Numer 157 (SGH) (styczeń/luty 2016)

Page 1



spis treści /

styczeń-luty 2016


SĹ‚owo od naczelnego

04-05


aktualności /


/ wywiad z byłym Przewodniczącym Samorządu Studentów Domagam się naleśników z mąki orkiszowej za straty moralne powstałe podczas składania tego tekstu

Samorządowy game over Zeszłoroczna agresywna kampania wyborcza zapowiadała wielkie zmiany w strukturach samorządowych. Rewolucje mają jednak to do siebie, że ich skutki są dość nieprzewidywalne i często rozczarowujące. O trudnościach w kierowaniu Samorządem Studentów mówi MAGLOWI ustępujący przewodniczący, Piotr Czajkowski. R O Z M AW I A ł :

J Ę D R Z E J WO ŁO C H OW S K I

MAGIEL: Rok temu zebrałeś blok i wystartowałeś w wyborach, pomimo że nie byłeś faworytem.

Skąd taka decyzja?

PIOTR CZAJKOWSKI: Od dawna zauważałem, że jest wiele rzeczy w SGH, które

chciałbym zmienić. Były to zarówno większe, jak i mniejsze sprawy, m.in. relacje pomiędzy Samorządem a organizacjami studenckimi, które do tej pory były w mojej opinii niepoprawne. Ostateczną decyzję o starcie podjąłem tuż przed wakacjami i był to głównie wynik mojego niezadowolenia z zaistniałej wówczas sytuacji w Samorządzie. Wynikała ona między innymi z odejścia wielu samorządowców podczas poprzedniej kadencji.

Startowałeś w opozycji do samorządowego establishmentu. To fakt. W połowie wcześniejszej kadencji w geście protestu zrezygnowałem z działalności w Samorządzie, gdzie byłem wiceprzewodniczącym Komisji ds. Jakości Kształcenia i podałem się do dymisji. Ostatecznie utworzyłem blok, który w głównej mierze był poza Samorządem i którego jednym z cichych postulatów było unormowanie sytuacji.

cjonuje poprawnie – zwłaszcza Komisji Projektowej. Zarząd zbudowałem głównie dzięki ludziom z drugiego roku, aktywnym działaczom samorządowym, którzy w mojej opinii byli najlepsi w poszczególnych dziedzinach.

Kilku członków twojego Zarządu otwarcie przyznawało, że nie realizowało programu SGH Unite. Czy to oznacza, że umówiłeś się z nimi, że nie są do tego zobligowani?

Do Zarządu wybrałem ludzi, którzy nie byli z mojej opcji „politycznej”, a w części nawet sympatyzowali z przeciwnym blokiem wyborczym. Niektórzy w poprzednich wyborach rozdawali ulotki bloku. Nie obligowałem ich do wypełnienia programu SGH Unite!, jako że nie identyfikowali się z nim jako kandydaci. Oni po prostu mieli jak najlepiej wykonywać swoją robotę.

Jak wyglądał przepływ informacji pomiędzy tobą a twoją poprzedniczką? Jest taka tradycja, że przewodniczący jest przyuczany przez poprzednika do przejęcia funkcji. Kiedy zostałem wybrany, dostałem szczątkowe informacje. Tysiąc spraw, grupa przeciwników czekających na choć najmniejsze potknięcie, ambitny program wyborczy i Zarząd, który składał się z osób z drugiego roku. Gotowych do pracy, ale jednak niedoświadczonych.

Udało się? W dużej mierze tak. Po wygranych wyborach nie odwołałem nikogo z moich przeciwników z pełnionych przez nich funkcji, proponowałem nawet mojej oponentce, Gabi Przekop, dalsze pełnienie funkcji Rzecznika Praw Studenta. Z kolei ci, którzy wraz ze mną rezygnowali z działalności, zdążyli już z Samorządu odejść i nie planowali powrotu. Ci, którzy pozostali, byli blisko związani z ówczesnym Zarządem lub nie zajmowali żadnego stanowiska. Kiedy wygrałem wybory, miałem przeciwko sobie bardzo dużą część ówczesnego Samorządu. I to był najbardziej nieprzemyślany element całego mojego planu. Bo jak można wprowadzać zmiany w organizacji, której ludzie się z tobą nie zgadzają?

Wizja, którą starałem się wcielić w życie, to Samorząd, który traktuje siebie na równi z innymi organizacjami studenckimi. Jednocześnie z racji funkcji, które pełni, powinien być liderem, udzielać im wsparcia i integrować środowisko. Jest w najbliższym kontakcie z władzami i administracją, co również powinien wykorzystywać dla dobra Uczelnianych Organizacji Studenckich. Stąd także zorganizowany przez nas wyjazd szkoleniowy UOS-ów, w trakcie którego Organizacje i Koła mogły m.in. zaprezentować swoje osiągnięcia Rektorowi.

W jaki sposób budować autorytet, gdy Samorząd jest wrogo do ciebie nastawiony?

Jaka powinna być zatem rola Rady Kół i Organizacji?

Masz na myśli, czemu nie wynieśli mnie na widłach już po pierwszym tygodniu? Przyczynił się do tego mój pomysł, aby przekonać ich, że nie mam złych intencji i nie chcę zmieniać tego, co funk-

Rada Kół i Organizacji jest instytucją, która miała dzielić pieniądze pochodzące z II filaru FRS-u, ale również docelowo reprezentować środowisko organizacji studenckich. W tym momencie RKiO

06-07

fot. Basia Pudlarz

Jaka powinna być rola Samorządu pośród innych organizacji studenckich?


wywiad z byłym Przewodniczącym Samorządu Studentów /

jest gdzieś pomiędzy wariantem pierwotnym a zamierzonym. Przykładowo, zainicjowaliśmy prace nad zmianami w Regulaminie Oceny Projektów, w których udział biorą Organizacje, RKiO oraz Samorząd.

Twój blok startował z ambitnym programem wyborczym, a wiele osób mówiło, że jest nie do zrealizowania. Jak oceniasz jego wypełnienie? Gdy w czasie ostatniego posiedzenia Rady zarzucono mi niewykonanie niemalże żadnej z propozycji, przez chwilę sam uwierzyłem, że nic nie zrobiłem. Ale jak usiadłem i przejrzałem program wyborczy, to zobaczyłem, że naprawdę zrobiliśmy sporo, nawet jeśli nie spełniliśmy wszystkich postulatów. W efekcie, godziny rektorskie ogłaszane są z wyprzedzeniem, Szkoła zainwestowała 150 tys. zł w modernizację sieci SGH_WIFI, a część materiałów Biblioteki dostępna jest online (34 książki – przyp. red). Pozbyliśmy się również uciążliwego problemu z zakazem wnoszenia toreb do Biblioteki, organizowaliśmy wiele spotkań dla studentów zagranicznych, na korytarzach pojawiły się tabliczki informacyjne. Ponadto, stworzyliśmy Model United Nations, ulepszony został sposób składania deklaracji semestralnych na I semestr SM. Poprawiliśmy też standard przestrzeni Biura Samorządu, a obecnie pracujemy nad domknięciem części postulatów, których nie udało nam się ukończyć. Co więcej, nową kadencję zostawiamy z uporządkowanymi finansami i podreperowanym budżetem. Szczegółowe informacje o naszych działaniach opublikowane będą w sprawozdaniu z naszej kadencji. Czy zrobiliśmy wystarczająco dużo? Na to pytanie każdy student musi odpowiedzieć sobie sam.

przedmiot Inkubator Przedsiębiorczości prowadzony przez doktora Marka Laszuka, który w dużej mierze realizuje ideę, która przyświecała i nam.

Kilka waszych postulatów straciło rację bytu, gdy okazało się że USOS zastąpi Wirtualny Dziekanat. Tak, decyzja o wprowadzeniu USOS-a oznacza zakończenie inwestycji w Wirtualny Dziekanat, stąd postulaty dotyczące WD straciły sens. USOS nie tylko zastąpi obecnie istniejący mechanizm, lecz także skonsoliduje kilkanaście różnych systemów, które są niekoherentne i ze sobą nie współpracują.

W połowie wcześniejszej kadencji w geście protestu zrezygnowałem z działalności w Samorządzie. Ostatecznie utworzyłem blok, który w głównej mierze był poza Samorządem i którego jednym z cichych postulatów było unormowanie sytuacji.

Jaki udział w realizacji postulatów miała administracja SGH? Są postulaty, w których ciężar realizacji spoczywał na administracji. Nie jesteśmy tymi, którzy decydują o wykupieniu dostępu do baz oferujących podręczniki online, inwestycji w infrastrukturę SGH_WIFI czy zmian Regulaminu Biblioteki. Samorząd może w wielu sprawach tylko lobbować, prezentować wyniki ankiet, chodzić na spotkania. Na tym zasadniczo polega realizacja tego typu postulatów.

Już podczas wprowadzania USOS-a dla stypendiów był problem z dostosowaniem regulaminu, przez co pojawiły się problemy ze średnią stypendialną.

Szkoła chciała ją sprowadzić do średniej z dziekanatu, co w naszej opinii nie miało sensu. Obroniliśmy średnią stypendialną, a nawet ją zmodyfikowaliśmy, dzięki czemu wyraźniej odzwierciedla wysiłek studentów. Czasami Szkoła nie do końca rozumie studentów. Widoczne było to także, gdy zaproponowano zmianę Regulaminu Studiów, w myśl którego studenci musieliby m.in. realizować co semestr pomiędzy 30 a 40 punktów ECTS oraz zniesiony zostałby zapis o nieobowiązkowości wykładów. Negocjacje trwały wiele dni, jednak ostatecznie udało się obronić najważniejsze dla nas zapisy oraz wprowadzić dodatkowy, dający Dziekanom możliwość decydowania w trudnych przypadkach na korzyść studenta.

Ostatnio poruszaliśmy na łamach MAGLA problem z komunikacją na linii Samorząd-studenci. Strona esgieha.pl od dwóch lat nie była aktualizowana. Nasz zamysł był taki, by wykreować zupełnie nową stronę internetową, ale kiedy objęliśmy funkcje, okazało się, że nie mamy pieniędzy na zlecenie stworzenia profesjonalnej witryny. Ostatecznie zadanie to zrealizować będzie musiała następna władza.

Mówimy o zaktualizowaniu strony, tymczasem jej utrzymanie to koszty stałe.

Wszystko zależy od tego, czy władze SGH zgodzą się na otwarcie tych pomieszczeń i przyznanie studentom swobodnego dostępu. Istnieją dwa miejsca, które mogą zostać na nie zaadaptowane i tylko od Rektora zależy, czy się na to zgodzi.

Ze względu na jakość strony oraz liczbę odsłon praktycznie zaniechaliśmy wykorzystywania jej do bieżącego informowania studentów. Ciężar komunikacji przenieśliśmy na Facebooka, na pytania zaś odpowiadaliśmy poprzez Zieloną Linię oraz wspomniany profil FB. Zarządzaniem treścią na stronie internetowej i na Facebooku zajmowała się odpowiednia komisja i przyznam, że informacje o niedostatecznej komunikacji do mnie nie docierały. Jest to także moja wina, że do takiej sytuacji doszło.

Jako jeden ze sposobów zmiany wizerunku SGH twój blok wskazywał duże projekty. Jak z ich wykonaniem?

Od lat posiedzenia Rady Samorządu Studentów cechują się niską frekwencją. Jak wyglądała ta kwestia za Twojej kadencji?

Naszym pomysłem na wypromowanie Uczelni było zorganizowanie MUN-a. Przyjechało na niego ponad sto osób z kilkudziesięciu krajów świata, a spotkania odbywały się w Sali Obrad Senatu RP. Tego typu projekty wpisują się w długofalową strategię SGH. Rozpoczęliśmy także organizację TEDxSGH, ale o tym projekcie powiemy więcej w najbliższym czasie.

Problem z kworum na Radzie Samorządu istnieje od wielu lat i każdy przewodniczący zdawał sobie z tego sprawę. Byłem członkiem Rady przez trzy kadencje i zawsze dzwoniono po ludziach, żeby przyszli, aby to kworum uzyskać. Jest niewiele możliwości wywierania nacisku na Radnych, żeby ich zmotywować do obecności. Być może gdyby Rada miała więcej obowiązków, to sprawa wyglądałaby inaczej. Ta kadencja pod tym względem nie była lepsza od innych.

Co z focus roomami, zapowiadanymi w waszym programie?

Co z SGH Start-up Challenge, który również figurował w waszym programie? Udało nam się wynegocjować pewne rzeczy z Akademickimi Inkubatorami Przedsiębiorczości, a także znaleźć pracowników akademickich, chcących zaangażować się w ten projekt. Wierzę, że inicjatywę uda się dokończyć, na razie jednak zainteresowanych zmuszony jestem odesłać na

Jak oceniasz ostatni rok i swoją kadencję? Ocenę mojej pracy pozostawię studentom. Mogę powiedzieć tylko tyle, że włożyłem w działalność całe serce, nie załamując się pod naciskiem i walcząc do samego końca. Popełniłem też błędy, do których otwarcie się przyznałem,

styczeń-luty 2016



Studenci nie wiedzą, co robimy, jeżeli sami się nie zainteresują. Chcemy to zmienić. Dzięki temu, że pokażemy prawdziwą twarz Samorządu, być może za rok frekwencja będzie lepsza.


/ stypendium w Indonezji

Darmasiswa - stąpając po magmie

t e k s t:

fot. Nikola Haris Šenkyríková

Erasmus, Leonardo da Vinci, Global Talents– ktokolwiek myślał o studiowaniu czy odbywaniu praktyki za granicą, z pewnością rozważał udział w jednym z tych programów. A co studentom mówi hasło Darmasiswa? Większości nic, a szkoda, bo program nie odbiega atrakcyjnością od wyżej wymienionych. GRZEGORZ ZAZULIŃSKI

armasiswa to program stypendialny Ministerstwa Edukacji i Kultury Republiki Indonezji, kierowany do młodych ludzi na całym świecie. W ramach programu można otrzymać semestralne bądź całoroczne stypendia umożliwiające naukę języka indonezyjskiego lub studiowanie kierunków artystycznych związanych z kulturą Indonezji (np. batik, teatr wayang, muzyka gamelan, taniec) na ponad 50 uczelniach w tym kraju.

D

Zajęcia na uniwersytecie Udayana odbywają się 4 razy w tygodniu i trwają po 4 godziny. Większość czasu poświęcona jest nauce języka, a lekcje prowadzone są przez kilku nauczycieli, którzy specjalizują się w konkretnym aspekcie: mowie, pisaniu, słuchaniu itd. Uczestnicy programu otrzymują książki i inne pomoce naukowe. Ostatni dzień tygodnia to z kolei obcowanie z kulturą baskijską. Wtedy studenci mają okazję spróbować swoich sił w grze na gamelanie czy tańcu. Ponadto nauczyciele zaznajamiają obcokrajowców z hinduskimi świętami, np. Dniem Ciszy czy Hinduskim Nowym Rokiem. Wszystkich uroczystości jest aż ok. 200 w ciągu roku, dzięki czemu studenci mają sporo dni wolnych od nauki. Nie bez powodu mówi się, że Bali to skrót od banyakliburan, czyli „dużo wolnego”.

nes lub zostają przewodnikami. Ja wróciłem, aby skończyć studia. Po powrocie zapisałem się do Ambasady Indonezji na lektoraty, które są prowadzone każdego roku i odbywają się na tej samej zasadzie, co parę lat temu zajęcia w SGH (które teraz nie są już tu prowadzone).

Kolejna rekrutacja

Każdy wolny dzień to okazja do podróży. A jest co zwiedzać. Indonezja leży na ponad 17,5 tys. wysp o ogromnym bogactwie kulturowym i geograficznym. Wiza, jaką otrzymują studenci, pozwala na jednorazowy wyjazd z kraju. Indonezja jednak jest tak wielka i piękna (a do tego tania!), że nie warto jej opuszczać choćby na chwilę. Drogi ludzi po programie są różne. Spora część studentów zostaje w Indonezji. Jedni uczą języka angielskiego, inni wykładają mikroekonomię, a jeszcze inni zakładają swój własny biz-

Rekrutacja na rok akademicki 2016/2017 już się rozpoczęła. Wysyłanie aplikacji jest możliwezwykle do końca lutego. Pełne informacje znajdują się na stronie Ambasady Indonezji w Polsce. Lepiej nie odkładać tego na ostatni dzień, a już na samym początku sprawdzić, czy paszport jest ważny przez kolejne 2 lata. Następnym etapem selekcji jest rozmowa kwalifikacyjna, a wyniki są ogłaszane w czerwcu. Po zakwalifikowaniu należy wypełnić niezbędną dokumentację w Ambasadzie, przyjąć zalecane szczepienia i zorganizować sobie przelot. Program nie ma wielu wymogów formalnych. Limit wiekowy wynosi 35 lat, choć zdarzają się osoby, które minimalnie go przekraczają. Ważne jest posiadanie stanu wolnego oraz status studenta lub absolwenta jakiejkolwiek uczelni. Darmasiswa to program dla osób otwartych na mieszankę kultur, głodnych zupełnie nowego spojrzenia na świat, zapatrzonych nie na luksus, ale na autentyczność ludzi. W Indonezji słońce świeci całą dobę, bo oprócz lejącego się żaru z nieba w ciągu dnia, światło cały czas bije z twarzy jej mieszkańców. 0

Zadaj pytanie

Biblioteka online

Święto przez cały rok

Parlament Studentów RP udostępnił Centrum Wsparcia Studentów – portal oferujący pomoc w przypadku wątpliwości dotyczących procesu studiowania i umożliwiający uzyskanie informacji w zakresie praw i obowiązków osób uczęszczających na uczelnie. Narzędzie może być pomocne także dla samorządów studenckich, które mogą poznać więcej szczegółów dotyczących działalności samorządowej. Informacje można uzyskać na stronie helpdesk.psrp.org.pl.

Biblioteka SGH posiada dostęp do wybranych publikacji z platformy IBUK Libra, serwisu Wydawnictwa Naukowego PWN. Każdy student zalogowany do sieci Uczelni może uzyskać dostęp do najczęściej wypożyczanych książek, bez konieczności podawania dodatkowych danych. Spoza terenu SGH jest to możliwe po zalogowaniu się na brama.sgh.waw.pl. Platforma umożliwia również pracę z czytanym tekstem m.in. zaznaczanie fragmentów i dodawanie zakładek.

Po uroczystej inauguracji 110. roku nieprzerwanej działalności SGH, nadszedł czas na dalszą część obchodów. Do ciekawych wydarzeń można zaliczyć grudniowy Festiwal Budynków vol. II, a przed nami także szereg konferencji oraz zaplanowane na marzec odnowienie doktoratów. Nadal można zgłaszać wydarzenia, które mają uświetnić ten jubileuszowy rok. Szczegółowe kalendarium zaplanowanych przedsięwzięć znajduje się na stronie sgh.waw.pl/110lat. 0

Nowe wyzwanie Moja przygoda z tym programem ozpoczęła się trzy lata temu. Na stronie CNJO pojawiło się ogłoszenie o lektoratach z języka indonezyjskiego. Zajęcia odbywały się dwa razy w tygodniu i prowadziła je lektorka z Indonezji. Po kilku miesiącach poinformowała nas o naborze na roczne stypendium Darmasiswa. Zapisałem się do programu i w wyniku rekrutacji zostałem przyjęty na balijski Uniwersyte Udayana w Denpasar.

Podczas pobytu Wszyscy studenci zakwalifikowani do programu zobligowani są przylecieć do Dżakarty w ostatni weekend sierpnia. Ma wtedy miejsce ceremonia otwarcia, na której udzielane są wszelkie informacje dotyczące programu. To również świetna okazja do poznania ludzi. Organizatorzy zapewniają dwa noclegi w hotelu, spotkania z ambasadorami i konsulami, a po ceremonii otwarcia również transport do wybranych miast.

Nie tylko nauka

Na bieżąco

10-11


reformy szkolnictwa wyĹźszego /

styczeń-luty 2016


fot. Jirka Matousek / CC

/ reformy szkolnictwa wyższego

Ostatnie lata przyniosły ze sobą deprecjację tytułu licencjata czy magistra.

12-13



/ Internet w krzywym zwierciadle smuTeczka wstydu

Po drugiej stronie lustra Jest kilkaset razy większy od zwykłego Internetu, a korzystający ze światowej sieci często nie mają o nim pojęcia. Od korporacyjnych baz danych aż po targi płatnych zabójców – prawdziwe tajemnice kryją się pod powierzchnią. T e k s t:

h a n n a g ó rc z y ń s k a , m i c h a ł h a j da n

z dj ę c i a : skład:

barbara pudlarz

m a r ta l i s, d o m i n i k a wój c i k

14-15

a r t s u l e i n o r t s j e i gu r d o p s i L


podwieczorek w Deep Webie /

Najlepsze miejsce, aby umieścić swoje problemy, jest w grobie

1

styczeń-luty 2016


16-17


styczeń-luty 2016


Partycypacja

fot. Wikimedia Commons/CC

/ pieniądze do podziału

- definicja polska Decydujesz o milionach, decyduj rozważnie. Od mglistego marzenia do mody, budżet partycypacyjny rozkochał w sobie polskie aglomeracje. Nowy grunt nadaje idei nowe reguły gry, nie zawsze zgodne z przyjętymi na świecie zasadami. T E K S T:

paw e ł D r u b kow s k i

tanowi sztandar ruchu alterglobalistycznego. Rekomendowany jest przez Bank Światowy i Program Narodów Zjednoczonych ds. Osiedli Ludzkich. W polskim podejściu, pełnym rozmachu i setek milionów złotych, budżet partycypacyjny implementowany jest przez coraz większą liczbę aglomeracji – w ciągu ostatniej dekady wprowadziło go ponad sto samorządów. Wobec entuzjastycznego szumu wzmagającego się wokół idei rodzi się jednak coraz więcej pytań o poprawność jego rodzimej definicji.

S

W obliczu problemów Liczące 1,5 mln mieszkańców południowobrazylijskie Porto Alegre to miejscowość znana z rzeszy XX-wiecznych imigrantów, nadających miastu nadzwyczaj europejski charakter. Jest to ważny port rzeczny i ośrodek akademicki. Spośród wielu problemów w stolicy regionu Rio Grande do Sul, który uznawany jest za najbogatszy w kraju kawy, przez lata na czoło wysuwały się kwestie socjalno-bytowe. Na początku lat 90. współczynnik Giniego (wskaź-

18-19

nik nierównomiernego rozkładu dochodu) dla Porto Alegre wynosił 0,59 (w ówczesnej Polsce 0,27), a co czwarte gospodarstwo domowe żyło poniżej progu ubóstwa. Jedną z kwestii alarmujących była gospodarka mieszkaniowa – ponad 30 proc. obywateli miasta zamieszkiwało miejsca określane mianem nieregularnych bądź nieadekwatnych (ang. irregular housing).

Ideia brilhante Od roku 1990 marzec jest dla mieszkańców Porto Alegre nie tylko początkiem przygotowań do przyszłorocznego karnawału. W niegasnącym rytmie samby potomkowie gauchos decydują o budżecie swojego miasta. Poprzez organizację zgromadzeń sąsiedzkich i tematycznych – oparcie dyskusji o każdą z dzielnic i każdy z obszarów tematycznych – podjęto starania w celu zbudowania poczucia społecznej odpowiedzialności za budżet partycypacyjny. Pracę podzielono na trzy etapy. W pierwszym z nich podejmowano dyskusję na poziomie dzielnicy. Drugą część, tzw.

zebrania pośrednie, poświęcano na zbieranie pomysłów i ustalenie hierarchii sektorowej, aż po wyznaczenie miejsc ostatecznych inwestycji. W trzecim etapie, zgodnie ze wskazaniami obywateli, delegaci niezwiązani w jakikolwiek sposób z urzędem miasta ustalali kształt prac nad budżetem i kontrolowali je. Początkowo spotkania pełniły funkcję edukacyjną, powoli przeradzając się w fora dyskusyjne. Odgrywały niezmiernie istotną rolę w zakresie mobilizacji lokalnej społeczności, pełniły też funkcję konsultacyjno-kontrolną. Delegaci mogli żądać wyjaśnień od miasta w przypadku niezgodności z planem finansowym bądź opóźniania się terminu realizacji inwestycji. Wpływ mieszkańców Porto do dziś stawiany jest za wzór obywatelskich planów wydatkowych. Nawet ostateczne decyzje, uwzględniające sztywne wydatki aglomeracji, były poddawane pod dyskusję. Budżet spełniał swoją rolę – w świetle problemów infrastrukturalnych, gospodarka mieszkaniowa została uznana za priorytet zarówno w roku 1997, jak i 2003.


pieniądze do podziału /

Przez wiele lat idea społecznego decydowania o miejskich wydatkach była równie odległa Polsce, co sama Brazylia. Po kilkunastu latach znaleźliśmy się jednak po drugiej stronie mostu. Jeśli liczyć fundusze sołeckie to okaże się, że Polska jest liderem pod względem liczby budżetów obywatelskich. Pozostaje pytanie o ich jakość. Budżet [przyp. aut.] stał się mechanizmem dla klasy średniej, a w Brazylii to proces partycypacji dla wszystkich grup wykluczonych – podkreślał podczas VII Europejskiego Kongresu Gospodarczego Paweł Wyszomirski z fundacji Napraw Sobie Miasto. Sprowadzanie południowoamerykańskiej koncepcji na polski grunt obarczone jest pewnymi problemami. Za pierwszy należy uznać rozumienie samego pojęcia budżetu partycypacyjnego. Wojciech Kębłowski, autor raportu Budżet Partycypacyjny. Ewaluacja za pierwsze polskie podejście do obywatelskiego decydowania o wydatkach miasta uznaje inicjatywę Płocka. Włodarze, wraz z PKN Orlen i ONZ, stworzyli fundusz grantowy, o pieniądze z którego ubiegać się mogły organizacje pozarządowe. W 2011 roku Sopot stworzył budżet obywatelski. Specjaliści opowiadają się jednak za określeniem „partycypacyjny”, które podkreśla uczestnictwo w podejmowaniu decyzji. Poza tym, pozwala uczestniczyć w procesie mieszkańcom miasta, również tym, którzy nie są w nim zameldowani.

Money talks Mozolne konsultacje i decyzje społeczne nie sprzedają się najlepiej. Stąd ogólne postrzeganie budżetu partycypacyjnego (BP) przez pryzmat ilości przeznaczonych środków pieniężnych i liczby realizowanych projektów. Prym wiodą: Łódź, gdzie mieszkańcy w 2013 roku decydowali o wydaniu 30 milionów złotych, Warszawa (ponad 26 milionów złotych w 2013 roku), Wrocław (20 milionów złotych w 2014 roku), Bydgoszcz (11 milionów złotych), Poznań oraz Białystok (po 10 milionów złotych). Przed sprowadzaniem wyłącznie do monetyzacji przestrzega Joanna Erbel, działaczka społeczna, członek rady ds. budżetu partycypacyjnego przy prezydencie Warszawy: Nie chodzi o to, że daje się 1 proc., zgłaszane są pomysły, a potem mamy plebiscyt, ale o to, by rozmawiać o wizjach rozwoju miasta, regionu. Model wzorcowy to model rozmowy. Realizowany z rozmachem warszawski BP szczyci się swoją obywatelskością: Naszą mocną stroną jest możliwość dyskusji o swoich projektach nie tylko z urzędnikami w trakcie składania czy weryfikacji projektów, lecz także z innymi mieszkańcami, sąsiadami. W wyniku tych spotkań projekty stają się jeszcze lepsze, bardziej dopracowane i odpowiadają na potrzeby większej

grupy mieszkańców. Hasłem tegorocznej kampanii informacyjnej jest „Decydujesz o milionach. Decyduj rozważnie”. Zależy nam, aby decyzja o podziale środków z budżetu miasta była przemyślana, przedyskutowana i świadoma – mówi Justyna Piwko z Urzędu m. st. Warszawy. Samo odpowiadanie podstawowym regułom wydaje się powodem niewystarczającym do dumy. Niestety, polskie przykłady nie zawieszają poprzeczki zbyt wysoko. Budżet partycypacyjny Grójca burmistrz ogłosił na profilu Facebookowym: Uwaga! uwaga! zapraszam wszystkich do udziału w tworzeniu „budżetu obywatelskiego” na przyszły rok! Proszę przedstawiać swoje pomysły na inwestycje, które są dla

Mozolne konsultacje i decyzje społeczne nie sprzedają się najlepiej. Stąd ogólne postrzeganie budżetu partycypacyjnego Was/dla Państwa najważniejsze i „polubieniami” głosować na propozycje innych. Te, które uzyskają najwięcej głosów mają szansę trafić do realizacji w przyszłym roku. Mówię całkiem poważnie!

Konkurs piękności Za podstawowe, możliwe do zbadania przymioty BP wynikające z jego definicji, uznaje się spotkania mieszkańców, jasno określoną sumę środków finansowych, objęcie całego obszaru miasta, wiążący charakter i cykliczność. Oprócz tych fundamentalnych wymienić należy również cechy wynikające z teorii prawa do miasta – partycypacyjne ustalenie zasad, wspólną preselekcję, decyzyjność spotkań, wspólną ewaluację. Schody powstają najczęściej tam, gdzie koniecznym byłoby przeniesienie odpowiedzialności na obywateli. Spośród niemal stu edycji budżetów partycypacyjnych realizowanych przez ponad siedemdziesiąt samorządów, tylko co dziesiąty spełniał definicyjne kryteria. Zaczyna się już od spotkań mieszkańców. Nawet spośród tych, które się odbyły (w co drugim wypadku), 60 proc. miało charakter wyłącznie informacyjny. To zmienia oddolną inicjatywę w plebiscyt popularności – często zwycięzca jest tylko jeden. Surowej krytyce podlega przeniesienie ciężaru obywatelskości z dyskusji na gromadzenie zwolenników. Wygrywają najgłośniejsi i najlepiej zorganizowani. W „organizowaniu się” dochodzi do sytuacji kuriozalnych. Nieprzemyślany sposób udzielania projektom poparcia w Płocku sprawił, 1

91 proc. budżetów partycypacyjnych nie spełnia kryteriów definicyjnych

73 proc. 66 proc. zasad budżetów nie ustalano zasad w sposób partycypacyjny

budżetów nie miało wiążącego charakteru

46 proc. 32 proc. w ramach tylu budżetów partycypacyjnych odbyły się spotkania mieszkańców

BP nie wyodrębniało różnych skal terytorialnych

graf. Paweł Drubkowski za: Kębłowski, Budżet Partycypacyjny. Ewaluacja, IO 2014

Samba!

styczeń-luty 2016


/ pieniądze do podziału / referenda w Szwajcarii

że za przyniesienie konkretnego, wypełnionego przez rodziców formularza zgłoszeniowego podnoszono uczniom ocenę z zachowania. Poważne wątpliwości budzi właśnie ustalanie metod pracy. W ponad 70 proc. badanych przez Instytut Obywatelski budżetów partycypacyjnych ich zasady były narzucone odgórnie – członkowie małych społeczności nie mieli szans na ustalenie zasad zgłaszania, konsultacji i wyboru pomysłów.

Nie taki obywatelski W regulaminach BP aż roi się od niejasnych reguł kwalifikacji. Zapisy o wykonalności, gospodarności bądź zasadności umożliwiały miastom takim jak Elbląg czy Olsztyn odrzucanie właściwie każdego projektu. Co więcej, w żadnym z badanych przypadków nie doszło do dyskusji o priorytetach polityki samorządowej. W kilku miastach (między innymi w Kętach i Szczecinie) obywatelskie pomysły muszą być w pełni zgodne z realizowaną polityką miejską. W „karcie analizy” załączonej do kęckiego regulaminu można przeczytać, że „realizacja proponowanego zadania [musi być] komplementarna w stosunku do innych zadań zrealizowanych, realizowanych lub planowanych do realizacji przez gminę – pisze w swojej publikacji Kębłowski. W jednej z lubelskich dzielnic zrealizowano projekt, który zajął w głosowaniu piąte miej-

sce. W Sopocie zmianie uległa forma zwycięskiego projektu, a w Łodzi, po ogłoszeniu wyników wyboru projektów, zwiększono pulę z 20 do 30 mln złotych. Budżety ograniczają się – jedne do szczebla centralnego, inne do lokalnego. Drugi przypadek dotyczy Warszawy. Jednym z największych wyzwań stołecznego projektu jest ucieczka przed pułapką lokalności. Problemem jest wciąż brak możliwości zgłaszania projektów ogólnomiejskich. Obecnie niektóre pomysły, chociażby takie, jak przejazd danego autobusu nie mogą być procedowane, bo dotyczą kilku dzielnic. Zastanawiamy się nad rozwiązaniem – przyznaje Justyna Piwko. Jak bumerang powraca problem debaty nad samymi założeniami przedsięwzięcia – specjaliści podkreślają, że istotne jest badanie preferencji mieszkańców co do poziomu inwestycji – czy mieszkańcy za bardziej zasadne uważają dofinansowanie zasobów, z których korzystają wszyscy, na całym miejskim terytorium, czy też – zgodnie z neoliberalnym paradygmatem polityki miejskiej – ważniejsze są dla nich inwestycje w wybrane wydarzenia i przestrzenie przeznaczone dla wyselekcjonowanych grup społecznych – podkreśla Kębłowski. W gruncie rzeczy chodzi tu o alterglobalistyczne przywracanie miasta jego mieszkańcom. Tymczasem idea rozmowy o polityce samorządowej miast, wy-

jęta wprost z wzorca brazylijskiego, jest w wydaniu polskim kwestią rozłączną.

Okruchy ze stołu Jak podaje Instytut Obywatelski, dla 90 proc. polskich BP model społecznych organów decyzyjnych, składających się z aktywistów niezwiązanych z urzędami miast, jest wciąż utopią. Można jednak dostrzec trend wierności zdrowym regułom. Przykłady Dąbrowy Górniczej, Jaworzna i Warszawy utwierdzają w przekonaniu o zasadności trzymania się zarówno reguł definicyjnych, jak i tych wywodzących się z teorii prawa do miasta. Pomysł, choć wdrażany z pompą, potrzebuje czasu na ocenę najważniejszego z parametrów drugiej kategorii – współudziału w ewaluacji. Obserwacje z dzisiejszej perspektywy w wielu sytuacjach nie napawają optymizmem. Budżety wprawdzie planuje się organizować przez kolejne lata, lecz w przypadku miast takich jak Toruń czy Zielona Góra, nie powstają plany dalszego rozwoju. Słabości polskiej implementacji prowadzą często do umniejszania możliwości budżetu partycypacyjnego w ogólnym rozumieniu. Stawianie go na równi z konsultacjami społecznymi, referendami, czy obywatelską inicjatywą uchwałodawczą jest podcinaniem skrzydeł, które nie zdążyły się jeszcze na dobre rozwinąć. 0

Federacja neutralna? Kiedy w listopadzie 2015 roku w szwajcarskim kantonie Ticino zaczął obowiązywać uchwalony wcześniej w referendum zakaz noszenia burek, w międzynarodowej opinii publicznej zawrzało. Tymczasem Szwajcarzy przyzwyczajeni są do praktyki demokracji bezpośredniej, zarówno wbrew oczekiwaniom zewnętrznych środowisk, jak i władz krajowych. t e kst:

Julia wróbel

tym roku obywatele Szwajcarii czterokrotnie będą mieli okazję wyrazić swoją wolę w referendum. Pierwsze z nich odbędzie się już pod koniec lutego. Helweci podejmą decyzję w czterech sprawach, z których wzbudzającą największe emocje jest projekt zmiany zapisu o definicji małżeństwa w konstytucji. Już za parę miesięcy zajmą stanowisko również w innej niezwykle istotnej kwestii – wprowadzenia bezwarunkowego dochodu podstawowego.

W

Demokracja bezpośrednia Od 1848 roku w Szwajcarii odbyło się już prawie 600 referendów o zasięgu ogólnokrajo-

20-21

wym, a oprócz nich istnieją również głosowania na skalę kantonalną i lokalną. Dla porównania, w Polsce od 1989 odbyło się zaledwie 5 referendów, podczas gdy w federacji aż 81. Poza referendum przeprowadzanym na wniosek obywateli istnieje również instytucja obowiązkowych głosowań przy każdej próbie wprowadzenia zmian do Konstytucji. Zarówno obie izby parlamentu, jak i rząd mogą zarekomendować obywatelom głos „za” lub „przeciw”, jednak wyłącznie w ramach porady – głos obywateli w stosunku do stanowiska rządu i parlamentu jest nadrzędny. W obu organizowanych w 2015 roku referendach frekwencja nieznacznie przekroczyła 40 proc.

Szwajcarzy są przyzwyczajeni do samodzielnego sprawowania władzy, a ich polityczna świadomość jest stale kształtowana. O ile w Polsce obywatele mogą przed głosowaniem polegać wyłącznie na własnej nabytej wiedzy, o tyle w Szwajcarii miesiąc przed planowaną datą referendum w każdym domu pojawia się szczegółowa broszura obiektywnie informująca o temacie, istocie sprawy, argumentach „za” oraz „przeciw” i rekomendowanym stanowisku władzy publicznej. Po drugie, rząd stara się ułatwić obywatelom głosowanie, trzymając się stałych procedur co do miejsca głosowania oraz umieszczając przy drogach znaki przypominające o referendum. Pozwala się na wyrażenie woli za po-


referenda w Szwajcarii/

średnictwem poczty. Rząd pracuje także nad systemem oddawania głosu przez Internet.

Spór o małżeństwo W pierwszym tegorocznym referendum, zapowiedzianym na 28 lutego, największe kontrowersje wzbudza projekt zdefiniowania małżeństwa jako trwałego związku między mężczyzną a kobietą, niemogącym podlegać dyskryminacji w stosunku do innych form wspólnego życia. Głównym problemem, który w swoim zamierzeniu ma rozwiązać ta poprawka, jest fakt, iż dotychczas w Szwajcarii małżeństwa płacą wyższe podatki niż nieformalne pary. Szacuje się, że problem dotyczy około 80 tys. małżeństw. Przykładowo, w całym kantonie Berno, para zarabiająca łącznie 110 tys. franków, czyli około 440 tys. złotych, rozliczając się jako małżeństwo, zapłaci o ponad 1000 franków więcej podatku niż w przypadku pary nie legalizującej związku. Zwolennicy wprowadzenia zmiany wskazują, że w interesie państwa leży ułatwianie, a nie utrudnianie życia małżeństwom i podkreśla absurdalność takiego rozwiązania. O ile w tej kwestii projekt spotyka się z powszechną aprobatą, o tyle nieprzychylni Chrześcijańsko-Demokratycznej Partii Ludowej twierdzą, iż wniosek nie został sformuło-

Okiem eksperta komentuje: dr paweł olszewski, dyrektor Centrum Naukowego ISP PAN i Uczelni Łazarskiego. eferenda w Szwajcarii cieszą się tak dużą popularnością przede wszystkim dlatego, że są mocno ugruntowane w historii, tradycji i zwyczajach Szwajcarów. Silna partycypacja społeczna w procesie podejmowania decyzji kształtowała się wraz z łączeniem kantonów i rozwojem niezależnego państwa. Początki funkcjonowania tego systemu opierały się wręcz na wzorcach demokracji ateńskiej, na podstawie której stworzono niezależne zgromadzenia, w skład których wchodzili wszyscy mężczyźni posiadający prawo głosu. Ta forma reprezentacji i partycypacji społecznej została w piętnastym wieku zmodyfikowana i oparta na

R

wany poprawnie. W jednym pytaniu zawiera się nie tylko kwestia zniesienia „kar małżeńskich”, lecz także konstytucyjne zablokowanie możliwości zawierania w przyszłości związków małżeńskich jednopłciowych. Z ankiety przeprowadzonej przez instytut badania opinii publicznej Leger Marketing w 2015 roku wynika, że za legalizacją małżeństw osób tej samej płci opowiada się aż 54 proc. obywateli federacji.

Dalsze decyzje Jeszcze w tym roku Szwajcarzy, idąc śladem Finlandii, wybiorą się do urn, by zadecydować

systemie referendów, zarówno kantonalnych jak i federalnych. Wynikało to przede wszystkim z przyrostu ludności, trudności w realizacji ateńskiego modelu demokracji oraz chęci utrzymania powszechnego społecznego udziału w procesie podejmowania decyzji, co jednocześnie pomagało utrzymać spójność w tak zróżnicowanym tworze federalnym, jakim jest Szwajcaria. Referendum stało się też jednym z elementów regulowania i kontroli władzy przede wszystkim poprzez ograniczanie jej antydemokratycznych dążeń. Ponadto, następujące w historii rozwoju państwa procesy federalizacji skłaniały społeczeństwo do roszczenia sobie prawa do coraz większego udziału w życiu politycznym i podejmowania decyzji w formie zdecentralizowanej także na poziomie kantonów. Wobec powyższego, popularność referendów w Szwajcarii wynika nie z samego zachwytu nad nimi i doceniania ich wartości czyniących ze społeczeństwa podmiot a nie przedmiot po-

o wprowadzeniu bezwarunkowego dochodu. Finowie planują wdrożyć projekt w październiku bieżącego roku i docelowo wypłacać każdemu obywatelowi miesięcznie kwotę 800 euro, w przeliczeniu dającą prawie 3,5 tys. zł, niezależnie od osiąganych dochodów. Szwajcarzy zaś proponują kwotę 2,5 tys. franków (10 tys. złotych), czyli aż 30 tys. franków w skali rocznej za samo posiadanie statusu obywatela. Według szacunków inicjatywa ma niewielkie szanse na uzyskanie wystarczającego poparcia. Szwajcarzy obawiają się kosztów przedsięwzięcia, zaniknięcia i przeniesienia za granicę większości nisko płatnych prac, a także społecznych skutków w postaci rezygnacji kobiet z zawodu na rzecz pozostania w domu. Przykładowo, w 2012 roku obywatele Szwajcarii odrzucili przedłużenie płatnego urlopu z 4 do 6 tygodni, a w 2014 aż 76 proc. opowiedziało się przeciwko wprowadzeniu płacy minimalnej, która byłaby najwyższą taką stawką na świecie. Kierowali się przy tym perspektywą ogólnych konsekwencji dla państwa. Wydaje się, że obywatele Szwajcarii odnaleźli złoty środek w sprawowaniu demokracji bezpośredniej – tworząc poinformowane i odpowiedzialne społeczeństwo. Niezależnie od zagadnień, jakie w tym roku i następnych latach rozpatrywać będą Szwajcarzy, można spodziewać się, że decyzje społeczeństwa będą efektem przemyślanego i dojrzałego podejścia. 0

lityki, lecz z silnie ugruntowanej świadomości, tożsamości, potrzeby utrzymania przejrzystych rządów i jedności państwa, jak również wynika z dojrzałości obywatelskiej Szwajcarów. Są przyzwyczajeni do samodzielnego sprawowania władzy, a ich polityczna świadomość jest stale kształtowana. O ile w Polsce obywatele mogą przed głosowaniem polegać wyłącznie na własnej nabytej wiedzy, o tyle w Szwajcarii miesiąc przed planowaną datą referendum w każdym domu pojawia się szczegółowa broszura obiektywnie informująca o temacie, istocie sprawy, argumentach „za” oraz „przeciw” i rekomendowanym stanowisku władzy publicznej. Po drugie, rząd stara się ułatwić obywatelom głosowanie, trzymając się stałych procedur co do miejsca głosowania oraz umieszczając przy drogach znaki przypominające o referendum. Pozwala na wyrażenie woli za pośrednictwem poczty. Rząd pracuje także nad systemem oddawania głosu przez Internet. 0

styczeń-luty 2016


/ biznes dzięki OZE

Zielone światło Co wspólnego mają ze sobą tacy liderzy rynkowi, jak IKEA, Apple czy McDonald`s? Wydawać by się mogło, że tylko stale rosnącą popularność we wszystkich zakątkach świata oraz lojalną bazę klientów. To jednak nie wszystko – cała trójka zdecydowała się oprzeć swoją działalność w 100 proc. na energii odnawialnej. . T E K S T:

p r z e m y s ł aw ko n d r ac i u k

ytania o przyszłość energetyczną naszego globu nie milkną od lat 90. ubiegłego wieku, kiedy miał miejsce słynny Szczyt Ziemi w Rio de Janeiro w 1992 roku czy wynegocjowanie Protokołu z Kioto pięć lat później. Mniej więcej od tego czasu światowi przywódcy zdali sobie sprawę, że należy podążać w kierunku tzw. zrównoważonego rozwoju i przeciwdziałać globalnemu ociepleniu. Tym samym inicjatywy związane z zieloną energią, w szczególności korzystanie z odnawialnych źródeł energii (OZE), zaczęły wyrastać jak grzyby po deszczu.

P

Plus-minus Podstawową wadą w przypadku energii odnawialnej jest jej niepewność. Na źródłach odnawialnych nie można polegać zawsze i wszędzie. Najczęściej mocny wiatr czy nasłonecznienie decydują o dyspozycyjności mocy zainstalowanej w OZE. Ryzykowne zatem jest opieranie w pełni swojej strategii energetycznej na wątpliwym fundamencie. W skrajnych przypadkach bezpieczeństwo energetyczne może zostać w ten właśnie sposób poważnie zachwiane. Problem ten przybiera na znaczeniu szczególnie w Unii Europejskiej, gdzie produkcja na bazie odnawialnych źródeł w większości przypadków jest skrajnie nierentowna, a mimo to subsydiowana. Ceny energii elektrycznej pozyskanej z OZE są przez to znacznie wyższe niż tej wytworzonej przez źródła konwencjonalne. Z drugiej strony należy podkreślić, że zielona energia jest nadal jednym z niewielu bezemisyjnych źródeł energii, czyli takich, które nie produkują szkodliwych spalin jako skutków ubocznych. W porównaniu z energetyką atomową, która również nie wytwarza toksycznych substancji, OZE są inwestycją znacznie prostszą i tańszą w realizacji. Rzadko poruszanym aspektem jest ich bezpieczeństwo, co w dyskusji nad budowaniem elektrowni atomowych, a coraz częściej i nad funkcjonowa-

22-23

niem kopalni węgla, staje się kontrowersyjnym tematem. Bezodpadowa technologia, niewyczerpalność źródła pozyskania energii to niewątpliwe zalety OZE. Dlaczego więc do tej pory nie został osiągnięty konsensus na arenie międzynarodowej pod względem poziomu zaangażowania w zieloną energię? W grę wchodzi zbyt wiele interesów, których pogodzenie graniczy wręcz z cudem. Chińska gospodarka oparta w ogromnej mierze na handlu tanim węglem stoi w opozy-

W skali globalnej Apple zapewnia sobie samowystarczalność energetyczną za pomocą OZE na poziomie 87 proc., jednak długoterminowym celem jest osiągnięcie pełnej samodzielności w tym obszarze. cji do niemieckiej idei Energiewende – strategii energetycznej zakładającej rozwój OZE, która stała się symbolem zmian klimatycznych w Europie. Przykład ten unaocznia, jak trudne jest osiągnięcie porozumienia na szczytach klimatycznych.

Pomocna dłoń biznesu W zamieszaniu wokół polityki klimatycznej i wykorzystania odnawialnych źródeł w produkcji energii elektrycznej znamienne stają się przykłady międzynarodowych korporacji, które coraz chętniej inwestują w zieloną energię. Zaczynają one powoli być przykładem, również dla gospodarek, jak skutecznie realizować strategie energetyczne i osiągać zamierzone cele. Możliwe jest również, że w niedługiej przyszłości to właśnie prywatne firmy będą kreowały największy popyt na rynku energii odnawialnej.

W świecie biznesu bycie zielonym już dawno stało się popularne, jednak co chwilę jesteśmy świadkiem redefiniowania, a nawet poszerzania tego zjawiska. Międzynarodowe firmy, takie jak Apple, IKEA czy McDonald’s w swoich działaniach implikują już rozwiązania oparte na odnawialnych źródłach energii. Z jednej strony wydawać by się mogło, że jest to zabieg czysto marketingowy i ma na celu jedynie zbudować dobry image. Oczywiście, produkt zawsze szybciej się sprzeda, jeśli będzie miał zieloną etykietkę. Prawda leży jednak pośrodku. Zielona energia jest dla tych firm również formą zabezpieczenia. W ten sposób przedsiębiorstwa, które z reguły notują ponadprzeciętne zapotrzebowanie na rynku energii elektrycznej, chcą ograniczyć ryzyko wahań ceny i zapewnić sobie stałą cenę w długim okresie, co z ekonomicznego punktu widzenia jest racjonalne. Dodatkową motywacją korporacji międzynarodowych do angażowania się w zielone inwestycje jest prężny wzrost rynku odnawialnych źródeł energii. Wchodząc na ten rynek zapewniają sobie jednocześnie możliwość ewentualnych dalszych inwestycji i czerpania zysków z tej gałęzi swojej działalności w kolejnych latach.

Zielone jabłuszko Marka Apple w wielu kręgach znana jest raczej z wykorzystywania taniej, azjatyckiej siły roboczej. Ostatnio stara się przezwyciężyć negatywne opinie i przykłada coraz większą wagę do środowiska naturalnego. W Singapurze planuje całkowicie przedefiniować swoje podejście do środowiska i w 100 proc. pokrywać swoją działalność odnawialnymi źródłami energii. To precedens wcześniej niespotykany na rynku. Pierwszym krokiem jest otwarcie w 2016 roku pierwszego Apple Store całkowicie zasilanego energią słoneczną. Docelowo całe zasilanie w tym kraju ma pochodzić z paneli słonecznych instalowanych na dachach własnych budynków, jednak z powodu ograniczonej przestrzeni i ści-


biznes dzięki OZE /

Potop szwedzkich mebli To, że Skandynawia jest proekologiczna, wiadomo nie od dziś. Doskonałym tego przykładem są globalne działania Grupy IKEA, m.in. w zakresie odnawialnych źródeł energii oraz gospodarki niskoemisyjnej. Szwedzi zakładają osiągnięcie globalnej niezależności energetycznej już w 2020 roku. Warto zaznaczyć, że polski oddział sieci stanie się już w najbliższym czasie, kolejnym krajem obok państw Skandynawii, który osiągnie ten cel. Wówczas IKEA w Polsce będzie wytwarzała tyle prądu, ile sama zużywa, dzięki zakupionym farmom wiatrowym. Z powodu dużej liczby produkowanych mebli w fabrykach IKEA Industry, Polska jest najbardziej energochłonnym krajem w całym portfelu sieci. Z tego powodu nie bez kozery to właśnie polski oddział IKEA ma osiągnąć w pierwszej kolejności (poza rodzimymi regionami) energetyczną, zieloną niezależność. Łączne zużycie energii w Polsce dla wszystkich obiektów IKEA wynosi blisko 400 GWh rocznie (gros zużywane jest w zakładach produkcyjnych), a dla porównania w całej Skandynawii wynosi ono około 360 GWh. Co ciekawe, IKEA decyduje sama produkować swój prąd. W najbliższym czasie dojść ma do zakończenia transakcji zakupu już szóstej farmy wiatrowej w Polsce. 80 wiatraków ma wytwarzać prąd o łącznej zainstalowanej mocy 180 MW, tj. ponad 470 GWh. Energia ta nie popłynie wprost do obiektów sieci, lecz wyrówna tylko bilans zużycia energii zielonymi źródłami. Ponadto, w niektórych polskich sklepach zamontowane są na dachach kolektory słoneczne w celu ogrzewania wody, a w 3

polskich sklepach IKEA ciepło jest dostarczane poprzez pompy ciepła wykorzystujące zasoby czerpane z wnętrza ziemi.

Frytki do tego? Amerykański lider restauracji typu fast food na rynku polskim postanowił w odmienny sposób osiągnąć podobny cel. W kontrakcie z nowym dostawcą prądu – PKP Energetyka, jednym z większych operatorów na rynku – polski oddział sieci zastrzegł, że dostarczana energia do wszystkich obiektów na terenie Polski ma pochodzić z odnawialnych źródeł. Warto zaznaczyć, że chodzi o około 300 lokalizacji o dość mocnym rozproszeniu na terenie całego kraju. Tym samym McDonald’s w pełni świadomie decyduje się na wyższe koszty energii żeby realizować politykę proekologiczną. Działania te wpisują się w globalną strategię marki. W 2014 roku europejska sieć restauracji była w ponad trzech czwartych zasilana odnawialnymi źródłami. Celem jest oczywiście, jak w poprzednich przypadkach, poziom 100 proc. pokrycia własnego zużycia energii.

Redefinicja 2.0. Problematyka odnawialnych źródeł energii jest wielopoziomowa. Pewne jest, że na arenie międzynarodowej rządy kolejnych krajów nie dojdą do porozumienia w sprawach klimatycznych i nie sprecyzują strategii, będących wiążącymi w skali makro. OZE zeszły na drugi plan w płomiennej dyskusji na kolejnym już szczycie w Paryżu poświęconym tematyce energetycznej. Przykładem dla decydentów mogą być międzynarodowe korporacje, które swoją działalnością nierzadko obejmują cały świat, a co za tym idzie, mają znacznie szerszy zasięg swoich wpływów. Ich dbałość o własny, nieskazitelny wizerunek i efektywność maketingu przerodziła się w obecnych czasach w działania proekologiczne, które sprzyjają dalszemu rozwojowi zielonej energii. Można więc zaryzykować stwierdzenie, że to właśnie biznes trochę przypadkowo tchnął nowe, drugie życie w OZE i w najbliższych latach będzie motorem napędowym tego rynku. Liczne przykłady zdają się to potwierdzać. 0

Okiem eksperta komentuje: Karol Gobczyński,

Manager ds. Energii i Klimatu w Grupie IKEA w Polsce

Polsce udział OZE nieustannie się rozwija i przybywa coraz więcej czystej energii. Według raportu pt. „REmap 2030. Perspektywy rozwoju energii odnawialnej w Polsce”, przygotowanego przez Międzynarodową Agencję Energii Odnawialnej (IRENA), Polska może zwiększyć udział OZE w produkcji energii elektrycznej z około 7 proc. w roku 2010 do 38 proc. w 2030 roku. Na podstawie ustawy o OZE, która obowiązuje od 1 stycznia 2016 roku, opłacalność wytwarzania energii odnawialnej przez mieszkańców Polski bardzo wzrośnie. Daje to możliwość obywatelom nie tylko na redukcję wpływu na środowisko, lecz także na dywersyfikacje dochodów. Osiągnięcie całkowitej niezależności energetycznej jest celem, określonym w naszej globalnej strategii zrównoważonego rozwoju People & Planet Positive. Chcemy wytwarzać tyle energii odnawialnej, ile zużywają wszystkie sklepy, fabryki, biura, centra handlowe i dystrybucyjne Grupy IKEA. Inwestując w odnawialne źródła energii, przyczyniamy się do przyspieszenia rozwoju gospodarki niskoemisyjnej i ograniczenia negatywnych efektów zmian klimatycznych. 0

W

styczeń-luty 2016

fot. Pexels.com/CC

słej zabudowy na chwilę obecną Apple będzie wykorzystywało inne obiekty oraz wsparcie lokalnych dostawców odnawialnej energii. Inicjatywa nie ogranicza się do Azji. W Europie planowana jest budowa dwóch centrów obsługi Apple (w Irlandii i Danii) także całkowicie zasilanych odnawialnymi źródłami energii. Troska o Matkę Ziemię będzie kosztować w tym wypadku czołowego producenta smartfonów blisko 1,9 mld dolarów. Jak czytamy na stronie internetowej Apple, marka już teraz pokrywa swoje całkowite zużycie energii elektrycznej w USA produkcją zielonej energii; podobny stan osiągnięty został w Chinach. W skali globalnej Apple zapewnia sobie samowystarczalność energetyczną za pomocą OZE na poziomie 87 proc., jednak długoterminowym celem jest osiągnięcie pełnej samodzielności w tym obszarze.


/ polsko-chińskie porozumienie

Nowy Jedwabny Szlak stanowi o kierunku polityki zagranicznej Chin. Wskrzeszenie idei transkontynentalnych dróg handlowych może stać się epokową, międzynarodową inwestycją. Polska zaś, jako niepisany europejski lider grupy państw 16+1, ma szansę stać się strategicznym partnerem Państwa Środka. t e k s t:

A l e k s an d r a g ł a d k a

elacje bilateralne między Polską a Chinami od czterech lat, tj. od podpisania strategicznego partnerstwa między naszymi krajami, nabierają dynamiki. Prawdziwy przełom jednak dopiero przed nami. Przynieść go ma epokowa sieć inwestycji, których celem jest zrekonstruowanie morskiego i lądowego Jedwabnego Szlaku. Zaowocuje to szeregiem multilateralnych umów czy powiązań, oplatających całą Europę, zahaczających o Afrykę i łączących ją z Azją. Północna droga, będąca najkrótszym bezpośrednim połączeniem między Chinami a naszymi zachodnimi sąsiadami, ma przecinać Polskę, m.in. dzięki ważnemu przystankowi w Łodzi. Jako naturalna geograficzna strefa buforowa nabierzemy nowego geostrategicznego znaczenia na regionalną skalę. Staniemy się pomostem pomiędzy Wschodem a Zachodem.

R

Nowy Jedwabny Szlak Inwestycja od dwóch lat jest motywem przewodnim polityki zagranicznej Chin. Rozbrzmiewa zarówno w kolejnych umowach handlowych, jak i w działalności dyplomatycznej. Uważa się, że Państwo Środka chce przełamać złą passę, trwającą nieprzerwanie od tzw. wieku upokorzenia. Oznacza to próbę całkowitego uniezależnienia od obcych mocarstw, poniżenia zapoczątkowanego przez kolonialną ekspansję Anglików w XIX wieku. Tym samym Chiny będą dążyć do odzyskania dawnej pozycji światowego hegemona. Według biuletynu „Jedwabne szlaki XXI wieku” opublikowanego przez MSZ Chin, inwestycje mają się skupiać na pięciu głównych filarach. Przede wszystkim podkreślana jest koordynacja polityczna jako stymulacja wielowymiarowej współpracy międzyrządowej. Po drugie, stawia się na rozwój infrastruktury komunikacyjnej, która w przyszłości połączy się w spójne szlaki oplatające świat. Postuluje się również zniesienie barier przepływu towarów, a zatem utworze-

24-25

nie stref wolnego handlu. Pochodną tego stanie się integracja finansowa, ułatwiająca rozliczenia międzynarodowe. Ostatnim podkreślanym ogniwem jest aspekt więzi społecznych, rozwijanych dzięki wymianie kulturalnej i akademickiej między krajami skupionymi wokół Jedwabnych Szlaków.

Wyzwania Z perspektywy Europy Centralnej i Środkowo-Wschodniej, koncepcja ustanowienia nowych szlaków handlowych, oznacza napływ gigantycznego kapitału. Zbiegnie się to z polityką tzw. forum 16+1, tj. tego regionu w partnerstwie z Chinami.

Strategiczna rola Polski jako przestrzeni tranzytowej między Wschodem a Unią Europejską stawia nas na bardzo korzystnej pozycji. Przyniesie to ze sobą szereg inwestycji, szczególnie natury infrastrukturalnej – m.in. rozwój dróg, kolei, portów i sieci rurociągów. Polska zaś, jako inicjator tego porozumienia międzyregionalnego, w oczach Państwa Środka figuruje jako lider rozważanego kręgu europejskiego. Nowy Jedwabny Szlak będzie tożsamy z większą łatwością w transporcie dóbr między Polską a Chinami. Oznacza szansę na wzrost naszych obrotów handlowych. Na chwilę obecną jego struktura jest jednak dla nas wyraźnie niekorzystna – importujemy znacznie więcej niż eksportujemy. Trzeba mieć zarazem na uwadze, że celem inwestycji ze strony Państwa Środka jest sprzedaż nadwyżek produkcyjnych. Tym samym, aby uniknąć pogłębienia deficytu handlowego, powinniśmy stopniowo zwiększać wysyłkę rodzimej pro-

dukcji do Chin. Jednocześnie musimy położyć większy nacisk na badanie tamtejszego rynku i potrzeb jego konsumentów. Z drugiej strony, strategiczna rola Polski jako przestrzeni tranzytowej między Wschodem a Unią Europejską stawia nas na bardzo korzystnej pozycji. Biorąc pod uwagę nieformalną przywódczą rolę w formacie 16+1, mamy szansę stać się kluczowym partnerem Chin w regionie. Dzięki naszej wiedzy o rynkach lokalnych i warunkach inwestycyjnych możemy pomóc im wdrażać koncepcję Nowego Jedwabnego Szlaku. Stopniowe efekty tych dążeń widać już dziś – od lata 2015 roku z Łodzi można dojechać bezpośrednim połączeniem kolejowym cargo do Chengdu.

Następstwa Jednym z najważniejszych wydarzeń w perspektywie relacji polsko-chińskich stała się podróż dyplomatyczna prezydenta Andrzeja Dudy do Państwa Środka pod koniec listopada 2015 roku. Zbiegła się zarazem z dwiema kluczowymi dla tej współpracy datami – nadchodzącą rocznicą podpisania strategicznego partnerstwa oraz forum gospodarczym 16+1. Podczas kilkudniowych rozmów przyjęto szereg postanowień – podpisano m.in. wspólny plan działania obejmujący okres do 2020 roku. Niezależnie od dzisiejszego stanu rzeczy należy mieć na uwadze różnice w rozważanej przez nasz kraj i Chiny perspektywie czasowej. Komunistyczny rząd Państwa Środka ma świadomość swojej nieprzerwanej władzy. Oznacza to dla nich ciągłość w prowadzonej polityce – stąd kolejne projekty rozplanowywane są na dekady. W Polsce z kolei większość inicjatyw układana jest w rytmie zaledwie kilkuletnich kadencji kolejnych ugrupowań. Dlatego otwartą kwestią pozostaje, czy będziemy potrafili zgrać swoje działania z interesami chińskimi w długofalowej perspektywie. 0

fot. Flickr.com, CC,

Polska na Szlaku


we wspólnocie siła /

fot. mat. prasowe

Wspólnie z SGB budujmy kapitał społeczny! T E K S T:

K a r o l J e r z y M ó r aw s k i

asz dość szarego, ponurego blokowiska? Irytują cię zadeptane trawniki, martwi widok samotnych ludzi, o których świat zapomniał? A może – choć wydaje się to szalone – ze spotykanych co rano na klatce schodowej sąsiadów chciałbyś stworzyć... drużynę piłkarską? Jeśli choć na jedno z tych pytań odpowiedź brzmi „tak” – jesteś społecznikiem. Prawdziwym! Właśnie dla takich jak ty Spółdzielcza Grupa Bankowa stworzyła serwis Społecznik 2.0 – źródło inspiracji, pomysłów i wymiany doświadczeń. Również i nam zależy na tym, by w polskich miastach, miasteczkach i na wsiach rozwijały się społeczności lokalne z prawdziwego zdarzenia. Żeby znajomych mieć nie tylko na Facebooku – lecz także za miedzą czy po przeciwnej stronie klatki schodowej. Wspieranie społeczności lokalnych to główne zadanie bankowości spółdzielczej od ponad 160 lat jej obecności na ziemiach polskich. To w pierwszej kolejności wsparcie ekonomiczne – kto z nas nie słyszał o kredytach preferencyjnych dla rolnictwa czy dotacjach Unii Europejskiej? Bank spółdzielczy to również instytucja, dzięki której lokalne społeczności mogą się wzajemnie finansować. Powierzając bankom spółdzielczym oszczędności, możesz być

M

pewny, że będą one pracować dla całej wspólnoty – i ciebie samego. Dzięki twoim pieniądzom lokalny przewoźnik dostał kredyt na zakup nowych busów – a ty możesz podróżować wygodnie i bezpiecznie. Twoja lokata pozwoliła sfinansować rozbudowę fabryki, w której twój brat znalazł wymarzoną pracę. Bank spółdzielczy nie działa tylko dla zysku, jak robią to banki komercyjne, będące wyłącznie przedsiębiorstwami. Jest zarówno przedsiębiorstwem, jak i organizacją społeczną. Wsparcie dla społeczności lokalnych ze strony banków spółdzielczych – to nie tylko finansowanie. Banki zrzeszone w Spółdzielczej Grupie Bankowej przeznaczają wypracowany zysk na rozmaite lokalne inicjatywy. Sponsorowanie młodych sportowców czy zespołów artystycznych, wsparcie dla lokalnych wydarzeń i upamiętnienia miejsc historycznych, promocja walorów turystycznych gminy – wszystkie te działania są dla banków spółdzielczych celem statutowym na równi z dystrybucją środków unijnych czy przygotowywaniem nowej oferty kredytowej. To odróżnia spółdzielców od dużych korporacji, dla których społeczna odpowiedzialność biznesu stanowi kwestię uboczną, niekiedy motywowaną przede wszystkim korzyściami natury wizerunkowej.

Takim statutowym działaniem jest również Społecznik 2.0. To wyjątkowe miejsce w wirtualnym świecie dedykowane tym wszystkim, którym marzy się zmiana. Wspólnie z takimi ludźmi banki zrzeszone w Spółdzielczej Grupie Bankowej pragną budować najcenniejszą formę kapitału, odporną na wszelkie kryzysy – czyli kapitał społeczny. Na stronie będą publikowane godne naśladowania przykłady lokalnych inicjatyw – zarówno z Polski, jak i całego świata. Autorzy najciekawszych inicjatyw będą mogli uzyskać za pośrednictwem portalu wsparcie – zarówno merytoryczne, organizacyjne jak i finansowe. W tym celu odbyła się kolejna, trzecia już edycja konkursu „Spółdzielnia Pomysłów”. Wyłoniono w niej cztery pomysły, w naszej opinii najpełniej aktywizujące lokalną społeczność – a przeszło 120 pozostałych zamieszczono na stronie, jako inspirację dla tysięcy polskich społeczności lokalnych. Bo właśnie przecież dzięki tego rodzaju inicjatywom – z reguły niewielkim, ale jakże koniecznym dla mieszkańców danej wsi, osiedla czy nawet jednego bloku – okolica staje się piękniejsza i bardziej przyjazna. Takiej właśnie Polski – i takich „małych ojczyzn”– potrzebuje bankowość spółdzielcza. 0

styczeń-luty 2015



kultura /


Książka


KSiążka


/ wywiad z Krzysztofem Pastorem Ja oczywiście w miłość wierzę, dozgonną, nieśmiertelną...

fot. Angela Sterling

Polski Balet Narodowy u progu Festiwalu Szekspirowskiego

Można mówić o epoce polskiego baletu przed Krzysztofem Pastorem i po objęciu przez niego funkcji dyrektora Baletu Narodowego. Jakość wystawianych w Warszawie spektakli zrównała się z poziomem światowym, obsada nabrała silnie międzynarodowego charakteru i standardem stało się rezerwowanie biletów z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem. r o z m aw i a ł a :

m ar i a k ą dz i e l s k a

M AG I E L : Jest pan choreografem dwóch z pięciu baletów wystawianych w kwietniu 2016 roku w Teatrze Wielkim-Operze Narodowej podczas Festiwalu Szekspirowskiego: Burzy oraz Romea i Julii. Wydaje się, że u Szekspira najważniejsze jest słowo, w sztuce tańca jednak nie operuje się słowem, wszystko trzeba wyrazić ruchem. Co jest zatem kluczowym elementem baletowej adaptacji tych dramatów? K R Z Y S Z T O F PA S T O R : Adaptacja Romea i Julii, którą opracowałem w 2008 roku dla Baletu Szkockiego i sześć lat później zrealizowałem z Polskim Baletem Narodowym, była stosunkowo łatwym zadaniem, gdyż dramat ten opowiada klarowną historię. Z kolei w przypadku Burzy miałem większe odczucie, że piękno słowa pełni tam kluczową rolę. Jest to na tyle nośny tekst, że wiele sformułowań przeszło do kultury popularnej. Oczywiście, zawsze mam nadzieję, że piękno słowa można zamienić na piękno ludzkiego ciała. Taniec nie jest jednoznaczny, bardzo rzadko dopowiada treść do końca. Wydaje mi się, że Burza właśnie nie jest dramatem dopowiedzianym. Właściwie każde wystawienie, jakie widziałem, interpretowało go odmiennie.

Postanowił pan zmienić realia Romea i Julii, przenosząc bohaterów do innego miasta i umieszczając we współczesności. Jest to historia, która została opowiedziana już wiele razy. Jakie pana zdaniem może mieć jeszcze oddziaływanie na współczesnych widzów? Czy ktoś z nas jeszcze wierzy w miłość silniejszą niż śmierć? Mam nadzieję, że tak! Że ludzie wciąż wierzą w taką miłość. Dokonałem przesunięcia czasu, miejsca i akcji dlatego właśnie, aby ta historia nie istniała wyłącznie w sferze legendy. Nie wszystkich to przekonuje, jest wiele osób, które uważają, że dramat powinien bronić się sam. Jednak, renesansowe ujęcie też by nie wszystkim przypadło do gustu. Trzeba wziąć pod uwagę, że w czasach Szekspira nie tańczyło się w ten sposób, więc jest to zupełnie inna konwencja. Muzyka Siergieja Prokofiewa jest dość współczesna, pierwsze wykonania były w latach 30. XX wieku. Słynna pawana ze sceny balu u Kapulettich była wykorzystywana przez propagandę faszystowską, a potem komunistyczną ze względu na swój podniosły ton. Z tego powodu wydawało mi się sensowne, aby

30-31

przesunąć czas akcji w okres międzywojenny. Reakcja w Warszawie na Romea i Julię była bardzo pozytywna. Jednak to, co mnie zadziwiło, to sukces tego przedstawienia w Stanach Zjednoczonych, ponieważ moja wersja jest silnie osadzona w europejskich dwudziestowiecznych realiach – wschodzący faszyzm lat 30., później w latach 50. okres optymizmu przerwany akcjami terrorystycznymi Czerwonych Brygad, a wreszcie współczesność z telewizyjnymi gadającymi głowami, które sieją niepokój. Spodobała się również w Wielkiej Brytanii, a to przecież jaskinia lwa. Jednak w Anglii są przyzwyczajeni do najróżniejszych adaptacji dramatów Szekspira.

A co z miłością? Na pewno aktualny jest temat miłości w czasach zagłady. Takie rzeczy przykładowo dzieją się w tej chwili na Ukrainie. Zdarzały się tam takie sytuacje, że przez konflikt zostały podzielone rodziny – przykładowo matka jest Rosjanką a ojciec – Ukraińcem. Drugą kwestią są aranżowane małżeństwa – małżeństwo Julii z Parysem było zaplanowane przez jej ojca. Takie przypadki wciąż się zdarzają właśnie w Anglii w środowiskach imigranckich, przykładowo pakistańskich, gdzie przyszli małżonkowie się nawet nie znają. Jednak taką najbardziej jaskrawą ilustracją tego zjawiska było małżeństwo księżnej Diany z księciem Karolem i skończyło się tragicznie. Ja oczywiście w miłość wierzę – dozgonną, nieśmiertelną... Gdy się zakochiwałem, to wydawało mi się za każdym razem, że jest to na całe życie, aż do śmierci. Potem jednak z biegiem czasu pewne kwestie się zmieniają.

Premiera Burzy odbędzie się w kwietniu, ale zapowiedzi podają, że to jeden z najbardziej tajemniczych i magicznych baletów w pańskim dorobku. Spojrzał pan na Burzę jako na dramat otwarty. Proszę nam więcej powiedzieć: jakie ma to konsekwencje sceniczne? Burza rzeczywiście taka jest – nie ma określonego zakończenia. Przez długi czas ten dramat nie był oceniany wysoko – wydaje mi się, że właśnie dlatego, że jest wielowątkowy, skomplikowany i ma bardzo wiele


wywiad z Krzysztofem Pastorem /

znaczeń. Są nawet tacy interpretatorzy, którzy doszukują się tam elementów kolonializmu. Prospero i Miranda przybywają na wyspę, gdzie znajduje się tylko jeden tubylec – Kaliban. Był on ukazywany na bardzo wiele sposobów, jako obrzydliwy, zniekształcony, dziki człowiek, jednak ja spojrzałem na niego zupełnie inaczej. Przygotowując prapremierę Burzy z Holenderskim Baletem Narodowym w 2014 roku, współpracowałem z parą artystów wizualnych uważanych za jednych z najwybitniejszych naszych czasów – Shirin Neshat i Shoją Azarimem. Mieszkają obecnie w Nowym Jorku, ale pochodzą z Iranu, który przecież też był skolonizowany, więc wnieśli do tego spektaklu własne obserwacje i doświadczenia.

Jaki jest pański Prospero? Jest ich dwóch. Młody Prospero to tancerz, a stary Prospero jest muzykiem i gra na dafie. Wykonawca tej roli, specjalnie zaproszony przez nas wirtuoz tego instrumentu Abbas Bakhtiari, również pochodzi z Iranu. Ma mocną sceniczną osobowość. Prospero-muzyk patrzy z perspektywy starego człowieka na swoje życie, robi rachunek sumienia, wspomina czasy swego władania w Mediolanie, który zaniedbał, studiując magiczne księgi, przez co doszło tam do buntu. Miranda zaś spotyka na wyspie Ferdynanda. Prospero, widząc jej miłość do Ferdynanda, wie, że wszystko utracił: najpierw władzę, a teraz córkę, która wyjdzie za mąż.

Zebrał pan bardzo międzynarodowy zespół. Oprócz polskich artystów o ugruntowanej pozycji pojawiają się wciąż nowe twarze z całego świata. Jak funkcjonuje taki różnorodny zespół? Zespół baletowy powinien być materią płynną – są ci, którzy przychodzą i ci, którzy odchodzą. Taka jest natura tego zawodu, który zależy również w dużej mierze od sił witalnych i warunków psychofizycznych. Oprócz tego tancerz powinien mieć osobowość artystyczną, talent, umiejętność improwizacji. Jednak jest to też zawód, w którym człowiek właściwie cały czas musi być podporządkowany i przygotowany na to, że jest oceniany. Codziennie ktoś cię poprawia, mówi, co jest dobrze, a co źle. Nie wszyscy to lubią. Na pewno trudniej się z tym zmagać doświadczonym tancerzom. Zespół baletowy musi się zmieniać, ewoluować. Oczywiście bardzo bym chciał, abyśmy mieli jak największą liczbę polskich tancerzy, absolwentów polskich szkół, jednak na pierwszym miejscu stoi jakość i profesjonalizm. Sądzę, że Polacy, którzy utrzymują ten zespół baletowy ze swoich podatków chcą, aby był na jak najwyższym poziomie. Moim zadaniem jest o to dbać. Nie mamy tak dużo obcokrajowców – jest to około 40 proc., co w porównaniu z innymi zespołami nie stanowi dużego odsetka. Są zespoły, które składają się w 80-90 proc. z obcokrajowców. W Hamburgu przykładowo na około 70 tancerzy przypada tylko dwóch Niemców.

A w jakim języku odbywają się próby? Próby są zwyczajowo prowadzone po polsku, czasem po angielsku. Znajomość angielskiego wśród naszych polskich tancerzy bardzo się podniosła od czasu umiędzynarodowienia zespołu. Są bardziej otwarci na inność, potrafią się nie tylko posługiwać różnymi stylami tańca, co jest u tancerza konieczne, lecz także rzeczywiście zaczynają znać kilka języków obcych. Widzę tego same korzyści, podkreślając jednocześnie, że chciałbym, aby jak najwięcej polskich tancerzy znajdowało u nas zatrudnienie.

Kariera tancerza baletowego trwa do około 35.-38. roku życia. Jakie są późniejsze perspektywy? Czy tancerze przygotowują się do tej zmiany? Ci, którzy się przygotowują, są rozsądni. To, że taka kariera się zakończy raczej wcześniej niż później, jest po prostu pewne. Przez wie-

le lat próbowałem wypracować system transformacji zawodowej dla tancerzy w Polsce. Okazało się to bardzo trudne. Gdy obejmowałem dyrekcję zespołu siedem lat temu, był to ostatni rok, kiedy tancerze mogli przechodzić na wcześniejszą emeryturę: kobiety w wieku 40 lat, a mężczyźni – 45 lat. Być może nowy rząd, który będzie odwracał całą reformę emerytalną, przywróci i to. W tej chwili muszę jakoś tancerzy przygotowywać do odejścia. Wymyśliłem nawet wewnętrzny program transformacji zawodowej, który niestety nie został zaakceptowany przez związki zawodowe. Na szczęście Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego wprowadziło pewien program prowadzony teraz przez Instytut Muzyki i Tańca. Tancerze mogą ubiegać się w jego ramach o specjalne granty, a w razie konieczności liczyć na wynagrodzenie w wysokości płacy minimalnej.

Łączy pan obowiązki dyrektora Polskiego Baletu Narodowego z funkcjami choreografarezydenta Het Nationale Ballet w Amsterdamie oraz dyrektora artystycznego Litewskiego Baletu Narodowego. Domyślam się, że godzenie tych obowiązków nie jest proste. Jak zatem wygląda tydzień pańskiej pracy? Gdy tworzę nowy balet, muszę bardzo wcześnie wstawać. Zdarzyło mi się robić to nawet o 4:30, aby przygotować się do dnia twórczej pracy. Zwykle jednak wstaję o 7:00, o tej samej porze co moje dzieci, które się jeszcze uczą. W zeszłym tygodniu miała miejsce premiera w Wilnie, więc spędziłem tam kilka dni. Obecnie w Warszawie trwają ostatnie próby do Poskromienia złośnicy, które prowadzą: Filip Barankiewicz, wieloletni pierwszy solista w Stuttgarcie, który tańczył główne role w tym balecie, oraz Jane Bourne, która jest choreologiem. Jej funkcja polega na zapisie choreografii, a później na dokładnym przekazaniu jej tancerzom. Są to fachowcy na najwyższym światowym poziomie. Podobnie jak nasze grono pedagogów i korepetytorów, prowadzące lekcje tańca klasycznego oraz próby z zespołem, z którymi staram się co tydzień spotykać, aby omówić bieżące sprawy. Posiadam też administrację: zastępcę do spraw programowo-organizacyjnych, osobę odpowiedzialną za planowanie prób i inne potrzebne w bieżącej pracy zespołu osoby. Dzięki nim wiem, że mogę spokojnie od czasu do czasu wyjechać z Warszawy w sprawach służbowych. Są jednak oczywiście decyzje artystyczne, w których jestem niezastąpiony. <śmiech>

Przygotował pan już ponad 50 baletów na całym świecie. Wystawiał pan spektakle dla najróżniejszej publiczności. Jakiej rady udzieliłyby pan młodym studenckim widzom, aby najpełniej zrozumieli spektakle baletowe? Czego mamy, jako widzowie, w nich szukać? Przede wszystkim powinniście przychodzić otwarci i nie traktować baletu jako hermetycznej dziedziny sztuki. Nie jest ważna znajomość kwestii technicznych, a odczucie artystyczne. Są balety, które oddziałują na widza przede wszystkim w sensie estetycznym, inne powinny skłonić do myślenia. Jeśli ktoś się choć trochę przygotuje, przeczyta program, pozna opowiadaną historię, to wzmaga to przyjemność oglądania baletu. Otwartość jest bardzo ważna. Istnieje grupa baletów, które są łatwiejsze w odbiorze, opowiadają konkretną historię, jak przykładowo Poskromienie złośnicy czy Romeo i Julia. Są też balety trudniejsze w zrozumieniu, ale mimo to uważam, że taniec w każdej postaci jest sztuką bardzo komunikatywną i przeznaczoną dla każdego widza. 0

Krzysztof Pastor Dyrektor Polskiego Baletu Narodowego, największego w Polsce zespołu baletowego. Choreograf-rezydent Holenderskiego Baletu Narodowego i dyrektor artystyczny Litewskiego Baletu Narodowego. Absolwent gdańskiej szkoły baletowej. Był solistą Polskiego Teatru Tańca i Baletu Opery w Lyonie.

styczeń-luty 2016


/ top 10 – świat

Najlepsze al

Świata 1. Kendrick Lamar – To Pimp a Butterfly

6. Lianne La Havas – Blood

Bezdyskusyjny zwycięzca tego zestawienia. Artysta bezbłędnie technicznie porusza się po soulowych i jazzowych aranżacjach. Kulturę afroamerykańską z polityką USA w tle przedstawia dogłębnie i błyskotliwie. Uważany przez krytyków za jeden z najlepszych albumów XXI wieku, To Pimp A Butterfly zapewnia Kendrickowi miejsce w panteonie najwybitniejszych twórców w historii gatunku.

Blood można określić trzema przymiotnikami: melodyjny, subtelny, magiczny. Melodyjne są utwory, z których każdy nadaje się na singiel, subtelne – dźwięki, utrzymane w delikatnym, akustycznym brzmieniu, magiczna zaś atmosfera, którą tworzy Lianne swoją muzyką. Havas zabiera nas w muzyczną podróż do odległych krańców świata i dzieli się historią o pochodzeniu zakorzenionym w dwóch różnych kulturach. Podróż o tyle przyjemną, że towarzyszy jej ciepły, soulowy głos wokalistki.

2. Algiers – s/t

MARCIN CZARNECKI

To jeden z tych projektów, które miały się nie udać. A jednak, z pozoru absurdalne połączenie post-punku z bluesem, muzyką gospel i industrialem w wydaniu Algiers nabiera pewnej szlachetności. Teksty zanurzone w tematach politycznych i społecznych łączą się z mrocznym brzmieniem i silną energią, tworząc jeden z najlepszych tegorocznych debiutów. Od teraz Kobranocka powinna śpiewać Kocham cię jak Algierię. Chapeaux bas.

3. Sufjan Stevens – Carrie & Lowell

ALEX MAKOWSKI

Tym razem Sufjan postanowił opowiedzieć nam wzruszającą historię swojej chorej na schizofrenię matki. Delikatne pląsy banjo w połączeniu z wypełniającą tło gitarą stwarzają senną atmosferę zadumy nad losem Carrie i jej relacją z synem. Stevens zbudował kompozycje na ciszy – piosenki ledwie muśnięte słowem i dźwiękiem sprawiają wrażenie szeptanych.

4. Susanne Sundfor – Ten Love Songs

MAJA KUBIT

Na swoim piątym albumie Norweżka wzniosła się na wyżyny piosenkopisarstwa, prezentując spójny i kompletny zbiór pięknych melodii ubranych w bogate aranże. Melancholijne ballady przenikają się tu z chłodną skandynawską elektroniką, tworząc idealny soundtrack na jesienne wieczory. Spośród wszystkich utworów na specjalne wyróżnienie zasługuje Delirious – jedna z najlepszych kompozycji minionego roku, emanująca wspaniałością niczym zorza polarna na rozgwieżdżonym niebie. PIOTR CHĘCIŃSKI

5. Courtney Barnett – Sometimes I Sit And Think...

MAJA KUBIT

7. Earl Sweatshirt – I Don’t Like Shit, I Don’t Go Anywhere

Dwudziestoletni członek hip-hopowego kolektywu Odd Future stworzył jeden z najdziwniejszych i zarazem najlepszych albumów w tym gatunku. Nie znajdziemy tu jednak imprezowych szlagierów lub chwytliwych hooków. W zamian dostajemy przejmujące historie, w których Earl opowiada o problemach związanych ze sławą, nieudanych związkach i trudnych relacjach z rodziną. Całość spaja ponura warstwa muzyczna, opierająca się na gęstych, klaustrofobicznych bitach, brzmiących jak bezgwiezdna noc w najgorszej dzielnicy miasta.

8. Chelsea Wolfe – Abyss

PIOTR CHĘCIŃSKI

Chelsea wkroczyła w nowy rok ze swoim najbardziej spójnym longplayem. Potężne doomowe riffy mieszają się z eterycznym wokalem nasączonym efektami, a utwory przepełnia mrok i niepokój. Wolfe w fantastyczny sposób operuje ciszą i hałasem, co skutecznie podkreśla dynamikę albumu. Sam tytuł płyty mówi wiele, bo słuchając Abyss można się poczuć jakby wpadało się w bezdenną ciemną otchłań. I wiecie co? Okazuje się, że to naprawdę świetne uczucie. ALEX MAKOWSKI

9. Julia Holter – Have You In My Wilderness

Amerykańska kompozytorka i wokalistka wydała już trzeci album. Tym razem postanowiła odejść od ambientowej strony swojej twórczości na rzecz bardziej otwartej instrumentacji oraz głośniejszego wokalu. Skutkuje to wieloma lekkimi i przystępnymi utworami, które bardzo łatwo mogą uprzyjemnić czas.

Przewrotny tytuł płyty narzuca słuchaczowi sposób odbioru. Czy powinno się traktować muzykę z przymrużeniem oka? A może Barnett radzi nam, by nie szukać trzeciego dna w każdym utworze? Teksty są dowcipne i budowane na zasadzie częstochowszczyzny, co nie jest w żadnym razie ujmą. Proste, lekkie piosenki, mało rozbudowana linia wokalu, gitary elektryczne i wyraźnie nadające rytm bębny sprawiają, że na australijskiej ziemi odżywa duch Joan Jett.

Debiutancki album kwartetu ukazał się w pierwszych tygodniach ubiegłego roku i ustawił poprzeczkę na wysokim poziomie. Post-punkowa motoryka przenika się tu z math-rockową precyzją oraz noise’owym szaleństwem, a różnorodność podejmowanych wątków dowodzi, że na gitarowej scenie wciąż można tworzyć w sposób świeży i zaskakujący.

MAJA KUBIT

PIOTR CHĘCIŃSKI

32-33

10. Viet Cong – s/t

ALEX MAKOWSKI


top 10 – Polska /

lbumy 2015

grafiKA:

DOMINIKA WÓJCIK, MARTA KA SPR Z YK

aPolska

1. Stara Rzeka – Zamknęły się oczy ziemi

6. Ampacity – Superluminal

Ciężko zliczyć inicjatywy, w których bierze udział Kuba Ziołek. Bydgoszczanin kolejny rok zadziwia niesamowitą artystyczną płodnością. Wystarczy wspomnieć Alamedę 5, Kapital i T’ien Lai. Druga (i ostatnia) odsłona jego solowego projektu Stara Rzeka zebrała świetne noty, a brytyjski portal The Quietus umieścił album na 2. miejscu w podsumowaniu roku. Nic w tym dziwnego, ponieważ artysta stworzył niezwykle spójną opowieść, łącząc ze sobą wiele muzycznych światów, m.in. avantfolk, drone ambient i noise.

Fenomen Ampacity polega na tym, że choć grają muzykę, która de facto jest reliktem lat 70, to jakość jaką reprezentują, sprawia, że polska scena muzyczna pokłada w nich spore nadzieje. Drugi longplay tylko utwierdza status grupy, która ponownie raczy słuchacza licznymi zmianami metrum, połamanymi riffami i sonicznym odlotem w kosmos. Z czystym sumieniem można stwierdzić że prog nie umarł, tylko wrócił do Trójmiasta.

PIOTR CHĘCIŃSKI

Duet łódzkich raperów po wielu latach zdobywa zasłużoną sławę, co nie dziwi, biorąc pod uwagę ich talent i pomysłowość. Dotychczas rzadko spotykane w tym rodzaju muzyki elektroniczne brzmienia, wyprodukowane przez Marka Dulewicza i DJ-a Flipa, stanowią świetny podkład dla charyzmatycznych artystów. Kontrowersyjne teksty są zbalansowane specyficznym humorem i głębią przesłania, co stanowi o sile warstwy tekstowej. Album – sztos!

2. Albo Inaczej

Pomysł ekipy Tego Typa Mesa na przekształcenie klasycznych utworów hip-hopowych w jazzowe aranżacje okazał się strzałem w dziesiątkę. Album stanowi most łączący odmienne pokolenia i gatunki muzyczne: osoby starsze wychowane przed laty na polskich wokalistach jazzowych i rozrywkowych oraz młodych ludzi dorastających przy hip-hopie. Nietuzinkowy polski projekt tego roku, pozycja, która na długo pozostanie w pamięci słuchaczy.

3. Rimbaud – s/t

MarCIN CZARNECKI

Rimbaud to wspólny projekt trzech wielkich postaci polskiej muzyki – Tomasza Budzyńskiego, Mikołaja Trzaski i Michała Jacaszka. Panowie podjęli trudne wyzwanie polegające na przepisaniu twórczości francuskiego poety na język muzyki, korzystając przy tym z ekstremalnych środków wyrazu. Każdy z nich wniósł do albumu cząstkę swojej muzycznej osobowości i w rezultacie powstało dzieło totalne, skupiające w sobie ekspresję wierszy Rimbauda, noise’owe ściany dźwięku oraz przerażająco zdekonstruowane echa awangardowego jazzu.

4. Ptaki – Przelot

PIOTR CHĘCIŃSKi

Ptaki to trochę muzyczny Robin Hood – kradną dużo z wielu starych płyt, ale głównie po to, aby pokazać to, czego czasem sami nie widzimy wśród rodzimej muzyki. Po raz drugi udowadniają, że nawet za komuny mogliśmy znaleźć naprawdę sporo muzycznych perełek. A odkrywając utwory z tamtego okresu miksują je na swoją modłę, tworząc ścieżkę dźwiękową do samotnych spacerów po polskich plażach o wschodzie słońca.

5. Mgła – Exercises In Futility

alex makowski

Polski metal znowu pokazuje na co go stać. Do tego stopnia, że zagraniczni hipsterzy muzyczni gorączkowo starają się dowiedzieć jak poprawnie wymówić „Mgła”, tak aby popełnić gafy w towarzystwie. Trudno się tu nawet rozpisywać, bo to po prostu fantastyczna muzyka, którą wypada znać i którą warto się chwalić. ALEX MAKOWSKI

ALEX MAKOWSKI

7. Dwa Syny – Ludzie Sztosy

MARCIN CZARNECKIa

8. Taco Hemngway – Umowa o Dzieło

Śmiało można zaryzykować stwierdzenie, że Umowa o dzieło to najgłośniejsza EP-ka roku. Tym razem Taco wraz z Rumakiem odchodzą od dobrze przyjętej formuły albumu fabularyzowanego na rzecz bardziej tradycyjnej koncepcji. Znajdujemy więc koncertowe szlagiery (Awizo), numer jeden trójkowej listy przebojów (Następna stacja) czy singlowe 6 zer. Spoiwo? Trafna narracja wielkomiejskiego życia zestawiona z problemami obecnego pokolenia

9. Jacek SIenkiewicz – Drifting

BARTEK MACIĄG

Techno wciąż wywołuje w naszym kraju niejednoznaczne emocje, jednak w ostatnich latach udaje mu się wyjść spod nieszczęsnego jarzma „białych rękawiczek”. Nagrywający od kilkunastu lat i zbierający świetne opinie za granicą Jacek Sienkiewicz jest niewątpliwie jednym z prekursorów tego gatunku w Polsce. Nieustający rytm i powtarzalne melodie zamykają się w jedną całość, zanurzoną w dusznej, klubowej atmosferze.

10. The Dumplings – Sea You Later

PIOTR CHĘCIŃSKI

Młody duet ze Śląska nie kazał nam długo czekać. Zanurzony w morskiej metaforyce album jest bogatszy stylistycznie od debiutanckiego krążka wydanego zaledwie rok temu. Każdy znajdzie tam coś dla siebie. Jednych urzekną chwytliwe, lecz niebanalne melodie, podczas gdy drudzy będą mogli zadowolić się odważnymi brzmieniami z pogranicza post-punku czy shoegaze’u. Artyści dojrzali w ekspresowym tempie, to słychać. MAŁGOSIA CERKASKA

styczeń-luty 2016



nie tylko Ida /

Polacy na Oscarach Sezon oscarowy zbliża się wielkimi krokami. Po zeszłorocznym sukcesie Idy, tym razem Polacy raczej będą musieli oglądać wyścig innych. Mimo że polski kandydat w kategorii najlepszy film nieanglojęzyczny, 11 Minut, ma małe szanse na nominację, warto przypomnieć sobie polskie oscarowe sukcesy na przestrzeni lat. T E K S T:

AG ATA S E R O C K A

okryta jest warstwą 24-karatowego złota, waży niecałe cztery kilogramy i przedstawia rycerza trzymającego miecz skierowany ostrzem w dół. Może nie każdy pracujący w branży filmowej czuł potrzebę zapoznania się z historią, symboliką i wymiarami tej statuetki, ale na pewno niejeden skrycie marzył o postawieniu jej na honorowym miejscu na półce. Oscarem w zeszłym roku została nagrodzona Ida Pawła Pawlikowskiego w kategorii najlepszy film nieanglojęzyczny. To wydarzenie zostało natychmiast okrzyknięte największym sukcesem polskiego kina. Nie był to jednak pierwszy raz, kiedy Akademia doceniła naszych filmowców.

P

Oprawa ma znaczenie Pierwszym polskim zdobywcą Oscara był Leopold Stokowski, autor muzyki do filmu Walta Disneya Fantazja, który otrzymał nagrodę w 1941 roku. Udało się to powtórzyć w 1953 roku Bronisławowi Kaperze, i po ponad pół wieku przerwy – Janowi A.P. Kaczmarkowi – za ścieżkę dźwiękową do Marzyciela, w którym główne role zagrali Johnny Depp i Kate Winslet. W 1993 roku na międzynarodowych galach triumfował nakręcony w Krakowie dramat wojenny Stevena Spielberga Lista Schindlera. Zdobył statuetki w najważniejszych kategoriach – za film, reżyserię i scenariusz. Docenieni wówczas zostali również Ewa Braun i Allan Starski za scenografię oraz Janusz Kamiński za zdjęcia. Ten ostatni został ponownie uhonorowany tym wyróżnieniem za współpracę przy Szeregowcu Ryanie.

Lata porażek Statuetki dla filmów nieanglojęzycznych przyznawane są od 1948 roku. Od tego czasu nominację otrzymało dziesięć polskich produkcji, z czego tylko jedna, zeszłoroczna, okazała się zwycięska. Najwcześniej, w 1963 roku, o nagrodę walczył dramat psychologiczny Romana Polańskiego Nóż w wodzie. To historia konfliktu między zamożnym dziennikarzem a młodym, nowo poznanym autostopowiczem. Film, za sprawą swojego nowatorstwa, spotkał się z nie-

przychylnym przyjęciem w Polsce Ludowej, ale za to przyniósł Polańskiemu uznanie za granicą. Obraz ten co prawda przegrał z 8 ½ Felliniego w wyścigu po Oscara, ale zapoczątkował międzynarodową karierę reżysera, uhonorowanego w 2002 roku złotą statuetką za reżyserię Pianisty – ekranizację wojennych losów wybitnego muzyka, Władysława Szpilmana. Kolejnym dziełem walczącym o tę prestiżową nagrodę była adaptacja powieści Bolesława Prusa Faraon w reżyserii Jerzego Kawalerowicza. Historia Ramzesa XIII musiała ustąpić francuskiej produkcji Kobieta i mężczyzna. W latach siedemdziesiątych nadzieje na Oscara dla polskiego twórcy były największe, bowiem cztery filmy zakwalifikowały się do ścisłej czołówki nominowanych. W 1974 roku nominację otrzyma-

ła adaptacja powieści Henryka Sienkiewicza Potop w reżyserii Jerzego Hoffmana, rok później o tę samą nagrodę walczyła ekranizacja Ziemi obiecanej Władysława Reymonta (reż. Andrzej Wajda). W kolejnym roku Jerzy Antczak ze swoją filmową wersją Nocy i dni Marii Dąbrowskiej musiał oddać laur zwycięstwa Czarnym i białym w kolorze. Kolejnymi nominacjami były filmy Andrzeja Wajdy: Panny z Wilka - adaptacja opowiadania Jarosława Iwaszkiewicza, o czasach młodości, przemijaniu i straconych nadziejach, a także Człowiek z żelaza, w którym reżyser postawił sobie za cel uchwycenie wydarzeń Sierpnia ‘80. Mimo że żaden z powyższych filmów nie został nagrodzony Oscarem, to są one uważane za arcydzieła polskiej kinematografii, które cieszą się uznaniem nie tylko w kraju. Martin Scorsese nieraz powtarzał, że polscy twórcy tego okresu mieli wielki wpływ na jego twórczość i że podczas pracy nad filmami często pokazuje aktorom i operatorom obrazy Wajdy czy Kawalerowicza.

Do dzięsięciu razy sztuka Spośród polskich reżyserów najczęściej, bo aż czterokrotnie, nominowany do Oscara był Andrzej Wajda (ostatnią nominację otrzymał za Katyń w 2007 roku). Jego dokonania w dziedzinie kinematografii zostały uhonorowane statuetką za całokształt twórczości w 2000 roku. O ile w latach 70. wśród polskich kandydatów dominowały adaptacje rodzimych dzieł literackich, o tyle w ostatniej dekadzie przeważają obrazy ukazujące historie dziejące się w trakcie II wojny światowej lub po jej zakończeniu (wcześniej wspomniany Katyń, W ciemności Agnieszki Holland czy zeszłoroczny zwycięzca – Ida). Czy dane nam będzie znowu otwierać szampana na wieść o kolejnych wyróżnieniach dla rodzimych artystów? Decyzje Akademii nie zawsze są łatwe do przewidzenia i zgodne z oczekiwaniami widzów. Jednak międzynarodowe uznanie dla nienagrodzonych tą statuetką polskich kandydatów na przestrzeni lat jest nie tylko powodem do dumy, lecz także potwierdzeniem porzekadła, że cudze chwalicie, swego nie znacie. 0

styczeń-luty 2016


/ Star Wars

Chewie, we’re home Zeszłoroczna Gwiazdka była wyjątkowa dla wielu osób. W końcu nie co roku otrzymuje się pod choinkę możliwość powrotu do krainy dzieciństwa. Zwłaszcza, gdy znajduje się ona w odległej galaktyce. T E K S T:

A D R I A N N A P I Ó R KOW S K A

1977 roku George Lucas był młodym reżyserem z wizją, ale bez dużego dorobku artystycznego. Choć jego wczesne projekty, jak THX czy Amerykańskie graffiti, zostały dość ciepło przyjęte przez krytyków, to nikt nie spodziewał się, że trzydziestotrzylatek stanie się twórcą filmu, który na zawsze zmieni amerykańską kinematografię.

W

A long time ago… W latach 60. ludzie stopniowo oswajali się z myślą, że podróże w kosmos nie należą już wyłącznie do sfery fantastyki. Fascynacja najnowszymi osiągnięciami nauki i techniki znajdowała swoje odzwierciedlenie w filmie. W tamtym okresie w niezbyt rozwiniętym kinie science-fiction dominowały sterylne produkcje w stylu 2001: Odysei kosmicznej Kubricka. Natomiast młody niezależny twórca, jakim był wtedy Lucas, nie chciał kręcić filmu opowiadającego o przyszłości człowieka, opartego na teoriach naukowych i realnych możliwościach rozwoju techniki. Marzył o stworzeniu prostej, przygodowej historii w starym stylu. Początkowo reżyser zamierzał przenieść na ekran serial Flash Gordon, jednak nie udało mu się pozyskać praw do ekranizacji. W końcu Lucas zdecydował się na autorski projekt, a z pierwotnego pomysłu pozostały tylko nawiązujące do serialu, zwężające się napisy początkowe.

I have a bad feeling about this Rozwijając pomysł swojej kosmicznej sagi, Lucas wyraźnie odciął się od ówczesnych tendencji w kinie science fiction, postanawiając stworzyć kosmiczną baśń wpisującą się w gatunek space opera. Zafascynowany pracą religioznawcy Josepha Campbella Bohater o tysiącu twarzy, reżyser wykorzystywał w swojej opowieści motywy obecne od wieków w mitologii i podaniach. W kolejnych wersjach scenariusza Lucas inspirował się także Ukrytą fortecą Kurosawy, czy książkową Diuną Herberta. Choć młody twórca mocno zaangażował się

36-37

w projekt, tworząc olbrzymi materiał scenariuszowy (którego niewielki ułamek, po dużych modyfikacjach, zapoczątkował klasyczną trylogię), był osamotniony w swoim szaleństwie. Jego bliski przyjaciel Francis Ford Coppola sugerował mu porzucenie projektu i zajęcie się czymś poważniejszym, np. reżyserią Czasu apokalipsy. Wytwórnie również nie do końca podzielały entuzjazm Lucasa. Z kwitkiem odsyłał go nawet Universal, z którym miał podpisany kontrakt. Reżysera przygarnęło dopiero znajdujące się w trudnej sytuacji finansowej 20th Century Fox. Choć Lucasowi udało się znaleźć wytwórnię gotową zrealizować projekt, do szczęśliwego sfinalizowania go

Gwiezdne wojny wcale nie straciły na popularności. Ich siła tkwiła bowiem w wielokrotnie poprawianym scenariuszu – prostej historii o wieśniaku, który okazuje się na tyle niezwykły, by móc uratować galaktykę. było jeszcze daleko. Od tego momentu reżyser przygotował co najmniej cztery dość zróżnicowane wersje scenariusza, które łączy jedynie osadzenie historii w kosmosie, obecność księżniczki i niektóre nazwy, a także to, że były tylko częścią wymyślonego przez Lucasa uniwersum. W końcu, z pomocą przyjaciół, których zdesperowany twórca opłacił z własnej kieszeni, ostateczna wersja scenariusza została ukończona, a historia nabrała kształtu, który znamy z kina. Pomimo ogromu pracy włożonego w projekt, 20th Century Fox nie było pewne sukcesu filmu. Wpływ na to miał na pewno upór Lucasa, by w głównych rolach obsadzić nieznane twarze. Z tego też powodu reżyser nie chciał zatrudnić dorabiającego sobie

jako stolarz Harrisona Forda, który zagrał już w jednym z jego filmów i dodatkowo narozrabiał wtedy na planie. Zgodził się jednak, by aktor pomógł przy castingu, czytając kwestie kandydatom. Okazał się tak dobry, że nikt nie miał wątpliwości, kto powinien zostać galaktycznym przemytnikiem. O sceptycyzmie wytwórni wobec projektu świadczyć może fakt, że bez problemu zgodziła się na obniżenie honorarium Lucasa w zamian za przekazanie mu praw do nakręcenia kolejnych części i zysków spoza kin. Włodarze wytwórni byli przekonani, ze ubili z reżyserem świetny interes.

This is where the fun begins Ku zdziwieniu wytwórni i chyba samego twórcy, Gwiezdne Wojny okazały się spektakularnym sukcesem, nie tylko komercyjnym, lecz także artystycznym. Film zdobył siedem Oscarów, w tym za jedną z najbardziej rozpoznawalnych ścieżek dźwiękowych wszech czasów. Gwiezdne wojny zapoczątkowały erę letnich blockbusterów (do tej pory premiera każdej z sześciu części miała miejsce w maju). Film znacznie przyczynił się także do technicznego rozwoju kinematografii. Aby uzyskać przełomowe efekty specjalne, Lucas postanowił utworzyć własną firmę Industrial Light & Magic, która do dzisiaj jest jedną z wiodących w branży. Początkowo specjaliści pracowali iście garażowymi metodami, skupując przestarzały sprzęt. Dzięki modyfikacjom stworzyli jedną z najnowocześniejszych kamer tamtych czasów, pozwalającą filmować miniaturowe modele tak, by wyglądały jak prawdziwe statki kosmiczne. Jednak nowatorskie w latach 70. efekty specjalne, choć wciąż wywołują sentyment u fanów, zestarzały się, a Gwiezdne wojny wcale nie straciły na popularności. Ich siła tkwiła bowiem w wielokrotnie poprawianym scenariuszu – prostej historii o wieśniaku, który okazuje się na tyle niezwykły, by móc uratować galaktykę. Dzieje Luke’a Skywalkera wpisywały się w marzenia każdego dzieciaka, skrycie wierzącego we własne, niezwykłe przeznaczenie, a obecność mitycz-


Star Wars /

nej Mocy czyniła film tajemniczym i bardziej uduchowionym. Sukces pierwszej części pozwolił Lucasowi na spełnienie jego marzenia stworzenia całej sagi. Jak się okazało, pierwszy film nazwany potem Nową Nadzieją od zawsze był częścią większej całości. Rozszerzanie uniwersum zaczęło się dość niefortunnie, bo od dziwacznego telewizyjnego Star Wars Holiday Special. Po emisji reżyser próbował wykupić wszystkie kopie i przez długi czas udawał, że nic takiego nigdy nie powstało, ale w gruncie rzeczy nie musiał przejmować się nieudaną produkcją. Do kin trafiły bowiem kolejne części sagi. Tym razem twórca oddał reżyserskie stery, co zaowocowało powszechnie uznawanym za najlepszą część Imperium kontratakuje oraz znakomitym Powrotem Jedi. Historia opowiedziana w kolejnych epizodach była na pewno poważniejsza od Nowej nadziei, nie straciła jednak nic ze swojego swobodnego uroku. Trylogia stała się początkiem nurtu w amerykańskiej kinematografii nazywanego „kinem nowej przygody”. Lucas zajął się rozwijaniem swojego imperium i firmy Lucasfilm. Do zabawek związanych z sagą szybko dołączyły książki, komiksy i gry rozwijające świat filmów, czyli tzw. Expanded Universe. W końcu reżyser postanowił wrócić do historii opowiadanej w filmach i nakręcić trylogię prequeli.

kiwanym zakończeniu, Lucas, który powrócił do reżyserii, miał przed sobą kompletnie inne zadanie. Musiał opowiedzieć historię, której zakończenie wszyscy znali tak, by zainteresować widzów. Mroczne widmo okazało się filmem dla nikogo. Zbyt dziecinne dla dorosłych fanów z dawnych lat, zbyt nijakie, by przyciągnąć nowe pokolenie. Symbolem artystycznej porażki Lucasa stał się Jar Jar Binks – fajtłapowaty kosmita, którego slapstickowy humor zastąpił cięte dialogi z oryginalnej trylogii. I choć kolejna część Atak klonów była znacząco lepsza, a trzeci epizod Zemsta Sithów okazał się bardzo dobrym filmem w swoim gatunku, Lucas nigdy nie odzyskał zaufania widzów, którzy zarzucali mu odarcie historii z mistycyzmu i brak zaangażowania w uniwersum. Choć wielbiciele Gwiezdnych wojen odwrócili się od twórcy, to nie porzucili samego dzieła. Świat dalej się rozwijał, a wkrótce dołączyły do niego animowane

ria Legendy, również nie przysporzyło zwolenników. Nowi właściciele zaczęli tworzyć własne historie od początku. Niedługo stało się jasne, że było to szykowanie gruntu pod kręcenie kolejnych części gwiezdnej sagi. Jako reżyser zaangażowany został J.J. Abrams – człowiek kontrowersyjny, bo mający na swoim koncie ekranizacje Star Treka, z którego fanami łączy wielbicieli Gwiezdnych wojen raczej szorstka przyjaźń. Jednak, co może zaskakiwać, stopniowo fani zaczynali coraz bardziej ufać młodemu reżyserowi. Abrams ujął ich opowiadaniami o powrocie do tradycyjnych efektów specjalnych i zaangażowaniem Lawrence’a Kasdana, scenarzysty piątego i szóstego epizodu. To wszystko pozwalało widzom sądzić, że powróci jakość znana z poprzednich trylogii. Pierwszy zwiastun, w którym pojawili się starzy bohaterowie, wywoływał wzruszenie u największych twardzieli.

fot. materiały prasowe

film

Nowa nadzieja Wojny klonów oraz serial o tym samym tytule. Choć obie produkcje nie umywały się do starej trylogii, zajęły ważne miejsce w historii uniwersum, wychowując nowe pokolenie fanów.

It’s a trap Mroczne widmo było jedną z najbardziej oczekiwanych premier wszechczasów. Fani z niecierpliwością wyglądali filmu, który zapoczątkuje historię upadku Anakina Skywalkera. Gdy w dzisiejszych czasach większość filmów i seriali bazuje na suspensie i nieocze-

It’s true. All of it. Expect the Expanded Universe Gdy w 2012 roku sprzedano Lucasfilm Disneyowi, fani mieli co do tego jedynie złe przeczucia. Wskazywano, że wytwórnia skupi się jedynie na infantylnych produkcjach dla dzieci, zaniedbując głównie dorosłych już fanów. Zresetowanie Expanded Universe, które od tej pory miało funkcjonować jedynie jako se-

Przebudzenie Mocy podobnie jak kiedyś Mroczne widmo stało się najważniejszą premierą roku. Wyznaczenie jej w okolicach Bożego Narodzenia tylko pomogło nadmuchać wielka bańkę związaną z gadżetami powiązanymi z filmem, a sprzedaż biletów ruszyła długo przed 18 grudnia. Premiera siódmego epizodu to nie tylko szansa na powrót do dzieciństwa dla dorosłych fanów. To także pierwsza okazja dla dzieciaków wychowanych na Wojnach klonów, by doświadczyć emocji związanych z oczekiwaniem na premierę kolejnych części. To szansa, by spotkać się w kinie i zobaczyć jak wyrasta nowe pokolenie. 0

styczeń-luty 2016



styl życia / Stworzyć tekst na belkę to duża odpowiedzialność.

styczeń-luty 2016


40-41 magiel


Zależy nam na włączeniu do codziennej współpracy urzędników i przedstawicieli władz. Bez takiego dialogu inicjatywy oddolne nie mają w dłuższej perspektywie szans powodzenia.

styczeń-luty 2016


/ Awaryjniak

Awaryjniak - miejsc którego nie ma TEKST i fotografie:

Ja k u b o c h n i o

Mieszkańcy niewielkiego miasteczka w południowo-wschodniej Polsce najchętniej usunęliby ze swojej mapy te dwie ulice. Ja postanowiłem obrać je za swój cel. otografuję to, czego nie rozumiem albo czego się boję. Wybieram miejsca, które inni najczęściej omijają. Na pewno po części z potrzeby zaspokojenia ciekawości i poznania czegoś nowego, ale przede wszystkim dlatego, że wierzę w możliwość zrozumienia świata za pomocą obrazu. Z tego powodu fotografowałem życie wokół linii frontu na wschodniej Ukrainie, dorastających młodych ludzi zawieszonych między dzieciństwem a dorosłością, a w ostatnim czasie także radykalizującą się młodzież po prawej stronie sceny politycznej.

F

Tworząc normalność Zaczynając przygodę z reportażem, usłyszałem, że fotografia może zmieniać świat. Mając w pamięci te słowa, trafiłem na uliczki owiane złą sławą. Awaryjniak to miejsce na mapie Jarosławia omijane przez większość mieszkańców. Trafiają tu przesiedleńcy oczekujący na mieszkania

42-43

lub rodziny, których nie stać na inne lokum. Wewnątrz można zaobserwować sporą różnorodność zachowań patologicznych i odstających od norm społeczno-obyczajowych. Stało się to symbolem odstraszającym nawet najbliższych sąsiadów. To bodaj jedyne miejsce w mieście, które zachowało pełną autonomię, mimo tego, że obok przedstawicieli marginesu znajdują się też rodziny normalne bądź próbujące wytworzyć atmosferę normalności. W gruncie rzeczy Awaryjniak nie jest opowieścią o alkoholikach bijących swoje żony, choć procentowe trunki są tam niemal równie powszechne jak herbata po drugiej stronie ulicy Przemyskiej i Rybackiej, a przemoc wychodzi także poza przestrzeń pojedynczych mieszkań. Spędzając czas w blokach socjalnych, starałem się opowiedzieć o trudach życia w nowej formie getta, o staraniach ludzi o opuszczenie tego miejsca, czy wreszcie o postaciach trwale przesiąkniętych Awaryjnia-


Awaryjniak /

ce,

kiem. Moi bohaterowie to ludzie pełni trosk, smutków, ale także radości z często błahych dla nas – „normalnych” ludzi – spraw. Wreszcie to opowieść o przyjaźniach i kłótniach, efektach silnych, wyrazistych i zawsze szczerych emocji, których tak bardzo w dzisiejszym świecie brakuje. Wszystko to składa się na historię miejsca zapomnianego – miejsca, którego nie ma.

Nowe mikrostruktury Bieda i brak odpowiednich wzorców nie są największym problemem. Zresztą ta pierwsza została odrobinę zwalczona właśnie przez fotografię. Zdjęcia z cyklu Awaryjniak zdobyły m.in. nagrodę na International Photography Award, tworząc później jedną z najważniejszych wystaw w 2013 roku w Los Angeles. Sukces spowodował zainteresowanie samym Jarosławiem, co wpłynęło także na władze miasta, zmuszając je do podjęcia działań. Prawdziwym problemem jest jednak nowa forma izolacji powstałej w wyniku wytworzenia mikrostruktury. Mieszkańcy czują swoją inność i przez to sami odcinają się od reszty społeczeństwa, co tylko pogarsza ich marny status. 0

Jakub Ochnio Członek Związku Polskich Artystów Fotograf ików, Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich oraz Dolnośląskiego Stowarzyszenia Artystów Fotograf ików i Twórców Audiowizualnych, Prezes Kolektywu Fotografów AFTERIMAGE, Przewodniczący Rady Artystycznej Rzeszowskiego Stowarzyszenia Fotograf icznego. W centrum jego zainteresowań leży człowiek w ujęciu dokumentalnym i reportażowym. Finalista najważniejszych konkursów fotograf ii prasowej Polski i Litwy: Grand Press Photo, BZWBK Press Foto oraz The Circle of Life. Otrzymał blisko 30 nagród międzynarodowych (m.in. podczas International Photography Award) oraz ponad 60 krajowych. Zdobywca tytułu Artiste FIAP nadanego przez Międzynarodową Federację Sztuki Fotograf icznej. Dotychczas jego prace były prezentowane na blisko 180 wystawach w Polsce, Macedonii, Serbii, Słowenii, Turcji, Chorwacji, na Litwie, w Czarnogórze, Argentynie, Francji, Hiszpanii, Egipcie, Czechach i USA.

styczeń-luty 2016


/ Awaryjniak

44-45


Awaryjniak /

styczeń-luty 2016


46-47



/ fankluby

Coś więcej niż kibicowanie Jedność fanów w trudnych dla drużyny momentach potrafi zaskakiwać. Walka o prawo awansu boiskowego rywala, zbiórka pieniędzy na spełnienie marzenia swojego przyjaciela czy wspólne wsparcie rehabilitowanego zawodnika po wypadku – to solidarność kibiców. T E K S T:

PAW E Ł K A M I Ń S K I

łysząc o jedności wśród kibiców, wielu wyobrazi sobie bandę szaleńców na ustawce, którzy bronią przed wrogami swoich barw. Fakty mówią co innego. Prawdziwi fani wspierają siebie nawzajem i traktują się jak jedną wielką rodzinę. Kiedy trzeba, są w stanie stanąć ponad podziałami klubowymi i zjednoczyć się w jednym celu.

S

Walka o należny awans Lokomotiv Daugavpils jest drużyną żużlową występującą w pierwszej lidze polskich rozgrywek. Pomimo tego, że zespół pochodzi z Łotwy, władze Polskiej Ligi Żużlowej pozwoliły im na starty właśnie tutaj. Menedżerowie klubu skrupulatnie dopełniają wszystkich formalności, dzięki czemu współpraca z nimi przebiega bez zarzutu. Po kilku sezonach Lokomotiv wywalczył pierwsze miejsce i równoznaczny z tym awans do najwyższej klasy rozgrywkowej – ENEA Ekstraligi. Niestety, w Regulaminie Sportu Żużlowego widnieje zapis: W meczach drużyny uczestniczą w składach liczących od 6 do 7 zawodników, przy czym w każdej drużynie musi być zgłoszonych co najmniej 4 zawodników spełniających łącznie następujące kryteria: są zawodnikami krajowymi, posiadają licencję sportową „Ż”, nie posiadają licencji międzynarodowych wydanych przez inną FMN niż PZM. Do punktu została dopisana adnotacja przez Główną Komisję Sportu Żużlowego, która wyjaśnia znaczenie pojęcia „zawodnik krajowy” w I i II Lidze. Jest to osoba z obywatelstwem kraju, z którego pochodzi zespół. Lokomotiv w swoim składzie posiada czterech Łotyszy, więc warunek został spełniony. Niestety, w przypadku polskiej Ekstraligi ta adnotacja nie obowiązuje. W najwyższej fa-

48-49

zie rozgrywkowej zawodnik krajowy to Polak. W związku z tym, Lokomotiv, pomimo wywalczenia awansu uczciwie i zasłużenie, nie dołączył do grona naszych najlepszych zespołów żużlowych. Reakcja kibiców, nie tylko łotewskiej drużyny, była jednakowa. W Internecie masowo powstawały petycje, ludzie organizowali się i nawoływali do zmiany przepisów. Łotewski klub wysyłał listy otwarte do władz Ekstraligi. Niestety nie przyniosło to oczekiwanego rezultatu. Zespół z Daugavpilsu po raz kolejny wystartuje w pierwszej lidze. Na pierwszy plan wysuwa się jednak jedność kibiców innych drużyn. Mimo że do stawki Ekstraligi miał dołączyć kolejny rywal, chcieli, żeby w sporze wygrała zasada fair play.

Spełnić marzenie Michał Białacki, 14-letni kibic Chelsea London z Piekoszowa, jako jedyny w Polsce i jeden z nielicznych na świecie, chorował na agresywną odmianę raka jelita. Michał przegrał walkę z nowotworem i zmarł w październiku 2015 roku. Przed śmiercią udało mu się jednak spełnić wyjątkowe marzenie. Wyjechał do Londynu i obejrzał mecz Chelsea na żywo. Zaraz po nim spotkał się z zawodnikami drużyny i od każdego otrzymał autograf. Kapitan zespołu, John Terry, wręczył mu nawet koszulkę meczową. Nie udałoby się to, gdyby nie zaangażowanie kibiców Chelsea w Polsce, członków oficjalnego fanklubu - True Blues Poland. Zrobili wszystko, żeby pomóc Michałowi w spełnieniu marzenia. Zorganizowali specjalny turniej, licytacje, apelowali o dotacje. Sprawa została nagłośniona na tyle, że sprawą chłopca zainteresował się producent leków, który udostępnił mu je za symboliczną złotówkę. Niebiescy kibice zrobili wszystko, żeby

ich brat udał się do Londynu. Podobnych wydarzeń jest coraz więcej, jednak często nie są one dostatecznie promowane i nagłaśniane. Pomimo to nie można zaprzeczyć, że kibice tego samego klubu traktują się jak członkowie wielkiej rodziny oraz kierują się zasadą: jeden za wszystkich, wszyscy za jednego.

#DW43 23 sierpnia 2015 roku. Świat żużlowy przeżył szok. Utalentowany, młody australijski żużlowiec z ogromnym potencjałem, Darcy Ward, uległ poważnemu wypadkowi. Podczas wyścigu najechał na koło rywala, wywrócił się, wypadł z motocykla i uderzył głową oraz plecami w bandę. Na jego nieszczęście, w tę jej część, która nie była zabezpieczona nadmuchaną, dodatkową warstwą. Ward uszkodził sobie dwa kręgi szyjne. Wyrok był jednoznaczny: wózek i koniec kariery. Zawodnik jednak nie poddał się, tak samo jak klub oraz kibice. Rozpoczęto zbiórkę pieniędzy na operację i rehabilitację. Cały świat żużlowy zaangażował się i wsparł Australijczyka. Wysyłano wiele słów wsparcia na portalach społecznościowych, oznaczając posty symbolem: #DW43. Darcy jest już po operacji, każdego dnia walczy o powrót do sportu i robi postępy. Wszyscy kibice są razem z nim, niezależnie od noszonych barw. Trzy historie. Każda na swój sposób wyjątkowa, pokazująca inną stronę kibicowania. Nie są to jedyne przypadki, kiedy jedność w klubie jest silniejsza niż podziały na barwy. Niemalże każdy klub w historii swojego istnienia zaangażował się w bezinteresowną pomoc innym. Wszystkie aktywności miłośników sportu utwierdzają w jednym – fanklub to coś więcej niż kibicowanie. To coś więcej niż barwy. To wielka rodzina. 0


Czaisz się przed tym ekranem, jakbyś miał złożyć dział na czas

styczeń-luty 2016


/ o emigracji młodych

Wyspy szczęścia – Musiałam wrócić do Anglii, bo zaszłam w ciążę – mówi Paulina. – W Polsce nie miałam możliwości się utrzymać. – Rodzice radzili sobie jako tako. Gdybym kontynuował studia w obcym mieście, zabierałbym połowę budżetu. Anglia to było dla mnie rozwiązanie – mówi Bartek. T e k s t:

Pat ryc ja Paw l i k

aulina nie skończyła w Polsce szkoły, nie ma matury. Nie widziała perspektyw na przyszłość, dlatego zdecydowała się na wyjazd. Bartek z kolei w Anglii widział szansę na szybki zarobek. Skończył licencjat z dziennikarstwa w Wyższej Szkole Lingwistyki w Częstochowie, ale zamiast kontynuować studia, wolał zdobywać praktykę i uczyć się języka. A przede wszystkim zarabiać.

P

Trudne początki Paulina ma 22 lata, od trzech utrzymuje się sama. Bez wykształcenia nie miała szans na dobrą pracę w Polsce, dlatego wyjechała na Wyspy. – Pojechałam wtedy jako „au pair”, czyli do rodziny, która dawała mi dach nad głową w zamian za opiekę nad dzieckiem – mówi. Kolejnym krokiem była praca w magazynie – rozkładała towar na półki, sortowała. Po roku firma ją doceniła, zaczęła wysyłać na liczne kursy, po czym Paulina dostała awans – nadzorowała pracę całego działu. – Możliwość przejścia od zmywaka do managera to nie mit. Gdybym została wtedy w firmie, pewnie zaszłabym dalej. Byłam młodą osobą, która biegle znała angielski. Nikt nie pytał o studia. Liczyło się to, jak sobie radzę – stwierdza. Po raz pierwszy za granicę pojechała z koleżanką. Mimo wszystko, trudno jej było zaaklimatyzować się w obcym miejscu. Co dziwne, nie narzekała na Anglików. – Oni wszyscy bardzo pomagali. Za to sami Polacy… Można było wyczuć wszechobecną zawiść. Polak Polakowi wilkiem. Bartek z kolei na początku stanął twarzą w twarz przede wszystkim z samotnością. – To było tak, że najpierw zdałem sobie sprawę z tego, że wokół mnie są sami obcy, bo wszyscy bliscy zostali w Polsce. I że od teraz będzie tak cały czas. I trzeba było albo się załamać, albo się z tym pogodzić. Wyjazd był jego decyzją. Może nie wyborem, ale wyboru zbyt dużego nie miał. Bartek początkowo myślał o Anglii jako o szansie. Nie miał pomysłu na pracę w Polsce, chciał zarobić pieniądze, by móc się utrzymać samodzielnie. – Moja decyzja o wyjeździe była

50-51

w dużej mierze spowodowana sytuacją w domu. Rodzice radzili sobie jako tako, nie wyobrażałem sobie, żeby wymagać od nich pieniędzy na studia – zabierałbym wtedy połowę domowego budżetu. Postanowił więc wyjechać i na jakiś czas zamieszkać w obcym kraju. – Kiedy powstawał plan na wyjazd – mówi – nic nie wskazywało na to, że zarobię takie pieniądze. Przez ponad rok udało mi się odłożyć tyle, żeby po powrocie do Polski móc utrzymać się przez dwa lata, nawet gdy nie znajdę pracy. Jednak pieniądze nie przyszły łatwo. Zamieszkał z obcymi ludźmi, wynajmując pokój początkowo w kilka osób, a później już same-

U Pauliny po jakimś czasie przyszło zmęczenie. Rok temu pisała, że idą zmiany. Potem rozczarowała się po raz drugi mu. Jedyną bliską mu osobą był wujek, który mieszka w tym samym mieście. Wujostwo prowadzą sklep, w którym miał pomagać. Do tego znalazł ofertę pracy w pizzerii. Pierwsza rozmowa była w dużej mierze zaaranżowana przez jego ciocię. – Byłem bardzo zestresowany trzema dniami w Anglii. Już zdążyłem się zorientować, że to, co umiem po angielsku, to bardzo niewiele w porównaniu z tym, czego się ode mnie oczekuje – mówi. – To nie była nawet ściśle rozmowa, raczej wyuczone formułki o szukaniu pracy, o tym, że potrafię ciężko pracować, chcę nauczyć się języka i planuję zacząć kurs. Mimo wszystko, spotkanie przebiegło pomyślnie i pracę dostał. Wraz z nią otrzymał, jak sam uważa, duży kredyt zaufania, bo w zasadzie prawie wszystko, co powiedział, to były obietnice poprawy i pracy nad sobą. Obecnie wynajmuje mieszkanie wspólnie z parą Polaków. – Dobrze mi się z nimi mieszka, para facetów, bezkonfliktowi. W hotelu mieszkałem z mieszanką ludzi – różne narodowości, kultury, religie – mówi Bartek. – W tym całym zamieszaniu nigdy mi się nie zdarzyło ani

włamanie, ani kradzież, chociaż często zapominałem nawet o zamknięciu drzwi. Są takie dni, kiedy szczególnie odczuwa się samotność. Kilka dni temu Bartek miał urodziny. Wcześniej trzy poniedziałki pod rząd były wolne, a akurat tego dnia wezwali go do pracy. – Szefowa zapytała mnie, jak tam urodziny. Odpowiedziałem, że dobrze. Zapytała, co dostałem. Odpowiedziałem, że nic – wspomina Bartek. – Za granicę przesyłki nie dochodzą tak szybko. Szefowa, nie dowierzając, powtórzyła pytanie. – Musiało jej się zrobić przykro, bo razem z zespołem kupili mi tort. Na święta Bożego Narodzenia Bartek do Polski nie wraca. Nie dostał wolnego już drugi rok. Ale tym razem uda mu się wpaść do kraju na Sylwestra. – Chociaż na kilka dni, zobaczyć rodziców, dziadków, dziewczynę. To mniej nerwowy czas niż święta. Mam bilety – pokażę je szefowi. Będzie zły, ale wolne da. Paulina też spędza święta w pracy. – Po pracy kolacja w Wigilię i to już całe święta. W tym roku z rodzicami. Chociaż jak nie było rodziców, to byli znajomi. Zresztą nie słyszałam, żeby ktoś tu spędzał święta samotnie. Pod tym względem działa to tak, że ludzie tutaj zawsze się wzajemnie przygarną, zwłaszcza w taki czas – mówi po zastanowieniu. Ale samotność nie oznacza tylko świąt bez rodziny. To także niemożność wychodzenia z przyjaciółmi i rozmów z nimi w cztery oczy. Chwilowość pobytu w Anglii uniemożliwia Bartkowi nawiązanie bliższych znajomości. Na początku problemem był język, teraz niechęć do budowania trwałych relacji. Wyspy nie są miejscem docelowym. – Anglia nie jest moją ostoją, powrót do Polski będzie moim powrotem do życia. Trzy czwarte moich przyjaciół zostało w Polsce – mówi Bartek. Jednocześnie podkreśla znaczenie znajomości międzynarodowych, których jednak nigdy nie nazwie przyjaźniami. – Jaram się jak mogę różnorodną mieszanką znajomych od Kolumbii przez Nigerię, Hiszpanię, Chiny i Indie, bo mogę poznać różne kultury i poszerzyć swoje horyzonty. Mimo wszystko kilkukrotnie wraca do myśli: – Nie mam tu nawet osoby, z którą mogę pogadać, bo nikomu na tyle nie ufam.


fot. archiwum Bartka

o emigracji młodych /

Blackpool, miasto Bartka Zmiana planów U Pauliny po jakimś czasie przyszło zmęczenie. Rok temu pisała, że idą zmiany. Że na stałe wraca już do Polski, bo chce skończyć szkołę, studia. – To nie jest życie dla mnie – mówiła. – Praca, dom, praca i nic więcej. Nie umiem już tak, od roku stoję w miejscu. Najwyższy czas… Rozmawiała ze mną akurat w momencie, gdy w jej życiu zmieniło się wszystko – po raz ostatni nocowała w domu byłego narzeczonego w Anglii. – Tydzień temu miałam mieszkanie, dobrze płatną pracę i byłam zaręczona. Dziś jestem bezrobotna, nie mam własnego mieszkania i jestem samotna – pisała. Obwiniała się za te niepowodzenia, czuła, że nie umie być dłużej w obcym kraju. – To nie dla mnie. Nie chcę jeszcze zakładać rodziny. A tutaj już nic więcej nie osiągnę – mówiła. Najgorzej, że nie miała już do kogo wracać – rodzice też wyprowadzili się za granicę. Chęć korzystania z życia i rozwoju pchała ją do przodu. Postanowiła coś zmienić. Bartek też jest już zmęczony: – Jestem na takim etapie, że muszę albo pracować mniej, albo zmienić pracę. Bo boję się, że coś sobie ubzduram znowu. Że jak osiągnę cel finansowy, któ-

ry sobie postawiłem, to wymyślę kolejny, przez swoje ambicje. W tym momencie w Anglii trzyma go tylko szlifowanie języka. Reszta jest już rutyną: – Praca w sklepie u wujka? Już nie wystarcza mi czasu, żeby tyle tam siedzieć. Pizzeria? Uczę się o obsłudze klienta i zarządzaniu – niczego więcej – mówi. Za to o swoich umiejętnościach językowych wypowiada się z wyraźnym ożywieniem. Bo widzi swój rozwój. A to już potrafi dogadać się w sprawach codziennych, a to potrafi załatwić wizytę u lekarza, a to potrafi bezbłędnie przyjąć zamówienie. – W tym momencie mogę sobie autentycznie przyznać złoty medal, kiedy patrzę na to, ile zrobiłem w tak krótkim czasie. Na ogół Polacy przyjeżdżają tu z dobrym angielskim i jakimś zawodem i pną się coraz wyżej, albo przyjeżdżają tu bez języka, jak ja, ale wielu tego faktu nie zmienia. Myśli już tylko o tym, żeby wrócić. Bo tu ma dziewczynę, tu ma rodzinę, tu ma znajomych. I w końcu ma pieniądze, żeby tutaj coś zacząć. – Najchętniej rzuciłbym to wszystko. Mam takie myśli, żeby z dnia na dzień powiedzieć „wracam”, kupić bilet i przylecieć do Pol-

ski. Ale nie mam w Polsce niczego ogarniętego. Ani pracy, ani pomysłu na siebie. Gdybym miał wracać, to chciałbym się chociaż móc utrzymać w dużym mieście. To nie jest tak, że zupełnie nie ma planów. Ale powrót póki co jest czymś odległym, bardziej metafizycznym, na poziomie marzeń: – Na razie mam plan, że zostaję tu do przyszłych wakacji, a potem wracam. Ale nie wiem jeszcze ani tego, gdzie zamieszkam, ani tego czy sam, czy z dziewczyną. Tu wszystko wydaje się takie odległe. Strasznie skręca mnie w środku, że to zajmie tyle czasu. Nawet gdy wrócę do Polski, to początek będzie trudny. Paulinie po powrocie nie udało się zrealizować swoich planów w Polsce. Rozczarowała się już po raz drugi. Kilka miesięcy temu wróciła do Anglii z konieczności – zaszła w ciążę. O Polsce zupełnie zmieniła zdanie. Wcześniej przyjeżdżała do kraju z nadzieją na lepsze jutro, teraz stąd uciekła. – Raczej nie planuję wracać. Polska zawsze będzie moim domem, ale zwyczajnie nie mam po co. To nie kraj dla młodych ludzi. W Anglii mam jakieś perspektywy na przyszłość – mówi, trzymając na kolanach córkę – Zuzię. 0

styczeń-luty 2016



styczeń-luty 2016


CZŁOWIEK Z PASJĄ

/ Maciej Pastwa

Maciej Pastwa Podróżnik, aktywista. Od 13 listopada 2015 roku przebywa w Nepalu wraz z Sylwią Jędernalik, wolontariuszką ze Stowarzyszenia Lepszy Świat. Obecnie załatwiają formalności i czekają na wszystkie konieczne zgody, by ruszyć z budową. Wszelkie bieżące informacje można znaleźć na blogu Sylwii Jędernalik

www.uprowadzonadonepalu.pl.

54-55



/ z miłości do Orbana

56-57


z przymrużeniem oka /


666




Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.