Niezależny Miesięcznik Studentów
Numer 168 Październik 2017 ISSN 1505-1714
www.magiel.waw.pl
s. 44 / człowiek z pasją
s.54 / w subiektywie
Wgląd w umysł
U stóp wulkanu
wywiad z badaczem rynku i opinii
reportaż z podróży po Islandii
s.18 / temat numeru
Epoka ludzi, czas robotów czy sztuczna inteligencja jest inteligentna?
spis treści / Ten numer jest tak wybitny, że wszystko jedno
22
38
54
58
Dobrzy, źli i podatnicy
Koty na wielkim ekranie
U stóp wulkanu
Każdy ma własne ikigai
a Uczelnia
h Teatr
o Sport
p Czarno na Białym
06 08 09 11
30
Praktyka parzenia kawy Z perspektywy Szanghaju Rok 2022 Nie samą nauką student żyje
d Muzyka 32
b Patronaty 13
34 35 36
K a l e n d a r z w yd a r z e ń
E p o k a lu d z i , c z a s r o b o t ó w
W poszukiwaniu straconej natury Seks poszedł w las O c z y m ś n i l i s?
D o b r z y, ź l i i p o d a t n i c y St a r t- u p p r z e c i w c h a o s o w i C zwar ta rewolucja pr zemysł owa N i e k o ń c z ą c a s i ę d y s k usja
37 38 38
D z i w n e l a t a 8 0. Koty na wielkim ekranie Diabe ł za kierownicą
47 48
Stowarzyszenie Akademickie Magpress
Prezes Zarządu:
Marcin Czarnecki marcin.czarnecki@magiel.waw.pl Adres Redakcji i Wydawcy:
al. Niepodległości 162, pok.64 02-554 Warszawa magiel@magiel.waw.pl
J . S o b o l e w s k a / P. M a z u r P. L e s z k o w i c z / D. W y s z y ń s k i
k Technologie 49 50 51
Szybcy i bogaci Święto graczy Wyprawa po skarb
58
K a ż d y m a w ł a s n e i k ig a i
j Warszawa 61 62 63
Niemieckie smaki U c h w a ł ą z n i e ś ć r e k l a my S p a c e r b r z e g i e m W is ł y
q Felieton 64
Na zdrowie
t 3po3 65 Z m o r y W a r s z a w y v Do góry nogami 66
Do góry nogami
g W subiektywie
Anna Lewicka
Zastępczynie Redaktor Naczelnej:
Wydawca:
Wgląd w umysł
3 Kto jest kim
54
Redaktor Naczelna:
Sarajewooooo Pędem do mety W siatce niepewności
i Człowiek z pasją 44
e Film
c Polityka i Gospodarka 22 25 26 27
S ł o w i a ń s k a n o s t a lg i a
f Książka
8 Temat Numeru 18
40 41 42
Uliczna (inter)akcja
Hanna Górczyńska, Antonina Dybała Redaktor Prowadzący: Aleksandra Czerwonka Patronaty: Sara Filipek Uczelnia: Michał Orlicki Polityka i Gospodarka: Mateusz Skóra Człowiek z pasją: Paweł Drubkowski Felieton: Katarzyna Kołodziej Film: Hubert Pauliński Muzyka: Alex Makowski Teatr: Radosław Góra, Edyta Zielińska Książka: Marta Dziedzicka Warszawa: Patrycja Świętonowska Sport: Adam Hugues 3po3: Marcin Kruk Kto jest Kim: Wiktoria Kowalska Technologie: Dominika Hamulczuk Czarno na Białym: Gosia Grochowska W Subiektywie: Aleksandra Czerwonka Do Góry Nogami: Redaktor Nieodpowiedzialny Korekta: Marta Dziedzicka, Joanna Stocka Dział foto: Elwira Szczęsna Dyrektor Artystyczny: Marcin Czajkowski
U stóp wulkanu
Wiceprezes: Justyna Ciszek
Filip Kubiński, Paweł Kucharski, Anna Kujawa,
Redakcja zastrzega sobie prawo do przeredagowania
Aleksander Kwiatkowski, Zuzanna Laskowska,
i skracania niezamówionych tekstów. Tekst
Dział WWW: Marek Wrzos
Maurycy Landowski, Stanisław Lewandowski,
niezamówiony może nie zostać opublikowany
Dział PR: Ewa Skierczyńska
Filip Lubiński, Aleksander Łukaszewicz,
na łamach NMS MAGIEL. Redakcja nie ponosi
Monika Łyko, Karolina Mazurek, Katarzyna
odpowiedzialności za treści zamieszczonych reklam i
Skarbnik: Michał Hajdan
Współpraca: Konrad Abramowski, Wojciech
Maź, Katarzyna Michalik, Joanna Mitka, Aga
Adamczyk, Justyna Andrulewicz, Natalia
Moszczyńska, Zuzanna Nojszewska, Magda
Bartman, Piotr Bartman, Sylwia Bartoli, Anna
Nowaczyk, Michał Orlicki, Justyna Orłowska,
Basta, Eliza Bierć, Maja Biernacka, Maria
Aleksandra Przerwa-Karśnicka, Jarosław
Błagowieszczeńska, Paulina Błaziak, Katarzyna
Paszek, Hubert Pauliński, Patrycja Pawlik, Paweł
Branowska, Paweł Bryk, Aleksandra Brzozowska,
Pinkosz, Jakub Pomykalski, Piotr Poteraj, Iwona
Małgorzata Chmielowiec, Michał Cholewski, Piotr
Przybysz, Sabina Raczyńska, Anna Roczniak, Iza
Cyran, Piotr Chęciński, Justyna Czupryniak,
Rogucka, Weronika Roszkowska, Maksymilian
Aleksandra Czyżycka, Barbara Drozd, Jan Dybus, Joanna Dyrwal, Zuzanna Działowska, Ada Eichert, Klaudyna Frey, Aneta Fusiara, Aleksandra Gładka, Aleksandra Golecka, Jakub Gołdas, Michał Goszczyński, Julia Hava, Julia Horwatt-Bożyczko, Adam Hugues, Aleksandra Jakubowicz, Monika Jasek, Katarzyna Jesiotr,
Semeniuk, Anna Serwach, Katarzyna Skokowska,
artykułów sponsorowanych.
Artykuły, ogłoszenia i inne materiały do wydania listopadowego prosimy przesyłać e-mailem lub dostarczyć do siedziby redakcji do 15 października. Druk pokrywają w całości sponsorzy i reklamodawcy. Nakład: 7000 egzemplarzy
Monika Szarek, Marta Szczęsna, Rafał Szczypek, Piotr Szostakowski, Mateusz Truszkowski,
Okładka: VIKI VU PHOTO
Tamara Wachal, Mateusz Walczak, Krzysztof
Modelka: Katarzyna Sithor
Wanecki, Matylda Weiss, Jakub Wiech, Michał Wieczorkowski, Karolina Wilamowska, Jędrek
Joanna Juszkiewicz, Oliwia Kapturkiewicz, Marta
Wołochowski, Piotr Woźniakowski, Aleksander
Kasprzyk, Maciej Kieruzal, Kamil Klimaszewski,
Wójcik, Dominika Wójcik, Wiktoria Wójcik, Jakub
Ilona Kohzen, Aleksandra Kołodziejczak, Ewa
Wysocki, Urszula Zawadzka, Kacper Zieliński,
Korzeniecka, Marta Kruhlaya, Angelika Kubicka,
Roman Ziruk
Makieta pisma: Maciej Simm, Olga Świątecka Współpraca: Maciej Szczygielski
Jesteś zainteresowany współpracą? Napisz na: rekrutacja@magiel.waw.pl
październik 2017
Słowo od naczelnej
/ wstępniak
Lassen wir uns überraschen
Za moich czasów... Anna lewicka R E DA K TO R N A C Z E L N A tarzejemy się. Nieubłagany proces ma swój początek zaskakująco wcześnie: komórki zaczynają obumierać jeszcze przed przyjściem dziecka na świat. Przez kolejnych 25 lat jakoś się trzymamy – wciąż więcej w nas się rodzi niż umiera. Komórka po komórce buduję swój szkielet, mięśnie i plany na przyszłość. Czasem w żartach rzucę: Ale ja jestem stara, kiedy z czasem w organizacji pojawia się coraz więcej młodszych ode mnie osób. W pewnym momencie ze zdumieniem uświadamiam sobie, że rocznik 2000 zdążył już wejść w mury mojego liceum. Zaczynam wspominać; najpierw pojawia się kiedy byłam mała, z czasem przychodzi też za moich czasów. Powoli mijają studia – wszyscy obiecywali, że to będzie najlepszy czas mojego życia. Nikt nie ostrzegł, że po drodze można się pogubić, osłabną przyjaźnie, które miały być na całe życie. Przychodzi pogodzić się z tym, że nie zdążę spróbować pracy w dziale analiz, dziennikarstwie, informacji turystycznej i HR, bo nie starczy na to czasu, energii i miejsca w CV. Zresztą to wszystko nie jest nic warte, bo i tak na koniec roboty zabiorą mi pracę – mniej lub bardziej naukowe artykuły są bezlitosne w swoich przewidywaniach.
S
Komórka po komórce buduję swój szkielet, mięśnie i plany na przyszłość.
04-05
Ten temat w pewnym stopniu zdominował też ten numer. Na kolejnych stronach magla dużo uwagi poświęcamy technologiom – przede wszystkim sztucznej inteligencji, której (nie)ludzkie oblicze zostało opisane w artykule okładkowym. Epoka ludzi, czas robotów czy może zupełnie inaczej? Choć pod względem mocy obliczeniowej autonomiczne maszyny pozostawiły nas niestety daleko w tyle, wciąż mogą się wiele nauczyć – i to więcej, niż mogłoby się wydawać. W tym numerze – niczym Szybcy i bogaci – próbujemy też nadążyć za tradingiem wysokich częstotliwości i sprawdzamy, czy polskie fintechy szykują nam Czwartą rewolucję finansową. Technologii nie udało się jednak całkowicie zawłaszczyć sobie tego wydania – czytając U stóp wulkanu znajdziemy chwilę na ref leksję o Islandii, a ruszając W poszukiwaniu straconej natury poznamy przyrodę od bardziej literackiej strony. Łono natury sprzyja też przemyśleniom – również o tym, czego nie damy rady zrobić. Pozostaje pocieszać się, że prognozowana średnia długość życia jest coraz dłuższa, dzieci mamy późno, a wiek emerytalny został obniżony – wszystkiego zdążymy spróbować. 0
aktualności /
Polecamy: 6 Uczelnia Praktyka parzenia kawy Szukanie sensu studenckich praktyk
18 Temat numeru Epoka ludzi, czas robotów Czy sztuczna inteligencja jest inteligentna?
26 PIG Czwarta rewolucja finansowa
fot. Aleksander Wójcik
Fintech w Polsce
październik 2017
/ praktyki letnie Jedna osoba to za mało, żeby prowadzić coś w pojedynkę
Praktyka parzenia kawy Kwestią sporną jest, czy studia przygotowują do pracy zawodowej. Szansę na weryfikację wiedzy akademickiej mają dać studentom praktyki i staże. Wydaje się jednak, że często zamiast wiedzy pozostawiają jedynie złe wspomnienia i niesmak. t e ks t:
k ata r z y n a b r a n ow s k a
arzenie kawy i kserowanie dokumentów podczas praktyk to już niemal tradycja. W wielu przypadkach legenda znajduje potwierdzenie w rzeczywistości i studenci, którzy mieli uczyć się zawodu, zajmują się wynoszeniem śmieci i sprzątaniem. Niektórym praktykantom udaje się jednak trafić w miejsce, gdzie zostają przydzieleni do zadań, które faktycznie odzwierciedlają ich wymarzone obowiązki. Nawet wtedy nie oznacza to, że wszystko przebiega tak, jak powinno.
P
W słusznej sprawie Byłam chyba na trzecim roku studiów i szukałam jakiegoś zajęcia na wakacje. Studiuję psychologię, ale zależało mi na czymś związanym z mediami i PR. Znalazłam na stronie NGO ogłoszenie pewnej fundacji. Było to to, czego chciałam, dodatkowo mogłam działać w słusznej sprawie, bo zespół miał się zajmować pozyskiwaniem funduszy. Tak zaczyna się historia Sandry, która od praktyk oczekiwała naprawdę wiele. Nie zależało jej tylko na wyrobieniu wymaganej liczby godzin, lecz także na tym, by rzeczywiście się czegoś nauczyć. Fundacja wydawała się instytucją, która przy okazji pomagania ludziom, daje możliwość poszerzenia swojej wiedzy i umiejętności. Wynagrodzenie oferowane w ogłoszeniu było dla studentki dodatkową zachętą. Okazało się jednak, że placówka nie dysponowała środkami na zapłacenie stażystom i ostatecznie praktykantka pracowała w ramach wolontariatu. Już pierwszego dnia spotkało ją duże zaskoczenie. Kompletnie zdziwiona asystentka poinformowała szefową, że przyszłam na rozmowę. Ta kazała jej ze mną porozmawiać. Dziewczyna była bardzo uprzejma, ale nie wiedziała, o co mnie pytać. Szefowa zapomniała powiedzieć, że przychodzę, a sama nie chciała przeprowadzić ze mną rozmowy. Powinnam była wtedy zrezygnować, ale pomyślałam, że chociaż spróbuję. Rozczarowujące dla studentki było także to, że szefowa właściwie nie zajmowała się swoimi obowiązkami, pojawiała się w pracy późno, a w niektóre dni wcale jej nie było. Kiedy jednak się pojawiła, nie wychodziła ze swojego gabinetu. Jedyną odpowiedzialną osobą
06-07
grafika:
A l e k s a n d r a c z e rwo n k a
okazała się asystentka szefowej – próbowała zapanować nad bałaganem w dokumentach i bazach danych. Jednak jedna osoba to za mało, aby zmierzyć się z zarządzaniem tak dużą instytucją. Czara goryczy przelała się, gdy fundacja organizowała galę. Wszystko przygotowywane było na ostatnią chwilę. Sandra wraz z inną wolontariuszką musiała zrobić właściwie wszystko – rozwieźć zaproszenia, które same wcześniej wypisywały, pozyskać firmy, które zapewniłyby tort i posiłki na uroczystość. Zajęły się również wyszukiwaniem numerów do takich instytucji, ponieważ bazy fundacji były nieaktualne, a szefowa nie potrafiła wskazać żadnej firmy, która była za to odpowiedzialna w poprzednich latach.
Brak możliwości wykazania się często sprawia, że zapał i chęci do angażowania się w jakiekolwiek aktywności gasną.
dialnej przyjęcie chętnych studentów na zdalne staże. Zgłosiłem się, bo chciałem odbyć 40 godzin obowiązkowych praktyk na III roku, a później skupić się na poważniejszym stażu – opowiada. Gdy wszystkie dokumenty zostały podpisane, przyszła pora na pierwsze zadanie. W tym czasie praktykant kilka razy konsultował się z przełożonymi. Wtedy jeszcze nie było problemów z kontaktem, które pojawiły się podczas wykonywania kolejnych powierzonych mu obowiązków. Wziąłem się za drugie zadanie, jednak je przerwałem, ponieważ pani prezes przestała odpowiadać na moje wiadomości. Każda próba kontaktu z nią kończyła się fiaskiem. Nie skończyłem i nie wysłałem drugiego tekstu, bo stwierdziłem, że to i tak nie ma sensu. Nawet wtedy nikt się ze mną nie skontaktował. Po jakimś czasie teksty, które napisałem w ramach pierwszego zadania, zostały opublikowane bez mojej wiedzy i pod nie moim nazwiskiem na stronie www oraz na Facebooku. Historia ta nie ma dalszego ciągu, student nie podjął walki o prawa do tekstu, który był jego autorstwa.
Szkoła cierpliwości Nie przeszkadza mi praca, nie jestem tylko w stanie zrozumieć takiego poziomu pogardy dla ludzi, z którymi się pracuje. Zero wsparcia, zero motywowania, „zatrudnianie” wolontariuszy niemal na pełen etat, bo nie ma pieniędzy, aby zapłacić pracownikowi. I najgorsze – żadnego zainteresowania tym, co dzieje się w miejscu, któremu się szefuje. Praktyki zwykle kończą się na nauce obsługi ksera, ale ważne jest podejście – kserować mogę godzinami, jeśli tylko przy okazji podejrzę pracę osób, które są w „branży” od lat. Myślałam, że zobaczę, jak wnioskuje się o dotacje czy pisze programy kampanii promocyjnych. Nic z tego nie miało miejsca, bo tam po prostu nic się nie działo – podsumowuje Sandra.
Znikający szef Sił w branży PR próbował też Adam, student filologii polskiej. Fundacja managerska, w której miał zajmować się wizerunkiem firmy i wyszukiwaniem najświeższych informacji, sama zaoferowała Studenckiemu Kołu Krytyki Me-
Czasami zawodzi nie tylko instytucja, w której odbywane są praktyki, lecz także uczelnia. Studentka filologii polskiej, Justyna, znalazła się w sytuacji, w której zabrakło wsparcia z obu stron. Miałam do zrobienia 40 godzin lekcyjnych praktyk glottodydaktycznych, w ramach których prowadzi się zajęcia z języka polskiego dla obcokrajowców. Ponadto mieliśmy 120 godzin praktyk w szkole podstawowej. Nie dostaliśmy na to żadnych wolnych dni, a zajęcia na uczelni mieliśmy właściwie codziennie. Dopytywaliśmy o te praktyki glottodydaktyczne na uczelni, bo nie wiedzieliśmy, czy mamy je sami organizować, czy oni nam je załatwią. Koordynatorka specjalizacji zapewniła nas, że wszystko załatwi, że będzie dużo opcji. Chciałam zacząć praktyki od grudnia, ostatecznie dowiedzieliśmy się, że jest to możliwe dopiero na początku kwietnia – opowiada. Pomimo wcześniejszych zapewnień, studenci zostali skierowani do fundacji, w której mieli odbyć praktyki, prawie miesiąc po planowanym terminie. Jej pracownicy traktowa-
praktyki letnie /
/ Wydział Prawa
li ich z góry. Odnosiło się wrażenie, że opiekują się nimi jedynie z przymusu. Cały czas ktoś miał z nimi jakieś nieprzyjemności. Lektorki były też źle poinformowane – miały podpisywać kartę, że byliśmy na tych lekcjach, tymczasem jedna z nich powiedziała, że nie dostała takiej dyspozycji, więc niczego nie podpisze. Musiałam zatem prosić inną, by jej o tym powiedziała. Justyna chciała nauczyć się podczas tych zajęć jak najwięcej, dlatego poprosiła przydzieloną jej mentorkę o dodatkowe zadania. Zapytałam w mailu, co mogłabym jeszcze zrobić. W wiadomości zwrotnej napisała mi, że nie ma pomysłu, co mogłabym przygotować; że po prostu nie wie. Ostatecznie studentka miała stworzyć prezentację na temat państw, z których pochodzili poszczególni uczestnicy obserwowanych przez nią zajęć. Miała być ona przedstawiona na pikniku organizowanym przez fundację. Gotowy projekt został zaakceptowany przez mentorkę, praca nie została jednak wykorzystana. Powiedziałam opiekunce, że jest mi przykro, bo pracowałam nad tym kilka godzin, a ona na to, że przynajmniej dowiedziałam się czegoś o Wietnamie. Zabrzmiało to niepoważnie, szczególnie że za miesiąc miałam obronę pracy licencjackiej. Opiekunka wymagała także przeprowadzenia ćwiczeń logopedycznych. Studentka nie chciała się na to zgodzić, ponieważ nie jest od tego specjalistką i nigdy się tym nie zajmowała. Doprowadziło to do zaostrzenia konfliktu z mentorką i pogorszenia atmosfery w pracy. Co chwilę pojawiały się jakieś problemy. Pytałam o wszystko na bieżąco, a później dowiadywałam się, że jednak tak nie może być i te godziny praktyk się nie liczą. W końcu naprawdę bardzo się zdenerwowałam i poszłam po pomoc na uczelnię – kontynuuje swoją opowieść studentka. Justyna była przenoszona od osoby do osoby. Dowiedziałam się, że nie zaliczą mi nadprogramowych godzin, które wyrobiłam, a ponadto, że według pracowników fundacji jestem leniwa, niechętna do współpracy, a prezentację zrobiłam nie na temat. Od pozytywnej oceny praktyk zależało to, czy podejdę do obrony pracy, a wiedziałam, że mentorka kłamie na temat mojego zaangażowania. Brak wsparcia uczelni sprawił, że sytuacja stała się szczególnie przykra i frustrująca. Studentka mówi, że mimo trudności, jakie spotkały ją podczas odbywania praktyk, nauczyła się bardzo dużo. Ostatecznie jednak udało jej się zaliczyć je na czas i zakończyć studia w planowanym terminie.
Zderzenie z rzeczywistością Nie zawsze jest jednak tak, że praktyki rozczarowują, bo są źle zorganizowane lub niczego nie uczą. Wybierając dany kierunek studiów oczekujemy, że związana z nim praca będzie ekscytująca, dokładnie taka, jak to sobie wyobrażaliśmy. Rzeczywistość bardzo często okazuje się odmienna. Tak było w przypadku Bartka, któremu udało się dostać na praktyki w lokalnej rozgłośni radiowej, skoncentrowanej na problemach miasta. Informacje prezentowane na antenie wymagały od zespołu newsroomu biegania po mieście i nagrywania różnych mniej lub bardziej ciekawych materiałów. Ja byłem szeregowym stażystą, do którego zadań należało przede wszystkim przygotowanie dźwięku, który był później wykorzystywany w serwisie informacyjnym –
pozycje do szefa newsroomu. Dziennie musiałem zrealizować dwa tematy. I tutaj przyszło pierwsze zaskoczenie. Moje propozycje często były odrzucane z prostego powodu: „to nie zainteresuje naszych słuchaczy”. Okazuje się, że tematy, które uznawałem za ciekawe, z perspektywy doświadczonego dziennikarza radiowego miały nikły potencjał antenowy. Słuchaczy serwisów informacyjnych interesowało raczej, na której ulicy są korki, a nie, co jest akurat w repertuarze teatru. Jednym z pierwszych zadań Bartka było udanie się do biura Zarządu Tramwajów Miejskich i rozmowa z rzecznikiem prasowym na temat powstania nowej linii. Rozczarowujące dla niego było to, że osoba odpowiedzialna za dobry wizerunek zarządu po prostu otworzyła na swoim komputerze stronę internetową instytucji i przeczytała treść informacji prasowej. Była to jedna z wielu sytuacji, która sprawiła, że chłopak zmienił swoje zdanie o pracy w radiu. Rzeczywistość rozczarowała go, ale mimo to twierdzi, że nie żałuje podjęcia tych praktyk. Staż był momentami naprawdę bardzo przyjemny. Dzięki akredytacjom z mojej stacji mogłem wziąć udział w kilku ciekawych wydarzeniach, poznałem techniki pracy nad głosem. Nauczyłem się obróbki dźwięku, zobaczyłem, jak działa studio, zawarłem parę nowych znajomości. Staż w radiu to świetna przygoda, która pozwala również obalić pewne mity i zmienić wyobrażenia na temat mediów.
Zgaszony zapał
opowiada o swoich doświadczeniach. Codziennie rano otwierałem serwisy z wiadomościami lokalnymi i patrzyłem, co ciekawego dzieje się w mieście. Po wstępnej selekcji tematów wysyłałem pro-
Brak odpowiedzialności pracodawcy, zrywanie kontaktu, konflikty i zderzenie wyobrażeń z rzeczywistością to tylko kilka z licznych problemów, z jakimi spotykają się młodzi ludzie na stażach. Jednak rozczarowanie wymarzoną pracą nie jest najgorszym, co może spotkać studenta podczas praktyk. Gorsze jest poczucie, że jego potencjał nie został wykorzystany i dałoby się zrobić więcej, gdyby tylko ktoś na to pozwolił. Brak możliwości wykazania się często sprawia, że zapał i chęci do angażowania się w jakiekolwiek aktywności gasną. Dobrze jednak pamiętać, że problem nie zawsze leży po stronie instytucji, w której podejmowane są praktyki. Nie zawsze też udaje się potwierdzić swoje oczekiwania względem wymarzonej pracy, co bardzo negatywnie wpływa na ogólną ocenę miejsca, w którym pracowało się przez ten czas. Zanim wyrobimy sobie zdanie na temat odbytych praktyk, warto zastanowić się, czego od nich oczekujemy. 0
październik 2017
/ szaleństwo rankingów ranking szanghajski
Z perspektywy Szanghaju
W sierpniu zostało opublikowane kolejne zestawienie rankingu szanghajskiego, mającego wyłaniać najlepsze uniwersytety świata. Uniwersytet Warszawski zanotował w nim awans o ponad 100 pozycji i znalazł się w grupie uczelni sklasyfikowanych pomiędzy 301 a 400 miejscem. t e ks t:
KRZYSZTO F WANECK I
rzygotowany przez Uniwersytet Jiao Tong w Szanghaju ranking po raz pierwszy ukazał się w 2003 r. Od tamtej pory na jego podstawie ustalana jest klasyfikacja pięciuset najlepszych uczelni na świecie – około 3 proc. spośród wszystkich. Przy sporządzaniu listy brane są pod uwagę: liczba absolwentów czy pracowników, którzy otrzymali Nagrodę Nobla lub Medal Fieldsa (przyznawana co 4 lata nagroda dla 2-, 3lub 4-osobowych zespołów matematyków), liczba najczęściej cytowanych naukowców (wybranych przez Thomson Reuters), liczba publikacji w czasopismach takich jak „Nature” czy „Science” i liczba publikacji wymienionych w wybranych indeksach cytowań (Science Citation Index – Expanded oraz Social Sciences Citation Index). Wydaje się, że spośród wymienionych kryteriów największe wątpliwości może budzić to, że uczelnie są oceniane nie tylko za miniony rok akademicki. Idzie za tym problem z przyporządkowaniem związanych z wieloma ośrodkami naukowymi noblistów do poszczególnych uczelni. Dlatego też nagradzanie uniwersytetów za przyznawaną od 1901 r. nagrodę Nobla i od 1936 nagrodę Fieldsa powoduje, że ranking szanghajski promuje uczelnie z tradycjami.
P
Obiektywne spojrzenie? W tym roku, podobnie jak we wszystkich latach od początku istnienia rankingu, pierwsze miejsce zajął Uniwersytet Harvar-
08-09
da. Wyprzedził on znajdujące się również na podium Uniwersytet Stanforda oraz Uniwersytet Cambridge. W klasyfikacji państw, których jest na ten moment w rankingu 35, zdecydowanie zwyciężyły Stany Zjednoczone (16 uczelni w pierwszej dwudziestce). Wysoką pozycją uniwersytetów mogą pochwalić się również Wielka Brytania (3 uczelnie w pierwszej dwudziestce) i Szwajcaria (1 uczelnia w pierwszej dwudziestce). Trzeba przyznać, że polskie uczelnie w rankingu szanghajskim wypadają blado. W klasyfikacji znajdują się jedynie dwa polskie uniwersytety – Warszawski i Jagielloński – odpowiednio w przedziałach 301–400 oraz 401– 500 (w latach 2004–2015 pozycja 301–400). Na liście rezerwowej (pozycje 501–800) można znaleźć jeszcze Akademię Górniczo-Hutniczą, Śląski Uniwersytet Medyczny oraz Uniwersytet Wrocławski. Warto również zaznaczyć, że ostatni awans Uniwersytetu Warszawskiego, który według rektora uczelni zawdzięcza on zwiększeniu liczby publikacji w anglojęzycznych indeksach cytowań, jest jedynie powrotem na pozycję z lat 2004-2015.
Polska perspektywa Co ciekawe, drugi ujęty w rankingu polski Uniwersytet Jagielloński nie zanotował podobnego awansu. Mimo to, w krajowym odpowiedniku klasyfikacji uczelni, czyli rankingu prowadzonym przez czasopismo Perspektywy, uczelnie plasują się ex aequo na pierwszym miejscu. Zdziwienie wywołują także pozycje
szkół wyższych wymienionych na pozycjach 501–800. Akademia Górniczo-Hutnicza jest szósta, Uniwersytet Wrocławski siódmy, a Śląski Uniwersytet Medyczny dopiero trzydziesty. Skąd taka dysproporcja? Wydaje się, że wynika ona ze znaczącej różnicy w metodologii obu tych rankingów. Na stronie perspektywy.pl można przeczytać, że ranking uczelni akademickich składa się z siedmiu kryteriów: prestiżu, pozycji rynkowej absolwentów, potencjału naukowego, efektywności naukowej, innowacyjności, warunków studiowania oraz umiędzynarodowienia studiów. Są one mierzone przez 31 wskaźników. Można w związku z tym uznać, że każdy ranking jest jedynie odbiciem pewnych odgórnie przyjętych kryteriów, które niekoniecznie równoznacznie określają sytuację danej uczelni. Ranking szanghajski skonstruowany jest w taki sposób, że faworyzuje uczelnie anglojęzyczne. Niewielu przecież uważa, że publikowanie prac na siłę w języku obcym na kierunkach humanistycznych takich jak filozofia lub historia jest rozwiązaniem realnie zwiększającym pozycję naukową uczelni. Z drugiej strony, szybki awans Uniwersytetu Warszawskiego w rankingu szanghajskim pokazuje, że to jest droga, którą polskie uczelnie powinny podążać, aby piąć się w światowym rankingu akademickiego prestiżu. Awans Uniwersytetu Warszawskiego jest więc powodem do zadowolenia. Świadczy o rosnącej na świecie renomie uczelni, która przyciągnie większą liczbę kandydatów na studia, co – niezależnie już od rankingu szanghajskiego – na pewno poprawi jej naukowy status. 0
„Dobra szkoła” /
Rok 2022
Już za 6 lat w mury polskich uczelni wejdzie pierwszy rocznik wykształcony w zreformowanej przez PiS rzeczywistości edukacyjnej. Nie musi jednak to oznaczać, że studenci będą przygotowani do studiowania lepiej, niż poprzednio. t e ks t:
MICHAŁ ORLICKI
eforma systemu szkolnictwa stanowi jedną z największych zmian w funkcjonowaniu państwa, wzbudza więc wielkie zainteresowanie. Obecnie najwięcej słyszy się o problemach organizacyjnych, jakie wynikły z likwidacji gimnazjów, jej sztandarowego założenia. Otwarcie klas siódmych przysporzyło szkołom wielu problemów aprowizacyjnych i finansowych, wynikających z konieczności przyjmowania większej liczby uczniów. Należy spodziewać się jednak, że to rok 2019 będzie punktem kulminacyjnym procesu. Wtedy to dla absolwentów szkół podstawowych otwarte zostaną pierwsze klasy szkół ponadgimnazjalnych. Funkcjonować będą jednocześnie z pierwszymi klasami dla ostatnich absolwentów gimnazjów. Przez trzy lata licea będą więc jednocześnie trzyletnie i czteroletnie, technika czteroletnie i pięcioletnie. Pierwszoklasistami będą, jak można przeczytać na oficjalnej stronie reformy, uczniowie kończący klasę III gimnazjum i dzieci kończące klasę VIII szkoły podstawowej. Dzieło zostanie zakończone w roku 2022, kiedy to absolwenci zreformowanych szkół średnich rozpoczną studia. To właśnie przyszli studenci znajdują się w oku reformacyjnego cyklonu.
R
Student jak ze snu Reforma systemu oświaty to okazja do wzbudzenia nadziei, że wady likwidowanego systemu zostaną usunięte, a nowi studenci będą lepiej przygotowani do podjęcia studiów niż ich poprzednicy. Z punktu widzenia uczelni szkoły podstawowe i średnie są kuźnią ich przyszłych studentów. Tak samo uczelnie wyższe są trakto-
wane przez rynek pracy. Istnieje tu więc pewien łańcuch wzajemnych oczekiwań, a uczelnie stanowią jego środkowe ogniwo. Obecnie zakłady pracy zatrudniające osoby z wyższym wykształceniem często wyrażają niezadowolenie z braku u absolwentów uczelni wyższych tzw. umiejętności miękkich (takich jak zdolność nowatorskiego myślenia, komunikatywność czy nawyk pracy w zespole). Są to zdolności, które łatwiej wykształcić w wieku szkolnym niż studenckim, podczas studiów zaś mogą okazać się nieocenione. W założeniach obecnie wchodzącej w życie
Można odnieść wrażenie, że reforma PO inspirowana była myślą renesansu, reforma PiS-u zaś – romantyzmu reformy znajdują się zalecenia dotyczące rozwijania takich cech, brak jest jednak wyraźnych wskazówek, jak je kształtować. Inne umiejętności ułatwiające życie studentom to nawyk krytycznego myślenia, samodzielnego poszerzania wiedzy i ogólnie pojęta zaradność życiowa. W zakresie tego pierwszego, nowa podstawa często krytykowana jest jako wsteczna w stosunku do obowiązującej dotychczas. Samodzielne poszerzanie wiedzy zostało wsparte przez dofinansowanie bibliotek i położenie nacisku na cyfryzację szkół; pytanie jednak, jak nauczyciele będą
korzystać z tej infrastruktury. Co do zaradności życiowej, trudno oczekiwać, by decydującą rolę w jej kształtowaniu odgrywała podstawa programowa, można jednak zaznaczyć, że widać w niej wyraźną preferencję budowania wiedzy nad kształtowaniem umiejętności.
Program ukryty Przyszli studenci będą ukształtowani przez mnóstwo czynników, z których państwo ma wpływ na jawną podstawę programową oraz tzw. program ukryty. Jest to zbiór przewidzianych przez ustawodawcę, lecz nienazwanych wprost bodźców, które kształtują ucznia – obywatela. W przypadku obecnych uczniów program ukryty będzie się składał z zamieszania organizacyjnego wywołanego likwidacją gimnazjów oraz wizji człowieka, którego chce przez nią wychować ustawodawca. O ile podstawa programowa przygotowana przez rząd Tuska kładła – przynajmniej w teorii – nacisk na rozwój kompetencji społecznych, a nawet umiejętności miękkich, podstawa programowa rządu Szydło koncentruje się na rozwijaniu świata wewnętrznego ucznia w zgodzie z wartościami promowanymi przez jej partię. W światopoglądze ucznia główną rolę ma odgrywać moralność i poczucie wspólnoty narodowej. Można odnieść wrażenie, że reforma PO inspirowana była myślą renesansu, reforma PiS-u zaś – romantyzmu. Podstawa rządu Szydło skupia się na kształtowaniu poczucia przynależności do rodziny, narodu, grupy przedszkolnej, grupy chłopców, grupy dziewczynek oraz innych grup. Inną cechą 1
październik 2017
Świat na opak Agnieszka Ruta-Kucińska, dyrektor II Liceum Ogólnokształcącego w Łowiczu, nie może doczekać się wejścia reformy w życie. Teraz mamy tak naprawdę 1,5 roku na przygotowanie ucznia do matury. Reforma da nam trochę oddechu – mówi. Niezadowolenie z istniejącego stanu rzeczy, usankcjonowanego w 2009 r. reformą PO, jest powszechne szczególnie wśród nauczycieli licealnych. Na przykład w badaniu przeprowadzonym w 2012 r. przez Uniwersytet Łódzki 43 proc. nauczycieli ponadgimnazjalnych wyraziło negatywne uczucia wobec niego, pozytywne
10-11
zaś 35 proc. Istotnie, reforma minister Hall położyła punkt ciężkości edukacji ogólnej na etapie gimnazjum i pierwszej klasy liceum, po której 16- i 17-letni uczniowie musieli właściwie deklarować, co będą zdawać na maturze, a więc jak będzie wyglądała ich naukowa przyszłość. Krytykę obarczania niedojrzałych jeszcze emocjonalnie ludzi tak istotnym wyborem odpierano, powołując się na analogię takiego systemu do programu Matury Międzynarodowej. Obie te reformy stanowią odpowiedź na niedociągnięcia systemu przyjętego w 1999 r. przez rząd Buzka, przede wszystkim zbyt niewielką ilość czasu poświęconą na realizację programu. Rząd PO usiłował rozwiązać je, nie ingerując w strukturę organizacyjną szkolnictwa, zaburzając jednak spójność procesu nauczania. Rząd PiS-u postanowił po prostu wyprzeć je z rzeczywistości.
Życie na walizkach Dwa i pół roku to za mało, by ukształtować ucznia w duchu drogich nam wartości. We współczesnym, chaotycznym świecie, takie zaopiekowanie się młodzieńcem i ukierunkowanie go jest szalenie istotne – uważa Ruta-Kucińska. Jej sytuacja jest jednak specyficzna – prowadzi renomowaną szkołę, która i tak zmieni lokal, zanim nadejdzie rok 2019. Trudno oczekiwać podobnego entuzjazmu od dyrektorów liceów, którzy będą musieli pomieścić w swych murach podwójną liczbę pierwszoklasistów, lub tym bardziej od sześciu i pół tysiąca dyrektorów likwidowanych gimnazjów i ok. 10 tysięcy zwolnionych w efekcie reformy nauczycieli. Na przyszłych studentów wywołany zmianami chaos ma wpływ ogromny – część klas siódmych otwarto w szkołach podstawowych, część przy gimnazjach, a prawie zawsze wiązało się to ze zmianą klasy i nierzadko budynku. Ostateczne decyzje w tych sprawach podejmowano często w ostatniej chwi-
li, a uczniowie do końca sierpnia nie wiedzieli, gdzie i z kim będą chodzić do szkoły. Zjawiska te stanowią przeciwieństwo deklarowanego celu rządu, którym było oszczędzenie uczniom stresu związanego z przejściem do gimnazjum.
Misja 2022 Nowi studenci polskich uczelni wyższych, którzy przekroczą ich mury w 2022 r., będą więc wychowani według programu jawnego i programu ukrytego. Ich wiedza dotycząca pewnych zagadnień z zakresu biologii, seksualności czy literatury może być uszczuplona w stosunku do poprzednich podstaw, zwiększy się natomiast liczba znanych przez nich faktów historycznych; nic nie wskazuje również na to, by mieli dysponować umiejętnościami miękkimi w większym stopniu niż ich poprzednicy. Być może część nauczycieli potraktuje poważnie zalecenia dotyczące rozwoju wrażliwości uczniów, jednak jest to wymóg trudny do wyegzekwowania, ponieważ trudno ocenić rozwój wewnętrzny człowieka – próba dokonywania takiej oceny byłaby zresztą etycznie wątpliwa. Tak samo wcale nie jest oczywiste, czy szkoły uspołeczniają uczniów w takim stopniu, w jakim wymagało tego dotychczas obowiązujące prawo. Uczelnie wyższe muszą być więc gotowe na to, że reforma przysporzy im pracy, zamiast odjąć. Jako że program nauczania w szkołach może coraz bardziej odbiegać od realnych potrzeb uczniów, postrzeganie szkoły w Polsce może się jeszcze bardziej upodobnić do popularnego w USA, gdzie etap edukacji powszechnej spełnia przede wszystkim rolę wychowawczą i uspołeczniającą, a prawdziwa edukacja zaczyna się na studiach. Konkluzja ta nie oznacza, że do tej pory było inaczej; polska edukacja, już zacofana względem wielu państw, nie posuwa się naprzód, a być może nawet robi krok w tył. 0
fot. Elwira Szczęsna
Uniwersyteckie pawie
podstawy jest nacisk położony na budowanie wiedzy merytorycznej kosztem krytycznego myślenia. Na przykład w wymaganiach dla licealnego przedmiotu filozofia umiejętność ustosunkowania się do poznawanego poglądu wymagana jest tylko na poziomie rozszerzonym. Na „podstawie” wystarczy umiejętność jej wyjaśnienia. Zwraca się uwagę na marginalizowanie kwestii ochrony środowiska czy teorii ewolucji w podstawie przedmiotu biologia oraz powrót do nauczania historii przez pryzmat faktów i wybranych przez ustawodawcę postaci (np. absolwent III klasy SP musi znać życiorysy siedmiorga arbitralnie wskazanych przez ustawodawcę „wielkich Polaków”, np. królowej Jadwigi, króla Stefana I czy Wandy Rutkiewicz). Edukacja seksualna również nabiera charakteru dalekiego od pragmatyzmu; nacisk kładzie się na wiedzę o różnorodnych zjawiskach (prokreacja, antykoncepcja itd.) i ocenianie ich pod kątem moralnym. Z kanonu lektur wypadły takie filary kultury europejskiej jak Jądro ciemności Conrada czy Mistrz i Małgorzata Bułhakowa, co pozbawi część uczniów kontaktu z wyrażonymi w nich ideami.
fot. Katarzyna Bieniaszewska
/ „Dobra szkoła”
co robić w październiku /
Nie samą nauką student żyje Październik zapewne kojarzy się większości z nas z nieuchronnie zbliżającą się nauką oraz z kolejnymi (bądź też pierwszymi, w przypadku nowych żaków) kolokwiami i egzaminami. Tak jednak nie musi być. Poniżej prezentujemy kilka propozycji na spędzenie tej jesieni poza uczelnią. K aTA R Z Y N A s ko kow s k a
ielu młodych ludzi ma wrażenie, że w Warszawie wiele się dzieje tylko latem. To jednak nieprawda. Ciepłe miesiące bardziej skłaniają nas do wyjścia z domu i zadbania o wolny czas. Po rozpoczęciu roku akademickiego zakładamy, że jesteśmy na to zbyt zajęci. Tymczasem stolica niezmiennie oferuje wiele zajęć, które mogłyby być świetną motywacją do oderwania się od nauki.
W
Do posłuchania Na początek uczta dla uszu. Już 8 października w Filharmonii Narodowej odbędzie się koncert Queen Symfonicznie. Bilety na wieczorny występ wyprzedały się cztery miesiące przed terminem, dlatego zorganizowano dodatkowy koncert tego samego dnia. Jak podają organizatorzy, orkiestra filharmonii połączy swoje siły z Hollyłódzką Orkiestrą Filmową. Podczas występu będzie można usłyszeć ponad 60 artystów, którzy zagrają najpiękniejsze utwory zespołu Queen. Wielbicielom folku i pop rocka może z kolei przypaść do gustu koncert Imany, który odbędzie się 15 października na Hali Torwar. Piosenkarka jest uznawana, zaraz obok Zaz, za jedno z największych objawień francuskiej sceny ostatnich lat.
Warto również zapoznać się z nowym dorobkiem polskiej wokalistki KARI, która swój trzeci album będzie promować 17 października w klubie Stodoła. Jest to jedna z ciekawszych artystek polskiej sceny alternatywnej. Koncertowała m.in. z Kasią Nosowską i grała na takich imprezach muzycznych jak Open’er czy Free Form Festival. W Warszawie znajdzie się coś również dla wielbicieli jazzu. Studencki Klub Harenda (który pamięta akademickie czasy naszych rodziców) organizuje w najbliższym czasie dwa interesujące wydarzenia: Tribute to John Coltrane 22 października oraz Tribute to Ella Fitzgerald 29 października. Pierwsze z nich to koncert poświęcony jednemu z najważniejszych saksofonistów w historii światowego jazzu, natomiast podczas drugiego koncertu kilku artystów zagra i zaśpiewa największe przeboje ikony tego gatunku. Fanów rocka alternatywnego i punka może zainteresować koncert zespołu Nick Cave & The Bad Seeds. Odbędzie się on 24 października na Torwarze. Podczas występu publiczność będzie mogła usłyszeć największe przeboje zespołu oraz – po raz pierwszy na żywo – piosenki z nowego albumu Skeleton Tree.
Zdjęcia i obrazy Jedną z ciekawszych ekspozycji do zobaczenia w najbliższym miesiącu jest wystawa fotografii Frida i Diego. Niech żyje Życie!. Podczas niej będzie można obejrzeć około 50 zdjęć autorstwa różnych fotografów oraz artystów z czasów Fridy Kahlo i Diego Rivery, m.in. Guillerma Kahlo, ojca Fridy, czy Augustina Victora Casasoli. Można je obejrzeć na wernisażu w Bibliotece Publicznej przy ulicy Koszykowej 26/28 do 15 października. Wstęp na wydarzenie jest bezpłatny. Kolejna interesująca wystawa to Dali kontra Warhol, znajdująca się w Pałacu Kultury i Nauki. Przedstawia ponad 120 oryginalnych prac obu twórców, które zostały wybrane z prywatnych kolekcji. Ukazują one różnice i podobieństwa w twórczości dwóch artystów, którzy znacząco wpłynęli na rozwój sztuki i kultury. Jak głosi organizator – część eksponatów zostanie po raz pierwszy zaprezentowana szerokiej publiczności. Dodatkowo każdy zwiedzający otrzymuje na wejściu zestaw z audioprzewodnikiem, który objaśnia słuchaczom powiązania między Warholem i Dalim oraz przybliża ich zawiłe życiorysy. Wernisaż będzie otwarty dla odwiedzających do 7 października. 1
fot. StockSnap
t e k s t:
październik 2017
/ co robić w październiku
Fanom wielkiego ekranu polecamy Warszawski Festiwal Filmowy. Tegoroczna edycja odbędzie się w dniach 13–22 października. W ramach wydarzenia będzie można obejrzeć zarówno filmy z różnych zakątków świata – nakręcone na Ukrainie, w Niemczech czy w Stanach Zjednoczonych – jak i wiele dzieł polskich reżyserów, których być może nie mielibyśmy okazji zobaczyć w kinie. Projekcje odbędą się w Kinotece oraz w Multikinie w Złotych Tarasach. Ceny biletów różnią się w zależności od godziny wyświetlania filmu – za wstęp do 14.00 włącznie trzeba będzie zapłacić 12 zł, natomiast od 16.00 – 18 zł. W ramach wydarzenia przewidywane są również spotkania z twórcami oraz koncerty w klubie festiwalowym mieszczącym się w Cafe Kulturalnej. Po zajęciach (lub w czasie tych odwołanych) warto zajrzeć również do teatru, gdzie często można trafić na tanie wejściówki na bardzo dobre spektakle. Dodatkowo studenci w większości teatrów mają atrakcyjne zniżki. Jedne z najtańszych biletów możemy znaleźć w Teatrze Polskim oraz w Teatrze Dramatycznym. Należy jednak pamiętać, że po wejściówki ulgowe do części placówek musimy udać się przed przedstawieniem osobiście (np. do Teatru Ateneum).
Na sportowo
fot. Joseph Pearson on Unsplash/CC
Preferujących aktywną formę wypoczynku po zajęciach być może zainteresują biegi przełajowe odbywające się w różnych dzielnicach Warszawy (m.in. Praga, Ursynów, Żoliborz) pod hasłem Parkrun. Dystans każdego z nich wynosi 5 km. Udział w biegach jest bezpłatny. Wystarczy wypełnić formularz rejestracji i można wystartować w każdym
12-13
fot. Pexels
Teatr i kino
z nich. Uzyskane rezultaty zapisywane są na profilach uczestników w serwisie internetowym i przesyłane na adres ich poczty elektronicznej. Biegi zaplanowane zostały na 7, 14, 21 oraz 28 października. Kolejnym wydarzeniem z pogranicza sportu ekstremalnego i masowego jest Bieg Hutnika, który odbędzie się 8 października w Arcelormittal Huta Warszawa. Wymaga od uczestników połączenia różnorodnych umiejętności – rywalizacji z chęcią współpracy oraz wysiłku fizycznego z dobrą zabawą. Na trasie biegu postawionych będzie bowiem wiele przeszkód, a do pokonania niektórych z nich będą potrzebni inni uczestnicy imprezy.
Rozważający rozpoczęcie regularnych treningów lub znudzeni samotnymi biegami mogą dołączyć np. do grupy Aktywna Warszawa & I-Sport. Jej członkowie spotykają się co tydzień w zielonym sercu miasta, m.in. w Parku Agrykola, Parku Ujazdowskim i Łazienkach Królewskich. Na terenie Warszawy funkcjonuje dużo tego rodzaju organizacji zrzeszających miłośników różnorodnych sportów – każdy zatem ma szansę znaleźć coś dla siebie.
Na koniec pożartujmy Ponoć śmiech to zdrowie, więc nigdy go za wiele. W związku z tym warto również udać się na jeden z występów grup kabaretowych, które będą miały miejsce w najbliższym miesiącu na terenie Warszawy. Już 7 października w klubie Palladium odbędzie się pierwszy z nich – na scenie żartować będą bowiem Marcin Wójcik, Michał Wójcik i Waldemar Wilkołek z Ani Mru-Mru promujący nowy program artystyczny pt. Ostatnie takie trio. Tego samego dnia w Mateczniku Mazowsze znajdzie się coś dla wielbicieli pantomimy – swój spektakl komediowy przedstawi Ireneusz Krosny. W Teatrze Capitol 9 października występować będzie również Kabaret Moralnego Niepokoju, natomiast 22 października w Domu Kultury ŚWIT swoimi skeczami podzielą się członkowie kabaretu Łowcy.B. Jako studenci powinniśmy ciągle uczyć się i ćwiczyć swoje umiejętności. Nową i przydatną wiedzę możemy zdobywać nie tylko w murach naszej uczelni. Poszerzać swoje horyzonty warto również poza zajęciami. 0
kalendarz wydarzeń /
Kalendarz wydarzeń
patronaty Expecto Patronum - czyżby już po raz ostatni? ;)
październik 2017
1
Spotkania redakcyjne magla 7 i 10 października
2 1
Podoba Ci się MAGIEL i chciałbyś uczestniczyć w jego tworzeniu? Marzy Ci się kariera dziennikarza? Przyjdź na najbliższe spotkanie redakcyjne 7 października, poznaj szefów działów i miej możliwość napisania artykułu już do listopadowego numeru. Jesteś z UW i chciałbyś dowiedzieć się jak działa nasza organizacja na tej uczelni? Zapraszamy na spotkanie 10 października! Śledź naszego fanpage’a – będziemy publikować tam informacje dotyczące obu zebrań. Do zobaczenia!
3 3 4 5 5 6 7 7 8
II Konferencja Studentów WNE UW 13 października Wydział Nauk Ekonomicznych oraz Koło Naukowe Strategii Gospodarczej UW zapraszają do udziału w drugiej edycji Konferencji Studentów. Celem wydarzenia jest umożliwienie studentom WNE prezentacji wyróżniających się prac dyplomowych oraz wyników prowadzonych badań, a także wymiany poglądów z innymi przedstawicielami świata akademickiego. Mile widziani będą na niej zatem nie tylko pasjonaci ekonomii. Jeśli chcesz poznać więcej informacji, zajrzyj na stronę wydarzenia na Facebooku.
9 9 10
Toruń 20–22 października
Jak co roku Samorząd Studentów SGH organizuje dla nowo przyjętych studentów Wielkie Zwiedzanie Warszawy – projekt, w ramach którego mają oni okazję poznać historię oraz najciekawsze atrakcje stolicy. Prestiżowe muzea i wystawy, gra miejska oraz imprezy tematyczne – to wszystko czeka dwustu uczestników wydarzenia, które odbędzie się w weekend 14–15 października. Więcej informacji można znaleźć na stronie wydarzenia: facebook.com/ wielkiezwiedzaniewarszawy.
11 11 12
MAGIEL rekrutuje! Pod koniec października nasza redakcja zaprasza wszystkich chętnych na swój wyjazd integracyjno-szkoleniowy w stylu starego kryminału. Nieważne, czy jesteś z SGH, czy z UW i na którym roku studiujesz. Szukamy zarówno osób piszących, robiących zdjęcia lub grafiki, organizujących projekty, jak i każdego, kto chciałby się tego wszystkiego nauczyć. Pojedź z nami do Torunia, przyjdź na spotkanie redakcyjne albo zajrzyj do kanciapy na antresoli w SGH (pok. 64) – i zostań na dłużej!
Virtual EXPO – Wirtualne Targi Pracy 24–26 października
17 17 18
Wielkie Zwiedzanie Warszawy 14–15 października
Virtual EXPO – Wirtualne Targi Pracy (24–26.10.2017) to targi pracy, które odbędą się online! Po raz pierwszy specjaliści oraz przedsiębiorstwa z całej Polski będą mogli spotkać się w jednym miejscu bez względu na ograniczenia związane z logistyką czy brakiem czasu. Aby wziąć udział, wystarczy zarejestrować się na stronie virtualexpo.pl. Po uruchomieniu platformy zobaczysz na ekranie wirtualne stoiska firm, ich oferty pracy oraz będziesz mógł skontaktować się z przedstawicielami poszczególnych instytucji.
13 13 14 15 15 16
19 19 20 21 22 23 24 25
SKN Data Science Management II połowa października Razem z nowym rokiem akademickim na uczelnię wraca również SKN Data Science Management. W tym semestrze SKN rozpocznie działalność wykładem otwartym poruszającym tematykę zaawansowanej analityki i automatyzacji procesów analitycznych, przygotowanym we współpracy z firmą Onwelo. Jednocześnie będzie to wstęp do serii praktycznych warsztatów. Więcej szczegółów można znaleźć na stronie datasciencemanagement.pl oraz na fanpage’u Koła na Facebooku.
26 27 27 28 29 29 30 30 31
Dni Kariery® 25–26 października Pomóż swojej karierze – przyjdź na Dni Kariery®! 25 i 26 października w Auli Spadochronowej w SGH odbędzie się 25. edycja największych studenckich targów pracy, praktyk i staży: Dni Kariery®. Jak studenci pomagają studentom i absolwentom wejść na rynek pracy? Dni Kariery® to kilkadziesiąt firm każdego dnia, setki ofert pracy, Strefa Doradztwa Zawodowego, Strefa ChillOut, konkursy oraz warsztaty. Więcej dowiesz się podczas DK Day 17 października w Auli Spadochronowej, na dnikariery.pl lub fanpage’u na FB!
Noc Biologów styczeń 2018 Zapraszamy na siódmą Noc Biologów na Wydziale Biologii Uniwersytetu Warszawskiego. W trakcie Nocy odbędą się wykłady, warsztaty praktyczne, zajęcia laboratoryjne i pokazy prowadzone zarówno przez młodych badaczy i pasjonatów, jak i doświadczonych naukowców. Na Wydział Biologii UW zapraszamy dzieci, młodzież, ich rodziców i opiekunów, nauczycieli, studentów i innych zainteresowanych. Wstęp wolny. Zachęcamy do śledzenia naszej strony na Facebooku: Noc Biologów na Uniwersytecie Warszawskim.
Informacja dla organizacji Organizujesz interesującą konferencję? Koordynujesz nowy, ciekawy projekt? Możemy Ci pomóc dotrzeć do społeczności studenckiej SGH i UW. Zapytaj o Patronat Medialny Niezależnego Miesięcznika Studentów MAGIEL, pisząc na: magiel.patronaty@gmail.com Deadline na zgłoszenia do numeru listopad 2017: 15.10.2017
październik 2017
Cały Świa t MGG po
w jednym
dzielon y na 3
mailu
działy
lobal
oG G l ie g a M t s je m y z C
World&Economy
Zbiór najciekawszych artykułów ze światowej prasy anglojęzycznej
Science&Technology Culture
il a -m e e n o in d rl o w le o h w The
Przygotowany przez dziennikarzy miesięcznika NMS MAGIEL Świetna okazja do poznania j. angielskiego w praktyce Wysyłany w każdy piątek - wystarczy, że podasz swój mail na stronie magiel.waw.pl/magielgoglobal
Oferta Darmowa !
magiel.waw.pl/magielgoglobal
dezinformacja / ARTYKUŁ SPONSOROWANY
Co należy wziąć pod uwagę, wybierając kierunek studiów magisterskich? Wszystko, co musisz wiedzieć, wybierając kierunek studiów magisterskich, znajduje się tutaj – przeczytaj naszą checklistę, weź ją ze sobą i odwiedź TARGI MAGISTERSKIE, które odbędą się 16 listopada w Lofcie II PIĘTRO przy Ul. Kredytowej 9, 00056 w Warszawie. Pomożemy ci znaleźć najlepszy dla ciebie kierunek studiów. Już teraz możesz zarejestrować swój udział, bez żadnych dodatkowych opłat, pod adresem www.master-and-more.pl, korzystając z darmowego kodu XA7WM. Podczas przeglądania ofert na targach weź pod uwagę następujące kryteria: 1. Czym się interesujesz? Zaczynamy od najtrudniejszej kwestii. Jeśli jeszcze nie wiesz „co cię kręci”, nie oczekuj, że odpowiedź sama wyświetli się w twojej głowie. Podejdź do tego metodycznie. Zacznij od przejrzenia opisów i sprawdzenia programów nauczania na różnych kierunkach. W którymś momencie coś z pewnością przykuje twoją uwagę. Zastanów się – czy potrafisz wyobrazić sobie, że studiujesz właśnie na tym kierunku? Porozmawiaj z obecnymi na targach ekspertami. Możesz z nimi podzielić się swoimi wątpliwościami i zadać wszelkie nurtujące cię pytania.
2. Jakie są perspektywy twojej kariery? Świat bardzo szybko się zmienia, a my, jeśli chcemy za nim nadążać, musimy umieć się do tych zmian dostosować. Doświadczenie pokazuje, że wiele osób wykonuje zawód, który nawet w najmniejszym stopniu nie ma związku z ich wykształceniem. Są też tacy, którzy po pewnym czasie w wyuczonym zawodzie dokonują gruntownej zmiany swojej ścieżki kariery. Aby zminimalizować napięcie związane z wyborem kierunku studiów, nie traktuj tego dylematu jako coś co zadecyduje o całym twoim przyszłym życiu. Pamiętaj jednak, że jedną z głównych wytycznych przy wyborze studiów magisterskich powinna być szansa na znalezienie dobrej pracy. Wybierz taki kierunek studiów, który jest chociaż w części związany z tym, czym chciałbyś się
zajmować w przyszłości lub znajdź bardziej ogólny program na zbliżonym kierunku. Pozwoli ci to na lepszy start w życie zawodowe.
3. Jakie są warunki przyjęcia na studia? Wybór kierunku studiów może być w pewnym stopniu ograniczony, ponieważ jest zależny od ukończonego kierunku studiów licencjackich. Kiedy już ustalisz obszar swoich zainteresowań, powinieneś dokładnie zapoznać się z wymogami dotyczącymi przyjęcia na studia. Nie rezygnuj z wymarzonego kierunku, nawet jeżeli znacznie różni się on od programu twoich studiów licencjackich. Najpierw sprawdź warunki! Jest wiele kierunków dostępnych również dla absolwentów innych dyscyplin naukowych. Jeszcze lepszym rozwiązaniem jest rozmowa z przedstawicielami danej uczelni. Można ich spotkać na stoiskach lub umówić się na bezpośrednie spotkanie podczas TARGÓW MAGISTERSKICH.
4. Która uczelnia oferuje mój kierunek? Pozostałe kwestie związane z kierunkiem studiów magisterskich, o których nie powinno się zapominać, dotyczą samej uczelni. Gdzie się mieszczą jej poszczególne wydziały? Czy ma reputację? Co jeszcze oferuje swoim studentom – akademiki, dodatkowe zajęcia lub kursy językowe. W jakich godzinach odbywają się wykłady i ćwiczenia? Ma to szczególne znaczenie, jeżeli pracujesz.
Czy uczelnia ma dobrą renomę w zakresie prowadzenia określonych kursów? Czy zajęcia są prowadzone na wysokim poziomie? Jak absolwenci kierunku, który cię interesuje, oceniają swoje studia? Im więcej informacji uzyskasz, tym łatwiej będzie ci dokonać właściwego wyboru.
5. A co z kosztami? To samo dotyczy opłat za studia. Ile kosztują oraz jakich dodatkowych wydatków możesz się spodziewać – zakwaterowanie, koszty podróży itp.? Jaki jest poziom życia w mieście, w którym mieści się dana uczelnia? Czy takie studia będą dobrą inwestycją dla ciebie? Czy chciałbyś ubiegać się o jakiekolwiek możliwości dofinansowania? Zachęcamy do obejrzenia prezentacji pt. Jak wybrać i sfinansować studia magisterskie podczas TARGÓW MAGISTERSKICH. Temat finansowania nauki jest szczególnie ważny, jeśli rozważasz decyzję o podjęciu studiów za granicą. Z pewnością masz już własne kryteria, których będziesz się trzymać, podejmując decyzję. Na pewno mnóstwo pytań przychodzi ci teraz do głowy, a wiele z nich pozostaje bez odpowiedzi. Zapraszamy na TARGI MAGISTERSKIE w Warszawie, podczas których nasi eksperci i przedstawiciele uczelni osobiście rozwieją wszelkie twoje wątpliwości. Udział w wydarzeniu możesz zgłosić za pośrednictwem www.master-and-more.pl. 0
październik 2017
ARTYKUŁ SPONSOROWANY
Nie takie korpo straszne! Studia to czas ważnych wyborów dla osób wkraczających na rynek pracy. To, jakie decyzje podejmiesz, będzie miało bardzo duży wpływ na Twoje przyszłe życie zawodowe. Jednym z takich wyborów będzie nie tylko branża czy zakres pełnionych zadań w nowym miejscu pracy, lecz także wielkość firmy, z jaką chcesz związać swoją przyszłość. śród wielu młodych osób panuje błędne przekonanie, że korporacje to wielkie bezduszne machiny, w których jednostka nie jest istotna. Nie musi jednak tak być, gdyż firma firmie nie jest równa. BNP Paribas Securities Services reprezentuje francuskie standardy na polskim rynku pracy. W naszym warszawskim oddziale, który staje się globalnym liderem usług wspólnych w dziedzinie usług powierniczych oraz obsługi funduszy inwestycyjnych, wierzymy, że to właśnie ludzie są fundamentem firmy.
W
Atmosfera Chcemy, by każdy czuł się u nas dobrze. Atmosfera, jako kluczowy element kultury organizacyjnej, jest jedną z naszych największych zalet sprawiających, że rozwijamy się tak dynamicznie. Pozytywna aura panująca
jemny szacunek i poczucie odpowiedzialności nie tylko za swoje obowiązki, ale również za innych członków zespołu.
Rozwój W celu rozwoju umiejętności naszych pracowników stworzyliśmy skrojony na miarę potrzeb naszej organizacji katalog szkoleń. Każdy z pracowników co roku otrzymuje pulę tokenów, które może zamieniać na szkolenia zewnętrzne z zakresu doskonalenia umiejętności miękkich, technicznych lub wiedzy teoretycznej. Dla nowych pracowników mamy prawie dwutygodniowy cykl szkoleń – Warsaw Training Centre – podczas którego dokładnie poznają profil działalności firmy. Wielu z naszych pracowników ma również możliwość wyjazdu za granicę w celach szkoleniowych. Częste kierunki podróży to Francja, Luksemburg, Włochy, Hiszpania, Wiel-
BNP PARIBAS SECURITIES SERVICES W LICZBACH: 200 – minimum tyle nowych osób zatrudnimy do końca 2018 roku 600 000 słoni afrykańskich – łączny ciężar elementów wykorzystanych do budowy naszego biura 29 – średnia wieku w naszej firmie (∞) – ilość świeżo mielonej, darmowej kawy dla pracowników 26 – narodowości wśród osób pracujących w naszych zespołach 52 – dostawy skrzynek pełnych świeżych owoców dla pracowników w ciągu roku w naszej firmie to wynik pracy każdego z nas – ludzi młodych, dynamicznych i ambitnych, nastawionych na współpracę i wzajemną pomoc. Wszyscy mówimy do siebie po imieniu – nawet do szefa.
Integracja Zdajemy sobie sprawę, jak ważne jest to, aby każdy pracownik czuł się częścią zespołu i dobrze poznał innych współpracowników, dlatego chętnie inwestujemy nasz czas i energię w integrację. Co miesiąc dołącza do nas około 30 nowych osób i od początku dbamy o to, aby czuły się w firmie komfortowo. Organizujemy wyjazdy integracyjne poza Warszawę, które zawsze połączone są z wolontariatem. Organizujemy pikniki dla dzieci, malujemy szkoły i budujemy place zabaw, w czym staliśmy się już prawdziwymi ekspertami!
Wartości W BNP Paribas Securities Services gramy do jednej bramki i stawiamy cele zespołowe ponad indywidualne. Realizujemy się przez współpracę i wzajemną pomoc. Cenimy zaangażowanie, kreatywność oraz gotowość do stawienia czoła wyzwaniom. Bardzo ważny jest dla nas również wza-
16-17
ka Brytania czy Niemcy, skąd migrujemy procesy do Polski. Po powrocie osoby te wcielają się w rolę trenerów dla reszty zespołu. W ramach firmy działa również klub mówców powstały w ramach międzynarodowej inicjatywy Toastmasters, gdzie pracownicy szlifują swoje umiejętności wystąpień publicznych, pod okiem fachowych obserwatorów.
Sport Po godzinach lubimy spędzać czas razem, a sport to do tego idealna okazja! Dla aktywnych przewidzieliśmy szkółkę tenisa ziemnego, w której swoje umiejętności szlifuje już ponad 40 osób. Mamy też własne drużyny koszykówki i siatkówki, a już od kilku lat nasi pracownicy święcą sukcesy w futbolowej lidze biznesu.
CSR Jesteśmy firmą odpowiedzialną społecznie i aktywnie udzielamy się na tej płaszczyźnie. Razem możemy więcej, dlatego bierzemy udział w cyklicznych biegach charytatywnych, a także popisujemy się swoimi umiejętnościami kulinarnymi i sprzedajemy upieczone przez nas ciasta, by wspomóc organizacje charytatywne. W ramach akcji „Back to School” co roku
ARTYKUŁ SPONSOROWANY wspomagamy dzieci z mniej zamożnych rodzin i fundujemy im wyprawki szkolne, by mogły z uśmiechem wejść w nowy rok szkolny.
Innowacje Jesteśmy otwarci na zmiany i cały czas inwestujemy w innowacyjne projekty. W naszym biurze wykorzystujemy nowatorskie rozwiązania ułatwiające pracę naszych specjalistów, takie jak automatyzacja procesów i Agile Project Management. Każda z naszych salek konferencyjnych wyposażona jest najnowocześniejsze systemy łączności, tak byśmy zawsze mogli swobodnie współpracować z naszymi partnerami z całego świata.
Benefity
wym kompleksie Warsaw Spire, tuż obok obecnego budynku. Tworzymy tu nowoczesne, inteligentne, barwne i eleganckie wnętrza, które sprzyjają kreatywnemu myśleniu. Dobremu samopoczuciu naszych pracowników poświęcone są też strefy relaksu, w których nasi pracownicy mogą razem pograć m.in. w piłkarzyki.
Okiem rekrutera Poszukując pracy pamiętaj, aby zastanowić się nad tym, czego oczekujesz od przyszłego pracodawcy, jakie wartości są dla Ciebie ważne, i porównaj to z możliwościami, jakie dana firma oferuje. Jeśli znajdziesz firmę, której cele i wartości są zbieżne z Twoimi, możesz być pewien, że zostaniesz tam na dłużej, a praca w korporacji nie będzie taka straszna, jak ją malują.
Jako pracodawca chcemy zapewnić naszym pracownikom jak najlepszy komfort pracy oraz możliwość rozwoju posiadanych kompetencji. Nasi pracownicy otrzymują rozszerzoną wersję karty sportowej oraz prywatną opiekę medyczną, a dla fanów czytania przygotowaliśmy wypożyczalnię czytników Kindle. Oferujemy też dodatkowe ubezpieczenie na życie i dofinansowanie nauki języków obcych. Od niedawna nasi pracownicy mogą cieszyć się współfinansowanymi lunchami, a w każdą środę przyjeżdża do nas dostawa świeżych owoców.
Nowoczesne biuro Rozwijamy się tak dynamicznie, że już w najbliższych miesiącach przeprowadzimy się do jeszcze większego biura mieszczącego się w prestiżo-
Aleksandra Grajczyk – Recruitment Team Leader BNP Paribas Securities Services Absolwentka Uniwersytetu Łódzkiego na kierunkach socjologia oraz dziennikarstwo i komunikacja społeczna. Odpowiedzialna za rekrutację, rozwój pracowników oraz wizerunek firmy.
BNP PARIBAS SECURITIES SERVICES W LICZBACH: 6 – języków obcych, których na co dzień używamy w biznesie 45 – procent wzrostu firmy w 2016 roku! 2 – wyjazdy integracyjne każdego roku 125 – pracowników biegnących udział w biegu charytatywnym Warszawa Business Run 2017 40 – przyszłych mistrzów i mistrzyń tenisa ziemnego, szkolących się w firmowej szkółce 500 – miejsc na rowery na naszym podziemnym parkingu
październik 2017
/ czy sztuczna inteligencja jest inteligentna? W końcu nie wstałem dzisiaj wcześniej, dopiero o 6:30
Epoka ludzi, czas robotów Jedni widzą w niej szansę na lepsze jutro, podczas gdy inni – zwiastun apokalipsy. Jednak zanim chwycimy za pochodnie lub zaczniemy wznosić pomniki, zastanówmy się, czym właściwie jest sztuczna inteligencja. T e k s t:
D o m i n i k a h a m u lc z u k
le potrzeba, żeby wygrać w szachy z przeciętnym człowiekiem? 200 linijek kodu plus dwie biblioteki programistyczne, w tym jedna zawierająca graficzne przedstawienie planszy i pionków. Bardzo mało jak na program zaliczany do grona sztucznych inteligencji. Rozważa on ruchy tylko kolejkę do przodu, a decyzję o nich opiera na wyniku punktowym kolejnego posunięcia (dodatnie punkty za zbicie pionka przeciwnika, ujemne za stratę własnego oraz dodatkowe za bardziej lub mniej strategiczne ustawienie pionków na planszy). Choć nie ma wtedy mowy o stosowaniu zawiłych taktyk i szansach pokonania mistrza szachowego, program ten nie popełni też oczywistych błędów – a to więcej, niż dałoby się powiedzieć o statystycznym niedzielnym graczu. Można by dojść do wniosku, że skoro tak prosty program jest w stanie pokonać człowieka, to bardziej skomplikowane maszyny z powodzeniem mogą go zastąpić na dowolnym stanowisku pracy. To stwierdzenie nie byłoby ani prawdziwe, ani fałszywe – leżałoby gdzieś pomiędzy.
I
Dopasuj brakujący obrazek Przed ustaleniem, czym jest sztuczna inteligencja, należy znaleźć odpowiedź na inne pytanie: czym jest inteligencja człowieka?. To zadanie wydaje się proste, choć ilu psychologów, tyle różnych definicji. Gdyby zebrać je wszystkie w całość, inteligencją określałoby się zdolność do przetwarzania informacji, dostrzegania zależności i schematów, wyciągania wniosków oraz uczenia się, a także adaptację do nowych warunków i wykonywanie w nich zadań. Oznacza to, że o inteligencji świadczy nie tylko umiejętność dopasowywania czwartego obrazka, jak sugerują testy IQ, a także racjonalne myślenie. Przez sztuczną inteligencję można więc rozumieć maszynę lub program, który ma za zadanie symulować myślenie człoCzasem odbywa się to przez podejmowanie decyzji, między innymi w sytuacjach, których nie da się opisać stałym algorytmem lub brak jest wszystkich danych. Niemniej należy pamiętać, że programy jedynie pozorują inteligencję przez odpowiednie działania; nie mają jej w rzeczywistości. Dr hab. Adrian Horzyk z Katedry Automatyki i Inżynierii Bio-
18-19
grafika:
A l e k s a n d e r Łu k a s z e w i c z
medycznej Akademii Górniczo-Hutniczej im. S. Staszica w Krakowie wyjaśnia to na przykładzie: Załóżmy, że jakiś człowiek, niepostrzegany jako bardzo inteligentny, podsłuchał rozmowę i dowiedział się, jak może pewien cel sprytnie, łatwo i szybko osiągnąć. Postanowił to zrobić.
Przed
ustaleniem,
czym
jest
sztuczna inteligencja, należy znaleźć odpowiedź na inne pytanie: czym jest inteligencja człowieka ? Zrobił i odniósł duży sukces. Z punktu widzenia obserwatorów postąpił bardzo inteligentnie, ale on nie wymyślił tego sposobu działania, lecz tylko wykonał to, co usłyszał (pewien algorytm, metodę lub technikę). Czy można więc powiedzieć, że ma wysoce rozwiniętą inteligencję, czy tylko jego działanie było wysoce inteligentne? To, co zrobił, wymyślił natomiast inny człowiek, którego on podsłuchał. Czy o tym człowieku możemy powiedzieć, że jest wysoce inteligentny? Tak, gdyż do wymyślenia tego musiał wykorzystać wiedzę, umiejętność wnioskowania, kojarzenia faktów. Podobnie jest z komputerami. One generalnie odtwarzają inteligentne algorytmy opracowane przez inteligentnych ludzi, ale raczej na razie takich programów same nie tworzą.
To tylko matematyka To wyjaśnienie odziera sztuczną inteligencję z otoczki magii i tajemnicy, która ją spowija. Z tego dysonansu rodzi się tzw. efekt sztucznej inteligencji. Polega on na tym, że gdy tylko problem zostanie rozwiązany przez maszynę, nagle okazuje się, że był w zasadzie trywialny. Za każdym razem, kiedy coś zro-
zumiemy, to przestaje być magiczne; mówimy „och, to tylko obliczenia”, narzeka były kierownik Laboratorium Sztucznej Inteligencji Instytutu Technologicznego w Massachusetts Rodney Brooks. Z kolei informatyk Larry Tesler określił to słowami: inteligencją jest wszystko,
czy sztuczna inteligencja jest inteligentna? /
czego maszyny jeszcze nie dokonały. Natomiast Stuart J. Russell i Peter Norvig w swojej książce Artificial Intelligence. A Modern Approach zdefiniowali sztuczną inteligencję jako naukę o inteligentnych agentach. Są to programy, które na podstawie danych pobranych z otoczenia podejmują decyzje prowadzące do maksymalizacji prawdopodobieństwa sukcesu. Mogą to robić na wiele sposobów. Najprostszym z nich jest stosowanie się do prostych poleceń jeśli... to…, które można rozpisać w całe drzewka. Trochę bardziej skomplikowane jest stosowanie logiki rozmytej. Polega ona na tym, że pomiędzy stanami prawda i fałsz rozciąga się szereg innych wartości, mówiących, na ile dana wartość przynależy do zbioru. W ten sposób temperatura 23 stopnie może być postrzegana jako całkiem ciepło i ledwo
gorąco – czyli pasują do niej dwa określenia, ale z różną mocą. Inną często stosowaną metodą są sieci neuronowe, które są inspirowane układem nerwowym organizmów żywych. Michał, który na studiach ma do czynienia m.in. z uczeniem maszynowym, opisuje je w możliwie prostych słowach: Polega to na symulowaniu neuronów, ułożonych warstwami. Za wyniki obliczeń wykonywanych przez sieć odpowiedzialne są wagi przypisane do każdego neuronu indywidualnie, modyfikowane w trakcie procesu uczenia.
Co jest łatwe, co jest trudne Ze względu na dużą różnorodność metod sztucznej inteligencji, zakres rozwiązanych problemów jest bardzo szeroki. Zadania, jakie ma wypełniać sztuczna inteligencja, można podzielić na trzy grupy. Pierwszą z nich określa się zadania przyziemne, jak przetwarzanie języka naturalnego, rozpoznawanie obrazu i poruszanie się, czyli czynności, które człowiek wykonuje automatycznie. Druga obejmuje problemy natury
Ze względu na dużą różnorodność metod sztucznej inteligencji, zakres rozwiązanych problemów jest bardzo szeroki. matematycznej i logicznej, takie jak dowodzenie teorii czy gra w szachy, warcaby czy go. Ostatnia grupa to zadania mające na celu naśladowanie ekspertów w danej dziedzinie: analiza finansowa, diagnostyka medyczna, a nawet kreatywność. Co ciekawe, to nie trzecia, a pierwsza grupa sprawia informatykom najwięcej trudności. To zjawisko nazwano paradoksem Moraveca. Polega on na tym, że skomplikowane wyzwania wymagają niewielkiej mocy obliczeniowej, podczas gdy proste zadania – olbrzymiej. Moravec w swojej książce Mind Children określił to słowami: Stosunkowo łatwo sprawić, żeby komputery przejawiały umiejętności dorosłego człowieka w testach na inteligencję albo w grze w warcaby, ale jest trudne albo wręcz niemożliwe zaprogramowanie im umiejętności rocznego dziecka w percepcji i mobilności. Dalej tłumaczy to, opierając się na teorii ewolucji: Jesteśmy wszyscy wybitnymi olimpijczykami w dziedzinie percepcji i zdolności motorycznych. Tak dobrymi, że trudne za-
dania wydają nam się łatwe. Myśl abstrakcyjna jednak jest nową zdolnością, być może młodszą niż 100 tys. lat. Nie opanowaliśmy jej jeszcze dobrze. Nie jest ona sama z siebie wcale trudna – tylko taka się wydaje, gdy my ją wykonujemy. Rozpoznawanie przedmiotów i ocena emocji, czyli działania, które człowiek wykonuje podświadomie, są z ludzkością od milionów lat. Jednocześnie matematyka i szachy są stosunkowo młodymi dziedzinami. Dlatego, zgodnie z paradoksem Moraveca, maszyna z łatwością udowodni skomplikowane twierdzenie matematyczne, ale trudność sprawia jej odróżnienie gawrona od sekretarzyka.
Chyba się nie dogadamy Najlepszym dowodem na to, że prosta dla człowieka umiejętność może nastręczyć maszynie wiele trudności jest to, że do teraz żadna z nich nie przeszła testu Turinga. Test ten ma sprawdzać zdolność robota do posługiwania się językiem naturalnym, a pośrednio również umiejętność myślenia w sposób podobny do ludzkiego. Przeprowadza się go następująco: ludzki sędzia rozmawia z dwiema stronami. Jedna z nich jest człowiekiem, podczas gdy druga to maszyna. Jeśli po kilku minutach konwersacji sędzia nie będzie w stanie stwierdzić, czy rozmawia z programem, czy z inną osobą, uznaje się, że maszyna przeszła test. Oczywiście obie strony muszą zachowywać się w sposób jak najbardziej ludzki. I właśnie na to ostatnie słowo należy zwrócić szczególną uwagę, gdyż nie wszystkie ludzkie zachowania są inteligentne i odwrotnie. Człowiek, pisząc na komputerze, często popełnia literówki lub celowo opuszcza wielkie litery i znaki interpunkcyjne. Poza tym ma wiele innych wad: myli się, kłamie, łatwo sprowokować go wyzwiskami. Nie ma również szczegółowej wiedzy na wiele tematów i nie potrafi szybko wykonać mniej lub bardziej skomplikowanych działań matematycznych. Dlatego aby przejść test Turinga, maszyna musiałaby nauczyć się ukrywać własną inteligencję i symulować błędy. To umniejszyłoby jej przydatność na innych polach – po co komu program tak omylny jak człowiek? Dlatego przejście testu Turinga nie jest zazwyczaj priorytetem w przypadku tworzenia programów przetwarzających język naturalny – wystarczy samo rozumienie wprowadzanych poleceń i ich wykonywanie. Każdy, kto zetknął się z wirtualnym asystentem, wie, że porozumienie się z maszyną nie jest proste. Poza z góry wprowadzonymi, dowcipnymi odpowiedziami nie można liczyć na jakąkolwiek rozmowę. Nawet wyrażenie polecenia w sposób zrozumiały dla programu zwykle wymaga kilku prób, gdyż systemowi potrzebne są zazwyczaj ko- 1
październik 2017
/ czy sztuczna inteligencja jest inteligentna?
mendy o konkretnej strukturze zdania. Obecnie z wirtualnymi asystentami można się zetknąć głównie na infoliniach, ale jeszcze kilka lat temu powszechnie spotykało się ich na stronach internetowych, gdzie między innymi odpowiadali na pytania i pomagali wyszukiwać produkty. Przy prostych sprawach działali całkiem sprawnie. Przy bardziej skomplikowanych można było ko-
Cybernetyczny Poeta z kolei radzi sobie wspaniale tak długo, jak długo ma bazę danych z wierszami innych twórców, z której może czerpać. niec końców otrzymać odpowiedź: Oczywiście, że się nie dogadamy. W końcu ja jestem maszyną, a ty tylko człowiekiem. Zapewne z tego powodu teraz częściej oferowane są czaty z pracownikiem call center.
To się rusza, toż to żyje! Innym polem, na którym maszyny mają problemy, jest niezalgorytmizowany ruch, czyli poruszanie się inaczej niż po z góry wyznaczonej trasie. W internecie można znaleźć tysiące filmików, na których roboty najróżniejszych kształtów i wielkości ponoszą porażki, wykonując najprostsze czynności. Tracą równowagę, wypuszczają rzeczy z rąk, wpadają na ściany. A zapewne nawet mniej niż połowa z nich ma chociaż najprostszą sieć neuronową. Naukowcy nie szczędzą jednak starań, aby poruszający się samodzielnie robot stał się rzeczywistością. Jednym z efektów ich pracy jest stworzony przez japoński koncern Honda robot ASIMO. Jego nazwa pochodzi od angielskiego Advanced Step in Innovative Mobility, a jej podobieństwo do nazwiska słynnego pisarza science fiction Isaaca Asimova nie było zamierzone. Pierwsze prototypy robotów Hondy sięgają już 1986 r., a aktualna wersja ASIMO została zaprezentowana w 2011 r. i cały czas dodawane są do niej nowe funkcje. Robot mierzy 130 cm, waży 48 kg i przypomina małego astronautę. Docelowo ma pomagać w życiu codziennym człowieka: podawać do stołu, wykonywać prace biurowe a także asystować niepełnosprawnym. W siedzibie Hondy często przejmuje rolę przewodnika i prowadzi gości do odpowiednich sal. ASIMO porusza się bardzo sprawnie: potrafi chodzić do przodu, do tyłu i na boki, wchodzić po schodach, biegać, skakać, a nawet grać w piłkę nożną. Dłonie i ręce ma równie mobilne. Ma
20-21
na nich czujniki, które pozwalają mu dopasować siłę chwytu w zależności od tego, czy ściska komuś dłoń, czy niesie tacę z napojami. Na swojej stronie internetowej twórcy chwalą się: całkiem nowy ASIMO awansował z „automatycznej maszyny” do „autonomicznej maszyny” zdolnej podejmować decyzje wpływające na jej zachowanie tak, aby współgrało z jej otoczeniem, w tym z poruszaniem się ludzi. Honda uznała, że aby móc określić robota takim terminem, musi on spełniać kilka wymagań. Powinien być w stanie zachować równowagę nawet w przypadku działania siły zewnętrznej oraz pobierać informacje z otoczenia i na ich podstawie w n i o skować, co się zaraz wydarzy (np. gdzie zaraz będzie poruszający się człowiek). Jednak najważniejszą cechą, jaką musi się wyróżniać, jest umiejętność podejmowania decyzji o dostosowaniu się do zmian w środowisku bez pomocy operatora. Jeśli wierzyć zapewnieniom koncernu, robot dobrze radzi sobie ze wszystkim, jednak tylko przez około godzinę – po tym czasie należy go naładować.
Krok po kroku Z kolei sztuczna inteligencja, sterując wirtualnym ciałem, radzi sobie z reguły przyzwoicie, czego dowód mamy w grach komputerowych. Bohaterowie niezależni, czyli każda postać, w którą się nie wcielamy, sprawnie poruszają się z punktu A do B, biorąc pod uwagę zmieniające się środowisko. Oczywiście pod warunkiem, że program jest nauczony samych ruchów. W przeciwnym przypadku wygląda to dość niezgrabnie. W lipcu tego roku firma Google pochwaliła się, że rozwijany przez nią program DeepMind sam nauczył się poruszać, i to trzema różnymi awatarami – kulką na czterech nogach, korpusem z nóżkami i uproszczonym modelem człowieka. Jednym z założeń eksperymentu było nieposiadanie przez program wiedzy na temat sposobu poruszania się ludzi i zwierząt. Miał do dyspozycji tylko modele postaci, wirtualne sensory i… czas. Metodą prób i błędów nauczył się poruszać, pokonywać różny rodzaj terenu i omijać przeszkody. Projekt DeepMind skupia się na wykorzystaniu podejścia uczenia ze wzmacnianiem, „reinforcement learning”, które nagradza poprawne reakcje systemu neuro-
Czy iść na piwo?
Egzamin następnego dnia ?
nowego. Takie nagrody przekładają się na zmiany wag połączeń pomiędzy neuronami, co sprawia, że przy kolejnych próbach te połączenia bardziej skutecznie będą powodowały podobne pobudzenia. Jest to więc jedna z ważnych strategii uczących, którą można zaobserwować również w biologicznych sieciach neuronowych – wyjaśnia proces nauki programu dr hab. Adrian Horzyk. Sposób, w jaki program się porusza, można uznać za co najmniej kreatywny. A może, jak zastanawiają się redaktorzy portalu Tech Insider, DeepMind, wie coś, czego my nie wiemy?
Samochwała w kącie stała Programy wykorzystujące metody sztucznej inteligencji ciągle osiągają większe i mniejsze sukcesy. Komputery zwyciężały mistrzów w szachy już od 1997 r., a w 2016 r. AlphaGo, sztuczna inteligencja stworzona i wytrenowana przez Google, ograła 4:1 mistrza świata w go. Tymczasem naukowcy z Uniwersytetu w Cincinnati opracowali program ALPHA sterujący myśliwcem, który w symulacjach pokonał ludzkich pilotów, nawet gdy przeciwnik walczył w przewadze liczebnej lub z lepszym sprzętem. Z kolei Watson należący do IBM już w 2013 r. w testach osiągnął 90 proc. skuteczność w diagnozowaniu raka płuc, podczas gdy lekarze uzyskali rezultat zaledwie 50 proc. Teraz jest szkolony nie tylko do onkologii, lecz także do medycyny ogólnej. Maszyny potrafią być również zaskakująco kreatywne. Aiva tworzy muzykę klasyczną, używaną niekiedy w grach i filmach. Hitoshi Matsubara – profesor z Uniwersytetu Przyszłości w Hakodate – i jego zespół stworzyli sztuczną inteligencję, która napisała książkę. Co więcej,
czy sztuczna inteligencja jest inteligentna? /
NAUKA
Trudność Egzaminu ?
TAK
TRU
DNY
NAUKA Wcześniejsza Nauka ?
ŚREDNI
NIE
WY
TAK
ŁAT
PIWO PIWO
NIE
PIWO ten utwór przeszedł pierwszy etap prestiżowego konkursu literackiego. Inny komputerowy artysta na podstawie poprzednich dzieł George’a R. R. Martina napisał pięć pierwszych rozdziałów Wichrów Zimy. Z kolei Cybernetyczny Poeta Raya Kurzweila pisze wiersze inspirowane dowolnym artystą zdolne zmylić prawdziwych krytyków. Jednak większość z przytoczonych tu przykładów to raczej przechwałki i pokazy umiejętności, na razie niemożliwe do powszechnego zastosowania w obecnej formie. ALPHA nie poprowadzi jeszcze prawdziwego samolotu, Watson nie zastąpi onkologa. Aiva stworzy utwór, ale dostosować go do szczegółowych wymagań klienta musi człowiek. Hitoshi Matsubara przygotował wcześniej fabułę dla swojego programu, a sztucznie stworzone Wichry Zimy wyróżniały się wieloma błędami gramatycznymi, brakiem jakiejkolwiek logiki oraz niezgodnością z oryginalną serią. Cybernetyczny Poeta z kolei radzi sobie wspaniale tak długo, jak długo ma bazę danych z wierszami innych twórców, z której może czerpać.
Przerosnąć mistrza Oczywiście nie oznacza to, że maszyny nie potrafią robić niczego. Wręcz przeciwnie, w wielu dziedzinach przerastają ludzi, a w niektórych osiągnęły poziom, którego nie można przebić. Do ostatniej grupy należą jednak tylko w pełni zalgorytmizowane gry, jak kółko i krzyżyk
czy warcaby angielskie, oraz kostka Rubika. Ma ona 4×1019 możliwych pozycji, a ich rozwiązanie zajęłoby zwykłemu komputerowi 35 lat. Zamiast domowego komputera użyto jednak serwerów Google, więc czas ten skrócono do kilku tygodni. Udowodniono również, że każdą pozycję kostki, nieważne, jak bardzo pomieszaną, można rozwiązać w 20 ruchów lub mniej. Takie rozwiązanie nazywane jest boskim algorytmem. Nie ma to jednak dużo wspólnego z inteligencją. To bardziej jak czytanie instrukcji obsługi: jeśli widzisz kostkę w tym ustawieniu, postępuj w następujący sposób. Są również bardziej praktyczne zastosowania sztucznej inteligencji, wymagające od programów większej autonomiczności. Istnieje mnóstwo programów diagnostycznych i eksperckich wykorzystywanych na co dzień. Składają się one z bazy danych i „silnika”, który analizuje ją, szukając odpowiedzi na zadane pytanie. Służą między innymi do prognozowania pogody, analizy notowań giełdowych, wycen kosztów naprawy pojazdów, a nawet udzielania porad prawnych. A co najważniejsze – są tańsze niż człowiek.
Robopokalipsa nadciąga? Sztuczna inteligencja ma szerokie zastosowanie w ogromnej liczbie dziedzin do tego stopnia, że mimo wymienionych wcześniej wad często mówi się o zamianie pracowników na komputery. Profesor Moshe Vardi z Uniwersytetu Rice przewiduje, że w ciągu 30 lat maszyny będą w stanie wykonać każde zajęcie, a poziom bezrobocia do 2045 r. wzrośnie do 50 proc. Wśród młodszego pokolenia również można usłyszeć głosy obawy. Perspektywa życia spędzonego wyłącznie na przyjemno-
ściach wydaje bardzo kusząca, jednakże praca jest istotną częścią ludzkiego życia, i jeśli nie znajdziemy ludziom nowego zajęcia, to rozwój sztucznej inteligencji może mieć katastrofalne skutki dla ludzkości – mówi Piotr, student automatyki i robotyki. Inne zdanie na temat „robopokalipsy” ma James Surowiecki, który na portalu Wired powołuje się na historię sprzed kilku lat, kiedy do użytku wchodziły bankomaty: Bankomat to książkowy przykład maszyny, która zastępuję pracę człowieka. Po raz pierwszy wprowadzone do użytku około 1970 r., bankomaty zaczęły być powszechnie dostępne w późnych latach 90. Dziś w USA jest ponad 400 000 takich maszyn. Jednak, jak udowadnia ekonomista James Bessen, pomiędzy 2000 a 2010 r. wzrosła liczba bankierów. Nawet jeśli średnia liczba bankierów na oddział spadła, bankomaty sprawiły, że otwieranie nowych oddziałów jest tańsze, więc banki robią to częściej. Pozostaje również kwestia nowych miejsc pracy dla serwisantów. Ekonomia przystosowała się do bankomatów, ludzie zaadaptowali je i przekształcili na swoją korzyść; automatyzacja nie oznaczała masowych zwolnień.
Odcienie szarości W mediach najlepiej działają czarno-białe przekazy. Jeśli maszyny zabiorą komuś pracę, to nam wszystkim. Nie ma rozróżnienia na zawody – tak samo przerażony powinien być zarówno architekt, kucharz, jak i kierowca autobusu. Rzeczywistość zawiera jednak wiele odcieni szarości. Prof. dr hab. Mariusz Flasiński z Katedry Systemów Informatycznych Uniwersytetu Jagiellońskiego uważa, że profesje, które nie muszą się obawiać technologii, to te wymagające wysokiej kreatywności, na przykład naukowiec i artysta, a także te, które jak lekarz, sędzia czy nauczyciel, wymagają również wysokiego stopnia inteligencji społecznej i emocjonalnej. Jednocześnie nie wyklucza zautomatyzowania zawodów takich jak robotnik rolny, pracownik transportu, przemysłu czy (częściowo) handlu. Jeśli założymy jednak dalszy dynamiczny rozwój robotyki i sztucznej inteligencji, to możemy przypuszczać, że wydarzy się to dopiero w perspektywie 15–20 lat. Profesor swoją wypowiedź kończy następująco: Gdzieś pośrodku sytuują się zawody szeroko pojętego obszaru usług wymagające niestandardowych i specyficznych interakcji z człowiekiem. Można wyobrazić sobie robota-kelnera, ale nie wiem, czy chciałbym z nim pokonwersować w restauracji na temat dobrych roczników Pouilly-Fuissé dostępnych w restauracyjnej piwniczce, aby następnie otworzył mi jedno z nich do kolacji. 0
październik 2017
POLITYKA I GOSPODARKA
/ przestępczość ekonomiczna
Belkę zostawiam pustą, bo jestem nieśmieszny
Dobrzy, źli i podatnicy Podatki nie są nudne, a już na pewno nie dla przestępców. Szacuje się, że w ciągu zaledwie jednego roku swojej działalności mogli wyłudzić oni nawet około 30 mld złotych. O wyłudzeniach podatku VAT, uszczelnianiu systemu oraz zmianach dla podatników rozmawiamy z wiceministrem finansów, Piotrem Walczakiem. r oz m aw i a ł :
roman ziruk
MAGIEL: Czym zajmuje się Krajowa Administracja Skarbowa (KAS) i w jakim celu powstała? Piotr Walczak: Upraszczając, ma ona spełniać dwie funkcje. Pierwszym zadaniem jest obsługa podatników – zarówno osób fizycznych, które płacą normalny podatek dochodowy, jak i przedsiębiorców, którzy płacą różnego rodzaju inne daniny publiczno-prawne, takie jak podatki: VAT, akcyzowy i CIT. Ta część jest realizowana głównie przez urzędy skarbowe, z którymi mają kontakt wszyscy podatnicy. Zadaniem Krajowej Administracji Skarbowej jest przyjaźnie obsłużyć podatnika, bez zwiększania jego obciążeń biurokratycznych. To jest jedna część. Druga to ta policyjna, czyli zwalczanie szeroko rozumianej przestępczości ekonomicznej. To zadanie jest realizowane przez urzędy celno-skarbowe i Służbę Celno-Skarbową, czyli umundurowaną formację, która ma pełne uprawnienia policyjne.
Czy występuje powiązanie między przestępczością kryminalną a przestępczością skarbową?
Jak duża jest skala tych przestępstw? Czy można uznać, że z uwagi na niskie kary Polska jest rynkiem, który był preferowany przez przestępców? Nie, ponieważ jest to tendencja ogólnoświatowa. Utworzenie Wspólnego Europejskiego Obszaru Celnego oraz przede wszystkim wejście Polski do Układu z Schengen spowodowało, że dzisiaj nie tylko przepływ kapitału, ludzi, lecz także towarów jest w pełni wolny. Ciężarówka z nielegalnym towarem może przejechać bez większych problemów na przykład z Polski do Hiszpanii. I praktycznie nie ma, tak jak bywało dawniej, granicy, która by powodowała wstrzymanie tego rodzaju procederu. W związku z tym ta przestępczość jest transgraniczna. Nie możemy mówić, że jest ona powiązana z tym czy innym państwem. Większość zwalczanych przez nas grup działa na styku krajów
fot. pixabay
Tak. Przeważnie przestępczością ekonomiczną zajmują się osoby z przeszłością kryminalną. Oczywiście dzisiaj malwersacje skarbowe uległy przeobrażeniom. Rozmawiamy o ogromnym wachlarzu rodzajów przestępstw. Istnieje przestępczość stricte związana z podatkami, gdzie mamy do czynienia z tak zwanym przestępcą w białym kołnierzyku, dokonującym agresywnej optymalizacji zakazanej przez prawo, unikającym podatku CIT lub wchodzącym w tak zwaną karuzelę VAT-owską. Oprócz tego walczymy z nielegalną działalnością
akcyzową, która bardziej przypomina typową przestępczość zorganizowaną. Jest to na przykład założenie nielegalnej fabryki papierosów czy odkażalni alkoholu. Często wśród wykrywanych przez nas nielegalnych produktów stwierdzamy na przykład narkotyki lub towary podrobione. Kryminaliści przechodzą w kierunku przestępczości ekonomicznej z bardzo prostego powodu – jest ona mniej penalizowana. Krótko mówiąc, kary za te czyny są zdecydowanie łagodniejsze niż za czyny kryminalne, potencjalny zysk jest zaś wielokrotnie wyższy. Jest to sporym problemem, nie tylko w Polsce, lecz także na całym świecie. Na szczęście w naszym kraju ostatnio podniesiono kary za przestępstwa ekonomiczne.
22-23
przestępczość ekonomiczna /
wspólnotowych. Pomijam przemyt związany z krajami spoza Unii Europejskiej. To jest inny, duży problem. Dziś skupiamy się przede wszystkim na przestępczości transgranicznej, wewnątrzwspólnotowej, ponieważ ona w ostatnich latach powodowała największe wyłudzenia. Nie możemy mówić, że sytuacja w Polsce była specyficzna. Faktycznie, patrząc przez pryzmat danych Komisji Europejskiej, jak i różnego rodzaju instytutów badawczych widzimy, że niestety w Polsce szara strefa była większa niż przeciętna w Unii Europejskiej. Dane również wskazują, że sytuacja ulega poprawie, a szara strefa się systematycznie zmniejsza.
Ostatnimi czasy było bardzo głośno o karuzelach VAT-owskich – czym one się dokładnie charakteryzują? Nie wchodząc w szczegóły, jest to działanie oparte najczęściej na przeprowadzaniu fikcyjnych wewnątrzwspólnotowych transakcji zakupu i natychmiastowej sprzedaży towaru (który faktycznie nie jest przedmiotem transakcji) pomiędzy wieloma firmami-słupami. Towar krąży wkoło (stąd karuzela) i na pewnym etapie nie jest od niego odprowadzany podatek VAT. Sam podatek jest następnie „odzyskiwany” przez któryś z tych podmiotów w postaci zwrotu. Karuzele VAT-owskie prowadzą z jednej strony do strat skarbu państwa, a z drugiej do nieuczciwej konkurencji. Jeśli grupa przestępcza dokona karuzeli VAT-owskiej, na przykład z paliwem, z telefonami komórkowymi czy z jakimkolwiek innym towarem, uczciwy przedsiębiorca nie ma możliwości konkurować z nimi na rynku. Towar sprzedawany przez przestępców będzie tańszy nawet o 23 proc. w stosunku do towaru uczciwego przedsiębiorcy. To niestety powoduje uderzenie w legalny biznes.
POLITYKA I GOSPODARKA
również instytucji zagranicznych. Komisja Europejska w swoich różnego rodzaju opracowaniach wskazuje, że polskie granice znajdują się wśród najbardziej szczelnych w Europie. Możemy być z tego dumni. Co oczywiście nie znaczy, że problemy przestały istnieć. Przemyt zdarza się z bardzo prostego powodu – wzrasta ruch towarowy między wschodem a zachodem. Zawsze występuje dylemat między podniesieniem progu kontroli, a tym samym wstrzymaniem ruchu towarowego, czy też zmniejszeniem tego progu, ale zapewnieniem płynnego przepływu towarów przez Polskę. Nie tak dawno temu kierownictwo Krajowej Administracji Skarbowej podjęło decyzję o podniesieniu progu kontrolnego, w związku z tym niewątpliwie jeszcze bardziej uszczelniliśmy system. Zawsze jednak dzieje się to kosztem pewnej płynności przejść granicznych.
Co jest najczęściej przemycane? Najpopularniejszym przemycanym towarem są wyroby tytoniowe. Nowym zjawiskiem, które pojawiło się kilka miesięcy temu, jest przemyt dużej ilości broni. Wiąże się to prawdopodobnie z sytuacją na Ukrainie. Ostatnimi czasy na jednym przejściu ujawniliśmy działko wielolufowe przeznaczone do zestrzeliwania nisko lecących celów powietrznych, o szybkostrzelności kilku tysięcy strzałów na minutę. Użycie takiego działka – chociażby na jednym z lotnisk cywilnych – mogłoby doprowadzić do niewyobrażalnej tragedii. Mamy do czynienia również z przemytem narkotyków, alkoholu oraz czasami okazów CITES, czyli chronionych zwierząt. Warto zwrócić uwagę na to, że przemyt to niejedyny rodzaj przestępczości akcyzowej. Szczególnie w naszym kraju popularna jest produkcja nielegalnych wyrobów akcyzowych. Ten proceder jest opłacalny i trwa pomimo tego, że zorganizowanie nielegalnej fabryki tytoniu dla grupy przestępczej wymaga inwestycji sięgającej setek tysięcy, a nieraz milionów złotych. Bardzo często mamy do czynienia z podrabianiem papierosów. Towar ten trafia nie tylko na rynek polski, lecz także na rynki zachodnie. Dzieje się tak dlatego, że produkcja w Polsce – z uwagi na chociażby koszt siły roboczej – jest tańsza.
Musimy spowodować, żeby każdy przedsiębiorca miał równe szanse, nie preferując absolutnie nikogo.
Karuzele VAT-owskie nie są czymś, co powstało ostatnio. Dlaczego dopiero teraz zajęto się tą sprawą na taką skalę? Po pierwsze, strefa Schengen znacznie ułatwiła tworzenie karuzel VAT-owskich. Brak granicy i kontroli przewozu ludzi oraz towarów powodował, że można było łatwo ukryć taką karuzelę. Weryfikacja podmiotów, kontrahentów za granicą nawet w ramach wspólnoty jest dużo trudniejsza. Po drugie, mówiąc wprost – każdy się uczy, również przestępcy. Zobaczyli okazję i oczywiście wiele grup postanowiło z niej skorzystać. Ten problem narastał niczym kula śniegowa. Problem przestępczości podatkowej jest o tyle skomplikowany, że Polska należy do wspólnoty europejskiej i obejmuje nas wiele regulacji wspólnotowych. Nie mamy prawa sami dokonać pewnych zmian legislacyjnych, które by spowodowały uszczelnienie systemu, bo byłoby to sprzeczne z przepisami wspólnotowymi, w związku z tym działania w tym zakresie są bardzo trudne. Niemniej potrafimy być skuteczni. Udało się uszczelnić system. Jest to szczególnie widoczne w opodatkowaniu paliw. Osiągnęliśmy wpływy rzędu kilku miliardów, które kiedyś wzbogacały grupy przestępcze.
Jakie rodzaje przestępstw stanowią największe wyzwanie? Niewątpliwie szeroko pojęta przestępczość akcyzowa, której najbardziej typowym przykładem jest przemyt. Polska ma jedną z najdłuższych granic lądowych z krajami trzecimi we wspólnocie europejskiej. Nie mamy naturalnych barier, tak jak niektóre pozostałe państwa zachodnie, które mają m.in. dłuższe granice morskie, dużo łatwiejsze do ochrony. Od 2004 r. poczyniliśmy postępy w kwestii uszczelniania naszego terytorium. Nie jest to opinia wyłącznie rządu polskiego, ale
W kontekście transparentności – ostatnio największym zarzutem, który pada wobec Ministerstwa Finansów jest to, że przedsiębiorcy są niejako „nękani” przez Urząd Skarbowy. Czy nie przekraczamy tutaj pewnych granic, które mogą wywołać negatywne skutki gospodarcze? Bardzo dobre pytanie. To oczywiście istotne, żeby we wprowadzaniu regulacji nie przekroczyć pewnej bariery, która będzie uderzała w biznes. Jednak według mnie obecnie nie możemy mówić o takiej sytuacji. Przedsiębiorcy dzisiaj mają łatwiej. Po pierwsze, ograniczyliśmy liczbę kontroli. Kiedyś każda kontrola wiązała się z obecnością pracowników urzędu skarbowego, urzędu celnego czy urzędu kontroli skarbowej u podatnika. To oczywiście obciążało go potrzebą obsługi, przekazaniem jakiegoś pomieszczenia i czekaniem na zakończenie czynności sprawdzających. Dzisiaj dzięki systemowi analizy JPK [Jednolity Plik Kontrolny – przyp. red.], a więc systemu przekazywania elektronicznych informacji o dokonanych transakcjach, nie ma potrzeby tak dużej liczby kontroli. Druga kwestia – ogólnie rzecz biorąc, Krajowa Administracja Skarbowa wcale nie uzyskała większych uprawnień, niż miały poprzednie struktury. Kompetencje w kwestii czynności operacyjno-rozpoznawczych w takim samym zakresie miał wcześniej Wywiad Skarbowy, który wszedł w struktury Krajowej Administracji Skarbowej. 1
pażdziernik 2017
POLITYKA I GOSPODARKA
/ przestępczość ekonomiczna
Uprawnienia do użycia broni miały zarówno Kontrola Skarbowa, jak i Służba Celna. Te uprawnienia nie zostały wcale rozszerzone. Jeśli chodzi o kwestię postępowań przygotowawczych, zarówno w zakresie kodeksu karnego skarbowego, jak i kodeksu karnego, również poprzednicy Krajowej Administracji Skarbowej mieli zbliżone uprawnienia, a więc absolutnie nie możemy mówić, że przez wprowadzenie nowych uprawnień zostały ograniczone prawa przedsiębiorców. Tych nowych uprawnień tak naprawdę nie ma.
Co zatem się zmieniło? Mamy efekt synergii spowodowany połączeniem czterech struktur: Kontroli Skarbowej, Wywiadu Skarbowego, Służby Celnej i Administracji Podatkowej. Absolutnie nie możemy mówić o przeregulowaniu. Przechodzimy na sferę online jeśli chodzi o współpracę administracji państwowej z obywatelem czy przedsiębiorcą. Dane, które wykorzystujemy już wcześniej, były dla nas dostępne, ponieważ zawsze urząd skarbowy mógł przyjść do podatnika i je sobie pobrać, ale to dużo bardziej czasochłonne z punktu widzenia przedsiębiorcy i z punktu widzenia administracji państwowej. Dzisiaj nowoczesna technologia zapewnia nam dostęp do tych danych online. Tak naprawdę tylko o to chodzi. Dlatego zwracam też uwagę na to, że nie ma niebezpieczeństwa wycieku tych informacji. Każdy z pracowników, z funkcjonariuszy Krajowej Administracji Skarbowej jest zobowiązany do zachowania tajemnicy skarbowej. Ujawnienie jej jest zagrożone wieloletnim więzieniem, w związku z tym wydaje mi się, że zdecydowanie szybciej te informacje – przepraszam za kolokwializm – „sprzeda” pracownik podmiotu niż pracownik czy funkcjonariusz Krajowej Administracji Skarbowej. Dlatego powiem wprost, ja nie widzę żadnych zagrożeń z punktu widzenia przedsiębiorcy.
Co z agresywną optymalizacją podatkową? Jeśli chodzi o optymalizację podatkową, niestety nie jest to problem dotyczący tylko naszego kraju, lecz także samej gospodarki światowej. Wykwalifikowani doradcy podatkowi i dobre agencje w ostatnich latach doprowadziły do sytuacji, w której duże koncerny, mogące sobie pozwolić na wykupienie usług doradczych, praktycznie nie płaciły żadnych podatków. My walczymy z tą patologią, zresztą jest to zgodne z tendencjami w OECD; kwestie optymalizacji podatkowej są też dzisiaj jednym z punktów dyskusji w Komisji Europejskiej. Są planowane zmiany w tym zakresie, w związku z czym nie można powiedzieć, żebyśmy szli wbrew tendencjom światowym. Ten proceder trzeba ukrócić, jeśli mamy mieć transparentną grę biznesową na terenie świata, na terenie Europy czy na terenie Polski. Musimy spowodować, żeby każdy przedsiębiorca miał równe szanse, nie preferując absolutnie nikogo.
Czyli likwidowanie mafii VAT-owskich oraz stosowanie nowych, mniej uciążliwych technologii, które pozwalają w lepszy sposób kontrolować przedsiębiorców, może przyczynić się do zwiększenia konkurencyjności małych firm? Uważam, że tak, choć oczywiście są różne głosy. To nie jest jednoznaczne, ponieważ dla niektórych małych przedsiębiorców nawet wprowadzenie elektronizacji może być problematyczne z uwagi na chociażby poniesienie kosztu zatrudnienia informatyka. Nam zależy na tym, żeby gra biznesowa była dla wszystkich jednolita. Jeśli tak naprawdę mały przedsiębiorca będzie płacił taki sam podatek, jak duży koncern, którego stać na opłacenie najlepszych pełnomocników, najlepszych doradców finansowych, to wydaje nam się, że osiągniemy to, o co chodzi, czyli naprawdę równą grę biznesową na terenie naszego kraju. 0
Piotr Walczak – Podsekretarz Stanu, Zastępca Szefa Krajowej Administracji Skarbowej
fot. Krajowa Administracja Skarbowa
Absolwent Wydziału Filozoficzno-Historycznego Uniwersytetu Łódzkiego i studiów podyplomowych na Uniwersytecie Łódzkim z zakresu rachunkowości i zarządzania finansowego oraz problematyki przestępczości. Od 1997 r. związany ze Służbą Celną jako funkcjonariusz realizujący zadania z zakresu kontroli i zwalczania przestępczości. Zajmował stanowiska kierownicze w Służbie Celnej, pełnił też służbę w Ministerstwie Finansów. W 2017 r. zastępca szefa Służby Celnej oraz koordynator ds. utworzenia Departamentu Zwalczania Przestępczości Ekonomicznej w Ministerstwie Finansów.
24-25
czego możemy się nauczyć od RPA? /
POLITYKA I GOSPODARKA
Start-up przeciw chaosowi Transportem publicznym w krajach rozwijających się rządzi chaos, ale jest start-up, który chce to zmienić. I odnosi pierwsze sukcesy. te k st :
JA C E K M A I N A R D I
apsztad – metropolia położona w RPA nad piękną Zatoką Stołową – jest ważnym ośrodkiem przemysłowym i turystycznym. Miasto, nagrodzone tytułem Światowej Stolicy Designu 2014 (World Design Capital), na pierwszy rzut oka wydaje się wspaniale zaprojektowane, a jego centrum olśniewa przepychem.
K
Apartheid Zachwycające centra miast bardzo często są jednak efektem gentryfikacji. Jest to proces, w trakcie którego niektóre dzielnice zamieszkane wcześniej przez osoby z różnych klas i środowisk zmieniają swój charakter i stają się miejscem do życia wyłącznie ludzi zamożnych. Tak tworzy się podział miasta na (umownie określane) lepsze i gorsze dzielnice, a później na lepsze i gorsze osiedla. Te pierwsze są ogrodzone i strzeżone; w tych drugich bieda, bezrobocie i brak perspektyw wypychają wielu mieszkańców do światka przestępczego. Natomiast centra, jako lokalizacje najbardziej prestiżowe, są zapełniane przez lokale usługowe i biurowe dla zamożniejszych. Problem ten jest znany od dawna i w Europie starano się mu zaradzić. W Republice Południowej Afryki na różnice klasowe nałożyły się różnice rasowe, więc popierające apartheid władze nie tylko z tym problemem nie walczyły, lecz także go wzmacniały. W czasach segregacji rasowej wykorzystywano naturalne bariery (których Kapsztad ma sporo) tak, by odgradzać dzielnice białych (zazwyczaj średniozamożnych lub zamożnych) od „black and coloured”, jak określano czarnoskórych i ludzi o mieszanym pochodzeniu rasowym. Konsekwentnie starano się ich usunąć z usługowo-turystycznego centrum. Próbowano także wykluczyć ich z korzystania z transportu publicznego przez zaniechanie tworzenia połączeń między centrum a biednymi dzielnicami.
Jak działa wolny rynek? Mieszkańcy przedmieść chcą jednak dojeżdżać do centrum; nie dziwi więc, że pojawili się ludzie, którzy przewóz oferują. Przejazdy dla biednych klientów muszą być bardzo ta-
nie, dlatego ich jakość jest marna. W zdezelowanych busikach zaparkowanych w ważnych punktach miasta (po zniesieniu apartheidu są to głównie stacje kolei miejskiej lub systemu szybkiej komunikacji autobusowej) siedzą kierowcy, a na chwilę przed odjazdem krzykiem oznajmiają, w którą stronę jadą. Kto wybiera się właśnie w tym kierunku, może z nim pojechać. Na sto metrów przed swoim celem podróży należy głośno krzyknąć, że się wysiada – wtedy kierowca się zatrzymuje. Podróż nie należy do komfortowych. Zazwyczaj stan pojazdu nie pozwala na szybką jazdę, a kiedy mimo to kierowca przyspiesza, podróż staje się niebezpieczna. Wreszcie – nie da się przewidzieć, o której należy wyjść z domu, by złapać kurs w pożądanym kierunku na trasie do określonego przystanku. Mimo to busy odpowiadają za 15 proc. przejazdów komunikacją publiczną w Kapsztadzie.
Jak temu zaradzić? WhereIsMyTransport to start-up, który chce zmienić świat, zaczynając od Kapsztadu. Firma ta postanowiła ogarnąć chaos komunikacyjny w mieście przez wykonanie mapy nieformalnych połączeń minibusowych. Zrekrutowała doskonale znających system mieszkańców i zapewniła im sprzęt pozwalający na spisywanie i monitorowanie tras minibusów. W ciągu kilku tygodni podróżowali oni po Kapsztadzie, zbierając dane; następnie były one porównywane między sobą oraz analizowane przez algorytmy. Dzięki temu na mapie zaznaczono wszystkie trasy – nawet te rzadko uczęszczane lub jednokierunkowe. Udało się również ustalić typowe czasy odjazdów, które są bardzo dokładne, mimo że same minibusy poruszają się bez wyznaczonych rozkładów jazdy. To dlatego, że nawet bez zdefiniowanych czasów odjazdów ludzie, istoty z natury ceniące powtarzalność, starają się robić to o możliwie podobnych porach. Firma ma też ciekawe plany ekspansji – buduje platformę, dzięki której można zarówno dodawać informacje o przejazdach, jak i pobierać dane i wykorzystywać je w swoich aplikacjach dzięki opracowanemu przez
WhereIsMyTransport API, czyli interfejsowi programowania aplikacji. Innymi słowy, jest to zestaw specjalnych narzędzi, dzięki którym inne firmy mogą korzystać z danych zebranych przez WhereIsMyTransport. Spółka, mając dane o liczbie połączeń, a także typie pojazdów, które zazwyczaj realizują te połączenia, jest w stanie oszacować potoki pasażerskie na niemal dowolnej trasie. Może także oferować podmiotowi publicznemu dane, dzięki którym wie on, gdzie najbardziej potrzebne są inwestycje. To z kolei doskonale optymalizuje wydatki publiczne w dziedzinie transportu. Co znamienne, podmiot prywatny doskonale wie, że dane państwo może działać z wymaganym rozmachem.
Urbanizacja kontra technologia Już ponad połowa ludzkości mieszka w miastach; a najbardziej dynamiczne spośród metropolii rozwijają się w niespotykanym tempie. Oznacza to, że przed urbanistami stoją nowe wyzwania, zwłaszcza w dziedzinie transportu zbiorowego. Budowa efektywnego systemu takiego transportu zajmuje dużo czasu, szczególnie gdy środki są ograniczone. Nic zatem dziwnego, że w wielu ogromnych miastach dziedzinę tę ogarnia chaos. Pozyskane i opracowane przez WhereIsMyTransport dane mogą stać się podstawą dla aplikacji na smartfony (przypomnijmy, najtańsze oferowane w krajach rozwijających się smartfony kosztują 15$ i stają się standardem nawet w dzielnicach biedy). Takie trasy pozwalają mieszkańcom planować swoje podróże nawet na przeciwległe końce miast (co dziś nie jest łatwe), zwiększając ich mobilność. Umożliwiają one także osobom przyjezdnym natychmiastowe ogarnięcie nieformalnego dotychczas systemu. Jest to wielka szansa dla państw rozwijających się, w których to wielkie ośrodki są motorami wzrostu. Zjeżdżają się tam ludzie z całego kraju, zapewniając przyrost pracowników, konieczny do utrzymania tempa rozszerzania się zdolności produkcyjnych gospodarki. Kapsztad, jak przyznają sami twórcy firmy, jest tylko pierwszym przystankiem na ich drodze. Jeśli im się uda, wielkie metropolie gospodarczych czempionów staną się lepszymi miejscami do życia. 0
październik 2017
POLITYKA I GOSPODARKA
/ rozwój technologii finansowych w Polsce
Czwarta rewolucja finansowa W ostatnich latach nastąpił dynamiczny rozwój branży technologii finansowych. Inwestycje funduszy Venture Capital osiągnęły w tym obszarze w 2015 r. wartość 25 miliardów dolarów – choć już rok później się obniżyły. Ciekawe jest spojrzenie na FinTech nad Wisłą. te k st :
M AC I ej skrz y necki
nstytucje finansowe w Polsce, szczególnie banki, należą do najnowocześniejszych na świecie. Według raportu Deloitte o branży FinTech w Europie Środkowo-Wschodniej z 2016 r. około 60 proc. użytkowników smartfonów w Polsce korzysta z bankowości mobilnej, co jest trzecim najwyższym wynikiem w Europie. Nasz kraj należy też do liderów, jeśli chodzi o płatności bezdotykowe (w tym przez telefon za pomocą wirtualnych kart) i rozliczenia międzybankowe. Jest to efektem m.in. tego, że kapitalistyczna bankowość w Polsce (a więc i jej infrastruktura technologiczna) rozwija się krócej niż ta na Zachodzie, bo zaledwie od 1989 r., tym samym polskie instytucje nie mają przestarzałych systemów. Ponadto istnieje u nas znacznie silniejsza konkurencja wymuszająca szybkie wprowadzanie nowinek. Niektóre banki działające w Polsce, takie jak mBank czy Idea Bank, swoją markę budują właśnie na innowacyjności. Paradoksalnie ogranicza to według ekspertów Deloitte potencjał FinTechów, jako że większość innowacji tworzą same banki – czego przykładem jest chociażby system płatności mobilnych BLIK. Nie znaczy to jednak, że nie mamy czym się chwalić – polski rynek FinTech jest największym w naszej części kontynentu, mającym wartość około 856 milionów euro, czyli o prawie 300 milionów więcej niż zajmujący drugie miejsce rynek austriacki.
I
Płatności górą Jak wynika z raportu fundacji Startup Poland, 3,5 proc. start-upów w Polsce działa w sektorze usług finansowych. Nie jest to dużo, choć warto zauważyć, że nie wszystkie firmy znajdują się w bazie fundacji, ponadto część FinTechów dojrzała już na tyle, że trudno je nazwać start-upami. Widać to w segmencie płatności internetowych – najbardziej rozwiniętym i zdominowanym przez polskie firmy, które jednak często należą do
26-27
g r af i k a :
monika S Z A R E K
zagranicznych inwestorów. Najbardziej znany jest poznański PayU, poza Polską operujący w 16 krajach na czterech kontynentach. Ma on jednak sporą konkurencję w postaci m.in. krakowskiego DotPay czy również tworzonych w Poznaniu Tpay i Przelewy24.pl. Kolejną silną częścią rynku jest analiza danych dla instytucji finansowych. Usługi takie oferuje wiele firm, m.in. Kontomatik, Sotrender czy DataWise. Umożliwiają one bankom i innym firmom wykorzystywanie olbrzymiej ilości danych, gromadzonych przez nie z każdą dokonywaną przez użytkowników transakcją, w celu efektywniejszego dopasowania się do klienta. Jeśli bank wie, kto byłby skłonny wziąć pożyczkę, to zarówno obniża koszty jej udzielenia, jak i zwiększa komfort pozostałych klientów. Na całym świecie firmy bazujące na analizie danych stają się coraz istotniejsze – czasem mówi się wręcz, że obecną gospodarkę opartą na wiedzy zaczyna zastępować gospodarka oparta na danych.
Wielcy i mali Największa firma specjalizująca się w technologiach finansowych działa jednak w innych segmentach. Mowa o grupie Blue Media, która kilka lat temu była na liście 500 największych spółek w Polsce. Oferuje m.in. narzędzia do automatycznego opłacania rachunków (na podstawie informacji przekazywanych przez usługodawców), szybkiego doładowywania telefonu przez internet czy zakupu ubezpieczeń. Co ciekawe, grupa ta stworzyła również alternatywny wobec Krajowej Izby Rozliczeniowej system natychmiastowych rozliczeń międzybankowych. Gwałtownie rozwinął się również segment wymiany walut online. Od 2011 r. wartość tej branży wzrosła dziesięciokrotnie, a obecnie szacowana jest na około 40 miliardów złotych, z których 80 proc. jest podzielone mniej więcej po równo między dwóch liderów – Currency One oraz Cinkciarz.pl. Oczywiście są również inne obszary działalności firm FinTechowych – jak crowdfunding lub pożyczki społecznościowe. Interesującym przypadkiem jest firma Billon, oferująca cyfrową gotówkę. Nie jest to jednak kolej-
na kryptowaluta pokroju BitCoina (którego swoją drogą można kupić przy użyciu polskiego InPay), lecz zapisany cyfrowo polski złoty lub funt. Warto przy tym dodać, że firma działa od tego roku w Wielkiej Brytanii, gdzie ma licencję wydawcy pieniądza elektronicznego. Dla bezpieczeństwa oraz wygody użytkowników dane dotyczące transakcji oraz pieniędzy są zapisywane w rozproszonym rejestrze w postaci sekwencji blockchain. Płatności dokonywane są bezpośrednio między użytkownikami Billona, bez pośredników niezbędnych chociażby w przypadku przelewów bankowych. Problemem pozostaje jednak dość ograniczona liczba sklepów, które taki pieniądz obsługują.
Różowa przyszłość? Raport FinTech w Polsce – bariery i szanse rozwoju fundacji Fintech Poland i Centrum Prawa Nowych Technologii UW jako główne mocne strony branży wymienia m.in. konkurencyjność i innowacyjność sektora finansowego (choć według wspomnianych wcześniej ekspertów Deloitte jest to wada), wysokiej jakości kadrę i niskie koszty. Ważny jest ponadto dostęp do dużego rynku krajowego i jeszcze większego europejskiego, który niedługo z powodu Brexitu może stracić Londyn – do tej pory jedno z najważniejszych centrów FinTechu w Europie. Gorzej wypadamy jednak w kwestiach takich, jak nieprzyjazne innowacjom regulacje, ograniczony dostęp do kapitału, brak wsparcia rządu czy niska kultura innowacji. Część z tego może się jednak zmienić na lepsze, jako że tzw. plan Morawieckiego wymienia FinTech jako jeden z sektorów strategicznych. Ministerstwo Rozwoju obiecuje m.in. prace nad „piaskownicą regulacyjną”, w której zarówno start-upy, jak i dojrzałe instytucje finansowe mogłyby testować innowacyjne produkty na ograniczonej liczbie klientów przy znacznie zmniejszonych wymogach regulacyjnych (np. bez wymaganej licencji). FinTech wspierany jest też w ramach działań służących start-upom ze wszystkich branż, takich jak promocja za granicą. Polskie stoisko na targach przemysłowych Hannover Messe, wsparte przez MR oraz państwowy PKN Orlen, w swoim składzie miało m.in. opisany już Billon, jak również ZenCard służący tworzeniu programów lojalnościowych dla kart płatniczych. Na ocenę efektów tego typu działań trzeba będzie jednak jeszcze poczekać. 0
prawa reprodukcyjne /
POLITYKA I GOSPODARKA
Niekończąca się dyskusja Prawa reprodukcyjne to dla postępowców jedne z podstawowych praw człowieka. Dla konserwatystów – pozostałość ideologiczna po tzw. rewolucji seksualnej. Dla kobiet – bieżący problem, który politycy wykorzystują dla osiągania doraźnych celów. te k st :
M ic h a ł O rlicki
ierwszym dokumentem, który postulował gwarancję prawa człowieka do świadomego zarządzania swoją rozrodczością (przy jednoczesnym zachowaniu aktywności seksualnej), była proklamacja teherańska przyjęta na Światowej Konferencji Praw Człowieka ONZ w 1968 r. Do dziś zdążył ustabilizować się zestaw tzw. praw reprodukcyjnych, do którego zalicza się dostęp do neutralnej światopoglądowo edukacji seksualnej, antykoncepcji, aborcji i opieki medycznej podczas ciąży. WHO uznaje dziś prawa reprodukcyjne za pełnoprawną część zestawu praw człowieka; ich gwarancja stanowiła jeden z milenijnych celów rozwoju ONZ. Stanowią one również część Karty praw podstawowych Unii Europejskiej. O ile prawo międzynarodowe pokrywa się z poglądami określanymi jako postępowe, o tyle polskie prawo bliższe jest myśli konserwatywnej.
P
Wokół aborcji Dyskusja na temat przerywania ciąży trwa w Polsce od lat 30. XX w. Od tamtej pory w każdym polskim kodeksie karnym aborcja była czynem karalnym z wyjątkiem kilku szczególnych przypadków; prawo obowiązujące podczas okupacji nie zostało tu wzięte pod uwagę. Przez wiele lat zmieniała się również liczba przypadków wyjątkowych: od surowego reżimu proceduralnego lat 30. przez znaczną liberalizację w latach 50. do ponownego zaostrzenia wymogów w roku 1993. Zmieniał się również kontekst – podczas gdy w latach 30. polskie prawo aborcyjne należało do najłagodniejszych w Europie, obecnie należy do najbardziej restrykcyjnych. Najnowszym przejawem tego sporu jest rejestracja przez stowarzyszenie CitizenGo inicjatywy ustawodawczej Zatrzymaj aborcję, która stawia za cel zakaz tzw. aborcji eugenicznej, czyli przerywania ciąży w sytuacji, gdy płód okazuje się silnie uszkodzony. Podobnie jak Parlament Europejski (PE) czy WHO powołują się na godność człowieka i jego prawo do życia, z tym że człowieczeństwo przypisują również płodowi. Wyrażają przy tym obawę, że przyszli rodzice mogą wykorzystywać prawo do badań prenatalnych i aborcji na życzenie do eliminacji płodów zdrowych lub średnio uszkodzonych, których przewidywane cechy (np. płeć) nie będą spełniać ich marzeń czy oczekiwań. Za przykład nierzadko służy tu
Islandia, gdzie usuwa się właściwie wszystkie płody z podejrzeniem zespołu Downa. Miesiąc przed rejestracją inicjatywy Zatrzymaj aborcję powstał komitet „Ratujmy kobiety” z projektem ustawy liberalizującej prawo dotyczące przerywania ciąży i ambicją zmarginalizowania znaczenia prężnie działającego podziemia aborcyjnego. Aborcja na życzenie jest w Polsce bowiem faktem; dokonuje się jej jednak wbrew prawu, a więc bez państwowej kontroli, która gwarantowałaby bezpieczny przebieg zabiegu.
Klauzula sumienia Inną ambicją komitetu „Ratujmy Kobiety” jest ponowna gwarancja swobodnego dostępu do antykoncepcji – także poprzez regulację stosowania tzw. klauzuli sumienia, zapisanej w ustawie z 1996 r. Lekarz może odmówić podjęcia czynności medycznej, jeśli jest ona sprzeczna z jego przekonaniami. Musi przy tym skierować pacjentkę do lekarza, który się takiej czynności podejmie. W przypadku antykoncepcji interwencja lekarza nie była konieczna do lipca br., kiedy przegłosowano ustawę dopuszczającą sprzedaż tabletki „dzień po” jedynie na receptę. Pacjentka i tak musi trafić do właściwej apteki, gdyż do korzystania z klauzuli sumienia zachęca się również farmaceutów, mimo że nie ma o nich mowy w ustawie. Zwolennicy nowego prawa argumentują, że istnieje możliwość stosowania antykoncepcji hormonalnej, ta jednak w polskich warunkach jest droga.
w rodzinie, obok zagadnień związanych z kulturą życia codziennego. Pozostaje mieć nadzieję, że istotne wiadomości dotyczące rozrodczości nie zagubią się w gąszczu innych informacji. Jak wskazują bowiem autorzy raportu z poświęconemu problemowi projektu Antykoncepcja. Masz prawo wiedzieć, na rzetelną edukację poza szkołą polska młodzież nie ma co liczyć. Należy przy tym zauważyć, że wszelkie postawy kształtowane u uczniów w ramach WDŻ będą równoważone przez katechezę, na którą w minionym roku uczęszczało ponad 87 proc. polskich uczniów – a w ramach której często przekazuje się bardzo konserwatywne przekonania na temat seksualności człowieka. Rozdźwięk między tymi dwoma przekazami może jednak nie okazać się zbyt wielki – wszak w wielu szkołach zajęcia z wychowania do życia w rodzinie prowadzą katecheci. 0
Szkoła Obecnie wchodząca w życie reforma edukacji pogorszy tylko sytuację, która i tak była bardzo zła; edukacja seksualna w Polsce za rządów PO była fikcją – uważa Artur Jaskulski, specjalista ds. mediów i aktywista komitetu „Ratujmy kobiety”. Nowa podstawa programowa przedmiotu wychowanie do życia w rodzinie wymaga od ucznia wiedzy teoretycznej na temat kobiecej fizyczności, antykoncepcji czy aborcji. Narzuca jednak nauczycielowi kontekst, w jakim ma przedstawić te zjawiska – musi on „kształtować pozytywne postawy wobec małżeństwa i rodziny” oraz „wzmacniać proces identyfikacji z własną płcią”. Edukacja seksualna stanowi ponadto jedynie komponent przedmiotu wychowanie do życia
październik 2017
EDUKACJA EKONOMICZNA Studenci w Polsce: mieszkają z rodzicami, mają dobre perspektywy zawodowe i chętnie korzystają z bankowości internetowej Dysponują niewielkim budżetem na tle kolegów z Europy, 41 proc. mieszka nadal z rodzicami, a jeśli wynajmują mieszkanie lub miejsce w akademiku, to pochłania ono 1/3 budżetu. Ale gdy rozpoczną karierę zawodową, mogą liczyć na pensje powyżej średniej krajowej. Związek Banków Polskich opublikował drugą edycję raportu Portfel Studenta.
1600 zł – tyle pieniędzy w miesiąc wydaje statystyczny polski student. Niektórym może się to wydawać dużą kwotą, ale na tle Europy to niewiele. Mniejszym budżetem dysponują jedynie studenci w Serbii i Rumunii. Najwięcej wydają Szwedzi – 1312 euro (ok. 5500 zł), czyli prawie trzy razy tyle, co Polacy. Grubszym portfelem dysponują także Czesi i Słoweńcy – ok. 560 euro (ok. 2400 zł), czyli o połowę większym, niż w naszym kraju. Największym wydatkiem z portfela studenta są koszty związane z zakwaterowaniem. W Polsce pochłaniają one średnio 36 proc. budżetu, co jest jednym z wyższych wskaźników w Europie. Rekordowo drogie
28-29
wynajęcie mieszkania, stancji, czy akademiku jest we Francji, gdzie przekracza połowę wszystkich rachunków. Co ciekawe, Polacy chętniej niż Francuzi, Niemcy czy Słowacy mieszkają podczas studiów z rodzicami. Na pozostanie w domu decyduje się 41 proc. studiujących. Studenci są bardzo aktywni w internecie. Dotyczy to także robienia zakupów i korzystania z bankowości internetowej. Aż 89 proc. osób w wieku 18–24 lata loguje się na swoje konto internetowe i wykonuje operacje online. Sam rachunek bankowy w tej grupie posiada 58 proc. osób i zdecydowana większość z nich nic nie płaci za swoje konto (62 proc.). Standar-
dem młodych klientów banków jest również korzystanie z karty płatniczej (93 proc.). Liczba studentów w Polsce przekracza 1,4 mln. To stawia nas na czwartym miejscu w Europie, za Niemcami, Francją i Włochami. W ciągu ostatnich dziecięciu lat liczba osób na wyższych uczelniach w naszym kraju spadła o pół miliona, co w kontekście popytu na nowych pracowników znalazło odzwierciedlenie w pensjach na jakie mogą liczyć absolwenci wielu kierunków studiów. Nierzadko osiągają one poziom przeciętnej płacy krajowej, a czasami wręcz go przekraczają. W najlepszej sytuacji znajdują się informatycy. Ich zarobki na początku kariery zawodowej wahają się między 5500, a 7500 zł brutto. W pozostałych branżach poziom pierwszej pensji brutto przy umowie o pracę oscyluje wokół 3000–4500 zł brutto. 0
kultura /
Trochę kultury
ach te korposzczury
Polecamy: 30 TEATR Uliczna (inter)akcja
Przedstawienia teatralne w plenerze
34 Książka W poszukiwaniu straconej natury
Życie duchowe roślin i zwierząt
37 Film Dziwne lata 80.
fot. Marcin Czajkowski
Fenomen serialu Stranger Things
Pingwiny a n to n i n a dy b a ł a z a s t ę pc Z Y N I r e d a kt o r n a cz e l n e J
ługo zastanawiałam się, jak połączyć swoją miłość do dinozaurów i pingwinów oraz niechęć do ludzi w jednym tekście, ale nie wymyśliłam niczego, co miałoby najmniejszy sens. Szkoda. Być może gdybym mogła napisać coś sympatycznego o pingwinach, nie musiałabym wspominać o wszystkim tym, co przeraża mnie w dzisiejszym świecie. Świat jest przerażającym miejscem. Przynajmniej dla niektórych. Dla tych osób słowo „przyszłość” brzmi równie strasznie, co „tornado”, a teraźniejszość nie przypomina dobrotliwego, trochę rubasznego, wujka, otwierającego przed nimi wszystkie drzwi, a raczej grubą, złośliwą Niemkę, która próbuje tańczyć walca. Dlaczego takie skojarzenie? Wyobrażam sobie, że nie jest to najładniejszy widok, ale przynajmniej odrobinę zabawny. Właśnie tak patrzę na świat. Z podziwem spoglądam na wszystkich, którzy mają plan i pomysł na siebie. A im bardziej ktoś jest uporządkowany, tym większym bałaganem wydaję się sama sobie. Wierzę jednak, że być może przyjdzie magiczny dzień, w którym obudzę się z poczuciem, że wiem, gdzie powinnam być i co dokładnie powinnam robić.
D
Z podziwem spoglądam na wszystkich, którzy mają plan i pomysł na siebie.
O takim poczuciu zagubienia nie rozmawia się głośno. Lęk przed przyszłością wspominany jest raczej w żartach. Okazywanie słabości nie przystoi – przyzwyczajeni jesteśmy, że każdy musi być przebojowy i wręcz chce walczyć o swoje miejsce w świecie. Ale przecież sporo z nas tak naprawdę jest dość przestraszonych, niepewnych siebie, a powszechne wymaganie zdobywania coraz to nowych szczytów jedynie te uczucia pogłębia. Niektórzy w poszukiwaniu pomysłu na siebie rzucają wszystko i wyruszają w dalekie podróże. Jednak, jak zapytał się mnie kiedyś znajomy: czy jak ucieknie się do Paragwaju, to można potem uciec z Paragwaju?. Może się okazać, że wyprawa nie przyniesie żadnych odpowiedzi na trapiące nas pytania, a my będziemy równie zagubieni, co wcześniej, tylko w innym miejscu globu. W świecie, w którym panuje prymat pozytywnego myślenia, wrodzony pesymizm i nieumiejętność wybrania swojej ścieżki życiowej spychają wielu ludzi na margines. Chyba nie warto z tym specjalnie walczyć – może tak jak w przypadku tonięcia lepiej ograniczyć wszystkie gwałtowne ruchy? Polecam za to wszystkie filmiki ze śmiesznymi pingwinami na YouTubie. Nic lepszego na tym świecie się nie znajdzie. 0
październik 2017
/ teatr na ulicy Trzeba się wyżyć, bo z Teatru człowiek nie wyżyje
fot. Elwira Szczęsna
Uliczna (inter)akcja
Sceny na warszawskich placach i występy w centrum Gdańska – to one podczas wakacji przyciągnęły tłumy zainteresowanych widzów. Plenerowe wydarzenia teatralne na dobre zagościły w polskich miastach. T E K S T:
HANNA GÓRCZYŃSKA
ierwsze miejsca są zajęte już na pół godziny przed rozpoczęciem wydarzenia. W okolice placu Defilad przychodzą kolejni widzowie i prędko siadają na wolnych miejscach. Jedni na leżakach rozciągają zmęczone po całym dniu ciała, inni – porzucają wierzchnie elementy garderoby i kierowani pragnieniem, wyruszają na podbój baru Studio. Chwytają drink lub szklankę pobudzającej latte, po czym dołączają do pierwszej grupy obserwatorów. Transmisja zaczyna się z lekkim opóźnieniem. Jeszcze kilka słów ze strony organizatorów, zanim na ekranie pojawi się pierwsza scena Opętania z National Theater w Londynie. Pełny napięcia spektakl z Jude’em Law na kilkanaście minut przed finałem nagle się kończy. Na plac spadają duże krople deszczu.
P
Na deskach stolicy Urwana w pół słowa transmisja z Londynu rozpoczęła sierpniowy cykl „Światowego teatru na Placu”. Organizatorzy przestrzeni miejskiej u stóp Pałacu Kultury i Nauki, wspólnie ze STUDIO teatrgalerią, pokazali na ekranie trzy różne dzieła z trzech pulsujących życiem kulturalnym miast świata. Po inaugurującym Opętaniu w dwa kolejne wieczory widzowie mieli oka-
30-31
zję przenieść się ze Śródmieścia do Metropolitan Opera w Nowym Jorku, gdzie rozbrzmiała La Traviata, oraz do moskiewskiego Teatru Bolszoj, w którym wystawiono Jezioro Łabędzie. Transmisje zagranicznych spektakli nie są nowością w terminarzu warszawskich wydarzeń kulturalnych, regularnie odbywają się one między innymi po drugiej stronie ulicy Emilii Plater – w Multikinie w Złotych Tarasach. Mimo to już pierwszego dnia plenerowej edycji zajęto wszystkie miejsca siedzące, a apetyt wśród widzów rósł. Polubiłam stronę Metropolitan Opery i jestem na bieżąco ze wszystkimi wydarzeniami, muszę przyjść tu koniecznie jutro – przyznaje jedna z obserwatorek Opętania. Kilkaset metrów dalej, przy ulicy Marszałkowskiej, odbywa się inny cykl spektakli. Teatr Polonia w lipcowe wieczory rozstawia plenerową scenę na placu Konstytucji, w sierpniu Och-Teatr przenosi ją przed swój budynek, niedaleko placu Narutowicza. Pomysł przyszedł 10 lat temu. Było gorąco, zbliżało się kolejne warszawskie, nudne z punktu widzenia widzów, wakacyjne lato. Teatry nieczynne, co jakiś czas wielka jednorazowa impreza lub koncert z drogimi biletami, poza tym pustynia. I wtedy przypomniałam sobie, jak
graliśmy we Włoszech na ulicach, na rynkach małych miasteczek, w ogrodach miejskich „ Bal manekinów ” Brunona Jasieńskiego z polsko-włoską grupą teatralną „ zmontowaną ” przez naszego przyjaciela i reżysera Giovanniego Pampiglione – Krystyna Janda zdradza nam początki swojego teatru w plenerze.
Rola pierwszoplanowa Przechodnie mogli nacieszyć się sztuką na sezonowej scenie w każde letnie popołudnie o godzinie 17. W tegorocznym plenerowym repertuarze Teatru Polonia i Och-Teatru znalazły się spektakle z pogranicza kilku gatunków teatralnych: komedia małżeńska Związek otwarty, napisana niegdyś specjalnie na warunki uliczne, pokaz namiętnego flamenco wykonany przez zespół Corazón Flamenco czy JANGAJAN – Hej Joe!, monodram połączony z bluesowym koncertem. To społeczny teatr literacki, dobrze grany, reprezentujący wszystkie gatunki teatralne, a jednocześnie taki, który sprawdzi się w tym harmidrze dnia, i w tym miejscu, na powietrzu – dodaje Janda. Liczba przechodniów, którzy zahaczają o kameralną scenę, co roku wzrasta. Jedni tylko rzucają okiem na sztukę, by za moment ponownie rzucić się w wir roz-
teatr na ulicy /
grzanego miasta, inni zostają z aktorami na dłużej i zasiadają na widowni teatrów przez cały następny rok. Sztuka uliczna ma według twórców trafić do każdego – bez względu na zasób portfela, poziom wykształcenia czy wiek. Z myślą o najmłodszych uczestnikach przedstawiono w tym roku dwa spektakle plenerowe, Czerwonego Kapturka i Jasia i Małgosie, które zapewniły rozrywkę całym rodzinom. Staramy się robić spektakle i dla dorosłych, i dla dzieci – podkreśla aktorka Matylda Damięcka w rozmowie z TVN Warszawa.
Żywa scena Aktor, który między słowami puści oko do widzów, może liczyć na odpowiedź. Łatwo dostrzeże zaskoczenie w oczach czy delikatny uśmiech na twarzy obserwatora, siedzącego tuż przy miejskiej scenie. Odbiorcy spektakli na powietrzu mają bliski kontakt z artystami, są częścią scenografii lub nawet bohaterami przedstawienia. Nie miałam ze sobą szkieł kontaktowych, więc usiadłam w pierwszym rzędzie. To był dobry wybór, bo aktorzy integrowali się z widownią w sposób oszałamiający. Zaczepili mnie kilka razy, owinęli mnie folią i wręczyli wyimaginowany czek. Byłam częścią spektaklu, dzięki temu mocniej go przeżyłam i o wiele lepiej pamiętam – tak Virginia, studentka Uniwersytetu Gdańskiego, wspomina sztukę Hultaje poznańskiej niezależnej grupy Porywacze Ciał. Przedstawienie było jednym z punktów programu FETY – trzydniowego festiwalu teatrów plenerowych i ulicznych z całego świata, który po raz 21. odbył się w Gdańsku. Ta impreza łączy w sobie zarówno występy gimnastyków i kuglarzy, które są typowe dla teatrów ulicznych, jak i spektakle grane poza budynkami teatrów w przestrzeni miejskiej. Symbolem tegorocznej edycji została niebotycznej wielkości gumowa kaczka, którą przywiózł włoski komik Leo Bassi. Klaun i magik wystąpił z żółtą towarzyszką w spektaklu Pato Gigante, w którym szukał sensu ludzkiego istnienia, i ukazał widzom znaczenie dziecięcych marzeń w życiu każdego dorosłego. Oprócz dziwacznego Włocha po ulicach miasta spacerowały postacie na szczudłach, tancerze i gimnastycy, a na plenerowych scenach buchały płomienie i migały światła, szczególnie zjawiskowe podczas pokazów nocnych. Różnorodne grupy artystyczne wykorzystujące efekty specjalne zagrały na scenie w rytm muzyki również w stolicy. W parku Szczęśliwickim, na Agrykoli i Nowym Mieście w ciągu pięciu dni wystawiono kilkanaście przedstawień w ramach Międzynarodowego Festiwalu Sztuka Ulicy. Podczas tej
edycji wydarzenia wśród zaproszonych gości znalazły się teatry stricte uliczne – włoski Ondadurto czy Teatr Snów z Gdańska – i zespoły, które swoje spektakle realizują zarówno w budynku, jak i w plenerze. Byłem obecny przy tworzeniu scenografii przez niektóre teatry, także jestem w stanie ocenić, jak dużo pracy i wysiłku wymaga zaaranżowanie nawet krótkiego przedstawienia. Na chwilę zostajemy przeniesieni do zupełnie innego świata w sposób nietuzinkowy – dzieli się swoimi spostrzeżeniami Łukasz Bularz, fotograf i uczestnik warszawskiego wydarzenia. Sztuka Ulicy wraz z zespołami teatralnymi z różnych zakątków Europy świętowała w tym roku swoje 25-lecie. Wędrowaliśmy po Warszawie, adaptując na potrzeby wydarzeń festiwalowych różne przestrzenie, prezentowaliśmy różne dziedziny sztuki – poczynając od tańca, kina, muzyki oraz teatru, a kończąc na instalacjach plastycznych i performance’ach – mówi organizator Dariusz Jarociński. Ale to, co nas motywowało przy budowaniu corocznego repertuaru, to przede wszystkim chęć prezentowania widowisk zróżnicowanych formalnie i tematycznie.
Nie miałam ze sobą szkieł kontaktowych, więc usiadłam w pierwszym rzędzie. To był dobry wybór, bo aktorzy integrowali się z widownią w sposób oszałamiający. Drugie dno Zarówno w czasie FETY, jak i stołecznego festiwalu Sztuka Ulicy wystąpił jeden z najbardziej utytułowanych polskich teatrów alternatywnych – Teatr Biuro Podróży, który podejmuje trudną tematykę. W tym roku zaprezentował dwie sztuki – Carmen Funebre o konf likcie etnicznym w byłej Jugosławii i Ciszę w Troi, dotyczącą okrucieństwa wojny na Bliskim Wschodzie. Po scenie chodziły postacie na szczudłach, dookoła nich buchały płomienie i biegały dzieci – całe zamieszanie obrazowało trudną sytuację mieszkańca Bliskiego Wschodu, który na skutek działań wojennych wkrótce może być skazany na żywot uchodźcy. Grupa Porywacze Ciał również podkreśla przekaz, który niesie za sobą przedstawienie, zacierając granicę między widownią a aktorami. Tworzą autorskie scenariusze, w których śmiało posługują się kontrastami, sarkazmem
czy karykaturą. Krytycznie patrzą na pogoń za bogactwem, płytkie podejście do kultury oraz własny rozwój współczesnego człowieka. Podczas tegorocznego pokazu Hultajów na FECIE artyści jeździli na hulajnogach i rzucali po scenie folią spożywczą oraz marynarkami. Kierowcami dwukołowych pojazdów byli pracownicy banków. Szaleli po ulicach, by choć na moment oderwać się od rutynowych obowiązków i tym samym wyrwać z więzów korporacji.
Własne podwórko Oprócz palących problemów aktorzy występujący w plenerze poruszają kwestie dotyczące społeczności lokalnej. Jednym z pomysłów na spędzenie lipcowego lub sierpniowego wieczoru mogła być wizyta w Placu Zabaw nad Wisłą, gdzie Teatr Improwizowany Klancyk realizował kilka przedstawień w serii „Klancyk w sprawie”. Nie spotkaliśmy się z żadną negatywną reakcją podczas tegorocznego cyklu spektakli. Nikt nie przeszkadza, nie wstaje, widzowie śledzą z zainteresowaniem, co dzieje się na scenie. Mówimy o sprawach, które dotyczą wszystkich mieszkańców, i które my sami uważamy za słuszne – przyznaje Krzysztof Wiśniewski, członek zespołu. Artyści sceny improwizowanej od kilku lat występują nad Wisłą w sezonie wakacyjnym, między innymi w Pomoście 511 czy właśnie Placu Zabaw tuż obok Centrum Nauki Kopernik. W zeszłym roku wspólnie z interaktywnym muzeum zorganizowali cykl rozrywkowo-edukacyjnych przestawień. Klancyk miał rozśmieszyć widzów do łez, a naukowcy z CNK – przedstawić porcję wiedzy. Sami wybieramy różne organizacje pozarządowe, które chcą przekazać swoją ideę widzom. Oddajemy głos osobom bezpośrednio zaangażowanym w dany projekt, potem na podstawie tego, co powiedzą na scenie, improwizujemy – mówi Krzysztof Wiśniewski. Nie wiemy dokładnie, w jakim stopniu nasza współpraca przełożyła się na popularność wybranych akcji społecznych, niewątpliwie jednak wydarzenia przyciągnęły wielu widzów. Na pół godziny przed rozpoczęciem spektaklu wszystkie miejsca przed sceną były już zajęte – dodaje. Podczas pierwszego spotkania tegorocznego cyklu twórcy gościli Fundację Panoptykon, która opowiedziała o ochronie praw i wolności człowieka w sieci. W ramach ostatniego odcinka na scenie wystąpiły fundacje: Puszka i Bęc Zmiana, które chciały zwrócić uwagę warszawiaków na istnienie placów miejskich w stolicy i dostarczyć mieszkańcom wiedzy na temat tych otwartych przestrzeni publicznych. Może na jednej z nich w przyszłym roku wystąpi kolejny teatr. 0
październik 2017
/ recenzje, odkrycia A ja jej na to: czy ty coś wiesz o człowieczeństwie?
Słowiańska nostalgia Progres w sztuce polega na przekraczaniu granic i rozwijaniu nowych idei przy pamięci i szacunku do starszych dokonań. Wrocławski zespół Electro-Acoustic Beat Sessions (EABS) bardzo dobrze ucieleśnia poprzednie zdanie na swoim najnowszym projekcie Repetitions, gdzie na nowo pokazuje piękno i energię muzyki Krzysztofa Komedy. O albumie opowiada pianista, wokalista i frontman projektu – Marek Pędziwiatr. AUTOR:
A L E X M A KOW S K I
GRAFIKA:
N ATA L I A Ł A B Ę DŹ
MAGIEL : Na waszej stronie wśród inspiracji macie wymienione BadBadNotGood. Faktycznie są między wami pewne podobieństwa – obydwa zespoły rozpoczynały od mieszania jazzu z hip hopem, a w dalszej działalności skupiały się na pierwszym z gatunków. MAREK PĘDZIWIATR: Myślę że nie ma co porównywać na siłę. Nie próbujemy się upodabniać za wszelką cenę do kogokolwiek z nowej fali jazzu, takich osób jak Kendrick Lamar czy Kendrick Scott, idziemy swoją drogą. Każdy z artystów tworzących nowy jazz ma coś do zaproponowania. Przed Komedą robiliśmy materiał Milesa Davisa, co było bardzo fajne, nie trzeba było specjalnie zmieniać jego utworów, żeby im nadać hip hopowy vibe.
Miles był bardzo zainteresowany hip hopem. Oczywiście. Z kolei w muzyce Komedy trzeba było szukać kodu vibe’owego, co było bardzo ciekawym zadaniem, bo potraktowaliśmy jego kompozycje w taki sposób, jakbyśmy diggowali [wyszukiwali – przyp.red.] sample i tworzyli z nich nową jakość. Wracając do tego, że każdy ma coś do zaoferowania – my mamy do zaoferowania naszą słowiańskość. Wydaje mi się, że BadBadNotGood. podeszłoby zupełnie inaczej do Komedy, jednak my jesteśmy najbliżej źródła, w końcu to nasza spuścizna narodowa.
Pod tym względem materiał Komedy faktycznie jest bardzo wdzięczny, zawiera dużo uczucia, romantyzmu… …słowiańskiej nostalgii, czy jakkolwiek to inaczej opisać. Czujemy to coś zupełnie inaczej niż wszyscy inni na świecie.
Wspomniałeś o crate diggingu [szukaniu płyt do zsamplowania – przyp.red.] – to znaczy, że celowo zdecydowaliście się wziąć na warsztat mniej znane utwory Komedy, takie jak Wiklinowy Kosz zamiast Rosemary’s Baby? Dokładnie tak, zupełnie jak producenci hip hopowi, którzy jednak nie szukają odgrzewanych kotletów, tylko czegoś, czym mogą nas zaskoczyć. Jakbyś chciał się pochwalić jakimś winylem, który gdzieś znalazłeś, to nie pochwalisz się albumem Queenu czy ABBA, tylko czymś unikatowym.
W jaki sposób weszliście w posiadanie tych utworów? Mieliście dostęp do archiwów Komedy czy kontakt do kogoś z rodziny? Sprawa byłaby bardzo trudna, gdyby nie seria płyt The Complete Recordings Of Krzysztof Komeda wydawanych w woluminach od 1994 do 1998 roku – to zbiór kompozycji, w większości mniej znanych. Znajdowały się na nim między innymi totalnie amatorskie nagrania Krzysztofa. Wątpię, żeby ktoś puścił takie nagranie sauté np. w radiu, prędzej sięgnęliby właśnie po Rosemary’s Baby. Są tam robocze tytuły takie jak Private Conversation VII . Wykorzystaliśmy fragment melodii nagranej przez Komedę amatorsko na magnetofon szpulowy, którą on sobie nucił, grając w domu na fortepianie, i stworzyliśmy z tego nową jakość. Przez wielu krytyków nasza interpretacja Private Conversation jest uważana za najważniejszy moment na albumie, bo to, co śpiewam tam na początku, to moje słowa i to jest ten kluczowy list skierowany do Krzysztofa Komedy.
32-33
recenzje, odkrycia /
Pociągnę temat i zapytam o decyzję o napisaniu słów do muzyki Komedy. Czy spotkaliście się z jakąś silną reakcją na taki wybór? Jego muzyka sama w sobie jest dosyć emocjonalna.
ślę o niczym innym. Nie mam punktu odniesienia czy celu, w kierunku którego podążam. To jest jedna wielka improwizacja, szał i celebrowanie muzyki.
Od jakiegoś czasu nie traktuję swojej sztuki kompromisowo, moimi najważniejszymi środkami przekazu są klawiatura fortepianu i mój głos. Czasem po prostu mam silną potrzebę, żeby się z tym podzielić. Tutaj po prostu czułem, że chcę to zrobić w taki sposób. Nie był to w żadnym razie zabieg wymuszony, zresztą te teksty pojawiają się bardzo rzadko na płycie, raptem na trzech utworach.
Repetitions jest bardzo ukorzeniona w słowiańskości, romantyczna, polska. Zarazem tytuł jest angielski, podobnie zresztą jak teksty. Czy celem takiego zabiegu była wasza chęć rozpowszechniania muzyki Komedy poza granicami kraju? Wnioskuję tak chociażby z tekstu „spread the knowledge” z pierwszego utworu płyty.
Na Repetitions zdecydowaliście się przearanżować utwory Komedy. Nie zastanawialiście się , żeby pójść o krok dalej i stworzyć ścieżkę dźwiękową do filmu podobnie jak on? Zdecydowaliśmy się na taki materiał, ponieważ to było zamknięcie jakiegoś etapu naszej twórczości. Puzzle Mixtape kończył działalność jamową, czyli przerabianie klasyków hip hopowych i otwieranie form. Z kolei Repetitions było zakończeniem części tribute’owej zespołu. Obecnie w fazie przygotowań jest nowa płyta, która jest całkowicie autorska.
Czy był ktoś, kto Cię szczególnie zainspirował podczas tworzenia nowego materiału? Tworząc aranżacje, byłem bardzo zainteresowany muzyką Davida Axelroda. Jego brzmienie było dla mnie kluczem do brzmienia nowego albumu. Pojawiają się też echa Wu-Tangu, ale tak naprawdę te porównania wyrzucam z głowy, bo kiedy coś tworzę, po prostu siadam i nie my-
Trafiłeś w dziesiątkę. Zawsze przerażają mnie takie komentarze, że ktoś w Polsce nagrał coś na poziomie światowym. Nigdy tego nie rozumiałem i nie zrozumiem. Kiedyś nawet słyszałem, że polski artysta tworzy muzykę na poziomie zbliżonym (sic) do światowego. Przecież wszyscy jesteśmy obywatelami świata, to gdzie mieszkamy nie ma żadnego znaczenia, a nasza spuścizna narodowa jest czymś, czym trzeba się dzielić z całym światem. Gdyby teksty były polskie, może by to zadziałało, ale tak jak wspomniałem wcześniej, to był i jest naturalny sposób wyrazu. Wolę pisać teksty po angielsku, zawsze to robiłem i czuję się w tym dobrze. 0
Marek Pędziwiatr Pianista jazzowy, klawiszowiec, wokalista, raper, producent, dj. Absolwent Wydziału Jazzu Akademii Muzycznej w Katowicach. Od 2014 roku kierownik muzyczny koncertów f inałowych festiwalu Fama. Koncertuje w Polsce i za granicą.
Koncerty w październiku
JK Flesh – 03.10, TR Warszawa
Actress / Powell / Lento Lutto – 07.10, Niebo
Łoskot – 04.10, Cafe Kulturalna
Oren Ambarchi – 8.10, Spatif
Black Dice – 05.10, Pogłos
BNNT & Mats Gustaffson – 11.10, Cafe Kulturalna
BBF / Piernikowski – 06.10, Grizzly Bar
Kazumoto Endo – 13.10, Pogłos
pażdziernik 2017
Książka
/ zwierzęco-roślinne księgarnie
Pozdrowienia ze słonecznej Grecji pełnej oliwek i osiołków!
W poszukiwaniu straconej natury Zwierzęta i rośliny uciekły z lasów, po czym zamieszkały w księgarniach. Można by pomyśleć, że to zarys filmu fantasy. To jednak fenomen literacki, który zaczął być widoczny na rynku około rok temu. T e k s t:
S ab i n a R ac z y ń s k a
o tym jak Sekretne życie drzew Petera Wohllebena stało się międzynarodowym bestsellerem, na rynku książki zaczęło pojawiać się coraz więcej publikacji poświęconych przyrodzie, skierowanych do szerokiego grona czytelników. Przy takim nagromadzeniu tego typu pozycji na księgarnianych półkach można by pomyśleć, że oto doznaliśmy olśnienia i niemal po roussowsku wracamy do natury. Temat nie jest jednak nowy – już na początku X X w. Maurice Maeterlinck pisał o pszczołach i kwiatach (o czym pamiętało Wydawnictwo MG, całkiem ładnie wydając te książki). Jeśli nazwać jednak zwierzęco-roślinny fenomen współczesnym nurtem literackim, to czym miałby się wyróżniać i jakiej tematyki dotyczyć?
P
Sekretnie, sekretny, sekret… Gdy przegląda się zwierzęco-roślinne pozycje w księgarni, można bardzo łatwo zauważyć pewien prosty, może nawet trochę komiczny schemat. W wielu tytułach, zapewne częściowo na wzór Sekretnego życia drzew, znajdują się bowiem określenia „sekretny”, „nieznany” oraz ich liczne synonimy. Oczywiście to popularny, zręczny chwyt – wszystko, co dotyczy nieodkrytych tajemnic i zagadek, nieustannie intryguje. Wydawcy próbują więc przyciągnąć czytelników odkrywaniem nieznanego. Czy jednak naprawdę są to tajemnice oraz aż takie nieprawdopodobne fakty? Czasem wydaje się to wątpliwe, bo niektóre publikacje wyglądają na wręcz nieprzemyślane. Przykładem mogą być Sekrety roślin Anne France Dautheville (Wydawnictwo Literackie, 2017), gdzie tematyka krąży między nie tylko etnobotaniką, medycyną, mitami, lecz także faktami czysto biologicznymi. Oprócz tego między pre c y z y jn ie skonstruowanymi tabelami z danymi
34-35
grafika:
Al e k s a n d r a C z e rwo n k a
liczbowymi regularnie pojawia się rubryczka w stylu: „moja babcia mówiła”. Można się przynajmniej pocieszać, że autorka posłużyła się jakimiś naukowymi informacjami. Przy nawet pobieżnej lekturze innych pozycji widać, że wielu autorów opisuje przede wszystkim własne obserwacje jakiegoś zwierzęcia lub rośliny i na tej podstawie wyciąga wnioski o całym gatunku, do badań natomiast sięga sporadycznie. Nie unika tego również Wohlleben, jeden z „ojców” fenomenu. Powód wydaje się dość prosty – wszystkie publikacje kierowane są do możliwie jak najszerszej grupy czytelników, nie zaś do specjalistów w danej dziedzinie. Czy podane w przystępny sposób fakty naukowe nie byłyby jednak bardziej wiarygodne niż anegdotki ze spacerów po mieście czy pracy na farmie (na przykład przylatywał do nas ptak, zachowywał się w określony sposób, więc cały gatunek tak robi)? Z jednej strony tak. Z dru-
giej – ta bliska relacja ze zwierzętami czy roślinami, prywatne doświadczenie jakiegoś niespodziewanego zjawiska natury, jest bardziej intrygująca. Może nawet łatwiej w to uwierzyć i zrozumieć cel, o którym wspomina większość autorów przyrodniczych książek ostatnich lat. Jest to próba opisania kulturalnego i społecznego życia świata natury.
Zabawa czy idea? Na początku ten cel może się wydawać niektórym przedziwny. Jeszcze w przypadku zwierząt można zaakceptować wizję kulturalnego życia przyrody, ale żeby drzewa…? Tymczasem wcale nie chodzi tu tylko o zabawę czy czystą przyjemność z lektury. Większości książek towarzyszy wprost wyrażona idea: człowiek w dwudziestym pierwszym wieku tak oddalił się od natury, że książki – prezentujące ciekawostki, luźne obserwacje lub coś więcej – mają mu pomóc zacząć znów ją rozumieć i się do niej zbliżyć. Niektórzy autorzy, między innymi Wohlleben, idą dalej. Nie piszą jedynie o prostym przybliżeniu się do przyrody. Wybrzmiewają tu również postulaty ekologiczne na temat ochrony środowiska czy przekonania dotykające teologii, jak na przykład kwestia duszy zwierząt. Z drugiej strony jest publikacja Mądrość i cuda świata roślin Jane Goodall (niedługo wznawiana przez Wydawnictwo Marginesy), choć pozycja powstała wcześniej, niż pojawił się przyrodniczoliteracki fenomen. Kwestie ekologiczne, potraktowane poważnie, są tu aż nadto wyraźne – inaczej niż w wielu książkach ostatnich lat. Wśród pozycji kryją się więc również te mocno światopoglądowe. Złośliwi mogą jednak zapytać, czy naprawdę jest sens drukować tyle publikacji na papierze, który przecież pochodzi z drzew.
Leśna szkoła i restauracja Tematyka roślinno-zwierzęca zyskała dużą popularność również w literaturze dziecięcej i to jeszcze przed wydaniem Sekretnego życia drzew. W roku 2015
zwierzęco-roślinne księgarnie / recenzje /
i 2016 Wydawnictwo Dwie Siostry wypuściło na rynek bogato ilustrowane książki dla młodszych: Animalium oraz Botanicum, ale to tylko dwie pozycje w całym morzu przyrodniczego nurtu. Oprócz dość typowych, można rzec, lekko encyklopedycznych pozycji, które mają dostarczyć młodemu czytelnikowi informacji na temat otaczającego go świata, znajdują się również publikacje zawierające wyżej wspomniany element ideowy. Powtarza się przekonanie, że większość dzieci nie wie już dokładnie, czym jest natura. Książki mają więc im to przypomnieć. Oczywiście to duża przesada, ale chyba można przyznać, że edukacja przyrodnicza najmłodszych nie wygląda najlepiej. Stąd publikacje o prostym informacyjnym charakterze, pełne zdjęć i ilustracji, które mają przedstawić młodszym czytelnikom niektóre zwierzęta oraz nauczyć dzieci rozpoznawać je w terenie. Stąd również plan nowego nauczania, o którym wspominają chociażby autorzy książki Leśna szkoła dla każdego, Jane Warroll i Peter Houghton (Muza 2017). Ich pozycja to głównie prosty zbiór przyrodniczych zabaw i porad dla rodziców. Jednak metody, na których została oparta, wykorzystywane
są w edukacji. Przede wszystkim za granicą, choć także w Warszawie powstaje coraz więcej leśnych przedszkoli, w których kładzie się nacisk na empiryczne doświadczanie natury. Ten model edukacyjny wygląda całkiem sympatycznie, choć jeszcze jest za wcześnie, by mówić o jego popularności.
Części dobrze wszystkim znanej pałki wodnej można zjeść. Nie tylko kwestie kultury świata przyrody czy edukacji przyrodniczej znajdują się w tym nurcie. Na księgarnianych półkach pojawiają się także pozycje okołokulinarne. Przede wszystkim tematem będzie tak zwana dzika kuchnia, której głównym założeniem jest przygotowywanie potraw z roślin zebranych w ich naturalnych środowiskach. Kieruje się więc czytelnika ku temu, aby sam poszedł do lasu albo na łąkę i znajdował zioła oraz kwiaty, o których właściwościach dawno zapomniano. Może właśnie lektura nowości wydawniczych pozwoli odkryć przysmaki roślinne na nowo?
KSiążka
To także zbiór ciekawostek survivalowych. Bo ile osób wie, że części dobrze wszystkim znanej pałki wodnej można zjeść?
„Powrót” do świata przyrody? W ciągu najbliższych miesięcy można spodziewać się kolejnych książek poświęconych (teoretycznie) nieznanym właściwościom roślin czy zachowaniom zwierząt: we wrześniu pojawią się Rośliny nas ocalą Miriam Borovich (Wydawnictwo Marginesy) czy Kudłata nauka. Mądrość w świecie zwierząt (SIW Znak). W październiku natomiast – chociażby Jak zwierzę. Intymne zbliżenia z naturą Charlesa Fostera (Czwarta Strona). Literackoprzyrodniczy trend nie wygasa. Można by doszukiwać się źródeł jego nagłej i ciągłej popularności w polityce dotyczącej środowiska naturalnego czy w problemach współczesnej ekologii. Również, co zauważył Éric Baratay w swoim monumentalnym dziele Zwierzęcy punkt widzenia. Inna wersja historii (wydawnictwo w podwórku, 2016), zwierzęca strona historii jest epicka, burzliwa, pełna kontrastów, często krwawa, niekiedy spokojna, a nieraz i komiczna. Może po prostu – ciekawa i poczytna? A może rzeczywiście ludzie poczuli, że oddalili się od świata natury i czegoś ważnego im brakuje? 0
Seks poszedł w las Seks zwierząt ciekawi wielu ludzi. Jest skomplikowany, intrygujący i niezwykły. Nieste-
Carin Bondar pisze infantylnie i w „blogowym” stylu, zwracając się bezpośred-
ty książka o nim – raczej beznamiętna.
nio do odbiorcy i próbując nawiązać z nim jednostronny dialog. Dodatkowo jej
Dziki seks jest zbiorem faktów z życia seksualnego zwierząt, spisanym przez dok-
komentarze dotyczące omawianych tematów są często na siłę kontrowersyjne
tor biologii Carin Bondar. Po tego typu publikacjach czytelnicy oczekują najczęściej
(Samice wiewiórek ziemnych [...] wyczesują sobie zatyczki [ pokopulacyjne] i je
gawędziarskiego tonu i ciekawostek ułożonych w łatwe do przeczytania historie.
zjadają. U tych i innych gryzoni, naczelnych, torbaczy i nietoperzy takie zatycz-
Niestety już we wstępie autorka zaznacza, że powstanie jej książki poprzedziła
ki są złożone z białek – dlaczego więc nie pozwolić sobie na małą przekąskę po
wieloletnia twórczość w internecie w formie bloga i postów. Na jej nieco infan-
stosunku? ). W całej książce stara się opowiadać o seksie równocześnie zabawnie
tylny styl łatwiej byłoby przymknąć oko w przypadku takiej twórczości. Autorka
i zbereźnie, puszczając oko do co bardziej rubasznych czytelników. Dziki seks
musiała uwierzyć, że to, co sprawdziło się w internecie, sprawdzi się też w formie
spodoba się osobom gustującym w takim humorze, co wrażliwsi będą jednak
książki. W związku z tym powstał przedziwny produkt końcowy – ciekawostki
zmuszeni odłożyć książkę z niesmakiem. Ludzie łaknący informacji o seksie zwie-
seksualne zostały opisane beznamiętnie, niczym z portalu Wiedza bezużytecz-
rząt przedstawionych profesjonalnie i w nieinwazyjny sposób zawiodą się. Polski
na, opatrzone niepotrzebnymi komentarzami (np. Genialne! ), rozdziały są bardzo
wydawca, być może pragnąc trochę nakierować czytelników, tytuł książki prze-
krótkie, a cała książka ma ponad 350 stron. Mimo że informacje przekazywane
tłumaczył jako Dziki seks . Trochę odbiega on znaczeniowo od angielskiej wersji
przez autorkę są rzetelne i wiarygodne, trzeba być naprawdę wytrwałym, aby
The Nature of Sex , lecz z pewnością lepiej przedstawia styl autorki.
Al e k s a n d r a C z e r w o n k a
przebrnąć przez Dziki seks . Książka została podzielona na trzy części (Spotkanie , Seks i Następstwa), z których każda ma kilka tematycznych podrozdziałów (np. Puszczalskie , Pasy
ocena:
cnoty itd.). Taki podział sprawia, że każdy, kto sięga po Dziki seks raz na jakiś
88777
czas, może szybko znaleźć interesujący go temat i uzupełnić wiedzę. Jednak dla
Dziki seks
osób, które szykowały się na dłuższą lekturę, czytanie czterdziestu kilkustronicowych rozdziałów wypełnionych opisami dziwnych zachowań zwierząt i łaciń-
(The Nature of Sex. The Ins and Outs of Mating in the Animal Kingdom)
skimi nazwami gatunków może być męczące. Książkę Carin Bondar powinno się
którymi czytelnicy są bombardowani, jest bowiem przytłaczająca, a sposób ich opisania i styl autorki – zniechęcające.
fot. materiały prasowe
odłożyć na półkę po przeczytaniu kilku stron i wrócić do niej za jakiś czas. Jeśli, oczywiście, nadal będzie się miało na to ochotę. Liczba informacji i ciekawostek,
Carin Bondar Tłumacz: Agnieszka Sobolewska Premiera: 13.02.2017 Znak Litera Nova
październik 2017
Książka
/ recenzje
O czym śni lis? Nie jest trudno zaobserwować emocje u człowieka. Wiele osób stara się je dostrzec także u swoich czworonożnych przyjaciół. Ale czy zwierzęta rzeczywiście są tak podobne do nas, jak byśmy chcieli?
traci na rzetelności i spójności. Wohlleben bardzo często pozwala sobie także na obszerne dygresje, nierzadko zajmujące większą część rozdziału. Nie tylko to sprawia, że książka wydaje się mało naukowa i wiarygodna. Domowe ob-
Peter Wohlleben w Duchowym życiu zwierząt próbuje wprowadzić czytelnika w niesa-
serwacje znacznie przewyższają liczbę badań, na jakie powołuje się autor. Bardziej docie-
mowity świat życia uczuciowego zwierząt oraz przekazać mu cząstkę swojej miłości do
kliwy czytelnik może więc zacząć wątpić w autentyczność prezentowanych stwierdzeń.
ssaków, ptaków oraz owadów.
Wiele zastrzeżeń budzą także źródła, na które powołuje się Wohlleben. Bardzo często są
Publikacja autorstwa Petera Wohllebena to książka popularnonaukowa będąca zbio-
to artykuły z gazet, które zajmują się różnorodną tematyką – od polityki po sport. Bra-
rem ciekawostek dotyczących nie tylko domowych pupili, lecz także, a może i przede
kuje pozycji typowo naukowych, rzetelnych raportów z badań i artykułów specjalistów.
wszystkim, dzikich gatunków żyjących w lasach. Tytuł sugeruje, że znajdują się tu infor-
W wielu miejscach nie ma przypisów, nie wiadomo, czy statystyki przytaczane w danym
macje jedynie o życiu wewnętrznym zwierząt. Tak jednak nie jest.
rozdziale nie zostały przez kogoś spreparowane na potrzeby publikacji.
Autor rozpoczyna książkę od opowieści o najbardziej podstawowych emocjach.
Pomimo wielu wad książka ta spełnia jedną bardzo ważną funkcję. Uświadamia czytel-
W pierwszych rozdziałach przedstawia zagadnienie miłości macierzyńskiej i in-
nikom, że zwierzęta też odczuwają emocje, ból, są bardzo podobne do nas. Zwraca uwa-
stynktów. Następnie przechodzi do tematów bardziej złożonych, takich jak umie-
gę na złe traktowanie gatunków dzikich i udomowionych, na ludzkie zachowania, które
jętność liczenia, inteligencja i świadomość własnego istnienia. Stara się również
mogą być dla nich groźne. Wohlleben stara się przekazać w Duchowym życiu zwierząt
walczyć z popularnymi mitami dotyczącymi zwierząt. Przedstawia dowody na to, że
cząstkę swojej miłości i szacunku do wszystkich żyjących stworzeń. Pomaga także zro-
świnie są mądrzejsze, niż nam się wydaje, a pszczoły są ważne dla środowiska nie
zumieć, że człowiek też jest zwierzęciem i nie różni się od innych ssaków tak bardzo, jak
tylko jako rój, lecz także pojedyncze osobniki.
chciałby uważać. Sarny, dziki czy kruki potrafią myśleć, czuć, porozumiewać się. Ludzie
Wohlleben zamyka swoją opowieść o zwierzętach rozważaniami na temat dobra i zła oraz moralności w świecie mniej rozwiniętych gatunków. Zastanawia się, czy
wprawdzie dokonują odkryć i budują miasta, ale to nie daje im prawa do stawiania się ponad wszystkimi gatunkami.
Katarzyna Branowska
tylko człowiek ma coś, co może nazwać duszą i czy odkrycie podobnego konstruktu m.in. u świń nie zmieniłoby podejścia ludzi do jedzenia mięsa. Bardzo często stosuje także porównania ludzi i zwierząt, pokazując tym samym, że nie różnimy się od sie-
ocena:
bie tak bardzo, jak się wydaje.
88977
Duchowe życie zwierząt nie jest encyklopedią, w której każde z haseł jest dokładnie wyjaśnione. Wohlleben podejmuje jednak w swojej książce tak wiele tematów, jakby miał zamiar stworzyć kompendium wiedzy na temat zwierząt. Przez to wszystko przedsta-
Duchowe życie zwierząt
wione jest bardzo powierzchownie, autor nie wchodzi głębiej w żadne z poruszanych
(Das Seelenleben der Tiere)
w znaczny sposób zmieniającej stan jego wiedzy. Kiedy czyta się tę publikację, często odnosi się także wrażenie, że pisarz przytacza zbyt wiele anegdot i obserwacji z własnego doświadczenia. Luźne, krótkie historyjki z życia często pomagają lepiej zrozumieć dany temat, ale gdy jest ich zbyt wiele, książka
@ksiazka.ksiazki
36-37
fot. materiały prasowe
zagadnień. Ostatecznie czytelnik otrzymuje raczej zbiór ciekawostek zamiast książki
Peter Wohlleben Tłumacz: Ewa Kochanowska Premiera: 10.04.2017 Wydawnictwo Otwarte
MAGIEL Książka
Dufferowie w akcji / Mój żyd jest już w Szwecji, a Twój?
Podczas gdy duże wytwórnie filmowe zalewają nas remake’ami i kontynuacjami znanych serii po latach, bracia Dufferowie postanowili pójść o krok dalej i nie skupiają się na konkretnej marce czy bohaterze. Dzięki serialowi Stranger Things zabierają nas w sentymentalną podróż do lat 80. TEKST I GRAFIKA:
A L E K S A N D E R WÓJ C I K
kcja pierwszego sezonu serialu rozgrywa się na typowym odludziu, w małej mieścince gdzieś w stanie Indiana. Na parę godzin przenosimy się do świata kaset wideo, klasycznych amerykańskich samochodów i muzyki rozbrzmiewającej z nagranych wcześniej składanek na kasetach magnetofonowych. To miejsce, gdzie największą sensacją jest atak sowy na głowę starszej kobiety, gdyż omyłkowo wzięła jej fryzurę za gniazdo. Jak się jednak okazuje, to tylko pozory. Życie mieszkańców diametralnie się zmieni, co widać już od pierwszych minut serialu.
A
(Nie)banalna podróż w czasie Produkcja jest istną mieszanką gatunkową. Pierwsze skrzypce grają motywy z kina familijnego, ale nie brakuje w nim nawiązań do filmów grozy czy sci-fi. Reżyserzy nie pokazują jedynie ładnych zdjęć małego amerykańskiego miasteczka Hawkins z tamtej epoki. Wyjątkowo ambitnie pragną oddać hołd twórcom lat 80., takim jak Steven Spielberg czy Stephen King, tworząc swoistą mieszankę inspiracji ich dziełami. Akcja serialu nie tylko rozgrywa się w tamtych czasach, lecz także wydaje się wręcz, że produkcja została wtedy nakręcona. Nawiązań do dzieł popkultury znajdziemy dziesiątki, najbardziej widoczne są jednak inspiracje takimi filmami jak E.T., Goonies czy Bliskie spotkanie trzeciego stopnia. Początek całej historii stanowi zaginięcie w tajemniczych okolicznościach jednego z mieszkających w mieście chłopców, którego poszukują jego najbliżsi. Do tego dochodzą oczywiście wykorzystane w przeszłości, nieco już oklepane schematy. Pojawiają się tu: dziewczynka z nadprzyrodzonymi zdolnościami, która przybywa znikąd i – jak można było się domyślić – ma z tymi wydarzeniami coś wspólnego oraz podrywacz – cwa-
niaczek, flirtujący ze szkolną pięknością – kujonką. Jest też tajna placówka rządowa, w której odbywają się nie do końca moralne eksperymenty naukowe. Nie zabrakło również paczki nerdów, które z dużą dozą szczęścia są w stanie odkrywać coraz to więcej prawdy o tajemniczych wydarzeniach zachodzących w mieście. Wszystko to jednak zostało przedstawione tak dobrze, że widz, zamiast drwić pod nosem czy kręcić z niesmakiem głową, przez większość czasu ma na twarzy uśmiech.
W poszukiwaniu emocji Pierwsza część historii Stranger Things to zdecydowanie dobrze zrealizowana, godna polecenia rozrywka w czystej postaci, do której wielu fanów będzie sięgało niejednokrotnie. To pozycja obowiązkowa dla typowego „geeka” czy też fana wszystkich wcześniej wymienionych produkcji. Serial jest jednak jednocześnie na tyle uniwersalny, by widzowie mniej zaangażowani w odkrywanie kolejnych nawiązań czy innych smaczków bawili się równie dobrze.
Już pierwsze sekundy teasera wywołują u fanów okrzyk zachwytu. Podobne odczucia co do serialu miało najwyraźniej znacznie więcej osób. Tuż po premierze w 2016 r. Stranger Things zostało okrzyknięte jedną z najlepszych produkcji tego typu. Zarówno obsada aktorska, jak i serial otrzymały wiele nominacji i prestiżowych nagród. Twórcy nie spoczęli jednak na laurach, pod koniec października dostaniemy szansę na poznanie dalszych losów bohaterów w drugim sezonie. Termin premiery nie jest przypadkowy, ponieważ akcja będzie rozgrywać się
w okolicach Halloween 1984 r. Trudno wyobrazić sobie lepszą datę, biorąc pod uwagę zapowiedzi twórców serialu, że nowy (9-odcinkowy) sezon nie tylko będzie „dziwniejszy”, lecz także zdecydowanie mroczniejszy i bardziej przerażający.
Zaskoczeń ciąg dalszy To jednak nie koniec niespodzianek. Najwyraźniej Netflix wsłuchał się w odzew fanów serii i zwiększył znacząco budżet produkcji. Oprócz zapowiadanego większego rozmachu, który widoczny jest w najnowszej zapowiedzi pochodzącej z tegorocznego Comic Conu, wprawne oko dostrzeże nową obsadę pojawiającą się w kadrach – Seana Astina czy Paula Reisera – oraz innych, mniej znanych aktorów. Ponadto internauci – analizując klatka po klatce trailer – odnajdują coraz to nowe odniesienia do popkultury lat 80. i podpowiedzi dotyczące fabuły nowego sezonu. To, że komukolwiek chce się po wielokroć oglądać trzyminutową zapowiedź i zagłębiać się w nią coraz bardziej w poszukiwaniu takich informacji, dziwi tylko przez chwilę. Już pierwsze sekundy teasera z głównymi bohaterami w starym salonie gier „Arcade” wywołują u fanów okrzyk zachwytu, z każdą minutą jest zaś coraz lepiej. Po chwili słyszymy rozbrzmiewające delikatnie sample z piosenki Thriller Michaela Jacksona, która wręcz perfekcyjnie prowadzi narrację. Wywołuje przy okazji gęsią skórkę, szczególnie przy okazji monologu z końcówki utworu: Darkness falls across the land. The midnight hour is close at hand... Wysoki poziom zwiastuna napawa więc nadzieją, że serial sprosta ogromnym oczekiwaniom jego fanów. Jak się okazuje, nadzieja ta może nie być płonna. Reżyserzy, podpisawszy wraz z Netflixem umowę na trzeci sezon, potwierdzili na swoich profilach społecznościowych, że to nie będzie ostatnie 9 odcinków Stranger Things, które będzie nam dane obejrzeć. 0
październik 2017
/ recenzje
Koty na wielkim ekranie Tę urzekającą historię widz poznaje z perspektywy głównych bohaterów – kotów. Każdy z nich ma inne zwyczaje, ludzkich przyjaciół i perypetie życiowe. Niesamowita, dyskretna praca kamery sprawia, że czujemy się, jakbyśmy podążali za danym zwierzęciem i podglądali jego codzienne rytuały. Po Stambule oprowadzają Spryciara, Przylepa, Sułtan, Flirciarz, Bestia, Szajba i Cwaniak. Każdy kot to zupełnie inny, silny charakter: Spryciara dostanie się wszędzie, żeby porwać w pyszczku najlepsze kąski dla swoich dzieci, Przylepa zamruczy z radości, kiedy się ją pogłaszcze za uchem, a Sułtan, pełen manier, kulturalnie zapuka w okno restauracji, kiedy będzie miał ochotę na swój ulubiony ser. Dokument podkreśla, że można żyć w pełnej przyjaźni ze zwierzęciem, a milczący, czworonożny przyjaciel nieraz poprawia humor i podnosi na duchu bardziej niż niejeden człowiek. Obok historii kotów widz poznaje również opowieści mieszkańców Stambułu,
fot. materiały prasowe
którzy dbają o mniejszych sąsiadów. Dzielą się poruszającymi wyznaniami: o tym, jak opieka nad zwierzakiem pomogła im wyjść z żałoby, kiedy kot został pracownikiem baru pełnego myszy oraz o małym kociaku, który wskazał swojemu opiekunowi portfel pełen pieniędzy. Pomiędzy zachwycającym zbliżeniami kocich pyszczków reżyser próbuje przemycić również kilka poważniejszych kwestii. Jedna z kobiet zwraca uwagę na kobiecość i gra-
Kedi – sekretne ż ycie kodów (Turcja, USA)
cję zwierząt, przypominając restrykcyjne zasady damskiego ubioru w Turcji, wspomnia-
G atun ek : D okument alny P re m ie r a: 2 1 .05. 2016
no również o postępującej urbanizacji i likwidacji osiedlowych ryneczków czy skwerów. To tematy ważne i zdecydowanie warte poruszenia, ale tych kilka scen, które im poświę-
Przyjemnie jest mieć w domu kota, a jeszcze przyjemniej dzielić z nimi całe miasto… Przekonuje o tym turecki reżyser Ceyda Torun w dokumencie Kedi – sekretne życie kotów, który swoją premierę w Polsce miał pod koniec lipca. To niemalże półtoragodzinna wycieczka po Stambule, w którym wolno żyjące koty są na stałe wpisane w miejski krajobraz. Nikt ich nie przepędza, nie krzywdzi i nie traktuje jako miejskich intruzów czy szkodników. Mieszkańcy dbają o to, aby na każdej ulicy mogły znaleźć miskę z wodą czy suchą karmą.
cono, w końcu zostaje zapomniane, kiedy tylko rozpoczynie się kolejna kocia historia. Kedi to doskonały dokument dla wszystkich wielbicieli kotów. Nieangażujący, prosty i zwyczajnie ujmujący. Pełen ciepła i szczerych opowieści. Sprawia, że można poczuć się lepiej.
ocena:
MARTA SZERAKOWSKA
88887
Diabeł za kierownicą Głównym bohaterem filmu jest Baby (Ansel Elgort znany m.in. z Gwiazd naszych wina) – młody chłopak i znakomity kierowca cierpiący na szumy uszne będące skutkiem wypadku samochodowego z dzieciństwa. Radzi sobie z nimi, słuchając muzyki praktycznie całą dobę. Jest ona dla niego sposobem zarówno na odgrodzenie się od świata zewnętrznego, jak i na porozumienie się z innymi ludźmi. Baby zostaje wplątany w świat przestępczy i desperacko pragnie się z niego wyplątać. Musi jednak najpierw spłacić dług bossowi mafii, Docowi (Kevin Spacey, uwielbiany Francis Underwood z House of Cards) – zostaje więc jego kierowcą podczas zorganizowanych napadów na banki i furgonetki. W międzyczasie poznaje również kelnerkę Deborę (Lily James – Downton
Abbey), której osobowość może przypominać nam postaci ze starego kina amerykańskiego. Zostają parą rodem z filmu Bonnie i Clyde. Dzieło Wrighta docenią na pewno melomani. W trakcie realizacji filmu niemal wszystko zostało podporządkowane ścieżce dźwiękowej: aktorzy podczas fot. materiały prasowe
pracy słuchali muzyki na planie i musieli mówić, biegać, strzelać czy kręcić kierownicą zgodnie
B aby Driver (USA , Wielka Br y tania) G atun ek : Kome dia / A kcja P re m ie r a: 1 1 .03 . 2 017
Historia filmu Baby Driver sięga 1994 r., kiedy reżyser wpadł na pomysł produkcji opowia-
z rytmem i melodią wcześniej wybranych utworów. Napięcie wiszące w powietrzu można chwilami kroić nożem. Przyczynia się do tego muzyka, jest to jednak również produkcja w dużym stopniu oparta na umiejętnościach aktorskich obsady – m.in. Jona Bernthala, Jona Hamma, Jamiego Foxxa, Eizy González czy Flea z Red Hot Chili Peppers. Edgar Wright przygotował dla nas dzieło, które jest nowym spojrzeniem na kino akcji. To podróż przez dźwięki i zabawa konwencją. Stanowi mieszankę różnych gatunków i stylów. Niektórzy upatrują w nim Pulp Fiction, inni widzą nawiązania do LaLaLand (ciekawostka – Emma Stone miała zagrać postać Debory, koniec końców zdecydowała się jednak występować obok Ryana Goslinga,
dającej o losach kierowcy zatrudnionego przez grupę przestępców. Kilka lat później nakręcił
filmy były bowiem kręcone mniej więcej w tym samym czasie). Baby Driver to zdecydowanie jedna
zapowiedź swojego dzieła – teledysk do piosenki Blue song zespołu Mint Royale, która później
z najciekawszych propozycji filmowych tego lata. Edgar Wright wie, jak wzbudzić zachwyt.
znalazła miejsce w ścieżce dźwiękowej do filmu. Dopiero w 2007 r. rozpoczęły się zaś prace nad scenariuszem. Film powstawał zatem stosunkowo długo, po jego obejrzeniu wydaje się jednak, że żadna minuta nie została zmarnowana.
38-39
ocena:
88889
KATARZYNA SKOKOWSKA
lifestyle /
Styl życia
Polecamy: 43 Sport Z Akro przez życie
Mistrzyni Polski w akrobatyce sportowej
46 Warszawa Obcy, ale nasz Historia Pałacu Kultury i Nauki Polecamy: 48człowiek TEchnologie Żyj długo pomyślnie 44 z pasją Wglądi w umysł Innowacje na rynku procesorów Jak eksperci badają opinie
49 Technologie Szybcy i bogaci
Transakcje w milisekundy
54 w subiektywie U stóp wulkanu
fot. Aleksander Wójcik
Reportaż z podróży po Islandii
Nie ma szans M a r c i n c z a r n ec k i P R E Z E S SA M AG P R E SS
iedzę na jednym ze szkoleń dla pracowników różnych firm. W pewnym momencie prowadzący rzuca kultowe już stwierdzenie na temat naszego pokolenia: w dzisiejszych czasach młodzi ludzie to niczego już nie zrobią dla drugiego – wszystko dla siebie i wszystko za coś. Czuję protekcjonalne spojrzenia, gdy dorosła sala gorliwie kiwa głowami. Abstrahując od różnic pokoleniowych ‒ pytaniem jest, ile w nas tego mitycznego dobra i zła. Teoretycznie zawsze staramy się czynić to pierwsze, przynajmniej takie powinny być intencje. Przecież zło wynika głównie z afektu, ignorancji czy urazów z dzieciństwa. Krzyczymy na ukochaną osobę pod wpływem impulsu i nie zauważamy deptanych mrówek, a rodzinne patologie często przekazywane są z pokolenia na pokolenie. Ostatnimi czasy zastanawia mnie natomiast, czy każde zło można logicznie wytłumaczyć. Poza tym jak z nim walczyć, jeśli nasza siła sprawcza ogranicza się do cywilizowanych metod? Wiejska. Tysiące ludzi, setki frazesów i chyba słuszny cel. Pół wieku temu wszystko było jasne jak na czarno-białym ekranie. Teraz tłumnie chodzimy w kółko, a w świetle lampionów okrążany przez nas rządowy gmach wydaje się podejrzanie szary. Nie wiem, na ile świadomi są młodzi ludzie dookoła i w jakim kierunku spoglądają: idole dziadków nie żyją, idole rodziców
S
Idole dziadków nie żyją, idole rodziców rozbijają się o kineskop, a nasi idole nie mówią po polsku.
rozbijają się o kineskop, a nasi idole nie mówią po polsku. Wiem natomiast, że jutro wszyscy wrócimy do swoich spraw i zapomnimy, o co tak naprawdę walczymy. W zamierzchłych czasach (Polska R vs Polska Z; MAGIEL, wyd. 160, maj–czerwiec 2016) z nadzieją pisałem o naszym rozbitym politycznie pokoleniu: Przemówmy w końcu jednym głosem, bo tworzymy jedną Rzecz-... bla, bla, bla. Nie ma szans. Każdy pielęgnuje swój światopogląd i swoje wycinki prawdy, z których nie da się ułożyć jednego pejzażu. Zresztą niektóre funkcje publiczne chyba z definicji odsiewają co bardziej uczciwych i wrażliwych, a koronują krzywoprzysięzców i spryciarzy. Możemy sobie maszerować, klaskać i krzyczeć – i tak nie zburzymy białych murów. Przestałem ufać. Chyba trzeba się uodpornić, w końcu zawsze ktoś będzie gardził i niszczył – zmieniają się tylko narzędzia. One przynajmniej bywają skuteczne, w przeciwieństwie do pióra. Możemy dalej bawić się w Kafkę, Orwella czy Dostojewskiego. Każdy ich cytuje, ale jakoś nikt nie wyciąga wniosków. Panel kończy się, a ludzie sukcesu udają się na zasłużoną kawę. Nagle w tafli espresso dostrzegam i swoje zniekształcone odbicie – w tym momencie zdaję sobie sprawę, w jakim celu i dla kogo się tu znalazłem. Chyba pora lecieć. 0
październik 2017
/ igrzyska olimpijskie ‘84 Japoński mistrz olimpijski w judo? Yayami Omate
Sarajewooooo
Sarajewo to miasto, które kocha ludzi – tak właśnie o bośniackiej stolicy wypowiadali się uczestnicy i obserwatorzy XIV Zimowych Igrzysk Olimpijskich. Dzięki nim kilkadziesiąt lat temu miasto na kilka dni było w centrum najważniejszych sportowych wydarzeń globu. T E K S T:
hanna górczyńska
a podest na stadionie Koševo przy akompaniamencie oklasków wchodzi Branko Mikulić, przewodniczący komitetu organizacyjnego XIV Zimowych Igrzysk Olimpijskich. Zbliża się do mikrofonu. Przed nim w oczekiwaniu stoi grupa sportowców z 49 krajów i 50 tys. kibiców. Za nimi już sześć pierwszych pojedynków hokejowych, które wyjątkowo odbyły się rano przed oficjalną uroczystością. Mika Špiljak – przewodniczący prezydium Jugosławii – ogłasza: XIV Zimowe Igrzyska Olimpijskie uważam za otwarte. Olimpijski ogień zostaje rozpalony, a wilk Vučko, tegoroczna maskotka, intonuje przyśpiewkę, głośno wyjąc jej najważniejszy fragment: Sarajewooooo.
N
Blask sławy O organizację cyklicznego zimowego święta sportu ubiegały się trzy miasta. Ramię w ramię z Sarajewem do rywalizacji stanęły szwedzki Gothenburg i japońskie Sapporo. Ostatecznie to właśnie kulturowa i architektoniczna perełka Jugosławii została wybrana na gospodarza Igrzysk w 1984 r. Wszystkie obiekty sportowe były zlokalizowane blisko siebie, w odległości maksymalnie 30 kilometrów. To dało nam przewagę nad innymi komitetami, które chciały gościć kibiców na swoich trybunach – przyznaje w rozmowie z maglem jeden z pracowników muzeum olimpijskiego w Sarajewie. – Decyzja o przyznaniu igrzysk olimpijskich została przyjęta z ogromnym entuzjazmem wśród mieszkańców. Ten, kto mógł, pomagał w organizacji wydarzenia. Ponad trzy tysiące osób z całego kraju zgłosiło swoją bezpłatną pomoc przy budowie obiektów, a mieszkańcy Sarajewa wpłacali dobrowolne kwoty, aby wesprzeć komitet organizacyjny. Od oficjalnych wyborów w 1978 r. władzom miasta pozostało sześć lat na przygotowanie imprezy na światowym poziomie. Stało przed nimi nie lada wyzwanie. Zimowe igrzyska olimpijskie po raz pierwszy w historii, która rozpoczęła się w 1924 r. w Chamonix, miały odbyć się w mieście socjalistycznym, postrzeganym ówcześnie jako symbol pokoju. Istniało duże prawdopodobieństwo, że kraje opowiadające się po dwóch stronach konfliktu podczas trwającej Zimnej Wojny, nie zbojkotują zawodów rozegranych w neutralnej politycznie Jugosławii.
40-41 magiel
Ramię w ramię Ostatecznie wszystkie zaplanowane obiekty olimpijskie zostały ukończone przed czasem. Komitet organizacyjny zaprezentował zmodernizowany Stadion Koševo, nowo postawiony tor saneczkarski i bobslejowy oraz Halę Zetra, przygotowaną pod rywalizację w dyscyplinach na lodzie. Aby ułatwić kibicom i sportowcom dotarcie na miejsce, zainwestowano również w przebudowę stacji kolejowej i portu lotniczego. Z węzłów komunikacyjnych skorzystali zawodnicy oraz trenerzy 49 reprezentacji, co stanowiło wówczas rekordową liczbę krajów, biorących udział w zimowych igrzyskach. W gronie państw znalazły się sportowe potęgi, między innymi USA, NRD czy ZSRR, a także państwa, które dopiero debiutowały podczas tej imprezy, takie jak Monako czy Senegal. Od pierwszych godzin spędzonych w wiosce olimpijskiej sportowcom towarzyszyło hasło „Szybciej, Więcej, Mocniej” („Faster, More, Stronger”) – oficjalne motto sarajewskich zawodów. Najszybszą zawodniczką w biegach narciarskich, zarówno na 5, 10, jak i na 20 km, została Finka Marja-Liisa Kirvesmiemi-Hämäläinen. W swojej karierze odnotowała udział w sześciu edycjach zimowych igrzysk olimpijskich, czym dodatkowo zapisała się na kartach historii zimowych zawodów. Najwięcej oklasków i maksymalną ocenę jury otrzymała para brytyjskich łyżwiarzy figurowych Jayne Torvill i Christopher Dean, dokonując interpretacji Bolero Maurice’a Ravela. 30 lat później, w okrągłą rocznicę zawodów, ponownie wykonała pamiętny taniec w Sarajewie. Jesteśmy zaszczyceni, że zostaliśmy zaproszeni
do miejsca, w którym zmieniło się nasze życie – tak sportowcy podsumowali swój występ w rozmowie z „The Telegraph”. Najmocniejszym zawodnikiem w oczach mieszkańców Jugosławii został natomiast Jure Franko. Po zdobyciu srebrnego medalu w slalomie gigancie przez Franko, pierwszego medalu dla Jugoslawii podczas zimowych igrzysk, kibice mówili: „We love Jurek more than burek”. To było nie lada wyróżnienie, przecież burek to jeden z naszych najlepszych kulinarnych specjałów – śmieje się pracownik olimpijskiego muzeum.
Duch przeszłości Osiem lat po igrzyskach miasto, a wraz z nim budowle sportowe, znalazły się w centrum konfliktu bałkańskiego. Podczas czteroletniego oblężenia większość obiektów olimpijskich została zniszczona, a na ich zgliszczach masowo chowano ciała zamordowanych mieszkańców Sarajewa. Po radosnych, emocjonujących zawodach pozostał tylko blady ślad w postaci zaniedbanych budowli, ozdobionych graffiti miejscowych artystów i śladami po kulach. Na placu nad rzeką Miljacka w centrum Sarajewa, niedaleko muzeum sztuki współczesnej, została umieszczona tablica upamiętniająca wydarzenia z 1984 r. Olimpijska Zetra, której nadano nową nazwę ku uczczeniu przewodniczącego Komitetu Olimpijskiego – Juana Antonio Samarancha – i stadion Koševo, obecnie obiekt bośniackiej reprezentacji w piłce nożnej, zostały odbudowane. Nadal pozostały miejscami pamięci o wydarzeniach, które osławiły Sarajewo, zarówno o głośnych sportowych sukcesach, jak i dotkliwym konflikcie. 0
Na zdjęciu: opuszczony tor bobslejowy w Sarajewie
mistrzowie na emeryturze /e
Pędem do mety
Tegoroczne mistrzostwa świata w lekkoatletyce w Londynie okazały się końcem seniorskiej kariery sportowej dla kilku uczestników. I chociaż ich forma wciąż jest imponująca, to zadecydowali o odejściu na nieco wcześniejszą emeryturę. J U S T YNA C I SZ E K
fot. Marvin Ronsdorf /CC
T E K S T:
połowie lutego 2015 r. najszybszy człowiek na Ziemi – mający wówczas 28 lat – ogłosił, że karierę zakończy na lekkoatletycznych mistrzostwach świata w stolicy Wielkiej Brytanii. Nie każdy brał jego słowa na poważnie. Usain Bolt wciąż brylował na szczytach światowych rankingów i prezentował świetną dyspozycję podczas zawodów najwyższej rangi. Ostatecznie zdobył osiem złotych medali na igrzyskach olimpijskich trzy razy z rzędu, został jedenastokrotnym mistrzem świata, dwukrotnie był wicemistrzem. W tym roku w Londynie Bolt chciał jeszcze podkręcić ten imponujący wynik. Niestety, musiał zadowolić się brązowym krążkiem w sprincie na 100 metrów, w bonusie z kontuzją, której nabawił się w biegu sztafetowym. A plan był prosty – odejść w chwale.
W
Koniec wyrzeczeń Media już poszukują następcy Usaina Bolta, tymczasem w innych konkurencjach również odchodzą najlepsi lekkoatleci. Jess Martin (do niedawna Andrews) zachwyciła Brytyjczyków w zeszłym roku, kiedy zwyciężyła w narodowym biegu na 10 kilometrów, poprawiając swój dotychczasowy rezultat o 83 sekundy i kwalifikując się na Igrzyska w Rio. W Brazylii jeszcze poprawiła swój rezultat. Coraz lepsze wyniki Martin napawały optymizmem. Tym bardziej szokujący dla świata sportu okazał się jej tweet o zakończeniu kariery zawodowej w wieku zaledwie 24 lat. Lekkoatletyka może być czasem niewiarygodnie samotnym sportem, ale też związanym z presją rywalizacji na szczeblu międzynarodowym, zaangażowaniem i poświęceniem, które zaczęło odbierać moją miłość do biegania – tłumaczyła Martin na swoim profilu na Twitterze. Występ w ojczyźnie miał zwieńczyć jej karierę. Na torze walczyła nie tylko z rywalkami, lecz
także sama ze sobą. Poległa na sześć okrążeń przed metą, po pokonaniu ponad siedmiu z dziesięciu kilometrów. Mimo ogromnego talentu, nie wytrzymała presji i zadecydowała o odejściu. To nie jest kwestia braku formy, wieku czy utraty potencjału, a zmiany priorytetów. Lekkoatletka postanowiła poświęcić się rodzinie i wspierać męża w karierze kolarskiej. Sama nie wyklucza startów w biegach amatorskich, ale nie rozważa już kontynuacji profesjonalnej kariery.
Zejście z podium Dłuższy dystans pokonał Irlandczyk, Rob Heffernan – nie tylko podczas tegorocznych mistrzostw. Ósme miejsce w chodzie na 50 kilometrów zwieńczyło karierę sportową lekkoatlety. Chodziarz ma już 39 lat, co czyni ten rezultat jeszcze bardziej imponującym. Jak sam przyznał na łamach „Irish Times” – ostatnie dziesięć kilometrów było ok, ale żeby utrzymać takie tempo przez cały dystans, trzeba być po części zwierzęciem bez mózgu. I chociaż frustruje go, że coraz trudniej wydobyć z siebie chęć osiągania jak najlepszych rezultatów, którą odczuwał jeszcze kilka lat temu, to chodziarz wciąż imponuje formą i wygrywa z dużo młodszymi od siebie zawodnikami. Ponadto warto podkreślić, że największe triumfy święcił dopiero po trzydziestce, a ostatnio pojawiły się pogłoski o powrocie Roba do profesjonalnego chodu. Trend, by rezygnować ze sportowej kariery w momencie, kiedy można walczyć o najwyższe pozycje, nie pojawił się w tym sezonie. Rok temu z karierą sportową pożegnał się najbardziej utytułowany olimpijczyk wszech czasów, Michael Phelps. 23-krotny mistrz olimpijski deklarował swoje odejście już w 2012 r., mimo to postanowił jeszcze poprawić swój wynik, dokładając kolejne medale z najcenniejszego kruszcu.
Pływak porzucił karierę w chwale jako aktualny mistrz. Sam stwierdził, że to idealny sposób na jej zwieńczenie. Szczególnie że kilka lat wcześniej wrócił do treningów po dłuższej przerwie, kiedy to zmagał się z osobistymi problemami. Wierni kibice znów liczą na powrót Phelpsa za trzy lata w Tokio, chociaż on sam wykluczał takie rozwiązanie w wywiadzie dla „Sports Illustrated” – Mam teraz wiele innych spraw wokół siebie [...]. I nie ma powodu. Jestem zużyty. Jestem skończony. Priorytetem już nie są medale, a rodzina.
A co by było gdyby... Jednym z ostatnich emerytów sportowych został Alberto Contador, który wygrał przedostatni etap wyścigu Vuelta a España. W końcowej klasyfikacji zajął czwarte miejsce, dodatkowo został najaktywniejszym zawodnikiem całego touru. Kolarz miał w przeszłości przygody z dopingiem, przez które odebrano mu oficjalnie kilka znaczących medali, mimo tego uznawany był za jednego z najbardziej utalentowanych sportowców w swojej kategorii, który w dalszym ciągu plasował się w czołówce. To on dwukrotnie zwyciężył Tour de France, trzy razy był najlepszy w Giro di Italia i Vuelta a España. Hiszpan przypomniał, kto jest królem trudnych podjazdów. 7,5 kilometra przed metą złapał ucieczkę, 2000 metrów później nikt mu nie zagrażał, rywale walczyli już wyłącznie między sobą. Bolt, Martin, Heffernan, Phelps, Contador… To tylko kilka nazwisk, które zniknęły z tabeli wyników w ostatnim roku. I chociaż w sportowym świecie mogliby jeszcze sporo osiągnąć, to ustępują pola. Innym pozostaje mieć nadzieję, że na te miejsca przyjdą kolejni, którzy wypełnią luki. Może będą to zawodnicy z Polski, którzy pokazali się z bardzo dobrej strony na mistrzostwach w Londynie? 0
październik 2017
/ polska siatkówka
W siatce niepewności Siatkarskie Mistrzostwa Europy przeszły do historii. Polacy odpadli z turnieju, nie uzyskawszy kwalifikacji do ćwierćfinału rozgrywek i zajęli ostatecznie odległą dziesiątą pozycję. Wydaje się, że jest to bardziej rozczarowująca niż zaskakująca lokata. T E K S T:
K ata r z y n a G a ł ą z k ie w i c z
egoroczny występ reprezentacji Polski na mistrzostwach starego kontynentu nie należał do udanych. Swój występ Polacy rozpoczęli od dotkliwej porażki 0:3 z prowadzoną przez Nikolę Grbicia reprezentacją Serbii. Inauguracyjna potyczka bez wątpienia podcięła skrzydła podopiecznym Ferdinanda de Giorgiego, którzy w całym turnieju zdołali ograć jedynie reprezentację Finlandii oraz Estonii. I choć były to spotkania zwieńczone zwycięstwem, do łatwych nie należały. Udział Polaków w mistrzostwach zakończył się wcześnie, bo na etapie baraży. W decydującym starciu biało-czerwoni ulegli reprezentacji Słowenii, zajmującej w rankingu Międzynarodowej Federacji Piłki Siatkowej dwudzieste trzecie miejsce. Jednak bardziej niż przygnębiająca porażka 0:3 z podopiecznymi Slobodana Kovaca zastanawia przyszłość reprezentacji Polski.
T
Zmiana pokoleniowa Odkąd reprezentację opuścili Mariusz Wlazły, Michał Winiarski, Krzysztof Ignaczak czy Paweł Zagumny, w męskiej siatkówce nastąpiła pokoleniowa zmiana warty. Zawodników, którzy przyzwyczaili do wygrywania największych światowych imprez – od wicemistrzostwa świata przez mistrzostwa Europy, medale Ligi Światowej, sukcesy w pucharze świata, aż po złoto na ostatnim mundialu – trudno jest zastąpić i to w tak krótkim czasie. Kiedy karierę zakończył najlepszy zawodnik mistrzostw świata, Mariusz Wlazły, legenda polskiej siatkówki Tomasz Wójtowicz oznajmił, że taki siatkarz jak Wlazły rodzi się raz na sto lat. Jednak reprezentacja Polski miała jeszcze jednego równie utalentowanego zawodnika. Był nim Paweł Zagumny,rozgrywający, który przez osiemnaście lat występował w biało-czerwonych barwach i stanowił o sile drużyny. Podobnie rzecz się miała z pozostałymi siatkarzami reprezentującymi światowy poziom – Winiarskim czy Ignaczakiem. Polska siatkówka miała ogromne szczęście, że w jednej drużynie znalazło się tak wielu wybitnych zawodników. Mając w pamięci słowa Wójtowicza, nie powinniśmy być zdziwieni faktem, że po odejściu talentów tej rangi wyniki są słabsze.
42-43 magiel
Płonne nadzieje Przed Mistrzostwami Europy okazało się, że siatkarze, którzy do tej pory stanowili o sile reprezentacji, a którym do emerytury daleko, również w kadrze się nie znajdą. Mowa tu o Piotrze Nowakowskim, Mateuszu Mice oraz Marcinie Możdżonku. W ostatniej chwili z przygotowań do Eurovolleya zrezygnował również Karol Kłos – dotychczas podstawowy środkowy reprezentacji. Mimo wszystko oczekiwania wobec kadry były wysokie. Podsycane nie tylko przez media, lecz także przez samego Fabiana Drzyzgę, który otwarcie deklarował walkę o medale. Atmosfera przed turniejem spowodowana była tym, że gospodarzami Mistrzostw Europy byli Polacy. Dominowało także przeświadczenie o pewnej dotychczas niezawodnej regule, polegającej na tym,
Mimo zwycięstwa w memoriale forma była niestabilna, a gra białoczerwonych przeciętna. że każdorazowa zmiana trenera równała się medalowi w ważnej imprezie. I o ile w przypadku trenerów: Lozano, Castellaniego, Anastasiego i Antigi faktycznie się potwierdzała, o tyle za kadencji de Giorgiego okazała się zawodna. Entuzjazm był też spowodowany wygraną w Memoriale Huberta Wagnera, rozgrywanym tydzień przed docelowym turniejem. Pokonanie Rosjan i Kanadyjczyków napawało optymizmem i skutecznie przyćmiło porażkę z Francją. Jednak już w pierwszym meczu mistrzostw okazało się, że tak naprawdę nadzieje na sukces były wygórowane i niczym konkretnym nieuzasadnione. Mimo zwycięstwa w memoriale forma była niestabilna, a gra biało-czerwonych przeciętna.
Wina trenera? Po dotkliwej porażce z Serbią prezes PZPS-u Jacek Kasprzyk symbolicznie obdarował de Giorgiego „żółtą kartką”. Drużyna sprawiała wrażenie pogubionej, przegrała w fatalnym stylu i w żadnym z setów nie przekroczyła progu dwudziestu punktów. Po porażce ze Słowenią w meczu decydującym
o być albo nie być w turnieju Kasprzyk przypomniał, że możliwe jest wcześniejsze rozwiązanie kontraktu z trenerem, a ostateczną decyzję podejmie po przedstawionym przez Włocha raporcie z Mistrzostw Europy. Oprócz Kasprzyka niezadowolenie z selekcjonera wyrazili także m.in. Ryszard Bosek oraz Krzysztof Ignaczak. Obarczanie odpowiedzialnością za porażkę jedynie trenera wydaje się nieuzasadnione. Przyjrzeć się należy przede wszystkim zawodnikom. Kluczowe pozycje zajmują obecnie siatkarze, którzy nie mieli okazji zdobywać doświadczenia na arenie międzynarodowej, przede wszystkim dlatego, że sportowo przegrywali walkę o miejsce w pierwszej szóstce. Ponadto faktem jest, że drużyna w znakomitej większości składała się z zawodników zasilających na co dzień szeregi polskich klubów. Aż trzynastu z czternastu siatkarzy powołanych na Mistrzostwa Europy było zawodnikami Plusligi. Wyjątek stanowił kapitan drużyny Michał Kubiak, reprezentujący barwy klubu Panasonic Phanters, brązowego medalisty ligi japońskiej. Choć trzeba przyznać, że Polacy są niewątpliwie siatkarzami utalentowanymi, to na razie swoimi umiejętnościami wyróżniają się bardziej w rodzimych rozgrywkach ligowych niż tych międzynarodowych. Poziom Plusligi od kilku lat stoi w miejscu, a kluby na czołowych pozycjach inwestują w zagranicznych siatkarzy, co z kolei sprawia, że potencjalni kadrowicze rozgrywkom ligowym przyglądają się z kwadratu dla rezerwowych. Konsekwencjami takiego stanu rzeczy są mierne osiągnięcia reprezentacji.
Największy mankament Tegoroczne Mistrzostwa Europy obnażyły braki na wielu pozycjach. Według statystyk największym mankamentem polskiej drużyny był atak. Pierwszym atakującym tegorocznego Eurovolleya był Dawid Konarski, który w najbliższym sezonie ligowym będzie zawodnikiem tureckiego Ziraat Bankası Ankara. Siatkarz zadebiutował w kadrze w 2012 r. i aż do 2016 pełnił w reprezentacji funkcję zmiennika. Dopiero w momencie, kiedy selekcjonerem siatkarzy został Ferdinando de Giorgi, zawodnik otrzymał swoją szansę. Włoch przez ostatnie dwa lata trenował zespół z Kędzierzyna, gdzie na ataku grał właśnie popularny „Konar”. Czy w związku z tym, że trener znał od podszewki umiejętności i potencjał
polska siatkówka /e
przeciętna, więc wszelkie głosy o klęsce, zawodzie czy kryzysie męskiej reprezentacji Polski są nieuzasadnione. Jedynym problemem w tej sytuacji są zawyżone oczekiwania.
Światło w tunelu Mimo obecnych niepowodzeń kibice męskiej reprezentacji mogą znaleźć powody do optymizmu. Nadzieją są przede wszystkim juniorzy, którzy w swojej kategorii wiekowej nie mają sobie równych. Podopieczni Sebastiana Pawlika i Macieja Zendeła od 2016 r. są młodzieżowymi mistrzami Europy, od roku 2017 zaś mistrzami świata. Być może Bartosz Kwolek, Łukasz Kozłub czy Jędrzej Gruszczyński, tak jak do niedawna Mariusz Wlazły, Paweł Zagumny czy Michał Winiarski na swoich pozycjach będą bezkonkurencyjni. Pewne jest, że w niedalekiej przyszłości to właśnie oni stanowić będą o sile seniorskiej reprezentacji, co niewątpliwie pozwala z optymizmem patrzeć w przyszłość. Wsparciem dla juniorów może być jeden z najlepszych przyjmujących na świecie, Wilfredo Leon. Polski Związek Piłki Siatkowej w oficjalnym oświadczeniu poinformował, że Kubańczyk otrzymał zgodę na zmianę macierzystej federacji i po okresie dwuletniej karencji, czyli po 24 lipca 2019 r., będzie mógł występować w biało-czerwonych barwach. Leon w 2015 r. otrzymał polskie obywatelstwo i od tego czasu usilnie starano się o porozumienie z kubańską federacją, która wydała zgodę na grę siatkarza dopiero po upływie dwóch lat. Kubańczyk jest utytułowanym zawodnikiem, ma w dorobku zarówno sukcesy
klubowe, jak i reprezentacyjne. Wraz z Zenitem Kazań m.in. trzy razy z rzędu triumfował w Lidze Mistrzów (2015–17) i rosyjskiej superlidze (2015–17) oraz dwukrotnie zajął drugie miejsce w klubowych mistrzostwach świata (2015, 2016). Mimo tego obecność Leona w polskiej kadrze wzbudzała wiele kontrowersji. Zwłaszcza po wygranych mistrzostwach świata w środowisku siatkarskim słychać było liczne głosy sprzeciwu. Nie widziano potrzeby ubiegania się o zawodnika, twierdząc, że reprezentacja jest na tyle silna, że nie ma w niej miejsca dla Leona. Dzisiaj nastawienie do Kubańczyka diametralnie się zmieniło – krytyczne głosy zastąpiło zniecierpliwienie.
Co dalej? Reprezentacja Polski od trzech lat nie zdobyła żadnego medalu w międzynarodowych rozgrywkach siatkarskich. Ferdinando de Giorgi miał być gwarantem sukcesu, tymczasem został zwolniony. Dwa filary reprezentacji, Michał Kubiak oraz Bartosz Kurek, publicznie zastanawiają się nad sensem swojej obecności w kadrze. Prezes związku Jacek Kasprzyk podkreśla zaś, aby odważniej stawiać na młodych zawodników. Wszak to właśnie juniorzy są największą nadzieją na przyszłość. Obecnie wokół reprezentacji Polski zauważalny jest chaos. Emocje po przegranych mistrzostwach Europy jeszcze nie opadły. Potrzeba czasu, aby zbudować nową drużynę, która w spokoju i bez presji będzie przygotowywać się do walki o wygraną w niejednym siatkarskim turnieju. 0
fot.Daria Jańczyk Photography
jakim dysponuje siatkarz, postanowił powierzyć mu funkcję pierwszego skrzydłowego kadry? Jest to wielce prawdopodobne, bo Konarski potencjał ma nieprzeciętny, co udowodnił chociażby w pierwszym turnieju tegorocznej Ligi Światowej, gdzie brylował w statystykach jako najlepiej punktujący siatkarz rozgrywek. Ale kiedy w niedawnych Mistrzostwach Europy otrzymał szansę, aby stanowić o sile reprezentacji, nie wykorzystał jej. Wprawdzie w każdym meczu pojawiał się w wyjściowym składzie, jednak jego skuteczność pozostawiała wiele do życzenia. Na boisku zastępował go dwudziestotrzyletni Łukasz Kaczmarek, na co dzień reprezentujący barwy klubu z Lubina, który okazał się siatkarskim odkryciem. Za swoją postawę otrzymał wiele pochwał, często zaskakiwał odwagą i kończył wiele wymagających akcji. W wykonaniu Konarskiego, o którego formie w środowisku siatkarskim głośno dyskutowano, turniej był tak samo nieudany jak i w przypadku pozostałych graczy. Michał Kubiak wraz z Bartoszem Kurkiem odpowiedzialni za przyjęcie zawiedli. Rozgrywający Fabian Drzyzga wraz z Grzegorzem Łomaczem również nie zaprezentowali wysokiego poziomu, choć ten pierwszy bez skrupułów stwierdził, że grał dobrze. Młodzi środkowi: Bieniek, Kochanowski oraz Lemański zagrali przeciętnie. Za główną przyczynę porażki w turnieju uważa się niewłaściwe przygotowania – w końcu cała drużyna wypadła blado, jednak mistrz olimpijski z 1976 r. Edward Skorek wydaje się mieć inne zdanie. Były siatkarz zauważył, że od trzech lat Polacy grają w podobnym składzie i reprezentują ten sam poziom. Dodał również, że drużyna jest
kwipaździernik 20177
CZŁOWIEK Z PASJĄ
Emil Piłaszewicz/
/ Michał Protasiuk
Jest mała szansa, że twoje dziecko będzie tępe, jeśli poświęcisz mu trochę czasu
Wgląd w umysł Badania rynku i opinii kojarzą się głównie z sondażami poparcia. Ich wykorzystanie w środkach masowego przekazu prowadzi do utraty zaufania w trafność eksploracji zjawisk społecznych. O metodach prawidłowej percepcji ludzkich preferencji opowiada Michał Protasiuk, Media Research Manager w Google. ROZ M AW I A Ł : Z DJ Ę C I E :
PAW E Ł D R U B KOW S K I
S Y LW I A P R O TA S I U K
M A G I E L : Dlaczego sondaże nie przewidziały Brexitu i zwycięstwa Donalda Trumpa w wybo-
rach prezydenckich?
Michał Protasiuk: Myślę, że mamy tutaj do czynienia z dwoma czynnika-
mi. Pierwszy jest związany z tym, że w przypadku obu zjawisk opinia publiczna była mocno spolaryzowana. Poparcie Brexitu czy Trumpa w sondażach oscylowało wokół 50 proc. Dodatkowo mieliśmy sporą grupę wyborców niezdecydowanych. W rzeczywistości osoby te aż do ostatniej chwili mocno wahały się odnośnie do decyzji. W związku z tym reprezentatywny sondaż przeprowadzony na 1–2 tygodnie przed wyborami mierzył nastroje opinii publicznej na dany moment tylko wśród posiadających opinię. Istnieje ciekawe badanie na temat Brexitu, w którym firma badawcza Lightspeed GMI zadawała standardowe pytanie o bycie za lub przeciw. Grupie 10 proc. niezdecydowanych zadano pytanie, w jakim stopniu skłaniają się ku jednej z opcji. Następnie na podstawie tej skali przydzielono ich do odpowiednich grup. Okazało się, że tak przeprowadzo-
44-45
ny sondaż bardzo trafnie prognozował wynik rzeczywistego referendum dotyczącego Brexitu. Są zatem metody poprawy tego typu badań. Następną kwestią jest problem, z którym mierzy się większość dojrzałych demokracji, czyli zmniejszająca się frekwencja wyborcza. Na polskim podwórku frekwencja jest znacznie niższa niż w sporej części Europy Zachodniej. Postawa obywatelska jest czymś pożądanym w społeczeństwie, przez co zarówno przed ankieterem, jak i we własnych oczach chcemy wypaść dobrze. Mówimy, że raczej jesteśmy gotowi iść na wybory, ale nie zawsze na nie idziemy. Badania radzą sobie jednak z tym problemem za pomocą metod prognozowania frekwencji. Można zatem powiedzieć, że nie ma większego problemu z badaniami – większy problem mamy ze społeczeństwem. Zwracam także uwagę, że badania o charakterze exit polls, czyli realizowanych w dniu wyborów, w lokalu wyborczym, bezpośrednio po oddaniu głosu, dają niezwykle trafne wyniki. Wówczas rozmawiamy z tymi zdecydowanymi, którzy naprawdę oddali głos.
badania rynku i opinii od kuchni /
Jak badać ludzką opinię, aby możliwie najlepiej ją odwzorować? Jak branża badawcza odpowiada na kluczowe wyzwania związane z prognozowaniem? Po pierwsze badacze powinni być świadomi, że respondentom nie zawsze należy wierzyć we wszystko, co powiedzą. Dlatego też należy bardzo wyraźnie rozgraniczyć sondaż i prognozę wyborczą. W sondażu pytamy ludzi, na kogo zagłosują. Oni udzielają nam jakichś odpowiedzi, a my ten wynik publikujemy. Nie znaczy to jednak, że powinniśmy ślepo wierzyć tej konkretnej liczbie. Sondaż jest z definicji niedoskonały. Powstaje zatem pytanie – co zrobić, aby lepiej prognozować przyszłość. Odpowiedź brzmi: odchodzić od suchych sondaży, bezpośredniego raportowania deklaracji. Znajomość mechanizmów, które rządzą ludzkim zachowaniem, świadomość wzorców z przeszłości powinna doprowadzić do zastosowania takiej aparatury statystycznej, która pozwoli usłyszane prawdy jakoś skalibrować. Jeśli widzimy, że 80 proc. ludzi mówi, że zamierza zagłosować w najbliższych wyborach, a frekwencja wynosi zwykle między 50 a 60 proc., to nie możemy ufać tym 80 procentom. Aby określić prawdopodobieństwo, że dana osoba rzeczywiście pójdzie do urny możemy zapytać ją o to, czy głosowała w przeszłości. Pytając z kolei o partie polityczne, możemy weryfikować odpowiedzi poprzez pytanie o konsumpcję mediów, bądź odpowiedzi na pytanie na kogo głosują osoby z jej otoczenia. Pierwsza odpowiedź brzmi zatem: mniej ufania w to, co nam ludzie powiedzą, a więcej pracy i prognozowania w oparciu o te wyniki. Drugą odpowiedzią jest technika badawcza, której jestem wielkim fanem. Czerpie ona z psychologii ewolucyjnej, według której ludzie są słabym obserwatorem własnych zachowań. Często nie widzimy własnych błędów poznawczych. Ewolucja wbudowała nam natomiast doskonały model mentalny dotyczący przewidywania cudzych zachowań. Wobec tego nie warto pytać respondentów, co mają zamiar zrobić, czy pójdą zagłosować, czy kupią dany produkt. Lepiej zapytać, co ich zdaniem zrobią inni. Nie pytajmy na kogo zamierzają oddać głos. Zapytajmy, jaki ich zdaniem będzie wynik wyborów. Wykonano wiele tego typu badań. Metoda ta daje bardzo dobre wyniki.
CZŁOWIEK Z PASJĄ
podejście by nie zadziałało. Istnieje zresztą przykład brytyjskiej firmy badawczej ICM Reseach, która ze względu na dokładność własnej prognozy zachwyciła się tą metodą podczas wyborów parlamentarnych w Wielkiej Brytanii w 2010 r. Nagle, kiedy podeszła w ten sam sposób do prognozy wyników lokalnego referendum dotyczącego zmiany ordynacji wyborczej w Walijskim Zgromadzeniu Narodowym w 2011 r., błąd okazał się bardzo duży. Sondaży było niewiele, przez co nie dotarły one do szerokiego grona. Temat po prostu nie budził zainteresowania.
Jak dowiedzieć się, co naprawdę mamy w głowach poza przekazem medialnym? Jak dojść do wnętrza ludzkich przekonań? Zagadnienie to ma wiele płaszczyzn. Dotykamy tu fundamentalnej kwestii ‒ tego na jakiej podstawie ludzie budują przekonania, opinie, systemy wartości. Powiedzmy wprost: to jest trochę tak, że badania sondażowe ślizgają się po powierzchni. Z drugiej strony nie można powiedzieć, że system przekonań opinii publicznej został wyryty w kamieniu. Należy zadać pytanie, czy ludzie w ogóle mają na dany temat zdanie. Wspomniany przykład wyborców niezdecydowanych do ostatniej chwili wiele nam o tym mówi. Sukces Trumpa rozważa się w kontekście tego, na ile aktywności w social media i mikrotargetowanie miały na jego zwycięstwo wpływ. Oznacza to, że duża grupa nie miała utrwalonych przekonań i na ich opinię łatwo było wpłynąć.
Elegancko ubrany Donald Tusk budzi dużo większą
sympatię niż Tusk w stroju piłkarskim. Natomiast Kukiz
jako piosenkarz wydaje się dużo bardziej sympatyczny
niż Kukiz w marynarce i koszuli.
Sam dołożyłeś do tej ściany małą cegiełkę. Opowiedz o tym badaniu. To było badanie, które przeprowadziłem w roku 2015, przy okazji ostatnich wyborów parlamentarnych w Polsce. Wykorzystałem metodę śnieżnej kuli. Zebrałem niereprezentatywną grupę znajomych z Fb, Linkedina i innych portali społecznościowych. Osoby te dostały ankietę, w której musiały odpowiedzieć, jaki ich zdaniem będzie wynik poszczególnych partii w wyborach. Badanie zostało zrealizowane w ostatnim tygodniu przed wyborami i dało bardzo precyzyjne wyniki ‒ porównywalne do publikowanych w tym czasie sondaży, a niekiedy nawet od nich lepsze. Brzmi to ekscytująco, należy zwrócić jednak uwagę na jedną rzecz. Na pewno nie jest to coś, co jest w stanie zastąpić tradycyjne sondaże. Badani, aby udzielić odpowiedzi, jaki będzie wynik wyborów muszą mieć jednak jakiś punkt zaczepienia, jakąkolwiek wiedzę na ten temat. Siłą rzeczy czerpią ją z innych sondaży, którymi są przed wyborami zalewani. Część ludzi wiedząc, że partia X zwykle jest niedoszacowana w sondażach, dodawała jej np. trzy punkty procentowe w swoich odpowiedziach. Osoby te biorą pod uwagę informacje, które krążą w przestrzeni publicznej. Bazując na swoich doświadczeniach, budują uproszczone podejście do zjawiska i wprowadzają korekty. Jest zatem pewne, że bez sondaży takie
Jesteś tym, co jesz.
Dokładnie. To dotyczy wielu tematów. Pomyślmy o uchodźcach. Jeżeli pytamy Polaków, jakie jest ich zdanie na temat uchodźców, jaka powinna być idealna polityka rządu wobec uchodźców, to po pierwsze dużo zależy od tego, jak zadamy pytanie. Po drugie mam przekonanie, że opinia, którą często mierzymy, u większości ludzi nie jest efektem skomplikowanego procesu myślowego, nie jest czymś utrwalonym, co jest silnie zakorzenione w przekonaniach. To jest problem. Rozwiązanie stanowi doskonała metoda badawcza rzadko wykorzystywana w praktyce. Ta metoda to sondaż deliberatywny. Zanim zrobimy badanie sondażowe, dajemy respondentom możliwość wyrobienia sobie opinii na dany temat. Wybieramy reprezentatywną grupę ludzi, zapraszamy ich na sesję wykładów, pozwalamy im dowiedzieć się więcej na temat kryzysu uchodźczego, naświetlamy sprawę z różnych perspektyw, pokazujemy argumenty obu stron, wywołujemy dyskusję, dajemy im czas, żeby sami zadali sobie to pytanie i wyrobili opinię na dany temat. Dopiero wtedy, kiedy przejdą proces myślowy, możemy zrobić sondaż. To podejście często stosuje się w kwestiach decyzji obywatelskich na szczeblach samorządowych.
Swego czasu prezentowałeś na pewnym kongresie temat grzechów głównych badaczy. Jakie twoim zdaniem są ich główne przewinienia? Niecierpliwość raczej nie jest problemem. Wydaje mi się, że największy grzech, o jaki łatwo, to brak obiektywności. To w mniejszym stopniu tyczy się sondaży politycznych, a bardziej nawiązuje do badań komercyjnych, zamawianych przez firmy pracujące nad nowymi produktami, chcącymi wybrać najlepszy pomysł. Ten brak obiektywności może funkcjonować bardzo nieświadomie. Badacz jest człowiekiem. Kiedy dużo pracuje nad projektem badawczym, część pomysłów staje się jego udziałem. Potencjalne niebezpieczeństwo stanowi wtedy nieświadome szukanie potwierdzenia tego, co nam się wydaje, co w psychologii nazywa 1
październik 2017
CZŁOWIEK Z PASJĄ
/ Michał Protasiuk
się błędem potwierdzania (confirmation bias). W badaniach jakościowych o taki błąd bardzo łatwo, ale i w badaniach ilościowych naturalną tendencją naszego mózgu jest budować taką historię, tak analizować dane zjawisko, aby utwierdzić się w naszych przekonaniach. Badacz, tak jak naukowiec, musi być obiektywny. W metodzie naukowej nie powinno się planować eksperymentów, które potwierdzają, ale takie, które falsyfikują daną hipotezę. Dopiero wtedy zapewniamy rozwój nauki. W badaniach powinno być podobnie.
Jak postrzegasz znaczenie szczegółów w badaniach? Czy łatwo zepsuć wyniki poprzez złe zadanie pytania? Zdecydowanie. Szczegóły, nawet rzeczy na pierwszy rzut oka nieistotne, mają kolosalne znaczenie. Standardowym zagadnieniem podczas testowania pomysłów na nowe produkty jest intencja zakupowa. Pytamy danego człowieka, czy jest zainteresowany nabyciem danego produktu. Na pytanie odpowiada się w skali pięciopunktowej, gdzie 1 oznacza „zdecydowanie kupię”, a 5 – „zdecydowanie nie kupię”. Gigantyczne znaczenie ma kolejność odpowiedzi do wyboru. To samo pytanie w przypadku tego samego produktu da kompletnie inne wyniki w zależności od tego, w jakim kierunku ułożymy odpowiedzi na skali. Być może brzmi to przerażająco, ale wiąże się z tym, o czym już wspominałem ‒ nie jest tak, że jak respondent powie, że zdecydowanie kupi, to na pewno to zrobi. To nie działa w ten sposób. Ponadto niewiele jesteśmy w stanie zrobić z samym wynikiem. To, że 30 proc. osób deklaruje chęć zakupu, jeszcze nic dla nas nie znaczy. Dopiero wiele badań przeprowadzonych w dokładnie ten sam sposób, gdzie pytanie znajduje się w tym samym miejscu w kwestionariuszu, a odpowiedzi ułożone w tym samym kierunku, pozwala uzyskać pewną informację. Będziemy wówczas wiedzieli, jak nasz produkt wypada na tle innych przetestowanych, a to już bardzo cenna wiedza. Szczegóły mają gigantyczny wpływ na wyniki.
Powszechnie wiadomo, że zbiera się o nas coraz więcej danych. Jednocześnie prognozowanie opinii publicznej wciąż przysparza wiele trudności. Zdecydowanie to drugie. Myślę, że rynek badawczy stwarza wiele nowych możliwości, przede wszystkim poprzez rozszerzanie danych o charakterze behawioralnym zebranych w przestrzeni digital. To, co robimy w internecie, zazwyczaj pozostawia anonimowy ślad. Ten umożliwia z kolei badaczom analizę danych, pozwala dowiedzieć się jak ludzie zachowują się w przestrzeni cyfrowej ‒ jakie strony odwiedzają, ile spędzają na nich czasu, w co klikają. Mamy więc z jednej strony przestrzeń pasywnego zbierania danych behawioralnych. Z drugiej strony te dane nigdy nie są w stanie opowiedzieć pełnej historii. Przede wszystkim nie pozwalają odpowiedzieć na pytanie, dlaczego ktoś na danej stronie był, po co tam trafił, jakie miał potrzeby, co miał w głowie, kiedy tam wchodził. Tu z pomocą przychodzi ten tradycyjny repertuar narzędzi badawczych i badania o charakterze deklaratywnym.
To znaczy, że pop-upowe ankiety (wyskakujące na stronach internetowych) pozwalają firmom zdobyć firmom cenną informację? Jeśli mówimy o ilościowych badaniach internetowych, to można je przeprowadzić na panelu, czyli grupie ludzi, która świadomie podjęła działanie, żeby się do danej społeczności zapisać, a w zamian za to, że z jakąś częstotliwością wypełnia ankiety otrzymuje pewne wynagrodzenie. Druga metoda to masowe wysyłanie pop-upów, docieranie potencjalnie do wszystkich użytkowników internetu. Oczywiście ich „klikalność” jest bardzo niewielka, ale próbę o wymaganej liczebności jesteśmy w stanie przebadać.
Człowiek jest istotą nie do końca racjonalną – emocje, nawyki, drogi na skróty odgrywają w postrzeganiu konsumentów coraz większą rolę.
Okazuje się, że nie tylko pytania, lecz także prezentacja mają znacznie. Sposób, w jaki przedstawimy postać, ma kolosalny wpływ na stosunek do osób ze świata mediów i polityki. Używanie grafik i zdjęć w przypadku badań, zwłaszcza ilościowych, to zupełnie odrębny temat. Wszystkie tego typu bodźce mają na respondenta bardzo silny wpływ. Przychodzi mi na myśl badanie, w którym stopień formalności ubioru polityków wpływał na postrzeganą w stosunku do nich sympatię. Pytano, na ile chętnie umówiłbyś się z daną osobą na piwo. Wyniki były bardzo niejednoznaczne. Elegancko ubrany Donald Tusk budzi dużo większą sympatię niż Tusk w stroju piłkarskim. W przypadku Pawła Kukiza efekt jest odwrotny. Kukiz jako piosenkarz wydaje się dużo bardziej sympatyczny niż Kukiz w marynarce i koszuli.
Wspominałeś, że same procenty często nie dają pełnej odpowiedzi. Jednocześnie w mediach mamy do czynienia z bezrefleksyjnym ich publikowaniem. Czy twoim zdaniem polskie społeczeństwo rozumie badania? Myślę, że w zakresie publikacji badań media mają wiele do zrobienia. W naturalny sposób tematem budzącym największe emocje są badania polityczne, sondaże. To interesuje większość Polaków, a jednocześnie wybory łatwo weryfikują badania. Różne firmy badawcze mają różne standardy, choćby w kontekście wspomnianej już grupy niezdecydowanych. Media stoją tu przed wyzwaniem. Na szczęście jest wiele inicjatyw, które próbują edukować media i społeczeństwo, choćby takich jak Na straży sondaży prowadzona przez osoby związane z UW.
46-47
Jak twoim zdaniem będzie rozwijał się rynek badawczy? W jakim kierunku pójdzie metodologia? Co zaczniemy, a co przestaniemy badać? Choć badania jakościowe pewnie się nie zmienią, to myślę, że absolutna przyszłość badań ilościowych jest w urządzeniach mobilnych. Ludzie nie będą chcieli spędzać czasu na wypełnianie długich, skomplikowanych kwestionariuszy na komputerze. Badania staną się wypełniaczem tzw. martwych minut. Prawie każdy ma dziś smartfona. Patrzymy na niego średnio 150 razy dziennie. W sytuacji, w której czekamy na tramwaj, stoimy w kolejce, trochę nie mamy co ze sobą zrobić, możemy scrollować fejsa, ale możemy też wziąć udział w badaniu. Będziemy prawdopodobnie odnosić z tego jakąś korzyść, ale badanie powinno być jednocześnie frajdą dla respondenta. Powinno wyglądać tak, aby było co najgorzej doświadczeniem neutralnym. Nie może wymagać obciążenia poznawczego. Jako że urządzenia mobilne w dużym stopniu wymuszają zwięzłość, skończą się czasy długich, żmudnych kwestionariuszy. Po drugie badacze coraz bardziej uświadamiają sobie to, że człowiek jest istotą nie do końca racjonalną ‒ emocje, nawyki, drogi na skróty odgrywają w postrzeganiu konsumentów coraz większą rolę. Tak jak duża część modeli i teorii ekonomicznych bazuje na teorii racjonalnego konsumenta, tak i pewna część metodologii badawczych na bazie takich założeń wciąż funkcjonuje. Dużym wyzwaniem dla badań jest brać pod uwagę tę zmianę związaną z lepszym rozumieniem człowieka. 0
Michał Protasiuk Absolwent Akademii Ekonomicznej w Poznaniu, badacz rynku i opinii. Pracuje jako Media Research Manager w Google. Jest dwukrotnym laureatem Nagrody Literackiej im. Jerzego Żuławskiego, autorem książek Punkt Omega (2006), Struktura (2009), Święto Rewolucji (2011), Ad Infinitum (2014). W tym roku spod jego pióra wyszedł Zeitgeist, audiobook w odcinkach czytany przez Antoniego Pawlickiego.
Julia Sobolewska / Piotr Mazur /
Kto jest Kim? Julia Sobolewska Przewodnicząca Samorządu Studentów Uniwersytetu Warszawskiego
M I E J S C E U R O DZ E N I A : Warszawa K ierunek i rok s t udi ów: Socjologia stosowana i antropologia społeczna, II rok SM
W e d łu g z n a j o m yc h j e s t e m : Nadaktywna. G dy by m n i e by ł a t y m , k i m j e s t e m : To nie wypełniałabym tego kwestionariusza . U lu b i o n y f i l m : W 2017 r. w ygry wa druga część Strażni-
ków Galaktyki.
U lu b i o n a k s i ą ż k a : Sa ga o Wied źminie ora z wsz yst ko co napisa ł Pratchet t
U lu b i o n a p i o s e n k a : Nic do stracenia Mrozu U lu b i o n y a r t y s ta : Mark Rothko U lu b i o n a p o s tać f i kc yj n a : Garfield U lu b i o n y c y tat: Nie mów mi, że niebo jest granicą, skoro są ślady
Piotr Mazur Przewodniczący NZS UW
M iejsce urodzenia : Krosno K ierunek i rok s t udi ów: Prawo, IV rok W e d łu g z n a j o m yc h j e s t e m : Wszechwiedzący. G dy by m n i e by ł t y m , k i m j e s t e m : Byłbym kierowcą rajdowym. U lu b i o n y f i l m : O jeden most za daleko U lu b i o n a k s i ą ż k a : Dzień szakala Fredericka Forsytha U lu b i o n a p i o s e n k a : Autobiografia Perfect U lu b i o n y a r t y s ta : Rowan Atkinson U lu b i o n a p o s tać f i kc yj n a : prokurator Teodor Szacki U lu b i o n y c y tat: Sukces polega na przechodzeniu od porażki do porażki bez utraty entuzjazmu. – Winston Churchill
w
stóp na księżycu – Harlan Coben
w
Jak wyglądały twoje początki w Samorządzie Studentów Uniwersytetu Warszawskiego? Zaczęło się od udziału w wyjeździe integracyjnym dla studentów mojego kierunku – tam poznałam organizatorów, czyli właśnie osoby zaangażowane w działalność samorządu studentów i dalej już jakoś poszło.
Jaki jest największy sukces tej organizacji? Zdecydowanie fakt, że w pracę Samorządu Studentów angażuje się tyle niesamowitych osób. Największą komisją działającą przy Zarządzie Samorządu Studentów jest Uniwerek.TV, który liczy około 100 osób. Inne komisje też nie narzekają na brak rąk do pracy.
Jaki wyglądały twoje początki w NZS UW? Na pierwszym roku lubiłem przychodzić na wydarzenia organizowane przez NZS. Postanowiłem, że chcę zobaczyć jak to wszystko wygląda „od kulis”. Zaczęło się od pomocy przy organizacji spotkań, czyli przyniesienia wody lub wydrukowania podziękowań dla gościa. Potem była organizacja pierwszej debaty, własny projekt, koordynowanie Sekcji Debat, a teraz jestem przewodniczącym.
Jaki jest największy sukces tej organizacji? Organizacja spotkania z byłym premierem Australii, Tonym Abbottem.
O Samorządzie Studentów UW mało kto wie, że...
O NZS UW mało kto wie, że...
Dzięki upoważnieniu od JM Rektora jest niezależny finansowo i ma swój własny budżet, ale żaden z jego członków nie pobiera wynagrodzenia.
Było pierwszą niezależną organizacją studencką w krajach bloku komunistycznego. Dzięki postulatom NZS z 1980 r. uczelnie wyższe w PRL uzyskały autonomię, a studenci niezależność.
Gdybyś mogła poprawić jedną rzecz na UW byłoby to... Przepływ informacji – dowiadywanie się o odwołanych zajęciach zanim się na nie przyjdzie, możliwość zapoznania się z sylabusem przedmiotu przed jego rozpoczęciem, czytelność stron internetowych itd.
Gdybyś mógł poprawić jedną rzecz na UW byłoby to... Rejestracje na zajęcia lub egzaminy za pomocą USOS-u. Chciałbym, żeby platforma w takich sytuacjach pracowała wydajniej i mniej się „wieszała”.
październik 2017
/ Paweł Leszkowicz / Dominik Wyszyński
Kto jest Kim? Paweł Leszkowicz Aktor Teatru Hybdrydy UW
M iejsce urodzenia : Białystok (w ychow y wałem się w Lipsku nad Biebrzą ).
K ierunek i rok s t udi ów: absolwent Wydziału Psychologii UW oraz Szkoły Głównej Handlowej (finanse i rachunkowość). W e d łu g z n a j o m yc h j e s t e m : to pytanie do znajomych. G dy by m n i e by ł t y m , k i m j e s t e m : poświęcałbym więcej czasu na podróże. U lu b i o n y f i l m : Źródło, Truman Show, Król Lew, Fight Club U lu b i o n a k s i ą ż k a : Bracia Karamazow, Idiota – F. Dostojewski, Wujaszek Wania – A. Czechow U lu b i o n a p i o s e n k a : nie jestem w stanie wybrać jednej – soundtrack do mojego życia składa się z wielu różnych utworów. U lu b i o n y a r t y s ta : Fiodor Dostoje wsk i, David Ly nch, Ju lia n Tuw im U lu b i o n a p o s tać f i kc yj n a : Spiderman U lu b i o n y c y tat: Rękopisy nie płoną – Michaił Bułhakow w
Dominik Wyszyński Przewodniczący Oddziału Lokalnego AIESEC przy UW
M iejsce urodzenia : Warszawa K ierunek i rok s t udi ów: Prawo, IV rok W e d łu g z n a j o m yc h j e s t e m : Śmieszkiem. G dy by m n i e by ł t y m , k i m j e s t e m : Byłbym bajkopisarzem. U lu b i o n y f i l m : Życie jest piękne U lu b i o n a k s i ą ż k a : Wy w i e r a n i e w p ł y w u n a l u d z i R o b e r t a C i a ld i n ie g o
U lu b i o n a p i o s e n k a : Yesterday Raya Charlesa U lu b i o n y a r t y s ta : Foo Fighters U lu b i o n a p o s tać f i kc yj n a : Tabaluga U lu b i o n y c y tat: A smooth sea never made a skilled sailor. – Franklin D. Roosevelt
Jak wyglądały twoje początki w Teatrze Hybrydy UW?
Jak wyglądały twoje początki w AIESEC?
Zaczynałem od wprowadzania widzów na jedno z przedstawień starszych kolegów. Następnie wystąpiłem w roli dwulicowego Krzysztofa w spektaklu Osaczenie w reżyserii Macieja Dzięciołowskiego.
Pierwszym krokiem po zaaplikowaniu na członka organizacji był wyjazd na konferencję lokalną. Zaraz po skończeniu projektu złożyłem aplikację na lidera w kolejnej edycji, aby samemu móc wpłynąć na życie zarówno mojego zespołu, zagranicznych wolontariuszy, jak i dzieci, z którymi pracowali.
Jaki jest największy sukces tej organizacji? Nagroda Publiczności IV Festiwalu Teatrów Studenckich „START” za spektakl List z daleka, w którym byłem odpowiedzialny za scenariusz i reżyserię.
O Teatrze Hybrydy mało kto wie, że... Teatr Hybrydy ma bardzo długą tradycję. Istnieje od 1957 r., a za jego powstanie i działalność odpowiedzialni byli twórcy tacy jak Wojciech Młynarski, Jan Pietrzak czy Jonasz Kofta. Wie o tym wiele osób z pokolenia starszego, ale niekoniecznie osoby, które w ychow y wały się już po roku ’89.
Gdybyś mógł poprawić jedną rzecz na UW byłoby to... Myślę, że pozytywne efekty mogłoby przynieść nieco intensywniejsze zachęcanie studentów do prowadzenia badań naukowych przy jednoczesnym zapewnieniu im większych niż obecnie środków na ten cel.
48-49
Jaki jest największy sukces tej organizacji? AIESEC działa w 122 krajach świata, zrzeszając ponad 70 000 członków. Myślę, że największym sukcesem całej organizacji jest właśnie zespolenie tak dużej liczby młodych ludzi, którzy dążą do rozwoju cech przywódczych w młodych oraz przybliżają świat do spełnienia celów Zrównoważonego Rozwoju ONZ.
O Oddziale AIESEC przy UW mało kto wie, że... Prowadzi projekty nie tylko w Warszawie, lecz także m.in. w Sulejówku oraz w Radomiu.
Gdybyś mógł poprawić jedną rzecz na UW byłoby to... Zaangażowanie studentów UW w dodatkową działalność. Mam wrażenie, że władze UW nie poświęcają dużo czasu i przestrzeni na promocję takich aktywności wśród studentów. To błąd, bo umiejętności miękkich, potrzebnych w każdej pracy, nie nauczymy się na sali wykładowej.
w
Szybcy i bogaci Czas to pieniądz. Ten, kto wcześniej zdobywa informacje, czerpie zyski większe niż konkurencja. Dzisiejszy wyścig z czasem to już nie dni, godziny, minuty, lecz milionowe części sekundy. Stawka jest ogromna, a ten, kto pierwszy dobiegnie na metę, zgarnie miliardy dolarów. T e k st:
M i c h a ł h a j da n
omputery zmieniły nasz świat. Giełda papierów wartościowych szybko dostosowała się do nowych realiów. Sala pełna ludzi wykrzykujących zlecenia i wymieniających się akcjami została zastąpiona cichym szumem komputerów przeliczających olbrzymie ilości danych w poszukiwaniu alfy – dodatkowego zysku ponad to, co oferuje rynek. Wraz z rozwojem mocy obliczeniowej i algorytmów zaczęto zastanawiać się nad tym, po co brać na siebie ryzyko związane ze zmiennością rynków, skoro na najszybszych giełdowych graczy czeka bezpieczny zysk wydający się „darmowym lunchem” – korzyścią nieobarczoną ryzykiem. Tak powstał Trading Wysokich Częstotliwości (High Frequency Trading – HFT).
K
Zysk tkwi w szczegółach HFT polega na użyciu algorytmów do przeprowadzania błyskawicznych transakcji wykorzystujących minimalne niedoskonałości rynku. Zlecenia realizowane kilkanaście lat temu w kilka sekund obecnie są wykonywane w ciągu mikrosekund, czyli miliony razy szybciej. Co więcej, znaczenia nabrała nawet fizyczna odległość od serwera giełdowego. Komputery firm inwestycyjnych są umieszczane jak najbliżej, tak aby zminimalizować opóźnienie sygnału płynącego do centrali. Algorytmy HFT opierają się głównie na arbitrażu małych różnic cenowych. To, co z daleka wydaje się perfekcyjnie skorelowane ze sobą, z bliska ukazuje swoje niedoskonałości. Eric Budish i John Shim z Uniwerytetu Chicago oraz Peter Cramton z Universytetu Maryland pokazali w swojej pracy naukowej, że dwa różne aktywa (Futures i ETF związane z indeksem S&P500) są ze sobą idealnie skorelowane w odstępie 1 jednej minuty, natomiast w przedziale 250 milisekund występują drobne różnice, które al-
gorytmy HFT mogą wyłapać i wykorzystać z zyskiem. Kolejną strategią jest wykorzystywanie faktu, że duże zlecenia są często dzielone na mniejsze transze. Traderzy HFT, widząc, że ktoś zrealizował transakcję na jednej giełdzie, szybko wykupują dane aktywa z innych rynków po to, aby ułamki sekund później zrealizować czyjeś zamówienie po minimalnie wyższej cenie.
Ujemna alfa Skutkiem szerokiego stosowania algorytmów na giełdzie było zwiększenie płynności rynku i zmniejszenie spreadu bid-ask, czyli różnicy między ceną kupna a ceną sprzedaży. Większość ekspertów skłania się jednak ku stwierdzeniu, że HFT czyni więcej złego niż dobrego. Ponieważ wszystkie decyzje są podejmowane błyskawicznie przez algorytmy, bez udziału i kontroli człowieka, istnieje prawdopodobieństwo, że w czysto matematycznych formułach będzie błąd o natychmiastowych oraz znacznych skutkach, ze względu na duży wolumen transakcji HFT. Można się było o tym przekonać w maju 2010 r., gdy wartość indeksu Dow Jones w Stanach Zjednoczonych spadła o 10 proc. w 20 minut. Ponadto traderzy HFT zyskują kosztem inwestorów instytucjonalnych i prywatnych poprzez minimalne zwiększenie cen. Niektórzy znawcy giełdy zarzucają Tradingowi Wysokich Częstotliwości, że dodatkowa płynność, jaką dostarcza rynkowi, jest złudna, gdyż jest tylko chwilowa i inwestorzy nie są w stanie z niej skorzystać.
Atomowy odwet Wojnę traderom wysokich częstotliwości wypowiedział owiany tajemnicą fundusz inwestycyjny Renaissance Technology, który zatrudnia kilkudziesięciu doktorów matematyki i fizyki pracujących nad algorytmami pozwa-
lającymi uzyskać rok w rok kilkudziesięcioprocentową stopę zwrotu. W lutym ubiegłego roku firma zgłosiła patent na rozwiązanie opracowane przez Roberta Mercera i Petera Browna. Sposób na HFT opiera się na zegarze atomowym, który pozwala zsynchronizować zamówienia z dokładnością do nanosekund. Duże transakcje są dzielone na mniejsze zlecenia, które zostają wysyłane do serwerów znajdujących się tuż obok komputerów przetwarzających informacje spływające do poszczególnych giełd. Następnie transakcje są realizowane zgodnie z instrukcją w tak minimalnych odstępach czasu, zaprogramowanych dzięki synchronizacji drganiami atomu cezu, że algorytmy wysokich częstotliwości nie mogą wyłapać różnic między rynkami i zyskać na arbitrażu ceny.
Darmowy aperitif W szczytowym momencie Trading Wysokich Częstotliwości odpowiadał za ponad połowę wszystkich transakcji sprzedaży i kupna akcji na amerykańskich giełdach. Jednak zainteresowanie i udział HFT w rynku zaczęły spadać od 2012 r. Jest to efekt zaciętej konkurencji, która doprowadziła do spadku rentowności – zyski z Tradingu Wysokich Częstotliwości zmniejszyły się z 5 miliardów dolarów w 2009 do 1,25 miliarda dolarów w 2012 r. Ponadto rozwój algorytmów doprowadził do wycofania się mniej efektywnych funduszy inwestycyjnych z rynku. Co więcej, niektóre państwa, takie jak Kanada czy Włochy, wprowadziły podatek od transakcji trwających krócej niż 0,5 sekundy. Inne kraje z rozwiniętymi rynkami finansowymi mogą pójść ich śladem, tym samym jeszcze bardziej pomniejszając pulę zysku. Możliwe zatem, że w przyszłości na najszybszych graczy zamiast sutego trzydaniowego lunchu będzie czekał zaledwie skromny aperitif. 0
październik 2017
fot. Pixabay.com / CC
kto pierwszy, ten lepszy /
/ targi gier komputerowych
Święto graczy Na jeden tydzień w roku Kolonia staje się najważniejszym miejscem dla graczy z całego świata. Setki tysięcy osób obecne są na targach Gamescom, a miliony obserwują doniesienia od dziennikarzy. T e k st:
M i c h a ł g o s zc z y ń s k i
amescom, czyli targi gier wideo organizowane od 9 lat w Kolonii w Niemczech, to zdecydowanie największa tego typu impreza w Europie. Tegoroczna edycja przyciągnęła ponad 375 tysięcy osób, które w dniach 22–26 sierpnia odwiedziły hale wystawowe Koelnmesse. Wagę wydarzenia dodatkowo podkreślała wizyta kanclerz Niemiec Angeli Merkel, która dokonała uroczystego otwarcia imprezy, a następnie odwiedziła niektóre z hal. Zagrała nawet w kilka z prezentowanych gier. Prawie każdy duży wydawca, studio produkujące gry lub producent sprzętu zjawił się na Koelnmesse, by pokazać zalążki albo efekty swoich prac. Prezentowano tytuły, które miały premierę dosłownie chwilę przed wydarzeniem lub ukażą się w ciągu najbliższych 12 miesięcy. Jedna osoba, która spędziłaby na halach targowych pełne cztery dni, nie byłaby w stanie obejrzeć wszystkiego, co zdecydowali się przedstawić wystawcy. Stąd w poniższym zestawieniu tylko kilka najważniejszych perełek tegorocznych targów.
G
Wirtualna rzeczywistość Studio Wargaming odpowiedzialne za niezwykle popularne gry multiplayer – World of Tanks (bitwy czołgów) oraz World of Warships (bitwy okrętów morskich) – w tym roku pokazało się z jak najlepszej strony. Przede wszystkim zaprezentowało zupełnie nowy tryb dla pojedynczego gracza dla konsolowej wersji World of Tanks. Rozgrywa się w nim misje w świecie alternatywnej historii, gdzie dochodzi do starcia pomiędzy Związkiem Radzieckim a USA o przełamanie blokady Berlina lub gdzie kryzys kubański wcale nie został zażegnany i zakończył się konf liktem
50-51
z użyciem broni pancernej. Dodatkowo zaprezentowano kolejne informacje na temat wspieranego wydawniczo przez Wargaming tytułu Creative Assembly – Total War Arena, którego wersja próbna dostępna będzie jesienią. Gracze, którzy zdecydują się wypróbować tę ciekawie zapowiadającą się grę strategiczną, będą mogli wykorzystać Boudicce – nową dowódczynię frakcji barbarzyńców. Gamescom to też czas na pokazanie nowinek technicznych: w tym przypadku Wargaming skupił się na technologiach AR (rozszerzonej rzeczywistości) oraz VR (wirtualnej rzeczywistości). Co się tyczy pierw-
Drugi z projektów, PolygonVR, wzmacniał jeszcze bardziej uczucie realności. Gracze poza hełmami musieli ubrać się w stroje z czujnikami ruchów, a do rąk dostawali karabiny. Całość elektroniki niezbędnej do obsługi sprzętu mieściła się w plecakach, które wszyscy musieli założyć. Dzięki temu ruchy graczy nie były ograniczone, a wirtualny paintball mógł odbywać się na całej dostępnej przestrzeni. Twórcy zapowiadali, że w niedalekiej przyszłości będzie możliwe współuczestniczenie w rozgrywkach pomiędzy 5-osobowymi zespołami w różnych częściach świata, oczywiście przez internet.
Polskie inspiracje
szej z nich, twórcy z Wagaming zaprezentowali edukacyjny program, który umożliwiał – przy użyciu specjalnych okularów HoloLens – obejrzenie z zewnątrz i wewnątrz czołgu SturmTiger widocznego tylko przez nie. W zakresie VR Wargaming ukazał we współpracy z rosyjską firmą VR Tech dwa projekty koncepcyjne rozwiązań wirtualnej rzeczywistości do wykorzystania w pokojach gier VR, czyli swoistych nowoczesnych gralniach znanych z lat 90. W CinemaVR umożliwiono pewną swobodę ruchu w hełmach VR dzięki umieszczeniu większości kabli nad głowami graczy. Dzięki temu lepiej można było wczuć się w to, co dzieje się w świecie gry. Świetnie spisywało się to w dwóch grach – Piratach, gdzie w ręce brało się wirtualne pałasze lub pistolety i walczyło z hordami szkieletów, lub w RevolVR, w którym mierzyło się z innymi osobami w pojedynkach w klimacie Dzikiego Zachodu.
W segmencie gier, które nie korzystają z technologii AR lub VR, bardzo dobre wrażenie robił Ancestors Legacy od polskiego studia Destructive Creations. Jest to gra z gatunku real-time strategy (strategia czasu rzeczywistego), w której kierujemy oddziałami wojsk należącymi do jednej z czterech dostępnych nacji. Gra dobrze odwzorowuje sposoby walki zbrojnej prowadzonej w okresie od X do XII w.. Mamy więc odpowiednie formacje, uzbrojenie oraz inny ekwipunek. Sama linia fabularna również nawiązuje do prawdziwych wydarzeń, np. w przypadku kampanii Słowian mamy do czynienia z wydarzeniami z okresu Chrztu Polski. Gra, która zadebiutuje już w II kwartale 2018 r., pojawi się równocześnie na komputerach z systemem Windows 10 oraz na konsoli Xbox One. Targi w Kolonii to prawdziwe święto graczy. Każdy zainteresowany elektroniczną rozrywką powinien uważnie spoglądać co roku w sierpniu w kierunku Gamescom, gdyż wiele z informacji płynących z targów świadczy o kolejnych zmianach i ewolucji tej branży. 0
Wyprawa po skarb Uncharted: Zaginione Dziedzictwo Premiera:23.07.2017 Wydawnictwo: Naughty Dog
x x x x z
Ocena:
Seria Uncharted to jedna z flagowych gier marki PlayStation. Minęło zaledwie kilkanaście miesięcy od premiery Uncharted 4: Kres Złodzieja, które było zapowiadane jako ostatnia część przygód Nathana Drake’a, ale niekoniecznie jako zakończenie samej serii. I faktycznie, posiadacze PlayStation 4 mogą zapoznać się teraz z najnowszym członkiem rodziny Uncharted – Zaginionym Dziedzictwem. Tym razem rola głównego bohatera nie przypada Drake’owi, znanemu ze wszystkich pozostałych części cyklu. Bohaterkami są Chloe Frazer, która pojawiła się już w Uncharted 2, jako jedna z partnerek Nathana, oraz Nadine Ross, która szefowała najemnikom uprzykrzającym życie Drake’owi w Uncharted 4. Sama rozgrywka przypomina system znany z innych części: większość starć możemy wygrać, eliminując po cichu przeciwników, nie wchodząc w otwarty konflikt. Zadanie dodatkowo ułatwia pistolet z tłumikiem Chloe, który umożliwia pozbywanie się wrogów bez alarmowania całej grupy. Oczywiście walka to tylko jeden z elementów całej zabawy, nie mniej ważna jest eksploracja. Przez większą część gry możemy podziwiać piękne widoki z dalekich obszarów Indii, szukając zaginionego artefaktu, który spowodował śmierć ojca Chloe. Główną osią fabuły są poszukiwania kła Ganesha, syna Shivy, który stracił go, broniąc świątyni ojca. Jednak Chloe i Nadine nie są jedynymi osobami, które wypatrują tego artefaktu. Lider rewolucjonistów, którzy panują na terenach, gdzie toczy się gra, również ostrzy sobie zęby na legendarny kieł. Wizualna i dźwiękowa strona tego tytułu to majstersztyk na poziomie, do którego Naughty Dog zdążył już nas przyzwyczaić. Indyjskie bezdroża są odwzorowane z dużą dozą dbałości o szczegóły, wyciśnięto z PlayStation 4 ile tylko się da. Podobnie z udźwiękowieniem – odpowiednio dobrana muzyka i dźwięki otoczenia wzmagają uczucie, że nie siedzimy na kanapie
we własnym domu, a jesteśmy gdzieś bardzo daleko, w egzotycznym miejscu. Poza trybem dla pojedynczego gracza jest również dostępny tryb wieloosobowy. Tak naprawdę to zupełnie oddzielna gra, stanowiąca odrębny moduł w Zaginionym Dziedzictwie. Jest to ten sam tryb, który dostępny był w Uncharted 4, a to oznacza, że posiadacze obu gier mogą mierzyć się ze sobą bez przeszkód. Uncharted 4 to z pewnością jeden z najlepszych tytułów, jakie
wyszły na PlayStation 4. Zaginione Dziedzictwo, z zupełnie nową historią, nowymi bohaterami i tłem wydarzeń, jest idealnym uzupełnieniem, które nie pozwoli zapomnieć o całej serii. W przypadku tak doświadczonego studia jak Naughty Dog to jednak pewne, że nie jest to nie ich ostatnie słowo i już niedługo poznamy kolejną odsłonę przygód Nathana lub Chloe.
Michał Goszczyński
październik 2017
fot. materiały prasowe
Zaginione Dziedzictwo /
ARTYKUŁ SPONSOROWANY
Dołącz do dreamteamu Packhelp!
Zastanawiając się nad wyborem ścieżki, z pewnością rozważałeś lub rozważałaś możliwość pracy w startupie. Przynajmniej na początku. Wizerunek firm technologicznych jest dość atrakcyjny. Jednak praca w startupie to nie styl życia. To przede wszystkim możliwość zdobycia wiedzy i szybkiego rozwoju. rzyznajmy otwarcie, z zewnątrz może to wyglądać nieźle. Hamaki i stoły do ping-ponga w biurze, lodówki z colą w kuchni i konsola z zestawem VR w pokoiku socjalnym. Konferencje w Lizbonie, Austin i Londynie, calle i spotkania z klientami, mentorami i inwestorami z całego świata. Powiedzmy sobie jednak otwarcie: nie o to chodzi. Praca w startupie wiąże się z korzyściami, które wykraczają daleko poza stół z piłkarzykami. W końcu w te ostatnie zaczęły inwestować korporacje. Praca w startupie to przede wszystkim szansa na szybkie zdobycie doświadczenia i praktycznej wiedzy, a także – na ekspresowy rozwój. A jeśli myślisz nad założeniem własnego biznesu – obowiązkowa lekcja prowadzenia biznesu.
P
Zdobądź wiedzę. Wszechwiedzę Nie ma lepszego miejsca niż startup na naukę prowadzenia firmy, zarządzania zespołem lub po prostu – organizacji pracy. Pracując w Packhelp, nie przywiązujesz się do sztywnego podziału obowiązków, a w zależności od potrzeb jednego dnia możesz zajmować się obsługą klienta i sprzedażą, drugiego – marketingiem, a trzeciego – uczestniczyć w rozwoju produktu. Interdyscyplinarność pozwoli ci liznąć praktycznie wszystkich aspektów związanych z prowadzeniem biznesu i pomoże ci odnaleźć kierunek, w którym będziesz czuć się najlepiej. Może się okazać, że będzie to coś zupełnie innego, niż się spodziewałeś lub spodziewałaś. Dużo może opowiedzieć o tym Andrzej, który zaczynał od stażu w naszym zespole sprzedaży, a dziś odpowiada za produkcję opakowań dla naszych klientów. Pracując w elastycznej organizacji, właściwy dla siebie kierunek znajdziesz znacznie szybciej niż w korporacji.
Do zmiany świata wcale nie musisz pracować nad technologią wirtualnej rzeczywistości czy rakietami zdolnymi zawieźć pasażerów na Marsa. W Packhelp rozwiązujemy problem związany z tekturą, kartonem i drukiem. Blisko 1,5 tysiąca klientów (jak dotąd!) z całej Europy może zaświadczyć o tym, że problem jest poważny – a my pracujemy nad tym, by kompletnie go wyeliminować.
Nawiąż przyjaźnie Pracując w małej firmie, masz szansę lepiej poznać zespół, w którym pracujesz. Każdego dnia spotykać będziesz ludzi wyznających podobne do Ciebie wartości i chcących zmieniać świat. Rodzinna atmosfera to nie mit – w startupie wszyscy jedziemy na tym samym wózku. W pracy i po godzinach. W Packhelp spotykamy się także po pracy. Możesz liczyć na wspólne wypady na piwo i inne formy aktywności. Możemy zagwarantować, że znajomości, które nawiążesz, będą trwać, nawet jeśli zdecydujesz się pójść w inną stronę. I z pewnością przydadzą ci się w kolejnym miejscu pracy.
Rozwijaj się Praca w Packhelp to także możliwość szybkiego rozwoju, wraz z rozwojem firmy. Twój głos ma rzeczywiste znaczenie i zostanie wysłuchany. O zgrozo! Twój pomysł może zostać w dodatku zrealizowany, a ty możesz stać się osobą
za to odpowiedzialną. Jesteśmy otwarci na zmiany, słuchamy się, a wiele z pozornie absurdalnych pomysłów zmieniło się w genialne rozwiązania, z których jesteśmy dumni. Zacznijmy od możliwości zamawiania pudełek już od 30 sztuk. Jest jedna rzecz, której możesz mieć pewność. Każdy miesiąc, a może nawet każdy tydzień twojej pracy będzie wyglądał zupełnie inaczej. I kto wie, może odłożysz na półkę marzenia o założeniu własnego biznesu i zostaniesz na pokładzie? W Dolinie Krzemowej wiadomo nie od dziś (a powtarza to w swojej książce Zero to One Peter Thiel), że lepiej jest być pracownikiem numer sześć w firmie wartej miliard dolarów niż założycielem biznesu nie wartego nic. Numer sześć lub numer dwadzieścia Marissa Mayer dołączyła w 1999 r., tuż po ukończeniu Stanforda, jako dwudziesta osoba do małego startupu pracującego nad własną wyszukiwarką. Wśród ofert, które odrzuciła, była m.in. propozycja z McKinseya. Z Google’a odeszła w roku 2012, tylko po to by objąć stanowisko CEO Yahoo! Dziś pracujemy w dwudziestoosobowym zespole. Zaczynaliśmy od sześciu. I cały czas szukamy ambitnych, otwartych i pewnych siebie osób, które chcą razem z nami tworzyć innowacyjne produkty i zmieniać rynek opakowań. Jeśli czujesz, że to coś dla Ciebie, dołącz do naszego dreamteamu! 0
Buntuj się Jest takie angielskie słowo, które wciąż nie doczekało się odpowiedniego polskiego tłumaczenia – „disruption”. Praktycznie każda spółka technologiczna, która odniosła sukces, ma na swoim koncie „zakłócenie” czyjegoś modelu biznesowego. Uber, Airbnb, Spotify, Netflix, nie wspominając o Apple’u, Google’u, Facebooku czy Amazonie.
52-53
Zespół zapakuj.to w grudniu 2016 r
Join one of the fastest growing startups in Poland Help us build our international sales strategy. You’re tech junkie? Startup enthusiast? Fast learner? german
Do you speak one of this languages: french italian spanish czech
We’re looking for you! Drop us a line at: dreamteam@packhelp.com or vistst: packhelp.com
?
/ islandzka opowieść Każdy Miedwiediew ma swojego Putina
U stóp wulkanu Niezbadana kraina, zlodowaciała ziemia, czarna skała. Nie gdzie indziej, jak właśnie na Islandii, podczas samotnego spaceru, można natknąć się na krater aktywnego wulkanu czy istoty o nadludzkich mocach. T e k s t i z dj ę c i a :
HANNA GÓRCZYŃSKA
ocieramy na parking w pobliżu lotniska w Kef lavíku, gdzie odbieramy kamper od islandzkiego małżeństwa. Nawiązujemy rozmowę z panią domu: My również jeździmy na wakacje z całą najbliższą rodziną. Pakujemy się do kampera, ja szykuję jedzenie na kilka dni. Jeszcze kilka lat temu na Islandii trudno było o restaurację, przyzwyczaiłam się do przygotowywania obiadów w domu i zabierania ze sobą. Dzieci bardzo lubiły te wyjazdy. Kiedy były małe, opowiadałam im sagi o trollach i elfach, tak jak każdy rodzic swojemu islandzkiemu dziecku. Czy wierzymy w istoty o niezwykłych mocach? Oczywiście. Nasza wiara jest unikatowa.
D
54-55
Choć jesteśmy chrześcijanami, nie wykluczamy istnienia elfów, trolli. One istnieją, sama widziałam je kilkukrotnie.
Południe pełne życia Ruszamy, podczas gdy poranna mgła nadal przykrywa niewielki kemping niedaleko Reykjavíku. Droga numer 36, odnoga głównej trasy – jedynki – prowadzi w kierunku Parku Narodowego Thingvellir. Mimo że lipiec to jeden z najbardziej turystycznych miesięcy dla wyspiarzy, niewiele samochodów sunie jednopasmową szosą. Głodnych wrażeń i emocji przyjezdnych otaczają połacie czarnej gleby porośniętej ostro zielonym
mchem – charakterystyczny krajobraz południa. Ich zaciekawionym oczom ukazują się grupy owiec, koni i bydła, skubiące niewysokie, świeże od wilgoci źdźbła trawy. Od czasu do czasu pojedyncze zwierzęta odłączają się od stada i samotnie przemierzają błyszczące pola, poszukując bardziej bujnej kępy. Na północy jeziora Thingvallavatn – głównego zbiornika wodnego w tym regionie – spotykają się dwie płyty tektoniczne. Eurazjatycka i północnoamerykańska płyta litosfery oddalają się od siebie, a powiększająca się między nimi szczelina tworzy wgłębienie o nazwie Przepaść Każdego Człowieka. W pobliżu zetknięcia dwóch ziemskich masywów ponad 1000 lat temu miało miejsce pierwsze spotkanie Althingu – islandzkiego republikańskiego parlamentu. Nadaje to krainie historycznego znaczenia. Kilka małych białych szeregowców, w których obradowali posłowie, tworzy teraz letnią rezydencję premiera wyspiarskiego państwa. Co roku to miejsce odwiedza więcej turystów niż samych Islandczyków żyje na Ziemi. Słońce tego dnia jeszcze nie wyjrzało zza ciężkich chmur. Powietrze jest przejrzyste. Dzięki czemu można dokładnie zobaczyć Gullfoss – wodospad wpadający do szerokiego, pokrytego mchem wąwozu. Skalną ścieżką docieramy do jego górnej części. Kropelki wody padają na twarz, a smagający chłodny wiatr przypomina, na czyim terenie stanęła stopa turysty. Gullfoss jest szeroki, a jego nurt wzburzony. Hałas wody uderzającej o ciemnoszare skały słychać jeszcze, gdy odjeżdża się z parkingu. Jedziemy dalej, zahaczając o niewielki teren aktywny geotermalnie, gdzie co kilka minut wybucha gejzer Strokkur, a dookoła z błotnych wgłębień sączy się delikatna para o intensywnym zapachu siarki. Najstarszy Geysir już od dawna nie dał o sobie znać. Gdy spaceruje się dookoła można nawet nie zauważyć jego obecności. Podróżujemy dalej na południe. Lodowiec, ostatni punkt na mapie zachodniego południa, zachwyca swą różnorodnością. Śnieżnobiałe czoło pokryte czarnym pyłem wulkanicznym wyrasta tuż obok
islandzka opowieść /
zielonego od mchu zbocza. Ostre powietrze smaga podmokłe ścieżki. Niedaleko lodowca, na brzegu oceanu, leży Dakota – samolot, który wylądował tu awaryjnie w 1973 r. Wszyscy pasażerowie ocaleli, a zniszczony osamotniony wrak pozostał na czarnej ziemi. Dziś oblegany jest przez turystów, którzy pragną pospacerować wewnątrz szkieletu powietrznej maszyny.
Wschodnia pustka Dzień nadal trwa. Południowy wschód Islandii od progu wita mroźnym charakterem. Powierzchnię tego obszaru wyspy w dużej części pokrywa największy lodowiec w Europie – Vatnajökull. Języki lodowej czapy, do których wiedzie ścieżka w leśnej, górskiej scenerii, można podziwiać w Parku Narodowym Skaftafell. Zaraz po pokonaniu kilkusetmetrowej drogi, obserwując niewielkie wodospady i zielone zbocza góry, zbliżamy się do małego jeziorka, nad którym góruje lodowiec. Chmury zniżają się nisko nad ziemię, dotykając lodowych wgłębień i spuszczają na zimną glebę i równie zmrożonych obserwatorów kropelki mżawki. Woda obmywa całe twarze i wnika za kołnierze kurtek – nadchodzi czas powrotu na przejrzystą, leśną drogę. Dziś pogoda jest przygnębiająca. Pod zasłoną deszczu i mgły odkrywamy kolejny kaprys natury – oderwane od lodowca kawałki lodu, które spoczęły w jeziorze Jökulsárlón. W odległości krótkiego spaceru znajduje się czarna plaża. Piasek nad brzegiem oceanu, w kolorze gęstej smoły, kontrastuje ze śnieżnobiałą pianą wzburzonych fal. Woda okrywa krystaliczne kawałki pozostawione samotnie przez lodowiec. Aby dostać się na wschód Islandii, ponownie wybieramy krajową jedynkę. Trasa okala Höfn, miasteczko z portem liczące niewiele ponad dwa tysiące mieszkańców. Dalej biegnie wzdłuż wybrzeża fiordów, tuż nad oceanem. Trudno znaleźć tu ślady cywilizacji, a samochody turystów rzadko zapuszczają się w te rejony. Pustkę przerywają pojawiające się od czasu do czasu domostwa, budynki przemysłowe i opuszczone lokale mieszkalne.
Perły północy Dzień jest krystalicznie słoneczny. Po obu stronach jedynki, która prowadzi na zachód od miasta Egilsstaðir położonego na wschodnim wybrzeżu, roztacza się widok na płaskie, piaszczyste, bazaltowe pola nieskalane zielenią i kaniony wypełnione wodą. Wodospady przecinają skały i pagórki, między którymi wije się niezmiennie ta sama droga. Zatrzymujemy się na moment, żeby uwiecz-
nić na zdjęciu niewielki strumień na tle ognistej góry. Wzniesienia mają kolor głębokiego pomarańczu, który zaraz płynnie przechodzi w czerwień. Marsjański krajobraz towarzyszy kierowcom i pasażerom niemalże do końca kilkugodzinnej drogi. Wodospady Selfoss i Dettifoss leżą po prawej stronie asfaltówki. Ścieżka do obu wodnych olbrzymów jest sucha od rażącego słońca, naokoło otoczona czarnymi skałami. Dettifoss płynie z ogromną siłą i niesie ze sobą materiał skalny, przez co strumień przybiera ciemnoszarą barwę. Kilkanaście kilometrów dalej czuć wyraźny zapach siarki. Kociołki błotne Hverarönd bulgoczą i rozsiewają swąd, który drażni nozdrza i męczy obserwatora. Gleba, podobnie jak przy drodze, jest pomarańczowa, tym razem z brunatnymi plamami błota. Niedaleko znajduje się krater. Wulkan Kraf la, choć ostatni raz wybuchł w 1984 r., nadal może wyrzucić lawę ze swojego mrocznego wnętrza. Podziwiamy lazurowo błękitne jeziorko, które przykrywa wulkaniczną głębinę. Spacer po Dimmuborgir – lesie formacji skalnych utworzonych przez wypływającą lawę – przypomina przygodę rodem z filmu o Indianie Jonesie. Jaskinie i dziury w skałach to dar nieposkromionej natury. Za moment podjeżdżamy do wodospadu bogów. Goðafoss nie jest ani najsilniejszym, ani największym pomnikiem przyrody. Kontrastując z czarną skałą, skąpany w złotym słońcu, przyciąga wzrok. Wieczorem docieramy do Akureyri, próbujemy dorsza w cieście naleśnikowym z frytkami i oglądamy ogromny wycieczkowiec
o wysokości kilkupiętrowego hotelu, który stoi w porcie. Podróżujący nim turyści najpewniej wyruszyli w głąb lądu podziwiać to, co i nam ukazała Islandia. Zapadamy w sen na kempingu pełnym gwaru dzieci i śmiechu dorosłych. To miejsce, w przeciwieństwie do samotnych przestrzeni i mrocznych zakamarków, zaraża pulsującą energią.
Cień sławy Na północ od Akureyri leży kilka miejscowości niegdyś żyjących z połowu śledzi. Kierujemy się w stronę stolicy rybiego przemysłu – Siglufjörður – zahaczając o taras tuż nad fiordem, z którego roztacza się widok jak z malowanego plakatówkami obrazu. Wraz z nami podąża kilku kolegów pilnie szukających zapalniczki i dwójka emerytów. Dziś to jedni z niewielu podróżujących po dalekiej północy. Region nie należy do popularnych, ławice śledzi odpłynęły w kierunku Norwegii jeszcze w poprzednim wieku, a nad niewielkimi ośrodkami miejskimi unosi się tęsknota za dawnym bogactwem i sukcesem. Islandka sprzedająca bilety do Muzeum Śledzia w Siglufjörður z dumą opowiada o innowacyjnych metodach połowu. Ryby ze strachu przed ludźmi zbierały się razem. Wtedy łapano je w sieci. Żyło ich tu mnóstwo. Niestety biznes umarł, co spowodowali sami Islandczycy z Północy, ich pęd za pieniądzem i dostatnim życiem. Wyłowili prawie całe ławice, kolejne śledzie odpłynęły na wschód i wybrały nowe miejsce życia w zaułkach norweskich fiordów. Dziś funkcjonuje tu kilka hoteli, jeszcze mniej restauracji i pojedyncze lokale 1
październik 2017
/ islandzka opowieść
usługowe. Miasteczko nadal urzeka swoim urokiem turystów, którzy spacerują dookoła portu wielkości warszawskiego rynku i chłoną woń ryb, aktualnie głównie dorsza. Słońce przygrzewa jak wcześniej. Powoli żegnamy północ, ruszając na zachodni brzeg wyspy. Mijamy kilka miasteczek. Każde słynie z innego lokalu usługowego, jedno chwali się nowoczesnym warsztatem samochodowym, inne szpitalem lub basenem kąpielowym. Połączenie między północą a zachodem nie jest rozwinięte, droga od jedynej na trasie stacji paliw do kolejnego kempingu w większości nie została wyasfaltowana. Zanim uśpi nas szum płynącej nieopodal rzeki, odwiedzamy jeszcze położone kilka kilometrów na północ miasteczko Stykkishólmur na półwyspie Snæfellsnes. Wspinamy się na górę z latarnią morską po zdobyciu której, jak głosi jedna z sag, mogą spełnić się trzy życzenia, i rzucamy okiem na niewielkie kutry zacumowane w porcie.
Polska na Zachodzie Kolejny słoneczny dzień. Na polu kempingowym stoją zaledwie dwa pojazdy. Dookoła nich majaczą góry, kilka kilometrów dalej delikatne oceaniczne fale przypominają o porannym połowie. Na zachodnich fiordach pełno jest miejscowości portowych, słynących z rybołówstwa. To również idealne miejsce na obserwację ptaków, szczególnie pomarańczowodziobych maskonurów. Wzdłuż północnej linii brze-
56-57
gowej zachodniego półwyspu zlokalizowanych jest kilka kolejnych rybackich wiosek. W Grundarfjörður natykamy się wyłącznie na dwie zamknięte knajpy i port, po którym kręci się trzech pracowników przetwórni rybnej. W Ólafsvík, następnej mieścinie, od dwóch miesięcy funkcjonuje lokalna knajpa, która serwuje islandzkie specjały. Zamawiamy rybę dnia, burgera i zupę, również rybną, podczas gdy kelnerka zagaja czy jesteśmy z Polski. Ma na imię Justyna, jest zarazem właścicielką restauracji. W prowadzeniu interesu pomaga jej córka. Mąż jest kucharzem w innej miejscowości na półwyspie. Pracował już w Norwegii i na Cyprze. Ta knajpa to spełnienie mojego małego marzenia o własnym lokalu – przyznaje. Nie jest jedyną Polką żyjącą w tym mieście. Należy do grupy emigrantów, która stanowi ponad 20 proc. całej ludności Ólafsvíku i w większości pracuje w przetwórni ryb. Na końcu półwyspu znajdują się dwie plaże, obie piaszczyste, o różnych barwach. Złota, podobna do polskiej nad Bałtykiem, i czarna, typowa dla krajobrazu Islandii. Lodowata woda obmywa stopy, a wiatr porusza ziarenkami piasku. Wracamy na obrzeża Reykjavíku, na kemping, skąd zaczęliśmy podróż. Mimo że centrum miasta oddalone jest zaledwie dwadzieścia minut autobusem, a sam kemping leży tuż obok głównej trasy, wokoło panuje cisza. Rozgrywamy partię scrabble, pijemy wieczorną herbatę i dojadamy skyr – islandzki nabiał. Tym razem
przed snem zakładam polar, wieczór jest wyjątkowo chłodny.
Rodzinne gniazdo Słońce świeci niezmiennie od kiedy opuściliśmy wschodnie Egilsstaðir. Pogodny poranek, zapowiada idealny dzień w stolicy kraju dorsza i swetra z owczej wełny. Reykjavík, niewielkie miasto liczące sobie ponad 120 tysięcy mieszkańców, to największy na Islandii port, od którego odchodzi kilka głównych uliczek z rybnymi i amerykańskimi knajpami oraz muzeami poświęconymi głównie historii i naturze. Fascynujący dom wulkanów, artystyczny sklep z polską zastawą z Bolesławca, chętnie kupowaną przez bywających tu Amerykanów, mecz islandzkich piłkarek na głównym placu – to właśnie tworzy obraz niewielkiej stolicy. Niedaleko najwyższego tu kościoła ewangelicko-luterańskiego spotykamy się z Piotrem Mikołajczykiem. Autor książki Cisza pośród kamieni, miłośnik wyspy, wita nas szerokim uśmiechem. Wybrałem Islandię, bo fascynowały mnie widoki, natura. Wcześniej pracowałem i mieszkałem w Norwegii, jednak to nie to samo – przyznaje. Piotr jest na wyspie na stałe od ponad dwóch lat, tu też poznał Berenikę, współautorkę książkowego reportażu. Razem szykują się do przeprowadzki w Beskid Niski, na razie jako miejscowi prowadzą blog poświęcony Islandii. Nadal będziemy pisać na ten temat. Szykujemy się do stworzenia kolejnej książki, najpierw jednak czeka nas długi proces zbierania materiałów. Po przeprowadzce do Polski będziemy wracać na Islandię mniej więcej cztery razy do roku, aby spotykać się z ludźmi i dalej eksplorować. Na Islandii mieszka około dziewięciu tysięcy Polaków, którzy stanowią najliczniejszą grupę imigrancką na wyspie. Bardzo lubię przyjezdnych z Polski. Są, podobnie jak my, bardzo pracowici i serdeczni – przyznaje Islandka poznana pierwszego dnia. Nasi rodacy najczęściej szukają tu lepiej płatnej posady, która pozwoli na zakup domu lub mieszkania w ojczyźnie, bądź po prostu spokojnego życia. Główną barierą może być pogoda, która trenuje przybyszy i nie daje im momentu wytchnienia. Islandia to teren wyjątkowo aktywny geotermalnie. Mieszkańcy żyją obok wulkanów gotowych do erupcji jutro bądź za dziesięć lat, tuż nad pulsującą pod powierzchnią ziemi lawą, pod zachmurzonym niebem, co chwila traktującym przechodniów mżawką lub jednym z ośmiu rodzajów smagającego wiatru. Aby wytrwać, Islandczycy jednają się z przyrodą, godzą z obezwładniającą ciszą i zbliżają do siebie nawzajem. 0
varia /
Polecamy: 58 Czarno na białym Każdy ma własne ikigai Fotografie ludzi z pasją
43 warszawa Spacer brzegiem Wisły Nowe bulwary wiślane
65 3 po 3 Zmory Warszawy
Co nas przeraża w stolicy
fot. Elwira Szczęsna
Na koniec Pierwszy raz J u s t y n a C i sz e k W I C E P R E Z E S S A MA G P R E S S
atrzę w dół. Zasycha mi w ustach. Woda jest jednak dużo niżej, niż się spodziewałam. Czuję niepokojące mrowienie, które ogarnia całe ciało aż po czubki palców u stóp. Robi mi się na zmianę zimno i gorąco. Zerkam jeszcze na znajomych, uśmiecham się i skaczę z klifu, który wystaje ponad 20 metrów nad powierzchnię wody. Niesamowite uczucie, od którego z przyjemnością się uzależnię. To właśnie pierwszy raz sprawił, że potem pływałam w lodowatej wodzie, z której nie chciałam wychodzić. Miałam energię, by siedzieć do trzeciej nad ranem bez żadnego uczucia zmęczenia. Śmiałam się i emanowałam szczęściem, którego nigdy wcześniej nie doświadczyłam. Ekstaza trwała około stu godzin, a niesamowite wspomnienia pozostają do dzisiaj. Kiedy znów miałam podobną okazję zupełnie w innym miejscu i odmiennych warunkach, nie mogłam przepuścić takiej szansy. Po cichu miałam nadzieję na powrót wrażeń, jakich zaznałam poprzednim razem. I się przeliczyłam. Chociaż poczułam zastrzyk adrenaliny i cały wachlarz emocji, to jednak wrażenia nie były już tak długotrwałe i pamiętne jak te wcześniejsze. Zawiodłam się na własnym sposobie odczuwania. Ktoś mnie zapytał, czy skoczę w tym samym miejscu po raz drugi. Od razu wiedziałam, że nie
P
Nie mam pojęcia, co mnie czeka i jest to ekscytujące.
chcę tego powtórzyć. Nie dlatego, że mi się nie podobało. Nie dlatego, że pewna część mojego ciała przybrała piękny odcień purpury po pocałowaniu lustra wody. Nie dlatego, że nie chciałam dać się sprowokować. Jedynym powodem było to, że bałam się umniejszenia znaczenia poprzedniego skoku. Ten pierwszy raz ‒ nieważn,e jakie doznania wywołuje ‒ jest zwykle najbardziej pamiętny. Pierwszy dzień na uczelni, pierwszy bieg w maratonie, pierwsza przeprowadzka, pierwsza randka, pierwsza podróż samolotem, premiera spektaklu… Kto tak dobrze pamięta drugą, trzecią, setną? Za każdym razem potrzeba silniejszych wrażeń, mocniejszej dawki, a i tak pojedynczy efekt już nie jest tak powalający, ciągle czegoś brak. Nie oznacza to, że nie czerpię radości z moich pasji, ale jednak nieustannie zatracam się w dążeniu do tego, co dostałam za pierwszym razem. Pragnienie odczuwania jest o wiele silniejsze od zdrowego rozsądku. Teraz czekam na nowe wyzwania. I na kolejny skok. Adrenaliny. Oczywiście nie powstrzymam się, gdy znów zobaczę odpowiednią skałkę nad wodą. Ale może przyszedł czas na mały skok w bok… Nie mam pojęcia, co mnie czeka i to jest ekscytujące. Zobaczę, co jeszcze się wydarzy. Daję się ponieść losowi bardziej niż sile grawitacji. 0
październik 2017
/ ikigai wubalubadubdub
Każdy ma własne ikigai T E K S T i f o t o g r a f i e :
E lw i r a s zc z ę s n a
Wstawać dwie godziny wcześniej dla porannego treningu? Niemal całkowicie rezygnować z życia towarzyskiego? Dla osób, które poświęcają cały wolny czas, by realizować swoje pasje, to wcale nie są wyrzeczenia. To jest ich ikigai. odobno sekret długiego i szczęśliwego życia tkwi właśnie w tym obco brzmiącym wyrazie. Pojęcie to zostało stworzone przez japońską tradycję i w wolnym tłumaczeniu oznacza powód, aby wstawać rano z łóżka. Mieści się ono na przecięciu czterech kategorii rządzących naszym codziennym życiem: zawodu, misji, powołania i pasji. To coś, co kochamy robić i dobrze nam wychodzi, ale również może przynosić korzyść innym. A przecież oglądanie osoby spełniającej się w tym, co robi, to prawdziwa przyjemność. Obserwując tancerkę w czasie jej występu, widzimy jedynie efekt. Często nie zdajemy sobie w pełni sprawy z tego, że był on poprzedzony wielogodzinnymi przygotowaniami
P
58-59
i nie w pełni trafia do nas trud z tym związany. Gdy fotografowałam takie osoby, wielokrotnie miałam szansę zauważyć, jak dużo kosztuje je zaprezentowanie, wydawałoby się, najprostszych figur, które później oglądamy na zdjęciach. Tak samo jest w przypadku muzyków – choć ich wysiłek w mniejszym stopniu związany jest z siłą fizyczną, nie są oni tylko modelami pozującymi z instrumentem, a wkładają swoją ciężką pracę w to, by w trakcie sesji zdjęciowej mogła popłynąć przepiękna muzyka. Pasją może być każda czynność dla której szybciej zrywamy się z łóżka – czas, kiedy jesteśmy w stanie f low, a godziny lecą jak sekundy. To spotykanie ludzi, doświadczanie
zwykłych codziennych przyjemności, poszerzenie swojej strefy komfortu, a nawet (albo przede wszystkim) przeżywanie porażek. Fotografia na przykład daje możliwość ekspresji swojej indywidualnej, artystycznej strony, koncentracji na trwającej chwili i próbie jej jak najwierniejszego utrwalenia – nie tylko pod względem barw i obrazu, lecz także emocji. W końcu zachód słońca, mimo że powtarza się codziennie, nigdy nie jest taki sam. 0
Informacja Po więcej zdjęć autorki zapraszamy na jej stronę internetową: elwiraszczesna.pl.
ikigai /
paĹşdziernik 2017
niemieckie jedzenie w stolicy /
WARSZAWA Ach, cóż to było za uzo!
Niemieckie smaki Nie tylko współcześnie, lecz także w przeszłości Warszawa była postrzegana jako miasto z potencjałem, atrakcyjne dla obcokrajowców. Chętnie migrowali do niej między innymi przedsiębiorcy, architekci, artyści. Wśród nich można odnaleźć wiele osób z germańskim rodowodem. T E K S T:
kamila garbarczyk
rzed II wojną światową Warszawa była tętniącym życiem, wielokulturowym miastem, nazywanym czasem „Paryżem północy”. Ta różnorodność fascynowała wielu twórcow – najsłynniejszy przykład powieści warszawskiej stanowi Lalka Bolesława Prusa. Jednym z bohaterów jest rodzinca Rodzina Minclów – przedstawicieli niemieckiej mniejszości narodowej – którzy wyróżniają się pracowitością oraz zaradnością oraz wysoko ceniącą porządek. Nie była to jedynie fikcja literacka – o podniebienia warszawiaków dbały również realne postacie. Do dziś w Warszawie możemy znaleźć ślady działalności dwóch z nich: Karola Wedla i Floriana Fukiera.
P
Fabryka czekolady w Warszawie Karol Wedel jest chyba najbardziej rozpoznawalnym w Polsce emigrantem z Niemiec. Cukiernik przybył do Warszawy w połowie XIX w. i postanowił założyć spółkę zajmującą się wyrobem produktów cukierniczych. Pierwsza fabryka oraz sklep znajdowały się przy ulicy Miodowej.
z dj ę c i e :
J u l i a ja s kó l s k a
Wedel zdobył popularność dzięki wprowadzaniu innowacji cukierniczych – serwował czekoladę do picia, czym przekonał do siebie tłumy warszawiaków, a także jako pierwszy wprowadził na rynek czekoladki z dodatkami smakowymi. Wraz z rozwojem przesiębiorstwa fabryka została przeniesiona do budynku przy ulicy Szpitalnej, gdzie dziś znajduje się Pijalnia Czekolady E. Wedel. Warszawiacy nie mogli się oprzeć niemieckim słodyczom i wkrótce konieczna okazała się być kolejna przeprowadzka – do nowego, większego i bardziej nowoczesnego zakładu produkcyjnego. Ulokowany został on przy ulicy Zamoyskiego i funkcjonuje tam do dziś. W okresie międzywojennym E.Wedel wprowadził Ptasie Mleczko – kolejną nowość na ówczesnym rynku słodyczy.
Winiarnia w sercu miasta Na Starym Mieście znajduje się restauracja U Fukiera, która swą nazwę zawdzięcza bawarskiej rodzinie Fukierów (spolszczona wersja nazwiska Fugger). Kamienica, w której znajdu-
je się lokal, w 1810 r. została wykupiona przez Floriana Fukiera, który zdecydował się rozwinąć istniejącą tam wcześniej działalność o sprowadzenie starych win, m.in. trunków węgierskich. Właściciel zadbał również o odpowiedni wystrój – wnętrze ozdobione zostało drewnianą boazerią, a na ścianach wisiały grafiki przedstawiające stolice. Winiarnia szybko zdobyła dużą popularność i chętnie odwiedzana nie tylko przez mieszkańców Warszawy, lecz także przez przyjezdnych, wśród których znajdowali się królowie, książęta oraz inni dostojnicy – między innymi Wilhelm Wirtemberski oraz Fryderyk August Saski. Niestety wraz z wybuchem wojny w 1939 r. lokal został zarekwirowany przez okupantów i zawiesił swoją działalność. Po jej zakończeniu ostatni z rodziny Fukierów postanowił odbudować kamienicę. Pomimo starań, z powodu braku możliwości odzyskania własności do budynku, nigdy nie udało mu się odtworzyć pierwotnej działalności. Dziś w tym miejscu znajduje się restauracja U Fukiera należy do Magdy Gessler. 0
październik 2017
WARSZAWA
/ Warszawa nie będzie kolejnym Times Square?
Uchwałą znieść reklamy Tak zwana ustawa krajobrazowa zwiększyła kompetencje legislacyjne samorządów gmin i miast na prawach powiatu w zakresie organizacji przestrzeni publicznej. Warszawski projekt uchwały czeka na przyjęcie przez Radę Miasta; jej cel to gruntowne przeobrażenie nadwiślańskiego ładu przestrzennego. T E K S T:
M at e u s z S kó r a
stawa z 24 kwietnia 2015r., dla wygody nazywana krajobrazową, przede wszystkim zaktualizowała większość definicji związanych z reklamami i przestrzenią publiczną. Wprowadziła ona zmiany między innymi do: ustawy o drogach publicznych, prawie budowlanym czy do Kodeksu wykroczeń. Zobowiązuje również sejmiki wojewódzkie do przeprowadzenia audytów krajobrazowych – dokumentów, które identyfikują i oceniają wartość krajobrazów występujących na całym obszarze województwa.
U
Młot legislacyjny Najistotniejszym z punktu widzenia ruchów miejskich – ale też dla dzierżawiących i dzierżawców powierzchni reklamowych – jest jednak artykuł 7 tego aktu prawnego. Uzupełnia on ustawę o planowaniu i zagospodarowaniu przestrzennym o artykuł 37, dzięki któremu rady miast i gmin dostały do ręki potężne narzędzie legislacyjne. Umożliwia ono dowolne ustalanie legalnych granic rozmieszczenia szyldów, reklam „semaforowych” czy wielkoformatowych siatek na elewacjach. Uchwalenie takiego aktu wymaga oczywiście szeregu poprzedzających to kroków, jak finalne oddanie wstępnej wersji projektu uchwały do publicznych konsultacji. Osobnym aktem prawnym gminy mogą również wprowadzać na swoim terenie opłaty reklamowe, obliczane na podstawie powierzchni tablic, na których umieszczane są informacje komercyjne. Ustawa określa również maksymalną kwotę (2,5 zł), jaką gmina może pobierać od metra kwadratowego. Z opłaty reklamowej zwolnieni są właściciele szyldów, mają oni bowiem prawo do widocznego oznakowania swojej firmy.
Strefy dekomercjalizacji Warszawski projekt uchwały krajobrazowej jest umiarkowanie rygorystyczny. Miasto podzielono na trzy strefy: centralną (Śródmieście), śródmiejską (część Woli, Mokotowa, Żoliborza i Pragi-Północ) oraz połączony obszar miejski i przedmieść (pozostałe rejony). Im dalej od centrum miasta, tym mniej restrykcyjne są regulacje dotyczące powierzchni reklam. Uchwała ogranicza liczbę i rodzaje szyldów możliwych do umieszczenia na jednej nieruchomości. Likwiduje również możliwość reklamy
62-63
przy użyciu samochodów ze specjalnymi przyczepami, nierzadko emitującymi również uciążliwe sygnały dźwiękowe. Nośniki reklamowe na budynkach mają być umieszczane tylko na ślepych ścianach. Ponadto wielkoformatowe siatki reklamowe mogą wisieć wyłącznie na rusztowaniach w trakcie remontów elewacji, przez okres maksymalnie sześciu miesięcy.
Kto się boi ustawy reklamowej? Konsultacje społeczne projektu uchwały trwały od 5 czerwca do 14 lipca. W ich ramach miasto zorganizowało warsztaty na temat małej architektury i ogrodzeń, szyldów oraz reklam, czyli trzech kwestii najsilniej regulowanych przez uchwałę. W tym czasie zbierano również poprawki dotyczące uchwały. A tych było niemało. Swoje uwagi do projektu ustawy jasno określił ruch Miasto Jest Nasze. Projektowi zarzucono zbyt duże ustępstwa wobec branży reklamowej oraz deweloperów.
Na liście najistotniejszych wymagań pojawił się również zakaz stosowania ekranów LED. Dzięki formularzowi na specjalnie utworzonej przez działaczy MJN stronie „Żegnamy Reklamy” można było domagać się od Urzędu Miasta m.in. skrócenia okresu przejściowego dostosowywania się do zmian prawnych do jednego roku (w pierwotnej wersji projektu są to 2 lata dla nośników reklamowych, 3 lata dla szyldów i 5 lat dla obiektów małej architektury). Na liście najistotniejszych wymagań pojawił się również zakaz stosowania ekranów LED, jako element walki z zanieczyszczeniem świetlnym. Oprócz tego MJN ubiegało się o uniformizację słupów ogłoszeniowych, usunięcie z projektu wyjątków dla centrów handlowych oraz instytucji kultury. Naciskano także na przymus dostosowania się do nowych reguł osiedli, których ogrodzenia będą w dniu wejścia uchwały w życie niezgodne z jej projektem. W pierwotnej formie akt prawny zakazuje grodzenia osiedli wybudowanych przed 1989 r., lub mających powierzchnię większą niż 4
hektary. Projekt nie przewiduje jednak obowiązku likwidowania ogrodzeń, które już powstały. Oczywiście pojawiały się też głosy ludzi, którzy nad estetykę przestrzeni publicznej i urbanistykę przedkładają świętą dla nich własność prywatną, a nad wygodę poruszania się po mieście ułudę bezpieczeństwa w postaci grodzonych osiedli. Zmiany w tkance miejskiej zawsze budzą kontrowersje, a na przeszkodzie nawet pozytywnym przekształceniom może stanąć siła ludzkich przyzwyczajeń.
Nauka na cudzych błędach Stolica nie będzie pierwszym polskim miastem, które wprowadzi swój własny wariant uchwały krajobrazowej. Co więcej, Wojewódzki Sąd Administracyjny (WSA) w Warszawie również stracił szansę na bycie pierwszym, który taką uchwałę mógłby unieważnić. Taki los spotkał tzw. kodeks reklamowy Łodzi. Dokument został zaskarżony do łódzkiego WSA przez kilku miejscowych przedsiębiorców, a także wojewodę Zbigniewa Raua. Sąd uzasadnił odwołanie uchwały m.in. błędami w technice prawodawczej – stosowaniem w akcie prawnym nieprecyzyjnych określeń. Kodeks reklamowy nie określał również sposobu, w jaki właściciele reklam powstałych przed uchwaleniem aktu mają je dostosować do nowo obowiązujących reguł. W sytuacji, w której dwie tablice, każda należąca do innego właściciela, znajdowałyby się w zbyt bliskiej odległości od siebie, niemożliwe byłoby jednoznaczne stwierdzenie, kto powinien reklamę przesunąć. Wyrok w sprawie łódzkiego kodeksu reklamowego w chwili pisania tekstu jest jeszcze nieprawomocny. Rada Miasta zamierza odwołać się od decyzji WSA i skierować ją do drugiej instancji, którą jest Naczelny Sąd Administracyjny. Minęły ponad dwa lata od wejścia w życie ustawy krajobrazowej. Mimo to część polskich miast wciąż czeka na uchwalenie swoich wersji kodeksów reklamowych bądź odkrywa coraz to nowsze luki w już obowiązującym prawie. Niemniej w większości pozytywny odbiór projektów uchwał krajobrazowych i zaangażowanie mieszkańców w konsultacje społeczne jest pozytywnym sygnałem dla rozwoju polskiego planowania przestrzennego.0
modernizacja warszawskiego nabrzeża /
WARSZAWA fot. PolandMFA CC
Spacer brzegiem Wisły Bulwary wiślane wpisały się na stałe w kalejdoskop warszawskich atrakcji. Promenada jest wciąż rozbudowywana i staje się przestrzenią na kształt katalońskiej Barcelonety, zachowując jednak stołeczny charakter. T E K S T:
M ac i e j C z e rw i ń ski
ałac Kultury i Nauki, Kolumna Zygmunta, Zamek Królewski – symboli kojarzących się z Warszawą jest naprawdę wiele. Podczas odkrywania zakątków stolicy turyści mogą korzystać z masy atrakcji. Gdzie jednak na co dzień chadzają rodowici warszawiacy i mieszkający na stałe przyjezdni tacy jak studenci?
P
Wielkie otwarcie Odpowiedzią na to pytanie są bulwary wiślane znajdujące się na lewym brzegu Wisły. Jest to miejsce, w którym można odetchnąć i oderwać się od gwaru panującego na co dzień w wielkim mieście. Ale to nie wszystko. Stanowią one również obowiązkowy punkt weekendowych (i nie tylko) wypadów. Bulwary wiślane stały się prawdziwą warszawską atrakcją. I nic w tym dziwnego! 14 czerwca otwarto odcinek pomiędzy mostem Świętokrzyskim a ulicą Karową. Wydarzeniu towarzyszyły janimacje przygotowane przez pobliskie Centrum Nauki Kopernik oraz firmę innogy, która już od 2013 r. realizuje dla Centrum autorski program edukacyjny o pozyskiwaniu i wykorzystaniu energii – innogy Power Box – dzięki któremu uczniowie mogą samodzielnie wykonywać różne eksperymenty. Na terenie Muzeum nad Wisłą innogy zainstalowało także ławeczkę energetyczną zasilaną poprzez moduły fotowoltaiczne. Można na niej usiąść i odpocząć, jednocześnie „podładować” baterie zarówno swoje, jak i telefonu. Wieczorem natomiast na bulwarach były koncerty. Wystąpiły m.in. Bovska i Reni Jusis. Na tym się jednak nie skończyło. W kolejnych dniach na mieszkańców również czekało wiele atrakcji. Mogli oni uczestniczyć w warsztatach plastycznych i tanecznych czy w Targach Śniadaniowych. Mieli również możliwość zapoznania się z jedną z wystaw Muzeum nad Wisłą pt. Syrena herbem twym zwodnicza. Jej tematem było kulturowe znaczenie symbolu Warszawy oraz zmienność jego charakteru w ciągu dziejów. Obecnie natomiast w Muzeum prezentowana jest wystawa 140 uderzeń na minutę, która ukazuje związki pomiędzy kulturą rave a sztuką współczesną w latach
dziewięćdziesiątych w Polsce. Jest ona rozwinięciem prezentacji przygotowanej na Open’er Festival w 2016 r., sfinansowanej i zrealizowanej przez Alter Art – organizatora festiwalu. Widać więc, że otwarcie bulwarów było dość dużym i istotnym wydarzeniem na mapie Warszawy. Pokazuje to, że promenada jest miejscem bardzo cenionym przez mieszkańców stolicy. Dla władz miasta z kolei stała się wręcz oczkiem w głowie.
Miejsce dla każdego Nowo otwarty fragment bulwarów będzie oddawał odwiedzającym do dyspozycji m.in. „falujące” ławki czy plażę z tarasami solarnymi. Coś dla siebie będą mogły znaleźć również dzieci dzięki wodnemu placowi zabaw z figurami ryb i podświetlanymi w nocy fontannami. Wybudowano tam także scenę oraz stanowiska wystawowe i przeszklone pawilony z tarasami przeznaczone na kawiarnie i restauracje. Na bulwarze Jana Karskiego już od maja można wstąpić na kawę do Green Cafe Nero. Kawiarnia organizuje także regularnie wydarzenia takie jak cykl spotkań Nasze miasto Warszawa, podczas których można poszerzyć swoją wiedzę o historii stolicy, czy program Greenowy Punkt Widzenia poświęcony tematyce slow life i slow food.
Pokazuje to, że promenada jest miejscem bardzo cenionym przez mieszkańców stolicy. Osoby odpowiedzialne za planowanie i realizację projektu bulwarów wiślanych miały na uwadze odwiedzających w różnym wieku oraz poszukujących różnego rodzaju rozrywek. I trzeba przyznać, że to się udało. To miejsce podoba mi się dlatego, że każdy może znaleźć tu coś dla siebie ‒ mówi Kasia, studentka SGH. Moja mama może przyjść na bulwary z moim młodszym bratem – ona nacieszy się zielenią i spokojem, on będzie miał miejsce do zabawy.
Ja mogę spotkać się tam ze znajomymi po całym tygodniu na uczelni. To najlepsze miejsce na takie piątkowe wypady. W okolicach bulwarów znajduje się wiele kawiarni, barów i innych miejsc, w których można spędzać wolne wieczory z przyjaciółmi, jak Cud nad Wisłą czy występujące na ostatniej płycie Taco Hemingwaya Hocki Klocki. To miejsca, w których nie tylko można czegoś się napić. Stanowią także przestrzeń wydarzeń kulturalnych, lifestylowych oraz muzycznych. Obok swingowych potańcówek odbywają się imprezy z brzmieniem techno, takie jak osławiony cykl Niedorzeczne Techno, gdzie za DJ-ejką stają znane osobistości m.in. z Berlina. Ciepłe letnie wieczory można tam spędzać również na oglądaniu seansów kina plenerowego czy komedii stand-upowych. Cały teren nad Wisłą jest sukcesywnie zagospodarowywany. Jednym z ciekawych miejsc do obejrzenia w okolicy jest również Multimedialny Park Fontann – kompleks czterech fontann znajdujący się na skwerze Pierwszej Dywizji Pancernej Wojska Polskiego. W piątkowe i sobotnie wieczory (a czasami również w inne dni) od maja do września odbywają się tutaj półgodzinne pokazy multimedialne z wykorzystaniem reflektorów LED i laserów. W skład kompleksu wchodzi m.in. aż trzysta sześćdziesiąt siedem dysz wodnych i dwieście dziewięćdziesiąt pięć reflektorów LED RGB.
I co dalej? Kolejny fragment bulwarów budowany będzie między mostem Świętokrzyskim a Cyplem Czerniakowskim. 200-metrowy odcinek na wysokości Warszawskiej Syrenki ma być gotowy w przyszłym roku. Otwarcie odcinka od mostu Świętokrzyskiego do Śląsko-Dąbrowskiego planowane było na ubiegły rok. Inwestycja jednak została opóźniona z winy realizatora, ponieważ firma Hydrobudowa Gdańsk, która zajmowała się zmianami na bulwarach wiślanych, nie wywiązywała się z kontraktu i zbankrutowała. Nowym wykonawcą została Skanska. Prace ruszyły w maju ubiegłego roku. Jeśli tym razem nic nie stanie na przeszkodzie, już wkrótce będziemy mogli cieszyć się następnym odcinkiem promenady. Z pewnością będzie to wydarzenie, na które warto czekać. 0
październik 2017
PRZYDATNE ELEMENTY Ramka z opisem K i e r u n e k: Finanse i Rachunkowość O r g a n i z ac ja : SKN Konsultingu M i e j s c e u r o dz e n i a :
Warszawa
Z a i n t e r e s owa n i a : krawiectwo, projektowanie, plotkowanie, friends
N a j w i ę k s z a z a l e ta : pewność siebie
przejście na drugą stronę:
wyimek:
W dzisiejszych czasach następuje kompresja czasu związana z wielokrotnie większą prędkością życia.
1
linia dzieląca: Ramka z opisem
łącznik:
Ramka info
0-0 1-1 2-2 3-3 4-4 5-5 7-7 8-8 9-9 A - A Ą - Ą B - B C - C Ć - Ć D - D ...
Ramka pytanie
q-q w-... e-e r-r t-t y-y u-u i-i o-o p-p a-a s-s d-d f-f g-g h-h j-j k-k
Muzyka recka Multi recka Film recka Wywiad
l-l z-y x-x c-c v-v b-b n-n m-m
/ wrześniowe procenty starość większa radość
Na zdrowie Tom e k Ko t w i c a rzesień zawsze kojarzył się ze studenckim lenistwem. Gdy nasi młodsi koledzy zaczynają z powrotem przyzwyczajać się do dźwięku szkolnego dzwonka, my mamy tylko jedno zmartwienie: drugie terminy. Nie byłoby ich, gdyby nie nasze „nicsięniechcenie”. Okazji do zakrapianej zabawy, zarówno przed uciążliwymi testami, jak i po nich, jest jednak mnóstwo. Wracając z zerówki pewnej SGH-owej organizacji, zacząłem scrollować powiadomienia i złapałem się za wątrobę. Po tygodniu niemal nieustannego picia przeczytałem, że przyjaciele z liceum organizują kolejny wyjazd, dostałem zaproszenia na integrację pierwszego roku, urodziny, parapetówkę, a ostatnie 10 dni wakacji wiążą się z powrotami znajomych do akademika i Orientation Week. Gdyby założyć, że na każdym z tych wydarzeń będę chciał pić, przez cały wrzesień odnotowałbym jednocyfrową liczbę trzeźwych dni. Po wspomnianym wyjeździe straciłem głos, wypłukałem wszystkie mikroelementy, serce waliło mi jak dzwon przy najmniejszym wysiłku fizycznym, pogorszyły mi się cera i samopoczucie. Czy było warto? Wyjazd należał do udanych, więc mogę powiedzieć, że tak. Jednak mój stan fizyczny skłonił mnie do refleksji, czy przy paru kieliszkach mniej nie byłoby równie świetnie. Można bawić się również na trzeźwo. Najczęściej wyśmiewana, aczkolwiek popularna, maksyma rodziców i nauczycieli, przypomniała o sobie w najmniej spodziewanym momencie. Alkohol ułatwia nawiązywanie kontaktów, odstresowuje, zwiększa poczucie empatii oraz chęć otwierania się na innych. Nie każdy rodzi się ekstrawertykiem, ale każdy może nim na chwilę zostać lub przynajmniej przyjąć jakieś cechy tego typu osobowości. W mediach społecznościowych często wyśmiewa się niskolotne cytaty motywacyjne oraz trenerów osobistych (jeden z nich nawet otrzymał niedawno tytuł doktora nauk ekonomicznych w SGH). Poniekąd sprawiło to, że wielu ludzi omija tematykę rozwoju i kształtowania charakteru, traktując większość zagadnień z nimi związanych jako pseudonaukę. Więcej niż zwykle radości z udziału w spotkaniach towarzyskich można uzyskać albo dzięki używkom, albo walce ze swoim wycofaniem. Tertium non datur – trzeciej opcji nie ma. Weźmy pod uwagę przykład skrajny – postawienie wyłącznie na rozwiązanie sztuczne i pełną uległość wobec używek. W historiach alko-
W
Nie każdy rodzi się ekstrawertykiem, ale każdy może nim na chwilę zostać lub przynajmniej przyjąć jakieś cechy tego typu osobowości.
Artykuły i badania Long working hours linked to increased risky alcohol use , „BMJ-British Medical Journal”, 2015. Minister Zdrowia RP, Narodowy Program Prof ilaktyki i Rozwiązywania Problemów Alkoholowych na lata 2011-2015 , 2011.
64-65
holików zawsze przewija się motyw roli picia w rozwiązywaniu jakiegoś uciążliwego problemu. Trauma z dzieciństwa, odejście partnera, stres. Kluczowym elementem leczenia alkoholika, nie licząc samej woli rzucenia nałogu, jest nauczenie go radzenia sobie z tymi kwestiami, przed którymi wcześniej uciekał do butelki. Czy chęć dodania sobie odwagi lub otwartości działa tak samo? Zestawienie AA ze studenckimi integracjami to jednak bardzo mocne wyolbrzymienie. Warto być po prostu świadomym, że tryb życia przeciętnego aktywnego studenta sprzyja nadużywaniu alkoholu, a jako że nikt nie jest obiektywnym sędzią we własnej sprawie, sami nie potrafimy precyzyjnie ocenić, gdzie leży granica. Koniec studiów niekoniecznie oznacza ograniczenie używek. Praca też nie jest przeszkodą w piciu. Często może być przeciwnie – „British Medical Journal” opisuje badanie, którego celem było ustalenie, czy pracoholicy mają skłonność do nadmiernej konsumpcji alkoholu. Okazało się, że osoby pracujące co najmniej 48 godzin tygodniowo mają tendencję do spożywania jednorazowo większej ilości wysokoprocentowego napoju niż ci, którym praca zabiera mniej czasu. Nie licząc pracy w administracji publicznej (a na wyższych stanowiskach też nie jest to regułą), niewiele z typowych dla absolwentów SGH i UW branży kojarzy się z zamykaniem laptopa o 16.00. Według danych Ministerstwa Zdrowia w Polsce ćwierć miliona ludzi leczy się z alkoholizmu, 600–700 tys. jest uzależnionych, a 4 mln spożywa alkohol w sposób poważnie niszczący zdrowie – to znaczy „od czasu do czasu”, ale w ilościach mocno wpływających na stan świadomości odurzonego. Jeśli trend utrzyma się w naszym pokoleniu, to, ignorując wszelkie prawa statystyczne na potrzeby eksperymentu myślowego, dziesięcioro z pięciuset polskich znajomych na Facebooku będzie w przyszłości zmagać się z tym nałogiem. Całkiem prawdopodobne, że wśród nich może znaleźć się ktoś z naszej rodziny lub grona przyjaciół. Jeśli już zdajemy sobie sprawę z ryzyka, warto je kontrolować. Wielu, którzy dowiedzieliby się o chorobie we wcześniejszym stadium, bez problemu dożyłoby starości w zdrowiu. Nie zamierzam jednak zostać abstynentem – raczej nie w tym wcieleniu. Polecam za to, choćby tylko czasem, spojrzeć na powiedzenie pić też trzeba umieć przez pryzmat inny niż tylko bicie kolejnych rekordów. 0
dwa światy /
październik 2017
z przymrużeniem oka / something is no yes
Zmory Warszawy Witamy pierwszorocznych studentów! Niestety, na początek mamy dla was porządną dawkę rozczarowania – życie w stolicy wcale nie jest tak kolorowe, jak myślicie. Niebezpieczeństwa czyhają na każdym kroku. Przedstawiamy wam największe pułapki warszawskiego życia. Korpo
fot. pixabay.com/CC
fot. commons.wikimedia.org/CC
Życie nocne
fot. pixabay.com/CC
Imigranci
Na zewnątrz 30 stopni w cieniu, ale to nieważne – garniak
tami, wprowadzają obce słowa do naszego języka! Przy-
wanie, a tu zamiast śmietanki towarzyskiej grupka zata-
musi być. W jednej ręce sojowe latte, w drugiej najnowszy
chodzą niespodziewanie pod osłoną globalizacji w postaci
czających się meneli, a zamiast Maryli Rodowicz pani z ró-
iPhone i już możemy czelendżować świat pełen asses-
kebabów, falafeli, sushi i Bóg wie czego jeszcze. Zgodnie
żową parasolką. Po godzinnym wałęsaniu się po Nowym
smentów, mitingów oraz targetów, doprawiony szczyptą
ze starym polskim przysłowiem Polska dla Polaków, zie-
Świecie wreszcie znajdujesz ze znajomymi bar, na który
niespełnionych ambicji i wypalenia zawodowego. Jeśli ktoś
mia dla ziemniaków! wnoszę o zatrzymanie reżimu Bruk-
was stać. W pewnym momencie imprezy czujesz, że cały
zastanawia się, jak wygląda życie po śmierci, odpowiedź jest
seli oraz przywrócenie na rynek tradycyjnych polskich
następny dzień będziesz żałować tej nocy, ale to nic – na
prosta – nieba nie ma, jest tylko piekło i jest nim właśnie
potraw: schabowego z ziemniakami i surówką zawinię-
razie odsuń te myśli na bok, dopij piąte piwo i nie przejmuj
Mordor na Domaniewskiej. Niestety, korpoludzie (...ludzie?)
tego w placek, schabowego z ryżem owiniętego polskimi
się głosem w twojej głowie, bezskutecznie szukającym
to największy fakap naszej cywilizacji. Wielki Brat prze-
algami itd. No ale indyka masło-czosnek zostawcie!
odpowiedzi na pytanie: dlaczego znowu to sobie robisz?!.
strzega: opamiętajmy się ASAP, zanim będzie po dedlajnie.
OCENA: 88888
OCENA: 88777
OCENA: 88877
W autobusie wzrok mój przykuwa on. Twarz piękna jak
Warszawa nie Londyn, a Pawilony nie Soho. Mógłbym iść
Błądzę raz sobie przy rondzie ONZ i oczom moim ukazu-
oliwa i pot z niej spływa. Naprzeciw niego nieufnie łypie
nad Wisłę, wszak ciepło, albo w jakieś cywilizowane miej-
ją się Dwie Wieże. Między nimi uwijają się chude, ciemno
pani Grażynka. Od tego łypania boli ją głowa, więc chowa
sce, ale nie po to mieszkam w Warszawie, by żyć jak czło-
odziane zjawy wpatrzone w kolorowe smartfony. Wśród
ją w torbę jak speszony kangur. Chce wyjść; torba jest
wiek cywilizowany. A jednak Pawilony. Wchodzę do pierw-
tłumu wzrok mój przykuwa wysoka postać ubrana na
jednak ciężka, bo i głowa w niej schowana tęga, a Gra-
szej z brzegu budy, rozglądam się, a tam on, Oliwek, za
biało – to pani Grażynka z autobusu. Gdyby to ode mnie
żynka już nie ta. I nagle – uczucie ulgi, wywołane przez
kontuarem stoi i shishę rozpala. Robi się duszno i nietrzeź-
zależało, nie byłoby tych potwornych korpośmieci!‒– zło-
pomocne ramię. Wysiadłszy, wyciąga głowę i oczom jej
wo. Patrzę po budach; trzech Hiszpanów słania się pod
ści się. A że akurat jest Dzień Grażyny, Dwie Wieże znikają,
ukazuje się nie kto inny jak oliwkowy jegomość właśnie,
drzewem, Anglicy jeszcze twardo stoją. Byłem tu, byłem
podobnie jak wszystkie oszczędności emerytki. Zostaje
szczerzący uprzejmie swe białe zęby.
tam – podsumowuję, niezamierzenie cytując wieszcza.
tylko ona, autobus i Oliwek w barze z shishą w Pawilonach.
OCENA: 77777
OCENA: 88889
OCENA: 88888
Mainstreamowe media milczą (sic), gdy Przyjezdni gwałcą,
No hej, jestem Marcin, znak zodiaku rak i mam 21 lat.
Przyjęli mnie! Warto było zbierać te ulotki ze standów, koor-
Obcy palą, a Uchodźcy rabują! – niekoniecznie w tej kolejno-
Lubię dyskoteki, kobiety i ogólnie takie, takie… ale to na-
dynować assessment center w naszej organizacji i samo-się-
ści! Całe szczęście nasze orlęta bronią niepodległości przed
uka kręci mnie najbardziej. Poza tym uwielbiam podróże,
-rozwijać. Matura, studia, edukacja… to tylko relikty przeszło-
zalewem tego tałatajstwa! Sam kupiłem sobie biało-czer-
crossfit i indyjską kuchnię. A w ogóle to widziałaś tam-
ści, które w rzeczywistości ograniczają horyzonty człowieka.
woną pelerynę! – nieprzemakalna! Zachodni front walczy od
ten program kulinarny? Ale jedli! Nic nie mów, ja stawiam
A tutaj uczę się samych praktycznych skillsów: moje umiejęt-
16 lat, teraz nastał czas na atak od pleców! – razem, młodzi
– nie po to rozsyłałem te 3648 CV. No przecież Uchodźcy
ności są coraz bardziej miękkie, a swój team przestawiam jak
przyjaciele! – na piątą kolumnę! Widzieliście, jak nasi sztur-
by w korpo nie zatrudnili, c’nie? Tak, tak, jestem już Ju-
tabele z Excela. Za 2 lata? Ale ja siebie widzę! Na razie muszę się
mowali tamten kebab?! Ale tłukli! Chwila, widzę jednego!
nior Pro Spec, więc drzwi każdej stoją dla mnie otworem.
pokazać jako Junior Procrastination Specialist, za 20 lat awan-
– rzekł Marcin, gdy kawałki lustra tłukły się o wieko słoika.
Wanna get some big… data?
sują mnie na Si-I-Oł – a za 200 lat to wszystko będzie moje.
Zdążę, Klakson, Bziii.
OCENA: 88977
Miały być grube imprezy z celebrytami na czerwonym dy-
Judy
OCENA: 87777
Plują na naszą polską kulturę, żenią się z naszymi kobie-
Wielki Brat
OCENA: 88888
październik 2017
Do Góry Nogami
j uczelni hanej Alma Mater, najlepsze koc zej nas na li czy , ów urd tawić wam Witajcie w świecie abs owiedzialny postanowił przeds odp Nie or akt Red . wią mó iej ej elitę w Polsce. Tak przynajmn óć, w szkole wyższej kształcąc wr ie: a n , czy dzi tej w ć eży krótki przewodnik, jak prz intelektualną narodu. PR ZY GO TO WA Ł:
LN Y RE DA KT OR NI EO DP OW IE DZ IA
cem, któ eże li jes teś nie szc zęś liw Ka mpuod eko dal reg o los rzu cił zie jstw rod dob o jeg i o neg ów su Gł akowKr cia ejś prz i (np. bra ku prz eja zdu esi ąca), mi o deg każ 10 m cie ski m Prz edm ieś szy ć się kolejk ą na mo żes z prz yn am nie j cie ksz ą niż do sły nnej wię nej icz sto łówce biolog wie dzi alny rad zi po AÏOLI. Re dak tor Nieod ok ien ka w pla a dw ie sob ać wy gos po dar ow wa lka gat un ku t jes nie . Dowie dz się , czy m e! tyc rak w p o prze trw anie
J
mpus Gł ówoże sz też wr óci ć na Ka Arc heolog ii, ut tyt ny i zaj ść do Ins sła wnych oć pon ać ow szt sko żeby zji wyoka y prz A i. pot raw z ich kaw iar enk Hi sto utu tyt Ins do ko ciw sko czy ć naprze odpo ie iśc zyw (oc ryc zne go i zro bić kse ro ). Wa rto jce ole w k t nu mi 30 h cze kan iu sw oic OGUN -y (ale to do też zapisa ć się tam na rze – w t ym pew nie pie ro w przy szł ym semest które ws zys cy się na prz ega pił eś rejest rac ję), i zd aje . Ma gia ! dzi cho nie t zapisują, ale nik
M
666
aw iać się ie wa rto natom ias t ust cholog ii. psy u nat eka dzi do jce w kole m, co z ty z ies jdz wy Wi adomo, że nie low ać mp ste Pod m. cze pła z chc iałbyś, tyl ko oc studentow i w s eleg ity ma cję ? Kpina ! Pom tów, no chy ba nie ! den stu aw kre tar iac ie do spr zob ow iąz uje ! Hi storyc zna lok aliz acja budyne k arto jed nak ud ać się pod studen, tka plo si gło jak – Polonu ejc e do swo ci WPiA stojąc y w kol ali najlep sze łap tam e śni wła u jeg o dzieka nat na WPiA Bo ! rsz ma dar mowe wi-fi! Na Polon eca . pol nie lny zia ied pow Re dak tor Nieod
N
W
do budynajlepiej jed nak wejść iem ekran bow tam a ku Mi M-u, wit or, zac zyErr sa. ow nd Wi m z errore ? Mo żes z ien pew eś jest nas z studia na UW, czy eli jed nak Jeż ę. yzj dec ją swo ać jesz cze anu low Nie odpow ied zia lny kontynuujesz , Redak tor zuć cie wsz elk ą napor a: syk kla wit a i cyt uje .0 icie dzieję, wy, którzy wchodz
N