Niezależny Miesięcznik Studentów
Numer 165 Marzec 2017 ISSN 1505-1714
www.magiel.waw.pl
s.46 / technologie
Podniebny detektyw tajemnice wypadków lotniczych
s.44 / warszawa
Śladami warszawskich murali co kryją mury stolicy
Rodzinne więzi(enie) s.16 / temat numeru
między dzieckiem a rodzicem
Zawodowy sukces z dyplomem Wirtschaftsdeutsch International
Kluczowy podczas wizyt targowych i prezentacji biznesowych Niezbędny w trakcie negocjacji i rozmów handlowych Istotny przy tworzeniu ofert i realizacji zamówień
Dyplom uznawany przez pracodawców na całym świecie jako świadectwo wysokich kompetencji z języka niemieckiego biznesowego. Poziom egzaminu PWD odpowiada poziomowi C1 zdefiniowanemu przez Radę Europy.
Zgłoś się na egzamin! 4.11.2017 egzamin pisemny 25.11.2017 egzamin ustny Polsko-Niemiecka Izba Przemysłowo-Handlowa ul. Miodowa 14 00-246 Warszawa
Więcej informacji na www.ahk.pl
spis treści / Jak przyjdzie grafika to mi pomoże
21
30
44
58
Po co Stanom elektorzy?
Instrukcja kochania
Śladami warszawskich murali
Szarik, do nogi!
a Uczelnia
f Książka
g W subiektywie
p Czarno na Białym
06 08 10 11
30 32
Królestwo nauki Był sobie protest Zacięty papier Co boli doktorat?
h Teatr 33 34
b Patronaty 13
K a l e n d a r z w yd a r z e ń
To n i e j e s t k r a j d l a s t a r yc h l u d z i Buntownik z wyboru
d Muzyka
8 Temat Numeru 16
I n s t r u k c ja k o c h a n i a Recenzje
36
Jestem łapaczem chwil
R o d z i n n e w i ę z i(e n i e)
Niemile widziani
j Warszawa 43 44
Kw i t n ą c a s t o l i c a Śladami warszawskich murali
k Technologie 46 48 48
Podniebny detektyw „ N u d n a” f i r m a K r a s n o l u d z k a p r z yg o d a
t 3po3 51 U c i o c i n a i m i e n i n a c h
c Polityka i Gospodarka 21 22 23 24 25 27
40
P o c o St a n o m e l e k t o r z y? Zamek ze szkła Vive la Fr ance. Art of the Deal Rumuński przewrót Kondycja f inansowa Polaków
54
Wo r l d P r e s s P h o t o 2 017
i Człowiek z pasją 58
Sz ar ik , do n og i!
o Sport 61 62 64 65
Wielka rodzina 64 pola Czas na De Giorgiego Z i m o w y su k c e s
v Do góry nogami 66
Do góry nogami
q Felieton 52
Lubię poniedziałki
Artykuł z serii „Emigranci” Redaktor Naczelna:
Anna Lewicka
Zastępcy Redaktor Naczelnej: Hanna Górczyńska,
Antonina Dybała
Redaktorzy Prowadzący: Paulina Błaziak, Marta
Kasprzyk
Wydawca:
Stowarzyszenie Akademickie Magpress
Prezes Zarządu:
Marcin Czarnecki marcin.czarnecki@magiel.waw.pl Adres Redakcji i Wydawcy:
al. Niepodległości 162, pok.64 02-554 Warszawa magiel@magiel.waw.pl
Sara Filipek Uczelnia: Weronika Kościelewska Polityka i Gospodarka: Aleksandra Gładka Człowiek z pasją: Roman Ziruk, Paweł Drubkowski Felieton: Katarzyna Kołodziej Film: Małgorzata Jackiewicz Muzyka: Alex Makowski Teatr: Radosław Góra Książka: Marta Dziedzicka Warszawa: Marcin Czarnecki Sport: Piotr Poteraj 3po3: Aga Moszczyńska, Marcin Kruk Kto jest Kim: Aleksandra Golecka Technologie: Michał Hajdan Czarno na Białym: Gosia Grochowska W Subiektywie: Aleksandra Czerwonka Do Góry Nogami: Redaktor Nieodpowiedzialny Korekta: Marta Dziedzicka Dział foto: Barbara Pudlarz
Dyrektor Artystyczna: Dominika Wójcik
Filip Kubiński, Anna Kujawa, Agnieszka Kujawa,
Redakcja zastrzega sobie prawo do przeredagowania
Olek Kwiatkowski, Zuzanna Laskowska, Maurycy
i skracania niezamówionych tekstów. Tekst
Lewandowski, Stanisław Lewandowski, Ada
niezamówiony może nie zostać opublikowany
Dział WWW: Marek Wrzos
Lewińska, Aleksander Łukaszewicz, Monika Łyko,
na łamach NMS MAGIEL. Redakcja nie ponosi
Dział PR: Ewa Skierczyńska
Maria Magierska, Katarzyna Maź, Anna Mączyńska,
odpowiedzialności za treści zamieszczonych reklam i
Agata Michalewicz, Katarzyna Michalik, Joanna
artykułów sponsorowanych.
Dział Księgowy: Michał Hajdan
Dział Promocji i Reklamy: Justyna Ciszek
Patronaty:
Współpraca: Wojciech Adamczyk, Justyna
Mitka, Zuzanna Nojszewska, Magda Nowaczyk,
Andrulewicz, Judyta Banaszyńska, Natalia Bartman,
Dominika Nowakowska, Michał Orlicki, Justyna
Piotr Bartman , Sylwia Bartoli, Anna Basta, Eliza Bierć,
Orłowska, Aleksandra Przerwa-Karśnicka, Jarosław
Maja Biernacka, Maria Błagowieszczeńska, Paweł
Paszek, Hubert Pauliński, Patrycja Pawlik, Ada
Bryk, Małgorzata Chmielowiec, Michał Cholewski, Piotr
Piórkowska, Agnieszka Pochroń, Jakub Pomykalski,
Cyran, Ada Czaplicka, Marcin Czajkowski, Aleksandra
Iwona Przybysz, Anna Puchta, Zofia Pydyńska, Anna
Czerwonka, Szymon Czerwonka, Piotr Chęciński,
Roczniak, Iza Rogucka, Jakub Rusak, Agata Serocka,
Aleksandra Czyżycka, Karolina Dłuska, Barbara Drozd,
Maksymilian Semeniuk, Katarzyna Skokowska,
Jan Dybus, Joanna Dyrwal, Zuzanna Działowska, Kamil
Katarzyna Sroślak, Bartosz Stań, Joanna Stocka,
Dzięgielewski, Klaudyna Frey, Aneta Fusiara, Jakub
Elwira Szczęsna, Marta Szczęsna, Rafał Szczypek,
Gołdas, Michał Goszczyński, Jan Gromadzki, Hubert
Robert Szklarz, Piotr Szostakowski, Anna Ślęzak,
Guzera, Dominika Hamulczuk, Julia Horwatt-Bożyczko,
Patrycja Świętonowska, Mateusz Truszkowski,
Adam Hugues, Michalina Jadczak, Aleksandra
Paweł Trzaskowski, Dominika Urbanik, Mateusz
Jakubowicz, Monika Jasek, Katarzyna Jesiotr, Joanna
Walczak, Krzysztof Wanecki, Jakub Wiech, Michał
Juszkiewicz, Oliwia Kapturkiewicz, Marta Kasprzyk,
Wieczorkowski, Jędrek Wołochowski, Piotr
Maciej Kieruzal, Kamil Klimaszewski, Ilona Kohzen,
Woźniakowski, Wiktoria Wójcik, Marcin Wroński, Jakub
Aleksandra Kołodziejczak, Przemysław Kondraciuk,
Wysocki, Urszula Zawadzka, Edyta Zielińska, Kacper
Ewa Korzeniecka, Marta Kruhlaya, Angelika Kubicka,
Zieliński, Kamila Zochniak
Artykuły, ogłoszenia i inne materiały do wydania marcowego prosimy przesyłać e-mailem lub dostarczyć do siedziby redakcji do 13 marca. Druk pokrywają w całości sponsorzy i reklamodawcy. Nakład: 7000 egzemplarzy Okładka: Dominika Wójcik Makieta pisma: Maciej Simm, Olga Świątecka współpraca: Maciej Szczygielski Kontakt do członków redakcji w formacie: imie.nazwisko@magiel.waw.pl Jesteś zainteresowany współpracą? Napisz na: rekrutacja@magiel.waw.pl
marzec 2017
Słowo od naczelnej
/ wstępniak
Karawana jedzie dalej
Między cyfrą a literą Anna lewicka R E DA K TO R N A C Z E L N A
Z
Magii goal setting theory poddajemy się także wtedy, gdy stawiamy sobie wyzwanie ponad nasze możliwości.
04-05
przebiegłam 10 kilometrów zamiast zakładanych 50, to i tak prawdopodobnie jest to więcej, niż pokonałabym, nie podejmując żadnych postanowień. Niektórych celów nie da się jednak zamknąć w ramach świata liczb, co pokazują bohaterowie tego numeru. Nie zmierzymy w procentach zaangażowania wolontariuszy uczących języka niemieckiego w Troisdorf. Żadna skala nie odda osiągnięć i miłości do zwierząt najsłynniejszego polskiego tresera. Nikomu nie uda się zapisać za pomocą liczb emocji, które towarzyszyły autorom zdjęć nagrodzonych w konkursie World Press Photo. Również w sporcie – choć wydawałoby się, że nie ma nic łatwiejszego, niż policzenie goli strzelonych przez ulubioną drużynę – kibice hamburskiej St. Pauli pokazują, że wspólne wartości można znaleźć także, a może przede wszystkim, już po odliczeniu 90 minut meczu. Stojąc przed wyborem pragmatycznych wskazówek twórców poważanych teorii lub romantycznej wizji działania poza liczbowymi schematami, nie chcę zaprzepaścić żadnej szansy. Wizja powinna być zatem konkretna, ale i dająca szerokie pole do działania. Proponowany plan na nadchodzący rok: magiel w każdym domu. 0
graf. Janek Dybus
budujcie z klocków samochód – nie jest to polecenie, które często słyszy się na studiach. Do opakowania z kolorowymi elementami dołączony jest cennik poszczególnych kawałków, konstruktorskie wskazówki i dodatkowe polecenie: maksymalnie ogranicz koszty. Spędzam kilkadziesiąt minut, testując różne kombinacje i starając się pamiętać, że bez czterech kół i kierownicy samochód daleko nie pojedzie. Ostatecznie mój pojazd „kosztuje” 20 tys. euro i jestem pewna, że usunięcie choćby jednego elementu spowoduje katastrofę komunikacyjną już podczas pierwszej jazdy. Tymczasem wielu osobom siedzącym w tej samej sali udaje się osiągnąć znacznie lepsze rezultaty. Ta różnica nie jest jednak dziełem przypadku ani zasługą ponadprzeciętnej wyobraźni przestrzennej domorosłych konstruktorów. W niektórych instrukcjach bowiem zamiast prośby o możliwie największe zredukowanie kosztów znalazła się precyzyjna kwota: 16 tys. euro. Konkretny cel zwiększył motywację, zachęcił do podwójnego wysiłku. Magii goal setting theory (czy – bardziej swojsko – teorii wyznaczania celów) poddajemy się także wtedy, gdy stawiamy sobie wyzwanie ponad nasze możliwości. Nawet jeśli w tym roku
aktualności /
Polecamy: 8 Uczelnia Był sobie protest
Studenckie postulaty
16 Temat numeru Rodzinne więzi(enie)
fot. Monika Picheta
Między dzieckiem a rodzicem
marzec 2017
/ biblioteki w sesji Te cegły nie są takie same. One są zdywersyfikowane. A te oczy to możecie trochę zjajowić.
Królestwo nauki Sesja – słowo, na którego dźwięk studentów ogarnia przerażenie. W końcu ten intensywny okres może zadecydować, o ich być czy nie być na danej uczelni. Należy wtedy przysiąść do książek i dokładnie przestudiować zawarty w nich materiał. Chociaż trudno zastąpić wygodę domowych pieleszy, miłośników spędzania długich godzin w murach budynków bibliotek nieustannie przybywa. t e k s t:
pat ryc ja Ś w i ę to n ow s k a
z dj ę c i a :
dea zakładania bibliotek przy uniwersytetach pojawiła się już w średniowieczu. Początkowo priorytetem była ochrona woluminów, tak jak w świecie muzułmańskim, gdzie instytucje te tworzono z myślą o przechowywaniu kopii Koranu i Tradycji Proroka. Z biegiem lat celem funkcjonowania bibliotek uniwersyteckich stało się zapewnienie studentom swobodnego dostępu do materiałów dydaktycznych. W ten sposób placówki stopniowo włączały się do życia społeczności akademickich. Studenci, skuszeni ciszą i atmosferą skupienia, również dzisiaj przybywają tłumnie do bibliotek, by indywidualnie bądź grupowo zgłębiać treści ukryte pod grubymi okładkami.
I
Zielono na dachu Biblioteka Uniwersytecka w Warszawie, zlokalizowana na rogu ulic Dobrej i Lipowej, od 1999 r. zachwyca niebanalną fasadą. Składa się z ośmiu tablic: z etiudą Karola Szymanowskiego, notacją matematyczną, tekstami: sanskryckim, hebrajskim, arabskim, greckim, staroruskim i staropolskim – wszystkie są fragmentami ważnych dla danych kultur dzieł. Dzięki temu już przed wejściem staje się jasne, że mamy do czynienia
06-07
barbara pudlarz z prawdziwą skarbnicą wiedzy. Tym, co najbardziej wyróżnia tę bibliotekę, są ogrody na dachu – jeden z największych tego typu kompleksów w Europie. Trudno wyobrazić sobie lepsze miejsce przygotowań do letniej sesji – w otoczeniu zieleni, z widokiem na Wisłę, nauka przestaje być aż tak przykrym obowiązkiem – twierdzi Gosia, studentka lingwistyki. Jasne i przestronne wnętrze gmachu biblioteki, przywodzące na myśl szklarnię, nie zawodzi oczekiwań. Na parterze można pożywić się w jednej z restauracji lub zamówić kawę, a następnie po kilku stopniach dostać się na poziom pierwszy. Progu strzegą mili i pomocni ochroniarze, gotowi wytłumaczyć każdemu reguły korzystania z biblioteki. Księgozbiór, dokładnie uporządkowany według dziedzin, zajmuje miejsce na pierwszym i drugim piętrze. Znajdują się tu w większości książki, które ukazały się po 1980 r., ale też inne, wydane wcześniej, stanowiące kanon dla poszczególnych dyscyplin nauki. Między rzędami regałów umiejscowione są małe kameralne biurka – tzw. celki. Uwielbiam czytelnię, naprawdę łatwo tutaj „odlecieć” – całkowicie dać się pochłonąć swojej pracy. Człowiek czuje się tu swobodniej niż w wielu innych bibliotekach, nikomu nie przeszkadza, nikt mu nie stoi nad głową – opowiada Michał, student lingwistyki.
Trzecie piętro zajmuje Biblioteka Austriacka, jedna z sześciu w Polsce, z książkami traktującymi m. in. o literaturze i historii Austrii. Kroki studenta nauk ekonomicznych od razu kierują się w stronę półek z interesującą go ofertą, która jednak dla Mateusza nie jest satysfakcjonująca. Jak żartobliwie stwierdza: Biblioteka austriacka, ale Hayeka tylko dwa tomy. Na terenie całego kompleksu jest zapewniony wolny dostęp do książek, obecnie całkowicie naturalny dla czytelników. Nie każdy jednak wie, że został on szeroko rozpowszechniony w kraju właśnie dzięki BUW-owi, który był prekursorem tej koncepcji w Polsce. Nie muszę wypełniać rewersu, żeby przejrzeć spis treści i zadecydować, czy książka jest warta dalszej uwagi. Poza tym w jednym miejscu mogę znaleźć wiele pozycji z danej dziedziny, co usprawnia zbieranie materiału. Bardzo cenię sobie taką swobodę dostępu do wiedzy – mówi Ada, studentka geologii. Jedynymi minusami Biblioteki są częsty brak wolnych miejsc do siedzenia (zwłaszcza w czasie sesji) i długie kolejki do oddania bądź wypożyczenia książki.
Pierwsze kroki Jeśli nie należysz do grona studentów UW (w ich przypadku legitymacja studencka pełni funkcję karty), a chcesz skorzystać z ponadtrzymilionowego zbioru BUW-u, musisz wyrobić sobie kartę biblioteczną. Dokonuje się tego przy specjalnym okienku już za bramkami wejściowymi, gdzie po podaniu najważniejszych danych osobowych od ręki robione jest wymagane zdjęcie. Po uiszczeniu opłaty wynoszącej 10 zł (dla osób spoza UW) karta, prosto z wydruku, znajduje się w posiadaniu właściciela. Warto wspomnieć, że niedziela to dzień specjalny – dozwolone wtedy jest uzyskanie jednorazowej „wejściówki”. Daje to każdemu szansę na obejrzenie biblioteki przed podjęciem decyzji o wyrobieniu karty. Wraz z jej otrzymaniem użytkownik dostaje indywidualne hasło do Wi-Fi, które, lepiej lub gorzej, działa na terenie całej czytelni. Studenci UW dodatkowo upoważnieni są do wypożyczania książek do domu – w tym celu muszą najpierw ustalić lokalizację danej pozycji tzn.
biblioteki w sesji /
sprawdzić, czy znajduje się ona w strefie Wolnego Dostępu czy magazynie niedostępnym dla czytelników. W pierwszym przypadku należy po prostu ją odszukać, w drugim – zamówić przez katalog online, mając na uwadze, że w wypożyczalni książki są przechowywane jedynie trzy dni od daty złożenia zamówienia.
Ekonomiści nad woluminami Również Szkoła Główna Handlowa ma się czym poszczycić. Na kampusie uczelni, w budynku B, znajduje się biblioteka słynąca z największego w kraju zbioru literatury z zakresu nauk ekonomicznych. Początkowo była to niewielka placówka ulokowana przy ul. Smolnej, szybko jednak wzrosła liczba dostępnych pozycji i jakość księgozbioru, co wymusiło konieczność budowy nowego gmachu. Powstał on w 1930 r. dzięki umowie z Biblioteką Narodową, która wynajmowała kilka pomieszczeń. Co ciekawe – Biblioteka SGH prawie wcale nie ucierpiała w wyniku działań wojennych (zniszczone zostało jedynie 4 proc. zbiorów), co spowodowało, że w 1945 r. jako pierwsza w Warszawie została otwarta dla czytelników. W środku panuje lekki zaduch, a wnętrzu daleko do nowoczesnej architektury BUW-u czy biblioteki UW-u, jednak to właśnie ten staroświecki klimat daje niepowtarzalne wrażenie obcowania z historią. Brakuje mi tutaj jednak kameralności, gdyż wszyscy siedzą w jednym dużym pomieszczeniu, na widoku. Kiedy kichniesz, słychać to dosłownie wszędzie – tak swoje zdanie wyraża Maciek. Miejsce przy biurkach w Czytelni Głównej uzyskuje się po otrzymaniu blaszki z numerem, która wydawana jest w zamian za zastaw, jakim może być legitymacja studencka bądź dowód tożsamości. Szczególne irytują mnie ludzie, którzy zgłaszają się po numerek rano, a miejsce zajmują dopiero pod wieczór. W ten sposób stanowisko jest puste przez cały dzień, kiedy spokojnie mogłoby być w tym czasie wykorzystane przez innych uczących się – burzy się Kamila z pierwszego roku. Zgodnie z regulaminem osoby niebędące studentami, pracownikami lub doktorantami SGH, żeby móc korzystać ze zbiorów, zobligowane są do założenia karty bibliotecznej po uiszczeniu opłaty. W praktyce nikt jednak nie sprawuje kontroli nad ludźmi wchodzącymi i wychodzącymi z biblioteki – ochrona nie wymaga okazywania żadnych dokumentów podczas przekraczania progu czytelni. Budzi to sprzeciw niektórych studentów: Dogodne położenie przy metrze sprawia, że dla wielu osób jest do biblioteki „po drodze” – jakiś czas temu widziałem nawet gimnazjalistów uczących się geografii. Kiedy każdy może tutaj bezproblemowo wejść, obniżony zostaje komfort pracy – twierdzi Michał, student magisterki. Problem stanowi także złe oświetlenie, zdaniem studen-
tów męczące dla oczu. Świetlówki na każdej ze ścian średnio dają sobie radę, a te pojedyncze zamontowane przy każdym biurku są chybionym pomysłem – emitują one światło migające w wysokiej częstotliwości, co bardzo daje się we znaki po dłuższej nauce – mówi Bartłomiej.
Wszędzie dobrze, ale w bibliotece najlepiej Studenci skłonni są opuszczać dom, po którym można biegać w wygodnej pidżamie czy dresie, by zająć miejsce przy biurku w bibliotece. Korzystają tu z wielu źródeł, czasami przeglądając prace innych autorów niż tych oficjalnie polecanych przez danego wykładowcę. Spojrzenie na omawianą kwestię z wielu perspektyw jest szczególnie istotne przy pisaniu pracy licencjackiej lub magisterskiej. Nie bez znaczenia pozostaje także to, że podczas studiów realizuje się wiele projektów wymagających pracy grupowej. Pokoje nauki wspólnej, gdzie dozwolone są nawet głośne rozmowy, stwarzają idealną okazję do spotkania się całych zespołów i przedyskutowania wszystkiego, co związane z zadaniem. A uczyć można się praktycznie przez całą dobę – dzięki akcjom „BUW dla Sów” i „InSGHomni” obie instytucje w czasie sesji czynne są aż do piątej rano. Wiktor, student pierwszego roku, stały bywalec obu wspomnianych bibliotek, podkreśla: Kiedy każdy wokół pilnie się uczy, łatwiej przychodzi motywacja do pracy. W domu jest zbyt dużo rozpraszaczy, tym prościej więc oddać się lenistwu. Dodatkowym plusem nauki ze znajomymi jest to, że po kilku godzinach spędzonych nad książkami ma się z kim wyjść na spontaniczny, zasłużony relaks do jednego z okolicznych lokali.
Biblioteki przyszłości Misja bibliotek dostosowywuje się do zmieniającego społeczeństwa. Zdaniem dyrekto-
ra Biblioteki Narodowej, Tomasza Makowskiego, wzorem dla polskich instytucji powinny być placówki w Skandynawii, które są „blisko ludzi” – to miejsca szkoleń, spotkań lokalnej społeczności, wydarzeń artystycznych. Prawdziwym wyzwaniem jest stworzenie sprawnie funkcjonującej biblioteki elektronicznej. Już teraz obie warszawskie placówki mogą się pochwalić komputerowym zbiorem baz danych, w którego skład wchodzą czasopisma i książki elektroniczne. BUW dodatkowo należy do pierwszego polskiego środowiska służącego budowie bibliotek cyfrowych o nazwie dLibra. Katalogi online znacznie ułatwiają korzystanie z zasobów, oszczędzając czas czytelnika. Za przejaw elektronicznej modernizacji można uznać obowiązkowe dla każdego studenta SGH szkolenie biblioteczne, dostępne na platformie e-learningowej. Niestety nie działa ono jednak tak jak powinno, bowiem w sieci znajdują się pliki z odpowiedziami na pytania testowe. Szkolenie biblioteczne polega więc dzisiaj na bezmyślnym przepisywaniu treści z internetu. Prawdziwa rewolucja ma jednak dopiero nadejść – jak wskazują specjaliści, można wzorem Centrum Pompidou w Paryżu testować wypożyczanie zasobów cyfrowych, jak również podjąć próby rozwoju aplikacji na smartfony, która po zeskanowaniu fragmentu np. okładki będzie informowała czytelnika o dostępności książki w bibliotece. Ważne jest także ujednolicanie standardów digitalizacji. Bardzo prawdopodobne, że kiedyś doczekamy się wielkiej, cyfrowej Biblioteki Aleksandryjskiej. Zanim to jednak nastąpi, można się cieszyć, że studenci coraz bardziej doceniają walory nauki pośród książek. Nawet jeśli korzystają w tym samym czasie z pomocy wyszukiwarki Google i czytają Wikipedię. 0
marzec 2017
/ studenckie protesty
Był sobie protest Warszawska edycja Ogólnopolskiego Protestu Studentek i Studentów przyciągnęła niecałe 200 osób. Niska frekwencja i problemy organizacyjne skłaniają do pytania o sens masowych manifestacji w czasach, gdy poczucie wspólnotowości zdaje się wymierać, a każdy dąży do realizacji własnych celów. t e k s t:
Michał Orlicki E lw i r a S zc z ę s n a
F oto g r af i a :
tyczniowe popołudnie było zimne i wilgotne, a widmo zbliżającej się sesji zaglądało zabieganym studentom w oczy coraz głębiej. Pod pomnikiem Kopernika, gdzie miał odbyć się protest, stała niewielka grupa ludzi. Polska Agencja Prasowa ocenia ich liczbę na nie więcej niż 200 osób, włączając w to licznie przybyłych reprezentantów starszego pokolenia oraz wspierającą wydarzenie od strony organizacyjnej i technicznej straż KOD-u. Przyszliśmy tutaj, żeby ratować wasz honor – mówi jedna z działaczek Komitetu, rozkładając wraz ze swoimi kolegami biało-czerwoną flagę. Niektórzy – również studenci – trzymają transparenty. Przed oficjalnym rozpoczęciem z głośników dobiega piosenka High Hopes Pink Floyd. Protest rozpoczyna się od odśpiewania Mazurka Dąbrowskiego, następnie organizatorzy i chętne osoby z tłumu wygłaszają przemówienia. Między słuchającymi przemówień studentami i trzymającymi flagę kodowcami kręcą się dziennikarze i biega młody rozentuzjazmowany człowiek wymachujący flagą Polski. Nieliczne próby skandowania (np. „precz z kaczyzmem”) nie trafiają na podatny grunt. Nie oznacza to, że brakuje optymizmu, zgody, czy nawet pewnej podniosłości. To niska frekwencja budzi irytację przybyłych.
S
Tych lat nie odda nikt W latach 80. opozycja wygrała, ponieważ stanowiła sojusz młodych i starych. Dziś tego nie ma – ze smutkiem przyznaje pan Bernard, jeden z najstarszych uczestników protestu. Winna jest polityka ciepłej wody w kranie – dodaje
08-09
jeszcze starszy od niego pan Michał. Ludziom jest za dobrze i nie interesuje ich, co się dzieje poza ich domem. Pan Michał to weteran protestów studenckich. Narażając bezpieczeństwo swoje i swoich bliskich, strajkował zarówno w 1956, jak i w 1968 r. Choć wtedy nie byłem już studentem – zaznacza. Rzeczywiście w historii Polski zaangażowanie polityczne środowiska studenckiego odgrywa niebagatelną rolę. Najdonośniejszy charakter przybrało ono w marcu 1968 r., kiedy studenci masowo protestowali przeciwko rządom powracającym do totalitaryzmu i podsycającym w społeczeństwie antysemityzm.
„Wy dziś możecie protestować i nic wam się nie stanie. I gdzie jesteście?” Warto jednak zwrócić uwagę na pewien, z pozoru nieistotny, fakt – żadnej z historycznych manifestacji studenckich nie organizowano w okresie sesji egzaminacyjnej. Gdyby protest odbył się miesiąc wcześniej lub później, frekwencja mogłaby być zdecydowanie wyższa. Trudno jednak tłumaczyć się w taki sposób przed weteranami studenckiej aktywności obecnymi na proteście. Wy dziś możecie protestować i nic wam się nie stanie. I gdzie jesteście? – pyta pan Michał. W tym momencie podbiega młody człowiek z flagą i włącza się do rozmowy: A wiecie panowie, co w tym wszystkim jest najgorsze? Że Macierewicz wygląda jak Dzierżyński bez wąsów!
Wizja przyszłości Podczas gdy starszych uczestników do protestu skłaniały sentyment i poczucie obowiązku, studenci mówili o konkretniejszych przyczynach. PiS zabrał mi moje plany na życie – tłumaczy swój udział w proteście Maciej, student Politechniki. Planowałem rozwijać polską energetykę wiatrową. Jakiś rok temu PiS stwierdził, że wiatraki nie mogą być budowane, ponieważ istotniejszy jest węgiel. Górnicy muszą na nich głosować. Ja nie mogę tego znieść, bo energia cieplna to niebezpieczny przeżytek. Trzeba stawiać na energię odnawialną, żeby powietrze było czyste, byśmy nie mieli smogu. Marlena, studentka stosunków międzynarodowych, wylicza zarzuty wobec ogólnego charakteru przemian politycznych w Polsce: Rząd karmi ludzi obietnicami bez pokrycia, w zamian odbierając im wolność, niszcząc środowisko i dostosowując edukację ich dzieci do swojej ideologii. Jako studentka czuję się zobowiązana bronić nauki i wolności, które stanowią podstawę europejskiej cywilizacji. Nie zostałam wychowana do życia w takiej rzeczywistości, jaką tworzą, i nie zamierzam się na nią godzić.
Alternatywny świat Facebooka Poza niefortunną datą wydarzenia protest utrudniała silna kampania dezinformacyjna skierowana przeciw niemu przez zwolenników obecnego rządu. Po powstaniu oficjalnej strony wydarzenia na Facebooku natychmiast pojawiło się kilka fałszywych fanpage’ów, wszystkich o tej samej nazwie co prawdziwe. Założenie trollkonta to ża-
studenckie protesty /
den problem, bo nikt tego nie sprawdza – komentuje uczestniczący w strajku Paweł, student biotechnologii. Jeszcze w dniu protestu na jednym z fałszywych profili pojawiła się informacja, że manifestacja odbędzie się przy placu Politechniki. To tamtej manifestacji nie będzie? – dziwi się Marlena. A moja przyjaciółka tam poszła. Najdalej w sztuce dezinformacji posunął się jednak prowadzony przez osobę podpisującą się jako Robert Starzyk fanpage, na którym dwa dni przed protestem opublikowano informację o jego odwołaniu w skutek rzekomej interwencji ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry. W związku z powyższym ostrzegamy – pisał – 25 stycznia na proteście studentów w Warszawie może dojść do rozlewu krwi! (...) Idziemy małymi grupami, na własną odpowiedzialność. Inny organizator wyraził nawet zgodę na przesłanie przez naszą redakcję kilku pytań, nie otrzymaliśmy jednak na nie odpowiedzi. Liczba osób zainteresowanych fałszywym wydarzeniem przewyższała tę zainteresowanych wydarzeniem prawdziwym, więc można wnioskować, że to właśnie przez nie część potencjalnych uczestników nie zjawiła się na manifestacji. Przez śledzenie niewłaściwego profilu Maciej miał już zrezygnować z udziału w proteście. Dopiero znajomi mi uświadomili, że to naprawdę się odbędzie – przyznaje.
Kto, za czym i przeciw czemu Wielu studentów nie rozumiało również celu protestu, do czego przyczyniał się ogólny charakter jego postulatów oraz to, że był zorganizowany przez nowicjuszy w świecie polityki, pozbawionych protekcji formalnych organizacji. Inni z kolei chwalili spontaniczność tej inicjatywy, która według nich świadczy o szczerych motywach organizatorów. Ponadto ci raczej krytycznie odnosili się do kodow-
skiego wsparcia podczas warszawskiej edycji wydarzenia. Wsparcie to ograniczało się co prawda do kwestii technicznych, jednak w odbiorze studentów łączyło protest z gwałtownie tracącym poparcie społeczne Komitetem. Kojarzenie protestu z KOD-em było natomiast po myśli zwolenników rządu. Znalazło to swój wyraz w nawiązywaniu do tej organizacji w postach umieszczanych na fałszywej stronie wydarzenia. Przejawem skuteczności strategii przedstawiania protestu jako inspirowanego przez KOD może być to, że Niezależne Zrzeszenie Studentów – organizacja stanowiąca symbol opozycji studentów wobec władzy – odmówiło patronatu nad protestem, argumentując, że jest on „konfliktem o charakterze polityczno-partyjnym”. Inne stowarzyszenia akademickie, jak Koliber czy Fundacja Inicjatyw Młodzieżowych, również nie wsparły protestu, twierdząc, że nie wszyscy studenci utożsamiają się z jego postulatami. Organizatorzy postanowili ich nie tłumaczyć (na prośbę o ich wyjaśnienie zostaliśmy odesłani do ich listy znajdującej się na Facebooku). Jak widać, poskutkowało to tym, że opinia publiczna zaplombowała występujące tam luki i niedomówienia własnymi, zależnymi od własnych przekonań, interpretacjami co do intencji protestu. Same postulaty dotyczą spraw takich jak przestrzeganie praw człowieka i trzymanie się przez władzę litery prawa.
Postulaty Podczas samego protestu na pierwszym planie były zaś trzy tematy. Pierwszy z nich to zmiana stosunku władz do ochrony środowiska (jeden z mówców bardzo rzeczowo wypunktował przewinienia ministra Szyszki i ich potencjalne skutki), drugi zaś to kwestia reformy – czy też, jak głosił jeden z transparen-
tów, „deformy” – edukacji. Do szału doprowadza mnie, że nikt nie protestuje przeciwko ogromnej fali dezinformacji, która trawi polską naukę. Minister Szyszko, który co krok przebija sam siebie kolejnymi stwierdzeniami na temat Puszczy Białowieskiej, czy że bez człowieka nie byłoby bocianów. To, że ewolucja ma nie być uwzględniona w podstawie programowej dla szkoły podstawowej... – irytuje się protestujący student Tomek. – Jako student biologii nie mogę pogodzić się z tym, że minister środowiska opowiada takie bzdury. To ochrona nie przyrody, a pewnych grup interesów... Odstrzał zwierząt... Dramat – załamuje ręce. Trzecim tematem dominującym w proteście były próby jeszcze większej radykalizacji polskiego prawa aborcyjnego. Bez prawa do decydowania o własnym ciele kobieta nie może czuć się godnie – płomiennie przemawiała jedna z organizatorek. Wiem, że do końca życia będę walczyła o wolność swoją i innych kobiet.
Godzina wspólnoty Choć każdego studenta do przyjścia na protest zmotywowały trochę inne pobudki, łączy ich jednak negatywna ocena obecnej polityki rządu. Pomimo kampanii dezinformacyjnej w świecie wirtualnym udało im się zebrać w świecie rzeczywistym i pokrzepić się tym, że choć niewielu z nich się w to zimne i wilgotne styczniowe popołudnie zjawiło, nie są osamotnieni w swym niezadowoleniu z polityki rządowej. Samo doświadczenie tej wspólnoty nadaje organizacji takiego wydarzenia sens. Po godzinie manifestacja została rozwiązana, część uczestników podpisała się pod petycją w sprawie prawa kobiet do decydowania o własnym ciele, a po dwóch godzinach wyłączono głośniki, z których dobiegał głos Davida Bowiego śpiewającego o byciu bohaterem przez jeden dzień. 0
marzec 2017
/ System Centralnego Wydruku
Zacięty papier Znacznych rozmiarów szare maszyny rozmieszczone we wszystkich budynkach Szkoły Głównej Handlowej zdają się nie zwracać na siebie uwagi. System Centralnego Wydruku, do którego należą, w założeniu miał ułatwić wydruk i obniżyć jego koszty. Jak wygląda to w praktyce? t e k s t:
k atar z y n a ko ło dz i e j
ystem Centralnego Wydruku oferuje urządzenia na terenie kampusu Szkoły Głównej Handlowej, dzięki którym każdy student, doktorant czy pracownik może kserować, drukować, skanować lub wysyłać wybrane dokumenty przez uczelniany system mailowy. Na cały kampus przypada 95 maszyn, przy czym 42 są dostępne na korytarzach dla studentów (19 czarno-białych oraz 23 kolorowe). Najwięcej, bo 15, można znaleźć w Budynku Głównym. Pozostałe urządzenia rozmieszczone są w innych budynkach Uczelni.
S
pusu. W budynku M bardzo trudno o szybkie wydrukowanie pliku wysłanego drogą mailową ze względu na wolną prędkość Internetu, ładowanie pliku. System nie pozwala na wydruk kolorowych plików jako czarno–białych, co czyni tę czynność o wiele droższą, a w dodatku niemożliwą na niektórych urządzeniach. A co w przypadku gdy trzecia lub czwarta maszyna z kolei odmawia współpracy? Trzeba wybrać się na spacer do najbliższego punktu ksero.
Maszyna kontra człowiek
10-11
Możliwe rozwiązania
graf. Dominika Wójcik
Na stronie internetowej Uczelni przeznaczonej Centralnemu Wydrukowi można znaleźć szczegółowe instrukcje dotyczące logowania do systemu, doładowania środków oraz użytkowania urządzeń. Nie wystarcza to jednak, by zapobiec szeregowi problemów wynikających z korzystania z wydruku. Z przeprowadzonej wśród studentów przez redakcję magla ankiety wynika, że system działa jak chce i kiedy chce, na pewno wymaga cierpliwości. Studenci najczęściej narzekają na niewykonywanie poleceń przez urządzenia lub blokowanie środków pieniężnych w systemie. Składałem papiery na magisterkę, musiałem wydrukować kilka dokumentów. Nie udało mi się ani jednego – gdy wybrałem polecenie drukowania, skasowała mi się cała kolejka. Tylko jedna kopiarka w całym Budynku G zawsze „widzi” wszystkie pliki (drugie piętro koło biblioteki CNJO) – radzi jeden z użytkowników. Trudności sprawią pliki o dużej objętości, czasem maszyna potrafi zgubić kilka stron. Zaczynałam od ok. 99,90 zł na koncie, po pierwszej nieudanej próbie zostało mi ok. 49 zł, potem ok. 24 zł, potem chyba 12 zł a w końcu 0 zł. Zajęte niewydane środki później wracają, jednak po różnym czasie, co utrudnia wydruk kolejnych dokumentów. Studenci zwracają też uwagę na inne niedogodności. Odpycha nieintuicyjny interfejs systemu, który na niektórych przeglądarkach działa niepoprawnie, co uniemożliwia doładowanie konta. Sprawność działania całości zależy również od prędkości przesyłu danych sieci SGH, której sygnał znacząco różni się w zależności od części kam-
ków, samoobsługi – wylicza jeden z ankietowanych. Obsługuje się pliki zarówno z maila, jak i nośników fizycznych, a tamtejsze urządzenia nie widzą problemu w czarno-białym wydruku kolorowego dokumentu. Znaczną przewagą jest dostępny na miejscu szeroki wybór notatek, skryptów oraz podręczników, które można nabyć i od razu oprawić. Mimo wszystkich trudności związanych z użytkowaniem niektórzy studenci zwracają uwagę na potencjał Systemu Centralnego Wydruku. Liczne maszyny rozmieszczone po całym kampusie likwidują prawdopodobieństwo wystąpienia kolejki. Pozwalają na skorzystanie z wydruku o każdej porze bez wychodzenia na zewnątrz. Bardzo chwalą go sobie studenci uczący się zaocznie. Spędzają o wiele mniej czasu w SGH oraz okolicach i nie znają lokalizacji konkurencji, która w dodatku w weekendy jest otwarta krócej.
Wyjść czy nie wyjść Przed wprowadzeniem Systemu studenci radzili sobie powielając notatki i drukując skrypty w innych miejscach. W ciągu ostatnich paru lat można było zaobserwować wędrówki ksero „na łączniku” na drugie piętro, a później do Biblioteki. Pozostałe punkty w okolicy mieszczą się w tunelu przy stacji metra, podziemiach Zielonej Gęsi, budce po drugiej stronie Al. Niepodległości oraz obok sklepu „Mokpol”. Wielu studentów od razu wybiera się poza kampus, zamiast sprawdzić, ile razy trzeba spróbować wygrać z drukarką albo ile środków się zablokuje. Cenią sobie oni niezawodność oraz wygodę zlecenia komuś innemu obsługi maszyny drukującej. Korzystanie z punktu ksero-druku nie wymaga: doładowania konta, posiadania karty, wysyłania pli-
Ewelina Krasucka z Zespołu Wsparcia Rozwiązań Informatycznych w rozmowie z maglem wytłumaczyła, skąd bierze się część problemów związanych z użytkowaniem systemu i urządzeń. Okazuje się, że studenci najczęściej zgłaszają się do Działu Pomocy Użytkownikom z problemem, który da się rozwiązać dzięki wnikliwemu przestudiowaniu materiałów pomocniczych zamieszczonych w zakładce Centralnego Wydruku na stronie Uczelni. Bardzo często wykładowcy spiesząc się, chcą „popędzić” urządzenie i wielokrotnie naciskają przyciski, tym samym powielając polecenia. Ponadto część urządzeń ze względu na swoją lokalizację jest rzadziej eksploatowana, przez co potrzebuje więcej czasu zanim się włączy i podłączy do serwera. Nic nie tłumaczy jednak znikania plików z kolejki lub pozostałych usterek. Być może użytkownicy nie sygnalizują DPU wszystkich problemów z systemem wystarczająco często, albo zwyczajnie nie wiadomo, dlaczego coś działa źle. Trudno przewidzieć przyszłość szarych maszyn. Należą one do firmy zewnętrznej, która wygrała przetarg. W najbliższym czasie Uczelnię czeka otwarcie kolejnego. Okaże się, czy studenci nadal będą zdani na łaskę – niełaskę maszyn czy nastąpi wymiana urządzeń na lepiej integrujące się z systemem. 0
ścieżki kariery akademickiej /
Co boli doktorat?
Średni wiek samodzielnego pracownika naukowego w Polsce to około 57 lat. Dużo? Zdecydowanie za dużo – uznało Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Rozwiązaniem problemu miałby być między innymi tzw. duży doktorat badawczy. e r n e s t y n a pac h ał a
ak zróżnicować ścieżki kariery akademickiej, odmłodzić kadrę na uczelniach i zwiększyć nacisk na badania naukowe – nad tymi kwestiami zastanawiali się uczestnicy konferencji programowej Narodowego Kongresu Nauki zorganizowanej 26–27 stycznia br. przez Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Była to czwarta z dziewięciu zaplanowanych w ramach przygotowań do całościowej reformy polskiego szkolnictwa wyższego. Tym razem pod lupę zostały wzięte szczególnie studia doktoranckie.
ma szans znacznie pójść do przodu przy takich brakach. W związku z tym postulat, by już od samego początku studiów doktoranckich nakierować cały wysiłek na projektowanie badań naukowych, wydaje się w pełni uzasadniony. Dzięki temu będzie można, po pierwsze, jak najwcześniej zacząć wykorzystywać potencjał intelektualny młodych badaczy, po drugie – szybciej zakończyć etap nauki, a rozpocząć etap badawczy, właściwy dla naukowców. Każdy zaoszczędzony rok zaowocuje większą innowacyjnością i produktywnością.
Sztuka dla sztuki
Więcej swobody
Jak jest teraz? Niejasny status doktoranta, brak umiędzynarodowienia, a w zamian postępujące umasowienie owocują spadkiem jakości studiów trzeciego stopnia i samych doktoratów. O ile studia kończą się napisaniem pracy, o tyle badania pokazują, że różnica pomiędzy liczbą otwartych przewodów doktorskich a liczbą wieńczących je publikacji jest bardzo duża. Obecnie często celem studiów doktoranckich są… studia doktoranckie. (…) Jak ktoś jest bardzo ambitny, to takim celem jest uzyskanie stopnia doktora. (…) Chcielibyśmy, by celem studiów doktoranckich było prowadzenie badań, a doktorat był niejako przy okazji. – mówił prof. Łukasz Szumowski, podsekretarz stanu w MNiSW. Kolejnym problemem jest stosunek liczby doktoratów z dziedziny nauk humanistycznych do prac z dziedziny nauk ścisłych – tych pierwszych jest zdecydowany nadmiar, podczas gdy w naukach ścisłych pozostajemy daleko w tyle za resztą Europy. Średni wiek osoby uzyskującej tytuł doktora w Polsce to 34 lata, habilitację – 46 lat. Pojawia się więc paląca potrzeba odmłodzenia naszych naukowców. Powód jest prosty – człowiek jest najbardziej produktywny i twórczy intelektualnie w wieku 25-35 lat, zatem samodzielni pracownicy naukowi ten okres mają już dawno za sobą. Kiedy ktoś osiąga habilitację przed pięćdziesiątką, to najczęściej ma już tak wszystkiego dosyć, że pojawia się efekt osiadania na laurach – zauważa prof. Szumowski. Polska nauka nie
Kluczową propozycją jest zróżnicowanie ścieżek kształcenia na studiach doktoranckich w zależności od dziedziny nauki. Ministerstwo wychodzi ze słusznego założenia, że nie sposób włożyć w sztywne ramy często bardzo odległe od siebie specjalizacje. Nie jest to skądinąd nic nowego – w wielu krajach na świecie funkcjonują różne modele doktoratów; tak jest chociażby w Wielkiej Brytanii czy Norwegii – w tej ostatniej w dziedzinie nauk o życiu wydzielono duży doktorat badawczy. To właśnie on stał się inspiracją dla propozycji MNiSW. Studia będą dłuższe i przede wszystkim nakierowane na badania naukowe, ich ukończenie zaś równo-
J
rzędne z uzyskaniem stopnia doktora habilitowanego. Taka osoba stanie się więc tzw. samodzielnym pracownikiem naukowym, wskutek czego będzie mogła kierować zespołami badawczymi, ubiegać się o stanowisko profesora czy kierownika katedry. Jakich efektów oczekuje Ministerstwo? Skrócenia drogi do samodzielności badawczej, innowacyjności badań dzięki wykorzystaniu potencjału młodych, a w rezultacie podniesienia jakości publikacji.
Nadmiar pytań, niedobór odpowiedzi Prof. Szumowski przyznaje, że cała koncepcja wymaga jeszcze dopracowania. Trzeba będzie odpowiedzieć na kilka kluczowych pytań, w tym na to najważniejsze – kto za to zapłaci. W jakiej proporcji duży doktorat powinien być finansowany ze środków na studia, a w jakiej z tych na badania naukowe? Jaki dokładnie zastosować system finansowania? Jedną z propozycji jest wprowadzenie modelu grantów promotorskich, w którym to promotorzy startowaliby w konkursach o granty na konkretne projekty badawcze, a następnie zlecali ich przeprowadzenie swoim doktorantom. Tak więc to promotor pozyskiwałby fundusze, ale doktorant byłby odpowiedzialny za cały projekt. Dzięki temu młody badacz otrzyma szansę nauczenia się w praktyce, jak zarządzać własnym projektem pod kierownictwem doświadczonego pracownika naukowego. Jednocześnie jednak trzeba zastanowić się, jak konkretnie miałaby się rozłożyć ich odpowiedzialność, jeżeli projekt się nie powiedzie. Kolejnym pytaniem jest, czy duży doktorat równa się długi doktorat. Ministerstwo przewiduje, że całość powinna zamknąć się w około 6 latach. Ponadto pozostają jeszcze kwestie odpowiedniego zbalansowania takich doktoratów – ile powinno być w nich studiów, a ile badań. I jakie jednostki miałyby uprawnienia do ich przeprowadzania? Chwilowo na horyzoncie widać więcej pytań niż odpowiedzi, ale można mieć nadzieję, że polska nauka rozpoczęła marsz w dobrym kierunku. 0 fot. Pixabay.com //CC
t e k s t:
marzec 2017
/ reforma 2.0
Reforma pełna kontrowersji Planowane zmiany w szkolnictwie wyższym komentuje już większość studentów. Uwagę przykuwa propozycja, aby przerwać finansowanie z budżetu państwa niektórych kierunków – pomysłów reform jest jednak dużo więcej. t e k s t:
We r o n i k a ko ś c i e l e w s k a
budynku Politechniki Warszawskiej 1 marca zostały oficjalnie przedstawione projekty zmian w prawie o szkolnictwie wyższym. Trzy zespoły przygotowały je na zlecenie Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego i to na podstawie ich pomysłów resort nauki opracuje projekt ustawy, która prawdopodobnie wejdzie w życie w roku akademickim 2018/2019.
W
Centralne planowanie narodowego wykształcenia Propozycje zmian przygotowane przez zespół z Uniwersytetu Humanistycznospołecznego SWPS wywołały największą burzę w środowisku akademickim. Chodzi głównie o pomysł podziału kierunków studiów na regulowane, uniwersyteckie i nieregulowane. Z pomysłu tego wynika, że nie wszystkie kierunki studiów byłyby darmowe, a o tym, za które musielibyśmy zapłacić, decydowałoby Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Jednak rzecznik resortu Katarzyna Zawada w rozmowie z PAP-em za-
12-13
przeczyła, jakoby Ministerstwo zamierzało wprowadzić płatne studia. Kolejną zmianą, która mogłaby mieć duży wpływ na przyszłe życie studentów jest wprowadzenie egzaminu zewnętrznego na koniec studiów. Mniej radykalne zmiany proponuje zespół z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Chce on, aby uczelnie były finansowane w ramach kontraktów czteroletnich, a nie jak do tej pory – rocznych. W opinii twórców projektu ważny jest również dokładny podział szkół wyższych na ośrodki badawcze, dydaktyczne i badawczo-dydaktyczne. Twórcy projektu komentują również coraz częstsze głosy o tym, że szkolnictwo wyższe należy w większym stopniu finansować ze środków prywatnych.
Reformacyjne wizje ukryte w cieniu Z kolei zespół Instytutu Allerhanda uważa, że uniwersytetom powinno bardziej opłacać się prowadzić badania naukowe, niż zajmować kształceniem
studentów. Budzącą zainteresowanie propozycją jest rozdzielenie organów władczych uczelni na organy Rektora i Prezydenta. Prezydent nie musiałby być naukowcem – pełniłby raczej funkcję wykonawczą. Za to Rektor byłby powoływany z elitarnego grona naukowego i w czasie trwania kadencji nie przestawałby być czynnym pracownikiem naukowym. Pod lupę wzięto również lektoraty. W projekcie możemy znaleźć propozycję umożliwienia studentom zaliczenia lektoratu w jednej z wielu zewnętrznych szkół językowych. Na końcu zespół zwraca uwagę na współpracę z organizacjami społeczno-gospodarczymi, dzięki której m.in. pracownicy akademiccy będą mogli prowadzić badania dla konkretnych instytucji. Reforma nie ograniczy się na pewno tylko do tego, czy wszystkie kierunki studiów pozostaną bezpłatne. MNiSW dostało wiele propozycji zmian, jednak trudno przewidzieć, które z nich znajdą się w oficjalnym projekcie ustawy. 0
kalendarz wydarzeń /
patronaty
Kalendarz wydarzeń marzec 2017 Targi Pracy Transportu i Logistyki 9 marca Studencie, absolwencie! Interesujesz się logistyką? Szukasz pracy w branży TSL? Przyjdź na największe studenckie Targi Pracy Transportu i Logistyki. 9 marca 2017 r. w Gmachu Głównym Politechniki Warszawskiej odbędą się Targi Pracy przeznaczone dla branży TSL, dla Studentów i Absolwentów kierunków transportowych. Organizatorem TPTiL jest Studenckie Koło Logistyki Stosowanej działające przy Wydziale Transportu Politechniki Warszawskiej. Więcej informacji na targi.skls.waw.pl.
1 2 3 3 5 4 7
IV Festiwal Teatrów Studenckich START 9–12 marca Już od 9 do 12 marca odbędzie się IV Festiwal Teatrów Studenckich START. Jest to jedyny w Polsce konkursowy przegląd studenckich spektakli teatralnych. Osiem studenckich spektakli teatralnych będzie można obejrzeć na scenach Teatru SOHO i Teatru Academia. W programie znalazły się również cztery imprezy afterparty oraz spektakl mistrzowski. Informacja o biletach dostępna jest na stronie festiwalstart.pl lub na fanpage’u festiwalu.
5 9 6 11
Ogólnopolski Konkurs Fotografii Studenckiej 10–30 marca
9–12 marca 2017 r. studenci Szkoły Głównej Handlowej po raz trzynasty będą pełnili funkcję warszawskiego gospodarza w ramach projektu Mosty Ekonomiczne. Współpraca sześciu uczelni ekonomicznych z Poznania, Szczecina, Krakowa, Katowic oraz Warszawy ma na celu integrację środowisk akademickich. Istotą projektu jest czterodniowa wymiana studentów, dzięki której mogą zobaczyć, jak wygląda studiowanie na uczelni w innym mieście, oraz uczestniczyć w inspirujących warsztatach.
7 13 8 15 9
Emocje, podróż, miasto – oto motywy, które w tym roku miłośnicy fotografii mogą uwieczniać na swoich zdjęciach i od 10 do 30 marca zgłaszać na Ogólnopolski Konkurs Fotografii Studenckiej. Temat przewodni tegorocznej, XIX już, edycji to #lovelife. Czekamy na prace ukazujące piękno życia oraz jak można czerpać z niego pełnymi garściami. Dodatkowo odbędzie się seria warsztatów fotograficznych poprzedzających konkurs! Chcesz wiedzieć więcej? Odwiedź okfs.pl.
Tydzień Kobiet Sukcesu 13–17 marca
19 11
Mosty Ekonomiczne 9–12 marca
Już 13 marca rozpocznie się najbardziej kobiecy tydzień w roku! Tydzień Kobiet Sukcesu to pięć dni inspirujących spotkań i warsztatów promujących przedsiębiorczość wśród kobiet. Projekt od 11 lat inspiruje dziewczyny do odkrywania pasji i rozwijania swoich kompetencji – organizatorzy mają nadzieję, że w tym roku Ty też skorzystasz z wydarzeń, które przygotowali. Koniecznie odwiedź facebook. com/tydzienkobietsukcesu/, gdzie znajdziesz więcej informacji.
17 10
Dni Kariery® 22 marca
21 12 23 13 25 14
22 marca w Pałacu Kultury i Nauki odbędą się Dni Kariery®, czyli studenckie targi pracy, praktyk i staży. Oprócz możliwości spotkania z przedstawicielami wiodących firm z województwa mazowieckiego z różnorodnych branż, studenci będą mieli okazję skorzystać z porad profesjonalistów w strefie doradztwa zawodowego, a także z wielu innych atrakcji! Jeśli nie chcesz przegapić tego wydarzenia zapraszamy na stronę dnikariery.pl oraz na wydarzenie na fanpage’u Dni Kariery Warszawa. Daj szansę swojej karierze!
15 27 IAESTE Caseweek 27 marca–7 kwietnia Od 27 marca do 7 kwietnia w 8 miastach, na 9 uczelniach w całym kraju odbędzie się IAESTE Caseweek. Jest to cykl warsztatów inżynierskich w formie case study, przeprowadzanych dla studentów przez wiodące firmy polskiej branży technicznej i nie tylko. Jest to świetna okazja, aby dać się zauważyć potencjalnemu pracodawcy, znaleźć staż lub pracę oraz poznać przyszłą firmę z branży. Aplikować na warsztaty możecie już teraz na stronie caseweek.iaeste.pl. Do zobaczenia!
16 29 17 30 18 19
Karierosfera 2017 do 15 marca Nie stój w korku do kariery i wygraj staż! Studiujesz? Chcesz zacząć swoją karierę w dobrej firmie? Weź udział w Karierosferze i wygraj cenne nagrody oraz płatny staż w renomowanych firmach! Jest to konkurs skierowany do studentów wszystkich uczelni w Polsce. Do 15 marca na stronie Karierosfery możesz wypełnić test online w jednej z 5 dziedzin – Business Intelligence, Audyt, Prawo, Podatki, Marketing. Zapraszamy na karierosfera.pl i fanpage na Facebooku.
marzec 2017
patronaty
/ kalendarz wydarzeń
20
Bands’ Battle 31 marca Pasjonaci dla pasjonatów – tak w skrócie można określić Bands’ Battle. Konkurs daje szansę wypromowania się zdolnym zespołom. Zachęcamy do czynnego udziału, wystarczy wejść na stronę i zagłosować na zespół, który najbardziej przypadł Wam do gustu. Zwycięzców głosowania będzie można usłyszeć na koncercie finałowym 31 marca w VooDoo Club. Wasz głos ma znaczenie. Wy decydujecie, kto dostanie możliwość nagrywania w Studiach Labolatorium oraz BlackOut. Więcej informacji facebook.com/bandsbattle.nzs.
21
Real Estate Case Day 2017 4–5 kwietnia
22
23
Akademia Nieruchomości to cykl 12 warsztatów na temat różnych aspektów funkcjonowania rynku nieruchomości komercyjnych. Warsztaty odbywające się w ramach Akademii Nieruchomości zostały podzielone na 3 ścieżki tematyczne: biura, handel oraz magazyny. W ramach każdej z nich odbędą się 4 warsztaty poruszające następujące obszary: finansowanie, inwestowanie, obrót i zarządzanie. Warsztaty będą prowadzone przez partnerów SKN Inwestycji i Nieruchomości. Zapisy zaczynają się pod koniec marca.
24
Festiwal Artystów Nieobliczalnych 7–8 kwietnia 7–8 kwietnia 2017 r. w LO im. José Martí przy ul. Leopolda Staffa 111 w Warszawie odbędzie się V edycja Festiwalu Artystów Nieobliczalnych. Tematem przewodnim tegorocznej imprezy są lata 20. Całe przedsięwzięcie jest przeglądem i konkursem dla grup teatralnych. Nabór trwa do 24 marca. Dla zwycięzców każdej kategorii przewidziane są atrakcyjne nagrody. Regulamin, więcej informacji i zdjęcia z poprzednich edycji są dostępne na stronie fan.edu.pl.
25
26
27
Inspiring Solutions 29–31 marca
IV edycja Biegu SGH 9 kwietnia Lubisz biegać? Pobiegnij dla dobra innych! Zapraszamy na IV edycję Biegu SGH, który odbędzie się 9 kwietnia na terenie Mokotowa. Biegniemy nie tylko dla samych siebie; biorąc udział w wydarzeniu, wspierasz zbiórkę charytatywną dla podopiecznych Fundacji Szczęśliwej Drogi, która pomaga dzieciom z domów dziecka wejść w dorosłe życie. Nie zwlekaj, wybierz trasę (5 lub 10 km) i dołącz do grona biegaczy, którzy odmienią los potrzebujących! Więcej informacji oraz zapisy na stronie biegsgh.pl.
28
10. edycja największej studenckiej konferencji na temat nowoczesnych zastosowań technologii informacyjnych zbliża się wielkimi krokami! Już 29–31 marca zapraszamy na liczne warsztaty i case studies prowadzone przez przedstawicieli wiodących firm z branży IT. Daj się zainspirować – zdobądź cenne kontakty biznesowe i praktyczną wiedzę, dzięki której tematyka IT w biznesie nie będzie Ci obca. Zapisy już wkrótce! Więcej informacji na stronie inspiringsolutions.pl.
29
30
Platforma szkoleniowa 2017 połowa marca–kwiecień Platforma szkoleniowa 2017 to seria pięciu bezpłatnych szkoleń organizowanych przez SKN Zarządzania Projektami. Są przeznaczone dla osób pragnących poszerzyć swoją wiedzę z prężnie rozwijającej się w Polsce dziedziny zarządzania projektami m.in. w start upach. Konfrontacja teoretycznej wiedzy z praktyką wdrażania i prowadzenia projektów przez specjalistów z branży to najlepsza okazja do zdobycia cennych umiejętności. Szczegóły na platforma.pmdays.pl.
31 Informacja dla organizacji Organizujesz interesującą interesującą konferencję? konferencję? Koordynujesz Koordynujesz nowy, nowy, ciekawy ciekawy projekt? projekt? Możemy Możemy Ci Ci pomóc pomóc dotrzeć dotrzeć do do społeczności społeczności studenckiej studenckiej SGH SGH i UW. i UW. Zapytaj Zapytaj o Patronat o Patronat Medialny Medialny Organizujesz Niezależnego Miesięcznika Miesięcznika Studentów Studentów MAGIEL, MAGIEL, pisząc pisząc na: na: magiel.patronaty@gmail.com magiel.patronaty@gmail.com Niezależnego Deadline na na zgłoszenia zgłoszenia do do numeru numeru kwiecień grudniowego: Deadline 2017:14.11.2016 13.03.2017
14-15
UNLOCK YOUR POTENTIAL WITH CITI Citi to wiodąca globalna instytucja finansowa działająca dla 200 milionów klientów w ponad 160 krajach. Oferujemy innowacyjne i zaawansowane usługi finansowe z obszaru bankowości transakcyjnej, inwestycyjnej, zarządzania aktywami oraz usług maklerskich. Mamy propozycję dla studentów oraz absolwentów na każdym etapie budowania swojej ścieżki kariery. Szukamy ludzi, którzy będą się rozwijać razem z nami. Popieramy aktywne postawy oraz odpowiedzialność za kształtowanie własnej drogi zawodowej. Stawiamy na wyzwania, innowacje i niezależność – możesz oczekiwać, że Twoje obowiązki będą miały realne przełożenie na naszą codzienną pracę. Poznaj naszą ofertę na karierawciti.pl i ułóż swoją ścieżkę kariery.
PROGRESS STARTS HERE
www.citibankeurope.pl Citi Service Center Poland
www.citihandlowy.pl Bank Handlowy w Warszawie S.A.
Znaki Citi oraz Citi Handlowy stanowią zarejestrowane znaki towarowe Citigroup Inc., używane na podstawie licencji. Spółce Citigroup Inc. oraz jej spółkom zależnym przysługują również prawa do niektórych innych znaków towarowych tu użytych. Bank Handlowy w Warszawie S.A. z siedzibą w Warszawie, ul. Senatorska 16, 00-923 Warszawa, zarejestrowany przez Sąd Rejonowy dla m.st. Warszawy w Warszawie, XII Wydział Gospodarczy Krajowego Rejestru Sądowego, pod nr. KRS 000 000 1538; NIP 526-030-02-91; wysokość kapitału zakładowego wynosi 522 638 400 złotych, kapitał został w pełni opłacony.
/ między dzieckiem a rodzicem Z paproci powstałaś i w paproć się obrócisz
Rodzinne więzi(enie) Każdy może popełniać błędy. Pomyłki rodziców są jednak szczególnie kosztowne dla zdrowia psychicznego ich dzieci. Jeśli są oni toksyczni, zamiast domu pełnego troski i miłości, mogą stworzyć więzienie, którego mieszkańcy będą uwikłani w pogłębiające się uzależnienie od siebie nawzajem. T e k s t:
a l e k s a n d r a c z e rwo n k a , k ata r z y n a b r a n ow s k a
grafika:
d o m i n i k a wój c i k
am 29 lat i mam toksycznych rodziców – tak zaczyna się wpis internautki na jednym z forów dotyczących psychiatrii. Autorka tych słów nie jest jedyną osobą zamieszczającą takie wyznania w Internecie. Pełno jest tam ludzi dobiegających trzydziestki, którzy pragną w końcu zerwać niezdrową więź łączącą ich z rodzicami. Część z nich dopiero dostrzegła negatywny wpływ tych relacji. Kolejna internautka opisuje swoją historię: W przyszłym miesiącu skończę 27 lat. Jestem dzieckiem toksycznych rodziców, z czego zdałam sobie sprawę około roku temu. [...] Dostałam od narzeczonego książkę Susan Forward „Toksyczni rodzice”, więc powolutku zaczęłam widzieć, co się wokół mnie dzieje. Wspomniana przez nią pozycja to wydany w 1989 r. przełomowy tom, w którym para amerykańskich psychologów po raz pierwszy ujęła trudny temat skomplikowanych zależności w rodzinie w formie dostępnej dla każdego laika. Pojęcie „toksycznych rodziców” wyrosło w świadomości społecznej właśnie na gruncie tej książki. Od tego czasu zaczęło żyć własnym życiem. Niezdefiniowane jednoznacznie przez psychologów dla każdego może znaczyć coś innego, a tym samym obejmować różne spektra zachowań rodziców i relacji w rodzinie. Pewne jest jedynie to, że w zakres tego pojęcia wchodzą zachowania negatywnie. W toksycznych rodzinach zaburzony jest przepływ emocjonalny oraz relacje pomiędzy członkami, a ich podstawowe potrzeby oraz funkcje rodziny są niespełniane – definiuje dr Anna Cierpka, pracownik naukowy Wydziału Psychologii UW oraz terapeutka. Pojęcie to obejmuje więc nie tylko silne patologie takie jak przemoc fizyczna, kazirodztwo, uzależnienia w rodzinie. Do takiej definicji należy włączyć również przemoc emocjonalną, nadmierną kontrolę, zbyt wygórowane wymagania, wywoływanie poczucia winy u dziecka oraz parentyfikację. To ostatnie pojęcie jest określane przez psychologów jako odwrócenie ról. Dziecko, zamiast
M
16-17
między dzieckiem a rodzicem /
doświadczać opieki ze strony rodziców, samo jest zmuszone troszczyć się o nich. W zakres terminu „toksyczni rodzice” może wchodzić część wcześniej wymienionych problemów.
Najlepiej rozumie mnie córcia Dziecko dotknięte parentyfikacją często czuje się obciążone i przytłoczone. Taka sytuacja w domu jest dla niego naturalna, dlatego ma problem z jednoznacznym określeniem przyczyny. W takim wypadku jest nią zaburzenie relacji z rodzicem. Zamiast być podopiecznym, dziecko staje się opiekunem. Jednak nie wyręcza dorosłego w sprzątaniu i gotowaniu, a zostaje jego partnerem emocjonalnym. Młody człowiek postawiony w takiej sytuacji, słuchając o problemach rodzica, automatycznie wchodzi wraz z tymi opowieściami w świat dorosłych. Nieważne, czy ma szesnaście, czy osiem lat. Kiedy problemy dotyczą najbliższych mu osób, wykazuje szczególnie wysoką empatię. Kłopoty w pracy, w spółdzielni, czy nawet w związku rodzica, stają się problemami jego dziecka. Nietrudno się domyślić, jak bardzo taki układ może przerosnąć psychikę młodego człowieka. Jednak często zarówno on, jak i rodzic nie zdają sobie sprawy z sytuacji, w jakiej się znaleźli. Dorośli nie zaczynają nagle żalić się swojemu dziecku na pracę, przeszkadzając mu w zabawie lub odrabianiu lekcji. Zarówno parentyfikacja, jak i inne rodzaje wzajemnego uzależnienia dzieci i rodziców pogłębiają się stopniowo na skutek braku silnej koalicji małżeńskiej rodziców. Tworzy się to pod bardzo pięknym płaszczykiem – uważa dr Anna Cierpka i rozrysowuje sytuację hipotetycznej rodziny, dotkniętej takim problemem. Zwykle wszystko zaczyna się od kłopotów między matką a ojcem, ale taka toksyczna relacja może występować również w rodzinach z jednym opiekunem. Jej podstawową przyczyną jest bowiem brak satysfakcjonującej relacji z dorosłym w życiu rodzica. Proste potrzeby, takie jak narzekanie, dzielenie się problemami i wspólne zrozumienie, zaspokaja bliska więź, choćby z przyjacielem. W przypadku jej braku opiekun, często nieświadomie, zwraca się ku dziecku. Jest ono po prostu najbliżej. W hipotetycznej rodzinie relacja między matką a ojcem nie jest satysfakcjonująca dla nich obojga. Mają dwójkę dzieci – syna i córkę. Jest bardzo prawdopodobne, że po pewnym czasie, gdy taka sytuacja będzie się utrzymywała, ojciec zwróci się ku córce, a matka – ku synowi. Oboje będą szukali u nich tego, czego nie dostali od siebie nawzajem – bliskości, rozmów, zrozumienia. Na początku nie ma w tym nic niepokojącego, a wręcz wydaje się to bardzo pozytywne.
Ojciec z córką jeżdżą na wycieczki rowerowe, dużo rozmawiają, razem organizują wolny czas. Obserwatorzy mogą im pozazdrościć tak bliskiej relacji. Nie ma w niej nic złego, dopóki obejmuje ona jedynie wspólne spędzanie czasu. Jeżeli ojciec zaczyna więcej rozmawiać ze swoją córką niż z własną żoną, to z nią poszukuje więcej kontaktu i mówi: „Nie ma żadnej innej kobiety na świecie, która mnie tak rozumie jak moja córcia”, to znaczy, że tworzy się relacja zbyt bliska i zbyt symbiotyczna tam, gdzie powinny być odegrane role dziecka i rodzica – mówi dr Anna Cierpka. Kiedy mama i tata nieprzerwanie inwestują więcej w więzi ze swoimi pociechami niż ze sobą nawzajem, relacje w ich małżeństwie stają się coraz luźniejsze. Funkcje związku będą dla nich spełnione w kontakcie z dziećmi. Narzuci to uzależnienie rodziców od potomków, być może niewidoczne w wieku szkolnym, ale bardzo bolesne dla obu stron, gdy syn i córka będą się chcieli usamodzielnić – na przykład przez znalezienie swoich partnerów życiowych.
Zamiast być podopiecznym, dziecko staje się opiekunem. To nieuniknione, że po kilku latach córka w końcu przyprowadzi do domu chłopaka. Kogoś, kto ma być jej partnerem na całe życie. Wtedy ojciec, będący z nią w zbyt bliskiej relacji, może podświadomie poczuć się dogłębnie zraniony. Psychologowie porównują takie zachowanie z reakcjami zdradzonych mężczyzn. Tata czuje się odtrącony, obraża się, przestaje rozmawiać z córką. Jest to niezwykle trudne także dla niej. Ich relacja jest nie tylko uzależnieniem rodzica od dziecka, lecz także stworzeniem między nimi bardzo silnej wartościowej więzi. Córka nie rozumie takich reakcji, podkreśla, że przecież nie chce się odcinać od ojca, pragnie utrzymać ich wspólną relację. Nie zdaje sobie sprawy z tego, że jest uwikłana we wzajemne uzależnienie. Jeśli nic się nie zmieni, będzie musiała sobie powiedzieć: Przecież mam do tego prawo i odejść z chłopakiem. Dr Anna Cierpka podkreśla: Przez całe życie dziecko w domu jest gościem. Najważniejszym, ale tylko gościem. I to jest jego najważniejsze prawo, żeby ten dom opuścić. Pomijając ból towarzyszący odejściu z domu, rozpoczęcie dorosłego życia dla takiej osoby będzie wyjątkowo proste. Ludzie, którzy doświadczyli parentyfikacji i w młodości opiekowali się rodzica-
mi emocjonalnie czy załatwiali za nich różne sprawy, są zazwyczaj bardzo samodzielni. W przeciwieństwie do tych, którzy w relacji z matką czy ojcem byli wyręczani, a ich dążenia autonomiczne spotykały się z krytyką.
Tyle dla ciebie poświęciłam Nadmierna kontrola, w przeciwieństwie do parentyfikacji, jest w pewien sposób zabiegiem zamierzonym przez rodzica. Przecież te matki, które tak dbają, tak się przejmują, codziennie dzwonią do swojego dziecka i chcą mieć udział w jego życiu, to one dobrze chcą – usłyszała kiedyś dr Anna Cierpka. Uważa, że to podsumowuje ich motywacje, którymi najczęściej są strach i troska. Może wynikać to również z charakteru rodziców – nadopiekuńcze matki to kobiety przewidujące same negatywne scenariusze, a autorytarni ojcowie – mężczyźni przekonani o swojej słuszności. Tacy opiekunowie nie potrafią zapanować nad tymi cechami charakteru na tyle, żeby nie ingerowały w wychowywanie dziecka. Jednak winą za taką sytuację nie powinno się obarczać tylko rodzica. Wpływ na ostateczny kształt więzi mają zawsze obie zaangażowane w nią strony. Dziecko może akceptować nadopiekuńczość, jeśli jest szczególnie wrażliwe czy dotknięte depresją albo kiedy czerpie z takiej sytuacji korzyści, bo jest wyręczane w wielu rzeczach. Karolina, która przez pół roku była z Adamem, tak wspomina ich relację: Starał się skupiać na sobie całą uwagę. Może jego egoizm wynikał z tego, że był jedynakiem, może z tego, że uważał, że wymaga „specjalnej troski”. Czuł się poszkodowany, a przez to miał poczucie, że jest pępkiem świata. Potrafił o swoich problemach opowiadać godzinami. Dla dziecka, które nie akceptuje nadmiernej kontroli, naturalną odpowiedzią na nią jest bunt. Lecz kiedy zacznie w końcu pakować walizki, prawdopodobnie usłyszy: tyle dla ciebie poświęciłam, jak możesz mi to robić, nie poradzę sobie bez ciebie. Niektórzy rodzice potrafią być mistrzami we wzbudzaniu poczucia winy – uważa psycholog, dr Małgorzata Dragan. Nie musi być ono dosłowne. Często rodzice przez całe życie swoimi zachowaniami i mimowolnie rzuconymi słowami uzależniają dziecko od siebie. Adam mówił, że ma dość matki, tego, że jest tak nadopiekuńcza. Ale widać było, że ją kocha. Innym razem mówił, że wiele jej zawdzięcza i że jest najlepsza – wspomina Karolina. Takie emocjonalne uzależnienie może wynikać ze strachu przed samotnością, do którego rodzice nie chcą się przyznać, albo podobnie jak przy zjawisku parentyfikacji – z braku satysfakcjonującej relacji w ich życiu. W nie- 1
marzec 2017
/ między dzieckiem a rodzicem
udanych małżeństwach często to dziecko jest osobą, która przez większość życia rodzinnego jest w centrum uwagi. Rodzice podświadomie wiedzą, że po jego wyprowadzce będą musieli stawić czoła swojej relacji i osamotnieniu. Zazwyczaj nie chcą do tego dopuścić. Niestety podopieczni, którzy dzięki swojej obecności utrzymują małżeństwo rodziców, często powstrzymują się przed opuszczeniem domu, nawet jeśli są w nim bardzo krzywdzeni. I nawet jeśli wiedzą, że kiedy zostaną, będą uczestniczyć w farsie. Jeśli dziecko będzie patrzyło przez pryzmat tego, czy utrzyma małżeństwo rodziców, czy nie, to bierze za nich odpowiedzialność. Wtedy nie może oddzielić się od nich emocjonalnie, a to jest dla niego najważniejsze – uważa dr Małgorzata Dragan. Uniezależnienie się zazwyczaj nie może dojść do skutku bez opuszczenia rodzinnego domu. Dr Małgorzata Dragan tłumaczy, że dzieci często robią to nieświadomie, na zasadzie zdrowego odruchu. Znajdują we Wrocławiu kierunek studiów, którego na pewno nie ma w Warszawie, i wyjeżdżają pod niepodważalnym pretekstem, żeby tylko móc zacząć żyć swoim życiem. Bardzo często osoby uwikłane w taki sposób robią gwałtowne ruchy, wywołują rewolucję, wyprowadzają się z dnia na dzień. Jednak to wymaga siły i spojrzenia na relację z dystansu – opowiada psycholog. Mimo chęci zerwania tej emocjonalnej więzi większość dzieci nie chce całkowicie odwrócić się od rodziców. Takie sytuacje zdarzają się rzadko, zazwyczaj wtedy, gdy osoba nie widzi już innego wyjścia. Najczęściej synowie i córki będą dążyli do podtrzymania rodzinnych relacji, nawet jeśli zdają sobie sprawę z tego, jak są w nich krzywdzeni. W sytuacji gdy dzieci chcą się wyraźnie odciąć, jednocześnie nie zrywając kontaktu i zachowując autonomię, najważniejsze jest stawianie granic. Przede wszystkim sobie. Zadaniem dziecka będzie wprowadzanie zasad i przyzwyczajanie rodzica, że jest się osobą dorosłą, która ma swoje plany i swoje życie w innym miejscu. Taki proces powinien być stopniowy. Przyjeżdżamy do domu dwa razy w miesiącu, rozmawiamy przez telefon co trzy dni. Na początku rodzic będzie wkładał dużo wysiłku, żeby kontrolować dziecko i wikłać je emocjonalnie. To może być niezwykle trudne i czasami nie uda się bez wsparcia psychologa albo psychoterapeuty – mówi dr Małgorzata Dragan.
Nadzieja umiera ostatnia Takie terapie prowadzi między innymi dr Anna Cierpka. Pomagają one w rozwiązaniu własnych problemów i uzyskaniu we-
18-19
wnętrznej stabilności, co jest podstawą tworzenia zdrowych relacji. Jednak nie zależy to tylko od nastawienia dziecka. Tak jak w przypadku nadmiernej kontroli, odpowiedzialność za relację i jej poprawę leży po obu stronach. Nawet jeśli dziecko jest na nią gotowe, rodziców może powstrzymywać urażona duma. Potrzebna jest chociaż odrobina otwartości z ich strony. Niestety często nie potrafią się na to zdobyć. Podczas psychoterapii, które dr Anna Cierpka prowadzi z osobami z toksycznych rodzin, ten temat często wraca. Jej pacjenci zastanawiają się, czy jeśli już od lat nie widzieli rodziców, to warto wrócić do domu i z nimi porozmawiać. Chcieliby wtedy opowiedzieć nie tylko o krzywdzie, której doznali i wpływie tej traumy na ich życie. Z dzieciństwa pamiętają też dobre rzeczy i mają wspomnienia, które sprawiają, że mimo wszystko tęsknią. Niezależnie od tego, jak toksyczni byli ich rodzice, łączące ich więzi są bardzo mocne.
Dla dziecka, które nie akceptuje nadmiernej kontroli, naturalną odpowiedzią na nią jest bunt. Psychoterapeutka podkreśla, że między innymi dlatego jej pacjenci często decydują się na konfrontację i wracają do domu. Ale nie raz. Często z początku odtrącani, przychodzą ponownie, aby przekonać się, czy tym razem będzie szansa na porozumienie. Powtarzają sobie, że jeśli nawet nie tym razem, to może następnym. To są bardzo trudne wybory, poważne dylematy – ocenia dr Anna Cierpka. Podobnie sądzi wielu młodych ludzi, z którymi miała styczność na prowadzonych terapiach. Uważają, że takie próby wymagają od nich ogromnej energii i zaangażowania. Po nieudanych konfrontacjach wracają do swojego nowego domu potłuczeni, poobijani emocjonalnie oraz pozbawieni energii. Na kolejnej sesji mówią: więcej tego nie zrobię, nie dam rady, muszę teraz chronić moją nową rodzinę, jak jeszcze raz tam pojadę, to się rozpadnę. Ale po chwili dodają: nadzieja umiera ostatnia. Już wtedy wiadomo, że będą próbować. Elementem ich psychoterapii jest zdystansowanie się od opiekunów. Trzeba spojrzeć na rodziców z perspektywy osoby dorosłej, a nie tylko dziecka. Zauważyć w nich ludzi, którzy też mają swoje problemy – uważa dr Małgorzata Dragan.
Błędne koło Toksyczne zachowania rodziców mogą wypływać zarówno z przyziemnych czynników, takich jak stres, jak i z bardziej skomplikowanych, czyli na przykład problemów psychicznych. O ile stres jest względnie krótkotrwałym problemem, o tyle kłopoty ze zdrowiem mentalnym mogą ciągnąć się u rodziców latami. Opiekunowie z problemami są wobec dziecka bardziej wymagający i krytyczni. Dzieci takich rodziców nie zaznają dużo czułości, a ich potrzeby są często niezrozumiane bądź ignorowane. Dr Małgorzata Dragan zwraca uwagę na następującą zależność: Zakłócenia relacji są często powielane w kolejnych pokoleniach. To najczęściej matki, które cierpią z powodu depresji i same doświadczyły przemocy, stosują częściej przemoc wobec swoich dzieci. Problemy psychiczne rodziców nie muszą jednak wpływać bezpośrednio na ich relacje z dziećmi. Mogą być też przyczyną kłopotów małżeńskich, które później doprowadzą do dalszych problemów. Według badań psychologów najmniej problemów w relacji z rodzicami zgłaszają te dzieci, których opiekunowie oceniają swoją relację jako dobrą. Każdy rodzaj toksyczności ze strony rodzica jest spowodowany, podobnie jak parentyfikacja, swego rodzaju brakiem w jego życiu. Nie musi on wynikać z aktualnych problemów w małżeństwie. Może ciągnąć się za rodzicem przez całe życie, zapomniany lub zignorowany. Często taki brak jest wyniesiony z rodzinnego domu. Toksycznego. Dochodzi wtedy do klasycznego powielania schematów. Osobom z zewnątrz nasuwa się pytanie, czy taka mama lub tata nie zdają sobie z tego sprawy. Jest to podobne do sytuacji dzieci alkoholików – jeden syn pije, bo ojciec pije, a drugi nie pije, bo ojciec pije. Przy wychowywaniu dzieci najważniejsza jest ref leksja, lecz niestety nierzadko brakuje jej rodzicom. Psychoterapeutka dr Anna Cierpka opowiada: Często słyszę: „Mój ojciec lał mnie, a ja wyrosłem na porządnego człowieka. Skończyłem studia, dobrze zarabiam. W związku z tym to jest metoda, jaką będę stosował wobec mojego syna”. Ale to, że człowiek w swoim mniemaniu „dobrze skończył”, odnosi sukcesy na polu zawodowym i naukowym, nie oznacza, że jest szczęśliwy. To są jedynie zewnętrzne oznaki tego, że jakoś sobie poradził. Zdarza się również, że rodzic mimo krytycznej oceny metod wychowawczych, których doświadczył jako młody człowiek, sam je nieświadomie stosuje. Na niektóre sytuacje reaguje podobnie jak jego ojciec lub matka, ponieważ mimowolnie wyniósł to z domu.
między dzieckiem a rodzicem /
Agnieszka, której przyjaciel miał toksycznych rodziców, wspomina: Marzył o tym, by założyć własną rodzinę, i to jak najszybciej. Pragnął chyba doświadczyć tego, czego brakowało mu w rodzinnym domu. Chciał być prawdziwym kochającym ojcem. Dla takich osób jest szczególnie bolesne, gdy pomimo wysiłków, aby nie powtarzać danych zachowań, w pewnym momencie życia zauważają, że właśnie to robią. Czasem zaczynają zdawać sobie sprawę, z czego wynikała zaborczość rodzica, na przykład przy nadmiernej kontroli spowodowanej ogromną troską o dziecko. Inni opiekunowie działają zupełnie świadomie. Pragnąc chronić swoje pociechy przed zewnętrznym światem, uważają, że najlepiej będzie je uodpornić. Dlatego, kierowani dobrem dziecka, nie szczędzą mu krytyki, skąpią pochwał i na każdym kroku wytykają błędy. Liczą, że w ten sposób ochronią dziecko przed niebezpieczeństwami, które przyniesie mu dorosłe życie. Jednak i w tym wypadku wykazują się bezref leksyjnością, ignorując sygnały płynące z drugiej strony.
wu genów i szeroko rozumianego środowiska – mówi dr Małgorzata Dragan. Dane z badań genetyki zachowania pokazują zupełnie inną perspektywę – że wychowanie i rodzice nie zawsze mają kluczowe znaczenie, a wszystko zależy od genów. Jeśli ktoś odziedziczył „złe” geny związane z przykładowo z zachowaniami antyspołecznymi, to nawet mimo pozytywnych działań ze strony rodziców, te zachowania i geny i tak mogą się ujawnić. Jest to fakt często ignorowany przez miłośników książki Toksyczni rodzice. Niestety oprócz uświado-
mienia społeczeństwa, ta praca wniosła również wiele złego. Dorośli ludzie, którzy nie radzą sobie w życiu, zamiast starać się wciąż przeciwstawiać jego trudnościom zaczęli obarczać winą za wszystkie swoje problemy rodziców. I często na tym poprzestawali. Jednak nawet jeśli ich kłopoty spowodowało dzieciństwo spędzone z toksycznymi rodzicami, to w dorosłym życiu muszą sami stawić temu czoła. Tymczasem żeby rozwiązać problem, nie wystarczy go dostrzec. To dopiero pierwszy z wielu kroków. 0
Toksyczne dzieci Stworzenie w dorosłym życiu zdrowej relacji może być dla takich dzieci niezwykle trudne. Karolina opowiada: Adam prowadzi intensywny tryb życia, myślę, że nie skupia się na sprawach rodzinnych, bo dla niego to już stało się normą. Po mnie miał inną dziewczynę, też nie wytrzymała. Trudno będzie mu stworzyć normalny związek. Krytyczne spojrzenie i analiza relacji w rodzinie z dystansu to podstawowe czynniki, które pomogą wyrwać się z takiego błędnego koła. Jeżeli poziom dysfunkcyjności w rodzinie jest wysoki, sytuacja trwa bardzo długo, a dodatkowo dziecko nie jest silne psychicznie, potrzebna może być psychoterapia, choć nie zawsze okazuje się ona niezbędna. Pomoc często przychodzi w relacjach społecznych, co psychologowie nazywają „czynnikami chroniącymi”. Funkcjonując w grupie rówieśniczej lub tworząc głęboką więź z partnerem czy przyjacielem, dzieci toksycznych rodziców podświadomie uczą się nawiązywać zdrowe stosunki. Taką korektywną relacją okazuje się często obecność dziadków, którzy nie tylko wspierają wnuki i opiekują się nimi, lecz także przez swoje zachowanie dostarczają im pozytywnych wzorców. Dzięki temu nie każdy, kto dorastał w rodzinie z zaburzeniami, będzie w przyszłości dotkliwie odczuwał tego skutki. Równocześnie nie wszystkie problemy z relacjami w dorosłym życiu wynikają z wyniesionych z domu wzorców. Teraz zwraca się uwagę na interakcję różnych czynników, wpły-
marzec 2017
system wyborczy w USA /
POLITYKA I GOSPODARKA moja belka
Po co Stanom elektorzy? Zeszłoroczne wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych przyciągnęły uwagę całego świata, głównie ze względu na kandydaturę i zwycięstwo Donalda Trumpa. Kontrowersyjny okazuje się jednak nie tylko kandydat, lecz także cały system wyborczy. T e kst: P r z e m y s ł aw K r e T przeciwieństwie do wyborów prezydenta RP elekcja amerykańskiej głowy państwa nie następuje w sposób bezpośredni. Formalnie wyborcy za oceanem oddają głos na elektorów, by następnie oni, zrzeszeni w Kolegium, zadecydowali, który z kandydatów na następne cztery lata wprowadzi się do rezydencji przy 1600 Pennsylvania Avenue. System wyborów prezydenta USA bywa nazywany najbardziej skomplikowanym na świecie. Jednak istnieje w zasadniczo niezmienionej formie od końca XVIII w.
W
Zawór bezpieczeństwa Główną przyczyną tak złożonego systemu wyborczego jest federalna forma Stanów Zjednoczonych. Uznano, że pośrednia procedura wyboru prezydenta państwa związkowego zapobiegnie marginalizacji głosów mniej zaludnionych stanów. Innym argumentem przemawiającym za powoływaniem Kolegium Elektorskiego było określenie jego roli jako „zaworu bezpieczeństwa”.
Jeden z ojców założycieli Stanów Zjednoczonych, Alexander Hamilton, wskazywał, że pośredni system wyborów ma zapobiegać objęciu urzędu prezydenta przez demagoga. Elektorzy, rozważni mężowie stanu, dzięki swojej wiedzy i doświadczeniu mieli dostrzegać intrygi i działania populistyczne kandydatów i chronić przed nimi najważniejszą funkcję w USA.
Zwycięzca (i tak) bierze wszystko Na początku XIX w. w USA wyklarował się system dwupartyjny. Odtąd najważniejsze frakcje zaczęły wybierać elektorów. Niewiele później ukształtowała się praktyka wystawiania przez partie tandemu – starających się o urząd prezydenta i wiceprezydenta. Dlatego dziś głosowanie na elektorów republikańskich bądź demokratycznych w praktyce oznacza popieranie konkretnej osoby w wyścigu do Białego Domu. Ostatecznie idealistyczne założenia Hamiltona przebrzmiały wraz z wykształceniem się zasady głoszącej, że „zwycięzca bierze wszystko”. Obecnie w każdym stanie – z wyjątkiem Nebraski i Maine – ogół elektorów zobowiązany jest solidarnie poprzeć kandydata, który otrzymał w danym dystrykcie ponad połowę głosów. Zwykle zasada ta nie jest obwarowana sankcją, a konsekwencje jej naruszenia ograniczają się do niezbyt uciążliwych kar finansowych. Jednak odpowiedzialność polityczna tzw. wiarołomnych elektorów sprawia, że głosowanie wbrew zasadzie jest sporadyczne. Kolegium Elektorskie zostało więc sprowadzone do roli formalizowania woli stanowej większości.
fot. Giuseppe Milo/ flickr.com/ CC BY-NC 2.0
Wady systemu Sens istnienia systemu elektorskiego w obecnej formie był od dawna kwestionowany, a zwycięstwo Donalda Trumpa spowodowało wzmożoną falę krytyki. Po analizie kampanii poprzedzającej wybory 45. prezydenta środowiska akademickie w USA zgodnie określają działania kandydata Republikanów jako demagogiczne, z żalem przywołując słowa Hamiltona. Najcięższy zarzut przeciwko systemowi elektorskiemu to brak reprezentatywności wyniku. Choć zdarza się to rzadko, możliwa jest sytuacja, w której kandydat otrzymujący mniejszą liczbę głosów w wyborach powszechnych zwycięża liczbą gło-
sów elektorskich. Historia Stanów Zjednoczonych zna jedynie przypadki wyników niekorzystnych dla Demokratów. Wynika to z tego, że ich wyborcy skupieni są w gęsto zaludnionych stanach, na które przypada stosunkowo mniej głosów w Kolegium. Dwukrotnie w czasach nam współczesnych ich suma stanowiła wynik sprzeczny z rezultatami głosowania powszechnego. W roku 2000 Al Gore przegrał z George’em W. Bushem, mimo że uzyskał o 500 tys. głosów więcej. W ostatnich wyborach „przegrana” Clinton uzyskała aż o 2,8 mln głosów więcej niż Trump.
Bez szans na zmiany Postulat zmiany sposobu powoływania na urząd prezydenta USA pojawił się już w listopadzie 2000 r. Wówczas wybrana na senatora stanu Nowy Jork Hilary Clinton zadeklarowała przygotowanie projektu poprawki do amerykańskiej konstytucji zakładającego zniesienie systemu elektorskiego. Niedotrzymania obietnicy miała gorzko pożałować szesnaście lat później. Dziś temat zmiany systemu znów stał się aktualny. Senator Barbara Boxer wystąpiła już z projektem odpowiedniej poprawki. Jednak jej przeforsowanie wymagałoby osiągnięcia większości dwóch trzecich w obu izbach Kongresu oraz uzyskania poparcia co najmniej 32 stanów, co przy obecnym układzie sił wydaje się niemożliwe. Republikanie dominują nie tylko w Senacie i Izbie Reprezentantów, lecz także w większości parlamentów stanowych. Proponuje się także międzystanowe porozumienie, polegające na zobowiązaniu elektorów do oddawania głosów na kandydata, który zwyciężył w wyborach powszechnych w skali całego państwa. Rozwiązanie to na razie jest nieefektywne. Obejmuje bowiem dziesięć dystryktów, w których co cztery lata i tak pewne jest zwycięstwo kandydata Demokratów. Brak powszechnie akceptowanego remedium oraz to, że na niedoskonałości obecnego systemu wyborczego korzysta partia dominująca w Kongresie, nie przynosi nadziei na rozwiązanie problemu. Niemniej utrzymywanie sytuacji, w której najważniejszy urząd w państwie ma szansę objąć kandydat popierany przez mniejszość, może rodzić negatywne skutki w życiu publicznym. 0
marzec 2017
fwot. Michal Sänger/ flickr.com/ CC BY-NC-SA 2.0
POLITYKA POLITYKAI GOSPODARKA I GOSPODARKA/ Europa trzęsie się w posadach / (dez)integracja
Zamek ze szkła Swobodne podróże zagraniczne, fundusze unijne na wsparcie rodzimego biznesu, wzrost innowacyjności naszej gospodarki. To zaledwie ułamek korzyści ze współpracy międzynarodowej w ramach UE. Przyszłość integracji stanęła jednak pod znakiem zapytania i coraz więcej Europejczyków spogląda w kierunku radykalnej zmiany. T e kst: J oan n a M i tk a ok 2016 był szczególny dla europejskiej integracji. Na międzynarodowej arenie politycznej wzrosło znaczenie ugrupowań radykalnych. Niemal 47 proc. głosów w wyborach prezydenckich Austrii otrzymał eurosceptyk i przeciwnik imigracji – Norbert Hofer (Freiheitliche Partei Österreichs). Sondaże prezydenckie we Francji wskazują już na ok. 25 proc. poparcia dla nacjonalistycznej partii Front Narodowy (FN) z przewidywaniem przyszłych wzrostów. Nawet w kraju będącym, jakby się mogło wydawać, ostoją UE znacząco wzrasta poparcie eurosceptycznej partii Alternatywa dla Niemiec (AfD). Polityka krajów członkowskich zdecydowanie zmierza w kierunku narodowym. Także sukces Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich zmniejszył negatywny wydźwięk nacjonalistycznych postulatów w oczach wyborców. Według Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych zwycięstwo ekscentrycznego radykała zza oceanu będzie miało znaczenie w nadchodzących wyborach w Holandii, Niemczech i Francji. Tak zwana fala antyestablishmentu stała się realnym zagrożeniem dla przyszłości integracji Europy. Dziś mało kto pamięta, że idea międzynarodowej integracji narodziła się z popiołów powojennej Europy i oferowała antidotum na skrajny nacjonalizm, który wyniszczył kontynent.
R
Wrogowie integracji Sam eurosceptycyzm nie jest nowym zjawiskiem. Ta postawa zrodziła się w latach 80. w Wielkiej Brytanii, gdzie odmówiono udziału we wspólnotach europejskich, tworzonych w latach 50. Niemal 20 lat później – widząc rosnące znaczenie gospodarcze związku państw – Zjednoczone Królestwo podjęło decyzję o członkostwie w Europejskiej Wspólnocie Gospodarczej. Jednocześnie pojawiły się obawy o utratę niezależności. Pierwszy wyraźny głos eurosceptyków wśród pozostałych członków obecnej UE dało się usłyszeć w okresie kryzysu finansowego z 2008 r. Zmiana nastrojów
22-23
była efektem pogarszającej się sytuacji ekonomicznej i fiskalnej. Eurofobia narasta także za sprawą propagandy. Populistyczne partie kreują wizerunek prawdziwego głosu ludu stojącego przeciwko tzw. elicie. A lud ma o czym mówić – mieszkańcy Europy atakowani są ze wszystkich stron informacjami o wzroście gospodarczym, więc zaczynają się zastanawiać, jakie korzyści oni sami odnieśli. Emocje wzbudza też bezradność władz w sprawie kryzysu uchodźczego. Gdy Europa trwa w poszukiwaniach złotego środka – między niesieniem pomocy, a zamknięciem granic – populiści podsuwają łatwe, aczkolwiek moralnie i ekonomicznie wątpliwe rozwiązania. Postępujące nierówności społeczne, niepokoje polityczne i międzynarodowy terroryzm prowadzą do spadku zaufania do instytucji. To popycha ludzi w kierunku radykalnej zmiany.
Choć wciąż większość Europejczyków odrzuca antyeuropejską retorykę, to UE stoi na krawędzi. Siła oddziaływania populistycznych postulatów wzrosła równolegle z pojawieniem się szybkich i niekontrolowanych środków przekazu. Media online są wprawdzie wygodnym źródłem informacji, ale tempo przekazywania wiadomości uniemożliwia ich rzetelną weryfikację. To korzystne warunki do tworzenia fałszywych komunikatów. Przykładem jest nastoletnia grupa Macedończyków publikująca fałszywe informacje obciążające Hilary Clinton w trakcie kampanii prezydenckiej. Najpopularniejszy z ich postów został udostępniony ponad 140 tys. razy. Internetowe media odegrały dużą rolę w przebiegu wyborów w USA, sprzyjają też rozprzestrzenianiu propagandowych postulatów w Europie. Łatwiej przecież kształtować opinię publiczną, odwołując się do emocji
i osobistych przekonań niż faktów. Zjawisko jest tak powszechne, że jego brytyjskie określenie post-truth, czyli postprawda zostało ogłoszone słowem roku 2016 przez redaktorów Oxford Dictionaries. Manipulacja informacją dotyczy również tradycyjnych mediów, choć w mniejszym stopniu. Wynika to z odmiennego sposobu zarabiania obu środków przekazu. Tam gdzie zyski generuje liczba odsłon, częściej stosuje się działania nieetyczne. W efekcie dezinformacja może być obecnie najsilniejszym narzędziem ekstremistów w zdobywaniu poparcia.
Powstrzymać antyeuropejską falę Choć wciąż większa część Europejczyków odrzuca ksenofobiczną i antyeuropejską retorykę, to UE stoi na krawędzi. Może wypracować nowe rozwiązania i poszerzyć współpracę albo podążyć w stronę kompletnej dezintegracji. W wywiadzie dla „Polityki” (nr 3, 2017) były premier Belgii, a obecnie lider Porozumienia Liberałów i Demokratów na rzecz Europy – Guy Verhofstadt – krytykuje luźną konfederację państw, którą stała się Unia. Jego zdaniem zwrot obywateli w kierunku nacjonalistycznych rozwiązań to wynik braku rozwiązań europejskich. Ich wypracowanie i przeforsowanie wymaga jednak ożywienia współpracy między liderami, poprawy jakości instytucji i usprawnienia procesu decyzyjnego. Tymczasem obecna zasada konsensusu wszystkich krajów członkowskich opóźnia powzięcie działania. Zarazem wystąpienie Wielkiej Brytanii może być szansą dla utworzenia unii obronnej, dotychczas skutecznie blokowanej przez Zjednoczone Królestwo – tylko poprzez wspólną politykę bezpieczeństwa i politykę zagraniczną krajów członkowskich można w wiarygodny sposób reagować na nowe zagrożenia, w tym terroryzm. Podczas wprowadzenia zmian istotne jest również zwiększanie zaangażowania obywateli w proces polityczny i budowa świadomej demokracji europejskiej, a także zwalczanie dezinformacji. 0
wybory we Francji /
POLITYKA I GOSPODARKA
Vive la France! Trójkolorowi stoją przed wyborem nowego prezydenta – pierwsza tura wyborów odbędzie się 23 kwietnia. Wygrana wpływa bezpośrednio na skład parlamentu. Od 2000 r. nie zdarzyła się jeszcze koabitacja prezydenta Republiki z niesprzyjającym mu parlamentem. T e kst: A n n a B a s ta edług licznych badań prowadzonych pod koniec ubiegłego roku, m.in.: na zlecenie miesięcznika „Le Monde” czy centrum badań politycznych CEVIPOF, społeczeństwo francuskie to naród oczekujący obecnie głębokich reform systemu demokratycznego i gospodarki kapitalistycznej. Francuzi obawiają się globalnej konkurencji ekonomicznej i popierają protekcjonistyczną politykę gospodarczą. Ponadto są rozczarowani multikulturalizmem, cięciami w wydatkach socjalnych i ograniczeniem przywilejów pracowniczych. Dla wielu trójkolorowych rozwiązaniem jest polityka Marine Le Pen.
W
Trump i Brexit przecierają szlaki Objęcie urzędu prezydenta przez Donalda Trumpa i wyjście Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej pokazało, że niemożliwe może stać się możliwym. Podobnie może postrzegana będzie wygrana Marine Le Pen, przewodniczącej nacjonalistycznego Frontu Narodowego, która mając kilkuprocentową przewagę nad pozostałymi kandydatami, prowadzi w sondażach. Na początku lutego Le Pen przedstawiła w Lyonie 144 zobowiązania, których celem jest przywrócenie wolności Francji i przekazanie głosu ludności. Po objęciu przez nią urzędu prezydenta możemy spodziewać się opodatkowania umów zawieranych z zagranicznymi pracownikami, ograniczenia imigracji, obniżenia wieku emerytalnego i referendum w sprawie dalszego członkostwa w UE. Szefowej antyunijnego Frontu nie grozi przegrana w pierwszej turze wyborów dzięki poparciu mieszkańców wsi oraz ludzi zmęczonych obecną klasą polityczną. Niepokoić ją może śledztwo w sprawie przywłaszczenia 340 tys. euro z funduszy, które uzyskała jako eurodeputowana w 2011 i 2012 r. oraz reakcje mieszkańców Béziers, miasta rządzonego przez Front Narodowy, wyróżniającego się podwojoną liczbą strażników z bronią służbową i ustanowioną godziną policyjną dla dzieci. Jednak nie grozi jej taki spadek poparcia jak ten François Fillona.
„Mr. Nobody” Pan Nikt, urzędnik, pomocnik – to tylko wybrane docinki Sarkozy’ego wobec Fillona. Zemstą premiera były prawicowe prawybory, w których został niespodziewanie nowym liderem francuskiej
centroprawicy. Politolodzy uważają, że jest to wynik mobilizacji wyborców katolickich; inni, że spowodował to sposób przeprowadzenia prawyborów – populiści mieli możliwość głosowania na słabszą konkurencję dla Le Pen. Fillon jest zwolennikiem współpracy gospodarczej i politycznej z Rosją. Jego prorosyjskie sympatie budzą obawy, tak samo jak ultraliberalizm polityka. Fillon planuje zlikwidować pół miliona miejsc pracy w budżetówce, podnieść wiek emerytalny, a także zmniejszyć zasiłki dla bezrobotnych oraz ograniczyć rolę związków zawodowych. Dotychczas Fillon był jednym z faworytów prezydenckiego wyścigu. Sprzyjała mu rezygnacja Hollande’a ze starań o reelekcję po pierwszej kadencji oraz największe poparcie wśród osób starszych i francuskiej burżuazji. Fillon był pewny siebie aż do momentu ujawnienia jego defraudacji. Przez 15 lat żona kandydata prawicy prawdopodobnie otrzymywała wynagrodzenie za fikcyjną pracę jako parlamentarna asystentka polityka. Jego sukces w wyborach jest tak samo zagrożony zagrożony jak kandydata lewicy.
Utopijny socjalista bez szans Jeszcze bardziej niespodziewanym wygranym prawyborów, tym razem lewicowych jest Benoît Hamon, były minister edukacji. Wygrał w drugiej turze z typowanym na zwycięzcę Partii Socjalistycznej, Manuelem Vallsem. Kandydaci Socjalistów mieli bardzo podobne programy różniące się tylko metodami ich realizacji. Hamon preferuje radykalne reformy w duchu socjalnym. Jest zwolennikiem ochrony środowiska, powszechnego dochodu podstawowego i 32-godzinnego tygodnia pracy. Zapowiada również zerwanie wszystkich negocjacji dotyczących umów o wolnym handlu z USA i Kanadą oraz wycofanie reform kodeksu pracy z zeszłego roku. Sondaże nie dają Hamonowi dużych szans. Prawdopodobnie będzie walczyć o czwartą pozycję z Jean-Lukiem Mélenchonem, który zdecydował się startować niezależnie. Lewica francuska jest rozproszona, bez mocnego kandydata na prezydenta. Słabości dwóch nurtów politycznych wykorzystał Emmanuel Macron.
La France en marche! Były minister gospodarki, przemysłu i cyfryzacji w lewicowym rządzie to nowy faworyt w wyścigu o fotel prezydenta. Emmanuel Macron zauważył niszę – brak zaufania do tradycyjnych partii lewicowych i prawicowych. Założył w kwietniu własny ruch o chwytliwej nazwie En Marche! (Naprzód). Program ma się ukazać w marcu, ale już teraz polityk w sondażach zajmuje trzecią pozycję z 21 proc. poparciem. Macron jest symbolem rozczarowania politycznego i antysystemowości, ale bez skojarzeń z populizmem, ksenofobią i izolacjonizmem. Ta mieszanka może skutkować sukcesem. Byłaby to również porażka Putina, który liczy na wygraną Fillona lub Le Pen. Macron już pokazał, jaką politykę zagraniczną będzie chciał prowadzić: na Twitterze nazwał Wielką Brytanię krajem wasalnym, podmiotem podległym USA. Były minister, mający za sobą błyskawiczną karierę, jest realnym zagrożeniem dla pozostałych kandydatów.
Każdy, byle nie Marine Le Pen Polityka francuska od dawna nie była tak dynamiczna. Co tydzień typowana jest nowa kombinacja kandydatów w drugiej turze. Niemal pewna jest obecność Marine Le Pen. Zagadką jest natomiast jej rywal. Walka o drugą pozycję prawdopodobnie będzie się toczyć między François Fillonem a Emmanuelem Macronem. Trudno jest jednoznacznie stwierdzić, kto ma większe szanse na wejście do tej tury. Decydujące może być wyjaśnienie skandalu z pobieraniem pieniędzy przez bezrobotną Penelope Fillon. Zdecydowana większość francuskich komentatorów twierdzi, że to właśnie rywal Le Pen będzie następnym prezydentem V Republiki. Francuzi niemający swojego przedstawiciela zmobilizują się przeciw Marine Le Pen i zagłosują na mniejsze zło. W ten sposób może powtórzyć się sytuacja z 2002 r., gdy Jacques Chirac wygrał z Jean-Marie Le Penem, mając 80 proc. poparcia. Jednak te dwa miesiące gorącego okresu wyborczego we Francji mogą jeszcze wiele zmienić. 0
marzec 2017
POLITYKA I GOSPODARKA
/ USA a polityka jednych Chin
Art of the Deal Antagonizm między Donaldem Trumpem a Chińską Republiką Ludową przebijał przez całą jego kampanię wyborczą. Stosunki między państwami zaostrzyły się jeszcze bardziej, gdy prezydent USA jedną rozmową telefoniczną okazał chęć zrewidowania osiągniętego przed czterdziestu laty kompromisu ws. Tajwanu. t e kst :
M at e u s z Skó r a
ajwan to wyspa położona w odległości 150 km od kontynentu azjatyckiego. Jest siedzibą rządu Republiki Chińskiej, który uznaje samego siebie za reprezentację narodu chińskiego. Historia Tajwanu wiąże się z doświadczeniami kolonizacji, konfliktów etnicznych oraz nierozłącznie z Chinami. Ta specyficzna więź sięga XVII w., kiedy to wyspa została zaanektowany do Chin przez dynastię Qing.
T
Państwo podzielone Przez trzy stulecia Tajwan był niczym więcej niż zaniedbywaną chińską prowincją. Niezwykle duże polityczne znaczenie zyskał, gdy do Tajpej ewakuował się Czang-Kaj Szek, generalissimus Republiki Chińskiej (RCh), który przegrał chińską wojnę domową z Mao Zedongiem. Dobrze wyposażona armia RCh umocniła się na Tajwanie, Peskadorach, a także wyspach Kinmen i Mazu. Jednocześnie Szek uznał, że utworzone przez niego państwo kontynuuje politykę Chin. Podział utrwalił się przez kilka czynników. Traktat pokojowy między Chinami i Japonią, podpisany w San Francisco po II wojnie światowej, nie ustalił, w czyje ręce ma przejść władza na Tajwanie. Chińska Republika Ludowa (ChRL) nie mogła się zatem zgłaszać roszczeń do wyspy na drodze prawnomiędzynarodowej ani poprosić o wsparcie militarne. Przyczyniły się do tego również dwa kryzysy tajwańskie – próby zbrojnych ataków ChRL na Republikę Chińską, które ze względu na siłę militarną Tajwanu i tymczasowe wsparcie RCh przez Stany Zjednoczone ostatecznie zakończyły się impasem.
Jedne Chiny Zgromadzenie Ogólne Organizacji Narodów Zjednoczonych 25 X 1971 r. pozbawiło RCh miejsca w Radzie Bezpieczeństwa na rzecz ChRL. RCh mogłaby zostać w ONZ, gdyby była osobnym państwem, ale dla obu rządów chińskich stanowiłyby afront. Rok później Richard Nixon oraz Mao Zedong ogłosili komunikat szanghajski normalizujący relacje Stanów Zjednoczonych i ChRL. W komu-
24-25
nikacie podano, że w Cieśninie Tajwańskiej znajduje się tylko jedno państwo chińskie, w którego skład wchodzi chińskie Tajpej. Nixon nie określił jednak, który rząd reprezentuje wspomniane państwo. Komunikatem tym oficjalnie stwierdzono istnienie polityki Jednych Chin. Uznanie Republiki Chińskiej poskutkowało zerwaniem stosunków dyplomatycznych z ChRL i vice versa. Zastosował się do tego 7 lat później Jimmy Carter, rezygnując z przedstawicielstwa USA w RCh na rzecz uznania ChRL. W rzeczywistości politycznej ustanie prowadzenia polityki zagranicznej z Republiką Chińską nie oznaczało bynajmniej zerwania kontaktów handlowych, kulturalnych ani nieoficjalnych relacji międzypaństwowych prowadzonych przez Biura Gospodarcze i Kulturalne Tajpej. Jednak od 1979 r. do grudnia 2016 prezydent Tajwanu nie miał bezpośredniego kontaktu z prezydentem Stanów Zjednoczonych. Również nie rozmawiał z nim telefonicznie.
Nowa siła na Tajwanie Obecna prezydent RCh, Tsai Ing-Wen, jest przewodniczącą Demokratycznej Partii Postępowej (DPP), opozycji powstałej wobec długoletnich rządów Kuomintangu. Od „Niebieskich” – koalicji partii konserwatywnych, powstałej po wyborach prezydenckich w 2000 r., której przewodniczy Kuomintang – DPP odróżnia się przede wszystkim faworyzowaniem niepodległości Tajwanu. Czynią to mimo wyraźnego sprzeciwu zarówno większości Chińskiej Partii Narodowej, jak i kontynentalnych Chin. ChRL stara się przeciwdziałać uniezależnianiu się RCh na arenie międzynarodowej we wszelki możliwy sposób – dla przykładu zaoferowane Nigerii inwestycje w infrastrukturze w wysokości 40 miliardów dolarów stanowiły opłatę za pozbycie
się Biura Gospodarczego i Kulturalnego Tajpej z Lagos. Dlatego nie dziwi groźny ton państwowej gazety „China Daily” mówiący o Chinach gotowych do „zdjęcia rękawiczek” w przypadku utrzymania przez Donalda Trumpa retoryki renegocjacji polityki Jednych Chin. W tym samym czasie Wen Ing-Wen nie pozostawała bezczynna. Podczas pierwszych dwóch tygodni stycznia dwukrotnie pojawiła się na obszarze USA, spotykając się m.in. z senatorem Tedem Cruzem (byłym republikańskim rywalem Trumpa). Również tajwańska delegacja wysłana na inaugurację kadencji Donalda Trumpa stanowiła jasny sygnał – administracja Ing-Wen zamierza wzmacniać swoją pozycję na arenie międzynarodowej.
Trumponomics Należy zadać sobie pytanie, czy Tajwan może dalej polegać na pozycji Stanów Zjednoczonych jako głównego gwaranta swojego bezpieczeństwa i pozycji międzynarodowej. W chwili, w której prezydent Stanów Zjednoczonych proponuje twardy protekcjonizm, a przewodniczący ChRL broni globalizacji na konferencji w Davos, niejeden specjalista od stosunków międzynarodowych łapie się za głowę ze zdumienia. Dla Trumpa status quo związany z sytuacją polityczną Tajwanu może wydawać się kolejną kartą przetargową w negocjacjach handlowych między Stanami Zjednoczonymi a ChRL. Takie zachowanie może jednak w dyplomacji jeszcze bardziej obniżyć już mocno zszargane zaufanie do 45. Prezydenta USA, a w rezultacie nawet zaszkodzić Tajwanowi. Równie ważną kwestią jest to, czy wzmocnienie RCh na arenie międzynarodowej musi doprowadzić do niepodległości Tajwanu. Co prawda w ramach tzw. tajwanizacji lokalna kultura zaczyna odróżniać się od tej na kontynencie azjatyckim, jednak Chińczyków tajwańskich i kontynentalnych wciąż więcej łączy, niż dzieli. W świecie, który chce zamykać się na innych i stawiać mury, jeden naród został podzielony przez historię i uwięziony w politycznym impasie, którego zerwania nikt nie chce, a którego istnienie generuje coraz liczniejsze konflikty. 0
podatkowa rewolucja /
POLITYKA I GOSPODARKA
Rumuński przewrót Polacy od lat przekonują się, że wyborcze obietnice dotyczące obniżki podatków są zwykłą ułudą. Rumuński przykład pokazuje, że nie musi tak być. t e kst :
Paw e ł T e m pcz y k
czerwcu 2015 r. socjaldemokratyczny rząd premiera Victora Ponty zdecydował się przeprowadzić pewnego rodzaju eksperyment. Obniżono znacząco stawkę podatku VAT na artykuły spożywcze z 24 proc. do 9 proc. Efekt? Wzrost sprzedaży detalicznej o 4,2 proc. w porównaniu z poprzednim miesiącem oraz o 7,9 proc. w porównaniu z czerwcem 2014 r. Eksperyment się powiódł, postanowiono jednak działać dalej. Raptem dwa miesiące później rumuńska Izba Deputowanych, w której większość wówczas miała Partia Socjaldemokratyczna (PSD) premiera Ponty, przegłosowała drastyczną obniżkę podstawowej stawki VAT z 24 proc. na 19 proc. W tym momencie zainterweniowała Komisja Europejska oraz Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Instytucje obawiały się o przekroczenie przez Rumunię granicy 3 proc. deficytu budżetowego w stosunku do PKB. Skutkowałoby to wdrożeniem procedury nadmiernego deficytu. Po negocjacjach rumuński rząd zdecydował się rozłożyć obniżkę w czasie. Jednak już od 1 stycznia 2016 r. zaczęła funkcjonować zredukowana dwudziestoprocentowa stawka VAT.
W
„Depodatkizacja” Obniżono również podatek dochodowy dla mikroprzedsiębiorców. W przypadku samozatrudnionych spadł on do 3 procent. Jeśli przedsiębiorca zatrudnia jednego pracownika, to płaci 2 proc. podatku. A jeśli dwóch lub więcej – tylko jeden (!) procent. Natomiast po przekroczeniu obrotu na poziomie do 100 tys. euro rocznie przedsiębiorcy płacą 16 proc. podatku dochodowego. Zdecydowanie ułatwiło to rumuńskim mikro- i małym przedsiębiorcom wejście na rynek i konkurowanie z większymi firmami. Oprócz tego obniżono z 16 proc. do 5 proc. podatek od dywidend oraz ogłoszono tzw. amnestię podatkową dla tych, którzy do tej pory ukrywali swoje dochody przed fiskusem. Jest to więc ukłon zarówno w stronę lokalnych przedsiębiorców, jak i zagranicznego kapitału. Wszystkie te zmiany weszły w życie z początkiem 2016 r. W tym samym czasie Victor Ponta zrezygnował ze stanowiska. Nie zmieniło to jednak kierunku działań partii. Liviu Dragnea, który został nowym przewodniczącym PSD, postanowił pójść za ciosem. Dwa miesiące przed wyborami
w październiku, w bukaresztańskim parlamencie przeforsował kolejne radykalne cięcia. Przegłosowano zlikwidowanie 102 podatków i opłat administracyjnych (w tym np. abonamentu radiowo-telewizyjnego czy opłaty środowiskowej od kupna samochodu), które wedle pomysłodawców projektu „upokarzają Rumunów”. Jeśli dodać do tego wspomnianą wcześniej obniżkę głównej, świeżo zredukowanej, stawki podatku VAT z 20 proc. na 19 proc., można powiedzieć że 1 stycznia 2017 Rumunia weszła w drugą fazę podatkowej rewolucji.
Wyborczy pośpiech Niektórzy zastanawiają się, dlaczego rumuńskie władze narzuciły takie tempo zmian podatkowych. Czemu w takim razie parlament nie postępował podobnie we wcześniejszym okresie swoich rządów? Powód jest bardzo prosty. Słabnące poparcie w sondażach dla PSD, a rosnące dla jej rywala – prawicowej Partii Narodowo-Liberalnej (PNL).
Na tle zmagań politycznych w całej UE jest to dość niespotykane zjawisko, aby przed wyborami partia rządząca na taką skalę obniżała podatki. W momencie gdy PNL wyprzedziła PSD, liderzy partii posiadającej większość parlamentarną zdecydowali zagrać mocną kartą w postaci obniżenia podatku VAT. Próbowali przypomnieć społeczeństwu, czyje środowisko odpowiada za jego podwyżkę w dobie kryzysu. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Równolegle z wejściem w życie nowych obniżonych stawek podatkowych z początkiem 2016 r., trendy w sondażach zaczęły się odwracać. PSD ponownie wysunęła się na fotel lidera, a wybory parlamentarne miały odbyć się już pod koniec roku.
Polityczny precedens Na tle zmagań politycznych w całej Unii Europejskiej jest to dość niespotykane zjawisko, aby przed wyborami partia rządząca na taką ska-
lę obniżała podatki i w efekcie pogarszała swoje dane makroekonomiczne w krótkim okresie, narażając się na krytykę Unii Europejskiej. Wedle teorii politycznego cyklu koniunkturalnego reformy korzystne w długim okresie dla budżetu i całego państwa, podejmuje się zaraz po wyborach. Z kolei przed wyborami politycy napędzają ekspansywną politykę fiskalną, obiecując różnego rodzaju zasiłki, ulgi, zwolnienia z podatków dla określonych grup społecznych w celu pozyskania elektoratu. Jednakże w Rumunii stało się inaczej. Społeczeństwo dostrzegło obniżki cen praktycznie wszystkich towarów, a przede wszystkim żywności, i grudniowe wybory zakończyły się dosłownie deklasacją. Wynik – 45 proc. dla SPD, 20 proc. dla PNL; w tym samym miesiącu rok temu Partia Narodowo-Liberalna wychodziła na prowadzenie z kilkuprocentową przewagą.
Budżet pod kontrolą Skutek obniżek jest szczególnie zaskakujący w odniesieniu do budżetu. W styczniu 2016 wpływy do niego wzrosły o 11,1 proc. w porównaniu ze styczniem 2015. Budżet Rumunii osiągnął 1 mld euro nadwyżki w styczniu 2016, co stanowi wzrost o 19 proc. w porównaniu ze styczniem 2015. Wpływy z podatków od zysków z przedsiębiorstw wzrosły o 48 proc., z akcyzy o 19,2 proc., a dochody z VAT o 17 procent. Wzrosły też wydatki budżetowe o 8,7 proc. rok do roku, głównie ze względu na ogólnokrajową podwyżkę płac w sektorze publicznym. Są to oficjalne dane rumuńskiego ministerstwa finansów. Niektórzy ekonomiści uczulają, że tak znaczące pobudzenie konsumpcji to efekt jednorazowy i jest to chwilowy „dopalacz” dla gospodarki. Obecnie Rumunia jest najszybciej rozwijającym się krajem w Unii Europejskiej. Z państwa jeszcze niecałe trzy lata temu pogrążonego w ulicznych protestach i dotkniętego zastojem gospodarczym, uczyniono państwo konkurencyjne oraz obdarzono zaufaniem ponownie tych ludzi, którzy odpowiadają za ten, oby nie chwilowy, „rumuński cud”. Dalsze rządy PSD oraz potencjalny wzmożony napływ inwestycji zagranicznych są na pewno dobrym prognostykiem na przyszłość. 0
marzec 2017
WSPÓŁPRACA Z PROGRAMEM NZB
26-27
fot. Mayur Galaw/ unsplash.com/ CC0 1.0
WSPÓŁPRACA Z PROGRAMEM NZB
Aż jedna piąta Polaków nie zawsze wie, w jakiej kondycji finansowej jest ich partner Badanie „Finanse w związkach” zrealizowane na zlecenie BIK ujawniło, że ponad 1/3 Polaków ukrywa wydatki przed swoim partnerem. Częściej zdarza się to kobietom (41 proc.) i osobom w wieku 25-34 lata (43 proc.). 12 proc. respondentów przyznało, że wzięło kredyt bez wiedzy swojej drugiej połówki. lisko 3/4 Polaków mieszkających razem z partnerem dokładnie zna jego sytuację finansową, a 64 proc. par posiada wspólny budżet domowy, z którego pokrywa wszystkie wydatki – tak wynika z badania przeprowadzonego przez instytut badawczy ARC Rynek i Opinia na zlecenie Biura Informacji Kredytowej. Prawie połowa badanych stwierdziła, że ma wspólne konto ze swoim partnerem, częściej jednak dotyczy to osób w związkach formalnych.
B
Jak kredyt mieszkaniowy to we dwoje Jak wynika ze struktury kredytobiorców BIK, obecnie w Polsce kredyt mieszkaniowy najczęściej zaciągany jest przez dwie osoby (65 proc.), bez względu na to, czy żyją w związku małżeńskim czy partnerskim. Osoby, które łączą swoje dochody zwiększają swoją zdolność kredytową i potencjalnie mogą uzyskać atrakcyjniejsze warunki umowy. Dochody uzyskiwane przez dwóch kredytobiorców są zabezpieczeniem dla banku terminowej spłaty kredytu. To oznacza, że nawet w przypadku utraty dochodów przez jednego z nich np. w wyniku utraty pracy, choroby czy innego zdarzenia losowego, pozostają dochody drugiej osoby, które mogą być przeznaczane na spłatę raty. – mówi Alina Stahl, dyrektor Biura Komunikacji BIK. – Trzeba przy tym pamiętać, że obydwie osoby ponoszą solidarną odpowiedzialność przed bankiem w sytuacji problemów z terminowym wywiązywaniem się z zobowiązania. Oznacza to, że bank może oczekiwać zwrotu zadłużenia od każdego z nich.
Ufać znaczy sprawdzać Jeśli by założyć, że dla większości par ich zwią-
zek opiera się na akceptacji, bliskości i zaufaniu, to gdy chodzi o kwestie finansowe nie zawsze jest to regułą. Część par unika rozmów o pieniądzach – aż jedna piąta respondentów nie zawsze wie, w jakiej kondycji finansowej jest ich partner. 13 proc. osób będących w związku twierdzi również, że do tej pory nie stworzyła wspólnie z partnerem zadowalającego systemu podziału wydatków. Ponad 1/3 Polaków ukrywa wydatki przed swoim partnerem. Częściej zdarza się to kobietom (41 proc.) i osobom w wieku 25-34 lata (43 proc.). Być może właśnie dlatego ponad połowa Polaków (51 proc.) sprawdza historię konta swojego partnera. Jednocześnie aż 2/3 badanych twierdzi, że ich partner nie sprawdza ich własnej historii konta. Z jednej strony Polacy postępują więc w myśl zasady „ufać znaczy sprawdzać”, z drugiej zaś wierzą, że partnerzy obdarzają ich znacznie większym zaufaniem – komentuje Alina Stahl z BIK.
Popatrzeć na siebie samych Choć mamy skłonność do kontrolowania innych, warto także regularnie sprawdzać stan własnych finansów, a w szczególności czy w naszej historii kredytowej nie ma opóźnień w spłacie, których możemy być zupełnie nieświadomi. Jest to szczególnie ważne dla osób, które są aktywne kredytowo, posiadają kredyt własny, wspólny a także poręczony. Nierzadko wszystkie te działania prowadzimy w kilku bankach jednocześnie. By nie pogubić się w swoich kredytach warto czytać raport BIK, który bez trudu można przeanalizować samemu, a także omówić ze swoim partnerem pod kątem podjęcia decyzji o ewentualnym kolejnym kredycie np. na częściowe sfinansowanie wspólnych marzeń. Kontrolując spła-
ty i swoją historię kredytową odnosimy także inne korzyści. W przypadku wątpliwości w naszych danych, możemy zwrócić się do instytucji, która przesłała informację o nas do BIK, i prosić ją o dokonanie korekty. Z kolei osoby ceniące sobie wygodę mogą aktywować w BIK specjalne alerty i otrzymywać powiadomienia sms i e-mail w przypadku nawet najdrobniejszych opóźnień lub ochronić się przed próbami wyłudzenia kredytu.
Romantycznie i praktycznie Miłość to znaczy popatrzeć na siebie, tak pisał w latach 40. XX w. nasz polski noblista, Czesław Miłosz. Jednak poetycka interpretacja istoty tego uczucia, jakkolwiek nadal aktualna, staje w bezpośredniej konfrontacji z potrzebami współczesnych par i oznacza coś więcej. Obecnie ważne staje się wspólne rozumienie kwestii finansowych, współodpowiedzialność za decyzje finansowe i zarządzanie pieniędzmi. Porozumienie się w sprawach finansowych staje się zatem kluczowe dla udanego związku. Warto zatem nie wzbraniać się przed otwartą rozmową o swoich potrzebach i wydatkach, a może to ułatwić korzystanie z takich rozwiązań, jak raport BIK. Przedstawienie partnerowi swojej historii kredytowej, kwoty obecnych kredytów oraz wysokości spłacanych rat pomoże nam uniknąć kłótni o pieniądze i z pewnością przyczyni się do wzrostu wzajemnego zaufania w związku. Biuro Informacji Kredytowej jest partnerem programu edukacyjnego Nowoczesne Zarządzanie Biznesem, w module „Zarządzanie ryzykiem finansowym w biznesie i życiu osobistym”. Więcej: nzb.pl oraz facebook.com/NowoczesneZarzadzanieBiznesem. 0
marzec 2017
kultura /
Polecamy: 30 TEATR Boże igrzysko
Kościół katolicki wobec teatru
34 MUZYKA Jeszcze raz, z uczuciem Twórczość Nicka Cave’a 38 Film Nie ma takiego życia
Pożegnanie Andrzeja Wajdy
fot. Elwira Szczęsna
Trochę kultury
ach te korposzczury
Words, words, words... M a r ta Dz i e dz i c k a eby mieć pragnienia, trzeba najpierw je nazwać. Dopóki nie nadamy czemuś imienia, dopóty nie istnieje. Tak przynajmniej głosił Lacan czy niektórzy strukturaliści. Może właśnie dlatego ludzkość upodobała sobie słowotwórstwo. Wszyscy jesteśmy pomysłowi, potrafimy wymyślić coraz to nowe wyrazy, które nie istnieją w klasycznych słownikach. Lubimy metafory, hiperbole, porównania; żyjemy w kulturze słownictwa ekspresywnego, silnie nacechowanego emocjonalnie. Film nie jest dobry – jest „superfajny” (chociaż rzadko zapiszemy to poprawnie, czyli łącznie). Egzamin nie był trudny, był „straszny”. Nadużywamy emocji w mowie, ponieważ chcemy jak najdokładniej przekazać nasze uczucia. A te, jak widać, są coraz silniejsze. Nie widzimy przesady w publicznym głoszeniu, że jesteśmy „wkurzeni”, czy wręcz przeciwnie – „zakochaliśmy się” w nowym budżecie. Coraz częściej akceptujemy wulgaryzmy – widzimy w nich odpowiednią formę wyrażania siebie. Uczą nas tego media; niepokojące jest to, że pojawiające się w nich zarówno społeczne autorytety, jak i politycy używają potocznego słownictwa, a nierzadko nawet mowy nienawiści. Skoro taki język jest używany przez elity, to czemu my mamy mówić inaczej? Władza od zawsze kształtuje język nie tylko poprzez nakazy czy zakazy, lecz także wtedy, gdy przeciwnicy przejmują jej słownictwo i wykorzystują do
Ż
Nadużywamy emocji w mowie, ponieważ chcemy jak najdokładniej przekazać nasze uczucia.
obśmiewania. Dzisiaj tę metodę stosuje opozycja, mówiąc o sobie prześmiewczo „komuniści i złodzieje”. O tym jak duży (a może „megawielki”?) wpływ na nasz język ma polityka, dowiedzieliśmy się dzięki słowom roku. Najpierw według redaktorów słownika oksfordzkiego była „post-prawda” (post-truth). Jej definicją jest sytuacja, w której nie liczą się fakty, ale emocje używane, żeby kogoś do czegoś przekonać. Jak widać „kłamstwo” stało się już passé. W Polsce natomiast słowami roku według czytelników PWN-u stały się m.in. „pięćset plus”, „(czarny) protest”, „brexit”, „kobieta”, „ekshumacja”, a według sędziów językoznawców – „trybunał”. Wpływ polityki na nasze słownictwo z jednej strony świadczy o silnym zaangażowaniu w sprawy obywatelskie, z drugiej – ucieka nam piękno języka, jego autoteliczna wartość. Czyż nie równie piękne jak „brexit” są „świerzop” i „gryka”? Kiedy Poloniusz pytał Hamleta, co widzi, królewicz odpowiedział: „Words, words, words”. Otaczają nas słowa. Język kreuje rzeczywistość, nasze słowniki wzbogacają się, bo powstają nowe rzeczy, zjawiska – trzeba je nazwać. To naturalne. Pytaniem pozostaje, czy jednak czasem nie warto z rozwagą używać słów, żeby ich nie nadużyć, bo kiedy wszystko jest „superhipermegaultrawspaniałe”, a w Polsce był już „pucz”, „zamach” i „dyktatura”, to co nam pozostało? 0
marzec 2017
Książka
/ powrót Wisłockiej
Sexegi monumentum
Instrukcja kochania Pionierka polskiej wiedzy o seksualności, postać niejednoznaczna i barwna – o Michalinie Wisłockiej dużo ostatnio się mówi. To jej poradnik wydany w czasach peerelowskiej cenzury zrewolucjonizował myślenie o seksie. O powrocie zainteresowania najsłynniejszą polską seksuolog opowiedział autor powieści Wisłocka, czyli jak to ze sztuką kochania było – Konrad Szołajski. R oz m aw i a ł a :
A n to n i n a Dy b a ł a
Magiel: Wydanie pańskiej powieści zbiegło się ze wzrostem zainteresowania Michaliną
Wisłocką. Jak pan myśli, dlaczego jej postać powraca?
Konrad Szołajski: W 2001 r. zrealizowałem film dokumentalny Sztu-
ka kochania według Wisłockiej. Przypomniał autorkę słynnej książki – postać kiedyś niesamowicie popularną, która zniknęła ze świadomości młodych Polaków. Dzięki mnie zaczęła znowu istnieć i dzisiaj jest na ustach wszystkich. Po zrealizowaniu filmu uzyskałem dostęp do jej pamiętników. Na ich podstawie stworzyłem kilkunastostronicowy szkic fabularny, który mógł posłużyć zarówno jako kanwa filmu fabularnego (o którym wtedy myślałem), jak i powieści. Odmówiono mi jednak finansowania w Polskim Instytucie Sztuki Filmowej, powołując się na opinie ekspertów twierdzących np. że Wisłocka to nieciekawa postać. Natomiast między wydawcami był wręcz konkurs, kto wyda moją książkę jeszcze zanim ją napisałem – uznano, że jest to szansa na bestseller. Z czasem zaczęły powstawać coraz liczniejsze artykuły, książka parabiograficzna i ostatnio nawet film fabularny, niezwykle intensywnie promowany,
co przyczyniło się do wzrostu zainteresowania Wisłocką – i pośrednio moją powieścią. Inna przyczyna powrotu Sztuki kochania to sytuacja społeczno-polityczna, związana z ofensywą konserwatywnego myślenia. Akcja rodzi reakcję, cenzura generuje sprzeciw. I Wisłocka dziś nagle stała się symbolem wyzwolonego seksu, choć wcale nie o to jej chodziło i pewnie bardzo by się zdziwiła, gdyby zobaczyła co o niej piszą i kręcą.
Uważała, że ludzie powinni żyć w trwałych związkach, a jej nauczanie miało pomóc w ich umocnieniu.
Przy okazji pracy nad dokumentem miał pan szansę poznać Michalinę Wisłocką. Jaką była prywatnie osobą? Uchodziła przecież za wielką skandalistkę, np. przez wiele lat żyła w trójkącie.
Była człowiekiem bardzo ciepłym, zainteresowanym innymi i ich problemami. Ale nie dostrzegałem w niej skłonności do skandalizowania. W trakcie realizacji filmu, namówiłem ją, aby pokazać relację między jej prywatnością a Sztuką kochania. Wcześniej nikt nie wiedział ani o trójkącie, ani o jej romansie z marynarzem, który nie tylko otworzył przed nią świat erotyki, lecz także ponoć nawet wymyślił, że napiszą razem poradnik seksu!
A jakie było jej spojrzenie na seks? Była jak na dzisiejsze standardy dość konserwatywna. Uważała, że ludzie powinni żyć w trwałych związkach, a jej nauczanie miało pomóc w ich umocnieniu. To nie był instruktaż, jak uprawiać seks tylko po to, żeby było fajnie, a orgazmy – lepsze. Seks miał służyć jako naturalny mechanizm budujący i rozwijający związek emocjonalny. Uważała też, że promowanie zachowań odbiegających od norm społecznych jest niewłaściwe. Twierdziła także, że antykoncepcja hormonalna może być szkodliwa, a np. seks analny nie jest ani dobry, ani specjalnie atrakcyjny, a może nawet prowadzić do zakażeń. Pamiętam, śmiała się, że to właściwie stara szkoła, gdyż praktykowali ją polescy chłopi, traktujący tę formę współżycia jako formę naturalnej antykoncepcji.
fot. Wikimedia Commons// CC
Czy uważa pan, że porady zawarte w Sztuce kochania są aktualne? Książka Wisłockiej nie jest książką naukową. To popularny podręcznik, który zrobił karierę, ponieważ był zgrabnie napisany i w tamtym czasie tylko on dostępny był na rynku. Miał być kompendium wiedzy dotyczącym miłosnych relacji człowieka, nie tylko seksu – stąd tytuł Sztuka kochania, a nie np. Seks dla par. Dlatego duża część tekstu dotyczy zagadnień okołoseksualnych – jak należy budować relację czy zachować higienę i kulturę w stosunkach damsko-męskich, rozumianych jako całokształt erotycznych zachowań. Dla autorki wszystkie części były równie ważne – zarówno te o uczuciach, jak i te o technice współżycia.
30-31
powrót Wisłockiej /
Jednym z aspektów poruszanych w pańskiej powieści jest droga do wydania Sztuki kochania. Jak ona wyglądała? Moja książka nie jest naukową biografią, a powieścią, co znaczy, że mogłem w niej zastosować licentia poetica. Pewne sytuacje przedstawiłem w taki sposób, aby były bardziej dramatyczne, inne – komiczne. Zdaniem Michaliny Wisłockiej trudności w wydaniu poradnika wynikały ze spisku męskiego środowiska lekarskiego i naukowego przeciwko niej, samotnej kobiecie. Czy tak było naprawdę, trudno dzisiaj stwierdzić, gdyż większość tych profesorów i doktorów już nie żyje. Dzięki uporowi ówczesnego szefa wydawnictwa Iskry, Łukasza Szymańskiego, publikacja poradnika doszła do skutku. Był to człowiek inteligentny, przebojowy, a jednocześnie zaufany członek partii. To on przekonał jej kierownictwo, że należy poradnik Wisłockiej rozpowszechnić – systemu to nie obali, a da ludziom nieco radości.
Skąd u władzy peerelowskiej brał się ten strach przed seksem i kwestiami seksualnymi? To jest pytanie, które dotyczy nie tylko władz peerelowskich, lecz także całego obozu komunistycznego. W mojej książce jest rozdział, który opisuje, jak wyglądały te kwestie na początku istnienia Rosji Radzieckiej, za czasów Lenina. Było wtedy przyzwolenie na wszystko. Istniał radykalny ruch nudystów – w ciepłe dni ludzie ostentacyjnie chodzili nago, bez jakiegokolwiek ubrania spacerowali po mieście, odwiedzali teatry i kina. A stosunek seksualny był przez wielu traktowany jak wypicie szklanki wody. Małżeństwo można było zawiązać i rozwiązać jednym podpisem, dostęp do środków antykoncepcyjnych (wówczas dość prymitywnych) i aborcji nie był niczym ograniczany. Dopiero później seks stał się tematem zakazanym – w miarę budowy państwa radzieckiego kierowanego przez Stalina. Do Polski pruderia przyszła po 1945 r., wzmacniając rodzimą dulszczyznę. Stwierdzono, że skoro towarzysze radzieccy uważają, że nie należy się zajmować sprawami związanymi z seksem, to oni też tego nie będą robić. W Polsce partia chciała, tam gdzie to możliwe, mieć dobre stosunki z Kościołem, a nasi katoliccy hierarchowie swobody seksualnej nie aprobowali. Z czasem państwo trochę się liberali-
zowało, najpierw w 1956 r. zniesiono stalinowską ustawę antyaborcyjną, potem znowu towarzysz Gomułka trochę przykręcił śrubę, ale już za czasów Gierka Polska zaczęła się otwierać na Zachód. W latach 80., kiedy partia miała inne problemy, bardziej ekonomiczno-polityczne, zaczęto dawać ludowi igrzyska, skoro brakowało chleba – oferowano w formie wentyla więcej swobody obyczajowej, w książkach, kinie, telewizji. I na tym tle Sztuka kochania nieco już zbladła.
Jak wygląda sama praca nad powieścią? Po pierwsze podjąłem się tego, żeby przeczytać pamiętniki Wisłockiej, co nie było takie proste – tekst nie zawsze był łatwy do lektury. Dzięki nim poznałem różne elementy jej życia, uzupełniłem to, co mi wcześniej sama opowiedziała. Spotykałem się również z osobami, które ją znały – z jej córką, panią Krystyną, prof. Andrzejem Jaczewskim, sekretarką – panią Ireną, jak również z pielęgniarkami, które z nią pracowały. Rozmowy te konfrontowałem z pamiętnikami. W dziennikarstwie obowiązuje zasada weryfikowania informacji przynajmniej przy pomocy dwóch źródeł i starałem się każdy fakt podawany przez Wisłocką sprawdzić właśnie w taki sposób. Odkryłem, że na przykład jej romans z marynarzem nie zaczął się po rozwodzie, jak przedstawiała to ona i jej córka, tylko w jego trakcie, a właściwie – na początku. Wiadomo już było, że małżeństwo faktycznie dawno się rozpadło, ale procedura rozwodowa trwa długo – formalnie małżeństwo Wisłockich przestało istnieć dopiero kilka lat później, kiedy sąd wydał stosowny wyrok.
Przyjął też pan ciekawą narrację. Wymyśliłem postać Dominiaka, agenta Służby Bezpieczeństwa, który bada życiorys bohaterki. Tym sposobem życie Wisłockiej poznajemy niejako przez dziurkę od klucza. Nie chciałem epatować seksem, a z drugiej strony wydawało mi się, że życiorys Michaliny Wisłockiej sam w sobie jest trochę melodramatyczny, niemal harlequinowy. Zdecydowałem się przyjąć formułę swego rodzaju śledztwa i przedstawić wiele punktów widzenia, z perspektywy różnych obserwatorów, z których każdy dostrzega w Wisłockiej inną cechę i o innym zdarzeniu opowiada. Trochę jak w Człowieku z marmuru, mówiącym o tym sam czasie. Widziałem też film niemiecki Życie na podsłuchu, który – przyznam – pewnie trochę mnie zainspirował. Jestem również fanem Mario Vargasa Llosy i innych autorów, stosujących zróżnicowane techniki opowiadania, które chyba lepiej niż dziewiętnastowieczna narracja wszechwiedząca pasują do naszej skomplikowanej rzeczywistości. 0 graf. Monika Łyko
Warto tu zaznaczyć, że w XX w., szczególnie po II wojnie światowej nastąpiły rewolucyjne zmiany w myśleniu na temat ludzkiej seksualności – pomogły w tym liczne badania, zwłaszcza amerykańskie. Na tym tle podręcznik Wisłockiej wydaje się momentami dosyć archaiczny i dla wielu dzisiejszych czytelników może być wręcz rozczarowujący. Jednak w zakresie, w którym chciała się poruszać, czyli praktycznej pomocy dla małżeństw, kobiet i mężczyzn, którzy się kochają, ale są niedopasowani pod względem temperamentu płciowego czy anatomicznie, ten poradnik jest nadal w miarę aktualny i może być przydatny.
KSiążka
Konrad Szołajski Absolwent Wydziału Polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego. Reżyser f ilmowy i scenarzysta. Autor powieści o Michalinie Wisłockiej Wisłocka, czyli jak to ze sztuką kochania było.
marzec 2017
Książka
/ recenzje / Przystanek: Książka
Ciemniejsza strona miasta Są miasta, w których zakochujemy się od pierwszego odwiedzenia. Oczarowuje nas
Reportaż Jakubowskiego pozwala poznać Kraków z innej, może nieco gorszej stro-
atmosfera, piękno, nieuchwytny urok. Do takich miejsc bez wątpienia należy Kraków,
ny. Dzięki niemu zaglądamy do świata niedostępnego na co dzień. Tytuł książki przy-
a Krzysztof Jakubowski – autor książki Kraków pod ciemną gwiazdą – jest jednym z wie-
ciągnie czytelników złaknionych sensacji czy opowieści stylizowanych na kryminał.
lu wielbicieli dawnej stolicy Polski. Od lat zajmuje się popularyzowaniem historii miasta,
Rzeczywistość, choć zaskakująca, nie przypomina jednak powieści kryminalnej. Dobrze
pokazuje jego magię i piękno.
więc pamiętać, że wszystkie opowiedziane tu historie wydarzyły się naprawdę. Forma
W najnowszym reportażu postanowił jednak przedstawić inne, ciemniejsze oblicze
książki przypomina raczej kronikę policyjną, przestępstwa przedstawiane są w sposób
Krakowa. Okazuje się, że pod płaszczykiem krakowskiego splendoru z przełomu XIX i XX w.
uporządkowany i jasny. Może brakuje kwiecistych metafor i literackiego języka, jednak
kryje się coś mrocznego i zaskakującego. Jakubowski przedstawia twarz miasta, jakiej
reportaż czyta się dobrze, momentami nawet oczekując w napięciu na dalszy rozwój wy-
się nie zna na co dzień – albo raczej z której istnienia mało kto zdawał sobie sprawę.
darzeń. Jest to lektura przede wszystkim dla osób zafascynowanych inną, mniej znaną
Reportaż podzielony jest na trzy duże części. Nie jest to spójny tekst, lecz wiele krótszych historii pogrupowanych ze względu na rodzaj popełnionych zbrodni. Można tu
historią miasta oraz tych, którzy chcą bliżej przyjrzeć się metodom działań przestępców i wymiaru sprawiedliwości tamtych czasów.
Katarzyna Branowska
znaleźć opowieści o przestępstwach dokonanych przez zwykłych, szarych mieszkańców miasta, których nazwiska nie byłyby znane, gdyby nie ich problemy z prawem. Poznamy również wszelkiego rodzaju fałszywców: nie tylko finansowych oszustów, lecz także bezwzględnych uwodzicieli naiwnych kobiet. Całość zamykają opowieści o wydarzeniach
oc e n a :
związanych z polityką. Rozgrywają się w cieniu ważnych krajowych i światowych wyda-
88889
rzeń, a ich centralnym miejscem jest ziemia krakowska. Książka została urozmaicona wieloma fotografiami współczesnego i dawnego Krako-
Kraków pod ciemną gwiazdą
wa, portretami przestępców i ich ofiar oraz szczegółowym opisem ówczesnego systemu
Krzysztof Jakubowski Premiera: 27.10.2016 Wydawnictwo Agora
sądownictwa. Zdjęcia w wielu momentach świetnie uzupełniają treść książki. Mogą być też pomocne dla osób, które nie znają miasta i nie wiedzą, jak wyglądają miejsca, w których toczy się akcja.
Polski - obczaj, czy czaisz! Każdy kto ma za sobą jakiś pisemny projekt, wie, jak ważny jest dobór słów. Chce-
Tekst jest adresowany do wszystkich tych, którzy chcą wiedzieć, jak mówić
my być kreatywni, więc i zwrotów szukamy pomysłowych. Czasem jesteśmy wręcz za
i pisać, by nie zrobić z siebie polewki . Pamiętajmy, że nasze słownictwo w sposób
ambitni, zatem żeby uniknąć blamażu, warto obserwować zmiany w naszym języku.
oczywisty przekłada się na to, jak jesteśmy przez innych oceniani.
Justyna Czupryniak
W propozycji zatytułowanej Trzy po 33 znani polscy językoznawcy – profesorowie Miodek, Markowski i Bralczyk – prezentują nam pakiet słów, które cieszą się dużą popularnością we współczesnym języku. W książce możemy znaleźć przebieg ka-
riery danego wyrazu: dowiemy się, skąd pochodzi, jakie znaczenie miał kiedyś, a jak wykorzystywany jest dziś. W bonusie dostajemy żarty językowe i anegdoty z życia autorów. Jedną z anegdot jest ta poświęcona słowu destynacja, które oznacza tyle
oc e n a :
co „cel podróży”. Profesor Miodek zauważa, że jest to wyraz modny, który przyjął się
88888
w polszczyźnie potocznej. Językoznawca na spotkaniu autorskim zwrócił uwagę, że w pociągach coraz częściej słyszy się angielskie destination rozumiane jako stacja do-
Trzy po 33
celowa, co sprzyja przyjęciu się destynacji.
Jerzy Bralczyk, Andrzej Markowski, Jan Miodek Premiera: 13.10.2016 Wydawnictwo Agora
Zbiór felietonów z pewnością rozwinie umiejętności miękkie, więc warto się oderwać od blogów szafiarek i profili znajomych na portalach społecznościowych, by poświęcić czas na jego czytanie.
Przystanek: Książka
- Znajdziesz nas na: www.magiel.waw.pl/category/przystanek-kultura/przystanek-ksiazka/
Witamy w zatrutym kielichu. Grecki kryzys a przyszłość Europy James K. Galbraith Tłumaczenie: Bartosz Sałbut Wydawnictwo Naukowe PWN Premiera: 2016 Ocena: 4/5 Recenzja: Barbara Pudlarz
32-33
Maria Skłodowska-Curie Laurent Lemire Tłumaczenie: Grażyna i Jacek Schirmerowie Świat Książki Premiera: 11.01.2017 Ocena: 3,5/5
Recenzja: Marta Dziedzicka
Zmyl trop. Na barykadach prywatności w sieci Helen Nissenbaum, Finn Brunton Tłumaczenie: Jacek Konieczny Wydawnictwo Naukowe PWN Premiera: 19.08.2016 Ocena: 4/5 Recenzja: Paweł Pinkosz
recenzja / Mimo że teatr wciąż uchodzi za sztukę wysoką, to sięga dna.
xxzzz
ocena:
fot. Basia Pudlarz/NMS MAGIEL
To nie jest kraj dla starych ludzi
Jacek Kuroń, podobnie jak ks. Jerzy Popiełuszko – bohater poprzedniego dramatu Małgorzaty Sikorskiej-Miszczuk, ląduje w wodzie z obciążonym workiem. . T E K S T:
R AD O S Ł AW G Ó R A
ięć lat temu Paweł Łysak podzielił opinię publiczną. W bydgoskim Teatrze Polskim wystawił Popiełuszkę. Kapłan Solidarności okazał się ześwieczczonym księdzem, który zamiast Ewangelii, głosi świeckie hasła „wolności” i „prawdy”. Teraz duet reżyser-dramatopisarka przeniósł życie innej legendy na deski Teatru Powszechnego. Nie znajdziemy tu biograficznej kalki. Kuroń u Sikorskiej-Miszczuk to oderwany od polityki wzór chrześcijanina, który rozmawia ze wszystkimi, nawet ze swoimi wrogami.
P
Powszechny spór o Kuronia Na scenę wbiega elegancko ubrany Funkcjonariusz (Grzegorz Falkowski), który informuje nas, że spóźnił się do opery, ponieważ przez miasto przechodziły dwie przeciwne demonstracje. To dobre wprowadzenie do dyskusji, która wydarzy się na widowni. Widzowie stają się świadkami słownej przepychanki między aktorami, którzy siedzą obok nich. Spór toczy się o Jacka Kuronia. Aleksandra Bożek, jako młody głos prawicy, zarzuca mu, że nie pozwalał kobietom na opozycyjną działalność. Bohater grany przez Kazimierza Wysotę stara się go bronić, choć otwarcie mówi o rozczarowaniu opozycjonistą, gdy ten nie potrafił przedstawić konkretnych planów gospodarczych po upadku PRL-u. Nie boi się również wyciągnąć jego grzechów przeszłości i dodaje, że jako ideowy komunista w latach 50. rozmontowywał ZHP. Jest też trzeci, w tej roli Michał Jarmicki, który wszystkich obwinia za porażkę transformacji. W tym miejscu już wiemy, że Paweł Łysak nie zrobił hagiografii. Kuroń nie jest święty i można się o niego pokłócić. Z mieszanką faktów i mitów na temat Jacka Kuronia zmaga się Autor (Grzegorz Artman) – bohater sztuki, piszący fikcyjny dramat Pasja według św. Jacka. U niego tytułowy Jacek jest raczej obserwatorem życia niż jego aktywnym uczestnikiem. Przysłuchuje się temu, co inni mówią na jego te-
mat. Sam ma niewiele do powiedzenia, a jeśli już mówi, to trudno uwierzyć w słowa o pokoleniowej walce za wolność czy pragnieniu prawdziwej miłości. Już na początku przyznaje, że jest dzieckiem. Infantylny bohater to wina Łysaka i debiutującego Oskara Stoczyńskiego. Zrezygnowali oni z wiernego przedstawienia Kuronia. Wyszedł z tego Jacek, który odbija balonik i śmieje się, gdy mówi o swojej nieustannej gotowości do znoszenia tortur. Nie ma on też politycznego planu. Poza pompatycznym trzeba wiecować, zamiast pisać nie przedstawia żadnej wizji. Problem z opozycjonistą mają nie tylko dyskutujący na widowni, lecz także sam Autor, który z nim rozmawia. Tam, gdzie Kuroń widzi nadzieję, Autor dostrzega jedynie „pole tytoniu” nasiąknięte śmiercią.
Trudno nie ulec wrażeniu, że Skibińska wykorzystuje spektakl jako demonstrację przeciwko sytuacji wrocławskiego teatru. Nie pytaj, co twój kraj może zrobić dla ciebie... Interesujący jest pomysł Sikorskiej-Miszczuk, która postanowiła zajrzeć do łóżka Kuronia. Dramatopisarka przedstawiła jego dwie wielkie miłości – żonę i Polskę. Tę drugą nawet upersonifikowała. Obie gra Ewa Skibińska. Jej Ojczyzna to „sucz” – jak powie o niej pod koniec spektaklu Funkcjonariusz – która cierpi na zaburzenia narcystyczne. Związana, zakrwawiona i w prowokującym stroju siedzi na stołku. Skibińska w scenie przesłuchania jest na tyle wredna i żądna uwagi, że wypomina widzom brak zainteresowania spektaklem, zabawę telefonem, a nawet puste miejsca na widowni. Tak bardzo pragnie zaspokojenia, że, parafrazując in-
auguracyjne przemówienie Kennedy’ego, mogłaby powiedzieć: Nie pytaj, co ja mogę zrobić dla ciebie, pytaj, co ty możesz zrobić dla mnie.
Teatr Polski w tle Dla Skibińskiej to pierwszy spektakl po odejściu z Teatru Polskiego we Wrocławiu. Dzięki niej Kuroń nabiera jeszcze bardziej politycznego charakteru. Na początku bohater grany przez Jarmickiego przedstawia wizję narodowej kultury, w której nie ma miejsca dla Krystiana Lupy. To ważny reżyser dla aktorki. Zagrała w wielu jego przedstawieniach, w tym w głośnej Wycince . Trudno nie ulec wrażeniu, że Skibińska wykorzystuje spektakl jako demonstrację przeciwko sytuacji wrocławskiego teatru. O ile Ojczyznę gra mocno i zdecydowanie, o tyle przez resztę spektaklu chodzi po scenie jak w amoku. Sprawia wrażenie, jakby tylko czekała na koniec, by wraz z częścią zespołu zakleić sobie usta i podnieść ręce w geście protestu. Dopiero wtedy się ożywia i widać, że robi z to z pasją.
Głód Paweł Łysak narobił apetytu, ale Kuroniem nie nakarmi. W spektaklu niewiele zostało z pytań, które postawił przed premierą. Nie wiemy, dlaczego taki Kuroń miałby być odpowiedzią na podzieloną dziś Polskę. Trudno patrzeć na Jacka, jeszcze trudniej go słuchać. Reżyser zgubił po drodze wizję legendy opozycji. Mówi Kuroniem Stoczyńskiego, a cały czas pokazuje nam prawdziwego, który spogląda na nas ze zdjęcia. Trudno też ocenić, na ile finalna wersja spektaklu jest dziełem reżysera, a na ile skończonym dramatem, bo autorka pracowała nad nim do samego końca. Ona jednak serwowała społecznie zaangażowanego Kuronia rozdającego zupę, Łysak – Kuronia, który marzy o tym, by przejść się po Wiejskiej i odwiedzić dawnych znajomych, którzy, jak dobrze wiemy, stoją dziś po przeciwnych stronach barykady. 0
marzec 2017
Buntownik z wyboru Przez ponad trzydzieści lat kierował Teatrem Współczesnym w Warszawie, z którego uczynił jedną z najważniejszych instytucji kulturalnych w Polsce. W czasach socjalizmu wystawiał w nim sztuki zachodnich autorów. Był nie tylko wnikliwym reżyserem, lecz także publicystą i nauczycielem. W tym roku mija setna rocznica urodzin Erwina Axera. T E K S T:
D O M I N I K A H A M U LC Z U K
wowski inteligent, o nienagannych manierach, stroniący od wulgaryzmów w rozmowie, oczytany, znający języki – tak opisywał go wieloletni asystent reżysera, Kazimierz Braun. Był człowiekiem z klasą we wszystkich wymiarach życia – wspominał jego następca na fotelu dyrektora Teatru Współczesnego, Maciej Englert. Mówiło się, że zawsze wiedział, co wolno, a czego nie wolno robić. Był wyrozumiały, starał się zrozumieć innych i pomóc im, jeśli zachodziła taka potrzeba. Zawsze zachowywał się nienagannie, a swoje osądy i uczucia wyrażał powściągliwie. Odnosił się do ludzi z szacunkiem, a oni odpowiadali mu tym samym.
L
Z Wiednia do Warszawy Erwin Axer urodził się 1 stycznia 1917 r. w Wiedniu. Chociaż dzieciństwo i młodość spędził we Lwowie, co roku kilka miesięcy spędzał w willi swojej babki w Baden pod Wiedniem. Pochodził z zasymilowanej rodziny żydowskiej należącej do elity lwow-
34-35
skiej inteligencji. Jego ojciec, Maurycy Axer, był adwokatem. Słynął z płomiennych mów obrończych, dzięki którym zyskał przydomek Lwowskiego Cycerona. Częstym gościem w ich domu był Leon Schiller, późniejszy mistrz Axera, który swoimi opowieściami zaraził młodego Erwina pasją do teatru. W 1939 r. Axer ukończył Wydział Sztuki Reżyserskiej w Państwowym Instytucie Sztuki Teatralnej w Warszawie. Przed wojną udało mu się wystawić w stolicy zaledwie cztery sztuki, w tym debiut – Księżyc nad Karybami Eugene’a O’Neilla. Kiedy wybuchła wojna, przeniósł się do Lwowa, gdzie przez trzy lata reżyserował na deskach Polskiego Teatru Dramatycznego. W 1942 r. aresztowano ojca Erwina, a on sam wrócił do Warszawy. Brał udział w walkach o wyzwolenie stolicy, w których omal nie zginął, gdy kilka metrów od niego wybuchła bomba. Po upadku powstania był więziony w stalagu. W 1946 r. jako jeden z założycieli Teatru Kameralnego Domu Żołnierza w Łodzi został
jego dyrektorem. Teatr ten trzy lata później został przeniesiony do Warszawy i przemianowany na Teatr Współczesny.
Teatr realistyczno-psychologiczny Erwin Axer reżyserskiego fachu uczył się pod okiem Leona Schillera. Współpracowali razem przy kilku sztukach, choć bardzo często mieli odmienne zdania dotyczące realizacji spektaklu. Schiller był zwolennikiem idei teatru monumentalnego – tworzonego z wielkim rozmachem, wyrazu stylu narodowego obecnego w wizjach polskich romantyków. Tymczasem Axer prezentował teatr kameralny, z minimalistyczną scenografią i pogłębioną analizę psychiki postaci. Operowy sposób mówienia zastąpił naturalnym graniem, a Mickiewicza i Słowackiego zamienił na zachodnich twórców. Reżyser tylko raz wystawił przedstawienie z kanonu polskiej literatury romantycznej – Kordiana w 1956 r. W przeciwieństwie do poprzednich inscenizacji tego dramatu, jego przedstawienie było ascetycz-
fot. Edward Hartwig /Z archiwum Teatru Współczesnego w Warszawie
/ Erwin Axer
Erwin Axer /
ne – w dekoracjach postawiono na minimalizm, szczyt Mont Blanc tworzyły zaledwie dwa podesty, a najważniejszy element scenografii stanowił horyzont, którego oświetlenie zmieniało się w zależności od sceny. Była to jedna z głośniejszych premier Axera. Krytyk teatralny, Zygmunt Greń, zauważył jej współczesny wymiar: To nieprawda, że Axer postawił w „Kordianie” na literaturę, na jego literackość. Postawił na jego aktualność. Zobaczył w nim to, co trapi także współczesnego człowieka – jego walkę i jego samotność, i – czasem – zimny, obojętny, choć ludzki, mur, na jaki natrafia.
Najdrobniejszy szczegół Reżyser ogromną wagę przywiązywał do gry aktorskiej. Axer aktorów szanował. Był wobec nich cierpliwy i wyrozumiały. Każdego traktował indywidualnie i poświęcał mu tyle czasu, ile mu było potrzeba, a uwagi zawsze sto procent. Przeszedłem u niego kurs teatru psychologicznego i realistycznego, często przy tym jakoś nieznacznie odrealnionego, z elementami stylizacji oraz, nawet ostrej, groteski – przyznał Braun. Każda z postaci na scenie i motywy jej postępowania były przez niego przeanalizowane do tego stopnia, że żaden ruch nie był przypadkowy. W czasie prób do Pierwszego dnia wolności Leona Kruczkowskiego ponoć przez pół godziny instruował Józefa Kondrata, jak ma trzymać rękę. Axer wiedział, że nie on jest najważniejszą osobą w trakcie pracy nad spektaklem. Uważał, że aktor szuka aprobaty reżysera nie jako wyrazu hołdu dla jego przenikliwości, ale dlatego, że widzi w nim jedynego na ten czas widza. O tym, że Axer był wymagającym reżyserem, świadczy okres pracy nad spektaklem. Próby do każdego przedstawienia ciągnęły się całymi miesiącami. Zanim zatwierdził wygląd danej sceny, ustawiał ją w kilku wariantach, aby na koniec wybrać najlepszy z nich. Wiem z doświadczenia, że raz poszedłszy w lewo, już nie będę mógł pójść w prawo. A póki jeszcze nigdzie się nie poszło, można i w prawo, i w lewo. Stąd bierze się często dreptanie w miejscu na początku. Wykonanie pomysłu nigdy nie trwa przecież długo. Długo trwa powzięcie decyzji i rozwinięcie jej w wyobraźni – pisał w jednym z felietonów.
Seminaria w bufecie Mimo wszystko aktorzy nie narzekali i cierpliwie znosili jego uwagi. Pełnił dla nich funkcję zarówno reżysera, jak i pedagoga. Powszechnym widokiem był tłum ludzi tłoczący się wokół Axera w czasie przerwy na obiad. W tych osobliwych seminariach brali
udział nawet aktorzy, którzy tego dnia mieli wolne. Maleńki bufet Teatru Współczesnego nie był jedynym miejscem, w którym Axer prowadził dyskusje ze swoimi słuchaczami. Nieraz rezerwował pływalnię lub kort, gdzie w przerwach między jednym a drugim setem analizował wielkie sztuki. Poza szkołą nie pozwalał się nazywać profesorem. Uważał, że tak można się zwracać do osób bardziej uczonych od niego – praktyka teatralnego.
Przy maszynie do pisania Przez prawie pół wieku Axer publikował eseje i felietony w „Teatrze” i „Dialogu”. W tych krótkich tekstach pisał o relacjach między osobami tworzącymi teatr, a także o jego historii i przyszłości. Robił to w sposób prosty i zrozumiały nawet dla laika. Dzięki pozycji szanowanego reżysera i dyrektora Teatru Współczesnego mógł stać się swego rodzaju kronikarzem utrwalającym na piśmie portrety nie tylko polskich aktorów i dramatopisarzy, lecz także zagranicznych postaci ze świata teatru. Posiadał zdolność trafnej analizy, dzięki której potrafił doskonale opisać zarówno dobre, jak i złe strony człowieka. Pisał też o sobie. W wielu tekstach wracał do czasów dzieciństwa, młodości, a także wojny.
Nieraz rezerwował pływalnię lub kort, gdzie w przerwach między jednym a drugim setem analizował wielkie sztuki. Teatr kontra władza Kariera Axera była naznaczona socjalizmem. Na polecenie Schillera wstąpił do partii, aby bez problemu prowadzić Teatr Kameralny. Jednak nie mieszał się do polityki bardziej niż wymagała tego praca dyrektora – wystawiał podsunięte przez rząd sztuki, ale nie używał legitymacji do jakichkolwiek deklaracji i działań politycznych. W czasach, w których za jedyną słuszną estetyką uznawano socrealizm, trudno było wystawić dobrą sztukę. W zasadzie trzeba było grać [sztuki] swoich grafomanów albo szantażystów, których nie wymienię. Zresztą niejeden z nich przestał później pisać sztuki i z powrotem stał się przyzwoitym człowiekiem. Namiętność, która każe ludziom popełniać różne niegodziwości po to, żeby ujrzeć na scenie płody swego pióra i swojej wyobraźni, sięga bardzo głęboko i być może jest związana z naszą naturą od za-
wsze i na zawsze. Trzeba to zrozumieć, choć wybaczyć trudno – mówił Axer w rozmowie z Elżbietą Wysińską w „Dialogu”. Spektakle, które przez układy polityczne był zmuszony wystawiać, miały oczywiste minusy – były propagandowe, historycznie zakłamane i słabe literacko. Jednak nigdy nie zmieniał ich tekstu. W czasie prób do Pierwszego dnia wolności, sztuki o polskich oficerach wypuszczonych zaraz po wojnie z obozu jenieckiego, zdarzyła się nietypowa sytuacja. Aktor Kazimierz Rudzki, były więzień of lagu, zaprotestował przeciwko nieekspresyjnemu dialogowi w dramacie Kruczkowskiego. Przyniósł więc własną wersję jednej ze scen. Napisał ją soczystym, autentycznym, żołnierskim językiem. Axer pozwolił mu na odczytanie jego wersji, ale pozostał przy oryginale.
Wyspiański w Nowym Jorku Teatr Współczesny był warszawskim oknem na świat, pozwalającym zerknąć za żelazną kurtynę. W latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych wystawiane w nim były najciekawsze sztuki z nowej europejskiej i amerykańskiej dramaturgii. Sam Axer odnosił sukcesy nie tylko w Polsce. Wystawiał spektakle w RFN, Szwajcarii, ZSRR, USA i Holandii, regularnie bywał także gościem wiedeńskiego Burgtheater. Wszędzie promował polskich twórców – od Wyspiańskiego w Nowym Jorku po Mrożka w Berlinie Zachodnim. Przedstawienia Axera można też było oglądać na małym ekranie. Mimo że niechętnie przenosił swoje spektakle do studia filmowego, to aż cztery z nich pojawiły się na liście stu najlepszych przedstawień Teatru Telewizji opublikowanej przez Akademię Teatru Telewizji w sierpniu 1999 r.
Zmiana pokoleń Ostatnim spektaklem, który Axer wystawił w Teatrze Współczesnym była Wielkanoc Augusta Strindberga z 2001 r. Przedstawienie podzieliło krytyków. Jedni, głównie ci młodzi, zarzucali mu nudę, złe dialogi, nieprzekonujące aktorstwo: Kto tak dzisiaj gra? Kto to we współczesnym teatrze wytrzyma? – grzmiała w swojej recenzji Iza Natasza Czapska. Opozycję stanowili weterani krytyki teatralnej, którzy mieli już styczność z Axerem. Zachwalali reżyserię, doskonałą grę aktorów i mroczny klimat spektaklu. Podział był tak silny, że powstała nawet krytyczna recenzja krytyki. Nie zmieniło to jednak sytuacji samego przedstawienia. Maciej Englert zdjął Wielkanoc po zaledwie 21 spektaklach. Nowy dyrektor odpowiedział na potrzeby nowej, młodej widowni, dla której Axer był głosem przeszłości. 0
marzec 2017
//frets on fire Mariusz Duda Bo wszystkie Dudy to fajne chłopaki
Jestem łapaczem chwil Mariusz Duda – frontman projektów Riverside oraz Lunatic Soul - zgodził się na rozmowę o trudnościach w nagrywaniu ostatniej płyty Riverside Eye of the Soundscape tuż po śmierci gitarzysty Piotra „Grudnia” Grudzińskiego oraz o tym co jego zdaniem definiuje artyzm w muzyce.
36-37
w sp ó ł pr ac a : a l e x m a k o w s k i
fot. Radek Zawadzki
R o z m aw i ał a: a l e k s a n d r a m i r a g o l e c k a
Mariusz Duda /
MAGIEL: Czego ostatnio słuchasz? MARIUSZ DUDA: Jean-Michel Jarre Oxygene 3. Ostatnio nawet wrzucałem to na Fa-
cebook’a i Instagrama.
Właśnie to twój wpis na Instagramie zainspirował mnie do tego pytania. To dźwięki mojego dzieciństwa. Wychowałem się na muzyce elektronicznej, działającej na wyobraźnię. Słuchanie tego gatunku było mocno zwizualizowane, chłonąłem muzykę, którą najlepiej odbierało się zamykając oczy. Takie dźwięki, jakie prezentuje Tangerine Dream, Vangelis, Jean-Michel Jarre najbardziej się do tego nadawały. Potem po latach zacząłem robić coś takiego z Riverside oraz Lunatic Soul. Ostatnio nastąpił moment przesilenia bodźców, dawniej nie było ich tyle, co teraz. Nie słucham już nowej muzyki, staram się nie patrzeć na dane trendy. Od wielu lat inspiruję się tym, co mnie otacza, oraz książkami i filmami. Moją muzykę w dużej mierze naznaczyło dzieciństwo.
Nie masz poczucia, że coś cię omija bo nie sięgasz po nowsze utwory? Poprawka, ja sięgam po nowsze utwory, śledzę nowych wykonawców, ale w ciągu ostatnich 10-15 lat żaden nie zainspirował mnie do tego, żeby w podobny sposób lub podobnie tworzyć swoją muzykę. Chociaż… ostatnio podobają mi się utwory Jamesa Blake’a bądź Bon Ivera, gdzie eksperymentują bardzo mocno z wokoderami [instrument elektroniczny służący do manipulacji głosem – przyp. red.]. Myślę jednak, że to manipulowanie głosem wykorzystałem już wcześniej, na przykład w 2010 r. na Lunatic Soul, więc nadal w jakiś sposób kontynuuję własne pomysły.
Ostatni rok był trudny dla Riverside, głównie ze względu na stratę jaka was dotknęła przez śmierć Piotra. Czy mieliście problem z dokończeniem płyty, którą rozpoczęliście razem nagrywać? Wiem, że jest dużo muzyków, którzy coś zaczynają i tego nie finalizują. A na przestrzeni lat nabyłem umiejętność kończenia tego, co zaczynam i to jest fajne. Jeśli mam do nagrania płytę to wyznaczam sobie własne deadline’y. Nikt mnie do tego nie zmusza, mogę ją nagrywać przez pięć lat, ale wiem, że to nie jest zdrowe. Nie można przesadzać, bo to się skończy jak z Guns N’ Roses i Chinese Democracy. Najlepiej jest w ciągu roku dopracować album, bo za moment coś się zmieni i to, co ci się podobało na początku, może przestać się podobać. Mieliśmy skomponowany cały materiał jeszcze przed śmiercią Piotrka, więc tutaj chodziło tylko o nagranie dodatkowych partii. Gdyby „Grudzień” żył, mógłby sam to zrobić, ale już nie było to możliwe, dlatego w dwóch czy trzech utworach zagrałem na gitarze akustycznej, trochę zmieniłem brzmienie, ale nie wpłynęło to na proces kompozycyjny. Nie chcieliśmy zmieniać zupełnie klimatu płyty czy szaty graficznej na ciemną, depresyjną. Zależało mi na tym, żeby podtrzymać wszystko, co się działo jeszcze, gdy Piotrek żył.
Jak wydarzenia z lutego wpłynęły na materiał z nowego albumu Lunatic Soul? Tę płytę zacząłem komponować w marcu. To jest muzyka, na którą – w przeciwieństwie do ostatniej płyty Riverside – miało już wpływ to, jak się czułem. Najpierw umarł Piotrek, a potem mój tata – to był dosyć mocny cios, przez co utwory na początku zrobiły się bardzo mroczne. Potem zacząłem tam wpuszczać trochę więcej światła i powietrza, żeby się nie udusić w tej ciemności, szczególnie, że chciałem od niej uciekać. Na pewno są elementy melancholijne, ale generalnie będzie to jedynie faza. Chciałbym pokazać na tym albumie moment totalnego załamania po śmierci, chwilę depresji, towarzyszącej ludziom, którzy już nie spotkają się z bliską osobą. A potem jest okres próby, kiedy próbujesz stanąć na nogi, walczyć i odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Będzie więcej pozytywnego przesłania, że bez względu na to, jak straszne rzeczy dzieją się w twoim życiu, to lepiej jest jednak walczyć o przetrwanie niż się temu poddawać.
Znowu concept album. Chyba tak (śmiech). Na pewno będzie to kolejna podróż przez ludzką psychikę.
Jak u ciebie przebiega proces komponowania muzyki? Na początku pojawia się jakaś historia, temat, słowo klucz. Potem tytuł płyty – taki punkt zaczepienia. Później układam poszczególne fragmenty dźwiękowe. Zazwyczaj zaczyna się to od przeglądania dyktafonu i sprawdzania pomysłów, które raz na jakiś czas spontanicznie nagrywam. Wybieram poszczególne rzeczy, robię sobie notatki, a potem z nimi idę do studia i staram się w jakiś sposób to zarejestrować. Albo idę na próbę, przedstawiam to kolegom i ogrywamy wspólnie ten fragment. Ja nie potrafię pracować w ten sposób, że od 10 do 14 siedzę i ćwiczę na instrumencie, a potem wybieram z tego najlepsze momenty. Jestem trochę łapaczem chwil. Potrafię przez tydzień czy przez dwa nie brać instrumentu do ręki. Oglądam wtedy jakieś seriale, czytam książki, chodzę i spotykam się z ludźmi i tylko jakiś głos w mojej głowie krzyczy, że nie ćwiczę, a powinienem. Nie robię tego, nie chce mi się, jestem leniwy. Jednak w momencie, gdy dostaję jakiś bodziec, coś mi się zapala w głowie, to szybko biorę albo gitarę akustyczną, albo – jeżeli nie mam pod ręką żadnych instrumentów i kiedy mnie to dopadnie w środku miasta – wyciągam dyktafon przy ludziach i zaczynam śpiewać albo pluć do mikrofonu jakieś rytmy. Potem przychodzę do domu, biorę gitarę i nagrywam dany pomysł. I jeżeli podoba mi się ta koncepcja, to ją zatrzymuję. Kolekcjonuję takie spontaniczne elementy. Bardzo mi się podoba to, że nie mam studia w domu. Mimo wszystko lubię, by komponowanie i nagrywanie działo się w innym miejscu niż tam, gdzie śpię. Jest wtedy jakiś pozytywny przepływ energii i bardziej się otwieram. Przy Walking on a Flashlight Beam miałem taką sytuację, że przez pierwsze dwa miesiące siedziałem w studiu i nagrywałem jakieś głupoty. Potem mi się zmieniło i zacząłem tworzyć zupełnie co innego i dopiero wtedy poczułem, że jest fajnie.
Wydaje mi się, że każdy powinien mieć jakieś nierealne cele, dzięki czemu może przez całe życie iść do przodu i stawiać sobie kolejne wyzwania.
Nie chcieliście odkładać dogrywania ostatnich partii na Eye of the Soundscape na później, kiedy emocje już opadną? Chciałem skończyć tę płytę przed urodzinami „Grudnia”, bo wydawało mi się, że jeśli nie zrobimy tego do 15 marca to już nie zrobimy tego w ogóle. A powrót do wielu rzeczy jest bardzo trudny. Stwierdziłem, że jeśli już po tygodniu wejdziemy i nagramy choć trochę, to zobaczymy co z tego będzie i będziemy wtedy wiedzieli, czy jesteśmy w stanie ten album skończyć czy nie. No i tak jakoś wyszło, że się wyrobiliśmy.
Głupoty? Co masz na myśli? Rzeczy, które może muzycznie były okej, ale nie wywoływały we mnie odpowiednich emocji. I można powiedzieć, że to było połączone z jakimś kryzysem, bo zdałem sobie sprawę z tego, że to co robię, nie kręci mnie tak, jak kiedyś. Co mam zrobić? Zmienić styl? Instrument? I rzeczywiście, gdy zmieniłem te dwie rzeczy, zaczęło mi się to bardziej podobać i nagrania ruszyły z kopyta. Nie wiem, jak to się dzieje, ale jeszcze nigdy nie udało mi się 1
marzec 2017
/ Mariusz Duda
zawalić żadnego terminu. Oczywiście zawsze deadliny się przesuwają, nie o rok czy dwa, ale o parę miesięcy.
W takim razie jako artysta potrafisz radzić sobie z kryzysami… Teraz już bardziej jako rzemieślnik.
To ciekawa kwestia, gdzie leży ta granica. Dlaczego artysta, który potrafi sobie radzić z kryzysami jest już rzemieślnikiem?
Momenty, w których przychodzi ci do głowy jakiś pomysł na melodię, są w jakiś sposób zależne od weny? Mam trochę tak, że jestem chory, jeśli w ciągu roku nie zrobię jednego albumu. Zawsze jest pewien schemat w zespole – nagrywa się płytę, promuje ją na trasie koncertowej, wraca się do studia i tak dalej. W momencie kiedy wracam z trasy promującej nowy longplay Riverside, zabieram się za Lunatic Soul, potem trzeba wrócić do zespołu i dalej działać. Tak jak człowiek w określonej porze dnia jest głodny, tak ja w określonej porze roku jestem głodny tworzenia nowych rzeczy.
fot.:Oskar Szramka
To znaczy nie, ja się śmieję – „poradziłem sobie z kryzysem, więc w pewien sposób staję się rzemieślnikiem”. Myślę, że ta granica jest mocno związana z tym, co się czuje w głowie. Dla jednej osoby może to być piosenka szósta, dla innej trzecia, ale dla tego, który tworzy, ma to największe znaczenie, bo to on czuje, co jest mu najbliższe. Wydaje mi się, że tu jest ta granica pomiędzy artyzmem a rzemieślnictwem.
nagrać takiego albumu, który byłby kwintesencją tego, co czuję. A jeżeli kiedyś nagram ten album – mam nadzieję, że nie nagram go nigdy – to wtedy będę mógł z czystym sumieniem powiedzieć „jestem artystą”. Na razie mam takie aspiracje.
Jeżeli tworzysz utwory, które są tylko OK, bez względu na to, czy sprawia ci to radość, coś takiego wydajesz, to jest to takie rzemieślnicze podejście. Natomiast jeśli wybierasz tylko takie kąski, które ruszają cię emocjonalnie, to wydaje mi się, że nie jest to rzemieślnictwo. Ja mimo wszystko staram się jeszcze takie kąski wybierać. Zawsze jest tak, że pewien sposób komponowania z biegiem czasu przychodzi łatwiej. Można powiedzieć, że jeśli wypracowałem sobie pewien plan, to trochę staję się takim rzemieślnikiem. Na przykład nagrywam pomysły na dyktafon i nie tracę czasu w domu, żeby podłączać sprzęt i robić sobie wersje demo utworu, który potem w studiu nagrywam jeszcze raz, tylko że lepiej. Szkoda mi na to czasu.
Mam wrażenie, że cały czas bronisz się przed tym, żeby się nazwać artystą. Dobra, to jestem artystą. I koniec wywiadu. (śmiech) To się może bierze trochę z pokory, trochę z kokieterii. Cały czas uważam, że nie udało mi się jeszcze osiągnąć tego, o czym mógłbym powiedzieć „kurde, to jest to”. To się wiąże z takim nierealnym marzeniem. Wydaje mi się, że każdy powinien mieć jakieś nierealne cele, dzięki którym może przez całe życie iść do przodu i stawiać sobie kolejne wyzwania. Kiedyś rozmawialiśmy o marzeniach z „Grudniem” i powiedział wtedy, że jego marzeniem jest zagranie koncertu z Anathemą. Trzy miesiące później to zrobiliśmy. Skończyły się jego marzenia, musiał wymyślić coś innego. Bo nie ma chyba nic gorszego niż zmierzanie donikąd. Nie czuję jeszcze, że to, co stworzyłem jest w stu procentach tym, o co mi chodziło. Cały czas idę w jakimś kierunku, ale jeszcze nie udało mi się
38-39
Czasami mam dwa czy trzy miesiące przerwy, ale są i takie, kiedy praktycznie codziennie mam jakiś nowy pomysł. Pojawia się wtedy wena, flow –tak to można nazwać. W momencie gdy wybieram kilka z tych pomysłów i wchodzę z nimi do studia, automatycznie jeden pomysł goni drugi i to tam się tak naprawdę wszystko rozpoczyna. Bardzo lubię listopad, grudzień i styczeń. To są miesiące na powstawanie nowej muzyki. Jeszcze nigdy nie komponowałem niczego w wakacje. Znaczy nie, czasami komponuję, ale generalnie jesienią zawsze chwyta mnie refleksja.
Czy wyobrażasz sobie sytuację, która mogłaby cię powstrzymać od tworzenia? Myślę, że może nastąpić taki moment w moim życiu, kiedy tworzenie nowej muzyki przestanie sprawiać mi radość. Nie chciałbym tworzyć nie czując tego, co robię, bo wtedy pojawi się rzemiosło. I obawiam się, że jeżeli czegoś nie będę czuł, to ci, dla których nagrywam swoją muzykę też nie będą tego czuli. Mam nadzieję, że życie nie zmusi mnie do odpieprzania chałtury. Wydaje mi się, że moją mocną stroną jest tworzenie autorskiej muzyki, która myślę, że ma znaczenie, ale jest przede wszystkim na odpowiednim poziomie i chyba właśnie przez to jest prawdziwa. 0
Mariusz Duda Muzyk, kompozytor, autor tekstów i multiinstrumentalista. Jest frontmanem zespołu Riverside i założycielem projektu Lunatic Soul. Wielokrotnie wyróżniany w plebiscytach i konkursach. Od ponad 20 lat aktywny na scenie muzycznej.
lifestyle / gorszy sort?
Polecamy: 43 Sport Z Akro przez życie
Mistrzyni Polski w akrobatyce sportowej
46 Warszawa Obcy,Polecamy: ale nasz Historia Pałacu Kultury i Nauki 40 W subiektywie Niemile widziani 48 TEchnologie Żyj długowi pomyślnie Imigranci Niemczech Innowacje na rynku procesorów
44 Warszawa Śladami warszawskich murali
Nieznane skarby stolicy
46 Technologie Podniebny detektyw
Styl życia
fot. Barbara Pudlarz
Tajemnice katastrof lotniczych
Oko cyklonu michał orlicki chwili, gdy rozpoczynałem pisać ten tekst, wojska syryjskie brutalnie zajmowały zdobyte przez siebie Aleppo. W tym samym czasie tonęło kilka łodzi z uchodźcami zmierzającymi do Europy. Jednocześnie z pierwszym pociągnięciem za spust kilkudziesięciu nowych rekrutów Armii Bożego Oporu w Ugandzie przestało być dziećmi. A w Warszawie, pierwszy raz tej zimy, spadł śnieg. Odbiór różnych zjawisk ulega deformacji w zależności od kontekstu. I tak zwykła ludzka przyzwoitość urasta w ustach wielu do ideologii politycznej, a odległe tragedie stają się zaledwie hasłem, symbolem, memem. Sklepik w przejściu podziemnym pod rondem Dmowskiego ogłasza sprzedaż „mydła z Aleppo”. Chwytliwa, często słyszana nazwa – czemu nie skorzystać. Choćby świat wokół się walił, człowiek funkcjonuje w oku cyklonu swojej codzienności i dopóki jej nic nie zagraża, sedno wielkich spraw tego świata go nie rusza. Rzeczywistość odległa, niedoświadczana bezpośrednio ulega uproszczeniu, a jej odbiór – trywializacji. Człowiek wykazuje tendencję do porządkowania rzeczywistości poprzez syntezę – rów-
W
Odbiór różnych zjawisk ulega deformacji w zależności od kontekstu.
nież w stosunku do innych ludzi. Świetnym narzędziem tego procesu jest chociażby upowszechniona w XIX w. idea „narodu”, przy pomocy której zamykamy w klatce uogólnień i uproszczeń nie tylko drugiego człowieka, lecz także samych siebie. Wprowadza ona plemienny w swojej zasadzie podział na „swoich” i „obcych” oraz umożliwia postrzeganie „obcych” jako monolitu. Jest to łatwiejsze niż przyznanie, że prawdziwie istotną różnicą między ludźmi nie jest język, religia czy przynależność etniczna, lecz ich niekompatybilne doświadczenia życiowe. Ta bariera, w przeciwieństwie do wymienionych wyżej, nie dotyczy jednak takich cech, które uznaje się za przyrodzone. Nie stanowi więc aż tak dobrej wymówki do rezygnacji z próby zrozumienia drugiego człowieka. Istnieje oczywista i nie tylko idealistyczna przyczyna, dla której należy opuszczać bezpieczną strefę oka cyklonu codzienności. Żyjemy w czasach, gdy monolity kruszeją, a ich odpadłe fragmenty muszą być gotowe na łączenie się w nowe całości. W przeciwnym razie skutkiem może być jedynie destrukcja. 0
marzec 2017
/ fala imigrantów w Europie niech każdy dzień będzie powodem wdzięczności za pieski
Niemile widziani Dyskusje na temat uchodźców trwają nieprzerwanie od dwóch lat. Według Europy jest to duży problem i obciążenie, według Zosi, Daristan i Marcina – szansa. Szansa na nowe życie. T e k st:
E wa s k i e rc z y ń s k a
– g r a f i k i : J OA N N A DY RWA L , M A R C I N C Z A J KOW S K I
ok 2015 to rok przełomowy. Do Europy, a przede wszystkim do Niemiec przyjechało wtedy około dwóch milionów uchodźców. Napływ nowej siły roboczej i pomoc azylantom to sprawy, które szybko stały się głównym tematem w prasie i telewizji. Początkowo większość Niemców była nastawiona optymistycznie, każdy chciał się zintegrować i poznać nową kulturę. Po incydentach w Kolonii w noc sylwestra w 2015 r. wszystko się zmieniło. Niemcy zaczęli się bać uchodźców, a w całej Europie rozpoczęły się protesty przeciwko ich dalszemu napływowi.
R
Mieszanka kultur Zosia to uczennica liceum, której pasją jest język niemiecki. Rok temu wyjechała do Niemiec na wakacje. Miał to być zwykły odpoczynek, okazja do podszlifowania języka i poznania nowych osób oraz kultury Nadrenii Północnej-Westfalii. Na dwa tygodnie zamieszkała w Troisdorfie, mieście położonym tuż pod Kolonią. Mimo strachu rodziców związanego z uchodźcami pojechała tam i nie żałuje. Te wakacje zmieniły jej światopogląd. W trakcie pobytu w Troisdorf mieszkała u polsko-niemieckiej rodziny z dwiema dziewczynkami – Janiną i Marianną. Codziennie odprowadzała je do przedszkola, a potem odbierała. Ten niemiecki Kindergarten był sam w sobie mieszanką kultur – wspomina Zosia. Miasteczko, w którym miała spędzić najbliższe tygodnie to dla wielu mieszkańców oaza spokoju. Pogoda była idealna, a miejsce z dnia na dzień wydawało się coraz ciekawsze. Gosia, Polka u której mieszkała Zosia, prowadziła zajęcia z języka niemieckiego dla uchodźców. Krótko po przyjeździe dziewczyna została poproszona przez swoją gospodynię o zastępstwo. Właśnie w Troisdorf mieszkała duża grupa Syryjczyków i innej narodowości azylantów. Pamiętam swoje zaskoczenie. Nie wiedziałam czego powinnam się spodziewać – wspomina Zosia. W środę rano pojechała do położonego niedaleko ośrodka – żółtego budynku znajdującego się przy spokojnej ulicy. Z uśmiechem na twarzy wspomina trudny początek: Byłam tak zestresowana, że nawet otwarcie drzwi sprawiało mi
40-41
fala imigrantów w Europie /
nie lada wyzwanie. Myślałam, że nikt nie przyjdzie. Zajęcia rozpoczęły się o godzinie 11. Grupa dziesięciu osób była równie przerażona jak sama Zosia. Syryjski nauczyciel angielskiego, małżeństwo oraz trzy samotne matki. Nie było łatwo dowiedzieć się, skąd niektórzy z nich pochodzą. Połowa grupy znała zaledwie parę słów po niemiecku. To były zdecydowanie dwie najbardziej produktywne godziny mojego życia. Każdemu z nich starałam się poświęcić kilka minut – opowiada Zosia. Przyznaje, że bliższe poznanie po-
mogło jej w przełamaniu barier, chociaż na początku było ciężko: Osoby, które były ode mnie ponad dwa razy starsze, nie chciały mi zaufać. Bały się nawet powtórzyć dziesięć czasowników, których mieliśmy się nauczyć. Tego samego dnia poznała też dyrektorkę ośrodka, Katharine. Dowiedziałam się, że wszystkie osoby, które tam pracują i pomagają uchodźcom oraz ich rodzinom, pracują czynnie zawodowo w innych branżach – mówi Zosia. Stewardessa, nauczycielka historii, animatorka zajęć oraz emerytka zajmująca się wnukami – cztery kobiety, cztery możliwości na zrozumienie i poznanie przez obcokrajowców niemieckiej kultury. Uwagę Zosi przykuły również dzieci uchodźców – dwie pięcioletnie dziewczynki i siedmioletnie bliźnięta. Były bardzo radosne, jedno poprosiło mnie o szklankę wody, kolejne zaciągnęło do pokoju zabaw. Nie umiały jeszcze wtedy ani słowa po niemiecku, ale czym są słowa? Każde z nich chciało się przytulić i poczuć bliskość drugiej, nieznanej osoby – wspomina. Zosia pojawiła się w ośrodku jeszcze parę razy. Zawsze z kolejną dawką energii i emocji. Dowiedziała się, że raz na dwa tygodnie organizowane są wyjścia dla uchodźców: wycieczki w różne zakątki tego regionu, piesze wędrówki po górach, pikniki, przejażdżki rowerowe. Nie tylko przyjezdni chcieli poznawać kraj, w którym się znaleźli. Obecność osób z innych kultur to też ciekawe doświadczenie dla Niemców. Rodzina, u której mieszkała Zosia, z niektórymi uchodźcami naprawdę się zaprzyjaźniła. Kiedy były urodziny jednej z dziewczynek, Janinki, nie mogło na nich zabraknąć syryjskiego nauczyciela i inżyniera z ich rodzinami. Zaskoczyło mnie to. Nie wiedziałam, że można zawrzeć z nimi tak bliskie relacje. Zosia z niektórymi dalej utrzymuje kontakt i ma nadzieję na ponowne spotkanie. Zapytana co najbardziej utkwiło jej w pamięci po tym wyjeździe, odpowiada krótko: Ludzie oraz ich mentalność.
Zachowanie spokoju Marcin jest Polakiem mieszkającym na stałe we Frankfurcie nad Menem. Poważnie zaangażował się w ugrupowanie „ums Ganze!” Bündnis, antykapitalistyczną formację, która składa się z 500 członków. Ich działalność skupiona jest w większych niemieckich metropoliach – w Berlinie, Kolonii, we Frankfurcie, oraz w Austrii. Chcemy iść naprzód, dokonać rzeczy, które zmienią stosunek niemieckiego społeczeństwa do wielu ważnych spraw. Niemcy od dawna są postrzegane w Europie jako potężne mocarstwo z dobrym przywódcą – jest to idealne miejsce do podjęcia nowej pracy, otrzymania wysokiego zasiłku. Przyjeżdżają tu
nie tylko uchodźcy, lecz także dużo imigrantów z Afryki. Ponad milion uchodźców napłynęło do Europy dwa lata temu. Kanclerz Niemiec Angela Merkel podjęła wtedy kluczowe decyzje. Otworzono granice – tłum „uciekinierów” koczujących na dworcu centralnym w Budapeszcie bez kontroli został wpuszczony do „potęgi Europy”. Nikt nie zastanawia się w tym momencie, czy pomiędzy uciekinierami mogą być bojownicy Państwa Islamskiego – relacjonował wtedy „Die Zeit”. Czyn bez cienia wątpliwości bardzo humanitarny, lecz przez wielu krytykowany. Niemcy nie chcą być rasistami, nacjonalistami ani faszystami. Chcą złagodzić wizerunek tych, którzy kiedyś krzywdzili innych. „Spiegel”, „Bild”, „Zeit” – rok temu wszystkie czołowe czasopisma reprezentowały przeciwników uchodźców. Teraz wraz z wieloma portalami internetowymi zajmują bardziej neutralne stanowisko: nie szukają winnego, starają się natomiast przekonać Niemców do zachowania spokoju – mówi Marcin.
Dzieci nie umiały jeszcze wtedy ani słowa po niemiecku, ale czym są słowa? Każde z nich chciało się przytulić i poczuć bliskość drugiej osoby. Początkowo mieszkańcy podejmowali wiele inicjatyw mających na celu integrację z uchodźcami. Organizowano pikniki, wycieczki do muzeów i pobliskich miast. Marcin dodaje: Również moja organizacja zachęcała uchodźców mieszkających we Frankfurcie do wspólnej nauki języka. Staramy się ich zrozumieć i poznać ich historię. Niemcy też cieszyli się z możliwości poznania innych kultur i zwyczajów. Ich zainteresowanie szybko zmieniło się w strach. W Kolonii podczas sylwestra 2015 r. doszło do tragicznego wydarzenia. Ponad tysiąc uchodźców zaatakowało około osiemdziesiąt kobiet – skrzywdzono nie tylko Niemki, lecz także Japonki. Niemcy od tego momentu zaczęli się bać. Marcin przyznaje: moi znajomi rzadziej wychodzą późnym wieczorem, starają się unikać ciemnych zaułków i samotnych powrotów do domu. Strona internetowa niemieckiej policji opublikowała statystyki, według których od 2015 r. ponad milion uchodźców zostało ukaranych. Nie są to zwykłe wykroczenia, w wielu przypadkach jest to przestępczość na tle religijnym. Więcej niż połowa incydentów jest wynikiem odmiennych uczuć, poglądów politycznych i wiary. W jednym budynku – domu dla uchodźców – mieszka 200–300 mężczyzn. Wielu z nich 1
marzec 2017
winobranie we w Francji / /fala imigrantów Europie
wierzy w innego boga, nie mogą przez długi czas zobaczyć swojej rodziny ani wyjechać z miejscowości, w której przyznano im azyl. Powinniśmy postawić się na ich miejscu. Każdy z nich jest inny. Ma swoje uczucia, poglądy polityczne i wiarę – mówi Marcin. Brak pracy to kolejny problem, dlatego niektórzy azylanci zaczynają rozglądać się za nielegalnym zatrudnieniem. Nieznajomość niemieckiego też ogranicza ich możliwości. Wielu uchodźców jest wykwalifikowanych, ale barierą staje się język. Nie przyjeżdżasz jako kryminalista, ale stajesz się nim – brak środków do życia doprowadza do handlu narkotykami. Musisz jakoś sobie radzić, nie masz innego wyjścia – opowiada Marcin. Powołane zostały nowe jednostki policji. Według Marcina jest to niepotrzebna panika: To nie jest tak, że za wszystko odpowiadają uchodźcy. Azylanci nie są mniej lub bardziej niebezpieczni od ludzi, którzy mieszkają tutaj już dłuższy czas. W każdym kraju dochodzi do różnych incydentów. Cierpią na tym niewinni ludzie. Cała Europa powinna się zastanowić, co dalej. Nie możemy szukać kozła ofiarnego i zrzucać obowiązku pomocy na jeden kraj. Chodzi o naszą przyszłość, nasze bezpieczeństwo i spokój. Powinniśmy skupić się na ludziach.
Wojna, strach, ucieczka Daristan jest 16-letnią dziewczyną, która pochodzi z Kurdystanu znajdującego się na północnym wschodzie Iraku. W Niemczech mieszka od roku. Ten kraj wybrała jako miejsce, gdzie chciałaby uciec przed wojną, którą rozpoczęła się w sierpniu 2014 r. To właśnie z jej powodu rodzina Daristan oraz wielu jej kuzynów uciekło do Niemiec. Szukali
42-43
azylu, a znaleźli nie tylko schronienie, lecz także nowych przyjaciół. Mimo że zostawili swoich bliskich w ojczyźnie, czują się w Niemczech bezpiecznie. Ciągle jednak myślą o rodzinie, boją się tego co się może stać. Daristan przypomina sobie noc, kiedy obudziły ją krzyki rodziców: Trzeba uciekać, natychmiast. Wraz z rodziną została zmuszona do opuszczenia swojego domu na parę dni. Jaki był powód? Daesh i zapowiedź zbombardowania ich prowinicji.
Niemcy nie chcą być rasistami, nacjonalistami ani faszystami. Chcą złagodzić wizerunek tych, którzy kiedyś krzywdzili innych. Kurdystan opuściła z powodu ciągłego strachu oraz przez nacisk rodziców. Próbę ucieczki podjęła cała jej rodzina – początkowo udało się tylko jej bratu. Przez dwa lata mieszkał sam w Detmold, czekając na najbliższych i jednocześnie ubiegając się o azyl. Po pozytywnym rozpatrzeniu wniosku dostał pracę na budowie. Jednak siostra Daristan nie miała tyle szczęścia. Prawo w Kurdystanie zezwala na wyjazd wyłącznie młodzieży, która nie ukończyła 18. roku życia. Moja siostra nie otrzymała pozwolenia na opuszczenie kraju. Dlaczego? Jest już pełnoletnia, według władz to najlepszy moment na pilnowanie dzieci – opowiada dziewczyna.
Daristan w Detmold, mieście powiatowym w zachodnich Niemczech, odnalazła spokój. Dostała też szansę na naukę w nowoczesnej szkole wraz z innymi uchodźcami. Teraz każdy dzień jest dla mnie darem od Boga – mówi. Zaczęła nowe życie, może realizować się w swoich pasjach – śpiewie i rysunku. Nauka niemieckiego już nie sprawia jej takich trudności jak na początku. Z każdym kolejnym dniem czuje się tam lepiej, a Niemcy coraz chętniej poznają kulturę kraju, z którego pochodzi. Daristan przyznaje: Pierwsze miesiące były trudne i parę razy miałam ochotę wrócić do domu. Nie mogłam odnaleźć się w niemieckim społeczeństwie. Dużo zawdzięczam mojej wychowawczyni i kolegom z klasy, których historia jest podobna do mojej. Detmold stało się dla nastolatki schronieniem. W Kurdystanie była kłębkiem nerwów, bała się wyjść z domu. Wojna, strach, ucieczka. Tutaj czuję się bezpieczna. Mogę wyjść z nowymi znajomymi i wracać wieczorem bez obaw, że ktoś mnie zaatakuje – mówi Daristan. Każdego dnia wraca myślami do swojej ojczyzny, do siostry i kuzynów, którzy zostali zmuszeni tam pozostać. W Kurdystanie nie ma dla nich już żadnych perspektyw na przyszłość – szkoły oraz większość publicznych placówek zostały bezpowrotnie zamknięte. Nauczyciele bali się o swoje życie, a rodzice nie chcieli wypuszczać swoich pociech z domu. Szansa na ucieczkę nie była dana wszystkim – przyjaciółka Daristan została w Kurdystanie. Nie wiadomo, co się z nią stanie. Dziewczyny wspierają się i korespondują. Moja bohaterka nie jest w stanie powiedzieć, czy dołączą do niej jej ukochane osoby. Boi się, że może się już nigdy z nimi nie zobaczyć. 0
Warszawa
/ uciekająca Syrenka
Warszawa przejmuje (Radomiu, strzeż się!)
fot. Radosław Kołakowski / CC
Kwitnąca stolica
W 2025 r. sześćset największych metropolii będzie wypracowywać 65 proc. światowego PKB. Dlatego zostawmy Polskę B i postawmy na Warszawę – apelują niektórzy ekonomiści. Czy warto pójść tą ścieżką rozwoju? T E K S T:
F i l i p Ku b i ń sk i
arszawska aglomeracja liczy już prawie 3 mln osób, co daje jej 13. pozycję wśród europejskich metropolii. Porównywanie stolicy do innych polskich miast nie ma większego sensu, bo przerosła je już dawno. Na inwestycje miasto planuje przeznaczyć w 2017 r. więcej od Krakowa, Gdańska, Poznania, Katowic i Wrocławia razem wziętych.
W
W co inwestuje Warszawa? Większość nakładów przeznaczonych przez Radę Miasta na inwestycje pochłonie rozwój i modernizacja infrastruktury. Najbardziej kosztowny jest kolejny etap rozbudowy II linii metra, który pochłonie aż 825 mln złotych. Prace posuwają się zarówno na zachodnim końcu obecnej nitki, jak i wschodnim, gdzie stacja Trocka ma być gotowa za niecałe 2 lata. Warto podkreślić, że Warszawa jest jednym z nielicznych miast finansujących samodzielnie tak duży wydatek jak metro – zazwyczaj takie przedsięwzięcia są opłacane z budżetów centralnych lub regionalnych. Jednak to coraz liczniejsze wieżowce przyciągają największą uwagę warszawiaków. Tylko w minionym roku oddano do użytku kolejny drapacz chmur przy rondzie ONZ – Q22 – oraz największy biurowiec w mieście – Warsaw Spire przy rondzie Daszyńskiego. A to nie koniec planów: słowacka grupa deweloperska HB Reavis otrzymała pozwolenie na postawienie najwyższego budynku w Unii Europejskiej. Razem z iglicą może mieć on nawet 310 m i będzie wchodził w skład Chmielna Business Center, które powstanie między ul. Chmielną, al. Jana Pawła II i Al. Jerozolimskimi. W budżecie na ten rok nie zapomniano również o inwestycjach o charakterze kulturalno-wypoczynkowym. Bulwary Wiślane stają się coraz piękniejsze i każdego lata są jednym z najbardziej tętniących życiem miejsc stolicy. Co ważne, wg Sądu Najwyższego na zachodnim brzegu Wisły
można już spokojnie spożywać alkohol, nie ryzykując przy tym otrzymania mandatu. Dodatkowo rozkwitnąć ma też teren pod PKiN-em. Początkiem tego procesu ma być stworzenie podziemnej infrastruktury (m.in. parkingu) oraz nowego placu miejskiego. Koniec rewitalizacji tego miejsca ma nastąpić w połowie 2020 r., kiedy na ul. Marszałkowskiej otwarta zostanie nowa siedziba Muzeum Sztuki Nowoczesnej.
wości i ograniczeniu biurokracji. Niestety projekt powstał bez konsultacji społecznych, co doprowadziło do wielu protestów. Wejście naszej wspólnoty do metropolii zmniejszy jej znaczenie. Ta decyzja powinna być w gestii mieszkańców – tak pomysł partii rządzącej ocenił burmistrz Grodziska Mazowieckiego, Grzegorz Benedykciński. Ostatecznie spór zostanie rozwiązany poprzez referendum, które odbędzie się 26 marca.
Uciekająca Syrenka
Świat wielkich miast
Warszawa nie odczuwa zmniejszającego się w Polsce wolumenu inwestycji. Zagraniczne firmy chętnie zakładają nowe biura w stolicy lub też przenoszą tu swoje siedziby główne, czego najlepszym przykładem jest Samsung, który w Warsaw Spire otworzył europejską centralę. Ogromnym kapitałem Warszawy, którego nie da się wyrazić liczbami, są jej mieszkańcy – młodzi, dobrze wykształceni, władający językami obcymi. To przekłada się na wynagrodzenia: przeciętny warszawiak zarabia 6 tys. złotych brutto, co w porównaniu ze średnią krajową wynoszącą 3,7 tys. robi duże wrażenie.
Aglomeracje na całym świecie rozwijają się ponadprzeciętnie szybko – już teraz mieszka w nich połowa populacji globu, a do 2030 r. liczba ta sięgnie 70 proc. Rzecz jasna miasta będą też odpowiadać za coraz większą część bogactwa narodów. W 2012 r. Tokio wytworzyło 25 proc. całego PKB mocarstwa ekonomicznego, jakim jest Japonia. Dynamikę i potencjał do rozwoju świetnie pokazuje przykład Szanghaju, który w latach 2008-2012 zwiększył swoje PKB o 221 proc! Populacja Warszawy w ciągu najbliższych dekad będzie się powiększać, za czym pójdzie również wzrost gospodarczy miasta. Te prognozy dają nadzieję, że w centrum Polski wyrasta jedna z kluczowych europejskich stolic. Obecnie nominalne PKB per capita w Warszawie nie jest za wysokie na tle Europy (miejsce pod koniec pierwszej setki zestawienia najbogatszych regionów UE), ale po uwzględnieniu parytetu siły nabywczej nasza stolica znajduje się w ścisłej czołówce, wyprzedzając m.in. Monachium. Współczesna Warszawa jest wizytówką Polski jako kraju, który w ciągu kilkunastu ostatnich lat wykonał ogromny krok w stronę Europy Zachodniej. Gdy porównuje się jej obecny kształt do początku XXI w., widać olbrzymi postęp pod względem gospodarczym. To z kolei stwarza odpowiednie warunki do rozkwitu miasta w innych obszarach. 0
Na inwestycje Warszawa przeznaczy więcej od Krakowa, Gdańska, Poznania, Katowic i Wrocławia razem wziętych. Coraz częstsze są pytania, jak optymalnie wykorzystać możliwości największej polskiej aglomeracji. PiS stworzył projekt, według którego Warszawa miałyby się powiększyć o 33 okoliczne gminy. Powstała w ten sposób metropolia byłaby większa pod względem powierzchni od Nowego Jorku czy Berlina. Zmiana granic stolicy miałaby pomóc w rozwoju mniejszych miejsco-
marzec 2017
Warszawa
/ przewodnik street artu
Śladami warszawskich murali
Najbardziej demokratyczna odmiana sztuki podbija serca warszawiaków, wykwitając na ścianach kolejnych budynków. Aby w pełni poznać jej urok i sens, warto wybrać się na spacer śladami murali. T E K S T:
A n e ta c h m i e l i ń ska
f o t o gr a f i e :
ystarczy skręcić w bramę na ul. Chmielnej czy zagubić się przy UW, by odkryć niezwykłe dzieła polskich i zagranicznych artystów wyłaniające się zza szarych gmachów. Każdego roku w Warszawie przybywa kolejnych dzieł street artu, które rozjaśniają podwórka, kolorują szare ulice, a co więcej – skłaniają do refleksji. By w pełni docenić ich piękno i przesłanie, warto wybrać się na Śródmieście na spacer ich szlakiem. Dwugodzinna przechadzka może stać się szansą na odkrycie zupełnie innego oblicza Warszawy.
W
Przejrzyj się w lustrze Często na murale patrzymy jak na kolejne graffiti, będące jedynie odzwierciedleniem fantastycznych wizji artysty. Tymczasem wiele z nich, już od pierwszych dzieł tworzonych w Meksyku w latach 30., stanowi swoiste lustro dla współczesnego społeczeństwa. Nie bez przyczyny jeden z największych murali, bezpośrednio nawiązujący do kapitalizmu, znajduje się w samym centrum Warszawy. Nieopodal Dworca Centralnego i Złotych Tarasów, przy ul. Siennej 45, znajdziemy dzieło przedstawiające żołnierzy podwieszonych na sznurkach jak kukiełki. Mural wytyka bezradność człowieka wobec odgórnie narzuconego stylu życia, zatracenie ideałów na rzecz materializmu. Wykonany w 2010 r. przez bolońskiego artystę Blu uważany jest również za współczesny ma-
44-45 magiel
b as i a p u d l a r z nifest pacyfistyczny, który każdego dnia ma przypominać warszawiakom trudne lekcje z ich historii. Potem warto przejść się w kierunku Wisły, by odkryć obraz będący lustrzanym odbiciem samej Warszawy. Mural na bocznej ścianie kina Atlantic obok pasażu Wiecha powstał w 2011 r. w ramach festiwalu Street Art Doping jako abstrakcja geometryczna przedstawiająca makietę miasta nieustrukturyzowanego, złożonego z pozornie niepasujących do siebie elementów. Czwórka artystów – Sepe, Chazme, Nawer i Roem – malując lewitującą metropolię, miała na myśli właśnie Warszawę: jej różnorodność, nieokreśloność i ciągłe szukanie pomysłu na siebie. Mimo renowacji pasażu i pierwotnych założeń, by malunek został w tym miejscu tylko na kilka miesięcy, wciąż można go oglądać zza budowlanych płyt.
Dzięki street artowi wiele zapomnianych podwórek i kamienic odzyskuje swój dawny blask i na nowo przyciąga uwagę. Będąc w okolicy Nowego Światu, warto również odwiedzić słynne podwórko Pawilonów skrywających mural autorstwa belgijskiego artysty, Roa. To właśnie tutaj powstał mroczny malunek przedstawiający śpiące niedźwiedzie,
które łudząco przypominają szczury. Co ciekawe dzieło interpretowane jest na wiele sposobów – w zależności od obserwatora oraz pory dnia. W świetle dziennym czarno-białe postaci przypominają spokojnie śpiące misie, gdy zapada zmrok – zmieniają się w groźnie spoglądające szczury.
Odmieniona Warszawa Street art nie tylko zachęca do refleksji, lecz także zmienia przestrzeń dokoła. Dzięki niemu wiele zapomnianych podwórek i kamienic odzyskuje swój dawny blask i na nowo przyciąga uwagę. Przykładem takiego miejsca w Śródmieściu jest monumentalny mural stworzony przez duet Cyrcle na zaniedbanej kamienicy przy ul. Widok 11. Przedstawia on kucającą kobietę przypominającą starożytne rzeźby lub postaci z obrazów Rubensa. Wzrok przyciąga nie tylko gigantyczna sylwetka, lecz także pomarańczowa poświata, w której jest ona zanurzona. Dzięki temu zabiegowi kolorystycznemu zniszczony budynek zyskał nowe, barwniejsze życie, a bohaterka dzieła swój przydomek: „kobieta z pomarańczą”. Warto też odkryć drugą część dyptyku, która znajduje się przy ul. Radzymińskiej 140 i przedstawia połamaną grecką kolumnę. Oba te dzieła nawiązują do Warszawy zrujnowanej po powstaniu. Mimo ponurego przesłania zachwycające wykonanie obu murali przyciąga wzrok przechodniów nieprzerwanie od wielu lat.
przewodnik street artu /
Kolor to nie jedyny sposób na ożywienie zaniedbanych obszarów. Aby się o tym przekonać, warto wstąpić na podwórko przy ul. Szpitalnej 6, gdzie widać wielość form, jakie sztuka potra f i pr z ybierać w pr zestr zeni publicznej. Z jednej strony znajduje się tutaj niezwykły mural duetu Otecki–Hemoroid, obrazujący tzw. wielookie drzewo – kompozycję wyrastających z siebie postaci o kilku twarzach i kończynach, przywodzącą na myśl ludowe podania i baśnie. Z drugiej – można dostrzec niewielkie bloki na rozdzielnicach elektrycznych, namalowane przez artystę Evola. Niezwykłość miniaturek pozwala odkryć instalacja artystyczna Refleks zamontowana na jednym z budynków, która rozprasza światło i pozwala mu docierać w najciemniejsze zakamarki podwórka. Murale często mają też za zadanie rozweselać otaczającą przestrzeń. Tak jest w przypadku dzieła przy ul. Oboźnej, obok Szpitala Dziecięcego. Na ścianie budynku płynie kolorowy statek unoszony przez lampiony. Mural duetu Sepe-Chazme zawiera w sobie zarówno motywy z kultury Kraju Kwitnącej Wiśni, jak i z dobrze znanego Europejczykom świata baśni. Odnajdziemy więc w nim nie tylko japońskie lampiony czy statek z origami, ale i miniaturowego Pinokia. Sięgający piątego piętra malunek nie przytłacza. Wręcz przeciwnie – latające samoloty, statek w otoczeniu lampionów i stonowane kolory dodają budynkowi lekkości. Bajkowy charakter wpisuje się z kolei bardzo dobrze w przestrzeń, w której został stworzony, i pozwala przechodniom oderwać się na chwilę od szarej rzeczywistości i zanurzyć w bajkowym świecie wyobraźni.
W służbie miastu Ciekawym zjawiskiem w kontekście murali jest ich wykorzystanie na rzecz promocji. Z podobnym zamysłem powstawały zresztą pierwsze
tego typu dzieła w latach 70. Na Pradze-Północ do tej pory można podziwiać imponujących rozmiarów malunki reklamujące kolekturę Lotka czy środek chemiczny Muchozol. Obecnie także poszczególni producenci zaczynają doceniać urok street artu. Pojawiają się więc takie realizacje jak graffiti promujące Wedla na rogu ul. Targowej i Ząbkowskiej czy scyzoryki Victorinox na pl. Zawiszy.
Kolejne murale znikają wraz z budynkami, na których zostały odmalowane. Warto również zwrócić uwagę na murale, których powstanie inicjuje samo miasto w celu promocji turystycznej. W zamierzeniu mają one pozostać w przestrzeni publicznej na stałe – dzięki czemu są wkomponowane w otaczającą je tkankę miejską lepiej niż krótkotrwałe reklamy. Efektem tej polityki jest np. mural przy ul. Lipowej 3. Dzieło warszawskiej firmy Good Looking Studio powstało w 2011 r. jako forma uczczenia Roku Marii Skłodowskiej-Curie. Urodziłam się w Warszawie przedstawia wytatuowaną noblistkę, na której ramionach widnieją nazwy wynalezionych przez nią pierwiastków. W rękach trzyma dwie kolby – w jednej z nich znajduje się miniaturowa Warszawa, a w drugiej – ciecz, która płynnie przechodzi z muralu na rurę biegnącą po ścianie budynku. Twórcy Urodziłam się w Warszawie brali także udział w tworzeniu innego promującego miasto muralu. Jest nim położone nieopodal, przy ul. Konopczyńskiego 5/7 (na ścianie od ul. Tamka), dzieło zwane muralem chopinowskim – ze względu na przedstawioną na nim sylwetkę wybitnego pianisty oraz bliskość Mu-
zeum Chopinowskiego. Co ciekawe, twarz kompozytora jest wpisana w kontur mapy Warszawy, a wprawne oko dostrzeże w postaci kolaż fragmentów z jego życia.
Polowanie na murale Wielkoformatowe prace zaczynają pojawiać się w świadomości Polaków i kolejne instytucje kultury uznają je za pełnoprawne dzieła sztuki w przestrzeni publicznej. Mimo to rzadko są one brane pod uwagę podczas podejmowania decyzji z zakresu gospodarowania przestrzennego. Kolejne murale znikają więc wraz z burzonymi budynkami, na których ścianach zostały namalowane. Przykładem jest choćby Zamek, znajdujący się do niedawna na ścianie bloku przy ul. Mińskiej 12. Jak się okazuje, to właśnie zniknięcie dzieła sztuki, a nie samego budynku, wywołało największe oburzenie mieszkańców okolicy. W kontekście street artu trzeba mieć na uwadze jej ulotność – warto zatem wychwytywać tę sztukę na bieżąco. Godną polecenia stroną jest puszka.waw.pl, mająca na celu prezentowanie i upowszechnianie wiedzy nt. murali w przestrzeni publicznej Warszawy. Wśród źródeł tradycyjnych znajdziemy Warszawską Mapę Sztuki, którą można pozyskać w Informacji Turystycznej w PKiN-ie. Często murale są jedynie tymczasowym środkiem upiększenia zaniedbanej przestrzeni i ich życie jest z założenia krótkie. Dlatego tym bardziej warto śledzić kolejne dzieła powstające na ulicach Warszawy, doceniać ich piękno i wyjątkową rolę, jaką odgrywają w kulturze. 0
Informacja Autorka artykułu prowadzi blog o niestandardowych formach spędzania czasu w Warszawie. Zachęcamy do odwiedzenia strony: nochodz.pl.
marzec 2017
TECHNOLOGIE
/ katastrofy w przestworzach
Podniebny detektyw Podczas swojej pracy w Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych, brał udział w badaniu ponad 100 wypadków, w tym katastrofy smoleńskiej. Dla niego cel tej pracy był prosty – dzięki nauce wyciągniętej z popełnianych błędów, sprawić, by latanie było bezpieczniejsze. O kulisach szukania przyczyn katastrof opowiada dr inż. Maciej Lasek. roz mawia ł a :
d omi n ika H am u lc z u k
MAGIEL: Ostatnio można zauważyć fascynację wypadkami lotniczymi – pisze się o nich książki, tworzy programy telewizyjne. Czy Pan podziela tę fascynację? DR INŻ. MACIEJ LASEK: W zasadzie mogę odpowiedzieć, że tak, ale kiedy zaczynałem pracę jako inżynier zaraz po studiach, to nie myślałem, że będę badał wypadki lotnicze. Pracowałem w Instytucie Lotnictwa, gdzie zajmowałem się mechaniką lotu i aerodynamiką, a jednocześnie byłem pilotem. Zacząłem latać, kiedy miałem 16 lat, czyli jeszcze przed studiami. Już w trakcie nich zostałem instruktorem szybowcowym, a kiedy pracowałem w Instytucie – pilotem doświadczalnym. Wypadki są częścią rozwoju lotnictwa, swoistą ceną za postęp. Od nas zależy, czy cena ta nie będzie zbyt wygórowana. Uważam, że bez pasji, bez wiedzy, i zrozumienia po co to się robi, nie ma sensu zajmować się badaniem wypadków.
W jaki sposób trafił pan do Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych, której potem stał się pan przewodniczącym? To nie ja znalazłem pracę przy badaniu wypadków, tylko ona znalazła mnie po tym jak obroniłem doktorat i skończyłem pracę w Instytucie Lotnictwa. Okazało się, że moi dużo starsi koledzy, tacy, którzy byli już legendami, kiedy ja zaczynałem latać, zajmują się ustalaniem przyczyn zdarzeń lotniczych i zaprosili mnie do współpracy. Zabrali mnie w charakterze eksperta do badania trzech wypadków. Były to wypadki śmiertelne, wszystkie wśród uczniów pilotów, czyli takiej samej grupy, jaką ja wtedy szkoliłem. To było intensywne przeżycie, ale okazało się, że mogę się przydać. Po kilku miesiącach pracy w charakterze eksperta zaproponowano mi pracę w nowopowstającej Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych.
Jak wyglądała pańska praca w Komisji? Po powiadomieniu o wypadku ze specjalistów od danego rodzaju lotnictwa tworzony jest dwu-, trzyosobowy zespół, który niezwłocznie udaje się na miejsce zdarzenia. Tam zbiera materiały, czyli: zabezpiecza teren, ślady na ziemi i wraku, robi zdjęcia, pomiary, notuje w jakiej pozycji był samolot na ziemi, w jakiej pozycji są urządzenia sterujące, przyrządy pokładowe. Generalnie zbiera się dowody w podobny sposób, jak to robi policja. Jeśli są świadkowie, to się ich przesłuchuje, jeżeli jest obecny pilot i można z nim porozmawiać, to rozmawia z pilotem. Praca na miejscu wypadku trwa od jednego do trzech-czterech dni. Po powrocie analizuje się zebrany materiał do-
46-47
wodowy i określa to, czego brakuje (czasem jest to korespondencja z kontrolerami ruchu lotniczego, zapis z czarnych skrzynek lub GPS albo ekspertyza pogodowa). Dopiero kiedy mamy wszystkie materiały możemy napisać raport końcowy. Pokazujemy serię błędów, ale nie wskazujemy, kto sprawił, że doszło do wypadku. Od orzekania o winie i odpowiedzialności jest sąd. Badanie wypadku prowadzi się niezależnie od postępowania prokuratorskiego i sądowego i jedynie w celu poprawy bezpieczeństwa lotów.
Co jest najczęstszą przyczyną katastrof – błąd ludzki, warunki pogodowe czy coś zupełnie innego? Zadaje mi pani proste pytanie, na które nie ma prostej odpowiedzi. Szeroko pojęty błąd ludzki jest przyczyną 85-90 proc., jeśli nie większej liczby wypadków. Musimy jednak pamiętać, że jedynie 5560 proc. to błąd pilota. Może to być również błąd konstruktora, kontrolera lotniczego, mechanika, który coś niewłaściwie sprawdzi w samolocie. Dlatego procedury określające wszystko w lotnictwie – od obsługi naziemnej, po pilotów i kontrolerów polegają na tym, żeby maksymalnie wyeliminować wpływ błędu ludzkiego. Bez tych przepisów, bez sprawdzania siebie nawzajem i treningu, niezależnie od tego, czy mamy małe czy duże doświadczenie, możemy popełnić tragiczny w skutkach błąd.
Czy są przypadki, gdy przyczyny katastrofy nie udało się ustalić? Rzadko, ale tak się zdarza. Są samoloty, które nie mają rejestratorów lotu, na miejscu zdarzenia nie ma żadnego świadka, pilot nie żyje, a samolot się spalił. Takie sytuacje też mieliśmy. Ale w większości przypadków jednak da się dojść do tego, co się stało. Zresztą badanie wypadków jest proste. Nie wygląda to tak, jak w programie Katastrofa w przestworzach, którym wszyscy się ekscytują – zazwyczaj wystarczy odpowiedź na trzy proste pytania: co się stało, dlaczego się stało i co trzeba zrobić, żeby się nie powtórzyło.
Mówi pan, że badanie wypadków jest proste. W przypadku katastrofy smoleńskiej było tak samo, czy sytuacja polityczna i rozgłos medialny utrudniały pracę? Główny problem polegał na tym, że zdarzyło się to poza granicami naszego kraju, a badanie prowadziły według nieco odmiennych procedur równolegle dwie komisje: polska i rosyjska. Dostęp do wra-
fot. Blair Fraser
jak Wam mało reklam to wyłączcie AdBlocka
katastrofy w przestworzach /
ku też był trudniejszy niż gdyby wypadek wydarzył się na terytorium Polski. Ale z drugiej strony 18 osób z komisji, która liczyła 34 osoby, przyjechało na miejsce wypadku i zebrało cały potrzebny materiał dowodowy. Czy samo badanie było trudne? Dzisiaj z perspektywy czasu tak nie uważam. Mieliśmy duży zespół, każdy miał do wykonania swoje zadanie. Trzeba było wypracować wspólne zdanie tak, żeby każdy z członków komisji mógł się podpisać pod raportem bez odrębnej opinii. A najważniejsze, żeby zaproponować właściwe działania naprawcze. Jeśli chodzi o rozgłos, w mediach mówiono różne rzeczy – my założyliśmy, że nie będziemy takich wypowiedzi słuchać, gdyż może to sugerować wnioski. Nie mieliśmy zresztą na to czasu. Ta część z nas, która pracowała w komisji cywilnej i tylko tymczasowo została włączona do wojskowej, od godziny 8 do 16 zajmowała się swoimi zwykłymi obowiązkami, a od 16 do 24, a czasem nawet do rana, pracowała nad wypadkiem Tu-154. I tak przez 15 miesięcy. Tu nie było czasu na oglądanie telewizji.
Piętnaście miesięcy wydaje się długim okresem. Czy badania wszystkich wypadków tyle trwają? Skala zaniedbań i błędów, które doprowadziły do tego wypadku, wymagały jak najszybszej naprawy systemu – swoistego załatania dziur w barierach ochronnych. Czasami badania są dłuższe, innym razem trwa to tylko kilka dni i raport powstaje od razu. Średnio badania wypadków dużych samolotów trwają około dwóch lat. Zawsze celem badania jest wdrożenie takiej profilaktyki, aby nie doszło ponownie do podobnego wypadku.
TECHNOLOGIE
Czy jakiś badany przez pana wypadek, zapadł panu szczególnie w pamięci? Zbadałem jako kierujący zespołem 140 wypadków, więc trudno mi odpowiedzieć na to pytanie. Bardziej w pamięć zapadły mi sytuacje, które zastałem na miejscu katastrofy – kontakt z bliskimi pilotów, którzy zginęli w wypadkach. Nie mieliśmy żadnego wsparcia psychologicznego, nie mieliśmy nawet szkoleń w tym zakresie. Ale zdarzało się, że w czasie zabezpieczania śladów spotykało się ojca chłopaka, który zginął, a jego ciała jeszcze nie zdążono zabrać z miejsca wypadku. I tego ojca trzeba było objąć, przejść się z nim kawałek i spróbować porozmawiać. Albo zobaczyć reakcję dziadka, który zidentyfikował ciało wnuczka. To są sytuacje zapadające w pamięć. Ale z drugiej strony trzeba się odseparować od takich uczuć i robić swoje – znaleźć przyczynę i uratować komuś życie.
Widział pan wiele okropnych scen związanych z samolotami, a jednak nie wydaje się, żeby bał się Pan latać. Jak to możliwe? W ciągu wakacji ginie na drogach około tysiąca osób, ale nikt z nas wsiadając do samochodu nie zakłada, że nie dojedzie do domu. Prawdopodobieństwo, że stanie się nam coś w wypadku samochodowym jest dużo większe niż w lotnictwie. To, że akurat widziałem wiele skutków wypadków lotniczych, nie znaczy, że powinienem się bać latać. Oczywiście, to wpływa na większą ostrożność, na to, że zwraca się uwagę kolegom, że próbuje się ludziom wyjaśnić, do czego mogą doprowadzić zaniedbania. Również z tego powodu latam dużo wyżej niż kiedyś, dużo ostrożniej. Ale wynika to z wiedzy, że takie sytuacje się zdarzały i jeśli chcemy o siebie zadbać to powinniśmy być świadomi, że nam się też się może to zdarzyć.
Procedury określające wszystko w lotnictwie –
od obsługi naziemnej, po pilotów i kontrolerów polegają
na tym, żeby maksymalnie wyeliminować wpływ błędu ludzkiego.
Skoro każdy wypadek niesie za sobą nowe zalecenia, to można powiedzieć, że w ostatnich latach poprawiło się bezpieczeństwo. Na pewno bezpieczeństwo pilotów i pasażerów poprawia się z roku na rok. Nie można stwierdzić, ile osób uratowano dzięki wprowadzaniu zaleceń profilaktycznych. Ale patrzymy na to tak: jeśli widzi się dziurę w systemie, w barierze ochronnej i przez nią ktoś sobie zrobi krzywdę, to trzeba ją załatać. Obecnie poziom bezpieczeństwa w lotnictwie wojskowym bezpośrednio zależy od działań profilaktycznych wprowadzonych po katastrofie smoleńskiej. Przez te sześć lat od 2010 roku nie wydarzył się żaden wypadek wojskowy, podczas gdy w latach poprzedzających był jeden, nawet dwa rocznie.
To bardzo duża poprawa. Jak bardzo restrykcyjne muszą być wprowadzane przepisy, żeby aż tak zmienić statystyki? Nie jest prawdą to, że przed katastrofą smoleńską nie było przepisów, które by jej zapobiegły. Te przepisy były, ale nikt ich nie przestrzegał. Nasze zalecenia miały na celu stworzenie takich procedur, żeby z tymi przepisami się liczono. I nagle się okazało, że wszyscy sobie o nich przypomnieli. Jest jeszcze druga rzecz. Jeśli spojrzeć na historię katastrof lotniczych, można zauważyć, że wypadki z tej samej przyczyny powtarzają się co ileś lat. Czy to znaczy, że pierwszy wypadek źle zbadano i przez to profilaktyka była niewłaściwa? Nie. Zwyczajnie minęło tyle czasu, że zapomnieliśmy lekcję, którą wynieśliśmy z tej tragedii. Rolą nie tylko Komisji, ale wszystkich środowisk zajmujących się bezpieczeństwem, jest zapobiegnięcie temu. Wdrażanie profilaktyki to jedno, a monitorowanie tego, czy system nie odbiega od standardu jest równie ważne, jeśli nie ważniejsze.
Większość ludzi, którzy boją się latać, zna statystyki dotyczące wypadków, a jednak strach pozostaje. Bo jeśli dojdzie do wypadku lotniczego, to jest to bardzo medialne. Wszyscy widzą tragizm zdarzenia, stacje telewizyjne prześcigają się w relacjach z miejsca wypadku, rozmów z bliskimi ofiar. To zapada w pamięć. Na wypadek na drodze nikt nie zwraca dziś uwagi, nikt nie pamięta. Mimo że ginie w nich nieporównanie więcej ludzi. Kiedy lecę jako pasażer, od razu zasypiam. Ufam tym gościom w kokpicie. Wiem, ile testów muszą przejść, ile kontroli. Dane z czarnych skrzynek samolotów pasażerskich są po każdym locie analizowane pod kątem prawidłowości wykonania lotu. Jeśli wykryte jest nawet drobne odstępstwo, od razu następuje akcja naprawcza. Za tym, żeby latanie było bezpieczne stoi cały sztab ludzi, którzy wzajemnie się kontrolują. Gdy powierzam im swoje życie, wsiadając na pokład samolotu jako pasażer, to jestem spokojny o to, że dowiozą mnie bezpiecznie na miejsce. 0
Dr inż. Maciej Lasek Dr inż. Maciej Lasek jest polskim inżynierem, specjalizującym się w mechanice lotu, doktorem nauk technicznych. Ukończył kursy badania dużych katastrof lotniczych oraz zarządzania badaniem takich wypadków prowadzone przez ośrodki w USA i Singapurze. Pełnił funkcję przewodniczącego Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych w latach 2012–2016.
marzec 2017
/Tunnels R Us / The Dwarves
„Nudna” firma W świecie wieżowców pnących się w górę, w krajobrazie miast wciąż przeplatają się drogi pełne samochodów. Elon Musk twierdzi, że obecny dwuwymiarowy system transportu już się nie sprawdza i zamierza to zmienić. M icha ł H aj da n
iliarder, który popularyzuje samochody elektryczne oraz drastycznie redukuje ceny lotów w kosmos w ramach firmy SpaceX, pewnego grudniowego poranka utknął w korku. To wydarzenie sprowokowało go do podjęcia działania – założenia firmy, która zrealizuje jego marzenia o gęstej sieci tuneli i przeniesieniu komunikacji pod ziemię. W godzinę po wysłaniu tweeta wyrażającego znużenie i sfrustrowanie sytuacją drogową, Musk stworzył nowe przedsiębiorstwo i ogłosił to publicznie. Obserwujący jego profil wzięli wiadomość za żart, ale sam autor rozwiał wszelkie wątpliwości potwierdzając, że naprawdę zamierza zacząć wiercić tunele. The Boring Company (bore – wiercić) stało się faktem.
M
Wielka dziura
Niemożliwe?
Kilka tygodni później – w styczniu tego roku – zaczął wcielać swój plan w życie. W kilka dni na parkingu przed siedzibą SpaceX powstała dziura w ziemi głęboka na 15 stóp (ponad 4,5 metra), która ma być początkiem pierwszego tunelu. To dopiero zalążek wielkiej i odważnej wizji Muska, który słynie z ambitnych pomysłów i szybkich realizacji swoich idei. On sam głęboko wierzy, że w niedalekiej przyszłości komunikacja przeniesie się pod ziemię, a samochody, autobusy i pociągi będą poruszały się w 30-poziomowej sieci tuneli. Do tego celu planuje przyspieszyć tempo wiercenia przy równoczesnym obniżaniu kosztów. A są one gigantyczne – kilometr tunelu kosztuje ponad 620 milionów dolarów.
Elon Musk z typowym dla siebie przesadnym optymizmem twierdzi, że usprawnienie obecnej technologii pięciokrotnie nie jest większym problemem, a ulepszenie jej aż dziesięciokrotnie stanowi wyzwanie, ale wciąż jest wykonalne w niedługim czasie. Wydaje się nie przejmować faktem, że w ciągu ostatnich 50 lat postępy w pracach nad metodami wiercenia praktycznie stanęły w miejscu. Patrząc na efekty pracy milionera nad odwżnymi projektami takimi jak Tesla, SpaceX czy PayPalem trzeba traktować jego najnowsze plany poważnie. To co dla przeciętnego człowieka jest niemożliwe, Musk ma w zasięgu ręki. Jednego możemy być pewni – the Boring Company zdecydowanie nie będzie nudną firmą. 0
Krasnoludzka przygoda Gracz wciela się w postać krasnoluda o imieniu Tungdil, który będąc jeszcze niemowlęciem został sprzedany potężnemu magowi. Jako typowy przedstawiciel swojej rasy, przez większość dni przebywa w kuźni, lecz oprócz tego spędza wiele czasu w bibliotece. Właśnie z książek czerpie jedyne informacje na temat swoich pobratymców, ponieważ nigdy nie spotkał innego krasnoluda. Relatywnie nudne życie Tungdila ulega przemianie, gdy jego opiekun wysyła go z misją oddania kilku magicznych przedmiotów
fot. materiały prasowe
magowi, który mieszka w odległym mieście.
The Dwarves
W y dawnictwo : E uro V ideo medien
Rozgrywka jest osadzona w dość tradycyjnym ujęciu taktycznej gry RPG inspirowanej nieznacznie grami MOBA. Mamy więc do dyspozycji aktywną pauzę, w czasie której możemy wydawać rozkazy naszym bohaterom. Do tego istnieje wiele zdolności i przedmiotów, które aktywowujemy za pomocą punktów akcji. System walki nie jest zbyt skomplikowany, jeżeli sami wydajemy rozkazy i nie dajemy sobie
ocena :
„pomagać” sztucznej inteligencji, która jest na tyle niedopracowana, że właściwie
88897
utrudnia grę. Również kamera w większości wypadków potraf i nas zaskoczyć nie
p r emie r a 1 . 1 2 . 2 016
The Dwarves należy do dość szerokiej grupy gier, które istnieją dzięki portalom
mniej niż jeden z przeciwników. Sposób poruszania się po mapie świata przypomina gry planszowe i ma w sobie sporo uroku. Scenki fabularne są zanimowane w sposób miły dla oka i posuwają
crowdfundingowym. W przypadku tego tytułu wykorzystano popularny serwis Kick-
sprawnie akcję.. Rozgrywce towarzyszy neutralna muzyka, która nie zapada w pa-
starter. Kampania rozpoczęta 1 września 2015 r. zaledwie pięć tygodni później zakoń-
mięć. Podobnie sprawa wygląda z udźwiękowieniem sporej części dialogów – niczym
czyła się sukcesem. Zebrano przeszło 310 tys. dolarów, czyli o ponad 50 tys. więcej,
się nie wyróżnia.
niż zakładali twórcy.
The Dwarves to niewątpliwie ciekawa gra osadzona w świecie cechującym
The Dwarves opiera się na pierwszym tomie serii o tym samym tytule autorstwa
się oryginalną fabułą. Nie jest to tytuł pozbawiony wad (głównie w zakresie
niemieckiego pisarza, Markusa Heitza. Książka ukazała się w 2003 r., a piąta, ostatnia
sztucznej inteligencji), ale z pewnością umili kilka wieczorów i być może skłoni
część serii w 2015 r. Sam Heitz, według informacji twórców, pomagał jako konsultant
do lektury pierwowzoru.
w trakcie prac nad grą i brał udział między innymi w pisaniu niektórych questów.
Michał Goszczyński
48-49
fot. Frederic Köberl
tekst:
z przymrużeniem oka / „ŚKT? To od Świąteczny KoncerT, tak?”
U cioci na imieninach Pod blokiem stoi znajomy passat w TDI, a zza firanki na parterze wygląda zniecierpliwiona ciotka Grażyna. Zapnij dwa guziki w marynarce i popraw wąs. Za chwilę rozpocznie się uczta u stereotypowej polskiej rodziny. Bartuś
fot. Sławek, CC BY-SA 2.0
fot. Ja Fryta, CC-BY-SA-2.0
fot. Piotr Drabik, CC-BY-2.0
Wuj Andrzej
Ciotka Grażyna
OCENA: 88888
Wyniki badań krwi Andrzeja przypominają ostatnie
O Bartusiu złego słowa nie można powiedzieć! A przynaj-
ni – Grażyna. Ciotka swą miłością obdarza każdego, kto
raporty o zanieczyszczeniu powietrza w Warszawie.
mniej nie przy Grażynie. Żaden tam z niego chuligan czy
przekroczy próg jej domostwa i wita gości mokrymi poca-
Podwyższony cholesterol nie przeszkadza mu jednak
nożownik. Sześć lat ministrantem był w parafii. Uczy się
łunkami. Tylko do męża nie ma już serca. Spod wiśniowej
we wdzięcznej i dźwięcznej konsumpcji kolejnej porcji
po nocach przed komputerem. Potem w dzień śpi, przemę-
trwałej łypie nań turkusowym okiem, kolorowa i świergo-
tatara. A jak Grażynka nie patrzy, to i kieliszeczka sobie
czony bidulek... On to zawsze miał poukładane w głowie.
cząca jak papuga. Gdyby tylko ten Andrzej niewdzięczny
strzeli, w końcu na coś trzeba umrzeć! Mimo swej fizjo-
I z całej klasy pisał najcudowniej. Jak miał 12 lat, wygrał
rozumiał, jaki skarb ma pod swoim dachem, jaki okaz! Za-
nomii, wujek jest figurą tragiczną. Melancholijnie głasz-
konkurs ortograficzny o puchar starosty. No i kto by mu
raz by się zorientował, że pewnego dnia z innym wyfrunie,
cząc łysinę, spogląda na zebraną u stołu familię i gorzko
wytykał, że jedenasty rok z rzędu przegapił termin składa-
zostawiając po sobie pustkę – na koncie i w lodówce.
wzdycha, że nic mu tak w życiu nie wyszło jak włosy.
nia papierów na studia? Przecież to jeszcze dziecko.
OCENA: 88887
OCENA: 88777
OCENA: 88888
Grażynkę zawsze lubiłem. Wcale się dziewczyna nie starze-
Andrzej jaki jest, każdy widzi. Niby chłop jak dąb, łeb
Chciałbym mieć takiego syna! Przystojny, bystry, a i pod
je, trzydzieści lat temu była taka sama sztuka, jak jest i dzi-
na karku ma, ale za nic w świecie nie przetłumaczysz
czerepem coś ma, technikum rolnicze przecież skończył,
siaj. Nawet ubiera się tak samo. Szalałem za nią w młodości,
mu, że na szczupaka to przecież błystki najlepsze, a nie
a u nas we wsi to prestiżowa szkoła jest! Ino dziewczyny
no ale Andrzej miał poloneza, a ja tylko starą syrenkę. Wybór
żywiec. Żeby on coś jeszcze złapał czasem i do domu
nie ma... Bo on się jeszcze za nie nie bierze, mówi, że naj-
był prosty. Trochę mi teraz tego żal, ale Grażynka chyba cały
przyniósł to rozumiem, a nie tę hamerykańską metodę
pierw kariera. Ale chłopak dopiero trzydziechę na karku
czas coś do mnie czuje, bo co przyjadę, to tyle tego bigosiku
„kecz en rilejs”, czy jak się tam zwie. A tak naprawdę
ma, młody jeszcze jest. Boję się pomyśleć, co to będzie, jak on się zacznie za te dziewuchy brać. No bo co – wąs
to pewnie nic nie może złapać i potem tak gada, że wypuszcza, bo mu głupio. Ale na błystkę to nie spróbuje,
jest, nowa dacia, skarpetki zawsze świeże. Przecie
Złota kobieta!
taki uparty jest. No ale co zrobisz, jak nic nie zrobisz.
dziewczyny to chyba się będą biły o niego!
OCENA: 88877
OCENA: 88887
OCENA: 88888
Choć lubi ubierać się „po młodzieżowemu”, w głębi duszy
Wujek Andrzej spoza stołu surowo spogląda. Wystarczy
Bartuś siedzi na końcu stołu, skromny, głodny i dumny.
Grażyna jest tradycjonalistką. Już sam proces siadania za
jednak łyk zapobiegliwie osolonego barszczu, by spłynął
Jego słowa są rzadkie, spojrzenie bystre, czoło zmarsz-
stołem stanowi dla niej rytuał. Przybycie z siatami jedze-
na niego błogi spokój. Nie trzeba mu wszak więcej niż
czone. Trzydzieści lat doświadczenia to nie przelewki. Gdy
nia, przywitanie się ze wszystkimi krewnymi i wypalenie
oczekiwałaby od niego ukochana niegdyś Grażyna. Od tego
wstaje od komputera, patrzy na to miasto, od trzydziestu
trzech papierosów to zadanie tak wyczerpujące, że gdy
darmozjada, który ani na Kajmany nie weźmie, ani do teatru
lat z tego samego okna, i powtarza sobie, że on to jednak
ciocia wreszcie spocznie w wymarzonym siedzisku, musi
albo innego cyrku nie zaprowadzi. I choć jest przecież i fiat
wygrał życie. Z uznaniem zerka na spracowaną matkę,
przypieczętować ten proces odpowiednio głośnym wes-
nówka, i działka nad Biebrzą, i telewizor LCD o przekątnej
z powagą na dumnego ojca. Lecz to wszystko maska, gdyż
tchnięciem. A potem można już otworzyć buzię i nie zamy-
dłuższej od średnicy jego brzucha, to jednak ta hetera
serce Bartusia rozdziera rozpaczliwy krzyk: „ZABIERZCIE
kać aż do wieczora/nocy (niepotrzebne skreślić).
wciąż nic, tylko marudzi i zrzędzi.
MNIE STĄD!!!”
Elbląg
mi nakłada, a on to taki dobry! Zresztą ona to do wszystkiego się nada – ugotuje, posprząta, a i papierosem poczęstuje.
Włodek
OCENA: 88877
O takie kobiety toczono wojny. Żona, matka, gospody-
Safona
OCENA: 88887
marzec 2017
/ na skraju wytrzymałości to scena czy piaskownica?
Lubię poniedziałki K ata r z y n a „ K r a s n a l” Ko ło dz i e j s z e f dz i au f e l i e to n udzik – 6 rano, poranki są ciężkie. Czarna kawa i kromka czarnego chleba, jeśli żołądek nie zdąży się przewrócić ze szczęścia na drugą stronę. Zmęczenie i to do list na zbliżający się tydzień przygniatają tak bardzo, że mogą przyprawić o mdłości lub zawroty głowy. Najważniejsze, żeby wstać i zacząć coś robić. Żeby przetrwać poranek, trzeba przerwać myślenie i postawić się do pionu. Żadnych pięciu minut, żadnej drzemki. Myślenie nie zawsze wychodzi na dobre. Poranki są ciężkie, poniedziałki są porankami tygodnia. Nie lubię poniedziałków. Pierwszy dzień tygodnia bezlitośnie przypomina, co nie wyszło w zeszłym, czego nie doprowadziło się do końca. To moment rozliczenia i zwykle wychodzimy na minus. Przeszacowujemy swoje możliwości. Oczekiwania powstają z ambicji, a ambicja – z egoizmu. Chcę czuć się dobrze, w tym przypadku ze sobą. Przecież ja to ja – najlepszy człowiek na świecie. Chcę, żeby inni też widzieli, że jestem najlepszy. A w swojej i czyjejś świadomości istnieję według tego, co sobą reprezentuję. Według działań, których się podejmuję, według wyzwań, które realizuję. Trudno postawić sobie granicę, gdy zachłysnęło się własnymi możliwościami. Świat jest taki ogromny i niezbadany, więc czemu mam się ograniczać? Chcę mieć wszystko, ale z niczego nie potrafię zrezygnować. Koszt alternatywny nie istnieje. Będę bezustannie testować granice własnej wytrzymałości, ile jeszcze dam radę na siebie wziąć i się przy tym nie potknąć. Nie zauważam momentu, w którym przestaję ten świat poznawać. Zaczynam walczyć ze wszystkim, co nie pasuje do mojej wizji, a później – już tylko o przetrwanie. Mogę powiedzieć, że rzeczywistość jest zła, a ja chciałam dobrze. Ale skoro sama podejmuję decyzje, muszę zmierzyć się z ich konsekwencjami. Jestem tragicznym bohaterem walczącym z następstwami własnych decyzji. Mogę nie dawać rady. Mogę i mam do tego prawo. Trudno rezygnować ze swoich wizji podboju świata, jeszcze ciężej kogoś zawieść. Konsekwencja i ciężka
B
Jestem tragicznym bohaterem walczącym z następstwami własnych decyzji.
52-53
praca są trudne, a cel wymaga poświęcenia. Nikt nie mówił, że będzie lekko, łatwo i przyjemnie. W pewnym momencie ja – wielki dorosły człowiek – czuję się jak dziecko, które upatrzyło sobie ogromny kawałek ciasta. Wiem, że to nie dla mnie, ale gdzieś głęboko w sobie noszę nadzieję, że jednak będzie moje. I tym bardziej przeżywam rozczarowanie, gdy dostaje go ktoś inny. Żeby jedna osoba mogła być pierwsza, ktoś inny musi być ostatni. Zapominam, że dookoła mnie istnieją też inni ludzie. Są czymś więcej niż konkurencją i widownią podziwiających lub oceniających moje wesołe poczynania. Mogę ich zawieść, skrzywdzić, odebrać coś, czego pragną (tak samo jak oni mnie). Gdzieś w tym wszystkim zaczynam traktować innych przedmiotowo. Nie wiem, co mam do zaoferowania oprócz pracy, biegów, krzyków i odwoływania planów, bo się nie wyrabiam. Nie zyskuję nic oprócz zmęczenia, pozrywanych mostów i braku chęci do życia. Nie zauważam, kiedy przestaję to robić dla siebie, bo lubię i uważam, że warto. Byle mieć to z głowy, zapomnieć i żyć dalej. W końcu poskreślam wszystkie punkty ze swojej śmiesznej listy lub zawieruszę się i przez przypadek wybiję z toru. Przystanę gdzieś w tłocznym tunelu, żeby zobaczyć spieszącą się masę ludzi. Będą się pięknie wymijać, rozpychać łokciami i wpadać na siebie. Quo vadis? Pędząc przed siebie, trudno coś zauważyć. Kiedy się zatrzymamy, łatwiej dojrzeć szczegóły otoczenia. Nie tworzą one obrazu całości, ale wystarczająco przybliżają poprawny ogląd. Żyjąc w biegu, nie dostrzegamy wielu rzeczy. W szczególności tych małych, których prostota może nieść więcej radości niż osiąganie wielkich celów. Lubię ten dzień za to, że nie smakuje czarną kawą i tak ładnie świeci słońce. Jest obietnicą tego, że do następnego weekendu w końcu mi się uda. Że tym razem będzie inaczej. Z kolejnym tygodniem zaczynamy jakby od nowa. Mniej strachu, więcej nadziei. Poniedziałki stanowią całą jedną siódmą naszego życia – nieco za dużo, by dać się im zmarnować. A szczęścia uczymy się do skutku. 0
varia / Świat jest zbyt mały na brak randomowych spotkań
Polecamy: 54 czarno na białym World Press Photo
Fotografie z duszą
58 CZŁOWIEK Z PASJĄ Szarik, do nogi! Ze zwierzętami za pan brat
Na koniec
fot. Wiki Wójcik
64 SPORT Wielka rodzina! Niezwykli kibice zwykłej drużyny
Surowe płótno m i c h a ł h a j da n s z e f dz i a łu t e c h n o lo g i e dzisiejszym świecie jesteśmy zalani potokiem słów, zanurzeni w papierze pokrytym czarnymi literami, otaczają nas ekrany połyskujące kolorowymi znakami. Pływamy w oceanie docierających do nas zewsząd informacji i coraz częściej zapominamy o tym, co znajduje się ponad taf lą wody. W morskie głębiny ciągnie nas balast nieskrępowanej ludzkiej ciekawości. Brakuje nam ulotnych wrażeń i uczuć, które wyciągnęłyby nas na powierzchnię. Staliśmy się więźniami słów. Istnieje dla nas tylko to, co da się opisać. Świat, w którym żyjemy pełen jest definicji, mamy je na wyciągnięcie ręki w telefonie, encyklopedii, wszędzie wokół nas. W dzisiejszych czasach celem jest zbadanie i opisanie dosłownie każdego aspektu wszechświata. Liczą się jedynie twarde dane, mozolnie zbierane i przetwarzane przez całe zastępy analityków. Chcemy sprowadzić otaczającą nas rzeczywistość do postaci ciągu znaków, jak gdyby świat był obrazem dającym się zawrzeć w ramach ludzkiego intelektu. Odkrywając tajemnice, rozwiązując kolejną zagadkę wszechświata, znajdując opis i definicję nowej rzeczy lub procesu, przyczyniamy się do przesuwania coraz dalej granicy ludzkiego poznania,
W
Rozwiewając mgłę niejasności, ograniczamy to, co miało w sobie cząstkę tajemnicy i tym samym nieodparty urok.
lecz ten postęp ma swoją cenę. Rozwiewając mgłę niejasności, ograniczamy to, co dotychczas miało w sobie cząstkę tajemnicy i tym samym nieodparty urok, do chłodnych znaków połyskujących czernią na białym papierze kolejnych publikacji naukowych. Czasami warto oderwać się od natłoku informacji i spojrzeć na świat przez pryzmat wrażeń, zamiast z perspektywy logiki. Gdy przemierzamy w zamyśleniu przestronne wnętrza największych galerii sztuki nowoczesnej, często nasz wzrok przyciągają olbrzymie, nieoprawione, surowe płótna. Dzieła współczesnych artystów zmuszają do zatrzymania się i próby zrozumienia specyficznego języka chaotycznych barwnych plam, które mają przemawiać do naszego serca, nie umysłu. Ich zagadkową treść, wymykający się wszelkiemu opisowi przekaz, można rozumieć jako metaforę wciąż nieuchwytnej istoty świata, w którym żyjemy. Ten szczególny urok współczesnego malarstwa sprawia, że na próżno szukamy definicji tego rodzaju sztuki, która sama w sobie stanowi integralną całość. Jedyne co możemy uczynić, to zrobić krok w tył i objąć obraz ramami wzroku i uczuć, zamiast zamykać go w ciasnych ramach słów i definicji. 0
marzec 2017
/ fotografia prasowa
World Press Photo of the Year An Assassination in Turkey Burhan Ozbilici 19 grudnia 2016
54-55
fotografia prasowa / pozdrawiam siostrę <3
World Press Photo 2017 T E K S T:
M ał g o r z ata G r o c h ow s k a
f o t o g r a f i e dz i ę k i u p r z e j m o ś c i w o r l d p r e s s p h o t o f o u n d at i o n
ześćdziesiąty konkurs fotograficzny World Press Photo dobiegł końca. Spośród ponad 80 tysięcy zdjęć wyróżniono 129, które w najbardziej wnikliwy sposób ukazały wydarzenia 2016 r. Znaczenie World Press Photo dla branży fotografii prasowej można przyrównać do filmowych Oscarów czy nagród Grammy, dlatego również w tym roku wybór wzbudził ogromne emocje.
S
Twarz nienawiści Fotografia roku zatytułowana An Assassination in Turkey od początku wzbudzała wiele kontrowersji. Ukazuje ona 22-letniego funkcjonariusza policji, który po strzeleniu w plecy ambasadora Rosji wykrzykuje ekstremistyczne hasła nawiązujące do radykalnego islamu i wojny w Syrii. Członkini jury konkursu tak skomentowała zwycięską fotografię: Za każdym razem, gdy to zdjęcie pojawiało się na ekranie, niemalże musiałeś się odsunąć, bo to jest tak wstrząsający obraz. Autor fotografii, Burhan Ozbilici, zdobył również pierwsze miejsce w kategorii Spot News za serię zdjęć wykonanych podczas zamachu na dyplomatę.
Daily Life 2nd prize singles Sweat Makes Champions Tiejun Wang
Niezwykła codzienność Fotografowie podejmowali tematy ważne, aktualne i wstrząsające (np. kryzys imigrancki, śmierć Fiedela Castro czy wojna w Syrii), ale również związane z codziennym życiem zwykłych ludzi z różnych części świata. W kategorii Daily Life drugie miejsce zajął Tiejun Wang, który uwiecznił cztery małe gimnastyczki, wykonujące ćwiczenia w szkole w Xuzhou, w Chinach. Interesująca jest również seria zdjęć z kategorii Contemporary Issues, przedstawiająca losy brazylijskich rodzin, w których niemowlęta są zarażone wirusem zika. Fotografie wykonane zostały przez Lalo de Almeida w północno-wschodniej Brazylii, która uchodzi za najbiedniejszy region tego kraju. Zainteresowanie fotografów w kategorii Sports obejmowało zarówno wydarzenia z Igrzysk w Rio, jak i lokalne turnieje szachowe juniorów w różnych miastach Czech, a także historię pierwszej w Toronto drużyny rugby przyjaznej środowiskom LGBT. Wyróżnionych zostało 45 fotografów z 25 państw świata; wśród nich nie znalazł się żaden Polak. 0
People 2nd prize singles Praying for a miracle Robin Hammond marzec 2017
/ fotografia prasowa
Sports 2nd prize stories Youth Chess Tournaments Michael Hanke
Contemporary Issues 2nd prize stories Victims of the Zika virus Lalo de Almeida
56-57
fotografia prasowa /
Sports 2nd prize stories Youth Chess Tournaments Michael Hanke
Contemporary Issues 2nd prize stories Victims of the Zika virus Lalo de Almeida marzec 2017
CZŁOWIEK Z PASJĄ
Emil Piłaszewicz/
/ Franciszek Szydełko
fot. Małgorzata Grochowska
Roman... Nie ma takiego miasta jak Londyn. Jest Lądek, Lądek Zdrój.
Szarik, do nogi!
Powiedzenie, że pies jest najlepszym przyjacielem człowieka, słyszał chyba każdy. A jakim jest kolegą z pracy? O niezwykłym przywiązaniu zwierzęcia do człowieka oraz o tym, jak rozśmieszyć świnię, opowiada Franciszek Szydełko – najwybitniejszy polski treser i konsultant filmowy.
r o zmaw iaŁy:
M ał g o r z ata g r oc h ow s k a , w i k to r i a kowal s k a
Szarik to chyba największa gwiazda wśród zwierząt polskiego kina. Miłośnicy serialu przez lata zastanawiali się, czy w rolę dzielnego owczarka wcielił się tylko jeden pies. Czas rozwiać wątpliwości. Zdradzi nam pan, ile w rzeczywistości było „Szarików”?
MAGIEL:
franciszek szydełko: Dwa: Trymer i Atak. Oba były szanowane przez akto-
rów, ukochane psy. Trymer zagrał prawie wszystkie ujęcia. Mamy cztery podstawowe typy psów: pobudliwy, powściągliwy, zrównoważony i zmienny. Trymer był zrównoważony, a jednocześnie zachowywał się w sposób bojowy. Godzinę by szczekał, jakby było trzeba. Ale nikogo nie ugryzł. Bardzo posłuszny. Taki powinien być. Agresywny pies w ciągu dnia pół elity aktorskiej by nam pogryzł (śmiech). Natomiast Atak zagrał jedną jedyną scenę.
58-59
O które ujęcie chodzi? Jest taka scena, w której pies skacze z okna palącego się domu. Janek, którego grał Janusz Gajos, gdzieś tam się zaplątał i został tylko z psem. Wielkie niebezpieczeństwo, schody się palą, więc decyduje się napisać karteczkę „Ratujcie koledzy” i włożyć ją za obrożę owczarka. Jak Basia Krafftówna usłyszała, że pies ma skoczyć z drugiego piętra, to mówi: Ja ściągam tu dziennikarzy, a co jak Trymer spadnie, złamie nogę albo się zabije? Czyście pogłupieli? Żeby on nie skakał! To jest pies, którego młodzież zna. Powieszą was! (śmiech). No to postanowiliśmy, że zagra Atak. Przywieziono wóz piachu, rozsypano na chodniku, pod to położono materace – kręcimy. Stoję na dole, wołam: „Atak, do nogi!”, a on chwilę jęczy, a potem skacze. Wszystko
Franciszek Szydełko /
ładnie amortyzuje upadek tego psa. Leci na bok, jęknął. Ale się udało. Reżyser mówi do Basi: No widzisz!. Marian Opania po tym wszystkim pojechał do Łodzi i przywiózł dwa kartony szampana.
Czy każde zwierzę filmowe ma swojego dublera? Musi mieć. Zawsze powinno być więcej zwierząt. Nie chcę narzekać, ale w Polsce są z tym problemy. Ja przez swoją pracę w kinematografii po kolei przekonałem do tego wszystkich reżyserów i producentów. Nie było dyskusji. Dla mnie ważna jest staranność. Przecież każde ujęcie to są pieniądze.
Można powiedzieć, że spoczywa na panu duża odpowiedzialność za pomyślną realizację filmu. Tak. Proszę sobie wyobrazić, że jest wypadek, na przykład na Saharze: zwierzę kaleczy się o jakiś kamyczek. I teraz mamy wracać do Polski, żeby przygotowywać psa dwa miesiące? I potem znowu do Afryki? A co z ekipą filmową zrobić? Bieda uczy staranności. Bardzo intensywnie przygotowuję się do każdego filmu. Chcę, żeby to naprawdę wyszło i wszyscy byli zadowoleni. W przeciwnym wypadku nie mieliby po co się trudzić i wszędzie mnie wozić. Kręciliśmy przecież na całym świecie – w Europie, Afryce, Stanach Zjednoczonych.
CZŁOWIEK Z PASJĄ
Nad wszystkim panuję na planie. Była taka scena, w której walczyły dwa psy. Jeden wyskakuje, drugi się przewraca – wygląda niebezpiecznie. A w rzeczywistości tam nie ma ani jednego momentu, że jeden drugiego gryzie. Kiedy aktor sobie ze zwierzęciem nie radzi lub jest jakaś ryzykowna rola, to reżyserzy mówią: Franek, ty to zagrasz. Łącznie w swojej karierze zagrałem 62 epizody.
Skąd wzięła się u pana taka zdolność panowania nad zwierzętami? W domu rodzinnym cały czas były zwierzęta. Mój dziadek był nadleśniczym u Potockiego i polował jednocześnie. A ja – jak to wnuk – trzymałem się spodni i prosiłem: dziadziu, dziadziu, zabierz mnie ze sobą!. Moje wielkie zainteresowanie zwierzętami rozwinęło się w 1946 r. Wysłano mnie do pierwszej powstającej po wojnie Szkoły Przewodników i Tresury Psów Służbowych przy Centrum Szkolenia Milicji Obywatelskiej w Słupsku. Skończyłem ją z oceną celującą, a prymusa zawsze zostawiają tam na instruktora. I tak też było ze mną. Potem Centrum przeniesiono do Sułkowic i tam szkoliliśmy psy dla milicji. Wszystko, co jest zakazane, to pies wskaże! Wykryje narkotyki, broń. Tresowaliśmy też psy przewodników. Co roku dawaliśmy 10 takich zwierząt dla żołnierzy ociemniałych w wyniku wojny. Wszystkie poznane techniki przeniosłem na filmy. Przez pół wieku nic się w tej sztuce tak naprawdę nie zmieniło. Pewnego dnia, w 1966 r., przyjechał do Szkoły znany reżyser i miłośnik zwierząt – Krzysztof Szmagier. W Przygodach psa Cywila występował nawet jego własny pies – śliczny długowłosy owczarek niemiecki, Bej. Jakoś żeśmy się tak zgrali, że zrobiliśmy pięć filmów. Tak to się zaczęło. Od tamtego czasu pracowałem przy 132 produkcjach.
Jeden dziennikarz egipski pisał potem w gazecie „o panu Szydełko, który psom szył buty”. Ja co prawda nie szyłem, ale miałem kilkanaście takich skarpet i tylko do ujęć je im zdejmowałem.
W Afryce zajmował się pan filmem W pustyni i w puszczy. Jak wygląda praca ze zwierzętami w tak egzotycznym miejscu? Piasek na Saharze ma 70°C. Jeden dog, który grał Sabę, ważył 72 kg, drugi był jeszcze cięższy. Psy tego nie wytrzymywały, popaliły sobie z początku poduszki na łapach. Monika Rosca, nasza Nel, miała tylko 13 lat i sama się przewracała w tym upale, ale bardzo się martwiła o zwierzaki. Wciąż pytała, czy im nie przynieść jeszcze wody w wiadrze. I ja wtedy mówię: Panowie, koniecznie zamówcie im skarpety. Buty takie, jak pończochy dosłownie. Jeden dziennikarz egipski pisał potem w gazecie „o panu Szydełko, który psom szył buty”. Ja co prawda nie szyłem, ale miałem kilkanaście takich skarpet i tylko do ujęć je im zdejmowałem. Dlatego w Egipcie psów się nie hoduje. Ale za to kot jest świętością! Pójdziesz do baru napić się kawy, a tam wszędzie koty. Chodzą po stolikach, siadają na krzesłach, śpią…
Koty tresuje się trudniej niż psy? Nie trudniej, ale dłużej. Trzeba wykorzystywać pewne drobiazgi. Pamiętam, jak jeden kot nie chciał leżeć na miejscu. Włączyłem lampę nocną, kota dałem na stół, pogłaskałem. Mówię mu: spokój, spokój ma być. Poprosiłem o ciszę na planie. I kot, ogrzany przez żarówkę, zaraz się rozłożył i wyciągał. Przez ciepło. Inna historia. Jest taki wątek w Misiu Barei, że kręcą nagonkę. Biegną konie, psy i koty w zajęczych skórach. Nagle psy zaczynają szczekać, a kocury czmychają na drzewo. Ile chichotu było na planie filmowym! A ta grusza miała wystające gałęzie i któryś z tych kotów jak pędził, wyskoczył i się zaczepił. Miauczy nieborak. Reżyser mówi: kręcić to, kręcić!. Przypadkowo taka scena wyszła. Ze zwierzętami pełno jest niespodzianek.
A czy któraś z tych nieprzewidzianych sytuacji okazała się niebezpieczna? Staram się być ostrożny, zwłaszcza przy pracy z gadami. One są najgorsze. Tam gdzie są żmije, jest też młodzież. Panie Franciszku, niech pan pokaże, jak ta żmija skacze – Pójdziesz ty stąd! (śmiech).
To imponujący dorobek. Czy w pana karierze pojawiło się wyzwanie, któremu pan nie sprostał? 132 filmy i nie było sceny, której bym nie zrobił. Pamiętam, jak kręciliśmy film Kochaj albo rzuć. Sylwester Chęciński mówi do mnie: Franiu, wiesz co wymyśliłem? Jak się Pawlak z Kargulem kłócą, to dobrze by było, jakby świnia w furtce stała i otwarła paszczę tak, że język i zęby widać. Żeby pokazać, że się świnia śmieje z tej kłótni. Z tego wyjdzie kapitalna scena. – Dobrze, za dwa dni przyjdź z tą samą ofertą. Ja ci to zaraz spróbuję zrobić. Kupiłem słoiczek chrzanu i mówię do asystenta: Tadeusz, ty weź taką łyżkę drewnianą i otwórz świni paszczę tą łyżką. Wziąłem chrzanu na drugą łyżkę i położyłem jej na język. A jak ogólnie wiadomo, świnia chrzanu nie je. Stanęła, pociągnęła powietrze – zatkało ją! Paszcza cała otwarta, ślini się… Aktorzy nie wytrzymali tego, pierwszy raz w życiu widzieli, jak świnia się śmieje. Jak żeśmy chichotali! To co zrobiłem ze świnią, to już nie drogą tresury. Trzeba użyć wiedzy, żeby coś takiego wykonać. To jest wielka sztuka.
Czyli w zawodzie tresera ważna jest pomysłowość? Tak, bo z filmowcami jest nieraz trochę kłopotu. Kręciliśmy kiedyś w piwnicach. Niemiecki reżyser zażyczył sobie, żeby 12 szczurów pobiegło w otchłań. Tłumaczka mówi: Panie Franku, pan reżyser prosi, żeby jeden szczur… Widzi pan, gdzie pada światełko? Żeby jeden szczur się tam zatrzymał, stanął na dwóch łapkach i się mył. Tak się zdenerwowałem. Widzi pan jak pada? – Widzę, jak pada, zaraz ja tu padnę! Proszę pani, niech pani pójdzie do reżysera i mu przekaże, żeby pan reżyser to powiedział szczurowi, nie mnie. Ja tam nie będę po piwnicach latał. 1
marzec 2017
CZŁOWIEK Z PASJĄ
/ Franciszek Szydełko
Posłuchał?
Czy zwierzęta tak jak ludzie mają różne charaktery?
Nie posłuchał. Wieczorem głowię się, co tu zrobić. W końcu wziąłem tę piankę, co się nią mężczyźni golą i zawołałem asystenta: Jasiu, trzymaj tego szczura – tylko załóż rękawice, bo to bestia wielka jest i tak się kręci, że jak upadnie, to już nie złapiesz!. I on mu te wąsiki pianką spryskał. Szczur otrząsnął się, naraz krzyczą: achtung, kamera!. Puściliśmy go. A on dobiega dokładnie do tego punktu, staje i głaszcze wąsiki. Co się wyprawiało na planie filmowym! Reżyser przyjechał, całuje mnie! Nie wiem, czy szczura ten zapach drażnił czy w świetle piankę zobaczył na wąsikach. Ale scenę zrobiłem.
Jedną cechę mają wspólną – instynkt. To łączy wszystkie zwierzęta. Nawet z dżdżownicami da się film nakręcić. Oczywiście one mnie nie słuchają. Ale przecież jak przyjdzie słota, deszcz leje, to tych dżdżownic na drodze jest pełno. Zatem trzeba rozbełtać wór ziemi z wodą, wysypać w jednej części sali, a dżdżownice puścić na drugim końcu. I jak instynktownie tam wyczują, że jest mokro, to najpierw jedna, dwie, cztery i zaraz wszystkie będą pełzały. One mają instynkt tak wysoko rozwinięty, że człowiek nie może się z nimi równać. Gdyby zwierzęta posiadały do tego rozum, to my, jako ludzie, nie bylibyśmy na Ziemi potrzebni!
To bardzo nietypowa sytuacja. Na co dzień jednak spotykamy się z bardziej prozaicznymi problemami. Na przykład huk petard w sylwestrową noc wzbudza u wielu psów strach lub agresję. Jakie rozwiązanie podpowiedziałby pan ich właścicielom? Dać lekarstwo. Poza tym głaskać go, być z nim. On sam się biedak będzie chował pod właściciela. To jest taka sytuacja, że nic innego nie da się zrobić. My na planie filmowym mamy więcej czasu, żeby przygotować zwierzę do huków. Jest to potrzebne w pracy policji albo przy scenach myśliwskich. Polega to na tym, że około 200 metrów od psa oddaje się strzał. Ten drgnie, ale ja z nim jestem. Głaszczę go, mówię do niego, podam mu smakołyk. I potem znowu – huk. Przyzwyczajamy go do tego. Zawsze bardzo ważne jest głaskanie. Ale cała mądrość w tym brzydkim słowie tresura, czyli w układaniu zwierząt, to tonacja głosu. Głos powinien być zachęcający, spokojny, wydłużony. Zwierzę musi być wpatrzone w człowieka.
Które psy szczególnie przywiązują się do człowieka?
To prawda. Zwierzę nie kłamie, to tylko ludzie kłamią. Wystarczy je do siebie przekonać. Ono kocha albo nienawidzi. Nie ma innego pojęcia w tresurze i układaniu. Ile serca odda człowiek zwierzęciu, tyle ono odda z nawiązką człowiekowi. Upłynął szmat czasu od 1946 r. do dnia dzisiejszego – ja przez ten czas pracuję tylko i wyłącznie ze zwierzętami. I to dobrze.
Ponad pół wieku i 132 filmy. Czy możemy spodziewać się kolejnych? W tym roku Anglicy kręcą Pułkownika z dna jeziora. Tresuję do niego dwa psy. Film będzie o czasach okupacji. Żeby zwierzęta to wytrzymały… to trzeba tylko oddać do Franka Szydełko! 0
Franciszek Szydełko Urodzony w 1925 r. W swojej ponad 50-letniej karierze tresował najsłynniejsze zwierzęta filmowe, m.in.: Szarika (Czterej pancerni i pies), psa Cywila (Przygody psa Cywila) czy Sabę (W pustyni i w puszczy). Pracował przy kultowych dziełach polskiego kina, takich jak Quo vadis, Ogniem i mieczem czy Miś. Na planie filmowym aranżował sceny z udziałem psów, kotów, koni, świń, gryzoni, gadów i owadów.
fot. archiwum prywatne Franciszka Szydełko
Nie ma bardziej kochającego psa niż sznaucer. Może być miniatura. Ze sznaucerem można w zakłady iść. Zostawić dziecko w wózeczku i odejść na 100 metrów. Niech ktoś tylko spróbuje w kierunku tego wózka iść, a zostaną po nim tylko podarte spodnie (śmiech). Tak broni właścicieli. No i cały czas można się z niego śmiać. A jednocześnie to czysty pies, nie zrzuca sierści. Sznaucer jest bezbłędnym psem do domu.
Może dzięki temu, że nie mają rozumu, zwierzęta nie komplikują sobie życia?
Franciszek Szydełko (z lewej) na planie Czterej Pancerni i Pies z Tadeuszem Kalinowskim
60-61
więcej niż futbol /
fot. twicepix / BY-SA
Wielka rodzina Wszyscy mogą przekroczyć bramę stadionu niedaleko stacji metra St. Pauli. Tu nie liczy się wiek, pochodzenie czy zasobność portfela. Należy spełnić tylko jeden warunek – szanować zasady piłkarskiej stolicy wolności. T E K S T:
hanna górczyńska
dużej sali stoi kilka osób i swobodnie rozmawia. Na niskiej scenie ustawionej w kącie siedzi dwójka dzieci o zaróżowionych od wysiłku policzkach, tuż obok mama podaje maluchom wodę. Długa ściana ozdobiona jest kafelkami z unikatowymi herbami różnych fanklubów. Wejście do pomieszczenia zdobi kolorowe graffiti. Projekt i dekoracja to dzieło członków rodziny. Wielkiej rodziny z Millerntor Stadium.
W
raźnie wyryte jest na jednej z trybun Millerntor Stadium – „Żadnego futbolu dla faszystów” („Kein Fussball den Faschisten”). W okolicy stadionu FC St. Pauli powiewają wyłącznie flagi z tęczą lub podobizną Jolly Roger, białej czaszki niegdyś widzianej tylko na banderze pirackiego okrętu. Pojawiła się na trybunach dzięki punkowi zwanemu Doc Mabuse i szybko stała się symbolem ukochanej przez kibiców wolności.
Bicie serc
W myśl idei
Fani FC St. Pauli – klubu piłkarskiego z Hamburga występującego w niemieckiej 2. Bundeslidze – od dawna tęsknili za wspólnym miejscem zgromadzeń. Z tego powodu zdecydowali się ufundować salę, znajdującą się na terenie stadionu, w której odbywają się regularne spotkania związków kibiców tej drużyny. Największą dumą jest reprezentacyjna ściana, na której każdy chętny fanklub zespołu z centralnego Hamburga mógł odcisnąć swój ślad. Wystarczył własny herb i symboliczna kwota przeznaczona na wsparcie budowy pomieszczenia. To tu spotykają się znajomi, dzieci i rodziny. Łączy ich jedna drużyna piłkarska i przyświeca jedna idea – tolerancja w stosunku do każdego. Początki zaangażowania społeczności kibicowskiej FC St. Pauli sięgają lat 80. poprzedniego wieku. Mieszkańcy okolicy położonej na północ od hamburskiego portu zaczęli sprzeciwiać się rasistowskim odzywkom i lekceważącym zachowaniom na stadionach rywali. Szukali trybuny, gdzie każdy, niezależnie od wyznania, statusu majątkowego czy orientacji seksualnej, mógłby swobodnie kibicować. Widowisko piłkarskie było okazją do wspólnych spotkań, które wkrótce nabrały głębszego znaczenia. Głównym wrogiem St. Pauli do dziś pozostają prawicowe grupy fanów, niepotrafiące uszanować odmienności. Największy sprzeciw budzi ideologia faszystowska, co wy-
HSV? Wiemy, że istnieje – tak o lokalnym rywalu mówi Tom, jeden z członków fanklubu. Jesteśmy częścią St. Pauli i skupiamy się wyłącznie na jego działalności – dodaje. Związek kibiców odgrywa dużą rolę przy podejmowaniu kluczowych decyzji dla klubu, co jest precedensem w dzisiejszym futbolu. Członkowie są dopuszczeni do głosowania, między innymi na prezydenta FC St. Pauli. Potencjalni partnerzy reklamowi i sponsorzy muszą postępować w zgodzie z wartościami klubu. Jeśli chcą go wspierać, powinni nie tylko reprezentować podobne poglądy polityczne, lecz także sprawiedliwie wynagradzać pracowników czy unikać wsparcia dla działań wojennych. Ostateczny wybór partnera również konsultowany jest ze związkiem kibiców. Millerntor Stadium nie przyjął imienia żadnego ze sponsorów. Mimo że przyniosłoby to zysk, fani nie zgodzili się na komercjalizację własnego stadionu. Dom może mieć tylko jedną nazwę. Zaangażowanie polityczne i społeczne klubu nie idzie, niestety, w parze z wynikami sportowymi. Zawodnicy w brązowo-białych koszulkach w przeciągu swojej ponad stuletniej historii mogą pochwalić się zaledwie udziałem w półfinale pucharu Niemiec w 2006 r. i wicemistrzostwem Północnych Niemiec. Tylko dwukrotnie grali w pierwszej klasie rozgrywkowej – w latach 2001/2002 i 2010/2011. Ubiegły sezon zakończyli na czwartym miejscu w 2. Bundeslidze. W tym
roku wyniki także nie są zadowalające. Przez całą jesienną rundę drużyna znajdowała się na dole tabeli, wygrała jedynie dwa spotkania. Co jest ważniejsze dla klubu: sukces sportowy czy zaangażowanie społeczne? Oczywiście, czekamy na lepsze wyniki. Jednak to nie zależy od nas – podsumowuje Tom. Nie godzimy się na bogacenie się klubu za wszelką cenę, żeby, m.in. pozyskać kluczowych zawodników. Mamy dobrą kondycję finansową, jesteśmy pionierami w sprzedaży koszulek. Kiedy dotknęły nas problemy finansowe, mogliśmy liczyć na wsparcie fanów i zaprzyjaźnionych klubów, między innymi Bayernu Monachium.
Bliżej świata W 2006 r. klub zorganizował turniej FIFI Wild Cup, podczas którego gościł reprezentacje narodowe, niebędące członkami FIFA, takie jak Tybet czy Zanzibar. Samodzielnie wziął w nim udział jako „Republika St. Pauli”. Zwycięzcą została Turecka Republika Północnego Cypru. To niejedyne takie wydarzenie zainicjowane przez klub. Władze i związek kibiców nie są obojętni na otaczające ich problemy. Pomagają na każdym froncie zarówno lokalnie, jak i globalnie. Organizują spotkania otwarte i zbierają ubrania dla bezdomnych. Przeznaczają pulę biletów na mecze dla uchodźców, po czym samodzielnie odbierają ich z różnych dzielnic Hamburga, by za chwilę zawieźć na stadion. Dbałość o otaczający świat jest jednym z filarów klubu. To płynie w naszej krwi – podkreślają kibice. Na dziesięć minut przed rozpoczęciem meczu na Millerntor Stadium nie są emitowane reklamy, a fani koncentrują się na dopingowaniu zawodników. Z trybun z miejscami stojącymi dobiegają dźwięki klubowych piosenek, w strefach rodzinnych, nad którymi znajduje się niedawno otwarte przedszkole, siedzą dorośli z dziećmi. Przy dźwiękach Hells Bells zespołu AC/DC wszyscy fani, działacze i zawodnicy jednoczą się wokół wspólnych celów. Dla nich St. Pauli to coś więcej niż futbol. 0
marzec 2017
/ na szachownicy
fot. PIRO4D / CCO PUBLIC DOMAIN
64 pola Niektórzy uważają je za zwykłą grę. Większość nigdy nie próbowała ich zrozumieć. O nieznanym świecie szachów i planach ich popularyzacji w Polsce opowiada Piotr Nguyen – polski szachista i założyciel portalu Infoszach.pl. roz mawia ł :
k r z y s z to f wa n ec k i
MAGIEL: W listopadzie ubiegłego roku w Nowym Jorku odbyły się 51. oficjalne mi-
strzostwa świata w szachach. Zwyciężył 26-letni Norweg Magnus Carlsen, który pokonał Rosjanina Sergeya Karjakina. Czy ostateczny zwycięzca był twoim faworytem do tytułu?
Piotr Nguyen: Zdecydowanie tak! Nie dość, że jest obrońcą tytułu mistrza
świata, to również prowadzi w listach rankingowych od 2011 r. Uważam, że kibicowanie Carlsenowi było jak najbardziej uzasadnione. Dlatego też zaskoczyło mnie, podobnie jak resztę szachistów, że pierwsza, rozstrzygnięta w ósmej rundzie, partia padła łupem Sergeya Karjakina.
Od pierwszego oficjalnego meczu o mistrzostwo świata w szachach minęło już ponad 130 lat. Czy uważasz, że ostatni z nich może w jakiś szczególny sposób zapisać się w historii? Wszystkie mecze o tytuł mistrza świata są istotnym elementem kultury szachowej. Każdy kolejny mistrz wprowadza coś nowego. Najlepiej zapamiętane zostały jednak mecze z czasów zimnej wojny. Wynikało to nie tyle z większych umiejętności ówczesnych zawodników, ile z sytuacji politycznej. To ona podsycała emocje wśród fanów, niekoniecznie interesujących się szachami na co dzień. Również w czasie tego meczu mieliśmy elementy polityczne. Karjakin, mimo że pochodzi z Krymu, cieszy się sporym poparciem prezydenta Putina. Z drugiej strony sponsor Carlsena – Microsoft – miał zapewnić Norwegowi ochronę jego utajnionych analiz przed potencjalnymi cyberatakami ze strony Rosjan. Ponadto nie uważam, że mecz był nudny! Możliwe, że gdybym oglądał mecz pobieżnie, to doszedłbym do takiego wniosku. Gdy jednak przyjrzałem się mu bliżej, to dostrzegłem jego głębię. Zadziwia mnie, że kibice szachowi na przekór stereotypowi okazali się niecierpliwi. Przecież mecz o mistrzostwo świata trzeba traktować jako całość. Czasem mniej ciekawe partie mają duże znaczenie psychologiczne i wywołują zmianę podejścia w następnych potyczkach. Zdarza się, że na szachownicy pada szybki remis, dla kibiców nic się nie dzieje, a tymczasem zawodnicy odkrywają swoje karty, co ma wpływ na dalszą część meczu.
Uważasz, że po przegranej Karjakina ktoś może wygrać z Carlsenem? Nie sądzę, aby obecnie ktoś był w stanie pokonać Norwega. Uważam jednak, że wielu szachistów zasługuje na szansę zmierzenia się z nim. Przychodzi mi na myśl doświadczony Rosjanin Władimir Kramnik, który niegdyś był bardzo blisko zremisowania meczu z komputerem, a także zdetronizował w 2000 r. samego Garriego Kasparova. Dobrze rokują młodzi i utalentowani: Włoch Fabiano Caruana czy Filipińczyk Wesley So – obaj grający dla Stanów Zjednoczonych .
62-63 magiel
Sama możliwość gry w meczu o tytuł jest czymś bardzo ważnym. Jak to się stało, że akurat Sergey Karjakin, nienotowany na drugim miejscu szachowych list rankingowych, dostał szansę powalczenia o tytuł mistrza świata? Karjakin wygrał turniej pretendentów. Był to bardzo mocno obsadzony turniej, w którym brało udział ośmiu najlepszych szachistów – poza obecnym mistrzem świata. Kwalifikacje do tego turnieju są dosyć skomplikowane, ponieważ o udziale w nim nie przesądza miejsce na liście rankingowej FIDE [Międzynarodowej Organizacji Szachowej]. Można dodać, że mimo że Sergey nie jest drugi na listach FIDE, to od młodych lat prezentował bardzo duży talent. Arcymistrzem został, mając 12 lat i 7 miesięcy. To rekord, którego do dziś nikt nie pobił. Dla porównania Magnus Carlsen dokonał tego w wieku 13 lat, 4 miesięcy i 27 dni. Osiągnięcie tym ważniejsze, gdyż jest to najwyższy, dożywotni tytuł, jaki może uzyskać szachista.
Jak wyglądała organizacja meczu i co o niej sądzisz? Mecz o tytuł odbywał się w budynku Fulton Market na dolnym Manhattanie w Nowym Jorku. Nagroda dla zwycięzcy była znacznie niższa niż kiedyś – około 1,1 mln dolarów w puli. Dla porównania w poprzednich latach pula była trzykrotnie większa. Ogólnie mówiąc, organizację trzeba ocenić negatywnie. Dni wolne po każdym „dwupartiowym bloku” bardzo wydłużały mecz, a transmisja z oficjalnej strony była płatna. Co prawda opłata wiązała się z innowacją – mecz można było oglądać w wirtualnej rzeczywistości. Mimo wszystko uważam wprowadzenie opłat za bardzo zły krok. Transmisja finału powinna być darmowa, aby kibice mogli wejść na chwilę i poczuć napięcie, jakie wiąże się z tak ważnym meczem. Sądzę, że rozwiązanie przyjęte przez organizatorów w dużym stopniu zaszkodziło popularyzacji gry.
Za zwycięstwo w mistrzostwach świata Carlsen dostał relatywnie niewielkie pieniądze. Czy z szachów można się utrzymać? Tak, istnieje ku temu wiele dróg. Trzeba pamiętać, że Carlsen jest milionerem, a jego wielogodzinne mecze były transmitowane w norweskiej telewizji na żywo. Magnus ma także wiele kontraktów ze sponsorami, a Sergey Karjakin otrzymał spore dofinansowanie do przygotowań – prawdopodobnie było ono wyższe niż nagroda za sam mecz otrzymana przez szachistę. Jednak jeżeli chodzi o innych zawodników, to rzeczywiście dosyć trudno utrzymywać się im z samych nagród. Dla przykładu w Polsce mamy 41 aktywnych arcymistrzów, a za mistrzostwo Polski prze-
na szachownicy /
widywana nagroda wynosi 20 000 złotych. Szachiści, którzy nie są w stanie utrzymać się z nagród, często uczą innych, zabezpieczając w ten sposób swoją przyszłość.
Jak na tle światowej czołówki wyglądają Polacy? W Polsce mamy tylko jednego szachistę, który przekroczył granicę 2700 ELO [metoda zdobywanych punktów rankingowych – przyp. red.] i utrzymuje się w pierwszej dwudziestce listy rankingowej FIDE. Radosław Wojtaszek, bo o nim mowa, był sekundantem Viswanathana Ananda, mistrza świata w latach 2007–2013, co pozwoliło mu zdobyć niezbędne doświadczenie. Nie można także zapomnieć o Janie Krzysztofie Dudzie, który mimo zaledwie 18 lat na dobre zadomowił się wśród stu najlepszych szachistów świata i jeśli dalej będzie robił postępy, to w przyszłości będzie mógł walczyć o najwyższe trofea. Co więcej, mimo braku spektakularnych sukcesów w grze indywidualnej, Polacy nieźle sobie radzą w grze drużynowej. Świadczy o tym np. srebrny medal na ubiegłorocznej olimpiadzie szachowej kobiet w Baku.
Każdy przeciętny widz sportowy od czasu do czasu ogląda walki bokserskie lub mecze siatkówki. Czy istnieje szansa, aby zwiększyć zainteresowanie zawodami szachowymi? Uważam, że można zwiększyć oglądalność szachów. Do Polski z różnych powodów niektóre rozwiązania przychodzą z pewnym opóźnieniem. Wydaje mi się, że jeśli dany pomysł sprawdza się w Stanach Zjednoczonych, to bardzo prawdopodobne, że okaże się dobry dla polskich szachów. Przechodząc jednak do meritum: w Saint Louis w stanie Missouri pracuje wielu arcymistrzów, którzy prowadzą bardzo dynamiczną transmisję. Mamy widok na grających zawodników, możemy obserwować, jak bardzo się denerwują i jak reagują na niespodziewane posunięcia. Do tego dwoje głównych prowadzących omawia sytuacje na szachownicach w „ludzki”, zrozumiały sposób, wplatając w to różne ciekawe historie. Inny arcymistrz wspiera się analizami komputerowymi i co jakiś czas stara się wyjaśnić, co o danej pozycji „myśli” maszyna. Są także inni komentatorzy, którzy przeprowadzają wywiady w mieście. Pokazują ludziom pozycje na zwykłych, drewnianych szachownicach i porównują je do historycznych partii. W przerwach prezentują blitze (partie błyskawiczne) rozgrywające się w okolicznych parkach. Polska transmisja jest w porównaniu z tym zwyczajnie nudna.
W trakcie mistrzostw na założonym przez ciebie portalu Infoszach rozbierałeś partie na czynniki pierwsze. Mógłbyś wyjaśnić, w jaki sposób podchodzi się do analizy partii szachowej? Poza własną wiedzą i umiejętnościami używałem silników szachowych (programów komputerowych, które oceniają określoną pozycję i pokazują najprawdopodobniej najlepszą możliwą kontynuację) oraz wszelkiego rodzaju baz danych. Warto w tym miejscu zaznaczyć, że komputery, mimo oczywistej przewagi w liczeniu wariantów, nie prześcignęły jeszcze ludzi we wszystkich aspektach szachowej rozgrywki. Niestety w trakcie pracy zorientowałem się, że przez naukowe podejście do tematu moje analizy mogły wydać się zbyt skomplikowane dla mniej doświadczonych osób.
Jak widzisz dalszy rozwój swojego portalu? Chcemy być profesjonalnym centrum informacyjnym. Publikujemy artykuły o tematyce związanej z nauczaniem dzieci i planujemy tworzyć materiały w języku polskim wspomagające trening, których na rynku bardzo brakuje. Oprócz kilku wyjątków odnoszę niestety wrażenie, że polscy organizatorzy nie zdają sobie jeszcze sprawy z tego, jak dużo daje promocja wydarzeń w internecie i nie są na to gotowi.
W świecie szachów mecze rządzą się swoimi prawami. W ich czasie wielką rolę odgrywa psychika i fizyczne zmęczenie organizmu. Jak wygląda przygotowanie szachisty do takiego wydarzenia? Bardzo duży nacisk kładzie się na przygotowanie debiutowe – pierwsze ruchy na szachownicy. Należy maksymalizować swoje szanse na wygraną od samego początku. Może się okazać, że wypracowana w początkowej fazie konfrontacji przewaga wystarczy do ostatecznego zwycięstwa. Równie ważne jest przygotowanie fizyczne. Najdłuższa partia trwała 7 godzin. Nietrudno sobie wyobrazić, że potrafi to wyczerpać ludzki organizm.
Niektórzy mogą odnaleźć w tej grze również filozofię
i inny, złożony z 64 pól wymiar.
Myśląc o popularyzacji tej dyscypliny, trudno nie wspomnieć o niedawno wdrożonym projekcie „Edukacja poprzez szachy w szkole”, mającym na celu popularyzację królewskiej gry. Uważasz, że doprowadzi to do wyszkolenia większej liczby profesjonalnych zawodników? Jako szachista jestem zadowolony z takiego projektu. Uważam jednak, że nie chodzi w nim o wytrenowanie mistrzów. Szachy mają pomóc dzieciakom w ich rozwoju. Możliwe, że projekt zrewolucjonizuje ten sport na tyle, że Polacy chętniej będą oglądać relacje z międzynarodowych zawodów. Spójrzmy na to obrazowo – czy ktokolwiek oglądałby piłkę nożną, gdyby nie wiedział, że chodzi w niej o strzelenie jak największej liczby goli? Obawiam się jednak, że narzucanie dzieciom czegokolwiek może spowodować, że nie będą tego lubić. Nie mamy też wystarczającej liczby przeszkolonych nauczycieli. Liczę jednak na to, że projekt odniesie sukces.
Przedstawiasz szachy jako sport, który potrafi być wyczerpujący. Dlaczego zatem warto grać w szachy i czym są one dla ciebie? Powodów do gry w szachy jest wiele. Myślę, że ich zmienność dobrze obrazuje historia: w średniowieczu traktowano szachy jako hazard, w XVI-XVIII w. we Włoszech uważano je za sztukę, na przełomie XIX i XX w. uznano je za naukę, a w XX w. w Związku Radzieckim zaczęły być sportem. Dla mnie szachy mogą być również powiązane z przygodami (np. wyjazdami na turnieje), grą planszową i grą komputerową. Niektórzy mówią też, że szachy są międzynarodowym językiem, dzięki któremu można się dogadać z każdym, kto również gra. Pozwala to na zawiązywanie międzynarodowych znajomości. Na podstawie szachów specjaliści od psychologii sportowej sprawdzają możliwości ludzkiego umysłu. Niektórzy mogą odnaleźć w tej grze również filozofię i inny, złożony z 64 pól wymiar. Każdy gracz rozumie szachy na własny, unikalny sposób. Dlatego sądzę, że każdy powinien spróbować swoich sił w tej uniwersalnej grze i odkryć w niej coś swojego, czego nie odkrył nikt przed nim. 0
Piotr Nguyen Szachista, mistrz Polski do lat 14 w szachach aktywnych (2005 r.) mistrz Warszawy (2008 r.). Obecny ranking ELO 2433. Założyciel portalu Infoszach.pl
marzec 2017
/ Włoch za sterami
Czas na De Giorgiego Dla polskich siatkarzy trener spoza kraju jest gwarantem sukcesu. Z tego przekonania wyszedł Polski Związek Piłki Siatkowej, wybierając Ferdinando De Giorgiego na selekcjonera reprezentacji Polski w siatkówce. Włoch będzie piątym z rzędu zagranicznym trenerem polskiej kadry. a l e k s a n d r a s ło m kow s k a
ciągu ostatnich dziesięciu lat polscy siatkarze regularnie zdobywali medale najważniejszych międzynarodowych imprez: od Ligi Światowej i czempionatu Europy po mistrzostwa świata. Wszystkie te sukcesy mają wspólny mianownik – zagranicznego trenera. Od kiedy w 2004 r. pracę z kadrą zakończył Stanisław Gościniak, na polskiej ławce trenerskiej zasiadają wyłącznie szkoleniowcy spoza kraju. Pierwszy z nich, Raul Lozano, w krótkim czasie zdołał odmienić oblicze zespołu. Argentyńczyk wprowadził zupełnie nową jakość i taktykę gry. Słynący z profesjonalizmu i kompleksowego podejścia do zawodnika szkoleniowiec wdrożył polską drużynę w realia nowoczesnej zachodniej siatkówki. To szybko przyniosło efekt w postaci znakomitych wyników.
W
Nowy początek W tamtym okresie – gdy siatkówka w Polsce dopiero wychodziła z cienia – reprezentacji niewątpliwie potrzebna była zmiana warty, świeże spojrzenie człowieka, który zaproponowałby zupełnie odmienne metody od stosowanych dotychczas przez rodzimych trenerów. W stosunkowo krótkim czasie Polska z kopciuszka na siatkarskich salonach stała się jednym z największych potentatów nie tylko w rywalizacji sportowej, lecz także na niwie organizacyjnej. Era Lozano zakończyła się w 2008 r., a kolejni zagraniczni trenerzy nie zbliżyli się do osiągnięć Argentyńczyka. Chociaż nasz kraj jest prekursorem nowych rozwiązań, wciąż boimy się postawić na polskich selekcjonerów, powielając sprawdzony niegdyś schemat. Utrzymuje się przekonanie, że polski trener będzie gorszym wyborem niż obcokrajowiec.
64-65 magiel
Podejście to jest zaskakujące, jako że PZPS prowadzi szeroko zakrojone działania w zakresie kształcenia i rozwoju kadry szkoleniowej. Członkowie Akademii Piłki Siatkowej stworzyli program kursów instruktorskich i trenerskich, a także program kształcenia i weryfikacji przygotowania zawodowego. W ramach tych projektów co roku organizowane są konferencje, warsztaty oraz sympozja dla szkoleniowców drużyn PlusLigi i innych rozgrywek w kraju, na których uczestnicy wymieniają się doświadczeniami i poznają nowe kierunki rozwoju dyscypliny. Wiele wskazuje więc na to, że dysponujemy wszystkimi potrzebnymi narzędziami, by rozwijać warsztat trenerski rodzimych szkoleniowców i umożliwiać im stałe podwyższanie kwalifikacji w ramach ujednoliconego i nowoczesnego systemu. Niestety jak dotąd ma to przełożenie tylko na siatkówkę klubową.
twierdzającym regułę niż zapowiedzią zmiany utrzymującej się od lat tendencji stawiania na zagranicznych trenerów. Tymczasem drużyny czołówki coraz częściej stawiają na polskich szkoleniowców, którzy właśnie zakończyli zawodnicze kariery i chcą wykorzystać zdobyte na parkiecie doświadczenie na stanowisku trenera. O ile przejęcie zespołu AZS Politechniki Warszawskiej w 2012 r. przez 36-letniego wówczas Jakuba Bednaruka wywołało spore zaskoczenie, o tyle dziś już nikogo nie dziwi obecność Piotra Gruszki czy Roberta Prygla za sterami drużyn PlusLigi. Byli reprezentanci kraju zaraz po zawieszeniu butów na kołku zdecydowali się na wybór ścieżki trenerskiej. Pierwszy z powodzeniem prowadzi zespół tegorocznego beniaminka, GKS Katowice, drugi pracuje zaś z Czarnymi Radom. Także Sebastian Świderski przez krótki czas sprawował obowiązki szkoleniowca początkowo Farta Kielce, a następnie Zaksy Kędzierzyn-Koźle.
Młodzi gniewni
Nowy początek
Obecnie połowa z 14 występujących w rozgrywkach PlusLigi zespołów ma polskiego opiekuna. Wydawać by się mogło, że w jednej z najlepszych lig świata są to odpowiednie proporcje. Jednocześnie warto zauważyć, że spośród czterech największych faworytów w walce o tytuł Mistrza Polski, tylko Asseco Resovia Rzeszów prowadzona jest przez Polaka. Andrzej Kowal osiąga sukcesy zarówno na krajowym podwórku, jak i w europejskich pucharach. Nie zmienia to faktu, że jego obecność wśród trenerów najsilniejszych męskich zespołów w Polsce jest raczej wyjątkiem po-
Być może w niedalekiej przyszłości to właśnie ci młodzi szkoleniowcy będą stanowić silny trzon kadry trenerskiej w Polsce, a w walce o objęcie stanowiska selekcjonera narodowej drużyny zyskają realne szanse na pokonanie rywali spoza kraju. Wraz z końcem roku wygasł kontrakt Stephane’a Antigi, a jego posadę powierzono Włochowi Ferdinando De Giorgiemu. Pozostaje wierzyć, że pod jego wodzą narodowa drużyna znów sięgnie po najwyższe laury. Pierwsza poważna próba trenerskiego warsztatu Włocha nastąpi w weekend 2–4 czerwca, kiedy nasi reprezentanci rozpoczną swoje zmagania w Lidze Światowej. 0
fot. POLANDMFA / CC BY-NC
T E K S T:
pierwszy medal /
Zimowy sukces Mało kto przepowiadał mu sukces sportowy. Filigranowa sylwetka, niepozorny wzrost, predyspozycje do różnorodnych dyscyplin. Jednak to właśnie on we włoskich górach pokazał swój talent i siłę wytrwałości. Jako pierwszy Polak stanął na podium zimowych igrzysk olimpijskich. T E K S T:
Hanna górczyńska
ortina d’Ampezzo, zwana „Królową włoskich Dolomitów”, to popularny kurort narciarski, położony w pobliżu Sellarondy, ciągu tras wokół ośnieżonych szczytów. 26 stycznia 2006 roku w miasteczku na jedną noc zatrzymał się konwój ze zniczem olimpijskim, który zmierzał do Turynu na X X Igrzyska Olimpijskie. Właśnie tu dokładnie 50 lat wcześniej rozpoczęły się VII IO, które dzięki jednemu zakopiańczykowi zapisały się na kartach historii polskich sportów zimowych.
C
Sportowy duch We wrześniu 1931 r. w Zakopanem na świat przyszedł Franciszek Gąsienica-Groń. Ukończył Gimnazjum Ślusarstwa i Kowalstwa Artystycznego w rodzinnym mieście, zaraz potem wyjechał do Gliwic, by uczyć się w Technikum Mechanicznym. Jego młodzieńcze lata nie zapowiadały przyszłego sukcesu na zimowych Igrzyskach. Gąsienica-Groń próbował swoich sił w różnorodnych dyscyplinach: tenisie stołowym, pływaniu czy skokach do wody. Dzięki przychylnym zakopiańskim warunkom, ćwiczył również skoki, zjazdy i biegi narciarskie. Jego miłość do nart i zapał do treningów pozwoliły mu znaleźć się w gronie sportowców zakopiańskiej Wisły-Gwardii, jednak mimo kilku juniorskich sukcesów długo nie wyróżniał się w klubie. Według Księgi Jubileuszowej Wisły z 1956 r.: Był biednym, straszliwie małym i chudym chłopcem. Kto tylko popatrzył na jego filigranową sylwetkę, ten nie wierzył, by mógł z niego wyróść zawodnik wielkiej klasy. Zaraz po ukończeniu technikum w Gliwicach w 1952 r. otrzymał nakaz służby wojskowej. To właśnie w szeregach Wojska Polskiego rozwijał swoją karierę sportową. Brał udział w licznych spartakiadach, rywalizując w tenisie stołowym, pływaniu, strzelectwie i skokach do wody. Reprezentował również piłkarski drugoligowy Garnizonowy Wojskowy Klub Sportowy Łódź, gdzie grał w ataku lub w pomocy obok Ernesta Pola, reprezentanta Polski i króla strzelców w I lidze.
Po opuszczeniu wojska, na wiosnę 1953 r., Gąsienica-Groń ponownie zapukał do drzwi macierzystego klubu narciarskiego. W sekcji narciarskiej został oddany pod skrzydła innego trenera – Mariana WoynyOrlewicza. Szkoleniowiec, przyjaźnie nazywany „Wujkiem”, cieszył się ogromnym szacunkiem wśród swoich wychowanków. Miał u nas wielki autorytet, był akademickim mistrzem świata, był po AWF-ie i umiał z nami rozmawiać i nami kierować – wspomina Gąsienica-Groń w biografii autorstwa Wojciecha Szatkowskiego. To trener kompletny, opracowywał programy szkoleniowe, prowadził zajęcia praktyczne i teoretyczne, jak również dbał o dyscyplinę wśród młodych zawodników i uczył ich elementarnych zasad kultury. Gąsienica-Groń najpierw trenował głównie biegi narciarskie, w których osiągał sukcesy na krajowym podwórku.
Nowa droga To właśnie trener Woyna-Orlewicz namówił go na położenie nacisku również na skoki. Tak Zakopiańczyk rozpoczął przygodę z kombinacją norweską, dyscypliną łączącą te dwie dziedziny, która wkrótce miała wynieść go na wyżyny sportowych możliwości. Podczas pierwszych zawodów seniorskich w Wiśle Gąsienica-Groń otrzymał zero punktów za skok, gdyż upadł na rozbiegu. Dwa lata później potwierdził, że było to jednorazowe wydarzenie. Wytrwale trenował, by znaleźć się w kadrze olimpijskiej. Początkowo nie doceniano jego potencjału i nie dostał zaproszenia na zimowe Igrzyska. Wierzył w niego jedynie trener. Gdy nie chciano wysłać do Cortiny d`Ampezzo Franciszka Gąsienicy-Gronia, Orlewicz powiedział, że też nie pojedzie... – relacjonuje Wojciech Szatkowski, autor biografii trenera Orlewicza Pamiętam romantyczne narciarstwo… Ostatecznie władze sportowe zgodziły się, by Gąsienica-Groń wziął udział w przedolimpijskiej rywalizacji w szwajcarskim Le Brassus. Tam na kilkanaście dni przed VII Igrzyskami Olimpijskimi wygrał w kombi-
nacji klasycznej. Nikt nie miał więc wątpliwości, że Polak musi wystartować w Cortinie d’Ampezzo.
Naprzeciw gigantom Pierwszy skok podczas zawodów zakończył się upadkiem. Po dwóch kolejnych seriach zawodnik plasował się dopiero na 9. miejscu. Wiedział, że musi jak najlepiej pobiec na 15 km, jeśli chce powalczyć o miejsce na podium. Osiągnął swój cel. Wpadając na metę, został otoczony przez dziennikarzy i trenerów, którzy przekazali mu wiadomość: zdobył olimpijski brąz. Przez następne dwie godziny sędziowie opracowywali oficjalne wyniki, które potwierdziły sukces Polaka. Gąsienica-Groń przerwał panującą hegemonię i jako pierwszy zawodnik spoza Skandynawii stanął na olimpijskim podium w tej konkurencji, zaraz obok Norwega Sverre’a Stenersena i Szweda Bengta Erikssona. Również po raz pierwszy od 32 lat, kiedy to w Chamonix pod Mont Blanc rozpoczęła się seria zimowych igrzysk olimpijskich, polska f laga zawisła na maszcie. Gąsienica-Groń ma obecnie 26 lat i nie doszedł jeszcze do szczytu swych możliwości- – tak prognozowano w Księdze Jubileuszowej Wisły z 1956 r. Zawodnik aspirował do zdobycia tytułu Mistrza Świata i złotego medalu olimpijskiego. Niestety poważny wypadek podczas Memoriału Bronisława Czecha i Heleny Marusarzówny na Dużej Krokwi rok po zawodach w Cortinie uniemożliwił powrót do dawnej formy. Zawodnik nie zarzucił jednak treningów, udało mu się nawet zdobyć tytuł Mistrza i Wicemistrza Polski w kombinacji klasycznej. Jego wyczyny wielokrotnie były nagradzane, uhonorowano go Srebrnym Medalem Za Wybitne Osiągnięcia Sportowe i Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski, został także gościem honorowym Zimowych Igrzysk Olimpijskich w Turynie. Największą nagrodą dla sportowca są jednak z pewnością sukcesy kolejnego pokolenia Mistrzów Polski, które trenowało pod jego okiem. 0
marzec 2017
Do Góry Nogami
erósł umiejętności ejny raz wybór przedmiotów prz kol jak , tym o y em isz nap nie W tym miesiącu ym Dziekanacie giełda przedmiotów w Wirtualn ła wa rto sta wy ą jak z , pie kla studentów i o antów!). (wszystko to wina tych spekul PR ZY GO TO WA Ł:
LN Y RE DA KT OR NI EO DP OW IE DZ IA
y raz stuóż za zaskoc zenie! Kolejn ejną grakol yli ocz denci SGH prz ekr c egz aują lik pub iu, gan ścią nic ę w grupie w m wy ścio zno miny na por talu społec dentów stu h kic yst wsz ko tyl zrz esz ającej nie kad ry profesorskiej SGH, lec z tak że czę ść cji. Z jed nej stro stra ini adm i pracow ników zia lny ma naied ny Redak tor Nieodpow surowo uk ara ni. ą tan zos cy dzieję, że spraw bud zi to, że któryś Z dru giej – zdziwienie Mater do tak iej sya Alm zej z profesorów nas ił. Wy jęcie telefonu, tuacji w ogóle dopuśc acja zdjęcia to Mislik pub i a zrobienie zdjęci nta 007, gdy pro age sion Impossible nawet dla wają. Chyba że czu i am ant tor fesor wra z z dok nie czuwają – dku tak jak w tamtym prz ypa blemu. pro no sed i tkw i w tym chyba
C
my się losem azw ycz aj nie prz ejmuje egów dok tokol naszych sta rsz ych h jest na tej nic z ć zoś ęks Wi . rantów ierk a, dru ga pap dla ucz elni tak jak my, tyl ko naucza nia . do nie oła pow ie sob czę ść czuje w nie może lny zia ied ow Jed nak Redak tor Nieodp z wyboraa ani iesz zam k obo ie prz ejść obojętn . Ok azuje się, że żami dok torantów do Senatu był większ ości gło zdo nie w ató den z kandyd dok torantów nie c... sów w dwóch turach, wię
Z
t. Tajem nic ą polibęd zie reprez entował nik nse miał kandysza że du że t, szy nela jest fak dą Doktorantów. Ra cną obe z any iąz zw dat nie apeluje: Drodz y lny zia ied ow Redak tor Nieodp ań poprzedhow zac ie dok toranci, nie kopiujc ! tów den Stu ądu orz niej władzy Sam wiadomość res zcie jak aś dobra dowanych zko pos dla najbardziej studen– k ine Sab ont rem prz ez a nieani odd y dat iu tów I rok u. Po prz eło żen wr ześnia z ter pię óch dw by samow itej licz z listopada na lut y, na listopad, a następnie się zna leź ć wykoało ud i władzom ucz eln dokońc zen ia prac renawców gotow ych do dencki m 1. RedakStu mu Do montowych w ma nadzieję, że nowi tor Nieodpowiedzia lny ia będ ą już mogli ietn kw miesz kańcy do dem ick iego życia. aka w peł ni zaz nać sły nnego cym i się rearz ec, poz a rozpoc zynają do kor po, ksy pra ie letn na i jam krutac z Dniem się y arz koj wsz yst kim nam Nieodpotor dak Re tym z ku iąz Kobiet. W zw ziękować szc zególnie wiedzialny chciałby pod ą w tym roku rządzić będ re któ tym kobietom, (a prz ynajm niej jego naszym miesię cznikiem e). 0 heh , ścią czę merytoryczną
W
M
promocji uczelni Wiarygodność jest kluczowa w
666