spis treści / pragnienia Wisłą płynące
20
28
49
56
Równania i nierówności
Weź mnie. Do teatru
Bez hamulców
Na granicy bycia człowiekiem
a Uczelnia
h Teatr
o Sport
i Człowiek z pasją
06 08 09 10 11
(N i e)z a p o m n i a n a S G H #1 Dobra marka SGH / Jak zostać rektorem E jak elektor Skańbal? / Na bieżąco Cierpienia duszy
b Patronaty 13
K a l e n d a r z w yd a r z e ń
8 Temat Numeru 16
W a k a c y jn i e m i g r a n c i
c Polityka i Gospodarka 20 22 23 24 25
Równania i nierówności Nie taka słaba płeć B e zcenny ł yk O w o c n y b i z n e s? Z U S m ig a d o s w o i c h K l i e n t ó w
28 30
f Książka 31 32 33
T h r i l l e r y m n i e j s t r a s z n e n i ż ż yc i e K s i ą ż k o we M a f f a s h i o n Recenzje / nowości
d Muzyka 34 35 36
Prezes Zarządu:
Konrad Abramowski konrad.abramowski@magiel.waw.pl Adres Redakcji i Wydawcy:
al. Niepodległości 162, pok.64 02-554 Warszawa magiel@magiel.waw.pl
j Warszawa 47 48
Cerkiewne echo B r z yd s z y b r a t
49
Bez hamulców
k Multimedia 52
37 38 40
56 59
Kw a n t o w a a m b i w a l e n c ja
p Czarno na Białym 60
Informatyk też człowiek
r Kto jest kim?
63 Małgorzata Podogrodzka / Marek Bryx
q Felieton Więź
t 3po3
Tr o n j e s t t y l k o j e d e n #pleaselikeme Oswoić CGI
65
L i d e r z y p o r t a l i i n f o r m a c y jn yc h
v Do góry nogami 66
Paulina Błaziak Aleksandra Gładka, Julia Horwatt-Bożyczko Redaktor Prowadzący: Mateusz Truszkowski Patronaty: Konrad Abramowski, Sara Filipek Uczelnia: Anna Lewicka, Weronika Kościelewska Polityka i Gospodarka: Paulina Błaziak, Aleksandra Gładka Człowiek z pasją: Roman Ziruk Felieton: Katarzyna Kołodziej Film: Jakub Wanat, Małgorzata Jackiewicz Muzyka: Alex Makowski Teatr: Radosław Góra Książka: Aneta Tymińska Warszawa: Aleksandra Gładka, Marcin Czarnecki Sport: Hanna Górczyńska, Piotr Poteraj 3po3: Aga Moszczyńska Kto jest Kim: Aleksandra Golecka Technologie: Jędrzej Wołochowski Multimedia: Hubert Pauliński Czarno na Białym: Adela Kuczyńska
N a g r a n i c y b yc i a c z ł o w i e k i e m
k Technologie
64
G r a o ż yc i e
e Film
Zastępcy Redaktor Naczelnej:
Stowarzyszenie Akademickie Magpress
Grając w kamaszach C o w a r t o w i e d z i e ć o E U R O 2 01 6 ? Dos Jogos Olimpicos
g W subiektywie
Ty t a n i n i e z a lu Płyta numeru Recenzje
Redaktor Naczelna:
Wydawca:
42 44 45
We ź m n i e . D o t e a t r u Recenzje
W Subiektywie: Patrycja Pawlik
Do Góry Nogami: Redaktor Nieodpowiedzialny Korekta: Marta Dziedzicka
Dział foto: Barbara Pudlarz
Dyrektor Artystyczny: Dominika Wójcik Dział Księgowy: Monika Picheta
Dział Promocji i Reklamy: Aleksandra Brzozowska Dział WWW: Anastazja Kiryna, Michał
Cholewski Dział PR: Monika Prokop
Współpraca: Wojciech Adamczyk, Justyna
Do góry nogami
Ilasz, Michalina Jadczak, Anita Jastrzębska, Joanna
Redakcja zastrzega sobie prawo do przeredagowania
Juszkiewicz, Marta Kamer, Alicja Kamińska, Paweł
i skracania niezamówionych tekstów. Tekst niezamó-
Kamiński, Oliwia Kapturkiewicz, Marta Kasprzyk, Maria
wiony może nie zostać opublikowany na łamach NMS
Kądzielska, Ilona Kohzen, Aleksandra Kołodziejczak,
MAGIEL. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treści
Przemysław Kondraciuk, Ewa Korzeniecka, Magdalena
zamieszczonych reklam i artykułów sponsorowanych.
Kosecka, Bartosz Kosiński, Weronika Kościelewska, Arkadiusz Kowalik, Marta Kruhlaya, Anna Kujawa, Agnieszka Kujawa, Aleksander Kwiatkowski, Ada Lewińska, Aleksander Łukaszewicz, Maria Magierska, Dominika Makarewicz, Jadwiga Matuszczak, Agata Michalewicz, Katarzyna Michalik, Mikołaj Miszczak, Anna Mitrowska, Aga Moszczyńska, Zuzanna Nojszewska, Dominika Nowakowska, Katarzyna Ozga, Aleksandra
Artykuły, ogłoszenia i inne materiały do wydania październikowego prosimy przesyłać e-mailem lub dostarczyć do siedziby redakcji do 11 września. Druk pokrywają w całości sponsorzy i reklamodawcy.
Andrulewicz, Judyta Banaszyńska, Sylwia Bartoli,
Przerwa-Karśnicka, Jarosław Paszek, Ada Piórkowska,
Eliza Bierć, Aleksandra Brzozowska, Małgorzata
Agnieszka Pochroń, Iwona Przybysz, Anna Puchta, Zofia
Chmielowiec, Michał Cholewski, Justyna Ciszek, Kinga
Nakład: 7000 egzemplarzy
Pydyńska, Iza Rogucka, Adam Rogula, Agata Serocka,
Cybulska, Ada Czaplicka, Marcin Czarnecki, Aleksandra
Okładka: Dominika Wójcik,
Katarzyna Skokowska, Katarzyna Sroślak, Bartosz
Czerwonka, Szymon Czerwonka, Piotr Chęciński,
Stań, Joanna Stocka, Katarzyna Suska, Marta Szczęsna,
Makieta pisma: Maciej Simm, Olga Świątecka
Aleksandra Czyżycka, Anastazja Dębowska, Jeremi
Rafał Szczypek, Robert Szklarz, Piotr Szostakowski,
Doboszewski, Magdalena Drezno, Paweł Drubkowski,
Hubert Świątek, Mikołaj Tchórzewski, Marlena Tępińska,
Tosia Dybała, Zuzanna Działowska, Kamil Dzięgielewski,
Maria Toczyńska, Weronika Tracz, Paweł Trzaskowski,
Klaudyna Frey, Aneta Fusiara, Aleksander Głowacki,
Dominika Urbanik, Krystian Wasilewski, Jakub Wiech,
Jakub Gołdas, Magłorzata Grochowska, Jan Gromadzki,
Michał Wieczorkowski, Julia Wróbel, Jakub Wysocki,
Hubert Guzera, Michał Hajdan, Adam Hugues, Bohdan
Kacper Zieliński, Aleksandra Żelazowska
współpraca: Maciej Szczygielski Kontakt do członków redakcji w formacie: imie.nazwisko@magiel.waw.pl
Jesteś zainteresowany współpracą? Napisz na: rekrutacja@magiel.waw.pl
maj-czerwiec 2016
Słowo od naczelnej
/ wstępniak
Trzeba tylko pamiętać o podstawowej zasadzie MAGLA: Najpierw przyjemności, potem obowiązki.
Urlop od życia Pau l i n a B ł a z i a k R E DA K TO R N A C Z E L N A akiś czas temu wpadł mi w ręce mój przedszkolny pamiętnik. Gdy dostałam go jako kilkuletnia dziewczynka, która ledwo co nauczyła się czytać i pisać, nie za bardzo wiedziałam, co zrobić z pustymi kartkami oprawionymi w kolorową okładkę. Szybko okazało się, że najłatwiej opisywać to, co sprawia mi największą przyjemność. Fakt, nie była to najpiękniejsza polszczyzna, a notatki dotyczyły spraw bardzo błahych (choć wówczas największej wagi). Za to uderzyła mnie radość życia, bijąca z układanych w niezgrabne zdania wyrazów. Dziś, gdy czytam felietony w polskich tygodnikach, odnoszę wrażenie, że otacza mnie zupełnie inna rzeczywistość. W dojrzalszej formie subiektywnych zapisków znajduję słowa buntu, oburzenia, narzekania czy wręcz negowania sensu istnienia świata. Idźmy krok dalej. W świetle reflektorów przeciwnicy władzy płaczą, jak to jest źle, zwolennicy zaś traktują tych drugich jako gorszy sort. Najłatwiej jest rzucać mięsem w „tych złych”, przepychać się, nie patrząc na nikogo, nie wspomnę już o prowokacjach. Ale przecież tym właśnie karmimy się każdego dnia, ucząc się, jak żyć. Dlatego nie dziwi mnie zupełnie, że umiejętność cieszenia się z codzienności umiera w sposób naturalny.
J
graf. Dominika Wójcik
Przyspieszając coraz bardziej, traci się poczucie, że traci się zbyt wiele.
Pogoń za sukcesem nie pomaga. Przyspieszając coraz bardziej, traci się poczucie, że traci się zbyt wiele. Chciałoby się móc odpocząć, ale przecież nie można, bo kto stoi w miejscu, ten się cofa. A pilnować interesu trzeba, bo nikt lepiej za nas tego nie zrobi. Tylko jak długo tak można? Mam, Drodzy Czytelnicy, propozycję. Weźmy urlop. Nie, nie taki tygodniowy, gdzie mimo wyjazdu myśli będą zupełnie gdzieś indziej, a oczy wlepione w smartfona. Warto przystopować, by później zrobić duże trzy kroki wprzód. Może zaczniemy wówczas dostrzegać, że to, co piękne, może być tuż obok - i o tym, że Polska może być niezwykłym miejcem na reset, piszemy w Temacie Numeru. Ktoś mógłby powiedzieć, że wrzucanie postów do mediów społecznościowych i dzielenie się nimi ze znajomymi to nowoczesna forma pamiętnika. Nie zgadzam się. Dostęp do luźnych zapisków powinien mieć tylko autor, co w dobie zbierania „lajków” jest dla niektórych niewyobrażalne. Przebywanie z samym sobą jest paradoksalnie trudne, więc dajmy sobie czas na naukę samotności, a może właśnie ona będzie najlepszą formą wypoczynku. 0
04-05
aktualności /
Polecamy: 11 Uczelnia Cierpienia duszy Depresja wśród studentów
16 Temat numeru Wakacyjni emigranci Rzeczpospolita Nudna?
20 POLITYKA I GOSPODARKA Równania i nierówności
fot.Basia Pudlarz
Dysproporcje między biednymi a bogatymi
maj-czerwiec 2016
/ rozmowy na 110-lecie Nie przyjdę na skład, bo muszę złożyć dział
(Nie)zapomniana SGH #1 Jak wyglądało życie na Uczelni w czasach PRL-u? Jakie tematy wzbudzały najżywsze zainteresowanie wśród studentów? Czym zaskoczył ich stan wojenny? MAGIEL rozmawia o dawnej SGH z Profesorami, którzy są od dawna związani z Uczelnią: kiedyś jako studenci, dziś – wykładowcy. J u s t y n a A n d r u l e w i c z, a l e k s a n d r a s ta n i s z e w s k a
Opowiada prof. dr hab. Marek Bryx yłem zdecydowany zostać ekonomistą. Dlaczego? – Zawsze pociągała mnie organizacja i racjonalność działania. W 1972 roku zdałem egzamin wstępny na SGPiS. Trzeba pamiętać, że to były czasy socjalizmu, o którym mówi się dzisiaj różne rzeczy. Oczywiście lata 50. znam jedynie z opowiadań moich rodziców. Natomiast lata 70., kiedy byłem studentem, kiedy E. Gierek otworzył Polskę na Zachód, kiedy na zajęciach z ekonomii rozmawiało się o kredytach, barierach, zadłużeniu – to był po prostu świeży oddech, nowy świat. Pojawił się optymizm po okresie siermiężnego socjalizmu Gomułki – na półkach można było zobaczyć angielską herbatę, francuskie brandy. SGPiS była w obozie socjalistycznym wiodącą uczelnią ekonomiczną, której pracownicy mieli wpływ na te przemiany, rozmawiali o tym na zajęciach, a ich pozytywne odczucia udzielały się studentom. Na zajęciach rzetelnie ocenialiśmy zalety i wady obu ustrojów. Oprócz tego podstawowa organizacja partyjna na wydziale organizowała „otwarte zebrania partyjne”, na które każdy mógł przyjść. Mogliśmy słuchać ludzi z naprawdę „wysokiej półki”, czerpaliśmy z tego niesamowitą wiedzę. Absolwenci SGPiS-u mieli ogromny wkład w transformację. Myślę, że nie byłoby to możliwe, jeśli Uczelnia nie byłaby taka otwarta. Oczywiście, bywała nazywana „socjalistyczną oberżą”, jednak był tu duch kreatywnego myślenia, twórczości, a ludzie byli otwarci i starali się samodzielnie myśleć. Wspominał o tym w wykładzie z okazji święta Szkoły profesor W.ojciech Morawski W pobliżu Uczelni znajdował się dom profesorski, gdzie wychował się np. Andrzej Koźmiński, dziś Prezydent Akademii Leona Koźmińskiego. Układ kampusu SGPiS miał stwarzać łączność między profesorami a studentami, żeby kontakt między nimi był żywy i codzienny. Było tu naprawdę wiele niesamowitych oso-
B
06-07
bowości. Dla mnie najciekawszą postacią – osobą wielce mądrą, a zarazem pełną humoru – był Profesor Zbigniew Landau. Zawsze rozpoczynał wykład od dowcipów. Pamiętam też profesora, któremu trzeba było nastawiać budzik i chować pod katedrą, żeby wiedział, o której ma skończyć zajęcia.
Różnica Podstawową cechą, której szukają dzisiejsi pracodawcy, jest umiejętność kontaktowania się z innymi ludźmi. Tę umiejętność nabywa się, kiedy dyskutuje się w gronie kolegów, gdzie można coś skrytykować lub nawet poczuć się zażenowanym. Tak się buduje relacje międzyludzkie i umiejętność komunikowania, a trochę zgubiliśmy to na SGH. Pomińmy fakt, że za moich czasów była zupełnie inna dyscyplina studiowania. Za dwie nieusprawiedliwione nieobecności w semestrze,
a tylko na wykładach, stanowiących mniejszość zajęć, można było nie bywać, student był skreślany przez dziekana z listy i w ogóle nie było dyskusji – taki był zapis w regulaminie. A dzisiaj zdarza się, ze student przychodzi na egzamin i nie wie, jak wygląda egzaminator. My mieliśmy trochę łatwiej, bo od nas nikt nie wymagał, żebyśmy od razu po zakończeniu studiów mieli doświadczenie. Nas zresztą nikt by nie przyjął na żaden staż w trakcie studiów. Natomiast po studiach otrzymywało się skierowanie do pracy. Istniała niewielka możliwość wyboru miejsca przyszłej pracy. Pełnomocnik ds. zatrudnienia absolwentów, który był pełnomocnikiem Ministra Pracy, miał swój pokoik na Uczelni i to on podejmował decyzje. Miał listę zgłaszających zapotrzebowanie na konkretnych pracowników i jeśli było się bardzo dobrym studentem, można było wybierać z najlepszych ofert.
Sentymentalnie
fot. Basia Pudlarz
r o z maw ia ły:
Obecny system kształcenia w SGH wymaga zmian. Zestarzał się jak każdy w dynamicznym świecie. Widzimy w nim głównie wady, natomiast te zalety, które były od początku, gdzieś się pogubiły. A może nie potrafimy ich dostrzec? A może po prostu się przeżył i „czas na zmianę”… Tak jak mówiłem wcześniej, czuję głęboką więź z naszym kampusem i ludźmi, którzy tu pracują oraz studiują. Przeżyłem tu kawał życia i wiele miłych chwil. Dużym wyzwaniem było na przykład kolokwium habilitacyjne, ale również obrona doktoratu. Wspominam też sympatycznie fakt, że miałem aż dwa razy wykład inauguracyjny – to na razie udało się tylko mnie i profesorowi Balcerowiczowi. Widzę zmiany, które zachodzą i widzę, że są niewystarczające wobec wyzwań współczesności. Kiedy tak sobie wspominam to myślę, że czasy studiów mimo socjalizmu były dla nas sympatyczne. Może dlatego, że po prostu byliśmy młodzi. Jak się ma 20 lat, to cały świat wygląda inaczej i wszystko wydaje się możliwe. 1
rozmowy na 110-lecie /
Opowiada prof. dr hab. Teresa Taranko
Studentka po godzinach Poza studiowaniem miałam też inne zainteresowania. Od razu zostałam zakwalifikowana do reprezentacji SGH w koszykówce. Potem była kolejna pasja, czyli narciarstwo. Uczelnia bardzo mocno popierała wówczas sport. Miałam przyjemność być jedną z pierwszych organizatorek klubu narciarskiego na Uczelni. Udało nam się, jako zarządowi klubu narciarskiego, uzyskać duże dofinansowanie od władz Uczelni. Wybraliśmy się do Szaflar, zakupiliśmy sprzęt, który stał się oczywiście własnością SGH, ale kupno pozwoliło nam organizować obozy i zawody narciarskie. Należałam także do koła naukowego ekonomiki handlu i usług. Było tam dużo ciekawych projektów badawczych, dyskusji naukowych – takich, których mi osobiście dzisiaj bardzo brakuje. Pisaliśmy opracowania, uczestniczyliśmy w różnego rodzaju inicjatywach związanych z kreowaniem reform w Polsce. Byliśmy po prostu partnerami do merytorycznych dyskusji z naszymi wykładowcami. Naturalne wydawało mi się, że trzeba to „oddać” młodym ludziom. Kiedy tylko zaczęłam pracę w SGH, założyłam koło naukowe marketingu – to jest takie moje drugie dziecko. Przez pierwszych kilkanaście lat normą było, że robiliśmy dużo seminariów, na których studenci prezentowali swoje pomysły, przygotowywali opracowania, robili analizę przeczytanej książki, potem dyskutowaliśmy. Widoczny był znaczny wkład merytoryczny uczestników – dzisiaj jest wyraźnie mniejszy. Wielu studentów owszem, zgłasza się na początku roku, pracują z ogromnym zapałem, ale potem mało kto jest zainteresowany pogłębianiem wiedzy
fot. Basia Pudlarz
Jestem absolwentką Szkoły Głównej Planowania i Statystyki, a pracę na Uczelni rozpoczęłam w roku akademickim 1990/1991. Akurat wtedy wróciła ona do nazwy „Szkoła Główna Handlowa”. I rzeczywiście rozpoczęły się bardzo wyraźne zmiany w zakresie programu, struktury organizacyjnej i w sposobie prowadzenia zajęć na Uczelni. Studiowałam równolegle w ramach tzw. indywidualnego programu studiów. Wybrałam kierunek, który wtedy mi się wydawał absolutnie przyszłościowy, nazywał się „światowe rynki rolne”. Z tego powodu część przedmiotów realizowałam na wydziale handlu zagranicznego, część zaś na wydziale handlu wewnętrznego. Uczęszczałam także na kilka przedmiotów w SGGW, która było po drugiej stronie ulicy. Dzięki temu uzyskałam dodatkowo dyplom kwalifikowanego rolnika. merytorycznej, pisaniem referatów czy udziałem w konferencjach lub seminariach. Myślę, że to jest kwestia pokolenia, wszyscy by chcieli wszystko „na już”. Dociekanie, dyskusja naukowa – to chyba nie ta generacja.
Niewiele brakowało, żebym przestała być studentką SGPiS. Mam wrażenie, że student jedynie przebiega przez tę uczelnię – przychodzi, mijają mu trzy lata, nie ma tu przyjaciół, nie ma pogłębionej wiedzy, bardzo trudno mu czasami przypomnieć sobie ciekawego wykładowcę, z którym miał czas i okazję podyskutować, bo to wszystko się dzieje w biegu.
Stan wojenny widziany z okien SGH Kiedyś studentom też nie było łatwo. Bardzo nieprzyjemny i trudny dla młodych ludzi był okres stanu wojennego. 13 grudnia obudziłam się rano w akademiku i zobaczyłam pancernego skota z lufą prawie na wysokości naszego okna. Oczywiście trzeba było natychmiast opuścić budynek, były zawieszone zajęcia, nie wiadomo było, jak się to wszystko potoczy. Część studentów uczestniczyła w strajkach. Miałam pewien dylemat: z jednej strony znaczna część moich przyjaciół ze studiów była wewnątrz uczelni zamknięta w czasie strajku, a z drugiej mój ówczesny narzeczony, obecnie mąż, był w wojsku i wiedziałam, że w każdej chwili może być wysłany, żeby zlikwidować grupy strajkujące. Właściwie nie wiadomo było, jak to się będzie rozwijało. Na szczęście
ostatecznie nie wyciągnięto konsekwencji za udział w protestach. Miałam też pewną przygodę związaną ze stanem wojennym. Niewiele brakowało, żebym przestała być studentką SGPiS. Obowiązywał zakaz wchodzenia do akademika po 21:00, a tak się złożyło, że mój narzeczony przyszedł po tej godzinie. Już następnego dnia wezwał mnie komisarz wojskowy. Miałam rozmowę dyscyplinarną, usłyszałam, że grozi mi usunięciem z Uczelni. Na szczęście byłam świetną studentką, ktoś za mnie poręczył, że nie mam żadnych grzechów ciężkich – uznano to za jednorazowe złamanie dyscypliny, co spowodowało, że na uczelni pozostałam.
Podróż sentymentalna Mam tu kilka ulubionych miejsc. Absolutnie magiczny jest dla mnie budynek biblioteki. Architektura, sposób oświetlenia… Robię dużo zdjęć, więc światło jest dla mnie ważne. Bardzo dobrze się czuję też w budynku A, na przykład w Auli A, która jest fatalna do prowadzenia zajęć, ale za to piękna architektonicznie. Nie lubię za to budynku C. Jest dla mnie ładny na zewnątrz, ale w środku zimny, ma bardzo dużo utraconej przestrzeni. Z kolei aktualnie moja katedra ma siedzibę w budynku M, dawnym akademiku. Zdarzyło się, że moja doktorantka przyszła i powiedziała: O! Pani profesor, ja tu mieszkałam. Jeśli zaś mówimy o atmosferze akademickiej, to klimat starej, solidnej uczelni czuję przede wszystkim w Auli Spadochronowej. To miejsce przywołuje wspomnienie bardzo wielu pięknych i ważnych momentów w moim życiu osobistym, ale także w życiu SGH. Ciąg dalszy nastąpi. 0
maj-czerwiec 2016
/ jakość kształcenia / wybory władz SGH
Dobra marka SGH Pozycja SGH w rankingach szkół wyższych jest dobra, podobnie jak pozycja naszych absolwentów na rynku pracy. Razem z grupą studentów przygotowaliśmy duży raport analizujący uczestnictwo SGH w rankingach. Ostatnio w MAGLU z marca 2016 roku ukazał się tekst autorstwa Justyny Ciszek pt. „SGH – dobra marka?” Autorka podaje w wątpliwość, czy SGH to rzeczywiście dobra marka. t e k s t:
A l f r e d B i eć , Ko o r dy n ato r d s . A k r e dy tac j i i Ra n k i n g ów
d początku kadencji władze rektorskie podjęły temat rankingów. Powstał zespół rektorski ds. rankingów i akredytacji, a po roku JM Rektor powołał pełnomocnika do tych zadań i powierzył mi tę rolę. Ranking rankingowi nierówny. W klasyfikacji Perspektyw SGH jest uznawana od wielu lat za najlepszą szkołę ekonomiczną w Polsce, jak też w rankingu światowym Eduniversal. Jest ranking Polityki, jest ranking Wprost, są rankingi Financial Times. W jednym z nich – Master in Management – program CEMS, w którym SGH uczestniczy od wielu lat, zajął czwartą pozycję. W zestawieniu MBA prowadzonym przez Perspektywy nasz program CEMBA osiągnął pierwsze miejsce, a stosunkowo nowy program MBA SGH otrzymał 5. pozycję i z roku na rok ją poprawia. Któremu rankingowi wierzyć? Do rankingów należy podchodzić z wyczuciem i na podstawie jednej klasyfikacji nie na-
O
leży uogólniać. Zestawień na świecie jest bardzo wiele. Oceniają uczelnie wyższe z różnych perspektyw. W rankingu uniwersytetów Webometrics zdarzyła nam się przykra wpadka związana z wymianą systemu strony internetowej Szkoły. Stronę zmieniliśmy w trzecim kwartale 2013 roku. Wystąpił wówczas znany z teorii organizacji przypadek dołka reorganizacyjnego z jego negatywnymi konsekwencjami. To normalne, firmy po zmianie często tracą sprawność. Jeśli zmiana przeprowadzona była dobrze, to odzyskują ją z nawiązką. Przed zmianą strony www zajmowaliśmy 27. miejsce w Polsce i 1557. na świecie. Po zmianie strony internetowej w rankingu 2015 roku obsunęliśmy się na 61. pozycję w Polsce i 3990. na świecie (na ponad 20 tysięcy funkcjonujących uniwersytetów. Widać, że nowa witryna odzyskuje wigor, bo w badaniu przeprowadzonym w ciągu następnych 6 miesięcy nasza pozycja się
poprawiła. Zajęliśmy 47. miejsce w Polsce i 2146. na świecie. Mam nadzieję, że w takim tempie nadal będziemy piąć się w górę tego rankingu. Według moich szacunków potencjał SGH wskazuje, że powinniśmy się znaleźć blisko pierwszej dziesiątki uniwersytetów w Polsce i w okolicach 6. lub 7. setki na świecie. Jeśli odzyskiwanie pozycji w rankingu będzie się odbywało w takim tempie jak podczas ostatnich 6 miesięcy, to prognozowane przeze mnie miejsce uzyskamy za rok lub najpóźniej za półtora roku. SGH zatem na tle polskich uczelni wypada dobrze, a wśród europejskich i światowych uczelni nieźle. Czy SGH to dobra marka? Tak, dobra: nasi absolwenci są bardzo cenieni na rynku, o czym mogą świadczyć ich najwyższe płace spośród absolwentów szkół (zob. Sedlak&Sedlak) oraz łatwość znalezienia pracy (zob. FT MIM ranking). SGH nie jest doskonała, ale wystarczająco dobra, by być z niej dumnym. 0
Jak zostać rektorem Pięciu kandydatów, pięć wizji rozwoju SGH, pięć różnych strategii osiągnięcia celu. I tylko jeden zwycięzca, który weźmie na swoje barki kierowanie Uczelnią przez kolejne cztery lata. t e k s t:
h u b e r t pau l i ń s k i
o niemal dwóch miesiącach kampania wyborcza dobiega końca. I choć początkowo zapowiadało się, że nie będzie szczególnie aktywna, to ostatecznie trudno było jej nie zauważyć. Z plakatów i telebimów w SGH spoglądało na nas nieustannie pięć par oczu, a na Facebooka – między spowszedniałe już posty informujące o studenckich projektach – wkroczyły zapowiedzi kolejnych debat z kandydatami na rektora. Przestrzeń internetowa wzbogaciła się także o megabajty danych dzięki publikacji programów wyborczych – a przynajmniej części z nich.
P
Z programem czy bez programu? Od początku emocje wśród elektorów studenckich wzbudzał brak programu dr. hab. Joachima Osińskiego, prof. SGH, który nie opublikował go do dnia pierwszego wyborczego spotkania
08-09
ze studentami odbywającego się w połowie trwania kampanii. Dopiero kolejne tygodnie przyniosły publikację „Założeń do programu” zawierających stwierdzenie: Nie zamierzam ujawnić w pełni mojego know-how, byłoby to nierozsądne w tym momencie (…). Moje plany działań przedstawię niezwłocznie po wyborze mnie na Rektora SGH. Kandydat zweryfikował swoje plany w drugiej połowie kwietnia i zdecydował się przedstawić także bardziej konkretne postulaty. Natomiast najdłużej trzymał wyborców w niepewności dr hab. Ryszard S. Domański, prof. SGH, którego zamierzenia można było poznać dopiero w publikacji Gazety SGH. I choć pozostali kandydaci bardziej zadbali o zapoznanie wyborców ze swoimi programami, to wart rozważenia jest postulat, by w kolejnych wyborach data publikacji materiałów wyborczych była odgórnie ustalona.
Siła mediów społecznościowych Tymczasem w ostatnich latach upowszechnia się przekonanie (poparte zresztą badaniami przeprowadzonymi przez Nielsen Research), że zwycięstwo w wyborach zwykle przypada osobie, o której najwięcej mówi się w kanałach social media. Jeśli przyjąć, że jest to faktycznie decydujący wskaźnik, liderów wyścigu po uczelniane zaszczyty byłoby kilku. Pierwszym bohaterem mediów społecznościowych został dr hab. Marek Rocki, prof. SGH, wypromowany zresztą przez samych studentów, którzy zauważyli jego podobieństwo do Seana Connery’ego. Kandydat wykazał się również gotowością do otwartego dialogu w przestrzeni internetowej, reaktywując swój serwis, w którym każdy może zadać mu pytanie i – co najważniejsze – otrzymać na nie odpowiedź, która zostanie opublikowana na stronie internetowej. 1
studenccy przedstawiciele /
E jak elektor 9 maja odbędą się wybory rektorskie. 213 elektorów, a wśród nich 41 studentów, będzie głosować nad wyborem nowego rektora. Tymczasem sposób wskazywania elektorów studenckich wzbudził niemałe kontrowersje. t e k s t:
z y ta wata
yborcza farsa”, „białoruskie standardy”, „marnowanie głosów studentów” – tak na Facebooku komentowana była forma przeprowadzenia wyborów. Krytykowano przede wszystkim brak informacji ze strony Samorządu Studentów SGH o możliwości zgłaszania kandydatur, czego skutkiem była niewielka liczba chętnych. Na 41 mandatów elektorskich zgłosiły się zaledwie 42 osoby. Dodatkowo, kandydaci na elektorów nie deklarowali, kogo chcą zobaczyć na stanowisku rektora, przez co – zdaniem krytyków – głos oddany na tych studentów to głos w ciemno. Problematyczna była również procedura zgłaszania się pretendentów na elektorów. 9 marca, na dzień przed ostatecznym terminem zgłaszania kandydatur, przyjmujący zgłoszenia Dział Obsługi Studentów nic o tym nie wiedział, a Samorząd Studentów twierdził, że chętnych na elektorów studenckich obowiązują inne terminy niż resztę. Koniec końców wszyscy kandydaci musieli stawić się 10 marca na Uczelni, dowiedziawszy się o tym późnym wieczorem dnia poprzedniego.
W
Jeśli jednak skupić się na samych mediach społecznościowych, uwagę zwraca przede wszystkim sztab prof. Joachima Osińskiego serwujący niemal codziennie nową porcję informacji o dorobku kandydata i prowadzonej przez niego katedry. Z kolei gdyby kryterium decydującym o zwycięstwie była liczba polubień, nic nie zagrażałoby reelekcji prof. dr. hab. Tomasza Szapiry (choć trzeba podkreślić, że miał nieco ułatwione zadanie dzięki fanpage’owi działającemu już od poprzednich wyborów w 2012 roku).
Spotkania nie tylko wirtualne Najważniejszy punkt kampanii stanowiły jednak spotkania na żywo. Na początku kampanii nie uczestniczył w nich niestety – z powodów osobistych – prof. S. Ryszard Domański. Pozostali kandydaci wzięli udział w debatach ze studentami kilkukrotnie: zarówno indywidualnie, jak i wspólnie podczas wydarzenia zorganizowanego przez Samorząd Studentów 28 kwietnia. Punkt wyjścia rozmowy stanowił w większości przypadków raport Studenckiego Think Tanku SGH, a postulowana tam propozycja wprowadzenia tutoringu
Źródło problemów Ostateczny termin zgłoszeń kandydatów na elektorów przypadał tego samego dnia co termin zgłaszania się pretendentów na stanowisko rektora. W efekcie kandydatom na elektorów, nie znającym nazwisk potencjalnych włodarzy Uczelni, trudno było ustalić, na kogo zagłosują. Sytuacji nie upraszczał fakt, że w momencie wyborów elektorskich tylko jeden kandydat ogłosił swój program wyborczy. Do niskiej frekwencji przyczynił się brak informacji ze strony Samorządu. Widok urny wyborczej rozstawionej na antresoli wzbudzał niemałe zdziwienie wśród przechodzących studentów. Wiem o wyborach rektorskich, ale nie o tym, że studenci wybierają elektorów – powiedziała MAGLOWI Katarzyna, studentka II roku. Nic w tym dziwnego, skoro Samorząd Studentów o głosowaniu zaczął informować dopiero dzień przed samymi wyborami. Wtedy to na stronie internetowej Samorządu i fanpage’ach administrowanych przez SS pojawiły się informacje o wyborach. Skutek był do przewidzenia
okazała się w dużej mierze spójna z propozycjami kandydatów. Ubiegający się o fotel rektora mówili też niemal jednym głosem, jeśli chodzi o poprawę jakości dydaktyki i sposobu funkcjonowania administracji – aktualny Rektor wygłaszał rzecz jasna znacznie bardziej pozytywne opinie. Jednak poza tym wystąpienia poszczególnych kandydatów znacznie się różniły. Prof. dr hab. Wojciech Paprocki zwracał uwagę przede wszystkim na swoje doświadczenie menadżerskie, którego jego zdaniem brakuje pozostałym kandydatom. Ponadto postulował między innymi zwiększenie liczby kolegiów oraz większy nacisk na pozyskiwanie funduszy dzięki ekspertyzom przeprowadzanym przez pracowników SGH. Z kolei prof. Joachim Osiński wskazywał przede wszystkim na możliwość korzystania ze wzorców skandynawskich. Zasugerował także zmniejszenie liczby partnerów SGH (na rzecz bliższej współpracy z węższym gronem) oraz redukcję liczebności grup zajęciowych m.in. na przedmiotach społecznych. Interesująco zabrzmiało również stwierdzenie, że budynek F bis może zostać wybudowany w ciągu 2 lat.
– całkowita frekwencja wyniosła zaledwie 3,4 proc., a wśród studentów niestacjonarnych do urny poszło tylko 0,44 proc. wyborców.
Jak było kiedyś Lata temu studenci tworzyli swoje bloki wyborcze, jednocześnie sprzymierzając się z kandydatami na rektora. Dla studenta wybierającego elektorów było jasne, że głosując na konkretnego elektora, ma gwarancję, że otrzymujący głos wybierze określonego kandydata na rektora. Sprzyjało to frekwencji, a dodatkowo zmuszało potencjalnych rektorów do szukania poparcia wśród alumnów. W 1999 roku cała Aula Spadochronowa była obklejona plakatami kandydatów, a podczas debat kandydaci na rektora byli pod ostrzałem swoich przeciwników. Od tego czasu wiele się zmieniło. Niska frekwencja i brak konkurencji podczas wyborów to w ostatnich latach codzienność i nic nie wskazuje na to, by ta sytuacja miała ulec zmianie. Pozostaje nam tylko liczyć, że elektorzy studenccy zagłosują mądrze i wskażą najlepszego kandydata. 0
Prof. Marek Rocki skupił się natomiast na kwestiach dydaktycznych, wnioskując o przywrócenie egzaminów wstępnych na studia pierwszego stopnia oraz wprowadzenie systemu, który pozwoli uniknąć powtarzania wielokrotnie tych samych treści na różnych zajęciach. Zapewnił również, że nie jest zwolennikiem podziału SGH na wydziały (były one zresztą zlikwidowane za jego kadencji jako rektora). Ostatnie spotkanie – z obecnym Rektorem prof. Tomaszem Szapiro – różniło się od pozostałych, gdyż było w dużym stopniu poświęcone omówieniu dokonań dobiegającej końca kadencji. Kandydat podkreślił, że nauka i kadra akademicka stanowią najmocniejsze strony SGH oraz zapowiedział utworzenie Centrum Przyjaznego Egzaminu.
Kto będzie w rektoracie? Kampania dobiega już końca, jednak wciąż nie wiadomo, czyja recepta na sukces (własny oraz SGH) okaże się najlepsza. Wysuwane postulaty pokazują, że Uczelnia ma ogromny potencjał i stoi przed nią wiele szans rozwoju – oby zostały jak najlepiej wykorzystane. 0
maj-czerwiec 2016
/ SGH się bawi
Skańbal?
Skrajne opinie, emocje i uczucia. Dobra zabawa poprzedzona długimi kolejkami i licytacją biletów na Facebooku. Bal SGH choć udany, otrzymał w tym roku również wiele niepochlebnych komentarzy. t e k s t:
W e r o n i k a ko ś c i e l e w s k a ograniczona liczba. Wiele osób zdecydowało się zatem je odkupić. Wtedy wyszło na jaw, ile osób kupiło bilety tylko w jednym celu – sprzedania ich za wyższą niż pierwotnie kwotę. Ola komentuje: Bilety kupiłam na rynku wtórnym, od kolegi, który nie mógł pojawić się na balu. Gdyby nie to, to raczej umywałabym ręce od tego chorego handlu na Facebooku między studentami, którzy kupowali bilety tylko po to, żeby wzbogacić się o parę stów kosztem swoich kolegów. Ciągle nie mogę się nadziwić ludzkiej chciwości. Dużą grupę tworzą również osoby, które na balu nie były, mimo zainteresowania wydarzeniem, bowiem stanie w kolejce na nic się im nie zdało, a handel na Facebooku tylko je zniechęcił. Wśród nich jest również Monika z III roku SL: Nie chciało mi się na ten bal iść aż tak bardzo, żeby tyle przepłacić. Uważam, że sprzedaż tych biletów to skandal. Albo są zarezerwowane dla samorządu, albo kupują je ludzie tylko po to, żeby je sprzedać. Studentka przyznaje, że zna sporo osób, które mimo starań biletów nie kupiły. Trudno stwierdzić, kto za ile sprzedał swoje bilety oraz w jaki sposób je najpierw kupił, zwłaszcza po limitach nałożonych przez Samorząd, zabraniających zakupu jednorazowo więcej niż dwóch biletów. Jednak jak wiadomo osób, które „niestety muszą odsprzedać swój bilet” było wiele. Ceny były wygórowane, bowiem i chętnych nie brakowało. Kwoty 350 zł za sztukę i „promocyjne pakiety” zawierające 2 bilety za 650 zł stały się normalnością. Wiele osób rzeczywiście z różnych powodów musiało sprzedać swoje wejściówki. Jed-
nak innych studentów, mówiąc kolokwialnie „trafiał szlag”, kiedy patrzyli na posty sprzedających, w tym kilku członków Samorządu, nawet jeśli wystawiali oni oczywiście „te same 2 bilety” do tego w normalnych cenach, Studenci, gubiąc się w tym, kto właściwie zarobił na całym zamieszaniu, najczęściej oskarżają Samorząd, który odpiera zarzuty, dodatkowo krytykując zaistniałą sytuację.
Najlepsi ekonometrycy w Europie
Przesuwanie granic
Program Aktywizacja
Drużyna studentów i doktorantów SGH zajęła II miejsce (tuż za Uniwersytetem Harvarda) w konkursie Econometric Game. Gra jest międzynarodowym konkursem ekonomicznym organizowanym przez Uniwersytet Amsterdamski. Zespoły rozwiązują studium przypadku przygotowane przez najlepszych światowych ekonomistów i przedstawiają go w formie artykułu naukowego. Najlepszy dotychczasowy wynik SGH zawdzięczamy drużynie w składzie: Arkadiusz Kotuła, Filip Premik, Dominik Wasiluk i Jakub Witkowski.
SGH stale poszerza zakres współpracy międzynarodowej w celu umożliwienia rozwoju naukowego studentom i pracownikom. 15 marca odbyło się spotkanie z przedstawicielami University of Economics, Prague (VSE). Obecnie wdrażany jest program podwójnego dyplomu na poziomie magisterskim, według umowy zawartej we wrześniu 2015 roku. 22 marca SGH odwiedziła także delegacja z Lingnan University w Hong Kongu. Trwają negocjacje pomiędzy stronami w sprawie wymiany studentów na poziomie licencjackim.
Rozpoczęła się nowa edycja Programu Aktywizacja. Ma on pomóc studentom oraz absolwentom uczelni wyższych. Polega na stworzeniu warunków do samodzielnego funkcjonowania przedsiębiorstwa w sferze finansów m.in. prowadzenia księgowości poprzez umożliwienie dostępu do aplikacji on-line. Program oferuje dostęp do systemu fakturowania, zarządzania magazynem, oprogramowanie do prowadzenia kadr i płac, rozliczania podatków. Chętni mogą zarejestrować się na stronie www.programaktywizacja.pl. 0
al SGH, organizowany przez Samorząd Studentów, odbył się 1 kwietnia i przyciągnął do Pałacu Kultury i Nauki ok. 550 osób. Komentarze na temat przebiegu samej imprezy wypowiadane są zazwyczaj w pozytywnym tonie. Bardzo podobał mi się wystrój i dekoracje, bogaty bufet oraz przesympatyczni barmani z bogatą ofertą, stacjonujący w dwóch miejscach, co też było świetne, bo skracało kolejki – tak o balu pisze Dominik z I roku SL. Trochę mniej optymistycznie wypowiada się o rok starsza Ola: Jeśli chodzi o catering, to oczywiście wszystko dopięte na ostatni guzik, zespół to chyba też już tradycja, ale szkoda, że brakowało fotografów. Często poruszaną kwestią jest również brak miejsca na parkiecie spowodowany wysoką frekwencją.
B
Za czym ta kolejka stoi Jednak to nie dzięki tym komentarzom o Balu SGH było głośno wśród studentów. Długie kolejki po bilety ustawiające się o nieludzkich godzinach, internetowa sprzedaż, która trwała zaledwie kilka minut, zanim bilety się skończyły oraz transakcje na rynku wtórnym nie przeszły bez echa. Mimo że Samorząd zwiększył o kilkadziesiąt sztuk pulę biletów sprzedawanych na standach, chętnych i tak było więcej niż miejsc. Dominik tak opisuje swoje przeprawy z zakupem biletu: Przyszedłem w czwartek około 8:30, ale z racji, że dużo osób dołączyło się do znajomych, którzy stali przede mną, biletów nie zdobyłem. W piątek przyszedłem około 7:30 i wtedy się udało. Jednak osób mogących zdobyć bilety tak jak Dominik, była oczywiście
Kto zawinił Jak mówi Małgorzata Barczyk, koordynatorka balu, zainteresowanie tegorocznym Balem SGH przerosło nasze oczekiwania. Chętnych było znacznie więcej niż biletów, naturalną reakcją są więc te wszystkie komentarze na temat systemu sprzedaży. Staraliśmy się jednak na bieżąco reagować na wszelkie sygnały od studentów, stąd pula biletów przeznaczonych na stand została zwiększona. Niestety, po sprzedaży oficjalnej nie mamy już wpływu na to, kto, gdzie, kiedy, za ile i komu te bilety sprzedaje. Nie pozostawia bez komentarza także największej kontrowersji: Cena kilkukrotnie wyższa? Rynek weryfikuje ceny. Dopóki znajdą się osoby, które są w stanie tak dużo za te bilety zapłacić, spekulanci będą się pojawiać. Studenci powinni podejść do tematu z rozsądkiem. Trudno się z tym apelem nie zgodzić. Nie wnikając w to, kim były osoby sprzedające bilety za ponad dwukrotne ceny lub w podejrzanie dużych ilościach, trzeba przyznać, że zasługują na dezaprobatę. Szkoda tylko, że przez ich grę wiele osób pierwotnie chętnych, zmęczonych zamieszaniem wokół biletów, finalnie na bal nie poszło. 0
Na bieżąco t e k s t:
m a r ta k r u h l aya
10-11
depresja w wydaniu studenckim /
Cierpienia duszy Depresja? Bzdura, a nie choroba! Wymówka dla leniwych ludzi. Każdy ma przecież czasem gorszy dzień. Za to nerwica jest poważna, współczuję ludziom, którzy cierpią z jej powodu. Sam ją u siebie podejrzewam – bywam nerwowy, agresywny, krzyczę. Tak, to ciężka choroba, a nie żadne widzimisię. A jaka jest Twoja świadomość na temat zaburzeń psychicznych? t e kst:
m a rta k a s pr z y k
edług danych Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) na depresję cierpi 5 proc. społeczeństwa. Wśród studentów ten odsetek może być nawet kilkukrotnie wyższy. Niemal każdy z nas zna osoby, u których występują zaburzenia, jednak nie zawsze zdajemy sobie z tego sprawę. Zatrważające jest to, że spośród 40 osób z mojego roku na wydziale, wiem o 8 osobach, które mają za sobą czy to terapie, czy próby samobójcze, czy cierpią na depresję, mimo iż nie jest to temat, który byłby często i z wszystkimi poruszany To przynajmniej 20 proc. ogółu. – mówi Artur, student ASP. Jednak mimo powszechności chorób psychicznych duża część społeczeństwa nie wie, czym są ani jak się objawiają. To wciąż temat tabu, a zwrócenie się po pomoc do specjalisty bywa powodem wstydu.
W
Źródło choroby Zaburzenia psychiczne mogą pojawić się na skutek nadmiernego stresu, nagromadzenia problemów, traumatycznych przeżyć, śmierci bliskiej osoby, ale zdarza się, że rozwijają się przez długi czas. Początki mojej depresji sięgają dzieciństwa: brak uwagi ze strony rodziców, odrzucenie przez rówieśników, krzywdzące plotki, brak pomocy, zrozumienia, lekceważenie problemów nawet przez najbliższych… To wszystko sprawiło, że po około ośmiu latach cierpienia, po pojawieniu się myśli samobójczych zgłosiłam się na psychoterapię i do psychiatry – opowiada studentka UW. Wiele osób uważa depresję czy nerwice za zmyślone, nie wierzy w ich istnienie. Przecież wystarczy wziąć się do roboty, przestać się użalać nad sobą. Sprawia to, że osoby chore boją się przyznać do tego nawet przed sobą – często mijają lata, zanim zgłoszą się do psychiatry. Z podobnym problemem mierzy się Marek: Wiele razy zastanawiałem się, czy sam nie jestem chory na depresję, jednak brakowało mi odwagi, żeby poprosić o pomoc. Chore osoby muszą być bardzo silne, aby radzić sobie ze swoimi problemami.
Trudności Wbrew dość powszechnej opinii depresja to nie jest gorszy dzień, chwilowy smutek, a nerwica nie oznacza bycia nerwowym. Depresja może zostać zdiagnozowana po dwóch tygodniach stałego ob-
niżenia nastroju i braku chęci do działania. Osoba chora często nie widzi sensu w swoim dotychczasowym życiu, odnosi wrażenie, że po studiach i tak niczego nie osiągnie, bliskie osoby pewnie się od niej odwrócą przez gorszy nastrój, znajomi też, w końcu już nie jest duszą towarzystwa. Z każdym dniem nawet najprostsze czynności urastają do miana niewykonalnych. Wyjście z łóżka, zrobienie czegoś do jedzenia czy do picia – wszystko to wymaga zbyt wiele wysiłku. Jak przy tym znaleźć siły na naukę, pracę, kontakty towarzyskie? Brak koncentracji nie pozwala przygotować się do zajęć, niska samoocena sprawia, że trudno poznać kogoś nowego, publiczne wystąpienia przerażają, a nieobecności spowodowane tymi problemami tylko je pogłębiają. Wymarzone studia stają się torturą, a rzeczy, które kiedyś sprawiały przyjemność, są teraz obojętne. Depresja sukcesywnie odbiera „ja” i chyba to najbardziej boli – mówi Karolina.
Dopiero po diagnozie psychiatry przestali mnie traktować jak rozpuszczoną nastolatkę. Osoby z nerwicami zmagają się z innymi dolegliwościami. W zależności od rodzaju schorzenia mogą to być: stałe zmęczenie, dekoncentracja, natręctwa, bóle lub zaburzenia w funkcjonowaniu układu krwionośnego czy trawiennego. Patrzenie tylko na dolegliwości fizyczne, bez zastanowienia się nad stanem psychicznym, może opóźniać diagnozę choroby. Jedną z najczęściej występujących nerwic jest nerwica lękowa, którą charakteryzuje stały niepokój o zdrowie lub życie swoje i bliskich. Dodatkowo występują ataki lęku, które mogą być niejako podkręcane przez osobę chorą: strach przed atakiem sprawia, że bardziej uważa na nietypowe zachowania ciała, np. szybsze bicie serca czy nadmierną potliwość; one z kolei wywołują myśl, że coś jest nie tak, a ta ostania – atak lęku. Trwa on tylko kilka minut, ale dla chorej osoby to koszmar. Nerwice lękowe mogą przybierać formę fobii, z których najpopularniejsze to agorafobia i fobia społeczna, które często występują wspólnie.
Osoby chore przez lęk mają trudności z wyjściem z domu, z bezpiecznej przystani – w końcu nigdy nie wiadomo, co je spotka za drzwiami. Znowu pojawiają się problemy z uczelnią, przecież trzeba tam dotrzeć środkami komunikacji miejskiej albo wygodniej dla chorego – samochodem, na korytarzach są ludzie, przytłaczający hałas… Zajęcia mogą być chwilą wytchnienia, chyba że są to ćwiczenia lub konwersatorium i istnieje ryzyko konieczności zabrania głosu.
Reakcje Wiadomość o chorobie jest przyjmowana różnie. Wiele osób boi się do niej przyznać w obawie, że będą postrzegane jako słabe, że ich problem zostanie zanegowany. Często obawy te okazują się bezpodstawne: Kiedyś bałam się reakcji ludzi i zaskoczyło mnie, że większość jest (wbrew powszechnej opinii) życzliwa i skora do pomocy, jeśli tylko im się na to pozwoli. Jednak zdarza się, że znajomi nie potrafią rozmawiać jak wcześniej, relacja staje się sztuczna i przestaje istnieć. Niestety rodziny chorych też nie zawsze są dla nich podporą: Rodzina śmieje się ze mnie, ponieważ według nich jesteśmy zbyt bogaci, żebym miała depresję. Co z tego, że mam depresję od 10 lat... Dopiero po diagnozie psychiatry przestali mnie traktować jak rozpuszczoną nastolatkę. Część osób nadal uważa, że depresja i nerwice to wcale nie są choroby: Ludzie, widząc kogoś ze złamaną nogą, nie powiedzą mu „weź się w garść, zmień nastawienie, wyjdź z domu, będzie lepiej”, bo wiedzą, że potrzeba tu specjalisty. Drażni mnie, że tego samego problemu nie widzą przy takich chorobach jak depresja. Ich zdaniem nie potrzeba tu leczenia, tylko uśmiechu i wiary w siebie, a wszystkie problemy znikną. Jednak jak przekonuje Ania, studentka II roku: To nie jest tak, że masz wybór. Że możesz się uśmiechnąć i powiedzieć sobie „wszystko będzie dobrze”. Nie będzie. Nagle jesteś w środku bezdennej, czarnej otchłani, bez cienia szansy na ratunek. To cię przygniata, pochłania od środka, nie da się tak po prostu stamtąd uciec.
Psychologowie na uczelniach Zdecydowana większość uczelni zdaje sobie sprawę z powagi problemu, toteż w Biurach ds. Osób Niepełnosprawnych można skorzy- 1
maj-czerwiec 2016
/ depresja w wydaniu studenckim
stać ze wsparcia psychologicznego. Zwykle dyżury psychologa odbywają się od 2 do 4 dni w tygodniu, a raz w tygodniu obecny jest również psychiatra. Jednak nie wszyscy mogą liczyć na taki luksus: Uczelnia w żaden sposób nie pomaga, nie ma ułatwień, przychodni, programu pomocy dla osób chorych psychicznie. Są szkoły wyższe mniej i bardziej przyjazne studentom. Prym wiedzie Uniwersytet Jagielloński, który ma bogatą ofertę pomocy. W 2010 r. powstał program Konstelacja Lwa (kontynuowany pod nazwą Leo), którego zadaniem jest pomoc osobom z problemami adaptacyjnymi lub zaburzeniami psychicznymi utrudniającymi studiowanie. W tym samym roku wydana została Moja wędrówka – publikacja, w której o swoich zmaganiach z chorobą opowiedzieli studenci i pracownicy uczelni. Liczba osób potrzebujących pomocy sprawiła, że na uniwersytecie powstał w zeszłym roku kolejny program – Stacja Konstelacja. Jego założeniem nie jest pomoc terapeutyczna, a zwykła rozmowa. Studenci lub pracownicy mogą się zapisywać na dyżury, żeby omówić bieżące problemy ze stresem, nadmiarem obowiązków czy zmianą w życiu.
Promocja zdrowia psychicznego WHO definiuje zdrowie jako stan pełnego, fizycznego, umysłowego i społecznego dobrostanu, a nie tylko brak chorób i kalectwa. Coraz częściej postrzega się tę definicję całościowo i mówi również o zdrowiu psychicznym. Powstają akcje mające promować i poszerzać świadomość społeczeństwa. Jedną z nich jest „Mam terapeutę” zapoczątkowana w 2013 r. przez absolwentki Uniwersytetu SWPS, które chciały walczyć ze stygmatyzacją osób korzystających z psychoterapii. Pomysł zro-
dził się po zobaczeniu amerykańskiej wersję akcji. Uznały wtedy, że w Polsce również potrzeba uświadomienia, czym jest psychoterapia i jakie korzyści niesie. W ramach akcji osoby, które dzięki terapii polepszyły jakość swojego życia, udostępniają zdjęcia z kartką z napisem Mam terapeutę i opisują krótko swoją historię. Ich odwaga i chęć zwalczania stereotypów pomagają niezdecydowanym podjąć decyzję o leczeniu oraz nakłaniają do zadania pytań, czym jest psychoterapia, czym się różnią między sobą psycholog, psychiatra i psychoterapeuta, a także do poruszenia innych zagadnień dotykających tego tematu. Obecnie „Mam terapeutę” jest częścią projektu Zdrowa Głowa, którego zadaniem jest szerzenie wiedzy z zakresu psychologii, psychoterapii i rozwoju osobistego. Od dziecka uczymy się zasad pierwszej pomocy: wiemy, co robić w razie wypadku, jak unieruchomić złamaną kończynę czy pod jaki numer zadzwonić w razie pożaru. Jednak pierwsza pomoc emocjonalna jest nam obca. Mimo wielu lat edukacji nie wiemy, na jakie zachowania zwracać uwagę i jak postępować z osobą, która cierpi z powodu zaburzeń psychicznych. Tę lukę w wiedzy dostrzega pierwszoroczna studentka, Monika: Chciałabym, żeby ludzie kierowali się większym współczuciem. Chciałabym, żeby zadawali pytania i próbowali zrozumieć, o co chodzi, zamiast oceniać. Chciałabym też, żeby mieli większą świadomość na temat zachowań i myśli osób niezdrowych. Widzę, że wiele osób ma problemy, ale w ogóle nie zdaje sobie sprawy, że są to objawy chorób psychicznych, z którymi można sobie radzić. Mówmy głośno o naszych doświadczeniach i problemach, uczmy (się) empatii, pamiętajmy o otaczających nas ludziach i o tym, że sami kiedyś możemy potrzebować ich życzliwości i pomocy. 0
Czym są zaburzenia psychiczne? Najogólniej zaburzenia psychiczne można podzielić na afektywne (nastroju), lękowe i uzależnienia. Dalej afektywne na depresję i manię; lękowe na zaburzenia paniczne, fobię społeczną, fobie specyficzne, zaburzenia lękowe uogólnione i pourazowe. Zwykle są związane z wydarzeniami z życia danej osoby, ale za ich wystąpienie jest odpowiedzialne również zaburzenie równowagi neuroprzekaźnikowej w mózgu.
Gdzie szukać pomocy? Jeśli czujesz, że w Twoim życiu nie dzieje się najlepiej, możesz zapisać się do psychiatry, nie potrzebujesz żadnego skierowania. Porozmawia z Tobą, zleci badania w celu sprawdzenia, czy Twój stan nie jest spowodowany zaburzeniami pracy narządów wewnętrznych (np. niedoczynnością tarczycy) i po wykluczeniu ich w razie potrzeby przepisze leki lub wypisze skierowanie na psychoterapię. Jeśli decydujesz się na terapię odpłatną, nie potrzebujesz skierowania.
Czy leki są bezpieczne? Mimo tego, co można o nich usłyszeć, leki nie są groźne. Poza silnymi uspokajającymi lub nasennymi, które stosuje się krótkotrwale, nie uzależniają. Nie służą też ogłupianiu ludzi. Ich zadaniem jest wyrównanie poziomu neuroprzekaźników. Gdy leki pomogą już zwalczyć objawy choroby, stosuje się je jeszcze przez minimum pół roku dla podtrzymania leczenia, a później stopniowo odstawia. Jedynie przy przewlekłych zaburzeniach trzeba przyjmować je do końca życia.
Dobra terapia, czyli jaka? W zależności od potrzeb możesz zgłosić się na psychoterapię indywidualną, gdzie będziesz pracować sam na sam z terapeutą, lub grupową, na której doświadczenia innych pozwolą Ci spojrzeć na siebie z nowej perspektywy. Do wyboru są również różne nurty. Najpopularniejszy to terapia poznawczo-behawioralna, która ma w krótkim czasie zmienić negatywny wzorce postrzegania świata. Większość terapeutów łączy różne metody, by jak najlepiej wspomóc rozwój pacjenta. Sesja terapeutyczna odbywa się zwykle raz w tygodniu i trwa godzinę, ale w razie potrzeby można umówić się na częstsze wizyty. Jeśli nie możesz porozumieć się ze swoim terapeutą, nie zrażaj się, poszukaj innego. Relacja terapeutyczna jest niezwykle ważna w procesie leczenia.
graf. Dominika Wójcik
Nie wstydź się Pamiętaj – to są tylko i aż choroby. Nie wykluczają Cię ze społeczeństwa, ale mogą znacznie utrudniać funkcjonowanie w nim. Leki i terapia umożliwiają powrót do normalnego życia. 0
12-13
kalendarz wydarzeń /
patronaty podobno mam od tego ludzi
Kalendarz wydarzeń maj-czerwiec 2016 W związku z rodziną 9-13 maja
1
SKN Psychoterapii Dialog działające przy Wydziale Psychologii UW organizuje IV edycję cyklu spotkań „W związku z rodziną”. 9 – 13 maja na terenie Kampusu Centralnego UW oraz na Wydziale Psychologii UW odbędą się bezpłatne wykłady oraz dyskusje z udziałem specjalistów dotyczące współczesnych relacji. Rozmawiać będziemy m.in. o związkach na odległość czy relacjach mediowanych przez technologię. Po więcej informacji zapraszamy na: www.facebook.com/wzwiazkuzrodzina.
2
Gardenalia 13 maja Samorządy Studentów Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych oraz Instytutu Stosowanych Nauk Społecznych UW już po raz dziewiąty mają zaszczyt zaprosić na Gardenalia – wyjątkową imprezę plenerową podczas której odbędą się koncerty wielu ciekawych artystów (m.in Marika, RYSY, JWP). Podczas wydarzenia na uczestników czekać będzie wiele atrakcji i konkursów. 13.05.2016, Nowy Świat 67/69, godz. 15-22. www.facebook.com/ events/543400039168966/
3 4 5 6 7 8
Finance Week 16-20 maja Finance Week to cykl bezpłatnych szkoleń i warsztatów z zakresu finansów i ekonomii skierowany do studentów Uniwersytetu Łódzkiego w szczególności Wydziałów: Zarządzania oraz Ekonomiczno-Socjologicznego. W tym roku przygotowaliśmy dla studentów wiele atrakcji: projekcję filmu Big short; balonowy deszcz nagród; Finansówkę, imprezę w Klubie Lordis. Projekcja filmu odbędzie się 11.05, natomiast szkolenia odbywają się w dniach: 16.0520.05. Więcej informacji na stronie www.fw.progress.org.pl.
Warsaw-Beijing Forum: Youth for Business 18-25 maja 18 maja rozpocznie się kolejna, trzecia już edycja Warsaw-Beijing Forum, projektu promującego akademicką i biznesową współpracę między Polską a Chinami. 16 studentów China University of Political Science and Law przyleci do Polski, aby wraz ze studentami warszawskich uczelni wziąć udział w warsztatach, wykładach i case studies przybliżających mechanizmy funkcjonowania polskiej gospodarki oraz zawiłości polskiego systemu prawnego. Więcej informacji na www.fb.com/WarsawBeijingForum
9 10 11 12 13
VI Konferencja Coachingu 12-13 maja VI Konferencja Coachingu jest projektem niekomercyjnym. W trakcie dwóch dni przybliżamy naszym słuchaczom pojęcie coachingu z różnych dziedzin życia. Słuchaczom otwieramy drzwi do lepszego jutra, pokazując ścieżkę rozwoju nie tylko w sferze coachingu, lecz także biznesu. Współpracujemy z osobami najlepszymi w swoim środowisku. Naszym głównym celem jest zachęcenie uczestników konferencji do dalszego samorozwoju i poszukiwania szczęścia. W poprzedniej konferencji wzięło udział blisko 1600 osób.
Wielka Parada Studentów 14 maja Wielka Parada Studentów to coroczne majowe święto studentów wszystkich stołecznych uczelni! W tym roku impreza odbędzie się 14 maja i ruszy z placu Defilad o godz. 16:00. Następnie pochód przejdzie ulicą Marszałkowską, przez plac Konstytucji, ulicą Waryńskiego na Stadion Syrenki. Tam odbędzie się II dzień Juwenaliów Politechniki Warszawskiej. Jak co roku szykuje się niezapomniana impreza! Będzie przyjaźnie, tłoczno, głośno i kolorowo, czyli iście po studencku!
CEMS Chance 17-21 maja CEMS Chance to cykl warsztatów skierowanych do uczniów III klasy gimnazjum i I klasy szkoły ponadgimnazjalnej, którzy pochodzą z małych miejscowości lub znajdują się w trudnej sytuacji życiowej. Celem jest zainspirowanie ich do spełniania marzeń, ułatwienie wyboru ścieżki kariery, a także rozwijanie umiejętności miękkich. Dziesiąta edycja połączona z jubileuszowym zjazdem wszystkich uczestników odbędzie się 17-21 maja. Więcej informacji na www.cemschance.pl Zapisy trwają do 5 maja.
14 15 maj-czerwiec 2016
patronaty
/ kalendarz wydarzeń
Kongres Prawa Bankowego i Technologii Bankowych 19-20 maja
16
19-20 maja 2016 r. w Pure Sky Club w Warszawie odbędzie się największe akademickie wydarzenie związane z prawem i biznesem – VIII Ogólnopolski Kongres Prawa Bankowego i Technologii Bankowych. W trakcie obu dni mówcy skupią się na tematyce bankowości, a także bezpieczeństwa sektora bankowego i technologii, które coraz silniej oddziałują na kształt i dynamikę rozwoju usług bankowych. Dotychczas wydarzenie zostało objęte patronatem m.in. Komisji Nadzoru Finansowego i Ministerstwa Finansów.
17 18
Game of Minds 20 maja
19
Game of Minds to unikalny koncept, który już 20 maja zagwarantuje Wam SKN Negocjator SGH. Wydarzenie łączy w sobie świetną zabawę z możliwością udziału w grze symulacyjnej. Podczas imprezy wcielisz się w wybraną przez siebie postać, która ma konkretne cele do osiągnięcia. To, jak to zrobisz, zależy już tylko od Ciebie. Zabierz ze sobą znajomych i przyłącz się do zabawy! Odwiedź nas na Facebooku: www.facebook.com/ negocjatorgame/. Więcej informacji wkrótce.
20
Regaty o Puchar Rektora PW 21-22 maja Regaty o Puchar Rektora Politechniki Warszawskiej są, bez wątpienia, jednym z największych wydarzeń żeglarskich mających miejsce nad Zalewem Zegrzyńskim. Podczas dwóch dni imprezy, która w tym roku przypada na 21 i 22 maja w Ośrodku Szkoleniowym WATu, odbędzie się wielki akademicki piknik, którego główną atrakcją będą zmagania reprezentacji wydziałów Politechniki Warszawskiej o prestiżowy tytuł Mistrza roku 2016 oraz o wyjątkowy Puchar Rektora. Nie może Was tam zabraknąć!
21 22 23 24
Chinese-European Partnership for Development Forum 4 lipca Chinese-European Partnership for Development to unikalny projekt, który promuje współpracę na płaszczyźnie gospodarczej oraz kulturowej między Chinami a Europą. Główną ideą przedsięwzięcia jest budowanie silnych euro-azjatyckich więzi na poziomie akademickim i biznesowym. Już po raz drugi 4 lipca organizujemy najważniejsze wydarzenie studenckie poruszające tematykę relacji Starego Kontynentu z Państwem Środka. Nie może Cię tam zabraknąć! www.facebook.com/cepd.info oraz www.cepd.info.
25 26 27 28
MAGIEL Go Global! – newsletter prasy zagranicznej Zmęczony przedzieraniem się przez ogłupiające programy informacyjne i nudne portale? Sprawdź nasz newsletter! Co tydzień, niedzielnym popołudniem, wysyłamy zbiór najciekawszych artykułów anglojęzycznych z całego świata. MGG to: 5 działów (World News, Business, Money & Investing, Arts & Entertainment oraz Technology) po 3 artykuły każdy, opatrzone krótkimi leadami. Nie trać czasu i Go Global! Facebook: /MAGIELGoGlobal; Twitter: @Magiel_GoGlobal. Zapisy: www.magiel.waw.pl/magielgoglobal
29
Projekt Sowi Lot czerwiec Czy kiedykolwiek spotkała Cię sytuacja, w której w Bibliotece zabrakło podręczników do przedmiotów obowiązkowych? Sowi Lot próbuje temu zaradzić! Pomóż nam zebrać środki na wsparcie naszej Biblioteki. W maju i czerwcu przyjdź na Aulę Spadochronową i oddaj nieużywane już książki na kiermaszu bądź kup torbę-cegiełkę i dorzuć się do zakupu nowych. Dzięki Twojemu wsparciu oraz hojności wydawnictw, kilkadziesiąt dodatkowych podręczników zasili księgozbiór SGH! Sowa Helga czeka na Ciebie na Spado!
POLMUN Warsaw 2016 8-11 września W dniach 8-11 września 2016 odbędzie się konferencja POLMUN Warsaw 2016 – symulacja ONZ. Na te cztery dni studenci z całego świata wcielą się w wybranych przedstawicieli państw członkowskich ONZ i będą debatowali w języku angielskim o problemach dzisiejszego świata. Młodzi dyplomaci zmierzą się z wrogimi narodami, stworzą sojusze i wezmą udział w zakulisowych rozgrywkach – wszystko w interesie międzynarodowego pokoju i bezpieczeństwa. Rejestracja na konferencję na stronie www.polmun.waw.pl.
30 31
Informacja dla organizacji Organizujesz interesującą konferencję? Koordynujesz nowy, ciekawy projekt? Możemy Ci pomóc dotrzeć do społeczności studenckiej SGH i UW. Zapytaj o Patronat Medialny Niezależnego Miesięcznika Studentów MAGIEL, pisząc na: magiel.patronaty@gmail.com Deadline na zgłoszenia do numeru październikowego: 12.09.2016
14-15
ARTYKUŁY SPONSOROWANE
Red Bull Can You Make It? 12 kwietnia 165 studenckich drużyn wyruszyło w niesamowitą podróż. Po przemierzeniu drogi o łącznej długości 398157 km i wymienieniu 16036 puszek, 157 teamów startujących w „Red Bull Can You Make It?” dotarło do Paryża. W trasie spędzili 7 dni bez gotówki, ani własnych telefonów komórkowych, wykorzystując puszki Red Bulla jako walutę. szystko to można było śledzić na Red Bull TV w codziennych relacjach oraz w dziennikach podróży teamów na stronie: www.redbullcanyoumakeit.com. Dla tych, którzy przegapili odcinki, dobra wiadomość, relacje można cały czas oglądać na Red Bull TV dzięki VOD. Podróżując po Europie drużyny, wymieniały puszki Red Bulla nie tylko na transport, czy wyżywienie, lecz także na przykład na skoki spadochronowe czy surfing pod dachem. Podczas zawodów wykorzystano 35 różnych środków transportu, w tym: samoloty rejsowe, helikoptery, rowery, szybkie motorówki czy pociągi. Każdy z teamów musiał odwiedzić przynajmniej 6 punktów kontrolnych rozlokowanych w ponad 40 europejskich miastach. W każdym z nich trzeba było wykonać zadanie, za które otrzymywało się punkty i dodatkowe puszki na wymianę.
W
W Red Bull Can You Make It? wzięły udział 3 zespoły z Polski, które startowały z Berlina. Najlepsi z naszych reprezentantów to Cebulaki – za-
kończyli zmagania na 65. miejscu. Space For Dream Team zajęli miejsce 116., a Adventure Time 135. Do najciekawszych wymian należy nocleg w 5-gwiazdkowym hotelu za 12 puszek grupy SpaceFor Dream Team we Wrocławiu. Ten sam team na metę w Paryżu wjechał w równie dobrym stylu - rikszą. Adventure Time poświęcili 26 puszek na załatwienie sobie wywiadu w Tirol TV, a 4 puszki zwyczajnie zgubili podczas biegu na punkt kontrolny w Lipsku. W tych zawodach nie liczyło się to, jak szybko ekipy dotrą do Paryża, ale łączna liczba punktów zdobyta w odwiedzonych checkpointach, zaliczone przy Wgody i popularność zdobyta w sieci. Najlepszy okazał się zespół Feel Alive: Po drodze spotkaliśmy niezwykłych ludzi. To niesamowite jak wiele możesz osiągnąć posiadając jedynie puszki i trochę uroku osobistego. 0
Wybierz Studencki Projekt Roku z PZU! Ruszyła kolejna edycja konkursu Studencki Projekt Roku! Zdecyduj, które z projektów studenckich zasługują na uznanie i finansowe wsparcie PZU w roku akademickim 2016/2017. o 30 maja organizacje studenckie mogą wysyłać zgłoszenia konkursowe w formie prezentacji i filmów. W czerwcowym głosowaniu Internauci zadecydują, które projekty zdobędą nagrody i wsparcie PZU przy realizacji kolejnych edycji. Konkurs Studencki Projekt Roku jest jedną z licznych form wspierania aktywnych studentów przez firmę. Cenimy i wspieramy młodych ludzi, którzy w trakcie studiów chcą osiągnąć
D
więcej niż tylko dyplom ich ukończenia – podkreśla Łukasz Trzeszczkowski, Kierownik zespołu ds. Marki Pracodawcy PZU. Stąd też bliska współpraca z kilkunastoma prężnie działającymi kołami naukowymi i organizacjami studenckimi z całej Polski i konkurs, który daje szansę nawiązania finansowej i merytorycznej współpracy z PZU kolejnym organizacjom. Konkursowe projekty będą wyłaniane i nagradzane w 4 kategoriach: 1) 10.000 zł dla Ogólnopolskiego Studenckie-
go Projektu Roku; 2) 5.000 zł dla Studenckich Projektów Roku w kategoriach: - Kariera i rozwój osobisty; - Nauka i technika; - Kultura, rozrywka i odpowiedzialność społeczna. Minimum dwie nagrody o wartości 5.000 zł przyzna też Komisja Konkursowa PZU. Szczegóły na www.studenckiprojektroku.pl oraz www.fb.com/pzukariera. 0
maj-czerwiec 2016
/ urlop w Polsce czy za granicą> smuTeczka wstydu Egzotyczne skrzyżowanie o ruchu okrężnym
Wakacyjni emigranci Nie wystarcza nam palma na rondzie gen. Charles’a de Gaulle’a, piramida Gmachu Głównego Szkoły Głównej Handlowej czy Pustynia Błędowska. Polacy są spragnieni egzotyki wysokich lotów szczególnie w czasach, kiedy granice dostrzegamy najwyżej na mapie Google. A w wakacje spotykamy rodaków na plaży nad Morzem Śródziemnym albo Czerwonym. T e k st:
anna lewicka, justyna ciszek
z dj ę c i a :
b a r b a r a p u d l a r z, pau l i n a b ł a z i a k , j u l i a h o rwat t-Boż yc z ko
grafika i skład:
d o m i n i k a wój c i k , m a r ta k a s p r z y k
anina po raz pierwszy wyjechała za granicę w latach 70., mając lat 30. Jednodniowy wypad do NRD zapadł jej w pamięć. Potem udała się tam ponownie po buty Salamandry – wyjeżdżało się w starym obuwiu, a wracało w nowym; kosze na niemieckim dworcu były pełne zużytych par. Świat za żelazną kurtyną poznała dopiero po jej upadku. Gdy po raz pierwszy leciała samolotem, niewiele już jej brakowało do emerytury. Beata towarzyszyła matce już podczas tej pierwszej wyprawy – szeroki świat poznała w wieku szkolnym. Dziesięć lat później, przy okazji rozmowy o koloniach, kategorycznie oznajmiła: Jak mam gdzieś wyjechać, to za granicę i nigdzie indziej. Kończąc studia, miała już za sobą pobyt w RFN i pierwszy lot samolotem. Jej córka odwiedziła kilkanaście krajów jeszcze przed ukończeniem gimnazjum.
J
16-17
Okno na świat Polacy podróżują coraz więcej – i coraz chętniej za granicę. Według badania OBOP pod koniec XX wieku letni wypoczynek w Polsce planowało 27 proc. naszych rodaków, na obczyznę wybierał się zaledwie co dwudziesty turysta. W ciągu ostatnich lat te odsetki znacznie wzrastały. Jak podaje CBOS, w 2014 roku 46 proc. Polaków wypoczywało w kraju, a 18 proc. za granicą. Rosnący trend może ulec zmianie w nadchodzącym roku. Turystyczne destynacje, które były dość popularne w ostatnich latach, teraz nie cieszą się aż takim powodzeniem. Biura podróży narzekają – szczególnie te nastawione na Egipt, Tunezję, Turcję. Grecja też stoi pod znakiem zapytania ze względu na niepokoje związane z migrantami – komentuje Kierownik Katedry Turystyki, dr hab. Ewa Dziedzic, prof. SGH. Można jednak
oczekiwać, że te problemy są jedynie przejściowe – branża turystyczna nie lubi pustki i na miejsce wycofanej oferty szybko pojawi się kolejna, przedstawiająca inne zakątki świata. Znaczną część podróżujących stanowią osoby młode: niemal 70 proc. spośród 300 ankietowanych studentów zadeklarowało, że w minionym roku spędziło część wakacji poza krajem. Dla większości nie było to pierwsze zetknięcie z zagranicznymi atrakcjami. Także pozostałe wnioski płynące z ankiety są wymowne: Szczecin odwiedziło trzy razy mniej osób niż Londyn, a Paryż czy Rzym okazały się dwa razy bardziej popularne niż położone nie tak daleko Warszawy Kielce. Warte uwagi są także nasze wymarzone kierunki: 99 proc. badanych wskazało odległe państwo lub region znajdujący się za granicą – liderami okazały się Australia, Nowa Zelandia, USA oraz Azja Południowo-Wschodnia.
urlop w Polsce czy za granicą? /
Podróż szyta na miarę Nie dziwi zatem, że agencje turystyczne przeżywają prawdziwe oblężenie, szczególnie w okresie wakacji, ferii oraz dni wolnych od pracy. Zdecydowana większość biur ma w swojej ofercie wyłącznie wyjazdy zagraniczne. Sylwester Tomkiewicz z biura turystycznego Itaka twierdzi, że turystyka krajowa odbywa się jednak we własnym zakresie, ponieważ jest łatwe, że nie trzeba znać języków obcych, by poznać przeróżne zakątki Polski. Najczęściej samodzielnie jesteśmy w stanie odkryć więcej interesujących nas ciekawostek – chociażby dzięki informacji od mieszkańców danego regionu – i lepiej zorganizować sobie czas niż za pomocą biura podróży. Tymczasem zagraniczna oferta stale się poszerza. Ostatnim hitem są wycieczki kierowane do par oferujące zakwaterowanie w hotelu dostępnym wyłącznie dla dorosłych oraz ekspedycje przeznaczone dla osób aktywnych. Jednak wciąż najbardziej popularne są wyjazdy all inclusive, które zapewniać mają wypoczynek w luksusowym hotelu bez konieczności zwiedzania okolicznych terenów, chociaż wielu turystów podróżuje już na własną rękę na miejscu. Najczęściej wybierane jest południe Europy – Hiszpania, Grecja czy Włochy, chociaż sytuacja jest dość dynamiczna – zauważa Tomkiewicz. Agencje chcą jak najlepiej dopasować się do niestałych gustów potencjalnych klientów.
Obce znaczy lepsze Polscy turyści mogą mieć różne powody, by wybierać odległe destynacje. Dr hab. Ewa Dziedzic sugeruje, że wciąż cierpimy na „kompleks nowicjusza”: Nasz rynek jest dosyć młody – wkroczyliśmy na trend wakacji zagranicznych później niż większość Europy. Polacy, którzy mieli okazję zderzyć się z barierą w postaci żelaznej kurtyny, mogą uważać zagraniczne wyjazdy za bardziej atrakcyjne niż ci, którzy przygodę z podróżowaniem rozpoczęli już w czasach strefy Schengen. Z kolei dr Marcin Molenda, adiunkt w Katedrze Geografii Ekonomicznej SGH, zwraca uwagę, że turystyka przestała być elitarna, a podróże nie wymagają już tak dużych nakładów finansowych. Eksperci są natomiast zgodni w przypadku pozostałych czynników, które skłaniają Polaków do szukania turystycznych atrakcji poza granicami
kraju. Podkreślają przede wszystkim kwestię cenową – nierzadko okazuje się, że urlop w Polsce wiąże się z podobnymi kosztami co wakacje w znacznie bardziej egzotycznej lokalizacji. Dwutygodniowe wczasy dla czteroosobowej rodziny nad polskim morzem w sezonie letnim mogą kosztować tyle, ile wycieczka zagraniczna wykupiona w renomowanym biurze podróży – porównuje dr Marcin Molenda. Czasem – przede wszystkim w nadmorskich miejscowościach – cena jest wysoka dlatego, że sezon trwa w Polsce stosunkowo krótko, a okoliczni mieszkańcy chcą w tym czasie zarobić na całoroczne utrzymanie.
„Byłam na Teneryfie” brzmi lepiej niż „byłam we Władysławowie”
Dla turystów kusząca wydaje się również perspektywa zamienienia kapryśnej polskiej pogody na bezchmurne włoskie czy hiszpańskie niebo – szczególnie, gdy w grę wchodzi tylko kilkudniowy urlop. W Polsce zabawa w meteorologa może okazać się daremna – trudno przewidzieć pogodę z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem, kiedy najczęściej decydujemy się na wyjazd. Wśród młodych Polaków decydujące znaczenie ma także znajomość języków obcych. Jak pokazują odpowiedzi ankietowanych studentów, stanowi ona nie tyle środek do osiągnięcia celu („wyjeżdżam, bo potrafię się porozumieć”), ile cel sam w sobie („wyjeżdżam, by mieć okazję do używania i nauki obcego języka”). Łatwiejsza stała się nie tylko komunikacja werbalna – duży postęp można zauważyć także w zakresie transportu. Rozwój coraz gęstszej sieci połączeń, popularność tanich linii lotniczych i możliwość zaplanowania podróży online, bez wychodzenia z domu – te czynniki z pewnością przysłużyły się rozwojowi turystyki międzynarodowej. Moda na dalekie wyjazdy jest kreowana również w mediach społecznościowych, gdzie coraz chętniej chwalimy się podróżami w nieznane. „Byłam na Teneryfie” brzmi lepiej niż „byłam we Władysławowie”. Ludzi kusi to, co jest inne, nieznane – pisze studentka SGH. Inny ankietowany dodaje: Wyjazdy za grani-
cę są często zorganizowane i wymagają mniejszej kreatywności, zaangażowania. Turysta nie musi przeglądać map Polski w poszukiwaniu czegoś, co będzie na tyle zachwycające, by w rozmowie ze znajomymi dorównywało imponująco brzmiącym nazwom kurortów zagranicznych. Niekiedy szukamy prestiżu, który wywoła zazdrość wśród rodziny czy znajomych, chcemy pokazać, że jesteśmy obieżyświatami, że mamy pieniądze i czas.
Niemedialna ojczyzna Walkę między bliskimi i odległymi miejscowościami trudno określić mianem wyrównanej. Podczas gdy zagraniczne destynacje kuszą atrakcyjnymi cenami i kolorowymi broszurami w biurach podróży, polskim instytucjom zdarza się wręcz zniechęcać turystów. Zdarzyło się, że w Świnoujściu Polacy śmiali się, że po polskiej stronie woda się nie nadawała do kąpieli, a po niemieckiej wszystko było w porządku – wspomina dr hab. Ewa Dziedzic. Trudno oprzeć się wrażeniu, że niektóre dawne kurorty nie podołały współczesnym wyzwaniom. Za przykład może tu posłużyć Szklarska Poręba – niegdyś popularny cel wypraw i Zimowa Stolica Trójki, dziś coraz częściej określana na forach internetowych jako totalna klapa. Często też nie zdajemy sobie sprawy z istnienia krain wartych odwiedzenia. Polacy cały czas jeżdżą w te same miejsca w kraju. Mało kto odwiedza na przykład Beskid Niski, mało kto potrafi nawet umiejscowić go na mapie – opisuje swoje obserwacje dr Molenda. Są takie rejony, w które co roku napływają tłumy, a inne, mniej znane tereny, choć równie intrygujące, są ignorowane. Nieznajomość własnej ojczyzny jest zdumiewająca. Można mieszkać w jednym miejscu 15 czy 30 lat, a nie znać żadnej atrakcji turystycznej w okolicy. Dopiero za granicą jesteśmy zaskoczeni, kiedy słyszymy od obcokrajowców: Byłeś w Gdańsku? To tam są te słynne murale! Podziwiałem je przed rokiem – a my nie mamy pojęcia, o czym się mówi, bo „polskie” kojarzy się nam z czymś zwykłym, nieatrakcyjnym i pospolitym, niewartym naszej uwagi. Wielu młodych rodaków wciąż wiąże wyjazdy krajowe jedynie z koloniami tylko z czasów podstawówki (bo przecież potem już się jeździło na obozy językowe), wycieczkami szkolnymi i odwiedzinami u dziadków. 1
maj-czerwiec 2016
/ urlop w Polsce czy za granicą?
Te sentymenty są swoistą kotwicą i pozwalają spojrzeć na tereny, do których powracamy po latach z nowego punktu widzenia – atrakcji turystycznej. Możliwości do podróżowania po kraju są niemałe, szczególnie dzięki rozwojowi infrastruktury drogowej. W zasięgu ręki – i kieszeni – znaleźć można praktycznie wszystkie środki transportu: od samolotu, przez pociągi i autobusy aż po podróże autostopem, rowerem czy na własnych nogach. Podobnie sytuacja wygląda z celami wyjazdowymi: na wypoczynek dla leniwych można wybrać jezioro albo morze, dla aktywnych góry, a dla spragnionych widoku cudów architektury miasta, zamki i pałace. A wszystko w (rzekomo) przystępnej cenie i bez konieczności przełamania bariery językowej, która wciąż dla wielu wydaje się być nie do pokonania. Polska wydaje się też wciąż dość bezpiecznym krajem – jak czytamy na stronie Ministerstwa Spraw Zagranicznych, nasze państwo nie należy do państw bezpośrednio zagrożonych atakami terrorystycznymi.
Powrót do korzeni Eksperci przyznają, że przygotowanie interesującej propozycji wyjazdu w kraju jest nie lada wyczynem – turystom łatwiej jest zdecydować się na taką ofertę, która jest sprawdzona i kompleksowa, oferującą nie tylko nocleg, ale też gastronomię czy korzystanie z różnego sprzętu – podkreśla dr hab. Ewa Dziedzic – rodzimych turystów trzeba zachęcać, pokazywać, że można coś ciekawego przeżyć w określonych miejscach. Ale to musi być obietnica z pokryciem. W Polsce funkcjonują agencje, które specjalizują się w organizacji wyjazdów krajowych. I nie są wyłącznie przeznaczone dla wycieczek szkolnych – choć takie cieszą się największą popularnością. Andrzej Walenciak z Waltour, firmy organizującej wyjazdy krajowe, zauważa, że osoby ze stolicy są zainteresowane odmiennością kulturową, chętnie podążają w kierunku przyrody. Od lat najpopularniejszym celem jest Mazowsze, ostatnio również Podlasie. Zainteresowanie takimi podróżami praktycznie nie maleje w ciągu roku, ponieważ są to wyjazdy krótkie, najczęściej weekendowe, tematyczne, w konkretne miejsca. Znaleźliśmy taką niszę na rynku 12 lat temu i od tego czasu nieprzerwanie
18-19
działamy – mówi Walenciak. Naszymi klientami są osoby w różnym wieku, dominują jednak rodziny i ci powyżej 50. roku życia. Nierzadko rezerwują wycieczkę pół roku przed planowaną datą. Osoby pracujące częściej zwlekają z taką decyzją ze względu na obowiązki zawodowe. Część z osób wyjeżdżających wybiera wycieczki krajowe ze względu na niższe koszty, ale nie tylko - kontynuuje Walenciak. Zainteresowani propozycjami Waltour są też turyści zagraniczni i repatrianci, którzy chcą po latach odkryć swoją ojczyznę na nowo. Przy okazji odwiedzin składanych krewnym wraca się w miejsca, z którymi wiążą się osobiste wspomnienia. I nie trzeba wcale wyjeżdżać do innego kraju, żeby popatrzeć na swe rodzinne strony z innej perspektywy i docenić ich odmienność w stosunku do aktualnego miejsca pobytu.
urlop w Polsce czy za granicą? /
Blogowe przewodniki Inspiracji do niestandardowych podróży krajowych można znaleźć wiele. Na tegorocznych Kolosach – ogólnopolskich spotkaniach z laureatami gdyńskiego festiwalu podróżniczego o tej samej nazwie – wśród osób powracających z dalekich wypraw do Indii, Etiopii czy Ziemi Ognistej pojawił się Przemek Wołoszyk, który stworzył swój polski triathlon. Najpierw przeszedł kraj od Bieszczad po Hel, jednak to było dla niego za mało, dlatego postanowił przepłynąć kajakiem Wisłę od źródeł aż do Morza Bałtyckiego, a kończąc dzieło w zeszłym roku, objechał ojczyznę wzdłuż jej granic. Podobny pomysł na przejażdżkę wzdłuż granic miała też Anita Dziemianowicz. Relację z podróży na dwóch kółkach po Polsce znaleźć można na jej blogu www.banita.travel.pl, w której opisuje miejsca, jakie w ten nietypowy sposób odkryła – Kruszyniany, wiadukty w Stańczykach, Bieszczady czy Srebrną Górę w Górach Sowich – i niesamowitych ludzi, których spotkała na swej drodze i którzy zaprzeczają polskim stereotypom o braku gościnności i sympatii względem nieznajomych. Dziemianowicz równie często wędruje
poza Polską, ale ceni sobie krajowe ekspedcje i nie zamierza z nich rezygnować. Blogi stały się współcześnie źródłem wiedzy i ogromną kopalnią pomysłów na podróżowanie po ojczyźnie. Dzięki wpisom łatwiej odkryć coś niepowtarzalnego na własnym podwórku, niż czytając rozmaite przewodniki, w których opisuje się tylko od wielu lat rozpowszechnione atrakcje. Daria prowadząca stronę www.poboczemdrogi.blogspot. com zdradza maglowi: Blog jest moim swoistym nawykiem, ale mam cichą nadzieję, że stanie się inspiracją dla innych. W Polsce znalazłam wszystko to, co lubię: zamki, polne drogi, sielskie krajobrazy, wspaniałe lasy i cudowne małe miasteczka. I tym pięknem dzieli się z czytelnikami za pośrednictwem Internetu, a bliskich zaprasza do towarzyszenia w organizowanych przez siebie wędrówkach, poprzez które dociera praktycznie w każdy zakątek kraju. Blogerka nie ukrywa również, że sama szuka sugestii na stronach internetowych i w literaturze. Nieocenionym źródłem wiedzy są też mieszkańcy – zawsze wskażą jakieś ciekawe miejsce z pobocza drogi – dodaje. Podróżniczka zauważa, że Polska powinna się promować nie tylko wśród turystów zagranicznych. Wiele zależy od samorządów lokalnych czy organizacji zajmujących się turystyką. Niestety strony internetowe mające informować o pobliskich atrakcjach są często nieestetyczne i nieuaktualniane. To w dużej mierze zniechęca potencjalnych gości, bo to witryny są dla nich źródłem wiedzy o regionie.
Kręta droga do atrakcyjności
Wizja ekspedycji
W ostatnich latach zaczęły powstawać kampanie, które promują miasta czy krainy geograficzne Polski. Dzięki popularyzacji marketingu terytorialnego coraz bardziej znane są hasła: Śląskie. Pozytywna energia, Zakochaj się w Warszawie, Wrocław – miasto spotkań czy Świętokrzyskie czaruje – poleć na weekend. Działania promocyjne mogą znacząco wpłynąć na atrakcyjność turystyczną regionów. Ale za tym musi też stać konkretny pomysł, infrastruktura sprzyjająca odwiedzającym – hotele i pokoje gościnne – a także coś, co wyróżni się na tle pozostałych oraz zareaguje na potrzeby przybywających. A to już nie jest tak proste jak wymyślenie trafnego sloganu. Ważną kwestią jest współpraca lokalnych samorządów, które razem mogą przyczynić się do poprawienia wzajemnej atrakcyjności – warto wspomnieć chociażby kurorty narciarskie, które tworzą wspólne karnety dla narciarzy czy miejscowości, które można przejechać na tym samym bilecie komunikacji miejskiej. Zorganizowana promocja bardziej zachęca odwiedzających do skorzystania z potencjalnych możliwości całego regionu niż reklamowanie tylko jednego obiektu, dla którego niewiele osób rozważy wyjazd. Takie okazje pozwalają uzyskać efekt synergii, który pozytywnie wpłynie na liczbę turystów.
Z upływem czasu zmieniają się nie tylko kierunki wakacyjnych wypraw, ale też samo nastawienie Polaków wyruszających na urlop. Okazuje się, że popularna strategia “3 razy S” (sun, sand, sea) przestała być gwarantem udanego wypoczynku. Dziś do głosu dochodzą emocje, ważniejsza stała się możliwość spróbowania czegoś nowego i nieznanego – coraz większą liczbę wyznawców zdobywa idea “3 razy E” (entertainment, excitement, education). Tu Polska może mieć do zaoferowania więcej niż w przypadku modelu odnoszącego się do słońca i morza. Z egzotyką i różnorodnością kultur możemy spotkać się także w naszym kraju – na przykład na Podlasiu wciąż mieszkają polscy Tatarzy, a w Beskidzie Niskim na nowo rozkwita kultura Łemków – komentuje Gosia Motyka, prowadząca bloga www.pokraju.com.pl. Okazuje się, że turystyka w Polsce nie do końca jest na straconej pozycji. Dziś buty Salamandry można znaleźć w co drugim sklepie obuwniczym, a Janina zwiedza Polskę przede wszystkim z uniwersytetem trzeciego wieku. Z kolei Beata dwa lata temu zdała sobie sprawę, że chociaż jej dzieci dobrze znają Włochy, nie widziały połowy polskich wartościowych regionów. Od tego czasu z rodziną zwiedziła Poznań, Łódź, Ciechocinek… Dalszy ciąg poznawania kraju już jest zaplanowany na miesiące letnie – w końcu wakacje w Polsce wcale nie muszą być mniej atrakcyjne od tych zagranicznych. 0
maj-czerwiec 2016
/ bogaci a biedni Dajcie jedno słowo - to będzie lepiej wyglądać w składzie!
fot. Duon Tri/ unsplash.com/ CC0 1.0
Równania i nierówności
Gdyby poprosić przypadkowego przechodnia o wymienienie głównych bolączek współczesnego świata, wśród pierwszych pozycji na liście prawdopodobnie znalazłyby się nierówności społeczne i ubóstwo. Udzielenie prostej odpowiedzi na pytanie o ich znaczenie jest nie lada wyzwaniem. t e k s t: Ja r o s ł aw pa s z e k racia i siostry, dość tego! – takimi słowami skwitował swoje wystąpienie na jednym z wieców Bernie Sanders, odnosząc się do rosnących dysproporcji dotyczących posiadania wśród różnych warstw amerykańskiego społeczeństwa. Senator ubiegający się o nominację prezydencką Demokratów umieścił problematykę nierówności w centrum kampanii wyborczej, czym wpisał się w zauważalny od jakiegoś czasu trend na światowej scenie politycznej. A w zasadzie nie tylko politycznej, lecz także o nierównomiernym rozkładzie dochodów dyskutują przedstawiciele wszelkiej maści zawodów – socjologowie, ekonomiści, publicyści. Nawet sam papież Franciszek chętnie nawiązuje do tej kwestii w swoim nauczaniu.
B
Potencjalne ryzyka W ubiegłym roku Międzynarodowy Fundusz Walutowy przeprowadził badanie mające na celu ocenę przyczyn i skutków pogłębiających się nierówności. Autorzy stwierdzają, że szczególne zaniepokojenie rządów powinno wzbudzać oddziaływanie różnic na rozwój gospodarczy. Wedle ich szacunków, zwiększenie się udziału najbogatszych 20 proc. społeczeństwa w ogóle docho-
20-21
dów o 1 pkt proc. doprowadzi do spadku tempa wzrostu o 0,08 pkt. proc. w ciągu pięciu lat, natomiast identyczna zmiana dla najbiedniejszych 20 proc. powinna zaowocować przyspieszeniem w wysokości 0,38 pkt proc. w tym samym horyzoncie czasowym.
Mniejszy kawałek większego tortu jest lepszy niż większy kawałek mniejszego. Większość ekonomistów uważa, że pewien poziom nierówności jest niezbędny do napędzania gospodarki. Gdyby nie marchewka w postaci pokaźnych korzyści materialnych, innowacyjnych lecz obarczonych ryzykiem, inwestycji byłoby jak na lekarstwo. W 1975 r. Arthur Okun, amerykański naukowiec, dowodził, że społeczeństwa nie mogą jednocześnie cechować doskonała równość i doskonała efektywność – należy zdecydować, jak dużo jednego atrybutu poświęcić na rzecz drugiego. O ile takie rozumowanie jest ciągle powszechnie uznawane za słuszne, obecny rozrost
dysproporcji skłonił do nowego spojrzenia na ich ekonomiczne konsekwencje. Nierówności mogą osłabiać wzrost, jeśli ludzie o niskich dochodach borykają się z dolegliwościami zdrowotnymi obniżającymi produktywność oraz jeśli mają trudności zfinansowaniem swojej edukacji. Zdaniem Daniego Rodrika z Uniwersytetu w Princeton, nierówności mogą także naruszać publiczne zaufanie do działań stymulujących rozwój, jak np. propagowanie wolnego handlu. Co więcej, niedawne analizy wskazują, iż rozwarstwienie społeczne odbija się negatywnie nastabilności finansowej i gospodarczej. W książce z 2010 r. Raghuram Rajan, prezes indyjskiej Rezerwy Federalnej, wykazywał, że chcąc pomóc mniej uprzywilejowanym gospodarstwom domowym, państwa ułatwiają dostęp do kredytu. W USA przed wybuchem kryzysu obywatele pożyczali tłumnie, aby zwiększyć swą siłę nabywczą. Gdyby nie ten wzrost zadłużenia, konsumpcja przeżywałaby zastój w wyniku niedostatecznie wysokiego przeciętnego poziomu płac. Dochodzimy tu do kwestii savings glut (nadmiaru oszczędności), podnoszonej m.in. przez Bena Bernankę i Larry’ego Summersa. Im więcej dochodów przypada na zamożną część społeczeństwa, tym niższa
biedni a bogaci /
krańcowa skłonność do konsumpcji w gospodarce – bogaci zeznacznie mniejszym prawdopodobieństwem niż biedni wydadzą każdego dodatkowego dolara w portfelu. Rosnące oszczędności powodują spadek stóp procentowych, co z kolei popycha w góręceny aktywów, zachęca do pożyczania i utrudnia bankom centralnym kontrolę sytuacji gospodarczej.
działywania na decyzje polityczne – nierówności mają znaczenie niebagatelne. Nie dotyczy to już bowiem tylko rosnących rozbieżności zarobkowych, lecz pojawienia się barier w realizacji zasady identycznych szans. Te z kolei utrudniają zagwarantowanie każdej jednostce godziwych warunków rozwoju jej potencjału. Urynkowienie większości aspektów życia niszczy w dodatku fundamenty demokracji– systemu, który nie wymaga doskonałej równości, ale w którym obywatele muszą współuczestniczyć w życiu społecznym. Przedstawiciele różnych środowisk powinni stykać się ze sobą w toku codziennego funkcjonowania, gdyż uczy to negocjacji, tolerowania odmienności i poszukiwania wspólnego kompromisu. W przeciwnym razie mamy do czynienia z postępującą izolacją – bogaci mieszkają na zagrodzonych szlabanami osiedlach, zasiadają w specjalnych sektorach na stadionach, a ich dzieci kształcą się w prywatnych szkołach o wysokich standardach. Zanika poczucie wspólnoty, więc troska o dobro ogółu schodzi na dalszy plan. Osłabia to spójność społeczną i wywołuje frustrację mniej uprzywilejowanych warstw, które stają się łatwym obiektem manipulacji ze strony radykalnych ugrupowań. Doktryna neoliberalna chętnie odwołuje się do przekonania Adama Smitha o tym, że wolny rynek ostatecznie prowadzi do najlepszych efektów dla społeczeństwa, zapominając jednocześnie o przestrodze ekonomisty przed efektami ubocznymi nadmiernejkoncentracji majątku.
Szklanka w połowie pełna
Zbadanie skali nierówności wymaga wcześniejszego ustalenia kryterium ich pomiaru. Najpopularniejsze publikacje, jak np. Kapitał w XXI wieku Thomasa Piketty’ego, koncentrują się na podziale dochodów i majątku, co spotyka się z zarzutem błędnego zdefiniowania problemu. Bruce Meyer z uniwersytetu w Chicago podkreśla, że to rozkład konsumpcji ma kluczowe znaczenie dla ogólnego dobrobytu. DysSięgając głębiej proporcje w wynagrodzeniach nie są jego zdaChoć aspekty ekonomiczne nierówności nieniem najbardziej trafnym narzędziem do oceny wątpliwie odgrywają istotną rolę, zjawisko to stopnia nierówności, ponieważ nie odzwierciewarto rozpatrzyć w szerszym kontekście. Poddlają wszystkich środków, którymi w danym stawowe pytanie, które należy postawić, domomencie dysponuje jednostka – pominięte zotyczy znaczenia pieniędzy i rynków w społestają ewentualne wpływy z zaciągniętych kreczeństwie. Za kilkadziesiąt dolarów na dobę dytów czy korzyści wynikające z posiadania więzień w kalifornijskiej Santa Barbara otrzynieruchomościna własność. Ponadto większość ma doskonale wyposażoną, czystą celę, oferujązestawień nie uwzględnia podatków ani transcą komfort, na jaki nie staćwielu ludzi żyjących ferów rządowych, które istotnie łagodzą różnina wolności. Lobbyści chcący uczestniczyć ce w dochodach. Jednak podczas gdy te ostatw ważnych – z ich punktu widzenia – posiedzenie nieustannie iznacząco powiększały się przez niach Kongresu w Waszyngtonie mogą zwrócić ostatnie trzy dekady (nawet wziąwszy pod uwasię do wyspecjalizowanych firm i za odpowiedgę wspomnianekorekty), to nierówność konnią opłatą skorzystać z usług osób, które w ich sumpcji rosła o wiele wolniej, a dziesięć lat temu imieniu ustawiają się z przodu kolejki oczew niektórychkrajach (w tym w USA) kierunek kujących na wejście do Kapitolu, by zapewzmian wręcz się odwrócił. nić w ten sposób najlepsze miejsca w sali obTaka obserwacja to niewątpliwie poważny rad. W Iraku i Afganistanie liczba dostawców oręż dla środowiska deprecjonującego rangębroni i sprzętu wojskowego przewyższała liczbę nierówności we współczesnym dyskursie puamerykańskich żołnierzy. Powyższe przykłablicznym. W jego kręgu krytykuje się Piketdy, oprócz szeregu innych, skłoniły Michaela ty’ego zatwierdzenie, jakoby wzrost udziału Sandela, profesora z Harvardu, do wysunięcia kapitału w tworzeniu PKB potęgował rozwarśmiałej tezy. Dotyczy ona co prawda USA, aczstwienie dochodowe. Zgodnie z teorią ekonokolwiek stanowi ostrzeżenie dla innych krajów mii neoklasycznej wzrost wartości stosunku o ustroju kapitalistycznym. Sandel twierdzi, iż kapitału dopracy prowadzi w długim okrew ciągu ostatnich trzech-czterech dekad z pańsie do wzrostu płac, czyli sytuacji pożądanej. stwa posiadającego gospodarkę rynkową StaPrzypomina się także, że dopóki w kategoriach ny Zjednoczone przekształciły się w rynkowe absolutnych klasie ubogiej i średniej społeczeństwo. Różnica jest następująca wiedzie się lepiej niż dawniej – co obec– gospodarka rynkowa to cenne i skunie jest naturalnie prawdą – dopóty dyteczne narzędzie do kształtowania relastans dzielący je od klasy wyższej, metacji między podmiotami wytwarzającymi forycznie reprezentowanej przez słynny i nabywającymi dobra i usługi, podczas jeden procent, nie stanowi w zasadzie gdy w społeczeństwie rynkowym mypowodu do niepokoju. ślenie i wartościowanie oparte na raBogactwo jest grą o sumie niezechunku ekonomicznym wkraczają na rowej, w której każdy może wygrać. kolejne płaszczyznyinterakcji międzyludzkich. osoby mld osób Mniejszy kawałek większego tortu jest lepszy niż większy kaNiczym bumerang powrawałek mniejszego, a szklanka ca problem nierównomiernego jest w połowie pełna. Niezależrozkładu bogactwa. Jeżeli pieniąnie od tego, czy wierzymy w słuszność dze pozwalałaby wyłącznie na zakup jach„teorii skapywania” (ang. trickle-down econotów i luksusowych samochodów lub na wyjazmics),czy może podobnie jak nowozelandzki dy w egzotyczne zakątki, nierówności miałyby parlamentarzysta Damien O’Connor uważaniewielkie znaczenie. Jednak gdy pieniądz cograf. Marta Kasprzyk my, że jest onanicznym „sikaniem bogatych raz bardziej rządzi dostępem do rzeczy niezbędnych, by w pełni korzystać z życia – służ- Majątek w posiadaniu 62 najbardziej zamożnych na biednych”, powinniśmy mieć świadomość, by zdrowia działającej na satysfakcjonującym ludzi na świecie odpowiada majątkowi iż dyskusja o nierównościach nie dotyczy tylpoziomie, dobrej edukacji, możliwości od- zgromadzonemu przez połowę populacji globu. ko sfery materialnej. 0
62
3,7
maj-czerwiec 2016
// prawa więźniów Irene Natividad
9-11 czerwca w Warszawie po raz 26. odbędzie się Światowy Szczyt Kobiet. W gospodarczym forum wezmą udział przedstawiciele polskiego rządu oraz liderki świata polityki i biznesu. Sytuację kobiet na rynku pracy opisuje Irene Natividad, przewodnicząca Konferencji. r oz m awi a ł a : Pau l i n a B ł a z i a k Magiel: Dlaczego Polska jest gospodarzem tegorocznego Światowego Szczytu Kobiet? Irene Natividad: Polska jest największą gospodarką w Europie Środkowej
i Wschodniej. Z punktu widzenia organizacji gospodarczego forum,jakim jest Światowy Szczyt Kobiet, to ważne dla uczestniczek, aby dowiedzieć się więcej na temat tego kraju, możliwości rynku, a także spotkać się z liderami biznesu. Poza tym Polska jest krajem, a Warszawa miastem rządzonym przez kobiety.
Co jest obecnie największym problemem dla pracujących kobiet? Kobiety poczyniły postępy w świecie biznesu jako pracownice pierwszego, jak i średniego szczebla, ale tylko nieliczne przebiły się przez szklany sufit w kierownictwie firmy, czy to jako starsi dyrektorzy, menedżerowie czy prezesi. To jest powód, dla którego staramy się współpracować z doświadczonymi liderkami podczas forum. Uczestnicy z wielu krajów mają szansę zobaczyć, że osiągnięcie sukcesu jest możliwe. Uprzedzenia nadal utrudniają awans „słabej płci”, chociaż istnieje obecnie wiele przepisów, które rzekomo chronią ich prawa w miejscu pracy. Kobietom nadal nie jest wypłacana ta sama stawka co mężczyznom. Badania pokazują, że 40 proc. różnicy w wynagrodzeniu można przypisywać dyskryminacji płciowej.
Powiedziała Pani, że „praca kobiet stanowi podstawę każdej gospodarki” – jak to rozumieć? Kobiety stanowią połowę pracowników na świecie, większość konsumentów i kadry pierwszego szczebla. Według wyliczeń Goldman Sachs i Międzynarodowego FunduszuWalutowego krajowe PKB spada, gdy kobiety nie są w pełni zaangażowane w narodową gospodarkę.
Czy potrzebujemy więc parytetów?
Firmy powinny rozwijać kulturę pracy, która obecnie nie stawia kobiet i mężczyzn na równym poziomie. Jeżeli panie będą zdawać sobie sprawę, że ich praca jest zauważalna i ceniona, a awans na stanowiska kierownicze jest możliwy, będą miały więcej pewności siebie, by osiągać dalsze sukcesy. To właśnie dlatego wzorce są potrzebne. Oczywiście istnieje wiele szkoleń, które wskazują, jak być asertywnym, w jaki sposób prowadzić negocjacje itp. Powinno się z nich korzystać. Dużo zależy jednak od środowiska pracy, a w wielu przypadkach firmy kierowane są przez mężczyzn, co niestety może utrudniać zajmowanie wysokich stanowisk przez kobiety.
Czy uważa Pani, że pomoc w postaci świadczeń społecznych jest dobrym rozwiązaniem? To, co wiele krajów europejskich jak dotąd zrobiło, to nałożenie na firmy i agencje rządowe obowiązku zapewnienia płatnego urlopu rodzicielskiego. Ale na przykład w gospodarkach skandynawskich wprowadzono płatny urlop ojcowski – tak, aby panie nie były zmuszone do rezygnacji z rozwoju kariery zawodowej. Ponadto, w wielu przedsiębiorstwach zostały zapewnione elastyczne godziny pracy, które umożliwiają wszystkim zatrudnionym – i kobietom, i mężczyznom – pracę w domu, gdy jest to konieczne. Duże firmy rozliczeniowe wUSA były liderami w tej strategii przede wszystkim dlatego, że ich pracownicy traktowani są jako największy atut; tak długo, jak klienci są zainteresowani usługami, a cele osiągane, nie ma znaczenia, gdzie wykonywana jest praca.
Jak rozwój kariery przez młode kobiety może dalej wpłynąć na sytuację demograficzną? Kobiety na całym świecie weszły na rynek pracy z czystej konieczności. Zależność od jednego żywiciela rodziny przestała być wystarczająca, ponieważ koszty utrzymania wzrosły. Praca stała się normą dla obu płci, co obarczyło kobiety dodatkowymi obowiązkami poza domowymi, które przecież zazwyczaj są wykonane właśnie przez nie. Żaden kraj dotychczas nie rozwiązał problemu dzielenia czasu między pracą a domem, z jakim boryka się tzw. „słaba płeć”. Gdy rozmawiałam z kobietami, stojącymi na czele spółek i zapytałam, czy czują, że odniosły sukces, wszystkie zgodnie odpowiedziały, że bez uwzględnienia życia rodzinnego nie da się docenić zawodowych osiągnięć. 0
graf. Dominika Wójcik, Marta Kasprzyk / Dane dla Polski
Michel Landel, Dyrektor Sodexo, powiedział, że parytety są „wstrząsem” dla systemu. Bez nich kobiety czekałyby wiecznie na pełnienie funkcji przywódczych. We Francji odsetek kobiet wśród kadry zarządzającej wzrósł z 7 do 33 proc. wśród 120 największych spółek po tym, jak prawnie wprowadzono przeliczniki dla kobiet. Tym, którzy uważają, że parytety przyczyniają się do zatrudniania niewykwalifikowanych pracowników, polecam przyjrzeć się liczbie kobiet w zarządach spółek, a to kwestia nie popytu, a podaży ze strony przedsiębiorstw.
Co należy zrobić, aby kobiety się mogły poczuć się pewniej na rynku pracy?
fot. AlexVan, Pixabay.com / CC
Nie taka słaba płeć
22-23
prohibicja nad Wisłą /
Wraz z rozpoczęciem wiosny wielu studentów warszawskich uczelni udaje się nad Wisłę. Po prawej stronie rzeki można raczyć się zimnym piwem na świeżym powietrzu bez konsekwencji, po lewej zaś trzeba liczyć się z ewentualnymi nieprzyjemnościami, a nawet mandatem. Nie wszyscy godzą się na taki stan rzeczy. t e k s t:
Julia wróbel
hoć spożywanie napojów alkoholowych nad Wisłą jest zjawiskiem bardzo popularnym szczególnie wśród warszawskiej młodzieży, uregulowanie prawne tej kwestii pozostaje niejasne. Spory w interpretacji obowiązujących przepisów zdarzają się między wieloma podmiotami – obywatelami a służbami mundurowymi, urzędnikami a strażnikami miejskimi, a nawet w orzecznictwie sądów między sobą. Każdy chce udowodnić swoją rację, a argumentów obu stronom nie brakuje.
C
W słusznej sprawie Marek Tatała – ekonomista, wiceprezes Forum Obywatelskiego Rozwoju oraz, jak sam o sobie pisze, prawnik-amator, w ciągu ostatnich tygodni nieustannie pojawiał się najpierw w stołecznych, a później ogólnopolskich mediach. Szerokim echem odbiło się w warszawskich kręgach postępowanie w Sądzie Rejonowym właściwym dla Śródmieścia, w którym starał się udowodnić, iż karanie za spożywanie alkoholu na betonowych schodkach nad Wisłą jest niezgodne z obowiązującym prawem. Sprawa rozpoczęła się w zeszłym roku, kiedy patrol policji chciał ukarać Marka Tatałę mandatem w wysokości 50 złotych za usiłowanie spożycia alkoholu w miejscu niedozwolonym. Przekonany o swojej racji nie przyjął kary, tym samym wybierając sądową ścieżkę walki o udowodnienie swoich przekonań. W tym celu powołał obywatelską inicjatywę „Legalnie nad Wisłą”, która na Facebooku zgromadziła już ponad 3 tys. obserwujących. Kampania dąży do promowania legalnej i odpowiedzialnej konsumpcji nad brzegiem rzeki w Warszawie oraz przestrzegania prawa przez służby mundurowe. Na swojej stronie poszkodo-
wany nie tylko relacjonuje każdy krok ze swojej batalii sądowej, udostępniając wszystkie dokumenty otrzymane w związku z postępowaniem, ale również prezentuje warte zastanowienia materiały potwierdzające jego interpretację obowiązujących norm.
Kłopotliwa definicja bulwaru Dlaczego po praskiej stronie Wisły bez przeszkód można raczyć się trunkami, a na drugim brzegu jest to karalne? Kwestia sprowadza się do interpretacji przepisów, zgodnie z którą tereny po prawej stronie Wisły są niezagospodarowane. Oznacza to, że nie ma tam podstawy zakazu spożywania alkoholu; natomiast obszary na lewym brzegu rzeki są bulwarami, które z uwagi na posiadanie nazw oraz przeznaczenie dla ruchu pieszych utożsamiane są z ulicami. Wbrew często używanemu w mowie potocznej pojęciu „zakazu picia w miejscach publicznych”, Ustawa o wychowaniu w trzeźwości i przeciwdziałaniu alkoholizmowi wskazuje wyraźnie, iż picie alkoholu zabronione jest tylko na ulicach, placach i w parkach. Jeżeli więc zgodzimy się traktować bulwar jako ulicę, wystawiające mandaty służby mundurowe mają rację. Jednak według Marka Tatały powołującego się na Ustawę o drogach publicznych, Prawo o ruchu drogowym, a także opinię prawną przygotowaną na zlecenie Zarządu Mienia m. st. Warszawy w grudniu 2014 r., bulwary nie mieszczą się w definicji ulicy, a betonowe schody nad Wisłą są częścią śródlądowych wód powierzchniowych. Miejsc o takim statusie prawnym ustawa nie wskazuje jako objętych zakazem. Podczas rozprawy 5 kwietnia policjanci powołali się na definicję bulwaru zaczerpniętą ze słownika PWN. W odpowiedzi Marek Tatała zauważył, iż słownik nie jest aktem normatywnym.
ok. 1,4 tys.
– tyle mandatów wystawiła policja za picie alkoholu nad Wisłą w 2015 roku
Ratusz nie zabrania Założyciel inicjatywy „Legalnie nad Wisłą” w dowodzeniu swoich racji wielokrotnie powoływał się na przygotowaną przez adwokata Mateusza Janowskiego opinię prawną w sprawie spożywania alkoholu na terenie nadwiślańskich bulwarów z grudnia 2014 r. Jej sporządzenie zarządził Zarząd Mienia m. st. Warszawy. Wynika z niej, że „fakt nadania nazw bulwarom w drodze uchwał rady miasta nie czyni z nich ulicy ani innego rodzaju terenu, na którym obowiązuje ustawowy zakaz spożywania lub wnoszenia alkoholu”. Co więcej, w opinii podkreślono, że zakaz spożywania alkoholu na terenie nadwiślańskich bulwarów mógłby zostać wprowadzony na mocy odpowiedniej uchwały Rady Miasta Stołecznego Warszawy. Takich regulacji jednak nie ma.
Walka trwa Wyrok w sprawie zapadł 19 kwietnia – Marek Tatała został uznany za winnego naruszenia ustawy o wychowaniu w trzeźwości, ale z uwagi na motywację mężczyzny do dokonania czynu, którą sąd określił „chęcią przetestowania sytemu i usunięcia wątpliwości prawnych”, odstąpił od wymierzenia kary. Marek Tatała został jedyne obciążony kosztami postępowania w wysokości 100 złotych. W uzasadnieniu wyroku sąd powołał się m.in. na definicję ulicy zawartą w rozporządzeniu Ministra Administracji i Cyfryzacji ws. Ewidencji ulic i budynków. Zgodnie z tym stanowiskiem, obwiniony dopuścił się więc spożywania alkoholu na ulicy o nazwie Bulwar Flotylli Wiślanej, co w takim rozumieniu rzeczywiście stanowi czyn zabroniony. Wyrok nie jest prawomocny. Marek Tatała już zapowiedział, że to nie koniec sprawy. Oczywiwście odwołam się do drugiej instancji. Czekam na pisemne uzasadnienie, które upublicznię. Walczymy dalej! – napisał na profilu organizacji „Legalnie nad Wisłą”. Tymczasem amatorom piwa na świeżym powietrzu dalej pozostaje do dyspozycji prawy brzeg rzeki. 0
maj-czerwiec 2016
fot.Wil Stewart/ unsplash.com/ CC 1.0
Bezcenny łyk
/ bananowe zyski
Owocny biznes?
Jeszcze około 100 lat temu były owocami zasługującymi na miano drogich i luksusowych. Z uwagi na odległe Europie plantacje utrudniony był ich szybki, czy bezpieczny transport. Dziś rynek bananów wyceniany jest według wartości ich eksportu na około 10 miliardów dolarów. Ale kto na nich zarabia, nie jest kwestią oczywistą. t ek s t:
P r z e m e k ko n dr ac i u k
ojarzyć się może z chociażby popularnym hitem w wykonaniu Minionków czy posiłkami serwowanymi dla sportowców. Tymczasem banan to jeden z ważniejszych towarów w handlu międzynarodowym, który może przynieść nieprzeciętne zyski.
K
Dojrzewający rynek
źródło: ekonsument.pl graf. Marta Kasprzyk
W poszukiwaniu bananowców należy udać się do Ekwadoru, Brazylii, Filipin czy Kostaryki. To głównie stamtąd wysyłane są w świat skrzynki wypełnione kiśćmi zielonych jeszcze owoców. Stanowią one jedynie jedną piątą zbiorów ogółem, reszta hodowana jest na własny użytek. Pierwsze skrzypce w imporcie bananów odgrywają Stany Zjednoczone, odpowiadając za ponad 42 proc. udziałów rynku. Drugie miejsce przypada Unii Europejskiej z udziałem bliskim 30 proc., gdzie po cytrusach i jabłkach stanowią pierwszą trójkę najpopularniejszych owoców. Co ciekawe, cena bananów w krajach członkowskich kształtuje się na poziomie średnio o 25 proc. niższym niż cena jabłek. W Polsce, gdzie te drugie są jedną z podstawowych upraw, sytuacja jest odwrotna. Dostawców bananów w odniesieniu do UE dzieli się na dwie podstawowe grupy: tzw. stre-
24-25
fę dolarową, którą stanowią państwa Ameryki Łacińskiej, oraz kraje ACP (Afryka-Karaiby-Pacyfik). Pierwsza z nich zagarnia ponad 70-proc. kawałek tortu w eksporcie bananów do UE, co odpowiada 4 mln ton rocznie. Mimo udziału w rynku Unia w sposób preferencyjny traktuje kraje z grupy ACP, ponieważ należą do niej peryferyjne obszary krajów członkowskich (mowa o terytoriach zależnych Francji) oraz historyczne obszary kolonialne Europy. Wspólnota kreuje korzystne warunki handlowe kształtując odpowiednio wysokość ceł. O ile kraje ACP, które przystąpiły do porozumienia, są z nich zwolnione, o tyle eksporterzy z Ameryki Łacińskiej są zobowiązani do uiszczania wysokich opłat. Wspólnota już w 2005 roku wprowadziła taryfę celną na poziomie 176 euro za tonę sprowadzanych stamtąd owoców. Do 2019 roku ma się to jednak stale zmieniać, aby finalnie osiągnąć kwotę 114 euro.
Problem systemowy
Wydawać by się mogło, że osłabiona pozycja wewnętrzna producentów bananów jest rekompensowana przez stale rosnący rynek. Nic bardziej mylnego. Koszty pracy w tych krajach stale rosną głównie za sprawą wzrostu płac oraz potrzeby stosowania środków bezpieczeństwa na uprawach. Mimo to ceny uzyskiwane przez producentów w ciągu ostatniej dekady permanentnie spadają. Jest to spowodowane rosnącą siłą handlową sieci detalicznych, które w chwili obecnej rządzą sektorem baKto i ile zarabia na nanowym. Presja przez nie wywobananach z Ekwadoru? ływana powoduje istotną degrada(Dane w proc.) cję pozycji plantatorów. Jeszcze w latach 80. ubiegłego wieku to hodowca miała pod kontrolą cały proces produkcji jedynie z wyłączeniem sprzedaży. Dzisiaj producent od-
powiada tylko za jedno ogniwo procesu – hodowlę. Pozostałe czynności (m.in. zbiory, transport, magazynowanie) zarezerwowane są dla pośrednika oraz bezpośrednio sprzedawcę. Jest to klasyczny wzorzec deoligopolizacji rynku, co jednocześnie ma pozytywne skutki dla odbiorcy końcowego – konsumenta. Ten płaci w obecnym modelu mniej za owoc, przenosząc większość zysku w całym procesie na marżę sprzedawcy. Ryzyko zmniejszenia produkcji w sektorze wydaje się być zarazem znikome, ponieważ gospodarki większości czołowych eksporterów są oparte na hodowli bananów. XXI wiek przysporzył jednak nowego rodzaju problemów. Oprócz klęsk żywiołowych, jak choćby, w Republice Dominikańskiej, potrafiących zniszczyć całe plantacje, zagrożeniem są choroby upraw, które uodporniły się na i tak ponadprzeciętną dawkę stosowanych chemikaliów. Co więcej, pestycydy negatywnie wpływają na warunki pracy na plantacji. Pracownicy, którzy w większości to tzw. tania siła robocza, przebywając w szkodliwym środowisku zaczynają dostrzegać, że ich prawa są łamane. Skuszony promocją na żółte owoce konsument często nie ma pojęcia, że prawdziwą cenę ponosi pracownik plantacji, gdzie jego zdrowie i życie jest często zagrożone.
Republika bananowa Przymiotnik bananowy kojarzy się nam dziś przede wszystkim z pychą i bogactwem. W przeszłości był stosowany jednak w całkowicie odwrotnym znaczeniu. Najlepszym tego przykładem jest pojęcie - republika bananowa. Jest to określenie stosowane z reguły do tzw. krajów trzeciego świata o nietrwałym systemie politycznym, często rządzonych przez niedemokratyczne reżimy, uzależnionych gospodarczo od rolniczej monokultury bądź pojedynczo wydobywanego surowca, wykorzystywanych przez złe (sic!) kapitalistyczne korporacje. To one, sprzymierzając się z sieciami handlowymi, czerpią największe zyski. O tym, że na bananach da się zarobić wie nawet jeden z najbogatszych i najbardziej kontrowersyjnych bankierów świata, Joseph Safra. Owocny biznes zrobił na marce Chiquita, której jest współwłaścicielem, choć niewykluczone, że wkrótce będzie mógł zanucić „Banana Song”… za kratkami. 0
WE WSPÓŁPRACY Z NOWOCZESNYM ZARZĄDZANIEM BIZNESEM
ZUS miga do swoich Klientów Szacuje się, że liczba osób głuchych w Polsce waha się od 45 tys. do 50 tys., a niemal 900 tys. ma poważny uszczerbek słuchu. Prawie 2 tys. osób niedosłyszących to studenci polskich szkół wyższych. Stosunkowo często załatwienie sprawy urzędowej jest dla nich niemałym wyzwaniem. ZUS jako firma odpowiedzialna społecznie, której dobro jej obecnych i potencjalnych Klientów jest dobrem nadrzędnym, wychodzi naprzeciw Ich oczekiwaniom i w Salach Obsługi Klientów uruchamia wideotłumaczenie na język migowy oraz oferuje wsparcie przeszkolonych z tego zakresu pracowników. 243 placówkach Zakładu Ubezpieczeń Społecznych osoby niesłyszące mogą liczyć na wsparcie w obsłudze spraw przez pracowników przeszkolonych z Systemu Językowo-Migowego (SJM) lub Polskiego Języka Migowego (PJM). W 2015 r. prawie 3 400 niesłyszących klientów skorzystało w placówkach ZUS z obsługi tłumaczonej na język migowy przez pracowników. Niemniej część spraw, z którymi zgłaszają się osoby niesłyszące jest na tyle skomplikowana, iż wymaga dużo większych umiejętności w zakresie komunikacji w języku migowym. Wychodząc naprzeciw oczekiwaniom niesłyszących klientów, ZUS uruchomił od 18 kwietnia 2016 r. usługę wideotłumaczenia rozmów na PJM w Salach Obsługi Klientów w siedzibach swoich wszystkich 43 oddziałów (wykaz placówek, jak i inne informacje dla osób niesłyszących są dostępne na stronie internetowej ZUS w informacjach zamieszczonych na BIP oznaczonych znakiem ucha ). Jeżeli podczas obsługi Klienta niesłyszącego będzie istniała konieczność wsparcia przez osobę posiadającą biegłą umiejętność tłumaczenia na język migowy, wówczas rozmowę przejmie wykwalifikowany pracownik Centrum Obsługi Telefonicznej ZUS i będzie ją prowadził za pośrednictwem komputerowego programu do wideokonferencji. Dodatkowo pracownik COT będzie miał bezpośrednią „słuchawkową” łączność z pracownikiem Sali Obsługi Klientów. Osoby niesłyszące, które
W
zechcą skorzystać z usługi wideotłumaczenia powinny w Sali Obsługi Klientów pobrać bilet do stanowiska, na którym jest ona realizowana. W tym celu należy w biletomacie wybrać pole oznaczone „uchem”. Osoby posiadające zarejestrowany profil na Platformie Usług Elektronicznych (PUE) mogą umówić wizytę w jednostce z usługą wideotłumaczenia na język migowym właśnie za pośrednictwem portalu PUE.
ZUS bez barier Zakład Ubezpieczeń Społecznych od dłuższego czasu stara się podnosić standardy obsługi osób niepełnosprawnych. Większość budynków, w których znajdują się Sale Obsługi Klientów jest dostosowana do potrzeb osób niepełnosprawnych – wejście zorganizowane
jest z poziomu chodnika albo zbudowano pochylnię albo zamontowano windę zewnętrzną lub transporter schodowy, drzwi wejściowe otwierają się automatycznie, jednocześnie zostały zlikwidowane bariery budowlane wewnątrz budynków w postaci progów, stopni, wąskich ciągów komunikacyjnych. Także urzędomaty ZUS, które są do dyspozycji Klientów w 153 placówkach przez 24 godziny na dobę są dostosowane do potrzeb osób niesłyszących, niewidomych oraz poruszających się na wózku inwalidzkim. Zakład Ubezpieczeń Społecznych jest partnerem programu Nowoczesne Zarządzanie Biznesem, w module Oszczędzanie oraz inwestowanie długoterminowe. Moduł ma na celu zachęcenie do długoterminowego oszczędzania i inwestowania poprzez zwiększenie świadomości na temat różnych form oraz korzyści płynących z podejmowania tego typu działań. W szczególności moduł poszerza wiedzę uczestników z zakresu metod dywersyfikacji ryzyka, systemów emerytalnych w Polsce i na świecie, różnych form inwestowania (w tym na giełdzie) oraz ubezpieczeń. Aby zdobyć dodatkową wiedzę z innych obszarów zachęcamy do skorzystania z darmowych szkoleń e-learningowych: www.nzb.pl/ e-learning. Po ukończeniu szkolenia każdy student otrzymuje zaświadczenie, które warto mieć w CV. Więcej: www.nzb.pl oraz www.facebook. com/NowoczesneZarzadzanieBiznesem. 0
maj-czerwiec 2016
kultura /
Trochę kultury
Polecamy: 28 TEATR Weż mnie. Do teatru
Wywiad z założycielem portalu e-Wejściówki Maciejem Wartaczem
32 książka Książkowe Maffashion Nowa moda na Instagramie
Dwudziestolatkowie w nowym ujęciu
fot. Basia Pudlarz
38 Film #pleaselikeme
„Prosimy o wyłączenie telefonów” j u l i a h ava aśnie światło, rozpoczyna się spektakl. Gorączkowo upewniasz się, czy dźwięk jest wyłączony czy przypadkiem nie zadzwoni budzik albo nie zawibruje powiadomienie – przecież to też słychać! Teoretycznie – takie proste, ale lepiej upewnić się dwa razy. Co jeśli jednak zadzwoni? Wyłączone. Siedzisz w drugim rzędzie. Poszczęściło ci się, bo akurat zwolniło się tam miejsce, a ty przecież ze studenckim budżetem upolowałeś po prostu wejściówkę. Spektakl trzyma w napięciu, jest bardzo cicho, aura wręcz mistyczna, nagle tuż obok rozlega się: Maya-Hi, Maya-Hu, MaYa-Ho, Maya-Ha Ha – głos z innnego świata. Wybija kompletnie ze stanu skupienia. Nie aktorów oczywiście, oni są w pełni skoncentrowani, wytrenowani i gotowi na takie wypadki. Wybija ciebie – widza. Pani obok gorączkowo przeszukuje torbę, ale telefon dalej dzwoni. Po trzech refrenach wyłączyła. Tym razem starszą panią, nazwijmy ją Elą, naprawdę prześladował pech. Siedziała w drugim rzędzie, telefon zadzwonił w najcichszym momencie spektaklu. Usłyszała od sąsiadki: co za chamstwo i spaliła się ze wstydu. My znamy już dzwonek na pamięć, ale scenę, w której zadzwonił – niekoniecznie. Czy w kinie bylibyśmy aż tak poruszeni? Oczywiście, że nie. Film bowiem możemy obejrzeć ponownie w domu. Wcisnąć pauzę i obejrzeć tyle razy, ile tylko chcemy. Gdy na sali zasiada ponad czterysta osób, zawsze znajdzie się jedna, która za-
G
Smartfon to bardzo przydatne urządzenie, ale czy naprawdę potrzebujemy go bezustannie?
pomni o wyłączeniu telefonu. Nie specjalnie. Być może jest zmęczona albo akurat dostała nowy telefon i jeszcze nie nauczyła się obsługi. Powodów może być tysiąc, a efekt jeden. Jaka jest na to rada? Sprawdzać 2, 3, 10 razy? Jak widać skuteczność tego sposobu pozostawia wiele do życzenia. Zostawienie telefonu w płaszczu to skuteczniejsze rozwiązanie. Niestety szatnia nie odpowiada za rzeczy wartościowe. Dla bardziej wrażliwych na punkcie swojego „drugiego mózgu”, kieszeń płaszcza pozostaje niezbyt przekonującym schowkiem. A gdyby było bezpieczne miejsce, gdzie moglibyśmy zostawić smartfona na czas trwania spektaklu? Czy w ogóle bylibyśmy w stanie to zrobić? Co jeśli ktoś będzie próbował pilnie się z nami skontaktować? Wpadłam swego czasu na pomysł skrytek ładujących, które mogłyby być oferowane przez teatry i umożliwiałyby widzom przechowanie telefonu, ale znajomi sprowadzili mnie na ziemię. Kto chciałby zostawić telefon w takiej skrytce? Chcemy go mieć przecież pod ręką. Choć może opisana powyżej pani Ela przystałaby na taką propozycję… Nie jestem radykalna. Smartfon to bardzo przydatne urządzenie, ale czy naprawdę potrzebujemy go bezustannie? Może warto, choć czasem, spróbować go wyłączyć i włączyć siebie w „tu i teraz”. Ja pozostanę przy zostawianiu telefonu w kieszeni płaszcza. Jeśli ktoś nie może się dodzwonić – oddzwonię. 0
maj-czerwiec 2016
/ wywiad z Maciejem Wartaczem Pozbyłam się wreszcie tego kleszcza.
fot. Radek Grzybowski/ unsplash.com/ CC 1.0
Weź mnie. Do teatru
Dzięki ich pomysłom nie trzeba już czekać na wejściówki przed kasą teatru, a potem rozczarowanym odchodzić, bo akurat pani przed nami wykupiła ostatnie miejsca. Można to wszystko zrobić przez Internet. Promuje się chodzenie do teatru wśród młodych ludzi. Charakterystyczne czerwone usta na białym tle wyraźnie sugerują, że lepiej całować się w teatrze niż w kinie. Poznajmy Macieja Wartacza, który stoi za portalem eWejściówki.pl i fanpage’em Weź mnie. Do teatru. R O Z M AW I a ł A :
M A R I A K Ą DZ I E L S K A
MAGIEL: Przenosicie branżę teatralną coraz silniej w świat wirtualny. Czy mógłbyś w kilku słowach opisać mechanizm działania portalu eWejściówki.pl? MACIEJ WARTACZ: Kiedy tworzyłem portal eWejściówki.pl razem z moimi dwoma przyjaciółmi – Michałem i Brunonem – można było za jego pośrednictwem kupić jedynie wejściówki. Wiele osób nie widzi różnicy między wejściówkami a zwykłymi biletami. Zatem gwoli ścisłości: wejściówka to specjalnego rodzaju bilet na miejsce nienumerowane, który był do tej pory sprzedawany jedynie w kasie teatru na kilkadziesiąt minut przed spektaklem. Zazwyczaj był znacznie tańszy niż regularny bilet. Zanim powstał nasz portal, wejściówki można było kupować jedynie w kasach teatrów, bez możliwości rezerwacji. Sami często chodziliśmy na spektakle w taki sposób i dostrzegliśmy w tym mechanizmie niszę na biznes. Zauważyliśmy, że bilety często szybko się wyprzedają, a proces czekania na wejściówki jest męczący i czasochłonny. Postanowiliśmy, że stworzymy portal, który będzie sprzedawał właśnie wejściówki, ale przez Internet. Naszą sprzedaż rozpoczynamy kilka godzin przed spektaklem. Chcemy zachować koncepcję wejściówki jako biletu na ostatnią chwilę. Naturalnie cena sprzedawanych przez nas wejściówek jest trochę wyższa niż tych dostępnych w kasie teatru. Zaczyna się ona od ceny najtańszego biletu na widownię (których już wtedy najczęściej nie ma) i spada wraz z upływem czasu aż do ceny teatralnej wejściówki. Kończymy naszą sprzedaż zawsze przed tym, jak zacznie się ona w kasie teatru. Od tego rozpoczęliśmy.
28-29
W jaki sposób ewoluował wasz portal? Z perspektywy czasu zauważyliśmy, że jest wiele innych problemów na rynku teatralnym, które postanowiliśmy rozwiązać. Od września 2015 r. sprzedajemy przez naszą stronę internetową również regularne bilety z numerowanymi miejscami.
Zatem czy jest to kwestia waszej popularności i dobrego podejścia do widza, że ludzie preferują kupować bilety przez eWejściówki.pl niż ze strony teatru? To się wiąże jeszcze z trzecią częścią naszej działalności. Jeśli zapytałbym w tej kawiarni obecnych tutaj osób, na co chcieliby się wybrać do teatru lub co jest wystawiane, to 80 proc. nie miałoby zdania. Stworzyliśmy zatem, i dalej tworzymy, największą internetową bazę ocen i opinii na temat spektakli teatralnych, która jest współtworzona przez samych widzów. Jeśli ktoś kupił bilet lub wejściówkę na naszym portalu, to dzień po spektaklu otrzymuje ankietę, za pomocą której może ocenić spektakl w skali od 0 do 10 i napisać kilka słów recenzji. Widzowie robią to bardzo chętnie, chcą dzielić się swoimi opiniami. Podobny proces oceny możemy odnaleźć w branży hotelowej na portalu booking.com. Często osoby wchodzą na naszą stronę internetową w celu przeczytania wiarygodnej recenzji, które ani nie są sponsorowane przez teatry, ani zbyt specjalistyczne. Gdy obok recenzji jest możliwość kupna biletu, to czemu z tego nie skorzystać?
wywiad z Maciejem Wartaczem /
Ile teatrów współpracuje z portalem eWejściówki.pl i z jakich miast? W Warszawie współpracujemy z większością teatrów – z 27 placówkami, w stolicy jest około 35 teatrów. Funkcjonujemy również w Lublinie, Krakowie, Poznaniu, a niedługo będziemy świadczyć nasze usługi również w Łodzi i we Wrocławiu. W całej Polsce w tej chwili obsługujemy około 45 teatrów.
W jaki sposób udało wam się nakłonić teatry do współpracy? Czy stanowiło to problem? Na początku każdego biznesu jest trudno wystartować. Gdy rozpoczęliśmy naszą działalność w maju 2014 r., współpracowaliśmy jedynie z: Teatrem Capitol, Studio Buffo i Teatrem Żydowskim. Pomysł biznesowy był bardzo prosty. Naszym celem było przeniesienie do Internetu tego, co teatry sprzedają stacjonarnie w kasie. Nie był to bardzo inwazyjny proces. W szczególności, że wejściówki stanowią tylko kilka procent obrotu teatrów. Branżę teatralną należy podzielić na grupę instytucji, które są otwarte na nowości i z chęcią wdrażają nowe pomysły oraz grupę konserwatywną. Ta druga najczęściej idzie za tym, co wyznacza rynek. Gdy zdobywaliśmy kolejne teatry, to następne zaczęły się naturalnie przyłączać.
się rozwija – a ja wraz z nią.
Na czym polega popularność waszego fanpage’a Weź mnie. Do teatru? Czy rzeczywiście tyle osób w Polsce chodzi na spektakle? Fanpage Weź mnie. Do teatru założyliśmy jeszcze przed portalem eWejściówki.pl. Początkowo miała być to taka dwuznaczna gra słów, która w sposób żartobliwy będzie zachęcać ludzi do chodzenia na spektakle. Po czasie wykształciła się z tego pewnego rodzaju inicjatywa społeczna, która miała na celu zwiększyć częstotliwość odwiedzania teatrów przez młodych ludzi. Chyba dobrze poradziliśmy sobie z tym zadaniem. W tej chwili nasz fanpage jest śledzony przez rekordowe 130 tys. osób.
Widziałam, że na fanpage’u pojawiają się często konkursy teatralne. Co jeszcze organizujecie? Tak, organizujemy kilka razy w tygodniu konkursy, w których do wygrania są darmowe zaproszenia do teatru. Za każdym razem w takim konkursie bierze udział kilkaset osób. Myślę jednak, że wiele razy próbując, z pewnością uda się wygrać takie zaproszenie. Jesteśmy dobrymi partnerami dla teatrów, a nasze działania mają na celu zwiększenie liczby osób na widowniach. Pomagamy w różnych akcjach promocyjno-marketingowych. Przykładowo w poprzednim roku wspieraliśmy Instytut Teatralny w akcjach związanych z 250-leciem Teatru Publicznego w Polsce, m.in. w kampanii bilet za 250 groszy.
Postanowiliśmy, że stworzymy portal, który będzie sprzedawał właśnie wejściówki, ale przez Internet.
Jak osiągnąłeś taki sukces? Skończyłem SGH w 2011 roku. Następnie pracowałem w dużej firmie konsultingowej. W pewnym momencie zdecydowałem, że jednak nie jest to ścieżka, którą chciałbym obrać. Z tego powodu rozpocząłem wraz z kolegami własny biznes. Mieliśmy dobry pomysł na startup.
Wasza firma przeszła przez inkubator przedsiębiorczości. Tak, nasz pomysł biznesowy rozwijaliśmy w inkubatorze o nazwie Startup School, założonym przez znanego przedsiębiorcę internetowego, Rafała Agnieszczaka. Jest to organizacja, która pomaga młodym ludziom stawiającym pierwsze kroki w biznesie, rozwiązać kwestie prawne lub związane z księgowością. Z pewnością wiele to nam pomogło.
W jaki sposób twoim zdaniem można wspierać przedsiębiorczość wśród młodych osób? Myślę, że warto się dzielić swoim doświadczeniem z innymi osobami. Wielu moich znajomych, którzy wciąż pracują w korporacjach, mówi mi, że też chcieliby otworzyć swoje biznesy, ale zupełnie nie wiedzą, od czego zacząć, jak wpaść na pomysł. A nawet jak się ma już pomysł, to bardzo trudna jest decyzja o odejściu z korporacji i skupieniu się w 100 proc. na jednym celu. Wiem, bo sam przez to przechodziłem. Wydaje mi się, że poznanie osób, które już to zrobiły i wzorowanie się na ich przykładach jest bardzo motywujące. Zaszczepienie inicjatywy do tworzenia kolejnych startupów musi wyjść od osób, które mają już doświadczenie w tej dziedzinie.
W jaki sposób znalazłeś odwagę na założenie startupu? Czy miałeś mentora? W moim wypadku był to krok motywowany wewnętrzną potrzebą. Po kilku latach na etacie w różnych dużych firmach zdecydowałem, że to nie jest to, czym chciałbym się zajmować w przyszłości. Mój poziom frustracji narastał bardzo szybko. Nie chciałem już dłużej zostawać w miejscu, w którym byłem. Każdy może mieć jednak inną motywację. Moją nie był czynnik finansowy, ale bardziej pragnienie rozwoju. Chciałem robić coś, co mnie naprawdę interesuje i co będzie miało realny wpływ na ludzi, którzy nas otaczają. Uważam, że to, co obecnie prowadzę, ma taki wpływ. A w dodatku branża nowych technologii i Internetu jest naprawdę pasjonująca i bardzo szybko
Czy na koniec naszej rozmowy możesz nam zdradzić, który z teatrów w Warszawie jest twoim ulubionym? Zawsze bardzo chętnie chodziłem na spektakle. Teatr mi się nigdy nie znudzi. Nie chciałbym oczywiście faworyzować żadnego z nich… Jeden ze spektakli, który jest rewelacyjną komedią i na który bilety wyprzedają się w kilka minut, to Kolacja dla głupca w Teatrze Ateneum z Piotrem Fronczewskim i Krzysztofem Tyńcem. W Ateneum można również zobaczyć spektakle ze świetną grą aktorską Agaty Kuleszy, Marcina Dorocińskiego czy Mariana Opanii. Prócz tego lubię bardzo Teatr Studio za jego wielką różnorodność. Oferuje spektakle poważne i te bardziej komediowe, ale za każdym razem charakteryzuje je duża nowoczesność. Często też jest muzyka na żywo, która świetnie podkręca atmosferę na widowni. A po spektaklu można jeszcze o nim podyskutować przy drinku w Barze Studio. Jeżeli jednak jesteśmy widzem, który zwraca uwagę na znane twarze i woli lekkie komedie od tragedii, to na pewno Teatr Capitol lub Teatr 6. Piętro są miejscami, które mogą nam to zapewnić. Tam występuje m.in. Katarzyna Skrzynecka, Joanna Brodzik, Michał Żebrowski, Kuba Wojewódzki, Cezary Żak. W stolicy mamy też dwie sceny musicalowe – Teatr ROMA i Studio Buffo. Mamma Mia , Musical Metro, Piotruś Pan, Romeo i Julia to tytuły, które nie schodzą z afiszy od wielu lat i zawsze cieszą się pełną widownią. Wszystko zależy zatem od tego, czego widz poszukuje. Z pewnością jednak teatry w Warszawie mają bardzo wiele do zaoferowania. 0
Maciej Wartacz Założyciel portalu eWejściówki.pl i fanpage’a „Weź mnie. Do teatru”. Absolwent SGH. Człowiek, który wpadł na pomysł, jak ze swojej pasji uczynić biznes. Miłośnik teatru,
maj-czerwiec 2016
/ recenzje
Naruszony fundament Bohaterkami Kamienia są kobiety zamieszkujące na przestrzeni 50 lat dom w Dreźnie. Jedynym mężczyzną jest Wolfgang – mąż, ojciec i dziadek. W rodzinnych opowieściach
xxxxz
Plan najmłodszej Hanny, by odwiedzić w Nowym Jorku uratowaną niegdyś przez dziadka rodzinę, stanie się punktem wyjścia do zmierzenia się z ukrywaną przeszłością. Dla Grzegorza Wiśniewskiego było to drugie spotkanie z powyższym tekstem niemieckiego dramaturga, wcześniej Kamień zrealizował ze studentami łódzkiej „Filmówki”. Spektakl wystawiany na deskach Teatru Współczesnego wyróżnia się przede wszystkim fantastycznym operowaniem planami czasowymi. Reżyser w intrygujący sposób łączy losy trzech rodzin. Stosowane przez niego zabiegi odsłaniają przed publicznością różne fot. Magda Hueckell
ocena:
jest postacią która przez to, że pomagała Żydom, naraziła się na społeczne wykluczenie.
Kamień R e ż . G r ze g o r z W iś n i e w sk i
Tea tr Wsp ó ł c ze sny
powody, początkowo niezrozumiałych, zachowań bohaterek (widoczne jest to szczególnie w scenie, gdy przestraszona babcia Witha – w tej roli Barbara Wypych - chowa się pod stołem). Przedstawienie jest wyzwaniem dla całego zespołu. Aktorki wcielają się w postaci ukazane na przestrzeni wielu lat. Choć ten zabieg jest konieczny, to nie zawsze skuteczny. Ich fizyczne metamorfozy ograniczają sie do drobnych gestów, które wystarczają, by ukazać zmianę. Jednak granie młodszych lub starszych od siebie zawsze wiąże się z ryzykiem banalizacji, które w tej sztuce przejawia się zwłaszcza w scenach kreowania dzieci. U Mayenburga kategoria prawdy ma duże znaczenie. Kamień pokazuje proces jej odkry-
Wiele rodzin przechowuje pamiątki po przodkach, przekazuje ich
wania. Jest indywidualny i może się odbyć na różnym etapie życia. Dramaturg, ukazując
historie, wreszcie - tworzy mity i legendy. Marius von Mayenburg
skutki braku prawdy w życiu prywatnym i społecznym, zwraca uwagę, że każdy człowiek
w swoim dramacie, pokazując skomplikowane losy trzech rodzin, pró-
jest za nią odpowiedzialny przed przyszłymi pokoleniami.
buje rozliczyć się z niechlubną przeszłością nazistowskich Niemiec.
R A D O S Ł AW G Ó R A
Marina Abramović jako MAMA Teatr ME/ST, tworzony przez Magdalenę Engelmajer i Szymona Turkiewicza, zna-
udało mu się bowiem zebrać 16.560 zł – sumę potrzebną do realizacji sztuki MAMA pokazanej premierowo 10 kwietnia w pawilonie SARP. Tytułowa MAMA to awangardowa artystka totalna. Po jej śmierci córki spotykają się na uroczystości pogrzebowej. Każda z nich jest inna: Agata (Magdalena Engelmachowiona, z kolei Tamara (Dagmara Bąk) – to niepewna swych umiejętności, początkująca artystka. Przed nami stoi stół, za nim trzy kobiety i trzy różne opowieści. Dla
ocena:
jer) — to energiczna bizneswoman; Marta (Aleksandra Tomaś) jest pobożna i udu-
fot. Materiały prasowel
wystawienie spektaklu od woli widzów, dzięki crowdfundingowemu f inansowaniu
x x x yz
ny był dotychczas jako prywatny i niezależny. Tym razem z powodzeniem uzależnił
każdej z nich matka, mama, mamusia jest zupełnie inną osobą. Dla każdej – ważną, taką, której nie da się wyprzeć, mimo że relacje z rodzicielką zdecydowanie nie należały do łatwych. Po odczytaniu testamentu wszystkie trzy muszą zmierzyć się
MAMA
z zaskakującym wyznaniem ich stwórczyni. To chwila, gdy czara goryczy się przele-
R e ż . S z y m o n Tur k i e w i c z
wa, a każda z córek ma w rozpryskanej miksturze swoje dotychczasowe życie. Każda z kobiet szuka innego sposobu na poradzenie sobie z powstałą sytuacją. Niektóre z tych prób wkraczają w obszar absurdu i kojarzyć się mogą z sabatem czarownic. Zgrabnie wykorzystane zostają multimedialne elementy twórczości Mariny Abramović oraz – co bardzo oryginalne – autentyczne nagrania z dzieciństwa aktorek.
MAMA to pełne intensywnych emocji przedstawienie, osadzone na pytaniu o to, kim jesteśmy, gdzie kończy się wolna wola i jak reaguje człowiek, gdy załamuje się jego tożsamość. Charaktery sióstr stanowią o dynamice spektaklu. W jaki sposób zachowa się ta uduchowiona, w jaki oziębła królowa śniegu, a jak ekstrawertyczna, początkująca artystka? To opowieść nieobarczająca zanadto widza, będąca ciekawym ujęciem tematu wpływu artystów na życie ich najbliższych. Teatr ME/ST łamie barierę rozdzielającą aktorów i widzów, częstując nas krwistoczerwonym barszczem. Skusicie się?
J U L I A H AVa
30-31
Tea tr M E /S T
Sebastian Fitzek /
Książka
Niemiecki pisarz Sebastian Fitzek jest znany z krwawych thrillerów psychologicznych. Mimo to stwierdził: moje książki nie są tak straszne jak życie. Choć czterdziestopięcioletni autor napisał czternaście książek, jego pomysły na nowe powieści wciąż zaskakują. t e k s t:
k ata r z y n a s u s k a
ebastian Fitzek jest obecnie jednym z najpopularniejszych pisarzy niemieckojęzycznych. Jego powieści osiągają wielomilionowe nakłady, zostały przetłumaczone na 24 języki. Od kilku lat jego książki zajmują wysokie miejsca na listach bestsellerów nie tylko w krajach niemieckojęzycznych, lecz także w Wielkiej Brytanii czy Stanach Zjednoczonych.
S
Pisarz z zaskoczenia Fitzek nie od zawsze chciał zostać pisarzem. Początkowo pragnął być weterynarzem. O wyborze kierunku studiów mówi: To było w 1990 r.: chciałem zrezygnować z przyjemności życia, uczynić świat lepszym miejscem i pomóc psom w usuwaniu kamienia nazębnego. Jednak gdy ze starości zmarła jego suczka, zmienił zdanie i zamiast weterynarii wybrał prawo. Ówczesny student nie planował kariery pisarza. Zmieniło się to w 2000 r., kiedy długo czekał na swoją dziewczynę przed gabinetem lekarza. W końcu zaczął się zastanawiać: co jeśli ona stamtąd nigdy nie wyjdzie? Wtedy pojawił się w jego głowie pomysł na pierwszy thriller psychologiczny Terapia. Chociaż moja mama zapewniła mnie, że mogę wygrać nagrodę Nobla w dziedzinie literatury, mój rękopis został odrzucony przez wszystkie wydawnictwa – tak Fitzek wspomina początki walki o zaistnienie na rynku wydawniczym. Postanowił jednak się nie poddawać. Wkrótce poznał agenta literackiego, do którego zaczął codziennie wydzwaniać. Jego nachalność przyniosła efekt – udało mu się wydać pierwszą książkę.
Wiek godny opisania Terapia zaczyna się zniknięciem z gabinetu lekarskiego dwunastoletniej córki znanego psychiatry. Wszyscy próbują wmówić mężczyźnie, że dziecka
nigdy tam nie było. Kilka lat później pogrążony w smutku ojciec wyjeżdża do domku letniskowego znajdującego się na niewielkiej wyspie. Poznaje tam kobietę, którą dręczą obłąkańcze wizje znikającej bez śladu dziewczynki. Mężczyzna postanawia poddać kobietę terapii, która stopniowo przekształca się w dramatyczne śledztwo. Książka wydana w 2006 r. natychmiast stała się bestsellerem. Zdobyła także nominację do prestiżowej niemieckiej nagrody Friedricha-Glausera, przyznawanej za najlepszy kryminał roku. Kolejnym dużym sukcesem Fitzka była wydana w 2008 r. książka Dziecko. Głównym bohaterem jest nastoletni Simon, który cierpi na raka mózgu. Chłopiec przeczuwa, że wkrótce umrze. By przestać bać się śmierci, czyta książkę o metodzie, dzięki której można przypomnieć sobie swoje poprzednie wcielenia. Simon zaczyna wierzyć, że w poprzednim życiu był seryjnym mordercą. Książka osiągnęła ogromny sukces i w 2012 r. została zekranizowana w Stanach Zjednoczonych.
Sebastian Fitzek często słyszał pytanie: „Co z tobą nie tak, że napisałeś coś takiego?”. W 2014 r. ukazał się Pasażer 23 – książka zainspirowana informacją prasową o zaginięciach na statkach. Akcja powieści rozgrywa się na statku wycieczkowym, którym pięć lat temu płynęli żona i syn głównego bohatera, Martina Schwartza. Oboje zaginęli na pełnym morzu. Po pewnym czasie wychodzi na jaw, że na statku zniknęli także inni pasażerowie. Martin postanawia rozwikłać tę zagadkę. Książka została przetłumaczona na kilkana-
ście języków, ukazała się również w Polsce. Oprócz Pasażera 23 przetłumaczono na polski także inne książki Fitzka: Terapię, Dziecko, Klinikę, Kolekcjonera oczu, Makrabryczną grę, Odłamek oraz Śmierć ma 143 cm wzrostu.
Zabawne thrillery Sebastian Fitzek często słyszał pytanie: co z tobą nie tak, że napisałeś coś takiego? Autor mówi: Zazwyczaj wykręcam się od odpowiedzi na to pytanie, zadając inne: co z tobą nie tak czytelniku? Płacisz mi za obciążenie ciebie moimi koszmarami. Fitzek jest porównywany do Stephena Kinga czy Dana Browna, jednak odróżnia go od nich to, że jego książki są o wiele bardziej brutalne. Według wielu krytyków właśnie brutalność jego książek jest przyczyną tego, że nie otrzymał jeszcze żadnej nagrody literackiej. Fitzek w swoich książkach stara się zgłębiać tajemnice ludzkiej psychiki. Stawia bohaterów w sytuacjach skrajnych, w których tracą kontrolę nad swoim zachowaniem. Bohaterami jego książek są osoby bliskie śmierci, tracące krewnych czy ofiary gwałtów. Wiele powieści poświęca także seryjnym mordercom, psychopatom. Udaje mu się nie popaść w banał – tworzone przez niego postaci są prawdziwe i wielowymiarowe. Fitzek mówi, że do tworzenia inspirują go autentyczne wydarzenia. Szuka inspiracji w gazetach i telewizji, czyta informacje o ludziach popełniających zbrodnie i stara się oddać złożoność ich psychiki na kartach swoich powieści. Mimo ogromnego sukcesu na Zachodzie, w Polsce pisarz nie jest jeszcze popularny. Warto jednak zapoznać się z utworami niemieckiego pisarza, któremu rozmyślanie o zbrodniach, nie odebrało ponadprzeciętnego poczucia humoru, w czarnym kolorze. 0
maj-czerwiec 2016
fot. Moyan Brenn / CC -BY 2.0
Thrillery mniej straszne niż życie
Książka
/ książki na Instagramie
Na przestrzeni ostatnich miesięcy w internetowym świecie literackim powstał nowy twór. Modne są teraz bookstagramy, czyli po prostu kolejny rodzaj profili na Instagramie. Po ładnych ubraniach, zdrowej diecie i zdjęciach minimalistycznych wnętrz, przyszła kolej na fotografowanie książek. Ten sposób popularyzacji czytelnictwa nie wydaje się jednak szczególnie wartościowy. t e k s t:
A l e k s a n d r a C z e rwo n k a
badaniach przeprowadzonych dla Biblioteki Narodowej w 2014 roku zaobserwowano wyraźny spadek czytelnictwa w Polsce. Zaledwie 11 proc. osób przeczytało w ciągu roku 7 lub więcej książek. Natomiast bookstagramowiczki stawiają swoją poprzeczkę dużo wyżej. Deklarują, że przeczytają w bieżącym roku od 52 do nawet 60 książek. Wynika z tego, że pochłaniają powieści w tempie jednej na tydzień, lub nawet szybciej. A te, którymi chwalą się na profilach, są nie byle jakie, bo zwykle oscylują pomiędzy 300 a 500 stronami. Można się zacząć zastanawiać, kiedy autorki mają czas, żeby w ogóle zrobić im zdjęcia.
W
Literatura piękna, to i zdjęcia ładne Jakie powinno być takie zdjęcie? Białe. Nie od dziś wiadomo, że biel rządzi Instagramem. Okazuje się, że dotyczy to nie tylko zdjęć modelek na białej ścianie, ale także książek. Powinny stać na białej półce, leżeć na białej podłodze lub chociaż na jakimś jasnym kocyku. Fotografowane są z lotu ptaka otwarte lub zamknięte, albo po prostu ułożone kolorystycznie okładkami tak, aby wyszło ładne #shelfie, czyli zdjęcie półki z książkami. Kolejnym ważnym elementem fotografii są napoje i słodycze, bo przecież samo czytanie nie jest tak przyjemne, jak czytanie z karmelową latte w jednej ręce i pączkiem z Dunkin’ Donuts w drugiej. Tylko którą ręką teraz trzymać książkę? Tomy, których fotografie publikowane są na bookstagramach, zazwyczaj są nowiutkie, zadbane, prosto z księgarni. Oglądając setki takich ujęć, można zacząć wątpić, czy na pewno były czytane. Szczególnie, że opisy pod zdjęciami, jeśli w ogó-
32-33
le dotyczą książek, ograniczają się do stwierdzeń: ,,Kolejna świetna seria, polecam wszystkim, którzy lubią książki w tym stylu”. Wydawałoby się, że posty powinny być pretekstem do rozmowy na temat wartości powieści, jednak niewiele autorek stara się ją sprowokować. A przecież obserwatorkami takich profili instagramowych są zwykle... właścicielki podobnych kont. Popularnych bardziej lub mniej, jednak zawsze dotyczących książek. To niezwykle szerokie pole do dyskusji. Niestety, zwykle w komentarzach można zobaczyć co najwyżej wymianę zdań, w których użytkowniczki polecają sobie tylko kolejne tytuły, używając przesadnie często wyrażeń „omg” i „literally”. Co więcej, część z nich w swoich wypowiedziach ogranicza się do stwierdzeń, że dane wydanie ma ładną okładkę, kolory są dobrze dobrane, a autorka bookstagrama na zdjęciu wygląda uroczo.
Nie lepsze od szafiarek Właścicielami profili książkowych są zwykle młode dziewczyny. Popularne są zagraniczne anglojęzyczne konta, ponieważ to na nich pojawia się większość międzynarodowych nowości wydawniczych. Lecz jaki jest sens w czytaniu wszystkich polecanych w Internecie nowości? Powieści były pisane przez stulecia, a znakomita część z nich w ogóle się nie zestarzała. Co więcej to, że mają one już swoje lata sprawia, że mogą dać czytelnikowi więcej niż te teraz publikowane. Zagłębiając się w losy bohaterów żyjących dekady, a nawet wieki temu, możemy poznać i zrozumieć ówczesne idee i poglądy. To na nich wyrósł nasz dzisiejszy świat. Ograniczanie swojego zainteresowania do modnych nowości sprowadza czytanie do jedynie kolejnej formy zabijania wolne-
go czasu, takiej jak oglądanie telewizji czy granie na playstation. Skoro nie o wartości tu chodzi, to może to tylko kolejna nowa forma zdobycia popularności? W końcu moda na czytanie trwa. A raczej – na chwalenie się czytaniem. Przed bookstagramami wirtualny świat literacki podbijały blogi czytelnicze, na których autorzy publikowali swoje opinie, recenzje i wdawali się w dyskusje z odbiorcami bloga. Ten sposób publikowania w Internecie był o wiele bardziej czasochłonny niż profil na Instagramie. Chwalić się w Internecie przeczytaną książką można łatwo, szczególnie jeśli wystarczy zrobić jej zdjęcie. Ich autorki są jak blogerki modowe, tylko zamiast kuponów do asos i sheinside oferują zniżki do internetowych księgarń. Na ich profilach możemy zobaczyć hale zakupowe, tylko że z książkami, wziąć udział w konkursach sponsorowanych i wygrać zakładki czy notesy. Niektóre nawet dziękują pod postami firmie Daniel Wellington za piękny zegarek, który dostały w prezencie. Tak jak szafiarki inspirują do dbania o wygląd, a profile z ćwiczeniami fitness motywują przeglądające je osoby do ruchu, tak bookstagramy w teorii powinny zachęcać do czytania. Jednak o ile w pierwszych wymienionych kontach mamy do czynienia z pewnym rodzajem dążenia do celu, tak w czytelniczej wersji książka została sprowadzona do bycia celem samym w sobie, nie przedstawia i nie prowadzi do żadnej dodatkowej wartości. Czytanie powinno rozwijać i poszerzać horyzonty, więc skąd ta powierzchowność? Może trudno to uchwycić na zdjęciach? Pewnie tak, ale w słowach – da się. A nawet właściwych słów tu brakuje, choćby w opisie pod zdjęciem. 0
fot. Bino Storyteller / CC
Książkowe Maffashion
recenzje / nowości wydawnicze /
KSiążka
Wsi spokojna, wsi wesoła wy na wakacje pod gruszą znany reżyser.
pomiędzy życiem na wsi a jego powszechnym
Waniuszki. Tak jak wiele innych wiosek na Pod-
ne życie podlaskiej społeczności wiejskiej.
wyobrażeniem. Dochodzi do sytuacji, w których
lasiu, ta również jest miejscem kultywowania
Mieszkańcy Waniuszek i ich okolic znają się
przyjezdni z wielkich miast szukający ucieczki od
konserwatywnego podejścia do życia i tradycji
od dziecka, co powoduje, że żaden skandal
wielkomiejskiego zgiełku, są bardziej naturalni,
chrześcijańskich. Nieodłącznym jej elementem
długo nie pozostaje tajemnicą. Mimo to se-
ekologiczni i wiejscy niż sami mieszkańcy Podlasia.
jest również postać tytułowej szeptuchy.
kretów i tematów tabu jest wiele – schowa-
Mino że perypetie codziennego życia są przez
nych głęboko w lasach. Historie z dawnych
autorkę bardzo zgrabnie nakreślone, jej styl pisa-
rodzinie, utalentowaną zielarką. Jej marze-
lat i legendy są nieodłączną częścią codzien-
nia jest już mniej przyjemny. Oprócz braku struk-
nia o pójściu na studia medyczne do Białe-
ności, podobnie jak otaczająca Waniuszki
tury i podziału na rozdziały, czytelnik ma wrażenie,
gostoku przerywa śmierć babki. Obejmuje
przyroda. Bagna są przejezdne dopiero póź-
że fabuła traci rozpęd z każdym akapitem. Podczas
wtedy urząd miejscowej szeptuchy, kobiety
ną wiosną, gdy opadnie poziom wody. Mroźne
czytania pojawia się raz na kilkanaście stron moż-
leczącej ziołami, modlitwą i placebo. Wszyst-
zimy uniemożliwiają samochodom przejazd,
liwość stworzenia z tej historii czegoś niesamowi-
ko to sprawia, że cała społeczność zaczyna
więc lokalny hodowca koni, zaprzęga zwie-
tego, co sprawi, że nabierze ona tempa. Wydaje się
zwracać się do niej z respektem. Ceną za
rzęta i przy ich pomocy ciągnie samochód
jednak, że autorka celowo tych sytuacji nie wyko-
szacunek miejscowej ludności jest jednak
przez zaspy. Może to wydawać się dziwne,
rzystuje, kładąc nacisk na specyf iczny klimat
samotność. Wszystko zmienia się, kiedy
ale dla mieszkańców Waniuszek to kolejny
tej powieści, a nie na dynamikę fabuły.
w okolice Waniuszek przyjeżdża z Warsza-
z elementów zwyczajnego zimowego dnia.
basia pudlarz
Olena jest, tak jak wszystkie kobiety w jej
xxxyz
Bardzo wyraźnie pokazany jest rozdźwięk
Autorka bardzo dobrze opisuje spokoj-
ocen a :
Nadbiebrzańskie bagna kryją w lasach wiele tajemnic. Między innymi małą miejscowość
Szeptucha
Iwona Menzel Wydawnictwo MG 34,90 zł
xxxxz
ocen a :
Prorok Rifkin?
Społeczeństwo zerowych kosztów krańcowych Jeremy Rifkin Wydawnictwo Studio Emka 59 zł
Jeremy Rifkin jest ekonomistą i auto-
w system, jakiego ludzkość jeszcze nie
nak to, że tworzy wizję przyszłości, któ-
rem bestellerowych książek takich jak
znała. Ekonomiści będą musieli przede-
ra, moim zdaniem, może w pewnej części
Koniec pracy czy Europejskie marzenie.
finiować podstawowe zasady ekonomii,
się ziścić. Jednakże wizja Rifkina ma
Ponadto był doradcą m.in Angeli Merkel
socjologowie będą obserwować kształ-
cechy utopii. Ponadto, wydaje mi się nie-
czy Baracka Obamy. W swojej najnowszej
towanie się nowego układu społecznego.
prawdopodobne, by tak ogromne zmiany
książce, Społeczeństwo zerowych kosz-
Zmieni się nie tylko cena produktów, lecz
mogły zajść w przeciągu zaledwie 34 lat.
tów krańcowych, zapowiada transforma-
także sposób ich produkowania czy dys-
Czy więc prognoza Rifkina ma szansę się
cję kapitalizmu i przedstawia swoją wizję
trybucji. W przyszłym systemie ekono-
ziścić? Moim zdaniem nie. Warto przeczy-
nowego systemu gospodarczego.
micznym zmieni się rola przedsiębiorców,
tać książkę chociażby po to, by samemu
Wyobraźcie sobie, jak funkcjonował-
znaczenie pracy czy sposób finansowania
odpowiedzieć na to pytanie.
by kapitalizm, gdyby koszty krańcowe
przedsięwzięć. W jaki sposób dojdzie do
wytwarzania produktów i energii były
obniżenia
Jak
krańcowych jest pozycją godną polecenia.
prawie zerowe. Taką wizję przyszłości
wpłynie to na systemy gospodarcze i na
Autor wnikliwie analizuje otaczającą nas
kreśli w swojej książce Rifkin. Ponadto,
społeczeństwa? Na te pytania Rifkin od-
rzeczywistość i zauważa zjawiska, które
jak twierdzi w wywiadach, owa wizja
powiada w swojej książce.
będą kształtować przyszłość świata. Po-
kosztów
krańcowych?
Społeczeństwo
zerowych
kosztów
nadto prowokuje do myślenia i podważa-
stanie się rzeczywistością do 2050 roku.
Autor nie jest pierwszym ekonomistą
Obniżenie kosztów krańcowych dopro-
zapowiadającym koniec znanego nam ka-
nia zasad tradycyjnej ekonomii.
wadzi do przekształcenia kapitalizmu
pitalizmu. Od poprzedników różni go jed-
a n e ta t y m i ń s k a
Nowości wydawnicze maj-czerwiec 2016 Droga do domu
Maluchem przez Afrykę
Pamięć jest naszym domem
Yaa Gyasi Wydawnictwo Literackie
Arkady Paweł Fiedler Wydawnictwo Muza SA 39,90 zł
Suzanna Elbuszyc Wydawnictwo Pruszyński i S-ka 38 zł
maj-czerwiec 2016
/ polski niezal czytasz na własną odpowiedzialność
Nagrobki
Ś
T E K S T: A L E X
M A KOW S K I
Jednak to w tekstach mamy do czynienia z największą zabawą. Jak w piosence Blady Świt w wersach: Dziękuję ci mamo za ten dar życia / Następnym razem mogłabyś się zapytać / Dziękuję Ci tato, że mnie zrobiłeś / Następnym razem weź zastanów się chwilę. Absurd? Oczywiście, ale przy piątym słuchaniu, można zacząć się zastanawiać – czy przypadkiem nie lubimy narzekać na życie do tego stopnia, że przysłaniamy sobie jego wszelkie jasne strony? Trochę strasznie, trochę śmiesznie. Ale przede wszystkim solidnie. Na żadnej ich płycie nie można znaleźć słabego momentu. Jeśli taka estetyka przynosi same świetne efekty, to czas przenieść festiwale na nekropolis.
fot. Eric@focus / CC BY-SA
m ierć ma już bardzo solidną reprezentację. Maglowana z każdej strony – w literaturze przez Kochanowskiego, w malarstwie tryptykami Boscha, w dziennikarstwie pod postacią pewnej matki z Sosnowca. Polski duet z Gdańska i podopieczni wytwórni BDTA, Adam Witkowski i Maciej Salamon, bierze ten motyw i proponuje słuchaczowi grę – powiedz słowo, a my tam dodamy śmierć. Najbliżej im do punka, jednak zostawienie ogatunkowania w takim stanie byłoby srogim niedopowiedzeniem. Na szczęście sam zespół ułatwia mi zadanie sklasyfikowania ich muzyki, bo w ostatnim utworze Pańskich Wersetów proponują swoje „nekropolo”. I choć nie trudno tu znaleźć inspiracje zagraniczne, z czego najbardziej oczywistą jest Thee Oh Sees (co sami przyznają), to nadal wszystko to, co prezentują wydaje się mieć bardzo polską estetykę. Bliżej tu do Dezertera niż do The Clash czy Dead Kennedys, ale Nagrobki mają większe ambicje niż po prostu tworzenie zwięzłych, dwuminutowych kompozycji utopionych w cmentarnej estetyce. Dowodem jest chociażby Na śmierć zapomniałem (2015) – wydłużona wersja utworu nagranego na Pańskich Wersetach, który jest czystym, hałaśliwym złotem. Duet do swoich nagrań zapraszał m.in. znanych yassowców: Ola Walickiego – basistę, czy Mikołaja Trzaskę – saksofonistę. Solidna sekcja dęta utworów tylko dodaje im wartości, a nie sprawia, że zespół traci na punkowym duchu DIY.
ALEX MAKOWSKI
Tytani niezalu Często zdarza się nie doceniać tego, co się dzieje na rodzimej scenie, o czym świadczą chociażby jęki pod ogłoszeniami tegorocznego Open’era. Dlatego przedstawiamy wam sylwetki artystów niezależnych, których warto poznać, zanim przypadkiem wskoczą do mainstreamu. ażdy czasami lubi zaszyć się ze słuchawkami na uszach i pogrążyć w myślach podczas długiej podróży lub w głębi własnego mieszkania. Większość z nas ma swoich ulubionych artystów odpowiednich właśnie na takie chwilę. Ci, którzy jeszcze nie słyszeli o Danielu Spaleniaku powinni koniecznie nadrobić zaległości i dodać go do swoich playlist. Jest to muzyka drogi, która niezwykle działa na wyobraźnię. Spaleniak to młody artysta pochodzący z Łodzi o charakterystycznym, ciepłym głosie, który trudno zapomnieć. W jego twórczości słychać fascynację Nickiem Cavem i wpływ takich artystów jak Bob Dylan. Zadebiutował dwa lata temu płytą Dreamers, promowaną piosenkami My name is wind i Full Pac-
fot. facebook/Daniel Spaleniak
K
Daniel Spaleniak
kage of Cigarettes utrzymanymi w niepokojącym, melancholijnym nastroju. Album szybko zyskał przychylne opinie krytyków w największych serwisach muzycznych, a sam artysta został okrzyknięty „objawieniem” polskiej sceny alternatywnej. Razem z rosnącym zainteresowaniem twórczością Daniela pojawiło się wiele propozycji zagrania koncertów i dzięki temu mogliśmy usłyszeć jego wyjątkowy głos między innymi na Open’er Festival. Jednak później słuch o nim zaginął i można było jedynie snuć domysły, czy to jego introwertyczna natura przeszkadzała w promowaniu własnego potencjału czy może jak wielu zdolnych muzyków zaginął w odmętach polskiej sceny muzycznej. Wątpliwości zostały rozwiane wraz z pojawieniem się jego nowego albumu o tytule Back Home, który miał premierę w marcu tego roku. Słuchając tej płyty, mogę z satysfakcją stwierdzić, że te dwa lata były potrzebne Danielowi, aby jego muzyka dojrzała. Nowy krążek jest zdecydowanie bardziej surowy od debiutanckiego albumu i przy całym minimalizmie kompozycji niezwykle przesiąknięty emocjami. Umiejętność budowania nastroju i głębia głosu to niewątpliwie dwie największe zalety Spaleniaka. Gitary stanowią jedynie dopełnienie utworów i otulają ich szorstkość. Ostatnim sporym sukcesem łodzianina było wykorzystanie tytułowego singla Back Home w serialu Elementary. Teraz cały świat może tak jak ja zachwycić się jego talentem. IZA ROGUCKA
34-35
fot. facebook/Weezer
płyta numeru /
Weezer – Weezer (The White Album)
K
obiety mogą już w tym momencie skończyć czytać tę recenzję. I tak najpew-
(warto zerknąć na jego okładkę). I choć nie był to najlepszy wybór na pierwszy utwór
niej nie będą zainteresowane przesłuchaniem albumu. Nie jest to dziwne, bo
promocyjny, piosenka jest lekka i wpada w ucho. Weezer podczas nagrywania najpew-
też sam Weezer celuje w zupełnie inny target. Od lat 90. Weezer był pewne-
niej słuchał dużo muzyki z lat 60., bo inspiracje są dosyć widoczne. (Girl We Got A) Good
go rodzaju ewenementem, bo tak jak płeć piękna ma do wyboru szereg wokalistek, któ-
Thing spokojnie mogłaby powstać w czasach, kiedy triumfy święcili Beach Boys z surf
re w z większą lub mniejszą gracją skupiały swoją twórczość na przekazaniu cierpienia
rockiem. Przez to piosenka może być zbyt cukierkowa, jednak w drugiej połowie utwo-
odrzuconej miłości, tak męska część nie posiadała swojego odpowiednika. Owszem, było
ru poziom słodyczy zdecydowanie spada. Zespół jednak nie zapomina o epoce z której
sporo zespołów, które miały w swoim repertuarze ballady o uczuciu do kobiet, jednak
wyszedł – riff z Summer Elaine And Drunk Dori jest o krok oddalony od bycia zrzynką
stanowiły one niewielką część. Wynika to z ogólnie przyjętej społecznej normy, według
Lithium Nirvany, a Do You Wanna Get High? ze swoją hałaśliwością i głośnymi gitarami
której mężczyzna zawsze powinien być silny i zdecydowany, a przynajmniej chce na ta-
brzmi bardzo pinkertonowsko. Ślady tego ostatniego znajdują się również w smutniej-
kiego wyglądać. Rivers Cuomo wraz z zespołem postanowili zrobić krok w drugą stronę,
szych kawałkach – najbardziej tego ducha czuć na Jacked Up, balladzie, w której Rivers
odsłaniając w swojej muzyce brak pierwiastka samca alfa i wypełniając tym samym nie-
falsetem porównuje swoje uczucia do umierających kwiatów. Jednak spośród całego
zagospodarowaną, a zarazem dosyć sporą niszę. Albumy takie jak Pinkerton ukształto-
albumu na szczególne wyróżnienie zasługuje King of the World. Sam utwór brzmi do-
wały pozycję Weezera jako zespołu pokazującego samolubną, męską perspektywę i po-
syć radośnie, jednak po wsłuchaniu się w tekst otrzymujemy jego pełen, już ciemniej-
trzebę odwzajemnienia uczucia, czym podbił serca nerdów oraz nastolatków. Cały ten kontekst ma spore znaczenie przy sięganiu po The White Album, bo tak na-
szy obraz. Rivers śpiewa tu o swojej żonie, o tym że widzi, jak cierpi. Gdyby tylko mógł, sprawiłby, żeby nie musiała ronić nawet jednej łzy, chyba że tego bardzo chce. Poka-
prawdę Weezer nie robi rewolucji brzmieniowej – po prostu trzymają się tego, co robią
zuje również, że chciałby z nią dzielić ból emocjonalny, bo dobrze go rozumie. Głębo-
najlepiej. Nie ma co tu szukać wyszukanej instrumentacji czy chociażby próby wyjścia
kie jak na trzyminutowy kawałek. I właściwie tak jest z całym albumem – na wierzchu
poza metrum 4/4, jednak nie jest to żaden problem, bo wszystkie piosenki są fanta-
lekki, a dopiero po zagłębieniu się w niego odsłania pełne, nerdowskie, nieśmiałe obli-
styczne. Singiel Thank God For Girls całkiem zgrabnie bawi się stereotypami związa-
cze. Chapeaux bas.
nymi z płcią, łącząc to z eksplodującym refrenem z lekkimi odniesieniami religijnymi
ALEX MAKOWSKI
maj-czerwiec 2016
Moderat III
Monkeytown Records
Wizerunek Royce’a trafnie określa pierwsze zdanie na
Jakby chcąc potwierdzić stereotypy o Niemcach, Mode-
Album promuje singiel Reminder, który cechuje się cieka-
rat utrzymują swoją dyskografię w idealnym ładzie – po
wą progresją – artyści starannie dokładają kolejne warstwy
albumach o nazwach I i II nadeszła trójka. Ale to byłoby na
dźwiękowe aż po rozbudowany dwuczęściowy finał. Teledysk
tyle, jeśli chodzi o porządek – III jest pełna pomysłów, kon-
do utworu podobno nawiązuje do wojny w Syrii, jednak jest
trastów i (pozornie) gryzących się ze sobą połączeń.
na tyle niejasny, że może nawiązywać właściwie do czego-
Grupa znalazła przed paroma laty balans między dwo-
kolwiek. W Eating Hooks po minucie wyciszonego intro nagle
ma obliczami muzyki elektronicznej, łącząc zimne, klubo-
pojawia się agresywny beat, a całość zaczyna brzmieć jak za-
we brzmienie które tak dobrze wyćwiczyli ich berlińscy
pomniane kolabo Thome’a Yorke’a z Burialem. Dalej są też mi-
koledzy, z wrażliwością, o którą nie posądzilibyście za-
nimalistyczne, lekko popowe Ethereal i Finder, czyli melodyjne
prawionych w klubach DJ-ów. Na trójce artyści odchodzą
techno o starannej produkcji – na niezbyt tanecznym albumie
od bliskiej im sceny techno, równocześnie czerpiąc inspi-
bywalcy Brutaży dostali w końcu coś, do czego mogą się poki-
racje od wielu producentów, od Jamesa Blake’a po Four
wać. Całość tworzy względnie spokojny, klimatyczny LP o me-
Tet. O ile wcześniej rozpoznawalność trio ogniskowało
lancholijnym brzmieniu, który dobrze współgra z melodyjnym
kilka bangerów takich jak Rusty Nails, o tyle tutaj sprawa
wokalem Saschy Ringa aka Apparat. Ze względu na dużą ilość
wygląda inaczej – Moderat skupili się na zaawansowa-
muzycznych odniesień album na pewno dostarczy sporo rado-
nym songwritingu, co sprawia, że album jest bardziej
ści osobom bardziej obeznanym ze sceną indie elektroniki, ale
wyrównany – i może boleć wielu fanów, którzy woleliby
jest na tyle przystępny, że spokojnie nada się też dla laików.
coś wyrazistego. Na szczęście stęsknieni za dropem za-
Zakładajcie Kopfhörer i słuchajcie, bo warto.
wsze mogą udać się do Jacka U.
JEREMI DOBOSZEWSKI
producentowi wykonawczemu zdarza się kilka wpadek, jak
jego Wikipedii: best known for his longtime association
monotonne Prey czy pełne tandetnych ,,klaskaczy” Starter-
with Eminem. Mimo współpracy ze Slim Shadym w ramach
coat i Quiet.
Bad Meets Evil oraz współtworzonego z legendarnym DJ
To jednak wokal słychać na Layers najlepiej. Wybitny
Premierem duetu PRhyme, reprezentant Detroit wciąż ma
warsztat techniczny MC znacznie wzbogaca pełne treści
wiele do zdobycia. Członek Slaughterhouse, uznawany za
i przemyśleń utwory. Raper nie szczędzi gorzkich słów oj-
jednego z najbardziej niedocenianych raperów w historii
czyźnie (America), promuje uczciwość i niezależność (Shine),
wydaje właśnie szósty solowy projekt.
używa nawet starej kurtki jako symbolu początków swojej
W odbiorze hip-hopowego albumu najważniejszy jest
kariery (Startercoat). Opinie członka PRhyme’u unikają na
pierwszy numer – w tym wypadku także najlepszy. Otwie-
szczęście zerojedynkowości – cechują się chłodną kalkulacją
rający krążek Tabernacle opisuje niewiarygodny dzień
i refleksją, której u jego kolegów po fachu często brak.
z życia Royce’a – na 5. piętrze szpitala umiera jego babcia,
Mimo błyskotliwej warstwy lirycznej wydaje się, że krą-
na 9. rodzi mu się syn, a chwilę wcześniej poznaje Eminema.
żek reprezentanta Detroit znowu nie trafi na afisze branży
Kolejnym mocnym punktem jest tytułowe Layers, gdzie
muzycznej. Będąc solidnym, materiał nie wnosi wiele nowe-
różne podejścia do życia i twórczości prezentują Pusha T
go do świata hip-hopu, a sam autor jest zbyt mało charak-
i Rick Ross. Przejmujący, głęboki bit autorstwa Mr Portera
terystyczny, by zapaść w pamięć słuchaczom. Pytanie czy
to jeden z pozytywnych przykładów jego nierównej posta-
Royce’owi w ogóle na tym zależy.
wy na krążku. W kontraście do porządnego soulowego Off
MARCIN CZARNECKI
fot. facebook/Birdy
36-37
Bad Half Entertainment
Chyba każdy słyszał chwytający za serce, dziewczęcy
albumów Adele czy Florence Welsh. Jednak Birdy, jak na 19latkę przystało, wciąż kształtuje swoją osobowość – śpie-
ściwie Jasmine van den Bogaerde) – brytyjskiej piosenkarki
wa o rozstaniach i rozczarowaniu, ale bez cienia goryczy.
i autorki tekstów, która miała wtedy zaledwie 14 lat. Już
Wokalistka dosyć wysoko postawiła sobie poprzeczkę
wtedy pokazała, że od nastoletniej gwiazdki popu dużo
otwierającym tracklistę naładowanym emocjonalnie utwo-
bliżej jest jej do istoty trochę nie z tego świata – i ten wi-
rem Growing Pains, co nie było najlepszym posunięciem, bo
zerunek udało jej się do tej pory utrzymać. 25 marca ukazał
napięcie w miarę słuchania płyty nieco opada. Nie znaczy
się jej trzeci, najbardziej dopracowany album Beautiful Lies.
to, że jest ona pozbawiona polotu – wystarczy zamknąć
Dwa tygodnie później zadebiutował na pierwszym miejscu
oczy i wsłuchać się w słowa, żeby dać się porwać w daleką
Od dwóch poprzednich – Birdy z 2011 r. i Fire Within
Atlantic Records UK
Royce da 5’9 Layers
cover Skinny Love Bon Ivera z 2011 r. To zasługa Birdy (wła-
w rankingu albumów folkowych magazynu „Billboard”.
Birdy Beautiful Lies
fot. facebook/Royce5’9’’
fot. facebook/Monkey Town Records
/ recenzje
podróż do sennego świata pełnego melancholii i niespełnionych marzeń.
z 2013 r. różni się zarówno pod względem wokalnym
Słowa ostatniej piosenki – tytułowej Beautiful Lies (The
(częściej pojawiają się chórki, a sama artystka daje popis
world’s so fast and nothing lasts / Let’s save it while we
kontroli nad brzmieniem własnego głosu), jak i instrumen-
can) można uznać za motto całej płyty, która jest próbą po-
talnym (dominujący wcześniej dźwięk fortepianu cichnie
godzenia się z dorastaniem albo wewnętrzną walką outsi-
w towarzystwie gitary elektrycznej i perkusji).
derki, która nie do końca chce się podporządkować prawom
Słuchając niektórych piosenek, trudno nie oprzeć się
rządzącym przemysłem muzycznym. Oby jej kolejny album
wrażeniu, że już gdzieś się je słyszało – może to przez
był jeszcze lepszy, ale nie kosztem charakteru.
producentów, którzy brali udział w procesie powstawania
JOANNA JUSZKIEWICZ
W przypadku Miike Snow trudno mówić o albumach,
muzycznymi. Próby skwalif ikowania twórczości MS
którymi można delektować się utwór po utworze.
są jednak nie takie łatwe, jak mogło by się wydawać.
Każdy kolejny krążek przynosi jeden czy dwa, któ-
Nowy album śmiało f lirtuje z innymi gatunkami. Cza-
re bezlitośnie wżerają się w mózg już po pierwszym
sem przypomina rap, czasem soul, żeby po chwili do
odsłuchaniu, podczas gdy reszta zlewa się ze sobą.
melodii dołączyła partia skrzypiec. iii jest bardzo spój-
W przypadku albumu iii jest podobnie. Stare wakacyj-
ną częścią dyskograf ii zespołu, która szuka nowych
ne szlagiery takie jak Black&Blue czy Animal możemy
inspiracji, pamiętając o własnym unikatowym stylu.
wreszcie zastąpić kawałkami Ghenghis Khan i Heart is
Na krążku usłyszymy więcej mocnych, ciężkich beatów
Full. Zespół ze Szwecji nie zrewolucjonizował muzyki
i sampli wokali rodem z rapu we wcześniej wspomnia-
elektronicznej, jednak trzeba mu oddać, że tworzona
nych singlach Heart is Full i Ghenghis Khan. Znajdziemy
przez nich muzyka ma w sobie coś, co łączy wyraf i-
też utwory bardzo charakterystyczne dla Miike Snow,
nowanych melomanów z tymi, którzy nie przepadają
jakby wyciągnięte z ich starszych płyt. O dość mocno
za odważnymi brzmieniami. Z jednej strony dźwięki,
popowym charakterze albumu świadczą utwory Back
które można usłyszeć w mainstreamowym elektro, są
of the Car i pełne basowych riffów Lonley Life . Cały
dość banalne, z drugiej brzmienia połączone są tak, że
album mógłby brzmieć dość banalnie, gdyby nie ory-
nie sposób poddać w wątpliwość, iż kawałki mają w so-
ginalne wstawki charakterystyczne dla MS, takie jak
bie więcej f inezji niż byle jaka rąbanka. Złoty środek
delikatny głos Andrew Wyatt’a czy słodkie dźwięki
dla tych, którzy bawiąc się na imprezie wśród muzycz-
pianina. Ciężko doszukiwać się tutaj głębokich meta-
nych ignorantów, chcą przełączyć już dawno spocone
for. Teksty są raczej mieszanką przemyśleń dotyczących
Lean on.
relacji w związku. Elektronika bez przerostu treści nad
Być może patrząc obiektywnym okiem, nie jest to
MUZYKA / FILM
fot. facebook/Miike Snow
recenzje / gra o tron /
Miike Snow iii
Downtown/Atlantic
formą, co nie jest tak oczywiste w przypadku zespołów
perełka wśród ostatnio wydanych albumów, ale trzeba
pochodzących ze Skandynawii.
oddać, że w dość spójny sposób bawi się gatunkami
MAŁGOSIA CERKASKA
Tron jest tylko jeden Nieważne czy masz swojego ulubionego bohatera. Nieważne jak mocno trzymasz kciuki, by dokonał wszystkiego co zamierza. Jedno jest pewne: „wszyscy muszą umrzeć”. W kwietniu fani wstrzymali oddech po raz kolejny, gdy pierwsze odcinki szóstego sezonu kultowego serialu Gra o Tron zostały wyemitowane. A L E K S A N D R A KO ŁO DZ I E J C Z A K
iedem królestw, siedem potężnych rodów i jeden żelazny tron. Oto rzeczywistość, w jakiej muszą się odnaleźć bohaterowie książkowej serii autorstwa George’a R.R. Martina. Jej adaptacja w postaci wielosezonowego serialu od 2011 roku podbija serca widzów na całym świecie. Stworzone przez Martina uniwersum nie jest jednak bajkowym krajobrazem dla rozgrywających się wydarzeń. Fabuła opowieści jest naznaczona krwią, przemocą i erotyką oraz przede wszystkim bezwzględną walką o władzę. Akcja serialu toczy się w średniowiecznych realiach na dwóch fikcyjnych kontynentach
S
– Westeros i Essos. Ich mieszkańcami są królowie, rycerze, damy, dworzanie, a także biedni wieśniacy, jak przystało na panujący ustrój feudalny. Status społeczny jest tak silnie wiążący dla postaci, że muszą one być bezwzględnie posłuszne skomplikowanym zasadom wypracowanych przez środowisko, do którego należą. Oglądając serial nie można jednak zapominać o tym, że Gra o Tron to przede wszystkim fantasy, w którym losy ludzkie przeplatają się z legendami, magią i stworzeniami, jakich z pewnością nie zobaczymy za oknem.
Życie po obu stronach muru Elementem, wyróżniającym Grę o Tron jest brak jasno określonego, głównego bohatera. Narracja toczy się w wielu miejscach jednocześnie, skupiając się na wydarzeniach ważnych dla losów Siedmiu Królestw. Wyróżnić można jednak trzy rody: Starków, Lannisterów i Targaryenów, których spór o władzę trwa równie zaciekle przez wszystkie sezony. To właśnie ich przedstawicielami są słynne postacie szlachetnego Neda Starka, uwielbianego przez widzów sarkastycznego karła Tyriona Lannistera czy Matki Smoków, Daenerys Targaryen. 1 graf. flickr.com/twipzdeeauxilia/CC BY-ND 2.0
T E K S T:
maj-czerwiec 2016
graf. flickr.com/twipzdeeauxilia/CC BY-ND 2.0
/ #SERIALE issue
Wartym wspomnienia jest profesjonalizm prezentowany przez aktorów serialu. Dzięki doświadczonym odtwórcom ról postacie sagi zapadły w pamięci widzów bardzo głęboko, stając się jednocześnie przedmiotem wielkiej medialnej dyskusji na całym świecie. W Grze o Tron zadebiutowali między innymi Maisie Williams (Arya Stark) czy Kit Harrington (John Snow), teraz rozpoznawani na całym świecie. Ten zabieg dodał serii świeżości, wyróżniając go na zatłoczonym rynku seriali telewizyjnych.
Bezlitosny świat Świat stworzony przez Martina nie jest czarno-biały. Bohaterowie w walce o władzę i przetrwanie nierzadko zmuszeni są do podejmowania kontrowersyjnych, z punktu widzenia moralności odbiorcy, decyzji. Niektóre postacie wydają się po prostu złe i zepsute, by sezon później reżyser mógł pokazać je z zupełnie innej perspektywy – ofiar jeszcze większego zła. Z kolei postacie wydające się posiadać honor i mocny kręgosłup moralny, w odpowiedzi na
coraz większą wojenną zawieruchę zaczynają rozgrywać swoje własne interesy na wielkim polu walki o żelazny tron, łamiąc własne zasady. Niewinni giną, sprytni asekurują się silniejszymi, a bezwzględni przemocą torują sobie drogę do zwycięstwa. Mrok miesza się z ogniem i lodem, pociągając bohaterów za sobą w dół w coraz większy chaos. Porządek zostaje zburzony, a pochłonięci wewnętrznymi rozgrywkami bohaterowie nie przeczuwają zbliżającego się do drugiej strony Muru niebezpieczeństwa, przeciw któremu powinni się jednoczyć. Rzeczywistość serialu oddana jest z niezwykłą wręcz precyzją i szczegółowością. Sceny kręcone są w taki sposób, by widz był w stanie poczuć zarówno przejmujące zimno, gdy akcja dzieje się na srogiej Północy, jak i odór brudu, kiedy wraz z bohaterem podąża slumsami Królewskiej Przystani. Metodą kontrastów surowe obrazy przeplatają się z egzotycznymi, a dopracowana scenografia i kostiumy uwiarygadniają złożoność prezentowanego świata. Wizualna oraz sensualna uczta, to jednak zaledwie do-
datek do emocjonalnej karuzeli, jaką serwują nam twórcy serialu. Próżno szukać tu zasad fair play, Gra o Tron wciąga widza w sieć starannie uplecionych intryg, igrając z jego uczuciami i poczuciem bezpieczeństwa. Odcinki, które trwają około godziny są bardzo intensywne, bogate w zwroty akcji. Nie brakuje również brutalnych scen pełnych krwi i przemocy oraz odważnych scen erotycznych, co niektórzy zarzucają twórcom produkcji. Kolejną mocną stroną serialu są język i poziom dialogów, które budują charyzmę bohaterów. Niektóre hasła takie jak Winter is coming zdążyły w krótkim czasie przyjąć się do języka popkultury, prowokując masowe reakcje internautów na całym świecie. Gra o Tron to obowiązkowa pozycja dla osób niecierpiących nudy, szukających mocnych wrażeń i niebojących się przełamywania stereotypów. Jakie atrakcje oprócz smoczego oddechu na karkach bohaterów zapewnią nam reżyserowie w bieżącym sezonie? Ten zobaczy, kto przeżyje kolejne rozdanie w grze o tron. 0
#pleaselikeme Josh, you’re probably gay – to jedno z pierwszych zdań padających w najlepszej serialowej perełce ostatnich lat. Jednak poza tematem homoseksualizmu Please Like Me przedstawia fascynujący obraz dzisiejszych dwudziestoparolatków, ich codziennego życia i chorób psychicznych. T E K S T:
JA K U B WA N AT
eriale typu coming-of-age nie są niczym nowym. Popularność zyskały dzięki niezwykłemu sukcesowi sztandarowego hitu lat 90. – Beverly Hills 90210. Wysoka oglądalność tego obrazu o zwykłych problemach zwykłych nastolatków sprawiła, że seriale o licealistach stały się powszechne. Hollywoodzkie studia zaczęły ich produkcję na potęgę. My So Called Life, Freaks and Geeks, Dawson’s Creek, późniejsze Życie na fali, Glee czy Plotkara zyskały ogromne rzesze fanów. Niektóre z nich poza odbiciem się szerszym echem w popkulturze, zyskały także uznanie krytyków. Wraz z rozwojem gatunku każdy kolejny serial różnił się od poprzedniego coraz mniej. Choć produkcje o nastolatkach wciąż mają
S
38-39
dużo fanów, ustąpiły miejsca filmom, nierzadko z elementami sci-fi (Harry Potter) czy o charakterze antyutopijnym (Igrzyska śmierci, Zbuntowana). Popularność zyskały również skomplikowane historie o dwudziestolatkach.
Ciężkie jest dorosłe życie Tak samo jak życie po opuszczeniu szkoły średniej różni się od lat licealnej sielanki, tak seriale o nastolatkach i młodych dorosłych są drastycznie inne. Różnice widać nawet w tonie. Środek ciężkości przesunięty jest w stronę realizmu, a wręcz naturalizmu. Problemy, z którymi zmagają się bohaterowie, nie należą do łatwych i przyjemnych. Postacie zamiast udawać, że tematy tabu nie istnieją, radzą sobie z nimi bez-
pośrednio. Ich charaktery są diametralnie inne. Przede wszystkim zauważalna jest ich wielowymiarowość. W zdecydowanej większości nie da się ich lubić. Bohaterowie nie mają być sympatyczni, a ich decyzje często są nieprzewidywalne i pochopne. Hannah Horvath, główna bohaterka Dziewczyn, to chyba najbardziej narcystyczna i denerwująca serialowa postać. Kolejnym elementem, który zazwyczaj występuje w serialach typu coming-of-age jest droga, którą bohater musi przebyć, by dostać się w upragnione miejsce. „Miejscem” tym może być wymarzona kariera, ucieczka z toksycznego związku czy zwyczajne utrzymywanie cywilizowanych kontaktów z rodzicami. Jednak to, dokąd bohaterowie zmierzają, nie jest tak istotne
#SERIALE issue /
jak wspomniana wcześniej droga. To dzięki niej widz potrafi utożsamić się z problemami bohaterów, którzy ciągle popełniają te same błędy. Jednak właśnie dzięki temu postacie są tak fascynujące – ich dynamizm nie pozwala na nudę.
Kontrowersja to podstawa
Odmienne spojrzenie Łatwo byłoby wrzucić Please Like Me do worka z serialami opowiadającymi o dorastających dwudziestolatkach. Ten romantyczny komediodramat o wkraczaniu w dorosłość skupia się na odkrywaniu własnej osobowości i decydowaniu o tym, czego się chce w życiu. Wyróżnia się jednak na kilku płaszczyznach. Stworzony przez Josha Thomasa, bazujący na jego własnym życiu serial jest mieszanką wybuchową. Thomas gra młodszą wersję samego siebie, Josha, lat 21, który studiuje creative industries (tak, takie studia naprawdę istnieją w Australii). Dziewczyna zrywa z Joshem, podejrzewając go o homoseksualizm. Jej przypuszczenia szybko okazują się prawdziwe, gdy Josh zaczyna relację z Geoffreyem – kolegą z pracy swojego najlepszego przyjaciela, Toma. Josh studiuje na ostatnim roku studiów, nie pracuje i odkłada dorosłość na później. Jest dziwny, ciągle się uśmiecha albo narzeka. O ile interesuje go szersze sporzenie na świat, o tyle ogranicza je raczej do swojej osoby i wydarzeń, które
go dotyczą. Okrywjąc swoją seksualność, Josh musi przełamać kilka barier. Szczęśliwie Please Like Me wymyka się kliszom nieszczęśliwego coming-outu czy typowym przedstawieniom homoseksualizmu w telewizji. W tym aspekcie australijska produkcja oferuje naprawdę nowe, ciekawe spojrzenie. Na pierwszy rzut oka widać, że serial zrobiony jest z dystansem. Bohaterowie śmieją się ze swoich wad i przywar. Codzienne życie, błahe problemy przedstawione są w bardzo zabawny i oryginalny sposób. Ta przyziemność jest tym bardziej ciekawa, że nierzadko kontrastowana z poważniejszymi tematami. Matka Josha jest bipolarna kilkakrotnie próbowała się zabić. Please Like Me, podobnie jak wspomniane You’re The Worst, potrafi świetnie portretować życie osób z chorobami psychicznymi. Tak jak w przypadku Dziewczyn aborcja jest przedstawiona w bardzo szczery sposób. Jedna z bohaterek mówi, że jest zadowolona, że może skorzystać z prawa decydowania co się dzieje z jej ciałem. Później przyznaje, że myślała, że jej przekonania polityczne uchronią ją od jakichkolwiek emocji, ale się myliła.
Czas dorosnąć? W tytule Please Like Me zawarta jest prośba o sympatię. Tak samo jak inne seriale o dwudziestoparulatkach prosić nie trzeba. Swoim realizmem, oryginalnością i autentyzmem osiąga zarówno komercyjnie, jak i artystyczne sukcesy. A młodzi dorośli w końcu mogą zobaczyć siebie na małym ekranie. 0
fot. materiały prasowe
fot. materiały prasowe
Erę seriali o dwudziestoparulatkach zapoczątkowały Dziewczyny. Stworzona, napisana i wyreżyserowana przez Lenę Dunham wpół autobiograficzna historia opowiada o czterech dziewczynach, które w Nowym Jorku zmagają się z mniejszymi i większymi problemami. Nie jest to opowieść o pięknej, choć burzliwej miłości, jak wspomniane seriale o licealistach. Tutaj miłość jest ciężka i brudna. Naturalizm jest podstawą. Nie jest to telewizja „przyjemna”. Przykładem niech będzie scena z piątego sezonu, kiedy Hannah, by wymigać się od problemów w pracy, rozkłada swoje nogi przed szefem w stylu Nagiego instynktu. Absolutny realizm i brak ubarwiania to podstawa w serialu Dunham. Sama autorka bardzo często występuje nago, pokazując, że w stu procentach akceptuje swoje ciało mimo tego, że nie ma kształtów, które społeczeństwo uznałoby za piękne. Sukces Dziewczyn nie pozostawił złudzeń – dzisiejsi dwudziestolatkowie chcą oglądać swoje problemy na małym ekranie. Aborcja, narkotyki czy depresja to zwykłe kwestie, z którymi bohaterowie się mierzą. Nie ma tu kontrowersji. Ze związkami próbują sobie radzić bohaterowie You’re The Worst. Narcystyczni, podli hejterzy nie wydają się idealnym materiałem na głów-
nych bohaterów serialu komediowego. You’re The Worst udowadnia, że takie przeświadczenia są mylne. Mający wszystko gdzieś bohaterowie, zyskali bardzo duże uznanie krytyków. O poważniejsze tony zahaczał także inny serial o nastolatkach – Skins, który z pewnością przełamał kilka błędnych przeświadczeń o tym, jak powinna wyglądać telewizja dla młodzieży. Autorzy Broad City czy Looking poszli jednak o krok dalej tworząc dość kontrowersyjne, zarówno tematycznie jak i formalnie, seriale.
maj-czerwiec 2016 marzec 2016
/ efekty specjalne
fot. materiały prasowe
Oswoić CGI Dorotka bierze pieska pod pachę i rusza wybrukowaną ścieżką. W nowych pantofelkach idzie jej się wspaniale, ale na drodze stoi ewidentnie namalowane tło. Czyli w tej krainie nie wszystko jest możliwe? T E K S T:
B A R TO S Z S TA Ń
o seansie kolejnego blockbustera, gdy już zdejmiemy z nosa wiecznie brudne okulary do projekcji 3D, zaczynamy zastanawiać się nad wszechobecnością komputerowych efektów specjalnych i porzuceniem przez filmowców realizmu na rzecz sztuczności. Złe maszyny odebrały nam namacalność i ograniczenia, a my postrzegamy to jako wadę. Od wielkich produkcji po skromne kino, wszędzie czuć niemiły swąd cyfry, określany przez niektórych mianem „komputeróweczki”. Obrazy pokroju Bitwy pod Wiedniem napawają nas lękiem przed filmowym świętokradztwem. Niechęć do technologii całkowicie tłumi odgłosy wielopokoleniowej walki twórców o zniesienie barier realizacyjnych, której wyrazem jest CGI (computer-generated imagery). Być może czas dorosnąć i przestać płakać za mamą w gumowym kostiumie Godzilli.
P
Fundamenty porosłe mchem Historia technicznej strony kina udowadnia, że wszystko, co widzimy dzisiaj, to w istocie ewolucja. Nie jest tak, że era cyfrowych dublerów i renderowania środowisk zaczęła się po pierwszym Parku Jurajskim, choć osiągnięte wówczas rezultaty są imponujące. Rzeczywistość nie wyznaczyła konkretnego momentu, od którego możemy mówić o erze CGI. Na długo przed historią Spielberga o dinozaurach realizowano całe sekwencje dzięki animacji komputerowej. Mowa tu choćby o godnych podziwu, jak na rok 1984, scenach z udziałem motocykli świetlnych w pierwszym Tronie. Także zielony ekran, kojarzony dziś głównie z edycją w specjalistycznych programach, jest bardzo stary. Z jego różnych wariantów kolorystycznych korzystano przy bondowskich czołówkach, wchodzącej w interakcję z rysun-
40-41
kowymi zwierzętami Mary Poppins czy nawet oryginalnym King Kongu. Źródłem tej metody są zabawy z wielokrotną ekspozycją, znane już przy realizacji odkrywczego Un Homme de Têtes z końca XIX wieku! Granica jest płynna, jeszcze trudniejsza do określenia, gdy uświadomimy sobie, że najlepiej zrealizowane efekty specjalne to te, przy których tworzeniu wykorzystano wszelkie możliwe środki. Może się wydawać, że współcześnie nie używa się już modeli budowanych w małej skali, czy też nie dba się o odpowiednią charakteryzację. Niekiedy filmowcy pokładają złudne nadzieje w technologii i prezentują widzom obrazy pokroju niesławnej Zielonej Latarni, które stają się obiektami drwin i są powszechnie nienawidzone za zwykłą realizacyjną nieudolność. Stąd bierze się strach przed CGI, które można z powodzeniem okiełznać. Dokonuje tego Christopher Nolan, który z niemal kubrickowskim pietyzmem dba o każdy szczegół. U Finchera z kolei mamy do czynienia z „niewidzialną” ingerencją w obraz: podmianą twarzy aktorów, dodawaniem płomieni do skromnie wyglądającego w rzeczywistości pożaru czy przejazdem kamery przez dziurkę od klucza. W takich ujęciach króluje Robert Zemeckis, który płynnie zjeżdża pod podłogę, by ukazać sparaliżowaną postać czy prezentuje dziewczynkę otwierającą apteczkę w jednym z najsłynniejszych fragmentów Kontaktu.
Potencjał i odpowiedzialność Problem w tym, że ten akurat reżyser ostatnio nieco zapomniał o wadach efektów komputerowych i tworzy całe filmy w oparciu o technikę motion capture, która niestety jest jednocześnie zbyt i niewystarczająco dokładna. W tym przypadku widz zostaje „zepchnięty” w dolinę nie-
samowitości, czując dyskomfort, mimowolnie odnajdując drobne szczegóły, które zdradzają sztuczność i odróżniają cyfrową postać od człowieka z krwi i kości. Dobrze wiedzą o tym spece z Pixara i Disneya dający swym bohaterom karykaturalnie duże głowy i wyolbrzymiający atrybuty fizyczne, jak siła czy wzrost. Komputery potrafią dziś wiele, prawie wszystko. Znakomicie radzą sobie z odtwarzaniem budynków, pojazdów czy tłumów. Nikt nie zatrudnia już rzeszy statystów, jak przy produkcji Ben Hura. Nieco gorzej idzie im przedstawianie sierści i całych zwierząt. A z człowiekiem w planie ogólnym czy zbliżeniu radzą sobie wprost fatalnie. Prawdopodobnie dlatego, że w odbiorze samych siebie jesteśmy wyszkoleni przez matkę naturę i z łatwością dostrzegamy każdy fałsz. Niedawna Grawitacja wygląda świetnie, mimo że jedynymi prawdziwymi elementami są często właśnie tylko twarze bohaterów. Kluczem do sukcesu jest samoświadomość. Na CGI narzekamy, ale filmowe argumenty używane przeciw tej technologii to margines historii, wizualne perełki będące dziś filmami kultowymi. To zjawisko podobne do krytyki współczesnej muzyki, sztuki, fascynacji inną epoką. Warto pamiętać jeszcze o pieniądzach. Dla wielkich produkcji nie ma to aż tak ogromnego znaczenia, ale potencjał twórców nie jest już ograniczany skromnym budżetem. Dzięki technologii możliwość odkrywania, tworzenia sztuki filmowej jest bliżej niż kiedykolwiek, stała się masowa. Twórcy wyrwali się z tego zdławienia, którego w słowie pisanym czy malarstwie nigdy nie było. Poczciwa maszyna, stojąca przy biurku nastolatka, potrafi kreować obrazy setki razy przewyższające poziomem wykonania pamiętnego smoka z Wiedźmina. Stworzyliśmy wolność wizualną, z której teraz trzeba nauczyć się rozważnie korzystać. 0
lifestyle / gorszy sort?
Styl życia Polecamy: 42 Sport Grając w kamaszach Historia Legii Warszawa
47 Warszawa Cerkiewne echo Ślady prawosławia
49 W subiektywie Bez hamulców
fot. Klaudyna Frey
Przekraczanie granic intymności
Polska R vs Polska Z m a rc i n c z a r n ec k i ie trzeba było całej ery, wystarczyło pół roku. Dzisiejsza Polska jest jak dwie płyty tektoniczne stopniowo oddalające się od siebie. Strefa spreadingu się rozszerza, a kontakty obu brzegów to raczej zderzenia, które tworzą jeszcze wyższe łańcuchy górskie między stronnictwami. Chyba wszyscy wiemy, co dzieje się z tym samym gatunkiem oddzielonym naturalną barierą. Za naszego pokolenia tak głębokich podziałów politycznych w społeczeństwie jeszcze nie było. Polska R popiera rząd i akceptuje działania ,,ludzi z Krakowskiego”, a Polska Z porównuje Kaczyńskiego do Putina i obśmiewa nadchodzący Smoleńsk. Podobno jak żaden inny naród umiemy godzić się w obliczu narodowej tragedii, jednak w tym wypadku stała się ona najtrwalszym symbolem niezgody. Na domiar złego w krzyżowym ogniu wystrzeliwanych na oślep argumentów zupełnie nie widać chęci rozejmu. Pogodziłyby nas wspólne autorytety – których obecnie nie ma. Tadeusz Mazowiecki nie żyje, wizerunek Lecha Wałęsy jest konsekwentnie niszczony, a poetów współczesnych nikt już nie czyta. Podział zatruwa 40-milionowy naród, na którym żeruje 400 polityków. Divide et impera – wiemy to przecież, ale dziwnym trafem wciąż dajemy się
N
Dzisiejsza Polska jest jak dwie płyty tektoniczne, stopniowo oddalające się od siebie.
nabierać. Antagonizm w społeczeństwie podsyca jeszcze tzw. piąta kolumna, czyli media, które dokarmiają ,,dyplomatołków” w swoich programach. Symbioza dwóch pasożytów. Stąd nie dziwi znaczny procent społeczeństwa niezaangażowanego politycznie, który dba przynajmniej o swoje nieobgryzione paznokcie i niepostrzępione języki. W tym ogólnonarodowym konflikcie poglądów nie można zapominać, że jest jedna ważniejsza rzecz – człowiek. To dzięki współpracy, a nie rywalizacji rozwija się świat, więc może spróbujmy dostrzec ten równoległy? Nawet jeśli jesteśmy w 95 proc. przekonani o swojej racji, rzeczywiście bądźmy mądrzejsi – ustępując. W końcu ta druga osoba także ma 95 proc. słuszności. Starsi z reguły nie potrafią skorygować swojej postawy, więc to do Was się zwracam, młodzi przyjaciele! Nie zapomniałem także spojrzeć w lustro. Wmawia się nam istnienie jakiejś Polski A, B, C… Jesteśmy religijni albo zlaicyzowani, rodzinni albo zobojętniali, ponoć nawet radykalni albo ,,zlewaceni”. Znajdźmy w tej farsie złoty środek i połączmy nasze ,,ery” z ,,zetami” w jedną głoskę. Przemówmy w końcu jednym głosem, bo tworzymy jedną Rzeczpospolitą. 0
maj-czerwiec 2016
/ stulecie Legii Nie biega do połowy maja bo pisze licencjat
Grając w kamaszach Gdy Rzeczpospolita Polska odzyskiwała niepodległość po niemal 123 latach niewoli, nikt nie zaprzątał sobie głowy kopaniem futbolówki. Na pewno? To właśnie podczas pierwszej wojny światowej została utworzona drużyna, która dzisiaj uchodzi za wzór dla wielu organizacji sportowych w Polsce. W kwietniu 1916 r. powstała Legia Warszawa. T E K S T:
H A N N A G Ó RC Z Y Ń S K A , A DA M H U G U E S
ie od dziś wiadomo, że kreatywności najbardziej pomaga nuda. Ta towarzyszyła żołnierzom polskich brygad walczących u boku austriackiej armii, którzy usiłowali zabić czas podczas dłużącej się wojny pozycyjnej. Rozległe przestrzenie otaczające wojskowe okopy najlepiej nadawały się do rozgrywania meczów piłki nożnej.
N
To historia, której nic nie dorówna Przy wsparciu kadry oficerskiej zdającej sobie sprawę z roli, jaką odgrywa w wojsku sprawność fizyczna, ruszyły rozgrywki żołnierzy wchodzących w skład Pierwszej Brygady dowodzonej przez Józefa Piłsudskiego. Po pewnym czasie najbardziej wyróżniającą się drużyną była ekipa złożona z piłkarzy czołowych na owe czasy polskich drużyn, m.in. Cracovii czy Pogoni Lwów. Elementem charakterystycznym zespołu był emblemat: czarna tarcza z białą cyfrą 1 i literą L określająca legionową przynależność. Rosnąca popularność i wyniki sportowe drużyny zaowocowały powołaniem do życia Drużyny Sportowej Legia w marcu 1916 r. Pierwsze oficjalne spotkanie obserwował sam marszałek Józef Piłsudski, wielki entuzjasta aktywności sportowej, co być może przyczyniło się do wygranej z drużyną harcerzy z imponującym wynikiem 23:0. Późniejsze zawirowania wojenne rzuciły żołnierzy-futbolistów do Warszawy, z którą „wojskowi” związani są do dzisiaj. Areną pierwszych stołecznych treningów stały się boiska w parku Agrykoli, gdzie 29 kwietnia 1917 r. rozegrano spotkanie między Legią a Polonią Warszawa. Po zaciętej walce padł remis 1:1.
Gra z przerwą na niepodległość Jako że zespół tworzyli piłkarze, musieli się podporządkować rozkazom kierującym ich na fronty.
42-43
Spowodowało to dwuletnią przerwę w funkcjonowaniu klubu. Po jego reaktywacji, która nastąpiła 14 marca 1920 roku, Wojskowy Klub Sportowy Legia wzbogacił się o sekcje lekkiej atletyki oraz szermierczą. Mimo zmian WKS przegrywał rywalizację z licznymi drużynami cywilnymi zachęcającymi odchodzących z wojska piłkarzy korzystnymi ofertami finansowymi. Krokiem milowym w historii „wojskowych” było podpisanie umowy między działaczami Legii a Dowództwem Garnizonu Warszawa, dzięki której drużyna weszła w posiadanie terenu u zbiegu ulic Myśliwieckiej i Łazienkowskiej, gdzie obecnie klub ma swoją siedzibę. Budowę obiektu, zgodnie z planem kpt. Wanickiego, rozpoczęto już w 1921 r. Finansowana była między innymi przez władze klubu, wojsko i Ministerstwo Spraw Wewnętrznych, a dodatkowe ręce do pracy zapewnił Fundusz Bezrobocia. Dopiero w 1926 r., po pięciu latach powolnych prac konserwatorskich, Legia została administratorem stadionu. Od tego momentu tempo robót budowlanych gwałtownie wzrosło. W 1927 r. nastąpiło uroczyste otwarcie nowych kortów tenisowych, jednak nadal brakowało trybun przy boisku piłkarskim. Na ostateczny efekt organizacyjnego wysiłku władz klubu kibice czekali jeszcze trzy lata. W tym samym roku, w którym Polskie Linie Lotnicze LOT uruchomiły pierwsze połączenie międzynarodowe, a Janusz Kusociński trzykrotnie stanął na najwyższym stopniu podium podczas XI Mistrzostw Polski Mężczyzn w lekkiej atletyce, Legia Warszawa zremisowała 1:1 z CE Europa Barcelona na otwarciu stadionu. Strzelcem pierwszej zdobytej bramki na nowym boisku był obrońca „wojskowych” – Henryk Martyna. Na trybunach wśród honorowych gości zasiadł ówczesny patron obiektu, marszałek Józef Piłsudski.
Okres przedwojenny obfitował w wydarzenia zarówno pozytywne, jak i negatywne. Oddanie do użytkowania stadionu w 1930 r. znacząco podniosło poziom sportowy drużyny z Powiśla, która od tego czasu regularnie plasowała się w pierwszej trójce zespołów grających w najwyższej klasie rozgrywkowej. Jednakże w 1935 r. nastąpiła zmiana na stanowisku prezesa. Następcy generała Romana Góreckiego (twórcy marki Legii) nie wykazywali należytego zaangażowania, wskutek czego rok później „wojskowi” odnotowali jedyny w swej historii spadek z pierwszej ligi.
Czasy CWKS Gdy opadł pył bitewny II wojny światowej, Polacy zaczęli mozolną odbudowę kraju. W kwietniu 1945 r. przedwojenni zawodnicy i działacze Legii reaktywowali klub pod nazwą I Wojskowy Klub Sportowy. Cztery lata później na skutek reform nazwę klubu zmieniono na Centralny Wojskowy Klub Sportowy, przyjęto nowy herb, a patronem zostało Ludowe Wojsko Polskie. Na powrót Legia stała się klubem wojskowym i znów zaczęła wykorzystywać swój przywilej (co czyniła także przed wojną), aby ściągać do siebie najbardziej uzdolnionych piłkarzy, powołując ich do armii. Dzięki tym zabiegom na Łazienkowskiej pojawili się tacy gracze jak Ernest Pohl, Lucjan Brychczy czy, siedemnaście lat później, Kazimierz Deyna. Patronat Ludowego Wojska dawał Legii stabilną pozycję finansową, dzięki czemu możliwym stało się rywalizowanie o najwyższe krajowe trofea oraz walka z europejskimi drużynami jak równy z równym. Przykładowo, w 1955 r. jako pierwsi w historii krajowych rozgrywek legioniści ustrzelili dublet, zdobywając tytuł mistrza Polski oraz Puchar Polski w jednym sezonie.
Wiatr zmian Aż do początku lat 90. XX wieku historia Legii była nierozerwalnie związana z wojskiem. Upadek komunizmu, a wraz z nim przemiany gospodarcze w Polsce, wymusiły zmiany w organizacji działań CWKS-u. Coraz trudniejsza sytuacja finansowa Wojska Polskiego nie pozwalała na spokojne funkcjonowanie klubu, który i tak był w uprzywilejowanej sytuacji w stosunku do wielu innych
stulecie Legii /
Nasz dom Osiemdziesiąt lat po inauguracji areny Wojskowych, również w sierpniu, były zawodnik i trener Legii Lucjan Brychczy jako pierwszy kopnął piłkę na murawie nowego stadionu. Tym razem przebudowa trwała nieco krócej niż w latach 20. poprzedniego wieku. W 2004 r. naczelny architekt Warszawy Michał Borowski wydał zgodę na postawienie nowego obiektu Legionistów. Dwa lata później miasto przyznało klubowi 23-letnią dzierżawę gruntów Legii, a potem zwiększyło budżet na wzniesienie murów stadionu, który docelowo miał mieścić ponad 31 tys. ludzi. Podczas oficjalnego otwarcia w 2010 r. Legia gościła u siebie Arsenal Londyn. Choć Arsene Wenger żartował, że zgoda na mecz to efekt jego słabości podczas negocjowania z Legią warunków kontraktu Łukasza Fabiańskiego w 2007 r., a w Warszawie zabrakło ówczesnych gwiazd Kanonierów – Cesca Fabregasa i Robina Van Persiego – to emocje towarzyszące widowisku odpowiadały randze pamiętnego wydarzenia. Otwarcie nowego stadionu Legii zbiegło się w czasie z wydarzeniem, które trwale zapisało się na kartach najnowszej historii warszawskiego klubu. Na tydzień przed inauguracją stadionu w 2010 roku władze klubu po ponad trzyletniej kłótni doszły do porozumienia ze Stowarzyszeniem Kibiców Legii Warszawa.
Czarne karty historii Relacje SKLW z grupą ITI – właścicielem klubu – uległy drastycznemu osłabieniu w 2007 r. Po rozegranym meczu pucharu Intertoto w Wilnie kibice zostali ukarani za zdemolowanie stadionu. Klub odmówił kupowania biletów na spotkania wyjazdowe Legii i nałożył zakazy stadionowe na część fanów należących między innymi do SKLW. Legia została wykluczona z europejskich pucharów na dwie edycje. Był to dopiero początek problemów. Głos zarządu był jednak jednomyślny: trzeba przede wszystkim zadbać o bezpieczeństwo na stadionie i ograniczyć wulgarne treści, które są propagowane przez ekstremistów z Żylety. Ja chcę prawa, które będzie nas przed tą wulgarnością bronić – przyznał w wywiadzie dla dziennika „Polska” współwłaściciel ITI, Mariusz Walter, jeden z najbardziej krytykowanych działaczy. Kibice zarzucali udziałowcom, że lekceważą znaczenie historii i ducha drużyny, karzą niewinnych fanów i stawiają opór na drodze do porozumienia ze stowarzyszeniem. W efekcie trybuny stadionu zamilkły na ponad trzy lata, a wszelkie próby dopingu były tłamszone. Arena, która miała służyć wiernym kibicom zgromadzonym między innymi w Stowarzyszeniu Kibiców Legii Warszawa, do 2010 r. świeciła pustkami. Obecny zarząd zwraca większą uwagę na dialog z kibicami, nie zapominając jednak o podstawowych założeniach stadionowej kultury. Wspólną ideą, nad którą powinniśmy pracować każdego dnia, jest nasze bezpieczeństwo – to jeden z najważniejszych elementów filozofii klubu.
Za nasze miasto Wspólna idea to znane Legionistom pojęcie. Jako SKLW, założone w 2002 r., co mecz dopingują swoich ulubieńców zza bramkowej trybuny północnej, potocznie znanej jako Żyleta. Niejednokrotnie zachwycali cały kibicowski świat efektownymi oprawami tworzonymi przez grupę ultrasowską Nieznani Sprawcy. W samym ser-
cu stadionu obowiązują jasne zasady, obejmujące każdego, kto przekroczy granicę strefy ultrasów. Kibic ubrany w białą koszulkę i szalik z herbem z 1957 roku ma obowiązek stać i śpiewać na całe gardło przez cały mecz. Może zapomnieć o nagrywaniu szlagierowych utworów i robieniu selfie. Żyleta to nie Hollywood ani wybieg mody w Paryżu – brzmi siódmy punkt nieformalnego regulaminu. SKLW, oprócz dopingowania „wojskowych”, organizuje akcje upamiętniające wyjątkowe wydarzenia klubu, a także udziela się charytatywnie. Dzięki dwuletniej zbiórce pieniędzy przez stowarzyszenie, w 2012 r. przed nowym stadionem stanął pomnik Kazimierza Deyny, największej legendy Legii i według wielu najlepszego piłkarza w historii polskiego futbolu. To wy tego dokonaliście. Wszyscy postawiliśmy ten pomnik – podsumował Wojciech Cłapiński z SKLW podczas uroczystości odsłonięcia. Tego samego dnia trybuna wschodnia stadionu została nazwana imieniem Deyny. Cztery lata później, w kwietniu bieżącego roku trybuna południowa została ochrzczona innym wyjątkowym imieniem dla uczczenia spokojnego, wytrwałego i lojalnego bohatera. Jest nim Lucjan Brychczy – były piłkarz, najwięcej razy w historii występujący w koszulce Legii, czterokrotny mistrz Polski, a także wieloletni trener pierwszego zespołu pracuje dla klubu już ponad 60 lat i nadal zasiada w sztabie szkoleniowym. Podczas uroczystości odsłonił tablicę z odlewem swojej dłoni i jak zawsze skromnie podziękował za życzenia, z trudem powstrzymując wzruszenie ściskające gardło. Z pewnością jeszcze nieraz Żyleta zaintonuje na jego cześć pochwalną pieśń. Czy w tym jakże istotnym dla historii „wojskowych” sezonie doczekamy się sukcesów w europejskiej rywalizacji? Zaplecze finansowo-infrastrukturalne jest, więc nie pozostaje nic innego jak tylko w godny sposób uczcić tradycję futbolistów Pierwszej Brygady. 0
maj-czerwiec kwiecień 2016
fot.Bartosz Mafot. gianfrancodebei fot. GórczyńskiCC CC
wojskowych bądź milicyjnych stowarzyszeń sportowych w owym czasie bankrutujących. Pierwszym elementem zmian było wydzielenie się sekcji piłkarskiej spośród CWKS-u i stworzenie Autonomicznej Sekcji Piłki Nożnej „Legia” Warszawa 25 kwietnia 1989 r. Zabieg ten ułatwił koegzystencję w tym trudnym okresie gospodarczym. Mimo chudych lat 90., Legia ku zaskoczeniu wszystkich potrafiła rywalizować z takimi drużynami jak Manchester United czy IFK Goeteborg. Na wspomnienie tamtych czasów niejednemu starszemu kibicowi zakręci się łza w oku.
/ Euro 2016
Co warto wiedzieć o EURO 2016? T E K S T: SKŁAD:
M
arzeniem każdego fana futbolu jest zobaczyć na żywo swoich ulubionych piłkarzy zdzierających korki na murawie boiska. Niestety często barierą do spełnienia pragnień jest koszt biletów na widowisko. W tym roku UEFA sprawiła kibicom miłą niespodziankę, obniżając ceny niektórych wejściówek do 25 euro za bilet. „Promocja” obejmuje wszystkie spotkania z wyjątkiem meczu otwarcia, dwóch półfinałów i finału. Tym sposobem więcej kibiców będzie mogło pozwolić sobie na chociaż jeden bilet. Fani chcący mieć najlepsze miejsca podczas finału zapłacą kosmiczną cenę 895 euro za miejsce. Mieszkańcy miasta, w którym zostanie rozegrany mecz, będą mieli do dyspozycji 2000 darmowych wejść. Dodatkowo UEFA przeznaczy 20 tys biletów dla dzieci z ubogich francuskich rodzin w ramach programu „20.000 smiles for the euro programme”. 0
M
44-45
M A R TA K A S P R Z Y K , D O M I N I K A WÓJ C I K
ybierając się na EURO 2016, nie sposób zapomnieć o obawach związanych z zeszłorocznymi zamachami terrorystycznymi w Paryżu. Największe piłkarskie wydarzenie Europy może być łakomym kąskiem dla terrorystów. Francuski dziennik „Liberation” pisze, że pierwotnym celem terrorystów miało być EURO 2016. Francuska gazeta powołuje się na zeznania jednego z belgijskich zamachowców, z których wynika, że zamachy w Belgii były skutkiem postępu dochodzenia we Francji. Francuski rząd odkrył plany terrorystów na EURO, w związku z czym akcja terrorystyczna została przeprowadzona w Belgii. Jakie środki bezpieczeństwa ma zamiar wdrożyć francuski rząd, aby goście czuli się bezpiecznie? Organizatorzy poważnie rozważają opcję zamknięcia stref kibica. Zostaną rozszerzone kompetencje policji, która pojawi się na wszystkich meczach EURO. Wokół stadionów będą krążyły patrole policyjne, a także drony monitorujące całą okolicę. Przy wejściach na stadiony organizatorzy zamontują bramki z wykrywaczami metalu wyposażone w najdokładniejsze czujniki. Ponadto powołają o 3 tys ochroniarzy i stewardów więcej niż zwykle. Rząd francuski zwiększy także środki na wyeliminowanie zagrożeń terrorystycznych z 1,4 mln do 5 mln euro. Musimy pokazać, że sport, podobnie jak kultura, jak nasz styl życia, nie podda się presji ani zagrożeniom – powiedział prezydent Francois Hollande przed meczem towarzyskim Francja/Rosja, rozgrywanym w ramach przygotowań do finałów Euro na Stade de France. 0
W ecze piłkarskie będą rozgrywane na dziesięciu stadionach w dziesięciu różnych miastach. Największym obiektem jest paryski Stade de France, który może pomieścić 81 338 widzów (dla porównania Stadion Narodowy w Warszawie mieści 58 500 widzów). Ta imponująca pojemność areny zdecydowała o zorganizowaniu meczu otwarcia oraz finału właśnie w Paryżu. W przeciwieństwie do paryskiego kolosa, najmniejszym stadionem na Euro 2016 jest obiekt w Nicei, na który może wejść 35 624 kibiców. Nieodłącznym elementem EURO jest podróżowanie. Najdłuższą trasę do pokonania będą mieli kibice jadący z Lille do Nicei - przemierzą 1007 km. Najlepsza rekompensata za długie godziny spędzone w samochodzie to z pewnością emocjonujący mecz. 0
P I O T R WOŹ N I A KOW S K I
Euro 2016 / IO w Rio /
iczba drużyn walczących o mistrzostwo Europy w piłce nożnej zmieniała się z biegiem czasu. Począwszy od 1960 do 1976 r. tylko cztery najlepsze reprezentacje brały udział w EURO. Niedosyt piłkarskich emocji zadecydował o zwiększeniu liczby zespołów do ośmiu, a następnie szesnastu. Ostatnich pięcioro mistrzostw Europy było rozgrywanych właśnie przez szesnaście reprezentacji. Aż do teraz. We Francji czeka nas kolejna reforma, bo w turnieju pojawią się aż 24 drużyny. Wiązało się to ze zmianą zasad eliminacji w fazie grupowej. Dotychczas po dwa najlepsze zespoły z każdej z czterech grup awansowały do ćwierćfinałów turnieju. Na EURO 2016 zagra osiem drużyn więcej, co uczyniło eliminacje nieco bardziej skomplikowanymi. Reprezentacje podzielono na sześć grup, a w skład każdej wchodziły cztery drużyny. Z każdej czwórki awansują dwie najlepsze ekipy i dodatkowo cztery zespoły, które zajęły trzecie miejsca w swoich grupach i odnotowały najlepszy bilans bramek. Szesnaście wyłonionych reprezentacji trafi do 1/8 finału. Więcej drużyn, więcej meczów, więcej emocji – to niesie ze sobą EURO 2016. 0
L
istrzostwa Europy w piłce nożnej odbyły się już czternaście razy, z czego dwukrotnie były organizowane we Włoszech i we Francji. O tytuł gospodarza EURO 2016 Francja walczyła ponownie z Włochami, a także Turcją, która nigdy nie była organizatorem. Francja, wygrywając z Turcją jednym głosem w ostatecznym głosowaniu, po raz trzeci dostąpiła zaszczytu goszczenia drużyn podczas mistrzostw Europy. Tym samym została rekordzistą pod tym względem. Rozgrywki wracają do miejsca swoich narodzin – pierwsze EURO odbyło się właśnie we Francji w 1960 r. W tym roku dwie drużyny mają szansę pobić rekord EURO w największej liczbie wygranych mistrzostw. Będą nimi reprezentacje Niemiec i Hiszpanii. Oba zespoły po trzykroć zdobywały tytuł mistrza Europy. Niemcy w latach 1972, 1980 i 1996, a Hiszpanie w latach 1964, 2008 oraz 2012. Czy w tym roku któremuś z tych zespołów uda się wygrać po raz czwarty i zapisać na kartach historii? A może po trofeum sięgnie ktoś spoza grupy faworytów? Czekamy z niecierpliwością. 0
M
ww
Dos Jogos Olímpicos 5 sierpnia 2016 roku będzie szczególnym dniem dla wszystkich fanów sportu. To właśnie wtedy rozpoczynają się letnie igrzyska olimpijskie. Organizacja tegorocznych zmagań przypadła w udziale Rio De Janeiro. Czy niestabilna politycznie oraz rozwarstwiona społecznie Brazylia jest w stanie sprostać temu wyzwaniu? Czy na igrzyskach da się zarobić? Jak wyglądają szanse medalowe gospodarzy? T E K S T:
JUSTYNA CISZEK, PIOTR POTERAJ
iedy 2 października 2009 r. na sesji Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego w Kopenhadze wybierano organizatora tegorocznego wydarzenia, w prezydenckim fotelu wciąż zasiadał Ignacio Lula da Silva. Dziś najsłynniejszy brazylijski polityk jest w ogniu krytyki po tym, jak znalazł się na liście podejrzanych w aferze korupcyjnej dotyczącej koncernu naftowego Petrobras (afera Lava Jato). Polityczny skandal z tym związany może również doprowadzić do usunięcia urzędującej prezydent, Dilmy Rousseff. A wszystko to na kilka miesięcy przed pierwszymi w historii igrzyskami odbywającymi się na terenie Ameryki Południowej.
K
Gorzka kawa Co więcej, niewiele wskazuje na to, by same zawody przyniosły krajowi gospodarczy sukces. Potwierdzają to zorganizowane w 2014 r. Mistrzostwa Świata w Piłce Nożnej. Turniej ten również odbywał się w Kraju Kawy. Organizacja czempionatu miała przynieść gospodarzowi wymierne finansowe profity, ale zamiast tego zakończyła się fiaskiem. W 2014 roku, mimo napływu turystów, PKB podniosło się zaledwie o 0,1 proc., natomiast rok później gospodarka skurczyła się o 3,8 proc. Informacje gospodarcze z pierwszych miesięcy obecnego roku tylko potwierdzają fakt – Brazylia znowu jest w kryzysie.
Mistrzostwa Świata w Piłce Nożnej przyciągnęły ogromną uwagę kibiców, ale nie biznesu – w wywiadzie dla Bloomberg mówi Salvador Saladino, dyrektor BITO, organizacji zrzeszającej biura podróży i agencje turystyczne. Właścicieli kapitału odstrasza rosnąca inflacja (oscylująca w ostatnich dwóch latach w przedziale 8-10 proc.), brak konkurencyjnych cen, niewyszkolone kadry oraz przestępczość. Problemy społeczne kraju wychodzą w tym zestawieniu na pierwszy plan. Co dziesiąte morderstwo na świecie popełniane jest właśnie w Brazylii, a wskaźniki śmiertelności w wyniku zabójstwa pięciokrotnie przekraczają średnią światową. Rząd jest bezradny, niektóre jego działania wręcz 1
maj-czerwiec 2016
/ IO w Rio
W tym roku reprezentacja w piłce nożnej ma szanse na częściową rehabilitację. Czwarte miejsce na Mistrzostwach Świata w 2014 r. było ogromnym zawodem dla brazylijskich obserwatorów, organizatorów i samych piłkarzy. Trzeba pamiętać, że podczas rozgrywek stosowane są ograniczenia wiekowe dla uczestników. Dlatego nie należy utożsamiać olimpiady z innymi międzynarodowymi zawodami toczącymi się na całym świecie w okresie przerwy pomiędzy igrzyskami. W reprezentacji jednego kraju nie może wystąpić więcej niż trzech piłkarzy powyżej 23. roku życia. Nie oznacza to, że rywalizacja nie cieszy się zainteresowaniem kibiców – futbol w Brazylii to wręcz religia. Zwycięstwo jest osiągalne: przecież cztery lata temu w Londynie popularni Canarinhos zdobyli srebrny medal olimpijski, ulegając jedynie Meksykowi. Gospodarze nie tylko piłkarzami stoją – złoto zdobyła judoczka, Sarah Menezes (w kategorii do 48 kg), która od lat pozostaje w globalnej czołówce, a cała kadra zgromadziła jeszcze trzy brązowe medale. Wydaje się pewne, że i w tym roku może powalczyć o najwyższe pozycje, bo ekipa pokazuje się z jak najlepszej strony w mistrzostwach świata i kontynentu. W Rio wystąpią tylko najlepiej przygotowani brazylijscy judocy, rywalizacja o miejsca w kadrze jest jeszcze ostrzejsza niż na macie w trakcie zawodów.
Nie tylko canarinhos
Olimpijskie złoto zdobył także Artur Zanetti w konkurencji kółek w gimnastyce sportowej. Został doceniony przez Międzynarodową Federację Gimnastyczną, która – dwukrotnie w 2012 i 2014 r. – przyznała mu tytuł Brazylijskiego Sportowca Roku. Dyscyplina, w której się specjalizuje, nie jest zbyt popularna, ale to między innymi na tym polu gospodarze igrzysk
Jak widać, organizatorom igrzysk nie brakuje problemów. Czy więc maskotki zawodów – zwierzaki Vinicius i Tom – nie znajdą okazji do wspólnej samby? Wszystko w rękach (i nogach) sportowców. W tym aspekcie Brazylia ma potencjał, by pokazać światu swoją siłę. Nie chodzi tu wyłącznie o piłkarzy, choć to na nich będą skupione oczy narodu.
46-47
Koło wodne
mogą oczekiwać sukcesów. 13 ze 180 reprezentantów pochodzi właśnie z kraju organizatorów. Być może historia „kółkiem” się zatoczy i znów triumfować będzie Brazylijczyk. Domeną tegorocznych gospodarzy igrzysk są też sporty wodne. Brazylijscy pływacy pokazali się w Londynie z jak najlepszej strony, czego wynikiem były dwa medale – srebrny Thiago Pereiry i brązowy Cesara Cielo, olimpijskiego mistrza z igrzysk w Pekinie. W ostatnich sezonach wzrasta forma Leo de Deus, Bruno Fratusa i Felipe Limy, którzy jednak wciąż mogą jedynie marzyć o olimpijskim krążku. W nadchodzących rozgrywkach mają za to szansę na udany start w sztafetach. Wspominając o sportach wodnych, nie sposób zapomnieć o brazylijskich żeglarzach. Prym wśród nich wiodą weterani tej dyscypliny – Robert Scheidt oraz Bruno Prada, którzy mogą się pochwalić brązem z Londynu i srebrem z Pekinu w klasie Star, ponadto ich osiągnięcia z ostatnich 20 lat są trudne do zliczenia. Zeszłoroczne Igrzyska Panamerykańskie w Toronto wzbudziły nadzieje w kibicach Ricardo Winickiego, który zdobył mistrzostwo w klasie RS:X. Startująca w klasie 49erFX Kahena Kunze również może sprawić fanom gospodarzy miłą niespodziankę, a tych w historii brazylijskiego żeglarstwa nie brakowało. Wsparcia na trybunach z pewnością nie zabraknie, chociaż organizatorzy są zmartwieni niższą sprzedażą biletów, niż oczekiwali. Niestety czołowy brazylijski kibic piłkarski – Clovis Acosta Fernandes – już tych miejsc nie wypełni. W swojej prywatnej walce został pokonany przez nowotwór 16 września 2015 r. Pozostaje mieć nadzieję, że nie on jeden wiernie podążał za reprezentacją swojego kraju, a areny tegorocznych igrzysk dzięki fanom staną się żywe, żółto-zielone i wypełnione po brzegi. 0
fot. flickr/Blake Mybank / CC BY-NC-ND 2.0
sprzyjają pogłębieniu problemu. Bo jak inaczej określić dyskutowany jeszcze w zeszłym roku pomysł obniżenia wieku odpowiedzialności karnej do szesnastego roku życia, podczas gdy przeludnione do granic możliwości więzienia są miejscami o zerowym stopniu resocjalizacji, wysokim poziomie śmiertelności, a także narkotykowymi konglomeratami i domami dla tysięcy morderców? Niewiele lepiej Brazylijczycy radzą sobie z planowaniem sportowej imprezy. Symbolem problemów organizacyjnych jest obecna sytuacja stadionu w stolicy kraju – Brasilii. Mieszczący ponad 73 tys. kibiców obiekt może stracić prawo do goszczenia igrzysk, mimo że na jego przebudowę wydano 900 mln dolarów! Tym samym stał się on drugim (po londyńskim Wembley) najdroższym stadionem na świecie. Problem z Estadio Mane Garrincha tkwi w kosztach jego utrzymania – miesięcznie wynoszą one blisko 200 tys. dolarów. Zarząd Dystryktu Federalnego robi co może, aby finansować zadłużony obiekt. Arena to obecnie miejsce pracy dla około 400 urzędników, a niedawno umiejscowiono tam nawet zajezdnię autobusową. Szukanie nowych zastosowań jest nieuniknione, albowiem stolica Brazylii nie posiada żadnego liczącego się w kraju klubu piłkarskiego. Frekwencja na trybunach występującego w 1. lidze stanowej Brasília Futebol Clube rzadko przekracza 5 tys. osób. Przychody z biletów są zatem kroplą w morzu finansowych potrzeb stołecznego obiektu.
międzykulturowa stolica /
Cerkiewne echo
Mijany podczas spaceru kościół katolicki nie wzbudza w nas większego zainteresowania. Inaczej jest w przypadku cerkwi – w większości nie znamy uczęszczających do nich osób, nie wiemy jak jest wewnątrz świątyni. P r z e m y s ł aw K r e t
rzykuwającym największą uwagę elementem wystroju praskiej cerkwi jest zdobiony złotem ikonostas oddzielający wiernych od prezbiterium. W połączeniu z ikonami, freskami i błękitnym sklepieniem tworzy wrażenie niezwykłej majestatyczności świątyni. Nawa główna na planie kwadratu jest niewielka, a ponieważ podczas świętej liturgii w Kościele prawosławnym od uczestników wymaga się postawy stojącej, nie dzielą jej ławki. Dzięki temu cerkiew jest bardzo kameralna, co potęguje poczucie wspólnoty. W mniejszej, dolnej kaplicy wrażenie majestatyczności jest uwypuklone przez niewielką przestrzeń, na której zostały zgromadzone wszystkie ikony i ozdoby. Powstaje także wrażenie jedności między wystrojem wnętrza a wiernymi. Zwiedzanie praskiej cerkwi to doznanie niecodzienne. Obecnie świątynie prawosławne nie stanowią wyraźnego elementu warszawskiej rzeczywistości. Historia architektury cerkiewnej w stolicy jest jednak bardzo bogata.
P
Symbol rosyjskiej dominacji W XVIII wieku ograniczono prawa chrześcijan obrządku wschodniego. Dlatego wielokrotnie adaptowano pomieszczenia zwykłych kamienic na potrzeby kultu – w ten sposób powstawały tzw. cerkwie domowe. Pierwsza z nich pojawiła się na terenie poselstwa rosyjskiego. Dzięki zasadzie eksterytorialności jednostek dyplomatycznych nie obowiązywał tam zakaz tworzenia świątyń prawosławnych. Po powstaniu listopadowym głównym celem polityki wyznaniowej na terenach zaboru rosyjskiego było wzmocnienie pozycji Kościoła prawosławnego. Wówczas w wyniku wpływu carskiej ideologii państwowej wykształcił się nowy styl w architekturze cerkiewnej, znany jako bizantyjsko-rosyjski. Uznawano go za symbol związku absolutyzmu władzy i rosyjskiej ludowości z prawosławiem. Zaborca pragnął zademonstrować swoje panowanie nad Polską. Tym samym sprawił, że w Warszawie zaczęły mnożyć się cerkwie zaprojektowane w nowym, narodowym stylu Rosjan. Nie tylko wznoszono nowe świątynie. Przerabiano również kościoły katolickie oraz inne budynki. Ofiarą tych
zmian padł m.in. Pałac Staszica w południowej części Krakowskiego Przedmieścia. Wprowadzanie stylu bizantyjsko-rosyjskiego było brutalną ingerencją w tkankę miasta. Nowe elementy zostały znienawidzone przez warszawiaków i postrzegane jako symbol rosyjskiej dominacji. Z tego powodu w dwudziestoleciu międzywojennym niszczono cerkwie wzniesione przez zaborcę. Przeprojektowane gmachy z kolei rewindykowano i przywracano do stanu sprzed okupacji.
Pierwsza samodzielna cerkiew Budowa praskiej cerkwi św. Marii Magdaleny zbiegła się z okresem rozwoju bizantyjsko-rosyjskiej architektury sakralnej. Jej geneza ma jednak kulturowe, a nie ściśle polityczne korzenie. Podstawowym motywem jej powstania był znaczny napływ prawosławnej ludności Imperium Rosyjskiego do prawobrzeżnej, robotniczej dzielnicy Warszawy. Chrześcijanie obrządku wschodniego
stanowili wówczas kilkunastoprocentową część ludności Pragi. Dotychczas zmuszeni do odwiedzania świątyń w lewobrzeżnej części miasta, zgłaszali prośby do biskupa warszawskiego o podjęcie budowy cerkwi w swojej dzielnicy. Inicjatywa została podjęta i niemal natychmiast pojawił się projekt świątyni, która miała stanowić twór samodzielny architektonicznie w przeciwieństwie do ubieranych w bizantyjskie ornamenty warszawskich zabytków. Pierwszy projekt utrzymano w typowym sakralnym stylu Rosjan. Został jednak znacznie zmodyfikowany wraz z wprowadzeniem licznych nawiązań do świątyń metropolii kijowskiej położonych we wschodniej części dawnej Rzeczypospolitej. W odniesieniu do rodzimej tradycji prawosławnej w tym nawiązaniu upatrywano argumentu broniącego tezy o naturalności wschodniej religii w kulturowej tkance Warszawy. Cerkiew św. Marii Magdaleny miała szczęście. Nie podzieliła losu innych świątyń – pomników rosyjskiej dominacji w czasie niszczycielskiego szału w dwudziestoleciu międzywojennym. Została w tym czasie wręcz podniesiona do rangi soboru metropolitarnego. Stała się tym samym najważniejszą świątynią Polskiego Autokefalicznego Kościoła Prawosławnego. Nie została również znacząco uszkodzona w czasie II wojny światowej. Po sukcesywnej rewitalizacji w drugiej połowie XX wieku nie różni się dziś znacznie od swojej pierwotnej formy.
Ponadczasowe więzi Przebieg świętej liturgii odprawianej w języku cerkiewnosłowiańskim i w całości śpiewanej to przeżycie zupełnie odmienne od katolickiej mszy. Po jej zakończeniu w świątyni zaczyna panować dosyć swobodna atmosfera. Wierni półszeptem witają się ze sobą i ucinają pogawędki, do których wtrącają się także kapłani. Bliskie relacje prawosławnych warszawiaków wiążą się prawdopodobnie ze skromną liczebnością tej wspólnoty. Dziś pozostaje jedynie echem dawnej, tłumnej i charakterystycznej szczególnie dla prawobrzeżnej części miasta społeczności. Odwiedzenie praskiej cerkwi św. Marii Magdaleny daje nie tylko możliwość poznania prawosławnej wspólnoty, lecz także okazję zagłębienia się w ważną część historii Warszawy. 0
graf. Aleksander Łukaszewicz
T E K S T:
maj-czerwiec 2016
Warszawa
/ międzykulturowa stolica
Brzydszy brat Powązki to najbardziej znany i być może najpiękniejszy polski cmentarz. Mało kto jednak wie, że za południową ścianą zgarbionego muru kuli się jego zapomniany brat. W całunie grobowej ciszy nekropolia wygląda jakby umierała. M a rc i n C z a r n ec k i
fot. warszawa.wikia.com/ CC 3.0
T E K S T:
mentarz przyciągnął tego dnia tysiące zadumanych ludzi. Kolaż mundurów sylwetek ubranych w marsowe miny zdobi kwietniową rocznicę. Kolejne salwy honorowe jak fala odbijają się od wysokich drzew i pokruszonej ceglanej ściany oddzielającej część żydowską od Powązek. Muru, który jak za czasów Generalnego Gubernatorstwa, symbolicznie odgradza naród wybrany od reszty społeczeństwa.
C
Pełne groby, puste alejki Nieprzypadkowe porównanie – to właśnie w tym miejscu zaczynały się niegdyś zabudowania niemal getta zamieszkiwanego przez pół miliona osób, obejmującego Wolę i część Śródmieścia. Wzdłuż macew prowadziła znana droga szmuglu towarów do zamkniętej dzielnicy. W gąszczu grobowych płyt Niemcy przeprowadzali również masowe egzekucje uczestników powstania w getcie trwającego od 19 kwietnia do 16 maja 1943 roku. Po przekroczeniu cmentarnych bram przed zabłąkanym przechodniem rozpościerają się 33 hektary jednego z największych cmentarzy żydowskich na świecie i drugiego w Polsce, zaraz po nowym cmentarzu żydowskim w Łodzi. Paradoksalnie pierwszym wrażeniem, jakie wywiera to osobliwe miejsce, jest pustka. Czasem trudno spotkać choćby jedną żywą duszę pośród przeszło 200 tys. grobów. Jeśli zmarli pragnęli świętego spokoju, trafili pod właściwy adres. Mało kto chowa tu swoich krewnych, o czym świadczą jedynie dwa pogrzeby na miesiąc. Pod mauzoleum Trzech Pisarzy krewni nieboszczyków kilka razy w roku odbywają rytualny nocny pochód cmentarz utrzymuje się sumptem Gminy Wyznaniowej Żydowskiej w Warszawie i Fundacji Rodziny Nissenbaumów. Niestety pieniędzy na renowację brak – nekropolia jest jak staruszka, o którą nie ma kto zadbać.
48-49 magiel
Na Okopową trafiali z reguły przedstawiciele ówczesnej klasy wyższej, biedniejsi wybierali Bródno położone na Targówku. Obecnie najczęściej odwiedzane są groby bogatych mieszczan oraz cadyków, tzw. przewodników wiary. Skręcając w prawo w główną aleję biegnącą przez zadbaną część reformowaną, natkniemy się na groby wielu z nich, np. Samuela Poznańskiego i Maurycego Goldsteina. Popularne są tu inskrypcje w języku polskim, niemieckim, jidysz i rosyjskim. Przedmiot sporu między żydami ortodoksyjnymi a postępowymi z początku XX wieku zniknął samoistnie wraz ze stopniowo ścieranymi przez erozję i ludzką nienawiść nazwiskami.
W przeciwieństwie do sąsiednich Powązek nie znajdziemy wokół stosów zniczy i kwiatów. W proch się obrócisz Na wejściu uwagę od razu przykuwa wygrawerowana w marmurze mapka dzieląca cmentarz na sześć części, m.in. dziecięcą i gettową. Tablica z miejscami pochówku zasłużonych dla Warszawy żydów, jak się później okaże, nie będzie zbyt pomocna. Zwłaszcza po wybraniu się na wprost w głąb nekropolii. Na pierwszy rzut oka jej fasady sprawiają wrażenie nietkniętych. Odczucie zmienia się, gdy z pola widzenia znikają nieliczne postacie w jarmułkach, a wyłożona kostką droga przekształca się w leśną dróżkę. Cmentarz zapomnianych wita. Rzeczywisty rozkład nagrobków zatarła przyroda bezpardonowo wylewająca się na alejki i płyty grobowe. Być może zadziałał instynkt macierzyński i sama natura postanowiła zaopiekować się odosobnionymi nieboszczykami. Miejsce wygląda na
zaniedbane, przez co owiewa je mgiełka tajemnicy. Wchodząc w głąb kirkutu, coraz trudniej odnaleźć się w zastanym nieporządku. Krajobraz zdobią zarośnięte bluszczem pomniki i powywracane tablice nagrobne. Stercząca nieopodal niepozorna studzienka to pozostałość synagogi i domu rabina. Znajduje się w ruinie, jak większość budynków wysadzonych przez Niemców po stłumieniu powstania w getcie.
Demony przeszłości W przeciwieństwie do sąsiednich Powązek nie znajdziemy wokół stosów zniczy i kwiatów. Im dalej od wejścia, tym prędzej wpadniemy w rozkopaną ziemię albo wszędobylskie zarośla – jak w ogrodzie po zmarłej babci. Zatarte ślady architektury funeralnej przypominają o mrocznej wojennej przeszłości. Przecież to stąd w pogodny wieczór wiosenny (…) wiatr przynosił czarne latawce – jak pisał Czesław Miłosz w Campo di Fiori. Podobnie jak warszawskie, powstanie w getcie przegrano z kretesem, choć z racji skali wspomina się o nim rzadziej. Gęste korony brzóz i jesionów rzucają głębokie cienie na przypadkowego turystę, a odgłosy kraczących nad głową wron tylko pobudzają wyobraźnię. Czuć ten wiatr od domów płonących, jak powiedział Miłosz. Wraz z kolejnym krokiem, wykrzywianym na niepewnym podłożu z pokruszonych, porosłych mchem granitów, narasta dylemat: iść dalej czy zawrócić? Odpowiedzi nasuną się same – w końcu po nie się tu przychodzi. Miejsce po zachodniej stronie przybrudzonego graffiti muru przy Okopowej oddaje historię żydów polskich lepiej niż niejeden odrestaurowany warszawski zabytek. Cisza gnieżdżąca się wewnątrz murów kirkutu jest wymowna, a zapewne wielu tutejszych zmarłych pragnie towarzystwa. Marmury przykryte puchem liści kryją w sobie wiele niewypowiedzianych jeszcze słów. 0
z obcym na kursie /
fot. Barbara Pudlarz
Bez hamulców
Jeśli porzucić akceptowane przez wszystkich konwencje społeczne, nauka jazdy nie będzie niczym innym jak przebywaniem przez dwie lub trzy godziny w zamkniętym samochodzie z obcym, starszym mężczyzną, który przewyższa kursantkę umiejętnościami i siłą. T e k s t:
O L A C Z E RWO N K A
a sytuacja nie była jakaś ekstremalna, nie wiem, czy nie jestem przewrażliwiona – zaczyna opowieść Kasia. Dzwoni późnym wieczorem, po namowach przyjaciółki. Opowiada o zdarzeniach sprzed półtora roku, kiedy miała zaledwie osiemnaście lat. Mówi szybko, nerwowo. Na wstępie zaznacza, że to, co się wydarzyło, to nic takiego. Dotknął jej tylko raz.
T
Sama go sprowokowałam Zanim Kasia wybrała Mariusza na swojego instruktora, wiedziała już, że coś jest z nim nie tak. Wśród kursantek krążyły pogłoski, że zachowuje się podejrzanie w stosunku do dziewczyn. Doświadczyła tego również koleżanka Kasi, która mimo wszystko jej go polecała. Spokojnie, nie jest niebezpieczny – zapewniała. W szkole jazdy, do której się zapisały, uważany był za najlepszego nauczyciela. A właściwie za jedynego dobrego, więc mimo wątpliwości Kasia zdecydowała się na ten wybór. Często mi mówił, że jestem ładna, że dobrze wyglądam, nawet zrobił mi zdję-
cie. Wypytywał, czy umawiam się z kimś, czy mam chłopaka, co będę robić wieczorem. Zapytał, czy jestem wierząca, a kiedy potwierdziłam, opowiadał, jaka to jestem niedostępna. Kiedy mówił, bardzo się nade mną pochylał, odsuwałam się, ale cały czas się przybliżał, kładł rękę na oparciu mojego fotela – opowiada dziewczyna. To było bardzo niekomfortowe, ale nie jednoznacznie złe, więc nie potrafiłam zareagować. Nie wiedziałam, czy powinnam. Zaczęłam nawet zwracać uwagę na to, jak się ubieram, żeby go nie prowokować. Ale uczył dobrze – mówi Kasia. Przez cały kurs akceptowała takie zachowanie, znajdując na nie wytłumaczenia i wmawiając sobie, że przesadza. Kursantka nie potrafi ocenić, czy zachowanie Mariusza było jeszcze dopuszczalne czy już nie. Usprawiedliwia go nawet, w opowieści o tym, jak w końcu przekroczył granicę cielesności: Jechaliśmy drogą ekspresową, dopuszczalne 80 km/h. Pierwszy raz jechałam tak szybko i nie chciałam jeszcze dociskać gazu. Mówił, że mam przyspieszyć, ale ja się bałam, byłam zestresowana. On wciąż na mnie krzyczał, że mam jechać szybciej
i szybciej, w końcu wyciągnął rękę i ścisnął mnie mocno za kolano. Przyspieszyłam – opowiada Kasia. Lecz po chwili dodaje: Wyglądało na to, że sama go sprowokowałam. Był w porządku, po prostu nie potrafił się pohamować. A ja się go bałam – przyznaje w końcu dziewczyna Była przerażona i zestresowana. Myślałam, że jestem nienormalna, a przez to denerwowałam się jeszcze bardziej. Zakładałam, że tak jest w wielu przypadkach, że instruktorzy po prostu tacy są, przecież potwornie się nudzą w tych samochodach. Odradzałam tę szkołę wszystkim, z którymi rozmawiałam o Mariuszu, a sama nie zrobiłam nic. Grzecznie wyjeździłam z nim 30 godzin.
Założyłam krótkie spodenki Monika to szczera i otwarta blondynka o filigranowej figurze. Samochodem umiała jeździć już wcześniej, więc nie bała się i nie była bardzo zestresowana. W dniu rozpoczęcia kursu miała ledwie skończone osiemnaście lat i ufała ludziom. W swojej szkole na każdą godzinę dostawała innego instruktora, Bociana poznała
maj-czerwiec 2016
/ z obcym na kursie
podczas dziesiątej jazdy. Gdy go zobaczyła, pomyślała, że to miły, starszy pan. Z początku rzeczywiście tak się zachowywał. Był jak taki dziadziuś, który pogłaszcze cię po głowie, kiedy ładnie jedziesz – Monika opisuje swoje pierwsze wrażenie. Bardzo miły człowiek, aż zanadto. Dopisał mi nawet dodatkowe godziny i dzięki temu skończyłam szybciej kurs. Ale nie podejrzewałam, że takim kosztem. Na pierwszej lekcji zaczęło się od sprośnych żartów. Komentował wygląd kobiet przechodzących przez ulicę: O, jaką ma dupę, a ta blondyna też jest dobra. Już to obrzydzało Monikę, gorsze było przed nią. Jechaliśmy 30km/h po drodze osiedlowej, chciałam zmienić bieg – opowiada Kiedy chwyciłam dźwignię zmiany biegów, poczułam, jego rękę na mojej. Zapytałam, co robi. Odpowiedział, że chce sprawdzić, na jakim jadę biegu. – Monika jest zadziorna i pewna siebie, więc nie zadowoliło jej to wytłumaczenie. Nie może pan zerknąć, musi pan dotknąć? – zapytała. Odpowiedział, że tak było bezpieczniej. Na to nie potrafiłam zareagować. Byłoby jeszcze gorzej, gdybym nie umiała prowadzić i była zestresowana, gdybym się bała, że jak strącę jego rękę, to mi nie podpowie, jak mam jechać – mówi. Gdy lekcja się skończyła, wyszła szybko z samochodu i przez okno podała mu podpisaną kartkę o wyjeżdżonych godzinach. Nie chciałam już tam być, chciałam odejść i o tym zapomnieć – tłumaczy. Kiedy wraz z koleżanką przychodziły do szkoły na jazdy pierwsze co robiły, to biegły sprawdzić, którzy instruktorzy są tego dnia. Zawsze patrzyłyśmy nie na to, z kim mamy, tylko czy nie mamy z nim. Gosia też bała się z jeździć z Bocianem. Tylko jej powiedziałam o zachowaniu instruktora i to dlatego, że była w tej samej szkole. Chciałam ją przestrzec – mówi Monika. Przez pierwsze dwa spotkania z Bocianem słuchała jego sprośnych żartów i czuła, jak przytrzymuje jej rękę na dźwigni zmiany biegów. Już to było dla Moniki znaczną przesadą, nie podejrzewała więc, że okaże się jedynie wstępem. Gdy tylko przyszła na kolejną lekcję z tym instruktorem, wiedziała, że tego dnia nie będzie łatwo. Kurs robiła w minione wakacje, a lato 2015 r. było niezwykle upalne, szczególnie w Warszawie. Dziewczyna sądzi, że był to jeden z powodów jego zachowania: Nie pozwalał otwierać okien, w samochodzie było duszno, parno. Pamiętała o tym, dlatego tego dnia postanowiła założyć szorty. O, jakie krótkie spodenki, jak mi się miło będzie pracować. – usłyszała. To był ostatni dzień, kiedy odważyła się tak ubrać na jazdy: Potem żałowałam. Pytałam siebie: dlaczego je założyłaś? Ale przecież taki ubiór to nie prowokacja, w szczególności latem. On też miał krótkie spodnie, a jakoś nie kładłam mu ręki na nodze. A Bocian jej – owszem.
50-51
Monika pamięta tę scenę niezwykle dokładnie: Byliśmy na rondzie Hynka, kiedy pierwszy raz położył mi rękę na kolanie. Nawet nie zdążyłam pomyśleć, od razu ją zrzuciłam. Zapytałam go ostro, czy mógłby tak nie robić. A on się zaśmiał. „Kiedyś na moim miejscu będzie siedział jakiś Szymon i on będzie ci tak kładł rękę” – powiedział. To było odrażające. Pamiętam dokładnie, że użył imienia Szymon, pamiętam idealnie, w jakim miejscu na rondzie to było.
Obrzydzało mnie, że na kanapie z tyłu woził zabawki swoich dzieci. Wciąż żałuję Na tym się jednak nie skończyło. Przez dwie godziny ręka instruktora co rusz lądowała na udzie kursantki. Dziewczyna zrzucała ją non stop, już nawet nie komentując. Najbardziej zszokowało ją, że ręka cały czas wracała, że Bocian nie miał żadnych skrupułów. Pomimo tego Monika nie przerwała lekcji, wyjeździła z nim dwie godziny do końca. Nie chciałam stracić jazd, byłam zestresowana sytuacją, to było dla mnie coś nowego – tłumaczy się. To, że nie zareagowała, przeraża nawet ją samą. Jestem instruktorką karate, a z tym nic nie potrafiłam zrobić – podkreśla. To zajście przerosło osiemnastolatkę. Porównuje ją do bójki: Kiedy pierwszy raz będziesz musiał kogoś uderzyć, to zamiast szybko działać, będziesz stać przerażony, zablokowany. Tak samo, gdy pierwszy raz dotknie cię w ten sposób obcy człowiek. Nie potrafisz zareagować. Jednak Monika nie była całkowicie bierna, wciąż zrzucała rękę instruktora. Nie wszystkie dziewczyny potrafiłyby zdobyć się nawet na taki ruch. Po zakończeniu jazd kursantka nie wracała do tego. Nikomu nie powiedziała, nie zgłosiła, nie wniosła skargi do właściciela. Nie zrezygnowałam w trakcie, bo szkoda mi było własnych pieniędzy, którymi opłaciłam kurs. Z początku chciałam o tym zapomnieć, dopiero później wszystko przemyślałam i powiedziałam Gosi. Przecież gdyby ktoś mnie potraktował w ten sposób nie w samochodzie, tylko na moich kursach rysunku, zareagowałabym. Źle, że to przemilczałam – wspomina dziewczyna. Bo pewnie to spotkało z jego strony nie tylko mnie. Najgorsze, że tylko w samochodach egzaminacyjnych są kamery – mówi dalej Monika. Sądzi, że bez tak jednoznacznych dowodów jej relacja z lekcji z Bocianem zostałaby zwyczajnie zbagatelizowana. Powiesz: „Pan mówił sprośne żarty”. ”Aaa tam” – usłyszysz. „Pan wielokrotnie położył rękę bez powodu na moim kolanie”. „Aaa tam, tacy panowie tak mają”. Bo o czym może myśleć fa-
cet, który cały dzień siedzi w parnym samochodzie? – zastanawia się. Dziewczyna do tej pory ma do siebie żal, że nie zareagowała. Wystawiła Bocianowi negatywną opinię w internecie i odradzała go znajomym, ale nie powiedziała nikomu prawdy. Do tej rozmowy przekonała ją Gosia. To taka moja rekompensata, że nie zgłosiłam tego wcześniej, może to zmotywuje innych. Chcę coś przekazać wszystkim dziewczynom: zgłaszajcie to, naprawdę. Ja wciąż żałuję, że tego nie zrobiłam.
Czułam się upokorzona Natalia jest z natury skromna i niepewna siebie, dlatego opowiada pośpiesznie, wstydliwie, a jej słowa są pełne wahania. Rozpoczęła kurs na prawo jazdy, będąc jeszcze uczennicą drugiej klasy liceum. Była podekscytowana, bardzo chciała nauczyć się jeździć. Jarka przydzielono jej jako instruktora odgórnie. Wtedy też usłyszała, że nie ma możliwości, aby zmienić nauczyciela. Dziewczyna nie widziała w tym problemu. Jarek wydawał się normalnym, młodym instruktorem. Rozmawiało im się dobrze, czasem tylko Natalia czuła pewien dyskomfort: Wchodził za bardzo w sprawy mojej rodziny, pytał, jakie mam z nimi relacje, z kim mieszkam, czy mam chłopaka. Nie chciałam o tym rozmawiać, ale odpowiadałam, żeby atmosfera była w porządku. Miałam z nim przecież jeździć cały kurs. To był błąd. Wiedział, że nie mam wsparcia w rodzinie, że jestem praktycznie sama. Instruktor był dla swojej uczennicy bardzo przychylny. Potrafił przesunąć kilka osób tak, żeby Natalii pasował termin. Przyjeżdżał po nią pod szkołę, potem odwoził do domu, nawet jeśli był umówiony gdzie indziej. Nigdy go o to nie prosiłam – mówi kursantka i zaczyna opowieść. Najpierw, gdy podawał mi rękę podczas powitania, przytrzymywał ją dłużej niż powinien. Potem zaczął mnie przytulać. Czułam się z tym dziwnie, bo kim on niby dla mnie był?. Dziewczyna jest zdania, że sposób działania instruktora był wyrachowaną metodą. Uważa, że Jarek nie był typowym zboczonym facetem, który nie potrafił się pohamować. Według niej od samego początku miał plan. Był bardzo inteligentny – mówi Natalia. Tacy ludzie nie będą od razu przesadzać. Już na pierwszych jazdach wyczuł, że jestem skromną, wrażliwą osobą, która nie zareaguje. I miał rację. Zachowanie instruktora nie było nachalne, działał powoli i etapami tak, że Natalia nigdy nie była pewna, czy to jest złe. Miałam silne przekonanie, że tak powinno być. Normalne było, że kładł rękę na mojej, kiedy zmieniałam biegi. Potem próbowałam jakoś tak zmieniać biegi bokiem, żeby tylko mnie nie dotknął. Ale cały czas tłumaczyłam sobie, że to jest ok. W końcu musi sprawdzić, czy dobrze zmieniam biegi. Jak jadę za szybko albo za wolno, to przecież
fot. Barbara Pudlarz
z obcym na kursie /
położy mi rękę na udzie, pogłaszcze nogę, samo poinformowanie nie wystarczy. Szybko zwalniałam, żeby zabrał dłoń. Po kilku tak wyjeżdżonych godzinach Natalia zaczęła mieć wątpliwości: Czułam, że to nie zawsze było konieczne, czasem wcale nie jechałam za wolno i wtedy to był tylko pretekst. Ledwo to wytrzymywałam, ale wciąż myślałam, że jestem po prostu przewrażliwiona. A było coraz gorzej. Sytuacja ciągnęła się około 5-6 lekcji i przez cały czas myślałam, że to ze mną jest coś nie tak – opowiada Natalia. Wychodziłam z samochodu i starałam się o tym nie myśleć. Wracałam do domu i czułam się okropnie, czułam się upokorzona. A potem umawiałam się na następne godziny.
Przesadzam Źle się z tym czułam i zastanawiałam się, o co chodzi – kontynuuje Natalia. Chociaż na codzień ubiera się skromnie, zaczęła wtedy jeszcze bardziej zwracać uwagę na to, co zakłada. O ile na początku jeździła chętnie i przychodziła na lekcje podekscytowana, o tyle później zaczęło to być męką. Stresowałam się przed każdą jazdą, nie chciałam na nie chodzić. Myślałam, żeby to rzucić, nie robić prawa jazdy. Mówiłam sobie, że nie jest mi aż tak potrzebne, a bardzo dużo mnie kosztuje. W końcu coś w niej pękło: Robiło mi się niedobrze, jak na niego patrzyłam. Szłam do samochodu i autentycznie zbierało mi się na wymioty. Dopiero wtedy zaczęłam się zastanawiać, że może z jego zachowaniem jest coś nie tak. Szczególnie obrzydzało mnie, że na kanapie z tyłu woził zabawki swoich dzieci.
Ta kumulacja uczuć sprawiła, że Natalia zdecydowała się z kimś porozmawiać. Na powiernika wybrała swojego najbardziej zaufanego przyjaciela. Wiedziała, że zachowanie Jarka nie jest normalne, a mimo to rozmowę z Karolem rozpoczęła od zdania: Może tylko przesadzam.... Lecz kiedy opowiedziała mu całą historię, zapewnił ją, że nie. Wtedy opracowali plan. Postanowiliśmy coś zrobić, ale tak, żeby mi nie zaszkodzić, żebym mogła kontynuować jazdy. W końcu myślałam, że nie mogę zmienić instruktora – opowiada Natalia. Wraz z Karolem zdecydowali, że wystarczy dać do zrozumienia Jarkowi, że dziewczyna nie jest sama, żeby wiedział, że ma w kimś wsparcie. Chcieli poczekać, aż instruktor podjedzie po nią pod szkołę, a wtedy jej przyjaciel jedynie się z nim przywita. – Warto zaznaczyć, że Karol ma koło trzydziestki, jest wysoki, silny i chodzi ubrany w skórę – opisuje go Natalia. To okazało się kluczowe. Jarek przyjechał uradowany, przytulił mnie. Nawet nie przedstawiłam Karola, po prostu podszedł do Jarka i podał mu rękę. Chwycił ją mocno i popatrzył mu głęboko w oczy. To było niesamowite, w tym spojrzeniu zawarł wszystko: gniew, nienawiść, przestrogę. Wtedy zaczęły się jej najgorsze jazdy w życiu. Wiedziała to, jak tylko wsiadła do samochodu. Jarek momentalnie stał się potwornie chamski. Nie mogłam w to uwierzyć, że jeden uścisk dłoni, jeden gest wystarczył, żeby tak zmienił się jego stosunek do mnie. Karol przecież nie powiedział mu nawet jednego słowa. Gdy po lekcji wróciła zapłakana do domu, napisała Jarkowi SMS, że nie chce mieć już z nim jazd. To była ich ostatnia wymiana zdań. Poszła
do szkoły i poprosiła o zmianę instruktora. Dostała dwóch różnych, którzy nawet jej nie kojarzyli. Ale dziewczynie to nie przeszkadzało. Wolałam być anonimową osobą niż Natalką. – mówi W szkole jazdy nic nie powiedziałam, chciałam skończyć kurs, a potem się od nich odciąć. Znajomym odradzałam, ale mówiłam tylko, że zachowanie instruktora było nie w porządku. Natalia z początku nikomu o tym nie powiedziała, bo była przekonana, że takie działania są normą. Wówczas nie miała kontaktu z żadną osobą, która wcześniej kończyła kurs i nie wiedziała, czego powinna była się spodziewać. Nigdzie nie jest zapisane, co on może zrobić, o co spytać. Nie miałam pewności, co jest dobre, a co – złe. To były takie gesty, których nie można jednoznacznie ocenić. Gdybym miała pewność, byłabym odważniejsza. Cały czas bałam się, że ktoś mi powie, że przesadzam, że to ja mam problem. Nawet teraz, kiedy to mówię, wciąż mam takie myśli. W każdej rozmowie jak mantra przewijało się słowo „przewrażliwiona”. Dla opowieści Kasi był to niemal przecinek. Bała się, że zostanie wyśmiana. Kiedy po raz dziesiąty powtarzała, że przesadza, przerwałam jej, mówiąc: Nie, nie przesadzasz. To nie jest normalnie, mnie nigdy nie spotkała taka sytuacja. W słuchawce zapadła cisza. Po kilku sekundach usłyszałam: W takim razie dobrze, że piszesz ten tekst. 0
Napisz do autorki Jeśli Tobie też przydarzyła się podobna sytuacja, napisz do mnie i opowiedz mi swoją historię. czerwonka.ola@gmail.com
maj-czerwiec 2016
MULTIMEDIA Na okładce
Gdzie jest krzyż?
/ nowa gra komputerowa
Gra o życie
graf. materiały partnera
fot. Angela N., Flickr.com / CC,
t e k s t: h u b e r t pau l i ń s k i w e w s p ó ł p r a c y z e s towa r z y s z e n i e m Games and Challenges
Ze względu na dobrą sytuację ekonomiczną w okolicy zaczyna osiedlać się coraz więcej imigrantów z biedniejszych krajów ościennych. Idealnie nadadzą się do wzmocnienia twojej firmy. Jaką decyzję podejmiesz? ożliwości jest kilka: 1. Zatrudnij imigrantów na czarno w swoich magazynach. 2. Zagroź swoim pracownikom, że jeżeli nie będą pracować wydajniej to mogą zostać zastą-
4. Zastąp swoich pracowników tanimi imigrantami. To jedna z wielu decyzji, jakie będziemy musieli podjąć w debiutanckiej grze internetowej nowego polskiego studia Despair Games.
graf. materiały partnera
M
pieni przez lepszy towar z zagranicy. 3. Obniż pracownikom pensje oznajmiając, że musisz być konkurencyjny w stosunku do tych, którzy zatrudniają tanią siłę roboczą z zagranicy.
52-53
nowa gra komputerowa /
Spróbuj być szefem Sprawdź, jak się żyje w korporacji, zanim podejmiesz w niej pracę – śmieją się twórcy gry, której nazwa – Office Suicide Saga – jest tyleż groteskowa, co oddająca główny temat gry. W Office Suicide Saga mamy unikalną szansę wcielić się w szefa złowrogiej korporacji, którego głównym celem jest „wykańczanie” swoich podwładnych. Może to zrobić poprzez dokładanie obowiązków, a wówczas padną z wyczerpania. Może też zwiększać poziom stresu w pracy, aż w końcu… powieszą się na własnych krawatach, lub w inny widowiskowy sposób zdecydują się na zakończenie swojego nieszczęsnego korpożywota. Poza rozrywką polegającą na przerzedzaniu naszej pracowniczej trzódki, musimy także dbać o poprawne funkcjonowanie firmy, a później całego konglomeratu. Gromadzimy jak największą fortunę, wykorzystując tanią siłę roboczą z zagranicy, wręczając łapówki urzędnikom, czy stosując „kreatywną księgowość” i unikając podatków.
pokazać mu kilka motywacyjnych plakatów. Obecny korporacyjny świat jest nie tylko sztuczny i pełen absurdów, ale też często nieprawdopodobnie toksyczny i szkodliwy dla naszego zdrowia i dobrego samopoczucia. Poprzez parodię chcemy zwrócić uwagę na prawdziwe problemy i skłonić do głębszego zastanowienia się na sensem pracy w korporacji – mówi Łukasz Szymański, prezes Despair Games.
Ile w tym prawdy? Despair Games stanowczo odcina się od typowych korporacyjnych praktyk – wszyscy zatrudnieni pracują przez internet, relacje są oparte na zaufaniu, bez typowego micromanagementu, nadzoru i specjalnych zachęt. „To ta-
jemnica naszego sukcesu” – twierdzi Grzegorz Goleń. Producenci liczą na dotarcie do grona pracowników korporacji z całego świata i jak na razie idzie im wyjątkowo dobrze – profil firmy na Facebooku ma już ponad 30.000 fanów. Sama gra będzie darmowa, ale ma oferować graczom możliwość odpłatnego upiększania biura, swojej postaci czy dokupywania specjalnych przedmiotów (jak na przykład Zbiornik Rozpaczy). Gra oficjalnie startuje na początku maja i dostępna będzie pod adresem internetowym www. ossaga.com. Producenci liczą, że w pierwszym roku ściągnie przed monitory nawet milion osób na całym świecie. Firma pracuje już nad kolejnym tytułem. 0
Korpo od kuchni Gra ma komiksową, karykaturalną oprawę graficzną i jest wypełniona po brzegi czarnym humorem. Warto jednak zwrócić uwagę, że większość nieetycznych praktyk jakie możemy stosować w grze jest opartych na autentycznych przykładach z korporacyjnego światka.
Poprzez parodię chcemy zwrócić uwagę na prawdziwe problemy i skłonić do głębszego zastanowienia się na sensem pracy w korporacji.
Firma Canon zaprasza do udziału w konkursie multimedialnym
To MY tworzymy Świat Dla kogo?
Dla młodych ludzi w wieku 18-26 lat
Co zrobić?
Pracę multimedialną będącą mieszanką filmu, zdjęć i dźwięków, opowiadającą ciekawą historię lub poruszającą ważne, społeczne tematy.
Jaka treść? Najsmutniejsze jest to, że im bardziej zagłębialiśmy się w rozmaite korporacyjne działania, tym więcej materiałów „z życia” zdobywaliśmy. I wciąż mamy ich pełno – podkreśla Grzegorz Goleń, absolwent SGH i główny producent gry. Twórcy nie oszczędzają korporacji i ich szefów, przy okazji dostało się także politykom, „kołczom” oraz... samym pracownikom. Przeprowadzając samodzielnie pełną rekrutację (zamiast zlecić ją agencji rekrutacyjnej), mamy okazję zapoznać się z wieloma listami motywacyjnymi pisanymi „pod szablon”, pełnymi bzdur. W nagrodę za naszą ciężką pracę możemy pognębić przyszłego pracownika już na rozmowie kwalifikacyjnej, żeby nie czuł się zbyt pewnie pierwszego dnia w pracy. Wystarczy
Czekamy na prace poruszające trzy tematy: środowisko, społeczeństwo i technologie.
Warunki techniczne?
Format mp4, maks. 500 MB, czas trwania: 30 sek. – 5 min.
Na kiedy?
Na prace czekamy do 15 czerwca 2016 r.
Do wygrania?
Miejsce 1: Canon EOS 70D + obiektyw Miejsce 2: Canon EOS M10 + obiektyw Nagroda specjalna: Canon EOS 1300D + obiektyw
Jak to zrobić?
Zajrzyj na: www.canon.pl/tomytworzymyswiat
Kontakt e-mail:
tworzymyswiat@canon.pl
MULTIMEDIA
varia /
Na koniec Polecamy: 56 Człowiek z Pasją Na granicy bycia człowiekiem 60 Czarno Na białym Informatyk też człowiek Ludzka twarz programistów
fot. Barbara Pudlarz
Aleksandra K. Wiśniewska o współczesnym kryzysie humanitarnym
Na fali sprzeciwu justyna ciszek łucham morza z zamkniętymi oczami. Tego szumu fal, który wszędzie podobno brzmi tak samo, a jednak inaczej. Na policzkach czuję specyficzny morski wiatr, a bose stopy stykają się z lodowatą wodą. To najlepiej pamiętam z wizyty w Trójmieście sprzed kilku tygodni i sprzed kilkunastu lat. Zaskakująca jest szybkość, z jaką człowiek jest w stanie przenieść się w czasie i przestrzeni – nie tak dawno w końcu wyprawa na drugi koniec kraju była ogromnym wyzwaniem, a co dopiero za granicę! Szczególnie w czasach PRL -u, kiedy uzyskanie paszportu wiązało się z wieloma formalnościami lub niechlubnymi kontaktami z ówczesną władzą. W oddali wciąż majaczą żurawie, ale stocznia wydaje się tylko pomnikiem przeszłości, zgromadzenia, które razem miało wielką moc. A teraz? Tak szeroko otworzyliśmy okno na świat, że jesteśmy zaślepieni tym blaskiem i nie dostrzegamy własnego domostwa. A jeśli już, to oddzielamy się wyimaginowanymi murami i bluźnimy przeciw sobie. Nieważne czemu się sprzeciwiamy, ważne, że to robimy. I ten bunt przestaje być domeną punków oraz ludzi młodych, największy żar wylewa się z osób starszych i „zainteresowanych” krajową polityką. Zatrzymano mnie na ulicy z pewną petycją, podziękowałam z uśmiechem i chciałam odejść
S
Tak szeroko otworzyliśmy okno na świat, że jesteśmy zaślepieni tym blaskiem i nie dostrzegamy własnego domostwa.
jak zawsze. Za plecami usłyszałam pogróżki, że nie będę mogła tak spokojnie spacerować. Ja rozumiem, że miała to być forma zachęcenia do podpisu, ale żeby tak perfidnie kłamać? Jedyne, co jest w stanie powstrzymać człowieka przed spacerem, to niepełnosprawność nóg (a i tak wtedy można się poruszać innymi środkami transportu), ciężka choroba lub śmierć. Chyba że za rogiem miała czekać na mnie grupa aktywistów, dzięki którym zwiedziłabym szpital albo kostnicę. Ta globalna mobilność jest nie do powstrzymania. Życie jest dla mnie taką rzeką z meandrami losu, która nabiera pędu z każdym spadem. Z czasem łączy się z innymi, krzyżuje i rozdziela, ale to wspólnie najbardziej wpływa na okoliczne tereny. A kończy i tak w oceanie ciemności, niezależnie od swoich źródeł czy biegu. I tak, wczoraj byłam nad polskim morzem, jutro w słowackich tatrach, a jeszcze później trafię na Saharę. Albo i nie, bo wpadnę do morza przepełnionego nienawiścią ludzi zdobywających plażę parawanami w środku nocy. A tymczasem stoję na brzegu, póki droga na plażę jest jeszcze nieskażona wrogością, a spotykam jedynie grupy morsów i opuszczone zjeżdżalnie. Jednak już niedługo spotkam inne rzeki, podążymy razem wspólnym torem i nie otoczymy się wałami, a rozlejemy na okoliczne tereny. 0
maj-czerwiec 2016
CZŁOWIEK Z PASJĄ
/ Aleksandra K. Wiśniewska
Emil Piłaszewicz/
Daję 10/10
Na granicy bycia człowiekiem Aleksandra Wiśniewska dzieli się z MAGLEM wspomnieniami z akcji ratunkowych i codziennego życia w obozie tranzytowym na greckiej wyspie Lesbos. Udowadnia jednocześnie, że niewiedza, obojętność i uprzedzenia są głównymi czynnikami, które pogłębiają największy kryzys humanitarny w Europie XXI wieku. r o z m aw i a Ł :
R O M A N A L e k s an d row i c z ZI R U K
fotografie:
a le k s a n d r a k . w i ś n i e w s k a
Jak zaczęła się twoja historia działalności społecznej? Jak wyglądała szkoła, w której stawiałaś swoje pierwsze kroki? Magiel:
Aleksandra K. Wiśniewska: Kiedy miałam 16 lat i byłam w pierwszej klasie
liceum w Polsce, dowiedziałam się o konkursie stypendialnym organizowanym przez Towarzystwo Szkół Zjednoczonego Świata (przyp. red. United World Colleges). Mają oni komisje narodowe w 96 krajach i co roku organizują konkurs, w którym przechodzi jedna osoba z każdego kraju. Składa się z różnych etapów: testów psychologicznych, sportowych, ocen oraz esejów. Idea ta powstała po zimnej wojnie i ma za zadanie budować przyjaźnie między osobami z potencjałem, pochodzącymi z tak skonf liktowanych państw jak Izrael i Palestyna, Kenia i Somalia czy Armenia i Turcja, co ma umożliwić im kooperację i zwiększyć szanse na pokój na świecie. Rządy mają nadzieję, że więzi te w przyszłości umożliwią nawiązanie bliższych relacji między krajami. Po przejściu wszystkich etapów w 2011 pojechałam do północnych Włoch. Spędziłam w tamtejszej szkole na klifie dwa lata, z dwusetką innych uczniów. Miejsce nie było wybrane przypadkowo: idea jest
56-57
taka, żeby to było na odizolowanym terenie – na klifie, w górach, dolinie, co jeszcze bardziej pozwoli zacieśnić więzi między uczestnikami projektu. Było to jedno z najintensywniejszych przeżyć mojego życia i ukształtowało moje poglądy na innych ludzi. Dzięki temu nie patrzę na drugą osobę przez pryzmat statusu finansowego, religii, koloru skóry. Co ciekawe – paradoksalnie więcej uczyłam się podczas przerw w szkole niż na samych zajęciach, bo poznawałam ludzi i historie, które naprawdę otwierały mi oczy. Przykładowo: jeden z moich kolegów walczył w rewolucji przeciwko Kadafiemu, inny brał udział w arabskiej wiośnie w Jemenie, jeszcze inny pochodził ze slumsów w Indiach. To wszystko złożyło się na niesamowite doświadczenie.
Jak znalazłaś się w London School of Economics i dlaczego chciałaś akurat tam studiować? Bardzo zależało mi na tym, żeby zdobyć środki, które pozwolą mi na to, żeby w przyszłości nie angażować się jedynie w wolontariat na podstawowym poziomie, tylko mieć wpływ na decyzje, które będą kluczowe dla Polski i Europy w perspektywie, powiedzmy, dwudzie-
Aleksandra K. Wiśniewska /
stu lat. Do tego potrzebuję jak najlepszych narzędzi, które mogę zdobyć na studiach. Interesuje mnie polityka, absorbują największe konf likty i wszelkie polityczne uwarunkowania zarówno Polski, jak i innych krajów świata. Wydawało mi się, że Polityka i Filozofia na LSE będzie tym, co pozwoli mi jednocześnie zakotwiczyć się w centrum Londynu i zdobyć najwyższy poziom edukacji. Wybrałam Londyn, bo chciałam, żeby moje życie cały czas nabierało dynamiki. Wolałam jeszcze nie zamykać się w stricte akademickim środowisku jak Oxford czy Cambridge, a jednocześnie zdobywać edukację na podobnym poziomie.
Sądzisz, że empatia jest nabyta, czy jest czymś, co posiadamy od urodzenia?
CZŁOWIEK Z PASJĄ
kobieta, krzycząc wniebogłosy, rzuciła we mnie swoim dzieckiem. To była dziewczynka, małe niemowlę.
Żyła? Ledwo. Kiedy wyciągałam ją z wody wydawało mi się, że wyciągam trupa. Była cała zwiotczała, zimna, miała zielono-fioletową twarz. Wiedziałam, że natychmiast muszę wykonać akcję reanimacyjną, ale nie zrobiłam tego, bo byłam tak przerażona. W tamtym momencie zaczęła oddychać. Jak tylko uświadomiłam sobie, że to dziecko żyje, padłam na kolana. Dokoła biegali ludzie, a ja zaczęłam płakać. Jednak natychmiast musiałam wrócić do wody i wyciągać kolejne osoby.
Wielu profesjonalistów, którzy od lat zajmują się pomocą humanitarną i do Grecji przyjeżdżało z Czadu czy Nigerii, opowiadało, że nigdy w życiu nie widziało takich warunków jak te, które panują na Lesbos.
Myślę, że każdy z nas ma duży potencjał do wrażliwości. Pewne środowiska są w stanie ją wydobyć. Tego, co się dzieje w tym momencie w Europie, nie można nazwać inaczej niż powstawaniem stref wojennych. Wielu profesjonalistów, którzy od lat zajmują się pomocą humanitarną i do Grecji przyjeżdżali z Czadu czy Nigerii, opowiadało, że nigdy w życiu nie widziało takich warunków jak te, które panują na Lesbos. Właśnie takie miejsca wydobywają z ludzi ekstrema. Albo rzeczywiście staniesz się osobą, która będzie w stanie oddać ostatni kawałek pożywienia tylko po to, żeby zapewnić przetrwanie jakiejś innej rodzinie, albo bardzo egocentrycznie skupiasz się na własnym przeżyciu.
Czy byłaś pionierem w swoim środowisku jeżeli chodzi o pomoc humanitarną w Grecji, czy poszłaś w ślady kogoś, kto rzeczywiście już tam był i zaczął pomagać? Wiedziałam oczywiście, co się dzieje. Kiedy na światło dzienne wyszły zdjęcia Alana Kurdiego i ciał innych dzieci wyrzuconych przez morze na brzeg, odbywałam staż w Warszawie. Przepełniała mnie frustracja, kiedy działy się rzeczy, na które mogłabym mieć nawet w małej skali bezpośredni wpływ, a pozostawałam pasywna. Cały czas czułam, że powinnam coś zrobić. Jednego dnia, już w LSE, natrafiłam na kolegę z Grecji. Wiedziałam, że spędził jakiś czas właśnie na Lesbos i zaczęłam wyciągać z niego informacje. Cały czas tkwiła we mnie myśl o wyjeździe, ale nie znajdowała ujścia. Zimą, kiedy zaczęły się bardzo poważne sztormy, podjęłam decyzję, że nie mogę już dłużej czekać. Wiedziałam, że masowo umierają tam ludzie i powinnam tam być. Pewnego dnia po prostu kupiłam bilet, spakowałam plecak, garść batonów energetycznych i piankę do nurkowania. Następnego dnia wsiadłam do samolotu do Aten, a stamtąd pojechałam na Lesbos. Ta cała podróż była bardzo spontaniczna, z potrzeby serca. Czułam palącą frustrację, gdy ważne decyzje polityczne na jakimś wysokim, centralnym poziomie były zupełnie odizolowane od tego, co rzeczywiście dzieje się w terenie. Dla mnie było ogromnym szokiem to, że na miejscu jest tak mało osób do pomocy, która zresztą sama w sobie jest ograniczona.
Jak wygląda typowa akcja ratunkowa? Żadnej akcji nie można nazwać typową. Moja pierwsza akcja na wodzie była szczególnie stresująca. Około czwartej nad ranem zauważyliśmy łódź, która zbliżała się do brzegu. Natychmiast wskoczyliśmy do wody i podpłynęliśmy bliżej. Łódź napełniała się wodą. W środku były dzieci. Sadza się je pośrodku, po to, żeby nie powypadały, ale jeżeli łódź tonie, to one giną pierwsze. W pewnym momencie jakaś
Co zrobiłaś z tą dziewczynką?
Procedura wygląda w ten sposób, że po wyciągnięciu z wody ludzi próbujemy ich osuszać, nakładamy koce termiczne, dajemy wodę, coś ciepłego i transportujemy do obozu. Po tej łodzi jeszcze mieliśmy trzy inne tej samej nocy. Każda z nich była wypełniona mniej więcej pięćdziesięcioma osobami. Nurków-wolontariuszy takich jak ja było około ośmiu i samo zrealizowanie naszego zadania było fizycznie bardzo wyczerpujące. Pamiętam, że gdy wracałam do hotelu tej nocy, miałam jakieś dwie godziny, żeby się przespać i wrócić do obozu. Czułam się tak zmęczona psychicznie i fizycznie, że nie mogłam zasnąć. Zadzwoniłam do rodziców i chciałam z nimi porozmawiać, ale byłam w tak absolutnym szoku, że przez pół godziny, które spędziłam próbując cokolwiek powiedzieć po prostu szlochałam w głos. Teraz jestem w stanie o tym mówić w miarę spokojnie, ale wracając po takich kilku godzinach wyciągania z wody czołgających się ludzi, którzy błagają o pomoc i są w połowie umierający, byłam przerażona. Nigdy nie sądziłam, że kiedykolwiek w życiu przyjdzie mi być świadkiem takich wydarzeń.
Jaka była twoja najgorsza noc w obozie? Na pewno sytuacja z jednym mężczyzną, który w pewnym momencie po prostu padł na kolana, bo „rodził” kamienie nerkowe. Zaczęliśmy wtedy jak najszybciej organizować pomoc. Nie było nikogo, kto mógłby zostać z tym mężczyzną oprócz mnie. Nie miałam nawet ibuprofenu, więc ten mężczyzna zwijał się z bólu i krzyczał jeszcze przez 45 minut, zanim przyjechał ambulans. Cały czas trzymałam jego rękę, która była zimna i szorstka jak papier ścierny. W ogóle nie wiedziałam, co się dzieje: czy on zaraz zemdleje? Czy potrzebuje natychmiastowej operacji? Byłam przerażona.
Czy gdybyś miała podejmować decyzję o wyjeździe drugi raz, zrobiłabyś to? Na pewno. Kiedy byłam po raz pierwszy na Lesbos, miałam wrócić na święta do domu, ale nie zrobiłam tego. Do tej pory byłam dwa razy na Lesbos, potem we Francji, w dwóch obozach – w „dżungli” Calais i w Dunkierce, czyli drugim obozie obok Calais kierowanym przez mafię. Tam sytuacja jest dużo gorsza.
Kierowanym przez mafię? Tak. Mamy dwa główne obozy przy kanale La Manche – Calais – „dżunglę”, która została zburzona przez francuską policję i obóz w Dunkierce. Tam jest około 2,5 tysiąca ludzi. Żyją w błocie, wśród szczurów, w warunkach sanitarnych, które sugerują możliwość wybuchu epidemii cholery czy innych chorób, których w Europie 1
maj-czerwiec 2016
CZŁOWIEK Z PASJĄ
/ Aleksandra K. Wiśniewska
nie było od stulecia. Obóz jest kontrolowany przez mafię, co znacząco utrudnia dużym agendom humanitarnym pracę wewnątrz, więc są problemy z dostarczaniem pomocy. Podobno mafia bierze około 5-6 tysięcy funtów od osoby za to, żeby spróbować przetransportować ją do Wielkiej Brytanii. Te dwa obozy we Francji składają się w zdecydowanej większości z osób, próbujących dostać się właśnie do Wielkiej Brytanii. Jest tam bardzo wiele dzieci, które nie mają rodziny, bo albo zginęła na morzu, albo w Syrii i próbują wskakiwać do ciężarówek, tracąc życie pod kołami pędzących samochodów.
Co sądzisz o radykalizmie islamskim i islamie? Radykalizm w każdej formie jest niebezpieczny. Wydaje mi się, że sporo ludzi nie rozumie, że radykalizm nie jest efektem głębokiego zaangażowania we własną religię, tylko głównie skutkiem biedy i życia w państwach, w których rządy i normalne instytucje nie istnieją. Państwo Islamskie jest abstrakcyjną ścieżką, która nadaje sens twojemu życiu, kiedy wiesz, że cała twoja rodzina zginęła od bomb i nie masz już nic do stracenia. Poza tym w momencie, gdy Rosja i inne kraje bombardują te miejsca, jaką opinię na temat Zachodu może mieć taki człowiek?
Dlaczego myślisz, że w Polsce mamy tak negatywny obraz islamu? Wydaje mi się, że problem jest taki, że Państwo Islamskie nie ma prócz samozwańczej nazwy żadnego autentycznego związku z islamem
58-59
per se. To trochę tak, jakby powiedzieć, że dzisiejsze chrześcijaństwo ma jakiś znaczący związek z krucjatami. Ekstrema, które dążą do masowego ludobójstwa, nie mają żadnego związku z religią, która tak naprawdę w 99,9 proc. miejsc na świecie jest zupełnie normalnym wyznaniem. Mam bardzo dużo przyjaciół muzułmanów, którzy walczyli o demokrację we własnych krajach. Wydaje mi się, że w Polsce zbyt wielu z nas nie ma żadnego punktu odniesienia, jeżeli chodzi o islam. Trzeba postrzegać tę religię jak każdą inną.
Czy wiążesz przyszłość z działalnością humanitarną? Obecnie jestem członkiem Fundacji Happy Kids, budującej w Polsce rodzinne domy dziecka i próbującej zapobiegać sieroctwu społecznemu. W niedalekiej przyszłości chciałabym zająć się działaniami w sektorze humanitarnym i politycznym, w szczególności związanymi z konf liktami zbrojnymi. 0
Aleksandra K. Wiśniewska Łodzianka, obecnie studentka trzeciego roku Politologii i Filozof ii na London School of Economics and Political Science (LSE) i Chairman LSE SU Polish Business Society. W grudniu spędziła łącznie miesiąc jako nurek-ratownik oraz wspierała Agencję ONZ ds. Uchodźców i Duńską Radę ds. Uchodźców. Wcześniej jako wolontariuszka pracowała również we Włoszech oraz pomagała Majom z Zapatysowskiej Armii Wyzwolenia Narodowego w Dżungli Lakandońskiej w Meksyku.
fenomen subskrypcji /
TECHNOLOGIE Tego działu jeszcze nie składałam. Grunt, że norma przekroczona.
W tym roku mija 45 lat od ukazania się pierwszego komercyjnego mikroprocesora. W mniej niż pół wieku układy scalone zupełnie zmieniły nasze życie. Czas na kolejny przełom. T e k s t:
M i c h a ł H a j da n
o roku producenci chwalą się, że ich nowe urządzenia są jeszcze szybsze. Nasze smartfony trzymane w kieszeniach są wydajniejsze niż zaawansowane komputery sprzed kilkunastu lat. Od wielu lat słychać głosy o wygaśnięciu prawa Moore’a – niepisanej zasady, że moc obliczeniowa komputerów przy tej samej cenie podwaja się co około 2 lata. Do tej pory oznaczało głównie miniaturyzację procesu technologicznego, czyli de facto upakowanie większej liczby tranzystorów na tej samej powierzchni.
C
Szybciej, ale wolniej Obecnie dochodzimy już do fizycznej granicy dalszego pomniejszania struktur, którą jest wielkość pojedynczych atomów, dlatego wielkie firmy muszą znaleźć inne sposoby zwiększania wydajności. Proponowane rozwiązania to na przykład nowe procesory wyspecjalizowane tylko w jednej dziedzinie, wykorzystanie do komunikacji w układzie scalonym światła zamiast prądu lub konstrukcja tranzystorów z węglowych nanorurek. Koszty inwestycji w badania i rozwój sięgają kilkudziesięciu miliardów dolarów rocznie, jednak nowe technologie nie wychodzą poza laboratoria. Ponieważ ewolucja staje się zbyt droga i skomplikowana, potrzebujemy prawdziwej rewolucji – komputerów działających w zupełnie inny sposób.
Być albo nie być Konwencjonalne komputery opierają się na systemie binarnym. Jeden bit to 1 lub 0. Przez obwód albo płynie, albo nie płynie prąd. Liczby, obrazy, dźwięk, wszystko jest zamieniane na sekwencje bitów, która następnie jest przetwarzana przez procesor przy pomocy podstawowych działań. Cała potęga komputerów polega na tym, że w jednej sekundzie są wykonywane miliony takich prostych operacji. Okazuje się jednak, że przy specyficznych problemach czysta moc obliczeniowa nie wystarcza. Rozwiązaniem jest wykorzystanie zjawiska fizyki kwantowej. Superpozycja pozwala cząstce
przyjmować nie jedną ściśle określoną wartość, lecz kilka na raz. Kwantowy bit czyli kubit jest jednocześnie zerem i jedynką. Ta osobliwa właściwość oznacza, że możemy badać wszystkie możliwe kombinacje zer i jedynek naraz. Procesor o zaledwie 300 kubitach odwzorowuje aż 2300 sekwencji.
Góry możliwości Z owianych tajemnicą laboratoriów komputery kwantowe powoli zaczynają się pojawiać na rynku. Mała kanadyjska firma D-Wave w sierpniu ubiegłego roku ogłosiła, że jej urządzenie może kupić każdy zainteresowany, oczywiście dysponujący odpowiednio zasobnym portfelem. Zasada jego działania jest porównywana do szukania najniżej położonego punktu pośród krajobrazu pełnego szczytów i dolin. Podczas gdy zwykły komputer przypomina wędrowca powolnie przemierzającego kolejne wzniesienia, kwantowe algorytmy zachowują się jak woda, która wlewa się jednocześnie do wszystkich zakamarków danego obszaru.
Koszty inwestycji w badania i rozwój sięgają kilkudziesięciu miliardów dolarów rocznie, jednak nowe technologie nie wychodzą poza laboratoria. Obecnie urządzenie D-Wave 2X potrafi rozwiązywać skomplikowane problemy optymalizacyjne dzięki budowie procesora, która jest łatwiejsza w konstrukcji i lepiej utrzymuje kwanty w superpozycji. Składa się z maleńkich pętelek wykonanych z niobu, który w ekstremalnie niskich temperaturach staje się nadprzewodnikiem. Prąd, płynąc zgodnie lub przeciwnie do ruchu wskazówek zegara, emituje pole magnetyczne skierowane w górę lub w dół, co odpowiada wartości 1 lub 0. Podczas tzw. kwantowego wyżarzania prąd płynie jednocześnie w obu kierunkach,
zatem każdy kubit jest w stanie superpozycji – ma wartość zarówno 1, jak i 0. Dopiero na sam koniec przyjmują ściśle określoną wartość i otrzymujemy sekwencję będącą szukanym rozwiązaniem.
Doliny trudności Jak każdy nowy wynalazek komputer kwantowy cierpi na choroby wieku dziecięcego. Bardzo trudno jest utrzymać kubity w stanie superpozycji, co jest kluczowe dla prawidłowości obliczeń, gdyż każde najmniejsze zakłócenie sprawia, że tracą swoje właściwości. Dlatego procesor znajduje się w swoistej lodówce, która dzięki specjalnej konstrukcji utrzymuje temperaturę zaledwie 0,015K. To 180 razy niższa temperatura niż w przestrzeni kosmicznej. Dodatkowo ta zamrażarka jest osłonięta przed polem magnetycznym Ziemi, a ciśnienie wewnątrz komputera jest 10 miliardów razy niższe niż atmosferyczne. Sprawę dodatkowo utrudnia tak zwany stan splątania, który oznacza, że wszystkie kubity są ze sobą powiązane. Odczytanie stanu jednego z nich wpływa na pozostałe, więc trzeba się obchodzić z nimi bardzo ostrożnie, aby nie uzyskać złej sekwencji.
Dwa w jednym Upowszechnienie się komputerów kwantowych to kwestia czasu, lecz to nie oznacza, że za kilkanaście lat wyprą one obecne krzemowe układy scalone. Staną się raczej komplementarną częścią urzadzeń, gdyż sprawdzają się tylko w specyficznych zastosowaniach, takich jak algorytmy rozpoznawania obiektów, modelowanie cząstek chemicznych na poziomie atomowym czy wspomniane wcześniej problemy optymalizacyjne. Trywialnym zadaniem dla nich jest również rozkład olbrzymich liczb na czynniki pierwsze, na którym opiera się większość współczesnych systemów zabezpieczeń. Amerykańska Agencja Bezpieczeństwa Krajowego (NSA) jest mocno zainteresowana technologią kwantową właśnie z tego powodu. Rządy USA i innych krajów oraz instytucje takie jak banki muszą już teraz zacząć zmianę systemów ochrony, by wyprzedzić nadchodzącą rewolucję. 0
maj-czerwiec 2016
fot. D-Wave Systems. Inc / CC BY 3.0
Kwantowa ambiwalencja
/ Atlantyda
60-61
Atlantyda /
Informatyk też człowiek T E K S T i f o t o g r a f i e :
M a ł g o r z ata G r o c h ow s k a
„Po czym rozpoznać informatyka?” „Proszę Pani… Po tym, że modli się tak: w imię Ojca, i Syna, i Ducha Świętego. Enter.” Ta humorystyczna odpowiedź spacerowicza na (z zamierzenia) podchwytliwe pytanie bardzo trafnie podsumowuje to, co większości ludzi przychodzi na myśl po usłyszeniu słowa „informatyk”. kulary, przekrwione oczy, flanelowa koszula w kratę (ew. golf ), bladość, długie tłuste włosy, wysokie czoło i chodaki na stopach dopełniają obraz osoby, dla której świętość ucieleśnia się w postaci monitora, klawiatury, myszki i routera. Zawsze uzbrojeni w laptopy (a czasem też w pizzę i dodatkowy monitor) trzej studenci informatyki z wydziału Matematyki, Informatyki i Mechaniki Uniwersytetu Warszawskiego rozwiązują coraz to nowe zadania z dziedziny programowania, a na horyzoncie zbliża się nowy konkurs. Kamil Dębowski, Błażej Magnowski i Marek Sommer to zwycięzcy Akademickich Mistrzostw Polski w Programowaniu Zespołowym oraz brązowi medaliści Akademickich Mistrzostw Świata w Programowaniu Zespo-
O
łowym (ACM International Collegiate Programming Contest) z 2015 r., srebrni medaliści Central Europe Regional Contest z 2014 r., a prywatnie trójka przyjaciół, których łączy wspólna pasja.
Informatyka od pierwszego wejrzenia Można mówić przynajmniej o kilku znanych objawach (nasilających się z upływem czasu), które wskazują na przypadłość „nieuleczalnego informatyka”. Na początku jest zaciekawienie formą, obrazem, grafiką, kolorami czy animacjami, które możemy uzyskać dzięki programowaniu. Kodowanie ukazane w taki sposób staje się atrakcyjne dla uczniów, którzy zostają skuszeni – jak Błażej – do poszerzania wiedzy.
Pierwszy raz miałem styczność z programowaniem w gimnazjum, kiedy przyszedł do naszej szkoły nauczyciel informatyki z zamiarem wytrenowania przyszłych olimpijczyków. Pokazał nam, jak programując, możemy tworzyć obiekty poruszające się po ekranie. Wydaje mi się, że to była taka przynęta, by nas zainteresować i zachęcić do zgłębienia tematu. Nigdy potem nie wykorzystałem tego, co wtedy zaprogramowałem, ale właśnie te zajęcia sprawiły, że zacząłem się zagłębiać w programowanie, które później opiera się na suchych liczbach i literach. Gdy młody człowiek połknie już haczyk, coraz trudniej jest mu wyrwać się z sideł informatyki. To, co wcześniej było niewinnym programowaniem w Logomocji, z czasem urasta do rangi pasji, z którą można związać przyszłość.
maj-czerwiec 2016
/ Atlantyda
Porozmawiajmy o kodowaniu Błażej przyznaje, iż nie da się za bardzo ukryć tego, że jest informatykiem. Trzeba poświęcić temu dużo czasu, dlatego siłą rzeczy spędza się go przed komputerem. To powoduje, że programowanie staje się głównym tematem rozmów w szkole czy na uczelni i poza nimi. Niektórych może dziwić, że komunikacja interpersonalna jest istotnym elementem w zdobywaniu wiedzy programistycznej. Dzięki rozmowie ze starszym kolegą, który interesował się tym tematem, dowiedziałem się o istnieniu czegoś takiego jak konkursy programistyczne. Myślę, że środowisko, w którym żyje konkretna osoba, ma istotne znaczenie. Kraj, z którego pochodzi, poziom edukacji na zajęciach czy dyskutowanie ze znajomymi po zajęciach – to wszystko wpływa na umiejętność programowania – twierdzi Kamil. Skoro rozmowy wśród programistów są na porządku dziennym, to dlaczego powszechny jest stereotyp informatyka, który nie potrafi rozmawiać z ludźmi lub robi to w sposób skrótowy czy mało zrozumiały? Marek odpowiada: Gdy spędza się dużo czasu w gronie informatyków, to pewne rzeczy podczas rozmów są dla wszystkich oczywiste i nie trzeba ich tłumaczyć. Nie rozwodzisz się nad nimi. Ale gdy rozmawia się z kimś, kto nie przebywa w tym środowisku na co dzień, okazuje się, że zagadnienia, które były dla nas naturalne, przestają takimi być dla innych ludzi. W efekcie druga osoba nie rozumie,
62-63
o co nam chodzi, bo używamy czasem niejasnych skrótów myślowych.
czyną ogólnego przekonania, że informatycy mówią mało i zwięźle.
Spaczenia programowe
Kod w humorze
Jednak – z przyzwyczajenia – informatycy starają się zminimalizować ryzyko nieporozumienia. Pamiętam pewną zabawną sytuację z obozu przygotowawczego przed Olimpiadą Międzynarodową. Jednym z elementów tego wyjazdu była gra zespołowa – kalambury, w której wzięliśmy udział. Przed rozgrywką spędziliśmy pół godziny na doprecyzowywaniu zasad. Każdy z nas pytał organizatorkę, co się dzieje w określonych sytuacjach w grze. Dla nas było to normalne, że chcemy dokładnie poznać reguły gry, w którą mamy zagrać, ale po reakcji opiekunki było widać, że jest tym rozbawiona – wspominają Błażej i Marek. Innym spaczeniem informatyków, oprócz niekiedy nadmiernej wnikliwości, jest przywiązanie do ścisłych definicji słów używanych w programowaniu. Przykład podaje Kamil: Słowo „optymalny” znaczy najlepszy z możliwych. Z definicji tego wyrazu wynika, że się go nie stopniuje, jednak czasem słyszę „optymalniej”. Zdaję sobie sprawę, że ta odmiana może zostać powszechnie przyjęta jako prawidłowa, niemniej nie zgadza się z definicją, którą znam i zwracam uwagę na błąd. To jest powiązane z matematyką czy informatyką. Tam nie ma miejsca na domysły i wydaje mi się, że takie podejście może być przy-
Jednak, nawet w tak ścisłym przedmiocie jak informatyka, jest miejsce na odrobinę komizmu. Kamil opowiada: W terminologii informatycznej występuje kilka pojęć, które znaczą coś innego niż w języku potocznym. Mamy na przykład drzewa, które nie mają nic wspólnego z roślinnością, stringi, które nie są związane z bielizną, czy czary, które nie odnoszą się do magii. To może być mylące i śmieszne dla osób, które nie zajmują się programowaniem, a przysłuchują się rozmowie informatyków.
Nie-taki-stereotypowy informatyk Samodzielna praca i zaangażowanie są bardzo ważne w programowaniu. Programowanie to moja pasja i nie wyobrażam sobie, żeby mogło być inaczej – mówi Marek. Błażej wymienia inne zalety swojego zawodu: Dzięki informatyce zwiedziłem kawał świata (Australia, Rosja, USA, Atlantyda , Maroko), gdzie dobrze się bawiłem oraz poznałem wielu ludzi, więc cieszę się, że moje życie się tak potoczyło. Kamil zaś puentuje: Informatyka? To dla mnie bardziej kolorowa matematyka. „Po czym rozpoznać informatyka?” – “Proszę Pani… Po tym, że modli się tak: w imię Ojca, i Syna, i Ducha Świętego. Enter. A poza tym ma zgrubienia na palcach od klawiatury”. 0
Małgorzata Podogrodzka / Marek Bryx /
Kto jest Kim? Małgorzata Podogrodzka Pełnomocnik Dziekana Studium Licencjackiego
W i e k: ukończone 18 lat M i e j s c e U r o dz e n i a : Warszawa T y t u ł N au kow y: doktor P r owa dzo n y P r z e d m i o t: Statystyka H O B By: ogrodnictwo, stolarstwo, literatura piękna w e d łu g s t u d e ntów j e s t e m : jędzą, ale miłą C e N I Ę SO B I E : dobre towarzystwo, które musi charakteryzować moralność, kultura bycia i praworządność
K I M C H C I AŁA BYM BYĆ , GDY BYM N I E BYŁA T YM , K I M JES T EM : wieczną studentką
Kto ś, k to m i a ł n a m ni e d u ż y w p ły w: rodzice ja ko s t u d e nt k a by ł a m : przeciętna SPO R T, K TÓ RY UP R AW I AM : pływanie i nordic walking U lu bi o n a K s i ą ż k a : Nędznicy oraz Noce i dnie U lu bi o n a p o s tać f i kc yj n a : Kaczor Donald U lu bi o n y f i l m : Pół żartem, pół serio
Marek Bryx Prorektor ds. zarządzania, Dyrektor Instytutu Finansów Korporacji i Inwestycji
W i e k: 62 lata m i e j s c e u r o dz e n i a : Wąbrzeźno T y t u ł N au kow y: profesor doktor habilitowany P r o wa dzo n e P r z e d m i o t y: Green Urban Regeneration Projects, Zarządzanie Przedsięwzięciami Inwestycyjnymi, Rynek Nieruchomości
h o bby: karmię dzikie bażanty w moim ogrodzie C e N I Ę SO B I E : sprawiedliwość i rzetelność w osądach k to ś, k to m i a ł n a m ni e d u ż y w p ły w: kierownicy mojej Katedry – profesorowie Urszula Wojciechowska, Henryk Hajduk i Witold Bień
U l u bi o n y Fi l m : Choć goni nas czas U lub i o n y au to r : Ursula Le Guin, Joanna Chmielewska U lu bi o n a p o s tać f i kc yj n a : Andrzej Kmicic U lu bi o n a p o s tać hi s to ryc z n a : Książę Franciszek Drucki-Lubecki U l u bi o n a g a z e ta /c z a s o p i s m o : Polityka - czytam ją od czasów liceum U lub i o n y a r t y s ta : Gustaw Holoubek
Jaka była Pani pierwsza praca po studiach?
Jaka była Pana pierwsza praca po studiach?
Nudna. Osiem godzin przy biurku. Wpisywanie danych do komputera i wykonywanie prostych analiz statystycznych. I wciąż przebywanie w gronie tych samych osób. Po niej rozpoczęłam już pracę w SGH, która nieprzerwanie trwa do tej chwili.
Podjąłem pracę w Instytucie Wymiaru Sprawiedliwości, z którego udało mi się uciec po pół roku. Później pracowałem w biurze analiz jednej z firm projektowych. Pewnego dnia pojechałem na konferencję o wdrażaniu WOG na której spotkałem profesor Urszulę Wojciechowską. Zaproponowała mi pracę w SGH, w tej Katedrze jestem do dzisiaj.
Dlaczego wybrała Pani karierę nauczyciela akademickiego? Kontakt z wciąż nowymi osobami. Gra na scenie, przepraszam, przy tablicy. Satysfakcja, że może kogoś czegoś nauczę i nie tylko statystyki, ale również podstaw dobrego wychowania.
Jak ocenia Pani studentów SGH? Moja ocena zależy od roli, jaką pełnię w SGH. Jako nauczyciel akademicki uważam, że są bardzo fajni, ale niemiłosiernie leniwi. Nawet na zajęciach nie chce im się zaglądać do notatek, ale zazwyczaj robią to z uśmiechem na twarzy. Nie można też odmówić im kreatywności. Odpowiedzi na wąskie zagadnienia często obejmują informacje „z całego świata”. Jako pełnomocnik dziekana mam już zdecydowanie inną opinię. Kontakt ze studentami mam w tym przypadku głównie na dyżurze. Bardzo często są oni wtedy aroganccy, bez jakichkolwiek zasad i kultury, a przede wszystkim roszczeniowi. Student wchodząc do pokoju dziekańskiego rzadko powie „dzień dobry” i się przedstawi, nie mówiąc o tym, że wchodzenie w kurtce czy płaszczu, to norma.
Co najbardziej przypadło Pani do gustu w SGH? Towarzystwo i nienormowany czas pracy.
Dlaczego wybrał Pan karierę nauczyciela akademickiego? Zarówno w czasach poprzedniego ustroju, jak i obecnego ta pozycja daje niezależność w poglądach i duże poczucie niezależności. Nie muszę poddawać się aktualnym trendom i mam dużą swobodę myśli.
Jak ocenia Pan studentów SGH? Są świetni, choć czasami ich nie rozumiem. Na przykład tego, że wszyscy chcą studiować Finanse i Rachunkowość. I tak większość z nich nie dostanie pracy w zawodzie. Są różne inne ciekawe, nowoczesne kierunki, a zwłaszcza specjalności. Na przykład Eko-innowacje w mieście, czy Konsulting Miejski, żeby wymienić tylko te z mojej Katedry.
Gdyby mógł Pan zmienić jedną rzecz na Uczelni, to byłoby to...? Wiele razy wspominałem o potrzebie rozbudowy Uczelni. Kiedy przyjechałem tu jako student z małej miejscowości i pierwszy raz zobaczyłem Bibliotekę, nie doceniłem jej. Z czasem zacząłem zdawać sobie sprawę, jak bardzo nasze obiekty są unikalne. Nabrałem szacunku do architekta, który stworzył to wszystko i żałuję, że nigdy nie było pieniędzy, żeby skończyć ten wyróżniający się projekt z lat 20.
maj-czerwiec 2016
/ ona trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść
Więź KO N R A D K U L E TA aczyna się od tego, że wygrywasz wyścig. Nie masz sobie równych. Genetycznych braci bliźniaków pozostawiasz daleko w tyle, łącząc się z komórką jajową swojej rodzicielki. Następnie tworzysz pierwszą bazę w życiu i stacjonujesz w niej przez dziewięć długich miesięcy. Brzuch twojej matki wydaje się do tego idealnym miejscem. Bez pardonu pobierasz od niej potrzebny ci do życia pokarm, zajmując z każdym dniem coraz więcej przestrzeni. Odwdzięczasz się zaś nieustającym wierceniem się i miarowymi kopniakami. Po wielu tygodniach pasożytniczego życia w brzuchu matki zmęczonej częstymi bólami krzyża, masz go dość i postanawiasz przywitać się ze światem. Mylisz się, sądząc, że po przejściu z fazy płód w fazę człowiek staniesz się odrobinę bardziej samodzielny. Wciąż jej potrzebujesz. Ktoś musi zmienić pampersa i poprawić poduszkę, kiedy zajdzie taka potrzeba. W tym czasie mama, chcąc jak najlepiej wywiązać się z obowiązków, zamienia się w saturator z mlekiem dostarczający ci pożywienia. Nie myśl jednak, że gdyby nie potrzeby fizjologiczne, dałbyś sobie radę sam. Wystarczy, że oddali się o krok, a ty zaczynasz wydawać z siebie przerażające dźwięki mogące pobudzić do życia zmarłych, a już na pewno śpiących domowników i sąsiadów. Gdy w trakcie beztroskich zabaw na podwórku stanie się coś złego, wnet pojawia się ona. Bez względu na to, czy skaleczysz nogę, poparzysz się rosnącymi dziko pokrzywami lub użądli cię osa. Jej niezawodne receptory natychmiastowo rozpoznają, że znajdujesz się w niebezpieczeństwie. I mimo że innym razem wszystkie te zabawy często przerywane są przez nią głośnym okrzykiem dobiegającym z balkonu, głos ten kojarzy ci się z poczuciem bezpieczeństwa. Jest sygnałem, że wszystko w porządku. Wraz z pójściem do szkoły dystans między wami się zwiększa. Po pewnym czasie zaczynasz chodzić tam sam, korzystając z ogromnego zaufania wobec ciebie. Z roku na rok robisz się coraz bardziej samodzielny, po to, by jej działania w zakresie wychowawczym sprowadzić ostatecznie do porannego robienia kanapek. Oczywiście tak to wygląda tylko z pozoru.
Z
Przyjdzie jednak taki moment, kiedy będziesz mieć dość tej długo wyczekiwanej samodzielności.
64-65
Dzielnie przechodzisz kolejne etapy edukacji. W gimnazjum wydaje ci się, że jesteś już dorosły, a pępowina została całkowicie odcięta. W okresie przepoczwarzania się z niedojrzałej do podejmowania niezależnych decyzji gąsienicy w dorosłego motyla zdolnego do samodzielnego lotu matka przybiera postać zakazującego wszystko dyktatora, alkomatu, ewentualnie toksykologa. Następuje etap, w którym ilość spadających na ciebie życiowych mądrości zaczyna przytłaczać. I choć są one kierowane z czystej dobroci serca, masz tego dosyć. Bo jesteś najmądrzejszy na świecie, wiesz wszystko najlepiej, chcesz decydować o swoim życiu samodzielnie. W zasypie tych niekończących się wywodów próbujesz zrobić dla siebie trochę miejsca. To inny rodzaj buntu. Matka już nie jest autokratą, raczej połączeniem kaznodziei, nauczyciela i filozofa, a to jest jeszcze gorsze. Teraz jest czas, w którym pragniesz odłączyć się od rodzinnego stada, by nareszcie poczuć upragnioną wolność. Jeżeli sprzyjają ci okoliczności, wyjeżdżasz na studia daleko od domu. Czujesz się panem swojego losu, a do mamy dzwonisz wtedy, kiedy stan twojego konta wyraźnie pokazuje, że nie stać cię nawet na najtańszy zestaw w McDonaldzie. Ewentualnie, gdy nie wiesz, jak obsłużyć pralkę. Czasem jest ci smutno, ale to i tak lepsze niż nieustanne wywody na temat tego, co jest dla ciebie dobre, a co złe. Przyjdzie jednak taki moment, kiedy będziesz mieć dość tej długo wyczekiwanej samodzielności. Zechcesz trochę od niej odpocząć. Zapragniesz przenieść się w czasy, gdy lekarstwem na wszystko był głos matki. Będziesz marzyć o tym, żeby raz jeszcze posłuchać tych wszystkich mądrości, które do tej pory do ciebie nie docierały. Wtedy zrozumiesz, jakie były ważne. Patrząc do tej pory na matkę jak na przeciwnika w walce o niezależność, dostrzeżesz, że sposoby, którymi się posługiwała, były zbudowane z miłości, dobroci i troski. Ostatecznie dowiesz się, jak obsługiwać pralkę, a na twoim koncie będzie widniało więcej niż jedno zero, ale i tak będziesz jej potrzebować. Nawet bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. 0
z przymrużeniem oka / zasnęła i umarła
Muzyczne Maliny W maju znów przyjdzie pora na eurowizyjny szał, który najlepiej oglądać bez głosu lub wcale. Ostatnie Grammy po raz kolejny udowodniły, że hajs się musi zgadzać, a polskie Fryderyki bez skańbalu odchodzą do lamusa. Zobacz, co najwyżej cenią sobie nasi głuchawi eksperci. Grammy
fot. Eva Rinaldi / CC BY-SA 2.0
fot. Zsuetam / CC BY-SA 4.0
fot. Albin Olsson / CC-BY-SA-3.0
Eurowizja
Fryderyki
Muzyczne Oscary. Podobno. W rzeczywistości coroczne
ne, a laureatów się jakoś nie pamięta. Może dlatego, że mu-
to-facet z brodą? Było! Grające zombie? Było! Homosek-
zbiorowisko bogaczy z fabryk fonograficznych i kolekcjo-
zyka bardziej lub mniej poważna w mediach nagłaśniana
sualne wyznania i pocałunki? Też było! Chociaż już chyba
nerów statuetek, które mają podbić sprzedaż krążków
nie jest. Pozostawało tylko mieć nadzieję, że na scenę wyj-
nie zniosę oglądania Conchity Kiełbaski trzeci rok z rzę-
z korzyścią dla tych pierwszych. Sama gala jest spotka-
dzie ktoś, kto nie tylko zaśpiewa, ale zrobi show a’la Stuhr
du, obojętnie jaką rolę przybierze. Sama Eurowizja wydaje
niem celebrytów, którzy są uzależnieni od blasku fleszy,
z Orłów, a Fryderyk jedynie Ryknie ze śmiechu albo złości,
się być konkursem dla głupków, którzy dla zwycięstwa
a mikrofonu używają, by zawołać fotoreporterów na ścian-
zależnie od opcji politycznej. Wyszedł Kammel, którego
są w stanie zrobić z siebie największe pośmiewisko, a my
kę. Najzabawniejsze są jednak kategorie, które mnożą
żarty były suche jak pustynia. Nagrody są idealnym łupem
to oglądamy z nadzieją na perełkę (ale muzyczną). Swoją
się szybciej niż Chińczycy po rezygnacji z polityki jednego
dla szukających okazji, bo nominowani mogą zostać tylko
drogą, może jednak Szpak coś wymyśli, by podjudzić tłu-
dziecka. Organizatorzy idą na ilość, a o jakości chyba nie
ci, którzy się sami zgłoszą. Narcyzm level music.
my spragnione rozrywki niskich lotów?
słyszeli – podobnie jak fałszu Adele z ostatniej ceremonii.
OCENA: 88897
OCENA: 97777
OCENA: 88777
Trzeba przyznać, że jak na program komercyjny polscy
Mój pierwotny tekst o treści „ahhahahahah” redakcja od-
Album roku 2015’… 1985 Taylor Swift, brawa! – bo kogo ob-
wykonawcy są dobierani z głową. Chyba że jury traci ją dla
rzuciła ze względu na zbyt trafne określenie problemu.
chodzi Kendrick. Na 83 kategorie wyniki połowy są równie
Arki Noego czy Reni Jusis (album roku: hip-hop i to nie są
Jak bowiem opisać coś, co z definicji jest chłamem? Ustawa
żałosne, ale wyłówmy z tego szamba jeszcze parę perełek.
żarty: HIP-HOP). Bo tak naprawdę jedną z niewielu dziedzin,
antyaborcyjna chyba działa od dawna, skoro w konkursie
Tzw. nagrody pracownika miesiąca nigdy nie dostał ani Nas,
w której konkursy są wymierne, jest sport. Jak bowiem
startują TACY artyści! Iwan i Delfin, Ich Troje, Cleo… a Rako-
ani Guns’n’Roses, za to dzierżyli ją zarówno Milli Vanilli (sic),
udowodnić, że jeden artysta jest bardziej artystyczny od
wiecka stoi pusta. Pół noty za kilka ładnych melodii w zale-
jak i sześciokrotnie Black Eyed Peas (sic x6). Na pocieszenie
drugiego? Fryderyk to ten mądrzejszy i przystojniejszy bra-
wie tandety i manipulacji głosami. Jeśli jesteś królem tech-
dodam, że zwycięzcy w takich kategoriach jak jazz czy blu-
ciszek w rodzinie. Imię wybrane jednak trochę na wyrost,
no, gumoleonem albo gejem z brodą, masz szansę wygrać.
es są wybierani rzetelnie, ale w TV tego nie grammy – kolej-
osobiście dałbym Pawełek.
Dlatego wierzę w Michała Szpaka.
ny ,,Paszport Polsatu” odbiera właśnie Taylor.
OCENA: 88887
OCENA: 88877
OCENA: 88777
Każdy kraj marzy, by mieć swoje Brit Awards. Akademia
W tym roku w końcu zakwalifikował się jakiś odpowiedni
Grammy jak zwykle nie zaskoczyły. Wygrali artyści, któ-
Fonograficzna przyznała w tym roku Fryderyki, kierując się
kandydat. W polskim środowisku fanowskim zawrzało. Mi-
rych utwory lecą nieustannie od Radia Eska po reklamy
zmysłem słuchu, a nie wzroku, co było przełomem na rodzi-
łośnicy Edyty rzewnie płakali za swoją divą, sympatycy Mar-
komercyjne. Na topie jest ulubienica Ameryki Taylor Swift.
mym rynku muzycznym. Rozszerzenie ilości kategorii oraz
garet stwierdzili, że wyniki zostały sfałszowane. Podobno
Kolejnym wielkim wygranym jest Weeknd, człowiek z naj-
brak faworyzowania niektórych wytwórni muzycznych
byli oburzeni wygraną Szpaka, ale może nie zrozumieli, że
dziwniejszą fryzurą. Jego głos wpędza w zakłopotanie
wpłynął pozytywnie na obraz polskich nagród. Chociaż
po prostu Margaret już Thank you very much. Michał Szpak
niejednego mężczyznę, podobnie jak zera na koncie i poja-
prestiż nagrody nadal jest wątpliwy. To, co cieszy, to wy-
wybrał emocjonalny utwór, aby podbić serca zagranicznej
wianie się na wybiegu w towarzystwie Aniołków Victoria’s
grana The Dumplings. Ciekawe, czy niemłodzi już członko-
publiczności. Niestety dzieło podobno jest plagiatem. Nasz
Secret. Kendrick Lamar, nominowany do szeregu nagród,
wie Akademii Fonograficznej tupali nóżką do ,,betonowego
przedstawiciel stara się odciąć od porównań do Conchity
nie zdobył ani jednej statuetki. To może jakiś duecik z Ka-
lasu”, czy kierowali się gustem swoich wnuków.
Wurst. Rzekomo nie założy obcasów.
nye, albo przynajmniej linia własnych butów?
Kulturalna Marzenka
OCENA: 97777
Już się nie mogę doczekać na tegoroczny skańbal! Kobie-
Zdążę, klakson, bach.
OCENA: 89777
Niby każdy coś słyszał, że nagrody, że polskie, że muzycz-
Gwiazda prysznica
OCENA: 88897
maj-czerwiec 2016
Do Góry Nogami
profilu Komisji ch komentarzach z oficjalnego ący kaj zni o y em isz nap nie e W tym numerz ch. Przemilczymy dawano w plastikowych siatka roz SGH g Bie na y iet pak że z Stypendialnej ora etrii i to, że siedmiu podczas kolokwium z Ekonom ci sie k bra je, kac wa na k ine zamykanie Sab jak próg wyborczy. glowicz, miało wynik taki sam Ma en jed tym w ch, cki den elektorów stu PR ZY GO TO WA Ł:
LN Y RE DA KT OR NI EO DP OW IE DZ IA
ch” chwali rzeci z „pięciu wspaniały wiadcz enie doś ma się, że jako jedyny poprzedże , ina pom Za ie. w biznes ił zni żki atw zał ma ni kandyd at rów nie ż je y Wiprz u ynk bud w ku bar dla studentów w nik t wie pra że to, jest śniowej 41. Problemem profe” ego zon adc świ „do o w SGH nie zna teg mu, aby prz ewodsora. Pew nie to poz woliło „Sy nek ” podcza s per ć wa uło nic ząc ego SS tyt i. Z jego strony interspotka nia ze studentam posiad a żyrafę, choć że się, netowej dow iecie podpisał ją jako „pies”. lem Internezwart y kandydat jest kró wienia mi dro poz ził bud wz ę tu. Furor ściowej zno łec spo dla pewnej grupy kowo jest dat Do iu. arc otw na ora z obecnością tytułów, trudno wykolekcjonerem różnych jak ie sprawował. Wye kcj fun mienić wszystkie był już raz rektorem, sta rczy nam wszystkim, że owa została rozpobud o reg a w budynku, któ wie nic nie działa. częta za jego kadencji, pra najbardziej statni z kandyd atów jest ego kluow HSG em alc byw zna nym owanej pon pro ast bu „Pa rk”. Za mi ormę zdobyref ił na ił adz ow taw epr pos prz at ół dyd Szk rugi kan reformy Trz ech o anjak i w r e ole ejsc Z k . mi tów 82. , że cie żołądków studen Trz ech Ka nciap. Uważa Koźmiuje więcej za pon 30 pro ad ów pon ysł es, um Tim dla ucztę kingu Financial rym wynikiem . Recznych i naukę języka przedmiotów humanisty nem, jest naprawdę dob ate byw o o ł zia uważa, iż jego ied lny pow zia sam ied ow jak chińsk iego, bo dak tor Nieodp jak y żym wa zau nie mi wet ypo na jed nak tą bylach Państwa Środka: Na kampania wyborcza prz lia zaena Juw a A n a Komorowskiego . ław aka nis bos na Bro przyjdą, bo będą łego Pre zydent a ze iej wn jpe Na . wy talo mierza zaprosić zespół me po prostu jej nie ma ! Ska ndynawii.
razem DGN ak co cztery lata, tym cony kandywię poś i ośc cał będzie w zaszczyt noo ą datom, którzy wa lcz tor Nieoddak Re . taja nos gro szenia futerk a z orocznego teg y tur lek powiedzia lny zaprasza do pewnego cze dow wia wy żby wydania, choć słu gły, aby rze ost go już bliskowschodniego kraju poliów ląd pog , nia zna wy nie poruszał spraw w. ató dyd kan h nyc zin tycznych czy sytuacji rod ostaną poz o teg dla k, wis naz Tym bardziej ich anonimowi. w wiadomo pierwszym z kandydató owotnych zdr w odó pow Z niewiele. ać szerow ent rez nie miał oka zji zap sa, jak wą ego zał oka o jeg swo szej publiczności długi ez Prz . ało yst prz na prawdziwego sarmatę zdjęiało wis ądu orz Sam ze iur cza s na oknie w b ioim ch wó o d o (teg cie jednego z ich działaczy mo, ado Wi ił. uśc zap i tak też nach), który kiedyś podać do sądu za nieże był ych rektorów chce Nieodpowiedzia lny tor dak Re gospodarność. z był ymi przewodniradzi, by to samo zrobić . ądu czącymi Samorz
J
T
O
C
D
O
alny@magiel.waw.pl na redaktor.nieodpowiedzi łać esy prz aszę pro zi ied tor Nieodpowiedzia lny zdr tór y jest którym? Odpow rawnie odpowiedzą Redak ście pop wej re H któ , SG bom rów oso feso ciu pro Pierwszym pię ser wis którego z ące wzystkich pytanie - na dzi odpowied ź na nurtuj kosmosie? prowadzi przez podróż po
K
666