Niezależny Miesięcznik Studentów
Numer 172 Marzec 2018 ISSN 1505-1714
www.magiel.waw.pl
s.45 / w subiektywie
s.48 / warszawa
Szary koniec tęczy
Spamalot
homoseksualne rodziny z dziećmi
Śródmiejski Teatr Muzyczny
s.14 / temat numeru
Książka DIY debiutujący pisarze
spis treści / czarno to widzę
7
32
36
52
Operacja: proseminarium
Życie, gdyby nie śmierć
Ta literatura
Widok jest lepszy z góry
a Uczelnia
d Muzyka
o Sport
k Technologie
06 07 08 10 11
Na bieżąco O p e r a c ja : p r o s e m i n a r i u m P r o je k t o w a b a ń k a myd l a n a SGH w pigułce: FRS Te r a z w s z y s t k o s i ę z m i e n i
b Patronaty 13
K a l e n d a r z w yd a r z e ń
8 Temat Numeru 14
Książka DIY
c Polityka i Gospodarka 18 19 20 21 22
St a r t- u p o w a z i e m i a o b i e c a n a W i ę c ej n i ż d o k t o r Pewnego r azu w Limie Happinomics Polityka kursowa po chińsku
26
e Film 28 29 30 32 33 35
Stowarzyszenie Akademickie Magpress
Prezes Zarządu:
Patrycja Świętonowska pswietonowska@wp.pl Adres Redakcji i Wydawcy:
al. Niepodległości 162, pok.64 02-554 Warszawa magiel.redakcja@gmail.com
44 45
Marta Kasprzyk, Mateusz Skóra Redaktor Prowadzący: Katarzyna Kołodziej Patronaty: Sara Filipek Uczelnia: Wiktoria Kowalska Polityka i Gospodarka: Mateusz Skóra Człowiek z pasją: Paweł Drubkowski Felieton: Marcin Czarnecki Film: Piotr Bartman Muzyka: Alex Makowski Teatr: Edyta Zielińska Książka: Marta Dziedzicka Warszawa: Patrycja Świętonowska Sport: Adam Hugues 3po3: Marcin Kruk Kto jest Kim: Wiktoria Kowalska Technologie: Dominika Hamulczuk Czarno na Białym: Gosia Grochowska W Subiektywie: Aleksandra Czerwonka Do Góry Nogami: Redaktor Nieodpowiedzialny Korekta: Joanna Stocka Dział foto: Elwira Szczęsna Wiceprezes: Ewa Skierczyńska
56
D o m i n i k a Zyg m u n t o w i c z / M a t e us z K o z a k
t 3po3 57
Jak zarobić i się nie narobić?
v Do góry nogami 58
Skarbnik: Julia Dmowska
P e w n e ju t r o
3 Kto jest kim
Szary koniec tęczy
4 8 Spamalot, czyli Monty Python i Św i ę t y G r a a l 50 Duperelki w sto łecznym krajobrazie
36 Ta l i t e r a t u r a 37 B e s t s e l l e r k i
Aleksandra Czerwonka
55
j Warszawa
f Książka
W i d o k je s t l e p s z y z g ó r y Recenzje
i Felieton
Szaleństwo w sztuce
q W subiektywie
Życie, gdyby nie śmierć To w ł a ś n i e P a n M i l o rd ! Gdzie ci mężczyźni?
Zastępcy Redaktor Naczelnej:
52 54
Szybkie nadzieje Gdy zgasną światła
g Sztuka
Zdarzył o się w kinie. Rozdział II O m ł o d yc h lu d z i a c h i w o jn i e Recenzje
h Teatr
Redaktor Naczelna:
Wydawca:
40 42
Na scenie tworzę, a nie gadam
Do góry nogami
Landowski, Zuzanna Laskowska, Justyna Leń,
Redakcja
Natalia Lewandowska, Filip Lubiński, Aleksander
przeredagowania i skracania niezamówionych
Dział PR: Ewa Skierczyńska
Łukaszewicz, Aleksandra Łukaszewicz, Monika
tekstów.
Dyrektor artystyczna: Ewa Enfer
Łyko,
zostać opublikowany na łamach NMS MAGIEL.
Katarzyna Michalik, Joanna Mitka, Aleksandra
Redakcja
Współpraca:
Morańda, Aga Moszczyńska, Zuzanna Muszyńska,
za
Tomek Najdyhor, Magda Niedźwiedzka, Magda
i artykułów sponsorowanych.
Dział IT: Marek Wrzos
Jan Adamski, Natalia Andrejuk,
Paulina Bala, Aleksandra Żurek Natalia Bartman, Piotr Bartman, Anna Basta, Magdalena Bednarska, Paulina Błaziak, Katarzyna Branowska, Paweł Bryk, Aleksandra Brzozowska, Maciej Buńkowski, Karol Czarnecki, Justyna Czupryniak, Joanna Dyrwal, Ada Eichert, Ewa Enfer, Maciej Fornalski, Aneta Fusiara,
Katarzyna
Gałązkiewicz,
Aleksandra
Gładka, Jakub Gołdas, Cezary Gołębski, Michał Goszczyński, Norbert Gregorczyk, Julia Hava, Julia
Horwatt-Bożyczko,
Zuzanna
Jacewicz,
Aleksandra Jakubowicz, Joanna Kaniewska, Oliwia Kapturkiewicz, Marta Kasprzyk, Piotr Kawecki, Maciej Kierkla, Maciej Kieruzal, Kamil Klimaszewski, Aleksandra Kołodziejczak, Weronika Kościelewska, Magdalena Kosewska, Katarzyna Kowalewska, Karolina
Kręcioch,
Martyna
Krężel,
Angelika
Kubicka, Paweł Kucharski, Dominka Kulesza, Michał Kurowski,
Aleksander
Kwiatkowski,
Maurycy
Anna
Mączyńska,
Karolina
Mazurek,
zastrzega Tekst nie treści
sobie
niezamówiony ponosi
prawo
do
może
nie
odpowiedzialności
zamieszczonych
reklam
Nowaczyk, Marta Nowakowicz, Zuza Nyc, Zofia Olsztyńska, Michał Orlicki, Ernestyna Pachała, Dominika Pajka, Jarosław Paszek, Hubert Pauliński, Małgorzata Pawińska, Marta Pawłowska, Paweł Pinkosz, Jakub Pomykalski, Piotr Poteraj, Sabina Raczyńska, Anna Roczniak, Weronika Roszkowska, Agnieszka Salamon, Natalia Sawala, Anna Serwach, Katarzyna Skokowska, Anna Ślęzak, Dominika
Artykuły, ogłoszenia i inne materiały do wydania kwietniowego prosimy przesyłać e-mailem lub dostarczyć do siedziby redakcji do 10 marca. Druk pokrywają w całości sponsorzy i reklamodawcy.
Sojka, Mikołaj Stachera, Monika Szarek, Marta Szerakowska,
Piotr
Szostakowski,
Krzysztof
Wanecki, Artur Warzecha, Matylda Weiss, Michał Wieczorkowski, Karolina Wilamowska, Agnieszka Wojtukiewicz Wiktoria Wójcik, Aleksander Wójcik, Dominika Wójcik, Jędrek Wołochowski, Piotr
Okładka: Dominika Wójcik Makieta pisma: Maciej Simm, Olga Świątecka Współpraca: Maciej Szczygielski
Woźniakowski, Kacper Zieliński, Roman Ziruk
Jesteś zainteresowany współpracą? Napisz na: magiel.rekrutacja@gmail.com
marzec 2018
Słowo od naczelnej
/ wstępniak
Jeśli mam kontakt z jakimiś uczniami, to tylko z martwymi
Czy warto było szaleć tak? A L E K S A N D R A C Z E RWO N K A R E DA K TO R N A C Z E L N A ojęcie wolnej woli funkcjonuje w naszej kulturze już kilkaset lat. I od kiedy tylko do nas zawędrowało, zaczęło budzić wątpliwość. Niejeden uczony starał się je obalić i, w zależności od przyjętej definicji i interpretacji wyników, czasem się to udawało. W 2008 r. grupa badaczy pod wodzą Johna Dylana Haynesa postanowiła sprawdzić istnienie wolnej woli w bardzo prosty sposób. Osoba badana w trakcie eksperymentu miała za zadanie wybierać, który przycisk ma ochotę nacisnąć – lewy czy prawy – oraz poinformować uczonych, kiedy się zdecyduje. W tym czasie skaner do funkcjonalnego rezonansu magnetycznego (fMRI) mierzył aktywność jej mózgu. Okazało się, że część odpowiedzialna za podjęcie decyzji była aktywna jeszcze zanim badany uważał decyzję za podjętą. Jego świadomość była więc już tylko informowana przez podświadomość o dokonanym fakcie. Po pewnym czasie trwania badania naukowcy byli nawet w stanie przewidzieć, na co zdecyduje się badany, zanim on świadomie zdawał sobie sprawę ze swojego wyboru. Jeśli większość spraw rozwiązujemy właśnie na tej zasadzie, to po co rozważać tysiące za i przeciw? Czy jest sens zastanawiać się, czy było warto, jeśli decyzja była już tak naprawdę dawno podjęta? Być może tak. Nawet jeśli nie zależała od nas sama decyzja, to sposób jej realizacji i przyjęcia konsekwencji,
P
Nawet jeśli za oknem szaleje burza, a pod nami płonie piekło, warto usiąść i zaparzyć sobie meliskę.
A P O SE SJ I CH O DZ I LIŚM Y N A P O PR AW KI
04-05
już tak. Jednak niezależnie jak brzmiałaby odpowiedź na to pytanie, powinniśmy je sobie zadawać na trzeźwo i nie w pełnym biegu. Nikt nie zastanawia się Czy warto było szaleć tak? między jednym szotem a drugim. Przed zakończeniem imprezy wydaje się wręcz, że zdecydowanie było warto. Jednak z odpowiedzią powinniśmy poczekać do poranka, kiedy poznamy wszystkie konsekwencje naszych decyzji. Tak samo w szale sesji, między jednym egzaminem a drugim, nie powinniśmy zadawać sobie pytania Czy warto było się tyle uczyć?. Czas na refleksję przyjdzie dopiero, kiedy zamkniemy już wszystkie książki, skończymy pisać ostatni egzamin i zobaczymy efekty naszej pracy. Dotyczy to każdego aspektu naszego życia, na który musimy poświęcić chociaż odrobinę energii. Największe wątpliwości przychodzą właśnie w najgorętszym czasie, kiedy poświęcamy się danej sprawie ponad nasze siły. W takich momentach, nawet jeśli za oknem szaleje burza, a pod nami płonie piekło, warto usiąść i zaparzyć sobie meliskę. Może mimo tych wszystkich zobowiązań, zaplanowanych terminów, poświęconych nerwów oraz kłótni, które dopiero się odbędą, uda się coś dobrego zrobić przez ten czas. Może chociaż jedna głupia rzecz wyjdzie naprawdę dobrze. A pytanie o to, czy było warto, odłóżmy na później, kiedy wszystko się już skończy. 0
aktualności / Czuję się, jak człowiek-belka
Polecamy: 11 Uczelnia Teraz wszystko się zmieni
Wywiad z Wiceministrem Szkolnictwa Wyższego
14 Temat numeru Książka DIY Debiutujący pisarze
20 PIG Pewnego razu w Limie
fot. Jan Franciszek Adamski
Napięcie polityczne w Peru
marzec 2018
/ z życia SGH opuszczacie budynek albo wzywam posiłki
Na bieżąco t e k s t:
d o m i n i k a pa j k a
Samorząd Studentów: nowy porządek 21 stycznia Rada Samorządu Studentów SGH jednogłośnie przyjęła nowy regulamin Samorządu. Konsultacje w tej sprawie trwały od 10 do 21 stycznia, nie spotkały się jednak z zainteresowaniem społeczności studenckiej. Projekt jest efektem całorocznych prac powołanego jeszcze w poprzedniej kadencji zespołu. Poruszane w nim kwestie konsultowane były z radnymi ówczesnego bloku opozycyjnego, potem dokonano odpowiednich poprawek, by następnie w ciągu trzech miesięcy wakacji stworzyć szkielet projektu. Najważniejsze zmiany w regulaminie dotyczą dwóch obszarów – mówi Przewodniczący Samorządu Studentów, Arkadiusz Kamiński. Pierwszym z nich są przepisy o wewnętrznej organizacji samorządu, czyli rozdział działalności projektowej i statutowej. Drugi obszar obejmuje poprawki w przepisach wyborczych. Planowane jest wprowadzenie Komisji Rewizyjnej, składającej się z byłych członków Zarządu. Nie będzie ona mieć mocy wykonawczej, będzie za to dysponować narzędziami do szczegółowej kontroli procedur związanych z wyborami. Łączy się to ze zmianą terminu wyborów, które od teraz mają być przeprowadzane na przełomie maja i czerwca (dotychczas odbywały się pod koniec października). Zmieni się również rozkład mandatów w Radzie: zmniejszy się reprezentacja studentów II stopnia. Dodatkowo II filar Funduszu Ruchu Studenckiego, zajmujący się finansowaniem działalności organizacji studenckich i kół naukowych, będzie musiał stanowić minimum 50 proc. sumy FRS I, II i III. Komisja konkursowa ds. III filaru FRS, czyli środków przyznawanych na nowe projekty, ma zostać wpisana jako organ składający się z przedstawicieli zarówno Samorządu, jak i Rady Kół i Organizacji. Aby nowy regulamin wszedł w życie, musi zostać zatwierdzony przez Senat SGH. Ze względu na niedawną rezygnację Przewodniczącego Senackiej Komisji Statutowej, będzie to możliwe dopiero w marcu.
Schyłek epoki kolejek W grudniowym maglu pisaliśmy o remoncie Dziekanatu Studium Licencjackiego i likwidacji tradycyjnych okienek. W lu-
06-07
tym Uczelnia zaskoczyła studentów kolejną zmianą, wprowadzając tzw. system kolejkowy w DSL i DSM. Od teraz każdy student przychodzący na konsultacje z asystentką toku pobiera numerek z automatu na korytarzu. Urządzenia te zainstalowano już wcześniej – przez pewien czas stały jednak nieuruchomione. O postępie kolejki informują ekrany zamieszczone pod dziekanatami, a także w Hadesie i Auli Spadochronowej. W przyszłości informacja ma być również dostępna w aplikacji mobilnej SGH. Jeżeli elektroniczny system będzie działał bez zarzutu, kolejki do dziekanatowych okienek znikną równie szybko, jak zniknęły same okienka.
Z mentorem przez SGH Pod koniec lutego odbyła się rekrutacja do I edycji Programu mentoringowego SGH. To projekt stworzony przez Centrum Kariery i Relacji z Absolwentami SGH we współpracy z Think Tankiem Samorządu Studentów oraz trzema Studenckimi Kołami Naukowymi. Każdy uczestnik zostanie objęty opieką absolwenta naszej uczelni odnoszącego sukcesy zawodowe w wybranej dziedzinie. Będzie miał też szansę wziąć udział w tematycznych spotkaniach i warsztatach. Organizatorzy przyznają, że w tym roku nie udało się uwzględnić wszystkich obszarów, w których SGH kształci studentów. Kandydaci mogli wybrać jedną z czterech ścieżek rozwoju: dyplomacja, nauka, biznes i finanse. Niewykluczone jednak, że w kolejnych edycjach programu pojawi się oferta skierowana do przyszłych analityków biznesowych czy marketingowców.
Książka dla każdego Na początku lutego w ofercie Oficyny Wydawniczej SGH pojawiła się nowa pozycja. Książka autorstwa dr. Pawła Kubickiego zatytułowana Polityka publiczna wobec osób z niepełnosprawnościami to pierwsza w Polsce publikacja akademicka, która została streszczona w języku migowym w postaci filmu oraz przetłumaczona na tekst łatwy do czytania i zrozumienia przez osoby niepełnosprawne umysłowo. Jej wersja elektroniczna także została dostosowana do potrzeb osób z niepełnosprawnościami. Jak pi-
sze autor we wstępie, głównym celem książki ma być przedstawienie uwarunkowań polityki publicznej wobec osób z niepełnosprawnościami (…) i zaproponowanie rozwiązań pozwalających na przełamanie porażki we wdrażaniu nowego paradygmatu niepełnosprawności. Autor wyraża również nadzieję, że w przyszłości w ten sposób zostanie przetłumaczonych więcej publikacji o takiej tematyce.
Wielokulturowo od 30 lat Erasmus, czyli jeden z najbliższych studentom programów Unii Europejskiej, pod koniec ubiegłego roku obchodził swoje 30-lecie. W Polsce funkcjonuje on od 1998 r., od niedawna pod nazwą Erasmus+. W ciągu 20 lat od pierwszej odsłony programu liczba polskich studentów biorących udział w wymianie wzrosła z 1 400 do ponad 14 000 osób. Około 50-krotnie wzrosła natomiast liczba studentów zagranicznych decydujących się na przyjazd do naszego kraju. Szkoła Główna Handlowa oferuje w ymiany w ramach Erasmus+ od samego początku jego funkcjonowania w Polsce. Naszą uczelnię jako kierunek w ymiany w ybierają studenci z całego świata – w tym semestrze do SGH przyjechało ich 243. Największe grupy stanowią osoby z Francji i Niemiec, ale na korytarzach uczelni można także spotkać studentów z Kanady, Singapuru czy Kambodży.
Bogaci po studiach? Absolwenci studiów II stopnia w Szkole Głównej Handlowej zarabiają najlepiej w kraju. W Ogólnopolskim Badaniu Wynagrodzeń w 2017 r., przeprowadzonym przez firmę Sedlak & Sedlak, uwzględniono 33 uczelnie wyższe. Mediana miesięcznych pensji magistrów SGH wyniosła 8 228 zł, a co czwarty z nich zarobił co najmniej 12 100 zł. Kolejne miejsca w rankingu zajmują politechniki: Warszawska, Wrocławska i Gdańska, Akademia Górniczo-Hutnicza w Krakowie i Politechnika Poznańska. Uniwersytet Warszawski plasuje się w tym zestawieniu na siódmym miejscu, z medianą zarobków równą 5 845 zł. Szczegółowy raport dotyczący płac Polaków można przeczytać na stronie internetowej www.wynagrodzenia.pl. 0
nowy przedmiot /
Operacja: proseminarium Do czego jest mi to potrzebne? Pierwszy rok to za wcześnie, wrócę do tego przy pisaniu pracy licencjackiej. Proseminarium z metodyki studiowania znalazło się w ogniu krytyki ze strony studentów pierwszego roku. Czy słusznie? t e k s t:
k a m i l m i e n t u s
emestr zimowy już się skończył, a więc studenci pierwszego roku studium licencjackiego mają za sobą proseminarium z metodyki studiowania. Jest to nowa koncepcja władz uczelni, wprowadzona w wyniku współpracy Samorządu Studentów oraz prorektora do spraw dydaktyki i studentów dr. hab. Krzysztofa Kozłowskiego, prof. SGH. Pomysł wychodzi naprzeciw licznym zażaleniom kadry akademickiej na słaby poziom prac pisanych przez studentów, którym z wielkim trudem przychodzi stworzenie nawet kilkustronicowego eseju (nie wspominając o poprawnym dodawaniu przypisów). Prawdziwą zmorą stały się też plagiaty czy kupowanie gotowców przez internet.
S
Potrzeba zmian Proseminarium to przedmiot obowiązkowy, który odbywa się podczas pierwszego semestru studiów stacjonarnych i trzeciego niestacjonarnych. Zgodnie z sylabusem zajęcia mają rozwijać kompetencje w zakresie tworzenia i edytowania tekstów naukowych, a także cytowania cudzych dzieł i korzystania z danych statystycznych. Umiejętności wyniesione z takich zajęć z pewnością mogą okazać się przydatne w karierze akademickiej. W trakcie poprzedniego roku akademickiego Samorząd Studentów we współpracy z dr Martą Pachocką przeprowadził warsztat z pisania prac dyplomowych. Inicjatywa cieszyła się sporym zainteresowaniem, a przybyli studenci zapełnili całą aulę. Wkrótce pojawiła się szansa na włączenie ćwiczeń z pisania prac do programu studiów. Po zlikwidowaniu 1 ECTS za zajęcia z wychowania fizycznego na pierwszym semestrze powstała luka. Można było albo kolejny raz sztucznie zmienić liczbę ECTS za języki, albo coś w to miejsce wstawić – wspomina
z dj ę c i e :
e lw i r a szc z ę sna
Bogdan Marek, ówczesny Przewodniczący Samorządu. W związku z tym, że studentom brakowało pisania, przewodniczący samorządowej Komisji Jakości Kształcenia Rafał Chmura wspomniał o koncepcji proseminarium i okazało się, że uczelnia myśli podobnie. Choć idea wprowadzenia proseminarium do programu studiów jest jak najbardziej słuszna, studenci podeszli do wprowadzonych zmian bez większego optymizmu. Wielu uważa, że pierwszy semestr to zbyt wcześnie na naukę pisania pracy licencjackiej. Być może nie zdają sobie sprawy z tego, że studia to też okres regularnego pisania esejów i innych, dłuższych lub krótszych, prac. Początek studiów jest więc najlepszą porą na zaznajomienie się ze standardami akademickimi.
Aspiracje a rzeczywistość Aspektem budzącym liczne kontrowersje jest podejście kadry dydaktycznej do tych zajęć. Studenci często mówią, że wkład ich prowadzących w proseminarium ograniczył się do nałożenia wymogu oddania pracy w odpowiednim terminie. Omówienie kryteriów, które powinny spełniać prace badawcze czy udzielenie wskazówek przydatnych przy ich pisaniu często były pomijane. Zdarzały się przypadki, że prowadzący zajęcia sami nie wiedzieli, jak należy je zrealizować. W efekcie niektórzy studenci byli zdani wyłącznie na siebie i pisali prace, posiłkując się znalezionymi w internecie pomocami czy opiniami innych. Prowadzący udostępnił nam jedynie plik z informacjami i wytycznymi, których na żadnych zajęciach nie omówił – krytykuje Aleksandra, która uczęszczała na proseminarium w tym semestrze. Pojawiają się też jednak pozytywne opinie. Profesor podzielił się licznymi wskazówkami, które pozwoliły mi napisać próbny wstęp do pracy licencjackiej – wspomina Katarzyna.
Nierówne podejście Zarzuty formułowane przez studentów dotyczą też tego, że w zależności od prowadzącego zdanie przedmiotu wymagało bardzo zróżnicowanego nakładu pracy. Dla mnie zaliczenie polegało na napisaniu 12 stron pracy, podczas gdy moja znajoma musiała jedynie podpisywać listę obecności – mówi Karolina, studentka pierwszego roku. Sporo studentów uważa, że obecność na proseminarium nie powinna być obowiązkowa. Zajęcia mogą pomóc niektórym w technicznych kwestiach pisania pracy, ale skoro ich zaliczenie polega na samodzielnym jej napisaniu, uważam, że obecność na nich powinna być jedynie fakultatywna lub przybrać formę konsultacji z prowadzącym – uzasadnia jedna ze studentek. Zdaje się jednak, że przyjście na pięć spotkań nie powinno stanowić aż tak dużego wyzwania dla studentów najlepszej uczelni ekonomicznej w Polsce.
Pomysły na przyszłość Był to dopiero pierwszy semestr zajęć z proseminarium metodyki studiowania – wobec tego niektóre słabości przedmiotu można uznać za usprawiedliwione. Wszystkie wypowiedziane głosy krytyki są cenne – komentuje profesor Kozłowski. W planach uczelni jest przygotowanie skryptu, który ma być wsparciem zarówno dla dydaktyków, jak i studentów – dodaje. Władze SGH chcą teraz dokładnie przyjrzeć się realizacji projektu i podjąć kroki zmierzające do podwyższenia poziomu merytorycznego i zadowolenia studentów z zajęć. Wprowadzenie proseminarium jako obowiązkowego przedmiotu jest dobrym krokiem do poprawy kiepskiej jakości wielu studenckich prac. Aby nauczyć studentów pisania dobrych prac naukowych, uczelnia musi jednak najpierw sama zorientować się, w jaki sposób powinni to zrobić. 0
marzec 2018
/ nieudane projekty
Projektowa bańka mydlana O „niesamowitych” wydarzeniach cieszących się „ogromnym” zainteresowaniem usłyszysz przy każdym standzie w Auli Spadochronowej. Mniej udane projekty zdają się znikać ze zbiorowej pamięci – nierzadko wraz z koordynatorem. t e k s t:
a n n a l e w i c k a
igdy wcześniej nie słyszałam o tym SKN-ie, ale postanowiłam wybrać się na organizowane przez nich spotkanie z ekspertem. Było kameralnie, w sali siedziało około 20 osób, prelegent mówił w miarę ciekawie. Dopiero na sam koniec dowiedziałam się, że jestem jedyną osobą spoza grona członków koła, a wykład wygłosił jego opiekun, bo ekspert wycofał się w ostatniej chwili – opowiada Magda. Takie sytuacje, choć przypuszczalnie dość częste, przechodzą bez większego echa. Czasem niepowodzenia są jednak dużo trudniejsze do zatuszowania.
N
Pusto wszędzie, głucho wszędzie Pamiętam jeden projekt, który zakończył się spektakularną klapą – wspomina Katarzyna. Wtedy na topie były wszelkie coachingi, psychologia biznesu. Zaprosiliśmy kilku ekspertów i zrobiliśmy jakąś krótką ankietę wśród studentów. Był niesamowity odzew, więc przenieśliśmy event do Auli Głównej – zapowiadało się 200 osób, a zainteresowanych ponad 1000. Mieliśmy też mnóstwo próśb o streaming, relacje, wiadomości z pytaniami o szczegóły, a później 5 minut przed wykładem było pusto. Aula Główna z 20 osobami wyglądała naprawdę marnie – dodaje. Choć źródło niepowodzenia tej inicjatywy pozostaje zagadką, w wielu innych przypadkach wyjaśnienie jest bardziej oczywiste. Z perspektywy czasu organizatorzy zazwyczaj przyznają, że zawiniły słaba promocja i zbyt entuzjastyczne szacunki, jeśli chodzi o frekwencję. Mniejszą salę w razie kryzysu zawsze można za-
08-09
pełnić członkami własnej organizacji (kto nigdy nie był błagany przez znajomego o przyjście na wydarzenie, niech pierwszy rzuci krówką). Chwila konsternacji zapada jedynie, gdy prelegent zada kłopotliwe pytanie: Co skłoniło państwa do przyjścia na konferencję?. Sytuacja staje się trudniejsza, gdy wydarzenie ma się odbyć w jednej z auli. Do pustych rzędów krzeseł zdarzyło się już mówić czołowym przedstawicielom świata polityki, biznesu i mediów. Osoba, która znajdzie się w takiej sytuacji, z pewnością zastanowi się trzy razy, zanim po raz kolejny przyjmie propozycję jakiejkolwiek organizacji studenckiej.
Oznaką projektowej porażki jest każde „przedłużamy zapisy z powodu licznych próśb”. Mój jest ten kawałek podłogi Choć zbyt obszerna aula może być problematyczna, jeszcze większą trudność stanowi jej brak – szczególnie jeśli mowa o Auli Spadochronowej. Co zrobić, kiedy targi pracodawców są dopięte niemal na ostatni guzik, umowy z wystawcami podpisane, a „jedyne” czego brakuje to rezerwacji miejsca w kluczowym punkcie budynku G? Organizatorów wydarzenia nie zawiodła kreatywność i targi zostały przeniesione do… Ogrodów Rektorskich. Okazało się
jednak, że łatwiej przekonać przedstawicieli banku do rozstawienia stoiska w namiocie na świeżym powietrzu niż ściągnąć tam studentów. W efekcie wioska targowa świeciła pustkami nawet w przerwie między lektoratami. Sytuacji nie poprawiało także to, że znaczna część wystawców reprezentowała branżę luźno związaną ze studiami w SGH. Organizatorzy targów w Ogrodach Rektorskich nie byli jednak prekursorami takiego rozwiązania. Kilka lat temu organizowaliśmy spotkanie ze znaną satyryczką. Coś wtedy nie wyszło z salą, więc skombinowaliśmy na szybko przenośne nagłośnienie i zrobiliśmy spotkanie w Ogrodach Rektorskich. Ludzie siedzieli na trawce na kocach albo na pufach i było naprawdę super – opowiada Robert. Co zadecydowało o porażce jednego wydarzenia i sukcesie drugiego? Tam tak naprawdę wszystko poszło nie tak: zaczynając od małego teamu organizatorów, a kończąc na nieprzestrzeganiu harmonogramu – relacjonuje Ewa, która z bliska obserwowała przygotowanie targów. Studentka zwraca też uwagę, że zawiódł brak wzajemnej pomocy członków koła – zupełnie inaczej niż w przypadku zespołowego działania organizacji, która ratowała spotkanie kilka lat wcześniej.
Pomoc? Nie, dziękuję Jeśli problematyczne bywają nawet tak „ograne” projekty jak wykład czy targi, trudno dziwić się przeszkodom, na które natykają się te bardziej innowacyjne przedsięwzięcia. Mało kto pamięta pewnie
nieudane projekty /
Poszukiwany, poszukiwana Przyczyn projektowych trudności można też szukać we wnętrzu samej organizacji. Pamiętam konferencję za mojej kadencji, którą musieliśmy przekładać, bo okazało się, że tydzień
przed wydarzeniem koordynator nie ma nic. To był też mój błąd, bo nadzór był nieodpowiedni – wspomina Robert. Trudne doświadczenia w organizacji studenckiej przydają mu się jednak w nieco innych okolicznościach. Nadal wspominam o tym przypadku na każdej rozmowie kwalifikacyjnej, kiedy dostaję pytanie o moje porażki – dodaje absolwent SGH. Przesunięcie czy odwołanie projektu nie zawsze wchodzi jednak w grę. Najtrudniejszym przypadkiem był dla mnie projekt odziedziczony wraz z grantem po pewnym studencie, który nie umiał go zrealizować. Gdyby nie było osoby, która doprowadzi inicjatywę do końca, SGH nie mogłaby ubiegać się przez następne kilka lat o podobny grant. Z perspektywy czasu nie zgodziłabym się na objęcie tego projektu, gdyż w mojej ocenie nie miał on sensu – opowiada Patrycja. Zdarza się również, że koordynator wydarzenia znika zaraz po zakończeniu projektu – a wtedy nieraz pojawia się problem w postaci zapomnianych czy zagubionych faktur. O mało co nie miałem problemów finansowych, bo nie dopełniono terminów płatności, a nowy zarząd miał to w zasadzie gdzieś – opisuje Marek, który koordynował jedną z działek w projekcie. Beztroska koordynatorów rzutuje na relacje z firmami – nie tylko poszczególnych organizacji, lecz także szerzej rozumianej społeczności akademickiej.
Projekt za jeden uśmiech Niektóre niepowodzenia są z pewnością nieuniknione – nieraz przyczyny porażki pozostają niezależne od organizatorów, często zawodzi też czynnik ludzki. Nie można jednak pominąć faktu, że winny jest także system. Więcej projektów to więcej punktów – a te decydują, czy organizacji uda się uzyskać na kolejny rok własne pomieszczenie w murach Uczelni. Przygotowywaliśmy 2–3 projekty, które już miały jakąś markę, a jednocześnie wraz ze wzrostem koła zwiększała się presja, by wymyślać nowe inicjatywy. Pojawia-
ły się przy tym argumenty typu: punkty, kanciapa, FRS, seks, kasa, rock’n’roll – zauważa Katarzyna. Nie jest to jednak „przypadłość” wyłącznie dużych organizacji. Także w mniejszych kołach często króluje przekonanie, że kluczowym celem działalności jest przeprowadzenie projektu i zdobycie rozpoznawalności. Wewnętrzna aktywność i rozwój członków grupy (w innym zakresie niż organizacja wydarzeń) schodzi przy tym na dalszy plan. Jak pokazują wyniki oceny projektów w edycji Jesień 2017, organizacje i koła działające w SGH zgłosiły do oceny około 600 projektów, które zakończyły się między 1 kwietnia a 30 września. Liczba ta obejmuje także pozycje, które nie są de facto projektami: działania zarządów czy niektóre aktywności Samorządu Studentów, takie jak reprezentowanie Uczelni na zewnętrznych wydarzeniach. Jednocześnie warto mieć jednak świadomość, że nie jest to kompletna lista. Samych zgłoszonych wykładów i konferencji było w tym okresie 117. To imponujący wynik, biorąc pod uwagę, że jesienna ocena projektów obejmuje mniej niż trzy miesiące, które studenci spędzają na uczelni. Trudno się dziwić, że coraz częściej nawet koła postrzegane jako prestiżowe mają problem z zapełnieniem sali. Oznaką projektowej porażki jest każde „przedłużamy zapisy z powodu licznych próśb” – komentuje Karol. Problem ujawnia się też na innej płaszczyźnie. Choć można naiwnie wierzyć, że rekrutacje do organizacji w semestrze letnim są podyktowane otwartością ich członków i chęcią poszerzenia grona przyjaciół, nierzadko kryją się za tym braki kadrowe. Projektowa machina nie może przecież działać bez zaangażowania odpowiedniej liczby trybików. Kiedy te zabiegi zawiodą, organizacja staje przed trudnym wyborem. W obliczu niechęci do zmniejszania liczby inicjatyw, jedynym wyjściem wydaje się obniżanie ich jakości – a stąd już tylko krok do projektowej porażki. 0 fot. cc
platformę crowdfundingową, która miała wspierać ciekawe inicjatywy studentów Wielkiej Różowej. Mimo ciekawej kampanii promocyjnej (w aulach pojawiły się setki ulotek w kształcie okrętów), licznik zgłoszonych projektów zatrzymał się na cyfrze „2”. Żaden z nich nie osiągnął też oczekiwanej sumy wpłat. To była skomplikowana rzecz, jeśli chodzi o implementację – wyjaśnia Michał, jeden z twórców platformy. Nie zbudowaliśmy odpowiedniego ruchu na stronie i żaden ze zgłoszonych projektów nie zebrał pełnej wnioskowanej kwoty. W efekcie ludziom trudno było uwierzyć, że to się może udać. Wraz z platformą upadł m.in. pomysł wydania książki z ciekawymi historiami z SGH, a jedyny ślad po tej inicjatywie stanowią filmiki zamieszczone na YouTubie. Dzięki nim można dotrzeć do opowieści o studencie, który zjechał na nartach po schodach w budynku G – ona również miała znaleźć się w publikacji. Pomoc i książki – te dwa elementy opisują też inną inicjatywę. Dzięki sprzedaży cegiełek charytatywnych biblioteczne zbiory SGH miały zostać zaopatrzone w brakujące woluminy i podręczniki, które cieszą się największym zainteresowaniem studentów podczas sesji. Choć i w tym przypadku zdążyła ruszyć akcja promocyjna, projekt – wielokrotnie odsuwany w czasie – ostatecznie przepadł wraz z końcem roku akademickiego. Zapał organizatorów ostudziła także Biblioteka CNJO, informując, że nie jest zainteresowana wzbogaceniem księgozbioru, gdyż… nie ma gdzie przechowywać książek. O tym, że przekazanie czegokolwiek na rzecz SGH jest nie lada wyzwaniem, przekonał się też niedawno doktorant, który chciał ofiarować flipchart do pokoju pracy zespołowej. Odpowiedź dyrekcji Biblioteki SGH była jednoznaczna: dziękuję, nie potrzebujemy.
marzec 2018
/ Fundusz Ruchu Studenckiego
SGH w pigułce: FRS Kreatywność studentów zrzeszonych w organizacjach akademickich może być dla uczelni wyzwaniem. Potrzeby związane z organizacją projektów są nieograniczone – nie tylko jeśli chodzi o okupowanie Auli Spadochronowej. W 2018 r. na finansowanie działalności studenckiej SGH przeznaczy 800 tys. zł. t e k s t:
WIKTO R IA KOWALSKA
ielu studentów jest przekonanych, że dzięki działalności projektowej może nauczyć się więcej niż na niejednych zajęciach w SGH. Kwestie związane z koordynacją i promocją studenckich inicjatyw angażują nie tylko czas i energię, lecz także konkretne środki finansowe. Przy organizacji największych projektów, których zasięg wybiega daleko poza mury Wielkiej Różowej, koordynatorzy mogą liczyć na wsparcie sponsorów – o ile odpowiednio wcześnie i mądrze przygotują dla nich ofertę współpracy. Choć w dużej mierze opierają się na finansowaniu zewnętrznym, bardzo istotne jest także wsparcie, jakie otrzymują od uczelni. Dla mniejszych inicjatyw środki te są kluczowe dla odbycia się przedsięwzięcia.
W
G R A F IK A :
ALEKSAND R A C Z E RWONKA
(40 000 zł), Cykliczne Imprezy Kulturalne (15 000 zł), a do niedawna również Gala Samorządowca (w 2016 r. 9 000 zł). Samorząd Studentów w ramach I filaru FRS co roku otrzymuje więcej środków niż kilkadziesiąt organizacji składających się na II filar razem wziętych (220 000 zł). IV filar Funduszu Ruchu Studenckiego stanowią Kluby Uczelniane AZS SGH, które na treningi, reprezentowanie uczelni oraz własne wydarzenia sportowe otrzymają w tym roku
łącznie 150 000 zł. Aż 210 000 zł uczelnia przeznaczy na V filar FRS, z którego opłacana jest działalność trzech zespołów artystycznych.
ponuje konkretną kwotę danego dofinansowania i przedstawiają jej uzasadnienie. Metoda podziału środków II filaru nie jest pozbawiona wad. Wzajemne ocenianie projektów przez delegatów pozostawia organizacjom furtkę do niezdrowych zachowań. Możliwe jest tu zawieranie sojuszy i proponowanie dla siebie nawzajem wysokich dotacji lub zaniżanie kwot przyznawanych innym organizacjom. Drugim podmiotem uczestniczącym w ocenie jest Zarząd RKiO. Waga jego głosu jest równa wadze głosów wszystkich delegatów. W wyniku złożenia obu ocen ustalana jest propozycja podziału środków między projekty, którą w grudniu Rada Kół i Organizacji przedstawia Samorządowi Studentów. O ostatecznej wysokości decyduje kwota przyznana RKiO przez uczelnię, znana zazwyczaj dopiero na początku danego roku. Jeśli jej rzeczywista wysokość odbiega od prognozowanej, organizacje otrzymują proporcjonalnie niższe lub wyższe dotacje.
Rada Kół i Organizacji
Nowe reguły
Organizacje korzystające z II filaru mogą wnioskować o pieniądze na kolejny rok działalności do końca listopada. W zgłoszeniu projektu przedstawiają planowany kosztorys wraz z kwotą, którą chcą otrzymać. Nie jest niespodzianką, że suma kwot, o które dopominają się studenci, zazwyczaj kilkukrotnie przekracza wysokość II filaru. Wnioski oceniają delegaci ze wszystkich organizacji zrzeszonych w RKiO. Waga ich głosów zależy od liczby punktów otrzymanych w danym roku za realizowane projekty. Każdy z delegatów ocenia kilkadziesiąt zgłoszeń innych organizacji, a później pro-
Projekt zmian w regulamine Samorządu Studentów przynosi pewne obostrzenia w kwestii podziału środków z FRS. Jeśli podczas marcowego posiedzenia Senat SGH zatwierdzi nowe zasady, to od przyszłego roku II filar będzie musiał stanowić minimum 50% wszystkich środków, które rozdzielają studenci (tj. filarów I, II i III). Ponadto powstanie komisja konkursowa składająca się z przedstawicieli RKiO oraz Samorządu Studentów, której zadaniem będzie rozpatrywanie wniosków o dofinansowanie nowych inicjatyw z III filaru Funduszu. 0
Pięć filarów Fundusz Ruchu Studenckiego, z którego co roku przydziela się pieniądze na rozmaite formy działalności, podzielony jest na pięć filarów. Większość organizacji studenckich funkcjonyjących w SGH może ubiegać się o finansowane z II filaru FRS. Pomiędzy projekty SKN-ów, klubów, organizacji akademickich oraz stowarzyszeń, środki rozdziela Rada Kół i Organizacji. W 2018 r. do podziału otrzymała 210 000 zł. II filar dotyczy wyłącznie projektów, które odbywały się w poprzednich latach. Na nowe inicjatywy przeznaczony jest III filar, który w tym roku wynosi zaledwie 10 000 zł. Ocenie Rada Kół i Organizacji nie podlegają jednak wszystkie organizacje. Samorząd Studentów ma do dyspozycji osobną pulę pieniędzy – I filar. Kontrowersje budzi to, że odrębne finansowanie nie dotyczy wyłącznie zadań związanych z podstawową działalnością samorządu, ale również projektów takich jak Bieg SGH
10-11
Piotr Muller/
Teraz wszystko się zmieni Podsekretarz stanu w MNiSW Piotr Müller swoją karierę zaczął już na studiach, gdy aktywnie angażował się w działalność samorządu studenckiego UW. maglowi opowiada o latach studenckich i reformie szkolnictwa wyższego, przy której pracuje. R O Z M AW I A Ł A :
E R N E S T Y N A PAC H AŁ A
Jako przedstawiciele mediów studenckich chcielibyśmy najpierw zapytać o pana działalność podczas studiów. Był pan wówczas zarówno przewodniczącym Zarządu Samorządu Studentów UW, jak i Przewodniczącym Parlamentu Studentów RP. Skąd takie zacięcie społecznikowskie?
MAGI E L :
piotr müller: Już w czasach szkolnych byłem zaangażowany społecz-
nie, więc naturalne było dla mnie to, że gdy zostałem studentem, zacząłem rozglądać się za przestrzenią do działania. Na pierwszym roku zgłosiłem się do samorządu studenckiego. Jeszcze w tym samym roku, więc dość szybko, zostałem szefem Komisji Prawnej Zarządu Samorządu Studentów na Uniwersytecie Warszawskim. A później jakoś potoczyło się to dalej – najpierw organy samorządu uczelnianego, a potem ogólnopolskie. W tamtym okresie uświadomiłem sobie, ile czasu zajmuje uczelni zmiana w niektórych obszarach. To jest długi proces, ale jednocześnie zwlekanie z jego rozpoczęciem powoduje ogromne szkody. Z doświadczenia wiem, że wiele pozytywnych zmian inicjują właśnie studenci i młodzi pracownicy naukowi, którzy nie zwracają uwagi na stwierdzenia, że nie da się, czy zawsze tak było.
Studia to coś więcej niż wykłady, ćwiczenia i egzaminy. Studia to przede wszystkim właśnie działalność naukowa czy społeczna, to budowanie prawdziwych relacji w środowisku akademickim, które później bardzo często przydają się w życiu zawodowym. Mam całą sieć znajomych z czasów studiów, bez których nie byłbym na pewno w tym miejscu, w którym jestem teraz. Praca z nimi nauczyła mnie zarządzania zespołem. Miałem 21 lat, kiedy zostałem szefem samorządu studenckiego – zarządzałem strukturą liczącą kilkaset osób. Z punktu widzenia mojego przyszłego życia zawodowego było to bardzo cenne doświadczenie, ponieważ praca ta polegała głównie na motywowaniu ludzi, a miałem do dyspozycji tylko bodźce wolontariackie – nie można było ich nagradzać finansowo. To uczy, w jaki sposób funkcjonuje motywacja i bardzo przydaje się również w pracy zawodowej. Prawie 10 lat zaangażowania w środowisku akademickim niesamowicie mi pomogło, gdy zostałem ministrem.
fot. z zasobów MNiSW
Co dała panu działalność studencka? W jaki sposób zachęciłby pan studentów, by angażowali się w życie uczelni?
Piotr Müller
W jaki sposób trafił pan do Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego? Przy dostaniu się do Ministerstwa kluczowe okazały się kompetencje zdobyte podczas okresu zaangażowania w działalność studencką. Gdy Prawo i Sprawiedliwość wygrało wybory w 2015 r., w każdym obszarze starano się znaleźć specjalistów. Ja już wtedy miałem w CV kilkuletnie doświadczenie – byłem i członkiem Senatu UW, i ekspertem Polskiej Komisji Akredytacyjnej i członkiem jej prezydium, i wielu innych instytucji. Po prostu znałem cały ten resort; bardzo dobrze wiedziałem, jak funkcjonuje wewnątrz, a także jak działają wszystkie instytucje dookoła. Znałem system, bo wielokrotnie brałem udział również w pracach legislacyjnych. Mogę pokusić się o stwierdzenie, że była to niemalże naturalna droga do ministerstwa. 1
Wiceminister w Ministerstwie Nauki i Szkolnictwa Wyższego w randze Podsekretarza Stanu, gdzie odpowiada za kwestie prawno-legislacyjne, studenckie i działania promocyjno-informacyjne tej instytucji. Pracuje nad kompleksową reformą nauki i szkolnictwa wyższego.
Dawniej członek Prezydium Polskiej Komisji Akredytacyjnej, Senatu Uniwersytetu Warszawskiego. Przewodniczącym Parlamentu Studentów Rzeczypospolitej Polskiej oraz Przewodniczącym Zarządu Samorządu Studentów Uniwersytetu Warszawskiego.
marzec 2018
/ Piotr Muller
Premier Gowin zaproponował mi pozycję swojego doradcy w Gabinecie Politycznym, później zostałem członkiem zespołu legislacyjnego, który przygotowywał reformę, dyrektorem Biura Ministra, a teraz wiceministrem.
Za co odpowiada pan jako wiceminister? Odpowiadam za koordynowanie prac legislacyjnych. Jestem prawnikiem, więc taka tematyka jest mi najbliższa. Obecnie w głównej mierze w zakresie prac nad ustawą Prawo o szkolnictwie wyższym i nauce, czyli największej naszej reformy – „Konstytucji dla nauki”. Poza tym odpowiadam za kwestie studentów i doktorantów – w tym za system stypendialny. Moim zadaniem jest również koordynowanie polityki informacyjnej ministerstwa – ma ona bardzo ważne znaczenie w kontekście wdrożenia reformy.
A czym jest owa „Konstytucja dla nauki”? To projekt kompleksowej reformy obszaru szkolnictwa wyższego i badań naukowych, za pomocą którego chcemy poszerzyć swobodę organizacyjną uczelni oraz stworzyć warunki dla osób, które są ambitne i efektywne naukowo czy dydaktycznie. Planujemy skrócić ścieżkę kariery akademickiej w Polsce, dać szansę młodym ludziom i usunąć bariery, które funkcjonujący na uczelniach, system quasi-feudalny. Chcemy także skrócić ścieżkę dochodzenia do tzw. samodzielności naukowej. Dzisiaj jej czas wynosi 46 lat, w krajach zachodnich jest to o 10 lat mniej. Bariery, które istnieją w Polsce, skutecznie zniechęcają najlepszych do zostawania w kraju; często wybierają oni pracę na Zachodzie. Kolejną rzeczą jest to, aby pieniądze podatników były wydawane w sposób efektywny – chcemy oceniać uczelnię za efekty, a nie za sposób jej wewnętrznej organizacji.
do nadawania doktoratów, pod warunkiem, że mają aktualne badania naukowe na wysokim poziomie. Odchodzimy od zasady, że tytuł czy stopień zdobyty 10 lat temu jest automatycznym potwierdzeniem przygotowania do prowadzenia zajęć. Będziemy mobilizować nawet osoby, które już mają wysokie stopnie i tytuły, aby nadal starały się o efektywne prowadzenie badań naukowych lub kształcenie.
Jak zmieni się codzienność polskich uczelni? Liczę, że uczelnie będą zatrudniać pracowników, którzy są efektywni naukowo lub dydaktycznie. System finansowania to na nich wymusi. Mamy nadzieję, że wpłynie to na mobilizację pracowników w uczelniach. Jednocześnie za tymi wymaganiami idzie podwyżka płac oraz środków na badania naukowe. Odchodzimy od zasady, że zdobycie samego stopnia czy tytułu naukowego jest praktyczną gwarancją nienaruszalności. Zmiany nastąpią w perspektywie 5–10 lat, bo zanim powstaną nowe programy kształcenia, minie pewnie rok albo dwa od wprowadzenia ustawy. Liczę na to, że będą bardziej interesujące z poziomu praktycznego, a studenci będą jak najszybciej angażowani do badań nauk wych, bo uczelni będzie się opłacało mieć dobrych doktorantów. Stąd też utrzymanie rozwiązań, w których studenci będą mieli nadal 20 proc. przedstawicieli w Senacie czy reprezentanta w Radzie Uczelni.
Studia to coś więcej niż wykłady, ćwiczena i egzaminy. To przede wszystkim działalność naukowa i społeczna, budowanie relacji.
W jaki sposób zmieni się sytuacja doktorantów? Tu nastąpi diametralna zmiana. Przede wszystkim zakładamy powstanie systemu stypendialnego, który obejmie wszystkich, którzy rozpoczną wtedy kształcenie w szkołach doktorskich. W pierwszych dwóch latach to będzie ponad 2 tys. złotych, na trzecim i czwartym roku, ponad 3 tys. na rękę. Planujemy wprowadzić system urlopów rodzicielskich, aby umożliwić doktorantom zakładanie rodzin; by nie musieli zastanawiać się, czy mogą kontynuować karierę naukową bez szkody dla życia prywatnego. Mamy nadzieję, że zwiększy to efektywność kształcenia doktorantów – obecnie w Polsce przeznaczamy na ten cel dużo pieniędzy, ale skuteczność obronienia doktoratu jest niska.
Jak reforma wpłynie na sytuację pracowników uczelni? Chcemy, aby pensja minimalna wzrastała razem ze średnią płacą w Polsce. Zmienimy również system oceny pracowników naukowych – w zakresie dydaktyki czy badań. Będzie on teraz oparty na kryteriach jakościowych, a nie ilościowych. Jednocześnie likwidujemy tzw. minima kadrowe. Do tej pory, żeby jednostka mogła prowadzić studia, musiała zatrudniać określoną liczbę doktorów i doktorów habilitowanych. My od tego odchodzimy – trzeba będzie mieć po prostu określoną grupę pracowników, którzy są na wystarczająco wysokim poziomie. Jeżeli doktorzy będą świetnymi naukowcami, nie mamy nic przeciwko, żeby taka uczelnia, która ma na przykład 10 doktorów i trzech doktorów habilitowanych, miała uprawnienia
12-13
Wśród propozycji Ministerstwa jest wprowadzenie nowych rozwiązań w zakresie dodatkowej ochrony praw studenta. Jakie to mają być rozwiązania? Po pierwsze kwestia uczciwości w zakresie opłat. Teraz, w szczególności na uczelniach niepublicznych, jest to problem. Zdarzają się sytuacje, że student przychodzi na studia i ma konkretne informacje o tym, ile wynosi czesne, a po roku uczelnia to czesne podnosi – ktoś studiował już dwa lata, jest na ostatnim roku licencjatu, a tu nagle podnoszą mu czesne o 20 proc. Wiedzą, że nie zrezygnuje po dwóch latach pracy. Chcemy wprowadzić surową zasadę, że uczelnia ma określić wysokość opłat na cały cykl studiów. Jeżeli uczelnia próbowałaby wymusić opłatę od studenta w wyższym zakresie, będzie mogła być ukarana administracyjną karą pieniężną do 50 tys. zł. Jest to bardzo silny oręż; mamy nadzieję, że sama możliwość ukarania skutecznie odstraszy wiele uczelni od tego typu praktyk. Po drugie kwestia terminowego wydawania dyplomu, która jest w Polsce bardzo problematyczna. Obecnie niektóre uczelnie potrafią zwlekać z wywiązywaniem się z tego zobowiązania nawet do pół roku. Chcemy wprowadzić system sankcjonowania – 5 tys. zł za każdy niewydany terminowo dyplom. Poza tym zachowujemy wszystkie uprawnienia, które miał do tej pory samorząd studencki w zakresie stypendialnym. Sam system stypendialny będzie tak samo szeroki jak dotychczas. W tym zakresie chcemy utrzymać te dobre rozwiązania, które funkcjonowały do tej pory.
Na jakim etapie są obecnie prace nad reformą? Kiedy możemy spodziewać się jej wejścia w życie? Kończymy obecnie wprowadzanie uzgodnień w ramach konsultacji międzyresortowych. Szczerze liczę, że pod koniec lutego projekt zostanie rozpatrzony przez Radę Ministrów i w marcu zostanie skierowany do Sejmu. Prace parlamentarne potrwają pewnie około dwóch miesięcy i mam nadzieję, że w maju przedstawimy ustawę do podpisu prezydentowi. 0
kalendarz wydarzeń /
patronaty
Kalendarz wydarzeń
ogony świńskie kojarzą mi się ze szczurami
marzec 2018
Zapisy do III edycji konkursu Audit OdyssEY – odkryj nieznane oblicza biznesu 15 lutego – 29 marca
1
3
Od 15.02 do 29.03 przyjmowane są zapisy do III edycji konkursu studenckiego dla przyszłych audytorów Audit OdyssEY. Konkurs przeznaczony jest dla studentów zainteresowanych finansami, rachunkowością i sprawozdawczością finansową. Uczestnicy będą rywalizowali w trzech etapach, z których ostatni to wielki finał, który odbędzie się w maju w Warszawie. Na zwycięzców czekają atrakcyjne nagrody pieniężne – 20 tys. zł dla najlepszej drużyny i 10 tys. zł dla zdobywców drugiego miejsca, a także vouchery na szkolenia w EY Academy of Business oraz nagrody rzeczowe. To także szansa na karierę w firmie doradczej – na najlepszych czekają również oferty pracy bądź płatne praktyki w EY. Więcej poznasz, lepiej wybierzesz. Zarejestruj załogę auditodyssey.pl.
CSR@SGH 12–15 marca CSR@SGH to największy projekt studencki w Szkole Głównej Handlowej promujący ideę społecznej odpowiedzialności biznesu. Łączy on firmy aktywnie realizujące działania CSR oraz studentów warszawskich uczelni. W trakcie czterodniowego wydarzenia uczestnicy zapoznają się z najważniejszymi aspektami społecznej odpowiedzialności biznesu poprzez udział w warsztatach prowadzonych przez osoby zajmujące się tematyką CSR w swoich organizacjach. W tym roku projekt wspierają m.in. BGŻ BNP Paribas, BZWBK oraz PZU.
Energy Week 2018 16–22 marca Zapraszamy gorąco do uczestnictwa w największej inicjatywie SKN-u Energetyki – Energy Weeku (20–22.03) – cyklu warsztatów przeprowadzanych przez naszych partnerów. Projekt rozpoczyna się dniem promocyjnym w Auli Spadochronowej SGH (16.03) – a wraz z nimi gigawaty atrakcji, masa konkursów z nagrodami, kawa i gofry. Zwieńczony jest dwupanelową debatą ekspercką na temat przyszłości sektora oil&gas i opłacalności inwestycji w energetyce (22.03). Zapisy na warsztaty odbędą się w dniach 13–16.03. Nie może cię tam zabraknąć!
2 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24
Konferencja „Citizenship at its Grassroots – European and Polish perspectives” 23–25 marca
25
27
23–25 marca na SGH odbędzie się konferencja „Citizenship at its Grassroots-European and Polish perspectives” organizowana przez AEGEE-Warszawa. Towarzyszyć jej będą liczne wykłady i warsztaty prowadzone przez prelegentów z całej Europy. Jesteś młodym człowiekiem, który lubi działać? Chcesz być świadomym obywatelem, wiedzieć, jak funkcjonuje demokracja? Aplikuj jak najszybciej! Liczba uczestników jest ograniczona. Więcej szczegółów na stronie wydarzenia na FB: fb.com/aegee.warszawa.
26 28 29 30 31
TEDxSGH 3 marca Na polskich uczelniach brakowało odważnych idei. Dlatego na licencji amerykańskiej fundacji TED 3 marca 2018 r. grupa studentów Szkoły Głównej Handlowej organizuje drugą edycję TEDxSGH z tematem przewodnim Discover the x. Ośmiu mówców w trzech blokach tematycznych zainspiruje cię do nowego spojrzenia na otaczającą rzeczywistość i zasili w nową wiedzę, dzięki której odkrywanie świata będzie pełniejsze i bardziej wartościowe.
Maraton Firm Konsultingowych 8 marca Maraton Firm Konsultingowych organizowany przez SKN Konsultingu to jedno z najważniejszych wydarzeń w kalendarzu SGH. MFK to jedyne ogólnopolskie targi firm branży konsultingowej. Maraton rozpocznie się 8 marca w Auli Spadochronowej. Wysoki poziom merytoryczny wydarzenia zapewni obecność przedstawicieli renomowanych firm działających w Polsce i na całym świecie. Wydarzenie to nie tylko całodzienne targi, którym będą towarzyszyć rozmaite atrakcje i konkursy, lecz także warsztaty oraz mock interviews w siedzibach Partnerów.
Fresh Form Film Festival 16 marca FFFFKRĘĆ SIĘ W FFFF! Fresh Form Film Festival to ogólnopolski konkurs filmowy stworzony z myślą o młodych, kreatywnych uczniach liceum i studentach z pasją, którzy chcą zaprezentować swoje krótkometrażowe filmy przed profesjonalnym jury. Już 16 marca 2018 r. w XXXVII LO im. J. Dąbrowskiego odbędzie się VI edycja konkursu. Filmy można zgłaszać do 1 marca 2018 r. Zapraszamy! Więcej informacji na stronie internetowej festiwalu: ffff-2018.pl.
Nauka inwestowania, czyli projekt Akademia Private Equity 19–23 marca Interesują cię rynki kapitałowe i kariera w branżach Private Equity, M&A lub Venture Capital? Klub Inwestora SGH zaprasza na projekt Akademia Private Equity! PE, VC, M&A i Prawo to cztery główne ścieżki projektu, w ramach których uczestnicy wezmą udział w warsztatach i case studies prowadzonych przez profesjonalistów z czołowych instytucji finansowych. Szczegóły dostępne są na fanpage’u Akademii Private Equity oraz na akademiape.pl.
Informacja dla organizacji Organizujesz interesującą konferencję? Koordynujesz nowy, ciekawy projekt? Możemy Ci pomóc dotrzeć do społeczności studenckiej SGH i UW. Zapytaj o Patronat Medialny Niezależnego Miesięcznika Studentów MAGIEL, pisząc na: magiel.patronaty@gmail.com Deadline na zgłoszenia do numeru kwietniowego 2018: 08.03.2018.
marzec 2018
/ debiutujący pisarze tak to kutwa nie pójdzie
Książka DIY
Całe noce spędza na tworzeniu, żyje życiem bohaterów swoich książek, w jego mieszkaniu panuje chaos, a od załatwiania bardziej przyziemnych spraw ma agentów literackich i wydawnictwo – wyobrażenia na temat bycia pisarzem brzmią romantycznie. Rzeczywistość jest skrajnie inna, a debiutujący autorzy szybko się o tym przekonują. T e k s t:
K ata r z y n a B r a n ow s k a
edług danych Instytutu Książki każdego roku w Polsce wydawanych jest około 18 tys. nowych tytułów. Wiele z nich to debiuty młodych twórców spełniających marzenia o zostaniu pisarzem. Od początku towarzyszyła mi wizja mojej książki w księgarni – odnalezienie jej na jednej z półek było moim celem. Wyobrażałem sobie, że musi to być decydujący moment, od którego dopiero można nazywać się pisarzem. Później spotkania promocyjne, podpisywanie egzemplarzy, opinie czytelników… To były moje dziecinne wyobrażenia: bycie pisarzem oznacza przede wszystkim pisanie – mówi Mikołaj Wyrzykowski, autor Opowieści z Sosnowego Lasu. Napisanie książki to jednak dopiero pierwszy krok. Ważniejsze i bardziej pracochłonne jest jej wydanie. Próby dotarcia do profesjonalnych wydawnictw zajmują mnóstwo czasu, a nigdy nie wiadomo, czy któreś z nich wykaże zainteresowanie dostarczonym maszynopisem. Instytucje vanity-press wymagają od autora posiadania dużej sumy pieniędzy, a self-publishing – zaangażowania w każdy etap pracy nad książką. Powieść wydana własnym nakładem, bez profesjonalnej promocji, ma też niewielkie szanse zostać zauważona przez czytelników. Tworzenie i jednoczesne dbanie o techniczne aspekty publikacji jest trudnym zadaniem szczególnie dla debiutujących autorów.
W
Pierwsze kroki Dla wielu przyszłych autorów przygoda z literaturą zaczyna się wcześnie. W ich wspomnieniach pojawiają się domy pełne książek,
14-15
grafika:
D o m i n i k a Wój c i k
idealizacja zawodu pisarza, rodzice czytający niezliczone ilości bajek i baśni. Większość z debiutantów zaczyna pisać już jako dzieci, tak jak Emilia Teofilia Nowak, autorka Piromanów. Mówi, że już jako sześciolatka pisała pamiętnik w starych zeszytach dziadka. Mikołaj opowiada natomiast, że pierwsze książki tworzył, zanim skończył dziesięć lat. Przeprowadziłem się wraz z rodzicami z miasta na wieś, budowaliśmy nowy dom. Jako dziecko nie za wiele rozumiałem z tego, co się dokoła działo, ale przeżywałem to i na swój sposób interpretowałem. Tak powstała bajkowa wersja naszej przeprowadzki – przygody kilku wymyślonych postaci, które mieszkają na wsi – wspomina.
To miłość do literatury powinna poprzedzać tworzenie własnych historii. Pierwsze próby pisarskie są ważne, ale według Marii Kądzielskiej, która zadebiutowała w zeszłym roku powieścią Model, to miłość do literatury powinna poprzedzać tworzenie własnych historii. U mnie w domu od kiedy pamiętam unosił się pewnego rodzaju romantyczny kult artysty i ja również byłam nim zarażona. Ze wszystkich najszlachetniejszych zawodów, jakie były nam przestawiane, nikt nie mógł dorównać pisarzowi – ani lekarz, ani biznesmen, ani prawnik. To wszystko są ważne, ale użytkowe zajęcia, natomiast pisanie było ukazywane
jako perspektywa nieśmiertelności – mówi autorka. Wpływ rodziców na wybór swojej życiowej drogi odczuwa też Emilia. Wspomina, że mama bardzo dużo czytała jej w dzieciństwie, w związku z tym książki towarzyszą jej od najmłodszych lat. Nie potrafi sobie jednak przypomnieć, kiedy zaczęła pisać na poważnie. Wydaje mi się, że robiłam to od zawsze. Chyba urodziłam się już z wizją tego, że będę tworzyć literaturę. To niebywałe szczęście od zawsze wiedzieć, co się będzie robić w życiu. Bardzo to doceniam – opowiada Emilia. W pewnym momencie przychodzi czas na napisanie pierwszej dojrzałej książki. Proces tworzenia nie jest jednak dla debiutantów tak ekscytujący, jak mogło im się wydawać. Twórca nie przechadza się godzinami po uliczkach miasta w oczekiwaniu na wenę. Co więcej, według Marii Kądzielskiej, autor nie powinien na nią czekać. Ważniejsza jest samodyscyplina, która pozwoli spędzić długie godziny przed ekranem komputera i systematycznie zapisywać kolejne partie opowieści – tylko dzięki temu można stworzyć dobry, spójny tekst. Długie przerwy w pisaniu mają wpływ nie tylko na ogólny zamysł, jak ma się toczyć akcja oraz jacy będą bohaterowie, lecz także na styl – autor poddawany jest ciągłym wpływom środowiska, doświadczenia i przeczytanych tekstów. W związku z tym początkowe rozdziały mogą znacznie różnić się od tych napisanych później, co negatywnie wpływa na odbiór książki jako całości. Równie istotna jak umiejętność zdyscyplinowania siebie jest potrzeba pisania, przelania na papier własnych przeżyć i emocji. Maria tworzyła Modela, będąc na studiach w obcym kraju. Praca nad powieścią pomogła jej poradzić
debiutujący pisarze /
sobie z samotnością i tęsknotą. Pisanie było dla mnie formą terapii i oswojenia rzeczywistości. Niestety prawdą jest, że książki zazwyczaj nie rodzą się ze szczęścia. To cierpienie skłania do tworzenia, taka jest jego cena – wspomina. Potem, kiedy miałam już bardzo wiele gotowych scen, a moi bohaterowie coraz mocniej się rozwijali, wiedziałam, że muszę to ukończyć, że zje mnie coś od środka, jak nie pozwolę im ujrzeć światła dziennego. Wtedy pisałam codziennie po kilka godzin, odmawiałam spotkań, rezygnowałam z zaproszeń. Pojawia się taki moment, w którym postaci zaczynają żyć własnym życiem, kiedy wiesz, że będą musiały się zachować dokładnie tak, a nie inaczej. Wtedy już bardzo chcesz, aby inni ludzie też ich poznali i brniesz do zakończenia – kontynuuje Maria. Natomiast Mikołaj nie musiał szukać dodatkowej motywacji do pisania. Dla niego jest ono naturalną, jedną z wielu podstawowych czynności takich jak spanie, jedzenie i oddychanie. Tworzenie nie sprawia trudności, schody zaczynają się dopiero, kiedy nadchodzi moment wydania tekstu.
Bój o debiut Autorzy mają do wyboru co najmniej kilka możliwości wydania swojej debiutanckiej książki. Najbardziej popularnym i znanym sposobem jest zwrócenie się do tradycyjnego wydawnictwa z maszynopisem. Trzeba się jednak liczyć z tym, że otrzymują one rocznie multum propozycji wydawniczych, w związku z tym debiutancka powieść nieznanego autora może zostać odrzucona lub zignorowana. Powodów, jak zawsze, jest wiele. Jednym z nich jest to, że czytelnictwo w Polsce od wielu lat jest na bardzo niskim poziomie. Według badań Biblioteki Narodowej w 2016 r. około 37 proc. Polaków przeczytało w ciągu roku jedną książkę. Szanse, że była to starannie wybrana powieść, a nie na przykład poradnik czy lektura szkolna, niestety nie są zbyt duże. Wydawnictwa znają te statystyki i wiedzą, że publikowanie kolejnych tytułów, których nikt nie przeczyta, mija się z celem. Ważny jest zysk, który
mogą zapewnić znane nazwiska i tłumaczenia zagranicznych bestsellerów. Inwestycja w debiutanta, bez pewności zwrotu kosztów, wiąże się z dużym ryzykiem. Autorka Modela, której udało się wydać książkę za pośrednictwem tradycyjnego wydawnictwa, mówi: Znalezienie wydawcy dla debiutu graniczy z cudem i aby się powiodło, z pewnością trzeba osobiście iść do wydawnictwa, a nie jedynie wysłać fragment książki pocztą. Niewątpliwie trochę pomogło mi to, że kiedy podchodziłam do wydawania powieści, byłam już pracującą dziennikarką w tygodniku „Wprost”, czyli właściwie osobą żyjącą z pisania. Na rynku obok wydawnictw tradycyjnych funkcjonują także usługowe, cieszące się złą sławą. Instytucje takie jak Wydawnictwo Poligraf czy Wydawnictwo Literackie Białe Pióro przez wielu opisywane są jednym zdaniem: zapłać nam, a wydamy, co chcesz. W tym przypadku to głównie
Według badań Biblioteki Narodowej w 2016 r. około 37 proc. Polaków przeczytało w ciągu roku jedną książkę. wydawnictwo zarabia na wydanej książce. Autor pokrywa wszystkie koszty druku, przygotowania tekstu i promocji. W większości nie obowiązuje selekcja nadsyłanych prac, profil wydawnictwa nie jest jasno określony. Przyjmowane są zarówno romanse, kryminały, jak i reportaże oraz książki naukowe. Brak odpowiedniego doboru wydawanych pozycji wiąże się z tym, że często są one wątpliwej jakości. Wydawnictwa usługowe nastawione są na zysk – im więcej autorów chcących publikować swoje dzieła, tym więcej pieniędzy wpływa na konto instytucji. Cena takiej usługi
w Polsce waha się w granicach od 2,5 do 7,5 tys. złotych w zależności między innymi od długości i formatu tekstu. Debiutant musi więc na starcie dysponować dosyć dużą sumą środków finansowych, których zainwestowanie we własne marzenia niekoniecznie przyniesie zyski. Największą wadą wydawnictw usługowych jest to, że książki zazwyczaj wydawane są niechlujnie, a dla wydawcy liczy się przede wszystkim ilość, a nie jakość. Nie zawsze należycie dbają też o promocję gotowego produktu. Przez to publikacje, zamiast trafić do sprzedaży, zalegają w magazynie. Autor nie ma pewności, czy jego praca w ogóle dostanie możliwość dotarcia do czytelników. Niewątpliwym plusem metody vanity-press jest to, że autor ma pewność, że jego tekst zostanie wydany. Nie musi się też martwić o techniczne aspekty związane z procesem publikacji książki. Innym sposobem na wydanie swojej twórczości jest metoda self-publishingu. W takim wypadku pisarz nie korzysta z pomocy tradycyjnych czy usługowych wydawnictw. Musi zadbać o wszystko sam. Wiąże się to z ogromną ilością pracy dla samego twórcy – na jego barkach spoczywa odpowiedzialność za skład, korektę, szatę graficzną i promocję dzieła. Powinien liczyć się także z tym, że nie uda mu się zarobić tyle, aby wyrównać koszty wydania tekstu. Daje to jednak pewność, że przy dobrej organizacji jego debiutancka książka faktycznie trafi na półki księgarni, a nie będzie zalegać w magazynie wydawnictwa. Emilia, Mikołaj i Maria zgodnie stwierdzają, że bycie pisarzem rzadko przynosi wymierne korzyści finansowe. Nie każdy ma szansę zostać następcą Stephena Kinga i J. K. Rowling, 1
marzec 2018
/ debuitujący pisarze
których zarobki przekraczają miliony, a każda kolejna powieść osiąga status światowego bestsellera. Zarobki początkujących polskich autorów sięgają co najwyżej kilku tysięcy złotych, nakłady ich debiutanckich powieści nie przekraczają często kilku tysięcy. Według Łukasza Głombickiego ze strony natemat.pl jeśli książka kosztuje w księgarni około 25 złotych i uda się sprzedać 3 tys. egzemplarzy, to młody twórca ma szansę zarobić około 6–7 tys. złotych. Biorąc pod uwagę, jak wiele czasu i energii należy poświęcić na stworzenie powieści, suma ta wydaje się śmiesznie niska.
Wydawnicza tradycja Często od zarobków dla autora ważniejszy jest sam fakt możliwości podzielenia się swoim dziełem z czytelnikami. Mikołaj Wyrzykowski uważa, że self-publishing jest ciekawą możliwością dla debiutantów. Wtedy trzeba jednak liczyć się z tym, że niedoświadczony autor sam będzie musiał zająć się dystrybucją i promocją książki. Mikołajowi nie udało się nawiązać kontaktu z żadnym z wydaw-
nictw, dlatego zdecydował się na tę metodę. Maria Kądzielska miała więcej szczęścia, Model ukazał się za pośrednictwem profesjonalnej instytucji wydawniczej. Wydawać by się mogło, że przy takim rozwiązaniu autor zwolniony jest z obowiązków związanych z techniczną stroną tworzenia gotowego produktu. W przypadku Marii było jednak zupełnie na odwrót. Musiałam wszystkiego osobiście pilnować – składu książki, projektu okładki, wieczoru promocyjnego. Choć jestem ogromnie wdzięczna wydawnictwu za samo podjęcie się wydania mojego debiutu, to szczerze mówiąc, nie spodziewałam się, że będę musiała się sama tak mocno zaangażować w ten proces – mówi. Jednak rzeczywiście pisarz powinien wszystkiego doglądać. Niestety nie dopilnowałam korekty i ona nie została profesjonalnie wykonana. Trzeba uczyć się na błędach. Możemy tysiące razy poprawiać wersję elektroniczną, ale jak weźmiemy do ręki drukowany tekst, to nieuchronnie znajdziemy kilka kolejnych literówek czy zgrzytów stylistycznych. Twierdzi jednak, że nie żałuje swojego wyboru i kolejną książkę chciałaby wydać tym samym sposobem. Darzę wielkim szacunkiem wszystkich w Polsce, którzy decydują się zajmować drukowaniem powieści. To bardziej hobby czy zajęcie charytatywne niż prawdziwy biznes. Kluczowe jest jednak stworzenie wysokiej jakości produktu
i włożenie wszystkich swoich sił w przygotowanie powieści. Dobrze napisana historia zawsze się obroni – pomimo mało atrakcyjnej okładki czy nieciekawego składu – uważa. Ogromną zaletą tradycyjnych wydawnictw jest to, że pracują w nich osoby dobrze znające realia wydawnicze. Debiutant ma pewność, że tekst zostanie należycie przygotowany do druku i ostateczna wersja powieści nie będzie odstraszać czytelników literówkami czy niezbyt estetyczną szatą graficzną. Profesjonalni wydawcy nie mogą sobie pozwolić na niedociągnięcia i błędy, ponieważ może to poważnie zagrozić ich pozycji na rynku. Najważniejsze instytucje wydawnicze w Polsce publikują rocznie setki bestsellerów znanych pisarzy i to na nich budują swoją markę. Często mają także dokładnie określony profil wydawniczy – w tych, w których pracuje się nad romansami, nie ma szans na wydanie kryminału czy książki naukowej. Tradycyjne wydawnictwa dysponują specjalistami nie tylko od korekty i grafiki, lecz także od promocji. To oni wiedzą, do kogo się zwrócić, aby gotowy debiutancki tekst został zrecenzowany przez kogoś liczącego się w środowisku literatów. Potrafią także odpowiednio pokierować promocją książki w księgarniach i mediach społecznościowych. Żaden ze sposobów wydawania książek nie jest jednak pozbawiony wad. Emilia Nowak, która ostatecznie nie zdecydowała się na tradycyjną metodę, mówi, że nie odpowiadało jej to, że jedno z wydawnictw chciało za bardzo ingerować w gotowy tekst. Wydawnictwo usługowe żądało natomiast za publikację dużej sumy pieniędzy.
Książka – zrób to sam Listy, maile i maszynopisy wysyłane do profesjonalnych wydawców często pozostają bez odpowiedzi. Jest to jeden z głównych powodów, przez które debiutanci muszą zainteresować się innymi sposobami publikacji. Tak było w przypadku Mikołaja Wyrzykowskiego. Brak zainteresowania ze strony wydawnictw sprawił, że autor postanowił wydać książkę własnym nakładem. Wraz z rodzicami założyliśmy wydawnictwo Rudy Smok i w nim wydaliśmy moją pierwszą książkę, a także najnowszą: „O chłopcu, który przeszedł 365 dni”. Self-publishing dał Mikołajowi możliwość samodzielnych decyzji na każdym etapie przygotowywania pozycji do druku. Ceną za niezależność i brak osób trzecich ingerujących w ostateczną formę książki jest ogromna ilość czasu i energii, jaką trzeba włożyć w ten proces. Niekończące się poprawki, korekta stylistyczna,
16-17
debiutujący pisarze /
dobieranie ilustracji do rozdziałów oraz stworzenie okładki, skład tekstu, wysłanie do drukarni… Kiedy wydaje się książkę samemu, wszystkie te obowiązki trzeba wziąć na siebie – podsumowuje autor Opowieści z Sosnowego Lasu. Niedoświadczonym, młodym pisarzom nierzadko brakuje pomocy i wsparcia profesjonalistów, którzy wiedzą, jak poprowadzić takie przedsięwzięcie od początku do końca. Autorka Piromanów, Emilia Teofilia Nowak, nie poleca tej metody niedoświadczonym autorom. Odradzam self-publishing, jeśli nie dysponuje się na starcie sporymi, kilkunastotysięcznymi zasięgami w mediach społecznościowych oraz zmysłem redaktorskim. Można przegrać mnóstwo pieniędzy, nerwów, zrobić nie książkę, a tandetę i zrazić się do wydawania książek w ogóle – mówi pisarka. Sama zdecydowała się na połączenie kilku różnych form publikacji. Wysłałam paru wydawcom tekst bez większych nadziei. Ostatecznie wydałam książkę jednocześnie w trzech modelach. Tradycyjnie, bo bez mojego wkładu finansowego; trochę usługowo, bo wydawnictwo, w którym zaczęłam pracować, postanowiło pomóc mi w realizacji tego przedsięwzięcia; i jako self-publisher, bo koordynowałam proces wydawniczy. Po kilku dłuższych pertraktacjach z różnymi wydawnictwami, agentką literacką oraz niesfinalizowanym projektem na PolakPotrafi.pl szef powiedział mi, że gdybym chciała wydać swoją książkę, to nie ma problemu, on zapłaci za druk, ale ja mam zadbać o resztę. I tak się stało – opowiada. Emilia uważa, że debiut w wydawnictwie usługowym jest dobrą propozycją dla młodych twórców. Podkreśla, że nie trzeba martwić się o korektę, skład, grafikę i dystrybucję – to wszystko zrobią ludzie z wydawnictwa, o ile im zapłacisz. Natomiast składanie propozycji tradycyjnym wydawnictwom wiąże się z ogromnym stresem. Odpiszą czy nie odpiszą? Kiedy wreszcie odpiszą? A jak nigdy nie odpiszą? To co ja pocznę? W przypadku vanity-press takich pytań nie ma. Debiut w wydawnictwie tradycyjnym jest trudny i wymaga dużo cierpliwości – dodaje.
Ostatnia prosta Ostateczna decyzja o wydaniu swojego dzieła może nie być łatwa, na papier przelewane są przecież najskrytsze myśli i uczucia autora. Obcy ludzie wchodzą ci do głowy. Obcy ludzie, których nigdy się nie poznało, żyją twoimi emocjami i poznają twoje najintymniejsze strony. Z pozoru właśnie tego
chcemy, ale jak się to już wydarzy, to trochę przeraża – mówi Maria. Pojawiają się także wątpliwości, czy tekst na pewno jest wystarczająco dobry, jak zareagują bliscy, co o książce będą sądzili recenzenci i krytycy. Jednak dla twórców pisanie tekstów, które nigdy nie ujrzą światła dziennego, nie ma sensu. Nikt nie stanie się pisarzem, tworząc teksty tylko dla siebie. Dla Emilii, autorki Piromanów, praca nad książką była przyjemnością i nie miała problemów z podjęciem decyzji o jej publikacji. Kiedy jednak gotowa powieść została do niej dostarczona z drukarni, długo nie chciała rozpakować
Obcy ludzie, których nigdy się nie poznało, żyją twoimi emocjami i poznają twoje najintymniejsze strony. paczki. Marzenia o literackim debiucie wreszcie się ziściły. Nie wiedziałam, co dalej począć, więc odwlekałam tę chwilę najdłużej jak tylko mogłam. Ale kilka dni później już musiałam wziąć do rąk pachnące tonerem egzemplarze. Znajomi zaczęli odwiedzać mnie w biurze i prosić o podpisanie książki, a niedługo potem odbyło się spotkanie autorskie. Nie miałam dokąd uciekać i trzeba było spojrzeć w twarz rzeczywistości: stało się, jesteś autorką, ogarnij się i pisz kolejną powieść. Po zakończonym procesie wydawniczym przychodzi czas na zetknięcie się z pierwszymi opiniami czytelników. Debiutanci, często niepewni swoich umiejętności, nie wiedzą, jakich reakcji mogą się spodziewać. Te negatywne znacznie osłabiają ich pewność siebie, pozytywne budzą w nich natomiast zdziwienie i niedowierzanie. Jestem zaskoczona, ale odbiór „Modela” był bardzo pozytywny. To nie jest wielka powieść ukazująca przekrój społeczeństwa jak na przykład „Lalka”. Kiedy rozmawiam z czytelnikami, wszyscy mi mówią, że bardzo szybko się ją czyta. Rekordzistka pochłonęła całość w pięć godzin przy kawie – mówi Maria. Emilia Nowak wspomina reakcje czytelników na swój debiut równie pozytywnie. Pokolenie 50+, do którego moja książka zdecydowanie
nie jest skierowana, jednak zaciekawiło się perypetiami głównej bohaterki; mówiło, że za dużo wulgaryzmów. Młodsi jednak byli zachwyceni. Nie odebrałam ani jednego negatywnego sygnału. Aż szkoda. Pośmiałabym się, a zamiast tego chyba trochę popadłam w samouwielbienie. Na razie słyszałam, że jestem młodą Masłowską, polską Leną Dunham i Żulczykiem w spódnicy. Ciekawe, co jeszcze wymyślą...
Cena marzeń Żaden z autorów nie żałuje swojej decyzji, mimo że jak mówią, obecnie na pewno wiele rzeczy zrobiliby inaczej. Maria Kądzielska uważa, że teraz napisałaby Modela w inny, dojrzalszy sposób. Przede wszystkim pracowałabym szybciej, w mniejszych odstępach czasu. Dodatkowo wraz z pracą nad tą książką bardzo się rozwijałam. Widać to przykładowo w dialogach między bohaterami – na początku historii są znacznie bardziej kwadratowe niż na końcu. Jednak debiuty cechuje właśnie taka zależność. W końcu każdy następny tom „Harrego Pottera” okazuje się lepiej napisany – mówi Maria. Emilia podkreśla, że pisanie kosztuje mnóstwo czasu i wyrzeczeń. Na trzy miesiące straciłam praktycznie kontakt z większością znajomych. Pozostali tylko najbliżsi, ale i z nimi rzadko się widziałam. Miałam przez to trochę kłopotów w życiu osobistym. Nie wszyscy potrafili zrozumieć, że dla mnie liczy się przede wszystkim pisanie – wspomina. Podczas procesu wydawniczego zaskoczyło ją jedynie to, że jest to dla niej aż taka przyjemność. Przyszłym autorom radzi uważać na umowy i szlifować swoje umiejętności. Dokumenty potrafią nie tylko ogołocić nas z pieniędzy, ale i wolności. Znane są klauzule lojalnościowe, które mówią, że wydawnictwo ma pierwszeństwo do publikacji każdego następnego tekstu danego autora. Pułapką może być też kwestia promocji. Jeśli jesteś młodym autorem i nie wiesz, jak się promować, nie licz, że wydawnictwo zrobi to za ciebie. To, co powinieneś jednak robić zawsze bez przerwy i do oporu, to pisanie. To, że zadebiutujesz, nieważne gdzie, nic nie znaczy. Najważniejsze są kolejne książki. Muszą się ukazywać tak często, by ludzie najpierw dobrze cię poznali, a potem nie stracili z oczu i zapamiętali. Pisz i publikuj, jeśli naprawdę zależy ci na byciu pisarzem. 0
marzec 2018
POLITYKA I GOSPODARKA
/ Silicon Wadi
Pozdrawiam atencjawkę
Start-upowa ziemia obiecana Tel Awiw nazywany jest izraelską Doliną Krzemową – działają tutaj tysiące innowacyjnych start-upów. Mimo olbrzymiego potencjału lokalnej przedsiębiorczości powstaje pytanie, czy obecny model bazujący na młodych firmach wciąż będzie motorem rozwoju dla gospodarki. t e k s t i z dj ę c i e :
Pat ryc ja Ś w i ę to n ow s k a
łowo „start-up” w Państwie Izraela powtarza się jak mantrę. Mieszkańcy to „nacja start-upów”, a Tel Awiw jest „miastem start-upów”. Powstanie samego państwa przyjęło się porównywać do procesu formowania młodego przedsiębiorstwa – jeszcze 100 lat temu nie było go na mapie, a w miejscu metropolii nad Morzem Śródziemnym leżał tylko piasek. Krajowi otoczonemu przez wrogich sąsiadów i zmagającemu się z napięciami z ludnością palestyńską (Izrael w tym konflikcie często przedstawiany jest jako agresor) nie dawano dużych szans na przetrwanie, ale udało się mu osiągnąć tempo rozwoju, sięgające zgodnie z danymi Centralnego Biura Statystycznego 4,5 proc. rocznie. Jest to najwyższy wynik w grupie państw rozwiniętych. Gdzieś musi jednak tkwić szkopuł.
S
Od żołnierza do milionera W przypadku Izraela w wątpliwość podawana jest zasadność opierania rozwoju na start-upach. Chociaż ostatnie ćwierćwiecze obfitowało w ekonomiczne sukcesy, mieszkańcy zauważają, że nadchodzi czas fazy skali – czyli rozwoju małych firm i przekształcania ich w większe, międzynarodowe biznesy. W Izraelu dominują start-upy technologiczne. W rekordowym 2014 r. powstało ich prawie 1000, najwięcej w obszarze elektroniki (38 proc.), rozwiązań sieciowych (33 proc.), biologii i medycyny (15 proc.) oraz komunikacji (10 proc.). Czynników wpływających na tak dynamiczny rozwój jest wiele. Zaliczyć do nich można powszechny obowiązek służby wojskowej. Zarówno kobiety, jak i mężczyźni muszą wstąpić do sił zbrojnych zaraz po ukończeniu nauki w szkole średniej, z czego – zaskakująco – płynie wiele korzyści. Okres służby wyposaża bowiem młodych ludzi w kompetencje cyfrowe i uczy współdziałania. Wspiera też inkluzywność (do jednostek przydzielani są członkowie wszystkich warstw społecznych) i wpływa na rozwój umiejętności twórczego myślenia.
18-19
Prawdziwą kuźnią talentów jest osławiona jednostka wywiadu technologicznego 8200, do której wstęp mają tylko wyselekcjonowani uzdolnieni adepci matematyki lub programowania. Potwierdzają to szacunki amerykańskiej majowej edycji magazynu „Forbes” (Inside Israel’s Secret Startup Machine). Zgodnie z raportem co najmniej 1000 firm zostało założonych przez weteranów tej jednostki. Do ciekawych przykładów osób, które zainspirowały się wojskowymi technologiami, należy m.in. Kira Radinsky – autorka algorytmu identyfikującego w sieci sygnały wczesnego ostrzegania o działaniach o charakterze terrorystycznym. Obecnie, w cywilu, prowadzi firmę SalesPredict, gdzie tworzy modele przewidujące zachowania klientów. Innowacyjne rozwiązanie łatwo później sprzedać gigantom takim jak Oracle czy Intel, szybko się na tym bogacąc. Tutaj rodzi się jednak problem – czy izraelskie firmy nie pozostają zbyt krótko w rękach właścicieli?
Stworzyć, by odsprzedać Zasłyszane na ulicy założyłem dwa start-upy, oba sprzedałem, a trzeci upadł, bo zmierzał donikąd w Izraelu nie wywoła u nikogo zdziwienia. Zgodnie z badaniami Milken Institute z 2012 r. izraelscy przedsiębiorcy wyjątkowo szybko próbują spieniężyć swoje innowacje. Jedynie 9 proc. start-upów staje się spółkami publicznym, osiągając średnią wartość 32 mln dolarów na pierwszej sesji giełdowej. Dla porównania – wskaźniki te wynoszą w USA odpowiednio 20 proc. i 237 mln dol. Do najgłośniejszych transakcji ostatnich czasów należy przejęcie Mobileye, firmy specjalizującej się w tworzeniu technologii dla autonomicznych samochodów, przez Intel. Wrażenie robi kwota pojedynczej transakcji – 15 mld USD. Dla porównania średnie roczne wpływy ze sprzedaży start-upów w Izraelu kształtują się w okolicy 9 mld dolarów. Sytuacja, w której jedynie cztery firmy high-tech osiągają sprzedaż przekraczającą milion dolarów, dla wielu jest niepokoją-
ca. Jako wada obecnego środowiska biznesowego podawany jest brak dużych graczy, których działalność przyczyniłaby się do zwiększenia liczby wysoko płatnych stanowisk. Start-upy, z uwagi na ograniczone możliwości finansowe, nie są w stanie takich zaoferować. Z drugiej strony przytaczany jest przykład finlandzkiej Nokii – krajowego giganta, którego gwałtowna utrata na znaczeniu wyraźnie wpłynęła na wzrost bezrobocia i spadek PKB. Pozostawiła po sobie także lekką traumę w narodzie. Duży biznes to co prawda potencjał, ale także istotne ryzyko. Nie zanosi się zatem na zanikanie start-upowego trendu, tym bardziej że łatwość pozyskania finansowania, np. w postaci znaczącej pomocy rządowej (na każdy dolar od inwestorów prywatnych przypada 7 dolarów od państwa), nie zachęca młodych przedsiębiorców do zmiany nastawienia.
Magnes dla inwestorów W Izraelu prężnie działają fundusze venture capital, które w 2015 r. zainwestowały w 700 krajowych spółek łącznie 4,4 mld dolarów. Znacząca część środków pochodziła ze Stanów Zjednoczonych, których zainteresowanie izraelskim przemysłem technologicznym ma długie korzenie. Świadczy o tym chociażby giełda NASDAQ – państwo z populacją mniejszą niż Nowy Jork ma na niej najwięcej po USA i Chinach własnych spółek. Polityka władz przejawia się m.in. wysokimi ulgami podatkowymi, systemem grantów i uproszczonymi formalnymi procedurami, które nie pozostają bez echa dla inicjatywy zagranicznych inwestorów. Państwo nad Jordanem znajduje się również w czołówce krajów wydających najwięcej na działania B+R (ponad 4 proc. PKB). Dla porównania w Polsce na badania i rozwój wydaje się niecały procent budżetu. Dodajmy do tego troskę o odpowiednią infrastrukturę technologiczną i biurową, czego najlepszym przykładem jest telawiwska przestrzeń coworkingowa o nazwie Biblioteka, a otrzymamy idealny przepis na start-upową ziemię obiecaną. 0
doktoraty wdrożeniowe /
POLITYKA I GOSPODARKA
Więcej niż doktor W minionym roku pojawił się w Polsce nowy model studiów III stopnia: doktorat wdrożeniowy. Format odniósł sukces za granicą. Czy w naszym kraju ma szanse przynieść wymierne korzyści? t e kst :
M ac i e j m u c h a
2017 r. weszły w życie tzw. doktoraty wdrożeniowe – program wprowadzający dualny system kształcenia doktoranckiego. Jego uczestnik poza pracą w jednostce naukowej ma być zatrudniony u pracodawcy, gdzie jego głównym zadaniem będzie rozwiązanie konkretnego problemu. Rekrutacja ma wyglądać różnie: uczelnia może zauważyć zdolnego studenta i zaoferować przedsiębiorstwu współpracę z nim, do uczelni może zgłosić się firma i zaproponować program badawczy lub zgłosić pracownika, który chciałby zrealizować doktorat. Czwartą możliwością jest inicjatywa kandydata na doktoranta, który do swojego pomysłu przekona zarówno uczelnię, jak i przedsiębiorcę. Na efekty nasz kraj będzie musiał poczekać – pierwsi uczestnicy dopiero rozpoczęli studia doktoranckie. Już teraz można jednak ocenić jakość i założenia ustawy.
W
Po co Polakowi studia? W 2016 r. Polska odnotowała największy w Unii Europejskiej odsetek studentów w grupie od 19 do 24 lat. Według danych GUS wyniósł on 49,8 proc. Stale rośnie liczba studentów uczelni technicznych (300 tys. osób w 2016 r.). Wciąż zauważa się jednak zbyt mały udział inżynierów w ogóle absolwentów szkół wyższych. Resort edukacji stara się w obliczu tego braku odnowić kształcenie zawodowe. MNiSW dąży z kolei do zmniejszenia liczby żaków przez zmiany zasad naliczania dotacji, chcąc promować jakość, a nie masowość kształcenia. Część Polaków decyduje się również na doktorat. W 2015 r. na studiach III stopnia kształciły się ponad 43 tys. osób. W raporcie Rady Głównej Nauki i Szkolnictwa Wyższego z tego samego roku przeczytamy, że umasowienie studiów III stopnia odbiło się również na ich jakości. Dochodzi do sytuacji, w której na niektórych wydziałach liczba doktorantów przekracza liczbę studentów I i II stopnia. Prace dyplomowe, które na niektórych wydziałach nie wystarczyłyby na otrzymanie tytułu magistra, na innych spełniają standardy doktoranckie. Na jednej z uczelni ekonomicznych obok badań nad nowoczesnym modelowaniem ma-
kroekonomicznym stawia się kreowanie marki osobistej przy użyciu social media. Podejmowane są zatem działania mające na celu zatrzymanie „psucia się” studiów III stopnia. Jednym z nich są doktoraty wdrożeniowe.
wspomnieć, że wśród 239 przedsiębiorstw, które skorzystają z wiedzy i pracy 385 pierwszych doktorantów wdrożeniowych, znajduje się 61 spółek skarbu państwa.
Nowy model doktoratu
Wszystko to rodzi jednak pytania o nasilenie konkurencji na studiach III stopnia oraz powstanie zjawiska „lepszych” i „gorszych” doktoratów. Program rozwiązuje bowiem jeden z największych problemów studentów – brak pieniędzy na życie. Doktorant wdrożeniowy dostaje stosunkowo wysokie stypendium (wg ustawy 2450 zł miesięcznie), a jednocześnie jest zatrudniony na płatnym stanowisku, gdzie de facto też zajmuje się pracą naukową. Nie musi zatem poszukiwać dodatkowych źródeł finansowania. Ograniczona dostępność „wdrożeniówek” może faktycznie stworzyć program elitarny, który doprowadzi do utraty wartości innych dyplomów. Już w pierwszej edycji programu jedynie 40 z ponad 350 laureatów konkursu na doktorat wdrożeniowy było przedstawicielami nauk społecznych. Z punktu widzenia biznesu rozsądne wydaje się bowiem zatrudnienie studenta politechniki celem zwiększenia efektywności produkcji. Tym samym poszkodowane są doktoraty humanistyczne, które też mogą przynieść wymierne korzyści. Ciekawe rozwiązanie mogą stanowić wdrożenia w ramach polityki gospodarczej i społecznej. Do poszukiwania optymalnych narzędzi i modeli w tym obszarze potrzebni są przecież filozofowie, politolodzy i ekonomiści. Jak widać, dobra zmiana nie ominęła też uczelni wyższych. Wydaje się jednak, że w tym przypadku można faktycznie mówić o doskonaleniu. Program, szeroko konsultowany w ramach prac nad Konstytucją dla Nauki i czerpiący z cudzych praktyk, ma zdrowe podstawy. Ustawa wydaje się spełniać warunki dobrej polityki naukowej i oświatowej, sprzyja rozwojowi działalności naukowej i wdraża jej osiągnięcia do praktyki gospodarczej. Na miarodajną ocenę programu będzie trzeba jednak poczekać ponad 4 lata – tyle bowiem trwać będą studia „nowych” doktorantów. 0
Jak możemy przeczytać na stronach MNiSW, doktoraty wdrożeniowe od dawna istnieją we Francji, w Danii, Niemczech, Wielkiej Brytanii. Dostępne są także w innych krajach UE w ramach programu Innovative Training Networks jako European Industrial Doctorates. Mają one odpowiadać przede wszystkim na potrzeby biznesu, czym różnią się od zwykłych akademickich studiów III stopnia.
W takim systemie wygrywa każdy z uczestników. Podobne założenia przyjęte zostały również w naszym kraju. Rozprawy w ramach doktoratów wdrożeniowych przygotowywane są pod opieką promotora naukowego i promotora pomocniczego. Opiekun pomocniczy odróżnia polski model doktoratu od zagranicznych rozwiązań. Musi on posiadać stopień naukowy doktora lub doświadczenie w prowadzeniu działalności badawczo-rozwojowej. W myśl ustawy co roku odbywać się będą konkursy na dofinansowanie kosztów badań i stypendia doktoranckie. Student, w ramach programu, będzie otrzymywał pieniądze od uczelni i zostanie zatrudniony w pełnym wymiarze godzin w przedsiębiorstwie partnerskim. Należy zauważyć, że tylko jednostki naukowe z ministerialnymi ocenami A i A+ są uprawnione do udziału w programie. W takim systemie wygrywa każdy z uczestników: doktorant zdobywa doświadczenie, uczelnie uzupełniają swoją ofertę edukacyjną, a przedsiębiorcy zyskują oryginalne rozwiązanie wraz z pełnią praw do niego. Dzięki temu firmy mogą zyskać realną przewagę konkurencyjną. Ostatecznie przekłada się to na wzrost gospodarczy. Warto
Doktor doktorowi nierówny
Tekst powstał we współpracy z Paderewski Academy, inicjatywą promującą wiedzę i wartości związane z aktywnością podmiotów państwowych, prywatnych oraz NGO. Grupa 32 studentów weźmie udział w cyklu spotkań i warsztatów z ekspertami ze świata polityki, ekonomii i dyplomacji. Więcej szczegółów na fb.com/paderewski.academy.
marzec 2018
POLITYKA I GOSPODARKA
/ niezagojone rany w Ameryce Łacińskiej
Pewnego razu w Limie
Najcięższy rajd terenowy świata i wizyta papieża Franciszka, a w tle największy skandal polityczny w regionie. Co wydarzyło się w Peru? t e kst :
M at e u s z F i e dos i u k
grudniu 2017 r. prezydent Peru, Pedro Kuczynski, ułaskawił jednego z swoich poprzedników. Swoją decyzję uzasadnił słabym stanem zdrowia skazanego. Nie byłoby to szokujące, gdyby ów poprzednik, Alberto Fujimori, nie był oskarżany o utworzenie w kraju „szwadronów śmierci”, a jego córka nie pomogła tydzień wcześniej uniknąć obecnemu prezydentowi impeachmentu.
W Prezydent
Pedro Kuczynski, którego urodzony w Poznaniu ojciec Maxime przybył do Peru w latach 30., swoje pierwsze kroki w polityce stawiał jako Minister Energii i Górnictwa. Dwa lata później zrezygnował z pełnionej funkcji na rzecz pracy jako bankier. Na szczeble władzy wrócił w 2001 r. jako Minister Gospodarki i Finansów. W 2015 r. rywalizował o fotel prezydenta z Keiko Fujimori. W drugiej turze Kuczynski zdobył 50,12 proc. głosów. Trudno było przypuszczać, że u progu trzeciego roku prezydentury na skutek niejasnych związków z zagraniczną korporacją o nazwie Odebrecht jego poparcie spadnie do 19 proc. W 2016 r. brazylijski konglomerat Odebrecht Organization, działający w branży budowlanej, według własnych raportów wygenerował blisko 90 mln reali brazylijskich zysku brutto (ok. 94,4 mln PLN). Za ten imponujący wynik przyszło im słono zapłacić z powodu nagłośnienia największej afery korupcyjnej w Ameryce Południowej, w której firma grała główną rolę. Pod koniec 2016 r. Departament Sprawiedliwości Stanów Zjednoczonych opublikował wyniki dochodzenia dotyczącego działalności brazylijskiej organizacji. Dowody zebrane przez śledczych pokazały, że Odebrecht w ciągu 20 lat wręczył ok. 788 mln USD łapówek urzędnikom i politykom w 12 krajach – z których 7 leży w Ameryce Południowej. Zajmowała się tym specjalna jednostka pod nazwą dział do spraw strategii.
Cena za nieuczciwość Najwyższym urzędnikiem skazanym w związku z aferą Odebrechtu jest były wiceprezydent Ekwadoru, Jorge Glas, który dostał wyrok 6 lat więzienia. Brazylijska firma praktykowała łapówkarstwo również w Peru. Za kadencji Kuczynskiego
20-21
jako Ministra Finansów i Gospodarki wręczono 30 mln USD łapówek. Z dokumentów przekazanych peruwiańskiemu parlamentowi wynika, że firma Westfield Capital Ltd., zarządzana wtedy przez obecnego prezydenta, otrzymała 7 transferów opiewających na 780 tys. dolarów. Dowody świadczące przeciw Kuczynskiemu przeszły bez echa i parlament podjął próbę przedwczesnego zakończenia kadencji prezydenta. 87 – tyle głosów ze 130-osobowego Kongresu było konieczne do odwołania prezydenta. Wniosek o impeachment poparło 79 głosujacych. Kuczynski nie zdołałby utrzymać się na stanowisku, gdyby nie niespodziewana pomoc politycznych oponentów. Nadeszła ona ze strony partii Fuerza Popular, kierowanej przez Keiko Fujimori. 24 grudnia (3 dni po próbie impeachmentu) dzięki decyzji Pedro Kuczynskiego został uniewinniony Alberto Fujimorii. Okrzyknięte przez media indulto de Navidad [hiszp. świąteczne ułaskawienie] rzuciło zupełnie nowe światło na grudniowe wydarzenia.
Cena za poparcie Ułaskawiony przez Kuczynskiego Alberto Fujimori w ciągu swoich 10-letnich rządów dał się zapamiętać Peruwiańczykom w negatywnym tego słowa znaczeniu. Jego zwolennicy podkreślają skuteczne rozwiązanie problemu walki z komunistycznymi bojówkami Sendero Luminoso [hiszp. Świetlisty Szlak], działającymi w latach 1980–1993 w Peru. Fujimori podszedł do problemu bezpardonowo – wydał na wszystkich senderystów wyrok śmierci. W tym celu powstała specjalna jednostka Grupo Colina, zaskakująca bojówkarzy i działaczy Świetlistego Szlaku w ich kryjówkach. Zastanawiający jest też dobór politycznych przyjaciół byłego prezydenta. Jednym z nich był Vladimiro Montesinos, który w 1976 r. został oskarżony o szpiegostwo na rzecz USA. Montesinos zarzucano przekazanie amerykańskim służbom m.in. danych dotyczących zakupu przez peruwiański rząd broni od ZSRR. Fujimori mianował go szefem Służby Wywiadowczej Peru, gdzie kontrolował on wspomnianą już Grupo Colina. Obowiązki Montesinosa nie ograniczały się jednak jedynie do kierowania peruwiańskim wywiadem. Zdobywał on poparcie dla swojego przełożonego, wręczając łapówki. Część procederów została – ku jego zgubie – udokumento-
wana na nagraniach wideo. Jedno z nich przedstawia Montesinosa wręczającego pół miliona dolarów właścicielowi peruwiańskiego Latina Televisión. Na kolejnym materiale przekupywał kongresmena Alberto Kouri.
Przyszłość Peru Skandale korupcyjne i zlecanie zabójstw doprowadziły do końca politycznej kariery Alberto Fujimoriego. Mimo ucieczki za granicę były prezydent został skazany na 25 lat więzienia. Dodatkowo wciąż nierozwiązaną kwestią pozostają prokuratorskie zarzuty odnośnie do koncepcji ograniczenia przyrostu naturalnego wprowadzonego w czasie jego rządów. Programa Nacional de Población zakładał obowiązkową sterylizację kobiet z ubogich plemion indiańskich. Jedna z nich w wywiadzie dla portalu telesurvtv.net opowiadała, że wykorzystano jej analfabetyzm w celu wykonania zabiegu pozbawienia jej płodności. Przez całą operację była pewna, że jest poddawana badaniu. Policzek wymierzony ofiarom – w ten sposób ułaskawienie Alberto Fujimoriego określa ONZ. Kuczynski stanowczo zaprzecza, jakoby jego decyzja była częścią politycznej umowy. Niemniej wg sondażu przeprowadzonego przez lokalną gazetę „La República” jedynie dwóch na 10 respondentów wierzy w jego słowa. W obliczu niskiego poparcia dla urzędującego prezydenta i zamieszek ulicznych związanych z ułaskawieniem przez niego zbrodniczego poprzednika, polityczna przyszłość Kuczynskiego nie maluje się w jasnych barwach. Obserwując sytuację polityczną w kraju, trudno liczyć na wysoki poziom zaufania do instytucji, która jest kluczowa zarówno dla inwestorów, jak i obywateli kraju. W tej kategorii Peru zajmuje dopiero 116. pozycję na 137 państw sklasyfikowanych w ramach Global Competitiveness Report. Ten sam raport jako największą barierę dla prowadzenia biznesu wskazuje właśnie korupcję oraz źle funkcjonującą państwową biurokrację. Łapówkarstwo nie może odbierać ludziom szansy na otrzymanie sprawiedliwości, którą to właśnie państwo powinno zapewniać. Jeśli osiągnięcie szczytów władzy będzie wciąż gwarantowało bezkarność, może to stać się przeszkodą, której Peru nie będzie w stanie pokonać. 0
ekonomia szczęścia/
POLITYKA I GOSPODARKA
Happinomics Szczęście jest pojęciem stosunkowo trudnym do zdefiniowania. Niektórym udało się je jednak zmierzyć. Przykładowo, według badań Happy Planet Index z 2012 r. najszczęśliwszym krajem była Kostaryka, tuż za nią plasowało się m.in. Belize. Takie badania mogą uchodzić za niejasne – czym właściwie jest ekonomia szczęścia? t e kst :
Ag ata po r a ż k a , w r ama c h w s p ó łp r a c y z s e k c j ą na u kowo - r e dak c yj n ą S K N - u bnk
konomia szczęścia zajmuje się badaniem jakości życia. Wykorzystuje do tego narzędzia ekonomiczne i metody typowe dla psychologii czy socjologii. Wyniki badań, tak jak czynniki wpływające na szczęście, zmieniają się z roku na rok. Nie zawsze powodują jednak trend wzrostowy. Miło byłoby napisać, że wszyscy jesteśmy coraz szczęśliwsi i będzie tylko lepiej. Niestety współczesny świat jedną ręką daje, a drugą zabiera. Obserwujemy postęp, który jest nierówny. Mieszkańcy Chin są szczęśliwsi niż 10 lat temu, natomiast Amerykanie, Japończycy i mieszkańcy 11 krajów Europy z roku na rok są coraz bardziej niezadowoleni. Najprawdopodobniej w 2018 r. świat będzie, ceteris paribus, nieszczęśliwszy niż dekadę temu. Dowodzi tego indeks negatywnych emocji (takich jak złość, smutek czy ból) stworzony przez Instytut Gallupa. Badacze przeprowadzili ponad 149 tysięcy wywiadów w 142 krajach. Jego pracownicy zadawali pytania dotyczące odczuwania negatywnych emocji w dniu poprzedzającym ankietę. Według Gallupa większość krajów doświadczyła spadku negatywnych emocji w minionych latach, jednak znaczne wzrosty w innych państwach sprawiły, że światowy trend wskazuje na pogorszenie nastrojów. Badania Instytutu przedstawiają jednak tylko średnią dla poszczególnych krajów. Nie skupiają się natomiast na tym, jakie czynniki wpływają na indywidualny poziom szczęścia.
E
ma ważny wpływ na nasze życiowe szczęście, co zostało wielokrotnie zbadane – m.in. przez American Psychological Association. Badania przeprowadzane przez APA od 2006 r. dowiodły, że praca jest głównym źródłem stresu w naszym życiu. Pomimo tego, że od 10 lat wyniki badań wśród Amerykanów wskazywały na spadek poziomu stresu, to w 2017 r. wskaźnik drastycznie wzrósł. Jednak tym razem, dla odmiany, powodem wzrostu nie była praca, lecz polityka.
Les Miserables Mierzenie szczęścia nie jest łatwym zadaniem – może prostszym będzie badanie jego przeciwieństwa. W tym roku The Economist Intelligence Unit (EIU) został poproszony o stworzenie listy „Les Miserables” celem znalezienia najbardziej nieszczęśliwego kraju na świecie. Konkurencja była naprawdę imponująca. Ich analiza porównywała między innymi Amerykanów rozzłoszczonych nieprzewidywalnymi działaniami prezydenta Trumpa, zdesperowanych z powodu brexitu Brytyjczyków czy zdołowanych nieudanymi próbami rozwiązania kryzysu Greków. Jednak żadne z nich nie znalazło się nawet blisko podium. Silnym kandydatem była za to Korea Północna. Obywatele od dekad zmagają się z dyktaturą rodu Kimów, w tej chwili grożą im jeszcze działania Trumpa. Prezydent USA jest na drodze, która wojnę słowną może szybko zamienić na faktyczne działania wojenne. Innym potencjalnym
Mikroekonomia zadowolenia Pod koniec 2018 r. jedna trzecia ludzi na świecie będzie w posiadaniu smartfona. Z jednej strony oznacza to więcej osób mających stały dostęp do informacji – co promuje inkluzywność i zapobiega wykluczeniu cyfrowemu. Z drugiej strony pracodawcy będą mieli dostęp do swoich pracowników przez 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu. Dzięki temu na pilne maile można odpowiedzieć od razu i tym samym zaoszczędzić czas. Jednocześnie czas spędzany poza biurem bardzo często zamienia się w pracę po godzinach – z przerwami na rodzinny obiad i drobne rozmowy. Pracownicy będą cały czas włączeni w tryb pracy. Ciągła gotowość do działania zmniejsza produktywność. Sprawia również, że ludzie stają się bardziej cyniczni, a ich zdolność myślenia jest gorsza. Zachowanie odpowiedniego work-life balance
Najistotniejsze źródła stresu mieszkańców USA 2017 r. American Psychology Association
zwycięzcą była także Wenezuela. Od 2014 r. kraj posiadający największe na świecie złoża ropy naftowej znajduje się na ekonomicznej równi pochyłej. EIU przewiduje tam jeszcze większe spadki w PKB niż do tej pory oraz inflację na poziomie 1000 proc. Jakby tego było mało, szanse na sprawiedliwe wybory prezydenckie w 2018 r. są minimalne (o ile w ogóle się odbędą). Wart wspomnienia jest również Jemen, kraj zmagający się z największą epidemią cholery we współczesnym świecie, będący równocześnie na skraju głodu, ubóstwa i w środku wojny domowej (Magiel nr 171, Jemeńska matnia). Inni wyróżnieni w badaniu to: Zimbabwe, Burundi, Demokratyczna Republika Konga czy Republika Środkowoafrykańska.
Najlepsi z najgorszych Jednakże żadnemu z nich nie udało się wygrać w tym nieszczęśliwym konkursie. Zwycięzcą zaproponowanym przez EIU jest najmłodszy kraj świata – Sudan Południowy. Od zdobycia niepodległości w 2011 r. państwo pozostaje w ciągłym stanie kryzysu, a konflikt pomiędzy wojskiem a wojownikami plemiennymi się nasila. Inflacja na poziomie 150 proc. to jeden z ich mniejszych problemów. ONZ ostrzega, że jeśli konflikty lokalnych plemion dalej będą się intensywnie rozwijać, grozi im ludobójstwo. W tej chwili wygłodzonych jest 6 mln obywateli; jedna trzecia mieszkańców opuściła swoje domy ze strachu przed byciem zamordowanym. Gwałty i skrajne ubóstwo są tutaj na porządku dziennym. A według prognoz w przypadku braku interwencji w kraju będzie tylko gorzej. A jak wypada Polska w tym rankingu? Nie została nawet wspomniana – na nasze szczęście. Gospodarce Polski jest daleko do tej w Południowym Sudanie. Nie grozi nam ludobójstwo, czterocyfrowa inflacja ani wojna domowa. Naszym obecnym zadaniem jest zadbać o to, żeby w rankingu „Les Miserables” nigdy nie znaleźć się zbyt blisko podium. Możemy się też spodziewać, że z roku na rok coraz bardziej rozwijać się będzie sama gałąź ekonomii szczęścia – szczególnie gdy zainteresuje się nią polityka. Według badań z 2015 r., przeprowadzonych przez George’a Warda z MIT, im szczęśliwsi są głosujący, tym więcej głosów oddaje się na obecnie urzędującego polityka. Ekonomia szczęścia to znacznie więcej niż tylko kolejna gałąź nauk społecznych. 0
marzec 2018
POLITYKA I GOSPODARKA / juan chiński i reszta świata
Polityka kursowa po chińsku O istotności juana w światowym handlu, historii manipulacji kursem walutowym oraz o tym, czego od Chin mogłaby nauczyć się Polska opowiada doktor Dominik Skopiec. r o z maw i a L i :
M i c h a ł K u lb a c k i , M i c h a ł Z a bo r s k i , S K N bada ń nad konk u r e n c yj no ś c i ą
Na początek podchwytliwe pytanie. Walutą obowiązującą w Chinach jest juan czy renminbi?
M A G IE L :
Dr Dominik Skopiec: To zależy. Oficjalnie, według władz monetarnych Chin,
renminbi. Natomiast jeśli chodzi o symbol ISO, czyli Międzynarodowej Organizacji Normalizacyjnej, jest to juan, gdzie mamy skrót CNY od angielskiego chinese yuan. Dlatego stosowany czasem skrót RMB jest niepoprawny. Na rynkach walutowych mówimy więc o juanie, choć nie jest on oficjalną walutą Chin. Skąd różnica? Renminbi oznacza dosłownie »waluta ludowa«. Natomiast juan po chińsku oznacza »kawałek«. Juan jest też nazwą utartą przez praktykę – renminbi jest przecież trudniej wymawialne.
W 1978 r. Chiny zdecydowały się na stopniową liberalizację gospodarki. Wdrożono m.in. proeksportową strategię wzrostu gospodarczego, co w krótkim czasie pozwoliło Chinom na zostanie zarówno największą gospodarką świata wg PKB mierzonego parytetem siły nabywczej, jak i największym światowym eksporterem. Jak polityka kursowa przyczyniła się do tego sukcesu? Była ważnym elementem realizacji samej strategii proeksportowej. Juan pozostawał powiązany z dolarem amerykańskim systemem kursu stałego przy znacznym stopniu interwencji Ludowego Banku Chin na rynku walutowym. Utrzymywanie kursu rynkowego renminbi, który nie pokrywał się zarówno z kursem realnym, jak i efektywnym (traktowanym jako kurs równowagi), prowadziło do utrzymującego się przez wiele lat niedowartościowania renminbi. Wskutek tej strategii Ludowy Bank Chin de facto promował chiński eksport – był on cenowo konkurencyjny. A ponieważ eksport jest głównym składnikiem tworzącym PKB w Chinach, polityka niedowartościowanego juana wpływała na dynamiczny wzrost PKB tego kraju.
Czyli Donald Trump miał trochę racji, mówiąc, że Chiny manipulowały swoją walutą? Chiny definitywnie manipulowały swoją walutą. Ważny jest jednak moment, kiedy prezydent Trump o tym powiedział. Otóż skala niedowartościowania renminbi jest bardzo niewielka w porównaniu z sytuacją sprzed dziesięciu czy pięciu lat. Wtedy niedowartościowanie renminbi szacowano nawet na 30 proc. Dzisiaj jest to poniżej 5 proc., więc skala manipulacji kursem walutowym przez Chiny nie jest już tak duża. Wskazuje też na trwający od kilku lat trend aprecjacyjny renminbi. W przeciwieństwie chociażby do wcześniejszych 10 lat, kiedy kurs pozostawał niezmienny w stosunku do dolara amerykańskiego.
Skąd w takim razie zmiana trendu? Dlaczego juan nagle zaczyna zyskiwać na wartości, a Chinom przestaje się opłacać utrzymywanie sztucznie zaniżonego kursu? Mają tutaj znaczenie dwa czynniki. Pierwszy ma charakter zewnętrzny – chodzi o naciski polityczne, głównie ze strony Stanów Zjednoczonych. Bodajże dwa razy znalazły się w Kongresie projekty ustaw, które nakładały cła na eksport z Chin jako instrument odwetowy za strategię manipulowania kursem walutowym. Oczywiście nigdy nie zostały one uchwalone, była to pewna forma nacisku na Chiny. Drugim czynnikiem jest zmiana strategii wzrostu gospodarczego wynikająca z nowego modelu chińskiej gospodarki. Obecnie ChRL odchodzi od tradycyjnego modelu proeksportowego. Nowy pomysł na gospodarkę zakłada wzrost roli sektora usług oraz luzowaniu polityki finansowej. Liberalizacja polega z jednej strony na uwolnieniu stóp procentowych, a z drugiej – na poszerzeniu elastyczności reżimu kursowego. Oznacza to, że dopuszczono większą skalę wahań juana wokół dolara. Obecnie w korytarzu kurs może się wahać o 2 proc. na plus i minus w stosunku do kursu parytetowego. Zmniejszono też skalę interwencji banku centralnego, w tym przypadku Ludowego Banku Chin, ze względu na rosnące koszty utrzymywania gigantycznych rezerw walutowych, które wtedy wynosiły już prawie 4 biliony dolarów, a w tej chwili znacząco spadły. Także te dwa czynniki, zewnętrzny i wewnętrzny, umożliwiły aprecjację juana. I choć była to aprecjacja stopniowa, zmniejszyła znacząco skalę niedowartościowania.
Szereg reform zaskutkował włączeniem juana do koszyka walutowego emitowanych przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy (MFW) Specjalnych Praw Ciągnienia (SDR). Czy była to decyzja słuszna? Jest to decyzja przede wszystkim o charakterze politycznym, gdyż Chiny spełniają jedynie część kryteriów pozwalających na skuteczną internacjonalizację waluty krajowej. Pierwszym jest kryterium eksportowe, które Chiny spełniały już od wielu lat. Stąd o włączeniu renminbi do koszyka mówiono już w czasie przeglądu w 2010 r. Jest jednak jeszcze drugi czynnik, którym jest uznanie przez MFW konkretnej waluty za tzw. walutę swobodnie używaną. W opinii ekonomistów renminbi nie spełniało tego warunku. Fundusz uznał jednak inaczej, co u wielu wywołało zdziwienie. Charakterystyczna jest też duża waga juana, którą dano tej walucie w momencie włączenia do koszyka SDR. Jest ona wyższa od wag walut, które w tym koszyku znajdowały się od wielu lat (np. japoński jen czy funt szterling). W ten sposób renminbi pozostaje trzecią co do wartości udziału walutą w koszyku. Wszystko wskazuje na to, że Fundusz chciał zaspokoić ambicje Chin, jeśli chodzi o światowy sys-
22-23
POLITYKA I GOSPODARKA
fot. flickr/david dennis
juan chiński i reszta świata/
tem walutowy. Nie odzwierciedla on bowiem rzeczywistego wykorzystania renminbi w obrocie międzynarodowym.
też gospodarki krajów emitujących waluty międzynarodowe przeważnie są gospodarkami dłużniczymi tzn. mają deficyty obrotów bieżących.
Czy można mówić, że juan jest walutą kluczową?
Jak polityka monetarna Chin w najbliższych lata będzie wpływać na naszą część Europy?
W porównaniu z innymi istotnymi walutami rola juana pozostaje niewielka. I choć proces umiędzynarodowienia waluty jest faktem, to poziom tego umiędzynarodowienia wciąż pozostaje bardzo niski. O juanie jako o walucie międzynarodowej możemy mówić ze względu na rosnącą intensywność jego wykorzystywania. Pomiędzy 2010 a 2016 r. jego udział w dziennym obrocie na światowym rynku walutowym wzrósł z poziomu 0,9 proc. do 4 proc. Natomiast gdy przyjrzymy się rezerwom walutowym, to udział renminbi oscyluje już tylko w okolicach 1 proc. Obszarem, gdzie juan funkcjonuje już znacząco jako waluta międzynarodowa, jest rozliczanie handlu. Sądzę jednak, że jest jeszcze za wcześnie, by mówić o juanie jako walucie kluczowej ze względu na to, że w innych obszarach jest znacząco mniej wykorzystywany niż inne waluty. Chiny nadal zresztą nie spełniają części kryteriów internacjonalizacji waluty krajowej.
Nie powinna nas szczególnie martwić, gdyż nasze powiązania kapitałowe z Chinami wciąż nie są zbyt znaczne. Rozliczenia handlu z Chinami nadal odbywają się przy udziale walut międzynarodowych. Skorzystać możemy np. na rozwoju współpracy z bankami chińskimi, które coraz śmielej wchodzą na rynek polski, a które mogą oferować instrumenty nominowane w walucie chińskiej. Istotne jest jednak to, że przy obecnej dominacji walut zachodnich internacjonalizacja juana mogłaby korzystnie wpłynąć na stabilizację źródeł płynności międzynarodowej.
Dlaczego właściwie Chinom zależy na internacjonalizacji juana? Jednoznaczna kalkulacja jest niezmiernie trudna. W przypadku Chin szczególne znaczenie zdaje się mieć kwestia ambicji i świadomości tego, że ich pozycja w międzynarodowych stosunkach walutowych jest nieadekwatna do tej w sferze realnej gospodarki światowej. Ponadto Chiny chcą pozbyć się w rozliczeniach swojego handlu międzynarodowego dominującej pozycji dolara amerykańskiego – również ze względów ambicjonalnych. Istnieje też szereg korzyści typowo ekonomicznych związanych np. z eliminacją ryzyka walutowego i zmniejszeniem kosztów transakcyjnych. Istotna jest też stabilizacja obrotów o charakterze finansowym z zagranicą. Wreszcie jest też kwestia tzw. renty senioralnej, czyli dochodu banku centralnego związanego z emisją pieniądza. W przypadku dolara występuje ona w skali międzynarodowej. Jest to wielkość kwantyfikowalna, niekiedy wynosząca nawet do kilku procent PKB. Poza rentą senioralną ważna jest też możliwość zaciągania długu we własnej walucie, z czego emitenci walut kluczowych powszechnie korzystają ze względu na opłacalność tego zjawiska. Dlatego
Czy Polska mogłaby się czegoś nauczyć od Chin – nie tylko w kwestii polityki kursowej, lecz także całej szeroko rozumianej polityki gospodarczej? W przypadku polityki kursowej sprawa jest o tyle prosta, że złoty ma system kursu płynnego, więc ma ona charakter pasywny. NBP interweniuje na rynku walutowym rzadko, tylko w celu przeciwdziałania nadmiernym fluktuacjom złotego. Jeśli chodzi o inne obszary polityki gospodarczej, to musimy pamiętać, że Chiny zawdzięczają swój wzrost dużemu zaangażowaniu państwa w gospodarkę. Myślę, że od Chin moglibyśmy nauczyć się planowania w dłuższym okresie. Chińczycy nie robią zmian szybkich i pochopnych. Wolą raczej eksperymentować i wprowadzać zmiany o charakterze gradualnym. Długofalowa perspektywa rozwoju byłaby czymś, co przyniosłoby Polsce zdecydowane korzyści. 0
dr Dominik Skopiec Adiunkt w Instytucie Ekonomii Międzynarodowej w Szkole Głównej Handlowej w Warszawie. Jego zainteresowania badawcze koncentrują się wokół problematyki finansów międzynarodowych, w szczególności rezerw dewizowych, walut międzynarodowych i międzynarodowego systemu walutowego, a także rozwoju gospodarczego Azji Wschodniej i integracji ekonomicznej.
marzec 2018
TEKST SPONSOROWANY / Area Manager GCN Tomasz Lasocki
Cała nadzieja w kawie Zapach kawy unoszący się w powietrzu i wesoły gwar rozmów sprawiają, że od początku mam przeczucie, że będzie to dobre spotkanie. Nagle do kawiarni wchodzi Tomek, który w ułamku sekundy zaraża pozytywnym nastrojem, a ja zastanawiam się, jak po siedmiu latach pracy, błysk w jego oczach wydaje się taki, jakby po raz pierwszy przekroczył próg kawiarni. r o z m aw i a ł a :
Pau l i n a F i l i p ow i c z
m ag i e l : Czym zajmowałeś się zanim rozpocząłeś przygodę w Green Caffè Nero? T o m a s z L a s o c k i : Pracę jako barista rozpocząłem na drugim roku studiów.
Byłem wtedy studentem kierunku Terapia Zajęciowa na Akademii Pedagogiki Specjalnej. Uczyłem się pracy z osobami niepełnosprawnymi, która w szczególności opierała się na warsztatach, polegających na usprawnianiu umiejętności manualnych, uczenia samodzielności w życiu i radzenia sobie z trudnościami związanymi z niepełnosprawnością. Właśnie na studiach zainteresowała mnie praca z drugim człowiekiem. Nie ukrywam, że tam też rozwinąłem umiejętności manualne, które wykorzystuję w swoich zainteresowaniach, ale także okazały się przydatne w późniejszej pracy zawodowej.
wśród gości, jak również pośród pracowników Green Caffè Nero. To głównie zasługa naszego znakomitego działu HR, który dba, aby nasz zespół składał się z wyjątkowych, interesujących osób. Zawsze uwielbiałem też to, że każdy dzień był inny od poprzedniego. Mimo pozornie powtarzalnych czynności, na każdej zmianie działo się coś innego. Codzienne przeżywasz nową przygodę i nigdy nie wiesz, co ciekawego wydarzy się jutro.
Jak przebiegał proces wspinania się po szczeblach kariery w GCN? Wszystko zaczęło się siedem lat temu. Zaczynałem jako barista, szybko awansowałem jednak na kierownika zmiany, a następnie na kierownika kawiarni. Od trzech lat jestem kierownikiem regionalnym, obecnie zajmuję się 11 kawiarniami w centrum Warszawy. Zaczynałem w czasach, gdy nie było jeszcze tak szybkich możliwości awansu jak dziś. Mamy np. stanowisko Maestro, jest to grupa od zadań specjalnych, szkoleń, uczestnictwa w różnego rodzaju wydarzeniach, w których bierzemy udział. Można ich nazwać strażnikami standardów. Funkcja ta przygotowuje także pracownika do objęcia stanowiska kierownika kawiarni. Mamy też wiele działów w naszym biurze, które w pierwszej kolejności staramy się zasilać naszymi baristami.
Co najbardziej cenisz w swojej pracy? Najbardziej cenię to, że właściwie każdego dnia uczysz się czegoś nowego. Mimo że jestem kierownikiem regionalnym już trzy lata, ciągle się rozwijam. Moje stanowisko jest dosyć samodzielne, dostaję dużo zaufania. Cieszę się, że ktoś postawił na mnie i powierzył mi tak ważną rolę. Dzięki temu, teraz ja mogę uczyć innych, przekazywać im swoją wiedzę i doświadczenie.
Co według ciebie sprawia, że Green Caffè Nero jest jedną z najpopularniejszych sieci kawiarni w Warszawie? Dlaczego postanowiłeś podjąć się pracy baristy? Na drugim roku miałem trochę więcej czasu, więc rozpocząłem poszukiwania pracy. Od razu wiedziałem, że chcę zostać baristą, gdyż jest to praca z ludźmi, to zawsze sprawiało mi dużo przyjemności. Byłem wtedy dosyć nieśmiały, ale wiedziałem, że taki charakter pracy pomoże mi nabrać pewności siebie i rozkręcić poprzez trwały kontakt z zespołem i gośćmi kawiarni. Tak też się stało. Od pierwszego dnia w GCN zrozumiałem, na czym polega rola baristy. Od razu poczułem, że jest kluczową postacią, gospodarzem kawiarni, który dba o dobrą atmosferę miejsca. Jest także osobą, która może poprawić humor klienta czy odmienić jego dzień na lepszy.
Jakie są twoje najlepsze wspomnienia z pracy jako barista? Pamiętam, że zawsze najwięcej satysfakcji dawało ponowne spotkanie z naszym gościem, który wracał specjalnie do ciebie i dzięki twojemu zaangażowaniu wracał już codziennie. To uczucie, gdy ktoś staje się stałym klientem kawiarni dzięki tobie, było niezwykle fascynujące. Drugie dobre wspomnienie to z pewnością możliwość poznania tylu ciekawych osób,
24-25
Na pewno nasz zespół jest wyjątkowy. Green Caffè Nero ceni sobie indywidualność każdego pracownika, jego przekonania i styl bycia, aby w pracy był sobą i niczego nie udawał. Dzięki temu atmosfera jest niesamowita. Z pewnością wyróżniamy się wyjątkową kawą, także naturalną produkcją wypieków, które nocą przygotowywane są w naszej cukierni, by mogły świeże o poranku przyjechać do kawiarni i czekać na pierwszych gości. Nie trudno także zauważyć unikalny wystrój naszych kawiarni, które są specjalnie zaprojektowane, aby goście mogli odnaleźć w nich drugi dom. 0
kultura /
Polecamy: 43 Sport Z Akro przez życie
Mistrzyni Polski w akrobatyce sportowej
46 Warszawa Obcy, ale nasz
Historia Pałacu Kultury i Nauki
48 TEchnologie Żyj długo i pomyślnie
Innowacje na rynku procesorów
Wywiad z Runforrestem
28 film Zdarzyło się w kinie... Rozdział II Krótka historia kinematografii
33 Teatr To właśnie Pan Milord! Piękny nieczuły
fot. Marcin Czajkowski
Trochę kultury
Polecamy: 26 Muzyka Na scenie tworzę, a nie gadam
Ideologiczne granice Robert szklarz B Y ŁY R E D A K T O R N A C Z E L N Y
zrael pod wieloma względami jest krajem wyjątkowym. Jednym z największych jego fenomenów są kibuce. Najprościej można je zdefiniować jako wspólnoty, których członkowie razem żyją, mieszkają i pracują, zapewniają utrzymanie całej, liczącej kilkaset osób społeczności. Najważniejszą ich cechą jest jednak całkowita równość członków, wyrażająca się w szczególności w zupełnym zniesieniu własności prywatnej. Każdy przedmiot należy do każdego. Kibuce już od ponad 100 lat kształtują krajobraz obszaru zajmowanego obecnie przez Państwo Izraela. Choć najlepsze ich czasy już minęły, to dalej istnieje tam około 270 instytucji tego typu, w których żyje około 100 tys. ludzi, czyli ponad 1 proc. populacji kraju. Wprawdzie większość kibuców odcina się od ideologii marksistowskiej, ale da się wyraźnie zauważyć, że proponowany przez nie model życia społecznego nie różni się istotnie od komunizmu. W kluczowych punktach jednym i drugim chodzi o to samo: całkowitą równość członków wspólnoty, brak własności prywatnej i uspołecznienie środków produkcji. W tym miejscu można sobie zadać pytanie: jakim cudem wyznawcom porządku społecznego, który w XX w. doprowadził do śmierci około 100 mln ludzi, pozwala się na wyznawanie swojej ideologii i jeszcze do tego mogą oni bez
I
Dla jednych jest to kilkaset najbliższych osób, dla innych – cały świat. I to jest kluczowe.
przeszkód wprowadzać ją w życie?. Ważne są tutaj nie podobieństwa kibuców do komunizmu, ale różnice. Najbardziej podstawową jest definicja „wspólnoty”. Dla jednych jest to kilkaset najbliższych osób, dla innych – cały świat. I to jest kluczowe. Mieszkańcy kibuców nie chcą uszczęśliwiać całego świata, tylko najbliższe otoczenie i dlatego nikt im w tym marzeniu nie przeszkadza. Bo i oni nikomu nie przeszkadzają. To pokazuje, że wiele zła na świecie nie wywołały same idee, tylko sposób ich wdrażania. Jeżeli ktoś przeczyta mądrą księgę i stwierdza: Tak trzeba żyć! Kupię kawałek ziemi i będę żył wraz z najbliższymi zgodnie z zasadami tej księgi, to nie ma w tym nic zdrożnego. Jeżeli natomiast ktoś po lekturze tej samej mądrej księgi uzna: Tak trzeba żyć! Wszyscy na świecie muszą żyć w ten sposób i jak ktoś się ze mną nie zgadza, to go zabijemy, wtedy zaczynają się problemy. Sama treść książki nie ma tutaj większego znaczenia. Historia pokazała, że ludzie potrafili zabijać nawet w imię religii i to także tych z definicji pokojowych. Zbrodnicza ideologia zawsze opiera się na przekonaniu, że jedna grupa ludzi jest lepsza od drugiej, niezależnie od tego, jak przeciągniemy linię podziału. Istotne jest tutaj podejście do „tych drugich”. 0
marzec 2018
/ wywiad z Runforrestem vysoke celo to nie 8bit music
Na scenie tworzę, a nie gadam Czy można grać koncerty pomimo strachu przed wystąpieniami publicznymi? Czy da się łączyć karierę muzyczną z pracą i ze studiami? I czy śpiewając po angielsku, można przekonać do siebie polską publikę? Już sama postać Runforresta zdaje się odpowiedzią na powyższe pytania. Na szczęście nie jedyną, bo w trakcie wywiadu Grzesiek jest dużo bardziej wylewny niż na scenie. R O Z M AW I A Ł A :
LIDIA KAZIMIERCZAK
M A G I E L : Ostatnio twoja kariera muzyczna rozwija się bardzo dynamicznie. Ponadto stu-
Podobno od czasów szkolnych nie lubiłeś występów na scenie. Jak udało ci się przezwyciężyć ten stres?
RUNFORREST: Na razie studiuję, ale jestem jeszcze przed sesją, więc zo-
Właściwie dalej nie udało mi się go przezwyciężyć, ciągle mi towarzyszy. Ale czasem po prostu spotyka się dobrych ludzi, którzy pomagają redukować całe to napięcie.
diujesz dziennie psychologię i pracujesz. Jak udaje ci się to łączyć?
baczymy. Oczywiście łączenie studiów z muzyką jest trudne. Dlatego jestem bardzo wdzięczny Bartkowi i Kamilowi, moim menadżerom, którzy dbają o to, żeby robienie muzyki było dla mnie robieniem muzyki, a sami zajmują się całą resztą. To dzięki nim mogę docierać do coraz większej liczby osób i się rozwijać. Właściwie gdyby nie oni, moje piosenki nie opuściłyby pewnie mojego pokoju, a co dopiero znalazły się na CD albo antenie Trójki. Z etatu oczywiście zrezygnowałbym, gdybym nie mógł go połączyć ze studiami i z muzyką. Mam jednak ogromne szczęście, bo pracuję w gronie prawdziwych przyjaciół. Łączą nas lata wspólnej pracy i morze wypitego alkoholu. Dzięki temu mogę pojawiać się w pracy, gdy jestem potrzebny. Świat się nie zawali, jeśli będę musiał odpuścić kilka dni przez koncert lub sesję. Zawsze mogłem liczyć na moich znajomych, do tego stopnia, że gdy dowiadywałem się z dnia na dzień o ważnym koncercie, mogłem poprosić kogoś, żeby mnie zastąpił, a on się nawet nie zawahał.
Po co w ogóle studia? Czy jest to twój plan B, gdyby nie udało ci się powiązać swojej przyszłości z muzyką? Studia były moim planem A. Nie sądziłem, że wyjdę z muzyką gdziekolwiek poza koncerty walentynkowe w mojej szkole i takie pierdoły. Na pewno tego zdania byli też moi rodzice, co skłoniło mnie do wybrania dla siebie spokojnego żywota psychologa. Problem w tym, że już na pierwszym roku studiów zacząłem więcej koncertować, a nietrudno sobie wyobrazić, że jest to coś, co bardziej chciałbym robić. Moje studia, które zacząłem zaniedbywać przez muzykę, są naprawdę ciekawe, stoję więc w obliczu niemałego dylematu.
26-27
Co cię inspiruje? Inspiruje mnie wiele dzieł, niekoniecznie tylko muzycznych, na przykład obrazy Eda Hoppera czy Rona Hicksa. Jeśli chodzi o muzykę, z niecierpliwością czekam na nową płytę Jacka White’a, to dla mnie najważniejszy artysta. Ostatnio wróciłem do muzyki Debussy’ego. Często też katuję stare przeboje Sama Cooke’a czy The Beach Boys. Z drugiej strony uwielbiam niektóre nowe wydawnictwa z rapem, takie jak Flower Boy, które nagrał Tyler, the Creator. No i w ubiegłym roku zakochałem się w siostrach Haim.
Po występie w Tak Brzmi Miasto w Krakowie, podczas którego zagrałeś w towarzystwie dwóch innych muzyków, przyznałeś, że rozważasz stworzenie zespołu. Czego możemy się spodziewać w najbliższej przyszłości? Cały czas pracujemy nad materiałem z Radkiem i Emmą [Radek gra na basie, gitarze i klawiszach, Emma na perkusji – przyp. red.]. Marzy mi się też kiedyś akompaniowanie, nawet przy jednorazowych występach, osobom, które w jakiś sposób do mnie przemawiają. Chciałbym po prostu zagrać z nimi parę piosenek i poczuć przez chwilę to, co oni czują. Poza tym zacząłem chyba narcystycznie uzależniać się od tych momentów, w których cała uwaga jest skupiona na mnie, ale może dzięki temu łatwiej mi coś przekazać, to nie jest już rozproszony pomiędzy kilka osób komunikat, ale skromna, czysta forma pewnej wiadomości, którą mam do odśpiewania na każdym koncercie.
wywiad z Runforrestem /
Jakie emocje towarzyszą ci, kiedy grasz na scenie? Czasami mam ochotę wracać do tych momentów, w których pisałem te piosenki, które zaraz zagram. Lubię czuć się tak samo jak podczas ich tworzenia. Przeważnie jestem przerażony tym, że ktoś na mnie patrzy, mimo tego staram się jak najlepiej odebrać to, co sam gram. Piosenki wiążą się z osobistymi przeżyciami i to znowu dziwne uczucie, gdy trzeba zejść ze sceny i stanąć twarzą w twarz z ludźmi, którzy tego słuchali. W końcu to oni mnie zweryfikują. Zawsze powtarzam sobie, że robię po prostu swoją robotę. Strażak nie liczy się z tym, co o nim pomyślą ludzie, do których płonącego domu właśnie wchodzi. On po prostu ma swoje zadanie do wykonania.
Czy dzięki koncertom więcej podróżujesz? Sporo podróżuję po całej Polsce, co lubię, choć bywam irytującym towarzyszem podróży wpychającym gitarę na cudze rzeczy w przedziale pociągu. Nigdy nie sądziłem, że w polskich miastach i miasteczkach może kryć się coś ciekawego, tymczasem po roku koncertów bardzo cieszę się z tego, że w marcu odwiedzę wschód Polski, bo nigdy tam nie byłem. Czasami potrzebuję jednak przerwy takiej jak po ostatnim koncercie w grudniu. Zdecydowałem wtedy, że do lutego nie ruszam się z Krakowa.
Który z zeszłorocznych koncertów był dla ciebie najważniejszy? Podczas którego czułeś największy entuzjazm ze strony widowni? Zdecydowanie najważniejszy do tej pory koncert w moim życiu to ten w Klubie Studio i support przed Kortezem. Nigdy nie zapomnę tego dnia. Świetnie wspominam też Sofar w Warszawie. Pamiętam, że na scenę wychodziłem z paczką chusteczek, bo chorowałem, ale w czasie koncertu zupełnie zapomniałem o chorobie. Pod koniec koncertu widziałem rząd ludzi siedzących po turecku, którzy zamykali oczy, rytmicznie się kołysali. Po prostu widziałem, że oni stają się częścią tego koncertu, że wchodzę z nimi w jakąś niewyjaśnioną synchronię, powoli stawaliśmy się jednym. Podobny klimat udzielał się też w Opolu.
Domyślam się, że dzielenie sceny z Kortezem musiało być dla ciebie cennym doświadczeniem. W jednym z wywiadów zaznaczyłeś, że podziwiasz jego teksty, które pisze po polsku. Sam tworzysz jednak po angielsku. Czy spotkanie z nim twarzą w twarz zmieniło twoje podejście i czy spróbujesz kiedyś napisać utwór po polsku? Zabawne, że tak sformułowałaś pytanie, bo gdy rozmawiałem z Kortezem przed jego wejściem na scenę, powiedział mi: Po polsku, Grzesiu, po polsku!. Byłem cały roztrzęsiony przed spotkaniem z nim, ale okazał się niesamowicie wspierającym człowiekiem, przez cały mój koncert stał bardzo blisko i słuchał, czego support wcale nie musi oczekiwać od
gwiazdy wieczoru. W dodatku nigdy nie widziałem czegoś takiego. Stoimy za sceną, on pije piwo i żartuje z taką swobodą, jakby kupił bilet i czekał na koncert, a za chwilę wychodzi i wyciska łzy z trzech tysięcy par oczu. Nieprawdopodobne, ile uczuć potrafi wynieść w kieszeni bluzy na scenę, wyrzucić je tam wszystkie i nie zbierać ich z powrotem aż do następnego koncertu. Dla mnie to chyba zawsze będzie jeden z najważniejszych artystów.
Czyli usłyszymy cię kiedyś śpiewającego po polsku? Co do śpiewania po polsku nie rozumiem całej tej presji, czytam sporo wywiadów, w których polscy muzycy obsmarowują innych polskich muzyków tylko dlatego, że ci śpiewają po angielsku. Trudno mi przypomnieć sobie, żeby ktoś w Polsce czepiał się na przykład duńskich zespołów, że nie śpiewają po duńsku. Lubię śpiewać po angielsku, w dodatku jestem raczej zwolennikiem poglądu, że muzyka nie powinna dzielić się na języki i narodowości, tylko na taką, która ci się podoba i taką, która ci się nie podoba. Piosenka to dla mnie coś więcej niż słowa i melodia. Jeśli jest dobra, wytwarza się jakiś trzeci komponent, dzięki któremu możesz poczuć to, co czuł twórca, nawet jeśli nie znasz jego języka.
Czy zdarza ci się wybiegać myślami w przyszłość? Gdzie wtedy siebie widzisz? Marzenia zawsze mi towarzyszą, nawet jeśli sam uważam je za niedorzeczne. Zdecydowanie moje największe marzenia w muzyce (w skali takiej, w jakiej marzenia jeszcze mogą się spełniać – chociaż szanse są niewielkie) to występy na Open’erze i OFF Festiwalu. Największym życiowym marzeniem jest Coachella, ale nie robię sobie nadziei.
Na swoich koncertach niewiele mówisz do publiczności, a komunikacja z nią często ogranicza się do wymienienia tytułu piosenki i skromnego „dziękuję” po zakończonym koncercie. Jaki jest Runforrest prywatnie? Nie wiem, jaki jestem prywatnie. Często uczę się o sobie różnych rzeczy, na przykład, że zbyt łatwo ufam ludziom czy mówię coś zanim pomyślę. Na scenę natomiast wychodzę po to, żeby tworzyć, a nie gadać. 0
Grzegorz Wardęga (Runforrest) Krakowski muzyk tworzący w gatunku indie folk, wystąpił w SGH w trakcie zeszłorocznego UnderSound vol. 2. Od tamtego koncertu zdążył wystąpić między innymi na: Fama Festiwal, Czad Festival, Sofar Sounds Warsaw 2017 oraz Opole Songwriters Festival. 10 listopada ubiegłego roku ukazała się jego debiutancka epka zatytułowana runforrest. 12 kwietnia zagra koncert w Otwartej Pracowni Jazdów w Warszawie.
marzec 2018
/ historia kina trzeba żyć spontanicznie
Zdarzyło się w kinie. Rozdział II Cofnijmy się w czasie o 100 lat. Po I wojnie światowej nic nie miało być już takie jak dawniej. Technologia, gospodarka i społeczeństwo stanęły w obliczu ogromnych przemian. W tej innej rzeczywistości swojego miejsca szukali również twórcy filmowi, którzy coraz częściej korzystali z nowych środków wyrazu.. T E K S T:
AG N I E S Z K A WOJ T U K I E W I C Z, Z U Z A N N A N YC
ie do przecenienia są osiągnięcia radzieckiej szkoły kinematografii. Filmowcy z ZSRR doskonale znali ludzką psychikę i wiedzieli, jak skutecznie oddziaływać na widza. Lew Kuleszow jako pierwszy wpadł na pomysł montażu skojarzeniowego. Zestawił zbliżenie aktora o maksymalnie obojętnym wyrazie twarzy kolejno z ujęciami dymiącej zupy, kobiety w trumnie oraz baraszkującego dziecka. Widzowie byli zachwyceni doskonałą grą aktora, który perfekcyjnie oddał uczucia głodu, żalu po śmierci żony oraz miłości ojcowskiej. Kolejnym wynalazkiem radzieckiej szkoły filmowej był montaż synchroniczny. Pojawił się on w kultowym Pancerniku Potiomkinie Siergieja Eisensteina, najlepszym filmie wszech czasów według Międzynarodowej Ankiety Brukselskiej z 1958 r. Podczas słynnej sceny na odeskich schodach wiele wydarzeń rozgrywało się jednocześnie. Widzimy pochód żołnierzy tratujących ofiary, matkę rozpaczającą po śmierci syna, nauczycielkę trafioną w oko oraz zjeżdżający w dół wózek dziecięcy – w filmie te ujęcia występują jedno po drugim. Widz sam łączy fakty i domyśla się, że sceny rozgrywają się w tym samym czasie. Nie tylko w Związku Radzieckim powstawały przełomowe filmy. Poniżej prezentujemy subiektywny wybór najciekawszych produkcji z lat 1918 i 1928.
N
Pieskie życie (1918, reż. Charles Chaplin) W tym 35-minutowym filmie najsłynniejsza postać Charliego Chaplina – Włóczęga – łączy siły z uratowanym na ulicy kundelkiem. Mistrz niemej komedii stroni od sztampy, w jaką często popadają filmowcy, obierając zwierzaka za
swojego bohatera. U Chaplina pies nie jest ani wyciskaczem łez, ani sposobem na ocieplenie swojego wizerunku. To niezinfantylizowany, równorzędny partner. Sama fabuła jest dosyć prosta i przewidywalna – Włóczęga i pies są biedni, ale znajdują portfel wypełniony pieniędzmi, który ktoś chce im później odebrać. Jednakże na poziomie konkretnych scen Brytyjczyk zachwyca pomysłowością w kreowaniu kolejnych gagów. Nie są to może jeszcze Światła wielkiego miasta czy Współczesne czasy, ale jest to już Charlie, którego kochamy. Wzruszenie przeplatane ze śmiechem, podane w prostych kadrach, bez patosu i tanich melodramatycznych chwytów. Stulatek młody duchem.
Banici (1918, reż. Victor Sjöström) Banici to jeden z najgłośniejszych filmów szwedzkiego reżysera i wizjonera kina niemego – Victora Sjöströma. Historia jest adaptacją opowiadania islandzkiego pisarza Jóhanna Sigurjónssona. Zbiegły więzień zostaje przyjęty do pracy na farmie u pewnej wdowy. Między kobietą a mężczyzną rodzi się uczucie, jednak gdy mieszkańcy wsi odkrywają kryminalną przeszłość robotnika, zakochani zmuszeni są do ucieczki i osiadają wysoko w górach. W rolach głównych wystąpili reżyser i scenarzysta Victor Sjöström oraz Edith Erastoff. Po raz pierwszy w filmie położono akcent na siły przyrody. Sjöström wychodzi ze studia filmowego, odrzuca malowaną na płótnach teatralną scenografię i pozwala naturze grać główną rolę. Bohaterowie uciekają przed ludźmi, ale nie są w stanie uciec przed potęgą przyrody. Dziś obrazy rejestrowane poza studiem filmowym
nie są dla nas niczym zaskakującym, wtedy jednak okazały się rewolucyjne. Od współczesnych standardów z pewnością odbiega bardzo ekspresyjne, melodramatyczne aktorstwo, które było jednak koniecznym środkiem wyrazu dla kina niemego. Na uwagę zasługują także zdjęcia autorstwa Juliusa Jaenzona. Mimo że od powstania filmu minęło 100 lat, wciąż zachwycają utrwalone na taśmie filmowej krajobrazy Skandynawii. Dzieło Sjöströma pokazuje, że w filmach natura broni się lepiej niż nowoczesne efekty specjalne.
Człowiek, który się śmieje (1928, reż. Paul Leni) Niezwykły pomnik dla ekspresji aktorów kina niemego. Gwynplaine – postać będąca inspiracją dla batmanowskiego Jokera – jako mały chłopiec został okaleczony przez bandę Comprachicos, którzy z rozkazu króla wyryli na jego twarzy okrutny uśmiech. Zakochany w niewidomej Dei, razem z którą stanowi atrakcję dla bywalców jarmarków, musi bronić się przed spiskiem następców władcy. O dziwo, ekspozycja z pierwszej połowy filmu wciąga bardziej niż właściwa tragedia Gwynplaine’a i Dei. Ten najciekawszy fragment Człowieka, który się śmieje został zbudowany na kontrastach: Gwynplaine cierpi, ale jego usta nie przestają się śmiać (fantastyczna rola znanego z Casablanki i Gabinetu doktora Caligari Conrada Veidta). Bawią się również odwiedzający jego show ludzie. Spodziewamy się, że księżna Josiane, przedstawiona w poprzednich scenach w sposób niemal demoniczny, także będzie zaśmiewać się do rozpuku na widok zdeformowanej twarzy Gwynplaine’a, tymczasem dzieje się zupełnie inaczej.
28-29
fot. cc
Skończyły się czasy, kiedy filmy stanowiły tylko rozrywkę. Lata 1918–1928 to okres, gdy kino zyskiwało na znaczeniu. Twórcy szukali nowych sposobów ekspresji, technik, dzięki którym coraz zręczniej mogli przenosić historie na ekran. Często powstawały długie, czasem nawet ponad trzygodzinne wielkobudżetowe widowiska. Kino czerpało z tradycji teatru, jednak tym, co wciąż stanowiło największą różnicę, był brak dźwięku. Dzięki temu film wytworzył swój własny, unikalny język, a z dokonań Eisensteina, Stroheima, Chaplina czy Dreyera wciąż korzystają dzisiejsi twórcy. 0
wywiad /
O młodych ludziach i wojnie Dzieło Aleksandry Terpińskiej Najpiękniejsze fajerwerki ever to krótkometrażowy film opowiadający o losach trojga przyjaciół, którzy muszą się zmierzyć z rzeczywistością świata w obliczu konfliktu zbrojnego. Innowacyjne przedstawienie problemu zostało docenione przez środowisko filmowe. R O Z M AW I AŁ A:
U R S Z U L A JA B ŁO Ń S K A
MAGIEL: Jak zareagowałaś na wiadomość, że twój
inwestowali w nasz film swoją ciężką pracę i talent. Musieliśmy wymyślić sposób realizacji każdej sceny tak, by przy minimalnym nakładzie środków uzyskać maksymalny efekt. To, jak ten film wygląda, jest efektem pracy wielu osób, a największa pochwała należy się producentce wykonawczej Beacie Rzeźniczek, która potrafiła znaleźć rozwiązanie w każdej sytuacji. Czasem trzeba było odnaleźć się w rzeczywistości dokumentalnej, a czasem zamknąć ulicę na całonocne zdjęcia. Ważne było dla nas, żeby w obrazku zaistniała wojna, jako jeden z bohaterów całej opowieści.
film Najpiękniejsze fajerwerki ever dostał się na jeden z bardziej cenionych festiwali filmowych na świecie?
ALEKSANDRA TERPIŃSKA: Oczywiście otrzymanie takiej wiadomości jest bardzo ekscytujące, sam udział w festiwalu to duże wyróżnienie. W naszej sekcji (Tydzień Krytyki) zostało wyselekcjonowanych jedynie 10 filmów z całego świata.
W twoim przypadku nie było to tylko zaproszenie. Majowa wizyta na Lazurowym Wybrzeżu zakończyła się odebraniem nagrody Grand Prix Canal+ za najlepszy film krótkometrażowy. Otrzymanie takiego wyróżnienia coś zmienia?
Najpiękniejsze fajerwerki ever opowiadają o namacalnych konsekwencjach politycznego sporu, który ma swoje odzwierciedlenie w zamieszkach na ulicach. Skąd pomysł na wykorzystanie motywu political fiction? Scenariusz zaczęłam tworzyć, inspirując się wydarzeniami na Ukrainie. Wtedy każdy z nas miał na głowie wiele różnych spraw, a tuż obok rozpoczęła się wojna. Spędziłam wiele czasu rozmyślając, co by było, gdyby to wydarzyło się w Polsce. Historia filmu przedstawiona jest z perspektywy trojga młodych ludzi wkraczających w dorosłe życie. Muszą momentalnie pożegnać się z beztroską i stawić czoła wyzwaniu, jakim jest wojna, zmieniając swoje plany na przyszłość. Historia dzieje się we współczesnym bliżej nieokreślonym europejskim mieście. Jest uniwersalna, dlatego pokazuje, że mogłaby dotyczyć każdego z nas.
Twój film nie ogranicza się tylko do polityki, opowiada też burzliwą historię miłosną. Jak udało ci się pogodzić rozbudowaną fabułę i stosowanie różnorodnych ujęć z niewielkim budżetem? Scenariusz do tej produkcji wygrał konkurs na współczesną adaptację Przypadku Krzysztofa Kieślowskiego. Nagrodą było finansowanie filmu. Niestety proponowany budżet był kilkukrotnie niższy niż to, czego wymagał scenariusz. Historia jednak wydała się nam tak ważna, że postanowiliśmy ją opowiedzieć mimo wszystko. Udało się przede wszystkim dzięki nieocenionej pomocy wielu przyjaciół z branży filmowej, którzy za-
Pracując na co dzień w branży filmowej, masz czas i chęć oglądać filmy? fot. materiały prasowe
Jest to wspaniałe wyróżnienie, lecz nagroda to tylko tytuł i statuetka. Po wielkiej gali człowiek wraca do rzeczywistości. Największym osiągnięciem jest dla mnie to, że film trafia do publiczności, oddziałuje na jej uczucia. To motywacja do dalszego tworzenia.
Osobiście wolę czytać książki. Szczególnie te opowiadające o historiach ludzkiego życia. Ale oczywiście z kinem też jestem na bieżąco i wciąż oglądanie filmów sprawia mi przyjemność.
Jak można ocenić, że film jest „dobry”? Czy świadczy o tym liczba punktów na Filmwebie? Osobiście tego nie śledzę. Myślę, że film jest dobry, jeśli wywołuje emocje u widza. Można go porównać do wypowiedzi ustnej. Jeśli komuś coś opowiadamy, musi być to na tyle ciekawe, aby nasz rozmówca słuchał tego, co mówimy i reagował na nasze słowa, dlatego film może trwać nawet trzy godziny, jeśli jest intrygujący i utrzymuje zainteresowanie widza.
Kiedy możemy spodziewać się twoich kolejnych produkcji? Planuję teraz odpocząć po intensywnej pracy na planie nowego filmu Wojciecha Smarzowskiego, z którym współpracowałam przy jego najnowszym projekcie. Jestem w trakcie tworzenia nowego scenariusza, lecz nie będę jeszcze nic zdradzać. 0
Aleksandra Terpińska Absolwentka psychologii Uniwersytetu Wrocławskiego oraz reżyserii Wydziału Radia i Telewizji Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach. Jako reżyserka i scenarzystka zadebiutowała etiudą szkolną zatytułowana Tonio Kroeger w 2010 roku. Jej dotychczasowe krótkie filmy: Święto zmarłych (2011), Leszczu (2013), Ameryka (2015) i dokument Czeski łabędź (2015) przyniosły jej kilkadziesiąt nagród na festiwalach i przeglądach w Polsce i za granicą. Szczególnie docenione zostały Ameryka i Święto zmarłych.
marzec 2018
/ recenzje
Ludzie i ich emocje świadkiem ruiny, w jakiej znalazła się po tym zdarzeniu jej rodzina, staje się Mildred Hayes (znakomita Frances McDormand). Przeniknięta żalem do miejscowej policji postanawia wykonać krok w kierunku schwytania sprawcy. Wynajmuje trzy billboardy przy mało uczęszczanej drodze, opisuje na nich krzywdę wyrządzoną jej córce oraz wymienia nazwisko szeryfa Billa Willoughby’ego (Woody Harrelson), który według niej jest odpowiedzialny za to, że sprawiedliwość nie została dotychczas wymierzona. Twórcy z pewnością nie idą w swoim filmie po linii najmniejszego oporu. Nie prezentują świata przez pryzmat osobowości Mildred, ale skupiają się na innych postaciach. Szeryf, wbrew rzucanym przeciw niemu oskarżeniom, okazuje się prawym człowiekiem, a także kochającym ojcem i mężem. Przybliżona zostaje też osoba oficera policji Jasona Dixona (świetna rola Sama Rocfot. materiały prasowe
kwella) – rasisty o gorącej głowie, początkowo przeciwnego metodom Mildred Hayes (pewnej
Trzy billboardy za Ebbing, Missouri (USA , Wielka Brytania)
nocy podpala on nawet billboardy). Pomimo skupienia się na ukazaniu ludzkości postaci twórcy filmu zdawali się nie do końca nadążać za swoimi pomysłami. Oficer Dixon, po wyrzuceniu przez okno agenta firmy reklamowej, zostaje zaledwie zwolniony z pracy. Liczne występki uchodzą Mildred Hayes na sucho – nawet jeśli trafia do aresztu, zostaje z niego niemal natychmiast zwolniona. Z drugiej strony reżyser
G atun ek : dr amat , k ome dia, kr ymina ł P re m ie r a: 2 .02 . 2 01 8
nie stroni od groteskowego przedstawiania świata, wielokrotnie wystawiając widza na próbę umiejętności dystansowania się od oglądanych wydarzeń. W ostatniej scenie filmu bohaterowie
Reżyser Martin McDonagh w swojej najnowszej produkcji pokazuje, że tematem filmu może
wybierają się do stanu Idaho, by zabić sprawcę innego gwałtu. W pewnym momencie stwierdza-
uczynić nawet billboardy. Ta dość odważna decyzja zdaje egzamin. Wokół pozornie zwykłych
ją jednak, że nie są już pewni swojego pomysłu i że zadecydują po drodze. Podobnych zabiegów
obiektów z powodzeniem udaje się rozwinąć wielowątkową fabułę, z wielowymiarowymi, wy-
jest w filmie więcej, więc tego typu narracja nie musi trafić w gust każdego widza. Trzy Billboardy
razistymi postaciami, których emocje udzielają się widzowi, biją po oczach i na długo zapadają
to mimo wszystko produkcja, o której jest i będzie jeszcze głośno.
w pamięć. Opowieść ta nie jest typową historią, rozwijającą się niczym bajka opowiadana na dobranoc, najlepiej z mocnym, dramatycznym zakończeniem; to raczej ciąg wydarzeń ukazują-
ocena:
cych stosunki międzyludzkie na tle dramatu oraz związane z tym emocje. Akcja rozpoczyna się
88877
na amerykańskiej prowincji rok po zgwałceniu i morderstwie niewinnej dziewczyny. Naczelnym
PIOTR BARTMAN
Reżim nie pyta o wiek Loung, dla której śmierć ukochanego ojca to nie koniec wstrząsających przeżyć. Nie jest to także, jak sugeruje tytuł produkcji, początek tragedii w życiu dziewczynki. Właściwie już od pierwszych scen filmu świat pięciolatki zaczyna się rozpadać, a ona sama krok po kroku obdzierana jest z dziecięcej niewinności. Można odnieść wrażenie, że dynamizm postaci Loung i trudne do pojęcia okoliczności, w jakich się znalazła, nie stanowiły wyzwania dla odtwórczyni głównej roli. Sareum Srey Moch sportretowała bohaterkę z naturalnością charakterystyczną dla dużo bardziej doświadczonych aktorów. Pracę na planie filmowym mogło ułatwić jej to, że wszystkie sceny kręcono w Kambodży. Ponadto w obsadzie znaleźli się wyłącznie rodzimi aktorzy, a scenariusz napisano w języku khmerskim.
fot. materiały prasowe
Film przepełniają minuty milczenia, które spowalniają akcję i z pewnością znudzą bardziej
Najpier w zabili mojego ojca (USA , Kambodż a) G atun ek : biog r a f ic zny, dr amat P re m ie r a: 1 8.02 . 2 017
niecierpliwych widzów. To nie dialogi, lecz kadry pozostają z nami po seansie. Od przejmujących zdjęć autorstwa Anthony’ego Doda Mantle’a trudno oderwać wzrok – w szczególności w momentach, gdy kamera pracuje na wysokości oczu dziecka. Perspektywę małej dziewczynki uzyskano także poprzez idealizację postaci taty Loung (w tej roli Phoeung Kompheak). Bohater jest właściwie pozbawiony wad, ale nie zaburza to wiarygodności obrazu; podkreśla za to, że dla bohaterki ojciec stanowi uosobienie wszystkiego, co dobre i bezpieczne. Przepaść pomiędzy dawnym życiem dziewczynki a straszliwym losem zgotowanym jej przez reżim trudno przeoczyć. Tymczasem twórcy postanowili ten kontrast dodatkowo
Historia taka jak ta nie potrzebuje wyszukanej narracji. Losy dziecka w kraju ogarniętym
uwydatnić. W chwilach największego napięcia obraz rewolucji w Kambodży jest przeplatany
krwawą rewolucją poruszą każdego widza – nawet opowiedziane w możliwie najprostszy
retrospekcjami przedstawiającymi rodzinną sielankę. Filmowcy mogliby okazać większe
sposób. I choć w swoim najnowszym filmie Angelina Jolie wyraźnie starała się tę prostotę
zaufanie do widza i zamiast poddawać go zabiegom rodem z melodramatu, pozostawić mu
zachować, nie obyło się bez odrobiny hollywoodzkiej egzaltacji.
przestrzeń do wyciągania własnych wniosków. Zmusić go do refleksji na temat, który sam
Najpierw zabili mojego ojca to ekranizacja wspomnień współautorki scenariusza, Loung Ung, która przeżyła krwawy reżim Czerwonych Khmerów w Kambodży w latach 70. Przymusowe przesiedlenia do obozów pracy oraz polityka ludobójstwa w ciągu kilku lat pochłonęły życie około jednej piątej mieszkańców kraju. Rewolucję obserwujemy oczyma pięcioletniej
30-31
w sobie nadaje filmowi ogromną wartość.
ocena:
88887
W I K T O R I A K O WA L S K A
recenzja i nowości /
Powiew świeżości w galaktyce Forma epizodu ósmego wyraźnie różni się od poprzednich części gwiezdnowojennej sagi – głównym wątkiem nie jest już wypełnienie ważnej misji, lecz prozaiczna ucieczka przed Najwyższym Porządkiem. Nie oznacza to jednak, że brakuje patosu czy absorbujących zwrotów akcji. Takie rozwiązanie raczej nadaje opowiadanej historii świeżości. Reżyser z dystansem podchodzi do starego kanonu i nie obawia się wchodzić z nim w polemikę – konsekwentnie pozbywa się postaci albo je ukierunkowuje. Po doświadczeniach poprawnego Przebudzenia Mocy z dość jednowymiarowymi bohaterami widz w końcu ma możliwość obserwowania, jak postaci się rozwijają, jakie mają motywacje i refleksje. Na szczególne uznanie zasługuje wątek Kylo Rena i Rey, który przez Johnsona został potraktowany z dużą pieczołowitością; oglądający zyskuje
fot. materiały prasowe
możliwość wniknięcia w umysły postaci. Niestety mimo fantastycznej realizacji zarówno pod względem technicznym, jak i aktorskim w filmie nie brakuje zgrzytów. Wielowątkowość stanowi barierę, która czyni Ostatniego Jedi filmem nieco nużącym i niespójnym. Choć większość scen faktycznie wydaje się potrzebna i dużo wnosi do opowieści, wiele jest też takich, które powinny zostać usunięte – wywołują jedynie konsternację i zmieszanie.
Gwiezdne wojny: Os tatni Jedi (USA)
Ostatni Jedi szokuje, fascynuje i wzbudza ogromne emocje. Nie każdy widz będzie usatys-
G atun ek : pr z yg o d ow y, sci-f i P re m ie r a: 14. 1 2 . 2 017
fakcjonowany epizodem ósmym, lecz warto zadać sobie pytanie – czy w ogólnym rozrachunku jest to film dobry? Owszem. Aktorzy wspięli się na szczyt swoich umiejętności, a sam Mark
Wśród fanów Gwiezdnych Wojen nastąpił potężny rozłam, gdy do kin wszedł Ostatni Jedi
Hamill (w roli Luke’a) niejako zwieńczył swoją karierę w Gwiezdnych Wojnach. Dzieło Johnsona
w reżyserii Riana Johnsona. Panuje przekonanie, że jest to film, który spowodował polary-
w końcu przywróciło sadze jej dawny urok, o którym być może nieco zapomniano po rozcza-
zację publiczności – zachwycił ją albo całkiem rozczarował.
rowaniach związanych z premierą prequeli. Jedno jest pewne – cała opowieść zyskała solidną
W galaktyce dzieje się coraz gorzej – Ruch Oporu jest stopniowo eliminowany przez
podstawę dla epizodu dziewiątego, mającego się ukazać już za dwa lata.
DOMINIK TRACZ
armię Najwyższego Porządku. Niedobitki starają się uciec przed prześladowcami, lecz to zadanie zdaje się być wręcz niemożliwe. Istnienie rebeliantów stoi pod znakiem zapytania.
ocena:
Jedyną osobą, która może odwrócić dramatyczne losy protagonistów, jest legendarny Luke
88887
Skywalker, który zerwał z religią Jedi.
Nić widmo (USA)
Lady Bird (USA)
G atun ek : k ome dia P re m ie r a: 2 .03 . 2 01 8
fot. materiały prasowe
Jes tem najleps za. Ja, Tonya (USA)
G atun ek : dr amat P re m ie r a: 23 .02 . 2 01 8
G atun ek : biog r a f ic zny, dr amat , sp o r tow y P re m ie r a: 2 .03 . 2 01 8
fot. materiały prasowe
fot. materiały prasowe
G atun ek : dr amat P re m ie r a: 23 .02 . 2 01 8
fot. materiały prasowe
W u ł amku sekundy (Francja, Niemc y)
fot. materiały prasowe
fot. materiały prasowe
Filmowe nowości
C zer wona jaskó ł ka (USA)
G atun ek : t hr iller, s zpieg owski P re m ie r a: 2 .03 . 2 01 8
Happy End (Aus tria, Francja, Niemc y) G atun ek : dr amat P re m ie r a: 16.03 . 2 01 8
marzec 2018
/ recenzje moja teatralna składanka czy też epka
Życie, gdyby nie śmierć Woroszylski dzień po pogrzebie Przemyka napisał wiersz rozpoczynający się słowami: Za trumną martwego Grzesia| idzie żywy Grześ. Teatr pozwala na przekraczanie granic, dlatego na jego deskach dawno umarły Przemyk może opowiedzieć o swojej śmierci, ale również – spełnić swoje marzenia. m a r ta dz i e dz i c k a
rzeniesienie reportażu Łazarewicza na scenę Teatru Polonia mogłoby się wydawać niepowszednim wyzwaniem. Podjął się go Piotr Ratajczak, który już wcześniej wystawiał ten gatunek na deskach teatralnych (Biała siła, czarna pamięć w Teatrze Dramatycznym w Białymstoku). Widać, że miał pomysł i zadbał o jego wykonanie, bo finalny efekt sprawia, że widz nie porównuje spektaklu z książką, ale przyjmuje nowy sposób opowiedzenia o Przemyku. Cezary Łazarewicz stworzył dopracowany reportaż – zajrzał do archiwów, rozmawiał ze świadkami, opowiedział sprawę Grzegorza Przemyka z wielu perspektyw, sam został jednak przezroczysty. Żeby nie było śladów spełniała prośbę matki tragicznie zmarłego maturzysty – ktoś w lepszych czasach oddał mu sprawiedliwość.
P
32-33
„Byliśmy niezniszczalni” To właśnie opowieść o beztrosce i chęci życia maturzysty triumfuje w spektaklu. Można by się pokusić o stwierdzenie, że został on osnuty na energii płynącej z Przemyka, a nie na tragedii jego śmierci. Mimo że scena wydaje się aż nazbyt surowa, ciemna, to kontrastuje z nią żywiołowość muzyki (z lat 80.), ruchów scenicznych i aktorów. Oddano też odpowiednio problem zeznań i wspomnień świadków – są zagłuszane przez siebie nawzajem, każdy mówi o jednej historii z własnego punktu widzenia, ale te opowieści nie zawsze się ze sobą pokrywają. Ograniczenie liczby występujących na scenie i przeobrażanie się Wojciecha Chorążego, Pawła Pabisiaka i Michała Rolnickiego z kolegów w lekarzy czy milicjantów oraz Jolanty Olszewskiej w wiele kobiecych ról wydaje się uzasadnione.
Dzięki temu w tej ascetycznej scenerii najważniejsze postaci – Przemyk i Sadowska – panują nad sceną. Agnieszka Przepiórska raz jest niefrasobliwą, acz mającą silną osobliwą więź ze swoim synem matką, innym razem – samotną kobietą, której odebrano wszelką radość. Jej gra pośród odpowiednio dobranych epizodów z życia rodziny Przemyków sprawia, że pojawiające się w widzach emocje nie są sztucznie i wymuszone. Dzięki temu opowieść staje się publiczności bliska, co jest niewątpliwie zasługą współpracy aktorskiej, reżyserskiej, muzycznej i scenograficznej.
„Zanim będę męczennikiem…” Najmocniejszym punktem spektaklu jest Grzegorz Przemyk. Gra go Adrian Brząka-
fot. Katarzyna Kural-Sadowska
T E K S T:
recenzje /
ła uderzająco przypominający maturzystę ze zdjęcia umieszczonego na okładce reportażu Łazarewicza. Bohater z początku mało mówi, przechadza się po scenie niczym duch. Obserwuje wydarzenia, przygląda się im już z tej drugiej strony. Ale w momencie, gdy zabiera głos, jest zjawiskowy, już sama jego obecność stanowi najboleśniejszy akt oskarżenia. Ratajczak dał Przemykowi możliwość, której nie dostał ani w rzeczywistości, ani w reportażu – bohater opowiedział o wydarzeniach ze swojej perspektywy. Maturzysta mówi nie tyle o swojej śmierci, ile o życiu, tym przerwanym, ale i tym, które mogłoby się zdarzyć, gdyby nie jeden feralny upadek. Monolog Brzękały przeszywa, a także uzmysławia, że nawet potencjalnie nudne życie Przemyka byłoby lepsze, gdyby po prostu było. I wcale nie jest to banalne. W teatrze Przemyk dostaje też jeszcze jedną szansę – zanim stanie się męczennikiem, bohaterem, dano mu zagrać z przyjaciółmi Tchórzy Dezertera. Mocno, głośno, z pasją – w końcu wszyscy spełniają jego ostatnią (pośmiertną) wolę.
„Nazywam się Cezary F. i znam prawdę” W inscenizacji pojawiają się też wątki nawiązujące do współczesnej polityki, jest ulica i zagranica , są sfrustrowani lekarze i może wydawać się to zbyt płytkie i zbyt nachalne, niemniej w tym spektaklu staje się zrozumiałe. Przemyk i Sadowska wykazują się odwagą, walczą z władzą i zachęcają do tego innych. Kto milczy – ten pozwala na bezprawie. Tym mocniej wybrzmiewają śpiewane przez kapelę słowa Tchórzy: Wielki problem małych ludzi| Zdobyć dobre stanowisko| Zdobyć spokój, zdobyć krzesło| Stracić nic – to znaczy wszystko. Teatr jawnie wchodzi we współczesną dyskusję polityczną i robi to w najwłaściwszym do tego przedstawieniu. W tym fragmencie wyróżnia się pomysł na postać Cezarego F. i gra Michała Rolnickiego. To jedyny bohater mający odwagę powiedzieć prawdę, zdradzony niemal przez wszystkich, osaczony przez aparat państwowy. Rolnicki potrafi pokazać beztroskę przyjaciela Przemyka i partnera Sadowskiej, a zarazem przerażenie, które wiąże się z byciem ściganym przez władzę.
To kolejny mocny polityczny przekaz – rządzący dysponują nieograniczonymi możliwościami, ale to jednostki mają wewnętrzną siłę. Spektakl nie tylko daje przestrogi i wnika do współczesnego świata, lecz także staje się ułudną bajką. W niej Przemyk dostaje bowiem to, czego nie zaznał w rzeczywistości – może sam opowiedzieć o wydarzeniach z 12 maja 1983 r., zagrać w kapeli, ożyć chociaż na chwilę. Gdyby nie jeden nieudany skok, jeden upadek, gdyby nie… Teatr opowiada alternatywną historię, zatrzymuje się w momencie, który mógł zmienić wszystko. Daje widzom nadzieję, a Grzesiowi życie. Wszystko to jest fałszem, ale jednak pięknym. 0
Żeby nie było śladów. Sprawa Grzegorza Przemyka re ż . P i ot r R a t ajc z a k
Tea tr Po l o n ia
ocena:
88888
To właśnie Pan Milord! O nieszczęśliwej miłości sporo już napisano, a jeszcze więcej wyśpiewano. Gdy się znów pojawia, wciąż zaskakuje, mimo niezrozmiałych motywów, nieustannie wzbudza w ludziach czułość. T E K S T:
e dy ta Z i e l i ń s k a
óźnym wieczorem do swojego pokoju hotelowego wraca Kobieta (w tej roli rewelacyjna Natalia Sikora). Przed chwilą stała jeszcze na scenie, ale przez swój pośpiech nie zdążyła się nawet nacieszyć blaskiem sławy. Biegnie, bo wkrótce ma się tam zjawić On (Paweł Ciołkosz). Przychodzi dopiero rankiem. Jej oczekiwanie nie kończy się jednak wraz z przekroczeniem przez Niego progu.
P
Jak być kochaną?
fot. Kajus W. Pyrz/SHAKE
Jeśli chce się opowiedzieć historię największej francuskiej pieśniarki, to muzyka jest elementem koniecznym. Przedstawienie otwierają i kończą fenomenalne aranżacje szlagierów Edith Piaf stanowiące znakomite dopełnienie losów bohaterki. W L' hymne à l'amour Natalia Sikora śpiewa, że dopóki On ją kocha, dopóty nie obchodzi ją świat, a także, że Bóg
zawsze łączy tych, którzy się kochają. Nieprzypadkowo właśnie tę heroiczną deklarację słyszymy w piosence otwierającej spektakl. Tym samym, choć nic jeszcze nie wiemy, to już możemy się domyślać – Ona z całą pewnością kocha. Twórczość Piaf, choć ma już swoje lata, nie jest samograjem, a jej muzyka czystą przyjemnością dla ucha. Łatwo wychwycić fałsz w kolejnych wersjach utworów – i to nie tylko ten kryjący się w nieczystej nucie, lecz także taki, który wynika z nieszczerych emocji. Sikora jest wybitną interpretatorką, niepoprzestającą wyłącznie na wiernym odtworzeniu legendy piosenki. Trudno jej nie uwierzyć, ponieważ aktorka nie tylko śpiewa, lecz także zwierza się publiczności. Każda piosenka w jej wykonaniu to monolog pełen bólu i cierpienia, a w zrozumieniu tych emocji nie przeszkadza nieznajomość języka francuskiego.
Niemy krzyk i głośne milczenie Prawdziwy popis Sikora daje później – w scenie hotelowej – kiedy to najpierw gorączkowo oczekuje na przybycie mężczyzny, a potem wszczyna awanturę, w której jej partner nie zabiera głosu ani razu. Trudno nie współczuć kobiecie obojętności, z jaką musi się mierzyć, ale mimo wszystko jej zachowanie irytuje widza – niejasna jest jej motywacja, tajemnicą pozostaje żałosna walka o stracone uczucie. Sikora sprawia jednak, że Ona staje się nam bliska, choć wciąż stoimy obok niej, więc nie do końca jesteśmy zdolni ją zrozumieć. Sama aktorka stwierdziła w wywiadzie: Ja przez długi czas miałam problem ze swoją postacią, bo stałam murem po stronie tego mężczyzny. Nie potrafiłam zrozumieć, że człowiek może być do tego stopnia zaślepiony, że może dawać się tak poniżać. Dopiero kiedy odkryłam to 1
marzec 2018
/ Edith Piaf
34-35
Najbardziej wzrusza jednak to, że za tym całym zgiełkiem i hałasem kryje się dojmujące pragnienie spokoju, który bohaterka potrafi odnaleźć jedynie w miłości. Opowieść z pogranicza Hotel z reguły kojarzy się z tymczasowością, zawieszeniem. Pewnie nie bez powodu autor dramatu, Jean Cocteau, osadził akcję utworu właśnie w takiej przestrzeni – nieznanej i granicznej. Bo miejsce jest właśnie takie jak bohaterowie sztuki. Wnętrze pokoju hotelowego – symbolu obcości – jest wypełnione czerwienią – kolorem namiętności. Scenografia staje się zobrazowaniem atmosfery wiszącej w powietrzu. Spektakl, mimo zachwycających i dopracowanych elementów, pozostawia pewien niedosyt. Trudno stwierdzić z pełnym przekonaniem, czy jest to wypadek przy pracy, niedociągnięcie realizacyjne czy celowo postawiony wielokropek. Przed-
stawienie kończy się jednak w chwili kulminacji największych emocji. Zamiast kropki otrzymujemy… recital piosenek. Nie powinno to oczywiście dziwić – w końcu oglądamy monodram o Edith Piaf napisany dla Edith Piaf. Tylko po co zacieśniać relację między widzem a bohaterką, skoro zaraz i tak zostaniemy niespodziewanie odcięci od jej losów. A może jest to jedna z wielu tajemnic teatru? Piękny nieczuły nie jest teatrem. Piękny nieczuły jest przede wszystkim recitalem. Bardzo nietypowym recitalem piosenek Edith Piaf. W jednym chórze śpiewają tutaj wielkie namiętności, kobiece pragnienia i sztuka, która nie przynosi spełnienia. I choć spektakl pozostawia pewien niedosyt, to jednocześnie trudno powstrzymać się od zachwytu. Mimo wrażenia, że ktoś w tym przedstawieniu nie dokończył zdania, przerwał wypowiedź w połowie, ten teatr pozostaje wzruszający. Dlatego też, niczego nie żałuję. 0
Piękny nieczuły re ż . Ed w a rd Wojt as ze k
Tea tr Po l o n ia
ocena:
88887
fot. Katarzyna Chmura-Cegiełkowska
permanentne zmęczenie, które rządziło Edith, jej pracoholizm i uzależnienie od lekarstw, zaczęłam rozumieć jej postępowanie, skomplikowany charakter. To była osoba, która niszczyła sama siebie, biorąc na siebie za dużo – obowiązków, emocji, zamykając się w sobie. Natalia Sikora gra neurotycznie, głośno, histerycznie i niezwykle boleśnie. Najbardziej wzrusza jednak to, że za tym całym zgiełkiem i hałasem kryje się dojmujące pragnienie spokoju, który bohaterka potrafi odnaleźć jedynie w miłości. W kontrze do Jej zachowania stoi On. Paweł Ciołkosz stanął przed trudnym wyzwaniem – bo jak dobrze zagrać ciszę? Ciszę, która porusza widzów w równym stopniu, co ekspresja Natalii Sikory. Milczenie, które lekceważy, miażdży psychicznie a na końcu porzuca. Ze swym zadaniem uporał się wyjątkowo dobrze – jego cisza drażni, ale jednocześnie nie pozostawia złudzeń – widz, choć bardzo nie chce, rozumie wszystko, co On myśli i czuje. W spektaklu aktor nie wypowiada ani jednego słowa, ale siła jego ignorancji mocno oddziałuje na emocje widzów oraz, przede wszystkim, wyniszczonej kobiety.
mężczyzna niedoskonały /
fot. Katarzyna Chmura-Cegiełkowska
Gdzie ci mężczyźni? Teatr Dramatyczny podjął próbę dyskusji o mężczyznach. Czy Pociągi pod specjalnym nadzorem Jakuba Krofty odpowiedzą na setki niezadanych pytań o sens męskości? T E K S T:
D o m i n i k t r ac z
ilosz Pipka jest nieudacznikiem – ponosi klęskę; jedną na przykad w życiu miłosnym, gdy jego inicjacja seksualna, bardziej niż wspaniałe uniesienie, przypomina (jak wspomina sam bohater) więdnącą lilię. Na domiar złego Masza, partnerka Milosza, zaczyna wątpić w swoją kobiecość, widząc zachowanie ukochanego, i w rezultacie odchodzi od chłopaka. Nic dziwnego, że młody Pipka zaczyna powątpiewać w swoją męskość. Ba! Uważa się za przegranego i dokonuje nieudanej próby samobójczej. Ciągnące się pasmo niepowodzeń ostatecznie motywuje bohatera do zmiany – chłopak postanawia stać się mężczyzną doskonałym.
M
Co jest prawdą? Milosz sam musi zdefiniować, co oznacza bycie mężczyzną. Zadanie to nie jest łatwe, bo nie ma w swoim otoczeniu odpowiedniego wzoru męskości. Z jednej strony Zawiadowca – dewota, przeklinający wszelkie nietaktowne zachowania ówczesnej młodzieży. Z drugiej – dyżurny ruchu Całusek, awanturnik i rębajło, mający słabość do pięknych kobiet i dobrej drzemki podczas służby. Aktorzy ten konflikt postaw przekazali bardzo wyraźnie. Robert Majewski w roli dyżurnego ruchu Całuska oraz Henryk Niebudek jako Zawiadowca nieustannie się ze sobą zmagają na scenie, manifestując swoje poglądy. Natomiast żeńska część obsady stanowi znakomite tło opowiadanej historii. Reżyser niestety nie zaakcentował dostatecznie kobiecych ról i mimo świetnej gry Agaty Wątróbskiej, Martyny Kowalik, Małgorzaty Niemirskiej i Agaty Góral ich postacie są pozbawione przeszłości, jednowymiarowe. W spektaklu pojawiają
się wyłącznie po to, by tworzyć motywacje dla bohaterów. Otar Saralidze w roli Milosza wypada wprost rewelacyjnie. Z lekkością oddaje tragizm losu swojego bohatera i jednocześnie dzięki swojemu wewnętrznemu urokowi sprawia, że nie sposób nie polubić odgrywanej przez niego postaci. Hrabal stworzył wspaniałych bohaterów, nie zdołał jednak wykorzystać potencjału tkwiącego w każdym dialogu, ruchu, relacji między bohaterami. Nie potrafił uczynić postaci bardziej przekonującymi. Nie umiał przekazać ich historii i przeanalizować psychologii, tak by widz mógł ich zrozumieć, im dopingować, bądź też współczuć. Niestety nawet najlepsza obsada nie stworzy bohaterów od podstaw, konieczny jest dobry scenariusz i pomysł reżysera. Spektakl Krofty pozostaje wierną adaptacją opowiadania Hrabala, co jest jego największą wadą.
Wielkie nadzieje Pod względem technicznym spektakl jest rewelacyjny. Scenografia zachwyca swoim autentyzmem – wnętrze i okolice stróżówki zostały odtworzone z troską o szczegóły, a urządzenia charakterystyczne dla przedstawionych realiów, między innymi radiotelegraf czy drezyna, pozwalają na chwilę przenieść się w czasie. Jest minimalistycznie, skromnie, ale właśnie to nadaje całej sztuce specyficznego klimatu. Przykurzony stolik, lekko zardzewiały czajnik czy brudna, skrzypiąca podłoga doskonale obrazują życie u schyłku drugiej wojny światowej. Równie dobrze rozwiązano kwestię oprawy muzycznej. Dźwięki przedmiotów codziennego użytku (gwizd czajnika, skrzypienie drzwi) są oddawane przez dwóch instrumentalistów. Dłuższe utwory, bądź akompaniamenty, dorów-
nują poziomem krótszym formom instrumentalnym. Wszystkie melodie tworzą specyficzną atmosferę, gdyż oprawę dźwiękową stanowią charakterystyczne, tajemniczne dzwięki kojarzące się z Twin Peaks jak również nostalgiczne, powojenne piosenki.
Wydmuszka po jajku Choć w sztuce jest wiele humoru, wspaniałych bohaterów i klimat czasów, które dawno już minęły, to spektakl pozostawia po sobie wrażenie niedosytu. Teatralna adaptacja Pociągów pod specjalnym nadzorem Bohumila Hrabala to produkcja bezpieczna i niczym się nie wyróżniająca. Duży potencjał fabularny miał wątek poszukiwania męskości, lecz w rezultacie stanowi on nie do końca przekonujący morał. Po półtorej godziny świetnych doświadczeń i wyśmienitej zabawy akcja nagle się urywa. Pozostaje mnóstwo niedopowiedzianych historii, pytań bez odpowiedzi i przekaz, który nie wybrzmiewa dostatecznie. Pociągi pod specjalnym nadzorem pozostawiają widza z poczuciem niedosytu. Trudno ocenić przedstawienie Krofty. Z jednej strony widz obserwuje piękne obrazy, a z drugiej – staje się świadkiem braku inicjatywy ze strony reżysera, zatartego morału, ogląda monotonne postacie. Twórcom zabrakło odwagi, czy może koncepcji, na urozmaicenie opowiadania Hrabala, tak by przekaz zyskał na intensywności. Jakub Krofta prezentuje więc sztukę pustą i bezbarwną, choć niepozbawioną doskonałych rozwiązań realizacyjnych – zwykłą wydmuszkę po jajku. 0
Pociągi pod specjalnym nadzorem re ż . J a kub K r o f t a
Tea tr D r a m a t yc zny ocena:
88897 marzec 2018
Książka
/ kobiety piszące
Lepiej mieć wygięte regały, niż nie mieć książek! – M.P.
Ta literatura Przemiany XX i XXI w. sprawiły, że kobiety uzyskały pełnię praw i wolności, z których swobodnie korzystają (przynajmniej w cywilizacji zachodniej). Nie wszyscy zdążyli jednak zaakceptować to, że płeć piękna coraz szybciej podbija serca wielu czytelników na całym świecie. T e k s t:
N ata l i a An d r e j u k
ostatnim czasie kobiety coraz częściej pokazują, że pisanie bestsellerów staje się powoli ich domeną. Lista dziesięciu najlepiej sprzedających się autorów (a może raczej autorek?) w Wielkiej Brytanii na rok 2017 zawiera tylko jednego mężczyznę – Harukiego Murakamiego. Zaprzeczałoby to opinii, którą przedstawił kiedyś Norman Mailer: A good novelist can do without everything but the remnant of his balls.
W
Bestsellery jako barometry wartości Badacze są zgodni, że najlepiej sprzedające się książki są nośnikami wartości i poglądów, które w danej epoce są najbardziej rozpowszechnione i dominujące. Idea może zyskać taką siłę oddziaływania tylko wtedy, gdy jest osiągalna. Pomimo tego publikacje uznawane za bestsellery coraz częściej odbiegają od tego, co krytycy uznają za „literaturę estetyczną”. Styl przekazywania wyobrażeń o świecie nie stanowi zatem priorytetu dla większości odbiorców i potencjalnych czytelników. Ważniejsze jest to, co dzieło ma do przekazania, niż w jaki sposób zostało to opisane. Nic więc dziwnego, że statystyki pokazują romanse jako najbardziej rozpowszechniony gatunek literacki (ale wca-
le nie najchętniej czytany) stanowiący ponad 46 proc. wszystkich książek w miękkiej oprawie trafiających do masowej sprzedaży w USA.
Kiedy narodził się bestseller? Zjawiska bestsellera można doszukiwać się u wejścia książek na rynek i stania się kolejnym towarem. Czymś oczywistym wydaje
Ważniejsze jest to, co dzieło ma do przekazania, niż w jaki sposób zostało to opisane. się to, że wraz ze spadkiem analfabetyzmu na świecie wzrosła potrzeba na słowo pisane nie tylko dla elit (mecenasów, koneserów czy badaczy), lecz także dla anonimowej grupy czytelników. Zaraz po II wojnie światowej duże wydawnictwa zaczęły się ze sobą łączyć. Narodziła się potrzeba poznawania najlepszych sposobów na dotarcie do owego anonimowego, ale jednak konkretnego czytelnika. Znane są nawet przypadki, kiedy bestsellery były tworzo-
ne na gruncie praktyk marketingowych. Idealnym przykładem jest autorka Pięćdziesięciu twarzy Greya – E.L. James, która najpierw pracowała jako producentka telewizyjna, a następnie wydała książkę, która sprzedała się w ponad 100 milionach egzemplarzy.
Literacka wojna płci Badania czytelnictwa nadal wykazują, że po książki częściej sięga płeć piękna (według raportu BN na rok 2016). Można tutaj doszukiwać się przyczyny fenomenu kobiet-pisarzy – większość odbiorców literatury trochę intuicyjnie, może też czasami z pobudek feministycznych (często podświadomych), chętniej sięga po twórczość swojej płci. Niewątpliwe wojna płci rozgorzała na polu literackim. Jak możemy przeczytać na stronie „TheGuardian”: W czerwcu 2015 r. uznana powieściopisarka Kamila Shamsie odważnie zwróciła się do branży książek, prosząc ją o „zrekompensowanie nierówności” na scenie literackiej i przeznaczenie roku 2018 na publikacje kobiet. W trakcie jednego ze swoich przemówień dodała również, że lista m.in. The Man Booker Prize podkreśla stronniczość w swoistej, literackiej grze oraz wypaczenia w stosunku do mężczyzn i nie dotyczy jakości [publikacji – przyp. red.] czy opinii czytelników – chodzi o uprzedzenia płciowe, które powodują, że pisarzy traktuje się bardziej na serio, nawet jeśli to pisarki są popularniejsze wśród – głównie kobiecych – czytelników.
graf. flickr.com
Przyszłość kobiecej literatury
36-37
Szansa na sukcesy kobiet na polu literatury zwiększa się z każdym rokiem – i rzadziej kojarzymy je tylko z kolejnymi tanimi romansami. Coraz łatwiej jest nam wymienić autorki, które odniosły ogromny sukces (jak chociażby te prezentowane na kolejnych stronach). Pomimo tego, że na liście Booksellera nie zajmują nawet połowy miejsc, w ostatnich latach coraz efektywniej pokazują swoją wartość, tym samym ją udowadniając. Mało kto mógłby przypuścić, że pisarki walczą nie tylko o czytelników, lecz także o swoje prawa. Może najwyższa pora, aby określenie „literatura piękna” nabrało dodatkowego znaczenia? 0
bestsellerki /
KSiążka
Camilla Läckberg Sukces z przypadku
Katarzyna Bonda Polski profiler
oanne Rowling stała się J.K., bo przecież mali chłopcy nie chcieliby czytać książki napisanej przez kobietę. Na szczęście autorka zrobiła im na złość i może się poszczycić historią typu od pucybuta do milionera – dosłownie. Osób, które nie czytały serii o Harrym Potterze, jest niewiele, a tych, którzy o niej nie słyszeli, nie ma prawie wcale. Życie Rowling to nieprzebrana skarbnica barwnych anegdot: od tworzenia pierwszej powieści w pociągu i edynburskich restauracjach (które mogą się tym teraz szczycić), do dwunastu wydawnictw, które odrzuciły manuskrypt. Była pierwszą pisarką na liście miliarderów „Forbesa”, ale spadła z niej, przeznaczywszy ogromne kwoty na cele charytatywne. Trudno oceniać artystyczne czy fabularne walory najpopularniejszej serii Rowling z powodu zaburzającego osąd sentymentalizmu. Z kolei era post-Potterowa twórczości autorki wymyka się rzetelnej ocenie właśnie z powodu popularności przygód młodego czarodzieja. Przeznaczony dla dorosłych Trafny wybór (2012) spotkał się z mieszanym przyjęciem. Powieść detektywistyczna Wołanie Kukułki (2013), która ukazała się pod pseudonimem Robert Galbraith, zyskała uznanie wśród czytelników jeszcze przed ujawnieniem prawdziwego autorstwa. Niemniej to dopiero nazwisko Rowling wyniosło ją na pozycję bestsellera w serwisie Amazon. Nie można zaprzeczyć, że J.K. Rowling jest marką przynoszącą znaczne zyski. Nieprzypadkowo na okładce książkowej wersji scenariusza sztuki teatralnej Harry Potter i przeklęte dziecko (2016) jej nazwisko wydrukowano dwa razy większe niż współautorów. Jednak po lekturze łatwo można stwierdzić, że pisarka grała w procesie twórczym rolę raczej marginalną. Brak charakterystycznego dla Rowling stylu nie wyszedł opowieści na dobre. Obecnie autorka zajmuje się scenariuszem serii filmów z uniwersum Harry’ego Pottera, rozpoczętej w 2016 r. przez Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć. Niektórzy narzekają na tak oczywisty zabieg wykorzystywania sentymentów dla zysku. Po czym ustawiają się cierpliwie w kolejce po bilety. 0
amilla Läckberg, szwedzka autorka powieści kryminalnych, może zainspirować wielu studentów SGH do zmiany profesji. Z wykształcenia jest ekonomistką, pracowała w dziale marketingu, a jej pierwsza powieść powstała przypadkowo, z opowiadania napisanego na kurs pisania kryminałów. Widać to w sposobie, w jaki zbudowany jest cały świat powieści i jej bohaterowie. Na zajęciach poradzono autorce, żeby pisała o tym, co zna, dlatego główna bohaterka jej sagi Erika jest wzorowana na samej Camilli, cała akcja powieści dzieje się w jej rodzinnym miasteczku, Fjällbackce, a jeden z policjantów zajmujących się morderstwami nazywa się Martin Mohlin, podobnie jak były mąż pisarki, Martin Melin, również policjant. Obecnie Czarna Seria składa się z dziesięciu części, każda dotyczy innej sprawy. Poszczególne książki łączą wątki obyczajowe dotyczące życia Eriki i jej męża Patrika oraz jej siostry Anny. Często zamiast analizy zbrodni dostajemy długie rozważania na temat rozterek miłosnych głównych bohaterów, przemocy domowej, przyjaźni czy ich problemów zawodowych, ale taka już jest natura powieści kryminalnych. Sukces sagi wynika właśnie z połączenia wątków kryminalnych z romantycznymi. Dzięki temu książki przypadają do gustu większości czytelników. Läckberg buduje rozległe sieci zależności, trudno odmówić jej kreatywności przy tworzeniu motywów i mieszaniu tropów, a bohaterowie nie są zabijani w ten sam przewidywalny sposób jak w przypadku twórczości Agathy Christie, gdzie wszyscy ginęli na skutek zażycia arszeniku. Jednak przez to, że powieści są długie i pełne wątków obyczajowych, książkom Läckberg brakuje spójności, łatwo zgubić się w życiorysach kolejnych bohaterów drugoplanowych, a morderstwo przestaje być najważniejsze. Niezaprzeczalnie Camilla Läckberg odniosła niesamowity sukces, jest nazywana żeńskim odpowiednikiem Stiega Larssona i skandynawską mistrzynią kryminału, wydaje się jednak, że jej twórczość została przeszacowana. Jej książki są interesujące, poprawne, ale nie wybitne. 0
czasach Nesbø, Childa i Cobena trudno jest wejść na rynek kryminałów, tym bardziej gdy z powodu płci nie uniknie się porównań do genialnej Agathy Christie. Istnieją jednak autorki, którym udało się nie tyle zagospodarować, ile stworzyć zupełnie nową niszę i pokazać, że opisywanie zbrodni oraz dochodzeń nie musi rozwijać się w jedynie słusznym, postlarssonowskim kierunku. Jedną z nich okazuje się Katarzyna Bonda. Swoim debiutem – Sprawą Niny Frank – autorka wprowadziła do polskiej literatury postać profilera i, być może szerzej, cały niezwykle ważny aspekt psychologiczny relacji ofiary ze sprawcą. Rodzimym publikacjom bardzo często go brakowało, za granicą cieszył się zaś stale wzrastającą popularnością. W połączeniu z reporterskim, dążącym do możliwie największego realizmu stylem zaoferowała więc Bonda czytelnikom coś, co w znaczący sposób różniło się od nigdy nienudzących się, ale konstrukcyjnie podobnych powieści królujących na rynku Skandynawów. Zamiast na mroczny, ciężki, czasami nawet przytłaczający klimat, akcent w jej dziełach położony jest na ludzi, ich emocje, zachowanie, dążenia i pragnienia. Dzięki temu psychika postaci zyskuje realistyczną głębię, staje się przedmiotem analizy i chociaż przez chwilę pozwala czytelnikowi poczuć się inaczej niż jako bierny obserwator. Pióro Bondy nie jest jednak wolne od wad. Psychologiczne i behawioralne rozważania stwarzają pokusę ucieczki od meritum, które jawi się jako istota kryminału, jego rdzeń. Autorka, budując powieści oparte na przemyśleniach, rozrzedza je i wydłuża, co momentami potrafi zepsuć każdy wybijający się ponad przeciętność pomysł. Dla tych, którzy wysoko cenią sobie zwięzłość akcji i klarowność fabuły, perypetie Saszy Załuskiej i Huberta Meyera pozostaną więc tylko intrygującą, ale niemożliwą do przebrnięcia ciekawostką. Ostatecznie Katarzyna Bonda klasą światową nie jest i – prawdopodobnie – nigdy nie będzie. Pomysł i nowatorstwo nie są w stanie wypełnić luki po architekturze treści, a to ta ostatnia jest znakiem rozpoznawczym najlepszych kryminałów XXI w. Mimo tego warto po Bondę sięgnąć, choćby i dlatego, że przecież znamy siebie o wiele mniej, niż nam się wydaje. 0
J
K a r o l i n a K r ęc i o c h
C
Jag o da L i b i o n k a
graf. flickr.com
J. K. Rowling i sekret bestsellera
W
Michał Rajs
marzec 2018
/ bestsellerki
Katarzyna Michalak Bestseller w białym domku wórczość Katarzyny Michalak można albo nienawidzić, albo kochać. Jedynie nieliczni żyją w błogiej nieświadomości, kim jest ta pisarka. Zasadniczo spotykamy się z dwoma głównymi określeniami Michalak: „największa grafomanka polskiej literatury” lub „mistrzyni powieści pełnych emocji”. Trudniej znaleźć pośrednie opinie, ale popularność tej autorki, wydającej swego czasu w ciągu roku osiem powieści z różnych gatunków, jest jednak faktem. Przepis na bestseller w wykonaniu Michalak jest prosty. Rozpoznać go można już po lekturze jednej powieści obyczajowej i blurbów trzech kolejnych: będzie to opowieść o marzeniach pięknej młodej bohaterki (inna być nie może) o swoim miejscu na świecie, do tego trzeba dodać fabułę pełną nieprawdopodobnych zwrotów akcji rodem z polskich seriali paradokumentalnych. Nie ma wyjątków. O białym domku, gromadce dzieci i jurnym partnerze marzą wszyscy główni bohaterowie – nawet szef cypryjskiej mafii czy smoko-elfo-kobieta. Na drodze do celu muszą się jednak pojawić gwałtowne zdarzenia (bez nich byłoby nudno): wypadki, nagła śmierć (w tym taka, której jednak nie było!), zamachy terrorystyczne, porwania, hejterzy, atak mafii, niespodziewane ciąże, nieciekawe poglądy społeczne (najpewniej autorki), pościgi, wybuchy, próby samobójcze, zdrady… Bardziej złośliwi czytelnicy zaczną się zastanawiać, ile tych katastrof można wrzucić w jedną powieść, ale cóż, podobno tak się robi emocje w literaturze. Podobno. Całości dopełnia śliczna okładka: dziewoja w zwiewnej kiecy (czasem sama autorka) lub ładny domek z ogródkiem. Bestseller gotowy. Może jest coś w tym, że zagmatwana fabuła z telenoweli i marzenia o znalezieniu swojego miejsca na ziemi to scenariusz, który zawsze będzie przyciągać czytelników. Może Michalak to zjawisko zauważyła i świadomie z niego korzysta. Tylko czemu te książki są tak słabo napisane i czemu czytelnik, który nie ulegnie zapowiedziom wielkich emocji, ma wrażenie, że te relacje między bohaterami to jednak nie są w pełni zdrowe? 0
T
S ab i n a R ac z y ń s k a
38-39
Grażyna Plebanek Bo seks się sprzedaje im jest Grażyna Plebanek? Jak można się dowiedzieć z minibiografii zamieszczonej na wkładce do jej powieści, to polska dziennikarka obecnie mieszkająca w stolicy Belgii – Brukseli – która zadebiutowała w 2002 r. powieścią Pudełko ze szpilkami. Największą „sławę” przyniosła jej jednak powieść Nielegalne związki z 2010 r. Historia jak z większości okładkowych biografii. Z samej twórczości Plebanek niestety nie da się wyczytać nic ciekawszego. Streścić ją można w jednym słowie – seks. W niemal każdej powieści jest to oś, wokół której kręci się nie tylko fabuła (którą niejednokrotnie ciężko dostrzec), lecz także bohaterowie, którzy żyją tak, jakby jedynym celem ich życia było zaliczanie (i niestety nie jest to zaliczanie egzaminów w sesji). I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że powieści te udają literaturę psychologiczną, którą nie do końca są. Co więc dokładnie serwuje nam nasza polska E.L. James? Trochę przydługie porno ze średniej jakości dialogami i pseudopsychologicznymi czy filozoficznymi rozważaniami. Może chociaż bohaterowie są ciekawymi, godnymi uwagi postaciami? I tutaj również Plebanek nie stara się nas zaskoczyć. Wykreowani przez autorkę bohaterowie są papierowi, bez jakichkolwiek motywacji, celów czy pragnień (poza seksem oczywiście). Nie jesteśmy w stanie uwierzyć w ich „łzawe” historie, „trudne” dzieciństwo czy nawet w to, że są to pozytywne postacie. Mamy więc do czynienia nie tylko z pornografią (nieraz w niej można dostrzec przecież pewne charaktery), lecz także płytką, pozbawioną sensu historią, która została spisana, tylko nie do końca wiadomo dlaczego. I choć może twórczość Plebanek nie jest wybitnie zła, bo zdarzają się jej nawet udane (w swojej kategorii) powieści, to nie jest to literatura wysokich lotów. Sama autorka stara się sprzedać nam smutny obraz świata, w którym jedynym wyznacznikiem szczęścia jest dobry (zazwyczaj ostry) seks, a normalne oraz zdrowe relacje między ludźmi po prostu nie istnieją. 0
K
W i k to r i a M o ta s
Chimamanda Adichie Nierozwiązany problem
graf. flickr.com
Książka
eseju Wszyscy powinniśmy być feministami Chimamanda Ngozi Adichie podejmuje próbę przekonania czytelnika, że współcześni feminiści i feministki nadal mają o co walczyć. Według niej w kwestii równości praw jest jeszcze dużo do zrobienia, w związku z tym całkowite odrzucenie feminizmu wyrządziłoby więcej szkód, niż przyniosłoby pożytku. Dotychczasowe problemy nadal pozostałyby nierozwiązane, a społeczeństwo zostałoby uwięzione w sztywnych ramach stereotypowej męskości i kobiecości. Najnowsza publikacja autorki to tak naprawdę dwa eseje; w pierwszym z nich bezpośrednio zajmuje się tematem myśli feministycznej i równością płci, w drugim natomiast opowiada historię jednej ze swoich krewnych. Oba teksty były już wcześniej dostępne odbiorcy. Tytułowy tekst Wszyscy powinniśmy być feministami został wygłoszony pięć lat temu jako wykład podczas konferencji TEDxEuston w rodzinnym kraju Adichie – Nigerii. Drugi esej, Kobiecy błąd, został wydrukowany w 2015 r. w czasopiśmie „More Magazine”. Polski czytelnik dopiero teraz ma szansę się z nimi zapoznać w formie papierowej w rodzimym języku. Opowieść o feminizmie autorka zaczyna od przytoczenia historii sprzed wielu lat, kiedy podczas zaciętej dyskusji najlepszy przyjaciel użył w stosunku do niej słowa «feministka». Nie wiedziała jeszcze, co to słowo znaczy, po tonie głosu potrafiła jednak zorientować się, że to na pewno nie był komplement. Mimo że od tego zdarzenia minęło dużo czasu, w społeczeństwie zmieniło się niewiele i słowo na „f ” nadal nierzadko używane jest jako obelga. 0
W
K ata r z y n a B r a n ow s k a
Ciąg dalszy na... magiel.waw.pl/category/przystanek-kultura/ przystanek-ksiazka/
lifestyle / / lifestyle gorszynumer, sort? chlip Ten ostatni
Mistrzyni Polski w akrobatyce sportowej 45 w46 subiektywie Szary koniec tęczy Warszawa Obcy, aleznasz Rodziny homoseksualne dziećmi Historia Pałacu Kultury i Nauki 48 długo warszawa Spamalot 48 TEchnologie Śródmiejski Żyj i pomyślnie Muzyczny Innowacje na rynkuTeatr procesorów
fot. Jan Franciszek Adamski
Styl życia
Polecamy: Polecamy: 44 SZTUKA Szaleństwo w sztuce 43 Sport Z Akro przez artystów życie Choroby psychiczne
Dom czy awokado? d o m i n i k a wój c i k
BYŁ A DYREK TOR ART YS T YCZNA
natury jesteśmy ciekawscy. Wszyscy, choć nie w jednakowym stopniu oczywiście. Niezależnie jednak od tego, czy uważamy się za prawie świętych, czy żyjemy dla plotek, nie sposób nie słyszeć rozmowy prowadzonej czterdzieści centymetrów od naszego ucha w sali teatralnej tuż przed spektaklem. Mimo najszczerszych chęci ucieknięcia myślami we własne sprawy stałam się biernym uczestnikiem rozmowy pewnego studenta jednej z warszawskich uczelni, który zabawiał swoją koleżankę opowieściami o co bardziej ekscytujących egzaminach, ekstrawaganckich profesorach i urokach życia studenta pracującego w biurze na pełen etat. Przy elastycznym planie zajęć i jeszcze elastyczniejszych godzinach pracy nie wydaje się to aż tak trudne. Całkiem niedawno głośno w mediach było o wypowiedzi potentata rynku nieruchomości, Tima Gurnera. Hasło jeżeli chcecie mieć dom, nie kupujcie tostów z awokado zalało portale społecznościowe. Ludzie biznesu łapali się za głowę, obserwując pokolenie millenialsów, wygodnych leniwców, orędowników globalizacji i częstych przerw na kawę. Ci wielcy przytaczają co rusz historie swojej młodości, kiedy pracowali po dziesięć, dwanaście, czternaście godzin dziennie, byle tylko się dorobić, uklepać grunt pod nogami. Aż w końcu kupowali dom. Bo o to chodziło.
Z
Hasło „jeżeli chcecie mieć dom, nie kupujcie tostów z awokado” zalało portale społecznościowe.
Podobne podejście ma duża część polskich studentów, a przynajmniej tak się wydaje. Każdy mówi o pracy, którą zaraz zaczyna, stażu w prestiżowej firmie, na który aplikuje, ambitnych planach zostania kolejnym wilkiem z Wall Street. Studia to farsa – słyszymy nieraz. Ta uczelnia to żart, lepiej od razu do pracy się łapać, doświadczenie zdobywać. Pracodawcy chętnie się godzą na dostosowanie godzin pracy do nielicznych ćwiczeń, na których student musi się pojawić w swojej Alma Mater. Młoda krew, dynamiczny zespół i niekończące się pokłady ambicji. Czego chcieć więcej u wymarzonego pracownika? Antrakt. Student wraca do przerwanej rozmowy. Jego opowieść o tym, jak godził pracę z obowiązkami na uczelni przez ponad rok wywarła znaczące wrażenie na jego towarzyszce. On zamyśla się na chwilę, po czym komentuje, że drugi raz by się już na to nie pisał. Wiele rzeczy go ominęło przez te dwanaście miesięcy. Niby da się wszystko pogodzić, ale koszt jest wyższy niż się wydaje. Przypomniały mi się wtedy rada mamy, którą usłyszałam, kiedy panikowałam, że drugi rok to już najwyższy czas na szukanie pracy: Wiesz co? Niby możesz zacząć szaleć na starość, ale wtedy już nie będziesz młoda i głupia. 0
marzec 2018
/ Robert Kubica jaki kolor jest najbardziej czarny? chyba niebieski
fot. CC BY-SA 2.0
Szybkie nadzieje
16 stycznia Robert Kubica wrócił do Formuły 1 jako kierowca rozwojowy i rezerwowy ekipy Williamsa. W ostatnich miesiącach o królowej motorsportu mówiło się wiele nie tylko w kontekście kolejnych wyścigów, lecz także burzliwej historii Polaka i możliwych scenariuszy jej kontynuacji. T E K S T:
Justyna ciszek
ok temu, tuż przed rozpoczęciem sezonu 2017, jedynie zagorzali fani mieli jakiekolwiek nadzieje na powrót Roberta Kubicy do padoku Formuły 1. Polak szykował się wówczas do startów w WEC – serii, o której mówi się, że jest najbliższa F1, ale daje więcej miejsca w kokpicie, co było sporym ułatwieniem dla naszego rodaka. Pojawiały się głosy, że Kubica zostanie w WEC na dłużej, w przeciwieństwie do WRC, Renault Sport Trophy czy innych wyścigów długodystansowych. Jednak na początku zeszłego sezonu kierowca ogłosił poprzez swój profil na Facebooku: To była trudna decyzja, aby zrezygnować i w ten sposób stracić okazję dołączenia do tak wymagających i mocnych mistrzostw, ale mam nadzieję, że to nie jest ostateczne pożegnanie.
R
Test powrotu Kilka dni później Kubica testował samochód GP3 na torze Franciacorta we Włoszech. Niewiele trzeba było czekać, aby następnie wsiadł do samochodu Formuły E. Ówczesny lider elektrycznej serii, były kierowca F1 – Sebastien Buemi – przyznał w maju w rozmowie z „Autosportem”, że chętnie znów ścigałby
40-41 magiel
się z Kubicą na torze. Wydawało się, że Polak mógłby tam trafić w kolejnym sezonie. I nagle pojawiła się nieoczekiwana informacja, która wydawała się tylko plotką. Kierowca, który 6 lutego 2011 r. groźnym wypadkiem na Ronde di Andora zakończył swoją karierę w królowej motorsportu, dostał szansę na testy modelem Lotusa z 2012 r. – ówczesnego zespołu, który przejął później Renault. Wraz z początkiem czerwca i pierwszymi przejazdami odżyły nadzieje na powrót Roberta do F1. Sam kierowca zaczął mówić o tym coraz bardziej otwarcie. Wcześniej było, że Kubica nie wsiądzie już na pewno za kierownicę Formuły 1, bo tak powiedział, a tak naprawdę nic nie powiedziałem. Teraz powrót… – wspomina Robert Kubica w czerwcowym wywiadzie dla „Przeglądu Sportowego”, który przeprowadził Cezary Gutowski. Trzy, cztery lata temu byłoby o ten test łatwiej, ale ja nie za bardzo chciałem. Bałem się innego wyniku tych jazd. W Walencji można było zauważyć, że doszło do pewnego przełomu. Kierowca, który unikał pokazywania publicznie niesprawnej ręki, nagle pojawia się w padoku w krótkim ręka-
wie, z uśmiechem wita się z dawnymi kolegami i chętnie udziela wywiadów. Testy dały mu pewność siebie i własnych umiejętności, które mozolnie szlifował.
Druga szansa W sierpniu nadarzyła się okazja do kolejnych testów, tym razem na węgierskim Hungaroringu i w końcu w aktualnym RS17. Polak potwierdził w nich swoją wysoką kondycję, zarówno fizyczną, jak i psychiczną. Wiele osób związanych ze środowiskiem F1 już wtedy przewidywało, że Robert zastąpi ówczesnego kierowcę Renault, Joylona Palmera, o którym powszechnie było wiadomo, że nie potrafi wykorzystać możliwości bolidu. Zmiana na fotelu miała zajść jeszcze w trakcie sezonu. Tylko że do żółtego samochodu wskoczył Carlos Sainz Jr z zespołu Toro Rosso, a w skomplikowanej transakcji finalnie brały udział trzy ekipy wyścigowe i dwóch dostawców silników. Gdy wydawało się, że nasz rodak został na lodzie, na horyzoncie pojawił się fotel w Williamsie do objęcia w kolejnym sezonie. Kierunek ten został nadany przez nowego menadżera Kubicy. Został nim Nico Rosberg,
Robert Kubica /e
wówczas mistrz świata, który kilka miesięcy wcześniej zrezygnował z jazd w najlepszym bolidzie w sezonie 2017 i szansy na obronę mistrzostwa. Wciąż utrzymywał stosunki z członkami zespołu z Grove, w którym występował kilka lat wcześniej. Zwiększało to szanse Roberta na przyszłoroczny angaż. I znów powtórzyła się ścieżka, którą przeszedł z Renault – testy starszym modelem, potem udział w posezonowej próbie najnowszych opon i przy okazji aktualnej maszyny FW40. Niespodziewanie jego partnerem został nie tylko Lance Stroll, etatowy kierowca Williamsa, lecz także Sergey Sirotkin – trzeci kierowca Renault – z którym wcześniej testował samochód Lotusa z 2012 r.
Umowa w kieszeni Czasy kierowców z testów jest trudno porównać przeciętnemu widzowi, gdyż wszelkie parametry, stan wypełnienia zbiornika paliwa i zużycia opon mogą przeanalizować tylko inżynierowie brytyjskiej ekipy. Kubica, Stroll i Sirotkin jeździli też w różnych momentach na torze. To był czas, gdy z walki o fotel w 2018 r. wypadł nieoczekiwanie Felipe Massa. Mimo wielu deklaracji o chęci dalszych startów w F1 Brazylijczyk zrezygnował. Informację o przejściu na emeryturę podał za pośrednictwem Twittera, bez udziału zespołu. Po listopadowych jazdach i świetnym wyniku na teście bezpieczeństwa (polegającym na opuszczeniu bolidu poniżej pięciu sekund) już nikt nie miał wątpliwości, że Kubica jest gotowy na powrót do Formuły 1. Serwis Fox Sports przytaczał słowa Paddy’ego Lowe’a, dyrektora technicznego Williamsa, które wypowiedział kilka dni po zakończeniu testów: Żadnych problemów nie było. [Kubica] jest znakomity. Dobra jazda, żadnego narzekania, żadnych sporów. Wszystko poszło dobrze. Chociaż konkurentów było wielu, pojawiały się głosy, że ostateczna umowa z polskim kierowcą była już w fazie finalnych negocjacji i miała zostać podpisana na dniach. Informacja ta nigdy nie została potwierdzona oficjalnie przez żadną ze stron, a coraz częściej mówiło się o świetnym wrażeniu, które pozostawił po sobie Sirotkin. Ogłoszenie werdyktu zostało przełożone na 16 stycznia, a w tle sprawy pojawiła się nieodłączna kwestia pieniędzy. Kwoty, o jakich była mowa, nie są podawane do wiadomości publicznej, ale wsparcie finansowe Rosjanina jest ogromne. Rosyjscy bogacze i zespół SMP Racing chętnie wykładają miliony dolarów na swoich kierowców i zrobią bardzo wiele, by ich rodak znalazł się w bolidzie. W tym sporcie jeszcze żaden zespół nie przetrwał bez ogromnych wkładów pieniężnych, a jeśli nie zdobywa się ich wysoką pozycją w klasyfikacji konstruktorów, to trzeba sięgać po inne źródła.
Ten trzeci I stało się. Szefowa zespołu, Claire Williams, oficjalnie ogłosiła, że w najbliższym sezonie drużynę reprezentować będą Lance Stroll oraz Sergey Sirotkin. Przedstawiła również Roberta Kubicę jako nowego rozwojowego i rezerwowego kierowcę teamu. Paddy Lowe w tym samym materiale skomentował zatrudnienie Polaka: Przewidujemy, że Robert wniesie duży techniczny wkład do zespołu, wykorzystując swoje bogate doświadczenie w testowaniu na torze, w symulatorze i wspieraniu kierowców wyścigowych i inżynierów w każdym wyścigu. Jest kierowcą, którego podziwiałem od wielu lat i osobiście bardzo się cieszę, że mogę z nim współpracować w związku z Mistrzostwami 2018 r. Temat ewentualnego powrotu Roberta Kubicy cieszył się ogromnym zainteresowaniem mediów i kibiców na całym świecie. Mówiło się nawet, że Liberty Media, które obecnie zarządza F1, powinno samo zainterweniować i przekonać jeden z zespołów do zatrudnienia Polaka, gdyż może to wpłynąć na wzrost zainteresowania wyścigami i – co za tym idzie – pieniędzmi o wiele większymi niż te, które Sirotkin wniósł do Williamsa. Obecna sytuacja wciąż jeszcze nie zamyka drogi powrotu dla Kubicy. Jako kierowca rozwojowy spędzi wiele czasu w symulatorze, ale będzie też miał okazję występować w testach, a w razie niedyspozycji jednego z etatowych kierowców również w wyścigach. Potwierdzono także jego udział w sesjach treningowych, jednak nie podano ich dokładnej liczby.
W cieniu prawdy Na ten moment najwięcej zyskuje sam zespół Williamsa. Poza zdobyciem kilkunastu milionów dolarów ze strony SMP Racing team otrzyma ogromną pomoc ze strony Roberta w kwestii ulepszania bolidu. Dodatkowo zespół, który przyjął Kubicę, czerpie korzyści marketingowe. Polak w najbliższych miesiącach będzie musiał się wykazać w nowej roli, a efekty jego pracy wykorzystają młodzi pay-driverzy. Wbrew pozorom Robert również zyskuje. Ma okazję na spokojnie oswoić się z najnowszą konstrukcją bolidów oraz będzie ciągle obecny w środowisku F1, czym może zainteresować inne zespoły. W najbardziej optymistycznych scenariuszach mógłby zająć zwalniający się fotel w czołowych ekipach – w Mercedesie czy Ferrari… Nieoczekiwanie pojawiają się głosy broniące zdolności Sirotkina w Williamsie. „Motorsport” przytaczał słowa Lowe’a ze styczniowej konferencji w Moskwie, że Sergey
był najlepszą możliwą opcją na rynku. Jesteśmy przekonani, że będzie bardzo szybki, konsekwentny i spokojny w swojej pracy. Również szef Renault, Cyril Abiteboul, przyznał ostatnio, że Rosjanin zasługiwał na miejsce w F1, chociaż sam nie zamierzał go zatrudnić. I chociaż coraz więcej osób uważa, że Sirotkin nie jest płatnym kierowcą, a zasłużył na miejsce dzięki swoim umiejętnościom, to nikt nie jest w stanie zaprzeczyć, że towarzyszył mu ogromny wkład pieniężny.
Czas odpowiedzi Eksperci i kibice będą uważnie przyglądać się kierowcom Williamsa w trakcie nadchodzących weekendów wyścigowych. Umiejętności Lance’a Strolla wciąż są podważane ze względu na ogromny wkład finansowy pochodzący od jego ojca. Poza tym, będzie to zaledwie drugi sezon Kanadyjczyka, który z każdym wyścigiem dopiero nabiera doświadczenia. W momencie, w którym dołącza do niego jeszcze mniej obyty w F1 Sirotkin, szanse zespołu na jakikolwiek awans w klasyfikacji konstruktorów drastycznie maleją. Nie wiadomo, na jak długo została podpisana umowa z rosyjskim kierowcą. Pewne jest, że Robert Kubica nie rezygnuje ze swojego marzenia, do którego intensywnie dążył i które po części już spełnił. W nagraniu Williamsa opublikowanym na Twitterze Polak potwierdza: Moim zasadniczym celem wciąż pozostaje powrót do wyścigów w Formule 1 i to [otrzymanie statusu kierowcy rozwojowego i rezerwowego] jest kolejny krok w tym kierunku. Oficjalnie potwierdzono również udział Kubicy w testach na torze w Barcelonie i innych obiektach w trakcie sezonu. Jedno jest pewne – przed sezonem 2018 wciąż mamy więcej pytań niż odpowiedzi i cokolwiek się nie wydarzy w jego trakcie, zapowiada się bardzo ciekawie. Nie tylko w kontekście walki o mistrzostwo, lecz także nowych ‒ a po części i starych ‒ twarzy, które pojawią się w padoku F1. 0
Sprostowanie: W poprzednim numerze artykuł pt. Psycholog potrzebny od zaraz został mylnie przypisany Annie Ślęzak. Prawdziwą autorką jest Katarzyna Gałązkiewicz. Za pomyłkę najmocniej przepraszam. Szef działu Sport – Adam Hugues
marzec 2018
/ Depresja w sporcie
Gdy zgasną światła Międzynarodowy sport zmaga się z poważnym problemem, który przyczynia się do załamania wielu obiecujących karier, a niekiedy stanowi przedostatni krok na drodze ku autodestrukcji. Depresja, bo o niej mowa, to choroba, która nie omija sportowców. T E K S T:
K ata r z y n a g a ł ą z k i e w i c z
badań opublikowanych przez WHO wynika, że depresja dotyka około 350 milionów ludzi na całym świecie, a wśród nich spory odsetek stanowią sportowcy. Przeczy to stereotypowemu wizerunkowi gwiazdy sportu, którą zazwyczaj postrzega się jako osobę silną, szczęśliwą i pozbawioną słabych punktów. Mit, który wykreował sportowców-herosów, u samych zawodników wytworzył wewnętrzny przymus bycia doskonałym. Nie można powiedzieć, że jest to główną przyczyną depresji, ponieważ byłoby to zbyt duże uproszczenie tak złożonego problemu. Nie ulega jednak wątpliwości, że chęć bycia perfekcyjnym za wszelką cenę może doprowadzić – prędzej czy później – do wyniszczenia, zarówno psychicznego, jak i fizycznego.
Z
Depresja, czyli co? Objawów, które charakteryzują depresję, można podać wiele. Nie jest to tylko obniżenie nastroju, o którym mówi się najczęściej. Psychiatra dr Piotr Wierzbiński w rozmowie z przedstawicielami łódzkiego oddziału NFZ wymienia także spadek energii oraz podatność na zmęczenie, które sprawiają, że chory staje się apatyczny, niewiele rzeczy sprawia mu radość, a do tego boryka się z zaburzeniami snu. Przyczynia się to do obniżonej samooceny oraz występowania innych symptomów, takich jak: utrata apetytu, pogorszenie pamięci, rozkojarzenie czy trudności w podejmowaniu decyzji. Objawom towarzyszy również lęk, którego pochodzenia medycynie wciąż nie udaje się zdiagnozować. Wybitny niemiecki skoczek narciarski Sven Hannawald, który cierpiał na depresję, poświęcił temu doświadczeniu książkę zatytułowaną Triumf, upadek, powrót do życia. Sportowiec w przejmujący sposób opisuje w niej przebieg choroby, z którą się zmagał: Byłem wrakiem człowieka. Czułem totalny niepokój i nie miałem pojęcia dlaczego. Czasem w nocy chodziłem po schodach, w górę i w dół, w górę i w dół. Wypadały mi włosy. Nie odczuwałem ani głodu, ani apetytu. Nie mogłem poskładać myśli. Czułem się potwornie, apatycznie, totalnie beznadziejnie, było mi wszystko jedno. Byłem wykończony. Totalnie pusty. Wiedziałem, że długo tak nie pożyję. Skoczek przyznał także, że w początkowych fazach choroby myślał o samobójstwie. Podkreślił, że wówczas bardzo ważną rolę odegrała dla nie-
42-43 magiel
go rodzina oraz niezwłoczna wizyta u lekarza, który pomógł mu w ostatnim możliwym momencie. Zdaniem Hannawalda specjalisty należy słuchać, nawet jeśli zaproponowane rozwiązania negatywnie rzutują na karierę czy sławę sportowca. Tym samym poruszył ważny problem stygmatyzacji, ponieważ zarówno depresja, jak i wizyty w klinikach psychiatrycznych są w powszechnym przekonaniu sprawą wstydliwą. Odbiór społeczny tego zjawiska wciąż opiera się na stereotypach, podobnie jak wyidealizowany wizerunek sportowca. Hannawald przyznał, że rzeczywistość jest daleka od funkcjonującego w społeczeństwie wyobrażenia gwiazdy sportu. Nie jest tak, że czołowi sportowcy świata są herosami nie do złamania. W końcu ciało odmawia posłuszeństwa i z czasem zaczynają się ogromne problemy ‒ stwierdził. Skoczek, mimo że z depresji wyszedł zwycięsko, to kariery, którą przerwał nagle po paśmie sukcesów w 2005 r., nigdy nie zdecydował się kontynuować.
Nadmiar szkodzi W przypadku sportowców zmagających się z depresją często mówi się o zjawisku uzależnienia od aktywności fizycznej, które jest coraz szerzej badane w psychologii sportu. Kamil Wódka, psycholog, który współpracował m.in. z kadrą skoczków narciarskich, odniósł się do problemu uzależnienia następująco: Jedną z konsekwencji tego zjawiska są zaburzenia funkcjonowania w obszarze psychicznym, które mogą objawiać się na przykład natrętnymi myślami o ćwiczeniach fizycznych, niepokojem, a w konsekwencji depresją. Jeśli jesteśmy uzależnieni od ‒ na przykład ‒ substancji psychoaktywnych, to dla wielu, również uzależnionych, zrozumiałe jest występowanie tzw. objawów odstawiennych (pojawiających się po zmniejszeniu lub odstawieniu danej substancji). Charakteryzują się one między innymi kłopotami w sferze emocjonalnej. Uzależnienie, o którym mowa, wiąże się także z zagadnieniem przetrenowania, które uważa się za jedną z możliwych przyczyn depresji. Wspomniany już dr Piotr Wierzbiński w artykule zatytułowanym Depresja w sporcie wyczynowym stwierdził, że regularny wysiłek aerobowy (bieganie czy pływanie) oraz anaerobowy (ćwiczenia szybkościowo-siłowe) może wpływać korzystnie na nastrój i niwelowanie stresu, jednak nie w przypadku sportowców wyczynowych, po-
nieważ ci narażeni są na treningi o zbyt dużej intensywności. Psychiatra uważa, że obecnie sport wyczynowy w wielu dyscyplinach stał się już niemal ekstremalnym. Poziom wydaje się tak wysoki, że tylko dojście do powszechnie niedostępnych granic możliwości pozwala osiągnąć znaczące sukcesy. Wierzbiński jest zdania, że zbyt intensywny, długi trening można porównać do przewlekłego, znacznego stresu, któremu towarzyszy obniżenie nastroju, objawami przypominające zespół depresyjny. Zmęczenie, bezsenność, spadek masy ciała, zmniejszenie motywacji, apatia, bóle ze strony narządu ruchu, upośledzenie koncentracji uwagi i pamięci – są jednakowe w obu sytuacjach. Różnica polega na tym, że w przypadku przetrenowania zmiana charakteru treningu często prowadzi do ustępowania objawów, znacznie szybszego niż w przypadku depresji. Ta również mija, lecz proces ten jest o wiele bardziej wydłużony w czasie. Bywa jednak tak, że niektóre symptomy ulegają zaostrzeniu oraz utrwaleniu, co wiąże się z poważnymi konsekwencjami i zintensyfikowaniem schorzenia.
Rozpoznać kryzys Sportowcem narzekającym na przetrenowanie, które doprowadziło do stanów depresyjnych, jest Bartosz Kurek. Siatkarz w 2015 r. ogłosił, że zmaga się z tzw. wypaleniem. Przyjmujący oprócz cierpienia na przemęczenie fizyczne skarżył się także na kryzys mentalny. W oświadczeniu opublikowanym przez Polski Związek Piłki Siatkowej Kurek przyznał, że reakcja organizmu, z jaką przyszło mu się zmierzyć na treningach tuż po przegranych igrzyskach olimpijskich w Rio, przerosła jego przypuszczenia. Zmęczenie skumulowane przez wiele lat ciągłego grania ‒ zarówno w reprezentacji, jak i w klubie ‒ zaowocowało ogólnym narastającym osłabieniem organizmu i wypaleniem psychicznym. Siatkarz przyznał, że stracił coś, co od zawsze nim kierowało, czyli pasję i chęć do gry. Doszedł do momentu, w którym stwierdził, że zdrowie i wizja długoletniej kariery są ważniejsze niż opiewający nawet na największe sumy kontrakt. Z tego powodu tuż przed rozpoczęciem sezonu klubowego zdecydował się zrezygnować z lukratywnej oferty zaproponowanej przez japoński JT Thunders. Kurek postanowił odciąć się od sportu na kilka miesięcy, co zaowocowało polepszeniem nastroju
Depresja w sporcie /e
Bieg o życie Z obszernej literatury przedmiotu wynika, że – oprócz opisywanego przetrenowania – do pojawienia się depresji dochodzi także w przypadku ciężkich obrażeń sportowych, porażek czy negatywnych przeżyć osobistych. Dodatkowo w każdym wypadku sposób postępowania i terapii musi być dopasowany do konkretnego problemu. Swego czasu za sprawą mistrzyni sportów zimowych, Justyny Kowalczyk i jej wywiadu prasowego, temat depresji wśród sportowców stał się przedmiotem licznych dyskusji. Dla wielu był to szok, że „królowa nart”, wielka Justyna zmaga się ze stanami depresyjnymi. Jednowymiarowy wizerunek kobiety z żelaza, silnej góralki, która przyzwyczaiła do okazywania sportowej złości i nieposkromionej chęci zwycięstwa, ponownie okazał się złudny. Biegaczka wyznała, że jej depresja związana jest z niepowo-
dzeniami w życiu prywatnym. Problem, z którym się zmagała, utrzymywała w tajemnicy. Tłamszenie emocji miało jednak negatywny skutek. Kowalczyk stwierdziła, że ten okres był prawdziwą katorgą: Przez cały ten zły czas starałam się zachowywać pozory. Bo mi mówiono, że tak trzeba. Udawałam, że jest najnormalniej na świecie: że są treningi, starty, a ja jestem jak zawsze kąśliwa. Biegaczka dodała, że na nieprzespane noce, gorączkę, lęki i zasłabnięcia nie pomogły nawet próby leczenia farmakologicznego: Bywały takie dni, gdy jedynym moim widokiem był sufit w pokoju. Gdy nie miałam siły ani chęci wstać z łóżka. Kowalczyk w rozmowie z „Gazetą Wyborczą” przyznała, że milczenie przypłaciła załamaniem nerwowym, a jej decyzja o szczerym wyznaniu na łamach poczytnego dziennika miała stanowić impuls do działania dla osób cierpiących na depresję.
Życie wypuszczone z rąk Ronald Reng, jeden z najwybitniejszych dziennikarzy sportowych, w książce zatytułowanej Życie wypuszczone z rąk, za którą w 2011 r. otrzymał nagrodę im. Williama Hilla, przyznawaną za najlepsze publikacje o sporcie, podjął temat depresji, której ostatnim stadium jest samobójstwo. Reng starał się jak najwierniej opisać walkę człowieka z chorobą. Skoncentrował się na tragicznej historii swojego dobrego znajomego, niemieckiego bramkarza Roberta Enkego. Dziennikarz przekonywał, że myśli samobójcze są częścią depresji, a samobójstwo rodzajem eskapizmu: Mózg chemicznie nie pracuje normalnie, chory nie jest w stanie myśleć pozytywnie, odbierać jakichkolwiek pozytywnych sygnałów. Dlatego pojawia się natrętna myśl o ucieczce od tej choroby, ucieczce, którą jest samobójstwo. Piłkarz w swoim pamiętniku sporządzał notatki, w których przyznawał się do myśli samobójczych. Uskarżał się na niemożliwy do oddania ból, doprowadzający do obłędu. Szukał pomocy u terapeutów i był świadomy swojej choroby. Jednak cierpienie, które towarzyszyło mu nieustannie, okazało się nie do
przezwyciężenia. Enke postanowił odebrać sobie życie. Zginął na przejeździe kolejowym, w jednej z niemieckich wsi. Równie tragicznych przypadków jest niestety więcej. Tylko w 2009 r. na swoje życie targnęli się także: kanadyjski pięściarz Arturo Gatti, irlandzki bokser Darren Sutherland, Dimitri de Fauw, belgijski kolarz, a także Polacy ‒ piłkarze Mirosław Staniek i Sławomir Rutka. Wszyscy zmagali się ze stanami depresyjnymi. Liczba samobójstw popełnionych z powodu depresji uświadamia, że jest ona chorobą śmiertelną. Równie poważną jak nowotwór.
Powroty z bezdroży Wielu kibiców zastanawia się, czy sportowcom, którym udało się pokonać depresję, będzie dane powrócić na sportowy szczyt. Czy w przypadku tak poważnej choroby jest to jeszcze możliwe? Wspomniany już psycholog sportu Kamil Wódka odniósł się do tego pytania, twierdząc, że jest to bardzo złożony problem, którego nie da się potraktować jednoznacznie. Wpływ na decyzję może mieć szereg czynników, takich jak konstrukcja psychiczna człowieka, dynamika procesu zaburzeń oraz otrzymane wsparcie ‒ zarówno profesjonalne, jak i to od najbliższego otoczenia. Specjalista dodaje, że kryzys, jaki spotyka chorego, jeżeli zostanie pozytywnie przepracowany, potrafi go rozwinąć w kontekście tego, z czym przyjdzie mu radzić sobie w przyszłości. Psycholog wskazuje na analogię do słynnego powiedzenia co cię nie zabije, to cię wzmocni, które może stanowić promyk nadziei dla wszystkich ludzi zmagających się z depresją. Podobne przesłanie płynie z anegdoty opowiedzianej przez Svena Hannawalda, który na łamach swojej autobiografii stwierdził: Siedziałem kiedyś nad brzegiem jeziora i przyglądałem się żaglówkom. Pomyślałem, że to zabawne, że choć wiatr wieje z jednego kierunku, łódki żeglują w różnych kierunkach i z różną szybkością. Ale podobnie jest z życiem każdego z nas. Wszystko leży w naszych rękach. Nie mamy wpływu na wiatr, ale możemy inaczej ustawić żagle. 0
fot. Lukas Rychvalski/pixabay
i sezonem spędzonym w barwach PGE Skry Bełchatów. Z podobnym problem zmagał się inny siatkarz – Matthew Anderson. Zawodnik reprezentujący barwy Zenitu Kazań w 2014 r. zawiesił karierę, bo jak stwierdził, był zmęczony siatkówką. Anderson na łamach prasy oświadczył: Odkąd zacząłem grać profesjonalnie, prawie nie widuję się ze swoją rodziną. Z tego powodu czuję się nieswojo i ciągle jestem w stresie. Stan trwałej rozłąki z rodziną osiągnął poziom krytyczny przed startem sezonu. Myślałem jednak, że poradzę sobie z depresją, ale nie jestem w stanie. Zdaniem trenera zespołu z Kazania, siatkarzowi towarzyszyły też zwiększona drażliwość, spadek zaangażowania podczas treningu oraz unikanie współzawodnictwa. Podobnie jak Kurek, Anderson przestał odczuwać przyjemność z wykonywanych ćwiczeń, nie sprawiały mu one tyle radości i nie dawały takiej satysfakcji jak kiedyś. Amerykanin jednak szczęśliwie uporał się ze stanami depresyjnymi. Dzięki temu, że zostały one wcześnie zdiagnozowane, w porę podjęto właściwe kroki i siatkarz po upływie roku zdecydował się na powrót do gry.
marzec 20187
SZTUKA
/ choroby psychiczne artystów
Nie mogę cię teraz przytulić, bo piszę bardzo długą wiadomość do Marcina
Szaleństwo w sztuce Poszukiwania sztuki autentycznej często prowadzą artystów do szpitali psychiatrycznych. Zaburzenia psychiczne i tworzenie sztuki łączy jedna ważna rzecz – bardzo rozwinięta wyobraźnia. T e k s t:
M A R TA N OWA KOW I C Z
y znaleźć przypadki zaburzeń psychicznych w świecie sztuki nie trzeba sięgać daleko. Wielki powrót w świadomości kulturowej świętuje Vincent van Gogh, słynny z odcięcia sobie ucha. Współcześnie ten holenderski artysta jest diagnozowany z zaburzeniami afektywnymi dwubiegunowymi. Obok niego można wymienić inne wielkie nazwiska – Edvard Munch, który w prywatnym dzienniku opisywał swoje halucynacje, ból emocjonalny, a nawet myśli samobójcze. Georgia O’Keeffe była hospitalizowana z powodu depresji, Yaomi Kusama, by poradzić sobie z halucynacjami, zaczęła je malować. Mark Rothko popełnił samobójstwo. Udręczeni artyści zdają się być szczególnie podatni na zaburzenia psychiczne, jednak tylko część badań potwierdza ten stereotyp. Potwierdzono np. większe niż przeciętne prawdopodobieństwo, że osoby z kreatywnymi zawodami mają w rodzinie kogoś z zaburzeniami dwubiegunowymi. Wciąż brak dowodów na to, że zaburzenia psychiczne czynią z kogokolwiek kreatywnego geniusza. Fascynacja chorymi psychicznie przyczyniła się jednak do powstania w latach 40. ubiegłego wieku nowego nurtu w sztuce – art brut.
B
Sztuka surowa
Nazwa art brut może kojarzyć się z alkoholem – i słusznie. Nawiązuje do bardzo wytrawnej odmiany szampana i ma się kojarzyć z czymś surowym, ale luksusowym. Jest to sztuka tworzona przez samouków, którzy często są odizolowani od społeczeństwa (przymusowo lub z własnego wyboru). Sporą częścią artystów tego nurtu są właśnie pacjenci szpitali psychiatrycznych. Jego początki sięgają ubiegłego stulecia, kiedy modna była prostota i naturalność, inspirowano się sztuką ludową i prymitywną. Zainteresowanie twórczością chorych psychicznie było kontynuacją poszukiwania czegoś prawdziwego, z większą siłą ekspresji i oddziaływania. Trudno jest zaprzeczyć autentyczności obrazów tworzonych przez schizofreników, wykonanych na polecenie mówiących do nich głosów.
40-41
Artyści naiwni
Arterapia (z ang. art therapy) jest stosunkowo nową praktyką. Sam termin został użyty pierwszy raz w latach 40. XX w., jednak proces twórczy w leczeniu wykorzystywano już znacznie wcześniej. Osoby z zaburzeniami psychicznymi zwracały się w stronę sztuki jako środka do wyrażenia siebie. Brak kontaktu ze światem artystycznym, a czasem wręcz kontakt ze światem wyimaginowanym, prowadził do zaskakujących i oryginalnych rezultatów. Adolf Wölfli (1864-1930) został zamknięty z zakładzie psychiatrycznym w związku z powtarzającymi się próbami molestowania dzieci. Zdiagnozowano go ze schizofrenią, miał omamy i był tak agresywny, że musiano izolować go od pozostałych pacjentów. W pewnym momencie pobytu w szpitalu zaczął rysować i nie skończyło się na rysunkach. Ten niewykształcony robotnik rolny stworzył powieść o długości 25 tysięcy stron, w której opowiada fabularyzowaną historię swojego życia poprzez muzykę, obrazy i słowa. Jego twórczość opisywana jest jako obsesyjnie surrealistyczna, z dużym naciskiem na symetrię i użycie koloru.
Inspirujące głosy
W 1911r. francuski górnik usłyszał głosy mówiące mu, że pewnego dnia zostanie malarzem. Postępując zgodnie ze wskazówkami, Augustin Lesage zamówił potrzebne materiały i zaczął malować. Początkowo tworzył tylko w wolnym czasie, po powrocie z kopalni – później całkowicie oddał się malarstwu. Twierdził, że to głosy kierują jego rękami i początkowo nie podpisywał swoich prac. Chociaż nie został zdiagnozowany z zaburzeniami psychicznymi, jego twórczość można zaklasyfikować do sztuki tworzonej przez schizofreników. Charakteryzuje się ona dziwacznymi formami, ścisłym wypełnianiem po brzegi kompozycji, włączaniem elementów pisma, powtarzającymi się kształtami, symbolami w danym obrazie, geometryzacją czy schematyzacją formy. W przypadku niektórych twórców mówi się nawet o olśnieniu schizofrenicznym, kiedy pod wpływem zaburzeń zaczynają tworzyć. Nie ma geniuszu bez ziarna szaleństwa powiedział Arystoteles. Współcześnie można powiedzieć, że żeby móc myśleć poza pudełkiem, pudełko musi być nieco uszkodzone. 0
tęczowe rodziny z dziećmi / to zagadnienie wcale nie jest takie trudne, tylko ja to Państwu źle tłumaczę
Szary koniec tęczy Walka o równe prawa dla osób LGBT w Polsce toczy się nieprzerwanie od kilkudziesięciu lat. Gdzieś w tym sporze kryją się tysiące tęczowych rodzin, które pragną zapewnić swoim synom i córkom szczęśliwe dzieciństwo. T e k s t:
Marcin Kruk
ena i Ewa są razem od czterech lat. Mieszkają w Lubartowie – małym mieście w województwie lubelskim, gdzie wspólnie wychowują ośmioletniego Igora, biologicznego syna Ewy z poprzedniego związku. W rodzinie obecny jest również ojciec chłopca, z którym Igor spędza co drugi weekend. Życie Leny, Ewy i Igora niewiele różni się od funkcjonowania typowej rodziny. Ewa i Lena pracują, a Igor chodzi do miejscowej podstawówki. Wszyscy wiedzą o tym, że jesteśmy razem, bo to jest małe miasto i tutaj bardzo ciężko jest cokolwiek ukryć, nawet jeśli by człowiek chciał. My oczywiście nic ukrywać nie chcemy, żyjemy tu spokojnie, otwarcie – mówi Lena. Chociaż mogłoby się wydawać, że w tak małym mieście społeczeństwo jest mniej tolerancyjne, to przykład Lubartowa pokazuje coś innego. Jeśli chodzi o obcych ludzi dookoła nas, czyli sąsiadów czy innych rodziców dzieci z klasy, wszystko jest jak najbardziej w porządku. Obecnie mieszkamy w bloku, w którym większość mieszkańców to emeryci i naprawdę nikt nie ma z nami problemu, wszyscy są bardzo sympatyczni, a wydaje mi się, że raczej zdają sobie sprawę, że jesteśmy razem. Nie zetknęłam się tu jeszcze z jakąkolwiek homofobią – przyznaje. Igor nie widzi w swojej rodzinie nic nadzwyczajnego. On jest w takiej sytuacji, odkąd ma cztery lata, więc nawet nie pamięta, co było, zanim pojawiłam się w rodzinie. Czasami zadaje różne pytania, ale wtedy wszystko mu dokładnie tłumaczymy, niczego przed nim nie ukrywamy – do-
L
daje Lena. Nigdy też nie słyszałam, żeby miał ze względu na nas jakiekolwiek problemy w szkole i mam nadzieję, że nigdy ich nie będzie miał.
Iwona i Magda Iwona rozstała się z mężem cztery lata temu. Wcześniej mieszkała w Niemczech, po rozpadzie związku ze względu na sytuację materialną wróciła z dziećmi do Polski. Magdę poznała przez internet. Teraz wraz z nią wychowuje dwójkę synów z poprzedniego małżeństwa. Na razie to związek na odległość – Iwona wraz z dziećmi mieszka w Warszawie, jej partnerka
w Birmingham. Do Polski przylatuje co dwa tygodnie na weekend. Dzieci spędzają ze swoim ojcem, cudzoziemcem, niektóre święta i weekendy, a także część wakacji. Resztę czasu przebywają w Warszawie, gdzie mieszkają i uczą się. Synowie Iwony dobrze odnajdują się w nowym modelu rodziny. Świetnie dogadują się z partnerką mamy, chętnie spędzają z nią czas. Na samym początku rozmawiałam o tym
ze starszym synem, powiedziałam, że teraz będę z kimś i to będzie kobieta. On był bardzo pozytywnie nastawiony do tego, bo kiedyś mieszkaliśmy w Stanach i tam naszymi przyjaciółkami była para lesbijek, które bardzo polubił. Dlatego nawet ucieszył się, że teraz jego mama będzie właśnie w takim związku – wspomina.
Weronika i Sara Weronika poznała swoją obecną partnerkę w pracy, cztery lata po rozstaniu z mężem. Z przelotnej znajomości zrodził się już ponaddwuletni związek. Teraz kobiety mieszkają razem i wychowują wspólnie siedmioletniego Szymona, syna Weroniki z poprzedniego małżeństwa. Opiekę nad chłopcem sprawują na przemian z ojcem – jeden tydzień Szymon spędza z nimi, drugi u niego. Na początku mój były mąż nie mógł oswoić się z sytuacją, między nami zdarzało się dużo konfliktów. Na szczęście z biegiem czasu sytuacja się ostudziła. Teraz jesteśmy po rozwodzie i dogadujemy się bardzo dobrze, od czasu do czasu spotykamy się nawet na wspólny obiad. Kobiety nie ukrywają przed znajomymi, że są razem i wspólnie wychowują dziecko. Nie muszą. Mieszkają w dużym mieście, otaczają się ludźmi, którzy to w pełni akceptują. Weronika wspomina, że nie spotkała się osobiście z jakąkolwiek homofobią ani ze strony otoczenia, ani rodziny. Moja mama wie, że mieszkam z dziewczyną, bardzo ją lubi i nie ma nic przeciwko – mówi kobieta. W rodzinie Sary sytuacja jest jeszcze prostsza, ponieważ w Hiszpanii, z której pochodzi, to codzienna sytuacja. 1
marzec 2018
/ tęczowe rodziny z dziećmi
Bo jesteś lesbijką
Krzywdzisz dzieci
Niestety Lena i Ewa żyją w mniej przyjaznym otoczeniu. Lena wspomina, że nigdy nie spotkała się z negatywną reakcją swojej rodziny na to, że jest lesbijką i wychowuje dziecko z inną kobietą. Sprawa prezentuje się inaczej od strony rodziców jej partnerki. Mama Ewy jest homofobem, nie da się tego inaczej nazwać. Pracuje na stanowisku sprzątaczki w szkole, do której chodzi Igor. I o ile nauczyciele w pełni akceptują tę sytuację, o tyle mamie Ewy i innym paniom sprzątającym wyraźnie ona przeszkadza. Jak
Te obce – tak dzieci Iwony nazywa matka jej partnerki mieszkająca w małej miejscowości w południowo-wschodniej Polsce. Bezrodzajowo, bezimiennie. To, że jej córka związała się z kobietą i że tamta ma dwoje dzieci, było dla niej nie do zaakceptowania. Dochodziło nawet do tego, że mama Magdy przez kilka godzin krzyczała na nią, obrażała, twierdziła, że my ją wykorzystujemy i że powinna sama mieć dzieci, a nie wychowywać obce. Wygłaszała negatywne komentarze na temat mnie i moich dzieci pomimo tego, że nawet nas nie znała – dodaje kobieta. Zupełnie
orientacji. Dzięki temu, że mieszka w innym mieście niż większość rodziny, ten zakaz nie jest dla niej w dużym stopniu odczuwalny. Bardziej przykre dla niej zawsze było nastawienie rodziców do jej dzieci oraz partnerki. Ciągle słyszałam od rodziców, że krzywdzę ich i swoje dzieci. Nie siebie, nie Magdę, ale przede wszystkim dzieci – jak one poradzą sobie w szkole, jak ja je wychowam. Pojawiały się również agresywne słowa. Aby relacje między jej rodzicami a partnerką się poprawiły, Iwona doprowadzała do spotkań. Jednak mimo że podczas nich panowała zawsze przyjazna atmosfera, nic to
tylko pojawię się w szkole, czuję, jak wszystkie na mnie patrzą, jakbym była jakąś superatrakcją, co jest bardzo niekomfortowe – przyznaje Lena. Według niej wynika to właśnie z tego, że mama jej partnerki szerzy o nich negatywne opinie wśród swoich współpracowników. Lena dodaje, że relacje między Ewą a jej matką są napięte i często spotykają się z jej strony z negatywnymi komentarzami na swój temat. Kiedyś doszło do tak absurdalnej sytuacji, że gdy kilka lat temu Igor miał ospę, Ewa otrzymała telefon od matki z tekstem: „Igor ma ospę dlatego, że jesteś lesbijką!”.
nie docierało do niej, że właśnie w ten sposób może mieć wnuki. Co prawda nie biologiczne, ale przecież jesteśmy rodziną. Raz doszło nawet do sytuacji, że matka Magdy zagroziła kompletnym zerwaniem z nią kontaktu. Moja partnerka wręcz dostała od niej zakaz pojawiania się na święta Bożego Narodzenia w domu – dodaje Iwona. Moi rodzice również nie mogli pogodzić się z tym, że mają córkę lesbijkę. To był dla nich duży szok, bo nie dość, że rozwód, to jeszcze to – kontynuuje Iwona. Gdy zrobiła swój coming out, rodzice zabronili jej informować pozostałych członków rodziny o swojej
nie zmieniło – sytuacja wcale się nie poprawiła, a według kobiety jest tylko coraz gorzej. Gdy kilka miesięcy temu zmarł ojciec Iwony, mama zabroniła jej przyjść na pogrzeb z Magdą. Skomplikowana jest również relacja Iwony z ojcem jej dzieci. Mój były mąż jest do mnie bardzo wrogo usposobiony. Mimo że dzieci bardzo lubią moją partnerkę i wręcz ciągle pytają, kiedy znów przyjedzie, to on próbuje je w jakiś sposób do nas źle nastawiać – mówi Iwona. Niestety na słowach się nie kończy. Kilka miesięcy temu były mąż kobiety wniósł również w sądzie pozew o opiekę nad dziećmi, mimo że sprawa zo-
46-47
tęczowe rodziny z dziećmi /
stała już wcześniej uregulowana przez sąd niemiecki i prawa do opieki zostały przyznane po równo. Teraz były mąż Iwony stara się o pełnię praw rodzicielskich, gdyż jego zdaniem związek Iwony i Magdy źle wpływa na dzieci. Kobieta zwraca uwagę na różnice w prawie między Polską a Niemcami. To właśnie na nich opiera się były mąż. Jeśli rozprawa odbyłaby się w Polsce, wiem, że kwestia mojej orientacji wyjdzie na pierwszy plan i będzie obrócona przeciwko mnie. W Niemczech nie grałoby to absolutnie żadnej roli w podjęciu decyzji przez sąd – dodaje.
Żelazna kurtyna Zaczyna się od drobiazgów – spojrzeń na ulicy, gdy para trzyma się za ręce, nieskrywanego zdumienia na twarzy ludzi dookoła. Kończy na poważnych trudnościach w codziennym funkcjonowaniu tęczowych rodzin. W zeszłorocznym raporcie ILGA (International Lesbian, Gay, Bisexual, Trans and Intersex Association) pod względem równouprawnienia osób LGBTI Polska zajęła przedostatnie miejsce wśród krajów Unii Europejskiej. Podczas gdy w ciągu ostatnich lat w innych krajach Unii sytuacja osób nieheteroseksualnych ulegała stałej poprawie, według wyników raportu w Polsce z roku na rok ta kwestia wygląda coraz gorzej. Ludzie będący w związkach z osobami tej samej płci nie mogą sformalizować swojej relacji, co wiąże się z brakiem możliwości m.in. materialnego zabezpieczenia na wypadek śmierci, objęcia partnera/partnerki ubezpieczeniem zdrowotnym czy też wspólnego wzięcia kredytu. Tęczowe rodziny napotykają często problemy w zakresie służby zdrowia, np. z dostępem do informacji o stanie najbliższej osoby czy też z decydowaniem o jej leczeniu. Lista utrudnień i przeszkód formalnych jest długa. Pary jednopłciowe mają możliwości obejścia części przeszkód prawnych za pomocą upoważnień, oświadczeń oraz aktów notarialnych. Te jednak często wiążą się z dużymi kosztami oraz pomagają jedynie w ograniczonym stopniu i nie zawsze są respektowane. Przykładowo w sytuacji awaryjnej rodzic społeczny (czyli osoba wychowująca dziecko i niebędąca jej rodzicem biologicznym) nie może podpisać zgody na wykonanie zabiegu medycznego u dziecka lub przyjęcia danej metody leczenia, dopóki nie posiada upoważnienia od rodzica biologicznego. Takie upoważnienie jednak nie może mieć charakteru ogólnego (tj. zezwalać na decydowanie o wszystkich sprawach związanych z leczeniem dziecka), ale musi ściśle określać zabieg lub metodę postępowania w danej sytuacji. Ponadto musi być sporządzone w formie aktu notarialnego. Ta komplikacja jest szczególnie problematyczna, gdy kluczową rolę odgrywa czas.
Pod względem formalnym mama Magdy ma rację. W świetle polskiego prawa dzieci jej partnerki, Iwony, są dla niej zupełnie obce. W przypadku, gdy para jednopłciowa wychowuje małe dzieci, przeszkody prawne nie są jeszcze tak odczuwane. Często dopiero w przyszłości, gdy pojawia się więcej spraw do załatwienia od strony formalnej, tęczowe rodziny napotykają wiele trudności. W wielu innych europejskich krajach ta kwestia wygląda zupełnie inaczej. Kiedy jesteśmy z Sarą w Hiszpanii, możemy zachowywać się otwarcie, tak jak każda heteroseksualna para. W Polsce nawet nieświadomie trochę się z tym kryjemy. Co prawda trzymamy się za ręce np. na ulicy, ale myślę, że nie zawsze jesteśmy kodowane jako para. Widok dwóch mężczyzn byłby bardziej kontrowersyjny – opowiada Weronika. Niestety wyczuwamy ostatnio bardziej napiętą atmosferę w kraju i pojawia się dużo więcej doniesień o atakach na tle homofobicznym niż dwa lata temu – dodaje. Chociażby przez to żyje nam się trudniej. Mamy świadomość, że skoro innych to dotyka, to dlaczego miałoby nie dotknąć nas.
Jeśli rozprawa o opiekę nad dziećmi odbyłaby się w Polsce, wiem, że kwestia mojej orientacji wyjdzie na pierwszy plan i będzie obrócona przeciwko mnie. W kierunku zmian Środowiska LGBT stwierdzają jednogłośnie: aby tęczowym rodzinom w Polsce żyło się lepiej, potrzeba wielu zmian. Konieczna jest nie tylko walka z homofobią, lecz także uregulowanie licznych kwestii prawnych. Myślę, że w dużym stopniu pomagają coming outy znanych osób, a także zwykłych ludzi. Wielu nie zdaje sobie sprawy z tego, że w ich otoczeniu znajdują się nieheteroseksualni. Kiedy w gronie znajomych pojawiają się takie osoby, przestajemy patrzeć na ludzi przez pryzmat ich orientacji – twierdzi Weronika. Dla Leny najważniejszą kwestią jest legalizacja jej związku. Ja po prostu chciałabym mieć pewność tego, że jestem w jakikolwiek sposób prawnie zabezpieczona w związku z moją partnerką. Również ze względu na Igora chciałabym, żeby była możliwość zatwierdzenia mnie jako trzeciego rodzica. To by nam znacznie ułatwiło życie – przyznaje kobieta. Według Iwony same zmiany prawne, chociaż są bardzo potrzebne, nie pomogą, jeśli nie będą połączone z akcją edukacyjną w szkołach,
gdzie dzieci od początku będą uczone, że ludzie są różnorodni i że to jest w porządku. Potrzebnych jest wiele rozwiązań prawnych. Nie tylko wprowadzenie związków partnerskich, lecz take również uregulowanie adopcji dzieci przez rodziców społecznych – żeby drugi rodzic, który jest w związku z rodzicem biologicznym, miał możliwość adoptowania dziecka i żeby to się jakoś liczyło w polskim prawie. Kobieta podaje przykład: gdyby jej partnerka urodziła dziecko, nie przysługiwałoby im nawet 500+, gdyż formalnie byłoby ono jej pierwszym dzieckiem. Dodaje: Kampania Przeciw Homofobii oraz inne organizacje pozarządowe mają przygotowane starannie opracowane projekty takich ustaw. Tylko co z tego, skoro polski rząd ich nie respektuje?. Przez ostatnie lata przez Sejm przechodziło kilkanaście projektów ustaw o związkach partnerskich. Wiele partii w celu uzyskania poparcia społecznego ściga się w obietnicach, że wreszcie zajmie się tą kwestią. Jednak wciąż brak ustawy, która regulowałaby sytuację prawną osób LGBT.
Rodziny lepsze i gorsze Bardzo chciałybyśmy mieć w przyszłości drugie dziecko, ale niestety w takim wypadku któraś z nas musiałaby w świetle polskiego prawa zdecydować się na samotne macierzyństwo, a to bardzo skomplikowana sprawa – mówi Lena. Zapewnienie dzieciom jak najlepszej przyszłości to priorytet każdego rodzica. Iwona wspomina, że rozważała ponowną emigrację. Do Polski wróciłam trzy lata temu, ale gdy widzę w wiadomościach, co się dzieje, czasami mam ochotę już wyjechać. W Anglii na pewno żyłoby się nam lepiej, ale tutaj jesteśmy w lepszej sytuacji materialnej – przyznaje. Zostaje w Polsce. Jej partnerka planuje powrót z Wielkiej Brytanii, wtedy już na stałe zamieszkają razem. Kobieta podkreśla, że chciałaby zapewnić jak najlepszą przyszłość swoim dzieciom, pomimo niesprzyjającej sytuacji w Polsce. Bardzo zależy mi na tym, żeby wychować je w otwartości. Ja nie wstydzę się tego, kim jestem i mam nadzieję, że one też nigdy nie będą się tego wstydziły. Weronika planuje w przyszłości kolejne dziecko. Jednak nie wyobraża sobie decyzji o zostaniu homorodzicem w Polsce – wraz z partnerką musiałyby podjąć decyzję o adopcji lub in vitro, a to w kraju nad Wisłą jest bardzo trudne. Podziwiam wszystkie pary, które mimo wszystko podejmują te kroki – mówi. Dlatego planuje przeprowadzkę do Hiszpanii. Na emigrację decyduje się wiele tęczowych rodziców. Często idą ścieżką Weroniki i podejmują decyzję o kolejnym dziecku już nie w Polsce, ale gdzieś, gdzie będą mieć takie same prawa jak inni rodzice. Gdzieś, gdzie od strony formalnej ich dzieci będą dla nich kimś więcej niż obcymi. 0
marzec 2018
/ teatr w sercu miasta Stara ekipa pozdrawia nową ekipę
Spamalot
fot. Yvette de Wit / CC
czyli Monty Python i Święty Graal
Musical Spamalot, oparty na kultowym filmie Monty Python i Święty Graal łamie konwencję spokojnego spektaklu i zabiera widza w podróż do krainy kompletnego absurdu wywołującego salwy śmiechu. Jego przeniesienia na polską scenę podjął się Śródmiejski Teatr Muzyczny. r o z m aw i a ł a :
n ata l i a s awa l a
magiel: Jakie są początki Śródmiejskiego Teatru Muzycznego? Skąd wziął się pomysł na taką inicjatywę?
Jak wygląda kształtowanie ekipy musicalowej? Czy obowiązują jakieś granice wieku dla osób, które przyjmujecie?
antoniusz dietzius: Wszystko zaczęło się w 2009 r. od inicjatywy Zarzą-
Podstawą stworzenia zespołu jest przesłuchanie i trójetapowy casting. Każdy kandydat powinien posiadać umiejętności z zakresu aktorstwa, ruchu scenicznego i śpiewu. Nie wymagamy oczywiście, by taka osoba była idealna, predyspozycje w każdej z tych dziedzin musi jednak mieć. Szkoła aktorska trwa cztery lata, my natomiast mamy tylko około 10 miesięcy, żeby przygotować członka zespołu do stanięcia na deskach sceny i – co by nie mówić – reprezentowania wtedy poziomu nieodstającego od początkującego aktora profesjonalnego. Jeżeli chodzi o granicę wieku wykonawców, to zazwyczaj nie pracuję z ludźmi poniżej 15 r.ż. Górny pułap natomiast określają licencjodawca i prawa licencyjne.
du Dzielnicy Śródmieście m.st. Warszawy. Mając na uwadze ogromne zainteresowanie wszelkimi warsztatami musicalowymi w stolicy i ich niedostateczną jak na popyt liczbę, wyszedł on z propozycją zorganizowania amatorskiego teatru muzycznego. W projekt zaangażowany został Młodzieżowy Dom Kultury im. W. Broniewskiego przy ul. Łazienkowskiej, a pierwszą wystawianą sztuką miał być Footloose. Przeszkodą ku realizacji okazały się prawa autorskie oraz licencja tytułu, co doprowadziło do poszukiwania innej, zastępczej idei mającej napędzić projekt. Kiedy powstawał pomysł Śródmiejskiego Teatru Muzycznego, ja sam, studiując jeszcze na Akademii Muzycznej w Gdańsku, prowadziłem grupę teatralną pod Radomiem. Wystawiałem tam wtedy autorski musical Lato miłości oparty na dwudziestu utworach muzycznych z lat 60. i 70. klimatu Woodstock – Monterey, Beatlesów czy Rolling Stonesów, powstały we współpracy z Dariuszem Szewcem – kozienickim muzykiem i animatorem kultury. O tym projekcie dowiedziała się dyrekcja Młodzieżowego Domu Kultury, która zadzwoniła do mnie z ofertą współpracy przy prowadzeniu teatru w Warszawie (z równoczesnym przeniesieniem Lata miłości na deski stolicy). Przystałem na ich propozycję i w ten sposób objąłem stery reżyserskie Śródmiejskiego Teatru Muzycznego. Pomysł na stworzenie takiej grupy w Warszawie okazał się trafiony – pierwszy tytuł przyciągnął bardzo dużą liczbę młodzieży chętnej do pracy przy musicalu. Było to dla mnie oraz pomysłodawców dużą radością i dało nadzieję na kontynuowanie naszej pracy.
48-49 magiel
Czy macie trudności z uzyskaniem licencji musicalowej? Jak wygląda taki proces z perspektywy kierownika artystycznego teatru? Na początku rzeczywiście mieliśmy duże problemy z licencjami. Było to związane z małą popularnością młodzieżowych teatrów musicalowych w naszym kraju – wtedy nikt w zasadzie nie starał się o zdobycie tego typu praw w Polsce. Zazwyczaj wszystkie ustalenia bazują na Londynie lub Nowym Jorku – to one dysponują większością przedstawień wystawianych w Europie i na świecie. Przygotowując w czwartym sezonie trwania projektu musical Jesus Christ Superstar dostaliśmy wraz z librettem kredyt zaufania od agencji reprezentującej prawa do musicali sir Andrew Lloyda Webbera. Pomimo drobnych kontrowersji z racji tematu, projekt okazał się trafiony i po jego premierze zniknęła pierwsza bariera w bliższym kontakcie z większymi licencjodawcami. Przełom nastąpił w szó-
teatr w sercu miasta /
stym sezonie, przy produkcji Miss Saigon – po jej sukcesie nie mieliśmy już większego problemu z dostępnością praw. Zeszłoroczny Footloose i jego licencja przyszła nam dlatego bardzo łatwo, tym bardziej tegoroczny Spamalot. Trochę walczyliśmy o prawa do najbliższego, dziesiątego sezonu, udało nam się je jednak otrzymać. Tytuł pozostanie jeszcze owiany tajemnicą, ale mogę już dziś zagwarantować, że będzie to duże wydarzenie. Musical, który będziemy przygotowywać, jest bardzo popularny wśród młodzieży, mam nadzieję, że chętnych na przesłuchania będziemy mieli mnóśtwo.
W tym roku postawiliście sobie dość ambitne zadanie stworzenia własnej wersji musicalu Spamalot. Gdybyś miał wybrać trzy przymiotniki, które określają ten projekt, to jakie by one były? Widowiskowy, przezabawny i oryginalny. Spamalot jest tytułem mało znanym w Polsce. Był wystawiany w 2010 r. w Teatrze Muzycznym im. D. Baduszkowej w Gdyni – tam odbyła się polska prapremiera, która szybko wypracowała sobie renomę oryginalnej i odważnej w swym absurdalnym humorze. W tym roku pracujemy na pierwotnym przekładzie Bartosza Wierzbięty, który znany jest z napisania polskiej wersji dubbingu m.in. Shreka czy Madagaskaru. W jego pracach nie ma przypadkowości – bardzo dobrze potrafi dobrać poszczególne słowa tak, by oddały atmosferę oryginalnego dzieła. Rewelacyjna robota, jaką wykonał, przekładając brytyjski humor Spamalotu na polskie realia, jest widoczna nawet teraz na próbach, gdy my, tworząc spektakl i ustawiając dialogi, zaśmiewamy się nad librettem w niebogłosy. Liczymy, że taką samą reakcję wywołamy u naszych widzów.
Macie w tym roku dużo młodego narybku, a produkcja jest bardzo wymagająca – częste zmiany scenografii, ogromne zaangażowanie ruchowe. Jak sobie z tym radzicie?
konaniu kostiumów, których sami byśmy nie stworzyli (przede wszystkim chodzi tu o zbroje dla rycerzy). Resztę jednak – rekwizyty i scenografię – budujemy sami. Za to zadanie jest odpowiedzialna grupa nazwana przez nas żartobliwie Scenografia Okrągłego Stołu (w skrócie SOS), w skład której wchodzą osoby chcące zaangażować się w dodatkowy sposób w produkcję i mające na to czas.
Kto koordynuje sukcesywne tworzenie scenografii? Ja sam, ponieważ jestem ogromnym pasjonatem teatru, nie tylko jeśli chodzi o strefę stricte reżyserską, aktorską, lecz także produkcyjną. Uwielbiam oglądać od zaplecza pracownie techniczne, widzieć zmiany scenografii czy to, jak jest ona wykonana – to jest budowanie całej magii spektaklu. Bycie widzem i jego przygoda z teatrem zaczyna i kończy się w obszarze widowni. Nasza perspektywa jest o wiele szersza – jako ekipa teatralna mamy szansę zobaczyć, jak sztuka się rodzi, a potem jak jest realizowana na scenie. W naszej siedzibie systematycznie spotykamy się, by stworzyć warstwę nośną spektaklu, a to, że sami pracujemy na własny sukces, dodaje nam skrzydeł. Tak naprawdę cała praca realizacyjna jest tylko kwestią tego, by chcieć coś osiągnąć – sposoby na wykonanie znajdą się zawsze. Właśnie na tym polega teatr: gdy ma się marzenie, trzeba tylko znaleźć sposób na jego zrealizowanie, niezależnie od budżetu, jakim się dysponuje.
Czy miałeś jakieś obawy związane ze Spamalotem? Bądź co bądź jest to dość kontrowersyjny spektakl. Myślisz, że polska widownia zrozumie wybór tego dzieła? Co roku wybierając tytuł, zastanawiam się, czy pewne tematy mogą przejść. W Spamalocie znajduje się rzeczywiście kilka kontrowersyjnych dialogów. Na przykład, podczas finału pierwszego aktu oglądamy scenę, w której Brytyjczycy przychodzą pod zamek Francuzów i są przez nich zniesławiani w bardzo perwersyjny sposób. Takie elementy mogą wydawać się sporne, ale moim zdaniem nie powinny być brane na poważnie. Teatr to po prostu sztuka, a my jesteśmy jej wykonawcami, więc liczę tu na montypythonowskie zmrużenie oka przez widza. Wszyscy mamy dobrze się bawić.
Jedyny ewentualny problem stanowiło obsadzenie roli krowy. To postać epizodyczna, jej charakter jest jednak dość nietypowy.
Ten tytuł może stanowić trudność dla aktora amatora. Zagranie tego typu ról wymaga ogromnej świadomości – nie tylko siebie i swojego ciała, lecz także sceny i otoczenia naszej postaci. Nic nie może być tutaj pozostawione przypadkowi. Jesteśmy jednak na zaawansowanym etapie przygotowań. W pracy nad tym dziełem każda kolejna próba doprowadza do lepszego zrozumienia sceny, wyłapania żartów i oswojenia się z nimi, dlatego w tym roku postawiłem sobie poprzeczkę wysoko – chcę jak najszybciej naszkicować spektakl. Na szczęście mamy bardzo zdolny zespół. Poza częścią damską w zespole mamy również liczną reprezentację mężczyzn, co przedtem rzadko nam się zdarzało. Spamalot to widowiskowy tytuł, wymagający wiele pod kątem scenografii i kostiumów. Nie dość, że akcja osadzona jest w epoce średniowiecza, która wymaga od nas konkretnej warstwy kostiumowej czy rekwizytowej, to niełatwa jest również sama muzyka. Musical opiera się na dwudziestu utworach utrzymanych w przeróżnych stylistykach – od piosenek country przez klimaty żydowskie po sceny rewiowe. Wymaga to ogromnego wysiłku wokalnego i aktorskiego ze strony wykonawców. Jestem jednak o nie spokojny – o ile wyśmiejemy się wystarczająco na próbach.
Jak wygląda kształtowanie takiego spektaklu od podstaw? Do czego przywiązujesz największą wagę? Tak jak wspomniałem, bardzo ważną kwestią przy tej produkcji jest warstwa wizualna. W tym roku mamy zaangażowaną pracownię krawiecką jednego z największych teatrów w Warszawie, pomagającą nam w wy-
Czy mieliście kłopoty z doborem obsady? Jedyny ewentualny problem stanowiło obsadzenie roli krowy. To postać epizodyczna, jej charakter jest jednak dość nietypowy. Każdy z aktorów, którym proponowaliśmy tego typu rolę, obawia się wystrzelenia z katapulty i upadku na scenę. Do roli musimy skonstruować specjalną umowę pozwalającą na loty na wysokości, potrzebujemy również konkretnych badań lekarskich. Mamy już „królika trojańskiego”, ćwiczymy wdzięczną scenę z Prawie Martwym Fredem i skupowaniem trupów, postawiliśmy ostatnio konstrukcję zamku, którą zaczniemy teraz obudowywać… Dużo pozostało jeszcze do zrobienia, jest to jednak praca, która daje nam wszystkim ogromną frajdę. Spamalot okazał się znakomitym pomysłem dla młodych wykonawców. Liczymy, że razem pokażemy potencjał tego tytułu polskiej widowni. 0
Antoniusz Dietzius Kierownik artystyczny i reżyser w Śródmiejskim Teatrze Muzycznym. Pomysłodawca powrotu na scenę spektaklu Spamalot , którego premiera odbędzie się 20 czerwca w Teatrze Palladium. Informacje o limitowanych darmowych wejściówkach zostaną udostępnione na stronie fb.com/spamalotmusical2018.
marzec 2018
/ artystyczna strona miasta
Duperelki w stołecznym krajobrazie Jakiś czas temu Łukasz Warzecha pisał na Twitterze, że przedstawiciele ruchu Miasto Jest Nasze chcą mu robić z miasta wieś (deptaki, rowerki, duperelki, ławeczki). A jak wiadomo, od duperelek gorsze są już tylko artystyczne duperelki. anna gierman
i to rzeźba, ni architektura – instalacje w przestrzeni miejskiej nie dają się łatwo przyporządkować tradycyjnym podziałom w ramach sztuk wizualnych. Mogą przybierać różną formę, być stałe albo tymczasowe, interaktywne albo służące tylko do oglądania. Zwykle łączy je jednak podobny cel – sprowokowanie zmiany.
nych i interesów społecznych. Przestrzenie nakładają się tam na siebie, ale się ze sobą nie łączą. Dotleniacz miał być czynnikiem przełamującym ten niezręczny impas. Istniał tylko przez kilka miesięcy, ale już w latach 2009–2011, w ramach rewitalizacji placu, stworzono w jego miejscu skwer, który stał się przedłużeniem integrującego lokalną społeczność Dotleniacza.
Chmura upamiętnienia
Niespodziewana okupacja
Pierwsze szlaki takiej formy działalności przecierał między innymi architekt Jacek Damięcki, twórca dwóch mikroinstalacji wkomponowanych w drugiej połowie XX w. w przestrzeń Warszawy. Prezentowana w 1974 r. wystawa terenowa Warszawa XXX stanowiła przegląd osiągnięć miasta. W celu jej realizacji Damięcki poprowadził kładkę nad jezdnią rozdzielającą dwa fragmenty placu Piłsudskiego (wtedy placu Zwycięstwa). To na niej odbywała się prezentacja. W latach 70. była to największa dotychczas inicjatywa tego typu w Polsce. Artysta powrócił 20 lat później z kolejnym projektem przystosowanym do przestrzeni miejskiej – instalacją Chmura. Czarna płachta ze spadochronowego jedwabiu, rozpięta na rzędach drewnianych żerdzi, zawisła nad placem Piłsudskiego. Miała upamiętniać 50. rocznicę zmierzchu powstania warszawskiego, którego Damięcki był uczestnikiem.
Jedno z oryginalniejszych działań w przestrzeni Warszawy zaprezentował kolektyw EXYZT, zagospodarowując na lato teren fontanny przy placu na Rozdrożu. Miejsce to na co dzień pozostaje puste z racji utrudnionego dostępu (jest ze wszystkich stron otoczone jezdnią) i bliskiego sąsiedztwa ruchliwej Trasy Łazienkowskiej. W 2011 r. w basenie fontanny wylądowało UFO (Unexpected Fountain Occupation). Okupacja miała charakter imprezowo-artystyczny, do spodka otoczonego leżaczkami i basenem można było przyjść potańczyć, posłuchać muzyki na żywo czy obejrzeć film. Organizatorom udało się chociaż na chwilę ożywić mało uczęszczany teren. Chcemy budować nowe światy, gdzie fikcja jest rzeczywistością. Chcemy zachęcać do kreatywności, refleksji, odnawiania stosunków międzyludzkich – tłumaczyli w Polskim Radiu. W ramach realizacji ostatniego punktu odbyła się potańcówka dla seniorów – grupy społecznej, dla której przeznaczone jest niewiele wydarzeń i atrakcji. Plac na Rozdrożu postanowiono ożywić także w inny sposób. W ramach akcji 0,5 koloru Justyny Wencel i Marcina Chomickiego pomalowano barierki w jego okolicy, wprowadzając nowe barwy w miejsce niedawnej szarości. Ich percepcja ulega zmianie w zależności od oświe-
N
„Dotleniony” plac Grzybowski Po 2000 r. projekty realizowane w przestrzeni miejskiej stały się nieco popularniejsze. W 2007 r. Joanna Rajkowska, pomysłodawczyni ustawienia palmy na Alejach Jerozolimskich, zaprezentowała światu swój Dotleniacz. Sztuczny staw wzbogacony tlenem został zainstalowany na placu Grzybowskim i służył lokalnej społeczności przez wakacje. Jak tłumaczyła autorka, plac ten jest miejscem styku wielu porządków architektonicz-
50-51 magiel
tlenia i szybkości przemierzania trasy. Również Pegazy Beaty i Pawła Konarskich, które zdobiły przez jakiś czas plac Krasińskich, poza nawiązaniem do poezji Herberta i wystawy jego rysunków w pobliskiej Bibliotece Narodowej, pełniły głównie funkcję estetyczną.
Tęcza na celowniku Mówiąc o działaniach w ramach miejskiej struktury, nie można zapomnieć o kontrowersyjnej Tęczy Julity Wójcik, która z placu przed Parlamentem Europejskim, gdzie gościła jesienią 2011 r., została przeniesiona na plac Zbawiciela w czerwcu 2012. W Brukseli ta stalowo-kwiatowa konstrukcja stanęła z okazji pierwszej polskiej prezydencji w UE. Poza życzeniem pomyślnego urzędowania miała być też symbolem różnorodności i wielokulturowości reprezentowanej przez Parlament. Jak mówi autorka, przesłaniem obu tęcz miały była radość, optymizm i czyste piękno. Nie wyklucza to także znaczenia, które jest przypisywane tęczy współcześnie. Z powodu nawiązania do ruchów emancypacyjnych mniejszości seksualnych instalacja była obiektem krytyki, a nawet nienawiści środowisk konserwatywnych. Do czasu demontażu w 2015 r. została podpalona siedem razy. Po rekonstrukcji, jakiej została poddana po zniszczeniu w 2013 r. podczas Marszu Niepodległości, stale towarzyszył jej patrol policji, zamontowano też monitoring i system zraszający. Wspomniany wcześniej Damięcki zwykł mawiać, że architektura to dyrygowanie kosmosem, a nie rozstawianie dupereli w krajobrazie. Chociaż w przypadku artystycznych instalacji dyrygowanie kosmosem wydaje się zbyt mocnym określeniem, to aż chce się powiedzieć, że te rozstawiane od czasu do czasu w krajobrazie duperele mają jednak znaczenie. Udane czy też mniej, rzadko kiedy pozostają bez echa. 0
fot. Lukas Plewnia / CC BY-SA 2.0
TE K ST:
varia /
Na koniec Polecamy: 52 TECHNOLOGIE Widok jest lepszy z góry
55 felieton Pewne jutro Żyjemny w najlepszych czasach 57 3po3 Jak zarobić i się nie narobić Proste sposoby na furę pieniędzy
Ze sceny zejść K atar z y n a „krasnal” Ko ło dz i e j R E D A K T O R P R O WA DZ Ą C A
dybym miała okazję spotkać o X lat młodszą siebie, pewnie od samego początku zasypałabym się dobrymi radami, jak lepiej przeżyć następne lata. Nie pij kawy, śpij więcej, nie oceniaj innych ludzi, jeszcze wiele razy zmienisz zdanie i przestań się przejmować bzdurami. Wszystko to powiedziałabym oczywiście z dobroci serca i chęci ratowania własnego tyłka, a z perspektywy czasu łatwiej zobaczyć niektóre błędy. Później bardzo bym się dziwiła, czemu ta młodsza Kasia szybko przestała mnie słuchać. Tak naprawdę byłoby to zrozumiałe. Przecież nie lubimy, jak ktoś inny mówi nam, co i jak mamy robić. Wszyscy wyrastamy w pewnych wzorcach. Jeśli rodzice wychowali mnie na konkretnych zasadach, to tych, które mi się spodobały, będę bronić i te będę powielać. Bo przecież wychowali mnie dobrze. Jeśli nie zgadzam się jednak z nimi w czymś, zrobię wszystko, żeby w moim dorosłym życiu dane sfery wyglądały inaczej. Najchętniej dokładnie odwrotnie, bo to wszystko było złe. Takie przerysowane kategorie towarzyszą nam bardzo długo, a czasem do końca życia. Doświadczenia zbieramy cały czas, nasze wartości się zmieniają, a później to wszystko przekazujemy. Znajomym, rodzinie, najlepiej komuś młodszemu, mniej ukształtowanemu. Skoro nasza znajomość życia jest pełniejsza, to mamy pewnie rację, przecież dysponujemy większą
G
Nie jest źle, skoro końce świata nie zdarzają się tak często.
wiedzą. Wolimy dawać dobre rady młodszym, niż skupić się na własnym życiu. Pewnie ktoś kiedyś powiedział nam, żeby dać sobie spokój, ale nie słuchamy starszych, bo co oni tam wiedzą. Będziemy się tak starzeć i starzeć, a zanim poczujemy się zadowoleni z siebie czy z innych – w końcu umrzemy. Młodzi spojrzą na nagrobek i pokręcą głową z niedowierzaniem. Później wrócą do rzeczywistości, żeby podejmować własne decyzje, które będą przystosowane do nowych czasów i innych okoliczności. Nawet gdy popełnią parę błędów, to łatwiej uczy się na własnych. W końcu mają do tego prawo, tak samo jak starzy do wyrażania swojego zdania. Dobrze byłoby uszanować świeżość i zapał oraz docenić doświadczenie, ale na razie musimy zadowolić się takim stanem rzeczy. Nie jest źle, skoro końce świata nie zdarzają się tak często. Nie wiem, co powiedziałabym Kasi dopiero idącej do magla. Chyba dałabym jej spokój i życzyła dobrej zabawy. Ale teraz, gdy przychodzi mi nareszcie zająć się wyłącznie swoimi sprawami, czuję w sercu ukłucie zazdrości. Już ktoś inny znajdzie się pomiędzy różnymi trudnymi decyzjami. Czasem będzie musiał spalić parę mostów, czasami zapłacze nad jakimś poniedziałkiem, którego nie polubił. Ale mądrali i tak zawsze znajdzie się więcej niż potrzeba, więc czas już oddać nowe czasy młodszym ludziom. 0
marzec 2018
fot. Elwira Szczęsna
Wywiad z astronautą
TECHNOLOGIE / Szwecja w kosmosie
Widok jest lepszy z góry
Royal Republic śpiewali w swojej piosence: everybody wants to be an astronaut. Niestety tylko nieliczni mają szansę spełnić to marzenie. Udało się to Christerowi Fuglesangowi, który po latach pracy w CERN i uczenia matematyki na Królewskim Uniwersytecie Technicznym w Sztokholmie dostał posadę członka Korpusu Europejskich Astronautów. r o z m aw i a ł a :
d o m i n i k a H a m u lc z u k
MAGIEL: Niewielu Europejczyków miało szansę zostać astronautą. Jak panu to się udało? Christer Fuglesang: Od zawsze gdzieś tam z tyłu głowy miałem myśl
o zostaniu astronautą. Ale to była tylko myśl: nigdy nie zastanawiałem się, jak wcielić ją w życie. Aż nagle pojawiła się okazja. Pracowałem dla CERN i pewnego dnia zobaczyłem w gazecie ogłoszenie, że ESA [Europejska Agencja Kosmiczna – przyp. red.] szuka astronautów. Pomyślałem: WOW, jest szansa, żeby polecieć w kosmos i spróbowałem swoich sił. Selekcja trwała dwa lata – skończyłem jako jeden z sześciu wybranych kandydatów. W maju 1992 r. wstąpiłem do Korpusu Europejskich Astronautów. Rekrutacja nie była bardzo trudna, jeśli chodzi o ćwiczenia fizyczne – trzeba było być wysportowanym, ale nikt nie oczekiwał od nas olimpijskiej formy. Było za to dużo testów medycznych – większość z nich dotyczyła zdrowia w znaczeniu ogólnym, również psychicznego. Na zdrowie kładzie się w ESA tak duży nacisk, że na przykład, według dzisiejszych zasad, nie można zostać astronautą, jeśli nosi się okulary. To w sumie nie ma sensu, ponieważ jeśli już nim zostałeś i, wraz z upływem lat, twój wzrok się pogarsza, nie zostajesz zwolniony. Wielu ludzi nosi okulary w kosmosie, ja również. Nosiłem je w czasie kosmicznych spacerów, żeby widzieć dostatecznie ostro.
52-53
Po tym, jak został pan wybrany przez ESA, żeby zostać astronautą, minęło 14 lat, zanim poleciał pan na swoją pierwszą misję kosmiczną? Dokładnie. W porównaniu do średniej to dość długo, ale można powiedzieć, że okoliczności były niesprzyjające. Jeśli ktoś ma szczęście, może polecieć w kosmos nawet po kilku latach. Na początku kariery trafiłem do Rosji, gdzie uczestniczyłem w szkoleniu do misji Euromir, jednak tylko jako członek załogi rezerwowej. Potem poleciałem do Stanów Zjednoczonych. Była tam ogromna grupa treningowa astronautów, do której dołączyłem. Po ukończeniu szkolenia dostałem wreszcie przydział [do misji wahadłowca STS-116 – przyp. red.]. Kiedy usłyszałem tę wiadomość, byłem bardzo szczęśliwy, ale nie zaskoczony; wiedziałem, że to musiało w końcu nastąpić. Byliśmy już prawie gotowi do wylotu, kiedy wypadek wahadłowca [katastrofa Promu Kosmicznego Columbia w 2003 r. – przyp. red.] spowodował zawieszenie programu na trzy i pół roku. W końcu udało mi się oderwać się od Ziemi w grudniu 2006 r.
fot. NASA
Czym się liczy krowy? Krowkulatorem.
Szwecja w kosmosie /
Jakie były pańskie zadania w czasie misji?
Słyszałam, że na wahadłowcu jest pewien szczególny sposób budzenia załogi.
W czasie misji każdy ma swoje obowiązki, do których był szkolony. Na wahadłowcu byłem odpowiedzialny za logistykę i system dokowania, który łączy statek ze stacją kosmiczną. Celem moich obu lotów była budowa Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. Pierwszy z nich skupiał się na konstrukcji stacji. Przywieźliśmy z Ziemi nowe części, z których kilka trzeba było zamontować na zewnątrz. Było również trochę pracy związanej z rekonfiguracją okablowania. W związku z tym brałem udział w trzech spacerach kosmicznych. Można by powiedzieć, że moim głównym zadaniem było wykonywanie robót na zewnątrz stacji. Trzy lata później, podczas mojej drugiej misji, stacja była już prawie skończona. Tym razem większą rolę odgrywała logistyka – wiele rzeczy trzeba było przenosić między promem a stacją – niektóre zadania ponownie wymagały wychodzenia na zewnątrz, więc odbyłem jeszcze dwa spacery kosmiczne.
O tak, wake-up calls! Na misjach wahadłowców tradycją jest, że każdego ranka grana jest na pobudkę muzyka, która jest wybierana przez rodziny załogi i trzymana w sekrecie. Rano puszczana jest z głośników i tak na prawdę nie wiesz, dla kogo ona jest, dopóki się nie skończy i nie usłyszysz: tego ranka piosenka była dla Christera, pozdrowienia od rodziny. To bardzo miła tradycja. Nie jestem pewien, jak to wygląda na stacjach kosmicznych. Ludzie są tam przez długi czas, więc byłoby bardzo dużo muzyki do wybrania przez rodzinę.
Gdyby dostał pan taką szansę, czy poleciałby pan jeszcze raz w kosmos? Oczywiście! Nie miałem wpływu na ilość odbytych przeze mnie lotów – taka była polityka ESA. Na misjach była bardzo ograniczona liczba miejsc dla ludzi z Europy. Reprezentowałem Szwecję w czasie dwóch lotów, a jest ona dość małym graczem na rynku kosmicznym. Biorąc to pod uwagę, było to więcej, niż na to zasługiwaliśmy. Oficjalnie miałem status astronauty do zeszłego roku [2017 – przyp. red.], kiedy to przeszedłem na emeryturę z ESA, więc to oczywiste, że teraz już nie wezmę udziału w żadnej misji. Z drugiej strony od ponad jedenastu lat wiedziałem, że tak będzie. Po moim pierwszym locie dyrektor generalny ESA powiedział mi: dobra robota, dostaniesz jeszcze jeden lot, ale to będzie wszystko. Nawet jeśliby mi tego nie powiedział, zdawałem sobie z tego sprawę, ponieważ byłem w Agencji dostatecznie długo, by poznać jej politykę.
Okres, który spędził pan w kosmosie, zdaje się bardzo ekscytujący, ale zapewne wymagał dużo ciężkiej pracy przed samym startem. Jaki jest stosunek pomiędzy czasem spędzanym na przygotowaniach na Ziemi a długością misji? Wszystko zależy od rodzaju lotu, który ma się odbyć. Na misję wahadłowca zostaje się przydzielonym półtora roku przed startem, a pełnoetatowy trening rozpoczyna się pół roku potem. Na długość szkolenia ma wpływ również doświadczenie: jeśli to twój pierwszy lot, zaczynasz trening wcześniej niż w przypadku, gdy jest to twoja druga czy trzecia misja. Ale można by powiedzieć, że na dwa tygodnie misji przypada rok szkolenia, czyli stosunek wynosi około 1:26. Zmieni się on jednak, jeśli doliczymy czas spędzony na ćwiczeniach jeszcze przez przydzieleniem na misję, czyli co najmniej dwa lata przygotowań. W przypadku pobytu na stacji kosmicznej, na której przebywa się przez sześć miesięcy, trening trwa co najmniej dwa i pół roku, ponownie, w zależności od doświadczenia.
Co jest najlepsze w czasie misji kosmicznych? Widok na Ziemię jest piękny, a niska orbita okołoziemska nie jest aż tak daleko jak Księżyc – tak naprawdę jest tysiąc razy bliżej powierzchni planety. Widok zmienia się bardzo szybko – jedno okrążenie Ziemi trwa tylko 90 minut. Przez ten czas planeta również trochę się obraca, więc można zawsze zobaczyć nowe rzeczy. Ale jest jeszcze coś, co nazywamy nieważkością w przestrzeni kosmicznej. Wchodzi się w ten stan zaraz po starcie i nie opuszcza się go aż do ponownego lądowania na Ziemi. To bardzo wyjątkowe uczucie – nawet bardziej niezwykłe niż widoki. Nieważkość jest wprawdzie zabawna, ale też niewygodna. Na przykład nie można odłożyć rzeczy gdziekolwiek, bo zaraz odpłyną. Również higiena staje się problematyczna – używanie toalety nie jest proste, a ponadto nie można wziąć zwykłego prysznica, bo woda nie spada. Nieważkość może być jednak czasem przydatna. Dawno temu grałem we frisbee, które nie było wtedy popularnym sportem w Szwecji. Jedna z kategorii, w której można się zmierzyć to Maximum Time Aloft. Zasady są proste – rzuca się dysk w powietrze i trzeba go złapać zanim uderzy o ziemię. W tym czasie rekord w tej kategorii wynosił około 15–16 sekund. Postanowiłem go pobić w czasie programu w szwedzkiej telewizji, w którym puszczana była transmisja na żywo z naszego wahadłowca. Po prostu pozwoliłem dyskowi obracać się w powietrzu przez 20 sekund, co oczywiście nie jest sztuką w stanie nieważkości. W ten sposób ustanowiłem galaktyczny rekord frisbee. 0
Christer Fuglesang Szwedzki fizyk i astronauta. Przed wstąpieniem do ESA pracował jako fizyk jądrowy w Europejskiej Organizacji Badań Jądrowych CERN. Jest pierwszym obywatelem Szwecji w kosmosie. Brał udział w dwóch misjach wahadłowców STS-161 (2006) i STS-128 (2009), w czasie których wykonał pięć spacerów kosmicznych, spędzając poza statkiem 31 godzin 54 minuty, czym uzyskał status pierwszej osoby spoza Stanów Zjednoczonych i Rosji, która wzięła udział w więcej niż trzech spacerach kosmicznych. Wywiad w oryginalnej wersji angielskiej do przeczytania na stronie magiel.waw.pl.
marzec 2018
/ Dragon Ball FighterZ / Ukryty plan
Dragon Ball FighterZ Dragon Ball FighterZ
W y daw n i ct w o : Arc S y ste m W o rks P latf o r m a : xb ox o ne , ps 4, pc
fot. materiały prasowe
p r e m i e r a 2 6.01 . 2 01 8
tary innych graczy, z którymi mamy możliwość komunikacji przez krótkie wiadomości lub naklejki zdobywane za walutę gry. Grafika w czasie starć wiernie odwzorowuje animacje studia Toei Animation z Dragon
Ball i Dragon Ball Z. Piękne dwuwymiarowe scenerie łączą się tu z modelami 3D, a dy-
ocena :
88889
namiczne walki przypominają te znane z anime. Szeroki wachlarz ataków specjalnych, mających swoje indywidualne długie animacje np. pozorujące zniszczenie połowy planety, dodatkowo wzbogaca odczucie odgrywania scen z serialu. Fani Dragon Ball powinni być więc zadowoleni. Nawet na podstawowych konsolach Xbox One oraz PlayStation 4 gra pod względem technicznym wygląda rewelacyjnie. Jeśli jednak mamy Xbox One X
Dragon Ball FighterZ to najnowsza bijatyka osadzona w świecie anime Dragon Ball i Dragon Ball Z, które szczyt swojej popularności w Polsce osiągnęły na przełomie XX
lub PlayStation 4 Pro oraz odpowiedni telewizor, to oczywiście wspierane są możliwości dawane przez te nowoczesne sprzęty – w szczególności grafika w rozdzielczości 4K.
i XXI w. Twórcy z Namco Bandai oraz Arc System Works (autorzy serii Guilty Gear oraz
Nawet osoby, którym hasło „Dragon Ball” nic nie mówi, znajdą dla siebie tutaj coś war-
Blaz Blue) podjęli się niełatwego zadania, jakim była odpowiedź na oczekiwania fanów
tego uwagi. Jeśli jest się dopiero początkującym graczem, gra prowadzi wtedy prawie za
rozbudzone udanymi Xenoverse i Xenoverse 2.
rękę, pozwalając nauczyć się systemu walki, a i bardziej doświadczeni pasjonaci bijatyk
Dragon Ball FighterZ to bijatyka w trybie tag team. Obaj gracze wybierają do starcia trzech bohaterów, ale w danej chwili kontrolują tylko jednego z nich. W dowolnym mo-
nie powinni być zawiedzeni, gdyż poznanie wszystkich tajników rozgrywki da z pewnością dużo satysfakcji.
mencie mogą zmienić aktywną postać lub skorzystać z pomocy nieaktywnej, by wzmoc-
Mamy więc do czynienia z tytułem naprawdę dobrym i uniwersalnym, zdecydowanie
nić dany atak. Dla nowicjuszy w takim trybie rozgrywki twórcy przygotowali liczne tu-
znajdującym się w czołówce gier opartych na postaciach z mang Akiry Toriyamy. Miłośni-
toriale – możemy nauczyć się więc ogólnych założeń gry lub przećwiczyć z komputerem
cy bijatyk zdecydowanie powinni przetestować przynajmniej kilkanaście walk, gdyż bez
sposób grania każdą z ponad 20 dostępnych postaci.
wątpienia będzie to bardzo interesująca pozycja, która powiększy bibliotekę podobnych
Rozgrywkę rozpoczynamy od wizyty w hubie, czyli poziomu, z którego mamy dostęp do wszystkich trybów gry. Możemy więc zacząć od wspomnianych samouczków, odkryć
gier. A jeśli dodatkowo są fanami Dragon Ball – to już z pewnością nie powinni przejść obok Dragon Ball FighterZ obojętnie.
M i c ha ł G o s z c z y ń s k i
zawiłości fabuły z zupełnie nową przeciwniczką, która powstała specjalnie na potrzeby
FighterZ – Android 21 – lub zmierzyć się z kimś on-line. W hubie możemy zobaczyć ava-
Ukryty plan Ukryty plan (Hidden Agenda)
W y daw n i ct w o : S uper m ass i v e G a m es platf o r m a : P S 4 fot. materiały prasowe
p r e m i e r a 2 2 . 1 1 . 2 017 ocena :
88887
mogą pociągać za sobą nieoczekiwane skutki w przyszłości. Czasem gracz, który ma podjąć kluczową w danej scenie decyzję, jest wybierany na podstawie określonej cechy. Wybór może mieć formę pytania zadanego wszystkim uczestnikom przed rozegraniem sceny (np. którą z grających osób uważają za najodważniejszą). W drugim trybie, przeznaczonym już wyłącznie dla wielu osób, rywalizujemy ze sobą. Poszczególni gracze otrzymują specjalne zadania, których nie mogą zdradzić innym. Mają „ukryty plan”, który oznacza np. przeprowadzenie w szczególny sposób przesłuchania. Muszą tak poprowadzić dyskusję z innymi graczami, by przekonać ich do wybrania odpowiedniej ścieżki. W ten sposób zbierają dodatkowe punkty.
Ukryty Plan to najnowsze dzieło Supermassive Games, twórców dobrze przyję-
Wykonanie tego trybu nie jest jednak najlepsze. W decydujących momentach wszy-
tego horroru Until Dawn . Gra została wydana wyłącznie na PlayStation 4 i korzysta
scy dowiadują się, że to właśnie ta decyzja ma wpływ na „ukryty plan” jednego
z dobrodziejstw PlayLink, czyli dedykowanej aplikacji na smartfon lub tablet, która
z graczy i łatwo można się domyślić, czemu ktoś chce przekonać pozostałych do
zastępuje tradycyjny kontroler.
swojego pomysłu poprowadzenia sceny.
W przypadku Ukrytego Planu mamy do czynienia z interaktywnym f ilmem, któ-
Rozegranie całego interaktywnego filmu zajmuje mniej więcej 90–120 minut, w zależ-
ry rozgrywać możemy w pojedynkę lub z maksymalnie pięcioma innymi osobami.
ności od tego, jak dużo czasu spędzimy na dyskusjach. Prawie każda scena ma przynaj-
Wspólnie podejmowane decyzje, często niezwykle trudne z moralnego punktu
mniej dwa sposoby rozegrania, a sama gra wiele możliwych zakończeń. Jest to na pewno
widzenia, wpływają na losy dwóch bohaterek – policjantki Becky i pani prokurator
ciekawa opcja na spędzenie wieczoru z przyjaciółmi, gdyż fabuła skrywa wiele niespo-
Felicity.
dzianek, a wspólne podejmowanie decyzji (w niektórych przypadkach decyduje więk-
Do wyboru mamy dwa tryby rozgrywki – fabularny, w który możemy zagrać sami
szość, ale czasem wymagana jest podjęcie danego kroku jednogłośnie) daje dużo frajdy.
lub z innymi graczami oraz multiplayer z elementami rywalizacji. W pierwszym z nich
Jest to też doskonały przykład, że granie na konsoli (i w tym przypadku telefonie/table-
poznajmy historię Wnykarza, seryjnego zabójcy, który został aresztowany przez
cie) nie jest zabawą wyłącznie dla dwóch osób, które reszta obecnych jedynie obserwuje.
Becky i oczekuje na swoją egzekucję. Pytanie brzmi tylko, czy osadzony w więzieniu
Szczególnie że do zabawy niepotrzebne jest jakiekolwiek wcześniejsze doświadczenie
Finn to naprawdę okryty złą sława Wnykarz, czy może kryje się za tym jakaś większa
z grami, co sprawia, że to dobra pozycja do wprowadzenia znajomych w ten świat.
tajemnica? W pojedynkę lub wspólnie z innymi graczami podejmujemy decyzje, które
54-55
M i c ha ł G o s z c z y ń s k i
emocje a statystyki / do 3 tęczy sztuka
Pewne jutro M a r c i n c z a r n ec k i
s z e f dz i a ł u f e l i e t o n
zisiaj w kraju nie wydarzyło się nic odbiegającego od normy. Urodziło się 1141 osób, zmarło – 1043, czyli średnia z ostatnich miesięcy. A teraz informacje ze świata... Tak mógłby zaczynać się każdy dziennik telewizyjny w Społeczeństwie Obiektywizmu. W rzeczywistości to szeroko pojęte tragedie najbardziej przyciągają uwagę statystycznego Kowalskiego. Przez miliony lat mózg człowieka nauczył się wyjątkowej czujności w chwilach niebezpieczeństwa – stąd to zuchwałe zainteresowanie tematami wojen, katastrof i zamachów. Oczywiście krótka przyjemność z kontaktu z tego typu treściami prawdopodobnie nie zaszkodzi. Problem pojawia się, kiedy przez ich pryzmat zaczynamy postrzegać cały świat. Przed paranoją może nas uchronić statystyka – bezstronny obserwator rzeczywistości – oraz umiejętność postrzegania procesów zarówno w szerszym kontekście, jak i w długim okresie. Spjójrzmy więc na najpopularniejsze doniesienia medialne tą metodą. Strzelanina w Teksasie, 26 zabitych. Zdarzenie na pewno szokujące. Pamiętajmy jednak, że przemoc towarzyszy człowiekowi od zarania dziejów i niemożliwe zdaje się jej całkowite wyplenienie. Powyższy incydent staje się w rzeczywistości nic nieznaczącą anomalią, jeśli zestawimy go z innymi danymi: dziennie na świecie umiera ok. 150 tys. osób (a rodzi się ponad dwa razy tyle). Zamach w Barcelonie, śmierć poniosło 14 osób. Nie jest to niestety nic nowego – w samej Europie w niektórych dekadach XX w. terroryzm zbierał większe żniwo (choćby ETA i IRA w latach 70.). Obrazu niech dopełni to, że wbrew pozorom 80 proc. ofiar współczesnych zamachów to muzułmanie (wydarzenia na Bliskim Wschodzie), a w samej Europie dżihadyści są odpowiedzialni za stosunkowo niewielki odsetek ataków (9 proc. w 2016 r.). Zresztą te informacje nie są kluczowe, jeśli prawdopodobieństwo śmierci z rąk terrorystów wynosi 1 do 1866 – czyli dokładnie 10 razy mniej niż przez otyłość (sic!). Katastrofa w Fukushimie. Rządy kolejnych państw rezygnują z ryzykownych technologii. Z wybuchami elektrowni jądrowych jest jak z katastrofami samolotów. Zdarzają się relatywnie (bardzo) rzadko, ale to właśnie one lądują na paskach informacyjnych. Nie ma bezpieczniejszego środka transportu niż samolot
D
(prawdopodobieństwo zgonu to „porażające” 1 do 29 400 000), a współcześnie jedyna poważna awaria elektrowni zdarzyła się w Fukushimie w 2011 r. Mimo że na dłuższą metę jest to najbardziej efektywna metoda pozyskiwania energii, społeczeństwa wciąż się jej boją. Nic dziwnego, jeśli w mediach częściej wspomina się o „pradawnym” Czarnobylu niż o sukcesach produkcyjnych nowoczesnych zakładów. Tymczasem większość globalnych mierników wskazuje, że żyjemy w najlepszym okresie ludzkości. Wystarczy powiedzieć, że od 1990 r. liczba osób żyjących w skrajnym ubóstwie spadła z 2 mld do 836 mln, odsetek ludzi niedożywionych – z 23 do 11 proc., a analfabetów – z 17 do 9 proc. Nie najgorzej jak na 30 lat. Po raz pierwszy więcej osób umiera z powodu nadwagi niż niedożywienia, więcej ze starości niż przez choróby zakaźne. Oczywiście świat wciąż zmaga się z niezliczonymi tragediami i problemami, o których należy dyskutować i którym należy się przeciwstawiać. Niemniej w tym kontekście wbrew zapewnieniom przyczynkarskiego dziennikarstwa raczej nie żyjemy w ciekawych czasach. W rankingu „Pewne jutro” to właśnie my bylibyśmy w czołówce. Największą tragedią wielu z nas jest groźba niezdanej (o ironio!) statystyki. Kończymy najlepsze uczelnie, znamy kultury i języki, zdobywamy certyfikaty i szczyty – taki start siłą inercji zapewnia wymarzone wysokie zarobki i dobrą pozycję społeczną. Dlatego możemy spokojnie napić się kawy i uśmiechnąć… choćby do kamery na najbliższym rogu ulicy. Największe zagrożenia to właśnie te, których na co dzień nie dostrzegamy. Za metaforę niech posłuży cichy polski morderca – smog – powodujący w Polsce przedwczesny zgon ok. 40 tys. osób rocznie (czyli ponad 10 proc. wszystkich śmierci). Czy dwa lata temu ktoś nas przed nim ostrzegał? W większości państw rośnie współczynnik Giniego, świadczący o zwiększającym się rozwarstwieniu społecznym. Kryzys demograficzny i przemiany kulturowe nasilają konflikt między pokoleniami czy płciami. Wielkimi krokami nadchodzi epoka sztucznej inteligencji – czy jesteśmy na to przygotowani? Spędzamy nad smartfonami średnio od 5 do 7 godzin dziennie – możemy przecież w mgnieniu oka wyszukać za ich pomocą odpowiedzi na niemal wszystkie pytania. Obawiam się jednak, że umykają nam te najważniejsze. 0
Największe zagrożenia to właśnie te, których na co dzień nie dostrzegamy.
marzec 2018
/ Dominika Zygmuntowicz/ Mateusz Kozak Aj low ju bejbe
Kto jest Kim? Dominika Zygmuntowicz Przewodnicząca AIESEC Warszawa SGH
Prezes Zespołu Pieśni i Tańca SGH
MIEJSCE URODZENIA: Głowno KIERUNEK I ROK STUDIÓW: Metody ilościowe w ekonomii i syste-
MIEJSCE URODZENIA: Rzeszów KIERUNEK I ROK STUDIÓW: Zarządzanie
my informacyjne, III rok SL
biorstwa, I rok SM
WEDŁUG ZNAJOMYCH JESTEM: empatyczna. GDYBYM NIE BYŁ TYM, KIM JESTEM: byłabym dziennikarką. ULUBIONY FILM: Ojciec chrzestny Francisa Forda Coppoli ULUBIONA KSIĄŻKA: Bóg nigdy nie mruga Reginy Brett ULUBIONA PIOSENKA: Don’t stop me now Queen ULUBIONA POSTAĆ FIKCYJNA: Alicja w Krainie Czarów ULUBIONY ARTYSTA: Florence Welch ULUBIONY SPORT: pływanie ULUBIONY CYTAT: Jesteśmy odzwierciedleniem pięciu osób, z który-
w
Mateusz Kozak
Finansami Przedsię-
WEDŁUG ZNAJOMYCH JESTEM: Ostatnio bardzo spięty, ale ogólnie raczej towarzyski.
GDYBYM NIE BYŁ TYM, KIM JESTEM: studiowałbym
na kierunku
technicznym.
ULUBIONY FILM: Ostatnia Rodzina Jana P. Matuszyńskiego ULUBIONA POSTAĆ FIKCYJNA: Son Goku z Dragon Ball ULUBIONY ARTYSTA: Pavlo Virsky ULUBIONY SPORT: piłka nożna ULUBIONY CYTAT: Za dwadzieścia lat bardziej będziesz żałował
mi spędzamy najwięcej czasu – Nancy Drew
tego, czego nie zrobiłeś, niż tego, co zrobiłeś – Mark Twain
Jak wyglądały twoje początki w AIESEC?
Jak wyglądały twoje początki w Zespole Pieśni i Tańca?
We wrześniu 2015 r. wybrałam się na obóz zerowy AIESEC Adapciak. Nie miałam zielonego pojęcia, czym dokładnie zajmuje się organizacja, ale wyjazd okazał się strzałem w dziesiątkę – poznałam ludzi, którzy przekonali mnie, że w SGH warto robić coś więcej niż tylko notować na wykładach, oraz takich, z którymi przyjaźnię się do dziś. Po obozie zgłosiłam się do organizacji i szczęśliwie zostałam przyjęta.
Zacząłem tańczyć w wieku siedmiu lat, ale przez pierwsze dwa lata w SGH nie robiłem nic z tym związanego. W końcu nie wytrzymałem i dołączyłem do Zespołu. Na pewno nie żałuję tego pomysłu, powiedziałbym nawet, że to moja najlepsza decyzja na studiach.
Jaki jest największy sukces tej orgainzacji?
Latem 2016 r. byliśmy na tournée po Japonii. Zatańczyliśmy tam razem z Japończykami poloneza na dwa i pół tysiąca osób. To było wielkie przedsięwzięcie, a efekt był porażający, wszystko jak od linijki. Za spore osiągnięcie uważam to, że w przyszłym roku będziemy świętować piętnastolecie Zespołu.
AIESEC został założony po drugiej wojnie światowej z myślą o zapobieganiu podobnym konfliktom w przyszłości. Organizacja realizuje ten cel poprzez szerzenie tolerancji za pośrednictwem zagranicznych wymian. Innym, bardziej przyziemnym sukcesem jest to, że AIESEC działa w ponad 120 krajach, a jego członków można spotkać niemal wszędzie – w nowej pracy, hotelu czy metrze na drugim końcu świata.
O AIESEC mało kto wie, że… To my organizujemy Dni Kariery, czyli najstarsze targi pracy na tak dużą skalę w Polsce.
Gdybyś mogła poprawić jedną rzecz w SGH, to byłaby to… Ogrody rektorskie za budynkiem G. To miejsce ma ogromny potencjał i wspaniale byłoby móc tam usiąść, żeby na przykład pouczyć się do letniej sesji.
56-57
Jaki jest największy sukces tego zespołu?
O Zespole Pieśni i Tańca mało kto wie, że… Dwóch z naszych choreografów było w przeszłości solistami wokalnymi i tanecznymi Mazowsza. To fantastyczni ludzie, bardzo utalentowani. Naprawdę mamy się od kogo uczyć.
Co ci się najbardziej podoba w SGH? Podoba mi się to, że poza przedmiotami kierunkowymi istnieje pula ciekawych zajęć, w których możemy uczestniczyć. Szkoda tylko, że przy wypełnianiu deklaracji semestralnych jest zawsze duży chaos, a teraz zmniejszono jeszcze limit ECTS-ów.
z przymrużeniem oka / homoterror
Jak zarobić i się nie narobić? Najpierw matura, później studia, a na końcu praca. Wszystko męczące i stresujące, a pieniędzy z tego i tak wciąż za mało. Dlatego postanowiliśmy wreszcie odpowiedzieć na pytanie, które nurtuje większość studentów: jak zarobić dużo pieniędzy przy minimalnym wysiłku?. Wybraliśmy trzy najciekawsze propozycje. Znaleźć bogatą drugą połówkę
fot. flickr.com/CC
fot. pixabay.com/CC
Inwestować w kryptowaluty
fot. flickr.com/CC
Zrobić dziecko
Już za czasów Piastów ważne było znalezienie dziołchy
genami!) lub wyjechać na Erasmusa. Potem 14 tygodni
był już jako dziecko, grając w Eurobusiness, potem posze-
z dobrego rodu. Dama 40 lat młodsza, z posagiem i gotowa
mdłości i parę miesięcy udawania hipopotamicy. Poród to
rzył ją poprzez poradniki i filmiki na YouTubie. Wie, co to
urodzić syna raczej nie miała prawa do protestu. Na prze-
tam pikuś, przecież dzieci rodzą się z kapusty. Następnie
hossa i bessa, więc czego więcej potrzeba. Sąsiad pod-
strzeni lat wiele się jednak zmieniło, a od czasów powstania
tylko miesiące kolek, rosnących ząbków, jakieś dwa lata
powiedział: kryptowaluty, no to na co czekać. Skoro takie
wybitnego dzieła o Krystianie Szarym popyt na tych boga-
niespania i udawania, że ta kupa w pieluszce wcale nie
krypto, to na pewno z zyskiem. Specjaliści krzyczą, że nic
tych odnotował drastyczny wzrost. Ofert jest sporo, po-
śmierdzi. Jeśli niechcący nie uda nam się zostać samotną
nie może przecież trwać wiecznie. Nie dam się oszukać.
cząwszy od Rolnik Szuka Żony, poprzez szukammilionera.
matką, to proces należy szybko powtórzyć jeszcze raz. No
Wiadomo, że tylko tak mówią, żeby pozbyć się konkuren-
pl, kończąc na bogata, niezależna kobieta przygarnie młod-
ale czego nie robi się dla dodatkowych 500 zł miesięcznie.
cji, a potem sami zgarną zysk dla siebie. Cwaniaczki.
szego o 20 lat asystenta. Każdy znajdzie coś dla siebie.
OCENA: 88777
OCENA: 88877
OCENA: 88887
Mnóstwo roboty z takim bachorem. Trza nakarmić, dać pić,
Przyszedł raz do mnie znajomy i opowiada o tych krypto-
Baśka spod dwójki znalazła sobie bogatego gacha, to po-
sadzać na nocnik, potem wytresować, żeby piwo z lodów-
walutach, jak to się można dorobić, tylko trza mieć dużą
myślałem, że ja też mogę! Widziała mi się bardziej jakaś
ki przynosił… Ale jak już się odchowa, to można sprzedać.
kasę do wyłożenia. A ja mu na to: Roman, nie gadaj głupot.
babeczka, ale na tych wszystkich tinderach, to ładnej i bo-
Kumpel dwa wielbłądy za córkę dostał od jednego Araba.
Przecie ja za stówkę na olx worek tych kryptowalut kupi-
gatej nie znajdziesz. Za to facetów, ho ho. Wybredny nie
Tyle że jest ryzyko, jeszcze dzieciaka przechrzczą na islam
łem. Ciężkie strasznie te big coiny, pół mieszkania zajebane
jestem, umówiłem się z jednym. Radzili mi, żebym wazelinę
i będzie robił macę z latającego potwora spaghetti. Można
monetami, ale może chociaż film o mnie zrobią. A ten znajo-
kupił, no to kupiłem. Całą twarz sobie wysmarowałem, bo
też poczekać parę lat i sądzić się na starość o alimenty –
my tylko głową pokręcił i dalej o jakichś notowaniach i kur-
to podobno dobrze na zmarszczki robi. Jak mnie ten milijo-
przypomniałbym Zbysiowi, jak ode mnie na egzaminie z pra-
sach opowiada… No, kurs spawacza to bym se zrobił, już
ner zobaczył, to powiedział, że żelazko na gazie zostawił,
wa konstytucyjnego zżynał, a on by już załatwił co trzeba.
mię się znudziło wykłady na Koźminie prowadzić.
ale dychę za fatygę mi dał. No, tak się interesy robi!
OCENA: 88777
OCENA: 88887
OCENA: 88897
Tylko jedno może nie wystarczyć. Trzeba pamiętać, że czas
O tak, to hit ostatnich miesięcy! Po oglądaniu poradników
W tym przypadku mamy spore ułatwienie, gdyż niektóre
oczekiwania na pierwsze dochody wymaga ok. dwóch lat,
na YT już wszystko wiem. Bity Koń to za duży mejnstrim.
serwisy randkowe specjalizują się w oferowaniu partnerów
chyba że na początku drogi trafisz podwójnie lub nie-
Liczy się dla mnie tylko inna waluta – bytom – brzmi
o majątku powyżej sześciu zer, ewentualnie z rocznym do-
pełnym elementem. Chociaż już wtedy trzeba liczyć się
swojsko i przyjaźnie, a kosztuje 40 groszy. Wezmę sobie
chodem powyżej 100 patyków. Chociaż nie mam pewności,
z dziewięcioma miesiącami posuchy. Zaletą może być to,
jednego (na tyle mnie stać), a za rok czy dwa kupię za to
czy tyle mi wystarczy. Minusem jest to, że brak mi predys-
że początkowe nakłady finansowe są praktycznie zerowe
willę, z basenem oczywiście. Nawet prezydent Wenezueli
pozycji, by przyciągnąć chociażby bezdomnego z samocho-
– jeśli nie płacisz za desperację. Dla tych najcierpliwszych
zaczyna spłacać długi Pedrami. Dobrze, że to popularne
dem (lub dwoma) na zbyciu, szczególnie że nie noszę su-
będzie fortuna z obligacji po kolejnych 6 czy 12 latach. Ale
imię, to tak szybko ich nie zabraknie. A jak nie wyjdzie, to
tanny. Ale gdyby już się trafił taki bogaty… to jeszcze trzeba
kto by tam tyle żył… Jeszcze by dzieci coś dostały.
nakręcę filmiki: Jak nie inwestować i na tym się dorobię!
z nim wytrzymać albo liczyć na to, że szybko wykituje.
Gra Szyna
OCENA: 88897
Kryptoinwestor XXI w. bogatą wiedzę ekonomiczną zdo-
Landrynek_93
OCENA: 88777
Przecież to proste. Wystarczy uwieść faceta (z dobrymi
Surykatka
OCENA: 97777
marzec 2018
Do Góry Nogami
o ika Studentów została chwilow y o tym, że podstrona Rzeczn W tym numerze nie napiszem , że Strażnicy Parkingu weszli na em oferującym viagrę ani o tym zastąpiona kanadyjskim portal łych klientów. usług o możliwość budzenia sta nowy poziom i poszerzyli zakres ZY GO TO WA Ł:
LN Y RE DA KT OR NI EO DP OW IE DZ IA
PR pt. „K upię wst ęp sanym na etapie pos ta lny z zai nopubli kow ane go eda ktor Nieodpow ied zia do pra cy licencjack iej” now y trend . teresowa niem obs erw uje dia ch spo łec zno ściow ych me w na Fac ew grupac h roc zni kow ych dowców dentów czy trz ech wy kła ainteresowa nie opinią stu booku . Już co najmn iej Oto jest pyię mając ą zac hęc ić działa nia poz orowa ne? prowa dzi w nic h kampan tów hojnie iotów w dek lar acjach tanie. Samorz ąd Studen do wy bor u ich prz edm 6 dni na zgłasz anie mater iałów aud iow i– jeden nawet z u życ iem zaoferował studentom aż reg ula minu tej za, aż dyd akt ycy roz stazua lnych. Tyl ko cze kać uwag do projek tu nowego prz ed sesją zdecyczn ą oferow ać krówwią sta ndy na Spa do i za cnej instyt ucji. Ok res tuż u się w 62 strony ani ki za ud zia ł w z aję cia ch. dowanie spr zyjał wc zyt yw nac zać , co się wła ścidokument u (bo po co zaz ry aka dem icsultacji spu ścimy o ost atn ich od kry ć kad zm ieniło?). Na efekty kon wie nowa tor ski wst yd pisać, ile osób kie j SGH należy tak że zas łonę mi lcz enia, bo aż b po zba wio ze swoim i refleksjaspo sób akt yw iza cji osó zw róciło się do Samorz ądu niż dw ie. iej mi ętn iki bez rob otnyc h pra cy. Konk urs „Pa mi. Ma ła podpow ied ź: mn pra cuj ących do opinyc h” ma zac hęc ić nie lny nin iejNa jcie kaw sze pra ce eda ktor Nieodpow ied zia san ia sw oic h prz eży ć. cję zapu bli kow ane . Re dakm zgł asz a wła sną koncep buszy zos tan ą nag rod zone i o rze ni po ub ole wa , że wś ród gospo darow ani a prz est tor Nieod powie dzi alny zna jdz iemy naz wis k ow a po łąc zon a z sa lą aut orów ws pom nie ń nie dyn ku F: hal a widow isk już daw no powin dentów dos tępu do kil ku dyd akt yków, którzy żow ej. balow ą. Po zbawia nie stu ięk szoneg o zap otr zeiej Ró ni opu ści ć mu ry Wielk bibliotek i w tra kcie zw ają cyc h się tam imow ani a z p owodu od byw zak asują ręies zne . Os tat nie odc zas gdy bez rob otn i z powoli prz est aje być śm pre i, studenałowy dla pra cowkaw y i pis zą pam ięt nik wydar zen ie – bal kar naw dod atk u jaw ny cić cho ćby tom I rok u żal poś wię ów SGH – sta now i w nik Re dak tor Nieodpo enie pra cy zal icz ają parę god zin na stworz prz ejaw dys kry mi nac ji. dow ied zie ć, w czy m a był a szc zyt na: młocej pro sem ina riu m. Ide wie dzi alny chc iałby się szt uk ę pis ani a pra c Ze spo łu Pie śni i Tańdzi żac y mieli posiąś ć jes t gor szy od czonk ów zw ykle – nie któ zen ia na impre zę? 0 nau kow ych. Wy szło jak ca, że nie dos tał zapros dę ze słowem pirzy zakońc zyl i prz ygo
R
Z
D
R
P
666
inspiracja roku
16.02 - 25.03.2018
Włącz się. Głosuj. Dołącz do zainspirowanych! magiel.waw.pl/inspiracje facebook.com/inspiracjaroku
ey.com/fsinsights #BetterQuestions