Numer 161 (SGH) (pażdziernik 2016)

Page 1

Niezależny Miesięcznik Studentów

Numer 161 Październik 2016 ISSN 1505-1714

www.magiel.waw.pl

s.16 / temat numeru

Wiem, że wiem wszystko prawda między opiniami



spis treści / pragnienia Wisłą płynące

24

34

43

52

A mury rosną

Kolumbowie Solidarności

Twoja własna NBA

Fantastyczna maskarada

a Uczelnia

d Muzyka

o Sport

i Człowiek z pasją

06 08 09 10 11

Nie złożę broni Ucz się i pracuj Na bieżąco (Nie)zapomniana SGH #2 Na miarę możliwości

b Patronaty 13

K a l e n d a r z w yd a r z e ń

8 Temat Numeru 16

Wiem, że wszystko wiem

c Polityka i Gospodarka 20 22 24

Niewolnictwo 2.0 P o ls k a g r a v a b a n q u e A mury rosną

26 27 28

h Teatr 30 32

Z a w ó d o p a r t y n a p r a wd z i e Recenzje

f Książka 34 36

K o lu m b o w i e S o l i d a r n o ś c i Recenzje / nowości

37 38

Prezes Zarządu:

Konrad Abramowski konrad.abramowski@magiel.waw.pl Adres Redakcji i Wydawcy:

al. Niepodległości 162, pok.64 02-554 Warszawa magiel@magiel.waw.pl

j Warszawa 45 46

k Technologie 48

Paulina Błaziak Aleksandra Gładka, Julia Horwatt-Bożyczko Redaktorzy Prowadzący: Marta Kasprzyk, Olek Kwiatkowski Patronaty: Sara Filipek Uczelnia: Weronika Kościelewska Polityka i Gospodarka: Aleksandra Gładka Człowiek z pasją: Roman Ziruk Felieton: Katarzyna Kołodziej Film: Małgorzata Jackiewicz Muzyka: Alex Makowski Teatr: Radosław Góra Książka: Aneta Tymińska Warszawa: Marcin Czarnecki Sport: Piotr Poteraj 3po3: Aga Moszczyńska Kto jest Kim: Aleksandra Golecka Technologie: Michał Hajdan Czarno na Białym: Adela Kuczyńska W Subiektywie: Patrycja Pawlik Do Góry Nogami: Redaktor Nieodpowiedzialny Korekta: Marta Dziedzicka

52

F a n t a s t yc z n a m a s k a r a d a

p Czarno na Białym 55

Dźwięki warszawskich ulic

r Kto jest kim?

Warszawskie blizny O b c y, a l e n a s z

Ży j d ł ug o i p o m y ś l n i e

58

q Felieton 60

Szkoda Zachodu

t 3po3 61

Uważność Recenzje

Zastępcy Redaktor Naczelnej:

Stowarzyszenie Akademickie Magpress

Ze sceny zejść Powrót Rzeźnika Tw o ja w ł a s n a N B A Z A k r o p r z e z ż yc i e

e Film

Redaktor Naczelna:

Wydawca:

40 41 43 44

Outcasts Płyta numeru Letnie festiwale

Krwawy Październik

v Do góry nogami 62

Dział foto: Barbara Pudlarz

Dyrektor Artystyczny: Dominika Wójcik Dział Księgowy: Monika Picheta

Dział Promocji i Reklamy: Aleksandra Brzozowska Dział WWW: Anastazja Kiryna, Michał

Cholewski Dział PR: Monika Prokop

Do góry nogami

Kapturkiewicz, Maria Kądzielska, Ilona Kohzen,

i skracania niezamówionych tekstów. Tekst niezamó-

Ewa Korzeniecka, Magdalena Kosecka, Bartosz

wiony może nie zostać opublikowany na łamach NMS

Kosiński, Arkadiusz Kowalik, Marta Kruhlaya, Anna

MAGIEL. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treści

Kujawa, Agnieszka Kujawa, Olek Kwiatkowski, Anna

zamieszczonych reklam i artykułów sponsorowanych.

Lewicka, Ada Lewińska, Aleksander Łukaszewicz, Maria Magierska, Dominika Makarewicz, Jadwiga Matuszczak, Agata Michalewicz, Katarzyna

Współpraca: Wojciech Adamczyk, Justyna Andrulewicz, Judyta Banaszyńska, Sylwia Bartoli, Eliza Bierć, Małgorzata Chmielowiec, Michał Cholewski, Justyna Ciszek, Kinga Cybulska, Ada Czaplicka, Marcin Czarnecki, Aleksandra Czerwonka, Szymon Czerwonka, Piotr Chęciński, Aleksandra Czyżycka, Anastazja Dębowska, Jeremi Doboszewski, Magdalena Drezno, Paweł Drubkowski, Tosia Dybała, Zuzanna Działowska, Kamil Dzięgielewski, Klaudyna Frey, Aneta Fusiara, Aleksander Głowacki, Jakub Gołdas, Hanna Górczyńska, Magłorzata Grochowska, Jan Gromadzki, Hubert Guzera, Adam Hugues, Bohdan Ilasz, Michalina Jadczak, Anita Jastrzębska, Joanna Juszkiewicz, Marta Kamer, Alicja Kamińska, Paweł Kamiński, Oliwia

Redakcja zastrzega sobie prawo do przeredagowania

Aleksandra Kołodziejczak, Przemysław Kondraciuk,

Michalik, Mikołaj Miszczak, Anna Mitrowska, Aga Moszczyńska, Zuzanna Nojszewska, Dominika Nowakowska, Katarzyna Ozga, Aleksandra PrzerwaKarśnicka, Jarosław Paszek, Hubert Pauliński, Ada Piórkowska, Agnieszka Pochroń, Iwona Przybysz,

Artykuły, ogłoszenia i inne materiały do wydania listopadowego prosimy przesyłać e-mailem lub dostarczyć do siedziby redakcji do 12 października. Druk pokrywają w całości sponsorzy i reklamodawcy.

Anna Puchta, Zofia Pydyńska, Iza Rogucka, Adam Rogula, Agata Serocka, Katarzyna Skokowska,

Nakład: 7000 egzemplarzy

Katarzyna Sroślak, Bartosz Stań, Joanna Stocka,

Okładka: Dominika Wójcik,

Katarzyna Suska, Marta Szczęsna, Rafał Szczypek,

Makieta pisma: Maciej Simm, Olga Świątecka

Robert Szklarz, Piotr Szostakowski, Hubert Świątek, Mikołaj Tchórzewski, Marlena Tępińska, Maria Toczyńska, Weronika Tracz, Paweł Trzaskowski, Dominika Urbanik, Jakub Wanat, Krystian Wasilewski, Jakub Wiech, Michał Wieczorkowski, Jędrek Wołochowski, Julia Wróbel, Jakub Wysocki, Kacper Zieliński, Aleksandra Żelazowska

współpraca: Maciej Szczygielski Kontakt do członków redakcji w formacie: imie.nazwisko@magiel.waw.pl

Jesteś zainteresowany współpracą? Napisz na: rekrutacja@magiel.waw.pl

październik 2016


Słowo od naczelnej

/ wstępniak

Dzisiaj rekord, jutro norma.

Życiowa szansa Pau l i n a B ł a z i ak R E DA K TO R N A C Z E L N A iepły, wrześniowy wieczór w Krakowie. Ulice Starówki wypełnione są muzyką, wybrzmiewającą spod kamienic. Wokół grających na gitarach, saksofonach i skrzypcach ustawia się coraz większa widownia, która ma okazję wysłuchać koncertu za darmo. I to nie byle jakiego, bo artyści są wcale nie gorsi od tych, którzy występują zawodowo. Nie wykorzystali kiedyś szansy na dużą scenę? Czy robią to wyłącznie dla przyjemności? Odpowiedzi jest mnóstwo. Tyle samo, ile powodów, dla których zaczynamy kolejny semestr na uczelni. To, w jaki sposób go wykorzystamy, zależy głównie od nas. Ile razy powtarzaliśmy sobie, jak to w tym semestrze w końcu postawimy na naukę? Z dużym prawdopodobieństwem mogę stwierdzić, że za każdym razem na obietniy się kończyło. Taki obrót sprawy nie musi

C

To Ty decydujesz, co tak naprawdę przyniesie Ci satysfakcję z życia.

oznaczać jednak porażki - to Ty decydujesz, co tak naprawdę przyniesie Ci satysfakcję z życia. Niektórzy, jak bohaterowie Tekstu Numeru, nie potrafią zdecydować się na konkretną ścieżkę kariery. Przekonani o swoich racjach na każdy temat, nazywają siebie ekpertami w konkretnej dziedzinie. Dyplom wyższej uczelni wcale do tego nie uprawnia, co więcej, powinien wręcz zachęcać do dalszego zgłębiania wiedzy. Już wkrótce okaże się, jak wielu studentów postawi sobie za cel, aby gładko przejść przez kolejny rok akademicki. Może i w tym „szaleństwie” jest metoda, ale wątpię, by zaowocowała sukcesem. Chyba, że mówimy wyłącznie o tym materialnym. Aby zdobywać nowe, okazji będzie zapewne wiele. Klucz, jak tę wiedzę wykorzystać później, jest na wyciągnięcie ręki, choć czasem niedostrzegalny. A leży on czasem, dosłownie, na ulicy. 0

graf. Dominika Wójcik

Od bieżącego numeru uruchamiamy cykl artykułów „Emigranci”. Teksty będą napisane przed naszych redaktorów, znajdujących się na wymianach studenckich w różnych stronach świata i publikowane w dotychczasowych działach. Autorzy podzielą się z Wami swoimi spostrzeżeniami i doświadczeniami z krajów, w których obecnie mieszkają. Na ich artykuły naprowadzi Was ikonka kompasu. Zapraszam do lektury!

04-05


aktualności /

Polecamy: 11 UCZELNIA Nie złożę broni

Wywiad z rektorem Markiem Rockim

16 TEMAT NUMERU Wiem, że wszystko wiem Wszyscy jesteśmy ekspertami

20 POLITYKA I GOSPODARKA Niewolnictwo 2.0

fot.Basia Pudlarz

współczesne oblicze pracy przymusowej

październik 2016


/ rektor Marek Rocki

fot. Basia Pudlarz

Nie złożę broni Burzliwe dyskusje, gorąca kampania i godziny spotkań poprzedziły majowe wybory na stanowisko Rektora SGH. Po raz trzeci na to stanowisko został wybrany dr hab. prof. SGH Marek Rocki. ro z m aw i a l i :

pau l i n a b ł a z i a k , P r z e m e k Ko n dr ac i u k

Magiel: Pierwsza myśl po ogłoszeniu PROF. MAREK ROCKI: Alea iacta est!

wyniku wyborów...?

Wygrał Pan dopiero w trzeciej turze i minimalną ilością głosów. Liczył Pan na więcej?

Szczerze mówiąc, sądziłem, że albo wygram w pierwszej turze, albo przegram. Wynik był więc przyjemną niespodzianką.

Czy uważa Pan, że udział studentów wśród elektorów jest wystarczający?

Studenci są ważną częścią społeczności akademickiej, a ustalona ustawowo proporcja jest już tradycją. Nie zmieniałbym tego. Każda z części tej społeczności czuje sie niedowartościowana, więc naruszanie status quo nie jest pożądane.

Rektor “prostudencki” kojarzy się Panu raczej z osobą pomagającą bezproblemowo przejść przez studia czy może stojącą na straży wysokich wymagań? Da się to połączyć?

Prostudencki - to reagujący na problemy zgłaszane przez studentów. Pytanie tylko z pozoru jest prowokacyjne: moim zdaniem: w SGH studentami są osoby ambitne, oczekujace trudnych studiów, gwarantujących dobry start do kariery zawodowej.

Poprzez swoją stronę internetową dostaje Pan pytania dosłownie o wszystko. Kontakt ze studentami to dla Pana misja czy obowiązek?

Stwarzanie kanałów kontaktu władz ze społecznością Uczelni jest oczywiste. Nie ma nic gorszego niż życie w nieświadomości problemów nurtujących studentów, doktorantów, pracowników. Dlatego powstał “serwis informacyjny rektora”, który funkcjonował w latach 1999 - 2005. Zachęcam zresztą do rzutu oka na archiwum tego serwisu, bo daje pewnie mozliwość poznania moich poglądów.

Czy uważa Pan, że ta sama osoba, obejmująca trzykrotnie stanowisko rektora to gwarancja stabilności?

Trzykrotnie, ale nie bezpośrednio kadencja po kadencji. Stabilna może być (mam wrażenie) osobowość, ale przecież inne jest prawo, inne zasady finansowania, inne uwarunkowania demograficzne. Trudno mówić o stabilności.

Nie ma nic gorszego niż życie w nieświadomości problemów nurtujących studentów, doktorantów, pracowników.

Czy w ciągu kilku miesięcy po wygranych wyborach pojawiły się nowe pomysły i cele, które zamierza Pan zrealizować?

Studenci co semestr wypełniają ankiety oceniające wykładowców. Czy zamierza Pan brać pod uwagę wyniki i w jaki sposób?

Ankiety są dla władz uczelni i samych nauczycieli akademickich ważnym źródłem informacji. Zachęcam do ich wypełniania. Negatywne opinie będę wykorzystywać do doskonalenia pracy Uczelni. Dla tego celu chcę też “odtworzyć” studium pedagogiczne dla pracowników akademickich: nie każdy rodzi się nauczycielem, nie zawsze wyitny naukowiec umie przekazywać swą wiedzę.

Jak sądzę, program wyborczy jest ambitny, wymagający nakładu pracy i zaangażowania, ale realny. Te kilka minionych miesięcy przyniosło oczywiście zmiany w Ustawie, ale wykorzystamy je na korzyść SGH. Na przykład: zniesienie ograniczeń tematycznych w organizowaniu studiów podyplomowych.

Jakie największe wyzwanie stawia Pan sobie przed rozpoczętą właśnie kadencją?

Jako Rektor rozpoczynający już trzecią kadencję, czy dostrzega Pan zmianę w podejściu młodych ludzi do wykształcenia na przestrzeni lat?

Czy za cztery lata zamierza Pan nadal podejmować się sprawowania ważnych dla systemu edukacji funkcji?

Trzecią, ale nie w jednej sekwencji. Od czasu, gdy byłem rektorem minęło ponad 10 lat. Zmieniło się wiele, w tym po pierwsze zasady i kryteria rekrutacji na studia, a po drugie wprowadzony został obligatoryjny - w naszym przypadku - podział studiów na dwa stopnie. To zmienia populacje studentów: inne kryteria rekrutacji powodują, że mamy w gronie studentów SGH dobrych maturzystów, ale nie koniecznie osoby przygotowane do studiowania ekonomii. Potęguje się to na studiach drugiego stopnia.

Czy zamierza Pan w jakiś sposób pomóc osobom, które zostały pozbawione możliwości rozpoczęcia studiów magisterskich w lutym?

Z zebranych informacji wiem, że limity przyjęć zostały w całości wykorzystane w rekrutacji letniej. Będziemy szukać rozwiązania, ale nie będzie to łatwe, a wobec tego chcę stwarzać nadziei.

06-07

Uporządkowanie, udoskonalenie i unowoczesnienie oferty dydaktycznej na studiach II stopnia.

Szkolnictwo wyższe to moja pasja, nie złożę broni. 0

Informacja MAGIEL próbował porozmawiać także z byłym rektorem, prof. Tomaszem Szapiro, na temat zakończonej kadencji i planów. Otrzymaliśmy jednak odpowiedź odmowną: Podsumowanie kadencji przedstawiłem w trakcie kampanii rektorskiej oraz bezpośrednio później w Gazecie SGH. Nie jestem przekonany, że warto bym kolejny raz powielał te same treści (...). Jeśli chodzi o moje plany to zajmę się ich realizacją w październiku, (we wrześniu planuję urlop).


jak zostać rektorem? /

Wybory w trzech aktach Dla niektórych były to zwykłe tygodnie roku akademickiego. Dla innych – czas dziesiątek spotkań, postulatów, poważnych ustaleń, a także nie zawsze równie poważnych zagrywek politycznych. 9 maja stało się jasne, na ile przekonujący okazali się poszczególni kandydaci na rektora. te k st:

a n n a l e w i ck a

tegorocznych wyborach rektorskich 213 głosów miało zostać podzielonych między 5 kandydatów. Według krążących wśród elektorów informacji, dwóch pretendentów do funkcji rektora przewidywało swoje zwycięstwo (czyli otrzymanie ponad połowy głosów) już w I turze, kolejny oczekiwał poparcia co najmniej całego kolegium, na znaczącą liczbę zwolenników liczyli także pozostali dwaj. Gdyby zsumować te szacunki, okazałoby się, że „rozdzielono” w ten sposób grubo ponad 100 proc. elektorskich głosów.

W

Zderzenie z rzeczywistością Trudno zatem się dziwić, że 9 maja nie zabrakło zaskoczeń, kiedy doszło do ogłoszenia wyników I tury głosowania. Liderem okazał się dr hab. Marek Rocki, prof. SGH (96 głosów), wyprzedzając prof. dr. hab. Tomasza Szapiro (74). Dużym zaskoczeniem – przynajmniej w studenckim gronie – był wynik dr. hab. Joachima Osińskiego, prof. SGH, który zakończył tę turę z 22 wskazaniami. Zatwardziałych serc elektorów wyraźnie nie zmiękczyła nawet rozdawana przez kandydata kawa. Z kolei prof. dr hab. Wojciech Paprocki uzyskał 15 głosów. Kolejną niespodzianką okazał się wynik dr. hab. S. Ryszarda Domańskiego, prof. SGH, którego nie poparł nikt spośród głosujących.

Historia pewnego wniosku Tego dnia emocje rozgrzewało nie tylko właściwe głosowanie, lecz także inne procedury wybor-

graf. Aleksa

nder Łukasz

ewicz

cze. Po ogłoszeniu wyników I tury Przewodniczący Samorządów Studentów, Kacper Zubrzycki, złożył wniosek formalny o zarządzenie przerwy. Wydawałoby się naturalne, że usłyszane rezultaty mogą wymagać dalszych ustaleń w obrębie bloku. Reakcja przewodniczącego posiedzenia, dr. hab. Wiesława Czyżowicza, prof. SGH, była natychmiastowa: nie ma wniosków formalnych, co dobitnie podsumował okrzyk Skandal!, który padł na sali. Dopiero zgłoszenie analogicznego postulatu przez innego elektora doprowadziło do zarządzenia głosowania w tej sprawie. Po licznych zawirowaniach dotyczących ustalania wyniku głosowania przewodniczący obwieścił, że wniosek został odrzucony. Warto zaznaczyć, że studentami nie kierowała chęć złośliwego przedłużenia wyborów. Celem było przede wszystkim opracowanie strategii w obliczu właśnie zasłyszanych wyników. Zastanawiające jest to, że inne gremia nie potrzebowały dodatkowego czasu, co rodzi pytanie o możliwe przecieki umożliwiające poznanie rozkładu głosów przed ich oficjalnym ogłoszeniem.

Wyborcze rozgrywki Nie brakowało też mniej znaczących incydentów, które mogły podnieść ciśnienie elektorom. Do takich zdarzeń można zaliczyć troskliwą poradę głosuj dobrze usłyszaną przy odbiorze karty do głosowania czy pospieszne odsunięcie kotary, zza której wychodziła jedna z elektorek. Nerwową atmosferę wzmagało też zachowanie członkini komisji skrutacyjnej, która poganiała jej zdaniem zbyt powolnych wyborców. Dalsza część wyborów przebiegła bez większych zakłóceń, co nie oznacza, że opadły emocje. Do drugiej tury przeszło trzech kandydatów, którzy otrzymali największe poparcie we wcześniejszym głosowaniu (prof. Rocki, prof. Szapiro oraz prof. Osiński). Obwieszczenie wyników w zasadzie nie przyniosło niespodzianek: wynik każdego z kandydatów zwiększył się o kilka głosów

(otrzymali odpowiednio 101, 80 i 24 wskazania). Do kolejnej, trzeciej już tury, dostało się dwóch kandydatów z największym poparciem. Wielu emocji dostarczały spekulacje, czy prof. Osiński przekaże swoje poparcie na rzecz jednego z kandydatów. Zastrzyk w postaci ponad 20 głosów mógłby mieć istotny wpływ na wynik wyborów. Choć można się domyślać, że część elektorów znała szczegóły zakulisowych ustaleń, pozostałych czekało niemałe zaskoczenie. Po przerwie nastąpiło skrupulatne przypomnienie zasad wyborów: w przypadku zgromadzenia liczącego 211 elektorów (tyle osób wzięło udział w III turze) zwycięstwo zapewniało uzyskanie 106 głosów. Niższe wyniki wiązałyby się z koniecznością przeprowadzenia IV tury, w której wziąłby udział jeden kandydat – w takiej sytuacji opowiadano by się już tylko za lub przeciw osobie z największym poparciem w poprzednim etapie głosowania.

Ostateczne rozwiązanie Po ogłoszeniu, że aż 29 osób wstrzymało się od głosu, większość zebranych na sali spodziewała się prawdopodobnie, że nie obejdzie się bez konieczności przeprowadzenia IV tury. Jak sugerują liczby, zwolennicy prof. Osińskiego zadecydowali o niepopieraniu żadnego z pozostałych kandydatów. Była to jednak tylko cisza przed burzą – burzą oklasków, jaka rozległa się, kiedy ogłoszono, że prof. Rocki zdobył 106 głosów i tym samym został Rektorem Szkoły Głównej Handlowej. Zgromadzeni w zasadzie zagłuszyli odczytywanie wyniku prof. Szapiro, który – co zaskakujące – uzyskał mniejsze poparcie niż we wcześniejszej turze (76 wskazań). Kiedy brawa ucichły, Rektor-elekt podziękował zarówno swoim wyborcom, jak i pozostałym kandydatom. Po oficjalnym zakończeniu posiedzenia nadszedł czas na gratulacje – i choć kolejka czekających na uściśnięcie dłoni prof. Rockiego była długa, dało się wyraźnie zauważyć, którzy kontrkandydaci nie zamierzają choćby kurtuazyjnie pogratulować zwycięzcy. Tego dnia na ostatnim spotkaniu w studenckim gronie padło stwierdzenie, że wygrał ten, który dostał więcej głosów. Na razie pozostaje nam na tym poprzestać – a sposób zarządzania nowego rektora poznamy już wkrótce. 0

październik 2016


/ SGH-owe hufce pracy

Ucz się i pracuj

Rekrutowałeś się na studia dzienne, jednak zabrakło Ci kilku punktów, żeby się na nie dostać. W takiej sytuacji rozwiązaniem jest zwykle nauka w trybie popołudniowym, za którą trzeba płacić. A gdyby tak to uczelnia płaciła Tobie? Choć brzmi to mało realistycznie, taki system faktycznie istniał w SGH – i to w dość nieodległej przeszłości. Pieniędzy nie otrzymywało się jednak za nic. te k st:

A n n a l e w i ck a

rzez lata – od czasów PRL-u aż do początku X XI wieku – na wielu polskich uczelniach funkcjonowały eSHaPy, czyli Studenckie Hufce Pracy. Istniały one także w SGH aż do roku akademickiego 2010/2011. O przyjęcie do SHP mogły starać się osoby, które nie zakwalifikowały się na studia, ale przekroczyły minimalny próg punktowy ustanowiony przez Uczelnię. Zgodnie z zapisami w regulaminie przyjęć z tego rozwiązania miało prawo skorzystać kilkadziesiąt osób rocznie. Jak wskazuje już sama nazwa tej struktury, zadaniem członków SHP była praca na rzecz Uczelni. Zależnie od zapotrzebowania poszczególnych działów i predyspozycji eSHaPowców byli oni kierowani do pracy administracyjnej lub eksploatacyjnej. W zamian otrzymywali prawo do uczęszczania na część przedmiotów, gwarancję przyjęcia w kolejnym roku akademickim (pod warunkiem solidnego wypełniania swoich obowiązków) oraz – niezbyt atrakcyjne – wynagrodzenie pieniężne. W 2003 roku Uczelnia zapewniała około 500 zł netto miesięcznie, jednak w ostatnich latach funkcjonowania systemu całkowicie zrezygnowano z wypłacania „pensji”, uznając SHP za rodzaj wolontariatu.

P

08-09

Choć mogłoby się wydawać, że roczna praca za (pół)darmo nie jest zbyt kuszącą ofertą, chętnych nie brakowało – aż do ostatniego roku funkcjonowania hufca w SGH zainteresowanych było więcej niż dostępnych miejsc. Początki w SHP bywały jednak trudne. Pamiętam, że jak się dostawałam na hufiec, to długo musiałam się przekonywać, że nie reprezentuję jakiegoś gorszego sortu studentów – wspomina Gosia.

Z biegiem lat uświadomiłam sobie, że wszyscy moi koledzy z hufca odnoszą teraz sukcesy, pracują w międzynarodowych korporacjach i podróżują po świecie. Nieuniknione kontrowersje Funkcjonowanie SHP było bez wątpienia bardzo korzystnym rozwiązaniem dla Uczelni. Studenci pracujący w hufcu wykonywali szereg prac, które w znaczący sposób usprawniały jej działanie. Trudno sobie wyobrazić,

aby sekretarka dziekana musiała obejść wszystkie zainteresowane jednostki, rozlokowane w kilku budynkach i donieść im materiały konferencyjne. To robił hufiec. Wspomagał także informację uczelnianą, odbierał zagranicznych profesorów z lotniska, zamiatał liście sprzed budynku, przygotowywał zaproszenia na konferencję, odśnieżał, gromadził dokumenty studentów Erasmusa. To było ogromne odciążenie dla administracji Uczelni – wspomina Filip, który pierwszy rok studiów spędził w SHP. Inaczej opisuje to Agata studentka pracująca niegdyś w dziale wymagającym szczególnie wytężonej pracy: To był super wyzysk i czysty zysk dla SGH. Tak znienawidziłam tę uczelnię, że po pierwszym roku chciałam się przenieść na WNE. Ostatecznie z hufca zrezygnowano – główny powód stanowiły wątpliwości prawne związane z pomijaniem standardowej rekrutacji. Do SHP nie kwalifikowano automatycznie osób, które znalazły się na szczycie listy rezerwowej. Każdy zainteresowany musiał przejść określoną procedurę, złożyć podanie do rektora i liczyć na jego pozytywne rozpatrzenie. To rodziło wątpliwości – bo jak sprawdzić, czy rzeczywiście przyjęto osoby o najlepszym kompetencjach? Warto zazna-


SGH-owe hufce pracy / na bieżąco /

czyć, że SGH nie była wyjątkiem; na licznych uczelniach funkcjonowały tzw. listy rektorskie, które budziły nie mniejsze kontrowersje. Emocje wywoływały znane nazwiska pojawiające się na listach przyjętych do SHP. Na uczelni do dziś wiele osób wspomina pracującego w szatni syna ówczesnego premiera, ciekawość mediów rozpaliło także zakwalifikowanie do hufca maturzysty, którego ojciec pełnił funkcję dyrektora parku narodowego. Nie brakowało także oskarżeń o przyjmowanie „po znajomości” krewnych i znajomych pracowników SGH. Syn wykładowcy statystyki, bratanek jednego z profesorów, córka wykładowcy rachunkowości – to tylko część przykładów, które można znaleźć na forach internetowych. Przypadek i ludzka zawiść czy nieuczciwe praktyki Uczelni? Jak pisze jeden z internautów: po zleceniu zewnętrznego audytu nieprawidłowości dopatrzono się w zaledwie kilku przypadkach. Takie stwierdzenia nie studziły jednak emocji.

Pomocnicy potrzebni od zaraz Kilka lat później podczas rozmów o hufcu dominuje przede wszystkim żal, że na korytarzach Wielkiej Różowej nie spotyka się już eSHaPowców. Ludzie, którzy należeli do SHP, byli bardziej samodzielni, zaradni, znali uczelnię – opowiada pracownik administracyjny SGH. Obecnie podczas ważnych wydarzeń (jak na przykład Święto SGH) Uczelnia korzysta z pomocy pełnych zapału, ale jednak mniej doświadczonych wolontariuszy. Kiedyś sytuacja wyglądała inaczej. Wiedzieliśmy jak działa SGH, co gdzie załatwić, do kogo iść, jakie procedury wypełnić – wspomina Filip i dodaje: Ubolewam i wiem, że ubolewa administracja SGH, nad tym, że zrezygnowano z tego rozwiązania. Przynosiło ono bowiem obopólne korzyści – zarówno przyszłym studentom, jak i pracownikom Uczelni. Wiele spośród pracujących w hufcu osób angażowało się potem w działania Samorządu Studen-

tów i życie Uczelni, a zdobyte doświadczenia procentowały również po studiach. Z biegiem lat uświadomiłam sobie, że wszyscy moi koledzy z hufca odnoszą teraz sukcesy, pracują w międzynarodowych korporacjach i podróżują po świecie – zauważa Gosia. Z kolei Agata podkreśla, że hufiec był dobrym środowiskiem rozwoju dla osób zainteresowanych biznesową ścieżką, ale niekoniecznie dla studentów myślących o karierze naukowej. Po wycofaniu się Uczelni z rekrutacji do hufca drogi powrotnej już raczej nie ma – przywrócenie tego rozwiązania z pewnością przywołałoby dawne kontrowersje. Jednak czekając w kolejce po odbiór dokumentów na Erasmusa (tylko po to, by stanąć potem w ogonku w sąsiednim budynku i oddać dokumenty innej komórce administracyjnej), trudno uniknąć refleksji, że przydałby się ktoś, kto usprawniłby działanie uczelnianej machiny. 0

Na bieżąco te k st:

m arta kr u hl aya

Nowe władze

Doceniona wiedza

Wykładowcy SGH w nowej radzie

Od 1 września rozpoczęła się nowa kadencja władz SGH. Rektorem Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie w latach 2016-2020 będzie dr hab. Marek Rocki prof. SGH. Od 2005 roku jest Senatorem Rzeczypospolitej Polskiej. Na prorektora do spraw dydaktyki i studentów wybrano prof. Krzysztofa Kozłowskiego. Zmiany nastąpiły również w dziekanatach studiów magisterskich i licencjackich. Obowiązki dziekana studium licencjackiego przejął dr hab. Bartosz Witkowski, zaś dziekanem studium magisterskiego została prof. Marta Juchnowicz.

Od 6 lipca 2016 roku prof. Irena Hajduk z Instytutu Informatyki i Gospodarki Cyfrowej Kolegium Analiz Ekonomicznych została zakwalifikowana do grona ekspertów Ministerstwa Rozwoju. Pani Profesor będzie oceniać wnioski w ramach projektów Pomocy Technicznej Programu Operacyjnego Inteligentny Rozwój 20142020 Ministerstwa Rozwoju pod względem merytorycznym.

Dr hab. Dominik Gajewski z Kolegium Ekonomiczno-Społecznego SGH oraz dr hab. Aleksander Werner z Kolegium Nauk o Przedsiębiorstwie SGH wejdą do Rady Spraw Przeciwdziałania Unikaniu Opodatkowania powołanej przez ministra finansów Pawła Szałamachę. Będzie ona wydawać opinie dotyczące stosowania klauzuli przeciwko unikaniu opodatkowania. Oprócz profesorów z SGH w skład Rady wchodzi dziewięciu ekspertów z zakresu prawa podatkowego i finansów, reprezentujących różne środowiska i posiadających fachową i zróżnicowaną wiedzę w tym obszarze.

Teraz Polska Fundacja Polskiego Godła Promocyjnego Teraz Polska organizuje konkurs na najlepszą pracę magisterską dotyczącą konkurencyjności naszego kraju. Organizatorzy oczekują prac poświęconych zagadnieniom związanym z możliwościami wzrostu i rozwoju gospodarczego Polski poprzez rozwój rynku turystycznego. Najlepsze prace zostaną wyróżnione nagrodami pieniężnymi. Prace magisterskie muszą być obronione nie wcześniej niż 1 stycznia 2015 roku. Termin nadsyłania zgłoszeń upływa 20 października 2016 roku. Więcej informacji na stronie www.terazpolska.pl.

Kredyt studencki Drużyna studentów i doktorantów SGH zajęła II miejsce (tuż za Uniwersytetem Harvarda, a przed Erasmus University of Rotterdam) w konkursie Econometric Game 2016. Gra jest międzynarodowym konkursem ekonomicznym organizowanym przez Uniwersytet Amsterdamski. Zespoły rozwiązują studium przypadku przygotowane przez najlepszych światowych ekonomistów i przedstawiają go w formie artykułu naukowego. Najlepszy dotychczasowy wynik SGH zawdzięczamy drużynie w składzie: Arkadiusz Kotuła, Filip Premik, Dominik Wasiluk i Jakub Witkowski.

Awans w rankingu Financial Times 73. miejsce w prestiżowym rankingu studiów magisterskich z zarządzania zajął kierunek prowadzony w SGH. Jest to awans o dwie pozycje w porównaniu z zeszłym rokiem. Pierwsza pozycja, tak jak przed rokiem, należy do University of St. Gallen ze Szwajcarii, a druga polska uczelnia obecna w zestawieniu - Akademia Leona Koźmińskiego - uplasowała się na tym samym miejscu, co w poprzednim rankingu - 42. Przy ustalaniu klasyfikacji brano pod uwagę przede wszystkim zarobki i dalsze perspektywy zawodowe. 0

październik 2016


/ prof. Bogusław Pytlik

Jak kiedyś organizacje walczyły o nowych studentów? Czy „samotny tłum” ludzi był kiedyś mniej samotny? I co ma fortepian do nauki o państwie? O życiu na SGH prawie 20 lat temu opowiada MAGLOWI prof. dr hab. Bogusław Pytlik. rozmawiała :

A n n a l e w i ck a

Magiel: Skończył Pan studia na Uniwersytecie Warszawskim, jednak od 20 lat jest Pan zwią-

zany ze Szkołą Główną Handlową. Co stanowiło największe zaskoczenie, kiedy rozpoczynał Pan pracę tutaj?

dr hab. Bogusław Pytlik, prof. SGH: Przede wszystkim zaskoczył mnie tryb studio-

wania. Studia na Uniwersytecie Warszawskim odbywałem w tradycyjnej formie, tzn. stały podział na grupy. Tutaj zaś zetknąłem się np. z przedmiotami z pierwszego, drugiego czy też piątego poziomu. W pierwszym miesiącu pracy nie dysponowałem zbyt dużą wiedzą na ten temat. Niebawem dowiedziałem się, że na piąty poziom składają się przedmioty do wyboru, wśród których – jeżeli dobrze pamiętam – była m.in. historia sportów motoryzacyjnych. Inna kwestia to brak stałych grup. Kiedyś, w trakcie przerwy, rozmawiałem ze studentami, stojąc na ostatnim piętrze Auli Spadochronowej. Wówczas jeden z nich zauważył: Widzi pan, tutaj na dole to samotny tłum.

m.in. przedmiot zatytułowany Kulturowe aspekty rocka (Blues, Rock, Heavy Metal). Zarówno tytuł przedmiotu, jak i dołączona jego sygnatura były oczywiście wymyślone. Bardzo istotną informacją była ta dotycząca zapisów, które miały rozpocząć się w ówczesnym Dziekanacie Dyplomowym 1 kwietnia. Plakat w tej postaci miał wisieć właśnie do tego dnia, wieczorem zaś jeden z zaufanych studentów miał odpiąć dolną część plakatu. Problem w tym, że ów student nie pojawił się o odpowiednim czasie, za to w dziekanacie zjawili się zainteresowani przedmiotem studenci. Zdaje się, że z tego powodu powstało niewielkie zamieszanie.

Pamiętam Aulę Spadochronową sprzed wielu lat, obwieszoną plakatami zwisającymi z III piętra.

Ten „samotny tłum” jest jednak zarazem bardzo aktywny. A jak było w latach 90.? Wówczas czasy były mniej „cyfrowe”, a bardziej „analogowe”. Odnoszę wrażenie, że obecnie aktywność studentów w istotnym stopniu przeniosła się do mediów społecznościowych – oczywiście nie należy tego traktować jako zarzutu. Pamiętam Aulę Spadochronową sprzed wielu lat, obwieszoną plakatami zwisającymi z III piętra. Był nawet taki żart, że do obowiązkowych zajęć studenta SGH należącego do organizacji studenckiej należy przygotowywanie plakatów. Może i nie wyglądały one zbyt profesjonalnie, ale z pewnością miały swój urok. Po drugie, to właśnie te plakaty z Auli Spadochronowej były także taką widoczną dla wszystkich oznaką aktywności studentów. Wieczorami, kiedy wychodziłem z budynku głównego, bardzo często widziałem grupki studentów ciężko pracujących nad swoimi dziełami. Myślę, że oprócz tego, że wykonywali mniej lub bardziej tytaniczną pracę, to jestem przekonany, że dostarczała im wielu przyjemności.

Plakaty informowały tylko o studenckich wydarzeniach czy spełniały też inne funkcje? Mówiąc o tych innych funkcjach, przypomina mi się pewien niewinny żart. Kiedy w 2000 roku ruszał na SGH nowy kierunek studiów – stosunki międzynarodowe polityczne – zrodził się wśród wykładowców i zaprzyjaźnionych z nimi studentów pewien pomysł. Na Auli Spadochronowej został wywieszony plakat informujący o nowym kierunku. Do pewnego miejsca wszystkie znajdujące się na nim informacje były prawdziwe. U dołu została zaś dołączona dodatkowa informacja, że w programie studiów znajduje się

10-11

Jakie jeszcze niecodzienne wydarzenia utkwiły Panu w pamięci?

Kiedyś w Auli I stał nie najlepiej nastrojony fortepian. Właśnie rozpoczynał się nowy semestr, a ja w owej auli miałem prowadzić wykład z Nauki o państwie. Kiedy w trakcie pierwszego wykładu wszedł spóźniony student, w ramach żartu powiedziałem: Proszę pana, jeżeli jeszcze raz spóźni się pan na wykład, to będzie musiał pan zagrać na tym fortepianie. Na co on odpowiedział: A mogę?. Chłopak usiadł i zaczął grać. Później, kiedy mieliśmy cykl wykładów poświęconych ustrojom wybranych państw współczesnych, każdy z nich rozpoczynał się wybranym wcześniej utworem. Była i Marsylianka, było coś Beatelsów przy okazji Wielkiej Brytanii. Pamiętam jak dzisiaj, że kiedy przyszedł czas na wykład poświęcony systemowi politycznemu Polski, student zagrał Mazurka Dąbrowskiego. Wszyscy wstali, zrobiło się bardzo podniośle, ale i wzruszająco.

A jakie jest Pana ulubione miejsce na Uczelni? Jestem ciągle pod bardzo dużym wrażeniem Biblioteki SGH. Zawsze mnie urzekała. To pierwsze miejsce jakie przychodzi mi na myśl. Oczywiście lubię też bardzo „swoją” Wiśniową, siedzibę Kolegium Ekonomiczno-Społecznego, a zwłaszcza pokój 78 Katedry Administracji Publicznej, której jestem pracownikiem od samego początku jej istnienia. Mam sentyment do Auli I i II. Z tą pierwszą łączą się nie tylko przedstawione wcześniej wspomnienia muzyczne, lecz także inna historia. Pamiętam swoje wykłady, które prowadziłem w Auli I prawie dziesięć lat temu. Pewnego dnia otrzymałem informację, że na jeden z wykładów mamy się przenieść do sali w nowo oddanym do użytku, na wskroś nowoczesnym, Budynku C. Polecenie to polecenie, zajęcia odbyły się, ale po nich jeden ze studentów podszedł do mnie i powiedział: Wie pan co, fajny ten nowy budynek, taki nowoczesny, ale nie ma to jak wykłady w naszych podziemiach. I coś w tym jest. Są w SGH takie miejsca z duszą i właśnie je najbardziej lubię. 0

fot. Basia Pudlarz

(Nie)zapomniana SGH #2


innowacyjność polskich uczelni /

Na miarę możliwości W roku 2016 dwa największe i najważniejsze polskie uniwersytety - Warszawski i Jagielloński - znalazły się na szarym końcu tzw. Listy Szanghajskiej, zawierającej pięćset najlepszych uczelni świata. Jest to pierwszy tak drastyczny spadek tych placówek od początku istnienia tego zestawienia, lecz postępująca degradacja polskiego szkolnictwa wyższego - w opinii większości ekspertów - trwa już od dłuższego czasu. Czy istnieje na to recepta? te k st:

Ja k u b w i ech

owoczesność, innowacyjność i atrakcyjność danego kraju często idą w parze z nowoczesnością, innowacyjnością i atrakcyjnością jego uczelni. Jakimi uniwersytetami powinno więc chwalić się stosunkowo duże państwo Europy Środkowej, aspirujące do miana lokalnej potęgi, będące domem dla trzydziestu ośmiu milionów ludzi? Odpowiedź jest niestety dość smutna, gdyż przerażająca większość polskich uczelni nie jest ani nowoczesna, ani innowacyjna, więc także nieatrakcyjna. Analizując przyczyny tego zjawiska, wskazać można kilka głównych powodów.

N

Wachlarz możliwości Przede wszystkim, należy zwrócić uwagę na ilość ośrodków oferujących studia wyższe. Lista publicznych uczelni akademickich znajdujących się pod nadzorem Ministerstwa

Nauki i Szkolnictwa Wyższego zawiera prawie sześćdziesiąt pozycji. Do tego doliczyć trzeba niespełna czterysta instytucji niepublicznych. Jak łatwo policzyć, w Polsce jedna uczelnia przypada na mniej niż sto tysięcy obywateli. Jest to, wbrew pozorom, stan alarmujący. Niski przyrost demograficzny spowodował bowiem, że ośrodki akademickie zaczęły walczyć o studenta, często obniżając wymagania. I tak, o studiach wyższych może myśleć praktycznie każda osoba, która zdała maturę. Zmniejszenie wymagań pociąga za sobą spadek jakości kształcenia. Jest to szczególnie widoczne na kierunkach humanistycznych. Z kolei uczelnie, które cieszą się dobrą opinią, chcą zyskać dla siebie jak największą liczbę studentów. Dochodzi więc do sytuacji, w której uczących się jest zbyt dużo - często ich liczba przekracza nie tylko możliwości dydaktyczne danej instytucji,

ale nawet jej możliwości logistyczno-techniczne (przepełnione sale zajęć, szwankujące elektroniczne systemy rejestracji). Nie tylko nie sprzyja to tworzeniu rodzimej naukowej elity, ale wręcz ,,wypycha” wybitniejsze jednostki, które zrażone polskimi standardami szukają dróg rozwoju za granicą.

Dyplom to papierek? Na krytykę zasługuje również paleta dostępnych kierunków. Wiele uczelni oferuje kandydatom studia, które nie dają choćby minimalnych szans na odnalezienie się na rynku pracy czy w środowisku naukowym. Wszystko sprowadza się jedynie do wydania dyplomu, co poprzedzone jest kilkuletnim okresem zdobywania powierzchownej i niekompletnej wiedzy. Jak podaje tygodnik Wprost, na polskich uczelniach znaleźć można takie kierunki studiów, jak: 1

październik 2016


/ innowacujność polskich uczelni

Kolejną aktualizację mapy resort nauki chce pakowanie 1produktu, prognozowanie trenogłosić na przełomie lat 2016 i 2017. Choć dów w obszarze mody czy zarządzanie parafią. tempo prac jest bardzo dynamiczne i liczby Również czynnik wsparcia państwa dla te robią wrażenie, pamiętać należy, że są to naukowców nie jest nawet zadowalający. w większości dopiero tworzone obiekty, które Choć programy typu Diamentowy Grant czy wejdą do użytPreludium zapewniają start wielu młodym ku dopiero za badaczom, to są raczej wyjątkami, które kilka lat. zresztą trafiają jedynie do promila najlepszych. Niektóre wymagania stawiane kandydatom nie dość, że jeszcze bardziej zawężają grono potencjalnych beneficjentów, to na dodatek dokonują tego z naruszeniem prawa. Świadczy o tym m.in. wyrok Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Warszawie, który orzekł w marcu 2014 roku, że minister nauki dokonał samowolnego, niemającego oparcia w prawie, ograniczenia kręgu adresatów programu Diamentowy Grant. Taka sytuacja dość jasno obrazuje, jak do młodych naukowców podchodzą organy państwa. gr a f. M ar t aK a sp Zastrzyk gotówki r zy k Podobne niezadowolenie pojawia się również w kwestii rozdysponowania środków przeznaczonych na wsparcie dla badaczy. Takim przypadkiem był chociażby Program Kierunków Zamawianych, realizowany w perspektywie finansowej Unii Europejskiej na lata 2007-13. Dzięki temu programowi, uczelnie techniczne mogły zaOśrodki badawcze w Warszawie wg PMDIB oferować wysokie stypendia dla najlepszych studentów odpowiednich studiów. Niestety, dobór uczelni partycypujących w tej inicjaTkwiąc w miejscu tywie poprzez nieobiektywny konkurs spoPowyższe problemy są przyczynami najwodował, że w niektórych przypadkach największej klęski polskiego systemu edukacji lepsi maturzyści nie korzystali z programu, – śmierci idei universitas. Akademickie ,,fagdyż uczelnia, która go prowadziła, miała bryki magistrów” wpuszczają na rynek dziestosunkowo niski poziom. siątki tysięcy absolwentów, których większość Nieco lepiej jawi się kwestia dostępu do nie jest zupełnie przygotowana do pracy. Stuinfrastruktury badawczej. W 2011 roku podia przestały być areną ścierania się idei. Wywstała pierwsza Polska Mapa Drogowa Infragaszono ogień w kuźniach nowych koncepcji. struktury Badawczej (PMDIB). Znalazły się Postawiono tamę na potoku innowacyjności, na niej 33 projekty strategicznej infrastruktuktóry kręcił młynem postępu. ry badawczej z różnych dziedzin nauki. Dwa Niestety, dużo wskazuje na to, że obeclata później Ministerstwo Nauki i Szkolnicny stan rzeczy trwać będzie dłużej, głównie twa Wyższego, we współpracy z naukowcaze względu na fakt, iż dla władz wielu uczelmi, zaczęło aktualizować mapę. Efektem tych ni utrzymanie status quo jest po prostu opłaprac jest nowa mapa, która zawiera 53 procalne. Widać to choćby po tym, że niewiele pozycje z wielu dziedzin nauki, tj.: z obszaru uniwersytetów sięga po nowatorskie metonauk fizycznych i matematycznych – 14, nauk dy nauczania, takie jak chociażby technika technicznych – również 14, nauk o Ziemi kursów intensywnych, znana z nauki języi biologicznych – 11, zagadnień interdyscyplików obcych. Na polu komercyjnym przynonarnych – 6, nauk medycznych i rolniczych – si ona bardzo dobre efekty, czego dowodem 6, nauk społecznych i humanistycznych – 2. jest duże zainteresowanie intensywnymi kur-

12-13

sami prowadzonymi przez szkoły językowe głównie w wakacje. W oparciu o ten model stworzyć można seminaria, dzięki którym studenci w relatywnie szybki i efektywny sposób posiąść mogą dodatkową wiedzę. Wprowadzenie takiej metody wymagałoby jednak dodatkowych pieniędzy, często wiązałoby się z zatrudnieniem wykładowcy wyspecjalizowanego w takim sposobie prowadzenia zajęć. Jednak podstawowym wymogiem są chęci zarówno po stronie władz uczelni, jak i studentów. O ile u tych drugich zaczynają pojawiać się symptomy rosnącego zaniepokojenia i oburzenia całą sytuacją (czego dowodem może być chociażby zawiązanie organizacji Uniwersytet Zaangażowany, będącej odpowiedzią na zmianę zasad studiowania na UW), o tyle rektorzy i dziekani nie śpieszą się do nowatorskich zmian.

Daleko w tyle Tak krytyczna sytuacja na uczelniach przekłada się na znikomy udział Polaków w światowej nauce. Potwierdzeniem tych słów jest raport firmy EY na temat produktywności naukowej uczelni sprzed czterech lat. Dokument ten pokazuje, że statystyczny polski naukowiec pracujący na etacie w szkole wyższej jest raczej modelowym wykładowcą niż badaczem. Publikuje on o wiele mniej artykułów w czasopismach z tzw. listy filadelfijskiej niż jego kolega z Niemiec czy Włoch. Z kolei prace już opublikowane przez polskich naukowców charakteryzują się bardzo niskim poziomem cytowalności (dwu- lub nawet trzykrotnie niższym niż badacze z zachodniej Europy), która jest jednym z rzeczywistych miernikiów oddziaływania na światową naukę. Dr Joanna Wolszczak-Derlacz oraz dr Aleksandra Parteka, autorki krytycznej analizy przyczyn niskiego zaangażowania pracowników polskich uczelni w globalny rozwój naukowy, stwierdziły, że na uczelniach w Polsce nie opłaca się angażować w pracę naukową. W mediach sporo mówi się ostatnio o zmianach i innowacjach. Mają one pchnąć kraj na tory szybkiego rozwoju. Tymczasem, jeden z kluczowych filarów państwa - system szkolnictwa wyższego - zapada się pod ciężarem własnej anachroniczności i nieefektywności. Warto zatem wpierw naprawić fundamenty, by móc bez przeszkód piąć całą budowlę wzwyż. 0


kalendarz wydarzeń /

patronaty belki nie będzie

Kalendarz wydarzeń październik 2016 Zróbmy to w Warszawie! 6-7 października

1

W pierwszy tydzień studiów NZS organizuje dla Was wydarzenie, dzięki któremu szybko oswoicie się z Warszawą w niebanalny sposób i zapoznacie się ze studentami z całej stolicy. Czwartkowa gra terenowa „Zróbmy to nocą!” oraz piątkowy spacer śladami przestępczej Warszawy umilą Wam początek studiów, a następujące po nich integracje zaowocują pozyskaniem niezbędnej wiedzy na temat uczelni, miasta oraz mnóstwem nowych znajomości. Więcej informacji na fanpage’ach warszawskich NZSów.

3 5 7 9

Integracyjny wyjazd NMS MAGIEL 14-16 października

11

Dla Maglowiczów słowo „Toruń” ma więcej niż tysiąc znaczeń. To nie tylko nazwa miasta, ale synonim wspomnień. Harców, psot i igraszek. Tańca i poważnych dyskusji. Nowych znajomości, ciekawych ludzi. Tradycji – bo jeździmy tam już kilkanaścielat. Smaku piwa i pierników. Jeśli też chcesz tego doświadczyć, pojedź z nami w tym roku! Oprócz dobrej zabawy, poznasz tajniki pracy dziennikarza, fotografa, biznesowych wyzwań wydawania czasopisma czy tworzenia grafiki – wszystkiego na czym opiera się magiel. Przekonasz się, że tworzymy projekty, które przyciągają ludzi z całego kraju. Dowiesz się także, co może Cię czekać jeśli do nas dołączysz. Jedziemy 14. października, wracamy 16. Więcej informacji znajdziesz na www.magiel.waw.pl/torun. Zapisz się niezwłocznie!

13 15 17 19 21 23

Konkurs dla najlepszych Placówek Oświatowych w Polsce Centralne Biuro Certyfikacji Krajowej ogłosiło tegoroczną edycję Ogólnopolskiego Programu Edukacyjnego Placówka Oświatowa i Uczelnia Wyższa Roku 2016. Kandydatury można potwierdzać do 15 listopada 2016 r. Laureaci zostaną ogłoszeni podczas uroczystej konferencji, zaplanowanej w Polskiej Agencji Prasowej S.A. Celem konkursu jest wybranie i nagrodzenie najlepszych Placówek Oświatowych i Uczelni Wyższych (państwowych i prywatnych), oferujących atrakcyjne programy nauczania, realizowane w atmosferze przyjaznej i otwartej na potrzeby uczniów i studentów. Więcej informacji na stronie www.certyfikacjakrajowa.org.pl

25 27

Dni Kariery 12-13 października Dni Kariery® to jedne z największych targów pracy, praktyk i staży organizowane przez studentów dla studentów, które odbywają się 12-13 października w Warszawie w Szkole Głównej Handlowej. Jako studenci znamy potrzeby młodych ludzi wchodzących na rynek pracy i podczas dni targowych chcemy pomóc naszym koleżankom i kolegom zbudować bezpośrednią relację z pracodawcą. Staramy się połączyć świat biznesu ze światem akademickim. Bądź tego częścią. Pobierz bezpłatny bilet na www.dnikariery.pl

Jesienna Szkoła Leszka Balcerowicza do 31 października Rusza Jesienna Szkoła Leszka Balcerowicza organizowana przez Forum Obywatelskiego Rozwoju. Chcesz dołączyć do elitarnego grona Absolwentów? Poznać ludzi sukcesu i posłuchać, jak ten sukces osiągnąć? Spotkać ludzi o podobnych aspiracjach? Napisz pracę na jeden z wybranych tematów i weź udział w weekendowym seminarium prowadzonym przez wybitnych mówców. Wśród prelegentów m. in. Tomasz Lis i prof. Leszek Balcerowicz. 1. UE na straży wolności gospodarczej i konkurencji w Europie. Studium przypadku; 2. Biurokracja nie jest receptą na rozwój gospodarczy i innowacyjność. Studium przypadku. Zgłoszenia są przyjmowane do 31 października. Seminarium odbędzie się w dniach 25-27 listopada. Nagrodą specjalną jest staż w londyńskim Institute of Economic Affairs. Na laureatów czekają również 2 000 zł i inne nagrody.

29 31

Informacja dla organizacji Organizujesz interesującą konferencję? Koordynujesz nowy, ciekawy projekt? Możemy Ci pomóc dotrzeć do społeczności studenckiej SGH i UW. Zapytaj o Patronat Medialny Niezależnego Miesięcznika Studentów MAGIEL, pisząc na: patronaty@magiel.waw.pl Termin na zgłoszenia do numeru listopadowego: 12.10.2016

październik 2016



certyfikat CIMA /

ARTYKUŁ SPONSOROWANY Tego działu jeszcze nie składałam. Grunt, że norma przekroczona.

Dodatkowe certyfikacje to już norma Aktualna sytuacja na rynku pracy pokazuje, ze dyplom szkoły wyższej, który jeszcze kilka lat temu zdawał się być gwarantem szybkiego znalezienia etatu, nie zawsze pomaga młodym ludziom w zawodowej aktywizacji. Czynnikiem realnie zwiększającym atrakcyjność absolwentów w oczach przyszłych pracodawców, jest zdobywanie dodatkowych certyfikatów już na etapie studiów. arówno polski, jak i europejski rynek pracy nie są obecnie łaskawe dla młodych. Jak podają eksperci , stopa bezrobocia wśród osób do 25 roku życia w krajach OECD wynosi 21.1 proc. Remedium na tę sytuację są różnorodne programy certyfikacyjne, których ukończenie potwierdza uznawany międzynarodowo dokument. Tym bardziej, że ponad połowa młodych (50.9 proc.) przyznaje, że umiejętności nabyte w tradycyjnym toku studiów przygotowują ich do przyszłej pracy w sposób „średni”. Sytuacja ta może ulec zmianie, jeżeli młodzi ludzie już podczas nauki w szkole wyższej zaczną starać się o specjalistyczne certyfikaty, które pomogą im zdobyć ciekawą pracę. Przewagę zyskają te osoby, które w CV, oprócz wykształcenia wyższego, pochwalą się uczestnictwem w akredytowanych, realizowanych z CIMA programami dla studentów. Tym bardziej, że posiadacze tytułu CIMA Cert BA mogą w przyszłości starać się o zdobycie Dyplomu CIMA. Dzięki nim, młodzi ludzie mają pewność, że uzyskane kompetencje będą korelować z wymaganiami zatrudniających. Doskonałym przykładem podejmowania tego typu aktywności jest Anna Krawiec, absolwentka Finansów i Rachunkowości w Szkole Głównej Handlowej, która zdała wszystkie egzaminy za pierwszym podejściem, dwukrotnie osiągając najlepszy wynik w Polsce i raz w skali wszystkich egzaminów dla E1 (Joint Fourth hightest mark). Obecnie pełni funkcję Assistant Vice Presidenta w Deutsche Banku w departamencie Financial Reporting. Chciałam się rozwijać i ugruntować swoją wiedzę zdobytą podczas studiów i w pracy. Brakowało mi rozwoju osobistego, chciałam też zro-

Z

bić coś dla siebie, zmusić się do osiągnięcia kolejnych celów. Szukałam opcji, która oferowałaby mi największe możliwości i zdecydowałam się na CIMA. Jest to kwalifikacja o międzynarodowej renomie, obejmująca bardzo szeroki zakres wiedzy, który nie ogranicza się tylko do zagadnień z obszaru rachunkowości. Miałam możliwość elastycznego zaplanowania nauki i dopasowania dat egzaminów do własnych preferencji. Co więcej, kwalifikację można ukończyć stosunkowo szybko – mówi Anna Krawiec.

Osoby wybierające uczelnie partnerskie CIMA zyskują pewność, że uzyskane kompetencje korelują z wymaganiami zatrudniających. CIMA to przede wszystkim wiedza merytoryczna w zakresie finansów, rachunkowości, zarządzania. Ponadto jest to zastosowanie tej teorii w praktyce. Do równie cennych obszarów nauki należą etyka oraz filozofia „continuous improvement” – obecnie zwraca się na nią dużą uwagę w większych przedsiębiorstwach. Dla mnie szczególnie ważna jako dla osoby zarządzającej zespołem okazała się także wiedza z zakresu zarzadzania kapitałem ludzkim – mówi Anna Krawiec i dodaje: Łatwiej jest mi się odnaleźć w rozmowach z managementem i rozumieć decyzje strategiczne, a także spojrzeć na sytuacje z szerszej perspektywy.

Jak zacząć?

Współpraca uczelni wyższych z renomowanymi podmiotami Potrzebę pracodawców, wskazujących na luki kompetencyjne absolwentów, zauważają władze szkół wyższych, coraz chętniej podejmujące współpracę z zewnętrznymi, renomowanymi podmiotami jak np. CIMA. Zyskują na tym wszyscy – od władz uczelni, oferujących swoim studentom wysokiej jakości programy nauczania, po studentów, zdobywających dodatkowe kwalifikacje zawodowe, wychodzące poza ofertę edukacyjną innych uniwersytetów.

Aby uzyskać certyfikat Cert BA, należy zaliczyć przedmioty wchodzące w skład akredytowanej przez CIMA specjalności SGH & CIMA, obejmującej podstawy rachunkowości zarządczej, rachunkowości finansowej, ekonomiki przedsiębiorstw oraz etyki, ładu korporacyjnego i prawa w biznesie (zagadnienia te są realizowane w ramach przedmiotów uczelnianych), a następnie przystąpić do anglojęzycznego egzaminu zewnętrznego (organizowanego przez CIMA). Bywa ciężko i każdy miewa kryzys, ale zdanie egzaminów przynosi dużą radość i daje korzyści w przyszłości – mówi Anna. Osoby, które zostaną studentami CIMA uzyskają ponadto m.in. bezpłatny dostęp do platformy e-learningowej i serwisu rekrutacyjnego z ofertami pracy dla członków społeczności CIMA. 0

październik 2016


/ jedyna słuszna prawda Wow ... wow wow ..... auto takie szybkie wow... kierownica taka okrągła ... wo..w .. wow wow wow wow

Wiem, że wiem wszystko W telewizji celebryci wypowiadają się o polityce, w internecie toczą się niekończące dyskusje na każdy temat, doktor Google zastępuje prawdziwego lekarza. Natłok opinii wypiera z życia publicznego głos ekspertów. Jednak czy w czasach Facebooka i Wikipedii wciąż ich potrzebujemy? T e k s t:

a n e ta t y m i ń s k a

16-17

z dj ę c i a i s k ł a d :

d o m i n i k a wój c i k , b a r b a r a p u d l a r z


Jedyna słuszna prawda/

łączasz telewizor: w TVP Radosław Majdan wypowiada się na temat sytuacji Iranu po zdjęciu z tego kraju sankcji. Sięgasz do gazety: Doda opowiada o tym, jak należy ułożyć swoją dietę, by żyć zdrowo. Zadajesz pytanie w Google: tysiące internetowych „znawców” dają ci odpowiedzi. Jeśli czegoś nie wiesz, wyjmujesz smartfon i w kilkanaście sekund dowiadujesz się wszystkiego z Wikipedii. Naukowcy biją na alarm: następuje agonia wiedzy, społeczeństwa głupieją. Wnikliwe analizy, z natury zniuansowane, są zastępowane szybkimi, zrozumiałymi dla wszystkich odbiorców newsami. W świecie pełnym magistrów granica między ekspertem a laikiem ulega zatarciu.

W

Ekspert-amator (niepotrzebne skreślić) Słownik PWN wyjaśnia, że ekspert to osoba uznawana za autorytet w jakiejś dziedzinie lub specjalista powoływany do wydania orzeczenia lub opinii w sprawach spornych. W przeprowadzonej przez magiel ankiecie padają podobne odpowiedzi: ekspert to osoba, która w danej dziedzinie może pochwalić się wieloletnim doświadczeniem zawodowym lub pracą naukową, co niesie za sobą odpowiedni stopień naukowy czy osoba, która posiada wiedzę i kompetencje w danym zakresie i jest w nim autorytetem. Ankietowani nazywają ekspertami, między innymi, Stevena Hawkinga, Jana Miodka czy Wojciecha Szewko, ale także Gordona Ramsaya czy Magdę Gessler. W mediach tradycyjnych przeważnie w rolach fachowców występują doktorzy, profesorowie lub pracownicy różnego rodzaju centrów naukowych czy think-tanków. Programy o luźnej tematyce, na przykład śniadaniówki, goszczą celebrytów, blogerów czy youtuberów, którzy chętnie wypowiadają się na dowolny temat. Pasma z udziałem tych prawdziwych znawców danej tematyki pojawiają się w programach telewizyjnych coraz rzadziej.

Uniwersytet Google Istnieje miejsce, w którym nie trzeba posiadać tytułu naukowego, by poczuć się specjalistą. Na internetowych forach czy w komentarzach pod artykułami toczą się dyskusje na każdy temat. W sieci łatwo poczuć się „kimś”: rozmówca po drugiej stronie monitora nie dowie się, jaki masz poziom wykształcenia, ile książek przeczytałeś albo czy długo zajmujesz się danym tematem. Teoretycznie opinia profesora od lat zgłębiającego jakąś dziedzinę wiedzy jest warta tyle samo, co opinia gimnazjalisty.

Mówi się, że papier przyjmie wszystko. Dziś to samo można stwierdzić o internecie. Informacje zamieszczane w sieci nie są przez nikogo weryfikowane. W świecie uniwersyteckim (czyli w świecie prawdziwych ekspertów) prace naukowe są oceniane przez innych specjalistów: profesorowie są opiekunami doktorów, doktorzy - magistrów. Istnieje więc hierarchia, dzięki której publikowane informacje są weryfikowane. W internecie każdy może opublikować to, co chce, bez nadzoru osoby znającej się na danym temacie. Inni internauci „lajkami” czy subskrybowaniem kanału na YouTubie nadają wartość czyjejś opinii, a danej osobie status internetowego znawcy. Tak więc, na przykład opinia Sexmasterki, gwiazdy YouTube’a prowadzącej kanał na temat seksualności, jest w cyberświecie warta więcej niż opinia dyplomowanego seksuologa.

Politycy wciąż udowadniają swoim wyborcom, że myślenie analityczne to przeżytek, karmiąc ich sloganami i banałami. W internecie rodzą się nie tylko pseudo-eksperci. Powstaje wrażenie, że każdy może poczuwać się do tego miana. Autorzy czy vlogerzy zawsze proszą swoich widzów o opinie, a ci czują się przez to ważni i docenieni. Andrew Keen w książce Kult amatora. Jak internet niszczy kulturę pisze, że internet staje się dla użytkowników miejscem autopromocji i autokreacji (także we własnych oczach). Użytkownicy dzielą się wszystkim: wspomnieniami, zdjęciami i opiniami. Internauci tworzą grupy dyskusyjne, piszą blogi, tworzą kanały na YouTubie. Gazeta - źródło informacji o świecie, na którym można polegać - zanika z powodu rozprzestrzeniania się bezpłatnych blogów i witryn.(...) Starym mediom grozi wymarcie. Pożegnajmy się z ekspertami i strażnikami bram kulturowych - pisze Keen. Według niego w sieci zaciera się granica pomiędzy czytelnikiem a pisarzem, amatorem a ekspertem, czego przykładem są takie strony jak Wikipedia czy Google. Rezultatem jest obniżenie jakości i wiarygodności zdobywanych informacji. Ponadto autor wskazuje na jeszcze jedno niebezpieczeństwo internetu – „mądrość tłumu” decyduje o tym, co jest widoczne, a co ukryte. Porządek wyświetlania stron czy artykułów zależy od ilości kliknięć,

nie ma znaczenia, co polecają eksperci czy redaktorzy. W sieci wszystko skupia się na użytkowniku. Ty, internauto, jesteś najważniejszy, Twoje zdanie się liczy. W 2006 roku tygodnik „Time” przyznał tytuł Człowieka Roku „Tobie”. Było to uhonorowanie światowej społeczności internetowej, ze szczególnym uwzględnieniem projektów: Wikipedii, MySpace oraz YouTube’a. Z drugiej strony, teksty publikowane w internetowych portalach, także na tych gdzie publikują profesjonalni dziennikarze, coraz częściej są dopasowywane do poziomu mniej wykształconego czytelnika. Bardziej opłaca się napisać tekst, który będzie zrozumiały dla jak najszerszej grupy czytelników - im więcej czytelników, tym więcej kliknięć. A te przekładają się na wysokość wpływu z reklam dla portalu. Im prostsze treści znajdujemy w internecie, tym mądrzejsi się czujemy. Korzyść jest obopólna: portal zarabia, a my się dowartościowujemy. I poczuwamy się do miana eksperta w wielu dziedzinach. Teksty w internecie mają być łatwe do przeczytania, krótkie oraz mieć przyciągające, kontrowersyjne tytuły. Kto by chciał czytać kilkudziesięciostronicową rozprawę naukową, jeżeli wszystkiego może dowiedzieć się z 15-minutowego filmu na YouTubie? Złożone problemy muszą być upraszczane. Prawdziwą wiedzę zastępuje „popwiedza”, opinie tracą odcienie szarości, stając się czarno-białe. A jeżeli świat jest taki prosty - każdy może być ekspertem.

Papier szczęścia? Jednym z podstawowych wyznaczników bycia opiniotwórcą jest, w teorii, posiadanie wykształcenia w danej dziedzinie. Jednak czy w dzisiejszych czasach dyplom magistra lub doktora wciąż jest dowodem na posiadanie wiedzy z danego zakresu? Poziom edukacji obniża się z roku na rok, niż demograficzny sprawia, że na studia może się dostać prawie każdy. Według danych Głównego Urzędu Statystycznego w roku akademickim 1990/1991 w Polsce studiowało 390 409 osób. W 2015 roku liczba ta wyniosła 1 405 000. Rekordowym rokiem pod względem liczby studentów był rok akademicki 2004/2005 studiowało wtedy 1 953 832 osób, czyli pięć razy więcej niż w roku 1990/1991. Problemem jest nie tylko duża liczba studentów, lecz także uczelni wyższych. W latach 90. na fali wyżu demograficznego zaczęły powstawać szkoły prywatne pozwalające odpłatnie zdobyć wykształcenie tym, którzy nie dostali się na uczelnie państwowe. Reforma edukacji stworzyła nowe zjawisko: stu- 1

październik 2016


/ jedyna słuszna prawda

dent płacący za naukę stał się klientem uniwersytetu. Zaczęła się więc walka o młodych. Dzisiaj podobna walka prowadzona jest także na uczelniach państwowych: od szczytowego roku 2004/2005 liczba kandydatów na studia regularnie się zmniejsza, uczelnie muszą więc przyjmować osoby, które nie zawsze mają odpowiednią wiedzę czy predyspozycje do studiowania. Ponadto, chcąc utrzymać odpowiednią liczbę studentów, uczelnie

coraz rzadziej wyrzucają osoby nie spełniające wymagań. Według prognozy Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego w ciągu 10 lat liczba studentów spadnie o 400 tys. Walka o studentów będzie jeszcze bardziej zażarta, a uczelnie obniżą wymagania do absolutnego minimum. Studia, niegdyś elitarne, stały się bowiem etapem edukacji dostępnym dla każdego. Poziom nauczania jest więc dostosowany do osób radzących sobie najsłabiej. W efekcie absolwenci opuszczają uniwersytety bez niezbędnej wiedzy, ale z przekonaniem, że dyplom magistra daje im prawo do postrzegania siebie jako osoby wykształconej.

Część układu Tom Nichols, profesor w amerykańskiej Naval War College w swojej książce The Death of Expertise: The Campaign Against Established Knowledge and Why it Matters twierdzi, że nastąpił zmierzch ekspertów. Według profesora źle pojmujemy demokrację: to, że mamy takie same prawa, nie oznacza, że mamy taką samą wiedzę, predyspozycje czy talenty. Takie samo znaczenie opinii każdego obywatela to mit. Niestety, jak pisze Nichols, w dzisiejszych czasach nazywanie siebie ekspertem wywołuje u innych agresję, oskarżenia o dążenia do stania się częścią elity czy nawet hamowanie demokratycznego dialogu. Odwoływanie się do nabytej wiedzy wywołuje u rozmówcy gniew, ponieważ powoływanie się na nią jest pewnego rodzaju uzurpowaniem sobie władzy. Opisane przez Nicholsa zachowania są szczególnie widoczne w amerykańskich mediach: gdy jakiś

18-19

Amerykanin dowiaduje się, że inni są mają większą wiedzę niż on, zaczyna oskarżać owe osoby o próbę zaliczenia go do grupy obywateli „drugiej kategorii”. Tego typu zjawiska widzimy także w polskim życiu publicznym. Jednym z przykładów może być akcja wymierzona w szczepienia i specjalistów promujących korzystanie z nich. Lekarze przedstawiani są jako marionetki firm farmaceutycznych, którzy wykorzystują swoje tytuły naukowe do zarabiania poprzez wyrządzanie szkody pacjentom. Eksperci nie tylko uznawani są za snobów czy „inteligencików”zaczynają być częścią tajemniczego układu, który chce oszukiwać i szkodzić „normalnym” obywatelom. W internecie łatwo znaleźć „alfy i omegi”, które udowadniają, że szczepionki są śmiertelnie niebezpieczne. Na stronach „antyszczepionkowych” mało jest argumentów, najwięcej jest oskarżeń wobec lekarzy, tworzony jest podział „my” i „oni”. Eksperci są przedstawiani jako obcy, którzy szkodzą ogółowi społeczeństwa. Według Toma Nicholsa jest to zjawisko nie tyle niepokojące, co niebezpieczne. Odrzucenie wiedzy eksperckiej, to odrzucenie wszelkich zdobyczy cywilizacji i tworzenie świata, w którym wiedza nie ma już żadnego znaczenia.

Medialny szum Ważną rolę w kreowaniu pseudoekspertów odgrywają media tradycyjne. Telewizje zapraszają osoby, które mają im służyć za znawców i wielu z gości jest nimi rzeczywiście jest w konkretnych dziedzinach. Jednakże zdarzają się eksperci tylko z nazwy – duża część z nich to politycy lub aspirujący politycy, których atutem nie jest wiedza, lecz pożądany przez telewizje sposób prezentacji, gotowość do wejścia w konf likt z adwersarzem itp. Coraz częściej w roli specjalistów pojawiają się dziennikarze z konkretnych działów, czy też stacji kapitałowo związanych z zapraszającą. Oni komentują dla widzów wydarzenia, tym samym stając się ekspertami, wyroczniami w danym temacie. Stacje telewizyjne nie podejmują długofalowej współpracy z konkretnymi osobami dysponującymi wiedzą w danym zakresie. Dobieranie gości na zasadzie aktualnej dostępności, niejako z łapanki o,dbija się ma merytorycznej stronie komentarza - mówi doktor Łukasz Przybysz z Zakładu Komunikacji Społecznej i Public Relations Wydziału Dziennikarstwa UW. Zwraca też uwagę, że wielu go-


jedyna słuszna prawda/

ści nie kryje się ze swoimi poglądami politycznymi, forsując je na antenie, zamiast skupić się na merytoryce. Niestety, niejednokrotnie to sami zapraszający i przeprowadzający rozmowę dziennikarze nie rozmawiają z gośćmi właściwie – albo pytają o sprawy poboczne w stosunku do zaplanowanej tematyki, bo te bardziej przyciągają widza, zupełnie zbaczają z tematu lub skupiają się na tym gościu, który lepiej spełnia ich oczekiwania. Pośpiech, słabe przygotowanie i ściganie się ze słupkami oglądalności odbijają się na poziomie wypowiedzi eksperckich w mediach.- – dodaje dr Przybysz. Reklamodawcy przenoszą pieniądze do mediów sieciowych, internet zagraża telewizji, której coraz ciężej przyciągnąć widzów. Dlatego musi być dostosowana do poziomu przeciętnego odbiorcy. Telewizja potrzebuje „ekspertów”, którzy w prosty, lekki sposób skomentują wszystko i podczas jednego nagrania wypowiedzą się na temat polityki, zdrowia, sportu i filmu. Przed takimi działaniami ostrzegał w wywiadzie dla portalu forsal.pl dr hab. Kazimierz Krzysztofek, profesor Katedry Socjologii SWPS: Dziś rządzi popwiedza. Jest poppsychologia, która daje gotowe odpowiedzi na problemy w relacjach międzyludzkich, poppolityka, która oferuje uproszczone komentarze, popsocjologia przekazująca proste prawdy o społeczeństwie. Pop stało się internacjonalistyczne, bo najlepiej się sprzedaje - wyjaśniał. Może więc widzowie nie chcą oglądać ekspertów? , Czy nie jest tak, że jako everyman zazdroszczę tym po drugiej stronie ekranu: ich wiedzy, wykształcenia, pozycji, tego, że są w mediach, a odbiorcy ich oglądają i słuchają? Istnieje przekonanie, że Polacy nie lubią słuchać mądrzejszych od siebie, nie są zbyt zadowoleni, jeśli innym jest lepiej, lepiej się prezentują. A zatem: nie będą ich słuchać. Nasi rodacy znani są z tego, że znają się na wszystkim, zawsze mają coś do powiedzenia, dodania. Czy w takim wypadku będą chętnie słuchać kogoś, kto może mieć odrębne od nich zdanie? Czy nie powiedzą: „A co ty tam wiesz?! Ja znam życie, ja wiem lepiej”?– zastanawia się dr Przybysz.

Wyborcy = eksperci Koniec eksperckiej analizy najjaskrawiej widać w jednej z najważniejszych dziedzin życia publicznego. Politycy wciąż udowadniają swoim wyborcom, że myślenie analityczne to przeżytek, karmiąc ich sloganami i banałami. Efektem takich działań jest coraz większa sympatia dla populistów. W Stanach Zjednoczonych szokuje Donald Trump, w Wielkiej Brytanii Boris Johnson, w Polsce Janusz Korwin-Mikke.

Eksperci coraz częściej są wypychani z dyskusji politycznych. Przykładem może być kampania, która doprowadziła do Brexitu. Zwolennicy opuszczenia UE nie powoływali się na analizy ekonomiczne, nie chcieli obiektywnie przeanalizować „za” i „przeciw”- odwołali się do uczuć wyborców strasząc ich imigrantami. Publicysta spytałby: Czy gospodarka Wielkiej Brytanii jest w stanie rozwijać się bez napływu imigrantów?. Populista nie zada żadnych pytań, po prostu powie: Imigranci zabierają pracę. Politycy udowadniają, że zdanie specjalistów nie ma znaczenia - opinia wyborców jest najważniejsza bez względu na poziom ich wiedzy. Tom Nichols, po wielu latach udziału w konferencjach naukowych, wymian naukowych, podróży do ZSRR, potem do Rosji i pracy w instytucjach naukowych był przekonany, że jego opinia na temat rosyjskiej polityki ma większą wagę niż opinia przypadkowego internauty. Pomylił się. Wraz z Johnem R. Schindlerem, również profesorem U.S. Naval War College w Newport, napisał felieton o działaniach Rosji na Bliskim Wschodzie. Po publikacji zostali zasypani wiadomościami od internetów, którzy udowadniali im że nie rozumieją Rosji i, że aby ją zrozumieć powinni porozmawiać z jakimś Rosjaninem w Internecie. Nichols tłumaczy: Twoja opinia na temat polityki ma znaczenie - wpływa na to jak pojmujesz sprawiedliwość czy prawdę. Twoja polityczna analiza, jako laika, ma małą wartość i, prawdopodobnie, nie jest tak trafna, jak ci się wydaje.

Gdzie oni są? Andrew Keen w Kulcie amatora... przytacza swoją rozmowę z przyjacielem, który powiedział, że amatorzy obalają „dyktaturę kompetencji”. A zatem zamiast dyktatury ekspertów będziemy mieli dyktaturę idiotów - ironizuje. Autor ze smutkiem pisze, że Wikipedia zastąpiła książki, na przykład Mały Słownik Oksfordzki, dwutomowy słownik liczący cztery tysiące stron, nad którym pracował szesnastoosobowy zespół złożony z profesjonalnych redaktorów, leksykografów, wyspecjalizowanych naukowców i doradców. Kto pracował nad Wikipedią? Przecież nie oni. Możliwe że „dyktatura kompetencji” została już obalona, jednak wciąż istnieją prawdziwi eksperci, którzy nie dają się porwać fali banalizacji. Łączy ich pokora i ciągła praca nad sobą. W gąszczu informacyjnym panującym w XXI wieku powinniśmy nauczyć się odrzucać to, co głupie, infantylne czy powierzchowne, zachowywać zaś to, co mądre. To, że całe społeczeństwa głupieją, nie znaczy, że tak ma się stać z każdym z nas.0


/ nowe oblicze niewolnictwa Pierwsze koty za płoty :)

Niewolnictwo 2.0

Niewolnictwo to problem, który (jak się wielu wydaje) jest już przeszłością. Nic bardziej mylnego. To samo zjawisko przybrało nowe oblicze, a udział w jego istnieniu mamy my wszyscy – konsumenci.

t e k s t: J u l i a H ava G R A F I K A : A l e k s a n d e r Łu k a s z e w i c z upując kawę, T-shirt czy nowy telefon rzadko zastanawiamy się, skąd pochodzi dany produkt. Jeśli już przyjrzymy się etykiecie, musimy pamiętać, że made in… wcale nie wyjaśnia jego pochodzenia. W kontekście wielkich łańcuchów produkcji idea transparentności znika bez śladu. Konwencja o Niewolnictwie z 1926 roku to pierwszy akt przeciwko rynkowi niewolniczemu mający przeciwdziałać pracy przymusowej. Kiedy formalnie wykorzystywanie niewolników w koloniach było już zakazane, w praktyce przymusowe i represyjne formy zatrudnienia wciąż były szeroko rozpowszechnione. Administrujący koloniami kontynuowali wykorzystywanie pracowników przymusowych, szczególnie przy zbiorze plonów, budowie kolei oraz transporcie.

K

mogą wciąż decydować o niewolniczym charakterze zatrudnienia. Mogą to być przykładowo czas pracy lub warunki zagrażające zdrowiu i życiu. Często warunki te pogarszają się stopniowo. To wszystko sprawia, że jasne określenie, co jest pracą przymusową, a co nieprzymusową, jest bardzo trudne. Eksternalizacja kosztów pracy i jej swobodny przepływ sprawiają, że masowe werbowanie taniej siły roboczej jest nagminne. Problem współczesnego niewolnictwa jest szczególnie powszechny w krajach rozwijających się, o dużym rozwarstwieniu społecz-

poprawić warunki bytowania swoje i rodziny. Szacuje się, że od 21 do 45 mln osób pada ofiarą pracy przymusowej. Ponad połowa z nich pochodzi z regionu Azji i Pacyfiku. Pozostałymi regionami szczególnie dotkniętymi tym problemem są Afryka oraz Ameryka Łacińska.

Od ubóstwa do niewolnictwa Pogłębiające się rozwarstwienie społeczne oraz wyraźnie przebiegająca granica między bogatymi a biedotą pozwala na wieloletnie utrwalanie się pa-

34,800$ UE i kraje rozwiniete

7,500$ Nowe szaty

Ameryka Lacinska i Karaiby

Międzynarodowa Organizacja Pracy (ILO) w swojej definicji współczesnego niewolnictwa określa, że zjawisko to obejmuje prace lub usługi wymagane od jakiejś osoby pod groźbą jakiejkolwiek kary i do których dana osoba nie zgłosiła się dobrowolnie. Sformułowanie to, zawarte w konwencji z 1930 roku, jest jednak bardzo ograniczone i nie przystaje do współczesnej specyfiki tego zjawiska. Obecnie zdarza się, że pracownik-niewolnik sam zgłasza się do pracy. Może nawet dostawać wypłatę. Jednak inne okoliczności

20-21

nym oraz z dużym udziałem osób przesiedlonych. Ofiary często nie mają żadnych kwalifikacji, żyją na skraju ubóstwa i desperacko pragną

15,000$ Bliski Wschód


nowe oblicze niewolnictwa /

tologicznych sposobów zatrudnienia opartych na przemocy i relacji opresor-ofiara. Dzieje się tak na przykład w Brazylii, w której bogaci latyfundyści zatrudniają niewolników do pracy na roli lub wycinki lasów. Zaganiacz zwany gato oferuje pracownikom przewóz do pracy. Jest nim często znajomy darzony zaufaniem. Z powodu braku innych możliwości zatrudnienia ludzie godzą się na podróż do pracy nawet na drugi koniec kraju czy za granicę. Po przyjeździe na miejsce rzekomy znajomy znika, a pracownik zostaje w nowym, oddalonym od cywilizacji miejscu wśród osób tak samo wyobcowanych jak on. Istotną cechą współczesnego niewolnictwa jest tymczasowość zatrudnienia. Do połowy XIX wieku niewolnik w USA kosztował równowartość dzisiejszych czterdziestu tysięcy dolarów. Wysoka cena powodowała, że dla kupującego niewolnik stanowił inwestycję na wiele lat – gdy chorował, leczono go. Dziś często taka osoba nie kosztuje nic. Gdy przykładowy brazylijski robotnik przy wycince lasu ule-

gnie poważnemu wypadkowi, nikt się o niego nie troszczy. Zostaje zastąpiony kolejnym, pełnym sił, a sam ze złamanymi kończynami czy poparzeniami musi znaleźć nowe, często jeszcze gorsze zatrudnienie. Istotą niewolnictwa jest również niemożność zmiany swojej sytuacji. Groźba nie musi oznaczać uzbrojonej straży na terenie fabryki, plantacji czy kopalni, choć wcale nie jest to rzadką formą represji. Może to być równie dobrze konfiskata dokumentów, wprowadzenie pracownika w fikcyjne, niekończące się zadłużenie, niewypłacanie wynagrodzenia – lub co gorsza, wszystkie te czynniki naraz.

Odpowiedzialność Bardzo trudno oszacować liczbę ofiar, a jeszcze trudniej zyski, jakie przynosi ich praca. Według raportu ILO z 2014 roku sektor prywatny, wykorzystując przymusową siłę roboczą, generuje nielegalne zyski rzędu 150 bilonów dolarów amerykańskich rocznie. Dwie trzecie z tego, czyli 99 bilionów dolarów, pochodzi z seksbiznesu. Jak pisze Artur Domosławski w Wykluczonych: zakup nastolatki do domu publicznego w Tajlandii to wydatek zaledwie 150$, a przynosi dziesięć tysięcy dolarów miesięcznego zysku przez

raz bardziej sprawia, że środki, którymi dysponują państwa, aby przeciwdziałać niewolnictwu, są niewystarczające. Dzieje się tak pomimo wielu działań o charakterze międzynarodowym. Przybierają one postać zarówno akcji rządowych, jak i organizacji – ich wspólnym celem jest zwalczanie nieludzkiego traktowania pracowników oraz pracy przymusowej. Dodatkowo temat ten jest coraz częściej poruszany przez dziennikarzy. Niejednokrotnie z zaskakującym skutkiem.

Jak z tym walczyć Problem pracy przymusowej został nagłośniony między innymi dzięki pracy dziennikarzy Associated Press (AP), za którą w 2015 otrzymali prestiżową nagrodę Pulitzera przyznawaną za wybitne osiągnięcia w dziedzinie dziennikarstwa, literatury i muzyki. W tym przypadku AP otrzymało ją za służbę publiczną. Dzięki rocznemu śledztwu na temat przemysłu rybnego z Indonezji uwolnionych zostało 2000 niewolników. Rzuciło ono światło na skalę problemu. Pokazało jak trudno jest prześledzić cały łańcuch produkcji ze względu na rozproszenie odpowiedzialności zaangażowanych w proces podmiotów. Wielkie koncerny niejednokrotnie uciekają od odpowiedzialności, usprawiedliwiając się niewiedzą o warunkach zapewnionych pracownikom

12,900$

Europa Srodkowa i Poludniowo Wschodnia wraz ze Wspolnota przez ich licznych doNiepodleglych Panstw (CIS) stawców. Media oraz poruszona opinia publiczna mogą wywierać pewien nacisk na wielkie koncerny. Po śledztwie AP Nestlé obiecało publikować corocznie raporty z postępów w przeciwdziałaniu pracy przymusowej w ich łańcuchu produkcji. Z drugiej strony, w tym samym czasie nie przyznaje się do odpowiedzialności za pracę przymusową na terenie Wybrzeża Kości Słoniowej. W marcu 2016 Nestlé i Jacobs Douwe Egberts potwierdzili, że ziarna kawy od ich brazylijskich dostawców mogą pochodzić z pracy niewolniczej. Publiczne przyznanie się nie przerodziło się jednak w zdecydowane działania mające zmienić ten stan rzeczy. To światełko w tunelu. Jednak aby zasadniczo zaradzić zjawisku pracy przymusowej, potrzebne są nowe strategie rozwoju. Tymi, którzy mogą zmusić środowisko międzynarodowe (w tym korporacje) do zmian, są właśnie konsumenci. Na dobry początek

5,000 $

Azja Pacyficzna

3,900$ Afryka Informacje Roczny zysk przypadający na każdą of iarę pracy przymusowej. Dane pochodzą z raportu Profits and Poverty: The Economics of Forced Labour opublikowanego w 2014 roku przez Międzynarodową Organizację Pracy (ILO).

trzy do pięciu lat . Kolejne 51 bilionów dolarów pochodzi z sektorów takich jak rolnictwo, przetwórstwo, przemysł tekstylny i odzieżowy. Do tego dochodzą nielegalne prace na budowach lub kopalniach. To, kto i w jakim charakterze jest zatrudniony w tych branżach jest często trudne do kontrolowania, ponieważ miejsce pracy często mieści się z dala od osiedli ludzkich. W przeszłości podmiotami odpowiedzialnymi za takie praktyki były państwa. Obecnie są nimi transnarodowe korporacje. Ich niezrównoważona siła co-

październik 2016


/ sektor bankowy w polskich rękach

Polska gra va bank Finansowi giganci ruszyli na łowy. Coraz więcej instytucji pada ich łupem. Wszystko to dzieje się w imię zapowiadanego w kampanii wyborczej powrotu kapitału bankowego w polskie ręce. t e k s t: a l e k s a n d e r k w i at kow s k i G R A F I K A : A l e k s a n d e r Łu k a s z e w i c z d objęcia władzy przez Prawo i Sprawiedliwość jesienią 2015 roku instytucje finansowe, a w szczególności banki, znalazły się pod lupą obozu rządzącego. Choć ciosy od ministra finansów oraz prezydenta w postaci podatku bankowego czy „ustawy frankowej” okazały się mniej bolesne, niż zakładano, banki przez długi czas były w złej kondycji. Wskazuje na to kapitalizacja giełdowa instytucji notowanych na Giełdzie Papierów Wartościowych w Warszawie. Wystarczy wspomnieć, że w rok od II tury wyborów prezydenckich indeks WIG-BANKI zanotował spadek o ok. 25 proc.

O

Najgorsza jest niepewność Dzisiaj już wiadomo, że zgłoszona jako projekt „ustawa frankowa” nie pociąga za sobą tak dużego wzrostu kosztów, jakiego obawiał się rynek. Również w przypadku podatku bankowego szybko znaleziono sposób na optymalizację obciążeń, korzystając ze zwolnienia od papierów emitowanych przez skarb państwa . Utrzymująca się przez ponad rok niepewność nie skłaniała zagranicznych inwestorów strategicznych do zwiększania swojego zaangażowania w polskim sektorze bankowym. Wręcz przeciwnie – większość z nich wolała i nadal woli podążyć w zupełnie odwrotnym kierunku. W przypadku grup Carlo Tessara czy GE Capital, które sprzedały swoje udziały grupie PZU (zarówno wprost, jak i przez pośredników), oficjalnym powodem była realizacja przyjętej międzynarodowo strategii. Można tylko domniemywać, jak duży wpływ miały na to zapowiadane przez obóz rządzący zmiany regulacji. O ile w przypadku sprzedaży pakietu akcji Alior Banku przez Carlo Tessara transakcja dotyczyła tylko zmiany właściciela pakietu kontrolnego, o tyle nie można tego samego powiedzieć o kupnie BPH przez przejęty już Alior. Choć zamiary transakcji zostały oficjalnie ogłoszone pod koniec kwietnia, faktyczna fuzja nastąpi według planu na przełomie obecnego i kolejnego roku. W czasie negocjacji okazało się również, że z fuzji

22-23

zostanie wyłączony segment kredytów hipotecznych w walutach obcych (głównie ten we franku szwajcarskim). Dzięki tej transakcji oraz przejęciu Meritum Banku i kilku mniejszych, Alior Bank wskoczy do pierwszej dziesiątki największych banków w Polsce.

Europejskie turbulencje Te ruchy nie zaspokoiły jednak apetytu największego polskiego ubezpieczyciela. W ramach ogłoszonej w sierpniu strategii do 2020 roku PZU planuje stworzyć grupę bankową z aktywami wynoszącymi min. 140 mld zł. Wszystko wskazuje na to, że PZU nie będzie szukać ze świecą potencjalnych sprzedających.

Państwowe spółki mają szczęście do wydawania dużych sum na projekty, które później przynoszą gigantyczne straty. Sytuacja europejskich banków rysuje się w ciemnych barwach. Rekordowo niskie stopy procentowe utrzymywane przez Europejski Bank Centralny przekładają się na niższe zyski. Najgorzej mają się sprawy na Półwyspie Apenińskim. Włoskie instytucje zmagają się z poważnym wyzwaniem w postaci tzw. złych kredytów – czyli tych niespłacanych na czas. Ich współczynnik w sumie wszystkich pożyczek jest na poziomie 17 proc. Dla porównania, przed wybuchem kryzysu finansowego w 2008 roku w Stanach Zjednoczonych wynosił on jedynie 5 proc. Największa presja jest wywierana na najstarszy bank działający do dzisiaj od 1472 roku – Banca Monte dei Paschi di Siena. Udział „złych kredytów” wynosi tam aż 35 proc. W gronie borykających się z tym problemem znajduje się również właściciel polskiego Pekao SA – grupa Unicredit. W lipcu na stanowisku prezesa nastąpiła zmiana – oczywistym jest, że głównym zadaniem nowego szefa będzie ratowanie sytuacji banku, co w tym

przypadku oznacza dokapitalizowanie grupy. Wskazuje na to jego pierwsza decyzja – sprzedaż 10-proc. pakietu akcji Pekao. Jednak nawet sprzedaż całego pakietu kontrolnego tj. 50,1 proc., które Unicredit posiadał do lipca, nie zaspokoi ich potrzeb, które szacuje się aż na 9 mld euro. Desperackie próby sprzedaży Pekao stara się wykorzystać właśnie PZU. Sam ubezpieczyciel nie jest jednak w stanie kupić całości oferowanego pakietu. Jego rynkowa wartość wynosi ok. 13 mld zł, a nadwyżka kapitałowa, która może być wykorzystana w celu przejęcia, nie przekracza 10 mld zł. Tutaj z pomocą może przyjść Polski Fundusz Rozwoju – podmiotem kupującym Pekao stanie się konsorcjum obu instytucji. Wicepremier Mateusz Morawiecki oficjalnie zdementował plotki o takiej możliwości pod koniec sierpnia w wywiadzie dla agencji Reuters. Mimo to w tym samym czasie Financial Times informował o toczących się w Mediolanie negocjacjach między szefami tych instytucji. Z informacji angielskiego dziennika wynika, że włoskiej stronie zależy na jak najszybszym domknięciu transakcji, tj. do końca listopada. A jak na ironię polskiej stronie doradza… Deutsche Bank.

Apetyt rośnie w miarę jedzenia Gdy Europejski Nadzór Bankowy opublikował wyniki najnowszych stress testów, czyli analizy wypłacalności banków, gdyby ich kredytobiorcy przestali spłacać kredyty, w głowach wielu prezesów banków zabrzmiał dzwonek ostrzegawczy. Jednym z banków, który nie ukończył pomyślnie testów jest Raiffeisen Zentralbank, spółka matka polskiego Raiffeisen Polbank. Zgodnie z zaleceniami EBA słabiej radzące sobie podmioty powinny podwyższać swój kapitał, który można pozyskać m.in. poprzez sprzedaż swoich zagranicznych oddziałów. Jednak Austriacy mają również drugi nóż na gardle – zgodnie z zaleceniami Komisji Nadzoru Finansowego pod koniec tego roku mija termin, do którego Raiffeisen Polbank powinien zadebiutować na giełdzie albo zostać sprzedany.


sektor bankowy w polskich rękach /

W tym przypadku zainteresowanych transakcją jest więcej. Oprócz realizującego swoją strategię największego polskiego ubezpieczyciela chrapkę na aktywa banku wykazuje również największy polski bank – PKO BP. Aby uniknąć podbijania ofert, obie instytucje należące do skarbu państwa powinny złożyć wspólną propozycję. Takie rozwiązanie jest bardzo prawdopodobne, zwłaszcza że jak wynika z informacji DGP, interesuje je przejęcie innych części banku. PZU, podobnie jak w przejmowanym przez Alior BPH, skoncentruje się na aktywach z wyłączeniem kredytów hipotecznych we frankach. Z kolei PKO BP chciałoby przejąć dobrze prosperującą spółkę działającą na rynku leasingowym. W tym przypadku jednak państwowe spółki mogą doczekać się konkurencji ze strony innych banków. W wyścigu do przejęcia uczestniczą również ING Bank Śląski czy BGŻ BNP Paribas. Samo przejęcie to jednak nie koniec drogi. Gdyby PZU udało się wchłonięcie w Pekao i Raiffeisen Polbanku, narodowy ubezpieczyciel kontrolowałby aktywa o wartości ok. 250 mld zł. Tym samym znalazłby się na drugim miejscu pod względem wielkości aktywów bankowych, zaraz po PKO BP. Taki rozwój sytuacji oznaczałby, że w polskich rękach znajdowałoby się około 50 proc. wszystkich aktywów bankowych w Polsce. Oprócz kontrolowanych przez skarb państwa PZU i PKO BP, resztę sta-

nowiłyby grupa Getin, BOŚ, Bank Pocztowy i banki spółdzielcze. Wyzwaniem będzie jednak poskładanie dobrze funkcjonującej instytucji tak, aby inwestycja faktycznie przyniosła zyski. Państwowe spółki mają szczęście do wydawania dużych sum na projekty, które póź-

INWESTORZY KRAJOWI

niej przynoszą gigantyczne straty – wystarczy wymienić takie projekty inwestycyjne jak rafineria Możejki autorstwa PKN Orlen czy kopalnia Sierra Gorda KGHM-u. Niezależnie od powodzenia albo upadku planów repolonizacji kolejne okazje mogą czaić się za rogiem. Jak bumerang wraca temat sprzedaży Banku Millenium przez Banco Comercial Portugues. Cichymi kandydatami są też spółki córki dwóch niemieckich instytucji – Deutsche Banku i Commerzbanku – odpowiednio DB Polska i mBank. Sytuacja u sąsiadów zza Odry może się okazać bardzo dynamiczna, zważywszy na możliwość fuzji między tymi podmiotami. O ile Deutsche Bank posiada w Polsce skromny biznes, o tyle mBank jest czwartym bankiem na naszym rynku. Jego sprzedaż z tego powodu może być utrudniona. Co przyniesie przyszłość? To zależy, jak bardzo zdeterminowany będzie obóz rządzący, a zwłaszcza wicepremier Morawiecki wywodzący się przecież z branży bankowej. 0

Informacje Udział inwestorów zagranicznych w aktywach sektora bankowego, dane na koniec lipca 2016 roku, źródło: KNF

NIEMCY

WŁOSI

FRANCUZI

HISZPANIE

AMERYKANIE

HOLENDRZY

INNI

PORTUGALCZYCY


fot. Tony Bartolino/ unsplash.com/ CC0 1.0

/ nowe granice

A mury rosną

Po zburzeniu muru berlińskiego w 1989 roku miało „nie dzielić nas nic”. Rzeczywistość napisała jednak inny scenariusz. Obecnie pojawia się coraz więcej tych, którzy twierdzą, że czas aby wznieść nowe fizyczne granice. t e k s t: A l e k s a n d r a G ła d k a

achód z przejęciem obserwował kolejne próby mieszkańców Berlina Wschodniego próbujących przedostać się przez fortyfikację pośrodku miasta do utożsamianego z lepszym życiem RFN-u. W 1898 roku, gdy nadchodził koniec sztucznego podziału Niemiec, wydarzenie to było komentowane entuzjastycznie na całym świecie. Echo tamtych wydarzeń wciąż wybrzmiewa, jednak niektórzy wydają się go nie słyszeć i obecnie z równym zapałem w różnych rejonach świata postulują budowę kolejnych murów.

Z

Cegła do cegły Mury od setek lat stanowią jeden ze środków obrony przed potencjalną ingerencją z zewnątrz – utożsamianą zarówno z podbojem terytorialnym, jak i obcymi wpływami kulturowymi. Lęk przed „innymi” determinował realizację wielkich projektów architektonicznych, takich jak Wielki Mur. Kolejne betonowe ściany powstają współcześnie. Jedna z nich niebawem osłoni drogę prowadzącą do portu Calais u wybrzeży kanału La Manche przed kolejnymi napływami uchodźców z pobliskiego obozu przejściowego. Zatrzymując różnymi sposobami pojazdy, próbują zmusić kierowców do przewiezienia ich do wymarzonego raju – Wielkiej Brytanii. Podobny charakter ma mur między Węgrami a Serbią. Gigantyczna konstrukcja stworzona na polecenie Victora Orbána powstrzymuje fale migrantów pragnących przedostać się do Niemiec. Jeszcze drastyczniejsze rozwiązanie obserwuje się obecnie na granicy USA z Meksykiem – kilometry zasieków, teren pełen kamer na podczerwień, patrole lotnicze. Jednak ludzie codziennie podejmują ryzyko przeprawy. Złapani przez straż graniczną niejed-

24-25

nokrotnie są traktowani niezgodnie z prawami człowieka, o czym regularnie donoszą międzynarodowe organizacje pozarządowe.

Kontrola Obciążenie budżetów państw przyjmujących, problemy z asymilacją ze społeczeństwem lokalnym, a w skrajnych przypadkach również ryzyko terrorystyczne – każdy z tych argumentów jest zasadny. Izolacja fizyczna związana z budową kolejnych murów ma w założeniu umożliwić organom rządowym regulowanie tych zjawisk. Kolejne postulaty dotyczące wzmacniania już istniejących barier stanowią jednak często podwaliny populistycznej retoryki. Podsycana przez takie wypowiedzi jak księdza Kneblewskiego z Bydgoszczy, straszącego „islamską inwazją na chrześcijańską Europę” i podrzynaniem gardeł, odwołuje się do rozbudzanego w społeczeństwie poczucia zagrożenia.

Fizyczne przeszkody nie powstrzymają tysięcy ludzi od podejmowania trudu, przedzierania się ku „lepszemu światu”. Nie można, jak ma to niejednokrotnie miejsce, utożsamiać wszystkich migrantów z dzikimi najeźdźcami chcącymi pogrzebać cywilizowany świat. Bronisław Malinowski, polski antropolog działający w pierwszej połowie ubiegłego wieku, przekonywał, że podział na cywilizacje wyższe i niższe jest bezzasadny. Równie bezzasadne jest postrzeganie świata przez pryzmat my-oni służący do degradacji do roli gorszego wszystkie-

go, co obce. W ten sposób, zamiast postrzegać świat w możliwie najszerszej perspektywie, zamyka się w ciasnych, jak na warunki globalne, kryteriach doświadczeń pojedynczej cywilizacji. Uniemożliwia to podjęcie przemyślanego dialogu, a co za tym idzie – rozwiązania szeregu problemów, w tym migracyjnego.

Mosty Izaak Newton twierdził, że ludzie budują za dużo murów, a za mało mostów. Jakkolwiek efektywne w krótkiej perspektywie, żelbetowe konstrukcje nie zastąpią konstruktywnej polityki wobec migrantów – zarówno w odniesieniu do uchodźców wojennych, jak i ludzi kierujących się pobudkami czysto ekonomicznymi. Rzecz jasna systemowe rozwiązania nie zostaną wypracowane ani w rok, ani w dwa lata. Jednak od początku wojny domowej w Syrii mijają lata, a Europa wciąż nie jest w stanie wypracować szeroko zakrojonego programu migracyjnego. Analogicznie prezentuje się sytuacja w Stanach Zjednoczonych, które od lat zmagają się z problemem nasilonej migracji Meksykanów. Fizyczne przeszkody nie powstrzymają tysięcy ludzi od podejmowania trudu, przedzierania się ku „lepszemu światu”. Gdy dotrą pod mur nie ruszą dobrowolnie w drogę powrotną. Ich cel będzie zbyt blisko. Jak pisał Tiziano Terzani, jeden z najwybitniejszych współczesnych reporterów, nie należy lekceważyć przeciwnika, nie chcieć poznać jego sposobu myślenia i nazwać go wariatem, bagatelizując w ten sposób jego motywy. Migranci, którzy nie mają nic do stracenia, będą szukali metody radzenia sobie z barierami tak skrzętnie budowanymi przez Bogatą Północ. Warto zastanowić się, co stanie się wówczas, gdy mury runą pod ich natłokiem. 0


kultura /

Trochę kultury

Polecamy: 30 TEATR Zawód oparty na prawdzie Wywiad z aktorem Piotrem Bulcewiczem

34 książka Kolumbowie Solidarności Wywiad z reproterem Jackiem Hugo-Baderem Twórczość Krzysztofa Kieślowskiego

fot. Basia Pudlarz

38 Film Uważność

Wszystko już było O L A c z e rwo n k a iedy byłam małą dziewczynką, bardzo nie lubiłam chodzić do kościoła. Msze mnie nudziły. Ot, zwyczajny cotygodniowy schemat, w odbiorze dziecka pozbawiony przecież metafizycznego sensu. Wyobraźcie sobie oglądać co tydzień ten sam film lub czytać wciąż i wciąż ten sam rozdział jednej książki. To dla nas naturalne, że nieustannie poszukujemy czegoś innego, silnych bodźców, adrenaliny. Zarówno w życiu prywatnym, jak i w religijnym czy kulturalnym. Chcemy być wciąż na nowo zabawiani. To, co współcześnie otrzymujemy od twórców to w większości jedynie sequele i remake’i lub nowe historie oparte jednak na już doskonale nam znanych schematach. Ostatnio trudno wskazać w multipleksie choć jeden film, który byłby spoza tych kategorii. Nawet podczas seansu w kinie studyjnym nie mogę się oprzeć wrażeniu, że podobne sceny już gdzieś widziałam, a opowiadana historia z czymś mi się kojarzy. Jednak coś sprawia, że po wyjściu z sali kinowej jestem zadowolona. Nie pluję sobie w brodę, że zmarnowałam czas i pieniądze na kolejny kicz. Bo mimo tego, że schematy się powielają, historie są podobne i ogólnie wszystko już było, to można się tym zlepkiem starych pomysłów zachwycić.

K

Chcąc uczestniczyć w kulturze, powinniśmy odłożyć na bok przyzwyczajenie, które każe nam szukać prostej rozrywki.

Ich autorzy nie silą się na wymuszone tworzenie nowości. Zdają sobie od początku sprawę z tego, że wyczerpaliśmy już wszystkie kulturalne zasoby i poza tym, co powstało kiedyś nie ma nic więcej. Sztuka, którą nam oferują, nie ma za zadanie być odkrywcza czy szokująca. Przekaz mówiący odbiorcom o prawdzie lub miłości powinien wręcz być prosty. Ważne tylko, by nie stał się przez to banalny. To pewne, że siląc się na coś ciekawego i próbując ubrać to w wiele warstw skomplikowanych wątków i szokujących obrazów, twórcy są skazani na kulturalną porażkę, ocierając się o kicz i głupotę. Jeśli przestanie się szukać na siłę nowości, łatwo zauważyć, że tak naprawdę i tak ich nie ma. Nie znaczy to, że współczesna twórczość nie jest warta uwagi. Nie wiadomo jedynie, na co ją zwrócić. Chcąc uczestniczyć w kulturze, powinniśmy odłożyć na bok przyzwyczajenie, które każe nam szukać prostej rozrywki. Zamiast tego rozglądajmy się za pięknem przekazu i bliskimi nam wartościami. Zaakceptujmy to, że dzisiejsza sztuka jest tylko piękną powtórką tego, co już było. Nowatorstwo i oryginalność nie będą nas więcej zachwycać, a każde kolejne dzieło będzie inspirowane innym. Dlatego postarajmy się chociaż, aby było piękne. W końcu nawet przekonanie o tym, że wszystko już było, było. Doszli do tego dekadenci. 0

październik 2016


/ cocaine, codeine and other meds “Trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść”

Outcasts Niewielu zespołom udaje się utrzymać stałe grono fanów przez dłuższy czas. Jeszcze trudniejszym zadaniem jest tworzenie muzyki, która ze słuchaczem zostaje. Jak zrobili to członkowie Placebo – jednego z najbardziej dzielących publiczność zespołów ostatnich lat? T E K S T:

JA K U B WA N AT

GRAFIKA:

A L E K S A N D E R ŁU K A S Z E W I C Z

lacebo to muzyka dla outsiderów, grana przez outsiderów. A koncerty to w gruncie rzeczy konwent wyrzutków, tak uważa Brian Molko – frontman zespołu. Z drugiej strony oponenci glam-rockowych dźwięków powtarzają, że Placebo to muzyka dla nadwrażliwych, emocjonalnych gimnazjalistów. Nie da się jednak podwarzyć sukcesu, który odnieśli wspomniany wokalista i gitarzysta Stefan Olsdal. W końcu nie każdy zespół po wydaniu debiutanckiej płyty miał szansę supportować koncerty Davida Bowiego.

P

Lekarstwo, które nie działa Wszystko zaczęło się od spotkania dwóch wymienionych muzyków. Mimo tego, że uczyli się w jednej szkole w Luksemburgu, poznali się dopiero kilka lat później w metrze w Londynie. Brian szukał gitarzysty, a Stefan po usłyszeniu wokalu Belga stwierdził, że powinni założyć zespół. Tak powstało Ashtray Heart, które wkrótce zostało zmienione na Placebo. Trochę przekornie, wbrew trendowi z lat 90., gdy wiele zespołów przybierało nazwy pochodzące od narkotyków (Motorhead, Codeine). Jedna rzecz prowadziła do drugiej, Olsdal i Molko zatrudnili perkusistę, wydali album i zaczęli koncertować. Ciekawy jest kontrast, jaki stworzyli dla popularnego w latach 90. britpopu – muzyki facetów wypełnionej testosteronem, „normalnej”, anty-grunge’owej. Muzycy Placebo zaproponowali alternatywę, przez którą zyskali łatkę emo zespołu. Androgeniczny wygląd, pomalowane paznokcie, szminka na ustach mogły wydawać się zabiegiem marketingowym, ale muzycy w kolejnych latach swojej pracy udowodnili, że nie udają. Stosunki między Stefanem a Brianem (pierwszy z nich jest gejem, drugi jest biseksualny) do dziś budzą ciekawość fanów. Bardzo osobiste teksty często odwołujące się do substancji uzależniających ukazujące wprost świat, w którym obracali się członkowie, to wizytówka zespołu. Nie można zaprzeczyć braku subtelności za-

26-27

rzucanego emocjonalnym tekstom Placebo. Jednak smutek, depresyjny nastrój i mroczna tematyka podejmowane przez artystów nie mogły być wyrażone inaczej. Brian zawsze próbował być tajemniczy, dwuznaczny, pokręcony, jak sam mówi. A chodzi o pomieszanie płci, transwestytyzm, pociąg go drugorzędnego piękna, gdzie niedoskonałości i rzeczy naprawdę dziwne są bardziej atrakcyjne tak, że ich niebezpieczeństwo jest podniecające.

20 lat Z początkiem nowego wieku muzycy zmienili kobiecy wygląd na bardziej stonowany, a ich teksty nie były już tak bezpośrednie czy prowokujące. W 2006 roku wydali Meds – ich najlepiej oceniany album, ale jednocześnie najbardziej klaustrofobiczny i depresyjny. Muzyka oddawała to, co przechodzili członkowie zespołu – napięcia, znużenie wspólną pracą. Coraz słabsze koncerty spowodowały zakończenie współpracy z perkusistą, Steve’em Hewittem. Wydawać by się mogło, że to już koniec tej ekscentrycznej przygody, jednak trzy lata później zespół wrócił z zupełnie innym albumem –

Battle of the Sun – nawiązującym do jego rockowych korzeni. Z każdą płytą brzmienie Placebo było trochę odmienne – ciągle jednak rozpoznawalne, jedyne w swoim rodzaju. Ta umiejętność zmiany, przy jednoczesnym pozostaniu wiernym swoim ideałom, przyczyniła się do niesłabnącej popularności wśród fanów. Brian podkreśla, że zwolnił tempo – jego życie znacznie różni się od tego przedstawionego w pierwszych albumach. Niektórych sztandarowych piosenek już „nie czuje”, dlatego od lat nie są one częścią koncertów. Placebo to nie muzyka dla wszystkich. Jednak trzeba przyznać, że utrzymanie stałej bazy wyrzutków, która jest wciąż w stanie zapełnić cały stadion, to po dwudziestu latach niezłe osiągnięcie. 0


płyta numeru /

Frank Ocean - Endless/Blonde

F

rank Ocean ma dużo szczęścia albo stoją za nim wybitni marketingowcy. Mimo

trafiących pisać zwrotki, które w swojej złożoności i elokwencji dorównywałyby rapowi.

świetnych albumów Nostalgia. Ultra. i Channel Orange wydanych w latach 2011-

Drugi album, Blonde, dobrze obrazuje sama okładka, zawierająca notabene inną pisownię

2012 liczba oczekujących na nową płytę byłaby znacznie mniejsza, gdyby nie

tytułu (e ruchome?). Zakrytą twarz można zinterpretować na różne sposoby – jako głęboką

obiecywano jej… od trzech lat. Pojawiające się co jakiś czas ze strony zaplecza piosenkarza

emocjonalność artysty lub reakcję słuchacza na miejscami nudnawe fragmenty nagrania. Wy-

wzmianki o krążku zbierały rzesze słuchaczy i dziennikarzy we wspólnej modlitwie: Frank,

dawnictwo obfituje w spokojne, wyciszające melodie zbliżone w brzmieniu do Endless, które

wydaj w końcu tę płytę!. Dokonało się. Muzyk udostępnia nie jeden krążek, lecz dwa i zgodnie

pewnie nie każdemu fanowi bardziej energetycznego Channel. Orange przypadną do gustu.

z modą na zakazany owoc tylko na Apple Music.

Rozmarzone White Ferrari, podkreślone gitarą basową Seigfreid czy hollywoodzkie Skyline są

Endless i Blonde z uwagi na dużą różnorodność brzmień trudno sklasyfikować. Łatwo

świetnie wykonane, ale na pewno nie efektownie. Tym bardziej minimalistyczne ballady, jak

za to ocenić wideo do 45-minutowego albumu wizualnego – Endless to chyba najnudniej-

choćby Ivy czy Godspeed, często złożone tylko z wokalu i gitary akustycznej lub elektrycznej.

szy obraz na świecie. Obraz, bo przez większość czasu prezentowany jest tylko jeden kadr

Podobnie jak pierwszy, drugi album urozmaicają zmiany nastrojów i zapożyczenia z różnych

(czyżby alegoria godziny lekcyjnej?). W założeniu ma przedstawiać nieskończony proces

gatunków muzycznych, co zazwyczaj wychodzi im na plus. Ambiwalentne brzmienia Nights

tworzenia… Faktycznie, film jakby ciągnął się w nieskończoność. Podobnie jak kontrakt

czy kombinowane Close to You, które brzmi jak zepsuta (choć pięknie grająca) pralka, kontra-

wokalisty z Def Jamem, który tą płytą może szczęśliwie dopełnić i wydawać sumptem

stują z niewielkimi wpadkami, jak irytujący komputerowy głos w Nikes. Ogromnym atutem

swojej małej wytwórni Boys Don’t Cry.

jest znów wokal, którego falset przybiera różne tempo i szeroką gamę barw. W epizodycz-

Muzycznie jest na szczęście ciekawiej. Autor celowo połączył wszystkie 22 tracki w jedno nagranie, dlatego nie ma sensu wyszczególnianie kolejnych tytułów. Utwór roz-

nych rolach usłyszymy Kendricka Lamara, Beyoncé i wiele innych znanych postaci, ale to rapera André 3000 można uznać za jedynego gościa na Blonde.

poczynający usłyszymy w całości na końcu, co obrazuje motyw przewodni płyty, czy-

Jako jeden z najlepszych techników w historii gatunku zapewnia zwrotkę przepełnio-

li nieskończony proces tworzenia. Blurring the lines between still and motion picture /

ną szybkim, rozemocjonowanym flow, a zarazem najbardziej porywający moment projek-

Streaming life in this device – wprowadza w album podniosły, zniekształcony głos, zdra-

tu. Poza Solo (Reprise) usłyszymy także inne niedługie tracki, skumulowane w drugiej czę-

dzając jeden z jego głównych tematów – zależność człowieka od technologii. Projekt

ści krążka, jak opowiadane Be Yourself czy śpiewane Good Guy – nawiązujące do miłości

w dużej mierze wypełniają leniwe ballady z gitarą w tle, by czasem zaskoczyć gamą no-

homoseksualnej. Niewielu wykonawców potrafi z podobnym artyzmem mówić na ten zwy-

woczesnych brzmień. Podobne zmiany tempa mają miejsce cały czas, urozmaicane przez

kle pomijany temat. Niestety dla części odbiorców – kulturowo nieoswojonych z podobny-

bardziej złożone i różnorodne melodie, którym bliżej do neo-soulu i r’n’b.

mi treściami – takie kawałki jak Self Control czy Siegfried mogą się wydać zbyt sugestyw-

I’m all on my lonely, burst in tears / On his shoulders and it’s so cold cause he sculptured... Być może to tekst jest najjaśniejszą stroną twórczości przedstawiciela Luizjany. Nie-

ne. Spinające projekt Futura Free gra powoli, z wyciszonym wokalem w tle, by przyspieszyć dopiero na koniec – co dobrze odzwierciedla naturę płyty.

zastąpiony temat miłości we wszystkich postaciach przeplatają gorzkie refleksje na temat

Zarówno Endless, jak i Blonde nieco zawodzą. Z pary albumów lepsze wrażenie robi ten

współczesnego świata i relacji międzyludzkich oraz nostalgiczne podróże w głąb siebie.

drugi – z racji dopracowanego konceptu i lepiej dobranych brzmień. Nużące podkłady Frank

Living so the last night feels like a past life / Speaking of the, don’t know what got into

Ocean naprawia świetnym wokalem i zapadającymi w pamięć tekstami. W ciągu 100 minut

people – wyznaje. Enigmatyczne przesłanie w połączeniu z błyskotliwymi grami słowny-

można jednak znaleźć bardzo wiele pięknych melodii i idei.

mi tworzy niezapomnianą warstwę liryczną. Zresztą jest bardzo niewielu piosenkarzy po-

MARCIN CZARNECKI

październik 2016


/ relacje festiwalowe

OFF Festival Tegoroczna edycja OFF-a zasługuje na miano najbar-

Zostawmy za sobą pechowe wydarzenia, które po-

tystów. Największą rewelacją okazał się jednak Egip-

dziej pechowej w całej swojej historii. Już sam line-up

łożyły nieco cienia na, wydawałoby się, idealną impre-

cjanin Islam Chipsy i był to jedyny artysta w historii

nie należał do najciekawszych w porównaniu chociażby

zę, a skupmy się na pozytywnych aspektach i najlep-

festiwalu, który dał dwa koncerty jednego dnia. Wspo-

z festiwalem w ubiegłym roku. Mało tego, aż pięciu ar-

szych koncertach festiwalu. Bez wątpienia OFF należał

magało go dwóch perkusistów o posturze zapaśników,

tystów, w tym trzech headlinerów odwołało swoje wy-

w tym roku do artystów „niezachowych”, czyli nie po-

natomiast sam Chipsy uderzał w klawisze syntezato-

stępy. Duet The Kills ogłosił swoją nieobecność spowo-

chodzących z Zachodniej Europy lub Ameryki Północ-

ra z ponadprzeciętną prędkością, dekonstruując w ta-

dowaną problemami zdrowotnymi wokalistki na kilka dni

nej. Koreańska grupa Jambinai, mieszająca w swojej

neczny sposób ludowe arabskie melodie.

przed OFF-em, natomiast wieść o nagłej chorobie A nohni

muzyce agresywny post-metal z dalekowschodnim

Warto wspomnieć kilku innych artystów, których

pojawiła się zaledwie sześć godzin przed jej koncertem

folklorem godnie zastąpił na głównej scenie The Kills,

występy należy zapamiętać na długo. Powracająca po

mającym zamknąć festiwal na głównej scenie. Najwięk-

dając tajemniczy i momentami przerażający koncert.

latach legenda shoegaze’u Lush zaprezentowała swo-

sze gromy spadły oczywiście na Artura Rojka, dyrektora

Porywający występ dał Ata Kak, stateczny dżentelmen

je największe przeboje sprzed prawie 25 lat, pokazu-

artystycznego i spiritus movens całego przedsięwzię-

z Ghany, który wydał swoją jedyną kasetę 22 lata temu

jąc tym samym, że gitarowa i romantyczna muzyka nie

cia. Zupełnie niesłusznie, ponieważ ciężko kogolwiek za

w pięćdziesięciu egzemplarzach, by już w XXI wieku

zestarzała się ani trochę. W oparach marihuany świet-

to winić, po prostu los zagrał z organizatorami w poke-

zostać odkrytym przez pewnego blogera przekopują-

nie zagrał również idol młodzieży i ważny w ostat-

ra i tym razem coś zabrał zamiast podarować.

cego się przez zapomniane nagrania afrykańskich ar-

nich latach przedstawiciel cloud rapu Yung Lean. Ja-

LETNIE

Opener Festival Tegoroczne święto muzyki na lotnisku w Kosako-

Goście gdyńskiego festiwalu w tym roku mieli

wie koło Gdyni zbiegło się w czasie z innym świętem

wiele powodów do zadowolenia i z pewnością każ-

mającym miejsce w odległej Francji – sportowym. Do

dy mógł znaleźć coś dla siebie: od magicznej, jak za-

tego w piłkarskich Mistrzostwach Europy polska re-

wsze, Florence and the Machine, przez PJ Harvey po

prezentacja zaszła dalej niż wielu się spodziewało

Pharella Williamsa. Zdecydowanie na plus należy w

i ćwierćf inałowy mecz Polska – Portugalia wypadł

tym gronie artystów wyróżnić Tame Impala i cudow-

Obecny rok festiwalowy stał pod znakiem pasm odwo-

w samym środku Open’era, przez co futbolowa go-

ne, wywołujące gęsią skórkę widowisko w wykona-

łań i przenosin koncertów. OFF solidnie na tym ucierpiał, jed-

rączka nie ominęła terenu imprezy.

niu Sigur Rós. Pozytywnym akcentem był także wy-

nak wcale nie było wykluczone, że będzie jedyny. W przy-

Zmagania Pazdana i Ronaldo na boisku przypa-

wołujący szerokie uśmiechy na twarzach występ

padku Live’a dotyczyło to całkiem ważnych postaci, bo nie

dły dokładnie w tym samym czasie, co koncert Red

Zbigniewa Wodeckiego z Mitch & Mitch Orche-

sposób inaczej określić takie grupy legenda plądrofonii The

HotChili Peppers. „Papryczki” doskonale potraf i-

stra.

Avalanches czy amerykańskie power-girl trio Haim, co mo-

ły wykorzystać moment patriotycznego uniesie-

Największe tłumy festiwalowiczów zgroma-

nia tychswoich fanów, którzy woleli zgromadzić się

dził jednak koncert niezwykle modnego w ostat-

przy scenie głównej, niż przy festiwalowej stref ie

nim czasie DJ-a Kygo. Wrażenie robiła zabudowana

Na pierwszy ogień poszedł Algiers. Całkiem zgrabnie

kibica. W połowie koncertu Flea zaczął skandować

ekranami scena, którą co chwilę rozświetlały efekty

podsumowuje ich The Observer - Algiers to zespół, który

„Polska biało-czerwoni”, co natychmiast podchwy-

pirotechniczne. Tylko w warstwie muzycznej trud-

muzycznie oddaje ten moment kiedy twój wianek z kwiatów

cił tłum, który potem nie chciał przestać. Także i z

no było oprzeć się wrażeniu, że ktoś po prostu włą-

więdnie i obumiera. Bo sztuką jest stworzyć kontrolowany

tym bezproblemowo poradził sobie basista zespo-

czył playlistę z youtuba i to dokładnie tę samą, któ-

chaos, który sprawia że nie wiadomo czy znajdujesz się na

łu. Moment, w którym ucisza on widownię jednym

ra przewija się na każdej domówce od przynajmniej

obnażającej brutalną prawdę manifestacji politycznej, czy

uderzeniem w struny, zwiastującym utwór „A round

roku.

na uduchowionym kazaniu w kościele gospel w Mississipi.

the World”, zapisze się na kartach historii Open’era.

28-29

ROBERT SZKLARZ

gło budzić uzasadnione wątpliwości co do jakości krakowskiego show.

Największą zagadką była Sia. Australijka dała show zło-


relacje festiwalowe /

ponka z Anglii Kero Kero Bonito skakała w przebraniu wzorowej uczennicy, wymachując pluszowym aligatorem i śpiewając słodkie piosenki w modnej konwencji

Orange Warsaw Festival

bubblegum bass. Spośród licznej grupy twórców elek-

Tegoroczny Orange Warsaw Festival utwierdza swoją

tronicznych najlepszy set zagrał Daniel Avery, a je-

pozycję jako najgorętsze wydarzenie muzyczne w stoli-

śli chodzi o polską scenę, to największe wrażenie wy-

cy. Dwa dni, dwie sceny, dwudziestu artystów – takie na-

Festiwalowe wieczory wzięły szturmem gwiazdy mu-

warła Brodka, która wyrasta na prawdziwie światową

gromadzenie atrakcji gwarantuje intensywne przeżycia.

zyki elektronicznej – pierwszego dnia Die Antwoord, dru-

artystkę oraz Księżyc, rodzima legenda avant-folku,

Na Wyścigach, z dala od centrum miasta, nikt nie przej-

giego Skrillex. Duo z RPA słynie z szalonych, nieprzewi-

prezentująca zaczarowany, quasi-teatralny perfor-

mował się ciszą nocną i impreza kręciła się jeszcze dłu-

dywalnych występów i nie zawiedli fanów – muskularny

mance . Między innymi dzięki tym wykonawcom oraz

go po północy. Znalazło się zarówno coś dla fanów roc-

Ninja i filigranowa Yolandi świetnie się bawili, biegając

niezwykłej atmosferze OFF pokonał brutalnie posta-

ka (Skunk Anansie) i post-punku (The Editors), jak i rapu

w piżamach po scenie i wykrzykując obelgi w stronę tłu-

wione przez los przeszkody i mam nadzieję, że wyjdzie

(SchoolboyQ) oraz electropopu (MØ). Podczas gdy na

mu. W pewnym momencie Ninja zabrał fanowi… koszul-

z tego silniejszy, czego skutkiem będzie jeszcze lep-

głównej scenie rozbrzmiewały największe bangery, po-

kę, ogłaszając, że przejmuje ją na własność. Skrillex rów-

sza edycja za rok.

łożona pod namiotem scena Warsaw miała bardzo kame-

nież nie dawał fanom wytchnienia – tłum przez ponad

ralny, wręcz przytulny charakter i idealnie pasowała do

godzinę skakał do dźwięków ostrego dubstepu, kończąc

PIOTR CHĘCIŃSKI

ki miała chyba tylko Florence na Open’erze.

wystąpień XXANAXX czy Natalii Przybysz. Najwytrwalsi

na sztandarowych Bangarang i Where Are You Now. Jego

fani, którym nie wystarczało koncertów, mogli pobujać

występ był też imponującym pokazem możliwości techni-

się w rytm muzyki na Silent Disco.

ki – lasery, fajerwerki i płomienie akompaniowały ciężkim

Organizatorzy zamówili dobrą pogodę i przez więk-

FESTIWALE

zlały się z zapadającym zmierzchem. Bardziej oddane fan-

dropom. Po takim performancie fani mieli jeszcze okazję

szość czasu słońce mocno grzało. Pecha miał jedynie Tom

trochę się uspokoić do wtóru fantastycznych wokali Ele-

Odell, który śpiewał w czasie burzy. Na szczęście nawał-

ny Tonra z Daughter.

nica szybko minęła, a wokalista zdążył jeszcze owinąć

Teraz pozostaje tylko czekać z niecierpliwością na

się polską flagą i wbiec w tłum, czym wywołał aplauz pu-

edycję 2017. Mam nadzieję, że do czerwca moje nogi się

bliczności. Magiczny był natomiast koncert Lany Del Rey,

zregenerują!

w trakcie którego głębokie, melancholijne tony piosenek

JEREMI DOBOSZEWSKI

Kraków Live Festival żone z emocjonalnych, przeładowanych patosem ballad dopeł-

określenia można to nazwać spektaklem multimedialnym,

duet decydował się na szatkowanie utworów, tym bardziej pa-

nianych przez układy taneczne nie mniej ekscentryczne niż

co jednak jest srogim niedopowiedzeniem, bo najlepiej wy-

radoksalnie pęd do zabawy się wytracał, a koncert zaczynał

image samej artystki. Najwięcej ciekawości podczas występu

stęp Brytyjczyków określa manifest – polityczny i społeczny.

bardziej przypominać standardowy rave o 2 w nocy w Berlinie.

budziło to, co ukazywało się na telebimach. W teorii wszyst-

Wszystkie utwory grane przez zespół były komplementowa-

Nadal przyjemny, co nie zmienia faktu, że wysokie oczekiwa-

ko, co działo się na scenie było, pokazywane na ekranach, jed-

ne przez grafiki i obrazy dotyczące wydarzeń w Polsce i sze-

nia niestety nie zostały w pełni zaspokojone.

nak estetyka ukazującego się obrazu sugerowała, że tancerze

rzej – arenie międzynarodowej. Mowa tutaj o kwestii uchodź-

Przechodząc do pięt achillesowych,. Chłopaki z The Ne-

odtwarzają wcześniej nagrany układ taneczny, prezentowany

ców, nietolerancji, braku szacunku dla kultury oraz nadmiaru

ighbourhood spełnili swoje zadanie – dostarczyli miesięcz-

publiczności jako model. W konsekwencji mogło to rodzić py-

ludzkiej uwagi w stosunku do rzeczy miałkich i płytkich. A jest

ną dawkę grzecznych chłopców pozujących na badboyów dla

tanie na ile uczestniczyło się w koncercie, a na ile w YouTube

to na tyle ciekawe, że jakiekolwiek dalsze pisanie o dozna-

tłumiących emocje 16-latek. Może gdyby Roisin Murphy wię-

party. Niemniej estetyka całego wydarzenia była dobrze zbu-

niach, które towarzyszyły temu występowi, również wyda-

cej energii wkładał w sam występ wokalny, a mniej w zmia-

dowana i ukazana widowni.

je się miałkie i płytkie. Absolutnie zasłużone miejsce w top 3

nę outfitów (czasami po 3 razy w trakcie jednego numeru) jej

koncertów tego roku.

występ zostawiłby przyjemniejsze wspomnienia niż muzycz-

Przechodząc do koncertu gwiazdy pierwszego dnia Live’a, trzeba zatrzymać się na moment i zastanowić, jakie nale-

Mieszane uczucia towarzyszyły za to drugiemu headlinero-

ny niesmak w ustach. Nadal jednak był to całkiem przyjemny

ży mieć wymagania co do koncertów. Rzecz istotna, bo Mas-

wi. Chemical Brothers, zaczynając klasykami z Surrender, wie-

i bardzo kompaktowy festiwal, który całkiem dobrze wypeł-

sive Attack zaserwowało coś zdecydowanie odbiegającego

dział, jak rozpocząć imprezę, co było zwyczajnie konieczne po

nia niszę sporego mainstreamowego festiwalu w Krakowie.

od standardowego odegrania utworów. Z braku lepszego

wcześniejszych „poważnych” koncertach. Jednak im bardziej

A LEX MA KOWSKI

październik 2016


/ wywiad z Piotrem Bulcewiczem Dwa debiuty

fot. materiały prasowe

O aktorstwie pomyślał po przeczytaniu wywiadu z Gustawem Holoubkiem. Już w drugim spektaklu zmierzył się z rolą prześladowanego homoseksualisty w nazistowskich Niemczech. W rozmowie z MAGLEM Piotr Bulcewicz wyjaśnia, czym dla aktora jest prawda. R O Z M AW I a ł :

R ad o sław G ó ra

MAGIEL: Bardzo trudno jest dostać się na wydział aktorski. Wiele osób próbuje wielokrotnie. Jak wyglądała Twoja droga do Akademii Teatralnej? PIOTR BULCEWICZ: Tym, co skierowało mnie w stronę aktorstwa, był wywiad z Gustawem Holoubkiem. Przeczytałem go po wypadku samochodowym, w wyniku którego znalazłem się w szpitalu. Czytając tę rozmowę, zwróciłem uwagę na jego sposób myślenia o tym, że każdy ma swoją profesję – jeden jest lekarzem, drugi – robotnikiem. Powiedział, że dzięki aktorstwu może uprawiać każdy z tych zawodów. Miałem wtedy 17 lat i nie wiedziałem, co robić w życiu. Pomyślałem, że chcę pracować tak jak on. Startowałem do wszystkich szkół. W Łodzi doszedłem do ostatniego etapu, po którym wyczytywali nazwiska 20 osób przyjętych na pierwszy rok. Mojego tam zabrakło. Wiesz, masz pewność, że tam jesteś, już znasz tych ludzi i nagle nie wyczytują twojego nazwiska. Postanowiłem się nie poddawać i zdawałem jeszcze raz, ale znowu się nie dostałem. Wtedy musiałem już coś z tym zrobić. Znalazłem prywatną szkołę aktorską im. Jerzego Giedroycia w Warszawie. Tam spotkałem świetnych profesorów, m. in. świętej pamięci Wojciecha Siemiona oraz Edwarda Lubaszenkę, którzy nauczyli mnie pokory i swobody. Za trzecim razem zdawałem już tylko do warszawskiej Akademii Teatralnej, gdzie zostałem przyjęty.

Dostałeś się i okazało się, że trudy egzaminów to dopiero początek. W Szkole wszystko zaczyna się od nowa. Na początku byłem dosyć zagubiony, ale z czasem nabrałem rozpędu i zaangażowałem się w każde zajęcia. Do trzeciego roku mogą się z tobą pożegnać, dlatego trzeba się starać i pracować naprawdę ciężko przez te lata. Selekcja nie jest niczym dobrym, tym bardziej kiedy jesteś jedną z 24 przyjętych

30-31

osób spośród 1500 kandydatów. Trzeba było się z tym pogodzić.= Szkoła nie jest tak łatwa, jakby się mogło wydawać. Dobrze, że na swojej drodze spotkałem Krzysztofa Majchrzaka, z którym zrobiłem spektakl dyplomowy. To była jedyna osoba, która mnie wysłuchała. Mogłem z nim polemizować i rozmawiać jak równy z równym.

Dyplom okazał się sukcesem. Można powiedzieć, że podbiliście Festiwal Szkół Teatralnych w Łodzi. Spektakl został wyróżniony w kategoriach aktorskich. Moi koledzy zostali docenieni. Jeden z nich dostał wyróżnienie, były też nagrody – druga i pierwsza, a Julkowi Świeżewskiemu przyznano Grand Prix. Spektakl został bardzo dobrze przyjęty, więc praca nad tekstem Irvina Yaloma Kuracja według Schopenhauera nie poszła na marne, choć była bardzo ciężka. Wspominam ją jako trudny, ale również jako bardzo wartościowy czas, który poświęcił nam Krzysztof Majchrzak. Dostaliśmy od niego bardzo dużo i za to mu dziękujemy. Myślę, że mogę to powiedzieć w imieniu całego zespołu Ecce Homo.

Niektórzy aktorzy wymieniają mistrzów, z którymi zetknęli się na studiach. Krzysztof Majchrzak był kimś takim? Tak. Myślę, że w szkole był dla mnie mistrzem przez swoją bezkompromisowość. Nie obchodziło go całe środowisko aktorskie, dążenie do tego, by się podobać, być lubianym. Ja na początku chciałem być dla wszystkich dobry i sprawdzać się u każdego, ale nie o to chodzi. Trzeba być sobą i nie dać się zaszuf ladkować przez Szkołę, bo to się dzieje dość często. Dzięki temu, że spotkałem Krzysztofa Majchrzaka, tak się nie stało. Dziękuję mu za to.

fot. Dariusz Senkowskii

Zawód oparty na prawdzie


wywiad z Piotrem Bulcewiczem

Zadebiutowałeś w Teatrze Dramatycznym w spektaklu Wszyscy moi synowie. Jak do tego doszło? Czy to zasługa dobrego dyplomu?

Myślisz, że młodzi ludzie, którzy zdają do szkół lub już studiują są bardziej nastawieni na film niż teatr?

Nie. Byliśmy w trakcie prób do Ecce Homo, kiedy dostałem telefon. Nieznany numer dla studenta lub aktora oznacza zazwyczaj jakąś propozycję, dlatego się ucieszyłem. Zadzwonił reżyser Wawrzyniec Kostrzewski, który zaprosił mnie na pierwsze czytanie do Dramatycznego. Byłem w szoku, nie wiedziałem, skąd wziął mój numer i dlaczego ja. W sumie do dzisiaj nie wiem, nigdy go o to nie zapytałem (śmiech). Miałem grać epizod i powiedzieć tylko jedno zdanie. Po wakacjach okazało się, że mam większą rolę, która daje mi możliwość, żebym się pokazał. Bardzo się ucieszyłem, zwłaszcza że Wawrzyniec dużo zmienił w tym tekście – wyrzucił sporo postaci. Tę rolę mógł zagrać jakiś etatowy aktor Teatru Dramatycznego, a jednak wybrał mnie. Jest to druga osoba, której dziękuję, bo mogłem w tym teatrze zadebiutować z Adamem Ferencym, Haliną Łabonarską i kolegami z Akademii. Muszę przyznać, że spotkanie z Ferencym było ciekawe. Wydaje się człowiekiem zamkniętym w sobie, ale można się od niego bardzo dużo nauczyć, obserwując jego sposób pracy nad rolą i rozmowy z reżyserem.

Myślę, że każdy by chciał grać w teatrze, choć niektórzy moi koledzy z tego rezygnują. Serial daje szybkie pieniądze, sławę, napędza karierę. Nie myślę o tym. Aktorstwo zawsze traktowałem jako mój zawód. Moim celem i marzeniem jest utrzymanie się z niego. Mogę grać w teatrze, filmie i serialu, ale to właśnie teatr jest mi najbliższy, bo w nim mam czas i możliwość spokojnego zbudowania swojej postaci, na czym mi najbardziej zależy. Za każdym razem, gdy wystawia się spektakl, dzieje się coś innego – inaczej się gra, inaczej reagują partnerzy. To jest bardzo pociągające. W filmie przychodzi się na plan, jest ujęcie, potem duble i dziękuję. Coś się szybko kończy. To jest dla mnie smutne. W teatrze tęsknię za swoimi rolami i do nich wracam.

Swoją drugą rolę zagrałeś w spektaklu Bent, który opowiada o prześladowaniach homoseksualistów w III Rzeszy. Jak się z tym mierzyliście? Muszę przyznać, że to była bardzo ciężka, mozolna praca. Spektakl porusza kontrowersyjny temat, tym bardziej, że o homoseksualistach w obozie koncentracyjnym większość ludzi w ogóle nie słyszała. Sam o tym nie wiedziałem, dopóki nie przeczytałem tekstu. Na początku razem z kolegami trochę żartowaliśmy z tego, że my, heterycy, mamy teraz grać homoseksualistów. Było to dla nas ciężkie, ale przełamaliśmy pewne poczucie wstydu związane na przykład z całowaniem się. Jestem profesjonalistą, ale z drugiej strony się krępowałem. Myślę jednak, że nam się to udało. Spektakl reżyserowała Natalia Ringler, Szwedka polskiego pochodzenia, jedyna kobieta w tym składzie, której ciężko było okiełznać pięciu facetów. Czasami już nie miała do nas siły, ale była zadowolona z końcowego efektu. Ostatnio spektakl oglądał Jacek Wakar, który nam podziękował i powiedział, że to cudowne przedstawienie. To coś znaczy, gdy mówi to taka osoba.

Adam Ferency powiedział kiedyś, że przestał uczyć w szkole teatralnej, ponieważ uznał, że aktor powinien znaleźć swoją ścieżkę. Ty już ją znalazłeś czy nadal szukasz? Myślę, że nadal szukam i wydaje mi się, że każdy aktor poszukuje. Nie powinno się zamykać i twierdzić, że wie się wszystko, mieć poczucia całkowitego poznania siebie. Nie, nigdy się nie wie wszystkiego o sobie. Nad tym się pracuje całe życie i to, co mnie najbardziej interesuje, to możliwość – choć nie zawsze tak jest – pokazywania się w różnych rzeczach i mierzenie się z tym, w czym jestem najsłabszy. Tego jest dużo. W tym zawodzie pociąga mnie to, że mogę mierzyć się z czymś, co jest niewyobrażalnie trudne. W aktorstwie chodzi o to, by zrozumieć osobę zapisaną w sztuce i przełożyć ją na siebie. Grając w Bencie, muszę pomyśleć, co bym zrobił, jak bym się czuł w takiej sytuacji. Właśnie to „co” powtarzane przez Majchrzaka – „co” a nie „jak”. Nie muszę się na przykład zastanawiać, jak przejść. To się stanie samo, jeśli będę wiedział, co chcę osiągnąć swoim zachowaniem. Mogę sobie tylko życzyć, by mierzyć się z nowymi wyzwaniami, choć dla mnie aktorstwo to tylko zawód, który wybrałem i uprawiam. Najważniejsza jest rodzina, której chcę zapewnić szczęście.

Wiem, co robię, po co jestem na scenie i co mnie interesuje, a to się zawsze może komuś nie spodobać.

W kwietniu tego roku premierę miała Miarka za miarkę w reżyserii Oskarasa Koršunovasa, w której występujesz. To polityczny spektakl. Co sądzisz na temat polityki w teatrze? Teatr zawsze w jakiś sposób odnosił się do polityki. Tak samo kiedyś wystawiano Dziady Dejmka. Koršunovas w subtelny sposób pokazał politykę, którą mamy w dzisiejszej Polsce i wydaje mi się, że to działa. Spektakl niemal za każdym razem jest grany przy pełnej widowni. Niektórzy chcą przychodzić na takie spektakle, żeby się rozerwać i pośmiać, choć nie wszyscy. Uważam, że to, co odzwierciedla rzeczywistość też powinno mieć miejsce. Współpraca z reżyserem była dobra i owocna. Zaufał aktorom i dał pełną swobodę w pracy nad rolą.

Czytasz recenzje na swój temat? Dosyć mocno przeżyłem pierwszą recenzję, w której o mnie wspominali przy okazji debiutu. Stwierdziłem, że trzeba wiedzieć, jak ludzie na ciebie patrzą, czy się sprawdzasz. Staram się tym nie przejmować, a jednocześnie mnie to obchodzi, bo ktoś jest widzem, a widz ma zawsze rację, niezależnie o tego, czy jest krytykiem czy nie, choć rzeczywiście krytykom ciężko się spodobać. Do dzisiaj czytam opinie, aczkolwiek mam do nich duży dystans. Wiem, co robię, po co jestem na scenie i co mnie interesuje, a to się zawsze może komuś nie spodobać.

Widziałeś jakiś spektakl, w którym jest prawda? Mimo że nie mam czasu i rzadko chodzę do Dramatycznego to widziałem Dziwny przypadek psa nocną porą, w którym gra Krzysiek Szczepaniak, mój kolega. Byłem bardzo pozytywnie zaskoczony, bo zazwyczaj na swoich kolegów patrzy się krytycznie. Zna się ich, wie, jak się zachowują. On zrobił coś granicznego. Zmierzył się z rolą człowieka chorego na autyzm i zrobił to w sposób naprawdę prawdziwy. Mnie i moją żonę poruszył. Widziałem, że jest to coś, co działa na ludzi. Wszyscy na widowni na Scenie na Woli, około 360 widzów, oklaskiwali spektakl na stojąco. To bardzo dobre przedstawienie, polecam.

Twoje plany teatralne na najbliższy sezon? Obecnie nie mogę za wiele powiedzieć, bo sam za dużo nie wiem. Mieliśmy przygotowywać premierę, ale prawa autorskie nie zostały przyznane. To będzie do realizacji w przyszłym roku. Nadal będzie mnie można zobaczyć we Wszystkich moich synach, Bencie i w Miarce za miarkę. Zapraszam także do kin. W listopadzie na ekrany wejdzie Pitbull. Niebezpieczne kobiety Patryka Vegi, w którym wystąpiłem. 0

Piotr Bulcewicz Aktor teatralny i f ilmowy. Absolwent warszawskiej Akademii Teatralnej (2015). Zadebiutował na scenie Teatru Dramatycznego w spektaklu Wszyscy moi synowie. W Bencie gra więzionego w obozie koncenctracyjnym homoseksualistę. W listopadzie do kin wejdzie Pitbull. Niebezpieczne kobiety z jego udziałem.

październik 2016


/ recenzje

Smak życia z nową żoną. W miejscu pełnym spełnienia i pokoju pojawia się człowiek, któremu oddaje się tu cześć i... dochody. Tylko że on – wraz ze swoją karierą naukową – okazał się niewart ani jednego dnia poświęconej mu pracy. Wszyscy, którzy się w tym nieszczęsnym domu znajdowali, zaczynają doświadczać rozczarowania. Z ich niezagojonych ran odklejają się plastry, a gorzka prawda potęguje czechowskie namiętności i pasje. fot. Jarosław Niemczak/Teatr 6. piętro

Pełnia rezygnacji wybrzmiewa w ustach przyjaciela domu: Ci, którzy będą żyli za sto,

Wujaszek Wania R e ż . A n dr zej B ub i e ń

Tea tr 6. pi ę tro

za dwieście lat i którzy będą nami gardzić za to, żeśmy tak głupio, tak bez smaku przeżyli nasze życie – ci może znajdą środki, żeby być szczęśliwymi, ale my… Andrzej Bubień wyreżyserował teatr emocji i przeżywania. Spektakl jest dokładny: statyczne obrazy i ekspresyjne monologi wymagają skupienia oraz uwagi. Pustka bohaterów została podana plastycznie, w zmysłowości, na którą składają się: piękno cielesności, głębokość światła oraz symboliczna scenograf ia z drewnianych ram. Nie zostajemy jednak przygnieceni patosem, gdyż twórcom udało się ocalić komizm Czechowa, na który publiczność niezmiennie reaguje. W zagubienie prowadzi momentami muzyka. Melodyjnego tekstu słucha się doskonale w przejmującym napięciu i można odnieść wrażenie, że dźwięk rozbrzmiewa zbyt wcześnie. Spokojnemu tempu sztuki charakteru nadaje przede wszystkim obsada. Wszyscy

Co pomyślą o nas ci, którzy będą żyli za sto, dwieście lat? Chcielibyśmy, aby wierzy-

– oprócz określonej wrażliwości – dysponują również głosem, który wielokrotnie na-

li w nasze ideały, szanowali nasze poświęcenie, docenili naszą pracę. Co zrobić, gdy

daje intymność poufnym rozmowom i zwierzeniom. Wojciech Malajkat – jako tytuło-

spojrzenie z perspektywy czasu uzmysławia przegraną, a nic nie zwiastuje poprawy?

wy bohater – pokazuje pełen wachlarz odczuć i rozterek Wani. Piotr Machalica, Anna

Czechow wciąż pozostaje żywy. Tym razem w spektaklu Wujaszek Wania Teatru

Dereszowska, Michał Żebrowski oraz Dorota Krempa – wszyscy w budowaniu postaci

6. piętro zadaje ciągle powracające pytania o sens: pracy, sztuki, nauki. Sens, który

szukają tajemnicy własnego nieszczęścia.

Wani w ciągu jednej chwili odebrała wizyta, jaką złożył mu mąż jego zmarłej siostry

ANGELIKA KUBICKA

Gadające głowy Co pozostaje nieszczęśliwemu człowiekowi, który żyje w poczuciu bezsensu i szuka nasycenia oraz spełnienia? Chyba tylko pójść za głosem... kosmity. Iwan Wyrypajew za pomocą minimalnych środków przedstawia historię czworga ludzi siedzących na krzesłach i zwierzających się ze swojego życia, stosując ciekawy sposób narracji. A ktorzy są jednocześnie postaciami, narratorami swoich losów, a także rozbrzmiewającym głosem kosmicznej świadomości. Tajemnicza transcendencja z obcej galaktyki przypomina Samanthę z Her Spike`a Jonze`a – inteligentny system operacyjny. Wierna towarzyszka, która poniekąd zaspokaja emocjonalne potrzeby, przede wszystkim jest. Bo ten spektakl to jeden wielki krzyk i wołanie: o miłość, obecność, chęć poczucia czegokolwiek. Wybrzmiewa z podwójną siłą dzięki spokojnym wypowiedziom bohaterów.

Nieznośnie długie objęcia są przedstawieniem opartym w całości na języku. Wyrypajew umiejętnie przeplata piękno niewypowiedzianego z wulgaryzmami. Reżyser ma wyczucie wypowiadanych słów i ich brzmienia w tak małej przestrzeni, dlatego aktorzy korzystają z mikrofonów, a scenę wypełnia muzyka, która niesie fot. Magda Hueckel

tekst. W tej rzeczywistości doskonale odnajduje się Dobromir Dymecki grający Krisztofa. Aktor jest poważny, ale nie rezygnuje z humoru. Bawi się tekstem, który nie ustrzegł się jednak od pewnej pretensjonalności, zwłaszcza we fragmentach o metaf izycznych przemianach. Nie wiemy, dlaczego to właśnie ich nawiedziła cząstka kosmosu. Czy spełniali jakieś szczególne kryteria? Jeśli tak, to jednym z nich musiał być popękany życiorys. Wyrypajew sankcjonuje istnienie tej siły, ponieważ chce wierzyć, że we wszechświecie jest ktoś, kto troszczy się o człowieka i otwiera go na innych ludzi. To w końcu przed nią bohaterowie są w stanie szczerze spojrzeć na swoje życie i przyznać, czego pragną.

radosław Góra

32-33

Nieznośnie długie objęcia Reż. Iwan Wyrypajew

Tea tr Pow s ze ch ny


recenzje /

Cyniczna matrioszka w izolacji, komentując zapiski z życia swoich poprzedników. „Neoludzie” posiadają zdolność fotosyntezy, a ich wrażliwość jest ograniczona – nie potrafią się śmiać, płakać czy odczuwać rozkoszy. Daniel to aktor zajmujący się zawodowym pisaniem skandalizujących skeczy. Bez wątpienia jest człowiekiem, który odniósł finansowy sukces, nieustannie drwiąc z otaczającej go rzeczywistości. Mimo swojej popularności jest samotny oraz ma problem z nawiązywaniem i utrzymywaniem relacji. Możliwość Wyspy to antyutopia w pełnej krasie – rzeczywistość jest zimna i sterylna, wyprana ze wszystkiego, co ludzkie. Niestety w pierwszej części spektaklu świat

fot. Marta Ankiersztejn

współczesny i nowe realia roku 4000 zlewają się, a czas dłuży się niemiłosiernie. Nawet, jeżeli

Możliwość wyspy R e ż . M ag da S z p e c h t

T R Wa r s z a w a

wolne tempo jest zabiegiem celowym, to niektórych widzów z pewnością skutecznie zniechęci. Dobrze obsadzeni w swoich rolach aktorzy – Sandra Korzeniak, Rafał Maćkowiak, Justyna Wasilewska oraz Siri (pies-aktor) – ratują pretensjonalne dialogi, zdecydowanie gorzej brzmiące w wersji mówionej niż na kartkach powieści. Jednak w niektórych momentach ironiczne podejście aktorów nakłada się na sarkastyczny ton tekstu, tak że tworzy mieszankę niestrawną – po prostu nudną, a miejscami pustą. Przykładem tego mogą być żenujące stand-upy Jana Dravnela. Zdecydowanie jest to spektakl dla widzów wytrzymałych. Trzy zupełnie odmienne od siebie części trwają ponad trzy i pół godziny. O ile przetrwamy pierwszą z nich, o tyle kolejne staną się

Możliwość Wyspy nie jest najlepszą powieścią Michela Houellebecqa, na pewno uboższą niż

zaskakująco bardziej interesujące. Szczególne uznanie należy się reżyserce za nieoczywiste

Mapa i Terytorium czy Uległość. TR Warszawa, a dokładniej Magda Szpecht i Michał Buszewicz –

pokazanie fizyczności, która stanowi spoiwo tego tekstu. Została ukazana w ciekawy i nie-

reżyserka i dramaturg – podjęli się niemałego wyzwania, chcąc przenieść na scenę ten cyniczny

nachalny sposób. Ostatnia część, składająca się w całości z nagrań wędrówki po Warszawie

i wyprany z uczuć świat.

z perspektywy ludzi antyutopii, jest interesującą wizją, a jednocześnie stanowi swoiste do-

Możliwość Wyspy pokazuje dwie rzeczywistości – jedna to świat bliski współczesnemu, druga to rok 4000, w którym samowystarczalne genetyczne kopie ludzi, tzw. „neoludzie”, żyją

pełnienie przedstawienia.

JULIA HAVA

Mary Show, czyli publiczne umieranie Joker w Mrocznym Rycerzu Christophera Nolana stwierdza, że w ostatnich chwilach swojego życia ludzie pokazują, kim naprawdę są. Jaką twarz zaprezentowała Maria Stuart w obliczu czyhającej na nią śmierci? Spektakl przedstawia ostatnie godziny życia szkockiej królowej przed wykonanym na niej wyrokiem. Nie znajdziemy w nim jednak pobożnego przygotowywania się do pójścia pod topór. Władczyni, mimo fatalnej kondycji fizycznej, którą oddaje doskonała charakteryzacja, nadal pragnie panować. Trwa w poczuciu krzywdy i porażki, rozpamiętując sposób, w jaki została pozbawiona korony. Widać w niej chęć życia i strach przed śmiercią. Umieranie jest jednak nieuniknione, o czym przypomina stale obecny na scenie kat (Przemysław Bluszcz). Agata Kulesza w roli Marii Stuart nie budzi skrajnych emocji. Ciężko jej współczuć i przeżywać wraz z nią ostatnie chwile życia jej bohaterki. Rozbija się między pewnością siebie a brakiem poczucia bezpieczeństwa. Z jednej strony nawet przy zbliżającej się śmierci jest wymagająca wobec swojego dworu, z drugiej – wydaje się słaba w słowach wypowiadanych w kierunku Boga. Te momenty są najlepszymi w całym przedstawieniu. Z całą pewnością ogromna w tym zasługa świateł. Spowita w ciemności scena jaśnieje oświetloną Kuleszą, fot. Bartek Warzecha

która bezwiednie patrzy w przestrzeń. Oprócz nich należy docenić również kostiumy z epoki – Jane (Paulina Gałązka) wygląda jak z obrazów Pietera Breugla – oraz wykonywaną na żywo muzykę. Maria Stuart w pewnym momencie przypomina o publicznym charakterze jej egzekucji. Dla prostej gawiedzi widok straceńca zawsze stanowił rozrywkę. W podobnej roli Agata Duda-Gracz, reżyserka przedstawienia, chce umiejscowić publiczność, która nie tylko jest obserwatorem powolnego odejścia królowej z tego świata, lecz także świadkiem umierania obyczajów. Jednak Mary Stuart, który nie trzyma równego poziomu, powoduje, że widz chciałby się zamienić z katem miejscem i skrócić o głowę tytułową bohaterkę znacznie wcześniej.

Radosław Góra

Mary Stuart R e ż . A g a t a D uda - G r a c z

Tea tr Ate n e um

październik 2016


/ Jacek Hugo-Bader

fot. Adam Kliczek, http://zatrzymujeczas.pl (CC-BY-SA-3.0)

Książka

Kolumbowie Solidarności Jak twierdzi, Kolumbowie 50. wzięli udział w jedynym, obok wielkopolskiego, wygranym polskim powstaniu. W rozmowie z MAGLEM Jacek Hugo-Bader przybliża nieznane losy środowiska solidarnościowego. R o z m aw i a ł a :

Aleksandra Gładka

MAGIEL:

Podjął się pan sportretowania środowiska skupionego wokół Solidarności ponad dwie dekady temu. Skąd tak długi okres pracy nad tekstem?

Jest pan jednym z nich. Czy pisanie o własnym środowisku, kolegach z Solidarności, nie nastręczało panu trudności ze względu na relacje osobiste?

jacek hugo-bader: Skucha chodziła za mną już od wielu lat. Temat wymy-

My nie za bardzo kolegami jesteśmy. Tak się mówi, że to „kolega z konspiracji”, ale to dla żartów. My byliśmy kolegami, ale nie utrzymywaliśmy stosunków koleżeńskich. To jest właśnie jedna z tych dziwnych rzeczy, specyfika naszego środowiska i tej naszej konspiracji. My po wojnie nie utrzymywaliśmy żadnych stosunków. O dziwo. Bo opowiadali mi ludzie o tamtej wojnie, tamtej konspiracji, o tym środowisku, które wyrosło z II wojny światowej. Oni mieli ze sobą kontakt, kolegowali się, wspierali i ratowali się w różnych sytuacjach. No, po prostu byli przyjaciółmi. W przypadku bohaterów Skuchy są to ludzie, z którymi nie utrzymuję na co dzień kontaktów.

śliłem w zasadzie w 1994 roku, na piątą rocznicę wolnej Polski. Zachciało mi się opisać tych dawnych bohaterów. No, z tym że wtedy mi się to nie udało. Zadałem im fundamentalne pytanie, na którym miał być zbudowany cały tekst: „Jak ci się żyje w kraju, który sobie wywalczyłeś?”. Nie mieli robić analizy życia w Polsce, poziomu życia w nim czy szczęśliwości obywateli. Mieli opowiedzieć, jak im się udało urządzić. Tekst nie spodobał się nikomu w redakcji, został odrzucony. Czułem się strasznie pokrzywdzony. Powiedziałem, że nie mają racji, że to jest ciekawe. Może nie jest brawurowe, ale za to słuszne – ludność Polski powinna wiedzieć coś o tych ludziach, którzy wywalczyli wolny kraj. Ale oczywiście temat poszedł do wora. Żyłem z przeświadczeniem, że muszę go kiedyś zrealizować, że jest zbyt ważny. Teraz się za to zabrałem. Nie patrząc na teksty przez dwadzieścia parę lat, podchodzi się do nich z zupełnie świeżą głową. Zobaczyłem, że tamte stare Skuchy są po prostu słabe. Ale ja wiem dlaczego. Po 5 latach zwyczajnie nie można było odpowiedzieć na to pytanie, jak im się żyje w wolnej Polsce. Postawiłem sobie i im za trudne zadanie. Byliśmy wtedy bardzo młodymi ludźmi. Za to po 25 latach, o, to jest zupełnie co innego.

Nazywa pan swoich bohaterów Kolumbami. Skąd tak bezpośrednie odwołanie do pokolenia przedwojennego? Pisząc Skuchę i dobierając bohaterów, wyszło, że jest to mniej więcej jedna generacja – urodzili się w latach 50. Zastanawiałem się, jak by nazwać to powojenne pokolenie. Tamto było pokoleniami rocznik 20., Kolumbami 20. Figura „Kolumbowie rocznik 50.” narzuca się sama. Uważam, że to zgrabna konstrukcja myślowa.

34-35

Jak zatem wyglądała pańska praca nad tekstem przy tak osobliwym kontakcie? Pańscy bohaterowie zmieniali się przecież na przestrzeni lat, dojrzewali, zmieniali światopoglądy… Zazwyczaj ma się nieporównywalnie więcej materiału niż potrzeba, niż bierze się do wykorzystania. Ja niczego nie wyrzucam. Pisząc Skuchę miałem 7 wersji tego tekstu i jeszcze notatki. Uważam, że to mój wielki kapitał, że tamta robota w ogóle nie została zmarnowana. Ale oczywiście na tym nie poprzestaję. Jeszcze raz do nich idę. Przecież w tym czasie coś się wydarzyło, no nie? Więc mam tamto i to. Jeśli chodzi o dawne rozmowy, bohaterowie po latach zupełnie nie pamiętali, co wtedy gadali. Ja zresztą też niespecjalnie zwracałem na to uwagę. Dopiero później, jak siadałem do roboty… Na przykład gdy pisałem o Ewce Hołuszko, to ja w 1994 roku rozmawiałem jeszcze z Markiem. [Marek Hołuszko przeszedł operację korekcji płci - red,]. To był zupełnie ktoś inny. To był kumpel, z którym rozmawialiśmy jak faceci. A teraz rzuciłem jedno grube słowo i Ewka mnie zmitygowała. No, z kobitą tu gadasz. To ją bardzo przeprosiłem, no i więcej sobie nie pozwoliłem na takie chuligaństwo.


Jacek Hugo-Bader /

Czy niejednokrotnie tak fundamentalne zmiany w tych ludziach nie utrudniały samego zadania sportretowania ich jako pokolenia? To jest tak, że materia dziennikarstwa jest żywa. To bardzo ciekawa rzecz, kiedy zajmujesz się swoimi bohaterami w takim czasowym rozkroku. Ale to niejednokrotnie zmienia wszystko w pracy nad reportażem. Bo dwóch bardzo ważnych bohaterów z 1994 roku bardzo dużo ze mną rozmawiało – byli głównymi postaciami tekstu. A teraz zwyczajnie nie chcą ze mną gadać.

W ten sposób powstała między innymi Zyta Rywkin – fikcyjna postać, której losy są historią jednej z postaci pozostających incognito. Czy taki zabieg stylistyczny „wypada” reporterowi? Zyta Rywkin do ostatniej chwili występowała pod imieniem i nazwiskiem prawdziwym. Ona w ostatniej chwili stchórzyła. Oczywiście zrezygnowała, zmieniła zdanie. Ja daję prawo ludziom do lęku, w ogóle się nie dziwię, że ona to zrobiła. Obawiała się, że nie jest gotowa, żeby to opowiedzieć pod swoim prawdziwym nazwiskiem. Wiedziałem z kolei, że nie mogę w ogóle z niej zrezygnować – bo mógłbym przecież ją wykreślić całkowicie. Ale jej doświadczenie było zbyt ważne, żebym zrezygnował z Zyty. To jest zbyt ważne doświadczenie pokoleniowe, to alkoholowe. Bo myśmy także i w tym względzie dużo zapłacili. Wielu chłopaków, wielu z nas poleciało w ten alkohol i nie uporało się z tym do dzisiaj. Wiedziałem, że muszę mieć to na uwadze. Jestem przekonany, że postać ta jest bardzo ważna i konieczna.

KSiążka

nie ma się w sobie tego daru Bożego. W końcu to literatura. Faktu, bo faktu, ale literatura. W moim pojęciu reporter szuka ludzi postawionych w sytuacji ostatecznej. Zarzucanie reporterom, że szukają krwawych kawałków, że dobra wiadomość, to zła wiadomość, to brak zrozumienia. Różne rzeczy można opisywać, ale te wręcz trzeba, ponieważ wiążą się z ludzką krzywdą. Przecież misją dziennikarzy, w tym reporterów, jest naprawianie świata. Jeżeli gdzieś jest ból, cierpienie, to mamy obowiązek się tym zająć. Nie tylko dlatego, że to jest dobry temat, ale dlatego, że to nasza misja, przeznaczenie. Izaak Babel napisał, że nie ma powodu, aby dobrze opowiedziana historia przypominała rzeczywistość. Rzeczywistość ze wszystkich sił stara się przypominać dobrze opowiedzianą historię. Ten cytat powalił mnie, to jest jakby, metafora całego mojego myślenia o literaturze faktu. 0

Jacek Hugo-Bader Reporter „Gazety Wyborczej”, zyskał rozgłos jako autor reportaży z krajów byłego Związku Radzieckiego. Wracał tam wielokrotnie, czego wyrazem są jego reportaże „Dzienniki kołymskie”, „Biała gorączka” oraz „W rajskiej dolinie wśród zielska”. Jest również autorem książki „Długi f ilm o miłości. Powrót na Broad Peak”. Został dwukrotnie uhonorowany nagrodą Grand Press i głównymi nagrodami Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich.

Jednym z kosztów, które ponieśli państwo wraz ze zmianą ustrojową, był podział państwa środowiska. Jak odnosili się do tego pańscy bohaterowie? To jest cała wielka opowieść o tym naszym narodowym problemie, o podziale społecznym. Tak silnym i tak bolesnym, że zwyczajnie nie potrafimy ze sobą gadać. Jesteśmy pękniętym społeczeństwem i to mniej więcej równo po połowie. I dlatego chłopacy po prostu odmówili mi rozmowy. Nie z jakichś powodów merytorycznych. Tylko dlatego, że jestem z „innej paczki” – oni tak mnie zdefiniowali. Jestem z tej gazety [przyp. red. Gazeta Wyborcza], to jest moje medium. Ale ja się nie zgadzam ze wszystkim, co ona robi. Wolałbym odpowiadać za to, co ja zrobiłem. Ale przecież o to chodzi – można się różnić, a jednak razem żyć i pracować. I nawet przynosić teksty do jednej gazety.

Trudno to zrozumieć osobom tak pokrzywdzonym przez los i wykluczonym, jak pańscy bohaterowie. W książce sugeruje pan, że państwo powinno ich wesprzeć – dlaczego? Połowa moich bohaterów to ludzie, którym nie powiodło się w życiu. Ale nie można twierdzić, że polska transformacja jest pasmem klęsk. Jednym się udało w życiu, drugim nie – wszędzie tak jest. Dopóki się nie wziąłem za tę książkę, nie myślałem, że środowisko solidarnościowe po dojściu do władzy powinno wesprzeć tych ludzi. Przecież nie po to walczyliśmy o kraj ludzi równych, żeby ciągnąć swoich za uszy. Teraz wszyscy mamy równe szanse. Ja się z tym bardzo zgadzam. Zgadzałem. Bo jednak powinniśmy pomyśleć, czy wszyscy mają równe szanse. Bo ci moi kumple, którym się nie powiodło, kawał swojego życia oddali za ten kraj. Nikt nas nie łapał, nie torturował, nie rozstrzeliwał. Ale i tak ponieśli koszty społeczne – na przykład rozpadały im się rodziny. Inni w tym czasie troszczyli się wyłącznie o siebie. Oni najlepsze lata swojego życia oddali ważnej sprawie.

Za motto książki wybrał pan cytat z Izaak’a Babel’a, dość przewrotny, jeśli chodzi o podejście do faktu. Czym jest zatem dla pana reportaż? Reportaż to ten rodzaj dziennikarstwa, do którego niezbędne są dwa elementy. Trzeba się czegoś nauczyć, ale nie osiągnie się efektu, jeśli

październik 2016


Książka

/ recenzje / nowości wydawnicze

Oskarżony: Władimir Putin Krystyna Kurczab-Redlich to wielolet-

cą dzieciństwa do roku 2015, gdy Rosja

nia korespondentka w Rosji oraz autorka

świętowała pierwszą rocznicę aneksji

typowego układu biograf ii, dzięki cze-

f ilmów dokumentalnych na temat woj-

Krymu. Autorka stara się wypełnić białe

mu jest niezwykle wciągająca. Autorce

ny w Czeczenii. Wydała do tej pory trzy

plamy w oficjalnej biografii prezydenta

udało się odkryć wiele faktów, np. o roli

książki: Pandrioszka, Głową o Mur Kremla

Federacji Rosyjskiej. Dowiadujemy się

Putina w zamachach przeprowadza-

oraz Głową o Mur Kremla. Nowe Fakty.

o tajemnicach związanych z dzieciństwem

nych w Rosji, o strategiach podsycania

Za swoje publikacje była wielokrotnie

Putina, okolicznościach wstąpienia do

konf liktów w Czeczenii czy metodach

nagradzana przez organizacje broniące

KGB, o zbrodniach, jakich dokonał w cza-

zastraszania opozycji w ,,Rosji Putina”.

praw człowieka, w 2005 została zgło-

sie wieloletniego sprawowania władzy.

Niestety niezwykle interesujący mate-

szona do Pokojowej Nagrody Nobla.

Przede

analizuje

riał ginie wśród pogłosek i pomówień.

Jej najnowszą książkę Wowa, Wołodia,

osobowość polityka oraz doświadczenia,

Przed zakupem książki czytelnik po-

Władimir. Tajemnice Rosji Putina okrzyk-

które wpłynęły na kształtowanie się jego

winien się zastanowić, czy poszukuje

nięto najbardziej sensacyjną biografią roku

charakteru.

lektury obiektywnej, czy sensacyjnej –

wszystkim

autorka

z tym nie zgodzić – publikacja nie ma

i natychmiast stała się ona bestsellerem.

Historia życia Władimira Putina, któ-

Kurczab-Redlich przedstawia życie rosyj-

rą czyta się jak kryminał – tak wydaw-

swoją biblioteczkę o tę pozycję.

skiego prezydenta od owianego tajemni-

nictwo reklamuje książkę. Trudno się

a n e ta t y m i ń s k a

jeżeli tej drugiej, to powinien uzupełnić

Wowa, Wołodia, Władymir Krystyna Kurczab-Redrich Wydawnictwo W.A.B. 49,99 zł

Skończysz nienasycony Nienasycony

Nienasycony

Paweł Wilkowicz Agora 39,99 zł

to

rzu pod piórem jednego z najlepszych

ką analizę najtrudniejszych momentów

opowieść o sportowej drodze Roberta

Pawła

Wilkowicza

dziennikarzy sportowych przyniesie za-

w życiu Lewandowskiego.

Lewandowskiego, kapitana polskiej repre-

dowalający efekt. Wszak ostatnie lata

Wilkowicz słynie z dobrego pióra.

zentacji piłki nożnej, napastnika Bayernu

na polskim rynku wydawniczym to ist-

Oczekujący lekkiej lektury bądź zapoznani

Monachium. Jest to historia prawdziwa –

ny zalew sportowych biograf ii i można

z redakcyjną pracą autora nie zawiodą się

autor rzetelnie opisuje sportową historię

stwierdzić, że kilka z nich zasługuje na

i tym razem. Problem w tym, że dzieło jest

zawodnika. Publikacja sumiennie podsu-

uwagę nie tylko fanów sportu. Nienasy-

orką na ugorze. Wiadomo, że panowie nie

mowuje dzieciństwo, dojrzewanie i roz-

cony nie jest jednak jedną z nich.

spędzili ze sobą setek godzin,Lewandowski

błysk kariery prawdopodobnie najlepszego

Książka zostawia niedosyt. Osoba

zaś – co na tym etapie kariery nie powinno

piłkarza w polskiej historii. Od kilometrów

interesująca się sportem zna doskonale

dziwić – najwyraźniej nie chce się dzielić

przemierzanych na pierwszych treningach

większość zawartych w niej faktów już

wszystkimi szczegółami ze swojego życia.

aż po zarządzanie Lewandowskim-marką –

od dawna. Wilkowicz dociera wprawdzie

Nienasycony nie nasyca zatem czytelnika

to logiczny scenariusz dochodzenia do celu

do trenerów z dzieciństwa i odkłamu-

– to literackie nihil novi, które czyta się

mimo przeciwności losu.

je kilka legend o zawodniku, lecz mimo

szybko i z pewnym zainteresowaniem, ale

Jaka to książka? Wydawałoby się,

potencjału publikacja nie obf ituje ani

nie zapiera jednak tchu w piersiach.

że opowieść o wybitnym polskim piłka-

w soczyste anegdoty z szatni, ani głębo-

Paweł Drubkowski

Nowości wydawnicze październik 2016

36-37

Jesień

Cyrankiewicz. Wieczny premier.

Interwencje 2

Karl Ove Knausgård Wydawnictwo Literackie 34,90 zł

Piotr Lipiński Wydawnictwo Czarne 39,90 zł

Michel Houellebecq --Wydawnictwo Literackie 49,90 zł


#Kieślowski /

Kręcił filmy, ponieważ – jak mówił – nie potrafił robić nic innego. Na pytanie, którzy filmowi twórcy wywarli na niego największy wpływ odpowiadał – Szekspir, Dostojewski i Kafka. W 2016 roku mija 20. rocznica śmierci i 75. urodzin Krzysztofa Kieślowskiego. T E K S T:

R AD O S Ł AW G Ó R A

a wydział reżyserii filmowej zaprowadziła go chęć zostania reżyserem teatralnym. Warunkiem studiowania w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej było ukończenie wcześniej studiów magisterskich, dlatego reżyseria filmowa miała być jedynie przystankiem na jego drodze. Do łódzkiej Szkoły Filmowej zdawał trzykrotnie – za trzecim razem już tylko z czystej ambicji, aby udowodnić komisji, że się dostanie. W swoim zawodowym życiu z teatrem zetknął się tylko raz, przy pracy nad Życiorysem (na podstawie filmu pod tym samym tytułem), który wystawił na prośbę dyrektora Starego Teatru w Krakowie. Jak sam stwierdził, było to okropne przedstawienie. Do pracy w teatrze się nie nadawał – przeszkadzała mu niezmienność warunków i otoczenia. Historie opowiadał językiem filmu.

N

Humanizm Uważał, że zanim zacznie się opowiadać cudzą historię, należy zrozumieć własne życie: jeżeli się nie zrozumie własnego życia, nie można zrozumieć życia innych ludzi. Dokument wyrósł z ich obserwowania jeszcze w czasach studenckich. To ukształtowało całą jego twórczość. W centrum postawił człowieka. Jego filmy przedstawiały losy konkretnych jednostek. Bohaterami uczynił prostych ludzi w zwyczajnych sytuacjach – mieszkańców Łodzi (Z miasta Łodzi), ludzi na dworcu (Dworzec) czy sąsiadów jednego z warszawskich blokowisk (Dekalog). Istotna w jego twórczości była kategoria przypadku, do tego stopnia, że poświęcił mu nawet osobny film. Pokazywał, że człowiek nigdy nie wie, co go spotka,

dlatego tak ważne jest świadome przeżywanie własnego życia i otwarcie na drugą osobę, która nie tylko nas zmienia, lecz także prowadzi ku transcendencji. Spotkanie z drugim wiązało się z jego wpływem i konsekwencjami podejmowanych przez niego decyzji. Kieślowski miał w sobie ogromne poczucie odpowiedzialności, które spowodowało wycofywanie się z kolejnych obszarów filmowego świata. Najpierw zrezygnował z dokumentów, gdy zrozumiał, że mogą one zaszkodzić ludziom, których filmował. Tak stało się z filmem Z punktu widzenia nocnego portiera, którego wyemitowania w telewizji zabronił z obawy przed nieprzyjemnymi konsekwencjami dla bohatera. W latach 90. pracując we Francji, zetknął się z nieznanym mu wówczas prywatnym sposobem finansowania filmów. Zrozumiał wtedy, że nie może żądać pieniędzy na kolejne projekty, które, tak naprawdę, są zwykłymi „widzimisię”. To był jeden z powodów, przez które zaprzestał reżyserii. .

Pytania bez odpowiedzi

W filmie Gadające głowy pytał swoich bohaterów o to, jak się nazywają, kim są i co jest dla nich ważne. W późniejszej twórczości – w Dekalogu i okresie francuskim (Podwójne życie Weroniki i Trzy kolory) pytał już samych widzów, pozostawiając im możliwość odpowiedzi. Nigdy niczego nie sugerował, uznawał bowiem, że nie można narzucić prawdy lub wiedzy: Nie wierzę w to, że cel można komuś pokazać; każdy musi go sobie znaleźć. W Trzech kolorach zastanawiał się nad tym, co pozostało z wartości: wolności, równości i braterstwa,

w Dekalogu – nie wykazał wprost obecności Boga. Uważał się za agnostyka, ale była w nim otwartość na niematerialną rzeczywistość. Widoczne jest to zwłaszcza w pierwszej części Dekalogu, gdzie przedstawił poglądy ojca i ciotki – ateisty i katoliczki. Kieślowski miał przeczucie istnienia niezdefiniowanej przez siebie transcendentnej siły, o której mówi profesor etyki w ósmej części cyklu. Tajemniczą uczynił postać graną przez Artura Barcisia. Reżyser pytany o to, kim ona jest, odpowiadał: nie wiem. Niektórzy dopatrywali się w nim Boga, inni anioła. Teolog prawosławny Michał Klinger wysunął tezę, że jest kimś na kształt strażnika bramy u Franza Kafki, którego Kieślowski czytał. Metafizyczne były również powtórzone życiorysy bohaterów Podwójnego życia Weroniki i Czerwonego. Tak, jak rezygnował z udzielania odpowiedzi, odmawiał sobie również prawa do sądzenia. Mówił, że wolałby postawić się w sytuacji obrońcy lub prokuratora, ale nigdy nie mógłby wydać wyroku (dylemat ten wiąże się z postacią sędziego w Czerwonym). Świat dla niego nie był czarno-biały. W Krótkim filmie o zabijaniu nie zamordował tylko Jacek. Zabiło również prawo. 0 Archiwum K. Kieślowskiego Archiwum Twórczości Krzysztofa Kieślowskiego w Sokołowsku prowadzi opracowywanie, digitalizację, ochronę i udostępnianie archiwaliów związanymch z życiem i twórczością wybitnego polskiego reżysera i scenarzysty. Informacje o Archiwum na stronie atkk.pl

październik 2016

fot. Archiwum Twórczości Krzysztofa Kieślowskiego

Uważność


/ #AleKino

Café Sentyment szybko okazuje się, że obrotny biznesmen nie ma czasu dla swojego siostrzeńca. Bobby zamiast robić karierę, włóczy się po okolicy z uroczą asystentką wuja – Vonnie. Fabuła najnowszego f ilmu Allena może wydawać się banalna, jednakże ta prosta i dość uniwersalna miłosna historia to pretekst do – charakterystycznych dla nowojorskiego reżysera – długich rozmów i błyskotliwych żartów. Ciekawym zabiegiem okazało się umiejscowienie akcji w latach 30. Twórca nie sili się na satyrę na miarę złotego wieku Hollywood, ogranicza się jedynie do kilku celnych żartów i dość sztampowych ref leksji. Jednak świetnie oddany klimat nieistniejącego już świata doskonale współgra z tęsknotą za uczuciem, z którego przyszło nam zrezygnować. Pozytywnie zaskakuje obsada f ilmu. Steve Carell chyba już nikomu nie musi udofot. Facebook

wadniać, że równie dobrze jak z szaloną komedią radzi sobie ze scenami dramatycznymi. Natomiast Jesse Eisenberg, którego maniera mówienia w innych produkcjach bywała irytująca, tu świetnie radzi sobie z rolą szukającego swojego miejsca Bobby’ego. Nieco trudniej jest ocenić występ damskiej części obsady. Co prawda Blake Lively pięknie wygląda w sukienkach z lat 30., ale na ekranie widzimy ją tylko w kil-

Śmie t a n k a tow a r z ysk a (U S A) Re ż . Wo o dy A lle n pre mie r a: 1 2 sie r pn ia

ku scenach. Zdecydowanie większą rolę odegrała Kristen Stewart. Aktorka, która konsekwentnie zrywa z wizerunkiem młodzieżowej gwiazdy, potraf i być poruszająca, ale grana przez nią Vonnie jest mniej wrażliwa niż wynikałoby to z wypowie-

Tempo, w jakim Woody Allen kręci kolejne f ilmy, jest imponujące, ale jego kolej-

dzi innych bohaterów. Być może był to celowy zabieg, mający ukazać zagubienia po-

ne dzieła nie zawsze osiągają poziom, jakiego można by się po nim spodziewać. Na

staci, ale nie zostało to wystarczająco dobrze uzasadnione. Śmietanka towarzyska

szczęście Śmietanka towarzyska , choć daleka od największych dokonań twórcy,

to bezpretensjonalny f ilm z błyskotliwym scenariuszem, a jego oglądanie daje dużo

zapewni solidną porcję inteligentnej rozrywki.

przyjemności. Mimo że dość łatwo można się wczuć w sentymentalny klimat produkcji, to rozterki bohaterów nie zostaną raczej z nami na dłużej.

Nowojorski Żyd Bobby wyrusza do Hollywood, by spróbować szczęścia w lepszym świecie.

ADRIANNA PIÓRKOWSKA

W spełnieniu amerykańskiego snu ma mu pomóc wuj – rozchwytywany agent gwiazd. Dość

Jak Bóg da otoczenia sprawiły, że obrósł w pychę i rządzi swoją rodziną oraz współpracownikami w arogancki, autorytarny sposób. Ten ułożony świat zaczyna trząść się w posadach, gdy jego syn, Andrea (Enrico Oetiker), oznajmia, że chce zostać księdzem. Tommaso twierdzi, że został omamiony przez charyzmatycznego księdza Pietra (Alessandro Gassman). Chirurg rozpoczyna więc własne śledztwo, chcąc wykazać, że duchowny to w rzeczywistości oszust i sekciarz.

Jak Bóg da zaskakuje swoją lekkością i świeżością. Jest to film bardzo naturalnie zagrany, aktorzy są świetnie dopasowani do swoich ról – na uwagę zasługuje zwłaszcza rola Alessandra Gassmana. Akcja angażuje widza, stawiając jednocześnie przed nim

fot. Facebook

ważne pytania. Nie są to jednak przesadnie wydumane filozoficzne dylematy, a proza-

J a k B óg da ( W ł o chy) Re ż . Ed o a rd o M a r ia Fa lco n e pre mie r a: 26 sie r pn ia

iczne, życiowe kwestie pokroju: czy traktuję ludzi wokół mnie dobrze i z szacunkiem?

lub czy prowadzę życie zgodne z tym, w co wierzę? Właśnie ta niewymuszona refleksyjność filmu jest jedną z jego największych zalet. Na pochwałę zasługuje też muzyka Carla Virziego. Niestety pomimo swoich licznych pozytywnych aspektów, film nie zdołał w pełni uciec od wykorzystywania cliché. Widać to w kreacjach niektórych postaci – to jednak umyka widzowi, gdyż nacisk nie jest kładziony na osobowości, a na relacje. Drażniące

Do filmów o tematyce religijnej wiele osób podchodzi z pewną rezerwą. Z jednego tylko

schematy i stereotypy zarówno w scenariuszu, jak i w montażu oraz zdjęciach, poja-

powodu: ich twórcy nad wyraz często wykorzustują schematy, nie potrafiąc zdobyć się

wiają się dopiero pod koniec filmu. Niemniej zdecydowana większość tego obrazu jest

na jakąkolwiek oryginalność. Lokują przy tym wątki dotyczące wiary w bardzo nachalny,

wolna od sztampowości.

wręcz sztuczny sposób, co niekiedy męczy widza. Jednak tym razem film nie jest nienaturalny i miło zaskakuje. Film w reżyserii Edoarda Marii Falcone’a opowiada historię Tommaso (Marco Giallini), wybitgo chirurga, przedstawiciela wyższej klasy średniej. Życiowe powodzenie i uznanie

38-39

Film miał swoją premierę światową w 2015 roku, jednak dopiero teraz trafił do polskich kin. Jest to pozycja naprawdę godna polecenia, nawet osobom odnoszącym się do kina religijnego z dystansem.

JAKUB WIECH


lifestyle / gorszy sort?

Styl życia

Polecamy: 44 43 Sport Z Akro przez życie

Mistrzynisportowa Polski w akrobatyce Akrobatyka jako sposóbsportowej na życie 46 Warszawa Warszawa Obcy, ale nasz Historia Pałacu Pałacu Kultury Kultury ii Nauki Nauki Historia TEchnologie Żyj długo i pomyślnie 48 Technologie

fot. Barbara Pudlarz

Innowacje rynku procesorów Przełom na w konstrukcji baterii

X,Y,Z, a teraz xD P r z e m e k Ko n d r ac i u k ażde pokolenie przekonane jest o swojej wyższości nad poprzednim. Każde dziecko myśli, że jest mądrzejsze od swoich rodziców niczym jajko od kury, a w przyszłości na pewno ustrzeże się przed ich błędami i będzie po prostu lepsze. Dlaczego? Na każdym kroku jesteśmy przecież bombardowani teoriami o podziale międzypokoleniowym, o braku możliwości osiągnięcia kompromisu nie wspomnę. Wzorce zaczynamy przyswajać już w szkole. Jednym z czołowych motywów polskiej literatury jest właśnie walka młodych, niepokornych ze skostniałą, niereformowalną generacją. Można pomyśleć, że szkoła na tej płaszczyźnie uczy nas właśnie buntu, wznieca w nas niepożądane działania. A przecież pokolenie, o którym mowa, to synonim łączenia – łączenia ludzi wspólnymi cechami czy wiekiem. Właśnie ta zamknięta czasoprzestrzeń pozwalają zidentyfikować i przyporządkować przedstawiciela do swojej epoki. I tak właśnie powstały modne teorie o pokoleniu X, Y, Z. Tak też wyodrębniły się następne pokolenia m.in. millenialsów, a teraz nawet tzw. pokolenie xD. Tak, jest to póki co pokolenie dzieci w pełni świadomych cyfrowo, wychowanych w dobie wszechobecnej digitalizacji, komputeryzacji, smartfonizacji etc. Coś w tym jest. Jadąc ostatnio pociągiem, gdzieś w hen da-

K

Dlaczego ja, przedstawiciel pokolenia Y nie mogę się czuć i należeć do pokolenia xD?

leko, obserwowałem komiczną sytuację, kiedy wnuczka jadąca z babcią próbowała zbliżyć obraz widziany za oknem, ściągając go dwoma palcami, niczym na ekranie smartfona. Jakie było jej zaskoczenie, kiedy nie zadziałało! Mimo to śmiem twierdzić, że spiskowa teoria dziejów o istnieniu pokoleń i o różnicach dzielących je od siebie jest nieco sztucznie nadmuchana. Pomyślmy racjonalnie – skoro dziecko buntuje się i punktuje działania swoich rodziców, to tym bardziej powinno robić to samo tylko ze zdwojoną siłą w stosunku do swoich dziadków. Tymczasem większość dzieci ich kocha i szuka u nich zrozumienia, prowadząc jednocześnie wojenkę z rodzicami. Typowemu konsultantowi coś by tu się nie zgadzało… nieprawdaż? Swojego pokolenia nie można również zmienić – co za paradoks naszych czasów! Dlaczego ja, przedstawiciel pokolenia Y nie mogę się czuć i należeć do pokolenia xD? Przecież tak mi z nim po drodze… Niewykonalne – jesteś pokoleniem Y i nim zostaniesz, pogódź się z tym! Pretensje kieruj do rodziców. Świat idzie do przodu i nie sposób, żeby ludzie się nie zmieniali. Chcąc nie chcąc, będziemy inni od naszych przodków. Ale nie oszukujmy się, wcale nie jesteśmy lepsi od nich, jesteśmy po prostu inni. Po nas też będą kolejni… wcale nie lepsi. Inni. 0

październik 2016


/ starość puka do drzwi

fot. World Series Boxing/ foter.com/ CC BY-ND 2.0

Ze sceny zejść Zaplanowanie własnej kariery sportowej tak, aby po jej zakończeniu nie czuć zawodu, to jedno z trudniejszych wyzwań stojących przed profesjonalnymi sportowcami. Jednakże wybór momentu jej zakończenia też nie należy do najprostszych. Przekonali się o tym nawet wielcy mistrzowie.. T E K S T:

P i o t r s zo s ta kow s k i

imbo Slice i Dhafir Harris (znany jako Dada 5000) 19 lutego 2016 roku stoczyli pojedynek na ringu mieszanych sztuk walki (MMA). Niegdyś były to legendy tak zwanego street fightingu – walki na gołe pięści. Przebieg walki był oczywisty. Jeden z zawodników nie wytrzyma kondycyjnie trudów pojedynku i zostanie zasypany gradem ciosów przez rywala. Tym razem był to Dhafir Harris. Przyparty do siatki ciężko oddychał z opuszczoną gardą. Słaniając się na nogach, przyjmował cios za ciosem. Od czasu do czasu wymachiwał ręką, udając, że uderza, albo „wtulał się” w przeciwnika, próbując przerwać ciągłą kanonadę. W końcu, nie wiadomo na ile świadomie, podjął ostatnią szarżę na przeciwnika. Gdy udało mu się odepchnąć go od siatki, bezwładnie się zatoczył i padł nieprzytomny. Kolejny rozdział tej historii miał miejsce w szpitalu, do którego trafił Harris, i w którym był reanimowany. Do „klatki” prędko nie wróci. Jeszcze gorzej skończył Slice, któremu odebrano zwycięstwo we wspomnianym pojedynku za zażywanie nandronolu, a 6 czerwca zmarł w wyniku ataku serca. Pomijając wątek farmakologiczny, czy tych dwóch tragedii dałoby się uniknąć, gdyby obaj opuścili ring kilka lat temu?

K

Rycerz Wiecznego Miasta Nie ma bariery wiekowej, po przekroczeniu której trzeba zrezygnować z profesjonalnego uprawiania sportu. Wybór zależy od konkretnej osoby i dyscypliny, którą uprawia. Sporty walki bardzo mocno eksploatują zawodników,

40-41 magiel

zwłaszcza ich układ nerwowy i układ krążenia. Zmorą sportowców są również urazy mięśniowo-stawowe wynikające z bardzo dużych obciążeń, między innymi podczas skoków narciarskich. Na decyzję o odejściu na sportową emeryturę wpływa prestiż i osiągane sukcesy. Francesco Totti całe życie był związany z AS Romą, po czym stał się jej legendą. Nigdy jednak nie odniósł większych sukcesów na arenie międzynarodowej. Przez dwadzieścia lat odrzucał propozycje transferów do lepszych klubów, a dzisiaj wymaga od klubu gestu wdzięczności. Trener jasno dał mu do zrozumienia, że w obecnej dyspozycji może co najwyżej od-

Nie ma bariery wiekowej, po przekroczeniu której trzeba zrezygnować z profesjonalnego uprawiania sportu. grywać rolę zmiennika. To nie satysfakcjonuje Tottiego. Piłkarz musi wybrać – albo skończy karierę piłkarską i zajmie się pracą w klubie jako skaut albo trener, albo porzuci ukochane rzymskie barwy i przeniesie się do słabszej drużyny. Ta druga opcja wydaje się mało prawdopodobna dla 39-latka, który po udanej końcówce poprzedniego sezonu wywalczył sobie roczny kontrakt być może już ostatni w roli aktywnego piłkarza. O tym, jak trudno być klubową legendą, a zarazem wciąż prezentować po-

ziom sportowy współmierny do swojej pozycji w klubie, przekonali się inni znani piłkarze. Steven Gerrard, Frank Lampard czy Iker Casillas. 2 lata temu wydawali się „nie do ruszenia”, dziś każdy z nich czeka na sportową emeryturę z dala od miast, w których zbudowali swoją markę.

Życie po życiu Utrzymanie dotychczasowych sponsorów może pomóc byłym sportowcom na nowej ścieżce kariery. Witalij Kliczko wraz z bratem Wolodymyrem swego czasu zdominował światowy boks w najbardziej prestiżowej kategorii – wadze ciężkiej. Dziś boksuje tylko ten drugi, a Witalij, dzięki pieniądzom zarobionym w trakcie zawodowej kariery, w 2010 roku założył partię polityczną – UDAR (z ukr. cios). Dziś były pięściarz jest merem Kijowa, a jego ugrupowanie po ostatnich wyborach nie dość, że dostało się do parlamentu, to jeszcze należy do rządzącej koalicji. Filarami, na których budował swoją pozycję polityczną, były kariera sportowa oraz sukcesy biznesowe związane z firmą promotorską, założoną wraz z bratem. Inaczej potoczyły się losy Lance’a Armstronga. Ten żywy pomnik kolarstwa przez lata walczył ze Światową Agencją Antydopingową w obronie swojej reputacji i osiągnięć. Po zakończeniu kariery dalej jeździł na rowerze jako triatlonista. W 2012 roku ukazał się kolejny raport Amerykańskiej Agencji Antydopingowej, który nie zostawił na Armstrongu suchej nitki. Był w nim oskarżony nie tylko o branie dopingu, lecz także o wywieranie


Starość puka do drzwi / Claudio Ranieri /

presji na kolegach z zespołu, aby i oni łamali przepisy. Gdy zdecydował się zakończyć karierę, udzielił wywiadu w znanym amerykańskim talk-show. Potwierdził w nim wiele ze stawianych mu zarzutów, również w okresie osiągania swoich największych sukcesów. Po raporcie agencji wielu sponsorów zerwało z nim umowy. Według oficjalnych informacji Armstrong w jeden dzień stracił kontrakty na łączną sumę 75 mln dolarów. To nie jedyny cios dla byłego siedmiokrotnego triumfatora Tour de France. Straty wizerunkowe wpłynęły negatywnie również na odbiór jego fundacji Livestrong, z 20 milionami członków rozsianymi po całym świecie.

Nowa rola Większość sportowców po zakończeniu kariery postanawia powiązać swoje losy z dyscypliną, w której odnosili sukcesy. Zawodnicy zmieniają jedynie role, w jakich występują. Josep „Pep” Guardiola, znany na całym świecie trener piłkarski, był utalentowanym rozgrywającym, który poza spostrzegawczością wyróżniał się także charyzmą. Obie te cechy pomogły mu stawiać

pierwsze kroki w trenerskim świecie. Na początku kariery otrzymał pracę w drugiej drużynie FC Barcelony. Guardiola był związany z FC Barceloną B przez dwa lata, w tym czasie zgodnie z oczekiwaniami udało mu awansować na wyższy poziom rozgrywek. Dzięki uzyskiwanym wynikom zarząd klubu zdecydował, że Hiszpan powinien poprowadzić pierwszą drużynę. Jako trener swojego macierzystego klubu Guardiola zdobył trzy mistrzostwa Hiszpanii. Dwa razy wygrał Ligę Mistrzów UEFA. Klub osiągnął dzisiejszą hegemonię w Europie częściowo dzięki pomysłom Pepa. To właśnie on odkrył talent Leo Messiego. Gdy drogi szkoleniowca i Barcelony się rozeszły, objął on inny znany europejski zespół – Bayern Monachium. Niemiecka drużyna pod jego wodzą dominowała w lokalnych rozgrywkach, choć zabrakło jej sukcesów na arenie międzynarodowej. Największym osiągnięciem w Europie był występ w półfinale Ligi Mistrzów, gdzie Bayern uległ… FC Barcelonie. Dziś Guardiola próbuje potwierdzić swoją pozycję jednego z najlepszych trenerów klubowych na świecie w drużynie Manchesteru City..

Nieśmiertelni Są zawodnicy, którzy mimo wieku dawno wskazującego na rozpoczęcie sportowej emerytury nie tylko kontynuują karierę, lecz także odnoszą jeszcze sukcesy, pokonując dużo młodszych kolegów. Wzorcowym przykładem jest Noriaki Kasai. Swoją przygodę ze skokami narciarskimi rozpoczął w 1988 r., gdy większość jego obecnych konkurentów nie pojawiła się jeszcze na świecie. W ostatnim sezonie zajął ósme miejsce w klasyfikacji generalnej, czyli osiągnął lepszy wynik od wszystkich polskich skoczków, w tym od mistrza olimpijskiego Kamila Stocha. Wciąż regularnie staje na podium w rywalizacji z dużo młodszymi zawodnikami. Pozytywne strony kariery zniechęcają zawodników do przejścia na emeryturę – wysokie gaże, wspaniałe warunki oferowane przez kluby, a także adrenalina i splendor związane z rywalizacją uzależniają i utrudniają im zmianę zajęcia. Niestety tylko wyjątki pokazują, że można uprawiać wybraną dyscyplinę dłużej niż kilkanaście lat. Długodystansowcy budzą podziw nie tylko kibiców czy znawców, lecz także osób na co dzień niezwiązanych z emocjonującym światem sportu. 0

Powrót Rzeźnika Jest człowiekiem, który zaprowadził piłkarskiego kopciuszka na wyżyny. Estetą, profesjonalistą, a zarazem przykładem dumnego ze swojego pochodzenia Włocha. Czego o miłości do ojczyzny możemy się od niego nauczyć? T E K S T:

R ad o s ł aw G r o dz k i

maju tego roku prowadzony przez Claudio Ranieriego Leicester City F.C. niespodziewanie wygrał rozgrywki Premier League, zdobywając tym samym pierwszy tytuł mistrza Anglii w 132-letniej historii klubu. Dla Włocha ten spektakularny sukces oznaczał również pierwszy tryumf w najwyższej klasie rozgrywkowej w trwającej ponad ćwierć wieku jego karierze trenerskiej.

W

United Lisy z Leicester po raz pierwszy w sezonie zasiadły na fotelu lidera ligi angielskiej – rozgrywek, które potem miały wygrać. Kiedy Ranieri obejmował stery, zdaniem telewizyjnych ekspertów i bukmacherów miał być pierwszym zwolnionym szkoleniowcem. Sezon co prawda zakończył jako pierwszy, ale w ligowej tabeli – z dziesięcioma punktami przewagi nad Arsenalem Arsène’a Wengera.

Od zera do bohatera

Ucieczka z masarni

Nie tak dawno temu, 14 listopada 2014 roku Ranieri został bezlitośnie wyrzucony z reprezentacji Grecji po upokarzającej porażce z Wyspami Owczymi w eliminacjach do EURO 2016. W czasie, w którym greckie i światowe media okrzyknęły ustępującego selekcjonera mianem Titanica XXI wieku, prawie nikt nie przewidywał tego, co miało się wydarzyć rok później. 21 listopada 2015 roku, po wygranej z Newcastle

Ranieri urodził się w 1951 roku jako syn rzeźnika w robotniczej dzielnicy Rzymu. W przeciwieństwie do swoich braci nie poszedł w ślady ojca, nad rozwijanie rodzinnego biznesu stawiając karierę piłkarską. Jako zawodnik większość występów zaliczył w barwach trzech klubów: Catanzaro, Catanii i Palermo, z każdym z nich uzyskując promocję do wyższej klasy. Specjalistą od ligowych awansów pozostał jako trener.

W dwa lata wywindował Cagliari z Serie C1 (trzeci poziom rozgrywek) do Serie A, na szczebel włoskiej ekstraklasy przywrócił również Fiorentinę. Jego sukcesy zostały docenione poza granicami Italii. Wkrótce Ranieri wyjechał do hiszpańskiej Valencii, by w 2000 roku zadomowić się w angielskim Chelsea. Za sterami londyńczyków Ranieri spędził cztery sezony, w trakcie których konsekwentnie przebudowywał drużynę. W tym czasie pod opieką Włocha rozbłysły gwiazdy Johna Terry’ego i Franka Lamparda. The Blues co roku kończyli rozgrywki Premier League na miejscu gwarantującym im grę w europejskich pucharach, co wcześniej nie było regułą. Mimo to za jego kadencji do gabloty z pucharami na Stamford Bridge nie trafiło ani jedno nowe trofeum. Szkoleniowcowi zarzucano także nadmierną rotację składem i nieprzemyślane zmiany zawodników, przez które część kibiców zaczęła go 1

październiik 2016


/ Claudio Ranieri

Nie tylko futbol Claudio Ranieri jest wzorem do naśladowania nie tylko w kwestiach determinacji i wiary w sie-

42-43 magiel

bie. Na uwagę zasługuje sposób, w jaki reprezentuje Włochy – kraj, w którym się urodził i wychował, grał jako piłkarz oraz stawiał pierwsze kroki jako trener. Jest uosobieniem pokojowego i subtelnego patriotyzmu wyrażanego gestem i czynem. Patriotyzmu, który nie ma nic wspólnego z ksenofobią czy faszyzmem. Po pierwszych pięciu kolejkach z dorobkiem jedenastu punktów Leicester pozostawał niepokonany w lidze. Prawdziwą zmorą zespołu w tamtym okresie była jednak nadmierna liczba traconych bramek. Marcinowi Wasilewskiemu i spółce ani razu nie udało się zachować czystego konta. Zapytany o to na konferencji prasowej Ranieri powiedział, że postawi każdemu piłkarzowi pizzę, jeśli Lisom uda się nie stracić bramki przez pełne 90 minut. Miesiąc później, po zwycięstwie 1:0 nad Crystal Palace, Internet obiegły zdjęcia zawodników Leicester uczących się przygotowywać i spożywających tradycyjną potrawę rodem z Italii w jednym z miejscowych lokali. Innym razem dziennikarze poprosili Włocha o odniesienie się do spekulacji medialnych dotyczących nowego kontraktu dla Jamiego Vardy’ego, najlepszego strzelca drużyny. Ranieri początkowo utrzymywał, że nic na ten temat nie wie, ponieważ nie jest menedżerem klubu (manager), jak zwykło się określać szkoleniowców na Wyspach, a jedynie pierwszym trenerem zespołu (head coach). Po chwili jednak zaczął się głośno śmiać, po czym wykonał gest wydłużającego się nosa i wypowiedział słowo „pinokio”, nawiązując w ten sposób do tytułowego bohatera znanej na całym świecie włoskiej powieści dla dzieci autorstwa Carla Collodiego.

Włoch raz jeszcze przyciągnął uwagę mediów, kiedy w maju oznajmił, że podczas meczu Chelsea z Tottenhamem (spotkania, którego wynik przypieczętował mistrzostwo Anglii dla Leicester) będzie leciał do Rzymu, aby zjeść obiad ze swoją 96-letnią matką. Pojedynek zakończył się remisem, dzięki czemu uroczysta celebracja tytułu mogła się odbyć jeszcze przed ostatnim domowym meczem Lisów z Evertonem. Specjalnie na tę okazję Ranieri zaprosił rodzimego śpiewaka operowego, tenora Andreę Bocelliego, choć prawdopodobnie nie był on jedynym artystą gotowym wystąpić przed ponad 30 tysiącami fanów zgromadzonych na stadionie klubu, King Power Stadium.

Sir Claudio Po niesamowitym sezonie Claudio Ranieri został wybrany trenerem roku w Premier League oraz uhonorowany specjalnym tytułem szlacheckim grande ufficiale, nadanym mu za zasługi dla ojczyzny przez prezydenta Włoch, Sergia Mattarellę. W wąskim gronie sportowców, którzy wcześniej także dostąpili tego zaszczytu, znajdują się między innymi lekkoatletka Sara Simeoni (trzykrotna medalistka igrzysk olimpijskich w skoku wzwyż), kolarz szosowy Gino Bartali (dwukrotny zwycięzca Tour de France), piłkarz Silvio Piola (najlepszy strzelec w historii rozgrywek Serie A, mistrz świata z 1938 roku) oraz himalaista Reinhold Messner (pierwszy człowiek, który zdobył Koronę Himalajów – wszystkie czternaście ośmiotysięczników świata). Dowiedziawszy się o nominacji do orderu, Ranieri w swoim stylu skomentował: Sir Claudio? Niewiarygodne. Nie wyobrażam sobie, żeby ktoś miał się tak do mnie zwracać, niemniej podoba mi się to określenie. 0

fot. Claudio Ranieri/ http://foter.com/CC BY-NC-SA 2.0

pogardliwie nazywać majsterkowiczem (Tinkerman). To właśnie między innymi brak wymiernych sukcesów oraz chaotyczna taktyka sprawiły, że kiedy w 2003 roku klub przejął rosyjski multimiliarder Roman Abramowicz, niemal natychmiast zaczęto mówić o zwolnieniu włoskiego trenera. Brytyjska prasa ochrzciła go nawet mianem chodzącego trupa (Dead Man Walking). Po latach Proud Man Walking, jak na przekór zatytułował siebie sam Ranieri, w następujących słowach odniósł się do swojej ówczesnej sytuacji: Ludzie szydzili ze mnie wołając: „Latem stracisz posadę”, a ja odpowiadałem: „Nieprawda, odprawią mnie jeszcze w maju”. Miał rację. Funkcję szkoleniowca Chelsea sprawował do 31 maja 2004 roku. W oficjalnym oświadczeniu wydanym za pośrednictwem swoich przedstawicieli wyznał, że chciałby kontynuować pracę w Anglii. Futbol podyktował mu jednak inną drogę. Na Wyspy wrócił dopiero po 11 latach, w trakcie których trenował sześć drużyn klubowych w trzech krajach oraz wspomnianą wcześniej kadrę narodową Grecji. Gdy w lipcu 2015 roku objął Leicester City, nic już nie było takie samo. Inny był nawet sam Ranieri. Wystarczy powiedzieć, że w zwycięskim sezonie dawny Tinkerman skorzystał z usług zaledwie 23 piłkarzy (najmniej w całej lidze). Pytany o nową politykę kadrową, żartował: Dobre pytanie. Myślę, że czekam, aż ludzie zmienią mój stary przydomek na Thinkerman.


Koszykówka znad Wisły /

fot. Tauron Basket Liga/ Wikimedia Commons/ CC

Twoja własna NBA 8 października rozpocznie się kolejny sezon koszykarskiej Tauron Basket Ligi. Minione miesiące były najbardziej emocjonującą przerwą międzysezonową od lat, nie tylko z powodów czysto sportowych. t E K S T:

woj c i ec h k l i s zc z a k

oprzednie rozgrywki, zakończone na przełomie maja i czerwca, zdecydowanie wygrał Stelmet BC Zielona Góra. Drużyna z Winnego Grodu pewnie w czterech spotkaniach pokonała Rosę Radom. Radomianie walkę nawiązali tylko w pierwszej konfrontacji, w której do wyłonienia zwycięzcy potrzebne były dwie dogrywki. Po finale oczywiste stało się, że drużyna Mistrzów Polski nie będzie w stanie utrzymać swoich kluczowych zawodników. Wynika to ze specyfiki ligi, z której lepsi zawodnicy odchodzą do bogatszych drużyn z Turcji, Rosji czy Francji.

P

Exodus gwiazdorów i głośne powroty Na rodzimych parkietach nie zobaczymy już Amerykanina Dee Bosta, wybranego najlepszym zawodnikiem rozgrywek finałowychbędzie kontynuował karierę w AS Monaco. Z zespołu do Izmiru odszedł niski skrzydłowy Mateusz Ponitka, a jego młodszy brat Marcel będzie reprezentował barwy klubu Asseco Gdynia. Te i inne ubytki kadrowe oznaczają, że z piątki, która rozpoczęła ostatni finałowy mecz, w drużynie ostał się tylko jeden zawodnik, Łukasz Koszarek. Największym rywalom Stelmetu również nie udało się utrzymać swoich największych gwiazd. Z Energii Czarnych Słupsk odeszli Folarin Campbell i Cheikh Mbodj, którzy będą kontynuować swoje kariery na Łotwie. Lider strzelców Polskiej Ligi Koszykówki, Czech David Jelinek, zdecydował się spróbować swoich sił w silniejszej lidze hiszpańskiej. Wreszcie finałowy rywal Zielonogórzan, Rosa Radom, pożegnał się z C.J. Harrisem oraz Igorem Zajcewem. Ten ostatni zagra właśnie w drużynie obrońcy tytułu.

By zrekompensować utratę kilku kluczowych zawodników, włodarze ekipy mistrza Polski mocno pracowali nad wzmocnieniami. Obok Zajcewa, najgłośniejszym transferem jest sprowadzenie doskonale znanego w Polsce Thomasa Kelatiego. Dodatkowego smaczku dodaje to, że Kelati jest legendą największego rywala Zielonogórzan, czyli drużyny Turowa Zgorzelec. Kto wie, być może wielu fanów Amerykanina otrzyma nieprzyjemny prezent bożonarodzeniowy, 26 grudnia bowiem przyjedzie on ze swoją nową drużyną do Zgorzelca. Co ciekawe, wielu graczy Stelmet zakontraktował, nie wiedząc jeszcze, czy będzie mógł przystąpić do jakichkolwiek rozgrywek!

Liga Mistrzów w Radomiu Wszystko z powodu konfliktu między ECA (organizacją, która odpowiada za Euroligę i Eurocup, a więc dwa najważniejsze puchary europejskie) a FIBA (Międzynarodową Federacją Koszykówki). Zarzewiem sporu są terminy meczów reprezentacji narodowych. Jak dotąd odbywają się one w przerwie międzysezonowej, ale docelowo miałyby być rozgrywane również w stworzonych okienkach reprezentacyjnych (tak jak np. w piłce nożnej). Terminy tych okienek kolidowały z dniami przeznaczonymi na rozgrywanie meczów pucharowych. W tle konflikt rozgrywał się także o pieniądze od sponsorów i za prawa telewizyjne. FIBA stworzyła własne rozgrywki (Ligę Mistrzów) i zagroziła, że zawiesi te federacje, które nie zbojkotują pucharów organizowanych przez ECA. Ostatecznie osiągnięto kompromis. Euroliga została pomniejszona z 24 do 16 ekip, a mniej znane zespoły w większości przeniosły się z Eurocupu do Ligi Mistrzów. Jak się to ma do polskiej ligi? Na początku kwietnia Stelmet podpisał trzyletni kontrakt

z ECA na występy w Eurocupie. I choć jeszcze w kwietniu prezes Jakub Jasiński stwierdził, że nie wyklucza występów w lidze mistrzów FIBA, to przeciąganie liny trwało aż do połowy sierpnia. W tym samym czasie Zielonogórzanie nie otrzymali licencji na rozgrywki krajowe. Oficjalnie z powodu zaległości finansowych, nieoficjalnie z powodu zagrożenia zawieszeniem całej federacji. Wreszcie porozumienie zostało osiągnięte i Zielonogórzanie wystąpią ostatecznie w rozgrywkach pod auspicjami FIBA. Paradoksalnie stało się to z korzyścią dla Polski, ponieważ wcześniej, niejako „w zastępstwie” mistrzów Polski do Ligi Mistrzów przyjęta została Rosa Radom. W efekcie zamiast jednej drużyny z Polski z możliwości sprawdzenia się z europejskimi drużynami skorzystają dwie ekipy.

Cele i nadzieje Jednym z największych problemów polskiej koszykówki jest oczywiście brak pieniędzy. Pojawiły się pogłoski o wycofaniu się ze sponsorowania ligi spółki Tauron, która rocznie wykłada około 5,5 mln zł. Co więcej, większość klubów ma problemy z regularnymi płatnościami i to mimo procesu licencyjnego, który od kilku już lat obowiązuje w Tauron Basket Lidze. Wystarczy wspomnieć, że ze względu na problemy finansowe o licencję na grę nie ubiegał się Śląsk Wrocław. Mimo znacznych osłabień aktualny mistrz Polski jest murowanym faworytem do powtórzenia sukcesu z ostatniego sezonu. Stelmet musi jednak być ostrożny, gdyż za jego plecami czają się Anwil Włocławek i Rosa Radom, a w kuluarach na pozycji czarnego konia stawia się Turów Zgorzelec. Bardziej wyrównany poziom ligi gwarantuje kibicom wielkie emocje. 0

październik 2016


fot. Nationa Library of Ireland/ flickr.com/ No known copyright restrictions

/ Claudio Ranieri

Z Akro przez życie

Godziny spędzone na macie, pot wylany na batucie, energia poświęcona na budowanie zespołu. Czym naprawdę jest akrobatyka sportowa? I jak znaleźć się na wyżynach zawodowej kariery? T E K S T:

H a n i a G ó rc z y ń s k a

udzik dzwoni głośniej niż zwykle. Jeszcze dwie minuty. Jednak nie. Nie ma czasu na czekanie. Ledwo zwleka się z łóżka, nadal czując dotkliwy ból w zmęczonych mięśniach. Ciąg porannych czynności zna już na pamięć. Ubranie, łazienka, szybkie śniadanie. Pół godziny później siedzi już w samochodzie. Obok leży torba treningowa. Od dwunastu lat są nierozłączne.

B

poprzecznym, potocznie zwanym sznurkiem. Płynnie robiła przejście w przód i w tył, a także gwiazdę na jednej ręce. Ćwiczyła w dwójce oraz trójce żeńskiej, w młodzieżówce, najniższej klasie zawodowej. Dla przeciętnego człowieka, pozostającego w dobrej formie fizycznej, wytrenowanie poszczególnych figur stanowiłoby wyjątkowe osiągnięcie. Dla niej był to dopiero początek trudnej sportowej drogi.

szlifowania układów w zespołach. Muszą pracować nie tylko nad siłą i równowagą, lecz także nad zgraniem w dwójce czy trójce. Dopracowują poszczególne figury, łączą je w przygotowany układ, i powtarzają go tyle razy, na ile pozwoli dwugodzinny trening. To właśnie ten taniec z elementami akrobatycznymi będzie ich wizytówką, którą pokażą podczas najbliższych zawodów.

Dosięgnąć gwiazd

Kropla drąży skałę

Umysł i ciało

Aneta trenuje akrobatykę sportową od pierwszej klasy podstawówki, razem ze swoją młodsza siostrą. Zachęciła je do tego mama, która w młodości też uprawiała tę dyscyplinę sportu. Dziewczynka szybko polubiła zajęcia na macie. Trenowała trzy razy w tygodniu w grupie początkującej, a jej głównym celem była dobra zabawa. Z podziwem spoglądała na koleżanki z najlepszej grupy w klubie. Były prawdziwymi gwiazdami. Najlepiej skakały na batucie, podobnej do trampoliny, a ułożone przez trenera układy wykonywały w rytm muzyki. Podczas dwugodzinnych treningów niejednokrotnie ustawiały się w trójkach bądź dwójkach na środku maty, by przećwiczyć sekwencję ruchów. Każdy wykonany z ogromną precyzją. Ćwiczenia indywidualne, jak szpagaty, salta machowe, przejścia, stójki, poziomki, wykonywały synchronicznie. Pojedynczą figurę zarówno indywidualną, jak i zespołową, musiały utrzymać nieruchomo przez trzy sekundy, żeby podczas zawodów została zaliczona przez sędziów. Podczas prób reszta dzieciaków na sali dosłownie zamierała z zachwytu. Oczy wszystkich małych dziewczynek i chłopców wpatrzone były w mistrzynie. Niejedno z nich marzyło, żeby za kilka lat znaleźć się na ich miejscu. Aneta również. Po dwóch latach intensywnego trenowania umiała już usiąść w szpagacie na obie nogi i w szpagacie

Latem pojechała na obóz sportowy do Serw. Ku swojemu zaskoczeniu wróciła z niego jako zawodniczka najlepszej żeńskiej grupy w klubie. Jednocześnie została oddana pod skrzydła nowego trenera. Niski, siwy, doświadczony – on nie zajmował się dzieciakami. Poprawiał, wytykał błędy, oceniał. Aneta, ze spokojnego grona dziewczynek, trenujących co 2-3 dni, trafiła do zespołu zawodowców, których głównym celem był sukces w konkursach ogólnopolskich. Musiała dopasować swoją rzeczywistość do dwugodzinnych treningów pięć razy w tygodniu. Wolne miała tylko we wtorki i niedziele. Nadal była bardzo drobna, więc została przydzielona do nowego zespołu jako górna. Wymagania były wysokie. Na początku miała odnosić sukcesy w trzeciej klasie zawodowej i jednocześnie ćwiczyć trudniejsze figury, wymagane na poziomie drugiej klasy. Dla dziewczynki w podstawówce to zapowiedź regularnej pracy – w zespole i nad sobą. Koleżanki z trójki powoli uczyły się nawzajem motywować. Teraz same wiedzą, jak ma wyglądać ich dzienny plan treningowy. Rozpoczynają od rozgrzewki, obowiązkowego rozciągania i dopracowywania figur indywidualnych. Często zbierają się z innymi dziewczynami w jednym miejscu na macie, żeby pod okiem i asekuracją trenera poćwiczyć skoki czy przejścia. Po wspólnej części treningu wracają do

Dziś Aneta studiuje już na Uniwersytecie Warszawskim, do którego dojeżdża w ciągu godziny. Popołudnia nadal spędza na hali sportowej. Już kilkukrotnie zmieniała zespół, teraz jest doświadczoną dolną. Trenuje dwójkę żeńską w najwyższej klasie – mistrzowskiej. Zawsze z początkiem maja zaczyna najbardziej wymagający okres w roku. Czas wykańczający dla organizmu, pełen skupienia i wytrwałości. To wtedy, podczas przygotowań do najważniejszych Mistrzostw Polski, trenuje nawet siedem razy w tygodniu. Jednocześnie musi skupić się na nauce do czerwcowej sesji. Umysł i ciało pracują na najwyższych obrotach. W tym roku nie zatrzymała się nawet na moment. Po dwunastu latach ćwiczeń na macie, wreszcie osiągnęła swój cel – upragniony tytuł Mistrzyni Polski w akrobatyce sportowej. Razem z koleżanką z zespołu stanęły na najwyższym miejscu podium MOSiR-u w Zabrzu, wykonując układ do muzyki w klasie mistrzowskiej. Po zakończonych zawodach Aneta zdecydowała się odpocząć. Regenerowała się – pływała i sporo spała. Wreszcie znalazła czas na realizację wszystkich planów i nowych pomysłów. Ile trwał wyczekiwany okres? Niedługo. Jak co roku, szybko się znudziła i wróciła na salę treningową. Tym razem jako instruktor. Bo jak sama przyznaje – bez akro nie wyobraża sobie życia. 0

44-45 magiel


Warszawskie blizny W każdej z dawnych dzielnic Warszawy do dziś pozostały ślady po II wojnie światowej, które niczym blizny przypominają o minionej tragedii. Wystarczy wiedzieć, gdzie spojrzeć, by poczuć pulsujące serce powstania. T E K S T:

P r z e m y s ł aw k r e t

ohaterski zryw warszawiaków sprawił, że naziści postanowili zrównać stolicę z ziemią, a nie – jak początkowo zakładano – „jedynie” zdegradować ją do rangi prowincjonalnego miasta. Zdecydowano się zburzyć je, niszcząc przede wszystkim zgromadzone w nim dziedzictwo kulturowe. Wojska okupanta dołożyły wszelkich starań, by zdewastować to, co w Warszawie najcenniejsze. Destrukcja Starego Miasta i innych dzielnic pozbawiona była jakiegokolwiek uzasadnienia wynikającego z konieczności wojennej.

B

Powstańcza reduta Starówka, najbardziej reprezentacyjna część Warszawy, została odbudowana z dokładnością, która na pierwszy rzut oka nie zdradza tego, że istniejący dziś układ ulic i budynków został odtworzony. Mało kto wie, że współczesną kolumnę Zygmunta cały czas ogląda spoczywający niepozornie obok Zamku Królewskiego fragment jej poprzedniczki, obalonej przez hitlerowców ponad siedemdziesiąt lat temu. O bohaterstwie powstańców przypomina m.in. ogrodzenie gmachu Polskiej Wytwórni Papierów Wartościowych przy ulicy Sanguszki na Nowym Mieście. W czasie wojny zatrudnieni tam przez hitlerowców warszawiacy robili wszystko, by na ich pracy skorzystali inni mieszkańcy miasta. W wyniku ich działań kierowany przez nazistów zakład zatrudniał dwa razy więcej osób niż powinien. Wszystko po to, by wpisani na listę pracowników mogli legitymować się na ulicach specjalnymi przepustkami, które wielokrotnie ratowały przed zatrzymaniem przez gestapo. Podczas okupacji działała tam Podziemna Wytwórnia Banknotów. Fałszowano nie tylko pieniądze, lecz także niezbędne do przetrwania dokumenty,

jak choćby bony żywnościowe. Po wybuchu powstania, 2 sierpnia 1944 r. warszawiakom udało się zdobyć gmach Polskiej Wytwórni Papierów Wartościowych, który na 27 dni stał się redutą powstańczej Starówki. Mimo że dziś w jego miejscu stoi owoc powojennej odbudowy, to wciąż ogrodzony jest płotem podziurawionym przez kule powstańców broniących się przed niemiecką armią.

Ślady po kulach na ścianie Hali Mirowskiej wypchane są niedopałkami papierosów. Ślady niepowodzenia Niestety miażdżąca przewaga liczebna wrogiej armii, a po stronie powstańców brak umiejętności i uzbrojenia (tylko 5 proc. z nich posiadała broń palną) przesądziły o klęsce warszawskiego zrywu. Z tego powodu część zachowanych do dziś pozostałości po tragicznych wydarzeniach w historii miasta przypomina współczesnym, jak wielką cenę za próbę życia w wolności płacili powstańcy. Na północnej ścianie Hali Mirowskiej karabinowe kule wydrążyły ślady, które mówią o brutalnej dominacji okupanta. Po opanowaniu strategicznego odcinka przy ulicy Chłodnej, 7 i 8 sierpnia 1944 r. hitlerowcy w ramach zemsty za powstańczy zryw rozstrzelali wzdłuż jej murów mieszkańców. W tym samym czasie w okolicach placu Mirowskiego zamordowano ponad pół tysiąca osób. Dzisiaj w Warszawie coraz trudniej znaleźć autentyczne pozostałości powstania. Zdarza się, że miejscom pamiętającym czasy II wojny

światowej nie okazuje się należytego szacunku. Ślady po kulach na ścianie Hali Mirowskiej wypchane są niedopałkami papierosów. Czasem służą handlarzom do umieszczania na nich wieszaków ze sprzedawaną odzieżą. W innych miejscach podobne ubytki bezrefleksyjnie przykrywane są nowym tynkiem.

Do rany przyłóż Niemniej świadomi powagi takich miejsc warszawiacy dbają o to, aby pamięć o nich pozostała. W 2015 r. fotograf Paweł Czarnecki zatroszczył się o pokaleczone w czasie powstania mury, realizując swój projekt zatytułowany Do rany przyłóż. Opatrzył je ceramicznymi plastrami, na których widnieje powstańcza kotwica albo warszawska syrenka. Te skromne elementy nadają tożsamość pozostawionym na murach Warszawy bliznom i mają szansę ochronić je przed zapomnieniem. Dzięki minimalistycznej formie zdają się przemawiać do przechodniów bardziej niż tablice informacyjne oznaczające dziś wszystkie ślady powstania. Popularnym sposobem na zapoznawanie warszawiaków z architekturą naznaczoną wojną są spacery tematyczne organizowane przez różne środowiska, przeważnie w drugiej połowie sierpnia. Do bardziej spektakularnych należą rekonstrukcje wydarzeń tego okresu. W sierpniu br. wokół gmachu PWPW odegrano walkę o obronę powstańczej reduty. Do udziału zaangażowano około 150 osób oraz wiele maszyn z epoki. Osobliwa historia Warszawy, określanej niekiedy mianem „miasta, które przeżyło własną śmierć”, pozostawiła po sobie niewiele śladów. Warto zadbać o to, by miejsca stanowiące namacalny dowód heroizmu, jakim wykazali się walczący w powstaniu, na zawsze pozostały symbolem wyjątkowego charakteru stolicy. 0

październik 2016

fot. Aleksandra Kamińska (puszka.waw.pl)

do rany przyłóż /


Warszawa

/ historia PKiN

Obcy, ale nasz Kochany Pałacu, pomóż, sąsiad zajął mi miedzę! – tak rozpoczyna się pewien list skierowany do Pałacu Kultury i Nauki, w którym budynek przyjmuje rolę rozjemcy. Są też bardziej przyziemne listy, w których występuje jako symbol rodzimego miasta lub znienawidzonego ustroju. Każda korespondencja jest jednak nacechowana wyrazistymi emocjami, bo obok Pałacu nie można przejść obojętnie. K l au dy n a F r e y

fot. Barbara Pudlarz

T E K S T:

dy w lipcu 1951 roku Józef Sigalin, szef Biura Odbudowy Stolicy i naczelny architekt Warszawy, oprowadzał po stolicy Wiaczesława Mołotowa, otrzymał propozycję nie do odrzucenia. Sowiecki minister spraw zagranicznych zamierzał postawić w Warszawie monumentalny wieżowiec typu moskiewskiego. Sugestia ta wychodziła od Stalina w nawiązaniu do deklaracji z 21

G

46-47 magiel

kwietnia 1945, według której rząd radziecki miał wziąć na siebie część wydatków związanych z odbudową stolicy. Wzmiankuje o tym Sigalin w swoich dziennikach: A jakbyście widzieli w Warszawie taki wieżowiec jak u nas? – spytał Mołotow. No cóż, owszem. – odparł. W ten oto sposób pracownicy BOS-u mający w głowach mnóstwo potrzebniejszych stolicy obiektów, jak choćby metro, osiedle miesz-

kaniowe czy kampus uniwersytecki, musieli o nich zapomnieć na rzecz Pałacu.

Socjalistyczna treść, narodowa forma Projektować najwyższy warszawski budynek miał zasłużony moskiewski architekt Lew Rudniew, choć od początku wygląd i funkcje budowli były narzucone przez podobne moskiewskie drapacze chmur, na czele z nigdy


historia PKiN /

nieukończonym Pałacem Rad. Ten ostatni w założeniu miał być największą budowlą na świecie mierzącą ok. 500 m i zwieńczoną gigantycznym pomnikiem Lenina. Ambicje Stalina dotyczące wyglądu Moskwy sięgały aż po nowojorski Manhattan. Przy budowie wiele do powiedzenia mieli polscy architekci, między innymi zadecydowali o wysokości PKiN. W tym celu zebrali się na wybrzeżu praskim, połączeni radiowo z pilotem samolotu przelatującym wzdłuż osi przyszłego pałacu. Sowieci stwierdzili, że 120 m. będzie odpowiednie dla sylwety miasta, ale naszych rodaków, jak określa w swoich dziennikach Sigalin, ogarnął niepojęty amok wysokości. Chcieli wyżej, jednak ostatecznie zaspokoiło ich 160 m. głównego korpusu, co łącznie z iglicą miało dać ok. 220 m. Wpłynęli też pośrednio na nurty architektoniczne użyte w Pałacu. Miał powstać w „polskim stylu narodowym”, wcześniej trzeba było jednak przedstawić wszystkie jego aspekty radzieckim kolegom po fachu. W ten sposób Rudniewa i jego zespół obwieziono po wszystkich zabytkach Warszawy, Krakowa, Torunia i innych wartych uwagi regionach. Wyjątkowe wrażenie zrobić na Rosjanach ratusz w Chełmie, co później miało odbić się na wyglądzie Pałacu. Rodzime inspiracje zawarte w jego budowli oraz wyposażenie stworzone przez najlepszych polskich rzemieślników zdecydowały o tym, że w 2007 r. symbol Warszawy został wpisany do rejestru zabytków i objęty ochroną.

Darowanemu Pałacowi... Rząd Związku Radzieckiego zobowiązuje się zbudować (...) 28-30-piętrowy gmach Pałacu Kultury i Nauki. Koszty związane z budową bierze na siebie ZSRR – głosi unikatowa umowa z 5 kwietnia 1952 r. Chyba jeszcze nigdy żaden naród nie zafundował drugiemu „bezinteresownie” inwestycji na taką skalę. Oficjalnie PKiN powstał jako dowód polsko-radzieckiej przyjaźni, co dobitnie podkreślano w rządowych mediach. Symbol hojności Stalina pojawiał się na każdym pochodzie, szkolnych rysunkach, a także w formie słodyczy imitujących gmach budowli. Mimo to warszawiacy od razu poczuli niechęć do Pałacu i kwestionowali szczerość intencji ZSRR. Pisarka Maria Dąbrowska tak zanotowała w swoim dzienniku: Cała Warszawa będzie leżała u stóp tego potwora. (…) Komentarze słyszy się różne. Najłagodniejszy: „To za ten Katyń chcą pokazać, że tacy przyjaciele”. Utarła się nawet parafraza hymnu – Co nam obca przemoc dała, nocą rozbierzemy!. Zdarzały się jednak i przychylne opinie. Jan Brzechwa, zwolennik socjalizmu, pisze w swo-

im wierszu o PKiN jako darze narodu-przyjaciela, o pałacu z baśni, który powstaje w Warszawie i sięgnie wysoko chmur. Inny polski poeta, Tadeusz Kubiak, nazywa budynek latarnią, która świeci pięknem i nauką. Jednak już krótko po tym jak budynek w końcu powstanie, popularny stanie się żart, że najpiękniejsza panorama Warszawy jest widoczna z tarasu widokowego na 30. piętrze Pałacu, bo nie widać wtedy jego samego.

A jakbyście widzieli w Warszawie taki wieżowiec jak u nas? – spytał Mołotow. Po prostu jest W momencie ukończenia gmachu PRL jest w rozkwicie. Stolica się zmienia, porzuca czerwone barwy i zaczyna żyć. Budynek przejmuje rolę ośrodka kultury w okresie destalinizacji, o czym wspomina Sigalin w swoim dzienniku: Codziennie tysiące ludzi przychodzących do Pałacu w najróżniejszych celach. Ogólnie rzec można: obcy, ale przyjął się. Po prostu jest. PKiN ma szanse wpasować się w otoczenie Warszawy dzięki rozrywce zapewnionej przez mieszczące się w nim kina i teatry. Sala Kongresowa jest wystarczająco prestiżowa, by gościć Zachodnie gwiazdy muzyki rozrywkowej. W 1967 Rolling Stones grają w niej jedyny koncert za żelazną kurtyną, a Miles Davis występuje w niej dwukrotnie. Wraz z transformacją ustrojową sam Pałac i jego otoczenie także czeka metamorfoza. W drugiej połowie 1989 roku nowy porządek polityczny umożliwia powstanie na placu Defilad niesławnego bazaru. Po upadku PRL-u rząd traci możliwość surowszej regulacji ulicznego handlu, więc targowisko rozwija się z prędkością kosmiczną. Handlarze dysponują szerokim przekrojem dóbr konsumpcyjnych: odzieżą, kasetami magnetofonowymi, mięsem. Wszystko na plastikowych płachtach rozłożonych na chodnikach. Na życzenie burmistrza Śródmieścia, Jana Rutkiewicza, na placu Defilad stają wkrótce dwie bliźniacze hale targowe, do których przenoszą się zachęcani przez urzędników właściciele straganów. Jednak mieszczą one tylko ułamek wciąż rozrastającego się bazaru. W 1999 wybudowano gigantyczne (10 tys. km 2) targowisko, Kupieckie Domy Towarowe i hałaśliwe wesołe miasteczko, Cricoland. Jan Rutkiewicz w jednym z wywiadów przyznaje się do celowego zakłócania dominacji Pałacu tymi elementami: Postawiłem te budy, żeby zdesakralizować

Warszawa

ten plac, żeby rozbić tę aurę świeckiego sacrum. Natomiast znany krytyk sztuki, Andrzej Osęka w 1997 r. napisze: Pojawienie się targowiska u podnóża PKiN przyjąłem z radością, nareszcie to miejsce zaczęło żyć. Tak właśnie kapitalizm zmienia funkcje najbliższego otoczenia Pałacu i dostosowuje go do potrzeb ludu, któremu według idei powstania miał służyć.

Lata transformacji Gmach po raz kolejny zostaje podarowany, gdy 27 maja 1990 r. skarb państwa przekazuje go Warszawie. Władze niezwłocznie wynajmują przestrzeń biurową i rozrywkową prywatnym podmiotom – nowy ustrój pochłania Pałac. Dawną restaurację Kongresową przejmuje niemające najlepszej reputacji Queen’s Casino, a klub nocny w podziemiach zmienia nazwę na Quo Vadis i staje się miejscem spotkań drobnych gangsterów. Skrzydło PKiN, które mieściło trzy kina – Przyjaźń, Wiedzę i Młodą Gwardię – zostaje przekształcone w luksusowy dom towarowy. Wisienką na torcie kapitalistycznej przemiany gmachu jest podjęta w 1990 r. przez jego dyrektora decyzja o wynajmie przestrzeni reklamowej fasady budynku. W noc sylwestrową 2000/2001 ówczesny prezydent Warszawy odsłania nowy element Pałacu – zegar milenijny. Dzięki temu małemu szczegółowi warszawiacy zaczynają inaczej patrzeć na prezent od Stalina, który przejmuje funkcje ratuszy w innych miastach, powoli stając się symbolem stolicy. Miasto jest coraz bardziej kosmopolityczne, a cudzoziemcy kojarzą przede wszystkim dominujący nad jego centrum PKiN. Młodzież z całej Polski traktuje selfie z Pałacem jako obowiązkowy punkt wycieczek do stolicy. Obecnie wykorzystanie wizerunku bryły gmachu, zarejestrowanego znakiem towarowym, kosztuje nawet tysiąc złotych.

Nasz? Bryła Pałacu etatowo gości najważniejsze wydarzenia rozrywkowe, kulturalne i sportowe. Przez ponad sześć dekad pozostaje, jak dotąd, najwyższym budynkiem stolicy wyróżniającym się różnorodnością architektoniczną oraz użytkową. Architekci nie potrafią przełamać jego dominacji nad miastem, do którego krajobraz musi się dopasować, jednak sam Pałac dostosowuje do ludzkich potrzeb. Gmach napiętnowany trudną historią przeżył ustrój, którego sam jest pomnikiem – pewnie stąd tyle przeciwstawnych emocji. Jedni są do niego przywiązani, inni nie wyobrażają sobie, by symbol zamierzchłych czasów dalej górował nad Warszawą. Obecność Pałacu to odwieczny temat dyskusji pomiędzy mieszkańcami miasta. W końcu to społeczeństwo od zawsze definiowało jego rolę. 0

październik 2016


/ nowe baterie Less is more - oto motto działu Technologie

Żyj długo i pomyślnie Na ostatniej prezentacji producent chwalił się, że nowy model telefonu działa o dwie godziny dłużej niż poprzednik. Obecnie naukowcy są już blisko dodania nie kilku godzin, lecz wydłużenia czasu działania baterii co najmniej dwukrotnie. Tekst: Michał Hajdan

gniwa litowo-jonowe zostały po raz pierwszy zastosowane 25 lat temu przez Sony i w ciągu minionego ćwierćwiecza stały się najbardziej powszechnie używanym rodzajem baterii. Znajdują się zarówno w naszych telefonach i laptopach, jak i w wielu innych urządzeniach wymagających zasilania akumulatorowego. Zaczynają być wykorzystywane nawet w nowoczesnych samochodach elektrycznych, takich jak Tesla. Mają bardzo dobry stosunek zmagazynowanej energii do masy akumulatora określany mianem gęstości energii; nie wykazują tak zwanego efektu pamięci, co oznacza, że mogą być częściowo ładowane i rozładowywane bez utraty pojemności, ich samorozładowanie jest niewielkie oraz mają trwałość liczoną w setkach pełnych cykli ładowania. Jednak te zalety to dla obecnych zaawansowanych urządzeń wciąż za mało. Co roku producenci prezentują jeszcze szybsze procesory i coraz lepsze wyświetlacze, lecz technologia akumulatorów prawie nie posunęła się naprzód, a obiecane lepsze baterie nie wyszły poza mury laboratoriów. Tym razem ma się to zmienić. Naprawdę.

O

Plus-minus Akumulator litowo-jonowy składa się z trzech podstawowych elementów: katody i anody, które są umieszczone w elektrolicie. Dodatnia elek-

48-49

troda wykonana jest z różnych związków litu, które mogą oddawać i przyjmować jony tego pierwiastka. Z kolei ujemna elektroda składa się najczęściej z węgla w różnej postaci – wcześniej koksu, a obecnie głównie grafitu. Elektrody są odseparowane od siebie, żeby nie nastąpiło zwarcie. Tę przestrzeń między nimi wypełnia trzeci element – elektrolit – który pozwala na przemieszczanie się dodatnich jonów litu między elektrodami. Podczas ładowania jony przechodzą z katody do węglowej anody, a w procesie rozładowywania poruszają się w odwrotną stronę. To powoduje przepływ prądu. Większość prób udoskonalenia akumulatorów skupia się na opracowaniu nowych materiałów do konstrukcji tych trzech elementów.

Ciepło, cieplej, gorąco Według Lyndena Archera – naukowca zajmującego się badaniami nad materiałami na Cornell University – obecna technologia litowo-jonowa wykorzystuje prawie 90 proc. ich teoretycznej maksymalnej pojemności. O tym, że zbliżamy się do fizycznej granicy możliwości zwiększania gęstości energii akumulatorów, najlepiej świadczą ostatnie wydarzenia związane z najnowszym smartfonem Galaxy Note 7 firmy Samsung. Nowoczesne baterie zawdzięczają swoją wysoką pojemność sprasowaniu stosu tworzących je komponentów. Koreański producent w celu osiągnięcia jeszcze lepszej wydajności zbyt mocno skompresował elementy akumulatora. Doprowadziło to do zmniejszenia odległości między biegunem dodatnim i ujemnymt, co w konsekwencji oznaczało zwarcie generujące olbrzymie ilości ciepła prowadzące w niektórych przytpadkach nawet do eksplozji. Samsung został zmuszony do przeprowadzenia programu wymiany telefonów, który ma objąć według Bloomberga 2,5 miliona smartfonów i kosztować prawie 2 miliardy dolarów. W związku z zaistniałą sytuacją wartość giełdowa spółki spadła o 11 proc. To ostatni dzwonek dla producentów akumulatorów, którzy muszą porzucić obecną technologię na rzecz innych rozwiązań.

Głęboki wdech Obok prac nad bateriami litowo-jonowymi od lat 70. prowadzone są badania nad akumulatorami litowo-powietrznymi, które mogą osiągnąć teoretycznie cztery razy większą gęstość energii. W katodzie jest zawarty tlen pochodzący z pompowanego do wewnątrz powietrza, a elektrolitem często jest woda. To powoduje kilka problemów, m.in.: reakcje litu z wodą oraz niekorzystne działanie innych składników chemicznych zawartych w powietrzu, takich jak dwutlenek węgla czy para wodna, które mogą uszkadzać akumulator. Problemem jest również zachodząca podwójna przemiana fazowa tlenu ze stanu gazowego do stałego i na odwrót, podczas której traci się ponad 30 proc. dostarczanej energii. Pod koniec lipca dr Li z Massachusetts Institute of Technology (MIT) zaprezentował rozwiązanie, które ma wyeliminować powyższe wady. W jego akumulatorze cały potrzebny tlen jest już zawarty w szczelnie zamkniętej baterii w formie katody ze stałego ponadtlenku litu, z którym reagują zawarte w płynnym elektrolicie jony litu, powodując przepływ elektronów. Dzięki temu rozwiązaniu straty energii są czterokrotnie mniejsze, a sam akumulator, który nie ma kontaktu z innymi składnikami powietrza, jest dużo trwalszy. Co najważniejsze, w ciągu roku ta technologia powinna wejść w fazę produkcji.

A może metal? Na nowatorski pomysł wpadł inny absolwent MIT-u, który założył cztery lata temu własną firmę SolidState Systems mającą na celu opracowanie baterii nowej generacji. Akumulator stworzony przez Qichao Hu jest odmianą baterii litowo-metalowej, która zamiast grafitowej anody, jak litowo-jonowa, posiada bardzo cienką metalową folię mogącą pomieścić na swojej powierzchni więcej jonów. Problemem znacznie ograniczającym możliwości stosowania tych akumulatorów jest wysoka temperatura – ponad 80 stopni Celsjusza – potrzebna do prawidłowego zachodzenia reakcji.


nowe baterie /

Innowacja Hu polega na wykorzystaniu pięć razy cieńszej folii niż zwykle oraz na pokryciu jej cienką warstwą elektrolitu w formie stałej, dzięki czemu może działać w temperaturze pokojowej. Dodatkowo założyciel SolidState Systems opracował specjalny płynny elektrolit, który jest niepalny i chroni elementy przed reakcją chemiczną z litem. Pozwala on na uzyskanie dużej gęstości energii, jaką dają baterie litowo-metalowe, a jednocześnie spełnia standardy bezpieczeństwa i trwałości, jakie cechują obecnie stosowane baterie. Prototyp został zaprezentowany pod koniec zeszłego roku, a wynalazca podkreśla, że akumulatory można będzie wytwarzać przy użyciu obecnie stosowanych metod produkcji. W listopadzie tego roku mają się znaleźć w niektórych modelach dronów, a na początku przyszłego roku w smartfonach. Według Hu mają dwukrotnie wydłużyć ich czas działania.

elektryczne zasilane bateriami, producenci będą musieli sięgnąć po technologie inne niż osiągające kres swoich możliwości ogniwa litowo-jonowe. Zaprezentowane rozwiązania nie sprawią, że zapomnimy, jak wygląda ładowarka i gniazdko, ale z pewnością wprowadzą zmianę, którą odczujemy wszyscy. 0

Krok naprzód Wartość globalnego rynku akumulatorów litowo-jonowych ma wzrosnąć do roku 2024 ponad dwukrotnie, do około 77 miliardów dolarów. Żeby sprostać rosnącemu popytowi na coraz dłużej działającą elektronikę i samochody

reklama

CIMA: ZAWÓD PRZYSZŁOŚCI Dołącz do Programu CIMA na jednej z 5 najlepszych uczelni ekonomicznych w Polsce. Zdobądź umiejętności, o które walczą pracodawcy i po prostu zarabiaj więcej! CIMA to rachunkowość zarządcza – najlepsze połączenie finansów z biznesem. Specjalność CIMA znajdziesz na: SGH, UE Kraków, Wrocław, Poznań, Katowice.

październik 2016 www.wybierzCIMA.pl


Zacznij karierę w największej firmie z branży FMCG na świecie. Dołącz do Coca-Cola HBC Polska! Jesteś studentem studiów magisterskich lub absolwentem? Znasz bardzo dobrze język angielski? Cechuje Cię ambicja, wytrwałość, otwartość, kreatywność i zaangażowanie? Weź udział w programie Coca-Cola Experience! Coca-Cola Experience to: • dwuletni program menedżerski , • wyzwania, ambitne projekty, odpowiedzialność, • indywidualny plan rozwoju, szkolenia oraz mentoring. • szansa na objęcie funkcji menedżerskich w Coca-Cola HBC Polska, • umowa o pracę.

Rekrutacja do programu trwa cały rok.

Dowiedz się więcej na: www.otworzsienawiecej.pl www.coca-colahellenic.pl/Careers


varia /

Na koniec Polecamy: 52 Człowiek z Pasją Fantastyczna Maskarada 60 Felieton Szkoda Zachodu

Przemiany w Europie

fot. Barbara Pudlarz

Aleksandra „Shappi” Tora o cosplay’u

Mozaika M ag da l e n a d r e z n o rzygody, pasje, śmiech, zaschłe gardło pijące łapczywie zimną wodę, włosy potargane wiatrem i podróż autostopem. Stopy obtarte przez nowe buty. Młodość. Wolność. Pragnienie, by odpocząć od rodzinnego domu, zyskać odrębną tożsamość, znaleźć inspirację – to naturalna kolej rzeczy. Nieważne, jak dużą nostalgię czuje się na myśl o dzieciństwie, jak bardzo jest się przywiązanym do rodziców czy lokalnego środowiska – pragnienie zarzucenia węzełka na plecy i pójścia w siną dal rośnie. A im bardziej jest „do czego” niż „od czego” uciekać, tym jest wygodniej pójść na łatwiznę i nigdzie nie wyruszyć. Młody, względnie przystosowany i gotowy do życia człowiek jest wrażliwy na głos płynący gdzieś z głębi świata. Głos, który nazywa się „życie” i cicho woła: doświadczaj! Kohelet napisał, że wszystko ma swój czas. Jest pora na gromadzenie zasobów, umiejętności, relacji, wspomnień... Ale zegar nieprzerwanie tyka. Kubłem zimnej wody na głowę rozpaloną życiową gorączką jest wiadomość o nagłym odejściu kogoś bliskiego. Szczególnie kogoś, kto wydawał się wieczny. Wtedy inny głos mówi, że jeszcze tyle można było razem przeżyć, o tylu sprawach porozmawiać. Pobrzmiewa w nim nuta wyrzu-

P

Szukając swojej tożsamości warto pamiętać o tych, którzy rzucili pod jej budowę kamień węgielny.

tu – niewygodna, uwierająca jak szpilka albo kamyk w bucie: nie poświęciłeś tej osobie wystarczająco dużo czasu! I jeśli na co dzień ważniejsze są inne sprawy, jeśli życie toczy się już gdzieś indziej i dalej, ten czarny kamyk rani jeszcze bardziej. Rozdrapuje zabliźniającą się powoli pustkę. A więc nie wyruszać w podróż? Nie chcieć więcej? Czy nie warto mozaiki życia układać po swojemu, nawet jeśli to oznacza poharatane palce? Najtrudniejsze wybory to te między dobrym a dobrym. Szukając swojej tożsamości, warto pamiętać o tych, którzy rzucili pod jej budowę kamień węgielny. Z jednej strony dbanie o bliskie i szczere relacje z rodziną. Z drugiej – życie dojrzałe, pełne pasji i samodzielne, a nie nudne i nieciekawe. Z żadnej opcji nie można zrezygnować, obie trzeba wybrać. Co więcej, mam poczucie, że tylko takie rozwiązanie może dać spełnienie. W przeciwnym razie zawsze będzie coś uwierać – albo kamyk pretensji, albo poczucia winy. Kamienie to konieczność. Nie ma sposobu, żeby w środku wędrówki zatrzymać się, zdjąć but i wszystkie kamyki wyrzucić. Ale jest szansa, że się wygładzą, dopasują do stopy. Można w końcu poczuć się dobrze w starych, wychodzonych butach. Przyzwyczaić się do swoich kamyków. Tylko trzeba iść dalej. 0

maj-czerwiec 2016


CZŁOWIEK Z PASJĄ

/ Aleksandra “Shappi” Tora

Emil Piłaszewicz/

Następnym razem, Roman, sprrawdź dokładnie, ile chcesz mieć stron.

Fantastyczna maskarada Pierwszy raz natknęła się na tę formę performance’u w 2009 roku. Od tamtej pory stworzyła ponad 50 strojów, reprezentowała Polskę w międzynarodowych konkursach, na których z biegiem czasu zaczęła odnosić coraz większe sukcesy. Współpracuje z rodzimymi i zagranicznymi wydawcami odpowiedzialnymi za gry takie jak Wiedźmin, League of Legends, Overwatch czy Smite. Na co dzień studiuje psychologię stosowaną. r o z maw i a Ł a :

m a r ta k a s p r z y k

F O T OG R A F I E :

STUDIO ZAHORA

Magiel: Czym jest cosplay? Aleksandra „Shappi” Tora: Cosplay polega na przebieraniu się za konkretną

Z jakiego stroju jesteś najbardziej dumna?

postać – bohatera filmu, komiksu, gry wideo. Cosplayerzy, czyli osoby mające takie hobby, często wykonują swoje własne stroje i, nosząc je, odgrywają postać, odwzorowując jej zachowanie, mimikę czy sposób poruszania się. Cosplay został zapoczątkowany w Ameryce w 1939 roku, ale mówi się, że to w Japonii zyskał największą popularność. Środowisko cosplayu to w tym momencie ogromna liczba ludzi, którzy spotykają się na imprezach tematycznych i prezentują swoje stroje.

Myślę, że będzie to kostium Brunhildy z gry Zangeki no Reginleiv. Wykonałam go na potrzeby finału konkursu European Cosplay Gathering w Paryżu, gdzie reprezentowałam Polskę w 2013 roku. Kostium ten wymagał ode mnie trzech miesięcy pracy, mnóstwa eksperymentów, poszukiwań materiałów i nauki nowych technik. Cała praca opłaciła się, bo zdobyłam pierwsze miejsce, co sprawiło, że jeszcze bardziej uwierzyłam w siebie i kontynuowałam pracę jako cosplayer.

Skąd wzięło się twoje zainteresowanie i jaki był pierwszy zrobiony przez ciebie strój?

Jak wygląda proces przygotowania stroju? Ile czasu na to poświęcasz?

Moją pasję wyniosłam z imprez związanych z mangą i anime oraz ogólnie pojętą kulturą Japonii. Jako nastolatka zaczęłam jeździć na konwenty i tam odkryłam pokazy strojów. Gdy zobaczyłam tak piękne suknie i zbroje wykonywane przez fanów serii, zostałam kompletnie zauroczona! Stwierdziłam, że też chcę spróbować i poświęciłam wakacje na stworzenie pierwszego stroju – sukni Gwendolyn z gry Odin Sphere. Został bardzo źle wykonany, ale moja radość, gdy wyszłam w nim na scenę, była nie do opisania! Od tamtej pory zakochałam się w tworzeniu kostiumów i robię stroje od ponad siedmiu lat.

Każdy projekt wymaga innego podejścia. Stroje są przeróżne i mogą zająć nam od kilku dni do kilku miesięcy – wszystko zależy od stopnia trudności i złożoności. Sama zakładam, że potrzebuję minimum miesiąca na wykonanie dowolnego stroju. Zaczynam od rozplanowania materiałów – robię szczegółową listę potrzebnych rzeczy, które sumiennie kupuję na miejscu lub zamawiam przez internet. Strój wymaga mnóstwa pracy nad szablonami, wykrojami czy proporcjami, więc stopniowo tworzę każdy element, składając kostium w całość.

Nauczyłam się wielu technik, których pewnie nigdy

bym nie poznała bez kostiumów – szycia, haftowania,

malowania, rzeźbienia, tworzenia wykrojów, charak-

teryzacji, perukarstwa! Cosplay otworzył mi oczy na

W postaci z jakiego uniwersum najbardziej lubisz się wcielać?

ogromną ilość nowych doświadczeń!

Moje ulubione środowisko, z którego tworzę stroje, to gry komputerowe. Postaci w nich są niezwykle barwne. To, że mogę się w nie wcielić jako gracz, sprawia, że jeszcze chętniej się za nie przebieram. Dzięki grze poznaję ich ruchy, zachowania, sposób mówienia i mogę je łatwiej odwzorować. Nie ukrywam też, że oprócz kostiumów moją wielką pasją są gry, więc w taki sposób łączę te dwa światy.

Współpracujesz z przemysłem gier, na czym ta współpraca polega? Przemysł gier wideo to rynek, który bardzo docenia pracę cosplayerów tworzących stroje z konkretnych tytułów. Firmy zgłaszają się do nas i proponują współpracę – wykonanie stroju i promocję gry w mediach społecznościowych, pokazywanie się w kostiumie na konwentach, publikowanie zdjęć czy nagrań. Cieszę się, że mogę współpracować z twórcami moich ulubionych gier. Często wykonuję stroje dla siebie lub dla modelek, koordynuję konkursy cosplayowe lub prowadzę panele i warsztaty.

52-53

Cosplay może być drogim hobby. Czy inwestycja w wykonanie strojów się zwraca?

Jest to możliwe, jeżeli rozsądnie zaplanuje się projekt. Można wykonać strój na zlecenie firmy, która pokryje koszty wykonania takiego przebrania w związku z pracą na stoiskach, lub tworzyć dopracowane kostiumy mogące dać szansę zdobycia nagrody na konkursach. Na największych polskich imprezach tematycznych nagrody pieniężne są dość wysokie i mogą pomóc zwrócić koszty takiego kostiumu. Ostatnią opcją jest również sprzedaż kostiumu – nie brakuje fanów, którzy sami nie mają umiejętności, by taki strój wykonać, ale chętnie by się przebrali!

Niektórzy cosplayerzy wykonują stroje na zamówienie. Czy ty również się tym zajmujesz? Tak, jest to mój sposób na dodatkowe kieszonkowe. Jestem w tym momencie na studiach dziennych, więc stroje wykonuję jedynie po godzinach, ale często przyjmuję zlecenia od osób prywatnych i wykonuję dla nich stroje. Są to głównie osoby z zagranicy. 1


Aleksandra “Shappi” Tora /

CZŁOWIEK Z PASJĄ

październik 2016


Co robisz ze strojami, których nie zamierzasz już używać? Moje kostiumy przechodzą na swoistą emeryturę – gdy zaprezentuję je już na kilku imprezach, zrobię w nich satysfakcjonującą sesję zdjęciową, wideo. Niestety nie wszystkie kostiumy mogę trzymać na swoim strychu! Gdy czuję, że spełniłam już wszystkie swoje plany związane z danym strojem, wystawiam go na sprzedaż w internecie. Taka oferta zwykle szybko przyciąga osoby, które chętnie go odkupują.

Masz kontakt z innymi cosplayerami? Współpracujecie? Jak najbardziej! Wśród cosplayerów jest wielu moich dobrych znajomych i przyjaciół, widzimy się często poza imprezami. Razem pracujemy nad swoimi strojami, często planujemy wspólne projekty, sesje, występy. W grupie zawsze raźniej!

Czy cosplay zmienił coś w twoim życiu? Zdecydowanie dodał mi pewności siebie. Występy sprawiły, że nauczyłam się podstaw pracy na scenie. Wiem, jak prezentować się publicznie, prowadzić wykłady i warsztaty. Planowanie budowy stroju sprawiło również, że jestem o zaradniejsza, rozsądnie rozkładam finanse, planuję swój wolny czas. Nauczyłam się wielu technik, któ-

54-55

rych pewnie nigdy bym nie poznała bez kostiumów – szycia, haftowania, malowania, rzeźbienia, tworzenia wykrojów, charakteryzacji, perukarstwa! Cosplay otworzył mi oczy na ogromną ilość nowych doświadczeń.

Czy zamierzasz rozwijać swoją pasję w przyszłości? Nie wyobrażam sobie swojego życia bez cosplayu – jest to pasja, którą planuję rozwijać całe życie. Kiedy przestanę sama zakładać swoje stroje, z pewnością będę je tworzyć dla kogoś innego. Nigdy nie zabraknie fanów serii, którzy będą chcieli zamówić kostium, a może i moje dzieci połkną bakcyla? 0

Aleksandra „Shappi” Tora Polska cosplayerka działająca od 7 lat. Jej największe osiągnięcia to zwycięstwa w konkursie European Cosplay Gathering w 2013 roku w Paryżu i rok później w Cosplay World Masters w Lizbonie. Zdjęciami strojów i wiedzą dzieli się na swoim prof ilu f b.com/ShappiWorkshop/


zasłuchani /

Dźwięki warszawskich ulic Różni ich prawie wszystko – wiek, płeć, kraj pochodzenia, styl ubierania się. Zamglonymi oczami patrzą przed siebie lub mają opuszczone głowy i są pełni skupienia. Zasłuchani. Każdy w swoim świecie, którego ulice Warszawy i mijani po drodze ludzie są tylko małym fragmentem. Twierdzą, że dźwięki w słuchawkach pozwalają im kreować rzeczywistość. T E K S T i f o t o gr a f i e :

M ał g o r z ata g r o c h ow s k a

Christina z Ukrainy słucha Let It Be The Beatles Mikołaj słucha Going gets tough The Growlers idok budynków, twarzy, drzew, ptaków stanowi tło intymnego teledysku, którego są reżyserami. Ta chwila oddechu, kiedy wychodzą z pracy i idą na przystanek, wracają z uczelni do mieszkania czy spacerują z psem, pozwala im na twórcze odreagowanie, pobudzenie fantazji przyćmionej często przez absorbujące obowiązki dnia codziennego. Chyba każdy zna to uczucie, gdy po dniu pełnym wrażeń może włożyć słuchawki na uszy, puścić ulubioną playlistę i iść przed siebie. Zatrzymaj się czasem, obejrzyj dookoła i dostrzeż innego „zasłuchanego”, który żyje w swoim prywatnym świecie dźwięków. 0

W

październik 2016


/ zasłuchani

Maciek słucha Berlin Calling Paul Kalkbrenner

56-57

Kuba słucha Dragged out Chelsea Wolfe


zasłuchani /

Magda słucha The Lone Island z albumu The Chronicles of Narnia, David Arnold

Ryszard słucha Słowa Bożego październik 2016


/ przewodniczący organizacji studenckich / Samorząd Studentów SGH / NMS MAGIEL

Kto jest Kim? Kacper Zubrzycki Przewodniczący Samorządu Studentów SGH

W i e k: 22 M i e j s c e U r o dz e n i a : Sokółka k i e r u n e k i r o k s t u d i ów: Finanse i Rachunkowość, I rok SM w e d łu g p r z yjac i ó ł j e s t e m : Gdy ich o to zapytałem to zaczęli sobie

Paulina Błaziak Redaktor Naczelna NMS MAGIEL

n a j w i ę k s z a z a l e ta : pracowitość n a j w i ę k s z a wa da : jestem uparty C e NIĘ S O B IE : lojalność n a j w i ę k s z y s u kc e s : mam nadzieję, że jest jeszcze przede mną n i e s p e ł n i o n e m a r z e n i e : nauczenie się gry na akordeonie U lu b i o n a K s i ą ż k a : Mała Apokalipsa U lu b i o n a p o s tać f i kc yj n a : Popeye U lu b i o n y f i l m : Psy U lu b i o n y a r t y s ta : Andrzej Mleczko U lu b i o n a p i o s e n k a : Red Hot Chili Peppers - The Zephyr Song

W i e k: 23 M i e j s c e U r o dz e n i a : Lublin k i e r u n e k i r o k s t u d i ów: Finanse i Rachunkowość, I rok SM w e d łu g p r z yjac i ó ł j e s t e m : wiecznie zajęta pracą, a to wcale nieprawda n a j w i ę k s z a z a l e ta : empatia n a j w i ę k s z a wa da : wykonywanie zbyt wielu zadań jednocześnie C e NIĘ S O B IE : szczerość i odwagę do dążenia pod prąd GDY BYM NIE BYŁ a TYM , KIM JESTEM : nie wiem, czy w byłabym szczęśliwsza n a j w i ę k s z y s u kc e s : to, że mogę stwierdzić, że mam ciekawe życie n i e s p e ł n i o n e m a r z e n i e : wolontariat w Afryce U lu b i o n a K s i ą ż k a : Mały Książę U lu b i o n a p o s tać f i kc yj n a : Mała Mi U lu b i o n y f i l m : Podaj dalej U lu b i o n y a r t y s ta : Frank Sinatra U lu b i o n a p i o s e n k a : The Cranberries - Dreams Ż yc i ow e m o t to : Be a girl with a mind a woman with attitude and a lady with class

Kim chciałeś być jako dziecko?

Kim chciałaś być jako dziecko?

Miałem inny plan na przyszłość niż statystyczny mały chłopiec. Nie chciałem być ani piłkarzem ani policjantem. Chciałem zostać hydraulikiem. Już nie pamiętam dlaczego. Chyba nie wyszedłbym na tym źle, bo ostatnio usłyszałem, że to całkiem lukratywne zajęcie.

Długo marzyłam o weterynarii. Podczas gdy moje rówieśniczki z podstawówki oglądały kreskówki, ja spędzałam godziny z Animal Planet. Aż pewnego dnia zamiast słodkich piesków i kotków zobaczyłam program z udziałem ciężarnych krów.

Dlaczego wybrałeś tę organizację?

Dlaczego wybrałaś tę organizację?

Przed rozpoczęciem studiów w SGH pojechałem na Wetlinę. Poznałem tam wiele osób z Samorządu, które zachęciły mnie do działania. Co więcej, moi znajomi również poszli do Samorządu, dlatego nie musiałem się długo zastanawiać nad tym, do której organizacji chcę dołączyć.

Przez rok studiów na UW brakowało mi możliwości pisania, które lubiłam jeszcze w liceum. Gdy wiedziałam, że zmieniam uczelnię na SGH, szukałam organizacji, która spełni moje oczekiwania. Utwierdziłam się w tym przekonaniu, gdy w październiku poznałam Maglowiczów.

Jak wyglądały Twoje początki w Samorządzie Studentów SGH?

Jak wyglądały Twoje początki w Niezależnym Miesięczniku Studentów MAGIEL?

śmieszkować. Pomyślałem sobie wtedy, że wciąż ich mam, dlatego pewnie według nich jestem do zniesienia

Moje początki wyglądały „tradycyjnie”. Na początku było WZW, później Dzień z Samorządem, następnie wyjazd intgracyjny, itd. Niczym szczególnym się nie wyróżniałem, byłem jednym z pierwszaków, któremu bardzo podobała się Wetlina i chciał bliżej poznać organizację i ludzi, którzy do niej należą. Był to okres, który bardzo lubię wspominać.

Co Ci się najbardziej podoba w SGH? To, że niewiele się tu narzuca studentom i każdy może być kowalem własnego losu. Stwarza to niesamowitą możliwość do rozwoju.

Co należy zmienić w SGH? Moim zdaniem SGH wymaga pewnych poprawek. W dużym stopniu zostało to opisane przez moich kolegów w Studenckich ThinkTankach - zainteresowanych zapraszam do lektury.

58-59

Wszystko zaczęło się od wyjazdu do Torunia w 2013 roku. Tam poznałam kulisy pracy nad miesięcznikiem, ale także sekrety pracy projektowej, przy okazji wydając fortunę na pierniki. Debiutowałam w dziale Teatr, z czym wiążą się moje zainteresowania. Teraz, gdy czytam swój pierwszy tekst, dziwię się, że został opublikowany, ale cieszę się, że dostałam wtedy szansę, którą staram się wykorzystywać do dziś.

Co Ci się najbardziej podoba w SGH? Możliwość tworzenia własnej ścieżki kariery, nie tylko w korpo. I pokój 64!

Co należy zmienić w SGH? Warto przypominać studentom, że w życiu liczą się nie tylko pieniądze. A im dłużej studiuję, tym więcej osób o tym przekonaniu tu spotykam.


przewodniczący organizacji studenckich / NZS SGH / ESN SGH /

Kto jest Kim? Hubert Kaczmarek Przewodniczący NZS SGH

W i e k: 24 M i e j s c e U r o dz e n i a : Warszawa k i e r u n e k i r o k s t u d i ów: E-Biznes, I rok SM w e d łu g p r z yjac i ó ł j e s t e m : memiczny, podobny do A . Dudy n a j w i ę k s z a z a l e ta : cierpliwość n a j w i ę k s z a wa da : pobłażliwość C e NIĘ S O B IE : zaangażowanie i pracę bardziej niż talent GDY BYM NIE BYŁ TYM , KIM JESTEM : byłbym leniwcem lub szynszylem n a j w i ę k s z y s u kc e s : Drużynowy Wicemistrz Europy Juniorów w Pool Bilard, 5. miejsce w Polskim Grand Prix w kategorii powyżej 18 lat

n i e s p e ł n i o n e m a r z e n i e : podróż dookoła świata U lu b i o n a K s i ą ż k a : Jądro ciemności U lu b i o n a p o s tać f i kc yj n a : Franek Dolas U lu b i o n y f i l m : Lśnienie U lu b i o n y a r t y s ta : Stanley Kubrick U lu b i o n a p i o s e n k a : Alt-J - Left hand free Ż yc i ow e m o t to : A gentleman is one who puts more into the world than he takes out

Paweł Litwinowicz Przewodniczący ESN SGH

W i e k: 21 M i e j s c e U r o dz e n i a : Warszawa k i e r u n e k i r o k s t u d i ów: Finanse i Rachunkowość, III rok SL w e d łu g p r z yjac i ó ł j e s t e m : sportowym świrem n a j w i ę k s z a z a l e ta : pewność siebie n a j w i ę k s z a wa da : bałaganiarz C e NIĘ S O B IE : lojalność GDY BYM NIE BYŁ TYM , KIM JESTEM : byłbym trenerem crossfitu n a j w i ę k s z y s u kc e s : 7/7 na Orientation Weeku n i e s p e ł n i o n e m a r z e n i e : tytuł Weterana w Runmageddonie ( jeszcze) U lu b i o n a K s i ą ż k a : Opowieść Wigilijna U lu b i o n a p o s tać f i kc yj n a : Kapitan Planeta U lu b i o n y f i l m : Prestiż U lu b i o n y a r t y s ta : DJ Borex U lu b i o n a p i o s e n k a : RHCP - The Adventures of Rain Dance Maggie Ż yc i ow e m o t to : ESN najlepiej ***** *****

Kim chciałeś być jako dziecko?

Kim chciałeś być jako dziecko?

Komandosem, astronautą, kucharzem... Co tydzień kimś innym.

Architektem, bo brzmiało profesjonalnie i piłkarzem (jak każdy chłopak). Niestety kompletnie nie miałem talentu ani do rysowania, ani do grania w piłkę.

Dlaczego wybrałeś tę organizację? Ujęła mnie atmosfera panująca w NZSie. Od początku mojej działalności wszyscy byli przyjaźnie nastawieni i otwarci. Teraz NZS jest jeszcze bardziej zgrany – nasi członkowie cały czas wychodzą z nowymi inicjatywami i „spontanami”, nie opuszczają nas na wiele lat po ukończeniu studiów. To co dzieję się wewnątrz organizacji jest niesamowite.

Pojechałem na Zerówkę ESN w Ustce i poznałem tam niesamowitych ludzi, z którymi wspólnie kroczę przez studia. Nie zastanawiałem się ani chwili. Wiedziałem, że z nimi chcę się rozwijać i bawić.

Jak wyglądały Twoje początki w Niezależnym Zrzeszeniu Studentów?

Jak wyglądały Twoje początki w Erasmus Student Network?

W Dyskusyjnym Klubie Filmowym „Overground” poprowadziłem spotkanie z Agatą Kuleszą przy projekcji filmu „Ida”. Oprócz pokazów organizowałem premiery i gale filmowego świata. Zostałem koordynatorem tego projektu, a rok temu odpowiadałem za promocję i granty w centrum krajowym Drogowskazów Kariery.

Od razu wdrożyłem się w pracę w kilku projektach i oczywiście pojechałem na wyjazd integracyjny. Na początku jak każdy byłem trochę zagubiony na uczelni, ale starsze roczniki dbały o to byśmy się z nimi zintegrowali i stanowili zgraną paczkę.

Co Ci się najbardziej podoba w SGH?

Organizacje i koła naukowe. To one stanowią główną wartość tej uczelni. Dają możliwość na rozwój i zebranie pierwszego doświadczenia przed rozpoczęciem pracy, a także stanowią sposób na spędzanie czasu wolnego. Cenię także możliwość elastycznego wyboru przedmiotów.

Różnorodność ludzi i organizacji, ogromny zapał do działania. Szkoda, że coraz częściej celem jest korpo.

Co należy zmienić w SGH? Sporo do poprawienia jest w zakresie informowania i komunikacji ze studentami oraz poziomu nauczania. A także: więcej miejsca dla studentów, reaktywacja klubu Equilibrium (gdyby to tylko było możliwe).

Dlaczego wybrałeś tę organizację?

Co Ci się najbardziej podoba w SGH?

Co należy zmienić w SGH? Na pewno należy odwrócić tendencję do zmniejszania powierzchni przeznaczonych dla organizacji. Warto wziąć to pod uwagę przy planach rozbudowy kampusu.

październik 2016 w


/ quo vadis, Europo? w MAGLU czuję się jak w domu, a w domu jak w MAGLU

Szkoda Zachodu M A R C I N C Z A R N EC K I s z e f dz i a łu wa r s z awa tało się. Zamachy terrorystyczne w Paryżu i Nicei wystarczyły, by wywołać we Francji kryzys, jakiego nie było od lat 50. Zdążyłem wyjechać na Erasmusa do Tuluzy, a znajomi już szykują mi pogrzeb. „Bombowe” żarty przeplata szczera troska o moje życie w kraju tylu „kebabów”. Trudno im się dziwić – media nie pozwalają zapomnieć o kolejnych zabitych w imię wiary i polityki. W imię czego? Jadąc metrem, zastanawiam się, czy spoglądam na zamyślonych czy zastraszonych ludzi. Z badania instytutu Ipsos Mori przeprowadzonego w 2014 roku (przed atakiem na redakcję „Charlie Hebdo”) wynika, że Francuzi szacują odsetek muzułmanów w swoim kraju na 31 proc. Skoro zawyżyli go wtedy aż o 23 punkty, ciekawe, jakie odpowiedzi padałyby obecnie. Gdy po listopadowych zamachach w Paryżu François Hollande wprowadził stan wyjątkowy, a ilość policji, wojska i ochrony w przestrzeni publicznej zwiększyła się kilkukrotnie, przywrócono kontrolę granic. Nie zapewniło to państwu bezwzględnego bezpieczeństwa, co pokazały lipcowe zamachy w Nicei i kościele w Saint-Étienne. Mijane na ulicach mundury być może pomagają przechodniom wyprężyć dumnie pierś. Szkoda, że za następnym zakrętem zaczynają garbić się jeszcze bardziej. Może gdyby zamiast bunkrować się w granicach własnego kraju rząd w połączeniu z władzami Unii i Sojuszu ogłosił rzeczywistą wojnę z Państwem Islamskim, społeczeństwo poczułoby się mocniejsze? Niestety podjęcie takiej decyzji z pewnością uniemożliwiają liczne przeszkody polityczne. Tymczasem opinia publiczna dostała informację o zagrożeniu wewnętrznym podaną przez samą głowę państwa. Nie każdy obywatel potrafi w takiej sytuacji zachować zimną krew i wykalkulować, że szansa na śmierć z rąk zamachowców jest niemal zerowa. Strach ma wielkie oczy. To jak z lataniem – nie ma szans na katastrofę, ale tragiczne obrazy z mediów wydają się podczas turbulencji jakoś dziwnie realne. Negatywne nastroje wpływają także na gospodarkę – liczba turystów odwiedzających stolicę spadła o 15 proc. Smutnym przykładem ekonomicznego delirium jest 10-procentowy spadek dochodów Disneylandu – rozrywkowego symbolu Paryża. Największe zagrożenie leży właśnie w odpływie zagranicznego kapitału i inwestorów odstraszonych nie tyle terroryzmem, ile destabilizacją kraju i mniejszą konsumpcją. Dziennie we Francji umiera dwa tysiące ludzi,

S

Strach ma wielkie oczy. To jak z lataniem – nie ma szans na katastrofę, ale tragiczne obrazy z mediów wydają się podczas turbulencji jakoś dziwnie realne.

60-61

ale z przyczyn nie na tyle widowiskowych, by mówić o nich w mediach. „Piąty filar” wyrządził tu chyba więcej krzywdy niż Al-Kaida i „Daesh” razem wzięte. Z drugiej strony, kto pamięta tegoroczne zamachy w Lahaurze i Kabulu, w których łącznie zginęły 153 osoby, a ponad pół tysiąca zostało rannych? Sam musiałem wejść na Wikipedię, żeby to sprawdzić. Upewnić się, czy ten „trzeci świat” istnieje naprawdę. Wszechobecny jest za to strach prowadzący do agresji. W ostatnich latach obserwuje się narastające tendencje szowinistyczne, często wycelowane w muzułmańskich imigrantów. We Francji zeszłym roku w pierwszej turze wyborów regionalnych zwyciężył Front Narodowy. Natomiast w głosowaniu w Niemczech na reprezentantów landów w regionie Saksonii-Anhalt 23 proc. głosów zdobyła nacjonalistyczna Alternative für Deutschland, co w przypadku tego kraju przywołuje tylko tragiczne wspomnienia. Choć podobne ruchy są w większości krajów godne potępienia, zupełnie mnie nie dziwią. Przybysze z Bliskiego Wschodu i północnej Afryki tworzą diaspory i pobierają zasiłki socjalne, mając jednocześnie stosunkowo niewielki wkład w rozwój intelektualny. Jakby tego było mało – odpowiadają za terroryzm. Czasami jednak zapomina się, że przemoc nie jest rozwiązaniem. Jak Breivik czy jak muzułmanie z Kolonii, którzy sylwestrowej nocy dokonali napaści seksualnej na setkę kobiet. Jak proletariusz, który uderzył w tramwaju profesora UW rozmawiającego po niemiecku. Ten ostatni akt ma wymiar symboliczny. Czy parę lat temu mogłoby do tego dojść? Pewnie tak, ale to w ramach obecnej kampanii „wymiany elit” i „przywrócenia Polski Polakom” radykałowie dostali sygnał od władzy, że kolejna rabacja może ujść płazem. Można obrazić, można opluć, można pobić – przecież to dla dobra ojczyzny. Takie obrazki towarzyszą Europie, która społecznie i gospodarczo chyli się ku stopniowemu upadkowi. Czy żyjemy w „ciekawych czasach”? Trudno rozstrzygnąć, mając w głowie dwa obrazy: setki Syryjczyków ginących co dzień pod gruzami swoich domów oraz młodych Europejczyków – z dylematem, którą flagę „wstawić sobie na profilowe” po kolejnym zamachu... Kończę myśl, gdy w metrze naprzeciwko mnie siada starszy Arab trzymający pod pachą „Charlie Hebdo”. Zastanawiam się, czy rzucony ukradkiem uśmiech to lokalny zwyczaj, czy po prostu wyczuł, że nie jestem stąd. 0


z przymrużeniem oka / laserowa krajalnica do pizzya

Krwawy Październik Nieważne, czy jesteś studentem, memową Grażynką, czy też przodownikiem pracy w korpo. Wszyscy mieszkańcy kraju nad Wisłą właśnie sobie uświadamiają, że lato jak zwykle za szybko zleciało, zaraz Wszystkich Świętych, no i znowu będzie zima. Głowa do góry! Zima to pikuś. Wszak największe zło tego świata zawsze dzieje się w październiku. Wybory w Polsce

fot. nn / CC-PD-Mark

fot. Elektronika nad Odrą, Ignacy Rutkiewicz 1971

Rewolucja październikowa

fot. Eva Rinaldi / CC BY-SA 2.0

Nowy rok akademicki

OCENA: 88888

OCENA: 88777

Ten cudowny moment, kiedy możesz odetchnąć z ulgą

Z rewolucją październikową jest najgorzej, bo przez

Moment, na który czekają wszystkie media. Już grubo

po sesji poprawkowej. Kończy się orientejszyn week

rozbieżność kalendarza juliańskiego z gregoriańskim

przed terminem wyborów odbywa się festiwal stra-

i zaczynają wyżerki na spado. Możesz pochwalić się,

studenci mają dwa razy więcej dat do zapamiętania. Doj-

szenia jednych drugimi. Politycy zaś rozkładają swój

jakie praksy zaliczyłeś w wakacje i ile hajsu ci za nie nie

ście do władzy bolszewików w Rosji wiąże się również

medialny bazar i przekrzykują się, kto da więcej. Trzeba

zapłacili. Na głowie tylko dwa warunki, na trzeci wyrok

z powstaniem pierwszego państwa komunistycznego

się w końcu zdecydować, komu powierzymy nasze cenne

jeszcze czekasz, ale co tam, ważne że masz wpis do

oraz zawrotną karierą Włodzimierza Lenina. Resztę hi-

zaufanie. I tu się zaczynają schody. Trzeba wstać, pofa-

CV i uścisk prezesa. W dodatku w systemie rejestracji

storii znamy i wiemy, że gdyby nie rewolucja paździer-

tygować się do właściwego urzędu, nie zapomnieć swo-

wywaliło cię z połowy przedmiotów. TO NIC! Przecież

nikowa, to po świecie chodziłoby tylko około 100 mln

jego adresu i dowodu osobistego, a potem narysować

całe lato czekałeś na powrót do tej różowej sielankowej

ludzi więcej. Lecz czego się nie robi w imię dążenia do

„X” w odpowiedniej kratce. Nic dziwnego, że frekwencja

rzeczywistości.

socjalistycznej utopii…

wyniosła zaledwie 50 proc.

OCENA: 88777

Nie uznałbym tej rewolucji za najatrakcyjniejszą. Jest coraz

Po roku wyborczym można poczuć mały niedosyt wśród

godzinami przerwy w tygodniu na obowiązkowe ćwiczenia.

mniej ludzi, którzy nie znają jednej z jej największych ta-

obywateli. Bo co ekscytuje nas bardziej niż polityka? Dlatego

Warto też zauważyć, że znienawidzone przez studentów

jemnic. Coraz więcej z nas, po podchwytliwym pytaniu o to,

też ostatnio można było słyszeć głosy o konieczności budo-

sesje są tylko dwie w całym roku akademickim. To nieporów-

w którym miesiącu miała ona miejsce, opisuje nam działanie

wania nowego państwa podziemnego albo zmiany na fotelu

nywalnie mniej niż imprez, nieprzespanych, przegadanych,

dwóch rywalizujących ze sobą kalendarzy. Poza tym, to po

prezydenta stolicy. Nie, nie, to nie przez troskę o to miasto

prześpiewanych czy po prostu pijackich nocy. Wszystko

niej wprowadzony został w Rosji jeden z najbardziej umiło-

lub cały kraj. My po prostu mamy to we krwi. Bez kiełbasy

zaczyna się pięknie, więc śnijmy póki czas. Z drzemki obudzą

wanych przez Polaków ustrojów polityczno-gospodarczych

wyborczej w ciągu roku żyje nam się równie źle, jak bez dar-

nas listopadowe kolokwia, ale kto by o nich teraz myślał?

stanowiący inspiracje do piosenek polskich patriotów.

mowego jedzenia na targach kół i organizacji.

OCENA: 88877

OCENA: 88777

OCENA: 88887

Październik? Kłamstwo, bo dla większości studentów

Kolejne kłamstwo, gdyż przodowniczka dobrej zmiany

Te prawdziwe są dużo wcześniej, w zaciszu partyjnych

SGH i UW rok akademicki startuje w lutym – przed sesją

odbyła się w listopadzie. Na szczęście nasza jest trochę

gabinetów… czyli znowu polityka (dla wzbogacenia wy-

poprawkową. Marzyłeś, żeby uczyć się w Hogwarcie,

lepsza: trwa cały rok i nikt otwarcie nas nie okrada (pod-

powiedzi używam synonimu kłamstwa). Na szczęście

a trafiłeś do tego postkomunistycznego (mentalnie i ar-

kreślam: otwarcie). Tam nikt nikogo nie wybierał – ktoś

nie musimy się nimi więcej martwić – prawdopodobnie

chitektonicznie) molochu, bo tu są lepsze perspektywy.

coś obiecał, a ciemny lud to (ob)kupił. Brzmi znajomo?

ostatnie były w 2015. Zdecydowanie najśmieszniejszy ka-

Nie martw się – my też! Październik zamiast nauki kojarzy

Zresztą niektórzy wciąż twierdzą, że w Polsce panuje

baret w polskiej telewizji, a zwłaszcza w Telewizji Polskiej,

mi się z kilometrową kolejką do zamkniętego dziekanatu

komuna. Prawdziwa rewolucja ma miejsce dopiero, gdy

w skrócie KatoTVP. Dziadek zawsze powtarzał, że najwięk-

i wąsatą facjatą pewnej pracownicy. Nie muszę zdradzać

studenci trzeźwieją po 100 dniach libacji, a rodacy idą

szą siłę przebicia ma baran… a my, jak te milczące owieczki

imienia – rok temu obiecała, że mnie zapamięta… do końca

do urn – do których akurat nie ma kolejek. Na szczęście

z Polski R i Z, dalej ciućkamy ich kiełbasę (jak Polacy Sta-

moich dni. Mam już pomysł na sequel Procesu Kafki!

pożera własne dzieci…

nom). Może tym pożywiłby się H.

Zdążę, klakson, Brexit.

OCENA: 88777

To w gruncie rzeczy tylko przedłużenie wakacji, z paroma

Pieseł

OCENA: 88888

Cyniczka Grażka

OCENA: 88888

październik 2016


Do Góry Nogami

F i zaplanowaniu ym tempie rozbiórki budynku sow pre eks o y em isz nap nie e W tym numerz gołębiu pod sufitem ji. Nie napiszemy też o latającym ses e kci tra w ót rob ch iwy aśl najbardziej hał próbie generalnej ronienia przed hałasem, ani o sch tam kał szu ry któ , eki liot uczelnianej bib poprawki ze staty. w na Spadochronie w trackie... ntó we sol Ab m zde Zja ed prz ej orkiestry jazzow PR ZY GO TO WA Ł:

LN Y RE DA KT OR NI EO DP OW IE DZ IA

dzo się stahoć ustępując y Rektor bar nić sobie ew zap się mu ało ud rał, nie Nieoda tor dak reelekcji. Źródła Re sobie ał dn zje nie że zą, ierd pow ied zia lnego tw dno Tru ch. cki studen wsz yst kich elektorów atn ieost ku ząt poc na eli jeż się temu dziwić , wy rzuca się najwiękgo rok u swojej kadencji , żeby zrobić miejzib sied ich sze org ani zacje z cji, o którym nik t nie sce dla działu adm inistra nie prz ecz ytacie, jak i iu dan sły sza ł. W tym wy ra na tę syt uację, bo jest pog ląd byłego Rekto nas zemu miesię czdu wia wy zam iast ud zielić ić. Biorąc pod uwagę, nikow i, wolał... odmów maczyć, też bym tak tłu się z czego mu sia łby zrobił. to równie ż zień wyborów rektorskich studentów dla nia wa ęto świ do powód owania na got ół szk AW F-ów i innych rek rutacja dy wte tała zos ana parze - zlik widow rutacyjrek gi pro co na semestr zimow y, przez wyszły i eln ucz e adz Wł . dły ne dra stycznie spa

C

D

zajęciach już dot ychz założenia, że skoro na studentów po uczelcza s było widać podzia ł na dla których Hayek h, tyc i h niach ekonomicznyc ą Salmą, to wyrównają jest meksykańską aktork WF-em dla studiów m wy poziomy obowią zko cze crossfit w ramach magisterskich. Gdyby jesz ał... icz zal go karty Multisport w Wielk iej rzy jec hal iście studiowa ć a Pol ski? ątk zak Ró żowej z dalekiego ze dn ia por ej oln dow o e ani Impre zow gra nij nie hod wsc zza i noc y z towarz ysz am i wolinsz czy na ast mi Za e? cy Wa m nie stra szn kosko wy oje nap na cie prz eznacz yć pienią dze jomo? zna mi Brz k! ine Sab do we? Zapra sza my a akadem ików, gdyTa k wyglą dał aby rek lam org ani zacja akadea kow iesz by pisała je esg dał a cia ła, zac zynają c micka . Ale SGH znowu ego pod kon iec lipca cki den remont Domu Stu poc ząt kiem rok u akai nie wy robiła się prz ed że na raz ie Sabink i a, acz ozn dem ick iego. Co u! 0 nie dla Wa s, pierw szy rok

P

pozobasenu naszej Uczelni, to jego dno ość bok głę ć dzi aw spr ie yśc ielib Jeżeli mimo wszystko chc asza Przybycińskiego, prof. SGH staje suche jak dowcipy dr. hab. Tom

666


Największe medium studenckie w Polsce, a także dwukrotny zdobywca nagrody ProJuvenes w latach 2014 i 2015.

Świąteczny Koncert SGH, czyli największa studencka inicjatywa charytatywna w Warszawie – zrób go z nami!

Czwarta największa organizacja na SGH (według zdobytych punktów) – z nami na pewno wyjedziesz na Erasmusa!

Wieczory gier planszowych, noce filmowe, pizza na składzie i legendarny kanciaping przed po i w trakcie zajęć.

Akcja rekrutacja

stworzone przez Freepic

magiel.waw.pl/magluj-z-nami



Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.