Niezależny Miesięcznik Studentów
Numer 169 Listopad 2017 ISSN 1505-1714
www.magiel.waw.pl
s.12 / temat numeru
Epidemia rozczarowań studenci, którzy szukają własnej drogi
spis treści / Czego nie mamy? – Sensu życia, pasji, ambicji...
20
28
48
52
Widzialna ręka państwa
Musical po polsku
Problem z pisuarem
Trzeba mieć styl
a Uczelnia
d Muzyka
g W subiektywie
k Technologie
06 08 10 11
Nie ma lekko! Czas na biznes I’m still standing Na bieżąco
8 Temat Numeru 12
Epidemia rozczarowań
b Patronaty 16
K a l e n d a r z w yd a r z e ń
c Polityka i Gospodarka 18 20 22
R o h i n g ja w o ł a o p o m o c Widzialna ręka państwa Problemy stanu tr zeciego
26 27
38
C z a s y d yc h o t o m i i Recenzje
j Warszawa
h Teatr 28 30
41 42
Musical po polsku Recenzje
44 46
O b o w i ą z k o w a (n i e)p r z y j e m n o ś ć L i s t a l e k t u r we d ł ug M A G L A
34 36
52
48
Trzeba mieć styl
q Felieton
O j c o w i e su k c e s u Bałtycki sur f
55
56
P r o b l e m z p i su a r e m
v Do góry nogami
Redaktor Naczelna:
Anna Lewicka
Zastępczynie Redaktor Naczelnej:
Stowarzyszenie Akademickie Magpress
Prezes Zarządu:
Marcin Czarnecki marcin.czarnecki.sgh@gmail.com Adres Redakcji i Wydawcy:
al. Niepodległości 162, pok.64 02-554 Warszawa magiel.redakcja@gmail.com
Bartł omiej Hać / Magda Golba
t 3po3 57 C h o r o b y X X I w i e k u
F i l m o w a r e w o lu c ja f r a n c us k a Recenzje
58
Wydawca:
Pułapki
3 Kto jest kim
u Sztuka
e Film
Małe wielkie kroki Na drodze do Ferrari
i Człowiek z pasją
Falenica to stolica Te m a t r z e k a
o Sport
f Książka 31 32
50 51
P o s t a ć f i k c y jn a
Hanna Górczyńska, Antonina Dybała Redaktor Prowadzący: Marcin Kruk Patronaty: Sara Filipek Uczelnia: Weronika Kościelewska Polityka i Gospodarka: Mateusz Skóra Człowiek z pasją: Paweł Drubkowski Felieton: Katarzyna Kołodziej Film: Piotr Bartman Muzyka: Alex Makowski Teatr: Edyta Zielińska Książka: Marta Dziedzicka Warszawa: Patrycja Świętonowska Sport: Adam Hugues 3po3: Marcin Kruk Kto jest Kim: Wiktoria Kowalska Technologie: Dominika Hamulczuk Czarno na Białym: Gosia Grochowska W Subiektywie: Aleksandra Czerwonka Do Góry Nogami: Redaktor Nieodpowiedzialny Korekta: Joanna Stocka Dział foto: Elwira Szczęsna Dyrektor Artystyczny: Marcin Czajkowski
Wiceprezes: Justyna Ciszek
Do góry nogami
Michalik, Joanna Mitka, Aga Moszczyńska, Magda
Redakcja zastrzega sobie prawo do przeredagowania
Nowaczyk, Michał Orlicki, Jarosław Paszek, Hubert
i skracania niezamówionych tekstów. Tekst
Dział IT: Marek Wrzos
Pauliński, Monika Picheta, Paweł Pinkosz, Jakub
niezamówiony może nie zostać opublikowany
Dział PR: Ewa Skierczyńska
Pomykalski, Piotr Poteraj, Iwona Przybysz, Sabina
na łamach NMS MAGIEL. Redakcja nie ponosi
Raczyńska, Anna Roczniak, Weronika Roszkowska,
odpowiedzialności za treści zamieszczonych reklam
Współpraca:
Anna Serwach, Katarzyna Skokowska, Monika
i artykułów sponsorowanych.
Skarbnik: Michał Hajdan
Natalia Bartman, Piotr Bartman,
Sylwia
Bartoli,
Maria
Błagowieszczeńska,
Anna
Basta,
Eliza
Paulina
Bierć, Błaziak,
Katarzyna Branowska, Paweł Bryk, Aleksandra Brzozowska, Justyna Czupryniak, Aleksandra Czyżycka, Barbara Drozd, Joanna Dyrwal, Kamil Dzięgielewski, Ada Eichert, Klaudyna Frey, Aneta Fusiara,
Katarzyna
Gładka,
Jakub
Julia
Hava,
Gałązkiewicz,
Gołdas,
Julia
Michał
Aleksandra
Szarek, Rafał Szczypek, Marta Szerakowska, Piotr
Szostakowski,
Mateusz
Truszkowski,
Krzysztof Wanecki, Matylda Weiss, Jakub Wiech, Michał
Wieczorkowski,
Jędrek
Wołochowski,
Karolina Piotr
Wilamowska, Woźniakowski,
Aleksander Wójcik, Dominika Wójcik, Wiktoria Wójcik,
Kacper
Zieliński,
Roman
Ziruk
Goszczyński,
Horwatt-Bożyczko,
Adam
Świeże Pióra:
A rtykuły, ogłoszenia i inne materiały do wydania listopadowego prosimy przesyłać e-mailem lub dostarczyć do siedziby redakcji do 9 listopada. Druk pokrywają w całości sponsorzy i reklamodawcy. Nakład: 7000 egzemplarzy
Jan Adamski, Natalia Andrejuk,
Hugues, Aleksandra Jakubowicz, Monika Jasek,
Magdalena
Katarzyna Jesiotr, Joanna Juszkiewicz, Oliwia
Cezary
Kapturkiewicz, Marta Kasprzyk, Maciej Kieruzal,
Kaniewska, Maciej Kierkla, Magdalena Kosewska,
Makieta pisma: Maciej Simm, Olga Świątecka
Kamil Klimaszewski, Ilona Kohzen, Aleksandra
Karolina Kręcioch, Michał Kurowski, Justyna Leń,
Współpraca: Maciej Szczygielski
Kołodziejczak, Angelika Kubicka, Paweł Kucharski,
Natalia
Aleksander Kwiatkowski, Zuzanna Laskowska,
Tomek Najdyhor, Marta Nowakowicz, Zuza Nyc,
Maurycy Landowski, Filip Lubiński, Aleksander
Małgorzata Pawińska, Marta Pawłowska, Natalia
Łukaszewicz, Monika Łyko, Karolina Mazurek,
Sawala, Dominika Sojka, Mikołaj Stachera, Artur
Katarzyna Maź, Anna Mączyńska, Katarzyna
Warzecha, Wiktoria Wysocka, Aleksandra Żurek
Bednarska,
Gołębski,
Maciej
Zuzanna
Lewandowska,
Buńkowski,
Jacewicz,
Aleksandra
Joanna
Okładka: Zuza Nyc
Morańda,
Jesteś zainteresowany współpracą? Napisz na: magiel.rekrutacja@gmail.com
listopad 2017
Słowo od naczelnej
/ wstępniak
Chciałabym być zawsze miła, ale nie zawsze mam czas
Życiowe scrabble Anna lewicka R E DA K TO R N A C Z E L N A
I
Socjologowie już dawno zauważyli, że sukces jest zawsze mój, ale błąd i niedopatrzenie – kogoś innego.
04-05
nymi stawami. Jednak zanim nadejdzie, warto pamiętać, że istnieje życie po pięćdziesiątce, sześćdziesiątce i siedemdziesiątce też. Do tego w każdym wieku Trzeba mieć styl – przekonuje Jaga Janik w wywiadzie z maglem. Prześladowania. Siedzę w domu i obserwuję zza szyby padający deszcz. Powinnam iść na zajęcia, ale nie pójdę, raczej zrobię sobie kawę i sprawdzę, co słychać u facebookowych znajomych. Prześladowania? Nie słyszałam. Tylko gdzieś w oddali Rohingja woła o pomoc. Wina. Nie białe, czerwone ani wytrawne czy słodkie. Moja osobista wina, do której się nikomu nie przyznam. Socjologowie już dawno zauważyli, że sukces jest zawsze mój, ale błąd i niedopatrzenie – kogoś innego. W przypadku ekologicznych problemów Wisły też trudno znaleźć winnego. To już Temat rzeka – niestety coraz uboższa i skrępowana naszą obecnością. Słowa. Przeciętna osoba zna ich kilkanaście tysięcy, wykształcony specjalista czasem nawet kilkukrotnie więcej. Prym wiodą też miłośnicy gry w scrabble – tyle że w ich przypadku do wygranej wystarczy sama świadomość istnienia danego wyrazu, bez potrzeby rozumienia jego znaczenia. W prawdziwym życiu nie powinniśmy się tym zadowalać. 0
graf. Jan Adamski
le słów zawiera magiel? To jeszcze można oszacować – na jednej stronie mieści się ich około tysiąca. Po odjęciu miejsca przeznaczonego na ilustracje można szacować, że ten numer przekazuje treść w 40 tys. wyrazów. Znaczna część to powtarzające się w nieskończoność listy najbardziej banalnych słów: „jest”, „i”, „dobry”, „można”, „on”... Ustalenie liczby unikalnych ciągów znaków wymagałoby użycia informatycznego skryptu albo nieziemskiej cierpliwości. Jeszcze trudniej ocenić, ile możliwości wyrażania myśli daje nam język polski. Eksperci zgodnym chórem stwierdzają, że nie jest to po prostu możliwe. Pojawia się zbyt wiele pytań: czy wliczać związki frazeologiczne, nazwy substancji chemicznych (jest ich ponoć kilka milionów) albo najnowsze zapożyczenia z angielskiego pozyskiwane metodą kopiuj-wklej? Gdzie znajduje się granica między przemyślanym neologizmem a karygodnym błędem językowym? Choć wydawnictwa prześcigają się w zapewnieniach, że to właśnie one stworzyły najbardziej kompleksowy słownik, jednocześnie istnieją słowa, o których najchętniej byśmy zapomnieli. Starość. Ten wyraz trudno polubić. Pachnie kremem na odleżyny i skrzypi niespraw-
aktualności /
Polecamy: 6 Uczelnia Nie ma lekko
Wywiad z dr. Grzegorzem Kolochem
12 Temat numeru Epidemia rozczarowań Studenci, którzy szukają własnej drogi
fot. Viki Vu Photo
20 PIG Widzialna ręka państwa Czy programy socjalne mogą się sprawdzić?
listopad 2017
/ Inspiracja Roku To już jest koniec... Będę za Wami tęsknić. WK
Nie ma lekko! Zajęcia na uczelni mogą być cenne zarówno dla studenta, jak i dla prowadzącego je wykładowcy. O zaletach pracy dydaktyka, trudnej organizacji czasu oraz o tym, co łączy naukę z muzyką, opowiada dr Grzegorz Koloch, laureat plebiscytu Inspiracja Roku 2017 w kategorii Studium Magisterskiego. rozm a wi a ły:
W i k to r i a kowa l s k a , J oa n n a K a n i e w s k a
MAGIEL: W SGH wykłada pan dopiero od kilku lat. Mimo to, spośród licznego grona dydaktyków, to właśnie Pana studenci wskazali jako swoją inspirację. Zdradzi nam Pan, jaką metodę prowadzenia zajęć stosuje? DR GRZEGORZ KOLOCH: Może nie powinienem mówić tego wprost, ale nie mam żadnej strategii. Wręcz przeciwnie – często jest tak, że dopiero tuż przed wykładem robię sobie krótkie podsumowanie tego, o czym chcę mówić. Nigdy nie planuję jednak, jak będę o tym opowiadać. Kiedy wykładam, w pewnym sensie odcinam się od rzeczywistości. Nie do końca kontroluję, co i w jaki sposób mówię – to się dzieje absolutnie automatycznie. Lata temu uwielbiałem grać na pianinie, to było to dla mnie odskocznią, źródłem ogromnej przyjemności. Potrafiłem wrócić do domu i mimo zmęczenia siedzieć do czwartej, piątej nad ranem i grać. Teraz podobnego rodzaju wrażenia docierają do mnie podczas prowadzenia zajęć dydaktycznych. Mówię to bez cienia kokieterii, tak naprawdę jest. Sprawia mi to niekłamaną przyjemność. Grunt to spontaniczność? Określona partia materiału musi zostać omówiona. Nie staram się jednak wkładać tego w sztywne ramy, wtrącam luźne dygresje. W moim mniemaniu wykłady nie są po to, żeby przekazać wiedzę faktograficzną. Od tego są podręczniki, obecnie mamy też dostęp do cyfrowych zasobów. Tego typu informacje możemy sobie przyswoić w domu, siedząc wygodnie z kubkiem kawy i w ciepłych skarpetach. Wykłady mają za zadanie wskazać kierunek poszukiwań. Przedstawić, na dosyć wysokim poziomie abstrakcji, czym zajmuje się dana dziedzina i jakie pytania pozostają w niej otwarte.
zać jakąś relację, która do pewnego stopnia ma charakter intymny – w końcu na zajęciach od razu widać, czy ludzie patrzą po ścianach, czy zachodzi jakaś interakcja. Ale to w relacji tête-à-tête, jak na seminarium dyplomowym, dowiaduję się niesamowicie ciekawych rzeczy. Jesteście przecież już dorosłymi ludźmi. W obszarach waszych specjalizacji jesteście zapewne większymi ekspertami niż ja. Nie dalej jak wczoraj rozmawiałem z dyplomantem, który jest srebrnym czy złotym medalistą w brydżu sportowym i parę dni wcześniej wrócił z mistrzostw Europy. Dla kogoś, kto tak jak ja lubi czasem pograć w brydża, mieć możliwość porozmawiania o tym z mistrzem to fantastyczna sprawa. Jest dla mnie źródłem niesamowitej satysfakcji, ile osób zgłasza się do mnie z pytaniem o promocję pracy dyplomowej, licencjackiej czy magisterskiej. Podczas studiów w SGH pan również stanął przed wyborem promotora. Kto nim został? Chyba mogę to powiedzieć. Był to mój mentor, mistrz i nauczyciel – prof. Tomasz Szapiro. Wiem, że to duże słowa, ale faktycznie tak jest. To Profesor najbardziej, poza rodzicami, ukształtował mnie na płaszczyźnie dydaktycznej i to jemu najwięcej zawdzięczam w związku z pracą naukową. Pod jego okiem pierwszy raz współtworzyłem publikację naukową. Żebym mógł do niej kontrybuować, profesor Szapiro musiał wcześniej spędzić ze mną mnóstwo czasu i wiele nauczyć. Stanowiło to dla mnie wtedy duże przeżycie. Zawsze uważałem się za szczęściarza, bo na swojej drodze bardzo często spotykałem ludzi mądrych, wartościowych i życzliwych zarazem. Jeżeli studenci uważają, że ja ich inspiruję, to postrzegam to raczej jako przekazywanie krok dalej inspiracji, której sam podlegam.
Odpowiem krótko: wstawać wcześniej, chodzić spać później i spać szybciej.
Podobno potrafi pan tłumaczyć rzeczy zawiłe w zrozumiały sposób. Moim zdaniem jeżeli ktoś coś rozumie, to potrafi opowiadać o tym w sposób prosty. To również weryfikator, który w stosunku do słuchaczy stosuje kadra dydaktyczna. Kiedy student zaczyna mówić o jakiejś metodzie naturalnie, instynktownie, a nie tylko przedstawia sformalizowany opis jej przejścia od punktu do punktu, to od razu widać, że on to rozumie. Jak na papierku lakmusowym. W rozmowach z kolegami zajmującymi się pracą naukową często posługujemy się skrótami myślowymi, nie tłumacząc sobie rzeczy podstawowych, ponieważ te mamy już w kanonie. Natomiast wy, słuchacze, w jakiś magiczny sposób potraficie o rzeczach, których się uczymy, myśleć niesamowicie out of the box. Zadajecie pytania, które mi nigdy nie przyszły do głowy i rzucacie na sprawy zupełnie nowe światło. Zwłaszcza gdy spotykam się z dyplomantami, jestem wręcz bombardowany tego typu insightem. Na czym polega wyjątkowość pracy z dyplomantami? Bardzo ważnym elementem jest dla mnie współbycie, spotykanie się ze studentami. Na wykładzie zawsze jest dość szerokie grono. Można nawią-
06-07
Kto, oprócz profesora, stanowił dla pana źródło inspiracji? Na studiach udzielałem się w Kole Naukowym Analiz Ekonomicznych, które prowadził prof. Jakub Growiec. Wiele się od niego nauczyłem. Fantastycznych ludzi spotykałem również w Narodowym Banku Polskim. Przez trzy lata dzieliłem pokój z prof. Rubaszkiem, dyrektorem mojego Biura był prof. Brzoza-Brzezina, współpracowałem z prof. Kolasą i prof. Makarskim. Osoby, o których mówię, to przecież gwiazdy młodego pokolenia polskich ekonomistów. Od samego początku, jeszcze w czasach studenckich, inspirowali mnie koledzy i koleżanki z Zakładu Wspomagania Analizy i Decyzji, dużo nauczyłem się od prof. Bogumiła Kamińskiego, którego bystrość umysłu potrafi być onieśmielająca. Czuję się zaszczycony, że mogę z nimi pracować. W świecie nauki każdy potrzebuje mentora? Być może niektórzy rodzą się geniuszami. Być może nie potrzebują wzorców, bo od początku mają je w głowie. Nie wiem, w każdym razie ja takim typem nie jestem. Dotyczy to również zarówno pracy zawodowej, jak i czy
Inspiracja Roku /
ogólniej – życia. Jak jesteśmy młodzi, często odrzucamy rady innych osób. Powody są różne. Niezmiernie trudno jest przecież inkorporować coś do siebie głęboko, jeżeli sami tego nie doznaliśmy. Dopiero z czasem zdajemy sobie sprawę, że nie tylko my żyjemy i się uczymy, ale inni ludzie też. I na pewno korzystanie z pomocy osób z większym bagażem doświadczeń jest sposobem skrócenia czasu na dojście do określonego poziomu. Umiejętność czerpania z doświadczenia innych ludzi to jedna z ciekawszych cech, które nabywa się z upływem lat. Jakie błędy dostrzega pan u swoich studentów? Nie jestem jeszcze w takim wieku, żeby wytykać błędy osobom trochę młodszym od siebie. Mogę się przyznać, co z perspektywy czasu samemu sobie poczytuję jako błąd. Na studiach dosyć często odpuszczałem te zagadnienia, które mnie nie interesowały. Potem musiałem bardzo dużo nadrabiać. To dosyć częsta praktyka i pewnego rodzaju pułapka. Dla większości ludzi okres studiów jest bowiem ostatnim, w którym mogą w miarę bezkarnie poświęcić dużo czasu na naukę. Potem, jak się idzie do pracy, jest go drastycznie mniej. Nawet jeśli staniemy się wybitnymi specjalistami w naszej dziedzinie, to będziemy konkurować z innymi wybitnymi specjalistami. I wtedy wśród nich znajdą się ludzie, którzy widzą analogie. Którzy zawczasu naładowali trochę więcej baterii i potrafią spojrzeć na problemy holistycznie. Czy to znaczy, że na studiach powinniśmy skupić się na budowaniu bazy teoretycznej, a pracę zawodową odłożyć na później? Na pewno nie jest dobrym pomysłem odłożyć naukę na boczny tor i zająć się wyłącznie pracą. Bo w takim przypadku po co iść na studia in the first place? Na rynku pracy stoimy jednak na dwóch nogach. I ta „noga” związana z doświadczeniem jest ważna. Z jednej strony, ona daje nam odpowiedni signalling. Zmniejsza asymetrię informacji między nami a pracodawcą, którego interesuje, gdzie i przy jakich projektach pracowaliśmy w przeszłości. Ponadto, dzięki doświadczeniu, uczymy się na zasadzie learning by doing. W praktyce wykorzystujemy to, co od strony teoretycznej poznaliśmy na uczelni. Może nie jest to szczególnie pocieszająca konstatacja, ale po prostu trzeba znaleźć czas na jedno i drugie. Co więcej – jedno i drugie utrzymać na odpowiednio wysokim poziomie. Nie ma lekko! Łączy pan pracę naukową i dydaktyczną z pracą w firmie analitycznej, wcześniej pracował pan w Narodowym Banku Polskim. W jaki sposób organizować sobie czas, żeby pogodzić wiele zajęć? Jestem ostatnią osobą, którą powinno się o to pytać. Odpowiem krótko: wstawać wcześniej, chodzić spać później i spać szybciej. Ale też nie dać się zwariować. Każdy musi mieć swojego rodzaju odskocznię. Ja jestem uzależniony od jednej rzeczy. I to poważnie uzależniony. Tą rzeczą jest kontakt ze znajomymi. Uwielbiam pogadać z bliskimi osobami. Spotkać się na kolację. To nie musi być bardzo absorbujące czasowo. To może być godzinka, dwie. Ale nie potrafię żyć bez takiego luźnego, swobodnego kontaktu z najbliższymi mi osobami. Oprócz tego staram się znaleźć czas na czytanie. Co pan czyta? Kilkanaście książek równolegle. Być może nie powinienem się przyznawać… Przez całą szkołę średnią nie przeczytałem ani jednej lektury. Czytałem takie książki jak Wprowadzenie do algorytmów, to tak zwana „szara biblia” dla programistów. Coś się we mnie zmieniło na pierwszym, drugim roku studiów. Chyba zacząłem to sobie rekompensować. Obecnie czytam dużo beletrystyki, literatury pięknej. Uwielbiam poezję. Jest taki fantastyczny fragment w La Vita Nuova Dantego: The first three hours of night were almost spent... Nie znam włoskiego, ale zaczytuję się w angielskich tłumaczeniach Sonetów do Laury. Annę Kareninę przeczytałem w tym roku chyba po raz trzeci. 0
Dr Grzegorz Koloch Adiunkt w Zakładzie Wspomagania i Analizy Decyzji w Instytucie Ekonometrii Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie. Był ekonomistą w Biurze Badań Stosowanych w NBP oraz współzałożycielem i Członkiem Zarządu Turbine Analytics. Jego obszary badawcze to przede wszystkim: ekonomia obliczeniowa, optymalizacja numeryczna i finanse ilościowe. Wygrał plebiscyt na Inspirację Roku 2017 w kategorii Studium Magisterskiego.
listopad 2017
/ biznes prosto z SGH
Czas na biznes tekst:
M ałg o r z ata paw i ń sk a
Wśród studentów uczelni ekonomicznych, w tym SGH, panuje silne przekonanie o opłacalności pracy w różnego typu korporacjach. Jest to na pewno najpopularniejsza i najpewniejsza pod względem finansowym ścieżka kariery. Ale nie wszyscy chcą pójść tą drogą. Najlepszym dowodem na to są przedstawiane przez nas inicjatywy studentów i absolwentów SGH na stołecznym rynku startupowym.
Wyobraźmy sobie dwóch studentów SGH – Alexa Bielickiego i Krzyśka Rzymana – którzy pasję do roślin i smacznej kawy zamierzają połączyć z zarabianiem pieniędzy. Tamka 37 jest wynikiem ich pracy i dążenia do realizacji marzenia o niezwykłym biznesie w stolicy. Urbanjungle w sercu Warszawy, jak sami o sobie piszą na Facebooku, to nowatorski projekt polegający na sprzedaży egzotycznych roślin. Zielone produkty wystawiane są przed klimatyczną kawiarnią STOR, w której znajdziemy niesamowite napary z kawowca parzone metodą cold brew. Polega ona na zalewaniu zmielonych ziaren zimną wodą, dzięki czemu kawa zyskuje więcej aromatu i smaku. Przytulnie urządzone miejsce, zielona oaza w sercu Warszawy oferuje także bogaty wybór słodkich przysmaków. Kreatywni absolwenci nie spoczywają na laurach i wciąż udoskonalają swój projekt, wzbogacając go o nowe elementy takie jak unikalny przewodnik po kawiarniach Varsavia ich autorstwa. Obracają się wciąż w tej samej tematyce i wynajdują dla niej nowe zastosowania, bo czyż kawa nie jest rośliną?
fot. zbiory prywatne – Projekt: Roślina
Projekt: Roślina
Teraz coś zupełnie z innej bajki. Bajki fryzjerskiej. Jej początki sięgają już XVIII w., kiedy pomady uchodziły za symbol wysokiego statusu społecznego. Jak się okazuje, czas nie wpłynął bynajmniej na spadek popularności tradycyjnych męskich środków pielęgnacyjnych. Odpowiadając na potrzeby rynku, młodzi studenci SGH – Adam Mendala i Mateusz Załubski – zdecydowali się otworzyć sklep z kosmetykami i akcesoriami do stylizacji włosów (na głowie i twarzy) mężczyzn. Wielu przedstawicieli brzydkiej płci, nie chce już być postrzeganych jako mniej zadbana część społeczeństwa, toteż coraz więcej uwagi przeznacza nienagannemu wyglądowi. Pomysł startupu wydaje się więc strzałem w dziesiątkę. Młodzi przedsiębiorcy oferują w ramach swojej działalności także porady dotyczące zakupu pomad. Wiedzą, w jaki sposób dobrać produkt tak, aby jak najlepiej odpowiadał potrzebom wymagającego klienta. Pośród dużej konkurencji na rynku, projekt ten zdecydowanie wygrywa jakością obsługi. Jest doskonałym przykładem na to, że studenci SGH umieją poradzić sobie nawet w niestandardowym segmencie rynku.
08-09
fot. pixabay.com
Pomady.pl
biznes prosto z SGH /
Asante Bamboo Bikes
fot. pixabay.com
To jeszcze jeden z cyklu biznesów „nieprawdopodobne, a jednak”. Igor Pielas, absolwent SGH, postanowił wykorzystać ogólnoświatowy trend zdrowego stylu życia i stworzył bambusowe bicykle, które ważyły od 11 do 12 kg, zatem były lżejsze od tradycyjnych i do tego przyjazne środowisku. Użycie bambusa jako surowca produkcyjnego nie powodowało wielkich strat w ekosystemie, ponieważ drzewo to występuje na pięciu kontynentach. Co ciekawe absolwent SGH nawiązał współpracę z Ghaną, w której produkowane są drewniane rowery. Społecznie odpowiedzialny biznes miał zapewnić mieszkańcom Afryki pracę, która byłaby dla nich cennym źródłem utrzymania. O atrakcyjności bambusowych pojazdów decydowała także ich unikalność – każdy powstały rower w mniejszym lub większym stopniu różnił się bowiem od poprzedniego. Biznes teoretycznie z przeszłości (przedsiębiorstwo zakończyło działalność), ale jednak na tyle inspirujący, że warty zapamiętania.
Podróże i poznawanie nowych kultur to dosyć popularne hobby. Jednak wyłącznie nieliczni są w stanie z lokalnej tradycji zrobić biznes i wywrócić swoje życie do góry nogami, uciekając na drugi koniec świata. Oliwia Lewandowska oraz Karolina Smakosz, podziwiając piękno Ameryki, poznały kobiety zajmujące się wyrabianiem przedmiotów z wełny alpak. Polki wróciły do ojczyzny, ale nie na długo. Zabrały ze sobą ostatnie pieniądze i postanowiły powrócić do Ameryki, aby od lokalnych rzemieślniczek nauczyć się fachu, po czym sprzedawać powstałe produkty na całym świecie. Wierzą, że ich startup może zapewnić stały dochód lokalnej ludności Andów, a produkty mogą kosztować niemalże tyle samo, co towary z sieciówek. Konkurencyjność cen chcą osiągać poprzez ograniczenie kosztów tradycyjnego marketingu oraz rezygnację z inwestycji w sklepy stacjonarne. Studentki udowadniają, że warto czasami dla własnego pomysłu poświęcić wszystko i stworzyć coś naprawdę oryginalnego.
fot. zbiory prywatne – Ethical MANO
Ethical MANO
KanarekApp
fot. pixabay.com
Smog jest zjawiskiem, które niewątpliwie szkodzi zarówno nam, jak i całemu środowisku. Łatwo na niego narzekać, trudno jest się nim zainspirować i wykorzystać do rozwinięcia własnego projektu. Zadanie to udało się Michałowi Tajchertowi, który podczas świąt Bożego Narodzenia spontanicznie postanowił stworzyć aplikację pokazującą poziom zanieczyszczenia powietrza miast w Polsce. Zrobienie pierwszej wersji zajęło mu raptem trzy dni. Nie jest to jedyna taka aplikacja, ale zdecydowanie odznacza się największą dokładnością. Pobiera dane z GIOŚ, Airly, LookO2 i kilku mniejszych organizacji i firm, które łącznie dysponują ponad 900 stacjami. Stanowi to największy zbiór takich danych w Polsce. Dane pobierane są co 10–15 min. z każdej stacji i trzymane na własnym serwerze. Takie rozwiązanie umożliwia błyskawiczne działanie aplikacji i kontrolę nad danymi. Najważniejsze jednak, że jeśli serwery np. GIOŚ-u padną, to aplikacja nadal działa tak samo szybko, a nie zawiesza się, jak to często dzieje się w przypadku innych tego typu rozwiązań.
listopad 2017
/ ambasadorzy na SGH
I’m still standing Pojęcie employer branding, stało się obecnie bardzo modne, przez to wręcz nadużywane. Firmy nieustannie zabiegają o zainteresowanie studentów Szkoły Głównej Handlowej – czy to poprzez imponujący stand, czy przez rozwijanie programów ambasadorskich. tekst:
Pat rycja Ś w i ę to n owsk a
ak zdobyć pierwsze doświadczenie w kontaktach z biznesem bez spędzania czasu w biurze, co koliduje z codziennymi, uczelnianymi obowiązkami? Odpowiedzią na to pytanie jest przyjęcie posady ambasadora marki – osoby, która odgrywa rolę przedstawiciela firmy w środowisku akademickim. Do jego głównych obowiązków należy promocja i dbanie o dobry wizerunek „korpo”, które postrzega studentów SGH jako możliwych przyszłych pracowników.
J
Łącznik między dwoma światami W dynamicznym środowisku studenckim istnieje zapotrzebowanie na osobę, która będzie informowała o akcjach rekrutacyjnych i innych działaniach firmy. To właśnie ambasador to robi poprzez udział w targach pracy czy stanie na standach w dniach, kiedy firma rezerwuje dla siebie sektor Auli Spadochronowej. Do tego dochodzi także działalność online – zamieszczanie ogłoszeń na grupach o programach stażowych czy warsztatach prowadzonych przez firmę. Do moich obowiązków należy też kontakt z biurem karier na uczelni. Wkrótce będę też odpowiedzialna za organizację i promocję Akademii Wiedzy Praktycznej, czyli szkoleń prowadzonych przez firmę w SGH – uzupełnia ambasadorka MARS-a, Patrycja. W przypadku Jeronimo Martins, które dopiero od tego roku akademickiego uruchomiło swój pierwszy program ambasadorski, dochodzi jeszcze pomysł organizacji imprez na kampusie uczelni. Przedsiębiorstwo będące właścicielem Biedronki postanowiło organizować regularnie grille (prawdopodobnie w akademiku SGH, „Sabinkach”), gdzie będzie dostarczało swoje produkty. Od zaangażowania ambasadora zależy sukces przedsięwzięcia, gdyż pomoże on firmie we wszelkich kwestiach organizacyjnych, począwszy od logistyki, na promocji wydarzenia skończywszy. Nierzadko takiemu studentowi-ambasadorowi powierza się także zadanie budowania świadomości marki poza murami uczelni – na wyjeździe integracyjnym Samorządu SGH ambasador
10-11
F O T ogr a fi a :
z u z ann a jacew i cz
Deloitte przedstawił krótką prezentację firmy, podobnie dzieje się na konferencjach AIESEC-u. Program ambasadorski umożliwia mi zbliżenie firmy oraz środowiska akademickiego poprzez własne inicjatywy. Dzięki temu studenci będą mogli świadomie podjąć decyzję dotyczącą ścieżki ich kariery czy udziału w programie menadżerskim. Poza tym dzięki ciekawym ludziom w Jeronimo Martins ambasadorstwo to świetna przygoda i dodatkowy wpis w CV – tak swoje doświadczenie podsumowuje Wiktor świeżo po kwalifikacji do programu.
Cztery etapy rekrutacji Aby zostać ambasadorem marki, nie wystarczy się po prostu zgłosić. Czasami rekrutacja jest wieloetapowa – składają się na nią weryfikacja CV, rozmowa telefoniczna bądź interview w firmie czy wypełnienie testu sprawdzającego znajomość angielskiego. W przypadku wielu firm takie programy cieszą się dużym zainteresowaniem, co pociąga za sobą sporą konkurencję. Nie bez powodu. Oprócz szansy na zdobycie doświadczenia ambasadorstwo pozwala na skrócenie ścieżki rekrutacji do firmy. Do tego dochodzą rożnego rodzaju benefity. KPMG wypłaca stypendium w cyklu miesięcznym przez cały okres trwania programu, a do tego oferuje studentowi iPada jako jego narzędzie pracy. Zgodnie z ofertą na stronie najbardziej aktywni ambasadorzy mogą liczyć na voucher na zagraniczne wakacje, na które pojadą wraz z osobą towarzysząca po zakończeniu programu. Dodajmy do tego szansę na udział w licznych konferencjach i szkoleniach w firmie, a otrzymamy idealny sposób na urozmaicenie sobie studenckiego życia. Przy okazji ambasador ma szansę na podwyższenie własnej konkurencyjności na rynku pracy. Wiele firm inwestuje w swoich ambasadorów, pragnąc, by byli oni dobrze przygotowani do pełnienia swoich przyszłych obowiązków. W tym celu organizuje intensywne szkolenia, na których spotykają się ambasadorzy z całej Polski, by razem uczestniczyć w warsztatach. Spotkanie przedstawicieli MARS-a było dwudniowe i mieliśmy na nim
okazję poznać firmę od środka. Dowiedzieliśmy się wszystkiego o programach oferowanych przez MARS i też wspólnie ustaliliśmy zakres naszych obowiązków. Drugiego dnia przyszli do nas byli ambasadorzy, żeby podzielić się z nami wrażeniami z poprzedniego roku – wspomina Patrycja.
Odpowiedni target Nie sposób nie zauważyć, że niektóre firmy preferują osoby z konkretnych organizacji. Można zarzucać rekruterom dyskryminację, ale takie postępowanie ma przecież swoje uzasadnienie. Korporacje konsultingowe szukają ludzi zainteresowanych karierą w branży, w związku z tym wolą zaangażować osobę, która należy np. do SKN Konsultingu i może dotrzeć do grona zainteresowanych z tej organizacji. Chodzi po prostu o kandydatów, którzy mogą przekazywać wiadomości o rekrutacjach i wydarzeniach jak największej grupie studentów w targecie. Jeśli są nim studenci danej organizacji, to raczej jasne, że firmy wezmą ambasadora z tego środowiska – podsumowuje Marta, studentka SGH. Jedna reguła jest oczywista – im większa i bardziej znana organizacja, tym większe szanse, że znajdzie się ona w kręgu zainteresowania firmy z uwagi na swoją rozpoznawalność przekładającą się na odpowiednio duże zasięgi. Studenci często zwracają także uwagę na swoiste dynastie ambasadorów w obrębie jednego koła czy organizacji. To nawet niekoniecznie kwestia tego, że dana organizacja się sprawdza i jej członkowie cieszą się zaufaniem firmy. Po prostu jeśli ktoś z CEMS-u ma polecić kogoś na swoje miejsce, to z dużym prawdopodobieństwem będzie to osoba z tej samej organizacji – mówi Ania, studentka SGH. Wpis do CV, nowe doświadczenia, pierwszy kontakt z korporacją – te czynniki zachęcają do aplikacji do programów. Jednak nie należy zapominać, że nie jest to praca dla każdego, gdyż ambasadorstwo wymaga bycia osobą publiczną, która dobrze czuje się w szerszym gronie. Łatwo przecenić swoje możliwości, a wtedy całe dnie przy standzie i rozdawanie długopisów przestaną jawić się jako cudowna alternatywa dla wykładów. 0
aktualności /
Na bieżąco t e k s t:
K a r o l i n a k r ęc i o c h
Awans SGH w rankingu „Financial Times”
Październik to czas wyborów do organów Samorządu Studenckiego – jednak nie tylko. W dniach 21–28 października 2017 r. w SGH odbyło się referendum studenckie, które obejmowało pytania dotyczące między innymi standaryzacji egzaminów ze wszystkich przedmiotów podstawowych, przeniesienia drugiego terminu sesji w semestrze letnim z września na lipiec oraz umożliwienia zapisywania się na przedmioty, które kolidują ze sobą czasowo. W tych samych dniach studenci mieli możliwość oddać swój głos w wyborach do Rady Samorządu Studentów oraz do Rady Senatu i Rady Kolegiów.
Dwa programy magisterskie oferowane przez SGH znalazły się w światowej czołówce rankingu organizowanego przez dziennik „Financial Times”. Istotą klasyfikacji Masters in Management jest ocena programów magisterskich z zakresu zarządzania. W tym roku CEMS Master’s in International Management, współorganizowany przez naszą Uczelnię zajął miejsce 9. Natomiast kierunek zarządzanie awansował z miejsca 73. na 68. SGH jest jedyną polską uczelnią figurującą w zestawieniu „Financial Times”. Znalezienie się kierunku w tym zestawieniu to sygnał, że studenci, którzy go skończyli, świetnie radzą sobie na rynku pracy.
Nowy Prezes GPW
Spotkanie z noblistką
Doktor Marek Dietl został wybrany na prezesa zarządu Giełdy Papierów Wartościowych w Warszawie przez jej walne zgromadzenie akcjonariuszy. Decyzja ta została zatwierdzona 26 września przez Komisję Nadzoru Finansowego. Dr Marek Dietl jest absolwentem naszej Uczelni oraz adiunktem SGH w Katedrze Ekonomii Biznesu Kolegium Gospodarki Światowej. Do obowiązków doktora należeć będzie kierowanie pracami zarządu giełdy. Będzie on zatem odgrywał kluczową rolę w dopuszczaniu do obrotu giełdowego papierów wartościowych oraz określaniu zasad ich wprowadzania.
Warszawski Uniwersytet Medyczny, Politechnika Warszawska oraz Wydział Fizyki UW zapraszają na konferencję MCS Medicina – Scientia – Cultura (6–9 listopada). Będzie ona poświęcona wybitnej postaci Marii Skłodowskiej-Curie na tle współczesnych wydarzeń i problemów nauk ścisłych, humanistycznych oraz medycznych w związku z jubileuszem jej urodzin. Każdy dzień Konferencji będzie dotyczył innego aspektu działalności noblistki – WUM (Medicina), PW (Scientia), UW (Cultura). 9 listopada w Dużej Auli PW odbędzie się Uroczysta Gala Urodzinowa, którą zaszczyci m. in. wnuk Marii Skłodowskiej-Curie. 0
graf. Dominika Wójcik
Referendum i wybory
listopad 2017
/ studenckie dylematy Bycie rekinem to jedna z fajniejszych rzeczy, jakie robiłem na studiach
Epidemia rozczarowań Idą na studia nieprzygotowani i niedojrzali emocjonalnie. Obecnie najwięcej trudności przysparza studentom nie zaliczenie kolejnego kolokwium, a odpowiedź na pytanie: dlaczego właściwie studiuję?. T e k s t:
M a r c i n C z a j kow s k i , W i k to r i a kowa l s k a
łomiany ogień. Te słowa usłyszałam od mojego Padre, kiedy jako 11-latka przestałam uczyć się grać na gitarze po tygodniu. Nie szło, bo gitara była chyba poradziecka i nienastrojona, nastroić nie miał kto, w domu nikt nie umiał grać, ale przede wszystkim: miałam 11 lat i wytrwałość to nie była najbardziej wyćwiczona z moich cnót – zaczyna opowieść Ala. W gimnazjum chętnie i często bawiłam się w teatr. Uwielbiałam lekcje polskiego, a pewien wspaniały nauczyciel, przy pomocy Herberta i jego kolegów po fachu, miał – być może – zbyt duży wpływ na mój rozwój psychoemocjonalny. Szybko więc pojawił się cel – była to szkoła teatralna. Po lekcjach śpiewu, konsultacjach w Akademii Teatralnej i maturach przyszedł czas na aplikacje do wybranych uczelni. Tak Alicja opisuje ten czas: To było chyba najtwardsze lądowanie w moim króciutkim życiu, przepłakałam cały lipiec – w czterech szkołach nie przeszłam nawet pierwszego etapu. Czy byłam zbyt przestraszona, czy zęby miałam krzywe, czy po prostu nie umiałam zrobić wrażenia: nieważne. Zapytana o oczekiwania względem szkoły teatralnej, Ala dodaje: Oczekiwałam chyba,
S
12-13
patrząc na to z perspektywy czasu, że w tamtym magicznym miejscu, w szkole teatralnej, będę mogła robić coś... wyzwalającego? Że to jedyne miejsce, paradoksalnie, gdzie wolno mi być sobą, czuć po swojemu. I gdzie mogłabym jednocześnie wsiąknąć, zniknąć, przestać istnieć, a być widoczną jako nie-ja. Jak widać, teatr to była zawsze dla mnie taka, wówczas nieuświadomiona, autoterapia. W końcu Alicja znalazła się na anglistyce, gdzie uczyła się przez niewiele ponad jeden semestr. Obecnie jest studentką kierunku lekarskiego oraz psychologii.
Na początku lat 90. w Polsce studiowało ok. 390 tys. osób. Dekadę później liczba studentów wzrosła do ponad 1,5 mln. Dlaczego nie poszłam po maturze do pracy, tylko na studia, które nie były moim pierwszym wyborem? Z tego samego powodu, dla którego nie poszłam do technikum: nie wiedziałam, że tak można. Rodzice są po studiach. Wydawało mi się, niesłusznie, że to jedyna droga. Teraz myślę o tym inaczej. Gdybym studiowała w tym momencie na innym kierunku niż lekarski, na pewno jednocześnie
grafika:
m a r c i n c z a j kow s k i
bym pracowała. Ala nie jest jednak osamotniona w swoim podejściu do studiów. Wielu studentów napotyka podobne problemy.
Gdy życie woła Na początku lat 90. w Polsce studiowało ok. 390 tys. osób. Dekadę później liczba studentów wzrosła do ponad 1,5 mln. Co jeszcze ciekawsze, współczynnik skolaryzacji (czyli odsetek osób kształcących się – w przypadku szkolnictwa wyższego między 19. a 24. rokiem życia) w ciągu 25 lat wzrósł prawie czterokrotnie i w roku akademickim 2015/2016 wynosił 47,6 proc. Był to najwyższy odsetek wśród wszystkich krajów OECD. Jednocześnie wśród młodych Polaków, którzy już zakończyli edukację szkolną, jedynie 46 proc. miało pracę – to najmniej spośród wszystkich krajów należących do tej organizacji (nie licząc Turcji). Choć wiele osób podejmuje studia, nie wszyscy robią to z pełnym przekonaniem. Jak pokazują wyniki ankiety przeprowadzonej przez magla wśród 700 studentów warszawskich uczelni, blisko 20 proc. z nich nie wie, czy ukończy rozpoczęte studia. Jednocześnie prawie 50 proc. ankietowanych ma wątpliwości, jaką pracę chce wykonywać w przyszłości. Można zatem wysnuć wniosek, że znaczna część młodych ludzi idzie na studia, bo nie wie, jaką ścieżkę kariery zawodowej powinna wybrać. Można wskazać wiele przyczyn tego zagubienia. Kinga Strzelecka, doradca zawodowy, sugeruje, że być może wynika to z niewystarczającego wsparcia i preorientacji zawodowej na etapie szkolnictwa średniego. Trudno się z tym nie zgodzić. Nie sposób bowiem oprzeć się wrażeniu, że z każdą kolejną reformą edukacji marginalizuje się rolę szkoły w nabywaniu kompetencji
studenckie dylematy /
do radzenia sobie na początku dorosłego życia, a pielęgnuje umiejętności zupełnie bezużyteczne. W 2012 r. weszła w życie reforma systemu edukacji autorstwa Krystyny Szumilas, która nie dość, że znacznie ograniczyła materiał w programie nauczania gimnazjów, to praktycznie zrezygnowała z liceum ogólnokształcącego, zastępując je szkołą mocno profilowaną. Od tego roku bowiem uczniowie klas humanistycznych (z wyjątkiem zajęć w pierwszej klasie) nie uczyli się już biologii, chemii, geografii i fizyki, a zamiast tego przyrody, i to w wymiarze godzin niepozwalającym na zrealizowanie całego materiału poprzedniego programu. Odpowiednio z klas o profilu ścisłym kompletnie zniknęły historia i wiedza o społeczeństwie, a przedmioty przyrodnicze zostały zastąpione jednym – kierunkowym.
Znaczna część osób korzystających z usług doradcy zawodowego oczekuje, że wskaże im on gotowy pomysł na ścieżkę kariery. Zdejmie z nich odpowiedzialność i wysiłek związany w poszukiwaniem własnej drogi zawodowej. Można z tego wywnioskować, że osoby te nie mają żadnego pomysłu na siebie. Dlaczego więc, zamiast zrobić rok czy dwa przerwy na znalezienie swojej drogi, idą na studia? Powodów jest kilka, a system edukacji w Polsce to tylko jeden z nich. Dużą rolę odgrywa tu również presja społeczeństwa, które nie akceptuje tego, że po szkole średniej na studia można nie iść. Idea studiów jest narzucona jako coś obowiązkowego dla każdego, kto chce poczuć się mądry (mimo że mądrość nic wspólnego ze studiami nie ma) czy akceptowany
(przede wszystkim przez rodziców). Aktualnie studia stały się w pewnym sensie „obowiązkiem”, który sprawił, że wszyscy po liceum idą na studia – czy chcą czy nie, czy ich interesuje kierunek czy nie, tak po prostu – bo wypada, bo rodzice chcieli, żebym poszedł – komentuje student Politechniki Warszawskiej. Młodzi ludzie często decydują się na dalszą edukację pod wpływem nacisku znajomych i rodziny lub aby odsunąć wkroczenie w dorosłe życie i związane z nim decyzje w bliżej nieokreśloną przyszłość – wtedy pięcioletni „inkubator” w postaci uczelni wydaje się świetnym pomysłem. Tyle tylko, że wcale nie jest. W 2017 r. 258 tys. maturzystów przystąpiło do egzaminu dojrza-
Idea studiów jest narzucona jako coś obowiązkowego dla każdego, kto chce poczuć się mądry. W efekcie gimnazjaliści, którzy decydują się pójść do liceum, muszą wybrać ścieżkę swojej kariery w wieku 16 lat – alternatywnie mogą przygotowywać się do rekrutacji na studia we własnym zakresie, pisząc matury z przedmiotów, których nie mają w planie zajęć. Praktycznie zanikło też szkolnictwo zawodowe. Panuje również przekonanie, że uczniami techników zostają ci, którzy nie dostali się do liceum.
Po tym będzie praca Nie jest zatem dziwne, że uczniowie szukają wsparcia – blisko 30 proc. studentów warszawskich uczelni korzystało z pomocy doradcy zawodowego. Co jednak bardziej niepokojące – aż 82 proc. ankietowanych jest z tej decyzji niezadowolonych. Mgr Kinga Strzelecka tak komentuje ten wynik: w dużej mierze uważam, że chodzi o niewłaściwe i nierealistyczne cele, które są stawiane przez klienta przed takim spotkaniem – lub wręcz ich brak.
listopad 2017
/ studenckie dylematy
14-15
studenckie dylematy /
łości, a połowa z nich właśnie rozpoczęła studia. Zdumiewa to, że znaczna część świeżo upieczonych studentów nie wie w zasadzie, po co. Niektórzy zrekrutowali się dla samej przyjemności studiowania, inni z braku alternatyw. Uczelnia odgrywa trochę rolę przechowalni. Studia wymagają niewielkiego zaangażowania i wszyscy wpadają w wir projektów – w nawale „pozanaukowych” wyzwań nie ma nawet czasu zastanowić się, czy człowieka faktycznie interesuje to, co studiuje – komentuje studentka pierwszego roku studiów magisterskich w SGH.
Teoria bez praktyki Niektórzy studenci mają jednak jasno postawione cele: rozwój osobisty, uzyskanie kwalifikacji potrzebnych do zapewnienia sobie i bliskim odpowiednich środków na dostatnie życie w bliższej i dalszej przyszłości. Zapomina się jednak, że studia to nie szkoła zawodowa, a pewna praca po ich ukończeniu jest tylko efektem ubocznym. To nie jest tak, że studiujemy coś i potem na pewno to będzie ten zawód i będziemy w nim pracować przez 20 lat – tylko właśnie może trzeba być elastycznym i dostosowywać się do zmieniających się warunków – komentuje dr hab. Katarzyna Górak-Sosnowska, Prodziekan Studium Magisterskiego SGH. Oczywiście nie można też generalizować – studia to jedyne rozwiązanie dla tych, którzy chcą zostać lekarzami, prawnikami, nauczycielami i wszystkich, którzy bez przygotowania teoretycznego nie mogą rozpocząć pracy. W rzeczywistości jednak takie kierunki nie stanowią nawet połowy wszystkich, reszta to tzw. studia interdyscyplinarne, gdzie student decyduje, w jaki sposób je wykorzysta. Lepsze jest dobre wykształcenie zawodowe nawet na poziomie technikum czy zawodówki niż lipne wykształcenie na prowincjonalnym wydziale zarządzania. Nie wszyscy są zdolni do studiów. Nie ma sensu otwieranie wydziałów tylko po to, by ludziom, którzy ledwo zdali matury i z trudem sylabizują, dać szansę uzyskania tzw. wyższego wykształcenia. Lepiej, żeby nauczyli się montować wtyczki i rury – mówi w rozmowie z „Newsweekiem” filozofka Agata Bielik-Robson. W podobnym tonie wypowiadał się również Donald Tusk, który w 2012 r. powiedział, że lepiej być pracującym, dobrym spawaczem niż kiepskim politologiem bez pracy. I właśnie tutaj leży sedno sprawy – studia nie są dla każdego.
Kalejdoskop perspektyw Szczególnie dzisiaj, w dobie wielu możliwości, rozpoczynanie studiów bez pełnego przekonania o słuszności tej decyzji jest zwykle ogra-
niczaniem się. Wykształcenie wyższe nie jest niezbędne w świecie, gdzie internet pozwala dotrzeć do ludzi znajdujących się tysiące kilometrów dalej, za darmo brać udział w seminariach, szkoleniach, a bilet lotniczy do niektórych stolic europejskich kupić można taniej niż bilet na Pendolino relacji Warszawa–Kraków. Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby zamiast iść na studia, lecieć do Londynu, Berlina i zdobywać doświadczenie zawodowe. Albo uczyć się wymarzonego zawodu w szkole policealnej. Albo przez crowdfunding czy pomoc inwestorów zrealizować swój pomysł na biznes. Lub zapisać się na roczny wolontariat w Kambodży.
Szczególnie dzisiaj, w dobie wielu możliwości, rozpoczynanie studiów bez pełnego przekonania o słuszności tej decyzji jest zwykle ograniczaniem się. Możliwości jest tak wiele, że często nie wiemy, co wybrać, więc próbujemy chwytać się wszystkiego. Takie rozwiązanie ma swoje wady i zalety, jednak niezaprzeczalnie więcej można dostrzec tych drugich. Po pierwsze – różnorodność to istotny czynnik w kontekście rozwoju. Albert Einstein powiedział kiedyś, że szaleństwem jest postępować ciągle tak samo i spodziewać się innych rezultatów. Mimo oczywistego odniesienia do fizyki, prawdę tę możemy zastosować również w „prawdziwym życiu”. Po drugie – próbowanie nowych rzeczy powoduje powstawanie kreatywnych pomysłów. Pozwala to spojrzeć na świat z innej perspektywy i sprawić, aby umysł zaczął się zastanawiać i analizować. Odwrotny proces zachodzi, gdy popadamy w rutynę – skutkuje to bowiem wprowadzeniem mózgu w stan uśpienia. Pewne rzeczy znane są nam tylko z teorii, trudno sobie wyobrazić, trzeba próbować, konfrontować się z rzeczywistością, podejmować ryzyko, doświadczać, wyrabiać sobie własne stanowisko. Jedynie wychodząc ze swojej strefy komfortu, jesteśmy w stanie tworzyć nową jakość w naszym życiu, choć oczywiście bywa to trudne i wymaga odwagi – komentuje Kinga Strzelecka. Eksplorowanie rzeczywistości i doświadczanie nowych rzeczy jest dla ludzi stanem naturalnym, a mimo to zawężając krąg zainteresowań i popadając w rutynę, sprawiamy, że rośnie w nas poczucie frustracji i ograniczenia. Godzimy się na to, mimo że o przekraczaniu własnych granic słyszymy na każdym kroku. Jesteś ponad lękiem, pokonaj
demona! Dasz radę! – grzmi Mateusz Grzesiak w jednym ze swoich filmików motywacyjnych na YouTubie. Tymczasem ze strefy komfortu często wychodzi się po trochu, a nie wystrzela z prędkością bolidu Formuły 1. Dla wielu osób lepsze jest powolne jej rozszerzanie niż rzucenie się od razu na głęboką wodę.
Droga wyjścia Warto próbować. Nie tylko pozwala to zdobyć nowe doświadczenia, ale – co jeszcze cenniejsze – przybliża nas do odpowiedzi na pytanie, które każdy na pewnym etapie życia sobie zadaje – Co chcę w życiu robić? Jaka jest moja pasja?. Chociaż z pasją wcale nie jest tak łatwo – dziś mówi się, że każdy ją ma, nawet jeśli o tym nie wie, że to świadczy o wartości człowieczeństwa. To tak, jakbyśmy poświęcali naprawdę dużo uwagi węzłom chłonnym. Okej, być może ciężko je od razu wymacać, ale zapewniam cię, gdzieś są – pisze na swoim blogu Andrzej Tucholski. Właściwie trudno znaleźć lepsze podsumowanie studenckich rozterek. Czy moje obecne studia są związane z pasją? Ciekawe słowo, ta pasja. Moje studia nr 1, czyli medycyna, wiążą się z ciekawością. (...) Ale lekarski daje mi perspektywę rozwoju i pewność, że zawsze będę miała co robić, zawsze będę potrzebna – porusza ten temat Ala. Według niej pasja nie istnieje – lubię biegać, ale czasem bolą mnie nogi. Lubię jeździć konno, ale od trzech lat nie stać mnie na jazdy. Lubię jeździć, ale nie jestem ani podróżniczką, ani turystką. Nie można jednak poświęcać życia na poszukiwanie pasji, bo to działanie z góry skazane na porażkę. Niemożliwe jest spróbowanie wszystkiego, co świat ma do zaoferowania. Obserwuję swoich byłych studentów, chociażby na Facebooku – ten poleciał na Madagaskar, ten działa w NGO, inny w strukturach unijnych, ten wyjechał na projekt, a ten dostał nagrodę. To są bardzo fajne możliwości, których, jak myślę, za moich czasów nie było aż tak wiele. Przez to, że ich przybyło, trzeba się chyba zacząć klonować albo bilokować – komentuje dr hab. Katarzyna Górak-Sosnowska. Na koniec rozmowy Ala dzieli się ostatnią refleksją: bardzo lubię filmy o wampirach. Trochę się tego wstydzę. Tak, te nowe, z ładnymi wampirami. Dlaczego? W tonach badziewia i kiczu jest tam wyrażone bardzo współczesne pragnienie: pragnienie czasu. Czy nie byłoby wspaniale mieć czas, żeby przeczytać te wszystkie książki, w oryginale też, i jeszcze żeby grać na pianinie, i zwiedzić Sankt Petersburg... To jest coś, na co bym poszła. Poznać więcej, wiedzieć więcej. Wiadomo, nie wiązałoby się to ze szczęściem. Ale i tak bym brała. 0
listopad 2017
patronaty
/ kalendarz wydarzeń
I tak zawsze mogłem być dziewczyną z “67158...”
Kalendarz wydarzeń listopad 2017
1
Koncert Niepodległościowy 14 listopada
2
Zespół Pieśni i Tańca Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie ma zaszczyt zaprosić Państwa na tegoroczny koncert, który upamiętnia jedno z najważniejszych świąt narodowych. Członkowie Zespołu pragną ukazać piękno polskiej kultury ludowej podczas „Koncertu Niepodległościowego”, który odbędzie się 14 listopada 2017 roku o 19:00 w Klubie Dowództwa Garnizonu Warszawa, al. Niepodległości 141a. Artyści zaprezentują repertuar pełnospektaklowy: tańce, pieśni, recytacje. Wstęp jest bezpłatny.
3 4 5 6 7 8
Celuj w Przyszłość 20–22 listopada
9
Jak znaleźć swoje miejsce w ogromnym świecie biznesu? Brak Ci pomysłu na siebie? Zatem koniecznie weź udział w konferencji ,,Celuj w Przyszłość”. 20–22 listopada odbędzie się cykl warsztatów prowadzonych w budynkach G i C w SGH, których celem będzie przekazanie wiedzy o tym jak wygląda branża konsultingu, finansów, reklamy i big data, oraz ukształtowanie sposobu myślenia pomagającego szybciej rozwinąć karierę. Więcej informacji znajdziecie na fanpage’u na Facebooku: facebook.com/celujwprzyszlosc/.
10 11 12 13 14 15 16
29. edycja Uniwersyteckich Spotkań z Rynkiem Pracy 22 listopada Biuro Karier UW zaprasza studentów i absolwentów wszystkich kierunków na 29. edycję Uniwersyteckich Spotkań z Rynkiem Pracy: 22.11.2017 r. na Kampusie Ochota UW, 23.11.2017 r. na Wydziale Neofilologii UW, godz. 10.00–16.00. Uczestnicy będą mieli możliwość kontaktu z rekruterami i specjalistami z firm, instytucji i organizacji. Dowiedzą się, jakie są nowoczesne metody rekrutacyjne oraz jak wykazać się pomysłowością w docieraniu do pracodawców. Więcej informacji na stronie: spotkania.uw.edu.pl.
Bezpieczna przystań? Uchodźcy a Europejski Trybunał Praw Człowieka 29 listopada Kryzys migracyjny pod lupą w Warszawie! Europejskie Stowarzyszenie Studentów Prawa ELSA Warszawa zaprasza na spotkanie „Bezpieczna przystań? Uchodźcy a Europejski Trybunał Praw Człowieka”. Odbędzie się ono 29 listopada o godzinie 20.00 w budynku Wydziału Prawa i Administracji UW przy ul. Lipowej 4 (sala 1.3). Wydarzenie zorganizowane zostanie w formie wykładu i debaty. Celem spotkania jest przedstawienie trwającego obecnie w Europie kryzysu migracyjnego przez pryzmat konkretnych przypadków.
17 18 19 20 21 22 23
Gala Miss i Mistera Politechniki Warszawskiej 18 listopada Tegoroczna edycja Gali Miss i Mistera Politechniki Warszawskiej odbędzie się już 18.11.2017 r. w Dużej Auli Gmachu Głównego Politechniki Warszawskiej. O tytuł najpiękniejszych rywalizuje dziewiętnaście kandydatek i dziewiętnastu kandydatów. Finaliści zaprezentują się w strojach wieczorowych i dziennych. Wybory swoim patronatem honorowym objął Jego Magnificencja Rektor Politechniki Warszawskiej. Wstęp na krużganki jest wolny.
Road To Excellence 20–30 listopada 20–30 listopada odbędzie się kolejna edycja projektu Road to Excellence organizowanego przez NZS SGH. Składa się on z cyklu szkoleń i warsztatów z Excela oraz innych programów informatycznych. Jest to doskonała okazja, by zwiększyć swoje umiejętności oraz zobaczyć, jak wygląda praca analityków. Zapraszamy również do udziału w konkursie z Excela, który odbędzie się w grudniu 2017 r. Więcej informacji znajdziecie na facebook.com/roadtoexcellence.nzs/. Do zobaczenia na warsztatach!
Media Student 25–26 listopada Media Student to inicjatywa Stowarzyszenia Akademickiego MagPress powstała w 2004 roku, mająca na celu zintegrowanie środowiska polskich mediów studenckich. Jest to realizowane poprzez organizowanie corocznych konferencji oraz warsztatów. Uczestnicy spotykają się i uczą od znanych i cenionych profesjonalistów, mają także możliwość dyskusji. Konferencja jest otwarta dla wszystkich zainteresowanych szeroko pojętym światem mediów, od tradycyjnych po nowe.
24
Konkursy EY do 20 listopada
25
26 27 28 29 30
Okazja do zdobycia unikalnego doświadczenia i sprawdzenia się w roli doradcy podatkowego bądź transakcyjnego w prawdziwych biznesowych sytuacjach. Atrakcyjne nagrody – 30.000 PLN dla zwycięzców, iPady, czytniki Amazon Kindle oraz kariera w firmie doradczej EY. Na studentów zainteresowanych wyzwaniami na styku prawa i ekonomii czeka EYe on Tax. Tym, którzy chcą wejść do świata wielkich transakcji, fuzji i przejęć, polecamy konkurs EY Financial Challenger. Zapisy są otwarte tylko do 20 listopada: eykonkursy.pl.
Informacja dla organizacji Organizujesz interesującą konferencję? Koordynujesz nowy, ciekawy projekt? Możemy Ci pomóc dotrzeć do społeczności studenckiej SGH i UW. Zapytaj o Patronat Medialny Niezależnego Miesięcznika Studentów MAGIEL, pisząc na: magiel.patronaty@gmail.com Deadline na zgłoszenia do numeru grudzień 2017: 09.11.2017
16-17
POLITYKA I GOSPODARKA / kryzys uchodźczy w Mjanmie xD ~ Anna Lewicka, Anno Domini 2017
Rohingja woła o pomoc Tysiące ludzi przedostają się każdego dnia przez birmańsko-bengalską granicę, uciekając przed prześladowaniami ze strony władz. Wysłanie na miejsce pomocy międzynarodowej jest utrudnione, a problem pozostaje nierozwiązany. T e k s t:
P i o t r b a r t m a n
ytuacja w Mjanmie jest obecnie jednym z najbardziej palących problemów z punktu widzenia społeczności międzynarodowej. Muzułmańska mniejszość Rohingja zamieszkująca stan Arakan (położony na północnym zachodzie kraju) jest regularnie prześladowana przez buddyjski rząd. Aung San Suu Kyi, szefowa rządu i minister spraw zagranicznych Mjanmy oraz laureatka Pokojowej Nagrody Nobla z 1991 r., w oficjalnym oświadczeniu stwierdziła, że jest świadoma masowej migracji z Birmy, nie ma to jednak nic wspólnego z prześladowaniem ze strony władz. Według niej winni są terroryści.
S
Do stabilności jeszcze daleko Mjanma jest jednym z biedniejszych państw świata. Z PKB per capita w parytecie siły nabywczej na poziomie 6 360 dolarów (dane z 2017 r.) państwo to plasuje się na 127. miejscu na świecie. Kraj, którego dominującym wyznaniem jest buddyzm therawada, przechodzi właśnie przemiany demokratyczne: w 2010 r. odbyły się pierwsze od 20 lat wybory parlamentarne. W ostatnich wyborach w 2015 r. zwyciężyła Narodowa Liga na rzecz Demokracji. Po negocjacjach z rządem brytyjskim w 1948 r. Mjanma uzyskała niepodległość. W lipcu poprzedniego roku zamordowano odpowiedzialnego za wyzwolenie Birmy Aunga Sana, którego córką jest Aung San Suu Kyi, obecna liderka Narodowej Ligi n rzecz Demokracji. Mimo to doszło do uchwalenia konstytucji. Ustrój nie przetrwał zbyt długo, gdyż już w 1962 r. przeprowadzono zamach stanu, w wyniku którego władzę w państwie przejęło wojsko pod dowództwem generała Ne Wina. W konsekwencji ogromnych protestów w roku 1988 rozpadła się birmańska struktura państwowa i doszło do kolejnego zamachu stanu dokonanego przez armię, po którym zmieniono nazwę kraju z Birmy na Mjanmę. Przeprowadzono demokratyczne wybory do parlamentu, w których z miażdżącą przewagą zwyciężyła Narodowa Liga na rzecz Demokracji. Rządząca junta nie uznała jednak wyborów, a członków NLD wtrącono do więzień. W 1997 r., mimo protestów państw zachodnich, Birma stała się członkiem organizacji ASEAN (Stowarzyszenia Narodów Azji Południowo-Wschodniej).
18-19
GRafika:
W i k to r i a W y s o c k a
Apatrydzi we własnym kraju W 1982 r. wprowadzono instytucję obywatelstwa Birmy. Za obywateli tego kraju nie uznano ludu Rohingja, który władze birmańskie uważały za ludność bengalską, przebywającą tymczasowo na terytorium Birmy. Bangladesz nie uznaje z kolei tej ludności za swoich obywateli, w efekcie czego stali się oni bezpaństwowcami. Nie uwzględniono ich także na liście 135 mniejszości zamieszkujących Birmę. Na początku lat 90. około 200 tysięcy przedstawicieli tego ludu wyemigrowało.
W ciągu trzech tygodni spalono co najmniej 200 wsi, a ponad 420 tys. Rohingijczyków, z których około dwie trzecie stanowią dzieci, musiało uciekać za granicę. Rohingjowie znajdują się pod ścisłą kontrolą władz Mjanmy. Do zawarcia małżeństwa potrzebne jest pozwolenie, a w przypadku kobiet – dostarczenie zdjęcia bez chusty na głowie. Pary w miasteczkach Maungdaw i Buthidaung nie mogą mieć więcej niż dwojga dzieci. Pozwolenie potrzebne jest także w celu zmiany miejsca zamieszkania lub odbycia podróży poza obszar stałego pobytu. Istotnym czynnikiem jest również problem biedy. Stan Arakan, który zamieszkują Rohingijczycy, jest najbiedniejszy w całym kraju. Niski jest także poziom miejscowej infrastruktury, a możliwości znalezienia zatrudnienia – znikome.
Ogniem w cywilów Według państwowych mediów Mjanmy 25 sierpnia ze strony rohingijskich milicjantów należących do Arakańskiej Armii Wybawienia Rohingji (Arakan Rohingya Salvation Army, ARSA) doszło do ataku na funkcjonariuszy pełniących służbę w jednostkach przygranicznych. Odpowiedzią były ataki ze strony państwa. W ciągu trzech tygodni spalono co najmniej 200 wsi, a ponad 420 tys. Rohingijczyków, z których około dwie trzecie stanowią dzieci, musiało uciekać za granicę. 28 wrze-
śnia podczas sesji Rady Bezpieczeństwa ONZ Wysoki Komisarz Narodów Zjednoczonych do spraw Praw Człowieka Zeid Ra’ad Al-Hussein oraz amerykańska ambasador przy ONZ Nikki Haley określili te działania mianem czystek etnicznych. Nie podjęto jednak żadnych działań, które mogłyby prowadzić do rozwiązania problemu. Władze Mjanmy natomiast wypierają się jakichkolwiek prześladowań, znajdując przyczynę problemów w działaniach terrorystów. Na reakcję Aung San Suu Kyi trzeba było czekać około trzy tygodnie; w oświadczeniu, które wydała, nie było zaś ani słowa krytyki pod adresem wojsk Mjanmy. „The Lady”, jak nazywana jest w swoim kraju Suu Kyi, zasugerowała, że świat powinien raczej spojrzeć na miejsca w kraju, w których panuje pokój. Powiedziała też, że nie boi się międzynarodowego badania tej sytuacji. Cała wypowiedź spotkała się z falą ogromnej krytyki. Tym bardziej znamienne jest to, że Aung San Suu Kyi, laureatka Pokojowej Nagrody Nobla, była dotąd postrzegana jako jedyna osoba, która może wybawić swój kraj z rąk rządzącej nim de facto armii. Niektórzy uważają jednak, że Aung San Suu Kyi nie mogła obwinić za ostatnie wydarzenia wojskowych, gdyż skończyłoby się to odsunięciem jej od władzy i rządami junty. Już teraz wojsko posiada w kraju olbrzymią władzę. W konstytucji istnieje zapis, na podstawie którego co najmniej 25 proc. miejsc w parlamencie musi być obsadzone przez armię. Co ważniejsze, generałowie mogą zawetować każdą ewentualną zmianę konstytucji. Wojsko kontroluje także kluczowe resorty rządowe. Wydaje się więc, że jakiekolwiek zmiany w ustroju politycznym Mjanmy są bardzo mało prawdopodobne.
The Lady Kluczową postacią dla rozwiązania obecnej sytuacji Rohindżów jest 72-letnia Aung San Suu Kyi. W 1988 r. założyła Narodową Ligę na Rzecz Demokracji, niedługo potem została jednak aresztowana. Wspierała wówczas swoich stronników politycznych przez demokratyczne przemowy wygłaszane zza krat. W 2010 r., po wyjściu z więzienia Stany Zjednoczone uhonorowały ją Złotym Medalem Kongresu, a Parlament Europejski Nagrodą Sacha-
kryzys uchodźczy w Mjanmie /
rowa. Odebrała również przyznaną w 1991 r. Nagrodę Nobla. Zbiegło się to w czasie z nasileniem się kryzysu w Mjanmie. Suu Kyi w następnych latach spotykała się wielokrotnie z Barackiem Obamą, który oferował pomoc dla jej kraju. Ona ograniczała się jednak do powtarzania haseł na temat konieczności obrony praw człowieka i praw mniejszości. Twierdziła, że przeprowadzenie akcji humanitarnej zupełnie osłabiłoby jej pozycję i w efekcie pełnia władzy nad państwem znalazłaby się w rękach wojskowych. W 2016 r. Obama popełnił poważny błąd w ocenie sytuacji i zniósł sankcje nałożone na Mjanmę dwadzieścia lat wcześniej. Jego intencją było zachęcenie kraju do wprowadzania demokratycznych reform, efekt był jednak odwrotny do zamierzonego; sprawujący realną władzę nad krajem wojskowi odczytali to jako legitymizację ich rządów – a zatem jako hasło do czynienia tego, co im się podoba.
POLITYKA I GOSPODARKA
Niechciani przybysze Problem Mjanmy ma zatem dwa oblicza. Z jednej strony jest to konflikt na poziomie administracji, toczący się o kompetencje junty. Z drugiej strony – tragedia Rohingjów, którym najbardziej potrzebna wydaje się właśnie pomoc władzy. Najwięcej spośród ludności stanu Arakan uciekło do pobliskiego Bangladeszu – przede wszystkim do położonego nad Zatoką Bengalską Koks Badźar, gdzie uchodźcy starają się przetrwać w specjalnych obozach. Warunki są tam trudne; brak wody pitnej zwiększa ryzyko wystąpienia cholery. Warto zauważyć, że Bangladesz nie jest sygnatariuszem Konwencji w sprawie Statusu Uchodźców z 1951 r. i w związku z tym nie ma obowiązku przyjmowania Rohingijczyków. Czyni to, władze nie zamierzają jednak przyznawać przybyszom z południa azylu – najchętniej odesłanoby ich z powrotem na drugą stronę granicy. Bengalczycy borykają się zresz-
tą z własnymi problemami – kraj jest jednym z najgęściej zaludnionych i zarazem najbiedniejszych państw świata. Na dodatek wojsko Mjanmy zdążyło już zaminować granicę z Bangladeszem, tak, by Rohingijczycy nie mogli powrócić do poprzednio zamieszkiwanych miejsc. Wydaje się, że w obecnej sytuacji najbardziej mogłaby pomóc mediacja ze strony społeczności międzynarodowej. Wciąż niejasne pozostają intencje Aung San Suu Kyi, która przyjęła najwyraźniej konformistyczną postawę. Potrzebny będzie dialog z Chinami, które będąc stałym członkiem Rady Bezpieczeństwa ONZ, mogłyby hamować ewentualne działania w rejonie Azji Południowo-Wschodniej. W najbliższym czasie do Mjanmy przyjeżdża z pielgrzymką papież Franciszek. Istnieje nadzieja, że jego wizyta zwróci ponownie uwagę świata na problem tego kraju i że tym razem na oświadczeniach się nie skończy. 0
listopad 2017
POLITYKA I GOSPODARKA
/ etatyzm
Widzialna ręka państwa M at e u s z S kó r a p ow s tan i e t e k s t u w s pa r ł F u nd u s z M e d i ów t e k s t:
Wolnościowy pogląd na gospodarkę zakłada efektywność rynków. Pozbawione regulacji mają zapewniać rozwój gospodarczy, czyli wzrost produktu krajowego brutto. Tylko czy to naprawdę działa? wolnościowym systemie rząd otrzymuje niewiele zadań, których realizacja nie może przynieść zysku prywatnym firmom. Państwo ogranicza się do kontroli nad przestrzeganiem prawa oraz zapewnienia bezpieczeństwa narodowego, oświaty itp. W ramach interwencji państwowych można jednak dokonać znacznie więcej – a często są one po prostu niezbędnym elementem rozwoju prywatnych przedsiębiorstw.
W
Droga siła robocza Wdrażanie nowych technologii powinno iść w parze z wypieraniem z rynku nisko wykwalifikowanej siły roboczej. Jednak według danych „The Economist” z 2016 r., na przestrzeni ostatnich 50 lat tempo wzrostu produktywności siły roboczej na świecie spada (mierzy się je jako ilość PKB wytworzonego w trakcie godziny pracy). W Stanach Zjednoczonych spadło z 2,2 do 0,6 proc. W krótkim okresie do wdrażania nowych technologii (które stają się kosztem stałym) potrzebne jest poniesienie dodatkowego wydatku związanego z zatrudnieniem specjalistów. Z kolei niewykwalifikowana siła robocza może łatwo zastępować technologię. Stąd, bez zewnętrznych bodźców, zwiększanie produktywności pracy poprzez unowocześnianie procesu produkcyjnego przedsiębiorstw zależy tylko od pomysłów zarządów.
20-21
Z rozwiązaniem tego problemu wyszła Norwegia. Silne związki zawodowe wymuszają tu specyficzne, kolektywne ustalanie płac. Prowadzi to do sytuacji, w której niewykwalifikowana siła robocza nadal może zastępować nowe technologie, ale jednocześnie przestaje być tania. W związku z tym przedsiębiorcom opłaca się inwestować w produktywność pracy. Potencjalny wzrost bezrobocia wyrównywany jest przez rozbudowaną siatkę ubezpieczeń społecznych, z której znane są państwa nordyckie. Norweską politykę dobrze charakteryzuje to, że na początku 2016 r. w wyniku spadków cen paliw i gazu ziemnego norweskie firmy petrochemiczne były zmuszone do zlikwidowania 30 tys. etatów. W liczącej nieco ponad 5 mln mieszkańców Norwegii to tak, jakby nagle bezrobotni stali się wszyscy mieszkańcy Kielc. Wydarzeniu temu nie towarzyszył jednak kryzys ani niepokoje społeczne. Norweskie interwencje w rynek pracy skutecznie rozwiązują problem bezrobocia związanego z przymusową zmianą miejsca pracy – według danych OECD z 2014 r. tylko 3 proc. ludności w wieku produkcyjnym pozostawała bez pracy.
Brasil sem Miséria Przykład Norwegii pokazuje, jak państwo opiekuńcze chroni swoich obywateli przed
nieprzewidywalną sytuacją na rynku pracy. Programy socjalne mogą też przyjmować formę wspierania rozwoju, szczególnie tych najbardziej dotkniętych biedą i stygmatyzacją. Brazylijski program społeczny Bolsa Familia (PBF) funkcjonuje od ponad 10 lat, a liczba jego beneficjentów jest równa niemal półtorej populacji Polski. To ciekawy przykład nie tylko ze względu na liczbę osób, jaką obejmuje, lecz także na warunkowy charakter transferu. Żeby uzyskać PBF, rodzice muszą dowieść, że ich dzieci są regularnie szczepione i uczęszczają do szkoły. Innowacyjny jest także sposób wypłaty: za pomocą specjalnej karty, z której pieniądze można pobrać w jednej z 14 tysięcy placówek Caixa, państwowego banku Brazylii. Taki proces wyklucza korupcyjne relacje z regionalnymi odpowiednikami ośrodków pomocy społecznej. W innym przypadku o nadużycia nie byłoby trudno – szczególnie że PBF skierowany jest do obywateli żyjących na granicy ubóstwa. Nierówność na świecie osiąga poziom niemożliwy do utrzymania. Dziś każdy biedak wie, że istnieją realne możliwości, by mógł otrzymać porządną edukację i dostęp do systemu ochrony zdrowia. I przed tą świadomością już nie uciekniemy – mówił Ladislau Dowbor, brazylijski ekonomista polskiego pochodzenia. Doradzał prezydentowi Luizowi Inácio Luli da Silva w trakcie wprowadzania
programu, który w 2011 r. obejmował 26 proc. populacji Brazylii. PBF okazał się względnie tani. W 2013 r., według danych Banku Światowego, kosztował ok. 0,6 proc. krajowego PKB. To obciążenie budżetu porównywalne z programem 500+, który w 2016 r. stanowił ok. 0,9 proc. polskiego produktu krajowego brutto. W ciągu pierwszych lat funkcjonowania Bolsa Familia stopa ubóstwa w kraju zmniejszyła się niemal o połowę (z 42,7 do 28,8 proc. wg „The Guardian”) – w tym z 9,7 do 4,3 proc. zmniejszyła się stopa ubóstwa skrajnego, tj. liczby gospodarstw domowych żyjących za mniej niż 1,90 dolara amerykańskiego dziennie. Przemyślana i śmiała polityka społeczna pozwoliła stosunkowo niewielkim kosztem włączyć do życia w społeczeństwie miliony obywateli, którzy takiej możliwości byli dotychczas pozbawieni.
Badania i rozwój Widoczna jest zatem rola instytucji państwowych zarówno na etapie kształtowania zachowań na rynku pracy, jak i ograniczania ryzyka socjalnego – a w drastycznych przypadkach wyciągania z ubóstwa i poprawiania warunków bytowych. Wydatków z budżetu nie trzeba jednak ograniczać tylko do tych kwestii. Popularnym argumentem za ich obcinaniem jest zwiększenie konkurencyjności gospodarki krajowej – w tym atrakcyjności dla inwestorów zagranicznych. Jednak tym, co najczęściej przyciąga firmy do inwestowania, nie jest wcale niskie opodatkowanie, a potencjał rozwoju realizowany między innymi w postaci prac badawczych i rozwojowych (R&D). Kiedy Pfizer, jeden z największych koncernów farmaceutycznych, zrezygnował ze swojego ośrodka R&D w Kent (Wielka Brytania) na rzecz Bostonu, nie zrobił tego ze względów podatkowych – w Stanach Zjednoczonych podatki są wyższe. Za to amerykański National Institute of Health (Narodowy Instytut Zdrowia) wydaje rocznie około 3,9 mld dolarów na prace badawczo-rozwojowe, w wyniku których rozwijane są nowe rodzaje leków. Co istotne – na płaszczyźnie R&D odbywa się bardzo charakterystyczny proces upaństwowienia kosztów i prywatyzacji zysków. Pozostając przy przykładzie Stanów Zjednoczonych, według danych FDA (Food and Drug Administration) między 1993 a 2004 r. 75 proc. nowych substancji czynnych odkrytych w ramach tzw. badań podstawowych powstało dzięki badaczom korzystającym z pieniędzy państwowych. Koncerny farmaceutyczne otrzymują zatem od państwa szereg nowych produktów, z których czerpią długofalowe zyski. Jednocześnie nie chcą wspierać finansowo rozwoju państwowych ba-
etatyzm /
POLITYKA I GOSPODARKA
dań. Przedstawiciele tych firm wolą opowiadać w mediach o tym, jak regulacje ograniczają potencjał rozwoju rynku farmaceutycznego.
Jak nie sfinansowano Internetu Ograniczanie interwencji do prowadzenia badań rozwojowych wciąż nie ukazuje pełnego potencjału państwa w zakresie podejmowania ryzyka. Ciekawym przypadkiem jest historia innowacji, która na każdym etapie swojego rozwoju była w całości finansowana przez amerykańskie agencje rządowe. Mowa o projekcie amerykańskiej Agencji Zaawansowanych Projektów Badawczych (ARPA) – a mianowicie ARPANET, bezpośrednim poprzedniku Internetu. Projekt hojnie finansowany przez ARPA rozwijał się na Uniwersytetach Stanforda, Kalifornijskim oraz UTAH. Rozrastał się na kolejne uczelnie, ale mimo względnie dobrej sytuacji gospodarczej w Stanach (1972–1979) żaden inwestor nie zainteresował się nowym wynalazkiem. Co ciekawe, na siedem lat przed rozpoczęciem prac nad ARPANET inżynier z think tanku powiązanego z ARPA zaproponował AT&T, jednemu z największych przedsiębiorstw telekomunikacyjnych, rozwiązanie podobne do początkowego etapu ARPANET-u. Chciał rozwiązać problem newralgicznych punktów w sieci komunikacyjnej – w przypadku ich uszkodzenia niemożliwy był kontakt z odbiorcą. Rozwiązanie miało polegać na stworzeniu zdecentralizowanej sieci, w której pakiety danych byłyby wysyłane za pośrednictwem innych członków systemu. Reakcja inżynierów AT&T była odmowna – inżynier został uznany za szaleńca bez podstawowej wiedzy o telekomunikacji. Zatem agencja rządu amerykańskiego zmuszona była rozwinąć Internet samodzielnie, gdyż sektor prywatny nie uznał go za przynoszący potencjalne korzyści.
Nowa Ekonomia Morawieckiego Rozważania nad zwiększaniem roli państwa w zakresie polityki gospodarczej są szczególnie aktualne w odniesieniu do proponowanej przez Radę Ministrów Strategii na Rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju. Projekt, a raczej zarys planu gospodarczego, jest silnie inspirowany Nową Ekonomią Strukturalną (NES). To nurt ekonomiczny stworzony przez Justina Yifu Lina, który w latach 2008–2012 był głównym ekonomistą Banku Światowego. Główna teza teorii Lina zakłada, że państwa powinny wspierać rozwój branż, w których mogą zyskać przewagę komparatywną na rynku światowym. Według obecnego rządu przyszłościowymi branżami mają
być m.in. stocznie, pojazdy elektryczne czy pociągi. NES nie jest jednak tożsame z centralnym planowaniem. Co prawda zadaniem państwa jest zidentyfikowanie potencjalnych branż, w których jest konkurencyjne w gospodarce światowej. Wspieranie ich rozwoju ma jednak przybrać postać odmienną od prostych dotacji i ulg podatkowych. Wsparcie powinno przyjmować formę rekomendacji – poprzez łaskawszą legislację i ściąganie zagranicznych inwestorów państwo ma sugerować, że rozwój przedsiębiorstwa o konkretnym profilu będzie mile widziany. Strategia na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju wskazuje w szczególności, że aby zwiększać poziom rozwoju, polska gospodarka potrzebuje inteligentnej industrializacji (wzrostu potencjału technologicznego oraz produktywności), dalszej poprawy infrastruktury (transport i technologie informacyjne), bliższej współpracy nauki i biznesu, a w efekcie wyższej wartości dodanej produkcji oraz większej liczby polskich liderów technologicznych i globalnych marek, które odnoszą sukcesy na rynkach światowych – piszą specjaliści z Polskiego Funduszu Rozwoju.
Polska plus Powrót do stawiania polityce gospodarczej pewnych celów jest ciekawą odmianą od czasów, gdy brak pomysłu na polską gospodarkę był planem samym w sobie. Strategia na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju stanowi jednak tylko część działań obecnego rządu. Nadzieje budzi projekt Mieszkanie Plus. O ile wpływ 500+ na wzrost demograficzny jest kwestionowany, o tyle projekt taniego najmu instytucjonalnego mógłby wpłynąć pozytywnie na strukturę własnościową lokali w Polsce. Obecnie, wg danych GUS z 2014 r., ponad 80 proc. Polaków zamieszkuje w lokalu, którego jest właścicielem (do tej liczby wliczani są właściciele kredytów hipotecznych). Dane mogą nie odzwierciedlać faktycznej sytuacji na rynku nieruchomości, ponieważ nie każdy wynajem lokalu jest rejestrowany notarialnie. Wciąż oznacza to, że wg GUS około 15 proc. populacji Polski odznacza się mobilnością zawodową – czyli gotowością zmiany miejsca zamieszkania celem podjęcia lepiej płatnej pracy. Kwestia efektywności interwencji państwowych jest w dużym stopniu kwestią gotowości społeczeństw do samodzielnego tworzenia warunków gospodarczo-prawnych. Istotna jest zarówno zdolność do tworzenia śmiałych wizji rozwoju biznesów, jak i podnoszenia poziomu życia. Zamiast ryby lepiej dać wędkę. Jednak zanim nauczymy kogoś łowić, warto go czasem nakarmić. 0
listopad 2017
POLITYKA I GOSPODARKA
/ organizacje pozarządowe
Problemy stanu trzeciego Co wnosi nowa propozycja rządu dotycząca rozwoju społeczeństwa obywatelskiego w Polsce i w jaki sposób wpłynie ona na sferę organizacji pozarządowych? t e k st i z dj ę c i a :
Paw e ł b ry k
Polsce zarejestrowanych jest ponad 120 tys. NGO (Non-Governmental Organizations, zwanych często „trzecim sektorem”), w których zatrudnione jest trochę ponad 200 tys. osób. Stanowi to około 1,5 proc. całego polskiego rynku pracy (w porównaniu do np. 7 proc. we Francji). Mimo olbrzymiego rozwoju trzeciego sektora, jaki dokonał się w ciągu ostatniego ćwierćwiecza, trudno mówić o mesjańskiej roli NGO w polskiej sferze politycznej czy społecznej. Niemniej trzeci sektor od czasu transformacji odpowiadał za budowanie partnerskich połączeń między administracją rządową i obywatelami. Do teraz.
fot. Jan Nowicki
W
22-23
Scentralizowana Wolność Najnowszą propozycją rządu nakierowaną na poprawę funkcjonowania NGO w Polsce jest projekt ustawy o powołaniu Narodowego Instytutu Wolności – Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego, który we wrześniu został uchwalony przez Senat. Do Centrum mają zostać przeniesione środki z Funduszu Inicjatyw Obywatelskich (FIO), które dotychczas były jednym z najpopularniejszych źródeł finansowania inicjatyw lokalnych – warsztatów artystycznych, projektów zwiększających zaangażowanie młodych ludzi w społeczeństwo obywatelskie czy też aktywizację osób starszych czy wyklu-
czonych społecznie. Mimo ograniczonego budżetu (60 mln złotych) małe granty z FIO finansowały działania oddolne fundacji, stowarzyszeń i grup lokalnych w całej Polsce. Nowy twór miał w zamierzeniach być także operatorem Funduszy Norweskich (system grantów przekazywanych przez państwa spoza UE dla nowych państw członkowskich), lecz nie zgodził się na to rząd Norwegii. Głównym celem powstania nowej instytucji jest – zgodnie z zapewnieniami strony rządowej – zwiększenie znaczenia sfery NGO, polepszenie współpracy między rządem a organizacjami pozarządowymi oraz zapewnienie transparentnego
i sprawiedliwego podziału funduszy pomiędzy wszystkie organizacje. W rzeczywistości prace nad projektem na kluczowym etapie jego powstawania – dotyczącym zwiększania wpływu administracji na społeczeństwo obywatelskie – były ukrywane przed szerszą publicznością oraz większą częścią środowiska NGO. Uniemożliwiało to efektywne konsultacje projektu.
Trzecia droga Wiele polskich organizacji pozarządowych obawia się rozwiązań proponowanych przez twórców Ustawy. Obecny kształt projektu Centrum jest krytykowany m.in. przez Helsińską Fundację Praw Człowieka oraz szereg polskich organizacji pozarządowych i ich związków, z Fundacją Batorego (obecny operator Funduszy Norweskich) i Ogólnopolską Federacją Organizacji Pozarządowych (OFOP) na czele. Łukasz Domagała, członek zarządu ostatniej z wymienionych organizacji, w rozmowie z Maglem komentuje: Dotychczas środki rządu na wspieranie inicjatyw lokalnych były dostępne dla organizacji pozarządowych w ramach Funduszu Inicjatyw Obywatelskich, który działał od 2005 r. Fundusz jest programem zarządzanym przez Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej, natomiast te środki są teraz przenoszone do nowej instytucji i nie mamy informacji, na co zostaną przeznaczone, bo zapowiadana przez rząd Narodowa Strategia Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego dotychczas nie powstała.
Zainteresowanie obecnych władz sferą NGO polega głównie na wzmożonej kontroli organizacji reprezentujących wartości odległe od linii politycznej i ideologicznej partii rządzącej. Domagała szczególnie zwraca uwagę na inny tryb przekazywania funduszy dla organizacji, którego nie przewiduje ustawa o pożytku publicznym i o wolontariacie: Nowa forma będzie pozwalać dyrektorowi Centrum na przekazywanie środków bez procedury konkursowej i na podstawie wewnętrznych przepisów ustalonych właśnie przez samo Centrum. W praktyce daje to możliwość uznaniowego i mało przejrzystego dysponowania środkami publicznymi. Nietrudno wyobrazić sobie sytuację, kiedy niektóre organizacje z powodu swojego
organizacje pozarządowe /
POLITYKA I GOSPODARKA
zaangażowania w działania strażnicze (ang. watchdog, czyli kontrola władzy m.in. przez występowanie o dostęp do informacji publicznej) czy przez zajmowanie się zagadnieniami niezgodnymi z wizją ideologiczną rządu – nie będą mogły liczyć na otrzymanie dotacji z Narodowego Centrum. Tego typu rozróżnienie jest szczególnie możliwe, jeśli weźmie się pod uwagę tekst preambuły, która została dodana do projektu Ustawy podczas ostatniego etapu prac: Państwo polskie wspiera wolnościowe i chrześcijańskie ideały obywateli i społeczności lokalnych, obejmujące tradycję polskiej inteligencji, tradycję niepodległościową, narodową, religijną, socjalistyczną oraz tradycję ruchu ludowego. Tak jednoznacznie ujęta deklaracja odnośnie do wartości religijnych może budzić zastrzeżenia: Ustawa budzi wątpliwości dotyczące zgodności z Konstytucją RP m.in. przez to, że zawiera kontrowersyjną preambułę, w której następuje bezpośrednie odwołanie wyłącznie do religii chrześcijańskiej – w przeciwieństwie do samej Konstytucji RP, która mówi o wartościach uniwersalnych, wywiedzionych zarówno z chrześcijaństwa, jak i innych źródeł – zauważa Domagała.
Organizacja rządowa Kolejnym elementem układanki związanej z jednostronnie ukierunkowaną polityką PiS w stronę sfery NGO jest Polska Fundacja Narodowa (PFN), a więc najnowszy twór fundacjopodobny powołany przez spółki Skarbu Państwa. Jej roczny budżet, planowany na 100 mln złotych, jest o 40 mln wyższy od wspomnianego Funduszu Inicjatyw Obywatelskich. Funkcjonowanie samej Fundacji na razie ogranicza się do przeprowadzenia kampanii przedstawiającej środowisko sędziowskie w negatywnym świetle – przez co można interpretować jej działania jako uzupełniające dla polityki Prawa i Sprawiedliwości wobec sądownictwa. Jak wskazuje Domagała: W latach 90. w Polsce istniały już fundacje Skarbu Państwa, w których niestety dochodziło do nieprawidłowości – przez co bardzo źle kojarzą się Polakom. Było to również powodem zmiany przepisów i obecnie Skarb Państwa nie może tworzyć fundacji. Obejściem tej zmiany jest powołanie do życia Polskiej Fundacji Narodowej przez spółki kontrolowane przez Skarb Państwa.
Złe praktyki Problemy trzeciego sektora, a w tym też jego stosunkowo niski wpływ na życie polityczne kraju, występowały również przed rządami Prawa i Sprawiedliwości. Niemniej w czasie poprzednich kadencji organizacje 1
Najbardziej rażące przypadki nadużyć wobec NGO:
Fundacja Autonomia Niezapowiedziana z odpowiednim wyprzedzeniem kontrola, a następnie wypowiedzenie w grudniu 2016 – bez procedur i bez zachowania terminów – umowy dotyczącej projektu skoncentrowanego na przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie, który był realizowany przez Fundację „Autonomia” z Krakowa. Oficjalnym powodem miały być naruszenia umowy projektowej w trakcie realizowanych działań, lecz nieoficjalnie mówi się o decyzji politycznej z racji zaangażowania Fundacji w działania antydyskryminacyjne i kwestie gender.
Centrum Praw Kobiet Wstrzymanie przekazywania środków dla Fundacji Centrum Praw Kobiet (CPK), od 22 lat pracującej na polu przeciwdziałania przemocy domowej. Zaprzestanie wypłaty środków publicznych uzasadniono tym, że organizacja, prowadząc projekty skierowane do kobiet, dyskryminuje mężczyzn – a przez to nie może otrzymywać środków ministerialnych. Biura CPK w Gdańsku, Warszawie i Łodzi stały się też celem nalotów policji w październiku tego roku. Przypadkowo – jeden dzień po Czarnym Proteście.
Fundusz Azylu, Migracji i Integracji Blokada środków Unii Europejskiej dla organizacji pozarządowych chcących pomóc migrantom i uchodźcom w ramach mechanizmu konkursowego Funduszu Azylu, Migracji i Integracji (FAMI). Od końca 2015 r. rząd Prawa i Sprawiedliwości blokuje wypłaty ze środków, najpierw przez unieważnienie konkursów, a w późniejszym czasie – przez nieogłaszanie wyników konkursów z połowy 2016 r. aż do października b.r. Jednocześnie prawicowa Fundacja Niezależne Media otrzymała nieproporcjonalnie wysoką dotację (6 mln złotych przeznaczono na stronę internetową) na rozpoczęcie działalności, z którą wcześniej nie była związana (ekologia).
listopad 2017
POLITYKA I GOSPODARKA pozarządowe miały aktywny wpływ na tworzenie aktów prawnych – tak jak przy ustawie o działalności pożytku publicznego i o wolontariacie (2003 r.) czy nowelizacji ustawy o stowarzyszeniach (2015 r.). Zainteresowanie obecnych władz sferą NGO polega głównie na wzmożonej kontroli organizacji reprezentujących wartości odległe od linii politycznej i ideologicznej partii rządzącej. Organizacje pozarządowe obawiają się polityki państwa, w której różnice ideowe wychodzą na pierwszy plan. Dotychczas fundusze były dostępne dla wszystkich organizacji, niezależnie od przynależności partyjnej czy deklaracji ideowej, a większość środowiska działała niezależnie od polityki. Na przestrzeni ostatnich 27 lat większość organizacji skupiona była na wykonywaniu misji niesienia pomocy innym – i w szerszym sensie budowaniu społeczeństwa obywatelskiego w Polsce – kończy Domagała.
/ organizacje pozarządowe / EY dla studentów
Każdemu według...? Wspomniany w tytule stan trzeci nawiązuje do broszury Czym jest stan trzeci? wydanej na krótko przed Rewolucją Francuską przez Emmanuela-Josepha Sieyèsa. Krytykowała ona m.in. ancien régime (fr. stare rządy) – sposób sprawowania władzy przez francuskiego monarchę i warstwę arystokracji, który pomijał potrzeby szerokich mas społecznych. Stan trzeci w ówczesnej Francji stanowiło ponad 96 proc. francuskiego społeczeństwa, w tym zarówno chłopi i mieszczaństwo, jak i osoby pracujące na niższych szczeblach administracji państwowej. Po Rewolucji Francuskiej, za rządów Napoleona dokonała się gruntowna zmiana podejścia do przyznawania stanowisk państwowych. Nowa zasada była oparta na merytokracji, a więc ocenie osób z racji ich umiejętności i faktycznej wiedzy. Reguła ta wpłynęła na dekonstrukcję nieefektywnego zarządzania arystokracji oraz uprzywilejowanych rodów.
Zaskakująco, ponad 200 lat później polski sektor trzeci boryka się z podobnymi problemami jak francuski stan trzeci – małą relewancją polityczną oraz w pewnym sensie kryzysem merytokracji. W środowisku, w którym wcześniej funkcjonowały polskie organizacje pozarządowe, opartym na otwartych konkursach, neutralności światopoglądowej oraz dużej decentralizacji – zasada ta była przestrzegana. Z czasem model zaczął też wspierać profesjonalizację działań NGO na polu pozyskiwania środków, zarządzania czy efektywności – a więc wszystkich tych aspektów, które w zasadzie nie będą potrzebne przy uznaniowym charakterze nowych przepisów. Rozwiązania wprowadzane w tej chwili przez nową ustawę prowadzą zatem do postępującej centralizacji i bliżej im ku rozwiązaniom funkcjonującym w przedrewolucyjnej Francji – swoistej powtórki z ancien régime. 0
Jakie masz plany na jesień? Zdobądź doświadczenie w konkursach EY dla studentów
Do 20 listopada 2017 r. można się zgłaszać do konkursów EYe on Tax i EY Financial Challenger. Mogą w nich wziąć udział ci studenci, którzy chcą spróbować swoich sił w rozwiązywaniu zadań z zakresu podatków lub doradztwa transakcyjnego. Nagrodami w konkursie są oferty pracy, płatne praktyki, nagrody pieniężne z puli ponad 60 000 zł, vouchery na szkolenia z EY Academy of Business. Składają się one z trzech etapów, podczas których uczestnicy rozwiązują zadania w oparciu o studia przypadków zbliżone do realnych wyzwań biznesowych, opracowane są przez ekspertów z Działu Doradztwa Podatkowego i Transakcyjnego EY.
24-25
EYe on Tax: Nie oszczędzaj na doświadczeniach
EY Financial Challenger: Ile kosztuje zwycięstwo?
Do udziału w 13. edycji konkursu EYe on Tax zachęca Jakub Ambrożko, finalista 12. edycji EYe on Tax, obecnie Asystent w Zespole Tax Controversy EY: Uczestnictwo w EYe on TAX pozwoliło mi na skonfrontowanie akademickiej i książkowej wiedzy o podatkach z biznesową rzeczywistością. Konkurs wymaga również wysokiego poziomu zgrania zespołu, dopasowania członków pod względem obszarów podatkowych zainteresowań i umiejętności pracy w grupie – także pod presją czasu. Obowiązkowe wyzwanie dla każdego, kto wiąże swoje zainteresowania z szeroko pojętym prawem podatkowym i nie boi się wyzwań.
Równocześnie trwa również rejestracja do 14. edycji EY Financial Challenger – konkursu skierowanego do studentów zainteresowanych wycenami, fuzjami i przejęciami. Udział w konkursie pozwolił mi przede wszystkim poszerzyć wiedzę teoretyczną o umiejętności praktyczne. Dzięki temu zrozumiałem, jak bardzo różnią się zadania czekające mnie w przyszłej pracy zawodowej od klasycznych przykładów znanych z książek – mówi Michał Micek, finalista konkursu, obecnie Senior w Dziale Doradztwa Transakcyjnego EY. 0
kultura /
Trochę kultury
Polecamy: 28 TEATR Musical po polsku
Spektakle muzyczne podbijają polską scenę
31 Książka Obowiązkowa (nie)przyjemność Lista lektur oczami ekspertów
34 Film Filmowa rewolucja francuska fot. Aleksander Kozłowski
Reżyser wychodzi z cienia
Każdy ma swój marsz a l e k s a n d r a c z e rwo n k a S Z E F DZ I A Ł U W S U B I E K T Y W I E
idzę, że będziesz pisała felieton. Tylko nie pisz o patriotyzmie. Błagam, nie pisz o patriotyzmie. Tyle już o nim powiedziano, tyle słów napisano, tyle ballad odśpiewano. I wszyscy już pisali o patriotyzmie. Ci z lewej strony, ci z prawej strony i ci bezstronni. I wszyscy, absolutnie wszyscy wiedzą, co to znaczy być patriotą. A z każdym kolejnym tekstem to znaczy coś innego. Co ty niby nowego napiszesz? Każdy się o tym już nagadał i nasłuchał. Że to na złym marszu byliśmy, nasza partia zbyt skrajna, te protesty niepotrzebne, a na wakacje to dlaczego za granicę? Przecież Polska piękna. Nieważne, jak będziesz się starała, ile tematów omijała i jak delikatnie wszystko ujmiesz. I tak wypłynie z ciebie, kto jest prawdziwym patriotą. Otwórz dowolne trzy teksty o patriotyzmie, z każdego wytnij po kawałku i masz swój felieton. Nowy, własny, o patriotyzmie. Bo one wszystkie to tylko rozważania, puste frazesy, przeinaczenia. Jak tylko widzę, że gdzieś jest słowo patriotyzm, to od razu omijam. I jeszcze ty chcesz o tym pisać. Mało ci patriotyzmu? Teraz wszystko jest przecież narodowe – narodowe są fundacje, muzea, komisje, media, odzież jest narodowa i narodowcy – też narodowi. Rozejrzyj się wokół. Zamiast pisać o patriotyzmie, może spisz po prostu te wszystkie narodowe
W
Czy oni ci bluzkę z Rojem zakładają siłą przez głowę? To dlaczego ty chcesz ją im zdjąć?
rzeczy. Z pewnością wyjdzie ci więcej znaków. No i oszczędzisz innym swoich żalów. Znając ciebie, od razu byś się chwyciła odzieży patriotycznej. Skrytykujesz ich i co dalej? Wiesz, co oni sobie myślą, widząc te wszystkie strony typu Beka z odzieży patriotycznej? Że nie ma tu dla nich miejsca. Że nie ma w Polsce miejsca dla najbardziej polskich z Polaków, którzy są tak patriotyczni, że swoją polskość chcą prezentować na dumnie wypiętej piersi i na legginsach. Powiedz mi, jakie ty masz prawo do takiej krytyki. Czy oni ci bluzkę z Rojem zakładają siłą przez głowę? To dlaczego ty chcesz ją im zdjąć? Niech będą tak bardzo patriotyczni, jak tylko chcą. A jak ktoś nie chodzi na wybory, to co? Każdy patriota powinien, ale do takich już się nie przyczepisz, powiesz, że przecież nie ma dobrej partii. Wolisz wieszać psy na narodowcach. Ten temat jedynie dzieli. Jak coś napiszesz o patriotyzmie, to od razu kogoś skrytykujesz. Sama widzisz, że nie warto o tym rozmawiać, a co dopiero – pisać. To będą próżne żale. I niczyjego życia nie zmienisz w ten sposób. Albo napiszesz za mocne słowa, za które większość cię zlinczuje, albo lekkie pogodne bajdurzenie, które tym bardziej nic nie wniesie. No ale pół strony na tekst to całkiem sporo... Może uda ci się nawet zahaczyć o Piłsudskiego? 0
listopad 2017
/ indie? math? emo? Good grief, I been reaping what I sowed / Nigga, I ain’t been outside in a minute /I been living what I wrote /And all I see is snakes in the eyes of these niggas
Czasy dychotomii Kiedyś panowało przekonanie, że jeśli ktoś opowiada o swoich uczuciach bezpośrednio, to znaczy, że jest słaby. Warszawski zespół Zwidy opowiada o motywacji, otwartości emocjonalnej oraz trwaniu w czasach korporacji. AUTOR
: A L E X M A KOW S K I
M AG I E L : Chciałbym was zapytać o tag, który przykuwa wzrok na waszym Bandcampie [platforma do promocji muzyki – przyp. red.] – „korpo-punk”. Podejrzewam, że użyliście go humorystycznie, ale zastanawia mnie, czy jest w tym jakieś drugie dno. K U B A K O R Z E N I O W S K I : Ja zasugerowałem, że często członkowie zespołów,
żeby nie wyjść na jakichś bardzo poważnych w swoich tagach, dorzucają coś nieoczywistego. K R Z Y S Z T O F S A R O S I E K : Ale trzeba przyznać, że życie w korpo i ludzie, którzy tam pracują, to jest duża część tego, o czym śpiewamy. K K : Wyprzedzając ewentualne pytania – chcemy w przyszłości trochę od tego odejść, żeby się nie okazało, że jesteśmy tacy na zawsze. A R T U R K O S Z A Ł K O : Jak zakładaliśmy zespół, to nie ustalaliśmy, że będziemy dokładnie tak grać i o tym śpiewać, to wyszło dość naturalnie. K S : To są po prostu rzeczy, które nas dotyczą. A K : Dokładnie, jak ktoś przychodził przybity sytuacją w pracy, to sobie smutni razem siedzieliśmy i pisaliśmy akurat takie piosenki, ale to nie było szczególnie ugrane, nie jesteśmy Taco Hemingwayem niezalu [kalka z angielskiego – independent-indie, niezależny-niezal – przyp. red.] K S : Ale skoro z tych czterech kawałków praktycznie każdy kręci się wokół życia w czasach korporacji, to ten tag trochę pasuje. Nie ma tu jednak żadnego ukrytego gatunku muzycznego. To nie jest tak, że zespoły korpo-punkowe grają tak, a nie inaczej. K K : Myślę, że zaczną, jak już pokazaliśmy im drogę.
Wracając do tego, o czym wspomnieliście wcześniej, że to nie jest tylko korpo, lecz także kultura, która otacza pracę w korporacji – kawałki Polip i Częściej wychodzę z siebie niż ze strefy komfortu są nawiązaniami do coachingu. Ten temat często pojawia się w waszych rozmowach z bliskimi? A K : Krzysiek i ja pracujemy w biurze, więc jakby nie patrzeć – jeste-
śmy na to narażeni. Obecnie coaching jest bardzo prześmiewczo traktowany, ale niewiele osób zdaje sobie sprawę, że coachowie i mówcy motywacyjni to dwie różne kwestie. Mój znajomy ostatnio powiedział, że coaching to jest taka współczesna religia dla osób niewierzących i mam wrażenie, że tak faktycznie stał się postrzegany. Żyjemy w dziwnych czasach, z jednej strony musisz mieć ciągle banana na twarzy, nie możesz pokazać, że jest ci przykro, bo to nie wypada, a z drugiej strony jest publiczne przyzwolenie na mówienie, że chodzisz do terapeuty.
Faktycznie jest w tym jakaś dychotomia. Tym bardziej że patrząc na mainstream, widzimy takich ludzi jak Drake, który wybił się dzięki położeniu nacisku na uczucia w swoich piosenkach, czy Childish Gambino, który parę lat temu wrzucił na swojego Instagrama zdjęcia kartek, na których wypisał swoje strachy i dręczące go niepewności – to na mnie zrobiło duże wrażenie.
dzice byli w tym bardzo zakotwiczeni, bali się pracować nad swoimi problemami i przez to zrobili krzywdę też naszemu pokoleniu. To nasze pokolenie ma trochę większą świadomość, nie wiem, z czego to wynika – czy z internetu, czy właśnie z takich wspomnianych odważnych postaw różnych artystów, którzy nie boją się o tym mówić. Coś się w tym kierunku zmienia, dla mnie to jest świetna sprawa, natomiast uważam, że jest tego ciągle za mało. Nie uznaję takich działań za coś nadzwyczajnego, bo uważam, że to powinna być norma.
Przechodząc do samego brzmienia epki: jak sami opisalibyście to, co gracie? Gdybym pisał recenzję waszej epki, pewnie opisałbym was jako amalgamat American Football, wczesnego Fugazi i – może dlatego że ostatnio słuchałem Doolitle – Pixies. K S : To są bardzo super porównania i absolutnie żadnego z nich nie mie-
liśmy na myśli podczas nagrywania epki. Byliśmy w zupełnie innych klimatach muzycznych, a wyszło z tego coś, co potem wszyscy zaczęli porównywać do zespołów z wyższej półki emo jak właśnie American Football czy Slint. To bardzo pochlebne opinie. A K : Zrobiliśmy przypadkiem coś, co przypomina innym ludziom inne rzeczy. Często ktoś mówił, że jego zdaniem tym się inspirujemy, a ja dopiero wtedy poznawałem te zespoły. To zabawne, ale dzięki temu usłyszałem dużo kapel.
Dlaczego nazwaliście jedną z piosenek Zamiokulkas? Mam swoją teorię, ale chętnie dowiem się tego u źródła. A K : Jak pewnie zwróciłeś uwagę, zamiokulkas jest rośliną występującą w każdym środowisku i bardzo często można ją znaleźć w nowych biurowcach, bo przystosowuje się do wszystkiego, można jej nie podlewać przez rok, a ona dalej będzie żyła. Z naszej strony tak to wygląda, przynajmniej tak to sobie wymyśliliśmy, że to jest symbol korporacji, ale nie jako miejsca pracy, tylko bardziej tego, co jest w głowie. KS: To jest taki symbol ludzi, którzy tak samo potrafią się dostosować do każdego środowiska, chociażby właśnie do korpo, ponieważ są im potrzebne jedynie podstawowe składniki. Nie wiem, czy taki zamysł był na początku, bo pierwotnie nazwaliśmy tak sam motyw muzyczny, ale potem to sobie bardzo sprawnie dopasowaliśmy do tekstu i do teorii.
Co dla was oznaczają słowa z ostatniej piosenki „Chciałbym śpiewać, ale nie mam o czym”? A K : Pewnie odczaruję tutaj wszystko, ale nie ma tu drugiego dna. Pod
koniec piosenki chciałem o czymś zaśpiewać, ale nie miałem pomysłu na tekst. Powiedziałem to reszcie, a Krzysiek odparł, żebym tak zaśpiewał, no i zostało. Czytałem ostatnio jakąś recenzję naszej epki, która opisywała to jako coś ironicznego, a tak nie było, nie mieliśmy takiego zamysłu.
K S : Szkoda, że postrzegamy to jako coś nadzwyczajnego, to powinno być
To trochę zawód, bo traktowałem ten tekst jako pogłębienie nihilistycznej atmosfery.
normą. Niestety poprzednie pokolenia bardzo ukrywały takie rzeczy. Kiedyś panowało przekonanie, że jeśli ktoś opowiada o swoich uczuciach bezpośrednio, to znaczy, że jest słaby; jeśli ktoś chodzi do psychologa czy terapeuty, to jest wariatem. Myślę, że nasi dziadkowie i nasi ro-
K K : Ten nihilizm trochę wynika z naszego stylu bycia, więc poniekąd tak
26-27
jest, że tekst pokrywa się z tą atmosferą. A K : Ale nie było to przemyślane, jakoś tak przypadkiem wyszło. Dobrze wpasował się w klimat kawałka, więc idealnie się wszystko składa. 0
Kaza Bałagane znać wypada. Bezczelny i bezkompromiso-
gra z autotune’ową wersją na drugiej ścieżce. Ciekawy
wy, jest jedną z najciekawszych postaci na rodzimej hip-ho-
efekt, lecz na albumie stosowany jest często, bodajże
powej scenie. Sam Jac zapowiadał jego szósty LP w dorobku
na czterech, pięciu trackach. Sprawia to wrażenie mo-
jako najlepszy trapowy album w Polsce. Nie jest pewne, czy
notonii i braku pomysłów.
mamy tu kandydata na nowego króla, jednak zdecydowanie na czerwony dywan wkroczył solidny zawodnik.
Kaz Bałagane Narkopop
Step Records
Kaza nie obchodzą żadne zasady, w tekstach często kolokwializmy podbijają nowe poziomy „podwór-
Jest dobrze od samego początku. Klimatyczny ka-
kowości”. Jest lakonicznie i brudno. I bardzo dobrze.
wałek Intro (lata 90-te) to wspomnienie i ref leksja
A utor pisze pozornie głupio brzmiące wersy, które, jak
o dzieciństwie rapera, okraszony melodyjnym, no-
się często okazuje, włożone w odpowiedni kontekst
stalgicznym bitem. Zdecydowanie od strony brzmie-
odkrywają swój ukryty sens. Przykładem jest granie
nia album lśni najbardziej, producenci spisali się na
jak f let , celowy błąd językowy, będący tak naprawdę
medal. Bedogie doskonale wpasowuje się w atmosferę
przytykiem w stronę Lil Yachty’ego. Intrygujące jest
bujających podkładów, całość brzmi urzekająco spój-
wtrącanie kulinarnych upodobań rapera, nie sądziłem,
nie. Chociaż stylu nie wziął ze Stanów, to miejscami
że da się pisać punche o szynce prosciutto crudo.
czuć melancholię Uziego. Ciemne barwy okładki dają trafną zapowiedź tego, co czeka nas na płycie. Głos
Narkopop, chociaż nie bez wad, wciąż może sprawić słuchaczowi dużo frajdy.
M AC I E J K I E R K L A
Kaza jest dosyć specyf iczny, szczególnie gdy współ-
Debiut amerykańskiej artystki zawiera zdecydo-
Beaty – bardzo wyważone i szczegółowe. W roli pro-
wanie najbardziej przystępne, popowe utwory z całej
ducentów pojawia się wiele znanych nazwisk (Jam City,
jej dyskograf ii. LMK, czyli pierwsza zapowiedź płyty,
Kingdom, Arca), ale też kilka nowych osób (m.in. Ariel
swoimi delikatnymi synthami i basem przywołuje na
Rechtshiad). Na pochwałę zasługuje industrialna per-
myśl pop pierwszej dekady XXI w. Kelela opuściła
kusja w Truth or Dare, ostry synth w refrenie Blue Li-
częściowo co bardziej eksperymentalne brzmienia na
ght czy delikatny ukłon w stronę drum’n’bass w tytu-
rzecz klasycznego R&B, w którym bardzo wyraźnie
łowym kawałku. Jednak najważniejszym atutem płyty
widać, jej inspiracje (Janet Jackson, TLC). Znajdziemy
jest zdecydowanie wokal Keleli. Jej pewny siebie mez-
tu również autotune, trap i odrobinę eksperymental-
zosopran związuje album w całość i dodaje mu ciepła.
nej elektroniki.
nę przeciągać, szczególnie w środku. Niektóre utwory
utwór ją otwierający, czyli Frontline. Zapowiadający się
są zdecydowanie za długie (Altdena, która powtarza
wolno, nagle przechodzi do eksplozywnego hooku, gdzie
refren w nieskończoność), inne z kolei sprawiają wra-
harmonie wokalne oraz trap łączą się w hipnotyczną ca-
żenie nierozwiniętych szkiców (Bluff, S.O.S.).
łość. Sama piosenka opowiada o pierwszym momencie
Take Me A part to wciąż bardzo udany debiut, łączą-
po rozstaniu, gdy partnerzy wyprowadzają się od siebie.
cy futurystyczną produkcję z klasycznym R&B. Jedno
Take Me Apart jako całość wydaje się bardzo złożo-
jest pewne: płyta pobudza apetyt na więcej, a Kelela
na, wielowarstwowa. Teksty, odwołujące się niebanal-
jest postacią, o której w popie może zrobić się głośno.
nie do kończącego się związku, są pełne szczerości.
M AC I E J B U Ń K O W S K I
ocena:
Płyta po kilku utworach zaczyna się jednak odrobi-
Naj jaśniejszym punktem na płycie jest zdecydowanie
x x x yz
x x x yz
ocena:
recenzje /
Kelela Take Me Apart Warp
Rekomendacje koncertowe
BadBadNotGood – 10.11, Palladium
Michelle Gurevich – 21.11, Hydrozagadka
Freddie Gibbs – 23.11, Proxima
Yung Lean – 30.11, Proxima
listopad 2017
/ teatr muzyczny Śpiewać każdy może trochę lepiej lub trochę gorzej
Musical po polsku Po 25 latach od premiery Metra przyszedł w Polsce czas na kolejną wielką autorską produkcję musicalową. Czy premiera Pilotów w Teatrze Roma to ostateczny dowód na to, że Polacy połknęli musicalowego bakcyla? T E K S T:
e dy ta z i e l i ń s k a
edia kulturalne, choć nie tylko, nieustannie donoszą o kolejnych planowanych premierach musicalowych. Lista pomysłów jest długa i w wielu miejscach zaskakująca. W Stanach mówi się o pracach nad spektaklami o Cher, Robinie Williamsie, Spice Girls, Star Treku, Przyjaciołach czy Jamesie Bondzie. Nad Wisłą producenci teatralni są nie mniej pomysłowi – powstało już przedstawienie o Karolu Wojtyle, Teatr Muzyczny w Gdyni zaadaptował Wiedźmina, a prasa wciąż przywołuje kolejnych potencjalnych bohaterów – Dodę, Korczaka, a nawet pacyfistę-koczownika spod parlamentu. Polacy z pewnością poczuli musical i coraz chętniej wybierają tematy z rodzimego podwórka. Obecny sezon teatralny wyraźnie to pokazuje – musical jest swoistym fenomenem, rozrywką, która nigdy się nie nudzi, prawdziwym evergreenem.
M
Cały ten zgiełk Choć musical ma już prawie stuletnią historię, to jednak najwyraźniejszą cezurą w jego rozwoju jest pojawienie się w środowisku Andrew Lloyda Webbera, który zrewolucjonizował gatunek i obalił dotychczasową dyktaturę kiczu. Brytyjczyk swoim nazwiskiem sygnuje największe produkcje w dziejach teatru, spektakle nieschodzące z afisza od kilkudziesięciu lat. Oczywiście – na nieprzeciętny sukces musicali Webbera składa się wyrafinowana muzyka, doskonałe libretto i niesłychana precyzja, troska o każdy detal w scenografii czy ruch choreograficzny. Ale kompozytor odkrył dla przedstawień muzycznych coś więcej – udowodnił, że pod papuzim makijażem może się kryć egzystencjalny grymas. Broadwayowski świat zatrząsł się w posadach, kiedy okazało się, że musical nie musi być wyłącznie historią miłosną, za każdym razem opartą na podobnym schemacie. Koty bowiem są galerią pokrętnych, często złamanych życiorysów i podróżą przez meandry osobowości. Rekordowo długo grany Upiór w operze to w gruncie rzeczy gotycka opowieść o destrukcyjnej miłości do sztuki, a Jesus Christ Superstar
28-29
jest gorzką interpretacją Słowa Bożego. Musical stał się formułą do opowiadania prawdziwie interesujących historii, którym przewodzą skomplikowani bohaterowie z krwi i kości. Zerwanie z konwencją na pewno się Webberowi opłaciło. Za pieniądze z produkcji pierwszego spektaklu w teatrze na Broadwayu kupił sobie… teatr na Broadwayu. Nagle okazało się, że widz wcale nie pragnie tkliwych historii, wiernych złotym proporcjom (urocza ona, piękny on). Musical można utkać ze wszystkiego – wystarczy świetne poczucie sceniczności i siła ekspresji, a wszystko daje się wyśpiewać.
Te nastolatki widziały w bohaterach siebie, niejeden z nich pomyślał, że skoro tamtym się udało spełnić swoje marzenia, to i im może się udać. Musical czyli kapitalizm Musical na rodzimą scenę wkroczył dość nieoczekiwanie – polski teatr przed rokiem 1989 miał się naprawdę dobrze. Dość wspomnieć światowe nazwiska polskich twórców – Grotowski, Swinarski, Wajda, Jarocki, Axer… Nowatorskie, oryginalne przedstawienie tworzone przez wielkich intelektualistów dla intelektualistów. I, paradoksalnie, ich ponadprzeciętność i elitarność była najpoważniejszym problemem polskiego teatru. Ówczesna kultura, choć wybitna, miała tę samą strukturę, co gospodarka, polityka czy społeczeństwo – nie uznawała pluralizmu, była monolityczna. Teatr to wówczas instytucja hermetyczna, przeznaczona dla bardzo ścisłego grona odbiorców. Lata 90. przyniosły powiew świeżości – coca-cola w puszce, pierwsze komputery i musical. Tym samym teatr w Polsce przekroczył niewidzialną granicę między kulturą wysoką a masową.
W końcu ze scen Broadwayu i West Endu musical przywędrował nad Wisłę. I niemal natychmiast zatryumfował. Scena, na której zaprezentowano Metro Janusza Józefowicza, pierwszy prywatny spektakl w Polsce, stał się teatralną mekką młodych ludzi. Jako symbol czasów, doskonale wpisywał się w właśnie zaczynającą się dekadę przemian. Musical po prostu opowiedział o latach 90., epoce niebywale interesującej – przepełnionej wiarą w to, że wkrótce Polska będzie drugą Japonią, a jednocześnie przynoszącej gorzkie rozczarowanie wolnością. Trudno znaleźć lepszą niż Metro alegorię tych czasów. Historia o młodych aktorach postanawiających stworzyć własny spektakl w podziemiach metra, tuż po tym, jak zostali odrzuceni przez prawdziwy teatr, niemal jeden do jednego oddawała ówczesną rzeczywistość. Fenomen „ Metra” nie polega tylko na tym, że to była nowość jako spektakl, ale też wydarzenie w sensie kulturalnym, socjologicznym i obyczajowym. Te nastolatki widziały w bohaterach siebie, niejeden z nich pomyślał, że skoro tamtym się udało spełnić swoje marzenia, to i im może się udać. Poza tym wchodziliśmy w nowy czas, kapitalizm. Sami zadawaliśmy sobie pytania, co to jest, czy ten kult pieniądza rzeczywiście będzie trwał, czy będziemy się do niego modlić – mówił w wywiadzie dla TVP Info Janusz Józefowicz. Choć musical był wówczas formułą kompletnie obcą, przeszczepioną z innej kultury i rzeczywistości, szybko zaadaptował się na rodzimej sceniej. Recepcji, która towarzyszyła spektaklowi, nie da się porównać z żadnym innym polskim przedstawieniem. Chwilowe zdjęcie spektaklu z afisza spowodowało protesty fanów. Metro stało się marką. Reżyser wspomina: […] zaczęła się metromania, powstawały fancluby w całej Polsce. Była grupa ludzi, która uczestniczyła na każdym spektaklu. Znam dziewczyny, które obejrzały „Metro” 350–400 razy. Premiera musicalu stała się prawdziwym zjawiskiem, pierwszym pop-kulturowym wydarzeniem w Polsce. A co więcej – produkcja udowodniła, że teatr rozrywkowy również może się wtrącać do współczesnej rzeczywistości.
teatr muzyczny /
Do you hear the people sing?
oferowała alternatywny wariant rzeczywistości. Oczekują świata nierealnego i zarazem bezpiecznego. Poruszający śpiew i wielka widowiskowość daje publiczności wiarę, że choć utopia nie istnieje, to każda możliwa rzeczywistość może być po prostu piękna. Do musicali można mieć sporo zarzutów – bywa zbyt ładnie, za dużo w tym konturów, a śpiew osłabia dramatyczną wymowę całości. Co z tego jednak, skoro ten teatr wzrusza i emocjonuje, dyskutuje i bywa dyskutowany. I choć robi to za pomocą środków, z którymi krytyka często polemizuje, to jednak wypracował sobie pewną pozycję w polskim środowisku teatralnym. W czasach, kiedy świat teatru się chwieje, kiedy pewnym krokiem na lokalne sceny wdarła się niezbyt wysublimowana polityka, jeden tylko gatunek wciąż trwa w swojej nonszalancji. Nieważne, czy historia rozgrywa się w scenerii porewolucyjnego Paryża, czy inspiruje się tym, co w codziennych gazetach. Siłą musicalu jest to, że jest gatunkiem balansującym między przystępną formą a wielką narracją. Polacy pokochali musical, bo ten pośród mroków smutnej codzienności, jako jedna z niewielu form sztuki, wciąż potrafi wyśnić im sen. 0
fot. Kajus W. Pyrz/SHAKE
Sztuka w Polsce wtrąca się przecież od zawsze. Pamięć o wczoraj, zaangażowanie w dziś i troska o jutro są dla niej esencjonalne. Chcąc nie chcąc – twórcy teatralni wpisują się w długą tradycję rodzimej kultury. Niezależnie od tego, po której ze stron się opowiadają – czy z nią dyskutują, czy chcą jedynie pielęgnować – zawsze są jej spadkobiercami. Autorski polski musical jedynie dowodzi tej tendencji. Spektakl Piloci jest przecież opowieścią o historii – najbardziej newralgicznym dla polskiej sztuki temacie. Okazuje się, że musical też odnalazł swoje miejsce wśród całego spektrum dzieł tzw. sztuki zaangażowanej. Opowiadamy o przeszłości, ale przecież temat nie przestaje być aktualny. To musical pacyfistyczny. Z niepokojem śledzimy, co dzieje się w Korei Północnej. Patrzymy też na działania naszej władzy, która chciałaby, żeby Polska była wielka, silna i poradziła sobie bez Unii Europejskiej. Oby ich mrzonki nie skończyły się tragedią – mówił w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” reżyser Wojciech Kępczyński.
Jerzy Grotowski, wielki teoretyk sztuk scenicznych, w Marzeniach o teatrze widział scenę jako instytucję, która ma dotrzeć do emocji widza. Ale podkreślał, że środkiem do celu nie może być intelektualne konstruowanie akcji, dla wyrażenia jakiejś myśli. Przedstawienie miało być poetyckie i wywoływać u widzów silne wzruszenie. Grotowski, na wiele lat przed pojawieniem się teatralnych aferzystów, zakpił z ich nieudolności twórczej, zaśmiał im się w twarz. W teatrze najważniejszy jest widz, jego emocje, a nie idea reżysera. I wydaje się, choć jest to teza śmiała, że tylko musical w pełni sprostał wyzwaniu rzuconemu przez reżysera. Bo przecież nie jest tak, że Polacy są obojętni na rzeczywistość. Przeciwnie – sztukę przeżywają mocniej, jeśli dotyczy rzeczy, które są im szczególnie bliskie. Ale to akcja naprawdę zbliża ich do opowiadanej historii. Czy to w ogóle zaskakuje? Czy dziwi, że fabuła porusza najbardziej, kiedy przedstawia się ją przy melodyjnych dźwiękach? Polacy wcale nie odrzucili sztuki. Z reguły jednak oczekują od niej, by
listopad 2017
/ recenzje
Kim są barbarzyńcy? W pierwszych minutach spektaklu słyszymy ostrzegawczo z ust bohatera, że teatr to
dzenia. Także Dąbrowska, Orzechowski i Garlicki tworzą bohaterów wiernych swoim hi-
tylko iluzja. Jednak oglądając uważnie Czas barbarzyńców w Teatrze Współczesnym, mo-
storiom. Najtrudniej utrzymać koncentrację na monologach Markusa (Michał Mikołajczak),
żemy mieć wątpliwości, czy tym razem scena nie jest odzwierciedleniem rzeczywistości.
który nie pokazuje całej złożoności swojego bohatera.
Fikcja polityczna to gatunek okazjonalny na deskach teatrów. Tumidajski wybrał tekst,
Kim są barbarzyńcy? Niepostrzeżenie wnikają coraz głębiej w przestrzeń codziennego
który czasem w dosłowności dialogów, częściej między linijkami, opowiada rzetelnie poli-
życia mimo późnego pojawienia się na scenie. Można się im poddać, można stawiać opór.
tyczną historię naszych czasów. Historię odwołującą się do upadku Imperium Rzymskiego,
Można też próbować zachować wolność pokojowo, godząc się na pewne kompromisy.
lecz uniwersalną na tyle, że mimo upływu 15 lat od napisania sztuki przez Brytyjczyka
Wszystkie trzy postawy osiągane są przez równoważenie w spektaklu słowa i gestu,
Dona Taylora tekst zostaje dziś żywo przyjęty przez polską publiczność.
światła i cienia, indywidualności i gry zespołowej.
Bliskie jest nam pytanie: jak wobec realnego zagrożenia kraju zachowają się prowa-
Angelika Kubicka
dząca śledztwo dziennikarka, walczący o niezależność sztuki dyrektor teatru, tajemniczy oficer państwowy i nieznający trosk młody chłopak. W sztuce jesteśmy świadkami, jak zacieśnia się krąg zniewolenia, rośnie strach, a barbarzyńcy zadomawiają się na dobre. Upadek wartości i zrywanie relacji międzyludzkich obserwujemy na przykładach jednostek.
Czas barbarzyńców to thriller podejmujący refleksję nad każdą formą władzy i zależności. Grozę gatunku budują w spektaklu detale: niepokojące wstawki muzyczne, scenofot. Magda Hueckel
grafia z osaczającymi kamerami oraz kostiumy ilustrujące wnętrza bohaterów. Również efekty wizualne, takie jak ruchome grafiki rzucane na ściany, tworzą atmosferę na scenie. Mimo to zdarzają się sceny zbyt statyczne, studzące emocje widowni. Tekst pisany był dla Radia BBC i momentami można odnieść wrażenie, że dla opracowania Tumidajskiego radio stanowiłoby równie dobry kanał odbioru, co scena. Wśród aktorów Współczesnego zachwyca Andrzej Zieliński, który, zachowawczy w roli Kapitana Antonego, intryguje od pierwszych chwil na scenie. Ma też inną zasługę dla spektaklu – przełożył dramat na język polski tak, że pozostała w nim aluzyjność i niedopowie-
Czas barbarzyńców
ocena:
re ż . J a r o sł a w Tumidajsk i
88887
Tea tr Wsp ó ł c ze sny
Białoszewski nieznany Osiem lat wypełnionych codziennymi sprawami – tyle udało się zawrzeć w spekta-
fię składającą się z przedmiotów należących do Białoszewskiego. Także ruch sceniczny
klu Tajny dziennik wystawianym na deskach Teatru Dramatycznego. Wojciech Urbański
został ograniczony, co sprawia, że widzowie mogą lepiej skupić się na wypowiadanym
prezentuje w nim najbardziej intymne przemyślenia Mirona Białoszewskiego.
przez aktorów tekście. Podobny zabieg zastosowano w przypadku interakcji między
Na tę premierę widzowie musieli długo czekać, gdyż autor dziennika zastrzegł,
aktorami. Czterej mężczyźni równolegle wcielają się w Białoszewskiego, ale nie podej-
że jego wspomnienia mogą zostać opublikowane dopiero w 2010 r. Ostatecznie
mują dialogu, każdy z nich samotnie odtwarza powierzone mu kwestie (niestety nie
zapiski ujrzały światło dzienne 2 lata później, a w tym roku traf iły także do teatru.
bez zająknięć i pomyłek). To nietypowe rozwiązanie sceniczne odzwierciedla w pewnym
Mimo pokusy przeniesienia na scenę jak największej liczby wspomnień ostatecz-
stopniu proces powstawania Tajnego dziennika: pisarz siadał w samotności, wyposażony
nie spektakl jest stosunkowo krótki i skupia się przede wszystkim na trzech tematach:
w notatnik lub dyktafon, by ponownie przypominać sobie zasłyszane dialogi. Teraz, dzięki
śmierci bliskich Białoszewskiego, powstaniu warszawskim i homoseksualizmie pisarza.
adaptacji Urbańskiego, widzowie warszawskiej sceny mogą stać się obserwatorami tych
Każda z tych części jest na swój sposób poruszająca. Opowieści o rodzinie
samych zdarzeń.
Anna Lewicka
pozwalają poznać relacje Białoszewskiego z otoczeniem ( Dla nikogo nie jestem
osobą pierwszą. Jestem drugą A albo trzecią plus dla zbyt wielu), ale przede wszystkim zobaczyć, jak mężczyzna przeżywał śmierć bliskich mu osób. Połączenie wątków współczesnych autorowi z retrospekcją umożliwia z kolei spojrzenie fot. Katarzyna Chmura-Cegiełkowska
oczami Białoszewskiego na powstanie warszawskie, które mimo upływu czasu nie jest dla niego zamkniętym rozdziałem (to, że przeżyłem powstanie, nie zna-
czy, że nie mogę w nim zginąć). Duże wrażenie mogą wywołać także szczegóły dotyczące życia erotycznego pisarza – choć tu przyczyna emocji jest zupełnie inna. W spektaklu nie pominięto ani wątku miłosnych przygód kilkunastoletniego chłopca, ani budzących niesmak opisów orgii ( buty zaczęły mi się ślizgać wiado-
mo po czym). Ta bezpośredniość może zaskakiwać nawet dzisiaj, a co dopiero 40 lat temu, kiedy powstawał Tajny dziennik . Ten spektakl to przede wszystkim artystyczna uczta dla uszu, w mniejszym stopniu – dla oczu. Można przypuszczać, że reżyser chciał, by główną rolę odgrywały właśnie słowa. Sferę wizualną w pewnym stopniu uatrakcyjnia ekran, który uzupełnia scenogra-
30-31
Tajny dziennik re ż . Wojc i e c h U r b a ń sk i
Tea tr D r a m a t yc zny
ocena:
88897
nasze lektury /
KSiążka
Jeżeli Coelho dostanie Nobla, to obiecuję przeczytać cały dorobek K. Michalak – K.B.
Obowiązkowa (nie)przyjemność
Kanon lektur szkolnych zawsze wywołuje wiele emocji, nie tylko wśród uczniów, lecz także wśród ich rodziców czy nauczycieli. A czytanie w szkole wpływa przecież na wybory literackie, wyrabia stosunek do książek. T e k s t:
J u s t y n a C z u p ry n i a k
d pewnego czasu wiele osób podejmuje temat kanonu lektur szkolnych, choć tylko nieliczni sięgnęli do dokumentu zawierającego podstawę programową. Warto zatem sprawdzić, co na ten temat sądzą eksperci.
O
Być albo nie być? Czy kanon jest w ogóle potrzebny? – to prawdopodobnie pierwsze pytanie, które nasuwa się przy okazji poruszania tej kwestii. W polskiej tradycji nauczania języka ojczystego, która trwa od ponad stu lat, kanon – choć ulegał zmianom – był od początku. Także dziś wielu czołowych metodyków – między innymi Anna Janus-Sitarz czy Ewa Nowak – uważa, że jest on polskiej szkole niezbędny. Podkreślają oni jednak, że nie stanowi „listy arcydzieł”, a punkt odniesienia. Poznanie klasyki ma pomóc uczniom w dokonywaniu własnych wyborów, nie tylko tych literackich, lecz także życiowych. Książki potrafią bowiem zainteresować różnymi dziedzinami, w pewien sposób warunkują wybór zawodu czy choćby pasji w późniejszym dorosłym życiu. Nikt, kto nie lubił czytać w liceum, nie wybierze studiów polonistycznych. Trudno też szukać na historii osób, które powieści historyczne traktowały jako karę. Stanisław Bortnowski przekonuje, że klasyka ma także za zadanie uwrażliwić młodych ludzi, aby umieli odróżnić literaturę wysokoartystyczną od tej popularnej. Nie da się zaprzeczyć, że literatura polska stanowi o naszej świadomości narodowej, jest elementem kultury, którą warto pielęgnować. Nawet jeśli nie zgadzamy się z tą opinią, to jednak jest ona w Polsce dominująca, dlatego też mało prawdopodobne, aby w najbliższych latach kanon został zlikwidowany.
turalnego. Istnieje przekonanie, że i bez czytania – nawet obowiązkowych tekstów – zda się egzamin pisemny na minimum 30 proc. Sprawdziany te rzeczywiście nie weryfikują znajomości lektur. Aby napisać pracę na poziomie podstawowym, wystarczy znać ogólny zarys fabuły, czyli można jedynie przeczytać streszczenie w pigułce. Na tegorocznej maturze oba tematy dotyczyły tekstów spoza listy lektur, zatem znajomość Lalki czy Wesela okazała się zbędna. Z takiego stanu rzeczy zdają sobie sprawę zarówno uczniowie, jak i nauczyciele. Ci pierwsi nie sięgają więc po teksty, a ci drudzy zdawkowo omawiają lektury, wiedzą bowiem, że i bez tego ich wychowankowie otrzymają minimalną liczbę punktów.
Praca u podstaw Po kanonie musi prowadzić przewodnik – pisze metodyk Anna Pilch. Ale żeby być przewodnikiem po jakimś obszarze, trzeba go dobrze znać i rozumieć. I tu pojawia się problem – studia polonistyczne dawno przestały być kierunkiem dla pasjonatów, co negatywnie wpływa na poziom nauczania na tym kierunku. Podobnie jak maturzysta, student może zdać egzamin bez realnej znajomości lektur. Na specjalizacji nauczycielskiej brakuje cza-
su, by odpowiednio pokazać przyszłemu nauczycielowi, jak pracować w klasie z młodym człowiekiem. Przedmioty psychologiczne i pedagogiczne wyposażają studenta w zdawkową wiedzę, ta natomiast nie wystarcza, by sprawnie i ciekawie poprowadzić zajęcia. Pamiętać też należy, że nie każdy polonista ma predyspozycje do tego, by być pedagogiem. Niektórzy z kolei obierają tę ścieżkę zawodową z braku pomysłu na inną przyszłość. Praca w szkole jest dla nich planem B, a że w życiu plan A rzadko się udaje – mamy takich nauczycieli, jakich mamy, choć oczywiście znajdą się i tacy, którzy uczą z pasją. Ten problem dotyczy nie tylko polonistów, lecz także całej kadry. Młodzi ludzie idą na studia, żeby uzyskać dyplom, a nie – wiedzę. Studia pedagogiczne są realizowane w większości szkół wyższych, czasem do pracy na konkretnym stanowisku wystarcza ukończenie studiów podyplomowych, które trwają rok, czasem półtora. Zostanie nauczycielem nie jest w dzisiejszych czasach ani niczym trudnym, ani prestiżowym.
Cel nad celami Stan szkolnictwa wyższego niepokoi, tym bardziej jeśli uświadomimy sobie, jakie wyzwania stoją przed osobami pracującymi 1
Spis nieznany
graf. flickr.com
Nie ma się jednak co oszukiwać – mimo że kanon istnieje, nie każdy go zna. Wręcz przeciwnie, statystyki są zatrważające. Wielu uczniów praktycznie nie czyta lektur, zdaje się w stu procentach na opracowania zamieszczone w sieci. Poloniści wydają się wobec tego bezradni. Z czego to wynika? Jednym z powodów jest kształt obecnych egzaminów – zarówno gimnazjalnego, jak i ma-
listopad 2017
Książka
/ nasze lektury
w szkole. Mianowicie – według wspomnianej już wcześniej Anny Janus-Sitarz – głównym celem czytania tekstów w szkole powinno być rozbudzenie w uczniu fascynacji literaturą, potrzeby obcowania z nią. O tym zdają się nie pamiętać zarówno nauczyciele, jak i osoby pracujące nad podstawą programową. Na wielu lekcjach teksty są omawiane ciągle w ten sam sposób, poloniści zadają co roku identyczne tematy wypracowań, których setki wersji można znaleźć w internecie. Niektórzy nauczyciele mówią o danym tekście nie z pasją i zaangażowaniem, a z monotonią i nudą w głosie. Jak uczeń może się ekscytować literaturą, skoro nigdy tej ekscytacji u nikogo nie zobaczył? Co więcej – jeśli młody człowiek odczytał dzieło na swój indywidualny sposób, a interpretacja nie jest zgodna z ogólnie przyjętym odbiorem i kluczem odpowiedzi, polonista uznaje niejednokrot-
nie jego odpowiedź za błędną. Uczniowie postrzegają lekcje literatury jako coś wyreżyserowanego – nawet jeśli odbywa się dyskusja, to na koniec zazwyczaj i tak zapisuje się notatkę podyktowaną przez nauczyciela, nie zawsze związaną z tym, o czym była mowa na lekcji. Przeprowadzenie ekscytujących zajęć nie jest łatwe, tym bardziej że nastawienie uczniów potrafi zniechęcić. Jest jednak całkiem pokaźna grupa polonistów, którzy wymieniają się kreatywnymi pomysłami, podchodzą do każdej lekcji z zaangażowaniem i pasją. Pozostaje mieć nadzieję, że ich liczba będzie się zwiększać. Nauczycielom trudnego i tak zadania nie ułatwia Ministerstwo. Wystarczy chociażby spojrzeć na nową podstawę do klas IV– VIII. Zamieszczone tam lektury mają jedną wspólną cechę: są przestarzałe, na co zwrócił uwagę między innymi badacz literatu-
ry dziecięcej profesor Grzegorz Leszczyński. Najbardziej dziwi to, że nawet w sugerowanych lekturach dodatkowych nie zamieszczono tekstów współczesnych, lubianych i czytanych przez młodzież. Co prawda ostateczny wybór należy do nauczyciela, jednakże sugestie znajdujące się w podstawie w żaden sposób nie zachęcają do sięgnięcia po nowości. Sytuacja czytelnictwa w Polsce niewątpliwie wiąże się z brakiem zaangażowania młodych ludzi. Szkoła powinna zaszczepić im nawyk sięgania po książkę, ale celu tego nie zrealizuje dopóty, dopóki nie przeprowadzimy konkretnych zmian, nie tylko na liście lektur, lecz także w wykształceniu i dobieraniu nauczycieli czy w konstruowaniu egzaminów. Miejmy nadzieję, że kiedyś sytuacja się poprawi – i to nie dlatego, że zlikwidujemy obowiązek czytania w szkole, ale dlatego, że obowiązek ten zmieni się w przyjemność. 0
Lista lektur według MAGLA Zrozumieć Wszechobecny temat Zagłady – lektury, wycieczki do Auschwitz, projekcje filmów
rzeziach wiedziały państwa europejskie (w tym Belgia, dawny kolonizator Rwandy, który
w szkolnych klasach – powszednieje. Brzmi brutalnie, ale lepiej zdać sobie z tego sprawę,
miał swój pośredni udział w masakrze), organizacje międzynarodowe (które notabene
niż udawać, że po tylu latach opowieści Ocalałych będą realną przestrogą. Szczególnie
wysłały opancerzone samochody, ale tylko po europejskich księży i zakonnice). Niena-
w czasach powrotu nacjonalizmu i postaw ksenofobicznych.
wiść i zachęcanie do zabijania sąsiadów zwiększały się z dnia na dzień na oczach całego
Wspomnienia Ocalałych, w różnych formach – od opowiadań, przez wywiady rzeki, po
świata. A było to przecież chwilę po upadku muru berlińskiego, pół wieku po Zagładzie.
wspomnienia – miały jeden główny cel: uświadomić młodym ludziom, do czego prowadzi
Hatzfeld nie ocenia jednak postępowania Hutu ani braku działań na arenie międzynaro-
nienawiść, jak zła jest wojna. Po przeszło 60 latach od Zagłady obserwujemy antysemi-
dowej – to zostawia czytelnikowi. Jego reportaże są wierne swojemu gatunkowi, uroz-
tyzm (notabene Semitami są nie tylko Żydzi, lecz także Arabowie), nienawiść, podże-
maicono je natomiast wywiadami, które zbliżają prace autora do badań z zakresu oral
ganie do przemocy. Zagłada dla większości współczesnego pokolenia nie jest realnym
history. W jego ostatniej książce z cyklu rwandyjskiego (Więzy krwi) co drugi rozdział to
ostrzeżeniem, przeszła do historii i jest równie odległa co bitwa pod Ypres czy odsiecz
wywiad biograficzny bez najmniejszej ingerencji autora.
wiedeńska, a naziści stają się postaciami z pogranicza fikcji i kultury masowej.
Hatzfeld jedzie do Rwandy, powraca do niej co kilka lat, zaprzyjaźnia się z ocalałymi.
Równie odległe są problemy Afryki i jej piętno kolonizacji. Jądro ciemności (oryg. He-
Dzięki temu poświęceniu zdobywa zaufanie mieszkańców, nie jest „obcym” głodnym
art of Darkness) Josepha Conrada może i jest światowym bestsellerem, ale do współ-
sensacji, a raczej pewnego rodzaju świeckim spowiednikiem. Jedna z jego książek jest
czesnej młodzieży rzadko dociera. Afrykę kojarzą z kontynentem, na którym jest pro-
w całości poświęcona mordercom – im również oddaje głos. Tym samym daje czytelnikom
blem z dostępem do wody, edukacji i opieki medycznej. I z tym, że gwiazdy często tam
możliwość poznania historii z dwóch stron, co nie jest powszechną praktyką. We wrze-
jeżdżą, a potem publikują na Instagramie i Facebooku wzruszające fotografie. Niestety
śniu ukazała się kolejna część, tym razem dzieci zarówno zabójców, jak i ofiar opowiadają
w szkole zazwyczaj nie omawia się podobnych problemów, mimo że na rynku światowym
o piętnie, z którym muszą żyć. Autor wpisuje się więc w nurt badań drugiego pokolenia
są odpowiednie lektury, które mogłyby zachęcić młodych ludzi do zgłębiania tematu,
i jego traumy (co wcześniej robiono z dziećmi ocalałych z Zagłady). Jak wygląda dzisiaj
a w przyszłości wpłynąć na ich kolejne wybory, nie tylko te literackie. Problemy, z który-
Rwanda, gdzie nie można obwiniać i trzeba znosić spojrzenia pełne pogardy? Jak wygląda
mi borykała się Afryka przez swoich kolonizatorów, nierzadko prowadziły do krwawych
świat po końcu świata? Hatzfeld, jak na reportera przystało, nie odpowiada na te pytania,
konfliktów. Jednym z nich – ludobójstwem w Rwandzie – zajmuje się francuski reporter
pozwala, aby to czytelnik nie tylko sam zrozumiał Rwandę, lecz także odkrył, jak niebez-
Jean Hatzfeld.
pieczne bywają nienawiść i podziały.
M a r ta Dz i e dz i c k a
Jego reportaże opowiadają zarówno o ludobójstwie, jak i Afryce. Pokazują na przykładzie Rwandy problemy typowe dla krajów kolonialnych, lecz przede wszystkim mechanizmy, które prowadzą do ludobójstwa. To powracające problemy, które opisała już chociażby Hannah Arendt w Eichmannie w Jerozolimie – tym razem Hatzfeld konfrontuje jej relacje z sytuacją z 1994 r. Co mogło skłonić szanowanego członka społeczności do zbiorowego gwałtu na jego ciężarnej sąsiadce, a potem zabicia jej maczetą? Takie pytania zadaje się, czytając kolejne fragmenty reportaży. Jak do tego doszło? Niby teoria
banalności zła nadal ma tu zastosowanie, ale wciąż trudno zrozumieć. Gdy w 1994 r. Hutu zaplanowali bowiem masakrę Tutsi, tak jak w przypadku nazistowskich Niemiec zadziałało kilka czynników, m.in. biurokratyzacja, podziały etniczne, propaganda. O planowanych
32-33
Jean Hatzfeld
Nagość życia. Opowieści z bagien Rwandy Sezon maczet Strategia antylop Więzy krwi Wydawnictwo Czarne
recenzje /
KSiążka
Ekoterroryzm dla szkół Myśliwi i zemsta leśnych zwierząt. Czy Prowadź swój pług przez kości umarłych to książka tylko o konflikcie między ludźmi a przyrodą? O tej powieści Olgi Tokarczuk słyszał w ostatnim czasie chyba każdy zainte-
sięga więc do uniwersalnego motywu dotyczącego śmierci – przenosi go na temat powiązany z ekologią i tym samym sprawia, że problem staje się bardziej ukryty, mniej oczywisty.
resowany współczesną kulturą. Głośny tekst, przez wielu uważany za literacki
Tylko na pozór jest to łatwa lektura, choć rzeczywiście można przez nią po pro-
manifest ekologiczny – choć sama autorka w wywiadach raczej unika tego stwier-
stu przepłynąć. Bo oprócz tego, że porusza ważną współczesną tematykę, jest
dzenia – w kryminalnej konwencji przedstawia temat, który w literaturze aż tak
bardzo dobrze przemyślana konstrukcyjnie i wciąga dzięki wartko poprowadzonej
powszechny nie jest. Wobec aktualnych wydarzeń dotyczących ochrony środowi-
intrydze oraz aurze tajemnicy. Tokarczuk po raz kolejny udowadnia, że zna się na
ska można się zastanawiać, czy ta publikacja miałaby szansę również jako lektura
literackim rzemiośle.
S a b i n a R ac z y ń s k a
w kanonie szkolnym dla starszej młodzieży (choć chyba najgorsze, co może spotkać książkę, to traf ienie do niego). Czasem można odnieść wrażenie, że kwestia ochrony przyrody to temat, który niby na różnych etapach edukacji się pojawia, ale zazwyczaj omawia się go dość pobieżnie. Tymczasem wcale nie jest tak oczywisty, jak mogłoby się wydawać. Udowadnia to również Tokarczuk, pokazując różne postawy dotyczące myślistwa, jakie wciąż obecne są w społeczeństwie. Lecz wbrew pozorom nie jest to powieść, która porusza temat związany tylko z ekologią. Przy dokładnej lekturze można dostrzec, że pod tą warstwą kryje się znacznie szerszy problem, dotyczący pytania o granice zabijania. W którym momencie życie jednej istoty staje się mniej warte niż drugiej? Kiedy i dlaczego pozbawianie życia zmienia się w zwykłą przyjemność albo nazywane jest tradycją? Gdzie leży granica i jak bardzo można ją przesunąć? Choć Prowadź swój pług przez kości umarłych w warstwie fabularnej opiera się na temacie myślistwa i zabijania zwierząt, to problem ten – w warstwie
Olga Tokarczuk
Prowadź swój pług przez kości umarłych Wydawnictwo Literackie Premiera: 2009
bardziej symbolicznej – odnosi się do znacznie szerszej perspektywy. Tokarczuk
Problemy w rozmiarze XL Kanon lektur szkolnych składa się w większości z wybitnych, ważnych dla kul-
Powieść napisana jest zrozumiałym językiem, a forma pamiętnika pozwala le-
tury utworów literackich. Obok nich warto byłoby jednak umieścić coś, co dla mło-
piej wczuć się w sytuację głównej bohaterki. Karolina XL skłania do dyskusji na ważne
dzieży szkolnej byłoby przyjemniejsze i łatwiejsze w odbiorze.
tematy. Przemoc rówieśnicza, brak akceptacji i odrzucenie to problemy, z którymi bardzo
Poznanie kolejnych epok literackich jest bardzo ważne. Równie istotne jest
trudno sobie poradzić. W niewielu lekturach obowiązkowych pojawiają się wątki z tym
zachęcenie młodych osób do sięgania po książki z własnej woli, nie – z przymu-
związane, dlatego bardzo dobrym zabiegiem byłoby wprowadzenie książek, które po-
su. Wprowadzenie do lektur obowiązkowych książek takich jak Karolina XL Marty
ruszają te zagadnienia. Nastolatek często czuje się osamotniony, a ta pozycja pokazuje,
Fox mogłoby spełnić takie zadanie. Zapoznanie się z tą pozycją może się okazać
że w większości sytuacji może znaleźć się ktoś, kto wyciągnie pomocną dłoń. Fox stara
wartościowe także dla starszych czytelników. Powieść skupia się na problemach
się przekazać młodzieży, że odmienność nie jest niczym złym. Zwraca także uwagę na
z akceptacją siebie i swojego wyglądu. W świecie perfekcyjnych ciał i wyretuszo-
to, jak bardzo można skrzywdzić kogoś jedynie słowem. Wątpliwości może budzić po-
wanych twarzy problemy z własnym wizerunkiem dotykają nie tylko osób w wieku
stać głównej bohaterki, która momentami wydaje się aż nadto łatwowierna, zapatrzona
szkolnym, lecz także studentów.
w starszego chłopaka. Sama wplątuje się w niebezpieczne sytuacje, widzi problemy tam,
Narratorką w tej powieści jest tytułowa Karolina, gimnazjalistka. Książka za-
gdzie ich nie ma. Ale czy nastolatki nie są takie w rzeczywistości?
czyna się od powrotu głównej bohaterki do trudnych wydarzeń z przeszłości. Na-
Marta Fox nie jest Mickiewiczem ani Nałkowską. Karolina XL to nie powieść, która za-
stolatka jest bowiem w trakcie terapii psychologicznej, która ma jej pomóc pogo-
sługuje na Nagrodę Nobla. W kanonie brakuje jednak książek, które ukazywałyby aktual-
dzić się z tym, czego doświadczyła. W pierwszych rozdziałach skupia się na opisie
ne problemy młodzieży i były przeznaczone bezpośrednio dla niej.
K ata r z y n a B r a n o w s k a
swojej toksycznej relacji z dużo starszym chłopakiem. Po wielu upokorzeniach, jakich doznała z jego strony, próbuje zaakceptować i polubić siebie od nowa. Nie jest to łatwe, ale dzięki pomocy psychologa Karolina powoli zaczyna dostrzegać pozytywne aspekty swojej osobowości. Niektóre z jej problemów mogą wydawać się banalne. Wielu nastolatków zmaga się bowiem z brakiem akceptacji wśród rówieśników, nadwagą, osamotnieniem. Rzadko się jednak zdarza, że tak młoda osoba doświadcza tylu negatywnych przeżyć w tym samym czasie. Poza „typowymi” nastoletnimi kłopotami Karolina musi poradzić sobie także z brakiem ojca oraz chorobą psychiczną matki. Przełomowym momentem w życiu dziewczyny jest znalezienie szczerych, wspierających przyjaciół. Wtedy też zaczyna rozumieć, że nie każdy chce ją wyśmiać i skrzywdzić, uczy się od nowa ufać ludziom. Nastolatka traci całą swoją
Marta Fox
Karolina XL Wydawnictwo Akapit Rok wydania: 2009
wrogość, dostrzega dobre strony życia. Marzy o wspaniałej miłości, ale już nie tak naiwnie, jak wtedy, gdy przeżywała pierwsze, bolesne dla niej, zakochanie.
listopad 2017
/ Nowa Fala To bardzo fajny dział, a Kraken wyjebał z morza
Zmiany we francuskim społeczeństwie w drugiej połowie lat 50., a także nowe podejście do kina i kręcenia filmów, można by porównać do niewielkiego strumienia, który dość szybko przeistoczył się w rwącą, nieustannie powiększającą się rzekę. Tak narodziła się Nowa Fala. T E K S T:
PIOTR BARTMAN
jczyzną Nowej Fali jest Francja, której mimo zwycięstwa w II wojnie światowej daleko było do wewnętrznego spokoju. W 1958 r. władzę w państwie objął generał Charles de Gaulle, proklamując powstanie V Republiki. Wraz ze zmianą ustroju politycznego nastąpił też przewrót w kinie. Zadebiutowali młodzi, nikomu dotychczas nieznani reżyserzy, którzy wnieśli ze sobą świeże spojrzenie na film. Nowe władze wspierały rozwój sztuki, czego dowodem było powstanie pierwszego w historii kraju ministerstwa kultury, na którego czele stanął wybitny pisarz André Malraux. W tym samym czasie Francja wstąpiła do Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej, której była współzałożycielem. Na początku lat 60. toczył się konflikt francusko-algierski, który miał przełożenie na szklanym ekranie. Zapanowała moda na kinofilię (franc. cinéphilie), czyli zainteresowanie kinem i zgłębianie jego historii. Zamiast uczęszczania na studia przyszli reżyserowie często kształcili się podczas zajęć w klubach filmowych. Utworzyła się grupa „janczarów” (franc. jeunes Turcs), skupionych wokół legendarnego magazynu filmowego „Cahiers du cinéma”.
O
Nowe kino, nowa jakość Elementem kluczowym dla zrozumienia Nowej Fali jest postać reżysera. Do tej pory
34-35
GRAFIKA:
A L E K S A N D E R WÓJ C I K
tkwił on gdzieś w cieniu, ujawniał się widzom jedynie w napisach końcowych. Film, będący owocem jego rzemieślniczej pracy, miał po prostu stanowić rozrywkę dla publiczności. Zmieniło się to pod koniec lat 50., kiedy reżyserzy zaczęli kreować się na artystów, a to dało początek kinu autorskiemu. Byli oni jednocześnie scenarzystami i producentami. Powodem była nowa logika produkcyjna, której podstawowym założeniem stało się cięcie kosztów. Drugim kluczowym elementem jest zmiana narracji z klasycznej na modernistyczną. Pierwszą z nich, królującą w kinie od lat 30. do 60. XX wieku, cechowała chronologia (linearność) i przyczynowość przedstawionych zdarzeń oraz wszechobecność narratora. Postaci były psychologicznie umotywowane i starające się osiągnąć określony cel. Fabułę w wartki sposób prezentował wszechobecny narrator, a bieg wydarzeń był ograniczony czasowo. Narracja modernistyczna zbudowana została na całkowicie innych zasadach. Cechowały ją niska komunikatywność przekazu i rozluźnienie przyczynowości łańcucha zdarzeń. Zakończenie miało charakter otwarty. Bohater był niezdolny do działania, przygnieciony przez liczne dylematy. Postaci przedstawiano jako wyalienowane, akcja była oddramatyzowana, a zdarzenia – przypadkowe.
Nowa Fala według Godarda Jednym z najbardziej znaczących przedstawicieli Nowej Fali stał się Jean-Luc Godard, urodzony w 1930 r. w Paryżu. Reżyser zadbał, by Do utarty tchu – jego debiut w 1959 r. – odbił się głośnym echem w środowisku filmowym. Scenariusz autorstwa François Truffauta powstał na podstawie głośnego faits-divers z popołudniówki „France-Soir” z 1952 r. Opisana została tam historia Michela Portaila, który ukradł samochód sprzed greckiej ambasady w Paryżu i w drodze do Hawru zastrzelił policjanta ścigającego go na motocyklu. Następnie wrócił do Paryża i spędził tam jakiś czas w towarzystwie poznanej niewiele wcześniej amerykańskiej dziennikarki. Sam Godard tak wypowiadał się o swoim filmie: Pragnąłem wyjść od historyjki banalnej i niejako odtworzyć, ale na przekór, cały dotychczasowy bieg kina. Film przejawia wiele cech gatunku nowofalowego. Przykładem może być oddramatyzowanie akcji, co objawia się w braku dążenia do narastającego napięcia. Od razu na początku filmu główny bohater zabija, a następnie przybywa do swojej kochanki. Nie musi przy tym pokonywać długiej drogi pełnej wyrzeczeń i niewiadomych, które budowałyby w widzu napięcie i rozbudzały ciekawość tego, co się wydarzy. W tym systemie morderstwo popełnione przez Michela Poiccarda, głównego bohatera, w którego po-
Nowa Fala /
stać wcielił się sam Jean-Paul Belmondo, staje się ledwie wspomnianym epizodem. Wszystko gna w zawrotnym tempie aż do samego Paryża, gdzie wraz z pojawieniem się miłości Poiccarda, Patricii Franchini granej przez Jean Seberg, akcja zaczyna przystawać, wyłącznie jednak podczas scen poświęconych rozmowom obojga bohaterów. Dominuje poczucie niepewności i bliskości śmierci. Spokój głównego bohatera tylko potęguje w widzu uczucie niewiadomej przyszłości. Godard podjął również temat polityczny: akcja Żołnierzyka rozgrywa się w Genewie zaraz po zakończeniu wojny w Algierii. W szwajcarskim mieście przebywa Bruno, dezerter francuskiej armii, który pracuje jako fotograf. W rzeczywistości jest jednak tajnym agentem. W filmie zaprezentowany został proces poszukiwania własnej tożsamości i pozostania wolnym człowiekiem. Główny bohater jest zmęczony mordowaniem ludzi, gdyż nie czyni tego ze względu na przekonania polityczne. Bruno najpierw odmawia zabicia spikera genewskiej rozgłośni, Palivody, a później, porwany i torturowany przez Algierczyków, nie wyjawia informacji na temat organizacji, w której pracuje. W głównym bohaterze można odnaleźć postać samego reżysera, który – tak jak Bruno – miał niewielkie pojęcie o polityce.
Reżyser absolutny W innym filmie Kobieta jest kobietą Godard jeszcze bardziej puścił wodze fantazji przy przedstawianiu fabuły. Zaprezentowane zostało codzienne życie striptizerki Angeli (Anna Karina), która pewnego dnia postanawia, że chce mieć dziecko. Problem polega na tym, że jej partner, Émile (Jean-Claude Brialy), ma na ten temat inne
T E K S T:
ALEKSANDRA ŻUREK
zdanie. Mężczyzna nie widzi problemu, by ojcem dziecka został ktoś inny, a mianowicie przyjaciel Angeli, Alfred (Jean-Paul Belmondo). Już od pierwszych minut widz czuje, kto rządzi w tym filmie – jest to reżyser, narzucający swój sposób postrzegania rzeczywistości. W kilku scenach dialogi zostały tak skonstruowane, że trudno domyślić się ich ogólnego sensu. W przypadku relacji między Angelą a Émile’em dominują jednak typowe małżeńskie sprzeczki. Film jest imitacją amerykańskiej komedii muzycznej, którą Godard znał bardzo dobrze. W Kobieta jest kobietą nie ma w jednak typowo musicalowych scen, lecz jedynie ich elementy.
Pragnąłem wyjść od historyjki banalnej i niejako odtworzyć, ale na przekór, dotychczasowy bieg kina. Żyć własnym życiem to film Godarda, który miał swoją premierę w roku 1962. Jest to opowieść o życiu prostytutki, w którą znów wciela się Anna Karina. Film został podzielony na dwanaście niepowiązanych ze sobą epizodów. Reżyser nie próbuje doszukiwać się przyczyn, dla których główna bohaterka – Nana – wiedzie takie a nie inne życie. Widz jest konfrontowany z ciągiem obrazów ukazujących brutalną rzeczywistość. W filmie zaprezentowana została wolność jako coś fizycznego i beznamiętnego. Prostytucja stanowi próbę, która ma służyć wyzwoleniu człowieka.
Jeszcze więcej wolności Kwintesencję wolności ukazuje natomiast film Szalony Piotruś z 1965 r. Znani z poprzednich filmów Godarda Anna Karina i Jean-Paul Belmondo wcielają się w parę kochanków, Marianne i Ferdynanda, zwanego Piotrusiem. Udają się w podróż po południowej Francji, podczas której przez cały czas czują ducha wolności – chociażby w scenie upozorowania przez bohaterów wypadku samochodowego w celu zgubienia policji czy wtedy, gdy wjeżdżają autem do morza. W filmie pada wiele książkowych cytatów, obecne są także porównania do malarstwa. Dominuje filozofia egzystencjalna, której wyrazem jest stała świadomość ulotności życia i bliskości śmierci. Występuje także wątek toczącej się wówczas wojny w Wietnamie. Całość ma kształt powieści, w której narratorami są sami główni bohaterowie. Pomiędzy kolejnymi rozdziałami można usłyszeć czynione przez nich wprowadzenia; głosy przeplatają się i brzmią tak, jakby wypowiadały myśli, a nie słowa. Uderzający jest także kontrast między Marianne i Ferdynandem: ona ukazana jest jako romantyczka, która patrzy na świat uczuciowo, Ferdynand z kolei to zakochany w książkach lekkoduch, który początkowo zdaje się trochę nieobecny na planie. Nowa Fala przyniosła ze sobą niewątpliwy przełom nie tylko ze względu na cechy gatunkowe, lecz także z powodu zmiany spojrzenia na to, czym jest film i kto poprzez niego przemawia. Reżyser wyszedł z cienia kamery, ukazał widzowi swoje wnętrze. A wszystko to bez zawahań i przemilczeń. Przestano powielać utarte schematy, kino zostało niejako wyzwolone i mogło ewoluować. 0
Listopadowe premiery
Mother!
Śmierć nadejdzie dziś
Thor: Rangarok
Reżyseria: Darren Aronofsky
Reżyser: Christopher Landon
Reżyseria: Taika Waititi
Klimatyczny thriller psychologiczny w reżyserii Darre-
Studentka college’u Tree Gelbman (Jessica Rothe) wciąż
Kolejna część przygód członka Avengers. Thor (Chris Hem-
na Aronofsky’ego. Pisarz cierpiący na blokadę twórczą
na nowo budzi się w dniu swoich urodzin, których f inał
sworth) zostaje pozbawiony młota przez swoją siostrę
(Javier Bardem) i jego żona (Jennifer Lawrence) wiodą
jest zawsze ten sam – zostaje zamordowana przez ta-
Helę (Cale Blanchett) i uwięziony w odległej części galak-
idylliczne życie na wsi. Wkrótce ich spokój zostanie za-
jemniczego zabójcę. Rozpoczyna się trzymająca w na-
tyki. Staje przed wyzwaniem ocalenia rodzinnego Asgard
kłócony przez przybycie niespodziewanych gości, a na
pięciu gra z przeznaczeniem, a bohaterka za każdym
oraz całego wszechświata przed Rangarok – „zmierzchem
jaw zaczną wychodzić sekrety. Mother! to opowieść
razem odkrywa nowe fakty. Czy uda jej się odkryć roz-
bogów”. Wcześniej jednak musi stawić czoła swojemu
o miłości, poświęceniu i śmierci.
wiązanie zagadki własnej śmierci?
dawnemu przyjacielowi – Hulkowi (Mark Ruffalo).
listopad 2017
/ recenzje
Van Gogh ożywiony Tym, co stanowi siłę filmu, jest przede wszystkim jego warstwa wizualna. Już od pierwszych scen widza uderza niesamowity rozmach dzieła. Każdy kadr filmu nawiązuje stylistycznie do dzieł holenderskiego malarza (polecam obejrzeć zwiastun), a niektóre są niemalże dosłownymi ich odwzorowaniami, mniej lub bardziej dyskretnie wkomponowanymi w fabułę. W jednej ze scen została ukazana słynna kawiarnia z Arles. Po zbliżeniu na jeden ze stolików okazuje się, że gośćmi lokalu są główny bohater oraz jego ojciec. Takich smaczków jest więcej, a odkrywanie ich podczas seansu sprawia niemałą przyjemność. Jeśli forma jest tym, co pozwala film Twój Vincent rozpatrywać jako dzieło sztuki, to jego treść, czyli przedstawiona historia, czyni go ponadto w pewnym sensie produktem rozrywkowym. Biografia Van Gogha została bowiem opowiedziana w konwencji kryminału. Głównym bohaterem filmu jest Armand Roulin, syn listonosza. Otrzymuje on od swojego
fot. materiały prasowe
ojca zadanie dostarczenia ostatniego listu od Vincenta van Gogha do jego brata – Theo. Gdy
Twój Vincent (Polska, Wielka Br y tania)
Armand go nie odnajduje, zaczyna prowadzić własne śledztwo w sprawie śmierci malarza. Fabuła toczy się według dość klasycznego schematu znanego chociażby z Obywatela Kane’a. Podczas rozmów z kolejnymi świadkami, przeprowadzanych przez niezbyt entuzjastycznego z początku Armanda, poznajemy życiorys Van Gogha z różnych perspektyw. Choć film próbuje w kilku momentach stawiać śmiałe tezy, to w ostatecznym rozrachunku otrzymujemy „tylko” typową biografię niezrozumianego przez społeczeństwo introwertycznego geniusza.
G atun ek : anima cja, dr amat P re m ie r a: 6. 10. 2 017
Czy jest to wada? Niezupełnie. Oczywiście uczynienie z biografii malarza dzieła przystępnego, a nawet mającego cechy feel good movie, stawia film w jednym szeregu razem z produkta-
Twój Vincent to jeden z najoryginalniejszych filmów ostatnich lat. Przepięknie nakręcone,
mi popkultury. Z drugiej strony „uchroniło” go od zakwalifikowania jako dzieło hermetyczne
a właściwie namalowane, dzieło można polecić wszystkim, którzy szukają w kinie wrażeń es-
i trudne w odbiorze, co mogłoby się wydawać niemożliwe przy przyjętej formie.
tetycznych. Każda z 65 000 klatek animacji została namalowana ręcznie przez zespół złożony
ocena:
z ponad 100 malarzy. Wbrew pozorom film jest jednak bardzo przystępną produkcją, która
TOMASZ DWOJAK
88887
może się spodobać także przeciętnemu zjadaczowi popcornu.
Najbardziej nieludzcy z ludzi ve’a i scenarzystów – Hamptona Fanchera (pracującego nad pierwowzorem) oraz Michaela Greena pokazały jednak, że sequel również potrafi zachwycić i zaskoczyć.
Blade Runner 2049 to powrót po 30 latach do cyfrowego Los Angeles: pełnego neonów, gotowego jedzenia z foliowych saszetek, hologramów reklamujących colę i androidów żyjących wśród ludzi – tych „dobrych” oraz tych, które mogą być niebezpieczne. Ich unicestwieniem zajmuje się oficer K (kapitalny Ryan Gosling), android pracujący dla policji. Odkrywa on, że kilkanaście lat temu ze związku człowieka z androidem narodziło się dziecko. Dostaje rozkaz odszukania go, w czym ma mu pomóc Rick Deckard (Harrison Ford), emerytowany łowca androidów. Film trwa niemalże trzy godziny, a akcja toczy się idealnie w rytmie Blade Runner Blues
fot. materiały prasowe
Vangelisa – niespiesznie i spokojnie, w świecie niebiesko-czerwonych odcieni i gęstych
Blade Runner 2049 (Kanada, USA , Wielka Br y tania) G atun ek : T hr iller, S F P re m ie r a: 6. 10. 2 017
mgieł przeszywanych światłami wieżowców i latających pojazdów. To wizualne arcydzieło, które samymi ujęciami, oświetleniem i kolorami wprowadza widza do pustynnego miasta pozbawionego słońca, drzew i kwiatów. Pełnego samotnych, bezimiennych ludzi i androidów. Całość dopełnia futurystyczna ścieżka dźwiękowa niezawodnego Hansa Zimmera.
Blade Runner 2049, pod przykrywką sensacyjnego sci-fi, dotyka wielu ważnych kwestii: miłości, przywiązania, zaufania, tęsknoty, zagubienia. Te uczucia towarzyszą androidom – sztucznym, humanoidalnym tworom, które w swojej niedoskonałej doskonałości przejawiają więcej emocji niż zwykli ludzie. Na próżno szukać w filmie truizmów i uniwersalnych prawd o życiu wygłaszanych podniosłym głosem. Tutaj wszystko dzieje się powoli i subtelnie.
W tym roku nietrudno poczuć się jak pasażer samochodu Marty’ego McFlya z Powrotu do prze-
Blade Runner 2049 to film do obejrzenia obowiązkowo w kinie, wykorzystuje bowiem wszyst-
szłości. Wskrzeszono Milionerów, Koło Fortuny i kilka innych telewizyjnych hitów sprzed dekad,
kie dobrodziejstwa współczesnej kinematografii. Marzeniem byłoby tworzenie następnych części
a następnie zmartwychwstały dwa ponadćwierćwieczne dzieła na stałe wpisane w popkulturę
lub luźnych nawiązań do pierwowzoru co kolejne 30 lat, by obserwować, jak zmieniają się wy-
– serial Twin Peaks i film Blade Runner.
korzystywane efekty specjalne, operowanie światłem czy tworzenie industrialnych scenografii.
Niespodziewana wieść o powrocie Łowcy androidów w reżyserii Denisa Villeneuve’a (Arrival,
Sicario) wywołała wiele kontrowersji, fani pierwowzoru upierali się, że film Ridleya Scotta z 1982 r. jest skończoną historią, w którą nie powinno się już ingerować. Umiejętności reżyserskie Villeneu-
36-37
ocena:
88888
M A R TA S Z E R A K O W S K A
lifestyle /
Styl życia Polecamy: 38 w subiektywie Postać fikcyjna Ludzie w wirtualnym świecie
46 sport Bałtycki surf
Ujarzmianie fal na polskim morzu
48 sztuka Problem z pisuarem
Kontrowersyjne pomysły artystów
Długodystansowcy hanna górczyńska Z A STĘPCZ YNI REDA K Tor NACZELNEJ
odchodzą do ołtarza. Podają sobie prawe dłonie. Szczęśliwi i drżący z emocji wymawiają słowa przysięgi, ksiądz im błogosławi. Obserwatorzy i bliscy wstają, biją prawo. Para odchodzi do ławki, czeka na zakończenie ceremonii. Serca nie przestają łomotać ani na sekundę, czas leci niezauważalnie. W końcu organista zaczyna grać pierwsze dźwięki marszu Mendelssohna. Wierni ponownie wstają. Oni – odrobinę zaskoczeni – przechodzą głównym przejściem, dookoła rozlegają się kolejne salwy braw. Opuszczają kościół, podtrzymywani przez członków rodziny. Wspomnienia są bardziej żywe niż kiedykolwiek wcześniej – 50 lat temu po raz pierwszy stanęli na ślubnym kobiercu. Kilka dni po ceremonii złotych godów zapytałam nadal poruszoną babcię o receptę na trwałą relację małżeńską. Odpowiedź dostałam po dłuższej chwili zastanowienia: Już wiem. Musisz być cierpliwa, czasem coś odpuścić i co najważniejsze, po prostu chcieć być z tą druga osobą. A może trzy filary relacji małżeńskiej sprawdzą się podczas flirtu z biznesem? Przyszli lub obecni pracownicy z pokolenia Z mają zmienić zawód nawet 16 razy w ciągu swojego życia. Gdy warunki panujące w organizacji nie odpowiadają ich oczekiwaniom, bez trudu zrywają umowę i poszukują lepszych szans na rozwój, zawodowy i osobisty. Czyżby cierpliwość i determina-
P
Cel na następny miesiąc: zwolnić, głęboko odetchnąć i ostatecznie zdecydować się chociaż na trzy opcje z pięciu.
cja przestały być „sexy”? Tymczasem to właśnie cierpliwość pozwoliła firmie lBM poświęcić lata na badania, by w efekcie stworzyć Watsona – najlepszą technologię na świecie, wykorzystującą sztuczną inteligencję, która wspiera diagnozowanie i leczenie chorób śmiertelnych, teraz także w niektórych polskich szpitalach. Przedstawiciele pokolenia Z podejrzewani są o inne niezdrowe praktyki – podejmują się każdego czyhającego za rogiem wyzwania bez względu na ograniczenia czasowe. Zarzuty niewiele różnią się od rzeczywistości. Praca na pełen etat, studia dzienne, działalność w dwóch kołach naukowych i czasem zaangażowanie w organizacji charytatywnej. IBM powoli wycofywał się z segmentu produktów przeznaczonych dla pojedynczego klienta, sprzedając między innymi swój komputer chińskiemu Lenovo, i wkroczył z oferta skierowaną do klienta biznesowego. Efekt? Kilkukrotne wyróżnienie w rankingu najbardziej wartościowych przedsiębiorstw w „Forbes”. W czasie, gdy technologiczny Big Blue dzięki przełomowym innowacjom zmienia otaczającą rzeczywistość, sama z niecierpliwości przebieram nogami, poszukując kolejnych wyzwań. Cel na następny miesiąc: zwolnić, głęboko odetchnąć i ostatecznie zdecydować się chociaż na trzy opcje z pięciu. No i wziąć so-
listopad 2017
/ forum Play By Forum Awans w Maglu to nie awans
Postać fikcyjna Pisanie na PBF-ie przypomina prowadzenie drugiego życia. Kusi, żeby poświęcić mu cały swój wolny czas i móc przeżyć ekscytujące wydarzenia w ciele wymyślonej postaci. T e k s t:
m ag dal e n a n owac z y k
BF (Play By Forum) to przede wszystkim zabawa i możliwość wcielenia się w kogoś, kim chciałabyś być – mówi Małgosia, blondynka z burzą kręconych włosów. Studiuje filologię polską, a w wolnym czasie lubi czytać, szczególnie fantastykę i powieści obyczajowe. Forami zainteresowała się osiem lat temu. Byłam w gimnazjum i trochę mi się nudziło. Szukałam w internecie informacji o Harrym Potterze, różnych ciekawostek, i znalazłam jakąś stronę. Nie wiedziałam do końca, czym była, ale otworzyłam ją, zarejestrowałam się. A dopiero potem się dowiedziałam, że to PBF. Tworzyło się własną postać i poprzez nią pisało. Zainteresowało mnie to, więc zaczęłam pisać. To forum dopiero raczkowało, więc szybko udało mi się wkręcić w towarzystwo. No i zostałam. Sara to szczupła blondynka, interesuje się sztuką, zwłaszcza filmami, a od niedawna studiuje historię sztuki. Na forach zaczęła grać dziesięć lat temu, pod koniec liceum, a wcześniej tworzyła własne opowiadania na blogach. PBF-y są dla osób, które lubią pisać albo grać, bo fora łączą te dwie cechy. Do piszących łatwiej jest dotrzeć, bo im się bardziej chce tworzyć postacie, pisać dłuższe posty. A dla ludzi zainteresowanych wyłącznie grą zasady forów PBF często są zbyt proste. Można się wciągnąć w wymyślanie przygód swojego bohatera. To trochę jak pisanie książki – uważa Sara. Małgosia dodaje: Tworzenie z kimś daje dużą swobodę, nieprzewidywalność, zwroty akcji, których samemu by się nie stworzyło. Kasia jest drobną szatynką z włosami do ramion. Studiuje kulturoznawstwo, a na nudnych wykładach rysuje. Do gry na forum zachęcił ją brat, kiedy miała jedenaście lat. Nie było mi trudno się dopasować, przyjąć tę rzeczywistość. Byłam dość mała, więc nie budziło to mojego zdziwienia. Przyjmowałam po prostu, że są takie przestrzenie. Być może gdybym teraz się o tym dowiedziała, to bym się zdziwiła, że ludzie robią takie rzeczy. Teraz już nie gra, jej przygoda z forami skończyła się po trzech latach.
P
Możesz być, kim chcesz Fora Play By Forum (PBF) to platformy internetowe osadzone w realnym lub fantastycznym świecie. Rejestrujący się na nich użyt-
38-39
grafika:
a l e k s a n d r a c z e rwo n k a
kownicy tworzą swoich fikcyjnych bohaterów, opisując ich charakter, historię, umiejętności, a potem razem z innymi użytkownikami i ich postaciami kreują dalsze losy. Fora PBF najłatwiej porównać do gier RPG. Różnią się tym, że ruchy i wypowiedzi są zapisywane, a nie mówione, a gracze nie przebywają razem w jednym pomieszczeniu, tylko siedzą przed własnymi komputerami. Rozgrywane są eventy dla większych grup, gdzie znaczenie ma „mechanika”, czyli statystyki i rzuty kośćmi – ale znacznie częściej gracze prowadzą prywatne sesje, które są opisami codziennych losów ich postaci. Użytkownicy ustalają między sobą relacje ich fikcyjnych alter ego – czy się lubią, nienawidzą, a może kochają – i historię znajomości. Sesje dzieją się w konkretnym miejscu, może to być
Skoro tworzę postać, która nie ma właściwie żadnych ograniczeń, to dlaczego nie pozwolę jej zrobić czegoś niezwykłego? Chociażby pojechać na Antarktydę. zamarznięte jezioro, na które postacie przyjdą pojeździć na łyżwach. Kasia na swoim forum poznała chłopaka, z którym zaczęła się wirtualnie „spotykać”. Nie tylko gadaliśmy na GG, lecz także chodziliśmy na randki „do lasu”. Pisaliśmy w danym temacie, że idziemy, ja pisałam, że chwytam go za rękę, a on, że mnie pocałował. Zazwyczaj jednak postacie nie tylko spotykają się i rozmawiają. Czasem przeżywają nieprzewidziane przygody, np. na zamarzniętym jeziorze lód zaczyna pękać, więc bohaterowie muszą uciekać. Wszystko zależy od inwencji twórczej piszących lub prowadzącego wątek Mistrza Gry, który wtrąci się w ich rozgrywkę. Sara bardzo lubi, kiedy jej sesje są pełne wrażeń. To jest ważne, jak coś się dzieje. Że na przykład pojawia się trzecia osoba, kiedy jesteśmy w barze i wybucha zamieszanie. Po prostu wymyślam, a akcja się
sama napędza. Fajnie jest, jak ktoś, z kim piszę, też to robi, kiedy nie tylko ja wszystko rozkręcam. Większość forów podzielonych jest na subfora, które zawierają w sobie tematy. Każde subforum to jakiś obszar, a temat to konkretne miejsca. W przypadku Warszawy Szkoła Główna Handlowa mogłaby być jednym subforum, a w nim umieszczono by takie tematy jak: Hades, Aula B, Spado, itd. Forów jest mnóstwo, przedstawiają różne światy. Można być każdym: czarodziejem w Hogwarcie, studentką najlepszego uniwersytetu w Nowym Jorku, babcią hodująca krowy na wsi, wampirem w mrocznym zamku. Tworzone są również fora z akcją osadzoną w realnym świecie, ale innych czasach, np. w PRL-owskiej Warszawie czy Londynie w odległej przyszłości.
Syberyjska dzikuska Zimny śnieg przyklejał się do jej wilgotnych włosów tam, gdzie nie chronił ich częściowo nasunięty, futrzany kaptur. (...) Fodorova ubrudzonymi od lasu rękoma trzymała lniany sznurek przewieszony przez jej plecy. Nić ciasno związywała nogi puchatego wozaka, martwego i lekko odbijającego się od jej pleców przy każdym gwałtowniejszym kroku. (...) Spojrzała na chatę przez brudne szyby, a nie widząc potrzeby, by do niej wchodzić, usiadła na schodku przed nią, odrobinę chowając się pod jej dachem. Jej złapane zwierzę było gotowe do oberwania ze skóry. Zilya Fodorova nie istnieje naprawdę. To postać wymyślona przez Sarę, która rozgrywa jej przygody na forum PBF. Usłyszałam o dziewczynce, która przetrwała w syberyjskim lesie przez kilka dni. Miała takie czarne, poczochrane włosy. Poza tym Rosja sama w sobie kreuje pewien schemat, który chciałam pociągnąć. Inspiracją do tworzenia postaci są zlepki drobnych rzeczy, które się kiedyś usłyszało, zobaczyło. Swojego pierwszego bohatera na forum użytkownicy najczęściej kreują na bardzo podobnego do siebie. Pisałam wtedy spontanicznie, bo moja postać miała dużo cech, które ja sama posiadałam. Potem, podczas gry, nie musiałam się zastanawiać, co ona by zrobiła. Reagowałam bardziej intuicyjnie. Jeśli chcę pisać dłuższe posty i gra ma mnie bardziej angażować, to powinnam
forum Play By Forum /
pisać o czymś, co znam. Również później tworzyłam postacie, z których problemami łatwiej mi się było utożsamiać. Widziałam w nich odniesienie do realnego życia – opowiada Sara. Mimo że bohaterowie mają najczęściej w sobie cząstkę swojej autorki, nie jest to główna cecha, którą się ona kieruje, pisząc kartę postaci. Tworząc bohatera, myślę, czy spodoba się innym graczom – w końcu gra się z nimi. To kwestia dobrej autoreklamy, bo jeśli moja postać będzie miała ładnie napisaną kartę i dobry wizerunek, mam otwarte drzwi do mnóstwa relacji z innymi graczami. Niestety tak to jest w dzisiejszych czasach, że wygląd ma znaczenie. Nawet na forum, które polega na pisaniu – opowiada Sara. Sama jednak, jako administrator na swoim forum, zawsze miała mnóstwo chętnych do sesji – wystarczyło, że spytała. Pewnego razu stworzyła chłopaka, nie mówiąc, że należy do niej i również miała wielu ochotników do wspólnego grania. Ta postać była dobrze wstrzelona w oczekiwania graczy – z odpowiednim charakterem dopasowanym do pewnej grupy docelowej i wywoływała w niej bardzo pozytywne uczucia.
Głuchoniemy muzyk Przepełniła go taka rozpacz, że nie potrafił sobie z nią poradzić. Przez chwilę pragnął wejść do sklepu, usiąść przy pianinie i zagrać utwór, który pamiętał z dzieciństwa, lecz zaraz nadeszła ta myśl, że i tak tego nie usłyszy, że dźwięki przejdą obok, dotrą aż na ulicę, a on pozostanie z wibracjami i wyobrażeniami. Ręce go świerzbiły, pocierał niecierpliwie o siebie palce, a gdy starał się powstrzymać przed tym, odkrywał, że jego palce drgają lekko, jakby naciskał klawisze fortepianu. Jedną z postaci Małgosi był głuchoniemy chłopak. Wiele osób krytykowało jego zachowanie, to jest mankament tworzenia specyficznych osób. Jak zrobi się kogoś innego, kto nie jest przystępny, łatwy w rozszyfrowaniu, to ludzi to mocno odpycha. Oni bardzo chcą relacji z kimś takim, ale już pisać z nimi nie potrafią. Ja lubię postaci trudne. Czyli z problemami, z chorobami, niepełnosprawnościami. Małgosia, w przeciwieństwie do Sary, chciała tworzyć postacie dla siebie – takie, jakie ją fascynowały. Przez brak zrozumienia ich przez innych graczy żadną nie grała długo. Małgosia nie od samego początku tworzyła trudniejszych, a zarazem ciekawszych dla niej bohaterów. Zaczynała, podobnie jak Sara, od kreowania postaci podobnych do niej. Trudno pisać kimś, z kim się nie utożsamia, nie ma się pomysłu na relacje z innymi, a nawet jak się ma, to na pomysłach się skończy. Wymyśla się niestworzoną osobę wybijającą się na tle innych, bo ona jest fajna, bo ludziom się spodoba. Ale ja jej nie polubię jako osoba pisząca. Miałam dwie postaci, którymi mi się pisało najlepiej. Dlatego, że one miały cząst-
kę mnie w sobie. Łatwiej było mi się w nie wpasować. Wiedziałam, jakbym ja zareagowała i ta postać mogła zachować się podobnie. Dla niektórych graczy to właśnie możliwość zaprojektowania sobie wymyślnej, niczym nieograniczonej postaci jest kluczowa na takim forum. Skoro ja tworzę postać, która nie ma właściwie żadnych ograniczeń, to dlaczego nie pozwolę jej zrobić czegoś niezwykłego? Chociażby pojechać na Antarktydę. Ja w rzeczywistości mogę się upić, ale nie polecę na Księżyc. A wcielając się w moją postać, mogę zrobić coś naprawdę niezwykłego – opowiada Małgosia. Graczy na PBF-ach ogranicza jedynie ich wyobraźnia, dlatego dziewczyna zastanawia się, czemu tak wiele z nich, zamiast stworzyć swoim postaciom niesamowite przygody, woli opisywać, jak co weekend upijają się na imprezach i całują z przypadkowymi osobami.
Zamknięta społeczność Małgosia, Sara i Kasia są w zbliżonym wieku. Podobnie jak większość użytkowników forów, którzy studiują lub uczą się w liceum. Brakuje więc młodszych graczy. Jednak takim nie zawsze łatwo dołączyć do forum, które funkcjonuje już od dłuższego czasu. PBF-owa społeczność jest zamknięta. Gracze, którzy są tam od dawna, tworzą grupę, gdzie każdy się zna, a przyjętym do niej można być tylko, jeśli jest się aktywnym na forum niemal bez przerwy. Kasia na swoim forum była popularna i przyznaje, że spędzała tam niemal każdą wolną chwilę. Była wtedy w piątej klasie podstawówki, zmieniała szkołę. Miałam blokadę na komputer, godzinę czy półtorej godziny dziennie, więc teoretycznie to było niemożliwe, żebym spędzała tam dużo czasu – opowiada. Ale mam wrażenie, że byłam zalogowana non stop. Nie miałam wtedy za bardzo znajomych, akurat zmieniłam szkołę. Możliwe, że jakbym nie była na tym PBF-ie, to byłoby inaczej. Gdy poznawałam nowych ludzi myślałam sobie, że są fajni, ale tamci z forum lepsi. Bardziej żyłam tamtym życiem, więc tak naprawdę nie starałam się wyjść ze strefy komfortu i w rzeczywistości się z kimś zaprzyjaźnić. Również Sara przyznaje, że forum potrafi zabierać znaczną część dnia. Przez pewien okres byłam strasznie
w to wciągnięta i pisanie stało u mnie na pierwszym miejscu. Można się uzależnić jak pewnie od każdej gry. Nie było tak, że myślałam, że nie mogę wyjść, bo muszę tworzyć posty. Świadomie wybierałam, że mam ochotę posiedzieć w domu i sobie pograć, a nie wyjść ze znajomymi. Pamiętam jedną taką sytuację – miałam zobaczyć się z chłopakiem, ale powiedziałam mu, że nie mogę. A tak naprawdę na forku siedziałam pół dnia. Na forum trzeba spędzać dużo czasu, jeśli chce się być popularnym – tłumaczy Małgosia. Ale żeby tylko pisać, nie trzeba wcale poświęcać go tak dużo. Bo jeśli lubię z kimś prowadzić sesje, to odpiszę mu w każdej sytuacji. Jeżeli kiedyś dużo siedziałam na forum, to znaczy, że to było dla mnie ważniejsze. Poza tym wtedy nie tworzyliśmy postów na stronę A4, to były cztery linijki, więc w tym samym czasie, w jakim teraz piszę jeden post, wtedy byłam w stanie napisać znacznie więcej. I to było w ogóle super, że ktoś dawał radę. Teraz dla ludzi pisanie na forach coraz częściej nie jest już zabawą, tylko pokazaniem, że jest się w tym genialnym. Takie: „O Boże, jaki ja jestem w tym dobry”. 1
listopad 2017
/ forum Play By Forum
Miejscem, które gromadzi wszystkich spragnionych pozafabularnej integracji, jest czat. Toczą się tam rozmowy o losach postaci, ale również o prawdziwym życiu. Niektórzy gracze spędzają tam niemal cały dzień bez względu na to, czy akurat są w pracy, na wykładzie czy może jadą autobusem. Prywatne dyskusje często przenoszą się na komunikatory internetowe, gdzie można poznać się lepiej. PBF-y coraz częściej reklamują się w mediach społecznościowych. Większość forów posiada własny fanpage, a także grupę, gdzie gracze zdradzają swoją fikcyjną tożsamość. Wydaje się, jakby prywatność, która kiedyś była atutem forów, teraz nie istniała. Ludzie poznający się na PBF-ach dodają się do znajomych i od razu wiedzą o sobie wszystko. Teraz wszyscy na okrągło wymieniają się facebookami, kiedyś to nie było w ogóle modne. Czemu nikt nie chce prywatności? GG ją umożliwia, bo mogę z kimś gadać przez rok, dwa
40-41
i nie muszę znać jego danych czy wiedzieć, jak wygląda. Po prostu jest tym kimś, z kim dobrze mi się rozmawia – mówi Małgosia.
na jest fizyczna bliskość, a opisywanie na forum, że dwie osoby się całują czy trzymają za ręce, może być niewystarczające.
Internetowa przyjaźń
Czas, by odejść
PBF-y, na których gracze są anonimowi, dają możliwość stworzenia między użytkownikami niezwykłych relacji. Nie oceniają się wzajemnie, a rozmowy są fundamentem tworzących się przyjaźni, które niekiedy są w stanie przetrwać po kilka lat. Na forum poznałam ludzi, którzy stali się bardzo ważnym elementem mojego życia. Gdybym nie siedziała tam tyle czasu, to bym nie zawarła takich znajomości i byłabym w zupełnie innym miejscu, niż jestem obecnie. Takie gry, bezcelowe z zewnętrznej perspektywy, mogą przynieść bardzo zaskakujące zmiany w życiu – mów Sara. Na forum poznała osobę, z którą bardzo dużo grała. Tworzone przez nie postacie zawsze się znały, rozgrywały mnóstwo wspólnych losów. Nasze rozmowy były długie i się zaprzyjaźniłyśmy. Przeprowadziłam się do nowego miasta i zamieszkałyśmy razem. Małgosia również poznała na PBF-ie ludzi, którzy potem stali się jej przyjaciółmi w realnym świecie. Utrzymuje z nimi kontakt, chociaż już ze sobą nie grają. Nie powinno się zbytnio angażować emocjonalnie – mówi, opowiadając o początkach znajomości. Bo jeżeli ktoś cię urazi, to odczuwasz to pięć razy bardziej. Również jeśli musisz odejść z forum, to się załamujesz. Zawsze przecież możesz wrócić, a jeżeli coś ci się nie podoba, to masz prawo zrezygnować. Na forach, o których opowiadają Sara i Małgosia, gracze odróżniali swoje alter ego od prawdziwej osoby. Jako postacie mogli się nienawidzić, ale w rzeczywistości – rozmawiając na czacie czy Facebooku – być przyjaciółmi. Tam, gdzie grała Kasia, nie było takiego rozróżnienia. Jeśli kręcisz z kimś na tym forum, to prawdopodobnie znaczy, że kręcisz z nim tak naprawdę. Tak właśnie zaczął się jej związek z poznanym w internecie chłopakiem. Był ode mnie starszy o cztery lata. Byliśmy ze sobą też w realnym świecie, a przynajmniej nie mieliśmy w tym samym czasie innej, prawdziwej pary. Rozstaliśmy się jakoś po trzech miesiącach. Później przeżyłam też drugi związek, który trwał prawie rok. Oba skończyły się podobnie. Rzadko wchodził na GG, więc prawie nie gadaliśmy. Ucięłam to, bo zdałam sobie sprawę, że w ogóle się nie znamy, że nie ma pojęcia o moim życiu. Nigdy się nie spotkaliśmy. Przyjaźń w internecie może istnieć, gdyż opiera się przede wszystkim na szczerych rozmowach. W związku potrzeb-
Większość osób w końcu rezygnuje z grania albo przynajmniej ogranicza aktywność czy robi sobie przerwę. Trudno jest czemuś poświęcać się przez dziesięć lat bezustannie, szczególnie jeśli jest to tak angażujące. Obecnie jeden post na forum potrafi mieć nawet tysiąc słów, a są tacy, którzy dziennie piszą ich po kilka. Sara przerwy od pisania robi co jakiś czas, chociaż jako administratorka już ośmioletniego forum cały czas jest tam obecna. Po prostu zajęłam się życiem. To klasyczny powód. A fora wymagają jednak poświęcenia bardzo dużo czasu. To jest dobre dla osób, które wracają ze szkoły i nie mają co ze sobą zrobić. Potem jak chce się ten czas rozdzielić też między znajomych, to robi się trudniej. Czasem zepsuje się komputer i okazuje się, że potrzeba zajrzenia na forum nie jest aż tak duża, żeby męczyć się z pisaniem na telefonie czy w mniej komfortowych warunkach w publicznej bibliotece. A po powrocie często jest już inaczej, zmieniają się ludzie, zasady. Nie lubię zmian. To znaczy wiele jest na gorsze. Zwykle z ich powodu uciekam – mówi Małgosia, która po takiej trzymiesięcznej przerwie zniknęła na dłuższy czas. Musiało minąć parę lat, żeby spróbowała znowu. Lubię poznawać ludzi i z nimi pisać, ale obecnie trudno jest się wkręcić w nowe forum. Zdecydowanie łatwiej wrócić tam, gdzie ludzie kiedyś cię znali – to jest jakiś zalążek znajomości. Mogę wtedy poopowiadać o swoich początkach. Kasia postanowiła odejść z PBF-a mniej więcej w czasie, gdy poszła do nowej szkoły. Poznawałam ludzi w gimnazjum, miałam zupełnie nową klasę i stwierdziłam, że są tam fajne osoby. Z forum odbierałam same negatywne rzeczy. Im więcej było różnych nieprzyjemnych sytuacji, tym mniejszą miałam ochotę tam być. Tak naprawdę nie wiem, dlaczego byłam tam tak długo… Normalny człowiek od razu by zrezygnował. To jest naprawdę dobra odskocznia od rzeczywistości – mówi Małgosia. Każda z dziewczyn przyznaje, że forum przyniosło jej jakieś korzyści. Sara udoskonaliła swoje umiejętności pisarskie i nauczyła się tworzyć grafikę, Małgosia poznała wiele osób, mogła spojrzeć na różne problemy z innej perspektywy, a Kasia przekonała się, że nie każdego poznanego człowieka trzeba lubić. Na PBF-ach można się rozwinąć w różnych dziedzinach, a przy tym dobrze się bawić. Trzeba tylko uważać, żeby nie dać się wciągnąć za bardzo. Zbyt emocjonalne zaangażowanie często jest niepotrzebne. Kiedy dzieje się coś nieprzyjemnego, wystarczy przecież kliknąć krzyżyk w rogu ekranu. 0
życie na Wawrze /
to stolica
fot. commons.wikimedia.org/CC
Szkoła kreatywności to skład u Marcina
Wawer – niby miasto, niby wieś... Spotkamy tu więcej drzew niż ludzi, zaznamy spokoju po gonitwie za codziennymi sprawami, nabierzemy sił na kolejne wojny z dziekanatem, światem i szatanem. Jedną z najbardziej urzekających scenerii, gdzie ponownie można osiągnąć stan zen, jest Falenica – część Wawra na obrzeżach miasta. T E K S T:
N ata l i a S awa l a
dmienny, magiczny charakter Falenicy zauważono już w okolicach międzywojnia. Wraz z wybudowaniem kolei nadwiślańskiej – najdłuższego ówczesnego połączenia zachodniej Rosji ze stolicą i Bałtykiem – warszawiacy odkryli to miejsce i zaczęli je traktować jako wakacyjną oazę, w której spędzali wolne chwile. W cichych, niezgłębionych buszach sosnowych lasów rosnących na złotym piasku mieszkańcy stolicy odnajdywali liczne urokliwe jeziorka, a bliskość rzeki obfitej w ryby stanowiła raj dla każdego amatora wędkarstwa czy miłośnika sportów wodnych. Letnisko falenickie było rokrocznie odwiedzane nie tylko przez bogatych mieszczan, lecz także artystów oraz polityków pokroju Ignacego Mościckiego. Niestety wraz z nadejściem wojny, a niedługo później z zajęciem terenu przez wojsko niemieckie, miejscowość ze spokojnego letniska została przemieniona w getto dla ludności żydowskiej stanowiącej ponad 2/3 ówczesnej populacji Falenicy.
O
Stacja Pomarańczarka Getto zostało utworzone na terenie Falenicy 31 października 1940 r. Jego historia jest podobna do dziejów getta warszawskiego – w obu przypadkach wszystko rozpoczęło się wraz z przesiedleniem ludności polskiej, na której miejsce wtłoczono Żydów z okolicznych wiosek. Warunki sanitarne były tu nieludzkie – mieszkańcy tłoczyli się w małych klitkach, brakowało podstawowych produktów, a towarzyszyły im jedynie głód i choroby. Na porządku dziennym były także morderstwa, dokonywane dla rozrywki przez SS-manów stacjonujących w Falenicy. Sytuacja pogarszała się z miesiąca na miesiąc. 16 lipca 1942 r. Niemcy zażądali 100 tys. złotych okupu, grożąc przesiedleniem w przypadku odmowy zapłaty. Początkowo pieniądze
były zbierane, lecz kiedy faleniccy Żydzi zauważyli załadowane ludźmi pociągi jadące z otwockiego getta, zrozumieli bezcelowość swoich działań. Do likwidacji tego ośrodka doszło rankiem 20 sierpnia 1942 r., gdy mieszkańców spędzono na plac pomiędzy stacją a synagogą (notabene istniejącą do dziś), by stłoczyć ich w pociągach i wysłać na pewną śmierć do obozu w Treblince. Jednym z ostatnich wspomnień, jakie odnaleziono na terenie getta, są podkreślające tragizm i beznadzieję sytuacji Żydów słowa: Myśli są wolne od cła... Jedynie one mają prawo getto opuścić. Falenica do dziś pamięta o swojej historii. Na 70. rocznicę likwidacji getta na ścianie dawnego budynku dworca powstał mural Stacja Pomarańczarka autorstwa Anny Moniki Koźbiel i Adama Walasa, nawiązujący do historii zarówno Żydów, jak i samego letniska. Mural jest współczesną wersją obrazu Aleksandra Gierymskiego Żydówka z Pomarańczami. Odnajdziemy w nim nawiązania do handlowej historii Falenicy (w czasach przedwojennych istniał tu tętniący życiem bazar), a także obraz zmian, jakie zaszły w tym miejscu przez lata.
Drewniane cacka Inną pozostałością czasów świetności letniska są świdermajery – drewniane domki z bogato zdobionymi pawilonami, o których Bolesław Prus pisał: Są to cacka, jakich Warszawa jeszcze nie widziała w takiej ilości i rozmaitości. Każdy z nich bawi oko piękną formą, sztukaterią, rzeźbieniami, tapicerskimi ozdobami albo żywą barwą. Kiedyś były ich tysiące – stanowiły w końcu (obok bazarku i pięknej przyrody) podstawowy walor letniska i to w nich zatrzymywali się wakacyjni goście. Aktualnie niestety, w związku z długotrwałym brakiem zainteresowania, a co za tym idzie – brakiem kon-
serwacji budynków, bardzo trudno odnaleźć po nich ślad. Dzieło zniszczenia zaczęło dokonywać się już w czasach powojennych, gdy z nadmiaru drewna, z którego budowane były zdobienia, pozyskiwano surowiec na opał. Pojedyncze sztuki, które ominął przykry los spłonięcia bądź zawalenia, pozostały przy ul. Zapomnianej i Brzostowskiej lub w pobliskim Otwocku.
Z peronu do kina Jednym z ciekawszych miejsc na mapie kulturalnej Warszawy jest Kinokawiarnia Stacja Falenica. Istnieje już blisko osiem lat i w dalszym ciągu realizuje tę samą misję – uczyć, bawiąc. Jak mówi właścicielka tego miejsca, Ewa Jaskólska: Otwierając nasze kino, wiedzieliśmy, że sami nie lubimy multipleksów, w których jest głośno, czuć zapach popcornu, leci dużo reklam. Nasze miejsce tworzyliśmy więc w opozycji do nich. W rezultacie zamiast komercyjnych produkcji odnajdziemy tutaj ambitny repertuar, a także spotkania z artystami, koncerty czy wykłady. Tradycyjne krzesła zastąpiono wysokimi, wygodnymi fotelami usytuowanymi przy stolikach, do których przez cały czas trwania seansu można zamówić naleśniki czy domowej roboty ciasta. Co więcej, w Stacji można wyjść z własną propozycją filmów. W lokalu odnajdziemy także strefę kawiarnianą, gdzie przy kawie wsłuchamy się w cichy stukot przejeżdżających za oknami pociągów. Wszystko to w towarzystwie klasyków literatury, a także innych pozycji, umożliwiających m.in. lepsze poznanie historii Warszawy. Próżno szukać drugiego takiego miejsca w stolicy. Wawer, pomimo swojego wiejskiego charakteru, ma wiele do zaoferowania. To idealne miejsce na wycieczki rowerowe, długie spacery po pagórkowatych lasach, a także zwyczajne spotkanie z kulturą. Jeśli szukacie nowych miejsc, w których można odetchnąć od miejskiego zgiełku, odwiedźcie Falenicę. A długa podróż niech jedynie wyostrzy apetyt. 0
listopad 2017
/ człowiek rzekę wrogiem czyni
Temat rzeka Polacy od wieków zmieniali Wisłę i przez długi czas wydawało się, że rzeka znosi to cierpliwie i z pokorą. Do czasu, gdy powiązano to z coraz gwałtowniejszymi powodziami oraz wymieraniem wielu gatunków ryb. TEKST i Grafika :
A l e k s a n d r a C z e rwo n k a
ytania o rządzące przyrodą mechanizmy zadawali sobie już starożytni greccy filozofowie. Jednak odpowiedzi na nie zaczęły się pojawiać dopiero niedawno. Wiele aspektów, które wcześniej wydawały się zupełnie ze sobą niepowiązane, okazało się nierozłącznych. Dotyczy to także korelacji rzek i ludzi. Teraz już wiadomo, że do każdej zmiany dokonywanej przez Polaków na Wiśle rzeka dostosowuje się na swój własny, niekoniecznie pożądany dla nas sposób. Żaden z pierwszych nadwiślańskich osadników nie był tego świadomy. Wycięcie paru nadbrzeżnych drzew czy postawienie jednej lub dwóch tam jawiło się im jako oczywista konieczność. Dla człowieka chęć uporządkowania dzikiej przyrody jest zupełnie naturalna. Kiedy zaczęto ujarzmiać Wisłę, nie zdawano sobie sprawy, że nigdy nie uda się dokończyć dzieła. Rzeka nie jest przecież drzewem, które można po prostu wyciąć, ani łąką, którą co rok się kosi. Płynąca w niej woda zawsze musi znaleźć ujście.
P
Z deszczu do źródła Początkowe zmiany w funkcjonowaniu królowej rzek, których dokonywali ludzie, nie dotyczyły bezpośrednio jej koryta. Najczęściej ingerowano w nadwiślańskie obszary, czego pierwszymi ofiarami stały się lasy. Z początku praktykowano wycinanie okazyjnie, obecnie mamy natomiast do czynienia z wycinką na wielką skalę ‒ w celu pozykania drewna lub pod inwestycje. Nie podejrzewano, że ich ubytek może wpłynąć negatywnie na funkcjonowanie Wisły. I rzeczywiście, przez długi czas nie wpływał. Ściślej mówiąc, do momentu aż areał lasów otaczających rzekę przestał być dla niej wystarczający. Lasy stanowią naturalną barierę spowalniającą wodę opadową. Gdyby nie one, Wisła napełniałaby się deszczówką, jak miska wodą lecącą z kranu. Wtedy każdej jesieni by wylewała, a podczas upalnego lata można by chodzić po jej dnie. Zapobiegają temu drzewa, które chłoną na bieżąco wodę opadową i przechowują ją w swoich komórkach. Następnie jest ona stopniowo uwalniana do gleby, skąd trafia do faktycznego źródła rzeki. Kiedyś był to proces na wielką skalę, roślinność porastała bowiem naturalnie brzegi dzikich rzek na prawie całej ich długości. Każde środowisko roślinne, niezależnie od typu gleby, potrafi zatrzymać pewną ilość wody opadowej. Jednak największe predyspozycje do tego mają
42-43
torfowiska, zwane także bagnami. Ich wysoka wilgotność okazała się dla nich przekleństwem. Gleby torfowe, jako niezwykle żyzne i stale nawadniane przez rzekę, idealnie nadawały się pod uprawy. Pierwsi rolnicy nie zdawali sobie sprawy, że bezpośrednie zagospodarowywanie podmokłych terenów może być w dalszej perspektywie nieopłacalne. Nawet teraz, po udowodnieniu powiązania roślinności z działaniem rzeki, torfowiska w dalszym ciągu są niszczone. Osuszone bagna i bezleśne stoki nie spełniają już swojej pierwotnej funkcji. Nie są w stanie powstrzymać ulewnych deszczów czy silnych roztopów przed jednoczesnym wpłynięciem do rzeki. Duża ilość wody zostaje wchłonięta przez niewielkie źródło w krótkim czasie. Zaburza to naturalny obieg H2O w przyrodzie i sprzyja nie tylko gwałtownym powodziom, lecz także, co ironiczne, długotrwałym suszom. Rośliny bowiem pozbywają się wody także przez odparowanie jej z powierzchni liści, skąd ulatnia się ona do atmosfery w postaci pary wodnej. To z niej tworzą się później chmury deszczowe, które zanikają wraz ze ścinanymi drzewami. Ludzie nauczyli się walczyć z powodziami, budując tamy, wały przeciwpowodziowe i zbiorniki retencyjne. Wygrać z suszą jeszcze nie potrafią. Tworzenie wielu zabezpieczeń na rozległych terenach w zamian za niszczenie ich naturalnych darmowych odpowiedników nie wydaje się rozsądne. Człowiek od zawsze próbował okiełznać naturę, nic więc dziwnego, że sposób myślenia, w którym docenia się jej dzikość, dopiero się kształtuje. Jeszcze parę miesięcy temu w swojej prezentacji Lasy Państwowe tłumaczyły to w bardzo prosty sposób. Porównane zostały dwie liczby: ponad 60 mld zł kosztuje woda retencjonowana w sztucznych zbiornikach (spowalniających jej spływ w dół rzeki), a 0 zł wykorzystywanie do tego lasów, które dużo efektywniej spełniają to zadanie.
Wisła zaciska gorset Dużo kosztują nie tylko skutki wycinki lasów. Wciąż płacimy za uregulowanie Wisły, które miało pomóc w jej ujarzmieniu. Niestety doprowadziło to tylko do kolejnych zmian w funkcjonowaniu rzeki, których zawczasu nikt nie przewidział. Za
niegdysiejszą regulację płacimy nie tylko złotówkami, lecz także brakiem czystej wody i koniecznością naprawiania skutków powodzi. Według historycznych źródeł, Wisła wylewała łagodnie, dzięki czemu ludzie mogli budować swoje osiedla blisko jej koryta. Ingerencja przeciwpowodziowa nie była więc potrzebna. Jednak rzeka płynęła bardzo rozlegle ‒ szerokość jej doliny wynosiła średnio 8 km. Taki zapas miejsca dawał Wiśle możliwość manewru w przypadku nadmiernej ilości wody, bo kiedy zapełniło się już koryto, zalewana była dolina. Nie było to jednak wystarczająco rozsądnym argumentem dla ludzi, których miasta wciąż się powiększały. Wraz z rosnącą liczebnością populacji, rosły także jej potrzeby. Nie tylko zużycie czystej wody, lecz także konsumpcja, a co za tym idzie ‒ konieczność zwiększenia terenów przeznaczonych na rolnictwo. A że nawodnione, żyzne gleby były tuż pod ręką, Wisłę zaczęto zwężać i prostować. Warszawę nazywa się gorsetem Wisły, bo na terenach stolicy rzeka jest najwęższa z całego swojego środkowego biegu. Zwężenie występowało naturalnie, jednak XX-wieczne prace jeszcze je pogłębiły. Między Śródmieściem a Pragą szerokość Wisły wynosi 30 proc. tego, ile przed granicami miasta. Dzięki temu most Poniatowskiego nie ma dwóch kilometrów długości, ale równocześnie Warszawa została pozbawiona wielu kilometrów piaszczystych plaż, które naturalnie występowały na całym tym terenie. Szybki nurt, wymuszony przez zwężone koryto, nie pozwala bowiem na akumulację piasku na jego brzegach. Wyprostowanie zakrętów Wisły pozbawiło ją jej własnej, naturalnej oczyszczalni. W meandrach rzek gromadzą się substancje organiczne (np. szczątki zwierząt lub ich odchody) oraz
człowiek rzekę wrogiem czyni /
żyją tam organizmy, które są w stanie je rozłożyć i wykorzystać. Nie potrafiły jednak funkcjonować w szybkim nurcie, dlatego po wyprostowaniu zakrętów woda w rzece powoli stawała się mętna i brudna. Władze miasta musiały zainwestować w oczyszczalnie i obecnie (dane z 2016 r.) na terenie stolicy jest ich już prawie 40. Czystość wody w Wiśle w okolicach Warszawy powoli się poprawia, na co znacząco wpłynęło otwarcie w 2012 r. oczyszczalni Czajka. Mieszkańcy jednak wciąż unikają picia wiślańskiej wody czy nawet płukania w niej rąk. Dwa lata temu przedstawiciel m. st. Warszawy zapowiadał w rozmowie z portalem naszemiasto.pl uruchomienie do 2019 r. kąpielisk na praskim brzegu Wisły. Musiałby to poprzedzić znaczący wzrost jakości wody w rzece, na który z pewnością czekają nie tylko warszawiacy, lecz także sama Wisła.
Znikające łososie Po prostowaniu i zwężaniu Wisła straciła wiele ze swoich naturalnych właściwości. Przestała być atrakcyjna dla człowieka i stała się dla niego realnym zagrożeniem. Zmiany dotyczyły jednak przede wszystkim jej koryta. Gdy przegrodzono ją tamą we Włocławku, spodziewano się zmian w funkcjonowaniu rzeki. Budujący zaporę ludzie znali już mechanizmy rządzące ciekami wodnymi. Jednak mimo to, gdy ze zbiorników wodnych zaczęły znikać ryby, nie od razu skojarzono ten fakt z zaporą. W Polsce ucierpiał przede wszystkim łosoś, jednak problem dotyczy wszystkich krajów, w których stawia się tamy, i tym samym – wielu gatunków ryb. To nie zakażenie środowiska czy nadmierny połów przyczynił się do ich wymierania. Te ryby miały ze sobą coś wspólnego. Łososie, węgorze, a także minóg czy troć są gatunkami dwuśrodowiskowymi. Najczęściej żyją w słonowodnych zbiornikach wodnych, ale rodzą się w słodkowodnych górskich strumieniach. Co roku tysiące dojrzałych płciowo osob-
ników wybiera się w podróż w górę rzeki. Płyną na tarło pod prąd wiele kilometrów, ponieważ ich narybek potrzebuje do przeżycia czystej i dobrze natlenionej wody, a taka znajduje się w górnym biegu rzek. Przegrodzenie Wisły zaporą we Włocławku uniemożliwiło wędrówkę przyszłym rodzicom. Nawet wzbogacenie tam o tak zwane przepławki to często za mało. Wiele ryb nie jest w stanie pokonać takiej przeszkody i stopniowo przestaje się rozmnażać. Dlatego właśnie w 1987 r., siedemnaście lat po przegrodzeniu Wisły tamą, łosoś wyginął na całym obszarze Bałtyku. I chociaż jego rekultywację rozpoczęto już ponad dwadzieścia lat temu, nadal nie jest on w stanie wystarczająco się rozmnożyć.
Wiele ryb nie jest w stanie pokonać takiej przeszkody i stopniowo przestaje się rozmnażać. Przeszkadza mu w tym m.in. wciąż czynna zapora we Włocławku. W wielu krajach już od jakiegoś czasu rezygnuje się z tam, a prym w ich usuwaniu wiedzie USA. Dużą zasługę mieli w tym tamtejsi wędkarze, którzy chcieli móc wrócić do połowu swoich ulubionych ryb. W Polsce na taki obrót spraw wielbiciele wędkarstwa będą musieli poczekać jeszcze długo. W marcu b.r. prezydent Andrzej Duda podpisał ratyfikację Konwencji AGN. Zakłada ona przyznanie krajom UE dofinansowania unijnego na rozwój transportu wodnego. Konwencja ma objąć również Wisłę, która jest dużo mniejsza niż inne przewidziane w umowie
rzeki. Aby ją udrożnić i przystosować do takiego transportu, rwący nurt będzie musiał zostać uspokojony, a zwężane do tej pory koryto ‒ pogłębione. Może to zostać osiągnięte jedynie poprzez przegrodzenie Wisły serią tam, takich jak zapora we Włocławku. W praktyce oznacza to zmianę rzeki w szereg zbiorników zaporowych, które powstają między takimi tamami. Zgodnie z ekologiczną definicją, rzeka jest spójnym, lecz niejednorodnym bytem. Procesy zachodzące u jej źródła mają znaczenie w dalszym biegu. Postawienie tam, nawet kontrolowanych i z przepławkami, ogranicza transport materiałów, cząstek organicznych oraz ryb i innych zwierząt w dół rzeki. Z niekontrolowanego nurtu tworzy się serię jednorodnych wewnętrznie zbiorników. Wisła będzie bardziej przypominała łańcuszek jezior, niż rzekę.
Kocham cię, Wisło O królowej rzek miał przypomnieć Polakom mijający już Rok Wisły. Z widniejących na warszawskich przystankach plakatów można wnioskować, że najdłuższa polska rzeka kojarzy się z miłością, piękną kobietą czy linią papilarną biegnącą przez cały kraj. I chociaż z powodu działań ludzi Wisła nie jest już tak atrakcyjna i bezpieczna, to jej kult wciąż pozostaje żywy. Przechodzi z pokolenia na pokolenie, z jednej epoki na kolejną ‒ i tak od wieków. Odzwierciedlenie tego znajdziemy w literaturze. Pisali o niej najwybitniejsi polscy twórcy ‒ Długosz, Żeromski, Naruszewicz, Tuwim – zamieszkujący wówczas, notabene, Kraj nad Wisłą. To właśnie wokół Wisły zaczęły rodzić się Warszawa, Kraków i wiele innych polskich miast. Ten symbol polskości jest silnie zakorzeniony w kulturze, o czym świadczy choćby nazewnictwo klubów piłkarskich. Nie bez powodu znajdziemy w Polsce Wisłę Płock i Wisłę Kraków, podczas gdy na próżno szukać w Anglii Tamizy Londyn, a we Francji ‒ Sekwany Paryż. Jednak jeśli budowa autostrady wodnej się rozpocznie, Wisła przestanie być rzeką, a Polska – Krajem nad Wisłą. 0
listopad 2017
/ rodzice a dzieci sportowcy Uwaga, pod twoimi nogami przesuwać się będzie wąż
fot.Daria Jańczyk Photography
Ojcowie sukcesu
Kariery wybitnych sportowców obfitują w spektakularne sukcesy. Niezliczone medale, okazałe puchary oraz międzynarodowa sława to znaki rozpoznawcze wielkich mistrzów. Często są one w dużym stopniu zasługą rodziców. T E K S T:
k ata r z y n a g a ł ą z k i e w i c z
o łączy Roberta Lewandowskiego, Marcina Gortata oraz Pawła Zagumnego? Oprócz tego, że reprezentują najwyższy sportowy poziom i są ikonami swoich dyscyplin, wyróżnia ich pochodzenie – wszyscy wywodzą się ze sportowych rodzin. Matka najlepszego polskiego piłkarza, Iwona Lewandowska, była siatkarką pierwszoligowego klubu AZS Warszawa, ojciec Krzysztof – judoką oraz piłkarzem trzecioligowego klubu Hutnik Warszawa. Marcin Gortat jest synem boksera Janusza Gortata, dwukrotnego brązowego medalisty igrzysk olimpijskich, a także Alicji Gortat – wielokrotnej reprezentantki Polski w siatkówce. Rodzice Pawła Zagumnego to również siatkarze, reprezentanci warszawskiej Legii. Każdy z wymienionych sportowców wielokrotnie podkreślał, że swoje osiągnięcia zawdzięcza właśnie rodzicom, którzy od najmłodszych lat zabierali pociechy na halę, gdzie uczyli przede wszystkim pewności siebie oraz wiary we własne umiejętności, zachęcali do poznawania rówieśników. Młodzi sportowcy wyposażeni w takie kompetencje uświadamiają sobie, że sukcesem jest nie tylko pokonywanie konkurentów, lecz przede wszystkim starania i wysiłek włożony w doskonalenie siebie. Ponadto jeśli wszystko to osiąga się przez zabawę, która jest nieodłącznym elementem dzieciństwa, to wyprawie na trening towarzyszy większa motywacja oraz przeświadczenie, że sportowe zmagania są także źródłem przyjemności.
C
44-45 magiel
Po pierwsze frajda Według badań przeprowadzonych przez Universities Study Committee w 1978 roku w stanie Michigan ponad 100 tys. dzieci – zarówno chłopców, jak i dziewcząt – przyznało, że do sportu najbardziej zachęca je zabawa. Na końcu zestawienia zaś pojawiły się sukces i wygrana – czyli coś, co bez wątpienia jest esencją uprawiania sportu. I o ile dla dorosłych często jest to głównym celem, dla którego posyłają pociechę na trening, o tyle dla dziecka ważniejsza od triumfu jest radość z wykonywanych czynności. Te różnice pozwalają bliżej przyjrzeć się podejściu rodziców do treningu i zobrazować rolę, jaką odgrywają w wychowaniu przyszłego sportowca. Ich obecność nie może być bierna, przez swoje zachowanie i stosunek do sportu powinni stale oddziaływać na to, którą formę zabawy wybiorą ich podopieczni. Paweł Zagumny w książce Życie to mecz wspomniał, że to jego ojciec zauważył zdolność syna do gry w siatkówkę. Popularny „Guma” nie miał atletycznej budowy ciała ani niebotycznego zasięgu, od najmłodszych lat zmagał się z problemami zdrowotnymi. Ale dzięki temu, że tata zauważył u niego nieprzeciętną inteligencję, spryt oraz zaangażowanie w grę, udało mu się rozwinąć takie umiejętności, które dla rozgrywającego są kluczowe. Podczas pożegnalnego meczu, który odbył się w 2016 r. w katowickim Spodku, sportowiec jeszcze raz oficjalnie podziękował rodzicom, którzy
nigdy nie podcinali mu skrzydeł, lecz umieli dostrzec i rozwinąć atuty siatkarza, co przełożyło się na satysfakcję z wysiłku włożonego w ciężką pracę na treningach. Jednak nie wszyscy rodzice potrafią tak umiejętnie pokierować swoim dzieckiem. W artykule napisanym przez Katarzynę Prasek oraz Dariusza Parzelskiego z Wydziału Psychologii Uniwersytetu Warszawskiego, zatytułowanym Postawy rodziców młodych zawodników wobec sportu podkreśla się, że zarówno trenerzy, jak i rodzice młodych sportowców często traktują ich jak dorosłych, narzucając bezwzględny sposób rywalizacji, co, jak nietrudno się domyślić, nie ma korzystnego wpływu na podopiecznych. Badacze zwracają uwagę na to, że powinno się uszanować prawo młodych do przeżywania sportu na ich własny sposób, do identyfikowania go z zabawą z kolegami. Tylko wtedy aktywność będzie dla dziecka pozytywnym doświadczeniem i umożliwi dalszy rozwój w sporcie. Sport może być źródłem odczuć zarówno pozytywnych, jak i negatywnych. Radość, jakiej dostarcza, zależy od stosunku rodziców do dziecka i jego zainteresowań. Naukowcy przytaczają wyniki badań, które zostały przeprowadzone wśród zapaśników w wieku od 9 do 14 lat, w wyniku których okazało się, że przyjemność, jaką odczuwa młody zawodnik ze swojej aktywności, ściśle łączy się z poziomem satysfakcji rodziców z jego występu, ich pozytywnym zaangażowaniem w działalność sportową dziecka
rodzice a dzieci sportowcy /e
oraz z postrzeganym przez nie poziomem własnych umiejętności. Wyniki innych badań, które dotyczyły zawodników oraz zawodniczek koszykówki, wskazują, że brak presji ze strony rodziców przyczynia się do odczuwania większej przyjemności z uprawiania sportu.
Konflikt interesów Amerykański psycholog Frank Smoll z Uniwersytetu Waszyngtońskiego wyróżnił kilka typów postaw, które mają destrukcyjny wpływ na młodych sportowców. Badacz szczególną uwagę zwrócił na zbyt krytyczne podejście rodziców do aktywności dziecka. Nazbyt wygórowane wymagania oraz niedopuszczanie do porażek ma odwrotny od pożądanego skutek. Według Smolla zachowujący się w ten sposób dorosły chce, aby jego pociecha odniosła sukces, którego jemu samemu nie udało się osiągnąć. Rodzice, którzy starają się urzeczywistnić przez dziecko własne marzenia oraz zmuszają je do ciężkich treningów, wywierają na młodego człowieka ogromną presję i strofują za każde, nawet najmniejsze potknięcie. Zbyt silny nacisk tylko potęguje lęk i obawę przed współzawodnictwem. Dzieci, których rodzice są zbyt krytyczni, nie mają szans sprostać nałożonym wymaganiom. Przykładem takiej toksycznej relacji może być najlepsza polska tenisistka Agnieszka Radwańska oraz jej ojciec – Robert. Były już trener Radwańskiej zasłynął z licznych kłótni na korcie, podczas których nie przebierał w słowach i publicznie kierował pod adresem córki szereg wymyślnych inwektyw. Wielokrotnie na łamach prasy podkreślał, że jego córce potrzeba twardej ręki, narzekał na aktualnego trenera i wątpił w jego umiejętności, a po największym sukcesie Radwańskiej – wygranym turnieju Masters w Singapurze – stwierdził, że jedna jaskółka wiosny nie czyni. Pod opieką Radwańskiego „Isia” w większości potyczek odpadała przed ćwierćfinałem, a na korcie traciła panowanie nad sobą. Nerwowe zachowania, opryskliwe komentarze czy agresywne rzucanie rakietą odeszły w niepamięć, kiedy jej ojciec pożegnał się z funkcją trenera. Dopiero Tomasz Wiktorowski, obecny szkoleniowiec tenisistki, nauczył Radwańską opanowania i wiary we własne możliwości, co niejednokrotnie pozwoliło zmienić wynik przegranego z pozoru meczu. Radwańska w wywiadzie udzielonym „Gali” stwierdziła, że ojciec nie szanował jej podejścia do sportu, zawsze stawiał na swoim i był w stosunku do niej kategoryczny, co przekładało się na porażki na korcie. Tenisistka dodała, że postawa Radwańskiego oprócz tego, że skutkowała rozstaniem na gruncie zawodowym, zdecydowanie ochłodziła też relacje rodzinne. Odmiennym podejściem jest nadopiekuńczość. Wspomniany już psycholog Frank Smoll stwierdza, że przesadne dbanie o bezpieczeństwo, nawet w przypadku braku zagrożenia, skutkuje rezygna-
cją podopiecznego z uprawiania sportu, gdyż brak swobody nie pozwala mu poświęcić się treningom i zdobywaniu nowych umiejętności. Nadopiekuńczość przyczynia się więc do wielu niekorzystnych zmian w osobowości dziecka – ciągła zależność od rodziców sprawia, że jest ono ustępliwe i boi się wszystkiego, co nowe i nieznane. To dowodzi, że żadne ze skrajnych zachowań nie jest pożądane, a postawy rodziców wobec dzieci mają negatywny skutek nie tylko w sytuacjach sportowych, ale przede wszystkim społecznych i interpersonalnych.
Jaki ojciec, taka córka Wbrew temu, co twierdzi Smoll, bywa, że rodzicom, którzy sami niegdyś uprawiali sport, właśnie dzięki własnym doświadczeniom łatwiej jest zaszczepić w dziecku pasję do aktywności fizycznej. Oprócz wymienionych już Lewandowskiego, Gortata czy Zagumnego można wspomnieć także o Jerzym Janowiczu, którego rodzice byli siatkarzami, czy o Wojciechu Szczęsnym, synu bramkarza i piłkarki ręcznej. Piłkarz wielokrotnie wspominał o roli matki w jego sportowym wychowaniu. Dziękował za poświęcenie, zaangażowanie, wpojone wartości oraz motywację do podejmowania kolejnych piłkarskich wyzwań. Alicja Szczęsna na łamach „Wysokich Obcasów” opowiadała, że jej syn próbował wszystkiego po trochu. Jako trzylatek chodził na zajęcia z akrobatyki, potem był tenis, taniec towarzyski, a dopiero na końcu piłka nożna. Rodzice Szczęsnego wiedzieli, że mały sportowiec charakteryzuje się dużą ruchliwością. Ma potrzebę ciągłej aktywności, lubi doświadczać no-
wych rzeczy, zapoznawać się z rówieśnikami, dlatego też umożliwili mu sprawdzenie się w wielu dyscyplinach. Zainteresowanie rodziców przełożyło się na sukces w dorosłym życiu. Piłkarz jest nie tylko podstawowym zawodnikiem reprezentacji Polski, lecz także reprezentantem jednego z najlepszych piłkarskich klubów na świecie – Juventusu Turyn. W podobnym tonie wypowiedziała się młoda siatkarka, reprezentantka Polski – Natalia Murek, córka wybitnego siatkarza Dawida Murka. W wywiadzie udzielonym portalowi Onet opowiadała o roli, jaką w jej sportowym życiu odegrał ojciec. Siatkarka przyznała, że tata przyglądał się temu, jak rozwijają się u niej zdolności motoryczne takie jak siła, wytrzymałość, zwinność czy szybkość oraz spędzał z nią czas na treningach i uczył poprawnego odbicia piłki. Dzięki własnym kompetencjom potrafił tak pokierować córką, że dziś można oglądać ją w meczach reprezentacji i nazywać liderką Biało-Czerwonych. Murek wspominała, że ojciec był dobrym doradcą, wspierał ją i jednocześnie nie nalegał na siatkówkę, bo wiedział, z jakimi wyrzeczeniami wiąże się wybór sportowej ścieżki. Rodzice mogą zrobić naprawdę wiele, aby pomóc swoim dzieciom w rozwoju sportowym. Sposób ich funkcjonowania bezpośrednio przekłada się na samopoczucie pociechy, a także na to, jak trenuje, jakie wyniki osiąga i jak czuje się w roli sportowca. Bardzo ważna jest również pomoc mentalna, np. w stosowaniu różnych strategii radzenia sobie z emocjami i stresem, bo dziecko uzbrojone w takie umiejętności będzie w stanie pokonywać wiele trudności, nie tylko w sporcie. 0
listopad 2017
/ surfing w Polsce
fot.Lanikai
Bałtycki surf Podczas najbliższych igrzysk olimpijskich jedną z nowych dyscyplin będzie surfing. Sport ten staje się coraz popularniejszy w Polsce. Rozgrywane od dziesięciu lat mistrzostwa Polski – Polish Surfing Challenge są najlepszym przykładem, że środowisko amatorów ujarzmiania fal jest coraz bardziej aktywne. T E K S T:
A da m H u g u e s
Pierwsi zapaleńcy surfingu pojawili się nad Wisłą w latach 90. Prawdziwe deski surfingowe nie były jeszcze dostępne, więc próbowano radzić sobie na różne sposoby. Pierwsze fale na Bałtyku złapałem na dziecięcej desce windsurfingowej w 1989 r., gdy przyjechałem do Polski na wakacje – mówi w wywiadzie dla „Polityki” Łukasz Bromski, jeden z prekursorów surfingu w Polsce. Początkowo znalezienie odpowiedniego spotu (części wybrzeża, gdzie występują fale) było nie lada wyzwaniem. Aby mogła powstać fala, energia niesiona przez wodę musi natrafić na gwałtowne wypłycenie. W krajach takich jak Australia zapewnia to rafa koralowa. W przypadku „polskich Hawajów” idealny okazał się Półwysep Helski.
Zimny wychów Wiele osób wątpi, że na Bałtyku da się surfować. To prawda, że fala na polskim morzu różni się od tej oceanicznej. Najlepsze warunki do uprawiania surfingu tworzą się paradoksalnie nie wtedy, gdy szaleje sztorm, lecz dzień bądź dwa później. Ów odstęp czasowy pozwala fali na wyrównanie się, co umożliwia surferom łatwiejsze przejście przez przybój, czyli obszar przy brzegu, gdzie załamują się fale. Brak potęgi oceanu nie oznacza jednakże znacznie łatwiejszych warunków. Na ocenie fala idzie tysiące kilometrów, zanim wyleje się przy brzegu. Nie towarzyszy jej wiatr. Widać ją z daleka, można kawkę wy-
46-47 magiel
pić, przygotować się. U nas zwykle fale powstają po sztormie. Wyrastają jedna za drugą. Wieje, pada deszcz, grad lub śnieg. Na oceanie jest relaks, u nas walka o życie – opisuje w tym samym wywiadzie Paweł Niesłuchowski, założyciel inicjatywy Surfing Polska oraz współwłaściciel marki odzieżowej Baltica. Do tego dochodzi niska w porównaniu z ciepłymi krajami temperatura wody w Bałtyku. Niestety widok osoby pływającej na desce w samych spodenkach to w naszym kraju niespodziewany widok. Bez odpowiednio grubej pianki neoprenowej organizm bardzo szybko się wychłodzi, co może zamienić przyjemność w walkę o przetrwanie.
Gdyby przyjrzeć się surferom, większość czasu poświęcają oni… na oczekiwanie na fale. Cudze chwalicie, swego nie znacie Na szczęście wiele pozytywnych aspektów sprawia, że surfowanie w Polsce staje się coraz popularniejsze – jest to przede wszystkim bliskość spotów. Popularność windsurfingu i kitesurfingu obecnych od dłuższego czasu w Polsce sprawiła, że wiele osób zaczęło się interesować pierwowzorem owych sportów. Dzisiaj coraz więcej szkółek na Półwyspie Helskim oferuje kursy surfingu pod okiem
wykwalifikowanej kadry. Kolejna zaleta Morza Bałtyckiego to relatywnie niewielka grupa polskich surferów. Zatłoczone spoty to rzadkość, co jest efektem nieregularnego pojawiania się fal. Gdyby częściej były tu warunki do surfowania, nie musiałabym nigdzie wyjeżdżać – mówi dla „Polityki” Karolina Wolińska, tegoroczna mistrzyni Polski w tej dyscyplinie. Nasze spoty są praktycznie puste. Na oceanie bałabym się też pływać o zmierzchu. Z Bałtyku czasami latem schodzę o 22.30. Nie ma też zagrożeń typu rekiny, płaszczki, meduzy. Brak naturalnych niebezpieczeństw również przemawia za „Bałtuniem”. Piaszczyste dno nie tylko korzystnie wpływa na kształt fali, lecz także zmniejsza ryzyko urazu podczas wipe-outu (czyli spadnięcia z deski). Zdarzają się oczywiście popularne spoty, gdzie dno jest usiane kamieniami, co w pewnym stopniu wpływa na kształt i długość fali, brak piasku nie stanowi jednak poważnego zagrożenia. Bałtycka fauna składająca się ze zwierząt niegroźnych dla człowieka to także niewątpliwa zaleta najsłodszego morza na świecie. Gdyby przyjrzeć się surferom, większość czasu poświęcają oni… na oczekiwanie na fale. Świadomość, że w tym czasie nie padnie się ofiarą wygłodniałego rekina (co prawie przydarzyło się brazylijskiemu zawodnikowi Mike’owi Fanningowi podczas zawodów surfingowych w RPA w 2015 r.), pozwala w pełni skupić się na czerpaniu radości ze sportu z Hawajów.
surfing w Polsce /e
Rosnąca popularność surfingu w Polsce zaowocowała w 2005 r. założeniem przez grupę pasjonatów Polskiego Stowarzyszenia Surfingu. Dwa lata później zorganizowano pierwsze mistrzostwa Polski w Polish Surfing Challenge. Do rywalizacji stanęło 17 zapaleńców, z których najlepszy okazał się Jurek Kijkowski, aktualny prezes PSS. Dzięki idealnemu, południowo-zachodniemu kierunkowi wiatru powstała około półtora metrowa fala, co pozwoliło zawodnikom na pokazanie takich sztuczek jak bottom turn (gwałtowna zmiana kierunku płynięcia) czy f loater (slajd na szczycie fali). Wraz z upływem lat i kolejnymi mistrzostwami uczestników było coraz więcej. Tegoroczna, jedenasta edycja zawodów składała się z rywalizacji nie tylko seniorów, lecz także młodzieży. Z racji nieprzewidywalnych warunków na morzu postanowiono najpierw przeprowadzić zawody w kategorii juniorek, juniorów i kobiet. Najlepsi okazali się: Karolina Wolińska, która po raz kolejny potwierdziła swoją dominację wśród polskich surferek; Julia Damasiewicz, liderka w kategorii dziewczyn; Jakub Kuzia, zwycięzca w grupie juniorów, późniejszy mistrz Polski w kategorii Open Men
Wisienka na torcie Polskie święto surferów, Polish Surfing Challenge, odbywa się co roku pod koniec sierpnia lub na początku września. Termin ten pozwala amatorom fal znad Wisły przy-
gotowywać się przez cały sezon letni, aby raz do roku stanąć do rywalizacji o miano najlepszego surfera w Polsce. Jednak trzeba pamiętać, że na naszym morzu nigdy nie ma pewności co do pojawienia się odpowiednich fal. Na szczęście podczas jedenastej edycji PSC warunki nad Bałtykiem nie zawiodły. Wcześniejsza prognoza wskazująca na fale sięgające trzech metrów sprawdziła się w pełni. Duże fale oznaczały jednak konieczność wykazania się odpowiednią kondycją, dla niektórych spośród trzydziestu dwóch startujących przybój okazał się barierą nie do przejścia. Zawodnicy mierzyli się z bardzo trudnymi warunkami, które weryfikowały, kto co umie, jeśli przebił się przez fale – podsumowuje zawody Wojtek Ochrymowicz, główny organizator. Ci lepiej przygotowani udowodnili, że polski surfing stoi na bardzo wysokim poziomie. Świetne przejazdy, cutbacki, duże spraye, szczególnie u młodych zawodników, zdawałoby się nie mających kręgosłupów i śmigających po falach, jak chcą. Można uznać, że były zawody o najwyższym poziomie surfingu w historii PSC. Eliminacje trwające cały dzień wyłoniły czterech finalistów: wspomnianego Kubę Kuzia, Adama Warchoła, Bartka Kulczyńskiego oraz Seana Crowdera – Australijczyka uczącego surfingu na Półwyspie Helskim, mistrza Polski z 2014 oraz 2016 r. Zacięta rywalizacja na najwyższym poziomie zakończyła się zwycięstwem Kuzi. Był to dla niego podwójny sukces, ponieważ choć w poprzednich edycjach stawał
na podium, to dopiero rok 2017 przyniósł mu upragnione pierwsze miejsce na podium. Wspaniały dzień, pełen dobrej zabawy! Niesamowite, jak poziom polskiego surfingu rozwinął się na przestrzeni ostatnich kilku lat, w dużej mierze dzięki młodzieży – entuzjastycznie podsumowuje zawody Sean Crowder. Mogę szczerze powiedzieć, że zawsze chciałem coś takiego oglądać na falach Bałtyku!
Biało-czerwone Tokio? Zwycięstwo Kuzi oraz drugie miejsce Warchoła pozwalają pozytywnie spoglądać na przyszłość polskiego surfingu nie tylko w kontekście grupy najbardziej zaangażowanych zawodników. Międzynarodowy Komitet Olimpijski ogłosił w zeszłym roku, że to właśnie m.in. surfing znajdzie się w gronie sportów olimpijskich. Pierwsza okazja, aby zaprezentować się światu, już za trzy lata w podczas X X XII Letnich Igrzysk Olimpijskich w Tokio. Na razie Kuzia i Warchoł (dołączył do nich Maksymilian Michalewski) wybrali się wspólnie do Kraju Kwitnącej Wiśni, aby przetrzeć szlaki na japońskich spotach. I mimo że rywalizacja na młodzieżowych mistrzostwach świata nie przyniosła w tym roku medalu naszym reprezentantom, to zebrali oni niezbędne doświadczenie oraz punkty do kwalifikacji na igrzyska olimpijskie. Kto wie, być może to, co kiedyś było inicjatywą grupy zapaleńców, niedługo zaowocuje brzmieniem Mazurka Dąbrowskiego w stolicy Japonii? 0
graf. Aleksandra Morańda
Najlepsi z najlepszych
kwilistopad 20177
SZTUKA
/ granice sztuki
Rednaczka straciła głowę dla Jędrka
Problem z pisuarem
Niektórzy krytycy nazywają ją przełomową i jedną z najważniejszych prac XX w., inni – kpiną ze świata sztuki. Oryginał zaginął, artysta stworzył jednak siedemnaście kopii, z których jedna znajduje się w muzeum Tate Modern w Londynie. M a r ta n owa kow i c z
historii sztuki nie brakuje skandali i afer, o ile jednak współcześnie nagie ciała na płótnie nie szokują już nikogo, o tyle niektóre dzieła wciąż stanowią punkt zapalny dyskusji krytyków i amatorów sztuki. Do takich kontrowersyjnych obiektów należy Fontanna Marcela Duchampa. Rzeźba – jeśli można to tak nazwać – jest pisuarem, zakupionym w sklepie hydraulicznym, podpisanym pseudonimem R. Mutt i rokiem powstania. Można spędzić godziny analizując, kształty, gładkość powierzchni, kolor i połysk i wciąż dojść do jednego wniosku: jest to zwykły pisuar, zamknięty w szklanej gablocie.
W
Czy to wciąż sztuka? Ten niepozorny przedmiot codziennego użytku spowodował niemałe zamieszanie w 1917 r., kiedy został zgłoszony na coroczną wystawę organizowaną przez Society of Independent Artists. Stowarzyszenie to szczyciło się progresywnością i przyjmowało właściwie wszystkie prace – pod warunkiem, że ich twórca zapłacił 6$ wpisowego. Pojawienie się pisuaru wzburzyło zarząd i po długiej debacie zdecydowano się nie uwzględnić go w wydarzeniu. Kilka tygodni później niewielkie czasopismo (przypadkowo współtworzone przez Duchampa) „The Blind Man” skrytykowało tę decyzję. Zdaniem autora anonimowego artykułu, nie miało znaczenia to, kto wykonał obiekt – w przypadku Fontanny byli to prawdopodobnie pracownicy fabryki. Kluczowe natomiast było to, kto wybrał dany przedmiot i dzięki swojej wyobraźni nadał mu właściwie nowy sens. Tak powstała nowa, radykalna idea – artysta nie musi właściwie być wielkim twórcą, główną rolę odgrywa pomysł. I chociaż obserwowanie pisuaru nie dostarcza spektakularnych doznań artystycznych i estetycznych, nie czyni to z niego mniej wartościowego dzieła sztuki.
48-49
Marcel Duchamp stworzył później cały cykl prac o nazwie Ready – made. W jego skład wchodziły między innymi łopata do śniegu, wieszak i grzebień dla psa. Poprzez podpisanie ich swoim imieniem (lub pseudonimem) przemieniał je z przedmiotów codziennego użytku w dzieła sztuki. Wybierał je nieco przypadkowo, kierując się np. wizualną obojętnością i nie zawsze potrafił powiedzieć, co one właściwie oznaczają. Jego prace często były ironiczne i kwestionowały przyzwyczajenia do tego, co tradycyjnie nazywa się sztuką.
Stawianie nowych granic Tak właśnie wyglądały początki sztuki konceptualnej (pojęciowej, zdematerializowanej) – nurtu podkreślającego intelektualny charakter tworzenia. Nie zachwyca ona wizualnie, jej twórcy raczej nie nakładają trzydziestu warstw farby dla osiągnięcia pożądanej atmosfery obrazu (patrz Mona Lisa Leonardo da Vinci). Jej celem jest granie z konwencją i kwestionowanie przyjętych norm.
Marcel Duchamp, Bicycle Wheel (z cyklu Ready–made) Niedawno do zdefiniowania granic sztuki zmusił Piotr Pavlensky – rosyjski aktywista polityczny identyfikujący się jako artysta uprawiający sztukę konceptualną. W 2012 r. zaszył sobie usta w ramach protestu przeciwko uwięzieniu członkiń grupy Pussy Riot. Chciał on również zwrócić uwagę na brak poważania dla rosyjskich współczesnych artystów. Po występie zawieziono go do psychiatry, który po krótkiej obserwacji zwolnił
go ze szpitala. W ciągu ostatnich lat kontrowersyjny Rosjanin deformował swoje ciało by zwrócić uwagę na ważne w jego pojęciu kwestie polityczne. Nie sposób jednoznacznie stwierdzić, czy to wciąż jest sztuka, manifest lub objawy zaburzeń, warto jednak dyskutować. I zastanowić się, dlaczego działania Piotra Pavlensky’ego wzbudzają taki niepokój?
Co to w ogóle znaczy? Dla niektórych sztuka umarła wraz z pojawieniem się słynnego pisuaru – została dosłownie spuszczona do ścieków. Niezrozumiałe formy, absurdalne wizje i czasem wręcz odrażające pomysły. Warto jednak rozważyć inną możliwość: sztuka ewoluowała. Jej rolą nie jest już tylko bycie przyjemną estetycznie. Ma ona niepokoić, poruszać bieżące problemy, pomagać zrozumieć otaczający świat. Często budzi przy tym zdziwienie i chęć szczegółowego poznania procesu myślowego autora. Ironicznie podsumował to niemiecki artysta w performansie Jak wyjaśnić obrazy martwemu zającowi. W 1965 r. Joseph Beuys chodził po zamkniętej galerii sztuki w Dusseldorf z martwym zającem na rękach. Widzowie mogli obserwować przez okna, jak opisuje kolejne obrazy zwierzęciu. Było to ironiczne wyjaśnianie sztuki – obserwatorzy nie mogli nic usłyszeć, byli raczej bezsilnymi świadkami. Komentując swój występ, artysta stwierdził, że nawet martwe zwierzę ma więcej siły intuicji niż ludzie z ich upartą racjonalnością. Sztuka nie jest zagadką matematyczną, nie istnieje jedno prawidłowe rozwiązanie i każda interpretacja może być właściwa. W przypadku Fontanny Marcela Duchampa wystarczy odrobina poczucia humoru i wrażliwości by okazało się, że ta dziwna sztuka, nawet jeśli się nie podoba, może mieć odrobinę sensu. 0 fot. Eneas De Troya
T E K S T:
varia /
Polecamy: 50 technologie Małe wielkie kroki
Badacze kosmosu na krańcu Wszechświata
52 człowiek z pasją Trzeba mieć styl
Wywiad z Jagą Janik
55 felieton Pułapki Ekonomia behawioralna doceniona
fot. Magdalena Niedźwiedzka
Na koniec Cena dobrego smaku pat ryc ja ś w i ę to n ow s k a S Z E F DZ I A Ł U WA R S Z A WA
awet czynność tak przyjemna jak zjedzenie smacznego posiłku może wywołać wyrzuty sumienia. Czasami kiedy konsumuję rozpływające się w ustach mięsko, myślę o małej krówce zabitej dla uciech mojego podniebienia. Za kilka godzin brzuch zacznie domagać się kolejnej dawki pokarmu. Tymczasem w oborze bije jedno serduszko mniej. Nie tylko świadomość uśmiercenia zwierzęcia, które dopiero co postawiło swoje pierwsze kroki, może wywołać obrzydzenie do jedzenia. W podobny sposób na człowieka oddziałuje wszelaka wiedza o pochodzeniu różnych produktów. Ostatnio znajoma opowiedziała mi, dlaczego z diety wyeliminowała nerkowce – kluczowy składnik mojej ulubionej indyjskiej kuchni. Jej słowa sprawiły, że zaczęłam rozważać bojkot tej – w oczach Zachodu – zdrowej przekąski. Trochę teorii: owoce nanercza zachodniego składają się z jabłka i umieszczonego pod nim nasiona, którego łupina wypełniona jest drażniącym kwasem. Proces produkcji polega na prażeniu orzechów, podczas czego wydzielane są toksyczne opary, które wywołują oparzenia układu oddechowego. Na tym jednak nie koniec – w kolejnym kroku orzechy są rozłupywane i obierane ze skórki, oczywiście ręcznie. Prażenie nie neutralizuje trucizny w cało-
N
Nawet czynność tak przyjemna jak zjedzenie smacznego posiłku może wywołać wyrzuty sumienia.
ści, więc dla marnie opłacanych pracowników uszkodzenia skóry są na porządku dziennym. Jednak mimo posiadania tej wiedzy trudno byłoby mi zdobyć się na takie wyrzeczenie i wykluczyć nerkowce z diety. Niełatwo zrezygnować także z ryżu, soi czy kakaowca, choć na ich plantacjach panują podobne warunki. Tym bardziej więc szanuję ludzi, którym nie brakuje wytrwałości i są w stanie funkcjonować bez pewnych produktów. Mogę uważać się za dobrego człowieka, ale czy rzeczywiście ciche przyzwolenie na wyzysk innych istot ludzkich nie przeczy takiemu wizerunkowi własnej osoby? Widać tutaj pewną niekonsekwencję w działaniach. Albo – powiedzmy sobie szczerze – jawną hipokryzję. Nie jestem jednak w tym problemie osamotniona. Zdaję sobie sprawę, że podobnie czynią miliony ludzi, którym hedonistyczny pierwiastek czy wrodzony egocentryzm nie pozwala przyczynić się do większego dobra, jakim jest walka o godziwe życie każdego homo sapiens. Zbyt przywiązani do przyjemności, chcą dobrze, może nawet wpłacą parę groszy na fundację, aby potem przy obiedzie przyczynić się do czyjegoś cierpienia. Nie będę udawać, że takie postępowanie mnie nie dotyczy. Coraz częściej zauważam jednak, że jedzenie staje mi ością w gardle. 0
listopad 2017
/ kto nadal bada
Małe wielkie kroki
Czterdzieste urodziny Voyagerów oraz pożegnanie sondy Cassini, które zwieńczyło trzynaście lat jej badań w układzie Saturna, już za nami. To jednak nie koniec atrakcji dla entuzjastów eksploracji kosmosu. T e k st:
To m e k N a j dy h o r
onieczność przebywania ogromnych dystansów, a także długotrwałe zbieranie danych i ich analiza to tylko niektóre z czynników powodujących, że rzadko mamy okazję usłyszeć o pokonaniu kolejnego kamienia milowego w odkrywaniu wszechświata. W ciągu dwóch lat w swoją decydującą fazę wejdzie jednak kilka niezwykle intrygujących kosmicznych misji.
K
Juno (NASA) W mitologii rzymskiej możemy odnaleźć historię o tym, jak Jowisz próbuje nieudolnie zataić zdradę przed swoją małżonką Junoną, ukrywając się za zasłoną z chmur. Misję kosmiczną, której celem jest zbadanie planety nazwanej imieniem starożytnego boga nieba i piorunów, nieprzypadkowo nazwano więc wdzięcznie Juno. Orbitująca wokół Jowisza sonda już od ponad roku nieustannie przekazuje na Ziemię dane oraz zdjęcia, dzięki którym naukowcy mają nadzieję dowiedzieć się więcej na temat powstania i ewolucji gazowego giganta. Do tej pory Juno zbadała między innymi ogromne (o wielkości porównywalnej do Ziemi) burze gazowe, występujące na obu biegunach planety. Niespodziankę stanowiły odczyty z magnetometru znajdującego się na pokładzie sondy, które wykazały, że pole magnetyczne Jowisza jest o wiele silniejsze, niż uprzednio zakładano. Juno przeleciała również bezpośrednio nad słynną Wielką Czerwoną Plamą oraz zarejestrowała silne zorze polarne, których proces powstawania wciąż pozostaje dla naukowców niewyjaśniony. Od wystrzelenia Juno w kosmos minęło już sześć lat, koniec misji zaplanowany jest zaś na początek lutego 2018 r. Do tego czasu sonda ma okrążyć Jowisza w sumie trzydzieści siedem razy. Następnie Juno podzieli los sondy Cassini – w sposób kontrolowany zejdzie z orbity badanej planety i zanurkuje prosto w atmosferę, gdzie spłonie i zamilknie na zawsze.
New Horizons (NASA) Misja New Horizons – podobnie jak Juno – to część powołanego do życia przez NASA programu New Frontiers, którego założeniem jest eksploracja konkretnych planet Układu Słonecznego. Po opuszczeniu Ziemi w styczniu 2006 r., sonda New Horizons miała jednak za-
50-51
grafika:
m ag da l e n a ko s e w s k a
wędrować znacznie dalej niż jej „starsza siostra” Juno. Główny cel misji stanowił przelot obok Plutona, a następnie, jeśli byłoby to możliwe, zbadanie jednego lub więcej obiektów znajdujących się w Pasie Kuipera – podobnym do pasa asteroid na obszarze położonym na pograniczu Układu Słonecznego. Po ponad dziewięciu latach kosmicznej podróży, w połowie stycznia 2015 r. New Horizons rozpoczęła obserwację systemu Plutona. Pierwsze zdjęcia zostały wykonane z odległości przeszło dwustu trzech milionów kilometrów, a Plu-
ton i jego największy księżyc Charon były na nich jedynie niewyraźnym zbitkiem pikseli. Jednak w miarę zbliżania się do celu „oczy” New Horizons potrafiły coraz dokładniej uchwycić powierzchnię karłowatej planety oraz pozostałych elementów układu. Po gruntownym przebadaniu Plutona sonda zaczęła przesyłać na Ziemię zebrane dane, a następnie obrała kurs na Pas Kuipera, gdzie jej zadaniem będzie zbadanie obiektu o enigmatycznej nazwie 2014 MU69. We wrześniu tego roku przyszedł czas na pobudkę (lub, jak ogłosiła NASA, koniec długich wakacji) dla sondy, która przez pięć wcześniejszych miesięcy przebywała w stanie hibernacji. Obsługa naziemna rozpocznie intensywne testowanie instrumentów badawczych New Horizons, aby przygotować ją na spotkanie z MU69 przewidziane na styczeń 2019 r. Następny dłuższy „odpoczynek” został zaplanowany na gru-
dzień, a od czerwca przyszłego roku sonda będzie już pracować bez przerwy, do czasu aż zrealizuje wyznaczone jej zadanie.
Gaia (ESA) Chociaż Europejska Agencja Kosmiczna potrafi już z powodzeniem konkurować ze swoją amerykańską odpowiedniczką na polu technologii, jej działaniom nadal brakuje promocji właściwej projektom NASA. Tym samym rozpoczęcie w grudniu 2015 r. misji kosmicznego teleskopu Gaia odbyło się raczej bez większego rozgłosu. Wprawdzie teleskop nie działa na wyobraźnię tak silnie, jak kolejne marsjańskie łaziki czy sondy wysyłane na odległe planety, ale Gaia ma przed sobą zadanie o równie dużej wadze: stworzenie największej i najbardziej precyzyjnej przestrzennej mapy Drogi Mlecznej. Badacze spodziewają się, że w trakcie swoich obserwacji Gaia odkryje kilkadziesiąt tysięcy planet znajdujących się poza Układem Słonecznym, a także zauważy nieznane dotąd supernowe i inne obiekty, takie jak asteroidy. Ostatecznym i najważniejszym celem dla naukowców jest jednak opublikowanie w następnej dekadzie katalogu Gai, który ma zawierać astrometryczne (pozycja, dystans, ruch) oraz fotometryczne (jasność, kolor) parametry miliarda gwiazd. Aby go stworzyć, potrzebna będzie analiza ponad dwustu terabajtów danych, które do końca 2019 r. mają zostać przesłane na Ziemię przez Gaię. Jak skrupulatnie wyliczyła ESA, trzeba by na nie poświęcić około półtora miliona płyt CD-ROM.
Ze sprintu w maraton Wraz z zabiegami kolejnych krajów o zaznaczenie swojej obecności w kosmosie, na orbicie wokół Ziemi zaczyna panować coraz większy tłok. Niedługo areną zmagań stanie się najprawdopodobniej Mars, którego kolonizacja jest ambicją zarówno państw, jak i korporacji (np. SpaceX-u). Trudno precyzyjnie wskazać następne cele kosmicznych wypraw, możemy natomiast przypuszczać, że nie dotrzemy do nich szybko; ze sprinterów, którzy długie dystanse pokonują od święta, zamieniamy się powoli w etatowych maratończyków. Tym bardziej warto celebrować małe kroki w stronę lepszego poznania wszechświata – na kolejne przełomowe odkrycie przyjdzie nam pewnie nieco poczekać. 0
młodzi zdolni /
Na drodze do Ferrari
Jeśli połączyć sport i szybkie samochody, to powstanie to oczywiście Formuła 1. Dla tych, którzy marzą o znalezieniu się w centrum motoryzacyjnych wydarzeń, pierwszym krokiem może być Formuła SAE lub jej europejski odpowiednik – Formuła Student.
fot. PWR Racing
T e k st:
D o m i n i k a H a m u lc z u k
ormuła SAE to międzynarodowe zawody organizowane na największych torach F1, w których udział biorą zespoły uniwersyteckie z całego świata. Uczestnicy konkursu mają za zadanie zaprojektować i zbudować prototyp pojazdu w stylu bolidu. Dla studentów jest to znakomita okazja, żeby wykorzystać w praktyce nabytą w czasie studiów wiedzę, ale również by pokazać się na rynku pracy. Na każde zawody zjeżdżają się bowiem headhunterzy z największych firm motoryzacyjnych i zespołów Formuły, którzy polują na wyróżniających się zawodników.
F
le uczelni podchodzi do nich bardzo poważnie. Kajetan szybko podaje przykład. Uniwersytet Techniczny w Delft, który ma według mnie najlepszą drużynę Formuły Student na świecie, bardzo dobrze się nią opiekuje. Po pierwsze udział w konkursie nie jest realizowany w ramach koła naukowego, ale przedmiotu ‒ wszystko odbywa się pod okiem wykładowców, a studenci dostają za udział punkty ECTS. Po drugie ci, którzy działają jako szefowie projektów, dostają na rok urlop dziekański. Dzięki temu mogą całkowicie poświęcić się pracy nad bolidem, a nawet na tym zarobić.
Bez doświadczenia
Rok przygotowań
W 1980 r. specjaliści z branży samochodowej zauważyli, że inżynierowie, którzy świeżo skończyli studia, nie mieli praktycznego doświadczenia w budowie pojazdów. Dlatego zorganizowali ten konkurs ‒ żeby studenci mogli owe doświadczenie zdobyć ‒ opowiada o początkach zawodów Kajetan, członek KTH Formula Student. Pierwszy konkurs zorganizowano w 1981 r. i wzięły w nim udział jedynie cztery drużyny. Formuła SAE rozwijała się dalej i obecnie wyścigów pod patronatem Stowarzyszenia Inżynierów Motoryzacji (Society of Automotive Engineers) jest 13, z czego 6 odbywa się w Europie. Co roku bierze w nich udział około 500 drużyn z całego świata. Polska może pochwalić się 10, najlepsza działa obecnie przy Politechnice Wrocławskiej. Chociaż to „tylko” zawody studenckie, wie-
Zawody to jednak tylko zwieńczenie całego roku ciężkiej pracy. Ze względu na obowiązujące reguły, drużyny Formuły Student w każdym sezonie budują praktycznie nowy bolid. Tym, co trzeba skonstruować od początku, jest rama. Po wzięciu udziału w wyścigach jest ona ważna przez rok ‒ po tym czasie nie można już pojechać z nią na kolejne zawody. Co prawda można by wykonać od nowa tylko tę część, ale przy tym zwykle chce się wprowadzić kilka innych poprawek i w końcu praktycznie wszystko się zmienia ‒ opisuje Kajetan. Zbudowanie bolidu nie jest jednak ani proste, ani tanie. Roczny budżet KTH Formula Student, drużyny z Królewskiego Instytutu Technologicznego w Sztokholmie, wynosi około 150–200 tys. złotych. To oczywiście nie wystarcza. Studenci muszą polegać na sponsorach, którzy dostarczają materiały, części lub zajmują się wytwarzaniem półproduktów. Większość pracy wykonują jednak sami. Gdyby zsumować wszystkie wydatki, wyszłoby, że zbudowanie bolidu od zera może kosztować nawet ponad milion złotych.
Na torze Silverstone Zawody odbywają się na znanych torach wyścigowych, a sędziami są m. in. przedstawiciele największych koncernów motoryzacyjnych na świecie oraz goście z teamów Formuły 1. Konkurencje nie obejmują jedynie jazdy. Ze względu na to, że jest to konkurs inżynierski, punkty można otrzymać nie tylko za prędkość bolidu, lecz także za innowacyjność i zarządzanie kosztami. Żadna z drużyn nie może rozpocząć jazdy bez zdania testów bezpieczeństwa, takich jak próbne hamowanie czy tilt (pochylenie bolidu pod kątem 60 stopni i sprawdzenie, czy nie wyciekają płyny). Konkurencje dynamiczne trwają zazwyczaj dwa dni. Pierwszego dnia zawodnicy rywalizują w przyspieszaniu na dystansie 75 m, skid padzie (zrobieniu tzw. ósemki testującej przyspieszenie boczne) oraz autocrossie, czyli wykonaniu szybkiego kółka. Drugiego dnia zawodów odbywa się endurance ‒ wyścig na 22 km. Oczywiście ze względu na bezpieczeństwo kierowców nie wygląda on tak jak w F1, zabronione jest na przykład utrudnianie wyprzedzania.
Nie tylko dla Tesli Nowinką technologiczną, którą próbują zaadaptować drużyny Formuły Student, są samochody autonomiczne. Tak jak pojazdy Tesli czy Google’a, bolidy miałyby przejeżdżać trasę od początku do końca całkowicie samodzielnie. Nie jest to jednak proste. W tym roku za sukces poczytywano zrobienie chociaż dwóch okrążeń przez samochód autonomiczny, nie mówiąc już o ukończeniu całego wyścigu. Zbudowanie takiej maszyny jest bardzo skomplikowane, trudno ją wyprodukować w ciągu jednego roku. Tesla pracuje nad tym przez wiele lat, zatrudniając przy projekcie ponad stu inżynierów ‒ mówi Kajetan. Zawody Formuły Student to jeden z największych konkursów inżynierskich dla studentów. Jego uczestnicy wkładają w nie serce i poświęcają wolny czas, tworzą rzeczy na miarę elity inżynierów. Wszystko po to, by w ciągu kilku dni konkursu pokazać się z jak najlepszej strony. W końcu najlepszym może zaproponować pracę samo Ferrari. 0
CZŁOWIEK Z PASJĄ
/ Jaga Janik
Trzeba mieć styl Moda to nie strojenie się. Dojrzałość to przygoda. O pasji do pierwszej i odkrywaniu drugiej opowiada Jaga Janik, autorka bloga Fashion 50 plus. r o z m aw i a ł : fotografie:
Paw e ł D r u b kow s k i p o l a c h r o b o t p h o to p o l k a
52-53
autorka bloga Fashion 50 plus /
M A G I E L : Moda. Co to jest w zasadzie moda? J ag a j a n i k : Myślę, że to bardziej styl życia niż samo ubieranie się. Moda to
nie znaczy założyć na siebie parę rzeczy. To znaczy interesować się trendami, tym, co wokół nas ładne. Moda bardzo łączy się z designem, bo ładna torebka nieraz jest dziełem sztuki. Moda to styl życia. Niektórzy mówią: interesuje się modą, to znaczy, że lubi, chce się stroić. Ale to nie o to chodzi. Interesować się modą to wiedzieć co nieco o projektantach, o tym, skąd się jakaś rzecz wywodzi. Nieraz zakładamy T-shirt nie wiedząc, skąd się wziął. Ktoś, kto się interesuje, wie. Moda to dużo więcej niż ubieranie się.
Jedne rzeczy są modne, a inne nie. Co o tym decyduje? W obecnych czasach decyduje rynek. Nie wiem, czy dziś w zasadzie można powiedzieć, że coś nie jest modne – tyle jest trendów. Kiedyś, w latach 50., 60., trendy były znane. Można było odróżnić, co jest autorstwa Diora, co Balenciagi, a co jeszcze kogoś innego. W tej chwili to się zaciera. Rynek mówi, co jest modne. Nie było zielonego? To trzeba zrobić zielone! Wszystko się powtarza – lata 70., 80. Jeżeli jednak ktoś ubiera się w to, co w danym momencie modne, to zwariuje, bo modne jest właściwie wszystko. Ja myślę, że trzeba mieć styl. Najważniejsze jest to, żeby ubierać się zgodnie ze stylem.
Jaka jest różnica między modą a stylem?
CZŁOWIEK Z PASJĄ
Jakie są główne grzechy Polek jeśli chodzi o ubiór? To zależy od wieku. W mojej generacji, po pięćdziesiątce, kobiety chcą nosić zbyt wąskie rzeczy. Jest jakieś przeświadczenie, że jak całe życie nosiłam 38, to teraz też się będę w to ubierać. A tak nie jest. To nieraz wygląda źle, nawet w przypadku bardzo drogich rzeczy, których nie dopasowuje się do zmieniającej się sylwetki. To nie ciało należy dopasowywać do ubrania, trzeba ubranie dopasowywać do siebie. Warto być świadomym. Drugim grzechem jest to, że bardzo, bardzo boimy się wyjść przed szereg, być widocznym. Trzecim – kupić coś na dziesięć lat, żeby długo nosić. To jest bzdura.
Chyba dziś nie jest trudno coś „wygrzebać”? Jest bardzo łatwo, a dodatkowo jest coraz więcej promocji. Jeśli w połowie grudnia zaczynają się wyprzedaże kolekcji jesienno-zimowych, to naprawdę można, jeśli się chce. Dodatkowo do łask wraca możliwość przerobienia, pojawiają się punkty krawieckie, wystarczy chcieć.
Co sprawia zatem, że na ulicach pod względem modowym widzimy szarą masę? Niechęć do wybijania się i wychodzenia przed szereg to powody kluczowe. Jest trochę krytyki i zawiści, tylko że Polska nie jest tu wyjątkiem. Już Elsa Schiaparelli napisała 24 reguły zakupów. Choć było to dawno temu i w Paryżu, to jedno z podstawowych przykazań brzmiało: nie chodzić do sklepu z przyjaciółką. Często to widzę: kobieta wygląda świetnie, ale z otoczenia słyszy nie, nie, nie!
Generalnie można uznać, że wśród Polek stylu nie ma. Trudno powiedzieć dlaczego, bo nawet w czasach braku towarów rządziła inwencja.
Mieć styl to znaczy dobierać. Dobierać do siebie spośród tego, co proponują projektanci. Nie chodzi o to, by co sezon wszystko zmieniać. Chodzi o to, by dobierać to, co do nas pasuje. Z rynku zarzuconego towarami wybrać coś, co jest w naszym stylu. Choć wciąż są projektanci rozpoznawalni i stylowi, tacy jak Yamamoto czy jak projektanci Rei Kawakubo, Vivienne Westwood. Wystarczy powiedzieć, że coś jest w stylu Yamamoto, i wiadomo, o co chodzi. Jeśli ktoś nie ma stylu, to goni za modą, kupuje wszystko, co wpada mu w ręce, i wygląda tak samo jak wszyscy inni.
Czy istnieje czynnik, który sprawia, że ktoś ma niezmienny, rozpoznawalny styl? Zgodność ze sobą. Dlaczego mówi się, że paryżanki są stylowe? Dlatego że są minimalistyczne, wysmakowane, nie nakładają na siebie wszystkiego i zachowują się tak, jak się ubierają – zgodnie ze sobą. Chodzi o to, jak chodzą, rozmawiają. To naprawdę trudno opisać, ale łatwo zauważyć. Niedaleko mnie jest szkoła. I co? Wszystkie dziewczyny z klasy są takie same. Mają jeansy, identyczne adidasy i T-shirty. Nie mają stylu. Mimo dostępu do ubrań ubierają się na jedną modłę, wszystkie są jednakowe.
Czy przeciętnej Polce brakuje wyczucia stylu? Jeżeli jest jakiś „styl”, to stylem tym jest „nie wyróżniać się”. W porannym autobusie wszyscy są ubrani tak samo. Kurtka brązowa, khaki, granatowa, ale taka sama i w tej samej tonacji. Jedyną wyróżniającą się osobą jest pani w jaskrawym futerku i ja. Choć jestem ubrana na czarno, wszyscy patrzą się właśnie na mnie. Generalnie można uznać, że wśród Polek stylu nie ma. Trudno powiedzieć dlaczego, bo nawet w czasach braku towarów rządziła inwencja. Dziś prym wiodą sieciówki i to też nie jest dobre.
Dlaczego? Dlatego że każdy, chcąc być indywidualny, wygląda tak samo. Ostatnio na jednej z konferencji usłyszałam opinię, że gdyby dziś czyjaś córka chodziła do liceum, to trudno by ją było rozpoznać – zobaczyłby pewnie cztery takie same dziewczyny. Myślę, że to bierze się z szerokiego dostępu. Kupcy biorą to, co się sprzedaje. W mojej opinii marki powinny brać większą odpowiedzialność za kreowanie kultury ubierania się.
A pani czuje, że wychodzi przed szereg? Nie wychodzę, a mojego stylu bliscy nie krytykują. Kiedyś usłyszałam: do pani to pasuje. Moim zdaniem nie da się tego rozdzielić na tych, którym ubieranie się pasuje bądź nie. Mam swój styl, od zawsze się tym interesowałam. Od dziecka na prezent nie chciałam nic innego niż ubrania. Choć nie było nic w sklepach, to można było się ubrać elegancko. Mama miała dostęp do zagranicznych żurnali. Potem inspiracją były koleżanki ze studiów brata, uczącego się w Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych. Od nich uczyłam się szyć. Prowadziłam bruliony – wklejałam do nich kreacje, opisywałam je. Wiele lat później, po latach pracy postanowiłam założyć bloga, opisywać trendy, pisać o projektantach, imprezach modowych.
Nikt tego pani nie odradzał? Nie wierzę... Córka powiedziała: Nie ma sprawy, ja ci tego bloga na serwerze postawię. Nauczyła mnie go używać, korzystać z Facebooka, później na moją prośbę założyła mi Instagrama. Miałam pomoc techniczną i pomysł. Koleżanki związane z modą od dawna mnie do tego namawiały. W moim środowisku miałam pełne wsparcie.
Relacjonuje pani wydarzenia modowe. Skąd tak wielka różnica między wybiegiem a ulicą, nawet wśród osób stylowych? Uważam, że właśnie taka różnica jest prawidłowa. Niestety w dzisiejszych czasach nawet Tom Ford od razu sprzedaje swoje kolekcje. W Polsce to też jest już normalne. Ja z kolei uważam, że pokaz mody powinien pobudzać wyobraźnię, być inspiracją dla przełożenia trendów na komercję. Nawet w ostatnim konkursie Łódź Young Fashion wygrała kolekcja ładna, ale bardziej komercyjna niż ta, która wychodzi do przodu. Księgi trendów wyciągają to, co będzie modne w przyszłości zewsząd, w tym z ulicy. Potem projektantami inspiruje się Zara, a Zarą np. Reserved. 1
listopad 2017
CZŁOWIEK Z PASJĄ
/ Jaga Janik
Nie da się ukryć, że kreacje z wybiegów są osiągalne finansowo dla nielicznych. Jak budować swój styl? Od czego zacząć? Iris Apfel, ikona stylu, powiedziała kiedyś, że w dobie H&M każdy może być modny. Traktuję to z przymrużeniem oka. Z mojej perspektywy cała sztuka leży w dobieraniu. Wystarczy mieć podstawową bazę i do niej dobierać. Boję się proponować młodym ludziom te sieciówki, bo oni potem na piątkową imprezę chodzą się ubrać do H&M. Nie o to chodzi. Uważam, że dziś dostępność rzeczy stylowych jest wystarczająca. Nie należy kierować się myśleniem: „nowy sezon, nowa garderoba”. Jestem przeciwna, bo w ten sposób można ubrać się modnie, ale nigdy nie stworzy się własnego stylu.
Co należy do tej bazy? Weźmy na warsztat kobietę. Kobieta musi mieć białą koszulę. Powinna mieć jeansy, bez względu na wiek. Koniecznością jest też dobra marynarka. Ich fasony nie zmieniają się często, a można nosić je na tysiąc sposobów. To jest baza, bez względu na to, czy ktoś ubiera się w sposób stonowany czy awangardowy. Wełniana marynarka jest podstawą. Potem wystarczy dobierać, przyjrzeć się swojej szafie, nie nabywać mnóstwa rzeczy. Nadprodukcja rzeczy niskiej jakości mnie przeraża. Nie trzeba wszystkiego zmieniać, żeby być dobrze ubranym. Dokupować można T-shirty czy kolorowe skarpety.
Jeszcze 10 lat temu to, czym pani się zajmuje, brano by za dziwactwo. Pani pokolenia nie ma w grupie docelowej większości marek, ale dziś marketing zaczyna zauważać „Srebrne Tsunami”.
stworzeniu oferty uniwersalnej, dodać większe rozmiary w ciekawym designie i szerokiej gamie kolorów.
Obecnie tego nie ma? Istnieją klasycznie skrojone, stonowane stroje, które dobrze leżą zarówno na 30-, jak i 50-latce. Ale to wyjątki. Częściej zdarza się, że po przyjściu do sklepu stacjonarnego kobieta wpada w konsternację, bo rzecz wygląda na niej źle. Niestety na stronie była pokazana na 18-letniej kobiecie, a pani ma lat 58. Stąd konieczność pokazywania odzieży na wszystkich grupach wiekowych. Yamamoto posyła na wybieg osoby po pięćdziesiątce. To bardzo istotne, żeby modę pokazać również na osobach starszych. Ponadto zakupy online nie są dla nas najlepszym rozwiązaniem. Starsze pokolenie woli dotknąć, przymierzyć, obejrzeć i kupić rzecz dobrej jakości. Wzbraniamy się przed zakupem przez internet kilograma ubrań tylko po to, by je odesłać, tak jak to teraz się robi. Tematem na oddzielną dyskusję jest obsługa w sklepach z ofertą dla osób 50+. Często zdarza się, że pracują tam jedynie bardzo młode kobiety. Byłam kiedyś świadkiem sceny w sklepie znanej polskiej projektantki. Bizneswoman koło 50–60 lat chciała kupić płaszcz. Ekspedientka z niepewnym wyrazem twarzy spojrzała na tę panią i skwitowała tylko: No chyba pani w tym dobrze. Tak być nie może. Brakuje fachowej obsługi, choćby takiej, która ma wiedzę z zakresu tkanin czy rzetelnego doradzania.
Jako pokolenie jesteśmy postrzegani tendencyjnie. Uważa się, że skoro jesteśmy starsi, to na pewno nie zajmujemy się niczym poza chorowaniem.
Nie ma wyjścia! Społeczeństwa się starzeją, osoby powyżej 60. roku życia stanowią w Polsce jedną trzecią społeczeństwa. Za 10–15 lat osoby w wieku 65–80 będą stanowić czwartą część populacji. Marketingowcy, w tym modowi, muszą odpowiedzieć na te zmiany. O ile projektanci potrafią się dostosować, zaprojektować coś dla 60+, o tyle polskie marki – nie. W Hiszpanii i Włoszech już to się zmienia, ale Polska jest w tyle.
Jak ocenia pani komunikację marketingową kierowaną do srebrnej generacji? Nie mają o nas pojęcia. Byłam na konferencji z blogerami w moim wieku. Wszędzie powtarzają się propozycje niezwiązane z treścią bloga. Nie kryję się ze swoim wiekiem – jestem po sześćdziesiątce i to niektórym firmom wystarczy. Sugerują na przykład, żebym napisała post z nowym środkiem na wzdęcia. Mogłam pożyczyć spodnie od tęgiego kolegi i zrobić zdjęcia przed i po. To znaczy, że ktoś tego w ogóle nie rozumie. Mnie tych ludzi jest żal, bo myślę, że ktoś im tak kazał.
Jak pani myśli, dlaczego to pokolenie jest tak upupiane? Firmy modowe deklarują, że są skierowane do każdego pokolenia, podczas gdy nie mają odpowiedniej oferty! Po co to wciskać? Czy oni myślą, że nasze pokolenie jest głupie, przeczyta i już, załatwione? Mówiłam im, na co warto zwracać uwagę. Jako pokolenie jesteśmy postrzegani tendencyjnie. Uważa się, że skoro jesteśmy starsi, to na pewno nie zajmujemy się niczym poza chorowaniem. Trzeba przekonywać, by świadomość szła w parze z wiedzą, jak ją wykorzystać.
Jakie przykazania warto przekazać firmom? W kontekście mody muszą wziąć pod uwagę to, że w pewnym wieku zmieniają się sylwetki. Nie można w każdym wieku ubierać się tak samo, a oferta sklepów dla osób starszych czy otyłych jest koszmarna. Ważna jest też kwestia tkanin – w okresie menopauzy nie wygląda się już tak dobrze w poliestrze. Tak w ogóle, to my nie chcemy sklepów dedykowanych 50+, takich jak dla otyłych czy żałobników. Wystarczy skupić się na
54-55
Nawiązując do reklam skierowanych do srebrnej generacji, muszę zapytać: czy po pięćdziesiątce chęć do życia mija?
Absolutnie nie! Chęci na życie nie mijają. Ile ja już miałam pytań co z miłością, co z seksem… Ja dopiero po pięćdziesiątce prawdziwie się zakochałam. Wiek nie ma żadnego znaczenia. Mamy takie same uczucia, chęci, tylko zmieniają się nam sylwetki. Granica 50 lat istnieje zwłaszcza u kobiet. Zmienia się gospodarka hormonalna. Kobiety wycofują się z życia. Brak ochoty do działania to jedno. Ale brak wsparcia w rodzinie, ze strony mężów, całe to gadanie: A po co? A gdzie ty idziesz? A po co to będziesz kupować? to drugie. Jeżeli nie mają one też wsparcia u dzieci, bo słyszą Mama, a gdzie ty się będziesz pchała w tym wieku, to naprawdę nie jest łatwo. To samo dzieje się w sytuacjach zawodowych. Ja zauważyłam w trakcie pracy na uniwersytecie (teraz jestem już oczywiście na emeryturze), jak koleżanki w moim wieku bardzo przeżywały, że młodzi ich tak traktują, uważają się za mądrzejszych od nich. Ale moim zdaniem należy im na to pozwolić. Przydałoby się tylko trochę wsparcia po przejściu na emeryturę, zarówno w rodzinie, jak i społeczeństwie w ogóle.
U pani z motywacją chyba nie ma problemów? Uważam, że mam teraz najlepszy okres w życiu. Uwielbiam to, czym się zajmuję. Blog, który prowadzę, uważam z jednej strony za najlepszego przyjaciela, który nigdy się nie obrazi, jeśli nic nie opublikuję, z drugiej strony za mój ogródek, pracę, misję. Mam swoich czytelników, więc moją powinnością jest systematyczne publikowanie postów. Traktuję to jak normalną pracę. Kocham to, raduje mnie to, uwielbiam o tym opowiadać. A skąd to wynika? Nie wiem, może to jest rodzinne – moja mama też była zawsze pełna energii. Dziwię się ludziom, którzy twierdzą, że po przejściu na emeryturę nie mają co robić. 0
Jaga Janik Ogląda i czyta, obserwuje wszystko, co z modą związane. Obserwacjami dzieli się na blogu fashion50plus.pl.
nieracjonalność / oddam serce (felietonowe) w dobre ręce
Pułapki M at e u s z s kó r a
s z e f dz i a ł u p o l i t y k a i g o s p o d a r k a
ydam ją tak nieracjonalnie, jak to tylko możliwe! – tak Richard Thaler odniósł się do nagrody pieniężnej, którą otrzymał od Szwedzkiego Banku Narodowego. To stanowisko może brzmieć nieco dziwnie jak na kogoś, kto przed chwilą otrzymał tytuł powszechnie nazywany ekonomicznym Noblem. Stwierdzenie laureata jest jednak jak najbardziej na miejscu, kiedy mamy do czynienia z ekonomistą behawioralnym. Lepiej zacząć od końca. Większość modeli w ekonomii neoklasycznej opiera się na pojęciu człowieka ekonomicznego. Można go sobie wyobrazić jako stereotypowego licealnego kolegę Rafała z mat-fizu. Rafał zna doskonale swoje preferencje odnośnie do dóbr, jakich potrzebuje, i jest w stanie na podstawie własnych oszczędności określić, jaki koszyk produktów przyniesie mu najwięcej korzyści. Kiedy w sklepie zmieniają się ceny albo dochody Rafała wzrastają, jako homo oeconomicus potrafi on w jednej chwili zaktualizować dane i po raz kolejny racjonalnie zadecydować o swoich zakupach. Taki z niego zdolny chłopak! Ten model brzmi dość abstrakcyjnie dla każdego, kto kiedykolwiek widział dziecko robiące zakupy. Człowieka ekonomicznego można jednak bronić. Ponieważ ekonomia z założenia tylko modeluje rzeczywistość (słynne ceteris paribus), również człowiek w tym modelu musi być „przybliżony”. Co prawda nie jesteśmy komputerami chodzącymi na zakupy z papierem milimetrowym do kreślenia krzywych użyteczności kajzerek i mrożonek z Frosty, ale nie oznacza to, że podświadomie nie staramy się maksymalizować swojej użyteczności. Niemniej nawet ten argument nie przekonuje behawiorystów zajmujących się rolą błędów poznawczych w ekonomii. Mają jasną odpowiedź na model homo oeconomicusa – jest on nie tylko nieintuicyjny, lecz także nielogiczny. Nieracjonalność naszych wyborów stanowi naturalną część psychiki; nie może zostać zignorowana nawet w mocno oderwanym od rzeczywistości modelu ekonomicznym. Błędów popełniamy sporo. Najlepszym tego dowodem są badania Daniela Kahnemana i Amosa Tverskego. Analizowali oni sposoby podejmowania decyzji przez ludzi, zwłaszcza w sytuacjach związanych z ryzykiem. Rozwinęli pojęcie »heurystyk«, czyli uproszczonych schematów rozwiązywania problemów bardzo często prowadzących do błędnych oszacowań, m.in. prawdopodobieństw wystąpienia konkretnych sytu-
W
Delikatny impuls w momencie podejmowania decyzji okazuje się bardziej sugestywny niż liczne badania na temat otyłości i drogie kampanie o zdrowym trybie życia.
acji. Ilekroć próbujemy pchać drzwi, które same każą nam się ciągnąć, albo przepraszamy mebel, o który się przypadkiem otarliśmy, działamy automatycznie. Kahneman nazywa to myśleniem szybkim, opartym na heurystykach. Dla nauk ekonomicznych najważniejsza okazała się teoria perspektywy. Badanym kazano wybrać jedną z dwóch gier losowych o identycznej wartości oczekiwanej (czyli średniej wygranych możliwych do uzyskania w pewnej liczbie gier o konkretnym rozkładzie prawdopodobieństw). W teorii opcje powinny być obojętne dla gracza, większość ankietowanych decydowała się jednak na koszyk z większym prawdopodobieństwem wygranej (0,2 zamiast 0,1), mimo że ten wybór wiązał się z mniejszą nagrodą (3000 zamiast 6000). Kiedy tej samej grupie przedstawiono alternatywny scenariusz, tj. kazano im zoptymalizować straty, wybierano najmniejszą możliwą stratę – niezależnie od prawdopodobieństwa. Jest to tzw. efekt odbicia, który pokazuje, że dużo bardziej boli nas ryzyko straty, niż cieszymy się z szansy na zysk. Jednocześnie uwidacznia się to, że nasze podejście do ryzyka jest niekonsekwentne – czyli nieracjonalne. Richard Thaler w swojej bestsellerowej książce Impuls opisuje mechanizm zwany impulsowaniem (ang. nudge). Uważa on, że konkretne zachowania konsumenckie można prowokować zmianami w przestrzeni publicznej. Za przykład podaje wykorzystanie zabiegu obecnie powszechnie stosowanego w marketach – lokowanie produktów na poziomie oczu zwiększa prawdopodobieństwo ich zakupu. Thaler sugeruje wykorzystanie tego odkrycia do walki ze spożywaniem śmieciowego jedzenia. Delikatny impuls w momencie podejmowania decyzji okazuje się bardziej sugestywny niż liczne badania na temat otyłości i drogie kampanie o zdrowym trybie życia. Ironizując, możemy stwierdzić, że największym osiągnięciem w ekonomii w 2017 r. było odkrycie psychologii. Uznanie dorobku behawiorystów za rewolucyjny dla nauk społecznych byłoby jednak zbyt daleko idącym wnioskiem. Owszem, empiryczne zbadanie roli heurystyk i teorii perspektywy pomaga urealnić większość modeli mikroekonomicznych. Ekonomia behawioralna nie obaliła przy tym metodologii ekonomii, a jedynie pokazała nasze ograniczenia co do matematycznego odzwierciedlania rzeczywistości. A mi pozwoliła usprawiedliwić zakup czterech ciemnych książęcych na promocji we Freshu. To wszystko przez to impulsowanie. 0
listopad 2017
/ Bartłomiej Hać / Magda Golba śpię w pozycji bocznej ustalonej
Kto jest Kim? Bartłomiej Hać Przewodniczący Teatru Scena Główna Handlowa
Przewodnicząca SKN Spraw Zagranicznych
MIEJSCE URODZENIA: Parczew KIERUNEK I ROK STUDIÓW: Metody ilościowe w ekonomii i systemy
MIEJSCE URODZENIA: Łuków KIERUNEK I ROK STUDIÓW: Międzynarodowe stosunki gospodarcze,
informacyjne, III rok SL
III rok SL
WEDŁUG ZNAJOMYCH JESTEM:
Nieobliczalnym realizatorem misji
WEDŁUG ZNAJOMYCH JESTEM:
Pomocnym i pełnym energii (choć
szopenizacji świata.
często niewyspanym) śmieszkiem.
zyce we własnej audycji radiowej. ULUBIONY FILM: Pulp Fiction – Quentin Tarantino ULUBIONA KSIĄŻKA: IQ84 – Haruki Murakami ULUBIONA PIOSENKA: The Game of Love Daft Punk jest wypadkową wszystkiego, co cenię we współczesnej muzyce. No i kocham Chopina! ULUBIONY CYTAT: Na pewno nie wszystko, co warto, to się opłaca, ale jeszcze pewniej nie wszystko, co się opłaca, to jest w życiu coś warte – Władysław Bartoszewski.
skiego – uwielbiam dzieci i świetnie czuję się w przedmiotach humanistycznych. ULUBIONY FILM: Gladiator – Ridley Scott ULUBIONA KSIĄŻKA: Podróże z Herodotem – Ryszard Kapuściński ULUBIONA PIOSENKA: The Scientist – Coldplay ULUBIONY ARTYSTA: Frank Sinatra ULUBIONY SPORT: Uwielbiam oglądać piłkę ręczną i biegać. ULUBIONY CYTAT: Nie ma sytuacji na ziemi bez wyjścia. Kiedy Bóg drzwi zamyka – to otwiera okno – ks. Jan Twardowski.
Jak wyglądały twoje początki w Teatrze Scena Główna Handlowa?
Jak wyglądały twoje początki w SKN Spraw Zagranicznych?
Nie ukrywam, że Scena Główna Handlowa to była moja pierwsza aktorska próba. Choć musiałem uzbroić się w cierpliwość i trochę poczekać na satysfakcjonującą rolę, miałem za to możliwość wykorzystania moich pozaaktorskich talentów. Zaufałem intuicji reżysera, Jerzego Łazewskiego. Teraz nie wyobrażam sobie życia bez teatralnego zespołu i uzależniającego zakulisowego stresu.
Od dzieciństwa fascynowały mnie savoir vivre i protokół dyplomatyczny. Interesowałam się też geografią, polityką. Po wzięciu udziału w Jesiennej Szkole Młodych Dyplomatów postanowiłam, że spróbuję swoich sił w rekrutacji. Przed rozmową kwalifikacyjną bardzo się stresowałam – przygotowałam nawet kartkę ze stolicami i ważnymi politykami do powtórki, żeby nie popełnić gafy. Z rozmowy wyszłam nie do końca zadowolona z siebie. Dwa dni później okazało się, że niesłusznie.
GDYBYM NIE BYŁ TYM, KIM JESTEM: Najchętniej opowiadałbym o mu-
w
Magda Golba
Jaki jest największy sukces tej organizacji?
GDYBYM NIE BYŁA TYM, KIM JESTEM: Byłabym nauczycielką języka pol-
Zgarnięcie prawie wszystkich możliwych nagród (w tym Grand Prix) na Festiwalu Teatrów Studenckich GAPA. Takie sukcesy dają energię na długo. Jednak to grono widzów z różnych środowisk, które stale przychodzi na nasze spektakle, sprawia, że nie ustajemy w staraniach, by nasze występy były coraz lepsze. Nic nie daje takiego komfortu jak świadomość, że nigdy nie musimy się martwić o zapełnienie widowni.
Jaki jest największy sukces tego koła?
O Teatrze SGH mało kto wie, że…
O SKN Spraw Zagranicznych mało kto wie, że…
Każdy członek zespołu to kompletnie inna osobowość – nasz Teatr to uzupełniająca się mieszanka, czasem nawet wybuchowa. Grunt to kontrolować, aby wybuchała tylko na scenie. U nas zdecydowanie nie ma czasu na nudę!
W naszej małej kanciapie, w której trzymamy wszystkie rzeczy z projektów, nie ma prądu. Mimo tego wciąż w niej przesiadujemy!
Gdybyś mógł poprawić jedną rzecz w SGH, to byłaby to… Wentylacja w sali kolumnowej.
56-57
Uważam, że naszym największym sukcesem jest współpraca z ponad 70 placówkami dyplomatycznymi, ministerstwami i uczelniami zagranicznymi. W naszych projektach uczestniczą ludzie z całego świata, którzy mają różne, często przeciwstawne sobie poglądy. Mimo to, potrafią pracować przy wspólnych inicjatywach - nawet dotyczących drażliwych dla nich kwestii.
Gdybyś mogła poprawić jedną rzecz w SGH, to byłoby to… Dotrzymywanie terminów – zarówno przez studentów, jak i administrację. Dużo łatwiej byłoby nam robić projekty, gdyby wszyscy wywiązywali się z danego słowa.
w
z przymrużeniem oka / antyszczepionkowcy nie zapadli na te choroby. dlaczego? hmm :)
Choroby XXI wieku Antyszczepionkowcy mieli jednak rację. Nie posłuchaliśmy ich, a teraz jest już za późno – pozostaje nam tylko płacz, rozpacz i smutne reakcje na Facebooku. Stało się – społeczeństwo XXI w. zapadło na straszne, być może nieuleczalne choroby. Nie, nie autyzm. Coś zdecydowanie gorszego. Coaching
fot. flickr.com/CC
fot. pixabay.com/CC
#fit
fot. pixabay.com/CC
Social media
Nowe wcielenie pierwszych chrześcijan. Naiwni wierzą, że
OCENA: 88888 Trener rozwoju osobistego ma w sobie coś z wuefisty. Zła-
wreszcie sukces. Nie ma brzydkich ludzi, są tylko źle do-
ich domeną jest sport i zdrowe odżywianie. Ich najpotężniej-
mana noga? To trzeba rozchodzić! Za godzinną przejażdżkę
brane filtry. Śniadanie do łóżka robisz sam, ale dodajesz
szym orężem jest jednak słowo! Za pomocą rewolucyjnych
swoim wewnętrznym olbrzymem na najwyższe piętro pira-
hasztag #couplegoals. Teraz czas na obcowanie z kulturą.
sloganów i pięknych świadectw wygranej walki z oponką
midy Maslowa zapłacisz mu najnowszym banknotem NBP.
Anglojęzyczne wydanie Dumy i uprzedzenia idealnie kom-
skutecznie przekonują zwykłych śmiertelników do zasilenia
Początkowo taki wydatek może budzić negatywne emocje,
ponuje się ze storczykiem i tą drogą zapachową świeczką,
ich szeregów. Głoszą dodatnią zależność poziomu zadowo-
najwyższy czas wyjść jednak poza strefę komfortu. Najlep-
na którą masz alergię. Zaczyna padać. Przerywasz lektu-
lenia z życia od ilości spożywanego jarmużu. Rozpoznasz
sza Uczelnia Ekonomiczna w Polsce oferuje tytuł doktora dla
rę, by o deszczu poinformować 800 znajomych. Do wie-
ich po kolorowych lunchboxach z tajemniczą żywnością.
przodowników tego trudnego fachu. I słusznie, dla takich le-
czora będzie 35 lajków. Happiness only real when shared.
Podzielą się z tobą przepisem – czy tego chcesz, czy nie.
karzy zawsze powinno być u nas miejsce. A inni... niech jadą!
OCENA: 88888
OCENA: 88877
OCENA: 87777
Godz. 3:23 – początek rozmowy ze stałymi przyjaciółmi:
Otwieram usta. Kolejna garść. Cebulowe najlepsze. Nie,
Kompleksów więcej ze mnie wyskakuje niż bąbelków ze
bólem głowy, suchymi oczami, bryłą czekających notatek,
fromage! Cola Zero coś krzywo się na mnie patrzy. Szmer
wspomnianej wcześniej Coli. Sukces coachingu w mediach
sumieniem szepczącym z uśmieszkiem nie ćwiczyłeś. Do-
wyskakującego z niej CO2 zaczyna przypominać słowa:
pokazuje na szczęście, że nie jestem sam. XXI-wieczne
siadają się poczucie izolacji (poza selfie nikogo dzisiaj nie
Popatrz na nich, robią coś ze sobą. Widziałeś #sixpack
społeczeństwo podążające za sukcesem zapomniało spa-
widziałeś) i pustka w głowie, która wzrusza ramionami,
Damiana? Karolina jest na #lowcarb, Szymek codziennie
kować do aktówki świstka z napisem „samoakceptacja”.
kiedy wpatrzony w newsfeeda zadasz jej pytanie: co ro-
#running, Miki jest #vege, Łuki #nogluten, Natalia robi
Chcąc napompować własne ego, startuję w wyścigach,
#yoge, Adrian chodzi na #workout. Na Instagramie tacy
które nie do końca są moje. Coaching pomaga mi oszukać
uśmiechnięci, tacy #healthy. Coś jest z tobą nie tak, też
samego siebie, że wyścigi, do których od dziecka byłem
riami z dopaminowego karabinu? Mózg naciska spust, wy-
powinieneś #highlife. Może #calisthenics?. Z bólem od-
zmuszany, są zawodami, które chcę wygrać. Szukam
nagradzając każde sumienne sprawdzenie powiadomienia.
kładam paczkę, ale jak mawiają klasycy: #nopainnogain.
dopingu do sportu, którego nawet nie lubię uprawiać.
OCENA: 88888
OCENA: 88889
OCENA: 87777
Mam plan. Dotyczy, nie chwaląc się, dominacji nad światem.
Było kiepsko. Mrożonki, zupki z proszku i makarony z go-
Jako prawdziwy patriota czuję głęboki wstręt do wszyst-
Uważam, że jest genialny w swojej prostocie. Czymże jest
towym sosem szturmem wdarły się na talerze. Przemysł
kich wyrazów, które nie zostały spolszczone, a jedynie funk-
bowiem świat, moi drodzy? Co jest jego esencją? Ludzie. Tak,
gastronomiczny musiał cofnąć się do defensywy. Wy-
cjonują w swoich oryginalnych, odrażających obco brzmiącą
my, nic nieznaczące istoty z prochu i wody. A jak najłatwiej
dawało się, że to koniec. Ale wtedy z odsieczą przyszli
fonetyką i kłującą w oczy pisownią, formach. Jeśli wasza
zawładnąć ludzkimi umysłami? Kiedyś było to trudniejsze,
ekolodzy. Wszystko co zielone, stało się modne. A które
babcia weźmie kołcza za nowy rodzaj kołacza, nie pomyli
przyznaję. Obecnie mamy internet, a w nim... media spo-
z warzyw jest królem zieloności, ocieka zielenią w sposób
się tak bardzo – obaj powiększą waszą strefę komfortu,
łecznościowe. Mój plan to zostać biliarderem i wykupić je
najwybitniejszy i najpełniejszy? SAŁATA. W ten oto sposób
choć drugi w bardziej efektowny sposób. Bo czy najlepszym
wszystkie. Dlatego jestem właśnie tu, w SGH. Teraz może od-
rozpoczęto proces indoktrynacji ludzi, wmawiając im, że
remedium na brak motywacji nie jest porządnie się najeść?
dalę się do nauki stat… coś przeryw… o nie, juższ mnie maj…
robienie z siebie królika jest czymś godnym pochwały.
Jak to mawiają w polskich domach: głodny Polak to zły Polak.
Kaktus z kwiatkiem
biłem przez ostatnie 4 godziny?. Ale czym jest szczypta kryzysu egzystencjalnego w porównaniu ze słodkimi se-
NegatywnościWyrzyg
OCENA: 88877
Budzisz się i włączasz przednią kamerkę. 63 próby selfie,
Muz Gózgu
OCENA: 88887
listopad 2017
Do Góry Nogami
ęciamiw SGH ponownie okazała się zaj dów kła wy ść czę że , ym o t y em urację W tym numerze nie napisz tarzalną okazję obejrzeć inaug pow nie li mie ci den stu rzy któ wnej. widmo ani o tym, że nie rona nie wpuściła ich do Auli Głó och bo i, Gęs nej ielo w Z rze izo swoich studiów na telew PR ZY GO TO WA Ł:
LN Y RE DA KT OR NI EO DP OW IE DZ IA
na wysoamorz ąd ponownie sta nął łeczności spo nił kości zadania i zapew ki w poryw roz ne licz iej ick akadem że komisja wyborstaci wyborczych inb. Tak e od najlepszych orc wz ć rpa cze cza postanowiła a Musiała, który swoi w zię ła przykład z Maćk Facebooku arkuszem na się jego cza su chwalił zła o k rok dalej i pomaturalnym. Komisja pos ostkami z k art do kaw cie się ić sta nowiła podziel g regula minu powingłosowania, które wedłu w urnie do zakończeć wa czy ny bezpiecznie spo po to, żeby je łamać, nia wyborów. Za sady są zia lny radzi zaintereied ow odp ale Redaktor Nie baczności – człowiek sowanym, by mieli się na iada pozew. Wskaow zap już o dwóch imionach mi brz „Marek”. zówka: żadne z nich nie dobrze nie tylemokracja ma się zresztą . W tegoroczsów gło a eni licz s ko podcza cały jeden iał udz ął nych wyborach wzi Aż dziw, w). itkó dob nie ch żny blok (i kilku niezale pofatytów den stu c. że nieco ponad 7 proc. pro miał nakto , ten się zył elic Prz . gowało się do urn ą niż odsetek zrealidzieję na frekwencję wyższ dniej ekipy, który rze pop w ató zowanych postul c. Te skrupulatne pro ) wyniósł zawrotne 13,(63 owanie pewnego sum pod ło iwi wyliczenia umożl wybory weszły u rem kandydata na senatora, któ tować rywala edy skr zdy ił ow tan za mocno i pos y okazji obprz że To, z obecnej ekipy rządzącej. dy szczegół. raw dop to ku blo o jeg raził połowę swo co. o dom wia A kto pod kim dołki… ten
S
D
odnosi takeby nie było – Samorz ąd kalendarze e czn oro Teg y. ces że suk nadzw ysię iły aw akademick ie poj wie daryst arz ow w t tku oda w d czaj wcześnie,
Ż
666
yczy i przeterminomowych kart do gry, sm ją cza sy wyborów ięta pam re wa nych wa fli, któ Cz r. yżby kandydaci rektorskich w maju 2016 ali się użyć bomby ow cyd zde do Rady i Senatu cji konkurencji? biologicznej w celu elimina egach kadry roz ą powiało tak że w szer ze stocka pan ny iesz Śm iej. ick akadem naczeodz ie sok wy najpierw odebra ł jemu to em pot o ług ied a n a, nie z rą k prezydent to ało mi e, kaw cie Co odebra no zatrudnienie. obniw ( ego zon rod nag m nie związek z wkrocze sumow ując: ta sama żony) wiek emery talny. Pod list gratulacyjny, i ała pis pod a prezydencka ręk t. eta na k” i „w yro on łowieczczęśliwe kończymy sez anizacji). org do e acj rut rek ki (czyt. iła potaw pos ość W tym roku większ ent, że um arg ąc suj sto , ęso mi lować na świeże z masłem. Jedna orproces rek rutacji to bułka tym celu nawet do w się ęła ganizacja posun przekonuje, że pięć stworzenia filmiku, który jest skomplikowanie ale wc to i stopni rek rutacj troski. Nowy natyle na ście żka. Ciekawe, skąd zebuje dodatkootr i p y psz głu rybek jest coraz de lata? Oby chu ły esz wych tłumaczeń czy nad tę. die na a eni odz ech oby ło się bez prz
G
S
iej Różowej naszej ukochanej Wielk narzekania ć sze sły nierzadko daje się dzenia zawa pro sób spo y odn na starom dydakocy pom ych jęć i niedobór nowoczesn jednak itał zaw H SG ury w m io tycznych. Ostatn owieodp Nie tor dak powiew świeżości – Re znajduje się dło źró o jeg że za, szc dzialny przypu ontowanych toa let. 0 w którejś ze świeżo wyrem
W
Join one of the fastest growing startups in Poland Help us build our international sales strategy. You’re tech junkie? Startup enthusiast? Fast learner? german
Do you speak one of this languages: french italian spanish czech
We’re looking for you! Drop us a line at: dreamteam@packhelp.com or vistst: packhelp.com
?
W WARSZAWIE IE K S R E T IS G A M TARGI LOFT 2 Piętro ul. Kredytowa 9 a 00-056 Warszaw r-and-more.eu e st a m @ fo in : ia Pytan
IE K S R E T S I G TARGI MA WIE A Z S R A W W
organizator: border concepts GmbH
16.11
www.master-and-more.pl
#MastersFair
WSZYSTKO, CO MUSISZ WIEDZIEĆ O SWOICH PRZYSZŁYCH STUDIACH MAGISTERSKICH, W JEDNYM MIEJSCU Czwartek, 16 listopada 2017 | 13:00 - 17:00 LOFT 2 Piętro, ul. Kredytowa 9, 00-056 Warszawa
Zarejestruj się i zaplanuj swoją wizytę na:
www.master-and-more.pl