spis treści / Zapraszam na skład - bóg
grudzień 2015
SĹ‚owo od naczelnego
04-05
aktualności /
/ stypendia
Gdzie jest moje stypendium? Stanowią około 10 proc. studentów każdego kierunku, zarówno na studiach licencjackich, jak i magisterskich. Mają najwyższe średnie, a nierzadko łączą pracę zawodową z nauką. Jednak stypendystom rektora dane jest długo czekać na swoją nagrodę. t e k s t:
H U B E R T PAU L I Ń S K I
emestr zimowy trwa, tymczasem dopiero w połowie listopada zakończyło się przyjmowanie wniosków o stypendium dla najlepszych studentów. Rozpatrywanie dokumentów przez Komisję Stypendialną obejmuje kolejne tygodnie, aby pod koniec roku uczelnia wypłaciła najlepszym należne im środki. Wielu zadaje sobie pytanie, dlaczego ta procedura trwa tak długo.
S
Ciąg zmian Większość studentów może jedynie pomarzyć o dodatkowym przypływie gotówki za osiągnięcia naukowe. Regulamin jasno określa, kto ma szansę uzyskać rektorską nagrodę. Mogą na nią liczyć ci, którzy uzyskali wysoką średnią stypendialną w poprzednim roku akademickim – jednak nie tylko oni. Studenci, którzy mogą się pochwalić osiągnięciami naukowymi (np. publikacjami w czasopismach naukowych), artystycznymi bądź sportowymi mogą również oczekiwać pozytywnego rozpatrzenia wniosku. Osoby zainteresowane otrzymaniem stypendium musiały zmierzyć się z chaosem informacyjnym. W listopadzie 2014 roku wprowadzono nowy regulamin przyznawania pieniężnych nagród, który w dużym stopniu zmieniono 31 sierpnia bieżącego roku. Najważniejsza różnica między rozporządzeniami dotyczyła sposobu obliczania liczby punktów rankingowych, która została ustalona jako suma dwóch spośród czterech kategorii (jak naukowa czy sportowa), z których student uzyskał najwyższy wynik. Przed zmianą brano pod uwagę wszystkie kategorie. Ponadto w obliczaniu średniej stypendialnej zrezygnowano z czynnika korygującego, który uwzględniał średnią uzyskaną przez wszystkich studentów SGH oraz przez studentów danej grupy zajęciowej, co wzbudziło niemałe kontrowersje. Przede wszystkim z tego powodu 3 listopada br. do regulaminu wprowadzono istotne poprawki. Przywrócono czynnik korygujący i zwiększono liczbę punktów przyznawanych laureatom olimpiad.
08-09
Niepewna gotówka
Okiem Komisji
Regulamin przyznawania stypendium rektora zmienia się dość często i jest przygotowywany przez Komisję Stypendialną w porozumieniu z uczelnianymi prawnikami, a następnie akceptowany przez Zarząd Samorządu Studentów oraz zarządzenie Rektora SGH. Częste zmiany nie służą przede wszystkim studentom, którzy nierzadko przez cały rok wkładają mnóstwo pracy, licząc na nagrodę, po czym nowe zasady uniemożliwiają jej odebranie. Dopiero po złożeniu wniosków Komisja ustali ranking, który określi laureatów, a następnie, po uwzględnieniu przyznanego na dany rok budżetu, ustanowi wysokość przyznawanej kwoty. Pod koniec grudnia wypłacane są środki z okresu trzech miesięcy, począwszy od 1 października, za styczeń i luty zaś wpłaty na konto są dokonywane w dwóch miesięcznych ratach. Analogiczny system obowiązuje w przypadku semestru letniego. Nie jest do końca jasne, co dzieje się ze środkami pieniężnymi do czasu ich wypłaty studentom – czy są „zamrożone” i czekają na przyznanie ich konkretnym osobom, czy – jak spekulują studenci – są w obiegu. Jak wynika z informacji podawanych na oficjalnej stronie internetowej Uczelni, do zadań Sekcji Pomocy Materialnej należy m.in. obsługa Komisji Stypendialnej (zapewnienie obiegu dokumentów, informacji i komunikacji pomiędzy członkami komisji, zapewnienie logistycznego zaplecza dla tychże komisji), przyjmowanie i przechowywanie wniosków o stypendia rektora, a także sporządzanie list wypłat należnych studentom. Tymczasem, według informacji uzyskanych od Kierownika Sekcji, pełni ona w całym procesie przyznawania stypendiów jedynie rolę pomocniczą wobec Komisji Stypendialnej (której członkiem jest również Kierownik Sekcji) oraz Samorządu Studentów. Zostaliśmy odesłani do obydwu ww. organów. W poszukiwaniu bardziej konkretnych informacji odnośnie stypendialnej dezorganizacji udaliśmy się do Przewodniczącego Komisji Stypendialnej, Daniela Bądzińskiego.
Jak ustaliliśmy, w ubiegłym roku zmiana regulaminu była podyktowana zmianą Ustawy o Szkolnictwie Wyższym. Tegoroczna, sierpniowa wersja rozporządzenia, to z kolei efekt wprowadzenia Uniwersyteckiego Systemu Obsługi Studentów w SGH. Od roku akademickiego 2015/16 studenci mają obowiązek składania wniosków stypendialnych przez USOS. Zawirowania dotyczące wycofania, a następnie przywrócenia czynnika korygującego, były związane właśnie z wdrażaniem nowego systemu w życie. Wbrew początkowym przewidywaniom okazało się, że uwzględnianie dotychczasowej formuły obliczania średniej stypendialnej będzie możliwe także w nowym systemie, dlatego powrócono do poprzedniego algorytmu. Jednakże czynnik wydaje się nie do końca sprawiedliwy. Nie od dziś wiadomo, że poziom nauczania oraz sposób oceniania różni się w przypadku konkretnego przedmiotu u danych wykładowców, a wysoka średnia grupy nie zawsze świadczy o łatwości uzyskania dobrej oceny. Długi i żmudny proces związany z przyznawaniem stypendium ma swoje źródła w szeregu procedur. Począwszy od zaangażowania dziekanatów, które udostępniają dane o liczbie studentów w grupach, ich średnich itp., po dział informatyczny, na organach decyzyjnych kończąc – droga do stypendium nie należy do najprostszych. W dodatkowo kłopotliwej sytuacji znajdują się studenci studiów magisterskich, którzy dyplom licencjacki uzyskali na innej uczelni. Wiele placówek nie prowadzi statystyk dotyczących np. średniej grupy wykładowej, co znacznie utrudnia uzyskanie gotówki. Chaos, który towarzyszy ważnej dla wielu studentów kwestii, nie sprzyja ubieganiu się o nagrodę rektora. A starać się warto, bo dotychczasowe kwoty uzyskiwane przez studentów nie należały do niskich – rekordzista zasłużył na ponad 1000 złotych miesięcznie. Czy podobnie będzie po dostosowaniu się do nowego regulaminu – okaże się wkrótce. 0
SGH Daily / na bieżąco /
Codzienna SGH
Na bieżąco
Masz wykład. Przychodzisz pod salę i czekasz: 5 min, 10 min, 15 min… W końcu okazuje się, że tego dnia dane zajęcia zostały odwołane. Chyba każdy student, chociaż raz, przeżył podobną sytuację.
t e k s t:
t e k s t:
ANNA ELSNER
o jeżeli zostaje odwołane aż troje zajęć jednego dnia? Wtedy wykorzystujesz nieoczekiwaną przerwę i piszesz aplikację mobilną, która cieszy się niesamowitą popularnością. W pierwszym dniu została ona zainstalowana przez 450 osób, aby w trzy tygodnie zgromadzić ponad tysiąc sympatyków. Właśnie taka jest historia powstania pierwszej aplikacji dedykowanej studentom SGH.
C
Droga do nowoczesności W dzisiejszym świecie jesteśmy niemal skazani na używanie komunikatorów. Minęły już czasy, gdy uczniowie pierwsze kroki kierowali do tablicy ogłoszeń, aby sprawdzić czy ich wykładowca nie odwołał zajęć. Teraz wszystko dzieje się zdalnie. Ogłoszenia wyświetlane na stronie Uczelni czy maile od prowadzących są już regułą. Nie jest to jednoznaczne z tym, że zauważymy informację o braku wykładu czy ćwiczeń. W teorii wykładowca umieszczając ogłoszenie, może powiadomić nas mailem bądź SMS-em o zmianie w planie. Rzeczywistość bywa jednak zupełnie inna. Dróg komunikacji ze studentami jest wiele i trudno jednoznacznie określić tę najbardziej skuteczną. Dlatego studenci nie wiedzą, czy spodziewać się informacji na swojej skrzynce, w niezbędniku profesora, czy w jednej z grup przedmiotowych w serwisach społecznościowych. Właśnie usprawnienie komunikacji student-wykładowca było celem przyświecającym twórcy aplikacji. Z czasem jednak pomysłów na funkcje, które byłyby przydatne, rodziło się więcej.
Przydatne funkcje Aktualnie za pomocą SGH Daily możemy również dodać do kalendarza swój plan zajęć. Podobną funkcję oferowała strona internetowa i-sgh.pl, jednak do tej pory nie opublikowano tam planu na bieżący semestr. Kolejną
bardzo przydatną opcją jest możliwość przeszukiwania książki adresowej SGH wprost z poziomu aplikacji. Szczególnie pomocne może się to okazać wraz ze zbliżającym się końcem semestru oraz ze wzmożonym kontaktem z wykładowcami. Koniec z dylematem, jakim tytułem rozpocząć maila, aby nie popełnić faux pas. Pomimo wielu zalet nie można zapominać również o kilku rzeczach, które należałoby poprawić. Głównym zarzutem, jaki mają użytkownicy, jest brak powiadomień o odwołanych zajęciach. Aby dostać informację o najnowszych ogłoszeniach, trzeba uruchomić aplikację. Trzeba niestety pamiętać o sprawdzaniu, czy aby nie pojawiła się interesująca nas wiadomość. Ponadto powiadomienia obejmują jedynie informacje zamieszczane na stronie główniej SGH. Pojawianie się nowych powiadomień pod wcześniejszymi również może wprowadzać w błąd. Sprawia to, że ostatnie wiadomości stają się trudne do zauważenia przy przeglądaniu treści w aplikacji SGH Daily.
Spotkanie z twórcą Sprawcą całego zamieszania jest Michał Tajhert, student I roku Studium Magisterskiego. Stopień licencjata zdobył z informatyki ze specjalizacją w programowaniu aplikacji mobilnych. Na co dzień zajmuje się on właśnie pisaniem programów na smartfony, a SGH Daily nie jest jego jedynym projektem. Aktualnie pracuje nad aplikacją pozwalającą sprawdzić, w jakim stopniu dany produkt został wyprodukowany w Polsce. Twórca stara się wprowadzać kolejne aktualizacje, a najnowszym pomysłem, który ma wejść w życie już niedługo, jest uwzględnienie menu Jajka i Hadesu. Z kolei użytkowników systemu iOS na pewno ucieszy fakt, że aplikacja jest w końcu dostępna także na ich urządzenia. 0
m a r ta k r u h l aya
Studia dla wybitnych Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego ogłosiło nabór do programu „Studia dla wybitnych”. Już w przyszłym roku akademickim najlepsi studenci będą mogli rozpocząć studia na uczelniach z czołówki Akademickiego Rankingu Uczelni Świata, tzw. rankingu szanghajskiego. W programie mogą uczestniczyć absolwenci studiów licencjackich oraz osoby, które ukończyły trzeci rok jednolitych studiów magisterskich. Wyłonieni w ramach programu studenci otrzymają środki na pokrycie kosztów utrzymania oraz czesnego w zagranicznej uczelni. Wnioski są przyjmowane do 31 marca 2016 roku.
Rektor SGH nagrodzony Rektor SGH prof. Tomasz Szapiro został wyróżniony przez Minister Nauki i Szkolnictwa Wyższego prof. Lenę Kolarska-Bobińską indywidualną nagrodą II stopnia za osiągnięcia organizacyjne działające na korzyść Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie. Podejmowane przez niego kroki znacząco wpłynęły na podnoszenie jakości badań naukowych, współpracę z otoczeniem społeczno-gospodarczym oraz rozwój stosunków ze światem biznesu.
Nie tylko podpis elektroniczny Od października 2015 roku Szkoła Główna Handlowa dołączyła do grona nielicznych placówek potwierdzających profil zaufany w ePUAP. Platforma pozwala zaoszczędzić czas i pieniądze związane z wysyłaniem oraz odbieraniem tradycyjnej korespondencji z uczelnią. Ponadto istnieje możliwość załatwiania urzędowych spraw przez Internet bez konieczności posiadania podpisu elektronicznego. Swój zaufany profil można potwierdzić w Dziale Obsługi Studentów w pokoju 2 (budynek G). Więcej informacji o ePUAP na naszej uczelni można znaleźć na stronie www. sgh.waw.pl/ePUAP.
Microsoft bez tajemnic W ramach międzynarodowego programu Microsoft IT Academy studenci SGH otrzymali dostęp do materiałów szkoleniowych firmy Microsoft z zakresu Worda, Excela oraz PowerPointa. Projekt jest przeznaczony zarówno dla zaawansowanych użytkowników Microsoft Office, jak i dla osób, które dopiero rozpoczynają swoją przygodę z IT. Aby zostać uczestnikiem kursu, wystarczy otrzymać kod rejestracyjny od administratora IT SGH w Dziale Rozwoju Oprogramowania w budynku S przy ulicy Batorego 8. 0
grudzień 2015
/wycieczka po SGH
W 80 kroków dookoła SGH
t e k s t:
fot. Ilona Kozhen
Aula Spadochronowa, łącznik między budynkami G i A, „Niespodzianka”, czytelnia, Sabinki… Miejsca, w których bywamy w ciągu studiów niezliczoną ilość razy. Jednocześnie każdy z nas, szczególnie na początku swojej przygody z esgiehem, zapewne nie raz i nie dwa trafił w miejsce, o którego istnieniu do tej pory nie miał pojęcia. JUSTYNA ANDRULEWICZ
ako że kampus naszej uczelni nie należy do rozległych, po pewnym czasie wielu z nas sądzi, że zna go na wylot. Jednak czy naprawdę tak jest? Pora sprawdzić, jakie tajemnice kryją w sobie mury naszej Alma Mater.
J
Biblioteka CNJO Niby wiemy, że istnieje. Wielu z nas przechodziło pewnie obok niej, spiesząc na lektorat z niemieckiego. Ktoś być może czekał nieopodal na konsultację z lektorką, wymagającą odrobienia czwartej (i kolejnych) nieobecności. Pokażcie mi jednak kogoś, kto był w środku więcej niż raz. Biblioteka CNJO – miejsce przez studentów niedoceniane i niedostrzegane. A szkoda, bo dostępna tam prasa obcojęzyczna (m.in. „Observer”, „Le Point”, „Witschafts Woche”), to świetne źródło inspiracji do przygotowania prezentacji czy „lekturki” na lektorat. Można tu także wypożyczyć podręczniki i obcojęzyczną literaturę, której ceny odstraszają pewnie niejednego skazanego na oszczędzanie studenta.
Klub profesorski Miejsce to powstało niedawno. Po co? Nikt chyba do końca tego nie rozumie. Jak głosi notatka na portalu SGH – pomieszczenie jest przygotowane specjalnie na potrzeby wykładowców. Wierzę na słowo, że faktycznie jest niezbędne i próbuję zajrzeć do środka. A tam: trochę bardziej elegancki pokój nauczycielski. Stoły i fotele, czajnik, jakaś zastawa. Wyposażenie sponsorowało PEKAO S.A. Co więcej, Klub urządzony jest w jego dawnym pomieszczeniu. Miejsce to ma ułatwić codzienną pracę wykładowców, a przebywanie tam ma stanowić zachętę do wymiany poglądów między pracownikami różnych jednostek uczelni.
Sauna W SGH toczą się nieustanne dyskusje o tym, czy wypełniona wodą dziura w ziemi
10-11
pod budynkiem G godna jest miana basenu, które w uczelnianej nomenklaturze pozyskała dawno, i którego oddać nie zamierza. Abstrahując jednak od zasadności tego stwierdzenia, warto zauważyć, że podziemia Wielkiej Różowej skrzętnie ukrywają jeszcze jedną zagadkę – saunę. Chodzą słuchy, że znaleźli się śmiałkowie chętni do skorzystania z tej atrakcji po zajęciach z pływania. Ja – jak do tej pory – się nie odważyłam. Więc jak, na odstresowanie po nudnym wykładzie sesja w saunie? Niestety, trzeba będzie poczekać na zakończenie remontu.
Szóste piętro Pewnego dnia, po zajęciach na 4. piętrze budynku C, wsiadłam do windy (wiozącej już pana konserwatora, a może nawet dwóch), wciskając przycisk „0”. Spodziewając się, że winda zaraz ruszy w dół, przeżyłam niemałe zaskoczenie, kiedy stało się odwrotnie. Krótka chwila i: „Piętro szóste”. Po chwili mogłam się przekonać, że nie mam omamów słuchowych, a najnowszy budynek SGH faktycznie jest wyższy, niż do tej pory mi się wydawało… Eksploracja nieznanych lądów na kontynencie znanym jako SGH przyniosła nieoczekiwane skutki, tj. odnalezienie siedzib Instytutu Handlu Zagranicznego i Studiów Europejskich, Instytutu Rachunkowości, Katedry Ekonomii Rozwoju i Polityki Ekonomicznej, Katedry Logistyki oraz Katedry Turystyki. Ostatnia pozycja na tej liście trochę mnie zastanowiła – czy pamięta ktoś może, ilu mamy absolwentów Turystyki i Rekreacji?
Gabinet rektora SGH, jak to SGH, zatroszczyła się o nas wszystkich, czyli także o tych, którzy chcą bliżej poznać swoją Alma Mater, nie odrywając wzroku od ekranu komputera czy innego urządzenia z dostępem do Internetu. Na stronie internetowej SGH udostępniono nie lada
atrakcję: Wirtualne Muzeum. To dzięki niemu każdy z nas może obejrzeć Aulę Główną czy inne pomieszczenia w budynku G i A (lepiej jednak po prostu pójść na wykład) albo przespacerować się korytarzami gmachu głównego. Ale tym, co spodobało mi się najbardziej, jest możliwość „zwiedzenia” siedziby najwyższej władzy uczelni – Gabinetu Rektora. W końcu, kto z nas nie marzył, żeby znaleźć się tam choć na chwilę, usiąść przy biurku i złożyć swój podpis pod kilkoma prostymi, a tak wiele znaczącymi przepisami? Rozporządzenie znoszące obowiązek uczestniczenia w ćwiczeniach albo – jeszcze lepiej – w lektoratach. Zmiana w „zasadach pobierania opłat za świadczone usługi edukacyjne” zmniejszająca opłatę za wpis warunkowy ze 150 do 15 zł za ECTS. Pomysły można mnożyć w nieskończoność. A rzeczywistość… no cóż, każdemu wolno pomarzyć.
Niezwykła pamiątka Na koniec – prawdziwa perła. Osobom spieszącym do budynku C albo właśnie stamtąd powracającym polecam na chwilę „zabłądzić” i skręcić w ulicę Ligocką. Idąc wzdłuż muru budynku przy al. Niepodległości 130 (sąsiadującego z C), natrafimy na niezwykłą pamiątkę z czasów II wojny światowej: swastykę na szubienicy, namalowaną przez nieznanego członka Organizacji Małego Sabotażu „Wawer”. Kto wie, może był to sam Janek Bytnar, znany nam z Kamieni na szaniec? W czasie wojny mieszkał przecież wraz z rodziną w kamienicy przy al. Niepodległości 159, również znajdującej się, notabene, pomiędzy budynkami G i C. Nawet w murach (bądź okolicach) naszej Alma Mater, można znaleźć miejsca niezwykłe i często trudne do zauważania dla zwykłego przechodnia. Każdemu czytelnikowi proponuję stworzenie podobnej „mapy” – nie tylko SGH i okolic, ale także całej Warszawy. Kto bowiem ma więcej czasu na odkrywanie tajemnic stolicy niż student? 0
studenci a alkohol /
Drink-life balance Studia to dla większości z nas okres, kiedy po raz pierwszy przestajemy czuć na plecach oceniający wzrok rodziców i wychowawców – nie pozostaje nic innego, jak tylko korzystać. K L AU DY N A F R E Y
icie alkoholu przez młodzież gimnazjalną i licealistów to problem społeczny, natomiast picie przez studentów to już niemalże naturalne zjawisko. Dla opinii publicznej znacznie bardziej atrakcyjny jest problem dopalaczy czy legalizacji marihuany. Na studiach – przynajmniej teoretycznie – powinniśmy dokonywać prawdziwego skoku w dorosłość. W praktyce tylko pozostawiamy daleko w tyle obawy, że pani ekspedientka poprosi nas w sklepie o dowód osobisty i po prostu bawimy się znacznie więcej. Bezlitosne dla studentów są w tej kwestii statystyki GUS–u dotyczące spożycia alkoholu wśród młodzieży, zamieszczane w raportach o zdrowiu Polaków. Można w nich dostrzec znaczną różnicę miedzy grupą wiekową 15–19 a 20–26 lat. Odsetek przyznających się do picia przynajmniej raz w miesiącu jest w starszej grupie wyższy 2,5 razy i przekracza 85 proc., a już co trzecia osoba w wieku 20–26 pije alkohol 2–3 razy w tygodniu.
P
Byle co, gdzie, jak. Byle sponiewierało! Trudno określić, jaki udział w powyższych statystykach mają studenci poszczególnych uczelni w Polsce, jednak do żadnego innego miasta nie przyjeżdża co roku tak dużo młodych ludzi jak do Warszawy. To tutaj studenci nareszcie mają gdzie wyjść, niezależnie od tego, czy jest weekend, czy początek tygodnia. Nawet jeżeli budżet nie pozwala na zakup butelki w klubie na Mazowieckiej, to zawsze można wybrać inne miejsce spośród ogromu barów, pijalni i pubów. Domówki też nie należą do rzadkości, zwłaszcza w gronie przyjezdnych, wynajmujących mieszkania, w których to oni, a nie rodzice dyktują zasady. Takie imprezy to okazja do eksperymentów, a zabawę można zaskakująco urozmaicić – kto nie próbował pić z kociołka Panoramixa (skład: wszystko, co akurat mamy pod ręką, nie tylko alkohol), ten nie zna życia.
Za tych, którzy myślą, że my się uczymy! Słysząc pytanie o stosunek do alkoholu i o to, jak często piją, zdecydowana większość adeptów różnych uczelni odpowiadała podobnie: Jestem przyzwyczajona do tego, że dużo się
pije. Mogę i lubię pić. Na politechnice piłyśmy z dziewczynami tak raz w tygodniu i z tego, co słyszę, one nadal balują z taką samą częstotliwością – mówi Asia, studentka I roku. Ten jeden raz w tygodniu to już studencka świętość, celebracja weekendu, prawie standard. Student II roku zwraca uwagę na trudność w odmawianiu sobie alkoholu: Piję raz na tydzień, ewentualnie dwa. Chciałbym nie pić w ogóle, ale nie jest to łatwe. W końcu w obliczu wszelakich imprez zapełniających kalendarze żaków trudno pozwolić sobie na przerwę. Myślę, że średnio dwa razy w tygodniu to minimum, ale np. w tym tygodniu to prawie codziennie piłam – stwierdza studentka III roku, Kamila. Poza zwykłymi imprezowymi wypadami dochodzą jeszcze piwka w przerwach między zajęciami, ale piwko to nie alkohol – A piwka to się liczą, takie dla relaksu?
Za hajs sponsorów! Świeżo przyjęci przez SGH mogą doświadczyć jarmarcznego ducha Auli Spadochronowej już w lipcu. Podczas składania dokumentów organizacje prześcigają się w reklamowaniu swoich wyjazdów. Narzędziem promocji jest alkohol sponsorowany przez koncerny, których logo przez siedem dni towarzyszy wszystkim podczas imprezy gdzieś na odludziu. Na tym tle wyróżnia się tylko Akademickie Katolickie Stowarzyszenie Soli Deo, chlubiące się tym, że na ich wyjazdach można upić się tylko wiarą. 1
Wznieśmy toast za przyjaciół! Studenci UW najczęściej dobierają sobie towarzystwo do szklanki z grupy ćwiczeniowej. W SGH nowo przybyli nie są od razu łączeni w takie gromadki, co oznacza, że każde zajęcia mogą spędzać w kompletnie innym towarzystwie. Jeśli nie są na tyle pewni siebie, aby zainicjować wspólne wyjście, najłatwiejszym sposobem pozyskania nowych znajomych będzie jedno z miliona spotkań integracyjnych. Informacje o takich wyjściach regularnie pojawiają się na facebookowych grupach zrzeszających studentów SGH. Coby maksymalnie otworzyć serca i umysły, takie spotkania są oczywiście zakrapiane. Dr Marcin Sińczuch z Ośrodka Badań Młodzieży w Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych Uniwersytetu Warszawskiego charakteryzuje zjawisko alkoholowej integracji w ten sposób: Spożywanie alkoholu ma wymiar kulturowy, czyli poprzez kontekst tego aktu generowany jest jakiś przekaz. Coś, co jest ważne dla pijących i przez nich rozumiane. Przykład: tzw. męskie picie wódki – wszyscy piją razem, równo, nie wolno pić więcej ani mniej niż inni – jest to podkreślenie integracji, takiej „męskiej wspólnoty”, równego statusu jej członków, konieczności bezwzględnego przestrzegania reguł przez wszystkich, stawiania interesu wspólnoty ponad interes jednostkowy.
graf. Marta Lis
t e k s t:
grudzień 2015
fot. Christian Senger CC
/ studenci a alkohol
Dla zdecydowanej większości oferta Soli Deo nie jest jednak zachęcająca. Wyjazdami integracyjnymi musiał być oburzony autor pewnego anonimu, który otrzymali organizatorzy wycieczek. Sprawca zamieszania posługuje się barwnym opisem wydarzeń, pisząc o pijackich orgiach i pornograficznych pozach dziewczyn starających się uzyskać lepszy efekt przed jury w konkursie picia kreatywnego. Autor listu jako jedne z niewymiernych, ale bardzo dużych kosztów takich eskapad wymienia narażenie zdrowia, psucie dobrego imienia szkoły czy demoralizację młodszych kolegów. Na zarzuty odpowiada przewodniczący Erasmus Student Network w SGH, Piotr Kleszczewski: Naszą zerówkę staramy się zawsze organizować w sposób odpowiedzialny i członkowie kadry są specjalnie wyczuleni na wszelkie sytuacje, które mogą się zakończyć w sposób nieszczęśliwy dla uczestników. Aby dodatkowo zadbać o bezpieczeństwo, podczas obozu stale są obecne osoby mogące udzielić pomocy potrzebującym oraz zawieźć je przy użyciu samochodu do najbliższego punktu medycznego. Nie zgadzamy się z twierdzeniem, że wszystkie obozy polegają wyłącznie na konsumpcji alkoholu. Zerówkom można zarzucić jedynie to, że tworzą atmosferę zachęcającą do spożywania alkoholu, w której zapomina się o umiarze. Ten sam list oraz anonimowe telefony zostały skierowane do biura Rektora, ale to nie Uczelnia organizuje wyjazdy i nie odpowiada za to, co się na
12-13
nich dzieje. Kleszczewski zwraca też uwagę na to, że nie ma prawa kontrolować uczestników. To przecież dorośli ludzie.
Na zdrowie, bo na rozum już za późno! Całodzienne kace, urwane filmy, noce spędzone z głową zwieszoną przez klubową toaletę. Coraz częściej dochodzi do tego, że studentom nie wystarczy sama w sobie zabawa doprawiana alkoholem. Sposobem na przeżycie wyjątkowej imprezy staje się doprowadzenie się do stanu nieprzytomności. Jeśli celem jest jak najszybsze upicie się i jest to od początku wiadome, tzn. ludzie rozpoczynają picie z taką intencją i się na to zgadzają, akceptują to (nie dotyczy to sytuacji gdy ktoś przekroczy granice, ale nie ma takiej intencji), to myślę, że to może być artykulacja chęci ucieczki, braku zgody na uznanie rzeczywistości oraz jej reguł za obowiązujące, jedynie słuszne itp. W każdym razie jest to bardziej picie ekstatyczne niż społecznie znaczące, bo nie wiąże się ani ze spotkaniem, ani ze świętem, nie służy kształtowaniu relacji ani nawet poprawie nastroju, tylko wyłączeniu się – mówi dr Sińczuch. Coraz więcej młodych ludzi uciekając w ten sposób ponosi porażkę, a próbując się usprawiedliwiać, starają się udowodnić otoczeniu, że mogą przekraczać kolejne granice, szukają w tym powodu do dumy, co widać po licytacjach prowadzonych wśród znajomych kto ile nie wypił albo który dzień z rzędu nie trzeźwieje. W końcu dochodzi do tego, że łatwiej zaimpo-
nować otoczeniu wypijając połówkę w dwadzieścia sekund niż silić się na intelektualne popisy w towarzystwie, na które i tak w głośnym klubie czy na domówce pełnej krzykliwych toastów nie ma miejsca. Jednak nic tak jak upojenie alkoholowe nie prowadzi do nieporozumień między ludźmi. Jeszcze gorzej, jeśli trafi się ktoś, u kogo parę głębszych powoduje agresywne nastawienie do otoczenia – wtedy sytuacja robi się szczególnie nieprzyjemna.
A kto wina nie chce, niechaj wodę chłepce! Alkohol nie jest niczym złym, jeśli pije się go z umiarem, bez codziennej konieczności i kiedy nie jest jedynym powodem spotkań towarzyskich. Niestety powoli to one stają się dodatkiem lub pretekstem do picia. W jednej z wypowiedzi uzyskanych od studentów SGH można podsumować problem: Moim zdaniem pijemy stanowczo za dużo. Jesteśmy tego świadomi, ale i tak pijemy. Tak zwane – albo grubo, albo wcale. I ja oczywiście również się zaliczam do zdegenerowanego pokolenia. Można też kierować się tym drugim podejściem i w ogóle nie tykać napojów wysokoprocentowych. Obserwować w ciszy oddalające się środowisko znajomych studentów, coraz częściej nieakceptujących takiej postawy. Studentom przydałoby się coś na wzór filozofii work–life balance, tyle że w odniesieniu do picia, przestrzeń miedzy grubo i wcale – drink–life balance. 0
kalendarz wydarzeń /
patronaty A jednak zniszczyła </3
Kalendarz wydarzeń grudzień 2015 Kierunek: Wschód 1-3 grudnia
1
Studencki Turniej Negocjacyjny 5 grudnia
Nowy Jedwabny Szlak? Hasło to kojarzy się z tysiącami nomadów, wielbłądów i karawan podróżujących od Konstantynopola po Pekin. Czym stanie się dzisiaj? Na to pytanie postarają się odpowiedzieć 1-3 grudnia goście zaproszeni przez SKN Stosunków ze Wschodem, eksperci m.in. PISM i CSPA. Koncepcja „Nowego Jedwabnego Szlaku” staje się coraz bardziej realna. Ma pozwolić na ominięcie newralgicznych punktów na światowych szlakach, jak choćby osławiona pirackimi działaniami Somalia. Zapraszamy!
2
Już 5 grudnia odbędą się eliminacje do Studenckiego Turnieju Negocjacyjnego. Każdy etap polega na przeanalizowaniu informacji dostępnych w scenariuszu, ustaleniu własnej strategii i dojściu do porozumienia w wyniku negocjacji. W turnieju weźmie udział 6 miast, a do marcowego finału w Warszawie zakwalifikuje się 16 najlepszych drużyn. Jeżeli chcesz przetestować swoje zdolności przekonywania, zbierz 3-osobową drużynę i zgłoś się już teraz! Szukaj nas na Facebooku lub na: www.stn.negocjator.pl
Wampiriada SGH 7-10 grudnia
5
W dniach 7–10 grudnia w murach SGH odbędzie się Wampiriada SGH, czyli studenckie honorowe krwiodawstwo. Jest to coroczny projekt realizowany przez NZS SGH przy współpracy z RCKiK. Podczas wydarzenia chętni mogą oddać krew w krwiobusie znajdującym się na uczelnianym parkingu. Dla każdego krwiodawcy przygotowane są upominki ufundowane przez partnerów projektu. Ponadto wszyscy zainteresowani będą mogli wziąć udział w konkursach związanych z krwiodawstwem. Więcej na: facebook.com/wampiriada.sgh
3 4
6 7 8 9
XI Dni Biznesu w Sporcie 8-10 grudnia Interesujesz się tematyką marketingu w sporcie? Kibicując, zastanawiasz się jak wygląda organizacja wydarzenia sportowego? Jeżeli tak, to SKN Zarządzania w Sporcie ma zaszczyt zaprosić cię na XI edycję Dni Biznesu w Sporcie, która w dniach 8-10 grudnia odbędzie się w SGH. W ciągu trzech dni eksperci z branży podzielą się swoją wiedzą i doświadczeniem związanymi z zarządzaniem w sporcie. Więcej informacji na temat konferencji można znaleźć na naszym fanpage’u: www.facebook.com/DniBiznesuwSporcie.
10 11 12 13
Świąteczny Koncert SGH 15 grudnia Gdzieś pomiędzy zakupowym szałem a zerówkami warto zatrzymać się na chwilę i poczuć świąteczną atmosferę. NMS MAGIEL zaprasza na IX edycję Świątecznego Koncertu SGH, która odbędzie się 15 grudnia o godzinie 20:00 w klubie Palladium. Wydarzeniu towarzyszy szereg akcji, m. in.: licytacje kolacji, aukcje i Tydzień Świąteczny, a zebrane fundusze zostaną przekazane na rzecz fundacji Zdążyć z Pomocą. Więcej informacji na stronie internetowej www.swiatecznie.org oraz fanpage’u na Facebooku.
14 15 16
Powiedz AAAaaa 7-11 grudnia Dla Ciebie to 5 minut, dla kogoś być może całe życie! W grudniu studenci SGH we współpracy z Fundacją DKMS po raz kolejny pomogą chorym na nowotwór krwi organizując akcję „Powiedz AAAaaa”. Robią to, abyś i ty mógł komuś uratować życie! Przyjdź i zarejestruj się jako potencjalny dawca komórek macierzystych! Dołącz do nas. Uratuj komuś życie! Warto podkreślić, że aż 80 proc. komórek jest pobieranych z krwi obwodowej, a pozostałe 20 proc. z talerza kości biodrowej. Więcej na stronie: www.dkms.pl/student
11. Urodziny Radia Aktywnego 9 grudnia Radiu Aktywnemu do pełnoletności pozostaje jeszcze 7 lat. Ale już teraz wyprawia huczną imprezę na miarę osiemnastki. Jedenaste Urodziny Radia Aktywnego składają się z dwóch części. Pierwsza to specjalny program urodzinowy, który już 28-29 listopada usłyszycie na antenie, a druga to wieczór koncertów w warszawskim klubie Hydrozagadka 9. grudnia. Spodziewajcie się świetnej muzyki, przyjaznej i rodzinnej atmosfery i dobrej zabawy.
Tydzień Uśmiechu I i II tydzień grudnia Nie masz pomysłu na świąteczny prezent? Na kiermaszu organizowanym przez NZS SGH znajdziesz wiele inspiracji i to nawet o połowę taniej niż w sklepie! Odwiedź Aulę Spadochronową w dniach 30 listopada-4 grudnia oraz 12-13 grudnia i wspomóż dzieci z domu dziecka. Pieniądze, które zbierzemy trafią do Powiatowego Domu Dzieci w Szczutowie. Przyjdź i wywołaj uśmiech na ich twarzach! Więcej informacji znajdziesz na: www.facebook.com/tydzienusmiechu; www.tydzienusmiechu.pl
Informacja dla organizacji Organizujesz interesującą konferencję? Koordynujesz nowy, ciekawy projekt? Możemy Ci pomóc dotrzeć do społeczności studenckiej SGH i UW. Zapytaj o Patronat Medialny Niezależnego Miesięcznika Studentów MAGIEL, pisząc na: patronaty@magiel.waw.pl Termin na zgłoszenia do numeru styczniowo-lutowego: 07.12.2015
grudzień 2015
/ zostań zwycięzcą Dziękuję za filcolisa pół filc pół lisa!
Mam tę moc „Jesteś zwycięzcą!”, „Nie tłumacz się, działaj!” czy „Obudź w sobie olbrzyma!”. Hasła zmieniające życie. Ludzie pobudzający do wielkiej zmiany. Ekstremalny zysk, osiągany tylko przez najlepszych. Witamy w świecie coachingu. T e k s t:
Pau l i n a B ł a z i a k , H a n n a G ó rc z y ń s k a
Grafika:
D o m i n i k a Wój c i k
14-15
współpraca:
K ata r z y n a M i c h a l i k
zostań zwycięzcą /
grudzień 2015
16-17
grudzieĹ&#x201E; 2015
/ konflikty na Ukrainie Decyzją Huberta P. PiG odzyskał belkę!
Toczące się konflikty za wschodnią granicą Polski są elementem gry politycznej, w którą zaangażowanych jest wiele państw. Niejedno oblicze ukraińskiej przeszłości i niełatwej teraźniejszości opisuje Piotr Tyma, prezes Związku Ukraińców w Polsce. r o z maw iali :
r o ma n z i ru k , Pau l i n a b ł az i a k
MAGIEL: Już nie mówi się tak często o Majdanie, jak wtedy, gdy sytuacja była tam napięta.
Jak wygląda to teraz? Jakie są nastroje społeczne?
piotr tyma: O Majdanie mówi się bardziej w kontekście realizacji postula-
tów przejrzystości władzy, odpowiedzialności przedstawicieli władzy za podejmowane decyzje, ale odbywa się to już w innej formule. Nie mamy już do czynienia z akcjami protestacyjnymi, jakie miały miejsce na Majdanie. Obecnie największym wyzwaniem dla władz ukraińskich jest kryzys gospodarczy i tempo reform, czyli nie tyle spektakularne akcje polityczne, protesty, wiece, ile realne osiągnięcia w dziele reformowania państwa; duży akcent położony jest na promowanie reformy policji, bo to ma być widoczny element tego, że kraj się zmienia. Odbywa się otwarty nabór, pojawiają się nowi ludzie. Funkcjonuje ona według nowej formuły finansowana, więc być może ta reforma będzie podtrzymywała taki proreformatorski nastrój społeczny. Obojętność społeczeństwa jest bardzo groźnym zjawiskiem, nie tylko z tego względu, że władza się nie będzie reformowała. Na tej obojętności próbują grać jej przeciwnicy, czyli dawni zwolennicy Partii Regionów, którzy teraz startują w wyborach samorządowych, ci, którzy utworzyli szereg nowych partii. Na to, że brak reform doprowadzi do buntu społecznego i do destabilizacji obecnej władzy, liczy też Rosja.
Mieliśmy już Pomarańczową Rewolucję i wtedy nie wszystko poszło tak, jak powinno. Dlaczego teraz miałoby się udać? To była trochę inna sytuacja. Pomarańczowa Rewolucja to ruch ograniczony do elit politycznych. Społeczeństwo było jej biernym uczestnikiem, w wielu przypadkach oczywiście aktywnym, ale ta aktywność skończyła się w momencie wygranej prezydenta Juszczenki. Przykład Pomarańczowej Rewolucji jest dowodem na takie działanie, które nie do końca było przemyślane i zaprogramowane na funkcjonowanie długookresowe i w skali całego kraju. Nie ma jednego czynnika, który spowodował, że Pomarańczowa Rewolucja się nie udała. Można mówić o nieudolności poszczególnych liderów, o apatii społecznej, która nastąpiła po objęciu prezydentury przez Wiktora Juszczenkę, o konfliktach w ramach władzy, ale trzeba też brać pod uwagę czynnik międzynarodowy – brak wsparcia. Ewidentna wina leży po stronie polityków Pomarańczowej Rewolucji. To jest problem wielu niekończących się konfliktów między Juszczenko a Tymoszenko. Naro-
18-19
fot. Flickr.com, CC
Walka skrajności
dził się kryzys na poziomie społecznym: brak zaufania do nowych elit, również na szczeblu międzynarodowym.
Jak Pan ocenia obecną ekipę rządzącą? Poroszenko to jeden z najlepszych prezydentów, których Ukraina miała po 1991 roku z kilku względów. Ma doświadczenie jako polityk, nie tylko jako biznesmen. Udało mu się w trudnych czasach, w okresie agresji, destabilizacji struktur państwa, doprowadzić do jego wzmocnienia. Jest on też skutecznym politykiem na arenie międzynarodowej. Z powodzeniem uzyskał wsparcie finansowe dla ukraińskiej armii od Unii Europejskiej i instytucji międzynarodowych. Jest to polityk sprawny i próbujący reformować kraj w warunkach kryzysu gospodarczego. Oprócz zagrożenia ze strony rosyjskiej, poważnym problemem na Ukrainie jest kryzys ekonomiczny – zadłużenie, spadek produkcji, utrata regionów, dostarczających znaczny procent PKB. Jest to duże wyzwanie. Niejeden polityk by się poddał, natomiast Poroszenko nie popełnił kardynalnego błędu zaniechania.
Z czego wynika niespójna polityka historyczna ostatnich trzech obozów rządzących? Juszczenko podkreślał pozytywne aspekty działalności UPA, Janukowycz – wręcz odwrotnie. Niespójna polityka wynika z trudnej historii. Część obszaru Ukrainy od 1917 roku była zdominowana przez komunistów, których głównym założeniem była zmiana nastawienia do przeszłości. Wszystko, co odrębne od Związku Sowieckiego uznawano za wrogie. Nieprawdą jest, że Juszczenko odwoływał się tylko do etosu UPA. Jego ojciec był żołnierzem Armii Czerwonej i jego idée fixe to porozumienie weteranów Armii Czerwonej z weteranami UPA, choć po obu stronach były co do tego wątpliwości. Juszczenko, oprócz nadania tytułu bohatera Ukrainy Banderze i Szuchewyczowi, ustanowił święta związane z komunistycznym ruchem partyzanckim. Próbował budować dwuczłonową pamięć - ukraińsko-radziecką i ukraińsko-narodową. Zarówno Krawczuk, Kuczma, Juszczenko, jak i Janukowycz, w różny sposób odwoływali się do obu tych pamięci. W Polsce w pewnym momencie doszło do zmiany podejścia do historii Żołnierzy Wyklętych. Ten proces nadal trwa. Tak samo na Ukrainie stosunek do pewnych wydarzeń historycznych będzie się zmieniał nie tylko zależnie od nastrojów społecznych, pozycji kraju na arenie międzynarodowej, lecz także od stosunku sąsiadów do Ukrainy.
konflikty na Ukrainie /
Dlaczego nacjonalizm ukraiński i patriotyzm jest utożsamiany ze Stepanem Banderą?
Jak Polska może pomóc rozwiązać kryzys na Ukrainie?
Bandera stał się swego rodzaju symbolem przez to, że jego poświęcenie dla kraju odzwierciedlało losy wielu Ukraińców z tego okresu. Stracił brata w Auschwitz, jego ojciec i rodzeństwo byli represjonowani w Związku Sowieckim. Podobnie działo się wielu ukraińskich rodzinach i stąd Bandera jest postrzegany jako emanacja tego momentu w historii Ukrainy. Wbrew temu, co sądzi się w innych krajach, obraz Bandery nie wynika tylko z zafascynowania poglądami, które on głosił czy zamiłowania Ukraińców do skrajnie prawicowych teorii politycznych. W takim okresie walki skrajności bardzo trudno jest o wyważony sąd nad tą postacią, ocenę jej plusów i minusów, zresztą tak, jak w przypadku każdego polityka. Zapomina się, że ta część Europy, zwłaszcza Ukraina, miała do czynienia ze zderzeniem się dwóch totalitaryzmów i ludzie stawali przed ogromnym wyzwaniem – jak w tych realiach działać, za pomocą jakich metod, itp. Oceniając ich, trzeba brać te realia pod uwagę.
Myślę, że część polskich ekspertów mogłaby uczestniczyć w przemianie poszczególnych segmentów ukraińskiej gospodarki, które w Polsce już zreformowano. Powinny to być przemyślane działania, ponieważ ludzie muszą brać pod uwagę specyfikę Ukrainy i moment, w którym jest ten kraj. Niebezpieczne jest przenoszenie na Ukrainę doświadczenia Polski z lat 1989-1990. Potrzeba wsparcia działań służących średniemu biznesowi. W Polsce pokazało to, na ile kraj może się zmienić w następstwie aktywności samych obywateli, ich przedsiębiorczości. Potrzeba pomocy w budowaniu pozytywnego wizerunku państwa, które pomaga ludziom, a nie jest przez nich postrzegane jako zagrożenie czy siedlisko niekompetentnych i skorumpowanych urzędników. W przypadku Ukrainy, gdzie mamy do czynienia z milionem wewnętrznych uchodźców, także sfera socjalna wymaga wsparcia nie tylko finansowego, lecz także reform strukturalnych i zmian na poziomie mentalnym. A te są najtrudniejsze.
Czy Ukraińcy rozumieją polskie podejście do UPA, postaci Bandery?
Skąd czerpać na to pieniądze?
Pytanie należałoby odwrócić i zapytać czy Polacy rozumieją Ukraińców. Generalizowanie problemu na zasadzie „Ukraińcy nie rozumieją” zakłada, że po jednej stronie mamy zróżnicowane społeczeństwo polskie – a na Ukrainie istnieje jednorodne stanowisko. Nie ma takiej możliwości w przypadku żadnego narodu. W każdej zbiorowości występuje różnorodne podejście do kwestii współczesnych i historycznych. W Polsce do dziś trwa spór, czy większym politykiem był Dmowski czy Piłsudski. Tak samo na Ukrainie są historycy, politycy, dziennikarze, bezkrytycznie przyjmujący działalność Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów, Bandery i UPA, ale są też tacy, którzy mają stosunek do tego fragmentu historii Ukrainy od ostrożnego do krytycznego. Powstają prace naukowe, filmy, publikacje prasowe, odzwierciedlające różnorodność poglądów. Natomiast, co jest ważne, w Polsce próbuje się budować taki przekaz, że na Ukrainie ma miejsce wyłącznie bezkrytyczny stosunek.
Ukraina od pewnego czasu funkcjonuje dzięki pomocy finansowej z Zachodu. Jeżeli wsparcie będzie sensownie wykorzystywane, tzn. jeśli będą miały miejsce reformy, które umożliwią sprawniejsze funkcjonowanie administracji, łatwiejsze założenie firmy, prowadzenie biznesu, to kraj wyjdzie na prostą. Ukraina ma spory potencjał gospodarczy, ale jeżeli 40-45 proc. PKB to szara strefa, to jest to poważny problem. Po drugie, kapitał zarobiony jest inwestowany poza granicami Ukrainy i nie wraca z powrotem. Potrzeba wzmocnienia ukraińskiej gospodarki, by była ona konkurencyjna, ale też otwarcia zachodnich rynków na ukraińskie towary.
Obojętność społeczeństwa jest bardzo groźnym zjawiskiem (...), na tej obojętności próbują grać przeciwnicy władzy.
Z czego to wynika? Po pierwsze z wojny informacyjnej, po drugie z próby dyskredytowania Ukraińców i Ukrainy. Bardzo często polityka historyczna jest uprawiana w sprzeczności z polityką państw sąsiednich. UPA jest dla Polski elementem wojny polsko-ukraińskiej, zaś dla Ukrainy – walki z Sowietami. Ta armia funkcjonowała dłużej na terenach państwa radzieckiego i ci żołnierze są postrzegani przede wszystkim jako osoby walczące o niepodległe państwo ukraińskie.
Na czym Ukraina może budować swoją tożsamość narodową? Myśląc o jednoczeniu społeczeństwa ukraińskiego wokół pozytywnych wzorców, Majdan wydaje się być momentem, w którym ten proces miał swój początek. To był zryw znacznej części społeczeństwa ukraińskiego; spowodował on zmianę nastawienia Ukraińców do własnego państwa, przeszłości, tradycji, kultury. Taką samą rolę będzie odgrywała pamięć wojny w Donbasie, obrona donieckiego portu lotniczego. Wielowątkowy proces budowania współczesnej tożsamości odniesie się również do różnych epizodów w historii. Wśród nich będzie oczywiście OUN i UPA, dlatego, że, jakby nie patrzeć, były to formacje propaństwowe, walczące o niepodległość państwa ukraińskiego. Ponadto obejmowały znaczną część społeczeństwa ukraińskiego.
Jak Pan wyobraża sobie przyszłość Ukrainy po tym, co się działo na Majdanie pod kątem stosunków z Rosją? Rosja, poprzez aneksję Krymu i próby destabilizacji Ukrainy za pomocą agresji na Wschodzie, zakwestionowała porządek światowy ustanowiony w Europie po II wojnie światowej. Relacje rosyjsko-ukraińskie będą zależały od tego, na ile Ukrainie uda się zreformować gospodarkę, na ile ona będzie silnym państwem oraz na ile Ukraina będzie wspierana przez UE i USA. Rosji zależy nie tylko na zdobyciu jakiegoś obszaru. Jej głównym celem jest hegemonia na obszarze Europy, zwłaszcza na tych obszarach, które były kiedyś częścią Związku Radzieckiego i Rosji carskiej, stąd podporządkowanie Ukrainy dotyczy nie tylko Krymu, ale całego terytorium. Jeżeli Ukraina przetrzyma ten nacisk Rosji i wprowadzi reformy we wszystkich sferach życia społecznego, politycznego i gospodarczego, to Rosji nie uda się kontrolować tam władzy i podporządkować kraju. 0
Piotr Tyma Prezes Związku Ukraińców w Polsce, członek Komisji Praw Człowieka Światowego Kongresu Ukraińców, działacz Forum Polsko-Ukraińskiego
Rozszerzoną wersję wywiadu znajdziesz na stronie www.magiel,waw.pl
grudzień 2015
/ prywatyzacja czy upaństwowienie?
Lubelski Węgiel ”Bogdanka” jest kopalnią, w której wydobywa się najwięcej węgla kamiennego na rynku krajowym. Dobra koniunktura pozwoliła jej wejść do indeksu WIG20 przy debiucie na giełdzie. Obecnie spółka boryka się z problemem, na który nie była do końca przygotowana. T E K S T:
M ac i e j d o k to r ow i c z
przeciwieństwie do innych polskich kopalń, Bogdanka nie wykazywała problemów finansowych nawet przy bardzo niskich cenach węgla. Nic dziwnego, że została przejęta przez odbiorcę swoich produktów, Eneę. Bardziej interesujące jest to, że ten sam odbiorca wypowiedział kopalni jej najważniejszą umowę zaledwie trzy tygodnie wcześniej.
W
Polska rzeczywistość
do debiutu na giełdzie w 2009 roku. Wtedy jej pakiet kontrolny został sprzedany przez Skarb Państwa, a największymi udziałowcami spółki stały się Otwarte Fundusze Emerytalne: Aviva BZ WBK, PZU Złota Jesień oraz ING. Do jesieni 2015 roku spółka nie miała udziałowca większościowego.
Kryzys zbiera żniwo Rynek węgla nie był w ostatnich latach łaskawy dla kopalń na całym świecie. Cena surowca spadła o ponad połowę w porównaniu do roku 2010. Co więcej, cena węgla spadała systematycznie. Jeśli w jakimś czasie surowiec zyskiwał na wartości, były to zmiany nieznaczne. Przyczyn niskiej ceny węgla należy szukać przede wszystkim w Chinach. Państwo Środka rozpoczęło produkcję energii ze źródeł odnawialnych na dużą skalę. Dodatkowo wydobycie węgla w tym kraju wciąż rośnie. Przeciwwagę stanowi wzrost importu węgla w Indiach, wynoszący ok. 8 proc. w skali roku. Kraj ten kupuje obecnie ok. 180 mln ton węgla kamiennego rocznie, czyli piętnastokrotność rocznych możliwości wydobywczych Bogdanki. Hindusi lada moment zajmą pozycję kraju importującego najwięcej węgla na świecie, przeganiając swoich północnych sąsiadów. Większość polskich kopalń nie jest w stanie osiągać zysku przy obecnych cenach surowca. Stąd pomysł likwidacji nierentownych kopalń z początku bieżącego roku i protesty górników Kompanii Węglowej przeciwko tej propozycji. Kluczową kwestią dla polskiej energetyki jest pytanie, dlaczego niektóre kopalnie, jak Silesia i Bogdanka, osiągają zyski bez względu na ceny węgla, a inne, jak Kompania Węglowa, przy gorszej sytuacji rynkowej, przynoszą straty. Na ten stan rzeczy składają się dwa czynniki. Po pierwsze, pań-
‘10 W Polsce dominują kopalnie kontrolowane przez Skarb Państwa. Można z nimi zestawić te, które znajdują się w posiadaniu prywatnych inwestorów, na przykład Kopalnia Silesia czy Lubelski Węgiel Bogdanka. Obie osiągają dużo lepsze wyniki od swoich państwowych odpowiedników. Pracuje tam około pięciu tysięcy pracowników, co daje większą elastyczność, korzystną w warunkach niskich cen węgla. Bogdanka od dawna wyróżniała się świetnymi wynikami finansowymi. W 2012 roku marża netto wynosiła 16,8 proc. przy zysku przekraczającym 300 mln złotych. Gdy w trzecim kwartale 2015 ceny węgla były o 40 proc. niższe niż 3 lata wcześniej, kopalnia mogła pochwalić się marżą netto w pobliżu 10 proc. W tym samym czasie działająca na Śląsku Kompania Węglowa ponosiła wysokie straty. Lubelska kopalnia od lat radziła sobie świetnie, chociaż ze względu na istotną rolę polityki na polskim rynku węglowym, prywatnym kopalniom nie jest łatwo ze sobą konkurować. Państwo wpływa zarówno na podaż, jak i na popyt: spółkami państwa są i kopalnie, i odbiorcy, tzn. Enea, Tauron, PGE, Grupa Energa. W przypadku węgla wolny rynek odgrywa małą rolę; ważniejsza jest rola polityki, np. decyzja o ratowaniu śląskich kopalń. O losach Bogdanki państwo decydowało
20-21
stwowe spółki wydobywcze zbyt mało pieniędzy przeznaczają na inwestycje, a zbyt dużo na wynagrodzenia dla pracowników. Drugą kwestią jest czynnik naturalny: dostęp do surowca jest łatwiejszy w przypadku lubelskiej kopalni niż dla jej śląskich odpowiedników. Większe zatrudnienie w państwowych spółkach jest więc częściowo spowodowane kwestiami, na które człowiek nie ma wpływu.
Pomoc z góry Po spadku cen węgla państwo zaczęło dopłacać do śląskich kopalń, chcąc ratować miejsca pracy i zagwarantować bezpieczeństwo energetyczne kraju. Wciąż nie było planu restrukturyzacji kopalń, a ceny surowca nie wzrastały. Dlatego Skarb Państwa zaczął dopłacać do spółek przynoszących straty. Takie dofinansowanie skierowane wobec wybranych uczestników rynku było — zdaniem zarządu Bogdanki — niesprawiedliwe. Dlaczego niektóre kopalnie mają być wspomagane z budżetu państwa, a inne nie? Niezadowolenie pracowników lubelskiej spółki doprowadziło do rozmów w Ministerstwie Skarbu, a później do złożenia pisma w Urzędzie Ochrony Konkurencji i Konsumentów z zapytaniem, czy takie zagranie państwa jest zgodne z polskim prawem. Twierdząca odpowiedź UOKiK-u stanowiła koniec negocjacji na drodze prawnej. Jednak sprawa dofinansowania niektórych kopalń nie została zakończona, ponieważ Komisja Europejska zasygnalizowała wysokie ryzyko wszczęcia postępowania przeciwko Polsce z powodu stosowania niedozwolonej pomocy publicznej. Informacje o zamiarach KE wyszły na jaw we wrześniu, gdy instytucje unijne badały perspektywy powstania Nowej Kompanii Węglowej, czyli proponowanego rozwiązania problemu nierentowności polskich kopalń.
fot. Lubelski Węgiel „Bogdanka” S.A.
Czarny biznes
prywatyzacja czy upaństwowienie? /
Oprócz dofinansowania nierentownych jednostek, do utrzymywania się niskich cen węgla w Polsce przyczynia się również sprzedaż surowca przez śląskie kopalnie po cenach nieprzewyższających ich kosztów wydobycia. Dobrym przykładem jest pozbywanie się surowca zmagazynowanego przez Katowicki Holding Węglowy. Ta strategia miała na celu utrzymanie płynności finansowej, lecz skutkiem ubocznym był znaczny spadek wyceny surowca w Polsce. Niskie ceny są też efektem kosztów eksploatacji za granicą. Kraje takie jak Rosja czy Australia prowadzą wydobycie głównie metodą odkrywkową, przez co ich koszty są niższe od polskich.
Nieczyste przejęcie? Enea to spółka Skarbu Państwa, zajmująca się produkcją i dystrybucją energii elektrycznej. W jej posiadaniu znajduje się elektrownia Kozienice, druga największa w Polsce. Ze względu na lokalizację w południowym Mazowszu, dla firmy bardzo korzystne jest kupowanie węgla od lubelskiej Bogdanki. Powodem są niewysokie koszty transportu surowca – dystans między elektrownią a kopalnią jest dużo mniejszy niż w przypadku kopalni śląskich. Chociaż Kozienice już wyróżniają się swoim rozmiarem, plany firmy zakładają powiększenie możliwości produkcyjnych o 37 proc. do 2017 roku. Dlatego umowa z Bogdanką zdawała się mieć świetlaną przyszłość. Korzystna sytuacja finansowa Bogdanki i większe bezpieczeństwo gwarantowane przez kontrolowanie dostawcy spowodowało, że Enea zdecydowała się przejąć kopalnię. W sierpniu spółka energetyczna wypowiedziała partnerowi obowiązującą od 5 lat umowę na dostawy węgla, uzasadniając swoje postępowanie wysokimi cenami żądanymi przez kopalnię. W konsekwencji cena akcji Bogdanki spadła o ok. 40 proc. Trzy tygodnie później —13 września — firma energetyczna złożyła akcjonariuszom kopalni propozycję kupna ich udziałów. Kierownictwo Bogdanki było zaskoczone sytuacją: negocjacja cen miała miejsce każdego roku w październiku, dlatego niezrozumiałe było tak wczesne zerwanie umowy. Enea wykorzystywała silną pozycję przetargową na swoją korzyść, pojawiły się również podejrzenia o wykorzystywanie informacji poufnych w handlu akcjami. Dlatego sytuacja została zgłoszona do Komisji Nadzoru Finansowego przez Stowarzyszenie Inwestorów Indywidualnych. KNF uznała, że Enea nie złamała prawa, stosując taką strategię. Decyzję wyjaśnia różnica między ceną zaoferowaną przez przejmu-
jącego – 67,39 zł a ceną akcji na rynku przed zerwaniem umowy – około 53 zł. Cena oferowana przez spółkę energetyczną znacznie przewyższała wycenę rynku. Nie zmienia to faktu, że Enea kształtowała cenę kopalni tak, aby sytuacja była dla niej jak najkorzystniejsza. Bez uprzedniego zerwania umowy na dostawę węgla, cena rynkowa byłaby znacznie wyższa. Enea dopięła swego, gdy dwa miesiące po ogłoszeniu decyzji dotyczącej kupna udziałów akcjonariuszy Bogdanki, miała w swoim posiadaniu już 64,5 proc. akcji swojego długoletniego dostawcy.
Perspektywy czarnego złota Przy rozważaniu przyszłości polskiego górnictwa i energetyki trzeba wziąć pod uwagę kwestie polityczne. Prawo i Sprawiedliwość jest przeciwne zmniejszaniu roli węgla w wytwarzaniu energii w Polsce. Dlatego ważne będą prace dotyczące produkcji energii z węgla w taki sposób, aby emitować jak najmniej gazów cieplarnianych. Partia rządząca zamierza zająć się kwestią kupowania tańszego węgla, przede wszystkim z Rosji. Import ma zostać ograniczony, żeby nie prowadził do redukcji miejsc pracy w Polsce. Jednak w energetyce rządzący są zobowiązani do osiągania celów wyznaczonych przez Unię Europejską. Chodzi o 27 proc. udział energii ze źródeł odnawialnych i 40 proc. redukcję emisji gazów cieplarnianych w porównaniu z rokiem 1990. Oba progi mają zostać przekroczone do roku 2030. W kwestii restrukturyzacji spółek państwowych zajmujących się wydobyciem węgla, partia rządząca nie zaproponowała konkretnych rozwiązań. Wiadomo jednak, że rozważane jest połączenie firm energetycznych i górniczych, czyli dokładnie to, do czego przed zmianą władzy zaczęła dążyć Enea. Rozpoczynamy proces przejmowania operacyjnej kontroli nad tą kopalnią. Dzięki transakcji zapewniliśmy sobie pewne dostawy paliwa węglowego po optymalnej cenie oraz zwiększyliśmy wartość Grupy. Nie planujemy w tej chwili wycofania Bogdanki z giełdy, choć nie da się tego wykluczyć w dłuższej perspektywie – komentuje Sławomir Krenczyk, rzecznik prasowy Enei. Dofinansowanie nierentownych państwowych kopalń nie stanowi złamania polskiego prawa. Naturalnie, działanie Enei było w świetle prawa czyste. Ale czy są to zagrania sprawiedliwe? I czy polskie górnictwo ma wciąż zależeć od państwa, podczas gdy sprywatyzowane kopalnie regularnie przynoszą zyski? Prywatyzacja nie jest lekarstwem na całe zło, ale warto się nad nią poważnie zastanowić. 0
Okiem eksperta komentuje: jeremi mordasewicz , doradca za-
rządu konfederacji lewiatan
decydowanie opowiadam się za prywatyzacją kopalń. Sprzedaż części akcji i wejście na giełdę nie jest prywatyzacją, jeżeli rząd zachowuje pakiet kontrolny. Doskonałym przykładem sprawowania nadzoru właścicielskiego jest Kompania Węglowa. W czasie świetnej koniunktury i wysokich cen węgla podnoszono wynagrodzenia, koszty pracy wzrosły o 60 proc. przy niezmienionej wydajności. Wzrost wynagrodzeń nie może wyprzedzać wzrostu wydajności. Spółka powinna była gromadzić oszczędności i inwestować w modernizację kopalń, bo wiadomo było, że kiedyś ceny węgla powrócą do normalnego poziomu. Do tego część zysków osiąganych przez lepsze kopalnie została przeznaczana na dotacje dla kopalń trwale nierentownych, które powinny być stopniowo wygaszone, bo ich koszty są wyższe niż wartość wydobywanego węgla. Żaden prywatny inwestor nie dopuściłby do takiej sytuacji. Osoby twierdzące, że Jastrzębska Spółka Węglowa jest prywatna, a też popełniła błąd, nie biorą pod uwagę, że zarząd miał ograniczone możliwości działania, bo politykom bardziej zależało na spokoju w kopalniach niż na zwiększeniu ich efektywności. Moim zdaniem dobra koniunktura uśpiła czujność zarządu. Zmiany układu pracy powinny być negocjowane z górnikami już dawno, ale na to trzeba stanowczej postawy rządu, a ten bagatelizował sytuację w górnictwie. Poza tym trzeba mieć świadomość, że jeżeli państwo jest zarówno regulatorem rynku jak i właścicielem przedsiębiorstw konkurujących na tym rynku, to nie można liczyć na rozsądne, służące całej gospodarce działania, bo rząd będzie forsował regulacje korzystne dla swoich spółek. Skoro PGE, Tauronem, ENEĄ, Energą i spółkami węglowymi zarządza rząd, to konkurencja miedzy nimi jest pozorna. I wpuszczenie do nich inwestorów prywatnych niewiele zmieniło, bo nie mają wiele do powiedzenia. A ściślej ich przedstawiciele w radach nadzorczych mogą mówić, nikt im tego nie zabrania, ale główny udziałowiec ich nie słucha. Jak długo rząd będzie właścicielem kopalń i będzie dotował górnictwo (w jawny i ukryty sposób, np. dofinansowując emerytury i renty górnicze, co jest równoznaczne z dotowaniem kopalń), tak długo nie będziemy mieli efektywnej energetyki. 0
Z
grudzień 2015
/ kruszec tanieje
Uchodzi za jedną z najbezpieczniejszych lokat kapitału. Swoją wieloletnią obecnością na rynku udowadnia, że warto inwestować w nie swoje oszczędności, prędzej czy później osiągając zysk. Złoto nadal cieszy się popularnością wśród inwestorów – ostatnio coraz większą, bowiem jest najtańsze od dawna. t e k s t:
k ry s t i a n wa s i l e w s k i
wiatowa Rada Złota (ang. World Gold Council) poinformowała, że obecnie popyt na złoto jest najwyższy od dwóch lat i w III kwartale 2015 roku kształtował się na poziomie 1 209,9 ton. Mimo to ceny złota nie mogą wybić się z kanału cenowego 10731092 dolarów za uncję, a prognozy wciąż nie są optymistyczne. Czy będziemy świadkami odbicia cen do poziomów sprzed trzech lat, czy raczej kontynuacji trendu spadkowego?
Ś
Boom na złoto Według ostatniego raportu WGC odnotowano aż ośmioprocentowy wzrost popytu na złoto w stosunku rok do roku. Inwestorzy zdają się bardziej zwracać uwagę na fakt, że to wciąż jedynie 1,3-procentowy wzrost w stosunku do 5-letniej średniej. Dodatkowo chęć zakupienia kruszcu jest napędzana głównie przez inwestycje w fizyczną postać. Popyt na złoto inwestycyjne odnotował aż 27-proc. wzrost rok do roku przy jednoczesnym wyprzedaniu aktywów przez fundusze notowane na giełdzie (ETF) oraz nieznacznej obniżce popytu Banków Centralnych. Co ciekawe, spekulacje o nadchodzącej trzeciej fali kryzysu przyczyniły się do rekordowego wzrostu popytu na sztabki i monety w USA – aż 62 proc. Analitycy są zgodni, że był to jednorazowy fenomen i rynek amerykański powinien powrócić w IV kwartale do średniej światowej. Niepewność związana z kryzysem gospodarczym stanowiła powód kupowania sztabek i złotych monet. Spadek cen bazowego kruszcu daje możliwość zwiększenia zasobów – wyjaśnia Alistair Hewitt, zajmująca się badaniami rynku dla Światowej Rady Złota.
Bezpieczna inwestycja Odkąd we wrześniu 2011 roku ceny złota wspięły się na szczyt na poziomie 1900 dolarów za uncję po nieprzerwanych latach wzro-
24-25
stów, obserwować możemy utrzymujący się trend spadkowy. Cena złota ulegała nieznacznym wahaniom, dając niektórym inwestorom nadzieję na powrót na ścieżkę wzrostów, jednak obecnie prognozy znowu nie są optymistyczne. Historycznie, inwestycja w złoto uzna-
Szacuje się, że złoto powinno stanowić ok. 5 proc. wartości portfeli inwestycyjnych, aby zminimalizować ryzyko straty finansowej. wana jest za bezpieczny sposób na lokowanie majątku, w związku z czym wszystkie niekorzystne informacje z rynków finansowych lub niespodziewane wydarzenia na scenie politycznej, przeważnie skutkowały wzrostami cen. Tragiczne wydarzenia w Paryżu zachwiały sytuacją na wielu rynkach finansowych. Dotknęło to również cen złota, które lekko wzrosły, jednak nie na długo. Sytuacja makroekonomiczna nie sprzyja umacnianiu się tego surowca. Chiny są jednym z głównych importerów kruszcu, jednak kryzys, który dotknął gospodarkę Państwa Środka, przyczynił się do zmniejszenia popytu. Obecnie największą przeszkodą dla poprawy sytuacji na rynku złota wydaje się umacnianie dolara amerykańskiego, zmniejszające atrakcyjność inwestycji w złoto dla zagranicznych inwestorów. Kotwicą dla notowań tego cennego kruszcu mogłaby okazać się podwyżka stóp procentowych przez FED, długo oczekiwana przez wielu analityków. Spowodowałoby to wzrost rentowności bezpiecznych obligacji, które stanowiłyby dzięki temu dobrą alternatywę dla złota.
Komu się to opłaca? Po drugiej stronie barykady – stronie podażowej – obserwuje się malejące o 1 proc. rocznie wydobycie złota. Opłacalność produkcji kształtuje się na poziomie 1100 dolarów. Ograniczenia nakładów inwestycyjnych przez kopalnie to 900 dolarów, co dla sektora wydobywczego oznacza 200 dolarów straty za każdą uncję. Teoretycznie kurs nie powinien utrzymywać się zbyt długo na obecnym poziomie – analitycy wyrażają nadzieję, że odbije się chociaż do poziomu 1120 dolarów. Obecnie na świecie dostępnych jest około 200 tysięcy ton tego cennego kruszcu. Przy aktualnych cenach oznaczałoby to sumę w wysokości 7,2 biliona dolarów, co odpowiadałoby mniej więcej ilości fizycznego pieniądza w obiegu. Jednak jeśli weźmiemy pod uwagę pieniądz w szerszym ujęciu (M3), to według klasycznej teorii ekonomii cena złota powinna podskoczyć nawet ponad dziesięciokrotnie – do 12 000 dolarów za uncję. W stosunku do 2011 roku cena złota spadła o około 40 procent. Część inwestorów detalicznych zdołała już zareagować i skupić cenny kruszec, jednak inwestorzy instytucjonalni wciąż wydają się nieprzekonani, a prognozy dla złota nadal są negatywne. Wiele banków centralnych podniosło poziom rezerw, jednak w ujęciu procentowym nie były to tak duże zakupy, jak w roku poprzednim. Mimo wszystko obecna sytuacja wydaje się idealna do pogłębienia dywersyfikacji portfeli inwestycyjnych. Szacuje się, że złoto powinno stanowić ok. 5 proc. ich wartości, aby zminimalizować ryzyko straty finansowej. Obecnie wartość ta oscyluje wokół 1 proc., można więc nadal liczyć, że inwestorzy zdecydują się ulokować część swoich aktywów w złocie uważanym od zawsze za bezpieczne i pewne źródło dochodu. 0
fot. Flickr.com, CC,
Złoto dla zuchwałych
bez barier/
Ile to razy słyszeliśmy w telewizji i radiu, ile razy przeczytaliśmy w gazetach czy internecie, że ZUS nie dał renty osobie niepełnosprawnej, inwalidzie? Zapewne dziesiątki lub setki. A czy wiemy, że niepełnosprawność wcale nie decyduje o rencie? Czy wiemy że już od prawie 20 lat ZUS nie wypłaca świadczeń związanych z inwalidztwem? Co więc decyduje o przyznaniu renty? T E K S T:
woj c i ec h a n d r u s i e w i c z
Polsce funkcjonują dwa systemy orzecznictwa lekarskiego: orzekania o niepełnosprawności oraz orzekania dla tzw. celów świadczeń emerytalno-rentowych. Systemy te różnią się od siebie zasadniczo, zarówno celami, jak i zasadami. Zadaniem systemu orzekania o niepełnosprawności jest stwierdzenie naruszenia sprawności organizmu i określenie stopnia niepełnosprawności, która oznacza niezdolność do wypełniania pewnych ról społecznych. Orzeczenia o niepełnosprawności wydawane są dla potrzeb rehabilitacji zawodowej, społecznej, zatrudniania osób niepełnosprawnych oraz przyznawania im ulg i różnego rodzaju uprawnień. Orzeczenia w tej kwestii wydają powiatowe lub miejskie zespoły ds. orzekania o niepełnosprawności. Natomiast system orzekania dla celów świadczeń emerytalno-rentowych realizowany jest w naszym kraju przez kilka instytucji: Zakład Ubezpieczeń Społecznych, Kasę Rolniczego Ubezpieczenia Społecznego, Ministerstwo Spraw Wewnętrznych oraz Ministerstwo Obrony Narodowej. W postępowaniu orzeczniczym w ZUS uczestniczą w pierwszej instancji lekarze orzecznicy, a w drugiej - komisje lekarskie Zakładu. Wydają orzeczenia dotyczące świadczeń z ubezpieczeń społecznych, jak renta z tytułu niezdolności do pracy, czy świadczeń dodatkowo zleconych do wypłaty przez ZUS,
W
np. rent socjalnych, rent dla inwalidów wojennych i wojskowych oraz w sprawach poza ubezpieczeniowych, np. dotyczących ustalenia niezdolności do pełnienia obowiązków na zajmowanym stanowisku, np. sędziego, prokuratora czy pracownika samorządowego. I tu trzeba podkreślić, że przy orzecznictwie rentowym lekarze ZUS orzekają właśnie o niezdolności do pracy (do jakiejkolwiek pracy!), a nie niepełnosprawności, bo nie każdy niepełnosprawny jest niezdolny do pracy. Zasady orzekania o niezdolności do pracy zostały ściśle określone w przepisach – w ustawie o emeryturach i rentach z Funduszu Ubezpieczeń Społecznych oraz rozporządzeniu Ministra Polityki Społecznej w sprawie orzekania o niezdolności do pracy. Przy ocenie stopnia i przewidywanego okresu niezdolności do pracy uwzględnia się stopień naruszenia sprawności organizmu, możliwości przywrócenia niezbędnej sprawności dzięki leczeniu i rehabilitacji oraz możliwość wykonywania dotychczasowej pracy lub podjęcia innej oraz celowość przekwalifikowania zawodowego. Lekarze ZUS biorą pod uwagę rodzaj i charakter dotychczas wykonywanej pracy, poziom wykształcenia, wieku i predyspozycje psychofizyczne. Za niezdolną do pracy uznaje się osobę, która całkowicie lub częściowo utraciła zdolność do pracy zarobkowej z powodu naruszenia sprawności organizmu i nie rokuje odzyska-
nia zdolności do pracy po przekwalifikowaniu. Generalną zasadą jest orzekanie o niezdolności do pracy na okres do 5 lat. Trwałą niezdolność do pracy orzeka się, jeżeli według wiedzy medycznej nie ma rokowań odzyskania zdolności do pracy. Jak z tego wynika, lekarze orzecznicy ZUS nie ustalają, czy dana osoba jest zdrowa, czy chora lecz czy jest zdolna bądź niezdolna do pracy. Należy w tym miejscu podkreślić, że stwierdzenie niezdolności do pracy jest tylko jednym z warunków, jakie trzeba spełnić, aby otrzymać świadczenie. Renta z tytułu niezdolności do pracy przysługuje bowiem ubezpieczonemu, który jest niezdolny do pracy, ma wymagany staż ubezpieczeniowy, a niezdolność do pracy powstała w określonym czasie (ubezpieczenia lub 18 miesięcy po ustaniu ubezpieczenia). Może się więc zdarzyć, że osoba niepełnosprawna zostanie uznana za zdolną do pracy. Bo niepełnosprawni mogą być pracownikami równie dobrymi, a nawet lepszymi niż pełnosprawni. Osoba poruszająca się na wózku inwalidzkim, a więc niewątpliwie niepełnosprawna, może być grafikiem komputerowym czy dziennikarzem. Tymczasem renta jest świadczeniem wypłacanym osobom, które utraciły zdolność do pracy i samodzielnego utrzymywania się. Każdemu grozi takie ryzyko i dlatego wszyscy pracujący są obowiązkowo od niego ubezpieczeni. 0
grudzień 2015
fot. mat. prasowe
Czy niepełnosprawny zawsze jest niezdolny do pracy?
kultura /
/ studium polskiego horroru #odważnyskład
Polacy nie gęsi,
swój horror mają Wszystko wskazuje na to, że rok 2015 zapisze się w historii polskiej kinematografii jako przełomowy. Nie chodzi tu jednak o zaszczyty, którymi obsypana została Ida. Rok ten może stać się początkiem dynamicznego rozwoju gatunku, zepchniętego przez nadwiślańskich twórców na bocznicę. A wszystko to dzięki jednemu filmowi. T E K S T:
JA K U B W I EC H
orrory – bo o nich mowa – to prawdziwa pięta achillesowa polskiego kina. Nie dość, że może ono pochwalić się zaledwie garstką takich produkcji, to na dodatek większość z tych, które powstały, balansuje na granicy kiczu. Z kolei te lepsze i ciekawsze filmy grozy zostały w większości wyreżyserowane przez polskich twórców pracujących za granicą (Polański, Żuławski) i rzadko mają polską obsadę. Co jest powodem klęski rodzimego gatunku, który przecież na świecie cieszy się ogromną popularnością, udowadnianą poprzez kolejne części filmów takich jak [Rec] czy Paranormal Activity?
H
nie ,,polskim Lovecraftem”, stworzył opowiadania i powieści będące podstawą dla filmów takich jak Ślepy tor, Dom Sary czy Problemat profesora Czelawy. Powszechna i rodzima kul-
Historia Czynniki warunkujące taką sytuację rodzimego horroru zdają się leżeć głęboko w korzeniach dorobku kulturowego ze sfery grozy. Przede wszystkim zaważyła tu sytuacja historyczna Polski w wieku XIX, kiedy to narodziła się romantyczna powieść gotycka, będąca protoplastą późniejszych filmów tego gatunku. Rozbiory warunkowały określoną tematykę, którą podejmowali twórcy; wśród poezji i prozy o (głównie) narodowowyzwoleńczym charakterze nie było miejsca dla – w gruncie rzeczy – czczej rozrywki, za jaką uchodzić mogła literatura grozy. Na odpowiednie warunki przyszło czekać aż do lat dwudziestych ubiegłego wieku. Wtedy też powstały dzieła, które przez kolejne dekady służyły za inspirację dla reżyserów podejmujących próby stworzenia horroru – mowa głównie o prozie Stefana Grabińskiego. Ten niezwykły pisarz, nazywany wielokrot-
28-29
tura grozy zaczęła zatem kiełkować w Polsce na gruncie literatury dwudziestolecia międzywojennego, podczas gdy twórcy z Niemiec czy Wielkiej Brytanii mieli do dyspozycji szeroko znane od wielu lat dzieła Edgara Allana Poego czy Brama Stokera. Historyczne uwarunkowania uformowały także wymogi i upodobania publiczności. Lata największego rozwoju filmowego horroru na świecie, a więc piąta i szósta dekada XX wieku, to okres, gdy polscy widzowie żyli wciąż tragicznym wspomnieniem II wojny światowej. To ten temat zdominował wtedy kina nad Wisłą, nie było w nich miejsca na grozę inną niż ta związana z okrucieństwem czasu okupacji i walki.
Gatunkowość Kolejnym problemem, z którym boryka się polski horror, jest generalna przypadłość rodzimej kinematografii do uciekania od kina gatunkowego. Jest to skłonność nagminna, dotykająca obecnie coraz większą liczbę twórców. Ma ona jednak bezpośredni wpływ na tworzenie horrorów. Konstrukcja tego gatunku naturalnie blokuje wszelkie opcje dodawania do niego cech innych filmowych rodzajów. Horror może oczywiście nieść za sobą pewien przekaz społeczny, moralny, czy nawet polityczny, może też zawierać pokaźne ilości humoru. Wymaga to jednak wypracowania pewnego kunsztu, opanowania podstawowych metod, wyrobienia zarówno u twórców, jak i u publiczności. Brak tych czynników uniemożliwia krok naprzód. Przykładem niepowodzenia spowodowanego właśnie tą kwestią może być film Diabeł Andrzeja Żuławskiego, który pod płaszczykiem horroru chciał przemycić filozoficzne rozważania na temat zła jako takiego. Film uznany za niebezpieczny politycznie został zatrzymany na szesnaście lat przez cenzurę PRL, co skłoniło reżysera do emigracji.
Demon /
Właśnie cenzura i okres realnego socjalizmu, którego była dzieckiem, odcisnęły poważne piętno na sytuacji polskiego kina grozy. Wielu wybitnych filmowców, którzy – jak wiadomo z historii – stworzyli rewelacyjne horrory, chcąc kontynuować nieskrępowaną pracę twórczą, wyemigrowało z Polski, pozbawiając tym samym ojczystą kinematografię swoich niebagatelnych dzieł. Oprócz wspomnianego już Żuławskiego (który poza Diabłem nakręcił też bardzo dobre Opętanie) i Romana Polańskiego (autora wybitnych horrorów takich jak Wstręt czy Dziewiąte wrota), wymienić należy także Waleriana Borowczyka, twórcę niedocenionego, reżysera filmu Dr Jekyll i kobiety.
Stagnacja Powyższe przyczyny dosyć dobrze argumentują brak różnorodności horrorów z okresu do 1989 roku. Jednak dlaczego twórcy III Rzeczpospolitej tak rzadko sięgają do tego gatunku? Odpowiedź na to pytanie jest o wiele trudniejsza. Z pewnością przyczyniają się do tego po części powody wskazane wcześniej. Jednakże poważ-
niejszą rolę odgrywa tu powszechne przekonanie, ukształtowane przez natłok produkcji średniej, że horror poważnym reżyserom po prostu nie przystoi. Ta infantylizacja gatunku w pewnym sensie wynika z braku zrozumienia choćby dla filmów japońskich (dlatego też znacznie chętniej sięga się w Polsce po amerykańskie wersje klasyki horroru z kraju kwitnącej wiśni). Doliczyć do tego można również problemy z odbiorem, a co za tym idzie, z finansowaniem. Producenci niechętnie wykładają pieniądze na filmy, które publiczność przyjmie chłodno; o wiele życzliwiej podchodzą do, dla przykładu, komedii romantycznych, które – nawet jeśli nie grzeszą oryginalnością – zbierają pewną stałą, całkiem liczną publikę. Powyższa pętla negatywnych czynników kulturowych skutecznie zdusiła wiele prób nakręcenia porządnego polskiego horroru. Z kolei brak wprawy filmowców zaowocował powstaniem ,,potworków” – produkcji niewymownie słabych, takich jak np. Legenda, zniechęcających dodatkowo do jakichkolwiek starań w tym zakresie. Jednak w tym roku pojawił się film, który we wspaniałym stylu przeciął więzy krępujące kino grozy znad Wisły.
Powiew świeżości Mowa oczywiście o Demonie Marcina Wrony. Ostatnie dzieło tragicznie zmarłego reżysera ma szanse nakreślić następnym produkcjom z tego gatunku nie tylko kierunek rozwoju, lecz także poziom poniżej którego schodzić nie mogą. Wreszcie bowiem widz staje przed spójną historią, pozbawioną zbędnych naleciałości, opowiedzianą przekonująco i w bezbłędnym stylu, a na dodatek świetnie zagraną. Nie ma tu uciążliwych i wyświechtanych zapożyczeń z horrorów zachodnich – film zarówno pod względem warstwy fabularnej, jak i technicznej, urzeka oryginalnością. Już na wstępie rzuca odbiorcę prosto w kłębowisko postaci i wątków, które nie są opowiedziane do końca – widz ma więc pewną przestrzeń do własnych interpretacji i prognoz. Demon osadzony jest mocno w polskiej kulturze – nie dość, że przekłada na ekran dramat Przylgnięcie pisarza Piotra Rowickiego, to podkreśla pewne toposy, które nieodzownie kojarzą się z nadwiślańską tradycją romantyczną. Punktem głównym fabuły jest prowincjonalne wesele, pojawia się postać Starego Żyda, łącznika między pragmatyczną rzeczywistością a kabalistycznym mistycyzmem, rozwój akcji ukazuje także wewnętrzną walkę pomiędzy ,,mędrca szkiełkiem i okiem” a wiarą w pozazmysłowość, która toczy
się wewnątrz jednego człowieka. Nad wszystkim unoszą się duchy Mickiewicza i Wyspiańskiego, ale film nie ogranicza się do inspiracji literackich – wprawni widzowie dostrzegą w nim elementy nawiązujące do kunsztu reżyserów takich jak Andrzej Wajda czy Wojciech Smarzowski.
Szansa Trudno pisać o filmie Wrony nie podkreślając jego podejścia do kwestii relacji polsko-żydowskich. Wielu fanów kina grozy obawiało się bowiem, że reżyser niepotrzebnie wda się w trudny dyskurs. Jednak ów kontrowersyjny temat został niejako odziany w nową szatę. Film nie gnębi widza utartymi wzorcami, natomiast wybiera sobie najciekawsze elementy ze świata, w którym dwie nacje koegzystowały ze sobą. Miejsce dysput o rozkładzie winy zajmuje więc intrygująco zarysowana postać dybuka, ducha znanego z kabały, zaś scena jazdy po ulicach dawnego żydowskiego miasteczka wolna jest od męczących wyrzutów czy zarzutów, potrafi natomiast dodać do filmu nutę melancholii. Reżyser uwolnił się od wszystkich tych zbędnych naleciałości dzięki ukierunkowaniu dzieła na kino gatunkowe. Jest to jeden z najważniejszych atutów Demona i z nim wiązać należy największe nadzieje, jeśli chodzi o przełomowość w polskiej kinematografii. Film nie stara się opisywać wszystkich możliwych wymiarów życia społecznego, skupia się na głównym wątku i prowadzi widza w coraz bardziej oniryczne klimaty (swoją drogą, konstrukcja obrazu zdaje się bezpośrednio korespondować z planem stereotypowego polskiego wesela – z godziny na godzinę traci się rozróżnienie pomiędzy tym, co istnieje naprawdę, a tym, co serwuje ,,podkręcona” wyobraźnia). Film nie gubi odbiorcy w labiryncie wątków, jednocześnie nie nakładając żadnej jedynie słusznej interpretacji tego, co widać na ekranie. To wszystko sprawia, że można go swobodnie nazwać horrorem z krwi i kości. Czy Demon faktycznie zostanie filmem przełomowym, okaże się w niedalekiej przyszłości. Pochlebne recenzje i ciepłe przyjęcie na festiwalach (nagrody m.in. na Fantastic Fest w Austin i na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Hajfie) bardzo mu w tym pomogą. Już teraz widać jednak pewne oznaki powiewu świeżości, który ma szansę rozwiać mgłę stagnacji wiszącą nad polskim horrorem – w ciągu trzech tygodni od premiery film Wrony przyciągnął do kin ponad sto tysięcy osób. Ci wszyscy widzowie zdecydowali się sprawdzić, czy nadwiślańscy filmowcy potrafią zbudować atmosferę grozy. Oby taki kredyt zaufania został przez twórców odpowiednio wykorzystany. 0
grudzień 2015
/ recenzje
Widmo sza odsłona historii tajnego szpiega MI6 zawodzi. Nie wnosi nic nowego do całej serii, a na dodatek wygląda jak zlepek trzech poprzednich części. Daniel Craig wciąż zachwyca. Swoim opanowaniem i tajemniczością ratuje całą produkcję. Plotkarski światek zastanawia się, czy Spectre to pożegnanie aktora
x x yz z
Jak dotąd jednak nie pojawiły się żadne of icjalne informacje, które mogłyby potwierdzić tę teorię. Christoph Waltz świetnie wypada w roli adwersarza głównego bohatera. Widzieliśmy go jednak w roli „tego złego” zbyt wiele razy, by mógł zaskoczyć. Kolejnym fot. materiały prasowe
Ocena:
z kulturowym fenomenem, jakim jest James Bond. Sam ton f ilmu na to wskazuje.
Spectre (Wielka Brytania/USA, 2015)
zawodem jest związek Bonda z początkowo ciekawą Madeleine Swann, graną przez Léa Seydoux. Brak chemii między tą dwójką zasmuca, szczególnie gdy pomyśli się o relacji między Jamesem, a postacią graną przez Evę Green w Casino Royal . Scena z Monicą Bellucci jest zaskakująco krótka i jedyne, co można o niej powiedzieć to to, że f ilm nie straciłby na wartości, gdyby jej nie było.
Reż. Sam Mendes
Techniczna część f ilmu zachwyca. Piękne zdjęcia Austrii, Meksyku, Londynu czy Włoch cieszą oko i nie zawodzą, tak jak efekty specjalne. Niestety to za mało. Jak
Premiera: 6 listopada 2015
wspomniałam, po Skyfall oczekiwania były zbyt duże, gdyż poprzednia produkcja
Spectre to kolejna część niezwykle popularnej serii o niezłomnym Agencie 007 z Da-
zaskakiwała i wyróżniała się na tle 24 f ilmów zaliczanych do serii o Agencie 007.
nielem Craigiem w roli głównej. Seans rozpoczyna się mocnym otwarciem. Z początku
Film, pomimo fenomenalnego początku, traci impet i ostatecznie kompletnie
wolno rozwijająca się akcja kończy się wielkim wybuchem i spektakularną walką w he-
zawodzi. Jeśli jednak od kina oczekujemy dawki pustych emocji czy ukazania po-
likopterze. Szkoda, że tylko wstęp jest godny uwagi, bo reszta filmu pozostawia wiele
pularnych archetypów męskości, które już się trochę zestarzały, seans Spectre
do życzenia.
zaliczymy do udanych. Kolejna szybka strzelanka z luksusowymi autami.
Poprzednia część Bonda była najbardziej dochodowym f ilmem z całej serii, a jed-
James Bond nie straci na popularności ze względu na wpadkę, jaką jest Spectre .
nocześnie zebrała bardzo dobre recenzje od krytyków. Po takim sukcesie Sam Men-
Co więcej, przychody f ilmu dwukrotnie przekroczyły jego budżet. Mimo f inansowe-
des powraca jako reżyser i ciągnie zapoczątkowaną w Skyfall historię. Poprzeczka
go sukcesu, ta wersja Agenta 007 to widmo.
była zawieszona wysoko, a oczekiwania fanów zbyt duże. Może to dlatego najnow-
M A Ł G O R Z ATA J A C K I E W I C Z
Dobry polski film? zwłoki znikają. Od tej chwili jego umysłem włada dybuk – żydowski upiór, który zaczyna „odstawiać cyrki” na imprezie weselnej. Ojciec Żanety robi dobrą minę do złej gry, zamiata wszystko pod dywan i jednocześnie, z pomocą lekarza (Adam Woronowicz), stara się pomóc zięciowi. Film jest od początku do końca opowiedziany w tej samej konwencji, a reżyser czerpie garścia-
x x x yz
nikania się dwóch światów, jest stary Żyd, a nawet szkiełko i oko lekarza, który zresztą doznaje kryzysu wartości i zaczyna uciekać się do Boga. Cały utwór wieńczy romantyczne, otwarte zakończenie. Nie znaczy to, że Wrona pozostał gdzieś w przeszłości, jeżeli chodzi o reżyserię – wręcz przeciwnie – mamy tu wiele przykładów charakterystycznych dla nowoczesnego kina, takich jak fot. materiały prasowe
Ocena:
mi z klasyków. Mamy tu mnóstwo zamglonych, romantycznych scen, jest motyw wesela i prze-
Demon (Polska, 2015) Reż. Marcin Wrona
Premiera: 16 września 2015
niedopowiedzenia czy dość odważne sceny miłosne. Reżyser spisał się zatem bez zastrzeżeń. Jeśli chodzi o operatorkę – obrazek serwowany nam przez Pawła Flisa jest miły dla oka. Muszę zaznaczyć, że nie jest to polska szkoła operatorstwa – zamiast bezustannych zbliżeń mamy dużo planów szerokich, nawet totalnych, co wraz z ascetyczną wręcz scenografią idealnie wpasowuje się w klimat dzieła. Na minus zasługuje niezgrabny montaż. W całym filmie zdarzają się brzydkie, niepasujące do całości zlepki, które zaburzają jego odbiór. Pod względem aktorskim można wyróżnić tutaj dwie świetne kreacje. Swoimi zdolnościami popisał się Andrzej Grabowski, tworząc niesamowicie dynamiczną, a zarazem
O tym filmie zrobiło się głośno ze względu na samobójstwo reżysera podczas Festiwalu Fil-
realistyczną postać ojca Żanety, typowego polskiego tatusia, który mimo że sprawia
mowego w Gdyni. Nie jest to korzystne dla samej produkcji, ponieważ fakt ten może przyćmić
wrażenie radosnego hedonisty, zawsze ma głowę na karku. Druga rola to Adam Woro-
jej rzeczywiste walory, a pod tym względem Demon nie ma się czego wstydzić. Obraz zaczyna
nowicz, który wcielił się w postać lekarza. To ten, który „skończył z piciem” i stara się
się mocnym wejściem, jak na rasowy thriller przystało. Już w pierwszej scenie widzimy mężczy-
pomóc głównemu bohaterowi, jednocześnie tracąc wiarę w swoje przekonania.
znę podróżującego rozklekotaną barką, który mija wijącą się w wodzie kobietę, ubraną w suknię
Demona ogląda się z zapartym tchem, gorączkowo oczekując kontynuacji akcji. Polecam
ślubną. Ten mężczyzna to Piotr (Itay Tiran), Polak na emigracji w Wielkiej Brytanii, wracający do
go każdemu, chociażby dlatego, że takiego filmu polska kinematografia dawno nie widziała.
ojczyzny po to, żeby poślubić Żanetę (Agnieszka Żulewska) i zamieszkać w podarowanym przez
Mimo nielicznych uchybień w montażu, utwór jest bardzo spójny i trzymający w napięciu.
teścia (Andrzej Grabowski) starym domostwie na prowincji. Wszystko wydaje się piękne, aż do
Thriller w każdym calu!
momentu, w którym główny bohater znajduje trupa w przydomowym ogródku. Piotr mdleje,
KACPER ZIELIŃSKI
30-31
Książka
/ wywiad z Katarzyną Bereniką Miszczuk
Katarzyna Berenika Miszczuk. Rocznik ’88. W jednym z wywiadów określiła się jako „pisarka, lekarka, mężatka, kociara i pesymistka”. W wieku 15 lat napisała swoją debiutancką książkę Wilk. W czerwcu ukazał się jej kryminał Pustułka, a niedługo w księgarniach pojawi się nowa powieść zainspirowana mitologią słowiańską. R O Z M AW I A Ł A :
A N N A M I T r OW S K A
MAGIEL: Medycyna czy pisanie książek – która z tych pasji była pierwsza? KATARZYNA BERENIKA MISZCZUK: Obie te pasje pojawiły się, gdy byłam jeszcze
dzieckiem. Jednak pisanie było pierwsze. Już jako mała dziewczynka tworzyłam opowiadania o syrenkach oraz szczeniaczkach, które ozdabiałam własnoręcznymi ilustracjami. Jestem jedynaczką, więc często bawiłam się sama. Do zabawy wystarczała mi jedna lalka, a resztę magicznego świata kilkulatki tworzyłam we własnej głowie. Później spisywałam wymyślone historie.
kowe. W małej, świętokrzyskiej wsi przekona się, że bogowie są bardziej prawdziwi niż początkowo sądziła.
Dlaczego akurat taka tematyka powieści? Od jakiegoś czasu nie mieliśmy powieści inspirowanej mitologią słowiańską, choć parę książek nawiązujących do dawnych dziejów już się pojawiło.
A medycyna?
Jako pisarka ciągle śledzę rynki wydawnicze. Staram się wyjść naprzeciw oczekiwaniom czytelników i jednocześnie stworzyć coś oryginalnego. Takiej rodzimej powieści fantasy o słowiańskich bóstwach jeszcze nie było. Postanowiłam to wykorzystać.
Pasja do niej także pojawiła się wcześnie. Jednym z moich ulubionych zajęć w dzieciństwie była zabawa w „pluszowy szpital”. Bandażowałam ulubione maskotki i udawałam, że je leczę.
Na co więc mogą czekać fani po Szeptusze? Czy ma już pani pomysł, czy może na odwrót – zamierza pani trochę odpocząć od pisania?
Wspomniała pani kiedyś, że Gwiezdny Wojownik powstał pod wpływem znakomitego serialu Firefly. Skąd czerpie pani inspiracje do swoich powieści? Inspiracje do swoich powieści czerpię, między innymi, z otoczenia. Czasami jakaś banalna sytuacja potrafi mnie „natchnąć”. Bardzo uważnie rozglądam się i słucham ludzi. Uważam, że każdy ma coś ciekawego do powiedzenia i życie każdego z nas nadawałoby się na książkę.
Czy coś jeszcze potrafi panią natchnąć? Bardzo często inspiruję się też swoimi snami. Większość fabuły Gwiezdnego Wojownika przyśniła mi się, zanim ją spisałam, jak również wyśniłam zakończenie Wilka . Mam bardzo kolorowe sny pełne dźwięków i zapachów. Bardzo mi żal, że większość z nich zapominam niemal od razu po przebudzeniu. Pewnie straciłam w ten sposób kilka dobrych historii na książki!
Czy może pani opowiedzieć trochę o Szeptusze, swojej następnej książce? Skąd pomysł na powieść o tematyce mitologii słowiańskiej? Szeptucha to powieść osadzona w czasach nowożytnych, ale w alternatywnej rzeczywistości. Opisałam w niej nasz kraj takim jaki mógłby być, gdyby Mieszko I nigdy nie przyjął chrztu i gdybyśmy do dzisiaj wierzyli w bóstwa słowiańskie. W moim świecie główna bohaterka – Gosia Brzózka właśnie kończy studia medyczne. Jednak zanim będzie mogła zostać lekarzem, musi udać się na roczny staż do wiejskiej szeptuchy. Tam nauczy się ludowych sposobów leczenia, a także pozna wiele zabobonów i przesądów. Gosia jest słowiańską ateistką. Zamiast wierzyć w bogów, wyznaje bezprzewodowy Internet i telefony komórkowe, zamiast używać leczniczych nalewek zaleca leki przeciwgorącz-
32-33
Jestem teraz w trakcie pisania thrillera medycznego, którego akcja rozgrywa się w jednym z warszawskich szpitali. Gdy tylko go skończę, od razu rzucam się w wir pisania drugiego tomu Szeptuchy pt. Noc Kupały. Na razie, póki mam pomysły, nie zamierzam odpoczywać. Pisanie sprawia mi zbyt wiele frajdy.
Wspomniała kiedyś pani o czytelnikach. Jakie ma pani najmilsze wspomnienie związane z nimi? Każde wspomnienie jest miłe i naprawdę bardzo trudno jest mi wybrać jedno. Moi czytelnicy wciąż dostarczają mi powodów do uśmiechu. Może po prostu opiszę najnowsze wspomnienie z mojej kolekcji?
Oczywiście. We wrześniu byłam na spotkaniu Dyskusyjnego Klubu Książki w Jamielniku. To bardzo mała miejscowość niedaleko Iławy, w województwie warmińsko-mazurskim. Byłam szczerze zaskoczona liczbą osób, które przyszły na to spotkanie, a także ich serdecznością. Zostałam zasypana pytaniami, a na sam koniec otrzymałam w prezencie swój portret, który narysowała jedna z czytelniczek podczas spotkania! Muszę szczerze przyznać, że tego się nie spodziewałam.
Czy myśli pani o kontynuacji którejś z zakończonych serii, chociażby do tzw. szuflady? Ciągle chodzi mi po głowie dalsza część przygód Wiktorii Biankowskiej z diabelsko-anielskiej trylogii, jednak cały czas biję się z myślami, czy napisanie jej to dobry pomysł. Boję się, że mogłabym w ten sposób popsuć serię, stworzyć coś na siłę. Jednak co by było dalej, nie zdradzę. Na razie zatrzymam to dla siebie, bo kto wie? Może kiedyś jeszcze tę historię napiszę. 0
fot. Flickr.com, CC
Opowieści ze snów
recenzje / nowości wydawnicze /
KSiążka
z dala od bliskich i z chęcią przebywa na
Zakończenia można się domyślić, choć
Wyspie Ptaków, która od zawsze należa-
co kto wywnioskuje – zależy już od nas
mniej ryzykownym. Autorka, która dotych-
ła do Spyropoulosów. Niestety, nie może
samych. Niestety o wiele gorzej prezen-
czas krążyła po różnych rejonach fantasy,
długo cieszyć się wolnością, gdyż wkrótce
tują się postacie – mimo że wzbudzają
postanowiła spróbować czegoś zupełnie
na wyspę przybywają wspomniani wyżej
uczucia u czytelnika, to jednak są dość
nowego. I poszło jej całkiem dobrze, choć
członkowie rodziny, razem z jego zniena-
papierowe. Każdą z nich można opisać
nie wybitnie.
widzoną siostrą i jej nowym partnerem…
w jednym zdaniu, większość – bez pro-
Pustułka opowiada o bogatej rodzinie
Myli się ten, kto myśli, że kryminał
blemu podzielić na dobrych i złych. Nie
Spyropoulosów – Polakach greckiego
Miszczuk to następny szwedzkopodobny
zmienia to jednak faktu, że książkę czyta
pochodzenia. Jak wiadomo, pieniądze
produkt. Pisarka idzie w innym kierunku –
się szybko i wciąga ona tak, że proble-
szczęścia nie dają, a w tej rodzinie nikt
powieści i opowiadań brytyjskich, zwłasz-
mem będzie oderwanie się od niej.
nie jest szczęśliwy – głowa rodu, Wiktor,
cza cenionej Agathy Christie – jedna wyspa,
Nie jest to najlepsza powieść Miszczuk,
nienawidzi swych krewnych, jego żona
kilkoro uczestników i morderca. Tak rozpo-
choć nie można jej odmówić pewnych zalet.
próbuje ukryć starość dzięki operacjom
czyna się śmiertelna wyliczanka.
Pisarkę czeka jeszcze trochę pracy, jednak
plastycznym, syn skrywa mroczne ta-
Jeśli chodzi o rozwiązanie głównej za-
jemnice – w tym przemoc wobec młodszej
gadki – „kto morduje”, wielu czytelników
ica czas.
siostry. Nic dziwnego, że Wiktor woli być
będzie miało połowiczną satysfakcję.
anna mitrowska
bez wątpienia książka przyjemnie urozma-
xxxzz
Pierwszy kryminał w dorobku Katarzyny Bereniki Miszczuk jest projektem co naj-
ocen a :
Kryminał w angielskim stylu
Pustułka
Katarzyna Berenika Miszczuk W.A.B 34,99 zł
Wraz z Michałem Witkowskim wyru-
niej granicy. Parają się najstarszym
gejów. Werystyczne opisy sprawiają, że
szamy w fascynującą wyprawę w głąb
zawodem świata. Oderwani od spódnic
świat przedstawiony dogłębnie przeni-
zadymionych knajpek Wiednia, Zurychu
swych matek, zajadają się szwajcarską
ka czytelnika, który odczuwa podczas
i Monachium. Wchodzimy w historię ge-
czekoladą i lodami, z naiwnością patrzą
lektury wręcz masochistyczną przy-
jowskiego światka, historię, obok której
w przyszłość.
jemność. Nie ma zakazanych fantazji,
nie można przejść obojętnie.
xxxxz
ocen a :
Witkowskim pisane
Fynf und cfancyś Michał Witkowski Znak Literanova 37,90 zł
Michał, który jest Polakiem, z kapitali-
ale wszystko, mimo czaru pieniądza,
Poznajemy losy Michała, posiada-
stycznym światem jest za pan brat. Potrafi
jest brudne, nieudolne, pełne upodlenia
cza tytułowych „fynfundcfancyś” oraz
dostosować się do reguł gry i wybiera ide-
i zwykłej, człowieczej bezsilności. At-
Dianki z Bratysławy, których losy krzy-
alnych klientów. Dianka, w przerwach od
mosfera powieści miesza się z kiczem,
żują się w Wiedniu po raz pierwszy.
dopływu gotówki, nieumyta i bez grosza,
chorobami wenerycznymi i obskurnymi
Chłopcy prowadzą życie nowoczesnych
zamiast nowych jeansów marzy o „ma-
pomieszczeniami, a także z wszech-
f lanerów. Żyją z dnia na dzień, od miesz-
łych, mozartowskich główkach zza szyby
ogarniającym bogactwem. Samotność
kania klienta do otwarcia lokalu dla stri-
cukierni”. Niestety, Lejdi Di przechodzi
zastąpiona różnego rodzaju produkta-
cherów, chodzą po mieście, odbijając
przez serię wzlotów i upadków, gdzie
mi i usługami, spowita witkowszczyzną
się od szklanych witryn sklepowych.
nieraz jedynym jej pożywieniem pozostają
w najlepszym wydaniu. Pełna gorzkiej
Emigranci z postsowieckich krajów za-
orzeszki z automatu.
ironii i czarnego humoru – po prostu
silają grupę młodocianych, w związku
U Witkowskiego tanie perfumy mie-
z tym i pożądanych, ciotek zza wschod-
szają się z drogimi ubraniami bogatych
powieść o życiu.
z u z a n n a r a dz i m i r s k a
Nowości wydawnicze grudzień 2015 Ja kontra bas
Anna In w grobowcach świata
Stryjeńska. Diabli nadali
Jerzy Stuhr Wydawnictwo Literackie 34,90 zł
Olga Tokarczuk Wydawnictwo Literackie 32,90 zł
Angelina Kuźniak Wydawnictwo Czarne 49,90 zł
grudzień 2015
/ recenzje – grudzień
fot. materiały Teatru Ateneum
xxxxx
ocena:
Rzeźnia na scenie
Rzeźnia R e ż . A r t ur Ty s z k i e w i c z Te a tr Ate n e u m
Nie tylko dla miłośników opery Warszawska Opera Kameralna już po raz trzeci otworzyła swoją scenę dla projektów klasycznego teatru operowego. Rozpoczynająca tegoroczny festiwal Mimopera – to spektakl łączący współczesną sztukę operową z teatrem pantomimy. Pierwsza część składa się z sześciu etiud pantomimicznych do muzyki specjalnie na tę okazję napisanej przez młodych kompozytorów. Gra mimów to połącznie niezwykłej precyzji i sugestywności. Tutaj główną rolę pełnią ruchomą ilustracją muzyki. Druga część spektaklu to anglojęzyczna jednoaktową opera oparta na tekście Gertrudy Stein. Tym razem, słowa mają znaczenie zasadnicze. Opera jest prezentowana bez tłumaczenia, które faktycznie na nic by się zdało, gdyż libretto jest
ocena:
gesty, a słowa stają się zbędne. Ten taniec wraz z aranżacją świateł jest swego rodzaju
xxxxz
Młodych Twórców. Spektakle pokazywane na Scenie Młodych bardzo mocno odbiegają od
surrealistyczną grą słów. Muzyka dopełnia się tym razem z abstrakcyjnym poczuciem humoru. Razem zdecydowanie zbijają nas z tropu. Mimopera w obu aktach to synergia wielu elementów.
fot. materiały prasowe
młodych ludzi z różnych środowisk artystycznych. Współpracują ze sobą absolwenci szkół teatralnych, muzycznych oraz Akademii Sztuk Pięknych. Oni wnoszą nowatorskie pomysły, a miejsce prób – pomoc w finansową i promocję. Możliwość pokazania się na festiwalu zapewnia Warszawska Opera Kameralna. Ten cykl to szansa na spojrzenie na operę od zupełnie innej strony – jako na formę, z którą można eksperymentować. Jest to też wielka szansa dla zdolnych twórców nowego pokolenia na zaprezentowanie autorskich projektów. Oby takich festiwali było więcej. Zaintrygowani? Wybór projektów do realizacji na przyszłoroczną edycję już trwa. Zarówno miłośników, jak i tych zdystansowanych do sztuki operowej, gorąco zachęcam! Do zobaczenia za rok!
J u l i a H ava
36-37
Festiwal Scena Młodych r ó ż n i t wó rc y Wa r s z a w s k a O p e r a K a m e r a l n a
fot. materiały prasowe
Czego chcieć więcej? To tylko jeden z czterech spektakli w repertuarze. Każdy bez wątpienia zasługuje na osobną recenzję. Festiwal łączy nie tylko formy, ale przede wszystkim
Magic Records
i delikatnie, nie narzuca się, jak to ma w zwyczaju czynić wokal w popie, a stanowi dopełnienie całości. Jest tylko jednym
pochodzi z Polski. Zdobyła popularność dzięki teledyskowi
z instrumentów tworzących muzykę, bez którego, rzecz jasna,
z nagimi ludźmi i całkiem chwytliwej melodii utworu Thank
utwory byłyby znacznie uboższe.
you very much. Przebój odbył swoją kadencję w radiu i (zgod-
Muzycznym mentorem krążka jest, z pewnością, Matt Dusk.
nie z odwiecznymi zasadami przebojów) spalił się własnym
Kanadyjczyk czuje się w jazzie jak ryba w wodzie i posiada
ogniem. Add the blonde, poza singlami Wasted i Heartbeat,
zdecydowanie większe od Margaret doświadczenie w branży.
wydawał się potwierdzać regułę, że młodzi, ładnie śpiewający
Owocem tej współpracy jest ciekawy album, oparty na dialogu
wokaliści nie mają szczęścia do repertuaru (w tym miejscu
– kobiety z mężczyzną, doświadczenia ze świeżością, a także
można w nieskończoność wymieniać finalistów różnych telewi-
przeszłości, z której dobywa się jazz, z teraźniejszością. Just
zyjnych talent show, którym talentu wokalnego, z pewnością
the two of us pozwoli odpocząć uszom zajechanym przez
nie brakowało). Z odsieczą przyszedł jednak listopadowy al-
nadmiar przesterowanych instrumentów i graniczący niekiedy
bum piosenkarki, nagrany wraz z jazzowym muzykiem Mattem
z wrzaskiem wokal. Album duetu Margaret & Matt Dusk jest
Duskiem. O ile pierwsza płyta Margaret prezentowała typowy,
dowodem na to, że jazz w drugiej dekadzie dwudziestego
rasowy pop, to Just the two of us proponuje nam powrót do
pierwszego wieku nie brzmi wcale jak odgrzewany kotlet,
korzeni muzyki rozrywkowej. Wydaje się, że Małgorzata Jam-
a może przyciągać kolejnych miłośników muzyki i być źródłem
roży w klimacie lat czterdziestych ubiegłego wieku radzi sobie
inspiracji dla młodych artystów.
całkiem nieźle. Jej głos w jazzowych klasykach wypada świeżo
MAJA KUBIT
Pomimo kontrowersyjnego brzmienia i licznych niedo-
Obowiązki przełóż, wrośniesz w fotel, nic nie ugrasz;
skonałości, to właśnie warstwa muzyczna stanowi główny
Brawa dla tego ostatniego za ograniczenie liczby swoich
atut duetu Mateuszy. Od sennego cloudu w Średnich celach,
zwrotek w stosunku do poprzedniej płyty, bo rapować
przez mocne basy i gitarę (świetnie dobrany akord Wojtka
zwyczajnie nie umie.
Mazolewskiego w Za darmo), po rozstrojoną na wszystkie
W wyścigu po lepszą jakość szesnastek twórcy ob-
tony elektronikę w Nocnych startach… Panowie Holak i Gudel
stawili parę mocnych koni, których występ na krążku nie
szukają swojej tożsamości w poprzek całej pięciolinii, co jed-
mógł przejść bez echa. Faworyt hip-hopowych salonów,
nak nie zawsze wychodzi im na dobre. Niektóre utwory, jak
Taco Hemingway, nawinął pierwszorzędnie w Postaraniu,
błyskotliwe Już prawie tańczę, zaskakują pomysłem i harmo-
Wena dwoma ostrymi wejściami wywrócił do góry nogami
nią, która niemniej bywa burzona podczas przekombinowa-
122000, a Ras dorzucił swoje trzy do Grosika. Wartością
nych, a przez to irytujących utworów (vide: Kraków).
dodaną na pewno nie są występy Palucha ani kojarzonego
Słuchaczom taki też może wydawać się wokal Mateusza Holaka, zawsze silnie naznaczony wypromowanym
z ostatnich otrzęsin DonGURALesko, który sprawdza się nieźle tylko do pewnego poziomu IQ.
przez T-Paina i Kanyego Westa auto-tunem. Nie śpie-
Wykonawców pokroju Małych Miast zawsze trudno jest
wam, bo mam ładny głos, tylko ważny i do opowiedzenia
ocenić – szeroki przekrój dźwięków i innowacyjność po-
coś – wyznaje wokalista w introspekcyjnym Pier*ol to.
wodują, że Koń, podobnie jak zeszłoroczny debiut na MM,
Istotnie, teksty prezentują oryginalne spojrzenie na roz-
mógłby być zrecenzowany na sto jeden sposobów (w pię-
maite tematy: ewoluujący świat, trendy wśród młodych
ciostopniowej skali). Jedno jest pewne – brzmienie tego
czy ludzką próżność. Zwracają uwagę także liczne gry
duetu to melodia przyszłości.
słów, zawoalowane m.in. w tekstach Mateusza Gudela:
MARCIN CZARNECKI
x x x yz
Margaret & Matt Dusk Just the two of us
Margaret wkroczyła do polskiego showbiznesu trzy lata temu. Nikt jej specjalnie nie zapraszał, mało kto wiedział, że
ocena:
xxxxz
ocena:
/ recenzje / wydarzenia
Małe Miasta Koń Alkopoligamia
Everything Everything - 1.12, Hybrydy
38-39
The Underachievers - 1.12, Proxima
fot.: materiały prasowe
fot.: materiały prasowe
fot.: materiały prasowe
fot.: materiały prasowe
Wydarzenia
Decapitated - 4.12, Progresja
Melody Gardot - 9.12, Torwar
relacje /
Jazzowa Jesień 2015 T E K S T:
A L E X M A KOW S K I
a początku listopada po raz 13. odbyło się święto muzyki wysublimowanej i złożonej – Jazzowa Jesień w Bielsku Białej. Przyznaję, że dopiero w tym roku usłyszałem o tym wydarzeniu. A lista występujących artystów tyleż ciekawa, co enigmatyczna. Pierwszego dnia wystąpiła Maria Schneider wraz z orkiestrą, jednak niestety nie miałem możliwości obejrzenia tego występu. Drugiego dnia na scenie Bielskiego Domu Kultury stawił się zespół The Bad Plus. Konferansjer zapowiedział ich jako „zespół grający inteligentną muzykę dla mas”. I właściwie nie sposób się z tym nie zgodzić, bo kompozycje serwowane przez trio amerykańskich jazzmanów całkiem zgrabnie łączyły ładne, wpadające w ucho melodie z niuansami jazzu. Na szczególną uwagę zasłużył perkusista, który dał fenomenalny popis bębnienia.
N
Niewyrażna linia Kolejny dzień serwował więcej brzmień gitarowych w postaci argentyńskiego gitarzysty Pablo Marqueza oraz zespołu saksofonisty Tima Berne’a. Pierwszy z nich zafundował publice około godziny południowoamerykańskich utworów klasycznych. I choć był to dosyć ciekawy pokaz umiejętności muzyka, miałem problemy w wyłapaniu spójnej linii melodycznej, przez co ciężko było w pełni cieszyć się z występu. Koncert drugiego muzyka był odwróceniem sytuacji o 180 stopni. Decay – bo tak się nazywał projekt stworzony przez Berne’a – grał free jazz kojarzący
się z Ornettem Colemanem. Nie uda się również uniknąć porównania do Milesa Davisa z okresu „Bitches Brew”, chociażby dzięki gitarze – jestem pewien, że gitarzysta intensywnie studiował Johna McLaughlina. Z tego też powodu nie był to występ dla wszystkich, co można było stwierdzić po frekwencji, która z każdym utworem się zmniejszała. Siedząca obok mnie dziennikarka „Polityki” – Dorota Szwarcman – żartowała, że pewnie na bisach zostanie 10 osób, ale za to zespół dostanie od nich owację na stojąco. I faktycznie, występ był naprawdę dobry, zespół zagrał kawał świetnej muzyki.
Blaski i cienie Trzeci dzień festiwalu był już zdecydowanie bardziej spokojny. Zaczął się od występu norweskiego trębacza Mathiasa Eicka, który koncertem promował swoją płytę Midwest . Najłatwiej byłoby opisać mi jego muzykę jako post-jazz – tak jakby wziąć Godspeed You! Black Emperor, pozbawić ich muzykę atmosfery mroku, zastąpić ją bardziej radosnym i efemerycznym brzmieniem oraz dodać typową instrumentację jazzową. Rezultat był naprawdę świetny, ten koncert zdecydowanie wywarł na mnie największe wrażenie. Uzasadnieniem może być nawet fakt, że Eick przed rozpoczęciem solowej kariery był członkiem fantastycznego zespołu Jaga Jazzist. Norweg zawiesił poprzeczkę naprawdę wysoko. Niestety saksofonista Andy Shepperd moim zdaniem nie dorównał poziomem
do scenicznego poprzednika. Całość była ciekawa. Polski perkusista do wzbogacenia instrumentacji używał drewnianych klocków, a nawet foliowej torby.
Solidarność w dźwięku Przedostatni dzień festiwalu zamykały dwa koncerty. Najpierw zagrał Tomasz Stańko z projektem specjalnie przygotowanym na tę edycję festiwalu. Anna Stańko – córka artysty – zapowiadając występ zespołu przekazała, że artyści dzisiejszego dnia poświęcają swoje występy pokojowi na świecie. I chyba faktycznie ta dedykacja oraz wydarzenia z poprzedniego dnia w Paryżu wpłynęły na muzyków, bo dali z siebie naprawdę wszystko. Występ zespołu polskiego jazzmana był absolutnie fenomenalny. Można było usłyszeć muzykę z przekroju całej dyskografii Stańko – od Litanii przez Balladynę kończąc na ostatniej płycie – Wisława , co bardzo ucieszyło fanów artysty. Niestety z ostatniego koncertu na którym miałem okazję się pojawić wyniosłem podobne wrażenia, co z występu Pablo Marqueza. Egberto Gismonti – brazylijski gitarzysta i pianista – zagrał długi, jak na standardy festiwalu, dwugodzinny koncert. Zapewne osoby, bardziej osłuchane z jego muzyką zachwyciły się jego występem, jednak dla mnie to było zwyczajnie za dużo. Festiwal należy ocenić pozytywnie. Nic tylko czekać na przyszłoroczną edycję i rezerwować sobie czas do spędzenia w Bielsku. 0
Audioriver 2015 T E K S T:
JA K U B WA R N I E ŁO
hoć od zakończenia tegorocznej edycji Audioriver minął już niemal kwartał, nie sposób zapomnieć o tym, co wydarzyło się w lipcu na płockim festiwalu. Jubileuszową, dziesiątą edycję jednego z największych polskich festiwali muzyki elektronicznej można określić mianem rekordowej. Rekordowa była publiczność, bo w tym roku codziennie na koncertach pojawiło się ponad 27000 widzów. Rekordowo ciemne było niebo podczas koncertu Olivera Koletzkiego na płockim Starym Mieście.
C
Nie przeszkodziło to festiwalowiczom zapełnić rynek i bawić się w najlepsze w pełnym deszczu. Rekordowo dobre były koncerty Tigi, Solomuna czy Tale of Us choć to, że nikt z wymienionych nie grał na głównej scenie może oznaczać, że największe gwiazdy line-upu mogły pozostawić pewien niedosyt. Lecz to nie headlinerzy stanowią o sile płockiego festiwalu. Najlepszą wizytówką Audioriver jest ogromna różnorodność tego, co dzieje się na poszczególnych scenach (a było ich aż dziewięć) i poza sceną (kino, moda). Świet-
nymi ambasadorami house’a okazali się wspomniany Solomun i Tale of Us, techno godnie reprezentowane było przez Bena Klocka i Rødhåd, zaś elektronika taneczna przez Hercules&Love Affair i Damiana Lazarusa & The Ancient Moons. Nie zabrakło również święta dla fanów drum&bass, którzy w całości wypełnili festiwalowy namiot podczas koncertów High Contrast, Noisii czy Tigi. Życzymy sobie, żeby w następnym roku było nie mniej ciekawie i różnorodnie. Do poprawy została tylko pogoda! 0
grudzień 2015
wywiad /
Bogaci jesteśmy Publicznie – legendarny polski jazzman, który współpracował z plejadą polskich i światowych artystów. Prywatnie – świetny rozmówca, przemiły człowiek oraz fascynująca osobowość. Tomasz Stańko uraczył MAGLA rozmową o sztuce, człowieczeństwie i disco polo. R O Z M AW I A Ł :
A L E X M A KOW S K I
M A G I E L : Czemu zdecydował się pan grać akurat jazz? TOMASZ STAŃKO : W tym czasie kiedy ja zaczynałem, czyli na początku
lat 60. jazz miał co najmniej taką samą funkcję jak teraz hiphop czy elektronika. Wtedy rockowe zespoły były pół-knajpowe, to był dopiero początek Beatlesów. Muzyka popowa miała wtedy na przykład The Shadows, czy Presley’a, który miał u swojej podstawy muzykę bluesową, którą dopiero później Rolling Stonesi bardzo utwierdzili w swojej twórczości. Blues był wówczas muzyką niekomercyjną, o zupełnie innej randze niż cała ówczesna popkultura. Ja w tamtych czasach miałem skłonności bardziej awangardowe, interesowałem się nową sztuką. No i ten jazz, wówczas Ornette Coleman, zaspokajali tę potrzebę eksplorowania. Podejrzewam, że jakbym urodził się dzisiaj, lub kilka lat temu, to ciągnęłoby mnie w kierunku muzyki tworzonej przez takich artystów jak Flying Lotus [amerykański producent tworzący muzykę z pogranicza elektroniki, jazzu i hip hopu – przyp. red.].
Jaki ma pan stosunek do nowoczesnej muzyki?
Słucham wszystkiego, byłem nawet na koncercie Flying Lotusa – bardzo interesujący człowiek. Zwłaszcza że rodzinnie jest związany z jazzem [Alice Coltrane jest jego ciotką, a Ravi Coltrane – kuzynem – A.M.]. Córka podrzuca mi trochę nowej muzyki, także słucham wielu rzeczy. Wszystko to są jedne korzenie, które wychodzą od bluesa, i zostały przeniesione na kontynent amerykański, z czego potem wyszły rzeczy które właściwie teraz rządzą całą dzisiejszą muzyką pop. Rzeczy które na dodatek wracają teraz do Afryki, zostają przetworzone i znowu wracają. A właśnie tam tworzą się jedne z najbardziej kreatywnych ruchów muzycznych, również jazzowych. Koło muzyki wciąż się kręci. Muzyka jest niezwykle interesującą dziedziną, w tej chwili stała się już światową kulturą. Nie mamy już zjawiska muzyki wyłącznie lokalnej, zresztą globalność jest czymś zupełnie naturalnym dla sztuki.
A propos sztuki – jakie ma pan do niej podejście? Inspirują pana muzycznie inne formy sztuki?
prawa co innymi falami, łącznie ze światłem. Jednak takiej kombinacji tam nie ma, te zbiory są jedyne i niepowtarzalne, tak samo jak pan czy ja jesteśmy niepowtarzalnymi zbiorami atomów w uniwersum.
Można sądzić, że bardzo inspiruje się pan literaturą – Wisława, Balladyna, Witkacy... Właśnie nie do końca, bardziej powiedziałbym, że bliższe są mi sztuki wizualne. Literatura też, ale wszystkie rzeczy mnie interesują. Literaturę czytam strzępami, głównie dbam o narrację. Wszystko to robię dosyć niedbale, powierzchownie, bo w zasadzie mnie to nie interesuje, ja to traktuję jako moją potrzebę i przyjemność płynącą z poczytania kawałka powieści. Teraz czytuję dużo Prousta, wracam do starej literatury, ale niczego sobie nie odmawiam. Nie idę za trendami. Tak samo z muzyką, to przypadek o tym decyduje. To on jest takim motorem przewodnim mojego życia. Właściwie to jest pewien typ improwizacji, jeszcze szerzej to nazywając – kopiuję pomysły ewolucji, która idzie przez świat i trochę bezmyślnie tworzy życie coraz bardziej skomplikowanym.
Tak jak pan mówi o przypadku – właśnie w ten sposób powstała Wisława. Nie planował pan spotkania samej poetki? W żadnym wypadku. Oczywiście wcześniej czytałem jej rzeczy, ponieważ długo żyję, a ona żyła jeszcze dłużej. Zresztą często ją mijałem ,gdy zachodziłem w Krakowie do mojego przyjaciela, Wacława Kisielewskiego. Potem przez przypadek grałem z różnymi poetami, bo mój inny znajomy, Jerzy Ligiurek, był wydawcą w Znaku. Do tego wydawnictwa była zapisana również Szymborska, której spodobała się koncepcja, grałem również z nią. Mniej więcej w tym czasie dokonałem pewnego odkrycia – świetnie się grywa z poezją, pomiędzy wersami. Poeci inaczej czytają niż na przykład aktorzy. Barwa ich głosu jest bardzo muzyczna. Dzięki czemu podczas występu nie musiałem myśleć tekstowo, a mogłem myśleć właśnie o warstwie muzycznej, o brzmieniu. Oczywiście sens utworu też miał znaczenie, jednak ja sobie leciałem tylko soundem. Dlatego szczególnie dobrze mi się pracowało z rosyjskimi poetami. Wracając do Szymborskiej – ona miała bardzo dziwną barwę głosu. Wie pan, jak się żyje tyle lat, napisało się tyle rzeczy i jest się Szymborską – to wszystko było słychać w jej sposobie mówienia. Bardzo dobrze mi się z nią grało, wystarczyło kilka króciutkich dźwięków. Zagraliśmy razem jeszcze jeden duży wieczór autorski do tomiku Tutaj. W 2013 tworzyłem nową płytę w Nowym Jorku. Miałem wtedy miecz na karku, nawet sięgałem po moje starsze nagrania jakiejś frazy czy schematu rytmicznego, który pozwoliłby mi dalej komponować, kiedy nagle dowiedziałem się o jej śmierci. Wisława nie była inspirowana sztuką Szymborskiej, ja jej poświęciłem ten album jako pewnego rodzaju hommage – ukłonu dla wielkiej artystki. 1
My naprawdę jesteśmy dobrzy. Tylko teraz jest nam łatwiej to wszystko pokazywać sobie nawzajem. Tak jest również z muzyką
Oczywiście. Ja właściwie żyję ze sztuki, to jest mój duchowy pokarm. Zawsze się nią interesowałem i wydaje mi się, że sztuka w człowieczeństwie odgrywa wyjątkową rolę. Artyści tworzą rzeczy których w ogóle nie ma w kosmosie, pewien typ porządku który nie istnieje w uniwersum. Nauka zajmuje się odkrywaniem pewnych spraw przez swoją bardzo odległą siłę i potęge wiedzy. Jest bardzo kreatywna, ponieważ metody badawcze wymagają kreacji podejścia, jednak sama w sobie nauka taka nie jest, gdyż odkrywa rzeczy które są już we wszechświecie. Natomiast w sztuce nie ma takiego zbioru fal jakie są na przykład w kompozycjach Bartoka. To jest pewien układ wytworzonych przez instrumenty fal, którymi to rządzą te same fizyczne
grudzień 2015
/ Tomasz Stańko
Często słychać opinie, że jazz jest muzyką kompletnie awangardową i nieprzystępną dla wszystkich. Co pan o tym sądzi? Może tak być. Jazz faktycznie jest muzyką dosyć wyrafinowaną, o stosunkowo małym zasięgu. Tylko że dla mnie w sztuce nie powinno się mierzyć takich rzeczy. Na świecie jest wiele typów muzyki. Nie ma tak, że sztuka wysoka jest lepsza, a niska gorsza. Ona po prostu jest. Jak się chce, to każdy głupi jest w stanie złapać konwencję. To jest jedna z cech sztuki – nie trzeba mieć wiedzy, wystarczy być osłuchanym. Człowiek musi wierzyć, że to, co dostaje, jest dobre i być na tak. Jeśli życie go stamtąd wygoni, to znaczy że nie opłaca mu się tam siedzieć. Nawet, jak się popatrzy na Flying Lotusa – tego nie słuchają ludzie, którzy na codzień słuchają boysbandów. To dla nich taki sam rodzaj muzyki jak Penderecki. Wszędzie jest ta gradacja. Kiedy na przykład patrzę na zespoły disco polo, to czasami bywają interesujące, a czasami brzmią zenkowato. Możemy się smiać, że gość z Bayer Full uważa się za Mozarta, ale z jego punktu widzenia nie ma w tym nic śmiesznego. To tak jak w fizyce kwantowej – wynik zależy od pozycji obserwatora.
Czy jest jakiś muzyk z którym współpracę najczęściej pan wspomina? Wielu jest takich ludzi. Na pewno współpraca z Cecilem Taylorem była dla mnie bardzo bogata, tak samo z Komedą. To byli wielcy artyści, jak się z nimi pracowało, to właściwie nic nie trzeba było mówić. Z Cecilem zapamiętałem pewną sytuację – kiedyś spytałem się go czy mógłby mi dać pewną kompozycję, która bardzo mi się spodobała. Odpowiedział mi, że dawno już jej nie pamięta. I wtedy zorientowałem się jak cenną cechą u artysty jest to, że w zasadzie go nie obchodzi co zrobił! Bo to jest próżne co on zrobił! Ważne jest, że tyle lat jest na określonej drodze i żyje jak artysta. Bezkompromisowo. Bez żadnych zboczeń i pójścia na łatwiznę. Cecil dyktował nam wszystkie kompozycje, same perły wychodziły mu z głowy, a on jak je skończył, to odrzucał i robił nowe. Niedawno grałem na koncercie poświęconym Bogusławowi Schaefferowi – bardzo niedoceniany współczesny polski kompozytor, który również mówił, że trzeba cały czas komponować i nie poprawiać, tylko tworzyć dalej. I tak idąc jeszcze dalej, można skojarzyć Mozarta, który tworzył muzykę do tej pory uważaną za najświeższą i najwspanialszą, a nie poprawiał swoich partytur, tylko za******lał! Jedynie zwalniał mózg, żeby ręka mogła nadążyć, a improwizował tą orkiestrą, tak jakby na niej grał. Wtedy się nie mylił, bo każdą pomyłkę uzasadniał kolejnym akordem, linią melodyczną.
ceo Wyro. Ze Smolikiem zrobiliśmy nową aranżację mojego albumu Peyotl zainspirowanego Witkacym. Oprócz tego Maria Peszek… Dużo jest dobrych ludzi, mamy bogaty rynek. To chyba znaczy, że bogaci jesteśmy. (śmiech)
Muzyki jest dużo, tylko nie ma tego jak słuchać, jest za mało czasu. Muzyki jest monstrualnie dużo. I to naprawdę świetnej. Zastanawiam się czy w przyszłości nie będzie takiego dziwnego zjawiska, że trzeba będzie wszystko zapominać i bez przerwy słuchać nowego. Okazuje się, że masa ludzi ma talent, i to naprawdę wysokiego lotu. Co w sumie nie jest dziwne, w końcu jesteśmy ostatnim szczeblem ewolucji. I właściwie od tych 30-50 tysięcy lat jesteśmy jednakowi pod względem wrażliwości. Wystarczy spojrzeć na prace człowieka z Cro-Magnon, czy nawet starożytnych Greków, którzy już wtedy byli w stanie tworzyć tak fantastyczne rzeźby! Lubię w Nowym Jorku chodzić do muzeów i patrzeć się na te wszystkie rzeczy, które artyści tworzyli wiele tysięcy lat temu, na przykład właśnie na greckie rzeźby. Tam jest doskonałość formy, to naprawdę zadziwiające. Oczywiście to cecha nie tylko grackiej kultury. Japońska sztuka, stare chińskie rzeczy…
Co w takim razie pańskim zdaniem zmienia się w muzyce? My naprawdę jesteśmy dobrzy. Tylko teraz jest nam łatwiej to wszystko pokazywać sobie nawzajem. Tak jest również z muzyką, mamy prawdziwą eksplozję. Dochodzą stare gatunki, które zaczynają być znane przez nowe media. Dzięki rozwojowi transportu mamy tournee artystów po całym świecie, możemy poznawać muzykę z każdego zakątka globu. Sam ostatnio słucham algierskiej muzyki. Kiedyś grałem taki projekt razem z tureckimi sufistami. To jest muzyka sakralna. Absolutnie wspaniałe brzmienia. Ci sufiści posiadają niewiarygodną płynność gry, a to bardzo skomplikowane techniki. Grają bardzo namiętną muzykę. Cała arabska muzyka jest fantastyczna, nie wspominając nawet o hinduskiej. Wszędzie mamy dobre brzmienia, wystarczy poszukać. Weźmy na przykład takie Bollywood. Z naszego punktu widzenia to superkomercha, ale tam piszą najbardziej wyrafinowani muzycy, zrzeszeni w kastach. Widziałem jednego z tych ludzi podczas koncertu z Johnem McLaughlinem. No takich wyrafinowanych technik to w życiu nie widziałem. A mówimy o człowieku, który pisze muzykę właśnie do Bollywood i to wszystko jakoś łączy. To trochę tak, jakby u nas jakiś awangardzista grał w zespole disco polo, rozumie pan?
Nie ma tak, ze sztuka wysoka jest lepsza, a niska gorsza. Ona po prostu jest. Jak się chce, to każdy jest w stanie złapać konwencję.
Można powiedzieć, że Mozart był protoplastą jazzu? Może nie, ale zdecydowanie to najwyższa półka. Dlatego Cecil strasznie mi tym zaimponował. Ja poprawiam moje kompozycje, niestety nie jestem tak daleko. Komeda też miał w sobie coś wyjątkowego. Nie mówił o muzyce, bo po co o niej mówić skoro operuje dźwiękiem i falami? Słowa dotyczą innych dziedzin, takich jak na przykład literatura. Lepiej nie mówić – byle się rozumieć. Ale to już jest nasza brocha, jak to robić (śmiech), nasz zawód i musimy umieć dawać sobie z tym radę.
Polska scena jazzowa… …jest w tej chwili bogata. To się naprawdę zadziwiająco szybko rozwija. Jak tak patrzę na całą scenę muzyczną od pół wieku, to sam jestem zdziwiony. Ona teraz jest trochę szkolnawa, ale jest wielu naprawdę dobrych artystów. Jeszcze parę lat temu mniej więcej widziałem całość tej sceny, teraz nie obejmuję nic. Jest zbyt dużo ludzi, ale nie tylko w jazzie – w popie czy wśród sidemanów rockowych. Bardzo podoba mi się Natalia Przybysz, z którą zresztą kiedyś coś zrobiliśmy. Miałem kontakty z Ma-
42-43
To jest kunszt. To jest człowieczeństwo! To, że takie połączenia są możliwe! Dobrze jest z egoistycznego punktu widzenia być super tolerancyjnym wobec tego co nas otacza, bo możemy na tym tylko skorzystać. Bo nigdy nie wiadomo na co możemy trafić! Nie ma rzeczy pewnych, najlepiej być otwartym, chłonąć i tylko filtrować całość przez filtr korzyści które są dla nas istotne czy opłacalne. Nic więcej. Ale bez tolerancji nie da rady. Życie jest chytre i naprawdę karze głupich. A ludzie nie rozumieją, że jeśli jest się mściwym to głównie się traci, to nie religia. W sztuce te prawa są zdecydowanie bardziej oczywiste. Jestem szczęśliwy że jestem artystą, ponieważ w sztuce są prawda, prawo i sprawiedliwość. (śmiech) Tu nie ma picu i protekcji. 0
Rozszerzoną wersję wywiadu znajdziesz na magiel.waw.pl
styl życia / szefowa czy szefa?
grudzień 2015
/ betonowe plaĹźe
Tekstura kontrastu
TEKST i fotografie:
44-45
b a r t s kow r o n
betonowe plaĹźe /
grudzieĹ&#x201E; 2015
/ betonowe plaĹźe
46-47
/ rugby
Sport is brutal Impreza rangi światowej, trzecia pod względem oglądalności na świecie. Sport popularny, ale jednocześnie przypominający bardziej gladiatorskie rozgrywki niż zdrową rywalizację. Chociaż oburzają nas praktyki Imperium Rzymskiego sprzed wieków, to wiele dyscyplin nadal jest przepełnionych przemocą i zagraża zdrowiu oraz życiu zawodników. T E K S T:
JUSTYNA CISZEK
ugby rządzi się własnymi prawami. Na porządku dziennym są agresywne natarcia na przeciwnika, uciążliwe kontuzje i przepychanki, co wydaje się esencją każdej z rozgrywek. Niedawno zakończył się Puchar Świata w Wielkiej Brytanii rozgrywany raz na cztery lata, przyciągający miliony widzów przed ekrany i gromadzący niezliczony tłum na trybunach.
R
Artyści w grze 3 października 2015 roku, w trakcie meczu grupy B między drużynami Republiki Południowej Afryki i Szkocji doszło do sensacji. Nie chodziło o wynik spotkania, ale o zachowanie jednego z uczestników. Bohaterem stał się… sędzia Nigel Owens. Zauważył, że rugbysta reprezentacji Szkocji, Stuart Hogg, chciał wymusić faul na rywalu w meczu z RPA, i dosadnie to skomentował – Szarża była w porządku. Jak chcesz robić teatrzyk, wróć tu za dwa tygodnie, jak będą grać piłkarze. Środowisko sportowe było zaskoczone takimi słowami. Padły one na stadionie piłkarskim St James’ Park w angielskim mieście Newcastle upon Tyne. Przedstawiciele innych dyscyplin pojawiają się tam tylko gościnnie. Okazuje się, że walijski arbiter nie po raz pierwszy zdegradował piłkę nożną do takiego poziomu. Skąd ta niechęć Nigela Owensa do futbolu? Odpowiedzi można doszukiwać się w przeszłości, gdyż swego czasu Walijczyk usiłował zostać sędzią piłkarskim. Ostatecznie mu się to nie udało i widocznie przeżywa swoją porażkę do dnia dzisiejszego. Da się jednak uzasadnić słowa arbitra. Boisko rzeczywiście często myli się piłkarzom ze sceną teatralną. Gra aktorska jest bardzo przydatna w kluczowych momentach spotkania. Dzięki umiejętnemu „nurkowaniu” lub udawanemu cierpieniu zawodnik może wypracować rzut wolny lub rzut karny dla swojej drużyny. I często ten strzelony gol rozstrzyga o zwycięstwie. Co zatem jest do stracenia? Na pewno szacunek i wsparcie kibiców, którzy dzięki powtórkom wnikli-
48-49
wie analizują każdą sytuację meczową i często postrzegają graczy przez pryzmat symulowania na murawie. Istnieje granica manipulacji rzeczywistością, wielu fanów nie pozwoli jej przekroczyć nawet swoim ulubieńcom.
Jest ryzyko, jest zabawa Ze sportem nierozerwalnie wiąże się ryzyko kontuzji. Czasem wystarczy, że nieprawidłowo ułożymy stopę, by pożegnać się z ukochaną dyscypliną na wiele miesięcy. Sport kontaktowy naraża na dodatkowe obrażenia. Rugby charakteryzuje się agresywnymi wejściami w przeciwników, które są jednymi z najważniejszych elementów gry. Mówi się, że rugbiści na boisku muszą ukrywać ból, podczas gdy piłkarze często udają cierpienie na murawie. Rugby to nie jest sport dla mięczaków. Nie wytrzymujesz? Odpadasz. I to najczęściej bezpowrotnie. Znana jest też bardziej brutalna wersja rugby – australijski futbol. Budzi on grozę nawet wśród zawodników walczących na pięści. W tym sporcie dozwolone jest kopanie, popychanie się oraz łapanie za każdą część ciała od ramion do kolan, a jedyne zabezpieczenie graczy to ochraniacze na zęby. Można poczuć ból od samego myślenia o sytuacjach, do których dochodzi w trakcie spotkania. Wydaje się, że to 80 minut najgorszych tortur, a nie dyscyplina sportowa zgodna z zasadami fair-play. Poważne kontuzje w futbolu australijskim są na porządku dziennym. Co ciekawe, odnotowywane zostają one skrupulatnie w specjalnych raportach pomeczowych, które publikuje się w serwisach internetowych wraz ze szczegółowym opisem urazów. Szokujące jest to, że naliczono już pięćdziesiąt zgonów w trakcie meczów. Powodem najczęściej są problemy z sercem zawodników bądź brutalne ataki przeciwników, które nieodwracalnie uszkadzają mózg. Taka pasja wymaga poświęceń. I szaleńczej odwagi.
Niebezpieczne związki Zawodnicy kontaktowych dyscyplin często narażają swoje życie i zdrowie w walce o każdy
punkt. Czy taka gra jest warta świeczki? Większość z nich bez zastanowienia potwierdziłaby, bo adrenalina towarzysząca ryzyku uzależnia. Mimo to powinny istnieć granice używania przemocy, jeśli gracze, amatorzy i zawodowcy, giną niczym na polu walki. Nie da się wykluczyć wszystkich kontuzji, jednak komfort i bezpieczeństwo powinny być równie ważne, co zadowolenie kibica. Niestety agresywna gra uatrakcyjnia widowisko, co zachęca związki zawodowe do utrzymywania jej brutalnego charakteru. Im bardziej sportowcy są zagrożeni poważnymi urazami, tym chętniej kibice kupują bilety. Nabijają tym samym oglądalność i kreują dochody klubów. Ile może być warte ludzkie życie? Jak widać niewiele. Szczególnie w porównaniu do lukratywnych kontraktów z reklamodawcami.
Miliony serc Niestety, negatywne skutki wydarzeń boiskowych są bardziej nagłaśniane niż pozytywne strony widowiska. Bo kto słyszał o tym, że podczas meczu pomiędzy Rumunią a Irlandią tegorocznego Pucharu Świata rumuński zawodnik oświadczył się swojej dziewczynie? Taka okazja warta jest co najwyżej małej wzmianki na portalu sportowym i nie przyciągnie wielu czytelników, a tym bardziej nie przysporzy dyscyplinie nowych fanów. A tych nie jest wcale mało. W trakcie trwających mistrzostw został ustanowiony nowy rekord. Pojedynek między Nową Zelandią a Argentyną na stadionie Wembley w Londynie obejrzało z trybun aż 89 019 widzów! Świat z niecierpliwością czekał na najważniejsze rozgrywki i wyłonienie nowego mistrza. Ostatecznie zwycięskie trofeum zdobyła Nowa Zelandia, znacząco pokonując w finale Australię 34:17. Na podium wspięła się również Republika Południowej Afryki, pozostawiając czwartą lokatę Argentynie. Tytuły pozostaną aktualne jeszcze przez cztery lata – w 2019 roku zawody zorganizuje Japonia. Czeka już na nie 2,5 miliarda widzów – tylu przeciętnie ogląda jeden mecz turnieju rugby. 0
patologie w PZN /
Polski Związek Nieróbstwa
Czy liczba porażek przewyższa liczbę sukcesów? Wraz z kolejnymi trofeami wzmacniają się głosy o koniecznych reformach – witamy w Polskim Związku Narciarskim. T E K S T:
B A R TO S Z B O N I EC , A DA M H U G U E S
ie ma siły na Polaka! – ten słynny tekst towarzyszył kolejnym wiktoriom Adama Małysza na światowych skoczniach. Niedługo później pojawiła się Justyna Kowalczyk, osiągająca sukcesy w dyscyplinie zdominowanej przez Skandynawów. Wśród kibicujących tłumów Polaków były dzieciaki, które ochoczo brały się za treningi, z biegiem czasu większości z nich przyszło się zmierzyć z rzeczywistością Polskiego Związku Narciarskiego zarządzającego śnieżnymi dyscyplinami.
N
Polski Związek Skoków Narciarskich Nie od dziś wiadomo, że oczkiem w głowie PZN -u są nasi skoczkowie – zgodnie z założeniem, że miarą efektywności działania są sukcesy. Od „małyszomanii” udało się wypracować silne fundamenty zarówno w dziedzinie szkolenia czy infrastruktury, jak i sponsoringu. U podstaw treningowych stoi bardzo przemyślany cykl zawodów, napędzający sportową rywalizację już w grupie kilkulatków, który jest rezultatem owocnej współpracy związku z prężnym sponsorem, Grupą Lotos. Zrzeszeni pod PZN-em przedstawiciele innych konkurencji narciarskich zwykle twierdzą, że bardziej adekwatna byłaby nazwa Polski Związek Skoków Narciarskich. Powód? Skoncentrowanie się na tej dyscyplinie kosztem innych. I choć wydaje się, że lepsza organizacja musi iść w parze z osiąganym sukcesem, to w świecie biegów narciarskich wygląda to nieco inaczej. Justyna Kowalczyk przełamuje monopol norweskiej machiny do zwyciężania. Sama mistrzyni, na pytanie na ile w skali 1-10 ocenia polskie biegi, gorzko odpowiada: Oceniam na 2,5. Z czego punkt daję za to, że mamy naturalny śnieg.
Błędne jest założenie, że skupienie uwagi na blasku chwały Kowalczyk odciągnie uwagę od problemów powszednich związku. Bardzo przykrym dowodem na narastające kłopoty były wyniki z mistrzostw świata juniorek w poprzednim sezonie, kiedy nie wystawiono ani jednej polskiej zawodniczki. Świadczy to o ich słabości, lecz sceptycy nie wahają się przypisywać porażki działaniom związku, które prowadzą w młodzieżowych grupach szkolenia na poziomie centralnym. Gdy prace zaczyna się na początku wakacji, to nie ma siły, by z tego były jakieś wyniki. Potem w sprawozdaniach wystarczy bajeczka, że teraz nie ma talentów na miarę Justyny czy Sylwii – twierdzi nasza mistrzyni olimpijska. W PZN-ie chodzi także o fundamentalne sprawy. Brakuje choćby jednego obiektu biegowego gwarantującego trening przez cały sezon. Polski Związek Narciarski skupia także przedstawicieli takich dyscyplin jak: kombinacja norweska, snowboard, narciarstwo dowolne oraz narciarstwo alpejskie. Członkowie tej ostatniej grupy są najbardziej krytyczni co do działań związku, ponieważ brak sukcesów nie skłania władz do właściwego zaangażowania w rozwój tego sportu. Według prezesa Apoloniusza Tajnera żeby skutecznie rywalizować w narciarstwie alpejskim, trzeba trenować przez całe lato, co możliwe jest jedynie na alpejskich lodowcach. Piłeczkę od razu odbijają zawodnicy i trenerzy, wytykając bierność działaczy przy logistyce treningowej. Większość z wyjazdów szkoleniowych narciarze organizują własnymi grupkami, podczas gdy związek mógłby negocjować korzystniejsze warunki. PZN ignoruje także nowe dyscypliny narciarskie. Brak pieniędzy jest największą bolączką, ale samo podejście działaczy do zawodników tak-
że daje wiele do myślenia. Mateusz Habrat, polski reprezentant w skicrossie, nie został powołany do reprezentacji 2015/2016. Nie byłoby to niczym dziwnym, jednak styl, w jakim został przeprowadzony ten proces zmusza do refleksji.
Remedium leżące na śniegu Przeciwnicy obecnego stanu rzeczy są zmotywowani do wprowadzenia reform. Wystarczy, że doprowadzą one do zdroworozsądkowego działania. Skoki narciarskie powinny stanowić dobrą kartę przetargową w negocjacjach ze sponsorami. Aktualnie można odnieść wrażenie, że sponsorzy są skupieni na turniejach skoków, niekoniecznie na transferze gotówki na budżet organizacji. Jednak mogąc poszczycić się sukcesami w jednej z dyscyplin, związek mógłby zaangażować się mocniej w rozmowy sponsorskie dotyczące wspierania innych, biedniejszych „sióstr”. Transparentność działań jest kolejną wielką bolączką PZN-u. Brak tu przejrzystości. Zero publikacji corocznych sprawozdań finansowych czy niejasne kryteria powoływania zawodników do kadr to tylko niektóre z problemów trapiących Związek. Wydaje się, że wypracowanie skutecznej komunikacji na osi ministerstwo – samorządy – szkoły może być korzystne dla związku w procesie pozyskiwania finansowania na treningi młodych talentów i na budowę obiektów treningowych. Poza tym, istnieje również czynnik ludzki: zbyt często mentalność poprzedniego systemu i własne interesy biorą górę nad głównym celem, jakim są sukcesy polskich sportowców. Miejmy nadzieję, że podejście do szkolenia poprawi się nie tylko dzięki zmianie pokoleniowej, lecz także dzięki zaangażowaniu aktualnych działaczy. 0
reklama
B klasa /
fot. Marco Fiebier CC
Naszym klubem LZS, cała Polska o tym wie!
Wszyscy znają ten sport. Niezapomniane emocje, pokonywanie własnych słabości, wspaniałe bramki, do tego obozy przedsezonowe nad morzem… I chociaż większość ludzi nigdy tego nie rozważa, wszyscy możemy być częścią wielkiego futbolowego widowiska. Piłkarska klasa B – tu wszystko się może zdarzyć. T E K S T:
WOJ C I EC H K L I S ZC Z A K
1
grudzień 2015
52-53
nie Basia, tylko Ketoprom
grudzieĹ&#x201E; 2015
/ dotyk i bezdotyk Śródtytuły w tym tekście brzmią jak niezły erotyk.
Can’t touch this Są w naszych kieszeniach, znajdują się na naszych biurkach. Używamy ich codziennie, nie wyobrażając sobie bez nich życia. Sposób interakcji z nimi przeszedł ewolucję, lecz obecnie stoi na skraju rewolucji. T e k s t:
M i c h a ł H a j da n
ierwsza myszka komputerowa powstała ponad pół wieku temu. Klawiatura jeszcze wcześniej. To ogromna ilość czasu w świecie technologii. Mimo to, w ulepszonej formie, używamy ich aż po dzień dzisiejszy. Można polemizować z ich znaczeniem w dobie ekranów dotykowych, które ze świata smartfonów śmiało wkraczają na rynek komputerów stacjonarnych, są one jednak zaledwie ewolucją ze względu na wspólny mianownik obu tych technologii – dotyk. Obsługując dane urządzenie, wciąż musimy nawiązać z nim fizyczny kontakt. Teraz ma się to w końcu zmienić. Rewolucja nadchodzi.
P
Widzę cię, słyszę cię W marcu tego roku na rynku pojawiły się pierwsze komputery wykorzystujące technologię Intel RealSense. Jest to inteligentna kamera 3D, która oprócz obiektywu konwencjonalnego aparatu wykorzystuje projektor i odbiornik promieni podczerwonych. Wykrywając wiązkę podczerwieni odbijającą się od obiektów, jest w stanie badać głębię obrazu. Dodanie trzeciego wymiaru diametralnie zmienia sposób, w jaki urządzenia postrzegają świat, a ponadto otwiera wiele nowych możliwości. Niewątpliwie ogromną zaletą kamery 3D jest tworzenie trójwymiarowych modeli obiektów znajdujących się w polu jej widzenia. W okresie wzrostu znaczenia i stopniowego upowszechniania się technologii druku 3D może się to okazać bardzo przydatną opcją. Bardziej prozaicznym wykorzystaniem jest nakładanie modeli naszej twarzy na postaci w rozmaitych grach lub stosowanie otrzymanego skanu jako metody zabezpieczania urządzeń. Google również docenia korzyści płynące z tego rozwiązania i prowadzi badania w ramach Project Tango. Opiera się on na serii prototypowych tabletów i smartfonów wyposażonych m.in. w kamerę analogiczną do RealSense czy zestaw czujników. Dzięki tym sensorom urządzenie ma rejestrować ruch i tworzyć trójwymiarowy model środowiska, w którym się przemieszcza.
54-55
Technologia Intela pozwala na bardzo dokładne śledzenie aż 22 punktów usytuowanych na dłoni użytkownika. Umożliwia to sterowanie komputerem lub telefonem za pomocą gestów wykonywanych przed obiektywem kamery. Wykraczamy poza sferę kontaktu fizycznego z urządzeniami i wchodzimy na poziom swobodnej interakcji, tak jak z drugim człowiekiem, wykorzystując mowę ciała. Z perspektywy profesjonalnego użycia łatwo sobie wyobrazić, jak wielkie jest to ułatwienie dla osób zajmujących się pracą nad modelami 3D – inżynierów, architektów czy projektantów, którzy mogą nareszcie swobodnie i naturalnie obsługiwać swoje narzędzia pracy za pomocą ruchów rąk. Prekursorem tej technologii była firma Leap Motion, która już w 2013 roku wypuściła na rynek zewnętrzny kontroler wykorzystujący kamery na podczerwień do rejestrowania gestów użytkownika. Produkt ten nie odniósł sukcesu – technologia nie była jeszcze dopracowana, a mimo nawiązania współpracy z takimi firmami, jak Hewlett-Packard czy siecią sklepów Best Buy, nie miała siły przebicia i sprzedała około 500 tysięcy urządzeń, czyli 10 razy mniej, niż przewidywała. Intel, jako poważny gracz na rynku komputerowym, główny dostawca procesorów, dysponując ogromnym zapleczem badawczym, ma duże szanse na ominięcie tych problemów i upowszechnienie tej technologii.
Bardziej czuć Innym podejściem do zagadnienia obsługi za pomocą gestów jest zwiększenie czułości sensorów pojemnościowych w ekranach dotykowych. Pionierem tej technologii jest firma Fogale Nanotech wraz ze
swoim produktem – Sensation. Wykorzystane elektrody pozwalają badać zmiany ładunku elektrostatycznego w odległości maksymalnie 10 centymetrów od powierzchni czujników. Specjalne oprogramowanie tworzy następnie model obiektu w 3D, który jest używany do rozpoznawania gestów użytkownika. Technologia jest jeszcze w fazie udoskonalania, ale już teraz oferuje prawie 100 razy większą czułość w porównaniu z rozwiązaniami dostępnymi na rynku.
Jak anioła głos Pozostaje kwestia wprowadzania danych. Klawiatura, zarówno fizyczna, jak i ekranowa, wciąż króluje, lecz jej pozycją zaczynają chwiać asystenci głosowi. Google, Apple, Microsoft – każdy z tych gigantów ma w swoim portfolio inteligentne oprogramowanie służące przetwarzaniu głosowych komend na tekst i analizowaniu ich treści. Odpowiednio Google Now, Siri i Cortana zyskują na znaczeniu poprzez coraz bardziej ścisłe powiązanie z systema-
dotyk i bezdotyk / nowości /
mi mobilnymi. Powoli są również wdrażane na platformy komputerowe, czego przykładem jest asystent Microsoftu w ostatniej odsłonie Windowsa. Zamiast wprowadzać szereg znaków na klawiaturze, możemy po prostu rozmawiać z naszym urządzeniem o tym, co chcemy zrobić, co chcemy znaleźć. Ponieważ wspomniane oprogramowanie jest inteligentne i używa skomplikowanych algorytmów do analizowania naszych zachowań, jest w stanie sugerować nam działania, zanim nawet pomyślimy o nich. To zdecydowany krok naprzód w kwestii korzystania z komputerów i smartfonów.
ne'ach, zaprezentowanych na wrześniowej konferencji. Jest to ulepszona wersja Force Touch, zaimplementowanego wcześniej w zegarku Apple Watch i gładzikach Macbooków. Pozwala ona na badanie siły nacisku na ekran poprzez mierzenie mikroskopijnych zmian w odległości między szkłem a podświetleniem. Dzięki takiemu rozwiązaniu możliwe jest przypisanie rozmaitych aktywności do różnych poziomów przyłożonej siły. Przykładowo: lekko naciskając otrzymany w wiadomości link, możemy podejrzeć stronę internetową, ale dopiero po dociśnięciu palca otworzymy aplikację przeglądarki. Firma Qeexo proponuje rozwój w innym kierunku. Poprzez rozwiązanie wykorzystujące specjalne oprogramowanie, FingerSense jest w stanie rozpoznać, czym dotykamy ekranu. Opierając się na analizie unikalnych własności akustycznych obiektu, interpretuje, czy jest to palec, paznokieć, kostka palca czy może rysik. Pozwala to na przypisanie poszczególnych czynności do różnych części dłoni, na przykład robienie zrzutu ekranu kostką lub podkreślanie tekstu przy użyciu paznokcia. FingerSense, pod zmienioną nazwą KnuckleSense, został zaimplementowany w tegorocznym flagowym smartfonie Huawei P8.
Autostrada zmysłów
Kuszący dotyk Mimo szeregu i n n o w a c y jny c h technologii dotyk wciąż zajmuje kluczowe miejsce w naszym sposobie interakcji z urządzeniami, a wiele firm intensywnie inwestuje w jego dalszy rozwój. Najbardziej nagłośnioną nowością jest wprowadzenie technologii 3D Touch w najnowszych iPho-
Wszystkie firmy zmierzają do wspólnego celu różnymi ścieżkami. Jak najwięcej możliwości przy możliwie dużej intuicyjności i naturalności interakcji. Na tej drodze nie da się zrezygnować z technologii dotykowej i prawdziwego fizycznego kontaktu z urządzeniami. Możemy natomiast doprowadzić ją do perfekcji poprzez jak najlepsze wykorzystanie drzemiącego w niej potencjału. Obecnie oprócz ewolucji doświadczamy rewolucji. Producenci zmieniają wąską ścieżkę w wielopasmową autostradę dotyku, obrazu i dźwięku. Ogromna moc obliczeniowa dzisiejszych komputerów pozwala na użycie skomplikowanych algorytmów do przetwarzania strumienia informacji płynących z nowoczesnych sensorów zamontowanych w urządzeniach mieszczących się w kieszeni. Te dodatkowe sposoby interakcji poszerzają naszą relację z technologią i otwierają zupełnie nowe możliwości dla nas, użytkowników. 0
Interesujesz się nowymi technologiami i chciałbyś spróbować swoich sił w dziennikarstwie? Pisz na adres: jedrzej.wolochowski@magiel.waw.pl
Nowości P r z y g o t o wa ł :
Michał Cholewski
PC w sztyfcie Google i ASUS pokazały ostatnio efekty wspólnej pracy, prezentując nam Chromesticka – komputer w formie pendrive’a. Podłączamy go do HDMI, klawiaturę i myszkę łączymy przez Bluetooth i jesteśmy gotowi do pracy. Jeśli tylko mamy ochotę zaopatrzyć się w takie urządzenie, by zwykły monitor zamienić w komputer działający pod opieką Chrome OS (czyli niezbyt użyteczny), wystarczy wydać 85$.
Tak tanio jeszcze nie było Walmart, rekordzista wśród światowych dyskontów, wprowadził do sprzedaży smartfon za 9.82$ (sic!). Nie jest to żadna podróba, bo produkt jest marki LG (model Lucky), podobne w Polsce kosztują około 300 zł. Jako awaryjne narzędzie lub nawigacja byłby jak znalazł. Czekamy na odpowiedź Biedronki – może my też niedługo będziemy mogli jednorazowo odmówić sobie lunchu, by zamiast niego kupić telefon?
Komu wierzyć? Tim Cook ostatnio zaplątał się w swoich wypowiedziach. Z jednej strony mówi, że Apple nigdy nie stworzy tabletu z OS X, bo produktywność powinna zostać przy biurku (lub na kolanach). Z drugiej – stwierdził, że iPad Pro może całkowicie zastąpić komputer wielu użytkownikom. Kogo słuchać? Rozsądnego CEO najbogatszej firmy świata, czy jej wątpliwej jakości marketingowca?
Niezniszczalna Motorola zaskoczyła niedawno wszystkich geeków i pokazała telefon, którego ekran jest odporny na stłuczenia. Obietnice okazały się mieć pokrycie w rzeczywistości. Nadgorliwa armia vlogerów i redaktorów technologicznych poddała telefon największym torturom i – rzeczywiście – nie było ani jednego pęknięcia na szybce. Smartfon przetrwał m.in. upadek z 2 metrów, wielokrotne uderzenia młotkiem czy przejazd samochodem.
Moda na latanie Jeśli ktoś śledzi na bieżąco promocje w marketach, mógł niedawno zauważyć, że nastąpił wysyp latających maszyn do szpiegowania. Każdy szanujący się większy sklep ma w swojej (przed)świątecznej ofercie przynajmniej jednego drona z doczepioną kamerką. Ceny najróżniejsze od 100 do 550 złotych. Jakość zapewne podobna... 0
grudzień 2015
56-57
grudzieĹ&#x201E; 2015
fot. materiały prasowe
fot. Wikimedia Commoms, CC
Warszawa / śladami świdermajera
Michał Elwiro Andriolli
58-59 magiel
Pensjonat Gurewicza
/ kryzys więzi rodzinnych ostoja dino, dino, które było dino, nim dino stało się dino oraz dino, które jest dino, zanim zostało dino
60-61
z przymrużeniem oka /
666
FINANCIAL MANAGEMENT
"I delivered a risk
assessment innovation that has gone global."
Jorrit managed 30 key risk controls across the entire European Supply Chain. He used the results to create a ‘card’ that would allow an instant overview of suppliers’ performance. At Unilever, you can realise your ambition to build a bright future for yourself and the wider world. You will work with outstanding brands and outstanding people to drive sustainable business growth. Together, we'll achieve our vision to double the size of our company, reduce our environmental impact and increase our positive social impact. Apply to Unilever Future Leaders Programme in finance Find out more here: www.unilever.pl/kariera www.facebook.pl/unileverkariera
GRYWALIZACJA PZU
Daj siฤ ponieล ฤ grywalizacji $3/,.$&-$ 3=8 35=<&,ฤ *$0< 1$-/(36=<&+ 'Rรกฤ F] GR JU\ SR]QDM 3=8 ] QDMOHSV]HMVWURQ\ L ]JDUQLDM atrakcyjne nagrody =GRE\WH WDOHQW\ Z\PLHQLDM QD WDEOHW\ NDPHU\ *R3UR ELOHW\ QD NRQFHUW\ L SHรกQH HPRFML SU]Hฤช\FLD ร \ERDUG ร \VSRW TXDG\ QXUNRZDQLH F]\ ZHHNHQG\ 63$
:HMGฤจ QD przyciagamynajlepszych.pl