Numer 170 (UW) (grudzień 2017)

Page 1

Niezależny Miesięcznik Studentów

Numer 170 Grudzień 2017 ISSN 1505-1714

www.magiel.waw.pl

s.16 / temat numeru

Ekstra wersja introwersji typy osobowości w świecie biznesu


ŚWIĄTECZNY

KONCERT SGH 1 9 X I I 2 0 1 7 • K LU B PA L L A D I U M


spis treści / Chcesz wysłać maila, to włącz komputer

22 Energetyzująca zmiana

06 08 10 11 12

Uczelnia Z Warszawą za pan brat Między Mekką a Brukselą Naukowość kulturoznastwa Itaka twórczości W służbie studentowi

Sekretne życie kukiełek

10110ATCCG...

Kraj szczęśliwych ludzi

h Teatr

i Człowiek z pasją

g W subiektywie

30 32

34 35

E k s t r a we r sja i n t r o we r sji

36 37

Redaktor Naczelna:

Stowarzyszenie Akademickie Magpress

Prezes Zarządu:

Marcin Czarnecki marcin.czarnecki.sgh@gmail.com Adres Redakcji i Wydawcy:

al. Niepodległości 162, pok.64 02-554 Warszawa magiel.redakcja@gmail.com

44 45

Opowieści tysiąca i jednej krainy Bajeczny marketing

46 48

S e k r e t n e ż yc i e k u k i e ł e k Recenzje

Anna Lewicka

Hanna Górczyńska, Antonina Dybała Redaktor Prowadzący: Weronika Kościelewska Patronaty: Sara Filipek Uczelnia: Michał Orlicki Polityka i Gospodarka: Mateusz Skóra Człowiek z pasją: Paweł Drubkowski Felieton: Katarzyna Kołodziej Film: Piotr Bartman Muzyka: Alex Makowski Teatr: Edyta Zielińska Książka: Marta Dziedzicka Warszawa: Patrycja Świętonowska Sport: Adam Hugues 3po3: Marcin Kruk Kto jest Kim: Anna Mączyńska Technologie: Dominika Hamulczuk Czarno na Białym: Gosia Grochowska W Subiektywie: Aleksandra Czerwonka Do Góry Nogami: Redaktor Nieodpowiedzialny Korekta: Joanna Stocka Foto i oprawa graficzna: Elwira Szczęsna Dział IT: Marek Wrzos

57

58

Czas na Pjongczang Sport gryzie się z polityką

K r a j s z c z ę ś l i w yc h lu d z i

q Felieton 63

Jak emigrować i nie zwariować

3 Kto jest kim

D r ug a s k ó r a 10110ATCCG... Recenzja

Wiceprezes: Justyna Ciszek

Pop art okiem Warhola

p Czarno na białym

k Technologie 50 51 52

Na wybiegu

u Sztuka

W poszukiwaniu elektro Jak feniks z popio łów

o Sport

Recenzje G d y u c i c h n i e t e l e w i z ja

Zastępczynie Redaktor Naczelnej:

54

Światła małego miasta

j Warszawa

e Film

Łabędzi śpiew ochrony zdrowia E n e r g e t y z uj ą c a z m i a n a Unijna roszada Serce Kr zemowej Delty

Wydawca:

40

Nie zobaczycie bajki R e c e n z ja

d Muzyka

K a l e n d a r z w yd a r z e ń

c Polityka i Gospodarka 20 22 24 26

58

f Książka

8 Temat Numeru 16

51

28 29

b Patronaty 13

36

64

M. Czarnecka / H. Galera

t 3po3 65

Horror pod choinką

66

Do góry nogami

Do góry nogami

Katarzyna Skokowska, Monika Szarek, Marta

Redakcja zastrzega sobie prawo do przeredagowania

Skarbnik: Michał Hajdan

Szerakowska,

i skracania niezamówionych tekstów. Tekst

Dział PR: Ewa Skierczyńska

Wanecki, Matylda Weiss, Michał Wieczorkowski,

niezamówiony może nie zostać opublikowany

Karolina Wilamowska, Jędrek Wołochowski, Piotr

na łamach NMS MAGIEL. Redakcja nie ponosi

Współpraca:

Woźniakowski, Aleksander Wójcik, Dominika Wójcik,

odpowiedzialności za treści zamieszczonych reklam

Wiktoria Wójcik, Kacper Zieliński, Roman Ziruk

i artykułów sponsorowanych.

A rtykuły, ogłoszenia i inne materiały do wydania listopadowego prosimy przesyłać e-mailem lub dostarczyć do siedziby redakcji do 10 grudnia. Druk pokrywają w całości sponsorzy i reklamodawcy. Nakład: 7000 egzemplarzy

Anna

Natalia Bartman, Piotr Bartman,

Basta,

Paulina

Błaziak,

Katarzyna

Piotr

Szostakowski,

Krzysztof

Branowska, Paweł Bryk, Aleksandra Brzozowska, Justyna

Czupryniak,

Dzięgielewski, Katarzyna

Ada

Świeże Pióra:

Jan Adamski, Natalia Andrejuk,

Aneta

Fusiara,

Paulina

Magdalena

Aleksandra

Joanna Eichert,

Gałązkiewicz,

Dyrwal,

Kamil

Bala,

Bednarska,

Maciej

Gładka,

Buńkowski, Karol Czarnecki, Ewa Enfer, Maciej

Jakub Gołdas, Michał Goszczyński, Julia Hava,

Fornalski, Cezary Gołębski, Norbert Gregorczyk,

Julia Horwatt-Bożyczko, Aleksandra Jakubowicz,

Zuzanna Jacewicz, Joanna Kaniewska, Maciej

Oliwia Kapturkiewicz, Marta Kasprzyk, Maciej

Kierkla, Piotr Kawecki, Magdalena Kosewska,

Kieruzal,

Katarzyna

Kamil

Klimaszewski,

Aleksandra

Kowalewska,

Karolina

Kręcioch,

Kołodziejczak, Angelika Kubicka, Paweł Kucharski,

Martyna

Aleksander Kwiatkowski, Zuzanna Laskowska,

Kurowski, Justyna Leń, Natalia Lewandowska,

Maurycy Landowski, Filip Lubiński, Aleksander

Aleksandra Łukaszewicz, Aleksandra Morańda,

Okładka: Magdalena Kosewska

Łukaszewicz, Monika Łyko, Karolina Mazurek, Anna

Zuzanna

Makieta pisma: Maciej Simm, Olga Świątecka

Mączyńska, Katarzyna Michalik, Joanna Mitka, Aga

Magda

Moszczyńska, Magda Nowaczyk, Michał Orlicki,

Zuza

Ernestyna Pachała, Jarosław Paszek, Hubert

Pawińska, Marta Pawłowska, Dominika Pajka,

Pauliński, Monika Picheta, Paweł Pinkosz, Jakub

Agnieszka Salamon, Natalia Sawala, Dominika

Pomykalski, Piotr Poteraj, Sabina Raczyńska, Anna

Sojka, Mikołaj Stachera, Anna Ślęzak, Artur

Roczniak, Weronika Roszkowska, Anna Serwach,

Warzecha, Wiktoria Wysocka, Aleksandra Żurek

Krężel,

Dominka

Muszyńska, Niedźwiedzka,

Nyc,

Zofia

Kulesza,

Tomek Marta

Olsztyńska,

Michał

Najdyhor, Nowakowicz,

Współpraca: Maciej Szczygielski

Małgorzata

Jesteś zainteresowany współpracą? Napisz na: magiel.rekrutacja@gmail.com

grudzień 2017


Słowo od naczelnej

/ wstępniak

Obawiam się, że czytelnik może nie mieć tyle czasu na zagadkę

Nie zezwala się na publikację Anna lewicka R E DA K TO R N A C Z E L N A

D

Można też, o zgrozo, porzucić pracę w ojczyźnie na rzecz mediolanów czy innych paryżów.

04-05

narodem zdemoralizowanym do gruntu i upadłym – możemy się pocieszać, że nie tylko my ulegamy tej demoralizacji. Upadek moralny zawitał także – a może przede wszystkim – do Stanów Zjednoczonych. Gest uniesienia rąk podczas hymnu narodowego wzbudził słuszny sprzeciw urzędu kontroli. Podobno Sport gryzie się z polityką, ale w tym przypadku nie sposób oprzeć się wrażeniu, że jeden bieg na 200 metrów zmienił bieg historii. Prosto z bieżni przenosimy się do świata mody – taki przynajmniej był plan. Na wybiegu można jednak zaobserwować wiele niepokojących zjawisk. Można wpaść w kompleksy albo co gorsza w nieodpowiednie towarzystwo. Można też, o zgrozo, porzucić pracę w ojczyźnie na rzecz mediolanów czy innych paryżów. A gdyby komuś przyszło do głowy zaszaleć jeszcze bardziej, to za oceanem czeka Peru – Kraj szczęśliwych ludzi. Czy znajdziecie powyższe tematy w tym numerze? Oczywiście – ale tylko dlatego, że czasy cenzury mamy szczęśliwie za sobą albo nieszczęśliwie przed sobą. Ogranicza nas jedynie zdrowy rozsądek, prawo, konwenanse, poczucie dobrego smaku i wewnętrzne bariery – a te często najtrudniej pokonać. 0

graf. Aleksandra Morańda

rodzy czytelnicy, z przykrością zawiadamiamy, że numer ten ukazał się w okrojonej wersji. Poniżej znajdziecie wykaz materiałów, które nie zostały pozytywnie zweryfikowane przez urząd właściwy ds. mediów studenckich. Przede wszystkim Łabędzi śpiew ochrony zdrowia. Już sam tytuł zdaje się sugerować, że z polską służbą zdrowia jest coś nie tak. Wszyscy wiemy jednak, że dzieje się dobrze – gdyby było inaczej, nie mielibyśmy przecież aż 38,4 mln rodaków. A 2,3 lekarza na 1000 mieszkańców to świetny wynik – w Burkina Faso analogiczny wskaźnik wynosi zaledwie 0,05 lekarza. Czujne oko cenzora nie ominęło też Opowieści tysiąca i jednej krainy. Mogłoby się wydawać, że baśnie to temat nieszkodliwy – i tu wkradły się jednak niepożądane elementy. Przemoc, zdrada, morderstwo – nie chcielibyście chyba, by zobaczyło to wasze młodsze rodzeństwo. Dalej jest tylko gorzej. Artykułu Pop art okiem Warhola nie powinno publikować żadne szanujące się czasopismo. Pojawiają się w nim wyrazy „mocz”, „urynizacja”, „rozporek” i inne, których doprawdy nie wypada pisać. Sienkiewicz stwierdził kiedyś, że jesteśmy


aktualności /

Polecamy: 8 Uczelnia Między Mekką a Brukselą Sytuacja muzułmanów na Zachodzie

16 Temat numeru Ekstra wersja introwersji

Znaczenie cech charakteru w biznesie

fot. Marcin Czajkowski

20 PIG Łabędzi śpiew ochrony zdrowia Lekarze rezydenci w walce o środki dla służby zdrowia

grudzień 2017


/ Bracia Warszawiacy Oddaj fartucha

Z Warszawą za pan brat Niektórzy studenci łączą naukę z realizowaniem swojej pasji, przy okazji na niej zarabiając. Jedną z takich osób jest Mateusz Śmigielski – współzałożyciel i współwłaściciel firmy turystycznej Bracia Warszawiacy. R O Z M AW I A Ł A :

E R N E S T Y N A PAC H AŁ A

MAGIEL: Jak się zaczęła działalność Braci Warszawiaków? Skąd pomysł i dlaczego akurat branża turystyczna? M AT E U S Z Ś M I G I E L S K I : Wspólnie z bratem jesteśmy rodowitymi warszawiaka-

mi. Od najmłodszych lat z zapartym tchem słuchaliśmy opowieści naszych dziadków dotyczących życia w Warszawie w dwudziestoleciu międzywojennym, o okrutnych czasach okupacji i siermiężnym PRL-u. Z kolei podczas dłuich spacerów dzięki naszym rodzicom poznawaliśmy ciekawe miejsca i niesamowite warszawskie legendy. Stąd, moim zdaniem, zrodziła się u nas ta pasja do Warszawy, a nie zawaham się powiedzieć: nawet miłość do naszego miasta. Później mój brat, który jest ode mnie starszy o siedem lat, poszedł na kurs przewodnicki; zdał obowiązujący jeszcze wtedy egzamin państwowy i zaczął oprowadzać po mieście naszą rodzinę. Dzięki niemu na nowo odkrywaliśmy Warszawę, poznawaliśmy niesłyszane wcześniej historie i ciekawostki. Zafascynowało mnie to tak bardzo, że zamarzyłem wówczas, że kiedy osiągnę właściwy wiek, również wybiorę się na taki kurs. I tak też się stało.

W jakim byłeś wtedy wieku? To było na drugim roku studiów; miałem dwadzieścia lat i zrobiłem egzamin w PTTK [Polskie Towarzystwo Turystyczno-Krajoznawcze – przyp. red.]. Postanowiliśmy wtedy z bratem, że przekujemy naszą pasję i zdobytą wiedzę we wspólną działalność. Stąd właśnie zrodziła się nazwa naszej firmy – Bracia Warszawiacy.

Ile czasu zajmuje ci praca nad przygotowaniem wycieczki? Jeśli chodzi o wycieczki, jak to nazywam, standardowe – po najpopularniejszych atrakcjach, takich jak Stare Miasto, Łazienki czy Wilanów – to właściwie nie muszę się do nich przygotowywać. Jest to bardzo pomocne, odczuwam pewną satysfakcję, że doszedłem do takiej wprawy. W przypadku wycieczek tematycznych (np. po Śródmieściu Północnym) muszę jednak powtórzyć materiał, by być jak najlepiej przygotowanym.

Powiedzieć, że osiągnęliśmy sukces, to dać sobie pozwolenie, by spocząć na laurach, a na to nie można sobie pozwolić nigdy.

Jak widzę, wasza działalność rozwinęła się nieco od tamtego czasu. Po skończeniu kursu otrzymywaliśmy różne zlecenia jako podwykonawcy, oprowadzaliśmy różne osoby. Uznaliśmy, że skoro jesteśmy chwaleni, nasi goście kończą wycieczki z uśmiechem na ustach, to może warto działać na własny rachunek i stworzyć prawdziwy rodzinny business.

Jesteś studentem prawa. Czy dostrzegasz związki między studiowanym kierunkiem a swoją pracą? Zdobywanie wykształcenia prawniczego pomaga ci w pracy, a może ją utrudnia? Poruszyłaś tu bardzo ciekawą kwestię. Pozornie wydaje się bowiem, że moje dwie branże – prawnicza i turystyczna – nie mają ze sobą wiele wspólnego. Prawda jest jednak zupełnie inna. Wiele umiejętności, które nabywam jako przewodnik, mogą mi się potem przydać w zawodzie prawnika. Zarówno na sali sądowej, jak i przy prowadzeniu wycieczki konieczna jest umiejętność klarownego przekazywania swojej wiedzy, trzeba umieć ją tak usystematyzować, by była zrozumiała dla odbiorców. Radca tłumaczący prawo klientowi nie ma wcale łatwiejszego zadania niż przewodnik oprowadzający po mieście wycieczkę szkolną.

A jak ci wychodzi łączenie studiów z oprowadzaniem wycieczek? Ile czasu zajmuje ci praca i jak to wygląda w proporcji do studiowania prawa? Nie ukrywam, że nie jest to łatwe, choć staram się to wszystko zba-

06-07

lansować. Wykonywanie zawodu przewodnika sprawia mi wielką frajdę, więc robię to, kiedy tylko mogę. Często pracuję w weekendy, kiedy mógłbym przecież zająć się wieloma innymi rzeczami. Jest to pracochłonne zajęcie – wymaga gruntownego przygotowania oraz mówienia przez kilka godzin, co jest zwyczajnie męczące fizycznie. Nie traktuję go jednak jak zwykłej pracy. Jest to dla mnie przede wszystkim pasja, a także rodzaj wyzwania, a bywa niekiedy, że przygody. A to wszystko zmienia.

Skąd bierzesz materiały? Moją bazę stanowi wiedza z kursu przewodnickiego. Jak jednak mówiłem, Warszawa to moja pasja, ciągle czytam nowe książki na jej temat. Dzięki temu jestem coraz lepszy w tej dziedzinie, wierzę, że kroczek po kroczku zbliżam się do bycia varsavianistą – specjalistą od mojego miasta.

Czego nauczyła cię praca w Braciach Warszawiakach? Praca przewodnika rozwija szereg umiejętności. Każda wycieczka jest inna, trzeba umieć dobrać odpowiednie słownictwo do każdego z odbiorców. Ta praca uczy również odpowiedzialności i kontrolowania czasu – nie mogę się przecież spóźnić. Trzeba o czasie dotrzeć z punktu A do punktu B, a jeśli się to nie uda, odpowiedzialność ponosi przewodnik.

Co się tyczy grup – kim są wasi klienci? Jaka jest wasza grupa docelowa? Największą część stanowią wycieczki szkolne, co nie było początkowo naszym zamiarem. Widzimy, że dzieci odjeżdżają zadowolone po wspólnym zwiedzaniu, jednak nie są one dla nas głównym targetem. Nie mamy takiego, jesteśmy jak najbardziej elastyczni – oprowadzamy także młodzież, osoby dorosłe i turystów zagranicznych.

Wspominałeś raz, że biznesmeni też się trafiają. I grupy parafialne. Tak. I z każdą grupą pracuje się inaczej – dzieci nie można zanudzić, a osób starszych zbytnio zmęczyć. Staramy się odbiegać od typowego wyobrażenia o przewodniku jako o chodzącej encyklopedii. Nie chcemy, by wycieczki dłużyły się naszym klientom. Staramy się, by były nietypowe. Przykładowo dla dzieci wymyślamy konkursy i quizy z nagrodami, różne zabawy (np. głuchy telefon). Ostatnio zaskoczyłem grupę dorosłych zwiedzającą Łazienki, gdy przed pałacem na Wyspie wyciągnąłem kloc-


Bracia Warszawiacy /

fot. Bracia Warszawiacy

Mateusz Śmigielski Student V roku prawa na UW. Wraz z bratem Marcinem założył firmę turystyczną Bracia Warszawiacy.

ki duplo (oczywiście nie moje, mojego bratanka) i zacząłem pokazywać im na tym przykładzie rozbudowę królewskiej rezydencji. Każdą wycieczkę traktujemy indywidualnie, jak wyjątkowych gości. Tacy już jesteśmy.

A skąd czerpiecie inspirację? Podpatrujecie konkurencję? Przed rozpoczęciem działalności zrobiliśmy research, by zorientować się co oferuje konkurencja. Na tej podstawie stworzyliśmy własną ofertę, dobierając trasy, aby jak najlepiej zaprezentować naszą wiedzę. Oczywiście chcemy, żeby wycieczek było coraz więcej – Warszawa wciąż pozostaje miastem nieodkrytym. Naszym kolejnym celem jest kręcenie krótkich filmików o Warszawie, aby wzbudzić zainteresowanie nieznanymi miejscami w stolicy. Mamy stworzoną już potencjalną listę ponad stu tematów. Mam nadzieję, że od przyszłego roku, a może wcześniej będą one dostępne na naszym fanpage’u na Facebooku.

Podziel się z czytelnikami magla ciekawymi anegdotami ze swojej pracy. Najmilej wspominam sytuację, kiedy po pewnej wycieczce połowa jej uczestników zgłosiła się do mnie po autograf. Mogłem poczuć się chociaż raz jak jak Robert Lewandowski. To było bardzo miłe uczucie. Niewyczerpanym źródłem anegdot jest praca z grupami dziecięcymi. Pewnego razu, gdy opowiedziałem grupie maluchów legendę o syrence, podeszła do mnie dziewczynka i zapytała, czy widziałem tę syrenkę. W tego typu sytuacjach staram się odpowiadać w taki sposób, żeby nie niszczyć wyobraźni tych dzieci, by po zakończonym zwiedzaniu wciąż były zafascynowane historiami, którymi się z nimi dzielę. Jakiś czas temu w dobry nastrój wprowadziła mnie dziewczynka z Ukrainy. Byliśmy na placu Piłsudskiego. Widząc stojący nieopodal pomnik Marszałka, zakrzyknęła, chcąc wykazać się swoją wiedzą: O! Stalin!.

W tym przypadku też nie zabierałeś dziecku marzeń? Nie chciałem zdyskredytować dziewczynki przed całą grupą, więc po prostu wytłumaczyłem, że to inna postać, choć z podobnym wąsem.

W jaki sposób zachęciłbyś studentów, by wybrali się z wami na wycieczkę? Przede wszystkim zachęcam, aby na początku wejść na naszego Facebooka – gdzie lubi nas już ponad 1000 osób i dołączyć do tego grona. Zobaczycie tam zdjęcia z naszymi wycieczkami i recenzje gości. Mam nadzieje, że to wszystko zachęci was potem na wybranie się z nami na jakąś wycieczkę lub na otwarty spacer tematyczny, które również mamy w planach zorganizować.

Czy masz poczucie, że osiągnęliście sukces? Jeszcze nie. Mam w głowie kilka celów, których osiągnięcie będzie dla nas sukcesem, ale ich nie zdradzę. Powiedzieć, że osiągnęliśmy sukces, to dać sobie pozwolenie, by spocząć na laurach, a na to nie można sobie pozwolić nigdy.

Jakie są wasze plany na przyszłość? Myślę, że każdy chciałby, żeby praca, którą wykonuje, w przyszłości nie była rutyną, ale czymś, co kocha, co lubi wykonywać, miejscem, do którego idzie z przyjemnością. w tym momencie nie jest to do końca realne, żeby Bracia Warszawiacy byli moją docelową działalnością realizowaną w przyszłości. Mam jednak marzenie, aby ten projekt – bo wierzę, że stanie się to kiedyś wielkim projektem – rozwinął się do tego stopnia, że zostanie moim docelowym zajęciem, z którego będę czerpał ogromną satysfakcję. Wtedy faktycznie powiem, że odniosłem sukces.

Co motywuje cię do kontynuowania studiów? Studia są potrzebne, żeby mieć jak najszersze możliwości w przyszłości, pełnią funkcję zabezpieczenia.

Prawo jest takie... uniwersalne. Jak najbardziej, jest to kierunek, po którym możemy na wiele sposobów poprowadzić naszą dalszą karierę, pożeglować na nowe, nieznane. Mam nadzieje, że w przypadku mojej firmy będą sprzyjać nam pomyślne wiatry i wypłyniemy wkrótce na pełne morze. 0

grudzień 2017


/ integracja po imigracji

Między Mekką a Brukselą W Polsce muzułmanie stanowią zaledwie 0,1 proc. społeczeństwa. O problemach wyznawców islamu w Europie Zachodniej opowiedzia dr Marta Widy-Behiesse z Zakładu Islamu Europejskiego UW. R O Z M AW I A Ł A :

M A R TA DZ I E DZ I C K A

MAGIEL: Prowadzi pani na Uniwersytecie Warszawskim zajęcia dotyczące aktualnych tematów, m.in. sytuacji muzułmanów w Europie Zachodniej. Dlaczego pani zdaniem studenci uczęszczają na te kursy? DR MARTA WIDY-BEHIESSE: Zawsze na pierwszych zajęciach dopytuję studentów, dlaczego na nie przyszli. Często słyszę argumentację, że jest to temat obecny w mediach, że muzułmanie są pokazywani w sposób dość jednoznacznie negatywny, że u studentów pojawiają się pewne uprzedzenia czy emocje związane z tą mniejszością. Co bardzo optymistyczne – przychodzą, żeby, jak to często mówią, dowiedzieć się, jak jest naprawdę, ewentualnie zweryfikować czy też potwierdzić swoje, czasem negatywne, opinie. Dużo osób przychodzi na te zajęcia, są to kursy otwarte dla wszystkich studentów uniwersytetu. Co cieszy, przychodzą również studenci spoza Wydziału Orientalistycznego. Młodzi ludzie mają potrzebę korzystania z wiedzy akademickiej, jaką możemy im przekazać, i nie ulegają tak bezkrytycznie wszystkiemu, co przedstawia im szeroko rozumiana opinia publiczna.

W mediach głównym tematem jest radykalizm niektórych wyznawców islamu. Jak to się ma do rzeczywistości? Na to pytanie jest mi dość trudno odpowiedzieć, dlatego że dawno straciłam kontakt z telewizją. Mniej więcej wiem, jak ten obraz się kształtuje, nie tylko w polskich mediach, lecz także w tych zachodnich. Obraz muzułmanów jest coraz gorszy, istnieje tendencja do przedstawiania tylko tych wydarzeń, które negatywnie obrazują tę społeczność. Natomiast jeżeli już pojawi się materiał np. w poście, który – wydawałoby się – można przedstawić w sposób zupełnie obojętny, to komentarze pojawiające się wokół niego sprawiają, że jego odbiór jest negatywny. W związku z tym obraz muzułmanów jest ukształtowany w sposób jednoznaczny i taki, który prowadzi do pojawiania się i rozwijania islamofobii.

Jak przebiega proces integracji islamskiej społeczności? Jeżeli chodzi o muzułmanów w Europie Zachodniej, bardzo często mamy już trzecie, czwarte pokolenie, które tutaj żyje po emigracji. To jest bardzo pozytywny aspekt, bo ci ludzie czują się w Europie jak najbardziej u siebie. Z jednej strony mają dostęp do wykształcenia, z którego często korzystają. Dążą do poprawienia swoich warunków społecznych, materialnych, w związku z tym zajmują coraz częściej wyższe pozycje na rynku pracy. W różnych k rajach Europy Zachod-

08-09

niej tworzy się muzułmańska klasa średnia. Jest coraz więcej osób wywodzących się z imigracji muzułmańskiej, które mogłyby aspirować do miana elity społecznej. To bardzo optymistyczne, dlatego że ta wspólnota staje się coraz bardziej rozwarstwiona, upodabnia się do społeczeństwa przyjmującego, przenika przez jego struktury. Z drugiej strony osoby, które odniosły sukces, pochodzące z mniejszości religijnej czy etnicznej, są pozytywnym wzorem dla ludzi, którzy mogą czuć się zagubieni, dyskryminowani.

Wiele osób podnosi jednak argument wysokiego wskaźnika przestępczości wśród wyznawców islamu. Prawdą jest, że muzułmanie stanowią bardzo wysoki odsetek więźniów, ale nie ma to związku z religią. Po pierwsze, należą do tych grup społecznie defaworyzowanych. Po drugie – oprócz tych negatywnych aspektów pomijamy cały szereg tych obojętnych: po prostu życiowych, ludzkich, czy też tych pozytywnych. W mediach możemy usłyszeć o każdym kolejnym zamachu, o każdym akcie terroru. Jeżeli ktoś pochodzi z terenów muzułmańskich bądź ma rodzinę pochodzącą z krajów muzułmańskich, bardzo łatwo przykleja mu się etykietkę radykalnego muzułmanina, czego nie robi się w przypadku przedstawicieli innych grup religijnych czy etnicznych. Wydaje mi się, że tutaj Europa Zachodnia powinna przyjąć pewną część odpowiedzialności za stan rzeczy. Kiedy muzułmanie masowo przyjeżdżali do Europy Zachodniej w celach zarobkowych, Europa ściągała tę tanią siłę roboczą do siebie, nie podejmując jednak działań integracyjnych. Jeżeli nie podjęto ich 50–60 lat temu, to trudno się dziwić, że ta wspólnota jest słabiej zintegrowana ze społeczeństwem przyjmującym. Spójrzmy na to, skąd przybywali muzułmanie czy też imigranci z krajów muzułmańskich i z jakim zapleczem kulturowym, społecznym, edukacyjnym, a zauważymy, że było ono nieprzystające do tego europejskiego. Weźmy pod uwagę, że z tej niewykwalifikowanej taniej siły roboczej w przeciągu dwóch, trzech pokoleń kształtuje się klasa średnia i wywodzą się przedstawiciele elit społecznych. To bardzo dobrze wróży tej grupie, skoro w tak krótkim czasie – w ciągu z grubsza 50 lat – byli w stanie, bez zaplecza naturalnego, rodzinnego, społecznego, wykonać taki przeskok.

Co więc sprawia, że znowu powracamy do jednostronnej narracji? Jest wygodna z wielu powodów. Widać, że w społeczeństwach zachodnich potrzebny jest jasno wskazany wspólny wróg. Takim naturalnym wrogiem wydaje się islam. Wielu badaczy wspomniało, że wraz z rozpadem podziału świata na blok wschodni i zachodni utracono tego wspólnego wroga. Powstały koncepcje, że tym wrogim ma być teraz świat muzułmański czy szerzej – islam. Co więcej, sami muzułmanie dolewają oliwy do ognia. Chociażby Daesz, czyli tak zwane Państwo Islamskie, które bardzo chętnie podpisuje się pod każdym aktem przemocy. Gdy biały Amerykanin dopuszcza się zbrodni, nie mogą tak zrobić. Niemniej myślę, że gdyby pojawił się cień informacji na temat tego, że sprawca dokonał konwersji na islam, to momentalnie „Państwo Islamskie” wzięłoby za ten zamach odpowiedzialność. To jest sposób myślenia wygodny dla obu stron.


integracja po imigracji /

Organizacjom, które zupełnie samozwańczo odnoszą się do islamu, zależy na zantagonizowaniu społeczeństw zachodnich z mniejszościami muzułmańskimi. Jeżeli będą one zantagonizowane ze społeczeństwem przyjmującym, to staną się dobrą bazą rekrutacyjną.

Kim więc są zamachowcy, np. z Francji, Niemiec, czy to sympatycy „Państwa Islamskiego” mieszkający w Europie Zachodniej? Przyglądając się biografiom osób, które dokonywały różnych działań przemocowych i przepisywały swoją działalność właśnie strukturze Daesz, wydaje się, że jest to niezintegrowane ze społeczeństwem drugie i trzecie pokolenie. Jeżeli spojrzymy na biografię tych ludzi, to zawsze są to ludzie młodzi, którzy dopuszczali się wcześniej działalności przestępczej niezwiązanej z religią, czasami przebywali w więzieniu i mają praktycznie zerową wiedzę religijną na temat islamu. Natomiast jest to dla tych ludzi ciekawa formuła usprawiedliwienia, rozładowania frustracji wynikającej nie z przekonań religijnych, ale z umiejscowienia ich w społeczeństwach europejskich.

rają do lepszych stanowisk, osiągają wyższe miejsce w strukturze społecznej – takie historie są znane. Pokazują w ten sposób, że istnieje możliwość przerwania błędnego koła, ale wymaga to oczywiście zarówno pozytywnego zbiegu okoliczności, jak i dużej siły, determinacji, woli jednostki do wyrwania się z tej trudnej rzeczywistości.

Czy w Europie Zachodniej jest przykład miasta lub państwa, które nie miało problemu z przyjęciem uchodźców, w którym w miarę sprawnie przebieg proces integracji mniejszości muzułmańskiej?

Zupełnie inaczej wyglądały te procesy 50 lat temu, inaczej wyglądają w tej chwili. Współcześnie mamy do czynienia z innymi imigrantami bądź uchodźcami. Zupełnie inne są oczekiwania zarówno społeczeństwa przyjmującego, jak i ludności przybywającej. Państwo francuskie oferuje cały szereg różnych udogodnień, ale są to udogodnienia czysto finansowe, mieszkaniowe. Natomiast nie ma dużego nacisku na znajomość języka, nie wywiera się presji na przybyłych, żeby się jak najszybciej zintegrowali. Są oczywiście takie oczekiwania społeczeństwa i władz, że należałoby się zasymilować. Idealnie by było, gdyby wszyscy świetnie mówili po francusku, byli wykształceni, a religijność ograniczyli jedynie do sfery prywatnej, intymnej. To jest oczywiście nierealne. W związku z tym następuje zderzenie, rozdźwięk między tą religijnością charakterystyczną dla osób przybyłych ze świata islamu i absolutną świeckością, laickością przestrzeni publicznej we Francji. Muzułmanie przez to stają się bardzo widoczni w tej przestrzeni.

Metody działania są bardzo różne. Francja jest takim ekstremalnym przypadkiem, gdzie dąży się do asymilacji, niejako przymusza się do rezygnacji w pewnym sensie z siebie. Z drugiej strony tych sposobów asymilacyjnych czy integracyjnych mamy Wielką Brytanię z ogromną liczbą czy to obcokrajowców, czy to rodzin poimigracyjnych. Tamten model jest zupełnie inny, zakłada integrację na poziomie relacji z państwem, ze społeczeństwem, natomiast społeczności mają absolutną dowolność, jeżeli chodzi o praktykę religijną. Mają też pewną dowolność, jeżeli chodzi o stosowanie swoich praw lokalnych wobec przedstawicieli własnej społeczności. Nie ma również żadnych ograniczeń dotyczących stroju, modlitwy. Państwo brytyjskie raczej stara się iść na rękę osobom przybywającym, osobom wyznania muzułmańskiego będącym na terenie Wielkiej Brytanii. Natomiast również to państwo nie uchroniło się przed powstawaniem dzielnic, enklaw, które borykają się z tymi samymi trudnościami co we Francji. Wydaje się, że to też nie jest dobre rozwiązanie. Kolejnym modelem może być Holandia, która jest państwem otwartym na imigrację, również tę muzułmańską.

W jaki sposób stara się załagodzić ten rozdźwięk?

Jak wyglada sytuacja wyznawców islamu w tym państwie?

Jeżeli chodzi o praktyczne działania, to wszystkie dzieci przebywające na terytorium państw Unii Europejskiej są zobowiązane do uczęszczania do szkół publicznych. Z jednej strony jest to bardzo dobre rozwiązanie, bo mają kontakt ze społeczeństwem przyjmującym, uczą się języka, nabywają umiejętności zarówno typowo praktycznych, jak i społecznych. Natomiast faktem jest, że bardzo często trafiają już do określonych dzielnic. Do skupisk biedy, przemocy, takich, w których od wielu lat niejako naturalne jest, że nie ma się pracy. Oprócz praw państwowych funkcjonują tam prawa lokalne, zwyczajowe, o których się nie mówi poza wspólnotą. Więc po przybyciu do Francji czy innego państwa europejskiego imigranci muzułmańscy trafiają niejako bezpośrednio w już ustalony wzorzec, model funkcjonowania, tworzy to zamknięte koło. Trafia się do stygmatyzującego systemu edukacji, więc momentalnie staje się stygmatyzowanym, a to się przekłada właściwie na resztę życia. W zasadzie nie można tego przerwać. Aspektem utrudniającym integrację jest kwestia rozlokowania budynków i mieszkań komunalnych w różnych częściach miast. Teoretycznie we Francji obowiązuje prawo mówiące o tym, że każda dzielnica powinna na swoim terenie mieć określony procent budynków przeznaczonych na mieszkania komunalne. Jeżeli się z tego nie wywiązuje, płaci kary. Większości dzielnic, tym tak zwanym dobrym, burżuazyjnym, bardziej opłaca się jednak płacić kary, niż udostępniać część terenu pod mieszkalnictwo komunalne. Z jednej strony mamy strefy bogactwa, z drugiej – ubóstwa, defaworyzacji społecznej. Bardzo trudno jest się z niej wyrwać, ale jest coraz więcej przykładów osób, które docie-

Z jednej strony wydaje się, że muzułmanie mają swoje miejsce w tym społeczeństwie. Ale jest też druga strona – i tu dochodzimy do problemu wpływów radykalnego islamu na muzułmańskich mieszkańców Europy. Zawsze znajdzie się jednostka sfrustrowana, którą można w imię islamu popchnąć do działań brutalnych, niszczących obraz całej wspólnoty. Mam tutaj na myśli pewnego Marokańczyka, który zamordował w 2004 r. Theo van Gogha. To była głośna sprawa, po tym jak Theo van Gogh razem z Ayaan Hirsi Ali zrealizowali krótki film Submission. Film rzeczywiście obrazoburczy, trudny dla muzułmanów, godzący w bardzo wiele symboli naraz. Theo van Gogha zamordowano w sposób spektakularny, co zaczęło rzutować również na relacje społeczne muzułmanów ze społeczeństwem holenderskim. Wydaje się, że jeżeli nawet państwo bierze na siebie odpowiedzialność za próby integracyjne, to z kolei ta druga strona (radykalny ruch odwołujący się do islamu) jest w stanie zadziałać w taki sposób, żeby nie było pełnej harmonii między tymi dwiema jednostkami społecznymi. A one muszą i będą funkcjonować wspólnie. Natomiast pytaniem pozostaje, na jakich zasadach ta integracja będzie zachodziła. 0

Załóżmy, że mamy rodzinę imigrantów muzułmańskich, która przyjeżdża do Francji. Co się z nią dzieje od momentu przyjazdu? Jak działa, czy właśnie – nie działa pomoc państwa?

Marta Widy-Behiesse Pracuje w Zakładzie Islamu Europejskiego Wydziału Orientalistycznego UW. Zajmuje się tematami muzułmanów w Europie Zachodniej. Uczy również języka arabskiego.

grudzień 2017


/ kulturoznawstwo

Naukowość kulturoznawstwa tekst:

fot. flickr.com

Kulturoznawstwo zostanie pozbawione statusu dyscypliny naukowej – ich liczba ulega redukcji. Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego tłumaczy, że wiąże się to z dopasowywaniem polskiej nauki do standardów OECD. E R N E S T Y N A PAC H AŁ A

becnie w Polsce funkcjonuje około stu dyscyplin naukowych, lecz ministerstwo planuje redukcję ich liczby mniej więcej o połowę. Powód? Nadmiar i zbytnie rozdrobnienie, co czyni nasz kraj mniej konkurencyjnym w stosunku do innych państw. To jest ewidentna bariera w rozwoju polskiej nauki – zbyt wąska specjalizacja. W państwach OECD dyscyplin jest mniej, są szerzej zdefiniowane, a naukowcy nawzajem ze sobą współpracują – przekonuje Jarosław Gowin.

O

Zdyscyplinować naukę Aktualnie obowiązująca trójstopniowa klasyfikacja dzieli naukę na 8 obszarów (m.in. nauki humanistyczne czy ścisłe), 22 dziedziny (takie jak nauki biologiczne, ekonomiczne, prawne) a wreszcie 102 dyscypliny naukowe (wśród nich np. geografia, budownictwo, filozofia). W tym kształcie została ona wprowadzona w 2011 r. i od tego też czasu to minister, właściwy do spraw nauki, jest odpowiedzialny za dokonywanie w niej ewentualnych modyfikacji (wcześniej była to Centralna Komisja do Spraw Stopni i Tytułów). Samo pojęcie dyscypliny naukowej zostało określone przez polskiego metodologa nauk profesora Leszka Krzyżanowskiego jako doniosła społecznie, ukształtowana i wyodrębniona ze względu na przedmiot i cel badań lub kształcenia część nauki o znaczeniu instytucjonalnym, uznana za podstawową jednostkę jej klasyfikacji. Jedną z cech charakterystycznych wyróżniających dyscyplinę naukową jest specyficzna dla niej metodologia. Warto wspomnieć, że zmiany w polskiej klasyfikacji obszarów, dziedzin i dyscyplin zachodzą średnio raz na kilka lat, co z pewnością nie wpływa zbyt dobrze na stabilizację nauki i jej niezakłócony rozwój.

W obronie kulturoznawstwa U podstaw przygotowywanych zmian tym razem leży dostosowanie polskiej nauki do międzynarodowej systematyki, a także rozszerzenie moż-

10-11

liwości prowadzenia badań interdyscyplinarnych. W nowym zestawieniu dyscyplin naukowych prawdopodobnie nie znajdzie się miejsce dla studiów artystycznych ani dla kulturoznawstwa, które ma się stać poddyscypliną w ramach jakiejś szerszej kategorii naukowej. Ta ostatnia zapowiedź MNiSW odbiła się szerokim echem w środowisku akademickim, czego wyrazem był między innymi list wystosowany do ministra nauki przez Polskie Towarzystwo Kulturoznawcze. Zawarto w nim apel o utrzymanie statusu kulturoznawstwa jako dyscypliny naukowej. Można w nim przeczytać, że studia kulturoznawcze wnoszą znaczący wkład w rozwój metodologii badań humanistycznych oraz że kultura należy do najważniejszych, a jednocześnie najsłabiej rozpoznanych uwarunkowań ludzkiej kondycji. Choć w naszym kraju kulturoznawstwo w postaci odrębnego obszaru badań zaczęło się rozwijać ok. 40 lat temu (a dyscypliną naukową stało się dopiero przed kilku laty), Polska może poszczycić się nie tylko kilkoma wybitnymi autorytetami w tej dziedzinie, lecz także autorskimi teoriami i pewnym wkładem w dyskusję międzynarodową. W obronie dyscypliny zaktywizowało się także środowisko studentów i absolwentów tego kierunku – w internecie została zamieszczona petycja, pod którą może podpisać się każdy popierający taką akcję. Studentów niepokoi przede wszystkim to, że prestiż dyplomów licencjata i magistra znacząco spadnie, a możliwości rozwoju naukowego i zawodowego w obszarze kultury zostaną mocno ograniczone. Są też rozgoryczeni, że ich kierunek studiów został przez Ministerstwo zrównany z „produkowanymi” naprędce (przy tym poważnie krytykowanymi) w ostatnich latach wydumanymi kierunkami nienależącymi do żadnej konkretnej dziedziny naukowej. Naukowcy obawiają się z kolei trudności w pozyskiwaniu grantów na badania czy marginalizacji instytutów i katedr kulturoznawstwa poprzez odcięcie dopływu funduszy publicznych. Zarówno wy-

kładowcy, jak i studenci zgodnie podkreślają, że choć wykreślenie kulturoznawstwa z listy dyscyplin naukowych nie musi koniecznie oznaczać jego natychmiastowej likwidacji jako kierunku studiów, to w dłuższej perspektywie tak właśnie może się stać. Nie da się rozwijać dobrze działalności dydaktycznej w żadnej dziedzinie bez jej rozwoju naukowego – czytamy w petycji.

Ministerstwo uspokaja Ministerstwo Nauki odpowiada, że istnienie kulturoznawstwa zarówno w formie obszaru badań naukowych, jak i kierunku studiów nie jest zagrożone, ponieważ tworzenie kierunków studiów odbywa się niezależnie od istniejącego aktualnie i w przyszłości podziału dyscyplin naukowych. Obecnie istnieje co najmniej kilka względnie popularnych kierunków, dla których nie ma wyodrębnionych dyscyplin – to m.in. stosunki międzynarodowe i mechatronika. Ponadto wprowadzenie nowej klasyfikacji nie oznacza, że wykreślone z listy obszary badań po prostu znikną – wszystkie zostaną przypisane do innych, szerszych dyscyplin bądź zostaną z nimi połączone. Dzięki temu badania naukowe nadal będą prowadzone w obszarach badawczych dotychczas klasyfikowanych jako dyscypliny, a także finansowane ze środków publicznych. Studia kulturoznawcze w takim układzie funkcjonowałyby więc albo jako kierunek obejmujący wąski, wyspecjalizowany wycinek w ramach szerszej dyscypliny, albo jako kierunek interdyscyplinarny. Projekt nowej ustawy ułatwia tworzenie tych ostatnich, ponieważ nadaje uprawnienia do prowadzenia danego kierunku całej uczelni, a nie – jak dotychczas – konkretnemu wydziałowi. Gotowy projekt nowej ustawy ma zostać ostatecznie przedłożony pod obrady Rady Ministrów pod koniec grudnia – nie ma zatem szans na rozstrzygnięcie losów kulturoznawstwa wcześniej niż na początku przyszłego roku. 0


Odyseja Umysłu /

Itaka twórczości

Swoją światową tułaczkę rozpoczęła od rodzimych Stanów Zjednoczonych, a obecnie znana jest niemalże pod każdą szerokością geograficzną. Choć Odyseja Umysłu trafiła do Polski już 28 lat temu, wciąż zyskuje nowych sympatyków. tekst i f otogra f ia :

zo fia o l szty ń ska

raca w stresujących i niespodziewanych sytuacjach, analityczne myślenie czy efektywne zarządzanie zespołem to umiejętności powszechnie wymagane przez pracodawców. Szanse rozwoju takiego potencjału oraz dostrzeżenie jego kluczowej roli stwarza międzynarodowy program Odyseja Umysłu. We współczesnym świecie, w którym na rynku pracy trzeba być elastycznym a poza wiedzą, posiadać zdolność do reagowania na dynamicznie zmieniającą się rzeczywistość, wykorzystywanie umiejętności miękkich jest absolutnie niezbędne. To wszystko, w pakiecie z dobrą zabawą i możliwością poznania wspaniałych ludzi z różnych środowisk, dała mi Odyseja – mówi Radosław Grabicki. Wypowiedź wieloletniego trenera odysejowych drużyn z III Liceum Ogólnokształcącego w Gdyni trafia w sedno idei Programu, którą wydobywa się dzięki niestandardowym metodom pracy.

P

,,Marzymy, myślimy, tworzymy”

8 miesięcy dla 8 minut Tysiące migoczących lampek, meksykańskie fale i wszechobecna euforia – to tylko preludium, opisujące Ceremonię Otwarcia Finałów Światowych, jak również samą imprezę. Globalny zasięg Programu sprawia, że co roku w USA gromadzą się przedstawiciele wielu narodowości, a pytanie Where are you from? jest najczęściej zadawanym,

nie tylko przez uczestników Konkursu. Skala Finału potrafi zaskoczyć, chociażby rozmiarem i pojemnością miejsca, w którym drużyny prezentują się amerykańskim sędziom. Występ na tak dużej scenie był dla mnie przełamaniem wewnętrznej bariery, ale Finały to ten moment odysejowej przygody, w którym wsparcie drużyny i chęć podjęcia nowego ryzyka odczuwa się bardziej, niż kiedykolwiek – opowiada Bianka Kiedrowska, uczestniczka Programu. To jasne, że byliśmy od siebie maksymalnie różni, przeszliśmy wiele kryzysów i kłótni. Jednak to właśnie na finałach dostrzegłam, że to były chwile, które nas sprawdzały – obnażały mocne i słabe strony naszych charakterów, pokazywały, jak ważna jest współpraca. I choć Konkurs się zakończył – zdobyliśmy brązowy medal – to nie kolor metalowego krążka mam teraz w pamięci, tylko tę trudną, ale jakże satysfakcjonującą drogę – dodaje.

Czerń i czerwień zawsze w modzie W nadchodzącym roku odbędzie się 27. odsłona Konkursu, do którego organizacji można dołączyć do 20 grudnia, przez wypełnienie formularza na stronie www.odyseja.org. Zostać Sędzią – człowiekiem „W czerni” lub Szeryfem – „osobą w czerwonej koszulce”, która zajmuje się logistycznym przygotowaniem konkursu i jego miejsca, może każdy, kto ukończył odpowiednio 18 lub 16 lat. Żeby zostać wolontariuszem w Odysei wystarczy mieć otwartą głowę, chęć do działania, nie bać się wyzwań i lubić pracę w zespole. Wszystkich pozostałych potrzebnych rzeczy nauczymy na szkoleniu – zachęca Aleksandra Najda, Koordynator Sędziów w Warszawie i Gdańsku. Odyseja Umysłu to swoista kuźnia talentów. Program pozwala dostrzec, że niemożliwe istnieje tylko w naszych głowach, problem to nie przeszkoda, lecz wyzwanie, a droga może być ważniejsza od celu. Interdyscyplinarność Odysei sprawia, że są w stanie się w niej odnaleźć właściwie wszyscy, niezależnie od zainteresowań, wieku, predyspozycji czy ukończonego kierunku studiów. 0

fot. Zofia Olsztyńska

Podstawą Odysei Umysłu jest twórcze rozwiązywanie problemów rozbieżnych – mających wiele rozwiązań. Do programu może zgłosić się każda placówka edukacyjna – od przedszkola po uniwersytet. Co roku każda drużyna, która zadeklarowała swój udział w Programie, otrzymuje pięć Problemów Długoterminowych. Zadaniem składającego się z od 5 do 7 osób zespołu jest zaprezentowanie rozwiązania jednego z nich w formie ośmiominutowego przedstawienia. Występ drużyny oceniają uprzednio przeszkoleni sędziowie. Osobą sprawującą opiekę nad każdą z grup jest trener, który zgodnie z myślą programu nie może ingerować w pracę merytoryczną zespołu. Do nieodłącznych elementów konkursu należy również „problem spontaniczny”, którego treść drużyna poznaje dopiero w momencie rozwiązywania zadania. Konkursy Odysei bardzo różnią się od tych, w których dotychczas uczestniczyłam – opowiada Klaudia Kreft, kiedyś członek drużyny, a obecnie wolontariusz Programu. Tu wszystko dzieje

się z wszechobecnym entuzjazmem i radością. Sędziowie witają drużynę zabawnym okrzykiem, a po obejrzanym przedstawieniu, zainteresowani każdym najmniejszym szczegółem podchodzą, by porozmawiać o zaprezentowanych dokonaniach, pogratulować. Podczas rozmowy z sędziami drużyna opowiada historię powstawania przedstawienia, a także objaśnia koncepcje dekoracji czy kostiumów. Dla wielu zespołów to moment stresujący. Z drugiej strony, wyczekiwany niemalże tak samo, jak występ. Konkurs to dla mnie takie święta, na które czekam cały rok. Panują tu tradycje, takie jak poznanie Drużyny Kumpelskiej czy zrobienie selfie z Omerem – maskotką Odysei. Są również pewne obowiązki. A przede wszystkim są ludzie, a którymi chcę świętować – dodaje. Na przełomie zimy i wiosny odbywa się pierwszy z etapów konkursu – eliminacje regionalne. Setki kreatywnych i odważnych zespołów gromadzą się w całej Polsce. Konkursy przebiegają w sześciu miastach: w Warszawie, Gdańsku, Łodzi, Poznaniu, we Wrocławiu, a od tego roku także w Katowicach. Najlepszym w swoim problemie oraz kategorii wiekowej przysługuje awans do Finału Ogólnopolskiego. To dwudniowa impreza, podczas której drużyny wraz z trenerami, kadra sędziowska i wolontariusze z całego kraju integrują się ze sobą, wymieniają doświadczeniami, nabytymi w trakcie kilkumiesięcznej pracy. Finał wieńczy ceremonia ogłoszenia wyników. Poznaje się wtedy Laureatów Finału – drużyny, które otrzymują prawo reprezentowania kraju w Finałach Światowych w USA.

grudzień 2017


/ XXI wiek

W służbie studentowi

Wiele zmieniło się od lat 60., kiedy powstawały zalążki Internetu. Sieć się rozbudowała, ale nadal jedną z jej misji jest nauka. Wypełnia ją na wiele sposobów – m.in. pomaga w życiu studentom. tekst:

D O M I N I K A H A M U LC Z U K

ypowa scena rodzinna w XXI w.: Znowu siedzisz przed komputerem! Pouczyłbyś się w końcu trochę! – zaczyna starą śpiewkę matka młodego studenta, stojąc w progu jego pokoju. Ale mamo, ja przecież się uczę! – odpowiada chłopak, chociaż wie, że matka nie da za wygraną, dopóki on nie wyłączy komputera. Dla niej nauka to tylko papierowa książka, kartka i długopis. Jak ona zdołała przeżyć studia?

T

Pani Bożenka z dziekanatu Stojąc w kolejce do dziekanatu, trudno oprzeć się wrażeniu, że jest to miejsce przerażające, pojawiające się w koszmarach każdego studenta niemal od czasów założenia Uniwersytetu Bolońskiego. W kolejkach do okienka traci się mnóstwo czasu, a kobiety w nim pracujące, niczym strażnicy w stanfordzkim eksperymencie więziennym, traktują studenta z wyższością. Z tym miejscem najlepiej nie mieć nic wspólnego – a jeśli już trzeba, to na odległość, drogą mailową. Poczta elektroniczna to jeden z najbardziej niedocenianych wynalazków wykorzystujących Internet. Dzięki niej komunikacja z dziekanatem jest niewiarygodnie prosta. Dwadzieścia lat temu studenci z każdym pytaniem musieli dzwonić (z telefonu stacjonarnego albo budki telefonicznej, bo do komórek było jeszcze daleko) albo odstać swoje w kolejce. Jeśli chodzi o profesorów, sprawa była jeszcze bardziej skomplikowana – dało się z nimi porozmawiać tylko w czasie zajęć lub dyżurów, które odbywały się raz w tygodniu. Wysyłanie pytań dotyczących formy egzaminu na dzień przed nim nie wchodziło w grę. Uciążliwości związanych z kontaktem twarzą w twarz z pracownikami akademickimi udaje się również uniknąć dzięki zlikwidowaniu papierowych indeksów na rzecz Wirtualnego Dziekanatu. Minusem tej zamiany może być brak pamiątki po studiach, chociaż czas zaoszczędzony na zbieraniu

12-13

od prowadzących podpisów jest tego wart. Ponadto w większości przypadków nie trzeba również pojawić się na uczelni w poszukiwaniu papierowych list, aby poznać swoją ocenę. Po prostu zostaje ona zamieszczona przez wykładowcę w internecie.

Kawiarniane social media Kiedy ja studiowałem, na pewno było więcej życia studenckiego. Żeby się pouczyć razem czy wymienić notatkami, trzeba było się spotkać. U nas Facebook był w kawiarni – wspomina czas na uczelni Wiktor, który swój dyplom odebrał ponad 25 lat temu. Media społecznościowe mogą co prawda ograniczać kontakt osobisty pomiędzy studentami, zdecydowanie ułatwiają jednak ogólną komunikację. Na czatach i grupach w każdej chwili można uzyskać potrzebne informacje. W nocy przed kolokwium przez Facebooka przepływają całe strumienie notatek, pytań, odpowiedzi i rozwiązanych zadań. Media społecznościowe umożliwiają sytuację, w której wiele osób, często posiadających różne plany zajęć, może odbyć rozmowę, która w innych okolicznościach byłaby trudna do przeprowadzenia. Wiele kierunków studiów posiada również różnego rodzaju dyski Google, dropboxy lub foldery udostępnianie na portalu chomikuj.pl, na których składowane są „szlachetne paczki” dla młodszych kolegów. Są tam kolokwia, notatki, egzaminy i projekty, a dostęp do nich ma praktycznie każdy. Przed erą Internetu, żeby coś takiego uzyskać, trzeba było mieć odpowiednie kontakty – „znać gościa, który zna gościa”.

Wujek Google, ciocia Wikipedia Konkurs na technologię, która najbardziej zrewolucjonizowała życie studenta, wygrywa wyszukiwarka Google. Mało kto jest w stanie wyobrazić sobie teraz pisanie pracy naukowej wyłącznie na podstawie zasobów biblioteki. Zamieniliśmy stosy kartek

na komputer i wyszukiwarkę internetową. W ten sposób zakres dostępnej literatury i źródeł powiększył się niezliczoną ilość razy.

Sojusz z uczelnią W niektórych przypadkach nawet samodzielne korzystanie z Google nie jest konieczne. Uczelnie inwestują coraz więcej środków w platformy e-learningowe. Prowadzący zajęcia udostępniają tam materiały z wykładów i ćwiczeń, a także inne teksty i linki przydatne w nauce przedmiotu. To nie wszystko, co oferują tego typu strony. Na platformie COME UW można ukończyć kursy całkowicie przez internet, a na Królewskim Uniwersytecie Technicznym w Sztokholmie nawet przeprowadzić ćwiczenia laboratoryjne przez internet dzięki ruchomej kamerce, głośnikowi i specjalnemu oprogramowaniu. Istnieje również możliwość studiowania zaocznie przez internet. Na stronie Polskiego Uniwersytetu Wirtualnego jesteśmy w stanie wybrać kierunek z wachlarza takich kursów. Liczba zjazdów jest zredukowana o ponad połowę – do zaledwie trzech zamiast ośmiu. Wykładowcy są jednak mniej entuzjastycznie nastawieni do roli sieci w procesie nauczania. Najbardziej irytuje ich, kiedy studenci wyjmują telefony na zajęciach, żeby sprawdzić pocztę lub Facebooka. Ja próbuję ich czegoś nauczyć, a oni nawet nie raczą posłuchać, wolą siedzieć w Internecie – narzeka jeden z wykładowców SGGW. Poza tym przez Internet zanikła umiejętność samodzielnego pisania. Połowa prac, które dostaję, to żywcem przekopiowane cytaty z Wikipedii. Nudne jest czytanie tych samych zdań w co drugim tekście. Student zawsze próbuje ułatwić sobie życie, a dzięki Internetowi jest to coraz prostsze. I chociaż profesorowie mogą nie być zachwyceni, nie ma w tym nic złego, dopóki studenci nie przekraczają granic. 0


kalendarz wydarzeń /

patronaty Nie, to naprawdę nie ma znaczenia, ile stron mi wyślesz

Kalendarz wydarzeń grudzień 2017

XXIV edycja Wampiriady SGH 4–7 grudnia W dniach 4–7 grudnia w SGH odbędzie się Wampiriada. Jest to coroczny projekt realizowany przez NZS SGH wraz z Regionalnym Centrum Krwiodawstwa i Krwiolecznictwa. Podczas wydarzenia chętni mogą oddać krew w krwiobusie znajdującym się na uczelnianym parkingu. Każdy krwiodawca może odebrać upominki przygotowane przez partnerów projektu, natomiast każdy zainteresowany wziąć udział w konkursach związanych z krwiodawstwem. Wszystkim zajmie się ekipa projektowa czekająca w budynku G.

Real Estate Conference 11–13 grudnia Studenckie Koło Inwestycji i Nieruchomości jest organizatorem konferencji Real Estate Conference. Wydarzenie odbędzie się w dniach 11–13 grudnia 2017r. 11 grudnia zapraszamy na wykłady z trzech bloków tematycznych: Digital Innovations in Real Estate, Real Estate Work Place Innovation oraz Innovations in Portfolio Managemnt Services. 12 grudnia odbędą się wizytacje firm partnerskich tj. JLL, Cushman&Wakefield, CBRE, a 13 grudnia warsztaty w firmie Skanska oraz Newmark Knight Frank. Swój udział w konferencji potwierdzili również: Colliers, HB Reavis oraz Apleona HSG.

TEDx University of Warsaw, „Theory of Everything” 13 stycznia Miejsce: Wydział Fizyki Uniwersytetu Warszawskiego, Pasteura 5, 02-093 Warszawa Orientacyjna ilość uczestników: 250 osób Patronat i sponsorzy: Uniwersytet Warszawski, Wydział Fizyki, Fundacja Universitas Varsaviensis Magiel, Radio Kampus Strona Internetowa: http://tedxuniversityofwarsaw.com Informacje dodatkowe: wydarzenie jest darmowe, aczkolwiek wymagana jest rejestracja.

Proton Dynamic projekt całoroczny

Proton Dynamic to zespół studentów z PW i SGH, których połączyła pasja do motoryzacji. Nie wiemy co to ograniczenia, nuda, czy wolne wieczory! Naszym celem jest budowa bolidu wyścigowego z napędem elektrycznym i start w międzynarodowych zawodach Formuła Student. Brzmi profesjonalnie? To nie koniec! Chcemy zadbać nie tylko o zaprojektowanie i skonstruowanie bolidu, ale także o marketing, finanse i logistykę projektu. Więcej informacji znajdziecie na protondynamic.pl oraz fanpage’u na Facebooku.

11 2 33 4 55 6 77 8 99 10 11 11 12 13 13 14 15 15 16 17 17 18 19 19 20 21 21 22 23 23 24 25 25 26 27 27 28 29 29 30 30 31

XIII Dni Biznesu w Sporcie 5–7 grudnia 5–7 grudnia 2017 r. SKN Zarządzania w Sporcie zaprasza na XIII Dni Biznesu w Sporcie! Jest to największa bezpłatna konferencja w Polsce o tematyce sportowej. W tym roku prelegentami będą m.in. Krzysztof Hołowczyc, Mateusz Borek, Paweł Korzeniowski oraz Marcin Diakonowicz, partner w Deloitte. Nie może Was tam zabraknąć! Więcej informacji na stronie: facebook.com/DniBiznesuwSporcie/.

Tydzień Uśmiechu 11–15 grudnia, Aula Spadochronowa

Tydzień Uśmiechu to coroczny projekt charytatywny organizowany przez NZS SGH. Jak co roku na Auli Spadochronowej odbędzie się kiermasz, na którym dostępne będą produkty od naszych Partnerów – od biletów do kina, przez vouchery do escape roomów, po wszelkiego rodzaju gadżety, kubki i słodkości – a wszystko za połowę ceny rynkowej! Świetna okazja na zakupienie prezentu na Święta. W tym roku pieniądze zebrane podczas akcji zostaną przekazane Fundacji Warszawskie Hospicjum dla Dzieci. Zapraszamy!

26. FINAŁ Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy z NZS SGH 14 stycznia

W tym roku po raz pierwszy gramy razem z Wielką Orkiestrą Świątecznej Pomocy! Przed Wami 26. Finał WOŚP już 14 stycznia 2018 r. na Auli Spadochronowej. Pieniądze, które będziemy zbierać tego dnia, zostaną przeznaczone na wyrównywanie szans w leczeniu noworodków. Tego dnia będzie się działo! Zbiórka pieniędzy, pokazy artystyczne, loteria, koncert i wiele więcej! Zbierzcie znajomych i wpadajcie licznie. Do zobaczenia już 14 stycznia. Link do wydarzenia: facebook.com/events/517101462001470/. Więcej informacji już wkrótce.

Informacja dla organizacji

Organizujesz interesującą konferencję? Koordynujesz nowy, ciekawy projekt? Możemy Ci pomóc dotrzeć do społeczności studenckiej SGH i UW. Zapytaj o Patronat Medialny Niezależnego Miesięcznika Studentów MAGIEL, pisząc na: magiel.patronaty@gmail.com Deadline na zgłoszenia do numeru styczeń-luty 2018: 10.12.2017.

grudzień 2017


patronaty

/ kalendarz wydarzeń

Świąteczny Koncert SGH 19 grudnia Palladium

14-15

fot. VIKI VU PHOTO

Do zobaczenia! #budzimy

fot. Barbara Pudlarz

Świąteczny Koncert to nie tylko wydarzenie muzyczne. W tym roku przygotowaliśmy dla Was również: – Tydzień Świąteczny SGH, 13 i 15 grudnia – czyli dni promocyjne Koncertu na Auli Spadochronowej w SGH. Zarażamy świątecznym nastrojem, organizujemy liczne konkursy, namawiamy na małe co nieco w formie ciasta i rozdajemy mandarynki. Sprawiamy, że o Koncercie wie już każdy student SGH! – Licytacje świąteczne – na licytacjach Koncertu Świątecznego możemy znaleźć praktycznie wszystko: od zaproszeń na najciekawsze sztuki teatralne, poprzez koszulki zawodników podpisane przez naszą najlepszą polską drużynę siatkarską, aż po kreacje podarowane przez takie projektantki jak Lana Nguyen czy Joanna Przetakiewicz. To świetna okazja, by wylicytować coś, co stanie się pięknym i niezapomnianym prezentem dla naszych najbliższych! – Kolacje mentoringowe – największa akcja towarzysząca Koncertowi. Studenci mają możliwość wylicytowania kolacji mentoringowych ze znanymi przedstawicielami świata biznesu oraz rozpoznawalnymi osobami z SGH. Osoby wylicytowane wraz z osobami licytującymi wybierają się na kolację w ramach voucherów podarowanych przez warszawskie restauracje.

fot. Barbara Pudlarz

Jak co roku Stowarzyszenie Akademickie MagPress zaprasza wszystkich warszawskich studentów na Świąteczny Koncert SGH. Tradycyjnie już odbędzie się on w klubie Palladium, 19 grudnia o 20.00. Na scenie zaprezentują się zdolni studenci, a całość poprowadzi Karol Paciorek. Wstęp jest wolny, jednak zachęcamy do wzięcia udziału w odbywającej się podczas koncertu zbiórce funduszy na fundację „Akogo?”. Zapraszamy wszystkich, którzy chcą odpocząć od przedświątecznej zawieruchy i spędzić wieczór w radosnej, ciepłej i świątecznej atmosferze, robiąc przy okazji coś dobrego dla innych.


WSPÓŁPRACA Z MEDIAMI

Media studenckie z całej Polski spotkały się w Krakowie W pierwszy weekend grudnia dziennikarze redakcji studenckich z całej Polski spotkali się w Krakowie podczas III Krajowej Konferencji Ogólnopolskiego Forum Mediów Akademickich. Konferencja OFMA towarzyszyła 11. Gali Finałowej Plebiscytu MediaTory – Studenckich Nagród Dziennikarskich. Wśród prowadzących warsztaty pojawili się m.in. Konrad Piasecki, Michał Pol, Magdalena Rigamonti i Bartosz Godusławski. oroczne spotkanie redakcji studenckich z całej Polski miało na celu integrację środowiska mediów akademickich, wymianę doświadczeń oraz możliwość poszerzenia wiedzy, a także umiejętności z zakresu warsztatu dziennikarskiego. Pierwsza edycja odbyła się w listopadzie 2015 roku na Stadionie Narodowym w Warszawie, zaś ubiegłoroczna towarzyszyła zjazdowi Europejskiej Unii Studentów w Gdańsku. Konferencję zainaugurowała debata pt. „Emerytur nie będzie, toniemy w długach – dlaczego media i politycy nie potrafią mówić o ekonomii”. Czy emerytury i kredyty to temat, który młodych nie interesuje i kto ma edukować i budować dobre wzorce w zakresie budowania oszczędności i wiarygodności kredytowej – nad tymi zagadnieniami pochylili się przedstawiciele czołowych instytucji finansowych w Polsce w tym m.in. Prezes Zarządu Nationale-Nederlanden – Grzegorz Chłopek oraz Wiceprezes Zarządu Zakładu Ubezpieczeń Społecznych – Paweł Jaroszek. Ponadto, uczestnicy konferencji dyskutowali na temat aktywności redakcji akademickich w social mediach, a także wzięli udział w warsztatach poświęconych m.in. dziennikarstwu sportowemu, kulturalnemu i sztuce wywiadu prasowego. Tegoroczna, Krajowa Konferencja OFMA po raz pierwszy towarzyszyła 11. Gali Finałowej Plebiscytu MediaTory – Studenckich Nagród Dziennikarskich, podczas której nagrodzeni zostali dziennikarze największych

Partner Główny III Krajowej Konferencji OFMA:

Studencka Strefa Medialna OFMA podczas Narodowego Kongresu Nauki (20 września 2017 r.) redakcji krajowych, którzy zyskali uznanie w oczach studentów dziennikarstwa z całej Polski. Udział w uroczystej gali w towarzystwie blisko 1000 osób wzięli również wszyscy uczestnicy konferencji. Wydarzenie zostało zorganizowane w ramach działań Programu „Nowoczesne Zarządzanie Biznesem" oraz Projektu sektorowego „Bankowcy dla Edukacji”. Partnerem Głównym wydarzenia był Nationale-Nederlanden, zaś jego organizację wsparli również Wydział Zarządzania i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Jagiellońskiego oraz Stowarzyszenie MEDIATORY.

Więcej o OFMA Ogólnopolskie Forum Mediów Akademickich to platforma współpracy redakcji studenckich z całej Polski. To miejsce dyskusji na temat roli i przyszłości mediów akademickich, podejmowania nowych wspólnych inicjatywach, rozwijania warsztatu dziennikarskiego, a także nawiązywania nowych kontaktów, również z partnerami zewnętrznymi. Dotychczas, w ramach działań OFMA m.in. uruchomiono cotygodniową audycję radiową „3 grosze o ekonomii” a także Fundusz Grantowy dla Mediów Akademickich. Z kolei przy okazji Narodowego Kongresu Nauki – najważniejszego wydarzenia środowiska akademickiego w Polsce po 1989 roku, przygotowano Studencką Strefę Medialną. Więcej informacji, w tym jak dołączyć do OFMA: ofma.info.pl

Organizatorzy OFMA:

fot. OFMA

C


/ typy osobowości w świecie biznesu Jestę grafikię

Ekstra wersja introwersji Przyjęło się twierdzić, że w świecie dominuje podział na intro- i ekstrawertyków. Od dzieciństwa ludziom przypina się łatkę w zależności od wykazywanych cech. Tymczasem sprawa jest znacznie bardziej wielowymiarowa. T e k s t:

Pat ryc ja Ś w i ę to n ow s k a , m a r ta paw łow s k a

grafika:

a l e k s a n d e r wój c i k , e lw ir a s zc z ę s n a

odczas przeglądania ogłoszeń o pracę można dojść do wniosku, że na rynku faworyzowani są ludzie, u których przeważają cechy charakteru przypisywane ekstrawertykom. Większość firm poszukuje osób charyzmatycznych, energicznych, o dobrze rozwiniętych umiejętnościach interpersonalnych. Rzadko kiedy wśród cech pożądanych u potencjalnego pracownika wymieniane są takie przymioty jak spokojne usposobienie, wrażliwość czy zdolność do wykonywania żmudnych, powtarzalnych czynności wymagających długotrwałego skupienia. Introwertycy, w porównaniu z ekstrawertykami, już na samym początku swojej kariery muszą włożyć odrobinę więcej wysiłku, by osiągnąć sukces w świecie biznesu. Nie oznacza to jednak, że są z góry skazani na niepowodzenie.

P

Idealne dopełnienia Społeczeństwo XXI w. powoli ewoluuje – postęp technologiczny wymaga kreacji nowych stanowisk, do których potrzebne są cechy typowe dla introwertyków. Przykładem jest zawód programisty, na który popyt znacząco przewyższa podaż; zgodnie z raportem Komisji Europejskiej na starym kontynencie brakuje 500 tys. specjalistów. Oczywiście programistą może zostać nie tylko introwertyk, gdyż grupa ta jest wewnętrznie silnie zróżnicowana, ale jedna predyspozycja znacząco ułatwia karierę w tym zawodzie: trzeba umieć przez kilka godzin siedzieć nad kodem i nie rozmawiać z innymi ludźmi. Niektórzy ekstrawertycy nie dają rady – introwertycy mają łatwiej. Zmianie ulega także mentalność, gdyż zaczęto zwracać uwagę na to, że oba typy osobowości wzajemnie się uzupełniają i są kluczem do osiągnięcia harmonii w społeczeństwie. Tworzą bowiem swoisty yin i yang. Pojęcia introwertyzmu i ekstrawertyzmu zostały wprowadzone przez Carla Junga – ucznia Zygmunta Freuda. Na podstawie wieloletnich obserwacji określił on osobowość ludzką jako wypadkową: postawy ekstrawertycznej lub introwertycznej, sposobu gromadzenia informacji (poznanie lub intuicja) i sposobu podejmowania decyzji (myślenie lub odczuwa-

16-17

nie). Rozszerzenie teorii nastąpiło w czasie II wojny światowej, gdy Katharine Cook Briggs oraz jej córka Isabel Briggs Myers dodały do klasyfikacji funkcję wykluczających się zmiennych – osądzania i obserwacji. Ich praca zaowocowała powstaniem MBTI (Myers-Briggs Type Indicator), testu psychologicznego obejmującego opis 16 typów osobowości, możliwie najtrafniej przybliżających sposób myślenia i zachowania jednostek. Podstawową składową tego podziału jest rozróżnienie między introwertyzmem a ekstrawertyzmem. Przynależność do każdego z typów determinowana jest przez kierunek skupienia swojej percepcji – na zewnątrz w przypadku ekstrawertyków bądź do wnętrza (na własne myśli i odczucia) w przypadku introwertyków. Do każdego typu przypisany jest pakiet cech, które rzekomo mają charakteryzować jednostki reprezentujące wybraną osobowość. Z tego powodu powszechnie uważa się, że introwertyk musi być osobą cichą, lubiącą spędzać czas w samotności, a ekstrawertyk przeciwnie – aktywną, spontaniczną i czerpiącą energię z przebywania w grupie.

Od lat 70. przestrzeń przypadająca w biurze na pracownika skurczyła się średnio o trzy metry kwadratowe. Warto przy okazji wspomnieć, że podane wyżej charakterystyki opierają się w znacznym stopniu na generalizacji – w rzeczywistości nikt nie jest w 100 proc. ekstrawertykiem albo introwertykiem. Ludzka osobowość stanowi mieszankę obu typów w różnych proporcjach, zwykle z jednym dominującym. Czasami zdarza się jednak, że trudno wskazać dominację któregoś z biegunów – w takiej sytuacji można mówić wręcz o ambiwersji. Pozostaje też kwestią dyskusyjną, czy typ osobowości jest kształtowany przez społeczeństwo, czy też jest cechą wrodzoną. Druga z teorii znaj-

duje silne poparcie w wynikach badań, które wskazują, że u przedstawicieli obu typów dominują inne szlaki nerwowe. Charakteryzują się one różnymi neuroprzekaźnikami – dopaminą u ekstrawertyków i noradrenaliną u introwertyków.

Republika hałasu Wywyższanie przebojowości zaczyna się już na relatywnie wczesnym etapie. Susan Cain, autorka książki Ciszej proszę... Siła introwersji w świecie, który nie może przestać gadać, zwraca uwagę na konstrukcję zajęć lekcyjnych w szkole. Coraz częściej od uczniów wymaga się pracy w grupie, nawet w przypadku rozwiązywania zadań matematycznych czy pisania wypracowań, które z założenia są czynnościami bardziej samodzielnymi. Natomiast Michael Godsey w artykule When Schools Overlook Introverts opublikowanym w „The Atlantic” pisze: Wielu moich uczniów regularnie prosi o przedłużenie sesji cichego czytania. Są tacy, którzy przyznają, że cieszą się, kiedy mogą skorzystać z pokoju cichej pracy. Kiedyś myślałem, że uczniowie zakładają sobie słuchawki na uszy z potrzeby stymulacji. Dziś podejrzewam, że w ten sposób izolują się od hałasu. Praca grupowa i interaktywność oczywiście niosą ze sobą korzyści i stanowią ciekawą alternatywę dla tradycyjnych wykładów. Nie muszą one być nie do pogodzenia z naturą introwertyka, ale nie należy zapominać, że środowisko sprzyjające rozmowom i aktywnościom może ich rozpraszać. Postawa taka ulega jedynie nieznacznym zmianom w dorosłym życiu. W korporacjach od lat 70. przestrzeń przypadająca w biurze na pracownika skurczyła się średnio o trzy metry kwadratowe, więc w otwartych halach cierpią oni od nadmiaru bodźców. W pewnym momencie o Ameryce zaczęto mówić wręcz jako o „republice hałasu”. Wynikało to m.in. z pomysłów Amerykańskiego Towarzystwa Psychiatrycznego, aby introwersję sklasyfikować jako skazę, przesłankę do diagnozowania chorób psychicznych. Zwracano także uwagę na wyjątkowo niesprzyjający osobom mniej przebojowym system edukacji, któremu zarzucano, że wychowuje pokolenie „pustych krzykaczy”.


typy osobowości w świecie biznesu /

Potęga ciszy i skupienia Tymczasem introwertycy posiadają cechy, które są niezwykle przydatne i nieodzowne dla prawidłowego funkcjonowania każdego przedsiębiorstwa, a nawet społeczeństwa ogółem. Mit przedstawiający ich jako odludków niezdolnych do pracy grupowej ma niewiele wspólnego z rzeczywistością. W zbiorowości złożonej z samych energicznych, pełnych werwy jednostek często brakuje pozbawionej emocji, głębszej refleksji nad konkretnymi pomysłami. Introwertycy, z ich zdolnością do chłodnej oceny sytuacji, mają więc ogromny potencjał, który mądry lider zarządzający danym zespołem powinien umieć właściwie wykorzystać. Po pierwsze dzięki umiejętności skupienia się na konkretnej rzeczy i izolowania od strumienia bodźców nieustannie dopływających z zewnątrz introwertycy są w stanie dokładniej wykonywać powierzone im zadania. Kiedy dana dziedzina wiedzy ich zainteresuje, nie przerażają ich długie godziny pracy potrzebne, aby dokładnie ją zgłębić. Ekstrawertycy często odczuwają wyrzuty sumienia, gdy okres alienacji od kontaktów towarzyskich trwa w ich mniemaniu za długo – mogą wtedy mieć wrażenie, że w ten sposób ograniczają swoje zdolności społeczne. W tym samym czasie introwertycy czerpią satysfakcję z przebywania z samym sobą i własnymi myślami. Nieustannie analizują swoje wnętrze, a w tym procesie ograniczanie zewnętrznych zakłóceń urasta do szczególnej rangi. Choć na pozór osoby o spokojniejszym usposobieniu wydają się nieco wycofane w kontaktach międzyludzkich, w rzeczywistości potrafią budować bardzo silne relacje. Jednostki bardziej idealistyczne, jak np. Mahatma Gandhi czy Martin Luther King, dzięki swej wrodzonej wrażliwości i empatii były w stanie kierować potężnymi ruchami społecznymi. Ambitni introwertycy mogący poszczycić się analitycznym umysłem i wysoką sprawnością intelektualną, jak chociażby Elon Musk, świetnie sprawdzają się w opracowywaniu skomplikowanych strategii działania czy we wcielaniu w życie nowatorskich projektów.

Dzisiaj znaczne dochody przynoszą inwestycje w branże, które opierają się głównie na pracy wykształconych specjalistów introwertyków. Dowodzą tego chociażby notowania technologicznego indeksu S&P 500 (SPLRCT), w skład którego wchodzą takie firmy jak Apple, Adobe Systems, HP, Intel, Microsoft czy Oracle, które osiągają wartości najwyższe od okresu „internetowej bańki” w 2000 r. Znaczna liczba projektów, wynalazków czy dzieł nie powstała w wyniku tak dziś popularnej zespołowej „burzy mózgów”. Wielkie rzeczy rodziły się w umysłach tych, którzy pracowali w odosowbnieniu, bez zakłóceń ze strony innych ludzi.

Ekstrawertycy często odczuwają wyrzuty sumienia, gdy okres alienacji od kontaktów towarzyskich trwa w ich mniemaniu za długo. Susanne Cain w swoich pracach nad analizą wartości introwertyków dla społeczeństwa poszła nawet o krok dalej, starając się dociec przyczyn światowego kryzysu gospodarczego. W rozmowach z nią wielu szefów firm z Wall Street przyznało, że bardziej ostrożni i skupieni pracownicy zapewne szybciej zauważyliby symptomy nadciągającego krachu. Wiąże się to z naturalną tendencją introwertyków do dokładnego przemyślenia sprawy przed działaniem. Dzięki temu unikają oni ryzykownych decyzji i rzadziej narażają firmę na straty. Warren Buffet, legendarny już inwestor, wydaje się ucieleśnieniem tej reguły, jeśli weźmiemy pod uwagę jego słowa: Czytam i myślę. Następnie czytam jeszcze więcej i jeszcze głębiej myślę. Przez to podejmuję mniej spontanicznych decyzji niż większość ludzi w biznesie.

Determinanta zawodu Można dyskutować, czy podział na zawody dla introwertyków i ekstrawertyków w ogóle istnieje. Przyjęło się twierdzić, że osoby w pierwszym z powyższych typów lepiej poradzą sobie w karierze księgowego, informatyka czy pisarza. I jest w tym ziarno prawdy. Zawody te pozostają zgodne z predyspozycjami introwertyków do dokładnego wykonywania zadań i (szczególnie dwa ostatnie) dają duży margines niezależności, tak dla nich istotnej. To oni zwykle zajmują stanowiska wymagające specjalistycznej, rozległej wiedzy, którą nabywają często z dala od ludzi poprzez dokładne studiowanie potrzebnego im materiału. W ten sposób mają szansę na zostanie prawdziwymi ekspertami w danej dziedzinie, a jednocześnie mogą odetchnąć od towarzyszącego nam na każdym kroku pędu. Związek między pracą wymagającą skupienia i samodzielności a deklarowaną osobowością introwertyczną potwierdza badanie przeprowadzone wśród 250 studentów Szkoły Głównej Handlowej. 65 proc. osób uważających się za introwertyków stwierdziło, że wykonuje pracę o charakterze analitycznym, wiążącą się z przewagą zadań niewymagających częstej interakcji z ludźmi. Tylko 19 proc. zaznaczyło, że mimo osobowości introwertycznej wykonują zadania 1

Klucz do sukcesu? W biznesie coraz powszechniej zauważyć można docenianie cech introwertyków. Umiejętność słuchania, wnikliwej obserwacji czy głębokiej koncentracji oraz konsekwencja w działaniu to solidne fundamenty, na których może powstać każde przedsięwzięcie. Już dziś zachodnie firmy muszą wiele uwagi poświęcać konkurentom z Azji, gdzie wśród pracowników dominują Koreańczycy i Chińczycy. W dalekowschodniej kulturze introwertyzm jest znacznie wyżej ceniony niż ekstrawertyzm.

grudzień 2017


/ typy osobowości w świecie biznesu

bardziej społeczne, dające mniej miejsca na indywidualny tryb pracy. Być może ich wybory zawodowe są słuszne, gdyż – jak pokazują wyniki ankiety – 70 proc. introwertyków odczuwa satysfakcję z wykonywania wspomnianych wyżej analitycznych zadań. Ekstrawertycy z kolei przedstawiani są jako doskonali kandydaci do zawodów w obrębie public relations czy sprzedaży. Najgorsze, co może ich spotkać to zadania biurowe wymagające powtarzalności i niestwarzające miejsca na wyzwania. Lubią oni bowiem, kiedy dużo się dzieje, stąd często zaangażowani są w organizowanie np. eventów, co wymaga dużo ruchu i aktywności. Świetnie odnajdują się w sprzedaży, gdyż mogą dać upust swojej potrzebie rozmowy, która jednak czasami bywa postrzegana jako bezref leksyjna. Jednak należy zauważyć, że w przypadku zadeklarowanych ekstrawertyków korelacja między bardziej społeczną pracą a osobowością jest odrobinę mniejsza. Niewiele ponad 50 proc. ankietowanych ekstrawertyków twierdzi, że wykonuje zadania opierające się na częstym kontakcie z ludźmi, 22 proc. robi coś pomiędzy.

Starcie ciszy z hałasem Można zastanawiać się, jak w firmach radzą sobie osoby pozornie niedopasowane do zawodu. 24 proc. osób twierdzących, że na co dzień wykonują zadania pozostające w sprzeczności z ich zadeklarowanym typem osobowości, stanowi relatywnie wysoki wynik. Co najbardziej więc boli introwertyka, gdy mimo swojego upodobania do pracy w ciszy i skupieniu zostaje wrzucony w wir dynamicznych, głośnych dyskusji w dużej grupie ludzi? Zdecydowanie najczęściej wskazywaną bolączką jest niepewność siebie i wstyd przed przemawianiem przed dużą publicznością. Wynika to być może z faktu, że ludzie często traktują nieśmiałość jako przejaw introwertyzmu. Z powyższego błędu starają się wyprowadzić ich liczni psychologowie. Louis Schmidt, amerykański badacz zajmujący się biologicznymi podstawami osobowości, podkreśla podstawową różnicę pomiędzy niechęcią do wchodzenia w kontakty a lękiem przed nimi. Introwersja związana jest z motywacją do bycia w towarzystwie, a nieśmiałość z zachowaniem wśród ludzi. Stąd też płynie wniosek, że introwertyk w razie potrzeby będzie w stanie zachować się jak ekstrawertyk, w przeciwieństwie do osoby nieśmiałej, która nie pozbędzie się z taką łatwością ograniczających ją barier. Ankietowani skarżyli się również na problemy z uzyskaniem możliwości dojścia do

18-19

głosu podczas żywej debaty, a także trudności ze skupieniem się, gdy wokół dzieje się zbyt dużo. Brak koncentracji odbija się na efektywności pracy i pogarsza kreatywność. Pokazuje to przypadek firmy Backbone Entertainment, która zajmuje się tworzeniem oprogramowania do gier komputerowych. Postanowiła ona stworzyć przestrzeń odpowiadającą potrzebom zgłaszanym przez bardziej introwertycznych inżynierów. W tym celu obszar open space przedzielono ściankami z płyt kartonowo-gipsowych. Krótko po zmianie wystroju biura wzrosła zarówno produktywność, jak i kreatywność pracowników, a do owocnej współpracy wystarczały im cotygodniowe spotkania zamiast częstych narad.

Ekstrawertycy, a przynajmniej osoby, które się za takowe uważają, wcale nie mają zawsze z górki. Kto mieczem wojuje... Zdarza się, że introwertycy potrafią prześcignąć swoich bardziej skupionych na zewnętrznym świecie kolegów na, wydawałoby się, ich polu walki. Ludzie, którzy nie potrzebują dużej liczby silnych bodźców do zachowania dobrego samopoczucia, mogą poszczycić się wysoko rozwiniętą umiejętnością słuchania i obserwacji, co procentuje na przykład w pracy sprzedawcy. Wbrew obiegowej opinii agresywna sprzedaż wcale nie jest kluczem do sukcesu. Niektórzy klienci chętniej niż przebojowemu ekstrawertykowi zaufają empatycznemu introwertykowi, który każdorazowo potrafi wczuć się w potrzeby konsumenta i sprawnie znaleźć idealne dla niego rozwiązania.

Również wśród aktorów introwersja nie należy do zjawisk rzadkich, choć mogłoby się wydawać, że wykonywanie tej profesji zarezerwowane jest wyłącznie dla jednostek żywiołowych i gadatliwych. Introwertycy, którzy oprócz zdolności do interpretowania swoich emocji posiadają także talent do autoekspresji, mogą zrobić karierę aktorską, gdyż są w stanie dokładniej wyrażać swoje myśli. Inna teoria nawiązuje do technik wychowania, które faworyzują ekstrawertyzm – osoby o innym typie czują się wręcz zobligowane do przybierania maski, aby lepiej dopasować się do kanonów społecznych. Lata udawania mają wpływ na rozwój zdolności aktorskich. Wśród znanych introwertyków można znaleźć takie nazwiska jak Kevin Costner, Scarlett Johansson czy Harrison Ford.

Po drugiej stronie Ekstrawertycy, a przynajmniej osoby, które się za takowe uważają, wcale nie mają zawsze z górki. Owszem, często łatwiej im się przebić dzięki charyzmie i magnetycznej osobowości, ale zmuszeni do pracy niedającej upustu dla ich pokładów energii okazują się w wielu przypadkach bezradni. Podobnie jak introwertycy, również mogą mieć trudności z koncentracją, na co wskazuje 40 proc. ankietowanych. W ich przypadku


typy osobowości w świecie biznesu /

ten problem wynika jednak nie tylko z niesprzyjających warunków środowiska pracy, lecz także z szybkiego rozpraszania uwagi. Skupieni na bodźcach docierających z zewnątrz i przetwarzający wiele impulsów przewijających się przez ich umysł często nie mogą skoncentrować się na efektywnym wykonaniu zadania. Niekwestionowanym „królem” badania pozostaje jednak rzecz spodziewana – narzekanie na rutynę, która szybko prowadzi do nudy i utraty zainteresowania pracą. To niejedyne problemy, z którymi muszą zmagać się ekstrawertycy, szczególnie postawieni w obliczu zadania wymagającego od nich precyzji i dokładnego rozplanowania. 12 proc. z nich zaznaczyło w ankiecie, że ma problem z tworzeniem metodologii pracy – czyli komponowaniem planu, a następnie trzymaniem się go. Skargi płyną też w kierunku konieczności spędzania długich godzin za biurkiem, co nie podoba się 32 proc. osób deklarującym posiadanie tego typu osobowości.

Transformacja systemowa Rzeczą ludzką jest pragnąć tego, czego się nie posiada. Tak jak blondynka chce być brunetką, tak i introwertyk przekonuje sam siebie, że potrzebna jest mu zmiana osobowości, jeśli kiedykolwiek chce osią gnąć sukces

zawodowy. Tymczasem rozwinięcie w sobie zdolności przywódczych i przełamanie lęku przed publicznymi wystąpieniami nie pozostaje poza zasięgiem przeciętnego Kowalskiego. Dosyć wątpliwe jest, czy zwalczanie swojej prawdziwej natury ma sens. Osoby o skłonnościach introwertycznych nie powinny na siłę starać się udawać kogoś, kim nie są. Zdaniem Marii Maszkiewicz, coacha z wieloletnim doświadczeniem, to wcale nie typ osobowości stanowi najważniejszy czynnik predestynujący kogoś do osiągnięcia sukcesu w biznesie. W drodze do realizacji celu największą rolę odgrywa motywacja, a ona może być jednakowo silna zarówno u ekstrawertyków, jak i introwertyków. Introwertyk z powodzeniem może wykonywać te same zadania co ekstrawertyk. Czasami realizuje je, używając odmiennych środków, ale ostatecznie osiąga taki sam, a często nawet bardziej spektakularny, efekt – komentuje Maszkiewicz.

Introwertyk przekonuje sam siebie, że potrzebna jest mu zmiana osobowości, jeśli kiedykolwiek chce osiągnąć sukces zawodowy. Pragnienie zmiany osobowości występuje także w odwrotnej sytuacji, chociaż rzadziej z uwagi na wciąż silne pro-ekstrawertyczne tendencje w społeczeństwie. Ekstrawertycy zazdroszczą swoim mniej wygadanym kolegom ich determinacji w dążeniu do celu. Sami sypią pomysłami jak z rękawa, jednak już etap realizacji może zacząć sprawiać im trudności – stąd też bierze się ich podziw dla konsekwencji, która charakteryzuje introwerty-

ków. Czasami gdy poniosę porażkę, przechodzę mały kryzys i totalnie się poddaję. W tym samym czasie inni pracują, zamiast rozwodzić się nad swoim niepowodzeniem, co zdecydowanie przyczynia się do ich sukcesu – opowiada studentka SGH pracująca w dużej korporacji. Zdaniem specjalisty z łódzkiego centrum psychoterapii w tym właśnie tkwi różnica między introwertykami a ekstrawertykami – pierwsi zdecydowanie więcej rozmyślają, są lepsi w tworzeniu strategii, nawet gdy okoliczności im nie sprzyjają. Ekstrawertycy natomiast dużo działają, ale przy tym są bardzo podatni na wahania nastrojów – kiedy zadanie idzie jak po maśle, nie mają trudności z realizacją planów, wręcz przeciwnie – towarzyszy im wtedy godna pozazdroszczenia energia. Natomiast w momencie napotkania przeciwności losu szybko zrażają się i obwiniają samych siebie o niepowodzenie, co w konsekwencji może negatywnie wpłynąć na ich samopoczucie.

Rekrutowani A jak przedstawia się związek między typem osobowości a poszukiwaniem miejsca pracy? Zdania są w tej kwestii podzielone. Jeśli pracodawca ogranicza rekrutację tylko do tradycyjnych rozmów kwalifikacyjnych, w dodatku wyłącznie z przedstawicielem działu HR, to szanse ekstrawertyka rosną – może on bowiem łatwo oczarować niedoświadczonego rekrutera. Agnieszka Gąsior, trener biznesu mówi: Czasami [przedstawiciele firmy – przyp. red.] dają się „uwieść”, są widzami show zamiast profesjonalistami. W swojej ocenie będą kierować się emocjami, a nie rzeczywistymi kompetencjami kandydata na dane stanowisko, dlatego częściej wybiorą ekstrawertyka. Doświadczeni przedstawiciele świata HR zgadzają się, że świadomy rekruter, oceniając rozmowę kwalifikacyjną, powinien nałożyć odpowiedni filtr w zależności od tego, czy ma do czynienia z ekstra- czy introwertykiem. Należy także stosować różne narzędzia, które pozwolą zebrać jak najwięcej informacji o danym kandydacie. Assessment center [metoda rekrutacyjna sprawdzająca zachowanie kandydata podczas wykonywania różnorodnych zadań – przyp.red.], jeśli prawidłowo przeprowadzone, wcale nie musi potwierdzać opinii większości ankietowanych studentów, jakoby dyskryminowało introwertyków. Warto spróbować odrzucić schematy myślenia na temat introwertyzmu i ekstrawertyzmu, gdyż są one tylko znaczącymi uproszczeniami. I przede wszystkim dbać o zachowanie elastyczności, ale w granicach rozsądku – zbyt silne udawanie może okazać się wyniszczające. 0

grudzień 2017


POLITYKA I GOSPODARKA / protest rezydentów Wszystkich nas nie zdekomunizujecie!

Łabędzi śpiew ochrony zdrowia Po 28 dniach głodówki zakończył się protest lekarzy rezydentów. Walczyli o zwiększenie nakładów na służbę zdrowia do 6,8 proc. PKB, a co się z tym wiąże – poprawę jakości opieki nad chorymi oraz warunków pracy zatrudnionych w ochronie zdrowia. T e k s t:

M ac i e j F o r n a l s k i

iele osób myli rezydentów ze stażystami lub uznaje ich za lekarzy niemających jeszcze pełnego prawa wykonywania zawodu. Są to jednak osoby, które ukończyły 6-letnie studia medyczne, a następnie odbyły trzynastomiesięczny staż (podczas którego posiada się ograniczone prawo wykonywania zawodu) i zdały Lekarski Egzamin Końcowy (LEK). Po wykonaniu tych czynności otrzymują pełne uprawnienia lekarskie. Wynik powyższego egzaminu ma decydujące znaczenie podczas rekrutacji na rezydenturę – okres, w którym lekarz szkoli się w zakresie wybranej specjalizacji, wykonując wszystkie obowiązki specjalisty z danej dziedziny. Kształcenie takie trwa od 4 do 6 lat. W dniu uzyskania tytułu specjalisty lekarz ma średnio 37,6 lat. Z perspektywy pacjenta przebywającego w szpitalu rezydent niczym się więc nie różni od innego lekarza.

W

GRAFIKA:

ALEKSAN D ER WÓJCIK

w tym czasie zajmuje się innym pacjentem – na drugim końcu szpitala, czy nawet w innym budynku. Dodatkowo mając pod opie-

Niedobór medyków Według raportu OECD z 2016 r. Polska ma najmniej lekarzy na 1000 mieszkańców w UE – zaledwie 2,3. Dla porównania w Czechach jest to 3,7, a w Niemczech – 4,1. Co więcej nasi zachodni sąsiedzi mają prawie 1,8 razy więcej medyków, a cały czas walczą z ich niedoborem, najczęściej przyjmują więc lekarzy z krajów słowiańskich. Dodatkowo przez ostatnie 16 lat współczynnik liczby lekarzy na 1000 mieszkańców wzrósł o 15–20 proc. we wszystkich krajach Europy, oprócz Polski. Pacjenci odczuwają niedobór lekarzy każdego dnia. Często czekają na ważny zabieg nawet po kilka lat. Drugim problemem jest to, że z racji niedoboru medyków ordynatorzy mają kłopot z obsadzaniem dyżurów w szpitalach. Dochodzi do sytuacji, w których jeden lekarz jest odpowiedzialny za Szpitalny Oddział Ratunkowy (SOR) i pacjentów na oddziale. Jako że musi być w dwóch miejscach jednocześnie (a czasem dodatkowo na sali operacyjnej), to czas oczekiwania chorego na świadczenie się wydłuża i np. na SOR-ze wynosi nawet 10 godzin. Dramat zaczyna się w momencie, gdy chory potrzebuje pilnej interwencji, a lekarz

20-21

Lekarska bieda Obecnie rezydenci zarabiają średnio ok 3.5 tys. zł brutto miesięcznie. Przy takich dochodach trudno utrzymać rodzinę, zwłaszcza w dużym mieście. Ich frustrację potęguje też to, że osoby na tych samych stanowiskach na Słowacji i w Czechach zarabiają dużo lepiej – w przeliczeniu odpowiednio 6 i 10 tys. zł. brutto miesięcznie. Co więcej polscy lekarze w przeciwieństwie do kolegów z innych krajów Unii Europejskiej muszą opłacać z własnej kieszeni niektóre obowiązkowe kursy, które czasem kosztują tyle, ile wynosi ich miesięczna pensja – na przykład szkolenie USG kosztujące około 2000 zł. W ośrodkach leczniczych w małych miastach największym problemem jest obsada dyżurów. Lekarze często biorą je ze względu na brak możliwości zastępstwa. W przeciwnym razie pacjenci zostaną bez opieki, a oddział – zamknięty. Dodatkowe dyżury biorą także młodzi lekarze, którzy zarabiają najgorzej, a chcą samodzielnie utrzymać siebie i swoje rodziny, a także opłacić wspomniane wcześniej kursy. Nieraz dochodzi do sytuacji, gdy medycy biorą po kilkanaście nadgodzin w miesiącu. Odbycie ich wszystkich wymaga pracy po kilka dób z rzędu. Zagraża to zdrowiu zarówno leczącego (poprzez między innymi zwiększenie ryzyka zawału), jak i pacjenta. Po 18 godzinach bez snu człowiek zachowuje się tak, jakby miał 0,5 promila alkoholu we krwi – co jest granicą nietrzeźwości. W takim stanie dużo prościej podjąć niewłaściwą decyzję lub coś przeoczyć, a taki błąd może kosztować czyjeś życie.

Klauzula opt-out

ką wiele osób – czasem do 50 na oddziale i drugie tyle w ramach SOR-u – bardzo łatwo popełnić błąd wynikający z pośpiechu.

Nadmiernemu przemęczeniu lekarzy miała zapobiec ustawa z 15 kwietnia 2011 r. o działalności leczniczej. Artykuł 93. tej ustawy mówi, że czas pracy medyka nie może przekraczać 7 godzin 35 minut na dobę i przeciętnie 37 godzin 55 minut na tydzień. Akt ten informuje również, że lekarzom po dyżurze przysługuje prawo do co najmniej 11 godzin nieprzerwanego odpoczynku. Żeby przekroczyć dopuszczalny przez ustawę czas


protest rezydentów /

pracy, lekarze podpisują klauzulę opt-out. Jest to pisemna zgoda na pracę w wymiarze przekraczającym 48 godzin w tygodniu. Za nadliczbowe godziny pracodawca powinien płacić jak za nadgodziny, również to można jednak obejść. Szpitale zatrudniają swoich pracowników na dwóch umowach – o pracę i cywilnoprawnej. Jest to zgodne z prawem wyłącznie wtedy, gdy pracownik w ramach tych umów wykonuje dwie różne czynności, o czym mówi wyrok Sądu Najwyższego z 12 marca 1969 r.: Sąd ten stwierdził, że pracodawca, który zatrudnia pracownika poza normalnymi godzinami pracy, obowiązany jest za tę pracę płacić wynagrodzenie jak za pracę nadliczbową, chyba że jest ona wykonywana na podstawie odrębnej umowy, obejmującej rodzajowo zupełnie inne czynności.

Konsekwencje braku pieniędzy Oszczędności szpitali nie kończą się na pensjach lekarzy. W ramach cięcia kosztów zamawia się również najtańszy (najczęściej również najgorszy) sprzęt, który łatwo się niszczy i nie działa tak jak powinien. Z tym jednak borykają się pracownicy, a nie dyrekcja. Z konsekwencjami niedostatku pieniędzy w służbie zdrowia stykają się już studenci medycyny: Na zajęciach regularnie można usłyszeć, że pacjent X powinien otrzymać lek Y, ale jako że jest drogi, to szpital go nie zamawia. Chory dostaje lek Z, który działa podobnie, ale nie tak dobrze jak Y. Natomiast lekarz, który postanawia zlecać zgodnie z wytycznymi drogie badania, może zostać wezwany do dyrekcji i usłyszeć reprymendę, że generuje niepotrzebne koszty; bo można zrobić tańsze – co prawda mniej dokładne – badanie – opowiada Aleksandra, studentka medycyny. Wspomniane trudności skutkują błędnym kołem w ochronie zdrowia. Z powodu niskich zarobków rezydenci chętniej biorą dyżury lub pracują na dodatkowych etatach, np. w Nocnej Pomocy Lekarskiej. Dzięki temu system opieki zdrowotnej funkcjonuje pomimo małej liczby lekarzy. Gdyby podwyższyć płace do poziomu naszych zachodnich sąsiadów, większość młodych lekarzy zrezygnowałaby z dodatkowych dyżurów lub etatów. Skutkiem tego zwiększyłby się niedobór personelu: gdyby jednego dnia medycy zamiast na kilku etatach, zaczęli pracować tylko na jednym, liczba lekarzy pozornie zredukowałaby się o połowę. To samo dotyczy innych zawodów medycznych. Doprowadziłoby to do konieczności zamknięcia wielu placówek w całej Polsce (zwłaszcza w mniejszych miejscowościach), a czas oczekiwania na opiekę medyczną jeszcze bardziej by się wydłużył. System stałby się niewydolny.

POLITYKA I GOSPODARKA

Szukanie rozwiązania Przerwania błędnego koła podjęli się rezydenci. Młodzi lekarze chcą podwyższyć wydatki na ochronę zdrowia w budżecie państwa do 6,8 proc. w ciągu 3 lat. Dzięki tym pieniądzom można by było poprawić jakość usług w szpitalach. Rezydenci chcieliby również zwiększyć liczbę lekarzy oraz poprawić poziom kształcenia przyszłych specjalistów – który obecnie pozostawia wiele do życzenia. Fundusze znalazłyby się również na podwyżki dla pracowników całej służby zdrowia, co ograniczyłoby ich wzrastającą migrację zarobkową. Czwartym postulatem jest ograniczenie biurokracji poprzez zatrudnianie m.in. sekretarek medycznych prowadzących dokumentacje medyczne pacjentów. Dzięki temu specjalista nie traciłby czasu na formalności i mógłby skuteczniej i szybciej wykonywać swoją pracę. Większość postulatów rezydentów pokrywa się z pomysłami obecnego ministra zdrowia, Konstantego Radziwiłła, sprzed 10 lat. Niestety na prawie 30 spotkaniach przez 2 lata nie doszło do porozumienia – dziś minister najwyraźniej uważa postulaty za nierealne.

Z powodu

niskich

zarobków

rezydenci chętniej biorą dyżury lub pracują na dodatkowych etatach np. w Nocnej Pomocy Lekarskiej Krok dalej Z powodu braku efektu dotychczasowych działań rezydenci postanowili przyjąć radykalną formę walki o spełnienie postulatów – stąd decyzja o rozpoczęciu protestu głodowego. Rozpoczął się on 2 października 2017 r. w Szpitalu Pediatrycznym w Warszawie. W porównaniu do protestów rolników czy górników był to bardzo pokojowo przebiegający strajk. Praca szpitala nie była w żaden sposób zakłócona, a uczestniczący w nim lekarze wzięli urlopy. Z czasem do strajku przyłączały się inne jednostki. Odbyły się też pikiety w Warszawie oraz rozmowy m.in. z premier Beatą Szydło. Nie przyniosły one przełomu. Według sondażu SW Research dla rp.pl protest poparło 52,1 proc. respondentów. Tego poważnego problemu wydaje się nie zauważać obecny rząd. Marszałek Senatu chęć zwiększenia nakładów na ochronę zdrowia skomentował tak: Myślenie o pienią-

dzach nie jest najważniejsze w życiu, zapewniam kolegów lekarzy, młodych lekarzy, którzy rozpoczynają pracę, że pieniądze naprawdę nie są najważniejsze w życiu. Szkoda, że za powołanie pacjenci nie kupią leków, a lekarze – obiadu dla swoich dzieci.

Co po proteście 28 października protest postanowiono zakończyć ze względu na brak efektów. Kolejnym krokiem będzie jednoczesne wypowiedzenie klauzuli opt-out przez rezydentów i część lekarzy specjalistów. Z racji okresu wypowiedzenia klauzuli efekt nie nastąpi nagle, i tak może to jednak spowodować duże utrudnienia organizacyjne dla wszystkich placówek medycznych. Doprowadzając do trudniejszej sytuacji, młodzi lekarze liczą, że rząd postanowi działać szybciej niż za 6 lat. Trudno tu mówić o zachowaniu nieetycznym – medycy będą pracowali tyle, ile wymaga od nich prawo. Zapewnienie opieki medycznej społeczeństwu nie leży w ich obowiązku – jest to rola władzy. Konstanty Radziwiłł natomiast zachowuje się, jakby żadnych problemów nie było. W porównaniu z 2015 r. zmniejszył on o 2,5 tys. liczbę miejsc rezydenckich, jednocześnie zwiększając liczbę studentów na studiach medycznych. Spowoduje to, że około 2,5–3 tys. absolwentów uczelni medycznych swoją specjalizację będzie musiało odbyć na wolontariacie albo za granicą – szczególnie że szpitale zagraniczne bardzo chętnie przyjmują Polaków, nawet jeśli ci nie znają języka. Co więcej, w ostatniej rekrutacji na deficytową endokrynologię przypadało średnio mniej niż jedno miejsce na województwo. W 2018 r. na ochronę zdrowia zostanie przeznaczone 114 mln złotych mniej. W budżecie znajdzie się jednak prawie 15 mln złotych na podwyżki dla pracowników NFZ. Obecna sytuacja w polskiej służbie zdrowia jest fatalna. Pacjenci umierają, czekając w kolejkach na wizytę. Gdy w końcu jednak przyjdzie ich kolej, opiekuje się nimi przemęczony i sfrustrowany personel medyczny. Dlatego niezbędna jest gwałtowna reforma. Drogę wskazali Polakom Czesi, którzy dzięki zwiększeniu wydatków na służbę zdrowia stali się najlepiej ocenianym pod kątem jakości ochrony zdrowia krajem dawnego bloku wschodniego. Pokazali oni, że służba zdrowia nie jest niereformowalna, a jej pracownikom można zapewnić godziwe zarobki. Tak jak herbata nie stanie się słodsza od mieszania, tak ochrona zdrowia nie zacznie lepiej działać, gdy te same pieniądze będziemy przerzucać z jednej specjalizacji na drugą. 0

grudzień 2017


POLITYKA I GOSPODARKA

/ Polska węglem stoi

Energetyzująca zmiana Z każdym dniem topnieją zapasy paliw kopalnych, które stanowią ponad 80 proc. polskiej produkcji energii. Jednocześnie przyszłość ich alternatyw jest trudna do przewidzenia. t e k s t:

P IO T R I G NAC Y KAW ECK i

olska pod względem emisji CO2 zajmuje jedno z ostatnich, niechlubnych miejsc w Europie. Jedynie 11,8 proc. całości zużytej energii pochodzi z przyjaznych środowisku źródeł. Jednocześnie ostatnia nowelizacja ustawy o tak zwanych zielonych certyfikatach spowodowała spadek opłacalności elektrowni wytwarzających „czysty” prąd.

P

Polska węglem stoi Wyczerpywanie się kolejnych złóż i zamykanie nierentownych kopalń stawia Polskę w niebezpiecznej sytuacji energetycznej. Nasz kraj jest importerem netto węgla – zarówno energetycznego, jak i koksującego, używanego w procesie wytwarzania stali. Zakładając utrzymanie operacyjności elektrowni, niedobór będzie coraz wyższy i doprowadzi do stopniowego uzależnienia od importu. W długim okresie będzie to skutkowało do zwiększeniem kosztów i zmniejszeniem bezpieczeństwa energetycznego. Nad tym problemem debatowali we Wrocławiu 18 i 19 października prezesi polskich firm energetycznych wraz z ministrem Krzysztofem Tchórzewskim. Podczas trzeciego Kongresu Energetycznego informowali o planach rozwoju alternatywnych sposobów wytwarzania prądu. Padło wiele słów o zamierzeniach, inwestycjach i celach, jednak trudno stwierdzić, na ile są one realne i wykonalne. Jednocześnie nieznane są długofalowe prognozy, które pomogłyby stwierdzić, czy zaproponowane rozwiązania będą efektywne. Minister Tchórzewski przedstawił plan zmniejszenia polskiego, 84-procentowego zużycia energii pochodzącej z paliw kopalnych do 50 proc. w roku 2050. Jednocześnie zaznaczył, że nie przewiduje likwidacji jakichkolwiek kopalń ani zmniejszenia wydobycia czy importu. Ułożony został plan, który zakłada utrzymanie obecnego wydobycia. Równocześnie zwiększy się udział produkcji mocy ze źródeł alternatywnych.

Metan i węgiel Podczas kongresu prezes PGNiG wyraził w imieniu spółki zainteresowanie wydobyciem węgla – tłumaczył to inwestycjami w Polską Grupę Górniczą (największe przedsiębiorstwo tego typu w UE). Jednocześnie podkreślił odejście spółki od tradycyjnego górnictwa. Nacisk chce kłaść na

22-23

Z DJ Ę C I E :

ALEKSAN D ER WÓJCIK

odmetanowanie węgla. W wyniku tego procesu z pokładów otrzymuje się metan kopalniany, który może być potem używany w elektrowniach gazowych jako paliwo. Związek ten podczas spalania wydziela bardzo małe ilości CO2. Ponadto jest relatywnie szeroko dostępny w Polsce – może być uzyskiwany z większości złóż. Wydawać by się mogło, że jest to rozwiązanie wszystkich poruszonych problemów. Niestety, źródło to ma swoje wady. Podczas produkcji część me-

Na razie trudno postawić jakąkolwiek tezę dotyczącą przyszłości polskiej energetyki ekologicznej. tanu zostaje uwolniona do atmosfery, a w krótkim okresie ma on nawet 72 razy większą szkodliwość w kontekście ocieplania atmosfery niż dwutlenek węgla. Mimo tego elektrownie gazowe są o połowę mniej szkodliwe niż ich opalane węglem odpowiedniki, ponieważ poziomy emisji są dużo niższe. Przy takiej samej ilości wyprodukowanej energii ilość wydzielanych gazów jest znacznie mniejsza. Jednak biorąc pod uwagę dalsze eksploatowanie elektrowni węglowych, rozwiązanie to wcale nie zmniejszy ogólnej produkcji gazów cieplarnianych – jedynie obniży tempo jej wzrostu. Ponadto infrastruktura niezbędna do produkcji, przechowywania i przesyłu metanu jest kosztowna i kłopotliwa w budowie. Jednocześnie surowiec ten służy do wytwarzania nawozów sztucznych, co zwiększa jego podatność na zmiany cen. O planach rozwoju polityki energetycznej informowała również PGE. Wśród możliwych inwestycji wymieniono placówki zasilane gazem, morską energetykę wiatrową oraz, w bliżej nieokreślonej przyszłości, konstrukcję elektrowni atomowej. Obecnie podjęta została decyzja o przejściu na opalanie gazem w elektrowni Dolna Odra. Decyzje będą opierać się także na ostatecznym kształcie pakietu zimowego oraz cenach emisji CO2 – poinformował prezes zarządu. Pakiet zimowy, stworzony przez Komisję Europejską, jest dokumentem regulującym rynki

energetyczne w obrębie Unii Europejskiej. Proponowane w nim zmiany mają zmniejszyć poprzez ograniczenie subsydiów konkurencyjność elektrowni węglowych. Jednocześnie jego zadaniem jest promocja energetyki zdecentralizowanej, między innymi poprzez zmianę zasad działania rynków mocy.

Silny rynek Wartą poruszenia kwestią jest bezpieczeństwo dostaw mocy. Wobec ciągle wzrastającego zapotrzebowania niezbędne są inwestycje w rozwój energetyki. Zwiększone zapotrzebowanie wymaga podniesienia ilości wytwarzanej energii, co utrudnia rozwój energetyki odnawialnej. Ze względu na zmiany pogody, które trudno przewidzieć i którym nie można przeciwdziałać, dostawy są niepewne, a zaplanowanie produkcji niemożliwe. Wytwarzanie prądu ze źródeł konwencjonalnych wymaga natomiast ogromnych nakładów finansowych. Jest to również inwestycja ryzykowna. Z pewnością nie pomaga temu utrzymujący się w Europie trend ograniczania rentowności takich przedsięwzięć poprzez różnego typu akty prawne. Rozwój technologii również przyczynia się do osłabienia pozycji tradycyjnego wytwarzania energii. Większość badań koncentruje się na wykorzystywaniu źródeł odnawialnych i zastąpieniu paliw kopalnych. Odpowiedzią na problemy związane z nieprzewidywalnością alternatywnych źródeł energii ma być rynek mocy. Jest to mechanizm umożliwiający wprowadzenie opłat nie tylko za realną produkcję prądu, lecz także za pozostawianie elektrowni w stanie gotowości do wytwarzania. Opłatą doliczaną do każdego rachunku za prąd mają być obarczeni konsumenci. Oznacza to wzrost opłacalności konwencjonalnych bloków energetycznych, jak również polepszenie bezpieczeństwa energetycznego, poprzez możliwość szybkiego uruchomienia generatorów w momencie wystąpienia niedoboru. Minusem takiego rozwiązania jest natomiast koszt ponoszony przez odbiorców, który może wynieść od kilku do kilkunastu złotych miesięcznie. Wobec aktualnego prawodawstwa unijnego plan ten jest jednak niezwykle trudny do zrealizowania. Przy wprowadzeniu w życie pakietu zimowego UE określony został poziom emisji CO2 dla elektrowni, które mogą być objęte rynkiem mocy. Ustalona


wartość wyklucza udział jakichkolwiek elektrowni węglowych – przy obecnej technologii niemożliwe jest uzyskanie tak niskich wyników z opalania węglem. Zatem rynkiem mocy objęte mogą zostać jedynie zakłady korzystające z gazu lub generujące energię odnawialną. Stawia to całe przedsięwzięcie pod znakiem zapytania, gdyż na razie bardzo mała liczba elektrowni jest w stanie z dnia na dzień przestawić się na opalanie gazem.

Czyste inwestycje Jedną z obecnie realizowanych alternatyw dla węgla jest tworzenie morskich farm wiatrowych. W przeciwieństwie do tych budowanych na lądzie nie są one uciążliwe dla mieszkających w okolicy ludzi, a dodatkowo są znacznie wydajniejsze w wytwarzaniu energii. W Polsce istnieją sprzyjające warunki dla rozwoju tego typu elektrowni – według prognoz i wyliczeń EWEA [European Wind Energy Association – przyp. red.] istnieje możliwość wybudowania farm o łącznej produkcji w wysokości nawet do 6 GW, co stanowi ponad ¼ zapotrzebowania. Obecnie liderem Unii Europejskiej w wykorzystaniu tego rodzaju energii jest Wielka Brytania, która uzyskuje w ten sposób 5,356 GW, co przekłada się na roczną produkcję w wysokości 14122,5 GWh. Umieszczenie turbin w głębi morza pozwala na uzyskanie znacznie lepszych wyników i jednocześnie rozwiązuje część istniejących na lądzie problemów. Pojawiają się jednak nowe utrudnienia – wynikające przede wszystkim z przymusu prowadzenia budowy na morzu. Koszty transportu materiałów i prowadzenia prac konstrukcyjnych z dala od lądu oraz niepewne ustawodawstwo powodują, że inwestycja w ten rodzaj elektrowni jest niezwykle ryzykowna. Innym interesującym, chociaż użytecznym na mniejszą skalę rozwiązaniem są elektrownie słoneczne. Nasłonecznienie w Polsce jest wystarczające do użycia paneli fotowoltaicznych – w okolicach Lublina dochodzi ono nawet do 1900 godzin rocznie. Pozwala to na produkcję na przeciętnym poziomie. Problemem jest jednak niska stopa zwro-

Polska węglem stoi /

POLITYKA I GOSPODARKA

tu z tego typu inwestycji, szczególnie po ostatnich zmianach w rynku zielonych certyfikatów – praw majątkowych przyznawanych za produkcję energii z odnawialnych źródeł. Każdy dostawca prądu musi przedstawić do umorzenia odpowiednią, uzależnioną od dostarczonej energii liczba certyfikatów. Tym samym zaświadcza, że proporcjonalna jej część pochodzi z alternatywnych źródeł. Duża część dochodów elektrowni ekologicznych pochodziła właśnie ze sprzedaży tych praw. Nowelizacja ustawy obniżyła jednak wysokość opłaty zastępczej, którą firmy mogą wnieść zamiast umarzania certyfikatów, do wysokości niemal równej cenie certyfikatu. Tym samym zmniejszono motywację, jaką miały przedsiębiorstwa do udziału w giełdzie wspomnianych zaświadczeń.

W poszukiwaniu alternatywy Istnieją też problemy wspólne dla wszystkich odnawialnych źródeł energii. Największym z nich jest brak sposobów magazynowania mocy w celu późniejszego jej wykorzystania. Bez kontroli nad wysokością wytwarzania często dochodzi do nadprodukcji lub niedoboru prądu. Jednak wobec ciągle rozwijającej się technologii i coraz nowszych pomysłów problem ten staje się coraz mniejszy. Przykładem mogą być elektrownie szczytowo-pompowe, które nie służą de facto do produkcji prądu, a do jego składowania. W okresie nadmiaru używają prąd do pompowania wody w górę, natomiast w okresie niedoboru woda i siła grawitacji zostają użyte do napędzania turbin i generowania energii. Wydajność tego rozwiązania dochodzi nawet do 70 proc., co jest dość dobrym wynikiem, biorąc pod uwagę ilość przechowywanej mocy. Strata 30 proc. wynika z utraty ciepła, które wydziela się podczas kompresji, nieszczelności systemu oraz wydajności generatorów. Obecnie JSW rozważa przekształcenie kopalni „Krupiński” w taką właśnie elektrownię. Pokrewnym rozwiązaniem jest CAES – metoda kompresowania gazu, który zostaje rozprężony w momencie zapotrzebowania na energię.

Istnieje jeszcze trzecia droga rozwiązania problemu energii – mianowicie elektrownie atomowe. Przez długi czas wiele państw koncentrowało swoją produkcję na energii nuklearnej, jednak w ostatnich latach trend ten uległ odwróceniu. Coraz więcej państw europejskich odchodzi od budowy nowych zakładów, a wręcz zamyka już istniejące – jest to tzw. zjawisko „nuclear power phase-out”. Po katastrofie w Fukushimie w 2011 r. decydowano się zamknąć elektrownie atomowe ze względu na strach przed potencjalną awarią, jak również problemami z utylizacją odpadów radioaktywnych. Z jednej strony jest to decyzja zrozumiała, gdyż usterka w takim zakładzie może doprowadzić do poważnych konsekwencji, szczególnie jeśli znajduje się on w miejscu położonym blisko miasta lub po prostu w głębi lądu. Jednak na obecną chwilę jest to jedyne źródło energii przyjazne w eksploatacji dla środowiska, w którym możliwa jest kontrola poziomu wytwarzania.

Jeden głos Biorąc pod uwagę ostatnie inicjatywy prawodawcze, takie jak obniżenie opłaty zastępczej i projekt ustawy o rynku mocy, perspektywy dla rynku energii odnawialnej w Polsce nie są zbyt dobre. Potentaci branży umacniają swoją pozycję, w dalszym ciągu opierając większość swojej produkcji na węglu – deklarują jeśli nie rozwój, to przynajmniej utrzymanie dotychczasowego poziomu wykorzystania energetyki konwencjonalnej. Co zaskakujące, wszyscy goście wrocławskiego panelu skupili swoje propozycje wokół rozwoju energii z gazu, natomiast kwestia energii odnawialnej i atomowej (poza pojedynczymi wypowiedziami) została niejako pominięta. Na razie trudno postawić jakąkolwiek tezę dotyczącą przyszłości polskiej energetyki ekologicznej – głównie z powodu nadchodzących zmian w prawie unijnym. Patrząc jednak na obecny w polskiej polityce trend lekceważenia decyzji unijnych, można przypuszczać, że, niezależnie od kształtu ustaw, będziemy tkwić przy energetyce opartej na węglu. 0

grudzień 2017


POLITYKA I GOSPODARKA

/ nowe unijne porządki

Unijna roszada Zanosi się na zmianę układu sił w instytucjach unijnych. Przygotowany przez Donalda Tuska plan ma pomóc w skuteczniejszym reformowaniu UE. Na papierze wygląda ambitnie i kładzie ciężar działań na barki przywódców państw, nie zaś brukselskich urzędników. t e k s t:

JAR o s ł aw pas z e k

genda liderów (ang. Leaders’ Agenda) – tak nazywa się sporządzona przez polskiego przewodniczącego Rady Europejskiej lista priorytetów, na których UE ma skupić się w najbliższym czasie. Opublikowany w połowie października dokument jest następstwem ustaleń poczynionych podczas szczytu cyfrowego w Tallinie, w trakcie którego szefowie państw członkowskich powierzyli Donaldowi Tuskowi nakreślenie programu prac na kolejne dwa lata. Agenda liderów zawiera również odniesienia do orędzia przewodniczącego Komisji Europejskiej Jean-Claude’a Junckera o stanie Unii w 2017 r. oraz do sorbońskiego wystąpienia francuskiego prezydenta Emmanuela Macrona dotyczącego przyszłości Europy. Nowy plan działań ma pomóc w przezwyciężeniu poczucia bezsilności, pojawiającego się, gdy rozbieżne interesy polityczne lub biurokratyczna inercja stają na przeszkodzie w osiąganiu celów. Mając to na uwadze, zaproponuję szereg debat, które miałyby przeciąć węzeł gordyjski w najdelikatniejszych obszarach, takich jak migracja czy reforma unii gospodarczej i walutowej – zapowiedział Tusk.

A

Rozkład jazdy Podczas gdy w ostatnich latach Unia często reagowała ad hoc na zaistniałe problemy, rozpisanie Agendy na dwa lata wymusza na przywódcach 28 krajów konieczność długoterminowego planowania. W przyszłym roku mają zebrać się na siedmiu szczytach (dla porównania, zapisy traktatów wymagają minimum czterech), przy czym część z nich będzie miała charakter nieformalny, co wiąże się z brakiem wymogu ogłoszenia oficjalnych konkluzji. Tematy poszczególnych spotkań są już znane. W listopadzie liderzy

24-25

będą rozmawiać o rynku pracy i wzroście gospodarczym oraz edukacji i kulturze (z uwagi na 30-lecie programu Erasmus). W grudniu skoncentrują się na pogłębianiu integracji strefy euro i ukończeniu budowy unii bankowej, kryzysie migracyjnym, uruchomieniu stałej współpracy strukturalnej w ramach wspólnej polityki bezpieczeństwa i obrony (PESCO) oraz cyberbezpieczeństwie. Z kolei na początku 2018 r. pod dyskusję poddana zostanie koncepcja stworzenia transnarodowych list do Parlamentu Europejskiego. Przywódcy zajmą się też kwestią umocnienia wspólnego rynku, polityką energetyczną i klimatyczną oraz umowami o wolnym handlu z państwami trzecimi. Majowy szczyt w Sofii ma być poświęcony postępowi w integracji krajów Bałkanów Zachodnich z UE, za to na czerwiec szykowane są decyzje w sprawie unii monetarnej oraz ostateczne porozumienie co do przyszłej polityki migracyjnej. Natomiast specjalny

szczyt w rumuńskim Sibiu nie odbędzie się 30 marca 2019 r., czyli nazajutrz po oczekiwanej dacie brexitu, jak postulował Juncker, lecz prawdopodobnie 9 maja, w Dzień Europy, co niektórzy komentatorzy uznali za pewien afront wobec Luksemburczyka.

Pokonać marazm Przygotowany przez Tuska program dotyka kilku najbardziej kontrowersyjnych płaszczyzn, na których niełatwo wypracować jeden kierunek działania w obrębie całej UE. Według zamysłu przewodniczącego Rady Europejskiej to szefowie państw i rządów mają debatować nad trudnymi politycznie tematami, by posuwać się do przodu w kwestiach, co do których brakuje porozumienia na niższym szczeblu. Tusk podkreślił, że w przeszłości proces legislacyjny natrafiał na impas w Radzie Unii Europejskiej (potocznie zwanej Radą), w której zasiadają ministrowie wszystkich państw


nowe unijne porządki /

członkowskich właściwi dla danego przedmiotu obrad. Forum unijne traktują oni czasami jako pole do realizacji własnych bądź partyjnych interesów w polityce krajowej. Druga okoliczność odnosi się zwłaszcza do przedstawicieli rządów koalicyjnych, w których poszczególne ugrupowania niechętnie godzą się na ustępstwa w istotnych dla siebie dziedzinach. Z takim stanem rzeczy możemy mieć do czynienia już niedługo w Niemczech, gdzie prawdopodobnym scenariuszem jest powstanie koalicji chadeków, liberałów i Zielonych. Ci ostatni forsowaliby niewątpliwie m.in. zaostrzenie standardów w zakresie ochrony środowiska i zwiększenie ochrony socjalnej. Realistyczne wydaje się także uformowanie gabinetu złożonego z członków różnych partii w Austrii, w której zwycięscy w ostatnich wyborach konserwatyści prowadzą negocjacje z eurosceptyczną FPÖ. Budzi to obawy, że w sprawie imigracji Wiedeń zacznie mówić jednym głosem z Grupą Wyszehradzką.

Dwie prędkości Blokowanie nowego prawodawstwa w Radzie to jednak nie tylko domena ministrów rządów koalicyjnych. Po pięciu latach skomplikowanych dyskusji oraz poszukiwania konsensusów Polska i Węgry zawetowały projekt dotyczący rozstrzygania sporów majątkowych wśród międzynarodowych par. Podobna sytuacja miała miejsce w przypadku inicjatywy ustanowienia urzędu Europejskiego Oskarżyciela Publicznego, która „utknęła” w Radzie na cztery lata i pewnie zakończyłaby się fiaskiem, gdyby nie zastosowanie procedury wzmocnionej współpracy. Mianem tym określa się mechanizm pozwalający grupie co najmniej dziewięciu państw członkowskich na pogłębienie integracji w ramach kompetencji niewyłącznych Unii wtedy, gdy propozycja działania w obrębie całej wspólnoty jest wstrzymywana przez opór niewielkiej liczby krajów. Wzmocniona współpraca stanowi praktyczny wyraz idei Europy dwóch prędkości, zawartej dość klarownie w tekście deklaracji rzymskiej z marca tego roku. Nawiązał do niej również Tusk w liście do przywódców towarzyszącym ogłoszeniu Agendy, przypominając o przewidzianej przez traktaty możliwości szybszego działania w konkretnych dziedzinach w węższym gronie. Szef Rady Europejskiej podkreślił, że jedność nie może być wymówką dla stagnacji, jednocześnie zaznaczając, iż ambicja nie może prowadzić do podziałów. Co do zasady decyzje gremium pod przewodnictwem Polaka będą nadal podejmowane w drodze jednomyślności i uzgodnienia kompromisowego stanowiska. Aby pogodzić

POLITYKA I GOSPODARKA

różnice w opiniach, przed każdym szczytem Tusk i jego biuro przedłożą tzw. noty decyzyjne, dokładnie opisujące zakres konfliktu i będące punktem wyjścia do politycznej dyskusji. Dopiero jeżeli ta nie przyniesie porozumienia, w grę wejdzie opisana wyżej zacieśniona współpraca zainteresowanych stron.

Lizbona daje siłę Tusk zarysował przed unijnymi liderami wizję Rady Europejskiej, która jeszcze bardziej niż dotąd bierze w swoje ręce odpowiedzialność za losy Starego Kontynentu. Powołanie tego organu nie było przewidziane we wstępnej konstrukcji Wspólnoty Europejskiej. Kryzys gospodarczy lat 70. sprawił, że początkowe nieoficjalne spotkania głów państw i szefów rządów zaczęły odbywać się bardziej regularnie i nabrały formalnego charakteru. Przełom nastąpił w 1974 r. na szczycie w Paryżu, kiedy Rada Europejska z formatu luźnego zgromadzenia przekształciła się w ciało polityczne. Przez lata stale zyskiwała na znaczeniu, czego kulminacją było uznanie jej za pełnoprawną instytucję unijną, posiadającą własnego prze-

Wzmocniona, pogłębiona współpraca stanowi praktyczny wyraz idei Europy dwóch prędkości. wodniczącego, przez obowiązujący od 2009 r. traktat lizboński. Do tamtego momentu prezydencja w Radzie Europejskiej była rotacyjnie sprawowana przez kolejne kraje. Okazywało się to nieefektywne, gdyż większość z nich starała się realizować swoje priorytety, a interes ogółu był mniej lub bardziej lekceważony. Co prawda Rada Europejska nie posiada uprawnień legislacyjnych, ale w wyniku kryzysu finansowego i późniejszego kryzysu zadłużenia w strefie euro powzięła szereg znamiennych postanowień, w tym o uruchomieniu programu ratunkowego dla Grecji. Coraz bardziej oddziaływała także na sferę operacyjnego funkcjonowania UE, wkraczając w ten sposób w obszar kompetencji Rady Unii Europejskiej.

Ryzyko dla równowagi UE Chociaż na pierwszy rzut oka wydaje się, że Agenda liderów to obiecujący plan przyspieszenia newralgicznych dla UE reform, pociąga ona za sobą pewne niebagatelne konsekwencje. Kluczowe ustalenia Rady Europejskiej mogą zapadać w mniej demokra-

tyczny sposób niż w innych instytucjach unijnych, co stawia w niekorzystnej pozycji państwa małe bądź pozostające poza głównym nurtem europejskiej polityki. Tajemnicą poliszynela jest, że ton dyskusji nadają Niemcy i Francja, a kraje nieusatysfakcjonowane wypracowanym rozwiązaniem niekiedy popierają je tylko dlatego, aby nie napotkać sprzeciwu znaczących graczy w innych, równie ważnych dla siebie domenach. Problemem jest też niedostateczna przejrzystość obrad i procesu decyzyjnego tego organu. W przypadku zwykłej procedury ustawodawczej Komisja Europejska przedstawia projekt ustawy, który następnie trafia do Parlamentu i Rady Unii Europejskiej. O ile transparentność prac Komisji może pozostawiać wiele do życzenia, o tyle trudno posądzić jej członków o stronniczość i realizowanie interesów określonych krajów. Z kolei wszystkie posiedzenia Parlamentu są transmitowane w internecie, podobnie jak większość posiedzeń Rady Unii Europejskiej, a dokumenty z ich przebiegu, w tym sprawozdania z głosowań, są łatwo dostępne. Tymczasem informacje na temat dyskusji toczonych podczas szczytów Rady Europejskiej są serwowane opinii publicznej selektywnie przez uczestniczących w nich polityków, co może obniżać zaufanie do tego zgromadzenia wśród europejskich obywateli. W Parlamencie Agenda została przyjęta z mieszanymi uczuciami. Europa musi mieć organ zarządzający. I musi być nim Rada [Europejska – przyp. red.] – aprobująco stwierdził prominentny działacz Europejskiej Partii Ludowej, której przedstawiciele grają skądinąd w Radzie pierwsze skrzypce. Z drugiej strony socjaldemokratyczna europosłanka Isabelle Thomas wyraziła zaniepokojenie potencjalną marginalizacją roli swojego gremium w opracowaniu następnej perspektywy finansowej. Miałaby ona zostać uchwalona pod koniec 2019 r., co de facto wykluczałoby eurodeputowanych wybranych w czerwcu i pochłoniętych proceduralną materią z ostatniej fazy negocjacji nad kształtem przyszłego budżetu. Rada zapomina, że w UE obowiązuje demokracja i budżet musi zostać zaakceptowany przez Parlament, a to nie nastąpi na koniec 2019 roku – oznajmiła Thomas. Gotowość unijnych przywódców do przejmowania sterów niekoniecznie oznacza, że łatwiej będzie wyeliminować poważne rozdźwięki w drażliwych kwestiach, ale niewątpliwie można mówić o swego rodzaju nowym rozdaniu. Widmo brexitu paradoksalnie wzmocniło – przynajmniej tymczasowo – jedność Unii. Zaprezentowany przez Tuska plan daje teraz nadzieję na zrobienie kroku do przodu, ale na pewno wystawi tę jedność na próbę. 0

grudzień 2017


POLITYKA I GOSPODARKA

/ krótka historia Shenzhen

Serce Krzemowej Delty Chociaż Chiny mają już za sobą okres dynamicznego wzrostu, jedno miasto wyznacza nowe standardy zarówno dla Państwa Środka, jak i całego świata. t e k s t:

K ar o l C z ar n eck i

ok 1978 – prefektura Bao’an w Delcie Rzeki Perłowej na południu Chin. Dla zachodniego człowieka miejsce to mogło się wydawać wciąż spowite feudalnymi mrokami średniowiecza. Jednocześnie kilkanaście kilometrów na południe świeciła wschodząca gwiazda kapitalizmu – Hong Kong – przez Miltona Friedmana nazwany najlepiej działającą gospodarką na Ziemi. Od lat 60. miasto przeżywało rozkwit. Niskie podatki, liberalne prawo, świetnie rozwinięte usługi publiczne oraz napływ prześladowanych elit z maoistycznych Chin przyczyniły się do prawie stukrotnego zwiększenia PKB w ciągu dwóch poprzednich dekad. Przeciwieństwo pogrążonej w stagnacji ChRL.

R

Olbrzym budzi się powoli Śmierć Mao Zedonga w 1976 r. dała początek burzliwej walce o przywództwo partii. Na przełomowym XI zjeździe Komitetu Centralnego na nową główną postać partii wybrano przywódcę frakcji reformatorów Deng Xiaopinga. Tak rozpoczęła się nowa era w historii Państwa Środka. Nowy lider widział Chiny na wzór Singapuru, który osiągnął sukces gospodarczy poprzez zaadaptowanie gospodarki kapitalistycznej, jednocześnie zachował jednak autorytarny charakter państwa. Zamiast modernizować cały kraj, zaczęto od utworzenia 5 specjalnych stref ekonomicznych (SSE) – eksperymentu mającego wskazać drogę rozwoju reszty ChRL. Ograniczono w nich regulacje oraz zezwolono na inwestycje zagraniczne. Bao’an dzięki swojej lokalizacji przy szlakach handlowych została pierwszą SSE. Od 1980 r. funkcjonuje ona pod nową nazwą – Shenzhen. Po 37 latach dokonał się cud przemienienia prowincjonalnego miasteczka w futurystyczną metropolię z 12 mln mieszkańców – którzy wg China Trade Research wytwarzają 11 proc. eksportu całego kraju. Ze wzgórz górujących niegdyś nad polami ryżowymi rozpościera się widok na kilka tysięcy drapaczy chmur. Tutejszy port i lotnisko należą do największych na świecie, a system metra doczekał się 8 linii w ciągu 10 lat.

Model na wyczerpaniu Genezy sukcesu warto doszukiwać się w modelu rozwoju chińskich firm, które przyjęły rolę podwykonawców. Chińczycy udostępnia-

26-27

li inwestorom tanią siłę roboczą, pozwalając im na znaczne pomnożenie zysków. Zdobyli dzięki temu potężnych sojuszników lobbujących w interesie Chin. Kulminacyjnym punktem tej strategii było przyjęcie Państwa Środka do WTO w 2001 r. Przez cały czas od rozpoczęcia reform rząd chiński manipulował też kursem juana, zaniżając go, co dodatkowo uatrakcyjniło eksport. Dzięki temu Chiny stały się handlowym supermocarstwem. Współcześnie pierwotny model rozwoju przestaje jednak działać. Uzależnienie od inwestycji zewnętrznych czyni chińską gospodarkę wrażliwą na wahania kosztów pracy. Bardzo widoczne jest przenoszenie miejsc pracy do krajów Azji Południowej, w których pensje stanowią równowartość połowy tych chińskich. Część produkcji wraca też na Zachód, gdzie rosnąca wydajność neutralizuje wysokie koszty pracy. Słabość Chin leży właśnie w niskiej produktywności. Brak wykształconych kadr oraz odpowiednich technologii uniemożliwia dalszy rozwój kraju.

presowo testować rozwiązania i wprowadzać nowe produkty na rynek. W ten sposób narodziły się takie światowe marki jak chociażby Huawei – firma, która z początku pośredniczyła w handlu telefonami. Natomiast obecnie jest jedną z najbardziej dynamicznych i innowacyjnych firm świata, przewodzącą na rynku smartfonów. Podobne przypadki są powszechne, np. DJI (lider na rynku dronów) czy kolejni producenci smartfonów ZTE i OnePlus. Firmy te są ucieleśnieniem sukcesu Shenzhen – miasta, które pokazuje, jak skutecznym rozwiązaniem wielu chińskich problemów jest pozwolenie na oddolną inicjatywę oraz przykłada wagę optymalnego wykorzystania potencjału ludności w dalszym ich rozwoju. Czy partia wyciągnie z tego wnioski? Centralistyczne zapędy Xi Jinpinga, objawiające się w sferze gospodarki największą falą fuzji i tak już przerośniętych spółek państwowych, podają w wątpliwość nadzieje na liberalizację w Chinach.

Swój sukces Shenzhen zawdzięcza właśnie obejściu prawa własności intelektualnej.

Lekcja dla świata

Za duży odstęp Pod tym względem Shenzhen jest wyjątkowe. Jako najstarsza strefa ekonomiczna od początku ściągało tłumy specjalistów z całego kraju. Rozwijający się ośrodek produkcji elektroniki szybko stał się centrum transferu technologii – głównie nielegalnego. Chińscy podwykonawcy notorycznie kopiowali rozwiązania swoich zleceniodawców. Ponadto władze często przymykały oko na tego typu procedery. W taki sposób wiele chińskich firm błyskawicznie nadrobiło straty względem światowych potentatów. W kilkanaście lat przeszły one z roli podwykonawców przez naśladowców do innowatorów. Shenzhen z kolei z fabryki przeistoczyło się w wielki ośrodek rozwojowy – Dolinę Krzemową Wschodu. Obiektem innowacji nie jest tutaj oprogramowanie (software), ale sprzęt (hardware). Dzięki bliskości linii produkcyjnych lokalne firmy mogą eks-

Sposób, w jaki przedsiębiorcom z tego niewielkiego fragmentu świata udało się nadrobić lata strat w kwestii technologii i wyrosnąć na światowych gigantów, powinien na nowo rozbudzić dyskusję o korzyściach wynikających z prawa patentowego. Pierwotnie miało ono chronić prawa wynalazców i zachęcać do innowacyjności. Stało się jednak niczym więcej jak gigantyczną barierą wejścia na rynek. Barierą, którą Chińczycy bez wysiłku obeszli, czego nie można powiedzieć o tysiącach firm zmuszonych do przejścia przez kosztowny, pełen prawnych pułapek proces patentowy. Faworyzuje on dużych graczy z jeszcze większymi budżetami prawniczymi, którzy stają się monopolistami rozwiązań technicznych. W krótkim okresie w Shenzhen powstała dynamiczna społeczność innowatorów. Przykład połączenia zachodnich ideałów: konkurencyjności i kreatywności z chińskim etosem pracy kreującego „tygiel” idei. Świat powinien obserwować to fascynujące miasto nie tylko dlatego, że właśnie tu rodzi się kolejna fala rewolucji technologicznej. Wiele mechanizmów funkcjonujących w Shenzhen powinno stanowić wzór dla społeczeństw z całego globu. 0


Trochę kultury

kultura /

Polecamy: 28 TEATR Nie zobaczycie bajki

O “Opowieści zimowej“ w Teatrze Narodowym

32 Książka Bajeczny marketing Baśnie zdominowane przez biznes

36 Film Sekretne życie kukiełek

fot. Magda Niedźwiedzka

Różnorodne filmy tworzone klatka po klatce

Niepewne jutro P i o t r B A RT M A N S Z E F DZ I A Ł U F I L M

łączam jeden z zagranicznych kanałów informacyjnych. Strzelanina w Teksasie, ponad 20 ofiar, motywy sprawcy nieznane. Już się przyzwyczaiłem. To tylko kolejny tego typu przypadek w ciągu ostatnich kilku miesięcy. Żyjemy w czasach różnego rodzaju zagrożeń, z większością których mamy do czynienia po raz pierwszy. Niebezpieczeństwa te zarówno mogą mieć znaczenie w mikroskali, jak i obejmować swym zasięgiem dany region lub nawet cały świat. Niepewna jest sytuacja obecnego prezydenta USA, narasta napięcie na linii Waszyngton–Pjongjang, trwa konflikt na Ukrainie, Arabia Saudyjska prowadzi wojnę podjazdową z Iranem, Wenezuela stacza się w polityczną i gospodarczą otchłań, setki tysięcy muzułmanów z ludu Rohingja uciekają z Mjanmy do Bangladeszu a społeczność międzynarodowa pozostaje bierna. Mało? To tylko ważniejsze wydarzenia dziejące się obecnie na świecie, będące oznakami niepokojów politycznych, niestabilności i w konsekwencji niemożności przewidzenia nawet dość bliskiej przyszłości. Dla wielu milionów ludzi oznacza to konieczność bycia przygotowanym na najgorszy scenariusz. Nastały czasy post-prawdy i ogólnej dezinformacji, czego skutkiem są nasilające się antagonizmy między grupami społecznymi. Publikując

W

Nastały czasy post-prawdy i ogólnej dezinformacji, czego skutkiem są nasilające się antagonizmy.

pojedyncze posty na Twitterze, jesteśmy w stanie zwojować więcej, niż mogłoby się wydawać. Zakładając, że trafią one nawet do kilkunastu czy kilkuset tysięcy ludzi, którzy poinformują o nim kolejne tysiące, można przewidzieć zmianę nastrojów społecznych lub poparcia dla partii politycznych w danym kraju. Jedna fałszywa informacja, jedno zdanie wyrwane z kontekstu i natychmiast ktoś traci, a ktoś zyskuje. Nawet jeśli czytamy lub słuchamy wiadomości, to robimy to często niedbale, bez wniknięcia w szerszy kontekst bieżących wydarzeń. Historia zaś uczy, że rzadko kiedy coś jest czarno-białe i dające się w prosty sposób ocenić. Podczas obserwacji otaczającej nas rzeczywistości nasuwają się liczne pytania. W jaki sposób zagrożenia, z którymi może się zetknąć każdy z nas, wpłyną na współczesnego człowieka? Czy da się on pokonać demagogom, głoszącym nieprawdę i w konsekwencji będzie dokonywać nierozsądnych wyborów dla swojej przyszłości? Czy panujące obecnie kryzysy i toczące się konflikty przyczynią się do radykalizacji ludzkich poglądów? Kwestią kluczową będzie z pewnością zachowanie trzeźwości osądu przyszłych zdarzeń. Zapraszam więc do wspólnego obserwowania rzeczywistości. Wszystko wskazuje na to, że nie będzie to monotonny spektakl. 0

grudzień 2017


/ recenzje

Oto bajka. Czas jest tylko złudzeniem, wszystko jest możliwe. Ale czy na pewno? U Szekspira owszem, natomiast Marcin Hycnar pokazuje, że nie da się zmienić raz podjętych decyzji, umarła miłość nie ocala, a szczęśliwe zakończenia to po prostu farsa. T E K S T:

M A R TA DZ I E DZ I C K A

powieść zimowa w reżyserii Hycnara trafiła na deski Teatru Narodowego w maju 2017 r., co wydaje się osobliwą datą na premierę, skoro – jak twierdzi Mamiliusz (synek królowej i króla Sycylii) – to w zimie są najlepsze smutne opowieści. W oryginale smutek z pierwszej części sztuki był równoważony przez sielankowość kolejnej. Na deskach teatru nie ma jednak radości w drugiej połowie, jest farsa osadzona w świecie współczesnego kiczu. A na koniec nie będzie przebaczenia, bo jak stwierdził reżyser: jedną z największych bzdur, jakie wymyślił człowiek, są słowa piosenki Hanki Ordonówny: „Miłość ci wszystko wybaczy”. The Winter’s Tale była jednym z ostatnich utworów napisanych przez Szekspira; wydanym w Pierwszym Folio (1623 r.). Sztukę tę trudno jednoznacznie zakwalifikować – miesza się w niej tragedia z komedią, inspiracje prawdziwymi wydarzeniami z magią. Akcja rozgrywa się w dwóch królestwach – Czech i Sycylii. Historia, na której została osnuta ta sztuka, miała dotyczyć księcia mazowieckiego – Siemowita III. Z zazdrości o swoją żonę uwięził ją w zamku, a potem udusił. Szekspir pozostawił wątek chorego z zazdrości władcy i śmierci królowej, niemniej zakończył Opowieść zimową szczęśliwie. Królowa, zamieniona w posąg przez swoją wierną przyjaciółkę, ożyła, córka Leontesa powróciła, wybaczyła ojcu 16 lat rozłąki – wszyscy żyli długo i szczęśliwie. Hycnar wykpił jednak takie zakończenie. Życie to nie jest bajka, nie można podejmować decyzji, które prowadzą do dwóch zgonów i porzucenia nowo narodzonego dziecka, a potem wszystkiego w magiczny sposób naprawić. Magii nie ma, są konsekwencje.

O

Teatr w szachu Spektakl dzieli się (zresztą jak i oryginał) na dwie nieprzystające do siebie części. Pierwsza to jawna tragedia, mamy nawet powrót do tradycji antycznych – to wyrocznia z Delf ma wydać osąd na królowej. Hycnar, z pomocą oświetleniowców i dźwiękowców, wydobył również klasyczny podział na władców i podległych im ludzi. W tym kontekście zjawiskowa jest jedna z pierwszych scen, w której Leontes i Poliksenes stoją na szachownicy, za nimi tańczą ich poddani – pionki. Pośrodku stoi jedna królowa, to o nią toczy się rozgrywka. Również mały książę bawi się szachami – uczy się swojej przyszłej roli.

28-29

Niestety koncepcja życia jako partii szachów kończy się dość szybko, co pozostawia pewien niedosyty – pomysł był ciekawy, świetnie zaaranżowany, tylko nic z niego nie wynikło. W Zimowej opowieści Hycnara to właśnie efekty i pomysły pozatekstowe odgrywają kluczową rolę i tuszują wiele mankamentów, np. nieudane tłumaczenie, któremu brakuje lekkości tekstu scenicznego (po co po raz kolejny tłumaczyć Szekspira, skoro dobry teatralnie jest przekład Słomczyńskiego?), niejednolite ubrania sług, niepotrzebny mikrofon w scenie z szachownicą czy dość tandetną i groteskową drugą część. Uchybienia inscenizacji maskują również aktorzy. Hermiona jest zjawiskowa, a to zasługa dobrze obsadzonej i przebranej Patrycji Soliman. Potrafi zagrać wesołą gospodynię pałacu, jak również niewinną skazaną na śmierć. Jej mowa obronna cechuje się głębią i wiarygodnością. Równie wiarygodny jest król wykreowany przez Oskara Hamerskiego. Jego szaleństwo jest tak prawdziwe, jak poczucie winy. Widać w nim silną osobowość, jego bohater prowadzi w pierwszej części spektaklu. Mateusz Rusin nawet w pobocznym wątku, jak zwykle, zachwyca. Pozostaje tylko żal, że jeszcze nie dostał swojej głównej, zasłużonej, roli. Ponadto warta uwagi jest jeszcze Paulina. Wydaje się, że w reżyserii Hycnara i aranżacji Justyny Kowalskiej postać ta zdobywa feministyczne rysy. Jest stanowczą, mocną kobietą, która nie boi się nikogo i chwilami opanowuje całą scenę, z pożytkiem dla przedstawienia.

Efektywna sztuka Sztuce towarzyszą także zjawiskowe efekty specjalne. Fenomenalny jest koniec pierwszej części – sługa króla porzuca Perditę, towarzyszy temu głęboki głos Marynarza, szum fal i burzy, a wszystko wieńczy zachwycająca gra świateł i filmu. Przywodzi to na myśl nie tylko Burzę Szekspira, lecz także romantyczne pejzaże, czy nawet conradowskich samotnych bohaterów. Widz, wychodząc na przerwę, może poczuć, że był świadkiem zjawiskowej sztuki, a jego apetyt na kolejną czść rośnie. Niestety powrót okazuje się rozczarowujący. Chociaż w tym tandetnym szaleństwie jest osobliwa metoda, która dobrze oddaje pomysł i koncepcję reżysera. Widzów wita szpitalne łóżko (prze-

niesione z typowego NFZ-owskiego szpitala), na którym dogorywa król. Nie potrafi on poradzić sobie z błędami popełnionymi w przeszłości. Na scenę wchodzi jego zmarły synek, który przeistacza się w nastolatka, będącego od teraz Czasem (wersją Chóru w Zimowej opowieści). Powraca klasyczna część dramatu – widzom zostają streszczone kolejne wydarzenia. Czas iście szekspirowsko prosi, by nie zważać na prawa natury, on ma moc i przyspiesza akcję o szesnaście lat. Robi to w zjawiskowy sposób przeniesiony z teatru elżbietańskiego. Bohater ten, wyśpiewując partie Chóru, lata bowiem nad sceną. Zastosowanie tego triku sprawia, że nawet jego jarmarczny kostium nie razi widzów.

Nie ma szczęścia Czas pojawia się w tej samej funkcji jeszcze raz, streszcza kilka scen, które najwyraźniej reżyser postanowił ominąć. Zresztą może to i lepiej, może nawet Czas powinien streścić całą drugą część, wtedy nie byłoby Maski, kowboja, gangsterskiego pastuszka ani Świętego Mikołaja (w wersji rozpowszechnionej przez firmę Coca-Cola), a co za tym idzie – uczucia przekombinowania. Można bronić koncepcji Hycnara, tłumacząc, że chciał pokazać w konwencji karnawalizacji wszystko to, co się dzieje w drugiej części. Zakpić w ten sposób z banalnego i magicznego szczęśliwego zakończenia. Reżyser przyznał, że teatr jest przecież pewną ułudą, umową, kreacją i jednocześnie esencją. Będzie to jednak obrona przegranej sprawy. Sceny ze święta strzyżenia owiec są jawnie zbyt tandetne, chaotyczne i groteskowe. Reżyser wyznał, że miał z nimi największy problem. A to zdecydowanie widać. Na szczęście zakończenie jest znacznie lepsze. Ostatnia scena powraca do stylistyki pierwszej – z teatru kiczu przenosi do sfery sacrum. Chociaż nie wiadomo, co się właściwie stało, ile w tym snu, ile prawdy. Córka powróciła i matka ożyła – zima przeradza się w wiosnę, ożywa mit o Demeter i Persefonie. Hermiona ma na sobie jednak zakrwawioną białą suknię. Może jednak nie ma powrotu z grobu? Nie ma przebaczenia, a król umarł samotnie, ogarnięty poczuciem winy. Zdaje się, że takie rozwiązanie wybrał Hycnar. Jego wersja jawi się więc jako smutna zimowa opowieść, ostrzegająca, że po tylu błędach i zbrodniach nie może być happy endu. 0

fot. Bartek Warzecha

Nie zobaczycie bajki


recenzje /

Instrukcja bycia człowiekiem Wiele mówi się o przekraczaniu granic w teatrze, klasyka na scenie ma się jednak

siebie całkowitą uwagę publiczności i nie pozwala się zdominować przez zuchwałe

całkiem dobrze. Po utrzymującym się przez wiele lat sukcesie Mistrza i Małgorzaty

zwierzę. Poza zachowaniem indywidualności swych postaci wielkim sukcesem sce-

w Teatrze Współczesnym Maciej Englert sięgnął po tekst jednego z wcześniejszych

nicznym aktorów jest relacja, jaką zbudowali między swoimi bohaterami. Empatyczny

opowiadań Bułhakowa – Psie serce.

widz może zarówno wzruszyć się serdecznością i przywiązaniem rodzącym się w nich

Reżyser spektaklu już niejednokrotnie udowadniał, że wybór adaptowanych przez niego

na etapie dochodzenia Szarika do sił, jak i przerazić się agresją i rozczarować bezrad-

tekstów nigdy nie jest przypadkowy, ale odwołuje się do interpretacji aktualnej rzeczywi-

nością obu, kiedy pies przybierze ludzką postać. Ich oswajanie się, a następnie rosnąca

stości. Tym razem prezentuje historię bezdomnego psa Szarika (Borys Szyc) i szanowane-

frustracja angażują emocjonalnie nawet najbardziej zdystansowanych.

go, przywracającego ludziom młodość lekarza, Filipa Filipowicza Preobrażeńskiego (Krzysz-

Wydarzenia, w których biorą udział bohaterowie, dzieją się w przeważającej części

tof Wakuliński). Niewinne z pozoru spotkanie nie zapowiada eksperymentu doktora, który

w siedmiopokojowym mieszkaniu Profesora, ale także momentami na moskiewskich uli-

wszczepi czworonogowi przysadkę mózgową i ludzkie jądra. W efekcie kundel nie tylko bez

cach. Scenografowie świetnie radzą sobie z tym wyzwaniem. Wyraźnie wyróżnia się tu pla-

trudu zacznie poruszać się na dwóch nogach i w pozycji wyprostowanej, lecz także mówić

ny. W najgłębszych zakątkach sceny częściej widoczne są elementy sowieckiej rzeczywi-

oraz wykonywać wszystkie przypisane rodzajowi ludzkiemu czynności. Dla tożsamości nowo

stości – zbiorowiska ludzi w tle z orkiestrą dętą i pilnującymi porządku oficerami. Bliżej

stworzonego człowieka decydujące znaczenie okaże się mieć materiał genetyczny pobrany

proste elementy: stół, biurko, wypchana sowa. Z jednej strony bez trudu przenoszą nas do

od przypadkowego, a przed śmiercią znacząco skonfliktowanego z prawem mężczyzny.

lat 20., a z drugiej – wszystkie zostały zaprojektowane na tyle funkcjonalnie, aby umożliwić

Tekst daje niezliczone możliwości sceniczne, które są realizowane w spektaklu

Szarikowi skoki i szaleństwa, zapewniające nieustanny dynamizm sceny. Potencjał zawarty

świadomie, jedna po drugiej. Powstaje widowisko momentami przypominające baśń

w spontaniczności i nieprzewidywalności psa mógł zostać dzięki nim w pełni zrealizowany.

– Szarik na oprószonej śniegiem i pokrytej zaspami scenie opowiada o smutnym losie

Muzyka, kostiumy, światło – wszystkie te elementy sprawnie prowadzą nas przez opo-

bezdomnego kundla. Innym razem inscenizacja odwołuje się do filmu science fiction,

wieść i pomagają ulec czemuś, co nazywamy iluzją teatru. Są na tyle oszczędne, że nie od-

bohatera widzimy też w fazie przejściowej między kształtem psa i człowieka. Dwuipół-

wracaja uwagi od gry aktorskiej. Mimo wątków politycznych i obecności przedstawicieli

godzinne przestawienie jest jednak spójne. Englert miał na tekst pomysł, który od po-

władzy sowieckiej tworzą atmosferę lekkości i beztroski. Pozwalają wybrzmieć satyrycz-

czątku do końca uczciwie nam zaprezentował.

nemu rysowi utworu, który raz po raz wywołuje na widowni śmiech. Wdzięczna publiczność

Reżyser postawił przede wszystkim na zespół. Być może jest to oczywista konse-

w finale docenia tę starannie wyreżyserowaną całość długimi owacjami na stojąco.

kwencja obcowania z Bułhakowem i plejadą jego niebanalnych bohaterów, gdy zamie-

Po wyjściu z sali, kiedy opadną już pierwsze emocje, bo wrażenie wciąż pozosta-

rza się powołać ich do życia na scenie. Odtwórca głównej roli, Borys Szyc, zarówno jako

je, zastanawia, dlaczego niemal stuletni tekst rosyjskiego klasyka przypomniany

pies, jak i przeobrażony w człowieka Szarikow nie ma sobie równych. Rola wymaga nie-

został dziś w Teatrze Współczesnym. Twórcy spektaklu dają świadectwo: uczłowie-

małej kondycji fizycznej, aby swobodnie biegać, skakać i uganiać się za kotem, ale tak-

czony, ale jednak pies. Opozycja ta sprawia, że szukanie właściwości ludzkiego serca

że szczególnego zmysłu obserwacji i analizy zachowań zwierzęcia, które Szyc ze zdu-

zajmuje nas jeszcze długo po opuszczeniu widowni. Jeżeli wygląd to za mało, otwar-

miewającą wiernością odtwarza. Odegranie roli zwierzęcia nie jest w zawodzie aktora

te pozostaje pytanie o def inicję człowieczeństwa.

ANGElika kubicka

niczym nowym, aktualnie m.in. na scenie Teatru Dramatycznego Michał Piela wciela się w rolę Niedźwiedzia Wojtka. Szyc robi to jednak z naturalnością, która sprawia, że momentami chciałoby się wyciągnąć rękę z widowni i pogłaskać Szarika. Odtwórca głównej roli ma także doskonałego partnera scenicznego. Krzysztof Wa-

re ż . M a c i ej E ng l e r t

Tea tr Wsp ó ł c ze sny

ocena:

88888

fot. Magda Hueckel

kuliński jako Profesor Filip Filipowicz Preobrażeński również wielokrotnie ściąga na

Psie serce

grudzień 2017


Książka

/ opowiem Ci bajkę...

Jaka magisterka?! MAGIEL! MAGIEL! Tylko MAGIEL!

Opowieści tysiąca Islandia Zapierająca dech w piersiach przyroda Islandii sprzyja wierze w czary i magiczne istoty. W żadnym innym europejskim kraju wiara w mityczne stwory nie jest tak żywa jak na Islandii. Można nawet odnieść wrażenie, że liczba elfów żyjących w tej niesamowitej, lodowej krainie przewyższa populację ludzi. Podróżując po Islandii, często można dostrzec ustawione wzdłuż dróg niewielkie skalne chatki elfów, zwanych także Ukrytymi bądź Niewidzialnymi Ludźmi. W niektórych miejscach wybudowane są także miniaturowe kościoły, co nie powinno wywoływać zdziwienia – wszak islandzkie legendy stanowią niezwykłe połączenie mitologii nordyckiej i tradycji chrześcijańskiej. Istnieją dwie główne teorie dotyczące pochodzenia elfów – obie mają podłoże religijne. Niektórzy twierdzą, że elfy, podobnie jak ludzie, są potomkami Adama i Ewy, ze względu na błąd swej matki zostały jednak skazane na wieczne ukrywanie się wśród

skał. Pewnego razu Bóg poprosił Ewę, by pokazała mu swoje dzieci. Kobieta nie zdążyła jeszcze tego dnia wykąpać wszystkich niemowląt, brudne latorośle schowała więc wśród krzewów. Bóg postanowił, że za karę te dzieci Ewy już zawsze będą musiały żyć w ukryciu. Tak narodzili się Niewidzialni Ludzie. Druga legenda traktująca o korzeniach elfów jest nieco bardziej mroczna. Kiedy Lucyfer postanowił zbuntować się przeciwko Bogu, członkowie wszystkich zastępów niebieskich musieli opowiedzieć się po którejś ze stron sporu. Pewna grupa cherubów pozostała jednak neutralna, nie chciała otwarcie angażować się w konflikt. Bóg zesłał niezdecydowane anioły na ziemię, gdzie, jako elfy, zamieszkały na Islandii – w krainie lodu i ognia, położonej między niebem a piekłem. Marta Pawłowska

Dania Dania – to właśnie tu, w mieście Odense, 2 kwietnia 1875 r. przyszedł na świat wybitny baśniopisarz Hans Christian Andersen. Kto z nas nie zna jego twórczości: Dziewczynki z zapałkami, Brzydkiego kaczątka czy Księżniczki na ziarnku grochu? Przyszły pisarz urodził się w ubogiej duńskiej rodzinie, jego ojciec był szewcem, matka zaś niepiśmienną praczką. Młody Hans Christian Andersen marzył o karierze aktora, jako 14-latek śpiewał wspaniałym wysokim głosem, został nawet przyjęty do Duńskiego Teatru Królewskiego. Niedługo potem zaczął przechodzić mutację i stracił ten atut. Podobno za namową kolegi, który stwierdził, że bardziej przypomina mu poetę niżeli aktora, przyszły bajkopisarz zaczął tworzyć. Początkowo Andersen swoją twórczość kierował do dorosłych – pisał sztuki teatralne, a dopiero z czasem zaczął tworzyć baśnie. Według niektórych stało się tak za sprawą jego babci, która od najmłodszych lat opowiadała mu w barwny i inspirujący

sposób o królewskich korzeniach ich rodziny. Po wydaniu pierwszego zbioru baśni krytycy literaccy zarzucili twórczości baśniopisarza brak wartości wychowawczej i zbyt dużą swobodę. Niezrażony negatywnymi komentarzami wciąż tworzył. Między rokiem 1835 a 1872 napisał łącznie 156 baśni. Jego utwory, tłumaczone na różne języki i licznie wydawane, stały się rozpoznawalne na całym świecie, do dziś opublikowano je w 80 językach. Jeszcze za życia Hans Christian Andersen zyskał sławę i szacunek w całej Danii. Baśnie spod jego pióra są bogate w treści moralne, filozoficzne i społeczne, potrafią swoją fabułą zainteresować nie tylko najmłodszych, lecz także dojrzalszych czytelników. Sam Andersen porównywał je do pudełek, uważał, że dzieci oglądają ich opakowanie, dorośli mają zaś zajrzeć do ich wnętrza. Mikołaj Stachera

Francja Francuski pisarz Charles Perrault spopularyzował większość znanych obecnie baśni, wydając w 1697 r. Bajki Babci Gąski (fr. Les Contes de ma Mère l’Oye). Bazował na opowieściach ludowych, a jego styl był pełen erotyzmu i okrucieństwa. Dlatego już wtedy powstawały okrojone wersje książki, odpowiednie dla dzieci. W zbiorze znajdziemy osiem baśni, zakończonych krótkim, rymowanym morałem, dopasowanym do stylu życia XVII-wiecznych Francuzów. W ten sposób ze Śpiącej Królewny dowiemy się, że nie powinno się spieszyć z małżeństwem, z Czerwonego Kapturka, że niebezpiecznie jest rozmawiać z nieznajomymi mężczyznami, a z Tomcia Palucha, że nawet niezbyt urodziwe i mało inteligentne dzieci mogą być pociechą dla rodziców. Co więcej, wszystkie baśnie były dużo mroczniejsze od swoich współczesnych wersji. Obecnie wiele zakończeń i postaci jest zmodyfikowanych. W oryginale Czerwony Kaptu-

rek ginie zjedzony przez wilka, a losy Śpiącej Królewny nie kończą się po przebudzeniu ze snu. Okazuje się, że matka księcia pochodziła z rodu wilkołaków i chciałaby zjeść księżniczkę i jej dzieci. Jeżeli chodzi o Kopciuszka, ta historia przetrwała w niemal niezmienionej formie do dzisiaj. Jedyną zmianę znajdziemy w wersji baśni napisanej przez braci Grimm, tam przyrodnie siostry obcinają sobie pięty, żeby pantofelek pasował na ich stopy. Twórczość Charles’a Perraulta stała się punktem wyjścia dla wielu późniejszych twórców. Pomimo że nie wiadomo, w jakim stopniu była ona jedynie modyfikacją znanych ludowych opowieści, to właśnie zaproponowana przez niego wersja dała podstawy współczesnym interpretacjom tradycyjnych baśni. Jagoda Libionka

Niemcy Większości z nas dzieciństwo kojarzy się z czytaniem takich baśni jak Jaś i Małgosia czy Kot w butach. Nie każdy jednak pamięta, że są to opowieści autorstwa pochodzących z Niemiec Wilhelma i Jacoba Grimmów. Po raz pierwszy zostały one wydane w dwóch tomach na początku XIX w. Pisarze wzorowali się na starych baśniach, bajkach i mitach, które w dzisiejszych czasach zostałyby uznane za zbyt okrutne i brutalne, aby czytały je dzieci. Światowi stworzonemu przez Grimmów zdecydowanie daleko było do cukierkowej rzeczywistości współczesnej wersji tych historii. W Śpiącej królewnie matka księcia planuje zjeść swoje wnuki, a Wilk z Czerwonego Kapturka brutalnie morduje babcię i kroi jej ciało na kawałki. Inny twórca bajek, Heinrich Hoffmann, także nie oszczędzał małych czytelników. Bohaterami jego bajek są dzieci, które za złe zachowanie zostają ukarane w bardzo bru-

30-31

talny sposób. W zbiorze Staś Straszydło. Złota różdżka, czyli bajki dla niegrzecznych dzieci. Czytajcie dzieci, uczcie się, jak to niegrzecznym bywa źle pojawiają się Michał niejadek, który umiera z głodu, Juleczek okaleczony przez obcięcie palców, a także Józio dotkliwie pogryziony przez psa. Łyżką miodu w tej beczce dziegciu jest Pszczółka Maja i jej przygody, autorstwa Waldemara Bonselsa. Większość z nas kojarzy Maję z niedzielną wieczorynką i głosem Zbigniewa Wodeckiego. Pierwowzorem popularnej animacji były opowiadania, w oryginale napisane w języku niemieckim, pochodzące z początku XX w. Ich bohaterką jest urocza pszczółka, a akcja toczy się w świecie owadów. Katarzyna Branowska


opowiem Ci bajkę... /

KSiążka

i jednej krainy Rosja Bohaterowie rosyjskich bajek z chęcią pomagają ukochanej osobie bądź spełniają jej życzenia, nawet za cenę własnego cierpienia. Dobrym przykładem będzie chociażby puszkinowski rybak, z ciężkim sercem proszący złotą rybkę o spełnianie coraz bardziej wymyślnych żądań jego żony. Protagoniści magicznych opowieści słuchają rad starszych, mimo że na początku wydają się one pozbawione sensu. Ten wzór dostrzegamy w bajce o zaczarowanym koniu. Chłopiec zaraz po wyruszeniu do miasta na targ konny spotyka staruszka. Radzi on, by bohater wybrał nie najbardziej okazałego rumaka, a chudą szkapę, której prawdziwą formę zobaczy dopiero, gdy przez dwanaście poranków i dwanaście wieczorów będzie ją wypasać na zielonych, pokrytych rosą pastwiskach. Młodzieniec usłuchał rady, a zabiedzony konik okazał się pięknym, co więcej, zaczarowanym rumakiem, gotowym nieść mu pomoc w każdej sytuacji.

Interesującą cechą rosyjskich bajek jest obecność magicznego pomocnika, który towarzyszy bohaterowi w wykonywaniu wymyślnych zadań i prób. Zauważymy ją na przykład w bajce o Żar-Ptaku. Rosyjski folklor obfituje również w istoty mające bezpośredni wpływ na życie ludzi. Jedną z nich jest duszek chroniący domostwa – domowoj. Opiekuje się on mieszkaniem, jednak gdy się zdenerwuje, chowa rzeczy domowników. W baśniach pochodzących z Rosji znajdziemy również okrutne kary i (niekiedy) miłościwe ułaskawienia. Po lekturze możemy odczuwać lekki niepokój, nie odwodzi to jednak od sięgnięcia po kolejną opowieść. By uzyskać szerszy obraz rosyjskiego świata magicznego, warto przyjrzeć się pełnej zwrotów akcji Baśni o carze Sałtanie Puszkina czy bajkom pisanym dla wnuków przez Katarzynę II. Michalina Domańska

Bliski Wschód W imię Allacha litościwego i miłosiernego: chwała Allachowi władcy światów (…). Niech to błogosławieństwo i pokój trwają nieprzerwanie aż po dzień sądu – od tych słów, nawiązujących do Al-Fatihy – pierwszej sury Koranu zaczyna się zbiór opowiadań, należący do kanwy światowej literatury, a mianowicie Księga tysiąca i jednej nocy. Wielu z nas, w dziecięcych latach, słuchało barwnych i pełnych morałów opowieści królowej Szeherezady oraz z napięciem śledziło przygody Sindbada Żeglarza. Baśnie, które pamiętamy z dzieciństwa, są jednak wersją znacznie ocenzurowaną, pozbawioną przesadnej brutalności. Przede wszystkim brakuje im wpływu oryginalnego skrajnie patriarchalnego systemu społecznego i przesycenia elementami religii muzułmańskiej, od czego nie stronią wersje bliższe pierwowzorowi. Korzenie najstarszej arabskiej wersji Księgi sięgają IX-wiecznego Bagdadu; na wariant, który dotarł do Europy na początku XVII w., składają się jednak zarówno indyjsko-perskie opowieści, jak i egipskie interpretacje oryginalnych baśni. Trzon tego zbioru stanowią opowieści

Szeherezady, których kontekstem jest historia króla Szachrijara i jego brata Szachzamana. Obaj zdradzani przez swoje małżonki bez mrugnięcia okiem zabijają je, po czym król Szachrijar postanawia zemścić się na kobietach w swoim królestwie, każdej nocy pozbawiając jedną z nich dziewictwa, a następnie życia. Kiedy po trzech latach (co daje bagatela blisko 1100 zamordowanych) przychodzi kolej na córkę wezyra, Szeherezadę, wpada ona na pomysł zaciekawienia króla swoimi opowiadaniami, aby odsunąć od siebie los, jaki spotkał wszystkie jej poprzedniczki. W historiach, które przedstawia, islam wielokrotnie miesza się z ludowymi legendami. Księga tysiąca i jednej nocy pobudza wyobraźnię, opisując przepych panujący niegdyś w pałacach arabskich i perskich władców. Cieszy też przygodami dzielnych bohaterów, ale jednocześnie propaguje treści, które z punktu widzenia współczesnego europejskiego odbiorcy są trudne do przyjęcia. Mateusz Fiedosiuk

Polska Polskie baśnie i legendy kojarzą się zazwyczaj z opowieściami o kwiecie paproci, smoku wawelskim czy Warsie i Sawie. Kim są jednak autorzy historii, które większość osób byłaby w stanie streścić bez zająknięcia? Czasem trudno podać od razu jakieś nazwisko, mimo że nawet we współczesnych zbiorowych wydaniach każda opowieść jest podpisana. Chyba utarło się, że w historii polskiej literatury nie było nikogo takiego jak bracia Grimm czy Hans Christian Andersen. Baśnie funkcjonują bardziej jako anonimowe teksty, „dobro wspólne”, które skądś się wzięło, tylko trudno wskazać źródło. Tymczasem chociażby w pierwszej połowie XIX w. – wtedy, kiedy swoje teksty wydawali też Grimmowie – w polskim społeczeństwie panowało ogromne zainteresowanie twórczością ludową, co skutkowało nie tylko Balladami i romansami, lecz także (albo

przede wszystkim) licznymi wyprawami młodych pisarzy po wsiach w celu spisywania opowieści gminnych. Wtedy też ukazały się zbiory obecnie mało znanych Kazimierza Wójcickiego, Romana Zmorskiego czy Lucjana Siemieńskiego, pełne baśni i podań ukazujących słowiański folklor. Można by wymieniać kolejne nazwiska autorów, którzy publikowali baśnie i podania w następnych latach. Większość tych zbiorów tkwi teraz jednak w zapomnieniu, niewydawana w całości od co najmniej kilkudziesięciu lat (choć są również takie, które czekają na pełną edycję już ponad wiek, mimo że opowieści z nich wybrane regularnie pojawiają się w zbiorowych wydaniach). Dość smutny to obraz – zapomniane są książki, po które mogą sięgnąć dzieci i dorośli. Może warto byłoby zetrzreć z nich kurz? Sabina Raczyńska

Grecja Kraina okaleczonych bogów – tak o Grecji (a właściwie o Elladzie) pisał Albert Camus. To właśnie opowieści o dwunastce olimpijskiej i jej przygodach tworzą jedną z najsławniejszych mitologii. Składają się na nią historie o kazirodztwie, zdradach, zemście. Przepełnione są one jednak również wiarą, że nad ludźmi czuwają poszczególni bogowie. Apollo pomagał w chorobie, Artemida – przezwyciężać trudy życia, a Hefajstos – z wszelkimi rzemieślniczymi problemami. Później przyszli Rzymianie i zagarnęli greckich władców Olimpu. I tak ogniska domowego nie strzegła już Hestia, a Junona. Eros został Amorem. Afrodyta oddała swoją koronę najpiękniejszej Wenus, a jej brat Ares wywoływał wojny jako Mars. Potem nastały jeszcze gorsze czasy, które trwają do dziś. Orfeusz nie był już jedynym, który zmartwychwstał, przyszedł Jezus i przyćmił czyn swojego poprzednika. W czasach konsumpcjonizmu powrócono do mitologii, spostrze-

żono jej potencjał marketingowy. Niestety wyszło dość groteskowo. Wojownik spod Troi – Ajaks – stał się płynnym wojownikiem z kamieniem i rdzą, Eros powraca zawsze w okolicach 14 lutego, Hermes patronuje greckiej poczcie, a Hades – firmom pogrzebowym. Niemniej, jeżeli tylko ktoś wystarczająco dobrze poszuka, to podczas współczesnych Dionizji znajdzie na górze Olimp wyznawców hellenizmu, którzy nadal kultywują wiarę swoich przodków. Będąc w Grecji, nietrudno uwierzyć, że gdzieś tam wysoko w górach, żyją sobie odcięci od świata wyznawcy dwunastki olimpijskiej. Poświęcają kilka kóz ku czci swoich bogów, uprawiają gaje oliwne i w spokoju czekają, aż udadzą się do Elizjum, by spotkać Hadesa i pobawić się z uroczym Cerberem. Marta Dziedzicka

grudzień 2017


Książka

/ bajeczny marketing

Bajeczny marketing T ekst:

graf. flickr.com

Stany Zjednoczone wykreowały wzorzec baśni z dobrym zakończeniem, częściowo na wzór wiary w amercian dream. Sen o potędze został jednak przez historię zdyskredytowany. Czy to samo stało się z baśniami? K ata r z y n a Kowa l e w s k a

awne postaci z baśni bardzo często nie żyły długo i szczęśliwie. Nierzadko na końcu historii nie żyły wcale. Dotyczy to nie tylko zamarzniętej dziewczynki z zapałkami czy przemienionej w morską pianę syrenki. W Wielkiej masakrze kotów i innych epizodach francuskiej historii kultury Robert Danton wyjawia, że Czerwony Kapturek nie uchronił się przed kłami wilka, a mąż pięknej Belli pozostał bestią i pożerał własne dzieci. Baśnie, podania, mity oraz legendy to w dużej mierze krwawe historie, które w XX w. świat komercji zaczął przemalowywać w cukierkowe wzory z doczepianymi serduszkami, obrączkami i biegnącymi śmiało w dal liniami życia. Jednocześnie uwikłał nowe realizacje klasycznych motywów w ekonomię. Jak zmieniło to funkcjonowanie i odbiór baśni? A może ekonomia była w nich obecna od zawsze?

w pudełku? Wiary w poprawę losu dzięki pokorze i dobremu sercu? Czy raczej współczesnego zniewolenia konsumentów, którzy oglądają wymyślone życie przez szklaną taflę ekranu? Nasuwa się zasadnicze pytanie: czy i jak wiara w bajki funkcjonuje współcześnie? Czy fairy tale dream, analogiczny do american dream, gdzie każdy dzięki własnym siłom może zajść na szczyt, wciąż ma rację bytu? Wydaje się, że zwyciężył sen o konsumpcjonizmie. Sen o świecie, w którym każdy dzień mechanicznej pracy służy zagłębianiu się w ocean materializmu.

Fairy tale dream?

Nowy sen

Obecnie bardzo dobrze prosperuje rynek baśniowy. Oferuje kolorowe koszulki w księżniczki, piórniki z rycerzami czy bardziej współczesnymi wojownikami, plecaki z wróżkami i tak dalej. Niewidzialna ręka rynku dzierży różdżkę i paradoksalnie odziera baśnie z magii, poddając je twardym prawom ekonomii. Reklama napędza popyt, popyt stymuluje podaż i w końcu baśniowa wyprawka dla księżniczki czy małego księcia daje wyjątkową moc… wpasowania się w środowisko rówieśników. Elementy baśni są wplatane w rzeczywistość w zniekształconych wersji i często tracą swoje dotychczasowe znaczenie. Czego symbolem staje się Kopciuszek spoglądający zza plastikowej szybki

Ocean materializmu to metafora zaczerpnięta z Kochanie, zabiłam nasze koty Doroty Masłowskiej. W zbiorniku pływają tragikomiczne syreny żyjące na pograniczu baśni i rzeczywistości, pogardzające światem ludzi, a jednocześnie marzące o pięknych włosach oraz nowych spodniach. Wiara w dobre zakończenia się wyczerpała. Syreny nie myślą o oczyszczeniu zaśmieconego oceanu, ale o zakupie nowych akcesoriów. Żywią pragnienia o charakterze doczesnym, które można by nazwać: beautiful hair dream czy new lipstick dream. Mają bardzo niewiele marzeń związanych ze sferą duchową. Może z wyjątkiem snu o miłości, chociaż ide-

D

32-33

Czuwa nad nimi wróżka chrzestna – rynek baśni.

alistyczne znaczenie tego uczucia we współczesnych czasach można kwestionować. Wypaczony obraz syren nie tylko odzwierciedla mechanizmy kierujące współczesnym konsumentem, lecz także pokazuje, co dzieje się z baśnią po wkroczeniu do materialnego świata.

Biznes czarodzieja W Jak zostałam wiedźmą zła czarownica wyposażona jest w iPuderniczkę z ekranem dotykowym i podpiera się kijkiem do nordic walkingu. Dziecko nie boi się takich czarnych charakterów: Możesz mnie zjeść, ale co mi za to kupisz? – pyta. Wstępu do Krainy Snu pilnuje kasjer pytający o Senną Kartę dziwnie przypominającą kartę stałego klienta czy klubu danej marki. Nie tylko te elementy brzmią znajomo i jakby… rzeczywiście. Świat współczesnych baśni często funkcjonuje analogicznie do świata ludzi. Czarodzieje z Harry’ego Pottera mają własne sklepy, banki, a nawet walutę: złote galeony, srebrne sykle i brązowe knuty. Fani wyliczyli, że jeden galeon to 17 sykli, a jeden sykl to 21 knutów. Jeden galeon to zatem 357 knutów. Ekonomia baśni staje się więc pojęciem dosłownym. Co ciekawe w świecie czarodziejów pieniędzy nie można wyczarować, o czym mówi prawo Gampa, z angielskiego Gamp’s Law of Elemental Transfiguration, którego nazwa brzmi bardzo naukowo. Współczesnym postaciom baśniowym osadzonym w obecnych realiach najwyraźniej trudno uciec od ekonomii. To pokazuje, że świat współczesny nierozerwalnie związany jest z pieniądzem i coraz trudniej wyobrazić sobie nowoczesną rzeczywistość,


bajeczny marketing /

Przedsiębiorczy Zeus Wątki ekonomiczne w opowieściach nie są jednak wymysłem współczesnych czasów. Już bogowie greccy okazywali chciwość. Według jednego z mitów Zeus miał wybrać, którą część upolowanych zwierząt chce dostawać w ofierze. Na jednym półmisku Prometeusz przygotował dla niego kości oraz wnętrzności pokryte cienką warstwą tłuszczu, a na drugim – mięso zakryte skórą. Zeus, myśląc, że pod tłuszczem znajdzie mięso, wybrał pierwszy zestaw. Od tej pory ludzie składali mu ofiary z kości. Z kolei bohaterowie z baśni braci Grimm otrzymali magiczne podarunki mające im zapewnić dobrobyt. Jednym z nich był stolik, który po wymówieniu zaklęcia stoliczku, nakryj się!, zapełniał się potrawami, a drugim: osioł, który na hasło: osiołku, połóż się!, wydalał monety. Zły karczmarz okradł braci z podarunków i dopiero trzeci brat, właściciel magicznej rózgi reagującej na zaklęcie: bij, kiju samobiju!, odzyskał utracone dobra. Ekonomiczna historia Kopciuszka wpisuje się w klasyczne hasło: „ o d pucybuta do milionera”. Osiąga szczęście, miłość, dostatek finansowy. Główna bohaterka to zatem człowiek sukcesu, realizuje mit american dream. Nowe szaty króla także można postrzegać jako historię dwóch inteligentnych przedsiębiorców. Dwaj tkacze-oszuści to bardzo sprawni biznesmeni, przeprowadzający skuteczną transakcję finansową. Pieniądz w różnych postaciach, a także chęć posiadania towarzyszą zatem bohaterom baśni, podań, mitów od wieków. Obecnie wątków ekonomicznych jest znacznie więcej, co wiąże się z różnicami w mentalności ludzi, systemie wartości, a także organizacji współczesnego świata.

Dobry czarny charakter Zmieniają się również typy bohaterów. Wampiry i wilkołaki walczą z modelem księcia rycerza. Ideał księżniczki jest zachwiany

przez buntowniczkę o nadprzyrodzonych zdolnościach. Jednym z ciekawszych zjawisk jest zacieranie się granicy między dobrem a złem. Stworzenia niegdyś uznane za czarne charaktery zyskują wiele cech pozytywnych, stają się nawet upragnionym modelem bohatera. Za przykład może posłużyć seria Underground, gdzie w każdej z grup stworzeń (u ludzi, wilkołaków, wampirów) można znaleźć zarówno postaci pozytywne, jak i negatywne. Taka wizja bardziej odpowiada rzeczywistości, która przecież nie jest czarno-biała. Rozpowszechnia też wiarę, że swój los można odmienić, zarówno na gorsze, jak i na lepsze; jeśli się tylko chce podjąć działanie. Do tego zaś rynek baśniowy już nie zachęca, bo wiązałoby się to z oderwaniem się od lektury książki czy seansu filmowego.

ego. Analogicznie dzieje się z wątkiem zagubienia w lesie. Jednak bohater horroru raczej nie znajdzie przyjaznej chatki krasnoludków, lecz – dom grozy. Fabuła horroru o duchach czy bajki o łabędziach zaczyna wplatać się w codzienną rutynę. Wilkołak na poduszce czy wróżka na kubku będą ją współtworzyli. I tym samym to, co wyjątkowe, przestaje przełamywać codzienną szarość, lecz zaczyna się na nią składać. Najmroczniejsze baśnie żyją ze swoim odbiorcą długo i szczęśliwie. Konsument może spać w piżamie z nadrukiem wyjącego do księżyca wilkołaka na poduszce z rysunkiem promiennej księżniczki otrzymanej jako żartobliwy prezent urodzinowy. Księżniczka i wilk wcale sobie nie przeszkadzają. Kły zwierzęcia mogą czasem zahaczać o promienny uśmiech. Nikomu nic się nie dzieje. Czuwa nad nimi wróżka chrzestna – rynek baśni.

Ekonomiczna przyjaźń Baśnie w swoich cukierkowych i mrocznych odmianach mają się bardzo dobrze. Zaprzyjaźniły się z ekonomią i konsumentami. Przejęły od swoich przyjaciół sporo cech. Między innymi brak wiary w zakończenia. Dlatego nowe

graf. pixabay.com

choćby magiczną, bez reklam, kolorowych sloganów, rywalizacji drogich gadżetów i tak dalej. Rynek z baśni doskonale zaaklimatyzował się w realnym świecie. W sklepach internetowych można kupić różdżkę Malfoya, skarpetki Gryffindoru, miotłę Błyskawicę, a także jedyną w swoim rodzaju Tiarę Przydziału. Niektóre fora podają nawet wartość galeonów w ludzkich walutach.

KSiążka

Dom grozy Przy lekturze książki czy przy seansie filmowym konsumenta trzyma chęć przeżycia czegoś niezwykłego. Najlepiej w bezpiecznych czterech ścianach ciepłego pomieszczenia. Kontakt z baśnią stwarza pozory wybicia z rutyny. Odbiorca przeżywa coś niezwykłego, a jednocześnie siedzi bezpiecznie w fotelu. To adrenalina kontrolowana, dystans oddzielający od fikcyjnego świata pomaga go przeżywać. W odpowiedzi na to zjawisko na rynku wydawniczym, a także na ekranach można zobaczyć powrót do pierwotnego wzoru baśni pełnych krwi i grozy. Motyw zaklętego lustra w horrorach powraca w znacznie straszniejszej wersji, pokazując oblicza morderców, zjaw czy mrocznych alter

aranżacje baśni rzadko dzieła jednoczęściowe. Powstają w tomach (Wiedźmin, Harry Potter), częściach (Pocahontas, Pocahontas 2), odcinkach (seriale, tj. Once upon a time)... Można się zastanowić, czy współczesne społeczeństwo wierzy jeszcze w „dobre” zakończenia, czy nie żyje raczej pseudoszczęśliwymi końcami etapów. Księżniczka z księciem żyją szczęśliwie na końcu części pierwszej (albo i nie, opowieść się zawiesza, by zmotywować odbiorcę do sięgnięcia po następny rozdział). Próg kolorowej krainy zakupów zostaje przekroczony, a konsument wraca do rzeczywistości z pełnym koszykiem „szczęśliwych” artykułów. Jest to jednak zakończenie „chwilowo dobre”. Trwa do pojawienia się kolejnych potrzeb, z punktu widzenia ekonomii wiecznie niezaspokojonych, a przez to – upragnionych. I tak rodzi się miłość, ale nie aż po grób, bo grobu nie ma. To związek ekonomii z baśnią i baśni z ekonomią. Im silniejsza jest ich więź, tym skuteczniej wpływają na współczesnego konsumenta. 0

grudzień 2017


/ recenzje

Fever Ray Plunge

Mute Records

Tak bardzo jak pociągała dziwność późniejszych

szwedzkich konserwatystów próbujących instrumen-

wydawnictw The Knife, tak na debiucie Fever Ray

talizować seksualność kobiet). Przewijają się tu też

z 2009 r. poczułem się po prostu zagubiony. Jej

różne aspekty miłości XXI w. – internetowe randki,

pierwszy album był mariażem powolnych, ambien-

hook-upy czy BDSM. Na płycie słychać duży wpływ

towych ballad z popowymi strukturami piosenek.

industrialu i techno (w końcu za sterami produkcji

Słuchając To the Moon and Back , pierwszego singla

mamy Pedera Mannerfelta i Paulę Temple). Album

z Plunge , nie byłem pewien, czy jeszcze kiedyś dane

nasycony jest mechanicznymi, przeszywającymi syn-

mi będzie doświadczyć bardziej eksperymentalnej

thami i skaczącą perkusją (dochodzącą nawet do 160

strony Karin Dreijer. Sama piosenka, łącząca arpeggia

BPM). Do słabych stron Plunge należy z pewnością roz-

rodem z wczesnych wydawnictw The Knife z chwytli-

strzał jakości pomiędzy połowami – pierwsza zawiera

wą melodią, jest bardzo mylącym przedstawieniem al-

zdecydowanie mocniejsze piosenki. Płyta najbardziej

bumu. Na tej płycie nie znajdziecie połysku i atmosfe-

traci natomiast w środku (szczególnie instrumental-

rycznego popu debiutu, lecz pełnokrwisty i nerwowy

ny utwór tytułowy, sam w sobie bardzo nieinteresu-

elektro-industrial pop.

jący i przydługi). Zamykający album Mama’s Hand jest

Na Plunge szorstki i wyostrzony głos artystki nie

natomiast najbardziej delikatnym momentem (przy-

jest już tak skryty i zdeformowany jak na pierwszej

wołującym Na Na Na z Silent Shout), jednym z nie-

płycie, ale zdecydowanie bardziej bezpośredni. Te-

licznych w dyskograf ii Fever Ray, gdzie ujawnia ona

matycznie płyta nie odbiega od Shaking the Habitual

swoją wrażliwość. Zaskakujące zachowanie dla kogoś,

(ostatniego albumu The Knife), można nawet powie-

kto przez całą swoją karierę ukrywał się za maskami

dzieć, że jest jej rozszerzeniem. Poruszane kwestie

i przebraniami. Jednak teraz Fever Ray obnażyła się,

są podobne, szczególnie te bardziej polityczne i femi-

mur wokół niej upadł. To prawdziwa, wulgarna rewo-

nistyczne, czasem przedstawione w bardzo banalny,

lucja, a my chcemy być jej świadkami, bo nieczęsto

prawie prześmiewczy sposób ( This country makes

spotykamy się z czymś tak śmiałym.

M AC I E J B U Ń K O W S K I

Alternatywna muzyka w Polsce sprowadza się do

Coals nie zapominają o swoich początkach i wciąż

dwóch grup. Z jednej strony mamy do wyboru raczej

potraf ią osnuć mgłą cały pokój. A w 90’s babies ro-

mało odkrywcze, lecz popularne zespoły typu Organek

bią to z shoegazowym f inałem. Najciekawiej jest, gdy

czy Coma; z drugiej – projekty „piwniczne” o krótkiej

folkowa baśń spotyka synth-ambientowe meandry.

nazwie ze znacznie okrojoną liczbą fanów. Z początku

Nie jest pewne, czy androidy śnią o elektrycznych

Coals chciałoby się zakwalif ikować jako kolejny „dum-

owcach, ale Hoodie Blake mogłoby być ich kołysanką.

plingsowy” duet chłopak–dziewczyna i wypatrywać

Albo pieśnią pogrzebową. W której Kasia woła niczym

w trójkowym topie tygodnia. Potencjał był jednak

Królowa Olch w kurtce adidas.

dużo większy – wcześniej wydane Homework to epka

Nostalgia w Tamagotchi przejawia się nie tylko

nasiąknięta sennym folkowym klimatem, pełna wyrwa-

w inspiracjach, lecz także w formie fragmentów na-

nych z zaświatów wokaliz, a w całości radiowo lekka.

grań z dzieciństwa Węglów. Miło słyszeć wspomnienia

Kasia i Łukasz szybko przykuli uwagę obu frontów,

chrzcin, wesel czy stylizacje na polską duchologię.

o czym świadczy choćby występ na Off ie. Muzycy po-

Słuchając Dino Deano , można mieć przed oczami obraz

stawili jednak na nowe rozwiązania.

pokoju u dziadków, tak jakby ten zapach starych me-

Łukaszowe pady i gitara ustąpiły miejsca ambien-

bli przetłumaczono na nuty.

towym, glitchowym podkładom. Choć debiut jest

Nie obyło się jednak bez wad. VHS Nightmare jest

wciąż tak samo piosenkowy Tamagotchi jest pełne

zbyt chaotyczne, to trochę eksperyment na siłę, z ko-

nostalgii, przepełnione vibe lat 80., 90., jednocze-

lei S.I.T.C pomimo chwytliwego motywu przewodniego

śnie podszyte cloud rapowymi beatami. Ta mieszanka

sprawia wrażenie nieco generycznego kawałka. Nie

przynosi ciekawy efekt – Kasia miejscami przypomi-

zawsze też wszystko działa w pełnej symbiozie, cza-

na Elizabeth z Cocteau Twins, a gdzie indziej bawi się

sem sad-boyowe wpływy przytłaczają resztę, a prze-

w Yung Leana. Najlepiej gdy oba wcielenia współpra-

cież nie o to chodzi.

cują, a dzieje się to bardzo często. Mamy cukierkowe

Coals mają potencjał – czerpią garściami z klasyki,

Tamagotchi z przejmującym refrenem, analogowe

mają otwarty umysł na nowe nurty oraz – co naj-

Hauntology, Witch Club – tu słychać Lanę del Rey,

ważniejsze – potraf ią to wszystko podporządkować

East Street , gdzie Bones tańczy z pornograf icznym

swojemu unikalnemu stylowi. I chociaż czuć tu ducha

The Cure. Tęsknota za dniami nieprzeżytymi ogarnęła

smutnych dzieciaków w swetrach, teraz królują trzy

także bardziej rozrywkowe kierunki – MTV to energe-

paski. Kasia i Łuki poszukują i nie słuchają się nikogo.

tyczny, radiowy numer przywodzący na myśl Madonnę

Bardzo dobrze, tak trzeba żyć.

w dream popowych szatach.

34-35

M AC I E J K I E R K L A

ocena:

it hard to fuck , co prawdopodobnie odwołuje się do

Coals Tamagotchi Agora

x x x yz

xxxxz

ocena:

Skipping church, flip the work, hit the dirt like Tommy Drummond, bitch


home is where the hatred is /

Gdy ucichnie telewizja Gil Scott-Heron był inspiracją dla takich raperów jak Chuck D czy Eminem, jest uznawany za jednego z twórców hiphopu. Przekuwał swoją frustrację związaną z konfliktem rasowym w muzykę i poezję, inspirując Afroamerykanów do walki o równość rasową. T E K S T:

A L E X M A KOW S K I

dy Gil Scott-Heron zmarł w maju 2011 r., gros hip-hopowych artystów śpieszył z oddaniem hołdu muzykowi. Według Eminema Scott-Heron zainspirował cały hip-hop, a Lupe Fiasco napisał poemat zadedykowany zmarłemu artyście. Jego rola w formowaniu kultury hip-hopowej jest nieoceniona, żeby w pełni zrozumieć sztukę Scott-Herona, trzeba jednak być świadomym wydarzeń okresu, w jakim przyszło mu tworzyć. W USA w latach 60. kończył się czas obowiązywania praw Jima Crowa, Afroamerykanie pełni frustracji pragnęli zmian na lepsze. Nie były to marzenia, które wydawały się nieosiągalne – w drugiej połowie lat 50. pojawili się charyzmatyczni liderzy ruchów afroamerykańskich – Martin Luther King i Malcolm X – którzy, ciągnąc za sobą masy, chcieli doprowadzić do obalenia segregacji rasowej. Zamachy na obydwu z nich spowodowały jednak jeszcze większą frustrację w środowiskach Afroamerykanów i doprowadziły do zaognienia konf liktu rasowego. O ile śmierć Malcolma X ze względu na jego kontrowersyjne metody działania i legitymizowanie przemocy nie zjednoczyła wszystkich Afroamerykanów, o tyle zamach na Kinga był wstrząsem dla całej czarnej społeczności. Był to jasny znak, że pomimo pokojowych działań i prób dialogu Afroamerykanie dalej muszą się obawiać o swoje bezpieczeństwo, a zarazem zjednoczyć siły aby móc przeciwstawić się systemowemu rasizmowi.

G

Bezpośredni i prowokujący W tym momencie pojawił się Scott-Heron. Młody idealista i erudyta, z bardzo silną świadomością kulturową, zaczytany w poezji czarnego aktywisty Langstona Hughesa. Od początku działalności stanowczo podkreślał przywiązanie do swoich korzeni. Sztuka bluesmanów takich jak Bobby „Blue” Bland czy Robert Johnson stanowiła główny element nastoletniej diety muzycznej, z czasem uzupełnianej o jazzmanów pokroju Johna Coltrane’a. Miał bardzo duży szacunek do funku i soulu, będących wówczas na fali,

wiedział, że chce tworzyć podobną muzykę, ale na własnych warunkach. Ważne dla niego było wykorzystywanie utworów do opowiadania o doświadczeniach i historiach bliskich czarnej społeczności. Historii o ciągłej opresji i strachu, jak również o motywacji do działania, samoakceptacji pomimo toksycznego środowiska i przełamywaniu barier. I właśnie te kwestie porusza w swojej najbardziej znanej piosence – The Revolution Will Not Be Televised – która z czasem została uznana za jeden z kamieni milowych formowania hip-hopu. Choć pierwsza wersja, która ukazała się na płycie Small Talk at 125th And Lenox, kładzie zdecydowanie większy nacisk na słowa poprzez bardziej ascetyczną instumentacje, to aranżacja z albumu Pieces of a Man swoim funkowym basem i break-beat’ową perkusją stworzyła podwaliny pod muzykę Chucka D z Public Enemy, Mos Defa czy Eminema. Dzięki temu Scott-Heronowi przypisuje się łatkę ojca chrzestnego hip-hopu lub „czarnego Boba Dylana”. Sam opisywany nie utożsamiał się szczególnie z takimi określeniami i wolał określać siebie mianem „bluesologa”.

dukcją bliższą hip-hopowi niż charakterystycznemu dla Scotta-Herona funkowi. Jest to zarazem pożegnanie ze słuchaczami, bo sam Heron przeczuwał, że będzie to ostatnia płyta, którą podzieli się z ludźmi. Tym mocniejszy wydźwięk mają słowa jednej z piosenek która znajduje się na I’m New Here: I came from what they called „a broken home” But they ever really called it „a house” They would have known how wrong they were We were working on our lives and our homes Dealing with what we had, not what we didn’t have Największą siłą muzyki Scotta-Herona była właśnie szczerość. Wszystko, co tworzył, było po prostu bliskie ludziom i ich problemom. Pokazywał mądrość bez popadania w moralizatorstwo oraz ciężar życia bez dramatyzmu. Jednocześnie w jego płytach zawsze była widoczna nadzieja, że nieważne jak zła jest sytuacja, można być lepszym człowiekiem. I o tym najlepiej pamiętać wspominając sztukę Scotta-Herona. 0

Pochodzący ze złamanego domu Po wydaniu Pieces of a Man Scott-Heron stale nagrywał nowy materiał i koncertował po całym świecie, aż do 1993 r., kiedy wypuścił swój przedostatni album Spirits. Musiał wtedy przerwać karierę ze względu na utrzymujące się od kilkunastu lat uzależnienie od cracku. Oprócz problemów zdrowotnych nałóg przyczynił się również do dwukrotnego pobytu artysty w więzieniu za posiadanie narkotyków. Kiedy odsiadywał wyrok na Rikers Island (znane nowojorskie więzienie), odwiedził go Richard Russell, założyciel XL Recordings, i namówił na nagranie albumu po 16-letniej przerwie. Owocem tej rozmowy był album I’m New Here – intymna 26-minutowa historia życia Gila, z delikatnymi i poruszającymi coverami wcześniej wspomnianych bluesowych muzyków i pro-

grudzień 2017


/ animacja poklatkowa Nosił kot razy kilka, ponieśli i myszkę.

Sekretne życie kukiełek W XXI w. technika komputerowa wypiera wszystko inne. Już mało kto traci godziny na założenie aktorowi skomplikowanego kostiumu, skoro można go dodać w postprodukcji. Jednak zawsze znajdą się tacy, którzy chcą robić wszystko tak jak dawniej – klatka po klatce. T E K S T:

D O M I N I K A H A M U LC Z U K

worzenie animacji poklatkowej (ang. stop motion) z użyciem lalek nie należy do wdzięcznych zadań. Wyprodukowanie filmu trwa całe lata – pół roku może zająć przygotowanie jednej kukiełki. A potrzebnych jest ich nawet 200. Każda z nich jest w całości robiona ręcznie – od metalowego szkieletu aż po haftowane ubrania. Miesiące zajmuje również stworzenie planów zdjęciowych, gdzie każdy najdrobniejszy szczegół musi być osobno wykonany, pomalowany i ustawiony na swoim miejscu. Dopiero wtedy można zacząć zdjęcia – a dokładnie 24 zdjęcia na każdą sekundę filmu. W ciągu tygodnia tworzy się zaledwie 1–2 minuty. Wszystko to musi być wcześniej dokładnie zaplanowane – nie działa tutaj hasło „naprawimy to w postprodukcji”. Pomimo ogromu włożonej przez twórców pracy tego typu filmy ledwo na siebie zarabiają. Produkcje studia Laika mają budżet w granicach 60 mln dolarów, a ich box office (zysk ze sprzedaży biletów) wynosi średnio 105 mln dolarów. Dla porównania: filmy Pixara kosztują około 175 mln, podczas gdy zarabiają 590. To nie ma sensu. Wypruwasz sobie żyły [próbując stworzyć film]. Ale to niesamowita forma sztuki, która jest tak rzadka i tak piękna – mówi Travis Knight, producent Pudłaków, jednego z filmów stop motion. Jeżeli jednak „opuścimy swoją strefę komfortu” w postaci produkcji Disneya, Dreamworksa i Blue Skya, możemy dojrzeć całkiem nowy, choć czasem mroczny świat Laiki, Tima Burtona i Se-ma-foru.

T

36-37

Laika Swoją podróż po kukiełkowych animacjach warto zacząć od studia Laika specjalizującego się w tego typu produkcjach. Ich najbardziej znanym filmem jest Coralina, której scenariusz został oparty na książce Neila Gaimana pod tym samym tytułem. Podobnie jak jej literacki pierwowzór ma ona w sobie coś z horroru (jeszcze długo po seansie nie będzie można zapomnieć „drugiej matki” z oczami z guzików) i zdecydowanie nie jest to obraz, który nadaje się do obejrzenia z młodszym rodzeństwem w sobotni poranek. Na takie okazje lepiej sięgnąć po Kubo i dwie struny. Jest to baśniowa opowieść z motywami japońskimi i niezwykłymi sekwencjami z użyciem origami. Tym jednak, którym spodobał się mroczny klimat Coraliny, można polecić Gnijącą Pannę Młodą w reżyserii Tima Burtona. Nie należy zrażać się tytułem – to naprawdę warta zobaczenia historia miłosna pełna czarnego humoru, chwytliwych piosenek i właściwego reżyserowi gotyckiego uroku.

Tim Burton Gnijąca… nie jest jednak jedynym lalkowym filmem reżysera. Przy okazji zbliżających się świąt Bożego Narodzenia można sięgnąć po Miasteczko Halloween (ang. The Nightmare Before Christmas), które opisuje, jak wyglądałaby gwiazdka, gdyby wziął się za nią halloweenowy odpowiednik Świętego Mikołaja, Jack Skellington. Jeśli jednak ktoś chce obejrzeć animację Burtona, w której bohaterowie nie śpiewają, lepiej poświęcić 90 minut na Frankenweenie, w którym chłopiec, na wzór doktora Franken-

steina z powieści Mary Shelley, ożywia swojego ukochanego pieska. Warto również rzucić okiem na krótkometrażową produkcję reżysera o tytule Vincent. Film ten w zgrabny sposób splata popularne motywy starych horrorów, opowiadań E. A. Poego oraz postać Vincenta Price’a, który jest w dodatku narratorem całej historii.

Se-ma-for Na tej liście nie może zabraknąć polskich produkcji. Tym bardziej, że łódzkie studio Se-ma-for w 2007 r. zdobyło statuetkę Oscara za Najlepszy Krótkometrażowy Film Animowany, lalkowego Piotrusia i wilka. W dorobku wytwórni znajdują się zarówno poważne i refleksyjne obrazy (jak chociażby Danny Boy), jak i bajki dla dzieci. Po przykład tych ostatnich nie trzeba sięgać daleko – wszyscy znają z dobranocki Misia Uszatka, a niektórzy pamiętają również Misia Colargola lub Maurycego i Hawranka. Rynek filmów lalkowych i poklatkowych jest dość ograniczony. Mimo to cechuje go ogromna różnorodność zarówno pod względem gatunku, docelowej grupy wiekowej, jak i użytej techniki. W Małym księciu z 2015 r. zastosowano ciekawy zabieg prowadzenia części narracji przy użyciu animacji stop motion, a studio Aardman Animations produkuje bajki przy użyciu kukiełek z gliny (Wallece i Gromit, Baranek Shaun). Nawet jeśli stwierdzi się, że animacja poklatkowa nie trafia jednak w nasze gusta, i tak zawsze będzie można zaśpiewać za Jackiem z Miasteczka Halloween: Co mi tam, nie żałowałem sił. Ba! Poznałem całkiem nowy życia smak!. 0


recenzje /

Zabawa w kotka i myszkę jawia się na ekranie. Partnerujący mu Schuchardt nie pozostaje w tyle – za co zresztą został doceniony Złotym Szczeniakiem na tegorocznym Festiwalu Aktorstwa Filmowego. Panowie tworzą dobrany duet, a sceny konfrontacji między mordercą a śledczym należą do najciekawszych w całym filmie. Myli się jednak ten, kto sądzi, że Ach śpij kochanie jest przede wszystkim opowieścią o zabójcy, jego motywacjach czy wyścigu z organami sprawiedliwości. Na pierwszy plan wysuwa się obraz socjalistycznej rzeczywistości, nieczyste gierki i polityczne rozgrywki. Powojenny Kraków jest elegancki jak trzyczęściowy garnitur od krawca, pachnie chesterfieldami i niesie w powietrzu dźwięki tanga. Kostiumy, scenografia i muzyka (zwłaszcza ta ostatnia, którą trudno zignorować, mając w pamięci tytuł filmu) są mocnymi stronami produkcji, nastrojowo zarysowują bowiem okoliczności wydarzeń sprzed ponad pół wieku. Niestety twórcy fot. materiały prasowe

filmu nie ustrzegli się przed błędami, które wpływają na jego odbiór. Seans ciągnie się przez rozwleczone niepotrzebnie sceny, choć jednocześnie pewne wątki zostały ledwie zarysowane. Chaotyczne retrospekcje, które miały wyjaśnić relacje między bohaterami, tylko rozpraszają. Chciałoby się rzec, że Ach śpij kochanie to thriller psychologiczny z nutą polityki w tle. Niewiele tu

Ach śpij kochanie (Polska) G atun ek : kr ymina ł P re m ie r a: 2 0. 10. 2 017

jednak napięcia, a potencjał najmocniejszych stron fabuły nie został wykorzystany. Najbardziej obiecujące wątki – portret psychologiczny Pięknego Władka oraz jego relacje z żoną oraz milicjantem Karskim – pozostawiają niedosyt.

W ostatnich latach polskie kino rozmiłowało się w historiach o seryjnych mordercach.

Reżyser próbuje bawić się z odbiorcą w kotka i myszkę, zaskoczyć odkryciem, że nic nie jest

Uwiecznienia na srebrnym ekranie doczekali się już Wiesław Kalicki, czyli Wampir z Zagłębia (Je-

takie, jakie się wydaje. A jednak – rozwiązanie jest przewidywalne, a droga do niego nużąca. Po-

stem mordercą) oraz Karol Kot – Wampir z Krakowa (Czerwony pająk). Teraz przyszła kolej na

mimo niewątpliwych zalet filmu, a więc gry aktorskiej i sposobu przedstawienia Krakowa, trud-

Władysława Mazurkiewicza, zwanego Pięknym Władziem, którego historię przedstawia w fil-

no oprzeć się wrażeniu, że tytuł nawiązujący do przedwojennej kołysanki ma drugie dno i nie jest

mie Ach śpij kochanie reżyser Krzysztof Lang. Obywatel Mazurkiewicz (Andrzej Chyra), czarują-

skierowany do ofiar mordercy, lecz do widzów.

cy mieszkaniec Krakowa, dzięki swej inteligencji i urokowi wciąż wymyka się z rąk milicjanta Karskiego (Tomasz Schuchardt), który podejrzewa go aż o 67 zabójstw dokonanych na przestrzeni kilkunastu lat. Chyra, jak zawsze charyzmatyczny, przyciąga uwagę za każdym razem, gdy po-

ocena:

M A G DA L E N A B E D N A R S K A

88877

Algierska rzeczywistość tensje. Gdyby wówczas wyjechali, syn miałby szansę zdobycia lepszej edukacji i zapewnienia sobie życia na wyższym poziomie. Zamiast tego pozostała gorycz i dalsza chęć wyjazdu mimo sprzeciwu męża. Równolegle prowadzony jest wątek Fahima. Chłopak dopiero dojrzewa i na razie stara się nie myśleć o tym, co czeka go za kilka lat. Reżyserka ukazała różnorodność światopoglądową wśród algierskiej młodzieży; jedni jej przedstawiciele pozostają ortodoksyjnymi muzułmanami, inni zaś wyraźnie oddalili się od religii i nie pełni ona w ich życiu już ważniejszej funkcji. Taka duża rozpiętość poglądów powoduje niekiedy napięcia między młodymi ludźmi. fot. materiały prasowe

Dużą rolę w filmie odgrywają ludzkie emocje, zwłaszcza takie jak tęsknota za lepszym życiem i samotność. Można pomyśleć, że szczęście bohaterów znajduje się tuż za rogiem i że wystarczy wykonać jeden krok, by je osiągnąć. Jest to, jak się okazuje, złudne wrażenie.

B ł ogos ł awieni (B elgia, Francja)

Akcja filmu raz zwalnia, raz przyspiesza. Dużym walorem produkcji jest z pewnością scenariusz, który został napisany w taki sposób, by film stanowił jedynie urywek z ży-

G atun ek : dr amat P re m ie r a: 6.0 9. 2017 (ś w ia t), Wa r s z a w sk i Fe s ti w a l F ilm ow y (Po lsk a)

przewijają się w dialogach i która istotnie rzutuje na teraźniejszość bohaterów. Istotnym

Reżyserka Sofia Djama zabiera nas w podróż do współczesnego Algieru, miasta, w któ-

elementem jest psychologizacja postaci, które nie są miałkie i bez wyrazu, lecz prezentują

rym na każdym kroku widać ślady historii. I trzeba przyznać, że klimat tego miejsca zo-

cia przedstawionych postaci. Wiecznie żywa okazuje się historia, której ślady nieustannie

zdecydowane poglądy wobec otaczającej je rzeczywistości.

stał oddany bardzo dobrze; raz oczom widza ukazuje się malownicza panorama portu, raz

Film Błogosławieni stanowi urywek z życia zwykłych Algierczyków, którzy dotknięci

wąskie uliczki z wystawnymi kamienicami pochodzącymi z okresu kolonizacji francuskiej.

przez burzliwe dzieje ich państwa, starają się powrócić do normalności i prowadzić god-

Film Błogosławieni (Les Bienheureux) skupia się nie tylko na obrazie współczesnej Al-

ne, satysfakcjonujące życie. Nie jest to zadanie proste, nie tylko przez konflikt ich intere-

gierii, lecz także pokazuje sytuację jednej z tamtejszych rodzin, doświadczonej przez

sów, lecz także przez zmiany, które nastąpiły w nich samych. Wspólna egzystencja może

burzliwą historię ostatnich lat – wojnę domową i serię antyrządowych protestów. Fa-

się okazać zadaniem ponad ich siły.

him (Amine Lansari) jest synem Samira (Sami Boualja) i Amal (Nadia Kaci). W decydujących

ocena:

chwilach ojciec podjął decyzję o tym, że pomimo zagrożenia rodzina pozostanie w ojczyź-

888 9 7

nie. Kilka lat później, podczas kolacji z okazji 20. rocznicy ślubu, żona ma do niego o to pre-

PIOTR BARTMAN

grudzień 2017


/ recenzje

Bogaci i biedni, i dziwni Już na tym zwięzłym opisie obu bohaterów można zbudować kontrast i konflikt napędzający całą historię. Kaurismäki faktycznie to robi, ale na pierwszy plan wysuwa się charakterystyczny styl Fina: długie i statyczne ujęcia neutralizują emocjonalność, wprowadzają tak powszechny w nordyckim kinie chłód i spokój. Postaci ograniczają swoje ruchy do minimum, snują się apatycznie po kadrze i mechanicznie wygłaszają swoje kwestie, jakby konwencja filmu zmuszała ich do mówienia. Wypalają przy tym tony papierosów i z braku lepszego zajęcia słuchają kolejnych rock’n’rollowych utworów. Jakby tego było mało, Po tamtej stronie zawieszony jest w dziwnej czasowej przestrzeni – z jednej strony policjanci używają nowoczesnego skanera do zebrania odcisków palców Khaleda, z drugiej bohaterowie nie posługują się komórkami, tylko starymi telefonami stacjonarnymi. A to i tak jedynie mały fragment „uniwersum Kaurismäkiego”. Nieobeznani fot. materiały prasowe

z jego surowością widzowie mogą mieć duży problem podczas oglądania filmu, oferuje on jednak coś więcej niż dość prostą w gruncie rzeczy fabułę opowiedzianą za pomocą rzadko spotykanego kinowego języka.

Po tamtej stronie niepozbawione jest dyskretnego humoru, jak chociażby w scenie

Po tamtej s tronie (Finlandia, Niemc y)

z otwarciem restauracji sushi, kiedy to każde kolejne ujęcie wywołuje coraz szerszy uśmiech na twarzy. W opozycji stoi niejako historia wędrówki Khaleda, wygrana na deli-

G atun ek : dr amat , k ome dia P re m ie r a: 27. 10. 2 017

katnych, choć trudnych i nierzadko poruszających tonach. A gdy nie będzie ani zabawnie,

Aki Kaurismäki kazał widzom czeka sześć lat na kolejne dzieło. Po zrealizowaniu we Francji

ani poważnie, widzowie w tej surowej atmosferze będą wyczekiwać najmniejszych zmian

Człowieka z Hawru fiński reżyser powrócił do ojczystego kraju, by nakręcić Po tamtej stronie.

i szczegółów. I tak jak inne tytuły Kaurismäkiego, Po tamtej stronie znajdzie tylu zwolen-

Oba tytuły łączy postać uchodźcy. W Człowieku z Hawru był to afrykański chłopiec, natomiast w najnowszym obrazie Kaurismäkiego do Finlandii trafia Khaled – ukrywający

ników, ilu przeciwników. Najlepiej więc można go podsumować kwestią Khaleda z jednej ze scen: Zakochałem się w Finlandii, ale błagam cię, pomóż mi stąd uciec.

TOMASZ DWOJAK

się w górze węgla Syryjczyk, niegdyś mieszkaniec Aleppo, teraz obcy mężczyzna w obcym kraju; jego jedynym dobytkiem jest mały, brudny worek. Równolegle prowadzony jest wą-

ocena:

tek Wikströma, bogatego przedsiębiorcy oraz zapalonego pokerzysty.

88877

Zagraj to jeszcze raz. Tylko głośniej Brown), najbardziej tajemnicza bohaterka serii, wyrusza na poszukiwanie własnej tożsamości. I mimo że opis wydarzeń brzmi zachęcająco, rozwiązania fabularne przedstawionych problemów stanowią jedynie kalkę zeszłorocznych, a nieliczne próby odejścia od schematu (np. odcinek poświęcony podróży Jane do Chicago) są kiepsko przedstawione. Główną zaletą serialu jest zaskakująco zdolna obsada dziecięca, której poziom ilustruje bon mot Daniela Radcliffe’a, że w tak młodym wieku przyzwoitość nakazywałaby grać gorzej. Tak rozumianej przyzwoitości zabrakło w tym roku szczególnie niemającemu poprzednio okazji do wykazania się Schnappowi. Niestety solidne wykonanie uwypukliło jedynie mało ciekawy scenariusz. Aspekt estetyczny został zaś rozdmuchany do takich rozmiarów, że zaczął przesłaniać opowiadaną historię. W pierwszym sezonie cieszyły subtelne nawiązania do zachodniej popkultury lat 80.; w drugim – co fot. materiały prasowe

kilkanaście minut pojawiają się bezpośrednie cytaty z filmów i seriali z epoki, a bohaterowie chodzą przebrani za Pogromców Duchów w takt piosenki z filmu o tym samym tytule. Podkład muzyczny jest zaś tak przeładowany hitami sprzed 30 lat, że widz zaczyna się zastanawiać, czy to sąsiedzi zza ściany nie urządzają sobie prywatki z Radiem Złote Przeboje. Gra kolorów również straciła swój magiczny wa-

Stranger Thing s, sezon 2 . (USA) G atun ek : dr amat , h o r ro r, sci-f i P re m ie r a: 6. 10. 2 017

lor – w sezonie pierwszym zabieg kontrastowania barw niebieskiej i żółtej, gdzie żółta symbolizowała zagrożenie, stosowano dyskretnie. Natomiast w sezonie drugim niektóre sceny rozgrywają się

w kuchni umeblowanej w całości na żółto – z dyskrecji nie pozostało więc wiele; barwą tą ostentacyjnie epatuje się w wielu scenach.

W zeszłym roku świat niespodziewanie zachwycił się serialem braci Dufferów Stranger Things,

Stranger Things to produkcja Netflixa, a główną polityką tej platformy jest dawanie ludziom

wypuszczonym przy bardzo skromnej promocji w serwisie Netflix. Pod koniec października tego roku

tego, co im się najbardziej podoba. Serwis przez cały rok skrupulatnie śledził, za co serial był naj-

światło dzienne ujrzała jego kontynuacja – Stranger Things 2.

bardziej chwalony, i to te właśnie elementy zostały w tym sezonie napompowane. Problemy te

Akcja serialu rozgrywa się w roku 1984. Niefrasobliwość naukowców z laboratorium w Hawkins

rażą, nie czynią jednak drugiego sezonu Stranger Things niestrawnym. Nie da się bowiem ukryć,

sprowadza na mieszkańców tego miasteczka dużo poważniejsze zagrożenie niż w sezonie pierwszym,

że serial jest wciągający, przejmujący i ogląda się go ze znaną z sezonu pierwszego słodką tęskno-

a na małego Willa (Noah Schnapp) – groźbę śmierci lub, co gorsza, utraty własnego „ja”. Konflikt między

tą za epoką, której spora część widzów może nie pamiętać.

prawem jednostki do prywatnego szczęścia a racją stanu czy rozwojem nauki może okazać się zresztą głównym motywem całej serii. Rozwiązanie problemu jak zwykle należy do sprytnych dzieci i nastolatków oraz niezmordowanej matki (Winona Ryder) wspomnianego chłopca. Tymczasem Jane (M. B.

38-39

ocena:

88 9 77

MICHAŁ ORLICKI


lifestyle /

Polecamy: 44 warszawa W poszukiwaniu elektro Kultura rave nie tylko w klubach stolicy

51 technologie 10110ATCCG... Biologia korzysta ze wsparcia maszyn

Taki mamy klimat? a DA M H u g u e s

S Z E F DZ I A Ł U S P O R T

jeden z grudniowych wieczorów podczas posiedzenia sympatyków koła naukowego kulturalnych rozmów przy mocniejszym trunku debatowaliśmy nad losami Finlandii. Jakież było nasze zaskoczenie, gdy okazało się, że Święto Niepodległości mieszkańców tego śnieżnego państwa wypada właśnie w dzień naszego posiedzenia. Ta rocznica zainspirowała nas do dyskusji nad tym, jak Polacy spędzają 11 listopada. Co roku wiele osób wybiera marsze. Polacy mają to do siebie, że uwielbiają maszerować, co słychać chociażby w refrenie Mazurka Dąbrowskiego. Jednocześnie dzisiejsze czasy zmuszają nas do życia w ciągłym pędzie. Przekłada się to na rosnącą popularność biegów z okazji rocznicy przekazania zwierzchnictwa nad wojskiem Józefowi Piłsudskiemu. Marszałek, gdyby żył, zapewne z dumą podkręcałby wąsa na widok tłumów promujących aktywny tryb życia. Wiadomo nie od dziś, że był on wielkim entuzjastą sportu. Polacy jednak wciąż preferują wolniejsze tempo celebrowania tego dnia. Niemalże w każdym mieście odbywają się pochody, nierzadko reprezentujące różne światopoglądy, a dyskusja między nimi niekiedy przemienia się w gorący spór. Można zauważyć pozytywne aspekty tego zjawiska – pokazuje ono, jak zróżnicowanym jesteśmy krajem. A może to kwestia pory roku wywołującej w nas negatywne emocje?

W

Polacy mają to do siebie, że uwielbiają maszerować – co słychać chociażby w refrenie Mazurka Dąbrowskiego.

Podczas zagranicznych podróży miałem okazję obserwować, jak swoją niepodległość świętują Amerykanie oraz Francuzi – narody, które celebrują suwerenność w dużo cieplejszym od listopada lipcu. Sprzyja to bardziej piknikowej formie spędzenia tego szczególnego dnia. Niemniej czuć wtedy wyjątkową atmosferę. Nie brakuje uśmiechniętych twarzy, flag, tańców oraz narodowych potraw. Wieczorami obowiązkowy pokaz fajerwerków tak po jednej, jak i po drugiej stronie oceanu. 14 lipca spędzony we Francji był jednym z bardziej roztańczonych dni w moim życiu. Podczas pobytu w Stanach nie miałem aż tylu sił na pląsy z powodu efektów zmiany stref czasowych, jednak kilkudniowa celebracja deklaracji niepodległości przez Amerykanów wywarła na mnie wrażenie radosnego święta. Czy wobec tego Polacy powinni wystąpić z petycją o uczczenie suwerenności cztery miesiące wcześniej? Może zamiast dyskutować na ulicy, przeniesiemy się z leżakami na trawniki? Ciepło, długi dzień, grill… same plusy! Sierpień jest jednak zarezerwowany dla wojska, a lipiec, szczególnie jego końcówka, może budzić niemiłe wspomnienia ze świętem 22 lipca obchodzonym za czasów PRL. Lepiej zatem zmieniać nie datę a nasze podejście. Fajerwerki zapewnią narodowcy, a my się bardziej uśmiechajmy i… trenujmy bieganie. Najlepiej na setkę. W końcu już za niecały rok okrągła rocznica. 0

grudzień 2017

fot. Wiki Wójcik (Viki Vu Photo).

Styl życia

46 sport Czas na Pjongczang Niepewne losy zimowych igrzysk olimpijskich


WYWIAD

/ Agata Grabowska

Światła małego Małomiasteczkowość i jej definicja w kulturze często spotykają się z pogardą wykształconych z wielkich ośrodków. O oddalonych od wszystkiego, najmniejszych miejscowościach opowiada Agata Grabowska, pomysłodawczyni i współtwórczyni projektu badawczo-reportażowego Światła Małego Miasta. r o z m aw i a ł : fotografiE:

Paw e ł D r u b kow s k i ś WIAT ŁA M AŁE G O M IAS TA

M AG IE L : Co to znaczy być z małego miasta? agata grabowska: Tak naprawdę to nie znaczy nic. Byłam przekonana, że

będzie to pewnego rodzaju obciążenie, że dla ludzi, którzy nadal tam mieszkają, okaże się to ważnym elementem tożsamości. Spodziewałam się, że w dużej mierze to będzie opowieść o wielkości miast. Nie do końca tak jest. Oczywiście, silny patriotyzm lokalny istnieje – jestem wyśmierzaninem, jestem krotoszynianinem, ale nie jestem z małego miasta. Ja jestem z Krotoszyna, a nie z małego miasta! Rozmiar nie stanowi elementu tożsamości.

Czy pochodzić z jakiegoś miejsca to znaczy pamiętać o historii, często niełatwej? Niestety to w ogóle tego nie oznacza. To znaczy, że moi rodzice i dziadkowie tu mieszkali. Kompletnie nie ma znaczenia to, że wcześniej mieszkali tu Żydzi, było tu coś większego niż ja, był wielki majątek albo zakład przemysłowy. Opowieści o takiej historii w ogóle nie stanowiły spontanicznego elementu narracji. Jestem tu, bo moja matka się tu urodziła, tu chodziła do szkoły. Ta pamięć jest krótka. Kiedy podczas projektu rozmawialiśmy z dwudziestolatkami, okazało się, że oni często nie do końca pamiętają nawet, czy dziadkowie urodzili się w tej samej miejscowości. Jak zatem mówić o czterech pokoleniach wstecz? Często do dwóch pokoleń wstecz należeli ci przejmujący pożydowskie lub poniemieckie mienie. Stąd brak rodzinnych opowieści pod tytułem Duma i Chwała. Bywało tak, że przed odwiedzinami małych miejscowości odrabialiśmy lekcję z ich historii i pytaliśmy: A co jest teraz w tym zakładzie?. Odpowiedź brzmiała często: Ale w jakim zakładzie? Jakiej papierni?. Mieszkańcy Połczyna Zdroju nie wiedzieli, że kiedyś było tam sanatorium zatrudniające 1300 osób, czyli połowę liczby mieszkańców. Było dla mnie ogromnym zaskoczeniem, że przechodząc codziennie obok tego wielkiego basenu, który zieje pustką, nie zadali pytania, co to jest.

w okolicznościach sprzyjających rozmowie. Nasi badacze dostali zalecenie, żeby raczej nie umawiać się na rozmowę, która potrwa godzinę w kawiarni, tylko znaleźć naturalne środowisko, w którym ludzie mają czas – na placu zabaw, w parku, na straganie, za ladą w sklepie. Dawaliśmy ludziom przestrzeń na opowieści biograficzne. W efekcie trudno było się rozstać. Do tego ciągłe: A kiedy to będzie? Czy ja wystąpię?. Ludzie chcieli być fotografowani, opisywani. Dziś, po publikacji książki, spędzam godziny tygodniowo na odpisywanie na wiadomości typu: Dlaczego nie napisaliście o OSP w Koźminie, przecież mamy tu tyle ciekawych działań?!. Myślę, że to nie jest typowo małomiasteczkowe.

Wspomniałaś o czasie. Co go dla tych ludzi definiuje i jak on płynie? To, że czas płynie wolniej jest oczywiste, tego się spodziewaliśmy. Myślałam jednak, że biegnie inaczej, że punktem granicznym jest godzina 16.00. W rzeczywistości większość życia toczy się do 15.00. Potem urzędy są zamknięte. Po 15.00 przeprowadzenie wywiadu z włodarzem miasta czy proboszczem graniczy z cudem. Im mniejsze miasto, tym bardziej rytm życia jest związany z naturą. Granica ze wsią się zaciera w większości najmniejszych miast. Tam, gdzie są szklarnie, w sierpniu o 4.30 trzeba rozsiać pierwsze nawozy. W większych miasteczkach widzimy większą sezonowość. Wprawdzie nie odwiedzają ich turyści, ale latem tam się po prostu dzieje. Festyny, odpusty, gale disco polo. Zimą za to nie dzieje się nic. Słychać narzekania, że pod koniec września to właściwie się usypia i śpi do marca (oprócz tego, że jeśli rynek jest oblodzony, to można kręcić autem kółka). My badanie przeprowadzaliśmy z kolei w lecie – w 35 miasteczkach, które odwiedziliśmy, miało wtedy miejsce w sumie 100 dużych wydarzeń. To sporo. Cosuhovia Dance w Kożuchowie zgromadziła 12 tys. ludzi choć Kożuchów ma 9 tys. mieszkańców.

Wprawdzie nie odwiedzają ich turyści, ale latem tam się po prostu dzieje. Festyny, odpusty, gale disco polo. Zimą za to nie dzieje się nic.

Próbowaliście wkupić się w ich łaski. Czy to jest możliwe w małych miasteczkach? Ludzie mają ogromną potrzebę opowiadania o sobie. W końcu przyjeżdża ktoś, kto nie ma nic innego do roboty, tylko słuchać o twoim mieście, ale tak naprawdę o tobie. Czasem trudno te wywiady zakończyć, zwłaszcza

40-41

A potem przychodzi październik, wracasz z pracy o 15.00. Co można robić, kiedy nie ma co robić? Ja na pewno nie kończę pracy o 15.00, przecież to jest środek dnia. Nawet teraz oderwałeś mnie od pisania raportu [rozmawiamy o 21.00 – przyp. red.]. Często robiliśmy wywiad w pracy, ale jeśli się udawało, to szliśmy do domów z ludźmi. Wtedy zaczyna się krzątanie. A to tu coś zro-


Światła Małego Miasta /

WYWIAD

miasta bić, a to kompot nastawić, a to coś obejrzeć, a to odebrać dzieci ze szkoły… Trzeba pamiętać, że 65 proc. mieszkańców małych miast mieszka w domach, a przy domu jest zawsze coś do zrobienia. Dopiero o 18.00 zaczyna się konsumpcja mediów, głównie telewizji. W opozycji istnieje wielkomiejskie podejście do czasu wolnego – jest czas na zajmowanie się domem, ale każdy ma też me time. W małych miasteczkach to w ogóle nie występowało. Co więcej, ludzie nie mieli takiej potrzeby. Kiedy pytaliśmy, co robią tylko dla siebie, patrzyli na nas jak na kosmitów. Odpowiadali: No ale jak dla siebie? Ja się nie czuję na tyle przytłoczony, żebym (czytaj: ucieczkowo) musiał robić coś tylko dla siebie.

Czyli z jednej strony jest czas, ale z drugiej strony ciągle ktoś patrzy. Z perspektywy socjologa to najciekawszy element badania. Najbardziej mnie zdziwił i zainteresował. Oczywiste jest, że im mniejsza społeczność, tym większa kontrola społeczna, ale stopień tej kontroli był dla mnie zaskakujący. Nauczycielka z tatuażami była tak szykanowana, że w końcu dyrekcja powiedziała, że albo to sobie usunie, albo musi się wynieść ze szkoły. Nie była inked girl, miała tylko tatuaż na przedramieniu. Każda najmniejsza odmienność jest piętnowana. W Koźminie Wielkopolskim odwiedzałam panią prowadzącą sklep jubilerski. Przez cały dzień sprzedawałyśmy okolicznościowe wytłoczki ze srebra. W pewnym momencie ściszyła głos i powiedziała: A wie pani, że u nas to jest jeden asfalt?. Okeej… – myślę – a ona: Tak! – mówi – Całkiem afrykański! Mieszka już pięć lat!. W Koźminie jest taka blaszana, kryta sidingiem budka z lodami. Ta buda jest tam najważniejszym miejscem. Jako że stoi w samym środku rynku, to zawsze są do niej kolejki – nawet w czwartek o 13.00. Tam dokonują się decyzje, kto jest kim. Dawniej, kiedy afrykański bohater tylko zbliżał się do budki, to mówili mu, że lody się skończyli, rozumiesz? Potem udało mu się wżenić w znamienitą Koźmińską rodzinę, która ma największą farbiarnię w okolicy. Juras, miejscowy przedsiębiorca, największy bonzo, przekonał się do niego. Pojechał do tego afrykańskiego kraju i okazało się, że ma do czynienia z najstarszym synem, który odziedziczy ziemię. Zrobił zdjęcia, wrócił i powiedział w Koźminie, że można mu lody dawać. I kiedy teraz zięć Jurasa odwiedza lodziarnię, to zawsze dostaje Maxi Rożka.

Brak aprobaty wyrasta z lęku. Mówi się, że wielka polityka nie obchodzi małych miast, ale pewne tematy są powielane i w wybiórczy sposób bolesne. Jest ogromna obawa, ogromny lęk przed uchodźcami w miejscach, w których szansa na zawitanie jakiegokolwiek z nich jest żadna. W Czempinie, maleńkiej miejscowości w okolicach Poznania, jest 9 zakładów fryzjerskich – 9 zakładów na trzytysięczny Czempin to dosyć dużo. Odniosłam tam wrażenie, że celem ich istnienia nie jest zysk – często znajdują się na parterach domów i wiele z nich przędzie cienko. Jedna z właścicielek zapytana, czy nie boi się konkurencji innych zakładów odparła, że tak naprawdę to ona się boi ciapatych i tego, że przyjdą i podłożą bombę pod jej zakład. W związku z tym mąż śpi teraz na zapleczu, bo jak będzie trzeba, to pogoni.

Po całym projekcie zaczęłaś śledzić relacje masowych mediów właśnie z takich miejsc. Jakie są największe różnice między tym, co relacjonują, a tym co zaobserwowałaś sama? Ludzie są bardzo konformistyczni i konserwatywni. Z kolei w mainstreamowych mediach pojawiają się wyłącznie kontrowersyjne wydarzenia. Kiedy widzę nazwę, która brzmi jak małe miasteczko, to w dziewięciu na dziesięć przypadków relacjonowana jest dziwaczna historia typu: pani w Rawie Wyżnej ukradła psujące się mięso i robiła sobie z niego okłady. To mnie strasznie denerwuje, ale co zrobić? Z małych miasteczek robi się bestiarium, podczas gdy w rzeczywistości wszyscy starają się równać do średniej. Kiedy w Czempinie modna jest jakaś fryzura, to po prostu wszystkie panie strzygą się tak samo. Można też zaobserwować silną rytualizację zachowań – jak się idzie na mszę, to się idzie zawsze na dwunastą do kościoła w parku, a na lody do tej, a nie innej budy. Wszyscy wiedzą, że właśnie tak należy się zachowywać.

Pojechał do tego afrykańskiego kraju i okazało się że ma do czynienia z najstarszym synem. (...) I teraz, kiedy zięć Jurasa odwiedza lodziarnię, to zawsze dostaje Maxi Rożka.

Jak wygląda podział na swoich i obcych? Ktoś o innym kolorze skóry, innej etniczności stanowi ekstremalny przykład, ale samo zjawisko dotyczy wszystkich. Istnieje bardzo konserwatywny mechanizm wykluczenia – czy jesteś nasz, czy obcy i jakie przewiny o tym decydują. Wystarczy, że nie karmisz piersią albo jesteś gejem – tego ludzie nie akceptują bardziej niż niechodzenia do kościoła.

Czy ten konformizm może wypływać z mało licznej grupy? Napięcia związane z władzą i chęcią przypodobania się tej władzy są wtedy duże. Tak, oczywiście. Tam wszystko zależy od tego, czy ksiądz proboszcz krzywo na ciebie spojrzy i nie ochrzci ci dziecka. W miejscach takich jak Raciąż, gdzie jest bardzo biednie, jak się będziesz wychylać, to nie dostaniesz mieszkania komunalnego. W związku z czym starasz się nie wychylać, prawda? Nie masz innej opcji. Nie kupisz na kredyt, nie przeniesiesz się do innej dzielnicy… Spodziewałam się, że konserwatyzm jest proporcjonalny do wieku, bo generalnie tak to jest. Tam nie. Bardzo młodzi ludzie byli bardzo konserwatywni i prezentowali konformistyczne postawy wobec życia. Zaskoczyło mnie to, bo spodziewałam się, że młodzi raczej ciągną do otwartości. 1

grudzień 2017


WYWIAD

/ Agata Grabowska

Wracając do władzy: kto rządzi tymi małymi miasteczkami? Jak władze wpływają na codzienność tych miejscowości? Pleban, wójt i pan, czyli przedsiębiorca. W większości miejsc jest jeden taki przedsiębiorca. Istnieją takie miasta, w których najważniejszą rolę odgrywa burmistrz. W Czarnem burmistrz rządzi już kolejną kadencję. Żyje w symbiozie z proboszczem, który też tam mieszka już od dwudziestu trzech lat. I jeśli do tego dołączy jeszcze przedsiębiorca, to wszystko odbywa się w triumwiracie. Spodziewałam się, że zjawiska typu święcenie samochodów istnieją, ale ich skala… Tam wszystko musi być poświęcone. Żłobek w Czarnem był święcony przez sześciu księży, w tym dwóch biskupów. Czarne nie jest zbyt wielkie. Nie wystarczyłby może jeden ksiądz?

Skąd to wynika? Myślisz, że ci ludzie tego chcą czy po prostu potrafią to przemilczeć? Ja tak trochę myślałam, że się zgadzają dla świętego spokoju, ale w wielu miejscach tego chcą. To im daje poczucie trwałości i bezpieczeństwa. Bo jak coś, to ksiądz z burmistrzem obronią nas przed uchodźcami, obcymi, kimś, kto mógłby przyjść do tej sielskiej rzeczywistości i narozrabiać. Ludzie oczywiście deklarują, że są ukła-

To dotyczy tylko zamożnych? Podobnie jest z tymi, którzy pieniędzy mają mniej – powinni wydać je na rzeczy godne, a nie na bluzkę. Występuje bardzo niska akceptacja dla wydawania pieniędzy na przyjemności, poddaje się to ocenie społecznej, jest widoczne i komentowane. Nawet w Wyśmierzycach jest Magdalenka, osiedle paru domków, które należą do majętnych. To ludzie, którzy dystans 500 metrów pokonują samochodem, stanowiącym wyznacznik statusu.

Tam się chyba nie jeździ rowerem ze względu na life style? Absolutnie nie. W niektórych miastach pobudowano ścieżki rowerowe, z których nikt nie korzysta. Jeśli się na rowerze jeździ to znaczy, że się jest biednym. W Wyśmierzycach jeden woził rowerem siano i grabie, bo gdzieś tam się najmował do pracy, a drugi za niewielką opłatą woził pielgrzymom walizki i zarabiał w ten sposób na tanie piwo.

Wspomniany brak zrozumienia to chyba niejedyny deficyt, z którym borykają się małe miasta. Z jednej strony są nowe ronda i wszechobecna kostka Bauma, są te wszystkie orliki. Władze starają się, żeby było ładnie, choć zazwyczaj

dy, konszachty, ale z drugiej strony to swoje, więc lepsze układy. W związku z tym lepiej, żeby oni rządzili nami niż gdybyśmy na przykład musieli się rządzić sami i decydować w procesie współrządzenia, współodpowiedzialności, konsultacji społecznych. Lepiej, że mamy tego samego burmistrza czwartą kadencję, a najlepiej to syna poprzedniego burmistrza, bo on jest swój, a to stanowi najważniejsze kryterium. W związku z tym czasem pojawia się problem w przypadku przysyłanych z zewnątrz księży – żeby ten ksiądz się wkupił. Musi zacząć bywać u wójta i u pana. Straszny problem jest, jak są młodzi księża, którzy mają 28 lat i nie chcą imprezować z sześćdziesięciotrzyletnim burmistrzem. Ale jak ksiądz zacznie bywać, to jest zaakceptowany.

niestety jest brzydko. Myśleliśmy, że tam rzeczy dzieją się powoli, ale jednak do przodu. Tymczasem to są bardzo często narracje o utracie. Nawet mieszkańcy koło czterdziestki mówią o rzeczach, które za czasów dzieciństwa były, a teraz już ich nie ma. Po pierwsze – dworce kolejowe. Utrata dworca kolejowego jest przejmującym doświadczeniem. I wcale nie dlatego, że ludzie chcą gdzieś dojechać, bo ludzie generalnie mają samochody (w ogóle w małych miasteczkach samochodów jest średnio najwięcej). Tak naprawdę chodzi tylko o to, że to jest swego rodzaju degradacja, że dworca nie ma. Został tylko budynek, nie ma pociągów i nie ma stacji. O tym wszyscy mówią z wielkim żalem. Po drugie domy kultury, kina.

Pan to ktoś, kto ma przedsiębiorstwo, więcej pieniędzy. Do jakich zabiegów panowie ograniczają swój wpływ na losy tych miasteczek? Czy są przez ludzi akceptowani?

Z jakichś powodów to bagatelizowałam. Wydawało mi się że skoro jest Internet i VOD, to nie ma za czym tęsknić. Tymczasem w ogóle nie o to chodzi, chodzi o chodzenie do kina. Chodzi o to, żeby być widzianym, móc się z kimś umówić. Co więcej w wielu miejscach sala po starym kinie nie jest w ogóle wynajęta i straszy pustką. Domy kultury w niektórych miastach wciąż istnieją. Jeśli nie, to w ich gmachu jest Żabka. Kolejną rzeczą, której dziś często nie ma, a w niektórych miejscowościach była, to dom zdrojowy, publiczna jadłodajnia – miejsce, które istniało niezależnie od tego, jak przędło.

Z jednej strony ludzie są dumni, bo to jest nasz, a z drugiej strony pojawia się ogromna zawiść, o to, że mury budują, jeżdżą na wakacje… Miałam poczucie, że sukces nie jest dobrze odbierany. Zauważyliśmy w Krasnogrodzie, że ludzie jeżdżą do samego Zamościa kupić sobie wycieczkę tak, żeby nikt nie wiedział. Jadą na te Seszele, udając, że nad polskie morze. Wracają, mówiąc, że była beznadziejna pogoda, a opalenizna jest z solarium.

42-43

I to kino jest tak ważne?


Światła Małego Miasta /

Potem przyszła epoka kapitalizmu i takie lokale zniknęły. Można to podsumować tak: jest Biedronka i jest coś jeszcze, ale nie ma miejsca, do którego można pójść i po prostu pobyć, spotkać się na kawę albo na wódeczkę.

Z tej tęsknoty muszą chyba wypływać jakieś inicjatywy? Są tacy, którzy wracają do swoich miast i próbują otworzyć lokal, kawiarnię, ale niestety to się często nie udaje – ciągłość korzystania z usług tego typu została zerwana. Nawet jak coś się otwiera, to ludzie nie chodzą tam na tyle często, żeby te miejsca mogły się utrzymać. Jednocześnie ci, którzy je prowadzą, nie mają na tyle środków i cierpliwości, żeby przez rok dokładać do interesu. Rezygnują, więc zanim przyzwyczajenia się zmienią, to lokal znika. Tak to wygląda – można się spotykać po domach, ale jeśli chce się wyjść na kawę, trzeba gdzieś jechać. To stanowi dużą barierę – dziesięć kilometrów do trochę większego miasteczka na jedną kawę (i to koniecznie samochodem, bo po 16.00 nigdzie nie dojedziesz PKS-em). Dlatego festyny w sezonie wywołują tak wielką radość – powstały właśnie w wyniku potrzeby bycia razem, świętowania w przestrzeni publicznej – potrzeby, której przez większą część w roku nie da się zaspokoić.

Lato w małym miasteczku... Skąd wam na to wszystko przyszedł pomysł? Wziął się z dyskusji z Oskarem Żyndulem. Doszliśmy do wniosku, że funkcjonuje dyskurs pogardy wobec ludzi z tej klasy społecznej. Zdaliśmy sobie sprawę, że nie wiemy, jak żyje pozostała część Polaków. Większość ludzi żyje inaczej niż my. A jednak my, jako badacze, jeździmy na badania najdalej do Radomia, do Puław albo Skarżyska Kamiennej. Nie jeździmy tam, gdzie nie ma fokusowni [miejsca do badań fokusowych – przyp. red.]. W związku z tym w Puławach wszyscy są już przebadani osiem razy. Mamy zatem strasznie przekłamany obraz tego, jaka jest Polska. W miejscowościach liczących poniżej 20 tys. żyje dwadzieścia milionów Polaków. To jest naprawdę ogromna liczba . A przecież wieś a małe miasto to jest zupełnie co innego.

Światła Małego Miasta Projekt badawczo-reporterski, którego celem było zbadanie i opisanie życia codziennego w najmniejszych polskich miasteczkach, czyli takich, w których żyje mniej niż 20 tysięcy mieszkańców. Projekt prowadzi Instytut Reportażu i PTBRiO przy wsparciu Orange i PBS. Z 704 miast poniżej 20 tysięcy mieszkańców obejmuje te, które są oddalone przynajmniej 80 kilometrów od najbliższego miasta wojewódzkiego i nie mają charakteru turystycznego, konotacji historycznych ani innych specyficznych cech. swiatlamalegomiasta.pl

WYWIAD

A miasto też nie ma jednej homogenicznej definicji. No nie ma! Uznaliśmy, że o tych maleńkich miastach to nikt nie pisze, i to jest coś, co nas interesuje. Prawda jest też taka, że to nie kosztowało mało. Wybraliśmy w końcu miasta, które są oddalone od wszystkiego. Na przykład z Krakowa do Józefowa jedzie się trzynaście godzin, a to jest 400 kilometrów.

Wasz projekt jest dopełnieniem Miasta Archipelagu Filipa Springera? Ten projekt wziął się z Archipelagu. Dokładnie rok temu Filip Springer był gościem kongresu PTBRiO [Polskiego Towarzystwa Badań Rynku i Opinii – przyp. red.]. Część reakcji była krytyczna – mówiono, że gdyby w te miejsca pojechali badacze, to byłoby inaczej. Pomyślałam wówczas, że może warto tam posłać zarówno badaczy jak i reporterów i zobaczyć co dzieje się oczko niżej.

I jakie są twoje wrażenia? Moim zdaniem Springer opisuje byłe wojewódzkie miasta w sposób dość reprezentatywny. Też mam takie wrażenie. Może reporterzy nie ogarniają wielu historii, ale bardziej się w nie wgłębiają, poświęcają im więcej czasu. Myślę, że

badacz i reporter to osoby, które mają podobne okulary, widzą podobne rzeczy. Trochę inaczej je opisują – my mówimy o verbatimach [cytatach z badania jakościowego – przyp. red.], oni o bohaterach, ale to są bardzo podobne zagadnienia. Cieszę się, że to oczko poniżej Archipelagu zeszliśmy.

Warto było to przeżyć? Co cię najbardziej zaskoczyło? Największym zdziwieniem był wspomniany już poziom kontroli społecznej. Kolejną rzeczą było to, jak mocno ludzie do tych miejsc są przywiązani. Są z nich naprawdę zadowoleni. Chcieliby pewne rzeczy zmienić i nie jest tak, że myślą tylko o tym, żeby uciec. Ja z kolei z początku jechałam do nich z wielkomiejskim przekonaniem, że tak właśnie jest. Inaczej spojrzałam też na swoje życie, na to, co dla mnie jest ważne, na to, że chcemy więcej, szybciej, bardziej. Pozazdrościłam mieszkańcom spokoju małych miast. 0

Agata Grabowska Doktor socjologii. Dłuższy czas związana z IFiS PAN, a potem ze światem reklamy. Obecnie prowadzi własny butik koncepcyjny, gdzie zajmuje się zmianą zachowań za pomocą narzędzi wywodzących się z ekonomii behawioralnej, a także strategią marek. Pomysłodawczyni projektu Światła Małego Miasta. Absolwentka Polskiej Szkoły Reportażu, założycielka Grupy Reporterskiej Głośniej. Prywatnie piecze pod marką Panna Kotta i zbiera torebki vintage.

grudzień 2017


/ scena rave w stolicy Z głodu mylą mi się wskaźniki inflacji z wyjątkiem jedynie Big Mac Index

W poszukiwaniu elektro Kilka lat temu popularność na YouTubie zdobył filmik, w którym Hitler zirytowany piosenkami Lady Gagi w klubach desperacko poszukuje imprezy, na której grałby solidny DJ. Ciekawe, co powiedziałby na rave w polskiej stolicy. Anna gierman

ata 90. były w Polsce czasem ważnych przemian związanych między innymi z pojawieniem się nowych technologii. Stopniowe rozpowszechnienie komputerów osobistych czy Internetu nie pozostało bez wpływu na różne dziedziny życia człowieka, w tym na sprawę tak trywialną jak sposób imprezowania. Jako że pojawiła się możliwość tworzenia muzyki w inny sposób – przy pomocy komputera, powstało wiele nowych gatunków muzycznych. W rezultacie narodziła się scena klubowa, a także nowe subkultury.

L

Warszawa w rytmie muzyki Najbardziej wyrazistą z nich w tamtych czasach była kultura rave’u. Samo słowo rave oznacza undergroundową imprezę taneczną z muzyką elektroniczną – przeważnie techno. Jednak termin „kultura rave’u” odnosi się do zjawiska znacznie szerszego. Imprezy techno były bowiem pewnego rodzaju artystycznym manifestem. Stanowiły nie tylko pole manewru dla twórców muzycznych i wizualnych – tworzyły formę wyrazu samą w sobie. Stanowiły kontestację tradycyjnego podziału na artystę – osobę wyróżnioną, na której skupia się uwaga tłumu – oraz odbiorców. DJ miał pozostać anonimowy i zlewać się z pozostałymi uczestnikami wydarzenia. Jako że kultura rave’u stanowiła element szerszego ruchu artystycznego, w większości polskich miast działały reprezentujące ją grupy performerów. W Trójmieście był to CUKT (Centralny Urząd Kultury Technicznej), we Wrocławiu LUXUS, w Krakowie Grupa Ładnie, a w Łodzi między innymi Wspólnota Leeeżeć.

44-45

Co ciekawe, w Warszawie nie pojawiła się żadna większa grupa tego typu. Działali tu raczej pojedynczy twórcy czy zespoły. Swego czasu popularna była formacja Najakotiva, grająca muzykę elektro-industrialną inspirowaną między innymi dorobkiem artystycznym niemieckiej grupy Kraftwerk. Jej członkowie łączyli syntezatory z klasycznymi instrumentami, takimi jak wiolonczela. Podobno wena spływała na nich pod wpływem narkotyków.

Gdzie to elektro W Warszawie w latach 90. prężnie rozwijała się także scena klubowa, nie tylko ta związana z muzyką elektroniczną. Do jednych z bardziej znanych wówczas klubów należały Filtry (właściwa nazwa to Space Filter), gdzie odbywały się pierwsze rave’y. Na co dzień grano tam muzykę należącą do najróżniejszych gatunków, bo to bywalcy tego miejsca sami przynosili płyty, z których odtwarzane były utwory. Do legendy przeszedł również klub Fugazi. Był otwarty przez całą dobę, z tego powodu stałych bywalców określało się mianem „domowników”. Podobno zdarzało się, że ludzie przychodzili tam z własnymi śpiworami lub spali w trumnie, która stanowiła element wystroju. Poza nietypowymi godzinami otwarcia, klub słynął przede wszystkim z szerokiej gamy koncertów. Warto też pamiętać, że to właśnie w Warszawie urodził się i pracował Jacek Sienkiewicz, przez wielu nazywany pionierem muzyki techno w Polsce. Do dzisiaj nagrywa i występuje jako DJ, posiada też własną wytwórnię płytową Recognition (nazwaną tak samo, jak jego debiutancki album). Chociaż obecnie fani rave’u nie są już ani tak dużą ani tak zgraną grupą, to popyt na zabawę

przy muzyce elektronicznej nadal jest wystarczająco duży, by funkcjonowały specjalne kluby skupiające się wokół tego typu dźwięków. Nie brakuje także festiwali i cykli wydarzeń. Do takich należą m.in. odbywające się co kilka tygodni Brutaż czy Światło – autorskie imprezy Jacka Plewickiego, który poza ich organizacją prowadzi także sklep z płytami dla DJ-ów w Berlinie. Z imprez, którym udało się wejść do mainstreamu, można wymienić też Wixapol odbywający się regularnie w Iskrze na Polu Mokotowskim oraz Niedorzeczne techno, które ma miejsce latem w Cudzie nad Wisłą. Fani elektroniki powinni odwiedzić również klub Smolna, gdzie królują house, tech house, deep house i techno. Nie brak tam również muzyki alternatywnej i eksperymentalnej. Z dźwięków syntezatora słyną także lokale Jasna 1 oraz K 55. Ciekawa historia wiąże się z Instytutem Energetyki, który – według informacji na stronie internetowej – dwa razy do roku staje się centralnym ośrodkiem muzyki techno. Pod szyldem placówki, poza właściwym festiwalem, odbywają się też inne imprezy. Najczęściej w warszawskich klubach Smolna i Luzztro, ale czasem także w innych miejscach w Polsce (w sopockim Sfinks700 czy krakowskim Prozak 2.0). Choć imprezy z muzyką elektroniczną cieszą się dość dużą popularnością, to ludzie, którzy na nie uczęszczają, nie tworzą dziś wspólnoty. Kultura rave’u nie wyznacza stylu życia: nie działają już kluby całodobowe, nikt też nie przychodzi do nich z własnym śpiworem. Hitler ze wspomnianego we wstępie filmiku, szukający melanżu ostatecznego z afterem w Hadesie, mógłby być tym rozczarowany. 0

fot. unsplash.com /CC

T E K S T:


odbudowa stolicy /

fot. D.Walczak

Jak feniks z popiołów

Po upadku powstania warszawskiego stolica została prawie całkowicie zniszczona – bombardowanie uczyniło z „Paryża Północy” prowincjonalną mieścinę. Nikt wtedy nie podejrzewał, że po horrorze wojny doszczętnie zrujnowane miasto będzie powoli wracało do życia. T E K S T:

Ag n i e s z k a s a l a m o n

o powstaniu warszawskim w krajobrazie Warszawy pozostały kilometry kwadratowe zgliszczy. Getto zniknęło z powierzchni ziemi, podobnie jak 90 proc. zakładów przemysłowych wyburzanych m.in. przy użyciu dynamitu. Przez tragiczne doświadczenia związane z tym dziełem zniszczenia rozmyślano nad przeniesieniem stolicy. Stalinowi, który przygotowywał się do konferencji w Jałcie, zależało jednak na zdobyciu międzynarodowego uznania, a do tego potrzebował odrodzonej Polski ze stolicą w Warszawie.

P

Siła tkwi w narodzie Po długich namysłach władze z Bolesławem Bierutem na czele postanowiły przenieść jedynie siedzibę ówczesnego rządu do Łodzi, a samą Warszawę odbudować w czynie społecznym. W tym celu zostało powołane Biuro Odbudowy Stolicy, które w swoich szeregach zatrudniło ok. 1500 osób z różnych środowisk. Podczas prac BOS wzorowało się na obrazach włoskiego artysty Canaletta – nadwornego malarza Stanisława Augusta Poniatowskiego. Jego pejzaże okazały się prawdziwą kopalnią informacji – wiele z zabytkowych pałaców, kamienic czy kościołów zawdzięcza swój wygląd i kształt między innymi rycinom i obrazom malarza. Wspólnymi siłami – i społecznymi, i politycznymi – udało się przywrócić życie w Warszawie. Miasto nie podniosło się jednak z ruin w takiej formie, jaką znali jej przedwojenni mieszkańcy. Socrealistyczny styl zdecydowanie odbiegał od architektury przedwojennej Warszawy. Biorąc pod uwagę, że władze PRL rozważały nawet utworzenie ze stolicy antywojennego pomnika z bezludnym, przypominającym powierzchnię księżyca krajobrazem, można jednak stwierdzić, że odbudowa okazała się niewyobrażalnym sukcesem.

W S P Ó Ł P R AC A :

Pat ryc jA Ś W I Ę TO N OW S K A

Historia mniej znana

Zbudujmy sobie miasto

Niestety niektóre fakty nie pozwalają traktować odbudowy stolicy jako w pełni udanego przedsięwzięcia. Przynajmniej jeśli spojrzy się na koszty, jakie trzeba było w tym celu ponieść. Po zakończeniu wojny Polacy byli przesiedlani ze wschodnich ziem dawnej II Rzeczpospolitej na zachód. Zakładali tam wówczas przedsiębiorstwa budowlane, które paradoksalnie zarabiały głównie na prowadzeniu prac rozbiórkowych. Przez takie praktyki najbardziej ucierpiał Wrocław, z którego zwieziono do stolicy ok. 200 wagonów gotyckiej cegły. Demontowano zabytki, mury obronne, budynek Poczty Głównej. Stolica województwa dolnośląskiego nie jest jedynym miastem, którego architektura ucierpiała w imię spełnienia marzenia o podniesionej z ruin stolicy. Wiele innych miasteczek zostało pozbawionych zabytków nienaruszonych przez wojnę po to, by zgromadzić materiał budowlany potrzebny dla Warszawy. Kolejna ciemna strona odbudowy wiąże się z planami, aby ze stolicy uczynić miasto socjalistyczne, a takie ambicje nie pozwalały na wierną rekonstrukcję bez żadnych przekształceń. W 1945 r. Krajowa Rada Narodowa wydała Dekret o własności i użytkowaniu gruntów na obszarze m. st. Warszawy, potocznie zwany Dekretem Bieruta z uwagi na nazwisko prezydenta KRN. W praktyce oznaczał on natychmiastowe zajęcie przez miasto terenów o podwyższonym stopniu ryzyka (np. zaminowanych). Dzięki dekretowi uniknięto problemów prawnych związanych z przejęciem przez państwo gruntów, gdyż z założenia nie odbierano prawa własności do posiadanych nieruchomości. W praktyce jednak poddawano je kwaterunkowi, czyli proponowano ówczesnym właścicielom wynajem lokali bądź wręcz im je odbierano. Postępowanie takie budzi kontrowersje wśród wielu historykow. Prawnicy natomiast zgadzają się, że bez tego odbudowa nie byłaby mozliwa.

Cały naród buduje swoją stolicę – sentencję tę można przeczytać na kamienicy znajdującej się na rogu Alei Jerozolimskich i Nowego Światu. Patrząc na karty naszej historii, nie sposób się z tym nie zgodzić. Pracom społecznym i porządkowym oraz robotom budowlanym poświęcono miliony godzin. Warszawiacy chętnie przeznaczali środki na Społeczny Fundusz Odbudowy Stolicy – jedyne źródło finansowania projektu. Umożliwiło to odbudowę Starego Miasta, pałacu w Łazienkach czy katedry św. Jana. W 1963 r. koszty prac oszacowano na 3 mln dolarów. Nie należy zapominać, że historyczna rekonstrukcja była jedynie częścią wysiłku odbudowy. Po wojnie powstała też trasa W-Z, która już w chwili jej otwarcia w 1949 r. uznawana była za ogromne osiągnięcie inżynieryjne, głównie ze względu na tunel biegnący pod placem Zamkowym. Były to też złote czasy dla architektów modernistycznych – zaprojektowano wtedy kino Moskwa i Warszawską Spółdzielnię Mieszkaniową na Kole. Budynki wzniesione po wojnie zostały objęte opieką konserwatorską, przez co nie można ich dziś wyburzyć. Niektóre uznano za zabytki, w tym: Dom Partii, Centralny Dom Towarowy „Smyk”, Trasę W-Z, wieżowiec Ministerstwa Komunikacji przy ulicy Chałubińskiego, Mariensztat oraz Pałac Kultury i Nauki. Natomiast Archiwum Biura Odbudowy Stolicy zostało wpisane na listę UNESCO „Pamięć Świata” jako najbardziej wartościowe dokumenty obrazujące historię. Na tej samej liście zamieszczono dzieło Kopernika O obrotach sfer niebieskich, Biblię Gutenberga i rękopis IX Symfonii Ludwika van Beethovena. Powojenni budowniczowie stolicy znaleźli się zatem wśród twórców najwybitniejszych dzieł w historii – i trudno powiedzieć, by było to niezasłużone wyróżnienie. 0

grudzień 2017


/ igrzyska olimpijskie w Korei Południowej

Czas na Pjongczang Organizatorzy zbliżających się zimowych igrzysk olimpijskich napotykają szereg problemów. Nie dość, że sprzedaż biletów idzie opornie, to jeszcze agresywna polityka Kim Dzong Una, lidera sąsiadującej Korei Północnej, stanowi dodatkowe zagrożenie. Czy w tej sytuacji uda się zachować olimpijski spokój? T E K S T:

Anna ślęzak

oraz mniej czasu dzieli nas od zimowych igrzysk olimpijskich w Pjongczangu, które zostaną rozegrane w lutym 2018 r. Południowokoreańskie miasto będzie gospodarzem po raz pierwszy w historii, przez kilkanaście dni skupi na sobie uwagę niemal całego sportowego świata. Niejasne jednak pozostaje, czy dochody pozwolą na pokrycie ogromnych wydatków, przeznaczonych głównie na rozbudowę infrastruktury. Obecna promocja zawodów nie wydaje się gwarantować pełnych trybun. Jakie są przyczyny sygnalizowanej porażki marketingowej? Czy misja niemożliwa w wydaniu południowokoreańskim może się w ogóle powieść?

C

Na narty do Azji Jednym z aspektów mogących wpłynąć na brak sukcesu komercyjnego jest lokalizacja i otoczenie kulturowe przyszłorocznych zawodów. Wielce prawdopodobne, że to właśnie tutaj leży przyczyna niewielkiego zainteresowania biletami na areny w Pjongczangu i Gangneungu. Z perspektywy Europejczyków – największej grupy entuzjastów spor-

46-47 magiel

tów zimowych – gospodarz nadchodzących igrzysk jest dość egzotyczny i niewielu pasjonatów zdecyduje się na tak daleką podróż, by na żywo móc wspierać swoich idoli. Problemem wydają się w dużej mierze wysokie koszty podróży oraz pobytu w Korei Południowej. Co prawda staje się ona coraz popularniejszym kierunkiem turystycznym, jednak głównie dla ludzi młodych, pasjonatów tamtejszej kultury. Sportowe tradycje mieszkańców tych terenów nie opierają się natomiast na dyscyplinach zimowych. Na dodatek podczas igrzysk ceny w otoczeniu wioski olimpijskiej i sportowych aren z pewnością wzrosną, co stanie się przeszkodą nie do przejścia dla wielu potencjalnych turystów. Z tego powodu z wyjazdu do Pjongczangu zrezygnuje większość kibiców z Europy Środkowo-Wschodniej, w tym choćby Polacy – naród zakochany w skokach narciarskich, stanowiący najliczniejszą grupę fanów na niemal każdych europejskich zawodach w tej dyscyplinie. Przeciętnie sytuowanego Polaka nie stać na taką eskapadę, dlatego ograniczy się do wspierania naszych rodaków sprzed

ekranu telewizora. Tacy kibice z kolei generują o wiele mniejsze zyski dla organizatorów. Sami Koreańczycy skupiają swoją uwagę głównie na rywalizacji w łyżwiarstwie szybkim i figurowym. Dlatego akurat te konkurencje nie narzekają na brak zainteresowania, a bilety wyprzedają się w bardzo szybkim tempie. Jeśli organizatorzy nie znajdą remedium na puste trybuny podczas pozostałych zawodów, igrzyska mogą stać się finansową porażką.

Problematyczny sąsiad Pjongczang nie wydaje się dziś najlepszym wyborem również z innego powodu: zagrożenia ze strony najbliższego sąsiada – Korei Północnej. Kim Dzong Un usilnie stara się pokazać światu siłę militarną swojego państwa. Przywódca kraju sąsiadującego z gospodarzem igrzysk nie szczędzi środków, by udowodnić, że jest w stanie zniszczyć dowolny region świata. Jak dotąd na dogadzaniu jego manii wielkości, czyli testowaniu nowych rodzajów broni masowego rażenia, cierpią głównie inne państwa Dalekiego Wschodu – wśród nich właśnie Korea Południowa. Region znaj-

fot. Ourawesomeplanet: Phils #1 food and travel blog

Jaka będzie atmosfera? BOMBOWA!


igrzyska olimpijskie w Korei Południowej /e

Z dopingowiczami czy bez? Wątpliwe na ten moment jest również, jak wielu kibiców i działaczy z Rosji pojawi się na igrzyskach. Naród słynący z wieloletnich tradycji w konkurencjach zimowych tym razem prawdopodobnie w bardzo małym stopniu zaangażuje się w kibicowanie przed ekranami telewizorów i na południowokoreańskich arenach zmagań. Co więcej, wciąż nie wiadomo, czy pojawią się na nich rosyjscy sportowcy. MKOl nie podjął jeszcze ostatecznej decyzji co do ich występu w związku z aferą

dopingową, która ciągnie się za zawodnikami Sbornej od kilku lat. Pewne jest już natomiast, że na igrzyska nie pojadą dwaj przedstawiciele biegów narciarskich, w tym mistrz olimpijski Aleksander Legkow. Rosjanie nie zgadzają się z taką decyzją i wnieśli odwołanie od wyroku wykluczającego ich z występu na igrzyskach. W ogóle nie wzięto pod uwagę rozmaitych ekspertyz i dokumentów, wynajęty przez MKOl specjalista ds. medycyny sądowej uznał, że nie można jednoznacznie stwierdzić, że przy próbkach Legkowa ktokolwiek manipulował – komentował niemiec-

Region znajduje się w stanie permanentnego zagrożenia, co nie sprzyja sukcesowi igrzysk. ki adwokat biegaczy, Christof Wieschemann w rozmowie z redaktorem sports.ru. Jak na razie jednak wygląda na to, że dwóch rosyjskich zawodników w Pjongczangu nie zobaczymy. Z tego powodu liczba kibiców Sbornej może się zdecydowanie zmniejszyć w porównaniu z poprzednimi igrzyskami olimpijskimi. Natomiast sama afera dopingowa jest już o tyle powszechnym tematem, poruszanym od wielu miesięcy w mediach, że nie generuje dodatkowego zainteresowania imprezą sportową. W ten sposób bojkot rosyjskich zawodników staje się kolejną przyczyną kalkulacji, że igrzyska nie okażą się sukcesem dla Koreańczyków.

Szansa dla Korei Co może być atutem nadchodzących igrzysk? Według serwisu Gracenote, który zajmuje się prognozowaniem wyników zawodów,

przyszłoroczne zmagania zostaną zdominowane przez indywidualności, między innymi Niemkę Laurę Dahlmeier w biathlonie i Austriaka Stefana Krafta w skokach narciarskich. To tym sportowcom wróży się zdobycie kompletu krążków. Jeżeli prognozy okazałyby się trafne, większość indywidualnych konkurencji mogłaby przypominać teatr jednego aktora. A choć kibice kochają wyrównaną rywalizację, dominacja jednego sportowca – jak przed czterema laty Kamila Stocha – jest zazwyczaj szerzej komentowana przez media. Z pewnością rekordowe osiągnięcia indywidualne czy też drużynowe (jak wróżą sobie Norwegowie) zdecydowanie podniosłyby notowania tych zawodów. Na pierwszy plan wybija się również postać Marit Bjørgen, która w wieku 38 lat jest klasą sama dla siebie. Prawdopodobnie w kulminacyjnych momentach igrzysk rzesze widzów rzeczywiście będą gromadzić się przed telewizorami. Nie gwarantuje to jednak rekordowych zysków, a czy może w takim razie wypromować Koreę Południową jako kierunek zimowych wypraw? Wydaje się to zagadką nawet dla organizatorów.

Nowe horyzonty Hasło nadchodzących igrzysk brzmi „Nowe horyzonty”. W związku z nim nasuwa się pytanie, co jego autorzy mieli na myśli? Jak dotąd bowiem pionierski wydaje się tylko gospodarz zawodów. Organizatorzy liczą na to, że igrzyska będą krokiem naprzód, m.in. dla branży turystycznej. Kibicom pozostaje oczekiwać dobrego widowiska sportowego bez elementów rozgrywek politycznych. Pozostaje czekać na zwycięskie posunięcie Koreańczyków i wielkie występy olimpijczyków – wtedy sportowy duch obroni się sam. 0

graf. Jan Franciszek Adamski

duje się w stanie permanentnego zagrożenia, co nie sprzyja sukcesowi marketingowemu igrzysk. Dodatkowo komunistyczny reżim odrzuca wszelkie oferty „zawieszenia broni” – nie chce korzystać z dzikich kart czy środków, które MKOl jest gotowy przeznaczyć na występ jego sportowców. Oznacza to, że na igrzyskach nie zobaczymy zawodników z tego kraju – poza jedną parą łyżwiarską, która jednak trenuje w Ameryce Północnej i zdecydowanie odcina się od wpływu własnego państwa. Ani organizatorzy, ani MKOl nie są w stanie zagwarantować, że igrzyska przebiegną w pokojowej atmosferze, a niewielu kibiców chce wystawiać się na ryzyko. Choć Korea Południowa ze swojej strony mistrzowsko dba o bezpieczeństwo aren, to nie może przewidzieć, co zaplanuje Kim Dzong Un. Jeżeli w krótkim czasie Koreańczycy nie zaprezentują nam naprawdę dobrej strategii marketingowej, która skutecznie odwróci uwagę od niebezpieczeństwa, podczas igrzysk zobaczymy doskonałe pojedynki przy pustych trybunach. Można się zastanawiać, czy polityczne rozgrywki i puste trybuny nie odbierają sportowej rywalizacji dreszczyku emocji.

grudzień 2017


/ protesty amerykańskich futbolistów

Sport gryzie się z polityką Sport jest często wykorzystywany do przekazywania manifestów politycznych. Nie podoba się to dużej części amerykańskiego społeczeństwa, która w swoisty sposób czci wiele dyscyplin. Norbert gregorczyk

eksyk, rok 1968. Podczas igrzysk olimpijskich wydarzyło się coś, co miało ogromny wpływ na kształtowanie się stosunków społecznych w Stanach Zjednoczonych. Poprzez pamiętne podniesienie rąk i opuszczenie głowy po wręczeniu krążków olimpijskich, John Carlos i Tommy Smith wyrazili swój protest przeciwko złemu traktowaniu czarnoskórej ludności w USA. Tuż po odegranym hymnie zapanowała przejmująca cisza. Chwilę później pojawiły się krzyki, buczenia i wyzwiska skierowane przeciwko dwóm niepokornym sportowcom. Amerykanie byli rozjuszeni postawą zawodników na podium. Nikt w tamtej chwili nie zrozumiał, co chcieli przekazać, zachowując się w ten sposób. Przez to wydarzenie życie wspomnianych lekkoatletów zmieniło się w piekło. Spotkali się z bardzo silnym ostracyzmem ze strony swoich rodaków. Amerykański multimilioner – Avery Brundage – który pełnił w owym czasie funkcję prezydenta Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego, doprowadził

M

48-49 magiel

do wyrzucenia z igrzysk zdobywcy złotego medalu w biegu na 200 metrów – Smitha – i brązowego medalisty – Carlosa. Po całym zamieszaniu związanym z protestem lekkoatleci próbowali znaleźć zatrudnienie w Narodowej Lidze Futbolowej, tam również nikt nie życzył sobie ich obecności. Żaden właściciel klubów w NFL nie odważył się zatrudnić dwóch kontrowersyjnych zawodników. Gest sportowców poróżnił opinię publiczną. Carlos i Smith przyczynili się do podjęcia ważnego tematu, jakim było złe traktowanie czarnoskórych w Stanach Zjednoczonych. Bez wątpienia mieli dobre intencje i chcieli poprawy warunków życia Afroamerykanów. Jednakże bojkot był postrzegany przez opinię publiczną jako złamanie apolityczności igrzysk olimpijskich. Amerykanom szczególnie nie podobało się niestosowne zachowanie podczas odgrywania hymnu.

Pół wieku później… Mimo upływu czasu USA wciąż zmagają się z problemem rasizmu. Zawodnik futbolu ame-

rykańskiego Collin Kaepernick jako kolejny sportowiec wyraził swój sprzeciw wobec łamania podstawowych praw czarnej ludności w Stanach Zjednoczonych. Do bojkotu popchnęły go liczne przypadki brutalnego traktowania czarnoskórych przez policjantów i problemy Afroamerykanów na rynku pracy. Kaepernick – rozgrywający zespołu San Francisco 49ers – we wrześniu 2016 r. zaprotestował podczas jednego z meczów rozgrywanych w ramach NFL. Sportowiec uczynił to, nie wstając w trakcie odgrywania hymnu USA. Twierdził, że nie chce oddawać czci państwu, w którym nieszanowane są podstawowe prawa człowieka. Po tym, jak dotknęła go fala krytyki, zmienił zdanie, postanowił, że podczas hymnu będzie klęczał z opuszczoną głową, aby oddać cześć tym, którzy polegli, walcząc za kraj. Donald Trump w ostrych słowach skrytykował Kaepernicka oraz kilkunastu innych protestujących, którzy postanowili go naśladować. Prezydent USA zaapelował do właścicieli klubów NFL o rozwiązywanie kontraktów ze sportowcami nieszanującymi symboli

fot. Ashton Clark

T E K S T:


fot. Albert via Flickr (CC BY-NC 2.0)

protesty amerykańskich futbolistów /e

narodowych Stanów Zjednoczonych. Wtedy też sprawa nabrała rozpędu. Collin otrzymał wsparcie od ludzi ze świata sportu, którzy docenili jego inicjatywę. Zawodnicy futbolu amerykańskiego zaczęli klękać już nie tylko, aby zaprotestować przeciwko złemu traktowaniu czarnoskórych, lecz także w opozycji do słów najważniejszego obecnie polityka Stanów Zjednoczonych. Donald Trump podczas wiecu Partii Republikańskiej w Alabamie zareagował na cały protest w sposób niestosowny, nawołując właścicieli do wyrzucania swoich zawodników z klubu, co jeszcze bardziej rozjuszyło jego przeciwników. W mediach społecznościowych, m.in. na Twitterze, rozpromowano akcję #takeaknee. Biorący w niej udział wstawiali swoje zdjęcia naśladujące gest Kaepernicka. Głowa państwa wdała się również w konf likt z inną federacją sportową – NBA. Mistrzowie koszykarskich rozgrywek, Golden State Warriors, nie wyrazili chęci odwiedzenia prezydenta USA w Białym Domu. W efekcie Donald Trump wycofał zaproszenie poprzez Twittera.

Spór bez końca Protest, który rozpoczął się we wrześniu zeszłego roku, odbija się również na samej federacji futbolu amerykańskiego – od dłuższego czasu NFL notuje straty. Wynika to głównie ze spadku poparcia dla manifestantów. Wygląda na to, że Amerykanie chcą po prostu dobrze się bawić przy oglądaniu ich narodowego sportu, zamiast brać udział w kolejnym sporze. Za-

chowania zawodników, takie jak brak poszanowania dla symboli Stanów Zjednoczonych, są bardzo dotkliwe dla obywateli tego państwa. Jak mało który naród na świecie, mieszkańcy USA traktują ten element patriotyzmu w iście sakralny sposób. Wystarczy spojrzeć na kibiców ze Stanów Zjednoczonych przed rozpoczęciem jakiegokolwiek meczu.

Amerykanin od swoich najmłodszych lat uczony jest szacunku do wszystkich symboli narodowych. Przykłady Smitha i Carlosa oraz protestujących futbolistów pokazują natomiast, że sport świetnie służy do nagłaśniania problemów społecznych. Część opinii publicznej jest zdania, że decyzja futbolistów o nieszanowaniu hymnu i flagi nie wyniknęła z pogardy do symboli narodowych; doprowadziła natomiast do tego, że poprzez kontrowersję wywołano dyskusję. W efekcie postawa zawodników może przyczynić się do poprawy życia czarnoskórej ludności. Zgodnie z literą prawa Stanów Zjednoczonych sportowcy nie robią nic niestosownego, gdyż nie istnieje nakaz określonego zachowania podczas słuchania hymnu. W tym przypadku ważniejsze niż normy prawne są normy obyczajowe. Każdy dzień w amerykańskiej szkole zaczyna się od wciągnięcia flagi na maszt, a kończy się jej ściągnięciem. W salach wisi mnóstwo

patriotycznych obrazów. Amerykanin od swoich najmłodszych lat uczony jest szacunku do wszystkich symboli narodowych.

Zemsta? W latach 80. Donald Trump wpadł na pomysł utworzenia konkurencji dla NFL. Z racji, że rozgrywki tej federacji prowadzone są w systemie jesień–zima, powstała USFL, której mecze miały odbywać się początkowo wiosną i latem. Jak zwykło się mawiać, apetyt rośnie w miarę jedzenia. Podobnie było w przypadku 45. prezydenta Stanów Zjednoczonych, który wytoczył proces przeciwko NFL w celu zdobycia monopolu na prowadzenie największych rozgrywek futbolu amerykańskiego. Sprawa sądowa zakończyła się dla Trumpa upokorzeniem, gdyż mimo wygranej w ramach odszkodowania dostał całego dolara. 10 października 2017 r. pojawił się tweet obecnego prezydenta USA, w którym pytał federację NFL, dlaczego korzysta z olbrzymich ulg podatkowych, kiedy w tym samym czasie znieważa hymn, flagę i kraj? Protesty wywarły znaczący wpływ na życie sportowców. Smith i Carlos po proteście napotkali problemy na rynku pracy, a Kaepernick od marca 2017 r. pozostaje bez zatrudnienia. Właściciele klubów NFL nie ukrywają, że mimo dobrych statystyk prekursor klęczącego protestu postrzegany jest teraz jako locker room distraction – osoba, która dzieli szatnię i poprzez konflikty sprawia problemy wewnątrz klubu. Jednak być może za jakiś czas Kaepernick stanie się kolejną z ikon sportu, która walczyła o sprawę Afroamerykanów w USA. 0

kwigrudzień 20177


TECHNOLOGIE

/ elektroniczne ubrania

Heckin’ bamboozled?.

Druga skóra

Szorstki splot lnianej tkaniny, zmysłowa miękkość kaszmirowego swetra, codzienna szarość bawełnianej koszulki. Ubrania od zarania dziejów towarzyszą człowiekowi, lecz mimo rozwoju technologii niewiele się zmieniły na przestrzeni wieków. Nowoczesne, inteligentne tkaniny mają to odmienić. T e k s t:

M i c h a ł h a j da n

odziennie rano stajemy przed tym samym dylematem. Podejmujemy decyzję, dla jednych trudniejszą, dla innych łatwiejszą – co na siebie założyć. Ubrania są jak druga skóra, okrywająca nasze ciała przez większość dnia. Są źródłem ekspresji bądź nieistotnym elementem codzienności. Ludzie na przestrzeni wieków wykorzystywali do produkcji tkanin coraz to nowsze materiały, naturalne bądź sztuczne. Jednak poza tkaniną i krojem niewiele się zmieniło w istocie ubrania, które nadal ma zaledwie zdobić i ochraniać nasze ciało. Dopiero w przeciągu ostatnich kilku lat widać początek zmiany utylitarno-estetycznej istoty odzieży.

C

Splot technologii Pierwszą poważną próbą przedefiniowania za pomocą technologii tego, co określamy ubraniem podjął Harry Wainwright. W latach 90. stworzył bluzę wykorzystującą światłowody, LED i mikrokontroler do wyświetlania animowanych obrazów. Dekadę później wraz z niemieckim inżynierem opracował maszynę pozwalającą bezpośrednio wplatać światłowody w strukturę tkaniny, co umożliwiło jej masową produkcję. Chociaż rozwiązanie Wainwrighta było przełomowe jak na swoje czasy, to wpływało jedynie na aspekt estetyczny i nie zmieniało zasadniczej idei ubrania. Namacalne zmiany miał przynieść rozwój czujników pomiarowych i pomniejszanie elektroniki.

ność elektryczną mięśni, dzięki czemu można uniknąć kontuzji. Z kolei skarpetki Sensoria są wyposażone w czujniki nacisku, informujące na bieżąco za pomocą nadajnika zakładanego na kostkę, czy stopa jest odpowiednio obciążana podczas biegu, co poprawia jakość treningu. Nawet dobrze rozpoznawalne marki sięgają po nowoczesne rozwiązania. W 2015 r. Ralph Lauren zaprezentował koszulkę PoloTech wyposażoną w zestaw czujników mierzących puls, głębokość oddechu, intensywność ruchu i liczbę spalonych kalorii.

Magnetyzujący dotyk Firmy niezwiązane z modą również wyrażają zainteresowanie tym szybko rosnącym rynkiem. We wrześniu tego roku inżynierowie z Google wraz z projektantami firmy Levi’s przedstawili owoc swojej pracy – „Commuter Trucker Jacket” – inteligentną kurtkę wykorzystującą specjalne włókna Jaquard, znajdujące się w mankiecie. Są one w stanie wykrywać gesty użytkownika, które następnie zostają przetwarzane przez mały moduł z elektroniką, przesyłający do smartfona informacje o tym, co zrobił użytkownik. Oferowana funkcjonalność to między innymi przełączanie utworu, odczytywanie ostatnich wiadomości lub otrzymywanie powiadomień o nadchodzących rozmowach poprzez wibrację i diodę LED znajdującą się na rękawie. Naukowcy z Uniwersytetu w Waszyngtonie poszli krok dalej i znaleźli sposób na bolączkę

trapiącą inteligentne ubrania, czyli zapotrzebowanie na prąd. Zespół badawczy opracował materiał zawierający oprócz standardowych włókien nić, która poddana działaniu pola elektromagnetycznego jest w stanie zachować w sobie zestaw informacji zakodowanych za pomocą zer i jedynek. Przekaz można odkodować przy użyciu magnetometru, znajdującego się w większości smartfonów. Jest to przełomowa technologia, gdyż inteligentna odzież wykonana z takiej tkaniny nie potrzebuje zasilania prądem, jak również może być prana w standardowy sposób. Ponadto to dosyć proste rozwiązanie, które może być stosowane stosunkowo tanio. Dzięki temu jest szansa, że już wkrótce takie ubrania pojawią się na wieszakach w znanych sklepach. Nowoczesne tkaniny to nowy trend na skostniałym rynku odzieży. Chociaż powoli zaczynają się przebijać do świadomości konsumentów, głównie za sprawą ubrań sportowych, to ich szersze wykorzystanie i upowszechnienie jest tylko kwestią czasu. Ubrania z wplecioną w ich strukturę siecią czujników i elektroniki staną się dla nas jak druga skóra – wrażliwa i odczuwająca. Dzięki bieliźnie wykrywającej zmiany parametrów ciał będziemy w stanie lepiej zadbać o swoje zdrowie i samopoczucie, a także szybciej zauważyć symptomy chorób. Rękaw koszuli przyszłości może stać się dla nas panelem – za pomocą którego będziemy kontrolowali inne urządzenia – lub identyfikatorem, kluczem otwierającym wszystkie drzwi. 0

Prawdziwe wykraczanie z funkcją ubrań poza utarty schemat zaczęło się od fascynacji ludzkim ciałem i zwiększonego zainteresowania sportem. Ludzie zapragnęli mierzyć i kontrolować parametry swojego ciała, takie jak puls, liczba spalonych kalorii itp., aby efektywniej ćwiczyć i dbać o zdrowie. Na te potrzeby odpowiedzieli najpierw producenci inteligentnych opasek sportowych. Wkrótce jednak okazało się, że kolejne urządzenie jest niepotrzebne, jeśli można zawrzeć jego funkcje w czymś, co i tak zakładamy na siebie. Firma Athos zaprezentowała linię odzieży zawierającej dołączany sensor EMG. Jest to tzw. elektromiograf, czyli urządzenie badające czyn-

50-51

fot. Peter Heeling CC

Inteligentny sport


fot. Gerd Altmann CC

biologia w sieci /

10110ATCCG... T e k s t:

E wa E n f e r

To, że wszystko jest liczbą, głosili już pitagorejczycy. Od początków XXI w. nauczyliśmy się, że wszystko jest w internecie. Biologia zrozumiała to jednak przed nami i wyprowadziła się do sieci. tym, że muzyka to życie możemy usłyszeć od każdego melomana. Susumu Ohno (1928–2000), amerykańsko-japoński genetyk i biolog ewolucyjny, postanowił popchnąć tę teorię o krok dalej. Zamiłowanie do muzyki skłoniło naukowca i jego żonę śpiewaczkę do przełożenia sekwencji białkowych na pojedyncze nuty, a następnie zagrania ich. W ten sposób okazało się, że muzyka to także brak życia, gdy sekwencja onkogennego genu SARC zabrzmiała jak Marsz pogrzebowy Chopina. Mieszanie biologii z innymi dziedzinami musiało się spodobać światu nauki, jako że niedługo potem zaczęła być ona asymilowana przez fizykę, matematykę i informatykę, stając się bioinformatyką.

O

Biologiczny cloud Przełom nastąpił w 1990 r., kiedy to międzynarodowy zespół badawczy rozpoczął program Human Genome Project (HGP), w którym postawił sobie za cel zsekwencjonowanie (ustalenie kolejności nukleotydów) 3 miliardów par zasad składających się na ludzki genom. Miało to ułatwić zrozumienie genetycznych czynników chorobowych u człowieka. Ostateczne wyniki (otrzymane w kwietniu 2003 r.) zostały udostępnione światu i pozwoliły na rozpoznanie ponad tysiąca ośmiuset genów „chorobowych” oraz utworzenie dwóch tysięcy testów identyfikujących patologie genetyczne.

Wiedza was uwolni? Posiadanie kodu całego genomu można porównać do posiadania instrukcji składania ludzkiego organizmu. „Wystarczy”, że je odszyfrujemy, a otworzą się nowe perspektywy dla nauki, takie jak otrzymywanie portretu podejrzanego na podstawie próbki DNA czy identyfikacja chorób mogących wystąpić w przyszłości u noworodka. Możemy już usłyszeć pierwsze głosy w zaczynającej się dyskusji etycznej. Jeżeli dziecko ma 50 proc. szans na odziedziczenie schorzenia (przypadek choroby Huntingtona), lecz pierwsze objawy pojawią się dopiero po trzydziestym roku życia, to czy rodzice mają prawo zlecić badania genetyczne? Skąd wiadomo, czy pacjent kiedykolwiek chciałby się tego dowiedzieć? Idąc krok dalej, kto będzie zarządzał danymi? Czy firma albo instytucja ma prawo wiedzieć o potencjalnym pracowniku, że ma 80 proc. szans na śmierć w wieku 40 lat? Albo że ma gen „śpiocha”, który sprawia, że organizm potrzebuje dłuższego snu? Ponadto naukowcy najchętniej by zamieniali geny chorobowe na ich „zdrowe” odpowiedniki, całkowicie je „reprogramując”. To budzi kontrowersje, zwłaszcza w przypadku mutacji niemających wpływu na stan zdrowia, tak jak to jest w przypadku bielactwa. Do tego punktu jednak nadal daleko, a nieodszyfrowanych danych wciąż przybywa.

HGP kosztował około 2,7 miliona dolarów – w chwili obecnej podobna analiza byłaby warta mniej niż 4 tysiące. Równocześnie rośnie liczba możliwych zastosowań dla tych informacji: przyrównania, tłumaczenia na białka, modelowania... Wiedzę pozyskujemy coraz szybciej i taniej, potrzebni są jednak ludzie, którzy by ją analizowali i przetwarzali na coś więcej niż kombinacje czterech liter.

World Wide Webs Mózg – to puszka zawierająca miliardy impulsów elektrycznych przechodzących od neuronu do neuronu, pozwalająca nam dochodzić do takich eminentnych wniosków jak wiem, że nic nie wiem. W 1952 r. John Eccles, Alan Hodgkin i Andrew Huxley udowodnili, że jest to również funkcja. Ich badania nad powstawaniem sygnałów neurologicznych przedstawione zostały jako model matematyczny tego zjawiska, za co otrzymali Nagrodę Nobla. Równanie wyróżniało się uwzględnieniem wpływu stężenia jonów na rozprzestrzenianie się potencjału elektrycznego w neuronie. To holistyczne spojrzenie na fenomen uznawane jest za jedno z pierwszych zastosowań biologii systemów. Obecnie tę dziedzinę można uznać za kolejny krok w rozwoju bioinformatyki. Analizując zsekwencjonowane geny, odkry- 1

grudzień 2017


innym problemem niż dla mieszkańca Kairu. Sieci interakcji mają doprowadzić do przełomu w wielu dziedzinach, stosowane są bowiem nie tylko w genetyce, lecz także w ekologii (do badania zależności między gatunkami) czy ewolucjonizmie. Medycynie mają pozwolić na nowe techniki leczenia, umożliwiające indywidualne podejście do każdego pacjenta, w zależności od innych schorzeń, historii genetycznej i czynników środowiskowych. Zrozumienie tej siatki nie może jednak być zadaniem człowieka, dla którego jej złożoność stanowi jak na razie niepokonaną barierę. Z tego powodu będzie trzeba zostawić owe techniki w „rękach” komputerów. Może więc się okazać, że największą przeszkodą w leczeniu systemowym jesteśmy my, ludzie – a raczej nasz strach przed buntem maszyn. 0

wamy, że większość cech nie jest regulowana przez jeden, a interakcję wielu z nich. Sam kolor tęczówki u człowieka określa kilka genów. Skąd wiedzieć, które są kluczowe? By to stwierdzić, rysuje się mapy zależności, wzorowane na teorii grafów w matematyce. Definiujemy „węzły” – jedną kropkę dla jednego genu. Każda interakcja jest mostem – punkty, które mają najwięcej połączeń, są najważniejsze, są to geny „niezbywalne” (essential genes). Jak jednak ustalić powiązanie? Jeśli odłączymy telewizor od gniazdka, ekran nie działa, ale czy to znaczy, że kabel zasilania tworzy obraz? Dlatego właśnie jak na razie większość map, nawet dla najmniejszych i najprostszych organizmów, jest niekompletna. Ponadto dochodzą inne czynniki: dla mieszkańca Warszawy gen ryzyka raka skóry, czyniący go wrażliwszym na promieniowanie UV, będzie zgoła

Śródziemie: Cień wojny Śródziemie: Cień wojny to kontynuacja ciepło przyjętego Śródziemia: Cienia Mordoru wydanego przez Monolith Productions w 2014 r. Ponownie wcielamy się w Taliona, zwia-

orkami. Nasze twierdze mogą być atakowane przez innych graczy w sieci, zatem warto dbać o właściwe zabezpieczenia zdobyczy.

dowcę Gondoru, który w poprzedniej części padł ofiarą Czarnej Dłoni Saurona, broniąc Czar-

Graficznie Cień wojny nie odbiega od dzisiejszych standardów. W konsolowych wer-

nej Bramy. Elficki upiór Celebrimbor, twórca Pierścieni Władzy, przywrócił go jednak do życia,

sjach gry stosowane są ulepszenia – na PlayStation 4 Pro i Xbox One X zobaczymy więc

by z jego pomocą zemścić się na Sauronie.

grafikę w rozdzielczości 4K z dobrodziejstwami HDR (High Dynamic Range – czyli genero-

Po zakończonej sukcesem kampanii w Cieniu Mordoru przeciwko Czarnej Dłoni i samemu

wanie obrazu o jasności odpowiadającej temu, co widzi ludzkie oko). Oprawa muzyczna

Sauronowi bohaterowie stoją przed nowym wyzwaniem – stworzeniem nowego Pierścienia

również stoi na odpowiednim poziomie i pozwala jeszcze lepiej wejść w świat, w którym

Władzy, który będzie mógł rywalizować z Jedynym Pierścieniem. Wtedy do gry wkracza pa-

za każdym rogiem może czaić się złowrogi ork.

jęczyca Szeloba, która kieruje Taliona i Celebrimbora na ścieżkę tytułowej wojny ze sługami

Nie jest to oczywiście gra bez wad – kamera sporadycznie mocno utrudnia starcia, a

Saurona, zabierając im świeżo wykuty Pierścień i zlecając zadanie, które sprowadza ich do

duża liczba dostępnych akcji, przy niezbyt wielu przyciskach znajdujących się na kontrole-

Minas Ithil w czasie szturmu armii orków. Fabuła nie należy więc do nazbyt skomplikowa-

rach, powoduje, że czasem Talion robi nie do końca to, czego byśmy oczekiwali. Wiele razy

nych. Jeśli tylko nie jesteśmy wiernymi fanami prozy J.R.R. Tolkiena i nieścisłości w zakresie

zamiast ogłuszyć jednego z wrogów udało mi się niespodziewanie zawisnąć na skalnej

faktów oraz chronologii Śródziemia nam nie przeszkadzają, nie będziemy mieć zbyt wielu

ścianie, przy której toczyła się walka. Są to jednak drobiazgi w porównaniu z ogromnym

problemów z zanurzeniem się w świat gry.

światem, który zapewni nam 40–50 godzin rozrywki.

Podobnie jak w przypadku Cienia Mordoru, mamy tu do czynienia z otwartym świa-

Monolith Productions podeszło bardzo profesjonalnie do przygotowania sequela swoje-

tem, w którym wykonujemy liczne zadania. Możemy skupiać się na głównym wątku albo

go tytułu. Wybrało najlepsze elementy rozgrywki z Cienia Mordoru, dopracowało grafikę,

wykonywać losowe misje poboczne wynikające z autorskiego systemu Nemesis, dzięki

dorzuciło nowe intrygi, postaci znane z kart książek i ponownie zapewniło wielu graczom

któremu gra generuje zasady podległości pomiędzy szeregowymi orkami, ich kapitana-

zajęcie na długie jesienne wieczory. A to dopiero początek, gdyż już zapowiadane są kolejne

mi i wodzami w ramach danego obszaru. Nemesis ustala również relacje między orka-

dodatki, które sprawią, że do Mordoru gracze będą wracać jeszcze przez długi czas.

mi, w tym głównie sposób, w jaki pragną oni wspinać się po drabinie władzy - zabijając swoich konkurentów czy rzucając im wyzwania. Gracz może zaangażować się w te porachunki poprzez np. przerwanie próby zabójstwa lub kradzieży tudzież wspierając jed-

O C ena :

88889

nego kapitana, by jego moc wzrastała, aby na koniec starać się go włączyć do własnej armii. Swoich nowych podwładnych można wykorzystać do zdobywania fortec – zupeł-

P latforma : X box O ne , P S 4, P C

nej nowości w stosunku do poprzedniej części – które potem należy obsadzić własnymi

P r em i e r a : 10 pa ź dz i e r n i k a 2017 r .

52-53

Michał Goszczyński

fot. Gordon Johnson CC

/ biologia w sieci / recenzja


varia /

Polecamy: 54 w subiektywie Na wybiegu

Młodzi modele na światowym pokazach

57 sztuka Pop art okiem Warhola

Fascynat sztuki i masowej produkcji

58 Czarno na białym Kraj szczęśliwych ludzi

Podróż do Peru – innego świata

fot. Marcin Czajkowski

Na koniec Granica prywatności dominika kulesza akiś czas temu natknęłam się na artykuł, który opisywał technologię skanowania twarzy. Nie jest to najnowsze odkrycie. Naukowcy dobre kilkadziesiąt lat temu zbudowali magiczne urządzenia, które są w stanie prześwietlić nasze ciało i wygenerować potrzebne informacje. Przyglądając się chociażby medycynie – chyba już nikt nie jest przerażony wizją badań ultrasonograficznych czy zdjęć rentgenowskich. Pamiętam jednak, jak bała się ich moja babcia. Kiedy złamała rękę, kilka dni udawała, że nic jej nie jest, żeby nie jechać do szpitala. Tymczasem my, młodsi, przywykliśmy do cyfryzacji i technologii. Nikogo już nie dziwi, że komputer pamięta nasze hasła, zna nasz głos. Jednocześnie nie zastanawiamy się nad tym, jak informacje o nas będą wykorzystane w przyszłości. Coraz łatwiej pozbywamy się również prywatności, dzielimy się intymnymi szczegółami z naszego życia na portalach społecznościowych. Ale co do dyskusji na ten temat – słyszeliśmy już chyba wszystkie „za” i „przeciw”. Teraz gra toczy się o inny wymiar informacji. Pamiętam, jak mieszane uczucia wywołała funkcja rozpoznawania linii papilarnych. Mówiło się wtedy, że to zbyt osobiste dane. Wspominam, że również miałam ambiwalentne odczucia. Bo to przecież coś tak indywidualnego i przede wszystkim mojego, że może

J

Udostępniamy nasze genotypy równie łatwo jak zdjęcia na Instagramie.

niekoniecznie chcę to wrzucać gdzieś w czeluście bezdusznych serwerów. Ale z czasem dyskusja ucichła i każdy, jeden po drugim, zaczął przykładać paluchy do ekranów. Udostępniamy nasze genotypy równie łatwo jak zdjęcia na Instagramie. I naiwnie wierzymy, że korporacje jak nasz lekarz rodzinny zbadają, zobaczą i zachowają dla siebie. Ostatnimi czasy dyskusja rozgorzała na nowo. Wprowadzono do smartfonów funkcję rozpoznawania twarzy. Ma to ułatwić odblokowywanie ekranu i spersonalizować urządzenie. Łatwo, prosto i przyjemnie, czyli tak, jak lubimy. Jednak rysy twarzy niosą za sobą niewyobrażalną ilość danych. Nie tylko o tym, jak się czujemy i czy spaliśmy dobrze tej nocy. Zawierają również informacje o cechach genetycznych i stanie zdrowia. Na podstawie rysów twarzy możliwe jest określenie orientacji seksualnej z 81 proc. dokładnością. O ile w europejskiej kulturze nie ma to większego znaczenia, o tyle w niektórych krajach Bliskiego Wschodu za homoseksualizm grozi kara śmierci. Wystarczy odrobina złych intencji, manipulacji czy politycznych potyczek, żeby wypaczyć pozornie neutralne personalia i rozpocząć polowanie na czarownice. Czy wierzymy, że na tak użyteczne dane nie znajdzie się kupiec? Czy może, że korporacje jak wierny spowiednik zatrzymają nasze sekrety dla siebie? 0 0

grudzień 2017


/ backstage modelingu

Na wybiegu Dylematy modeli i modelek zaczynają się już przed ich pierwszymi pokazami. Po kilku latach rozstrzygną o tym, że jedno z wyjść na wybieg będzie tym ostatnim. T e k s t:

m au ryc y l a n d ow s k i

54-55

z dj ę c i a :

m a r c i n c z a j kow s k i


backstage modelingu /

ikołaj stał na przystanku tramwajowym we Wrocławiu, kiedy podszedł do niego mężczyzna i dał mu swoją wizytówkę. Powiedział, że rekrutuje nowych ludzi do agencji modelingowej. 17-letni uczeń technikum, pochodzący z niewielkiej miejscowości, myślał czasami o karierze modela. Jak dotąd taka przyszłość należała wyłącznie do jego sfery marzeń. Obcy człowiek dał mu do zrozumienia, że nie musi tak być – wystarczy zadzwonić. Chłopak uznał, że nie ma nic do stracenia. Miesiąc po niespodziewanym spotkaniu podpisał kontrakt. Kiedy spytałem, dlaczego ktoś ze świata mody zwrócił na mnie uwagę, dowiedziałem się, że mam ciekawy kształt nosa, ładne usta, nietypowe oczy i odpowiednią symetrię twarzy. Uświadomiło mi to, jak ważna jest w tej branży oryginalność – mówi Mikołaj. Modeling niekiedy sam puka do drzwi swoich wybranków. Weronikę zauważono na Instagramie. W jej skrzynce odbiorczej pojawiła się wiadomość z prośbą o dodatkowe zdjęcia. Dziewczyna, wówczas uczennica trzeciej klasy liceum, spodobała się w agencji. Zaproszono ją do Warszawy, gdzie podpisała swój pierwszy kontrakt. Wcześniej wiele osób mówiło mi, żebym spróbowała swoich sił w modelingu – opowiada Weronika. Zawsze byłam wysoka i szczupła. Znajomi przekonywali, że nadaję się na wybieg. Ta dwójka modeli stosunkowo późno rozpoczęła kariery. To zupełnie normalne, że pierwsze kroki w modelingu stawia się w wieku 14–15 lat – mówi Mikołaj. Natalia, która swój pierwszy casting potraktowała jako próbę sił, pokazała się w świecie mody jako 16-latka. Dziewczyna od razu została rzucona na głęboką wodę. Zrobili mi zdjęcia i powiedzieli, że chcieliby mnie wysłać do Chin, bo tam jest duże zapotrzebowanie na młode modelki. Nie byłam do tego przygotowana – wyznaje. Postanowiła sprawdzić się nieco później.

M

Gorzkie słowa Mikołaj przyznaje, że nie pasował do małego miasteczka, w którym dorastał. Nie najlepiej dogadywał się z kolegami ze swojej szkoły. Ubierał się inaczej, podążał za najnowszymi trendami i poszukiwał wyzwań. Modeling stał się dla niego oderwaniem od dotychczasowego monotonnego życia. Bardzo mi pasowała panująca przed pokazem atmosfera. Na backstage’u wszyscy pracują pod ogromną presją. Robią makijaż, wiążą buty, poprawiają włosy. Taka nerwowa otoczka działała na mnie motywująco – mówi Mikołaj. W podobnych wydarzeniach uczestniczyła Natalia, jednak dla niej oznaczały one prawie wyłącznie stres. Prestiżowy konkurs modowy w Warszawie z możliwością wyjazdu do Mediolanu wydawał się dziewczynie idealną szansą na rozpoczęcie kariery. Podczas pierwszego etapu zmierzyli nas, zważyli, zrobili zdjęcia bez makijażu i kazali przejść się po wybiegu – opowiada Natalia. Bez większych problemów

dostała się do dalszej części konkursu. Dziewczyna przyznaje, że od tego momentu nie było już tak łatwo. Spotkałam się z nieprzyjemnym światem. Czułam się traktowana jak towar. Inne dziewczyny były do mnie bardzo krytycznie nastawione. Ciągłe uwagi o tym, że jestem niewymiarowa, za gruba, za chuda. Były wśród nich osoby takie jak ja, które dopiero stawiały pierwsze kroki, ale spotkałam też wiele modelek z doświadczeniem, również z zagranicznych wybiegów. Mówiły mi, że się nie nadaję. Chociaż Natalia dostała się do finału, czym uzyskała przepustkę do światowego modelingu, to zrezygnowała jeszcze przed wyjazdem do wymarzonego Mediolanu. To była decyzja moja i mojej rodziny, która zobaczyła, co się ze mną dzieje. Byłam zdenerwowana, zaczęłam mocno się odchudzać. Sama zauważyłam, że nie jestem wystarczająco odporna – wspomina Natalia. Przyznaje, że modela musi charakteryzować mocna psychika.

Przełamywanie własnych słabości nie musi być chlebem powszednim dla modela. Droga na skróty Weronika od kilku lat pracuje za granicą. Należy zarówno do polskiej, jak i włoskiej agencji, ale to przede wszystkim ta druga kieruje jej karierą i zapewnia zlecenia w Mediolanie. Dla modeli praca na Zachodzie to głównie trudne zadania, ale jednocześnie trochę czasu dla siebie. Presja nie zawsze jest duża. W Mediolanie sesje trwają zazwyczaj na tyle długo, że pracuje się bez pośpiechu. Po dobrze wykonanej pracy bez trudu można znaleźć kilka chwil na kawę w klimatycznym miejscu – mówi Weronika. Modelka miała także czas na imprezy, których trudno sobie odmówić w najbardziej znanych europejskich miastach. Dla niektórych właśnie ten aspekt wyjazdu okazywał się najważniejszy. Mieszkałam z dziewczynami, które co noc wychodziły do klubów i wracały dopiero nad ranem. W ciągu dnia ledwo funkcjonowały i często spóźniały się na castingi – mówi Weronika. W modelingu podobnych pokus jest wiele. Karierę można co prawda zrobić szybko, ale są to najczęściej krótkie epizody. Agencje nie zawsze zapewniają bardzo korzystne warunki finansowe i dziewczyny chcą poprawić sobie sytuację. Łatwo znaleźć kogoś, kto zaproponuje duże profity za ładne wyglądanie na imprezie. Weronika zauważa, że takie układy nie są zazwyczaj drogą do wielkiej kariery. Ludzie, którzy płacą za publiczne pokazywanie się z nimi, najczęściej nie mają nic wspólnego ze światem mody. Rzadko się zdarza, że można w ten sposób otrzymać ciekawą ofertę pracy – ocenia dziewczyna. W męskim modelingu tak-

że zdarzają się podobne scenariusze. Sam kiedyś dostałem propozycję od agencji, która nie kryła się z tym, że jesteś u nich chłopakiem do towarzystwa dla pań i panów – zdradza Mikołaj. Pokazujesz się publicznie z klientem jako ładny dodatek. W profesjonalnym świecie pojawia się pewna pogarda dla ludzi, którzy się po prostu sprzedali. Mikołaj jako przykład podaje historię młodego modela, który przed kilkoma laty zasłynął tym, że stał się partnerem Calvina Kleina. Chłopak dobrze się zapowiadał w zawodzie. Po przygodzie ze znanym projektantem jego renoma mocno ucierpiała i świat mody więcej o nim nie usłyszał.

Agencje z zasadami Skandale w świecie mody i szczegóły z prywatnego życia modeli to tematy stanowiące dobry materiał na telewizyjne produkcje. Profesjonalni modele, którzy oglądali znany program Top Model, przyznają, że jest to mocno zniekształcona wizja ich zawodu. Po pierwsze, kiedy idzie się na casting do programu, trzeba mieć wyjątkową historię życia – materiał na emocjonujący show – zauważa Mikołaj. Druga sprawa – podczas profesjonalnej sesji, nawet jeśli mielibyśmy pozować ze spadochronem, nikt nie kazałby nam skoczyć. Tym bardziej, jeśli mielibyśmy lęk wysokości. A częściowo właśnie na takich emocjach zbudowano „Top Model”. Widowiska tego typu starają się przekonać, że w modelingu jasno zarysowane granice nie mają znaczenia. Jednak, jak się okazuje, przełamywanie własnych słabości nie musi być chlebem powszednim dla modela. Dla Weroniki jest zupełnie oczywiste, że można odmówić wykonania jakiejś pracy. Sprawdzianem wrażliwości mogą być nagie sesje. Nie byłam przekonana do tego rodzaju zadań i dlatego w nich nie uczestniczyłam. Kilka razy zgadzałam się na wyjście na wybieg w skąpym stroju. W takich przypadkach podobało mi się to, że nikt nie wywierał na mnie dużej presji i zawsze pytano mnie, czy czuję się komfortowo – tłumaczy Weronika. Mikołaj miał sesję, podczas której robiono mu zdjęcia bez ubrań. Mówi: Ważna jest tutaj współpraca z zaufaną agencją, która wysyła swoich modeli do renomowanych fotografów. U mnie granice zostały ustalone na samym początku i zdjęcia były robione w profesjonalnej atmosferze. Modele sami przyznają, że trudno trafić w dobre ręce w świecie mody. Na polskim rynku istnieje kilka cenionych firm, które troszczą się o swoich podopiecznych oraz ich karierę. Agencja, z którą podpisałam kontrakt, działa dość krótko i nie ma w niej bardzo wielu modeli. Współpraca dobrze nam się układa i czuję, że nie jestem dla nich tylko kolejnym, mało ważnym elementem – mówi Weronika. Przyznaje jednak, że pojawia się coraz więcej mało wiarygodnych agencji. W Mediolanie poznałam dziewczynę, która podpisała umowę z nieznanym na rynku pracodawcą. Skarżyła się, że nie wypłaca jej wynagrodzenia. Po pewnym czasie zerwała kontrakt, ale nie udało jej się odzyskać pieniędzy. 1

grudzień 2017


/ backstage modelingu

Aby pomóc modelce w rozwijaniu kariery, agencja powinna także dbać o jej zdrowie. Może być to trudne zadanie, ponieważ aby chodzić po wybiegu dziewczyny muszą spełniać wyśrubowane wymogi. Najbardziej preferowane wymiary to około 90 cm w biodrach i 60 cm w talii – mówi Weronika. Presja otoczenia i chęć osiągania sukcesów sprzyja nadmiernemu odchudzaniu i wyniszczaniu organizmu. Jak pracuje się w dobrej agencji, to zareaguje ona w odpowiednim momencie i odsunie z rynku osobę wpadającą w anoreksję. Weronika podkreśla, że przed ostatecznym wyborem i podpisaniem kontraktu warto dobrze sprawdzić przyszłego pracodawcę. Szczególnie jeśli stawia się pierwsze kroki w branży modowej w bardzo młodym wieku. W takich przypadkach agencja często decyduje o kształcie rozpoczynającej się kariery i dba o jej bezproblemowy przebieg. Dobra opieka przydaje się również dlatego, że dla niepełnoletnich nie ma taryfy ulgowej. Najmłodsza dziewczyna, z którą współpracowałam, nie miała skończonych nawet 15 lat. Pojechała do Chin i zostawiła szkołę na dwa miesiące. Wszystkie zaległości związane z edukacją musiała nadrobić. Nie było to dla niej łatwe, bo pracowała na tych samych warunkach, co inne modelki – mówi Weronika. Mikołaj natomiast nie jest do końca pewien, czy pracował z dużo młodszymi od siebie. Mówi, że nawet jeśli tak było, to nikt nie traktował ich inaczej. Natalia, która nigdy nie zajmowała się profesjonalnym modelingiem, wspomina, że w czasie castingu rozmawiała z dużo od niej młodszymi dziewczynami. To były modelki ze sporym doświadczeniem, a miały tylko po 16 lat. Opowiadały o trudnej pra-

56-57

cy za granicą. Czekając na castingi, spędzały w kolejkach wiele godzin, a ich starania nie zawsze okazywały się skuteczne.

Zimny prysznic Chodzenie po najbardziej prestiżowych wybiegach na świecie pociąga za sobą duże zarobki. Jednak najpierw trzeba znaleźć się wśród najlepszych i najbardziej znanych. Dużo zarabiasz, jeśli twoje nazwisko jest w mediach i reklamach. Trzeba zbudować własną, rozpoznawalną markę – komentuje Mikołaj. Praca modela wiąże się także z dużą dozą niepewności. Niekiedy trzeba czekać przez długi czas na zlecenie. Kiedy pojawiałem się na europejskich wybiegach, współpracowałem z różnymi agencjami z wielu krajów – mówi Mikołaj. Później nastąpił bardzo długi okres ciszy. Agencje milczały i nie informowały mnie o nowych zleceniach. Byłem niedługo po przeprowadzce do Poznania, która wiązała się ze sporymi wydatkami. Czekałem na telefon i zastanawiałem się, jak długo jeszcze to potrwa. Weronika także stanęła przed dylematem. Myślała o tym, jak pogodzić naukę z modelingiem. Największy modowy ruch w Mediolanie panuje między końcem maja a początkiem lipca. Wtedy jest tam najwięcej sesji i pokazów mody – mówi dziewczyna. Jednak na uczelni mam w tym czasie wiele zaliczeń, rozpoczynają się egzaminy i trzeba poświęcić sporo czasu na przygotowania. Dla wielu agencji naukowe zainteresowania modeli to duża zaleta. Wiele z nich chce zatrudniać młodych ludzi z wyższym wykształceniem. Poszukują osób z obyciem w świecie i z ambicjami. Mamy być wizytówkami agencji, także gdy chodzi o zasoby in-

telektualne – tłumaczy Mikołaj. Niestety nie da się pogodzić nauki na wysokim poziomie i pracy na światowych wybiegach. Znam kilka modelek i modeli, którzy studiowali podczas swojej kariery. Zdecydowali, że mogą zgodzić się na rozciągnięcie edukacji w czasie na rzecz intensywnej pracy. Jednak żadna z tych osób nie była w stanie dać z siebie wszystkiego w modelingu, chociażby bez skorzystania z urlopu dziekańskiego – podsumowuje Mikołaj. W tej branży wyzwaniem okazuje się także połączenie kariery z miłością. Trudno jest zbudować trwały związek – mówi Weronika. Nawet stworzenie relacji z innymi modelami okazuje się skomplikowane. Problem sprawia chociażby fakt, że szczyt sezonu modowego dla mężczyzn i kobiet przypada w różnych terminach. Osoby pracujące w tym zawodzie mogą mijać się, jeżdżąc po całej Europie na różne wydarzenia – tłumaczy modelka. Według Mikołaja związki w świecie mody nie są powszechne. Większość osób, które poznałem, była singlami. Pozostałym wydawało się, że są w związku – mówi. Nie chodzi tylko i wyłącznie o brak wierności. W czasie najdłuższego wyjazdu zagranicznego nie było mnie w domu przez cztery miesiące. Brak regularnego kontaktu może sprawić, że ludzie staną się dla siebie obcy – wyjaśnia Mikołaj.

Tu i teraz Charakterystyczne dla modelingu przeszkody powodują, że długie kariery w tej profesji zdarzają się rzadko. Zderzenie z rzeczywistością sprawia, że młodzi ludzie po kilku latach od rozpoczęcia pracy rezygnują z chodzenia po wybiegu. Mikołaj ma zaledwie 21 lat, a Weronika jest od niego rok młodsza. Oboje już teraz wycofują się z modelingu, chociaż to zajęcie było dla nich spełnieniem marzeń. Dla Mikołaja powodem do zmiany był przeciągający się okres braku zleceń. Zacząłem poważnie zastanawiać się nad przyszłością – czy wolę mieć stałą pracę i perspektywy, czy też kontrakt, gdzie nie mam żadnej pewności. Chłopak postanowił odstawić plany związane z modelingiem na boczny tor i znaleźć nowy sposób na życie. Pracuję jako zastępca kierownika działu w jednej ze znanych sieci sklepów odzieżowych. Lubię to, chcę się rozwijać w firmie, w której dzisiaj jestem. Myślę także o studiach – wyjaśnia. Podobne podejście ma Weronika. Nie chce zrezygnować z edukacji na rzecz kariery na wybiegu. Zdaję sobie też sprawę z tego, że mogłabym tak pracować do 25–26 roku życia. Starsze modelki to rzadkie przypadki – dodaje. Przed studiami chciałam zrobić sobie rok wolnego. Jednak kiedy pojawiły się listy z osobami przyjętymi na moją wymarzoną uczelnię, stwierdziłam, że szkoda będzie zaprzepaścić taką szansę. Mimo to nie zrezygnowałam z modelingu całkowicie. W agencji powiedziałam, że chociaż nie w pełnym wymiarze, to nadal pozostaję do ich dyspozycji – opowiada. Może jeszcze kiedyś będę mogła wybrać się do Mediolanu. 0


abstrakcyjny opis konsumpcjonizmu /

SZTUKA Jak robi pingwin?

Pop art okiem Warhola

Człowiek, który w swej twórczości przeplatał sfery sacrum i profanum. Postać barwna, a zarazem introwertyczna, oryginał wśród twórców będący orędownikiem masowej produkcji – w taki sposób w kilku słowach można opisać Andy’ego Warhola, ikonę światowego pop artu. T E K S T i z dj ę c i a :

A da E i c h e r t

Zupa, pieniądze i coca-cola

Nazwa „The Factory” też jest nieprzypadkowa. Andy Warhol fascynował się bowiem nie tylko sztuką, lecz także i samym procesem twórczym. W jednym z wywiadów powiedział: Wspaniałe w tym kraju jest to, że Ameryka zaczęła tę tradycję, w której najbogatsi konsumenci kupują zasadniczo te same rzeczy co najbiedniejsi. Możesz oglądać telewizję i zobaczyć coca-colę i wiesz, że prezydent pije colę, Liz Taylor pije colę i pomyśl, że ty też możesz pić colę. Artysta fascynował się równością, konsumpcjonizmem i masową produkcją. To ostatnie wpłynęło bezpośrednio na wybór technik artystycznych stosowanych w pracowni – powielania prac przez sitodruk. Nie jest żadną tajemnicą, że zdecydowana większość prac Warhola replikowana była przez jego uczniów, a tylko podpis umieszczany na każdej z nich wychodził bezpośrednio spod ręki artysty.

W 1949 r. artysta wylądował w Nowym Jorku z dyplomem Carnegie Institute of Technology, teczką projektów i zamiarem rozpoczęcia swojej kariery w świecie mody. Na początku niepozornym wyglądem nie przykuwał niczyjej uwagi. W końcu został zauważony przez jedną z dziennikarek modowych, która poleciła Warhola jako projektanta do ekskluzywnego salonu z butami. Od tego momentu jego kariera nabrała tempa. Po kilku miesiącach projekty artysty regularnie pojawiały się w magazynach i reklamach, a jego styl stawał się rozpoznawalny. Sam artysta już na stałe zaczął być wzmiankowany jako „Andy Warhol”, po tym jak pewna znana gazeta przez pomyłkę skróciła jego nazwisko o jedną literę. Przez następnych kilka lat próbował swoich sił w wielu branżach artystycznych, niemniej bez większych efektów. Ciągłe angażowanie się w świecie biznesu przyniosło jednak doświadczenie, które umożliwiło mu w 1961 r. założenie z sukcesem atelier The Factory. To właśnie tam spod jego ręki wychodziły najznamienitsze dzieła, np. słynna adaptacja Marilyn Monroe (Dyptyk Marilyn). Wchodząc do sali muzealnej stylizowanej na nowojorską pracownię, można było poczuć tamtejsze klimaty – obklejone metalową folią ściany rzucające fantazyjne cienie i spoglądające zewsząd postacie z powielanych sitodrukiem obrazów.

Takie działania spotykały się ze sprzeciwem ze strony krytyków – w jednym z artykułów został on posądzony o podnoszenie zwykłych przedmiotów do rangi sztuki oraz profanację artystyczną, gdyż dzieło powinno być niepowtarzalne, a także stanowić dowód wytężonej pracy twórczej. Andy Warhol za nic miał takie komentarze, gdyż to właśnie żyłka biznesmena i kontrowersyjne poglądy umożliwiły mu wspięcie się na szczyt. Według jego słów zarabianie jest sztuką i praca jest sztuką, a dobry biznes jest najlepsza sztuką. Warhol nie umiał jednak identyfikować granic społecznych, lubił za

ostatnich miesiącach Warszawa gościła Andy’ego Warhola podczas wystawy „Dali kontra Warhol”. Można powiedzieć, że to swoisty powrót artysty do korzeni. Andy Warhol, a w zasadzie Andriej Warhola, urodził się w 1928 r. w Pittsburghu w USA – jego rodzina pochodziła jednak z Europy. Artysta był potomkiem prostych imigrantów ze słowackiej wsi Mikova położonej ok. 10 km od granicy z Polską. Ojciec Andy’ego zmarł, gdy ten miał 13 lat. Znawcy dopatrują się w tym powodów jego patologicznego przywiązania do matki i ułomności emocjonalnej, która skutkowała niemożnością identyfikowania poprawnych granic społecznych przez artystę. Jednakże, co najważniejsze, to właśnie matka zaszczepiła w nim zamiłowanie do sztuki.

W

to na nich balansować, co w efekcie przyniosło mu spory rozgłos. Jego zainteresowanie masową produkcją i uwiecznianie takich przedmiotów jak banan, coca-cola czy unieśmiertelniona przez niego puszka zupy marki Campbell przyniosły mu większą popularność niż ktokolwiek mógł się spodziewać. W ten sposób artysta zyskał potrzebne mu znajomości, które owocowały intratnymi kontraktami. Takim przykładem mogą być Stonsi, dla których miał okazję projektować kilka okładek płyt, np. wzbudzającą liczne kontrowersje okładkę krążka Sticky Fingers – znajdowały się na niej jeansy z rozporkiem, który można było samodzielnie rozpiąć.

Dzieła nieśmiertelne Niecodzienny wizerunek na pewno dodatkowo podkreśliły metody praktykowane przez Warhola. Jedną z nich była urynizacja obrazów, która ma źródło w pewnym nietypowym zdarzeniu. Otóż kiedyś w obecności artysty jeden z jego rozmówców rozjuszył się, cisnął prezentowany obraz na ziemię i oddał na niego mocz. Ta demonstracja zrodziła nowy pomysł w głowie szalonego twórcy. Zawarte w moczu związki przereagowały ze składnikami farby, tworząc fantasmagoryczne wzory. Praktyki te nie przyjęły się jednak i nawet przez najbardziej zagorzałych fanów były traktowane jako „odrażające”. Warhol zapewnił nieśmiertelność wielu produktom towarzyszącym ludziom w ich codziennym życiu, ale samego siebie nie mógł ochronić przed śmiercią. Zmarł w 1987 r. w wieku 58 lat po rutynowym usunięciu wyrostka żółciowego. Uważa się, że tak naprawdę zabił go lęk przed szpitalami, gdyż gdyby zgłosił się na operację wcześniej, prawdopodobnie zostałby wyleczony. Niektórzy krytycy ryzykują porównanie pop-artowego artysty z wielkimi mistrzami. Rzeczywiście nie można zaprzeczyć, że łączy ich wiele, np. otaczające ich zazwyczaj kontrowersje, wybitny talent, łamanie konwenansów czy też społeczna ułomność. Także tak, jak w przypadku wielkich artystów obrazy Warhola zyskały znacząco na wartości już po jego śmierci. 30 lat później Green Car Crash sprzedano za rekordowe 71,7 mln dolarów. Sprawdziło się zatem stwierdzenie artysty, że biznes jest najlepszą sztuką. 0

grudzień 2017


/ peruwiańskie tajemnice A wiecie, że monady nie mają okien?

58-59


peruwiańskie tajemnice /

Kraj szczęśliwych ludzi 11 561 kilometrów – tyle dzieli Warszawę i Limę, stolicę Peru. Niecała doba podróży wystarczy, by przenieść się do innego świata. Miejsca, gdzie nawet gwiazdy świecą inaczej. T E K S T i f o t o g r a f i e :

W I K I WÓJ C I K

ydaje się, że czas płynie tutaj wolniej. Poza Limą, która jest kolejnym wielkim, betonowym miastem, ludzie prowadzą spokojne życie. Za czasów inkaskich (między XII a XVI w.) każdy region miał swojego prefekta, który podlegał bezpośrednio królowi – ince. Zadaniem każdego prefekta było dopilnowanie, by wszyscy mieszkańcy mieli jedzenie, picie, ubranie i dach nad głową. Peruwiańczycy sprawiają wrażenie, jakby nadal żyli tą myślą. Nie zachłystują się potrzebą posiadania, dopóki są w stanie spełnić te cztery potrzeby. Jedzą śniadania przygotowywane przez kobiety na ulicznych straganach, spotykają się na hucznych fiestach. Choć większość kraju jest biedna, nie ma się wrażenia, że ubóstwo wprawia ich w marazm. W Peru, mimo że jest cztery razy większe od Polski, mieszka 30 mln osób, z czego jedna trze-

W

cia w stolicy – Limie. Pozostałe 20 mln żyje w trzech strefach geograficznych: Costa – wybrzeże, Sierra – góry, Selva – dżungla.

Costa – pustynia nad oceanem Costa to ogromne miasto Lima, ocean i nic więcej. Całe połacie pustki aż po horyzont. Piasek, kilka skał, wzniesienia i nieliczne chaty ze strzechy, w których nie mieszka nikt. Według prawa po odpowiednio długim czasie upozorowanego użytkowania (po pięciu latach) ziemię można przejąć na własność. Może kiedyś być coś warta. Zielone wybrzeże z bujną roślinnością i piękną trawą to tylko drogi wymysł mieszkańców najdroższej dzielnicy Limy – Miraf lores. Mieszkają tam głównie biali ludzie i ci, którzy marzą, by czuć się jak najbardziej europejsko. Na wybrzeżu króluje rybołów-

stwo, ocean jest zimny, a słońce piekące. Jeżeli ktoś chce poczuć się jak na Mazurach, może wybrać się do oazy Huacachina na środku pustyni i wynająć rower wodny albo pozjeżdżać z wydmy na desce.

Sierra – widoki z polskim akcentem Sierra to przede wszystkim Andy – charakterystyczne schodkowe tarasy, na których uprawia się różnorodne warzywa i owoce. Marchewka rosnąca 3000 m nad poziomem morza jest zaskakująco dobra. Dla człowieka, który przyzwyczaił się do życia na nizinach, nawet wejście na pierwsze piętro to niesamowity problem, a o bieganiu można zapomnieć. Tymczasem zwierzęta radzą sobie dobrze nawet w tych wysokogórskich warunkach. W Andach pasie się lamy, alpaki i wikunie. Lamy traktowane są jak konie czy woły pociągowe

grudzień 2017


/ peruwiańskie tajemnice

– ciągną pługi, transportuje się na nich towary, a czasem je ich mięso. Alpaki i wikunie są hodowane głównie ze względu na futro, a te drugie są uważane za zwierzę narodowe Peru. Kolejnym zwierzęciem narodowym jest kondor, największy ptak na Ziemi, którego rozpiętość skrzydeł może wynosić do 7 metrów. Kondory żyją w parach i czasem są tak do siebie przywiązane, że kiedy jedno umrze, drugie wzbija się wysoko w powietrze, składa skrzydła i popełnia samobójstwo. Jednym z miejsc, w których można je spotkać, jest Colca, najgłębszy kanion na Ziemi, odkryty i pierwszy raz zbadany przez Polaków. Nasi rodacy są tutaj bardzo cenieni z tego oraz z innych powodów. W jednej z miejscowości portret Jana Pawła II jest ubierany co tydzień w inne szaty, podarowane przez wierzących. Obecnie ubrań pozostało tyle, że starczy ich na kolejne 11 lat. Innym uznanym Polakiem jest Ernest Malinowski, nazywany bohaterem peruwiańskiej kolei. Był on głównym konstruktorem najtrudniejszych i na ówczesne czasy najważniejszych połączeń kolejowych w kraju, które docierały do wcześniej niedostępnych miejsc. Peru skrywa wiele tajemnic i mimo że obecnie dominującą religią jest katolicyzm (81 proc. wiernych), kiedyś wyznawano tu dużo różnych wierzeń, a część znaków bądź miejsc z nimi związanych nadal pozostaje niewyjaśniona. Jedną z najsławniejszych zagadek są linie Nazca, głębokie na 60 cm wyżłobienia przedstawiające różne figury na terenie wielkości dwóch Warszaw. Naukowcy nadal spierają się, czy były to drogowskazy, obrazy bóstw, czy może znaki pozostawione przez pozaziemską cywilizację, a żadna z teorii nie wydaje się bardziej przekonująca od innych.

60-61

To tutaj, w górach, znajduje się Titicaca – największe i najwyżej położone żeglowne jezioro, które łączy Peru i Boliwię. Zamieszkane jest ono przez około 200 osób, żyjących na trzcinowych wysepkach. Na każdej z nich przebywa kilka rodzin. Znajduje się tu także szkoła podstawowa i lekarz. By uczęszczać do liceum, trzeba pływać łódką w stronę miasta na wybrzeżu. A co kilka lat mieszkańcy muszą budować nową wyspę, kiedy stara już zaczyna się rozpadać. Obecnie są one porządnie zakotwiczone, ale kiedyś można było zasnąć w Peru a obudzić się kilkaset metrów dalej, w Boliwii.

Selva – na końcu świata W lesie tropikalnym kryją się perły inkaskich miast. Wśród nich – Machu Picchu, najsłynniejsza atrakcja turystyczna Peru, która mimo popularności wcale nie jest tak łatwo dostępna. Dostać się tam można tylko na dwa sposoby: na własnych nogach albo koleją. Podróż pociągiem to dla turysty koszt minimum 100 dolarów. Piesza droga wydaje się tańszą opcją, ale nic bardziej mylnego. Trzydniowa przygoda wraz z nocowaniem w środku dżungli to droga zabawa dla tych, których stać na przewodnika i tragarza. A z dżunglą żartów nie ma. Na jedną z gór przy Machu Picchu zezwala się na wstęp tylko stu osobom dziennie i wielokrotnie powtarzane jest, by nie zbaczać ze ścieżki. Kto raz zapuści się w dżunglę, raczej nie znajdzie drogi powrotnej. A tym bardziej nikt nie znajdzie śmiałka, może poza wygłodniałą pumą. Inkowie jednak nauczyli się żyć w dżungli, a Machu Picchu było stolicą nauki i sztuki w XV w., dziś ostały się tyl-

ko kamienne fundamenty i ściany. Wszystko inne zostało rozkradzione przez Europejczyków głodnych złota, przez co teraz bardzo trudno dojść do tego, jakie tajemnice skrywało miasto.

Za jeden uśmiech Peru nie jest jednak rajem na Ziemi. Targany kryzysami i problemami politycznymi kraj nie zawsze okazuje się przyjazny dla mieszkańców, a około 5,5 proc. ludzi w wieku od 18 do 65 lat pozostaje niepiśmiennych. Spotkałam tu wiele różnych osób: pięcioletnią dziewczynkę sprzedającą lemoniadę, mężczyznę robiącego biżuterię czy chłopaka pracującego na zmywaku w drogiej restauracji. Wszystkich łączyła pogoda ducha, uśmiech i ciekawość świata. Policjantom, przerażonym na widok samotnej białej dziewczyny spacerującej swobodnie po miasteczku, opowiadałam o historii Polski i powstaniu warszawskim. By zyskać sympatię mieszkańców, wystarczyło jedynie wyciągnąć rękę i szczerze się uśmiechając pokazać, że chce się wiedzieć więcej. Peru to wiele różnorodnych krajobrazów. Są pustynne wybrzeża, majestatyczne góry i niebezpieczna dżungla. To także kraj zróżnicowany kulturowo, w którym nadal miejscami silne są stare wierzenia, a gdzie indziej dominuje mentalność europejska. Do Peru można wracać wiele razy i zawsze odkryć coś nowego. Bo tutaj nawet gwiazdy świecą inaczej. 0

Informacja Po więcej zdjęć autorki zapraszamy na jej stronę internetową: fb.com/vikivuphoto


peruwiańskie tajemnice /

grudzień 2017


MAGIEL POLECA

Cały Świa t MGG po

w jednym

dzielon y na 3

mailu

działy

lobal

oG Czym jest Magiel G

World&Economy

Zbiór najciekawszych artykułów ze światowej prasy anglojęzycznej

Science&Technology Culture

il

a The whole world in one e-m

Przygotowany przez dziennikarzy miesięcznika NMS MAGIEL Świetna okazja do poznania j. angielskiego w praktyce Wysyłany w każdy piątek - wystarczy, że podasz swój mail na stronie magiel.waw.pl/magielgoglobal

Oferta Darmowa !

magiel.waw.pl/magielgoglobal

62-63


polskość na wygnaniu / w obecnym sezonie jesień/zima najmodniejsze będą sen i przytulaski

Jak emigrować

i nie zwariować e dy ta z i e l i ń s k a

s z e f o wa dz i ał u t e at r

statnio postanowiłam zmierzyć się z pytaniem – czy pochodząc z Polski, można być prawdziwym cudzoziemcem? Lata temu w jednym z tomów Dzienników Mrożka natknęłam się na zdanie, które zapadło mi głęboko w pamięć. Podsumowując swoje pierwsze miesiące emigracji, pisał, że jeśli ktoś urodził się i mieszkał w Polsce, to wszędzie indziej przeszkadza mu wszystko, nawet proste chodniki. I choć przywoływałam tę uwagę stosunkowo często, to chyba nigdy tak naprawdę jej nie rozumiałam. Traktowałam ją raczej jako żartobliwą anegdotkę, a może nawet frazę, którą mogłabym uraczyć polonistyczną brać, przy okazji ujawniając swój lekturowy snobizm. Chichot losu sprawił, że dopiero na Erasmusie w Pradze zrozumiałam, o czym mówił Mrożek. Polska to bowiem dziwne miejsce na mapie Europy. Jest jak cudzoziemka w raju kobiet z utworu Nosowskiej. Za mądra dla głupich a dla mądrych zbyt głupia, zbyt ładna dla brzydkich a dla ładnych zbyt brzydka, za trudna dla łatwych a dla trudnych zbyt łatwa. Człowiek nasiąkł tym byciem skądś pomiędzy, czyli de facto znikąd. Czasem czuję się jednak jak dziecko z dysfunkcyjnej rodziny – bo matka zbyt melancholijna, a ojciec – narcyz. W dodatku rodzice trochę wyszli z obiegu i czasem muszę się za nich wstydzić przed resztą towarzystwa. Noszą niemodne ciuchy, dziwnie się zachowują i lubią się zabawić, co akurat wpływa korzystnie na ich wizerunek, tylko szkoda, że tańczą wyłącznie przy muzyce Sławy Przybylskiej i Budki Suflera. I choć nie mam kompleksów, przyjechałam tu z otwartą głową, bez żadnych oczekiwań i dziwnych sentymentów, to czasem dopada mnie jednak poczucie niedopasowania. Staram się być tabula rasa – wszystko nowe, obce czy inne przyjmuję z otwartością i zainteresowaniem. Jednak siłą rzeczy świat porządkuję według kategorii wyniesionych z domu. Mój dom był po prostu inny, szczególnie ekscentryczny. Jak zatem mogę znaleźć coś, co choć odrobinę by go przypominało? Miłosz w jednym z esejów napisał, że choćby nie wiadomo jak buntował się przeciwko polskiemu romantyzmowi, to on i tak uporczywie do niego wraca. Polska jest jak natarczywy gość, którego nie chcemy na imprezie, a on i tak

O

wpadnie nieproszony. Siłą rzeczy polskość sama mi się narzuca – gdy tylko usłyszę ojczystą mowę na praskich ulicach, zachowuję się jak pies myśliwski, który wśród gęstych zarośli leszczyny zwęszył jakiegoś szaraka. Nasłuchuję rozmów, czasem w duszy komentuję, bywa, że czerwienię się z zażenowania. I choćbym chciała być po prostu cudzoziemką czy studentką Uniwersytetu Karola w Pradze, to zawsze czuję się jednak też kimś znad Wisły. Bywa, że jestem zazdrosną kochanką – irytuje mnie, że niektóre rzeczy przestały dotyczyć mnie na co dzień. Nie zapoznałam się dość dokładnie z Gangiem Świeżaków, nie wiem, czy w tym sezonie na TVN-ie leci serial o lekarzach czy prawnikach, a kiedy w kraju anonsował się już Orkan Grzegorz, w Pradze wciąż jeszcze świeciło słońce. Oczywiście wszystkie te sprawy trwają w zawieszeniu, po prostu chwilowo odłożyłam w czasie swoje zaangażowanie. Po powrocie do kraju natychmiast nadrobię zaległości, nabiorę ogłady i z pełną świadomością zapoznam się z najnowszymi memami oraz oczytam się we wszystkich najgorętszych dyskusjach pod postami na facebooku. I nawet się uśmiechnę – co prawda gorzko, ale tego typowo polskiego smaku zagranicą brakuje mi najbardziej. Znam profesjonalną nazwę swojego schorzenia, jest nią Polonia. Nie tylko ja zapadłam na tę wyjątkowo dotkliwą przypadłość. Przykro mi stwierdzić, że chorują na nią też inni studenci z Polski. Podczas gdy praskie kluby przeżywały halloweenowe oblężenie, moje warszawskie koleżanki rzucały ziarnami gorczycy, rozpoczynając dziady. Od Polski można uciekać, można za nią tęsknić, ale głównie się na nią przewlekle choruje. Najbardziej irytującą rzeczą w tym kraju jest to, że bardzo trudno jest przestać być Polakiem. Nawet jeśli wychodzi się z tej pralki czystym, to i tak poobijało się o bęben. Żeby była jasność – nie twierdzę, że nad Wisłą jest coś wyjątkowego i niepowtarzalnego ani nie wiem, jak do własnej narodowej tożsamości odnoszą się pozostali cudzoziemcy. Chcę powiedzieć tylko, że niezależnie od okoliczności zawsze czuję się kimś innym niż przeciętny Erasmus. Jestem Erasmuską z Polski, a od tego dopełnienia trudno jest uciec. 0

Mój dom był po prostu inny, szczególnie ekscentryczny. Jak zatem mogę znaleźć coś, co choć odrobinę by go przypominało?

grudzień 2017


/ Magdalena Czarnecka / dr Halina Galera Czy w tym zdaniu nie powinno być interpunkcji albo jakiegoś sensu?

Kto jest Kim? Magdalena Czarnecka Prezes Studenckiego Klubu Górskiego

w

dr Halina Galera Asystent w Instytucie Botaniki UW

M i e j s c e u r o dz e n i a : Warszawa K i e r u n e k i r o k s t u d i ów: I rok studiów doktoranckich na

M i e j s c e u r o dz e n i a : Warszawa P r owa dzo n e p r z e d m i o t y: Antropogeniczne przekształcenia szaty

Wydziale Pedagogicznym Uniwersytetu Warszawskiego W e d łu g z n a j o m yc h j e s t e m : ciągle uśmiechnięta U lu b i o n y f i l m : Piknik pod wiszącą skałą Petera Weira U lu b i o n a k s i ą ż k a : Biegnąca z wilkami Clarissa Pinokla Estesa U lu b i o n a p i o s e n k a : Modlitwa dziewczyńska Mariki U lu b i o n y a r t y s ta : Lao he U lu b i o n a p o s tać f i kc yj n a: wszystkie zbuntowane chłopczyce z bajek U lu b i o n y c y tat: Dlaczego Everest? Bo jest! – George Malory w y m ar zo n a p o d r óż : Moim aktualnym planem jest wyjazd na najwyższy szczyt Ameryki Północnej – Denali (dawna nazwa McKinley) na Alasce, a następnie przejście przez USA od granicy z Kanadą do granicy z Meksykiem.

roślinnej, wykład ogólnouniwersytecki: Rośliny w religii i sztuce, inne G dy by m n i e by ł a t y m , k i m j e s t e m : Byłabym historykiem sztuki lub malarzem K to ś, k to m a n a m n i e d u ż y w p ły w: Ci, którzy nauczyli mnie najwięcej – moi rodzice oraz mentorzy ze studiów, czyli prof. Zbigniew Podbiełkowski, botanik, oraz prof. Tomasz Umiński, zoolog. U lu b i o n y f i l m : Niebezpieczne związki oraz Twój Vincent, zwłaszcza z punktu widzenia estetycznego U lu b i o n a k s i ą ż k a : Cień wiatru Carlosa Ruiza Zafona U lu b i o n a p i o s e n k a : Karuzela z madonnami Ewy Demarczyk U lu b i o n y c y tat: Cytaty z książki Jerzego Bralczyka 500 zdań polskich oraz zwrot z reklamy „a świstak siedzi i zawija je w te sreberka” – urzekła mnie absurdalność tej sytuacji.

Jak wyglądały twoje początki w Studenckim Klubie Górskim?

Jaka była pani pierwsza praca po studiach?

Paradoksalnie nie zaczęłam od wyjazdu w góry, ale od imprezy karnawałowej. Wcześniej wyjeżdżałam z innym klubem górskim, lecz nie do końca odpowiadali mi tam ludzie. Natomiast na owej imprezie ujęła mnie otwartość ówczesnego prezesa. Potem pojechałam na zimowy kurs turystyki wysokogórskiej, rozpoczęłam kurs przewodników górskich. Napisałam pracę magisterską dotyczącą współczesnych przewodników i przewodniczek górskich. Przeżyłam mnóstwo cudownych wyjazdów górskich i wysokogórskich i poznałam mojego narzeczonego. Od zeszłego roku jestem prezeską SKG.

Pracowałam w Ogrodzie Botanicznym Polskiej Akademii Nauk w Powsinie. Poznałam tam wielu ludzi, którzy są moimi przyjaciółmi do dziś. Przy okazji dużo występowałam w radiu i telewizji. Było to bardzo ciekawe doświadczenie, nieco brakowało mi jednak dydaktyki.

Jaki jest największy sukces tego stowarzyszenia? SKG to paczka zaangażowanych, aktywnych i ciekawych przyjaciół, o niełatwych i silnych charakterach. Od lat chcemy zarażać innych naszą miłością do gór i budować poczucie wspólnoty. Niesamowite jest też to, że kiedy przy okazji np. jubileuszu 40-lecia klubu spotykają się osoby, które ukończyły kurs kilkadziesiąt lat temu i te, które aktualnie w nim uczestniczą, mają ze sobą o czym rozmawiać. Jednak nic tak nie łączy jak mokre buty i przypalony obiad z ogniska.

O Studenckim Klubie Górskim mało kto wie, że…? Pierwszy „klubowy” ślub odbył się na jesieni 1979 r. Od tej chwili klubowe śluby weszły do tradycji SKG, a klubowicze z nutką złośliwości, ale i dumy zaczęli nazywać SKG studenckim klubem matrymonialnym. Chcę również dodać, że aktualne wyjazdy można znaleźć na naszym fanpage’u na Facebooku oraz naszej stronie internetowej.

64-65

Co najbardziej zmieniło się na uczelni od czasu, kiedy była pani jej studentką? W tych czasach na studiach nie trzeba było myśleć o rynku pracy, można było kierować się w większym stopniu własnymi zainteresowaniami. Nie było wtedy także USOS-a, dlatego dzisiejszy sposób studiowania wydaje mi się przez ten internetowy system bardziej skomplikowany.

Co przyczyniło się do tego, że została pani wykładowcą? Lubię uczyć kogoś i patrzeć, jak robi postępy – uczę rysunku botanicznego na Uniwersytecie Otwartym i jest to dla mnie fascynujące, jak uczniowie samodzielnie coś wymyślają i to tworzą.

Gdyby mogła pani poprawić jedną rzecz na UW, co by to było? Poszerzyłabym odpowiedzialność nauczycieli akademickich za jakość ich kształcenia – do tego potrzeba jednak wielu narzędzi. Chciałabym również, aby wykładowcy czerpali przyjemność z tego, że uczą – zapraszam więc wszystkich sfrustrowanych nauczycieli w imieniu Uniwersytetu Otwartego na tamtejsze zajęcia. Jest tam inny typ odbiorców – wymagających, ale także z radością przyjmujących nową wiedzę.

w


z przymrużeniem oka / kiedy znajdziemy się na zakręcie, co z nami będzie?

Horror pod choinką Otwieranie prezentów pod choinką to najlepsza szkoła soft skillsów. Witamy w świecie wymuszonych uśmiechów, przesłodzonych podziękowań i z trudem ukrywanych łez, że to znowu nie najnowszy iPhone. Choć za oknem 5 stopni na minusie, to właśnie gwiazdkowe prezenty potrafią najbardziej zmrozić krew w żyłach. Karnet na siłownię

fot. pxhere.com/CC

fot. Petr Kratochvil/ publicdomainpictures.net/CC

Słodycze

fot. pixabay.com/CC

Skarpety

Co znajdę we wnętrzu koperty? Może dużo pieniędzy albo

Leciutki, miękki, w środku znajduje się jakiś materiał. Ciot-

jest ono mniej ważne, ale często zyskuje większą aprobatę

skok na bungee? Wyciągam karnet na siłownię, a rodzeń-

ka uśmiechnięta pęka z dumy – to na pewno od niej. Znana

obdarowywanego niż właściwa część podarunku. Po każ-

stwo skręca się ze śmiechu. To prawie tak, jakby abstynenta

w rodzinie ze swojego znakomitego gustu. Może kasz-

dych świętach czy urodzinach na pewien czas można zre-

zaprosić na wycieczkę po fabryce wódki. Chce mi się płakać

mirowy szaliczek lub sweterek? I oto z resztek papieru

zygnować z zakupów zawierających cukier. Pamiętajmy,

na samą myśl o wielkich przyrządach, trenerach patrzących

wyłaniają się one. Są grube, wściekle kolorowe i na pewno

że słodycze są drogie, więc cieszmy się ze słodyczy. Cała

z politowaniem czy smukłych dziewczynach bezproblemo-

niewykonane z kaszmiru. Dwie pary skarpetek: w mikołaje

ich tona w wielkiej torbie. A co to? Z zagięcia w opakowaniu

wo przebierających się w śmierdzącej potem szatni. Teraz

i jakieś bazgroły. Przynajmniej to nie majtki z zawstydzają-

jednej z czekolad mruga do mnie pewien polski król. Każda

wezmę serniczek na pocieszenie, ale już niedługo po 12 po-

cymi napisami, ale nadal płaczę za sweterkiem.

babcia wie, jakie nadzienie jej wnuki lubią najbardziej.

trawach na wigilijnym stole czeka mnie 12 miesięcy pokuty.

OCENA: 88977

OCENA: 88777

OCENA: 88887

Wszystko fajnie, tylko trochę nie w porę. Przecież już

No tak, zdecydowanie na same Święta jest ich za mało.

Poświąteczne perpetuum mobile. Dzięki temu mogę bez

w październiku przemierzam sklep w poszukiwaniu

Poza tym szybko się kończą, ja nie wiem, jak i dlaczego one

skrupułów wcinać wszystko, co znajdzie się w zasięgu

cieplutkich okryć moich stópek. Chodzenie w sandałach

znikają… Jeśli już, to przydałyby się w zestawie z tablet-

ręki… dobra, najbliższego sklepu, bo przecież wszystko

z cienką skarpetą od dawna nie wystarcza, trzeba zmienić

kami odchudzającymi, bo inaczej na kolejną Wigilię muszę

szybko spalę. Na szczęście w przypadku omijania siłki

na zimówki. A w grudniu to już po ptokach. Wiadomo, że to

przynieść własne krzesło, żeby pomieściło moje 4 WIELKIE

szerokim łukiem nie mam poczucia, że wywalam pieniądze

jakieś niedobitki prosto z wyprzedaży. Chyba że owa skar-

litery. Chociaż w tym roku kupne czekoladki to całkiem

w błoto, bo nie ja płacę za wejściówkę z wszelkimi dodat-

peta skrywa w sobie coś bardziej $wartościowego$ niż

oszczędne rozwiązanie, gdyż ciasta już w dużej mierze

kami. W sumie sauna, solarium, kosmetyczka i relaksujące

zapach poprzedniego właściciela, to się jednak skuszę…

wymagają jaj (nie dla tchórzliwych!) i – o zgrozo – masła!

masaże w pakiecie. Brak telewizora też sobie mogę na

Tylko uprzedzam, proszę wyłącznie o duże rozmiary.

Przynajmniej cukru można użyć z saszetek z maka…

miejscu zrekompensować. I noworoczny fit plan spełniony!

OCENA: 88888

OCENA: 88877

OCENA: 88777

Prezent idealny w swojej oczywistości: każdy zabiegany

Doczołgując się do choinki, powtarzasz sobie, że przez ty-

Już od jakiegoś czasu zamierzałeś sprawić sobie karnet na

student, któremu wiecznie brakuje do pierwszego, ceni

dzień nic nie zjesz. Pierwszy prezent: bombonierka z ulu-

siłownię i dołączyć do wydarzenia na Facebooku Schudnę

przede wszystkim funkcjonalność. Czy ci się to podoba czy

bionymi czekoladkami. Drugi: ciocia do krawata dorzuciła

do lata 2018, więc właściwie trzymasz w rękach wyma-

nie, musisz przyznać, że skarpety przydają się absolutnie

pierniczki dla swojego ukochanego łasucha. Trzeci: czeko-

rzony prezent. Trudno jednak nie zadać sobie pytania, czy

zawsze i w każdej liczbie. Ile razy w ciągu roku napotykasz

lada okraszona złotóweczkami – pewnie od babci, bo na

to dobrze przemyślany podarunek, czy może delikatna

przetarcia, dziury czy szukasz zaginionej niczym Nemo

zabawki jesteś już za stary, więc sam kupisz sobie coś ład-

sugestia. Faktycznie ostatnio częściej bywasz w maku, ale

pary? No właśnie! Dlatego w tym roku zastąp coroczną po-

nego. Z każdą paczką góra słodyczy rośnie, a ty zastana-

chyba nie może być aż tak źle? No nic, przynajmniej masz

gardę szczerym rozrzewnieniem, gdy z odmętów papieru

wiasz się, ile miesięcy zajmie zjedzenie tego wszystkiego

teraz większe szanse, żeby do sylwestra zrzucić te dwa

prezentowego wyłoni się wielopak czarnych skarpet.

albo – co gorsza – ile centymetrów przybędzie ci w pasie.

kilo i wcisnąć się w swoją cekinową, obcisłą kreację.

Gingerwoman

OCENA: 77777

Każdy prezent przychodzi w słodkim towarzystwie. I niby

Gwiazda Katalońska

OCENA: 88888

Drobny pakunek, papier delikatnie okala swoje wnętrze.

Elf Świętego Mikołaja

OCENA: 88877

grudzień 2017


Do Góry Nogami

partycypacyjnym, który, jak wy cie że ud o b my ze pis na nie rze W tym nume r. e-maili, jest na naszej Alma Mate h yc łan sy roz wo ko ad yp rz i p nika z info GW biet Redaktor Nieodpowiedzialny ko a aw pr o lki wa h ac ram w Ani o tym, że n miesiąc! zmienia płeć, przynajmniej na te PR ZY GO TO WA ŁA :

DZ IA LN A RE DA KT OR KA NI EO DP OW IE

z poprzedtudenci historii, jak wiemy rażliwione uw by oso to nich numerów, drugieące nuj na błędy przeszłości, sza i znatu tak ne Peł ć. noś go człowiek a i jego god tym o teg Dla lomacji. jące wszelk ie zasady dyp rezap tów den Stu ądu razem Za rząd Samorz któ ”, tów den du Stu zentował logo „Sa morzą ną ycz tor his ą inn na mi re przypadkiem przypo ótu „SS”. Redaktororganizację uży wając ą skr gnie tylko przypopra ka Nieodpowiedzia lna są wszysc y studenci, mnieć, że Samorz ądem tki działają poprzez nos a reprezentujące ich jed tów. Poleca my zmiaZa rząd Samorz ądu Studen blemie! Magic! pro nę skrótu na ZSS – i po

S

t popeł nił ho cia ż wię ksz y nie tak do bie dku kto ś inny i to w sto sun Ek spe rt u. MMi tek nyc h stu den iem to bow ł napisa Mi nis ter stw a Ro zw oju ć las ek nia rud zat nie aby bar dzo siln y syg nał , cie . per eks ie nil ii, pan po mi mi e, las ki to są wa lić wa roz ią raf pot iry źdz Ta kie ros zcz eni ow e j nie raź jwy Na . zes pół najlep iej fun kcj onu jąc y ternis Mi nek eru wiz tu kto ś inny roz wa la tor prz epr osi ł bie dstw a i sa me go sie bie . Au ien ia teg o, że jedzm ne stu dentki, co nie ł, a w pis powę drowa ł nak wc ześ nie j je obr azi j dla kobiet , Re dakkra t w ś wia t. To nie jes a ub ole wa ! tor ka Nieod powie dzi aln

C

666

orma, o k tódą trudne cza sy, idzie ref że aż ma ło. rej wiadomo tak du żo, odpow ieNie ka tor dak Dlatego Re zienniZd AS ej new s dzialna prz eka zuje dal j los! swó o się cie rtw ma ka – dok toranci, nie ualent ew w skutkó W ramach amort yzacji m szy wa ciw rze nap dzi nej reformy UW wycho czę zą, pas z mniki problemom i stawia kar ieow odp Nie ka tor dak stujcie się! Wow!, Re się czuć jak na Spado dzialna w końcu zac zyna we tosty! mo dar w SGH. Cz eka my na Świąt Redak oka zji zbliżając ych się wra z z resztorka Nieodpowiedzia lna (które co ch wy glo ma tą reniferków ) życzy T-u ŚK z logo prawda gdzieś uciekł y ze sturws pie Po u. koj spo wszystkim studentom ał ze dow eśla t nie prz dentkom tego, żeby ich nik żeby , om aist jud gie dru po względu na ich płeć, aCh ć wa ęto koju świ w tym roku mogli w spo leź zna y żeb , wa pra tom nukę, po trzecie studen łu Ko e art czw ek, po li jednak ciekawszy kierun im nie rzucali fay już Naukowemu Queer, żeb po piąte histor ykom, jerwerków ani rek lam, ieś wnioski z błędów jak li żeby jednak wycią gnę least nam wszystkim, przeszłości. Last but not zobaczyli kalendarze cu żebyśmy kiedyś w koń ik w październiku. akademick ie na październ 0 ne! ryo Merry Christma s eve

I

Z


Partner Główny Świątecznego Koncertu SGH



Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.