsiadów ma Polska? Siedmiu. Potrafisz wymienić? Jasne. Niemcy, Czechy, Słowacja, Ukraina, Białoruś, Litwa i obwód kaliningradzki. Zaraz, zaraz. A to ostatnie to nie Rosja? T E K S T:

K I N G A W ŁO DA RC Z Y K

o taka Rosja, ale trochę inna. Wiesz, to jest w sumie kawałek od Rosji. A ja pamiętam z historii, że tam były Prusy, czyli Niemcy. Dlaczego właściwie ten mały skrawek należy do ogromnego państwa, nie dość im terytorium? Po co im ten Kaliningrad? Historia obszaru, który dziś nazywamy obwodem kaliningradzkim, będącego jednostką administracyjną Federacji Rosyjskiej, zaczyna się we wczesnym średniowieczu, kiedy to tereny te były zamieszkiwane przez plemiona pruskie. W XIII w. podbili je Krzyżacy, którzy założyli m.in. miasto Królewiec (obecnie Kaliningrad, gdzie znajduje się 90% światowych zasobów bursztynu; a jeśli chcecie dowiedzieć się więcej o tym niezwykłym kruszcu, polecam odwiedzić Muzeum Bursztynu w Gdańsku). Przez kolejnych kilka wieków tereny pruskie przechodziły z rąk do rąk – w połowie XV w. Królewiec został na krótko przyłączony do Polski. Później stał się stolicą Prus Zakonnych, a po ich przekształceniu, jako stolica Prus Książęcych, przez ponad 100 lat był lennem Korony Królestwa Polskiego. Jeszcze później obszar ten został połączony z Brandenburgią, co doprowadziło do powstania Królestwa Prus ze stolicą w Berlinie. Królewiec pozostawał jednak ważnym miastem – to tutaj odbywały się koronacje królów pruskich. W połowie XVIII w. miasto na krótko zajęli Rosjanie, ale po kilku latach zostało odzyskane przez Królestwo Prus. Przed rozbiorami Rzeczypospolitej zachodnia i wschodnia część Prus nie miały połączenia, zyskały je dopiero po I rozbiorze Polski. Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości, terytorium niemieckie znowu zostało rozdzielone, a II Rzeczpospolita graniczyła od północy z częścią Niemiec nazywaną Prusami Wschodnimi.

N

Wojna, i co dalej? Gdy nadeszła II wojna światowa, terytorium niemieckich Prus Wschodnich, dzięki opanowaniu ziem polskich, połączyło się z III Rzeszą. Jednak tereny te w świadomości międzynarodowej nadal nie były postrzegane jako integralny obszar III Rzeszy, dlatego już w 1940 r. polski rząd na emigracji zaczął snuć plany o przyłączeniu Prus Wschodnich do Polski i Litwy, w razie ewentualnej przegranej Niemiec. Taki pomysł był bardzo korzystny dla naszego kraju, ponieważ zapewniał

GRAFIKA:

ZO F I A Z YG I E R

Polsce szeroki dostęp do morza (w czasach II Rzeczypospolitej jedynym polskim miastem portowym była Gdynia), a także eliminował zagrożenie niemieckie od strony północnej. Niestety to, w co wierzyli polscy politycy, a co było realne w nowym układzie geopolitycznym Europy, to dwie różne kwestie. Od końcówki II wojny wiadomo było, że rozdawać karty w Europie Wschodniej będzie nie kto inny, jak Związek Radziecki. W 1943 r. na konferencji w Teheranie przywódcy tak zwanej „Wielkiej Trójki” – Roosevelt, Churchill i Stalin – dyskutowali nad podziałem ziem i wpływów w powojennej Europie. Winston Churchill zaproponował wtedy przyłączenie całości Prus Wschodnich do Polski, wobec czego zaprotestował Stalin, twierdząc, że jego państwo potrzebuje niezamarzających portów nad Morzem Bałtyckim – Kłajpedy i Królewca. Dyskusja przywódców trwała ponoć zaledwie kilka minut. Zapadła decyzja o podziale Prus Wschodnich na część polską (południowy obszar Prus) oraz sowiecką (część północna). Dlaczego Józef Stalin tak nalegał na przyłączenie części Prus Wschodnich do Związku Radzieckiego? Powodów było zapewne kilka. Po pierwsze istotną dla Stalina kwestią były porty nad Bałtykiem. Choć posiadał on już kilka portów, m.in. w Leningradzie (obecnie Petersburg), Tallinie i Rydze, zdawał sobie sprawę, że im dalej na południe wysunięty jest port, tym mniejsza szansa na zamarznięcie zimą. Kolejnym motywem było posiadanie zachodniego „okna na świat”. Wbrew pozorom, posiadanie terytorium wysuniętego daleko na zachód w stosunku do reszty kraju dawało ogromne możliwości geostrategiczne, co jest oczywiście wykorzystywane do dnia dzisiejszego. Stalin już wtedy myślał nad stworzeniem na tym obszarze bazy wojskowej. Ekspansja na zachód wpisywała się w sowiecką ideę polityki oraz pełniła funkcję propagandową – przejęcie części ziem niemieckich oznaczało pokonanie wroga. Ponadto Stalin miał świadomość, że jeśli nie do jego kraju, to północna część spornych ziem trafi do Polski, a na wzmocnieniu Polski Stalinowi zdecydowanie nie zależało. Badacze sugerują, że intencją Stalina przy wcielaniu tych ziem do ZSRR mogło być także oddzielenie

zachodnich republik radzieckich (Litwy, Łotwy i Estonii) od Polski, co dawało większe możliwości kontrolowania tego regionu.

Od linijki po mapie Wiele opowieści i anegdot narosło wokół samego procesu tworzenia granicy polsko-radzieckiej. Niedawno w rosyjskim archiwum została odnaleziona nieznana w Polsce mapa, na której (najprawdopodobniej) Stalin w 1944 r. namalował kredkami wczesną wersję granic Polski. Na kolejnym spotkaniu „Wielkiej Trójki” w 1945 r. w Jałcie ustalono jedynie, że granica będzie przebiegać na południe od Królewca. Warto podkreślić, że wszystkie te plany były do tego momentu hipotetyczne, ponieważ nadal Prusy Wschodnie były kontrolowane przez Niemcy. Dopiero na miesiąc przed konferencją w Jałcie (luty 1945 r.) ruszyła tak zwana „operacja wschodniopruska”, mająca na celu odbicie tych ziem przez Sowietów, a zajęcie Królewca nastąpiło dopiero w kwietniu. Początkowo zakładano, że granica polsko-radziecka będzie odzwierciedlać pierwotne plany Stalina, ale przebiegając w terenie zgodnie z granicami dawnych powiatów pruskich, co byłoby dosyć rozsądnym rozwiązaniem z uwagi na istniejącą tam infrastrukturę. Ponadto, granica ta przebiegałaby ok. 20 km na północ od granicy obecnej, czyli na korzyść Polski. W związku z tym zaczęto przekazywać polskiej administracji kontrolę nad poszczególnymi gminami i miasteczkami, zaczęli się na tych terenach osiedlać także Polacy. Na konferencji w Poczdamie latem 1945 r. ponownie potwierdzono fakt oddania Królewca Związkowi Radzieckiemu, ale ustalenie dokładnej granicy odłożono na czas następnej dużej konferencji pokojowej, do której jednak nigdy nie doszło. Zaraz po konferencji poczdamskiej Polska zawarła z Sowietami tak zwaną umowę graniczną, której artykuł 3. określał dokładny przebieg spornej granicy. Niestety generowała ona wiele absurdów takich jak wsie, a nawet budynki gospodarcze rozcięte na pół, nie wspominając o ogólnym chaosie komunikacyjnym w regionie (głównie niedostosowanie linii kolejowych). Początkowo Polacy traktowali tę granicę jako wstępny szkic, jednak strona radziecka myślała zgoła inaczej. W późniejszym czasie doszło do pewnych korekt granicy na korzyść ZSRR, co widać na mapie do dzisiaj. Inna wersja wydarzeń dotyczących wyznaczania 1

maj–czerwiec 2022


POLITYKA I GOSPODARKA

/ historia obwodu kaliningradzkiego

granicy polsko-radzieckiej wskazuje, że w Poczdamie przyjęto wersję granicy mniej więcej według dawnych powiatów, co nie spodobało się armii. Żołnierze radzieccy mieli zacząć wyrzucać polskich osadników z terenów przygranicznych, w rezultacie samowolnie przesuwając granicę coraz dalej na południe. Stalin, zdenerwowany ciągłymi interwencjami w tym regionie, miał wziąć linijkę i od niej narysować dwie proste kreski na mapie, ucinając wszelkie dyskusje. Jest to raczej tylko legenda, jednak do tej pory nie udało się ustalić dokładnie, kto i dlaczego wpadł na pomysł kształtu obecnej granicy polsko-rosyjskiej.

Niektórzy historycy podnoszą głosy, że propozycja złożona władzom litewskim była tak naprawdę tylko zabiegiem propagandowym, a Stalin od początku planował włączyć obwód do Rosji, gdyż był to dla niego zbyt ważny strategicznie obszar, aby oddać go nowo utworzonej, niepewnej jeszcze Republice Litewskiej. Poza tym Stalin nie przejmował się tak bardzo oddaleniem od Rosji, gdyż dla niego wszystkie republiki pozostające pod wpływem radzieckim stanowiły jedno imperium. Nie spodziewał się, że za kilkadziesiąt lat rozpadnie się ono na wiele mniejszych państw.

Litwo, Ojczyzno moja

Michaił Kalinin był działaczem komunistycznym, który podpisał decyzję o zamordowaniu Polaków w Katyniu. Miesiąc po jego śmierci w 1946 r. Królewiec zyskał nową nazwę – Kaliningrad, natomiast cała jednostka administracyjna została przemianowana na obwód kaliningradzki. Nowe nazwy miasta i obwodu dobrze odzwierciedlały stosunek Kremla do Polski. Kaliningrad, a raczej cały obwód ze względu na niezwykłe położenie, oddalone od głównej Rosji, mieszkańcy nazywają żartem Stalina. Po rozpadzie Związku Radzieckiego było kilka pomysłów na dalsze losy obwodu, m. in. sprzedaż Niemcom, przyłączenie do Polski lub Litwy (propozycja miała być odrzucona już po raz trzeci), a nawet utworzenie niepodległej Republiki Bałtyckiej. Ostatecznie żadnych roszad terytorialnych nie było, a obwód stał się po prostu eksklawą Federacji Rosyjskiej. Obwód kaliningradzki szybko został kwaterą główną floty bałtyckiej, a także miejscem stacjonowania sił lądowych armii rosyjskiej. W ciągu kilkudziesięciu lat swojego istnienia obszar ten stał

Wróćmy jeszcze na chwilę do kwestii litewskiej. Co ciekawe, początkowo Stalin rozważał włączenie północnej części Prus Wschodnich do Litewskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej (LSRR). Zastanawiającym jest przecież fakt, że obszar ten od głównej części ZSRR oddzielała nie tylko republika litewska, ale również łotewska i białoruska, a utworzono jednostkę administracyjną należącą bezpośrednio do Związku Radzieckiego. Okazało się, że lokalne władze LSRR nie były zainteresowane tym terytorium, pomimo że było im ono proponowane. Co stało za decyzją władz litewskich? Odpowiedź można skrócić do hasła: problemy demograficzne. Litwini zdawali sobie sprawę, że po wysiedleniu Niemców trzon ludności przyszłego obwodu królewieckiego (jak nazywał się przez kilka miesięcy) będą stanowili Rosjanie. Litwinów było zwyczajnie zbyt mało, aby zasiedlić te rejony z powodzeniem. Duży odsetek Rosjan w Republice Litewskiej stanowiłby poważne zagrożenie dla charakteru narodowego Litwy i spowodowałby marginalizację Litwinów w ich własnym państwie.

14–15

Komu zagraża Kaliningrad?

się jednym z najbardziej zmilitaryzowanych terytoriów w Rosji, jak również w całej Europie. Przez długi czas obwód kaliningradzki był niedostępny dla cudzoziemców, ograniczony dostęp do niego mieli nawet obywatele rosyjscy. W ciągu ostatnich kilkunastu lat, zwłaszcza po wstąpieniu Polski i krajów bałtyckich do NATO, zamysł zrobienia z Kaliningradu ogromnej bazy wojskowej stał się jeszcze bardziej widoczny. Dozbrajanie obwodu w nowe systemy rakietowe (Iskander, Triumf), które mają zasięg nawet do 700 km, wyposażenie personelu wojskowego w nowoczesne stacje radiolokacyjne, samoloty bojowe, a także zwiększenie liczby stacjonujących tam żołnierzy, to tylko niektóre z podejmowanych przez władze rosyjskie działań zmierzających do militaryzacji regionu. Były prezydent Rosji Dmitrij Miedwiediew oznajmił, że ewentualne przystąpienie Szwecji i Finlandii do NATO zmusi Rosję do rozlokowania w Kaliningradzie głowic nuklearnych. Nie możemy być jednak pewni, czy nie znajdują się tam już teraz. Pozostaje jeszcze kwestia tak zwanego przesmyku suwalskiego, czyli pasma znajdującego się na terenie Polski i Litwy, oddzielającego Kaliningrad od Białorusi, na której nadal stacjonują znaczne siły rosyjskie. Jest to zdecydowanie pięta achillesowa NATO, gdyż w razie konfliktu Rosja, atakując ten obszar, może odciąć kraje bałtyckie od reszty państw Sojuszu.

Życie w Małej Rosji Jak obecnie żyje się w obwodzie kaliningradzkim? W świetle wojny w Ukrainie – trudno. Kaliningrad jest samotną wyspą na morzu Unii Europejskiej. W obliczu sankcji nałożonych na Rosję stał się on gospodarczo odizolowany, a ceny wystrzeliły nawet o kilkaset procent. Nikogo nie zaskakuje już litr coli za 15 zł czy kilogram winogron za 55 zł. W wyniku zamknięcia granic lądowych towary muszą być dostarczane drogą morską lub lotniczą, a ta wydłużyła się niemal trzykrotnie ze względu na zamknięcie przestrzeni powietrznej krajów Unii Europejskiej. Mieszkańcy tego obwodu zdecydowanie sprzeciwiają się agresji Rosji na Ukrainę, czego wyrazem są organizowane protesty, a nawet dewastowanie samochodów Rosjan popierających Putina. Nie ma czemu się dziwić, gdy władze zachęcają obywateli do uprawy ogródków miejskich w celu zaspokojenia swoich potrzeb. Dziś przyszłość Kaliningradu jest niepewna, mieszkańcy boją się o następny dzień nie tylko ze względu na wysokie ceny, ale też zagrożenie atakiem – z jednej bądź z drugiej strony. Wielu z nich czuje się jak zakładnicy w rękach Putina. Zaznali bliskości Europy, która teraz została im z dnia na dzień odebrana. Czym jest dzisiaj obwód kaliningradzki ze swoją burzliwą historią? Militarną potęgą czy gospodarczą ruiną? A może po prostu żartem Stalina, którego echo ciągle rozbrzmiewa w naszych uszach? 0


strajki w Polsce /

POLITYKA I GOSPODARKA

Kraj w zastoju Solaris, Bison-Bial, Paroc Polska. Personel medyczny, pracownicy Ministerstwa Sprawiedliwości, teraz także kontrolerzy lotów. Te wszystkie firmy i grupy zawodowe połączyło w przeciągu ostatnich paru miesięcy jedno słowo: strajk. T E K S T:

SZYMON GIZA

ostulaty strajkujących były i są różne: od najbardziej oczywistych, jak podwyżki, przez odwołanie zwolnień czy zmianę formy zatrudnienia, po zmniejszenie obłożenia pracą. Obecna sytuacja ekonomiczna również nie działa na korzyść pracowników, jednak pracodawcy, często mimo rekordowych zysków, wcale nie są skorzy podnosić pensji. Czy Polskę ogarnie fala strajków? Jak zareaguje gospodarka?

P

Pensje są niewiele warte Członkini związku zawodowego „Inicjatywa Pracownicza”, Magdalena Malin, zwraca uwagę na parę ważnych faktów: biznes bardzo dobrze poradził sobie ze skutkami pandemii, m.in. dzięki ogromnej stymulacji gospodarki, jaką była tarcza antykryzysowa. Przypomnijmy – dotychczas państwo udzieliło przedsiębiorcom pomocy w wysokości około 230 miliardów złotych, czyli mniej więcej 10 proc. polskiego PKB. Dowodem stosunkowo dobrej sytuacji biznesu jest chociażby dość wysoki, bo wynoszący prawie 6 proc., wzrost PKB w ostatnim roku. Dodatkowo bezrobocie jest na rekordowo niskim poziomie, które w styczniu 2022 r. wynosiło jedynie 2,9 proc. To drugi najniższy wynik w UE i ponad dwa razy niższy niż średnia unijna. Niestety, większe dochody firm nie przyczyniły się do wzrostów pensji pracowników. Kryzys pandemiczny, zawirowania spowodowane wprowadzeniem Polskiego Ładu, a także inflacja, którą tylko napędziła wojna w Ukrainie – to wszystko mocno osłabiło siłę nabywczą zwykłych pracowników, co z kolei motywuje załogi kolejnych zakładów pracy do podjęcia decyzji o wstrzymaniu produkcji. Malin zaznacza także ogólną restrykcyjność prawa strajkowego w Polsce. Strajk solidarnościowy może zorganizować wyłącznie związek zawodowy, przy czym nie może on trwać dłużej niż przez połowę zmiany w zakładzie pracy. Na dodatek musi on zostać poprzedzony negocjacjami z pracodawcą, co z kolei stanowi pole do nadużyć. Może on np. próbować przedłużać rokowania w nieskończoność czy nastawiać poszczególne grupy zawodowe w jednym zakładzie pracy przeciwko drugim (jak miało to miejsce w przypadku lekarzy kontraktowych i pielęgniarek), gdyż według przepisów ustawy o rozwiązywaniu sporów zbiorowych na ewentualne przerwanie pracy musi zgodzić się cały personel

GRAFIKA:

K AC P E R K R Z Y S I E K

danego miejsca pracy, a nie tylko grupa inicjująca strajk. To z kolei mocno utrudnia jego organizację chociażby w dużych sieciach handlowych, które posiadają tysiące super- i hipermarketów w całym kraju. Dodatkowo, gdy już do strajku dojdzie, pracodawca zgodnie z prawem może nie wpuszczać na teren zakładu pracy prawników będących pełnomocnikami związków zawodowych. Sami związkowcy często padają również ofiarami zwolnień, czego niedawno doświadczył pracownik mBanku. To wszystko pokłosie wprowadzonej jeszcze w latach 90. ustawy o rozwiązywaniu sporów zbiorowych, która mocno związała ręce organizacjom związkowym. Jednakże jest też przestrzeń na optymizm: pracownikom zazwyczaj udaje się wywalczyć swoje postulaty (tak jak w wyżej wspomnianym Solarisie, gdzie strajkującym udało się wynegocjować 800 złotych podwyżki). Warto wspomnieć, że żądania strajkujących nie zawsze są ściśle związane z wysokością pensji. Częstym postulatem jest chociażby zmiana umowy z cywilno-prawnej (zwanej potocznie „śmieciówką”) na umowę o pracę na czas nieokreślony czy poprawę bezpieczeństwa w miejscu pracy. Dodatkowo same związki zawodowe, takie jak chociażby Inicjatywa Pracownicza, odnotowują wzrost liczby członków, zwłaszcza młodszych i bardziej zaangażowanych. Według Malin jedno jest jednak pewne: bez zmiany przepisów nie będzie mowy o jakiejkolwiek fali strajków w naszym kraju.

Rozmowy, rozmowy i jeszcze raz rozmowy Ostatnie strajki oczywiście nie przeszły bez echa usłyszanego przez organizacje pracodawców. Według przedstawicieli takich stowarzyszeń jak Konfederacja Lewiatan czy Warsaw

Enterprise Institute strajki częściej występują w branżach częściowo lub całkowicie kontrolowanych przez państwo, gdzie wysokość wynagrodzeń jest ustalana odgórnie, więc nie dyktuje jej rynek. Przedstawiciele przedsiębiorców zwracają uwagę, aby uważnie obserwować nastroje wśród pracowników i wszelkie spory rozwiązywać w drodze dialogu między stronami.

Wśród wielkiego biznesu panuje także zaniepokojenie, że rozbuchane oczekiwania płacowe pracowników doprowadzą do zwolnień lub zastoju inwestycyjnego w poszczególnych gałęziach gospodarki. Takie przekonania nie mają jednak podstaw empirycznych. Dla przykładu firma Solaris, w której parę miesięcy temu wybuchł strajk płacowy, odnotowała w 2020 r. około 100 milionów złotych zysku, przy czym najniższe pensje w owym przedsiębiorstwie wynosiły między 2900 a 3100 złotych brutto, czyli niewiele ponad pensję minimalną. To wszystko nie zmienia jednak faktu, że napięcie między pracodawcami a pracownikami rośnie. Liczba strajków w naszym kraju wydaje się znajdować na fali wznoszącej. Kancelarie prawne na łamach portalu Prawo.pl donoszą o rosnącej liczbie sporów zbiorowych. Czas pokaże, jak na ten fakt zareagują polscy przedsiębiorcy. 0

maj–czerwiec 2022


POLITYKA I GOSPODARKA

/ przyszłość polityki wschodniej

Nowy prometeizm Gdy w 1992 r. Franciszek Fukuyama ogłosił koniec historii, wielu, szczególnie w naszym kraju, zinterpretowało te słowa jako prawdę objawioną, którą powinno się tylko przyjmować tak dosłownie, jak i bezkrytycznie. T E K S T:

DAV I D B E D N ARC Z Y K

o udanej akcesji Polski do NATO i UE, elity polityczne naszego kraju stały się w najlepszym wypadku bierne, a w najgorszym kontrproduktywne w ważnych kwestiach strategicznych. Świadczyć o tym może chociażby brak nawiązywania relacji handlowych z Białorusią, jak i wybitnie znikoma intensywność polsko-ukraińskiej współpracy gospodarczej aż do połowy drugiej dekady X XI w. W 2011 r. polskie inwestycje zagraniczne w Czechach i na Słowacji w sumie wynosiły pięć razy tyle co na Ukrainie – liczby te nie zmieniły się za wiele aż do 2014 r., gdy Szwecja inwestowała w Ukrainie ok. 75 proc. więcej niż Polska, zaś Austria trzykrotnie przewyższała nasze inwestycje u polskiego południowo-wschodniego sąsiada. Jak widzimy, Polska nawiązywała relacje ze swoimi sąsiadami odwrotnie proporcjonalnie do tego, jak bardzo byli zagrożeni wpadnięciem do rosyjskiej strefy wpływów – byłaby to sytuacja komiczna, gdyby nie tragizm jej efektów. Widzimy już do jakich skutków doprowadziła pasywność polskiej polityki wschodniej – o ile Ukrainie najprawdopodobniej uda się zachować niepodległość, to jest wysoce prawdopodobne że Rosja, w tej chwili stawiając na wycieńczenie przeciwnika, przejmie południową część Ukrainy, potencjalnie nawet odcinając jej dostęp do Morza Czarnego. Możliwe było zmniejszenie skali tego konfliktu – gdyby Polska inwestowała, szczególnie na zachodzie kraju, który ma największe wskaźniki ubóstwa, oraz oferowała Ukrainie administracyjny know-how pozwalający na szybsze przyjęcie do UE. Również brak rozwoju naszego wojska ośmielił Federację Rosyjską w jej dążeniach do podbicia Ukrainy – nasze stawianie na pomoc zza oceanu uniemożliwiło Polsce rozbudowę własnego wojska, gotowego do pomocy innemu państwu (lub przynajmniej przekazania większej ilości sprzętu Ukraińcom bez jednoczesnego opróżniania znaczącej części swoich magazynów)O tym, że nie wykorzystujemy naszych możliwości, niech świadczy to, że na badania i rozwój wydajemy nominalnie więcej niż Turcy, a mają oni potencjał militarny umożliwiający im konkurowanie z Rosją niczym równy z rów-

P

16–17

GRAFIKA:

A N N A B A LC E R A K

nym. Model wstrzemięźliwości i jedynie retorycznego wspierania opozycji demokratycznej na Białorusi i Ukrainie, bo na tym opierała się implikacja doktryny Giedroycia w ostatnich dekadach polskiej polityki zagranicznej, wyczerpał się bezpowrotnie. Za to niestety nieuniknione oskarżenia o imperializm głównie pojawią się wewnątrz naszego kraju, przestraszonego wizją tego, że (zależnie od opcji politycznej, o której mowa) ani Ameryka, ani Niemcy nie są w stanie obsługiwać polskiego interesu narodowego za nas. Ujawniło się to choćby w oryginalnej ofercie przekazania hełmów dla ukraińskiego wojka, blokowaniu wysłania na Ukrainę niemieckiej broni przez Estonię, jak i po niemieckiej strategii ener-

Polska powinna być gotowa zainwestować kapitał na Ukrainie aby zminimalizować niepokoje wewnętrzne. getycznej pt. Energiewende, która nie została strukturalnie zmieniona po 2014 r. Niemcy robią to, co absolutnie muszą, zważywszy na nacisk społeczny i decyzje innych graczy, tak aby maksymalizować swoje zyski i minimalizować straty. Widzą to także państwa pomostu bałtyckoczarnomorskiego – przejawia się to w postaci zmiękczenia polityki wobec Polski i mniejszości polskiej na terenie Litwy czy też przemówienia prezydenta Zełeńskiego w polskim Sejmie. Czując Zeitgeist, niczym Fukuyama po przedostanich wyborach prezydenckich w USA, poddał on swój determnizm hegemonii liberalnej demokracji na rzecz stanowiska bardziej pragmatycznego – przyznaje on, że za ład jednobiegunowy, nastały po upadku muru berlińskiego, trzeba walczyć. Stąd też, za Fukuyamą, stary fukuyamizm w Polsce trzeba obalić.

Special Relationships Każde poważne państwo posiada swoją dopracowaną politykę tożsamościową, nastawioną przede wszystkim na kompatybilność z innymi bytami międzynarodowymi – gdy

przywódcy Niemiec przyjeżdżają do Polski, to ze łzami w oczach przy pomnikach zbrodni z czasów drugiej wojny światowej, wspierają służącą RFN – jak również i Polsce, ale to już efekt uboczny – integrację gospodarczą naszych państw. Gdy do Polski przylatuje prezydent Stanów Zjednoczonych Ameryki, to chwaląc polski heroizm, naszą walkę z komunizmem i Tadeusza Kościuszkę, w ramach podziękowania sprzedaje nam system Patriot po zawyżonej cenie. Jednocześnie budowana jest w naszym kraju wizja Ameryki jako bastionu demokracji, macierzy Ronalda Reagana, przyjaciela Jana Pawła II i państwa, które przede wszystkim docenia polski wkład w historię i walkę z totalitaryzmami. Oni nas rozumieją! Oni nas kochają! Lecz business is business – w Westminster prezydent Obama opowiadał o tym, jak bardzo ważny w historii cywilizacji jest brytyjski parlamentaryzm, jak bardzo prasa męczy polityków po obu stronach Oceanu, o ich „special relationships” (polegających na niczym innym niż na walce o zachowanie supremacji morza nad lądem w polityce międzynarodowej) i o ukochanej przez Brytyjczyków Magna Carcie i Habeas Corpus. Koniec przemówienia skwitowany był cytatem Churchilla o tym, jak to Deklaracja Niepodległości (o zgrozo, od korony) jest kwintesencją tych oto wartości. Jednocześnie ten sam prezydent USA potrafił pojechać do Nowego Deli, szepnąć parę słów w Hindi, powspominać smutną walkę z kolonializmem tak Indii, jak i USA, bliskość postaci Gandhiego i Martina Luthera Kinga, oraz miłości do swoich konstytucji przez oba państwa.

Implikacje lokalne Jak stanowi czternasty z trzydziestu sześciu forteli znanych każdemu Chińczykowi, „Ożyw martwego, by zwrócić mu duszę” – w tym przypadku: używaj wartości, które w ten czy w inny sposób znalazły przejaw w historii państwa, tak aby rozkochać w sobie umysły ludzi. To właśnie robią państwa chcące prowadzić porządną politykę zagraniczną – taką, która pozwala na ekspandowanie swoich interesów z akceptacją ludności państw, w których owe interesy mają znaleźć spełnienie. Polska w polityce


przyszłość polityki wschodniej /

względem swoich sąsiadów powinna przede wszystkim cechować się zrozumieniem sytuacji lokalnej. Jeśli przeciętny Ukrainiec nie patrzy na UPA przez pryzmat jej wrogości wobec Polaków, to i my nie powinniśmy szerzyć tej wizji, oczywiście po cichu lobbując za wewnętrzną krytyką i marginalizacją postaci Bandery i Szuchewycza na Ukrainie. Przedstawiciele Polski, odwiedzając Kijów, powinni pod pomnikiem Bohdana Chmielnickiego wygłaszać przemówienia o tym, jak bardzo partykularyzm i niesprawność administracji naszego wspólnego państwa, jakim była I Rzeczpospolita, doprowadził niegdyś do niezdolności powiększenia rejestru kozackiego, jak i ochrony majątku samego Chmielnickiego. Należy podkreślać, że doszło do wewnętrznych rozłamów – nie wojny Ukraińców z Polakami, a ze skorumpowaną magnaterią, która wiernego syna Rzeczypospolitej (który przecież dogadywał się świetnie z Władysławem IV, a do tego głosował za elekcją króla Jana Kazimierza) doprowadziła do rebelii. Podobnie przecież i polskie chłopstwo podczas rabacji galicyjskiej zbuntowało się przeciwko wyzyskowi przez szlachtę. Stąd też, gotowa pomóc naszym przyjaciołom w Ukrainie, Polska, wesprze deoligarchizację tego państwa – przecież jest to nowa magnateria, odpowiedzialna za to, co niegdyś doprowadziło do zniszczenia naszego wspólnego państwa. Oprócz tego Polska powinna być gotowa zainwestować kapitał na Ukrainie, aby zminimalizować niepokoje wewnętrzne spowodowane owymi zmianami. Oprócz koloryzowania akcentów pozytywnych dla Polski w historii Ukrainy, nasza klasa polityczna powinna również promować (czy to stypendiami, grantami, czy też poprzez tworzenie instytutów na terenie Ukrainy) postacie, którym ogólnie do jedności z Polską było bliżej niż dalej. Za przykład można podać chociażby Tarasa Szewczenkę, wieszcza narodowego Ukrainy, który ad verbum pisał o odbudowie wspólnego kraju. Za naszą zachodnią granicą Polska ma niezmierzony potencjał wykorzystania swojej roli w obecnej fali imigracji z Ukrainy do zabezpieczenia swoich interesów na poziomie czysto ideologicznym. Trudno robić Polsce

POLITYKA I GOSPODARKA

wyrzuty czy oskarżać o amoralność w kwestiach światopoglądowych, gdy ta może odwoływać się do swoich zasług humanitarnych i spontaniczności w pomocy swojemu sąsiadowi. Oczywiście konf likty na poziomie narracji i tak będą zachodziły do momentu porozumienia się z Niemcami. A nie tylko my mamy w tym interes.

Cesarstwo uniwersalistyczne Polskie elity polityczne od lat patrzyły na szeroko pojęty Zachód, a szczególnie Unię Europejską, przez dwie wykrzywiające rzeczywistość soczewki. Pierwsza z nich zakładała przede wszystkim zerojedynkowość kooperacji na forum UE. Założenie to przejawiało się z jednej strony albo niepatrzeniem na UE jako na forum negocjacji własnych interesów, albo z drugiej, jako propagandowy wspólny dom, w którym wszyscy jesteśmy dbającą o siebie nawzajem rodziną. To podejście skończyło się tragedią, czyli pozwoleniem na budowę Nord Stream II. Druga wersja polskiej percepcji UE to monolit wrogi ideologicznie naszemu krajowi, z którym trzeba walczyć, a nie kulturalnie negocjować. Polska na forum UE jest

przedstawiana obecnie jako państwo niedemokratyczne, gotowe podważyć neoliberalny ład Europy. Równocześnie nie ma oskarżeń o nieliberalność relacji Francji z jej (neo)koloniami w Afryce (kontroluje ona franka zachodnio- i środkowo-afrykańskiego, waluty obowiązujące w 13 państwach Afryki; o interwencjach zbrojnych nie wspominając). Brak też głosów sprzeciwu wobec Słowacji, która nie ogranicza ruchów faszystowskich w swoich granicach. ĽSNS, partia której lider nazywa Żydów diabłami w ludzkich skórach (sic!), zdobyła w ostatnich wyborach do PE 12 proc. głosów. Czemu w takim razie Polska jest traktowana inaczej? Głównie z racji aktywnego wspomagania przez Warszawę interwencji Anglosasów w politykę wewnątrzkontynentalną. O ile z naszej perspektywy Ameryka jest krajem miodem i mlekiem płynącym, to francuską wizję USA (i reszty UE również) można podsumować cytatem Clemenceau: Ameryka jest jedynym krajem, który przeszedł od barbarzyństwa do dekadencji, nie zahaczając po drodze o stadium cywilizacji. Według Niemców i Francuzów, tj. dwóch biegunów, na których opiera się UE, Europa winna sama rządzić sobą, a Polska, zapraszając do stołu wywrotowców zza morza czy oceanu, w tym nie pomaga. Aby uniknąć konf liktów interesów Polski z resztą UE w przyszłości, Polska powinna przede wszystkim ubiegać się o zwiększenie roli Trójkąta Weimarskiego poprzez podniesienie Polski do rangi lokalnej kasztelanii z niezależną energetyką i zmniejszoną (ale dalej istniejącą) podrzędnością gospodarczą wobec Niemiec. Hegemonia gospodarcza RFN, wzmacniana przez każdego nowego członka UE, nie będzie przewyższała już roli Francji, która swoje wpływy ma głównie w sferze twardej siły. Zagwarantowanie Francji, że Niemcy nie będą w długim terminie dysproporcjonalnie bardziej wpływowe od Piątej Republiki, może oznaczać dla Polski zgodę Paryża na definiowanie polityki europejskiej na wschód od Odry, niczym za czasów Chrobrego. A trzeba kuć żelazo póki gorące, bo z czasem poziom stygmatyzacji Rosji spadnie – a wraz z nim szanse na akceptację polskiej polityki mającej finalnie poszerzyć UE aż po Donbas. 0

maj–czerwiec 2022


/ szersze znaczenie edukacji

Jak uratować świat? apewne każdego z nas dotknęło kiedyś to pytanie. W mniej lub bardziej bezpośredniej formie otarło się o nasze umysły. Być może tylko raz, podczas jednej z tych nocnych rozmów o życiu na rejsie żeglarskim albo na wigilii u babci. A być może pojawia się ono co noc przed zaśnięciem lub co tydzień podczas tkwienia w poniedziałkowym korku do pracy. Głowią się nad nim politycy, światowi przywódcy, myśliciele, filozofowie, a także pan na przystanku autobusowym w szarej kurtce i siedmiolatka, która w przyszłości chce zostać piosenkarką. Czasem staję się jedną z tych osób – wymyślam swoje remedia na bolączki świata, szukam rozwiązań. I do jakiego wniosku niezmiennie dochodzę? Edukacja. Edukacja, w znaczeniu o wiele szerszym niż to, do którego jesteśmy przyzwyczajeni. Zacznę od końca. Niezależność intelektualna, odporność na manipulację i propagandę, stabilność w kwestii swojego zdania, a także otwarty i pokorny umysł – oto, czego między innymi każdy z nas potrzebuje. Co kształtuje te walory? Co wszczepia je w nasze jestestwo? Właśnie edukacja. Problem polega na tym, że słowo to jest, w moim mniemaniu, o wiele za bardzo zawężane i obdzierane z głębszego znaczenia. Edukacja nie jest machinalnym przerabianiem zadań z podręcznika od matmy, podpartym podświadomym doszukiwaniem się schematów i wzorców. Nie nazwałabym także edukacją kreślenia sztampowej rozprawki, ocenianej według narzuconych z góry standardów. Co więc inspiruje do myślenia? Co wyrywa z utartych ścieżek myślowych i od lat niezweryfikowanych, zakurzonych przekonań? Edukacja, która jest szeroko pojętym poszerzaniem horyzontów. A więc poznawanie świata, nowych kultur, nowych społeczności, mniejszości etnicznych, odmiennych tradycji. Eksploatowanie nowych widoków i stref geograficznych. Smakowanie wciąż nowych potraw. Zgłębianie filozofii. Chodzenie na spektakle teatralne, seanse filmów oscarowych czy pokazy mody. Częste odwiedzanie wystaw, galerii sztuki, a także bibliotek. Odnajdywanie siebie w nowych sportach. Oglądanie filmów dokumentalnych na Netflixie o kosmosie czy o funkcjonowaniu układu immunologicznego. Obcowanie z muzyką i tańcem. Nurkowanie w morzu. Udzielanie się w wolontariatach.

Z

18–19

Rozmowy z ludźmi – tymi bliskimi, a także obcymi, dużo starszymi od nas, jak i tymi najmłodszymi. To z grubsza nazywałabym właśnie „edukacją”. Wszystkie te czynności pobudzają nasze dusze, nasze umysły. Inspirują i budzą emocje. Ale przede wszystkim – wzbogacają. Poszerzają nasz punkt widzenia, nasze horyzonty i zdecydowanie wzmacniają kondycję umysłową. Nie jestem mędrcem ani profesorem. Z mojego jedynie dwudziestoletniego doświadczenia i obserwacji wynika, że znaczną część zła, biedy i nędzy tego świata można by zniweczyć poprzez wzbudzanie w ludziach refleksji, emocji, samodzielności intelektualnej połączonej z otwartym, acz ostrożnym umysłem – takim odpornym na propagandę. Umysł i wrażliwe serce stanowią razem najpotężniejszą broń przeciwko wszelkim kryzysom, biorącym swoje źródło w ludzkich słabościach i lękach. Świat jest niesłychanie inspirującym miejscem. Gdy zdamy sobie z tego sprawę, gdy uświadomimy sobie nasze możliwości oraz to, ile możemy z tego świata czerpać, a także ile możemy mu dawać – obudzi się w nas radość. Radość wynikająca z rozwoju (czyli czegoś, co jest przeznaczone każdemu człowiekowi). Radość, która utrudnia pogłębianie się społecznych patologii. A więc na mojej recepcie, którą wystawiam podczas wspomnianych wyżej nocnych przemyśleń widnieje przede wszystkim samoświadomość z dodatkiem ref leksji i rozwoju. Otwartość na nowe doświadczenia napływające z wszelkich dziedzin. Pokora i odwaga. Uff… potężne zagadnienie jak na mój pierwszy felieton. Ale na swoje usprawiedliwienie zaznaczę, że żyjemy w czasach, które skłaniają nas do poruszania poważnych tematów. Gdy już odpowiemy sobie na pytanie „Jak uratować świat?” i znajdziemy jakąś propozycję, czas się zastanowić – czy żyjemy z nią w zgodzie? 0

Julia Dębowska Studentka prawa zafascynowana… (tu chyba przydałby się link do oddzielnej listy). Odpowiadając na pytanie „Co tam słychać?”, zazwyczaj słyszy kolejne: „Jak znajdujesz czas na spanie?”. Marzy o sadzeniu raf koralowych, występowaniu w musicalach i o napisaniu własnej książki.


Trochę kultury

kultura /

Polecamy: 23 SZTUKA Marc Chagall – wszechświat artysta

Wystawa z okazji 260-lecia istnienia Muzeum Narodowego w Warszawie

26 MUZYKA Suono del futuro Czym było italo disco?

30 FILM Od początku, raz jeszcze fot. Nicola Kulesza

Sequele, prequele, remaki...

Supełman SZYMON PODEMSKI

Z

Mało kto lubi supły. Uwierają, psują humor.

awsze byłem średniakiem w wiązaniu butów. Rodzice nauczyli mnie podstawowej kombinacji i ona już ze mną została. Czasami przegrywała z bezwzględnym i głośnym (lecz użytecznym) rzepem. Jednak przez długi okres sznurówki pozostawały dla mnie numerem jeden. Czasem kusiły mnie szybsze kombinacje wiązań. Wielokrotnie widziałem, jak ktoś wiązał buty w sekundę, podczas gdy ja zawsze potrzebowałem co najmniej trzech. Po kilku próbach szybszego sznurowania, zawsze rezygnowałem. Zanim zrozumiałem, co robię źle, byłem już po drugiej stronie ulicy, beztrosko idąc z zawiązanymi swoim sposobem butami. Jeśli chodzi o inne węzły, na przykład żeglarskie, to nigdy mnie do nich nie ciągnęło. Wydawało mi się, że ich nie potrzebuję aby być szczęśliwym. Tak, czasem potrafię dobrze to ocenić. Jedyne co wiąże (hehe) mnie z żeglowaniem to kotwica na moim zegarku, Summer Breeze z The O.C. oraz łódki na Morzu Bałtyckim, co roku upiększające ku mojej uciesze odległy horyzont. Niektórzy z nas chcieliby umieć stworzyć jak najmocniejsze wiązanie. Na pewno jest jakiś mistrz świata w tej profesji. Dzisiaj przecież każda czynność takiego ma. A wiecie co ja bym chciał? W czym ja chciałbym być mistrzem świata? Albo nawet nie świata. Wystarczy, że będę mistrzem mojego świata. I znając mnie, pewnie byłbym mistrzem bardziej mojego niż świata. A, zapomniałem napisać

w czym. W rozwiązywaniu supłów. Takich, które sam zrobiłem. Takich, które stworzył mój przyjaciel, przypadkowa osoba lub ktoś, kogo kocham. Mało kto lubi supły. Uwierają, psują humor. Jednak każdemu czasami się zdarzy takowy stworzyć. Przez przypadek lub specjalnie. Duży lub mały. Bywa i tak, że supeł zrobiony niechcący jest trudniejszy do rozwiązania niż taki, który został precyzyjnie zaplanowany. Supły spotkamy wszędzie. Na adidasach, kozakach, trampkach, nowych butach z Vitkaca i tych, które mały Franek dostanie od mamy do gry w piłkę na WF. Kto chciałby wrócić do domu po całym dniu spacerowania po mieście i tuż za drzwiami zdać sobie sprawę, że sznurówki w obu butach mają supły? Stopy chcą oddychać, poczuć zimne kafelki kuchni, ale nie są w stanie. Przez supeł. Ten cholerny supeł. Zresztą, supły zdarzają się również w życiu codziennym. Nie tylko na butach. Supeł brzmi jak super powiedziane przez pięcioletniego mnie w przedszkolu przed zajęciami z logopedą. Ale w suple niczego super nie ma. Przynajmniej na pierwszy rzut oka. Niestety w tym tekście drugi rzut mi się nie zmieści. Nawet gdyby był beretem. Chciałbym być Supełmanem. Dajcie mi jakikolwiek supeł. Duży, malutki, prosty i trudny. Ten mówiący po francusku i ten znaleziony na łące z kwiatami. I pamiętajcie jedno – wszystko co da się naprawić, nie jest popsute. Każdy supeł da się rozwiązać. Tylko czasem potrzeba czasu... aby paznokcie zdążyły podrosnąć. 0

maj–czerwiec 2022


SZTUKA

/ Ukraiński Picasso

Yeah! Ostatni skład i moźna napisać magisterkę!

Ivan Marchuk - ukraiński Picasso Już od 1975 roku marzyłem, jak wyrwać się z tego piekła. To było piekło (…). A najgorsze jest to, że porwałem się na świętą świętość — socrealizm — i zacząłem go niszczyć. W całej swojej twórczości. Taką rolę artysty i taką Ukrainę widział Ivan Marchuk, czyli ukraiński Picasso. Za źródło autentyzmu i oryginalności prac służyło mu naturalne prawo człowieka do bycia wolnym i niezależnym. rodzony w 1936 r. we wsi Moskalówka w Ukrainie artysta pozostaje niezmiennie od lat jedną z najbardziej wyrazistych sylwetek artystycznego świata tamtego regionu. Jest laureatem m.in. Państwowej Nagrody im. Tarasa Szewczenki z 1997 r., w 2016 został odznaczony Orderem Wolności za całokształt twórczości, a w 2007 r. był jedynym ukraińskim artystą, który trafił na listę „100 Geniuszy Współczesności” brytyjskiej gazety „The Telegraph”. W czasach studiów we Lwowskim Instytucie Rzeźbiarstwa (obecnie Lwowska Narodowa Akademia Sztuki), które, jak sam mówi, zmieniły jego światopogląd, rozpoczął świadomą, artystyczną walkę z socrealizmem. Dzieła z tego czasu wyraźnie nawiązują do sztuki naiwnej – niezależnej od ogólnie przyjętych konwencji, uosabiającej nieograniczoną swobodę i absolutną wolność artystyczną. Umiłowanie do własnej niezależności, nieprzystawalność do obowiązujących radzieckich kanonów realizmu socjalistycznego zmusiły go do czasowej emigracji, do Ukrainy powrócił dopiero w 2011 r.

T E K S T:

Plątanizm Zwykło się nazywać Marchuka „ukraińskim Picassem”. Tym, co łączy tych dwóch malarzy, jest podobny, rewolucyjny charakter sztuki oraz zamiłowanie do wolności, która pozwala łamać wszelkie artystyczne normy. I choć ukraiński artysta, tak samo jak Picasso, na początku swojej twórczości (w okresie tzw. „błękitnym” i „różowym”), chętnie podejmuje się malowania realistycznych przedstawień figuralnych, tak z czasem realizm staje się jedynie pretekstem do wyrażania późniejszego twórczego manifestu. Marchuk zasłynął jako autor unikalnej techniki malarskiej – plątanizmu. Polega ona na tworzeniu

20–21

fot. bialczynski.pl/ Łado i Łada-Ładność naprzeciw Nieładu (Przepląta i Plątwy)

U

kompozycji z drobnych, przeplatanych i zaplątanych linii, z których wyłaniają się bardziej szczegółowe, realistyczne kompozycje. Technika chaotycznych kresek stawianych na płótna za pomocą farby zdaje się ściśle związana z burzliwą biografią artysty. W ten sposób Marchuk manifestował brak przynależności do konkretnego stylu, swój sprzeciw wobec socrealizmu, który niejako „oplatał”, przeciwstawiał własnej wolnej od reguł sztuce. Plątanina ta jest przejawem autentycznej walki toczącej się w nim za każdym razem, gdy zasiada przed płótnem. Przypisywany na siłę do jakiegoś kierunku, często figuruje jako przedstawiciel współczesnego surrealizmu, czy ogólniej – modernizmu. Jego czysto intuicyjna twórczość, obrazy o zabarwieniu głęboko filozoficznym, egzystencjalnym, stosowanie przyciemnionych barw, oplatanie bo-

K ATAR Z Y N A G AW RY LU K-Z AWADZ K A

haterów swoich obrazów w mroczne sieci chaotycznych linii budzą skojarzenia z twórczością innego, niewpasowującego się w żaden styl, polskiego malarza, Zdzisława Beksińskiego. Podobny gotycki klimat dzieł, wrażenie oglądania obrazów w podświadomości. zbliżają do siebie działalność artystyczną tych dwóch artystów. W cienkie linie rysików o realistycznym efekcie Marchuk wplata, tak samo jak Beksiński, metafizykę, a nawet fantastykę. Za przejaw tego może posłużyć już sama tematyka dzieł – nawiązuje ona bowiem do tradycji ludow ych Ukrainy, a bohaterami jego obrazów są m.in. słowiańskie bożki, jak w obrazie Bogini Miłości budzi pożądliwość Welesa – Pana Zaświatów czy Makosz i Mokosza plotący Złotą Baję Świata . Plątanizm Marchuka to przy okazji w yraz chęci powrotu do swoich korzeni, a tym samym – próba okiełznania rzeczy wistości pogrążonej w chaosie.

Bunt przeciw socrealizmowi Twórczość Marchuka nosi znamiona wyraźnie biograficzne. Przymusowa emigracja w różnych krajach na całym świecie (USA, Kanada, Australia) miała bezpośredni wpły w na jego sztukę. Przykładowo amerykańskie farby, którymi malował podczas pobytu w Stanach Zjednoczonych, zasychały dłużej, przez co namalowane obrazy były trwalsze. Z kolei dzieła tworzone farbami rosyjskimi posiadały charakterystyczne zagłębienia, które oży wiały pejzaże. Plątanizm Marchuka był odpowiedzią na trudne politycznie czasy (m.in. osobiste doświadczenia prześladowań ze strony KGB w ZSR R), a także kryzys w okresie rozwoju światowej plastyki (śmierć Pabla Picassa i Salvadora Dalego). Odejście od socrealizmu (tj. kierunku w literaturze, filmie,


fot. bialczynski.pl/ Pani Dobra – Dażboga Troskliwa ( jak wszystko we Wszym Świecie i ona uwikłana w Baję)

Muzeum Polin /

sztukach plastycznych ściśle związanego z doktryną stalinizmu, głoszącego zaangażowanie polityczne i ideowe sztuki) w kierunku ukraińskiego folkloru usytuowało go na pozycji jednego z głównych przeciwników tego systemu. Wielu przypisuje mu łatkę buntownika walczącego z ustrojem. Czy jednak, aby na pewno jest buntownikiem ktoś, kto w chorych czasach walczy o naturalnie przysługujące jednostce prawa? Przekaz artysty jest zgoła jasny: Być artystą — to znaczy być człowiekiem. Tworzyć, to być wolnym .

Związek z ukraińską ziemią Kiedy Marchuk mówi o Ukrainie, zawsze podkreśla swój związek nie tyle z państwem, lecz także z ukraińską ziemią – swoją małą ojczyzną czasów dzieciństwa. Ten

SZTUKA

narodow y artysta Ukrainy, choć znany dziś i goszczony na całym świecie, mimo swojego wieku, niezmiennie od lat wciąż chętnie odwiedza swój kraj minimum dwa razy w roku. W malowanych przez siebie obrazach przedstawia także narodowe pejzaże, bo – jak sam uważa – Ukraina ma czym zachwycać. W 2021 r. prezydent Ukrainy – Wołodymyr Zełenski podpisał dekret o utworzeniu Muzeum i Centrum Kultury Sztuki Współczesnej im. Ivana Marchuka w Kijowie. Projekt miał zostać ukończony w 2022 r. Plany zostały jednak przerwane. Obecne czasy sprawiły, że sztuka ukraińska jest bardziej aktualna niż kiedykolwiek przedtem. Warto więc poświęcić jej więcej uwagi, poznać mniej znane, ale wcale nie mniej wartościowe dziedzictwo kulturowe Ukrainy. 0

Muzeum Polin - Historia Żydów polskich w jednym miejscu Muzeum Polin – chroni i przywraca pamięć o historii polskich Żydów, a to wszystko dzięki wystawie, ukazującej ich tysiącletnią historię na ziemiach polskich. Ponadto jest miejscem spotkań dla osób, które pragną dialogu na trudne tematy związane z przeszłością oraz chcą przeciwdziałać przejawom antysemityzmu i dyskryminacji. T E K S T:

anim rozp o c z nie się zwiedzanie muzeum, warto zwrócić uwagę na sam gmach budynku, który skrywa symbole i różne znaczenia m.in. główne wejście jest oddzielone od prawej i lewej strony muzeum, co ma symbolizować pęknięcie, jakie w historii polskich Żydów spowodowała Zagłada. Na szklanych taflach, pokrywających elewacje, widnieje słowo Polin. Jak się okazuje, słowo to po hebrajsku i w języku jidysz oznacza „Polska”, ale również posiada drugie znaczenie – „tutaj od-

A L E K S A N D R A R O B AC Z E W S K A

fot. commons.wikimedia/Polin

Z

Wa r s z a w y, gdzie Niemcy podczas wojny utworzyli getto. Żydzi osiedlali się tam już od początku X IX w., a dzielnica z biegiem lat stała się częścią centrum Wa r s z a w y. Jej głównymi ulicami były Nalewki, Karmelicka, Franciszkańska, Dzika, Nowolipie i Nowolipki oraz Gęsia, gdzie teraz znajduje się Polin. To właśnie w tym miejscu od 1940 r. mieścił się Areszt1

poczniesz”. Obie te definicje łączą się w pięknej legendzie o przybyciu Żydów do Polski. Warto również zauważyć, że Muzeum Polin mieści się w sercu przedwojennej żydowskiej

maj– czerwiec 2022


SZTUKA

/ Koktajl z Szekspira

Centralny Getta. Dziś ta ulica nosi imię Mordechaja Anielewicza – przy wódcy powstania w getcie warszawskim. Nie każdy wie, że wśród Warszawiaków na początku lat 30. X X wieku było ponad 350 tys. Żydów, co stanowiło aż około 1/3 mieszkańców stolicy.

Bogata oferta muzeum Wystawa stała, którą oferuje Polin, to podróż przez tysiącletnią historię Żydów polskich, opowiedziana na wiele sposobów i z różnych perspekty w. Ekspozycja składa się z ośmiu galerii, które ukazują po kolei legendy o przybyciu Żydów na ziemie polskie, następnie rozwój przemysłu i handlu, aż po czas Zagłady i współczesności. W trakcie zwiedzania poznamy opowieści o królach, wynalazcach, myślicielach i przemysłowcach, a także przyjrzymy się żydowskim świętom, obyczajom, religii i kulturze. Poznamy miłosne historie w tle ze szlachetną walką i odwagą. Ponadto zaznajomimy się z życiem codziennym, znanym z ulic żydowskich dzielnic. Dzięki interakty wnym udogodnieniom oraz niebanalnej scenografii, zwiedzanie zmienia się w podróż w czasie, a historia polskich Żydów staje się zrozumiała dla każdego, niezależnie od wieku.

Subiektywna opinia Mam wrażenie, że Polin dotyka niemal każdej sfery historii Żydów polskich. Jednak, według mnie, twórcy bardzo dużą wagę przywiązali do samych początków obecności Żydów na ziemiach polskich, a mniejszą do czasów II Wojny Światowej, która wydaje się najbardziej interesująca. Wynika to z faktu, że od samego początku twórcy Muzeum Polin podkreślali rolę obiektu jako przede wszystkim upamiętnienie i celebrację historii żydowskiego życia w Polsce, a nie Muzeum Holokaustu. Pobyt w muzeum z pewnością ułatwi zrozumienie polsko-żydowskiej historii, dzięki czemu można wyciągnąć wnioski na przyszłość oraz stawić czoła współczesnym zagrożeniom, takimi jak ksenofobia czy nacjonalizm. Ponadto poznanie tej historii może pobudzać do empatii i szacunku dla osób odmiennych wyznań i kultur.

Praktyczne porady Moim zdaniem, aby dokładnie poznać muzeum i zagłębić się w treści trzeba przeznaczyć ponad 3 godziny, ponieważ jest w nim mnóstwo sal, które są ulokowane na kilku kondygnacjach z mnóstwem informacji do przyswojenia. Ponadto w trakcie zwiedzania możemy zrobić sobie przerwę na obiad, nie opuszczając budynku, gdyż na jego terenie znajduje się restauracja. Uważam, że to bardzo praktyczne rozwiązanie. Oprócz wystawy stałej można

również wykupić wejściówkę na wystawy czasowe, tematyczne m.in. o żydowskiej kulturze kulinarnej, która jest dostępna od 11 marca do 12 grudnia 2022 r. Towarzyszy jej wiele inicjatyw, m.in. oprowadzanie, warsztaty kulinarne czy fotograficzne, rodzinna gra muzealna oraz spacer połączony z degustacją żydowskich dań. Warto wspomnieć, że w każdy czwartek wejście do muzeum jest bezpłatne. Natomiast w pozostałe dni bilet normalny kosztuje 30 zł, a ulgowy 20 zł. Jeśli chcemy iść większą grupą (od 10 osób) to zapłacimy 15 zł za osobę. Natomiast za 1 zł muzeum mogą zwiedzać dzieci między 7 a 16 rokiem życia i młodzież, ucząca się, między 16 a 26 rokiem życia. Istnieje również opcja weekendowego spaceru z przewodnikiem, która kosztuje 30 zł – bilet ulgowy, a 40 zł bilet normalny. Przed zwiedzaniem możemy dokupić audioprzewodnik (12 zł szt.), który jeszcze bardziej poszerzy naszą wiedzę.

Noc Muzeów 2022 Dobrą okazją do zwiedzenia Polin jest Noc Muzeów – jedna z najpopularniejszych kulturalnych imprez, a zarazem jedyna okazja w ciągu roku, kiedy można odwiedzić popularne instytucje kultury pod osłoną nocy. Wydarzenie jest coroczne i odbywa się na wiosne. W tym roku był to 14 maja. 0

Lekki koktajl z dramatu, czyli recenzja spektaklu Dzieła wszystkie Szekspira T E K S T:

zieła wszystkie Szekspira to ciekawa propozycja Sceny Współczesnej wystawiana w nowej siedzibie teatru przy ulicy Giordana Bruna 9. W ciągu niespełna dwóch godzin spektaklu twórcy serwują nam kolorowy miszmasz trzydziestu siedmiu dramatów Williama Szekspira, podany w żartobliwej, łatwo przyswajalnej formie. Sztuka znajdzie swoich amatorów zarówno wśród osób, które o Szekspirze słyszały mało albo wcale, jak i wśród jego wiernych zwolenników, którzy być może za sprawą oryginalnego pomysłu Włodzimierza Kaczkowskiego odkryją na nowo swego ulubieńca.

D

22–23

ROKSANA GUZIK

Tym, co szczególnie zaskoczyło mnie w spektaklu Sceny Współczesnej, było złamanie konwencjonalnej bariery teatr-rzeczywistość. Widzowie zostają wciągnięci do gry i stają się współtwórcami przedstawienia – wcielają się w poszczególne role, szukają odpowiedzi na zadane pytania, starają się odtwarzać skomplikowane stany psychiczne bohaterów. Sztukę odgrywa trzech aktorów, którzy występują pod swoimi prawdziwymi imionami i nazwiskami. Michał Barczak, Kamil Wodka i Michał Węgrzyński są nie tylko genialni w swoim fachu, lecz także dają się poznać jako przesympatyczni ludzie, przy których nawet największy mruk


Marc Chagall /

nie będzie w stanie powstrzymać uśmiechu. Artyści nawiązują niezwykle ciepłą i szczerą relację z publicznością, opowiadając o swojej drodze zawodowej oraz dzieląc się prywatnymi przemyśleniami i historiami, które przywiodły ich do tego momentu w życiu. Jak łatwo się domyślić, prezentacja trzydziestu siedmiu dramatów Szekspira w czasie jednego spektaklu wymagała ich maksymalnego uproszczenia i skrócenia. Niemniej jednak, każdej ze sztuk udaje się posmakować, dostrzec jej

ogólny zamysł i istotę, bez zbędnego zagłębiania się w fabułę i szczegóły formalne. Przedstawienie jest zarazem niezwykle różnorodne i nie sposób przewidzieć, co nastąpi za chwilę – widzowie są nieustannie zaskakiwani i zapraszani do aktywnego udziału. Niektóre dramaty przedstawione są za pomocą piosenki (rapowany Otello), a inne w przełamujących konwencję stylizacjach (Makbet po góralsku). Aktorzy tańczą, śpiewają, grają na instrumentach, inicjują interakcje z widownią, co rusz zmieniają kostiumy i odgrywane role.

SZTUKA

Spektakl Sceny Współczesnej pozwala spojrzeć na twórczość Williama Szekspira z perspekty w y całkowicie odmiennej niż ta ukazana nam na lekcjach języka polskiego. Twórcy odzierają legendarnego pisarza z patosu i utrwalonych przez popkulturę stereotypów, docierając do prawdy tkwiącej w każdej jego historii. Ta prawda by wa brutalna i cyniczna, ale jedynie w prawdzie, tak jak w lustrze, możemy zobaczyć samych siebie. 0

Marc Chagall - wszechświat artysta Muzeum Narodowe w Warszawie świętuje 160-lecie swojego istnienia. Z tego powodu 30 kwietnia zaprezentowano publiczności wystawę Chagall składającą się z 16 dzieł artysty, w tym 14 zakupionych przez MNW w zeszłym roku. Wśród prac znajdują się zarówno rysunki o tematyce religijnej (Ukrzyżowanie, 1954–59), pejzaże (Zatoka Aniołów, 1971–78), jak i oniryczno-autobiograficzne kompozycje pozostawiające wiele miejsca na interpretację odbiorcy (Scena fantastyczna na różowo-zielonym tle, 1978–80). T E K S T:

R

ównie barwne co obrazy było życie ich twórcy. Marc Chagall, a właściwie Mojsza Zacharowicz Szaga-

A DA M PA N TA K

łow, bo tak naprawdę nazywał się malarz, urodził się jako pierwszy spośród dziewięciorga rodzeństwa w ubogiej żydowskiej rodzinie nie-

opodal Witebska. Mimo trudnej sytuacji materialnej udało mu się uzyskać podstawy plastycznego wykształcenia, w wieku 19 lat wyjechać 1

maj– czerwiec 2022


SZTUKA

/ Egon Schiele

do Petersburga, a następnie zdobyć stypendium na dalsze studia we Francji. Po przyjeżdżacie do Paryża młody Chagall nie związał się z grupą malarzy, lecz literatów, do których należał także znany już wówczas poeta Guillaume Apollinaire. Biograf malarza, Jacob Baal-Teshuva, opisuje ten okres w życiu Chagalla jako pełen drobnych zachwytów i otwarcia na czerpanie z bogactwa kolorów: wszystko we francuskiej stolicy wprawiało go w ekscytację: sklepy, zapach wypiekanego chleba o poranku, stoiska ze świeżymi owocami i warzywami, szerokie bulwary, kawiarnie i restauracje, najbardziej zaś wieża Eiffla (Marc Chagall, Marc Chagall on Art and Culture, red. Benjamin Harshav). W Paryżu Chagall zetknął się zarówno z modnymi kubizmem i fowizmem, jak i klasycznymi dokonaniami malarzy z poprzednich epok. Wolne chwile dwudziestotrzyletni artysta spędzał na odwiedzaniu Luwru oraz innych galerii i studiowaniu Rembrandta, van Gogha, Renoira, Gauguina i Moneta. To właśnie wtedy Chagall zaczął posługiwać się gwaszem jako techniką malarską, którą wykorzystywał do malowania białoruskich krajobrazów. Paradoksalnie dopiero na emigracji Chagall zyskał odpowiednią perspektywę, by właściwie oddać rodzimy krajobraz. Z tego okresu pochodzą takie obrazy jak Skrzypek albo Sprzedawca bydła.

Powrót do ojczyzny Po odniesieniu znaczącego sukcesu i sprzedaży kilkunastu obrazów malarz zdecydował się wrócić do Imperium Rosyjskiego, gdzie czekała na niego narzeczona. Para zamierzała się pobrać i osiedlić za granicą. Niestety wybuch wojny zmusił ich do pozostania w Rosji. Kolejne lata upłynęły artyście na utwierdzaniu swojej pozycji jako jednego z najbardziej znaczących rosyjskich twórców, pracy jako

prostu na południe Francji. Tutaj, na południu, po raz pierwszy w moim życiu, zobaczyłem bogactwo zieleni (...). W Holandii odkryłem znajome i pulsujące światło, światło między późnym popołudniem a zmierzchem (Marc Chagall, Marc Chagall on Art and Culture).

Podróż za ocean W trakcie II wojny światowej Chagall emigrował do Ameryki. Jego sztuka nie spotkała się tam początkowo z uznaniem. Zarzucono mu zbytnią folklorystyczność i mistyczność. Z czasem podejście Amerykanów z nieufności zaczęło przechodzić w zachwyt i podziw. Artysta został poproszony o zaprojektowanie kostiumów na potrzeby baletu. W 1944 r. nieoczekiwanie zmarła Bella, żona malarza. Przez kilka miesięcy pogrążony w żałobie Chagall nie namalował niczego. Później związał się Virginią Haggard, a następnie z Verą Brodsky, z którą pozostawał w bliskiej relacji aż do śmierci. nauczyciel w akademii sztuk pięknych oraz pielęgnowaniu życia rodzinnego. W Witebsku Chagall stworzył swoje najsłynniejsze obrazy figuratywne: Nad miastem i Le Promenade, oba przedstawiające parę zakochanych – artystę i jego żonę Bellę.

Znajome pulsujące światło W 1923 r. Chagall wraz z żoną przenieśli się na stałe do Francji. Malarz stworzył serię ilustracji do bajek La Fontaine, zaczął także interesować się tematyką biblijną i religijną, która odtąd będzie pojawiać się regularnie w jego twórczości. W przeciwieństwie do poprzedniego pobytu we Francji Chagall nie ograniczał się do Paryża – podróżował po prowincji, zwiedził Bretanię i Lazurowe Wybrzeże. Później pisał o wielu korzyściach, które czerpał z podróżowania: poza Francję, do Holandii, Hiszpanii, Włoch, Egiptu, Izraela albo po

Opera Garnier W 1948 r. Chagall wrócił do Francji. Osiadł na Lazurowym Wybrzeżu, w sąsiedztwie Henriego Matisse’a i Pabla Picassa. W 1963 r. malarz wygrał konkurs na stworzenie fresków zdobiących sufit najważniejszego budynku opery we Francji – Palais Garnier. Majestatyczne, mierzące ponad 220 metrów kwadratowych malowidło pochłonęło ponad rok pracy i wymagało zużycia 200 kilogramów farby. Ukończona praca wzbudziła zachwyt i została okrzyknięta arcydziełem. Marc Chagall zmarł 28 marca 1985 r., w wieku niemal 98 lat. Picasso uważał, że od czasów Renoira nie było nikogo innego, kto równie trafnie rozumiał naturę światła i koloru. Od czasów śmierci malarza zorganizowano setki wystaw prezentujących jego twórczość. Wystawa Chagall w Muzeum Narodowym będzie dostępna dla zwiedzających do 24 lipca. 0

Egon Schiele Wiedeński skandalista T E K S T:

W E R O N I K A K AM I E Ń S K A

Żadne erotyczne dzieło sztuki nie jest świństwem, jeśli ma wartość artystyczną. Świństwem staje się dopiero, gdy świnią jest widz. Te znamienne słowa Egona Schielego wybrzmiewają echem na płótnach, kierując nas w stronę zrozumienia symboliki jego erotycznych prowokacji. wórczość urodzonego w 1890 r. Egona Schielego jest ściśle związana z doświadczeniami dzieciństwa, które artysta spędził w niewielkim austriackim miasteczku Tulln nad Dunajem. Jego wczesne lata życia naznaczone

T

24–25

były fascynacją ojcem, która wkrótce przerodziła się w dojmujący ból straty i osamotnienia. Doświadczenie śmierci miało stać się punktem wyjścia dla wielu jego późniejszych prac łączących w sobie dominujący pierwiastek erotyzmu i głębokiej symboliki.

Viel zu viel! W 1906 r., rok po śmierci ojca, Schiele rozpoczął studia w wiedeńskiej Akademii Sztuk Pięknych, gdzie pod okiem Christiana Griepekerla rozwijał talent, pracując zgodnie z narzuconymi norma-


Egon Schiele /

Między secesją a ekspresjonizmem

fot. flickr/Egon Schiele, Autoportret

Wraz z upływem lat Schiele rozwinął własny, indywidualny styl, który pomimo zakorzenienia w subtelnie ornamentalnej sztuce Klimta, wyrósł na jej zupełne przeciwieństwo. W pracach Schielego rozedrgana, fragmentaryczna linia tworzy bazę ekspresyjnych przedstawień portretowych, często boleśnie uwypuklających deformację i brzydotę. Po roku 1910 próżno szukać w pracach Schielego delikatnej zmysłowości i lekkości lub efemerycznych kobiecych ciał zawieszonych w ornamentalnej przestrzeni, przywodzących na myśl największe arcydzieła Klimta. Egon Schiele stał się artystą w pełni autonomicznym, pewnie podążającym wyznaczoną przez siebie drogą.

Rozerotyzowany rozpustnik

mi. Wykonywał szkice żywego modela, studiował starożytne rzeźby i doskonalił umiejętności rozplanowania kompozycji. Jednak młody artysta szybko wyłamał się ze skostniałego systemu akademii, kierując swoje zainteresowania w stronę twórczości ikony sztuki secesyjnej – Gustava Klimta. W wieku siedemnastu lat Schiele po raz pierwszy spotkał się z mistrzem, przynosząc ze sobą starannie wyselekcjonowane rysunki. Klimt po przestudiowaniu prac miał wykrzyknąć – Viel zu viel! (O wiele za dużo!) – tym samym dając wyraz swojemu zachwytowi nad nieprzeciętnym talentem młodego, dobrze rokującego artysty. Klimt stał się dla Schielego mentorem i wielką inspiracją, co młody artysta wyraził w licznych pracach bezpośrednio odwołujących się do delikatnej estetyki wypracowanej przez Gustava Klimta

Akty stanowią znaczną część artystycznego dorobku Schielego, który równie chętnie portretował nagie kobiety, jak i nagich mężczyzn, pary oraz samego siebie. Jego postaci nie mają nic z subtelności – są dosadnie prowokujące, a jednocześnie wyraźnie wymodelowane w sposób podkreślający erotyczną sferę cielesności. Schiele bez skrępowania eksponuje nagość, która dla ówczesnego odbiorcy stanowiła temat tabu i była obecna jedynie w wyidealizowanych, nadzwyczaj subtelnych przedstawieniach mitologicznych. Artysta gorszył i zachwycał, przekraczając granice przyzwoitości. Interesował się tematem pożądania oraz budzącej się seksualności, dlatego też najczęściej zapraszał do współpracy bardzo młodych modeli, budząc tym samym niemałe zgorszenie wśród mieszkańców Wiednia. Korzystał również z pomocy swojej

SZTUKA

siostry Gerti, która była jego pierwszą modelką. Mimo że postronni obserwatorzy, przyglądając się dziełom Schielego, mogli określić go mianem rozpustnika i erotomana, opinie najbliższych przyjaciół burzą wytworzony mit. W autoportretach artysty możemy doszukać się bowiem nie tylko narcystycznego podejścia do własnego ciała czy nawet jawnego erotyzmu, lecz także głębokiej chęci poznania samego siebie, swojej cielesności i sfery emocjonalnej. Schiele w podobny sposób kształtuje portrety, których warstwa symboliczna odkrywa przed odbiorcą wachlarz bolesnych doświadczeń, ukrytych pod maską wykrzywionych grymasów i wymownych gestów.

Martwe miasto Wiedeń Schiele w liście do przyjaciela Antona Peschki opisuje Wiedeń jako odrażające miasto pełne cieni i nieustannie spiskujących przeciwko niemu zazdrośników. Wyraża chęć wyjechania z klaustrofobicznej, zatłoczonej stolicy na łono natury. Wybór pada na Krumau, gdzie udaje się wraz z nieletnią wówczas modelką Gustava Klimta – Walburgą Neuzil, zdrobniale nazywaną Wally. Wobec narastającego wrogiego i podejrzliwego stosunku do żyjącej w konkubinacie pary, Egon razem z Wally przenoszą się do leżącego trzydzieści pięć kilometrów od Wiednia Neulengbach. W miasteczku Schiele oddaje się portretowaniu miejscowych dzieci, co skutkuje aresztowaniem artysty pod zarzutem uwodzenia oraz szerzenia pornografii. Postawiony zarzut molestowania seksualnego zostaje oddalony, a artysta trafia do aresztu oskarżony o narażenie niepełnoletnich na widok erotycznych wyobrażeń. Po odbyciu kary Schiele wraz z nieodłączną towarzyszką Wally powraca do Wiednia – martwego miasta pełnego cieni. 0

maj– czerwiec 2022


/ italo disco

grafika: Syd Brak

spokojnych i udanych wakacji, wicenaczelny też czasem nie ma racji

Suono del futuro Półwysep Apeniński od początków ludzkiej cywilizacji był punktem odniesienia dla europejskiej i światowej tradycji. Również dzisiejsza kultura w dużej mierze opiera się na tamtejszym dziedzictwie – trudno byłoby sobie wyobrazić współczesne modę czy film bez dokonań włoskich twórców. Muzyka nie pozostaje tu wyjątkiem, nie ograniczając się przy tym jedynie do klasycznej twórczości kompozytorów baroku. Czym było italo disco i dlaczego możemy dopatrywać się w nim przodka tak wielu dzisiejszych gatunków elektronicznej muzyki tanecznej? T E K S T:

K AC P E R R Z E Ń C A

wunastego lipca 1979 r. należy do najbardziej symbolicznych dat w historii światowej muzyki rozrywkowej, będąc w niej zapisaną jako „noc, kiedy umarło disco”. Miano to zawdzięcza wydarzeniu znanemu jako Disco Demolition Night, kiedy przeszło 50 tys. przeciwników tego gatunku zebrało się na stadionie baseballowym Chicago White Sox, aby obserwować wysadzenie w powietrze płyt ze znienawidzoną muzyką. Rzadko kiedy jesteśmy w stanie tak ściśle przypisać upadek gatunku muzycznego do konkretnych ram czasowych – o ile w lipcu 1979 r. jeszcze pierwszą szóstkę listy przebojów w USA stanowiły utwory disco, to już w dwa miesiące później w czołowej dziesiątce nie było żadnego. Oczywiście nie jest tak, że to jedno wydarzenie zabiło cały nurt – jest ono jednak dobitnym symbolem ruchu będącego częścią konserwatywnej fali, wzbierającej w amerykańskim społeczeństwie pod koniec lat 70., a która w dużej mierze przyczyniła się do zwycięstwa Ronalda Reagana w wyborach prezydenckich w 1980 r. Muzyka taneczna na parę lat zniknęła z czołówki amerykańskich list przebojów, zastąpiona przez rock oraz przebijające się do mainstreamu country. Sytuacja wyglądała jednak inaczej w Europie, która stała się swoistym schronieniem dla disco i umożliwiła przetrwanie gatunku oraz jego ewolucję w nowe formy. Szczególnie istotnym polem dla tego procesu były Włochy.

D

My name is Giovanni Giorgio… Wkład włoskich twórców w muzykę taneczną nie ograniczał się jedynie do ery post-disco – jej

26–27

historii nie da się opowiedzieć, nie wspominając postaci Giorgio Morodera, nazywanego „ojcem disco”. Urodzony w Południowym Tyrolu, w młodym wieku wyjechał do Monachium, aby rozpocząć karierę muzyczną. To tam poznał Donnę Summer, dla której wyprodukował w 1975 r. ich pierwszy wielki przebój, Love to Love You Baby. Jednak prawdziwy przełom będący ich udziałem nastąpił dwa lata później, wraz z wydaniem I Feel Love. Był to pierwszy hit muzyki tanecznej, którego warstwa melodyczna w tak dużej mierze opierała się na dźwięku syntezatorów. Moroderowi udało się w ten sposób przełożyć awangardowe do tej pory eksperymenty takich twórców jak Kraftwerk czy Brian Eno na język popowy i położyć podwaliny do szerszego wykorzystania elektroniki w muzyce, nie tylko tanecznej – jak stwierdził wspomniany Eno, [in I Feel Love] I’ve heard the sound of the future. W późniejszych latach Moroder pozostawał jedną z najważniejszych postaci rozwijającej się sceny muzyki elektronicznej, przy czym nie ograniczał się do twórczości klubowej. Największe sukcesy święcił w dziedzinie kompozycji filmowej – jest m.in. laureatem trzech Oscarów oraz autorem niezliczonych przebojów ze ścieżek dźwiękowych popularnych obrazów, które nierzadko stawały się singlami, zajmującymi czołowe miejsca list przebojów. W 2013 r. został zachęcony do powrotu na wielką scenę – po 20 latach przerwy w karierze – przez francuski duet Daft Punk, otrzymując zaproszenie do współtworzenia ich albumu Random Access

Memories. Trzecim utworem na trackliście jest będące hołdem dla dokonań Włocha Giorgio by Moroder, z którego m.in. pochodzi spopularyzowany w memach cytat My name is Giovanni Giorgio, but everybody calls me Giorgio. Stanowiący warstwę liryczną piosenki monolog producenta poza takimi „jednolinijkowcami” zawiera również m.in. wykładnię jego wczesnej filozofii muzycznej: I wanted to do an album with the sounds of the fifties/The sounds of the sixties, of the seventies/And then have a sound of the future/ And I thought „Wait a second/I know the synthesizer, why don’t I use the synthesizer/Which is the sound of the future”.

Kosmiczna miłość Zdefiniowanie, czym dokładnie było italo disco, nie jest wcale trywialnym zadaniem. Pełniąc pionierską rolę w rozwoju muzyki elektronicznej, stanowi ono bardzo szerokie spektrum form muzycznych, od przaśnych, prostych piosenek Silvera Pozzoliego po awangardowe, mroczne kompozycje Koto. Nazwa ta została wymyślona przez właściciela niemieckiej wytwórni ZYX Music, Bernharda Mikulskiego, który wykorzystywał ją jako slogan promocyjny dla wydawanych przez nią składanek muzyki z europejskim disco. Z czasem jednak termin ten nabrał węższego znaczenia, opisując bardziej specyficzne brzmienie, jakie narodziło się w wyniku elektronicznych eksperymentów – głównie włoskich producentów – z muzyką disco. Italo można scharakteryzować jako nurt eskapistyczny, dedykowany do klubów i dyskotek, mający służyć głównie zabawie. Posługując się ponownie cytatem


italo disco /

z Morodera: I think it would be stupid for us to try and tell people who are dancing in a discotheque about the problems of the world. That is the very thing they have come away to avoid.

Dlatego jest to zwykle muzyka nieskomplikowana, zarówno w warstwie melodycznej, opierającej się głównie na akcentowaniu powtarzalnego rytmu, podkreślanego poprzez wykorzystanie automatów perkusyjnych, jak i słownej – większość wokalistów italo śpiewało klasyczne teksty o miłości. Nieskomplikowane nie znaczy jednak prymitywne – opierając się na prostych środkach, producenci tego nurtu potrafili tworzyć niebanalne kompozycje, których jednak głównym celem pozostawało umożliwić odbiorcy zapomnieć się i zanurzyć w rytmie. Nie należy też zapominać, że wytyczali oni nowe szlaki na europejskich parkietach, gdzie wciąż zespół instrumentalny można było spotkać częściej niż producenta z syntezatorem. Ważnym aspektem italo disco było również poszukiwanie wspominanego przez Morodera „dźwięku przyszłości”. W związku z tym muzycy często inspiracji poszukiwali w sci-fi, co znajdowało odzwierciedlenie z jednej strony w warstwie tekstowej, często odwołującej się do wątków futurystycznych (czasem łącząc je nawet z drugą ulubioną, miłosną tematyką, czego przykładem może być jeden z klasyków gatunku, Spacer Woman duetu Charlie), a z innej w „kosmicznym” brzmieniu. Ten drugi aspekt nie dotyczył jednak tylko melodii – twórcy italo jako jedni z pierwszych w muzyce popularnej na dużą skalę eksperymentowali z elektronicznymi modulatorami głosu, często mając na celu uzyskanie obcej, „robotycznej” intonacji.

Spuścizna na lata Mimo dużej popularności italo disco w europejskich klubach, nurt ten w niewielkim stopniu zdobył szerokie uznanie w pozaklubowej świadomości muzycznej. Krytycy muzyczni nie odnosili się do niego z dużą sympatią, uważając go za muzykę zbyt prostą i mało ambitną, nie był on też często grany w rozgłośniach radiowych. Z tego względu na światowych listach przebojów sukcesy święciło tylko kilka utworów

italo, wśród nich Dolce Vita Ryana Parisa, Self Control Rafa (chociaż większą popularność osiągnął cover Laury Branigan) czy Boys Sabriny, a sam gatunek po paru latach zaczął znikać nawet z bardziej gościnnych dotąd parkietów dyskotek. Nowatorskie podejście włoskich twórców do muzyki tanecznej wywarło jednak ogromny wpływ na producentów z całego świata, inspirując powstanie pod koniec lat 80. wielu nowych i do dziś popularnych gatunków, które kolektywnie nazywa się dzisiaj skrótem EDM. Ich eksperymenty z wydobywaniem na pierwszy plan utworu rytmu, znalazły duży posłuch wśród amerykańskich DJów, którzy z braku przebojów na „osieroconym” przez disco lokalnym rynku muzyki tanecznej chętniej sięgali po europejskie utwory (wymienić tu należy takie klasyki jak Hypnotic Tango My Mine czy Dirty Talk Klein & M.B.O.). Kontynuowali oni równocześnie poszukiwania twórców italo, mocniej akcentując linie basów ponad melodię oraz ograniczając wokal do roli wspierającej rytm, co

z czasem przerodziło się w takie gatunki jak house, techno i freestyle, dla których głównymi ośrodkami były odpowiednio Chicago, Detroit oraz Miami. Fala ta szybko przeszła na drugą stronę oceanu, w wyniku czego house i techno zaczęły rozwijać się również w Europie, głównie we Francji, Niemczech i Wielkiej Brytanii. Nie można oczywiście powiedzieć, że italo było dla tych producentów jedyną inspiracją – w samych Stanach bezpośrednim następcą disco było Hi-NRG, wykorzystujące podobne do Włochów elektroniczne motywy, nie sposób też nie wspomnieć o brytyjskich twórcach synthpopowych. Niemniej zasługi włoskich twórców są tu nie do przecenienia. Również w Europie producenci z innych krajów bezpośrednio czerpali z dokonań swoich włoskich kolegów, przyczyniając się do rozwoju gatunków znanych jako eurodisco (w krajach kontynentu) i eurobeat (w Wielkiej Brytanii), przy czym tutaj większą inspirację stanowili bardziej estradowi, trzymający się klasycznej melodyki i sentymentalni twórcy w rodzaju Savage’a czy Spagni. W drugiej połowie lat 80. oraz w latach 90. muzyka ta dominowała w europejskich dyskotekach,

przeradzając się w takie gatunki jak eurodance czy w Polsce disco polo. W początkach III RP stragany oraz rozstawiane wprost na chodnikach stoiska pełne były kaset w rodzaju Best italo hits vol. 3, a rodzimi artyści albo wprost wykonywali muzykę italo (do czołowych zespołów tego nurtu należały Bolter z hitem Zapomnisz o wczorajszym dniu czy Top One z Ciao Italia), albo dostosowywali ją do lokalnej wrażliwości, dodając elementy polskiej muzyki ludowej czy biesiadnej. Przeboje italo i eurobeatu robiły również furorę w Japonii, będąc inspiracją muzyczną dla klubowej subkultury Para Para oraz stanowiąc bazę dla szeregu soundtracków japońskiego anime z lat 90. (m.in. serialu Initial D). Dziedzictwo włoskiej muzyki elektronicznej nie kończy się jednak na latach 80., inspirując kolejne pokolenia artystów nawet dzisiaj. Jako najbardziej dobitny przykład można przytoczyć synthwave, którego retro-futurystyczne brzmienia czerpią wprost z dokonań Giorgio Morodera oraz twórców italo. Ważnym źródłem mody na synthwave był film Drive, przy seansie którego można nie tylko wykształcić nową osobowość, ale też posłuchać świetnej ścieżki dźwiękowej z również inspirowanymi italo, chociaż bardziej popowymi utworami takich twórców jak Chromatics i Desire, pochodzących z wytwórni o znaczącej nazwie Italians Do It Better. Do spółki z innymi artystami indie sięgającymi po podobne inspiracje, takimi jak Sally Shapiro czy Caroline Polachek, pokazują oni, że współczesne italo nie musi koniecznie dostawać z automatu łatki „retro”, a może brzmieć całkiem świeżo, nawet poszerzając obecne granice popu. Również klasyczne italo ciągle się broni jako muzyka dla współczesnych parkietów, czego dowodem może być jego obecność w takich warszawskich klubach jak Smolna czy Jasna 1 – w tym drugim są organizowane nawet imprezy całkowicie poświęcone italo, z jego stałymi rezydentami Dtekkiem oraz Kovvalskym i Pittim Schmittim z K.O.D.-u (Komitetu Obrony Disco) jako gospodarzami. Okazuje się, że podobnie jak w innych dziedzinach kultury, tak i w muzyce elektronicznej spuścizna włoskich twórców może na wieki pozostawać inspiracją. 0

Posłuchaj playlisty pod adresem tiny.cc/italodisco

maj–czerwiec 2022


/ sanah-core

źródło: materiały prasowe

Została nam tylko melodia Sukces ma nie tylko wielu ojców, ale również gromadkę dzieci. Każda dobrze przyjęta nowość znajduje grono naśladowców, a branża nie gra tutaj roli. Nie inaczej bywa w muzyce, a wyraźny tego przykład możemy obecnie obserwować na polskiej scenie popowej. Wszystko za sprawą Zuzanny Ireny Jurczak, znanej też pod pseudonimem Sanah. T E K S T:

JAC E K W N O R OW S K I

każdym szerokim nurcie, a takim na pewno jest polski mainstream muzyczny, można obserwować pewne trendy, które mogą też tworzyć swego rodzaju mikrogratunki. Wszystko to nadchodzi falami i po jakimś czasie umiera albo przycicha, chociaż bywają też wyjątki. Wśród hiphopolo czy pop rockowych ballad spod znaku Kasi Cerekwickiej i Patrycji Markowskiej takim wyjątkiem na pewno jest polski „alternatywny pop”, zapoczątkowany przez Brodkę i Bartosza Dziedzica, bogato zaaranżowany i przywiązujący dużą uwagę do detali. Teraz w taki właśnie sposób nagrywają m.in. Dawid Podsiadło i Daria Zawiałow (dodając do tego swoje własne, unikalne cechy). Innym nurtem, zapoczątkowanym niedawno, jest ten wykreowany przez Sanah. Nie ma on wprawdzie nazwy, ale roboczo można go określić po prostu „sanahowym”.

Zerokaloryczne ciasteczko

Niebieski ptak

Chyba najwyraźniejszym przykładem inspiracji Sanah jest Marie. Wspólnych punktów jest wiele: image niewinnej dziewczyny, konstrukcja tekstów (zdrobnienia, potocyzmy) czy wyraźnie artykułujący pojedyncze słowa sposób śpiewania. Marie jest jednak mniej sprawna aranżacyjnie – współpracujący z nią Producent Adam opiera się mniej „żywych” niż u Sanah instrumentacjach, największy nacisk kładąc na syntezatory, co w tym wypadku skutkuje czasem utratą detali. W związku z tym jest bardziej przebojowo i nowocześnie, inaczej niż u romansującej z estetyką czasów minionych Sanah. U Marie jest również trochę więcej ironii, słodko-gorzkich fraz oraz niepewności ukrytej pod maską śmiałości i swobody.

Julia Pośnik to jedno z najgłośniejszych nazwisk polskiego popu, głównie dzięki TikTokowi. Jej twórczość jest jak worek inspiracji, więc wcale nie dziwne, że wśród nich znalazła się również Sanah. Podobieństwo słychać głównie w tych utworach, które uciekają od r&b czy pop rocka, takich jak Puszczaj czy 6 piętro. Julii nie można jednak posądzać o zbytnie zapatrzenie w image Zuzanny – ma ona swój charakterystyczny styl, nawiązujący raczej do nastoletnich trendów w modzie i sposobie wyrazu. Inspiracje bywają tu raczej wokalne, co najlepiej, poza wspomnianymi utworami, słychać w gościnnej zwrotce w piosence Niebieskie ptaki braci Kacperczyk, gdy Julia wchodzi głosem na wyższe rejestry i przez chwilę brzmi dosłownie jak Sanah.

Wylany szampan

Jeszcze bardziej nowocześnie jawi się bryska, inna artystka, która ma coś wspólnego z Sanah. Trudno to coś jednak wydobyć z jej radiowych przebojów, które zazwyczaj są EDM-owymi remiksami znacznie bardziej stonowanych kompozycji (Odbicie, Lato). To dopiero w tych drugich można wyczuć fascynacje artystki: blichtr czy specyficzne, „naturalistyczne” tekściarstwo (co ciekawe, zarówno w utworze Sanah Kolońska i szlugi, jak i w kompozycji bryskiej Lato pojawiają się odwołania do Lany del Rey), czyli atrybuty tak charakterystyczne dla Sanah. Jednocześnie bryska, pozostając wciąż w roli „zwykłej dziewczyny”, ubiera się już znacznie bardziej ekstrawagancko, w neonowe barwy i przyciągający wzrok makijaż. Brzmienie nawiązuje do sfery wizualnej, podobnie jak u Marie nacisk kładziony jest na syntezatory, ale pojawiają się też nośne fragmenty oparte choćby na gitarze akustycznej. Wydaje się jednak, że w przyszłości drogi bryskiej i Sanah mogą się całkowicie rozejść.

W

O image’u Sanah można by pisać długo, a to właśnie on jest tutaj nośnikiem muzycznej idei. Skromna dziewczyna, nienagannie ubrana, podkreślająca kulturowo kojarzone z kobietami akcesoria i stroje (długie sukienki, kwiaty, naszyjniki), szczera (lub pozująca na szczerą) w komunikacji z fanami i śpiewająca bez skrępowania charakterystyczną barwą głosu o rzeczach nierzadko głupich lub naiwnych (składnia językowa, potocyzmy wymieszane z archaizmami czy wątpliwy sens niektórych wersów również wydają się być w tej kreacji istotne), ale jednak bardzo trafiających do słuchaczy, uderzających w uniwersalne motywy. Skutek? Wyprzedane trasy i ciągła obecność w radiowej rotacji. Wydaje się, że o sukcesie Sanah zdecydował właśnie ten kolaż cech, a nie jakiś konkretny atrybut czy zwyczajnie chwytliwe brzmienie. Dlatego nie jest dziwne, że szybko znalazło się grono naśladowczyń, bardziej lub mniej próbujących podpiąć się pod sukces warszawianki.

28–29

Mam kogoś lepszego

Niewypowiedziana scena miłosna Zalia, obok wpatrywania się w takie artystki jak Daria Zawiałow i Mela Koteluk, ogląda się również na Sanah. LUNA, mimo wyraźnego pozowania na „polską Aurorę”, zdaje się też być pod wpływem Zuzanny. Coś „sanahowego” słychać również u, na razie jeszcze mniej znanych, Oliwii Januszewskiej czy Weroniki Szymańskiej. Jednak im dalej od głównonurtowego epicentrum, tym bardziej wyraźne wcześniej echa twórczości Sanah stają się coraz mniej pobrzmiewające. Nic w tym dziwnego, wszak wciąż nie można o „sanahowym” stylu mówić jako o oddzielnym mikrogatunku. Na razie jest to co najwyżej pewien trend, dla niektórych artystek będący jednym z wielu obecnych podczas poszukiwania własnej artystycznej drogi. Co przyniesie przyszłość? To w dużej mierze będzie zależało od samej Sanah, która obecnie piastuje funkcję naczelnej muzycznej trendsetterki polskiego mainstreamu. 0


xxxxy

ocena:

recenzje /

Na pierwszy wspólny album Bladee i Ecco świat cze-

popowy bas z piosenki Chaos Follows odseparowany

kał już od paru dobrych lat. Wydany w tym roku Crest

jest od słuchacza ścianą przestrzeni i pogłosu, stając

może jednak nie przypaść do gustu szczególnie orto-

się jedynie odległym echem swojej oryginalnej formy.

doksyjnym fanom początków twórczości Drain Gangu,

Podobnie jest z rozjeżdżającymi się syntezatorowymi

ponieważ zupełnie nie brzmi jak depresyjny cloud rap.

arpeggio z The Flag Is Raised, które zlewają się ze sobą,

Płytę przepełnia euforyczny miks chaotycznej słodyczy

jedynie sugerując swoją pełną postać.

epki PXE , idylliczno-baśniowej atmosfery 333 i minimalistycznej abstrakcji Exetera .

Bladee & Ecco2k Crest YEAR0001

Pomimo tego, że pierwszy odsłuch płyty może być dezorientujący dla odbiorcy, Crest zdecydowanie zy-

Epicentrum nowego albumu stanowi utwór 5 Star

skuje na ponownej, bardziej wnikliwej analizie. Pozorny

Crest (4 Vattenrum). Ponad ośmiominutowa muzyczna

brak chwytliwych melodii w stylu 333 rozwiewa się

odyseja przypomina konstrukcją bardziej numery z nur-

stopniowo wraz z postępującym uzależnieniem mózgu

tu prog-rocka niż standardowe kawałki Drain Gangu.

od fragmentów takich jak Maria, Maria… na otwierającej

Piosenka składa się z pięciu kontrastowych segmentów,

płytę piosence lub kolażu wokali Ecco z końcówki White

w których artyści przedstawiają idealne podsumowanie

Meadow. Podobnie jest z pierwotnie zlewającymi się

palety barw i inspiracji obecnych na albumie. Widoczne

w jedno ścianami syntezatorów. Każdy kolejny odsłuch

są tu zarówno odwołania do trapu (chociażby kultowy

pozwala słuchaczowi zagłębić się w następną unikalną

sound-effect „perfect” lub trzecia sekcja, w której Ecco

warstwę otaczającego go świata detali i ścierających

rapuje na tle dezorientującego rytmicznie podkładu), jak

się przemyślanych barw.

i synthpopu (perkusja grająca four-on-the-floor w dru-

Na albumie Crest Bladee, Ecco i Whitearmor stwo-

giej sekcji) czy ambientu (rozpływające się w melancholii

rzyli nowy, rozkwitający muzyką mikrokosmos, który

zakończenie utworu). Choć poszczególne segmenty

doskonale spina dotychczasową twórczość artystów,

rozpoczynają się i urywają nagle, udaje im się doskonale

będąc zarazem śmiałym i ekscytującym krokiem w nie-

współgrać przez zanurzenie w gęstej warstwie elektro-

ustannej ewolucji ich brzmienia.

niki, która obecna jest na całym albumie.

Jan Ogonowski

Producent Whitearmor opakował na płycie minimalistyczne beaty rodem z Exetera w chaotyczne, lecz słodkie tekstury, które w swoim astygmatycznym rozmyciu przywodzą na myśl zabiegi stosowane w sho-

re mogę uznać nawet za chwytliwe czy ciekawe. Na End

of the Empire Kanadyjczycy porywają się lekko na prog

człowiekiem i społeczeństwie, i w zasadzie się nie pomy-

rock, a na Unconditional II pojawia się pasujący zarówno

liłem. Arcade Fire na WE podejmuje tematy zarówno ak-

do tematyki, jak i do brzmienia Peter Gabriel.

tualne, jak i uniwersalne. Album zaczyna się od taplania

Zdecydowanie wolę mówić o pozytywach niż nega-

się w beznadziei bardzo intensywnych współczesnych

tywach, niestety muszę poruszyć również i tę drugą

czasów oraz jeszcze gorszej przyszłości. Następnie za-

kategorię. Największą wadą albumu jest to, że… nie ma

nurzamy się w czarnej dziurze, aby na koniec odnaleźć

zakończenia. To znaczy, oczywiście kończy się w bardzo

w myślach wokalisty i autora tekstów Wina Butlera jego

konkretnym miejscu. Przy pierwszym przesłuchaniu,

ośmioletniego syna, wraz z którym pojawiają się promyki

gdy skończył się ostatni na płycie utwór WE , dobrych

metaforycznego światła i nadająca sens, bezinteresow-

kilkanaście sekund czekałem na kolejną piosenkę. Nie

na miłość. Ba, Kanadyjczyk pod koniec albumu pyta: gdy

jest to zła kompozycja, niemniej nie sprawdza się jako

wszystko się skończy, zrobimy to jeszcze raz? Choć ogól-

f inisz, jest na niego zbyt niemrawa. Poza tym, bardzo

na tematyka jest mniej więcej tak oryginalna, jak symbol

kłóciłem się w myślach, czy tematyka i styl muzycz-

z okładki, zespół bardzo sensownie do niej podszedł i sa-

ny albumu są bardziej ważne, mądre i eleganckie oraz

tysfakcjonująco ją wyegzekwował.

ładne, czy raczej sztampowe i powtarzalne, również

Warstwa muzyczna utworów skacze pomiędzy elek-

w kontekście całokształtu twórczości Arcade Fire.

troniką i indie rockiem, w obu przypadkach jest z reguły

Pozostawię to do indywidualnej oceny czytelników.

bogato i okazale zaaranżowana. Gdybym pisał tę recen-

Choć nie spodziewam się ujrzeć WE w zestawieniach

zję po angielsku, użyłbym słowa grand. Dla Arcade Fire to

najlepszych albumów roku czy na szczycie rankingów

zresztą standard. Otwierający płytę z okiem utwór Age

dyskograf ii zespołu, uważam go za wydawnictwo war-

of Anxiety I rozpoczyna się od – niespodzianka – dźwię-

te przynajmniej jednego odsłuchu.

x x x yz

Zaczęło się od spojrzenia na okładkę – zdjęcie barwnej tęczówki oka. Pomyślałem: oho, będzie coś o byciu

ocena:

egazie czy dream popie. Eksplodujący, niemalże hyper-

Arcade Fire We

Columbia Records

ku bicia serca. Następnie wchodzi riff zagrany na pianinie, prowadzący ubraną w głównie elektroniczne szaty

Michał Wrzosek

piosenkę w ciekawszym kierunku. Albumu słucha się dobrze. Kompozycje są przyjemne, przemyślane, niektó-

maj–czerwiec 2022


FILM

/ remake

A tu znajduje się belka. Proszę tylko nie dotykać.

Od początku, raz jeszcze Sequele, prequele, remaki nie są niczym nowym – weźmy na przykład Narodziny gwiazdy, które doczekały się czterech wersji na przestrzeni lat 1937–2018 czy musical Annie (pięć wersji w latach 1932–2014). Absolutną rekordzistką jest zaś Opowieść

wigilijna, która w latach 1901–2021 była ekranizowana aż dziesięciokrotnie! Ostatnio można jednak odnieść wrażenie, że prawie każda nowa produkcja jest jedynie remakiem lub sequelem. Czy to oznacza, że wszystko już było? T E K S T:

H A N N A S O KO L S K A

biznesowego punktu widzenia produkowanie remake’ów zawsze było dobrym pomysłem – co do zasady nowych adaptacji doczekują się filmy, które uprzednio odniosły przeogromny sukces finansowy i zgromadziły rzeszę wiernych fanów. Tym samym istnieje większa szansa na to, że nowa produkcja też przyniesie duże zyski, przyciągając zarówno starszych miłośników, jak i zupełnie nową widownię. Dlatego też tak często w ostatnich latach platformy streamingowe decydują się inwestować znaczne kwoty zwłaszcza w tzw. rebooty i revivale popularnych seriali. Niekiedy zdarza się również tak, że dany pomysł okazuje się wielkim hitem, ale sam film niekoniecznie rezonuje z zagranicznymi widowniami tak mocno jak z macierzystą, nie w pełni wykorzystując swój potencjał na przebój. Z taką sytuacją mieliśmy do czynienia przy włoskim filmie Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie, który trafił w 2019 r. do Księgi Rekordów Guinessa jako film z największą liczbą remake’ów w historii, wynoszącą wówczas 18 i z planami na produkcje w kolejnych krajach. Nie bez znaczenia jest również pandemia i wywołany przez nią kryzys ekonomiczny – produkcja remake’u jest dla wytwórni czy platformy streamingowej obciążona mniejszym ryzykiem niż nowego, zwłaszcza opartego na scenariuszu oryginalnym, dzieła.

Z

Remake, reboot a revival Remake to produkcja oparta w dużej mierze na tym samym scenariuszu i opowiadająca tę samą historię. Reboot to rodzaj remake’u, który ma miejsce w tym samym uniwersum, co oryginalna produkcja, ale rozpoczyna ją na nowo, resetuje, modyfikuje, wprowadza nowych bohaterów – w odróżnieniu od sequelu czy prequelu nie zachowuje kontynuacji czasowej, nie odnosi się też do wydarzeń z poprzedniego filmu czy serialu – rebootem Dynastii (ABC, 1981–1989) jest Dynastia (CW, 2017). Revival – tak samo jak reboot – najczęściej dotyczy seriali i jest

30–31

kontynuacją historii z uprzedniej produkcji mającą miejsce po latach – przykładem będzie I tak po prostu… (HBO, 2021) będące kontynuacją Seksu w wielkim mieście (HBO, 1998–2004) czy iCarly (Paramount+, 2021) i iCarly (Nickelodeon, 2007–2012); może być uznany za rodzaj sequelu.

Ta sama historia, po raz kolejny Platformy streamingowe szczególnie chętnie inwestują w zakupy praw do rebootów czy revivali niegdyś niezwykle popularnych seriali – w ten sposób na HBO Max w ubiegłym roku debiutowały chociażby Plotkara (2021), reboot Plotkary (CW, 2007–2012) czy Słodkie kłamstewka: grzech pierworodny (2021), reboot Słodkich kłamstewek (Freeform, 2010–2017). Posunięcie to miało oczywiście na celu zachęcenie fanów tych serii do zakupu subskrypcji platformy. Podobnie postąpiło też chociażby Hulu, wypuszczając Jak poznałam waszego ojca (2022), reboot serialu Jak poznałem waszą matkę (CBS, 2005–2014). Wspomniana nowa iCarly jest jedną z najpopularniejszych produkcji Paramount. Na marginesie warto zaznaczyć, że premiery tych konkretnych seriali wpisują się również w coraz silniejszą ostatnio w popkulturze nostalgię za pierwszą połową drugiej dekady XXI w., co tłumaczy też wyjątkowo krótkie okresy pomiędzy zakończeniem jednej serii, a premierą jej remake’u. Już w 2018 r. prawie 50 proc. wszystkich pierwowzorów remake’ów stanowiły filmy nie starsze niż dziesięć lat.

Jak długo poczekać? Według danych zebranych przez stronę internetową Stephen Follows na przestrzeni osttanich trzech dekad średni czas pomiędzy premierą oryginalnej produkcji, a jej remakiem wynosił trochę ponad dwadzieścia siedem lat, co przyrównać można do długości trwania jednego pokolenia. Wydaje się to sensowne, biorąc pod uwagę zarówno przemiany społeczno-kulturowe, jak i po-

stęp techniki filmowej – wiele filmów i seriali starzeje się nie tylko wizualnie, ale też z uwagi na humor, który czasami jest najzwyczajniej krzywdzący dla mniejszości (jak np. liczne żarty z homoseksualności w Przyjaciołach), i znikomą różnorodność etniczną, zupełnie nieodzwierciedlającą rzeczywisty przekrój społeczeństwa. W nowych produkcjach obsada jest bardziej zróżnicowana, zwraca się większą uwagę na reprezentację mniejszości rasowych i etnicznych. Tym samym, nowe adaptacje zwiększają uczestnictwo historycznie marginalizowanych grup w kulturze masowej.

Czy nie ma już nic nowego? Nie tylko same remaki są odpowiedzialne za odczucie wtórności w kulturze masowej. Ich udział w ogóle produkcji powstających w latach 2015–2019 wynosił jedynie ok. 5 proc., co oznacza, że przynajmniej w teorii wciąż rokrocznie zasypywani jesteśmy nowymi treściami – nowe adaptacje starych hitów cieszą się jednak większym rozgłosem w mediach, są też intensywniej promowane przez dystrybutorów niż zdecydowana większość oryginalnych filmów i seriali. Znaczącą dozę odpowiedzialności należy przypisać także platformom streamingowym, tworzącym teoretycznie oryginalne produkcje, które jednak nieustannie powielają te same schematy fabularne i archetypy postaci w oparciu o to, co w danej chwili przyciąga największą widownię, czego doskonałym przykładem są chociażby świąteczne filmy Netfliksa. Istotną rolę w tym wszystkim odgrywają algorytmy, które mają na celu maksymalnie wydłużyć czas, jaki użytkownik spędza na danej platformie. Są one projektowane w taki sposób, aby podsuwać użytkownikom treści zbliżone do tych, których najwięcej dotychczas konsumowali (chociażby określany w procentach match na Netfliksie), co, jak można podejrzewać, wynika z tego, że ludzie najbardziej lubią poruszać się w swojej strefie komfortu i wracać do znanych sobie schematów. 0


Bruce Willis /

FILM

Zmierzch legendy Pod koniec marca rodzina Bruce’a Willisa poinformowała, że aktor wycofuje się ze świata filmu. Powodem jest afazja, przez która zaczął mieć problemy z mową. Wiadomość ta zasmuciła nie tylko fanów Szklanej pułapki, bo choć ostatnie lata jego kariery nie należały do udanych (organizatorzy Złotych Malin utworzyli dla Bruce’a Willisa osobną kategorię, z czego taktownie się wycofali po ujawnieniu informacji o jego stanu zdrowia), to odpowiada on za istotną część amerykańskiego kina. Poniżej prezentujemy subiektywny przegląd najlepszych ról największego twardziela Hollywood (spoiler: nie we wszystkich jest taki twardy). T E K S T:

U R S Z U L A S Z U R KO

Szklana Pułapka (reż. John McTiernan) 1. Piąty element (reż. Luc Besson) Bruce Willis gra Korbena Dallasa, byłego komandosa, obecnie taksówkarza, którego beztroskie życie zostaje przerwane, kiedy na jego drodze, a uściślając w jego taksówce, pojawia się mówiąca niezrozumiałym językiem, ubrana w bandażopodobny kostium, punkowa nimfetka Leeloo. Od tego ekscentrycznego duetu zależą dalsze losy całej galaktyki. I choć fabuła pozostawia wiele do życzenia, to filmu nie ogląda się dla wielopoziomowej intrygi, ale dla efektowności kolorowego świata i dla charyzmy bohaterów. Postać Bruce'a Willisa zapewnia filmowi potrzebny balans – rzuci sarkastycznym komentarzem, ale w razie potrzeby pokaże też swoją wrażliwszą stronę. I na luki scenariuszowe łatwiej przymknąć oko, kiedy widzimy, żeby niczego nie brać zbyt na poważnie, bo przecież sami bohaterowie tego nie robią.

2. Niezniszczalny (reż. M. Night Shyamalan) Kariery zarówno Bruce’a Willisa, jak i M. Night Shyamalana przypominają sinusoidy. Na szczęście dla widzów, okresy ich współpracy przypadają na zwyżkowe momenty ich artystycznej działalności. Za przykład podaje się tu najczęściej Szósty zmysł, ale warto zwrócić uwagę na inną produkcję, która wykorzystuje gatunkowe konwencje w zupełnie świeży sposób. Bo Niezniszczalny to kino superbohaterskie, ale więcej niż efektownych bijatyk jest tutaj konfliktów wewnętrznych samego bohatera. David Dunn jako jedyny przeżywa katastrofę pociągu. Poznaje fana komiksów, Elijah Prince’a (w tej roli Samuel L. Jackson), który zaczyna przekonywać go, że posiada nadludzkie moce. Cytując Quentina Tarantino: Niezniszczalny ma nie tylko najlepszy występ Bruce’aWillisa, jaki kiedykolwiek dał, ale także jest ge-

nialną opowieścią o mitologii supermana.

3. Sin City (reż. Robert Rodriguez) Tym razem nie o komiksach, a w komiksie. Sin City to ekranizacja dzieła Franka Millera. Czarno-białe kadry spływające deszczem i krwią, cała plejada skorumpowanych oraz zdeprawowanych charakterów. Bruce Willis po raz kolejny gra policjanta. Ale robi to tak, jak nie robił tego wcześniej. John Hardigan jest cynicznym, milczącym, ostatnim sprawiedliwym, który rusza śladami gwałciciela i mordercy młodych dziewczyn. Porównywany z inną postacią, która wyszła spod długopisu Millera – Batmanem z Mroczny Rycerz powstaje – własnoręcznie wymierza sprawiedliwość, rzucając wyzwanie rządzącym elitom. Bohater, na jakiego Sin City nie zasługuje, ale jakiego potrzebuje.

4. Kochankowie z Księżyca (reż. Wes Anderson) Bruce Willis gra kapitana Sharpa, który stoi na czele poszukiwań zakochanych w sobie nastolatków. W przypadku aktorstwa w filmach Wesa Andersona zdaje się sprawdzać zasada „mniej znaczy więcej” i Willisowi udaje się stworzyć postać wielowymiarową przy minimalnych środkach ekspresji. W świecie pasteli i symetrii równoważy on nieprzejednaną naturę stróża prawa i ludzką empatię.

ty specjalne), a aktorzy dźwigają groteskową fabułę, grając na granicy przerysowania. Bruce Willis udowadnia tu, że komediowa rola sfrustrowanego pantoflarza jest w jego wykonaniu równie wiarygodna, co macho ratującego świat.

6. Szklana pułapka (reż. John McTiernan) Rywalizujący z Kevinem... o tytuł ulubionego filmu świątecznego Polaków klasyk kina akcji wyglądałby zapewne zupełnie inaczej, gdyby na odtwórcę głównej roli nie wybrano Bruce’a Willisa. A prawie tak się stało. Znany wcześniej przede wszystkim z serialu komediowego Na wariackich papierach nie był faworytem twórców. Na szczęście dla fanów serii zaryzykowano powierzenie roli Johna McClane’a praktycznie nieznanemu aktorowi. Bruce Willis wywiązał się z zadania, o czym świadczy przypięcie mu łatki jednego z największych twardzieli Hollywood na kolejne 30 lat. Stworzył postać jednocześnie zabawną i przyziemną (cały film zaczyna się od problemów małżeńskich), ale też taką, która odpowiada na spontaniczne wezwanie do walki z grupą terrorystów z kultowym yippie ki-yay na ustach. 0

5. Ze śmiercią jej do twarzy (reż. Robert Zemeckis) Czarna komedia z 1992 r. opowiada o rywalizacji dwóch kobiet i ich obsesji na punkcie wiecznej młodości. U boku Goldie Hawn i Meryl Streep, Bruce Willis przełamuje swoje emploi sarkastycznego twardziela. W filmie Roberta Zemeckisa gra doktora Menville’a, impotenta z problemem alkoholowym, niegdyś znanego chirurga plastycznego, który zaczyna zajmować się przygotowywaniem zwłok do pogrzebów. Film pod względem wizualnym wciąż ogląda się wybitnie dobrze (Oscar w 1993 r. za efek-

Niezniszczalny (reż. M. Night. Shyamalan) maj–czerwiec 2022


FILM

/ recenzja

Nigdy cię tu nie było To jakby dudnienie z samego jądra ziemi – mówi Jessica, próbując opisać tajemniczy odgłos, który wyrwał ją z nocnego snu kilka dni wcześniej. Grana przez Tildę Swinton biolożka odwiedza swoją chorą siostrę w Bogocie. W zachowaniu naukowczyni łatwo jest jednak wyczuć poczucie wyobcowania – Kolumbia to dla niej nowe miejsce. Reżyser Apichatpong Weerasethakul umieszcza bohaterkę w nieznanym środowisku. Memoria jest pierwszym filmem Weerasethakula nakręconym poza Tajlandią, jego ojczyzną. Reżyser to w tej historii ekspatriant – tak jak bohaterka. Inaczej niż w swoich wcześniejszych dziełach decyduje się nie zagłębiać w szerszy kontekst polityczno-społeczny i skupia się na próbie uchwycenia samego nastroju miejsca. Sedno filmu wydaje się równie nieuchwytne jak nawiedzający Jessicę odgłos. Zarówno świat otaczający bohaterkę, jak i jej wspomnienia, zaczynają stopniowo pękać i załamy-

Memoria (reż. Apichatpong Weerasethakul) Pamiętam, jak na grudniowym seansie siedziałem, spokojnie patrząc na płynące przez

wać się. Dentysta, którego uważała za zmarłego, żyje, a z kolei zaprzyjaźniony inżynier

ekran napisy, a w tle słyszałem odgłosy spadających kropli tropikalnej ulewy. Tutaj za-

dźwięku podobno nigdy nie istniał. Stojący nieruchomo żołnierze strzegą drogi ciągnącej

trzymuje się czas – mówi Jessice kobieta, pokazując chłodziarkę do roślin. Czułem to

się przez dżunglę. Wielkie wiertła wbijają się w ziemię, tak jak sześć tys. lat wcześniej

samo: Memoria zatrzymała dla mnie czas na dwie godziny. Nigdy wcześniej żaden film

szaman w czaszkę dziewczynki, kiedy chciał wypędzić złe duchy. Weerasethakul wodzi

nie trafił tak dobrze do mojej wrażliwości. I choć dał mi dużo, to czuję, że w tamtej sali

nas po kolejnych śladach i zadaje pytania, choć sam proponuje niewiele odpowiedzi.

zostawiłem pewną część siebie – część, której już nigdy nie odzyskam.

Memorii nie powinno się jednak traktować wyłącznie jako filmu. Weerasethakul

T E K S T: I G N AC Y M I C H A L A K

chce nawiązać z nami osobistą więź, abyśmy stali się odbiorcami emocji, które czuje. To zaproszenie do świata takiego, jakim widzi go sam reżyser. Ta oniryczna opowieść ma być transcendentalnym przeżyciem – dla wielu trudnym do strawienia. W typowym dla reżysera stylu dzieło to oddziałuje na wszystkie zmysły, co ma wprowadzić odbior-

Memoria (reż. Apichatpong Weerasethakul) Premiera: 22.04.2022

ców w pewien rodzaju transu. Koi i jednocześnie fascynuje subtelnym tańcem obrazów i dźwięków, stopniowo przenosząc nas do krainy zawieszonej na granicy snu i jawy.

ocena:

88888

W każdym szaleństwie jest metoda Kim jest Evelyn? Evelyn jest najgorszą wersją siebie – lecz nie w coachingowym rozumieniu tego sformułowania. W najnowszym filmie reżyserskiego duetu – Dana Kwana i Daniela Scheinerta jest tylko jednym z wielu swoich wcieleń rozrzuconych we wszechświatach. Bo w filmowym uniwersum, jak zapowiada już tytuł, otrzymujemy wszystko, wszędzie, naraz. Główna bohaterka jest silną kobietą, której życie nie potoczyło się tak, jakby tego chciała – mężczyzna, którego pokochała, chce rozwodu, ojciec uważa ją za porażkę, ma złe relacje z córką, której związku nie akceptuje, a na dodatek ta skarbówka. Evelyn nie ma łatwego życia, ale mimo przeciwności wydaje się wszystko w swoim życiu trzymać mocną ręką. Jest w niej dużo cynizmu i negatywnych emocji wobec świata. Zamiast wymarzonej kariery zmuszona jest

Wszystko Wszędzie Naraz (reż. Dan Kwan & Daniel Scheinert)

prowadzić niezbyt dobrze prosperującą pralnię, której klientami gardzi. I ten Urząd Skarbowy. Evelyn nie radzi sobie dobrze z rachunkami i ich uporządkowaniem, lecz nie prosi nikogo o po-

Fabuła wydaje się być jazdą bez trzymanki po różnych rzeczywistościach i wersjach życia

moc – po wezwaniu do fiskusa zabiera ze sobą stertę źle ułożonych dokumentów, męża, który

Evelyn, ale również po znanych motywach z popkultury. Kwan i Scheinert płynnie przechodzą

dawno nie otrzymał od niej chociażby uśmiechu oraz ojca, już staruszka, który zamieszkał z nią

od parodii szkolenia z Kill Billa do Ratatuja, gdzie w jednym ze światów znajomy kucharz boha-

jedynie z powodu swojego wieku oraz niepełnosprawności, w głębi serca dalej gardząc nią za po-

terki jest wspomagany przez szopa. Film zgodnie z zapowiedziami przedstawia zapewne jedno

rzucenie rodziny dla tego mężczyzny. I wtedy dzieje się coś zupełnie nieoczekiwanego.

z najciekawszych uniwersów od dawna – tego nietrzymającego się schematów, oferującego

Zawiązanie akcji, po którym Evelyn zostaje wciągnięta w międzywymiarowe porachunki,

rzeczywistość z postaciami z parówkami zamiast palców zaraz obok świata, gdzie Jobu i Eve-

następuje w windzie, gdzie jej mąż zaczyna zachowywać się dziwnie. Nie jest już tym samym

lyn spotykają się jako kamienie. Niewątpliwie ten film pozostanie w pamięci widzów na długo,

wiecznie uśmiechniętym mężczyzną, który wydaje się jej miękki i nijaki. Wkłada jej do ucha słu-

ponieważ wszystko było na jak najwyższym poziomie: od gry aktorskiej – prawdziwe brawa

chawkę, nakazuje posłuszeństwo, pisze instrukcję, a co jeszcze bardziej szokujące – mówi, że

należą się fenomenalnej Michelle Yeoh – po efekty specjalne, charakteryzację i muzykę.

wcale nie jest jej mężem. Potem zaczyna się robić już tylko dziwniej. Tak, dziwniej, bo uniwersum

T E K S T: A N N A P Y R E K

stworzone przez Kwana i Scheinerta nie trzyma się żadnych schematów. Jak dowiaduje się Evelyn, w porównaniu z innymi swoimi wcieleniami, które podjęły w życiu inne wybory, ona nie osiągnęła nic. Jest najgorsza z nich wszystkich – smutna, nieszczęśliwa, wpadająca w pasmo niefortunnych zdarzeń. Podczas dwugodzinnego seansu bohaterka widzi

Wszystko Wszędzie Naraz (reż. Dan Kwan & Daniel Scheinert) Premiera: 15.04.2022

wiele wersji tego, jak mogło potoczyć się jej życie, gdyby podjęła inne decyzje w danym momencie. Na początku stwierdza, że nie chce wracać do swojego świata, jednak nie ma ani za dużo czasu, ani wyboru, ponieważ w tym wszechświecie jest również Jobu Tupaki, która chce zniszczyć wszystkie alternatywne rzeczywistości i to właśnie Evelyn ma ją powstrzymać.

32–33

ocena:

88887


KSIĄŻKA

recenzja /

mam milion osobowości – po jednej dla każdej korporacji

Malowane słowem Wszechobecna sztuka, skomplikowane relacje, tajemnice oraz dzieje społeczeństwa podczas wojny domowej w Hiszpanii to elementy, które składają się na porywającą i wielowarstwową fabułę Muzy. Książka zdobyła dużą popularność, trafiła na listę bestsellerów dzienników „The Sunday Times” oraz „The New York Times” i przyniosła Jessie Burton kolejną nagrodę Specsavers Book of the Year. T E K S T:

S

Sieć utkana z przeszłości i teraźniejszości Akcja książki rozgrywa się na dwóch płaszczyznach czasowych. Pierwsza z nich to lata 30. XX w. Do słonecznej Andaluzji przeprowadza się rodzina Schlossów. Harold jest marszandem, jego żona choruje na depresję, a ich córka Oliwia wykazuje się niebywałym talentem artystycznym – maluje obrazy. Ukrywa ten fakt przed swoimi rodzicami, ponieważ niektóre zawody, w tym artysta, w tamtych czasach były przeznaczone tylko dla mężczyzn. W czasie pobytu w Hiszpanii, do życia Schlossów wkraczają lokalni mieszkańcy – Izaak i Teresa Robles. Początkowo relacja tych dwóch rodzin opiera się na pomocy domowej, jednak z czasem ich członkowie uzależniają się od siebie. Spokój zostaje zakłócony przez rozpoczynającą się wojnę domową. Druga płaszczyzna to lata 60. XX w. Do Londynu przeprowadza się czarnoskóra Odelle Bastien z nadzieją na lepsze życie. Tak samo jak Oliwia, jest artystyczną duszą – pisze wiersze i opowiadania. Ona również ukrywa swój talent – uważa, że jej teksty nie są wystarczająco dobre, by mogły ujrzeć światło dzienne. Z drugiej strony marzy o byciu pisarką i publikowaniu swojej twórczości. Pracuje w sklepie obuwniczym, jednak nie jest z tego zajęcia zadowolona. Jest ambitną, wykształconą kobietą i chce od życia czegoś więcej niż dobieranie butów bogatym kobietom. Los się do niej uśmiecha i dostaje pracę jako maszynistka w miejscu swoich marzeń – galerii sztuki. Na weselu przyjaciółki poznaje mężczyznę, który dostał w spadku po matce pewien wyjątkowy obraz pod tytułem Rufina i lew, będący kluczem do rozwiązania zagadki sprzed lat. Właśnie to dzieło wraz z kryjącą się za nim tajemnicą łączy te dwa okresy.

Wielowymiarowi bohaterowie Jessie Burton stworzyła w swojej powieści bohaterów o wielowymiarowych charakterach. Każdy z nich jest zupełnie inny, posiada odmienne cele, aspiracje. Jednak wszystkie postacie w pewien sposób są ze sobą powiązane m.in. poprzez skrywane osobiste sekrety czy dokonywanie trudnych wyborów. Kobiecym bohaterkom sztuka daje niezwykłą siłę do działania i tworzenia, a plastyczne opisy widoków, pozwalają przenieść się do opisywanych miejsc.

Powieść jak obraz Muza jest inspirującym i intrygującym spotkaniem ze sztuką, które mocno oddziałuje na wyobraźnię czytelnika. Autorka pokazuje, jak ważną rolę odgrywa artyzm w życiu bohaterów, oraz jak potrafią być na niego uwrażliwieni. Zastosowanie ekfraz obrazów, które w rzeczywistości nie istnieją, pozwala czytelnikowi na większe pobudzenie swojej wyobraźni i daje szersze pole do interpretacji. Choć to sztuka gra pierwsze skrzypce w tej pełnej namiętności i rozczarowań książce, nie brakuje w niej także tematyki poświęcenia, niedopowiedzeń, spełnionych i niespełnionych marzeń oraz akceptacji i miłości. Ciepło, urok oraz delikatność powieści mieszają się z brutalnością, kłamstwami, wojną domową, segmentacją rasową i płciową.

krywa obawa i niepewność. Nie mówi o tym rodzicom, ponieważ jej ojciec nie wierzy, że kobieta może być artystką. Oliwia nie zgadza się z jego opinią, ale boi się pokazać mu swoje obrazy i ostatecznie odrzuca przyjęcie na uczelnię.

Porywa i zaskakuje Muza Jessie Burton budzi ciekawość od pierwszych stron. Ma w sobie wiele tajemniczości, przez co czytelnik ani na moment nie traci zainteresowania książką. Do samego końca powieść trzyma odbiorcę w niepewności, mogąc czasem aż dezorientować. Czytelnik stopniowo dopasowuje kolejne elementy układanki. Pisarka w umiejętny i wyważony sposób wplata w narrację wątki artystyczne i historyczne, jednocześnie nie przytłaczając faktami i datami. Nadaje to realistyczny wydźwięk powieści. Z pewnością książkę docenią wielbiciele sztuki oraz fani poprzednich powieści autorki, takich jak Marzycielki, Miniaturzystka czy Wyznanie. 0

Szara rzeczywistość... W książce w sposób wzorcowy pokazane jest zderzenie ludzkiego wyobrażenia z rzeczywistością. Odelle całe życie wierzyła, że Londyn jest światową stolicą kultury, w której spełniają się wszystkie marzenia. Po przyjeździe do stolicy Wielkiej Brytanii doznaje rozczarowania i przekonuje się, że to miasto nie jest tak idealne, jak to ze znanych jej opowieści... Mimo mieszkania tam od kilku lat, nie czuje się ona komfortowo. Co jakiś czas spotyka się z ksenofobią białych Anglików. Oliwia również musi skonfrontować się z rzeczywistością. Po przyjeździe do Hiszpanii dowiaduje się, że została przyjęta do prestiżowej Akademii Sztuk Pięknych w Londynie. Jej ekscytację i chęć spełniania swoich marzeń przy-

źródło: materiały prasowe

ztuka wzbogaca, zachwyca, uwrażliwia na piękno. Jest odskocznią od trudów dnia codziennego. Stanowi niewidzialną nić porozumienia między artystą a odbiorcą. Pozwala zatrzymać się, wejść w świat namalowanego obrazu, a przez to zrozumieć emocje i myśli twórcy, którymi kierował się podczas tworzenia. O tym właśnie jest Muza.

K L AU D I A S M Ę T E K

Muza Jessie Burton Wydawnictwo Literackie Kraków 2016

ocena:

88888 maj–czerwiec 2022


KSIĄŻKA

/ recenzja

Za kulisami, bez kulis Debiutancka książka dziennikarza politycznego Michała Kolanki wywołała zamieszanie na Twitterze na długo przed jej premierą, co bardzo dobrze oddaje specyfikę tego medium. Jest bańką, złożoną z mniejszych baniek (od Silnych Razem po k-pop), co zgodnie przyznają wszyscy bohaterowie Game changera. Równie jednomyślnie stwierdzają, że dla podbicia sondaży są gotowi na każde poświęcenie. Jest ciekawie, ale do rewelacji brakuje. K AC P E R B A D U R A

a pytania Kolanki odpowiadają byli i obecni sztabowcy, naukowcy, mistrzowie marketingu, błyskotliwi (nierzadko cyniczni) spin doktorzy, zawodowo wpływający na podświadomość szarych zjadaczy chleba zarówno w sektorze prywatnym, jak i zza partyjnych biurek. Są to ludzie, którzy pomogli wypromować obecnie urzędującego prezydenta, a także doradcy opozycyjnych liderów, wspominający prowadzenie kampanii wyborczej tuż po katastrofie smoleńskiej. Jedni odpowiadają za dobrą twarz rządowych instytucji w momentach kryzysu związanego np. z koronawirusem, inni dokładają starań, by postacie takie jak Janusz Palikot, Ryszard Petru, Katarzyna Lubnauer czy Szymon Hołownia stały się czymś więcej niż polityczną ciekawostką. Są i tacy, którzy mogą pochwalić się współpracą z niemalże każdą formacją polityczną od lewa do prawa. Jedni w TikToku widzą potencjał, inni się go boją i z nostalgią wspominają złote lata drukowanej prasy. Wszystkich łączy jedno – to ich przekaz ma się przebić do mediów, sondaże poszybować, a polityk rządzić krajem.

N

Własne opinie i własne fakty Autorowi udało się zamienić czternaście rozmów z ludźmi zza kulis wielkiej gry w bardzo zgrabnie spisane wywiady, które przypominają rozmowy przy piwie starych znajomych. Jest to niewątpliwie sztuka godna pochwały, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że to „polityczne bestie”, które na kontaktach z mediami zjadły zęby. Marcin Mastalerek związany z prawicą od lat uważa, że zwycięstwo Andrzeja Dudy w 2015 r. jest najważniejszym politycznym „gamechangerem” po 1989 r., a Jarosław Kaczyński rozgrywa niepodzielnie całą scenę według własnych reguł. KO potrzebuje większej mobilizacji, by przejąć inicjatywę, gdy PiS wygrywa niewielką przewagą – mówi Cezary Tomczyk. Krzysztof Janik nawołuje zaś lewicę do wyjścia z kosą na łąkę, zamiast zbytniego teoretyzowania w wielkomiejskich ośrodkach, a zaraz potem ubolewa, że dzisiaj nie można już w spokoju napić się wódki w sejmowej restauracji, bo zaraz ktoś zro-

34–35

bi zdjęcie i callout na Twitterze. By spotkać się po godzinach z politykiem innej opcji, kierować się trzeba raczej do hotelu gdzieś pod Warszawą. Albo na urodziny Roberta Mazurka, których to wątek również pojawia się w książce.

Idy Marcowe Rozmówcy ciekawie opowiadają, jak zupełnie inaczej prowadzi się dzisiaj kampanie wyborcze w porównaniu do tych mających miejsce jeszcze 5 czy 10 lat temu. Czasy przed mediami społecznościowymi to w zasadzie inna epoka. Polityczna tożsamość i baza ideologiczna są niczym bez pogłębionych badań fokusowych, przeprowadzanych niemal codziennie sondaży czy – w przypadku najbogatszych sztabów – badań eyetrackingowych i neuromarketingowych, które przywędrowały do polityki wraz z ekspertami z rynku prywatnego. Między wierszami sztabowcy przyznają się też do brudnych zagrywek z dziedziny „czarnego marketingu”, określanych ładnie „działaniami w kontrze”. Nic tak nie ośmiesza polskiego polityka w oczach opinii publicznej, jak zmuszenie go na konferencji prasowej do odpowiadania na pytanie zadane po angielsku, czy odkopanie antysemickiej wypowiedzi na Twitterze jego asystenta sprzed kilku lat.

śla „modnym w niektórych środowiskach kwestionowaniem władzy”, a Tomasz Karoń wprost mówi o „podpuszczeniu kobiet”… i na tym wątek się kończy. Dobrze, gdy dziennikarz pozostawia dużą swobodę rozmówcy, jednak w przypadku wywiadów politycznych – punktowania i dopytywania powinno być więcej. Tutaj reakcji momentami zabrakło. Michał Kolanko ma na Twitterze łatkę „pisowskiego dziennikarza” i choć się z nią nie zgadzam, to po lekturze jestem w stanie zrozumieć, skąd się wzięła. Game changera czyta się bardzo dobrze, co jest zasługą warsztatu autora, sprawnej redakcji, ale i niedużej ilości tekstu w książce. Publikacja jest krótka i świeża – znajdują się w niej nawet pytania o skutki agresji Rosji na Ukrainę, o co autor dopytał rozmówców tuż przed oddaniem tekstu do druku. Można odnieść wrażenie, że to dopiero początek, a kolejne publikacje są w drodze. Dobra pozycja dla zainteresowanych dziennikarstwem, marketingiem i polityką, jednak ma swoje wady. Abstrahując od krążących po Twitterze zdjęć autora w towarzystwie polityków Solidarnej Polski, polecam. 0

Gdzie ta kiełbasa? Specjaliści od politycznego PR-u zdają się być w tych rozmowach szczerzy, jednak już po chwili widać, że skrzętnie lawirują i nie mówią niczego, co mogłoby zaszkodzić ich drużynie. Próżno szukać tu prawdziwych kulis wielkiej polityki, bo rozmówcy najzwyczajniej w świecie nie mogą ich wyjawić – są profesjonalistami i dobrze wiedzą, co trzeba promować, a co zatajać. Próżno szukać tu też… kobiet. Choć autor sam przyznaje w pytaniach, że kobiet w polskiej polityce jest coraz więcej i zajmują coraz wyższe stanowiska, w czternastu wywiadach nie wypowiada się żadna z nich. Głosy polskich posłanek pojawiają się dopiero w blurbach, gdzie – o ironio – same zwracają na to uwagę. Tomasz Matynia czarne protesty z października 2020 r. okre-

źródło: materiały prasowe

T E K S T:

Game changer. Za kulisami polityki Michał Kolanko Wydawnictwo REBIS Poznań 2022 ocena:

88897


recenzje/

KSIĄŻKA

Pętle czasowe spotykają Agathę Christie

źródło: materiały prasowe

Jak bardzo trzeba się zagubić, żeby pozwolić diabłu wskazać sobie drogę do domu? – Stuart Turton „O jedenastej wieczorem Evelyn Hardcastle

sposób. Makabryczną pętlę czasu przerwać może wyłącznie jeden człowiek –

zostanie zamordowana.

Aiden Bishop. Jego zadanie jest proste: odkryć, kto spośród eleganckich gości

Masz osiem dni i osiem wcieleń.

nosi nóż, który niebawem ma zostać zbroczony krwią. Czy Aidenowi uda się

Pozwolimy ci odejść pod warunkiem, że

rozwiązać zagadkę zanim ciszę ostatniego wieczoru wypełni odgłos wystrza-

odkryjesz kto jest zabójcą.”

łu z rewolweru? Czy tajemnicza postać w ptasiej masce jest wrogiem czy przyjacielem? Czy to, co uważasz za iluzję jest nią w rzeczywistości? Czy możesz

Siedem śmierci Evelyn Hardcastle zawiera ele-

ufać cudzym zmysłom i przeczuciom?

menty tradycyjnie związane z gatunkiem powieści kryminalnych rozsławionych przez Agathę

Strzeż się. W tej historii nic nie jest takie, jakim się wydaje. Masz poczucie,

Christie. Fabuła obraca się wokół morderstwa

że znasz każdy szczegół, że dopasował_ś wszystkie elementy układanki, ale

popełnionego w odosobnionym angielskim dworze, o które podejrzanymi zosta-

czy naprawdę wiesz, kto zabił Evelyn Hardcastle?

ją zamożni mieszkańcy oraz służba. Do tego Stuart Turton dodał wątki podróży w czasie, zamiany ciał oraz gęstniejącą z każdym rozdziałem atmosferę tragedii.

Powieść Turtona została bardzo dobrze przyjęta, zdobywając nagrodę za

Niespotykanym rozwiązaniem wydaje się zastosowanie przez autora pierw-

najlepszy debiut w konkursie Costa Book Prize 2018 oraz nagrodę za najlepszą

szoosobowej narracji w czasie teraźniejszym przez filtr wielu osobowości. Zabieg

powieść w plebiscycie Books Are My Bag Readers Awards .

ten pozwala na stały rozwój głównego bohatera i oferuje przejmujące rozważania

ANGELIKA KUCH

na temat ludzkiego zachowania. Zasadniczo jest to klasyczne „kto zabił” – znane czytelnikom z cyklu o Herkulesie Poirocie, ale napisane w nowoczesny sposób. Ze

Siedem śmierci Evelyn Hardcastle

względu na to, trudno jednoznacznie określić gatunek powieści, ponieważ stano-

Stuart Turton

wi on różnorodny miks, który zaskakująco dobrze ze sobą współgra.

Wydawnictwo Albatros Warszawa 2019

Czas więc zacząć spektakl… Okazja do zbrodni jest idealna – bal w starym mrocznym dworze w Blackhe-

ocena:

88887

ath na cześć córki, powracającej po latach do rodzinnego domu. Evelyn Hardcastle będzie umierać osiem razy przez osiem dni o tej samej porze, w ten sam

źródło: materiały prasowe

Pozwól, że Ci opowiem… bajki, które nauczyły mnie, jak żyć Ludzie na każdym etapie życia tworzą przeróżne

w strukturze książki najczęściej pierwsza przedstawiana jest opowieść, a później komen-

historie i opowieści. Robią to, aby lepiej zrozumieć

tarz do niej – czytelnik może sformułować własną opinię, a następnie skonfrontować ją

funkcjonowanie świata, wspomnieć przeszłe wydarzenia

z opinią bohaterów – i często (choć nie zawsze) odkryć, że są bardzo podobne.

czy też podzielić się z innymi swoim doświadczeniem.

Znaczącym atutem książki jest zawarta w tytule bajkowość. Dzięki niej, treści są szybko

Istnieje nawet technika zapamiętywania wyrazów

przyswajane przez odbiorcę. Ponadto, czytelnik w trakcie lektury nie odczuwa „wyższości”

polegająca na układaniu absurdalnych historyjek z nimi

autora ani nie czuje się pouczanym. Jorge Bucay oferuje w swojej książce wolność – każdy

związanych. Wydaje się zatem naturalne, że już od tysięcy

może zrozumieć zebrane opowieści na swój sposób, a następnie zapoznać się z przykładową

lat szeroko rozumianymi opowieściami tłumaczono m.in.

interpretacją. Nigdzie nie jest narzucone jednak, że przedstawione wyjaśnienie jest jedynym

prawa natury i związane z nią zależności – poczynając

właściwym. Co więcej, nie zawsze możliwe jest znalezienie precyzyjnego rozwiązania!

od mitów, przechodząc przez przypowieści, a na bajkach

Pozwól, że Ci opowiem… jest książką zdecydowanie wartą uwagi. Mimo że pierwszą

kończąc. W taką też konwencję wpisuje się książka

jej połowę czyta się o wiele płynniej i szybciej niż drugą, to całokształt utrzymany jest

Jorge Bucay’a – Pozwól, że Ci opowiem... bajki, które nauczyły mnie, jak żyć.

na bardzo dobrym poziomie. Książka oferuje prosty, przystępny, ale jednocześnie zaska-

Autor, z zawodu psychoterapeuta, przygotował bogaty zbiór opowiadań inspirowa-

kująco prawdziwy i dogłębny zbiór przemyśleń. Jest też miłym przypływem świeżości,

ny wieloletnim doświadczeniem. Wykreował postać Demiána próbującego zrozumieć

gdyż odróżnia się od innych tego typu pozycji swoją nietypową formą. Co więcej, po treści

funkcjonowanie świata oraz odkryć swoje „prawdziwe ja”. W poznawaniu samego sie-

zawarte w tej książce można sięgać wielokrotnie – aby przypomnieć sobie poszczególne

bie bohaterowi pomaga niezawodny terapeuta Jorge, o przydomku „Gruby”.

uwagi lub też po prostu przenieść się na chwilę do bajkowego świata Demiána i Grubego.

Książkę tworzy zbiór historii i przypowieści zaczerpniętych z różnych religii i kultur,

Pozycja ta zdecydowanie warta jest polecenia – szczególnie osobom zainteresowanym

a także kilka współczesnych opowieści i anegdot wymyślonych przez autora. Większość

tematyką rozumienia siebie i swoich – oraz innych – poglądów na świat, mającym wraże-

z przytaczanych historii opatrzona jest komentarzem Grubego i przemyśleniami Demiána.

nie, że pomimo sięgania po różne pozycje, wciąż czytają to samo.

ANNA RUTKIEWICZ

Narracja książki (oprócz wspomnianych opowieści) prowadzona jest z perspektywy młodego chłopaka, co sprawia, że język jest przystępny, a czytelnik łatwo może utożsamić się z bohaterem. Głównym miejscem akcji jest gabinet terapeutyczny Grubego. Nadaje to

Pozwól, że Ci opowiem… bajki, które nauczyły mnie, jak żyć

pewne ograniczenia, jeśli chodzi o dokładne poznanie bohaterów, ale z drugiej strony uwy-

Jorge Bucay

pukla sedno książki: przytaczane historie oraz związane z nimi przemyślenia.

Wydawnictwo Zysk i S-ka

Wybrana przez autora forma przekazywania „pouczających” treści jest trafna i przy-

Poznań 2021

stępna. O wiele łatwiej jest zrozumieć pewne kwestie w schemacie „mędrzec–uczeń”, będąc „obok” ucznia i mając do dyspozycji przemyślenia z obu źródeł. Co więcej, jako że

ocena:

88887 maj–czerwiec 2022


TECHNOLOGIA I SPOŁECZEŃSTWO

/ filozofia

Filozofia życia Aperol leje mi się po rękach. Strumień pomarańczowej cieczy przemierza właśnie swoją finalną drogę wzdłuż żył mojego przedramienia. Za moment sterowany siłą grawitacji znajdzie się na podłodze. Czego jeszcze spodziewać się można na lepkim gruncie ludzkich oczekiwań? Wszystkiego. Wszystkiego prócz pytania zadanego chwilę po rozbryźnięciu się ostatniej kropli. T E K S T:

Z U Z A N N A ŁU B I Ń S K A

bsurd. Sytuacja absurdalna. Nie pierwsza i nie ostatnia. Trudno jest od życia oczekiwać braku nonsensu, jeżeli samo w sobie jest według Sartre’a, Camusa i Ciorana najdoskonalszym jego przykładem. Rodzimy się by żyć, żyjemy by umierać, jak śpiewał jeden z popularnych swego czasu polskich raperów, którego przywołanie w tym tekście jest co najmniej tak absurdalne jak otwieranie przez Gwardię Szwajcarską bram Watykanu śmieciarce w niedzielne popołudnie. Najmniejsze państwo świata, a już kilka godzin spędzonych w jego murach potrafi zafundować człowiekowi podróż w różne stany świadomości. Bazylika św. Piotra, czyli 23 000 m kw. świątyni zbudowanej na chwałę i uwielbienie wszechmogącego stworzyciela ziemskiego burdelu. Razem z pierwszym krokiem prowadzącym na plac ją okalający czuć ogrom przedsięwzięcia, jakim jest religia chrześcijańska. Czterorzędowa kolumnada, nad którą góruje 140 posągów świętych zamyka boską przestrzeń i przynajmniej w teorii wyzwala poczucie znalezienia się u bram niebios. Całokształt widoku mogą delikatnie zaburzać worki śmieci leżące gdzieś na horyzoncie i zdające się wyczekiwać wspomnianej śmieciarki co najmniej z taką niecierpliwością, z jaką wierni oczekują papieża na watykańskim balkonie. Całe szczęście, że ze względów estetycznych wszystko utrzymane jest w papieskiej kolorystyce – biały worek z żółtą wstążeczką.

Fakt, że życie nie ma żadnego sensu, jest powodem by żyć. Jedynym zresztą. Emil Cioran, rumuński filozof XX w. najsilniej związany z egzystencjalizmem i filozofią odrzucenia, wychodzi z założenia, że cała ludzka egzystencja pozbawiona jest jakiegokolwiek sensu. Świat jest płaski, a człowiek jest projektem z góry skazanym na niepowodzenie. Nieustannie, ale wciąż bezcelowo, szuka niedającego się odnaleźć celu bycia. Nieistniejącego nie da się odszukać, można by powiedzieć. Chociaż nie każdy, jak Emil Cioran, chce poddać się tej zgoła pesymistycznej wizji świata. Nawet jeżeli uświadomimy sobie nieuświadamialne, nadal nie ma społecznego przyzwolenia na mówienie na głos o egzystencjonalnej nie-

pewności bytu. Czy każda myśl powinna stanowić ruinę uśmiechu? pyta rumuński filozof. Jeżeli odpowiedź na pytanie byłaby twierdząca, prościej byłoby oczywiście nie zastanawiać się wcale. Obchodzić myśli przeróżne na niezliczoną liczbę sposobów. Cioran skupia się jednak głównie na trzech strategiach unikania myślenia o bezsensie sensu. Pierwsza nazywana racjonalizacją opiera się o wiarę w coś. W boga, w filozofię albo nawet w motywacyjnego coacha. W cokolwiek, co pomóc może przypisać nieprzypisywalne cele ludzkiemu bytowi. Kolejna strategia praktykowana przez większość dzisiejszego społeczeństwa polega na ciągłym odciąganiu od myślenia. Stawaniu się jednostką nieskalaną myślą przez jak największy odsetek doby. Jak osiągnąć taki stan? Na przykład przeglądając media społecznościowe przez pół dnia, a drugie pół spędzić na oglądaniu Netfliksa. I voilà: zapomnienie o trudzie istnienia – checked. Ostatni sposób nie jest tak prosty jak dwa poprzednie. Akceptacja. Zaakceptować brak sensu jest dla wielu znacznie trudniejszym zadaniem niż powierzenie życia w ręce niewidzialnej siły albo uwierzenie w coacherski bullshit. Czy jednak stuprocentowy stoicyzm jest w ogóle realny do osiągnięcia? Nie wiadomo. Ale gdyby komuś udało się osiągnąć permanentny stan nirwany, stan oderwania od wszelkich dotychczasowych racji kierujących życiem, jak żyć, nie pogrążając się w nicości? Tylko przez związek z absurdem, przez miłość do absolutnej bezużyteczności, miłość do czegoś, co nie ma treści, ale co symuluje iluzję życia. 0

fot.pixabay

A

O wnętrzu bazyliki nie można powiedzieć złego słowa. Przepych uderza śmiertelnika ze wszystkich możliwych stron. Dźwięki organów odbijają się od ścian pokrytych marmurowymi rzeźbami, a złoto ze sklepienia wydaje się powoli zsuwać, przygniatając zwiedzających ogromem czystego piękna. Jedną nogą w grobie niebie. Niestety rzeczywistość wzywa prędzej, niż można by przypuszczać. W boskim uniwersum nie jest na razie dane zostać nikomu. Czy kiedyś w ogóle będzie? Nie wiadomo. Nieznane są nam wyroki boskie. Tak samo jak nieznany jest powód zatrudniania przez Watykan ochroniarza do zadań specjalnych, takich jak powtarzanie co pięć minut, że nie wolno siadać na schodach bazyliki. Bezsens. Nie pierwszy i nie ostatni.

36–37


lifestyle /

Styl życia Polecamy: 38 SPORT 300 na godzinę po ulicach Monako Wyścig po krętych i wąskich uliczkach Księstwa 42 CZŁOWIEK Z PASJĄ W pogoni za zmianą Ranking szkół przyjaznych LGBTQ+

fot.Tomasz Dwojak

46 TECHNOLOGIA I SPOŁECZEŃSTWO D jak dyslektyk Co wiemy o tym zaburzeniu?

Krótka refleksja nad upływem czasu M A R I A B O G U TA zasem z niedowierzaniem spoglądam w przeszłość. Przeglądam w głowie setki obrazów z dawnych lat. Przed oczami stają mi wówczas niewyraźne zarysy zdarzeń, przypominające rozmyte, fotograficzne kadry. Przypomina mi się czas, gdy w 2019 r. kroczyłam tymi samymi ulicami Mokotowa, którymi poruszam się dzisiaj. Nie pamiętam wszystkiego, jednak jestem w stanie odtworzyć drobne szczegóły. Pamiętam, jak szłam do Nowego Teatru na warsztaty literackie. W środku siedziało sporo osób. Dam głowę, że nikt wówczas nie przeczuwał, co czeka ich za rok. Nie tak dawno ktoś powiedział mi w rozmowie: gdyby ludzie z przeszłości mieliby możliwość wejrzeć w przyszłość do czasów pandemii i zobaczyć te wszystkie zamaskowane twarze, pomyśleliby zapewne, że świat zmienił się w jakąś antyutopię. Choć obecnie nakaz noszenia maseczki już nie obowiązuje, myślę, że te słowa nadal brzmią aktualnie. Rzeczywistość jest nieprzewidywalna i zaskakuje nas na każdym kroku. W ostatnim czasie nie zawsze pozytywnie. Choćbyśmy nie wiem jak się starali, nigdy nie będziemy w pełni gotowi na to, co przyjdzie w następnych latach, gdyż nie wszystko jesteśmy w stanie przewidzieć. Uczucie niedowierzania towarzyszy mi również wtedy, gdy wspominam ferie zimowe sprzed trzech lat. Pamiętam, jak wraz z grupą znajomych odwiedziliśmy wówczas Lwów. Miałam poczucie, jakby czas w tym miejscu nie istniał. Czułam, że będąc

C

Nie potrafię w pełni wyobrazić sobie, co czuli poszczególni mieszkańcy Lwowa w momencie

oficjalnego

konfliktu zbrojnego na Ukrainie.

wybuchu

tam, sama mogę na chwilę przestać się spieszyć. Wizja zniszczeń, które trzy lata później miała przynieść wojna, była wówczas jedynie mglistym zarysem tkwiącym w ludzkich głowach. Wydawałoby się, że byliśmy przygotowani na to, co nastąpi. Rzeczywistość jednak zaskoczyła po raz kolejny. Może to egoistyczne, że powołuję się tu na własne odczucia. Nie potrafię jednak w pełni wyobrazić sobie, co czuli poszczególni mieszkańcy Lwowa w momencie oficjalnego wybuchu wojny. Nie mam też pojęcia, co właściwie siedziało w ich głowach trzy lata temu. Nie wiem, czy już wtedy byli w pełni gotowi na nadchodzącą zmianę. Wielu ludzi ma trudności z zaakceptowaniem zmian, zwłaszcza jeśli wiążą się one z traumą lub poczuciem rozczarowania. Niektórzy wolą odciąć się od nich i pozostać myślami w przeszłości. Mimo to, choćbyśmy nie wiadomo jak się starali, nie unikniemy przemian, z którymi wiąże się upływ czasu – zarówno pozytywnych, jak i tych budzących niechęć. Dlatego zamiast wypierać obecność negatywnej zmiany, powinniśmy zaakceptować ją, a także starać się wywrzeć wpływ tam, gdzie jeszcze możemy. Zwyczajny obywatel, niebiorący udziału w wojnie, nie będzie w stanie jej cofnąć. Może jednak udzielać wsparcia tym, którzy doświadczyli jej skutków. Nawet jeśli może się to okazać niewystarczające wobec skali panującego na świecie zła, działanie przynosi z reguły więcej korzyści niż ciągłe odcinanie się od zmian. 0

maj–czerwiec 2022


SPORT

/ GP Monako

Podchodzę do maglowego stojaka, bo wiem że czeka tam na mnie kolejny tekst od Tomka Dwojaka

300 na godzinę po ulicach Monako Ściganie się po krętych i wąskich uliczkach gęsto zabudowanego Księstwa ściśniętego między morzem a górami to bez wątpienia karkołomny pomysł. T E K S T I Z DJ Ę C I A :

TO M A S Z DWOJA K

ażdy z zakrętów na trasie wyścigu w Monako kryje jakąś historię, a już sama geneza ich nazw pozwala dowiedzieć się wielu ciekawostek. Tak jest już z pierwszym – Saint Devote. Jego nazwa pochodzi od pobliskiej kaplicy, poświęconej św. Dewocie, patronce Księstwa. Ta XI-wieczna kaplica jest miejscem, gdzie tradycyjnie księżna Monako zostawia swój bukiet po ceremonii ślubnej. Dalej podążamy wijącym się ku górze odcinkiem Beau Rivage (pol. piękny brzeg), z którego rozpościera się widok na port i wzgórze Le Rocher. Następnie kierowcy mijają operę i słynne kasyno Monte Carlo. Potem trasa podąża w dół, w stronę wieżowca La Mirabeau, który dał nazwę zakrętom Mirabeau Haute (górny) oraz Mirabeau Bas (dolny). Zakręty te przecina chyba najbardziej rozpoznawalny fragment toru, serpentynowy wiraż o kącie ok. 180 stopni, dodatkowo sukcesywnie obniżający się ku poziomowi morza. To najwolniejszy odcinek trasy nie tylko na nitce w Monako, lecz także w całym kalendarzu Formuły 1. Następnie kierowcy przejeżdżają długi tunel. Jest to z kolei najszybszy fragment toru, kierowcy osiągają tam prędkość ok. 300 km/h. Po wyjeździe z tunelu zawodnicy podążają wzdłuż monakijskiego portu, który na czas Grand Prix zapełnia się jachtami. Trasa następnie zakręca wokół baru La Rascasse i powraca na prostą startową.

K

Jako, że tor w Monako jest torem ulicznym, trasę wyścigu można na co dzień pokonać pieszo bez żadnego problemu. Namalowane na jezdni pola startowe, swoją obecnością wyraźnie ignorujące znaki drogowe, można dostrzec także poza wyścigowymi weekendami. Również niektóre krawężniki, np. przy zakrętach Mirabeau, dostosowane są do zawodów poprzez specjalny profilowany kształt. Pomalowane są także w charakterystyczny, wyścigowy biało-czerwony wzór.

38–39


GP Monako /

SPORT

Typowym obrazkiem dla wyścigów w Monako są kibice oglądający zawody z balkonów apartamentów czy z jachtów zacumowanych w przylegającym do trasy porcie. Po zakończeniu wyścigu tor jest otwierany, a w pobliskich lokalach i na jachtach odbywają się huczne imprezy, gdzie można spotkać kierowców czy celebrytów. Niektórzy nie czekają nawet do końca wyścigu. Na przykład Kimi Räikkönen w czasie Grand Prix w 2006 r. Po awarii, przez którą musiał się wycofać z zawodów, zamiast do garażu zespołu udał się pieszo na swój jacht zacumowany w monakijskim porcie, gdzie spędził resztę wyścigu, siedząc w jacuzzi i popijając piwo.

Räikkönen nie był jedynym kierowcą, który skończył zawody w wodzie. Innym słynnym monakijskim pływakiem okazał się Alberto Ascari. Włoski kierowca w czasie wyścigu w 1955 r. przestrzelił zupełnie szykanę i wjechał wprost do morza. Skończyło się na szczęście jedynie złamanym nosem.

I mimo, że trudno nie przyznać racji Nelsonowi Piquetowi, trzykrotnemu mistrzowi świata F1, który ściganie po torze w Monako porównał do jazdy rowerem po salonie, to nie sposób odmówić wyścigowi uroku. Niewiele jest wydarzeń sportowych cieszących się taką estymą, jak Grand Prix Monako. 0

maj–czerwiec 2022


SPORT

/ Organizacyjnie Stal Mielec w portugalskim wydaniu

Piłkarskie Termopile Wychodzenie na mecz z mniejszą liczbą zawodników niż regulaminowych jedenastu to dość powszechna sytuacja w najniższych klasach rozgrywkowych, gdzie zawodnicy nie zawsze znajdują czas na pogodzenie hobby z innymi obszarami swojego życia. Trudno jednak sobie wyobrazić, żeby miało to miejsce w jednej z najlepszych lig na świecie. Tymczasem właśnie w takich okolicznościach dziesięć lat temu toczył się jeden z meczów w lidze portugalskiej. T E K S T:

F I L I P W I EC ZO R E K

rzez większość swojej historii União de Leiria nie była wyróżniającym się klubem. Założony w 1966 r. zespół ze środkowej Portugalii do lat 90. zaledwie dwa razy zagościł w najwyższej lidze, w obu przypadkach żegnając się z nią po zaledwie jednym sezonie. Lepsze czasy dla Os Lis (pol. „Ci z Lis”, Lis to rzeka przepływająca przez Leirie) nadeszły wraz z trzecim awansem do pierwszej dywizji, który nastąpił po sezonie 1993/94. Tym razem nie skończyło się natychmiastową relegacją, wręcz przeciwnie, Leiria okazała się być solidną, potrafiącą namieszać w lidze drużyną. Jej złoty okres przypada na pierwsze lata XXI w. Zapoczątkowany został w 2000 r., kiedy to klub został przejęty przez João Bartolomeu, właściciela firmy Materlis, lokalnego giganta w dziedzinie obróbki drewna. Już w pierwszym sezonie po zmianie właściciela União zajęło, najwyższe w swojej historii, piąte miejsce w lidze. Następna kampania, choć nie tak udana pod względem sportowym, bo zakończona na siódmym miejscu, upłynęła pod znakiem dwóch osobistości, których potencjał okazał się wykraczać daleko poza Leirię. Pierwszą z nich był brazylijski napastnik Derlei, zdobywca 22 goli i wicekról strzelców, ustępujący jedynie bezkonkurencyjnemu wówczas Mario Jardelowi. Druga to młody trener, uznawany wtedy za jeden z największych portugalskich talentów w swojej dziedzinie. Mimo iż w União spędził zaledwie pół roku, zdążył pobić rekord liczby meczów bez porażki z rzędu w najwyższej lidze, schodząc z boiska niepokonanym w ośmiu kolejnych spotkaniach. Nic zatem dziwnego, że po zakończonej na czwartym miejscu rundzie jesiennej upomniało się po niego oglądające wówczas plecy Os Lis FC Porto. Szkoleniowcem tym był... José Mourinho. W drużynie z miasta nad rzeką Duero The Special One osiągnął największe sukcesy w swojej karierze, w swoim pierwszym pełnym sezonie triumfując w Pucharze UEFA, a rok później

40–41

fot. Record PT

P

sensacyjnie wygrywając Ligę Mistrzów. Jednym z kluczowych zawodników jego zespołu był Derlei, który dołączył do Mourinho po zakończeniu kampanii 2001/02.

Pocałunek śmierci Odejście dwóch supergwiazd zdawało się niespecjalnie robić na Leirii wrażenie. Wręcz przeciwnie, wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że klub jest na najlepszej drodze ku zadomowieniu się w portugalskiej czołówce na stałe. Sezon 2002/03 União zakończyło na piątej pozycji, dostając się przy tym do finału Taça de Portugal (Pucharu Portugalii). Nową gwiazdą zespołu został skrzydłowy Maciel, który dwukrotnie przekroczył granicę dziesięciu goli w ciągu roku. Ostatnim krokiem ku dołączeniu do grona najlepszych z najlepszych miało być otwarcie mogącego pomieścić 24 tys. widzów nowoczesnego stadionu, wybudowanego na EURO 2004. Wraz z oddaniem do użytku nowego obiektu znacząco pogorszyły się jednak wyniki sportowe klubu. Po odejściu Maciela do – jakże by inaczej – FC Porto, zespół popadł w poważny dołek, z którego już nigdy tak naprawdę się nie podniósł. Nowy stadion zionął pustkami,

z rzadka zapełniając się nawet w jednej czwartej, a nieliczni wierni kibice oglądali, jak ich ukochany klub pogrąża się w przepaści. Zajęcie siódmego miejsca w rozgrywkach 2005/06 i 2006/07 należy rozpatrywać w tej samej kategorii co chwilową, pozorną poprawę stanu ciężko chorego pacjenta. Już następny sezon przyniósł pierwszą od ponad dziesięciu lat relegację do drugiej ligi. Choć banicja trwała zaledwie rok, okazała się ona być pierwszym gwoździem do trumny dla klubu. Zainteresowanie drużyną zaczął tracić João Bartolomeu, którego firma popadła w poważne kłopoty finansowe. Z początku wydawało się jeszcze, że ich konsekwencje nie będą tak tragiczne, a Leiria, choć ponownie stanie się bezbarwnym średniakiem, przetrwa. Wszelkie nadzieje rozwiał jednak sezon 2011/12. Przed jego rozpoczęciem z mającego coraz większe problemy z wypłacaniem pensji na czas klubu odeszło aż 16 zawodników, a powstałe po nich luki wypełniono przede wszystkim wypożyczonymi zawodnikami. Tak naprędce sklecona kadra nie sprawiła sensacji, większą część sezonu União spędziło w strefie spadkowej. Tymczasem sytuacja za kulisami była jeszcze gorsza niż na boisku. Do kłopotów z wypłacalnością


Organizacyjnie Stal Mielec w portugalskim wydaniu /

dołączyły problemy ze stadionem – obiekt został zajęty przez komornika, a lokalni politycy coraz głośniej zaczęli nawoływać do wyburzenia nierentownego molocha. W wyniku tych perturbacji zespół zmuszony został do przeprowadzki na o wiele mniejszą arenę znajdującą się w pobliskim Marinha Grande. Oliwy do ognia dolewała postawa Bartolomeu, zachowującego się jakby finanse klubu były w jak najlepszym porządku. W trakcie sezonu dwukrotnie zdecydował się na zmianę trenera, zwolnił także dyrektora sportowego. Sprawę zaległych pensji komentował w następujący sposób – Takie problemy mają też inne kluby, nie tylko União de Leiria. Ponad 80 proc. profesjonalnych klubów w Portugalii ma jakieś zaległości wobec zawodników.

Ostatni gasi światło Czara goryczy przelała się 27 kwietnia 2012 r., na dwa dni przed zaplanowanym meczem z Feirense. W geście protestu zawodnicy, których duża część nie widziała wypłaty od ponad czterech miesięcy, zdecydowali się nie wyjść na ostatni przedmeczowy trening. Sytuacja eskalowała niezwykle szybko – już po kilku godzinach większość z nich złożyła wniosek o rozwiązanie kontraktów z winy klubu. Takie rozwiązanie zostało im zaproponowane przez portugalski Związek Profesjonalnych Piłkarzy, pozostający w kontakcie z pokrzywdzonymi piłkarzami. Pod koniec dnia na tonącym okręcie pozostało już tylko dziewięciu zawodników. Do dnia meczowego nie udało się osiągnąć porozumienia z resztą graczy, co doprowadziło do sytuacji, w której União nie miało

jak skompletować jedenastki gotowej do występu. Komisja Ligi rozważała odwołanie spotkania i przyznanie walkowera Feirense, ostatecznie jednak wybrano opcję pozwolenia Os Lis na wystąpienie w niepełnym składzie. Na boisku pojawiło się ośmiu zawodników, wśród nich wypożyczony z Benfiki Nicklas Bärkroth, w Polsce znany jako jeden z największych niewypałów transferowych w historii Lecha Poznań, a także kojarzony dziś przez każdego fana piłki nożnej Jan Oblak. Samo spotkanie było typowym meczem bez historii, zakończonym wynikiem 4-0 dla Feirense. O wiele ciekawsze od niego było to, co działo się w gabinetach. Bartolomeu był wściekły, zawodników, którzy rozwiązali kontrakty, nazywał dezerterami i groził im konsekwencjami sądowymi. Zachowanie sportowców, którym zależy tylko na pieniądzach, jest beznadziejne – w swoim stylu skwitował prezes União. Szczytem absurdu było jednak oskarżenie Alphousseyniego Keity, który z występu w feralnym meczu zrezygnował w ostatniej chwili, o kradzież z szatni torby z 6 tys. euro. Było ono jednak tak niedorzeczne, że niemal od razu zostało wycofane.

Nowy start União nie ogłosiło upadłości od razu po starciu z Feirense. Dzięki zaangażowaniu juniorów Os Lis dograli sezon do końca, w dwóch ostatnich kolejkach występując już w jedenastu. W tak trudnym, pod wieloma względami kompromitującym, sezonie rezultat końcowy musiał być katastrofalny – zaledwie 19 zdobytych punktów dawało ostatnie miejsce w tabeli, ze stratą dziewięciu oczek do bezpiecznego

SPORT

miejsca. W następnym sezonie Leirii nie dopuszczono do gry na zapleczu Primeira Liga – zamiast tego klub wystartował w rozgrywkach regionalnych. Co ciekawe, cały czas zarządzała nim ta sama spółka. Ta ogłosiła upadłość dopiero w marcu 2013 r., kiedy długi wynosiły już 16 mln euro, a jedynymi aktywami obrotowymi, którymi dysponowała, były autokar i minivan. Nowo powstały, kontynuujący tradycje União, klub wystartował w sezonie 2013/14 w trzeciej klasie rozgrywkowej, w której występuje do dziś. Także on nie jest wolny od afer – w 2014 r. zakupiony został przez Aleksandra Tołstikowa, rosyjskiego biznesmena i agenta piłkarskiego. Człowiek ten, z początku nazywany przez kibiców Abramowiczem z Leirii, został powiązany przez śledczych Europolu z mafią zajmującą się praniem brudnych pieniędzy i ustawianiem meczów. Choć śledztwo w sprawie Tołstikowa nadal trwa, a on sam nie usłyszał jeszcze wyroku skazującego, w 2020 r. podjęto decyzję o pozbyciu się problematycznego akcjonariusza. Nie spowodowało to ponownego załamania się finansów klubu. Jest wręcz odwrotnie, União pod niemal każdym względem ma się najlepiej od dawna. Drużyna zakwalifikowała się w sezonie 2021/22 do baraży o awans do Segunda Liga, zarządzana jest przez byłego prezesa Vitorii Guimarães, Armando Marquesa, i znów występuje na swoim stadionie. O tym, że w klubie dzieje się naprawdę dobrze, niech świadczy tegoroczna rekordowa frekwencja na Estadio Dr. Magalhães, wynosząca 11 tys. widzów. Choć jest to mniej niż połowa całkowitej pojemności stadionu, takich rezultatów już dawno nad Lis nie widziano. 0

maj–czerwiec 2022


CZŁOWIEK Z PASJĄ

/ wspierając różnorodność

żywię się dramami i pizzą z lubaszki

W pogoni za zmianą Nieustannie walczy o prawa mniejszości, wspiera system edukacji, dba o ogólny dobrostan społeczny oraz tworzy lepszą, bardziej inkluzywną przyszłość. Dominik Kuc, młody aktywista z Warszawy, opowiada o swojej działalności, a przede wszystkim przybliża nam swój największy autorski projekt – Ranking Szkół Przyjaznych LGBTQ+, zrzeszający bezpieczne dla tej społeczności licea. R O Z M AW I A Ł A : MAGIEL: Jak wyglądały twoje początki jako aktywisty i jak doszło do tego, że zacząłeś

AL I C JA U T R ATA

nie społeczne bierze się z chęci wprowadzenia zmiany, a kiedy już czujemy, że chcielibyśmy coś zrobić, szukamy obszaru, w którym moglibyśmy działać. Zazwyczaj szuka się go na podstawie odczuwanych emocji (np. zdenerwowania) względem jakichś wydarzeń lub poczucia, że dałoby się coś zrobić prościej lub lepiej. Osoby, które angażują się społecznie, posiadają pewien zmysł, który każdy jest w stanie w sobie wykształcić. Zmysł ten popycha do wyszukiwania dręczących nas sytuacji, a następnie do chęci ich zmiany. Jeśli chodzi o początki mojej działalności, dotyczyły one głównie edukacji i szkolnictwa, czym się w dalszym ciągu zajmuję. W 2018 r. stworzyłem Ranking Szkół Przyjaznych LGBTQ+, z taką myślą, że chciałbym dowiedzieć się, dlaczego w szkołach w Warszawie, znajdujących się w tak niedalekiej od siebie odległości, obecne są zupełnie różne warunki i poglądy. Inaczej mogą wyglądać tam bezpieczeństwo czy szacunek względem mniejszości, a placówki mieszczą się, powiedzmy, na tej samej ulicy. Zainteresował mnie bardzo ten fenomen, więc postanowiłem zbadać czynniki odpowiadające za taki stan rzeczy.

nizowaliśmy poloneza pod Pałacem Prezydenckim, aby przekonać Andrzeja Dudę do zawetowania tej ustawy, co, na szczęście, zakończyło się sukcesem. Wracając jeszcze do Rankingu – za każdym razem tworzona jest lista 10 najlepszych szkół, nigdy najgorszych. Wierzymy, że szkoły, które są na słabszych pozycjach, mogą się po jakimś czasie poprawić i wdrożyć program naprawczy. W kwietniu odwiedziliśmy 14 miast i mniejszych miejscowości w Polsce, między innymi: Zamość, Toruń, Tomaszów Mazowiecki, Wrocław, Poznań, Kalisz, Gdańsk oraz Łódź, gdzie byliśmy obecni z tematem budowania różnorodnej szkoły. Spotykaliśmy się tam z uczniami i uczennicami, nauczycielami i nauczycielkami, a niekiedy z dyrekcją i rodzicami oraz z samorządowcami, a są to ludzie, którzy, moim zdaniem, stanowią filar oświaty. Przez to, że mamy tak zdecentralizowaną kompetencyjność w systemie edukacji i jest wiele podmiotów, które podejmują decyzje, naszym zadaniem jest dotarcie do bardzo różnych grup. Rozmawiamy z nimi o jednym – o włączaniu mniejszości w system oświaty, oczywiście promując też nasze ocenianie w ramach Rankingu Szkół Przyjaznych LGBTQ+, które trwało właśnie do końca kwietnia. Wyniki tegorocznej edycji opublikowane były 10 maja na stronie maparownosci.pl.

Jak wyglądają twoja praca i działalność? W jakie projekty się angażujesz i jaka idea za nimi stoi?

Wspomniałeś o tym, jak narodził się pomysł na Ranking Szkół Przyjaznych LGBTQ+. Zatem, jak powstawał ten projekt i jak on działa?

Jak już wspomniałem, wciąż działam w obszarze wspierania systemu edukacji, a oczywiście głównym projektem, który tworzę, jest Ranking Szkół Przyjaznych LGBTQ+. Projekt ma już zasięg ogólnopolski, a niedługo również międzynarodowy – obecnie odbywa się jego pierwsza edycja w Belgii, ale pojawi się również w Amsterdamie i Bukareszcie. W ramach tego przedsięwzięcia nie chcemy szkół tylko oceniać, chcemy też dać im coś w zamian. Wierzę, że szkołom biorącym udział w Rankingu zależy na zwiększeniu swojej pozycji oraz na budowaniu otwartej i bezpiecznej atmosfery dla swoich uczniów i uczennic, w związku z czym obdarzamy je jak największym wsparciem. Jako Fundacja GrowSPACE prowadzimy interwencyjną skrzynkę mailową, na którą zawsze można pisać, oraz stworzyliśmy wzór inkluzywnego statutu szkoły. Są to zapisy antydyskryminacyjne, które placówki mogą przyjąć, aby chronić mniejszości, a jest to obecnie jeszcze ważniejsze z powodu napływu uchodźców i uchodźczyń z Ukrainy. Szkoły powinny pokazać, że są miejscem otwartym na różnorodność, szczególnie teraz. Ponadto zajmujemy się działalnością rzeczniczą, właśnie dołączamy do koalicji EduForUkraine i jesteśmy członkami Wolnej Szkoły. Kampania ta stworzyła nową jakość w polskiej edukacji poprzez współpracę z organizacjami pozarządowymi. Pokazała systemowi oświaty wynikające z niej plusy, tj. wsparcie nauczycieli i nauczycielek, wyrównanie szans uczniom i uczennicom czy zapewnienie rozbudowanych i wzbogaconych programów, podczas gdy Ministerstwo Edukacji pozostaje na te potrzeby ślepe. Jako Wolna Szkoła nieustannie walczyliśmy z propozycjami legislacyjnymi o nazwie Lex Czarnek, które mają na celu, przede wszystkim, zastraszyć dyrekcję oraz zlikwidować jakiekolwiek współprace między systemem edukacji a organizacjami pozarządowymi. Wielokrotnie współorganizowaliśmy wysłuchania publiczne, byliśmy obecni na demonstracjach i zorga-

Ranking istnieje od 2018 r., a ja zacząłem go tworzyć, będąc uczniem jednego z warszawskich liceów. Był to mniej więcej czas, w którym media bardzo nagłaśniały próby samobójcze młodych osób, które spotkały się z ogromnym natężeniem mowy nienawiści na terenie swoich szkół. Zaciekawiło mnie właśnie również to, dlaczego szkoły mają tak odmienne atmosfery, poglądy i sytuacje. Ranking próbuje odpowiedzieć na pytanie czemu tak się dzieje? i sprawdza, które z placówek faktycznie dają przestrzeń młodym ludziom do indywidualnej ekspresji i rozwoju, a które są po prostu bezpieczne dla swoich uczniów i uczennic z mniejszości. Zasadniczo projekt działa w taki sposób, że co roku uczniowie i uczennice odpowiadają na pytania dotyczące różnorodności na dedykowanej stronie internetowej. Tych pytań jest 19 i dotyczą, między innymi, widoczności osób LGBTQ+ w placówkach szkolnych, postaw nauczycieli i nauczycielek, postaw samej szkoły, czyli np. jak podchodzi się do tematu studniówki i innych wydarzeń mających miejsce w szkołach lub preferowanych zaimków w dzienniku elektronicznym. Po zliczeniu odpowiedzi publikujemy na stronie listę rankingową i promujemy wyniki. 10 najlepszych szkół w Rankingu otrzymuje Dyplomy Równości, które certyfikują ich pozycję.

angażować się społecznie?

DOMINIK KUC: Przede wszystkim wydaje mi się, że jakiekolwiek zaangażowa-

42–43

A jak wygląda praca nad tym projektem od wewnątrz? Jak duży macie zespół i jakie poszczególne zadania wykonujecie? Zespół liczy w tej chwili 14–15 członków i członkiń. W każdym regionie mamy osobę, która zajmuje się koordynowaniem, tzn. jest odpowiedzialna za zbieranie kontaktów oraz za zaangażowanie szkół i osób uczniowskich do tego projektu. Ze względu na ogólnokrajowy poziom Rankingu jesteśmy obecnie objęci sześcioma patronatami samorządowymi, otrzymaliśmy również patronat Komisji Europejskiej, a także medialny patronat Radia TOKFM. Co


wspierając róźnorodność /

więcej, w ramach Fundacji GrowSPACE, która jest operatorką tego projektu, w Warszawie działają osoby zajmujące się koordynacją merytoryczną, grafiką, mediami społecznościowymi, relacjami z partnerami społecznymi i mediami (to moja skromna rola). Mamy też zespół IT, który dba o to, aby strona internetowa była bezpieczna i nie wyciekły z niej jakiekolwiek dane. W zasadzie cała idea jest dość prosta – w momencie, w którym rozpoczynamy ocenianie szkół i startuje zaktualizowana strona www, zaczynamy promować Ranking szerokimi kanałami, tj. promocja w internecie, docieranie z informacją do konkretnych szkół oraz wizyty w miastach, czyli organizacja spotkań. Teraz, w majówkę, nie poszedłem niestety na urlop, ponieważ praca wciąż wre. Właśnie przygotowujemy się do podpisywania Dyplomów Równości. W tym roku, podobnie jak w poprzednim, nagrodzimy nimi najlepsze szkoły oraz zorganizujemy dla laureatów krótki happening, a w czerwcu, wraz z Komisją Europejską w Polsce, organizujemy galę ich wręczenia.

Czy druga ogólnopolska edycja różni się od pierwszej? Łącznie jest to już czwarta edycja projektu, ponieważ dwie pierwsze odbyły się wyłącznie w Warszawie, w 2018 i 2019 r. Natomiast tegoroczna, druga ogólnopolska edycja, różni się w sposób znaczący. Pierwsza była w znakomitej większości zdalna. Wtedy promocja i ocenianie szkół polegały tylko na kontakcie online, natomiast teraz możemy stacjonarnie odwiedzać w wielu miejscowościach nasze partnerskie organizacje, partnerów instytucjonalnych, samorządy, młodzieżowe rady, organizacje pozarządowe, organizacje społeczne oraz ruchy nieformalne. Spotykamy się i docieramy wprost do szkół i osób, które chcą się w ten projekt zaangażować. W tym roku bardzo zależy nam również na zorganizowaniu stacjonarnego eventu, czyli gali wręczenia Dyplomów Równości. Poprzednio zabrakło właśnie tego kontaktu, nad czym ubolewam. Oczywiście odwiedziliśmy wszystkie szkoły, które w tym Rankingu wygrały, ale nadal mam poczucie, że to było za mało, ponieważ, w tym trudnym dla oświaty czasie, chcemy im jak najwięcej od siebie dać. Niestety, Ministerstwo Edukacji ma bardzo nieprzyjazny stosunek względem jakiegokolwiek budowania otwartej atmosfery w szkołach, stara się wręcz ograniczać współpracę organizacji pozarządowych ze szkołami, nie dawać dyrektorkom i dyrektorom wolności w podejmowaniu decyzji. Jest to czas, w którym należy im się największe wsparcie. Dodatkowo, w tym roku Ranking Szkół Przy-

CZŁOWIEK Z PASJĄ

jaznych LGBTQ+ jest finansowany przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych i Europejskich z Brukseli – nie jest to polskie Ministerstwo, niemniej jest to dla nas ogromne wsparcie, które szczególnie doceniamy.

Masz pomysł na to, jak jeszcze można rozwinąć ten projekt? Jak widzisz jego przyszłość? Na pewno będziemy pojawiać się z Rankingiem w innych krajach. Tak jak wspomniałem, w tym roku ruszyło ocenianie szkół w Belgii, w które angażuje się również firma Deloitte, pomagając nam w docieraniu do konkretnych szkół. We wrześniu, czyli w kolejnym roku szkolnym, Ranking odbywać się będzie w Amsterdamie i Bukareszcie, na początku w formie projektu pilotażowego, później będzie w tych miastach wdrażany, a następnie rozciągnięty na całe kraje. Inicjatywa będzie narzędziem, mającym za zadanie sprawdzać otwartość szkół. Wskazane informacje okażą się pożyteczne zarówno dla kandydatów do placówek, jak i dla samych szkół, które wyciągną wnioski, co jest już dobrze, a co wymaga jeszcze poprawy, i w jaki sposób można działać.

A jak w tym roku przebiega finał projektu? 10 najlepszych szkół otrzyma nie tylko Dyplomy Równości, ale także tabliczki–szyldy, które zazwyczaj wieszane są przy wejściu do szkoły z nazwą i patronem bądź patronką danej placówki. Będą to właśnie tego typu pamiątkowe tabliczki z napisem „Bezpieczna szkoła”. Każda szkoła będzie mogła je powiesić podczas konferencji prasowej, zrobić sobie z nimi zdjęcie, a później je wykorzystywać. Bardzo byśmy chcieli, żeby wisiały one nie tylko jeden dzień, w czasie konferencji. Może niekoniecznie przy wejściu, bo często jest to jednak kwestia konserwatora zabytków, ale można by je powiesić w innym widocznym miejscu, pokazywać na dniach otwartych czy innych wydarzeniach szkolnych. W ten sposób chcemy systemowo wesprzeć dyrektorów i dyrektorki, zaczynając od Warszawy – najpierw zorganizujemy konferencję prasową w stolicy, a następnie w innych miastach, w których te najlepsze szkoły się znalazły.

Jakie wnioski można wyciągnąć po Rankingu? Przede wszystkim warto wspomnieć jakie mamy statystyki, które, mniej więcej, z roku na rok się powtarzają. Wiemy o tym, że 90 proc. młodzieży jasno deklaruje, że zna przynajmniej jedną osobę LGBTQ+ na terenie swojej szkoły, a 76 proc. regularnie widuje symbole związane z tą społecznością 1

źródło: Facebook – Dominik Kuc

maj–czerwiec 2022


CZŁOWIEK Z PASJĄ

/ wspierając różnorodność

Przede wszystkim ważne jest dla mnie wspieranie zdrowia psychicznego, zresztą o tym też jest Ranking Szkół Przyjaznych LGBTQ+. Chcemy dawać drogowskaz młodym ludziom, a tym samym dbać o ich zdrowie mentalne. W prawie oświatowym art. 68 mówi wprost, że obowiązkiem dyrektora szkoły jest zapewnienie bezpieczeństwa uczniom i uczennicom, a co za tym idzie także bezpieczeństwa psychicznego, o czym niejednokrotnie zapominamy. Problemy na tle psychicznym są często bagatelizowane, ponieważ kompletnie nie rozumiemy tego tematu. Depresja to jest tak samo

44–45

źródło: Facebook – Dominik Kuc

Na koniec zdradź jeszcze, jak widzisz swoje działania w przyszłości?

choroba, i tak samo zmniejsza naszą efektywność, jak np. złamanie ręki, a nie przysługuje nam za nią zwolnienie. Jako społeczeństwo musimy wreszcie zrozumieć i przełamać niewiedzę, aby o zdrowiu psychicznym mówić w kategorii jednych z największych wyzwań XXI w. W tym roku organizacja młodzieżowa Nastoletni Azyl zaproponowała zmiany legislacyjne, aby umożliwić konsultacje psychologiczne młodzieży poniżej 18. roku życia bez zgody opiekuna. Bardzo często psycholog szkolny informuje o sesjach nauczyciela i rodzica, kiedy nie jest to uzasadnione – uzasadnione jest tylko wtedy, kiedy stan pacjenta bądź pacjentki zagraża ich życiu lub zdrowiu. W innych przypadkach wszystkie informacje powinny zostać objęte tajemnicą zawodową. Takie zmiany legislacyjne toczą się już w Zespole Parlamentarnym ds. zdrowia psychicznego i będziemy przekonywać posłów i posłanki. Jak już wcześniej wspomniałem, te zmiany to również jest kwestia samorządów. W czasie bardzo negatywnej narracji ze strony Prawa i Sprawiedliwości, ze strony większości rządzącej, ale także Ministerstwa Edukacji, to samorządy są ostoją, która w dalszym ciągu organizuje nasze życie i bezpieczeństwo. W dużej mierze za organizację pracy szkoły i funkcjonowanie systemu edukacji odpowiadają właśnie samorządy. Wsparcie Komisji Edukacji w Warszawie oraz innych komisji i wydziałów oświaty jest kluczowe dla takich inicjatyw jak Ranking oraz wielu innych projektów, które tworzą szkoły. Dzięki niemu możemy edukować kolejne pokolenia i pokazywać młodym ludziom, do czego system oświaty powinien być im potrzebny. Myślę, że każdy z nas jest w stanie zobaczyć, jak bardzo nie przystaje on do rzeczywistości. Co więcej, rzeczywistość zmienia się tak szybko, że różnica między tym, jak wygląda system oświaty, a tym, czego się od niego oczekuje, jest coraz większa, dlatego właśnie w organizacji pracy przez samorządy szukałbym rozwiązania. 0 źródło: Facebook – Dominik Kuc

(np. tęczowe przypinki, torby). Natomiast już tylko 26 proc. młodzieży może liczyć na wsparcie ze strony nauczycieli i nauczycielek, kiedy pojawi się sytuacja dyskryminacji. Mamy zatem do czynienia z ogromną różnicą między tym, jak przyjaźni są młodzi ludzie wobec mniejszości, a tym, jak mówi o nich nasz system edukacji. Wyniki tegorocznej edycji wskazują, że 30 proc. młodzieży uważa, że nie każdy może czuć się w szkole bezpiecznie. Biorąc pod uwagę obowiązek szkolny obejmujący około 1,5 mln uczniów i uczennic, daje to prawie pół miliona osób, które mogą uczyć się i dorastać w poczuciu zagrożenia. Co więcej, nie dotyczy to tylko młodzieży LGBTQ+, ale wszystkich, w powszechnym mniemaniu, odstających od normy. Aż 83 proc. ankietowanych wyznaje, że w ich szkole jest przynajmniej jedna osoba, do której mogą zwrócić się o pomoc. Niestety już tylko 1/5 uczniów i uczennic bierze udział w warsztatach i akcjach dotyczących równości np. w Tęczowych Piątkach. Pokazuje to wprost, że cały system opiera się na ludziach dobrej woli i pojedynczych nauczycielach i nauczycielkach oferujących wsparcie – bez nich uczniowie i uczennice byliby pozostawieni sami sobie. Z Rankingu widać ogromne zaangażowanie młodzieży – otrzymaliśmy mnóstwo ocen z wypełnionych przez nią ankiet. W zeszłym roku dotarliśmy do 2,5 tys. placówek, co stanowi 1/3 wszystkich szkół średnich w kraju, a w tym roku tę liczbę niemalże powtórzyliśmy. Smutna część jest taka, że brakuje systemowych rozwiązań, a także często chęci do rozmowy ze strony kadry nauczycielskiej i dyrekcji, którzy obecnie są zastraszani przez Ministerstwo Edukacji, kuratoria i, czasem nieprzyjazne, samorządy. Cieszy mnie jednak to, że te samorządy, które mogą, współpracują z nami– jest to władza o wiele bliższa szkołom, a jej wsparcie jest tak naprawdę dla dyrekcji najważniejsze. W zeszłym roku, w Dąbrowie Górniczej, czyli w zwycięskiej szkole, prezydent miasta wziął udział w wydarzeniu podpisania i przekazania Dyplomów Równości. W tym roku dołączyli także inni prezydenci i prezydentki miast, między innymi Rafał Trzaskowski – prezydent miasta stołecznego Warszawy, Hanna Zdanowska z Łodzi, Jacek Jaśkowiak z Poznania, Aleksandra Dulkiewicz z Gdańska, Arkadiusz Wiśniewski z Opola oraz marszałkini województwa lubuskiego – Elżbieta Anna Polak. To daje pozytywny obraz tego, jak szkoła może wyglądać za 5–6 lat. Również rzeczy, które słyszymy od samej młodzieży, dają mi wielką nadzieję na lepszą przyszłość. Ich stosunek jest zupełnie inny, porównując do tego, co od nich słyszałem jeszcze trzy lata temu. Mimo że minął krótki okres od ukończenia przeze mnie szkoły, naprawdę widzę coraz większy progres. Mamy więcej coming-outów osób transpłciowych i niebinarnych, a nie tylko osób LGB. Dla naszych rówieśników i rówieśniczek największym problemem były homofobia w szkole i organizacja studniówki, a obecnie jest to podział toalet na męskie i damskie oraz podział grup na WF-ie ze względu na płeć.

Dominik Kuc Dominik Kuc – członek Rady Fundacji GrowSPACE oraz inicjator projektu Ranking Szkół Przyjaznych LGBTQ+. Laureat konkursu 25 under 25 Forbes & McKinsey w kategorii „Wspieranie Różnorodności”, członek Rady Konsultacyjnej przy Ogólnopolskim Strajku Kobiet, współautor raportu Warszawska Szkoła po Pandemii.


energetyka /

TECHNOLOGIA I SPOŁECZEŃSTWO kto nie zmyje swego kubka, będzie go bolała dupka

Zielona (?) energia Kwiecień 2022 r. Młody, zdrowy mężczyzna gdzieś na warszawskiej Ochocie ociera z czoła krople potu, a następnie wstaje z krzesła obrotowego, by dotknąć rury ciepłowniczej biegnącej pionowo na zewnątrz ściany jego pokoju. Czując powierzchnię gorącego żeliwa, klnie siarczyście i otwiera okno, za którym temperatura wynosi 15°C. M AC I E J C I E R N I A K

ężczyzna myśli o kłębach dymu, które dostrzec można, spacerując po okolicach Elektrociepłowni Siekierki, zaopatrującej w prąd i ciepło tę część miasta. Czy rzeczywiście jest potrzeba marnować aż tyle energii, tym bardziej jeśli kosztuje to planetę tyle wysiłku, a przyszłym pokoleniom stwarza marne perspektywy na przyszłość? I czy rzeczywiście przestawienie się na czystszą energię byłoby aż tak trudne i kosztowne? Zagadnienia transformacji energetycznej gospodarek rozwiniętych pozostają od lat na tapecie debaty publicznej zarówno w Polsce, jak i w całej Unii Europejskiej. Pomimo to, nasz kraj pozostaje lata świetlne za niektórymi ze swoich sąsiadów, jeśli chodzi o niskoemisyjność produkcji energii. Często pojawiają się jednak obawy, nawet

M

wśród relatywnie proekologicznie nastawionych komentatorów, że budowa elektrowni wiatrowych (najefektywniejszych w polskim klimacie spośród źródeł energii odnawialnej) wywrze na środowisku porównywalny wpływ co działanie tradycyjnych elektrowni węglowych. Poniższa analiza pokazuje, jak sytuacja wygląda w rzeczywistości.

Realny wpływ turbin wiatrowych By wyprodukować 1 GW energii elektrycznej z turbin wiatrowych, potrzeba, jak podaje portal ekologicznaelektrownia.pl, nawet 3000 osobnych wiatraków. Wprawdzie każdy z nich ma 1 MW mocy, jednak ze względu na zmienne warunki pogodowe w praktyce trzeba postawić trzy podobne sobie turbiny, by w sposób ciągły osiągały one taką moc. Każdy wiatrak to oko-

ło 500 m 3 betonu i 250 ton stali. Ze względu zaś na procesy produkcji tych materiałów nie da się uniknąć płynącej z nich emisji dwutlenku węgla do atmosfery. Na 1 m 3 betonu przypadają 82 kg CO2, a wyprodukowanie tony stali wymaga wyemitowania aż 1,85 ton tego gazu. Wyprodukowanie jednego wiatraka to zatem aż 500 ton CO2, a 3000 zapewniających 1 GW energii – około 1,5 mln ton. Dodatkowo należy wspomnieć o transporcie materiałów, przewożonych setkami ciężarówek, a wcześniej kontenerowcami. Czy jednak diabeł jest aż tak straszny, jak można by wywnioskować z tej analizy?

Wiatraki a Bełchatów Jednym z najbardziej charakterystycznych widoków dla mieszkańców centralnej Polski jest zapewne olbrzymia ziemna hałda o spłaszczonym 1

fot.pixabay

T E K S T:

maj–czerwiec 2022


szczycie, z którego wbijają się w niebo dziesiątki wiatraków. Obok tłoczą się kłęby dymu z kominów położonych obok największej nad Wisłą niezalanej wodą sztucznej dziury w ziemi, widzialnej z kosmosu. Elektrownia Bełchatów – największy pojedynczy emitent CO2 w Unii Europejskiej i jeden z największych na świecie, ustępujący tylko niektórym hutom w Indiach czy Chinach. Takie właśnie obelgi padają od wielu lat w kierunku perły w koronie towarzysza Jaruzelskiego. Niewiele z nas jednak zadało sobie trud sprawdzenia, ile faktycznie tego dwutlenku węgla stary dobry Bełchatów emituje. Otóż w rekordowym 2018 r., ciężar, jaki wywarło na atmosferę wyprodukowanie ponad 25 proc. polskiego zapotrzebowania na energię elektryczną, to około 38 mln ton CO2 . I to wszystko przez elektrownię o zainstalowanej mocy 5200 MW, a więc takiej osiągalnej przez około 17000 wiatraków, czyli tyle, ile aktualnie działa w Polsce. Wyprodukowanie kolejnej takiej liczby prądotwórczych turbin wiatrowych wyemitowałoby do atmosfery 7,83 mln ton CO2 – około 20 proc. tego, co rocznie emituje sam Bełcha-

/ energetyka

tów. Wiatraki działają bez konieczności wymiany części przez 15 lat. Nawet dodając emisje z transportu części, daje to około 75-krotny spadek w przypadających na rok emisjach dwutlenku węgla z produkcji elektrycznej, gdyby tylko zastąpić Elektrownię Bełchatów tymi 17000 turbin. Ich koszt (rozłożony na kilka lat) wyniósłby około 120 mld złotych, a więc równowartość chociażby 2,5 roku działania programu 500+.

Dlaczego więc nikt nic nie robi? Każdy może sobie w tej sytuacji zadać to samo pytanie: czemu więc jeszcze nie zaczęto w Polsce na szeroką skalę transformacji w kierunku stuprocentowo zielonej energii? Pierwszą, najbardziej optymistyczną odpowiedzią, może być ta o ostrożności kolejnych rządów w podejmowaniu decyzji, które pozostawiłyby Polskę z niezbyt stabilnym systemem produkcji energii. W końcu wiatraki działają tylko w określonych warunkach pogodowych. Fotowoltaika na dużą skalę nie ma w Polsce racji bytu, gdyż największa konsumpcja energii elektrycznej występuje w miesiącach,

w których słońce zobaczyć można najwyżej na zdjęciach sprzed paru miesięcy, a produkcja energii z ogniw fotowoltaicznych w pochmurne dni pozostawia wiele do życzenia. Drugą odpowiedzią, zasadniczo równie optymistyczną, jest wola oparcia krajowej transformacji energetycznej na elektrowniach jądrowych, które wymagają setki razy mniej miejsca w relatywnie gęsto zaludnionej i dobrze rolniczo zagospodarowanej Polsce, aniżeli farmy wiatrowe. Trzecia odpowiedź skłonić może czytelnika do rzuconej w przestrzeń klątwy i do biegu na pierwszy autobus w kierunku Sejmu, by zaprotestować – otóż w Polsce brakuje po prostu woli politycznej, by zmienić status quo. Silne jest lobby wielkich firm energetycznych, a także związków zawodowych górników, wydobywających komplementarny wobec spalanego w Bełchatowie węgla brunatnego – węgiel kamienny. Wobec tego jesteśmy skazani na napływające od kolejnych rządów obietnice dotyczące wybudowania elektrowni atomowych, które do 2045 r. wypełnią jedynie 20 proc. zapotrzebowania na prąd w kraju nad Wisłą. 0

D jak dyslektyk T E K S T:

J U L I A J U R KOW S K A

Raz na jakiś czas do opinii publicznej powraca temat dysleksji, coraz częściej w charakterze wyrzutów i wytykania nadużyć związanych z jej diagnozowaniem. Dyskusja nabiera rumieńców zwłaszcza w okresach egzaminacyjnych ze względu na „ułatwienia” podczas weryfikowania wiedzy. kojarzenia z dysleksją najczęściej krążą wokół tematu wydłużonego czasu na egzaminach spowodowanego „mieszaniem się liter” podczas czytania. Choć faktycznie orzeczenie z poradni specjalistycznej umożliwia dostosowanie formy egzaminu do predyspozycji ucznia – przez niektórych mylnie nazywanym „ułatwieniem” – samo zaburzenie nie ma zbyt wiele wspólnego z jego powszechnym wyobrażeniem. Świadomości nie poprawiają nagłówki gazet – np. Coraz więcej dzieci zwolnionych z pisania, czytania i liczeni a – które, choć słusznie próbują nagłośnić problem ciągłego wzrostu liczby osób zdiagnozowanych w kierunku dysleksji, robią to w sposób co najmniej nietaktowny.

S

46–47

Czyli nie jestem upośledzony? Uczniowie ze specyficznymi trudnościami w uczeniu się, jak określa ich Ministerstwo Edukacji i Nauki, swoją walkę z polskim systemem oświaty zaczynają bardzo wcześnie. Dysleksja jest zaburzeniem neurorozwojowym, którego pierwsze objawy mogą być zauważalne jeszcze przed rozpoczęciem edukacji. Oczywiście najbardziej alarmujące są trudności w nauce czytania i pisania, lecz teoria wypunktowuje również inne mogące pojawiać się problemy. Tak zwany deficyt fonologiczny może prowadzić do występowania trudności w nazywaniu i segmentacji fonemicznej, a także do gorszej pamięci krótkotrwałej. Są to przyczyny ograniczonej sprawności w czytaniu, a także problemów z wnioskowa-

niem na podstawie wypowiedzi pisemnej oraz, o czym rzadko się mówi, mówionej. Warto podkreślać, że przyczyną dysleksji nie jest lenistwo, a zauważalne trudności są spowodowane tym, co dzieje się w mózgach. Nie jest to jednak równoznaczne z zaburzeniami intelektualnymi – zostało już udowodnione, że iloraz inteligencji nie jest powiązany z poziomem umiejętności czytania.

Czyli to się dzieje w moim mózgu? Choć o dysleksji mówiono już ponad 100 lat temu, do dziś naukowcy toczą dyskusję na temat jej przyczyn. Wymienia się głównie trzy wzajemnie zależne czynniki: biologiczny, poznawczy oraz środowiskowy. Postuluje się istnienie „genu dysleksji”, a naukowcy popierający tę teorię zi-

fot.pixabay

TECHNOLOGIA I SPOŁECZEŃSTWO


problemy społeczne /

dentyfikowali już co najmniej dwa geny mogące wpływać na pojawienie się tego zaburzenia. Oznaczałoby to, że dysleksja jest dziedziczna, co również zostało już poddane analizie – według współczesnych badań współczynnik dziedziczenia dysleksji wynosi 100%. Coraz popularniejsze jest również badanie wpływu neuroprzekaźników na funkcjonowanie mózgu w kontekście rozumienia mowy i pisma. W ostatnim czasie pojawiła się hipoteza szumu neuronalnego, który miałby częściowo tłumaczyć problemy dyslektyków. Naukowcy mają do dyspozycji szereg metod obrazowania medycznego, dzięki którym badają zachowanie neuroprzekaźników pobudzających i hamujących. Człowiek typowo czytający ma zbilansowany poziom jednych i drugich, podczas gdy, jak postuluje się w hipotezie, u osób z dysleksją rozwojową pojawia się przewaga tych pierwszych, co z kolei skutkuje problemami z przetwarzaniem informacji. Całą teorię podłoża dysleksji dopina ostatni czynnik – środowiskowy. Brak odpowiedniego wsparcia nie tylko zniechęca uczniów do wzmożonej pracy, która w ich wypadku może być konieczna, lecz także odbiera im szansę rekompensaty pojawiających się deficytów.

Czyli jakie mogę dostać wsparcie? W Polsce podejmuje się próby poprawy sytuacji uczniów ze zdiagnozowaną dysleksją w systemie oświaty, jednak o wielu możliwościach niestety nikt nie ma pojęcia. Głośno mówi się o dostosowywaniu egzaminów oraz procedury ich sprawdzania, ponieważ to te rozwiązania budzą najwięcej kontrowersji, ale nikt nie wspomina o okolicznościach, które dla wielu mogłyby być ratunkiem. Co więcej, nawet spora część uczniów z dysleksją i ich rodziców nie wie, jakie wsparcie mogliby otrzymać. Rozporządzenie Ministra Edukacji Narodowej z dnia 22 lutego 2019 r. umożliwia dyrektorowi szkoły, na podstawie wniosku i orzeczenia z poradni psychologiczno-pedagogicznej, zwolnienie ich z nauki drugiego języka obcego nowożytnego. W praktyce jest to raczej rzadkie rozwiązanie – nie wiadomo, czy jest spowodowane niechęcią, czy raczej niewiedzą. Nauczyciele w polskich szkołach nie zawsze są skłonni do udzielania pomocy osobom z zaburzeniami neurorozwojowymi – i mowa tu nie tylko o dysleksji, ale również o ADHD, autyzmie czy zespole Aspergera. Trudno się im dziwić, biorąc pod uwagę przeludnione klasy i brak wsparcia ze strony wyższych instancji. Zamiast konkretnego wsparcia, oferują wydłużony czas na sprawdzianach i – oczywiście – „ułatwienia” na egzaminach.

TECHNOLOGIA I SPOŁECZEŃSTWO

egzaminu ósmoklasisty osoby ze „specyficznymi trudnościami w uczeniu się” mogą liczyć nie tylko na wydłużony czas, lecz także brak konieczności przenoszenia rozwiązań na kartę odpowiedzi i zastosowanie specjalnych zasad oceniania. W przypadku głęboko rozwiniętych problemów z pisaniem uczeń może korzystać z komputera bądź nauczyciela wspomagającego, który będzie zapisywał odpowiedzi do zadań otwartych za niego, natomiast przy znacznych trudnościach z czytaniem i rozumieniem tekstu wszystkie teksty liczące ponad 250 znaków mogą zostać przeczytane przez członka komisji. Choć dostosowania mogą wydawać się wystarczające, a z pewnością bardziej satysfakcjonujące niż warunki oferowane przez polskie szkoły publiczne, dyslektycy nie mogą się do nich przywiązywać. Jedną sprawą jest powrót po wakacjach do liceum, w którym respektowanie dysleksji jest z reguły na jeszcze niższym poziomie, a drugą – dostosowywania oferowane cztery lata później podczas egzaminu maturalnego. Ich lista w analogicznym komunikacie dyrektora CKE w sprawie przeprowadzania egzaminu maturalnego jest krótka: możliwość pisania egzaminu na komputerze oraz zastosowania szczególnych zasad oceniania. Zupełnie jakby przez cztery lata dyslektycy, w większości przypadków bez żadnego wsparcia, pokonali trudności z szybkim procesowaniem informacji oraz krótkotrwałym zapamiętywaniem.

Czyli co dalej? Głosy oburzone liczebnością grupy z trudnościami w czytaniu i pisaniu odzywają się głównie w okresie egzaminacyjnym i grzmią co najmniej jakby w polskim domu chowano pokolenie analfabetów. Trzeba jednak przyznać, że ciągły wzrost liczby orzeczeń o dysleksji może być niepokojący. Z jednej strony może on świadczyć o zwiększonej świadomości tego zaburzenia, lecz z drugiej – bardziej prawdopodobnej – o niewystarczających przepisach regulujących wydawanie oświadczeń oraz nadużyciach mających miejsce w poradniach. Według badań przeprowadzonych przez CKE 15 lat temu, co dziesiąty uczeń podchodzący do egzaminu szóstoklasisty miał udokumentowane trudności w czytaniu i pisaniu. Zgodnie z tym raportem w województwie mazowieckim z dostosowania formy egzaminu ze względu na dysleksję skorzystało 12,4 proc. uczniów – w 2021 r. było to już 18,4 proc. Dyslektycy oraz ich rodzice ubolewają nad stanem świadomości na temat tego zaburzenia w Polsce. Przeszkadza im lekceważące podejście szkół, a także powracające jak bumerang oskarżenia o wymuszanie diagnoz, by „ułatwić dzieciom życie”. Swojej nadziei upatrują w rozwijających się badaniach naukowych, które być może okażą się pomocne we wczesnym identyfikowaniu dysleksji, a ich rozpowszechnienie – w zwiększaniu zrozumienia tego zaburzenia. 0

Czyli o co mogę się upominać na egzaminie? fot.pixabay

Zgodnie z Komunikatem dyrektora Centralnej Komisji Egzaminacyjnej z 20 sierpnia 2021 r. w sprawie szczegółowych sposobów dostosowania warunków i form przeprowadzania

maj–czerwiec 2022


TECHNOLOGIA I SPOŁECZEŃSTWO

/ nowe rozwiązania

Wynajmuj, nie kupuj! Jak zarobić na tym, co się ma, a zarazem wypożyczać rzeczy, na które na co dzień nie można sobie pozwolić? Odpowiedzią jest ShareON – aplikacja, która umożliwia wynajem pojazdów wszelkiego rodzaju: od rowerów aż po helikoptery. Za pomysł na start-up odpowiadają założyciele: Przemek Feret, Michał Powala i Kuba Rusinowicz, którzy od zera stworzyli pierwszą taką firmę w Polsce. M I C H A L I N A KO B U S

życiu powodów do realizacji marzeń może być wiele, a Pinterest, Instagram i Tumblr ze swoimi inspirującymi grafikami bywają dodatkowymi motywatorami. Jednak jak realizować cele, które się sobie postawiło? Jak przekuć złote pomysły w biznes? Jedną z odpowiedzi na tak zadane pytanie może być historia ShareON – start-upu stworzonego przez trzech kolegów z pracy. Jest to pierwsza na rynku społecznościowa aplikacja sharingowa, która łączy transport naziemny, wodny i powietrzny. Główną funkcjonalnością ShareON jest możliwość wynajęcia różnorodnych pojazdów: od roweru, przez samochód, aż po helikopter. ShareON jest jak AirBnb dla transportu – można wypożyczyć dowolny pojazd dzięki darmowej aplikacji. Twórcy start-upu ShareON to Jakub Rusinowicz, Michał Powala oraz Przemek Feret – dwaj programiści oraz marketingowiec. Nad swoim pomysłem pracowali od lipca 2021 r., a ShareON jest ich pierwszym wspólnym przedsięwzięciem. Pomysł był mój. Zauważyłem, że jest dużo serwisów do wynajmu miejsc do spania, ale tak naprawdę poza wynajmem samochodów, takim jak na przykład oferują Panek czy Mobility, nie ma czegoś takiego na rynku, a jest to dość pokrewny biznes – mówi Jakub Rusinowicz. To właśnie nakręciło mnie do działania: produkt IT, potrzeba rynku i jednocześnie skala oraz rozmach projektu – dodaje Michał Powala.

W

Start-up krok po kroku Wielu młodych ludzi myślących o start-upie pochłania lektury Tima Ferrisa lub książki takie jak Lean Startup. W końcu w XXI w. wiele słyszy się o aplikacjach, ich rozwoju na rynku i tym, że teraz wszystko zależy od pomysłów danej osoby. Założyciele ShareON jednoznacznie podkreślają, że (poza samą koncepcją) podstawą ich sukcesu jest zgrany zespół. Dobrze jest znaleźć ludzi, którzy są od siebie inni, ale myślą podobnie. Różnorodność członków zespołu przy wspólnych wizji i celu

48–49

to solidny fundament – mówi Michał Powala, jeden z twórców ShareON. Założyciele aplikacji w swoich szeregach mają dwóch programistów oraz specjalistę od marketingu. Udało im się także pozyskać inwestora, który – poza udzielaniem wsparcia finansowego – wierzy w nich i służy mentoringiem. Osoby chcące założyć swój start-up muszą pamiętać o całym ciągu elementów, które są kluczowe przy otwieraniu biznesu: radzenie sobie z formalnościami, wyciąganie wniosków z popełnionych błędów, aspekty prawne – to właśnie te

strona internetowa ShareON

T E K S T:

rzeczy założyciele ShareON uważają za kluczowe w początkowych fazach prowadzenia biznesu. Tak naprawdę od samego początku odnosimy mikrosukcesy. Ponieważ nie mamy pojęcia, jak mają wyglądać aspekty prawne, zakładanie spółki, kwestie techniczne, nawiązywanie współpracy z firmami – każdy taki kolejny krok do przodu jest dla nas mikrosukcesem – komentuje Przemek Feret.

pojawią się one na twarzach wielu osób zarówno w Polsce, jak i za granicą. To właśnie mnie nakręca do działania – mówi Przemek Feret. ShareON jest ciekawą aplikacją, ponieważ stwarza również możliwość dodatkowego przychodu dla użytkowników, którzy zdecydują się udostępnić swój pojazd. Ogłoszenia są bezpłatne, a osoba oferująca usługę jest ostatecznym decydentem, czy dojdzie do wypożyczenia. Aplikacja nie ma tylko oferować wygodnego i rzetelnego sposobu na zarobek – ShareON będzie budował społeczność. Nieważne, czy jesteś studentem z rowerem, właścicielem Porsche, czy masz wypożyczalnię pełną pojazdów – stwórzcie to z nami wspólnie. Na klientów i właścicieli patrzymy jako na społeczność, którą wspólnie tworzymy – zauważa Przemek Feret. Takie właśnie są plany odnośnie tego start-upu: nie tylko aplikacja, która oferuje wynajem, lecz także przestrzeń, w której może dojść do realizacji większych projektów. Chcemy wokół tej aplikacji zbudować społeczność. Mamy specjalny program dla osób, które chciałyby się bardziej zaangażować. Nie chcę zdradzać szczegółów, ale jest miejsce dla ludzi, którzy zamierzają to budować z nami. Jeżeli kogoś to zainteresuje i będzie chciał się zaangażować, to znajdziemy dla niego miejsce – dodaje Michał Powała. Całą rozmowę z założycielami ShareON będzie można przeczytać w dodatku Pokieruj Swoją Karierą, który ukaże się w czerwcu. 0

Cały wachlarz korzyści ShareON to coś więcej niż zwykła aplikacja do wynajmu – to coś na miarę spełniania dziecięcych marzeń. Jak podkreślają twórcy, elementem ich wizji aplikacji było, by dawała ludziom radość. Uwielbiam wywoływać uśmiechy. Dzięki tej aplikacji wiem, że

Pierwsza na rynku społecznościowa aplikacja sharingowa, zrzeszająca transport naziemny, wodny i powietrzny. Dzięki ShareON będzie możliwe wypożyczenie samochodu, kampera, żaglówki, motorówki, a nawet helikoptera. Twórcami ShareON są Przemek Feret, Jakub Rusinowicz i Michał Powała.


varia /

Varia Polecamy: 50 WARSZAWA Moja planeta działka Kim są podwarszawscy działkowcy?

55 CZARNO NA BIAŁYM Krok od konia Plener fotograficzny z końmi

58 REPORTAŻ Miasto Huty Żelaza

fot. Aleksandra Grodzka

Miejsce inne niż wszystkie

Rozmazane AG ATA C I A R A

M

Nasze zdjęcia w ich telefonach lub aparatach będą dowodami naszego istnienia. Tego, że żyliśmy, kochaliśmy, płakaliśmy i śmialiśmy się.

ój tata zawsze powtarzał, żeby usuwać nieostre zdjęcia. Nieważne, czy byłyśmy na nich z siostrą uśmiechnięte, czy bawiłyśmy się w parku, czy w domu. Nieostre z miejsca lądowały w koszu. Czasami myślę, że to przez niesmak tysięcy beznadziejnych ujęć z kliszy, które po wydrukowaniu lądowały w kartonie, bo takich do albumu się nie wkłada. Teraz jednak możemy dokładnie wybierać najlepsze zdjęcia i kadry. Powiększać, przybliżać, a nawet wyostrzać. Jak jedno nie wyjdzie, możemy zrobić kolejne i kolejne. Mamy wszystkie niezbędne narzędzia, żeby powstało idealne zdjęcie. Ale czy nie tracimy przy tym pewnego poczucia naturalności i spontaniczności? Traktuję zdjęcia jako skróty do wspomnień. Takie wymuszacze flashbacków. Najpewniej tak jak każdy, robię je na pamiątkę chwil, ludzi, miejsc oraz historii, które się za nimi kryją. Moje zdjęcia oddają moje życie i chwile, które przeżyłam. Bliskich, rodzinę i świat, w którym żyję. Nie muszą być idealne, ponieważ życie nie jest idealne. Rozmazany dom nadal przywoła wspomnienie o domu, w którym się wychowałam. Rozmazana, ale roześmiana twarz przyjaciółki sprawi, że sama zacznę się śmiać. A rozmazane, lecz pełne miłości i zrozumienia, oczy bliskiej osoby ogrzeją serduszko.

Ostatnio natknęłam się w głębinach internetu na cytat. W luźnym tłumaczeniu brzmiał: Byłem dla kogoś na tyle ważny, że zrobił mi zdjęcie . Bardzo mnie wzruszył i skłonił do rozmyślań. Ile razy pstrykałam coś telefonem w pośpiechu, byle zatrzymać moment? Ile razy mówiłam: Poczekaj chwilę. Chcę zrobić zdjęcie ? Bardzo dużo. Róbmy zdjęcia innym i zachęcajmy ich do tego samego. Nasze zdjęcia w ich telefonach lub aparatach będą dowodami naszego istnienia. Tego, że żyliśmy, kochaliśmy, płakaliśmy i śmialiśmy się. W ten sposób możemy pielęgnować wspomnienia o sobie nawzajem. Ponoć człowiek żyje tak długo, póki ktoś o nim pamięta. Czasami fotografie to jedyne, co po nas pozostaje, oprócz wspomnień i imienia w kamieniu. Kiedy już znikną meble, ubrania i ulubiony kubek, może jakiś potomek znajdzie stare zdjęcia i zacznie szukać naszej historii. Mam nadzieję, że wtedy zobaczy dużo rozmazanych fotografii, a na nich życie pełne radości. Warto zostawić w tym rozmazaniu przestrzeń dla wyobraźni i niedopowiedzeń. W końcu nie wszystkie szczegóły muszą być widoczne. 0

maj–czerwiec 2022


WARSZAWA / idylla podobno żona Morawieckiego ma kupić Magpress

Moja planeta działka

Historia o życiu podwarszawskich działkowców Stanowią około 10 proc. ludności kraju, identyfikują się z nimi członkowie wszystkich grup społecznych i zawodowych, ich ruch ma ponad 120-letnią historię. Tworzą prężnie działające społeczności, w których dbają o przyrodę i dobro wspólne. Pytamy więc: kim są polscy działkowcy i dlaczego koncepcja Rodzinnych Ogrodów Działkowych ma szanse przetrwać nienaruszona kolejne 100 lat? T E K S T I Z DJ Ę C I A :

JULIA PIERŚCIONEK

ziadek Miecio, przekraczając bramę Rodzinnego Ogrodu Działkowego im. Władysława Reymonta w Pruszkowie, przestaje być tylko dziadkiem Mieciem, a staje się również wiceprezesem Stowarzyszenia Ogrodowego. Razem z babcią Krysią urzęduje na działce nr 40 od 1980 r., chociaż, kiedy pytam dziadka, jak długo są działkowcami, odruchowo odpowiada, że 30 lat. Dziwi się, gdy liczę, że minęły już 42. Na terenie ogrodu znajduje się 49 działek o powierzchni 400–450 m2, mniej więcej połowa dzierżawców to rodziny z dziećmi, a druga: emeryci – do niedawna najstarszym był 95-latek. Działkowcy tworzą społeczność o silnej tożsamości. Wszyscy się znają (a przynajmniej swoich sąsiadów) i wiedzą nawzajem o swoim życiu, problemach, potrzebach. W końcu nic dziwnego – działki ogrodzone są tylko niskimi płotkami, nikt niczego nie ukrywa. Siadamy z dziadkiem przy stole w cieniu ogromnego orzecha porośniętego bluszczem. Są obrus i cerata w granatową kratę, drożdżówki z serem na okolicznościowym talerzu Lokomotywowni Pozaklasowej w Gdyni Cisowie i dzbanek kawy. Wszystko się zgadza, można zaczynać wywiad.

ne. Do celów takiego ogrodu należy, między innymi, integracja wielopokoleniowej rodziny, ochrona środowiska i przyrody czy też pomoc rodzinom i osobom w trudnej sytuacji życiowej oraz wyrównywanie ich szans.

D

125 lat działkowania Na początek, trochę historii ruchu działkowego. Pierwsze ogrody działkowe ROD „Kąpiele Słoneczne” zostały założone w Grudziądzu w 1897 r. przez Jana Jalkowskiego. Z kolei w Warszawie najstarszy jest Ogród Działkowy Tramwajarzy przy ul. Odyńca (obecnie ROD im. Obrońców Pokoju), w 1902 r. założyła go Kazimiera Proczek. Na początku ogrody były głównie nastawione na uprawę warzyw i owoców na potrzeby działkowców. Obecnie w Warszawie znajduje się 170 ogrodów, które obejmują ok. 30 tys. działek i zajmują powierzchnię ponad tysiąca hektarów. W 1990 r. około 50 proc.

50–51

Pruszkowski ogród

ogrodów stanowiło element układu przewietrzania miasta i było trzonem jego systemu ekologicznego. Niestety, na niektórych terenach działkowych (szczególnie na Pradze-Południe) stwierdzono wysokie skażenie środowiska, co zdyskwalifikowało działki w kwestii upraw spożywczych. Polski Związek Działkowców (rok zał. 1981), z przeszło 120-letnią tradycją ruchu działkowego w Polsce, prowadzi na terenie całego kraju ponad 4,4 tys. ROD-ów, a liczbę osób korzystających z działek szacuje się na 4 miliony! Sam PZD zarządza majątkiem liczonym w miliardach złotych. To niezdobyty bastion dla wszystkich, którzy próbowali ingerować w jego funkcjonowanie. Rodzinne Ogrody Działkowe pełnią funkcje wszechstronne. Ekologiczne, rekreacyjno-wypoczynkowe, socjalne, zdrowotne, społeczne, a nawet edukacyj-

Wracam do miejsca, w którym jesteśmy. ROD im. Władysława Reymonta w Pruszkowie powstał w 1955 r. pod nazwą Rodzinnego Ogrodu Pracowniczego. Założony został z myślą o robotnikach Zakładów Naprawczych Taboru Kolejowego. Na przełomie lat 50. i 60. dziadek Mieczy-

sław odbywał w tych zakładach praktykę zaraz po skończeniu technikum kolejowego. Później opiekował się nimi jako dyrektor pionu naprawczego w dyrekcji generalnej PKP, a następnie pełniąc, funkcję wiceministra infrastruktury, bronił przed likwidacją. O przydziale działki decydowała rada pracownicza, która pod uwagę brała osoby w jakiś sposób zasłużone dla zakładów i czynnie biorące udział w ich działalności. Dodatkowo, dziadkowie mieli dobrych znajomych, którzy już urzędowali w pruszkowskim ogrodzie, od których dostali cynk o zwalniającej się działce. Seniorzy zastali ją w stanie niemal dziewiczym, wcześniej dzierżawił ją starszy pan. Zbudowali drewniany domek, szklarnię, a w ramach


idylla /

czynu społecznego samodzielnie doprowadzili instalacje wodną i elektryczną. Od tamtej pory regularnie i pieczołowicie dbają o swoją działkę. Pielą, koszą, przycinają, naprawiają, budują, poprawiają, grabią, sadzą i podlewają. Dzierżawcami działek na terenie ROD im. Władysława Reymonta mogą być mieszkańcy Pruszkowa i Piastowa, jednak trzech działkowców przyjeżdża z Warszawy (w tym moi dziadkowie). Jest to spowodowane zaszłościami z lat 80., kiedy działkowcami mogli być wszyscy. Później ustawa to uregulowała, ale jako, że lex retro non agit, nikomu tych działek nie odebrano. Ogrodem zarządza Stowarzyszenie Ogrodowe, którego statut pokazuje mi z dumą dziadek, to znaczy, wiceprezes. Stowarzyszenie ma bardzo dużo obowiązków. Dba o bezpieczeństwo, jest w kontakcie z gminą, od której dzierżawi grunt, przeprowadza realizację napraw i inwestycji, egzekwuje płatności od działkowców, zwołuje walne zebrania, ma podpisaną umowę z pobliskim przedszkolem, strażą miejską i policją. Ponadto zgłasza sprawozdania finansowe do urzędu skarbowego oraz wypełnia CIT. Do stowarzyszenia należy obecnie 55 osób, tylko dwoje działkowców nie zdecydowało się na przynależność. Członkostwo zapewnia prawo do głosowania podczas obrad, na których zgłaszane są postulaty, podejmowane decyzje o wysokości opłat, regulaminie, zasilaniu w media użytkowe itp.

Zasady muszą być Działka zobowiązuje. Zgodnie z paragrafem 9. umowy dzierżawy działkowej, działka musi być wykorzystywana. Jeśli ktoś widocznie zaniedbuje działkę, nie przyjeżdża i jej nie pielęgnuje, zarząd upomina działkowca. W przypadku braku reakcji, mimo że, jak mówi dziadek, zarząd nie jest skłonny do siłowych rozwiązań, dzierżawa może zostać wypowiedziana. Obecnie w pruszkowskim ROD-zie jest jeden taki przypadek. Jeśli działkowiec wie, że przez dłuższy okres nie będzie mógł zajmować się działką, np. z powodu choroby, może wyznaczyć opiekuna swojej działki na roczny okres, wtedy wszystkie obowiązki przechodzą na tę osobę. Konsekwencją tych zasad jest to, że osoby starsze, które nie

są już w stanie pracować w ogrodzie, z bólem serca są zmuszone je oddać. Dziadek mówi, że wiele osób nie wyobraża sobie życia bez działki. Ostatnio rozmawiał z panem, który miał łzy w oczach, bo niestety musi się ze swoją pożegnać. Na działce można budować szklarnie i domki o maksymalnej powierzchni 3,5 m2 i nie wyższe niż pięć metrów. Zgodnie z regulaminem na działce nie można mieszkać ani nocować, palić ognisk, spalać odpadów, ścinać drzew, hodować zwierząt czy nielegalnych gatunków roślin. Pruszkowski ROD cieszy się dużym zainteresowaniem. Po pierwsze, jego zaletą są niskie opłaty. Dziadek podkreśla, że działki nie można kupić ani sprzedać – działkę się dzierżawi. Ustępującemu działkowcowi należy się zwrot od następcy o wartości jego nasadzeń oraz wszystkiego, co zbudował na

WARSZAWA

autobusem czy też WKD, stacja Malichy znajduje się nieopodal. Po czwarte i ostatnie, ogród jest kameralny, spokojny i bezpieczny. Teren jest monitorowany. Panuje atmosfera rodzinna, nie ma chuligaństwa. Co prawda raz czy dwa zdarzyło się włamanie, ale już od dwóch lat nie odnotowano takich incydentów. Są też plany wzmocnienia oświetlenia na terenie ogrodu.

Życie działkowca

działce, tu czasem pojawia się problem negocjacji między stronami. Wpisowe dla nowego działkowca to koszt 850 zł, ponadto Stowarzyszenie podjęło decyzję o stałej wysokości opłat. Podpisanie umowy dzierżawy z nowym działkowcem wiąże się najpierw z rozmowami z Zarządem. Stowarzyszenie chce wiedzieć, jakie są plany wobec działki i jak dana osoba zamierza ją użytkować. Często działki przekazywane są kolejnym pokoleniom działkowców, obecnie niektóre uprawiane są już przez prawnuki. Po drugie, ludzi zachęca poczucie stabilności i brak obawy o wywłaszczenie. Ponieważ ogród ma już ponad 30 lat, zgodnie z ustawą nie może zostać zlikwidowany, jest praktycznie nienaruszalny. Jedyne, co mogłoby mu zagrozić, to budowa drogi lub budynku społecznie potrzebnego. Po trzecie, ROD jest znakomicie zlokalizowany, można do niego dojechać

Dziadek podkreśla wagę ogrodu jako społeczności. Wszystkie środki z opłat działkowców są przeznaczone na cele statutowe. Zarząd zna sytuację i potrzeby każdego działkowca. W ostatnim czasie zrealizował dwie duże inwestycje. Był to gruntowny remont budynku hydroforni i instalacji hydraulicznej oraz stworzenie pomieszczenia socjalnego, w którym odbywają się walne zgromadzenia. Do przestrzeni wspólnej należy również warsztat z narzędziami i sprzętem, do którego każdy działkowiec może przyjść i pomajsterkować. Po zimie jest najwięcej roboty. Właściwie do lipca, a czasem sierpnia, dziadkowie cały czas mają coś do zrobienia. Mimo to, jak dziadek mówi, działka to sama radość. On hoduje pomidory, sałatę i szczypior. Kosi trawę. Sadzi borówki amerykańskie. Zajmuje się sprawami Zarządu Stowarzyszenia. Babcia grabi, pieli, podlewa, sprząta, dogląda wszystkiego. Razem, wespół w zespół, dbają o swój ukochany kawałek ziemi, który przecież stał się już częścią historii naszej rodziny. Sadzonkę tamtej jodły, już teraz ogromnej, babcia przywiozła z Wisły, skąd wracała z wczasów z moją kilkuletnią wówczas mamą. Tamtą czereśnię, która teraz przepięknie kwitnie na biało i obradza w pyszne owoce, sadziłam z kolei ja, ponad 10 lat temu. A tamten krzew agrestu, mój brat. I chociaż lata nieubłaganie mijają, coraz bardziej bolą kolana, wzrok się pogarsza, a wnuki są już dorosłe, na działce czas staje w miejscu. Działkowcy w całej Polsce, tak jak przez ostatnie 100 lat, działają i chcą cieszyć się swoimi Rodzinnymi Ogrodami Działkowymi, dopóki tylko sił wystarcza, dając świadectwo ponadczasowości ruchu działkowego. 0

maj–czerwiec 2022


WARSZAWA / dekonstrukcja

Małe uderzenie deeskalacyjne Warszawa to miasto wielkich zdarzeń i nic nieznaczących decyzji. Przepiękny, błyszczący klejnot w koronie politycznych spisków i knowań, lecz wyraźnie odrębny, jak gdyby nawet brzydzący się kontaktu z głową (głowami) które przyozdabia. Zawsze przedmiot, nigdy – no, prawie nigdy (i z pewnością nie teraz) – podmiot. T E K S T:

MICHAŁ RAJS

akże chciałoby się powiedzieć, że piękno miasta jest także projekcją jego siły; że za blaskiem kultury idzie coś więcej, niż tylko chwilowe olśnienie duszy, która miłość do stolicy musi odnawiać poprzez sukcesywne akty zakochiwania w kolejnych, wyeksponowanych cząstkach obiektu swoich uczuć. Jakże pragnęłoby się stwierdzić, że człowiek nie tylko daje się zalewać mnogości dóbr i powabów, ale również, poprzez uczestnictwo, widzialne członkowstwo we wspólnocie, zalewa owymi dobrami i powabami innych. Innych, a zatem nie swoich, nie warszawiaków, nie Polaków, ale właśnie ludzi spoza; tych, którzy nie mieli okazji choć raz przejść się Krakowskim Przedmieściem w bezchmurny, majowy wieczór. Piękno bowiem, dla samego piękna, niewiele znaczy – bo co z tego, że tętnią życiem arterie, że migocą nocne, malownicze pejzaże Wisły, że dzielimy wspomnienia i historię, znacząc je naszym udziałem, skoro to wszystko istnieje jedynie dla samego istnienia, nie promieniejąc wokół, i jest wyłącznie iskrą w zderzeniu dwóch wrogich kling, nie zaś iskrą własną, zaczątkiem ogniska jakiegoś ojczyźnianego fundamentu, którego nie skruszy nieunikniona śmierć pokoleń? Cóż z piękna, które przemija niby chwilowa moda? Cóż z uroku, cóż z czaru, który daje się rozwiać pierwszemu lepszemu podmuchowi wiatru? Przecież i łuna pożaru – jeżeli nie widzi się płonących domów ani nie słyszy rozpaczliwych krzyków – zdawać się może arcydziełem sztuki, spektaklem godnym królewskich rodów, z ogniem i powietrzem w rolach głównych. To, że pożywkę dla owego spektaklu będzie stanowić żywot ludzki obleczony w drewniane efekty żmudnej pracy, trudów dnia codziennego, nic pięknu pożaru nie ujmuje – czasami nawet wręcz przeciwnie. Jednak to nie piękno, nie zachwyt nad ulotnym cudem chwili, ale wiara, wiara w przemijalność smutku oraz niedoli pozwala powstać i w zglisz-

J

52–53

czach starego budować nowe. Zapewniać kontynuację, trwanie. Taka wiara potrzebuje tylko jednego – nadziei, że zaraz nie trzeba będzie wszystkiego zaczynać od początku.

Szczęki Nie, nie ma nic złego w tęsknocie za nieprzedmiotowym, twórczym pięknem, zwłaszcza na styku dwóch płyt polityczno-tektonicznych. Zwłaszcza tu, w Warszawie, zderzonej z dwoma potęgami, z dwoma różnymi formami. Ze zjednoczoną – mniej lub bardziej i zdecydowanie pod konkretnym przewodnictwem – Europą i Rosją. Z młotem i kowadłem, albo, innym razem – z kowadłem i młotem. Z takiego starcia wyjść może stal – lub nic. Ostrze, które nie będzie się adaptowało do uderzeń, zostanie złamane, odrzucone i przetopione. W rzekach świata upłynie wiele wody, zanim (o ile w ogóle) Wielki Rzemieślnik – czas – ponownie je wypróbuje. Dlatego budować i tworzyć należy ostrożnie. Jeden zły ruch, jedno wyszczerbienie na głowni i pieczołowicie konstruowany domek z kart rozpada się na oczach jeszcze przed momentem dumnych architektów. Warszawa, wystarczająco liczna, wystarczająco intelektualnie zaopatrzona, żeby w swoim regionie być ośrodkiem postępu myśli i sztuki, wystarczająco prężnie się rozwijająca, by nie czuć zagrożenia ze strony innych, powoli wymierających polskich miast, jest właśnie owym metalem, zalążkiem przyszłej stali rzuconym na staliwo bitni. Los wykuwał z niej to przedmurze Europy, to znów Cesarstwa Rosyjskiego; raz strażnicę sowieckiego molocha, kiedy indziej – cypel unijnej nowocześności, NATO-wską tarczę. Niestety, przynajmniej od czasu rozbiorów, los ten wydawał się wcale, ale to wcale nie liczyć z podmiotowością Warszawy – być może dlatego, że tej podmiotowości po prostu nie było. Ostatecznie Warszawa w ciągu ponad dwustu ostatnich lat zawsze była przedmiotem cudzych gier, zawsze gięła się i łamała, żeby później z niej i z innych stolic lepić quasi-państwowe

potworki, zdalnie sterowane wydmuszki. Chyba trudno się z tym nie zgodzić – dokładnie tak było po przyłączeniu do Prus, dokładnie tak stało się, kiedy Napoleon wydrenował Księstwo Warszawskie niemal do ostatniego Polaka. Potem, po Kongresie Wiedeńskim, nastąpiła krótkotrwała odwilż – ale i tak w 1815 r. Warszawa przeszła w ręce Rosjan, a od 1830 nie mogło być mowy o autonomii innej niż iluzoryczna. Co prawda w latach 1918–1935 można by już o suwerenności wspomnieć, ale wówczas trzeba by było także dodać parę słów o katastrofalnej w skutkach polityce zagranicznej, która zakończyła się chodzeniem na pasku anglosaskich „sprzymierzeńców” i w konsekwencji – zagładą polskiego narodu. Z tej Polska nie podźwignęła się do dziś – żeby to zrozumieć dosyć będzie przyjąć do wiadomości, że peany na cześć europejskiej wspólnoty to bajki, które czyta się dzieciom na dobranoc we wszystkich krajach Starego Kontynentu poza Niemcami.

Parcie na szkło Ale jaki ma to związek z kulturą – bo może w ogóle nie ma żadnego? Wszakże kultura żyje w teatrach i literaturze, polityka zaś – w niedostępnych dla zwykłych ludzi, ocienionych gabinetach, należących do wielkich, światowych figur. Dlaczego te dwie dziedziny życia miałyby mieć ze sobą cokolwiek wspólnego? Powód jest jeden, ale rozstrzygający – kultura to wspaniałe narzędzie do niemilitarnego podboju. Tam, gdzie dany naród zdoła wdrukować swój światopogląd, swój styl myślenia, swoją – podążając tropami Innych pieśni Dukaja – formę, tam też wykuje źródło rzeki złota, która płynąć będzie w kierunku swojego kulturowego matecznika. To oczywiste, że pokolenie np. genialnych pisarzy francuskich generuje w innych krajach zapotrzebowanie na tłumaczy, aktorów, reżyserów, którzy zarażają sposobem rozumowania widzów, ci zaś zanoszą ów sposób do domu i pracy, gdzie niby wirus rozprzestrzenia się dalej i dalej. Podobnie oczywistym wydaje się, że


dekonstrukcja/

hasła niesione przez rewolucję francuską, hasła stricte polityczno-społeczne, zawarte w dziełach owych pisarzy, a rozprzestrzeniające się za pomocą legalnego kolportażu, trafią pod strzechy tych domów, których właściciele umieją czytać i nie chcą zostać w tyle względem aktualnych literackich trendów. Na końcu lepsza (tj. bardziej nośna, popularna, lepiej dostosowana do zgłaszanych w danej chwili potrzeb społecznych) filozofia lub doktryna polityczna wygra (czyli stanie się dominującą). Niekoniecznie i nie wszędzie musi być to kontestator zastanego porządku; czasami także własny, ojczysty przekaz odnosi zwycięstwo. Ale nie w Warszawie.

zdjęcie: unsplach.com / @krempovych

Trzęsienie ziemi Tutaj, nad Wisłą, wszystko wskazuje na to, że kulturowy progres (lub regres, zależy po której stronie się stoi) dokonuje się w tym kierunku, w którym akurat wieje wicher dziejów. I tak jak Polska tkwiła pod sowieckim butem przez 45 lat, z związku z czym Polakom (a najbardziej – warszawiakom) zaaplikowano porządną – naprawdę porządną – dawkę kultury sowieckiej, tak po przejściu w 1989 r. pod kuratelę europejsko-amerykańską chorągiewka wykonała obrót o 180 stopni i rozpoczęto wstrzykiwanie kultury zachodniej. Każdy, kto w stolicy na dystansie stu metrów przejdzie zarówno obok lśniącego, szklanego wieżowca jak i bardzo dużego, szarego klocka, zwanego blokiem, z pewnością to potwierdzi. Rzecz jasna, nie wolno przy tym zapominać o kulturowym wpływie powstałej po upadku ZSRR Rosji, z którą jeszcze do niedawna łączyły Polskę interesy, i z którą, za rządów Donalda Tuska, dogadywaliśmy się całkiem nieźle. Wiele słowiańskich akcentów, które starał się rugować zlepek postępowych ideologii zza Odry, kanału La Manche i Pacyfiku, pochodziło właśnie stamtąd. Teoretycznie w takiej sytuacji podmiotowa Warszawa powinna spełniać rolę zwornika łączącego najlepsze elementy obu nachodzących na siebie stylów. Jej autorska kultura byłaby swoistą syntezą tamtych, ale syntezą krytyczną, podsuniętą pod same granice paszkwilu i wyśmiania. Czerpiąc garściami z dwóch ogromnych form, Warszawa mogłaby bez przeszkód odrzucać co gorsze kawałki, lawirując w swojej małej łódeczce w slalomie między falami obu wściekłych sztormów. Mogłaby, bo dawno temu już to robiła, lecz teraz – jak gdyby zabrakło odwagi. Cóż, zawsze łatwiej jest wykonywać cudze polecenia, niż formułować własne.

WARSZAWA

i napadającym, rodzi pytania o geopolityczną przyszłość. Co będzie, jeśli Putin na nas napadnie? Co będzie, jeżeli Stany dogadają się z Rosją i Polska przeniesie się w jej strefę wpływów? Czy naprawdę będziemy musieli handlować z Białorusią? Czy powinniśmy walczyć, gdyby okazało się, że sojusznicy z NATO wystawią nas do wiatru niczym jakieś mięso armatnie? Po odpowiedzi na powyższe zapraszam do innego działu. W tym artykule stwierdza się jedynie, że dla Warszawy nie będzie to miało wielkiego znaczenia, czyje macki ją oplotą; jej prawdziwy duch, pogrzebany ponad dwieście lat temu, nie kwapi się, żeby wyjść z grobu. Jeśli – nie daj Boże – ktokolwiek zza naszej wschodniej granicy zająłby stolicę, po prostu dołożyłby cegiełkę do już i tak chwiejnej budowli, delikatnie zmieniając siłę wypadkową wszystkich oddziaływujących nań czynników, które wciąż, bez żadnej kontroli i jakby mimowolnie, decydują o jej kruchym, łamliwym balansowaniu na styku dwóch burz. Dlatego ja nie czekam. Jeśli przyszła kolej na kulturę rosyjską, na współczesną wersję Dostojewskiego, ale takiego z Pragi-Południe, jeśli to ma być kolejny odcinek telenoweli, w której główna bohaterka cały czas przebiera się za bohaterów drugoplanowych, to czemu nie? Chyba lepiej się z tym pogodzić niż chwytać za motyki ew. kosy? 0

Kulturalna (a jakże!) deeskalacja „Z pomocą” w tym temacie przybywa konflikt rosyjsko-ukraiński. Słuszna troska o Polskę, która bezpośrednio graniczy z krajem napadanym

maj–czerwiec 2022


3po3

/ z biegiem czasu

Efekt lucyfer, kto wywalił ten zapierdziela

Listy Tęsknię za listami. Nigdy w życiu żadnego nie wysłałem ani nie otrzymałem, ale tęsknię. Co za szczęście, że akurat niedawno wszedłem w posiadanie ostatnich przedstawicieli tego wymierającego sposobu komunikacji. Czas odesłać je na pocztowy poczet wraz z odpowiednimi odpowiedziami. NA LIST Y ODPOWIA DA Ł:

C Z E S Ł AW M I ŁO S Z

NARRACJA:

PIOTR FRONCZEWSKI

List 1.

List 2.

Dzień dobry, piszę z bardzo poważnym problemem. Bardzo poważnie proszę o bardzo poważną pomoc. Od 39 dni i 14 godzin nie jestem w stanie wejść do swojego mieszkania. W związku z tym mam pytanie: jaka jest najbardziej przerażająca sytuacja, która może mieć miejsce?

Dobry wieczór, nie jestem w stanie zasnąć. Leżę całymi nocami ze wzrokiem wbitym w wieczny mrok sufitu, oceniając swoją dotychczasową egzystencję. Jestem zamknięty w nieskończonej walce, której nie mam szansy wygrać. Muszę więc zapytać: jaki jest dobry album, który ułatwi mi zasypianie?

Hej, jestem ogromnie wdzięczny za Twój list. Dzięki takim osobom jak Ty nasze społeczeństwo może spać spokojnie. Odpowiedź na Twoje pytanie dotyczące najstraszniejszej sytuacji jest banalnie prosta. Niestety nie wiem, jaka, ale wiem, że jakaś istnieje. Osobiście skłonny jestem wskazać entropię, która na skutek samorzutnych procesów dąży do rozłożenia energii, która (np. w nas) jest dosyć niezgrabnie sklejona. Każda przemiana energii (na przykład wszamanie bardzo smacznego burgerka, wegańskiego bądź nie) wiąże się w nieunikniony sposób ze wzrostem entropii. Im więcej jesz, tym bardziej umierasz. Ale z drugiej strony, jeśli ten proces jest nieunikniony, to może warto cieszyć się aktem jedzenia? Naprawdę przerażające byłoby zapomnieć o radości rzeczy codziennych. Tak, to brzmi dobrze…

54–55

Hej, miałem szczerą nadzieję po ostatnim liście, że przynajmniej reszta społeczeństwa żyje w idealnych warunkach i nie musi cierpieć. No cóż… Słyszałem, że dobrą metodą na zasypianie jest słuchanie samego komentarza do meczu wybranej dyscypliny sportowej i wyobrażanie sobie, jak może on wyglądać. Nie jestem niestety w stanie tego potwierdzić, mam zbyt słabą wyobraźnię i ten sposób na mnie nie działa. A jeśli naprawdę zależy ci na jakimś albumie, to polecam Return of the Durutti Column zespołu Durutti Column. Wbrew pozorom jest to ich debiutancki album. Jedyny wokal wśród wszystkich piosenek uspokaja słuchacza, że sleep will come.

List 3. Hej, jak romansować?

M U Z Y K A (G O Ś C I N N I E ):

D M I T R I J S ZO S TA KOW I C Z

Hej, to jest najtrudniejsze pytanie na świecie. Nie wiem. Zazwyczaj wystarcza zachowywanie się jak człowiek, nie jak dyktator. Próbuj i otwórz się na krytykę, szanuj granice. Kiedyś się uda, ale nie zapomnij o sobie w tym wszystkim. Rozwój osobisty jest atrakcyjny.

List 4. Hej, przerażają mnie rzeczy, które dzieją się na świecie. Czuję się, jakbym nie miał żadnej mocy sprawczej. Z każdym momentem jest coraz gorzej i nie ma nadziei, że jeszcze się coś zmieni. Wszystko wydaje się wielką farsą, która wyniszcza jutro i zastępuje je bezbarwnym wczoraj. Nawet nie ma szansy na dziś. Czy to prawda? Hej, nie jestem w stanie powiedzieć, czy to prawda, czy nie. Nikt nie jest w stanie. Zwłaszcza Ty. Te uczucia bezsilności mogą wynikać z Twojej ponadludzkiej wiedzy o mechanizmach działania świata, ale mogą też być efektem Twoich frustracji. Moc sprawczą rzadko ma się samemu. Działaj wspólnie z bliźnimi, dziel się dobrym chlebem i dobrą kawą. Jedno na pewno wiem. Za łatwo jest się poddać samemu, za trudno jest wygrać samemu. 0


koń jaki jest każdy widzi/

CZARNO NA BIAŁYM

Licencjat na zabijanie czy magisterium męki pańskiej

Krok od konia T E K S T I Z DJĘC I A : J OA N N A S OWA @sowajoana eździectwem pasjonuję się od kiedy pamiętam. Jednak konie wprawiały mnie w zachwyt nie tylko, gdy patrzyłam na nie z perspektywy grzbietu, ale również z boku. Zawsze podziwiałam ich siłę i piękno. Stąd zrodziło się moje zainteresowanie fotografią. Zaczynałam od prostych zdjęć robionych telefonem. Z czasem angażowałam się coraz bardziej, rozwijając umiejętności i zbierając sprzęt. Poniższe zdjęcia pochodzą z pleneru fotograficznego, w którym brałam udział w ubiegłym roku. Był on spełnieniem moich największych fotograficznych fantazji – pozwalając na uchwycenie tego, co podoba mi się w koniach najbardziej.

J

maj–czerwiec 2022


CZARNO NA BIAŁYM /koń jaki jest każdy widzi

56–57


maj–czerwiec 2022 koń jaki jest każdy widzi/

CZARNO NA BIAŁYM

maj–czerwiec 2022


REPORTAŻ

/ Eisenhuttenstadt

To jest moja ostatnia belka, dziękuję mojej mamie i pani nauczycielce od polskiego z 6 klasy

Miasto Huty Żelaza Eisenhüttenstadt zostało zaprojektowane jako miasto idealne. Wybudowany zgodnie z socrealistycznymi pryncypiami ośrodek miał być ziemskim rajem dla robotników pracujących w pobliskiej hucie. Kilkadziesiąt lat później po utopijnej wizji został już tylko wyludniający się w zatrważającym tempie żywy skansen. T E K S T I Z DJ Ę C I A :

F I L I P W I EC ZO R E K

dańsk, Izmir, Berlin, Amsterdam, Aalesund – artykuły o tych miejscach pojawiają się na pierwszej stronie po wpisaniu w Google frazy „miasto inne niż wszystkie”. Nie da się ukryć, że każda z tych miejscowości ma do zaoferowania coś wyjątkowego. W praktyce jednak podkreślanie ich wyjątkowości jest niczym innym niż chwytem marketingowym mającym na celu zachęcenie do odwiedzenia ich. Same programy zwiedzania nie różnią się zbytnio między sobą – za każdym razem opiera się na podziwianiu cukierkowej architektury, wizytach w popularnych muzeach i jedzeniu w modnych restauracjach. Prawdziwa inność jest o wiele trudniejsza w odbiorze, a co za tym idzie, turyści ją omijają. Nic zatem dziwnego, że mało kto trafia do Eisenhüttenstadt – przemysłowego miasta we wschodniej Brandenburgii, zaledwie kilka kilometrów od granicy z Polską. Niewiele jest miejsc na świecie, których nazwanie „innymi niż wszystkie” byłoby

G

58–59

bardziej trafne. Trudno wyobrazić sobie bardziej odbiegające od przeciętnego obrazu niemieckie miasto niż ta brandenburska, przemysłowa miejscowość. Nie chodzi tu nawet o sam fakt położenia na terenie dawnej NRD. Po 30 latach od transformacji i pompowania ogromnych pieniędzy w rozwój wschodniej części kraju przez rząd federalny coraz trudniej na pierwszy rzut oka wskazać, po której stronie żelaznej kurtyny znajdowało się dane miejsce. Tymczasem Eisenhüttenstadt swoje komunistyczne korzenie zdradza wręcz ostentacyjnie, nie podejmując nawet najmniejszych prób ich ukrycia. Wręcz przeciwnie, miasto uczyniło z nich centralny punkt swojej tożsamości.

Niemiecka Nowa Huta Trudno sobie wyobrazić, żeby Eisenhüttenstadt zerwało ze swoją komunistyczną przeszłością, skoro minionemu ładowi zawdzięcza sam fakt swojego istnienia. Jeszcze 80 lat temu

w jego miejscu znajdował się charakterystyczny dla krajobrazu Brandenburgii las iglasty. Sytuacja zmieniła się po podziale Niemiec, kiedy wraz z utratą dostępu do przemysłu metalurgicznego z położonego przy granicy z Holandią Zagłębia Ruhry pojawiła się konieczność zbudowania nowej huty dla NRD. Oprócz zakładu zdecydowano się także na zaprojektowanie od podstaw nowego miasta, mającego być nie tylko domem dla robotników, ale także modelowym przykładem socjalistycznego planowania urbanistycznego. Stalinstadt, jak początkowo się nazywało, było jednym z czterech tego typu projektów w bloku wschodnim, obok polskiej Nowej Huty, czeskiej Poruby i węgierskiego Dunaujvaros. Wszystkie te miasta stanowiły perłę w koronie partii komunistycznych ze swoich krajów, a rząd NRD z dumą podkreślał, że Huta im. Stalina była jedynym dużym zakładem w całym kraju, w którym podczas Powstania Czerwcowego w 1953 r. nie


Eisenhuttenstadt /

doszło do strajków. Sytuacji nie zmieniła nawet odwilż na przełomie lat 50. i 60. Po tym, jak Stalin stał się passe, zdecydowano się rozwiązać problem wcielając do Stalinstadt pobliskie Fürstenberg i Schönfliess. Nowopowstały byt, zgodnie z niemiecką tradycją nadawania długich i niezbyt kreatywnych nazw, postanowiono zatytułować Eisenhüttenstadt, co w języku polskim oznacza po prostu Miasto Huty Żelaza. Na nowo pozyskanych przez miejscowość terytoriach masowo zaczęły powstawać osiedla, tym razem już nie socrealistycznych kamienic, a bloków z wielkiej płyty. W latach 70. przy Placu Centralnym powstały dwa modernistyczne budynki, stanowiące symbol nowej ery w rozwoju miasta – dom handlowy ozdobiony mozaiką „Gołąbek Pokoju”, symbolizującą przyjaźń między NRD, Polską i ZSRR oraz Hotel Lunik, w którym znajdował się także miejscowy oddział Intershopu, wschodnioniemieckiego odpowiednika Pewexu. W swój najlepszy okres Eisenhüttenstadt weszło właściwie na moment przed zjednoczeniem Niemiec, osiągając na przełomie lat 80. i 90. rekordową populację przekraczającą 50 tysięcy, z czego ponad 1/5 pracowała w hucie.

Socjalistyczny skansen Transformacja ustrojowa obeszła się z Eisenhüttenstadt o wiele ostrzej niż z pozostałymi modelowymi socjalistycznymi miastami. Nowa Huta i Poruba już w okresie poststalinowskiej odwilży przyłączone zostały do sąsiadujących z nimi Krakowa i Ostrawy. Dunaujvaros zaś zdołało zachować swoje gospodarcze znaczenie nawet po zmianie systemu na wolnorynkowy. Niemieckie miasto miało tego pecha, że w o wiele większym stopniu uzależnione było od funkcjonowania pojedynczego zakładu, a do tego znajdowało się z dala od jakiegokolwiek większego ośrodka. Po prywatyzacji huty zatrudnienie w niej spadło o 3/4 w porównaniu z okresem świetności. Z rosnącym bezrobociem mieszkańcy poradzili sobie, wykorzystując nowo stworzoną możliwość swobodnego wyjazdu na zachód Niemiec. Dzisiejsza populacja Eisenhüttenstadt wynosi o ponad połowę mniej niż w latach 80., nie przekraczając 25 tysięcy. Widać to po przytłaczających wręcz pustkach na ulicach miasta. Poza kilkoma alejami bardzo trudno spotkać jakiegokolwiek człowieka. Na wielu parkingach nie stoi żaden samochód, a światła na skrzyżowaniach zamiast pełnić swoją rolę, migają na żółto. Do tego dochodzą olbrzymie przestrzenie i odległości, jeszcze bardziej potęgujące uczucie pustki. W socrealistycznym mieście nawet zwykłe ulice miały przypominać człowiekowi o tym, jak mały jest wobec

otaczającego go systemu. W efekcie są one tak szerokie, że gdyby nie liczne drzewa, spokojnie mogłyby pomieścić po dwa pasy ruchu w obu kierunkach. Równie monumentalne są stojące wzdłuż nich kamienice i budynki użyteczności publicznej, odnowione prawie co do jednego. Zgodnie z panującym w pierwszych powojennych latach w krajach socjalistycznych trendem, nie zostały one wybudowane w duchu panującego na zachodzie modernizmu, a w odgórnie narzuconym przez władzę stylu neoklasycznym, stanowiąc prawdziwe pałace dla ludu pracującego. Zarówno po odejściu od stalinizmu, jak i po transformacji ustrojowej, nikt ich nie wyburzał ani radykalnie nie przebudowywał, podobnie zresztą jak nie usuwano licznych, pozostałych po minionym systemie, pomników. Poczucie przebywania w socjalistycznym skansenie potęgują nazwy ulic i placów. Mimo że główna aleja nie jest już Aleją Lenina, tylko Aleją Lipową (po niemiecku Lindenallee – łatwo skojarzyć), wciąż można przejść się ulicą Róży Luksemburg, Fryderyka Engelsa, Karola Marksa czy Karla Liebknechta. Eisenhüttenstadt jest kwintesencją znacznie luźniejszego niż w Polsce podejścia Niemców ze wschodu do komunistycznej przeszłości. Mało który mieszkaniec byłej NRD postrzega czasy socjalizmu jako okres radzieckiej okupacji. Szczególnie ci starsi, znający z opowieści rodziców czas rządów Hitlera i II wojny światowej, widzą w Sowietach wyzwolicieli z rąk nazistów. Stąd też oczyszczanie przestrzeni publicznej z bohaterów minionej epoki miało zupełnie inny wymiar niż po drugiej stronie Odry. Choć pomników Lenina już nigdzie w Niemczech się nie uświadczy, nie

REPORTAŻ

jest niczym niezwykłym upamiętnianie dawno już w Polsce zdekomunizowanych postaci istotnych dla myśli marksistowskiej. Podobnie sprawa wygląda z socjalistyczną architekturą – zarówno socrealistyczne, jak i socmodernistyczne zabytkowe budynki uznawane są za dobra dziedzictwa kulturowego, na równi z o wiele starszymi obiektami.

Znikające miasto Najstarsza, socrealistyczna część Eisenhüttenstadt, jest dopiero przedsmakiem tego, jaki obraz prezentują nowsze osiedla. Przechadzając się po nich, można poczuć się jak w alternatywnej rzeczywistości, w której wojna atomowa między NATO a Układem Warszawskim faktycznie miała miejsce. Właściwie jedynym osiedlem utrzymanym do dziś w kształcie przypominającym ten pierwotny jest Wohnkomplex VI nad kanałem Odra-Szprewa. Nawet tam jednak nie trzeba się specjalnie natrudzić, aby między odnowionymi blokami znaleźć puste pola po nieistniejących już budynkach albo opuszczone obiekty z powybijanymi oknami i elewacją zamalowaną graffiti o raczej kiepskich walorach artystycznych. To osiedle i tak miało dużo szczęścia – jego sąsiad zza torów, Wohnkomplex VII, został całkowicie wyburzony, podobnie jak prawie wszystkie bloki w Fürstenbergu. Oprócz pojedynczych punktowców jedynym świadectwem świetlanej przeszłości wschodniej dzielnicy Eisenhüttenstadt są zaniedbane, o wiele za duże w stosunku do obecnych potrzeb, pawilony handlowe, swoim obecnym stanem przywodzące na myśl raczej polską prowincję niż najbogatszy kraj w Europie. Nieco więcej życia widać na po- 1

maj–czerwiec 2022


REPORTAŻ

/ Eisenhuttenstadt

łudniowych osiedlach, choć jest to kwestia nie tyle dobrej sytuacji demograficznej, co faktu, iż w pobliżu znajduje się pokaźnych rozmiarów obóz dla uchodźców. Część z nich decyduje się zostać w mieście na dłużej, nieco urozmaicając jego bezbarwny społeczny krajobraz. Dla przybyszów z Bliskiego Wschodu Eisenhüttenstadt to nie zwyczajny, podupadający ośrodek, a brama do lepszego życia w rozwiniętym, spokojnym rejonie świata. To piękne miasto – powiedział jeden ze spotkanych przeze mnie Syryjczyków. Inni, mieszkający w Niemczech już od dłuższego czasu, po krótkiej rozmowie poprosili mnie o dodanie ich na Instagramie. Ich otwartość niesamowicie kontrastuje z podejściem do życia rodowitych mieszkańców Eisenhüttenstadt. Ci, nieprzywykli do wizyt turystów, jedynie spoglądali na mnie z zaciekawieniem. Jednak prawie żaden nie miał odwagi ani chęci się odezwać. Nie oznacza to bynajmniej, że miejscowi podchodzą do odwiedzających z wrogością. Wręcz przeciwnie, mieszkańcy są dumni z faktu, że znajdują się ludzie chętni do zwiedzenia ich miasta. Wielu z nich to osoby starsze (ponad połowa ma więcej niż 55 lat), przez całe swoje życie związane z Eisenhüttenstadt. Zresztą nawet ci, którzy opuścili już Miasto Huty Żelaza, czują z nim silną więź. Cieszę się, że młodzi ludzie interesują się Eisenhüttenstadt i jego historią – napisał jeden z byłych mieszkańców pod zdjęciem

60–61

przedstawiającym opuszczony już od kilkunastu lat Hotel Lunik. Ludzie tacy jak on nie opierają swojego sentymentu wobec rodzimego miasta wyłącznie na wspomnieniach i doskonale zdają sobie sprawę z jego wyjątkowości na skalę całej Europy Zachodniej.

Lang Lebe Hansa Pomimo tak wielu wyróżniających Eisenhüttenstadt cech, jedna dostrzegalna na pierwszy rzut oka rzecz łączy to miasto z resztą Niemiec, a mianowicie miłość do piłki nożnej. Na ulicach niemal na każdym kroku dostrzec można murale i wlepki kibiców Hansy Rostock, najpopularniejszego klubu w Mieście Huty Żelaza. Szczególnie charakterystyczne jest graffiti przedstawiające hasło Lang Lebe Hansa, które zostało namalowane na jednym z najwyższych pięter opuszczonego bloku położonego przy głównej arterii Wohnkomplexu VI. Z tym niezbyt wysublimowanym malunkiem związana jest ciekawa historia. Swego czasu ktoś zamalował ostatnią literę „a”, życząc tym samym długiego życia bliżej nieokreślonemu Hansowi. Wygląda na to, że w Eisenhüttenstadt więcej jest kibiców Hansy niż Hansów, bowiem już po krótkim czasie graffiti wróciło do swojej pierwotnej formy. Tak duża popularność klubu z Rostocku może dziwić, jako że to nadmorskie miasto od południowej Brandenburgii dzieli prawie 300 kilometrów, podczas gdy w okoli-

cy swoją siedzibę mają inne zespoły z występami w Bundeslidze na koncie, takie jak Hertha i Union z Berlina czy Energie z Cottbus. Zdziwienie mija jednak po zapoznaniu się z profilem kibiców Ostseestadter. Ich klub wywodzi się z Meklemburgii-Pomorza Przedniego, jednego z najbiedniejszych landów w całych Niemczech. Na trybunach stadionu Hansy często podnoszone są kwestie związane z problemami wschodniej części kraju, takimi jak wysokie bezrobocie czy znaczący ubytek ludności. Nic zatem dziwnego, że mieszkańcy Eisenhüttenstadt tak mocno utożsamiają się z drużyną, której fani poruszają doskonale znane im tematy. Hansa to klub ze wschodnich Niemiec, gdzie kibice są lojalni wobec drużyn z byłej NRD i nienawidzą tych z zachodniej części kraju. Jesteśmy dumni ze swoich wschodnich korzeni i uważamy je za coś wartego zachowania – tłumaczy Stefan, żyjący w Mieście Huty Żelaza fan drużyny z Meklemburgii. Chyba żaden klub w Niemczech nie jest tak silnie utożsamiany ze wschodem jak Hansa. Trudno sobie wyobrazić, żeby w takim mieście jak Eisenhüttenstadt większą popularność od Hanzeatów zdobyło kreujące się na związane z Łużycami Energie czy hipsterski Union, o zachodnioberlińskiej Hercie nie wspominając. Tutaj nawet piłkarskie sympatie muszą przypominać o NRD-owskiej przeszłości tego najbardziej wschodnioniemieckiego miasta w całych Niemczech. 0


Paweł Pikoń / Kacper Sypniewski / happy pride month girls and gays

Kto jest Kim? Kacper Sypniewski

Paweł Pikoń

Prezes SKN Energetyki SGH

Prezes SKN Zarządzania w Sporcie

MIEJSCE URODZENIA: Bydgoszcz KIERUNEK I ROK STUDIÓW: Metody Ilościowe w Ekonomii i Systemy

MIEJSCE URODZENIA: Gliwice, miasto piękne, tylko smog zabija KIERUNEK I ROK STUDIÓW: Finanse i Rachunkowość, III SL SPIRIT ANIMAL: Żółw mistrz Oogway z Kung Fu Pandy UTWÓR OPISUJĄCY TWÓJ DZISIEJSZY HUMOR: I’m still standing – Elton John ULUBIONA KSIĄŻKA: Zbrodnia i Kara – Fiodor Dostojewski WYGRYWASZ W LOTTO, CO ROBISZ? Przekazuję wszystko na SKN Energetyki,

Informacyjne, III SL

SPIRIT ANIMAL: Corgi UTWÓR OPISUJĄCY TWÓJ DZISIEJSZY HUMOR: It’s coming home – Three Lions ULUBIONA KSIĄŻKA: Wyzwanie Stoika – Willam B. Irvine WYGRYWASZ W LOTTO, CO ROBISZ? Pierwsza rzecz – wyjazd do Nowej Zelandii KIM CHCIAŁAŚ ZOSTAĆ, GDY BYŁEŚ MAŁY? Nie miałem jednego wymarzonego

kupujemy akcje Orlenu, baryłki ropy i zamykamy w kanciapie.

KIM CHCIAŁEŚ ZOSTAĆ, GDY BYŁEŚ MAŁY? Moja pierwsza świadoma myśl to pielęgniarz, potem myślałem coraz bardziej o ekonomii.

MOTTO ŻYCIOWE/ ULUBIONY CYTAT: per aspera ad astra MASZ TRZY MINUTY, ABY OPOWIEDZIEĆ O SWOIM ŻYCIU. CO POWIESZ OD RAZU, A CO POMINIESZ? Na początku powiem, że należę do SKNE, reszta w obliczu tego

zawodu, przewijał się piłkarz, lekarz, archeolog. Dalej nie jestem pewien, kim chcę zostać.

MOTTO ŻYCIOWE/ ULUBIONY CYTAT: I like to overthink and create stupid tactics.

jest nieistotna.

Masz trzy minuty, aby opowiedzieć o swoim życiu. Co powiesz od razu, a co pominiesz? Trzy to trochę dużo, jestem osobą, która nie przepada za mówieniem o sobie, więc selek-

w

cja informacji byłaby dogłębna. Na pewno wspomniałbym o swoich pasjach, bo uważam, że

Mało osób kojarzy studentów angażujących się w życie uczelni. Jak myślisz, dlaczego?

człowiek mówiący o swojej pasji, nawet jeśli jest nią coś kompletnie niszowego, jest najcie-

Myślę, że naszym celem jest rozpoznawalność organizacji, nie studentów, którzy koordynują

kawszy do słuchania. Z pasji oczywistych to sport, szczególnie piłka nożna, z tych mniej

dane projekty. Myślę, że wpłynęła też na to zmiana mentalności wśród studentów po

popularnych to odnawianie butów, nie dość, że jest to bardzo satysfakcjonujące, to tak-

pandemii. Zdalne życie studentów miało duży wpływ na relacje między studentami.

że odprężające.

Gdybyś mógł wdrożyć na naszej uczelni jakąś innowację lub inicjatywę, która nie wymagałaby zbędnych formalności, co by to było i dlaczego?

Mało osób kojarzy studentów angażujących się w życie uczelni. Jak myślisz, dlaczego?

Ciekawym pomysłem byłaby łatwodostępna baza wszystkich projektów/wydarzeń

ściowych mówiące o życiu uczelni są mało popularne.

studenckich, aktualnie czymś na wzór tego jest fanpage RKiO, jednak nie wszystkie organizacje zamieszczają tam swoje wydarzenia. Może jeszcze z perspektywy „zaplecza”

Gdybyś mógł wdrożyć na naszej uczelni jakąś innowację lub inicjatywę, która nie wymagałaby zbędnych formalności, co by to było i dlaczego?

organizacji – naprawdę przydałyby się uproszczenia w systemie przyznawania

Jakiś czas temu myślałem o udostępnieniu Hadesu jako miejsca, gdzie można na spokojnie

i wykorzystywania środków z uczelni – FRS-ów.

podgrzać i zjeść posiłek podczas przerwy, jednak władze uczelni mnie uprzedziły i mamy to!

Czego przeciętny student SGH nie wie o twojej organizacji?

Czego przeciętny student SGH nie wie o Twojej organizacji?

Będąc w SKN-ie Energetyki nie trzeba wcale znać się na energetyce. Po pierwsze –

Myśle, że mało osób wie o istnieniu naszego koła, mimo, że w przyszłym roku będzie ob-

wszystkiego można się nauczyć, a po drugie mamy całe działy takie jak Promocja,

chodzić dwudziestolecie, co czyni je jednym ze starszych kól na uczelni. Jesteśmy gru-

Administracja czy Fundrasing, które praktycznie nie tykają tematów merytorycznych ( jeśli

pą pasjonatów sportu, w której każdy znajdzie coś dla siebie, od popularnych dyscyplin po

nie chcą).

kontrowersyjne moto „sporty”. Dyskusje, wspólne uprawianie sportu czy wypady na me-

Czy uważasz, że obecny rok akademicki w znacznym stopniu różni się od rzeczywistości znanej nam jeszcze sprzed pandemii?

cze. Zaprszamy wszystkich!

Wydaje mi się, że informacje o tych studentach, a zwłaszcza profile w mediach społeczno-

Obecny rok to nomen omen hybryda pomiędzy rokiem sprzed pandemii, a okresem

Czy uważasz, że obecny rok akademicki w znacznym stopniu różni się od rzeczywistości znanej nam jeszcze sprzed pandemii?

jej trwania. Z punktu widzenia organizacji studenckich można zauważyć większe

Zdecydowanie, chociaż próbka do porównania jest mała, studiowałem jeden semestr w peł-

zainteresowanie zdalną formą projektów. Dodatkowo, w tym roku wszystkie dni promocyjne

ni stacjonarnie w roku akademickim 2019/20, jednak różnica jest ogromna. Niestety cierpią

na spado cieszyły się zauważalnie mniejszą popularnością niż przed pandemią. Wydaje mi

na tym też koła i organizacje, które mają problemy z frekwencją na wydarzeniach i integra-

się, że głównym powodem jest mniejsza obecność studentów na uczelni, przez możliwość

cją członków. Pandemiczna rzeczywistość wpłynęła negatywnie na kontakty międzyludz-

zdalnego uczestnictwa w zajęciach i zmiana podejścia do stacjonarnych wydarzeń.

kie zarówno między studentami, jak i wykładowcami, wydaje mi się, że dyskusje na zajęciach, a zwłaszcza na ćwiczeniach po czasie nauki online nie odbywają się tak, jak powinny. Mam nadzieję, że kolejne semestry pozwolą wrócić do normalności i uczelnia znów ożyje.

maj–czerwiec 2022


ogami Do Góry N

atego, że nie I to nie tylko dl piszę iem w historii. orszym wydan ale dlatego, że o, eg n Nu będzie najg iata, tnie nic śmiesz To wydanie DG niejszy żart św miesiąc absolu yślili najśmiesz przez ostatni wydarzyło się asie II WŚ wym cz SPA. w cy as jak pobyt w . Jeśli Brytyjczy N podziała na W w zastępstwie istów, to ten DG który zabijał naz EGO

O D P O W IE D D A K T O R A N IE ZASTĘPCA RE

Z IA L N

Ł: dok uP R Z Y G O T O WA p ok az yw ać ie ił a, że by n anem ze m am a mów ajomym . A ja z ty m p L asów . entów n ie zn : K rólest wo k i n ie pi łe m m ści ze świata niosek em ic k iej wód Najpier w wie zior złoż ył y oficjalny w ych, St ra ży A k ad Je ow ę z „moi Republika ańst w R igcz wa ry muje si do Sojuszu P toflanego Impe, którego naz jmuje inne SK Ny o dołączenie ze K ar Pew ien SK N o nieekonoa plot y, że pr szyło cesa rza co nie rozju tyki ” rozsie w eroko pojętą geogra fi ą dejrzewali. Im acje ze sz k wszyscy po yk az chorób przyrium ta k, ja w ję ły te re wel zw ią za ne z omiesięczny : trzy zawał y, dwa e SK Ny pr zy ane w nie zręc znej śmieszne. Teg ra st m ic zną. Inn spado, tow ych zawie zustki i zbiorową ziw ieniem, za tr wódców świa sz cz er ym zd pr zy nie śliście mot u r na jednego ra ka abilnie. lni… pa rk insony, st sy tu acji. R az że ście są królam i uc ze ad Bosforem cie, apopleksję. N a tera z myśli sięstwa tatn im i ebulowego K zaw rz ał a os o Bankiera C Finansjery. Ale to a Tw it tera es u endot er Na Naczelneg L ew a st ron Jastrząb ą te go proc ał d st yn na zo cz po n az w izy znów wybrany na kogo zwalać winę za tym cz as y, a pr ał że ń st wo o neg o d ło p ew ne m st je d dobrze, bo je tową inflację. Wcale po hodm ic zneg o by do nos zoneg o pr ze z ac en ym on k re tdwunastoproc gania nas Konfederacja Z sk u p odobn br ytów ku li n ar nyc h . K si ąż k do le h. e źród ło w względem nie dempłynącyc z p ol sk ic h ce ty m aj ą swoj p ołów kę tej p ar y Mlekiemimio nich Królestw n iej, incyd en ą pr ze z że ń sk e n adeszyli się ce n apis anej yc h jej re ce n zjac h, któr eolo Ja szczur. Uci n id wrócił K ról- ie ucieszył się za to Na wolność i n ie pr zychyl ze ci w n ik ów ,n pr od o lk ty i się szydercy i ta k nie tu ca łą fa ni, ucieszyl wiekiem pose ł, któremu p ły w ał y n ie pr zy to cz yć rz pa rie sp os ób y n kt em mów wewnąt pewien starsz gicz nyc h . N in ac yjnym pu rob otlm ku j je j i czasy proble nt poie te inb ę, n ie m n to żs amoś ci ą owej brak ostatnim szczura, a dawniej asys iebo, aż an ia n ad Ja lud ia n st ał y się ro zw tii. Kompa n ta k ja k świn ie low i k la sy pr ze d st aw ic zy pracow nic a faiebo bez krat a wsparcie swojego n ik ów. C zy sła, ogląda n ćn it tera ? C ia w T lb osób? ie ać ie może liczy sp wol no u ży w aż ać się w inteligencki performer, uw uciu a mimo to n cz W rewanżu, w yr my się br yk i moż e al il iś my. D ow ie d ziel iś by łego szefa. Pola ków o spaczonym po odioto ja k st ar lu enta rzystę sp ystko Teg o n ie u w yd aw an ie cz as opism a ny przez wie raw ie sz itośnie pa rlam n atom ia st , że d ny sp os ób w al k i w sp b arhumoru, bezl st ylu pozdrowił. Mimo w go ma go m la , powiedzialne n ajb ard ziej wał i w swoi d ak cji M ag , aktora Nieod n as tu , w re rwerów. je d n ak te go sł u sz nej, co Zastępca Red se ł odzysk ał ha sła do se zm ie n ia to ty lk o po es zy ło. Nie ci u zo bę dz ie – n ie d nadzieję, że n ie m a i n ie iu . j Pragnąć? że pi en ię dz y rc Czego Więce u cz y Z aw ie toriu m w Wał br zych eg o n a tery Tanw prow ad zon m ki… K ilo Un if or W ra m ac h m innej becz piec ze ń st w a ac ję st utera z, z ca łk ie A R P ko du b ez az ać le gity m dk 0 ŚW INIE #p ra , tr ze b a ok wchod zą c n a te L ATAJĄCE , go A lf a Sier pr ac ow n ic zą , ale m i d enck ą lub ie m ja k w am SGH . Nie w re n ucz el n i

666



Planujesz rozpoczęcie kariery zawodowej lub chcesz sprawdzić się w międzynarodowym środowisku pracy?

Poznaj Grupę Marsh McLennan i ucz się od najlepszych! Marsh McLennan, to jedna z największych grup konsultingowych na świecie. Każdego roku zapraszamy studentów i absolwentów do wzięcia udziału w płatnych programach stażowych:

Marsh Graduate Development Program Zdobądź doświadczenie w zarządzaniu ryzykiem, ucząc się od najlepszych brokerów ubezpieczeniowych.

Career Starter Program Poznaj unikatowe możliwości wykorzystania Twojej pasji do języków obcych w połączeniu z operacjami biznesowymi.

Graduates @MercerPolska Dowiedz się, jak w praktyce działają ubezpieczenia grupowe, opieka medyczna i inne benefity pracownicze, oferowane przez najlepszych pracodawców.

Sprawdź naszą stronę karier: careers.marshmclennan.com Nasze ogłoszenia znajdziesz też na LinkedIn, Pracuj.pl oraz innych portalach rekrutacyjnych. Będzie nam miło powitać Cię w naszym zespole!


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.