Magiel 176 (UW) (listopad 2018)

Page 1

Numer 176 Listopad 2018 ISSN 1505-1714

Niezależny Miesięcznik Studentów www.magiel.waw.pl

s.40 / sport

Czarny wulkan

Kobieta w świecie motoryzacji

s.30 / książka

Pisarz niejedno ma imię Pseudonimy literackie

s.14 / temat numeru

Doktorzy od propagandy Niewidzialni w polityce


Przemaglujemy Cię z zaawansowanej gramatyki na poziomie C1/C2

Pierwszy w Warszawie

Advanced Grammar C1/C2 prowadzi

C O R P O R AT E M A N A G E M E N T T R A I N I N G

wykładowca uniwersytecki / egzaminator kwaliÞkacje igae@igae.pl

+ 48

602 150 152

www.igae.pl

www.igae.pl

Grand Grammar Test oraz

zajęcia pilotażowe SGH

Wilcza 2/4 lok.5

szczegóły

szczegóły

www.igae.pl


spis treści / to nie jest niczym poparte, nawet głębszym przemyśleniem, a jedynie dealinem

11

30

40

47

Opowieść o buncie

Pisarz niejedno ma imię

Czarny wulkan

Bezmiar

a Uczelnia

h Teatr

o Sport

k Technologie

06 09 11

26 28 29

Pomocna dłoń N o w a s i ł a n a s t a r ej s c e n i e Opowieść o buncie

b Patronaty 13

30 32

K a l e n d a r z w yd a r z e ń

33 34

c Polityka i Gospodarka 19 22 24

Pisarz niejedno ma imię Recenzje

e Film

Doktorzy od propagandy

Klucz do Bałkanów Kryzysowy rok 2008 C z y p r o je k t a n t o m w o l n o w i ę c e j ?

Zdarzył o się w kinie. Rozdział VI Recenzje

Prezes Zarządu:

Patrycja Świętonowska pswietonowska@wp.pl Adres Redakcji i Wydawcy:

al. Niepodległości 162, pok. 64 02-554 Warszawa magiel.redakcja@gmail.com

g Sztuka

i Felieton 55

Ziemniaki

t 3po3 56

P r a wd z i we d z b a n y p o z n a je s i ę w biedzie 57 J a k ą d i e t ę c u d w y b r a ć ?

j Warszawa 48 50

U w ujk a G o o g l e n a u r o d z i n a c h R e c e n z je

Warszawa pod znakiem kawiarni Nie mieczem, lecz parasolką

v Do góry nogami 58

Do góry nogami

36 O p us E l e f a n t u m C o l l e c t i ve Showcase 38 R e c e n z j e i p o l e c e n i a

Aleksandra Czerwonka

Zastępcy Redaktor Naczelnej:

Stowarzyszenie Akademickie Magpress

52 53

Czarny wulkan W ięcej niż szóstka

d Muzyka

Redaktor Naczelna:

Wydawca:

40 42

4 4 List do Venus 4 6 Sztuka wspó łczesna jest brzydka 47 Bezmiar

f Książka

8 Temat Numeru 14

Te a t r n a s ł u ż b i e Gdzie te uprzedzenia z dawnych lat? O b yc z a j ó w k a z m o r a ł e m

Marta Kasprzyk, Mateusz Skóra Redaktor Prowadzący: Marcin Kruk Patronaty: Katarzyna Branowska Uczelnia: Katarzyna Branowska Polityka i Gospodarka: Mateusz Skóra Człowiek z pasją: Aleksandra Jakubowicz Felieton: Weronika Kościelewska Film: Tomasz Dwojak Muzyka: Alex Makowski Teatr: Anna Gierman Książka: Wiktoria Motas Sztuka: Marta Nowakowicz Warszawa: Katarzyna Kowalewska Sport: Adam Hugues 3po3: Marcin Kruk Kto jest Kim: Katarzyna Gałązkiewicz Technologie: Dominika Hamulczuk Czarno na Białym: Aleksandra Czerwonka W Subiektywie: Marcin Kruk Do Góry Nogami: Redaktor Nieodpowiedzialny Korekta: Joanna Stocka Dział foto: Martyna Krężel

Dyrektor artystyczna: Ewa Enfer

Moczulska, Aleksandra Morańda, Aga Moszczyńska,

Muraszewski, Tymoteusz Nowak, Julia Nowakowska,

Magda Niedźwiedzka, Magda Nowaczyk, Zuza Nyc, Zofia

Paweł Pawłucki, Izabela Pietrzyk, Wojtek Piotrowski,

Skarbnik Zarządu: Julia Dmowska

Olsztyńska, Michał Orlicki, Ernestyna Pachała, Jarosław

Mateusz Piotr Riabow, Neomi Skwiercz, Marta Smejda,

Paszek, Małgorzata Pawińska, Marta Pawłowska,

Witold Solecki, Rafał Stępień, Ula Szurko, Palina

Dział PR: Lidia Żurańska

Paweł Pinkosz, Jakub Pomykalski, Piotr Poteraj, Sara

Tamkovich, Mateusz Wantuła, Klaudia Waruszewska

Współpraca: Klaudia Abucewicz, Jan Adamski, Natalia

Rajs, Anna Roczniak, Weronika Roszkowska, Agnieszka

Redakcja zastrzega sobie prawo do przeredagowania

Salamon, Natalia Sawala, Katarzyna Skokowska, Anna

i

Ślęzak, Dominika Sojka, Daria Sokołowska, Mikołaj

niezamówiony może nie zostać opublikowany

Stachera, Bartłomiej Stokłosa, Marta Szerakowska,

na łamach NMS MAGIEL. Redakcja nie ponosi

Wiceprezes Zarządu: Ewa Skierczyńska Dział IT: Marek Wrzos

Przerwa, Iwona Przybysz, Sabina Raczyńska, Michał

Andrejuk, Paulina Bala, Natalia Bartman, Magdalena Bednarska, Paulina Błaziak, Marta Bolińska, Paweł Bryk, Justyna Ciszek, Marcin Czajkowski, Karol Czarnecki, Antonina Dybała, Dawid Dybuk, Joanna Dyrwal, Marta Dziedzicka,

Kamil Dzięgielewski, Mateusz Fiedosiuk,

Patrycja Gajda, Katarzyna Gałązkiewicz, Aleksandra Gładka,

Jakub

Gołdas,

Cezary

Gołębski,

Michał

Goszczyński, Hanna Górczyńska, Michał Hajdan, Julia Hava, Julia Horwatt-Bożyczko, Zuzanna Jacewicz, Aleksandra Jakubowicz, Joanna Kaniewska, Oliwia Kapturkiewicz, Maciej Kierkla, Maciej Kieruzal, Weronika Kościelewska, Magdalena Kosewska, Karolina Kręcioch, Dagmara Król, Angelika Kubicka, Paweł Kucharski, Michał Kurowski, Aleksander Kwiatkowski, Maurycy Landowski, Zuzanna Laskowska, Natalia Lewandowska, Anna Lewicka, Filip Lubiński, Aleksander Łukaszewicz, Kinga Marcinkiewicz, Karolina Mazurek, Joanna Mitka, Monika

skracania

niezamówionych

tekstów.

Tekst

Urszula Szurko, Mikołaj Szpunar, Dominik Tracz, Tamara

odpowiedzialności za treści zamieszczonych reklam

Wachal, Krzysztof Wanecki, Artur Warzecha, Michał

i artykułów sponsorowanych.

Wieczorkowski, Agnieszka Wojtukiewicz, Wiktoria Wójcik, Aleksander Wójcik, Dominika Wójcik, Jędrek Wołochowski,

Wiktoria

Wysocka,

Roman

Ziruk

Świeże Pióra:

Joanna Alberska, Kacper Chojnacki,

Joanna Chołołowicz, Nikol Chulba, Julia Coganianu, Aleksandra Daniluk, Marcin Żebrowski, Anna Grzanecka,

Artykuły, ogłoszenia i inne materiały do wydania grudniowego prosimy przesyłać e-mailem lub dostarczyć do siedziby redakcji do 10 listopada. Druk pokrywają w całości sponsorzy i reklamodawcy.

Kacper Maria Jakubiec, Robert Janowski, Joanna Jas,

Marcin Żebrowski

Aleksander Jura, Rafał Jutrznia, Maria Kadłuczko, Marek

Okładka:

Kawka, Michał Klimiuk, Katarzyna Klonowska, Kacper

Makieta pisma: Maciej Simm, Olga Świątecka

Kruszyński, Zuzanna Łubińska, Martyna Matusiewicz, Marlena

Michalczuk,

Kazik

Michalik,

Sebastian

Współpraca: Maciej Szczygielski

listopad 2018


SŁOWO OD NACZELNEJ

/ wstępniak

o uprawianiu rzetelnego dziennikarstwa nawet nie wspomnę.

Słowa, słowa, słowa A L E K S A N D R A C Z E RWO N K A R E DA K TO R N A C Z E L N A

K

Osoby, które pozjadały już wszystkie rozumy, raczej nie znajdą miejsca na kolejny, nawet swój własny.

04–05

każdy wykładowca, który potrafi przyznać się do błędu i każdy pracownik call center, który musi to najpierw sprawdzić. Przyznanie się do braku wiedzy jest pierwszym krokiem do jej uzyskania. Osoby, które pozjadały już wszystkie rozumy, raczej nie znajdą miejsca na kolejny, nawet gdyby miał być to ich własny. Lubię dużo mówić, ale często łapię się na tym, że co chwila wtrącam „według mnie”, „chyba”, „albo coś takiego”. Znajomi czasem zadają mi pytania związane z moim kierunkiem studiów i już zaczęłam się przyzwyczajać, że nie znam na nie odpowiedzi. Jeśli nie jestem pewna, to nawet nie próbuję na nie odpowiadać. Przy każdej takiej okazji przypominam sobie, że w gimnazjum nie miałam podobnych zahamowań. Z pewnością nagadałam wtedy dużo głupot. Dlatego od pewnego czasu, zamiast mówić i pisać o rzeczach, na których się nie znam, wolę o nich słuchać i czytać. Kiedy jednak muszę przygotować artykuł na temat, o którym nie mam pojęcia lub napisać wstępniak, na który nie mam pomysłu, mam wrażenie, że całą stronę, zamiast moim wywodem, można by zastąpić ciągiem: słowa, słowa, słowa, słowa, słowa, słowa, słowa, słowa, słowa, słowa, słowa, słowa, słowa, słowa, słowa, słowa, słowa, słowa, słowa, słowa, słowa, słowa, słowa, słowa, słowa, słowa, słowa, słowa, słowa, słowa, słowa, słowa, słowa, słowa, słowa, słowa, słowa. 0

graf. Wikimedia Commons

amera, akcja. Łapią ludzi na ulicy, przyciskają do muru, stawiają w krzyżowym ogniu pytań. Prowadzą rozmowę tak, aby ich rozmówca się odsłonił, pokazał swoje słabości. Przerażeni, zapędzeniu w kozi róg ludzie wypowiadają się na tematy, o których nie mają pojęcia, nie unikają pytań, na które nie znają odpowiedzi i próbują wyjść na elokwentnych, mimo braku wiedzy o tym, kto przeniósł stolicę do Warszawy. Zamiast szczerze odpowiedzieć osobie przeprowadzającej wywiad nie znam odpowiedzi, brną dalej. W internecie i telewizji aż roi się od programów, które budują swój komizm na błędnych wypowiedziach przypadkowych ludzi. Wciąż pełno jest osób, które zamiast powiedzieć nie wiem, gadają głupoty. Może zatem powinniśmy w takich przypadkach oddać cześć staropolskiemu przysłowiu: mowa jest srebrem, a milczenie złotem. Zasłonienie się niewiedzą mogłoby obronić nas nie tylko przed wygłupieniem się, lecz także przed godzinami bezsensownych kłótni, np. przy świątecznym stole. Prostoduszne przyznanie się do tego, że nie ma się na dany temat zdania może wytrącić skore do kłótni kuzynostwo z równowagi, a przerwanie dyskusji stwierdzeniem musiałabym poczytać o tym więcej może zamknąć usta nawet najbardziej rozgadanej ciotce. Mój szacunek zyskuje


Polecamy: 11 UCZELNIA Opowieść o buncie

Film dokumentalny Julia nad morzem

14 TEMAT NUMERU Doktorzy od propagandy Kto ustawia scenę polityczną

19 PIG Klucz do Bałkanów

fot. Aleksa

nder Jura

Spór o Macedonię

listopad 2018


UCZELNIA

/ zdrowe głowy

Czy szefowa tego działu w ogóle istnieje?

Pomocna dłoń Uniwersytet Warszawski podejmuje wiele inicjatyw, które mają na celu poprawę komfortu studiowania i funkcjonowania na uczelni. Jedną z nich było stworzenie Centrum Pomocy Psychologicznej. O jego misji i metodach działania opowiedział kierownik CPP, dr Szymon Chrząstowski. R o z m aw i a ł a :

MAGIEL:

K ata r z y n a B r a n ow s k a

Czym jest Centrum Pomocy Psychologicznej?

Dr Szymon Chrząstowski: Centrum Pomocy Psychologicznej jest jed-

nostką uniwersytetu, która została st worzona przy współpracy Wydziału Psychologii z Biurem ds. Osób Niepełnosprawnych i władzami U W. Studenci mogą w niej uzyskać pomoc psychologiczną, kiedy znajdują się w kr yzysie emocjonalnym, przeży wają jakieś trudności.

Z jaką misją powstawało Centrum Pomocy Psychologicznej?

cpp.uw.edu.pl

Celem jest to, żeby wesprzeć naszych studentów w różnych kr yzysow ych sytuacjach zwią zanych z psychiką, żeby nie musieli z powodu problemów przer y wać studiów. K a żdemu z nas zdarzają się trudne moment y w życiu i czasami nawet niewielka pomoc w ystarczy, żeby stanąć na nogi. Chcemy też, żeby to było szybkie – bez czekania i długich kolejek. Jest k lasa problemów trudnych do rozwią zania, ale czasami drobne wsparcie, spokojna rozmowa pomaga, k laruje sytuację. Jako część uniwersytetu staramy się wpły wać nie t ylko na jakość kształcenia, lecz tak że na stan psychiczny osób, które się tutaj uczą. Jeśli studenci mają dobrze funkcjonować i efekt y wnie przyswajać wiedzę, to muszą

mieć przyjazne środowisko. Staramy się je dla nich st worzyć, żeby studia były czymś przyjemnym. Jeśli młodzi ludzie będą spokojni wewnętrznie, będą też lepiej funkcjonować w środowisku uczelnianym. Uwa żam, że nieformalnie jesteśmy też od tego, żeby przy wracać radość ze studiowania. Uczenie się na uniwersytecie jest fajne, ale czasami wszyscy o t ym zapominamy. Jesteśmy od tego, żeby przypominać naszym studentom, że ten czas naprawdę może być przyjemny, przynosić wiele radości.

Czy CPP i Akademickiego Ośrodka Psychoterapii działają podobnie, czy są czymś całkowicie innym? Prezentujemy pewną nową jakość. W CPP skupiamy się w t ym momencie przede wszystkim udzielaniem krótkoterminowej pomocy. K a żdy student ma możliwość odbycia trzech spotkań w semestrze. Nie można więc powiedzieć, że prowadzimy psychoterapię. Zamiast tego oferujemy wsparcie emocjonalne, interweniujemy w sytuacjach kr yzysow ych. Jest to pier wsza, podstawowa różnica. Staramy się też, żeby można było jak najszybciej się do nas dostać. Działamy na zasadzie pier wszej pomocy psychologicznej, porówny walnie do SOR-u. Na oddzia le ratunkow ym jest szybka diagnost yka, rozpoznanie problemu i dora źnej udzielenie pomoc y. Podobnie jest u nas.

Z jakimi problemami może zgłosić się osoba potrzebująca pomocy? Ze wszystkimi. Pomysł na CPP był taki, żeby to było miejsce jak najbardziej dostępne dla studentów. Nie chcemy t worzyć żadnych barier. Nie koncentrujemy się na kilku w ybranych rodzajach problemów. Zajmujemy się wszystkimi trudnościami dot yczącymi sfer y psychologicznej, relacji, jakie przeży wa młoda osoba. Mogą to być problemy dot yczące nauki, zwią zków, poczucia samotności, depresji, lęku, przeży wanego stresu. Czasami pojawiają się też osoby, które potrzebują pomocy w kontaktach z rodzicami, w yk ładowcami. Nie oznacza to, że zawsze ze wszystkim pomożemy, rozwią żemy całkowicie wszystkie kr yzysowe sytuacje – byłaby to obietnica na w yrost. 1

06–07


zdrowe głowy /

W CPP pracują specjaliści, którzy uczestniczą także w życiu uczelni czy osoby z zewnątrz? Jestem jedyną osobą, która pracuje jednocześnie w CPP i na Wydziale Psychologii. K ieruję Centrum, ale bardzo rzadko rozmawiam z osobami, które zg łaszają się po pomoc. Zajmuję się raczej sprawami zwią zanymi z zespołem. Przyjmuję studentów t ylko w przypadkach, kiedy jest wzmożone zapotrzebowanie na wizyt y. Występuje wtedy potrzeba, żeby wspomóc resztę specjalistów i nie dopuścić do sytuacji, w której czas oczekiwania na spotkanie z psychologiem byłby zdecydowanie za długi. Nie przyjmujemy studentów psychologii na prakt yki – w ynika to z tego, że nie chcemy, żeby zg łaszający się studenci mieli kontakt z innymi studentami. Nie możemy dopuścić do sytuacji, w której osoba ucząca się prowadzenia terapii zajmuje się pomocą rówieśnikowi. Dbamy też o to, żeby nikt nie traf ił przypadkiem na swojego w yk ładowcę. Osoba, która zapisuje się przez internet, widzi, kogo ma do w yboru. To są pracownicy niezwią zani z Wydziałem Psychologii i nie prowadzą tu zajęć.

Nie ma możliwości, żeby ktokolwiek niepożądany dowiedział się o tym, że dana osoba korzysta z pomocy? Nie, wszystko jest całkowicie poufne. Chciałbym podkreślić trzy rzeczy, na któr ych szczególnie mi zależy. Po pier wsze – dyskrecja. Samo to, że ktoś się do nas zg łasza, jest objęte tajemnicą. Za ka żdym razem podpisy wana jest też zgoda na przet warzanie danych osobow ych, która dot yczy t ylko tego, że osoba się do nas zapisuje. W tej chwili jest to bardzo restr ykcyjnie regulowane. Nie ma żadnej możliwości, żeby zadzwonił do nas dziekan jakiegoś w ydziału i zapytał, czy X zg łaszał się na rozmowę. Student może poprosić o zaświadczenie, że był w Centrum i na pewno je otrzyma, ale nikt z zespołu nie udzieli nikomu takiej informacji bez jego zgody. Druga rzecz dot yczy dbania o to, żeby nie przyjmować postaw y kr yt ycznej względem osób, które do nas przychodzą. Zdarzają się różne sytuacje, ale w t ym zawodzie oprócz zachowania tajemnicy wa żna jest umiejętność bezstronnego spojrzenia. Mieliśmy studentów, którzy byli pod wpły wem narkot yków i cieszyliśmy się, że się do nas zg łaszają. Nie jesteśmy od tego, żeby kogokolwiek oceniać, ale żeby pomóc. Działamy trochę jak lekarze. Jak przychodzimy do lekarza z przeziębieniem, to on nie powinien się zastanawiać czy jesteśmy chorzy, bo ubieraliśmy się nieodpowiednio do pogody, t ylko w yleczyć chorobę. Tak samo naszym zadaniem w pier wszej kolejności jest nie ocenianie tej osoby, t ylko zastanowienie się, jak można jej realnie pomóc. Trzecia rzecz, która jest istotna, to życzliwa atmosfera.

któr y od razu odsyła zainteresowaną osobę do systemu zapisów. Student musi podać t ylko podstawowe dane: imię, nazwisko, w ydział, na któr ym studiuje, numer legit ymacji. Następnie sam w ybiera datę i godzinę z siatki dostępnych terminów. W taki sposób umawia się na pier wszą wizytę. Na kolejne może zapisać się tak samo lub umówić się bezpośrednio z terapeutą, u którego był na wizycie. Wszystkie dane są bezpieczne i poufne. Jest to system podobny do tego, któr y funkcjonuje już w wielu przychodniach lekarskich. Istnieje również możliwość zadzwonienia do nas, codziennie w godzinach 12–13 jest dy żur i wtedy też można zapisać się na rozmowę ze specjalistą. Trzecią opcją jest przyjście do CPP. Staramy się, żeby zawsze między godziną 12 a 13 był na miejscu psycholog. Zazw yczaj jest to sytuacja, w której nagle w ydarzyło się coś strasznego. Mówimy raczej o skrajnych przypadkach, w któr ych student nie może czekać i nie ma czasu na zg łoszenie internetowe. Wtedy ma możliwość niezapowiedzianego przyjścia i porozmawiania z dy żurującym psychologiem. Staramy się wtedy krótko porozmawiać, pokierować dalej tę osobę. Wszystko jest na razie dosyć ograniczone – w CPP pracuje niewiele osób. Chcemy rozszerzać zespół, aby to wsparcie było jeszcze bardziej dostępne – dołącza do nas właśnie nowa specjalistka, dr A nna Mach.

W przyszłości być może rozszerzymy zakres pomocy o jakieś formy krótkoterminowej psychoterapii, ale to są bardzo odległe plany. Próbujemy również wesprzeć pracowników uczelni w trudnych sytuacjach. Oni przeżywają nie tylko własny stres, lecz także pojawiające się trudności związane z pracą, studentami.

Jak można zgłosić się na wizytę? To jest jeden z najbardziej widocznych aspektów, któr y odróżnia nas od A kademickiego Ośrodka Psychoterapii. Nasz system jest dosyć przyjazny, poniewa ż wszystko odby wa się przez internet. Na stronie Centrum jest formularz do w ypełnienia,

UCZELNIA

Jak długo trzeba czekać na spotkanie z psychologiem?

Trudno powiedzieć. Są moment y, w któr ych czas oczekiwania się w ydłuża, na przyk ład w okolicach sesji. Wtedy jest większe zapotrzebowanie. W listopadzie zg łasza się trochę mniej osób, ale znowu w st yczniu mamy dużo chętnych. Dołączenie jeszcze jednej osoby do zespołu zwiększy nasze możliwości przyjmowania studentów. Takie jest przynajmniej założenie. Nie chcemy, żeby czas oczekiwania w ynosił więcej niż siedem dni, chocia ż to i tak nie jest dużo w porównaniu z realiami innych placówek.

Ile czasu trwa jedna wizyta? 50 minut. W trakcie semestru ka żdy może skorzystać z tego trzy razy. W określonych warunkach możemy czasami zwiększyć liczbę sesji o jedną czy dwie. Mała liczba godzin przypadająca na jedną osobę w ynika z tego, że nie chcemy, aby ktokolwiek musiał długo czekać na spotkanie. Nie chcemy dopuścić do sytuacji, w której nie możemy kogoś przyjąć.

Czy żeby przyjść co Centrum wystarczy mieć ze sobą legitymację studencką? Tak, nie trzeba mieć żadnego skierowania. Często nawet nie sprawdzamy tej legit ymacji, ufamy, że w zg łoszeniu podany został prawdziw y numer indeksu oraz nazwisko.

Z czym wychodzi student ze spotkania? Co on może dla siebie uzyskać? Bardzo różnie, to zależy od problemu, z którym się do nas zgłasza. Mam nadzieję, że w ychodzi przynajmniej z większym 1

listopad 2018


UCZELNIA

/ zdrowe głowy

porządkiem w głowie. Jeśli trudności nie ulegną rozwiązaniu, to ma większą jasność co do tego, co się dzieje. Pozwoli mu to lepiej zająć się swoimi sprawami. Staramy się pomóc też w obniżeniu stresu, któr y ma różne źródła. Naszym zadaniem jest obniżenie napięcia – to bardzo pomaga.

chomimy grupy radzenia sobie ze stresem. Nienastawione na bardzo g łęboką pracę, ale na to jak można lepiej przeżyć stres w okresie sesji, jak sobie z t ym poradzić. Chcemy zająć się też psychoedukacją, w pa ździerniku nagr y waliśmy różnego rodzaju f ilmy, w yk łady dot yczące zdrowia psychicznego. Staramy się, żeby to były treści ciekawe, przystępne dla młodych ludzi, a nie pogadanki, które szybko się nudzą. W przyszłości być może rozszerzymy zakres pomocy o jakieś formy krótkoterminowej psychoterapii, ale to są bardzo odleg łe plany. Próbujemy również wesprzeć pracowników uczelni w trudnych sytuacjach. Oni przeży wają nie t ylko własny stres, lecz tak że pojawiające się trudności zwią zane z pracą, studentami. 0

Jak wygląda działanie w przypadku poważniejszego problemu, takiego, którego nie da się rozwiązać w ciągu trzech spotkań? Czy student dostaje wtedy pomoc w znalezieniu miejsca, do którego może się zgłosić, aby uzyskać wsparcie długoterminowe? Tak, wspólnie szukamy najlepszego rozwią zania i inst ytucji. Znalezienie bezpłatnej pomocy nie jest łat we, ale staramy się w yszukać miejsce, które jej udzieli. Jeżeli ktoś ma powa żne problemy psychiczne, to po pier wsze kontaktujemy się z lekarzem psychiatrą, któr y współpracuje z Biurem ds. Osób Niepełnosprawnych. Szukamy też psychiatrów spoza ośrodków uniwersyteckich, którzy mogliby pomóc takiej osobie. Czasem próbujemy znaleźć też specjalistę, któr y udzieli długoterminowej pomocy psychologicznej – w t ym w ypadku jest jeszcze trudniej o bezpłatną wizytę. W ramach możliwości zawsze staramy się, żeby ta osoba uzyskała odpowiednią pomoc. Zazw yczaj się to udaje.

Niedawno zaczęła działać również pomoc on-line. Zaczyna działać, ale ona jest skierowana w yłącznie do osób, które w yjechały za granicę, zw yk le na Erasmusa, i chciałyby skorzystać z pomocy psychologicznej, bo przeży wają silny stres w zwią zku z t ym w yjazdem. Znalezienie bezpłatnej pomocy w obcym kraju może być bardzo trudne. Drugą grupą, która może korzystać z tej opcji, są osoby w trudnej sytuacji zdrowotnej, niemogące w yjść z domu z tego powodu. Jeśli dotarcie do nas jest f izycznie niemożliwe, wtedy jest możliwa pomoc on-line, przez Skype’a.

Czy taka pomoc jest równoważna z tą otrzymywaną na miejscu? Tak, rozmowa również tr wa 50 minut. Umawiamy się na nią wcześniej, rejestrujemy tę osobę. Pomoc on-line nie ma swojej specyf iki, to jest normalna rozmowa z psychologiem.

Niestet y nie, nie możemy wprowadzić czegoś takiego. Odpowiadamy za ka żdą inter wencję – to po naszej stronie leży odpowiedzialność za rozmowę, jej przebieg i skutki. Jest również inny problem. Różne osoby niebędące studentami U W, co już się dzieje, mog łyby próbować dostać się do naszych specjalistów. To prowadziłoby do tego, że osoby, do któr ych skierowana jest pomoc, nie miałyby możliwości skorzystania z niej, poniewa ż byłoby zbyt dużo zg łoszeń. Nie możemy pozwolić sobie na anonimowość, musimy być pewni, że przychodzi do nas student U W, któr y ma prawo skorzystać z naszej pomocy. Jesteśmy skierowani jedynie do społeczności uniwersyteckiej.

Czy mógłby pan opowiedzieć więcej o planach CPP na przyszłość? Próbujemy poszerzać zakres możliwości. Już w t ym roku uru-

08-09

psychologia.pl

Jest jakaś możliwość anonimowego porozmawiania z psychologiem, tak jak można to zrobić za pomocą Telefonu Zaufania?

Dr Szymon Chrząstowski Kierownik Centrum Pomocy Psychologicznej, wykładowca na Wydziale Psychologii Uniwersytetu Warszawskiego, psychoterapeuta. Centrum Pomocy Psychologicznej, którym kieruje, oferuje wsparcie psychologiczne dla studentów i pracowników UW. Pomaga osobom zmagającym się m.in. ze stresem, trudnościami w nauce, obniżonym nastrojem. Adres CPP: ul. Pasteura 7; 02-093 Warszawa. Numer telefonu: 694 711 731. Adres e-mail: cpp@psych.uw.edu.pl Więcej informacji na stronie: http://

cpp.uw.edu.pl/.


z uniwersytetu do samorządu /

UCZELNIA

Nowa siła na starej scenie We współczesnym dyskursie politycznym wciąż zapomina się o przyszłości naszego narodu – młodym pokoleniu, które coraz głośniej domaga się swojego miejsca nie tylko na widowni, lecz także na scenie. Przedstawicielami tej grupy są również studenci UW, którzy w tym roku zdecydowali się startować w wyborach samorządowych. T E K S T:

r a fA Ł j U T R Z N I A

onf likt na polskiej scenie politycznej zaognił się w ciągu ostatnich lat. Widać to nie tylko na sejmowej mównicy, lecz także na ulicach Warszawy i korytarzach Uniwersytetu. Wśród studentów można znaleźć osoby angażujące się zarówno w inicjaty wy lewicowe, jak i prawicowe. Losy państwa nie są im obojętne – organizowane są licznych protesty, popularne stało się także przyłączanie do ogólnopolskich demonstracji w odpowiedzi na projekty partii rządzącej. Młodzi oby watele, nawet ci dotychczas nieakty wni społeczno-politycznie, postanawiają opowiedzieć po którejś ze stron i wziąć akty wny udział w potyczkach pomiędzy przedstawicielami różnych ugrupowań. Uczestniczenie w demonstracjach to nie wszystko, nie można zapomnieć o licznej grupie studentów, którzy startują w tegorocznych wyborach samorządowych. Decydują się na to przede wszystkim po to, żeby wprowadzić zmiany na zakurzonej już mocno scenie politycznej na szczeblu lokalnym. Radni, burmistrzowie, wójtowie pozostają

Chociaż wyniki badań zgodnie wskazują na panujące wśród najmłodszych wyborców tendencje centro-prawicowe, to startujących w nadchodzących wyborach samorządowych studentów nie brakuje na żadnej ze stron sceny politycznej. częściej skłaniają się ku nowym, nietuzinkowym rozwiązaniom. Chcą zmiany, innowacji, a tego wybrani po raz pierwszy tuż po transformacji ustrojowej wójtowie czy prezydenci miast nie są w stanie zapewnić. Deficyt wartościowych kandydatów uniemożliwia nowym wyborcom świadome skorzystanie z przysługującego biernego prawa wyborczego. Wychowani w atmosferze kłótni dwóch dominujących od lat ugrupo-

wań, zmęczeni toczącą się zimną wojną domową – nie wiedzą, komu ufać. Chcą mieć realny wpły w na otaczającą ich rzeczy wistość, więc zamiast wybierać, kandydują.

Z uniwesytetu do samorządu? Ogromną chęć zaangażowania w działanie samorządów można zauważyć, gdy analizuje się listy wyborcze, na których widnieją nazwiska osób uczących się na Wydziale Nauk Politycznych i Studiów Międzynarodowych na U W. Kandydujący studenci reprezentują szerokie spektrum światopoglądowe. Chociaż wyniki badań zgodnie wskazują na panujące wśród najmłodszych wyborców tendencje centro-prawicowe, to startujących w nadchodzących wyborach samorządowych studentów nie brakuje na żadnej ze stron sceny politycznej. Jednym z nich jest studiujący na U W politologię Janusz Kołodziejski, który zdecydował się na kandydowanie do rady miasta swego rodzinnego Kutna z listy Prawa i Sprawiedliwości. Dla Kacpra Czechowicza, kandydata 1

pixabay.com

K

u władzy od wielu kadencji i nie uwzględniają w swoich decyzjach specyfiki realiów, w których żyjemy. Młodzi dorośli coraz

listopad 2018


UCZELNIA

/ z uniwersytetu do samorządu

wicki (rada miasta stołecznego Warszawy). Samorządy terytorialne współtworzone są przez lokalne ugrupowania, często zupełnie niezwiązane z ogólnopolskimi partiami. Także na ich listach można odnaleźć nazwiska osób znanych z uczelni: na liście Lokalnej Inicjaty wy Wyborczej znajdował się Adam Michalik (rada dzielnicy Bemowo), a miłośnicy pizzy hawajskiej mogli zagłosować na Macieja Wojtysia (rada miasta stołecznego Warszawy) z komitetu Pawła Tanajny, noszącego dumną nazwę K W W Odkorkujemy Warszawę. RIGCz. Tanajno. Hawajska+.

Młodzi działacze nie pojawiają się znikąd – są jak nieoszlifowane diamenty, których instynkty budzą się na wczesnym etapie życia, gdy obejmują role przewodniczących klasy, szkolnego samorządu. W sumie daje to siedmiu młodych kandydatów z jednego wydziału. Być może to właśnie ich siódemki brakuje, by chociaż w części uzdrowić samorządy terytorialne i wpuścić świeże powietrze do systemu. Studenci-kandydaci mogą pomóc starszym wyborcom i rówieśnikom otworzyć umysły na pomysły młodych, pełnych energii ludzi, chcących działać i zmieniać rzeczy wistość, w której mieszkają i w której rozwój wierzą.

pixabay.com

Koalicji Oby watelskiej do rady dzielnicy Śródmieście z okręgu 4, październik był niezwykle gorącym okresem wyborczym. Startował w wyborach samorządowych do rady dzielnicy, ale także w wyborach samorządowych do Zarządu Wydziału Nauk Politycznych i Studiów Międzynarodowych (jako student politologii, będąc kandydatem ugrupowania Porozumienie INP) oraz do Parlamentu Studentów jako reprezentant studentów historii. Przez całe swoje studia i szkołę średnią udzielałem się społecznie. Od dawna wiedziałem, że gdy uzyskam wykształcenie wyższe, będę mógł przenieść zdobyte doświadczenie i dyplom na inne sfery życia, w politykę, którą interesuję się od dawna. Nie chciałbym też wykorzysty wać samorządu jako trampoliny do kolejnego kroku na ścieżce do sejmu. Wiem, że dla wielu tak to właśnie wygląda, ale ja nie mam ściśle sprecyzowanych planów na karierę polityczną. Przede wszystkim chcę zobaczyć, jak to wygląda w praktyce, i jeśli mnie to wciągnie, na co mam nadzieję, to zostanę przy tym, co jest najbardziej ludzkie – czyli przy pracy w samorządzie – mówi o swoim udziale w wyborach samorządowych Czechowicz. Sympatycy Pawła Kukiza również mieli możliwość zagłosowania na kandydatów wy wodzących się z U W. Wśród nich byli m.in. Adam Łukasiewicz (rada dzielnicy Bielany), Agata Sucharska (rada powiatu warszawskiego zachodniego) i Michał Sa-

10–11

Z czym do ludzi? Choć powiew świeżości niemalże w każdej dziedzinie odbierany jest jako zjawisko pozyty wne i pożądane, to nie każdemu podobają się aspiracje młodych do polityki. Jednym z najczęściej podnoszonych argumentów przeciwko wykorzysty waniu przez studentów akty wnego prawa wyborczego jest brak doświadczenia oraz znajomości, które według argumentujących mogłyby pomóc w wypełnianiu wyborczych obietnic i działalności na rzecz lokalnej społeczności. Zapomina się o tym, że młodzi działacze zwykle przez wiele lat działają w stowarzyszeniach, młodzieżówkach partyjnych, młodzieżowych odpowiednikach rad miast czy powiatów. Często już w liceum odsuwają na bok szkołę, by móc realizować projekty społeczne. Rezygnują z zajęć pozalekcyjnych, by poświęcić się organizacji wydarzeń dla młodzieży, a następnie startują do samorządów studenckich, gdzie przewodzą komisjom i zasiadają w zarządzie. Młodzi działacze nie pojawiają się znikąd – są jak nieoszlifowane diamenty, których instynkty budzą się na wczesnym etapie życia, gdy obejmują role przewodniczących klasy, szkolnego samorządu. Zbierają doświadczenie i umiejętności miękkie, uczą się pracy w grupie, zachowując przy tym świeżość umysłu. Politycznej maniery nabierają z czasem, choć kwestią sporną zdecydowanie jest to, czy powinniśmy wymagać jej od samorządowców. Brak doświadczenia nie jest dobrym argumentem, jeśli chodzi o kandydowanie. Jeśli ktoś zdecydował się na start w wyborach, to i tak musiał zostać zweryfikowany przez swoją partię bądź komitet wyborczy. Chciałbym również zwrócić uwagę na to, że młodość w tym przypadku zdecydowanie jest zaletą, a nie wadą. Młodzi samorządowcy dają gwarancję bycia spoza układu, tzw. betonu. Organy takie jak rady gmin, miast czy powiatów potrzebują reprezentacji młodych ludzi, a nie tylko starszych mieszkańców. Młodzież, studenci są częścią społeczności i nikt nie zadba o ich interesy lepiej niż oni sami – odpowiada na zarzuty Kacper Czechowicz. Świeżość umysłów obecnych studentów, ich pewność siebie, znajomość dzisiejszego świata i jego potrzeb w połączeniu z chęcią wprowadzania reform prawdopodobnie zaowocowuje zmianą w polskich samorządach. Efekty mogą być widoczne w ogólnopolskiej polityce. Mogą, ale nie muszą. Wszystko zależy od w yborców. 0


ucieczka Julii/

UCZELNIA

Opowieść o buncie A gdyby tak rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady…? Niestety nie zawsze jest to możliwe, gdy w miejscu trzymają nas obowiązki. Jednak Mariusz Rusiński i jego ekipa szykują dla nas całkiem niezłą alternatywę: dokument Julia nad

morzem, który pozwoli nam poczuć się tak, jakbyśmy mogli wyjechać w siną dal. Zapytaliśmy Mariusza o jego inspiracje. R o z m aw i a ł a :

Magiel:

W i k to r ia D unin

Skąd pomysł na Julię?

To tę lekkość miałeś na myśli, określając film jako „delikatny”?

Mariusz Rusiński: Julia Karwacka, główna bohaterka, jest z Opola, tak jak

ja. Poznaliśmy się w kawiarni i wtedy powiedziała mi, że nie dostała się do szkoły aktorskiej i bardzo to przeżywa. Miała dosyć wszystkiego, postanowiła wyjechać nad morze. Wtedy pomyślałem, że jej historia powinna zostać opowiedziana w filmie.

Skąd czerpałeś inspirację? Jak wyglądały początki?

Tak. Chcieliśmy, żeby ten film nawiązywał do Erica Rohmera. To francuski nowofalowy reżyser, który tworzył w latach 80. i 90. Jego kino było zabawne, a tego dziś trochę brakuje w polskim dokumencie. Wciąż przeważa w nim smutek. Nie mówię, że to źle, ponieważ filmy, które powstają, są bardzo emocjonalne – uwielbiam oglądać dokumenty. My jednak chcieliśmy popatrzeć na bohaterkę z dystansem i trafić do widza poprzez śmiech. Wydaje mi się, że polski kurort nadmorski jest tak kiczowaty, że można się nim posłużyć, żeby pokazać typowe polskie wakacje. Dzięki temu widz będzie mógł utożsamić się z bohaterką. Przecież każdy z nas miał kiedyś ochotę rzucić wszystko i wyjechać jak najdalej.

Uwielbiam wrażliwość dokumentów, jaką prezentował np. reżyser Marek Piwowski. Dzięki niej można spojrzeć na bohaterów z ironią, co nadaje całości lekkość.

Kiedy Julia opowiedziała mi o swoim naiwnym założeniu – oczywiście nie mówię źle o Julii, jest wspaniała i zakochałem się w niej na ekranie – miałem w głowie Zielony promień Erika Rohmera. To ulubiony film Piotrka Czerkawskiego, współscenarzysty, i mój. Co prawda mówi o czymś innym, ale tam również pojawia się dziewczyna, która wyjeżdża do kurortu i spotyka różnych mężczyzn na swojej drodze. Dlatego tuż po spotkaniu z Julią zaczęliśmy się zastanawiać, czy taki film może się udać, czy nie będzie pretensjonalny. Nie chcieliśmy, żeby wyszły nam Pamiętniki z wakacji – w końcu towarzyszyliśmy bohaterom na randkach. Na szczęście jednak nie mieli żadnego problemu z kamerą. Co więcej, dzięki wewnętrznej przemianie Julii sami uwierzyliśmy w autentyczność tej historii. Scenariusz, który napisaliśmy na początku, zmienił się zupełnie w trakcie zdjęć. Dlatego jest to dokument. Nie podstawialiśmy bohaterów, nie podpowiadaliśmy, co mają mówić. Film, który będzie niedługo montowany, musi zachować tę naturalność.

Czy podejmujesz zatem w filmie temat buntu? Czyjego? Z jednej strony mówisz o ciężkich polskich dokumentach i o tym, że chcielibyście przełamać tę tendencję, a z drugiej – o młodzieńczym buncie bohaterki. My, jako ekipa, uważamy, że jest wiele polskich filmów o młodości, ale bardzo popularnym nurtem filmowym w naszym kraju jest realizm. 1

Mówi się często: rzucę wszystko i wyjadę w Bieszczady. W tym przypadku to bez różnicy (śmiech). To morze bardzo mi się spodobało. Wyczułem lekko naiwne myślenie, trochę urokliwe – przecież każdy z nas chciałby obudzić w sobie młodość, wyjeżdżając samemu gdzieś daleko. Julia nie miała jednak świadomości, że najprawdopodobniej wcale nad tym morzem nie odpocznie.

Te paradoksy zawsze mnie śmieszyły, dlatego tak spodobał mi się ten pomysł. Uwielbiam wrażliwość dokumentów, jaką prezentował np. reżyser Marek Piwowski. Dzięki niej można spojrzeć na bohaterów z ironią, co nadaje całości lekkość. Film nie może stać się ciężki i smutny w odbiorze. Jego oglądanie powinno sprawiać przyjemność zarówno ludziom zaangażowanym w środowisko filmowe, jak i tym spoza niego.

pixabay.com

Na stronie projektu pisałeś o paradoksach kurortów. Czy właśnie to miałeś na myśli, że nie można tam odpocząć?

listopad 2018


UCZELNIA

/ ucieczka Julii

Polega on na tym, że wszystko jest odbierane bardzo dosłownie i ukazane w martyrologiczny sposób – żeby bohaterowie znaleźli miłość, muszą najpierw wiele wycierpieć i przeżyć nie wiadomo jakie traumy. Można wymienić wiele filmów tego typu: Płynące wieżowce Wasilewskiego albo nagrodzona w tym roku w Gdyni Nina, film podejmujący tematykę miłości lesbijskiej… Mimo pierwiastka młodości jest w nich bardzo dużo cierpienia. Dokumenty tego rodzaju nie pokazują w ogóle, jak piękne może być życie. Trzeba pobawić się trochę jego urokami. Myślę też, że to łatwiejsze dla widza niż oglądanie czyjegoś męczeństwa.

Mimo to tytułowa Julia ma przeżyć miłosny zawód. Czy to nie jest cierpienie? Film jest dopiero na etapie postprodukcji, więc nie mogę zbyt wiele zdradzić! Owszem, pojawia się rozczarowanie pewnym mężczyzną, a bohaterka przechodzi wewnętrzną przemianę. Chciałem jednak wzorem Erika Rohmera pokazać doświadczenia ciężkiego kalibru w lekki sposób. Zawód miłosny to nie jest łatwe przeżycie. Sztuką jest jednak przedstawić go tak, żeby nie stracił nic ze swojej poetyckości. Pokazanie subtelności odczuwanych emocji było naszym celem i mam wrażenie, że udało nam się go zrealizować.

Staram się mieć świadomość tego, kim jestem i jaki jestem, obserwować świat wokół mnie, ale nie jest to taki poziom samoświadomości, jaki charakteryzuje wielkich reżyserów. Ten problem pojawia się również w filmie. Mężczyźni, których spotkaliśmy podczas zdjęć, niekiedy mieli o sobie wygórowane mniemanie, uważali swoje zdanie za świętą rację, bywali kompletnie bezkrytyczni, czasem nawet zaprzeczali sami sobie.

Może to obecność kamery tak na nich działała? Nawet jeśli, to kamera wydobyła tylko to, co już w nich tkwiło. Nie chcę jednak jednoznacznie określać ich jako negatywne przykłady. To, co myślą o sobie i w jaki sposób się zachowują może czasem bawić, ale ostatecznie zazwyczaj wzbudzają sympatię.

Zawód miłosny to nie jest łatwe przeżycie. Sztuką jest jednak przedstawić go tak, żeby nie stracił nic ze swojej poetyckości.

Kto ma mieć dystans do całego wydarzenia: widz czy bohaterka? I widz, i bohaterka. To zależy od poziomu utożsamienia się z nią. Ja, jako reżyser, chciałbym, żeby widz za nią podążał, rozumiał ją, odczuwał wobec niej sympatię. Żeby widział w niej naiwną młodość, w której nie ma przecież nic złego.

Sama postać jest inspirowana prawdziwą osobą, Julią Karwacką. Czy ona w tym filmie gra samą siebie?

Te niezaplanowane wypowiedzi wprowadzają element spontaniczności. Zdarzały się jeszcze inne nieprzewidziane rzeczy? Jak to na typowych polskich wakacjach. Na początku to one miały być głównym wątkiem.

Kiedy słyszę frazę: „typowe polskie wakacje”, oczyma wyobraźni widzę plażę, zarezerwowane od szóstej rano miejsca odgrodzone parawanami i rodziny, które smażą się na słońcu, pochrupując orzeszki w karmelu. To właśnie chciałeś pokazać? Zaspoilerowałaś film!

Ale przecież Julia jedzie sama.

Trudno to wytłumaczyć. Ten film jest dokumentem, choć fabularyzowanym. Dlatego Julia jest bohaterką, a nie aktorką. Przeżywa autentyczne emocje. Rzeczywiście jechała nad morze z myślą, że tam odpocznie, naprawdę spotykała po drodze zainteresowanych nią mężczyzn. Rzeczywiście też dochodzi do jakichś wniosków, więc nie powiedziałbym, że gra samą siebie. Po prostu jest sobą, ale my jej pomagamy w niektórych decyzjach – to ten fabularny wątek, który nie jest jednak bardzo wyraźny i dlatego film pozostaje dokumentem.

Julia wpada w tę rzeczywistość. Obserwujemy, jak przychodzi na plażę i musi się użerać z miliardem parawanów. Trzeba się przygotować na to, że jeden z zainteresowanych nią facetów sprzedaje pamiątki na straganie. Co drugi urlopowicz wchodzi nam przed kamerę, krzycząc coś. W jednym z kadrów, kiedy robiliśmy scenę w barze o wdzięcznej nazwie San Escobar, rodzina wchodzi i zaczyna fotografować się z szyldem. Julia nie spędza wakacji z bliskimi, ale to nie ma znaczenia. Kurortowy świat ją otacza. My natomiast, patrząc z boku, bynajmniej nie spoglądamy na niego sarkastycznie. Wszystkie te władysławowskie sceny wywołują raczej ciepły uśmiech.

Film dotyczy relacji damsko-męskich. W jakim aspekcie?

Na zakończenie: każdy film jest po to, żeby ludzie go oglądali. Gdzie chciałbyś go pokazać?

Przedstawia obraz dzisiejszych mężczyzn w sposób lekko ironiczny. Jesteśmy pokoleniem tinderowym, choć sam portal nie pojawia się w filmie, jest on dla nas jednak dosyć istotny. Ludzie, którzy zakładają tam konta, są bardzo różni: jedni mają ochotę na skok w bok, inni są samotni i szukają kogoś, komu mogliby o sobie opowiedzieć. Nie jest łatwo zdefiniować tę grupę ludzi, a jednak jest ona w jakiś sposób reprezentatywna, jeśli chodzi o współczesnych facetów. Nie chcę, rzecz jasna, stawiać w dokumencie żadnej tezy w rodzaju „wszyscy mężczyźni są dziś beznadziejni”, podróżująca samotnie dziewczyna może jednak natknąć się na bardzo różnych chłopaków. Chcieliśmy pokazać tę różnorodność, ale i cechy, które ich wszystkich łączą, i w ten sposób stworzyć portret współczesnego mężczyzny.

Gdybym koncentrował się teraz głównie na festiwalach filmowych, przysłoniłoby to montaż, który jest najważniejszy na tym etapie. Teraz trzeba skupić się na tym, żeby łącząc kadry, nie utracić subtelności. Chciałbym jednak, żeby ludzie go obejrzeli, żeby zobaczyć interakcję. Myślę, że nasza propozycja jest odważna i zrywa z niektórymi cechami dokumentu. 0

Pokazujesz rzeczywistość, której sam jesteś częścią. Portretujesz młodych mężczyzn. Należenie do tej grupy utrudniało ci obiektywne spojrzenie na nią czy wręcz przeciwnie?

12–13

Mariusz Rusiński Reżyser i scenarzysta filmu Julia nad morzem, będącego projektem studentów Uniwersytetu Warszawskiego oraz Szkoły Wajdy w Warszawie. Dziennikarz Radia Opole oraz korespondent z wielu festiwali filmowych takich jak Międzynarodowy Festiwal Filmowy w Wenecji czy Festiwal Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Uczestnik wielu warsztatów dokumentalnych i fabularnych prowadzonych przez takich twórców jak Wiesław Saniewski czy Tomasz Jurkiewicz. Trwająca 30 minut Julia nad morzem będzie jego dokumentalnym debiutem.


kalendarz wydarzeń /

PATRONATY Moje życie to żart

Kalendarz wydarzeń Debata z cyklu Przeciwwaga 7 listopada 7 listopada odbędzie się debata, której głównym tematem są zagadnienia związane z różnicami pomiędzy aplikacją adwokacką a aplikacją radcowską. Wydarzenie jest częścią cyklu Przeciwwaga. Specjaliści w tej dziedzinie postarają się przedstawić różnice pomiędzy tymi dwoma aplikacjami, aby pomóc wam w decyzji. Serdecznie zapraszamy do udziału w naszym wydarzeniu wszystkich zainteresowanych tą tematyką. Widzimy się o 20:00 w sali 200 w budynku ZSS UW.

Projekt Muzyka Filmowa – Demony i Anioły 16 listopada – Kraków; 25 listopada – Poznań; 6 grudnia – Warszawa; 8 grudnia – Szczecin Ten projekt to uczta dla wielbicieli muzycznych opowieści. Jest próbą sworzenia całościowego widowiska, na które złoży się pierwsza tego typu mieszanka artystów i repertuaru, energetyczna orkiestra i wizualne efekty. Pierwsza edycja wydarzenia to dźwiękowa podróż w czasie. Zawiłe dzieje świata przedstawione za pomocą piosenek z wybitnych i ważnych produkcji filmowych, które opowiadają o człowieku. Informacje i bilety: filmowamuzyka.pl.

Uniwersyteckie Spotkania z Rynkiem Pracy 20–21 listopada Biuro Karier UW zaprasza na 31. edycję Spotkań z Rynkiem Pracy. W ofercie będą warsztaty uczące jak z sukcesem odbyć rozmowę kwalifikacyjną. Zostaną przedstawione również oferty praktyk i pracy. Podczas spotkań uczestnicy będą mogli nawiązać kontakt z rekruterami firm, a także odbyć konsultację z doradcą zawodowym. Udział mogą wziąć studenci i absolwenci wszystkich kierunków studiów. Więcej na stronie: www.spotkania.uw.edu.pl.

CEE Capital Market Leaders Forum 7–10 grudnia Program CEE Capital Market Leaders Forum opiera się na współpracy pomiędzy studentami oraz ekspertami z krajów regionu Europy Środkowo-Wschodniej. Tematem przewodnim tej edycji są nowe technologie w finansach. Eksperci pokażą metody wykorzystania rozwiązań technologicznych na rynku finansowym. Warsztaty odbędą się w Sali Notowań na Giełdzie Papierów Wartościowych. Więcej: http://bit.ly/CEECapitalMarketLeadersForum oraz http://paga. org.pl/projekty/cee-capital-market-leaders-forum/.

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30

Festiwal Filmowy Pięć Smaków 14–21 listopada W ramach 12. edycji Festiwalu Filmowego Pięć Smaków w Kinotece, Muzeum Sztuki Nowoczesnej i kinie Muranów będzie można zobaczyć starannie wyselekcjonowany dobór filmów z różnych rejonów Azji. Na widzów czeka nie tylko sekcja konkursowa Nowe Kino Azji, ale również przegląd awangardowych i niezależnych animacji, prezentowane w ramach Asian Cinerama filmy nagrodzone na najważniejszych azjatyckich festiwalach i szereg pokazów specjalnych. Więcej informacji na stronie: https://www.piecsmakow.pl.

Jesienna Szkoła Młodych Dyplomatów II połowa listopada W drugiej połowie listopada odbędzie się VIII edycja Jesiennej Szkoły Młodych Dyplomatów organizowanej przez SKN Spraw Zagranicznych SGH. Jest to cykl prelekcji i warsztatów poświęconych tematyce dyplomacji i savoir-vivre. Uczestnicy będą mieli okazję wziąć udział w lekcji walca, dowiedzieć się więcej o możliwościach podjęcia kariery dyplomaty oraz spędzić wieczór w towarzystwie młodych dyplomatów z całego świata przebywających obecnie na misji w naszym kraju. Więcej na stronie: http://sknsz.pl/pl_PL/jsmd-2/.

VI Kongres Makroekonomiczny 27–28 listopada Kongres Makroekonomiczny to jedna z największych naukowych konferencji organizowanych przez studentów w Polsce. W tym roku tematem przewodnim będą możliwe źródła następnego kryzysu gospodarczego. Wydarzenie potrwa dwa dni – podczas pierwszego odbędą się panele o tematyce 10 lat po kryzysie i Luka inwestycyjna w Europie oraz dwa wystąpienia typu keynote. Drugiego dnia odbędą się warsztaty dla studentów. Na wydarzenie obowiązują zapisy. Więcej informacji na stronie: https://www.facebook.com/KongresMakroekonomiczny/.

Projekt filmowy Julia nad morzem

Julia nad morzem to film opowiadający historię samotnego wyjazdu nad morze dziewczyny w przełomowym momencie jej życia. Nie dostawszy się na studia aktorskie, tytułowa Julia postanawia spędzić samotnie czas nad polskim morzem. W trakcie podróży zaskakuje ją spore zainteresowanie ze strony mężczyzn. Jest to film o paradoksach współczesnych relacji damsko-męskich, a także obraz dzisiejszej młodzieży niedojrzałej do podejmowania ważnych decyzji. Więcej o projekcie: https://polakpotrafi.pl/projekt/julia-na-morzem-film-dokumentalny. Strona na Facebooku: https://www.facebook.com/julianadmorzem/.

Informacja dla organizacji Organizujesz interesującą konferencję? Koordynujesz nowy, ciekawy projekt? Możemy Ci pomóc dotrzeć do społeczności studenckiej SGH i UW. Zapytaj o Patronat Medialny Niezależnego Miesięcznika Studentów MAGIEL, pisząc na: magiel.patronaty@gmail.com. Deadline na zgłoszenia do numeru grudniowego: 14.11.2018.

listopad 2018


/ niewidzialni w polityce Nie żądam sprostowania, bo praktyka medialna wskazuje na to, że tego nie zrobicie.

Doktorzy od propagandy Dla wyborców bardziej niż program partii i różnice merytoryczne liczy się wizerunek konkretnego polityka. W jego kreowaniu pomagają spin doktorzy. T E K S T:

M A R TA N OWA KOW I C Z

Z DJ Ę C I A :

rogram nie jest po to, by przedstawiać go podczas kampanii. Jest po to, by przeciwnicy nie mogli zarzucić jego braku i po to […] żeby, jak już się wygra, mieć się na czym oprzeć – komentuje w książce Jak wygrać wybory prof. Antoni Dudek, politolog i były członek rady Instytutu Pamięci Narodowej. Profesor dodaje, że do samej kampanii wystarczą maksymalnie trzy hasła. Jeśli ktoś dopytuje się o szczegóły, wręcza się mu program. Zgadza się z tym dr Maciej Górecki z Uniwersytetu Warszawskiego, zajmujący się psychologią zachowań wyborczych. W świetle badań trudno jest jednoznacznie wskazać, jakie jest znaczenie czynników merytorycznych, bo nie wiadomo, czym one miałyby być – wyjaśnia doktor. Czy jest to na przykład wykształcenie kandydatów? Jeśli tak, to niedawne badania brytyjskie pokazały, że zbyt wysoki poziom wykształcenia może mieć wręcz negatywny wpływ na szanse kandydata – opowiada w rozmowie z MAGLEM. Dr Górecki dodaje, że kandydat słabiej wykształcony, ale „swój”, tj. znany i zakorzeniony w lokalnej wspólnocie, będzie miał duże szanse na sukces w wielu kontekstach wyborczych. Na scenie politycznej kluczowe jest stworzenie określonego wizerunku. A do tego potrzeba specjalistów. Są nimi właśnie spin doktorzy. Specjaliści od PR-u i marketingu, „doktorzy od wizerunku”. Nazywa się ich „kreatorami pseudowydarzeń”, „specjalistami od propagandy” bądź „konsultantami politycznymi”. Są łącznikami między politykiem a mediami. Naciskają na dziennikarzy, by przesunęli niekorzystny artykuł na dalsze strony w gazecie (lub by nie znalazł się na czołówce telewizyjnych serwisów informacyjnych), nakręcają publiczne debaty z pseudoekspertami, układają wypowiedzi polityków.

P

Za wcześnie na Amerykę W XX w. nastąpił gwałtowny rozwój marketingu politycznego. Pojawiły się wtedy nowe kanały masowego komunikowania i nowe techniki badania opinii publicznej. Romans Polski z marketingiem politycznym nabrał rozpędu dopiero po 1989 r. W okresie PRL do kraju docierała teoria marketingu politycznego, jednak nie miała ona praktycznego zastosowania w systemie opartym na władzy jednej partii. Brakowało zresztą polskich specjalistów, a tych zagranicznych anga-

14–15

M A RC I N Ż E B R OW S K I

P O DZ I Ę K O WA N I A D L A

żowano w niewielkim stopniu. Przełom nastąpił dopiero w latach 90., kiedy zakończył się monopol informacyjny rządzącej Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Opozycyjna Solidarność dostała wtedy zgodę na wydawanie wysoko nakładowego dziennika – Gazety Wyborczej – i otrzymała dostęp do państwowych mediów. Początki nie były obiecujące. Do marketingu politycznego musieli dojrzeć zarówno politycy, jak i polskie społeczeństwo. Podczas kampanii parlamentarnej w 1993 r. Kongres Liberalno-Demokratyczny zatrudnił znaną ze współpracy z brytyjskimi politykami agencję reklamową Saatchi & Saatchi, która prowadziła niemalże całą kampanię KLD równolegle do sztabu wyborczego – tworzyła materiały, spoty telewizyjne itd. Działania nie przyniosły jednak spodziewanych rezultatów – Saatchi & Saatchi mylnie uznała, że zachodnie metody sprawdzą się w polskich warunkach. Jednak wydarzenia takie jak marsz cheerleaderek były zupełnie oderwane od rzeczywistości społeczeństwa dotkniętego bezrobociem i kryzysem gospodarczym. Kampania okazała się zbyt „amerykańska” jak na polskie warunki.

Do marketingu politycznego musieli dojrzeć zarówno politycy, jak i polskie społeczeństwo. Idea, nie ideologia Dojrzałość rynku politycznego przyniósł 1995 r. wraz z kampanią prezydencką, podczas której prowadzono już ukierunkowane działania marketingowe. Sztab Aleksandra Kwaśniewskiego jako jeden z pierwszych zatrudnił wtedy doświadczonego specjalistę od marketingu politycznego – Jacquesa Séguélę. Napisał on później książkę na podstawie swoich doświadczeń w branży: Nie mów mojej matce, że pracuję w reklamie… Ona uważa, że jestem pianistą w burdelu. Już wtedy Séguéla twierdził, że wyborca głosuje na człowieka, a nie na partię. W czasie kampanii najważniejsza jest idea, a nie ideologia. Wybory oraz plakaty wyborcze muszą mieć charakter bardziej psychologiczny niż polityczny. Specjalista kładł duży nacisk na przebojowość,

J OA N N Y C H O ŁO ŁOW I C Z

O R A Z A R T U R A

ENFERA

młody wiek, elokwencję i inteligencję Kwaśniewskiego. Kandydat na potrzeby kampani zrzucił zbędne kilogramy i zaczął ubierać modne niebieskie koszule i granatowy garnitur. Jednocześnie Kwaśniewski akceptował disco-polo i interesował się sportem. W porównaniu do Lecha Wałęsy wydawał się człowiekiem tolerancyjnym i otwartym na świat. Wyborcy mogli zobaczyć różnice między kandydatami dzięki słynnej debacie telewizyjnej. Całość została oczywiście zainscenizowana przez Séguélę – Kwaśniewski wręczył przeciwnikowi swoje oświadczenie majątkowe z komentarzem jestem człowiekiem uczciwym i apeluję do prezydenta, by uczynił to samo co ja. Pożegnanie oburzonego Wałęsy ja mógłbym panu najwyżej nogę podać w opinii ekspertów zdyskwalifikowało ówczesnego prezydenta w oczach znacznej części elektoratu.

Polskie spinki Polonizacja rynku konsultingu politycznego rozpoczęła się na początku XXI w. Obecnie, według różnych szacunków, w skali ogólnopolskiej działa nie więcej niż kilkunastu faktycznych spin doktorów. Z kolei w branży PR pracuje około kilkanaście tysięcy osób. Polska nie różni się w tym obszarze działalności od innych państw demokratycznych. Z kolei prof. Marek Sokołowski, medioznawca i socjolog twierdzi, że: Na polskim rynku nie funkcjonują niezależni profesjonalni, zawodowi spin doktorzy. Najczęściej ich miejsce zajmują partyjne „spinki”. Według profesora są to członkowie partii z wiedzą (lub bez) i doświadczeniem w zakresie dziennikarstwa, PR, lub/i marketingu. Jednak to szefowie partii, a nie doradcy, odpowiadają w Polsce za kampanie i podejmują wszystkie kluczowe decyzje. Mimo to rośnie zapotrzebowanie na usługi z zakresu PR. Popyt na takie usługi, jakie oferuje moja firma, wzrósł w ostatnich latach. Mamy znacznie więcej zapytań biznesowych, szkoleń – ocenia Szymon Sikorski z PR Publicon. Dodaje, że wciąż problemem jest to, że politycy w Polsce często nie czują potrzeby wygładzania swojego wizerunku. Uważają, że to, co robią jest dobre i nie muszą pokazywać tego w konkretnym świetle. Są niechętni do pokazywania się w mediach. W Polsce wciąż pokutuje mentalność im ciszej będziesz, tym dalej dojedziesz – podsumowuje prezes PR Publicon. 1


niewidzialni w polityce /

listopad 2018


\ niewidzialni w polityce

Jednym z najświeższych przykładów spin doktora na celowniku mediów jest historia Piotra Agatowskiego. Newsweek w listopadzie 2016 r. opisał go jako nieformalnego PR-owca Andrzeja Dudy i Beaty Szydło i szarą eminencję dwóch pałaców. Dziennikarze ustalili, że prezydent od jedenastu miesięcy korzysta z usług specjalisty od wizerunku. PR-owiec nie ma statusu doradcy, nie jest też zatrudniony w prezydenckiej administracji. Mimo to Kancelaria wypłaciła mu już ponad 100 tys. zł. Informacji o pracowniku nie udzieliła Kancelaria Prezydenta ponieważ nie ma go na oficjalnej liście współpracowników – Agatowski doradza za pośrednictwem swojej firmy PA-Marketing Group.

Jak wybrać spin

Szara eminencja Polityk to taki sam produkt jak płyn do płukania protezy zębowej. Różnica jest tylko taka, że płyn łatwiej wypromować, bo się nie wtrąca i nie przeszkadza – stwierdził słynny spin doktor, Piotr Tymochowicz. Był on między innymi twórcą nowego, „niechłopskiego” wizerunku Andrzeja Leppera przed wyborami w 2001 r. Spin był skuteczny, Lepper uzyskał mandat poselski. Sam Tymochowicz, oprócz skutecznego kreowania politycznych wizerunków, niewątpliwie odegrał znaczącą rolę w kreowaniu wizerunku spin doktorów, którzy powoli zadomawiaja się w świadomości polskiej opinii publicznej (mimo względnie niedługiej historii). Tymochowicz stworzył w polskim społeczeństwie tylko częściowo słuszne kojarzenie tego zawodu z manipulacją lub szamaństwem. Bardzo trudno jest rozpoznać prawdziwego eksperta. Kogoś, kto potrafi robić to realnie, od taniego coacha, który przetwarza teksty z blogów zagranicznych – potwierdza Szymon Sikorski. Treści internetowe tworzone są zwykle przez osoby, które chcą dopiero wejść do branży. Swoją cegiełkę w budowaniu image’u spin doktorów dorzucił Adam Łaszyn. Wraz z Igorem Ostachowiczem są uważani za ojców zwycięstwa Platformy Obywatelskiej w wyborach w 2007 r.

16–17

To oni pomagali Donaldowi Tuskowi w kreowaniu nowego wizerunku i włożyli wiele wysiłku, żeby obecny przewodniczący Rady Europejskiej przestał uchodzić za ważniaka. Za zaleceniem spin doktorów Tusk pokazywał, jak jeździ samochodem, chwalił się, że wie, za ile można kupić jabłka i budował przekaz bycia „swoim chłopem”. Po wygranych wyborach Adam Łaszyn zrobił coś niespotykanego w tej branży – udzielił wywiadu Gazecie Wyborczej. Spinning kojarzy się z fałszowaniem rzeczywistości. A rzetelny PR polega na tym, żeby tej rzeczywistości nie zafałszowywać, tylko pokazywać ją w określonym świetle – tłumaczył na łamach „GW”. Łaszyn opisał też kulisy kampanii, między innymi słynne „zeszyty”, które jego zespół wysyłał dwa razy dziennie politykom. Zawierały one zalecane wypowiedzi na bieżące tematy i wskazówki, których kwestii powinno się unikać. Celem zeszytów było stworzenie wrażenia wspólnego frontu i spójności partii. Rada Etyki Public Relations uznała, że Adam Łaszyn nie naruszył norm etycznych, jednak specjalista niedługo po tym publicznym wystąpieniu zniknął z otoczenia Donalda Tuska. W wywiadzie twierdził, że pomógł wygrać Tuskowi, co bardzo wzburzyło kierownictwo PO – skomentował prof. Antoni Dudek w książce Jak wygrać wybory.

W grupie spin doktorów można wyodrębnić dwa zespoły specjalistów – komunikatorów (specjalistów od PR) i manipulatorów. Ci pierwsi, chociaż rzadko występują publicznie, nie ukrywają politycznej obecności. Budują relacje z dziennikarzami w oparciu o wzajemne zaufanie i rzetelną informację, a rozbudowana sieć kontaktów ułatwia im pracę. Tacy spin doktorzy budują pozytywne relacje z mediami i wykorzystują te „znajomości” w mediach. Polskim przykładem może być wspomniany już Igor Ostachowicz, były sekretarz stanu w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów. Odpowiadał za strategię komunikacji gabinetu Tuska i sprawował kontrolę nad Centrum Informacyjnym Rządu. Od 2014 r. jest on doradcą zewnętrznym firmy Deloitte. Ostachowicz jest znany z tego, że prawie nie udziela się medialnie i nie wypowiada się na temat pracy. W jednym z nielicznych wywiadów koncentrował się na napisanej przez siebie książce Noc żywych Żydów, za którą był nominowany do nagrody Nike. Trudno podać konkretny przykład drugiego rodzaju spin doktorów – aby być skutecznymi, muszą pozostać w cieniu. Doktorzy-manipulatorzy przygotowują spin, który nie musi dotyczyć rzetelnych informacji. Ich praca jest praktycznie niewidoczna dla odbiorców mediów. Widoczne są jedynie efekty działań – kamuflowanie złych wiadomości, kreowanie osobistości, podkopywanie autorytetów, podpowiadanie interpretacji faktów. Niezależnie od rodzaju spin doktora, ich skuteczność zależna jest od posiadanej sieci kontaktów. Dr Górecki z UW nie zgadza się z wizją spin doktorów zdolnych do manipulowania całym społeczeństwem: Jestem przeciwnikiem tezy, że różne stosowane na poczekaniu triki marketingowe oddziałują na wyborców. Mają one jakiś wpływ, ale w bardzo ograniczonym zakresie – ocenia ekspert. W ustabilizowanych demokracjach wyniki wyborcze charakteryzują się małą zmiennością w czasie, a wszelkie gwałtowne zmiany poprzedzo-


niewidzialni w polityce /

ne są zwykle realnymi wstrząsami, m.in. natury gospodarczej. Dla przykładu, wyborcza klęska rządzącej partii Fianna Fàil w Irlandii w roku 2011 poprzedzona była monstrualnym kryzysem finansowym i de facto bankructwem państwa. Efektu wyborczego w takiej skali nie da się wywołać pomysłową kampanią wyborczą. Doktor przyznaje jednak, że można poprawić szanse wyborcze kandydata np. do parlamentu poprzez narzędzia tzw. polityki tożsamościowej. To znaczy, że kandydat poprzez charakterystyczne cechy może zaakcentować związek z pewną szczególną grupą wyborców. Co może należeć do takich cech? Tożsamość geograficzna (lokalna czy regionalna) kandydata – podaje jako przykład dr Górecki i dodaje, że jest ona ważna zwłaszcza podczas wyborów parlamentarnych, które zwykle odbywają się w wyraźnie geograficznie wyodrębnionych okręgach. Innym atrybutem, który można wykorzystać, jest płeć. Kobiety kandydujące w wyborach mogą podkreślać zaangażowanie na rzecz praw kobiet itp., a fakt bycia kobietami będzie w naturalny sposób dodawał im wiarygodności – wytłumaczył Górecki. Wpływanie na preferencje wyborcze poprzez kreowanie wizerunku polityków nie jest łatwe, ponieważ większość wyborców ma dość jasne i dość niezmienne preferencje, zwłaszcza partyjne – podsumował.

Jak wygrać wybory Czy jest sezon na usługi spin doktorów? Mogłoby się wydawać, że są zajęci głównie w okresach kampanii wyborczych. Jednak obecnie kampania nie trwa miesiąc czy nawet rok. Rozwój mediów społecznościowych spowodował, że dzieje się ona non stop – jest to tzw. kampania permanentna, która stale buduje i cementuje społeczne poparcie. Donald Tusk aktywnie działa na Instagramie, Andrzej Duda i Beata Szydło na Twitterze. Sama kampania wyborcza w czasie bliskim wyborów to „ładowanie baterii” społeczeństwa na następne cztery lata funkcjonowania. Podczas niej kieruje się uwagę opinii społecznej na cele odpowiadające nowej rzeczywistości. Kluczem jest rozpoznanie nastrojów wśród ludzi – twierdzi prof. Antoni Dudek. W 2007 r. PO poprawnie rozszyfrowała potrzeby społeczeństwa. Hasło „Polska zasługuje na cud gospodarczy” okazało się celniejsze od PiS-owskiej retoryki o rozbijaniu układów oligarchów. Z kolei trzecie miejsce Pawła Kukiza w wyborach prezydenckich 2015 r. pokazuje, że na scenie politycznej można działać, nie mając partii politycznej ani programu. Aby porwać ludzi spragnionych zmian, wystarczy rzucić hasło dotyczące referendum w sprawie Jednomandatowych Okręgów Wyborczych. Wiele badań wskazuje na to, że znakomita większość wyborców na długo przed wyborami ma już ukształtowane preferencje i trzyma się

ich niezależnie od wydarzeń, które dzieją się podczas danej kampanii – stanowczo twierdzi dr Górecki. Dodaje, że jest oczywiście grupa wyborców „chwiejnych” czy też „niezdecydowanych”, zwykle relatywnie młodych i dopiero kształtujących swoje poglądy polityczne. Tacy ludzie mogą łatwiej zmieniać preferencje w wyniku kampanii wyborczych, także negatywnych. Ta względnie niewielka grupa wyborców może przechylić szalę zwycięstwa i dlatego prowadzenie kampanii, także w jej negatywnej odsłonie, jest dla partii i kandydatów opłacalne.

Polityk to taki sam produkt jak płyn do płukania protezy zębowej. Jednak w opinii eksperta od psychologii zachowań wyborczych większość wyborców kieruje się ukształtowaną orientacją ideologiczną, która „uodparnia” ich na działanie narzędzi marketingu politycznego. Tacy ludzie nazywani są „żelaznym elektoratem”. Obecnie mamy do czynienia z daleko posuniętą stabilizacją preferencji elektoratu, co współgra z ustabilizowaniem się głównego podziału partyjnego na PiS i PO. Można więc powiedzieć, że stajemy się w tym sensie podobni do ustabilizowanych demokracji europejskich – ocenia doktor Górecki.

Badania pokazują, że stereotypy związane z płcią kandydatów (najczęściej prowadzące do dyskryminacji kobiet) działają głównie w odniesieniu do wyborów na stanowiska w centralnych (krajowych) ośrodkach władzy, takich jak parlament krajowy. Mają one natomiast znacznie mniejszy wpływ w wyborach na poziomie lokalnym (samorządowym). Podobnie jest z przynależnością partyjną kandydata, która również wywiera wpływ głównie w wyborach na poziomie krajowym. Z kolei w ostatnich latach cały szereg prac naukowych pokazał, że zakorzenienie w pewnej lokalnej wspólnocie pozytywnie oddziałuje na szanse kandydatów niezależnie od rodzaju wyborów. Czy stosowanie spinu można jakoś usprawiedliwić? Niektórzy twierdzą, że umożliwia realizację ideałów i wartości demokratycznych. Inni, że przeciwnie – niszczy je. Spin doktorzy manipulują informacjami, ale to samo robią przecież media, chociażby przez selekcję wykorzystywanych źródeł. Wydaje się jednak, że spin doktorzy na stałe zadomowiili się na scenie politycznej. W historii nie było chyba aż takiej jak współcześnie potrzeby bycia liderem – podsumowuje Szymon Sikorski, Prezes Zarządu i strateg w Agencji PR Publicon. Media społecznościowe są bardzo personalne, a łatwiej jest być charyzmatyczną osobą niż charyzmatyczną firmą. To liderzy pełnią funkcję takich kół zamachowych dla organizacji. A ktoś ich musi do tego przygotować. 0

listopad 2018


ARTYKUŁ SPONSONSOROWANY

Co należy wziąć pod uwagę wybierając kierunek studiów magisterskich? Wszystko, co musisz wiedzieć wybierając kierunek studiów magisterskich znajduje się tutaj – przeczytaj naszą checklistę, weź ją ze sobą i odwiedź TARGI MAGISTERSKIE, które odbędą się 29 listopada w Pałacu Kultury i Nauki przy Placu Defilad 1 w Warszawie. Pomożemy ci znaleźć najlepszy dla ciebie kierunek studiów. Już teraz możesz zarejestrować swój udział, bez żadnych dodatkowych opłat, pod adresem www.master–and–more.pl. Podczas przeglądania ofert na targach, weź pod uwagę następujące kryteria: 1. Czym się interesujesz? Zaczynamy od najtrudniejszej kwestii. Jeśli jeszcze nie wiesz „co cię kręci” nie oczekuj, że odpowiedź sama wyświetli się w twojej głowie. Podejdź do tego metodycznie. Zacznij od przejrzenia opisów i sprawdzenia programów nauczania na różnych kierunkach. W którymś momencie coś z pewnością przykuje twoją uwagę. Zastanów się – czy potrafisz wyobrazić sobie, że studiujesz właśnie na tym kierunku? Porozmawiaj z obecnymi na targach ekspertami. Możesz z nimi podzielić się swoimi wątpliwościami i zadać wszelkie nurtujące cię pytania. .

2. Jakie są perspektywy twojej kariery?

Świat bardzo szybko się zmienia, a my, jeśli chcemy za nim nadążać, musimy umieć się do tych zmian dostosować. Doświadczenie pokazuje, że wiele osób wykonuje zawód, który nawet w najmniejszym stopniu nie ma związku z ich wykształceniem. Są też tacy, którzy po pewnym czasie w wyuczonym zawodzie dokonują gruntownej zmiany swojej ścieżki kariery. Aby zminimalizować napięcie związane z wyborem kierunku studiów, nie traktuj tego dylematu jako coś co zadecyduje o całym twoim przyszłym życiu. Pamiętaj jednak, że jedną z głównych wytycznych przy wyborze studiów magisterskich powinna być szansa na znalezienie dobrej pracy. Wybierz taki kierunek studiów, który jest chociaż w części związany z tym, czym chciałbyś się

18–19

zajmować w przyszłości lub znajdź bardziej ogólny program na zbliżonym kierunku. Pozwoli ci to na lepszy start w życie zawodowe.

3. Jakie są warunki przyjęcia na studia? Wybór kierunku studiów może być w pewnym stopniu ograniczony, ponieważ jest zależny od ukończonego kierunku studiów licencjackich. Kiedy już ustalisz obszar swoich zainteresowań, powinieneś dokładnie zapoznać się z wymogami dotyczącymi przyjęcia na studia. Nie rezygnuj z wymarzonego kierunku, nawet jeżeli znacznie różni się on od programu twoich studiów licencjackich. Najpierw sprawdź warunki! Jest wiele kierunków dostępnych również dla absolwentów innych dyscyplin naukowych. Jeszcze lepszym rozwiązaniem jest rozmowa z przedstawicielami danej uczelni. Można ich spotkać na dedykowanych stoiskach lub umówić się na bezpośrednie spotkanie podczas TARGÓW MAGISTERSKICH.

4. Która uczelnia oferuje mój kierunek? Pozostałe kwestie związane z kierunkiem studiów magisterskich, o których nie powinno się zapominać dotyczą samej uczelni. Gdzie się mieszczą jej poszczególne wydziały? Czy ma reputację? Co jeszcze oferuje swoim studentom – akademiki, dodatkowe zajęcia lub kursy językowe. W jakich godzinach odbywają się wykłady i ćwiczenia?

Ma to szczególne znaczenie, jeżeli pracujesz. Czy uczelnia ma dobrą renomę w zakresie prowadzenia określonych kursów? Czy zajęcia są prowadzone na wysokim poziomie? Jak absolwenci kierunku, który cię interesuje, oceniają swoje studia? Im więcej informacji uzyskasz, tym łatwiej będzie ci dokonać właściwego wyboru.

5. A co z kosztami? To samo dotyczy opłat za studia. Ile kosztują oraz jakich dodatkowych wydatków możesz się spodziewać – zakwaterowanie, koszty podróży, itp.? Jaki jest poziom życia w mieście, w którym mieści się dana uczelnia? Czy takie studia będą dobrą inwestycją dla ciebie? Czy chciałbyś ubiegać się o jakiekolwiek możliwości dofinansowania? Zachęcamy do obejrzenia prezentacji pt. „Jak wybrać i sfinansować studia magisterskie” podczas TARGÓW MAGISTERSKICH. Temat finansowania nauki jest szczególnie ważny, jeśli rozważasz decyzję o podjęciu studiów za granicą. Z pewnością masz już własne kryteria, których będziesz się trzymać podejmując decyzję. Na pewno mnóstwo pytań przychodzi ci teraz do głowy, a wiele z nich pozostaje bez odpowiedzi. Zapraszamy na TARGI MAGISTERSKIE w Warszawie, podczas których nasi eksperci i przedstawiciele uczelni osobiście rozwieją wszelkie twoje wątpliwości. Udział w wydarzeniu możesz zgłosić za pośrednictwem www.master–and–more.pl. 0


spór o Byłą Jugosłowiańską Republikę Macedonii /

POLITYKA I GOSPODARKA

Klucz do Bałkanów

Macedonia – źródłosłów francuskiej „macedoine” (‘sałatka’ lub ‘zbieranina’) – symbolizuje główną chorobę Bałkanów: sprzeczne marzenia o utraconym imperium. – Robert D. Kaplan, Bałkańskie upiory, podróż przez historię

T E K S T:

M A R I A JA Z D O N

o niedawna wzmianki o Macedonii pojawiały się w mediach rzadko, a już na pewno rzadziej niż o sąsiadujących z nią Grecji, Serbii czy Albanii. Starsze pokolenia mogą pamiętać jeszcze trzęsienie ziemi z 1963 r., które pogrążyło większą część stolicy, Skopje, pod gruzami i odebrało życie ponad 1200 osobom. Później Macedonia przypomniała o sobie wychodząc prawie bezkrwawo z Jugosławii. Młodsze pokolenia o tym kraju wielkości województwa lubelskiego i populacji kujawsko pomorskiego mogły usłyszeć przy okazji protestów antyrządowych z 2016 r.. Ostatnio jednak za sprawą wznowienia zamrożonego od przeszło 10 lat konfliktu z Grecją o nazwę tego państwa zrobiło się głośniej, niż kiedykolwiek. I dobrze, bo Republika Macedonii, jak i sama kraina Macedonia są kluczem do zrozumienia Bałkanów, które zyskują coraz większe znaczenie na arenie międzynarodowej.

D

Więcej niż nazwa Z początkiem maja br. do opinii publicznej dotarły informacje o zawarciu między premierem Macedonii Zoranem Zaewem i premierem Grecji Aleksisem Tsiprasem porozumienia dotyczącego planowanej zmiany nazwy Republiki Macedonii na Republikę Macedonii Północnej. Ta decyzja stała się przyczyną protestów po obu stronach macedońsko-greckiej granicy. Macedońskim nacjonalistom i konserwatystom nie podoba się ingerencja obcego kraju. Jak zauważył Tomasz Żornaczuk z PISM- u podczas wywiadu dla Polskiego Radia 24, ich antypatie podsycają opłacani przez Moskwę wysłannicy. Jaki interes ma w tym Rosja? Zmiana nazwy kraju po objęciu rządów przez lewicowo-demokratyczne ugrupowanie usunęłaby jedną z podstawowych przeszkód kraju na drodze akcesji do Unii Europejskiej. Przez ostatnich 10 lat rząd grecki skutecznie blokował dołączenie

Macedonii do ugrupowania, motywowany szeroko rozumianą “dumą narodową” właśnie ze względu na spór o nazwę. Rosja miesza również w Grecji. Nie bez powodu 13 lipca br grecki rząd wydalił z kraju dwóch rosyjskich dyplomatów, a dwóm kolejnym odmówił wstępu na jego teren. Nie było to bynajmniej wyrazem solidarności z państwami Unii, które po próbie otrucia S. Stripala masowo wydalalały rosyjskich dyplomatów. Jak dowiedział się dziennik “Kathimerini” rząd chciał w ten sposób powstrzymać dyplomatów od dalszych prób korumpowania i podburzania władz samorządowych i biskupów greckiego Kościoła prawosławnego. Poza tym greccy nacjonaliści, a w szczególności mieszkańcy północnej części Grecji (która również nazywa się Macedonią), żądają usunięcia z nazwy północnego sąsiada jakiegokolwiek nawiązania do starożytnej krainy. 1

listopad 2018


POLITYKA I GOSPODARKA Gdyby nie brać pod uwagę bałkańskich namiętności, zarówno FYROM, Macedonia jak i Północna Macedonia, choć inaczej brzmiące, w zasadzie znaczą prawie to samo i trudno zrozumieć, dlaczego zmiana jednej na drugą może wywołać takie poruszenie. Obecna w większości mediów odpowiedź na to pytanie nie wydaje się wyczerpywać tematu. Zakłada ona, że mieszkańców Grecji niezwykle oburza historyczne naciągnięcie na jakie pozwolili sobie ich północni sąsiedzi, nawiązując i w nazwie kraju, i w architekturze (szczególnie skopijskiej) do kolebki imperium Aleksandra Macedońskiego. Uważają oni, że tym samym Macedończycy przywłaszczyli sobie część ich kulturowego dziedzictwa. I choć prawdą jest, że najważniejsze ośrodki starożytnej Macedonii istniały na terenie współczesnej Grecji, oraz że kraina geograficzna zwana Macedonią leży tylko w 40 proc. na terenie Republiki Macedonii, to upór Grecji wydaje się nieproporcjonalny do potencjalnych korzyści wynikających dla niej ze zmiany nazwy przez sąsiada. Nie wydaje się to wystarczającym powodem, by od czasu powstania niepodległego państwa Republiki Macedonii w 1991 roku konflikt ten pozostawał wciąż żywy. Po wniknięciu głębiej w problem okazuje się, że sprawa jest dużo bardziej skomplikowana.

PERSPEKTYWA MACEDOŃSKA Historyczne początki Aby zrozumieć naturę konfliktu, trzeba wpierw zrozumieć, kim są dzisiejszy Macedończycy. Niestety odpowiedź na to pytanie najlepiej wyjaśnia, dlaczego od nazwy tej krainy powstało francuskie słowo „sałatka”. W czasach antycznych tereny Macedonii były zajęte głównie przez plemiona greckich Dorów, które w epoce hellenistycznej wymieszały się z innymi ludami. Wraz z nadejściem średniowiecza oraz wędrówki ludów przybyli na te ziemie Słowianie, Arabowie, a nawet Normanowie. Nad wszystkimi ludami rozpościerało się zaś greckojęzyczne Bizancjum. Na terenach bizantyjskich ziem mianowali się cesarzami także niebizantyjscy władcy. Wśród tych ostatnich wyróżnił się Serb Stefan Duszan, który mianował się carem macedońskich ziem w czasie świetności średniowiecznej Serbii. Po zwycięstwie Turków nad Serbami podczas bitwy na Kosowym Polu Macedonia przez ponad 5 wieków korzystała ze względnego spokoju imperium, a Skopje po 1878 roku nazywane było nawet „imperium osmańskim w miniaturze”. Jednak tak jak i inne imperia zaczęło się ono chwiać w posadach w XIX w.

Bałkańskie przesilenie Ład zachwiało greckie powstanie z 1822 r., po którym sułtan kazał wymordować grecką ludność krainy południowej Macedonii (oko-

20–21

/ spór o Byłą Jugosłowiańską Republikę Macedonii

lice Salonik/Sołunia), świadomie zmieniając proporcje demograficzne, co odbija się słabym echem nawet w dzisiejszym konflikcie. Decydujące dla późniejszej historii tego rejonu były postanowienia pokoju w San Stefano z 1878 r., który kończył wojnę rosyjsko-turecką oraz ich rewizja na kongresie berlińskim. Na mocy ówczesnych postanowień tereny całej historycznej krainy Macedonii miały przypaść nowopowstałemu Księstwu Bułgarii, które nominalnie wciąż pozostawało pod turecką zwierzchnością. To posunięcie całkiem dobrze odzwierciedlało rzeczywisty dominujący nacjonalizm tych terenów, gdyż w owym czasie największą siłę przebicia mieli bułgarofile. Powstanie wielkiego kraju pod rosyjskim wpływem nie mogło jednak pozostać obojętne dla Niemiec, Anglii czy Austro-Węgier. Kongres Berliński utrzymał wprawdzie decyzję o powstaniu Bułgarii, jednak nowy kraj miał obejmować zaledwie skrawek terenów, które przyznano mu jeszcze trzy miesiące wcześniej. Ziemie macedońskie pozostały w imperium osmańskim. Wygasł również nakaz ewakuacji tureckiego wojska z tych terenów, co doprowadziło do wielu okrutnych aktów przemocy przemocy. Osmańskie oddziały mściły się na bułgarofilach morderstwami i gwałtami, a mieszkańcy m.in. Ochrydy, dzisiejszego kurortu, nie byli im dłużni. Prawa do ziem macedońskich rościła sobie także Grecja i Serbia. Ziemie Macedońskie stały się wówczas polem do gry wrogich wywiadów prowadzących akcje propagandowe.

Aby zrozumieć naturę konfliktu, trzeba wpierw zrozumieć, kim są dzisiejsi Macedończycy.

Etniczni Macedończycy? Trudno zaznaczyć to na osi czasu, ale kiedyś w tych trudnych latach pojawiła się wśród mieszkańców dzisiejszej Republiki Macedonii chęć samostanowienia. Nie sposób mówić o Macedończykach jako o grupie etnicznej. Lepiej chyba określić ich mianem złożonej społeczności, którą połączyła ziemia, kultura i chęć spokoju, posiadania własnego poletka, na którym zdąży coś wyrosnąć, zanim rozkopią je kopyta koni kolejnego wojska. Według Roberta Kaplana pod względem języka i religii najbliżej im do Bułgarów, ale i to nie jest tak oczywiste. Nawet Goce Dełczewa, jednego z głównych bohaterów macedońskich nacjonalistów, którego grób znajduje się w Skopje, za bohatera uważają również bułgarscy nacjonaliści, dla których Republika Macedonii to tylko „Zachodnia Bułgaria”.

Jak zauważa prof. Jolanta Sujecka “bałkańskich upiorów” nigdy by nie było gdyby nie XIX wiek i zaszczepiane przez Europę Zachodnią pojęcie narodu etnicznie jednolitego. Na Bałkanach pod panowaniem Osmanów narodowości, choć w innym niż współczesnym znaczeniu były rozrózniane ze względu na różnice religijne i społeczne, wynikające z pozycji w hierarchii. Okres początkowy kształtowania się więc obrazu Macedonii zaczyna się wraz z piśmiennictwem Georgija Pulevskiego w 1822 roku, a kończy cytując prof. Sujecką na dyskusji o macedońskiej nacji w latach 40 - tych XX wieku wśród elit powstającej w ramach Jugosławii Republiki Macedonii. Z początku jednak, aż do XX wieku pojęcie Macedonii było używane bardziej w sensie “ojcowizny”, “lokalnej ojczyzny”, nie zaś ojczyzny ideologicznej, którą natomiast była dla jej mieszkańców Bułgaria i Słowiańszczyzna - mieli więc oni wówczas podwójną, a czasem potrójną tożsamość zupełnie nieodnoszącą się do kwestii etnicznych. Nawet gdy, w 1903 roku wraz z pismami K. Misirkova pojawiła się idea wykształcenia macedońskiej nacjonalnej ideologii państwowej, to miała ona być swoistą zaporą przed roszczeniami państw ościennych. W latach 30-tych zaś największą rolę w budowaniu macedońskiej tożsamości odegrało Macedońskie Koło Literackie, które starało się przeforsować, również wśród Bułgarów uważających Macedonię za część ich terenów, formułę państwa wieloetnicznego i narodowego utworzonego na zasadzie federacji, przypominającego Szwajcarię. Sprzeczne marzenia i sposób postrzegania historii wśród bałkańskich sąsiadów uwydatniły się w czasie rozpadu Jugosławii. Nowo powstała Republika Macedonii z jednej strony oburzała Greków i Bułgarów, z drugiej zaś nie zadowalała wszystkich Macedończyków, postulujących przyłączenie jeszcze kilku połaci ziemi. W tym czasie zaczęły powstawać też opasłe tomy książek propagujących odkryty na nowo język macedoński. Jak pisze Robert Kaplan, na północnogreckich murach zaczęły pojawiać się napisy Sołuń jest nasz (Sołuń to słowiańska nazwa Salonik), a przed nimi promacedonskie protesty. Ostatecznie jednak władze Macedonii zrezygnowały ze wszelkich roszczeń terytorialnych, a skupiły się na szukaniu narodowej legendy, tego, co mogłoby pomóc utrzymać się temu małemu państwu. Najmniej dzielącym obywateli, najbardziej uniwersalnym, a zarazem wystarczająco potężnym, by zaspokoić typowo jugosławiańskie ambicje, mitem założycielskim okazały się Imperium Aleksandra Wielkiego i tradycje hellenistyczne. Na tej bazie wybrano flagę nawiązującą do starożytnej Macedonii oraz rozpoczęto plan przebudowy Skopje, który zaobfitował mnóstwem pomników stojących na każdym kroku, w tym ponad dwudziestometrowym monumentem-fontanną Alek-


POLITYKA I GOSPODARKA

sandra na Bucefale czy wzorowanymi na antyczne budynkami administracji państwowej. To wszystko sprawia, że miasto wygląda trochę jak wioska potiomkinowska, ale nie zdaje się jakkolwiek zagrażać Helladzie. Tym bardziej, że Macedończycy mają jeszcze kłopot z mniejszością albańską, która stanowi już ok. 26 proc. obywateli tego państwa.

niezmieniona do XX wieku, mimo prób uczynienia tego w latach 80-tych XX wieku przez grecką socjalistyczną partię PASOK. Alexis Tsipras ponawia obecnie te próby. W wyniku tego dyskursu istnienie Republiki Macedonii dla absolwenta greckiego systemu edukacji wciąż jest często zupełnie niezrozumiałe i budzące opór.

GRECJA JAKIEJ NIE ZNAMY

Tam, gdzie UE jawi się rajem

Perspektywa grecka W wyniku promowania Grecji jako kraju urlopów, pięknych plaż i wysp często mylnie postrzega się ją głównie przez pryzmat jej antycznej historii i filozofii. Kraj, mimo potyczek związanych z kryzysem zadłużeniowym (którego środki pomocowe oficjalnie zakończyły się w sierpniu), nadal może jawić się jako ostoja rozumu i ogłady na półwyspie bałkańskim. Tymczasem współcześni Grecy mają często tyle wspólnego z Arystotelesem, co Macedończycy z Aleksandrem, a główną rolę przy budowaniu greckiej tożsamości wg Johna Reeda czy Roberta Kaplana odegrało Bizancjum. Dlatego błędem zdają się próby zrozumienia zachowania władz i narodu Grecji w sposób racjonalny. Nie bez powodu Grecję nazywano przez lata narzeczoną Zachodu, kochanką Wschodu. Choć Grecy chętnie korzystają z turystycznej popularności antycznych ruin i dorobku, w gruncie rzeczy sami siebie łączą bardziej z greckojęzycznym Bizancjum. Jak wskazuje Kaplan to właśnie ta część greckiej mentalności popchnęła Lorda Byrona, który znawców epoki klasycznej nazywał starymi zniewieściałymi piernikami, do udziału w greckim powstaniu przeciw Turkom. To właśnie wspomniane cechy wybrzmiewają teraz w konflikcie. Obecna zajadłość wynika, jak często bywa na Bałkanach, z imperialnego patrzenia na swój kraj. Nadal wielu Greków uważa swój kraj za przedłużenie Bizancjum. Trudno usłyszeć z ich ust nazwę Stambuł. Wielu z nich traktuje były Konstantynopol jako jedną z części utraconego imperium, a fakt, że Hagie Sofię zmieniono na tureckie muzeum skrajnie ich oburza. Przy takim postrzeganiu rzeczywistości Grecy czują się odarci ze swojej historii i dziedzictwa, dlatego tak histerycznie przyjmują jakiekolwiek zagrożenie mogące bardziej naruszyć z ich punktu widzenia i tak naruszone granice. Paradygmat o starożytnej Macedonii Aleksandra również jednak nie traci na znaczeniu od - jak pisze Olimpia Dragouni - lat 80 - tych XIX wieku. Wtedy w dyskursie, a później w szkolnych podręcznikach pojawił się pogląd o potrzebie włączenia starożytnej Macedonii do dziedzictwa narodowego Grecji. Ten zaś był szczególnie wygodny w użyciu do usprawiedliwiania imperialistycznych koncepcji (Megali Idea) i popierania wówczas monarchicznego ustroju Grecji. Narracja ta pozostała

Jak pisał w czerwcowym numerze Plusa Minusa Dariusz Kałan, w obliczu kryzysu migracyjnego, Brexitu i głośnych narzekań na europejskich biurokratów Unia Europejska coraz rzadziej jest postrzegana w północnej i zachodniej Europie jako kraina dobrobytu i zgodności. Inaczej jest na Bałkanach Zachodnich, gdzie UE nadal wydaje się krainą szczęśliwości i spełniających się marzeń. Chęć przystąpienia do UE jest jedną z niewielu spraw, które łączą społeczności krajów takich jak Albania, Serbia, Bośnia i Hercegowina czy właśnie Macedonia. Tam poparcie dla pomysłu wstąpienia do Unii wciąż wynosi około 70–75 proc., choć ostatnimi czasy spada. Sama Unia zdaje się traktować Bałkany po macoszemu, a mieszkańcy krajów pozostających poza wspólnotą powoli zaczynają tracić wiarę w to, że ich los się odmieni. To zaś może poskutkować ich zwrotem w stronę Rosji lub Turcji. Tym bardziej, że rosyjski niedźwiedź zdaje się lepiej orientować w bałkańskiej historii i namiętnościach niż zajęta swoimi problemami Unia. Postawa przedstawicieli Unii jest poniekąd zrozumiała – w lipcu Financial Times

przytaczał apel Emmanuela Macrona, którego zdaniem unijnym priorytetem powinno stać się zażeganie problemów wewnętrznych, a dopiero potem myślenie o rozszerzaniu wspólnoty. Naiwnym jednak zdaje się zachodnioeuropejskie przekonanie, że nadal nie przyjęte do Unii kraje bałkańskie wiecznie będą czekały na swoją kolej. Już w 2015 r. Ziemowit Szczerek pisał dla tygodnika „Polityka” o narastającej w tych krajach frustracji, nasilającej się dodatkowo przez oglądanie rozwoju przyjętych już do Unii sąsiadów. Spada wśród nich również motywacja do przeprowadzania reform, co wykorzystuje Rosja, w której interesie jest zamrażanie konfliktów, tak by Bałkany stały się pasem krajów militarnie neutralnych, tzn. niezagrażających dalszym posunięciom Rosji. Jak swego czasu pisał Szczerek: w lukę po Europie próbują wpasować się Turcy. Dla nich Bałkany są tym, czym dla Rosji jest Ukraina. Po pierwsze: lądowym pomostem do Europy, po drugie – polem dawnej kulturowej i cywilizacyjnej ekspansji” Jeżeli Unia Europejska nie chce, by kocioł bałkański znowu wykipiał – a właśnie dla niej miałoby to najgorsze konsekwencje – musi podjąć bardziej zdecydowane działania, a nie tylko je zapowiadać, tak jak podczas szczytu w Sofii w maju br. Przede wszystkim zaś musi zacząć traktować swoich potencjalnych bałkańskich partnerów poważnie, a ich historię i namiętności starannie zgłębiać, gdyż, jak widać na przykładzie Grecji i Macedonii, są one wciąż żywe i odgrywają ważną rolę w lokalnej polityce. 0

fot. Chris H Munro

spór o Byłą Jugosłowiańską Republikę Macedonii /

listopad 2018


POLITYKA I GOSPODARKA

/ MAGIEL w 2008 r.

2 0 0 8 Upadek Lehman Brothers we wrześniu 2008 r. otworzył na rynkach finansowych puszkę Pandory, na stale wpisując się jako jedno z najważniejszych wydarzeń ubiegłej dekady. Czym zajmował się MAGIEL w roku, w którym gospodarka światowa miała doświadczyć tego ciosu?

Wiele hałasu o nic (październik 2008 r.) Kiedy z początkiem kwietnia Sejm przyjął ustawę upoważniającą prezydenta do złożenia podpisu ratyfikującego Traktat z Lizbony, na europejskich salonach dało się słyszeć wyraźne westchnienie ulgi. Polska po kilkunastu miesiącach odgrywania roli l’enfant terrible jako jedno z pierwszych państw członkowskich UE przyjęła dokument, który w zamyśle europejskich polityków z Angelą Merkel na czele stanowić miał antidotum na ciężkiego kaca, jaki dotknął elity Starego Kontynentu po negatywnych wynikach referendów we Francji i Holandii w roku 2005 decydujących o ratyfikacji Konstytu-

Z DJ Ę C I A :

A L E K KOZ ŁOW S K I

mg r M I C H A Ł S P YC H A L S K I cji dla Europy. Decyzja polskiego parlamentu przynajmniej na jakiś czas ucięła temat, którym przed dobrych kilka tygodni żyli dziennikarze i politycy. Pojawiło się przy tym pytanie, czy problem przyjęcia przez Polskę nowej wersji pierwotnego prawa UE wart był całego zamieszania oraz, co gorsza, kolejnego wystawiania na szwank reputacji kraju na arenie międzynarodowej? Aby spróbować udzielić na nie odpowiedzi, należałoby przyjrzeć się, cóż tak bardzo kontrowersyjnego w rzeczonym dokumencie możemy znaleźć.

Postanowienia traktatu z Lizbony: W SFERZE PRAWNEJ: nadanie UE osobowości prawnej, klauzula precyzująca procedurę wystąpienia z UE W SFERZE INSTYTUCJONALNEJ: utworzeniu stałego urzędu Przewodniczącego Rady Europejskiej (na 2,5-letnią kadencję), prowadzącego obrady Rady i reprezentującego UE na zewnątrz W SFERZE PODEJMOWANIA DECYZJI: wprowadzenie od 2014 r. zasady podwójnej większości (55 proc. państw + 65 proc. ludności). W SFERZE LEGITYMIZACJI DEMOKRATYCZNEJ UE: prawo parlamentów narodowych do opiniowania projektów legislacyjnych przekładanych przez KE

Azja w obliczu kryzysu (listopad 2008 r.) M O N I K A JAN KOW S K A W momencie kiedy gospodarki wielu państw wysoko rozwiniętych stoją na krawędzi recesji, sieć powiązań ekonomicznych między nimi a rynkami azjatyckim może okazać się bardzo poważnym obciążeniem dla tych drugich. Jeszcze niedawno wydawało się, że gospodarkom azjatyckim uda się wyrwać ze szponów kryzysu bez większych obrażeń. Jednak ich sytuacja staje się coraz bardziej skomplikowana. Choć w przypadku państw takich jak Chiny czy Korea Południowa wciąż nie mówi się o recesji, światowa zapaść stała się również ich problemem. Na razie radzą sobie z kryzysem całkiem nieźle, jednak każdy kolejny dzień może przynieść ze sobą niekorzystne zmiany.

22–23

Jeszcze 24 października, na szczycie w Pekinie, Japonia, Korea Południowa, Chiny oraz dziesięć państw należących do ASEAN postanowiły utworzyć fundusz o wartości 80 mld dolarów, przeznaczony na pożyczki dla krajów azjatyckich najsilniej dotkniętych przez kryzys. Co więcej, wydaje się, że Chiny bardzo chętnie wzięłyby na siebie rolę bohatera ratującego Azję przed zgubnymi skutkami zbyt ścisłych więzi z Zachodem. Jeśli chińskiej gospodarce uda się przetrwać ten trudny okres bez szwanku, może to zostać potraktowane jako dowód na jej wyższość w stosunku do pozbawionych odgórnej kontroli gospodarek państw zachodnich.

Szczególnie że Chiny okazały się mniej wrażliwe na skutki zapaści nie tylko w porównaniu z państwami europejskimi czy Stanami Zjednoczonymi, lecz także z Japonią oraz Koreą Południową, a więc krajami postrzeganymi za najnowocześniejsze i najbardziej prozachodnie w Azji. Właśnie ze względu na silne powiązania między nimi a Zachodem, skutki recesji będą tam najbardziej odczuwalne. Gospodarki obu tych państw są w dużej mierze oparte na eksporcie dóbr, przede wszystkim zaawansowanych technologii, do USA i Europy. Dlatego też zamęt finansowy w tych regionach odbije się na ich gospodarkach mocniej niż na chińskiej.


MAGIEL w 2008 r. /

POLITYKA I GOSPODARKA

Gajowy reaktywuje rewolucję (marzec 2008 r.) JA K U B B A R TO S I E W I C Z Fala podsumowań pierwszych 100 dni rządów koalicji PO-PSL przeszła przez polskie media niczym tsunami. Właściwie trudno było się czegoś o tym nie dowiedzieć. I dobrze. Bo jedni mają prawo się chwalić a inni krytykować. Normalna kolej rzeczy w demokratycznym kraju. Wywiady, konferencje prasowe, wystąpienia telewizyjne i tak dalej… Ale żeby zaraz profanować historię o Czerwonym Kapturku – przesada. Już było wiele interpretacji tej bajki, ale nawet niemiecka wersja Rottkappchen prezentowana w późnych godzinach wieczornych byłą mniej gorsząca. Spot, za który Prawo i Sprawiedliwość płaci z subwencji to nie tylko bajka, ale przed wszystkim groteska. Na szczęście jest ktoś, kto może uratować i babcię, i wnuczkę. Gajowy? I ma nim być Jarosław Kaczyński? Skoro tak, to przepraszam, ale bracia… Grimm to by się chyba wściekli […].

Prawo i Sprawiedliwość ma względnie trudniejszą sytuację medialną jako opozycja – wbrew temu, co głoszą jego politycy. Skoro na co dzień nie ma tak barwnych postaci jak Andrzej Lepper czy Roman Giertych ( a w koalicji PO-PSL ze świecą trzeba by było szukać godnych odpowiedników), to trzeba się bardziej postarać. Czyli co? Ano właśnie wciskać bajkowy kit. I to jest smutne. Koalicja rządząca niemal bez przerwy odsłania kolejne słabości. Ale opozycja woli kabarety, bajki i niedomówienia. Możliwość taką dają jej niestety media. Starsi koledzy dziennikarze, którzy nie dopytują na konferencjach prasowych. Mało! Sami dopowiadają resztę i nie biegną do przeciwników politycznych poinformować ich o tym, że powinni się obrazić. I tak się kręci. […] W ramach parlamentarnego „jeden za wszystkich, wszyscy za jednego” – każdy się czuje dyskryminowany przez każdego.

Człowiek czy instytucja? (listopad 2008 r.) G A B R I E L TA R A S I U K Cała Polska, a nawet Europa śledziła spór Donalda Tuska i Lecha Kaczyńskiego w sprawie uczestnictwa w ostatnim szczycie UE w Brukseli. Konflikt na linii prezydent – premier nie jest co prawda rzeczą nowa, gdyż trwa od chwili objęcia funkcji Prezesa Rady Ministrów przez przewodniczącego PO, lecz nigdy wcześniej wewnętrzne brudy nie były wyciągane na międzynarodową arenę. Można postawić pytanie: czy jest to konflikt personalny pomiędzy dwoma kandydatami na urząd prezydenta w 2010 r., czy poważny spór ustrojowy? Szef Kancelarii Prezydenta Piotr Kownacki zapowiedział już początek kampanii wyborczej. Jednak dwa lata to chyba zdecydowanie za dużo na początek boju o reelekcję, przecież nie wiadomo do końca, czy Donald Tusk ponownie wystartuje w wyścigu o fotel głowy państwa. Problem nie leży więc w osobistych animozjach polityków wywodzących się z kon-

kurencyjnych obozów politycznych. Oś konf liktu znajduje się w źle napisanej Konstytucji. W każdym normalnym państwie kompetencje władzy wykonawczej są jasno określone. We Francji rządzi prezydent, który w każdej chwili może odwołać premiera, premier bezpośrednio odpowiada przed prezydentem. W Niemczech pełnia władzy wykonawczej znajduje się w rękach kanclerza. Stany Zjednoczone, jak powszechnie wiadomo, opierają się na systemie prezydenckim. Podobne rozwiązania do obecnych w Konstytucji z 1997 r. mamy na Ukrainie, lecz tam prezydent ma jeszcze szersze kompetencje, gdyż z łatwością może rozwiązać parlament.

W skrócie (maj-czerwiec 2008 r.) Awans w konkurencyjności: Polska awansowała z 52. na 44. miejsce w rankingu najbardziej konkurencyjnych gospodarek świata – wynika z ostatniego raportu Global Competitiveness Report ogłoszonego przez World Economic Forum. Indeks został utworzony z uwzględnieniem czynników wpływających na gospodarkę krajów w perspektywie najbliższych 5 do 8 lat, takich jak technologia, instytucje publiczne i warunki makroekonomiczne. Pierwsze miejsca zajęły Stany Zjednoczone, Singapur i Hongkong, a z krajów europejskich – Szwajcaria (4. miejsce).

Mniej optymizmu 35 proc. Polaków spodziewa się, że w ciągu najbliższego roku w Polsce będzie żyło się gorzej. Poprawy sytuacji oczekuje 25 proc. ankietowanych, a 40 proc. nie oczekuje w ciągu najbliższych 12 miesięcy żadnych zmian – wynika z sondażu przeprowadzonego przez Millward Brown SMG/KRC. Jak podają autorzy badania, główną przyczyną negatywnych nastrojów są rosnące ceny. Coraz więcej Polaków skarży się na drożejące produkty podstawowe, szczególnie żywność.

Wzrost wynagrodzeń Przeciętne wynagrodzenie w I kwartale 2008 r. wyniosło 2983,98 zł wobec 2709,14 zł w I kwartale 2007 r., czyli wzrosło o 10,1 proc. w skali roku. W ujęciu kwartalnym przeciętne wynagrodzenie wzrosło o 2,9 proc.

Rosną obroty handlowe W I kwartale br. eksport Polski w cenach bieżących wyniósł 102,7 mld zł, a import 120,1 mld zł. W porównaniu z analogicznym okresem ubiegłego roku eksport zwiększył się o 10,6 proc., a import o 12,0 proc. Ujemne saldo ukształtowało się na poziomie 17,4 mld zł ( w analogicznym okresie ub. roku minus 14,4 mld zł).

listopad 2018


POLITYKA I GOSPODARKA

/ wzory przemysłowe w branży modowej

Czy projektantom wolno więcej? Rynek mody stanowi bardzo nieprzewidywalną branżę, na którą szczególnie wpływają zmieniające się preferencje konsumentów. Twórcy, chcąc zapewnić ochronę swoim produktom, starają wykorzystać dostępne środki prawne, ale nierzadko swoimi działaniami wkraczają na teren obcy orzecznictwu sądów i przedstawicielom doktryny. T E K S T:

M AT E U S Z K U P I EC

olorowy świat projektantów mody i ich nietuzinkowych kreacji przykuwa uwagę całego świata. Nawet osoby, których nie interesuje podążanie za najnowszymi trendami, potrafią wymienić nazwy największych marek. Za starannie przygotowanymi pokazami nowych kolekcji stoi jednak potężny przemysł, którego wartość globalną szacuje się na około 3 bln dolarów [1]. W 2017 r. w tym sektorze było zatrudnionych około 1,69 mln osób. Branża ta oparta jest przede wszystkim na dobrach niematerialnych (projektach i wzorach tworzonych przez artystów), które stanowią wytwór intelektu człowieka. Wraz z jej dynamicznym rozwojem i rosnącą popularnością modelu biznesu fast fashion pojawia się coraz więcej problemów natury prawnej.

K

Słowo czy grafika? W wyniku globalizacji trendy w ubiorze rozprzestrzeniają się po całym świecie niezwykle szybko. Nikogo nie dziwi już to, że osoby mieszkające w popularnych dzielnicach Oslo noszą się w podobnym stylu jak obywatele postkomunistycznego Kazachstanu. W celu umożliwienia rozpoznania podobnych produktów oferowanych przez różnych przedsiębiorców, w branży mody często zastrzega się znaki towarowe. Na gruncie unijnej dyrektywy 2015/2436 znak towarowy może składać się z jakichkolwiek oznaczeń. Muszą one jednak umożliwić rozróżnianie towarów lub usług oferowanych przez jedno przedsiębiorstwo od tych oferowanych przez innych producentów. Wymaga-

24–25

ne jest również, aby były one przedstawione w rejestrze w sposób pozwalający właściwym organom i odbiorcom na ustalenie jednoznacznego i dokładnego przedmiotu ochrony udzielonej właścicielowi tego znaku towarowego [2]. Należy równocześnie zauważyć, że odejście od wymogu graficznego przedstawienia oznaczenia może sprawić, że znaki towarowe niekonwencjonalne [3] również będą podlegać ochronie [4]. Dla branży modowej szczególne znaczenie w tej kwestii ma wyrok w sprawie o sygnaturze C-163/16 Christian Louboutin i Christian Louboutin SAS v. Van Haren Schoenen BV, dotyczący tego, czy znak towarowy przedstawiający kolor naniesiony na podeszwę buta może podlegać rejestracji i ochronie. Loubutin od 1992 r. produkuje buty z czerwoną podeszwą, ale sam zaznacza, że nie stosuje „po prostu czerwonego koloru”, ale konkretny jego odcień – cynober, nazywany także potocznie „chińską czerwienią”. Louboutin zastrzegł jako znak towarowy jedynie czerwony element – podeszwę a nie kształt buta jako całości czy też jego kontury. Zdaniem Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej wspomniany znak towarowy nie dotyczy więc szczególnego kształtu podeszwy butów na wysokich obcasach, ponieważ w jego opisie wyraźnie wskazano, że kontur buta nie stanowi części wspomnianego znaku towarowego, lecz służy wyłącznie uwidocznieniu czerwonego koloru. Tym samym taka wykładnia TSUE może sprawić, że przedsiębiorcy z branży mody będą mieli większą możliwość rejestrowania oznaczeń, które składają się nie tylko z kształtu towaru, lecz także z pewnych dodatkowych cech, jak np. sygnał dźwiękowy, i dochodzenia ich ochrony.

Życie po śmierci Z ochroną własności intelektualnej związane jest wykorzystywanie przez projektantów na swoich kreacjach utworów innych, dawno zmarłych twórców. Nierzadko zdarza się, że dziełami wielkich artystów ozdabia się projekty modowe, np. obraz Wędrowiec nad morzem mgły C.D. Friedricha wykorzy-

stywany jest jako grafika na bluzach marki Mr. Gugu & Miss Go. Czy wykorzystanie tych dzieł przez projektantów mody nie stanowi naruszenia praw autorskich? Ochrona autorskich praw majątkowych trwa od momentu powstania utworu przez cały okres życia jego autora, najdłużej do 70 lat po jego śmierci. Po wygaśnięciu autorskich praw majątkowych każde dzieło przechodzi do tzw. domeny publicznej, czyli zasobu utworów, które nie są objęte autorskimi prawami majątkowymi, i może być wykorzystywane w celach komercyjnych. Należy też zauważyć, że wprawdzie istnienie osobistych praw autorskich twórcy nie zależy od upływu czasu, to jednak po jego śmierci ulegają one systematycznemu zawężaniu i zapewniają w końcu przede wszystkim poszanowanie prawa do autorstwa [5]. Własność intelektualna w branży modowej jest zagadnieniem niezwykle rozległym, dotyczącym zarówno aspektów własności przemysłowej, jak i prawa autorskiego. Jak możemy zauważyć, prawo często nie nadąża nad kreatywnością twórców, co powoduje różne kontrowersje. 0

Bibliografia [1] Zob.”Global fashion industry statistics - International apparel”, https://fashionunited.com/global-fashion-industry-statistics [dostęp 1.10.2018 r.]. [2] Zob. art. 3 dyrektywy Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2015/2436 z dnia 16 grudnia 2015 r. mającej na celu zbliżenie ustawodawstw państw członkowskich odnoszących się do znaków towarowych, https://eur-lex.europa.eu/legal-content/PL/ TXT/?uri=CELEX%3A32015L2436

[dostęp:

1.10.2018 r.]. [3] Pod terminem tym rozumie się te znaki, które nie są przedstawione ani słownie, ani graficznie – czyli m.in. kolor czy kształt. [4] Zob. Prawo własności intelektualnej, red. Joanna Sieńczyło- Chybicz, Warszawa 2018, s. 449 [5] Zob. Prawo autorskie i prawa pokrewne. J.Barta i R. Markiewicz, Warszawa 2017, s.67,


kultura /

Trochę kultury Polecamy: 26 TEATR Teatr na służbie

Artyzm w parze z rehabilitacją fot. Aleksander Jura

30 KSIĄŻKA Pisarz niejedno ma imię

Autorzy bestsellerów pod pseudonimami

33 FILM Zdarzyło się w kinie. Rozdział VI Najnowszy rozdział w historii kina

Kolejki J OA N N A A L B E R S K A olejki tworzone przed drzwiami do dziekanatu zdążyły już wpisać się w przekazywane z ust do ust opowieści o kwintesencji studenckiego życia. Jednak dopiero w momencie, gdy przyszło mi stanąć oko w oko z tymi legendarnymi ścieżkami do poprawy naszego losu, przekonałam się, jak potężna siła drzemie w niekończącej się linii wytyczonej przez zniecierpliwionych oczekujących. Z okazji Międzynarodowego Dnia Wody, 22 marca 2010r., wydarzyło się coś niespotykanego. Mieszkańcy 70 państw z różnych części świata ustawili się w gigantycznych kolejkach do toalet, by manifestować swój sprzeciw wobec opłakanych warunków publicznych sanitariatów. Na przykład w Nepalu w wydarzeniu wzięło udział około 10 tys. osób. Ci wszyscy ludzie postanowili stanąć jeden za drugim i czekać wiele godzin, by móc złożyć swoją petycję i zwrócić uwagę lokalnym władzom na niedopuszczalny problem. Zatem: do czego mogą doprowadzić nas kolejki? Czy wszystko opiera się wyłącznie na kiełkującym poczuciu marnowania czasu? Wystarczy przypomnieć sobie oczekiwanie z premierowym egzemplarzem książki w dłoni bądź entuzjazm wywołany myślą, że już za chwilę wejdzie się na wymarzony koncert. I momentalnie perspektywa patrzenia na znienawidzony tłum obcych ludzi zmienia się o 180 stopni! Choć po pierwszym przeczytaniu prawdopodobnie zabrzmi to absurdalnie – bez kolejek nie bylibyśmy w stanie niczego osiągnąć. Nicze-

K

Bez kolejek nie bylibyśmy w stanie niczego osiągnąć.

go. Ani 51-procentowej zniżki na przejazd pociągiem, ani zakupów spożywczych. Nie zdobylibyśmy wiedzy o swoim stanie zdrowia u lekarza ani nie mielibyśmy udanego dnia spędzonego z przyjaciółmi w kinie. Ani, jak pokazuje przywołane przedsięwzięcie z 2010 r., poprawy swojego losu. Choć niewątpliwie minuty, a nawet godziny spędzane podczas bezczynnego stania wydają się tracone w bezsensowny sposób, w rzeczywistości, nie czekając w kolejce, wcale nie zagwarantujemy sobie, że skorzystamy z owego czasu bardziej produktywnie. Co więcej, stracimy szansę na wykorzystanie całego mnóstwa możliwości, gwarantowanych wyłącznie przez chwilę cierpliwości oraz nerwy trzymane na wodzy. A jeśli zapragniesz jeszcze choćby przez chwilkę zrzucić swoje zdenerwowanie na karb konieczności ustawienia się na szarym końcu kolejki, która prawdopodobnie postanowiła pobić rekord Guinessa w liczbie uczestników, pomyśl, że lada dzień nie będziesz miał takiej możliwości. Technologia ruszy naprzód, elektronika zawojuje świat, a zamiast ustawiać się jeden za drugim, wszystko będziemy w stanie załatwić za pomocą jednego stuknięcia w ekran telefonów komórkowych. Zniknie zniecierpliwienie, zniknie niepotrzebny stres, lecz znikną także pogawędki z przypadkowo spotkanymi znajomymi bądź starszymi paniami z poczekalni, jak również chwila wytchnienia w stresogennym życiu stale biegnącym naprzód. A razem z nimi zniknie… cóż, cały urok. 0

listopad 2018


TEATR

/ teatr wykluczonych

z wyrazami szacunku dla belki

Teatr na służbie Od ponad pół wieku teatr otwiera się na wykluczonych. Reżyserzy angażują do przedstawień chorych czy niepełnosprawnych i wspólnie z nimi pracują na sukces, nierzadko łącząc artyzm z terapeutycznością. T E K S T:

K ATA R Z Y N A KOWA L E W S K A

latach 20. XX w. austriacko-amerykański psychiatra Jakub Moreno dostrzegł, że teatr może mieć właściwości psychoterapeutyczne. Naukowiec stworzył metodę psychologiczną zwaną psychodramą lub dramatoterapią. Polega ona na tym, że lekarz-reżyser nadzoruje pacjentów-aktorów odgrywających problemy, które są przyczyną ich schorzeń. Czasem wraz z nimi w wyznaczone role wcielają się specjalnie przygotowani terapeuci. Pomaga to w diagnozie i leczeniu wielu dysfunkcji o podłożu psychicznym. Metoda dramaterapii z Wiednia obiegła cały zachodni świat. Przyczyniła się między innymi do opracowania programu warsztatów wyobraźni, środka leczniczego pomagającego w wyrażaniu emocji oraz nawiązywaniu kontaktów z innymi. Jest stosowana do dzisiaj, zarówno w placówkach medycznych, psychologicznych, jak i… w ośrodkach teatralnych.

W

Kiedy reżyser staje się terapeutą Bywa, że reżyserzy zaangażowani społecznie stają się niemalże terapeutami. Dosyć nietypo-

wymi, posiadającymi bowiem raczej artystyczne niż psychologiczno-medyczne wykształcenie i kojarzącymi poszczególne dysfunkcje z imionami bohaterów literackich. Należy do nich między innymi Robert Wilson, czołowa postać amerykańskiej awangardy XX w. W latach 60. podjął on pracę nad spektaklami z udziałem głuchoniemych dzieci. Rozgłos i uznanie przyniósł mu siedmiogodzinny spektakl Spojrzenie głuchego, pokazany w Paryżu w 1971 r. Impulsem do powstania sztuki było spotkanie trzynastoletniego Raymonda Andrewsa, ciemnoskórego głuchego chłopca. Wychowany na farmie Raymond nigdy nie uczęszczał do szkoły, przez co nie potrafił czytać ani pisać. Nie umiał także rozpoznawać słów z ruchu warg. Komunikacja z wychowanym na farmie dzieckiem wydawała się niemożliwa, póki nie okazało się, że ze światem porozumiewa się za pomocą tworzonych przez siebie surrealistycznych rysunków. Stały się one przyczynkiem do powstania Spojrzenia głuchego – przedstawienia bez słów, składającego się z samych obrazów, półsennych, rozmytych, ale tym bardziej poruszających. Andrews grał w tej sztuce samego siebie.

Dwa lata po premierze spektaklu Wilson poznał Christophera Knowlesa, czternastoletniego autystycznego chłopca. Podczas ich współpracy wytworzyli swoisty system komunikacji, polegający między innymi na naśladowaniu gestów. Podopieczny zaczął także pisać na maszynie całe poematy, które później reżyser włączał do przedstawień (uwzględniał nazwisko chłopca na afiszu).

Artyzm w parze z rehabilitacją Warto zaznaczyć, że funkcje terapeutyczne nie wykluczają funkcji artystycznych. Założona w 1957 r. Pantomima Olsztyńska, teatr amatorski ludzi niesłyszących, była wielokrotnie nagradzana na festiwalach teatralnych w Polsce i za granicą. Trupa swoją dysfunkcję przekształciła w siłę, wybierając najbardziej naturalną formę uprawiania teatru przez głuchych. Ich pantomimy inspirowane były sztuką: grafikami Goyi, drzeworytami Dürera… Posługiwały się bogatymi kostiumami, spektakularną scenografią, muzyką (utwory przeznaczone specjalnie dla grupy tworzył między Spektakl Spójrz na mnie, reż. Adam Ziajski, Teatr Śląski

26–27


teatr wykluczonych /

innymi Czesław Niemen) i efektami akustycznymi, projekcją filmową, a także ciałem aktora-robotnika. Zespół bowiem składał się z pracowników olsztyńskich spółdzielni inwalidzkich, którym sukcesy na polu teatralnym pomagały w rehabilitacji. Przez Pantomimę Olsztyńską, działającą ponad pół wieku (do 2009 r.), przewinęło się około 200 osób. W 1961 r. powstał film dokumentalny Jerzego Ziarnika W kręgu ciszy, poświęcony tej wyjątkowej grupie, który został nagrodzony w Cannes.

Wygrać siebie Obecnie sukcesy odnosi współpracujący z osobami niepełnosprawnymi poznański reżyser Adam Ziajski. Po entuzjastycznym przyjęciu spektaklu Nie mów nikomu zrealizowanym z udziałem głuchych reżyser zdecydował się nawiązać współpracę z osobami niewidomymi. Tak powstało przedstawienie Spójrz na mnie Teatru Śląskiego, mające charakter reportażowy. Aktorzy odziani w zlewające się ze sobą białe uniformy wcielają się tam w siebie samych. Opowiadają o swoich zmaganiach z codziennością i bezdusznym systemem prawnym. Na końcu odsłaniają się jeszcze dodatkowo, tym razem fizycznie: zdejmują obcisłe białe maski. Pokazując twarze, ujawniają własne dysfunkcje, niewidzące, rozbiegane spojrzenia, wyblakłe tęczówki… W tym czasie widownia patrzy: spogląda na konkretne jednostki, których indywidualne historie właśnie poznała. Dla grających było to spore wyzwanie, ale – jak pokazały losy spektaklu – warte podjęcia. Na zeszłorocznym Przeglądzie Małych Form Teatralnych Kontrapunkt w Szczecinie przedstawienie zdobyło Nagrodę Główną Jury oraz Grand Prix, czyli Wielką Nagrodę Publiczności. Tym samym rozłożył całą, także profesjonalną konkurencję, na łopatki.

Terapia dla widza Znany warszawskiej widowni Michał Borczuch (m. in. z Żab w Teatrze Studio oraz Zewu Cthulhu w Nowym Teatrze) w swojej reżyserskiej karierze także zaprosił do współpracy niewidomych, ale zdecydował się zastosować zupełnie inną technikę niż Ziajski. Zaangażowani do spektaklu Faust amatorzy nie odgrywali siebie, lecz konkretne role fikcyjne. Niewidomi weszli na scenę z codziennymi atrybutami: białymi laskami, miernikami poziomu płynu (pomagającymi na przykład przy wlaniu właściwej ilości herbaty do kubka), mówiącymi zegarkami, urządzeniami informującymi o kolorach. Z głośników dobiegała audiodeskrypcja, mająca przybliżyć widzom sposób odbierania rzeczywisto-

ści przez kogoś, kto nie widzi. Czasami głos tworzy elementy nienależące do rzeczywistości, ale niewidomi nie są w stanie tego rozpoznać. Funkcjonują tak, jakby to, co usłyszeli, było prawdą. W końcowej scenie niewidoma aktorka opisuje zachód słońca, który w rzeczywistości jest zaćmieniem. Teatralna adaptacja Fausta Goethego w Teatrze Polskim w Bydgoszczy skupiła się na roli wzroku w kształtowaniu wizji świata. Małgorzata kocha ślepo; znamiona ślepoty nosi także zachowanie Fausta. Ślepota przejawia się w różnych formach; czasem pomaga przeniknąć świat pozamaterialny. Spektakl z jednej strony reinterpretuje tradycję, a z drugiej otwiera widzów na różne doświadczenia percepcji. Można by go nazwać terapią przeciw ograniczonemu postrzeganiu przeznaczoną dla osób siedzących na widowni. Analogiczne przesłanie miało Paradiso, dzieło inspirowane Rajem Dantego i zrealizowane z udziałem autystycznych dzieci w Teatrze Łaźnia Nowa w Krakowie.

Udzielenie głosu Warszawscy widzowie mogą kojarzyć także działalność Katarzyny Wińskiej. Pod koniec lat 90. reżyserka postanowiła obsadzić w swoim spektaklu o szaleństwie pacjentów ośrodka dziennego Instytutu Psychologii. Wspólnie z nimi zrealizowała przedstawienie Solo – Extra Reality Show, następnie założyła teatr Opera Buffa działający od 1998 r. aż do dziś bez wsparcia instytucjonalnego. Trupa składa się z osób chorych na schizofrenię i liczy sobie kilkunastu członków. Jej skład, wskutek nawrotów choroby u poszczególnych osób, ciągle się zmienia. Wińska wypracowała oryginalne metody pracy z chorymi, którzy na scenie odgrywają pantomimę. W tym czasie z głośnika leci tekst będący montażem materiałów z wielogodzinnych prób czytanych. W scenariuszu pojawiają się także elementy powstałe spontanicznie, tj. wzmianki o naznaczonych chorobą snach i wspomnieniach. Teatr zaprezentował swoją pracę w 2013 r. podczas międzynarodowej konferencji naukowej International Society for the Psychological and Social Approaches to Psychosis (ISPS), międzynarodowej organizacji wspierającej leczenie osób dotkniętych schizofrenią. Sama reżyserka jednak nie uważa się za terapeutkę. Wierzy w misję udzielenia głosu pomijanym, by mogli wyrazić siebie.

Głosy zza krat Teatr i terapię można łączyć także na styku sceny i więzienia. Okazjonalnie czyni to na przykład Eugenio Barba, założyciel Odin Teatret, ale są także zespoły, które w całości po-

TEATR

święciły się takiej pracy, między innymi Cell Block Theatre w New Jersey oraz The Theatre for the Forgotten w Nowym Jorku. Zespoły te prowadzą warsztaty z więźniami oraz eks-więźniami, podczas których skazani śpiewają, grają na instrumentach, komponują muzykę, improwizują dialogi… Tak powstają przedstawienia, które mogą być pokazywane szerszej publiczności i biorą udział w festiwalach. W Poznaniu na przykład od pięciu lat odbywa się Ogólnopolski Konkurs Więziennej Twórczości Teatralnej. Ma on służyć integracji osób skazanych ze środowiskiem otwartym i pomagać w przełamywaniu ograniczeń. Dzięki temu więźniowie mają styczność ze światem zewnętrznym oraz dostają szansę, by pokazać, że pomimo odsiadywania wyroku wciąż są ludźmi takimi jak wszyscy, posiadającymi zarówno słabości, jak i talenty. Zeszłą edycję nietypowego konkursu wygrał spektakl Odzwierciedlenie, zrealizowany przez fundację Jubilo we współpracy z Instytutem Grotowskiego. Przedstawienie jest artystyczną odpowiedzią na wiersz Do Ciebie autorstwa Walta Whitmana, a także namiastką prawdziwej wolności w świecie zamkniętym kratami, który nie sprzyja otwieraniu się i wyrażaniu głębszych uczuć.

Etyka współczucia Reżyserzy niejednokrotnie zwracają uwagę na szczególnie doświadczonych przez los i angażują ich do pracy przy swoich spektaklach. Przedstawienia z udziałem wykluczonych, nie tylko chorych, także bezdomnych, sierot, uchodźców czasem prowokują pytania o to, na ile ci szczególni aktorzy są podmiotem, a na ile przedmiotem w sztuce. Takie wątpliwości wywołał na przykład Superspektakl Justyny Sobczyk (recenzja Czy Superspektakl jest super? autorstwa Ani Gierman dostępna na naszej stronie internetowej). Produkcja została zrealizowana wspólnie przez Teatr Powszechny i Teatr 21, którego ekipa składa się z osób autystycznych oraz chorych na zespół Downa. Ich obecność i wywoływane przez nią emocje wzmocniły polityczne przesłanie spektaklu. Wśród odczuć oglądających nierzadko pojawiało się współczucie, które ma tę niepokojącą właściwość, że czasem balansuje na granicy litości i znika, gdy wywołujący je obiekt schodzi ze sceny. Pomimo tego Superspektakl spotkał się z żywiołowym odbiorem publiczności i zapewnił Teatrowi 21 szerszy rozgłos, a co za tym idzie – zaproszenia do kolejnych produkcji. Uwrażliwiająca na zagadnienie wykluczenia realizacja okazała się więc ostatecznie całkiem udanym przedsięwzięciem. 0

listopad 2018


TEATR

/ recenzja

Gdzie te uprzedzenia z dawnych lat?

W zwycięskim spektaklu konkursu teatralnego towarzyszącego obchodom rocznicy Marca ’68 przenosimy się do świata, w którym 800. klient Żabki może wygrać spotkanie z Maryją, deportację do Izraela poprzedza jej próba w tramwaju, a metaforą seksu staje się proces kiszenia ogórków. T E K S T:

fot. Maciek Jaźwiecki Muzeum POLIN

ANNA GIERMAN

awid jedzie do Izraela to jeden z trzech spektakli, które zakwalifikowały się do finałowego etapu konkursu zorganizowanego przez Muzeum Żydów Polskich POLIN we współpracy z TR Warszawa. Teatralne współzawodnictwo stanowiło część bogatego programu edukacyjno-artystycznego Obcy w domu. Wokół Marca ’68. Prawdopodobnie jego najpopularniejszym elementem była wystawa czasowa, którą do końca września można było zobaczyć w muzeum POLIN. Spektakl nawiązuje do niej bezpośrednio, kiedy w jednej z pierwszych scen bohaterowie przechadzają się po kolejnych segmentach sali wystawowej (którą widzowie muszą sobie wyobrazić) i komentują znajdujące się w niej eksponaty i wyświetlane projekcje. Kradzież ubioru z gabloty w iście grażynowo-januszowym stylu jest płynnym przejściem do wprowadzenia widza w historię rodziny, wokół której rozgrywa się teatr absurdu. Punktem wyjścia sztuki jest oczywiście marzec 1968 r. „Normalna, dobra, polska rodzina” (jak sami w którymś momencie określają się jej członkowie) okazuje się nie taka znowu typowa, bo wychowuje się w niej adoptowany chłopiec o żydowskich korzeniach. Pochodzenie Wojtka jest jednak trzymane zarówno przed nim, jak i przed całą resztą świata w tajemnicy. Wydaje się on zupełnie normalnym, zdrowym chłopakiem, ale tylko do czasu. Kiedy na fali antysemickiej nagonki przybrani rodzice decydują się wyjawić mu prawdę i odprawić do Izraela, niespodziewanie zyskuje on nie tylko żydowskość, lecz także… niepełnosprawność. Matka z ojcem

D

28–29

ofiarowują mu (choć, żeby zachować precyzję, należałoby powiedzieć: wmuszają siłą) jarmułkę z doklejoną żydowską brodą oraz chałat. Udzielają również lekcji, jak powinien się teraz, jako Żyd, poruszać – bo przecież nie tak samo jak normalny człowiek. Spektakl Jędrzeja Piaskowskiego (reżysera m.in. spektakli Wiera Gran w Teatrze Żydowskim i Puppenhaus. Kuracja w TR Warszawa) oraz Huberta Sulimy to zarazem owiana nieskrępowanym i dosadnym humorem satyra na obecnie dotyczące Żydów narracje, z jakimi można się spotkać, groteskowa wariacja na temat dyskursów funkcjonujących w przeszłości. Mamy zatem i Marzec, i Holocaust, a nawet królową Adelajdę – żonę Kazimierza Wielkiego, który w okresie swojego panowania nadawał Żydom wyjątkowe przywileje. Legenda głosi, że przyczyną jego sympatii do tej narodowości stał się romans z piękną Żydówką – Esterką. Elementem spajającym odległe od siebie wydarzenia, poza samą kwestią żydowską, jest przyjęty przez twórców sposób prezentowania tych rozmaitych rzeczywistości. Z każdego momentu historii zostało wyciągnięte to, co się z nim stereotypowo kojarzy, a następnie przełożone na scenę w groteskowej formie. Jak przystało na tego rodzaju konwencję, każda postać reprezentuje określony typ osobowości, którego cechy są wyolbrzymione. Na wyróżnienie zasługuje matka Wojtka-Dawida, którą przedstawia Sebastian Pawlak. Aktor odgrywa rolę kobiety, ale kreowana przez niego na scenie postać zdradza świadomość bycia graną przez osobę płci przeciwnej. Stąd większa część wykonywanych przez niego ge-

stów jest charakterystyczna dla kobiet, wkrada się jednak między nie mowa ciała typowa dla mężczyzn. Widzowi przez cały czas przypomina się o umowności tego, co widzi. Właściwie rola każdego z aktorów jest podwójna, co pozwala na opatrzenie spektaklu autoironicznym komentarzem przez twórców. W którymś momencie grana przez Jana Dravnela postać w przebłysku samoświadomości z pogardą mówi o fakcie wcielania się w niepełnosprawnego Żyda. Chociaż bezwstydny humor rzeczywiście bawi swoją bezpośredniością, a zarazem lekkością, z jaką jest podawany, to wyśmiewając stereotypy występujące w zbiorowej świadomości, spektakl zdaje się potwierdzać, że to jedyne funkcjonujące wobec żydowskości dyskursy. Wyciąga z wielowiekowej historii Żydów na terenach Polski elementy, które razem składają się na karykaturalny obraz stosunku Polaków do wyznawców judaizmu. W finałowej scenie dochodzi do pojednania obu nacji. Od teraz Żydzi i Polacy to najlepsi przyjaciele. Gdzie się podziały uprzedzenia z dawnych lat? – podśpiewuje ironicznie matka Wojtka-Dawida pod koniec spektaklu. Po takim obrazie, jaki otrzymaliśmy, domknięty na scenie etap polsko-żydowskich stosunków rzeczywiście nie wydaje się wart sentymentu. 0

Dawid jedzie do Izraela reżyseria: Jędrzej Piaskowski dramaturgia: Hubert Sulima premiera: 8 września 2018


recenzja /

TEATR

Obyczajówka z morałem Pojawienie się takiego tytułu na afiszu to manifest polityczny sam w sobie. Jednak tym razem Teatr Powszechny wtrąca się po cichu. T E K S T:

ANNA GIERMAN

o jednym dobrze przyjętym spektaklu (Juliusz Cezar, Teatr Powszechny) i kolejnym, który – raczej niesłusznie – przeszedł bez echa (Śmierć Dantona, Teatr Narodowy), Barbara Wysocka powraca na scenę praskiego teatru. Tym razem z inscenizacją uwielbianego podobno nie tylko przez młodzież gimnazjalną Roku 1984 Georga Orwella. Nieczęsto w postmodernistycznym teatrze zdarza się, żeby tekst oryginału był czymś więcej niż tylko punktem wyjścia spektaklu. Wysocka postanowiła jednak wyreżyserować sztukę w tradycyjnym stylu – nie tylko za sprawą dochowania wierności oryginałowi i zastosowania linearnej narracji, lecz także rezygnując z bezpośrednich nawiązań do aktualnej sytuacji polityczno-społecznej w Polsce i na świecie. Drobne aluzje pojawiają się zaledwie kilka razy. Na przykład w scenie, w której jest mowa o trudnościach z doprecyzowaniem, kiedy dokładnie mają miejsce odgrywane zdarzenia, aktorzy rozwijają dwa plakaty wystawianego spektaklu – jeden oryginalny, drugi ze zmienioną w tytule datą – na rok 2018. Prawdopodobnie odwoływanie się do obecnych realiów byłoby zabiegiem zbyt prostym i oczywistym. Niemniej wybrana forma prezentacji tekstu Orwella również niesie za sobą jasny przekaz – nie trzeba niczego w tej historii zmieniać czy przerabiać, by mogła dotyczyć naszej rzeczywistości. Widz i tak wie, że to o nim, o Polsce, o Europie, a nawet o całym dzisiejszym świecie. Wybór ten można też odczyty-

z Orwellem to pomysł tak konwencjonalny, że już nie tylko nudny, lecz także dystansujący widza od tego, co ogląda. Do końca nie chciałam uwierzyć w to, co się przede mną rozgrywało, ale kiedy w finale usłyszałam, że to od nas – obywateli – zależy, czy Rok 1984 stanie się rzeczywistością, nie mogłam już dłużej mieć złudzeń. Zakończenie spektaklu tym fragmentem to moralizowanie widza. A jak wiadomo, postmodernistyczna publiczność ciężko znosi narzucanie opinii czy promocję pożądanych postaw – zwłaszcza w wyświechtany sposób wkładania ich w usta autorytetu. Tym samym wydźwięk spektaklu staje się sprzeczny z przekazem Orwella, który promował myślenie samodzielne i krytyczne. Najnowszą propozycję Wysockiej można zręcznie podsumować, powołując się na recenzję innego spektaklu, który również miał swoją premierę w czerwcu. Jolanta Nabiałek, pisząc dla „Krytyki Politycznej” o Wyjeżdżamy Warlikowskiego, stwierdziła, że właściwie (pomijając parę pojawiających się w nim wątków) jest to kawał poprawnego teatru obyczajowego. Stosując podobne kryteria, 1984 Wysockiej też można by uznać za sztukę całkiem udaną. Jednak, znów przytaczając słowa Nabiałek, widz o niemieszczańskich potrzebach estetycznych może poczuć silny niedosyt. 0

1984 reżyseria: Barbara Wysocka premiera: 16 czerwca 2018 Teatr Powszechny

fot. Krzysztof Bieliński

P

wać jako ukłon w stronę Orwella – uznanie jego dzieła za zamkniętą całość, niewymagającą komentarza i stale aktualną. Spektakl zdominowała scenografia Roberta Rumasa z ustawionym w poprzek sceny i wychodzącym poza nią ogromnym ekranem – symbolem nieustannej inwigilacji. To na nim, w przytłaczającym zbliżeniu, widz może śledzić monitorowane na bieżąco ruchy bohaterów. Przecięcie sceny w tak agresywny sposób znacznie ograniczyło obszar gry. Jednak w połączeniu z symultaniczną transmisją z kamer taki układ umożliwił zastosowanie kilku ciekawych rozwiązań przestrzennych – jak w scenach, w których para protagonistów przenosi się na leśną polanę. Ekran, grający pierwsze skrzypce w warstwie wizualnej, to niejedyny element spektaklu przywołujący skojarzenia z kinem. Filmowa jest też gra aktorska, efekty dźwiękowe i sposób prowadzenia akcji. Nawet czas trwania spektaklu pokrywa się z długością metrażu przeciętnych mainstreamowych produkcji. Wątpię, żeby były to zabiegi celowe. Jednak na pewno każdy z nich jeszcze bardziej umacnia spektakl w konwencjonalnych ramach. Pod koniec sztuki, po tym jak Winston ponosi porażkę w starciu z systemem totalitarnym, z głośników zaczynają wydobywać się odgłosy rozmowy prowadzonej po angielsku. Zza kulis wychodzi dwoje aktorów odzianych w stroje wyraźnie odmienne od tych noszonych przez pozostałych bohaterów. Po kilku chwilach staje się jasne, jakiego rodzaju scena rozgrywa się właśnie przed oczami widzów. Zainscenizowanie wywiadu

listopad 2018


KSIĄŻKA

/ pod pseudonimem

fot. pixabay

- nie pij siódmego blacka, to niezdrowe; - jest, ma napisane VITAMIN

Pisarz niejedno ma imię O ile w przypadku artystów estradowych pseudonim często pozwala zdobyć większą rozpoznawalność, o tyle literatom zapewnia on raczej anonimowość. Pisarze nie decydują się jednak na zatajenie prawdziwego nazwiska z powodu braku pewności siebie czy strachu przed krytyką. Ich motywacje bywają o wiele bardziej złożone. T E K S T:

M AR TA PAW ŁOW S K A

złowiekowi od zawsze towarzyszyło pragnienie pozostawienia po sobie jakichkolwiek śladów – dlaczego więc niektórzy twórcy rezygnują z rozsławiania własnego nazwiska i przypisują autorstwo swoich dzieł fikcyjnym postaciom? Paradoksalnie, bardzo często wyrzeczenie się prawdziwej tożsamości to dla artysty jedyny sposób, by na trwałe zapisać się na kartach historii. Krótki, wpadający w ucho pseudonim jest dużo łatwiejszy do zapamiętania niż składające się z kilku członów, obco brzmiące nazwisko. Czy ktokolwiek słyszał o Samuelu Langhornie Clemensie? Zapewne niewielka część tych, którzy czytali jego książki. A przecież Marka Twaina i wykreowaną przez niego postać Tomka Sawyera kojarzy niemal każdy, kto skończył szkołę podstawową. Na pomysł skrócenia nieco przydługiego nazwiska Twain nie wpadł jednak jako pierwszy. Jest to zabieg znany twórcom żyjącym już kilka wieków wcześniej,wszak publikowane w siedemnastym stuleciu utwory Moliera tak naprawdę powinny być opatrzone nazwiskiem Jeana Baptisty Poquelina, a osiemnastowieczne teksty Woltera – Françoisa-Marie Aroueta.

C

30–31

GRAFIKA:

O L A M O R AŃ DA

Odcinając korzenie Czasami przyjęcie pseudonimu okazuje się nie tyle kwestią wyboru, ile koniecznością – na przykład wtedy, gdy posiadacz popularnego czy wręcz pospolitego nazwiska pragnie wyróżnić się na rynku wydawniczym. Pewien problem pojawia się także wtedy, gdy debiutant pochodzący z rodziny o bogatych tradycjach ar-

Krótki, wpadający w ucho pseudonim jest dużo łatwiejszy do zapamiętania niż składające się z kilku członów, obco brzmiące nazwisko. tystycznych postanawia odciąć się od sukcesu krewnych i samodzielnie od podstaw budować swoją popularność wśród czytelników. Taka motywacja przyświecała na przykład znanemu wszystkim Janowi Brzechwie, urodzonemu jako Jan Wiktor Lesman, który postanowił

zmienić nazwisko dla ułatwienia życia samemu sobie i kuzynowi Bolesławowi Leśmianowi. Ponoć to właśnie Bolesław wymyślił pseudonim Brzechwa. Oficjalnie po to, by uniknąć mylenia obu poetów. Nieoficjalnie – dlatego, że początkowo nie był zachwycony twórczością młodszego kuzyna i nie chciał być kojarzony z utworami o wątpliwej wartości artystycznej. Literackie tradycje rodzinne do przyjęcia nowej tożsamości skłoniły także Josepha Hillstorma Kinga, syna Stephena Kinga, który swoje pierwsze utwory zaczął publikować pod pseudonimem Joe Hill. Pisarz, decydując się na ukrycie prawdziwego nazwiska, chciał przede wszystkim uniknąć porównań z autorem takich bestsellerów jak Carrie czy Lśnienie. Nie była to jego jedyna motywacja. Hill na początku swojej literackiej drogi obawiał się, że wydawnictwa będą chciały publikować jego utwory nie ze względu na ich wartość artystyczną, a z powodu sławy ojca. Autor nawet bez wykorzystywania rodzinnych koneksji zdołał udowodnić, że ma talent i zyskał uznanie krytyków, zdobywając m.in. prestiżową nagrodę Brama Stokera.


pod pseudonimem /

W ucieczce przed sławą Zdarza się, że pisarze decydują się na przyjęcie pseudonimu nie po to, by odciąć się od znanych krewnych, ale… by uciec przed własną popularnością. Taki przypadek spotkał chociażby J. K. Rowling, która w 2013 r., podpisując się jako Robert Galbraith, wydała Wołanie kukułki – pierwszy tom składającego się obecnie z czterech części cyklu o detektywie Cormoranie Strike’u. Dlaczego autorka mająca na swoim koncie serię o Harrym Potterze postanowiła ukryć swoją prawdziwą tożsamość? Z marketingowego punktu widzenia takie posunięcie wydawało się strzałem w stopę. Rowling w wielu wywiadach opowiadała, że wcielając się w rolę Roberta Galbraitha chciała powrócić do korzeni i przypomnieć sobie, jak to jest tworzyć bez presji ze strony fanów. Pisarka przyznała również, że całe przedsięwzięcie miało być dla niej także sprawdzeniem swojej formy – a czy jest lepszy sposób na obiektywną ocenę wartości danej powieści niż usunięcie z jej okładki nazwiska popularnego autora? Po trzech miesiącach od premiery Wołania kukułki poziom sprzedaży książki można było określić mianem co najmniej znośnego. Kiedy jednak w wyniku przecieku ujawniono prawdziwą tożsamość autora, kryminał natychmiast znalazł się na pierwszym miejscu listy sprzedażowej Amazona. Przypadek?

W pewnym momencie swojej kariery na przyjęcie pseudonimu zdecydował się także Stephen King. Co pchnęło mistrza horroru ku takiej decyzji? Motywacje pisarza wydają się bardzo praktyczne. King należy do najbardziej płodnych współczesnych pisarzy, co roku na półkach księgarń pojawia się przynajmniej jedna jego nowa powieść. W latach 70., gdy zaczynał swoją karierę, wśród wydawców panowało przekonanie, że do utrzymania zainteresowania czytelników danym autorem potrzebny jest ni mniej, ni więcej tylko jeden nowy tytuł na rok. Dla Kinga, który podobno zawsze ma w szufladzie co najmniej jedną gotową powieść, funkcjonowanie w takich realiach było bardzo męczące. Aby przechytrzyć rynek wydawniczy, nienadążający za zbyt szybkim tempem jego pracy, King zaczął publikować jako Richard Bachman. Posługując się fałszywym nazwiskiem, wydał siedem powieści, w tym przez wielu uznawany za kultowy, Wielki Marsz. Paranie się literaturą nie przez wszystkich uważane jest za zajęcie poważne i wielce dochodowe. Z tego powodu część autorów, dzisiaj cieszących się sporym uznaniem, nigdy nie traktowała pisania jako pracy w pełnym tego słowa znaczeniu. Kto nie słyszał o Lewisie Carollu, twórcy Alicji w Krainie Czarów? Nie każdy zdaje sobie jednak sprawę z tego, że tak naprawdę Caroll nazywał się Charles Lutwidge Dodgson i nie utrzymywał się wcale z wymyślania baśniowych historii, a z wykładania matematyki na Uniwersytecie Oksfordzkim. Wszelkie rozprawy naukowe z zakresu teorii gier, logiki czy kryptografii, których w ciągu całego życia opublikował ponad 250, Dodgson firmował swoim prawdziwym nazwiskiem, jako Lewis Caroll podpisywał zaś tylko dzieła literackie.

Literatura jest kobietą? Wśród pisarzy posługujących się pseudonimami dosyć dużą, i jednocześnie wywołującą sporo kontrowersji, grupę stanowią autorzy podający się za osoby o przeciwnej płci. O ile w przypadku Rowling zatajenie prawdziwej płci stanowiło swego rodzaju zabawę, o tyle we wcześniejszych wiekach posłużenie się męską tożsamością stanowiło dla kobiet jedyną szansę na opublikowanie utworu. Każda z trzech sióstr Brontë tworzyła, posługując się pseudonimem – specjalnie dobranym tak, by inicjały alter ego zgadzały się z prawdziwymi inicjałami autorki. Gdy w połowie dziewiętnastego stulecia na rynku pojawiły się powieści Jane Eyre czy Wichrowe Wzgórza, nikt nie słyszał o Charlotte czy Emily Brontë, za to panowie Currer i Ellis Bell cieszyli się sporą popularnością. Pod męskimi pseudonimami w pewnych okresach swojej kariery publikowały również Maria Konopnicka i Maria Komornicka

KSIĄŻKA

– podpisująca się jako Piotr Odmieniec Włast. Choć czasami robiły to po to, by igrać z konwencją i oczekiwaniami czytelników, w większości przypadków ukrycie się pod męskim nazwiskiem podyktowane było wymaganiami ówczesnego rynku wydawniczego, bardzo nieprzychylnego kobietom. Mogłoby się wydawać, że czasy dyskryminacji pisarek przez wydawców już dawno odeszły w niepamięć. Niestety w XXI w. płeć autora wciąż zdaje się odgrywać kluczową rolę. Kilka lat temu Catherine Nichols, początkująca pisarka, rozesłała list motywacyjny opisujący jej debiutancką powieść do pięćdziesięciu agentów literackich. Część propozycji opatrzyła własnym imieniem i nazwiskiem, drugą część podpisała natomiast męskim pseudonimem. Jak się okazało, zgłoszenia nadesłane przez mężczyznę cieszyły się ponad ośmiokrotnie (!) większym zainteresowaniem niż te, w których autorka nie ukrywała swojej tożsamości. Choć trudno w to dzisiaj uwierzyć, ze zjawiskiem dyskryminacji kobiet na rynku wydawniczym zetknęła się na początku swojej kariery także J.K. Rowling. Wydawca zasugerował jej, by zaczęła posługiwać się inicjałami, aby czytelnikowi sięgającemu po pierwszy tom Harry’ego Pottera trudniej było zidentyfikować płeć autora. Wśród współczesnych autorek na tworzenie pod męskim pseudonimem zdecydowała się także Nora Roberts. Kiedy pisarka, tworząca przede wszystkim romanse, zaczęła publikować także kryminały, podpisywała się jako J.D. Robb, by odciąć się od typowo kobiecego gatunku i przyciągnąć szersze grono czytelników. Współcześnie coraz częściej da się zauważyć trend przeciwny i to pisarze ukrywają się pod kobiecymi pseudonimami – robią to jednak z zupełnie innych pobudek niż panie. Autorzy posługują się fałszywymi tożsamościami zazwyczaj wtedy, gdy w swojej twórczości postanawiają opowiadać o problemach, które, często mylnie, uważane są za bardziej poruszające czytelniczki niż czytelników. Sean Thomas, mający na swoim koncie kilka trzymających w napięciu thrillerów, wydając powieść napisaną z perspektywy matki rozpaczającej po stracie córki, posłużył się nazwiskiem S.K. Tremayne. Nie sposób odmówić działaniu Thomasa pewnej logiki – część osób z pewnością nie sięgnęłaby po książkę o typowo kobiecej tematyce, gdyby od początku wiedziała, że jej autorem jest mężczyzna. Powody, które skłaniają pisarzy do ukrycia się pod pseudonimem bywają najróżniejsze. Jedno jest jednak pewne: sięgając po książkę, czytelnik zawsze powinien zachować czujność, bo nigdy nie wiadomo, kto tak naprawdę kryje się pod nazwiskiem widocznym na okładce. 0

listopad 2018


KSIĄŻKA

/ recenzje

Tesa i Strach na tropie Hashtag – słowo poprzedzone symbolem

Obie te postaci wykreowane przez Mroza nie wymagają szczegółowych opisów. O Tesie

#, umożliwia grupowanie treści w Internecie

trudno powiedzieć coś więcej poza tym, że cierpi na dokładnie nieokreślone zaburzenia

i ich łatwiejsze wyszukiwanie. Od niedawna

psychiczne, jest chorobliwie otyła, a kiedyś wdała się w romans z wykładowcą. Bohate-

jest to również tytuł najnowszej powieści

rowie pozbawieni są precyzyjnych, głębokich charakterystyk, większość z nich definiuje

kryminalnej Remigiusza Mroza.

jedna, konkretna cecha. Ich dialogi brzmią nienaturalnie – w zwyczajne, codzienne rozmo-

Mróz w Hashtagu opowiada historię

fot. materiały prasowe

Tesy, zaniedbanej i nieprzystosowanej do

wy wplatają niezrozumiałe i nietrafione metafory oraz niezgrabne żarty i odniesienia do współczesnego świata.

życia w społeczeństwie kobiety. Boha-

Remigiusz Mróz oparł Hashtag na skomplikowanej intrydze. Złożona jest z tak wielu

terka większość czasu spędza na ogląda-

elementów, że aż trudno wskazać jej motyw przewodni. W niektórych fragmentach zo-

niu najnowszych produkcji Netflixa oraz

rientowanie się, co jest częścią spisku, a co nie, staje się niewykonalne. W akcję wplecione

pochłanianiu ogromnych ilości słodyczy

zostały również wątki miłości i fetyszyzmu.

i przekąsek. Niechętnie opuszcza swoje

Natłok informacji zawartych w książce sprawia, że czytelnik z trudem nadąża za

mieszkanie na warszawskim Lewandowie.

kolejnymi wydarzeniami. Ponadto, co kilka stron pojawiają się opisy zagadnień z róż-

Pewnego dnia dostaje wiadomość o prze-

nych naukowych zagadnień od psychologii i socjologii, aż po f inanse, kryptowaluty i

syłce, która czeka na odbiór w najbliższym paczkomacie. Mimo że w ostatnim czasie nic

teorie Bakunina, potęgując uczucie przytłoczenia. Momentami można odnieść wraże-

nie zamawiała, postanawia sprawdzić, co i z jakiego powodu zostało jej dostarczone.

nie, że sam autor nie panuje nad chaosem i mnogością tematów poruszanych w po-

Zawartość niewielkiego pakunku rozpoczyna serię problemów i zagadek, z których roz-

wieści. Pojawiają się łatwe do zauważenia luki w fabule i nieprawdopodobne wyjścia z

wiązaniem bohaterka musi się zmierzyć.

sytuacji, w które uwikłani są bohaterowie.

W związku z pojawiającymi się tropami wskazującymi na zaangażowanie w sprawę jej

Całość sprawia wrażenie powieści pisanej bez konkretnego planu. Finał niewiele wyja-

dawnego wykładowcy, Krystiana Strachowskiego, Tesa postanawia nawiązać z nim kon-

śnia, przyczynia się natomiast do jeszcze większego bałaganu i dezorientacji. Nie do końca

takt. To, co łączyło ich w przeszłości, nie było typową relacją student-profesor. Od po-

dobrze przemyślanej akcji nie rekompensuje ani przyjemny w czytaniu literacki język, ani

czątku znajomości Tesa niemal obsesyjnie szukała okazji do pozauczelnianych spotkań ze

sympatyczni bohaterowie. 0

Strachowskim. Bliskość emocjonalna, która wytworzyła się między nimi, doprowadziła do rozpadu rodziny Krystiana i w ogromnym stopniu wpłynęła na późniejsze życie bohaterów.

ocena:

88777

K ATA R Z Y N A B R A N O W S K A

fot. materiały prasowe

Zamordowany pomysł Żona mordercy Rachel Caine to

da o jego zbrodniach została odkryta. Im dalej w fabułę, tym więcej irracjonalnych

nowość na rynku wydawniczym kry-

rozwiązań, sztucznych dialogów czy pustych, nieumotywowanych niczym reakcji

minałów. Autorka nie jest stawiana

głównej bohaterki. Akcja jest prowadzona w szablonowy sposób – autorka nie sta-

jeszcze obok takich znakomitości

ra się wyjść poza utarte schematy. To sprawia, że dalsze wydarzenia nie tylko nie

jak Joe Nesbø czy Camilla Läckberg.

angażują czytelnika, ale wręcz nużą go i odpychają od dalszej lektury. Kolejnym

Niestety wspomniana powieść raczej

problemem są zwroty akcji, a raczej ich brak. Rachel Caine sili się na zagęszcze-

nie przyniesie jej sławy mistrzyni

nie atmosfery i plot twisty, jednak żaden z tych zabiegów jej nie wychodzi. Nawet

gatunku. Powieść zaczyna się niemal

te pozornie najbardziej dramatyczne momenty i chwile nie zostają wykorzystane

w środku najważniejszego wydarze-

przez autorkę w stu procentach. Czytelnik bez większych trudności jest w stanie

nia. Główna bohaterka – Gina Royal

wskazać podejrzanych czy wręcz dopowiedzieć dalszy ciąg historii.

– odkrywa tajemnicę swojego męża

Również język powieści pozostawia wiele do życzenia. W usta bohaterów włożo-

po tym, jak pijany kierowca niszczy

ne są pretensjonalne zdania, co powoduje, że czytelnik nie jest w stanie „zaprzy-

jej garaż. W czasie kilkumiesięczne-

jaźnić się” z żadną z postaci. Żona mordercy zaliczana jest do thrillerów psycho-

go śledztwa na jaw wychodzi seria

logicznych, z tym gatunkiem ma jednak niewiele wspólnego. Opisy bohaterów nie

zabójstw, których dopuścił się jej

są pogłębione, a ich działania niczym umotywowane. To wszystko sprawia, że ich

partner – Mel. Mężczyzna porywał,

zachowania, decyzje, a co za tym idzie – kolejne wydarzenia – wzbudzają raczej

gwałcił, torturował i mordował kobiety, których ciała następnie topił w pobliskim

śmiech niż strach czy grozę.

jeziorze. Gina – oskarżona o współudział, a następnie uniewinniona musi uciekać

Zakończenie sugeruje, że nie jest to koniec historii Giny. Rachel Caine zostawia sobie

przed internetowymi dręczycielami, którzy chcą wymierzyć jej własną sprawiedli-

furtkę, dzięki której będzie mogła powrócić do tej fabuły. Jednak ze względu na nie do

wość. Bohaterka zmienia tożsamość oraz miejsca zamieszkania, próbując chronić

końca udany początek chyba lepiej by było, aby autorka nie kontynuowała opowieści. 0

siebie i dzieci. Kiedy odnajdują spokój w Stillhouse Lake i zdaje się, że mogliby za-

JADWIGA JAROSZ

grzać tam miejsce na trochę dłużej, z pobliskiego jeziora wyłowione zostają zwłoki. Dziewczyna została zamordowanabardzo podobnie jak of iary Melvina, a to oznacza, że na Ginę znów zostaje zwrócona uwaga. Dobre pomysły autorki kończą się niestety na opisie taktyki mordowania, którą stosował Mel, i na sposobie, w jaki praw-

32–33

ocena:

88977


historia kina /

FILM Co się w tym maglu robi-bi?

Zdarzyło się w kinie. Rozdział VI W odcinku poświęconym kinematografii ostatnich 20 lat polecamy dwa filmy o outsiderach: poruszającą propozycję Pixara i zabawny obraz szkolnego świata zaprezentowany przez Wesa Andersona. T E K S T:

AG N I E S Z K A WOJ T U K I E W I C Z, Z U Z A N N A N YC

Rushmore (1998) Bohater filmu Wesa Andersona to Max Fischer (Jason Schwartzman), uczeń Akademii Rushmore cierpiący na nadmiar zaangażowania we wszystkie możliwe projekty. Nie można odmówić mu determinacji, nutki wizjonerstwa i skuteczności w realizacji planów. Jego zapał jest jednak zbyt rozproszony, by przełożył się na jakiekolwiek konkretne osiągnięcia w jednej dziedzinie. Sytuacja dodatkowo komplikuje się, gdy Max i zaprzyjaźniony z nim właściciel huty stali Herman Blume (Bill Murray) zakochują się w nauczycielce klas pierwszych, pannie Cross (Olivia Williams). Wes Anderson jest reżyserem precyzyjnym, konsekwentnym i wiernym swojemu stylowi, stąd w Rushmore można dostrzec zalążki wszystkich cech charakterystycznych dla jego późniejszej twórczości. Pod wieloma względami ten wczesny film Andersona jest jednak bardziej przystępny od mocno wystylizowanych Grand Budapest Hotel czy Kochanków z Księżyca. Sekret wydaje się tkwić w głównym bohaterze. Max Fischer jest intrygujący i irytujący zarazem. Dziwny, ale jednak mocno osadzony w naszym świecie. Jego postać można bowiem odczytać jako zabawny komentarz do dzisiejszych czasów. Dodajmy do tego więcej niż dobry soundtrack, trochę nieoczywistego humoru i otrzymujemy lekki film o trudnej (nie tylko szkolnej) rzeczywistości i niespełnionych oczekiwaniach.

Laureaci najważniejszych nagród filmowych za rok 1998 Oscar za najlepszy f ilm: Zakochany Szekspir Złota Palma na Festiwalu Filmowym w Cannes:

Wieczność i jeden dzień

Złoty Niedźwiedź na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Berlinie: fot. materiały prasowe

Dworzec nadziei Złoty Lew na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Wenecji:

Echa dzieciństwa

Wall-E (2008) Trudno dobrać słowa do opisu f ilmu, w którym cisza gra jedną z głównych ról.

Wall-E to majstersztyk Pixara, gdzie milczenie przerywają tylko wypowiadane na głos imiona głównych bohaterów, co nieraz mówi donioślej niż skomplikowane dialogi. Film dzieli się niejako na dwie części: w pierwszej poznajemy Wall-E’ego, uroczego robota zamieszkującego opustoszałą, pogrążoną w śmieciach Ziemię, którego zadaniem jest ją posprzątać. Życie Wall-E’ego się zmienia, gdy na Ziemi ląduje EVE – nowoczesna, wysokiej klasy maszyna, sondująca „błękitną planetę” (choć to określenie nie wydaje się już odpowiednie). Wall-E to prawdopodobnie najdojrzalsza, ale również najtrudniejsza produkcja w dorobku Andrew Stantona, twórcy takich f ilmów jak Toy Story czy Gdzie jest

Nemo?. Chwilami animacja może być nawet niezrozumiała, a dla dziecka po prostu nudna. Niemniej w jej powolnym tempie można odnaleźć czas na ref leksję, zastanowienie się nad kondycją i przyszłością Ziemi.

Laureaci najważniejszych nagród filmowych za rok 2008 Oscar za najlepszy f ilm: Slumdog. Milioner z ulicy Złota Palma na Festiwalu Filmowym w Cannes: Klasa

fot. materiały prasowe

Złoty Niedźwiedź na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Berlinie:

Elitarni Złoty Lew na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Wenecji:

Legenda o świętym pijaku .

listopad 2018


FILM

/ recenzje

Confusão (port.) - zamieszanie, nieporozumienie, zamęt ją pastelowe barwy, podkreślające gorący klimat regionu. Kolory odgrywają w filmie również ważną rolę narracyjną. W bardziej emocjonalnych scenach spokojniejsze, piaszczyste barwy ustępują miejsca odcieniom czerwonego i niebieskiego. Do przedstawienia horroru wojny twórcy używają ponadto metafor i symboli w formie surrealistycznych efektów specjalnych nakładających się na otoczenie, niejako oddających strumień świadomości Kapuścińskiego. Rażąca jest jednak niespójność produkcji. Począwszy od wymieszania animacji ze współczesnym reportażem, którego notabene można by było się pozbyć bez większej szkody dla treści filmu, a na języku skończywszy. Swoje depesze do Polski Kapuściński pisze po angielsku, podczas gdy dialogi w Angoli prowadzone są po polsku z portugalskimi wstawkami. Nie wszystkie niespójne elementy działają jednak na niekorzyść fot. materiały prasowe

filmu. Wiele wspomnianych już wcześniej surrealistycznych, animowanych scen jest narracyjnie uzasadnionych, ponieważ podkreślają terror wojny i emocje bohaterów. Już na początku filmu wydarzenia zostają opisane jako confusão i twórcy pozostają konsekwentni w niespójności niestety również w przypadku formy.

Jeszcze dzień życia Premiera: 02.11.2018

Główną tematyką poruszaną w filmie jest określenie misji, jaką powinien mieć dziennikarz. Od pierwszej do ostatniej sceny śledzimy konflikt wewnętrzny reportera wrzuconego w wir wojennych zdarzeń. Czy publikować? Komu udzielić informacji? Czy ry-

Jeszcze dzień życia to adaptacja książki Ryszarda Kapuścińskiego o tym samym tytule. Li-

zykować życie? I choć nie dostajemy jednoznacznej odpowiedzi w kwestii wyborów

teracki pierwowzór składał się z reportaży oraz wspomnień autora z początkowej fazy wojny

moralnych, jakie stoją przed każdym, kto chwyta za pióro, na wierzch wypływa inny

domowej w Angoli. Treść publikacji została przez twórców ufabularyzowana i przedstawiona

istotny, a prosty przekaz – utrwalić w pamięci jednostkę, realia i wydarzenia.

JOANNA JAS, TOMASZ DWOJAK

w formie animacji. Film składa się ponadto z dokumentalnych wstawek, głównie rozmów z osobami, z którymi Kapuściński współpracował w Angoli przy tworzeniu reportaży. A nimacja dzieła ma bardzo komiksową i kańciastą kreskę, balansującą między oskarowym Walcem z Baszirem a niskobudżetową grą komputerową. W ujęciach dominu-

ocena:

88877

Grzechy główne polskiego Kościoła – pedofilię, łamanie celibatu, chciwość i tuszowanie skandali. Wszyscy nadużywają alkoholu, żądają zbyt wiele pieniędzy od parafian, nie przykładają się do obowiązków kapłańskich. Smarzowski nie poprzestaje jednak na zobrazowaniu grzechów księży za pomocą tylko tych trzech przeplatających się ze sobą wątków. Wprowadza wiele postaci drugo- i trzecioplanowych, również będących częścią hierarchii kościelnej. Dzięki temu możliwe jest pełniejsze przedstawienie zjawisk, zaznaczenie, że problem nie dotyczy wyłącznie jednostek, ale tysięcy osób. Odwołania do przeszłości księdza Kukuły (Arkadiusz Jakubik) i Lisowskiego (Jacek Braciak) pozwalają na dostrzeżenie tego, jak przekazywane są pewne wzorce zachowań oraz w jaki sposób nieprzepracowana trauma kształtuje całe życie. Reżyser oparł kilka wątków i scen na prawdziwych wydarzeniach, ale nie przeniósł fot. materiały prasowe

ich na ekran w niezmienionej formie. W poszczególnych postaciach i sytuacjach można dostrzec nawiązania do rzeczywistości, jednakże wszystko zostało trochę podkoloryzowane, przedstawione w karykaturalny sposób. Dramatyczne sceny przeplatane są wulgarnymi dialogami i groteskowym humorem. Widz w jednej chwili widzi wyścigi

Kler Premiera: 28.09.2018

księży w piciu wódki, a w następnej musi zmierzyć się ze sceną gwałtu. Film Smarzowskiego nie jest jednak dziełem tak kontrowersyjnym, na jakie został wykreowany przez media. Pojawiają się w nim poruszające sceny, ale wywołują raczej gniew czy

Kler nie jest pierwszym filmem poruszającym problemy i przewinienia ludzi uwikła-

współczucie niż szok. Szczególnie wiele emocji budzi wątek postaci granej przez Ja-

nych w struktury Kościoła katolickiego. Coś sprawiło jednak, że właśnie ta produkcja,

kubika – jego historia jest najbardziej rozbudowana i najbardziej bogata w szczegóły.

w ciągu kilku dni od premiery, przyciągnęła do polskich kin ponad milion osób.

Kler nie ujawnia nieznanych do tej pory prawd dotyczących funkcjonowania in-

Kościół jest święty, choć tworzą go ludzie grzeszni. Kwestia wypowiadana przez

stytucji kościelnych. Odwołuje się do tego, o czym wszyscy świadomi wierzący i nie-

biskupa Mordowicza (Janusz Gajos) doskonale pokazuje to, o czym opowiada najnow-

wierzący od dawna wiedzą. Pokazuje jednak, że bagatelizowanie problemów przez

szy film Wojciecha Smarzowskiego. Kler nie porusza tematu religii i religijności. Nie

lata prowadzi do normalizacji zachowań i zjawisk patologicznych. To, co powinno być

ma żadnych dostrzegalnych odwołań do kultu i tylko kilka scen zostało nakręconych

traktowane jako złe, przestaje być tak postrzegane.

KATARZYNA BRANOWSKA

w kościołach. W produkcji zajęto się problemem przewinień ludzi wchodzących w skład struktur kościelnych. Każdy z trzech głównych bohaterów ma na sumieniu różnorakie grzechy. Ich wątki stanowią główną oś fabuły i obrazują najpoważniejsze problemy

34–35

ocena:

88888


recenzje /

FILM

Nie bądź zwyczajny, bądź Atypowy Atypowy to autorska produkcja Netflixa, która idealnie wpasowuje się w uskutecznianą w ostatnich miesiącach przez tę platformę koncepcję miniseriali. Trwające pół godziny odcinki mogą być obiecującą propozycją dla osób, które mają dość spędzania wielu godzin przed ekranem, a poszukują czegoś, co można obejrzeć szybko i bez wyrzutów sumienia. Największymi zaletami produkcji są niewątpliwie poruszane w niej tematyka oraz humor. Po obejrzeniu serialu widz zaczyna przynajmniej częściowo rozumieć, jak trudno jest funkcjonować osobom chorym na autyzm w świecie ogarniętym przez ciągły pośpiech. Mimo że nie znajdziemy tu aktorów wielkiego formatu, to podczas castingu dokonano odpowiedniego doboru obsady. Bardzo szybko można poczuć się częścią rodziny Gardnerów, poznać ich troski, przemyślenia i problemy. Atypowy ma jednak swoje wady – niektóre wątki wydają się całkowicie niepotrzebne fot. materiały prasowe

i nie wnoszą wiele do całej historii, a część bohaterów została napisana dość płytko. Czasem odnosi się wrażenie, że są oni umieszczeni w serialu na siłę. Drugi sezon Atypowego pozwala znacznie lepiej zagłębić się w osobiste historie Sama, Casey, Zahida oraz wielu innych postaci. Mimo że całość utrzymana jest w klimacie humorystycznym,

Atypowy (sezon 2) Premiera: 07.09.2018 Jesień to czas, kiedy wielu z nas powraca do swoich ulubionych seriali, a wszystkie platformy streamingowe zostają wypełnione nowymi odcinkami. Perełką wartą obejrzenia jest niewątpli-

a serial jest klasyfikowany jako komedia, to wątek Sama tworzy widzom szansę, aby zrozumieć w zupełnie inny sposób specyfikę osób dotkniętych autyzmem. Pozwala również lepiej zrozumieć niektóre zachowania, a także uczy wrażliwości, która w obecnych czasach zanika. Serial ten skradnie serce każdego domorosłego konesera kina i będzie świetnym przerywnikiem w morzu produkcji wypełnionych akcją i przemocą.

BARTŁOMIEJ STOKŁOSA

wie drugi sezon serialu Atypowy, który miał swoją premierę 7 września. To kontynuacja fascynującej historii chorego na autyzm Sama Gardnera, 18-latka, który pomimo choroby postanawia żyć normalnie i uwolnić się od nadopiekuńczej matki. Chłopak przeżywa pierwszą noc poza domem, przechodzi przyspieszony kurs kłamania, a nawet trafia na komisariat. W tym wszystkim towarzyszą mu znajomi i rodzina, którzy pomimo zmagania się z własnymi problemami życia codziennego próbują nauczyć Sama funkcjonowania w społeczeństwie.

ocena:

88887

Halo, chciałabym zgłosić porwanie się niemalże wyłącznie z rozmów telefonicznych i gdzie główny bohater starał się udowodnić swoją dojrzałość i odpowiedzialność. Pod względem konstrukcji intrygi kryminalnej czy postaci f ilm powiela wszelkie schematy charakterystyczne dla kryminałów. I tak zwroty fabularne wywracają co chwilę akcję o 180 stopni, a największym zagrożeniem dla detektywa okazują się nie przestępcy, tylko on sam. Tym, co wprowadza powiew świeżości do mocno skodyf ikowanej i dość hermetycznej formuły kryminału, jest uczynienie głównego bohatera policjantem obsługującym zgłoszenia na numer alarmowy. Ostatnio coraz modniejsze stają się dzieła przedstawiające pracę prof ilerów, którzy potraf ią znaleźć przestępcę na podstawie portretu psychologicznego. Być może czas teraz na detektywów umiejących rozwiązać zagadkę kryminalną przez telefon. Tym bardziej że praca dyspozytora numeru alarmowego ma ogromny i niewykorzystany potencjał f ilmowy. Pozornie nudne zajęfot. materiały prasowe

cie wygląda w produkcji Gustava Möllera naprawdę imponująco. Po odebraniu każdego zgłoszenia A sger otrzymuje na ekranie, niczym w grze komputerowej, podstawowe informacje o osobie po drugiej stronie słuchawki: imię i nazwisko czy przybliżoną lokalizację. Gdy akcja nabiera tempa, główny bohater przełącza się co chwilę między

Winni Premiera: 09.11.2018

kolejnymi osobami, przydziela zadania policjantom, kontaktuje się z innymi posterunkami, rozmawia z of iarą porwania, a to wszystko zza biurka w policyjnej centrali. W f ilmie, szczególnie na jego początku, znalazło się także miejsce na humorystycz-

Duński f ilm Winni , laureat Nagrody Publiczności na festiwalu Sundance, to je-

ne sceny, przedstawiające bardziej prozaiczne czy po prostu nieuzasadnione zgło-

den z przedstawicieli światowego fenomenu popkulturowego, jakim w ostatnich

szenia stanowiące zapewne większość połączeń z numerem alarmowym. Całość wy-

latach stał się „skandynawski kryminał”. I o ile Szwedów i Norwegów kojarzy się

gląda dość „netf lixowo”. Możliwe, że gdyby któryś ze światowych gigantów rynku

raczej ze względu na dzieła literackie, o tyle właśnie Duńczycy wyspecjalizowali się

VOD zaangażował w produkcję swoje siły logistyczne i marketingowe, f ilm mógłby

w f ilmach i serialach. Głównym bohaterem debiutu f ilmowego Gustava Möllera jest

zyskać rozpoznawalność porównywalną chociażby do serialu Mindhunter. A tak Win-

A sger Holm, policjant zajmujący się…odbieraniem zgłoszeń alarmowych. Jego zwy-

ni pozostaną zapewne wyłącznie ciekawostką, kameralnym duńskim kryminałem.

TOMASZ DWOJAK

czajny dzień w pracy przerywa telefon od kobiety, która została porwana. Śledzenie akcji f ilmu jest naprawdę angażujące, a sama historia bardzo ciekawa, jednak nie sposób nie odnieść wrażenia, że gdzieś już się to widziało. I nie chodzi wyłącznie o dość oczywiste podobieństwo do f ilmu Locke , który także składał

ocena:

88877 listopad 2018


/ opus elefantum for gicik grupka with love

Zguba - The Last Command Dark ambient miesza się z industrialem, a gęsto usłane gotyckimi samplami plunderphonics miesza się z nostalgicznym trzaskiem winyla. Tak można w skrócie opisać debiut Zguby, jednak do opowiadania jest o wiele więcej, bo The Last Command znajduje siłę w różnorodności. O ile początek sugeruje fascynację leśną potęgą, namiętnie przedstawianą w podobny sposób przez projekty takie jak GA S, o tyle z czasem wpływ The Caretakera staje się coraz bardziej oczywisty. Zguba dużo inspiracji znajduje w tęsknocie za minionymi dniami. Prezentuje słuchaczom kolaże dźwiękowe układające się w obraz bogato zdobionej sali balowej rodem z lat 20., która z jakiejś przyczyny została opuszczona i którą my słuchacze po raz pierwszy możemy obserwować. Momentami muzyka przyjmuje tutaj wręcz duchowy charakter, jak na Die Heilige Messe, gdzie zapętlone śpiewy chóralne w połączeniu z dixielandowskimi samplami pozwalają zatopić się w nostalgii i kompletnie odpłynąć. Wyjątkowa rzecz. 0

ALEX MAKOWSKI

Foghorn - Corona Corona jest relatywnie świeżym dodatkiem do katalogu Opus Elefantum Collective. To subtelne odejście od poprzednich dokonań jednego z członków Widziadła, Tomasza Turskiego, jednak wbrew temu co mogłoby się wydawać, album posiada sporo cech wspólnych w brzmieniu z jego poprzednim projektem. Inaczej niż na Void, tutaj możemy się spodziewać bardziej subtelnego nawiązania do tematów niepewności i zmian. Twórczość Foghorn spaja ze sobą wrażenie przestrzeni, budowane na bardzo rozmytym pogłosie, przywodzące na myśl właśnie takie gatunki jak ambient, jednak wbrew temu, trudno by było zamknąć Coronę tylko w tej szufladce. Tomasz wykorzystuje wspomnianą tendencję jako swoistą bazę, dorzucając do mieszanki takie elementy jak shoegaze’owy wokal, postpunkowe bębny, czy grzmiące harmonie rodem z drone’u. Wbrew temu, każda część sprawia wrażenie spójnej całości, a nie zbioru losowych utworów zamkniętych jedynie na tej samej płycie. Na Coronie udało się przełamać wrażenie monotonii, jaką często postronni słuchacze mogą odczuć, siadając do odsłuchu albumów ambientowych, a jednocześnie zachowano charakterystyczny nastrój. Foghorn tworzy atmosferę odosobnienia, która dzięki ciepłemu brzmieniu gitary akustycznej daje uczucie komfortu, idealne wręcz na nadchodzącą, szarą jesień. 0

MICHAŁ KLIMIUK

36–37


collective showcase /

Blokowisko - s/t Blok to ciemne miejsce, od którego nie ma ucieczki. Unoszące się nad nim czarne chmury nie dopuszczają pojedynczego promyka słońca, smog jest tak gęsty i kwaśny, że wyżera kraty w oknach, a łóżko jest jedynym miejscem, w którym warto przebywać. Taką depresyjną wizję prezentuje nam side project połowy kwartetu Vysoke Celo. Taneczno-wściekłe Blokowiska wraz gniewnym spoken-wordem przywodzą na myśl EBM-owe dokonania Marie Davidson, czuć tutaj jednak również charakterystyczną dla polskich post-punków lat 80. agresję przeplataną rezygnacją. Maniera wokalna Macieja Jurgi, przywodząca na myśl Grzegorza Ciechowskiego, tylko dodaje tutaj do klimatu. Motyl uwodzi poetyckimi opisami i quasi-tanecznym instrumentalem, za to Panoptykon to już czysty mrok. Marazm wyziera tu z każdej strony, a wszelkie nadzieje najlepiej zdusić w zarodku, bo i tak zostaną one zmiażdżone przez wielką płytę. Spójrz wraz ze swoim neo-folkowym brzmieniem lekko odstaje od reszty utworów, nie czuć tutaj jednak dużego zgrzytu, bo beznadzieja nadal jest tu obecna, a bloki pozostają szare. Delicje. 0

ALEX MAKOWSKI

Vysoke Celo - Liście na Księżycu Liście na Księżycu to album zdumiewający. Choć wciąż wierny ambientowym korzeniom projektu Vysoké Celo, bliższy jest jednak wizji gatunku prezentowanej przez Boards of Canada niż Briana Eno. Zamiast zaszumionych plam dźwiękowych oferuje czyste, wyraźnie zdefiniowane motywy; mimo medytacyjnego, repetytywnego charakteru, utworom daleko do minimalizmu, a spośród egzotycznych brzmień elektronicznych wybija się zaś niespodziewanie istotna gitara. Otwierające album Erdo łudzi dronowym wstępem, by po chwili wprowadzić kosmiczne syntezatory i perkusyjną gitarę. Zniknął Cały Las szeroko korzysta z obecnych na płycie elementów rozmarzonego neo- czy też psychodelicznego folku, przywodzącego na myśl Further Flying Saucer Attack. Podobieństwa te są nawet wyraźniejsze w następnym utworze. Trzepot Gwiazd... wprowadza ponadto kick, który podobnie jak beat w kontynuacji, …Oświetlił Nam Drogę, budzi krautowe skojarzenia. Wokal, mimo że nieco skryty i często szeptany, traktowany jest jako ważny dodatkowy instrument. Na koniec pozostaje najbardziej ambientowe, nastrojowe

Graf ika:

A L E X M A KOW S K I

I Chmury Odsłoniły Księżyc, pozwalające odpocząć przy dźwięku szumiącego deszczu. Taki mariaż atmosferycznych gitar z repetytywną, niemiecką w duchu elektroniką, może budzić skojarzenia ze Starą Rzeką, jednak to zdecydowanie nie ten przypadek. W fantastycznym świecie Liści na Księżycu nie ma miejsca na weltschmerz, jest entuzjazm z przeżywanej przygody. W Kosmosie nie ma pustki, a rakietą można dolecieć na leśną polanę w środku lata. 0

ROBERT JANOWSKI

Janusz Jurga - Duchy Rogowca “Duchy Rogowca” mogłoby być soundtrackiem do niemej ekranizacji baśni. Baśni o chacie zapomnianej przez ludzi i czas. Będącej w stanie wiecznego rozkładu, ukrytej głęboko w lesie, gdzie na miejscu trwa niekończąca się libacja duchów i diabłów. Wśród nich Janusz Jurga otwiera butelkę czystej i zaprasza nas serdecznie. W jego najnowszej płycie mamy do czynienia z ciekawym podejściem do ambientu. Jest upiornie. Senny, meandryczny klimat kontrastuje z tanecznym techno. Umarli ciagle tańczą i nie zamierzają przestać. Ten specyficzny klimat daje się odczuć już od samego początku - “Duch pierwszy” to dobrze dobrany otwieracz. Recytacja wiersza, przy akompaniamencie noise’owych szumów powoli przeradza się w solidny techno banger. A później wszystkie światy mieszają się coraz bardziej. Widać inspiracje utworami spod szyldu Gas czy Acronym, choć nie można powiedzieć, że to kopia któregoś z nich. Janusz kreuje własną narkotyczną wizję „słowiańskiej” elektroniki. Ten pewien „wiejski” klimat zasługuje na szczególną uwagę, bo unosi się wszędzie. Album jest pełen elementów folkloru, przykładem są zsamplowane krakanie wron, “gwizdy” czy skrzypiące deski. Tworzy się atmosfera z innego świata. Czuć tu wpływ „wysokiego czoła”, zamiast w gwiazdy patrzymy jednak w korony drzew. I tańczymy. 0

MACIEJ KIERKLA

listopad 2018


x x x yz

ocena:

/ recenzje, polecenia

Parquet Courts, po zeszłorocznym konceptualnym Milano,

Niestety, Wide Awake, podobnie jak Ameryka, w środku jest

znów popełniło płytę z kimś niespodziewanym. Wide Awake!

nudna. I właśnie od sixtiesowego Mardi Gras Beads zaczyna się

został wyprodukowany przez Danger Mouse, znany między

flyover country. Ani anemiczny punk Almost Had to Start a Fi-

innymi z popowo-neo-soulowego duetu Gnarls Barkley. Połą-

ght/In and Out of Patience, ani post-południowy Freebird II, ani tym bardziej smęcące Back to Earth, na którym Savage uprawia

czenie Minutemen i RMF FM?

Parquet Courts Wide Awake!

Rough Trade Records

Otóż nie, chociaż nowy album nowojorskiego kwartetu to

wokalne marudzonko w stylu Paula Banksa, nie przekonują i nie

produkt dość eklektyczny, przynajmniej jak na światek gara-

zostają w głowie. Nudę hulającą pomiędzy tymi polami kukury-

żowo-punkowych zespolików grających na KEXP. Nie ma co

dzy przełamuje nieco posthardcore’owe Normalization. Album

się dziwić – Wide Awake! opowiada bowiem o współczesnej

na nowo nabiera rozpędu przy rozpiętym gdzieś pomiędzy

Ameryce – niby kolebce różnorodności, a jednak rozdartej

Talking Heads a Nowym Orleanem tytułowym Wide Awake, w

przez rasowe i polityczne podziały. Parquet Courts tę epopeję

którym Savage pozwala sobie na trochę autoironii, wrzucając do

zaczynają w znajomych stronach – od świetnego, rozpędza-

ogniska zdobyte wcześniej woke points. Godnym zakończeniem

jącego się Total Football. Gęste, nieco stranglersowe Violen-

płyty jest funkowe Tenderness, gdzie Savage pod przykrywką

ce zaskakująco gładko biega pomiędzy spokenwordowymi

słodziutkiej fortepianowej melodii bada konsumpcjonizm wcze-

(raczej shoutedwordowymi) zwrotkami a refrenem, gdzie

snoindustrialnego i dzisiejszego społeczeństwa.

zespół wydaje się wołać w imieniu wymęczonej szkolnymi

Wide Awake! niestety nie jest tym typem albumu, którego

strzelaninami amerykańskiej młodzieży: Violence is daily life!

słucha się za każdym razem od początku do końca. To, jak do-

Wokalnie i tekstowo A. Savage jest tu w szczytowej formie,

bry jest kwartet na najlepszych ścieżkach, powoduje jeszcze

ale to sekcja rytmiczna Yeatona i drugiego z braci Savage

większe rozczarowanie przy odsłuchu tych kilku słabszych. A.

sprawia, że jest to najlepszy kawałek na płycie. Aż dziw, że to

Savage jako tekściarz ma swoje momenty, chociaż zdarza się

nie singiel! Stąd gładko przechodzimy do jękliwego Before the

mu ugrzęznąć w narracjach typu „żyjemy w społeczeństwie”.

Water Gets Too High, przynoszącego pierwszy zwiastun fun-

Płyta z pewnością wprowadza jednak pewne novum do nieco

kowych motywów, które będą powracać aż do końca płyty.

zatęchłej szafy, w której Parquet Courts niezmiennie leży pó-

Na szczęście jest to też jedyny kawałek na płycie poświęcony

łeczkę wyżej od swoich rówieśników w rodzaju FIDLAR.

M A R E K K AW K A

absolutnie współczesny album pokazujący, że artystka nie ma sobie równych. Na przestrzeni zaledwie dziewięciu utworów

- działa w podobny sposób. Tytułowy miód przepływa między

szwedzka piosenkarka pop przechodzi różne etapy osobistych

tragicznymi wydarzeniami, jego słodycz staje się środkiem do

doświadczeń. Zaczyna od absolutnie koszmarnego godzenia

leczenia ran. Wpływ wydanego w 2010 r. albumu Body Talk

się ze śmiercią swojego najlepszego przyjaciela, Christiana Fal-

jest obecnie bardzo widoczny w popkulturze. Z Honey być

ka, i rozmyślań nad rozpadem związku z reżyserem Maxem Vi-

może stanie się podobnie, bo analogicznie jak na poprzedniku

talim (Missing U), przechodzi do ponownego zejścia się z part-

znajduje się tu kilka pionierskich idei. Robyn poszukuje nowe-

nerem, przeżywania euforii (centralny moment albumu Honey),

go sposobu na stworzenie utworu pop, zaledwie 2-3 piosenki

a kończy się wraz z powrotem do stanu względnej normalności

można by tu uznać za skonstruowane zgodnie z popowym

(Ever Again). Fani, recenzenci, muzyczni obserwatorzy mogą

kanonem. Mimo to brzmieniowo w Honey nie brakuje odniesień

stwierdzić, że jest coś przygnębiającego w tym, że Robyn two-

i inspiracji zaczerpniętych z poprzednich dekad. Between The

rząc absolutnie mistrzowskie albumy nie jest numerem jeden

Lines zapożycza z najntisowego house’u, Because It’s In The

wśród obecnych gwiazd pop. Ale ona sama zdaje się nie przej-

Music w końcu ziszcza marzenie o Robyn nawiązującej do innej

mować tym kompletnie, kolejny raz toruje drogę, wskazuje

szwedzkiej legendy – zespołu ABBA, a dzięki pomocy produk-

kurs. Odpowiedź kryje się w hooku tytułowego utworu: you’re

cyjnej Mr Tophata także leniwe disco znajduje tu swoje miejsce

not gonna get what you need, but baby I got what you want,

(na Baby Forgive Me i Beach 2K20). Słychać również wpływy

come get your honey!.

DJ Koze’a, którego Robyn jest zagorzałą fanką. Honey to jednak

xxxxz

Podobno miód wzmacnia serce, koi nerwy, ożywia mózg i goi rany. Pierwszy od ośmiu lat solowy projekt Robyn – Honey

ocena:

globalnemu ociepleniu.

Robyn Honey

Konichiwa / Partisan Records

M AT E U S Z P I O T R R I AB O W

Polecane koncerty

Anna Calvi 07.11, Niebo

38–39

Madison McFerrin 14.11, Jasna 1

Zola Jesus 15.11, Smolna

Kero Kero Bonito 29.11, Smolna


lifestyle /

Styl życia Polecamy: 42 SPORT Więcej niż szóstka

Pierwsze mistrzostwa świata szóstek piłkarskich

44 SZTUKA List do Venus Spacer po nagości

50 WARSZAWA Nie mieczem, ale parasolką fot. Aleksander Jura

Stulecie praw wyborczych kobiet w Polsce

O użyteczności bezużytecznego W I TO L D S O L EC K I twierdzenie, że adepci nauk humanistycznych pokroju filozofii, psychologii czy szeroko pojętej literatury są w dzisiejszych czasach skazani na zawodowy impas, słyszał już z pewnością każdy. W obliczu trudnych warunków na rynku pracy ta obserwacja już dawno urosła do rangi truizmu. Czymś, co zdaje się jednak umykać w tej dyskusji jest to, że dla wielu z nas nie do końca jest jasne, co taka dogłębna analiza ludzkiej natury miałaby do naszego życia wnieść. W jaki sposób mi – przyszłemu menadżerowi, analitykowi danych czy informatykowi – miałoby to bujanie w obłokach i poświęcanie czasu na filozoficzne rozważania w czymkolwiek pomóc? Jako młody idealista interesujący się polityką zastanawiałem się zawsze nad jedną kwestią – co musiało wydarzyć się w życiu przeciętnego polityka, że na pewnym etapie w pełni zaakceptował otaczające go zewsząd zepsucie? Jakie tłumaczenia pojawiają się w jego głowie, gdy po kolejnym dniu kontaktu z matactwem i korupcją zmuszony jest spojrzeć w lustro? To, że środowisko władzy jest skorumpowane i działanie w nim wymaga dużej elastyczności moralnej, nie jest dla nikogo odkryciem. Im dalej w las, tym łatwiej dostrzec jednak to zepsucie wszędzie wokół. Poniekąd część pro-

S

Wchodzenie w dorosłość to właśnie zaakceptowanie, że nie wszystko jest takie proste.

cesu wchodzenia w dorosłość to właśnie zaakceptowanie, że nie wszystko jest takie proste, jak mogłoby się w pierwszej chwili wydawać. Wraz z wiekiem przychodzi świadomość, że chcąc dobrze dla siebie i najbliższego otoczenia, zmuszeni jesteśmy naginać własne zasady i postępować niekoniecznie w zgodzie z kanonem szlachetności. Czy więc jesteśmy skazani na to, by wchodząc coraz głębiej w tryby społeczeństwa, porzucać dawne ideały? Czy w pogoni za dobrobytem naprawdę nie pozostaje nam nic innego niż dostosować się do ogólnie narzuconych norm i zasad gry, krok po kroku zabijając tę „mniej pragmatyczną” część samych siebie? Czego potrzeba, by w obliczu nacisku otoczenia i życiowych okoliczności pozostać w zgodzie ze swoim sumieniem i być tą jednostką, która nawet w trudnych okolicznościach wie, jaka ścieżka jest tą właściwą, i ma odwagę nią podążać? Potrzeba powodu. Pragmatycznego powodu, dla którego w chwili zwątpienia wybór trudniejszej ścieżki miałby mieć sens. A powodu tego nie dostarczy dobrze płatny staż czy praca, tylko głębsza refleksja na temat ludzkiej natury i świadomość konsekwencji, z którymi liczyć się musi ta osoba i społeczeństwo, rezygnujące z tej właściwej ścieżki. A czym jest ta głębsza refleksja, jeśli nie właśnie filozofią? 0

listopad 2018


SPORT

/ kobieta w świecie motoryzacji

fot. PhotoPum RanaRoja on Unsplash

ŁUTUTUTUTUTUTU

Czarny wulkan Spadają liście, sezon rajdowych mistrzostw świata powoli dobiega końca. Żadne wydarzenie z tegorocznych zmagań nie będzie jednak tak wspominane, jak historia pewnej Francuzki. Kobiety, która w przesiąkniętym męskością sporcie wzniosła się na poziom doskonałości. T E K S T:

SEBASTIAN MURASZEWSKI

ichèle Mouton urodziła się w 1951 r. w Grasse na Lazurowym Wybrzeżu. Jej rodzice zajmowali się produkcją perfum, co było popularne w tamtych okolicach. Młoda Michèle wybrała jednak zapach palonych opon i benzyny i zakochała się w motoryzacji od pierwszego wejrzenia. Swoje pierwsze jazdy za kierownicą Citroena 2CV odbyła w wieku 14 lat, a rajdami zainteresowała się kilka lat później. Duży wpływ miał na to jej ówczesny chłopak, Jean Taibi. Dzięki niemu wzięła udział w Rajdzie Monte Carlo 1973, pierwszej rundzie rajdowych mistrzostw świata w historii, w której uczestniczyła jako jego pilot. Ojciec Mouton obawiał się o córkę, szczególnie że styl jazdy Taibiego był daleki od rozsądnego. Szanował jednak jej pasję, sam był kierowcą rajdowym, ale jego karierę przerwała druga wojna światowa. Dlatego podjął najlepszą decyzję, jaką może podjąć rodzic w celu wspierania pasji swojego dziecka: zaproponował córce kupno samochodu rajdowego i spróbowanie jazdy, tym razem na fotelu kierowcy. Rok później w Re-

M

40–41

nault Alpine A110 Mouton samodzielnie zadebiutowała na rajdowych odcinkach. Wraz z dobrymi wynikami pojawiły się pogłoski i oszczerstwa o nieuczciwym podkręcaniu silnika, które po szczegółowych kontrolach zostały zdementowane. Francuzka doświadczyła po raz pierwszy, lecz nie ostatni, zawiści oraz dyskryminacji ze strony męskich przeciwników. Okazało się to dla niej bodźcem do dalszych sukcesów. W 1975 r. wygrała słynny dwudziestoczterogodzinny wyścig Le Mans w kategorii prototypów z dwulitrowym silnikiem. Jej bardzo dobra postawa, mimo niesprzyjających warunków, sprawiła, że firma Elf podpisała z nią kontrakt sponsorski, który pozbawił ją trosk finansowych.

Z grata do wehikułu Rok 1977 Mouton zaczęła za kierownicą Fiata 131 Abarth, z którego jednak nie była zadowolona. Określała swój samochód mianem wielkiej ciężarówki kompletnie nienadającej się do jazdy. Nie przeszkodziło jej to jednak w zajmowaniu wysokich miejsc w Rajdzie Korsyki przez trzy następne lata.

Na początku lat 80. nastąpił przełom w karierze Mouton. Audi zszokowało motoryzacyjny świat decyzją o zatrudnieniu Francuzki jako kierowcy w zespole fabrycznym. Niemiecka firma była krytykowana ze wszystkich stron za kontrowersyjny wybór. Jednak dzięki radom Hannu Mikkoli, późniejszego mistrza świata, Mouton błyskawicznie opanowała rewolucyjny jak na tamte czasy model Audi Quattro, pierwszy samochód rajdowy z napędem na cztery koła. Było to na tyle przełomowe rozwiązanie, że nawet w dzisiejszych czasach wartość modelu seryjnego z rocznika 1982 na rynku wtórnym wynosi około 40–50 tys. zł. Początki Mouton w nowym samochodzie nie były jednak zbytnio udane. Francuzka nie mogła wystąpić w Rajdzie Monte Carlo ze względu na awarię silnika przed startem, a na jej występ w Rajdzie Szwecji nie zgodził się zespół, tłumacząc swoją decyzję brakiem doświadczenia trzydziestolatki w jeździe w warunkach zimowych. Z kolei następna runda rajdowych mistrzostw świata 1981, czyli Rajd Portugalii, zakończył się niespodziewanie wysokim, czwartym miejscem Mouton, dla


kobieta w świecie motoryzacji /

Nadludzka determinacja Mimo równej, dobrej jazdy i wysokich miejsc, zwycięstwo załogi Mouton-Pons w 23. Rajdzie San Remo było dużą niespodzianką dla wszystkich znawców tego sportu. Było to preludium do doskonałego sezonu 1982, który zaczął się najgorzej jak tylko mógł – uderzenie w ścianę domu podczas pierwszego rajdu w roku skończyło się kontuzją kolana dla Mouton i wstrząsem mózgu dla jej pilota. Rekonwalescencja na szczęście nie trwała długo. Francuzka była w niezwykłej formie, odnotowywała zwycięstwo za zwycięstwem, na przeszkodzie do całkowitego zdominowania sezonu stanęły jednak awarie mechaniczne. Jej rywalizacja z Walterem Röhrlem, uważanym za najlepszego kierowcę rajdowego XX w., na dobre przeszła do historii sportów motorowych. Batalia sprawiła, że Audi, mimo tradycji opuszczania najtrudniejszych imprez, zdecydowało się na wzięcie udziału w morderczym Rajdzie Wybrzeża Kości Słoniowej. Ówczesne rajdy na Czarnym Lądzie pod względem formatu przypominały Rajd Dakar, łączna długość odcinków specjalnych w każdej edycji wynosiła około pięciu tysięcy kilometrów. Na Francuzkę tuż przed zawodami spadł kolejny cios. Tym razem tragiczny. Jej ojciec przegrał walkę z rakiem. Mouton spełniła jego ostatnią wolę i wzięła udział w rajdzie mimo temperatury sięgającej w samochodzie 70 stopni Celsjusza. Po blisko połowie zmagań utrzymywała godzinę przewagi nad Röhrlem, jednak popełniła błąd. Jej samochód wypadł z trasy, kilkukrotnie koziołkując. Kosztowało ją to tytuł mistrzowski. Niemiec odetchnął z ulgą – wcześniej zapowiadał, że mógł

zaakceptować wyższość Hannu Mikkoli, ale porażka z kobietą byłaby dla niego ujmą na honorze. Dobre występy Francuzki przyczyniły się jednak do pierwszego mistrzostwa świata konstruktorów dla Audi, a jej postawę docenił magazyn „Autosport”, który przyznał jej nagrodę Kierowcy Rajdowego 1982 r.

Francuzka doświadczyła po raz pierwszy, lecz nie ostatni, zawiści oraz dyskryminacji ze strony męskich przeciwników [...]. Następny rok rozpoczął krótką, ale efektowną erę Grupy B, kategorii samochodów World Rally Championship (WRC), rozwijających prędkości zbliżone do rajdów Formuły 1. Jedno się nie zmieniło: kobieca załoga Audi po raz trzeci z rzędu niezbyt dobrze zaczęła sezon. Tym razem nowe Audi Quattro A1 zostało skasowane. O występach z wicemistrzowskiego sezonu nie było już mowy, ale Mouton nie pozwoliła o sobie zapomnieć, zajęła między innymi trzecie miejsce w Rajdzie Safari mimo utraty jednego z kół. Ostatecznie ogólną rywalizację zakończyła na piątej pozycji, co było efektem pomyłki mechaników, którzy podczas Rajdu Wielkiej Brytanii napełnili bak samochodu wodą destylowaną.

Kierownica to nie wszystko W kolejnym sezonie Audi traciło już przewagę technologiczną na rzecz Peugeota i próbowało ratować swoją pozycję zatrudnieniem Waltera Röhrla, wielokrotnego mistrza Europy, co oznaczało ograniczenie występów Mouton w WRC.

Ta jednak swoją przystań znalazła w kultowym wyścigu górskim Pikes Peak, gdzie za kierownicą nowego modelu Audi Quattro odniosła zwycięstwo oraz ustanowiła nowy rekord trasy, czym zirytowała swoich rywali. Oczywiście Francuzka brała udział w zawodach nie tylko za oceanem. Ze zmiennym szczęściem występowała w Rajdowych Mistrzostwach Wielkiej Brytanii. W 1985 r. podpisała kontrakt z Peugeotem i w modelu 205 Turbo 16 zdobyła rajdowe mistrzostwo Niemiec. Dzięki swojemu charakterowi i długim czarnym włosom Mouton zyskała przydomek „Czarny Wulkan”. Okazjonalnie startowała w rajdowych mistrzostwach świata, ograniczając się do francuskich imprez. W maju 1986 r. po raz ostatni wystąpiła w WRC, w Rajdzie Korsyki. Zakończył się on tragicznie – śmiertelny i tajemniczy wypadek Henriego Toivonena doprowadził do natychmiastowego wycofania się zespołu Audi z rajdów samochodowych, a FIA, czyli Międzynarodowa Federacja Samochodowa, wydała zakaz startów autami z grupy B od sezonu 1987. Śmierć przyjaciela skłoniła Mouton do zakończenia kariery, niemniej w swoich ostatnich zawodach odniosła zwycięstwo w niemieckim Rajdzie Trzech Miast. Zakończenie kariery nie oznaczało dla Francuzki końca przygody ze sportem. By upamiętnić Toivonena i jego pilota, Sergia Cresta, w 1988 r. razem z Fredrikiem Johnssonem zorganizowała Wyścig Mistrzów (Race of Champions), czyli zawody kierowców rajdowych i wyścigowych odbywające się na arenach w różnych miejscach świata. W 2011 r. Michèle Mouton dostała order Legii Honorowej od prezydenta Sarkozy’ego, a rok później została przyjęta do rajdowej galerii sław. Żadna kobieta w sportach motorowych nie zdołała choćby zbliżyć się do jej sukcesów. Mało powiedziane – wielu mężczyzn może o tym jedynie pomarzyć. 0

fot. Brian Snelson - CC BY 2.0

której był to pierwszy rajd z Włoszką Fabrizią Pons w roli pilota. Ich współpraca obfitowała w dobre wyniki i trwała wiele lat.

SPORT

listopad 2018


SPORT

/ mistrzostwa świata szóstek piłkarskich

Więcej niż szóstka Pod koniec września w Lizbonie odbyły się pierwsze w historii mistrzostwa świata szóstek w piłce nożnej. Ten wciąż jeszcze nieznany szerszej publiczności turniej ma szansę pozytywnie zapisać się w pamięci polskich kibiców. Zakończył się bowiem srebrnym medalem dla Polaków. W finałowym starciu ulegliśmy 0 : 1 Niemcom. T E K S T:

ANNA ŚLĘZAK

aledwie rok temu powstała organizacja International Socca Federation (ISF), czyli federacja dedykowana drużynom 5-, 6- i 7-osobowym, które mogą rywalizować na dwóch płaszczyznach – reprezentacyjnej i klubowej. Jednym z wydarzeń utworzonych dla narodowych reprezentacji są właśnie mistrzostwa Socca6. Dzięki powołaniu do życia organizacji zostały określone odrębne przepisy gry, które jednak zgodnie z oficjalnym regulaminem są jedynie wytycznymi i organizator turnieju może w nie delikatnie ingerować. Sprecyzowane zostały między innymi sugerowane wymiary boiska, bramek i piłek. Ponadto istotną kwestią okazały się liczba i role członków składu sędziowskiego. W wyniku kompromisu ustalono, że dwóch sędziów będzie nadzorować sytuację z pozycji boiska z uprawnieniami do udzielania kar indywidualnych. Trzeci sędzia będzie kontrolował zachowanie zawodników, dokonywane zmiany w składzie i aktualną pozycję piłki z linii bocznych. Natomiast czwarty sprawował pieczę nad czasem gry, liczbą pokazanych żółtych i czerwonych kartek oraz innymi incydentami odnotowanymi w sprawozdaniu pomeczowym. Główne zmiany w stosunku do klasycznej odmiany piłki nożnej to zniesienie zasady spalonego i nielimitowana liczba zmian zawodników. Tak sformułowane zasady gry powinny dawać piłkarzom dużo swobody w poruszaniu się po boisku i prowadzić do ciekawych akcji, jednocześnie minimalizując możliwość błędu ludzkiego w ocenie spornych sytuacji. Dość jednak zasad, ważniejszy z perspektywy fanów piłki nożnej był bowiem niewątpliwy sukces sportowy polskich zawodników.

Z

Drużyna na szóstkę Polska szóstka stanęła do walki z niespotykanymi w europejskich standardach rywalami, takimi jak Pakistan czy też Oman, z którym zmierzyliśmy się w fazie grupowej. Oprócz zawodników z Półwyspu Arabskiego w tej fazie przyszło nam mierzyć się ze Słowenią i z Tunezją. Na boisku ulokowanym w centrum Lizbony na jednym z głównych placów miasta – Praça do Comércio – rozgorzała rywaliza-

42–43

GRAFIKA:

KRINIERE

cja o pierwszy w historii tytuł mistrza świata Socca6. Dotąd zawodnikom kierowanym przez selekcjonera Klaudiusza Hirscha przychodziło mierzyć się na arenie międzynarodowej co najwyżej w turnieju o tytuł mistrza Starego Kontynentu i nigdy w tak pięknych okolicznościach. Zresztą większość z nich nie może poszczycić się długą karierą reprezentacyjną. Weteranem wśród nich jest Bartłomiej Dębicki, który w narodowych barwach gra od 2015 r. i przed dwoma laty zajął drugie miejsce

Na fali rozczarowania wynikami narodowej jedenastki tytułowa szóstka może okazać się idealną przeciwwagą i jedynym dowodem na istnienie ducha walki wśród piłkarzy. w wyścigu o koronę króla strzelców w mistrzostwach Europy rozgrywanych na Węgrzech. Pozostali zawodnicy, tworzący 14-osobową kadrę, to w większości niedawni debiutanci, którzy zawodowo uprawiają futsal bądź pracują w zawodach zupełnie niezwiązanych z piłką nożną (w tym gronie znaleźli się między innymi strażak, taksówkarz czy górnik). Historia polskiej reprezentacji liczy sobie zaledwie 6 lat! Jak na tak krótki okres możemy się już poszczycić dużymi sukcesami.

Przebieg turnieju Choć może się wydawać, że tegoroczne mistrzostwa Socca6 to starcie półamatorów z całego świata, jego pozycję znacząco podnoszą postacie ambasadorów. Jednym z nich jest legendarny brazylijski piłkarz Roberto Carlos, innym kolejny Brazylijczyk – Ronaldinho, który sam niedawno miał okazję spróbować swoich umiejętności jako gracz 6-osobowej drużyny. Ponadto utworzenie ISF było mocno wspierane przez jednego z najważniejszych sędziów piłkarskich ostatnich lat, Marka Clattenburga. Ze wsparciem takich prominentnych postaci udało się utworzyć wydarzenie na międzynarodową skalę.

Do walki o tytuł stanęły 32 drużyny podzielone na 8 grup. Polska znalazła się w grupie H (podobnie jak na tegorocznym mundialu), gdzie przyszło jej się mierzyć ze wspomnianymi już Słowenią, Omanem i Tunezją. Nasza drużyna gładko poradziła sobie w tej fazie turnieju – wygrała wszystkie spotkania i straciła jedynie dwa gole . W 1/8 finału naszym rywalem była Chorwacja, która postawiła zdecydowanie twardsze warunki, jednak ostatecznie wygraliśmy 4 : 2. Dalej stanęliśmy do walki z drużyną Anglii. I to starcie zakończyło się zwycięstwem Polaków (3 : 0). Dopiero w półfinale naszym zawodnikom przyszło zmierzyć się ze zdecydowanie silniejszym rywalem, jakim był gospodarz – Portugalia. Przy wsparciu lokalnej publiczności Portugalczycy okazali się godnymi rywalami – długo przegrywaliśmy i dopiero kilka minut przed końcem doprowadziliśmy do wyrównania, by ostatecznie przechylić szalę zwycięstwa na naszą korzyść w doliczonym czasie gry. Dwa gole Bartłomieja Dębickiego zagwarantowały nam miejsce w finale i możliwość zmierzenia się z reprezentacją Niemiec. Ostatnie starcie w turnieju nie układało się po naszej myśli, wynik długo pozostawał nierozstrzygnięty. Ostatecznie zadecydowała jedna bramka strzelona przez oponentów polskiej szóstki. I chociaż na początku turnieju Niemcy wydawali się prezentować naprawdę słabo – po dwóch grupowych meczach byli bliżej pożegnania się z turniejem niż wygranej – na koniec mogli unieść mistrzowski puchar w geście zwycięstwa. Polakom przyszło obejść się smakiem, jednak występ, jaki dali podczas tego turnieju, i tak zapisze się w historii polskiego futbolu.

Atmosfera w polskich mediach Przegląd newsów publikowanych w mediach sportowych na przełomie września i października nawet dla najbardziej zagorzałych fanów piłki nożnej mógł przebiec bez odnotowania sukcesu naszej szóstki. Wydarzenie przeszło niemal bez echa i nie doczekało się choćby kilku rzetelnych wzmianek na największych portalach, nie mówiąc już o telewizji. Może-


mistrzostwa świata szóstek piłkarskich /

my tłumaczyć to toczącymi się równolegle siatkarskimi mistrzostwami świata, które okazały się wielkim sukcesem, nie tylko sportowym, lecz także komercyjnym. Nasi zawodnicy wrócili z Turynu ze złotymi medalami na szyjach. Wiele w tym kontekście mówiło się o traktowaniu siatkarzy jako sportowców drugiej kategorii pod względem finansowym. Ich premie za zdobycie mistrzostwa globu były śmiesznie niskie w porównaniu z nagrodami dla polskich piłkarzy chociażby za awans na mundial (premie dla drużyn to dla porównania: 200 tys. dolarów vs 1,5 mln dolarów + kolejne 8 milionów za udział w fazie grupowej). Jaka w tej kwestii jest pozycja reprezentantów sportu tak niszowego jak piłka nożna szóstek?

Jak można się domyślić – trudno mówić tu o jakiejkolwiek zadowalającej gratyfikacji pieniężnej. Chociaż federacja ISF chwaliła się przed turniejem, że udało im się zdobyć kilku prominentnych sponsorów dla wrześniowego wydarzenia, trudno doszukać się jakichkolwiek szczegółów dotyczących wynagrodzeń dla członków srebrnej drużyny. Jeszcze trudniej znaleźć informacje na temat premii ze strony PZPN, choć informacja o występie polskiej szóstki przewinęła się przez oficjalną stronę internetową związku. Pomimo tego, że wydarzenie można było oglądać za pośrednictwem facebookowej strony www.playarena.pl, widać, że władze polskiej piłki zlekceważyły potencjał medialny tej dyscypliny sportu.

SPORT

Czas pokaże, czy sukces naszej szóstki wpłynie na nieco bardziej sprawiedliwe traktowanie przedstawicieli różnych odmian dyscypliny zrzeszonych w związku. Krótko po turnieju wydaje się jednak, że sukces naszej szóstki stanie się dźwignią dla innych niszowych dotąd odmian piłki nożnej. Na fali rozczarowania wynikami narodowej jedenastki tytułowa szóstka może okazać się idealną przeciwwagą i jedynym dowodem na istnienie ducha walki wśród piłkarzy. A gdy emocje opadną, jakaś część kibiców nadal będzie wspierać członków srebrnej drużyny z Lizbony. Oby nasi medaliści otrzymali szansę od fanów i możliwości finansowe od związku – tak, by ich sukces był dopiero początkiem drogi, nie zaś jej zwieńczeniem. 0

listopad 2018


SZTUKA

/ nagość

Czy jak rednacze usuwaj belki to już cenzura

List do Venus Droga Venus, chodź do mnie. Zejdź z tego obrazu. Sandro Botticelli chyba się nie obrazi. Pójdziemy tylko na krótki spacer i wrócisz do swej muszli, perełko. f ot

NOEMI SKWIERCZ

.W ik im

T E K S T:

ed ia C om mo ns

d czasu powstania Twojego obrazu dużo się u nas zmieniło. Nie chcę jednak, żebyś doznała szoku, dlatego zatrzymajmy się jeszcze na chwilę w sztuce nieco bliższej Twemu sercu. Popatrz na tę dziewczynę, o tutaj, patrz jak na nas tajemniczo spogląda. To Odaliska Jean-Auguste-Dominique’a Ingres’a. Kształty ma podobne do Twoich, ale nieco bardziej skryte. Nie krzyw się na dźwięk tego porównania, jej proporcje miały być naruszone.

O

Przypatrz się uważniej ujęciu ciała harmonijnego, miękkiego i zmysłowego, otoczonego odbijającymi światło tkaninami. Kobieta nadal jest tu czymś podziwianym, wręcz nieuchwytnym i ulotnym. Twoja i jej nagość są jednakowe, tak samo piękne i tak samo budzą podziw… Przecież właśnie po to zostałyście stworzone.

zależność. Judyta nie stara się nikogo wabić, ona triumfuje z głową zabitego przez siebie mężczyzny, który zagrażał życiu jej bliskich. Widzę, że Tobie też się podoba, a to dobrze, bo wchodzimy w okres, gdzie ciało kobiety przestaje być nimfatycznym obiektem uwielbienia.

„stygmaty podglądaczy”. Cała wystawa nie ma wzbudzać wzruszeń i uniesień tak jak Twój obraz czy Odaliska, ma pobudzać do refleksji nad rolą kobiety we współczesnym świecie. Obecnie sztuka rzadko jest „po prostu piękna”, często warunkiem obowiązkowym jest obecność „drugiego dna”, ukrytego problemu społecznego.

fot. Wikimed

Chyba czas, żebyś poznała Hannah Wilke. Przepraszam, że gdy was sobie przedstawiam, obie jesteście nagie, ale nie dało się tego uniknąć. Jej S.O.S. Starification Object Series jest zbiorem nagich zdjęć autorki, sfotografowanej w pozach imitujących te przybierane przez modelki i gwiazdy na okładkach magazynów. Widzę, że coś ci przeszkadza? Te plamki na jej skórze to

ia Commons

ik fot. W

imedia

C o mm

o ns

A teraz poznaj moją faworytę, silną i piękną Judytę z głową Holofernesa. Jej powstanie w 1901 r. zawdzięczamy talentowi Gustawa Klimta. Jest zupełnie inna od kobiety, którą wcześniej ci pokazałam. Nie ma jej kształtów i nie boi się patrzeć prosto na swojego „podglądacza”. Nagość symbolizuje tu nie-

44–45


nagość /

o tym, że ciało to coś, co ma każdy, co jest naturalne i czego podczas przedstawiania nie trzeba otaczać czcią… Dobrze, nie będę nawet mówić więcej. Tak czy inaczej, musimy iść jeszcze do teatru, a czas nas nagli.

fot. maxpixel

fot. Natalia Kabano

w

Powinnam też wspomnieć o Body Printingu, czyli trendzie w sztuce, polegającym na używaniu do malowania własnego ciała. Tak, Venus, pomalowane farbą ciało odbite na białej ścianie to też sztuka. Nowoczesna, ale sztuka. Tworzy ją m.in. Anna Leśniak, która nie wstydzi się swojej nagości. Ten rodzaj ekspresji niesie za sobą przesłanie

SZTUKA

Ta sztuka nazywa się Grimm: czarny śnieg w reżyserii Łukasza Twarkowskiego. Dużo tu nagości, niekoniecznie potrzebnej. Nie jest z nią związane głębsze przesłanie. Rozumiem,

dlaczego się krzywisz, mi też się to nie podoba. Od ciała jako sacrum przeszłyśmy do tarzania się nago po scenie, ale poczekaj, daj mi jeszcze jedną szansę.

f ot . Na t a li ban ow

ze słowem, ale nie blaknie na jego tle. Wprost przeciwnie, połączone z treścią, błyszczy jeszcze mocniej. Venus, czy Ty się uśmiechasz? Dobrze, to znaczy, że nie wszystko jeszcze stracone. 0

a Ka

Pójdziemy na mój ulubiony spektakl Teatru Polskiego we Wrocławiu, czyli Podróż zimową Elfriede Jelinek w reżyserii Pawła Miśkiewicza. Rozbierająca się na scenie Małgorzata Gorol powinna Cię przekonać, że nagość potrafi być jeszcze czymś pięknym. Ta młoda dziewczyna zachwyci Cię nie tylko swoimi kształtami, lecz także tym, co mówi. Ciało gra tu równorzędną rolę

listopad 2018


SZTUKA

/ esej

Sztuka współczesna jest brzydka Piękno umarło! Piękno nie żyje! Myśmy je zabili! Jakże się pocieszymy, mordercy nad mordercami? Najświętsze i najmożniejsze, co świat dotąd posiadał, krwią spłynęło pod naszymi nożami – kto zetrze z nas tę krew? T E K S T:

ŁU K A S Z JA K U B OW S K I

estem prostym człowiekiem: wzruszam się, kiedy widzę kwiaty, a jasne, kontrastujące kolory ekscytują mnie i przyciągają moją uwagę. W związku z tym nic dziwnego, że interesuję się głównie sztuką pochodzącą z okresu modernizmu i sprzed awangardy. Jednakże pasjonatowi sztuki trudno jest całkowicie odciąć się od twórczości artystów żyjących dzisiaj. Nierzadko oburzenie i zniesmaczenie są jednymi z wielu negatywnych emocji, jakie budzić może ich twórczość w laikach. Tak też było w moim przypadku, ale wbrew pozorom, zrozumienie nie doprowadziło do akceptacji – wręcz przeciwnie, zacząłem jeszcze bardziej kwestionować sztukę współczesną. Za każdym razem gdy wchodzimy do muzeum, towarzyszą nam pewne oczekiwania wobec tego, co tam zastaniemy. Spodziewamy się zachwytu pięknem wynikającym z rzemiosła artysty. Nie ma w tym nic dziwnego, gdyż piękno stanowi wartość dla większości ludzi należących do jakiejkolwiek cywilizacji i towarzyszy nam na co dzień. Zachwycamy się wyglądem przypadkowej osoby, którą mijamy na ulicy, piosenką, którą zapętlamy na Spotify, a także wybierając meble do nowego mieszkania. Podświadomie szukamy go wszędzie. Dlatego też łatwo jest nam odczuć wstręt, gdy spotykamy się z tak niekonwencjonalnym założeniem, które stawia brzydotę wyżej niż piękno w hierarchii wartości lub całkowicie odrzuca rozumienie sztuki w tych kategoriach. Koncept ten jest bezpośrednim wynikiem rewolucji, która rozpoczęła się na przełomie XIX i XX w. Miała ona na celu przełamanie ówcześnie panujących kanonów piękna w sztuce i sprowokowanie ludzi do refleksji na temat jej

J

46–47

GRAFIKA:

J OA N N A C H O ŁO ŁOW I C Z

miejsca w naszym życiu. Znaczenie owej rewolucji w historycznym kontekście tak skostniałego i zamkniętego środowiska artystycznego Europy w XIX w. nie podlega wątpliwości, ale czy aby rewolucja ta nie trwa dłużej, niż jest to potrzebne? Czy buntując się nieskończenie wobec zasad panujących w kulturze, nie natkniemy się kiedyś na moment, w którym nie będzie się już przeciw czemu buntować? Sztuka współczesna jest wynikiem sztucznego podtrzymywania przy życiu awangardy w czasach, które już jej nie potrzebują. Wszcząwszy bunt przeciwko stosowaniu przestarzałych rozwiązań, paradoksalnie stała się ona z biegiem czasu staromodnym systemem, którego artyści dążący do oryginalności, stają się częścią. Po stu latach istnienia tego kierunku odbiorcy zrozumieli już, że piękno jest konceptem w gruncie rzeczy subiektywnym. Całkowicie jasnym stało się, że sztukę można tworzyć, stosując najróżniejsze materiały i techniki oraz że może ona poruszać nawet najbardziej kontrowersyjne lub pozornie trywialne problemy. Awangarda osiągnęła swój cel wiele lat temu, a jednak jej założenia nadal panują na scenie artystycznej. Ale co w tym złego? Wróćmy na moment do konceptu piękna. To, co wyróżnia sztukę spośród innych ludzkich zajęć, to to, że prezentowanie walorów estetycznych jest jej głównym zadaniem. Prawdą jest, że służyła ona również w dużej mierze do przekazywania informacji, ale nie została wyparta przez pismo, które jest systemem dużo wydajniejszym, co świadczy o tym, że to nie to było jej głównym zastosowaniem. Należy również zauważyć dążenie artystów do osiągnięcia balansu pomiędzy estetyką a merytoryką,

w wyniku którego te dwie wartości oddziałują na siebie z korzyścią. Piękno obrazu przyciąga nas, co ułatwia artyście propagowanie swoich idei, których obecność zaś wzmacnia doznania artystyczne odbiorcy poprzez oferowanie mu przeżyć wzbogacających go moralnie i intelektualnie. Współcześnie artyści często całkowicie wyzbywają się pojęcia estetyki lub wywracają je do góry nogami oraz przedkładają komunikat zawarty w dziele sztuki nad formę, co prowadzi do utraty wyżej wspomnianej równowagi. Najpoważniejszą tego konsekwencją i jednocześnie jednym z głównych powodów obecnie panującej niechęci wobec sztuki współczesnej jest uzależnianie jej od kontekstu. Dzisiejsi artyści wykazują powszechne zainteresowanie obiektami, które przed narodzinami awangardy leżały poza zasięgiem estetyki. Z tendencji tej wynikają dwa zasadnicze problemy. Mianowicie, jeśli jedyną wartością, którą artysta nam oferuje, jest kontekst, w jakim przedstawia ów obiekt, nie prezentuje on publiczności umiejętności, jakich się po nim oczekuje. Ponadto, gdyby jego dzieło nie było pokazane w miejscu sugerującym jego przynależność do dorobku artysty, nie przykułoby ono najprawdopodobniej naszej uwagi, co świadczy o tym, że należy ono do sfery zwyczajności. Nie dajmy sobie zarzucić taniego gustu lub zadowolenia banałami, jeśli piękno jest tym, czego poszukujemy. Obecny stan sceny artystycznej jest wynikiem tylko jednej z wielu możliwych dróg rozwoju, które obrała sztuka, jednakże to do nas należy krytyka i rewizja panujących trendów, niezależnie od ich historycznego znaczenia. 0


MAGIEL oddaje głos artystom /

SZTUKA

Przeszłość

Teraźniejszość

Odnalezienie własnego języka ekspresji przyszło mi niebywale trudno. W przeciwieństwie do większości kolegów i koleżanek „po fachu” nie rysowałem od małego, mimo tego, że wychowywałem się w domu, w którym sztuka odgrywała bardzo ważną rolę. Długo nie mogłem odnaleźć medium, w którym czułbym się dobrze. Moją największą pasją stało się projektowanie graficzne. Tworzenie logicznych systemów wizualnych, które później zamieniały się w książki, znaki i plakaty pomogło mi zaprowadzić porządek w moim chaotycznym dotychczas życiu. Inspirowały mnie prace twórców Bauhausu i współczesnych architektów.

Niestety, lata pracy na rynku komercyjnym zmuszają projektanta do ciągłych kompromisów. Zacząłem więc szukać płaszczyzny, w której odpowiadałbym tylko przed sobą. Odkryłem ją w najmniej spodziewanym miejscu, czyli w matematyce. Próbując zrozumieć zagadnienia związane z geometrią i rzeczywistością wielowymiarową, stworzyłem Bezmiar. Początkowo była to publikacja opowiadająca historię świata próżni, bez żadnych wymiarów. Zamieszkiwały go istoty, które rozwijały się poprzez zagarnianie kolejnych płaszczyzn matematycznych, nabierając coraz bardziej skomplikowanych form.

Bezmiar MAGIEL oddaje głos artystom. T E K S T:

JA N R O S I E K

Przyszłość Staram się ewoluować razem ze światem, który opisuję. Inspirując się geometryczną twórczością Eschera, tworzyć kolaże-hybrydy matematycznych form łączonych ze starą fotografią. W przyszłości pragnę również zderzyć wypracowaną estetykę z luźniejszą ilustracyjną kreską, a także przenieść świat Bezmiaru na kolejny wymiar, tworząc ruchome kompozycje. 0

listopad 2018


WARSZAWA

/ kawiarnie XX w.

kto wyjebał moją belkę?

Warszawa pod znakiem kawiarni Wielkim przemianom w XX-wiecznej Warszawie towarzyszyła obecność kawiarni, niejako obserwujących przełomy artystyczne oraz polityczne epoki. Wiele z nich przeszło do legendy wraz ze swoimi bywalcami. Jedne funkcjonują głównie w pamięci pokoleń, ślady innych można jeszcze odnaleźć na warszawskich ulicach.

Uliczna trybuna arszawa, 29 listopada 1918 r. Dwa tygodnie po odzyskaniu przez Polskę niepodległości swoje drzwi otworzyła kawiarnia Pod Picadorem. Jej założycielami byli poeci Julian Tuwim, Jan Lechoń oraz Antoni Słonimski,. Regularnie odwiedzali ją tacy twórcy jak m.in. Stefan Żeromski, Bolesław Leśmian i Leopold Staff. Nie tylko deklamowano tam poezję, lecz także wygłaszano satyry polityczne i debatowano nad przyszłością odrodzonego państwa. Słonimski wspominał, że: Picador miał charakter najzupełniej ulicznej trybuny… mógł wejść każdy z ulicy za skromną opłatą pięciu marek. W rzeczywistości opłata ta była dość wysoką ceną. Leon Kruczkowski napisał kiedyś w swoim wierszu: „Pod Pikadorem” wieczory żarliwe Podsłuchiwałem przez lustrzaną szybę.

W

Istniał też specjalny cennik „usług” dostępnych w kawiarni. I tak na przykład za objaśnienie recytowanego utworu należało zapłacić 75 marek, a każde spotkanie widza z artystą objęte było szczegółowym regulaminem. Zainteresowanie warszawiaków wzbudziła też bardzo oryginalna kampania reklamowa, w której zdegradowano rolę poezji do czysto komercyjnej. Hasłem promocyjnym Pod Picadorem była fraza: Niech żyje dyktatura proletariatu!. Kawiarnia zyskała sporą sławę i przyciągała tak wiele osób, że faktycznie stała się centrum życia kulturalnego stolicy. Dostęp do kultury był w tamtych latach ograniczony, a Pod Picadorem umożliwiało bezpośredni kontakt z artystami. Kawiarnia pod wieloma względami była pionierska: pikadorczycy połączyli de facto placówkę estradową z kawiarnią i zmniejszyli dystans między poetami a zwykłymi czy-

telnikami. W styczniu zmieniono siedzibę kawiarni na podziemia Hotelu Europejskiego. Kawiarnia Pod Picadorem odcisnęła piętno na życiu międzywojennej śmietanki artystycznej Warszawy i, mimo że Picador skończył swoją działalność 3 miesiące po zmianie miejsca (związane to było z donosami na sympatyzowanie z bolszewikami oraz rzekome posiadanie broni), to na jego bazie wyrosło późniejsze ugrupowanie Skamander. Po tym wydarzeniu życie kulturalne Warszawy przeniosło się do Ziemiańskiej. Jednak to właśnie Picador pomógł odkryć i wypromować wielu znanych poetów. Tu swoją poetycką karierę zaczynali m.in. Kazimierz Wierzyński czy Maria Pawlikowska-Jasnorzewska, a także wielu innych, którzy tworzyli wybitne utwory polskiej poezji. KAMIL MIENTUS

Czy przyszedł dziś list z dawna wyczekiwany? Jakby się wszystkie warszawskie peleryny, brody, kokardy czarnych kwiatów i kapelusze z wielkimi rondami spotkały w jednym miejscu. Dwie małe, wypchane ludźmi salki na parterze długiego budynku. Bogactwo krzykliwego, jaskrawego Nowego Światu. Ciemne stroje cyganerii mieszają się z kolorowymi sukienkami do kolan, rozpiętymi koszulami i rozwichrzonymi włosami. Zapach wciąż tej samej półczarnej kawy rozchodzi się w powietrzu. Zewsząd dobiegają głosy niepowtarzalnych rozmów i promieniuje ciepło poczciwej oryginalności. Opis Kresów, które mieściły się w kamienicy Mikulskiego między dawnym Konserwatorium, Akademią Sztuk Pięknych a Uniwersytetem Warszawskim wypadałoby zacząć od

48–49

obsługi. Należały do niej głównie szlachcianki, które wysiedlono z polskich rubieży. Zmuszone do pracy postanowiły zatrudnić się u pana Sączewskiego – ekscentryka o poglądach co najmniej dziwacznych (nie wierzył on na przykład w istnienie biegunów magnetycznych ziemi). Niezwykły zespół pracowniczy mocno przyczynił się do szybkiego wzrostu popularności kawiarni. Kresy tłumnie odwiedzali studenci oraz uliczni artyści. Często przychodzili bez pieniędzy, ale mogli liczyć na pożyczki i darmowe porcje jedzenia rozdawane przez kelnerki. W kawiarni można było spotkać także liczne osobowości ze świata sztuki, między innymi Antoniego Langego. Poeta miał tam swój specjalny rytuał. Podchodził do szatniarza i pytał

o z dawna wyczekiwany list. Odpowiedź była zawsze taka sama: przeczące kręcenie głowy. Innym odwiedzającym Kresy indywiduum był obcesowy, drwiący kompozytor – Wacław Krasiński. Zasłynął on recytacją wierszy Langego na kawiarnianym forum. Oprócz niego w lokalu można było zobaczyć również malarza Kamila Witkowskiego w towarzystwie wytresowanej kaczki Leokadii. Do szczególnych gości należeli także Kazimierz Przerwa-Tetmajer oraz Skamandryci z Julianem Tuwimem na czele. W 1930 r., po niespełna dziesięciu latach działalności, Kresy zamknięto i przemianowano na cukiernię. Atmosfera tego targu wspomnień i uprzejmości zniknęła bezpowrotnie. MICHAŁ RAJS


kawiarnie XX w. /

WARSZAWA

I ona tam była A w sercu melodie i słowa, W oczach ten tłum roztańczony, W uszach ten walc Casanova... Kamienica przy ulicy Leszno, jeszcze przed skrzyżowaniem z ulicą Żelazną, które zamykało granicę getta warszawskiego. W środku budynku poezja i muzyka, patos i wzruszenia oraz zgromadzona wokół tych artystyczno-intelektualnych oparów śmietanka towarzyska. Reprezentowała jedynie część polskiego społeczeństwa tamtych lat, jednak czyniła to zdecydowanie mimo woli. Chociaż jest to sprzeczne z intuicją, w getcie toczyło się życie kulturalne. Działały teatry, tworzyli artyści sztuk plastycznych oraz

pisarze. Podczas wojny w żydowskiej dzielnicy nie brakowało też muzyki – zarówno na ulicy, jak i w bardziej zinstytucjonalizowanej postaci – dość wspomnieć Żydowską Orkiestrę Symfoniczną. Jednak szczególną formą doświadczania tego rodzaju sztuki były kameralne koncerty odbywające się w kawiarniach. Najpopularniejszą z nich była Sztuka. W jej programie artystycznym sporo było wydarzeń literackich, ale serce lokalu należało do muzyki. Sztuka miała nawet własną orkiestrę. Występowali tam między innymi Władysław Szlengel, Pola Braun czy Władysław Szpilman, w kawiarni regularnie śpiewała Wie-

ra Gran. To właśnie tam wykonała po raz pierwszy słynny utwór Jej pierwszy bal, skomponowany przez Szpilmana, z tekstem autorstwa Szlengela. Podobno publiczność głęboko się nim wzruszała i prosiła o bisy. Nie obywało się też bez łez. Innym popularnym programem artystycznym, który można było tam zobaczyć, był Żywy dziennik. Jak wskazuje nazwa, swoją treścią nawiązywał do formy gazety: zdawał relację z życia getta, realizowany był jednak na scenie w formie kabaretu. Kawiarnię zamknięto w 1942 r. Można się łatwo domyślić w jakich okolicznościach. ANIA GIERMAN

Jeszcze legenda czy już sieciówka? brze czuliby się artyści ceniący w życiu humor, absurd oraz groteskę. Cel ten udało się osiągnąć – kawiarnia bardzo szybko stała się ulubionym miejscem spotkań malarzy, pisarzy, dziennikarzy i architektów. Z pewnością na popularność lokalu pozytywnie wpłynęło bliskie sąsiedztwo redakcji satyrycznego pisma – „Szpilki” – którego pracownicy i sympatycy popołudniami tłumnie przybywali na dyskusje przy kawie. Ciasnota nigdy nie odstraszała klientów. W kawiarni, którą dziś uznano by za mikroskopijną, znajdowało się tylko dziesięć niewielkich stolików, ale można było odnieść wrażenie, że liczba gości, których da się przy nich zmieścić, jest niemalże nieograniczona. Lajkonik przez lata zy-

skał wielką sympatię warszawiaków. Na ścianach lokalu znajduje się mural, do którego powstania przyczynił się Zbigniew Lengren. Umieszczono na nim podobizny stałych bywalców. Karykaturalne, czy wręcz groteskowe rysunki, nadają wnętrzu artystycznego, nieco przedwojennego charakteru. Nic więc dziwnego, że – jak pisał Leopold Tyrmand w Złym – miejsce to chętnie odwiedzały wszelkiej maści „niebieskie ptaki”. W 2012 r. siedzibę dawnego Lajkonika przy placu Trzech Krzyży 16 przejął Starbucks. Nowy właściciel zdecydował się – przynajmniej częściowo – zachować wyjątkowy klimat miejsca i odrestaurować zabytkowe malowidła. M A R TA PAW Ł O W S K A

fot. Iwona Makowska

Logo Starbucksa widniejące naprzeciwko Kościoła św. Aleksandra mogłoby sugerować, że przy placu Trzech Krzyży 16 mieści się lokal podobny do setek innych sieciówek w całej Polsce. Jakie więc zaskoczenie muszą przeżywać goście, gdy po przekroczeniu progu kawiarni ich oczom ukazuje się wystrój rodem z Lajkonika – legendarnego miejsca spotkań warszawskiej elity okresu PRL. Otwarty tuż po wojnie lokal, którego oficjalna nazwa brzmiała „Krakowianka”, w szarej powojennej rzeczywistości stanowił niezwykle barwny punkt na mapie Warszawy. Założycielki Lajkonika, Maria Chroniewska i Maria Jurczak, chciały stworzyć przestrzeń, w której do-

Po zamknięciu Lajkonika nowy właściciel przysłonił zabytkowe mozaiki płytami. Starbucks odsłonił ściany i przemienił je w minigalerię.

listopad 2018


WARSZAWA

\ warszawskie feministki

Nie mieczem, lecz parasolką Kiedy sto lat temu kobiety w Polsce walczyły o uzyskanie praw wyborczych, w ruch poszły gazety, ulotki oraz parasolki. Rok wcześniej zaś zebrał się wyjątkowy zjazd, który wcale nie powinien się odbyć. T E K S T:

K ATA R Z Y N A KOWA L E W S K A

lica Karowa w Warszawie. 8 września 1917 r., godzina 10 rano. Sala Towarzystwa Higienicznego pełna jest słuchaczy, głównie: słuchaczek. Głos zabiera doktor Justyna Budzińska-Tylicka. Wita wszystkich zebranych na spotkaniu, którego formę nazywa anomalią. Jej zdaniem bowiem tak jak nie ma zjazdów mężczyzn, tak nie powinno być zjazdów kobiet. Płeć piękna jest jednak pozbawiona praw obywatelskich i należy temu przeciwdziałać dostępnymi środkami. Doktor Budzińska-Tylicka kończy przemówienie inauguracyjne wezwaniem, które przeszło do historii. Postuluje uobywatelnienie kobiety w Niepodległym Zjednoczonym Państwie Polskim. Burza oklasków potwierdza, że pierwszy w Polsce Zjazd Kobiet można uznać za oficjalnie otwarty.

U

Moment poczucia siły

fot. Siłaczki, materiały prasowe

Zjazd Kobiet był uwieńczeniem serii wieców, których członkowie protestowali przeciwko ustawie z 1916 r., nie dającej płci pięknej praw wyborczych. Aktywistki podkreślały, że są pozbawione praw obywatelskich, że nie chcą być biernymi widzami kształtowania odradzającej się polskiej polityki, ale uczestniczkami tego procesu. We wstępie do Pamiętnika Zjazdu Kobiet doktor Budzińska-Tylicka pisała: Niema dziedziny, na którejby kobieta nie pracowała, niema cierpień, któreby ją omijały, niema ciężarów, którychby nie ponosiła; nadszedł więc dla kobiety polskiej moment poczucia swej siły, zrozumienia swej wartości.

50–51

W stolicy zebrało się łącznie 1015 delegatek, z czego przeważająca większość pochodziła z Warszawy i okolic (910 na 1015 osób). Członkami zjazdu mogli być wszyscy interesujący się sprawą kobiecą. Każdy z zebranych mógł zabierać głos.

„Radykalne” postulaty Warszawski zjazd poświęcony był kwestiom prawnym, ekonomicznym i politycznym funkcjonowania kobiet w społeczeństwie. Poruszone zagadnienia były bardzo nowoczesne jak na tamte czasy, wręcz radykalne (chociaż dziś uchodzą już za normę). Członkowie Zjazdu wysunęli żądania przyznania kobietom czynnego i biernego prawa wyborczego. Przedyskutowali zrównanie obu płci w prawie do pracy wszelkiego rodzaju oraz wnieśli postulaty równości finansowej. Chcieli ochrony macierzyństwa przez państwo i nadania matkom uprawnień do poszukiwania ojcostwa. Dyskutujący nie pominęli także kwestii edukacji, w tym: koedukacji. Zwrócili uwagę na dyskryminację nauczycielek w szkolnictwie wyższym oraz konieczność obecności kobiet-pielęgniarek w szkołach żeńskich. Postulaty Zjazdu zostały przedstawione polskim władzom państwowym. Przez kolejny rok aktywistki intensywnie publikowały, zarówno w prasie, jak i twardych woluminach. Jednocześnie organizacje kobiece drukowały ulotki żądające zwołania Sejmu Ustawodawczego, wybranego zarówno przez mężczyzn, jak i kobiety.

Stukocząca delegacja Kiedy rankiem 10 listopada 1918 r. marszałek Józef Piłsudski powrócił do Warszawy z internowania w Magdeburgu, na Dworcu Głównym witało go entuzjastycznie kilka tysięcy ludzi. Niedługo później do jego willi na Mokotowie udała się bardzo zdeterminowana delegacja. Miała ona konkretne oczekiwania i przyszła uzbrojona… w parasolki. Początkowo marszałek nie chciał ich wysłuchać i przetrzymywał je na mrozie. Zgromadzone kobiety jednak nie poddawały się. Szczękając zębami z zimna, zaczęły stukać parasolkami w okna willi. W końcu do środka została wpuszczona doktor Budzińska-Tylicka. Jako przewodnicząca delegacji przedłożyła marszałkowi do podpisania dekret o przyznaniu Polkom praw politycznych. Dokument został napisany przez członkinie Centralnego Komitetu Równouprawnienia Polek (jeszcze tego samego roku został on przekształcony w Klub Polityczny Kobiet Polskich) i postulował przyznanie praw wyborczych każdemu obywatelowi, który ukończył 25 lat – bez względu na płeć. Marszałek przyjął żądanie z lekka żartobliwie i dopytywał, czy kobiety zamierzają uchwalić alkoholową prohibicję (rzeczywiście, w przyszłości pojawi się taki projekt). Naczelnik nie uważał, by mogły one uczynić pożytek z uzyskanych praw wyborczych. Twierdził, że kobiece umysły łatwo poddają się sugestiom. Ostatecznie jednak musiał liczyć się z ich siłą.

Głosujące Polki Decydującym czynnikiem była jednak najprawdopodobniej pragmatyka polityczna. Po uzyskaniu niepodległości przez Polskę ludność z obszarów granicznych miała brać udział w plebiscytach terytorialnych. Marszałek liczył, że przyznanie prawa głosu kobietom może wpłynąć pozytywnie na wynik plebiscytu – zwłaszcza w przypadku Kresów Wschodnich, których mieszkanki posiadały silną polską świadomość narodową. I tak 28 listopada 1918 r. motywowany z różnych stron Piłsudski podpisał Dekret o ordynacji wyborczej do Sejmu Ustawodawczego. Dokument został opublikowany 6 grudnia 1918 r. Artykuł 1. mówił, że wyborcą do Sejmu może być każdy obywatel państwa, bez względu na płeć, który do dnia ogłoszenia wyborów ukończył 21 lat. Dekret umożliwił Polkom bierny i czynny udział w wyborach, a parasolki i stukanie stały się częstym atrybutem kobiecych protestów. 0


varia / a kupisz sobie bułkę za satysfakcję?

Polecamy: 52 TECHNOLOGIE U wujka Google’a na urodzinach 20 lat wyszukiwarki Google

55 FELIETON Ziemniaki

Ziemia to silnie zdeformowany, wyschnięty Ziemniak

57 3PO3 Jaką dietę cud wybrać?

Na koniec fot. Aleksander Jura

Twoje życie bez efektu jojo

Człowiek-aktówka Z U Z A N N A ŁU B I Ń S K A tudia – nowi ludzie, nowe miejsca, nowy… dress code. Przekraczając próg uczelni na początku października, mogliśmy się poczuć niemal jak uczestnicy pokazu topowych domów mody. Nie mówię jednak o strojach w stylu artystycznym, a o stylówkach smart-casual. Chociaż nie dajmy się zwieść pozorom. Smart można w tym przypadku spokojnie zamienić na business. Casual najlepiej wykreślić. Po prawej Bill Gates w garniturze, ale bez micosoftu, a tuż obok Jennifer Lawrence na gali rozdania Oscarów, ale tutaj nawet bez nominacji. Cyrk. Trzy lata studiów będą chyba zabawne. Chociaż media ostatnio często mówią o tym, że każdy z nas jest piękny na swój sposób, na uczelniach pomysłów na adekwatny strój nie ma zbyt wiele. Możemy stać się człowiekiem-aktówką, który jeansów i plecaka nie widział od skończenia podstawówki, podrobionym Steve’em Jobsem w czarnym golfie, tudzież by być bardziej unikatowym studentem, dodać szelki do koszuli i marynarki. Ależ to twórcze i niespotykane! Przedstawicielki płci pięknej mogą z kolei po prostu biegać w obcisłej sukience i czasami założyć do niej nawet dwunastocentymetrowe szpilki. Lód na chodnikach czy temperatura niczym na

S

Ciężkie czasy, niespełna dwadzieścia lat, a już trzeba zamieniać się w rekina biznesu.

dalekiej Syberii nie może być przecież przeszkodą dla prawdziwej kobiety sukcesu. Ciekawą kwestią są również fryzury obecne na uczelni. Tutaj popularny messy bun przestaje być randomowym upięciem włosów, które nijak nie chcą się układać, a zaczyna być sztuką, poświęca się jej całe poranki, żeby tylko każdy kosmyk wyglądał jak spod ręki mistrza fryzjerstwa. Obok tego oczywiście możemy spotkać eleganckie kucyki á la Ariana Grande albo fale zrobione z idealną precyzją w celu zachowania pozorów bycia bizneswoman. Ciężkie czasy, niespełna dwadzieścia lat, a już trzeba zamieniać się w rekina biznesu. Trochę to smutne. Chociaż może warto? Przynajmniej zapytany o pieniądze na przysłowiowe jedzenie (każdy wie, że bardziej chodzi o żołądkową gorzką niż jakiś tam chleb), człowiek-aktówka może bez skrupułów powiedzieć, że drobnych to on nie posiada. On ma jedynie akcje, obligacje i górę bitcoinów w piwnicy. Warto jednak pamiętać, że zwyczajne ciuchy też mają swoje plusy. Jeśli chodzisz ubrany jak normalny student – w wyciągniętym swetrze i trampkach – bezdomni w ogóle nie proszą cię o pieniądze. Wiedzą, że jedzenie ze słoików w końcu ci się znudzi, a powietrze na razie nie zawiera tak potrzebnych niekiedy procentów. 0

listopad 2018


TECHNOLOGIE

/ dwudziestolecie Google’a

Być albo nie być, oto jest pytanie. Składając Magiel wybieram jednak ,,nie być”.

U wujka na urodzinach

Chociaż wszyscy nazywają go wujkiem, dopiero niedawno przestał być nastolatkiem. Google, firma założona przez Larry’ego Page’a i Sergeya Brina, obchodził we wrześniu swoje dwudziestolecie. T E K S T:

D O M I N I K A H A M U LC Z U K

rudno uwierzyć, że firma, która zmieniła, czy raczej wykreowała oblicze Internetu, powstała stosunkowo niedawno, bo w 1998 r. w garażu Susan Wojcicki w Menlo Park w Kalifornii (garaż ten można „zwiedzić” w Google Maps przy pomocy Street View). Przez dwie dekady firmie udało się z wyszukiwarki internetowej stać się gigantem branży informatycznej, którego produkty, jeśli nawet nie są niezbędne, to zdecydowanie ułatwiają wiele codziennych czynności. Google wpisał się w nasze życie do tego stopnia, że powstał czasownik pochodzący od jego nazwy i od 2006 r. pojawia się jako hasło w Oxford Dictionary. Jego definicja to: wyszukać informacje (o czymś lub kimś) w Internecie, używając wyszukiwarki Google.

T

Ojcowie założyciele Alphabet Inc., czyli firma, do której formalnie należy Google Inc. oraz kilka byłych jednostek zależnych Google’a, jest obecnie warta ponad 700 mld dolarów oraz zatrudnia około 90 tys. pracowników, a miała swój początek na Uniwersytecie Stanfordzkim jako projekt badawczy BackRub. Jego celem było stworzenie wyszukiwarki internetowej, która istotność strony oblicza nie według tego, jak często pojawia się na niej wyszukiwane hasło, ale wartości liczbowej określającej jakość tekstu. W ten sposób powstała technologia PageRank. Chociaż dokładny algorytm jest jedną z największych tajemnic Google’a, sama zasada jego działania (a nawet algorytm wzorcowy) jest powszechnie dostępna – wartość jakości strony liczona jest na podstawie liczby odnośników, które się na nią powołują oraz na podstawie ich wartości PageRank. Wyszukiwarka została początkowo zarejestrowana w domenie Uniwersytetu Stanforda jako google.stanford.edu, a we wrześniu 1997 r. przeniosła się na google.com. Jej nazwa pochodzi od błędnie zapisanego słowa googol, które oznacza 10^100. Page i Brin zdecydowali się na to określenie, ponieważ nawiązuje do liczby informacji, jaką można odnaleźć dzięki ich wyszukiwarce. Podobnej grze słownej zawdzięcza swoją nazwę siedzi-

52–53

GRAFIKA:

O L A M O R A Ń DA

ba główna firmy znajdująca się niedaleko San Jose w Kalifornii, Googleplex oznacza bowiem jedynkę i googol zer, czyli 10^(10^100).

Witamy w Internecie Mimo zarejestrowania domeny Google Inc. nie istniało przez kolejny rok. Do jego powstania przyczynił się Andy Bechtolsheim, współzałożyciel Sun Microsystems, który w sierpniu 1998 r. wystawił czek na 100 tys. dolarów dla Google Inc. Page i Brin musieli więc zakasać rękawy i założyć firmę, aby móc ten czek zrealizować. Z taką motywacją udało im się uporać z całą papierkową robotą w przeciągu miesiąca i 4 września 1998 r. przeglądarka internetowa przemieniła się w przedsiębiorstwo. Od tego czasu Google Inc. (obecnie Alphabet Inc.) rozbudował zakres swoich usług, dominując branżę internetową dzięki m.in. przeglądarce Chrome, skrzynce mailowej Gmail, dyskowi Drive, mapom i edytorowi tekstów Docs. Jeśli chodzi o software, do marki należy odnoszący sukces na rynku Android oraz mniej popularny Chrome OS, a ze sprzętu telefon Pixel, komputer Chromebook oraz podobny do Amazon Echo asystent domowy Google Home. Ponadto do korporacji Alphabet należą również firmy zajmujące się m.in. sztuczną inteligencją (DeepMind, która zasłynęła z tego, że jej program AlphaGo w 2016 r. pokonał mistrza świata w grę Go) i autonomicznymi samochodami (Waymo). Część z tych innowacji powstała dzięki wyjątkowej polityce firmy. Innovation Time Off polega na zachęcaniu pracowników do poświęcenia 20 proc. swojego czasu pracy, czyli jednego dnia w tygodniu, na projekty, które ich interesują. Czy to się opłaciło? Na to pytanie może sam odpowiedzieć sobie każdy, kto używa np. Gmaila, który stworzony został właśnie podczas ITO.

Jajko z niespodzianką Nie wszyscy pracownicy Google’a zajmują się jednak udoskonalaniem takich rzeczy jak skrzynka mailowa w czasie ich 20 proc. czasu na

innowacje. Z tego powodu wyszukiwarka obfituje w różnego rodzaju easter eggi: dzięki temu jako alternatywę dla transportu miejskiego dostanie się propozycję lotu smokiem (z Brecon Brecons do Snowdon zajmie to zaledwie 36 minut), przy braku Internetu można zagrać w grę z T-Rexem, a zadając „wielkie pytanie o życie, wszechświat i całą resztę” (ang. the answer to life the universe and everything) otrzymamy liczbę 42 na kalkulatorze. Przez wyszukiwarkę możemy również zagrać w Pacmana. Jest on jednym z Doodli, czyli tymczasowych ozdobnych logo Google’a. Początki Doodle sięgają na kilka dni przed założeniem przez Page’a i Brina przedsiębiorstwa – 30 sierpnia 1998 r. wyjechali oni na Burning Man Festival w Nevadzie i dodając do logo symbol festiwalu, oznajmili, że nie będą dostępni w najbliższych dniach. Doodle zazwyczaj nawiązują tematem do słynnych postaci, wydarzeń, a także świąt. Z okazji dwudziestolecia Google udostępnił listę 20 swoich logo, które były z jakiegoś powodu wyjątkowe. Na liście znalazł się też polski akcent – logo z okazji sześćdziesięciolecia pierwszej publikacji Stanisława Lema, które jest pierwszym z otwartym kodem źródłowym. Jest to gra zainspirowana Cyberiadą, w której musimy rozwiązać kilka prostych łamigłówek, aby znaleźć części do zbudowania robota. Mimo tych wszystkich zalet wujek Google ma wiele za uszami. Tylko w tym roku napłynęły doniesienia o kilku poważnych zastrzeżeniach co do polityki firmy. Chodzi m.in. o budowanie ocenzurowanej wyszukiwarki dla Chin (cenzura internetowa filtruje tam wyniki wyszukiwania takich haseł jak „demokracja”, „prawa człowieka” czy „ludobójstwo”) oraz o naruszeniu prywatności użytkowników Gmaila, polegające na przyzwoleniu na czytanie przez firmy trzecie prywatnych maili. Z kolei prezydent USA, Donald Trump (bez posiadania twardych dowodów) zarzuca wyszukiwarce częstsze wyświetlanie wiadomości o lewicowych kandydatach podczas wyborów w 2016 r. Możemy więc na dwudziestolecie firmy zanucić „Sto lat”, przyglądając się jednocześnie czujnym okiem jej poczynaniom. 0


Shadow of the Tomb Raider / Marvel’s Spider-Man /

TECHNOLOGIE

Czy to cień dawnej Lary? OCENA:

88889 Shadow of the Tomb Raider fot. maeriały prasowe

W Y DAW N I C T W O : S Q U AR E E N I X / E I D O S P L AT F O R M A: P C , P S 4, X B OX O N E

P R E M I E R A : 14 W R Z E Ś N I A 201 8

Shadow of the Tomb Raider to ostatnia część trylogii z piękną archeolog Larą Croft w roli

Oprawa graficzna w przypadku Shadow of the Tomb Raider to prawdziwe dzieło

głównej po restarcie serii w 2013 r. Śledzimy losy bohaterki doświadczonej przez wyda-

sztuki. Co prawda by w pełni cieszyć się grafiką, najlepiej odpalić grę na Xbox One X,

rzenia z dwóch poprzednich części – mniej naiwnej, ale nadal młodej i popełniającej błędy.

gdyż jest to tytuł mogący reklamować możliwości, jakie daje ta wersja sprzętu Mi-

Tym razem towarzyszymy Larze w wyprawie do Ameryki Łacińskiej, gdzie próbuje zapobiec

crosofta. Zwolnienia animacji, nawet mimo wyższej rozdzielczości, są prawie nieod-

zagładzie świata przepowiedzianej przez Majów. Panna Croft mierzy się ze śmiercionośną pe-

czuwalne, a głębia kolorów pozwala jeszcze lepiej odbierać otaczającą nas dżunglę.

ruwiańską dżunglą oraz z najemnikami Trójcy – organizacji odpowiedzialnej za śmierć jej ojca.

Niemniej nawet na podstawowym Xboxie gra wygląda bardzo dobrze. Czasem moż-

W czasie naszej przygody korzystamy z różnorakiej broni – pistoletów, karabinów czy

na jednak odnieść wrażenie, że sterowanie nie nadąża za animacją, co w przypadku

niezwykle użytecznego łuku, z wieloma rodzajami specjalnych strzał do dyspozycji. Roz-

niektórych platformowych zagadek może kończyć się przedwczesną śmiercią naszej

grywka łączy w sobie wiele różnych elementów. Eksploracja przeplata się z zagadkami, któ-

bohaterki i koniecznością rozpoczynania fragmentu od początku.

re rozwiązujemy, odkrywając tajemnice grobowców, a zmęczeni walką możemy odpocząć

Najnowszy Tomb Raider to idealny sposób, by z naszej kanapy pozwiedzać Meksyk lub

skradając się w gęstwinie. Warto zaznaczyć, że dużo lepiej niż w poprzednich częściach

Peru. Jeśli dodamy do tego tajemnice Majów i zapomniane grobowce, to wychodzi nam

sprawdza się właśnie łączenie elementów walki z ukrycia z tą bardziej bezpośrednią, wyko-

bardzo ciekawa mieszanka, godna marki mającej już 22 lata.

rzystującą broń palną. Często ucieczka w bujną roślinność może uratować nam skórę, gdy

MICHAŁ GOSZCZYŃSKI

zamiast w otwartym starciu staramy się osłabić szeregi wrogów, eliminując ich po cichu.

Człowiek-pająk tylko na PS4 OCENA:

88889 Marvel’s Spider-Man fot. maeriały prasowe

W Y DAW N I C T W O : I N S O M N I AC G AM E S P L AT F O R M A: P S 4

P R E M I E R A : 7 W R Z E Ś N I A 201 8 Najnowsze dzieło Insomniac Games przerywa serię co najwyżej średnich gier osa-

Wcielamy się oczywiście w Petera Parkera, ale starszego i bardziej doświadczonego

dzonych w uniwersum Marvela, które zostane wydane w ostatnich latach. Przy okazji

niż ten, do którego przyzwyczaiła nas branża filmowa. Peter ma już za sobą pracę dzien-

udowadnia, że PlayStation 4 jest w stanie wydać więcej niż jeden tytuł exclusive, czyli

nikarską, którą rzucił na rzecz nauki, większość jego przeciwników siedzi w więzieniu

przeznaczony wyłącznie na ten sprzęt, rocznie.

o zaostrzonym rygorze, a grę zaczynamy od wsadzenia za kratki Kingpina, jednego z najpo-

Ledwie pięć miesięcy po premierze doskonałego God of War od Santa Monica Studios

tężniejszych wrogów Spider-Mana. Okazuje się jednak, że to dopiero początek problemów.

witamy kolejną wysokobudżetową produkcję, którą gracze mogą odnaleźć jedynie na

A wszystko w bardzo przyjemnej dla oka oprawie. Gra uruchomiona nawet na stan-

sprzęcie z logo PlayStation. Marvel’s Spider-Man, podobnie jak God of War, jest mocnym

dardowej konsoli PS4, a nie mocniejszym modelu Pro, pozwala cieszyć się dopracowaną

pretendentem do tytułu gry roku.

grafiką i pasującą do akcji muzyką. Podział na dzień i noc umożliwił twórcom popisanie się

Świat komiksów i filmów Marvela, który w ciągu ostatnich kilku lat osiąga coraz większą popularność, został uzupełniony tutaj o elementy rozgrywki charaktery-

kunsztem w tworzeniu właściwego oświetlenia naprawdę dużej mapy. Liczne minigry też są dopracowane pod względem graficznym i robią dobre wrażenie.

styczne dla najbardziej znanych serii gier. Nie dziwi więc, że poruszanie się pomiędzy

Oczywiście w tak dużym świecie zdarzają się drobne potknięcia. Kamera potrafi się

wieżowcami Nowego Jorku z wykorzystaniem pajęczej sieci jest wyjątkowo wciągają-

czasem zaciąć, a przeciwnik wskoczyć w ścianę. Twórcy starają się jednak wspierać tytuł

ce. Mamy do dyspozycji otwarty świat, w którym możemy wykonać kilkadziesiąt zadań

kolejnymi łatkami usuwającymi zauważone błędy, które i tak nie były zbyt uciążliwe.

pobocznych i zebrać dziesiątki przedmiotów (tzw. znajdziek), czyli to, z czego m.in

Marvel’s Spider-Man jest świetnym tytułem na jesienne wieczory przed konsolą. Solid-

słynie seria A ssassin’s Creed. Musimy pokonać setki przeciwników i to jak przystało na

ny kawał gry akcji osadzony w popularnym uniwersum, z bohaterem, którego zna prawie

Spider-Mana – bez rozlewu krwi. Za rozwiązane zadania, pokonanych przestępców lub

każdy. A gdyby podstawowa gra nie wystarczyła, twórcy planują aż trzy rozbudowane

odwiedzenie znanych budynków Nowego Jorku możemy otrzymać specjalne żetony,

dodatki fabularne, z których pierwszy powinien być już dostępny.

które zamienimy na ulepszenia, umiejętności albo nowe stroje.

MICHAŁ GOSZCZYŃSKI

listopad 2018


TECHNOLOGIE

/ Unravel Two / The Bard’s Tale IV: Barrows Deep

Co dwie nitki to nie jedna OCENA:

88887 Unravel Two fot. maeriały prasowe

W Y DAW N I C T W O : C O L D W O O D I N T E R AC T I V E P L AT F O R M A: P C , P S 4, X B OX O N E

P R E M I E R A : 9 C Z E RWC A 201 8 Unravel Two już w swoim tytule zawiera informację o najważniejszym elemencie, jakim

ważniejsze, czyli tła i animacje naszych postaci, było dopracowane w najdrobniejszych

druga część różni się od wydanej w 2016 r. gry Unravel. Tym razem włóczkowy ludzik ma

szczegółach. Do tego dopasowano oprawę dźwiękową, która doskonale współgra z tym,

towarzysza, który wraz z nim przeżywa zupełnie nową przygodę.

co w danym momencie dzieje się na ekranie. W bardziej dynamicznych scenach muzy-

Ten innowacyjny wymiar zabawy, który pozwala na grę kooperacyjną z drugim graczem lub przełączanie się między włóczkowymi bohaterami, odświeża koncepty wprowadzone

ka przyspiesza, gdy musimy się zaś zastanowić, jak przejść daną sekcję – odpowiednio zwalnia. Są to drobiazgi, ale bardzo cieszą.

w pierwszym Unravel. Dzięki współpracy z drugim ludzikiem jesteśmy w stanie jeszcze bar-

W grze nie usłyszymy ani nie przeczytamy żadnych dialogów. Fabuła, którą poznajemy

dziej precyzyjnie operować włóczką, której używamy do pokonywania przeszkód. Naszego

w czasie naszej podróży, pokazana jest wyłącznie za pomocą obrazu i dźwięku, przez co

towarzysza możemy przerzucić nad przepaścią albo wykorzystać jako przeciwwagę w trak-

może być momentami trudna w odbiorze i trochę mglista. Nie zmienia to jednak tego, że

cie wspinaczki, by potem pozwolić mu swobodnie wspiąć się po łączącej oba ludziki nici.

zabawa z pokonywaniem kolejnych trudności, zwisaniem na włóczce, tworzeniem z niej

Nasze umiejętności w operowaniu obydwoma bohaterami możemy wykorzystać, pokonując 7 dużych poziomów fabularnych oraz 20 bonusowych, które mają być dla gracza większym wyzwaniem. Wszystko w formule platformówki 2,5D, gdzie tła są trójwymiarowe, ale poruszamy się tylko w jednej płaszczyźnie. Grafika w Unravel Two jest na bardzo dobrym poziomie. Oczywiście nie mamy tu do

mostów i trampolin jest bardzo odprężająca. Przynajmniej przez większość czasu, gdyż w przypadku niektórych etapów trzeba mieć ocean cierpliwości. Coraz rzadziej spotkać można gry z lokalnym trybem dla dwóch graczy. Unravel Two jest przedstawicielem tego wymierającego gatunku i warto wykorzystać jego potencjał razem z drugą osobą. Szczególnie jeśli lubi platformówki z ciekawymi rozwiązaniami.

MICHAŁ GOSZCZYŃSKI

czynienia z kilkunastomilionowym budżetem, ale twórcy postarali się, żeby to, co naj-

Gra retro w nowym wydaniu OCENA:

88887 The Bard’s Tale IV: Barrows Deep

W Y DAW N I C T W O : I N X I L E E N T E R TAI N M E N T P L AT F O R M A: P C , P S 4, X B OX O N E fot. maeriały prasowe

P R E M I E R A : P C – 1 8 W R Z E Ś N I A 201 8, P S 4, X B OX O N E – G R U DZ I E Ń 201 8

The Bard’s Tale IV: Barrows Deep kontynuuje serię zapoczątkowaną w 1985 r. przez

grana może skończyć się nadrabianiem sporego kawałka lochu, który zwiedzamy.

Michaela Cranforda oraz Briana Fargo. Fargo od tamtego czasu zaangażował się w two-

Rozwijanie naszej postaci również do prostych nie należy – zbieramy punkty mistrzostwa,

rzenie jednych z najważniejszych gier RPG ostatnich kilku dekad, m.in. Fallout i Baldur’s

którymi odblokowujemy kolejne poziomy umiejętności. Aby zyskać dostęp do wyższych pozio-

Gate. Po 30 latach od wydania ostatniej gry z serii Bard’s Tale postanowił oddać w ręce

mów, musimy zdobyć mistrzostwo w odpowiedniej liczbie umiejętności z poziomu niższego, co

graczy kolejną jej część.

sprawia, że odblokowanie niektórych potężnych możliwości zajmuje sporo czasu.

Naszym zadaniem jest uratowanie miasta Skara Brea, już raz zniszczonego przed stu

Wykorzystanie Unreal Engine 4 gwarantuje grafikę na poziomie odpowiadającym dzi-

laty, co było tłem wydarzeń dla jednej z poprzednich części gry. By osiągnąć cel, musimy

siejszym standardom. Niestety nawet na sprzęcie wysokiej jakości gra potrafi nieprzy-

odwiedzić liczne lochy i ruiny, gdzie czai się przedwieczne zło. Świat widzimy z perspek-

jemnie się zacinać w czasie prostego dialogu z napotkanymi w mieście mieszkańcami.

tywy wybranego bohatera, co jest również nawiązaniem do początków serii. Nie jest to

Jeśli dołożymy do tego występujące od czasu do czasu błędy wyrzucające z gry na pulpit,

jednak kolejny klon Fallout czy Skyrim. To tytuł czerpiący pełnymi garściami z doświad-

dostaniemy produkt, który z pewnością wymaga jeszcze dopracowania. Całe szczęście

czeń wielu gier typu dungeon crawler, dla których seria Bard’s Tale była bardzo istotna.

pierwsze łatki już się pojawiły, a kolejne zostały zapowiedziane.

Jak przystało na grę odnoszącą się do doświadczeń lat 80. – nie jest łatwo. Starcia

Bard’s Tale IV z pewnością nie jest grą dla każdego. Miłośnicy RPG wydanych w ciągu

z napotkanymi przeciwnikami rozgrywamy na bardzo małej mapie taktycznej, a ruchy

ostatnich 10 lat mogą mieć problem z systemem, który momentami może się wydawać

naszej drużyny i przeciwników są podzielone na tury. Trzeba na nie poświęcać punkty,

archaiczny. Jednak dla fanów klimatu retro jest to tytuł, który w nowej oprawie prezen-

a błąd może nas drogo kosztować. Często wyjdziemy z walki mocno poranieni, a leczące

tuje nam wiele popularnych elementów gier RPG lat 80. i początku lat 90.

mikstury to rzadkość. Dodajmy, że funkcja autozapisu w tej grze nie istnieje, więc prze-

54–55

MICHAŁ GOSZCZYŃSKI


między bogiem a prawdą /

Ziemniaki ak wyglądałaby Ziemia, gdyby wyparowała z niej cała woda... Zafrapowany klikam w nagłówek na jednym z kolorowych portali, a z ekranu spogląda na mnie silnie zdeformowany, wyschnięty ziemniak. Ciekawe! – myślę – i scrolluję dalej. Zapewne podobny wyraz twarzy mieli gapie, gdy palono pierwszą czarownicę na rynku XVI-wiecznej Navarry. Renesans był wtedy mrzonką dla elit, metoda naukowa była w powijakach, a wszelkie wątpliwości relatywizmu i manichejskiego rozróżnienia między dobrem a złem rozwiązywała wiara. Sama w sobie była bardzo komfortowym układem: wyznaczała jeden niepodważalny cel życia i kodeks postępowania oraz gwarantowała wspólnotę, ponadczasową sprawiedliwość i wyjątkowość każdego człowieka. Być może te czynniki stanowią o współczesnym fenomenie duchowości, jednej z głównych sił napędowych naszej cywilizacji – mimo kryzysu wiary w zachodnich społeczeństwach i postępu nauki, która stopniowo podważa religijne dogmaty. O obrotach sfer niebieskich zakwestionowało antropocentryzm (Ziemia – dom człowieka – przestała być centrum Wszechświata), teoria Darwina ukazała naszą zwierzęcość (nie pochodzimy bezpośrednio od Boga), a teoria Wielkiego Wybuchu przesunęła w nas wyobrażenie skali przestrzeni i czasu (religijne

T

Religie ułatwiają człowiekowi codzienne życie i w pewien sposób stabilizują moralnie współczesny świat. wersje stworzenia świata odsunięto na margines metaforyczności). Ten alternatywny scenariusz, w którym jestem tylko obdarzoną świadomością zbitką tkanek, mój kodeks moralny to umowa społeczna, a po śmierci nie czeka mnie nic, może wydać się nader przerażający. Religie objawione ułatwiają człowiekowi codzienne życie i w pewien sposób stabilizują moralnie współczesny świat, więc ich obecność wydaje się potrzebna. Pytaniem jest natomiast, skąd się bierze i na co komu wiara w teorie spiskowe? Weźmy na przykład tzw. płaskoziemców, uważających, że Ziemia ma kształt talerza otoczonego lodowym pierścieniem Antarktydy, rzecz jasna strzeżonym przez Złe Mocarstwa. Opierają oni swoją wiarę na setkach obejrzanych na YouTubie filmików, wykorzystujących pół-

prawdy i wątpliwą metodę naukową. Nie uczymy się świata tak jak kiedyś – bezpośrednio od naszych rodziców czy wychowawców – ale poprzez masowe media – alarmuje Krzysztof Polak, semiotyk, w artykule Apetyt na Ideologię. Wyznawcy hipotez spiskowych (w nauce „hipoteza” – zdanie do potwierdzenia, „teoria” – zdanie potwierdzone) są w nich podtrzymywani przez filtry algorytmiczne Google, które w oparciu o pliki cookies serwują im treści zbieżne z ich przekonaniami. Płaskoziemcy, zgodnie z naturalną potrzebą przynależności do grupy, tworzą wokół siebie filtrujące bańki, cementujące ich w większe społeczności na szańcach forów internetowych i grup facebookowych – gdzie nie ma już miejsca na ,,kuloziemskie myślozbrodnie”. Większość zwolenników płaskiej Ziemi zdaje się pochodzić z biedniejszych klas społecznych, co może skutkować zarówno brakiem wypracowanego warsztatu weryfikacyjnego, jak i niższym poziomem satysfakcji życiowej. Żyzny grunt pod wiarę – zwłaszcza w teorie spiskowe. W końcu zapewniają one istotny cel w życiu, wspólnotę wyznawców i poczucie wyjątkowości, a wszelkie niepowodzenia można zrzucić na karb Systemu, Złych Mocarstw i Układów (czy nie brzmi to nam, Polakom, znajomo?). Po okresie silnej dominacji postmodernistycznej [inaczej: relatywistycznej – przyp. aut.] wizji świata trwa poszukiwanie zasad, wartości, które byłyby trwałe i na nowo wyznaczały reguły naszego życia – ocenia Krzysztof Polak. Zainteresowanie teoriami spiskowymi może też być częścią większego trendu poszukiwania nowej duchowości we współczesnym, nieco zabieganym i zlaicyzowanym społeczeństwie. Na popularności zyskują przecież także niektóre dalekowschodnie obrzędy czy przypadkowo odkopane tradycje pogańskie. Przy codziennej prozie życia wiarygodność i spójność religii zdaje się schodzić na dalszy plan. Możemy oczywiście śmiać się z płaskoziemców, altmedowców, populistów, iluminatów czy antyszczepionkowców… dopóki nie uświadomimy sobie, że są to miliony zagubionych ludzi na całym świecie – a może i nasi najlepsi koledzy ze szkolnej ławki. 0

Marcin Czarnecki Maglowicz, b. Prezes Zarządu S.A . MagPress, konstruktywista. W wolnym czasie usuwa swoje stare posty na FB, odgrzewa słoiki i zlicza rymy w piosenkach hiphopowych.

listopad 2018


ZnajdĹş maglowy stojak!


z przymrużeniem oka /

3PO3 be(L)ka

Jaką dietę wybrać? Święta, święta i po świętach. Co prawda ciągle mamy listopad, ale warto już teraz przejść na dietę, bo, jak wiemy, zbędne kilogramy, które zbierzesz w grudniu ciężko będzie zrzucić. Dzięki przygotowanemu przez nas quizowi wybierzesz dietę najbardziej dopasowaną do Twoich potrzeb. Ulubiony dział w Maglu?

3po3, ale bardziej

3po3

DIETA MAGLOWA Najlepsza dieta cud. Dzień zaczynasz od działu Uczelnia, w południe czytasz PiG, a wieczorem na dobry sen pożerasz (oczami) Felieton. Taka dieta jest bardzo bogata w mikroelementy, szczególnie witaminy A, E, G, I, L oraz M. Podnosi również pięciokrotnie poziom IQ. Niestety można ją stosować tylko przez dwa dni. Po tym czasie zaczynają się halucynacje – wszystko wokół widzisz czarno na białym, w dodatku do góry nogami, no i w ogóle nie kojarzysz, kto jest kim. Chyba że śmierć z nadmiaru wiedzy o świecie jest tym, czego szukasz.

Czy wierzysz w niezwykłą moc niewidzalnej ręki rynku? Ceteris paribus

NIE

NIE Tylko te wesołe

Na chodniku znajdujesz Kapitał Marksa. Co robisz?

Palisz papierosy?

Podnosisz, wrzucasz do kosza, zalewasz benzyną i podpalasz. TAK

Podnosisz, przyciskasz do piersi i śpiewasz Międzynarodówkę.

Tak, właśnie czytam

Jesteś z Warszawy?

A czytasz Magla? Co to Magiel?

TAK

NIE DIETA POLSKA

DIETA WARSZAWSKA Jesz szlugi i popijasz koktajlem z pietruszki na mleku sojowym. Pamiętaj, żeby wszystkie posiłki spożywać w samochodzie, kiedy akurat stoisz w korku na Jerozolimskich spóźniony do pracy. Z trawieniem nie będzie problemów, ono również ciągle gdzieś się spieszy. W przerwie między czelendżami dnia wypijasz trzy słoiki świeżego smogu, na dobre samopoczucie. A tak ogólnie to tylko pijesz, jesz, śpisz, jak Tamagotchi.

Warszawiacy nie widzą różnicy między tą dietą a dietą warszawską, ale Ty widzisz więcej. W końcu studiujesz, na Twoich barkach spoczywa przyszłość narodu. Dlatego odżywiasz się świadomie, zgodnie z polskimi tradycjami. Niestety wciąż jesteś studentem, dlatego nie stać Cię na tę całą BIO żywność. Na śniadanie polecamy jajecznicę z keczupem, w przerwie między zajęciami obiad w chińczyku (jest w Polsce, czyli się liczy), a na kolację po prostu to, co zostało Ci w lodówce, czyli nic. Może zastanów się nad zmianą diety. Albo kraju.

DIETA X DLA PRZEGRYWÓW Niestety nie ma dla Ciebie nadziei. Jakąkolwiek dietę zastosujesz, nic Ci już nie pomoże. A jeśli chcesz, to możesz robić co chcesz, jeść ile wlezie i czekać na cud.

listopad 2018


I co Ci po tej bluzie wydziałowej? ąc na zajęcia? Samorząd ciągle spadają, a Ty marzniesz, biegn Zima coraz bliżej, temperatury ś się ją kupić, ale nie wiesz, bluz na Facebooku? Zdecydowałe atakuje Cię postami o sprzedaży powodu kupiłeś ciepłą bluzę z , niezależnie od tego, z jakiego co Cię podkusiło? Nie martw się zie Ci ona już potrzebna! kapturem i logo wydziału, nie będ PR ZY GO TO WA Ł:

LN Y RE DA KT OR NI EO DP OW IE DZ IA

go możesz zazeniu, a dowiesz się, dlacze dym prawdziw ym twierd aznacz krzyżyk przy każ łogi: zy jako ze ścierki do pod cząć korzystać ze swojej blu ału XYZ (tu wstaw naaczonym tylko dla Wydzi iczyłeś/aś w evencie przezn liów Regionalnych. [ ] Co najmniej raz uczestn s otrzęsin, połowinek, obozu zerowego lub Juwena cza cja lnie z myślą o setkach zwę swojego wydziału) pod ferencji, stworzonych spe cja lnego szkolenia lub kon [ ] Skorzysta łeś/aś ze spe ą dziedziną nauki. jak Ty pasjonują się tą sam młodych ludzi, którzy tak jest Ci obce. ostałych wydziałach nie [ ] Tworzenie żartów o poz Ciebie końca. Wydziału XY Z nie ma dla [ ] Lista roz winięć skrótu ądzie swojego wydziału. naukow ych lub w samorz Alma Mater. [ ] Udzielasz się w kołach z naszą piękną i wiekową się ze swoją jednostką niż [ ] Bardziej utożsa miasz GL A. [ ] Uwielbiasz czy tać MA

Z

ż jeden krz yżyk: Jeż eli zaz nac zyłeś chocia że z łez ką wz rus zen ia zap ew ne wydaje Ci się, będ zie sz pat rze ć, jak (i w blu zie wydzi ałowej) oje śla dy i kończą Wydzieci i wnuk i idą w Tw – now a ust aw a dot ydzi ał XY Z*. No nie ste ty ego, tzw. Us taw a 2.0 czą ca szkoln ict wa wy ższ ias tuje kon iec mo cno (pr zez wie lkie „U ”), zw integr acji we wn ątr zzak rapianej ku ltu ral nej rawdę kon iec ws zel awydzi ałowej, a tak nap ci adm ini str acji mogą kic h wydzi ałów. Studen lan iem się dyplomem poż egn ać się z prz echwa ejne roc zni ki na dyukońc zen ia WPiA – kol gis tra to mo że mieć plomie dok tor a (bo ma już naz wy Wydzi ału każ dy XD) nie zobacz ą niwers yte t Wa rsz awXY Z, a jedynie napis „U lat koń czy łem ma giski ”. No bła gam – osie m dyplom jest wa rty tyle , ster kę na MI M- ie, a mój co stu denta pol itol ogii?? ia wydzi ałów jes t O ile kw est ia istn ien łoś ć Ka mpusu Słupo d wie lki m (ja k od leg iwe rsy tet u) zna kie m żew od cał ej res zty un wydzi ałowy zap adł zap yta nia , to na haj sik Od ter az to nie Tw ój już ost ate czny wy rok . n, z którym pil iśc ie ws pan iał omyśl ny dzieka będ zie roz daw ał pie na otr zęs ina ch wó dk ę, wój. Bę dzie się tym nią żki na bad ani a i roz mo że wa rto w koń cu zajmowa ł rek tor, wię c na naz wis ko. Wy sodow ied zie ć się , jak ma a (cz yli że haj sik wyka aut onom ia fin ans ow ału) jes t bardzo wa żdzi ału to haj sik wydzi no stk om gra ntów i na prz y roz dziela niu jed tym jed nak prz ejakr edy tac ji. Kto by się św ięc ić lat a sta rań , mowa ł – chy ba wa rto po i na gra nty i do sta ć po żeg nać się z pie nię dzm

zm ian ie pro gra mów zaw ału prz y kolejnej j, jaś nie jąc ej w mr ostu diów, jeś li po dru gie ka na nas mi ękk i paku lew act wa str on ie cze sza reg o) i kolejny sepie r toa letowy (za mi ast aw a Ka czy ńsk ieg o”. me str „So cjolog ii Jar osł więcej krzyżyków: Jeżeli zaznaczyłeś zero lub pu nk cie zos tał a ym to wie dz, że w powy ższ na z mo żliw ych we rprz eds taw ion a tyl ko jed cze ka. Prz ed roz po sji prz ysz łoś ci, która nas dem ick ieg o powinczę cie m nowe go rok u aka nad nowy m sta tut em ny zak oń czy ć się pra ce który będ zie od po nas zeg o un iwe rsy tet u, Na uk i (le pie j tej niż wia dał Konst ytu cji dla ję, że wła dzom ucz elżad nej). Miejmy nad zie dentów ud a się wyni i prz eds taw icie lom stu rsy tec ką, która nie pra cow ać str uk tur ę un iwe ji wie lu wydzi adyc zni szc zy lat his tor ii i tra i nie zac hęc i stu denłów (w yją tek : WDIiB) prz eniesieni a się na tów wydzi ału biolog ii do powo du nie ud olnych SG GW. Jeś li jed nak z zan ia UW zm ien isz zm ian w sys tem ie zar ząd ko, to cho cia ż nie ucz eln ię, kra j lub naz wis styczn iu nie włą czą będ zie Ci zim no, gdy w ęciow ych . ogr zew ani a w sal ach zaj żad neg o krz yży ka : Jeż eli nie zaz na czy łeś dentem Un iwe rsy teew ide ntn ie nie jes teś stu jes teś kos mitą. Alb o tu Wa rsz aw skiego. Lu b I na pew no nie kustu dentem Inf orm aty ki. pił eś blu zy. 0

owy ch – stud iów mię dzy wyd ział *Jeż eli jest eś stud ente m ecie ż Ty nig dy nie byłe ś pełn oCie bie to nie dot ycz y, przneg o z wyd ział ów. pra wny m czło nki em żad

666



• • • • • •

Kursy od 2 tygodni do kilku lat lub dlużej Brak ograniczeń wiekowych Kursy przygotowujące na studia Kursy Mangi I wiele innych Kursy przygotowujące do pracy Kursy wakacyjne połaczone ze zwiedzaniem I innymi atrakcjami

Study・ Work・ Live

www.takemetojapan.com

(wkrótce www.takemetojapan.pl)


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.