treści
Julka, nie możesz wstawić na belkę losowego zdania, które do ciebie napiszę po pytaniu o belkę
karze, ludzie wiwatują Luwr? Przecież
nieba
Uczelnia
Świat nie taki kolorowy – studenci a inflacja
Temat Numeru
Dziewczyno – idź, gdzie chcesz!
Polityka i Gospodarka
Politologiczna szarlataneria
Państwo karze, ludzie wiwatują
Jedzie pociąg z daleka
e Film
Nowohoryzontowe odkrycia
Miasto (bez) świateł
d Muzyka
Powrót na glinianych nogach
Znak lata
Po pierwsze jesteśmy muzykami
g Sztuka
Luwr? Przecież mamy to w domu
f Książka
Przecież kiedyś się zakocham, prawda?
Blaski i cienie sławy
Recenzje
Anne z Redmondu, czyli studentką być
Człowiek z Pasją
Galopem do sukcesu
Reportaż
Skazani na muzykę
o Sport
Era indywidualistów
Przeciwników pokonuję mentalem
j Warszawa
Genius loci varsoviensis
k Gry
Recenzje
Gamescom i devcom 2022. Początek powrotu do normalności?
t Technologia i Społeczeństwo
(Dobra)noc
Kawałek nieba
p Czarno na Białym
Mgliste miasto Edynburg
q Felieton
Wszystko, co piękne, na pewno nie w Białymstoku
c Kto jest kim?
Filip Pieniak / dr hab. Ewa Gałecka–Burdziak
Redaktor Prowadzący: Mateusz Kozdrak Patronaty: Natalia Młodzianowska Uczelnia: Anna Raczyk
Polityka i Gospodarka: Michał Orzołek
Człowiek z Pasją: Alicja Utrata
Felieton: Szymon Podemski Film: Rafał Michalski
Muzyka: Jacek Wnorowski
Książka: Julia Jurkowska
Sztuka: Anna Cybulska
Warszawa: Mateusz Tobiasz Wolny Sport: Mateusz Kozdrak
Technologia i Społeczeństwo: Aleksandra Sojka
Czarno na Białym: Jakub Boryk
Reportaż: Julia Zapiórkowska Gry: Michał Goszczyński
Julia Jurkowska
Zastępcy Redaktor Naczelnej: Jacek Wnorowski, Patryk Kukla, Michał Wrzosek
Adres Redakcji i Wydawcy: al. Niepodległości 162, pok. 64 02-554 Warszawa magiel.redakcja@gmail.com
Kto Jest Kim: Paulina Wojtala
Dział Foto: Nicola Kulesza
Dział Grafika: Anna Balcerak
Dyrektor Artystyczna: Karolina Gos
Wiceprezes ds. Finansów: Urszula Grabarska
Wiceprezes ds. Partnerów: Joanna Góraj
Pełnomocnik ds. Projektów: Emilia Matrejek
Pełnomocnik ds. UW: Maria Król
Dział IT: Paweł Pawłucki
Dział PR: Julia Białowąs
Współpraca: Agata Ciara, Agata Cybulska, Agata Zapora, Agnieszka Chilimoniuk, Agnieszka Traczyk, Aleksanda Pałęga, Aleksander Jura, Aleksandra Bańka, Aleksandra Gawlik, Alek sandra Golecka, Aleksandra Grodzka, Aleksandra Gątarczyk, Aleksandra Hyrycz, Aleksandra Jarosz, Aleksandra Kalicińska, Aleksandra Orzeszek, Aleksandra Panasiuk, Aleksandra Pytel, Aleksandra Sojka, Aleksandra Sowa, Aleksandra Trendak, Alek sandra Wilczak, Aleksandra Bieniek, Aleksandra Ślubowska, Alicja Paszkiewicz, Alicja Utrata, Amelia Łeszyk, Aneta Sawicka, Angelika Grabowska, Angelika Kuch, Aniela Markowska, Anna Dobieszewska, Anna Dziubany, Anna Halewska, Anna Raczyk, Anna Rutkiewicz, Antek Trybus, Arkadiusz Bujak, Arkadiusz Klej, Bartosz Marszał, Bartłomiej Pacho, Basia Iwanicka, Basia Przychodzeń, Dawid Dybuk, Dorian Dymek, Dorota Dyra, Emilia Kubicz, Emilia Matrejek, Ewa Jędrszczyk, Filip Wieczorek, Ga briela Fernandez, Gabriela Libudzka, Gabriela Mościszko, Hanna Sokolska, Hanna Żukowska, Helena Wnorowska, Hubert Pau liński, Iga Kowalska, Igor Osiński, Iwona Oskiera, Iza Pawlik, Iza Zięba, Jacek Wnorowski, Jagoda Brzozowska, Jagoda Koperska, Jakub Białas, Jakub Boryk, Jakub Krajewski, Jakub Kulak, Jan Kroszka, Jan Ogonowski, Jan Stusio, Janina Stefaniak, Joanna Chołołowicz, Joanna Góraj, Joanna Jas, Julia Błaziak, Julia Biało wąs, Julia Gapys, Julia Jurkowska, Julia Kieczka, Julia Krasuska, Julia Mosińska, Julia Pierścionek, Julia Ratus, Julia Wilemska, Julia Wiśniewska, Julia Zapiórkowska, Julianna Gigol, Julianna
Sęk, Kacper Badura, Kacper Maria Jakubiec, Kacper Rzeńca, Ka jetan Korszeń, Kamil Węgliński, Kamila Fraid, Karol Jurasz, Karol Truś, Karolina Chojnacka, Karolina Kołodziej, Karolina Owczarek, Karolina Przygodzka, Karolina Tymińska, Kasia Jaśkiewicz, Katarzyna Gawryluk-Zawadzka, Katarzyna Kowalewska, Katarzyna Orchowska, Katarzyna Stępień, Katarzyna Lesiak, Kinga Boćkowska, Kinga Nitka, Kinga Nowak, Kinga Włodarczyk, Kinga Zwolska, Klaudia Kiersznicka, Klaudia Waruszewska, Klaudia Łęczycka, Krystyna Citak, Krzysztof Król, Krzysztof Zegar, Krzysztof Zybura, Kuba Kołodziej, Laura Królewska, Laura Starzomska, Maciej Bystroń-Kwiatkowski, Maciej Cierniak, Magdalena Cebo, Magdalena Oskiera, Maja Kamińska, Mania Rytlewska, Marcin Gzylewski, Marek Wrzos, Maria Król, Maria No wociel, Maria Opiłowska, Maria Stefaniak, Mariusz Celmer, Marta Kołodziejczyk, Marta Myszko, Marta Sobiechowska, Martyna Borodziuk, Martyna Krzysztoń, Mateusz Fornowski, Mateusz Klipo, Mateusz Kozdrak, Mateusz Marciniewicz, Mateusz Nita, Mateusz Tobiasz Wolny, Maximilian Seifert, Małgorzata Bocian, Małgorzata Kobyszewska, Michalina Czerwińska, Michalina Ko bus, Michał Flis, Michał Hryciuk, Michał Orzołek, Michał Wrzosek, Mikołaj Łebkowski, Milena Kowalczyk, Miłosz Borkowski, Monika Pasicka, Natalia Czapla, Natalia Jakubowska, Natalia Korzonek, Natalia Machnacka, Natalia Morawska, Natalia Młodzianowska, Natalia Olchowska, Natalia Sawala, Natalia Sobotka, Natalia Zalewska, Natalia Łopuszyńska, Natalia Gańko, Nicola Kulesza, Ola Marszałek, Ola Łukaszewicz, Oliwia Witkowska, Patrycja Świętonowska, Patrycja Ciupak, Patryk Kukla, Paulina Bartczuk, Paulina Borczak, Paulina Jasionowska, Paulina Mańko, Paulina Wojtal, Paulina Liniewicz, Paweł Mironiak, Paweł Pawłucki, Paweł Pinkosz, Piotr Grodzki, Piotr Niewiadomski, Piotr Szumski, Piotr
Prusik, Rafał Michalski, Rafał Wyszyński, Roksana Guzik, Róża Francheteau, Sabina Doroszczyk, Sara Lament, Simon Fongang, Stanisław Marczuk, Szymon Kubica, Szymon Podemski, Teresa Franc, Tomasz Dwojak, Urszula Grabarska, Weronika Kopacz, Weronika Rzońca, Weronika Zych, Wiktoria Domańska, Wiktoria Jakubowska, Wiktoria Kolinko, Wiktoria Konarska, Wiktoria Latarska, Wiktoria Musiał, Wiktoria Nastałek, Wojciech Godlew ski, Zofia Zygier, Zuzanna Dwojak, Zuzanna Karlicka, Zuzanna Kowalska, Zuzanna Witczak, Zuzia Łubińska, Łukasz Kryska Redakcja zastrzega sobie prawo do przeredagowania i skracania niezamówionych tekstów. Tekst niezamówiony może nie zostać opublikowany na łamach NMS Magiel Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treści zamieszczonych reklam i artykułów sponsorowanych.
Artykuły, ogłoszenia inne materiały do wydania majowego prosimy przesyłać e-mailem lub dostarczyć do siedziby redakcji do 24 października.
Okładka: Przemek Sasin (@wlasnietakie) Makieta pisma: Maciej Simm, Olga Świątecka
Świat nie taki kolorowystudenci a inflacja
Według badań GUS-u inflacja w Polsce w sierpniu bieżącego roku wyniosła 16,1 proc., licząc rok do roku. Pieniądze tracą na wartości, a ludzie zastanawiają się, jak przetrwać zimę, kiedy z rządu płyną dobre informacje o podwyżkach opłat. W wyjątkowo trudnej sytuacji są studenci, z powodu m.in. konieczności wynajmu mieszkania, braku stałej pracy i ograniczonego budżetu.
TEKST: NATALIA ZALEWSKASzacuje się, że w Polsce w ubiegłym roku akademickim studiowało ok. 1,2 mln osób. Nie ulega wątpliwości, że studenci najczęściej wybierali województwo mazowieckie i uczel nie na jego terenie, by się kształcić. Większość placówek znajduje się w Warszawie, która ma wiele do zaoferowania, ale jest najdroższym miastem w Polsce pod wieloma względami, w tym kosztów utrzy mania czy wynajmu. Nieustannie rosnąca in flacja, wojna w Ukra inie i wiążąca się z nią niepewna sytuacja ener getyczna, doprowadzi ły do jeszcze większego wzrostu cen, co odczu wa każdy student.
Starokawalerski bastion
Lokum to jeden z głównych wydatków studentów spoza War szawy oraz tych, któ rzy chcieli się usamo dzielnić. Do wyboru mają akademik, pokój lub mieszkanie do wynajęcia.
Miejsce w akademiku od lat stanowiło naj tańszą opcję mieszkania. Ze względów finan sowych jest ona najczęściej wybierana przez studentów z innych miast. Niestety, co roku miejsc nie wystarcza dla wszystkich studen tów, a rosnące ceny energii wpływają na kosz ty najmu. Już na początku września zapowia dano podwyżki cen akademików. Obecnie miesięczne opłaty od jednej osoby w do
GRAFIKA: MAŁGORZATA BOCIANmach studenta SGH wynoszą 630 zł za pokój dwuosobowy oraz
tańsze pokoje, nawet w granicach 750–850 zł z opłatami. Ze wzrostem ceny czynszu muszą liczyć się również osoby, które wynajmowały pokoje od lat u tych sa mych najemców. Media drożeją, a wraz z nimi opłaty za mieszkanie. Na taki wydatek jak wynajem kawaler ki mogą pozwolić so bie nieliczni studenci. Jedynie osoby, któ re mają dobrze płat ną pracę, są w sta nie zapłacić wysoki czynsz i utrzymać się w Warszawie. We dług danych portalu morizon.pl, w sierpniu ubiegłego roku za ka walerkę w stolicy trze ba było zapłacić śred nio 1860 zł, a w tym roku – już 2800 zł (to wzrost o 940 zł!). Niestety, ewentual ny wzrost pensji nie zawsze rekompensuje „szalejącą” inflację.
naniu z ubiegłym rokiem). Mimo to akade mik wciąż pozostaje najtańszą opcją.
Wielu studentów decyduje się jednak na wy najem pokoju, ponieważ dzielenie łazienki, nie ustanny hałas czy brak prywatności mogą być uciążliwe. Przez duży popyt coraz trudniej zna leźć odpowiednie lokum. Metraże są coraz mniejsze, a ceny wciąż rosną. Oferty najmu po koju w mieszkaniu, w którym przebywa nawet siedem osób, wynoszą od 1000 zł do 2000 zł za miesiąc. W ubiegłym roku można było znaleźć
Problem cen nieru chomości dotyczy nie tylko najmu, ale także kupna mieszkań. Z ra portu firmy Knight Frank wynika, że ceny nie ruchomości w Warszawie zdrożały o 9,4 proc. w porównaniu z tym samym okresem rok temu. Średnia cena w sierpniu b.r. za metr kwadrato wy wzrosła o tysiąc złotych rok do roku i obec nie wynosi 12 tys zł. Oznacza to, że zakup mieszkania oddala się z każdym dniem. Jak widać, nie tylko zwiększają się koszty utrzy mania, lecz także spada wartość wieloletnich oszczędności m.in. studentów.
„Kto lubi jeść dobrze, może z głodu umrzeć”
biedniejszy niż zwykle
Polska zajęła 72. miejsce ze średnim wzrostem cen na poziomie 2,1 proc. Mimo to konsumenci odczuwają ro snącekoszty…
Jedną z najważniejszych potrzeb fizjolo gicznych jest jedzenie. To ono dostarcza ener gii, która pozwala na podtrzymywanie funk cji życiowych, generowanie ciepła, rozwój organizmu, wykorzystywanie przyswojonych składników pokarmowych jako substancji po trzebnych w procesach metabolicznych. Duże znaczenie ma nie tylko to, ile się spożywa, lecz także to, jakiej jakości są składniki. Zdrowa żywność dostarcza potrzebnych witamin i in nych mikroelementów, których brak wpływa negatywnie na samopoczucie (np. niedobór witaminy D powoduje zmęczenie, ból mię śni, a nawet zwiększa ryzyko infekcji organi zmu). Ale czy zbilansowana dieta jest możliwa w czasie gwałtownego wzrostu cen?
Analitycy z Picodi.com zbadali, jak zmie niały się ceny warzyw i owoców w 94 kra jach. Specjaliści porównywali ceny ze stycz nia i sierpnia b.r. Z przeprowadzonych badań wynika, że największy średni wzrost cen od
notowano w Turcji (72,2 proc.). Na dru gim miejscu plasuje się Białoruś (33,4 proc.), a na trzecim Rosja (27,3 proc.). Polska zaję ła 72. miejsce ze średnim wzrostem cen na po ziomie 2,1 proc. Mimo to konsumenci odczu wają rosnące koszty, a skala problemu staje się widoczna dopiero po porównaniu cen po szczególnych produktów.
W Polsce najbardziej zdrożały pomidory, bo aż o 34,2 proc, co daje średnio niemal 8 zł za kilogram. Drożeją także inne produkty, jak cukier, masło, chleb czy mięso. Jak wskazuje GUS, w lipcu tego roku ceny jedzenia oraz na pojów wzrosły o 15,3 proc.
Przytoczone dane nie zwiastują dobrych wie ści, szczególnie dla studentów. Trudno jest jeść zdrowo i w przystępnej cenie. Na szczęście w internecie pojawia się coraz więcej porad ników, jak ugotować coś pełnowartościowego
Ceny nieruchomości w Warszawie zdrożały o 9,4 proc. w porównaniu z tymsamymokresemroktemu.
taniej. Kupując m.in na Too Good To Go, moż na upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Po pierwsze, daje ona możliwość zaoszczędzenia,
i taniego. Dobrym wyjściem jest też korzysta nie z aplikacji, w których właściciele restauracji oraz sklepów oferują jedzenie nawet o 40 proc.
a po drugie przeciwdziałania globalnemu pro blemowi marnowanie żywności. Każdego roku na świecie wyrzuca się około 1,3 mld ton jedze nia, co pozwoliłoby wykarmić 2 mld ludzi, czy li tysiąckrotną liczbę mieszkańców Warszawy.
Gorycz refleksji
Inflacja nieustannie wzrasta, a jedną z grup, która musi radzić sobie w trudnej sytuacji, są studenci. Podwyżki to wielowymiarowy pro blem, obejmujący wszystkie aspekty życia. Ro snące ceny żywności, transportu, nieruchomo ści czy usług, na które wpływa wiele czynników, powodują, że niewielu młodych ludzi poradzi sobie z obecną sytuacją. Większość z nich nie będzie miała szansy kształcić się, zdobywać do świadczenia. Pozostawieni sami sobie będą mu sieli wrócić do rodzinnych miejscowości, chyba że znajdą sposób na oszczędzanie. 0
Lokum to jeden z głównych wydatków studentów spoza Warszawy oraz tych, którzy chcieli się usamodzielnić
TEMAT NUMERU
Dziewczyno - idź, gdzie chcesz!
GRAFIKI: JAN STUSIOW alka o równouprawnienie trwa w najlepsze i wydaje się, że jako społeczeństwo jesteśmy na dobrej drodze, aby osiągnąć status będący zło tym środkiem. Firmy prowadzą szkolenia uświadamiające w tematach mobbingu, wy kluczeń i różnorodności, a na rozmowach o pracę coraz rzadziej pojawia się pytanie czy planuje pani zajść w ciążę w przecią gu najbliższych pięciu lat? Mimo to wciąż istnieją zawody, które stereotypowo przy porządkowujemy do jednej z płci. W skle pie pracuje kasjerka, w przedszkolu dziećmi zajmuje się przedszkolanka, a obiad gotu je im kucharka. Samolotem lata pilot, ale napoje podaje stewardessa. O czystość na uczelni dba sprzątaczka, ale w typowych godzinach pracy w tych pomieszczeniach karierę robi naukowiec.
Stereotypowe poglądy nie biorą się zni kąd. Część z nich odwołuje się do tradycyj nego modelu rodziny, w którym to kobie ta zajmowała się domem i dziećmi – zawód przedszkolanki, sprzątaczki czy kucharki jest naturalnym przedłużeniem tej wizji, tylko że poza gospodarstwem domowym. Inne zawo dy – wymagające opanowania emocji czy siły fizycznej – częściej przypisywane są mężczy znom, na których barkach miała spoczywać cała odpowiedzialność za dobrobyt i bezpie czeństwo rodziny. Ostatnią możliwą kategorią zawodów są te wymagające większej sprawno ści intelektualnej, jak chociażby naukowiec –rzeczownik, dla którego trudno jest znaleźć damski odpowiednik. Naukowczyni? Kobie ta-naukowiec? Już same problemy językowe wskazują na pojawiający się w tym aspekcie problem. Na szczęście z pomocą można zwró
cić się do polonistki, zapewne jako skojarze nie cieszącej się większą popularnością niż jej kolega polonista.
Ala ma decyzję
Dzieci od małego są pytane o to, kim chcą zostać w przyszłości. Gdy Ala mówi, że chce zostać piosenkarką, lekarką czy księgową jak mama, wywołuje to uśmiech na twarzach do rosłych. Gdyby jednak Ala powiedziała, że chciałaby zostać mechatroniczką czy elektro techniczką, rodzice zapewne najpierw byliby skonsternowani. Informatyczką – jeszcze pół biedy, bo chociaż pieniądze dobre, ale inży nierką mechaniki i budowy maszyn?
Gdy za kilkanaście lat Ala będzie miała przed sobą decyzję, którą ścieżkę kariery wy brać, być może nie będzie już pamiętać wyra zu twarzy dorosłych po jej odpowiedzi na to
TEKST: JULIA JURKOWSKA
Mówią ci, że jesteś kimś. Możesz osiągnąć, co tylko chcesz, bo dobrze się uczysz. Wybór należy do ciebie... ale najlepiej to idź na politechnikę.
ważne pytanie. Jeśli jej pasją nadal będą roboty i elektronika, to nawet nie słysząc nawoływań społeczeństwa, dziewczyna wybierze politech nikę. Z taką samą pewnością, z jaką wybrała by akademię muzyczną, gdyby jej pasją okazał się śpiew, czy uczelnię medyczną w przypadku chęci ratowania ludziom życia w gabinecie le karskim. W dzisiejszych czasach dziewczyny coraz rzadziej myślą w kategoriach „wypada/ nie wypada”, bo historia wiele razy pokazała, że kobiety mogą osiągnąć wiele, jeśli tylko re alizują się w tym, co kochają robić. W innym scenariuszu Ala po napisaniu ma tury nie byłaby zdecydowana, jaką przyszłość dla siebie wybrać. Nadaje się w równym stop niu na weterynarkę, co na informatyczkę. Ze wszystkim sobie radzi, ale w niczym nie czuje się świetna. W takim przypadku akcje zachę cające do wybrania uczelni technicznych i ści słych mogą wyrządzić tyle samo szkody, co po żytku. Być może zawód programistki przyniesie Ali spełnienie, ale równie dobrze wybór tego kierunku może przysporzyć jej trzy lata nie szczęścia – i to tylko, jeśli po studiach pierw szego stopnia zdecyduje się zmienić branżę do celową. Niestety nie da się przewidzieć, która decyzja będzie tą prawidłową, możliwa jest na tomiast pomoc w jej podjęciu. Taką pomocą są głosy krzyczące idź na politechnikę, pokaż, że kobieta też może. Nikt nie woła do Ali, żeby zo stała weterynarką. Co wybierze Ala?
Dziewczyny na studia do liczenia
Jednym z najgłośniejszych projektów za chęcających kobiety do śmielszych wyborów dalszej edukacji jest inicjatywa Dziewczyny na Politechniki! i jej młodsza siostra Dziew czyny do ścisłych!. Funkcjonujące od ponad 15 lat mają one na celu przełamywanie stereo typów i pokazywanie uczennicom szkół śred nich, że mogą odnaleźć swoje miejsce na jed nym z „męskich kierunków”. W ramach tych akcji przyznawane są stypendia oraz odbywają się dni otwarte prowadzone przez kobiety dla kobiet. Inicjatywa ta z pewnością jest słuszna, jednak nie można oczekiwać, że sama rozwiąże problem dysproporcji płci na studiach. Jest to pierwszy krok do próby zmiany stereotypowe go wizerunku uczelni technicznych i kierun ków ścisłych, ale wbrew pozorom wezwania jak te w nazwach projektów nie powinny być wygłaszane jedynie przez kobiety-naukowców czy starsze koleżanki, które odważyły się pójść tą drogą i nie żałują swojej decyzji. Podobnym głosem powinny wybrzmiewać też zachęty ze strony panów – bo to ich obecność prawdopo dobnie przysparza przyszłym studentkom wię cej obaw. Jednak nawet ze wsparciem przed stawicieli płci męskiej, pojawia się problem
z grupą odbiorców. W końcu nie dla wszyst kich dziewcząt znajdzie się miejsce na poli technice. Nie wszystkie dziewczęta chcą też, żeby to miejsce się znalazło.
Matura to bzdura?
Pierwsze decyzje dotyczące przyszłej ścieżki kariery podejmowane są podczas wyboru przed miotów maturalnych. W latach 2015–2021 do obowiązkowej matury podstawowej z ma tematyki podchodziło więcej maturzystek. Sy tuacja wygląda zupełnie inaczej, gdy pod uwa gę weźmie się przedmioty rozszerzone, które są istotne przy rekrutacji na ścisłe kierunki studiów: matematykę, fizykę i informaty kę. W historii „nowej matury” nie było przy padku, by do któregokolwiek z tych egzami nów podeszło więcej dziewcząt niż chłopców, a różnice są bardzo widoczne. Mniej niż co czwarta osoba pisząca maturę z fizyki to kobie ta. Już to wydaje się nie najlepszym wynikiem, zwłaszcza, gdy pod uwagę weźmie się stosunek liczebności płci osób podchodzących do ma tur obowiązkowych, czyli około 54:46 z prze wagą płci żeńskiej. Okazuje się, że nie jest to najgorszy wynik, gdy spojrzy się na statystyki dotyczące informatyki. W latach 2015–2021 największy odsetek kobiet podchodzących do matury z tego przedmiotu wynosił 11 proc. (2015 r.), a najmniejszy – 8 proc. (lata 2016–2018). Liczba dziewcząt podejmujących się tego wy zwania nigdy nie przekroczyła tysiąca – pod czas gdy do egzaminów obowiązkowych rok rocznie podchodzi ponad 170 tys. osób. Na pewno ma w tym swój udział niezbyt duża po pularność informatyki jako przedmiotu ma turalnego. Na uczelnie techniczne i wydziały ścisłe zazwyczaj wystarczy matura rozszerzo na z matematyki. Jednak i ona cieszy się więk szym zainteresowaniem wśród chłopców, którzy stanowią ok. 60 proc. maturzystów podchodzących do tego egzaminu.
Sama przewaga chłopców wśród osób pod chodzących do matur z tych przedmiotów nie jest zaskoczeniem – ze świecą szukać dziew czyn, które w klasie z rozszerzoną matematyką i fizyką bądź informatyką miały liczebną prze wagę nad swoimi kolegami. Maturalne staty styki pokazują jednak, że choć jest ich mniej, to one osiągają lepsze wyniki na wszystkich analizowanych egzaminach rozszerzonych –i to niezmiennie od 2018 r.
W tym roku nie zostanę inżynierem
Zgodnie z rozporządzeniem Ministra Na uki i Szkolnictwa Wyższego z 20 września 2018 r. w sprawie dziedzin nauki i dyscyplin naukowych oraz dyscyplin artystycznych, w skład „dziedziny nauk ścisłych i przyrod
niczych” wchodzą: astronomia, informatyka, matematyka, nauki: biologiczne, chemicz ne, fizyczne oraz nauki o Ziemi i środowi sku. Liczba studentek, które wybrały jeden z tych kierunków, przez ostatnie trzy lata spadła o prawie 3 tys. (dla porównania – licz ba studentów zmalała jedynie o niecałe 400 osób), jednocześnie tracąc przewagę pro centową nad mężczyznami. Różnica nie jest duża, bo stosunek dziewcząt do chłopców wyniósł w 2021 r. 49:51, ale ulega to gwał townej zmianie, gdy odrzuci się statystyki dotyczące nauk biologicznych, chemicznych oraz nauk o Ziemi i środowisku. Liczba stu dentek pozostałych kierunków nadal maleje, co więcej przewaga mężczyzn w tym środo wisku jest zdecydowanie większa – stanowią oni ok. 70 proc. W gronie dziesięciu studen tów nauk fizycznych spotkamy cztery stu dentki, podobnie wśród astronomów, ale już w dziesięcioosobowym gronie informatyków kobieta będzie tylko jedna.
Podobne wnioski można wyciągnąć przy glądając się raportom z rekrutacji na poszcze gólne uczelnie wyższe. Podczas rekrutacji na rok akademicki 2021/22 Akademia Gór niczo-Hutnicza na fizykę techniczną przy jęła 58 osób, w tym 12 kobiet (20,7 proc.), na elektrotechnikę – 127 osób w tym 14 ko biet (11 proc.), a na informatykę 282 osoby, spośród których 38 to studentki (13,5 proc.). Podobna sytuacja ma miejsce na innej kra kowskiej uczelni – Uniwersytecie Jagielloń skim. Wydział Fizyki, Astronomii i Informa tyki Stosowanej przyjął w trakcie tej samej rekrutacji 363 osoby, z których ponad 2/3 to mężczyźni. Odsetek dziewczyn przyjętych na studia z fizyki i informatyki stosowanej nie przekracza 27 proc.
Kryteria przyjęć
Oczywiście uczelnie podczas rekrutacji nie przyznają dodatkowych punktów za płeć, co byłoby niedopuszczalne zarówno w przypad ku przyznawania bonusów „na lepszy start” dla maturzystów, jak i dla maturzystek. Oce niane są jedynie umiejętności i wiedza, któ rych podsumowaniem są wyniki z egzaminów maturalnych. Jednak według przytoczonych wcześniej statystyk to dziewczęta uzyskują lepsze wyniki na koniec liceum. Nie znajdu je to jednak odzwierciedlenia w rekrutacji na studia. W tym roku na Wydział Fizyki Uni wersytetu Warszawskiego próbowało się do stać 400 maturzystek, czyli 44,3 proc. chęt nych. Wyniki rekrutacji wskazują jednak, że kobiety stanowią 38,6 proc. nowych studen tów tego wydziału. Podobna sytuacja miała miejsce na sąsiednim Wydziale Matematyki,
TEMAT
Informatyki i Mechaniki – tam pośród chęt nych do studiowania było 33,6 proc. kobiet, natomiast w gronie przyjętych studentki sta nowią 29 proc. Na takie statystyki składa się zapewne wiele czynników, chociażby rozkłady wyników maturalnych, o których ze średnich nie można nic wywnioskować. Nie zmienia to jednak faktu, że pomiędzy egzaminem matu ralnym a początkiem studiów, kolejne dziew częta decydują się na zmianę swojego powoła nia. Czy jest się czym martwić?
Nie o taką równość walczyliśmy
Rola mężczyzn w postrzeganiu kierunków technicznych i ścisłych jest niestety kojarzona z krążącymi studenckimi legendami, najczę ściej wśród osób uczęszczających na politech niki. Głupie komentarze, nieśmieszne żarty i krzywdzące założenia – tak w skrócie moż na podsumować obawy przyszłych studentek. Któryś z prowadzących znowu wrócił do swo jego popisowego dowcipu o zmywarce, a kole dzy z roku błyskotliwie zasugerowali w jakim
stroju studentki powinny pojawić się na naj bliższym egzaminie. Każda taka historia po kazuje młodym dziewczynom, że nie jest to miejsce dla nich – może lepiej dać sobie spo kój i nie musieć znosić gorszących uwag?
O sprawach tego typu zrobiło się głośno, a w międzyczasie społeczeństwo zaczęło do strzegać, że Polska nie jest państwem przyja znym i bezpiecznym dla kobiet. Trochę z lęku przed konsekwencjami, a trochę z życzliwych względem studentek pobudek, sytuacja uległa
znaczącej zmianie. Na kobiety zaczęto chuchać i dmuchać, byle tylko czuły się dobrze i nie żało wały tego odważnego wyboru, jakim było wkro czenie w ścisłe dziedziny nauki. Od ich kolegów studentów nadal wymaga się tyle samo, ale gdy chodzi o dziewczęta pozwala się na nieco więk sze braki. Podstawowe zasady to: nie krzycz i nie wyśmiewaj błędów – obie rzeczy można już ro bić, gdy ma się do czynienia z inną, mniej deli katną i mniej wrażliwą płcią. Cel niby słuszny, ale efekt wciąż taki sam. Koledzy narzekają, że studentki mają łatwiej, bo są dziewczynami, one same zresztą też mają co do swoich umiejętności coraz większe wątpliwości. Miały czuć się jak u siebie, a skończyło się rozterkami – w końcu gdyby pasowały tu tak samo jak mężczyźni, by łyby traktowane na równi.
Nie jestem cyferką
Statystyki wskazują pewne zależności, przedstawione jako liczby czy procenty. Pa trząc na kartkę nie sposób jest nie zgodzić się ze stwierdzeniem, że mniej dziewcząt wybie ra kierunki techniczne i ścisłe. Jednak żadna z tych liczb nie mówi i nigdy nie powie, czy wszyscy uwzględnieni w statystykach są szczę śliwi i zadowoleni ze swoich wyborów. Nawet jeśli dojdziemy kiedyś do wyrównania i fizykę będzie studiować 50 proc. dziewcząt i 50 proc. chłopców, nie będzie to świadczyć o tym, że wszyscy są tym stanem rzeczy usatysfakcjono wani. Być może zatem lepszym rozwiązaniem jest przyjęcie 12,5 proc. szczęśliwych studen tek automatyki i robotyki na AGH niż namó wienie tych kilku więcej? Chyba lepiej skupić się na zapewnieniu im bezpieczeństwa pod czas wieczornego powrotu z zajęć i niezapo minaniu o pozostałych studentach, o których obecność nikt tak mocno nie walczy.
Baby są jakieś inne
W całej dyskusji na temat obecności kobiet na kierunkach technicznych i ścisłych zapomi na się o dopełnieniu statystyk do stu procent badanych – czyli o mężczyznach. Im nikt nie powtarza, że mogą iść na politechnikę, a prze cież po maturze stoją przed tymi samymi dy lematami co koleżanki. Można machnąć na to ręką – w końcu stereotypowy mężczyzna to spryciarz i złota rączka, który w wolnych chwi lach gra z kumplami na komputerze, więc ideal nie wpasowuje się w profil tych studiów. Skoro jednak walczymy ze stereotypami, to dlaczego nikt nie woła chłopaki nie na politechniki albo chłopaki do społecznych!? Zachęcając tylko jedną płeć do spróbowania swoich sił w jakiejś dziedzinie, między słowami przesyłamy wiado mość, że druga część społeczeństwa tę odwagę ma, co więcej – że powinna ją mieć.
Studenci kierunków technicznych i ścisłych są traktowani jako pewniacy. Nikt nie obawia się, że może ich nagle zabraknąć, ale nikt też nie bie rze pod uwagę ich ewentualnej chęci bycia psy chologiem czy pielęgniarzem. Podczas walki ze stereotypami sami się w nich zamykamy, a pre sja nakładana na młodych mężczyzn, aby dużo zarabiali i podejmowali się bardziej neutralnych emocjonalnie zawodów, znajduje odzwierciedle nie w statystykach rekrutacji na studia.
Jak żyć?
Jak zwykle idealnym, a jednocześnie nie możliwym do zrealizowania rozwiązaniem, byłoby znalezienie złotego środka – pomaga nie tym, którzy tego potrzebują i nieprzeszka dzanie tym, którym mogłoby to zaszkodzić. Im później pojawiają się głosy wspomagające, tym trudniejsze i bardziej ryzykowne jest ich działanie. Zamiast przekonywać osiemnasto letnie dziewczyny, że one też mogą zmieniać świat, lepiej byłoby działać w tym kierunku, by takie dodatkowe zapewnienia u progu do rosłego życia nie były już potrzebne.
Nie oznacza to, że akcje promocyjne kierun ków technicznych i ścisłych są do szpiku kości złe. Z pewnością bez większego problemu znaj dzie się studentki, które dzięki nagłośnieniu ak cji Dziewczyny na politechniki! czy też Dziew czyny na ścisłe! wybrały swoją ścieżkę i są z niej zadowolone. O ile prostsze byłyby ostatnie lata nauki szkolnej, gdyby uczennice były już zde cydowane i pewne swoich możliwości. Przeko nań i stereotypów nie zmieni się przez noc –być może i my zbyt szybko ich wypatrujemy. Być może za kilkanaście lat dzisiejsze przed szkolaki będą już wolne od uprzedzeń i wojny między stereotypami a pragnieniami, które nie jednokrotnie mogą zlewać się w całość.
Jeszcze będzie normalnie
Chcąc, aby rzeczywistość była równa dla wszystkich – niezależnie od płci – prosimy o nową normalność. Tymczasem dziewczę tom udającym się na politechniki wmawia się, że są wyjątkowe, i to nie tylko na tle ko legów z roku – są bardziej szczególne również od swoich koleżanek, które bez polotu wybra ły inne, babskie studia. Mówi się, że nauka ich potrzebuje, że kobieca wizja jest nieoceniona –czy to znaczy, że bez mężczyzn technologia za szłaby równie daleko, jak nie dalej?
Abstrahując od cichego umniejszania roli mężczyzn w tym wyobrażeniu świata, można przenieść się w czasie o dziesięć, może trochę więcej, lat do przodu. Przyjmijmy, że zrealizo waliśmy dzisiejsze marzenia i maturzystki wy bierają politechniki równie chętnie co ich kole dzy. Dziewczynki, które będą miały takie same
umiejętności jak dzisiejsze kandydatki na stu dia techniczne i ścisłe nie będą już takie wy jątkowe – mimo że musiały opanować dokład nie te same zagadnienia, co ich poprzedniczki. Nasuwającym się wytłumaczeniem jest ich li czebność – maturzystki rekrutowane dzisiaj są w mniejszości i to czyni je unikatowymi, pra wie jak eksponaty w muzeum. Ale czy w całej promocji kierunków ścisłych nie chodzi właśnie o to, żeby dziewczynki poczuły się „lepsze” niż stereotypowe kury domowe, którym odbierano prawo do posiadania własnych marzeń? Czy nie dążymy do tego, by poczuły się w pewien sposób „wybrane” do propagowania nauki? Czy zatem nie czyni je to wyjątkowymi na tle społeczeń stwa? A jednak zasady rekrutacji na studia są dla nich dokładnie te same, co dla ich kolegów ze szkolnych ławek, dla których ma to być normal na kolej rzeczy. A więc jednak – zakładamy, że dziewczynki na starcie są gorsze. Definicję tego słowa można wybrać dowolnie: mniej inteligent ne, mniej pracowite, generalnie mniej…
Na koniec i tak będziemy tacy sami
Równe szanse polegają na tym, że każdy z nas traktowany jest jednakowo. Tak powin na przedstawiać się normalność, bez specjalne go traktowania wymagającego głośnych akcji promocyjnych. Jeżeli uczelnie wyższe potrze bowały dodatkowego bodźca, by zorganizo wać interesujące i angażujące dni otwarte, po kazujące, że przedmioty ścisłe naprawdę mogą być fajne, dobrze się stało, że taką wskazów kę otrzymały. Jeżeli ktoś z grona profesorskie go potrzebował wiadomości, że w nauce (jak i w całym życiu) nie ma miejsca na seksistow skie żarty, należy tylko się cieszyć, że do niego dotarła. Jeżeli choć jedna młoda kobieta dzię ki akcjom typu Dziewczyny na politechniki! czy Dziewczyny do ścisłych! uwierzyła w swo je umiejętności – znakomicie. Powinniśmy jednak dążyć do tego, by normalnością było, że kobieta, tak samo jak mężczyzna, może re alizować się w naukach technicznych. Uwie rzyć, że gdy ona mówi, że da radę, to faktycz nie tak będzie. W końcu przeszła dokładnie tę samą drogę, co chłopak ubiegający się o jej stanowisko. I nie ma w tym nic wyjątkowego.
W tym wszystkim nie należy jednak zapomi nać o drugiej stronie medalu – o mężczyznach, którzy mają takie samo prawo do podejmowa nia pracy wykraczającej poza ich stereotypo we obowiązki. Od najmłodszych lat powinno się powtarzać dzieciom – nie tylko dziewczyn kom – że mogą być, kim chcą. Pierwszym na rzędziem, którego można używać do wprowa dzania zmian, jest nasz język ojczysty. Śmiech w odpowiedzi na tytuł inżynierka na pewno nie jest dobrą drogą do celu. 0
geopolityka a rzeczywistość /
Politologiczna szarlataneria
Wojna w Ukrainie wywołała w Polsce nagły wzrost zainteresowania geopolityką. Czołowi przedstawiciele tej dyscypliny zaczęli masowo pojawiać się w mediach jako eksperci, przebijając się ze swoim przekazem do coraz to nowych kręgów. Pod przykrywką rzekomej naukowości przemycają oni jednak niezwykle kontrowersyjne, a czasami wprost sprzeczne z rzeczywistością tezy.
TEKST: FILIP WIECZOREK
Z ainteresowanie geopolityką nie jest w Polsce wyłącznie fenomenem ostatnich miesięcy naznaczonych po wrotem wojny na pełną skalę w granice Euro py. Już w poprzedniej dekadzie XXI stulecia reprezentowane przez nią idee zaczęły piąć się ku mainstreamowi, szczególnie w prawicowych kręgach. Poszukiwanie wyjaśnienia zarówno historii, jak i obecnej pozycji Polski w geogra fii, nie jest czymś samym w sobie złym, bez wąt pienia położenie danych krajów na mapie jest bowiem jednym z czynników wpływających na dzieje świata. Pewnych kwestii, takich jak odle głości czy rozmieszczenie złóż naturalnych, nie da się w obecnych realiach przeskoczyć. Stąd też lwia część państw utrzymuje bliższe relacje ekonomiczne i kulturalne z sąsiadami niż z in nymi krajami, czy też pozostaje w relatywnie dobrych stosunkach z położonymi na ropono śnych terenach satrapiami, które w innym wy padku pełniłyby na arenie międzynarodowej rolę pariasów. Geopolitycy idą jednak o kilka kroków dalej – ich zdaniem geografia nie tyle oddziałuje na bieg historii, co go determinuje, wyznaczając bardzo ścisłe i nieprzekraczalne granice, w jakich poszczególne państwa mogą prowadzić politykę zagraniczną.
Narodziny idei
Geopolityka jako ideologia zaczęła kształto wać się pod koniec XIX w. Jako pierwszy na zwy tej użył Rudolf Kjellen, szwedzki politolog, który twierdził, że państwa jako byty są niero zerwalnie związane z zajmowaną przez nie zie mią, stale dążą do dominacji nad innymi kra jami, walcząc o przyłączanie nowych obszarów ze swoimi sąsiadami. W tym samym okresie zbliżone teorie głosili wykładający na czoło wych światowych uczelniach uznani geografo wie, tacy jak Halford Mackinder, Friedrich Rat zel czy Alfred Mahan. Cechą łączącą większość wyznawców rodzącej się idei było wywodzenie się z państw cieszących się statusem światowych mocarstw. Geopolitycy uznawali imperiali styczne podejście do stosunków międzynarodo wych nie tyle za wskazane, co wręcz konieczne
GRAFIKA: ANNA BALCERAK
do uniknięcia marginalizacji na globalnej are nie. Według nich nie było miejsca dla jakiej kolwiek suwerenności słabszych państw. Miały one stanowić w pełni podporządkowane zaple cze największych potęg, ewentualnie pole walki między nimi o dominację na świecie. Historia pokazała, do czego sprowadza się spłycanie sto sunków międzynarodowych do wiecznej rywa lizacji między najsilniejszymi krajami. Trzeba było dwóch wojen światowych, milionów ofiar i olbrzymich zniszczeń, aby geopolityczne po dejście zostało zepchnięte z piedestału nauk po litologicznych na ich margines.
Dziecko poprzedniej epoki
Od narodzin geopolityki minęło ponad sto lat. Wydawać by się mogło, że na świecie zmie niło się w tym czasie niemal wszystko. Wojny między rozwiniętymi krajami stały się ogromną rzadkością, do historii przeszły kolonialne im peria, a Europa z wiecznego pola bitwy stała się sceną bezprecedensowego zjednoczenia niegdyś wrogich państw. Postępująca demokratyzacja i rosnąca świadomość obywatelska sprawiły na tomiast, że zwykli ludzie z podporządkowanych interesom władców zamienili się w podmioty mające realny wpływ na decyzje podejmowane na szczycie. Geopolitycy zdają się tych zmian nie zauważać, nadal sądzą, jakoby światem wciąż rządziły te same czynniki co ponad wiek temu. Waga, jaką przykładają do uwarunkowań geograficznych, przybiera nierzadko wprost ka rykaturalne rozmiary, zaś wyciąganych z nich wniosków czasami nie da się skwitować inaczej niż śmiechem. Trudno brać na poważnie tezy takie, jak ta postawiona przez Tima Marshalla w książce Potęga geografii (swoją drogą całkiem w Polsce popularnej), według którego Hiszpa nia nie chce przyznać niepodległości Kataloń czykom i Baskom w obawie przed inwazją ze strony Francji sprzymierzonej z nowo powsta łymi państwami. Jeszcze zabawniej wyglądają przewidywania George’a Friedmana, zawarte w publikacji zatytułowanej Następne 100 lat Gdyby miały się one spełnić, w ciągu najbliż szych kilku lat Finlandia musiałaby zaanekto
wać Karelię, a w 2050 r. powinna wybuchnąć III wojna światowa z USA walczącym u boku Chin przeciwko Japonii. Do czego może dopro wadzić traktowanie geopolityki zbyt poważnie dobitnie pokazuje sytuacja za wschodnią gra nicą Polski. Jedną z przyczyn zarówno wojny w Ukrainie, jak i de facto okupacji Białorusi, jest panujące w Rosji przekonanie, jakoby od bieranie sąsiadom suwerenności i włączanie ich do swojej strefy wpływów było sposobem obro ny przed szeroko pojmowanym Zachodem. Nie jest to teoria głoszona wyłącznie przez patoge opolityków pokroju Dugina, również o wiele bardziej stonowani przedstawiciele tej dziedziny z położenia Rosji na rozległej, sięgającej Paryża równinie wnioskują, że wschodni gigant skaza ny jest na prowadzenie agresywnej polityki. Zu pełnie pomijają oni inne aspekty, zapominając, że mowa o autorytarnym państwie, które nie li czy się z życiem swoich obywateli (nie mówiąc już o mieszkańcach krajów ościennych), ponad wszystko stawiając rozumianą w wypaczony sposób rację stanu. Rosyjska polityka nie jest przykładem pragmatyzmu i zrozumienia pa nujących na świecie realiów, wręcz przeciw nie. Był przecież nie tak dawno czas, kiedy o dobre stosunki ze wschodnim gigantem dbało nawet USA, a Europa uznawała go za wiarygodnego dostawcę surowców i pole do przeprowadzania wielkich inwestycji. Do nie rozumiejącego znaczenia soft power Putina to nie docierało i zamiast na stabilny rozwój swojego kraju wolał postawić na samobójczą operację odbudowy wielkiej, wolnej od wy imaginowanego zagrożenia z Zachodu Rosji.
Państwo ponad wszystko
Część geopolityków zauważyła, że panujące w polityce międzynarodowej reguły uległy zmia nie. W drugiej połowie XX w. narodził się nurt nazwany geopolityką krytyczną. Choć wciąż za kłada ona prymat geografii jako czynnika regu lującego stosunki między państwami, nie pomi ja całkowicie czynników kulturowo-społecznych oraz ekonomicznych. Nurt ten nie zdobył jednak większej popularności, ponieważ dominują
cym wśród geopolityków podejściem jest wciąż to zakładające geograficzny determinizm. Rola poszczególnych jednostek, grup społecznych oraz idei niespecjalnie ich interesuje. Absolut nym priorytetem są zaś interesy państw postrze ganych jako kolektywnie zmierzające w jednym kierunku, samoświadome wręcz byty. Czynniki społeczne nie mają w geopolityce żadnego zna czenia, są według jej wyznawców wyłącznie prze szkodą mogącą wykoleić politykę międzynaro dową z wyznaczonego przez geografię toru. Same państwa postrzegane są natomiast jako postępu jące w racjonalny sposób, kalkulujące każdy swój ruch. Brakuje w geopolitycznej wizji świata miej sca na trwałe sojusze. Według niej w pewnym momencie interesy stają się na tyle sprzeczne, że jedynym wyjściem jest odcięcie się od dawnego sprzymierzeńca, a nawet wbicie mu noża w ple cy, zanim on zrobi to wcześniej. Zupełnie jakby era maltuzjańska nigdy się nie skończyła, a dy plomacja wciąż stanowiła grę o sumie zerowej. Zdaniem geopolityków to nie oni nie zauważa ją, że świat się zmienił, tylko inni nie dostrzega ją odwiecznych zasad nim rządzących. Nagrodą za ich przestrzeganie ma być siła, szacunek in nych graczy oraz możliwość trzymania mniej szych państw pod swoim butem.
Sny o Rzeczypospolitej
Obietnica potęgi i dużej strefy wpływów jest tym, co tak przyciąga Polaków do geopolityki. Wszyscy znają z lekcji historii opowieści o wiel kiej Rzeczypospolitej, zajmującej ziemie od Po znania po Smoleńsk i o wpływach sięgających Moskwy i Morza Czarnego. Tęsknota za dawną potęgą wzbudza na prawicy poczucie obowiąz ku jej odbudowy, tym razem pod postacią prze wodzonego przez Polskę bloku państw. Dokład nie takie poprowadzenie polityki zagranicznej sugeruje m.in. Jacek Bartosiak, guru polskiej geopolityki. Wtóruje mu George Friedman (ten sam, który wieszczył wojnę USA z Japo nią), przepowiadający Polsce zostanie w ciągu najbliższych kilkudziesięciu lat jednym z re gionalnych mocarstw. Tego typu narracja jest miodem dla uszu polityków PiS, którzy Barto siaka poważają do tego stopnia, że swego cza su obsadzili go na stołku prezesa spółki CPK. On sam mówi dokładnie to, co partia rządząca chce usłyszeć. Polska ma być skazana na zosta nie lokalnym mocarstwem liderującym Trójmo rzu, co ma się nie podobać rzekomo próbującym podkopać jej pozycję za wszelką cenę Niemcom, kreowanym na wroga niemalże równego Rosji. O tym, że podobno tak bardzo chcące nas znisz czyć Niemcy są naszym największym partnerem handlowym, a Trójmorza w dziedzinach innych niż obronność nikt nie traktuje na poważnie, zarówno geopolitycy, jak i PiS, zdają się już nie
pamiętać. Tak samo nie chcą zauważyć, że entu zjazm wobec ich wielkich planów niekoniecznie podzielany jest w krajach nimi objętych, które nie marzą o zostaniu częścią wiecznie wojują cego z Zachodem bloku. Co innego w Rosji –polskie wymachiwanie szabelką sprawia, że na Kremlu otwierają się szampany. Moskwa nie oczekuje, że nad Wisłą ludzie będą wymachi wać flagami z literą Z. Zamiast tego liczy na Polskę odizolowaną od Zachodu, będącą na marginesie Unii Europejskiej i próbującą wy korzystać słabsze państwa dla swoich korzyści.
Co w zamian?
Dlaczego zatem pomimo tak wielu zastrze żeń, jakie można mieć wobec geopolityki, zdo bywa ona popularność? Kluczem do jej sukcesu jest prostota, z jaką objaśnia świat i przewi duje przyszłość. Zrozumienie stosunków mię dzynarodowych i wszystkich kontekstów nimi rządzących nie jest łatwe i wymaga obeznania w wielu dziedzinach naraz. Geopolitycy zaś wykładają wszystko niemalże na tacy, przedsta wiając swoje tezy w czarno-biały sposób i rekla mując je jako klucz do pojęcia historycznych, współczesnych i przyszłych wydarzeń. Skutecz nie udaje się im wywołać u odbiorców wrażenie przekazywania tajemnej, ukrywanej przed nimi
wiedzy i ukazania jej jako prawdy objawionej. W tym świetle nikogo nie powinno dziwić, że występy Bartosiaka w Hejt Parku zdobyły po kilka milionów wyświetleń na YouTubie, a w tym samym programie pojawił się także o wiele mniej znany Krzysztof Wojczal. Wojna w Ukrainie sprawiła, że Polacy zaczęli szukać odpowiedzi na nurtujące ich pytania, a te dają im geopolitycy. Mało kto sprawdza prawdzi wość podawanych przez nich informacji, mowa w końcu o kraju, w którym według badań Eu rostatu zaledwie 16 proc. obywateli weryfikuje dane znalezione w internecie. Tylko ci bardziej wnikliwi dowiedzą się, że mają do czynienia z politologicznym ekwiwalentem medycyny al ternatywnej. Geopolityka nie jest w kręgach akademickich powszechnie uznawana za na ukę, mało która renomowana uczelnia wyższa oferuje ją jako kierunek. Pocieszać może fakt, że nawet mimo wzrostu popularności zdaje się ona nie być w stanie przebić pewnego jej poziomu. Po kilku miesiącach od wybuchu wojny ilość wyszukiwanych informacji na ten temat wróciła do poziomu sprzed jej rozpo częcia. Choć z pewnością dużo więcej osób rozpoznaje nazwiska najbardziej znanych geopolityków, wątpliwe jest, aby ich postu laty zaczęły zdobywać masowe poparcie. 0
nowelizacja kodeksu karnego /
Państwo karze, ludzie wiwatują
Ministerstwo Sprawiedliwości ogłosiło wielki sukces, jakim ma być nowelizacja kodeksu karnego. Niestety wszystko wskazuje, że jest to sukces medialnego spektaklu, siania strachu i powrotu do rozwiązań przynajmniej autorytarnych.
TEKST: KAJETAN KORSZEŃSiódmego lipca br. Sejm uchwa lił ustawę, o której, dzięki czasowi wakacyjnych wyjazdów, urlopów i powszechnego odpoczynku, usłyszeć mo gli tylko nieliczni. Chodzi o nowelizację ko deksu karnego (druk senacki nr 762), którą Ministerstwo Sprawiedliwości na swoim ofi cjalnym portalu internetowym nazywa przeło mem w walce z przestępczością. Jednak nikt z postulujących te zmiany nie wskazuje już, na czym rzeczony przełom miałby polegać. Nato miast retoryka przedstawicieli resortu wokół tej nowelizacji ucieka się do stwierdzeń popu listycznych, które wydają się nie wynikać w ża den sposób z pogłębionej diagnozy. W tekście celowo używam wyrażenia nowelizacja, a nie reforma, gdyż ta zazwyczaj kojarzy się z postę pem. W tym przypadku zdecydowanie mamy do czynienia z krokiem w tył.
Surowsza sprawiedliwość
Przegłosowany przez Sejm projekt zakłada tak obszerne i daleko idące zmiany, że jego całościo we omówienie na jednej stronie magla, nawet w formie tekstu publicystycznego, jest niemoż liwe. Ogólna tendencja, jaką można zaob serwować w tekście ustawy, to zwrot w kie runku budowy systemu odpowiedzialności karnej, który będzie budził strach wśród obywateli, jednocześnie zaspokajając pier wotne i instynktowne potrzeby „sprawie dliwości” w społeczeństwie.
W lipcu br. ekspertyzę dot. nowelizacji przedstawił zespół Krakowskiego Insty tutu Prawa Karnego, składający się z pra cowników Katedry Prawa Karnego Uni wersytetu Jagiellońskiego. Jak pisze we wnioskach, uchwalone przepisy […] w nie których przypadkach jeszcze poważniej cofają polskie prawo karne o całe półwie cze, w kierunku systemów państw totali tarnych. Podobny wydźwięk mają uwagi Rzecznika Praw Obywatelskich skiero wane do senackich komisji – Praw Czło wieka, Praworządności i Petycji oraz Usta wodawczej. Podkreśla w nich, że wiele ze zmian nie zawiera uzasadnienia, ani nie zostało popar tych jakimikolwiek badaniami naukowymi czy też informacjami statystycznymi. W przypadku, gdy Ministerstwem Sprawiedliwości kierują oso
GRAFIKA: ANNA BALCERAKby z wykształceniem wyższym, a nawet w przy padku niektórych ze stopniami naukowymi, jest to dość znaczący zarzut. Dalej RPO wska zuje – zaostrzenie polityki karnej nie znajduje uzasadnienia w świetle policyjnych danych sta tystycznych.
Oko za oko, 30 lat za ząb
Jedną z uchwalonych zmian, o której najgło śniej zrobiło się na początku lipca, jest gruntow ne przeformatowanie katalogu kar. Polega ono na usunięciu samodzielnej dotychczas kary 25 lat pozbawienia wolności (występującej w kodek sie karnym obok innych kar) oraz podwyższeniu górnego wymiaru kary pozbawienia wolności do 30 lat, a tym samym zwiększeniu możliwego wy miaru kary łącznej (do tej pory było to 20 lat). Jak wskazuje środowisko naukowe, rozwiązanie to może doprowadzić do sytuacji, w których spraw ców licznych drobnych przestępstw mogą czekać nieproporcjonalnie wysokie wyroki – w posta ci nawet 30 lat spędzonych w zakładzie karnym (opinia przedstawiona w ekspertyzie Krakowskie go Instytutu Prawa Karnego). Nowelizowanie ko deksu poprzez zaostrzanie kar i rzekomego zwięk
Wśród zmian pojawiło się także obniżenie minimalnego wieku odpowiedzialności za za bójstwa w szczególnych konfiguracjach, np. za zabójstwo ze szczególnym okrucieństwem (art. 148 §2 i 3 kodeksu karnego). Zgodnie z nowelizacją już niedługo za taki czyn odpo wiedzialność poniesie dziecko po ukończeniu 14. roku życia. To znaczy, że zgodnie z pro jektem 14-letni człowiek jest wystarczająco dojrzały i świadomy by podjąć wybory, które mogą go skazać na dziesiątki lat w więzieniu, natomiast nie jest w stanie podjąć świadomej decyzji co do odbycia stosunku seksualnego.
Krucjata numer zero
szania strachu wśród potencjalnych sprawców przestępstw wpisuje się w medialną grę Minister stwa. Rozwiązania takie, choć całkowicie nietraf ne, znajdują medialny posłuch i wpisują się w in stynktowne u każdego potrzeby odpłaty za zło.
Trudno nie kryć zdumienia, że przy tak poważnej nowelizacji Ministerstwo Sprawie dliwości w publikacjach na swoim portalu in formacyjnym stosuje medialne wyrażenia –Więzienie to nie sanatorium czy Likwidacja absurdów i przywilejów. Stwierdzenia takie w żaden sposób nie mają swojego źródła w li terze prawa, a jedynie pozwalają resortowi uzyskiwać poparcie wobec projektu w społe czeństwie. Ponadto wykorzystywanie aneg dotycznych historii mających stanowić reprezentację całego wymiaru sprawie dliwości i wykonywania kar nie może w demokratycznym państwie stanowić podstawy uzasadnienia społeczeństwu wprowadzanych zmian – jedna z nich przytoczona w ww. tekście Minister stwa: Nowe przepisy ograniczą też skła danie absurdalnych skarg przez więź niów, takich jak zażalenie na posiłek sprzed… sześciu lat. Jeden z więźniów w ciągu pół roku wysłał tyle listów, że znaczki pocztowe, za które płaci Służ ba Więzienna, kosztowały 26 tys. zł. Za to danych statystycznych o takich sy tuacjach i ich wpływie na stopień prze stępczości w Polsce – zero (przypadek? Nie sądzę). Wydawać by się mogło, że to kolejna w ciągu ostatnich 7 lat zmia na ustawowa obozu rządzącego. Nowe lizacje kodeksu karnego są jednak na swój sposób szczególne – decydują one o przy szłości wielu i zależnie od tego, jak są prze prowadzone, mogą tę przyszłość diametral nie zmienić. 0
Jedzie pociąg z daleka
Malownicze krajobrazy za oknem, imprezy w przedziale czy „kubek pociągowej lury” – każdy w podróży koleją ceni coś innego. Wszystkim jednak podróż uprzykrzają opóźnienia, a te w tym roku były wyjątkową udręką dla pasażerów PKP Intercity.
TEKST: MATEUSZ FORNOWSKI
Problem zaczął się jeszcze w drugim kwar tale, kiedy punktualność pociągów prze woźnika spadła do 68 proc. (w II kw. 2021 r. wynosiła 78,2 proc.). Według stosowanej de finicji, punktualny pociąg to taki, który dojeżdża do stacji końcowej nie później niż 5 minut po rozkłado wym czasie. Jeszcze gorzej było w lipcu, kiedy we dług danych PKP PLK jedynie 55,5 proc. pociągów PKP IC dotarło do celu na czas (w lipcu 2021 r. było to 62,1 proc. pociągów). Całkowity czas opóźnień przewoźnika wyniósł wtedy ponad 400 tys. minut. Czym spowodowane były opóźnienia?
Dzikie tłumy
W pierwszych ośmiu miesiącach bieżącego roku podróż PKP Intercity wybrało 38,6 mln pasaże rów – to wynik lepszy o 78 proc. od zeszłorocznego i o 18 proc. od poprzedniego rekordu, odnotowane go w 2019 r., czyli tuż przed wybuchem pandemii. W czasie samych wakacji (od początku czerwca do końca sierpnia) wagonami i elektrycznymi zespoła mi trakcyjnymi przewoźnika pojechało 18,5 mln pasażerów, czyli o 31,2 proc. więcej niż w 2019 r. Jednocześnie w długie weekendy tego roku bito dzienne rekordy liczby przewiezionych osób – naj pierw 19 czerwca (w weekend Bożego Ciała) PKP IC wybrało 247 tys. pasażerów, a potem 12 sierpnia (początek weekendu w pobliżu Święta Wojska Pol skiego) przewieziono już 251 tys. osób.
Ożywienie podróży kolejowych w tym roku było możliwe przez zlikwidowanie barier, którymi dla wielu były obostrzenia sanitarne związane z pande mią COVID-19. W pierwszych miesiącach roku, zwłaszcza w marcu i kwietniu, ruch pasażerski na kolei napędzali w dużej mierze uchodźcy z Ukrainy, którzy do końca czerwca mogli podróżować pocią gami za darmo. W sezonie wakacyjnym wielu pasa
GRAFIKA: MARTYNA BORODZIUK
żerów udających się na urlop zrezygnowało z podró ży samochodem ze względu na bardzo wysokie ceny paliw, niekiedy sięgające nawet 8 zł za litr. Większa liczba pasażerów oznacza wydłużenie czasu potrzeb nego na rozlokowanie ich na pokładzie pociągu, co w efekcie może oznaczać dłuższy postój składu na danej stacji. W niektórych przypadkach rozkłady jazdy nie przewidywały aż takiego potoku pasaże rów, dlatego pociąg zanim odjechał, byl już opóź niony i nie zawsze udawało się to nadrobić „na tra sie”. Część opóźnień generowało także czekanie na przesiadających się pasażerów, którzy przyjechali na stację po czasie. Łącznie pozarozkładowe lokowanie podróżnych w pociągach PKP Intercity odpowiada ło za 16 tys. minut opóźnienia w lipcu.
Wagonów więcej, ale wciąż za mało
Według statystyk Urzędu Transportu Kolejo wego, w 2021 r. przewoźnicy kolejowi działający na polskim rynku mieli do dyspozycji w sumie 2,2 tys. wagonów, z czego zdecydowana więk szość należała do PKP Intercity. Było to jednak o 249 sztuk mniej niż w 2016 r. Aby rozładować popyt na wakacyjne podróże koleją, przewoźnik wzmocnił 2794 pociągów dodatkowymi 4542 wagonami. Intensywna eksploatacja czasami niezmodernizowanych jeszcze wagonów powo dowała, że rosło ryzyko występowania usterek, co wydłużało czas przygotowywania składów. Dodatkowo załogi konduktorskie i maszyni ści nie zawsze zgłaszali gotowość w porę. Zja wiska te łącznie odpowiadały za 88,2 tys. mi nut opóźnienia pociągów PKP Intercity, czyli aż 21,6 proc. całości.
Choć PKP IC wydaje miliardy na tabor, większość środków przeznaczanych jest na modernizacje posiadanych przez firmę wago
nów. Inwestycje te poprawiają komfort podró ży dla pasażerów, jednak nie ma to większego znaczenia, jeśli nie ma już dostępnych biletów albo trzeba spędzić całą podróż w przejściu mię dzy wagonami. Z nowych maszyn zakupionych w ostatnich latach przez przewoźnika można wymienić zaledwie kilkadziesiąt elektrycznych zespołów trakcyjnych, m.in. Pendolino, produ kowane przez Pesę Darty czy Flirty Stadlera. Oprócz tego trwa postępowanie na 38 piętro wych składów typu „push-pull”, a spółka zapo wiedziała na początku września, że ogłosi prze targ na zakup 300 nowych wagonów.
Szyny były złe
Krajowe media i wielu pasażerów opóźnienia pociągów PKP Intercity utożsamiało w pierwszej kolejności z remontami linii kolejowych. Trwa między innymi budowa nowego dworca Warsza wa Zachodnia, co powoduje utrudnienia w ruchu przez najważniejszy węzeł przesiadkowy w kraju. Od początku sierpnia przebudowywana jest tak że linia między Jelenią Górą a Szklarską Porębą, gdzie do końca września wprowadzono zastęp czą komunikację autobusową. Prace prowadzo ne przez PKP PLK, czyli zarządcę polskiej infra struktury kolejowej, odpowiadały w lipcu jednak wyłącznie za 49,1 tys. (12 proc.) minut opóźnień. Największym winowajcą pozostaje więc samo PKP Intercity – działalność przewoźnika wygene rowała w sumie 119 tys. (29 proc.) minut opóźnie nia. Jeśli spółka nie zwiększy tempa zakupów tabo rowych, kolejne sezony wakacyjne również mogą okazać się dla pasażerów udręką. Sytuację popra wić może też wejście na polski rynek zagranicznych przewoźników, choć będzie to wymagało od UTK większej elastyczności przy wydawaniu zezwoleń. 0
Jak wiedzieć: poradnik
ALEKSANDRA SOJKACo my wiemy, to tylko kropelka. Cze go nie wiemy, to cały ocean. Te słowa Isaaca Newtona mocno mną wstrzą snęły, ponieważ nie umiem pływać. Jeszcze bardziej niepokojący jest fakt, że nie wiem, czy to faktycznie on wypowiedział to zdanie. Aby nie utonąć, przez lata wypracowałam mecha nizm radzenia sobie z niewiedzą.
Otwieram słownik języka polskiego. Nie wiem, jak odróżnić wspomnienia z dzieciństwa od snów. Czasem przypominam sobie chwile, które były i nie były. Wypełniłam wymyślony mi niegdyś scenariuszami czas między wyraźnie odznaczającymi się w mojej pamięci momenta mi. Wszystko to oznaczyłam gdzieś w zeszycie kropkami z odpowiednimi numerkami i połą czyłam. Otrzymałam tym działaniem kształt, w który układam swoje ciało codziennie. Wszystko, czym byłam, jest wszystkim, czym będę, ale czym w sumie byłam? Według mo jej wiedzy, do mniej więcej czwartej klasy pod stawówki byłam w połowie życiem i w połowie snem, ale nie wiem, która połowa była większa. Dowiaduję się, że połowy z definicji muszą być równe. I już wiem. Nie wiem za to dalej, czym jest piękno. Dwa razy w życiu usłyszałam, że jestem piękna. Sama lubię myśleć, że jestem dobra, ale nie wiem też, czym jest dobro. Dla ułatwienia przyjmuję więc, że dobro to piękno, a piękno to dobro. No i wiem.
Sprawdzam dla pewności definicję piękna: zespół cech, który sprawia, że coś się podoba. Świetnie się składa, bo to mój ulubiony zespół.
Otwieram słownik frazeologizmów. Nie wiem, jak działa technologia. Codziennie boję się, że to akurat mnie wyślą nagle maszyną czasu do prze szłości. Nie tej ze zdjęć babci, zanim były kolo ry – bo wiem przecież, ile to jest dwa plus jeden. Ale nawet ponadprzeciętne zdolności matema tyczno-plastyczne nie wypełnią moich braków w fizyce. Jeśli więc w przeszłości będzie ciemno, nie oświecę nikogo po edisonowemu (po swano wemu też nie). Tę niedogodność postanawiam przeskoczyć, wyczuwając zagrożenie. Wtedy za pala mi się czerwona lampka.
Otwieram Biblię. Nie wiem, jaki dać dziś opis na BeRealu. Decyduję się z większą otwar tością przyjmować momenty, w których odczu wam derealizację. Jeśli nie jestem prawdziwa, nie muszę brać udziału w tej zabawie.
Żyję. Nie wiem, czy chcę mieć dzieci, więc od czasu do czasu jestem dzieckiem.
Żyję w społeczeństwie. Nie wiem, kim chcę być w przyszłości. Albo wiem? Dziś po południu chcę być bardzo miła, a jutro rozwiesić ogłosze nia na moim osiedlu z dokładnym adresem mo jego ucha. Możesz je łatwo znaleźć i możesz dużo mówić, a ja (o zgrozo) posłucham, nie czekając na swoją kolej. I już będę wiedzieć. Nie wiem nic. Ale jestem tu po to, by się dowiedzieć. 0
Nowohoryzontyowe odkrycia
Jesienna pogoda sprzyja spędzaniu wolnego czasu w kinie. W związku z tym przygotowaliśmy dla was listę kilku ciekawych pozycji, które, dzięki Stowarzyszeniu Nowe Horyzonty, mieliśmy przyjemność zobaczyć na tegorocznym festiwalu. Festiwal Nowe Horyzonty to jedno z największych wydarzeń filmowych w Polsce. Od ponad 20 lat jest on miejscem, gdzie prezentowana jest twórczość bezkompromisowych mistrzów kina oraz odkrywane są dorobki mniej znanych, często młodych twórców. Ich dzieła niejednokrotnie wywołują skrajne emocje i rodzą burzliwe dyskusje, jednocześnie tworząc nowe nurty. Zgodnie z ideami przyświecającymi festiwalowi, na naszej liście znalazły się najważniejsze pozycje z Cannes czy Wenecji, jak i pomniejsze perełki. Serdecznie zapraszamy też na przyszłoroczne Nowe Horyzonty, które ponownie odbędą się we Wrocławiu w dniach 20–30 lipca.
Sundown
Po wyrazistym, choć średnio przyjętym Nowym Porządku Michael Franco powraca z nieoczywi stym dramatem, którego jednymi z najbardziej hip notyzujących momentów okazują się, o dziwo, sce ny picia piwa na meksykańskiej plaży.
Przepełnione marazmem luksusowe wakacje Ne ila (Tim Roth), jego siostry Alice (Charlotte Gains bourg) oraz jej dzieci, przerywa wiadomość o nagłej śmierci ich matki. Gdy stojąca na lotnisku rodzi na przygotowuje się do lotu powrotnego do Anglii, mężczyzna niespodziewanie oznajmia, że zostawił paszport i nie może wejść na pokład samolotu. Po zniknięciu krewnych w tłumie podróżujących Neil, zamiast szukać zagubionego dokumentu, wynajmuje pokój w przypadkowym hotelu, by, popijając piwo, spędzać kolejne dni leżąc na meksykańskiej plaży.
Franco stopniowo odkrywa intencje bohatera, skupiając się na ukrytych pod jego zastygłą twa rzą emocjach i kreowaniu otaczającej go apatycz nej atmosfery. Kamera bezwzględnie śledzi każdy jego ruch, każdą najmniejszą interakcję, z czasem jego codzienny czynności stają się monotonną ru tyną. Jednocześnie reżyser subtelnie buduje na pięcie. W szumie tła momentami słyszalne są sy reny policyjne, kolorowe plaże patrolują uzbrojeni żołnierze. Mimo to Neil pozostaje zobojętniały wobec otaczającego go świata.
Sundown, mimo momentami fabularnej pła skości, dzięki mistrzowskiemu budowaniu me lancholijnej atmosfery niepokoju, ostatecznie bro ni się reżysersko i aktorsko.
Kegelstatt Trio
Mający premierę podczas lutowego festiwa lu Berlinare Kegelstatt Trio okazuję się być jed nym z najbardziej ujmujących filmów tego roku.
Oparty na jedynej sztuce teatralnej Erica Roh mera opowiada o relacji dwójki byłych kochan ków i ich przepełnionych rozmowami spotka niach.
Portugalska reżyserka Rita Azevedo Gomes tworzy autentyczne postacie, z którymi widz może się łatwo identyfikować. Ich naturalne rozmowy oraz błahe sprzeczki emanują ciepłem i wywołują uśmiech na twarzy. Debaty o muzy ce i kwieciste pojedynki słowne przesączone są emocjami, przez co jesteśmy świadkami subtel nej gry uczuć bohaterów. Powolnie meandrująca fabuła jednocześnie uspokaja i angażuje, a po godna atmosfera pozwala zagłębić się wewnątrz ich skrytych marzeń i potrzeb bliskości.
Film zyskuje także dzięki wplecionemu me ta-narracyjnemu wątkowi. Okazuję się, że tak naprawdę jesteśmy świadkami kręcenia filmu wewnątrz filmu. Sceny aktorów i postaci, któ re grają, mieszają się, przez co ich relacje i in tencje stają się jeszcze mniej oczywiste, two rząc kolejne warstwy do interpretacji.
Mona Lisa i krwawy księżyc
W swoim najnowszym filmie Ana Lily Amir pour (O dziewczynie, któ ra wraca nocą sama do domu) miesza kino nowej przygody z historią o alienacji i próbie szukania własnego głosu, owi jając wszystko baśniowym sza leństwem o północy typowym dla kina klasy B.
Po ucieczce ze szpitala psy chiatrycznego posiadająca zdolności psychokinetyczne tytułowa Mona Lisa (znana
Płomieni Jong-seo Jun) trafia do oświetlone go neonami Nowego Orleanu. Po dwunastu latach spędzonych w izolacji próbuje odnaleźć się w współczesnym świecie. Podczas swojej przygody jednocześnie spotka barwne posta cie amerykańskiego półświatka – młodego di lera Fuzza (Ed Skreinen), który mógłby być kuzynem Aliena ze Spring Breakers, czy strip tizerkę Bonnie (Kate Hudson) i jej młodego syna Charliego, mając stale na karku ściga jącego upartego gliniarza (Craig Robinson).
z
Choć momentami reżyserka popada w kli sze fabularne, a stylistyczna spójność kłóci się z tempem prowadzenia narracji, to nie można odmówić jej zdolnego poruszania się w pop -kulturowym pastiszu. A przy pomocy ope ratora Pawła Pogorzelskiego, wyrazistych po staci i skrzętnie dobranej ścieżki dźwiękowej sięgającej od hip-hopu, przez EDM do rocka, serwuje nam przede wszystkim niezapomnia ne audiowizualne doświadczenie.
ODKRYCIA: IGNACY MICHALAKPacifiction
Znany canneńskiej publiczności Albert Serra po wrócił z kolejnym projektem – tym razem jednak kataloński reżyser zaskakuje, prezentując coś zgoła odmiennego od historii, do których nas przyzwy czaił. Nadal radykalne formalnie slow-cinema, ale odchodzące od kostiumowych fascynacji z pogra nicza historii i mitologii. De Roller (wybitnie zagra ny przez Benoit Magimela) to francuski komisarz egzotycznej wyspy zamieszkiwanej przez ludność Tahiti. W swoim białym wymiętym garniturze przechadza się po klubach i plażach, rozwiązu je problemy lokalnej społeczności. I, jak się okazu je na początku, ma przyjąć przyjeżdżający personel wojskowy. Rajska atmosfera zaczyna gęstnieć, gdy dochodzą do niego pogłoski o rzekomo nadcho dzącym teście nuklearnym przeprowadzonym na ich terenie. Nastrój jest gorączkowy, a fabuła uwo dzi widza od samego początku – finalnie serwu jąc jedynie lakoniczne odpowiedzi. Jest to jednak najprzystępniejszy Serra – o bardzo sennej aurze, przepięknych pastelowych kolorach i z nutką surre alizmu. Kim są ludzie podający się za wojskowych? Czy próba atomowa faktycznie jest planowana? To podskórne poczucie nadchodzącej katastrofy ude rza w najmniej oczekiwanych momentach: na im prezie w nocnym klubie, podczas prezentacji ludo wego tańca czy podróży łodzią po zdumiewająco wysokich falach. Całość można odczytać jako post -polityczny manifest czy komentarz dotyczący neo kolonializmu. Ale w bijącym sercu jest to kino czy sto katastroficzne – jedno z najlepszych w ostatniej dekadzie. Jeżeli jest się gotowym na tę prawie trzy godzinną powolną podróż – warto.
Peter von Kant
Francois Ozon podpisał już swoim nazwiskiem dwadzieścia dwa filmy (ostatnie: fantastyczne Lato ‘85 i interesujące Wszystko poszło dobrze) – przy tak bogatej filmografii przed premierą kolejnych obrazów każdorazowo zastanawiamy się, czy oso ba z takim dorobkiem jest w stanie zapropono wać coś nowego. Z przyjemnością donoszę: tak, a jego adaptacja klasycznego dramatu sceniczne go Reinera Wernera Fassbindera Gorzkie łzy Pe try von Kant (przez samego autora już przeniesio ną na ekran w 1972 r.) to historia będąca zbiorem
wszystkiego, co u tego twórcy jest najlep sze. Tytułową Petrę zamienił na Petera –reżysera filmowego, bardzo bezpośrednio inspirowanego właśnie wspomnianym pi sarzem. Odnoszący sukcesy, wylegujący się w swoim bajecznym mieszkaniu ze swo im wiecznie milczącym asystentem Karlem (spełniającym jego wszystkie zachcianki, a także znoszącym każdorazowo bolesne uwagi z jego strony). Poznajemy go w mo mencie kryzysu miłosnego – przeżywa nia rozpadu ostatniego związku. Aż nagle w życiu jego i mu najbliższych pojawia się Amir, młody mężczyzna o anielskiej uro dzie. Ozon eksploruje temat form uwodze nia, masażu ego, cienkiej granicy miłości i nienawiści oraz, rzecz jasna: kina i obrazu. Narracja jest prowadzona teatralnie, a adaptacja jest bardzo wierna dramato wi, ale całość wybija się w ponad przecięt ność momentami szczerych erupcji emo cji. Bezpretensjonalnej pretensji, w której łatwo zauważyć absurdy miłości, ale też jej bezgraniczną, wręcz dewastującą moc. Warto jeszcze Ozona pochwalić za to, że z tekstu Fassbindera skutecznie udało mu się wy ciąć wszelkie momenty mizoginii (typowe dla twórczości tego niemieckiego twórcy) – przez co siła tej sztuki LGBTQ+ wybrzmiewa jeszcze mocniej (zaskakująco, komplementującej się ze wspomnianym na wstępie Latem ‘85).
Return to Dust
Ruijun Li to dla europejskiego widza re żyser nieznany. Ten chiński twórca swo je filmy pokazuje głównie na azjatyckich festiwalach, a w Polsce doczekaliśmy się po kazu tylko jednego z nich: W proch się obró cisz na tegorocznych Nowych Horyzontach. Północno-zachodnie Chiny, a naszym bohate rem jest stary kawaler Ma. Jego rodzina, chcąc by po latach „wyszedł na swoje” – aranżuje ślub z niepełnosprawną i bezpłodną Guiying. I w teorii jest to wstęp do klasycznej opowie ści o rozkwitającej między dwoma osamotnio nymi jednostkami miłości – tak Li całość woli wpisać w kontekst życia na prowincji najbied niejszych klas społecznych.
Cały film to obserwacja co dzienności, historia drobnych uczynków, ale i trudów utrzy mania się. Bez szantaży emocjo nalnych, a z twardym realizmem – przeplatanych baśniowymi opowieściami Ma o potędze przyrody. Rozkwitające uczu cia są nie tylko efektem miło snego poznawania się, ale wy nikową etosu wspólnej pracy.
To historia życia zupełnie oderwanego od współ czesnych dyskusji i problemów. Próby współ działania z naturą – i tego, co jest najważniejsze: szukania tych drobnych chwil szczęścia.
Prześwietlenie
Zapadłe miasto w samym środku Transylwa nii. Przełom grudnia i stycznia, za oknami sza rość i brud. Tam właśnie mieszka rodzina Mat thiasa, który wraca do niej z pracy za granicą. Przy okazji powrotu, bohater odkrywa na nowo wszystkie problemy swojej okolicy. Zatargi naro dowościowe, niechęć do imigrantów, frustracja brakiem pracy za godne pieniądze. Te bolączki najpierw dają o sobie znać delikatnie, żeby wraz z czasem skumulować się w jeden wielki spek takl agresji i niezrozumienia. Dodatkowo boha ter przeżywa własne problemy; ucieka uczuciem od swojej żony, obdarzając nim inną kobietę, nie wie, jak pomóc synowi w przezwyciężeniu jego traumy. Wszystko to ma charakter krytycznego spojrzenia na zamknięte społeczności, w których stawiane jest wiele pytań, ale trudno wysnuć na nie odpowiedzi. Atmosfera jest wybitnie gęsta, doprowadzając widza, szczególnie polskiego, do bólu głowy. Bo problemy Transylwanii okazują się nie być wcale tak odległe od problemów Pol ski, mimo odległości geograficznej i odmienno ści kulturowej. Jednym słowem, świetnie napi sana historia ludzi w trudnym świecie, z równie dobrym tłem politycznym. 1
ODKRYCIA: RAFAŁ MICHALSKIRimini
Styczniowe Władysławowo; opustoszałe, smut ne, gdzieniegdzie kryjące pojedynczych turystów. Wraz z nimi piosenkarska wersja Michała Milo wicza, zabawiająca za słabe pieniądze znudzonych emerytów. Wszystko ubrane w kurortową tandetę i kicz. Wystarczy zamienić tylko miejsce i główne go bohatera, a wyjdzie Rimini. Upadły gwiazdor muzyki rozrywkowej, musi skonfrontować się ze swoją bujną przeszłością w momencie przyjaz du nieznanej mu kobiety. Okazuje się ona być jego nieślubną córką, a on sam nie może już uciekać od odpowiedzialności, jak robił przez całe życie. Pełno tu sentymentalizmu, spoglą dania wstecz, bez dostrzegania szans na lepszą przyszłość. Jeżeli opis to za mało, by zachęcić do obejrzenia, trzeba wspomnieć o wybitnym hu morze, grze Michaela Thomasa i zaskakującym guście Seidla w tworzeniu takiej szkarady.
Godland
Brutalny, brutalny i jeszcze raz brutal ny. Tak można opisać Godland – opowieść o duńskim pastorze i jego próbie chrystiani zacji XIX-wiecznej Islandii. Nie znając niko go, młody bohater wyrusza na zimną wyspę i od razu zmuszony jest do dostosowania się do panujących tam warunków, zarówno at mosferycznych, jak i społecznych. Najpierw podczas długiej i wyczerpującej podró ży zderza się z surowością przyrody, by po tem przejednać lokalsów i zdobyć zaufanie w społeczności. Brutalny jest klimat, bru talna jest trudność wejścia w niechętne śro dowisko, brutalne są przeciwności losu. Po dobnie jak zimna jest Islandia, tak zimne są kreacje bohaterów, jakby naturalnie wpaso wały się w otoczenie. Nie jest to obraz fatal ny: historia pozwala sobie na przebłyski słońca,
Miasto (bez) świateł
Młody człowiek o trudnej przeszłości z nadzieją wyrusza do wielkiego miasta w poszu kiwaniu szczęścia, miłości i spełnienia. Na drodze do sukcesu stają mu jednak rozmaite pokusy. Ulegając im, bohater ostatecznie popada w ruinę. Wariacje tego motywu pojawiają się i w literaturze, i filmie nieustannie – u Giannolego nie jest inaczej. Jednak po raz pierw szy dostaliśmy dzieło, w którym czarnym charakterem jest prasa. Można powiedzieć, że dziennikarze doczekali się swojego WilkazWallStreet
Idealizm miesza się z żądzą, ambicja z obłudą, a miłość z polityką. W Straconych złu dzeniachreżyser Xavier Giannoli podejmuje ryzyko adaptacji arcydzieła Honoré de Balzaca, uważanego za jedno z najlepszych dzieł europejskiej literatury realistycznej, utworu wie lowarstwowego, ze złożonymi postaciami i niedoścignionym portretem miasta świateł. Reżyser kreśli w sposób prowokujący, ale i porywający, obraz ambicji literackich i korupcji mediów w XIX-wiecznej Francji.
Akcja filmu rozgrywa się w 1821 r. w okresie Restauracji Burbonów, kiedy po krwawej rewolucji kraj przeżywa okres odrodzenia. Ale, choć monarchia jest zagrożona, we Francji nie przestaje panować system klasowy. Jednak istnieje sposób na przeskoczenie panu jących w nim zasad – i jest nim kupienie sobie pozycji w społeczeństwie. Historia przed stawiona w filmie opiera się w dużej mierze na narracji głosowej, a opowiadający o tych zdarzeniach od początku oznajmia, że pieniądze były nową rodziną królewską, i nikt nie chciał odciąć jej głowy. I to zdanie w zasadzie podsumowuje cały film. Rzeczywiście, wśród pięknych strojów i wielkich ambicji, Gianolli przedstawia szary obraz dekadencji i upadku wartości. Nie ma ich w polityce, nie ma ich w wydawnictwie, nie ma ich w teatrze. Są za to (przynajmniej w relatywnie większym stopniu) w Angouleme, małym francuskim mia steczku, które zamieszkuje główny bohater – Lucien Chardon (Benjamin Voisin). Mężczy zna wprawdzie pracuje w drukarni, ale ma także różne pasje, do których należy kreślenie cukierkowych wierszyków i seks z zamężną arystokratką, de Bargeton (Cécile de France). To ona, zauroczona młodzieńczą liryką (i w obawie przed mężem), daje mu szansę na roz wój kariery poetyckiej i zabiera go do Paryża.
Na tym etapie historii publiczność jest prawdopodobnie zauroczona Lucienem, jego szczerością i zamiłowaniem do sztuki. Umyka fakt, że Lucien (naprawdę Chardon) od początku używa nazwiska swojej matki – de Rubempre, ponieważ jest ono nazwiskiem szlacheckim, co można (a może i trzeba) uznać za pretensjonalne. W Paryżu poeta zosta je rzucony na pożarcie arystokratom (w tym markizie d’Espard (Jeanne Balibar), kuzynce kochanki Luciena), którzy – o dziwo – nie widzą uroku w jego prostocie i nieznajomości za
przyjemne momenty w egzystencji mieszkańców wyspy. Być może przez to nie jest to kino łatwe, bez problemu angażujące emocjonalnie. Jeżeli pozwoli się jednak zanurzyć w przepiękne kadry i szorstką historię, otrzyma się solidną rozrywkę. 0
ODKRYCIA: IGOR OSIŃSKIsad panujących wśród śmietanki towarzyskiej. Z braku alternatyw znajduje swoje miejsce w antyrojalistycznym czasopiśmie, gdzie pozytywną recenzję kupuje się za 150 franków bez pewności, że taka faktycznie się ukaże na łamach czasopisma (w końcu konkurencja może dać za nieprzychylną opinię więcej). Publiczność wodzona głosem narratora poznaje wszystkie brudy Paryża, w których macza palce Lucien w pogoni za pieniędzmi, czasem za statusem, rzadziej za marzeniami literackimi.
Film wypełniony jest po brzegi błyskotliwymi dialogami i sentencjami, które zmuszają widza do zastanowienia się nad tym, jakie to on wyznaje wartości. Cała historia utrzymana jest w klimacie „theatrum mundi”, w którym każdy aktor gra jakiegoś bohatera, a każdy bohater gra jakąś rolę. Jak przystało na współczesne francuskie kino, nie brakuje pięknych kostiumów, scen powolnego seksu i Xaviera Dolana, który grając rywala Luciena po raz kolejny udowadnia, że jest równie dobrym aktorem, co reżyserem. Film poprzez wyśmianie w pośredni sposób obsesji na punkcie statusu, pieniędzy i wyglądu idealnie wpasowuje się we współczesny świat postprawdy. Wszyscy jesteśmy trochę mieszkańcami balzacowego Paryża. Straconezłudzeniazmuszają jednak do (choćby chwilowej) refleksji nad tym, komu i za ile warto sprzedać duszę.
wpadki letnich festiwali /
Powrót na glinianych nogach
TEKST: MARTYNA BORODZIUKLato 2021 r. było okresem wielu roz czarowań. Po czasie ścisłego reżimu sanitarnego pełni nadziei fani mu zycznych doznań obserwowali jak tydzień po tygodniu z kalendarza wydarzeń znikają kolej ne festiwale, począwszy od legendarnego Gla stonbury, poprzez gigantów takich jak Co achella, Primavera, Burning Man, na polskich dużych nazwach, takich jak Orange Warsaw Festival, OFF czy Open’er, kończąc. Niektó rzy krajowi organizatorzy nie dawali jednak za wygraną, zmieniając formuły swoich wydarzeń na kameralne, parkowe wersje – stąd OFF Co untry Club w Dolinie Trzech Stawów w Kato wicach czy seria koncertów w ramach Open’er Parku w Gdyni. Miła alternatywa dla zupełne go braku dużych imprez, która mimo wszystko nie mogła zastąpić hektarów festiwalowego te renu usianego atrakcjami.
Na szczęście rok 2022 pozwolił zaspokoić wzmo żony czekaniem festiwalowy głód całą listą propo zycji. Szybko jednak okazało się, że wiele dań z mu zycznego menu odbiegało od oczekiwań.
Pot, kolejki i łzy
Już w czerwcu portale muzyczne zapełniły się doniesieniami o mniejszych i większych proble mach wielu festiwali. W skrócie rysowały one na stępujący obraz przebiegu przeciętnego wydarze nia: wielogodzinne kolejki do wejścia, następnie do barów czy punktów gastronomicznych; pro blemy z wydostaniem się z tłumu oraz przemiesz czaniem z miejsca na miejsce; okropny ścisk; brak wody; niewystarczająca liczba stref sanitarnych; niedoinformowana obsługa; czy w końcu teren festiwalu i pola namiotowego, który po dużych opadach kompletnie zatonął w błocie.
Pogoda polska
Podobno po każdej burzy wychodzi słońce. Pech chce, że w Polsce akurat ta metaforyczna burza przypada zwykle na jeden z dni Open’era. W tym roku nie było inaczej, a pogoda zaserwo wała uczestnikom bonus w postaci ogromnych wyładowań atmosferycznych, które zmusiły or ganizatorów do ewakuacji festiwalowiczów i od wołania koncertu największego headlinera – Dui Lipy. Decyzja z pewnością dobra i rozważna była jednak trudna do przełknięcia w tłumie kroczą
cym powoli długą i wąską drogą do wyjścia z te renu festiwalu, czy następnie w oczekiwaniu na transport powrotny. Frustrację wzmożyły infor macje o wznowionych koncertach, podawane z zaledwie kilkunastominutowym wyprzedze niem, nieuwzględniającym perspektywy uczest ników potrzebujących znacznie więcej czasu na powrót na teren lotniska.
Czterokrotnie mniejsza, jeśli chodzi o liczeb ność, w porównaniu do Open’era, ale już teraz sta nowiąca jego obiecującą konkurencję, trzecia edy cja FEST Festivalu, również zaliczyła wpadkę. O ile sposób przeprowadzenia open’er’owej ewakuacji pozostanie w pewnej mierze kwestią dyskusyjną, o tyle FEST-owy brak platformy dla osób z niepeł nosprawnością, a następnie jej niedostosowanie do
kiego stanu rzeczy jest kilka. Największa odpowie dzialność leży niestety po stronie organizatorów: źle rozplanowana infrastruktura, zbyt mało punktów gastronomicznych, sanitarnych czy pojazdów zor ganizowanego transportu względem liczby uczest ników wywoływały zastój lub ogromny ścisk. Sam COVID-19, destabilizujący line-upy z powodu za chorowań artystów, pociągał za sobą zmianę roz łożenia „ciężaru” koncertów, wywołując kumula cję fanów w jednym miejscu, nakręcając wtórnie tłok i kolejki. Sytuacji nie ułatwiał fakt, że dla wie lu uczestników, ale i pracowników obsługi, repre zentujących roczniki wchodzące w dorosłość w cza sie pandemii, były to pierwsze imprezy masowe, w których brali udział. Wszystko to można sprowa dzić do słów Erica Browna, redaktora Billboardu, którego zdaniem wszyscy wyszli z wprawy
Można zatem postawić pytanie o to, czy organi zacja festiwali to przypadkiem nie tyle określona wiedza, ile być może coś w rodzaju metaumiejęt ności z pogranicza tych dotyczących kontrolowa nia motoryki własnego ciała. Osadzona wówczas w pamięci proceduralnej wymagałaby powtarzal nego treningu, którego brak prowadzi najzwy czajniej w świecie do wyjścia z wprawy – w tym przypadku w planowaniu, rozmieszczaniu i prze widywaniu przebiegu wieczoru, a także wyborów i zachowań festiwalowiczów.
potrzeb korzystających z niej osób (brak podjazdu) bezdyskusyjnie zasługiwał na krytykę. W oświad czeniu organizatora imprezy znaleźć można infor mację o problemach logistycznych dostaw elementów na stworzenie niektórych konstrukcji, a także prze prosiny i obietnicę, że taka sytuacja nie będzie mia ła miejsca w przyszłości. Pod względem dostępności festiwalu FEST ma niestety jeszcze lekcję do odro bienia, gdyż mowa tu o wyłącznie jednej platformie przy Scenie Głównej, a takich dostosowań z pew nością powinno być więcej.
Szukając winnych
Skąd te wszystkie niedociągnięcia, skoro wie le z nich wydarzyło się nie na nowych festiwalach, ale tych odbywających się od wielu lat? Przyczyn ta
Na naszym rodzimym podwórku kilka man kamentów nie wpłynęło raczej na ogólny odbiór imprez, jednak na scenie europejskiej czy amery kańskiej poważniejsze błędy z pewnością pozo stawią u części fanów niesmak. Logistyka takich wydarzeń to zawsze zadanie trudne, bo podlega jące dynamice społecznych zachowań, tak trud nych do okiełznania po dwuletniej przerwie.
Jak żyć?
U progu jesieni, mając nadzieję na to, że letnie muzyczne wspomnienia naładowa ły nas wystarczająco, byśmy wytrwali do na stępnego lata, musimy wierzyć, że tegoroczne błędy będą przyszłoroczną mądrością organi zatorów festiwali. Następnie pozostaje nam założyć kilka dodatkowych warstw ubrań, wrócić od czasu do czasu do zdjęć w galerii telefonu, a festiwalową apkę zamienić na czas chłodniejszych miesięcy na repertuar nowego sezonu kin, teatrów i muzeów. 0
W tegorocznym „festiwalowym rozkładzie jazdy” zabrakło jednego – odwołanych i przekładanych od dłuższego czasu wydarzeń. W końcu. Na ich miejscu pojawiły się tłok, wielogodzinne kolejki i błoto. Nie o taką zmianę chodziło.Glastonbury 2022
Znak
Festiwale w końcu wróciły! I chociaż
w
w ubiegłym roku
Pierwsza edycja On Air Festivalu, organi zowanego na Lotnisku Bemowo przez agencję Follow the Step, zakończyła się powodzeniem. Mające stanowić zwieńczenie wa kacji dwudniowe wydarzenie headlinowane było przez Jamiego xx, Jorję Smith, Tame Impala i The Kooks. Jak można sądzić po tym zestawieniu, fe stiwal obracał się głównie wokół dźwięków alter natywnych i elektronicznych. Nie zabrakło na nim polskich gwiazd, takich jak Artur Rojek, Otsocho dzi, Tymek, Kaśka Sochacka czy Ralph Kaminski. Pierwszy dzień zdominowany został przez żywioło
Po przerwie, która trwała od 2019 r., po wrócił do nas Orange Warsaw Festival. Headlinerami tegorocznej edycji byli Ty ler, The Creator oraz Florence and the Machine. Nie zabrakło również polskich artystów. Na sce nie pojawili się między innymi bracia Kacperczyk, Julia Wieniawa czy Żabson. Odbył się także kon cert Zalii – stosunkowo świeżej postaci na polskiej scenie, której kariera niedawno zaczęła nabierać tempa. W ostatniej chwili pojawiła się informacja, że Earl Sweatshirt nie dotrze na swój występ. W ra
wy i pełen miłości do muzyki występ Tash Sultana, a zwieńczony chyba najgłośniejszym ze wszystkich koncertów setem Röyksopp. W sobotę festiwalo wicze mogli zachwycać się pięknymi głosami Alexandry Savior i Celeste, jazzową machiną zniszczenia The Comet is Coming, a po emo cjach związanych ze świetnymi występami he adlinerów pożegnał ich francuski duet Polo and Pan. To wszystko na stosunkowo niewielkim te renie w towarzystwie cyrkowych artystów i ka ruzel. Czekamy na kolejne edycje! 0
mach zastępstwa organizatorzy zaprosili zespół Ka raś/Rogucki. Najliczniejsze grono fanów zebra ło się pod główną sceną na koncercie Florence. Był to pierwszy występ artystki od wybuchu pandemii. Co więcej, trwał on aż dwie godziny. Między kon certami można było spędzić czas, bawiąc się na si lent disco, zrelaksować się na leżakach przygotowa nych przez Cinemacity oraz zjechać ze zjeżdżalni w przestrzeni Radia Zet. Oprócz tego festiwal przy gotował szeroką ofertę w strefach gastro.
Białostocka impreza była jednym z nielicznych, o ile nie jedynym fe stiwalem, który nie zaliczył żad nej pandemicznej przerwy. Okrojona edycja 2020, w maseczkach i przy zachowanym reżi mie sanitarnym, okazała się wyjątkowo udana, ale jednocześnie odkryła przed organizatorami konieczność korekty idei festiwalu – duzi rape rzy dostali oddzielną imprezę (B.EAST FEST), żeby zostawić na Up to Date więcej miejsca na zjawiska mniej mainstreamowe.
Tegoroczna edycja została prawdziwie od dana temu zamysłowi. Na palcach jednej ręki można policzyć artystów, którzy znani są oso bom spoza klubowej bańki. Jednocześnie skład twórców ambientowych okazał się jed nym z najsilniejszych w całej historii Up to Date – Simon Scott ze Slowdive z nagrania mi terenowymi, Rafael Anton Irrisari z dro nowymi medytacjami czy Resina i chór z mo numentalnym projektem Speechless to tylko niektóre z ważnych nazwisk.
W przypadku rapu i techno nie było aż tak gorąco jak zazwyczaj. Wyróżnili się 1988 z projektem Ruleta , mający pomysł na swojego połamanego trance’owego seta Ju lek Płoski, basowa selekcja LCY czy tech no na perkusji Daniela Szweda. Tym nie mniej kierunek, w którym chce zmierzać Up to Date (wsparty społecznymi inicjatywa mi i budowaniem silnego wizerunku) godny jest pochwalenia, a każdy pretekst do wizyty w Białymstoku jest dobry. 0
JACEK WNOROWSKIPo licznych perturbacjach związa nych z przekładaniem festiwalu, zmienianiem ogłoszonych artystów i ogólną niepewnością związaną z sytuacją na świecie, nadszedł czas na powrót najpopular niejszego i, dla wielu, najważniejszego mu zycznego wydarzenia w Polsce. Mało który festiwal może pochwalić się tak zróżnicowanym line-upem jak Open’er. Fani rapu byli zachwyceni występami Play boia Cartiego, Little Simz oraz jak zwy kle spóźnionego A$AP Rocky’ego. Imagine Dragons, Måneskin oraz The Killers za gwarantowali wrażenia z najwyższej półki, jakich w zasadzie można było oczekiwać od headlinerów. Świetnie wypadła także Beat Stage z nocnymi setami znanych artystów tworzących muzykę elektroniczną.
Nie sposób było narzekać na nudę, gdyż oprócz samych koncertów, organizatorzy wraz z partnerami przygotowali cały sze reg atrakcji dla uczestników. Niestety jedną z nich była ewakuacja festiwalu ze względów pogodowych, co popsuło plany osób czeka jących najbardziej na koncerty m.in. Dui Lipy. Myślę jednak, że imprezowy klimat Trójmiasta i wspaniali ludzie w otoczeniu granej na żywo muzyki same w sobie są wy starczającymi powodami, dla których warto wybrać się na Open’era. 0
JAKUB KOŁODZIEJFestiwal Artura Rojka kocha się po prostu za to, że jest. Mało która impreza muzyczna pozwa la w ciągu jednego wieczoru potańczyć do świadomego lirycznie house’u Char lotte Adigery i Bolisa Pupula, pośpiewać do evergreenów z płyty Poniżej krytyki Papa Dance, powielbić Jezusa na uducho wionym koncercie Natalie Bergman i po bujać się w transowej mszy metalowego projektu Amenra. A to przecież tylko je den dzień katowickiego festiwalu.
W tym roku program, mimo narzekań niektórych fanów, nie zawiódł, a atmosfera całej imprezy ponownie była niezapomniana. Nawet organizacyjne wpadki, takie jak chaos na polu namiotowym, miejscami niedomagające nagłośnienie czy kończące się przed czasem koncerty nie mogły przyćmić ogromnej frekwencji na koncercie Iggy’ego Popa, zatracenia w zabawie na występie Hannah Diamond czy miarowej melorecytacji Florence z Dry Cleaning w rytm szalejących gitar jej kolegów z zespołu.
OFF Festival na pewno musi podjąć kil ka ważnych decyzji co do kierunku rozwoju festiwalu w przyszłości (czy Bedoes w skła dzie był ukłonem w stronę syna Artura Roj ka?), ale nie zgubił swojego ogólnego koncep tu, w który uwierzyło na przestrzeni lat tak wielu fanów muzyki alternatywnej w Polsce i za granicą. Oby do następnej edycji!
Po pierwsze jesteśmy muzykami
Jednego dnia z mikrofonem na scenie, następnego z bronią w okopach – tak zmieniła się codzienność członków ukraińskiego zespołu Antytila, którzy już na początku inwazji stanęli do walki z rosyjskim okupantem.
TEKST: KATARZYNA PAWŁOWSKAWojenna rzeczywistość wymusiła na milionach konieczność porzucenia pasji, żeby razem stanąć do walki o przyszłość kraju. Jednak członkowie Antytili, od lat podbijający ukraińskie serca, postanowili nie zostawiać instrumentów w domu. Swoją mu zyką wzmacniają więzy solidarności ukraińskich obywateli, nie tylko tych na polu walki, ale rów nież tych na uchodźstwie.
Twarz Konfliktu
Antytila to pięcioosobowa grupa artystów po chodzących z Ukrainy, których wspólna przy goda muzyczna trwa już prawie piętnaście lat. Zaczynali dość niepozornie – od koncertów w niewielkich barach, aby po kilku latach cięż kiej pracy awansować do ścisłej czołówki ukra ińskiej elity muzycznej. Wydali siedem albu mów, a ich największe hity zdobywały nawet po kilkanaście milionów wyświetleń na YouTubie.
Międzynarodową rozpoznawalność zyskali, gdy w maju tego roku ikona muzyki rockowej – Bono –wystąpił wraz z nimi w kijowskim metrze. Był to krótki koncert, w którym lider grupy U2 hucznie zademonstrował swoje poparcie dla walczących mieszkańców Ukrainy (to właśnie z tego występu pochodzi słynne wykonanie Stand by Ukraine).
Dziś zespół Antytila jest symbolem walki o wolną Ukrainę. Od pierwszego dnia konfliktu muzycy służą w pododdziałach 130. batalionu TRO, gdzie na linii frontu pracują jako ratow nicy medyczni. Pomimo licznych wojskowych obowiązków udzielają licznych wywiadów dla międzynarodowych mediów, demonstrując swo ją determinację do walki, tym samym stale pod wyższając morale ukraińskiego ruchu oporu.
Walka toczy się nie tylko na linii frontu, lecz tak że poza nią, dlatego, korzystając ze swoich wpły wów, artyści Taras Topolya i Sergey Vusik stworzyli
organizację non-profit Antytila Charitable Founda tion, która od 2014 r. udziela ogromnego wsparcia Siłom Zbrojnym Ukrainy. Na przestrzeni lat fun dacja przekazała armii sprzęty wojskowe i humani tarne o wartości ponad 30 milionów hrywien (czyli prawie 4 mln złotych).
2step
Swoje poparcie dla walczących otwarcie zade monstrowało wielu celebrytów. Jednym z nich jest brytyjski muzyk Ed Sheeran. W kwiet niu tego roku opublikował teledysk do piosenki 2step, którą nagrał w Kijowie jeszcze przed rozpo częciem inwazji. Krótko po tym artysta ogłosił, że ma w planach przekazać dochód z jej wyświe tleń organizacji DEC’s Ukraine Humanitarian Appeal , która zapewnia pomoc humanitarną dla osób uciekających przed wojną.
Zespół Antytila, widząc w Sheeranie sprzy mierzeńca, postanowił zwrócić się do niego z prośbą o umożliwienie im zdalnego udziału w koncercie charytatywnym w Birmingham. Nie boimy się grać pod ostrzałem – mówią. Niestety, takiego występu nie udało się zrealizować, ale za to chwilę później w internecie ukazał się remiks utworu 2step z udziałem zespołu Antytila. Arty ści podjęli się stworzenia i nagrania swojej części piosenki na ulicach broniącego się Kijowa.
Taras Topolia – gwiazda zespołu – ukazu je się w teledysku w mundurze i śpiewa o tym, jakie były jego doświadczenia z początku inwa zji, przede wszystkim o tym, jak bolesne było dla niego pożegnanie z rodziną. Podkreśla: to nie tylko moja historia, to historia milionów Ukraiń ców, których rodziny rozdzieliły bombardowania i wojna . Utwór w zremiksowanej wersji, z tele dyskiem nakręconym w okupowanej Ukrainie, podbił serca internautów – osiągnął już prawie 13 mln wyświetleń na YouTubie.
Antytila w Polsce
W marcu tego roku rozpoczęła się czwarta światowa trasa koncertowa Eda Sheerana – „the Mathematics Tour”. Podczas swojej podróży gwiazdor odwiedził również Polskę. Na Stadio nie Narodowym dzień po dniu odbyły się dwa zjawiskowe koncerty, które w sumie zgromadzi ły niemal 160 tysięcy jego fanów.
26 sierpnia, drugiego dnia, podczas swojego wy stępu artysta ogłosił: mam dla was niespodziankę, a na scenie pojawił się znany z teledysku 2step Ta ras Topolia. Muzycy zaśpiewali razem wspomniany utwór, który w świetle wydarzeń z ostatnich miesię cy wywołał wśród słuchaczy ogromne poruszenie. Artysta zostawił na chwilę swoje obowiązki woj skowe i przyjechał do Polski specjalnie, by po raz pierwszy zaśpiewać na żywo wspólnie z Sheeranem piosenkę nagraną kilka miesięcy wcześniej.
Po tym spektaklu, na głównej scenie poja wiła się reszta zespołu Antytila, dumnie uno sząc w górę żółto-niebieską flagę. Topolia w swoim krótkim przemówieniu na zakończe nie występu powiedział, że cały naród ukra iński dziękuje za Polaków, a także zapewnił, że nasze wsparcie nie zostanie zapomniane: Trzymajmy się razem!.
Ten występ nie jest jedynym dla muzyków Anty tili w tym roku w Polsce, gdyż już w październiku ma się odbyć ich pierwsza zagraniczna trasa koncer towa. W towarzystwie rockowego zespołu Chemia artyści rozpoczną podróż zatytułowaną „Stand by UA”. Razem mają w planach odwiedzić pięć pol skich miast, gdzie wspólnie będą manifestować soli darność z broniącym się narodem ukraińskim.
Antytila od ponad sześciu miesięcy udowad nia nam, że istnieje wiele sposobów na walkę z agresorem. Okazuje się, że ważne jest nie tylko dobrze wyposażone wojsko, ale przede wszyst kim duch walki. 0
Luwr?
Przecież mamy to w domu
Gdyby podzielić licznie sprzedawane bilety do galerii sztuki na te dla ludzi i dla aparatów robiących zdjęcia, zapewne okazałoby się, że to technologia jest wrażliwsza na piękno. Tandetne pamiątki i zapchana pamięć telefonów – dzięki takim filtrom bez problemu można zidentyfikować paryskich turystów.
Opis filmu O północy w Paryżu na jednej z najpopularniejszych stron internetowych dla kinoma niaków klasyfikuje go jako „fantasy/kome dia romantyczna”. Fani Woody’ego Allena nie mają wątpliwości, skąd wziął się ten roz strzał gatunkowy, ale wystarczy obejrzeć mi nutę zwiastuna, by zauważyć w nim brak re alności cechujący pierwszy ze wspomnianych gatunków. Puste paryskie uliczki i bohatero wie, którzy nie obijają sobie żeber o łokcie in nych przechodniów? Niemożliwe.
Połowa wakacji w kolejce
Do całkowitej nierealności brakowało by jeszcze tylko opuszczonych przestrzeni galerii sztuki, które są wizytówkami stoli cy Francji. Oczywiście cieszy zainteresowa nie dorobkiem kulturowym, objawiające się na przykład wężowymi kolejkami otaczają cymi najbardziej znane muzea. Chcąc wejść do środka wszystkich atrakcji z licznych in ternetowych list To musisz zobaczyć w Pa ryżu!, należy przeznaczyć połowę wycieczki na oczekiwanie do kasy biletowej. Jest w czym wybierać, a specjalne przywileje przysługują osobom poniżej 26 roku życia uczącym się, które wejściówki do obiektów kultury mogą dostać za darmo. Na obrazku wszystko wyglą da pięknie, ale warto dodać do tego tabliczkę „Uwaga! Tylko dla osób o mocnych nerwach”.
Niewątpliwie życiu daleko do Pinterestu, a paryskie galerie sztuki potwierdzają różnice istniejące pomiędzy internetem a rzeczywistością.
Zapiera dech w piersiach
Widok wnętrza słynnych galerii sztuki może zapierać dech w piersiach – niestety nie tylko z powodu dzieł zachęcających turystów do odwiedzin. Te z początku nie najłatwiej dojrzeć pomiędzy głowami, komórkami, ta bletami i aparatami. Trudno się też nimi nacieszyć, zastanowić nad ich historią czy wręcz spokojnie przeczytać opis przygoto wany przez muzeum – chyba, że ktoś czerpie przyjemność z bycia popychanym, uchylania się od wznoszonych ze sprzętem fotograficz nym rąk i rozpaczliwych prób utrzymania tekstu na linii wzroku. Bezlitosny tłum prze do przodu jedynie z krótkimi przerwami, gdy do bezkształtnej masy dołącza ktoś z drugie go końca sali, wcześniej wywoływany gło śnym okrzykiem przez współtowarzysza, któ ry już utknął w ścisku. Warunki na pewno nie sprzyjają kontemplowaniu sztuki, o co trudno walczyć z dominującą grupą zwiedza
jących z nosami w telefonach. Luwr chwali się faktem, że jest najczęściej odwiedzanym mu zeum na świecie, a w pierwszej dwudziestce tego rankingu z 2017 r. znajdują się jeszcze dwa paryskie obiekty. Dla jednych oznacza to wspaniałą reklamę miasta propagującego rozwój kulturalny, zwłaszcza młodego poko lenia, dla innych – świetną okazję do odha czenia jednocześnie kilku punktów na wa kacyjnej liście znanych miejsc. A co z tymi, którzy po prostu chcą spotkać się ze sztuką?
Nie dogodzisz
Niewątpliwie życiu daleko do Pinterestu, a paryskie galerie sztuki potwierdzają różni ce istniejące pomiędzy internetem a rzeczy wistością. Estetyczne zdjęcia samotnej oso by przyglądającej się dziełu sztuki to jedynie romantyczna wizja zwiedzania, raczej nie do zrealizowania w godzinach dziennych, a już na pewno nie w otwartym muzeum. Choć
dla wielu olbrzymie zainteresowanie obiek tami kultury jest czymś pozytywnym, warto się zastanowić, co to właściwie za sobą niesie. Czy osoby, które niczym duchy przemiesz czają się od obrazu do obrazu, robiąc w mię dzyczasie kilka, jak nie kilkanaście zdjęć pod różnymi dziwnymi kątami, faktycznie zwięk szają swoje obeznanie ze sztuką?
Fotografowanie dzieła bez nawet krótkiej próby obejrzenia go bez obiektywu przed twarzą, omijanie bądź utrwalanie w pamię ci urządzenia przenośnego jego rysu histo rycznego i ślepe podążanie za tłumem trud
no nazwać świadomym odbiorem. Zdaje się, że jedynym powodem odwiedzin jest presja społeczna bądź też chęć pokazania wielopo koleniowych zbiorów Luwru w swojej insta gramowej relacji. Tylko po co?
Głupota czy FOMO?
Paryskie galerie sztuki zajmują bardzo wie le miejsca w kalendarzach turystycznych. Nie jest to nawiązanie jedynie do kilometrowych kolejek przed kasami biletowymi, ale rów nież do niezwykle bogatych kolekcji, którymi mogą się one pochwalić. Nurtujące jest więc
pytanie o powód, dlaczego tak wielu zwiedza jących, którzy nawet nie próbują udawać zain teresowania tym, czemu robią zdjęcia, wybie ra Luwr czy Muzeum Orsay zamiast spędzić czas w przyjemniejszym dla siebie miejscu. Istotne wydaje się popularne w ostat nim czasie pojęcie FOMO (ang. fear of missing out), czyli lęk przed tym, co może nas ominąć. W tę narrację dobrze wpisu je się też obsesyjne robienie zdjęć dosłownie wszystkiemu. Wstyd wrócić ze stolicy sztuki bez oglądania sztuki, a jak to lepiej udowod nić niż poprzez robienie zdjęć? Dla miłośnika zgromadzonego w galeriach dorobku zapew ne bardziej wartościową pamiątką byłby al bum bądź chociaż pocztówka sprzedawana na każdym zakręcie paryskich ulic – fotografie w dobrej jakości i robione przez profesjonali stów. Ale to może kupić każdy. A tysiąc zdjęć, wśród których z pewnością znajdą się też te rozmazane, z palcem na obiektywie lub prze słonięte głową innego turysty? To świadczy o aktywnym korzystaniu ze wszystkich ofero wanych atrakcji. A nuż się coś przegapi. Trze ba tylko zapisać w dobrym folderze, żeby za dwa lata wiedzieć, gdzie te zdjęcia powstały.
Siri, pokaż mi Paryż
Refleksje w tym temacie są zapewne prze różne, począwszy od co to komu szkodzi, po przez mogliby chociaż nie zasłaniać, kończąc na zakaz robienia zdjęć w muzeach. Cała ta sytuacja jest spowodowana rozwojem tech nologii umożliwiającej nam przechowywanie ogromnej liczby wspomnień, do których naj częściej już więcej nie zaglądamy.
Jeszcze kilkanaście lat temu cały ten proces był bardziej przemyślany ze względu na ogra niczoną pojemność rolki aparatu, któ rą chciano zachować na najpiękniejsze bądź chociaż najpopularniejsze dzieła. Łączyło się to z bardziej świadomym zwiedzaniem, pla nowaniem, zdobywaniem informacji o za sobach odwiedzanych muzeów. Brak ta kiej potrzeby poskutkował zanikaniem tych zwyczajów. Paradoksalnie to również dzię ki postępowi technologicznemu, a przede wszystkim internetowi, sztuka staje się coraz bardziej popularna i modna. Można narze kać, ale na tysiąc osób fotografujących sztu kę w galeriach z pewnością znajdzie się kilka, które w ten sposób odkryją nową pasję.
Za kilkanaście lat zapewne i ten proces osłabnie, z powodu coraz bardziej powszech nego internetowego dostępu do zbiorów mu zealnych. Po co lecieć do Paryża, skoro Luwr możemy mieć na ekranie domowego telewi zora, może nawet w technologii 3D? 0
Przecież kiedyś się zakocham, prawda?
Loveless to czwarta powieść Alice Oseman, autorki serii komiksów Heartstopper , której netfliksowa adaptacja obecnie bije rekordy popularności. Publikacja przyniosła autorce kolejną nagrodę YA Book of the Year.
TEKST: KAROLINA OWCZAREKGeorgia jest 18-latką i świeżą absol wentką szkoły średniej, która w wol nych chwilach czyta ulubione fan fiction lub po raz setny ogląda Moulin Rouge z dwójką najlepszych przyjaciół. Mimo że fa scynują ją miłosne historie, nigdy nie była za kochana i nikt jej się nie podobał. Jednak ma nadzieję, że w końcu trafi na właściwą osobę, tak jak wszyscy jej znajomi.
Uniwersytet, Szekspir i imprezy
Akcja książki rozgrywa się w Durham, brytyj skim mieście uniwersyteckim, do którego głów na bohaterka przeprowadza się wraz ze swo imi najlepszymi przyjaciółmi, Jasonem i Pip. Po przydzieleniu do różnych uniwersytetów in trowertyczna Georgia musi odnaleźć się w ob cym środowisku i wyjść ze swojej strefy komfor tu, w czym pomaga jej ekscentryczny „uczelniany rodzic” Sunil i współlokatorka Rooney. Wraz ze starymi i nowo poznanymi przyjaciółmi nastolat ka zakłada koło szekspirowskie, dzięki któremu cała piątka jeszcze bardziej zbliża się do siebie. Wraz z rozpoczęciem studiów Georgia chce zacząć nowy rozdział w swoim życiu i wreszcie znaleźć miłość. W końcu jest to czas na eks perymenty i zabawę, a przynajmniej tak każ dy jej powtarza. Przyjaciele głównej bohater ki próbują jej pomóc w miłosnych rozterkach, jednak im bardziej się starają, tym sytuacja staje się coraz bardziej frustrująca dla wszyst kich. Przez większość powieści Georgia próbu je zrozumieć, dlaczego nie potrafi się zakochać pomimo wielkich chęci i starań, aż w końcu dowiaduje się więcej o aseksualności i aroman tyczności. Mimo to nadal ma wątpliwości co do swojej tożsamości, wielokrotnie powtarza, że to nie może jej dotyczyć, przecież ona chce się zakochać, w końcu znajdzie miłość i będzie mieć swój happy end. Sama myśl o wiecznej sa motności ją przeraża. Jednak czy bycie samym oznacza również bycie samotnym?
Tęczowe Durham
Podczas pierwszego semestru na targach or ganizacji Georgia spotyka członków studenc kiej społeczności osób LGBTQ+, którzy póź
niej okazują się dla niej dużym wsparciem w odkrywaniu własnej tożsamości. W książ ce nie brakuje tęczowej reprezentacji, do któ rej należą osoby aseksualne, panseksualne, ho moseksualne, aromantyczne i niebinarne.
Sunil i jego najlepsza przyjaciółka Jess pomagają bohaterce zaakceptować siebie. Dzięki nim Geor gia uświadamia sobie, że romantyczna miłość nie musi być najważniejszym czy najsilniejszym ro dzajem uczucia. Bratnią duszą nie zawsze jest oso ba, z którą jest się w związku, a sentymentalne momenty, niczym z komedii romantycznej, moż na przeżywać ze swoimi najlepszymi przyjaciółmi.
Czat nocy letniej
Mimo że głównymi tematami książki są asek sualność, aromantyczność i odkrywanie własnej tożsamości, to wątki poboczne są równie cieka we. Przyjaciele Georgii to ludzie z silnymi oso bowościami, przez co czasem dochodzi między nimi do konfliktów, zwłaszcza gdy w grę wcho dzi spektakl teatralny przygotowywany w ra mach koła szekspirowskiego. W Loveless można odnaleźć wiele nawiązań i cytatów ze sztuk naj popularniejszego angielskiego dramaturga.
Podczas powieści poznajemy też historię współlokatorki Georgii, Rooney – z pozoru im prezowej, ekstrawertycznej nastolatki z ogrom ną liczbą znajomych, która pomimo otaczają cego ją wianuszka wielbicieli czuje się samotna i nierozumiana, a wsparcie przynosi jej koleżan ka z pokoju. Chociaż dziewczyny są zupełnymi przeciwieństwami i z pozoru jedyne, co je łączy, to zamiłowanie do dramatów Szekspira oraz kie runek studiów, szybko zostają najlepszymi przy jaciółkami i pomagają sobie w wychodzeniu ze swoich stref komfortu.
Postacie z książki to osoby wzbudzające sym patię, ale w niektórych momentach akcji ich de cyzje życiowe są pozbawione sensu. Czemu oni nie mogą ze sobą normalnie porozmawiać i wy jaśnić sytuację jak dojrzali ludzie? To jedna z fru strujących myśli, które mogą nachodzić czytel nika podczas lektury. Jednak nie powinno to nikogo dziwić, biorąc pod uwagę, że większość bohaterów dopiero co skończyła liceum, a błędy które popełniają dodają im autentyczności.
Młodzieżówki edukują
Życie głównej bohaterki i autorki książki za wiera wiele wspólnych aspektów – obie są stu dentkami literatury angielskiej na Uniwersytecie w Durham, pochodzą z tego samego rodzinne go miasta. Podczas promocji Loveless Alice wy znała, że jest aseksualna i aromatyczna, tak jak bohaterka jej książki. Oseman znalazła inspira cję w swoim codziennym życiu.
Loveless to emocjonalny rollercoaster, w któ rym nie brakuje wzruszających, przygnębia jących, frustrujących i zabawnych fragmen tów. Mimo bycia lekką, młodzieżową książką, powieść porusza tematy dyskryminacji osób LGBTQ+, problemów z akceptacją siebie, traum, rodzinnych konfliktów. To jedna z nie wielu pozycji, w której otwarcie poruszony jest temat aseksualności i aromantyczności, a tak że prawdopodobnie jedyna, w której znajdzie my więcej niż jedną osobę w spektrum aroace. 0
Loveless Alice Oseman Wydawnictwo Jaguar Warszawa,Blaski i cienie sławy
Intrygująca, nieoczywista, kontrowersyjna – tak w trzech słowach można opisać powieść Taylor Jenkins Reid pod tytułem Siedmiu mężów Evelyn Hugo . Książka opowiada o ikonie kina lat 60., która żyje w samym środku grzesznego i ociekającego luksusem Hollywood, gdzie, aby dotrzeć na szczyt, trzeba wiele poświęcić – nawet własne szczęście.
TEKST: KLAUDIA SMĘTEKPaparazzi i blask fleszy, kolebka świa towej kinematografii, bogactwa i sławy, stojąca przy tym manipu lacjami, skandalami i brutalnością – czyli Hollywood w całej okazałości. Jest to intrygu jące, choć dość specyficzne środowisko, w któ rym liczy się jedynie osiągnięcie sukcesu, na wet za wszelką cenę. Znajomości mają większe znaczenie od umiejętności. Ludzie są w stanie zrobić dosłownie wszystko, by znaleźć się na szczycie i być na ustach fanów na całym świe cie. Tytułowa bohaterka książki Siedmiu mę żów Evelyn Hugo, mimo swojego niskiego statusu społecznego, a dzięki uporowi, spryto wi i pracy, osiągnęła sukces i bogactwo.
Obnażająca biografia
Monique Grant jest młodą dziennikarką w prestiżowym magazynie „Vivant”, marzą cą o wydaniu własnej książki. Nieoczekiwa nie otrzymuje szansę przeprowadzenia wywia du z Evelyn Hugo – legendą hollywoodzkiego kina. Evelyn dostawała wiele propozycji udzie lenia wywiadu, ale zawsze ich unikała – dopie ro teraz jest chętna to zrobić, jednak pod wa runkiem, że jej rozmówczynią będzie właśnie Monique. Aktorka, oprócz rozmowy o kinie i swoich rolach, chce też opowiedzieć historię swojego życia – bez cienia kłamstwa, ze wszyst kimi sekretami, które nurtowały wielu. Hugo proponuje więc dziennikarce materiał na best sellera. Może on jednak zostać opublikowany dopiero po śmierci aktorki. Monique waha się, ale ostatecznie przyjmuje propozycję. Evelyn opowiada o wyrwaniu się z biedy, byciu ofiarą dyskryminacji, drodze, którą musiała przejść, aby trafić do luksusowego Hollywood, swoich sukcesach i porażkach, skrzętnie poprowadzo nych intrygach, a także dlaczego wyszła za mąż aż siedem razy oraz kogo kochała naprawdę.
Gdzie jest granica moralności?
Taylor Jenkins Reid stworzyła bohater kę bardzo silną, zdeterminowaną i inspirują cą, ale też samolubną i egocentryczną. Świat, w którym żyła Evelyn, rządził się swoimi pra wami, a droga na szczyt wymagała od niej wie
lu poświęceń. Aktorka musiała ukrywać, kim jest naprawdę, tuszować prawdę, ubarwia jąc przy tym swoje życie, aby odwrócić uwagę mediów od rzeczy istotnych. Codzienną wal ką udowadniała sobie i innym własną wartość. Mężczyźni zachwycali się jednak tylko jej fi zycznością. Była wiele razy uprzedmiotawia na, upokarzana i odzierana z godności. Aby nie stracić swojej pozycji, zawierała kolejne małżeństwa. Były one zawsze wykalkulowa ne na zysk i starannie wyreżyserowane. Coraz zręczniej knuła kolejne intrygi i wykorzysty wała w nich swoją seksualność. Manipulowała swoimi mężami, którzy byli jedynie przepust kami do wpływów i sławy. Wiedziała, czego chce i nie istniało dla niej słowo „niemożliwe”.
Swoimi czynami raniła jednak osobę, na któ rej jej naprawdę zależało, pozbawiając się tym samym szansy na prawdziwe szczęście. Eve lyn to postać, która budzi wiele kontrowersji. Z jednej strony większością swoich wyborów wzbudza niechęć (czasem wręcz obrzydzenie), z drugiej zaś jej upór w działaniach jest god ny szacunku. Momentami można bohaterce współczuć i próbować ją usprawiedliwiać. Zło żoność jej charakteru czyni ją postacią fascy nującą i bardziej ludzką w oczach czytelników.
Motyw LGBTQ+
W Siedmiu mężach Evelyn Hugo autor ka przedstawia również sytuację osób ze spo łeczności LGBTQ+ w latach 60 i 70. Miłość do osoby tej samej płci była uważana za zbo czenie i można było za nią stracić wszystko: pieniądze, sławę, szacunek, a przede wszyst kim bezpieczeństwo. Ujawnienie swojej seksu alności groziło nawet więzieniem. Aby nie na razić się na wykluczenie społeczne i nie utracić wysokiej pozycji, bohaterowie ukrywają swoje związki, wymyślając szereg podstępnych dzia łań, aby wprowadzić media w błąd i zapewnić sobie chociaż chwilowy spokój.
Hipnotyzuje, porusza i wzbudza skrajne emocje
Powieść Taylor Jenkins Reid budzi cieka wość od pierwszych stron. Ma w sobie wiele tajemniczości, przez co czytelnik ani na mo
ment nie traci zainteresowania historią. Opo wieść jest bardzo emocjonalna, pełna wzlotów i upadków. Dzięki umiejętnemu prowadzeniu historii czytelnik stale chce wiedzieć, co wy darzy się dalej. Czy Evelyn spotka kara za nie moralne zachowanie? Czy bohaterka osiągnie sukces? Jeśli tak, to jakim kosztem? W po wieści dogłębnie ukazany został obraz kobie ty w show-biznesie, gdzie wygląd gra główną rolę, a ciało staje się towarem, który ma za chwycać, szokować oraz być środkiem do celu. Autorka przedstawiła klimat Hollywood i sta rego kina oraz silne charaktery postaci, odda ne w sposób niezwykle realistyczny. Trudno uwierzyć, że opisywane wydarzenia są jedynie fikcją literacką. Siedmiu mężów Evelyn Hugo to poruszająca historia, pokazująca, do czego zdolny jest człowiek, ile jest w stanie poświę cić, aby ochronić swoich bliskich, oraz że nic nie jest takie, na jakie z początku wygląda. 0
Przytulić lęk
Irvin D. Yalom to emerytowany profesor psy chiatrii na Uniwersytecie Stanforda, wybitny psychoterapeuta, pisarz, a przede wszystkim jeden z głównych przedstawicieli podejścia eg zystencjalnego w psychoterapii. Jego zdaniem u źródła wszelkiego cierpienia psychicznego człowieka leży ból egzystencjalny, z którym człowiek próbuje sobie nieumiejętnie radzić. Yalom wymienia cztery uniwersalne prawdy, które musi zaakceptować każdy, kto pragnie żyć naprawdę. Są to: nieuchronność śmierci, wolność, odrębność istnienia oraz brak narzuconego sensu życia.
Książka Kat miłości (po raz pierwszy opublikowana w 1989 r.) to zbiór dziesięciu opowiadań o psychoterapii. Każde z nich zostało poświęcone inne mu pacjentowi – opowiadana jest historia jego spotkania z Yalomem, cierpie nie, z którym pacjent przychodzi na psychoterapię, oraz droga, którą wspólnie z terapeutą podążają w kierunku zdrowienia. Pacjenci nigdy nie podają bólu eg zystencjalnego jako powodu, dla którego zwracają się po pomoc – przeciwnie, cierpią oni z powodu zwyczajnych problemów codziennego życia, takich jak sa motność, żałoba, otyłość czy migrena. Psychoterapia odkrywa jednak, że ich ko rzenie sięgają samych podstaw ludzkiej egzystencji – lęku przed śmiercią, wol nością, odrębnością od innych oraz życiem pozbawionym celu.
Yalom posługuje się prostym i przystępnym językiem, dzięki czemu czytelnik nie ma trudności ze zrozumieniem założeń filozoficznych pisarza ani zasad rozwijane go przez niego nurtu psychoterapii. Dzięki podziale na dziesięć krótkich, wciągają
cych opowiadań, książkę pochłania się wyjątkowo szybko. Opowiadania są zabaw ne, a nawet rubaszne, pełne ciepła i życzliwości dla opisywanych przez psychiatrę pacjentów. Tym, co szczególnie porusza w twórczości Yaloma, jest jego autentycz ność. Autor nie próbuje wykreować się na boga, który zna odpowiedzi na wszystkie pytania nurtujące ludzkość, nie wywyższa się nad udręczonych problemami pa cjentów. Ukazuje się nie jako profesor psychiatrii, lecz przede wszystkim po prostu jako człowiek – ze swoimi uprzedzeniami, traumami, niepewnościami.
Pisarz pokazuje, że lęk egzystencjalny nie jest niczym złym, że stanowi natu ralny skutek bycia świadomym własnego istnienia. Choć jest to trudne i bolesne, skonfrontowanie się z prawdami istnienia pozwala człowiekowi zaakceptować ten największy lęk, przytulić go w sobie i wykorzystać jako narzędzie do przemiany swojego życia i samego siebie. Yalom podkreśla, że choć wszyscy nosimy swoje cierpienie sami, to w jego doświadczaniu nigdy nie jesteśmy samotni. Każdy czło wiek mierzy się z tymi samymi prawdami egzystencjalnymi i w obliczu śmierci, choć na swojej łodzi pozostaje sam ze swoim bólem, otuchy dodaje mu obecność wokół innych łodzi, na których wciąż pali się światło.
ROKSANA GUZIK Kat miłości Irvin D. Yalom
Czarna Owca Warszawa, 2014
Piękna błękitna okładka reportażu Sama Quino nesa Dreamland. Opiatowa epidemia w USA przy wołuje wciąż popularne w Polsce fantazje o ame rykańskim marzeniu – lepszym życiu w dostatnich warunkach. Poszukujący tego czytelnicy, sięgając po tę pozycję, przenoszą się – zamiast do świateł Nowego Jorku czy pod palmy w Los Angeles – do Portsmouth. W tym podupadłym mieście czeka ich gorzka pobudka niszcząca wszystkie wyidealizo wane wyobrażenia o Ameryce.
Sam Quinones przedstawia dwa wątki, które, podobnie jak w historii, w koń cu się ze sobą przecinają. Jednym z nich jest opowieść o meksykańskich imi grantach, którzy, uciekając z Nayaritu, upatrywali lepszej przyszłości w „czarnej smole” – najbardziej skomercjalizowanej, a zarazem taniej heroinie dowożonej do amerykańskich domów na zamówienie, i to wiele lat przed powstaniem Uber Eats. Choć o tytułową opiatową epidemię pewnie wygodniej byłoby obwinić cudzoziem ców, autor książki nie pozostawia nawet milimetra kwadratowego pola do tego typu rozważań. Bez skrupułów obnaża brutalną prawdę o marketingu w prze myśle farmaceutycznym, jednocześnie pokazując, jak łatwo mity, niedomówienia i ignorancja mogą przerodzić się w narodową katastrofę.
Ideą reportażu jest bezstronne przedstawienie faktów i wydarzeń, a autor Dreamland wznosi się na wyżyny swego fachu. Zapoznając się z kolejnymi roz działami, czytelnik poznaje historię narkomanów, dilerów, policjantów, lekarzy, rodziców zmarłych dzieci, a także osób, którym udało się pokonać uzależnienie. W tych relacjach nie sposób jest dostrzec ocen czy uprzedzeń do rozmówców nie będących przykładowym wzorem do naśladowania. Efekty są bardzo ciekawe –
poznając historie „chłopaków z Xalisco”, niekiedy można wręcz zapomnieć o tym, że handlowanie heroiną nie jest dobrym sposobem na poprawienie życia człon ków rodziny ledwo wiążących koniec z końcem w Meksyku.
Nie sposób nie docenić zaangażowania autora w swój projekt – przytacza on ogrom faktów i jeszcze więcej nazwisk. Czasem może to czytelnika przytłoczyć, zwłaszcza w kulminacyjnej części książki, gdy ścieżka masowo przepisywanych na receptę le ków zawierających opiaty krzyżuje się z biznesem „chłopaków z Xalisco”, dla których lekomani stali się doskonałą grupą zbytu. Są jednak momenty, kiedy wydaje się, że sam autor gubił się w swoich myślach – przyspieszenie rozwijającej się w rzeczywi stym świecie akcji powoduje wielokrotne zapętlenie tych samych faktów i określeń. Zapewne miało to być kołem ratunkowym dla zagubionego w historii czytelnika, ale zamiast tego nuży i stwarza iluzję, że nic ciekawego nie jest już do opowiedzenia. Nic bardziej mylnego – opowieść o intensywnej relacji Stanów Zjednoczonych z pochodną morfiny dzięki swej różnorodności, kolejnym absurdom i skrupulatności autora jest jedną z najlepszych pozycji Serii Amerykańskiej Wydawnictwa Czarnego.
JURKOWSKAAnne z Redmondu, czyli studentką być
W powrocie do książek z dzieciństwa jest coś podobnego do podróży w czasie – nagle znowu chodzisz ulubionymi ścieżkami w Alei Zakochanych, przegadujesz z bratnią duszą całą noc w pokoju na poddaszu i marzysz, jak to będzie… na studiach.
Gdy jako 14-letnia dziewczynka czy tałam Anne z Redmondu, ta była jeszcze Anią na Uniwersytecie. Nie ulega wątpliwości, że – bez względu na tłu maczenie – to moja ulubiona część cyklu Lucy Maud Montgomery. Urzekły mnie roman tyczne opisy i oczywiście fragment, w którym Ania i Gilbert w końcu wyznają sobie miłość! Jednak kiedy po latach sama przenosiłam się do innego miasta na studia, nagle w mojej pa mięci ożyły nie wątki miłosne, ale te dotyczą ce wyjazdu Anne na uniwersytet
Tęsknota za Zielonymi Szczytami
Pamiętam pierwszą noc w akademiku i gapie nie się w księżyc. Przyjaciółki rozjechały się po Pol sce, a ja sama uparłam się na studia w Warszawie. Ale w tamtym momencie czułam, że oddałabym dostęp do USOS-a i szybki internet w zamian za chwilę rozmowy z bratnią duszą. A przecież właśnie o tym mówią pierwsze rozdziały Anne z Redmon du – o tej trudnej, łamiącej serce chwili, kiedy ma rzenia w końcu się spełniają, ale wymagają pozo stawienia za sobą części swojego dotychczasowego życia. I nie ma piękniejszego, bardziej pocieszają
TEKST: ANNA CYBULSKA GRAFIKA: MARTYNA BORODZIUKcego fragmentu niż ten: Przypuszczam, że ten sam księżycpatrzyteraznaZieloneSzczyty –dumała. –Ale nie będę o tym myśleć, bo to właśnie jest tęsk nota. I nawet nie mam już ochoty na ten porząd ny płacz. Odłożę to na bardziej sprzyjającą chwilę, a teraz po prostu spokojnie położę się i zasnę. Moż na nie lubić Montgomery za sentymentalizm, ale trudno nie docenić jej za realistyczne opisywanie doświadczeń młodych i ambitnych dziewczyn, któ re zostawiały dom, żeby móc dalej się uczyć. Osta tecznie przytoczony fragment nie różni się tak bar dzo od wyznań współczesnych feministek.
Siostrzeństwo i beztroska
Kolejny fragment z powieści, który zostanie ze mną już na zawsze, to ten mówiący o beztrosce studenckiego życia. Anne z zachwytem oznajmia, że prawdopodobnie ona i jej koleżanki nigdy już nie będą tak szczęśliwe i lekkomyślne. Mieszka nie ze znajomymi (balansowanie miłości do przy jaciół i furii na niepozmywane naczynia w zle wie), domówki, imprezy dzień przed egzaminem i złamane serca… Tak, właśnie o tym jest Anne z Redmondu. Nie brakuje tam jednak też marzeń i ambicji inteligentnej dziewczyny, której zależy na edukacji i zdobywaniu wiedzy. Od Anne moż na się sporo nauczyć – przede wszystkim równo wagi między imprezowaniem, nauką a kontakto waniem się z rodziną częściej niż raz w roku na święta. Chyba też dzięki niej zrozumiałam, że, jeśli chce się utrzymać przyjaźnie z liceum, to trzeba się starać (a przecież kiedyś zamiast „co tam” na Mes sengerze, trzeba było napisać naprawdę długi list!).
Nie ma to jak dom
Czytanie Anne z Redmondu już zawsze będzie mi przypominało o tym trudnym i zwariowanym czasie studiów. O marzeniach, stresie przed egza minami, uczeniu się dzień przed kolokwium, cie kawych ludziach i wyciskaniu z legitymacji każdej możliwej zniżki. Dzięki Anne z nadzieją przeszłam przez pierwsze dni na uniwersytecie i także dzię ki niej zawsze będę mogła do nich wrócić, nawet jako stulatka. Jeśli zawieje wiatr Zachodni, a księ życ będzie świecił, z optymizmem pomyślę, że to były piękne lata – snucia planów i wymyślania sie bie – i tym razem pozwolę sobie na tęsknotę. 0
Styl
Kij w dupsku, głowa w betoniarce
ZUZANNA ŁUBIŃSKANie wiem, czy kiedykolwiek za stanawiali się Państwo nad sen sem czynności na pierwszy rzut oka bezsensownych. Może nawet nie tylko na pierwszy – po prostu bezsensownych. Bo po co wkładać sobie kij od miotły między po śladki albo wciskać głowę w otwór betoniarki przy akompaniamencie techno. Chociaż świat fetyszy nie zna granic, włosy oblepione cemen tem czy zabetonowana twarz (o ile z zalania betonem ust co niektórym Polkom i Polakom wyszlibyśmy jako naród obronną ręką) nale żałyby raczej do perwersji niecodziennych.
Słyszałam kiedyś historię o panu, który próbował wcisnąć sobie w tyłek ostrą amuni cję. Czynność niełatwa, więc do pomocy wy korzystał kij od miotły. Kilka godzin później trafił na SOR z kijem wystającym z czterech liter, a zdezorientowani lekarze z pewnością zadawali sobie pytanie: po co?
Jakkolwiek ekstrawagancki sposób by to nie był, może pacjent po prostu chciał coś poczuć. I nawet jeśli tym czymś była drzazga w odby cie, niesamowicie szanuję podjęcie tak hedoni stycznej próby wyjścia z kaganów konwenansu.
Podobno żyjemy w przebodźcowanej rze czywistości. Takiej, w której obserwowanie dwóch kanałów informacyjnych oznacza bycie na bieżąco z całym złem tego świata (a pew
nie jeszcze i światów równoległych). Takiej, w której pomalowanie dziecku pokoju na pstrokate kolory typu jarzeniowy zielony zruj nuje mu życie, bo „nadmiar bodźców”.
Niby wszystko jest wszędzie, a jednocześnie nic nie jest wystarczająco wystarczające.
W środę alpiniści myli okna w moim wie żowcu. Ta, w moim, god I wish. Wtedy nie musiałabym siedzieć dziewięć godzin z za szklonymi oczami, gapiąc się w monitor. Dzienne rozrywki? Kawa. Raz waniliowa, in nym razem stawiam na karmel. Spacer do okoła biura. Raz pójdę w prawo, raz pój dę w lewo. Liczenie plam na wykładzinie i sprawdzanie teorii postulującej, że najczę ściej ludzie wylewają na zakrętach. Czy to są te bodźce, którymi świat mnie napastuje?
Czasem myślę, że wolałabym jak alpiniści myć okna i z drugiej strony patrzeć na biu rowe pokoje. Móc śmiać się z osób, których jedynym bodźcem i równocześnie rozryw ką jest znajdowanie idealnej temperatury po przez klikanie guziczków na pilocie od kli matyzacji. A gdybym spadła? Spadła na beton i poczuła w końcu twarde zderzenie z rzeczy wistą rzeczywistością. Drastyczne, ale może przestałabym cierpieć na chroniczne niedo bodźcowanie. Betonie, bądź więc moją drza zgą w dupie. 0
W środę alpiniści myli okna w moim wieżowcu.Ta,wmoim,godIwish.fot. Joanna Sowa
Galopem do sukcesu
Małgorzata Cybulska jest reprezentantką Polski we Wszechstronnym Konkursie Konia Wierzchowego, czyli najtrudniejszej dyscyplinie jeździeckiej składającej się na próbę ujeżdżeniową, cross i skoki. Na co dzień łączy pasję ze studiami psychologicznymi. W rozmowie opowiada o swojej drodze ku Mistrzostwom Europy, Igrzyskom Olimpijskim oraz prowadzonym blogu.
ROZMAWIAŁA: JOANNA SOWAM agiel : Na wstępie chciałabym koniecznie zapytać, skąd pomysł na nazwę bloga?
Małgorzata Cybulska: Jak jeszcze jeździłam w Trawersie (klub sportowy – przyp. red.), każdy miał zwierzęcą ksywkę, więc mi również trzeba było jakąś nadać. Pierwsze skojarzenie z nazwiskiem Cybulska to cebula – a tak jak cebula ma warstwy, tak i ogry mają warstwy. Ponieważ poszło w stronę Shreka, musiałam zadziałać, została wymyślona zebra. Moja mama, która pracuje w marketingu wymyśliła koncepcję Zebry z klasą. Jako że zawsze miałam pod górkę, w związku ze swoim wzrostem, musiałam jeździć na dużych koniach, a nie kucykach, pseudonim pasował idealnie.
Skąd się w ogóle wzięło twoje zainteresowanie końmi?
To ciekawe – najbliższą osobą w rodzinie zajmującą się końmi był mój pradziadek. Moja mama też kiedyś jeździła, ale to było dawno temu, więc nie do końca wiadomo, skąd wzięła się moja pasja. Krąży w mo jej rodzinie historia, że w wieku dwóch lat zaczęłam udawać konia. Po pół roku dziwne zachowanie zmartwiło moją mamę i chciała zabrać mnie do specjalisty, ale w porę przestałam. Pamiętam jeszcze jedną anegdotę. Uprawiając taniec towarzyski, miałam miernego partnera, więc uznałam, że wolę współpracować ze zwierzętami, a nie z ludźmi.
Na początku jeździłaś rekreacyjnie, a dopiero później przeniosłaś się do klubu sportowego Trawers?
Tak, pierwsze dwa i pół roku spędziłam w Podkowie Leśnej, gdzie wystartowałam w pierwszych w życiu zawodach skokowych, podczas których spadłam z konia. Potem przeniosłam się do klubu sportowego. Odnośnie wyboru WKKW (Wszechstronnego Kursu Konia Wierz chowego), abstrahując od faktu, że klub specjalizował się w tej dyscy plinie, akurat jeden chłopak w klubie przestawał jeździć, więc zaczę łam dzierżawić od niego konia Arysa. Jeździłam na nim kilka miesięcy i przez długi czas spadałam z niego co najmniej raz dziennie. W koń cu wykupiliśmy Arysa, a wraz z nim otrzymałam cały sprzęt, pakę jeździecką i kask crossowy. Moja trenerka stwierdziła wtedy, że war to spróbować zawodów, skoro już mam konia chodzącego w WKKW oraz ekwipunek. Wszystko wyszło przy okazji.
Twoim pierwszym większym sukcesem było zwycięstwo w Ogólnopolskiej Olim piadzie Młodzieży (OOM)?
Tak, jednak startowałam na innym koniu. W międzyczasie kupiłam Smoka (ksywka konia o imieniu Sojuz), na którym zdobyłam wcześniej 3. miejsce w OOM. Ten się jednak rozchorował, przez co miał długą przerwę. Trenowałam wtedy u pani Kasi Mydlar-Kowalskiej, od któ rej wydzierżawiliśmy konia Donkastera. Co zabawne, obowiązywały wtedy specyficzne zasady. Aby zakwalifikować się na olimpiadę, trzeba było przejść przez eliminacje w okręgu wojewódzkim, przy czym brano pod uwagę liczbę zawodników w danym województwie. Eliminacje od były się tydzień przed OOM. Były to moje pierwsze zawody na Donka sterze, kiedy to koń trzy razy odmówił mi skoku. Galopując po crossie, byłam pewna, że zostałam wyeliminowana i zastanawiałam się, dlacze
go nie ściągają mnie z toru. Na szczęście okazało się, że dozwolone były cztery nieposłuszeństwa konia. Skończyłam z niezbyt zadowalającym wynikiem ponad 150 punktów, ale przeszłam do kolejnego etapu, bo było mało zawodników z województwa mazowieckiego. Z kolei tydzień później na OOM poszło mi tak dobrze, że wygrałam.
Nie spotkałaś się z żadną krytyką w świecie jeździeckim z tego powodu?
Przyszłam z zewnątrz i w związku z tym, że nie jeździłam na kucy kach, nie znałam tych wszystkich dzieci. Szczerze mówiąc, pewnie jakaś krytyka się pojawiła, ale do mnie nie dotarła. Wiadomo, że do kwestii oceny czworoboku zawsze można się doczepić. Donkaster nie miał wybitnego ruchu, ale w niższych klasach wystarczy zrobić wszystko precyzyjnie i harmonijnie, aby uzyskać punkty. Potem wy konałam dobry cross i skoki – z tym nie można było się kłócić.
Racja. Kolejnym ważnym punktem w twojej karierze było pojawienie się konia Chenaro 2? Czaruś jest najważniejszym koniem w moim życiu. Jednak nie jest to historia typu spojrzałam mu w oczy i wiedziałam, że to będzie mój koń idealny. Na początku go nienawidziłam i okropnie się bałam. Czarek brykał, ponosił i robił ze mną, co chciał. Tak niestety bywa, kiedy junior dostanie młodego konia, w dodatku takiego, który jest inteligentny, lewopółkulowy i ekstrawertyczny. Niektóre z jego za chowań musiałam odpracowywać przez wiele lat. Kiedy wzrosły moje kompetencje i stałam się na tyle doświadczona, żeby móc wykorzystać jego atuty i postawić mu jakieś granice, problemy zaczęły znikać. Te raz uważam go za członka rodziny.
Imponujące jest, że nie zrezygnowałaś w momencie, gdy pojawiały się problemy. Ludzie często nie zdają sobie sprawy, że konie mają swój charakter, temperament i osobowość. Dużo osób traktuje psy czy koty jak rodzi nę, natomiast koń to nie tylko przyjaciel do pogłaskania, ale też part ner, z którym pokonujesz wyzwania i ciągle pracujesz. Dlatego myślę, że jest czymś więcej niż tylko zwierzątkiem domowym.
W tym sporcie musi być dużo zaufania między tobą, a koniem? Zdecydowanie. Chenaro to partner, z którym spędziłam osiem lat mojego życia. Frapującą kwestią jest to, że konie nie mówią i są mniej komunikatywne niż np. psy. Jeśli chcecie się dogadać, to trzeba wło żyć więcej wysiłku w tę relację. Konie wymagają większej świadomo ści i uwagi. Trzeba się starać, dużo kombinować. Nie ma oczywistego sposobu, by umocnić więź.
Czy otrzymałaś wsparcie od trenera przy budowie takiej więzi?
Najpierw bardzo pomogła mi pierwsza trenerka ujeżdżeniowa. Poka zała mi, w jaki sposób i w jakim celu używać pomocy jeździeckich, abym robiła to świadomie, a nie tylko wykonywała polecenia. Ogrom ną wiedzę przekazała mi również inna trenerka, z którą skupiłyśmy się w dużej mierze na behawioralnym aspekcie pracy z koniem, stawianiu
granic i budowaniu wzajemnego szacunku i zaufania. Nie do końca ufałam Czarkowi, więc taki wyjazd nad morze był dla mnie dużym wyzwaniem. Nie można konia tylko ograniczać, należy również dać mu trochę przestrzeni. Na przykład, zjeżdżając ze stromej górki, trze ba pozwolić robić mu to, co potrafi. Gdybyśmy próbowali trzymać ko nia krótko za wodze, mogłoby się to skończyć nieprzyjemnie. Właśnie takie drobne rzeczy budują więź, dzięki nim już wiecie, że możecie na sobie polegać. Otworzyłam umysł i zauważyłam, że Czarek nie jest wrednym, tylko młodym, zabawnym i szczerym koniem.
To wszystko doprowadziło cię do startu w Igrzyskach Olimpijskich. Jeszcze wcześniej w Mistrzostwach Europy Seniorów. W zimie 2018 r., z powodu podwójnej dyskopatii, nie mogłam chodzić. Miałam dwie opcje: operacja albo rehabilitacja. Objawy zniknęłyby po rehabilitacji, ale nadal istniałoby zagrożenie, że przy pierwszym upadku z konia prze stałabym chodzić. Z tego powodu w lutym 2019 r. przeszłam zabieg, który polegał na usunięciu części dysku naciskającej na nerw. Została mi po nim dwucentymetrowa blizna. Rehabilitacja była ciężka – skupiliśmy się głównie na odzyskaniu siły w nodze, której w ogóle nie używałam od trzech miesięcy przed operacją. Nie jeździłam w tym czasie, a końmi zajmował się mój aktualny chłopak. W maju pierwszy raz wsiadłam na konia. Jednak mój trener już wcześniej zauważył drzemiący w nas po tencjał, zaproponował nam start w klasie wyżej niż definiowałby to mój wiek. Tak więc trzymaliśmy się pierwotnego planu, co było wówczas dla mnie czymś abstrakcyjnym – pozostawały mi jedynie trzy miesiące na treningi. O ile przygotowanie kondycyjne człowieka można sobie łatwo wyobrazić, o tyle zwierzęcia wygląda inaczej (i jest bardziej interesujące). Czarek to typ konia o mniejszej wytrzymałości, dlatego dużo czasu po święciliśmy galopom kondycyjnym. Na pięć dni treningu, tylko jeden przeznaczam na technikę którejś z dyscyplin. Uratowało nas to, że Cza rek potrafi skakać i brał udział w Mistrzostwach Polski w ujeżdżeniu, co odpowiadało poziomowi seniorów w WKKW. Mogliśmy zatem skupić się na ćwiczeniu kondycji i ewentualne doszlifować bazę.
Jak wspominasz same zawody?
Najlepiej pamiętam pierwsze przejście crossu. Trener i ja byliśmy przera żeni – wielkość przeszkód i poziom trudności kombinacji był ogromny. Patrząc na zeskok 2,2 m, który był wyższy ode mnie, pomyślałam, że nie ma sensu rozglądać się dalej po trasie, ponieważ tu będzie mój koniec. To był jedyny cross, który przeszłam pięć razy. Tuż przed przejazdem Czarek odmówił mi skoku trzy razy, czego nigdy nie robił. Czuł moje napięcie. Na szczęście chwyciłam oddech, gdy trzeba było przejechać pięć minut stępem na miejsce startu. Wtedy wykonałam drugą najlepszą pracę motywacyjną w swoim życiu – stwierdziłam, że musimy walczyć. No i ostatecznie się udało. To było fenomenalne uczucie, chociaż docierało do mnie stopniowo. Na nagraniu miałam kamienną twarz. Wyglądało jakbym ani trochę się nie przejmowała, ale w rzeczywistości byłam przeładowana emocjami. Po crossie czułam, że mogę wszystko i nic nie stanie mi na drodze. Następnego dnia odbywały się skoki, które zawsze były dla mnie najbardziej problema tyczne, ale po tamtym sukcesie, sam parkur to pikuś. Nieczęsto to mówię, ale to był mój najlepszy start w życiu, z którego jestem bardzo dumna. Nie pozostaje mi nic innego, jak pogratulować. A jakbyś miała porównać Mistrzostwa Europy do Igrzysk?
Igrzyska były moimi najgorszymi zawodami. To zupełnie co innego –ta cała otoczka i podróż do Tokio utrudniają skupienie się już na sa mym starcie. Byliśmy tam drużynowo, więc każdy wtrącał się do tego, jak trenujesz itd. Ponadto Czarek był mocno zmęczony. Czworobok poszedł nam bardzo dobrze, ale zmęczenie wyszło w crossie. W tam
tym momencie nie miałam pod sobą mojego Czarka tylko konia, któ ry nie chciał galopować i się odbijać. Zawodnicy jeżdżący na wielu koniach są bardziej elastyczni, natomiast ja jestem jeźdźcem jedne go i nie trenuję po 40 godzin tygodniowo, tylko pięć. Oprócz tego byłam po prostu przerażona, miałam przed sobą technicznie trudną trasę i konia, który nie chce się odbijać. Starałam się jak mogłam, ale w połowie crossu zepsuło mi się strzemię i resztę musiałam przejechać bez niego. Miałam jedno wyłamanie i z tą świadomością dotarłam na metę. Niestety przez emocje i wewnętrzną panikę ominęłam jedną przeszkodę, co oznaczało eliminację. Było to dla mnie definitywną porażką, z którą nie potrafiłam sobie poradzić. Wykonałam wtedy naj lepszą pracę psychiczną z pomocą psychologa sportowego i ostatniego dnia zawodów zawalczyłam dla drużyny. Igrzyska Olimpijskie są pod tym względem wyjątkowe – zazwyczaj po eliminacji na crossie kończą się dla ciebie zawody i wracasz do domu. Tu nie było mowy o dwóch tygodniach przerwy, miałam jeden dzień. Byłam dumna, że udało mi się wtedy uporać się z pesymistycznymi myślami, chociaż z wynikiem zawodów nie mogę pogodzić się do dzisiaj.
Twoja historia jest niesamowita. Różni się jednak zdecydowanie od historii innych topowych zawodników. Jak sądzisz, co doprowadziło cię do sukcesu? Przede wszystkim wsparcie rodziny, mentalne, logistyczne i finansowe. Mój tata przed startem w Igrzyskach osobiście przywiózł samochodem kowala, aby zdążył mi okuć konia na czas. Ponadto wsparcie środowiska jeździeckiego, mojego chłopaka i jego rodziny, a także sponsorów. Bar dzo dużą rolę odegrał w tym mój aktualny trener – Piotr Kulikowski –który dostrzegł we mnie potencjał. Dzięki niemu otrzymałam szansę, żeby wystartować w zawodach. To nie jest tak, że z roku na rok decydu jesz się na udział w Igrzyskach, do tego trzeba wieloletniego planu. Cały czas we mnie wierzył i tłumaczył, że to, co robię, jest warte wysiłku. Oczywiście dużą rolę odegrał koń z potencjałem i wielkim sercem. Co się tyczy mnie – chyba hart ducha. Życie wielokrotnie pokazywało mi, że to nie dla mnie, ale się nie poddawałam. Mój trener zawsze powta rzał, żeby dawać z siebie 100 proc. Chciał, żebym mogła stanąć przed lustrem i móc powiedzieć sobie w twarz, że odwaliłam kawał dobrej ro boty. Jeździectwo to sport, w którym niewiele od nas zależy, dlatego tak ważne jest pełne zaangażowanie. Jest też wyjątkowe ze względu na pracę z żywą istotą. To zarówno piękne i cudowne, jak i straszne i frustrujące. Zdradziłabyś swoje plany na przyszłość? Nie wiadomo, czy jeszcze kiedyś trafi mi się taki koń jak Czarek. Ponieważ nie przerabiam 20 koni rocznie, moje szanse na trafienie na kolejnego konia z potencjałem i takiego, z którym nawiążę dobry kontakt są zmniejszone. Póki Czarek jest w wieku i formie, myślę, że spróbujemy zawalczyć o Igrzyska w Paryżu. Chciałabym jednak zrobić to dla siebie, dobrze się przy tym bawić i nie czuć presji, jaką sama sobie wytworzyłam ostatnim razem. Mam teraz długą przerwę od startów, za którymi już zaczynam tęsknić. A jeśli przy okazji uda łoby mi się zrealizować jakiś cel jeździecki, to w ogóle byłoby super.
Będę trzymać kciuki, żeby ci się udało. Dziękuję bardzo za rozmowę. 0
Małgorzata Cybulska
Małgorzata Cybulska – polska zawodniczka jeździectwa sportowego, uprawia kon kurencję Wszechstronny Konkurs Konia Wierzchowego. W 2015 i 2016 reprezento wała Polskę w Mistrzostwach Europy Juniorów, a w 2017 i 2018 w Mistrzostwach Europy Młodych Jeźdźców. W 2021 znalazła się w składzie polskiej reprezentacji na Igrzyska Olimpijskie w Tokio. Autorka jednego z pierwszych w Polsce młodzieżowych blogów jeździeckich www.zebrazklasa.com
Skazani na muzykę
TEKST: LAURA URRACA-MAKUCHJechaliśmy ciemnymi ścieżkami. Zimo wa noc. W dali błyszczały światła, w sa mochodzie przyjemnie ciepło. Roznosił się zapach szarlotki od sąsiadki, oblizywałam lep kie palce.
Muszę tu podjechać fetę odebrać, poczekasz na mnie w samochodzie? To dla kolegi.
Przytakuję głową.
Nie piję alkoholu, nie palę papierosów, codzien nie medytuję, robię jogę. Wciągam tylko parę kre sekokazyjnie,naimprezach,a ziołocodzienniepo trzebuję do spania. Niedługo na serio się rozkręcę z tą muzą i wszystko się zmieni.
Przytakuję głową.
Kocham rausz koncertów, co noc nowi ludzie, nowe miejsce, nowe wrażenia, wrócę do tego. Tyl ko najpierw wyjadę, popodróżuję, zainspiruję się, będzie nowa muza… a kokainę tylko spróbuję. * * *
AJMAN, WŁAŚCICIEL SND STUDIO: Jeśli nie pro wadziłbym studia i zrobił karierę muzyczną w mło dym wieku, to wcale bym się nie zdziwił, gdybym był teraz jakimś narkomanem albo alkoholikiem. Znam wielu muzyków i niekoniecznie bym się chciał zamienić z nimi miejscami… Wielu z nich kreuje się na ludzi sukcesu, ale dla mnie to żaden sukces być co noc w innym klubie, tylko pić, pa lić, ćpać, od czasu do czasu się zajmować tą muzą na serio. Jest bardzo ciężko jakkolwiek się ustat kować jako muzyk, naprawdę coś osiągnąć. Kiedy moja muzyka stała się popularna i zagrałem kon cert z chillwagonem, to byłem młody i głupi. Kilku menedżerów się mną zainteresowało, ale żadnemu
ZDJĘCIA: MARIUSZ SZELOCHdo końca nie ufałem i ostatecznie nie żałuję, że nie zrobiłem tam kariery. Najzwyczajniej bym poległ w świecie rapowego rock ‘n’ rolla.
KONRAD, LIDER ZESPOŁU PSYHOES: Kiedyś na grywaliśmy kawałek (gramy „stoner rock” – dłu gie, ciężkie kawałki), to gość się nas pytał, czemu nie gramy disco polo, przecież tam są pieniądze.
Ja już mam pracę, którą wykonuję dla pieniędzy.
Ja chcę robić coś wartościowego w swoim wolnym czasie. Nie robimy niczego dla sławy ani dla pienię dzy. Każdy z nas już ma swoje życie. Przed pracą siłownia, osiem godzin w korpo, próba raz w ty godniu. Po drodze jeszcze znajomi, rodzina, inne zobowiązania. Jakość muzyki nie cierpi na tym, że nie zajmujemy się wyłącznie tworzeniem nowych kawałków. Jedyne, co by się zmieniło, gdybyśmy zajmowali się muzą na pełen etat, to że wszystko by się działo szybciej. Jak chociaż jedna osoba po dejdzie do mnie po koncercie i powie, jakie to było super i że jej się podobało, to ja już się czuję spełnio ny. Co z tego, że mamy 14 słuchaczy na miesiąc na Spotify. Za bardzo kocham muzykę, żeby się przej mować sławą.
Czy uważają siebie za muzyków? Zależy. To sło wo pada bardzo często. Kiedy ktoś nie zajmuje się wyłącznie muzyką na co dzień, musi przedefinio wać swoje miejsce w świecie sztuki. Zależy od to warzystwa, zależy od dnia. Zanim zaczęłam pisać ten reportaż, miałam wiele wyobrażeń na temat ta kich „muzyków”. Właśnie w cudzysłowie, bo jak to być muzykiem, ale równocześnie managerem projektów w korpo? Jak się okazuje, wcale nie trze
ba wybierać. Jak to opisał poeta Walt Whitman w Pieśni o sobie: Sam sobie zaprzeczam? No cóż, więc sam sobie zaprzeczam — jestem wielki, skła dam się z mnogości.
KONRAD: Moja mama prowadzi dom dziecka w Przemyślu i wkręciła mnie i rodzeństwo na jakąś kolonię. Miałem wtedy 12 lat i starszy chłopak miał gitarę. Od razu się zafascynowałem. Powiedział mi, że nie ma szans, żeby mnie nauczył czegokolwiek, przecież ja nic nie potrafię. Po czym pokazał mi na tej gitarze „Nothing Else Matters”. Załapałem od razu. Rodzice myśleli, że mi pewnie minie ta zajaw ka, ale ja się uwziąłem, że sam się wszystkiego uczę. Formalnie nie mam wykształcenia muzyka, ale w praktyce nie jest to wcale najważniejsze, gram na gitarze, komponuję, śpiewam. Najważniejsze jest to, żeby zawsze ćwiczyć. Nigdy nie wolno odpuszczać.
AJMAN: Pierwszy koncert w życiu grałem w Po wsinie w amfiteatrze w parku. Mama siedziała wśród emerytek i harcerzy, a w pierwszej ławce moi koledzy – same łyse łby, patusy z Ursynowa krzy czące Dawaj Ajmaaaaaaan.
Nigdy nie nauczyłem się grać na żadnym instru mencie, ale pierwszą piosenkę nagrałem mając ja kieś 13 lat. To była straszna patologia, zaczynało się tak: Idziemypojabole/przez przedszkole / omija my szkołę / ja pi*rdolę. Kolega miał w domu mi krofon, to nagrałem płytę, której największym hitem był diss, czyli cała piosenka obrażająca ko legę z klasy. Cała szkoła to śpiewała i dostałem telefon od mamy z poleceniem: przyjdźdoszko
źródło: Facebook zespołu Psyhoesna muzykę
ły, natychmiast. Wchodzę, a tam zebrani pedagog, mama, ojciec kolegi, a w tle na cały regulator mój diss: T jak tępak, D jak dupa…. Mama nie miała ze mną łatwo. Na nią wprawdzie nigdy nie nagra łem dissa, ale, inspirując się Eminemem, w zeszy cie czasami pojawiały się zwrotki typu mamy ni gdyniemaw domu. Ona kiedyś znalazła ten zeszyt i dopisała mi: Nie ma, bo zapi*rdala na chleb
To wszystko jest bardzo sprzeczne, bo wiadomo, że jak tworzę, to chciałbym, żeby to się ludziom podobało i doszło jak najdalej. Jednak nie mam już takiego głodu, że muszę za wszelką cenę to jakoś wypromować. Żeby mieć perspektywy, żeby label czy menadżer się tobą zainteresował, to trzeba po dejmować ryzyko, poświęcić się temu, zawalczyć o tę karierę. Nie wiem, z czego u mnie wynika brak głodu na więcej. Myślę, że po prostu nie chcę pro wadzić trybu życia rapera – ciągła niepewność, pre sja, narkotyki. Czuję też, że wyrosłem z potrzeby nawijania o swoim życiu i opowiadania głupich hi storii. Im starszy jestem, tym bardziej wiem, że nic nie wiem. Lepiej się przy tym bawić, robić muzę rozrywkową. Wolę rapować dla żartów (z ukrytym przekazem), niż starać się produkować teksty na se rio, bo co ja mam niby do powiedzenia?
KONRAD: Przy Psyhoes chcieliśmy się zabawić i trochę przypadkiem powstała ta nazwa. Wszyscy pracujemy na pełen etat, więc większość naszego umawiania dzieje się na Messengerze. Autokorekta jakoś z Psychos zrobiła Psyhoes i już zostało. Tro chę psychole, trochę „chłopaki lekkich obyczajów”.
Parę razy zmieniał się skład zespołu, bo nie wszyscy byli zaangażowani na sto procent. Ja zacząłem grać z chłopakami, bo jakieś trzy lata temu poczułem, że mi tego brakuje. Jednak kiedy już jest się oficjal nie zespołem i chce się coś stworzyć, to trzeba do tego podejść na serio. Nasz basista za bardzo wsią kał w swoje życie zawodowe – pasjonat IT – i ta współpraca już nie miała sensu.
Traktujemy muzykę i zespół jako rodzaj inwe stycji. Nie zarabiamy na tym dużo, jak wleci ja kiś koncert, to trochę pieniędzy się zwraca, ale już sama możliwość grania jest wielkim przywilejem. To jest całkiem zabawne, bo mam ogromną tremę przed każdym koncertem. Ale taką, że jestem cały spięty i mija mi dopiero, kiedy zaczynam grać dru gi czy trzeci kawałek. Jednej rzeczy, której nikt mi nie może zarzucić, to żebym miał parcie na szkło. Oczywiście uwielbiam tę energię, kiedy już się czu ję swobodnie na scenie, kiedy wchodzę w interakcję z widownią, ale ogólnie to nie lubię być w centrum zainteresowania. Jestem raczej skrytym w sobie człowiekiem. Dlatego też większość tekstów piszę po angielsku. Łatwiej jest mówić o rzeczach mi bli skich, prawdziwych, kiedy tworzę ten dystans i nie piszę w języku ojczystym. Czuję wtedy, że powstaje coś szczerego, ale też nie jest to jakieś śmiertelnie poważne czy nad wymiar wzniosłe.
Gdy czytam wywiady ze światowej sławy arty stami, często powtarzają się piękne frazesy o tym, jak bardzo trzeba kochać sztukę, którą się tworzy, o całkowitym poświęceniu dla sztuki, dla kariery.
Owszem, ciężka praca się opłaca, ale brak całko witego poświęcenia nie ujmuje miłości do muzy ki. W trakcie rozmów zaczęłam rozumieć wyjąt kową relację moich bohaterów z ich twórczością. Pojawia się tu znowu kwestia sprzeczności. Z jed nej strony artysta chce zaistnieć, a z drugiej strony samo tworzenie muzyki, obcowanie z nią, daje już ogrom satysfakcji. W erze „nowych nowych me diów” każdy może wstawić swoje kawałki na plat formy streamingowe, jest ułatwiony dostęp do pro gramów i sprzętu do nagrywania muzyki. W tym „nowym nowym” świecie jesteśmy równocześnie odbiorcą i nadawcą, a granica między tworzeniem i słuchaniem muzyki coraz bardziej się zaciera. Tym samym nasze rozumienie sztuki i tego, kto jest twórcą, zaczyna być bardziej elastyczne i pod lega przedefiniowaniu.
AJMAN: Jest takie przysłowie, nie? Że szewc bez butów chodzi… to tak się czułem czasami. Nagra łem komuś raz piosenkę, wszystko od początku do końca skomponowałem, zmiksowałem. Wybuchła ta piosenka. Każdy gimnazjalista ją znał, a jemu so dówa do głowy strzeliła, że to wyłącznie jego suk ces. Prawda jest taka, że to jest wspólny sukces. Ja wiem, że jakbym ja to nagrał, to nie wyszedł by pewnie z tego taki hit. A jakby on sam skompono wał utwór, to pewnie też by się nie udało. Teraz już nie mam takiego podejścia, że wszystko dla innych robię, a nie dla siebie. Czuję satysfakcję z produk cji muzyki. Nie jestem może frontmanem projektu, ale moja rola jest tak samo istotna przy powstawa niu utworu. Też nie uważam, że ja komukolwiek wielkie przysługi robię, że pomagam im zbudować karierę, której sam nie miałem. Takie podejście byłoby bez sensu. Wolę podchodzić do tego bar dziej… sportowo. Współpracujemy, to jest wysiłek grupowy i fajnie coś stworzyć razem.
Pewnie chciałabyś usłyszeć, że jak nie muzy kiem, to chciałbym zostać strażakiem, ale nic ta kiego nie mogę powiedzieć. Ja nie skończyłem żadnej szkoły, żadnego liceum, nic. Mając 18 lat poszedłem do pracy. Dalej nagrywałem, koncerty czasami grałem. Potem jak cieciowałem na ochro nie w Radiu Zet, to koleś mi pomógł dobrać mi krofony do studia, wszystko się jakoś ułożyło. Ogólnie uważam, że cokolwiek by się nie działo, to skończyłbym jakoś powiązany z muzyką. Tylko że może nie teraz, ale później.
KONRAD: Jak nie muzyka, to inny rodzaj wystę pów, może aktorstwo? Twórczość wynika z potrze by wewnętrznej, nie da się tego ominąć. A „karie ra”, czy wypaczony obraz sukcesu, nie decydują o tym, czy jest się na właściwej ścieżce. Muzyka jest moją ścieżką i znalazłbym się tutaj niezależnie od tego, jak by się moje życie potoczyło. Jest po wiedzenie po hiszpańsku „Lo que es para uno es para uno”. Dosłownie – to co jest dla ciebie jest dla ciebie, czyli – co ma być, to będzie. 0
Era indywidualistów
30 listopada minie równo 150 lat od chwili rozegrania premierowego meczu piłki nożnej. Mimo że po murawie wciąż biega 22 zawodników, to Brytyjczykom, kopiącym wówczas w Glasgow futbolówkę po raz pierwszy, trudno byłoby rozpoznać sport, w którym zakochał się świat.
TEKST: MICHAŁ JÓŹWIAKSi. Czyli ni mniej, ni więcej niż hisz pańskie „tak”. Trzyliterowe wyra żenie, które najprawdopodobniej wybrzmiało w Twojej głowie znacznie dłużej, aniżeli oczekiwalibyśmy od słowa niecharakte ryzującego się swoją znakochłonnością. Możli we jednak, że wertując wzrokiem początek tego akapitu, przed Twoimi oczyma pojawiła się syl wetka Portugalczyka reprezentującego obecnie barwy Manchesteru United – wraz z nim cha rakterystyczna dla napastnika siódemka oraz połyskujące na plecach gracza „RONALDO”, spójne elementy identyfikacji zawodnika, kulto we dla piłkarskiego świata.
Dwukropek, myślnik, nawias
Sam koncept cieszynki jest dla współczesnego kibica tak oczywisty, jak to, że piłkę należy ko pać, nie łapać (reguła ta nie dotyczy człowieka z rękawicami stojącego między słupkami), a po wykonanym przez przeciwnika wślizgu zawod nik winien przeturlać się na tyle efektownie, aby zostało to zauważone przez arbitra prowadzące go spotkanie. Ba, niektóre celebracje zapadają w pamięć znacznie mocniej aniżeli same bramki, których status, wydawać by się mogło, powinien być niepodważalny. Mimo że wielu odtworzy za pewne w pamięci trafienie Siphiwe Tshabalali, którego nazwisko wybrzmiało z gardeł setek ko mentatorów na całym świecie w meczu otwar cia południowoafrykańskiego mundialu, to cały świat obiegła nie tyle sama bramka, co charak terystyczny taniec graczy RPA. Radość ekipy Bafana Bafana obecna była wszędzie – od Los Angeles, przez Katowice, po Glasgow. To samo Glasgow, w którym półtora wieku wcześniej pa trzono by na nią z politowaniem.
W czasach, gdy zawodników nie śledziły jesz cze kamery, widzowie oczekiwali po każdym z trafień dostarczenia futbolówki jak najprędzej na środek boiska, skąd można było wprowa dzić ją z powrotem do gry. Piłka nożna uzna wana była wówczas za sport typowo męski, tzn. stroniący od okazywania emocji, brutalny, bez względny. Kluczowy w owej kwestii wydaje się także, a może i przede wszystkim, kolekty wizm cechujący epokę industrialnego boomu. Zespołowość oraz marginalizacja roli jednost
ki widoczne były nie tyle na samym boisku, co w każdej z fabryk, stanowiących podwaliny ów czesnej ekonomii. Na samej murawie kluczowy był więc zespołowy rezultat, nie zaś to, kto ode grał w nim kluczową rolę. Stąd też nie dowiemy się chociażby, w jaki sposób zwycięską bramkę w finale Mistrzostw Świata w roku 1954 święto wał Helmut Rahn – operator kamery zdecydo wał się wówczas przekierować obraz na celebru jących kibiców.
Zmianę na owej płaszczyźnie zawdzięczamy Amerykanom, co może wydawać się o tyle nie oczekiwane, że sami Jankesi termin „futbol” za rezerwowali dla innego sportu, piłką nożną nigdy zaś przesadnie się nie interesowali. Kult jednost ki, wraz z Elvisem Presleyem na czele, dotarł jed naki do Europy. Wielkie sławy sportu wzniesione zostały na piedestał, stając się nie tyle bożysz czami kibiców, co ikonami popkultury. Wielki wpływ na ową transformację miało rozpowszech nienie się odbiorników telewizyjnych, które po zwalały śledzić poczynania idoli z dowolnego miejsca na świecie w czasie rzeczywistym.
Jednak aby prawidłowo zrozumieć fenomen piłkarskich celebracji, musimy skierować się względem amerykańskich prerii nieco na połu dnie. W roku 1970, podczas mundialu w Mek syku, europejscy widzowie po raz pierwszy mieli możliwość zobaczenia rozgrywek na najwyższym szczeblu w kolorze. Zbiegło się to w czasie z ostat nim wielkim triumfem Pelé, prowadzącego wów czas ekipę Canarinhos po trzecie mistrzostwo świata. Ekspresywność latynoskich zawodników znacznie odbiegała od stonowanych często w wy rażaniu swoich uczuć graczy ze Starego Konty nentu. Następne lata to nie tylko okres nauki obycia z kamerami oraz wzrostu samoświado mości zawodników, ale i czas napływu coraz to większych pieniędzy do już cieszącego się nie zgorszą sytuacją finansową futbolu. Doprowa dziło to do wykreowania się brylujących w me diach supergwiazd, stanowiących konkurencję, zarówno w zakresie popularności, jak i stopnia burzliwości swojego stylu życia, dla najczystszej wody gwiazd rocka.
Przed nadmierną ekspresją okazywaną przez ze społy długo wzbraniała się jeszcze angielska federa cja piłkarska, wydając w 1975 r. oświadczenie, któ
rego treść prezentowała się następująco: całowanie i przytulanie [po strzelonej bramce – przyp. red.] powinno zostać zaprzestane, a gracze kultywujący takie zachowanie winni zostać oskarżeni o przy noszenie grze ujmy (tłum. red.). W podobny ton wpisywał się także komunikat FIFA z 1982 r., któ ry stanowił: żywiołowe wybuchy [radości – przyp. red.] kilkuzawodnikównarazskaczącychnasiebie, całujących się i obejmujących, powinny być zaka zane na boisku piłkarskim. Na niewiele się to jed nak zdało. Zaledwie kilkanaście lat później, w 1996 r., „racjonalne okazywanie radości” zyskało oficjal ną aprobatę władz światowej piłki. Duży udział miał w tym Mundial 1990 oraz popisy taneczne Rogera Milli, świętującego każdą z czterech zdo bytych bramek przy chorągiewce mieszczącej się przy narożniku boiska (nawiasem mówiąc, Ro ger do dziś jest najstarszym strzelcem w historii mistrzostw świata – cztery lata później, w wie ku 42 lat, strzelił pożegnalną bramkę w meczu przeciwko reprezentacji Rosji).
Od tego czasu niemal każdy z zawodników posiadał unikalny sposób okazywania rado ści, kreując na oczach milionów telewi
Roger Milladzów indywidualną markę – sam sposób re akcji zawodnika na boiskowe wydarzenia stał się bowiem punktem zainteresowania fanów z całego świata. Zawodnicy wykorzystywali blask fleszy i jupiterów na przeróżne sposoby. Niektórzy uwielbiali odpowiadać na zaczep
Późniejsza zmiana trendów w doborze forma cji, poprzez ikoniczne WM (3-2-2-3), po kla syczne 4-4-2, spowodowała przesunięcie się defensorów z numerami 2 i 3 na boki obrony, zejście graczy nr 5 oraz 6 na środek linii de fensywnej oraz przeniesienie się ósemki bli
go środkowego pomocnika, z jedynką. Ów porządek utrzymał się do Mistrzostw Świa ta w 1982 r., kiedy, mimo że niemal wszyscy zawodnicy ponumerowani zostali alfabetycz nie, odstępstwo zrobiono dla Diego Marado ny, który w każdym z występów wychodził na murawę z ikoniczną dziesiątką. Numer ten stał się w Argentynie na tyle szanowany, że próbowano, na cześć wielkiego Diego, wyco fać go z użytku. Operacja nie doszła do skut ku ze względu na wymagania FIFA, która do magała się zgłoszenia na Mundial w 2002 r. 23-osobowych kadr, z przypisanymi nume rami od 1 do 23. Na parę lat niezwykle wy magający numer otrzymał więc Ariel Ortega, później przejął go Leo Messi, który ugrunto wał magię dziesiątki nie tylko w Argentynie, ale i na całym świecie.
ki żurnalistów – Peter Crouch, udając robo ta, naśmiewał się z komentarzy odnoszących się do sposobu, w jaki poruszał się po boisku; Jurgen Klinsmann nurkował zaś na murawę, nawiązując do krytyki wiążącej się z łatwo ścią, z jaką lądował na ziemi po pojedynkach z graczami drużyny przeciwnej. Inni kreowa li wymyślne ruchy, budując wokół nich swoją piłkarską tożsamość – na polskim gruncie wy różniają się w tym zakresie zarówno Krzysz tof Piątek, wraz ze swoimi rewolwerami, jak i zbijający żółwika z najlepszym napastnikiem ostatniej dekady Robert Lewandowski.
A historii tej koszulki i tak byś nie zrozumiał
Równie ważnym elementem identyfikacji graczy stały się numery na koszulkach, choć te wiążą się z dalece odmienną historią. Pio nierem na tym polu stał się w roku 1928 le gendarny menedżer Arsenalu Londyn – Her bert Chapman. Pierwotnie numery miały pomóc zawodnikom trzymać się założeń tak tycznych, zwiększając świadomość tego, jakie zajmują względem kolegów z drużyny miej sce na murawie. Szkoleniowiec Kanonierów stosował popularną wówczas formację 2-35, gdzie bramkarz wychodził na boisko z je dynką na plecach, dwóch graczy defensyw nych prezentowało się z numerami 2 oraz 3, pomocnicy przypisani byli do 4, 5 i 6, linia ofensywna otrzymywała zaś trykoty z liczba mi od 7 do 11 (kolejno, od prawej do lewej).
żej własnej bramki (oba sposoby numeracji przedstawione zostały na poniższej grafice). W 1939 r. obowiązek numerowania koszu lek wprowadzony został do regulaminu ligi angielskiej. Co ciekawe, mimo że gracze rezer wowi nosili trykoty od 12 w górę, mogli zre zygnować z 13, jeżeli obawiali się nieszczęść, jakie owa liczba może przynieść drużynie. Po rządek nakreślony przez Chapmana utrzymy wał się w Anglii bardzo długo, nawet w pre ludium ery indywidualistów. Owiany sławą George Best, mimo iż kojarzony z siódemką, zawsze występował z numerem, który odpo wiadał roli, jaką pełnić miał w danej formacji na boisku. W ponad połowie (246) występów znalazł się na murawie z jedenastką, 43 razy włożył trykot z numerem osiem, 39 razy za łożył koszulkę z dziesiątką, jednokrotnie wy stąpił nawet z 9, przeznaczoną dla centralnie ustawionego napastnika. Siódemkę ubrał 141 razy, zdobywając z nią jednak w 1968 r. tro feum ówczesnej Ligi Mistrzów, co pozwoliło ugruntować percepcję synonimiczności gra cza z owym numerem.
Inne podejście do numerowania tryko tów mieli w tym czasie Argentyńczycy, któ rzy najpierw eksperymentowali z wariacja mi systemu angielskiego, później poszli zaś w kierunku dalece odmiennym, przypisując zawodników do numerów w myśl porząd ku alfabetycznego. I tak obserwować można było Ossie Ardilesa, technicznie uzdolnione
Wczesne lata 90. wprowadziły do sztywnych niekiedy zasad przyznawania numerów powiew liberalizmu. W niemal każdej ze znaczących lig oraz reprezentacji zniesiono konserwatywne re guły (wyjątkiem jest reprezentacja Anglii, któ ra do dziś stosuje, ku chwale tradycji, klasyczną numerologię). Gracze zaczęli eksperymentować. Ivan Zamorano, kiedy otrzymał wiadomość, że musi oddać ukochaną dziewiątkę ściągniętemu do klubu Brazylijczykowi, Ronaldo, umieścił na plecach trykotu „18”, z drobnym plusem miesz czącym się pomiędzy liczbami. Ofensywnie usposobiony Samuel Eto’o wybrał w Evertonie numer 5, który otrzymał w swoim pierwszym występie dla reprezentacji Kamerunu. W Arse nalu „10” przypisano zaś w pewnym momencie środkowemu obrońcy, Williamowi Gallasowi –Arséne Wenger przekonany był bowiem, że ża den z graczy ofensywnych nie będzie w stanie dorównać swoimi występami Dennisowi Berg kampowi, który zrewolucjonizował w Premier League rolę cofniętego napastnika.
Również na początku ostatniej dekady XX w., na koszulkach powszechnie umieszczane za częły być nazwiska zawodników. Aby wy różnić jednak prekursorów owego trendu, musimy cofnąć się do roku 1979, kiedy to re prezentacja Szkocji podejmowała w Glasgow (cóż za piękna klamra) drużynę Peru. Sekre tarz Ernie Walker, spędziwszy nieco czasu w USA, zainspirował się panującymi za oce anem standardami, umieszczając na plecach graczy ich nazwiska. W pomeczowej wypo wiedzi podkreślił swoje przekonanie, że po dobna praktyka będzie w niedalekiej przy szłości normą. Nieco nieudolnie umieszczane na koszulkach przez firmę Umbro numery zniknęły jednak w niewyjaśnionych okolicz nościach niecałe trzy lata później. Pojawiły się na nich z powrotem dopiero w 1992 r., wów czas znajdowały się już jednak na trykotach
wszystkich zespołów uczestniczących w orga nizowanych w Szwecji mistrzostwach Europy.
Jakich zmian możemy spodziewać się w naj bliższych latach? Z jednej strony uwagę zwró cić należy na stopniową, acz dynamicznie po stępującą komercjalizację piłki nożnej, która prowadzić może do intensyfikacji działań związanych z umacnianiem marek nie tyle sa mych piłkarzy, co całych klubów, co widocz ne jest na przykładzie Paris Saint Germain, które odważnie (i, nawiasem mówiąc, bardzo udanie) weszło na rynek modowy. Wzrasta jąca progresywność płynności i wymienno ści taktycznej zespołów prowadzonych przez menedżerów takich jak Pep Guardiola może
ów trend jedynie nasilić. Nie należy jednak zapominać, że wiele spotkań wciąż gromadzi niemałą publikę głównie dzięki wielkim in dywidualnościom – biorąc na tapet przykład FC Barcelony, której słupki oglądalności na terenie Polski notują okres niebywałej hossy po transferze Roberta Lewandowskiego, mo żemy się w owym przekonaniu utwierdzić. Ciężko kwestionować to, że znany nam obec nie układ sił będzie stopniowo ewoluował; kochany przez wielu sport, na wzór otacza jącego go świata, nie znosi przecież próżni –choć niełatwo przewidzieć, jaki scenariusz kreśli dla niego los, historia uczy nas, że war to baczyć na to, co dzieje się w Glasgow… 0
Przeciwników pokonuję mentalem
Sportowiec, człowiek kojarzący się przede wszystkim z ponadprzeciętną sprawnością, zdrowym ciałem, atrakcyjną sylwetką. Co jednak siedzi w głowie tych osób? Czy ich kondycja psychiczna dorównuje kondycji fizycznej?
TEKST: EMILIA MATREJEKRobert Karaś po 38 km pływania, 1 800 km jazdy na rowerze i 65 km biegu przerywa wyścig na triathlonowych Mistrzostwach IUTA World Championship. Z czasem blisko 92 go dzin był zdecydowanym faworytem i kandydatem do pobicia rekordu świata na dystansie 10-krotnego Iron mana. Alicja Pyszka-Bazan trzy lata po urodzeniu dziecka zostaje Mistrzynią Polski bikini fitness, otrzy mując powołanie na mistrzostwa Europy. W 2019 r. przerywa przygodę ze sportami sylwetkowymi, żeby już od następnego sezonu stawać na podium i bić re kordy na mistrzostwach Polski oraz Europy w triath lonie. Obydwoje, pytani o klucz do sukcesu, zgodnie odpowiadają: mental.
Uzależniony od wygrywania
Rok 2009, początek przygody z triathlonem. Na dzień dobry – poważny uraz kolana, po którym ślad pozostanie jeszcze przez długie lata. Karaś jest niezdolny do jakichkolwiek treningów, towarzyszy mu ogromny ból, niepozwalający nawet chodzić. Co w takim momencie myśli człowiek, dla które go sport jest całym życiem? To był taki rok, w któ rymzrozumiałem,żesportjesti zawszebędzienie odłącznym elementem mojego życia. Byłem nie do zniesienia, dla samego siebie i dla najbliższych. Dzięki tej kontuzji stałem się bardziej świadomym zawodnikiem –dotarłodomnie,jakważnyjestdla mnie sport i jaką ścieżkę obrać – mówi w wywia dzie z Krzysztofem Ferencem na YouTube’owym kanale Olimp Sport Nutrition.
W 2014 r. pierwszy raz zdobywa Mistrzostwo Polski w triathlonie, rok później – ustanawia nowy
rekord kraju. W 2018 r. o 59 minut pobija rekord świata na dystansie potrójnego Ironmana, rok 2019 to pobity o 1 godzinę i 4 sekundy własny rekord
Ja wygrywam wyścigi głównie głową. Kiedy staję na linii startu, wiem, że wygram. Potrafię tak oszukać umysł. Potrafię zwizualizować sobie, jak niszczę przeciwnika.
(jednocześnie rekord świata) sprzed dwóch lat na dystansie podwójnego Ironmana. W 2021 r. szok wśród polskiej sceny sportowej wywołuje kolejny sukces – pobity o 4 godziny i 41 mi nut rekord pięciokrotnego Ironmana. To 19 km pływania, 900 km jazdy na rowerze i 211 km biegu. Razem – niemal 68 godzin niewyobra żalnego wysiłku fizycznego.
Nigdy nie stanąłbym na starcie z myślą, że mogę przegrać. Nawet jeśli ktoś ma niewielką przewagę pod względem fizycznym, nie znaczy, że wygra z kimś, kto jest silniejszy mentalnie. Ja wygrywam wyścigi głównie głową. Kiedy staję na linii startu, wiem, że wygram. Potrafię tak oszu kać umysł. Potrafię zwizualizować sobie, jak
Zdjęcie: Stuart Franklin/Action Imagesniszczę przeciwnika. Według Roberta wielu sportowców podchodzi do tematu rywalizacji tak, że przed startem wizualizują sobie poraż kę, strach, kontuzje – słowem, najgorsze, co może się wydarzyć. Dla niego główną myślą jest obrazek: wbiega na linię mety z biało -czerwoną flagą, to jego ręka jest uniesiona ku górze. Do głowy trzeba wziąć tylko rze czy, które ci pomogą – zwycięstwo, lekkość, wytrzymałość. Myśl, że to ja wygram.
Psychika budowana w cierpieniu
Alicja miała silną psychikę długo przed rozpoczęciem kariery sportowej. Dysfunk cyjna rodzina, wyprowadzka z domu w wie ku 13 lat i szybka konieczność samodzielnego utrzymywania się. Jako nastolatka trenowała pływanie, ale po skończeniu szkoły sporto wej poszła na studia prawnicze. Na siłowni pojawiła się przypadkowo – przyczyną była chęć zgubienia kilogramów po ciąży i ujędr nienia ciała. W którymś momencie zainspi
rował ją rozwijający się na Instagramie świat fitnessu. Kiedy powiedziała trenerowi, że chce wyglądać jak wysportowane kobiety
Dumnie pokazuje swój progres na Insta gramie, ale na początku sezonu 2019/2020 oznajmia, że na scenie już jej nie zobaczymy. Powodów można się domyślić – świat sportów sylwetkowych jest bardzo trudny dla zdrowia psychicznego i fizycznego. Przerwa na scenie sportowej trwa zaledwie kilka miesięcy – Ala postanawia rozpocząć przygodę z bieganiem, a już niedługo, jesienią 2019 r., pojawia się pomysł triathlonu. W momencie podjęcia de cyzji o zmianie dyscypliny nie potrafiła jeź dzić na rowerze, a latem 2020 r. debiutuje na arenie międzynarodowej i zdobywa pierwsze złote medale, otrzymując kwalifikacje na mi strzostwa świata i powołanie do kadry naro dowej na mistrzostwa Europy. W pierwszym sezonie startowym wygrywa prawie każde za wody – raz staje na drugim stopniu podium. W następnym sezonie historia się powtarza, tym razem na dłuższych dystansach. Sezon 2022 to starty m.in. w Dubaju, na Majorce, na Słowacji (wszystkie zakończone złotymi medalami) oraz na mistrzostwach Europy na dystansie olimpij skim, gdzie zostaje wicemistrzynią kontynentu –będąc jednocześnie mamą 6-letniej Sary.
U Alicji przełomową decyzją było podjęcie współpracy z trenerem mentalnym. Pracowali śmy mocno nad wizualizacją. Ja już ten Dubaj wygrałam tydzień przed wyjazdem – już mia łam zwizualizowane, jak przebiegam, jak wy grywam. Ja to wiedziałam. Przyjechałam tylko odebrać nagrodę. Według niej, perfekcjonizm i silna psychika to domena nie tylko topowych sportowców, ale ogólnie ludzi sukcesu. Wszy scy są lekko korbnięci, obsesyjni, zazwyczaj na jednej płaszczyźnie, w jednej dziedzinie. Ta obsesyjność ma wywodzić się z trudnego dzie ciństwa. Trudna przeszłość, według triathlo nistki, jest dla sportowca ciemną stroną, którą trzeba umieć wykorzystać w sporcie.
z sieci, wyśmiał ją. To podziałało na mnie jak płachta na byka. Ja nie dam rady? Chłopie, ty nie wiesz, co ja w życiu zrobiłam – wy znaje w wywiadzie z Krzysztofem Ferencem. 2018 rok – pierwsze mistrzostwo Polski bi kini fitness, wyjazdy na mistrzostwa Europy i świata.
Ja już ten Dubaj wygrałam tydzień przed wyjazdem – już miałam zwizualizowane, jak przebiegam, jak wygrywam. Ja to wiedziałam. Przyjechałamtylkoodebraćnagrodę.
Wygrywaj głową
W pierwszym momencie wydaje się, że przeko nanie o sukcesie, wygranej, brzmi jak chełpienie się, jednak prawdziwym problemem może być to, że zazwyczaj mamy tendencje do wyobrażania so bie tylko czarnych scenariuszy. Myślimy, że nie za sługujemy na sukces, że zawsze jest ktoś lepszy od nas – bo dlaczego to akurat my mielibyśmy być najlepsi? Przypominając słowa Alicji – silny men tal to nie tylko domena sportowców. Tak naprawdę może dotyczyć każdego z nas na codziennej ścieżce rozwoju, kiedy wyobrażamy sobie, że nie zasługu jemy na wymarzone stanowisko, pierwsze miejsce w konkursie czy zawodach sportowych. Ciemne strony wykorzystujmy jako bodźce i motywację, a w razie potrzeby nie bójmy się korzystać z pomo cy specjalistów. Koniec końców, możemy stać się swoimi wewnętrznymi mistrzami świata. 0
Budowanie mostów
ALICE GUIMARD
Kiedy myślimy o byciu autystą lub osobą z ADHD, głównie do głowy przychodzą nam skrajne przypad ki. Ja mam grubą skórę. Te skojarzenia są oparte na czystej ignorancji. A poza tym, jest to w dużej mierze niezrozumiały temat ze względu na jego złożoność. Krótka historia mojej diagnozy zaczy na się w szóstym roku życia. Już w wieku trzech lat mówiłam po francusku i angielsku, chłonęłam każdy język wokół siebie. Gdy byłam małym ber beciem, nauczyciele skarżyli się na mnie, ponieważ miałam za dużo energii i nie zachowywałam się jak inne dzieci – milczałam lub byłam zbyt gadat liwa. Mówiłam tylko wtedy, gdy temat dotyczył moich zainteresowań. Miałam także problemy z koncentracją. Do dzisiaj mam tendencję do nieustannego powtarzania informacji, słowotoku, obsesyjnego dostrzegania wzorów we wszystkim i łamania wszelkich norm społecznych, ponieważ nie mają one dla mnie sensu. Szczerze mówiąc, nie znoszę środowisk pełnych ludzi, takich jak uczelnia. Nie jestem zbyt rozmowna. Mówię dużo nie dlatego, że jes tem gadatliwa, ale ponieważ staram się ukryć to, że mam mutację selektywną. Mówienie jest wy nikiem impulsu wywołanego przez stres, wolę się ukryć niż być oceniana. To było traumatyczne doświadczenie nauczyć się, jak powstrzymywać te cechy mojej osobowości. Nie by uniknąć osą du, ale znienawidzonej konieczności wyjaśniania. Dr Stephen Mark Shore, zajmujący się badaniem
autyzmu, powiedział: Jeśli spotkałeś jedną osobę z autyzmem, spotkałeś jedną osobę z autyzmem. Spektrum jest bardzo rozległe, każdy przypa dek jest wyjątkowy. Nauczyłam się akceptować moje wady i niedoskonałości, aby wykorzystać to jako przewagę, jaką daje mi bycie nieneuroty pową. Nie byłoby to możliwe bez przejścia przez pewne trudności. Osoby niepełnosprawne nie są gorsze ani wybrakowane. Trudno jest wyrazić sło wami smutek i żal spowodowane byciem samot nym i odrzuconym. To wywołuje strach, powo duje rany, które wymagają czasu, aby się zagoić. Jesteśmy bardzo zauważalnie różni pod każdym względem i tak żywo doświadczamy życia. To, co jest prozaiczne dla zwykłych ludzi, dla nas może być czymś frapującym. Inni mogą się od nas wie le nauczyć, nigdy się przy tym nie nudząc. Mogę to zagwarantować. Życie jest zbyt krótkie, by ograniczać się stereotypami czy opiniami innych ludzi. Myślę, że kwestią, którą chcę poruszyć, jest wykazanie się empatią. Nie tylko w stosunku do osób, które są niepełnosprawne, lecz także do tych, które się czymś różnią. Bo jak wszyscy inni chcemy być akceptowani przez rówieśników, czuć się pożądani i kochani. W ten sposób mamy ze sobą wiele wspólnego. Słowami Sarah Kay: Nie ważne, jakim wrakiem jesteś. Znajdzie się ktoś, ktouznaciępięknym,mimotwegoskorodowane go metalu. Nie chowaj twoich ruin za farbą i płót nem. Niech zobaczą pęknięcia. Ktoś przyjdzie, by zaśpiewać w te puste szczeliny 0
Genius loci varsoviensis
Duch miejsca. Dzisiaj powiedzielibyśmy, że jest po prostu cool. Autorzy działu, na fali powakacyjnej refleksji wspominają odkryte latem miejsca szczególne i zabierają nas na stołeczną ekspedycję. Proponują odkrywanie nowych (ale też odświeżenie tych oklepanych) miejsc w Warszawie. Na genius loci składają się najmniejsze czynniki, dlatego do naszych tekstów wybraliśmy zdjęcia nieoczywiste – skupione na detalu – bo wierzymy, że diabeł tkwi w szczegółach, a dusza miejsca w okruszkach rzeczywistości. W ten sposób zachęcamy też do samodzielnego poznawania genius loci naszych propozycji.
TEKST: MATEUSZ WOLNYCafe Bar Havana
JULIA MOSIŃSKAMiejsce z serii „tych znanych tylko lokalsom”. Cafe Bar Havana znajduje się na Żoliborzu, w po bliżu placu Wilsona, w budynku Domu Handlo wego Merkury, tuż nad ulubionym sklepem na szych babć: Społem. Nazwa to pozostałość po kawiarnii otwartej tam w latach 60., Cafe Ha vana. Mieszkańcy Żoliborza i pobliskich Bielan, zmęczeni i zbyt rozleniwieni na huczne centrum, spotykają się tu na śniadanie: na słodką chałkę czy jajka po florencku, na lunch, który codzien nie odkrywają w nowej wersji wegańskiej lub we getariańskiej, czy na wieczór przy piwie, winie lub drinkach z obowiązkową pizzą sezonową. Fi lozofia kuchni w barze Havana zakłada trans parentność składników – polskie sery, warzywa od państwa Majlertów i pana Ziółka, czy mąka z Młynów Żabczyńscy. Świeżo, roślinnie i lokal nie – to nowa definicja modnego miejsca, a Ha vana ją spełnia. Kultowe miejsce sprzed kilku dekad, poza samą nazwą, dało właścicielom inspi rację do stworzenia wnętrza baru z wzornictwem oraz meblami rodem z lat 60. i 70. Szczególnym zainteresowaniem Cafe Bar Havana cieszy się la tem ze względu na obszerny taras z widokiem na
plac Wilsona, i zadaszeniem chroniącym przed 30-stopniowymi upałami. Luźna atmosfera po zwala zarówno na śniadanie w dresach i szlafro ku, jak i piwo w białej koszuli z poluzowanym krawatem po frustrującym dniu w pracy.
Pałac w Wilanowie
JULIA PIERŚCIONEKPałac w Wilanowie jest dla mnie obowiąz kowym punktem na mapie nie tylko każdego warszawiaka, ale i każdego, kto Warszawę chce w pełni poznać. Ta barokowa posiadłość króla Jana III Sobieskiego, zbudowana w XVII w., ma w moim sercu szczególne miejsce. Rezydencja za chwyca swoją architekturą i niewątpliwie jest per łą pośród warszawskich zabytków. Cały pałac okala królewski ogród pełen rzeźb, zdobień i nie banalnych nasadzeń. Pałacowe ogrody płynnie przechodzą w rozległy park obejmujący Morysin (obszar położony między kanałem Sobieskiego a Jeziorem Wilanowskim). Jest to wspaniałe miej sce na długie spacery, gdyż park kryje w sobie wie le niespodzianek takich jak mostki i altanki. Wi lanów jest świetnym miejscem dla osób ceniących sobie sztukę i naturę oraz interesujących się histo rią – wnętrza pałacu również można zwiedzić.
Plac Konfederacji
FILIP WIECZOREKStare Bielany wyróżniają się spośród innych osiedli północnej Warszawy swoją małomia steczkową atmosferą, jakże inną, niż ta panu jąca na otaczających je blokowiskach. Central nym punktem osiedla jest Plac Konfederacji, wytyczony w latach 20. XX w. podłużny ry nek, wyglądający niczym żywcem wyjęty ze znacznie mniejszego od stolicy miasta. Jego najbardziej charakterystyczna część to tworzą cy północną pierzeję ciąg niskich kamienic wy budowanych w stylu dworkowym, popularnym wśród polskich architektów z okresu pierw szych kilku lat po odzyskaniu niepodległości. Stanowią one część nigdy niedokończonego osiedla Zdobycz Robotnicza, które wbrew swo jej nazwie i zamiarom planistów zostało jedną z najbardziej prestiżowych części przedwojen nej Warszawy. Nie mniej interesujący jest po łożony naprzeciwko malowniczych kamienic modernistyczny kościół św. Zygmunta. Zapro jektowany w 1976 r. przez Zbigniewa Pawel skiego, autora m.in. bryły Hotelu Victoria, bu dynek stanowi jeden z ciekawszych przykładów architektury sakralnej okresu PRL-u.
zdjęcia: instagram.com/lena_czuk, polona.pl, Dzielnica Bielany / tustolica.pl; na stronie obok: piusx.org.pl, tasteaway.pl, UM WarszawaKościół Niepokalanego Poczęcia NMP
MICHAŁ RAJSZapewne już nawet świeżo poczęte dzieci wiedzą, że pandemia najsławniejszego wiru sa na świecie brutalnie zweryfikowała nie tyl ko stan polskiej ochrony zdrowia, lecz także tego sektora usług dotyczących duchowości. Lawinowy odpływ praktykujących przeobra ził polskie kościoły w obiekty turystyczne na wzór niemiecki.
Lecz nie w kościele p.w. Niepokalanego Po częcia N.M. Panny przy ulicy Garncarskiej 32. Przyrost liczby wiernych tej małej – ale tylko, jeśli chodzi o rozmiar – świątyni należącej do Bractwa Kapłańskiego św. Piusa X stanowi an typrzykład pandemicznego i postpandemicz nego zachowania ludzi. Zupełnie tak, jakby wirus miał tam zakaz wstępu. Albo inaczej –jakby istnienie wirusa oprócz paniki wywoły wało tajemniczy pociąg do nowowybudowane go kościółka na Garncarskiej...
Odejdźmy jednak od spraw nieprzyjemnych i nudzących nas wszystkich od dwóch i pół roku, kościół p.w. NPNMP to jedyne takie miejsce w Warszawie, gdzie można zaobserwować katoli cyzm nie umierający, a kwitnący. Na Garncarskiej łatwo zapomnieć o wszystkich argumentyach za hipotezami, że religia katolicka to przeżytek, do bry biznes albo zwyczajna hipokryzja. Na każdej niedzielnej mszy kościół jest wypełniony po brze gi – a Bractwo nie próżnuje i już zebrało 1,7 mln zł na budowę świątyni z lewej strony Wisły, bo inaczej wiernym groziłby ścisk gorszy niż w me trze. Wśród tych ostatnich próżno szukać samot nych babć – dominują rodziny w zestawie kilku pokoleniowym; samochody księży tym się różnią od samochodów osób zarabiających średnią kra jową, że są niezwykle czyste, zaś sami kapłani są tak zaangażowani na rzecz wiernych, że, gdy pol scy proboszczowie odwoływali kolędę ze strachu przed wirusem, oni potrafili jeździć codziennie po kilkaset kilometrów do ludzi, którzy mimo pandemii chcieli kolędę przyjąć.
Jeśli więc jest ktoś, kto szuka odtrutki na tę wersję katolicyzmu, którą wmuszono w niego ra zem z pożegnalnym sakramentem – bierzmowa niem – Garncarska to dobry adres. Niektórzy mó wią nawet, że tamtejsi katolicy wyczytują pytania z oczu i odpowiadają zanim otworzy się usta.
Lupo Pasta Fresca
JULIA MOSIŃSKATalerze pełne kwiatków i zielonych falba nek w towarzystwie pokaźnej wielkości apero li zawładnęły warszawskim instagramem, a to wszystko za sprawą nowego miejsca na ma pie gastronomicznej Warszawy – Lupo Pasta Fresca. Czy to jednak tylko kolejna pozycja na li ście uwielbianych włoskich knajpek, czy coś zu pełnie nowego? Nie można zaprzeczyć, że, jak sama nazwa wskazuje, restauracja oferuje wło ską kuchnię, jednak wbrew polskiemu wyobra żeniu Włoch zamkniętych w biało-czerwonych obrusach i pizzy neapolitańskiej, Lupo pokazu je nasz ulubiony kraj południa od innej strony. Ta oblegana na co dzień restauracja skupia się na nowoczesnej kuchni włoskiej rodem z Mediola nu. Znakiem rozpoznawczym jest świeży, wyra biany na oczach gości makaron, którego rodzaje również poszerzają znany nam zakres. Zamiast spaghetti, ravioli czy penne spotkamy tu taglio lini, spaghettoni bądź fiori. Menu zaskakuje ta kimi pozycjami jak Occhi di Lupo alla Vodka –pasta z lat 80. z sosem na bazie wódki, czy też Rosette Ricotta e Prosciutto – lasagne z Mode ny z szynką prosciutto w kształcie roladek. Pasta funkcjonuje tutaj jednak nie jako samodzielne główne danie, a poprzedza tzw. włoskie secon di, czyli polskie drugie danie. Za dużo szczęścia? Dodajcie tiramisu lub tutejsze słynne profitero le (ptysie ze śmietaną waniliową) w czekoladzie, na wstępie antipasti (przystawki) – oliwki, chru piącą szałwię, a także wędzoną burratę – a za znacie prawdziwego modern Italian experience Smak potraw dopełnia piękny wystrój w stylu Memphis w połączeniu z rodzinnym, ciepłym wnętrzem – błękitny onyks, drewno i inten
sywne, kolorowe dywany. Wystarczy dodać bia łe obrusy i zastawę wieczorną, i miejsce wydaje się poza zasięgiem konkurencji. Niech jednak ta pozorna elegancja was nie zmyli. Ceny w Lupo są bardzo przystępne (koszt aperola jest niższy niż w większości warszawskich barów), a filozo fia restauracji zakłada pozostanie otwartym na wszystkich. Czy to lunch z przyjaciółkami, drin ki ze znajomymi, czy kolacja z chłopakiem –w Lupo znajdzie się miejsce na każdą okazję.
Osiedle Jazdów
ALEKSANDRA TRENDAKUkryte w centrum Warszawy, tuż przy parku Ujazdowskim, tajemnicze osiedle 27 domków parterowych wydaje się miejscem magicznym i odseparowanym od reszty świata. Przypadko we odkrycie podczas jednego ze spacerów stało się inspiracją do znalezienia odpowiedzi na py tanie – jakim cudem osiedle się tam znalazło?
Spacerując po parku Ujazdowskim z przy jacielem ciepłego lipcowego dnia, odkryliśmy furtkę w płocie, skąd drewniana kładka i wro dzona ciekawość doprowadziły nas do jedne go z najbardziej urokliwych miejsc w Warsza wie. Wąskie, bezimienne uliczki prowadzą na osiedle małych, drewnianych domków, które, skryte między drzewami, wydają się pochodzić z dziecięcej bajki. Jest to osiedle domków fiń skich, powstałe w 1945 r. jako tymczasowe lo kum dla pracowników Biura Odbudowy Stolicy. Postawione zostało na skarpie wiślanej, mię dzy gmachem Sejmu a parkiem Ujazdowskim, na terenie dawnego szpitala. Wraz z biegiem lat i rozbudową stolicy, osiedle liczące 407 domków skurczyło się do 27 i ukryło się przed biegiem i zgiełkiem rozrastającego się miasta, stając się współczesną ciekawostką urbanistyczną war szawskiego Śródmieścia. Teraz to mały raj oto czony naturą, objęty gminną ewidencją zabyt ków, która, miejmy nadzieję, uchroni to miejsce przed wchłonięciem przez deweloperów, po nieważ drugiego tak niezwykłego, tajemnicze go osiedla nigdzie indziej nie znajdziemy. 1
Plac Pięciu Rogów MICHAŁ WRZOSEK
Głośna inwestycja w centrum Warszawy zo stała oddana do użytku w lipcu 2022 r., po nie co ponad roku prac, i od razu wzbudziła sporo kontrowersji. Po pominięciu „śmieszków” z za parkowanych na placu krótko po otwarciu aut czy rozdźwięku pomiędzy wyglądem miejsca na wizualizacjach i w rzeczywistości, głównym za rzutem był beton, a właściwie jego dominacja. Powróciła trwająca od przynajmniej kilku lat de bata na temat „betonozy” i leniwych rewitaliza cji w polskich miastach. Debata zresztą bardzo słuszna, szczególnie w dobie globalnego ocie plenia, długotrwałych susz i niedoborów wody na terenie naszego kraju. Sytuacja w przypad ku skrzyżowania ulic Chmielnej, Kruczej, Szpi talnej i Zgody jest jednak, moim zdaniem, tro chę inna. Powstały wskutek jego remontu plac Pięciu Rogów wpisuje się dość dobrze we współ czesne trendy urbanistyczne, postulujące centra miast zielone i przyjazne dla pieszych i rowerzy stów. Radykalne ograniczenie ruchu samocho dowego czyni to miejsce cichym i względnie kameralnym. Posadzone na placu drzewa z cza sem dawać będą jedynie coraz więcej cienia, co w upalne letnie dni jest już teraz sporym atutem. A i położone pomiędzy nimi ławki czy ogródek restauracji znajdującej się na parterze bloku mię dzy ulicami Zgodą a Szpitalną dają dobre powo dy, by z placu korzystać. Jest on w końcu częś cią Chmielnej – jednego z najważniejszych, acz równocześnie bardzo zaniedbanych, warszaw skich deptaków. Jeżeli plac Pięciu Rogów zwia stuje jego odnowę – czekam z niecierpliwością!
Bar Lindleya 14 BARTŁOMIEJ MARCINKOWSKI
Nie jestem kulinarnym koneserem. Wręcz przeciwnie. Zresztą sama moja postura na to wskazuje. Jednak jeść trzeba, a lubię zjeść „po domowemu”. Na pewno więc nie zdziwi was fakt, że moją ulubioną kuchnią jest kuch nia polska. A najchętniej stołuję się w barach mlecznych. Byłem już w przeróżnych miej scach tego typu w stolicy, ale w te wakacje od kryłem takie, o którym żaden influencer do tej pory nie wspomniał. Ale na pewno nie świad czy to o tym, że jest tam pusto. Wręcz prze ciwnie. W okolicach godziny 15:00 kolejka do kasy często sięga drzwi do lokalu. Chodzi o Bar Mleczny Lindleya 14. Położony w sąsiedztwie placu Starynkiewicza, praktycznie na styku Ochoty i Śródmieścia, wyróżnia się na tle in nych, zwłaszcza tych sieciówkowych. Pomimo małego metrażu i charakterystycznego półpię tra, w środku czuć naprawdę ciepłą i domową atmosferę. Wystrój lokalu nie przypomina za mierzchłych lat PRL-u, ale nie jest też nadęty i przedobrzony. W środku cichutko wybrzmie wa radio, a w tle słychać żywe odgłosy z kuch ni. W ofercie znajdziemy tradycyjne dania, ale część menu codziennie się zmienia i każdy znaj dzie tu coś dla siebie, w tym także weganie. Por cje są duże, a ceny przystępne – rzekłbym, że ta kie, jak wszędzie, ale tutaj naprawdę cena jest proporcjonalna do jakości. A poza tym obsługa, która pomimo natłoku pracy zawsze jest miła i uśmiechnięta. No i godziny otwarcia – w tygo dniu aż do 20:00. Polecam wam to miejsce tyl ko dla wtajemniczonych
energią po wa kacjach, czytelnicy wyglądają nowych treści. Czekamy na październikowe wydanie również dlatego, że towarzyszy mu Kulturalna Mapa Warszawy – efekt projektu towarzyszącemu magazynowi od kilku lat. Dział Warszawa składa gratulacje całemu zespołowi redakcyjnemu i wszystkim zaangażowanym, na czele z koordynatorkami: Alicją Utratą i Kingą Włodarczyk. Koniecznie zajrzyjcie, jakie miejsca przygotowano dla Was w KMW w tym roku. @kulturalna_mapa_warszawy
Niewidzialna wystawa MARIUSZ CELMER
Czy kiedykolwiek zastanawialiście się, jak widzą świat osoby niewidome? Dotyk, słuch, węch czy smak to zmysły, które pozwalają im nie tylko na kontakt z otaczającą rzeczywi stością, lecz także na poznawanie występują cych wokół nich zjawisk. Dla większości z nas zmysł wzroku jest czymś, bez czego nie wyobra żamy sobie codziennego funkcjonowania. Jed nak osoby niewidome muszą sobie radzić bez niego na co dzień. Jak zatem poznają otaczają cy ich świat? By lepiej zrozumieć ich perspek tywę, warto udać się na Niewidzialną Wystawę w Atlas Tower.
Niewidzialna Wystawa jest inicjatywą pro wadzoną przez osoby niewidome bądź słabo widzące dla wszystkich chcących poznać spo sób ich funkcjonowania. Uczestnicy wystawy od samego początku zaopiekowani są przez przewodnika, który wprowadza ich w świat osób niewidomych. Zwiedzający mają okazję znaleźć się w wielu miejscach z życia codzien nego – w domu, parku czy w muzeum. Każ da z ekspozycji znajduje się w zupełnej ciem ności, dzięki której zwiedzający mają szansę po raz pierwszy w życiu poczuć się jak osoba, która straciła wzrok. Wystawa jest nie tylko niezwy kłym przeżyciem dla zwiedzających. To przede wszystkim niebywale cenna lekcja, która zarów no uświadamia uczestników o sposobie pozna wania świata, jak i o trudnościach osób, które żyją obok nas. To wartościowa i niezwykle cie kawa inicjatywa, która przełamuje tabu związa ne z niepełnosprawnością wzrokową. 0
recenzje
Remake remake’u
The Last of Us: Part I
Producent: Naughty Dog
Wydawca PL: Sony Interactive Entertainment Polska Platformy: PlayStation 5 (recenzowana platforma)
PREMIERA: 2 WRZEŚNIA 2022 R.
Od premiery
wyszła
PlayStation
PlayStation 4, doczekała się
swojego
of Us: Part II, by tym razem w jeszcze bardziej odświeżonej wersji powrócić na naj nowszej generacji konsol Sony. Ponownie wcielamy się w rolę Joela, który w czasie globalnej pandemii, która odmieniła oblicze świata, stara się dostarczyć odporną na infekcję Ellie do kwatery głównej rebeliantów sprzeciwiających się rządom woj skowych w strefach kwarantanny.
Twórcy serii Uncharted specjalizują się już w grach, gdzie postać obserwujemy zza jej pleców i tak też jest w przypadku T he Last of Us: Part I. Przeplatają się elementy skradania i eksploracji z walką, głównie skupioną na eliminacji przeciwników z ukrycia lub staraniu się, by do tej konfrontacji nie doszło. Iście filmowa fabuła jest tu odwzoro wana praktycznie jeden do jednego, ale nowe możliwości graficzne PlayStation 5 zde cydowanie pomagają w ukazaniu najważniejszych scen oraz pozwalają lepiej zanurzyć
się w losy naszych bohaterów. Widać to szczególnie w przypadku światła, które dzięki ray tracingowi robi niesamowite wrażenie w opuszczonych budynkach.
W porównaniu do wersji na PlayStation 4 sztuczna inteligencja, która steruje naszymi przeciwnikami, została znacząco ulepszona i niektóre starcia (lub próby ich ominięcia) są zdecydowanie trudniejsze. W przypadku problemów warto skupić się na, również moc no odświeżonej, oprawie audio, która pozwala nam lepiej słyszeć przeciwników i lepiej przygotować się na walkę lub ciche eliminowanie wrogów. Twórcy nie zapomnieli rów nież o haptyce i adaptacyjnych triggerach kontrolera DualSense. Różne bronie dają różny efekt przy wciskaniu spustów, co tylko wzmaga uczucie immersji.
Mimo że mamy do czynienia z remakiem, to najnowsza gra Naughty Dog nie wygląda jak zwyczajowa próba dotarcia do portfeli graczy. Na każdym kroku widać chęć ulepsze nia oryginału oraz zastosowania nowych technologii i doświadczeń z aktualnej genera cji. Kilkanaście godzin z Joelem i Ellie to doskonały plan na kilka jesiennych wieczorów w oczekiwaniu na serial telewizyjny zapowiedziany na 2023 rok przez HBO.
MICHAŁ GOSZCZYŃSKIMały, ale wariat
Przy niewielkich rozmiarach pamięci wewnętrznej najnowszych konsol czy nawet gamingowych PC, akcesoria do przechowywania danych, w tym dyski przenośne, stają się nieodzownym elementem wyposażenia każdego gracza.
Jeden z najnowszych modeli z serii WD_Black–P40 – to mniejsza gabarytowo wersja dysku P50, który został wypuszczony w 2020 r.. Poza zmniejszeniem całego urządzenia, twórcy dodali do dysku LEDy, które dzięki współpracy z większością systemów do zarzą dzania profilami RGB sprzętu gamingowego dopasują się do istniejących ustawień graczy PC. W przypadku konsol rozgrywkę umilą nam pływające tęczowe barwy.
Dysk dostępny jest w rozmiarach 500 GB, 1TB oraz 2TB. Pod aluminiową obudową kryje się dysk SSD w technologii NVMe oraz USB 3.2 gen 2x2 o przepustowości 20 Gbps. Obudowa nie ma żadnych otworów wentylacyjnych, ale jak zapewniają twórcy, to nie przeszkadza i dysk nagrzewa się bardzo powoli nawet pod pełnym obciążeniem.
WD_BLACK P40
współpracuje
PREMIERA:
W kwestii prędkości jest bardzo dobrze – przegrywanie dużych gier to kwestia kilku minut, w porównaniu do kilkudziesięciu w przypadku tradycyjnych dysków talerzowych. Jest to z pewnością jeden z najszybszych dysków USB dostępnych na rynku, szczególnie w przypadku odczytu, bo z zapisem bywa różnie i po pierw szych kilku GB danych prędkość może nieznacznie spaść. Gdyby nie to, to dysk zasługiwałby z pewnością na najwyższą ocenę.
Niemniej dla osób, które nie chcą obciążać swojego łącza przez ciągłe ściąganie gier, do których wracają tylko raz na jakiś czas, lub po prostu, którym pamięć w konsoli lub PC nie wystarczy, jest to urządzenie, obok którego nie mogą przejść obojętnie. Solidna konstrukcja, dobre wyniki i mały rozmiar obudowy to solidne plusy najnowszego dziecka WD_BLACK.
MICHAŁ GOSZCZYŃSKIGamescom i devcom 2022.
Początek powrotu do normalności?
Po dwóch latach przerwy spowodowanej globalną pandemią COVID-19 najważniejsze europejskie wydarzenia w branży gier wideo powróciły do Kolonii i tysiące osób spragnionych nowych informacji o nadchodzących tytułach lub – w przypadku twórców – wymiany doświadczeń w realu, a nie za pośrednictwem telekonferencji, spotkały się w kompleksie Koelnmesse w sierpniu bieżącego roku.
TEKST I ZDJĘCIA: MICHAŁ GOSZCZYŃSKIPrzed rozpoczęciem właściwej czę ści gamingowego tygodnia w Kolo nii, czyli otwarciem targów game scom, twórcy gier oraz osoby aspirujące do tego miana spotkały się na organizowanej od 2017 r. konferencji. Ta w tym roku była pro wadzona hybrydowo, a większość sesji przed stawianych fizycznie można było zobaczyć również online. Do świata wirtualnego jed nak ciężko przenieść to, co w takich wyda rzeniach jest najważniejsze – networking oraz możliwość bezpośredniego przekazywania do świadczeń i uwag. Jest to szczególnie waż ne dla osób dopiero rozpoczynających swoją przygodę z gamedevem, dlatego dla studen tów organizatorzy jak zawsze przygotowali dużo tańsze bilety. W rezultacie na konferen cje zawitało prawie 10 proc. więcej gości niż
Nadal widoczne obawy
Po zakończeniu dwudniowego devcom 24 sierpnia rozpoczęły się targi gamescom. Mimo powrotu do Kolonii, piętno dwóch lat przerwy było widoczne na każdym kroku. W porównaniu z blisko 374 tys. osób w 2019 r. liczba odwiedzających targi spadła o 100 tys. Na halach brakowało również stałych gości im prezy, którzy z gamescomem byli od początku, czyli od 2009 r.. Próżno było szukać PlaySta tion czy Electronic Arts, zaś Ubisoft czy Mi crosoft pokazali się ze znacznie mniejszymi strefami dla fanów niż zazwyczaj. Z nadwiślań skich developerów zabrakło m.in. CD Projekt RED, a Techland wystąpił jedynie z dość fo togeniczną, naturalnych rozmiarów figurą Vo latile, jednego z typów zombie, jakie możemy napotkać w Dying Light 2. Główny powód to z pewnością nadal pandemia. Jeszcze na mie siąc przed targami w Niemczech szalała kolej
wiały się na tegorocznej edycji targów, przy pominała te z 2019 r. Nieobecność EA czy PlayStation wykorzystali liczni twórcy przy gotowujący gry indie, no i oczywiście dość rozbudowany niemiecki rynek wydawców i twórców gier, w tym oczywiście austriac
odnotowano w trakcie ostatniej fizycznej edy cji w 2019 roku. Program był wyjątkowo bo gaty, na miejscu i na specjalnej platformie on line odbyło się ponad 120 wykładów. Tematy prelekcji były zarysowane dość szeroko. Z jed nej strony do dyspozycji gości były spotkania, które koncentrowały się na elementach cyklu produkcyjnego czy zarządzania produkcją gry wideo, a z drugiej poruszano tematy takie jak: edukacja w grach, sprawy prawne czy zdrowie psychiczne oraz dbanie o dobrostan pracowni ków i graczy. Dla osób zainteresowanych pra cą w branży jest to świetne miejsce do złapania wiedzy i kontaktów, które pomogą w pierw szych krokach i projektach.
na fala koronawirusa, a liczba zakażeń sięgała 150 tys. Organizacja imprezy mogła więc być zagrożona, a wydatkowanie dużych środków na organizację strefy i produkcję materiałów promocyjnych mogło nie być dobrym pomy słem w oczach władających tabelkami w arku szach kalkulacyjnych gamingowych korporacji. Szkoda tylko fanów, którzy nie wszystkie wy czekiwane tytuły mogli obejrzeć.
Miejsce dla nowych… graczy?
Nieobecność dużych firm wcale nie ozna cza, że wystawców w liczbach bezwzględnych było mniej. Liczba podmiotów, które wysta
ko-niemiecki Plaion – dawne Koch Me dia, które na targi przyjechało z nową na zwą i jedną z najlepszych stref w przestrzeni dostępnej dla publiczności. Przy braku do minacji molochów małym twórcom łatwiej było się przebić do świadomości odwiedzają cych i pod tym względem na pewno impre za nie zawiodła. Niemniej oznacza to pew ną zmianę w formule. Dużo zależeć będzie od tego, co będzie za rok, kiedy, miejmy na dzieję, widmo pandemii nie będzie tak od czuwalne. W oczekiwaniu na przyszłoroczną imprezę poniżej można zapoznać się z kilko ma ciekawymi projektami, które można było zobaczyć w tym roku w Kolonii.
Lovecraft’s Untold Stories 2
Proza Lovecrafta to dzieła, do których czę sto sięgają twórcy innych dzieł kultury – gier planszowych, filmów czy właśnie gier wi deo. LUS 2 to sequel gry z 2019 r. wydawanej wtedy przez 1C Entertainment, a obecnie po zmianie właściciela i nazwy – Fulqrum Pu blishing. Mamy do czynienia z action RPG z domieszką rougelike. Historia przedstawio na w grze jest w pełni oryginalna, nieoparta wprost na książkach Lovecrafta. Do dyspo zycji gracza jest sześć postaci, pomiędzy któ
rymi można się dowolnie przełączać. Każda z nich ma swój ekwipunek, który jest nie zbędny, aby pokonywać napotkanych prze ciwników. Jednak potężniejszy ekwipunek może doprowadzić postać do szaleństwa i za kończenia gry. Premiera tego tytułu jest za planowana jeszcze na wrzesień, więc czyta jąc te słowa można już zapoznać się z pełną wersją gry.
System Shock
Remake hitu z 1994 r. to jedna z ciekaw szych produkcji, jakie w swojej ofercie ma Prime Matter, czyli linia wydawnicza Plaion. Ta strzelanka z perspektywy pierwszej osoby z elementami RPG pełnymi garściami czerpie z pierwowzoru sprzed prawie 30 lat. Ulepszo ne sterowanie i grafika pozwolą łatwiej zanu rzyć się w fabułę, tak popularną w okresie lat 90. – sztucznej inteligencji przejmującej wła dzę nad światem, czy w tym wypadku sta cją kosmiczną. Naszym bohaterem jest haker, którego umiejętności będą kluczowe w poko naniu programów, jakie na drodze postawi nam SHODAN. Wszędzie widoczne elemen ty cyberpunkowe przyciągną na pewno wiel bicieli tego gatunku.
Project Hellcat
Swoista mieszanka platformówki 2D/3D i gry akcji 3D łącząca w sobie elementy NieR: Automata (sposób przejść między 2D i 3D w sekcjach platformowych) oraz serii Devil May Cry (walka). Niesforna córka wyrusza na ratunek matce, która jest dyrektorem magicz nego teatru – więzienia dla demonów. Dzieło
godówkę, gdzie tytułowa Lana wraz z wierną ko topodobną towarzyszką Mui przemierza świat zaatakowany przez złowrogie roboty. Na każdym kroku napotyka zagadki środowiskowe, któ re zmuszają gracza by ruszyć głową i skorzystać np. ze współpracy z Mui, by dostać się w pozor nie niedostępne miejsce. Już na wiosnę 2023 r. będzie można się przekonać, na ile głośno będzie o tym arcyciekawym tytule ze Szwecji.
Play Anywhere
Jedną z ciekawszych rzeczy, jakie Microsoft pokazał na tegorocznym gamescomie, była nowa aplikacja w ramach Play Anywhere, czy li znanego kiedyś pod nazwą xCloud xboxo wego grania w chmurze. Tym razem ekipa zie lonych zdobyła telewizory Samsung z 2022 r., gdzie dostępna będzie preinstalowana apli kacja. Telewizor i jego procesor wspomagają apkę w wyświetlaniu treści w rozdzielczości 4K. Trzeba przyznać, że podpinanie pada bez pośrednio do TV i granie bez konieczności ko rzystania z żadnych zewnętrznych urządzeń to nie przelewki. A dla MS kolejny krok w zdo byciu większego udziału w rynku. Ciekawe, kiedy przyjdzie pora na Android TV.
Street Fighter VI
studia Ironbird Creations z siedzibą w Krako wie to bardzo interesująca mieszanka stylów. Chociaż jesteśmy dopiero na samym począt ku procesu tworzenia gry – gamescom to do piero ogłoszenie pierwszych informacji o tym tytule – to zapowiada się on bardzo ciekawie.
Planet of Lana
Większa ekspozycja gier niezależnych umoż liwiła błyszczenie takim tytułom jak Planet of Lana. Szwedzkie studio Wishfully inspirując się produkcjami anime Studio Ghibli szykuje przy
Nowa odsłona jednej z najbardziej uzna nych serii bijatyk to oczywiście duże wydarze nie dla każdego fana gier tego typu. Capcom zaprezentował nowe demo, by na własne oczy móc przekonać się, co nowego zaproponowa li. Dla nowicjuszy w SF przygotowano nowy system sterowania, który nawet dla weteranów może być niezłą ciekawostką. Po kilkudziesię ciu minutach spędzonych z Ryu i spółką uwa gę zwróciła również oprawa. Odpalaniu ko lejnych ciosów i specjali często towarzyszy chlapnięcie kolorową farbą wprost w „kame rę”. Dodaje to starciom sporo dynamizmu, a zarazem czyni rozgrywkę bardziej kolorową i przyjemną dla oka. Jak prezentuje się finalna wersja przekonamy się już w 2023 r.
Last Alchemist
Połączenie przygodówki i gry typu sim, gdzie jako młody adept sztuki alchemicz nej musimy przywrócić jej dawną świetność.
Składniki możemy wydobywać praktycznie ze wszystkiego, co napotkamy, by następnie eksperymentować z nimi w naszym laborato rium i nabywać nowe zdolności, które wyko rzystamy w eksploracji. Na ten moment in formacje o tytule są dość skąpe, ale niedługo planowane jest uruchomienie Early Access, by każdy fan mieszania w kociołku mógł się przekonać, czy to tytuł dla niego.
Moonshine Inc
Kto nie marzy o własnej bimbrowni? Kla bater umożliwia realizację tego marzenia. Moonshine Inc to symulator bimbrownika,
który po upadku swojego imperium przenosi się do małej miejscowości, by zacząć od zera. Dość rozbudowany system zarządzania pro cesem produkcji księżycówki pozwala zbudo wać swoją pozycję od szaraczka, przygotowu jącego swój produkt w beczce, do lokalnego potentata branży alkoholowej. Przygotowy wanie kolejnych receptur wymaga dostoso wania licznych parametrów, by odtworzyć wzorzec danego gatunku alkoholu. Miłośni cy tabelek i wykresów będą zadowoleni.
WD Black
Gamingowa seria dysków twardych od Western Digital i tym razem nie zawodzi. Zapoczątkowana kilka lat temu na gamesco mie, tym razem zaprezentowała nowe pro dukty. W szczególności wiele miejsca po święcono dyskowi SSD USB P40, o którym możecie przeczytać w tym numerze Magla , oraz klasycznego SSD SN850X, czyli ulep szonej konstrukcji sprzed roku. Poszukiwa cze większych zasobów pamięci do PC lub konsol powinni być zadowoleni. 0
(Dobra)noc
Bezsenność może objawiać się w różny sposób. Jednak każdy z nich potrafi przysporzyć cierpienie. Bezsenność niejedno ma imię – ale wspólny mianownik już tak: cierpienie. Cierpienie tych, którzy na nią chorują. Jak więc je przerwać i odzyskać naturalny sen?
S en z powiek sama sobie spędzam jak kat i znów zalewa mnie żal – śpiewa Natalia Szroeder w piosence Para. Motyw bezsenności jest wszechobecny w kul turze i popkulturze – nie tylko w muzyce, ale i w filmach, czy książkach. Zdiagnozowa nie tego zaburzenia nie jest jednak tak oczy wiste, jak mogłoby się wydawać. Warto znać jego granice i poznać przesłanki, które wska zywałaby na to, że należy szukać pomocy.
Bezsenność – co to takiego?
Sen to jedna z głównych, fizjologicznych potrzeb człowieka. Dla wielu wydaje się to oczywiste i nie poświęcają temu tematowi zbytniej uwagi. Inaczej jest u osób, które mie rzą się z bezsennością. Niektóre z nich cały dzień myślą o nadchodzącej nocy i o tym, czy uda im się zasnąć. Jednak nie każda nie przespana noc wskazuje na problemy ze snem. Gdy przechodzi się przez chorobę, zmienia się nawyki zasypiania lub noc poprzedza stresu jący dzień, np. w trakcie którego zdaje się eg zamin na prawo jazdy – to naturalne, że moż na borykać się z niespokojnymi wieczorami. Zazwyczaj kiedy niesprzyjające czynniki mi jają, kończą się także problemy ze snem – wte dy mówi się o bezsenności przygodnej. Nie jest to powód do zmartwienia, ale jeśli ob jawy bezsenności występują minimum 3 razy w tygodniu przez co najmniej miesiąc, nale ży sięgnąć po specjalistyczną pomoc. Eksperci wyróżniają 3 podstawowe objawy bezsenno ści jako zaburzenia snu: trudności w zasypia niu (długie godziny spędzone w łóżku przed zaśnięciem), przebudzenia w środku nocy (trudność w ponownym zaśnięciu po prze budzeniu), budzenie się zbyt wcześnie rano (mimo niewystarczającej ilości snu). Objawy mogą występować w różnych kombinacjach: wszystkie, tylko jedno z nich lub naprze miennie. Bezsenności często towarzyszy rów nież natłok myśli przed snem. Mózg, zamiast wyciszyć się, jest jeszcze bardziej aktywny niż w ciągu dnia. Kolejnym ważnym czynnikiem jest fakt, jak dana osoba reaguje na swoje pro blemy ze snem. Jeśli powoduje to u niej pani
kę, lęk pobudza umysł jeszcze bardziej, przez co tworzy się błędne koło. Nadmierne wzbudzenie, które towarzyszy osobom z bezsennością, unie możliwia zapadnięcie w sen. Często powodem wzbudzenia jest wyżej wspomniany lęk, stres, a także inne choroby.
O jej braciach i siostrach
Kolejny problem w diagnozie bezsenności pojawia się, gdy pacjent cierpi na inną choro bę – sama bezsenność często jest skutkiem in nych przypadłości: chorób somatycznych (np. nadciśnienie, schorzenia dróg moczowych), zaburzeń psychicznych (np. depresja, zabu rzenia lękowe), czy innych zaburzeń snów (np. rytmów okołodobowych). Jeśli boryka się z inną dolegliwością medyczną, najpierw należy zająć się leczeniem „podstawowej cho roby”. To jednak nie zawsze koniec komplika
cji – zdarza się, że dana osoba cierpi i na bez senność, i na inne schorzenie. Dla przykładu osoby z zaburzeniami lękowymi często mierzą się również z problemami ze spaniem, ponie waż nadmierny lęk wprowadza ich organizm w stan gotowości i alarmu. To nie pozwala na wyciszenie się i zaśnięcie. W takim przypad ku mówi się o bezsenności współwystępują cej. Mimo że występuje ona z inną chorobą należy ją leczyć jako odrębny problem.
Jak leczyć bezsenność?
W zaburzeniach psychicznych leczenie wy maga czasu, zaangażowania pacjenta, stoso wania się do zaleceń, a często także farmako terapii. W bezsenności nie jest inaczej, choć jako pierwszą metodę leczenia rekomendu je się terapię poznawczo-behawioralną, anie leczenie farmakologiczne. Leki są wdraża
TEKST: ANGELIKA GRABOWSKA GRAFIKA: MAŁGORZATA BOCIAN
ne do leczenia, kiedy sama terapia jest nie wystarczająca lub niedostępna dla pacjenta. Dlaczego? Leki nasenne dają ulgę w cierpie niu i pozwalają zasnąć, jednak działają wy łącznie na skutek, a nie na przyczynę, która wywołuje bezsenność. Ponadto leki typowo nasenne szybko uzależniają, dlatego powin no stosować się je tylko doraźnie. Co praw da, obecnie istnieją również leki, które można przyjmować długotrwale, a ich działanie nie jest uzależniające, np. leki przeciwdepresyjne z grupy leków atypowych. Mimo to nie wpły wają one dobrze na sen, ponieważ powodują poczucie przymusu wzięcia tabletki, aby za snąć. Sen staje się czymś nienaturalnym i wy muszonym, a w przeciwdziałaniu bezsenno ści dąży się do samodzielnego snu pacjenta. Doktor Michał Skalski w rozmowie z doktor Małgorzatą Fornal-Pawłowską mówi: Lecze nie bezsenności w Polsce polega więc głównie na podawaniu leków. Nie jest to zgodne z zalece niami ekspertów. To terapia poznawczo-behawio ralna powinna być pierwszoplanowym rozwiąza niem na to zaburzenie snu. Moim marzeniem jest, aby na opakowaniu leków nasennych znalazły się choćby podstawowe zasady behawioralne (higiena snu). To byłoby już coś. Terapia poznawczo-be hawioralna skupia się m.in. na zmianie szkodli wych nawyków i wypracowaniu odpowiedniego trybu życia. Głównym jego filarem jest zadba nie o wyżej wspomnianą higienę snu. Polega ona na codziennym (nawet w dni wolne) wstawaniu i kładzeniu się o tej samej porze. Czas spędzo ny w łóżku nie powinien przekraczać 8 godzin. Niezalecane są także drzemki w ciągu dnia czy odsypianie bezsennej nocy. Łóżko zaś powinno służyć jedynie do spania. Nie do nauki, czytania czy leżenia. Trzeba pamiętać również o regular nych posiłkach i odpowiednim nawadnieniu. Po południu należy unikać spożywania kofeiny, a wieczorem cukru, alkoholu i nikotyny. Z kolei w trakcie dnia warto zadbać o aktywność fizycz ną. Nie muszą być to bardzo męczące treningi, wystarczy nawet 30 minut spaceru. Ważne jed nak, aby być aktywnym każdego dnia. Kolejnym czynnikiem wspomagającym jest zrezygnowa nie przed snem z korzystania z urządzeń elek tronicznych, które emitują niebieskie światło. Współcześnie ludzie przed snem często prze glądają Instagrama, TikToka czy inne media społecznościowe. Z badania przeprowadzo nego w 2020 r. przez Mobiem Polska wyni ka, że aż 60 proc. Polaków w przedziale wie kowym 15-35 lat ma telefon przy sobie przez cały dzień, a blisko 70 proc. jest skłonna wró cić po zapomniany smartfon nawet kosztem spóźnienia się do pracy lub szkoły. W tych przypadkach pomocne okazują się aplikacje blokujące social media, np. AppBlock. W tro
sce o higienę snu zaleca się stworzenie rytu ału, który będzie poprzedzał kładzenie się do łóżka. Powinno być to coś wyciszającego i re laksującego, np. czytanie książki, słuchanie muzyki, czy rozciąganie. Możliwości jest wie le, tak samo jak wiele osobowości – ważne żeby było to po prostu przyjemne dla osoby, któ ra będzie wykonywać daną czynność. Podob nie jest z sypialnią – w zależnością od warun ków mieszkalnych, warto zadbać, aby w pokoju było ciemno i chłodno – zaleca się temperatu rę między 15.5°C a 19.5°C. Gdy zaś zdarza się, że osoba nie może zasnąć albo przebudzi się w środku nocy nie powinna sprawdzać godzi ny i myśleć o tym, ile jeszcze czasu zostało do porannego budzika. Zamiast tego może wstać z łóżka, przejść się po pokoju, rozciągnąć czy podjąć lekką aktywność, np. popisać w dzien niku, a następnie spróbować ponownie zasnąć.
Samospełniająca się przepowiednia?
Oprócz wypracowania odpowiedniej hi gieny snu, terapia poznawczo-behawioralna skupia się również na pracy z myślami, któ re utrudniają zaśnięcie. Wbrew pozorom to, o czym myślimy ma ogromny wpływ na zda rzenia w naszym życiu. Myśli potrafią być katalizatorem wielu zmian w organizmie. Aaron Beck, jeden z twórców terapii poznaw czej, stworzył model funkcjonowania psy chicznego, który określa się kajzerką. Uwa ża on, że myśli, emocje, reakcje fizjologiczne i zachowania wzajemnie na siebie oddziału ją. Kiedy dana osoba nie może zasnąć, w jej głowie może pojawić się tzw. myśl automa tyczna, np. jestem beznadziejna, nie dam rady dłużej tak żyć. W efekcie czuje ona smutek i gniew na całą sytuację, a to z kolei pobudzi ciało, np. ręce zaczną jej drżeć, a serce szyb ciej bić. W obawie o swój stan zdrowia osoba ta może np. odwołać jutrzejsze ważne spotka nie, a w konsekwencji wracać do tej samej my śli, która rozpoczęła całą lawinę. To błędne koło można przerwać właśnie pracą nad my ślami. Wymaga to jednak zaangażowania pa cjenta i samodyscypliny. Myśli automatyczne to zniekształcenia poznawcze. Są nawykami, które człowiek zdobywa od najmłodszych lat, poznając świat oczami swoich najbliższych. Kiedy jest się dzieckiem to, co mówią rodzi ce wydaję się być obiektywną prawdą, więc je śli często słyszy się: poczekaj, pokażesz mi to później, człowiek wykształca w sobie schemat nie jestem ważny. Konsekwencją takich sche matów są właśnie negatywne myśli, z którymi można żyć wiele lat, nie zdając sobie sprawy, jak krzywdzące one są. Oczywiście da się je zmienić, ale trzeba pamiętać, że nie da się w ty dzień wykreślić z życia tego, co panowało w nim
od lat. Podobnie jest z ćwiczeniami na siłow ni – jeśli chce się widzieć efekty trzeba treno wać z odpowiednią częstotliwością. Przy zmia nie zniekształconych myśli (np. jeśli nie zasnę, to nie dam rady iść jutro do pracy i na pewno wkrót ce ją stracę) ważne jest zauważanie ich, kiedy po jawiają się w głowie i uświadomienie sobie, że to tylko myśl, anie prawda. Następnym krokiem jest stworzenie myśli alternatywnej – bardziej prawdopodobnej, niebędącej pułapką myślową. Kolejną sprawdzoną techniką jest prowadzenie tabeli z myślami automatycznymi. Zapisuje się w niej sytuację (np. jest 2 w nocy, leżę w łóżku i nie mogę zasnąć, serce szybko mi bije), emo cje i ich nasilenie (np. lęk: 80 proc., złość: 60 proc.), myśli automatyczne (na pewno stanie mi się coś złego) oraz myśli alternatywne i procen towa wiara w nie (nie mogę zasnąć, ale jestem zdrowa. Serce bije mi szybciej, ponieważ jestem zestresowana i to naturalna reakcja organizmu: 30 proc.). Procenty zapisuje się po to, aby moni torować swoje postępy. Z początku wiara w al ternatywne myśli jest mała, ale z czasem rośnie i staje się silniejsza od lęków.
Od niedawna w Polsce powstała również aplikacja cyfrowa Terapia Bezsenności, któ ra swoją strukturą i treścią odzwierciedla pro gram terapeutyczny stosowany w gabinecie. To z pewnością ułatwienie dla osób, których nie stać na prywatne wizyty lekarskie i dla tych, którzy nie mają czasu lub możliwości dojeżdżać do lekarza czy psychoterapeuty. 0
Informacja
Jeśli zauważyłaś/zauważyłeś, że śpisz coraz gorzej, krócej albo w ogóle nie możesz zasnąć, nie bój się zgłosić po specjalistyczną pomoc. Nie lekceważ bezsenności, ponieważ nieleczona może postępować i negatywnie wpływać na cały organizm. To zaburzenie, z którym można skutecznie walczyć. Udaj się do psychoterapeuty lub psychiatry, a on z pewnością pokieruje twoim dalszym leczeniem. Pomocy można szukać także tutaj:
Telefon Zaufania dla Dorosłych w Kryzysie Emocjonalnym: 116 123 (czynny codziennie, od 14.00 do 22.00, połączenie jest bezpłatne)
Telefon Zaufania dla Dzieci i Młodzieży: 116 111 (czynny całodobowo, 7 dni w tygodniu, połączenie jest bezpłatne). Możliwe jest także skonsultowanie się przez wiadomość, po wcześniejszym zalogowaniu się na stronie 116111.pl (oczekiwanie na odpowiedź może potrwać do kilkunastu dni, dlatego w sytuacjach nagłych lepiej zadzwonić).
Centrum Wsparcia dla Osób Dorosłych w Kryzysie Psychicznym: 800 70 2222 (czynny całodobowo, 7 dni w tygodniu, połączenie jest bezpłatne). Możliwe jest także skonsultowanie się poprzez wysłanie wiadomości na adres e-mail: porady@centrumwsparcia.pl lub przez czat na stronie www.centrumwsparcia.pl
SPOŁECZEŃSTWO
Kawałek nieba
Od powstania pierwszych ogólnodostępnych serwisów opartych na przetwarzaniu danych w chmurze (ang. cloud computing) minęło już 15 lat. W tym czasie model ten znacznie ewoluował i stał się nieodłącznym elementem strategii przedsiębiorstw IT . Tym bardziej zaskakujący jest fakt, że część tak dojrzałego obszaru pojawia się w raporcie Tech Trends 2022 jako trend technologiczny. Chmury wertykalne, bo o nich mowa, to odpowiedź dostawców rozwiązań na coraz bardziej uregulowane i specyficzne środowiska biznesowe potencjalnych klientów.
TEKST: MATEUSZ KLIPOP andemia COVID-19 po raz ko lejny pokazała, jak dług techno logiczny wpływa na efektywność prowadzonego biznesu. Firmy w niezwykle krótkim czasie musiały przenieść swoje ope racje do środowiska zdalnego – te, które zro biły to najszybciej mogły kontynuować pracę, dla innych wiązało się to z dużą transforma cją i przerwami w ciągłości działania. Orga nizacje zaczęły szukać rozwiązań, które po zwolą im pozostać szybkie i efektywne przy jednoczesnej gwarancji redukcji kosztów. Jed nym z pomysłów było odciążenie procesów IT poprzez przeniesienie zasobów do chmu ry obliczeniowej. Pociąga to za sobą szereg zalet m.in. oszczędności wynikające z braku kosztów utrzymania i rozwoju infrastruktu ry. Taka operacja gwarantuje również dostęp do unikalnych aplikacji, danych i gotowych rozwiązań pudełkowych (skonfigurowanych serwisów typu SAAS – software as a servi ce, które wymagają tylko zasilenia własny mi danymi). Cloud computing stał się nie odłącznym elementem prowadzenia biznesu a technologia chmurowa na stałe wpisała się w DNA zespołów IT.
Po nitce do kłębka W odpowiedzi na zapotrzebowanie rynku gi ganci chmurowi, tacy jak Microsoft (platfor ma Azure), Google (GCP – Google Cloud Plat form) i Amazon (AWS – Amazon Web Services) przygotowali szereg rozwiązań, w tym akcelera torów i APIs (ang. interfejs aplikacji do progra mowania), które po odpowiedniej konfiguracji pomagają rozwiązać problemy przedsiębiorstw. Niestety, w niektórych przypadkach generycz ne rozwiązania i serwisy oferowane przez „naj większych” nie były wystarczające. Oferowane produkty wymagały od kupującego konfigura cji, integracji i pracy administracyjno-deweloper
skiej, która była zarówno droga, jak i czasochłon na. Powstała potrzeba stworzenia dedykowanych rozwiązań chmurowych, które w krótkim czasie będą w stanie zaadresować problemy specyficzne dla danej branży. Ten na początku niezagospo darowany, niszowy obszar okazał się idealny dla mniejszych graczy – to właśnie oni zaczęli two rzyć pierwsze chmury wertykalne.
Wynajdywać koło na nowo
Chmura wertykalna to zbiór usług i apli kacji do przetwarzania zoptymalizowanych w taki sposób, aby adresować potrzeby kon kretnej branży lub specyficznego modelu biznesowego. Dzięki spełnieniu unikalnych wymogów klientów, tak przygotowana pacz ka tworzy rzeczywistą wartość dodaną dla
przedsiębiorstwa poprzez oszczędność cza su i kosztów tworzenia zawartości. Przesłan ką do wykorzystania chmury wertykalnej w danej organizacji są przede wszystkim re gulacje, zapisy i procesy, które nie występu ją w żadnym innym biznesie. Do głównych obszarów, w których stosuje się tę technolo gię zalicza się branżę finansową, produkcyj ną, edukacyjną, medyczną, paliwową czy na wet sektor rządowy.
Branża medyczna początkowo wykorzysty wała technologię chmurową do zarządzania i archiwizacji danych. Możliwości przetwa rzania w chmurze sprowadzały się do wyko rzystania jej jako dużego dysku na informacje, które nigdy nie zostaną wykorzystane. Wraz z wprowadzeniem regulacji HIPAA (Health Insurance Portability and Accountability Act) w 1996 r. firmy z obszaru medycznego zosta ły zobowiązane do ochrony danych medycz nych i przechowywania ich w określonych warunkach. Był to impuls do stworzenia de dykowanego podejścia do bezpieczeństwa in formacji, jak również umiejętnego archiwizo wania dokumentacji pacjentów. Umieszczenie tego typu danych w chmurze wymaga speł nienia wielu restrykcyjnych wytycznych, co w przypadku tworzenia rozwiązania od po czątku może okazać się bardzo kosztowne a nawet nieopłacalne. Zbudowanie dedykowa nej chmury wertykalnej dla branży medycz nej okazało się opłacalną niszą dla mniejszych graczy np. Virtustream Healthcare Cloud. Obecnie pionierzy chmurowi w branży me dycznej pracują nad zbudowaniem modeli pre dykcyjnych, które na podstawie przechowy wanych danych o pacjentach mogą ulepszyć i spersonalizować proces leczenia.
Olbrzymy i ekosystemy
Słowo niszowy w kontekście rynku IT za zwyczaj kojarzy się z niewielkim proble mem, który adresowany jest przez jedną firmę technologiczną i jej autorski program. Sytu acja przedstawia się odmiennie w przypadku chmur wertykalnych. Mimo bardzo wąskiej specjalizacji, szacuje się, że rynek ten osią gnie wartość 640 mld dol. w 2027 r. Nie dzi wi więc, że do rywalizacji o jego fragment sta ją również giganci technologiczni.
Przykładem olbrzyma działającego wer tykalnie jest Amazon ze swoim AWS Go vCloud – odizolowanym regionem AWS za wierającym centra danych dedykowane dla rządu Stanów Zjednoczonych. Agencje rządo we mogą korzystać ze swoich wrażliwych da nych w chmurze przy zachowaniu zasad bez pieczeństwa. Dostęp do serwerów posiadają tylko obywatele USA, którzy znajdują się na
terenie Stanów Zjednoczonych. Wszystkie lo gowania do serwera są dokładnie analizowa ne a proces autentykacji wymaga wielokrot nego uwierzytelniania. Z rozwiązania firmy Amazon korzystają m.in. Departament Obro ny (DoD) czy jednostki FBI (CJIS).
Analogicznym rozwiązaniem jest Azure for Government, który wykorzystują m.in. rząd chiński i amerykański. Przykładów takiego zasto sowania chmury można również doszukać się na rynku polskim. Chmura krajowa we współpra cy z Google stworzyła dedykowany region GCP w Polsce, co pozwala na minimalizację opóźnień w przesyłce danych, jak również rezydencję da nych na terytorium RP, czyli pełną zgodność z re gulacjami i wymogami sektorowymi.
W chmurach branżowych firmy znajdzie się znacznie więcej niż tylko produkty i usługi opracowane przez większych i mniejszych do stawców. Wraz z rozwojem wertykalnym za czyna powstawać ekosystem rozwiązań spe cyficznych dla branży, które poprzez prostą integrację mogą jeszcze bardziej zautomaty zować i rozwinąć sposób prowadzenia bizne su. Do uznanych dostawców w tym obszarze zalicza się m. in. MuleSoft (szyna danych), Oracle (modele AI i rozwiązania chmurowe), Salesforce (chmura marketingowa), SAP (roz wiązania typu ERP), ServiceNow (automaty zacja procesów biznesowych), a także wiele rozwiązań typu open-source (ogólnodostępne darmowe programy) i technologie start-upów.
Go with the flow, but carefully Tech Trends 2022 wskazuje kierunki, na które warto zwracać uwagę w najbliższym czasie w obszarze zarządzania środowiskiem IT. Warto jednak pamiętać, że nie zawsze przejście na nową technologię (np. chmu rę wertykalną) to najlepsze możliwe rozwią zanie. Czynnikiem, który w największy spo sób decyduje, czy należy przenieść proces do chmury, czy może tego nie robić jest unikal ność rozwiązania. Jeżeli oprogramowanie lub aplikacja posiadana przez firmę gwarantuje przewagę konkurencyjną, to nie należy z nich pod żadnym pozorem rezygnować na rzecz technologii chmurowej. Może się okazać, że zastąpienie obecnych procesów będzie nie skuteczne lub spowoduje dodatkowe koszty. Jeżeli rozwiązanie natomiast jest generyczne a procesy łatwe do przeniesienia lub odwzo rowania w chmurze, to takie przejście powin no się wykonać. Szereg produktów, które ofe rują usługi chmurowe, jest dużo większy niż kilka lat temu. Dostawcy technologii oferu ją zbliżone produkty i rozwiązania, dlatego przed implementacją dobrze jest rozeznać się w dostępnych rozwiązaniach.
Przed przejściem na chmurę wertykalną należy przeprowadzić analizę własnego śro dowiska IT wspólnie z zespołem bizneso wym. Trzeba podkreślić rolę jaką odgrywa technologia w prowadzeniu biznesu, i w jaki sposób powinna być rozwijana. Dobrym po mysłem jest również stworzenie repozyto rium procesów i wskazanie: jakie serwisy chmurowe je wspierają. Warto się zastano wić, czy każdy z funkcjonujących elemen tów może i powinien być przeniesiony, czy może warto zostawić go na serwerze lokal nym (ang. on-premise). Najwięksi dostawcy chmury wraz z partnerami technologiczny mi oferują wsparcie i doradztwo w zakresie wyboru dystrybutora i późniejszej migracji do chmury wertykalnej.
Ku przyszłości
Rozwiązania i programy zbudowane we wnątrz firmy (tzw. in-house development), które nie są wrzucane do chmury, z czasem zaczną odgrywać mniejsze znaczenie. Rynek technologii chmurowej jest jednym z naj szybciej rozwijających się obszarów IT, dla tego aby za nim nadgonić trzeba regularnie dokonywać aktualizacji i ulepszeń własnych narzędzi. Rozwiązania chmury wertykalnej pozwalają na utrzymanie tego tempa, jak również gwarantują elastyczność, redukcję kosztów, automatyzację, dostęp do unikal nych danych i gotowych programów, któ re można wykorzystać prosto z pudełka. Im wcześniej nastąpi przejście na rozwią zania oparte o chmurę obliczeniową, tym mniej systemów trzeba będzie dostosowywać w przyszłości.
W mojej ocenie to, co oddziela firmę od swo ich konkurentów, to te 5–10 proc. głównych operacji, które są unikalne. Implementacja chmury wertykalnej pozwala na zredukowanie czasu konfiguracji rozwiązania i skupieniu się na tych wpływowych obszarach tworzących przewagę komparatywną. Dostawcy chmu ry wstępnie zidentyfikowali główne problemy w prowadzeniu biznesu, a co najważniejsze –większość z nich została już rozwiązana
mówi Wojciech Misiura, Data Engineer.
Współcześnie niemal każda firma ko rzysta choćby częściowo z możliwości, ja kie oferuje chmura obliczeniowa. Przej ście na tego typu technologie jest zazwyczaj procesem długotrwałym, który postępu je stopniowo, ale nie utrudnia prowadze nia działalności. Warto jednak podkreślić, że najczęściej każda dodatkowa aplikacja w chmurze przynosi wzrost efektywności i wydajności, co jest początkiem w trans formacji cyfrowej przedsiębiorstwa.
Mgliste miasto Edynburg
TEKST I ZDJĘCIA: ALEKSANDRA GRODZKAINSTAGRAM: @SZTUKA_PROSTOTY
Edynburg to miasto narodzin Harry’ego Pottera. Znajduje się tu kawiarnia, w której J. K. Rowling napisała swo ją słynną serię książek. Zamek na wzgórzu, któ ry przypomina Hogwart, oraz inne klimatyczne miejsca sprawiają, że na każdym kroku można poczuć się jak w filmie o młodych czarodziejach.
Miasto jest niesamowicie urokliwe, każda uliczka ma w sobie „to coś” – zwłaszcza w cza sie pochmurnej i deszczowej pogody. Tradycyj nie turyści poza zamkiem odwiedzają Victoria Street, Lawnmarket czy High Street. Rzeczy wiście są to miejsca warte uwagi, natomiast nie stety w sezonie bardzo zatłoczone.
Tym, których interesuje poznanie mniej ob leganych zakątków stolicy Szkocji, polecam po łożony na wzgórzu park Calton Hill, z które go rozciąga się piękny widok na miasto, uroczą dzielnicę Dean Village położoną w dolinie rzeki Water of Leith oraz Royal Botanic Garden. 0
Wszystko, co piękne, na pewno nie w Białymstoku
Szczerze – marząc o dziennikarskiej karierze i w kółko wyobrażając sobie siebie odnoszącą sukcesy w tej dziedzinie, nie przypuszczałam, że mój pierwszy felieton będzie nosił taki tytuł. Tak napraw dę jest on efektem czystego przypadku i kompletnego bra ku weny. Mam nadzieję, że patrząc na całość tego dzieła, nie będzie za bardzo widać tego, jak usilnie próbuję wy krzesać z siebie cokolwiek. Ostatecznie liczę, że „artystycz ny” chaos czy nieład, który teraz zupełnie (nie)świadomie tworzę, będzie w jakimś stopniu czytelny i dotrwacie ze mną do końca. A może nawet wzbudzi jakieś emocje, po zytywne czy to negatywne? Jeszcze lepiej. Jeśli będzie wam trudno, to też świetnie – o to mi chodzi. Poczujcie głęboko to, z czym się zmagam. Czyżbym właśnie odkryła genial ny sposób na uniwersalność tekstu? Dosłownie każdy czy telnik będzie utożsamiał się z autorem, poprzez trud przebrnięcia przez ten sam tekst, któ ry on tworzył. A to właśnie nas łączy –męka w przedarciu się przez ten felie ton… i może nutka ciekawości, co z tego wyniknie. Zapraszam więc w tę wyboistą podróż po zaka markach mojego umysłu. Całość powstała we współpracy z moją ostatnią szarą komórką.
Na początek podejmę się wątku Białegostoku, na uwzględnieniu któ rego bardzo mi zależało. Łatwo było by wywnioskować, że jest on dla mnie wy jątkowo istotny, skoro pojawił się w tytule, ale oczywiście już wcześniej zdradziłam, że jest tylko wyni kiem ciągnącej się już od paru dni twórczej pustki. Wła ściwie prawda wygląda trochę inaczej. Jeszcze wczoraj (nie wasze wczoraj, a moje pewnego wrześniowego dnia) zapla nowałam napisanie tekstu w całości poświęconego temu magicznemu miastu, na którym nie zostawiłabym suchej nitki. Później zmieniłam zdanie, nie dysponując odpo wiednim zapleczem empirycznym na szkalowanie Białe gostoku. Nie miałam ku temu najmniejszego powodu, a co za tym idzie – jakichkolwiek rzetelnych argumentów po pierających moją roboczą tezę. Wszystko sprowadza się do tego, że chciałam zrobić na złość komuś, kto i tak zapewne nie sięgnie po mój wymęczony artykuł. Zdałam sobie rów nież sprawę, że nie chciałabym pisać w negatywnym tonie, będąc (o dziwo!) w całkiem dobrym humorze. Zaciskam więc zęby i ruszam dalej w poszukiwaniu nagłego przypły wu natchnienia, który ostatecznie się nie pojawił.
Moim pierwszym pomysłem było napisanie czegoś głę bokiego. Wpadłam na fajny tytuł, który sprawdziłby się nawet jako nazwa cyklu felietonów. Może i nie był to
w pełni rozwinięty projekt, ale sam szkic był na tyle sil ny, by móc popuścić wodze wyobraźni. Różnica jest jed nak taka, że miałam wtedy zgoła odmienny nastrój – do syć depresyjny i trochę melancholijny. Chciałam napisać coś z przesłaniem, coś moralizującego, co by mi teraz zu pełnie nie podeszło. Na dodatek i tak wszystko przepa dło w momencie, gdy zdecydowałam się obejrzeć film zamiast pracować – wena jak odeszła, tak już nie wróci ła. Nieustannie powtarzam ten błąd. Stawiam przyjem ność ponad wszystko i (nie)stety widać tego efekty. Po święcając już jednak szczególną uwagę wspomnianemu miastu, powinnam chociaż domknąć jego temat. Chcia łam się pośmiać, nazywając go miejscem zabitym decha mi. Opowiedzieć, że nie ma tam nic, a przyjezdni trafiają tam jedynie z konieczności. Te odczucia wiążą się pewnie z moim wielkomiejskim upodobaniem do ży cia. Nie wiem, czy miałabym Białemusto kowi coś konkretnego do zarzucenia, ale zostaję przy wymyślonym tytule felietonu, bo lubię dramy i kontro wersje. Poza tym wciąż mnie śmie szy, a w międzyczasie będę czekać na czyjeś dąsy i oburzenie.
Jednak, kiedy spoglądam w głąb siebie, znajduję tam duże uznanie dla tego miasta. Byłam w nim raz, tylko na chwilę, a mimo to wspomnie nia z nim związane pomogły mi dotrzeć do miejsca, w którym się teraz znajduję. Nie pisałabym tego felietonu, nie zdecydowałabym się na wiele aktywności, z których śmiało mogę czuć dumę czy nie przeżyłabym chyba do tej pory najbardziej znaczą cego i kształtującego okresu w moim życiu. Co najważ niejsze, pełne ukrytej sympatii drwiny dostarczają mi roz rywki. Po wyczerpującym teście silnej woli, kończę chyba z jakimś sensem, będąc usatysfakcjonowaną z przebiegu ca łego procesu. Na te kilka godzin stałam się przecież felieto nistką, niczym Carrie Bradshaw (oczywiście, że jestem fan ką Seksu w wielkim mieście). No i przekonałam się, że sama chęć może być wystarczającą iskrą, a reszta przyjdzie póź niej. Czyli jednak wyszło moralizująco… 0
Alicja Utrata
Oprócz wyjazdów do Białegostoku weekendy spędza na wycieczkach poznawczych w Paryżu, tworząc jak najmoc niejsze argumenty za tym, że to najgorsze z francuskich miast (pora je zdemitologizować!), jednocześnie wybie rając je na swoją najczęstszą zagraniczną destynację, bo przecież czasem trzeba się poświęcić.
Kto jest Kim?
Filip Pieniak Wiceprezes SKN Biznesu
dr hab. Ewa Gałecka-Burdziak prof. ucz. w Katedrze Ekonomii I
nie mam pomysłu na belkę, ale ci debile tak tego nie sprawdzają
MIEJSCE URODZENIA: Pisz
KIERUNEK I ROK STUDIÓW: II SL, Globalny biznes, finanse i zarządzanie
SPIRIT ANIMAL: Tygrys
UTWÓR OPISUJĄCY TWÓJ DZISIEJSZY HUMOR: Kaz Bałagane, O spodenkach krótkich
ULUBIONA KSIĄŻKA: Jak zdobyć przyjaciół i zjednać sobie ludzi – Dale Carnegie
WYGRYWASZ W LOTTO, CO ROBISZ? Inwestuje w nieruchomości, kolejny procent zabezpieczam w złocie, odkładam na wymarzone studia, zabieram rodziców w podróż po Azji, pozostałą część przeznaczam na wsparcie Dom Dziecka nr 2 im. dr Janusza Korczaka w Warszawie oraz Puckiego Hospicjum pw. św. Ojca Pio
KIM CHCIAŁEŚ ZOSTAĆ, GDY BYŁEŚ MAŁY? Od zawsze byłem wielkim zajawkowiczem dzikiej natury. Wychowując się na programach przyrodniczych urodziła się we mnie wizja bycia zawodowym nurkiem.:
Masz trzy minuty, aby opowiedzieć o swoim życiu. Co powiesz od razu, a co pominiesz? Z pewnością powiem, że mam cudowną dziewczynę oraz najlepszych rodziców. Posiadam pięciu starszych braci i każdy z nich jest dla mnie źródłem inspiracji. Oczekuję od studiów czegoś wię cej niż dyplomu. Chciałbym tworzyć z ludźmi świetne projekty, które zbliżą nas do siebie, dzię ki czemu będziemy mogli budować relacje na lata. Omijałbym aspekt zawodowy, ponieważ nie chciałbym tworzyć narracji networking’owej w mojej komunikacji.
Mało osób kojarzy studentów angażujących się w życie uczelni. Jak myślisz, dlaczego?
Zacząłbym od podzielenia osób aktywnie działających w samorządzie i kołach naukowych. Uważam, że przedstawiciele tej pierwszej grupy cieszą się większą popularnością ze wzglę du na dużo większe zasięgi w social mediach oraz ścisłą współpracę z władzami uczelni. Druga grupa, czyli ta w której ja się udzielam należy do społeczności dosyć zamkniętej. Każda z orga nizacji prowadzi własną rekrutację, dzięki czemu powstaje poczucie przynależności do wybra nej zbiorowości. Przez to studenci najczęściej skupiają się na koła naukowych w których dzia łają. Kolejnym aspektem, który ja dostrzegam, jest duża ilość obowiązków wśród studentów SGH. Wielu z nas już od pierwszego semestru prowadzi intensywny tryb życia, więc ze wzglę du na ograniczony czas nie wszyscy mają przestrzeń do interesowania się kołami naukowymi.
Czego przeciętny student SGH nie wie o Twojej organizacji?
Przeciętny student nie wie, że w SKN Biznesu otaczamy się ludźmi z różnych środo wisk, a nie tylko związanych z jedną niszą. Doświadczenie przebywania z takimi ludź mi, powoduje zwiększoną samoświadomość co do swojej drogi życiowej oraz otwiera drogę na rozwój swojej kariery. Dodatkowo mogę wspomnieć, że nasi alumni pojawia ją się na liście Forbes 30 u 30.
MIEJSCE URODZENIA:
PROWADZONE PRZEDMIOTY: proseminarium z metodyki studiowania, ekonomia przestępczości, ekonomia pracy
WEDŁUG STUDENTÓW SGH JESTEM: wymagającym, ale prostudenckim wykładowcą? (bazuję na opiniach z ankiet)
STUDENCI SGH SĄ WEDŁUG MNIE: ambitni ŻYCIOWE MOTTO: If your dreams do not scare you, they are not big enough –Ellen Johnson Sirleaf
ULUBIONY FILM: Vanilla Sky
HOBBY: podróżowanie, spacery, rower NAJWIĘKSZY IDOL Z DZIECIŃSTWA: Michael Jordan
WYMARZONY CEL PODRÓŻY: Vanuatu
Dlaczego zdecydowała si ę Pani zosta ć wykładowczyni ą? Nauka od zawsze mnie pasjonowała. Lubię dowiadywać się nowych rzeczy, a nauczanie jest wpisane w zawód naukowca. Staram się zainteresować studentów tematem, tak by potem sami go drążyli.
Czego nauczyła si ę Pani pracuj ą c ze studentami? (Nadal się uczę). Pokory i cierpliwości ��
Jaka jest według Pani najmocniejsza strona SGH? Otwartość.
Jak ą rad ę ma Pani dla obecnych studentó w? Nie zawsze najprostsza droga jest tą najlepszą w długiej perspektywie.
Mail:redaktor.nieodpowiedzialnySGH@ gmail.com.0
Wiadomościoszczególniewysokiej(lubni skiej)wartościfilozoficznejmogą(aleniemuszą) byćopublikowanewprzyszłychnumerachMagla.
DoGóryNogami,skarginauczelnię,skargi nastudentów,skarginażycie,nazwiskadono sicieli,grubeakcje,sekretyludzinastanowi skach.Możliwaocenanadesłanychmemów, alebędziesurowa.
sać.Milewidzianepochwałynatematdziału
PodługimzastanowieniuRedaktorNieod powiedzialnypostanowiłzałożyćsobieskrzyn kęmailową.Ktomadośćodwagi,możepi
Możejakaśraperkabysięnadała.
diapubliczne,żebysięwszystkozarazkupy trzymało).Wkażdymrazie,jeśliniechcecie zastrzegaćdowoduosobistego,pozbywaćsię ulubionegopupila,luburodzićsiękiedyin dziejalbowinnymkraju,musiciezmienić nazwiskopanieńskiematki.Najlepiejrazem zmatką,jeślijesteścietakimimłodymibun townikami,jakimiwydajeciesiębyć,sądząc potym,żeczytacietakiewywrotoweartyku łyjakten…Szukającnowejmatki,postaraj ciesię,żebyjejnazwiskopanieńskiezawie rałocyfry,wielkieliteryiznakispecjalne.
słyszeliśmy.Todziałrozrywkowy,anieme
sistów.Takczysiak,naszauczelniapragnie napędzićrynekpożyczekikredytów,dopro wadzającdowyciekudanychstudentówiin formującichotymponadtydzieńpóźniej (niewiemyczytakdokładniebyło,aletak
bankowego,możezwykłasolidarnośćfinan
ców,toprzyjścienaSGHbyłodoskonałym pomysłem.Możetoefektdziałanialobby
Jeślikiedyśmieliściedośćswoichrodzi
smacznejkawusi.
Byłabytopotencjalnienajpotężniejszaorgani zacjastudenckanaSGH.Organizowaneprzez niąprojektyfaktyczniebykomuśsłużyły(pa trzęnaciebie,niemalkażdaorganizacjona SGH)orazmiałabyszansenastabilnasytu acjęfinansową(patrzęnaciebieNMSMagiel (czytamMagpress,kurde,możeczassprzedać teninteresSorosowi,skorojużitakjeździmy porządzie)).Jestjakjest,pozostajenamżyczyć
okazjadozałożeniaSKNParzeniaKawy,któ regoczłonkowierówniełatwomoglibyprzy gotowywaćśredniąkawęzawielkiepieniądze.
oszłynassłuchy,żewdawnymHa desie(czylipodauląspadochrono wą)zostałotwartyStarbucks.Takto właśniespołeczeństwowychodzizpandemii silniejszeniżwcześniej.Smucitrochęstracona
DPRZYGOTOWAŁ:REDAKTORNIEODPOWIEDZIALNY
PGE.Wiemy,żekusi,aletakiejironiibyśmynieznieśli(nodobra,znieślibyśmy,alezbólem).
możemycośzasugerować,toprosimytylko,żebypartneremkierunkuniezostałOrlenani
jegoprogramemtrwają.Fajnypomysł,immniejosóbskończynaFiRze,tymlepiej.Jeśli
dotyczący„zrównoważonegorozwoju,naukoklimacie”.Rektorinformuje,żepracenad
naSGH,zarównonapoziomielicencjatu,jakimagisterki,mazostaćotwartykierunek
spędzająctamtyleczasuchybawidziałjużwszystko.Dowiadujemysięzniego,że
Portalrektoraniezmiennieuczy,bawiizaskakujewszystkichpozarektorem,który