Numer 145 (SGH) (kwiecień 2014)

Page 1

Numer 145 kwiecień 2014 ISSN 1506-1714 UW

Niezależny Miesięcznik Studentów

Sto lat monopolu Niektóre prawa autorskie nie wygasają nigdy

(Nie)pełnosprawni studenci

Niektórzy studenci muszą pokonywać wiecej barier niż inni

SGH

www.magiel.waw.pl

Rozmowa o rzeczach nieprzyjemnych Hanna Krall o sztuce zapisywania hitorii



spis treści / Zawsze będziemy śmiać się z basenu SGH.w

20

36

44

54

Turecki tasiemiec

Pierwsza dama polskiej fantastyki

Dobrze, że jesteś

World Press Photo

a Uczelnia

e Film

g W subiektywie

p Czarno na Białym

Dobrze, że jesteś

Wo r l d P r e s s P h o t o

06 08

09 10 11

W y k ł a d je s t ja k k o n c e r t w tournée D o w i o s e ł / B i e g a my d l a d z i e c i / Ekonomiczna Analiza Prawa D u ż o k o n t r o we r sji w D S M N o m i n a c je p r o f e s o r s k i e / S z k o ł a P o l i t y k P u b l i c z n yc h E m o c j o n uj ą c a d y s k usja / W i e d z i e ć w i ę c ej o U n i i

b Organizacje 12

K a l e n d a r z w yd a r z e ń

(N i e)p e ł n o s p r a w n e s t u d i a

Wydawca:

Prezes Zarządu:

Marika Roda marika.roda@magiel.waw.pl Adres Redakcji i Wydawcy:

al. Niepodległości 162, pok.64 02-554 Warszawa tel. (022) 564 97 57

29 30 32

Recenzje W t r z y k o n c e r t y d o O p e n’e r a Orange Warsaw Festival

44

i Człowiek z Pasją 46

R o z m o w a o r z e c z a c h n i e p r z y je m n yc h

o Sport 49 52

Drogie nam książki P i e r w s z a d a m a p o ls k i ej f a n t a s t y k i R e c e n z j e / n o w o ś c i w yd a w n i c z e

39 40

54

q Felieton 58

B a rd z i e j l u d z k i n i ż c z ł o w i e k

k Po godzinach 59

Bolesna miłość Bo bieganie jest nudne

h Teatr

P o z ó r w o l n o ś c i – i lu z ja d o b r o b y t u Turecki t asiemie c P ę t l a n a s z y i We n e z u e l i St o l a t m o n o p o lu I w Ugandzie walczą z tęczą

Stowarzyszenie Akademickie Magpress

d Muzyka

35 36 38

c Polityka i Gospodarka 18 20 21 22 24

K i e d y m a s ł o b u l we r s uj e J a m e s F r a n c o k o n t r a t a k uje Opowiem ci twoją historię

f Książka

8 Temat Numeru 14

26 27 28

Czy to koniec ery konsol?

t Trzy po trzy 60

Św i a t d r e s u

u Rozrywka 61

Rozrywka

v Do góry nogami 62

Do góry nogami

(R e)a n i m a c ja l a l k i Recenzje

Redaktor Naczelny:

Rozrywka: Anastazja Kiryna

Z-ca Redaktora Naczelnego:

Po Godzinach: Alex Makowski

Robert Szklarz Jadwiga Matuszczak, Szymon Czerwonka Redaktor Prowadzący: Aleksander Stelmaszczyk Patronaty: Mikołaj Tchorzewski Uczelnia: Magdalena Kosecka Polityka i Gospodarka: Bartosz Lada Człowiek z pasją: Wojciech Adamczyk Felieton: Karol Kopańko Film: Bartek Bartosik Muzyka: Adrian Szorc Teatr: Maria Kądzielska Książka: Milena Buszkiewicz Warszawa: Kasia Sitek Sport: Anastazja Dębowska 3po3: Elżbieta Nycz Kto jest Kim: Marika Roda

Czarno na Białym: Adela Kuczyńska W Subiektywie: Bohdan Ilasz Do Góry Nogami: Redaktor Nieodpowiedzialny Korekta: Kamil Mucha Dział foto: Ewa Przedpełska Dyrektor Artystyczny: Marta Lis Dział Księgowy: Wojciech Adamczyk Dział Promocji i Reklamy: Marika Roda Dział WWW: Arleta Piłat

Współpraca: Judyta Banaszyńska , Robert Bańburski, Sylwia Barć, Agnieszka Bartosiak, Dominika Basaj, Marcin Bator, Paulina Błaziak, Rafał Chmura, Magda Drezno, Paweł Drubkowski, Anna Drwięga, Mariusz Dudek, Ania Elsner, Agata Frydrych, Aleksandra Furmanowicz, Magdalena Gansel, Tomasz Gawlik, Jakub Gołdas, Anna Grochala, Jan Gromadzki, Hubert Guzera, Adam Izdebski, Ewelina Kolecka, Michał Komarnicki, Katarzyna Kopycka, Arkadiusz Kowalik, Magdalena

Krawczyk, Natalia Księżarek, Wojciech Kuczek, Weronika Łopieńska, Maria Magierska, Dominika Makarewicz, Marcin Malec, Katarzyna Matuszek, Kamila Mąsior, Gabi Megiel, Agata Michalewicz, Agnieszka Michałek, Piotr Filip Micuła, Mikołaj Miszczak, Michał Moskwa, Dominika Nowakowska, Konrad Obidoski, Katarzyna Ozga, Patrycja Pawlik, Karolina Pierzchała, Piotr Piłat, Ada Piórkowska, Paula Pogorzelska, Jakub Pomykalski, Monika Prokop, Adam Przedpełski, Anna Puchta, Aleksander Pudłowski, Aleksander Reszka, Paweł Ropiak, Janusz Roszkiewicz, Agata Serocka, Monika Sikorra, Maciej Simm, Kinga Skarżyńska, Ewa Stempniowska, Melania Śmigielska, Hubert Świątek, Maria Toczyńska, Weronika Tracz, Paweł Trzaskowski, Tomasz Tybuś, Jakub Wanat, Jakub Warnieło, Aleksandra Wilczak, Katarzyna Wilk, Jędrzej Wołochowski, Jana Woronowska, Aleksandra Woźniak, Rafał Wyszyński, Michał Zajdel, Patryk Żak, Aleksandra Żelazowska, Paulina Żelazowska, Andrzej Żurawski, Sebastian Żwan Redakcja zastrzega sobie prawo do przeredagowania i skracania niezamówionych tekstów. Tekst niezamówiony może nie zostać opublikowany na łamach NMS MAGIEL.

Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść zamieszczonych reklam.

Artykuły, ogłoszenia i inne materiały do wydania majowo-czerwcowego prosimy przesyłać e-mailem lub dostarczyć do siedziby Redakcji do 17 kwietnia. Druk pokrywają w całości sponsorzy i reklamodawcy. Nakład: 7000 egzemplarzy Okładka: Marta Lis Makieta pisma: Maciej Simm, Olga Świątecka współpraca: Maciej Szczygielski

Kontakt do członków redakcji w formacie: imie.nazwisko@magiel.waw.pl Jesteś zainteresowany współpracą? Napisz na: rekrutacja@magiel.waw.pl

kwiecień 2014


Słowo od naczelnego

/ wstępniak

Zdrzemnąłbym się. Najlepiej tak na 12 godzin.

Nia ma „parauniwersytetów” robert szklarz

REDA K TOR NACZELNY

akiś czas temu poszedłem na wystawę, której nie sposób było zobaczyć. Niewidzialna Wystawa, bo taka jest jej nazwa, pozwala „spojrzeć” na świat oczami osoby niewidomej. Odwiedzający zostają wpuszczeni do strefy, gdzie panuje absolutna ciemność, a zmysł wzroku staje się nagle całkowicie bezużyteczny. Korzystając wyłącznie z dotyku muszą poradzić sobie z orientacją w pomieszczeniach imitujących takie miejsca jak mieszkanie czy ulica. Było to niezwykłe przeżycie, które pozwoliło mi przejrzeć na oczy i zupełnie inaczej spojrzeć na sytuację osób niewidomych. Uświadomiłem sobie wówczas, z jak wieloma przeszkodami w codziennych sytuacjach muszą się oni zmierzyć. I jak wiele potrzebują, by je pokonać. Gadające komputery, świat wypełniony dźwiękami i świetnie wyszkolony zmysł dotyku – to tylko niektóre przykłady rzeczy ułatwiających im życie. Wszystko jednak rozbija się o odpowiednio zaprojektowane, głośne otoczenie. Wprawdzie dla osób niepełnosprawnych organizuje się specjalnie Igrzyska Paraolimpijskie, jednak trwają one tylko kilkanaście dni co

J

Rzeczywistość jest nierzadko zaprojektowana wyłącznie z myślą o tych sprawnych.

04-05

dwa lata, a po ich zakończeniu uczestnicy bynajmniej nie poruszają się w osobnej rzeczywistości. Nie mieszkają w „paramiastach”, nie robią zakupów w „parasklepach”, nie zarabiają na nie w „parapracy” i nie kształcą się na „parauniwersytetach”. Ich codzienne zmagania odbywają się dokładnie w tej samej rzeczywistości, co osób w pełni sprawnych. Z tym tylko, że owa rzeczywistość jest nierzadko zaprojektowana wyłącznie z myślą o tych sprawnych. Boleśnie przekonali się o tym niektórzy z bohaterów artykułu okładkowego (Nie)pełnosprawne studia, dla których brak udogodnień potrafił uprzykrzyć studencką codzienność, a nawet zupełnie uniemożliwić edukację. Jak jednak pokazują przykłady innych bohaterów tego samego tekstu, czasem niewiele wystarczy, by funkcjonowanie w tej rzeczywistości stało się możliwe. Nie ma „parauniwesytetów”, ale odnoszę wrażenie, że nie są one w istocie do niczego potrzebne. Ważne są jedynie udogodnienia sprawiające, że ograniczenia nakładane na osoby niepełnosprawne przez ciało stały się jak najmniej uciążliwe w tej rzeczywistości, w której żyjemy my wszyscy. 0


fot. Marcin Bator

aktualności /

fot. Marcin Bator

fot. Marcin Bator

Magiel jest już pełnoletni! 4 marca w Opera Club świętowaliśmy nasze 18. urodziny, w tym roku Tylko dla dorosłych. Równolegle z imprezą rozstrzygnięto plebiscyt Inspiracja Roku 2014, w którym studenci wybierali najbardziej motywujących do pogłębiania wiedzy pracowników dydaktyczno-naukowych SGH. Nagrodzeni zostali dr hab. prof. SGH Waldemar Rogowski oraz dr hab. prof. SGH Marek Garbicz. Zwycięzcom gratulujemy, a tych, którzy nie mogli bawić się razem z nami, zapraszamy za rok!

kwiecień 2014


Wykład jest jak koncert w tournée

Mówi, że nagroda od studentów jest więcej warta niż wszelkie ordery. Zapalony fan FC Barcelony. Kolejny wolny termin w jego kalendarzu wypada za 18 miesięcy,. dlatego postuluje o zwiększenie liczby godzin w dobie. Rozmowa z dr. hab., prof. SGH, Waldemarem Rogowskim, Inspiracją Roku Studium Licencjackiego. R O Z M AW I A li :

Wojc i ec h A da m c z y k , M o n i k a P r o ko p

z dj ę cia :

A n n a D rw i ę g a

m a g i e l : Jakie było Pana największe marzenie w czasach studenckich? d r . h a b . , p r o f. S GH , Wa l d e m a r R o g o ws k i : Już na trzecim roku miałem już

córkę - Patrycję i właściwie jedynym moim marzeniem było wówczas, aby udało się pogodzić życie osobiste ze studiami. Z uwagi na dziecko zależało mi, aby ukończyć studia w miarę na wysokiej pozycji i to mi się udało. Dzięki ciężkiej pracy znalazłem się w pierwszej trójce roku.

A co zdecydowało, że został Pan wykładowcą? Jeszcze podczas studiów rozpocząłem pracę w banku inwestycyjnym. Zaraz po ukończeniu nauki otrzymałem także propozycję asystentury, ale … opierałem się. Jednak nie na długo, gdyż prof. Kasiewicz i prof. Grzywacz tak długo mnie namawiali aż w końcu skusili. Mówili Przyjdź na pół etatu na asystenturę, zobaczysz jak to jest. No i jak przyszedłem, wtedy zdałem sobie sprawę, że to jest to, co chciałbym w życiu robić. Coś co daje ogromną satysfakcję i możliwość obcowania na co dzień z ciekawymi, i inspirującymi ludźmi.

Czyli powyżsi profesorowie byli dla Pana inspiracjami? Nie tylko byli lecz są, nadal. Mimo, że formalnie role się trochę odwróciły, gdyż obecnie jestem kierownikiem Zakładu, w którym pracuje profesor Kasiewicz, to i tak uważam ich nie tylko za swoich mentorów, nauczycieli, lecz także, co jest dla mnie najważniejsze za oddanych przyjaciół. Zawsze mnie inspirowali i wspierali. I mam nadzieję, że tak będzie zawsze.

Chodził Pan na wykłady? W zależności czy córka w nocy spała, czy nie (śmiech). A tak na serio, miałem taką strategię i mówię też o tym studentom podczas zajęć, że uczęszczałem na te wykłady , które mnie interesowały. Nie namawiam Was do opuszczania zajęć, ale prawda jest jednak taka, że wykłady można podzielić na 3 rodzaje: ważne i przydatne, czyli te, na które zawsze warto chodzić. Są one inspirujące nie tylko przez samą treść, lecz także dzięki ciekawej formie. Zdarzają się też mało przydatne, ale ciekawie prowadzone. Ja, np. przyjeżdżałem na 8 rano na historię miast, prowadzoną przez profesora Morawskiego. Wykład był tak rewelacyjny, że aula zawsze była pełna i z za-

06-07

partym tchem słuchała opowieści Pana Profesora, co dla mnie jako finansisty a nie humanisty było czymś wyjątkowym. I te trzecie - nieprzydatne i nieciekawie prowadzone. Kiedy na czwartym roku studiów pracowałem, zacząłem jeszcze raz studiować matematykę, statystykę i ekonometrię, gdyż dopiero wtedy zrozumiałem, że to mi jest potrzebne. Przychodziliśmy na wykłady w kilka osób i po jakimś czasie zdominowaliśmy je pytaniami. Pewnego razu wykładowca zapytał nas, skąd mamy taką wiedzę na pierwszym roku i wtedy musieliśmy przyznać się, że jesteśmy już poważnymi (śmiech) studentami czwartego roku oraz terminującymi bankowcami (śmiech).

Pana wykłady na pewno są przydatne, ale z odpowiedzi ludzi głosujących na Pana wiemy też, że są po prostu ciekawie prowadzone. Jak Pan to robi? Staram się, żeby każdy mój wykład był unikalny. Jest oczywiście rama (program do zrealizowania)-, ale wszystko zależy od grupy. Mój styl - to konwersatoria, niezależnie czy prowadzę wykład dla 30 czy dla 100 osób Zawsze mówię studentom, że podstawą jest zrozumienie i sam staram się przekazywać im praktyczny background. Od wielu lat pracuję w biznesie i dostrzegam wiele problemów zarządczych, dlatego staram się studentów namawiać do myślenia, nie do wkuwania. Wykłady można porównać do koncertów artysty , który każdy z występów podczas tournée traktuje indywidualnie. Repertuar może być taki sam, ale każdy koncert jest inny. Tak samo ja staram się prowadzić wykłady. Próbuję poznać grupę i współpracować z nią. Inspirować w sensie prac dyplomowych. Mam w tym swój interes, gdyż potem spotykam się ze studentami na kanwie biznesowej. Dużo łatwiej jest z nimi współpracować, kiedy nauczeni są kreatywnego myślenia. Nie zawsze uczelnia daje możliwość takiej swobodnej dyskusji z wykładowcą. Doświadczyłem ciekawych sytuacji, kiedy moi studenci przychodzili na przykład do banku, w którym byłem dyrektorem, na audyt i było zaskoczenie z obu stron. Natomiast wieczorem spotykaliśmy się na wykładzie. To jest właśnie unikalne na SGH, że możemy się ze studentami spotkać również na zewnątrz w realnym świecie biznesowym.


Inspiracja Roku /

Co Pan robi poza wykładami? Od kilku dobrych lat pracuję w Biurze Informacji Kredytowej. Zajmuję się wszelkimi analizami związanymi z business intelligence. Zbiór informacji jest niewiarygodny. Mamy ich ogromną ilość, właściwie o wszystkich otwartych rachunkach kredytowych i prowadzimy różne, bardzo ciekawe i inspirujące (śmiech) analizy.

Nie sądzi Pan, że zmienia się rola Uczelni? Z ośrodka naukowego, miejsca gdzie zdobywa i pogłębia się wiedzę, w miejsca promocji korporacji? Moim zdaniem można to wszystko ze sobą połączyć. Jestem zwolennikiem praktycznej wiedzy „akademickiej”. Szkoła Główna Handlowa jest Uczelnią biznesową. Nie można sobie wyobrazić szkoły biznesowej bez zakotwiczenia w praktyce. Tym bardziej, że duża część idei i koncepcji biznesowych wychodzi od biznesu - do nauki. Prowadzimy badania, których bardzo często inspiratorem rozwiązań jest biznes. On kreuje, a my to opisujemy. Ubolewam nad tym, że duża część naszej kadry nie widzi wartości jaką niesie bardzo ścisła współpraca z biznesem. Co ciekawe -widzą to studenci. Przy moim Zakładzie Zarządzania Ryzkiem od prawie 20 lat, bardzo prężnie działa Studenckie Koło Naukowe Konsultingu, które organizuje między innymi bardzo ważne i praktyczne eventy, np. organizuje już po raz 17 – sty, Maraton firm konsultingowych.

Może oni wyobrażają sobie biznes bardziej jako indywidualną działalność? Być może. Często firmy przychodzą do nas, żeby zaistnieć jako przyszły pracodawca, ale z drugiej strony, my jako uczelnia, powinniśmy traktować podmioty zewnętrzne na zasadzie partnerów do badań naukowych. Kiedy my idziemy jako uczelnia do biznesu z jakimiś badaniami, to dla większości przedsiębiorców jesteśmy naukowcami z głową w chmurach - zero wartości dodanej. Ale gdy przychodzi uczelnia, np. z firmą konsultingową, to mamy od razu potwierdzoną przydatność biznesową naszych rozwiązań. Polskie uczelnie nie są traktowane jako podmioty oferujące praktyczne rozwiązania. Czasami mam wrażenie, że badamy tylko to, co interesuje nas. Pytanie, na ile to jest ważne z perspektywy otoczenia?. Obecnie można zaobserwować ciekawą tendencję, zwiększenia zainteresowania studentów zakładaniem własnej działalności gospodarczej (przedsiębiorczością). Uczenia odpowiadając na ten trend powinna aktywnie uczestniczyć w procesie inkubowania i akcelerowania firm zakładanych przez jej studentów i absolwentów. Byłoby to dla studentów ogromne wsparcie a dla Uczelni wartość dodana. Ubolewam też, że na naszej uczelni nie ma zbyt wielu ćwiczeń. Zajęcia powinny opierać się na dużej liczbie business case’ów, dyskusji, projektów. Chciałbym mieć możliwość prowadzenia OPI dla 40 osób, gdzie każdy zaliczałby egzamin poprzez przygotowanie projektu, modelu biznesowego oraz jego obronę, dyskusję, polemikę. Jednak ze względu na koszty, jest to raczej niemożliwe.

Co robiłby Pan, gdyby nie był Pan wykładowcą? Tak wrosłem w bankowość, że chyba byłbym po prostu bankowcem, a może znalazłbym inny pomysł na aktywność zawodową. Myślę, że szukałbym możliwości pracy bardziej koncepcyjnej. Kilka lat temu poszedłem pracować do Biura Informacji Kredytowej, gdzie mam możliwość oderwania się od operacyjności, w jakiej niestety funkcjonuje większość banków. W bankach zawsze pracowałem w departamentach operacyjnych, kredytowych. W BIK-u koncentruję się bardziej na pracy koncepcyjnej. Obecny świat daje wiele możliwości na samorealizację. Jest tylko jedno ale… dzień

mógłby być o wiele dłuższy. Niestety doba ma nadal tylko 24 godziny.

Mimo zapracowania, na pewno znajduje Pan czas na odpoczynek. Jakie ma Pan hobby? Uwielbiam jeździć na nartach, ale w tym roku byłem tylko kilka dni w górach i czuję niedosyt. Wcześniej grałem w squash’a, niestety wysiadły mi kolana. Moim nowym hobby jest budowa domu. Jesteśmy z żoną Renatą na etapie urządzania wnętrz. Usłyszałem takie powiedzenie, że domu się nie wykańcza, tylko dom wykańcza człowieka (śmiech). Obecnie jestem na etapie weryfikacji empirycznej tej tezy (śmiech). Lubię dobre książki, ale niestety od kilku lat z powodu chronicznego braku czasu odkładam je tylko półkę. Uzbierał się już dość duży stosik. Na bieżąco czytam tylko książki biznesowe. Jestem także fanem FC Barcelony, wyposażonym w pełen asortyment kibica. Bardzo lubimy też z Renatą jeździć po świecie, poznawać nowe kultury, miejsca.

Gdzie widzi Pan siebie za 10 lat? W nowym budynku F, w ładnym gabinecie profesorskim (śmiech). No i w biznesie, może nie w takim wymiarze jak obecnie ale biznes i nauka nakręcają się wzajemnie, więc jest to dobre połączenie.

Oraz nominacja profesorska, wręczona przez prezydenta? Tak. To jest godny cel, ale na razie Renata powiedziała, że po habilitacji i profesurze uczelnianej, muszę odetchnąć i znaleźć czas dla rodziny. Moje otoczenie zaczyna się buntować , że trzeba rok wcześniej umawiać się na wyjazdy. Mój kalendarz jest zapełniony na 18 miesięcy do przodu. Jeśli jest jakakolwiek impreza rodzinna, to najpierw ze mną uzgadniają termin. Są niestety takie sytuacje, których nie można przesunąć. Miałem na przykład komunię chrześniaka i ogromny problem, bo ksiądz nie chciał negocjować terminu (śmiech). Musiałem okazać dużą elastyczność.

Nie wszyscy studenci będą mieli przyjemność spotkać Pana na swojej drodze edukacyjnej, mieć z panem wykład lub pisać pracę magisterską. Czy ma Pan jakieś słowa, wskazówki, które chciałby Pan nam przekazać? Jeśli chodzi o wybory przedmiotów, zawsze warto planować na jakieś 3 semestry do przodu. Zrobić logiczną ścieżkę, żeby wybór miał jakiś cel. Za moich czasów studenckich program studiów był sekwencyjnie ułożony. Wybierajcie na tematy prac dyplomowych (licencjackich i magisterskich) coś, co was interesuje, ciekawi oraz posiada praktyczny wymiar. Pisanie z musu jest drogą przez mękę. Ja nie przyjmuję „pułkowników”, tzn. u mnie nie pisze się prac, które mają leżeć na półkach. Mam bardzo dużo publikacji w oparciu o badania, które robiłem razem ze swoimi magistrantami. Praca magisterska jest pracą naukową musi być więc na odpowiednim poziomie merytorycznym. Nie może być kompilacją z kilku książek. Staram się być wymagający, ale staram się też pomagać no i chyba także inspirować.

Czy zauważył Pan ile razy w różnym kontekście pojawiło się podczas naszej wspólnej rozmowy słowo INSPIRACJA? Może byłby to ciekawy temat na cały numer ?? Dużym komplementem jest dla mnie uznanie ze strony absolwentów, których spotykam po kilku latach i którzy mnie nie unikają ale wręcz przeciwnie podchodzą witając się z uśmiechem. Czasem dziękują za okazaną życzliwość i pomoc podczas studiów. I w takim momencie wszystkie trudy, problemy i wysiłek jaki ponoszę aby łączyć obie aktywności, pracę naukową i pracę w biznesie przestają ciążyć. Potencjał, jaki daje ta Uczelnia jest ogromny, trzeba tylko chcieć i umieć z niego skorzystać. I na koniec ostatnia rada: Wierzcie w siebie - to podstawa sukcesu. 0

kwiecień 2014


/ sekcja wioślarska na SGH / bieg SGH / EAP

Biegamy dla dzieci

Do wioseł

Ekonomiczna Analiza Prawa

Na SGH utworzono sekcję wioślar- Już 6 kwietnia odbędzie się pierw- Warto przyjrzeć się ofercie Studium ską, gdzie studenci mogą doskonalić szy w historii Bieg SGH, którego ce- Magisterskiego, które posiada szerszy swoją pasję. t e k s t:

To m as z T y b u ś

ytuacja na razie z pewnością nie wygląda kolorowo. Główną bolączką sekcji są wysokie koszty sprzętu. Nawet używana łódź jest zbyt droga do zakupienia. Ponadto, do wydatków doliczyć trzeba m.in. stroje czy paliwo do motorówki, która zabezpieczałaby zawodników na wodzie. Na szczęście w takich sytuacjach można liczyć na życzliwość ludzi. Towarzystwo Wioślarskie ”Syrenka” wspomogło swoją łodzią wioślarski AZS. Udało się także zorganizować profesjonalne treningi na ergometrach. Mamy więc pozytywne przesłanki do dalszej działalności. Jednak żeby sekcja mogła prężnie się rozwijać, potrzebuje jeszcze większego wsparcia. Obecnie sekcję tworzą niewątpliwie pasjonaci, którzy w dziesięcioosobowym zespole pojawili się na pierwszym spotkaniu. Jak powiedział jeden z założycieli, Marcin Poznań, nie spodziewał się takiego odzewu Co ciekawe, na ogłoszenie zamieszczone jedynie w Newsletterze SGH odpowiedzieli także kompletni amatorzy. Jednak w najbliższym czasie determinacja członków ekipy zostanie wystawiona na próbę, ponieważ naukę na Uczelni kończą dwaj najbardziej doświadczeni zawodnicy. Aby zaradzić sytuacji uruchomiona zostanie szersza rekrutacja do sekcji. Inicjatywa nie jest bez szans, o czym przekonują najbardziej znane przykłady akademickiego wioślarstwa, a więc wyścigi szkół z Oxfordu i Cambridge. Marcin Poznań nie ukrywa, że jest to pewien wzorzec, który może się sprawdzić na rodzimym gruncie. Na razie pierwszym celem jest start w „Pucharze Wisły”, ale w przyszłości, kto wie, może zamiast wyśmiewać basen SGH, będziemy szczycić się renomowaną osadą wioślarską? 0

S

08-09

lem jest zbiórka pieniędzy na remont wachlarz kierunków niż Licencjackie. Domu Dziecka nr 10 w Warszawie. t e k s t:

A n as ta z ja D ę b o ws k a

ieganie staje się coraz bardziej popularnym sposobem na podtrzymanie formy fizycznej – bez względu na wiek czy wykonywany zawód. Wielka Różowa nadąża za trendami, i już tej wiosny odbędzie się pierwszy w historii bieg organizowany przez studentów SGH. Liczba startujących, którzy 6 kwietnia spotkają się w okolicach Pól Mokotowskich, jak zapowiadają organizatorzy, sięgnie 2000 osób. Uczestnicy mają do pokonania dystans 4,3 km. Trasa zaczyna się od ulicy Batorego i zakątkami Mokotowa prowadzi aż do Budynku Głównego Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie. Na Biegu SGH mile widziani są zarówno profesjonalni sportowcy, amatorzy joggingu, jak i osoby które dopiero myślą o tym, aby rozpocząć swoją przygodę z bieganiem. Ci, dla których czterokilometrowa trasa nie jest wyzwaniem, będą mogli również wziąć udział w biegu drużynowym. Nie są to wszystkie powody, dla których warto wstać w niedzielę odrobinę wcześniej i wziąć udział w tym wydarzeniu. Zorganizowanie pierwszej w historii imprezy sportowej SGH nie jest jedynym celem organizatorów. Bieg ma również zostać imprezą charytatywną, W tym roku cały dochód z imprezy zostanie przeznaczony na remont i wyposażenie Domu Dziecka nr 10 w Warszawie, dzięki współpracy z fundacją Dogonić Marzenie. Koszt udziału w Biegu to 35 zł. Każda zapisana osoba otrzyma pakiet startowy składający się z numeru startowego, jednorazowego chipu umożliwiającego dokładny pomiar czasu, koszulki i butelki wody. 0

B

t e k s t:

A d r i a n Ja n ec z e k

zęść studentów nie jest świadoma, że wybór kierunku studiów II stopnia nie jest ograniczony wyłącznie do tych, które można realizować na studiach licencjackich. Od kilku lat uruchamiany jest kierunek Ekonomiczna Analiza Prawa, który w Polsce oferuje tylko SGH. Ekonomiczna Analiza Prawa (ang. Law&Economics) to młoda dyscyplina naukowa. Wywodzi się z ekonomii instytucjonalnej i bada efektywność regulacji prawnych za pomocą narzędzi ekonomicznych. Choć nazwa zawiera słowo „prawo”, to nie należy się martwić, bo specyficzna wiedza prawnicza nie jest niezbędna, aby podjąć studia. EAP powinna zachęcić w szczególności tych, którzy chcą stosować wiedzę ekonomiczną do analizowania nowych obszarów. Law&Economics to szansa na zdobycie interdyscyplinarnego wykształcenia, pożądanego przez pracodawców. Innymi atutami są unikalność tego kierunku na skalę krajową (utworzony został w 2010 roku, a najliczniejsza grupa na jednym roku liczyła 23 osoby), a także wysoka pozycja na rynku światowym – pierwsze miejsce w Europie Środkowo-Wschodniej w kategorii Business and Commercial Law w rankingu Eduniversal Best Masters&MBA Worldwide. EAP daje też wiele możliwości zatrudnienia w sektorze publicznym, a ustawodawcy zauważają coraz większe znaczenie oceny ekonomicznej regulacji prawnych. Ze względu na to, że dla studentów III roku SL zbliża się czas wyboru studiów II stopnia, należy zdać sobie sprawę, że kierunek Ekonomiczna Analiza Prawa, otwiera drzwi do pracy w specjalizacji, na którą zapotrzebowanie będzie rosło. 0

C


DSM /

Dużo kontrowersji w DSM Studia to nie tylko nauka. Równie ważne, w tym jakże istotnym czasie naszego życia, jest to jak czujemy się na uczelni. Czy mamy poczucie, że w każdej sprawie możemy liczyć na wsparcie i poradę? Studenci Studiów Magisterskich nie są już tego tacy pewni. t e k s t:

Anna elsner

raz z nowym semestrem przybywa osób niezadowolonych z działania Dziekanatu. Jednym z zarzutów względem DSM jest przeliczanie punktów ze średniej oraz egzaminu wstępnego. Studenci rekrutujący się ze średniej mieli gorszy przelicznik niż osoby piszące egzamin. Dlatego też w I turze wyborów wykładowców dało się odczuć wyraźne faworyzowanie tych ostatnich. Kończąc licencjat w Szkole Głównej Handlowej większość osób chce kontynuować naukę na tej Uczelni. Pomniejszając wagę średniej pokazuje ona jednak, że trzy lata spędzone w jej murach są mniej wartościowe od wykształcenia uzyskanego na innych uczelniach. W związku z tym wielu studentów nie dostało się do wymarzonych wykładowców. Co na to dziekanat? Jak zauważyła Pani Dziekan trudno jest dopracować idealny system przeliczający wyniki studiów licencjackich. Jeżeli jednak udałoby się komuś wpaść na lepszy algorytm jest ona otwarta na sugestie.

Przeniesienia, dopisania, wypisania Czy w związku z trudnościami z dopisaniem do najciekawszych wykładowców jest szansa przeniesienia się do kogoś bardziej nam odpowiadającego? Z tym także może być problem. Nie pomaga nawet fakt, że profesorowie zgadzają się na transfery i bez problemów podpisują się pod wnioskiem o dopisanie do grupy. Dziekanat, w odczuciu studentów, zdecydowaną większość wniosków rozpatruje negatywnie. Dlaczego Dziekanat tak niechętnie dopisuje studentów do grup, skoro wykładowcy nie widzą żadnych przeciwwskazań? Przyczyną takiego stanu rzeczy jest III tura korekty deklaracji, którą na prośbę studentów zastosowano po raz pierwszy w tym semestrze. Dziekan Kachniewska nie uznaje za zasadne przyjmowania tak dużej ilości podań jak w ubiegłych semestrach ze względu na aż potrójną możliwość

rys. Magd

alena Kose

cka

W

zmiany swoich wyborów w Wirtualnym Dziekanacie. Pozytywnie rozpatrywane są wnioski osób, które dostały się z odwołania bądź zmieniały kierunek studiów. Jednak, jak podkreśla Dziekanat, zmiany i transfery dzieją się kosztem prowadzonych zajęć. Trudno jest nadrobić materiał z trzech czy czterech tygodni, a właśnie po takim czasie nadal wpływają wnioski o przeniesienia. Niezasadne w opinii Dziekanatu są także podania o wypisanie z przedmiotu uargumentowane dużą ilością zadeklarowanych ECTS’ów. Według władz dziekańskich studenci, jako dorośli ludzie, powinni przewidzieć, że zadeklarowanie np. 50 ECTS’ów będzie skutkowało natłokiem zajęć i nauki. Kwestia limitów miejsc natomiast jest ustalana indywidualnie przez wykładowców. To oni deklarują dla ilu studentów mogą przeprowadzić zajęcia. Pozwalanie na przekraczanie limitów już w trakcie trwania semestru powoduje chaos i dezorganizację w systemie.

Składanie oświadczeń Najbardziej kontrowersyjną w ostatnim czasie kwestią są jednak oświadczenia ws. uprawnienia do bezpłatnych studiów, które studenci są zobowiązani złożyć na początku każdego semestru nauki. Niefortunnie zbiegły się one ze zmianą poczty uczelnianej co mogło rodzić pewne komplikacje. Dziekanat zajął się już sprawdzeniem którzy studenci nie otrzymali powiadomienia

o złożeniu oświadczenia drogą mailową. Należy także zauważyć, że nie są one to kwestią SGH ale jest to odgórne polecenie ministerstwa. Wielu studentów mających styczność z innymi uczelniami informuje, że nie wszędzie jest praktykowane składanie oświadczeń co semestr. Pani Dziekan chce zagłębić się w tę sprawę i przyjrzeć się ustawie z której wynika przepis. Niestety Uczelnia nie ma większego wpływu na terminy ustalone z góry przez władze państwowe. Z innym problemem spotkała się grupa studentów, która na początku marca dowiedziała się o niezaliczeniu semestru, pomimo zaliczenia wszystkich przedmiotów. Rozwiązaniem zagadki okazał się fakt, że studenci studiów magisterskich są zobowiązani w pierwszym półroczu nauki uzyskać zaliczenie z pewnej puli przedmiotów obowiązkowych. Materiały, w których zawarty jest program studiów oraz wymagane przedmioty są przesyłane studentom oraz zamieszczone na stronie dziekanatu. Jak podkreśliła Pani Dziekan Magdalena Kachniewska, sposób objaśnienia studentom informacji został skonsultowany z Samorządem Studentów i zaopiniowany jako klarowny i czytelny. Mimo to w kilkudziesięciu przypadkach doszło do błędnego wypełnienia deklaracji semestralnej. Dlaczego Wirtualny Dziekanat „pozwala” zaakceptować wybór chociaż nie ma w nim wymaganych zajęć? Dziekanat wie o problemie i zamierza wprowadzić brak akceptacji deklaracji niezawierających potrzebnego minimum. Jest to środek mający zapobiec sytuacjom jakie mają miejsce aktualnie, czyli niezaliczanie semestru z powodu nie uczęszczania na obowiązkowy przedmiot. Czy jest możliwość aby załagodzić sytuację i stworzyć strukturę możliwie jak najbardziej odpowiadającą zarówno studentom jak i władzom naszej Uczelni? Czy w dalszym ciągu kolejne rzesze słuchaczy będą się zmagać z nieelastycznym systemem, a co gorsza, na koniec semestru będą dowiadywali się, że nie spełnili wszystkich jego wymogów. Redakcja MAGLA ma nadzieję na poprawę tego stanu rzeczy oraz brak podobnych problemów w przyszłości. 0

kwiecień 2014


/ nominacje profesorskie / praktyki na Erasmusie

Nominacje profesorskie 28 lutego Prezydent Bronisław Komorowski wręczył akty nominacyjne 24 nauczycielom akademickim. Wśród tego szacownego grona znalazło się dwoje wykładowców związanych z naszą Uczelnią – prof. dr hab. Marzenna Weresa oraz prof. dr hab. Adam Glapiński. t e k s t:

A d r i a n n a P i ó r kow s k a

arówno prof. Marzenna Weresa, jak i prof. Adam Glapiński to absolwenci naszej Alma Mater. Jednak ich drogi do rozpoczęcia kariery nauczyciela akademickiego znacznie się różnią. Kiedy kończyłam studia na Wydziale Handlu Zagranicznego na naszej Uczelni, nie myślałam o pracy akademickiej. Moja kariera zawodowa rozpoczęła się w biznesie – mówi prof. Weresa. – Współpraca z Uczelnią połączona z doświadczeniami w praktyce gospodarczej skłoniła mnie do pogłębienia wiedzy z zakresu międzynarodowych stosunków gospodarczych – to było motywem rozpoczęcia pracy nad rozprawą doktorską i skłoniło do decyzji o podjęciu pracy na uczelni. Prof. Glapiński natomiast

Z

bardzo wcześnie zaczął łączyć swoją przyszłość z Uczelnią. O pracy naukowej myślałem chyba od zawsze. Tyle, że długo myślałem o medycynie – wspomina.

Nauczanie to pasja Prof. Glapiński z przekonaniem stwierdza – Każda praca naukowa daje wielką satysfakcję. Nie traktowałem jej nigdy jako po prostu pracy. To przede wszystkim wielka przyjemność i sposób życia. Także prof. Weresa pracę na Uczelni traktuje przede wszystkim jako pasję. Pracując w SGH zrozumiałam, że praca naukowo-badawcza, a także praca ze studentami to pasjonujące zajęcie i jednocześnie ogromne wyzwanie dające szansę ciągłego rozwoju – mówi.

Wielkie wyróżnienie Nominacja profesorska to wielkie wyróżnienie, ale też wynik ciężkiej, wytężonej pracy. Oboje wykładowcy są zgodni, że otrzymanie tytułu profesora jest bardzo mobilizujące. Nominacja profesorska jest dla mnie niezwykle motywująca do dalszej pracy naukowej – mówi prof. Glapiński. A prof. Weresa dodaje – Jest jeszcze wiele do zrobienia, bo jak napisał wybitny polski filozof, Leszek Kołakowski: Nie ma takiej idei, za którą nie można by, gdybyśmy chcieli, odkryć jakiejś innej. 0 Redakcja MAGL A gratuluje nominacji, jednocześnie życząc dalszych sukcesów w pracy naukowej, i dydaktycznej.

Szkoła Polityk Publicznych W ramach reformy SGH powstaną trzy szkoły – jedną z nich jest wzbudzająca najwięcej kontrowersji Szkoła Polityk Publicznych. Wśród studentów pojawia się pytanie – czy jest ona naprawdę potrzebna? t e k s t:

m i c h a ł ko m a r n i c k i

dyby wybór Szkoły i kierunku studiów w SGH odbywał się za pomocą znanej nam z serii o Harrym Potterze Tiary Przydziału, większość studentów na wieść o trafieniu do Szkoły Polityk Publicznych zareagowałaby panicznym okrzykiem Nie! Tak wyglądałoby to zgodnie z wizją autora popularnego mema internetowego.

G

Studenci tacy niezainteresowani Spory wpływ na obraz SPP w oczach studentów i absolwentów SGH ma mała popularność sektora publicznego jako przyszłego chlebodawcy – wyniki badań pokazują, że jedynie 3 proc. ankietowanych wyraża chęć podjęcia pracy w tym obszarze. Negatywny obraz sektora publicznego jest rezultatem kojarzenia go z nadmierną biurokracją i sztywnymi procedurami.

10-11

Co więcej, rynek nie potrzebuje tylu specjalistów z zakresu polityki publicznej. Studenci obawiają się przesycenia w tym obszarze podobnego do obecnej „nadprodukcji” absolwentów kierunków humanistycznych. Student po ukończeniu kierunku Polityka publiczna może mieć trudności z wejściem na rynek pracy ze względu na dużą konkurencję ze strony osób z dłuższym stażem zawodowym w administracji publicznej.

Ratunek na trudne czasy Wejście reformy w życie to kwestia co najmniej pięciu lat. W czasach niepewnej sytuacji na rynku i wahań koniunktury gospodarczej stabilna praca w administracji publicznej może być czymś, co w przyszłości będzie poszukiwane przez absolwentów, studentów i kandydatów na studia – zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że wbrew popularnemu stereotypowi, zarobki

w sektorze administracyjnym wcale nie należą do najniższych.

Wielka niewiadoma Potencjalnym problemem, przed jakimi może stanąć SPP, jest brak zainteresowania ze strony studentów. Jej celem nie jest jednak kształcenie urzędników siedzących w okienku, a pracowników zarządzających wielkimi rządowymi projektami w ramach współpracy międzynarodowej. Na obecną chwilę trudno prognozować powodzenie tego przedsięwzięcia. Wiele zależy od rozwoju sytuacji na rynku pracy i motywacji oraz oczekiwań studentów. Jeśli założenia władz Uczelni się sprawdzą, Szkoła Polityk Publicznych pomoże jeszcze bardziej podnieść poziom nauczania oferowany przez SGH oraz da swoim studentom i absolwentom większą siłę przebicia na rynku pracy. 0


debaty oksfordzkie /

Emocjonująca dyskusja Studenci mają możliwość spróbować swoich sił i zmierzyć się z rywalami w prowadzeniu dyskusji. Uczestnicząc w Debatach Oksfordzkich organizowanych na uczelniach starają się przechylić szalę zwycięstwa na swoją stronę. t e k s t:

A da m I z d e b s k i , Ra fa ł c h m u r a

uż miejsce powstania debaty oksfordzkiej (The University of Oxford) może powiedzieć nam wiele na temat jej najważniejszych cech. Z jednej strony wykształceni i błyskotliwi mówcy, z drugiej świadoma i krytyczna publiczność. Wszyscy zorientowani na wspólny cel – merytoryczną i emocjonującą dyskusję z zachowaniem najwyższych zasad kultury wypowiedzi. Ponadczasowa wartość tej idei wciąż jest na tyle głęboko zakorzeniona w naszych umysłach, że nadal kultywują ją studenci na całym świecie.

J

Pouczająca lekcja Obok tego, co wzbudza największe emocje – płomiennych mów, rywalizacji konkurujących

o głosy publiczności i jurorów uczestników, podchwytliwych pytań rywali oraz sportowej żądzy przechylenia szali zwycięstwa na swoją korzyść – debaty wykształcają niezwykle cenne umiejętności. Uczą nas jak, nawet podczas najbardziej żywej dyskusji, mówić w sposób spójny, przekonujący. Od tych zdolności będzie bardzo wiele zależeć, zarówno w życiu prywatnym, jak i zawodowym.

Zasady „gry” Nie wszyscy jednak wiedzą, jak to się wszystko rozgrywa. Nad wybranym tematem debatują dwie czteroosobowe drużyny. Jedna z nich broni postawionej na początku tezy, druga stara się ją obalić. Czasem wbrew wła-

snym poglądom. W obu drużynach pierwszy mówca wprowadza publiczność w temat dyskusji, drugi przedstawia argumentację zespołu, trzeci stara się wypunktować błędy oponentów, natomiast czwarty dokonuje podsumowania sporu. Mówcy obu drużyn wypowiadają się na przemian. Nad porządkiem debaty czuwa marszałek debaty oraz pozostający do jego pomocy sekretarz, który kontroluje czas i kolejność wypowiedzi.

Przydatne umiejętności Każdego z nas w przyszłości czekają wystąpienia publiczne. Niezależnie od piastowanej funkcji musimy być przygotowani do prezentacji i wypowiedzi przed większym audytorium. 0

Wiedzieć więcej o Unii Tematyka integracji europejskiej jest poruszana wielokrotnie na każdym szczeblu edukacji, a mimo to wiedza przeciętnego młodego Polaka w tej dziedzinie jest dosyć powierzchowna. t e k s t:

Ag ata s e r o c k a

edną z organizacji, której celem jest przybliżanie idei integracji, a także kształcenie świadomego społeczeństwa młodych Europejczyków, jest Polskie Stowarzyszenie Badań Wspólnoty Europejskiej (PECSA). Powstało w 1989 roku z inicjatywy prof. Andrzeja Stępniaka przy udziale naukowców z ośrodków naukowych w Polsce (m.in. z SGH i UW), a także wsparciu Komisji Europejskiej. PECSA należy do międzynarodowej sieci ECSA (European Community Studies Association). Swoim działaniem obejmuje ona oddziały w 28 państwach członkowskich, a także 32 państwach trzecich, np. Japonii, czy USA. PECSA to promocja integracji europejskiej – kierunku nauczania, a także działanie na rzecz opracowania jak najlepszego systemu edukacji w tym zakresie w zmieniającym się otoczeniu międzynarodowym. Stowarzyszeniu zależy rów-

J

nież na współpracy polskich badaczy z naukowcami w innych państwach UE lub filią sieci ECSA. Działania podejmowane przez PECSA dotyczą problematyki europejskiej. To, co wyróżnia Stowarzyszenie, to wielodyscyplinarny profil naukowobadawczy jego członków. W wyniku tego realizowane projekty mają różnokierunkowy charakter poprzez łączenie dorobku m.in. ekonomii, socjologii, antropologii, stosunków międzynarodowych czy prawa i administracji.

Akademia Młodego Europejczyka PECSA organizuje wiele seminariów oraz konferencji. W tym roku ruszyła pierwsza edycja ogólnopolskiego projektu edukacyjnego – Akademia Młodego Europejczyka (AME). Współfinansowany jest przez Komisję Europejską i Agencję Wykonawczą ds. Edukacji, Kul-

tury i Sektora Audiowizualnego (EACEA), a także przez Narodowy Bank Polski w ramach promocji edukacji ekonomicznej w kraju. Projekt AME obejmuje różnorodne działania, np. zajęcia w wybranych szkołach średnich, webinaria (tele-wykłady) dla nauczycieli szkół ponadgimnazjalnych, a także skrypt dotyczący podstaw funkcjonowania Unii Europejskiej. Odbędzie się też konferencja z okazji Dnia Europy i konkurs dla uczniów województwa pomorskiego Polska w Unii. W szkołach średnich zajęcia odbędą się wiosną i wczesną jesienią 2014 roku w sześciu województwach. Będą nieodpłatne, a ich tematyka będzie obejmować podstawy przedsiębiorczości, ekonomii, gospodarki rynkowej, pojęcie globalizacji, procesy integracyjne w Unii Europejskiej, a także etapy integracji walutowej. 0

kwiecień 2014


patronaty

/kalendarz wydarzeń

Kalendarz wydarzeń kwiecień 2014 1-12

Festiwal Boss Studenckie Forum Business Centre Club

4-5

Konferencja Muzyka a Biznes NMS MAGIEL

4-7

The Warsaw Negotation Round 2014 SKN Negocjator

9 10

Dzień Energetyki SKN Energetyki

Wykład Paula Appleby w ramach Energy, Industry & Oil Summit CEMS CLUB

10-11 Rejestracja dawców szpiku - akcja “Dla Ciebie to 5 minut, dla Kogoś całe życie” Fundacja DKMS

14-16 Project Management Days 2014 SKN Zarządzania Projektami do 20 Zgłoszenia biznesplanów do Dragons’ Den w ramach Let’s Start Up! SKN Biznesu

Dla Ciebie to 5 minut, dla Kogoś całe życie

Konferencja Muzyka a Biznes W dniach 4-5 kwietnia zapraszamy na Pl. Grzybowski do Pardon, To Tu na już ósmą edycję konferencji Muzyka a Biznes! Poznaj świat muzyki od drugiej strony, na co dzień niedostępnej dla zwykłego śmiertelnika. Przyjrzyj się z bliska pracy czołowych dziennikarzy muzycznych oraz managerów. Posłuchaj artystów opowiadających o tym, jak budują swój sukces. Dowiedz się m.in., jak zarobić na swojej twórczości, jak stworzyć studio nagraniowe we własnym domu oraz jaką rolę odgrywają festiwale muzyczne w polityce miejskiej. Konferencja to doskonała okazja, aby otworzyć się na nowe możliwości w muzyce i spojrzeć na dotychczasowe z innej perspektywy. Jeśli interesujesz się muzyką, nie może Cię tam zabraknąć! Chcesz wiedzieć więcej? Odwiedź stronę: www.mab.art.pl

Dzień Energetyki Czy polska energetyka będzie bezpieczna w nadchodzącej przyszłości? Jaki wpływ na cenę energii miałaby budowa pierwszej polskiej elektrowni jądrowej? Na jak długo starczy nam węgla? Jeśli zaciekawiły Cię powyższe pytania, jeśli interesuje Cię przyszłość energetyczna naszego kraju i chcesz podzielić się swoim zdaniem, poznać opinie ekspertów – nie przegap Dnia Energetyki! Wydarzenie zorganizowane przez studentów z SKN Energetyki odbędzie się 9 kwietnia 2014 roku w Auli Spadochronowej w SGH. W tym roku zapraszamy na debatę ekspercką pt. W obliczu blackout’u oraz warsztaty poprowadzone przez naszych partnerów. Więcej informacji możesz znaleźć na www.facebook. com/sknenergetyki.

Studenci SGH we współpracy z Fundacją DKMS po raz kolejny pomogą chorym na raka krwi. 10 i 11 kwietnia 2014 r. przeprowadzą rejestrację potencjalnych dawców szpiku na swojej Alma Mater. W Polsce co godzinę kolejna osoba dowiaduje się, że ma białaczkę. Dla wielu jedyną szansą na nowe życie jest przeszczep komórek macierzystych od dawcy niespokrewnionego. Tych niestety jest ciągle zbyt mało. Rejestracja zajmuje chwilę, a w przyszłości dawca może uratować życie. Więcej informacji na stronie: www.dkms.pl/student Rejestracja potencjalnych dawców szpiku w SGH odbędzie się 10 i 11 kwietnia w godzinach 11:00-18:00. Czekamy na Ciebie na Auli Spadochronowej!

Project Management Days 2014

The Warsaw Negotation Round 2014 W dniach 4-7 kwietnia 2014 roku Warszawa już po raz piąty zamieni się w prawdziwy tygiel negocjacyjny. Wszystko za sprawą The Warsaw Negotiation Round. Studenci 12 najlepszych uczelni biznesowych i prawniczych z całego świata przyjadą do Warszawy, by walczyć o tytuł międzynarodowego mistrza negocjacji. WNR to jedyny tego typu turniej w Polsce i jeden z nielicznych na świecie, którego celem jest umożliwienie studentom najlepszych uczelni spotkania się i sprawdzenia swoich umiejętności negocjacyjnych w rzeczywistych sytuacjach biznesowych. Turniej to też okazja do poznania nowych ludzi i skonfrontowania różnych sposobów komunikacji oraz stylów i technik negocjacyjnych. Organizatorem przedsięwzięcia jest SKN Negocjator.

Let’s Start Up! W dniach 12-17 maja odbędzie się organizowany przez SKN Biznesu pierwszy kompleksowy projekt o start-upach w SGH. Opierać się będzie na czterech filarach: konferencji, warsztatach, spotkaniu TeSLa (współpraca z SKN Konsultingu) i Dragons’ Den (będzie zrealizowany na licencji i w formacie wielkiego telewizyjnego show, a w jury zasiądą inwestorzy z III polskiej edycji programu!). Przyjdź i zobacz, że praca w korporacji to nie jedyna droga po SGH! Więcej informacji na www.letsstartup.pl!

Project Management Days 2014 to już dziewiąta edycja ogólnopolskiej konferencji o tematyce zarządzania projektami, odbywająca się w dniach 14.0416.04.2014. Podobnie jak w ubiegłym roku, na ponad 200 uczestników czekają 3 dni wypełnione warsztatami i zwieńczone uroczystym bankietem. PM Days 2014 to jedna z największych tego typu inicjatyw zarówno w środowisku organizacji studenckich jak i branży zarządzania projektami w Polsce. Wysoki poziom merytoryczny gwarantuje udział najlepszych specjalistów z dziedziny project managementu. Zapisy na PMDays 2014 rozpoczynają się 10.03.2014, rejestracji można dokonać na oficjalnej stronie internetowej konferencji – www.pmdays.pl.

Informacja dla organizacji Organizujesz interesującą konferencję? Koordynujesz nowy, ciekawy projekt? Możemy Ci pomóc dotrzeć do społeczności studenckiej SGH i UW. Zapytaj o Patronat Medialny Niezależnego Miesięcznika Studentów MAGIEL, pisząc na: patronaty@magiel.waw.pl Deadline na zgłoszenia do numeru majowo-czerwcowego: 15.04.2014

12-13


kalendarz wydarzeń/

patronaty

Energy, Industry & Oil Summit Jest rok 2035. Wyścig państw mniejszych i większych o surowce i energię trwa nadal, ale bez USA, które tymczasem osiągnęło energetyczną niezależność. To ewenement na skalę światową. Z kolei sytuacja w Europie nie wygląda dobrze. Uzależnienie od rosyjskiego mocarstwa stale rośnie. Rosja zyskuje na znaczeniu, ale po piętach depczą jej kraje Azji Środkowo-Wschodniej. Czy taka sytuacja z politycznego punktu widzenia nie grozi konf liktem? Kto będzie zwycięzcą, a kto ucierpi najbardziej? Co stanie się ze zwykłymi konsumentami? Czy czytając ten tekst potrafisz odpowiedzieć na pytanie, skąd właściwie pochodzi prąd z Twojego gniazdka? A w jaki sposób będzie pozyskiwany w przyszłości? Na te i inne pytania dotyczące sektora energetycznego odpowie światowej sławy specjalista, który poprowadzi wykład zatytułowany BP Energy Outlook 2035. Taka okazja będzie dostępna dla widzów w zaledwie kilku miejscach na świecie. Panie i Panowie, po raz pierwszy w Polsce, w Warszawie, w Szkole Głównej Handlowej – Paul Appleby, BP Head of Energy Economics.

Festiwal BOSS Jesteś przedsiębiorczy? Masz pomysł na biznes? Szukasz wartościowych szkoleń, które dadzą Ci solidny zastrzyk motywacji oraz przygotowanie merytoryczne do Bardzo Odpowiedzialnego Startu w Samodzielność? Festiwal BOSS to wydarzenie właśnie dla Ciebie! Studenckie Forum Business Centre Club z myślą o stawiających pierwsze kroki zawodowe i chcących ciągle poszerzać swoje horyzonty przygotowało cykl bezpłatnych szkoleń. Kiedy? Od 1 do 12 kwietnia 2014 na czterech warszawskich uczelniach wyższych (UW, PW, ALK, Collegium Civitas) w 10 modułach tematycznych. Zagospodaruj swój czas, zdobądź umiejętności, które wyróżnią Cię wśród innych. Zarejestruj się bezpłatnie na www.warszawa.festiwalboss.pl


/ niepełnosprawni studenci Okładkowy – dobrze, że jesteś.

(Nie)pełnosprawne studia Niepełnosprawność nie pasuje do dzisiejszego perfekcyjnego świata. O ile ludzi niepełnosprawnych umysłowo prościej nam zamknąć w szufladce z napisem NIE DOTYKAĆ i odwracać od nich wzrok, kiedy nas miną na chodniku, o tyle osoby z dysfunkcjami fizycznymi nie są takie proste do zignorowania. Nie usuwają się w cień – ­chcą studiować, pracować, zakładać rodziny i robić karierę tak samo jak ich pełnosprawni rówieśnicy, a obowiązkiem państwa – przynajmniej w teorii – jest zagwarantowanie im warunków do tego.

T ek s t:

E wa S t e m p n i ow s k a , D o m i n i k a M a k a r e w i c z

d kilkudziesięciu lat na całym świecie odbywają się dziesiątki kampanii służących zapobieganiu dyskryminacji – czy to ze względu na barwę skóry, orientację seksualną, czy też właśnie niepełnosprawność. Zgodnie z ustawą Prawo o szkolnictwie wyższym podstawowym zadaniem uczelni jest m.in. stworzenie osobom niepełnosprawnym warunków do pełnego udziału w procesie kształcenia i w badaniach naukowych. Tak wygląda teoria. Jednak praktyka pokazuje, że wiele szkół wyższych wciąż nie jest przystosowanych do tego, by zapewnić wszystkim studentom taki sam dostęp do nauki. Brak podjazdów lub ich złe nachylenie, niedostępność wind lub ich częste naprawy, niemożność dostania się do poszczególnych pomieszczeń – przykłady można by mnożyć.

O

Studenckie życie Dla Magdy, cierpiącej na Mózgowe Porażenie Dziecięce, studia na Uniwersytecie Warszawskim były spełnieniem marzeń z dzieciństwa. Jej choroba sprawia, że porusza się znacznie wolniej i nie może pokonywać zbyt długich dystansów. Początkowo było jej ciężko, szczególnie w gimnazjum, ale z czasem coraz bardziej akceptuje stan swojego zdro-

14-15

O P R AWA G R A F I C Z N A :

m a r ta l i s

wia i mniej przejmuje się reakcjami otoczenia. Wydaje mi się, że czasy się zmieniają, teraz ludzie już mniej zwracają na mnie uwagę niż jeszcze kilka lat temu, nie jestem już taką „atrakcją”. Na szczęście nie miałam nigdy jakichś dużych nieprzyjemności z powodu choroby, może pojedyncze sytuacje, ale nie warto o tym mówić. Dzięki temu, że pochodzi z Warszawy, nie musiała borykać się z trudnościami związanymi z przeprowadzką, wciąż może liczyć na pomoc swojej rodziny i zna miasto, więc pójście na studia nie stanowiło pod tym względem wyzwania. Jednak, jak większość jej rówieśników, także i Magda chciałaby spróbować typowego studenckiego życia i pomieszkać z dala od domu. Jestem bardzo zadowolona ze studiów na UW i naprawdę cieszę się, że mogę tu być, ale rozważam wyjazd na studia magisterskie do innego miasta. Pokusa spróbowania samodzielnego życia w nowym miejscu jest ogromna! To, co jej zdaniem funkcjonuje bardzo dobrze na Uniwersytecie w kontekście pomocy osobom niepełnosprawnym, to Biuro ds. osób Niepełnosprawnych. BON codziennie, w wyznaczonych godzinach, przyjmuje studentów, a jego pracownicy gotowi są pomóc w niemal każdej kwestii. Byłam w biu-

rze dowiedzieć się, jakie są warunki uzyskania urlopu zdrowotnego. Szybko i sprawnie uzyskałam konkretne odpowiedzi na wszystkie pytania – podkreśla Magda. Biuro prowadzi swoją stronę internetową, na której zamieszczane są wszystkie aktualne informacje istotne z perspektywy studentów, w tym także dotyczące zmian w regulaminach studiów czy przepisach prawa. W trakcie studiów socjologicznych Magda postanowiła zaangażować się w działalność w organizacji studenckiej, w której może rozwijać swoje umiejętności i zainteresowania. W razie potrzeby, zawsze może liczyć na pomoc znajomych ze studiów Jeśli czegoś potrzebuję, to wystarczy poprosić i na ogół ludzie mi pomagają. W Soli Deo, w którym działam, także spotykam się z ogromną życzliwością i sympatią. Naprawdę oceniam swoje studia pozytywnie! Zadowolona z nauki na Uniwersytecie jest również studiująca chemię Ania (imię zmienione na prośbę bohaterki), także z niepełnosprawnością ruchową. Jeśli chodzi o to, jak reagują na mnie pozostali studenci, to pewnie już ich należałoby zapytać, ale ja nigdy nie doświadczyłam żadnej nieprzyjemnej sytuacji. Wszyscy są raczej mili i pomocni.


niepełnosprawni studenci /

Architektoniczne bolączki Jak większość naszych rozmówców, Ania także chwali współpracę z BON-em. Korzysta z pomocy stypendialnej dla studentów niepełnosprawnych oraz specjalnie przystosowanego dla potrzeb osób z niepełnosprawnością ruchu pokoju w akademiku, których Uniwersytet oferuje swoim studentom 66 w czterech Domach Studenckich. W konkursie Warszawa bez barier docenione zostały rozwiązania architektoniczne zastosowane na rzecz niepełnosprawnych w Domu Studenta nr 4 Zamenhof, a Uniwersytet otrzymał wówczas nagrodę główną. Akademik, w którym mieszkam, oferuje niepełnosprawnym studentom pokoje na parterze, wygodnie umeblowane. Także łazienki i kuchnie przystosowane są do potrzeb niepełnosprawnych. Przez krótki czas moją współlokatorką była dziewczyna poruszająca się na wózku i spokojnie była w stanie funkcjonować samodzielnie – wyjaśnia Ania. Problem, na który uwagę zwraca wielu studentów z niepełnosprawnościami ruchowymi, to dostosowania architektoniczne, a raczej ich brak. Niejednokrotnie muszą zmagać się ze schodami, brakiem lub zepsutymi windami, czy zbyt wąskimi korytarzami. W przypadku Magdy ograniczenie ruchowe nie jest na tyle duże, by nie mogła sobie poradzić z poruszaniem się po budynkach, w których ma zajęcia, także zważywszy na fakt, że jeden z nich w ogóle nie ma windy. Problem pojawia się, gdy zajęcia odbywają się w różnych budynkach Uniwersytetu. Jedyny minus moich obecnych studiów jest taki, że często mamy zajęcia w dwóch różnych lokalizacjach – na Żurawiej i Nowym Świecie. Często musiałam w 15 minut przedostać się z jednego miejsca w drugie, co biorąc pod uwagę tempo w jakim się poruszam, jest praktycznie niewykonalne. Zupełnie inne odczucia ma Olga, która porusza się na wózku i nieustannie mierzy się z trudnościami architektonicznymi. Tak było też w przypadku wyboru liceum, kiedy ambicje i dobre wyniki w nauce musiały zejść na „drugi plan” i szkołę była zmuszona wybrać, zwracając uwagę przede wszystkim na dostępność windy, co z perspektywy czasu uważa za pozytywne doświczenie. Koniec końców, to właśnie dzięki tym wszystkim utrudnieniom trafiłam do najlepszego liceum, jakie mogłam sobie wymarzyć. Schody, a i owszem w budynku były, ale nie musiałam ich pokonywać na co dzień, a jeśli już trzeba było się z nimi zmierzyć zawsze znalazł się ktoś chętny do pomocy. To doświadczenie za-

hartowało mnie, choć nie tak bardzo jak myślałam, bo pierwszego dnia zajęć w roku akademickim 2011/2012 byłam rozgoryczona i bliska łez. Przed wyborem studiów na Wydziale Filologii Angielskiej Uniwersytetu Warszawskiego, Olga słyszała opinie od znajomej, która narzekała na nieprzystosowanie wydziałowych budynków do potrzeb osób poruszających się na wózkach, jednak licząc na to, że w ciągu kilku lat od tej historii Uczelnia postarała się o zmiany, dziewczyna postanowiła rozpocząć swoje wymarzone studia. Rzeczywistość bardzo szybko zweryfikowała jej nadzieje. Budynek, choć z zewnątrz nie zapowiadał niczego strasznego, w środku okazał się prawdziwym labiryntem pełnym wąskich korytarzy. Wąskich na tyle, by z trudem

począć karierę zawodową, w pierwszej kolejności konieczne jest zdobycie wykształcenia, na które szansy została pozbawiona w mgnieniu oka przez niedostosowany budynek. Bolało tym bardziej, że Uniwersytet Warszawski to w końcu najlepsza polska uczelnia wyższa.

Pomocna dłoń Uczelni Jednak, jeszcze zanim przygoda Olgi z UW definitywnie się zakończyła, nieco zorientowała się w pracy Biura ds. Osób Niepełnosprawnych i, podobnie jak Magda, wypowiada się o nim w samych superlatywach. Byłam mile zaskoczona dowiadując się, że np. istnieje możliwość, żeby koleżanka czy kolega z roku robił mi odpłatnie notatki z zajęć. Wiadomo – na notowanie też trzeba poświęcić czas, a więc jest to pewna forma pracy – stąd też zapłata, którą zapewnia Uniwersytet. Druga kwestia, która wywarła na mnie pozytywne wrażenie, to możliwość umówienia się o konkretnej godzinie z asystentem, którego obecność zapewnia Uniwersytet. Jego zadanie to pomoc niepełnosprawnemu w przetransportowaniu się z miejsca A do miejsca B na terenie kampusu czy w ramach wydziałowego budynku. Można także zwrócić się z prośbą o wydłużony czas pisania egzaminu w trakcie sesji lub nawet pisania egzaminu korzystając z komputera. Fakt, że pomoc Uczelni jest tak rozbudowana, jeszcze bardziej potęguje rozgoryczenie, bo zapominając o modernizacji budynków i udogodnieniach architektonicznych, odbiera się wielu osobom szansę na jakiekolwiek skorzystanie z dodatkowej pomocy. Problemy natury architektonicznej dotyczą głównie starszych budynków Uniwersytetu Warszawskiego, a Uczelnia bardzo mocno kładzie nacisk na przystosowanie do potrzeb osób niepełnosprawnych nowopowstających obiektów. Na szczególną uwagę zasługuje oddany do użytku w 2012 roku budynek wydziałów lingwistyki i neofilologii, mieszący się na Powiślu, naprzeciwko Biblioteki Uniwersyteckiej. Projektując budynek, postawiono przede wszystkim na funkcjonalność i prostotę, nie zapominając przy tym jednakże o potrzebach osób niepełnosprawnych. Nowością, niewtajemniczonym mogącą wydawać się architektoniczną fanaberią, jest wykończenie wewnętrze budynku w bardzo jaskrawych, kontrastujących kolorach, różniących się w zależności od pięter i rodzaju pomieszczeń. Ma to ułatwić poruszanie się po budynku osobom niedowidzącym. Dodatkowo, na wszystkich drzwiach przygotowano napisy w alfabecie Braille’a. 1

Jestem bardzo zadowolona ze studiów na UW i naprawdę cieszę się, że mogę tu być, ale rozważam wyjazd na studia magisterskie do innego miasta.

Pokusa spróbowania samodzielnego życia w nowym miejscu jest ogromna! mogły minąć się na nich dwie osoby pełnosprawne. Znacznie gorzej było, gdy na korytarzu ktoś chciał minąć osobę na wózku, wówczas dochodziło do sytuacji absurdalnych. Uznałam wąskie korytarze za „uroczą” spuściznę sprzed lat. Zresztą, za obietnicę dobrze działającej windy jestem w stanie wiele wybaczyć. Pełna nadziei udałam się na spotkanie z windą. Dzięki Bogu była! Nawet zmieściłam się do środka, choć osoba poruszająca się na wózku elektrycznym, który jest zwykle szerszy i pokaźniejszy zzod tego bez napędu, nie dałaby rady. Schody – dosłownie i w przenośni – zaczęły się dla Olgi po dotarciu windą na najwyższe piętro budynku. Jak się okazało, winda zatrzymuje się jedynie na półpiętrze, a na piętro właściwie, o zgrozo, trzeba dotrzeć po schodach. Pewnie znalazłoby się parę osób chętnych do pomocy (tak, jestem optymistką!), ale prosić o pomoc codziennie, może nawet paręnaście razy dziennie, to w perspektywie całego roku akademickiego sytuacja dość niewygodna, by nie powiedzieć kuriozalna... Opuściłam mury wydziału z poczuciem głębokiej niesprawiedliwości. Trudno wytłumaczyć taką sytuację i, jak sama przyznaje, nasza bohaterka nie potrafi znaleźć dla niej usprawiedliwienia. W jej opinii, praca tłumacza jest wręcz stworzona dla osób niepełnosprawnych, w końcu można ją wykonywać także w domu. Niestety, by roz-

kwiecień 2014


/ niepełnosprawni studenci

Pomocne modernizacje Także administracja Szkoły Głównej Handlowej nie ustaje w wysikach by dostosować swoją infrastrukturę do potrzeb wszystkich studentów. W tym roku akademickim w jej murach kształci się 65 niepełnosprawnych osób i liczba ta systematycznie wzrasta (dla porównania, w 2006 roku było to 34 osoby). Obecnie 8 z nich ma problemy słuchowe, 7 – wzrokowe, 2 poruszają się na wózkach inwalidzkich. Pozostali mają różne rodzaje niepełnosprawności – od tych związanych z problemami z układami pokarmowym i oddechowym, aż po problemy neurologiczne. Prace związane z przystosowaniem zaplecza Uczelni objęły do tej pory budynki: Główny, C, Biblioteki oraz (w niewielkim stopniu) budynek W. Gmach C, który w powszechnej opinii uchodzi za najbardziej nowoczesny, jest praktycznie w pełni dostosowany do potrzeb osób niepełnosprawnych. Niepełnosprawni studenci i pracownicy mogą skorzystać ze specjalnie dostosowanej do ich potrzeb toalety na pierwszym piętrze, platformy przyschodowej oraz windy. Jedyną niedogodnością może być brak podjazdów na katedry profesorskie. Budynek G, jako główny gmach uczelni, jest teoretycznie w całości dostępny dla osób z dysfunkcjami fizycznymi, jednak w praktyce nie jest już tak różowo. Faktycznie, został wyposażony w 3 podjazdy oraz nowoczesne, szerokie windy, a na drzwiach sal znajdują się tabliczki z informacjami zapisanymi alfabetem Braille’a. Jednak, jak może

16-17

to potwierdzić większość studentów, wspomniane windy o wiele częściej nie działają niż działają, a to tylko jeden z wielu przykładów niedociągnięć. Gmach Biblioteki także został w części zmodernizowany, aby ułatwić

dostęp do materiałów dydaktycznych również w wersji elektronicznej, w czym ma pomóc specjalnie utworzone stanowisko komputerowe.

Wielkie małe niedogodności Niestety, studenci niepełnosprawni, pomimo dobrych chęci Uczelni, często mają pod nogi rzucane kłody, które mogłyby skutecznie zniechęcić do edukacji nawet bardzo wytrwałe osoby. Jednym z takich problemów jest zdawanie egzaminów w aulach Budynku Głównego przez osoby poruszające się na wózkach. A., były student, który nie chce wyjawiać swojej tożsamości, wspomina z pewnego rodzaju rozgoryczeniem pisemne zaliczenia niektórych przedmiotów: Zazwyczaj wszystko pisałem na kolanie – niestety nie w przenośni. Największy problem, poza niechlujnym pismem, pojawiał się, gdy musiałem używać jednocześnie kalkulatora, tablic statystycznych czy podręcznika do ekonometrii, ponieważ po prostu brakowało mi miejsca. Inną niedogodnością, na którą skarżą się osoby niepełnosprawne, jest sztywny regulamin, który nie uwzględnia potrzeb osób z dysfunkcjami. Wielu studentów miało problemy z zaliczeniem obowiązkowych ćwiczeń z powodu nieobecności na zajęciach, która wynikała jedynie z pobytów na badaniach lub w szpitalu. Narzekania dotyczą także braku czytelnych informacji ze strony Uczelni na temat zasad, które przewidują np. przedłużony czas trwania egzaminów. J., student-


niepełnosprawni studenci /

ka z problemami ze wzrokiem, która studiowała wcześniej na Uniwersytecie Jagiellońskim, porównując studia w Krakowie i w SGH zauważa jeden znaczący fakt: Na UJ to, że miałam o połowę więcej czasu na pisanie testów, a każdy zestaw przeznaczony dla mnie był drukowany większą czcionką, było zupełnie normalne dla wykładowców. Co więcej, nigdy nie musiałam się o to dopominać, wystarczyło zgłoszenie tego faktu jakiś czas przed egzaminem. Wiem, że na SGH panuje inna atmosfera i większa samodzielność, ale tu czasami mam problemy nawet z wyegzekwowaniem przysługujących mi praw. Niestety, niedźwiedzią przysługę wyrządzamy sobie często my sami, nie korzystając z żadnych form pomocy, które kieruje w naszą stronę Uczelnia czy PFRON (Państwowy Fundusz Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych – przyp. red.) oraz odrzucając pomoc pojedynczych jednostek. Wydaje nam się, że skorzystanie z jakiejkolwiek pomocy może być odebrane jako wyraz oszustwa czy lenistwa, a gdy jesteśmy przyparci do muru i decydujemy się w końcu poprosić o pomoc, to wszystkim wydaje się, że doskonale sobie radzimy. Z tą kwestią związany jest jeszcze jeden problem, tym razem dotyczący w równym stopniu osób pełnosprawnych – wciąż jest jeszcze bardzo duża grupa ludzi, która nie wie, w jaki sposób zachować się przy osobach niepełnosprawnych, a szczególnie, jak im pomagać. Nie zdajemy sobie sprawy z tego, że gdy osoba jeżdżąca na wózku przewróci się i krzyczy, żeby do niej nie podchodzić, nie jest to wyrazem szoku czy złości – po prostu doskonale zdaje sobie ona sprawę, że osoba postronna najprawdopodobniej nie będzie wiedziała co zrobić, a może wręcz zaszkodzić; dziwi nas, że psów przewodników nie można głaskać ani rozpraszać. Te elementarne kwestie nie są nam przekazywane na żadnym etapie

nauki, a trudno też oczekiwać, że będziemy samodzielnie zgłębiać tę dziedzinę życia. Dlatego tak ważne są, ciągle zbyt mało popularne, szkolenia poszerzającą wiedzę przeciętnego Kowalskiego na ten temat.

Pomagać, ale zanadto nie ułatwiać Wydaje się, że na UW współpraca studentów z wykładowcami przebiega w dużo bardziej przyjaznej atmosferze. Jak podkreślała w czasie rozmowy Konsultantka BON ds. studenckich Patrycja Klimczak: Zadaniem Biura jest szeroko rozumiana pomoc studentom. Dbamy o dostosowanie Uniwersytetu do ich potrzeb, ale nigdy nikomu niczego nie ułatwiamy. Studenci mają takie same obowiązki jak inni,

materiały dla swoich studentów. Wykładowcy niepełnosprawni mogą liczyć na pomoc asystencką w zakresie przygotowania oraz prowadzenia zajęć dydaktycznych, Mają także dostęp do komputerowych stanowisk pracy i rozmaitego sprzętu wspomagającego. Z Uniwersytetem współpracują również tłumacze języka migowego, będący po wcześniejszym umówieniu do dyspozycji wykładowców i studentów, na przykład w czasie egzaminów ustnych. W przypadku egzaminów pisemnych, głównie dla osób z niepełnosprawnością rąk, istnieje możliwość wydłużenia czasu pisania egzaminu albo zdawania go z wykorzystaniem komputera. Jako ogromną zaletę wielu studentów wskazuje szeroki dostęp do zajęć wychowania fizycznego, oferowanych przez UW. Także nasza rozmówczyni Ania chwali przygotowanie i przebieg zajęć: Fajne jest to, że osoby niepełnosprawne mogą korzystać ze wszystkich zajęć wf, które proponuje szkoła. W przypadku, gdy niepełnosprawność ruchowa uniemożliwia wybór tradycyjnych zajęć, odbywają się specjalne zajęcia na basenie, podczas których studentom towarzyszą asystenci. Sama chodzę na basen i jestem z tych zajęć zadowolona.

Największy problem, poza niechlujnym pismem, pojawiał się, gdy musiałem używać jednocześnie kalkulatora, tablic statystycznych czy podręcznika do eko-

Równe szanse

Niepełnosprawni mają takie same pragnienia jak ich sprawni koledzy – chcą się kształcić i rozwijać. Jedyne, czego potrzebują, to pomocy ze strony uczelni. Jasne zasady uwzględniające ich prawa oraz odpowiednie przystosowanie budynków nie są bezzasadnymi kaprysami, a stanowią realną potrzebę. Obecnie nie wszystko działa idealnie, jednak nie możemy zaprzeczyć staraniom szkół wyższych. Działalność BON-u czy ciągłe ulepszanie budynków SGH i UW są tego dobrym przykładem. Niepełnosprawni mogą studiować w warunkach o wiele lepszych niż jeszcze parę lat temu i w pełni przygotować się do pracy zawodowej. 0

nometrii, ponieważ po prostu brakowało mi miejsca. tak samo muszą zdawać egzaminy i uczestniczyć w zajęciach. Dzięki działalności Biura, studenci niepełnosprawni mają szansę na zdobycie materiałów z zajęć w potrzebnej dla nich formie, m.in. tekstów pisanych brajlem czy przygotowanych powiększoną czcionką na potrzeby osób słabo widzących. Materiały oraz książki mogą być również dostarczane w wersji audio oraz elektronicznej. Co ważne, z pomocy BON korzystają nie tylko studenci, ale również wykładowcy niepełnosprawni, bądź też pełnosprawni, chcący przygotować

kwiecień 2014


/ rozmowa z Piotrem Ikonowiczem Rosję najbardziej sparaliżowałaby blokada importu francuskiego szampana, niemieckich samochodów i angielskich klubów piłkarskich.

fot. Die Linke CC

Pozór wolności - iluzja dobrobytu

Czy jest jeszcze miejsce na socjalizm? Jaką drogę przeszliśmy jako społeczeństwo, a co jeszcze przed nami? W jaki sposób sytuacja naszego pokolenia jest cięższa niż tych poprzednich? Na te i inne trudne pytania odpowiada w rozmowie z MAGLEM Piotr Ikonowicz. R O Z M AW I A Ł :

Ja k u b to r e n c

magiel : Jaki sens ma bycie socjalistą w XXI wieku? Znaczna część z postulatów pre-

kursorów i największych ideologów socjalizmu została już zrealizowana. Co w takim razie należy jeszcze wywalczyć? piotr ikonowicz: Przede wszystkim celem jest odzyskanie praw, które

mieliśmy wcześniej, a które utraciliśmy w wyniku wprowadzonego przez Leszka Balcerowicza programu przystosowawczego Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Kraje bogate stosują go aby się wzbogacić kosztem tych biedniejszych. Do tych praw należą m.in. ośmiogodzinny dzień pracy, płatne urlopy wypoczynkowe (według najnowszych danych 75 proc. Polaków nie może sobie pozwolić na tydzień urlopu poza miejscem zamieszkania) czy efektywna pomoc społeczna. Niezbędne są również zmiany w kontekście praw pracowniczych. Mamy do czynienia z załamaniem się ruchu związkowego, a regulatorem poziomu płac zawsze były zbiorowe układy pracy, które w Polsce przestały istnieć. Obserwujemy coraz większe rozdrobnienie w większości zawodów – załogi są coraz mniejsze, pracownikom ciężej się jednoczyć, a pracodawca płaci tyle, ile chce – czyli możliwe najmniej. Nie są to postulaty wyssane z palca czy będące rezultatem idyllicznych wizji – system zbiorowych układów pracy funkcjonuje i odnosi sukcesy w wielu państwach Europy. Jako przykład może posłużyć np. Wielka Brytania, Szwecja czy Francja, w której czas pracy został skrócony właśnie ze względu na rosnącą wydajność. Pozwala to większej liczbie ludzi pracować, płacić składki i brać aktywny udział w systemie.

18-19

Spoglądając wstecz, nie sposób jednak zaprzeczyć, że przeszliśmy już i tak bardzo długą drogę. W 1930 roku John Maynard Keynes zorganizował w Madrycie konferencję, na której zadał pytanie, jak będzie wyglądała praca naszych wnuków za 100 lat. Założył, że będziemy pracować 8 godzin tygodniowo za dużo większe pieniądze. Ekstrapolował pewien trend – przeszliśmy przez czasy, gdzie nie istniały wolne soboty i niedziele, pracowało się od świtu do nocy i nie było płatnych urlopów do okresu, w którym czas pracy był stopniowo skracany, a dzięki wzrostowi wydajności płacy pojawiły się urlopy i inne świadczenia. Siła ruchu robotniczego powodowała, że premia z rosnącej wydajności była dzielona pomiędzy kapitał i pracę. Jednak w pewnym momencie kapitał wygrał, czego efektem jest odwrócenie się trendu i upadek teorii Keynesa. Na szczęście są jeszcze kraje, które utrzymują pewien standard. Mowa tu głównie o państwach rozwiniętej demokracji zachodniej, które dzięki pewnym regulacjom ustawowym, takim jak minimalna stawka godzinowa, w dalszym ciągu nie pozwoliły na umniejszenie roli pracy na rzecz kapitału. Dobrym przykładem jest Anglia, która bynajmniej nie zasługuje na miano raju socjalnego. Przy krótkim okresie zatrudnienia nie jest tam wymagana pisemna umowa o pracę, jednak przedsiębiorca, który płaci mniej niż wynosi minimalna stawka godzinowa, podlega niezwykle surowym karom, powodującym, że po prostu nie opłaca mu się zaniżać wynagrodzenia. W Polsce z kolei, w wyniku zmiany stosunków pracy, doszło do tego, że realne płace się


rozmowa z Piotrem Ikonowiczem /

obniżają, a wraz z nimi ich udział w dochodzie narodowym. W Unii Europejskiej płace stanowią przeciętnie 49 proc. dochodu narodowego, w krajach dawnej Unii – 60 proc. W Polsce odsetek ten wynosi jedyne 35 proc. Nie jest przypadkowym zjawisko emigracji z państw o niższym stosunku płac do dochodu narodowego do tych których sytuacja wygląda znacznie lepiej.

A co z poglądem mówiącym, że rozwinięty system socjalny rozleniwia społeczeństwo? Warto przywołać tu niezwykle ważny wskaźnik aktywności zawodowej, mający kolosalne znaczenie w przypadku systemu emerytalnego. W Polsce wynosi on 62 proc. i utrzymuje się na podobnym poziomie od lat, tymczasem na Zachodzie wartość ta stale rośnie, co pokazuje przypadek Szwecji z jej 82 proc. Przeczy to neoliberalnej tezie o zgubnym wpływie zasiłków i szczodrego systemu socjalnego, niepozwalającego nikomu wypaść za burtę oraz zapobiegającego wykluczeniu społecznemu. Dowodzi to, że dzielenie się pracą ma charakter rozwojowy i stabilizacyjny, a kraje stosujące takie rozwiązania świetnie radzą sobie podczas kryzysu – większa część społeczeństwa konsumuje, płaci podatki lub pobiera świadczenia.

Dużo powszechniejszym poglądem w kontekście szczodrego systemu socjalnego jest jednak nie tyle krytyka jego zasadności, a raczej koszty, które za sobą niesie. W całym sporze pomiędzy socjalistami i liberałami bardzo często pojawia się zarzut, de facto służący jako wymówka kolejnych ekip rządzących, że póki co nie możemy rozwiązać problemu niedożywionych dzieci czy pozwolić sobie na wprowadzenie godnej stawki minimalnej – ze względu na za niski dochód narodowy. Premier Donald Tusk niedawno zapowiadał, że Polska stanie się dwudziestą gospodarką świata – jest to z pewnością możliwe i nie da się zaprzeczyć, że wielkość PKB rośnie. Sytuacja ta niczego jednak nie rozwiązuje, czego przykładem jest pierwsza gospodarka świata, Stany Zjednoczone – kraj, w którym mamy 30 proc. pracujących biedaków, a współczynnik Giniego jest znacznie wyższy niż w większości państw Unii. Walka z nierównościami społecznymi nie zależy od wielkości dochodu narodowego, a od sposobu jego podziału. Empiria pokazuje również, że w krajach z porównywalnym dochodem narodowym państwa charakteryzujące się większymi nierównościami społecznymi miały znacząco większy odsetek niechcianych ciąż, narkomanii, uzależnień oraz cechowały się dużo wyższym współczynnikiem inkarceracji.

tymże grupom pytanie, czy wystarcza im pieniędzy do pierwszego, to 80 proc. Belgów odpowiedziało twierdząco, 80 proc. Bułgarów zaś – przecząco.

Jaki jest więc Pana główny zarzut wobec ideologii neoliberalnej? Największą bolączką neoliberałów jest problem ze zrozumieniem faktu, iż w ograniczonym świecie nie może istnieć nieograniczony wzrost gospodarczy. Mowa tu zarówno o względach ekologicznych, jak i ekonomicznych. Podążając za myśleniem neoliberałów każdy Chińczyk, Hindus czy Europejczyk powinien mieć nie tylko jeden telewizor w mieszkaniu, a jeden telewizor w każdym pokoju. Taki model dążący do realizacji celów konsumpcyjnych, które de facto nie czynią nikogo szczęśliwym, a jedynie rujnują nasze życie i planetę, jest nie tylko nieludzki, ale też po prostu nierealny. Problem z socjalizmem nie jest jedynie problemem podziału, ale przede wszystkim kwestią przyjęcia pewnego modelu cywilizacyjnego opartego na transporcie zbiorowym, dzieleniu się, na przestrzeni publicznej, której każdy z nas potrzebuje. Czymś, co zostało zaskakująco wyrugowane w momencie, gdy ogłoszono tryumf wolnego rynku i demokracji, jest sam kamień węgielny tego ustroju– res publica, czyli rzecz publiczna. To właśnie dzięki systemowi uwzględniającemu dobra publiczne jeszcze tysiąc lat po upadku Cesarstwa Rzymskiego drogi wybudowane przez Rzymian były najlepszymi w Europie. Obecny neoliberalizm nie różni się wiele od średniowiecznego feudalizmu, który był epoką regresji. Kult własności prywatnej, odgradzanie się od innych ludzi, tworzenie kondominiów i wyścig szczurów są nie tylko nieskuteczne, ale również zmuszają ludzi do zadeptywania się zamiast współpracy.

Na zakończenie – wielokrotnie spotkałem się z określeniem nowe pokolenie stracone, używanym wobec mnie i moich rówieśników. Sytuacja młodych na rynku pracy jest dramatyczna, jednak pomimo tego nadal przeważająca część studentów i świeżych absolwentów skłania się ku poglądom liberalnym i gospodarce z jak najmniejszą ilością regulacji. Skąd ten paradoks? Pan i Pana pokolenie urodziliście się właściwie już jako niewolnicy. Na szczęście, nie uważam was za pokolenie stracone. Istnieje Internet i istnieje coś takiego, jak dojście do ściany. Dzięki temu coraz bardziej będziecie zdawać sobie sprawę z tego, w jakiej sytuacji zostaliście postawieni. Realia są brutalne – w obecnym systemie kultywującym model self-made mana młodzi ludzie w ogóle nie wiedzą, co to jest beztroska, czym jest młodość, stabilizacja czy perspektywa życiowa. Nie znacie normalnego świata, na który zasługujecie, ale który na szczęście w wielu krajach jeszcze istnieje. Pojawia się pytanie, czy młodzi ludzie, którym wpojono przekonanie, że jeżeli komuś się nie powiedzie, to jest to wyłącznie jego wina, są w stanie się z tego wyleczyć. Wierzę, że tak i tego właśnie wam życzę. 0

W obecnym systemie kultywującym model

self-made mana młodzi ludzie w ogóle nie wiedzą, co to jest beztroska, czym jest młodość, stabilizacja czy perspektywa życiowa.

Z czego zatem wynika przeświadczenie, że wysoki wzrost gospodarczy rozwiąże wszelkie problemy? Niestety, społeczeństwu nieustannie wmawia się, że jeśli będziemy mieli wysoki dochód narodowy, to ktoś go w końcu podzieli pomiędzy poszczególne jednostki. Jest to nieprawdą, a najlepszym tego przykładem jest właśnie USA. Budowa dobrobytu i eliminacja nierówności jest kwestią przyjętego modelu i systemu wartości. Niestety, często mamy też do czynienia z propagandą sukcesu i umyślnym, lub nie, fałszowaniem danych – mowa tu o stosowaniu tych samych mierników wobec krajów rozwiniętych i rozwijających się. Jednym z przykładów może być pojęcie biedy relatywnej, która w pewnych badaniach okazała się być na tym samym poziomie w Belgii oraz w Bułgarii. Różnica jest jednak taka, że gdy Bank Światowy zadał

Piotr Ikonowicz (ur. 1956) – polityk, dziennikarz. W latach 80. działacz opozycyjny, w 1987 r. współzałożyciel Polskiej Partii Socjalistycznej, Poseł na Sejm II i III kadencji z ramienia PPS, kandydat na Prezydenta RP w 2000 r. Publikuje w „Przekroju”, „Faktach i Mitach” i „ Uważam Rze”. Obecnie prowadzi Kancelarię Sprawiedliwości Społecznej, zajmującą się walką z eksmisjami.

kwiecień 2014


/ kolejna fala rozruchów w Turcji

Turecki tasiemiec

Po zeszłorocznych protestach, zapoczątkowanych w stambulskim parku Gezi, zdawało się, że w Turcji na powrót zapanował spokój. Pod pokrywą kotła jednak cały czas wrzało. W lutym niepokoje wybuchły ponownie i tym razem do ich ostudzenia nie wystarczy woda obficie polewana z policyjnych armatek. tekst:

b a r to sz l a da

statnia dekada nad Bosforem to nowe, równe autostrady, ruchliwe lotniska i rzesze ludzi podążających za dobrobytem. Jednocześnie na ulicach widać więcej kobiet w chustach niż jeszcze w latach 90. Rząd podpisuje restrykcyjne ustawy ograniczające sprzedaż alkoholu czy publiczne całowanie. Dotychczas zadowoleni oraz autentycznie dumni z szybkiego rozwoju gospodarczego Turcy zrozumieli, że nie samym chlebem żyje człowiek i zaczęli dokładniej przyglądać się działaniom rządu na innych polach. Niestety, dla premiera Recepa Tayyipa Erdogana i jego Partii Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP), bilans ten wypadł nadzwyczaj negatywnie.

O

Wielki Wybuch Ogień zapłonął ponownie wraz z opublikowaniem przez anonimowego internautę nagrania, na którym premier rzekomo instruuje swojego syna, aby ten, z racji na krążące wokół środowisk rządowych dochodzenie korupcyjne, pozbył się z domu nielegalnie zdobytych pieniędzy. Słychać, jak młody Erdogan odpowiada ojcu, że nie uda mu się przenieść całej sumy – w sejfie pozostaje podobno 30 milionów euro. Druga taśma, opublikowana przed paroma tygodniami, jest zapisem rozmowy tej samej dwójki. Tym razem syn dostaje wskazówki dotyczące przyjęcia korzyści od pewnego przedsiębiorcy. Padają następujące zdania: Nie bierz tego. Poczekaj, aż da tyle, ile obiecał na początku. Niby jak inaczej chciałby to załatwić? Prędzej czy później się zgodzi. Główny zainteresowany oczywiście zaprzecza wszystkim stawianym zarzutom i grozi osobom odpowiedzialnym za powstanie zamieszania procesem o zdradę stanu. Słowo staje przeciwko słowu – mężczyzna z nagrania z pewnością przypomi-

20-21

na premiera głosem, ale w takiej sytuacji nietrudno o manipulację. Z drugiej strony, oskarżenia są o tyle uzasadnione, że w grudniu, niedługo przed przeciekiem, za przestępstwa korupcyjne aresztowano synów trzech ministrów rządu Erdogana oraz 34 inne osoby, w tym szefa państwowego Halkbanku, burmistrza jednej z dzielnic Stambułu i trzech potentatów z branży deweloperskiej.

Jak trwoga… W świetle tych wydarzeń niedawne zapowiedzi ograniczenia bądź całkowitego zablokowania Twittera i innych „imperialistycznych wynalazków” okazują się uzasadnione już nie tylko paranoiczną obawą o turecki ład społeczny, lecz także najzwyklejszym strachem przed upublicznieniem niewygodnych informacji. Opozycja – obejmująca coraz więcej grup społecznych – mówi o korupcji na ogromną skalę, a szacunki dotyczące łącznej sumy przyjętych łapówek sięgają nawet stu miliardów dolarów. Tajemnicą przestają być prywatne wyspy kupowane przez wysokiej rangi polityków i urzędników państwowych. Strach jest tym większy, że w przypadku utraty władzy przez AKP doszłoby do masowych aresztowań jej działaczy i osób z nią związanych. – Wiele z nich, a wraz z nimi członkowie ich rodzin, na zawsze złamałoby sobie kariery, straciło by łącznie cały majątek i musiałoby spędzić w więzieniu większą część życia. Stąd ich determinacja jest tak wielka, że może doprowadzić do konfliktu na poważną skalę – mówi Serhat Yavru, student SGH z Turcji, który obecnie przebywa w Ankarze. Rozwiązania siłowe nie są wcale tak nierealne, w końcu w drugiej połowie XX wieku nieraz dochodziło do wojskowych zamachów stanu, a kraj przez lata trawiły zabójstwa i ataki terrorystyczne na tle politycznym.

…to do Boga Demonstracje antyrządowe ponownie pojawiły się na ulicach tureckich miast, gdy 11 marca, po dziewięciomiesięcznej śpiączce, zmarł 15-letni stambulczyk Berkin Elvan, trafiony pojemnikiem po gazie łzawiącym w głowę podczas drogi do sklepu. O zdrowie chłopca modlił się cały naród i wiadomość o jego śmierci rozsierdziła i tak przecież oburzonych Turków, a pogrzeb stał się okazją do kolejnej konfrontacji z siłami policji. Dochodzi do sprzeciwu coraz szerszych grup społecznych wobec polityki wyraźnie motywowanej religią, sprzecznej z laickimi fundamentami świętującej rok temu 90-lecie powstania republiki. Erdogan musiał nie docenić wciąż żywej w pamięci Turków legendy ojca narodu, Ataturka, który wyrugował religię z życia publicznego bez pozbawiania kraju jego islamskiej tożsamości. Zaczyna panować przekonanie o fałszywości i manipulacjach poglądami ze strony rządzących, których jedyną religią okazują się być pieniądze. Scenariusz turecki bardzo przypomina ten znany z Ukrainy czy nawet Egiptu. Społeczeństwo wyraźnie się polaryzuje, a różne grupy społeczne łączą się przeciwko wspólnemu wrogowi, jakim jest obecna władza. Na Twitterze niemal codziennie pojawiają się szkalujące premiera informacje płynące z jego bliskiego otoczenia. Wszystko to sprawia, że dalsza eskalacja jest nieunikniona. Kres cyklowi stabilnego rozwoju i względnej prosperity kładą taśmy. Taką taśmę, która będzie w stanie zlepić kraj na nowo i wprowadzić go z powrotem na ścieżkę postępu, znaleźć będzie niezwykle ciężko. 0


zmierzch latynoskiego raju /

Pętla na szyi Wenezueli

Dziesiątki zabitych, setki rannych i aresztowanych – to są skutki walki obywateli Wenezueli o swoje prawa. Jak w wielu podobnych przypadkach, także i w tym latynoamerykańskim kraju powodem zamieszek jest przede wszystkim niestabilna gospodarka. r o b e r t sz k l a r z

d lutego Wenezuela nie zaznaje spokoju. Ulicami miast maszerują wielotysięczne manifestacje, często brutalnie tłumione przez policję. Już około 30 osób przypłaciło niepokoje życiem. Sytuacja daleka jest od stabilizacji i kolejne protesty przyciągają coraz więcej niezadowolonych z tego, że ich kraj trawiony jest przez takie choroby, jak powszechna przestępczość, korupcja, inflacja i puste półki w sklepach.

O

Złoty socjalizm Decyzje polityczne, które doprowadziły do obecnej, trudnej sytuacji w Wenezueli, zapadły aż 11 lat temu. W roku 2003 prezydent Hugo Chávez zaczął wcielać nową doktrynę polityczną, nazwaną przez niego socjalizmem XXI wieku. Oprócz licznych programów transferujących dochód narodowy do ubogich, zakładała ona jedną, niepozorną wówczas zmianę – wprowadzenie stałego kursu walutowego i sztywne powiązanie boliwara z dolarem amerykańskim. Miało to, wraz z kontrolą rynku walutowego, zapobiec dalszemu odpływowi kapitału, panicznie uciekającemu z kraju po nacjonalizacji sektora naftowego. Od tej pory dolary mogli legalnie kupować niemal wyłącznie importerzy i osoby podróżujące zagranicę – pod warunkiem, że potrafili udowodnić faktyczne zapotrzebowanie na dewizy. Dzięki stabilności waluty udało się zachować stosunkowo niską inflację i wysokie tempo wzrostu gospodarczego, wynoszące w latach 2004-2008 około 10 proc. rocznie. Dzięki programom powszechnej edukacji i walki z analfabetyzmem oraz udzielaniu mikrokredytów wspierających drobną przedsiębiorczość wyciągnięto z biedy około 20 proc. społeczeństwa. Taką hojność państwa umożliwiały zyski ze sprzedaży ropy naftowej rosnące wraz z ceną baryłki na nowojorskiej giełdzie. PDVSA (Petróleos de Venezuela S.A.) – największa wenezuelska spółka naftowa – do dziś zapewnia ponad połowę przychodów budżetowych państwa i odpowiada za około 85 proc. eksportu. Jednocześnie stały, sztucznie zawyżony kurs walutowy umożliwiał tani import żywności, z którym przegrywał rodzimy przemysł przetwórczy i rolnictwo. Państwo zwiększało siłę nabywczą obywateli zasilając ich petrodolarami, podczas gdy strona podażowa gospodarki popadała w coraz większą stagnację.

Zwiastuny katastrofy Pierwsze zapowiedzi nadchodzącej burzy pojawiły się w roku 2008, gdy światowy kryzys finansowy doprowadził do gwałtownych spadków cen ropy. Szeroki strumień twardej waluty został mocno ograniczony, a socjalistyczny rząd musiał znaleźć inne źródło finansowania rozrzutnej polityki gospodarczej, zaczął więc zadłużać się poza granicami kraju. Wprawdzie w kolejnych latach ceny tego surowca zaczęły rosnąć, jednak nigdy nie wróciły już do poziomów z 2008 roku. Rezerwy walutowe kraju topniały, a potrzeby importowe rosły. W końcu państwo z trudem zapewniało podaż dolara po oficjalnym kursie walutowym. Powoli pojawiały się problemy z importem i, w konsekwencji, podażą wielu podstawowych dóbr, przez co rosły ich ceny. Gospodarka balansowała na krawędzi katastrofy. Wstrząs, który wytrącił ją z kruchej równowagi, nastąpił 5 marca 2013 roku, kiedy umarł uwielbiany prezydent Hugo Chávez. Na jego następcę naród wybrał namaszczonego przez niego Nicolása Maduro, który jednak nie cieszył się takim poważaniem, jak wielki poprzednik. Sytuacja polityczna i gospodarcza szybko zaczęła się destabilizować. Niedostateczna podaż dolara po oficjalnym kursie, wraz z presją inflacyjną zachęcającą ludzi do trzymania oszczędności raczej w dolarach niż boliwarach, doprowadziła do gwałtownego spadku kursu wenezuelskiej waluty na czarnym rynku. Cena dolara w obrocie nieoficjalnym wzrosła w ciągu

2013 roku z 12 do ponad 60 boliwarów, sięgając tym samym 10-krotności nieprzerwanie obowiązującego kursu państwowego.

Zaciskająca się pętla Tak duża różnica pomiędzy sztywnym kursem oficjalnym i płynnym czarnorynkowym nie mogła umknąć spekulantom. Gdy tylko importerowi udało się wymienić boliwary w banku państwowym (po kursie 6,29 USD/VEB), szukał okazji do sprzedaży dolarów na czarnym rynku (po kursie 60 USD/VEB). Po tym, jak transakcja została rozliczona, a państwu udowodniono, że towar faktycznie sprowadzono do Wenezueli, przedsiębiorca próbował przeszmuglować go do Kolumbii. Tam starał się sprzedać go za te same dolary, za które go kupił, które następnie wymieniał je na boliwary. Szacuje się, że za wschodnią granicę trafia nawet do 40 proc. żywności wyprodukowanej i zakupionej przez Wenezuelę. Artykuły spożywcze zamiast na sklepowe półki, trafiają więc w ręce przemytników. Nasila się niedobór produktów, co powoduje wzrost ich cen. Inflacja w 2013 roku sięgnęła 56 proc. Prowadzi to do jeszcze większego zapotrzebowania na dolary u ludzi chcących bronić swoich oszczędności przed utratą wartości, a to z kolei jeszcze bardziej zwiększa różnicę między oficjalnym i czarnorynkowym kursem boliwara i w konsekwencji – zyski przemytników. Nic dziwnego, że Wenezuelczycy powiedzieli w końcu: Dość! 0

źródło: Międzynarodowy Fundusz Walutowy, graf. Robert Szklarz

tekst:

kwiecień 2014


/ ochrona praw autorskich w USA

Sto lat monopolu

Pogonią za rentą nazywa się wydawanie pieniędzy na lobbing przez różne grupy interesu, w celu przeforsowania korzystnych dla nich zmian prawnych. Rachunek jest prosty – warto zainwestować kilka milionów, aby zarobić miliardy. Nie inaczej postępują właściciele praw autorskich w walce o swoje interesy. j ę d r z e j wo ło c h ows k i

dy w 1998 roku amerykański Kongres przegłosował wydłużenie o 20 lat ochrony dla amerykańskich utworów, wielkie wytwórnie odetchnęły z ulgą. Nie bez powodu – oznaczało to 20 lat więcej czerpania wyłącznych zysków z wyprodukowanych przez nie dzieł. W efekcie amerykańskie utwory są obecnie chronione przez całe życie autora i 70 lat po jego śmierci, a te stworzone przez korporacje – przez 95 lat od pierwszego wydania. Po upływie tego czasu prace przechodzą do domeny publicznej i każdy może z nich korzystać bez ograniczeń. Ustawę o przedłużeniu praw autorskich (Copyright Term Extension Act) jej przeciwnicy zaczęli nazywać Ustawą o ochronie Myszki Miki (Mickey Mouse Protection Act). Postać Myszki Miki po raz pierwszy pojawiła się w 1928 roku w animacji Parowiec Willie. Zgodnie z obowiązującym w 1997 roku prawem autorskim utwór miał przejść do domeny publicznej 1 stycznia 2004 roku. Groźba utraty dużych zysków spowodowała panikę wytwórni Disneya, która

G

22-23

w efekcie postanowiła nakłonić kongresmenów do zmiany regulacji prawnej. Oprócz niewątpliwie merytorycznych argumentów, legislatorów przekonały również te twardsze – z 25 inicjatorów ustawy wydłużającej prawa autorskie aż 18 otrzymało od koncernu dotacje na działalność polityczną. Dzięki temu groźba wpłynięcia Parowca Willie’ego do domeny publicznej oddaliła się o kolejne 20 lat. Nie był to pierwszy taki przypadek w historii. W 1978 roku weszła w życie regulacja prawna, w której wydłużono ochronę o kolejne lata. Był to niewątpliwie prezent dla wielu korporacji, w tym właśnie Disneya – miał mieć 19 lat więcej monopolu na Myszkę Miki. Obserwując cudowny wpływ tego sympatycznego gryzonia na wydłużanie okresu praw autorskich, zwolennicy dostępu do wolnej kultury wymyślili koncepcję krzywej Myszki Miki. Zgodnie z nią, ta i inne postaci nigdy nie przejdą do domeny publicznej – za każdym razem kilka lat przed przewidywanym wygaśnięciem praw autorskich Kongres będzie wydłużał ochronę o kolejne lata.

Długa historia zmian Potrzeba uregulowania praw artystów i umożliwienia im zarabiania na swojej twórczości była oczywista dla ojców założycieli USA. Już w 1790 roku zdecydowano, że autorowi, który zechce zastrzec swoje dzieła, należy się 14-letnia ochrona prawna. Niewielu z niej jednak korzystało, gdyż rynek tego typu produktów był wówczas słabo rozwinięty. Z kolei w Europie od 1886 roku obowiązywała Konwencja berneńska, w myśl której ochrona obowiązuje przez okres życia autora i co najmniej 50 lat po jego śmierci. Do końca XIX wieku podpisała ją większość krajów Europy Zachodniej, zaś Polska uczyniła to w 1926 roku. Jednak to XX wiek przyniósł największe zmiany. O ile wcześniej z ochrony praw autorskich korzystali pojedynczy artyści, o tyle w tym okresie wyrosły pierwsze wielkie wytwórnie monopolizujące rynek i czerpiące benefity z tej regulacji. Sami artyści również zaczęli skupiać się w organizacjach, aby skuteczniej pobierać należne im tantie-

graf. Tom W. Bell CC/Marta Lis

tekst:


ochrona praw autorskich w USA /

my. I tak powstały organizacje zbiorowego zarządzania, które dzięki uprawnieniom przyznanym przez kolejne rządy stały się ważnymi graczami na rynku. Szacuje się, że w 1973 roku ponad 85 proc. właścicieli praw autorskich w USA go nie przedłużało, czyli tylko dla 15 proc. przedłużanie tego okresu było opłacalne. Właśnie oni za tym lobbowali i to dzięki nim w większości państw na świecie utwory są chronione przez czas życia autora oraz przez 70 lat po jego śmierci.

Kultura dla nielicznych Zwolennicy wolnej kultury zwracają uwagę, że własność intelektualna nie jest własnością materialną. Skserowania książki nie można przecież porównywać do kradzieży torebki, której nie można po prostu skopiować. Co więcej – nie ma utworu w pełni oryginalnego. Autor, tworząc swoje dzieło, inspiruje się wieloma innymi pracami. Gdyby nie blues Delty Mississippi, nie powstałby rock’n’roll, bez filmów noir nie istniałoby kino gangsterskie. Wobec tego przyznanie często ponadstuletniego monopolu na dysponowanie dziełem jest bezzasadne, zwłaszcza w dobie Internetu i coraz szybszego przenikania się idei. Dodatkowo, obecne prawo spowodowało powstanie powszechnego problemu utworów osieroconych, czyli takich, które wciąż są objęte prawami autorskimi, lecz których właściciel jest nieznany. Przez to zjawisko ludzkość traci na braku dostępu do wielu wybitnych dzieł kultury. Skala problemu jest poważna – szacuje się, że 94 proc. amerykańskich filmów, książek i piosenek stworzonych między 1923 a 1946 rokiem nie jest dostępne w sposób komercyjny. Również polska Filmoteka Narodowa stwierdziła niedawno, że do czasu uregulowania stanu prawnego dzieł osieroconych nie będzie ich udostępniała, ze względu na ryzyko niespodziewanych roszczeń. Duży problem z utworami osieroconymi mają także polskie biblioteki cyfrowe. Choć posiadają je w swoich zbiorach, to nie mogą udostępniać ich on-line.

Równi i równiejsi Aby ochronić swoją pracę przed piractwem, korporacje stosują różne zabezpieczenia, takie jak blokada kopiowania płyt czy konieczność wymyślnej aktywacji. Tracą na tym uczciwi użytkownicy, którzy bardzo często muszą się natrudzić, aby móc z nich swobodnie korzystać. Dla wielkich wytwórni sprawa jest jednak prosta – należy ograniczyć możliwości swobodnego dysponowania zakupionym utworem do minimum i surowo karać za jakiekolwiek kopiowanie. Wszystko oczywiście w interesie twórców.

Do realizacji swoich celów firmy wykorzystują również służby państwowe. 19 stycznia 2012 roku w spektakularnej akcji zatrzymano pod zarzutem wielokrotnego złamania praw autorskich Kima Dotcoma, właściciela służącej do wymiany plikami strony megaupload.com a sam serwis zamknięto. Zarówno prywatne pliki użytkowników, jak i te naruszające prawa autorskie, zniknęły bezpowrotnie. W myśl ochrony interesu niewielkiej grupy zastosowano niedopuszczalną przez prawo odpowiedzialność zbiorową.

Logo przeciwników wiecznej ochrony praw autorskich Także organizacje zbiorowego zarządzania skutecznie walczą o swoje interesy. Wprowadzona w większości krajów opłata reprograficzna nakłada na importerów obowiązek uiszczania opłaty za urządzenia, które mogą służyć do kopiowania utworów na własny użytek. Oznacza to, że kupując czyste płyty CD, nagrywarki, odtwarzacze mp3, a nawet papier, musimy zapłacić pewną kwotę – maksymalnie 3 proc. ceny – która w całości idzie do portfeli organizacji zbiorowego zarządzania jako zadośćuczynienie za straty artystów wynikające z dozwolonego użytku osobistego. Trudno nazwać własny użytek jakąkolwiek stratą dla artystów, jednak skuteczny lobbing najwyraźniej potrafi czynić cuda. Tymczasem apetyt rośnie w miarę jedzenia. Gdy OZZ przekonały już rządy, że dozwolony użytek oznacza straty dla artystów i konieczny jest specjalny parapodatek w celu ich rekompensaty, to czemu nie kontrolować każdego pojedynczego odtworzenia piosenki i każdego obejrzenia filmu? Forsowana i ostatecznie wskutek protestów

niewprowadzona w życie umowa ACTA znacząco ograniczyłaby zakres owego dozwolonego użytku utworu i nawet umieszczenie fragmentu tekstu objętego prawem autorskim mogłoby zostać uznane za piractwo.

Zapomniał wół... Główni zainteresowani zdają się nie pamiętać, że przemysł filmowy powstał właśnie w Hollywood nie tylko dzięki słonecznemu latu, krystalicznie czystej wodzie i plażom zachęcającym filmowców do przyjazdu, ale także dzięki piractwu. Patenty na wynalazki filmowe miała firma Motion Picture Patents Company (jej współudziałowcem był Thomas Edison), która zmonopolizowała rynek na Wschodnim Wybrzeżu USA. Aby uniknąć ścigania przez firmę Edisona, większość filmowców udała się na Zachodnie Wybrzeże. Sam Disney często wykorzystywał książki będące w domenie publicznej, aby ich adaptacje przekuć w kasowe hity filmowe. Szkopuł w tym, że gdyby obowiązywało wówczas prawo autorskie równie surowe jak współczesne, to producent nie osiągnąłby tak spektakularnego sukcesu. Rudyard Kipling, autor Księgi Dżungli, zmarł w 1936 roku, zatem w świetle obowiązującego obecnie prawa wszystkie jego dzieła przeszłyby do domeny publicznej 1 stycznia 2007 roku. Tymczasem, gdy w 1967 sfilmowano jego najbardziej znaną powieść, prawa do niej już wygasły. Patrząc w drugą stronę – gdyby w USA obowiązywało takie prawo jak przed 1976, do domeny publicznej weszłyby utwory autorów zmarłych przed 1985 rokiem, w tym powieści noblisty Johna Steinbecka czy Trumana Capote. O ile kilkadziesiąt lat temu możliwości swobodnego kopiowania utworów były ograniczone, tak w dobie powszechnego dostępu do Internetu jest to znacznie łatwiejsze. Filmy zagraniczne coraz częściej pojawiają się z gotowym tłumaczeniem na długo przed krajową premierą, dlatego nie dziwią żądania środowisk twórczych do zablokowania piractwa za wszelką cenę, nawet kosztem wolności obywateli. OZZ traktują jednak Internet jako śmiertelnego wroga, często nie dostrzegając potencjału w rozwoju nowych metod dystrybucji. Bardzo możliwe, że w 2018 roku możemy spodziewać się kolejnego wydłużenia czasu trwania praw autorskich. Choć amerykańskie prawo teoretycznie zabrania wiecznej ich ochrony, to możliwy do spełnienia jest scenariusz Jacka Valentiego, jednego z najbardziej wpływowych amerykańskich lobbystów od praw autorskich, według którego ma ona trwać zawsze i jeden dzień krócej. Odkładanie ostatecznego rozwiązania problemów powoli staje się specjalnością Kongresu Stanów Zjednoczonych. 0

kwiecień 2014


/ściganie za homoseksualizm w Ugandzie

I w Ugandzie walczą z tęczą

Podsumowując 2013 rok magazyn The Economist zwrócił uwagę na obejmujący kolejne kraje proces legalizacji małżeństw osób tej samej płci, który według autorów zwiększa globalną sumę szczęścia bez kosztów finansowych. Rok 2014 niechlubnie otworzył rząd Ugandy, który tę sumę niewątpliwie zmniejszył. T E K S T:

JA n G RO M A DZ K I

ganda jest jednym z 38 państw Afryki, które uznają stosunki płciowe między osobami tej samej płci za przestępstwo. W lutym br. prezydent Yoweri Museveni podpisał zaostrzający istniejące prawo Anti-Homosexuality Act. Nowe regulacje zabraniają jakichkolwiek form relacji seksualnej między osobami tej samej płci. „Przestępstwo homoseksualizmu” podlega karze dożywotniego pozbawienia wolności, a za takie pogwałcenie prawa uważa się m.in. dotknięcie drugiej osoby mające na celu popełnienie aktu homoseksualnego. Nowe przepisy są jednymi z najostrzejszych na świecie, najbardziej zaskoczył jednak kierunek i siła zmian w kraju, który w latach 90. był podawany za przykład postępu w kwestiach politycznych. Stale narastającą atmosferę nienawiści wobec lesbijek i gejów w Ugandzie można zaobserwować już od kilku lat. Połączona jest ona z kampanią rzekomo promującą odnowę moralną. W ramach zapędów moralizatorskich państwo zakazuje noszenia spódniczek mini, walczy też z seksem oralnym. W 2010 r. jeden z tabloidów opublikował listę Top 100 lesbijek i gejów, dołączając zdjęcia i adresy wymienionych osób pod jednoznacznym nagłówkiem Hang them. Po czterech miesiącach od tego zdarzenia w swoim domu zamordowany został jeden z ugandyjskich aktywistów LGBT, David Kato.

U

Przybysze z Zachodu Często zwraca się uwagę na negatywny wpływ świata zachodniego na pogarszającą się sytuację osób homoseksualnych w Ugandzie. Podobnie jak w innych koloniach, rząd brytyjski wprowadził w tym państwie ustawodawstwo oparte na rodzimym, które zawierało przepisy potępiające „nienaturalny seks”. Kolonialne ustawy stały się podstawą prawa w niepodległej Ugandzie, które przed najnowszymi zmianami karało tego typu czynności pozbawieniem wolności do czternastu lat. Na gwałtowny wzrost wrogości wobec gejów i lesbijek w ostatnich latach większy wpływ miał jednak inny, sprowadzony z Zachodu czynnik. Społeczeństwo ugandyjskie okazało się podatne na indoktrynację, zręcznie prowadzoną przez fundamentalistów chrześcijańskich, przybyłych głównie z USA. Wśród przedstawicieli skrajnych grup znalazł się m.in. Scott Lively, według którego homoseksualiści byli twórcami nazizmu. Radykalni kaznodzieje rozpętali histerię, strasząc mityczną międzynarodową gejowską agendą, która pragnie rekrutować afrykańską młodzież w swoje szeregi. Niejednoznaczne reakcje głównych Kościołów (katoliccy biskupi podczas Konferencji Episkopatu Ugandy wstrzymali się od komentarza) powodują, iż, mimo ewidentnych sprzeczności z doktryną, utrwala się wizja chrześcijaństwa prześladującego homoseksualistów.

24-25

fot. Kabwe Pande CC

Wróg idealny „Wina Zachodu” nie może być jednak jedyną odpowiedzią na pytanie o przyczyny wydarzeń rozgrywających się w Ugandzie. Ważną rolę odgrywa kolejna fala afrykańskiego nacjonalizmu. Każdy nacjonalizm potrzebuje wroga, źródła wszelkiego zła. Do tego tradycyjnego – białego imperialisty – dołącza dziś homoseksualizm. Czołowy przedstawiciel afrykańskiego nacjonalizmu, prezydent Zimbabwe, Robert Mugabe, znany jest ze stwierdzenia, iż homoseksualiści są gorsi od psów i świń. Zjawisko to jest przez wielu Afrykańczyków kojarzone z Zachodnią cywilizacją i często pojawiają się opinie, iż jest ono nie-

afrykańskie i niechrześcijańskie. Podpisując Akt, prezydent Museveni z dumą podkreślił, iż ustawy zostały wprowadzone pomimo presji ze strony Zachodu.

O co ta walka? Odrębną kwestią jest specyfika polityki wewnętrznej Ugandy. Museveni rządzi krajem nieprzerwanie od 1986 roku, co nawet jak na warunki afrykańskie, jest osiągnięciem imponującym. Wielu obserwatorów wskazuje na autorytarne zapędy przywódcy, który po tylu latach nie zamierza ustąpić ze stanowiska. Walka z homoseksualizmem ma na celu zmobilizowanie elektoratu i odwrócenie uwagi od znacznych nierówności społecznych, wysokiej inflacji oraz spowolnienia gospodarczego, tak by urzędujący prezydent pozostał na stanowisku po najbliższych wyborach, zaplanowanych na 2016 rok. Zwolennicy Aktu nie zdają sobie prawdopodobnie sprawy z niebezpieczeństwa, jakim jest przejęcie przez państwo kontroli nad podstawowymi elementami prywatności. Prawo, które ma na celu „zakazanie homoseksualizmu”, będzie skutecznym narzędziem do walki z opozycją. Akt pozostawia duże pole do interpretacji – wystarczy, iż sąd uzna, że np. uścisk dłoni był powodowany chęcią spowodowania aktu homoseksualnego, by skazać oskarżonego na dożywocie. Tak dzieje się w Zimbabwe, gdzie oskarżanie opozycjonistów o homoseksualizm stało się specjalnością dyktatora Mugabego. Opisywane zmiany z pewnością nie wpłyną pozytywnie na sytuację społeczno-gospodarczą Ugandy. Prędzej czy później obywatele państwa będą musieli zmierzyć się z pytaniem, zadanym przez laureata Pokojowej Nagrody Nobla, legendarnego arcybiskupa Desmonda Tutu: – Czy nie jest smutne, że w czasach w których mierzymy się z tak wieloma wyniszczającymi problemami – biedą, HIV/AIDS, wojnami i konfliktami – tracimy tyle czasu i energii na spory o orientację seksualną? 0

Masz uwagi do autorów? Chcesz napisać swój tekst? Zapraszamy do kontaktu!

pig@magiel.waw.pl


kultura / -Szaleństwo, szaleństwo, szaleństwo!

Kultury

Polecamy: 26 FILM Kiedy masło bulwersuje Seksualne podboje kina

30 MUZYK W trzy koncerty do Opener’a

Folkowe granie: Patrick the Pan

39 TEATR (Re)animacja lalek Teatr lalkowy tylko dla dorosłych

Czy Polacy boją się książek? M a ry s i a k ą dz i e l s k a s z e f dz i a ł u t e at r

iedy wsiadamy do paryskiego metra, od razu zaskakuje nas fakt, jak wiele osób podróżuje z otwartą książką. Ludzie stoją i trzymają się jedną ręką, drugą zaś przerzucają kartki, podtrzymują elektroniczne czytniki lub rozkładają gazety. Podobnie jest w Moskwie, czy w Sztokholmie, gdzie mieszkańcy często poświęcają czas podróży właśnie lekturze. Jak to wygląda w Warszawie? U nas w komunikacji miejskiej króluje przede wszystkim kontemplacja. Z lubością poświęcamy się analizowaniu rzeczywistości za oknem, badaniu istoty bytu ściany bądź płaszcza osoby podróżującej obok. I choć to nasze filozoficzne zacięcie mogłoby cieszyć, nie przekłada się jednak na zainteresowanie kulturą, a w szczególności literaturą. Według badania stanu czytelnictwa wykonanego przez Bibliotekę Narodową w 2012 roku, za „rzeczywistych” czytelników (takich, którzy przeczytali min. 7 książek w ciągu roku) można uznać jedynie 11 proc. społeczeństwa, jednokrotny kontakt z jakąkolwiek lekturą zadeklarowało 39 proc., zaś prawie 16mln osób w roku 2012 nie otworzyło żadnej książki, nawet kucharskiej! Dla porównania 75 proc. Francuzów czyta w ciągu 12 miesięcy przynajmniej jedną pozycję, zaś przeciętny Szwed poświęca lekturze 20 minut dziennie. Pytanie brzmi:,

K

Z lubością poświęcamy się analizowaniu rzeczywistości za oknem, badaniu istoty bytu ściany bądź płaszcza osoby podróżującej obok.

czemu Polak nie czyta? Czy zwyczajnie nie ma czasu, czy może wynika to ze strachu przed tymi papierowymi potworami stojącymi na półkach? W odpowiedzi chciałabym przedstawić kilka zalet omawianych potworów. Książka przede wszystkim jest tania (korzystając z bibliotek można w ogóle za nią nie płacić), prosta w obsłudze (wystarczy sukcesywnie przerzucać strony, póki się nie skończą) oraz niezwykle wielofunkcyjna. Mianowicie, prócz swojego podstawowego zadania (jakim jest oczywiście zajmowanie cennego miejsca na półce) może również służyć jako podstawka pod kubek, podpórka pod rękę lub, w wydaniu w twardej oprawie, jako przyrząd samoobrony. Spełnia więc wiele potrzeb, które rodzi nasza polska rzeczywistość. Dodatkowo, poruszanie się z książką finezyjnie wystającą z torby, wsuniętą pod pachę, czy nawet trzymaną otwartą przed sobą, może być odczytywane w pewnych kręgach (nie tylko uniwersyteckich), jako atrybut podnoszący atrakcyjność jednostki. Najnowsze badania wykazują, że panie zanurzone w lekturze, są postrzegane jako znacznie ładniejsze, niż te które tego nie robią. Ponadto aż 80 proc. Warszawiaków uważa, że kobieta zaczytana to s e k s o w n a kobieta. Czytajmy zatem lub chociaż udawajmy, że czytamy, powinno to przynieść pożądany efekt. 0

kwiecień 2014

fot. Marcin Bator

Trochę


/ co nas szokuje w kinie?

Kiedy masło bulwersuje Te same sceny erotyczne, które bulwersowały konserwatywną część pokolenia naszych rodziców, a zaskakiwały tę bardziej liberalną, na nas prawdopodobnie nie zrobią żadnego wrażenia. Internetowa pornografia przewijająca się, bardziej lub mniej, niechcący i seks obecny nawet w reklamie Skittlesów zrobił swoje – nasze pokolenie jest mocno znieczulone. T E K S T:

ALEKSANDRA JĘDRASIK

bietnica śmiałych scen erotycznych jest jedną z najlepszych reklam dla filmu. Dziś jednak wiadomo, że owa zapowiedź nie jest żadną gwarancją wielkich przeżyć, co więcej, najprawdopodobniej nie zobaczymy w kinie niczego, czego nie widzieliśmy wcześniej. Trudno do końca stwierdzić, kiedy fala seksu zalała ekrany kinowe. Od chwili pierwszego pokazu braci Lumière w roku 1895 kino budziło emocje, niemniej pierwsze zgorszenie przyniosła dopiero sztuka filmowa lat trzydziestych. To wtedy Ekstaza z Hedy Lamarr, czechosłowackie dzieło o parze kochanków, wywołała pierwszy poważny skandal obyczajowy związany z kinematografią. Odważnych scen erotycznych współczesny widz tam nie

O

26-27

uświadczy, jednak sugestywne miny głównej postaci i tytuł wystarczył, by oburzyć Hitlera i Mussoliniego, papieża Piusa XI, a także samego męża aktorki.

Cenzura według pana Haysa Wzmocnienie kręgosłupa moralnego „rozpasanych” filmowców miał przynieść Kodeks Haysa, czyli spis zakazanych treści wprowadzony w pierwszej połowie lat 30. Czego zakazywał? Pokazywania porodów, ponętnego tańca i namiętnych pocałunków, o dosadniejszych scenach seksu, relacjach homoseksualnych i prostytucji nie wspominając. Nakładał on cenzurę również na język, przez co słynna kwestia Rhetta Butlera: Frankly, my dear, I don’t give a damn w Przeminęło z wiatrem mogła zostać usunięta. Ostatecznie, kontrowersyjne słowa pojawiły się w produkcji, co 65 lat później zaowocowało zajęciem pierwszego miejsca na liście najlepszych cytatów wszech czasów według Amerykańskiego Instytutu Filmowego. Przez następne dwie dekady Kodeks Haysa zmuszał twórców do powściągliwego obrazowania ich fantazji, jednak nie przeszkodziło to rozkwitowi karier klasycznych seksbomb i amantów. To właśnie wtedy wypłynęli Rita Hayworth, Marilyn Monroe i Clark Gable oraz James Dean. Choć erotyka była mocno zawoalowana, a wyobraźnia pobudzana jedynie przez niewinne zsuwanie rękawiczki w Gildzie czy podwianie sukienki w Słomianym wdowcu , to widzowie wreszcie mieli o kim fantazjować. Po dwóch dziesięcioleciach dość grzecznego kokietowania publiczności nadeszły lata sześćdziesiąte, a z nimi rewolucja seksualna. Konserwatywna Ameryka zaczęła kwestionować

dotychczasowe zasady moralne, a pokolenie powojenne zbuntowało się przeciwko wszelkim ograniczeniom. Jednym z nich był dalej obowiązujący Kodeks Haysa, który ostatecznie nie zdołał obronić się przed przemianami obyczajowymi, aż wreszcie w roku 1968 został zniesiony. Tym sposobem lata sześćdziesiąte zamknęły erę zachowawczej erotyki w filmie i dały swobodę kinu lat siedemdziesiątych.

Pokłosie rewolucji obyczajowej Postępująca liberalizacja zarówno w życiu społecznym, jak i w kulturze przyczyniła się do wyjścia pornografii z podziemia. Rok 1972 przyniósł dwie wyjątkowo głośne premiery. Pierwszą z nich było Głębokie gardło, niskobudżetowy film z niedorzeczną fabułą i estety-


Co nas w kinie szokuje /

ką mocno odstającą od współczesnych „dzieł” branży porno, który jako pierwszy był oficjalnie dystrybuowany w kinach w USA. To wydarzenie dało zielone światło przemysłowi pornograficznemu, czego najlepszym dowodem był pierwszy festiwal filmów tego gatunku trzy lata później. Tymczasem w Europie w tym samym roku miał miejsce inny skandal. Ostatnie tango w Paryżu szokowało do tego stopnia, że reżyserowi Bernardo Bertolucciemu odebrano prawa wyborcze i zabroniono projekcji filmu we Włoszech przez kolejnych piętnaście lat. Mało delikatna scena erotyczna bulwersowała tym bardziej, że odtwórcą głównej roli była gwiazda światowego formatu, Marlon Brando. Dziś te kontrowersyjne trzy minuty z masłem ażtak nie oburzają, ale w dalszym ciągu nikt nie zdecyduje się na seans Ostatniego tanga… w rodzinnym gronie. W latach osiemdziesiątych najgłośniejsze filmy traktujące o seksie niosły za sobą nie tylko miłą dla oka erotykę, ale również przestrogę. Dziewięć i pół tygodnia z romansującymi Kim Basinger i Mickey’em Rourke ostrzegał przed toksycznymi związkami. Z kolei Fatalne zauroczenie i romans żonatego bohatera, granego przez Michaela Douglasa, i Glen Close, jego oszalałej kochanki, prze-

strzegał przed luźnymi znajomościami, a nawet był interpretowany jako alegoria zagrożenia AIDS.

Przesłuchanie Sharon Stone W latach dziewięćdziesiątych niewiele już szokowało. Wiele filmów, takich jak Gorzkie gody czy Oczy szeroko zamknięte budziły zainteresowanie głównie z jednego powodu – były sygnowane nazwiskami gwiazd Hollywood. Wyjątkiem była premiera Nagiego instynktu z Sharon Stone i Michaelem Douglasem. Tu gwiazdorska obsada i słynna scena

przesłuchania, w której główna bohaterka bałamuci policjantów, wystarczyła, by wywołać burzę i uczynić film kultowym, a tym samym postawić trudną do przeskoczenia poprzeczkę dla kolejnych kontrowersyjnych produkcji. Wraz z upływem ponad dwudziestu lat i rozwojem internetu, mimo liberalizacji obyczajów i sztuki filmowej, niewiele szokuje, ale nie przestaliśmy do końca się cenzurować. W końcu mało który rodzic jest gotów tłumaczyć dziecku, do czego może jeszcze służyć masło. Nie oznacza to jednak, że dziecko się tego nigdy nie dowie. 0

James Franco kontratakuje James Franco od dobrych kilku lat zaliczany jest do ekstraklasy hollywoodzkich aktorów. Filmy z nim w głównej, lub chociaż znaczącej roli zazwyczaj goszczą na festiwalach i święcą f inansowe triumfy. Mniej popularnym obliczem bohatera jest twarz Franco - reżysera. Najnowszy obraz, będący kolaboracją znanego aktora przekonać się, jak młody reżyser poradził sobie z tak wielką gwiazdą na planie. Film powstał na podstawie książki Faulknera z lat trzydziestych ubiegłego wieku. Kiedy umieram przenosi widza na południe Stanów Zjednoczonych, na farmę wielodzietnej rodziny, pogrążonej w smutku z powodu umierającej matki. Po śmierci kobiety zapada decyzja o wypełnieniu jej ostatniej woli – pochówku wozem z trumną na pokładzie do odległego miasteczka, co ze względu na apodyktycznego ojca nie jest wcale cichą podróżą pogrążonych w zadumie żałobników. Jak można się domyślić, f ilm bazuje na rozmowie, dialogach i monologach. Próżno szukać w nim efektów specjalnych czy pościgów. Mimo to, właśnie realizacja jest najciekawszym elementem obrazu. Tak jak pierwowzór miał 15 narratorów, tak i w f ilmie każda z postaci ma prawo do swojego zdania, często wypowiedzia-

Ocena:

w miejscu urodzenia. W ten sposób zawiązuje się anty-fabuła f ilmu – przeprawa

x x yz z

Jamesa Franco i aspirującego reżysera Jamesa Franco – Kiedy Umieram – pozwala

Kiedy Umieram (USA, 2013) Reż. James Franco

Premiera: 11 kwietnia 2014

nego wprost do kamery. Sam sposób f ilmowania jest również czymś świeżym,

też sobą, gdyby nie umieścił w f ilmie dość pretensjonalnych przemyśleń na temat

zwłaszcza w amerykańskim kinie. Przywodzące na myśl legendarny Woodstock

istoty życia. Niemniej trzeba mu przyznać, że część z wygłaszanych miejscową,

dzielenie ekranu czy oglądanie ujęcia z różnych perspektyw, slow motion rodem

trudną do zrozumienia gwarą uwag jest dość celna. Całokształt f ilmu, w przeci-

z zupełnie innego kina i obf icie stosowane zbliżenia na pewno przydają f ilmowi

wieństwie do niektórych z poprzednich dokonań Franco, wypada zdecydowanie

formalnej świeżości, a także podkreślają emocje, którym ulegają bohaterowie.

na plus. Warto wybrać się do kina na Kiedy Umieram choćby po to, by zobaczyć

Reżyser James Franco zdawał się być pod dużym wrażeniem talentu i urody ak-

nietypową współpracę między znanym hollywoodzkim aktorem a całkiem nieźle

tora Jamesa Franco, bo ujęcia, w których się ów gwiazdor znajdował wyglądały

zapowiadającym się młodym reżyserem.

niczym żywcem wyjęte z jakiejś hispterskiej sesji zdjęciowej. Pan reżyser nie byłby

BARTEK BARTOSIK

kwiecień 2014


/ Filmowe Biografie

Opowiem ci twoją historię

Wytarty frazes mówi, że życie pisze najlepsze scenariusze. O ile długo można by rozwodzić się nad głębią i mądrością płynącą z owego stwierdzenia, o tyle często zdarza się, że scenariusze powstałe na podstawie życiorysów faktycznie żyjących jednostek okazują się strzałem w dziesiątkę. Oto lista filmów, w których wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób i zdarzeń absolutnie nie jest przypadkowe, a które zdecydowanie trzeba zobaczyć. T E K S T:

B A R T E K B A R TO S I K

Amadeusz Arcydzieło Milosa Formana to, jak przewrotnie wskazuje tytuł, film oparty na biografii Wolfganga Amadeusza Mozarta. Historia opowiedziana jest z perspektywy wielkiego rywala Mozarta – Antonia Salieriego. Pomimo oczywistej goryczy narratora nie sposób nie wyczuć w filmie pewnego rodzaju ojcowskiego uczucia i bezmiaru uwielbienia Salieriego dla Amadeusza. Kompozytor nie jest tu jednak odlanym z brązu posągiem – lubi dobrze zjeść, wypić, ugania się za kobietami, wydaje się nie zdawać sobie sprawy ze skali geniuszu, którym dysponuje. Właśnie takie „odbrązowienie” postaci, połączone z doskonałym aktorstwem i muzyką wkomponowaną w obraz tak, by podkreślała wyjątkowość twórcy sprawia, że Amadeusz wprowadza pojęcie „biografii” na wyższy poziom.

Wszystko za życie Film, po którym przez jakiś czas zupełnie inaczej patrzy się na świat, i który przynajmniej chwilowo potrafi przewartościować życie. Oto archetyp popularnego chłopaka, któremu wszystko w życiu wychodzi stwierdza, że wcale nie chce żyć w świecie, który na niego czeka. Zamiast pójść do pracy w korpo, wsiada w samochód i jedzie przed siebie. Z filmu przebija nieskrępowana wolność i radość życia, podkreślona cudowną ścieżką dźwiękową Eddiego Veddera. Doskonały film, po seansie którego chce się wybiec z domu i sprawdzić, co kryje się za horyzontem.

Wilk z Wall Street

Nietykalni Prawdziwa historia sparaliżowanego francuskiego milionera, który zaprzyjaźnia się z afrykańskim imigrantem. Doskonale zagrany film, na uwagę zasługuje zwłaszcza czarnoskóry Omar Sy. Naprawdę inteligentna komedia, w której udało się uniknąć tanich chwytów, wymuszonych wyciskaczy łez oraz sztucznych żartów. Szereg wyróżnień dla tego bezpretensjonalnie zabawnego i wzruszającego filmu oraz nagród dla odtwórcy głównej roli dopełniają obrazu filmu ze wszech miar godnego polecenia.

28-29

Najświeższy film na liście, który dopiero niedawno zszedł z kinowego afisza. Wilk... jest historią spektakularnego wzlotu i bolesnego upadku giełdowego manipulatora Jordana Belforta. Parafrazując słynną ripostę Tony’ego Starka, głównego bohatera możnaby określić jako Geniusza, milionera, filantropa, dziwkarza, ćpuna, oszusta. Obraz dopracowany jest w najdrobniejszych szczegółach, uwodzi narracją i humorem, a dla fanów Scorsese jest przyjemną wycieczką w dobrze znane okolice Chłopców z Ferajny.

Ray Historia legendarnego Raya Charlesa, tak naprawdę jedyny z filmów na tej liście, który ukazuje w sposób linearny drogę bohatera na szczyt i jego na tym szczycie zmagania, tak z otoczeniem, jak i samym sobą. Wspominanie o muzyce byłoby banałem, zwłaszcza, że nawet ścieżce dźwiękowej cały show kradnie odtwórca głównej roli, nagrodzony jak najbardziej słusznym Oscarem Jamie Foxx.


recenzje /

Antena Krzyku

ry gdzieś na skrzyżowaniu The xx i rodzimego Twilite oraz lekki bit nadający kompozycji odpowiedniego rytmu dają

w bardzo niepolsko brzmiący debiut Daniela Spaleniaka (za-

w połączeniu niesamowity efekt i gwarantowane zapętlenie

tytułowany również niepolsko, bo Dreamers), który w tem-

kawałka w głowie i w odtwarzaczu.

pie błyskawicznym zrobił spore zamieszanie w świecie

Utwory z Dreamers z powodzeniem przenoszą słuchacza

nadwiślańskiego niezalu. Trudno uwierzyć, że jeszcze kilka

czy to w rejony szaroburej, zamglonej Skandynawii, czy do

miesięcy temu prawie nikt o tym miłym młodym człowieku

zadymionego od papierosów wnętrza baru, znajdującego

nie słyszał, a dziś grono dziennikarzy i blogerów pisze o nim

gdzieś na odludziu amerykańskiego Midwestu. Minimali-

jako faworycie do polskiej płyty roku. Jest to może dosyć

styczne, oparte na gitarze kompozycje zgrabnie balansują

szalone, biorąc pod uwagę, że do grudnia jeszcze naprawdę

na granicy folku (By The Waterfall) elektroniki (Smoking

daleko – ale jednocześnie daje mocny przekaz, że z tym Spa-

Again, Insomnia) i ścieżki dźwiękowej klasycznego wester-

leniakiem to wcale nie są jakieś żarty. Ale od początku.

nu (Nothing To Do) albo filmu drogi made in USA (Story About

Podczas gdy cały kraj zajmował się leczeniem posylwestrowego kaca, pierwszy singiel zwiastujący Dreamers hulał

Trudno jednak posądzić artystę o wtórność. Całość, mimo

tej większości z nas – zdecydowanie nie zmarnował pierw-

że mogłabym przysiąc, że już to gdzieś słyszałam, brzmi

szego stycznia; a przecież wszyscy wiemy, że jaki Nowy

nadzwyczaj niepowtarzalnie – co, biorąc pod uwagę, że

Rok, to – no właśnie. My Name Is Wind to bez ściemy jeden

mowa o debiutancie, jest całkiem imponującym wyczynem.

z najlepszych polskich singli, które w ostatnim czasie ujrzały

Przypadek? Chciałabym mieć rację, mówiąc, że nie sądzę.

światło dzienne. Szorstki wokal Spaleniaka, brzmienie gita-

MAGDALENA GANSEL

Scott Hansen znany jest w świecie designu ze swoich arty-

Oryginalne brzmienie, rytmiczność a zarazem nieregularność melodii wciągają słuchacza już od samego początku – wręcz

pseudonimem ISO50. Na rynku muzycznym zaistniał nato-

hipnotyzuje. Próżno jednak szukać wyróżniających się nu-

miast jako Tycho. Jego pierwsze wydawnictwa nie cieszyły się

merów. Nie dlatego, że takowe nie istnieją. Kawałki w tym

zbytnią popularnością. Dopiero, gdy został oszlifowany przez

przypadku nie mają znaczenia. Awake jest homogeniczna,

zdolnych jubilerów z wytwórni Ghostly International, jego war-

a tytuły „utworów” dzielą ją tylko na epizody. Ma to swój urok,

tość wzrosła. Amerykanin zwrócił na siebie uwagę albumem

ponieważ Tycho zmusza nas do postrzegania swojego dzieła

Dive, wydanym w 2011 roku. W marcu światło dzienne ujrzała

jako całości. Trio nie nagrało ośmiu osobnych piosenek, ale całą

jego druga płyta zatytułowana Awake.

symfonię. Kompozycję, która przenosi nas na różne płaszczyzny, ale wciąż pozostaje jednolita. cjalnie urzeczony. Kolejne utwierdziło mnie w przekonaniu, że

niowali Hansenowi tylko w trakcie koncertów. Współpraca

płyta idealnie nadaje się do chillowania w niedzielne popołu-

zapoczątkowała długi, kreatywny proces, który po trzech

dnie. Dopiero po parunastu następnych uświadomiłem sobie

latach zaowocował płytą Awake. Można odnieść wrażenie, że

(co stwierdzam z pełną odpowiedzialnością), że jestem uza-

jest ona kontynuacją swojej poprzedniczki. Utrzymana w tym

leżniony. Nie tyle od samej muzyki Tycho, co przede wszystkim

samym ambientowym stylu, z charakterystyczną nieśmiałą

od stanu, w jaki mnie ona wprowadza.

gitarą, wyraźną syntetyczną perkusją, niezmącona wokalem.

MIKOŁAJ MISZCZAK

x x x yz

Po pierwszym przesłuchaniu Awake nie czułem się spe-

perkusistę Rory’ego O’Connora, którzy wcześniej akompa-

ocena:

projektu został poszerzony o basistę Zac’a Browna oraz

Beck Morning Phase Capitol

zyce Spaleniaka echa twórczości Bon Ivera, czy Finka.

już w Internecie. Spaleniak – w przeciwieństwie do znakomi-

stycznych zdjęć i grafik, które udostępnia na swoim blogu pod

Tuż po zakończeniu trasy promującej krążek Dive skład

a Man Who’s All, House of Fire). Niektórzy usłyszą też w mu-

Tycho Awake

xxxxz

Daniel Spaleniak Dreamers

Łodzianin z zamieszkania, kaliszanin z urodzenia; jednym słowem – Polak. Warto o tym pamiętać, wsłuchując się

ocena:

xxxxz

ocena:

orzeł czy Reszka?

Ghostly International

Od czasu wydania świetnego Modern Guilt minęło już 6 lat,

tonne i przyznam, że bardzo trudno było mi się na nich skupić.

jednak nie można powiedzieć by Beck przez ten czas próżnował.

Większość utworów jest do siebie bardzo podobna, miejscami

Wyprodukował w tym okresie kilka dobrych płyt, w tym niemal

miałem wrażenie, że słucham soundtracku, a nie pełnoprawnej

w całości napisaną przez siebie IRM Charlotte Gainsbourg,

płyty. Wsłuchując się w każdy kolejny kawałek odkryłem jed-

nagrał parę singli i uczestniczył w licznych pobocznych pro-

nak, że wiele z nich bardzo mi się podoba. Jak chociażby singiel

jektach, czego efektem była m.in. zachwycająca 20-minutowa

Blue Moon, wyróżniający się świetnym tekstem i dynamiką,

aranżacja utworów Philipa Glassa. Beck znany jest z łatwości

Unforgiven z gęstą, mglistą melodią, Blackbird chain z ciepłym

z jaką porusza się po rozmaitych gatunkach muzycznych, od

i naturalnym brzmieniem gitary, czy nostalgiczne Turn away

rocka po hip-hop. Tym bardziej zaskakującym jest, że po tych

z wokalem Becka otulonym w akompaniamencie skrzypiec. Nie-

muzycznych eksperymentach nowym albumem powraca do

stety w całości wszystkie te szczegóły, gdzieś się rozmywają,

najbardziej szczerego i lirycznego okresu swej twórczości.

zlewają się w jedno z pozostałymi utworami

Morning Phase jest swoistą kontynuacją wydanej w 2002

Beck jest, bez żadnych wątpliwości, artystą który nic nie

roku Sea Change. Inaczej: Morning Phase jest wydanym 12 lat

musi udowadniać. Tak długa przerwa sugerowała, że otrzy-

później Sea Change. Nawet sam Beck określa nową płytę mia-

mamy płytę świeżą, będącą wynikiem kolejnych muzycznych

nem „albumu towarzyszącego”, więc każdy kto zna poprzedni-

odkryć jednego z największych eksperymentatorów współ-

ka doskonale wie, czego się spodziewać. Oczywiście czas zrobił

czesnej muzyki. Niestety na taki album musimy jeszcze pocze-

swoje i tło Morning Phase jest nieco inne. Żal ustępuje miejsca

kać. Dla fanów refleksyjnego, folk-rockowego Becka – cudo. Dla

melancholii, całość jest jaśniejsza i mniej ponura niż w pierwo-

innych może być to lekki zawód.

wzorze. Kompozycje są harmonijne, ale przy tym dość mono-

ARKADIUSZ KOWALIK

kwiecień 2014


/ Polska muzyka ma się dobrze

do Opener’a

fot. materiały prasowe

W trzy koncerty

Patrick the Pan na imię ma Piotr. Pseudonim ma po rzeźbionym długopisie, którego używał w liceum. I po literówce, którą popełnił po nagraniu płyty. Teraz ma za sobą m.in. występ na Open’erze i wydanie płyty, która jest skazana na sukces, który nawet jej autora nieco zresztą zaskoczył. R O Z M AW I A Ł : A D R I A N

S ZO RC

MAGIEL: Czy w Polsce panuje teraz moda na melancholijne piosenki w folkowych kli-

matach?

Patrick the Pan : To nie mnie pytać. Jest parę projektów, które rzeczywi-

ście nawiązują do takiej stylistyki, ale żeby od razu nazywać to modą? Nie ukrywam też, że bardzo bym nie chciał być utożsamiany tylko z takim graniem.

Jak oceniasz wyjście z domowego zacisza, gdzie towarzyszy Ci jedynie komputer, do współpracy z żywym zespołem? Początkowo bardzo się bałem i uważałem, że jedynym rozwiązaniem będzie grać dokładnie jak na płycie. Szybko jednak zmieniłem zdanie – mam to szczęście, że trafili mi się od początku dobrzy muzycy, którzy szybko pokazali mi, że da się lepiej.

Jak przebiega proces twórczy. Czy ciężko jest zrezygnować z całkowitej kontroli nad brzmieniem projektu? Uważasz, że dzięki temu zyskujesz, czy tracisz? Patrick the Pan to projekt solowy, więc proces twórczy wygląda tak, że najpierw ja nagrywam całe demo w domu, wysyłam to moim muzykom i na próbie szlifujemy, powoli wdrażając coś nowego.

Jak przebiegał proces kształtowania się Twojego gustu muzycznego? Jaki jest klucz do odnalezienia własnego brzmienia, które nie będzie jedynie sumą inspiracji? Czy da się od tego uciec? Nie powiem jaki jest klucz, bo absolutnie nie uważam, że udało mi się coś takiego osiągnąć. Nie wnoszę do muzyki niczego nowego

30-31

- to wszystko już było. Na pewno da się od tego uciec, ale będzie to niezmiernie trudne w czasach, gdy powstaje tak dużo nowej, zróżnicowanej muzyki.

Gdzie gra się pierwsze trzy pierwsze koncerty, aby czwarty zagrać już na Open’erze? W swoim mieście. Nie mam tu przepisu – trzeba mieć po prostu bardzo dużo szczęścia.

„Something of an End” spełnia wszelkie warunki do odniesienia sukcesu zagranicą. Czy masz cichą nadzieję na zdobycie popularności poza granicami Polski? Nie sądzisz, że Polacy mają czasem trudność z docenieniem własnej wartościowej muzyki? Jasne, że mam cichą nadzieję, ale wierzę, że to przyjdzie naturalnie z czasem. Polska ogólnie ma duży problem z kulturą muzyki. Niby z roku na rok jest co raz lepiej, w końcu ludzie otwierają się na szeroko pojętą muzykę alternatywną. Jednak czeka nas jeszcze dużo pracy, zanim ludzie nauczą się sięgać po coś innego niż chłam, który wypełnia większość czasu antenowego najbardziej słuchanych radiostacji w kraju.

Skąd pomysł na współpracę z Cyrwusem przy nagrywaniu teledysku? To był sposób na promocję, czy stoi za tym coś więcej? To była spontaniczna propozycja operatora kamery, który podczas obsadzania ról zaproponował, że weźmiemy Piotra Cyrwusa z uwagi na to, że jest jego sąsiadem w Krakowie. Nikt nie potraktował tego poważnie, ale nie mając nic do stracenia skontaktowaliśmy się z nim. No a on się zgodził. 0



/ BCG

Czy doradztwo strategiczne to branża dla kobiet? Zdecydowanie tak! Jak poprawić wyniki sprzedaży w pionie detalicznym jednego z banków? W jaki sposób zorganizować międzynarodową logistykę dostaw dla koncernu farmaceutycznego, żeby znaleźć oszczędności? Z takimi pytaniami na co dzień mierzą się konsultanci, pracujący w firmach doradztwa strategicznego, takich jak The Boston Consulting Group. Odpowiedzi mogą przynieść firmom miliony, pomóc im w rozwoju i tworzeniu nowych miejsc pracy. t e k s t:

Ag n i e s z ka K u l a s –W r ó b e l

a pewno zauważyliście, że coraz więcej przedsiębiorstw nazywa siebie firmami konsultingowymi – ponieważ działają jako niezależni, zewnętrzni doradcy. Czym na ich tle wyróżniają się firmy doradztwa strategicznego?

N

Wszystko po kolei Chyba najlepszą odpowiedzią będzie opisanie mojej codziennej pracy. Podobnie jak inni konsultanci BCG, pracuję z zarządami i właścicielami firm, a nasz zespół stara się odpowiedzieć na najtrudniejsze pytania. Jaki wpływ na nasz biznes będzie miała za 2 lata rewolucja internetowa? Jak zapewnić konkurencyjność polskim kopalniom? Jaka jest przyszłość płatności mobilnychw Polsce? Albo czy warto, żeby międzynarodowa firma handlowa weszła do Środkowo-Wschodniej Europy. Kiedy firma wybrała już strategiczny kierunek

Agnieszka Kulas –Wróbel, Project Leader

32-33

działania, nasz zespół tworzy listę pytań niezbędnych do tego, żeby stworzyć szczegółowy plan. Oceniamy jaka jest wartość lokalnej sieci sklepów, którego przejęcie rozważa nasz klient i w jakich lokalizacjach powinny zostać ulokowane nowe sklepy. Przygotowanie szczegółowego harmonogramu jest niezbędne do tego, żeby rozpocząć wdrożenie projektu i na tym etapie naszego klienta mogą wspierać firmy konsultingowe o wąskim profilu specjalizacji. Wykonują zadania z obszarów, w których są ekspertami – odpowiadają za rekrutację nowych pracowników, wdrożenie systemu IT, poszukują odpowiednich nieruchomości lub szkolą sprzedawców. Doradcy z BCG są czasami proszeni przez zarządy o to, by nadzorować i koordynować prace takich podwykonawców.

nym podejściem, dostarczają innowacyjne rozwiązania problemów.

Czy BCG jest firmą dla kobiet?

Pracujemy z polskimi i międzynarodowymi firmami ze wszystkich sektorów – z branży bankowej, ubezpieczeniowej, telekomunikacyjnej, z producentami energii, firmami przemysłowymi czy wydobywczymi. Naszym zadaniem jest dbanie o to, żeby nasi klienci byli przygotowani do nadchodzących zmian, mogli się rozwijać i znajdowali nowe źródła przychodów i żeby ich organizacje były zwinne i efektywne.

Takie pytanie często słyszę na spotkaniach z kobietami. Moja odpowiedź jest jednoznaczna: ZDECYDOWANIE TAK! W BCG jest miejsce dla utalentowanych kobiet. Poza dociekliwością i ambicją, których oczekujemy od wszystkich naszych pracowników, kobiety wnoszą szczególne umiejętności i nową perspektywę. Atutem kobiet są umiejętności dyplomatyczne, zdolność do budowania autentycznych relacji, wychodzących poza relacje biznesowe. Kobiety okazują się empatyczne, potrafią postawić się w sytuacji innej osoby i dzięki temu są w stanie dostrzec nowe rozwiązania. Co więcej, wiele firm po prostu potrzebuje kobiecej perspektywy! Zespół BCG przeprowadził międzynarodowy projekt badawczy, z którego wnioski zostały przedstawione w książce Women Want More. Dzięki nim wiemy, że to kobiety odpowiadają za większość decyzji zakupowych. Pozycja kobiet w firmach jest coraz silniejsza i firmy, które to dostrzegą, mają szansę zdobyć ogromną przewagę nad konkurencją. Muszą jednak poznać potrzeby kobiet i nauczyć się na nie odpowiadać.

Jaką wartość wnoszą konsultanci BCG?

Co możesz zyskać dołączając do BCG?

Osoby pracujące w BCG to absolwenci najlepszych polskich i międzynarodowych uczelni biznesowych i technicznych oraz programów MBA na Harvard Business School, INSEAD, IESE czy London Business School. Wykształcenie, umiejętność zadawania pytań i poszukiwania odpowiedzi jest naszą siłą. W naszej codziennej pracy korzystamy też z całego globalnego zaplecza, które zapewnia BCG: ekspertów, którzy pracują w biurach na całym świecie, ogromnych zasobów wiedzy, a także doświadczeń kilkunastu tysięcy alumnów. Dlaczego klienci chcą pracować z takimi firmami jak nasza? Ponieważ zapewniamy im bezstronność. Obiektywni konsultanci wnoszą świeży punkt widzenia, a w połączeniu ze ściśle analitycz-

Dołączając do naszego zespołu szybko zaczniesz pracować na projektach, które realizujemy dla największych polskich i zagranicznych firm. Będziesz musiała zmierzyć się z zupełnie nowymi problemami, jakich dotychczas nie miałaś okazji poznać. Liczymy na Twoją inteligencję, otwartość i umiejętność spojrzenia na problem z zupełnie innej strony, niż robią to wszyscy. Twój pierwszy projekt możesz rozpocząć w Warszawie, ale równie dobrze w Paryżu, czy Londynie. Jest niewiele branż, które zagwarantują Tobie możliwość tak szybkiego i dynamicznego rozwoju. Jeśli tym, co cenisz najbardziej, jest szybka ścieżka uczenia się, przekraczanie własnych granic i podejmowanie nowych wyzwań – to BCG jest miejscem dla Ciebie. 0

Kim są klienci BCG?



/ największy festiwal stolicy

Orange To, że w Polsce można w ciągu trzech dni obejrzeć całą gamę tuzów światowej muzyki to żadna nowość. Od tego roku nikt już nie będzie musiał najpierw przeszukać połowy Trójmiasta w celu znalezienia ostatniej pary kaloszy. M e l ania Ś migie l ska

tym roku odbędzie się festiwal, na którym wystąpi wyjątkowo dużo ”mega” gwiazd. Wcześniej takie nagromadzenie wielkich sław spotykało się na najbardziej prestiżowych wydarzeniach muzycznych zagranicą. Tym razem nigdzie nie trzeba się wybierać, aby w ciągu trzech dni zobaczyć takich wykonawców jak Snoop Dog, Outkast, Florence and The Machine, Pixies, David Guetta, Timbaland, Limp Bizkit, the Kooks, czy Kings of Leon. W tym przypadku trudno wymienić tylko największe gwiazdy, bo właściwie cały lineup składa się z bardzo atrakcyjnych koncertów. W takim przypadku nie pozostaje nic innego jak zakup karnetu. Niestety cena jest proporcjonalnie wysoka, jeśli nawet nie zawyżona w stosunku do bogatej oferty festiwalu. Ceny za trzydniowy karnet zaczynają się od 519 zł, a na wejście jednodniowe od 199 zł. Z tym że te najtańsze bilety pozwalają wejść na trybunę nr 2, z której występujący artysta wygląda jak mały, skaczący punkcik lub jeśli ktoś zapomni okularów, jest w ogóle niewidoczny. Dla porównania karnet na 4-dniowy Open’er Festival kosztuje 550 zł, przy czym daje nam prawo do większej liczby koncertów i atrakcji. Jakie piękne były czasy, kiedy to Orange Festival był darmowy.

W

34-35

Od pucybuta do milionera Jak to się stało, że warszawski festiwal stawał się z roku na rok coraz droższy? Aby odpowiedzieć na to pytanie należy przenieść się do 2008 roku, kiedy to odbyła się pierwsza edycja. Koncert zorganizowano na pl. Defilad i każdy kto chciał mógł przyjść. Lineup prezentował wysoki poziom, dlatego też koncerty cieszyły się dużą popularnością. Na scenach można było zobaczyć m.in. Apollo 440, Kelly Rowland i Wyclefa Jeana, a to wszystko bez potrzeby wydawania ani złotówki. Kolejna edycja w 2009 r. była także niezłą okazją dla fanów koncertów. Po raz kolejny bez konieczności zakupu biletu w samym centrum stolicy można było potańczyć przy występach takich zespołów, jak N.E.R.D., MGMT czy przy setach dj-skich Calvina Harrisa. Niestety wszystko co dobre szybko się kończy i wraz z rokiem 2010 Orange Festival stał się płatny. Trzecia edycja odbywała się na Wyścigach na Służewcu i cena karnetu na dwa dni (bo właśnie tyle trwał wtedy Orange) zaczynała się od 129 zł, a gwiazdami były Nelly Furtado, Courtney Love i Agnieszka Chylińska. W następnych dwóch latach festiwal odbywał się na Pepsi Arenie, goszcząc Jamiroquai, The Prodigy czy De La Soul. Karnet w 2011 był wyjątkowo tani, bo można było go nabyć już od 79 zł, natomiast rok później za 159zł.

Nowa era 2013 rok okazał się być kolejną rewolucją w historii festiwalu, gdyż przeniesiono go na Stadion Narodowy. Organizatorzy kupili publiczność ogłoszeniem przybycia wielkiej divy Beyoncé, która po raz pierwszy wystąpiła w Polsce. Ze względu na to mnóstwo ludzi nabyło bilety bez zerkania na resztę line-upu. Zarządzający festiwalem wykorzystali sytuację i podnieśli cenę do 299 zł za 2-dniowy karnet. Prawda jest taka, że w podrożeniu biletów na festiwal nie powinno być nic dziwnego, gdyż nie kryje się za tym żaden sekret. Główny sponsor, czyli sieć telefonii komórkowej Orange przestał być szczodry jak dawniej, a i wsparcie miasta Warszawy zmalało. Dodatkowo w tym roku program jest niezwykle napakowany atrakcjami i zajmie aż 3 dni. Spotkanie w jednym miejscu takiej ilości gwiazd wielkiego formatu umieszcza to wydarzenie jako mocny punkt światowej mapy festiwali. Nic dziwnego, że w konsekwencji za karnety trzeba zapłacić ponad pół tysiąca złotych. Koniec końców, kto płaci ten wymaga, więc nie powinniśmy się zawieść. 0

fot. materiały prasowe

autor :

fot. materiały prasowe

fot. materiały prasowe

Warsaw Festival


kwiecień - miesiąc książki/ pisarka fantastyczna

Pomyślmy o ulubionej książce z naszej biblioteczki. Zapewne już nie pamiętamy, ile kosztowała, ale jest dla nas droga z innych powodów – historii, osoby, która nam ją podarowała czy dedykacji autora. A teraz pomyślmy o nowości książkowej, którą mamy ochotę kupić. Tę cenę prawdopodobnie pamiętamy, bo tak, jak w przypadku każdego zakupu, ma ona zasadnicze znaczenie. t e k s t:

J u dy ta B a n a s z y ń sk a

zy książki są za drogie? Na to pytanie nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Nie da się jednak ukryć, że drogi – tani to pojęcia względne, które dla każdego oznaczają inną kwotę. Mimo wszystko dla wielu czytelników przeszkodą w kupowaniu wymarzonych książek jest właśnie ich cena. Czy możliwe jest zatem kupowanie książek taniej?

C Internet.

Internetowy handel książkowy ma się dobrze, a nawet bardzo dobrze, jeśli wziąć pod uwagę ilość wystawianych na wirtualne aukcje tytułów – tylko na Allegro znajdziemy ich ponad trzy miliony, do tego doliczyć należy inne portale aukcyjne czy społecznościowe, gdzie w specjalnie utworzonych grupach można kupować książki za symboliczne pieniądze lub wymieniać się nimi z osobami, które chcą pozbyć się dawno zalegających pozycji. Przeszukując aukcje, można znaleźć prawdziwe okazje – książki za złotówkę czy kilka złotych. Zazwyczaj nie są to pozycje z pierwszych miejsc list sprzedaży ani nowości. Za bardziej popularne tytuły trzeba zapłacić więcej, jednak nadal jest to cena niższa niż detaliczna. Bestsellerowa pierwsza część trylogii Stiega Larssona Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet w księgarni kosztuje 39,90 zł, jednak, po wyszuka-

niu tytułu na Allegro, cena najczęściej waha się w granicach od dziesięciu do dwudziestu złotych – czyli co najmniej o połowę taniej.

Księgarnia Jeśli jednak zdecydujemy się na zakup w księgarni, wydane przez nas pieniądze wspomogą na pewno kilka osób – na ceny okładkowe składają się między innymi koszty tantiem autorskich – według różnych, często niepotwierdzonych źródeł, autor może liczyć na zysk w postaci od kilku do około 10 proc. ze sprzedaży każdego egzemplarza książki, w zależności od tego, czy jest pisarzem znanym, czy debiutantem. Pozostałe pieniądze trafiają do wydawców, grafików, korektorów; są przeznaczone na promocję czy wydatki czysto techniczne, jak druk i transport książek. Więc, aby dobrze zarobić na swoim dziele, należy sprzedać co najmniej od kilku do kilkunastu tysięcy egzemplarzy. W rodzimych realiach wyniki kilkudziesięciu tysięcy osiągają tylko autorzy prawdziwych bestsellerów, najpopularniejsi polscy pisarze, a także celebryci przyciągający fanów samym nazwiskiem.

Stała cena Aby zapobiec kryzysowi czytelnictwa i nieuczciwej konkurencji, Polska Izba Książki postanowiła przygotować projekt ustawy o książ-

fot. materiały prasowe

Drogie nam książki

ce. Według informacji podanych przez PIK, nowe przepisy pozwoliłyby wydawcom ustalać cenę nowości książkowych, która obowiązywałaby wszystkich sprzedawców, a dopiero po upływie określonego czasu możliwe byłoby wprowadzanie rabatów. Podobne akty prawne pojawiały się już wcześniej za granicą, jednak w Polsce ustawa, o której było głośno jesienią zeszłego roku, wciąż jest w fazie przygotowań. Jak na razie małe księgarnie przegrywają batalię o klienta z rynkowymi gigantami.

Wyprzedaże W celu zachęcenia klientów sieciowe księgarnie, najczęściej ulokowane w centrach handlowych, organizują sezonowe wyprzedaże. Jest to konieczne, aby dotrzymać kroku innym sklepom. Do nowej, przecenionej o 70 proc. bluzki, można dokupić sobie książkę, także w okazyjnej cenie. Tytuły tańsze o 30, 50 czy wspomniane wcześniej 70 proc. to nie lada gratka dla łowców książkowych okazji. Także poza sezonem wyprzedażowym można trafić na promocje – np. akcje Empiku, gdy przy zakupie dwóch książek trzecią, oczywiście najtańszą, otrzymuje się za darmo. Zawsze pozostają także antykwariaty i różnego rodzaju targi książek, których znaczna część może zachęcić nie tylko ceną, ale również wyjątkowością. 0

kwiecień 2014


/wywiad z Mają Lidią Kossakowską

fot. materiały prasowe

Pierwsza dama polskiej fantastyki

Takeshi. Cień Śmierci rozpoczyna nowy rozdział w karierze pisarskiej Mai Lidii Kossakowskiej i jest doskonałym połączeniem wielu pasji autorki, o których opowiedziała Maglowi. Tym razem wyruszamy do Japonii. R o zmaw ia ł :

Pat ry k Ż ak

MAGIEL: Jest Pani jedną z niewielu kobiet, które odniosły powodzenie na polskim rynku

fantastyki. W czym tkwi tajemnica Pani sukcesu?

MAja lidia kossakowska: Tę tajemnicę znają tylko czytelnicy. To ich

trzeba pytać, nie mnie. Nie pomagają mi ani żadne pozy, kalkulacje, ani czarna magia. Nie siadam i nie zastanawiam się na zimno, co „dobrze idzie”, na co jest popyt, co jest obecnie modne. Na szczęście mechanika sukcesu w literaturze jest wciąż nieprzewidywalna. Trzeba pisać prawdziwie, rzetelnie, po swojemu. Zawsze staram się wymyślać i stworzyć interesujące, dobrze napisane, niesztampowe książki i wkładam w to wiele pracy oraz serca. Jeśli się podobają, bardzo się cieszę. Nie czuję się też jakoś niezwykle wyjątkowa. W polskiej fantastyce mamy dużo piszących dziewczyn, są autorki ze znacznym dorobkiem, są debiuty. Nie jestem dziewczynką bawiącą się z chłopakami w męskie gry. Fantastyka to gra dla każdego.

To pisanie zawsze było moim marzeniem i celem, a studiów kształcących przyszłych pisarzy po prostu w Polsce nie ma. Zresztą, tak naprawdę, nie da się wykreować autora od zera, na kursach czy warsztatach. Oczywiście, uczestniczenie w zajęciach literackich pod okiem dobrego wykładowcy z pewnością pomaga rozwijać zdolności, ale dyplom kursu kreatywnego pisania czy nawet tytuł magistra literatury nie czyni z nikogo pełnoprawnego autora. W czasach, kiedy ja obierałam kierunek studiów, w naszym kraju nie można było nawet marzyć, żeby utrzymywać się z pisania książek. Dlatego postanowiłam poświęcić się archeologii, a w wolnej chwili pisywać powieści, śladem wielu wyśmienitych autorów, którzy decydowali się na karierę akademicką. Na szczęście dla mnie sytuacja się zmieniła, rynek otworzył się i mogłam zająć się zawodowo tym, czego najbardziej pragnęłam. Zdecydowałam się więc na pracę zgodną z marzeniem, a nie wykształceniem. To chyba nieźle, prawda?

36-37

fot. Fabryka Słów

Ukończyła Pani Liceum Sztuk Plastycznych, oraz studia magisterskie na kierunku archeologia na Uniwersytecie Warszawskim. Czemu nie zdecydowała się Pani na pracę zgodną z wykształceniem?

Maja Lidia Kossakowska Właściwie – Maja Lidia Korwin-Kossakowska-Grzędowicz. Magister archeologii śródziemnomorskiej, absolwentka Uniwersytetu Warszawskiego oraz Liceum Sztuk Plastycznych (tytuł zawodowy plastyk-wystawiennik). Pracuje też jako dziennikarka, realizuje programy w TV i maluje obrazy. Debiutowała w 1997 roku opowiadaniem Mucha zamieszczonym na łamach czasopisma Fenix. W 2001 roku otrzymała Srebrny Glob w kategorii Opowiadanie Roku za utwór Beznogi tancerz. Od tamego momentu wielokrotnie nagradzana za wyjątkową twórczość pisarską


wywiad z Mają Lidią Kossakowsą /

Wielokrotnie wspominałam, że uważam cykl Upiór południa za mój najlepszy projekt. To na nim uczyłam się całkiem nowego, dojrzałego, nowoczesnego warsztatu. Napisać cztery książki w zupełnie różnych, odważnych, wymagających literacko stylach? Kto jeszcze pokusi się o takie szaleństwo? Jak dla mnie, eksperyment się powiódł. Z pewnością otworzył mi drogę do lepszego, bardziej świadomego, swobodnego pisarstwa, do głębszego, ciekawszego języka i klarowniejszej umiejętności obrazowania opisywanego świata. Bez Upiora nie byłoby Takeshiego.

wym. Piszę książki. I to z całą pewnością był i jest absolutny priorytet. A malarstwo to po prostu hobby.

Pani najnowsza książka Takeshi. Cień Śmierci jest powiewem świeżości w naszej rodzimej fantastyce. W końcu nie na co dzień czyta się opowieści w klimacie Kraju Kwitnącej Wiśni. Skąd pomysł na temat powieści?

Szalone. Nie mogłam uwierzyć, że widzę własne nazwisko, swój tekst w druku. Rany, tego się do niczego nie da porównać. Debiut to niesłychanie potężny wstrząs. Takie emocjonalne tsunami, po którym świat nigdy już nie będzie taki sam. Budzą się równocześnie nadzieje i okropne lęki. Co dalej? Ten tekst wydrukowali – hurra! Ale czy wezmą następny? A jeśli nie? Co wtedy? Śpiewają chóry anielskie i drżą w posadach żywioły. Rozum usypia, emocje szaleją a po świecie fruwają demony. Tak, mniej więcej, wygląda debiut.

Takeshi nie jest tak naprawdę opowieścią o Japonii, lecz pewną wariacją na temat części japońskiej kultury, a szczególnie mitologii i dawnych wierzeń. To nie jest powieść historyczna, ani też futurologiczna, traktująca o przeszłości bądź przyszłości Kraju Kwitnącej Wiśni. Nie jest także zupełnie oderwana od realiów fantasy z elementami japońskimi, ani historia alternatywna. To opowieść o Wakuni, Nowym Kraju, gdzie japońska tradycja miesza się z mentalnością ludzi należących do różnych kultur, a spotkania z mieszkańcami zaświatów, bogami, demonami, duchami i magicznymi zwierzętami są na porządku dziennym. Od dawna interesuję się mitologiami i wierzeniami różnych ludów, a nadprzyrodzone i magiczne istoty pochodzące z kręgu legend japońskich są szczególnie fascynujące. Ta zwarta i intrygująca mitologia doskonale pasuje do świata powieści, którą zaczęłam właśnie tworzyć. Jeśli dorzucić do tego swoisty kodeks etyczny i moralny dawnych mieszkańców Japonii, malowniczość i egzotykę ich kultury, oraz niezwykłe wyrafinowanie estetyczne, powstała mieszanka, której nie mogłam się oprzeć.

Prywatnie jest Pani żoną pisarza fantasy – Jarosława Grzędowicza. Czy wymieniacie się pomysłami, inspiracjami, czy też tematy pracy pozostają w domu tabu?

Czy mogłaby Pani zdradzić nieco szczegółów dotyczących fabuły najnowszego dzieła czytelnikom Magla?

To dom zwykłego małżeństwa, a nie klasztor z regułą milczenia. Oczywiście, rozmawiamy o pracy, bo dla nas obojga to także wielka pasja. Ja nie podsuwam Jarkowi pomysłów, ani on mnie, ale znamy swoje fascynacje literackie, inspiracje i pomysły, bo to naturalne. Jesteśmy odrębnymi pisarzami, kreujemy własne wizje, własne światy, choć niewątpliwie wpływamy na siebie, tak jak zwykle to czynią bliscy sobie ludzie. Jesteśmy też pierwszymi czytelnikami swoich tekstów. Czasem prosimy się nawzajem o radę lub podsuwamy patenty na rozegranie jakiejś drobnej sceny, nie zawsze się do nich stosujemy.

Jasne. Fabuła będzie wartka, wydarzenia wciągające i niezwykłe. Bohaterowie wielobarwni i niejednoznaczni lecz przez to zyskają sympatię bądź wywołają nienawiść u czytelników. Od historii nie można się będzie oderwać, tylko pochłaniać ją jednym tchem. Język będzie plastyczny, nowoczesny i bezkonkurencyjny, opisy oszałamiające, dialogi błyskotliwe, spięcia i scysje pełne emocji, walki i potyczki krwawe i zaskakujące. Wszystko razem stworzy literaturę najwyższej próby. A przynajmniej taką mam nadzieję, oddając z drżeniem serca Takeshiego w ręce czytelników.

Wielu pisarzy posiada specyficzny tryb pracy, ma swoje specjalne nawyki. Wobec tego w jaki sposób Maja Lidia Kossakowska tworzy swe dzieła?

Jak planuje Pani rozwinąć cykl zapoczątkowany przez historię Takeshiego? Bo chyba możemy zdradzić, że na jednej książce się to nie zakończy.

Chciałabym odpowiedzieć, że rozpoczynam dzień od konnej przejażdżki po plaży lub leśnej drodze, żeby zebrać myśli i przygotować się do pracy, a potem siadam na słonecznej werandzie, wpatrując się w fale bijące o brzeg, wsłuchana w rzewne, nostalgiczne krzyki mew, przenoszę się całkowicie do świata, jaki zamierzam stworzyć i zaczynam pisać... Ale to nieprawda. Jest całkiem zwyczajnie. Siadam przed laptopem i zaczynam pracę. Nic ciekawego dla postronnego obserwatora. No, może tyle, że zwykle zanim zacznę stawiać pierwsze litery, mam całą książkę wymyśloną i rozpisaną na sceny.

Nie, planuję na pewno dwa, trzy tomy. To będzie po prostu dłuższa powieść w kilku odsłonach. Mogę obiecać, że dołożę wszelkich starań, żeby działo się wiele, zaskakująco, dramatycznie, ostro i ciekawie. Może nawet wybuchnie otwarty konflikt między dwoma dominującymi państwami, Wakuni i Antilią. Może. Zobaczymy. Losy bohaterów się splączą i skomplikują, przeszłość upomni się o swoje, przeznaczenie nie pozostawi szans na łatwe wybory a magia, tajemnica i los odciśnie jeszcze mocniejsze piętno na życiu głównych postaci. I nikt nie będzie bezpieczny. W tej książce może się zdarzyć wiele złego, ale też wiele dobrego. Przeczytajcie i przekonajcie się sami. 0

Debiutowała Pani na łamach czasopisma Fenix opowiadaniem Mucha w 1997. Jakie emocje Pani wówczas towarzyszyły?

Oprócz spełniania się jako literatka zajmuje się Pani również dziennikarstwem, realizowaniem programów TV, a także malowaniem obrazów. Jednak które z tych zajęć traktuje Pani priorytetowo i dlaczego? Niekoniecznie spełniam się jako literatka, bo to taka mała szklanka, którą wznosi się toasty. Nie jestem aż tak krucha i wolę nieco inny sposób spełnienia. Zwykle mówię, że jestem po prostu pisarzem. Opowiadaczem historii. To z pewnością zawód starszy i mniej kontrowersyjny od najstarszego zawodu świata. Bardziej szacowny, śmiem twierdzić. A równie potrzebny. Nawet w kulturach pierwotnych z przyjemnością słuchano ciekawych historyjek. Miłość do opowieści chyba tkwi w ludzkiej naturze. Na szczęście dla pisarzy. Tak się korzystnie złożyło, że już od paru lat nie muszę zajmować się dziennikarstwem, ani telewizyjnym, ani praso-

Pełna wersja wywiadu dostępną na stronie

www.magiel.waw.pl

kwiecień 2014

fot. Fabryka

Z której książki jest Pani najbardziej dumna? Która dawała najwięcej satysfakcji podczas procesu twórczego?


/ recenzje/nowości wydawnicze

nowią trudności w odbiorze. Bez kłopotu

i próbą rozliczenia się z przeszłością, by

można połączyć fakty i odtworzyć chrono-

o niczym nie zapomnieć i pozwolić sobie

nik w końcu nosi tytuł Dziennik zimowy,

logię. Auster za jeden z motywów snucia

wejść z zimę życia w podniesioną głową.

autobiografia – głosi zapisek na okładce,

opowieści wybrał historię swoich domów

Amerykanin prowadzi nas przez swo-

antybiografia – mówi notka wydawcy.

i mieszkań. Poprzez chronologiczny układ

je życie w sposób wyjątkowy, przede

Można też postawić na pamiętnik, bo

licznych podróży i przeprowadzek opisu-

wszystkim pozwala oswoić się ze sobą.

książka to wspomnienia pisarza, można

je zmiany, jakie zachodziły w jego życiu.

Daje wszystkie niezbędne informacje, by

powiedzieć – list, ponieważ narracja jest

Książka pisana o sobie i do siebie spra-

można było rozgościć się w jego historii.

drugoosobowa. Pozostawmy jednak okre-

wia wrażenie, że wnika się w najbardziej

Dziennik nie wymaga znajomości książek,

ślenia i skupmy się na tym, co najważniej-

prywatne zakątki życia i duszy pisarza.

ani filmów Austera, nie wymusza dokład-

sze – na przepięknej, intymnej opowieści

Czytelnik przygląda się razem z Austerem

nej znajomości biografii. Jest historią

o miłości, życiu i umieraniu.

najpiękniejszym, ale i najokrutniejszym

dobrze opowiedzianą, prosto i klarownie,

Liryczna historia, którą snuje Auster-

zdarzeniom, jakie go spotkały. Przeczy-

ze szczegółami, które nie nużą. Czytanie

składa się z wielu przeróżnych wspomnień

tać można niemalże o wszystkim, od nie-

Dziennika zimowego jest jak rozmowa

artysty, od wieku dziecięcego, po mło-

udanych związków, przez śmierć bliskich

z przyjacielem, który odsłania przed tobą

dość, dojrzałość i czasy współczesne, gdy

osób, po ataki paniki i wypadek, który

tajemnice, o których istnieniu nie miałeś

autor ma 64 lata. Choć opowieść nie jest

odcisnął na nim olbrzymie piętno. Książka

pojęcia.

linearna, to przeskoki czasowe nie sta-

jest zarazem podsumowaniem życia, jak

milena buszkiewicz

xxxxz

Określeń na temat najnowszej książki Paula Austera mnożyć można wiele: dzien-

ocena:

W zimie życia

Dziennik zimowy

Paul Auster Społeczny Instytut Wydawniczy Znak 36,90 zł

xxxxx

ocena:

Gówniana historia

Ciemna materia. Historia gówna

Florian Werner Wydawnictwo Czarne 34,90 zł

Jak wiemy, wszystko ma swoją histo-

nych”, czyli wulgaryzmów, ich pochodze-

żeby podczas wizyty w latrynie słali mo-

rię, a czasy, w których żyjemy pozbawione

nia i rozwoju. Poświęca też sporo uwagi

dlitwy w niebo, a jednocześnie „drugimi

są tabu. Nic więc dziwnego, że oto ukazu-

sztuce ekstramentalnej. Bez wątpienia

ustami” ekskrementalne przekleństwa

je się nam Historia gówna. Florian Werner,

Niemiec stworzył książkę wyjątkową,

w stronę

niemiecki dziennikarz i badacz w sposób

interdyscyplinarną, wymagającą ogrom-

pełna jest tego typu „smaczków”, które

rzetelny i naukowy opisuje fekalia i rolę,

nej dociekliwości i niezwykle obszernej

warto poznać, choć może niekoniecznie

jaką odegrały w historii ludzkości. Autor

wiedzy z zakresu wielu dziedzin.

by bawić towarzystwo przy obiedzie.

piekieł.

Opowieść

Wernera

przede wszystkim przełamuje kulturo-

Ciemna materia nasycona jest również

Historia gówna to publikacja, która

we tabu, sięgając do tematu najbardziej

poczuciem humoru, między dyskursem

wzbudza skrajne emocje: od mdłości po

wstydliwego,

przecież

naukowym znaleźć w niej można wiele

zachwyt, od niesmaku po zdrowe roz-

w zaciszu małego pokoju zamykanego

skrywanego

żartów, nie tylko sytuacyjnych, ale i po-

bawienie. Znajdziecie w niej wszystko,

na klucz. Werner bada zarówno wątki

chodzących od samego autora. Nie spo-

czego nie chcielibyście wiedzieć i o co

skatologiczne pojawiające się w litera-

sób ukryć śmiechu, gdy czyta się o wiel-

baliście się zapytać. Niech nie zwiedzie

turze, jak i w medycynie. Przywołuje naj-

kiej gównianej wojnie dwojga kochanków,

was tłumaczenie książki, w oryginale

rozmaitsze teksty, od pism św. Augusty-

którzy pokłócili się w oborze, a akurat

Werner nie bawi się w eufemizmy. Nie ma

na po książeczkę O małym krecie, który

krowa dostarczyła im amunicji. Trudno

co ukrywać, kultura ludzka zasadza się

chciał wiedzieć, kto mu narobił na głowę .

również nie zaśmiać się przy opowieści

na gównie.

Porusza też kwestię „wydalin werbal-

o tym, jak Marcin Luter zalecał mnichom,

milena buszkiewicz

Nowości wydawnicze kwiecień 2014

38-39

Polowanie na Wilka z Wall Street

Unicestwienie

Alchemik z Hagi

Jordan Belfort Świat Książki 35,99 zł

Jeff Vandermeer Wydawnictwo Otwarte 36,90 zł

Leszek Konopski Wydawnictwo Bellona 33,90 zł

kwiecień 2014


lalka na scenie / – Globisz hańba!

(Re)animacja lalki Cisza. Ciemność. Kurtyna w górę. Oczom zaciekawionych odbiorców ukazują się nie popularni aktorzy, a postacie strugane w drewnie. Przeciętny widz pomyślałby, że przecież lalki są stworzone dla dzieci. Nic bardziej mylnego, bowiem owe figurki to niezwykłe, uniwersalne narzędzia w rękach aktora-animatora, przeznaczone zarówno dla młodszej, jak i starszej widowni. T E K S T:

Pau l i n a B ł a z i a k

eatr lalkowy na wielu twarzach wywołuje uśmiech. Kojarzony z dzieciństwem, przywołuje wspomnienia z podziwianych inscenizacji baśni czy legend. Jednak nieliczni odbiorcy mają świadomość, że lalki służą również dorosłym, zabierając ich w świat jakże podobny do rzeczywistego. Goethe nazywał tego rodzaju teatr pomniejszonym obrazem świata. Przekonanie o możliwości przedstawienia rzeczywistości jedynie w teatrze dramatycznym jest mylne, bowiem lalki pokazują go w podobnym, a nawet szerszym aspekcie. Kukiełki pobudzają wyobraźnię, nie oddziałują w sposób dosłowny, jak wcielający się w role aktorzy. W dzieciństwie pierwszego kontaktu ze sztuką doświadcza się właśnie w teatrze lalkowym. Najłatwiej jest przecież przekazać kilkuletnim widzom ogólne prawdy w sposób ciekawy, kolorowy i dowcipny za pomocą pacynek. Proces ten, poza pobudzeniem wyobraźni, pozwala dostrzec więcej szczegółów. Przez to rozwija i zachęca do dalszego kontaktu ze sztuką na żywo.

T

Błękitna krew Rodowód lalki, choć może wydawać się to nieprawdopodobne, sięga czasów starożytnych. Małą kukiełkę odnaleziono w egipskiej piramidzie Chefrena, co stanowi dowód na ich towarzyszenie ludzkości już od samego początku naszej cywilizacji. Teatr lalkowy rozwijał się przez kolejne wieki w średniowiecznej Europie i Azji, później także w Ameryce. Jego popularność stale rosła, tworzono sztuki z przeznaczeniem wystawienia ich właśnie w takiej formie. W dziewiętnastym wieku rozpoczęto inscenizacje skierowane do dzieci i pełniące funkcję dydaktyczną.

Bring me to life W skomplikowanym procesie animacji aktor i lalka są na scenie jednością. Ich symbioza nie ogranicza człowieka tylko do poruszania marionetką, ale wymaga od niego gry aktorskiej: przekazania uczuć, emocji oży-

wianej postaci, by była ona jak najbardziej rzeczywista. Lalkarz musi być precyzyjny manualnie oraz znać możliwości, jakie może wykorzystać, animując figurkę. W swojej pracy używa głosu, który powinien być uniwersalny, aby móc go zmieniać w zależności od rodzaju i charakteru lalki. Dzięki oddzielnym wydziałom lalkarskim, studenci wiążący zawodową przyszłość z tą dziedziną sztuki, uczą się tego skomplikowanego kunsztu. W rękach aktorów kukiełki są nie tylko narzędziami, ale symbolami ludzi, zwierząt czy pojęć abstrakcyjnych.

W teatrze lalkowym mają swoje źródła także filmy rysunkowe i animowane. Nowoczesna technika pozwala na coraz dokładniejsze przedstawienie postaci, co czyni je bardziej realistycznymi. W ekranizacjach czerpie się inspiracje nie tylko z kukiełek, ale wykorzystuje się także aktorów. Dobry animator musi świetnie operować głosem i posiadać odpowiednią dykcję, właśnie dlatego lalkarzy, w tym brzuchomówców, zatrudnia się przy dubbingu. Reżyserzy w wytwórni filmów Walta Disney’a potwierdzają, że to właśnie profesjonalni aktorzy teatrów lalkowych najlepiej sprawdzają się w tej roli.

Elitę wśród lalek stanowią marionet-

Cudze chwalicie, swego nie znacie

ki, zawieszone od góry na linkach. Wbrew pozorom skromna, czasem surowa konstrukcja figurek nie wpływa negatywnie na autentyczność wyrażanej postaci. Wręcz przeciwnie: aktor, ożywiając je, posługuje się metaforami, co umożliwia szerszą interpretację. W ruch wprowadzane są nie tylko kukły, lecz także przestrzeń je otaczająca, np. parawan, czy sama scena. Muzyka stanowi świetne dopełnienie inscenizacji, która w połączeniu z tekstem potęguje artystyczne wrażenia.

Następny przystanek: Sezamkowa Już wiele lat temu lalki przestały być obecne jedynie na teatralnej scenie. Inspiracja teatrem była na tyle silna, że zaczęto tworzyć programy z udziałem lalek w telewizji. Każdy chyba pamięta najsłynniejszy program z udziałem Kermita, Miss Piggy czy Zwierzaka. Wywodzący się ze Stanów Zjednoczonych The Muppet Show zdobył w Polsce niezwykłą popularność kilku pokoleń. Muppety, czyli połączenie słów: marionetka (ang. marionette) i lalka (ang. puppet), przedstawiają nie tylko ludzi, lecz także upersonifikowane zwierzęta czy fantastyczne stwory.

W Polsce istnieje wiele teatrów, które w swoim repertuarze wykorzystują lalki. Jest ich około trzydziestu i coraz częściej realizują spektakle skierowane dla widzów dorosłych. Wystawiane są dzieła takie jak Mistrz i Małgorzata (Kraków), Ferdydurke (Wrocław) czy Sklepy cynamonowe (Białystok). Do najbardziej znanych teatrów zaliczamy najstarszy – Baj Pomorski w Toruniu, który swoją działalność rozpoczął w 1945 roku. W Warszawie istnieje kilka teatrów lalkowych, skierowanych głównie do dzieci, w tym słynny Teatr Baj. Od 2006 roku corocznie to właśnie w stolicy odbywa się Międzynarodowy Festiwal Teatru Lalek i Animacji Filmowych dla Dorosłych pt. Lalka też Człowiek, który zyskuje coraz szersze grono odbiorców. Powrót do korzeni teatru lalkowego, a więc skierowania wystawianej sztuki w stronę dojrzałych widzów, w ciągu ostatnich lat nabiera tempa. Liczne adaptacje powieści klasyków czy scenariusze tworzone wyłącznie dla lalkarzy, świadczą o rozwoju tej gałęzi kultury w wielu krajach. Magia poruszania lalką tkwi nie w możliwości ukazania czegoś nierealnego, ale w braku wiernego kopiowania rzeczy wistości, co porusza wodze fantazji i pozwala na indywidualną interpretację. Lalka to niezwykły klucz do wyobraźni, dzięki któremu teatr sięga po inny wymiar artyzmu. 0

kwiecień 2014


/ recenzje / repertuar kwiecień

Repertuar

warszawskich teatrów:

Niepowszechny Szekspir

Kwiecień 2014

TEATR ATENEUM

Niech tylko zakwitną jabłonie

Kolacja dla głupca W progu Amoroso

WARSZAWSKA OPERA KAMERALNA Perły bar

ocena:

W krainie czarodziejskiego fletu

Romeo i Julia

TEATR STUDIO Oleanna

Filozofia po góralsku

Wiśniowy sad

Wichrowe wzgórza

Dwoje biednych Rumunów mówiących po polsku

Irena Jun i poeci

Czarnobylska modlitwa

Anarchista

Biesiada u hrabiny Kotłubaj

Sierpień

ADHD Ożenek

Jednocześnie

TEATR DRAMATYCZNY Trzy siostry

Mistrz i Małgorzata

Noc żywych Żydów

Rzecz o banalności miłości

Nosorożec

TEATR NA WOLI Ala z elementarza Amazonia Bracia Karamazow Bomba

fot. materiały prasowe

Ja, Feuerbach

Merylin Mongoł

xxxxx

Tramwaj zwany pożądaniem

Reż. Grażyna Kania Te a t r P o w s z e c h n y

świetlany napis LOVE oraz ogromna, biała kanapa, ani w kreacjach aktorskich, z których kilka zasługuje na szczególne uznanie. W spektaklu zobaczymy Jacka Braciaka w roli ojca Laurentego czy Sławomira Packa

J eśli podczas zabawy w skojarzenia padłoby hasło:

jako Merkucjo. Ten ostatni wzbudził we mnie ( jednej

Szekspir, to zapewne większość ludzi odpowiedzia-

z największych fanek tego energicznego przyjaciela

łaby: Romeo i Julia. Właściwie trudno się temu dziwić

głównego bohatera) w pierwszej chwili zwątpienie.

– dzieło to wydaje się przerastać sławą nawet swego

Jednak wystarczyło tylko kilka minut, bym została

autora. Któż nie słyszał o (spoiler!) tragicznej miłości

uświadomiona, jak bardzo się myliłam. Jacek Beler

dwójki kochanków z Werony? Ogromna popularność

jako oszalały z miłości (oraz przerażająco chudy)

dramatu stawia przed reżyserami jego kolejnych

Romeo, to tylko jeden z wielu przykładów świetnej

adaptacji i ekranizacji szczególnie trudne zadanie:

gry aktorskiej obsady spektaklu. Bardzo ciekawym

uzyskać efekt na tyle oryginalny, żeby wyróżnić się

i jednocześnie nadającym powiew świeżości zabie-

na tle innych twórców, ale też jednocześnie uniknąć

giem było sfeminizowanie postaci Benwolia. Kto nie

posądzenia o śmieszność. Wydaje się, że rozwiąza-

widział Aleksandry Bożek w tej roli, powinien żało-

nie tego problemu znalazła reżyser Grażyna Kania,

wać i czym prędzej pędzić do Teatru Powszechnego

której spektakl podziwiać można na deskach Teatru

po bilety na Romea i Julię . Tego naprawdę nie można

Powszechnego. Patosu nie znajdziemy tu ani w sce-

przegapić

nografii, na którą składa się wyłącznie wielki, pod-

D om i n i k a M a k a rew i c z

Ania z Zielonego Wzgórza Kamasutra Król Lear

Nagroda „Człowiek Teatru” 24 marca 2014 roku w Teatrze Powszechnym

Teatr Powszechny

w Warszawie została po raz pierwszy wręczona Nagroda im. Zygmunta Hübnera. „Człowiek Teatru”, ustanowiona przez Fundację Teatru Myśli Obywatelskiej im. Zygmunta Hübnera w 25. rocznicę śmierci wybitnego artysty i intelektualisty teatru, aby przypominać – wyrażane w praktyce twórczej, dydaktycznej oraz pisarskiej – idee Patrona. Nagroda przyznawana będzie corocznie Człowiekowi Teatru za działalność zgodną z myślą i działaniem Zygmunta Hübnera. Kapitułę Nagrody stanowią członkowie Rady Fundacji m.in. Barbara Borys-Damięcka, Ewa Dałkowska.

40-41

fot. Teatr Powszechny-

zaprasza studentów! Bilety na spektakle we wtorki i środy rezerwować można w specjalnej cenie 25 zł.


recenzje / repertuar kwiecień /

Repertuar

Każdy artysta jest szaleńcem

warszawskich teatrów: Kwiecień 2014

Zastanawiacie się, jak spędzić wolny wieczór w Krakowie? Oczywiście wybrać się na dramat Ojciec do teatru im. Juliusza Słowackiego. Spektakl stanowi studium artysty i szaleństwa. Opo-

TEATR WIELKI OPERA NARODOWA

wiada historię rzeźbiarza, który dostaje zlecenie na wy-

Kreacje 6

Święto wiosny

stopniowo zatraca się w poszukiwaniu idealnej artystycz-

Lohengrin

Madame Butterfly

katastrofy. Zarówno za scenariusz (oparty na opowiadaniu austriackiego pisarza Oskara Tauschinskiego), reżyserię, jak – Agata Duda-Gracz. Spektakl zbudowany jest na zasadzie odbić lustrzanych. Piękno zostaje zestawione z brzydotą. Kiełkująca miłość z brutalizmem. Marzenia z surową rze-

ocena:

i scenografię odpowiedzialna jest istna kobieta-orkiestra

czywistością. Człowiek, który pragnie stać się kreatorem

TEATR POWSZECHNY fot. materiały prasowe

nej wizji. Cała sytuacja zdaje się prowadzić do nieuniknionej

xxxxx

konanie krucyfiksu do gdańskiego kościoła. Mężczyzna

służą naturalistyczne sceny, którym towarzyszy niesamo-

Lokomotywa

Kolorowa, czyli białoczerwona

Sex, drugs & rock’n’roll

Klara

Reż. Agata Duda-Gracz Te a t r S ł o w a c k i e g o

i profanum przenikają się. Podkreśleniu takiej konstrukcji

Wariat i zakonnica

Zbrodnia i kara

Nieskończona historia

Ojciec

na miarę Boga, pozostaje tylko istotą ludzką. Sfery sacrum

Rewizor

rola artysty? Czy w sztuce istnieją granice moralności?

szczególe scenografia. Sztuka jest idealnie wyważona, nie

Bez wątpienia Ojciec to jeden z tych spektakli, do któ-

pozwala na nudę czy uczucie zniecierpliwienia. Spektakl po-

rych wraca się myślą jeszcze długo po opuszczeniu sali

rusza wiele tematów, zadając pytania: Kim byłby Zbawiciel,

teatralnej.

gdyby żył w XXI wieku? Czy zostałby rozpoznany? Jaka jest

A l e k s a ndr a Woź n i a k

fot. Katarzyna Chmura-Cegiełkowska

Klara

xxxxz

Romeo i Julia

TEATR CAPITOL Tamta pani – premiera

Frankenstein

Rat Pack, czyli Sinatra z kolegami - premiera

12

Sex machine

Opera Smocza

Misrz i Małgorzta

Moja ABBA

Król Duch Twój

TEATR SYRENA

Jak talent pokonał wtórność

ocena:

MP4

Faza Delta

wity śpiew ożywionych przez aktorów rzeźb sakralnych. Zachwyca minimalistyczna, ale przemyślana w każdym

Oskar i Ruth

Reż. Aleksandra Pop ławska Te a t r P o w s z e c h n y Scenograf ia: Marek Kalita Aleksadra Pop ławska Obsada: Aleksandra Brożek E d y t a O ls z ó w k a Joanna Żó łkowska Elżbieta Kępińska Agnieszka Krukówna

Spektakl Klara oparto chyba na najgorszym materiale, jaki

można oglądać z prawdziwą przyjemnością? Tu ukłony nale-

można sobie wyobrazić do adaptacji teatralnej – przeciętnie

żą się grze aktorskiej, która nawet najbardziej wyświechta-

ocenianym debiucie prozatorskim Izabeli Kuny, aspirującym

nymi frazami i nieśmiesznymi żartami jest w stanie rozbawić

do swego miejsca w gatunku szeroko pojętej powieści „oby-

publiczność. Na szczególną uwagę zasługują zwłaszcza dwie

czajowej”. Tytułowa Klara jest samotną kobietą w średnim

kreacje – matki Klary, granej przez Joannę Żółkowską, oraz

wieku, która smutki egzystencjalne topi w alkoholu, za-

tragikomicznego kochanka, Aleksa, genialnie zagranego

gryzając go środkami nasennymi i karmiąc przy tym płuca

przez Marka Kalitę. To dla nich warto Klarę zobaczyć, mimo

dymem papierosowym. W życiu Klary obecnych jest niewiele

niewątpliwej ułomności, jaką stanowi dla sztuki mało orygi-

osób: równie rozczarowana życiem przyjaciółka, kolega-gej,

nalny scenariusz. Wszystkim niezdecydowanym warto przy-

wszędobylska matka oraz budzący politowanie kochanek.

pomnieć, że spędzone w teatrze godziny można potraktować

Czy nie brzmi to dość banalnie? Niestety, cały scenariusz

po prostu jako dobrą alternatywę dla oglądania podobnych

Klary utkany jest z klisz, których na pęczki napotkać można

gatunkowo produkcji na ekranie domowego telewizora.

w pierwszej lepszej komedii obyczajowej. Dlaczego więc Klarę

P i otr F i l i p M i c u ł a

Trener życia

Plotka

Akompaniator

Skaza

Pajęcza sieć

Królowa Śniegu

TEATR NARODOWY Dowód na istnienie drugiego Tango Udręka życia Kreacja

Nosferatu Milczenie o Hiobie Lód Bezimenne dziecko Balladyna

Sprawa

Świat jest teatrem, aktorami ludzie... Lubisz Szekspira? Nie krępuj się i pisz do nas. Czekamy. kwiecień 2014


/ Pardon, To Tu

Pardon, To Tu! Niewiele jest w Warszawie miejsc, które potrafią zaczarować gości natychmiast po przekroczeniu progu. Pardon, To Tu należy do tych lokali, które urzekają i do których chce się wielokrotnie wracać. t e k s t:

M i ko ł a j Tc h o r z e w s k i

Z dj ę c i a :

M a rc i n B ato r

ie jest łatwo tu trafić. Klubokawiarnia ukryta jest na tyłach Teatru Żydowskiego na placu Grzybowskim, prawie niewidoczna od ulicy. Na zewnątrz kilka osób delektuje się pierwszym wiosennym słońcem na rozstawionych skrzyniach i pufach. Wo-

N

42-43

kół krzątają się czworonogi – lokal jest przyjaźnie nastawiony do zwierzaków. Jeden z nich, seter angielski Ykos, należy do właścicieli i codziennie towarzyszy gościom. Pardon, To Tu to nie tylko doskonałe miejsce na spotkanie ze znajomymi – w lokalu dostępne są alkohole w bardzo przystępnych cenach, a przebojem jest serwowana prosto z pieca focaccia (8 zł), w wielu pysznych wersjach – od wegetariańskiej po wariacje z tuńczykiem czy salami-boczek. Pardon, To Tu to przede wszystkim lokal, w którym w każdym tygodniu można posłuchać na żywo fantastycznej muzyki – na malutkiej scenie występowali znakomity saksofonista John McPhee, Tomasz Dąbrowski, czy, w ostatnich tygodniach na solowych koncertach, Michael Gira, lider legendarnego zespołu Swans. Klimat ambitnego klubu muzycznego widać od wejścia – za sceną znajduje się ściana wypełniona nazwami kilkuset wykonawców. Pardon, To Tu to także sklep z książkami oraz płytami kompaktowymi i winylowymi. Szczególnie kolekcja tych drugich jest całkiem imponująca. Możemy kupić zarówno nowości jak i płyty używane, wśród których można znaleźć wiele perełek z lat ‘50. i ‘60. Pardon, To Tu otwarte jest codziennie od 10do 4. To miejsce, gdzie można przyjemnie spę-

dzić przedpołudnie, spotkać się po zajęciach ze znajomymi albo przyjść wieczorem na koncert lub inne wydarzenie kulturalne. To klubokawiarnia w zachodnioeuropejskim stylu, z iście rodzinną atmosferą. Przygotuj się przychodząc po raz pierwszy, że będziesz tu wracał. 0


styl życia / Napisz to tak na wczoraj.

Styl

Polecamy: 44 W SUBIEKTYWIE Dobrze, że jesteś O młodych, którzy migają muzykę

Wywiad z Hanną Krall

52 sport Bo bieganie jest nudne Runmageddon – błoto i wymyślne przeszkody

fot. Kasia Matuszek

życia

46 Człowiek z Pasją Rozmowa o rzeczach nieprzyjemnych

Kolumny - w jakim celu? A L E K S A N D E R S T E L M A S ZC Z Y K edną z przewag dziecka nad dorosłym jest brak skrępowania w zadawaniu trudnych pytań. Na czele dziecięcej listy dociekań stoi dlaczego? razem z po co?. To pytania konkretne – pierwsze dotyczy przyczyn, drugie celów. Zagadnienia te są przedmiotem filozofii, definiował je Arystoteles, a dziś nie zabraknie ich w tekstach ojca Krąpca. Oczywiście większość z nas nie czytała żadnego z nich, ale to jeszcze nie problem. Schody zaczynają się wtedy, gdy jedynymi, którzy w naszym otoczeniu stawiają te najtrudniejsze pytania, są najmłodsi. Dlaczego tylko najmłodsi? Niestety, gdy już zostaną wciągnięci w trybiki edukacyjnej machiny, obumiera ich chęć do zadawania pytań. Powodów jest wiele – pytać to przyznać się do niewiedzy, to także ryzyko bycia niewygodnym. Szczęśliwie nigdy nie jest za późno, aby do pytań powrócić. Nie trzeba przy tym od razu zabierać się za najwyższą półkę, na której znajduje się choćby dlaczego istnieję?. To mogłoby być groźne, bo niecierpliwi studenci szybko przejdą do pytania po co pracuję?, a wtedy dojść mogą do niejednoznacznych wniosków. Zacząć proponuję od pytań prostych, najlepiej lokalnych. Jest w Warszawie miejsce spotkań – kolumna Zygmunta. Na dziewczęta czekają tam

J

Szczęśliwie nigdy nie jest za późno, aby do pytań powrócić. Nie trzeba przy tym od razu zabierać się za najwyższą półkę.

chłopcy, czasem (co gorsza) odwrotnie. W trakcie oczekiwania da się zauważyć, że oprócz stojącej kolumny są jeszcze dwie, które leżą obok zamku, od strony trasy W-Z. Ci, którzy kiedykolwiek zwrócili na te dwie kolumny uwagę, znają pewnie odpowiedź na pytanie, dlaczego tam leżą. Są to dawne trzony, które zachowano. Pierwszy, oryginalny, zachował się po wymianie w 1887 r. Drugi przetrwał do 1944 r., kiedy został zniszczony podczas Powstania. Obecny trzon postawiono po wojnie. Odpowiedź na dlaczego tam leżą? jest jednak zaledwie ciekawostką. Wciąż należy uporać się z pytaniem o cel. Po co dwa bezużyteczne już trzony leżą obok dzisiejszego? Myślę, że te trzy kolumny to historia Warszawy w pigułce. Pierwszy trzon to pamiątka związana z przeniesieniem stolicy przez króla Zygmunta – odtąd stołeczność określała miasto. Drugi odpowiada czarowi Warszawy międzywojennej, boleśnie uciętemu przez inwazję. Trzeci wreszcie to Warszawa taka, jaką znamy dziś – miasto, które przeżyło własną śmierć. W szerszym rozumieniu trzy kolumny są jak trzy Rzeczpospolite. Czyżby? Przecież powyższa odpowiedź na pytanie po co? może być zła. Niewykluczone, że te trzony zachowano zupełnie w innym celu. Tylko w jakim? 0

kwiecień 2014


/ Młodzi Migają Muzykę

Dobrze, że jesteś

fot. Krzysztof Ostanówko

– Jak ci poszło w DSM, przyjęli podanie? – Nie, ale za to dostałem warunek.

Spotykamy ich każdego dnia. Stoimy obok nich w autobusach, mijamy się z nimi na ulicach. Ale nie zapytamy ich o drogę. Oni nie spytają nas o godzinę. Chłopak „od nich” nie zagada do mnie. Ja do niego też nie. Istnieje jakaś granica, która ujawnia się w każdej sytuacji. Często próbujemy udawać, że jej nie ma. Że ich nie ma. Ale przecież nie mogą rozpłynąć się w powietrzu. T e k s t:

PAT RYC JA PAW L I K

lica Chełmska, poranek, pada deszcz. Nijaki dzień, a jednak inny niż wszystkie. Wytwórnia Filmów Dokumentalnych i Fabularnych. Pozornie nie dzieje się nic wyjątkowego – ma być kręcony kolejny krótki filmik, jakich do tej pory powstało tutaj wiele. Teledysk do piosenki Dobrze, że jesteś zespołu Video. Na pierwszy rzut oka tego nie widać, ale jesteśmy świadkami zetknięcia się dwóch odrębnych światów. Zespół tworzy muzykę, narzędziem pracy artystów jest dźwięk. Otacza ich hałas. Każdy koncert to hektolitry decybeli, pełne nagłośnienie, które słychać z ogromych odległości. Ale są i tacy, którzy stojąc koło głośnika nie usłyszeliby nic. Albo jedynie szmer. Poczuliby za to wibracje. To trochę tak, jakbyśmy oglądali w telewizji film i nagle ktoś wyłączył nam głos. Pojawia się cisza. W takim świecie ciszy żyją bohaterowie klipu – grupa przyjaciół, którzy postanowili zrobić wspólnie coś więcej.

U

44-45

Migająca idea Młodzi Migają Muzykę to artystyczny projekt uczniów Ośrodka Szkolno-Wychowawczego dla Głuchych. I przymiotnik „artystyczny” jest tutaj bardzo na miejscu. Młodzi zajmują się przybliżaniem muzyki osobom niesłyszącym. Brzmi jak sprzeczność? Niekoniecznie. Wbrew pozorom świat dźwięków i ciszy ma wiele wspólnego, a grupa łamie wszelkie bariery dzięki wspólnej pasji. Anna Stopińska jest opiekunką grupy i każdego dnia ma kontakt z młodzieżą niesłyszącą, z którą porozumiewa się w Polskim Języku Migowym. Byłam zafascynowana pięknem języka migowego. Poszukiwałam różnych form wyrazu, które go wykorzystują. W końcu w Internecie znalazłam interpretacje piosenek w tym języku. Siła emocji w ten sposób przekazywana, połączenie języka migowego i muzyki bardzo mi się spodobały.

Wtedy też wymarzyła sobie piosenkę w Polskim Języku Migowym, ale przejście od pomysłu do realizacji nie było łatwe. W końcu przyszedł moment, w którym mogła zaprosić do współpracy swoich podopiecznych z ośrodka. Zgłosić mógł się każdy. Myślałam, że na spotkaniu organizacyjnym będzie tłum i nie wiedziałam, jak sobie z tym poradzę. Ale przyszło tylko dwanaście osób. Nikt z nas nie miał doświadczenia, nie wiedział, jak będzie nam się układała współpraca, każdy miał wątpliwości. Ostatecznie została ósemka. Pierwsze warsztaty zorganizowane zostały w listopadzie 2012. Młodzi uczyli się wszystkiego od podstaw, z każdym filmikiem poprawiając swoje błędy i doskonaląc umiejętności. Obserwuję Młodych drugi rok i widzę, jak każdy z nich rozwija się, robi postępy. Zakończenie prac nad każdym nowym teledyskiem ogromnie nas cieszy. Niektórzy odkryli swoje talenty w zakresie montażu, inni przełamali nieśmiałość, a jeszcze inni zasko-


Młodzi Migają Muzykę /

czyli niebanalnymi pomysłami. Każdy z nich jest niepowtarzalny, wspólnie tworzą bardzo energetyczny zespół. Przy okazji robimy coś dobrego, sprawiamy radość osobom głuchym. Chociaż niektórzy z Młodych nie słyszą w ogóle, nie jest to dla nich przeszkodą. Muzykę odbierają w odmienny sposób – czując wibracje. My, jako ludzie słyszący nie potrafimy tego zrozumieć. Jest to dla nas zupełna abstrakcja. Do tej pory język migowy był dla mnie tylko serią gestów, których nie rozumiałam. Nie myślałam, że można je w ogóle łączyć z muzyką. A jednak.

Dźwięki ciszy Nagrywanie klipu przypominało spektakl teatralny. Mała scena, wokół cień, jedynie przymglone oświetlenie padające na zespół, w tle muzyka. I snop światła skierowany na jednego z Młodych. Na pierwszy ogień poszła drobna blondynka – Magda. Stała na środku, widocznie zdenerwowana. Wszedł wokal. Dziewczyna zaczęła migać, a ja oniemiałam, nie mogąc oderwać od niej wzroku. Nie znam języka migowego, ale sama ekspresja, ilość przekazanych emocji – to wszystko było niesamowite. Podpowiedź w postaci tekstu piosenki nie była potrzebna. Nastroju nie tworzyły rekwizyty, gra światła i cienia. Całą atmosferę zbudowała ta drobniutka dziewczyna. Wojciech Łuszczykiewicz, muzyk Video, też był pod wrażeniem. Kręcenie teledysku to katorga. Nie dlatego, że to ciężka praca. Zasada jest prosta: puszczamy muzykę, reżyser włącza kamerę, a zespół udaje, że śpiewa i każdy stara się być jak najfajniejszy. Tylko po co mam udawać takiego, skoro jestem całkowicie niefajny? Szukałem zatem sposobu na zagospodarowanie tej płaszczyzny. Najlepiej czymś pożytecznym. Wtedy wokalista natrafił na profil MMM na YouTube. Młodzi ludzie pokazywali sobie o czym są teksty znanych piosenek, tworząc do nich własne, migane teledyski. Rozłożyło mnie to na łopatki. Z jednej strony mamy dźwięki – obszar po którym się poruszam i w którym tworzę – z drugiej – ciszę. A MMM znaleźli swoje miejsce i swój sposób, aby te dwa światy w przepiękny sposób połączyć. Natychmiast poprosiliśmy ich o udział w naszym klipie. Polski Język Migowy jest bardzo plastyczny, a słowa „Dobrze, że jesteś” brzmią przepięknie zarówno powiedziane na głos, jak i pokazane po cichu. Chociaż nie. Pokazane brzmią o wiele głośniej!

brakuje nam motywacji. Bywa, że nawet młodzi ludzie ograniczają się jedynie do uczelni i robią tylko to, co muszą, zamykając się w swoim świecie. A członków grupy MMM charakteryzuje niezwykła otwartość, chęć do działania. Momentami obecna wraz ze mną na planie grupa słyszących była bardziej milcząca niż Młodzi. W ich kręgu nie dało się słyszeć rozmów, ale gestykulacja wywoływała wśród nich niezwykłe poruszenie. Tam coś się działo. Mają swój kanał na YouTube. Oglądając tworzone przez nich filmiki, te amatorskie i te bardziej profesjonalne, nie sposób nie zauważyć zaangażowania i trudu włożonego w projekt. Szczególnie zapada w pamięć teledysk do piosenki Sen o Warszawie Czesława Niemena. Za plecami migających widać panoramę Warszawy, Wisłę. Klip kręcono między innymi na Moście Gdańskim. To bardzo symboliczny obrazek. Mosty zawsze były budowane po to, by pokonać jakąś przeszkodę i umożliwić komunikację między ludźmi. Młodzi są żywym mostem, który łączy ciszę i dźwięk.

Jakub też migał piosenkę. Prace nad opracowaniem utworu zaczęły się bardzo wcześnie, bo już w styczniu próbowaliśmy wspólnymi siłami przetłumaczyć jego tekst. W studiu uderzył mnie pełen profesjonalizm ekipy, ale chociaż wszyscy byli skupieni na pracy, to jednocześnie żartowali ze wszystkiego. Kręcenie klipu pozytywnie wspomina też Adam. Zespół Video to bardzo sympatyczni ludzie, czułem się szczęśliwy na planie. Zawsze marzyłem o tym, żeby poznać kogoś sławnego, ale też o tym, żeby zobaczyć, jak wygląda praca nad teledyskiem. Zastanawiałem się, czy tam też trzeba ciągle poprawiać błędy, kręcić detale, zmieniać ustawienia. Wiele razy zadawałem sobie pytanie: Czy praca w profesjonalnym studio wygląda tak, jak naszej grupy w czasie pracy na warsztatach? Było podobnie, tylko w studiu mogliśmy poczuć znacznie mocniejszy rytm. Młodzi pragną rozwijać swoje pasje, kładą nacisk na perfekcyjny przekaz, w pełni poprawny w języku migowym. Grupa się powiększa, dołączają do niej nowe osoby. Przykładem może być Paulina. Jest mi niezmiernie miło, że przyjęto mnie do grupy MMM. Dobrze mi się z nimi współpracuje, ponieważ doskonale się rozumiemy. Czasem zdarzają się małe sprzeczki, ale zawsze potrafimy znaleźć rozwiązanie. Jesteśmy grupą przyjaciół.

To nie była żadna choreografia. Tu nie było teatralnej gry. Ten scenariusz napisało życie. Byli sobą, bo tak właśnie wygląda każdy ich dzień.

By przejść przez rzekę Kiedy po nagraniu wróciłam do mieszkania nie mogłam przestać myśleć o tych wspaniałych ludziach. Bardzo często zdarza się, że

Bezgłośny krzyk Z dwóch stron Bartek jest studentem dziennikarstwa, osobą z kręgu słyszących. Na planie mogłem obserwować wrażliwość, otwartość osób niesłyszących. To było niezwykłe doświadczenie móc zobaczyć, jak dwudziestoosobowa grupa w ciszy komunikuje się, tworzy zgrany zespół – opowiada. Patrząc teraz na „nasz” świat, stwierdzam, że jeszcze dużo musimy się nauczyć. A niesłyszący dają świetną lekcję wytrwałości i walki z przeciwnościami losu. W muzyce najważniejszy jest dla nich tekst, gdyż skupiają się na przekazie, który niesie. Magda należy do Młodych. Chciałam dołączyć do grupy MMM, ponieważ bardzo dużo się tam dzieje. Lubię stać za i przed kamerą, nagrywać z wykorzystaniem różnego sprzętu i przekładać tekst z języka polskiego na Polski Język Migowy. Wojtek Łuszczykiewicz również chciał wiedzieć, w jaki sposób można przekazać treść językiem migowym. Młodzi nauczyli go tekstu piosenki tak, by zamigał ją poprawnie. Bardzo szanuję Wojtka, ponieważ zauważył nas i chciał się zaangażować. Gdy stałam przed kamerą, a za mną był zespół, poczułam się jak piosenkarka.

To, co widziałam na planie, nie było żadną choreografią. Tu nie było teatralnej gry. Ten scenariusz napisało życie. Przecież Młodzi nie byli aktorami, nie wcielali się w żadne role. Byli sobą, bo tak właśnie wygląda każdy ich dzień. Ruchy rąk to nie przypadkowe gesty. To pełna dynamiki wypowiedź przekazująca uczucia i emocje. Może być w tym tyle samo bólu, troski, miłości czy rozpaczy, co w każdym słowie. Przecież nawet ludzie, którzy mogą mówić i słyszą, często posługują się gestami, by podkreślić to, co chcą powiedzieć. Od tego pochodzą zwroty „załamywać ręce” czy „machnąć ręką”. My potrafimy gestami pokazać jedynie kilka rzeczy. Oni znacznie nas wyprzedzili – potrafią pokazać wszystko. Odnoszę wrażenie, że ludzie słyszący trochę się ich boją. Kiedyś ja sama czułam się w ich obecności nieco dziwnie. Jak w moich oczach wyglądali? Jakoś tak inaczej. Ludzie teraz stronią od wyrażania siebie, od ekspresji, są raczej opanowani i zamknięci w sobie. A język migowy jest oparty na gestykulacji, na pokazywaniu wszystkiego. I nie można szeptać. Mimo ciszy taka osoba wręcz „krzyczy” swoją ekspresją. Ale teraz widzę, że ten cały krzyk, ten szum – jest piękny. 0

kwiecień 2014


/ Hanna Krall God bless Poland

Rozmowa o rzeczach nieprzyjemnych Mówi, że między nią a rozmówcą nie powinno być nic prócz filiżanki kawy. Że nie należy przeprowadzać wywiadu w kawiarni, że jest specjalistą od zadawania pytań. Nigdy nie ocenia i nie rozlicza. Przyznaje się, że jej organizm domaga się zapisywania świata, a czyni to w sposób wyjątkowy, wydobywając z niego sens, którego byśmy sami nie dostrzegli. O tym, a także o trudnej historii, opowiada Hanna Krall. T E K S T I Z DJ Ę C I E :

m a r i a k ą dz i e l s k a

GRAFIKA:

MAR TA LIS

MAGIEL: Interesuje mnie to, że patrzy Pani na Holokaust jak na krzywdę jednostek, a nie

tylko ogółu. Dla pani ucierpiały konkretne osoby: stary Żyd stojący na beczce, Ryfka, która ugryzła swoje dziecko, chłopak zasypany w tunelu, Izolda z Króla Kiera, która źle stawiała torebkę, Anusia, której wypadły wszystkie włosy. Konkretne osoby, które pani unieśmiertelniła. Teraz my będziemy o nich pamiętać. HANNA KRALL: Wszystkie moje opowieści są o konkretnych osobach. Inaczej

się nie da opowiadać. Powinniśmy czuć, że są obok nas.

Czy taka jest Pani natura, aby patrzeć na każdą osobę indywidualnie? Zwyczajowo patrzymy raczej na tłum. Nie, nie patrzymy na tłum. Jeśli studiujemy historię lub filozofię być może patrzymy na tłum. W dodatku nie użyłabym słowa „tłum”. Kiedyś Ryszard Kapuściński bardzo mądrze napisał, że nie ma czegoś takiego jak „zbiorowa śmierć”. O Holokauście mówi się, że to była śmierć narodu, ale to oznaczało, że bardzo wielu ludzi ginęło w tym samym momencie, a nawet w tym samym miejscu, jak w Oświęcimiu, w getcie czy w Babim Jarze koło Kijowa. Ale każdy z tych ludzi umierał pojedynczą, własną śmiercią, nie ma śmierci zbiorowej. Umierały całe grupy ludzi, całe rodziny, całe społeczności, ale nawet w rodzinie każdy umierał swoją własną śmiercią. I tak trzeba opowiadać i pamiętać o każdym indywidualnym człowieku. Czy pani nie wydaje się, pani Marysiu, że ta nasza rozmowa będzie bardzo ponura i smutna? Już po tym pierwszym pytaniu nasi czytelnicy powiedzą: O Boże, znowu o wojnie! i odłożą ze wstrętem pismo MAGIEL.

mówić w ogóle o Powstaniu – o Żydach, o Niemcach, o Polakach, o sensie i bezsensie. Znów będą rozdawane żółte kwiaty. To jest zresztą bardzo piękne. Spytałam jedną z wolontariuszek zajmujących się obchodami w tym roku, skąd ten pomysł z żółtymi kwiatami? A ona: z pani książki, pani Hanno. – A, rzeczywiście!

Tak, przecież opowiada Pani, że Edelman dostawał te kwiaty w rocznicę Powstania. Tak, w dodatku nie wiadomo, kto je przysyłał. Kilka pań się do tego przyznawało. Między innymi jego żona Alina (która była Alą z elementarza Falskiego Ala ma kota, to właśnie była Alina Edelmanowa). Niedawno chodziłam na prośbę Muzeum Żydowskiego wraz z grupą zwiedzających śladami Zdążyć przed Panem Bogiem. W różnych miejscach czytali fragmenty książki. Bardzo mi zależy na tym, że kiedy przychodzi się w miejsce, które kiedyś było Miłą 18, w którym teraz jest kopiec – aby tam mówiono o Ruth. Edelman mówił o niej, że miała brzoskwiniową cerę. Kiedy oni tam w bunkrze wraz z Anielewiczem popełniali samobójstwo, to tak jej drżały ręce, że musiała strzelać do siebie siedem razy. I Edelman powiedział: miała taką brzoskwiniową cerę, ale zmarnowała nam sześć naboi. To zdanie było absurdalne, wręcz idiotyczne. Bo do czego im wtedy były jeszcze potrzebne te naboje? Ale on je do końca liczył. Jeśli powiemy, że w owym miejscu jest pochowane dowództwo Powstania, to niewiele to znaczy, bo każde powstanie ma dowództwo. Ale Ruth z brzoskwiniową cerą leży tylko tam.

Czegoś przyjemnego się napiję, tam zjem coś

przyjemnego, obejrzę coś przyjemnego (...). Myśli pani, że człowiek może się znudzić przyjemnymi rzeczami?

No nie, miejmy nadzieję, że tak nie będzie. Mimo że teraz dąży się tylko do przyjemności. Ja sama w to popadam. Mówię sobie, że po pracy zrobię coś przyjemnego. Czegoś przyjemnego się napiję, tam zjem coś przyjemnego, obejrzę coś przyjemnego i pogadam z jakąś przyjemną koleżanką albo przyjemnym kolegą, będę robiła coś bardzo przyjemnego. Myśli pani, że człowiek może się znudzić przyjemnymi rzeczami?

Myślę, że jak nasz wywiad będzie o rzeczach nieprzyjemnych, to nikomu to nie zaszkodzi. Wie pani, że ja jestem dokładnie tego samego zdania, pani Marysiu.

Czy chciałaby pani opowiedzieć jeszcze jedną historię – jakiejś osoby, o której Pani pamięta? Kogoś specjalnie przypomnieć? Kiedy pani myśli czasem o powstaniu w getcie – a za chwilę zmuszą panią do myślenia o tym – bo będzie rocznica, to wtedy znowu będzie się

46-47

Kwestia, która jest w Pani książkach potraktowana dość ogólnie, to Niemcy. Zawsze są masą, której boją się pani bohaterowie, i z którą w końcu walczą. Co jest powodem takiego przedstawienia wroga? Niemcy nie są zindywidualizowani? To ciekawe, co pani mówi. Pewnie tak jest, gdyż moi bohaterowie nie dążyli do tego, by tych Niemców bliżej poznać. Niemiec jawił się jako śmierć. Ludzie opisani w moich książkach rzadko widywali ich z bliska, a jak widywali, to był ich ostatni widok. Więc skąd się mieli wziąć ci zindywidualizowani Niemcy? Mimo to, są dwaj bohaterowie niemieccy w moich książkach. Jeden to terrorysta Stefan Wiśniewski, syn Niemca i Polki. Był terrorystą z pokolenia Ulrike Meinhof, z Czerwonych Brygad, bardzo go zresztą polubiłam. Drugi Niemiec, z jakim się zaprzyjaźniłam, to Axel von dem Bussche – baron, arystokrata ze spisku Stauffenberga.


I napisała pani tekst Fantom bólu, opublikowany w zbiorze Taniec na cudzym weselu.

A w jaki sposób poznała Pani barona? Przeczytałam w Die Zeit artykuł hrabiny Dönhoff, ówczesnej redaktorki naczelnej, która opublikowała tekst z okazji urodzin prezydenta Niemiec, Richarda von Weizsäckera. Prezydent przebywał podczas wojny na froncie wschodnim w Carskim Siole (było tam liceum, do którego uczęszczał Puszkin – przyp. red.). Stacjonowało w tym mieście kilku młodych oficerów. Któregoś dnia jeden z nich strzelił do portretu Hitlera, który wisiał na ścianie. Zrobiła się cisza i wszyscy myśleli tylko o jednym – który zakapuje, kto i komu doniesie. I wtedy Weizsäcker powiedział: myśleć będziemy później, a teraz wszyscy zrobimy to samo – i wyciągnął pistolet. I też strzelił. Potem po kolei strzelał każdy z oficerów. Jak o tym przeczytałam, uznałam, że to ciekawa historia i napisałam do prezydenta, aby się dowiedzieć, czy żyje jakiś uczestnik tego zdarzenia. Dostałam odpowiedź po dwóch tygodniach, z adresem i telefonem Axela vom dem Bussche. Wysłałam list do barona, jednak nie mogłam się do niego dodzwonić. Wtedy było bardzo trudno dodzwonić się za granicę. Którejś nocy… w środku nocy, odzywa się tubalny głos w telefonie: – Frau Krall? Czy obudziłem panią? – Ależ skąd – odpowiedziałam – Panie baronie, właśnie czekałam na pana telefon. Zaprosił mnie i w ten sposób spędziłam z baronem kilka dni na zamku koło Heilbronnu.

Tak, opisałam historię barona, który widział masowe egzekucje Żydów w miejscowości Dubno. Był tam oficerem sztabowym. Któregoś dnia zobaczył, jak się zabija półtora tysiąca ludzi. Wtedy postanowił zabić Hitlera. Trafił do Stauffenberga, a resztę państwo przeczytacie w książce Fantom bólu… Poznałam barona, kiedy był już starszym człowiekiem, ale podczas wojny był bardzo przystojny. Co rano jeździł na przejażdżki konne. Siedząc na koniu widział, co się działo z Żydami na lotnisku w Dubnie. Myślałam sobie, że to musiał być ostatni obraz, jaki zabierali ze sobą z tego świata ci ludzie – piękny mężczyzna na pięknym koniu. Zdałam sobie sprawę, że Axel ma imię i nazwisko, i cały życiorys. Uznałam, że nie może być tak w moim reportażu, że tylko on ma twarz i życie, a ci wszyscy ludzie, nadzy ludzie, którzy stali w kolejce do grobu, nie mają twarzy, nie mają imion. Powiedziałam szefowej mojego wydawnictwa, że nie napiszę tego tekstu, bo wszystko wiem o Niemcu, ale nic nie wiem o dubieńskich Żydach. Wtedy stało się coś dziwnego: przyniosła mi kserokopię Księgi Pamięci Dubna, pełną zdjęć i informacji o osobach, które zginęły. Wydrukowano to w 800 egzemplarzach i jeden akurat znalazł się w bibliotece we Frankfurcie. Napisałam reportaż, w którym rozdziały o Axelu przeplatały się z rozdziałami o żydowskich mieszkańcach. Przecież ten egzemplarz był w tej bibliotece po to właśnie, abym ja mogła go dostać! Wie pani, takie cuda zdarzają się czasem w pracy reportera.

Czy będąc we Frankfurcie, spotkała się Pani z Marcelem Reichem Ranickim? Zaprzyjaźniłam się z jego żoną – Teofilą. W Niemczech funkcjonował on jako znawca literatury, a w Polsce jako agent, który będąc konsulem w Londynie, współpracował z polskim wywiadem. Dla mnie nadal będzie wybitnym krytykiem literackim, a także mężem Teofili. Teofila przeżyła getto warszawskie, była tam od pierwszego do ostatniego dnia. Uczyła się rysunków u Otto Axera, brata Erwina, reżysera. Co widziała na ulicach getta, to malowała akwarelami. Także kolejkę do selekcji, w której stali oboje z Marcelem i zostali wytypowani na stronę do życia. Jej rysunki nie mają wielkiej wartości artystycznej, ale są cennym zapisem. Jak człowiek, pani Marysiu, nic nie 1

kwiecień 2014


/ Hanna Krall

lion policji, który przysłano na Lubelszczyznę. Przeprowadzali tam pacyfikację i zabijali zarówno Żydów, jak i Polaków. Zastrzelili między innymi Apolonię Machczyńską [patrz spektakl Apolonia Krzysztofa Warlikowskiego – przyp. red.]. Ukrywała u siebie kilkunastu Żydów i zginęła. Zastrzelił ją jeden z oficerów tego batalionu, z którym w dodatku ją wcześniej widywano. Jak się wydało, że ukrywała Żydów u siebie w domu, wydano rozkaz, aby to on do niej strzelił. Opowiadała mi siostra stryjeczna Poli, Marta, że dwa razy podnosił karabin i dwa razy nie mógł pociągnąć za spust. Wtedy przyłożyli mu rewolwer do głowy i spytali: A teraz możesz? No i wtedy mógł. Gdy opowiadałam tę historię Mariuszowi Szczygłowi, mówił, że on by nie strzelił. A pani, pani Marysiu, by strzeliła?

Nie wiem.

może zrobić z życiem, to zawsze jeszcze może zapisać. Gdyby pani teraz mogła mnie spytać, czego ja bym bardzo chciała…

Jakie jest pani marzenie? Ja bym bardzo chciała, żeby to, co się przytrafiło Żydom, a co później nazwano Holokaustem, nie było sprawą wewnątrzżydowską. Żeby ona była sprawą wewnątrzludzka. Pewien rabin opowiadał mi historię swojej siostry ciotecznej. Edna kochała się przed wojną w nauczycielu niemieckiego z gimnazjum w Katowicach. Był to Niemiec. Wszystkie uczennice się w nim kochały. Kiedy Edna była w Oświęcimiu i szła do komory gazowej, ktoś wyszarpnął ją za ramiona z krzykiem: Co tu robisz? Do roboty masz iść! Obejrzała się, był to jej ulubiony nauczyciel w mundurze esesmana. Edna przeżyła dzięki niemu wojnę. Gdy później rabin sprowadził ją do Nowego Jorku, to od razu po wylądowaniu powiedziała, że czeka na Ralfa. Więc oboje tam czekali, ale Ralf się nie pojawił. Edna pracowała jako pielęgniarka – rzadko wychodziła z domu, bo czekała na Ralfa. Prosiła, aby ktoś zawsze był w mieszkaniu, jak Ralf przyjdzie... Po trzech miesiącach zadzwoniła z lotniska; wraca do Niemiec, jedzie do Hamburga, bo tam Ralf na nią czeka. I pojechała. I nigdy się już więcej nie odezwała. Spytałam rabina, czy on istniał, ten Ralf: Nie wiem – powiedział rabin. – Ja nie zadaję pytań tym, którzy przeżyli.

Mnie wciąż jednak nurtuje sprawa związana z Niemcami. Dlaczego oni to zrobili? Przecież można spojrzeć na nich również jak na ludzi, tylko po drugiej stronie karabinu. W szczególności męczy mnie taka absurdalność, że mamy wojnę. Żydzi, Polacy muszą się ukrywać, a po 2-3 latach wyjeżdżamy do Niemiec i spotykamy normalnych ludzi. Jak to jest możliwe? Dobrym przykładem tej osobliwości i dziwności niemieckiej jest historia batalionu 101 – mężczyzn za starych na front. Byli nauczycielami, sklepikarzami, krawcami, sprzedawcami i normalnymi ludźmi z Hamburga. Nie nadawali się już na front, więc zrobiono z nich bata-

48-49

Nikt z nas nie wie takich rzeczy. Nie wie, jakby się zachował z przyłożonym pistoletem do głowy. Piszę książki po to, aby każdy mógł sobie zadać takie pytanie. Co on by zrobił… Ale to, o co pani pyta, jest bardzo ważne – jak normalni ludzie mogli stać się zabójcami? Bo to byli zwykli ludzie i z początku mieli problemy. Wymiotowali, nie mogli spać, a potem się nauczyli zabijania i całkiem dobrze im szło. Wszyscy z tego batalionu przeżyli wojnę, wrócili do domu i znowu byli normalnymi ludźmi. To być może jest historia o tym, że z każdego Niemca można zrobić mordercę. A z każdego człowieka?

Pojawia się od razu problem: czy współcześni Niemcy ponoszą jeszcze odpowiedzialność? W każdym razie powinni pamiętać dzieje batalionu 101.

Rozmawiałam o Holokauście z Niemcami, u których spędzałam wakacje i oni wpisują to zjawisko w ramy wojny, w ramy zła, które się dzieje podczas wojny. Ale jak to możliwe, że cały naród uwierzył w Hitlera? Wygląda na to, że cały naród może popaść w obłęd. Niemcy mieli pecha, stali się laboratorium pokazującym do czego człowiek jest zdolny. Nie do czego Niemiec jest zdolny, ale człowiek w ogóle.

Człowiek? Dowiedzieliśmy się po raz kolejny, jak bardzo zły może być człowiek po historii w Jedwabnem. Podczas konferencji poświęconej temu wydarzeniu w Instytucie Historii Marek Edelman powiedział: – Człowiek, proszę państwa, to nie jest udana rzecz. Człowiek to jest taka rzecz, która lubi zabijać. Potem mu powiedziałam, że człowiek to jest również taka rzecz, która nie lubi być zabijana. Mówił także, że w każdym z nas drzemie cząstka komendanta Treblinki. Odpowiedziałam: –W każdym z nas drzemie również cząstka Marka Edelmana. Może jednak przesadziłam trochę. 0


ktoś, kto się zna /

SPORT

Dlaczego Hiszpania może nie wygrać Mundialu?

Bolesna miłość Kiedy wchodzili do nowego hotelu na wyjeździe, pierwszym pytaniem wszystkich było: Gdzie jest bar? Dzisiaj nasi reprezentanci pytają: Jakie jest hasło do wi-fi? O marzeniach dziecięcych i dziennikarskich, wyzwaniach dla współczesnych mediów, brazylijskim mundialu i marazmie w polskiej piłce, ekskluzywnie dla MAGLA Michał Pol, redaktor naczelny Przeglądu Sportowego, dyrektor działu sportowego Ringier Axel Springer Polska. r o z m aw i a ł :

paw e ł d r u b kow s k i

z dj ę c i e :

Ja n a Wo r o n ow s k a

MAGIEL: Odwiecznym dylematem chłopięcych marzeń wydaje się wybór między karierą strażaka a piłkarza. W pańskim przypadku było tak samo? MICHAŁ POL: To były czasy, w których Z kamerą wśród zwierząt nagrywane we wrocławskim zoo było jednym z nielicznych interesujących programów w telewizji. Choć od małego miałem pod swoim blokiem boisko, grałem nieustannie, wiele razy zdarzyło się, że z tej przyczyny dostałem lanie, to największym marzeniem było właśnie zostać dyrektorem zoo. Tak przynajmniej opowiadała mi babcia. Nigdy nie marzyłem ani o futbolu, ani o dziennikarstwie. Zaraziłem się podróżowaniem. Najpierw jako ukochany siostrzeniec ciotki z Anglii, potem jako autostopowicz. Ostatecznie złożyło się tak szczęśliwie, że zostałem dziennikarzem, a dziennikarstwo sportowe na pewnym poziomie to już jest dobre biuro podróży. Dziś mogę powiedzieć, ze zjechałem ze sportem wszystkie kontynenty.

Choć tej wiosny słońce towarzyszy nam nadzwyczaj często, to tego prawdziwego, brazylijskiego słońca nie przyjdzie nam dostąpić...

Zupełnie inaczej przeżywa się turniej, na którym nie gra polska reprezentacja, zwłaszcza z punktu widzenia dziennikarza. Podczas rozgrywek, na których nie ma twojej drużyny, jesteś traktowany jako dziennikarz drugiej, czy nawet trzeciej kategorii. Nie dostajemy biletów na najważniejsze mecze, jesteśmy wiecznie na liście oczekujących, a jak już wyszarpiemy ten upragniony bilet okazuje się, że siedzimy gdzieś na samym szczycie stadionu z kolegami z Bangladeszu, czy z Chin. Wiele razy już to przeżywałem. I choć zawsze mamy dostęp do naszych piłkarzy, to trzeba mieć naprawdę mocną siłę przebicia, żeby wyrwać kilka słów od najlepszych na świecie. Czasem jednak człowiek dostaje taki prezent, że ten wielki bohater zatrzymuje nagle się przed nim i wtedy dochodzi do przeróżnych sytuacji.

Tak było z Jakubem Błaszczykowskim i głośną aferą z biletami? Tak, to był przypadek. Wtedy, po przegranym meczu z Czechami piłkarze bardzo długo nie wychodzili. Było już dawno po wszystkich deadline’ach, była gdzieś pierwsza w nocy, wielu dziennikarzy się wykruszyło. Usłyszałem, że Kuba, wychodząc z szatni jako ostatni entuzjastycznie rozmawia z ludźmi z kadry. Zahaczyłem go, mówiąc: Słyszałem, że mówisz „skandal”, co się stało? Nie miałem pojęcia, o co chodzi, a on westchnął, po czym mówił nieprzerwanie przez osiem minut. Nawet nie zdołałem mu przerwać. Przez głowę przechodziła przecież myśl, że to nie jest najlepszy czas na podobne wyznania. W czasach, w których istniały tylko gazety, a pamiętam takie czasy, ta wypowiedź ukazałaby się dopiero po dwóch dniach. Tymczasem opublikowany czym prędzej film obejrzało najwięcej osób w dziejach www.sport.pl, przynajmniej za mojej bytności. Niczym już nie byliśmy w stanie tego przebić.

Kiedy Roman Kołtoń został redaktorem naczelnym Przeglądu Sportowego, zapowiadał powstanie „prasowej Barcelony”. Potem tłumaczył się, że wyszedł mu Real Madryt. Czy Pan szuka porównań? Czy lepiej ich nie znajdować? W ogóle nie przyszło mi to do głowy. Ciężko byłoby odpowiedzieć na pytanie, czym właściwie jest Przegląd Sportowy. Z jednej strony jest to najstarsze medium sportowe w Polsce, bo powstało w 1921 roku. Wielkie pismo, które przeżywało pewne problemy, które musi sobie znaleźć miejsce w nowej rzeczywistości, zwłaszcza w Internecie, gdzie konkurencja, stawiając wcześniej na nowy środek przekazu, po prostu go wyprzedziła. W www.sport.pl, z którego przychodzę, robiłem relacje live już podczas mundialu w 2002 roku. 1

kwiecień 2014


SPORT

/ ktoś, kto się zna

Ludzie chyba nie oczekują od gazety już tylko relacji, chcą czegoś więcej. Jak sprostać zmieniającym się oczekiwaniom, czerpiąc jednocześnie radość z pisania? Możliwość rozmowy z zawodnikami, którzy są jednocześnie moimi idolami, zawsze była dla mnie fascynująca. Iniesta, Cristiano Ronaldo, Zinedine Zidane – dla dziennikarza z Polski ekskluzywny wywiad graniczy z niemożliwością, stąd często korzystam z zaproszeń sponsorskich. Do niespełnionych marzeń ciągle należy wywiad z Alexem Fergusonem, którego autobiografię tłumaczyłem. Fajnie byłoby usiąść z Diego Maradoną czy Leo Messim, ale nieznajomość ich języka mogłaby skutkować niespełnieniem oczekiwań.

Przytaczane przez Pana nazwiska nie pozwalają nie zapytać o najwspanialszą imprezę sportową na świecie, jaką dla wielu jest mundial. Brazylia wciąż w chaosie, nadal jest nie do końca przygotowana. Mimo wszystko spodziewamy się najlepszych finałów w historii. Liczę, że będzie to turniej wszech czasów. Bardzo dobre mecze, takie, które zwykle dostawaliśmy dopiero po rundzie grupowej, tutaj są już od razu. Drugiego dnia mistrzostw mamy rewanż za finał ostatniego mundialu, mecz Hiszpania – Holandia. Ten kto wyjdzie z tej grupy na drugim miejscu, trafia na Brazylię. Do tego dochodzi ten niesamowity klimat. Przecież będą sytuacje, w których drużyna pierwszy mecz rozgrywa w temperaturze czternastu stopni w Porto Alegre, by za klika dni być zmuszoną do gry w środku dżungli, przy temperaturze trzy razy wyższej. Na szczęście nie ma już podziału na regiony, wszyscy grają wszędzie...

Na pewno ma Pan swoje typy na ten Mundial. Trochę nie dowierzam reprezentacji Hiszpanii, boję się, że z nią stanie się to, co z FC Barceloną, że dopadnie ją wypalenie. Ostatnio Mirosław Trzeciak mówił w wywiadzie, że piłkarze Barcelony zagrali po prostu za dużo finałów i za dużo meczów o wszystko. Chociaż ich gra nie wygląda już tak jak kiedyś, nadzieja w tym, że potrafią się zmobilizować na mecze z naprawdę wielkimi drużynami.

Podrażniona Argentyna, Portugalia z Cristiano Ronaldo, który wciąż prowadzi korespondencyjny pojedynek ze wspomnianym Messim. Głodni sukcesu Niemcy i Hiszpanie, którzy jak nigdy chcą udowodnić, że wciąż potrafią. Brazylia i przebijająca się coraz głośniej wśród dziennikarskich pokrzyków drużyna Belgii. Czarny koń? Nie sądzę, żeby Belgia była typowana na zwycięzcę, ale ścieżka jest dla niej o wiele łatwiejsza, przez co zaliczana jest do drużyn, które mogą dojść do półfinału. Tam rzeczywiście jest niesamowita grupa młodych, zdolnych, głodnych sukcesu zawodników. Mają świetnego trenera Wilmotsa, który dopiero co sam kończył karierę. Belgia to Francja z ‘98 roku. Ogromne pokolenie dzieci zasymilowanych emigrantów. I jak we Francji, tak i w Belgii nietrudno dostrzec zarzewie ewentualnych konfliktów w drużynie. Belgijscy dziennikarze boją się o wagę sporu między Walonami i Flamandami. Zobaczymy. Potencjał mają naprawdę ogromny.

W 2007 roku na Stadionie Śląskim w Chorzowie Ebi Smolarek strzelił dwie bramki, dając tym samym naszej reprezentacji pierwszy w historii awans na piłkarskie Mistrzostwa Europy. Drużyną, którą odesłaliśmy wówczas z kwitkiem, była Belgia. Dziś oni są na Mistrzostwach Świata z wielkimi nadziejami. A my? Gdzie my jesteśmy? Tam jest jakiś system szkolenia młodzieży, wyszukiwania talentów. My zostaliśmy w miejscu. Potencjał jest coraz większy, natomiast wyniki są coraz gorsze. Moim zdaniem duża w tym wina federacji, która uczy się selekcji zamiast postawić na kogoś bardzo doświadczonego. Rosjanie mieli Dicka Advocaata, teraz mają Fabio Capello.

niałe czasy! Przeżywałem już mundial w ‘82 roku, chociaż byłem jeszcze małym chłopcem. Największą radością, oprócz trzech goli Zbigniewa Bońka, był moment, kiedy w meczu Polska – Związek Radziecki sfaulowany Smolarek odrzucił rękę, podaną przez radzieckiego zawodnika. Pamiętam z kolonii, jak się to oglądało. Cała sala była w euforii. Wszystko, co później, było oczywiście już gorsze, słabsze. Parę uniesień w piłce klubowej, poszczególne sukcesiki w europejskich pucharach. Widzew i Legia w LM już dawno powinny iść w zapomnienie.

Podczas Euro 2012 widział Pan strach w oczach polskich piłkarzy. Czy nie to jest naszym głównym problemem? Psychologia? Być może tak. Bardzo często widzę strach. Ostatnio widziałem ten strach w oczach piłkarzy Legii, wychodzących na mecz ze Steauą Bukareszt. Po świetnym wyniku w Rumunii wystarczyło tego meczu nie przegrać. Tymczasem został przegrany w pierwszych dziesięciu minutach. Przecież w reprezentacji był psycholog, trener Franciszek Smuda zgodził się na niego przed Euro 2012. Wiemy, że mało kto korzystał z jego pomocy, dla piłkarzy to oznaka słabości, niemęskości. Sam selekcjoner dystansował się do tej funkcji, mówiąc, że jest najlepszym psychologiem. Problem mentalny zahacza jednak nie tylko o strach, ale o brak zadziorności, którego przykładem jest choćby mecz z Ukrainą na Stadionie Narodowym. Walczący o przeżycie Ukraińcy a naprzeciw nich Polacy, którzy odpuszczają, zawsze kryją co najwyżej dwa metry od przeciwnika. Brakowało mi walki. Myślę, że to był jeden z powodów pojawienia się gwizdów. Pytałeś o to, czy niełatwo być kibicem. Słuchaj, kiedyś były lepsze wyniki, lepsze drużyny, ale jeszcze nigdy się nie zdarzyło, żeby kibice gwizdali na własną reprezentację w czasie meczu.

Jerzy Dudek w swoim felietonie dobitnie przyznał, że nasi piłkarze to szczwane lisy i od razu odróżnią dobrego trenera od tego, który się tylko dobrze ubiera. Dokładnie. Bo trzeba jeszcze umieć zrobić drużynę. Ale żeby już tak nie zwalać wszystkiego na trenera – wiem z kadry, że nie ma integracji, że każdy jest samodzielną jednostką. Mariusz Lewandowski powiedział, że kiedyś ta reprezentacja stanowiła grupę facetów z naprawdę silnym charakterem, lubiących się mniej lub bardziej, ale choćby imprezujących razem. Kiedy wchodzili do nowego hotelu gdzieś na wyjeździe, pierwszym pytaniem wszystkich było Gdzie jest bar?. Dzisiaj nasi reprezentanci pytają Jakie jest hasło do wi-fi?. Każdy chodzi w swoich słuchawkach, każdy ma swój zestaw PlayStation.

Jakie plany Pan, jako dziennikarz sportowy, ma przed sobą? Jakie cele na najbliższy czas? Opisywaliśmy w MAGLU świetną książkę, pisaną przez Pana w pierwszej osobie biografię Władysława Kozakiewicza. Co dalej? Możemy się czegoś spodziewać? Bardzo chciałbym napisać kolejną książkę. Mam rozmówcę, nie mogę zdradzić jeszcze nazwiska, ale stwierdziliśmy wspólnie że fajnie by było.

Z jakiego świata? Z piłkarskiego właśnie. Osobę, która tak jak Kozakiewicz doskonale pamięta tamtą epokę, ale ciągle jest jeszcze bardzo aktywna. Niestety, to nie Zbigniew Boniek. On na pewno byłby wyzwaniem dla każdego dziennikarza.

Ciekawi mnie kto to. Kowal ma swoją książkę, Iwan też. To musi być ktoś nietuzinkowy. Mogę powiedzieć na ucho, nie do wywiadu. Ale poza książką jest jeszcze mnóstwo wyzwań w świecie digitalnym. Sam narzucam sobie reżim – nie chcę być tylko szefem, zależy mi, by wciąż zajmować się dziennikarstwem. Uruchamiając nowe projekty, chcę być ich częścią. 0

Za czasów pańskiego dzieciństwa, łatwiej było kochać polską piłkę niż dziś. Czy w Polsce miłość do futbolu boli?

Więcej o zmieniającej się roli dziennikarstwa sportowego, znaczeniu Twittera,

Bardzo boli. Myślę, że siermięga naszych klubów piłkarskich, naszej reprezentacji, boli wszystkich kibiców piłki nożnej w Polsce. Pamiętam te wspa-

tasz na naszej stronie internetowej. Pełen tekst wywiadu z Michałem Polem na

50-51 magiel

wywiadzie z Giggsem, „szyderze” z Wasyla i „kibicach korporacyjnych” przeczy-

www.magiel.waw.pl



SPORT

/ dla hardkorów

nudne

fot. materiały prasowe

Bo bieganie jest

Granica ludzkich możliwości przesuwa się coraz dalej, a osiągnięcia, które kiedyś uznawano za wielkie, dziś nie są już tak imponujące. Szukamy nowych wyzwań z różnych powodów. Niektórzy chcą sobie coś udowodnić, inni po prostu zabijają nudę. Naprzeciw takim oczekiwaniom wyszedł twórca imprezy o nazwie Runmageddon. T E K S T:

to m a s z t y b u ś

rganizatorem tego wydarzenia jest Jarosław Bieniecki. Wraz ze swoim bratem zapoczątkował rozgrywanie Biegu Rzeźnika – ultramaratonu po górach. Najpierw była to impreza bardzo kameralna. W roku 2004 odbył się premierowy start, w którym wzięło udział jedynie 10 par. Obecnie Bieg Rzeźnika to w pełni profesjonalnie zorganizowane wydarzenie. Świadczy o tym ogromna liczba chętnych. Podczas zapisów do tegorocznej edycji, 840 przewidzianych miejsc zostało zarezerwowanych w czasie dwóch i pół minuty od otwarcia rejestracji.

O

Niezależnym być Obecnie Bieg Rzeźnika stał się autorskim projektem Mirka, starszego z braci Bienieckich, podczas gdy Jaro zaczął poszukiwania swojego własnego sportowego wydarzenia. Postawił na przełajowe biegi przeszkodowe z dwóch powodów. Po pierwsze, pragnął zrobić coś na własny rachunek. Po drugie, chciał stworzyć projekt, dalece odbiegający od standardowych biegów. Brodzenie w błocie i pokonywanie wymyślnych przeszkód bawi mnie dużo bardziej, niż przebiegnięcie określonego dystansu w czasie. Uznałem, że takich wariatów jak ja jest więcej.

52-53 magiel

– mówi o Runmageddonie. Ostatecznie zawody przybiorą formę biegu z przeszkodami o długości 10 km. Na stronie internetowej wydarzenia można znaleźć żartobliwy opis czekających na zawodników niedogodności, takich jak wspinanie się po siatce czy przebrnięcie przez plac pełen opon. Dodatkowo, startujący mogą dowiedzieć się jakich, obrażeń można spodziewać się podczas pokonywania przeszkód. Łatwo z pewnością nie będzie.

Biznes Realizacja Runmageddonu nie była pomysłem czysto spontanicznym. Przewidywania co do sukcesu opierały się głównie na wynikach międzynarodowych imprez o podobnym charakterze, takich jak Warrior Dash czy Spartan Race. Niewątpliwie dużą rolę odegrało też wcześniejsze doświadczenie Bienieckiego – był on bowiem organizatorem Maratonu Warszawskiego. Runmageddon nazywa inwestycją. Tegoroczna, pierwsza edycja na pewno nie zakończy się dodatnim wynikiem finansowym, z czego projektodawca doskonale zdaje sobie sprawę. Runmageddon ma jednak szansę stać się pierwszym krokiem w kierunku zbudowania rozpoznawalnej marki, która zacznie na siebie zarabiać. Bie-

nieckiego wspomaga dziesięcioosobowy zespół złożony głównie z osób związanych z SGH. Co ciekawe, Jarosław jest absolwentem tejże uczelni.

Plany na przyszłość Organizator optymistycznie zapatruje się na kilka najbliższych lat, bo nowopowstała impreza ma być adresowana nie tylko do krajowych miłośników ekstremalnego biegania. Za dwa lata będziemy mówić o „Runmageddonie” w Londynie i Monachium – mówi. Forma i regularność rozgrywania biegu ulegną zmianie. Dystanse mają zostać zróżnicowane pod względem długości, aby pozyskać większą liczbę potencjalnych uczestników. W planach jest także stworzenie zawodów na dystansie 20 km, z myślą o osobach szukających kolejnych wyzwań. Dla tych, którzy nie do końca wierzą we własne możliwości, zaplanowana jest rywalizacja na dystansie 5 km. Oczywiście, w obu przypadkach o stopniu trudności będą decydować przeszkody, nie dystans. Runmageddon planowo nie będzie coroczną imprezą, lecz całą serią mniejszych imprez organizowanych pod tym szyldem. Jak w wielu przypadkach, czas zweryfikuje plany Bienieckiego. 0


varia / Hände hoch!... und sage: Ay-oh!

Na koniec Polecamy: 54 Czarno na białym World Press Photo Najlepsze zdjęcia 2014 roku

58 Felieton Bardziej ludzki niż człowiek Porozmawiajmy o komunikacji

fot. Anna Maria Grochala

60 3PO3 Świat dresu Dresy nie tylko dla dresiarzy

Wielkie cztery (litery) Anna maria grochala limatyzowany open space na szczycie biurowca w centrum. Czy to 30 stopni na plusie, czy na minusie, komfortowe warunki pracy z efektowną panoramą miasta w tle są zapewnione. Im wyższe piętro, tym wyższy prestiż – jedynie w przypadku ewakuacji dalej do wyjścia. Karmią też. I to całkiem nieźle. Szeroki wybór zdrowych jogurtów w różnych smakach, cztery typy płatków i kanapki z łososiem. Do tego karty lunchowe, kawusia i cola. Wszystko za darmo. O pracownika trzeba dbać. Rozliczasz się ze swej pracy za pomocą specjalnych kodów, które nie tylko informują, dla kogo i w jakim wymiarze godzin pracowałeś, lecz także mierzą twoją użyteczność. Jeśli idziesz na szkolenie – kod jest gorszy, bo to firma w ciebie inwestuje. Jeśli pracujesz dla klienta i kod nie zaczyna się od literki „z” – twoja użyteczność wzrasta. Statystycznie trzeba sprawdzić, czy twoja posada jest w ogóle potrzebna, czy nie. Dorzucą ci multisporta i pełen pakiet usług medycznych, bo „w zdrowym ciele, zdrowy duch”. I od czasu do czasu, w ramach budżetu przeznaczonego na Team Building, jeśli menadżerowi zależy na dobrych relacjach w zespole, to nawet w godzinach pracy Laser Tag zorganizują. Co ciekawe, owa rozrywka również posiada swój kod (tak właściwie to charge

K

30 lat stołka bez wysiłku nie zagrzejesz. Cóż, założenie jest przecież proste – awansujesz lub odpadasz.

code). Ten gorszego typu – zaczyna się od literki „z”. W ramach maksymalizacji efektywności pracowników, należy im zapewnić możliwie najbardziej optymalne warunki pracy. W tym celu panowie mogą pograć na Play Station w kuchni, a panie z okazji Dnia Kobiet otrzymują kwiatki, świeczki zapachowe, stojaki na biżuterię, darmowy masaż w godzinach pracy, a w kuchni przez cały dzień leje się czekoladowe fondue. Poziom endorfin (a przez to również i efektywność) wzrasta i pieniążki lecą. Wymarzony etat w korpo, to nic innego jak nostalgiczne marzenia o posadzie w budżetówce – komfort, jedzenie, stała praca i wszelkie idące za tym benefity. Przez 30 lat można grzać stołek, nieprzesadnie się przy tym męcząc. Tylko tu koncepcja jest trochę inna – grow or go. 30 lat stołka bez wysiłku nie zagrzejesz. Cóż, założenie jest przecież proste – awansujesz (czyli rozwijasz siebie, własne pasje, zainteresowania, umiejętności i wszystkie inne najlepsze słowa) lub odpadasz. Firma może w ciebie inwestować (czyli stwarzać ci możliwości rozwoju itp.) tak długo, jak ty jesteś w stanie jej coś dać (a warto wiedzieć, że zawsze wymagania regularnie wzrastają). Swoją drogą, słyszeliście, żeby pracownicy korporacji wpadli na pomysł, by bronić swych praw, zrzeszając się w związki zawodowe? 0

kwiecień 2014


/ World Press Photo 2014

World Press Ph T E K S T:

54-55

M ac i e j S i mm

F O T O G R A F I E DZ I Ę K I U P R Z E J M O Ś C I W O R L D P R E S S P H O T O F O U N D AT I O N


hoto

World Press Photo 2014/

Pierwsza nagroda – reportaż w kategorii Contemporary Issues Sara Naomi Lewkowicz, USA, for Time 17 Listopada 2013, USA Shane powiedział Maggie, że może wybrać między byciem pobitą w kuchni, lub pójściem porozmawiać w piwnicy. Reportaż Sary Lewkowicz dotyka problemu przemocy domowej.

kwiecień 2014


/ World Press Photo 2014

ajbardziej prestiżowy konkurs fotograficzny na świecie, jak co roku skłania nas do zatrzymania się nad wydarzeniami i problemami, które zazwyczaj zostają tylko odnotowane w codziennych wiadomościach. Obraz wojen, katastrof i biedy, który dominuje co roku na zdjęciach laureatów konkursu, może tylko w przybliżony sposób pokazywać, jak wygląda współczesny świat – ten trochę dalszy, ale również całkiem nam bliski.

N

Zdjęcie roku Jury tegorocznej edycji World Press Photo obejrzało 98671 prac nadesłanych przez 5754 fotografów ze 132 krajów. Werdykt? Trochę inny niż zwykle. Na zdjęciu Johna Stanmeyer’a zatytułowanym Signal nie ma krwi, agresji. Nie ma też wprost ujętej ludzkiej tragedii. Estetyczna kompozycja i ciemność nocy sprawiają, że z obrazu bije jakaś niewytłumaczalna siła. Stanmeyer w bardzo humanistyczny sposób podchodzi do problemu uchodźców i imigrantów, z ubogich krajów Afryki i Bliskiego Wschodu. W tym bardzo pięknym kadrze pokazuje, że to też są ludzie, którzy skądś pochodzą, mają swoją historię i bliskich, których zmuszeni byli zostawić. Bardzo nietypowy, jak na zdjęcie roku, a zarazem bardzo odważny wybór jury konkursu.

56-57

Historie dalekie i bliskie Poza zdjęciem roku można mieć wrażenie, że konkurs, podobnie jak w poprzednich latach, zdominowały Afryka i Azja. Klęski żywiołowe, wojny, ataki terrorystyczne – to wszystko obecne jest od lat na zdjęciach laureatów. Tym bardziej według mnie na uwagę zasługuje jeden reportaż, którego nie można przegapić. Sara Lewkowicz zdołała opowiedzieć przejmującą historię Shane’a i Maggie – dwójki młodych ludzi żyjących w Stanach Zjednoczonych. Poznali się przez znajomych. On miał za sobą nieciekawą przeszłość – narkotyki, więzienie. Po którejś z jego odsiadek zakochali się w sobie. Maggie urodziła dwójkę dzieci. On próbował utrzymać rodzinę z marnej pensji, jednak stres, problemy finansowe i wizja bezrobocia doprowadziły do rozpadu ich związku. Tematem reportażu Sary Lewkowicz jest przemoc domowa. Zadziwiające jak blisko udało się dojść fotografce do tej rodziny. Na jej zdjęciach widać ich miłość, jego agresję, głęboki strach dzieci, jej bezradność oraz szorstkość organów ścigania, które w końcu wkraczają by rozwiązać problem. Cały reportaż można zobaczyć na stronie internetowej autorki. Bardzo aktualny obraz, który z pewnością można odnieść do wielu krajów Zachodu. Pokazuje on również to, że tragedie spotykające ludzi

na całym świecie, te które wydają nam się bardzo odległą wizją, tak naprawdę mogą się dziać w sąsiednim mieszkaniu. 0 Pełne wyniki 57 konkursu World Press Photo można zobaczyć na stronie:

www.worldpressphoto.org/awards/2014 Na górze Zdjęcie roku

John Stanmeyer, USA, agencja VII dla National Geographic 26 lutego 2013, Dżibuti, Dżibuti Afrykańscy uchodźcy w Dżibuti wznoszą ku niebu telefony komórkowe, w nadziei na złapanie zasięgu sieci z sąsiedniej Somalii. To dla nich jedyna szansa na kontakt z krewnymi. Dżibuti jest częstym punktem, w którym zatrzymują się uchodźcy z krajów takich jak Somalia, Etiopia czy Erytrea, w podróży w poszukiwaniu lepszego życia w Europie lub na Bliskim Wschodzie. Na dole po prawej: Pierwsza nagroda – zdjęcie pojedyncze w kategorii Spot News

Phillippe Lopez, Francja, Agence France-Presse 18 Listopada 2013, Tolosa, Filipiny Ocaleni z tajfunu Haiyan maszerują w procesji w Tolosie, na wyspie Leyete, doszczętnie zniszczonej przez jeden z najsilniejszych w historii Filipin cyklonów. W tajfunie zginęło ponad 8000 ludzi, natomiast ponad 4 miliony pozostały bez dachu nad głową.


World Press Photo 2014/

Druga nagroda – reportaż w kategorii Spot News

Tyler Hicks, USA, The New York Times 21 Września 2013, Nairobi, Kenia Kobieta z dzieckiem chowają się w centrum handlowym, zaatakowanym przez grupę terrorystów. W tym jednym z najtragiczniejszych zamachów terrorystycznych w historii Kenii zginęło 39 osób.

kwiecień 2014


/ porozmawiajmy o komunikacji Melius est usus lexicon – przysłowie łacińskie

Bardziej ludzki niż człowiek K a r o l Ko pa ń ko S z e f Dz i a łu F e l i e to n nteligentne roboty, latające drony, myślące domy i… ubezwłasnowolniony człowiek pośród całego technologicznego bałaganu, który sam sobie stworzył. Przyszłość z Terminatora albo Odysei kosmicznej puka do naszych drzwi i chce zabrać nam jedyną przewagę – człowieczeństwo. Dla wszystkich fanów aktorskiej wirtuozerii spod znaku austriacko-kalifornijskiego troglodyty mam jednak złą wiadomość – takie coś nigdy nie nadejdzie. Ludzie nie dadzą się stłamsić i zepchnąć w kozi róg. Nie będą patrzeć, jak technologia zaczyna grać pierwsze skrzypce na zielonej niegdyś planecie. Prawdziwy klucz do naszej przyszłości pokazuje inny film – Ona. Opowiada historię samotnego człowieka zmagającego się z depresją, decydującego się na wypróbowanie w praktyce inteligentnej towarzyszki, która jest niczym więcej niż programem. Nie ma tu za grosz siania defetyzmu spod znaku złowrogiego superkomputera, odpalającego głowice nuklearne. Zamiast tego mamy obraz sługi i przyjaciela, który z każdym kolejnym przeanalizowanym mailem i przeżytym (celowo używam tego słowa) dniem stara się lepiej poznać bohatera. Film pokazuje człowieka nieskrępowanego inteligentnymi urządzeniami, a całość komunikacji zachodzi bardziej intuicyjnie – za pomocą głosu i gestów. Nikt nie siedzi już całymi dniami przy biurku. Ludzie starają się wykorzystywać cały kreatywny potencjał. Czarną i nudną robotę zostawiają komputerom. Bohater filmu jest introwertykiem, który żył w samotności, aż do momentu pojawiania się Samanty (bo takie imię wybrał sobie program). Wtedy jego życie nabrało sensu. Zaczął traktować Samantę jak przyjaciółkę, a potem się w niej zakochał. Nie czuł się samotny, bo miał w niej oparcie. Jednak w dalszym ciągu izolował się od reszty społeczeństwa. Mógł z nią porozmawiać, wyżalić się, ale niestety nie mógł jej dotknąć. Mimo, że taka perspektywa wydaje się dość odległa, to śmiem twierdzić, że jest ona nieuchronna. Widzę już zatwardziałych konserwatystów, wyklinających moje uosabianie programu, ale przecież nigdy tak nie było, aby kogoś zmuszano do adaptacji nowinek technologicznych. Spójrzmy tylko na wszechobecną rewolucję social me-

I

Każdy z nas będzie mógł wybrać czy woli rozmawiać z człowiekiem, czy robotem dorównującym nam inteligencją.

58-59

dia – mówi się, że wbrew swojej społecznościowej nazwie oddala nas od siebie i przywiązuje do szklanych ekranów. Ale przecież nikt nie założył konta na Facebooku za karę. Stanley Kubrick wykonał w latach 50. w San Francisco pamiętne zdjęcie. Sfotografował ludzi w tramwaju spieszących do pracy. Możecie się domyślać, że skoro o smartfonach nikt nawet wtedy nie myślał, to wszystkie białe kołnierzyki powinny ze sobą rozmawiać. Nic podobnego. Nikt nie wyściubił nawet nosa zza gazety, a w całym tramwaju dało się słyszeć tylko szelest kartek papieru. Produkujemy ogromne ilości krótkich notek, zamiast usiąść przez chwilkę i zastanowić się nad sensem tego wszystkiego – pisał „Sunday Magazine”, a wtórował mu „Medical Record” – Pośpiech jest teraz dla nas nieodłączny, umiera sztuka konwersacji. Nie można się nie zgodzić, że powyższe cytaty idealnie opisują współczesność. W końcu Facebook kompletnie zmienił sztukę komunikacji. Nie wspomniałem jednak o czasach, z których oba cytaty pochodzą, a mianowicie jest to końcówka XIX (!) wieku, kiedy codzienne gazety były w zasięgu praktycznie każdego. Już wtedy obawiano się, że tak powszechny obieg słowa pisanego będzie miał kolosalny wpływ na ludzkość (np. ojcowie rodzin zamiast rozmawiać przy stole z dziećmi, woleli wertować poranną prasę). Czym różni się to od dzisiejszego przywiązania do urządzeń mobilnych? Niczym! Ludzie mają bardzo krótką pamięć i często zapominają, że każdemu „wielkiemu krokowi dla ludzkości” towarzyszą narzekania, bo „my lubimy to, co już znamy”. W ciągu wieków zmieniła się więc tylko forma komunikacji, ale ona sama nadal pozostała identyczna. Zwiększyła się tylko jej skala – nigdy wcześniej w historii nie mieliśmy okazji do komunikowania się z setkami ludzi w ciągu jednego dnia! Nikt jednak nigdy nie zabierał nam wolnej woli. Ojciec rodziny mógł smarować dzieciom grzanki w XIX wieku, ja dziś mogę napisać list z kolonii, albo wstawić galerię zdjęć znad jeziora, a w przyszłości każdy z nas będzie mógł wybrać czy woli rozmawiać z człowiekiem, czy robotem dorównującym nam inteligencją. 0


zamienniki konsol / upośledzony numer

Czy to koniec ery konsol? W końcu doczekaliśmy się oficjalnej premiery od dawna zapowiadanej konsoli! – takie nagłówki towarzyszą uczestnikom każdych targów technologicznych. Także teraz, tuż po Consumer Electronics Show, na którym zadebiutowała Steam Machine, potencjalny płatny morderca obecnie dostępnych konsol. Wygląda na to, że powstał technologiczny Hitman. M a rc i n M a l ec

team Machine to linia dedykowanych komputerów osobistych działających pod kontrolą systemu operacyjnego SteamOS – stworzonego przez Valve, ojca platformy dystrybucji cyfrowej. Każdy, kto kiedykolwiek miał styczność z takimi tytułami jak Call of Duty, Skyrim czy Left 4 Dead, doskonale ją zna. Producent jednak postanowił pójść o krok dalej i tak powstał SteamOS. Teraz, aby cieszyć się ulubionymi grami, wystarczy wygodnie rozsiąść się w fotelu i odpalić maszynę znajdującą się w salonie. Bioshock Infinite na 65-calowym ekranie z pewnością zapierałby dech w piersiach.

S

Nowa siła, nowa jakość W sierpniu ubiegłego roku na łamach gazet technologicznych można było znaleźć wiele informacji na temat SteamBoxa, którego dumnie reprezentował Xi3 Piston, ewidentnie odstający parametrami od konsol następnej generacji. Wraz z upływem czasu, Valve ujawniał coraz więcej informacji na temat swojego nowego projektu. Tak oto w styczniu 2014 roku na targach w USA, świat graczy dostał to, czego chciał. Valve wyjawił listę dwunastu partnerów, którzy zajmą się produkcją ich nowego dziecka. Wśród nich znajdują się m.in. Gigabyte, Zotac czy Digital Storm. Zaskoczeniem jest to, że każdy z nich wypuści produkt różniący się designem, konfiguracją i co najważniejsze – ceną. Najciekawiej zapowiada się Steam Machine od Alienware. Sam producent zapowiada, że to właśnie jego SM będzie godnym konkurentem dla Playstation 4 oraz Xbox One. Miejmy nadzieję, że nie są to słowa rzucone na wiatr, ponieważ na chwilę obecną Alienware nie udostępnił ani konfiguracji, ani ceny swojego produktu. Znając jednak dokonania „gamingowego” Della możemy spodziewać się Goliata wśród tłumu. Graczom nie pozostaje teraz nic innego jak czekać z niecierpliwością na dokładniejsze informacje.

Z dużej chmury mały deszcz Nie tylko Steam chce utrzeć nosa konsolom i zwabić do siebie graczy. Potencjalnym pretendentem jest cloud gaming, choć nie jest to szeroko znany sposób rozgrywki. Może jest to spowodowane tym, że to dopiero raczkująca dziedzina na rynku technologicznym. Nie oznacza to jednak, że w jakimkolwiek aspekcie odstaje od reszty. Jak sama nazwa wskazuje, wszystko rozbija się o „chmurę”. Cały schemat jest bardzo prosty – nie potrzebujemy bajecznie drogiego sprzętu oraz terabajtów wolnego miejsca na nasze ulubione gry, gdyż tym wszystkim zajmą się serwery zewnętrzne. Wystarczy telewizor, monitor, tablet czy smartphone wyposażony w dekoder sygnału wideo określonego formatu oraz do-

graf. materiały prasowe

T e k st:

stęp do Internetu. Na pierwszy rzut oka pomysł wygląda rewelacyjnie. Jednak jak wszystkie wschodzące gwiazdy, również cloud gaming musi stawić czoło niedogodnościom. Podstawowym problemem jest przepływ danych pomiędzy serwerem a odbiornikiem, czyli problem lagów. Kolejnym zagrożeniem są hakerzy, którzy pokazali swoją siłę rozkładając na łopatki takiego giganta jak Sony i jego PSN. W przypadku cloud gamingu takie zachowania mogłyby przybrać na sile. Ostatnim problemem są zapaleni gracze. Jak przekonać takiego wetera-

na do zrezygnowania z blaszaka na rzecz „chmury”? Sami twórcy dostrzegli ten problem i oświadczyli, że ich usługa jest głównie kierowana do „mainstreamowych” graczy. Specjaliści zgodnie twierdzą, że o przyszłości grania w chmurze zadecyduje to, na ile będą w stanie poradzić sobie z pojawiającymi się na tym etapie przeszkodami.

Round one – fight! Na korzyść Steam Machine przemawia ogromna biblioteka tytułów dostępnych od ręki oraz klasyczny, przez niektórych graczy uważany za wygodniejszy od pada, zestaw – mysz plus klawiatura. Dodatkowo tym, czym szczycą się pecetowcy, są gry strategiczne. No i mają rację – trudno wyobrazić sobie Rome: Total War na padzie. Jest tylko jeden problem – aby wyprzedzić konsole pod względem wydajności i grafiki, gracz będzie musiał się liczyć ze sporym wydatkiem. Jak pokazują wstępne informacje, Steam Machine będzie kosztował ponad tysiąc dolarów, więc prawdopodobnie większość pozostanie przy konsolach, których cena wynosi do 400 dolarów. Może w takim razie cloud gaming? Co prawda, nie potrzebujemy sprzętu, a co za tym idzie pozbawiamy się problemu upgrade’ów, ale czy rzeczywiście warto dla tych kilkuset złotych rocznie męczyć się z lagami? Albo, co gorsza, martwić się o niespodziewany atak hakerów?

Giganci z ręką na pulsie Obecnie wydaje się że konsole są niezagrożone i jeszcze przez najbliższy czas będą cieszyły niejednego gracza. Warto jednak docenić starania producentów zmierzających do przerwania hegemonii konsol. Niestety, nawet jeśli pomysły są wybitne i obiecujące, to głównym czynnikiem weryfikującym ich zasadność i trafność jest czas. W przypadku cloud gamingu minie jeszcze wiele miesięcy zanim społeczeństwo zaufa czemuś, co można określić mianem niematerialnego. Z pewnością bardziej obiecujący jest Steam Machine. Valve ma rzeszę oddanych graczy, i to oni mogą stanowić o sile nowego produktu. Wszystko to są jednak wyłącznie przypuszczenia i rozważania. A jak dobrze wiadomo, w przypadku technologii niczego nie można być pewnym. 0

kwiecień 2014


/świat dresu

Świat dresu

Agata

Pieseł

Magda

Dres. Niegdyś publicznie noszony jedynie przez ulicznych miotaczy bejsbolowych, których kariera piłkarska legła w gruzach. Dzięki trzem odblaskowym paskom od zewnętrznej strony, nadawał się też idealnie na wieczorne spacery wzdłuż drogi. Obecnie jest to największy hit mody – oto kilka wskazówek, gdzie znaleźć dobry dres! By insomnia

Pola&Frank

Risk. Made in Warsaw

OCENA: 88977

OCENA: 88887

OCENA: 88888

By Insomnia to najbardziej przyjazny cenowo wybór spo-

Jeden z tych niewielu powodów, dla których czasami żałuję,

Siła sprawcza i napędowa renesansu szarego dresu

śród wszystkich trzech. Jednak niższa cena odbija się cza-

że nie mam własnego dziecka – mogłabym brzdąca ubierać

w naszym pięknym nadwiślańskim kraju. Twórczynie

sami na jakości ubrań, które z każdym praniem wyglądają

od stóp do głów w Pola&Frank. Co prawda marka projektuje

marki, Klara i Antonina, udowodniły, że z tego mate-

coraz gorzej (nie wspominając o notorycznie prujących się

też ubrania dla „większych dziewczynek”, które zazwyczaj

riału można uszyć dosłownie wszystko – oprócz bluz

nitkach). Pewnie byłabym większą fanką, gdybym była

są dużymi odpowiednikami wersji „mini”, ale jednak to nie to

czy spodni, w ich butiku na Szpitalnej można podziwiać

po trzydziestce i dzięki ubraniom marki odkryła na nowo

samo. Dziecięce kolekcje Pola&Frank podbijają zachód Europy

i przygarnąć tak wystrzałowe projekty, jak dresowe

dżersej. Niestety do trzydziestki wciąż brakuje mi paru

i serca tamtejszych rozhipsteryzowanych rodziców, którzy

wieczorowe suknie, trencze, fraki, a nawet gorsety.

lat, a będąc jeszcze nieskażona sztywnym korporacyjnym

chcieliby wychować pociechy na obraz i podobieństwo swoje.

Wszystko jest piękne, wysokiej jakości, trwałe (mała

dress-codem, noszę dżersej w świątek, piątek i niedzielę.

Uznanie jest słuszne, bo ubrania marki są śliczne, miłe w do-

szara jest ze mną już trzeci sezon!) i od początku do

Fajerwerków więc nie ma i pewnie nie będzie.

tyku, super wygodne i trwałe w użytkowaniu.

końca Made in Poland. I jak tu Riska nie kochać?

OCENA: 88877

OCENA: 88887

OCENA: 88888

Stworzone „przez bezsenność” bluzy, sukienki, płaszcze

Proste, przewiewne sukienki starannie wykonane z wy-

Reklama dźwignią handlu. Film na ich stronie interneto-

i kombinezony charakteryzują się szarością przekazu –

sokiej jakości materiału mogą wprowadzić świeżość do

wej potrafi skraść z życia więcej niż parę minut. Atrak-

w niczym nie przypominają ćmy, która odpowiada za logo

mieszkania każdej kobiety, zwłaszcza, jeśli wcześniej cier-

cyjne kobiety jeżdżące i spacerujące po ulicach naszej

i zwykle dąży do światła, aby rozjaśnić sobie mroki nocy.

piała ona na „bezsenność”. Cała kolekcja jest skierowana

stolicy są w stanie przekonać każdego, że Risk. Made in

Tworzone ubrania dla kobiet promuje się tutaj za pomo-

do dzieci i mam. To właśnie małe pociechy stanowią dużą

Warsaw to solidna firma. Radość i aktywność modelek

cą truskawek, kubka, kota czy bombki co bynajmniej nie

część reklamy na portalach społecznościowych, co może

ubranych w proste a zarazem luźne części garderoby

powoduje u osobnika płci przeciwnej zainteresowania

być odebrane jako ciemnogrodzkie nawiązanie do miejsca

spełniają misję firmy (skądinąd podobna do celów po-

produktem, który w przyszłości miałby zdobić jego dru-

kobiety w świecie. Dodatkowo pies (logo) patrzący w lewo

zostałych marek) jeszcze przed kupnem artykułów.

gą połówkę. Działalność firmy skierowana jest głównie

może przynosić dziwne wrażenie cofania się i braku per-

Po wejściu do sklepu pozytywnie zaskoczyć nas może

do kobiet aktywnych, co uwypuklone jest w szarawa-

spektyw na przyszłość. Jednak dzięki modelom firma

odpowiadająca cenie jakość produktów, która zdecydo-

rach i innych luźnych częściach garderoby.

sprawia wrażenie przyjaznej i wartej zainteresowania.

wanie zadowoli każdego konsumenta.

OCENA: 8887

OCENA: 88877

OCENA: 88887

Nie wątpię, że ubrania z tego sklepu są komfor-

Sklep oferuje głównie ciuszki dla dzieci, chociaż

Co można zrobić z szarej bluzy z kapturem? Dziewczyny

towe, wygodne i bardzo dobrej jakości, ale jako że

i dorośli znajdą tu coś dla siebie. Kolekcja dziecięca

z Risk made in Warsaw pokazują, że całkiem sporo. Z sza-

zawsze byłam, jestem i będę modową ignorantką,

niczym nie przypomina tej z naszego dzieciństwa

rej dresówki jako punktu wyjścia da się uszyć zarówno

to te wszystkie oversizowe szmatki w przygaszo-

– zamiast pstrokatych legginsów i bluz z uśmiech-

bardzo kobiece sukienki, kolekcje dla najmłodszych, koc,

nych kolorach to totalnie nie moja bajka. Chociaż

niętą Myszką Miki, Pola&Frank oferują całą gamę sto-

pościel i co tylko do głowy przyjdzie. Sama może nieko-

nie powiem, chętnie zobaczyłabym ich zielono-

nowanych ubrań w różnych odcieniach szarości. Na

niecznie wydałabym około 300 złotych na wariację na te-

czarny luźny płaszcz w kratę w swojej szaf ie. Po-

zdjęciach wygląda to super i estetycznie, ale dzie-

mat dresu jakkolwiek „glam” by on nie był, ale gdyby ktoś

lecam fanom skandynawskiej estetyki – na pewno

ciaki to dzieciaki i powinny nosić więcej kolorów,

mi sprezentował jakąś dreso-sukienkę z damskiej kolekcji

znajdą tu coś dla siebie!

jeszcze zdążą ubierać się szaro i nudno!

na urodziny, to na pewno byłabym bardzo zadowolona!

60-61 magiel


sudoku 16x16 na e-mail konkurs@magiel.waw.pl otrzymają kubek Magla w prezencie. Spieszcie się!

*Uwaga! Uwaga! Zachęcamy do rozgryzienia sudoku. Pierwsze trzy osoby, które wyślą prawidłowo rozwiązane

Co robić w niezręcznych i dziwnych sytuacjach? 1) Wyciągnąć telefon 2) Przeglądać menu 3) Powtarzać punkt nr 2, dopóki sytuacja się nie naprawi

Kto musi wcześnie wstawać, ten żałuje, że późno poszedł spać.

– Tęsknię za swoją zeszłą pracą. – Gdzie pracowałeś? – Nigdzie.

Niektórzy ludzie myślą... Ale to nieprawda.

#so_true

Okręty

Zasady nieregularnego sudoku:

do zwykłych zasad sudoku dodaje się warunek, że cały obszar jest podzielony na bloki, na granicy których jest liczba, oznaczająca sumę wszystkich cyfr odpowiedniego bloku.

Zasady sumdoku:

Sudoku

ułóż liczby od 1 do 9 tak, aby w każdym rzędzie, każdej kolumnie i każdym wybranym obszarze wszystkie numery były różne. W przeciwieństwie do klasycznego sudoku obszary mogą mieć dowolny kształt.

prawie zwykłe sudoku. Jedyna różnica w tym, że zamiast 9 cyfr jest 16. Powodzenia!

Zasady sudoku 16x16:

Humor w poziomie


Do Góry Nogami

uacji studentów QEM na magister syt o , śbę pro my aliś zym otr ć W tym numerze nie piszemy, cho pedium, ani o nowym blemy ludzi, którzy otrzymują sty pro nas zą hod obc nie nia oże ce, gdyż z zał , a ona z założenia nie to blog Szkoły Polityki Publicznej t jes ż gdy , rze ete ym ow ieh blogu w esg obchodzi nikogo.

PR ZY GO TO WA Ł:

LN Y RE DA KT OR NI EO DP OW IE DZ IA

złego miesiąajciekawszym tematem zes tie w Dzieype ca były niewątpliwie per , a jako że ich ersk gist Ma w kanacie Studió my obgliś mo przebieg żyjemy w X XI wieku, ich iekanDz ie Pan . ecie ern ser wować na żywo w Int proją ada skł , że nie ki zarzucały wykładowcom że kombinują i nie m, nto tokołów na czas, a stude s. Studenci odpowiadaskładają oświadczeń na cza i z terminem składania, ośc li, że nie dostali wiadom owiadali, bo nie są przya w ykładowcy… nie odp ś im zadaje pytania. kto zw yczajeni do tego, że

N

wygląda proces eśli zastanawiacie się jak ziek anacie, to w d ań pod a ani rozpatryw lny niestezia ied Redaktor Nieodpow nie pracotam cze jesz ż gdy , ty Wa m nie pomoże iedzia ł, że pow ej kac yjn wa ł (na rozmowie kwalifi – powiem niz cjo fek per jest jego największ ą wadą pewjest no Jed . ejdzie) dzieli, że u nich to nie prz tego też Dla e. ęci zaj ące suj stre ne – jest to bardzo chc ąc odróżniać się od jedna z Pań Dziek an, nie poprzez ucieczkę w się uje studentów, odstresow Crush Saga i to z barświat smakołyków Ca ndy kuluarach słychać, że (w em dzo dobrym skutki dent, który by ją pobił). jeszcze nie zna lazł się stu się, co Pani Dziek an ie iac aw Tak że jeśli zastan aszych podaniach, to myśli o tłumaczeniach w W dkie. sło są – na odpowied ź jest jed

J

666

dwiecznym poamorz ąd Studentów w o tym razem orsji, mi jej swo szukiwaniu rtowe – Bieg ganizuje wydarzenie spo e pieniądze ran zeb ż gdy ny, SGH. Cel jest szczyt jed remont nego z Domają być przeznaczone na nie pamiętają, że nie pew rzy mów Dziecka. Niektó H w t ym roku. Mając jest to pierwszy bieg na SG ” Redaktor Nieodpodzę w pamięci ten “po wie gadania, więcej treninwiedzialny radzi – mniej pod Radomiem. y ńcz gu. Bo znowu się sko

S

cie się które apewne często zastanwia jest najlepsze. rki wó korpo z Wielk iej Cz ne. Jednak żad – sta pro jest ź Odpowied en fiołek jed nąć ros wy w każdym bagnie może jedneod ie firm w HR ał dzi i tak im jest chyba Nietor dak Re ie czn go poziomu wy żej. Rokro ma rcona ka cze iem ien kn tęs odpowiedzia lny z u przez tę firmę na Auli wy festiwa l organizowany się, iż zenit możliało daw Wy Spadochronowej. m roku, prezentując piwości osiągnęli w zeszły ować za pomocą myśli, ster żna łeczki, którymi mo ych siebie – siłownia ale tym razem przeszli sam bie żnie, rowerk i – y, etr gom Ero na Spadochronie. – u nas nie musisz myślić kre pod ieli chc by jak gdy A jeśli zastanawiacie śleć, u nas musisz zapier… roz wią zanie jest akurat się skąd biorą pomysł y, to po – po 50 godzinach kor ym powszechne w k ażd ucynacje. bez snu zaczynają się hal

Z


Chcesz owocnie spędzić najbliższe wakacje? Owocne Wakacje – Program Praktyk Letnich adresowany jest do osób zainteresowanych uzupełnieniem wiedzy akademickiej o rzeczywiste doświadczenia biznesowe. W Jeronimo Martins uważamy, że potencjał jest cenniejszy od wpisów w indeksie, dlatego do udziału w programie zapraszamy studentów już od pierwszego roku studiów.

Zwiększ swoje szanse, aplikuj już dziś!

www.karierawJM.pl Na zgłoszenia czekamy do 13 kwietnia 2014

Sandra Owocne Wakacje 2012



Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.