Numer 163 (SGH) (grudzień 2016)

Page 1

Niezależny Miesięcznik Studentów

Numer 163 Grudzień 2016 ISSN 1505-1714

www.magiel.waw.pl

s.19 / polityka i gospodarka

s.47 / sport

Starszy kolega wywiad z premierem Janem Krzysztofem Bieleckim

s.15 / temat numeru

Wehikuł czasu oko w oko z przeszłością

Konfrontacja sztuk walki

Francja kontra MMA



spis treści /

22

36

40

54

Aranżowane małżeństwo

I’m Poppy

Nowe oblicze Pragi

Sri Lanka - wyspa paradoksu

a Uczelnia

h Teatr

j Warszawa

p Czarno na Białym

06 08 10 11

P r o je k t : P o m o c

30

Inspiracja Roku Wybory? Nie, dziękuję Systemowa rewolucja

e Film 32 34

b Patronaty 13

W yo b r a ź n i a n a e k r a n i e Recenzje

d Muzyka

K a l e n d a r z w yd a r z e ń

36 38

8 Temat Numeru 15

We h i k u ł c z a su

N o we o b l i c z e P r a g i Warszawskie rysy

54

i Człowiek z pasją

57 58

43

Życ i e s z y t e n a m i a r ę

46 47 49

N o r we s k a a s t m a K o n f r o n t a c ja s z t u k w a l k i E l C l ás i c o

g W subiektywie 50

St a r s z y k o l e g a Aranżowane małżeństwo Wejś c i e t y l n y m i d r z w i a m i Podatkowa karuzela Mł odzi, piękni i zadłużeni

Sri Lanka - wyspa paradoksu

k Technologie Ciep ła barwa architektury Magia wielkiego ekranu

t 3po3

o Sport

I ’m P o p p y A k t ua l n o ś c i , o d k r yc i a

c Polityka i Gospodarka 19 22 23 24 27

40 42

Recenzje

N i e ł a t we z w yc i ę s t w a

59

C o n a s p r z e r a ż a w ś w i ę t a c h?

q Felieton 60

Wo l n o ś ć - k o c h a m i r o z u m i e m?

r Kto jest kim?

61 A n d r z e j Z a w i s t o w s k i / A n n a Kozł owska

v Do góry nogami 62

Do góry nogami

Artykuł z serii „Emigranci” Paulina Błaziak Aleksandra Gładka, Julia Horwatt-Bożyczko Redaktor Prowadzący: Antonina Dybała Patronaty: Sara Filipek Uczelnia: Weronika Kościelewska Polityka i Gospodarka: Aleksandra Gładka Człowiek z pasją: Roman Ziruk Felieton: Katarzyna Kołodziej Film: Małgorzata Jackiewicz Muzyka: Alex Makowski Teatr: Radosław Góra Książka: Aneta Tymińska Warszawa: Marcin Czarnecki Sport: Piotr Poteraj 3po3: Aga Moszczyńska Kto jest Kim: Aleksandra Golecka Technologie: Michał Hajdan Czarno na Białym: Gosia Grochowska W Subiektywie: Patrycja Pawlik Do Góry Nogami: Redaktor Nieodpowiedzialny Korekta: Marta Dziedzicka Dział foto: Barbara Pudlarz Dyrektor Artystyczna: Dominika Wójcik Redaktor Naczelna:

Zastępcy Redaktor Naczelnej:

Wydawca:

Stowarzyszenie Akademickie Magpress

Prezes Zarządu:

Konrad Abramowski konrad.abramowski@magiel.waw.pl Adres Redakcji i Wydawcy:

al. Niepodległości 162, pok.64 02-554 Warszawa magiel@magiel.waw.pl

Dział Księgowy: Monika Picheta

Dział Promocji i Reklamy: Aleksandra Brzozowska Dział WWW: Anastazja Kiryna,

Michał Cholewski Dział PR: Monika Prokop Współpraca: Wojciech Adamczyk, Justyna Andrulewicz, Judyta Banaszyńska, Sylwia Bartoli, Eliza Bierć, Maria Błagowieszczeńska, Małgorzata Chmielowiec, Michał Cholewski, Justyna Ciszek, Kinga Cybulska, Ada Czaplicka, Marcin Czarnecki, Aleksandra Czerwonka, Szymon Czerwonka, Piotr Chęciński, Aleksandra Czyżycka, Anastazja Dębowska, Jeremi Doboszewski, Magdalena Drezno, Paweł Drubkowski, Zuzanna Działowska, Kamil Dzięgielewski, Klaudyna Frey, Aneta Fusiara, Jakub Gołdas, Hanna Górczyńska, Jan Gromadzki, Hubert Guzera, Adam Hugues, Bohdan

Magierska, Bogdan Marek Jadwiga Matuszczak, Agata

Nowaczyk, Michał Orlicki, Karol Pankiewicz, Anna Roczniak,

Michalewicz, Katarzyna Michalik,, Mikołaj Miszczak,

Jakub Rusak, Maksymilian Semeniuk, Kasia Skokowska,

Zuzanna Nojszewska, Dominika Nowakowska,

Elwira Szczęsna, Anna Ślęzak, Patrycja Świętonowska,

Justyna Orłowska, Katarzyna Ozga, Aleksandra

Mateusz Walczak, Krzysztof Wanecki, Wiktoria Wójcik,

Przerwa-Karśnicka, Jarosław Paszek, Hubert

Marcin Wroński, Edyta Zielińska, Kamila Zochniak

Pauliński, Ada Piórkowska, Agnieszka Pochroń, Jakub Pomykalski, Iwona Przybysz, Anna Puchta, Zofia

Redakcja zastrzega sobie prawo do przeredagowania

Pydyńska, Iza Rogucka, Agata Serocka, Katarzyna

i skracania niezamówionych tekstów. Tekst

Skokowska, Katarzyna Sroślak, Bartosz Stań, Joanna

niezamówiony może nie zostać opublikowany

Stocka, Katarzyna Suska, Marta Szczęsna, Rafał

na łamach NMS MAGIEL. Redakcja nie ponosi

Szczypek, Robert Szklarz, Piotr Szostakowski, Hubert

odpowiedzialności za treści zamieszczonych reklam i

Świątek, Marlena Tępińska, Mateusz Truszkowski,

artykułów sponsorowanych.

Paweł Trzaskowski, Dominika Urbanik, Jakub Wanat, Jakub Wiech, Michał Wieczorkowski, Jędrek Wołochowski, Piotr Woźniakowski, Julia Wróbel, Jakub Wysocki, Kacper Zieliński,

Ilasz, Michalina Jadczak, Anita Jastrzębska, Joanna

Świeże Pióra: Natalia Bartman, Piotr Bartman, Maja

Juszkiewicz, Marta Kamer, Alicja Kamińska, Paweł

Biernacka, Paweł Bryk, Piotr Cyran, Klaudia Deska, Karolina

Kamiński, Oliwia Kapturkiewicz, Marta Kasprzyk, Maria

Dłuska, Joanna Dyrwal, Dominika Hamulczuk, Aleksandra

Kądzielska, Ilona Kohzen, Aleksandra Kołodziejczak,

Jakubowicz, Monika Jasek, Katarzyna Jesiotr, Maciej

Przemysław Kondraciuk, Ewa Korzeniecka, Magdalena

Kieruzal, Kamil Klimaszewski, Maurycy Lewandowski,

Kosecka,, Arkadiusz Kowalik, Marta Kruhlaya, Anna

Stanisław Lewandowski, Marcin Kruk, Angelika Kubicka,

Kujawa, Agnieszka Kujawa, Olek Kwiatkowski, Anna

Filip Kubiński, Zuzanna Laskowska, Monika Łyko, Magda

Lewicka, Ada Lewińska, Aleksander Łukaszewicz, Maria

Matykiewicz, Anna Mączyńska, Joanna Mitka, Magda

Artykuły, ogłoszenia i inne materiały do wydania listopadowego prosimy przesyłać e-mailem lub dostarczyć do siedziby redakcji do 12 grudnia. Druk pokrywają w całości sponsorzy i reklamodawcy. Nakład: 7000 egzemplarzy Okładka: Marcin Czajkowski, Monika Łyko Makieta pisma: Maciej Simm, Olga Świątecka współpraca: Maciej Szczygielski

grudzień 2016


Słowo od naczelnej

/ wstępniak

Och Karol 3 #jestemnatak

Oświeceni Pau l i n a B ł a z i ak R E DA K TO R N A C Z E L N A

G

Kurczowe trzymanie się lin przywiązanych do przeszłości grozi spaleniem na popiół, choć nie zawsze zwrot jest potrzebny.

04-05

nikach karpie są świadkami wielkich bitew, w których trofeum jest ruszająca się reklamówka. Do wspólnej kolacji rodzina zdąży się trzy razy pokłócić o to, kto ma się tym razem podjąć bestialskiego czynu. I tylko po to, by w kuchni usłyszeć: Zostaw, to na święta, a chwilę później: Jedz, bo się zmarnuje. Gdy brakuje inspiracji, także tych świątecznych, sięgamy do tego, co było. Skoro pewne tradycje się sprawdzają, nie zaszkodzi spróbować raz jeszcze, nawet, jeśli ich wyrazem miałby być skromny śledzik w pracy czy opłatek łamany podczas lunchu. O modzie, która wydaje się być miniona, ale dla wielu nadal pozostaje aktualna i na stałe wpisała się w naszą codzienność, piszemy także w Temacie Numeru. Kurczowe trzymanie się lin przywiązanych do przeszłości grozi spaleniem na popiół, choć nie zawsze zwrot jest potrzebny. Sęk w tym, by umiejętnie korzystać z tego, co już poznaliśmy i przekuć to w mieniący się w słońcu sukces. Zapewne złośliwi powiedzą, że ma się wybór, a dobrodziejstwa zakorzenionych zwyczajów to kwestia gustu, jednak całkowity nihilizm rzadko kiedy przynosi wymierne korzyści. Bo choć epoka renesansu dawno minęła, nigdy nie jest za późno na oświecenie – choćby raz w roku, w wigilijną noc. 0.

graf. Janek Dybus

rudniowa sobota ubiegłego roku. Skuszona reklamą wydarzenia o jakże wdzięcznej nazwie Wielka Iluminacja Warszawy, popędziłam na Trakt Królewski, by zobaczyć, jak na ulicach pojawia się magia świąt w postaci milionów światełek. Na ten sam pomysł wpadło, według szacunków, około 120 tys. innych osób: matki z dziećmi, panie z miniaturowymi pieskami, studenci z zagranicznych uczelni, starsze małżeństwa. Rzeka ludzi płynąca w stronę olbrzymiej choinki zdawała się nie mieć końca. Po co? Aby na chwilę wraz z lampkami zabłysły oczy, a na twarzy pojawił się uśmiech – być może niewidziany od dawna. Można by pomyśleć – zwykłe światło, a tyle radości. A przecież nie dla każdego jest ono chlebem powszednim. Zgarbiony pod ciężarem obowiązków tłum przestaje dostrzegać jasność, swój wzrok kieruje ku ziemi. Dopiero gdy nadarza się okazja, aby złapać falę, łatwiej się podnieść. Nierzadko jednak robimy to bezmyślnie. Nie patrząc na siebie, na swoje racje, powielamy schematy stworzone przez innych i często gubimy po drodze rozsądek. Coraz łatwiej mi uwierzyć, że regularne już promocje czy wyprzedaże w zamian za zaoszczędzony banknot odbierają rozum i godność człowieka. Bo przecież nikogo już nie dziwi, że co roku pływające w sklepowych base-


aktualności /

Polecamy: 11 Uczelnia Systemowa rewolucja Zmiany w szkolnictwie wyższym

15 Temat numeru Wehikuł czasu Powrót do przeszłości

fot.Barbara Pudlarz

20 POLITYKA I GOSPODARKA Starszy kolega Wywiad z premierem Janem Krzysztofem Bieleckim

grudzień 2016


/ charytatywni studenci Mamy belkę!

Projekt: Pomoc Przedzierając się co roku przez gąszcz studenckich inicjatyw, można ustalić sobie bardzo różne kryteria wyboru, od popularności organizacji, aż po konkretne zamierzenie, które chciałoby się, działając w projekcie, osiągnąć. Czy w sytuacji, kiedy za cel postawimy sobie udział w wydarzeniu charytatywnym, znajdzie się również coś dla nas? t e k s t:

a l e k s a n d r a ja k u b ow i c z

Bieg SGH kto? – Samorząd Studentów SGH kiedy? – I połowa kwietnia 2017 Wszystko zaczęło się od idei zorganizowania pierwszego w Polsce studenckiego biegu ulicznego. Pomysł udało się zrealizować i mimo silnej konkurencji, inicjatywa wciąż funkcjonuje i dzięki coraz lepszej promocji przyciąga tłumy uczestników . W zeszłym roku w wyścigu wystartowało ok. tysiąc zawodników. Biegacze (status studenta SGH nie jest wymagany) mogą wybrać między trasą 5 i 10 kilometrów. Każdy uczestnik na kilka dni przed startem zostaje zaopatrzony w plecak z potrzebnymi gadżetami, otrzymuje również numer startowy. Jeśli nie w smak Wam wysiłek, zawodom towarzyszy również piknik, oferujący m. in. możliwość zmierzenia składu masy ciała, ciśnienia czy poziomu cukru. Pieniądze pozyskane od sponsorów przy okazji biegu trafiają do Fundacji Spełnionych Marzeń – cel nadchodzącej edycji to 20 tys. złotych, czyli dwukrotnie więcej, niż udało się zebrać w zeszłym roku.

FEED Them UP kto? – Maria Bagińska, Joanna Bogdanowicz, Marta Krześlak, Marta Ługowska i Marcin Pietrowski kiedy? – przez cały rok Jak sami o sobie piszą: Projekt FEED Them UP powstał w odpowiedzi na ogromny problem, jakim jest marnowanie żywności w Polsce i jednocześnie ogromne zapotrzebowanie na dostawy żywności przez instytucje charytatywne. Liczby są astronomiczne - szacuje się, że głównie za sprawą lokali gastronomicznych, co roku do śmieci trafia niepotrzebnie aż 9 mln ton jedzenia (to niechlubne 5. miejsce w rankingu państw UE). W ramach projektu Zwolnieni z Teorii grupa studentów SGH postanowiła stworzyć warunki współpracy między restauracjami, mającymi dostarczać wciąż zdatną do spożycia żywność, i placówkami pożytku publicznego, zajmującymi się przygotowywaniem posiłków dla potrze-

06-07

bujących. Co ciekawe, koszt przekazania darowizny w postaci jedzenia nie jest obarczony podatkiem VAT – jest to procedura jak najbardziej legalna i bezpłatna. Mimo krótkiego czasu działalności (od marca 2016r.) doszło już do kilkudziesięciu darowizn żywności. Na kolebkę swojego projektu FTU wybrali warszawską Wolę i oprócz rozszerzania zasięgu na całą Warszawę (a nawet inne miasta, m. in. Gdańsk, Poznań czy Białystok), rozpoczęto też prace nad podjęciem współpracy z restauracjami na terenie naszej Alma Mater.

Tydzień Uśmiechu kto? – Niezależne Zrzeszenie Studentów kiedy? – 5 - 10 grudnia To młodsza z dwóch charytatywnych inicjatyw NZS-u. Już piętnasty raz na Auli Spadochronowej zagości tzw. kiermasz przedświąteczny, na którym za około połowę oryginalnej ceny będzie można nabyć przeróżne fanty przekazane od sponsorów. Znajdą się tam m.in. gadżety, vouchery i wszelkiego rodzaju bilety, a w zeszłym roku można było trafić nawet na kurs prawa jazdy. Co ciekawsze pozycje potrafią rozejść się w mgnieniu oka, dlatego warto być czujnym. Pieniądze zebrane w trakcie kiermaszu, są następnie przekazywane na rzecz potrzebujących dzieci (tym razem beneficjent to Lubelskie Hospicjum dla Dzieci im. Małego Księcia). Co roku udaje się uzbierać około 6,5 tys. złotych. Niepobitym dotąd rekordem jest kwota 10 tys. złotych, zgromadzona przed dwoma laty - taki też cel NZS postawił sobie na ten rok. Ostatnim elementem inicjatywy są biletowane spotkania ze znanymi osobami (zaplanowano trzy), nieoficjalnie trwają również rozmowy z teatrem SGH, ale czy do współpracy dojdzie, o tym będziemy się mogli dopiero przekonać.

Helpers’ Generation kto? – Joanna Abramczyk i Przemysław Zeniuk (we współpracy z Fundacją DKMS) kiedy? – 5 - 9 grudnia …czyli projekt szerzej znany pod poprzednią nazwą – Powiedz AAAaaa. Fundacja

DKMS od czterech lat zrzesza uczelnie z całej Polski, by przez kilka grudniowych dni przeprowadzać na nich zapisy potencjalnych dawców szpiku. Do tej pory udało się zgromadzić ich już ponad 75 tys. – jak czytamy na stronie Fundacji: Obecnie prawie w każdym tygodniu ktoś, kto zarejestrował się podczas studenckich akcji, zostaje dawcą faktycznym, dając szansę na powrót do zdrowia potrzebującemu przeszczepienia komórek macierzystych krwi lub szpiku pacjentowi. SGH bierze czynny udział w akcji już od kilku lat. W zeszłym roku do inicjatywy przyłączyło się 269 osób – kierowana jest ona głównie do studentów, ale również do personelu i wykładowców. Jeśli ktoś oprócz zarejestrowania się chce również pomóc organizacyjnie, co roku przed wydarzeniem odbywa się nabór na wolontariuszy.

Świąteczny Koncert SGH kto? – MAGIEL kiedy? – 20 grudnia Dla nich Święta trwają przez cały rok, jednak apogeum świątecznej atmosfery przypada na koniec grudnia , kiedy w klubie Palladium prezentują się na scenie esgiehowi (choć nie tylko) muzycy. Jednak oprawa muzyczna to nie wszystko – jeśli niestraszne Ci skoki adrenaliny, emocji przez cały wieczór dostarcza licytacja, oferująca przedmioty przekazane przez sponsorów oraz znane osobistości z wielu dziedzin, nie tylko sportu czy kultury, lecz także polityki. Nie może również zabraknąć możliwości najedzenia się w doborowym towarzystwie – możliwe bowiem jest wylicytowanie kolacji z wybranym studentem. Obecny rok zapowiada się szczególnie, ponieważ do Eśkatu (jak chętnie nazywają go sami organizatorzy) we wspólnej promocji dołączyła podobna inicjatywa, powołana do życia przez studentów Uniwestytetu Muzycznego Fryderyka Chopina - „Święta w prezencie”. Zwieńczeniem przygotowań ma być sesja nagraniowa w radiowej Trójce. Koncertowi towarzyszy odbywający się na Auli Spadochronowej kiermasz świąteczny - ozdoby choinkowe i ciasta gwarantowane, tak jak i wystawcy odziani


charytatywni studenci /

w wełniane swetry. Tegoroczny dochód przeznaczony zostanie na wsparcie fundacji Ewy Błaszczyk – Akogo?, znanej m.in. z założenia kliniki Budzik.

Wampiriada

i gadżety. Jest to akcja z najdłuższym stażem, jaki widziała SGH, bowiem tegoroczna grudniowa edycja będzie już dwudziestą. To jednak nie wszystkie możliwości. W okresie przedświątecznym wiele organizacji uczestniczy w akcji Szlachetna Paczka, warto również wspomnieć o wyjazdowych inicjatywach charytatywnych organizowanych m. in. przez AISEC. Wybór jest duży, więc może warto wykorzystać studia do zrobienia czegoś dobrego. 0

fot. Basia Pudlarz

kto? – NZS kiedy? – 13 - 16 grudnia Na SGH-u oprócz szpiku oddawać można również krew, tym razem dosłownie i na miejscu. „Wampi” to akcja odbywająca się dwa razy

w roku (podczas edycji wiosennej i jesiennej, która, notabene, odbywa się w zimie), przeprowadzana we współpracy z Regionalnym Centrum Krwiodawstwa i Krwiolecznictwa w Warszawie. Na cztery dni pod uczelnię podjeżdża krwiobus, oferujący możliwość zbadania się na miejscu, by jak najbardziej ułatwić i usprawnić przedsięwzięcie. Sam proces trwa naprawdę krótko – około 5 minut, podczas których pobrane zostają 450 mililitrów krwi. Można również wziąć udział w loterii – w ofercie znajdziemy vouchery

Bieg SGH

Helpers’ Generation

FEED Them UP

Koncert Świąteczny SGH

Tydzień Uśmiechu

Wampiriada

grudzień 2016


/ dr Justyna Winnicka

fot. Basia Pudlarz

Inspiracja Roku

Zarwane noce nad zadaniami z matematyki to problem studentów nie tylko pierwszego roku. W takim momencie, sytuację może uratować tylko dobry wykładowca. O swoim podejściu do studentów, zaangażowaniu i zarażaniu pasją do matematyki, opowiedziała w rozmowie z MAGLEM dr Justyna Winnicka - laureatka nagrody Inspiracja Roku 2016. rozmawia ł a :

w e r o n i k a ko ś c i e l e w sk a

Magiel: Jest Pani wykładowcą z dosyć małym stażem pracy ze studentami, w porówna-

niu z większością kadry akademickiej SGH, a jednak wygrała Pani tegoroczną Inspirację Roku. Czy spodziewała się Pani tego w jakimkolwiek stopniu?

dr Winnicka: Było i jest to dla mnie niesamowite zaskoczenie. Do tej pory zastanawiam się, czy nie jest to jakaś pomyłka i dlaczego studenci wybrali właśnie mnie. Nie zmienia to faktu, że jestem bardzo zadowolona z tego wyróżnienia, szczególnie, że jest to bezpośrednia ocena studentów. Takie docenienie z ich strony podnosi na duchu. Traktuję to jako zaszczyt.

Studenci są często oceniani jako osoby, które dążą do sukcesów po linii najmniejszego oporu, które nic nie robią tylko siedzą, ściągają i kombinują gdzieś na boku. Czy Pani to zdanie podziela? Nie podzielam tego zdania. Istnieje taki stereotyp, który ma się dobrze od wielu lat i za czasów mojego studiowania również miał się dobrze. Moje doświadczenia go nie potwierdzają. Wielu moich dobrych znajomych, których bardzo cenię kończyło SGH. A kiedy sama rozpoczęłam prace na Uczelni jako wykładowca, ten stereotyp przestał już mieć ostatecznie rację bytu. To znaczy, gdy przyszłam na swoje pierwsze ćwiczenia, spotkałam naprawdę fajnych, pracowitych ludzi… Zdecydowanie spotykam ich cały czas.

No dobrze, ale jednak czasem niektóre osoby mają mniejsze chęci do nauki, ale opanowanie materiału przychodzi im gorzej i łatwiej się poddają. Jak Pani ich motywuje? Widzę dwie strony tego motywowania. Pierwszą jest moje zaangażowanie jako wykładowcy – ja naprawdę lubię uczyć. Drugi aspekt jest bardziej pragmatyczny i techniczny. Staram się wciągać studentów

08-09

w systematyczną pracę i interakcję – zadawać prace domowe, wywieszać zadania na stronie, pracować indywidualnie na konsultacjach. Ze strony studenta ważniejsza jest dla mnie chęć do pracy niż matematyczne zdolności. Jeżeli ktoś przejawia chociaż cień takiej chęci, to staram się go po prostu „pociągnąć”. Osobom, którym idzie ciężej staram się pokazać, że jestem otwarta i gotowa do odpowiadania na wszystkie pytania. Jednak zaangażowanie jest potrzebne z obu stron – kiedy jest jednostronne, to ta energia gdzieś ucieka.

Ale skoro na razie cały czas wystarcza Pani sił, aby być zaangażowanym, to rozumiem, że studenci również się angażują? Tak, studenci bardzo się angażują!

Jak wspomina Pani czas, gdy to Pani słuchała wykładów? Kończyłam matematykę na Uniwersytecie Warszawskim i bardzo lubiłam studiowanie. Wiadomo nie wszystko mi się podobało i bywały przedmioty, które powodowały wątpliwości, czy się nadaję i czy powinnam to kontynuować. Jednak to były wyjątki, które mnie nie złamały. Nigdy nie traciłam przekonania, że matematyka jest warta poznawania i zwyczajnie piękna.

Spodziewała się wówwczas Pani, że tak właśnie potoczy się Pani kariera? Czy może miała Pani jakieś inne marzenia? Jakieś plany zagraniczne? Podczas studiów myślałam głównie o matematyce i nie miałam specjalnych planów na przyszłość – tym bardziej zagranicznych. Nie miałam pewności, jak będzie wyglądać moja kariera zawodowa po skończeniu studiów. To się zaczęło krystalizować gdzieś dopiero pod ich koniec.


dr Justyna Winnicka /

Bardzo odpowiadała mi atmosfera uczelni i zaczęłam nieśmiało myśleć o drodze akademickiej. Ale najbardziej chciałam znaleźć po prostu swoje miejsce w życiu. Takie gdzie bym się czuła właściwym człowiekiem na właściwym miejscu.

A jak Pani trafiła do SGH? Zaczynałam od studiów doktoranckich w SGH, potem po roku objęłam stanowisko asystenta – doktorat zrobiłam już jako asystent. Poza tym w pewien sposób kontynuowałam tradycję rodzinną, moja mama bowiem również jest nauczycielem akademickim. Poszłam więc znaną ścieżką rodzinną.

Kto Panią w życiu inspirował? Inni profesorowie, znane postacie?

Wydaje się, że silną stroną Polaków jest matematyka i informatyka, które mają szczególne znaczenie w dzisiejszym świecie. Tymczasem tej matematyki jest coraz mniej i to już począwszy od szkoły podstawowej, poprzez szkołę średnią, aż po studia. To mnie niepokoi i myślę, że jest wbrew światowym tendencjom. Z drugiej strony zdaję sobie sprawę, że matematyka to tylko narzędzie i to jedno z wielu. Co więcej oprócz posiadania narzędzi trzeba mieć pomysł i rozumieć, jak ich używać. Mam nadzieję, że autorzy reform mają na uwadze wypracowanie równowagi między tymi elementami.

Jednak zaangażowanie jest potrzebne

Kim jest Pani zdaniem dobry wykładowca?

Dobry wykładowca to taki, który ma wiedzę i ma dryg do przekazywania wiedzy. Który sam jest pasjonatem i tą pasją jest w stanie zarazić. Z drugiej strony istotny jest też ten praktyczny i techniczny warsztat. Na przykład dbałość o język, czytelność zapisu, przejrzystość slajdów. Z doświadczenia własnych studiów wiem, że połączenie tego nie jest takie łatwe. Często tacy zaangażowani pasjonaci mają problemy z przekazywaniem wiedzy.

z obu stron – kiedy jest jednostronne, to

Trudno mi wskazać jednego mentora i przewodnika, który by mnie uczył, inspirował i wskazywał drogę. Natomiast bardzo cenię doświadczenia innych ludzi, których spotykam na swojej drodze. Nie tylko jeśli chodzi o pracę ze studentami, lecz także tę życiową mądrość. Na studiach miałam takich wykładowców, którzy wywarli na mnie tak duże i dobre wrażenie, że trwa ono do dzisiaj. I nawet jeśli wtedy nie byli dla mnie inspiracją, bo nie wiedziałam, że będę stała po tej drugiej stronie katedry, to teraz są dla mnie wzorem, np. pod względem zaangażowania, pasji, wiedzy i sposobu jej przekazywania, a nawet kultury.

ta energia gdzieś ucieka.

Kiedy była Pani najbardziej zadowolona ze swojej pracy, z pracy wykładowcy? To jest tak, że najlepiej pracuje mi się z grupami, z którymi mam dobry kontakt. Mam na myśli taką interakcję, wzajemny przepływ różnych energii i f luidów. W momencie gdy mam taką grupę, to czuję, że daję z siebie więcej. To jest najbardziej satysfakcjonujące i to są najlepsze momenty mojej pracy. Bardzo miłe i budujące też są takie wyrazy wdzięczności, jak np. krótki mail: dziękuję za fajny wykład, ćwiczenia. I oczywiście niezwykle przyjemnym sygnałem docenienia jest nagroda Inspiracji Roku 2016.

A czy studenci mogą być inspiracją dla wykładowcy? Oczywiście. Po latach pracy jako nauczyciel mam trochę utartą ścieżkę pracy – wiem dokąd zmierzam i jakich narzędzi powinnam użyć. Czasem trafiają się jednak tacy studenci, którzy potrafią wybić mnie jakoś z tych ścieżek, każą mi gdzieś skręcić, inaczej popatrzeć na coś, na co patrzyłam do tej pory w określony sposób. Staram się iść tym nowym tropem. To potrafi być bardzo inspirujące – to są te momenty, kiedy ja się uczę od studentów. Inspiracja może mieć też bardziej przyziemny charakter. Bardzo cenię informacje zwrotne, np. ankiety studenckie. Traktuję je poważnie – i te pozytywne, i te mniej pozytywne. Staram się, aby krytyczne opinie były dla mnie bodźcem do zmiany, jeżeli tylko są one konstruktywne i merytoryczne. Wtedy zawsze biorę je uwagę, to jest to dla mnie ważna wskazówka.

Zastanówmy się chwilę nad poziomem nauczania w Polsce i w SGH. Polska jest na świecie postrzegana dosyć dobrze jeśli chodzi o poziom studiów, ale w kraju słyszy się też wiele negatywnych opinii. Głównym zarzutem dla polskiej edukacji zawsze było to, że jest ona oderwana od realnego życia i skupia się na teorii, a nie praktycznych zastosowaniach. Myślę, że wprowadzane reformy mają to zmienić i generalnie są potrzebne. Oczywiście jak każda zmiana, wywołują niepokoje i skrajne oceny. Nie czuję się kompetentna, żeby oceniać te wszystkie zmiany programowe i na studiach i w szkołach niższych szczebli, ale mogę powiedzieć, jak to wygląda z mojej perspektywy, czyli perspektywy wykładowcy matematyki.

Kilkukrotnie pomysły, że powinno się organizować więcej warsztatów i innych możliwości rozwoju dla wykładowców, którzy wiedzą, że mają problem z jakimś aspektem pracy ze studentami. Czy myśli Pani, że coś takiego miałoby sens? Czy jednak nie sądzi Pani, by ktoś chciał z tego korzystać, albo że miałoby to komuś pomóc? Myślę, że to by miało sens – sama chętnie bym skorzystała.

W przyszłości zostanie Pani na razie w SGH? Bardzo chętnie bym została – jestem bardzo zadowolona z pracy wykładowcy SGH. Tutaj chciałabym się dalej rozwijać, robić to, co robię tylko lepiej. Pomimo otrzymanej nagrody wiem, że jest wiele rzeczy, które mogłabym usprawnić. Mam też nowe wyzwania związane z prowadzeniem nowych przedmiotów i wychodzeniem poza ścisłą i teoretyczną matematykę. To nie jest tak, że wszystko już wiem i wszystko umiem. Zaczynając uczyć czegoś nowego, uczę się po części razem ze studentami.

A co Pani czuła, kiedy miała Pani przeprowadzić pierwszy wykład? Śniło mi się, że stoję przed wszystkimi i zapomniałam książki. Nie wiem jaki jest temat dzisiejszych zajęć i nagle wszyscy studenci zaczynają po kolei wychodzić i zostaję sama. Tak więc byłam lekko przerażona. Miałam oczywiście doświadczenie w nauczaniu, ale to raczej twarzą w twarz, np. podczas korepetycji. Natomiast z taką dużą grupą mocno się stresowałam, ale jakoś dało radę.

W obecnych czasach stykamy się z opinią, że studiuje się, aby znaleźć dobrą pracę. Uważa Pani, że jest to prawda, czy może jednak studiujemy głównie dla samych siebie? Uważam, że jedno z drugim się jak najbardziej wiąże. W idealnym podejściu to powinno być ze sobą spójne. Czyli z jednej strony poświęcamy się studiowaniu tego, co nas pasjonuje, a z drugiej budujemy potencjał i przygotowujemy się do życia zawodowego. Sam okres studiowania może być bardzo fajnym czasem. Dla wielu to najlepsze lata, nauka nowych rzeczy, zażywanie studenckiego życia, nawiązywanie znajomości. Zanim pojawi się praca, rodzina, dzieci, nowe obowiązki, które pożerają czas.

A jakaś wskazówka dla studentów? Głównie żeby dobrze korzystać z czasu. Żeby korzystać z okazji i nie bać się próbować, nie bać się popełniać błędów. I żeby zażyć trochę studenckiego życia. I zdążyć poleniuchować – to też jest ważne! 0

grudzień 2016


/ SGH wybiera

Wybory? Nie, dziękuję Ostatnio zaobserwowałeś zwiększoną liczbę spamu informującego, że ktoś znowu chce zmienić twoją Uczelnię na lepsze? Gdzieś mignęła ci lista nazwisk, na które koniecznie musisz zagłosować? W biegu po kawę do Jajka minąłeś urnę, ale za bardzo się spieszyłeś, aby się zatrzymać? Jeśli zastanawiasz się, co tak właściwie się działo i po co, to spieszymy z wyjaśnieniem. t e k s t:

w e r o n i k a Ko ś c i e l e w sk a

ybory do Rady Samorządu Studentów SGH odbywają się co roku, zazwyczaj w listopadzie. W głosowaniu udział może brać każdy student naszej Uczelni. Potocznie głosowanie to nazywa się wyborami nowego Przewodniczącego Samorządu Studentów, jednak nie do końca jest to prawda. Przewodniczącego wybierają bowiem członkowie Rady i to właśnie na nich każdy z nas mógł zagłosować w wyborach.

W

Czym właściwie jest Rada? Rada jest uczelnianym organem uchwałodawczym Samorządu. Podejmuje najważniejsze decyzje dotyczące studentów SGH. Do jej najważniejszych zadań, oprócz powoływania i odwoływania Przewodniczącego, należy m.in. powoływanie i odwoływanie Rzecznika Praw Studenta, opiniowanie planu studiów i programu kształcenia, udzielanie zgody na treść regulaminu studiów oraz wyrażanie opinii w sprawach dotyczących ogółu studentów. Osoby, które są ciekawe jak wyglądają Posiedzenia Rady informujemy, że według regulaminu są one otwarte dla studentów Uczelni, a informację o terminie i miejscu posiedzeń Rady przekazuje się studentom poprzez stronę internetową Samorządu i inne strony internetowe, które Samorząd wykorzystuje do informowania o swojej działalności. Spośród wszystkich posiedzeń Rady najbardziej ciekawym wydaje się to odbywające się w celu wyboru nowego Przewodniczącego. Zainteresowanych działaniem naszej Uczelni zachęcamy, aby nie przegapili tej okazji.

Wybory do Senatu i Kolegium W ostatnich wyborach, oprócz na członków Rady, można było oddać głos jeszcze na członków Senatu i Kolegium. Do Senatu każdy z nas mógł zagłosować na jedną osobę ze swojego rocznika. Co do Kolegiów – tutaj wybrać mogliśmy po jednej osobie do każdego z nich. W wyjątkowych sytuacjach senatorowie również mogą zostać powołani do Rady, jednak nie otrzymują w niej wtedy prawa głosu.

10-11

Senat, jako organ najwyższy SGH, zajmuje stanowisko w ważnych dotyczących studentów SGH sprawach. Na stronie bloku Alians SGH możemy przeczytać, że udziela on swojej opinii w kwestiach przedłożonych przez Rektora, radę kolegium lub co najmniej dwóch członków Senatu. Według regulaminu może on wpływać na regulamin studiów, powstawanie nowych kierunków i specjalności kierunkowych, plan studiów oraz określanie warunków uzyskiwania dyplomów. Udziela też swojego zdania na temat warunków i limitów przyjęć na studia. Kolegia są za to podstawowymi jednostkami zrzeszającymi instytuty i katedry w SGH. Organizują one pracę w dziedzinie badań naukowych, kształcenia kadr naukowych oraz prowadzenia studiów doktoranckich i podyplomowych. Mają więc ogromny wpływ na poziom kształcenia i konkurencyjność SGH.

Dwa główne bloki W tegorocznych wyborach mogliśmy zaobserwować głównie dwa bloki wyborcze.

Feniks SGH, zrzeszający głównie osoby dotychczasowo współdziałające przy Samorządzie Studentów, i Alians SGH, w skład którego wchodziły głównie osoby zaangażowane w działanie przeróżnych organizacji studenckich, zazwyczaj piastujące w nich ważne stanowiska. Obu blokom ciężko odmówić zatem doświadczenia. Wygrać mógł jednak tylko jeden, dlatego warto porównać, co proponował każdy z nich. Feniks SGH w swoim programie wyborczym pisał o przywróceniu tutoringu, połączeniu rozdrobnionych przedmiotów w mniej liczne moduły przedmiotowe o większej liczbie ECTS oraz stworzeniu specjalnej, esgiehowej wikipedii zawierającej informacje o wszystkich wykładowcach, ćwiczeniowcach i promotorach, jak również obszerną bazę notatek. W przyszłości chcą oni dążyć do aktualizacji sylabusów, do umożliwienia składania podań przez Wirtualny Dziekanat oraz do otwarcia lektoratu z drugiego języka na studiach niestacjonarnych. Alians SGH za swoje najważniejsze punkty wyborcze uznał uruchomienie intensywnych seminariów, opracowanie ścieżek wyboru przedmiotów, standaryzację egzaminów w ramach basicu oraz utworzenie wspólnych przestrzeni dla studentów, tak by nawet osoby niezrzeszone w organizacjach miały gdzie spokojnie spędzić swoje okienko. Członkowie bloku postanowili też dokonać zmian w sposobie funkcjonowania samego Samorządu i wyraźnie rozdzielić część statutową i projektową, aby lepiej koncentrować się na rozwoju Uczelni. Oprócz dwóch głównych bloków do wyborów zgłosili się również kandydaci niezależni, m.in. Karol Choim i Łukasz Czech. Wybór był zatem ciężki, walka zacięta, a stawką wszystkie decyzje dotyczące studentów, które zostaną podjęte przez najbliższy rok. Warto było zatem wysilić się i zapoznać dokładniej z programem wygranego bloku, tak aby być świadomym zmian, jakie mogą nastąpić. 0


zmiany w szkolnictwie wyższym /

Systemowa rewolucja W listopadzie 2016 r. wicepremier Mateusz Morawiecki przedstawił przedsiębiorcom Konstytucję dla biznesu, która ma ułatwić prowadzenie działalności. Podobny pomysł w odniesieniu do funkcjonowania polskich uczelni ma Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Konstytucja dla nauki ma być jednym z elementów przemiany systemu wyższego kształcenia. A ten obecnie kuleje na wielu obszarach. AN TONINA DY B A Ł A , PAU LINA B Ł A Z IA K

roblemy uczelni w Polsce wynikają z wielu nieudolnych reform wprowadzanych po 1989 r. Początkowo zadanie przeobrażenia szkolnictwa wyższego powierzono samemu środowisku akademickiemu. Choć mogło się wydawać, że była to najlepsza możliwa decyzja, szybko okazało się, że reformy wprowadzane oddolnie, bez nadzoru państwa, są krótkowzroczne i mają negatywne skutki. Zmiany te doprowadziły do nadmiernej prywatyzacji nauki i utworzenia zbyt wielu niepublicznych uczelni, a także do kształcenia w skali masowej. Po wejściu Polski do Unii Europejskiej konieczne stało się dostosowanie naszego systemu edukacji do Europejskiego Obszaru Szkolnictwa Wyższego. Jego głównymi założeniami są przede wszystkim: podział na studia pierwszego i drugiego stopnia oraz wprowadzenie punktów ECTS. Potrzeba wdrożenia tych zmian do problemów polskich uczelni wyższych dodała jeszcze jedną bolączkę – nadmierny rozrost biurokracji.

P

Potrzeba reform O konieczności przebudowy przestarzałego systemu mówią wszyscy – pracownicy naukowi i administracyjni uczelni, pracodawcy oraz sami studenci. Odpowiadając na sygnały środowiska, minister nauki i szkolnictwa wyższego Jarosław Gowin rozpisał konkurs Ustawa 2.0, który wyłonił trzy zespoły badawcze, ma-

jące stworzyć projekt nowej ustawy. Wyniki ich prac zostaną przedstawione dopiero podczas Narodowego Kongresu Nauki w 2017 r., jednak już teraz opierając się na prezentacjach opublikowanych na stronie Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego, można określić ogólny kierunek zmian przez nie postulowanych. Zespół pod kierownictwem prof. Marka Kwieka z Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu proponuje m.in. wprowadzenie menadżerskiego, zamiast dotychczasowego kolegialnego, systemu zarządzania uczelniami (wiązałoby się to z wzmocnieniem pozycji rektorów i dziekanów w stosunku do senatów i rad wydziałów), stworzenie podziału na trzy typy ośrodków – badawcze, badawczo-dydaktyczne oraz dydaktyczne, a także finansowanie zależne od wyników okresowej oceny. Drugi z zespołów, reprezentujący Instytut Alhambra, postuluje utworzenie dwóch alternatywnych reżimów prawnych, tak by uczelnia mogła wybrać, w ramach którego chce funkcjonować. Natomiast projekt autorstwa zespołu Uniwersytetu SWPS skupia się na rozwiązaniu problemu struktury uczelni i jej roli w państwie. Pierwsze ze zmian zostały już wprowadzone w postaci ustawy deregulacyjnej oraz siedmiu rozporządzeń, które weszły w życie 1 października. Ich celem jest przygotowanie gruntu pod następne reformy. Zaczęliśmy od oczyszczenia przedpola, od ograniczenia biurokracji – tak o tych aktach

mówił wicepremier Jarosław Gowin. Zmiany nie wzbudziły większych emocji, gdyż przekonanie o konieczności usprawnienia administracji jest powszechnie podzielane i akceptowane.

Trzy drogi Inaczej jest jednak z projektem dotyczącym wprowadzenia trzech kategorii uczelni wyższych. Pomysł utworzenia ośrodków o charakterze jedynie badawczym budzi wiele kontrowersji, ponieważ nie wiadomo, jakie kryteria miałyby decydować o przyznawaniu większych środków na badania. Problemem jest również duże zróżnicowanie poziomów nie tylko między poszczególnymi uczelniami, lecz także między wydziałami tej samej szkoły. Proces dojścia do statusu uczelni badawczej będzie bolesny nie tylko z punktu widzenia tych [uczelni – red.], które nie zostaną badawczymi pomimo aspiracji, ale także z punktu widzenia słabszych jednostek w uczelniach, które uzyskują ten status – komentuje ten problem prof. Jarosław Górniak, przewodniczący Rady Narodowego Kongresu Nauki w wywiadzie dla „Forum Akademickiego”. Jednocześnie wskazuje on na korzyści wynikające z przyjęcia takiego rozwiązania. Taki uniwersytet musi intensywniej kształcić, musi postawić silniejsze bariery wejścia dla studentów, ale i dla tych, którzy stoją po drugiej stronie blatu. Dodaje, że ich utworzenie pozwoli uniknąć pułapki średniego rozwoju. 1

fot. Jeco/Flickr.com

t e k s t:

grudzień 2016


/ zmiany w szkolnictwie wyższym

Co te zmiany oznaczają dla warszawskiego środowiska akademickiego? Połowa [uczelni – red.] zyskuje, połowa – traci – podsumowuje swój projekt minister Gowin. Przyznaje przy tym, że najbardziej mogą ucierpieć uczelnie o profilu ekonomicznym, czyli również Szkoła Główna Handlowa, gdyż kształciły one w sposób najbardziej masowy, nie oglądając się na jakość kształcenia. Z drugiej strony władze Uniwersytetu Warszawskiego cieszą się z proponowanych reform. Nie ma już wątpliwości, że opłaca się inwestować w jakość, a nie w sztuczny sposób starać się przyjąć jak najwięcej osób na studia czy studia doktoranckie – komentował podczas spotkania w ministerstwie prof. Marcin Pałys, rektor UW.

Bez barier Malejąca konkurencja ze strony rówieśników, zbyt wiele szkół wyższych zarówno publicznych, jak i prywatnych oraz coraz niższe punktowe progi przyjęcia na wiele kierunków spowodowały, że zdobycie studenckiej legitymacji nie jest już tak dużym osiągnięciem, jak było choćby 20 lat temu. Obecnie wśród abiturientów szkół średnich zdarzają się jedynie wyjątki, w wypadku których młoda osoba nie decyduje się na kontynuację nauki, nawet po kilku latach przerwy. Zdobycie tytułu magistra nikogo już nie dziwi. Masowość kształcenia, którą obserwujemy na terenie całego kraju, minister Gowin określił jako największą plagę polskich uczelni. Mechanizm jest prosty – jak dotąd im więcej nowych osób przyjmowano do studenckiej społeczności, tym więcej uczelnia dostawała pieniędzy z budżetu państwa. Problemy ze zbyt dużą liczbą studentów na aulach wykładowych dostrzegają sami nauczyciele akademiccy. Zwracają uwagę, że demokratyzacja dostępu do wiedzy nie jest równoznaczna z kształtowaniem elit, jak to miało miejsce jeszcze w poprzednim stuleciu. Jeśli jako Uniwersytet chcemy mieć wysoki poziom, powinniśmy przyjmować dobrych kandydatów. Chodzi o to, by dać wyraźny sygnał, że aby dostać się na Uniwersytet, nie wystarczy być przeciętnym maturzystą. W ten sposób uczniowie nabraliby przekonania, że muszą na studia zapracować. Niestety niż demograficzny nie sprzyja takim działaniom – podkreśla w rozmowie z maglem dr hab. Jolanta Choińska-Mika, prof. UW, prorektor do spraw studenckich i jakości kształcenia. Tymczasem jak wynika z danych GUS, opublikowanych w listopadzie br., liczba studentów przypadająca na jednego wykładowcę systematycznie maleje. W roku akademickim 2005/2006 wynosiła ona 19,7. Dekadę później było to już 15 studentów dla każdego nauczyciela akademickiego. Równolegle spada liczba uczestników zajęć na uczelniach na przestrzeni

12-13

lat – od 2005 roku zmalała ona o niemal 30 proc. Przyczyn należy szukać w słabych danych demograficznych, w Polsce bowiem liczba urodzeń zmniejsza się. Ponadto, obecni studenci to pokolenie urodzone w czasie niżu demograficzego. Dlatego właśnie, mimo że liczba studentów w skali ogólnopolskiej spada, przy łatwiejszym dostępie obecnych młodych ludzi do wiedzy,odsetek osób z wyższym wykształceniem jest o wiele wyższy niż w wypadku poprzedniej generacji.

Matematyka od nowa Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego zakłada, że wiele z problemów obecnego systemu edukacji można rozwiązać poprzez zmiany w finansowaniu uczelni. Ma posłużyć do tego nowy algorytm, w którym ujęto dwa dotychczas niebrane pod uwagę czynniki. Po pierwsze resort zamierza premiować jakość pracy wykonywanej przez kadrę naukową. Zostanie wprowadzony wobec tego wskaźnik, którego wynik ma pokazywać, w jaki sposób przekazywanie wiedzy przekłada się na prowadzenie badań naukowych. Będzie on iloczynem liczby pracowników na danej uczelni przez współczynnik przypisany do danej kategorii jednostki badawczej. Zdaniem resortu w ten sposób wykładowcy mają być zachęcani nie tylko do prowadzenia obowiązkowych zajęć, lecz także poszerzania kanału dydaktyki o badania naukowe. Z kolei drugi ujmowany przy decyzji o przyznawanych środkach finansowych wskaźnik to tzw. Student Staff Ratio (SSR). Ma mierzyć proporcje studentów oraz doktorantów do liczby pracowników kadry naukowej. W tym wypadku ministerstwo, wzorując się na uczelniach skandynawskich, uznało, że w najlepszej sytuacji będą te uczelnie, gdzie stosunek będzie wynosił 13 studentów przypadających na jednego wykładowcę. Resort zaznacza przy tym wyraźnie, że jest to liczba nie dla wydziału, a całej uczelni, a od tej reguły przewidziano wyjątki, jak w przypadku uczelni artystycznych czy medycznych. Referencyjne granice wskaźnika mają określać, czy państwowa dotacja dla szkoły wyższej zostanie przyznana na pożądanym poziomie – jeśli wskaźnik będzie odbiegać od normy, przyznana kwota zmaleje. Początkowo zakładano, że proporcja będzie wynosić 11-13:1, jednak zmieniono go po konsultacjach społecznych. Niestety (...) są uczelnie publiczne w Polsce, gdzie ta proporcja wynosi jeden do trzydziestu. To pokazuje, do jak drastycznego umasowienia procesu kształcenia doszło na części polskich uczelni – mówił minister Gowin.

Bezpieczny zysk Resort odpowiedzialny za funkcjonowanie szkolnictwa wyższego przy zmianach w przyznawaniu pieniędzy chce zachować stabilność finansową uczelni. W tym celu w projektach reform przewidziano, że nie dostaną one mniej lub więcej niż 5 proc. wartości dotacji w stosunku do poprzedniego roku. Tak zwany bezpiecznik ma zarówno ograniczyć wpływ negatywnej zmiany na budżet szkoły wyższej, jeśli będzie to zmniejszona kwota, jak i wskazać, w jakich obszarach powinno się poprawić zarządzanie, by kolejna dotacja mogła być wyższa. Dlatego właśnie zdaniem ministerstwa niemożliwe jest wprowadzenie kilkuletniej perspektywy finansowania, mając na uwadze, że uczelnie mogą wprowadzić szereg zmian, które mogą polepszyć ich funkcjonowanie. Nowy sposób na pozyskiwanie pieniędzy ma planowo wejść w życie z początkiem 2017 r. W budżecie na przyszłoroczne 12 miesięcy założono 1,3-proc. wzrost środków finansowych przeznaczonych na uczelnie, co z kolei gwarantuje Ustawa Prawo o szkolnictwie wyższym. Czy będzie to oznaczać jednocześnie gwarancję lepszej jakości kształcenia – dowiemy się już wkrótce. 0

gr a

i f. P

xa

b

co ay.

/C m/

C


kalendarz wydarzeń /

patronaty

Kalendarz wydarzeń grudzień 2016 Tydzień Uśmiechu 5-10 grudnia Tydzień Uśmiechu to największa akcja charytatywna w Szkole Głównej Handlowej organizowana przez NZS. W jej ramach od 5 do 10 grudnia na Auli Spadochronowej odbędzie się kiermasz mikołajkowy, na którym za połowę ceny rynkowej będzie można zakupić m.in. bilety do kin, teatrów, książki, płyty, czy kursy językowe lub tańca. Dochód z akcji zostanie przeznaczony na Lubelskie Hospicjum dla Dzieci im. Małego Księcia. Więcej szczegółów www.facebook.com/tydzienusmiechu Serdecznie zapraszamy!

1 2 3 3 5 4 7 5 9 6 11

Dni Biznesu w Sporcie 6-8 grudnia Jesteś pasjonatem sportu, który chciałby wiedzieć więcej o biznesowej stronie wydarzeń sportowych? Interesuje Cię, jak wygląda praca przy organizacji najważniejszych sportowych imprez? Jeśli tak to w dniach 6-8 grudnia SKN Zarządzania w Sporcie zaprasza na XII edycję Dni Biznesu w Sporcie. Znajdziesz nas na www.facebook.com/DniBiznesuwSporcie

15 9 17 10

21 12 23 13

13-16 grudnia odbędzie się XXII edycja Wampiriady SGH organizowanej przez NZS. Podczas wydarzenia będzie można oddać krew w krwiobusie znajdującym się na parkingu. Dla każdego krwiodawcy przygotowane są upominki ufundowane przez Partnerów projektu. Oprócz tego wszyscy zainteresowani będą mogli wziąć udział w konkursach. Zapraszamy do naszego wampiriadowego stoiska! Nie trać życia, graj w czerwone!

Czytelniku! 6 grudnia odbędzie się największa w Polsce studencka konferencja o rynku nieruchomości – Real Estate Conference. Tematem będą inwestycje komercyjne na rynku nieruchomości. Następnego dnia dla uczestników odbędą się wizytacje dwóch biurowców – Warsaw Spire oraz Metropolitan. Masz możliwość zdobycia najświeższych praktycznych informacji o rynku oraz poznania ciekawych osób w unikatowej atmosferze. Po więcej informacji zapraszamy na profil SKN Inwestycji i Nieruchomości na FB lub www.skniin.pl

7 13 8

19 11

Wampiriada 13-16 grudnia

Real Estate Conference 6 grudnia

„NBA bez tajemnic” z Get Ready 7 grudnia Jesteś fanem koszykówki? Nie śpisz po nocach, śledząc zmagania drużyn najlepszej ligi na świecie? Chciałbyś poznać kulisy pracy w NBA, a jednocześnie zastanawiasz się co dalej z polskim Koszem? SKN Get Ready rzuca propozycję za trzy punkty. 1. Co? Spotkanie z Rafałem Juciem – skautem klubu NBA Denver Nuggets. 2. Gdzie? AULA A na WZ UW, ul. Szturmowa 1/3. 3. Kiedy? 7 grudnia o godzinie 18. Wstęp wolny. Zapisy na fanpage’u Get Ready: www.facebook. com/getreadyskn

14 25 15 27 16 29 17 30 18 19

AIESEC Days 19-21 grudnia Już 19 grudnia rozpoczną się AIESEC Days, czyli trzy dni, podczas których będziecie mogli dowiedzieć się więcej o wolontariatach zagranicznych Global Volunteer i profesjonalnych praktykach zagranicznych Global Talent. W trakcie wydarzenia czekają na Was spotkania z wolontariuszami i podróżnikami. Dla poszukiwaczy kariery przygotowaliśmy możliwość konsultacji swojego CV i przygotowania się do rozmowy rekrutacyjnej. Dowiedz się więcej na www.sgh.aiesec.pl/AIESECdays

grudzień 2016


patronaty

/ kalendarz wydarzeń

20 Noc Biologów 13 stycznia 2017

21 X Świąteczny Koncert SGH i Święta w Prezencie – Gwiazdka na Życzenie 15 grudnia oraz 19-20 grudnia Zbliżają się Święta, a wraz z nimi, jak co roku nadchodzi jeden z najcieplejszych projektów na naszej Uczelni – Świąteczny Koncert SGH. Tegoroczna edycja to już 10. wydanie Koncertu, podwójnie wyjątkowe – w tym roku łączymy siły ze studentami Uniwersytetu Muzycznego im. Fryderyka Chopina. Spektakl muzyczny Święta w Prezencie to ich autorski projekt skierowany do najmłodszych, jednak z pewnością zaciekawi i rozbawi również starszych widzów. Przedstawienie będzie można zobaczyć już 15 grudnia w Polskim Radiu oraz 19 grudnia na UMFC. Finał Świątecznego Koncertu SGH odbędzie się 20 grudnia w Klubie Palladium, gdzie w atmosferę świąt wprowadzą was najlepsi warszawscy muzycy, wybrani na przesłuchaniach. Przy okazji Koncertu nie może oczywiście zabraknąć Tygodnia Świątecznego na Auli Spadochronowej, licytacji kolacji ze studentami oraz licytacji i loterii fantów przekazanych przez darczyńców. W tym roku cały dochód z Koncertu przekazany zostanie Fundacji „Akogo?” i pomoże pacjentom kliniki Budzik. Więcej informacji na stronie www.swiatecznie.org oraz Facebooku: www.facebook.com/swiatecznesgh.

22

13 stycznia 2017 roku po raz szósty odbędzie się Noc Biologów. Zapraszamy do udziału w licznych wykładach, warsztatach praktycznych, zajęciach laboratoryjnych i pokazach prowadzonych przez badaczy z Wydziału Biologii Uniwersytetu Warszawskiego oraz gości z innych jednostek. W zeszłym roku w naszych zajęciach wzięło udział niemal 4 tys. osób z Warszawy i nie tylko. Zapraszamy na naszą stronę internetową (www.nocbiologow.pl), gdzie już wkrótce pojawi się aktualny program, a także na profil na Facebooku.

23

24 Cykl warsztatów podatkowych - TAXi styczeń 2017

25

26

27

Road to Excellence styczeń 2017

SKN Doradztwa Podatkowego działające przy SGH zaprasza wszystkich studentów do wzięcia udziału w projekcie TAX-i. To kolejny cykl bezpłatnych warsztatów podatkowych organizowanych we współpracy z firmami partnerskimi, świadczącymi profesjonalne usługi doradztwa podatkowego m. in.: Roedl&Partner, Crido Taxand. Pierwszy warsztat odbędzie się już w grudniu 2016 r. Uwaga: obowiązują zapisy! Już dzisiaj zapraszamy na fanpage SKN-u www.facebook.com/SknDoradztwaPodatkowego, gdzie można znaleźć więcej informacji!

28

Road to Excellence to organizowany przez NZS SGH projekt składający się z konkursu i cyklu warsztatów. W styczniu rusza konkurs skierowany do studentów zainteresowanych analityką biznesową. Podczas pierwszego etapu studenci rozwiążą zadanie badające znajomość MS Excel. Prace nadsyłane będą drogą elektroniczną. Drugi etap (marzec) odbędzie się na SGH, w którym studenci będą musieli zmierzyć się z zadaniem wymagającym analitycznego myślenia. Więcej na www.facebook.com/roadtoexcellence.nzs

29

II International Conference on Comparative Law 16-17 marca 2017

30

31

8 jurysdykcji, 20 ekspertów z całego świata i 2 dni dyskusji. Tak w skrócie można opisać II International Conference on Comparative Law organizowaną przez Europejskie Stowarzyszenie Studentów Prawa ELSA Warszawa, która 16-17 marca 2017 roku odbędzie się w Bibliotece Uniwersyteckiej w Warszawie. Zapisy ruszyły 16 listopada i potrwają do marca! Więcej informacji możesz znaleźć na stronie internetowej www.iccl.elsa.warszawa.pl/pl/ lub FB: International Conference on Comparative Law.

Informacja dla organizacji Organizujesz interesującą konferencję? Koordynujesz nowy, ciekawy projekt? Możemy Ci pomóc dotrzeć do społeczności studenckiej SGH i UW. Zapytaj o Patronat Medialny Niezależnego Miesięcznika Studentów MAGIEL, pisząc na: magiel.patronaty@gmail.com Deadline na zgłoszenia do numeru styczeń-luty grudniowego:2017: 14.11.2016 12.12.2016

14-15


oko w oko z przeszłością / Jak się wycina foczki?

Wehikuł czasu Teraźniejszość czasami nie wystarcza. Wybitne jednostki wyprzedzają swoją epokę, przybliżając innym przyszłość. Są jednak też tacy, którzy z nostalgią patrzą na to, co już odeszło. T e k st:

A N TO N I N A DY B A Ł A c z a j kow s k i , d o m i n i k a wój c i k

gr afik a :m a r c i n

ażda epoka tęskni za tym, co dawne. Mimo że lubimy przemycać przedmioty sprzed lat do współczesnego świata, nie świadczy to o tym, że chcielibyśmy powrotu tamtych realiów – czasów odmiennej moralności kobiet i mężczyzn, ścisłej hierarchizacji i sztywnych konwenansów. Zbyt przyzwyczailiśmy się do wolności i możliwości, które daje nam dzisiejszy świat. Idealizowanie czasów, które minęły, może spowodować, że nie będziemy w stanie cieszyć się tym, co nas otacza, i zapragniemy do nich powrócić.

K

Lustro świata Choć może wydawać się, że trendy jedynie powierzchownie odzwierciedlają świat, w którym panują, tak naprawdę są ściśle

związane z kulturą i obyczajami. W starożytnej Grecji niezwykle popularne były sofy, na których w trakcie sympozjonów mężczyźni mogli jednocześnie leżeć, pić wino i rozmawiać o filozofii (taki obraz tych spotkań kreuje Platon w Uczcie). W gotyku dzięki podniesionemu stanowi sukni, który nadawał kobiecie sylwetkę ciężarnej, wyrażano pochwałę macierzyństwa i płodności, natomiast w epoce wiktoriańskiej gorset krępował ruchy kobiet równie mocno, co konwenanse społeczne. Nic więc dziwnego, że w XIX wieku równolegle z walką o czynne i bierne prawo wyborcze dla kobiet, sufrażystki toczyły bój o prawo do zrzucenia gorsetów. Apelowały, popierane przez licznych lekarzy, że gorsety są bardzo niezdrowe, uniemożliwiają bezpieczne porody i deformują sylwetkę.


/ oko w oko z przeszłością

Wskazywały również na społeczny aspekt noszenia tak krępującego stroju – jak kobiety mogły wyjść z domu i włączyć się w życie polityczne czy naukowe, skoro ich ubiór uniemożliwiał im swobodny ruch? Dopiero wraz z rozluźnieniem konwenansów społecznych doszło do liberalizacji zasad dotyczących ubioru. Na ulicach ludzie pojawiali się w coraz bardziej nieformalnych strojach, a różnice klasowe zaczęły się zacierać. Stracił też na znaczeniu ścisły podział ubrań na damskie i męskie. Jednak zjawiska te nie dotyczyły wyłącznie odzieży. Na przykład eleganckie, często niezbyt wygodne, lecz wykonane ręcznie meble zostały zastąpione przez te produkowane masowo. Dzięki temu teraz prawie każdego stać na umeblowanie własnego mieszkania i życie w komfortowych warunkach. Również wraz z postępem technologicznym odrzucono niedoskonałe techniki fotografii analogowej na rzecz fotografii cyfrowej. Skoro zmiany te świadczą o korzystnych procesach zachodzących w świecie, dlaczego dzisiaj obserwujemy tak silny trend powrotu do tego, co dawne?

Na przekór modzie Obecnie w modzie dominują ubrania produkowane i sprzedawane przez wielkie międzynarodowe sieci sklepów odzieżowych, tak zwane sieciówki. Przez to trendy w prawie każdym zakątku świata są jednakowe, a zróżnicowanie regionalne zanika. Ulice europejskich, amerykańskich czy azjatyckich miast, mimo istnienia pewnych cech charakterystycznych, wyglądają dość podobnie. Niektórzy jednak poszukując oryginalności, własnego stylu, a często i oszczędności, sięgają po ubrania z dawnych lat. Dzięki temu możemy obserwować drugie życie zarówno second handów, szczególnie tych oferujących modę vintage, jak i targów wymiany odzieży. Osoby z bystrym okiem mogą w nich znaleźć oryginalne, niezniszczone ubrania od znanych projektantów za niewielkie pieniądze. Niektórzy wręcz szukanie takich okazji traktują jako element stylu życia. Kupuję vintage, gdyż w ten sposób zaspokajam swój instynkt łowiecki. Zdobycie ładnego ciucha cieszy mnie tak samo, jak myśliwego upolowanie zwierzyny. Moja ostatnia perełka w szafie to mała czarna, jeszcze z metką – opowiada Alicja, warszawska studentka. Trend na rzeczy vintage nie jest charakterystyczny tylko dla naszych czasów. Już w XIX wieku tego określenia zaczęto używać w odniesieniu do mody – wcześniej oznaczało wino wytworzone z winogron zebranych i wyhodowanych w tym samym roku. Przyję-

16-17

ło się, że aby przedmiot był uznawany za vintage, musi mieć przynajmniej dwadzieścia lat. Jednak nie każdy staroć z babcinego strychu może zasługiwać na to miano. Rzeczy vintage powinny być niezniszczone, a upływ czasu nie może odbierać im urody, wręcz przeciwnie – ma nadawać im szlachetności. Nie zawsze kupowanie ubrań sprzed lat wiąże się z oszczędnością. Można nawet powiedzieć, że niektóre stroje dopiero z wiekiem nabierają wartości i są potem sprzedawane w cenach znacznie przekraczających te, za które pierwotnie były oferowane. Tak stało się w przypadku surrealistycznych torebek pochodzących z paryskiego butiku Anne-Marie. Powstałe w latach 40. XX wieku mają niezwykłe kształty – dużej papierośnicy, kubełka z lodem i szampanem, telefonu czy talii kart, a niektóre modele są sprzedawane dzisiaj za prawie pięć tysięcy dolarów. Na jednej z francuskich stron, la-mode-vintage.com, można kupić stroje Chanel, Diora czy Valentino pochodzące z lat 70. i 80. za co najmniej kilkaset euro. W Polsce też istnieje luksusowa moda vintage – w Vintage Store, znajdującym się w podziemiach Biblioteki Uniwersyteckiej, oferowane są koszule Versace za blisko 800 zł czy kultowe prochowce Burberry za prawie tysiąc.

Dawny czar Sporą popularnością cieszą się również stroje określane mianem antique, czyli uszyte przed 1920 r. Na wielu stronach aukcyjnych zainteresowani mogą kupić oryginalną koszulę dandysa z XIX wieku czy bogato zdobioną wiktoriańską suknię. Na przykład jedną z oferowanych przez portal antiquedress. com sukien była pochodząca z końca XIX wieku jednoczęściowa, brokatowa suknia ślubna w kolorze kości słoniowej z długim, marszczonym trenem za jedyne pięć tysięcy dolarów. Porównując to do cen współczesnych kreacji od projektantów, kwota ta nie wydaje się wygórowana. Niestety bardzo wąska talia i rozmiar XXXS powodują, że mało która współczesna kobieta by się w nią zmieściła. Jednak te stroje, w odróżnieniu od strojów vintage, zazwyczaj nie są kupowane, aby je nosić. Traktowane są raczej jako element kolekcji, dzieło sztuki, a także inwestycja, których wartość z biegiem lat i przy starannym przechowywaniu będzie rosła. Niektórzy idą jednak dalej i opierając się na oryginalnych wykrojach z epoki, odwzorowują stroje z minionych wieków. W Polsce rekonstruktorów zrzesza stowarzyszenie Krynolina, które powstało jako spis blogów kostiumowych i vintage – obecnie jest tam wymienionych ponad 80 stron. Świadczy to


oko w oko z przeszłością /

o tym, że zainteresowanie tą tematyką jest duże – Ludzie lubią oglądać pięknie i kolorowo ubrane postacie, a ludzka tęsknota za dawnymi czasami sprawia, że podobają im się nasze opowieści o historii mody – opowiada o swojej inicjatywie jedna z założycielek Krynoliny. Ci, którzy zawędrują na strony poświęcone rekonstrukcji strojów, z pewnością zauważą niezwykłą staranność w wykonaniu sukien i wierność w odwzorowaniu realiów epoki. Wszystkie nasze projekty zaczynają się od inspiracji – obrazu, zdjęcia oryginalnej sukni, ryciny czy kadru z filmu. Potem następuje etap rozkładania sukni na czynniki pierwsze, ustalania, co będzie potrzebne i jak należy ją skonstruować. Co więcej każdy strój potrzebuje odpowiedniej bielizny – gorsetu, halek, koszuli, stelaży – bez których nawet najlepiej uszyty będzie wyglądał jak kostium z wypożyczalni. Dopiero po zgromadzeniu materiałów i bielizny przystępuje się do krojenia i szycia – tłumaczy. Pasjonaci dawnych strojów spotykają się na piknikach, balach czy zlotach – jednym z nich jest organizowany przez Krynolinę zlot w Ojcowie. Zazwyczaj w programach takich imprez można znaleźć naukę tańców i etykiety balowej czy konwersacji salonowej, a także gry na świeżym powietrzu i inne historyczne rozrywki. Jednak nie to w tych spotkaniach jest najważniejsze. Nie wszystkie z nas interesują się obyczajami, dlatego też odrzuciłyśmy przesadną sztywność manier i podziały społeczne, a skupiłyśmy się głównie na grach, rozrywkach towarzyskich czy kuchni. Zlot w Ojcowie staramy się organizować na wzór dawnych spotkań towarzyskich, nie popadając w przesadę – dodaje współzałożycielka stowarzyszenia.

Piękno wewnętrzne jest nieśmiertelne Są jednak tacy, którzy idą krok dalej i to właśnie na dawnych obyczajach skupiają swoje zainteresowanie. Dość ciekawą inicjatywą są wciąż organizowane bale debiutantek. Dawniej były to spotkania, które wprowadzały do eleganckiego towarzystwa oraz na rynek matrymonialny panny z dobrych domów. Obecnie jest to nadal uroczystość przeznaczona dla młodzieży pochodzącej z arystokratycznych domów – Radziwiłłów, Potockich i Czartoryskich, ale również osób świata kultury, nauki czy polityki. Wybrane wcześniej i dokładnie sprawdzone pary zaprasza hrabina Jolanta Mycielska – jest to jej wyłączne prawo. Młodzież przed samym balem spędza wspólnie dwa tygodnie, ucząc się nie tylko tańców, lecz także innych, niezbędnych w życiu każdego człowieka umiejętności, takich jak sztuka eleganckiego zdejmowania rękawiczek. Choć organizatorzy podkreśla-

ją, że celem Balu Debiutantów jest budowanie wspólnoty i krzewienie zamiłowania do sztuki i nauki oraz promowanie chrześcijańskich wartości, a uczestnicy w trakcie przygotowań i samej imprezy zawiązują przyjaźnie na całe życie, dość znamienne jest to, że większość uczestników niechętnie wypowiada się na temat balu. Czyżby uznali, że w dzisiejszych czasach chwalenie się szlacheckim pochodzeniem nie jest w dobrym tonie? Do tych dawnych ziemiańskich tradycji nawiązuje również program Debiutantki realizowany w Muzeum Pałacu w Wilanowie. Jednak wydźwięk tego projektu jest zupełnie inny. Być może wynika to z bardziej egalitarnej formy rekrutacji – do programu może dołączyć każda młoda dziewczyna, której zgłoszenie zostanie pozytywnie rozpatrzone przez kapitułę składającą się z osobistości świata kultury, takich jak: Beata Tyszkiewicz czy prezydentowa Karolina Kaczorowska. Jak można się dowiedzieć ze strony organizatora, hasłem przewodnim tej inicjatywy jest motto: Piękno wewnętrzne jest nieśmiertelne, a jej celem – nauczenie młodych kobiet gracji, elegancji, sztuki wypowiedzi publicznych, savoir vivre’u i podstaw psychologii. Uczestniczki działają charytatywnie, występują w strojach z dawnych epok, a każdą edycję wieńczy bal. Program ten cieszy się dużą popularnością i patronuje mu wiele znanych instytucji, w tym Uniwersytet Warszawski czy Telewizja Polska. Mimo tego zasadne wydaje się pytanie, czy wartości przekazywane przez program w dzisiejszych czasach są tymi szczególnie cennymi dla nowoczesnej kobiety. Karolina, uczestniczka trzeciej edycji programu, w rozmowie z maglem na pytanie, co dało jej to przedsięwzięcie, odpowiada : Myślę, że w pewnym sensie stałam się „damą XXI wieku”. Znam zasady savoir vivre’u, mam dużą wiedzę na temat historii i kultury, a także umiem zadbać o to, aby dobrze się prezentować. Są to wartości, których nie da się w dzisiejszych czasach nauczyć w szkole, na studiach czy w pracy. Kiedyś młode kobiety przygotowywano do wkraczania w dorosłe życie, lecz wydaje mi się, że dzisiaj nie przykłada się do tego aż tak ogromnej wagi.

Element luksusu Wpływ dawnych epok widać nie tylko w ubraniach czy obyczajach, lecz także w sztuce użytkowej. Minimalistycznie umeblowane mieszkanie, wiszące na ścianach abstrakcyjne obrazy, a w rogu jednego z pomieszczeń ozdobna toaletka z XVII wieku – taki eklektyzm w urządzeniu wnętrz nie jest obecnie niczym zaskakującym. Dumni właściciele potrafią 1

grudzień 2016


/ oko w oko z przeszłością

godzinami opowiadać o najnowszym ludwiku, pieszczotliwie tak określając obity purpurowym aksamitem podnóżek pochodzący z epoki Ludwika XIV. Można powiedzieć, że dzisiejsza aranżacja wnętrz dość często opiera się na babcinej zasadzie: coś starego, coś nowego, coś pożyczonego – a prawdziwą sztuką jest połączenie wszystkiego w taki sposób, aby każdy z elementów współgrał ze sobą. Beata Bochińska, historyczka designu, w wywiadzie dla radia ZET Chilli opowiada o tym, że dawne meble i przedmioty użytkowe mogą nadać niezwykłości i wprowadzić element luksusu nawet w zwykłej kawalerce. Wskazuje również na niezwykłe możliwości, jakie stwarza polski rynek antyków – w krajach, które mają większą świadomość dotyczącą sztuki użytkowej, ceny obiektów vintage kształtują się w okolicach tysięcy euro czy dolarów. W Polsce natomiast są to często kwoty rzędu kilkudziesięciu złotych. Powrót do dawnych tradycji wśród wielu twórców widać również w samym procesie produkcji. Zaprzeczając jej masowości, coraz bardziej ceni się manufaktury. Oprócz samego finalnego efektu istotne są również: sposób wytworzenia, użyte materiały czy odpowiedni PR zbudowany wokół przedmiotu. Nie wystarczy już własnoręczne wykonanie konsument musi mieć poczucie kupowania autentycznej cząstki luksusu stworzonej tylko dla niego, w której powstanie od początku do końca zaangażowany był człowiek, a nie taśma produkcyjna.

18-19

Świat zaklęty w fotografii Coraz większe uznanie zdobywają stare fotografie, przez wiele lat pomijane szturmem wkraczają do świata największych kolekcjonerów. Jedno ze zdjęć pochodzące z 1879 r. i przedstawiające Henry’ego McCarty’ego, szerzej znanego jako Billy the Kid, na aukcji w Stanach Zjednoczonych zostało sprzedane za zawrotną sumę 2,3 mln dolarów. Być może taka cena wynika z tego, że jest to jedyne jego zdjęcie, którego autentyczność udało się w zupełności potwierdzić. Nie tłumaczy to jednak ceny, jaką osiągnęło inne dawne zdjęcie – The Pond – Moonlight Edwarda Steichena z 1904 r., które na aukcji 10 lat temu sprzedane zostało za blisko trzy miliony dolarów, co w tamtym czasie było najwyższą ceną, jaką kiedykolwiek osiągnęła fotografia. Fascynacja starymi zdjęciami nie ograni-

cza się jedynie do ich kupowania, lecz również polega na wykorzystywaniu dawnych technik współcześnie. Dagerotypy i fotografie wykonane techniką analogową charakteryzowały się dużym ziarnem oraz małą ostrością i dokładnością, a świat przedstawiały jedynie w odcieniach szarości. Wraz z rozwojem technologii dążono do wyeliminowania tych niedoskonałości, z czasem producenci aparatów zaczęli konkurować ze sobą. Chcieli zaoferować coraz lepsze parametry, mimo że te od pewnego momentu nie miały już realnego przełożenia na jakość zdjęcia. Niektórzy pasjonaci fotografii stwierdzili wtedy, że to te pozorne wady stanowiły o sile przekazu i, poszukując dawnej magii, zdecydowali się powrócić do minionych technik. Moja pasja do fotografii analogowej wynika z nastroju i emocji, jakie ze sobą niesie, oraz sympatii do samych aparatów analogowych, które mają swój ciężar, czysto mechaniczny sposób działania i piękny dźwięk. Samo obcowanie z nimi jest przyjemne – wyjaśnia Jakub Stojałowski, fotograf. Patrząc na minione epoki, ważna jest świadomość jak bardzo trendy powiązane były z obyczajami i panującymi ówcześnie zasadami. Stroje, meble czy konwenanse odzwierciedlały reguły panujące w społeczeństwie. Skoro już dawno odrzuciliśmy te normy, naszą rzeczywistość budując na odmiennych fundamentach, dlaczego tak chętnie powracamy do tego, co minęło? Być może, wchodząc na moment do dawnego świata, dajemy sobie chwilę wytchnienia od współczesności i uciekamy od tego, co nam się dzisiaj nie podoba i czego nie możemy zmienić. 0


Jan Krzysztof Bielecki /

POLITYKA I GOSPODARKA rekordowa objętość :D

Starszy kolega Ćwierć wieku temu zakończył pełnić urząd premiera. Od tego czasu umiejętnie przeplata swoje doświadczenia pomiędzy światem polityki a biznesem. Jan Krzysztof Bielecki, Przewodniczący Rady Partnerów EY, tłumaczy, dlaczego nie każdy musi być przedsiębiorcą. fot. EY

R oz m aw i a l i: Pau l i na B ł az i a k , P r z e m e k Kon D r ac i u k

Magiel: Obecnie zostać premierem w wieku 39 lat to mało realna perspektywa. Czy ćwierć

wieku temu łatwiej było młodym zacząć karierę, nie tylko polityczną?

jan krzysztof bielecki: Wydaje mi się, że młodym jest zawsze łatwo, choć wtedy było trochę inaczej. Wymiana pokoleniowa, która następowała, duże zainteresowanie Polski światem zewnętrznym, otwarcie naszego handlu spowodowały, że nagle stali się potrzebni ludzie, którzy znają świat, mówią językami obcymi, przede wszystkim angielskim. Transformacja ustrojowa stworzyła dodatkowe możliwości. Z jednej strony zobaczyliśmy, czym jest dwucyfrowe bezrobocie. Z drugiej – na rynku pracy od zaraz byli potrzebni ludzie młodzi, bo oni najlepiej nadawali się do „nowych czasów”.

Bardziej wymagających? Gospodarka stała się otwarta na rynki. Aby się na nich poruszać, trzeba było umieć się porozumieć, posługiwać dokumentami. Zaczęli pojawiać się inwestorzy, którzy szukali głównie młodych ludzi do pracy, powstawały nowe instytucje samorządowe i firmy. Wiele z tych, które dziś znamy z giełdy, zostało założonych w 1991 r. Rodząca się przedsiębiorczość tworzyła nowe miejsca pracy. Dzisiaj zapotrzebowanie na ludzi młodych też jest ogromne, tylko może w bardziej sprofilowanych, specjalistycznych obszarach. Szuka się dobrze wykształconego, kreatywnego człowieka. Poprzeczka, która zdefiniowała potrzeby, została ustawiona wyżej.

Nie było wówczas barier wejścia? Bariery były parę lat temu, ale wejście Polski do UE spowodowało, że nagle powstały, według mnie, trzy zupełnie nowe kanały absorbowania młodych ludzi. Pierwszy to kanał migracyjny. Część osób zdecydowała się szukać pracy za granicą i okazało się, że np. rynek brytyjski ma nieograniczone możliwości zatrudnienia. Także rynek niemiecki do dzisiaj ma ogromny niedobór rąk do pracy. Luka wynosi około 200 tys. osób w skali roku. Po drugie dużo młodych ludzi postanowiło kontynuować swoją edukację za granicą. Ponad 40 tys. osób uczy się poza Polską. Sporo z nich dostaje oferty pracy po ukończeniu studiów tam, na miejscu. Trzeci kanał to firmy świadczące usługi biznesowe. I właśnie one mają teraz ogromny popyt na ludzi wykształconych. Biznes, który nie istniał praktycznie parę lat temu,

dzisiaj zatrudnia znacznie ponad 200 tys. osób. Zdystansowali nie tylko górnictwo, które tradycyjnie tworzyło najwięcej miejsc pracy, lecz także przemysł motoryzacyjny. Jeżeli do tych trzech dużych kanałów dodamy firmy, takie jak EY, które stale potrzebują młodych ludzi, w których potrzeba 200-300 osób rocznie, to tworzą one kolejny kanał przyciągający absolwentów.

Otwarcie granic ma swoje minusy, ludzie masowo wyjeżdżają. Na Zachodzie jest przecież łatwiej zacząć biznes. Jak zatrzymać młodych ludzi? Nie uważam, żeby młodzi wyjeżdżali z tego powodu, że jest łatwiej założyć firmę w Wielkiej Brytanii niż w Polsce. Nawet gdybyśmy porównali miejsce, w którym jesteśmy w obszarze tworzenia biznesu, z lokatą Wielkiej Brytanii, to nie jest to żadna przepaść, która nas dzieli. W Polsce następują pozytywne zmiany. Nie każdy młody człowiek musi otwierać firmę, aczkolwiek patrząc na zjawiska w najbardziej rozwiniętych krajach, rzeczywiście widać, że blisko 40 proc. osób zaczyna pracować w niezetatyzowanym wymiarze. To jest zjawisko nowe – rozwój rynku freelancerów, którzy uważają, że dla nich wygodniejsze, ciekawsze jest pracowanie dorywcze, we własnym rytmie. W USA to tempo zmian jest ogromne. Natomiast nie każdy musi być przedsiębiorcą. Nie zmuszajmy, żeby każdy miał swoją firmę, bo to nie jest ani takie proste, ani nie każdy ma do tego predyspozycje.

Ale na przykład w Stanach Zjednoczonych system edukacji wręcz pobudza naszych rówieśników do przedsiębiorczości. Jak starać się ich naśladować? To pytanie pokazuje szokującą zmianę, jaka nastąpiła w Polsce. Jak patrzyłem 25 lat temu na polską rzeczywistość, to zastanawiałem się, czy będzie katastrofa, bo na wielu obszarach byliśmy bankrutami. Pracowałem ponad 10 lat w Londynie. Z perspektywy Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju obserwowałem kraje, które dokonały transformacji ustrojowej, politycznej i gospodarczej, i to była dla mnie grupa odniesienia. I wśród tych 30 państw Polska wypada bardzo dobrze, jeśli nie lepiej. Problem w tym, że młodzi ludzie teraz patrzą na najlepszych na świecie i pytają, dlaczego u nas nie jest tak, jak u nich. To pytanie o to, jak podnosić tę poprzeczkę, żebyśmy skakali coraz wyżej. 1

grudzień 2016


POLITYKA I GOSPODARKA

/ Jan Krzysztof Bielecki

Patrzymy na ten problem z perspektywy studentów, którzy nie mają problemów ze znalezieniem pracy, szczególnie w Warszawie. Ale jest przecież duża grupa młodych, która się z tym boryka, więc chcą wyjechać. Jestem przekonany, że w Wielkiej Brytanii też jest cała grupa młodych ludzi, która ma ten problem. W Polsce ciągle zapominamy, że jest tam może pięć, sześć szkół, które kształcą ludzi, którzy mają nie tylko gwarantowaną, lecz także ciekawą pracę przed sobą. W rankingu jest 200 uniwersytetów. Gwarantuję, że gdybyśmy wzięli ostatni na tej liście, to po nim ma się możliwość zatrudnienia w domu towarowym na stanowisku ekspedienta. To jest podstawowy problem, że 80 proc. ludzi kończy studia i nie oczekuje z tego powodu wspaniałej kariery. A u nas jest przecież o wiele więcej szkół niż w Wielkiej Brytanii.

Mamy kompleks niższości? Wręcz przeciwnie. Gdy rozmawiałem z grupą Polaków na Oksfordzie, to oczywiście nikt z nich nie martwi się o pracę. Byłem pod wrażeniem, jak dobrze zorganizowane praktyki mieli studenci na ostatnim roku. Najstarszy stopniem pracownik w firmie osobiście opiekował się takim praktykantem. To była bajka. Na uczelniach gorszych takich perspektyw nie ma. Na Zachodzie system kształcenia jest bardzo elitarny i elitarność jest kształtowana od szkoły średniej. A u nas się uważa, że jak się skończyło, np. marketing i zarządzanie w dowolnej szkole, w dowolnym miejscu, to należy się praca zgodna z wykształceniem. I wydaje mi się, że tu kompleksy by się nam akurat przydały.

że najlepsze roczniki absolwentów szkół średnich w Warszawie, Krakowie, Wrocławiu prawie w komplecie wyjeżdżają za granicę studiować, to może są to ci, którzy są najbardziej nastawieni na rozwój i karierę, a u nas zostają tacy, którzy chcieliby żyć trochę spokojniej.

Jest wiele osób, które przychodzą do międzynarodowych korporacji, pracują parę lat i zakładają własne przedsiębiorstwa. To dobry pomysł? To jedna ze ścieżek rozwoju. Taka firma jak EY tworzy do tego fundamenty. Można się nauczyć warsztatu, dyscypliny, analitycznego myślenia i ten, kto nie ma z tymi zadaniami kłopotu, a ma chęci, buduje sobie warsztat zawodowy. Możemy zadbać o rozwój setek nowych talentów, chociaż nie da się ukryć, że z 200-300 osób, które co roku do nas dołączają, chcielibyśmy najlepszych zostawić dla siebie.

Kiedyś umawiało się na podwórkach, dziś ludzie spotykają się na serwerach. Jeśli nie będę rozumiał tego świata, to będę próbował narzucać swój ludziom, którzy żyją inaczej.

Z drugiej strony nie każdy może sobie pozwolić na wyjazd. Ci zdolni, z niższych warstw społecznych nie mają takiej możliwości, mimo że też są ambitni. Jeśli ktoś ma talent, to może pochodzić z najbiedniejszej rodziny, a i tak rynek go znajdzie i doceni. Natomiast rzeczywiście system edukacji staje się podobny do tego, jaki jest na Zachodzie. W rodzinach zamożniejszych finansowanie rozwoju dzieci jest łatwiejsze. W wieku 12-13 lat powinno się przecież posłać dziecko do najlepszej szkoły. A to w Wielkiej Brytanii kosztuje tyle, co 50 proc. przeciętnego wynagrodzenia.

Jaki jest więc powód bezrobocia absolwentów w Polsce, którym udało się zdobyć dyplom? Za moich czasów co dwunasta osoba kończyła studia. Teraz jest to około połowa dorosłych. Powstaje pytanie, czy nasz system edukacji rzeczywiście zapewnia równowagę między ludźmi po studiach, którzy oczekują pracy biurowej, kierowniczej, a tymi, którzy powinni wykonywać mnóstwo potrzebnych zawodów, do których studia niekoniecznie są potrzebne. A jeżeli już jest potrzebne wyższe wykształcenie, to raczej o profilu inżynierskim, który daje właściwie nieskończone możliwości zatrudnienia, a nie o humanistycznym czy ekonomicznym. Mamy za dużo ekonomistów i zdecydowanie zbyt wielu specjalistów od zarządzania. To niedostosowanie strumieni podaży i popytu do potrzeb rynkowych.

Dlaczego, Pana zdaniem, nie każdy chce się wybić? Może te osoby boją się zbyt ciężkiej i długiej pracy, ciągłego uczenia się i podnoszenia swoich kwalifikacji. Ten pierwszy okres jest trudny, wymagający. Być może nadchodzi teraz pokolenie, które chciałoby mniej zarabiać, ale mieć inną jakość życia: więcej czasu dla znajomych, mniej na ściganie się. Z drugiej strony jeśli widzę,

20-21

Czuje się Pan dla nich mentorem? Lubię określenie „starszy kolega”. W firmie młodzi ludzie kategorią „stary” oznaczają osoby, które są koło pięćdziesiątki. Czasami mają poczucie, że blokują im możliwości rozwoju. W firmach technologicznych mediana wieku wynosi 29 lat, a „stary” jest koło czterdziestki.

Uważa Pan, że w Polsce starsze osoby w swoisty sposób blokują młodym ludziom wejście na rynek pracy? Ten problem mamy w Polsce trochę za sobą. W dużych aglomeracjach na pewno osiągnęliśmy taki stan, że tam już się szuka ludzi do pracy. W niektórych przypadkach do nowoczesnych firm dowozi się ludzi. Doszliśmy wręcz do sytuacji jak z PRL-u, gdy dowożono ludzi do zakładów pracy autobusami. Zaczynamy mieć problem raczej z mobilnością i adekwatnością kształcenia niż z rachunkiem netto na rynku pracy. To zmora, z którą żyliśmy 20 lat.

Zatem z czym borykamy się obecnie? Problem polega na tym, jak stworzyć talentom szansę do rozwoju w Polsce i nie dopuścić do ich emigracji czy podkupienia. Widzę na każdym kroku, jak firmy zagraniczne coraz bardziej penetrują polski rynek, co chwila oferując im dobre studia lub pracę. Walka o talenty trwa.

Co Panem kieruje, gdy decyduje się Pan na spotkania ze zdolnymi studentami? Gdybym nie rozmawiał z młodymi ludźmi, to niczego bym nie wiedział, nie rozumiałbym, że świat się kompletnie zmienił. Kiedyś umawiało się na podwórkach, dziś ludzie spotykają się na serwerach. Jeśli nie będę rozumiał tego świata, to będę próbował narzucać swój tym ludziom, którzy żyją inaczej.

Tylko takich osób jak Pan jest mało, więc jak zachęcić praktyków biznesu, aby kontaktowali się z młodymi i przekazywali wiedzę? Życie ich zmusi. Dotychczas mogliśmy się rozwijać, mając inne bodźce rozwojowe. Teraz pewne stare metody się wyczerpują i według mnie gdy wszystko będzie się sprowadzało do walki o talenty, to ludzie się nauczą, że trzeba będzie wyjść ze swojego gabinetu i zacząć się rozglądać.

Jak więc tacy „starsi koledzy” mają szansę pomóc młodym? We wszystkich polskich firmach, jeśli chcemy w tym wyścigu sobie radzić za 5 lat, musi wzrosnąć świadomość, że o te talenty trzeba zabiegać i tworzyć jak najlepsze warunki rozwoju. Musi być jasne, że to jest kolejny element wartości nowej dodanej, którą nowe pokolenie może wytworzyć w łańcuchu produkcyjnym. Jesteśmy na tyle innowacyjni, na ile mamy do tego klimat i jeśli wykorzystujemy okazje, które się nadarzają.


POLITYKA I GOSPODARKA

Jan Krzysztof Bielecki /

Firma musi być innowacyjna, czyli…? Taka, w której jest duch permanentnego braku spokoju, gdzie zastanawiamy się, co by tutaj codziennie zrobić lepiej, szybciej. To firma, w której każdy może mieć coś do zaproponowania. Strukturę hierarchiczną, w której pracownik nigdy nie ma racji, mamy za sobą. Tempo zmian w sposobie komunikacji, które widzimy w młodym pokoleniu, musi być przełożone na zmianę systemów zarządzania w firmach i urzędach, jeśli tę innowacyjność chcemy rozwijać.

Był Pan w kapitule konkursu EY Przedsiębiorca Roku, miał Pan kontakty z osobami, które do tego tytułu aspirowały. Co Panem kierowało przy wyborze laureatów? Czasami przy decyzji trzeba mieć trochę szczęścia. Kilka lat temu, kiedy wybieraliśmy Marcina Iwińskiego i Michała Kicińskiego, to sami się trochę baliśmy tej decyzji. Z grona dużych, wielokrotnie większych firm, które wtedy startowały, postanowiliśmy uhonorować małą firmę, twórcę gry Wiedźmin. Dziś firma jest 50 razy większa. Oprócz twardych faktów, które opisują profil przedsiębiorcy, jak wyniki finansowe, liczy się to coś, co nie zawsze musi wynikać z wielkiej skali działalności lub zyskowności. Przez te 14 lat widać, że szukamy szans na rozwój swojego biznesu poza tradycyjnymi przemysłami. I jest to bardzo optymistyczne.

Czyli oryginalny pomysł jest, doświadczenie też, zatem czego brakuje do sukcesu polskim przedsiębiorcom? Brakuje nam skali. Komisja Europejska identyfikuje to jako największy problem firm z wielu krajów członkowskich. Żeby lepiej rozwijała się przedsiębiorczość w Europie, potrzeba tzw. scaling up.

Bezrobocie wśród młodych Europejczyków

Jan Krzysztof Bielecki (ur. w 1951 r. w Bydgoszczy) od młodzieńczych lat był związany ze środowiskiem gdańskich liberałów i twórców „Solidarności”. W roku 1991 zastąpił na stanowisku prezesa Rady Ministrów RP Tadeusza Mazowieckiego, a w 1992 r. wszedł do rządu H. Suchockiej jako odpowiedzialny za integrację europejską. W latach 1993 – 2003 pracował jako przedstawiciel Polski w EBOiR w Londynie, następnie w latach 2003 – 2010 był prezesem drugiego największego banku w Polsce – Pekao S.A . W 2010 r. wrócił do polityki w roli szefa Rady Gospodarczej przy premierze. Od stycznia 2015 r. wrócił do wielkiego biznesu dołączając do EY Polska jako Przewodniczący Rady Partnerów.

badanych odbyło praktyki studenckie w trakcie studiów

70%

badanych uważa, że praktyki pomogły im zdobyć doświadczenie

25% respondentów otrzymało propozycję pracy

źródło: Ogólnopolskie Badanie Wynagrodzeń 2014

średnie (brutto)

mediana

Szkoła Główna Handlowa

11 828

8 700

Politechnika Warszawska Politechnika Gdańska

10 090 8 337

7 700 6 500

7 929 8 146 7 664 7 781 7 806 7 492 8 186

6 500 6 000 6 000 5 942 5 900 5 800 5 700

Politechnika Wrocławska Uniwersytet Warszawski Politechnika Poznańska Akademia Górniczo-Hutnicza Politechnika Łódzka Politechnika Śląska UE w Poznaniu

77%

w firmie po odbyciu praktyk Najczęściej udawało się to studentom kierunków medycznych, przyrodniczych, technicznych, humanistycznych i ekonomicznych. Mediana wynagrodzeń według ukończonych kierunków

< > Informatyka 7 000 zł

Nauki techniczne

Prawo i administracja

Ekonomia, finanse i zarządzanie

Nauki przyrodnicze

4 500 zł

Wojskowość, bezpieczeństwo

Nauki humanistyczne

Nauki medyczne

5 100 zł

4 800 zł

4 100 zł

4 083 zł 4 000 zł 3 850 zł

graf. Jakub Gołdas

10,6% 7,2%

11,3%

10,8%

16,9%

Zarobki absolwentów polskich uczelni uczelnie

w tym zgodnie z kierunkiem studiów

88%

12,6%

17,3%

20,4%

20,3%

21,7%

22,1%

24,7%

22,2%

32,0%

26,5%

40,3%

Jan Krzysztof Bielecki

źródło: raport Pracuj.pl Studenci i Absolwenci na rynku pracy

Hiszpania Chorwacja Włochy Portugalia Słowacja Francja średnia UE Belgia Rumunia Szwecja Polska Węgry Wielka Brytania Czechy Holandia Dania Austria Niemcy

46,2%

Nie powinien cieszyć się zbyt szybko. Ci, którzy tak robią, często nie rozwijają dalej swoich firm. Dochodzą do pewnego momentu, rozwijają się i zatrzymują. To takie osiadanie na laurach bez budowania skali. A przecież chodzi o to, by cały czas iść w górę. Kiedyś sparafrazowałem słowa Margaret Thatcher i powiedziałem: Pozwólmy naszym dzieciom rosnąć wysoko, a niektórym nawet jeszcze wyżej. To się bardzo niektórym nie spodobało. A ja się tego trzymam nadal, bo czasem coś pozostaje takie samo – nawet przez te 25 lat. 0

W czasie studiów...

źródło: Eurostat, dane za 2015

43,0%

Co doradziłby Pan człowiekowi stojącemu u progu swojej kariery zawodowej, czego powinien się w szczególności wystrzegać?

grudzień 2016


/ kość skandynawskiej niezgody fot. Dmitriy Karfagenskiy/ unsplash.com/ CC0 1.0

POLITYKA I GOSPODARKA

Aranżowane małżeństwo

Nieco ponad 200 lat temu tworzyły jedno spójne państwo – potężne Królestwo Szwecji. Wiele zmieniło się w czasie wojny fińskiej w 1809 roku, kiedy to oficjalnie powstała Finlandia. Dziś oba te kraje łączy Archipelag Alandzki. t e k s t: jU S T Y N A cI S Z EK ereny dzisiejszej Finlandii i Szwecji mają wspólną, sięgającą czasów wikingów, historię. Na przestrzeni wieków, gdy granice nie były sztywno określone, ludność swobodnie migrowała na ziemiach wielkiego królestwa północy. Szwedzi dominowali – nie było mowy o innej nacji. Jednym z wyrazów ich kontroli nad Finami były pierwsze wielkie ruchy ludności – przesiedlenia w środkowe i północne regiony kraju na przełomie XVI i XVII wieku. Kolejne migracje miały już charakter dobrowolny, odnotowano dwie znaczące fale – tuż po ustaleniu granic niepodległej od 1917 roku Finlandii oraz po II wojnie światowej.

T

Archipelag niezgody Szwedzkie korzenie kulturowe są namacalne w niemal całym kraju, ambasada dumnie prezentuje się w samym centrum Helsinek i przyćmiewa stołeczny ratusz. Język zachodnich sąsiadów jest mową urzędową na równi z fińskim. Szczególnym dowodem obecności potomków Królestwa Szwecji jest archipelag położony w ujściu Zatoki Botnickiej – Wyspy Alandzkie. Wyspy Alandzkie jako region szwedzkojęzyczny nasuwają bezpośrednie skojarzenia ze Szwecją – wyznaje w rozmowie z maglem Erik Mansén, który pochodzi z Archipelagu, a obecnie studiuje w Szwecji. Teren ten przypadł jednak Finlandii po uzyskaniu przez nią niepodległości. Fiński jest zupełnie odmienny – niemożliwym jest dla mnie, by rozmawiać z kimś z kontynentalnej części kraju – kontynuuje. To właśnie różnice kulturowe sprawiły, że mieszkańcy Wysp wnosili petycje o odłączenie od Finów i przyłączenie do Szwedów. W referendum wzięło udział aż 96 proc. mieszkańców, z których 95 proc. wyrażało poparcie inicjatywy. Liczby te wskazują, jak szerokim zainteresowaniem cieszyła się na Wyspach kwestia przynależności narodowej. Finlandia nie chciała zrezygnować z Archipelagu głównie ze względów strategicznych. Spór, który powstał w wyniku kryzysu alandzkiego, był na tyle złożony, że o pomoc w jego rozstrzygnięciu poproszono Ligę Narodów. Po 1921 roku Archipelag pozostał w obrębie administracji fińskiej z zastrzeże-

22-23

niem autonomii dla mniejszości szwedzkojęzycznej. Mniejszości, która aktualnie na Wyspach wynosi ponad 90 proc.

Razem, ale osobno Wyspy Alandzkie mają własny rząd i status republiki parlamentarnej, co obecnie gwarantuje fińska konstytucja. Uchwały zaakceptowane w Helsinkach i dotyczące autonomii muszą zostać zaaprobowane też przez Lagtinget – alandzki parlament. W praktyce oznacza to suwerenność prawną – władze lokalne mają możliwość wetowania wszelkich ustaw, które nie spełniałyby ich oczekiwań lub miałyby ograniczać ich rolę.

Czuję się Szwedem. Jednocześnie jestem bardziej Finem niż Szwedem, ale również bardziej Alandczykiem niż Finem. Autonomia jest kompromisem, który mimo wielu zalet nastręcza również szeregu trudności. Finlandia dążąc do dołączenia do Unii Europejskiej, była zobowiązana do organizacji odrębnego referendum na terenach archipelagu. Skutkowało to również odmiennymi warunkami przystąpienia do wspólnoty – Wyspy Alandzkie stały się specjalnym obszarem wśród państw UE. Różnica polega m.in. na tym, że nie obejmuje ich europejska unia VAT oraz że stosują one własne ograniczenia w przepływie osób, towarów oraz nabywaniu nieruchomości i świadczeniu usług. Ponadto ich rząd może uchwalać prawa, które dotyczą spraw lokalnych, takich jak edukacja, środowisko naturalne czy policyjna prewencja. W Helsinkach autonomię reprezentuje delegat, który ma dbać o dobro regionu. Na szczeblu centralnym ustalany jest krajowy budżet, wysokość podatków, rozpatrywane są sprawy międzynarodowe i kwestie dotyczące sądownictwa. Lagtinget decyduje jedynie, czy akceptuje proponowane zmiany.

Jestem Alandczykiem Mieszkańcy Archipelagu mogą otrzymać lokalne obywatelstwo – Hembygdsrätt, czyli „prawo do domu”. Najłatwiej uzyskać je, gdy rodzice są już w jego posiadaniu lub urodziło się na Wyspach, jak w przypadku Erika Manséna. Jestem obywatelem Finlandii tak jak inni mieszkańcy kraju. Mam również obywatelstwo drugiego typu, ścisłe dla Wysp Alandzkich – zaznacza Alandczyk. Wiąże się to z prawami, które wymienia Mansén: Mogę głosować w wyborach alandzkich, posiadać ziemię lub przedsiębiorstwa na Wyspach […], a także jestem zwolniony z poboru do fińskiej armii, jeśli sam się na to nie zdecyduję. Ci, którzy chcieliby z tych praw korzystać, a nie mają Hembygdsrätt, muszą wykazać się pięcioletnią cierpliwością. Przez tak długi czas trzeba wynajmować nieruchomość na Wyspach. Dodatkowo, aby je uzyskać, należy udowodnić znajomość języka szwedzkiego na poziomie komunikatywnym oraz być obywatelem Finlandii, a i tak można je łatwo stracić. Jak wyjaśnia Erik Mansén: Jeśli mieszkasz poza Wyspami Alandzkimi przez co najmniej pięć lat, twoje Hembygdsrätt zostaje unieważnione.

You are not Swedish, you are Ålandish Czuję się Szwedem. Jednocześnie jestem bardziej Finem niż Szwedem, ale również bardziej Alandczykiem niż Finem – tak pokrętnie odpowiada Erik na pytanie o przynależność narodową. Z drugiej strony Szwed, Svante Ivert Nordén, który poznał kilku Alandczyków w swojej ojczyźnie, przyznaje – Traktuję ich najczęściej jak Szwedów, chociaż bazuję głównie na ich akcencie i stereotypach. Mimo że wśród obywateli Szwecji i Finlandii obecnie nie ma dużego zainteresowania tematem przynależności Archipelagu, to inaczej sytuacja przedstawia się w świetle gospodarczym. Region ten przynosi zyski z transportu morskiego, handlu i turystyki. Dzięki elektrowniom wiatrowym ma także potencjał, by stać się istotnym źródłem elektryczności dla lądowej części kraju. Tereny alandzkie są cenione przez turystów jako spokojna kraina i może tak powinno pozostać. 0


za kulisami CETA /

Tylnymi drzwiami Walonia, wycofując weto w sprawie podpisania umowy o wolnym handlu, umożliwiła dalszą ratyfikację CETA. Zniesienie wielu barier między UE a Kanadą spowoduje z jednej strony szybszy rozwój gospodarczy obu kontrahentów. Z drugiej – może okazać się otwarciem puszki (TTI) Pandory. t e k s t: S e bast i an l e wandows k i

G r a f i k a : D o m i n i k a WÓjc i k

egocjacje w sprawie umowy CETA (ang. Comprehensive Economic and Trade Agreement) rozpoczęły się w 2009 r. i trwały pięć lat. Ich efektem był opublikowany dokument, który następnie musiał zostać zaakceptowany przez władze wszystkich państw członkowskich UE. Ostateczne porozumienie zostało zawarte dopiero 30 października 2016r. Wdrożenie wszystkich ustaleń będzie zależało od czasu trwania ratyfikacji przez krajowe parlamenty, czyli około 2-3 lata. Obecnie nastąpi tzw. tymczasowe wdrożenie części przepisów, które będzie obowiązywać od początku przyszłego roku.

N

Włóżmy klucz Unia Europejska jest dla Kanady drugim pod względem wielkości wymiany partnerem handlowym. Trafia do niej ponad 10 proc. kanadyjskiego eksportu, który składa się głównie z produktów spożywczych. W drugą stronę Kanada jest dla UE dwunastym co do wielkości wymiany handlowej partnerem. Główne produkty importowane przez nią zza oceanu to pojazdy, elektronika i samoloty. Eksperci szacują korzyści gospodarcze, wynikające z osiągnięcia porozumienia, na 11 mld euro dla UE oraz 8 mld euro dla Kanady. Nie jest jednak pewne, czy CETA przyniesie same zyski – wielu wskazuje na ukryte w niej kruczki, które uderzą w szereg grup społecznych. Docelowo w ramach umowy zniesionych zostanie prawie 98 proc. ceł stanowiących większość barier pozataryfowych. Umożliwi to liberalizację handlu usługami. Zostaną także stworzone ramy dla wzajemnego uznawania kwalifikacji zawodowych i likwidacja przeszkód w dostępie do zamówień publicznych. Porozumienie przełoży się również na stworzenie nowych miejsc pracy – zgodnie z prognozami na każdy miliard euro, przypadający na eksport, przypada 14 tys. nowych miejsc pracy. Dodatkowo poprzez umowę wzmocnione zostaną prawa wewnątrz UE, jak np. ograniczenie uprawnień państwa do nacjonalizacji niektórych usług czy faworyzowania firm państwowych. Szef Komisji Europejskiej Jean-Claude Juncker podkreślał, że poprzez CETA partnerzy będą chronić wszystko, na czym zależy mieszkańcom UE i Kanady: przyzwoite warunki w miejscach pracy, zdrowie i bezpieczeństwo, różnorodność kulturową, jakość środowiska.

Przekręćmy go Kanada jest jednym z trzech największych na świecie producentów żywności modyfikowanej genetycznie. Postępująca liberalizacja tamtejszych przepisów dotyczących artykułów spożywczych budzi coraz więcej obaw – modyfikacje dotyczą nie tylko produktów roślinnych, lecz także, od bieżącego roku, zwierząt. Porozumienie między Kanadą a UE może doprowadzić do częstszej obecności takich produktów na rynkach europejskich. Ponadto w kontekście rolnictwa przeciwnicy CETA wskazują przewagę konkurencyjną Kanady nad nieefektywnością Wspólnej Polityki Rolnej UE jako czynnik zagrażający naszemu rodzimemu sektorowi. Przeciwnicy CETA podkreślają również kontrowersyjny mechanizm międzynarodowego arbitrażu rozstrzygającego spory na linii inwestor-państwo (ICS), który będzie podlegał ocenie legalności przez Trybunał Europejski. Jeśli dana firma uzna, że została potraktowana przez państwo w sposób niesprawiedliwy, będzie mogła wnieść przeciw niemu oskarżenie z pominięciem lokalnego wymiaru sprawiedliwości. W skrajnych przypadkach będzie to oznaczało wypłatę wielomilionowych odszkodowań z kas państw na rzecz korporacji. Na CETA skorzystają nie tylko partnerzy porozumienia. Ponad 80 proc. amerykańskich przedsiębiorstw posiada kanadyjskie spółki-córki, które będą mogły wejść do Europy tylnymi drzwiami. Zgodnie z zapisami umowy będą korzystały z niej na równi z firmami lokalnymi – a tym samym będą mogły czerpać zyski ze zniesienia ceł i barier, a także powoływać się na arbitraż sądowy ICS.

Naciśnijmy klamkę Także z punktu widzenia Polski to porozumienie jest istotne, gdyż w 2015 r. wyeksportowano do Kanady towary o wartości ponad 1,2 mld dolarów (Polska to jej 26. partner handlowy). Import wyniósł w tym samym okresie 370 mln dolarów. Co ważniejsze można zaobserwować tendencję wzrostową, gdyż w I połowie 2016 r. zanotowano wzrost eksportu o 12 proc. Z drugiej strony najwięk-

szymi polskimi inwestorami w Kanadzie są KGHM – przemysł wydobywczy oraz Orlen – eksploatacja surowców energetycznych. Zwiększona konkurencja na rynkach lokalnych, poza samą liberalizacją handlu, oznaczać może również wzrost ryzyka utraty zatrudnienia. Szacuje się, że w całej UE zagrożonych będzie ponad 200 tys. miejsc pracy oraz że nastąpi spadek płac od 316 do 1331 euro w skali roku. Z perspektywy Polski najbardziej narażone są rozdrobnione gospodarstwa rolne – prawie 50 proc. z nich nie zajmuje powierzchni większej niż 5 hektarów. Nie będą one mogły konkurować z wysoce przetworzonym kanadyjskim rolnictwem, któremu sprzyjają także niższe ceny krajowej energii.

Otwórzmy drzwi Gospodarka światowa niewątpliwie zmierza w kierunku zniesienia wszelkich barier. Z tego względu akceptacja postanowień CETA stanowi dobrą prognozę. Przyszłość zweryfikuje przewidywania adwersarzy oraz zwolenników umowy. Urealnione zostaną tym samym wszelkie dzisiejsze wizje handlu bez barier, a co za tym idzie – możliwości sukcesu kolejnych porozumień, w szczególności TTIP. Dalszy proces pełnej ratyfikacji CETA podczas głosowań w parlamentach krajowych uzmysłowi nam, w jakiej rzeczywistości będzie nam dane żyć – tej burzącej wszelkie bariery, czy wznoszącej mury podziału. 0


/ jednolity podatek

fot. Scott Webb/ unsplash.com/ CC0 1.0

POLITYKA I GOSPODARKA

Podatkowa karuzela

Po wprowadzeniu danin obciążających banki i handlowców rząd zapowiedział kolejne zmiany w systemie podatkowym. PIT, składki na ZUS i NFZ ma zastąpić jednolity podatek. Zdania ekspertów co do słuszności takiej propozycji są podzielone. t e k s t: Ja r os ł aw pasz e k

G r a f i k a : a l e k sand e r Łu k asz e w i cz

rzygotowywana reforma jest w takim stopniu rewolucyjna, że podobnych rozwiązań na próżno szukać w innych rozwiniętych państwach. Intryguje również to, że PiS wzoruje się na pomyśle PO ogłoszonym przed zeszłorocznymi wyborami. Minister Henryk Kowalczyk podkreślił, że głównymi celami jego wdrożenia są uproszczenie systemu i zlikwidowanie degresywności, czyli sytuacji, w której realny ciężar podatkowy maleje wraz ze wzrostem dochodów. Zmodyfikowane przepisy mają być przejrzyste zarówno dla pracowników, jak i pracodawców, m. in. ze względu na to, że poszczególne części składowe daniny byłyby obliczane przez Ministerstwo Finansów, a następnie przekazywane do ZUS-u i NFZ-u.

P

Co już wiemy Podatek jednolity powinien wejść w życie w 2018 roku. Otwarta pozostaje kwestia kwoty wolnej od podatku – do tego czasu będzie obowiązywać 3 091 zł. Decyzja, czy wartość ta wzrośnie do 8 000 zł, zostanie podjęta do końca tego miesiąca. PIT w obecnej formie ma przestać obowiązywać, podobnie jak oddzielnie odciągane z naszych dochodów przez pracodawców składki na ZUS oraz NFZ. Możliwe, że oprócz tych trzech elementów nowa opłata obejmie też inne drobne składki, np. na Fundusz Pracy. Według Kowalczyka reforma nie odbije się na budżecie. Rząd chce jednocześnie ulżyć osobom o niskich dochodach. Oznacza to, że na zmianach muszą stracić ci, którzy lepiej zarabiają. Progresja podatkowa ma się zwiększyć, czyli zobowiązania wobec fiskusa będą rosnąć szybciej wraz ze wzrostem dochodów. Obecnie mamy dwie stawki PIT: 18 i 32 proc. Pierwsza dotyczy dochodów do 85 528 zł rocznie, druga – tej ich części, która tę kwotę przekracza. Na wyższą stawkę łapie się jednak zaledwie ok. 3 proc. podatników. Choć minister zapewnia, że w mniej korzystnej sytuacji znajdą się wyłącznie osoby o zarobkach powyżej 120 tys. zł, w rzeczywistości koszty wprowadzenia jednolitej daniny prawdopodobnie poniesie również bogatsza część klasy średniej. Stanie się tak za sprawą dodatkowych progów podatkowych, które pojawią się przy kwotach niższych niż obecnie.

24-25

Najbardziej zamożni zapłaciliby z kolei więcej także dlatego, że mówi się o likwidacji ograniczenia podstawy wymiaru składek na ZUS. Teraz wysokie zarobki oskładkowane są do poziomu 30-krotności prognozowanego przeciętnego miesięcznego wynagrodzenia (w 2016 r. ok. 121 tys. zł) – po przekroczeniu tej kwoty nie płaci się już składek. Po reformie limit formalnie by pozostał, tzn. do ZUS-u trafiałoby tyle samo pieniędzy (wyższe składki byłyby kłopotem w przyszłości, gdyż wiązałyby się z wypłatą bardzo wysokich emerytur). Natomiast nadwyżka zwiększałaby część dochodową jednolitego podatku odpowiadającą dzisiejszemu PIT-owi.

Rząd chce ulżyć osobom o niskich dochodach. Oznacza to, że na zmianach muszą stracić ci, którzy lepiej zarabiają. Zmiany nie ominą indywidualnych przedsiębiorców, którzy utracą prawo do rozliczania się 19-procentowym podatkiem liniowym. To cios dla właścicieli firm przynoszących duże zyski, podobnie jak inny sposób wyliczania składki odprowadzanej do ZUS-u. Jej wielkość będzie uzależniona od osiąganych dochodów, a nie stała jak obecnie (1 200 zł). Cieszyć mogą się podmioty mniej rentowne, które w przypadku odnotowania przejściowej straty zapłacą ok. 500 zł. Nowe regulacje mogą mieć jednak największe reperkusje dla ponad miliona osób zatrudnionych na umowach cywilnoprawnych. Teraz przy umowie o dzieło nie płaci się wcale ZUS-u, klin podatkowy przy umowie-zleceniu zaś gwałtownie spada wraz ze wzrostem dochodów. Objęcie ich jednolitą daniną doprowadzi (ceteris paribus) do spadku większości wynagrodzeń.

Czego nie wiemy? Jak dotąd rząd nie przedstawił szczegółowych stawek podatkowych ani przypisanych do nich dochodów. Wiadomo tylko, że minimalna danina ma wynosić 19,5 proc. (tyle, ile obecnie składka na ZUS), a maksimum powinno znaleźć się na poziomie ok.

40 proc. Nie określono, czy kwota wolna od podatku będzie jednakowa dla wszystkich czy będzie maleć wraz ze wzrostem dochodów. Na razie można się też jedynie domyślać, jak zostaną potraktowane dochody osób fizycznych z kapitału (np. ze sprzedaży papierów wartościowych) i dochody uzyskane za granicą oraz co stanie się z dzisiejszym katalogiem zwolnień przedmiotowych (ok. 140 pozycji, w tym stypendia, alimenty, niektóre odszkodowania). Kolejne wątpliwości dotyczą ewentualnego rozwiązania zapobiegającego ucieczce przedsiębiorców w 15 proc. CIT dla jednoosobowych spółek kapitałowych oraz dalszej możliwości rozliczania się zryczałtowanymi formami opodatkowania przy spełnieniu odpowiednich warunków.

Brak jednoznacznej oceny Opinie ekspertów na temat rządowych planów są bardzo zróżnicowane. Zwolennicy jednolitego podatku, jak szefowa Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego Elżbieta Mączyńska czy Piotr Kuczyński z Domu Inwestycyjnego XELION, zwracają uwagę na szansę obniżenia kosztów administracyjnych przy jego efektywnym poborze. Wskazują również na zwiększenie przejrzystości obciążeń podatkowych i napędzanie gospodarki przez mniej uprzywilejowany odsetek społeczeństwa, który wygenerowane oszczędności przeznaczałby przede wszystkim na konsumpcję. Sceptycy, m. in. ekspert podatkowy Tax Care Marek Sudaj i prezes think-tanku WiseEuropa Maciej Bukowski, twierdzą, że proponowane zmiany to w rzeczywistości zawoalowana próba podniesienia podatków dla 20-30 proc. najlepiej zarabiających. W dodatku ryzykowna, gdyż nie wiadomo, jak zareagują na nią sami zainteresowani, a co za tym idzie, jaki strumień pieniędzy zasili budżet w czasach, gdy finanse publiczne są napięte. Ponadto reforma oznaczałaby konieczność budowy nowych systemów do obsługi podatników, zatem miliony wydane na informatyzację PIT-ów i ZUS-u poszłyby na marne. Prof. Witold Modzelewski wskazał jeszcze jedną przeszkodę we wdrożeniu jednolitej daniny – ogromną złożoność legislacyjną tego procesu. Jego zdaniem dokonanie tego w 2018 r. jest prawie niewykonalne. 0


jednolity podatek /

JAK PŁACIMY

PIT

SKALA PODATKOWA I przedział II przedział

dochody ponad 85 528 zł/rok dochody do 85 528 zł/rok

2,7%

25,5%

97,3%

74.5%

hody do 5 528 zł/rok

Podatnicy w przedziałach skali

Ile łącznego podatku wpłacili 55,6 MLD złotych

Dane w procentach za 2014 rok żródlo: ministerstwo Finansów

JEDNOLITY PODATEK HARMONOGRAM

PIT Do końca 07.2016

KWOTA

WOLNA OD PODATK U 8000 z ł od 2 018

Założenia zmian

Do końca 2016

E WSPÓLN IA N E Z IC L ROZ Ó K W MAŁŻON

01.01. 2018

I

DZIEC DLA ULGI

Przyjęcie ustaw

Dostosowanie systemów w ZUS i MF

do 30.04. 2018

Wejście w Życie grudzień 2016


/ chińskie inwestycje na Czarnym Lądzie

Kolej na Afrykę Pociągi zawitały do Afryki już w XIX w. wraz z rewolucją przemysłową. Jednak dopiero obecnie dzięki licznym inwestycjom rozwija się w szybkim tempie. Dla pewnych krajów stanowi to możliwość rozwoju. Oczywiście nie za darmo. t e k s t: P i ot r B a r t m a N

W S P Ó Ł P R AC A: P r z e m e k Kond r ac i u k

nfrastruktura kolejowa należy do najbardziej dynamicznie rozwijających się sektorów branży transportowej w Afryce. Dowodzą tego liczne przykłady państw, które w nią zainwestowały. Linie łączące poszczególne miasta powstają w Wybrzeżu Kości Słoniowej (do transportu niklu i żelaza), w Tanzanii i Zambii (do przewozu ludzi i towarów), na dodatek w Republice Południowej Afryki dofinansowana została firma transportowa zajmująca się między innymi dostarczaniem węgla i żelaza. W zeszłym roku w Etiopii zakończyła się budowa dwóch linii kolei miejskiej. Powstające w Nigerii nowe połączenia mają skomunikować ze sobą największe miasta tego rozwijającego się w szybkim tempie kraju. W Kenii natomiast powstaje linia łącząca stolicę kraju, Nairobi, z wybrzeżem oceanu. Jest to pierwsza faza wielkiego projektu połączenia siecią kolejową Kenii, Ugandy, Rwandy, Tanzanii i Sudanu Południowego.

I

Chiny wchodzą do gry Chiny zainwestowały w infrastrukturę kolejową w Afryce 13 mld dolarów w ciągu ostatnich sześciu lat. W znacznym stopniu przyczynił się do tego kryzys w Stanach Zjednoczonych w 2008 r. Wskutek recesji i nieakceptowanego ryzyka inwestycyjnego na rynkach państw wysoko rozwiniętych, kapitałodawcy poszukiwali nowych, alternatywnych miejsc, w których mogliby ulokować swoje pieniądze. Wiele z wymienionych przykładów powstających linii kolejowych dotyczy transportu surowców pochodzących wprost ze złóż w głębi lądu. Te z kolei dają nie tylko możliwość zaspokojenia potrzeb

26-27

G r a f i k a : D o m i n i k a WÓjc i k

tak dużego i bardzo zaludnionego kraju jak Chiny, lecz także pozwalają kontrolować rynek światowy. Inwestorzy z Państwa Środka w Afryce nie ograniczają się wyłącznie do korzystania z surowców naturalnych. Wspomagają rozbudowę całego zaplecza infrastrukturalnego, zaczynając od szpitali, poprzez elektrownie, porty lotnicze czy autostrady, a na sieciach telekomunikacyjnych kończąc. Wartość poszczególnych inwestycji potrafi dochodzić nawet do 10 mld dolarów. W sumie zaś wartość wszystkich inwestycji w kolej w Afryce wynosi już około 30 miliardów dolarów, a łączną długość wybudowanych tras szacuje się na 2 300 km.

Krytycy podkreślają, że Chiny inwestują w afrykańską infrastrukturę wyłącznie po to, aby umożliwić sobie drenaż tamtejszych krajów z ich bogactw naturalnych. Jednak z drugiej strony surowce, leżąc pod ziemią, nie pracują – dopiero wydobywane mogą przynosić zyski. Bez możliwości ich przewiezienia wydobycie staje się pozbawione sensu. Budowa kolei to również szansa dla rozwoju Afryki. Aby tak się stało, potrzebna jest odpowiedzialna polityka finansowania inwestycji. Bez niej przykład Zambii będzie się powtarzać w przyszłości.

Uzależnieni z natury

Kolej łącząca największe miasta danych regionów przyczyni się do ich rozwoju ekonomicznego. Zwiększy się migracja do dużych miast, co może także niestety spowodować zubożenie i zacofanie terenów peryferyjnych. Ułatwione zostanie poruszanie się wewnątrz miast. Część mieszkańców zrezygnuje z samochodów, tym zaś, którzy dotąd nie mieli możliwości przemieszczania się, rozwój kolei pozwoli podjąć naukę w lepszej szkole, znaleźć lepiej płatną pracę. Taka poprawa warunków życiowych może zmniejszyć bezrobocie i biedę. W perspektywie państwa, które zainwestowało w kolej, stabilny rozwój gospodarczy może zachęcić kolejnych inwestorów do umieszczania kapitału na jego rynku. Do końca okresu spłaty zaciągniętych pożyczek afrykańskie rządy pozostaną jednak uzależnione od Chin. Choć w ubiegłym wieku europejskie panowanie nad Afryką dobiegło końca, wkrótce możemy być świadkami powrotu kolonializmu w nowym wydaniu. 0

Eksport wielu afrykańskich państw opiera się na surowcach i dzięki zyskom z ich wydobycia możliwe jest spłacanie zaciąganych pożyczek, m.in. od chińskich inwestorów właśnie. Dlatego też inwestycje w kolej są ważnym elementem strategii rozwojowej państw afrykańskich. Ceny surowców nie utrzymują się jednak długoterminowo na stabilnym poziomie. Pożyczki natomiast są z reguły rozpatrywane właśnie w długiej perspektywie czasowej. Nawet w krajach uważanych za dobrze rokujące występują problemy dotyczące rosnącego zadłużenia i złej polityki fiskalnej. Sztandarowym przykładem takiego państwa jest Zambia, w której 2/3 zysków eksportowych generuje sektor wydobywczy miedzi. Spadek cen surowca oraz nieodpowiedzialne zaciąganie pożyczek doprowadziły do sytuacji, w której Zambia musiała ratować się pożyczką z Programu Redukcji Zobowiązań Najbiedniejszych i Najbardziej Zadłużonych Państw Świata – HIPC (ang. Heavily Indebted Poor Countries).

Nowe możliwości


WSPÓŁPRACA Z PROGRAMEM NZB

Młodzi, piękni i zadłużeni na 3,7 mld zł Mamy już w Polsce ponad pół miliona osób w wieku od 18 do 34 lat z problemami finansowymi - wynika z Rejestru Dłużników BIG InfoMonitor. Zaległe długi młodych wzrosły od sierpnia ubiegłego roku o blisko 1,5 mld zł i sięgają obecnie 3,7 mld zł. Głównie są wynikiem niepłaconych alimentów, pożyczek gotówkowych oraz rachunków za telefon. Średnia zaległość młodej osoby przekracza 7 tys. zł. Polsce żyje 9 298 873 osób* w wieku od 18 do 34 lat – podaje GUS, 523 804 z nich zdążyło zgromadzić zaległości wynoszące łącznie 3,7 mld zł. Od sierpnia 2015 r., kiedy to ostatnio przyglądaliśmy się kondycji młodych, do września 2016 r. liczba 18-34 latków z kłopotami finansowymi zwiększyła się o niemal 110 tys. Kwota nieregulowanych przez nich w terminie m.in. bieżących rachunków, rat pożyczek i alimentów wzrosła o blisko 1,5 mld zł. W Rejestrze Dłużników BIG InfoMonitor do młodych przyporządkowanych jest ponad 941 tys. informacji sygnalizujących nieopłacone zobowiązania. Zgodnie z przepisami wierzyciel ma prawo wpisać do BIG dług osoby fizycznej jeśli wynosi on minimum 200 zł, a od terminu płatności minęło co najmniej 60 dni.

W

Za co nie płacą młodzi Największą część zaległości osób, które nie ukończyły 35 roku życia stanowią długi alimentacyjne – ok. 30 proc. (ponad 1,17 mld zł), na drugim miejscu znalazły się pożyczki z firm pozabankowych ponad 828 mln zł, ale też kredyty bankowe o których złej obsłudze niektóre banki decydują się informować nie tylko Biuro Informacji Kredytowej, ale także BIG InfoMonitor. Znacząca do spłaty, przez osoby młode jest także kwota za usługi telekomunikacyjne – prawie 360 mln zł. Na listę trafiło również powyżej 13 mln zł opłat karnych za jazdę bez ważnego biletu.

Zaległości młodych mają najniższą wartość Przeciętna zaległość osób, które nie ukończyły 35 lat to 7 067 zł, przy czym wśród 1824 latków jest to jeszcze 2 840 zł, a wśród 25-

34 latków już 8 264 zł. To i tak znacznie mniej niż u przedstawicieli pozostałych grup wiekowych, gdzie przeciętny niespłacony dług wynosi - od 10 421 zł wśród osób, które mają ponad 65 lat do 17 548 tys. zł u 45-54 latków. Co działa na korzyść młodych dłużników? M.in. niższa od przeciętnej, wartość zaległości alimentacyjnej, wynosząca - 9 784 zł wśród osób do 24 roku życia i 22 817 zł u osób między 25 a 34 lata, podczas gdy średnia dla wszystkich to 33 159 zł. Zdecydowanie niższe w tej grupie wiekowej są również zaległości, których wierzyciele dochodzili przed wymiarem sprawiedliwości - średnio jest to prawie 6 tys. zł podczas gdy u młodych długi wpisane na podstawie wyroku sadowego nie przekraczają 4,6 tys. zł. Ale już średni dług młodych wobec firmy telekomunikacyjnej – 2 498 zł,1

grudzień 2016


WSPÓŁPRACA Z PROGRAMEM NZB przekracza średnią dla wszystkich dłużników – 2 362 zł. U operatorów telewizji kablowej młodzi również wyróżniają się negatywnie. Przypadający tu na osobę dług z tytułu nieopłaconych rachunków za usługi operatorów telewizji kablowych wynosi 1485 zł wobec przeciętnej 1361 zł.

… mimo że na jedną osobę przypada ich najwięcej

Pochodzą głównie ze Śląska i Mazowsza Najwięcej niesolidnych młodych dłużników zamieszkuje województwa: śląskie, mazowieckie, dolnośląskie oraz kujawsko-pomorskie, z kolei najmniej takich osób można spotkać w Świętokrzyskiem i na Podlasiu. W grupie młodych, problem zaległego zadłużenia zdecydowanie częściej dotyka osób, które mają co najmniej 25 lat, niż tych które wchodzą dopiero w dorosłość po ukończeniu 18-tego roku życia.

Rekordziści Najwięcej osób z najwyższymi kwotami zadłużenia zamieszkuje województwo opolskie. W pierwszej 10. są aż trzy osoby z tego regionu m.in. najmłodszy rekordzista - 21-latek, który ma już do spłacenia prawie 300 tys. zł. Na Opolszczyźnie mieszka również 34-latek, którego długi narosły do ponad 10 mln zł i jest to najwyższa kwota zaległości w Polsce osoby z przedziału wiekowego 18-34. 0

fot. Fabian Blank/ unsplash.com/ CC0 1.0

Choć średnia zaległość osób młodych jest znacznie niższa niż niespłacone długi pozostałych Polaków, zwraca uwagę fakt, że to właśnie niesolidny dłużnik między 25 a 34 rokiem życia ma statystycznie najwięcej zgłoszonych informacji gospodarczych czyli zaległości. Jak wynika z danych BIG InfoMonitor przeciętnie na osobę przypada 1,84 wpisu o długu. Skąd tak znaczące liczby? Do młodych osób należy np. połowa informacji gospodarczych wprowadzonych do BIG InfoMo-

nitor przez sądy. Konto młodych obciąża również 40 proc. z całej puli wpisów dokonanych przez pozabankowe firmy pożyczkowe oraz blisko 40 proc. nieuregulowanych rachunków w firmach telekomunikacyjnych. Na młodych przypada także m.in. co trzecia z nieuregulowanych opłat karnych za korzystanie z komunikacji bez ważnego biletu. Stosunkowo niski udział młodzi dłużnicy mają natomiast w długach alimentacyjnych. Jest to co piaty dług z tego tytułu. Generalnie wśród wszystkich niesolidnych płatników zgłoszonych do BIG InfoMonitor osoby w wieku od 18 do 34 lat stanowią 31,5 proc., a ich udział w sumie zaległych zobowiązań notowanych w BIG InfoMonitor wynosi 18 proc. Mimo sporego przyrostu liczby młodych dłużników oraz wartości ich zaległości, udziały te nie zmieniły się istotnie w ciągu minionych 13 miesięcy.

28-29


kultura / ach te korposzczury

Literatura kontra film

36 MUZYKA I’m Poppy Dziwna i intrygująca gwiazda Internetu

Dzieło przypadku M o n i k a P i c h e ta s z e f dz i a łu k s i ę g o w o ś ć a jednym ze spotkań z młodymi dziennikarzami Agata Passent przyznała, że za dobrymi felietonami nie stoją godziny poszukiwań tematu, analiz i dopieszczania tekstów. Wręcz przeciwnie – te najlepsze powstają na szybko, a autor chwyta się w nich najprostszej myśli przewodniej. Maciej Stuhr także wielokrotnie zdradzał w swoich artykułach, że powstawały one tuż przed deadline’em. I w żadnym wypadku nie można go za to skarcić, bo cieszyły się dużym powodzeniem wśród miłośników lekkiego pióra. Wielu artystów tworzy pod wpływem chwili. Wena przecież przychodzi w najmniej oczekiwanych momentach. Anita Lipnicka zapisuje teksty piosenek, stojąc w korku. Inni muzycy notują linie melodyczne w tramwaju. Z kolei najpiękniejsze fotografie, jakie mamy okazję podziwiać, pokazują sceny ujęte dzięki szybkiemu, często przypadkowemu pstryknięciu migawki. Nie wszyscy jednak umiemy żyć na spontanie, bez odhaczania w kalendarzu kolejnych spotkań, bez planowania zawodowej kariery i budżetu na kilka lat do przodu. I choć yolo, kolokwia na kacu i egzaminy bez spiny na początku studiów są jeszcze normą, to dwa lata później rzeczywistość tak nas pochłania, że wyrabianie nadgodzin i regularne picie melisy nikogo

N

Może by tak z dnia na dzień porzucić wielki świat i zacząć od nowa w jakimś małym spokojnym miejscu??

już nie dziwi. Doba staje się zbyt krótka, praca nigdy się nie kończy, a wyjście ze znajomymi graniczy z cudem. Nawet największy luzak staje się pochłoniętym przez korpo mistrzowskim ogarniaczem, który lajkuje memy A może by tak rzucić wszystko i pojechać w Bieszczady? Robi to w drodze do biura, bo na jakiekolwiek wyjazdy nie ma przecież czasu – zarobiony jest. Więc może by tak wziąć przykład z bohatera kryminałów Zygmunta Miłoszewskiego, z dnia na dzień porzucić wielki świat i zacząć od nowa w jakimś małym spokojnym miejscu? Przestać tak dokładnie planować i jak dobry felietonista zrobić coś na ostatnią chwilę czy jak artysta zdać się czasem na dzieło przypadku? Życie z dnia na dzień nie jest takie stresujące, pozwala się rozwijać i skupiać na pasjach, ale nie do końca pasuje do naszej polskiej mentalności. Przeciętny Kowalski boi się przecież zostawić dotychczasowe poukładane życie i pod wpływem nagłego impulsu postawić wszystko na jedną kartę. Wydaje się więc, że zaszycie się na kilka dni w jakiejś chatce na odludziu, w towarzystwie ciszy i własnych myśli, to jedyny sposób na to, by zrobić coś niezaplanowanego i przy okazji posłuchać samego siebie. Może grudzień to właśnie jest ten czas, by przestać być przeciętnym Kowalskim i naprawdę pojechać w Bieszczady? 0

grudzień 2016

fot. Marzena Siwy

Trochę kultury

Polecamy: 32 Film Wyobraźnia na ekranie


/ recenzje Janusz kreatywności

Ułomna doskonałość formy wzjemna tyrada nienawiści. Mimo to trudno oprzeć się wrażeniu, że ona kocha jego, a on nie wyobraża sobie świata bez niej. Niezwykły dynamizm zarówno postaci, jak i samego przedstawienia jest wielką zasługą pary znakomitych aktorów: Karoliny Gruszki i Borysa Szyca. Główna bohaterka – neurotyczna i chyba trochę znużona życiem 40-latka ani przez chwilę nie pozwala się sobą zmęczyć. Aktorka wydaje się młodą dziewczyną, która jak fot. Katarzyna Chmura-Cegiełkowska

wielokrotnie powtarza, nie domaga się niczego poza odrobiną zrozumienia. Z kolei

Słoneczna linia re ż . I w a n W y r y p a je w

Tea tr Po l o n ia

w genialnie zagranej przez Szyca postaci spotkały się f igury kochającego, czułego męża oraz znerwicowanego, rozhisteryzowanego i zwyczajnie nieszczęśliwego mężczyzny. Odczucie, jak ułomne i relatywne jest pojęcie doskonałości, przejawia się również w technice prowadzenia spektaklu. Scenograf ia przez swój minimalizm sugeruje ogólny ład. Istnieje jednak element, który dewastuje ogólny porządek – połowa drzwi wejściowych. Szczególne znaczenie odgrywa w spektaklu światło – kiedy scena jest oświetlona w całości, widz nie ma możliwości pełnego poznania bohaterów. Dopiero w zaciemnieniu postaci wygłaszają monologi, w których odsłaniają swoje prawdziwe pragnienia.

Czy słowa mają jakiekolwiek znaczenie? Czy dzięki formie można wyrazić istotę

Miłość wybrzmiewa w spektaklu bez fałszywej ckliwości i protekcjonalnego tonu,

relacji? W najnowszym spektaklu Słoneczna linia Iwan Wyrypajew pokazuje bezsil-

jakby na przekór archaicznej konwencji pokazywania uczuć w teatrze. Wyrypajew nie

ność języka wobec tak obezwładniającej siły, jaką są uczucia.

potrzebuje dosłowności, by mówić o życiu we dwoje. Pokazuje, że osiągnięcie w relacji

Główni bohaterowie sztuki są małżeństwem z kilkuletnim stażem. Pozornie ich

ideału przez przekroczenie słonecznej linii wcale nie jest konieczne, by parafrazując

życie jest perfekcyjne. Mieszkanie jak ze strony w katalogu f irmy meblarskiej,

podtytuł sztuki, osiągnąć pozytywny rezultat. Słowa w całej swej istocie są niedo-

ostatnia rata kredytu – słowem marzenie przeciętnego mieszczanina. Jednak

skonałe, a przede wszystkim bezradne wobec takiego żywiołu, jakim jest miłość.

w trakcie wielogodzinnej rozmowy wyrasta między nimi wielki mur, natęża się

E DY TA Z I E L I Ń S K A

Berlin w Warszawie Ta fabuła dojrzewała latami. Jeszcze przed wojną została wydana powieść Chri-

dziłyby refleksje egzystencjalne. Można go jednak z czystym sumieniem polecić tym,

stophera Isherwooda Pożegnanie z Berlinem, która następnie zainspirowała Johna Van

którzy nie znają dzieła Fosse`a – na pewno zostaną porwani choćby przez nieśmiertelną

Drutena do stworzenia sztuki I Am a Camera. Na kanwie obu utworów Joe Masteroff,

muzykę Kandera. Fani filmu mogą liczyć na zupełnie inne show. Jednak kto wie – może

John Kander i Fred Ebb stworzyli musical Cabaret. To właśnie na jego podstawie

komuś przypadnie do gustu właśnie taka wersja tej historii?

w 1972 roku Bob Fosse nakręcił jeden z najbardziej pamiętnych f ilmów muzycznych

M i c h a ł O r li c ki

w historii kina. Reżyserka spektaklu Ewelina Pietrowiak podjęła się inscenizacji Ca-

baretu w Teatrze Dramatycznym. Fabuła sztuki nie jest tak głęboka i niejednoznaczna jak f ilmu. Przyzwoity amerykański literat (poprawny Mateusz Weber) wkracza w nieprzyzwoite środowisko berlińskiej bohemy lat 30. Mamy hedonistyczną piosenkarkę (świetna Anna Gorajska, której swingujący wokal przywodzi na myśl polskie gwiazdy big-beatu z lat 60.), wątek matrymonialny między Niemką i Żydem, w tle dojście do władzy nazistów, a wszystko to tytułowy kabaret komentuje piosenką. W końcu nasz kryształowy protagonista trzeźwieje, łapie się za głowę i wraca do domu.

jące się ku widowni podczas piosenki Jutrzejszy dzień będzie mój , która zresztą w f ilmie robi dużo większe wrażenie. Choć fanom f ilmu będzie pewnie brakować dwóch czy trzech ukochanych utworów (na pocieszenie – obecne w przedstawieniu występują w świetnym tłumaczeniu Wojciecha Młynarskiego), to śmiało można powiedzieć, że poziom muzyczny spektaklu zadowala. Wisienkę na torcie stanowi tytułowy kabaret, na którego czele stoi charyzmatyczny Krzysztof Szczepaniak, a od towarzyszącego mu zespołu muzycznego trudno oderwać wzrok. Czy warszawska inscenizacja Cabaretu byłaby w stanie zainspirować Boba Fosse’a do przełożenia jej na język filmu? Raczej nie – nie jest to spektakl, po którym widza nacho-

30-31

Cabaret reż. Ewelina Pietrowiak

Tea tr D r a m a t yc zny

fot. Katarzyna Chmura-Cegiełkowska

Trudno mieć zarzuty do technicznej realizacji przedstawienia. Najbardziej charakterystycznym elementem scenograf ii jest lustro zawieszone nad sceną zniża-


recenzje /

Molierowskie emancypantki oddającą się filozofii i literaturze. Miłość do tych sztuk stara się zaszczepić swoim córkom – starszej Armandzie (Olga Sarzyńska) i młodszej Henryce (Katarzyna Ucherska). Kobiecą część domu dopełniają: siostra Chryzala – Beliza (Magdalena Schejbal), którą także pochłania głód wiedzy, oraz Marcyna (Dorota Nowakowska) czarnoskóra służąca uosabiająca zdroworozsądkowe chłopskie podejście do życia. Bohaterkom coraz częściej daje się we znaki samotność, której nawet wszechobecna nauka nie jest w stanie wyeliminować. Wydaje się, że jedynie Marcyna, zupełnie wolna od górnolotnych rozważań i uwodzona przez znudzonego swoją żoną pana domu,

fot. Bartek Warzecha

nie ma podobnego problemu.

Dziewice i mężatki re ż . J a nus z W iś n i e w sk i

Tea tr Ate n e um

O wyjątkowości dramatów Moliera przesądzają ich bohaterowie. Obdarzeni

Reżyser sięga po typy postaci zawarte w komedii Moliera, a następnie doprowadza je do skrajności. Efekt ten udaje mu się uzyskać za sprawą warstwy wizualnej, w której objawia się ich groteskowość i marionetkowość. Machinalne gesty, mimika, charakteryzacja, które mówią za bohaterów, przywodzą na myśl członków Rodziny Adamsów. Ponadto w inscenizacji Janusza Wiśniewskiego żywe postaci z komedii Moliera są zjawami nawiedzającymi domowników, jak np. młody uwodziciel Henryki – Klitander (Małgorzata Mikołajczak), gotycki poeta Trysotyn (Dariusz Wnuk) czy Śmierć (Henryk Łapiński). W ten sposób reżyser umiejętnie miesza świat rzeczywisty z fantastycznym.

nie tylko cechami indywidualnymi, lecz także charakterystycznymi dla danego

Przez cały spektakl widz ma wrażenie, jakby podziwiał pracę piekielnej maszy-

typu postaci na długo zapadają w pamięć i przechodzą do historii jako zręcznie

ny: zautomatyzowane przemarsze bohaterów przez scenę, niesamowity rygor

nakreślone portrety ludzi epoki.

ruchów, tańce w rytm charakterystycznego motywu muzycznego – to wszystko

Bohaterkami spektaklu Dziewice i mężatki są kobiety zawładnięte przez kult na-

sprawia, że nie chcemy, aby mechanizm zaprojektowany przez Wiśniewskiego kie-

uki. W domu należącym do mieszczanina Chryzala (Marian Opania) władzę sprawuje

dykolwiek się zatrzymał.

jego małżonka Filaminta (Ewa Telega), która jest kobietą wyzwoloną, bezgranicznie

PIOTR CYRAN

Tylne schody do nieba Madame de Sade jest znaną historią, która tym razem została opowiedziana

Obecnych na sali widzów zaskoczył (lub rozczarował) szczególnie jeden moment –

z punktu widzenia kobiet markiza de Sade`a. Jego żona Renée, jej siostra Anna,

nie wiadomo, czy zamierzone, zaznaczone jednak pauzą odniesienie do zmiany władzy

matka – Madame de Montreuil, wyraf inowana kurtyzana Hrabina de Saint-Fond i od-

w Polsce. Możemy się tylko domyślać, czy śmiech widowni był przejawem szczerego roz-

dana Bogu przyjaciółka markiza z dzieciństwa – Baronowa de Simiane rzucają nowe

bawienia, czy może jednak zażenowania z pojawienia się agitacji politycznej w sztuce.

światło na mężczyznę, od którego nazwiska pochodzi słowo „sadyzm”.

E liza b ie r ć

Na ascetycznej scenie widzimy pięć kobiet znajdujące się pod urokiem markiza i pięć usprawiedliwień jego działań, powszechnie uznawanych za złe i niemoralne. Renée odnosząc się do wpajanej jej przez otoczenie def inicji oddania żony mężowi, uświadamia widzom, że nie ma jasnego podziału między dobrem a złem. Pokazuje również, że to, co społecznie pożądane oraz to, co nieakceptowane często się ze sobą łączy. Sztuka obnaża pociąg ludzi do zła i ciemnej strony ludzkiej natury. Postępki markiza, tak bardzo potępiane i uznawane za temat tabu, fascynowały współczesnych mu ludzi. To dzięki nim nazwisko de Sade nie zostało zapomniane, a wręcz stało się nieśmiertelne. Markiz czyniąc zło, odnalazł – jak określiła to Hrabina de Saint-Fond – tylne schody do nieba . Przy niezwykle prostej scenograf ii uwagę widzów przyciągają kostiumy. Obfot. Tomasz Urbanek/East News

f ite suknie ciasno oplatają ciała postaci, zdając się krępować ich ruchy i ukrywać prawdziwe charaktery. Ich forma miała zapewne być nawiązaniem do narodowości autora, jednak w tym japońskim stylu odnajduje się tylko służąca Charlotta. Jej ruch oraz gesty wyglądają prawdziwie i współgrają z całą charakteryzacją. Spektakl oszczędny w formie, bogaty jest w warstwie stylistycznej. Madame de Sade to świat aluzji i niedopowiedzeń, które przeplatając się ze sobą, sprawiają, że historia kobiet wciąga, a miejscami zaskakuje jak dobry kryminał. I choć nieobecność markiza drażni, to jednak nie powoduje niedosytu. Jest to jeden z tych zabiegów, gdzie pokazanie mniej oddziałuje na widza bardziej, niż odsłonięcie wszystkiego.

Madame de Sade re ż . M a c i ej P r us

Tea tr N a ro d ow y

grudzień 2016


/ #Książka kontra Film gwałtowne remonty na prowadzeniu nie są propsowane

Wyobraźnia na ekranie Przenoszenie na ekran dzieł literackich często spotykało się z mniejszym lub większym sprzeciwem fanów literatury, oskarżających reżyserów o wykorzystywanie pierwowzorów i osiąganie zysków. Niekiedy film na podstawie książki nazywany był nawet świętokradztwem (tak mówiło się np. o Diunie Davida Lyncha czy Imperium wilków Chrisa Nahona). Czy można tworzyć kino oparte na literaturze, które uniknie tych zarzutów? T E K S T:

JA K U B W I EC H , M AG DA L E N A M AT Y K I E W I C Z

iterackie inspiracje filmu to rzecz nienowa – sięga początków kinematografii. Jednym z prekursorów gatunku był szesnastominutowy film Frankenstein z 1910 roku oparty na prozie Mary W. Shelley. W miarę rozwoju branży filmowej wyklarowały się dwa sposoby przenoszenia książek na taśmę filmową – ekranizacja i adaptacja. Przez pierwszy rozumie się dość wierne przedstawienie utworu bazowego, z kolei mianem adaptacji określa się utwory luźno bazujące na swojej kulturowej podstawie posiadające niekiedy zmieniony kontekst, wydźwięk czy pointę. Dokładność przeniesienia dzieła literackiego na ekran jest często jednym z głównych zastrzeżeń w dyskusji na temat tego typu produkcji.

L

Słowo a obraz Literackie inspiracje filmu to rzecz nienowa – sięga początków kinematografii. Jednym z prekursorów gatunku był szesnastominutowy film Frankenstein z 1910 roku oparty na prozie Mary W. Shelley. W miarę rozwoju branży filmowej wyklarowały się dwa sposoby przenoszenia książek na taśmę filmową – ekranizacja i adaptacja. Przez pierwszy rozumie się dość wierne przedstawienie utworu bazowego, z kolei mianem adaptacji określa się utwory luźno bazujące na swojej kulturowej podstawie posiadające niekiedy zmieniony kontekst, wydźwięk czy pointę. Dokładność przeniesienia dzieła literackiego na ekran jest często jednym z głównych zastrzeżeń w dyskusji na temat tego typu produkcji. Niedokładne odwzorowanie literackiego pierwowzoru wynika najczęściej z różnicy pomiędzy języka bazowego tekstu kultury, a jego filmową realizacją. Książka ma to do siebie, że świat w niej przedstawiony zbudowany jest tylko z jednego materiału – słowa. Konstrukcja literackiej rzeczywistości zależy zatem od tego, jak sprawnie posługuje się tym budulcem pisarz

32-33

GRAFIKA:

D O M I N I K A WÓJ C I K

– jego umiejętności i zasoby językowe przekładają się bezpośrednio na wrażenia czytelnika. Ta jednolitość literackiego tworzywa jest jednak rekompensowana przez swoistą plastyczność. Słowo pisane jest bowiem niczym nieograniczone. Książki dysponują dowolność w kreowaniu świata przedstawionego. Podczas gdy twórcy filmowi muszą poprzestać na względnie krótkich scenach i ujęciach, pisarze mogą budować opisy na dziesiątkach stron. Również wachlarz figur retorycznych jakimi operują, jest nieporównywalnie bardziej rozległy niż możliwości twórców filmowych. Nie bez powodu widzowie oglądający film na podstawie książki często odnoszą wrażenie, że inaczej wyobrażali sobie dany fragment – jest to efekt osobistego odbioru słowa pisanego.

Spór o jakość W filmie użycie języka sprowadza się jedynie do dialogów, które często nie są mistrzostwem językowym. Stąd też przekonanie widza, że bardzo niedobre dialogi są, proszę pana. W ogóle brak akcji jest. Nic się nie dzieje. Dodatkowo na język używany w filmie przekłada się nie tylko treść linii dialogowej zawartej w danej scenie, lecz także umiejętności aktora, który ją wypowiada, kunszt reżysera, a nawet zdolności i technologia będąca w dyspozycji dźwiękowców. Podczas gdy książka może poprzestać na zwięzłym: „powiedział”, „krzyknął”, „zaprzeczył”, to film – poprzez swoje atrybuty – musi dać temu wyraz, komunikując odpowiednio widzowi wydźwięk danej sceny.


#Książka kontra Film /

Ta właściwość filmu jest jednak mieczem obosiecznym. Obraz bowiem może potęgować wrażenia widza, używając efektów wizualnych i dźwiękowych. Chyba nikt z kinomanów nie wyobraża sobie, żeby ktoś mógł zawrzeć w książce przygody Czarnej Mamby z Kill Billa w sposób równie dynamiczny, widowiskowy i groteskowy, w jaki zrobił to Quentin Tarantino. Trudno też patrzeć na Marlona Brando jako głowę rodziny Corleone, nie przypominając sobie jednocześnie wybitnej i charakterystycznej ścieżki dźwiękowej. Reżyserzy, tak jak pisarze, posługują się własnym językiem, mają jednak w swojej palecie więcej barw do dyspozycji. Z kolei obrazy takie jak Ojciec Chrzestny kształtują zupełnie nowe oblicze książek właśnie dzięki niepowtarzalnej grze aktorskiej czy świetnie dobranej muzyce. Fani literatury zauważą jednak, że filmy narzucają widzom swoją wizję wydarzeń i postaci, ograniczając tym wyobraźnię odbiorców i zawężając jednocześnie możliwości interpretacyjne. Warto jednak zastrzec, że dane dzieło literackie może mieć wiele ekranizacji. Wystarczy spojrzeć na twórczość klasyków, takich jak William Shakespeare – kinematografia zna całe legiony hamletów medytujących nad błazeńską czaszką oraz hordy makbetów popychanych przez równie liczne żony do zbrodni. Po dramaty geniusza ze Stratfordu sięgali reżyserzy od Zeffirellego po Kurosawę.

Zastój kreatywności Film zyskuje przewagę nad książką również w kwestii zwięzłości przekazu. Zatrważająco niski odsetek osób czytających wynika m.in. tego, że lektura jest zajęciem dość czasochłonnym. Wymaga również skupienia i odpowiedniej dyscypliny. Choć wiele osób stara się wycisnąć z doby dodatkowy czas na czytanie, robiąc to podczas jazdy komunikacją miejską, czy też słuchając audiobooków, to zdecydowana większość uczniów szkół ponadpodstawowych zminimalizowała czas spędzony nad lekturą do długości jej ekranizacji. W zestawieniu z literaturą kino jest dynamiczniejsze, potrafi opowiedzieć daną historię sprawnie i szybko, niekiedy kusząc atrakcyjną powierzchownością w postaci np. efektów specjalnych. W obecnych czasach, kiedy to społeczeństwo jest spragnione coraz to nowych bodźców, film często bierze górę nad literaturą. Ostatnie lata kinematografii, przez wielu krytyków opisywane jako śmierć kreatywności Hollywood, przyniosły wiele różnorakich ekranizacji i adaptacji, które były pomysłem scenarzystów na zastój w branżowej kreatywności. Zaowocowało to filmami takimi jak trylogia Hobbit czy też Zaginiona dziewczyna. Te dwa tytuły nie zostały przywołane przypadkowo – doskonale ilustrują bowiem cały problem z przenoszeniem filmów na ekran. Fani Tolkiena zarzucili twórcom Hobbita, przede wszystkim to, że rozciągnęli historię zawartą w książkowym pierwowzorze na aż trzy dość długie filmy. Pociągnęło to za sobą konieczność wplecenia wątków i postaci, które nie poja-

wiały się w powieści. Peterowi Jacksonowi nie pomogły ani efekty specjalne, ani technologia 3D, ani też bardzo dobra ścieżka dźwiękowa – fani fantastyki uznali Hobbita za próbę wyciągnięcia pieniędzy z ich kieszeni, a sami poczuli się oszukani przez reżysera, który wcześniej zaprezentował wyśmienitą trylogię Władca Pierścieni. Z kolei Zaginiona dziewczyna została przyjęta bardzo ciepło zarówno przez wielbicieli książki autorstwa Gillian Flynn, jak i krytyków filmowych. Szczególną uwagę publiczności zwróciły role Bena Afflecka i Rosamund Pike. Zaowocowały przychylnymi recenzjami oraz szeregiem nominacji, m.in do Oscara (za najlepszą damską rolę pierwszoplanową) oraz Złotego Globu (najlepszy reżyser, scenariusz, aktorka w dramacie i muzyka). Co istotne film otrzymał nagrodę Critic’s Choice za najlepszy scenariusz adaptowany. Wiele krytyków oraz zwykłych widzów podkreślało to, że produkcja Davida Finchera w znakomity sposób oddawała nastrój książki, a postacie stworzone przez Afflecka i Pike świetnie korespondowały z wyobrażeniami czytelników na temat bohaterów literackich stworzonych przez Flynn.

Dwa różne twory Literatura i kinematografia posługują się odmiennymi narzędziami i atrybutami. Nawet jeśli opowiadają tę samą historię, to bezpośrednie zestawienie książki oraz opartego na niej filmu zawsze będzie niosło ze sobą ryzyko niesprawiedliwego utrącania atutów jednego dzieła tylko ze względu na to, że odbiorca inaczej wyobrażał sobie dany element historii. Historia z książki jest jedynie bazą dla twórcy filmowego. Nie można z góry zakładać – jak często robią to fani literatury – że reżyserzy sięgają po gotowce w nadziei na łatwe i pewne pieniądze. Owszem proceder ten jest powszechny, ale nastawienie na zysk nie musi odbierać dziełom ich walorów. Zwłaszcza że historia zna przypadki, kiedy to w oparciu o dość średnią książkę tworzono rewelacyjny film – tak było m. in. ze wspomnianym wyżej Ojcem Chrzestnym. Powieść Puzo prawdziwy rozgłos zyskała dopiero po premierze rewelacyjnego filmu Coppoli. Ponadto kinematografia może nadawać literaturze drugie życie, przedstawiając ej bohaterów w coraz to nowych wcieleniach – jako przykład warto podać tu Jamesa Bonda, w którego wcielił się już cały szereg aktorów. Literatura i kino połączyły się już dawno więzami, które wydają się nierozerwalne. Kolejne ekranizacje i adaptacje z pewnością będą powstawać i będą tworzyć kolejne konflikty. Dla rozsądnego wyważenia swojego zdania warto zawsze pamiętać, że książka i film to dwa różne teksty kultury – różni gawędziarze, którzy nawet jeśli opowiadają o tych samych wydarzeniach, to zawsze zrobią to inaczej. 0

grudzień grudzień 2016 2016


/ #serialowelove

Umiesz liczyć? Licz na siebie! tytułowy belfer (Maciej Stuhr). Jego przeniesienie się do Dobrowic wydaje się dziwne – kto o zdrowych zmysłach rezygnuje z posady w Warszawie na rzecz małego miasteczka, które dobrze wygląda tylko z nazwy. Co więcej, zaczyna węszyć w sprawie śmierci uczennicy i powoli odkrywa brudy skrywane przez lokalną społeczność. Nikomu nie może ufać, a pytanie z dlaczego Joanna popełniła samobójstwo? zamienia się w – kto ją zabił?. Na samym początku serialu uderza sztywna gra młodych aktorów i niedociągnięcia w montażu. Na szczęście po krótkim czasie pojawia się Stuhr, Królikowski i inni doświadfot. materiały prasowe

czeni aktorzy, którzy swoim nienagannym aktorstwem sprawiają, że przestaje się zwracać uwagę na takie drobiazgi. Później jest już tylko lepiej. Wyczuwalny zaczyna być klimat małego miasta, które, z zewnątrz ciche i spokojne, w środku skrywa fałsz, ciemne interesy i mafię współpracującą z policją. Większość mieszkańców to postacie barwne; z biegiem czasu każdy odkrywa coraz więcej swojego prawdziwego oblicza. W dialogach zdarzają się drobne elementy humorystyczne, które dobrze kontrastują z napięciem wy-

Belfer (Polska)

woływanym przez resztę serialu. Dużym plusem jest również umiejętne zastosowanie

re ż . Ł uk as z P a lk o w sk i

języka młodzieżowego, co od zawsze było bolączką polskich scenarzystów.

I s e z o n: 2 . 10 -27. 1 1 /2016

Motyw tajemniczego miasteczka, w którym nagle ginie młoda dziewczyna, może kojarzyć się z kultowym Miasteczkiem Twin Peaks Davida Lyncha. W pierwszym odcinku rze-

Wiele seriali krytykuje się za to, że ich twórcy stawiają jedynie na ilość odcinków. Trud-

czywiście widać podobieństwa, ale serial zrealizowany jest na podstawie niezależnego

no więc mówić wtedy o kinowej jakości na małym ekranie. Szukać jej można jedynie w

polskiego scenariusza, dlatego wraz z rozwojem akcji podobieństwa te będą zanikać (co

niszowych produkcjach. Najnowsza taka propozycja to Belfer w reżyserii Łukasza Pal-

widać już w drugim odcinku). Belfer – jak na rodzimy serial – zapowiada się całkiem do-

kowskiego (Bogowie, Rezerwat).

brze. Poziom kolejnych odcinków utrzymuje ten sam wysoki poziom, dzięki czemu mamy

Na wstępie, jak to na kryminał przystało, widza wita trup. Tuż przed rozpoczęciem roku

do czynienia z jedną z ciekawszych produkcji tej jesieni. Czy przekonuje do polskiego ma-

szkolnego Joanna, wzorowa uczennica liceum w Dobrowicach, zostaje znaleziona martwa

łego ekranu? Może nie do końca, ale z pewnością zachęca do śledzenia kolejnych odcin-

przez swojego chłopaka. Policja szybko orzeka samobójstwo i nieudolnie skupia się na od-

ków oraz wyczekiwania drugiej serii, która planowana jest na jesień 2017 roku.

kryciu jego powodu. W tym samym czasie w szkole pojawia się nowy nauczyciel polskiego,

K AC P E R Z I E L I Ń S K I

Podróż w czasie Ryder). W tym samym czasie chłopca usiłuje odnaleźć na własną rękę trzech jego przyjaciół ze szkoły: Mike (Finn Wolf hard), Dustin (Gaten Materazzo) i Lucas (Caleb McLaughlin). Jakby tego było mało, w spokojnym dotąd miasteczku pojawia się tajemnicza dziewczynka o nietypowym wyglądzie i zachowaniu. Dynamicznie poprowadzona akcja, klimat lat 80. budowany przez stylizowaną muzykę (skomponowaną przez Michaela Steina i Kyle’a Dixona), sprawny montaż i aktorstwo na najwyższym poziomie (pochwały należą się zwłaszcza młodej Millie Bobby) to największe fot. materiały prasowe

atuty tej produkcji. Warto zwrócić szczególną uwagę na postaci szeryfa oraz matki za-

Stranger Things (USA)

re ż . M a t t D u f f e r, R o s s D u f f e r

I s e z o n: 15.07- 02 .0 9/2016

ginionego Willa, którzy znakomicie uzupełniają się na planie. Szeryf jest osobą trzeźwo myślącą i opanowaną, zaś matka – choleryczką łatwo ukazującą emocje. Kolejnych wrażeń dostarcza gra aktorska trzech przyjaciół poszukujących Willa. W serialu nie brakuje elementów horroru: wiele scen, jeśli nie większość, dzieje się w nocy – najczęściej w słabo oświetlonych pomieszczeniach lub w lesie. Taki dobór scenerii ma stworzyć atmosferę baśniowości i kreuje ją z powodzeniem. Po niedługim czasie można zapomnieć, że ogląda się serial, gdyż produkcja bardziej przypomina wielowątkową opowieść, jedną z takich, jakich z ekscytacją słuchało

Stranger Things to amerykański serial z pogranicza horroru i science fiction w re-

się w dzieciństwie. Dzięki wartko poprowadzonej akcji i nieustannie pojawiają-

żyserii Matta i Rossa Dufferów. Pierwszy sezon ukazał się w lipcu tego roku i wzbudził

cym się w śledztwie nowym faktom widz nie jest w stanie ulec znudzeniu. Moż-

wielkie emocje. Akcja rozgrywa się w latach 80. XX wieku w fikcyjnym amerykańskim

na powiedzieć, że fabuła poprowadzona jest w sposób na tyle intrygujący, iż nie

miasteczku Hawkins w stanie Indiana. Produkcja stanowi nawiązanie do dzieł tworzo-

pozwala się oderwać od ekranu przed obejrzeniem od razu całego sezonu, a na

nych w tamtym okresie m.in. przez Stevena Spielberga czy Stephena Kinga.

kolejny – który ma pojawić się już w następnym roku – czeka się z utęsknieniem.

Pewnego wieczoru znika jeden z mieszkańców, 11-letni Will Byers (Noah

Serial Stranger Things traf i w gusta nie tylko fanów popkultury epoki lat 80.,

Schnapp). Na jego poszukiwanie rusza miejscowa policja pod dowództwem szery-

lecz także każdego, kto lubi dynamicznie opowiadane historie.

fa Jima Hoppera (David Harbour) wraz z szalejącą z rozpaczy matką Willa (Winona

PIOTR BARTMAN

34-35


serialowelove /

Nic osobliwego z niewyjaśnioną śmiercią ukochanego dziadka. Aby dociec prawdy, udaje się na odległą wyspę w poszukiwaniu domu dziecka, o którym niegdyś jego krewny opowiadał mu historie do snu. Wkrótce odkrywa, że rzeczywistość przeplata się tam ze światem fantastycznych stworzeń o magicznych zdolnościach. Jest więc nastolatek, który poszukując własnego ja, wypełnia przy okazji ważną misję. Są ekscentryczne postaci stojące po obu stronach walki dobra i zła. Pojawia się tło historyczne i wciąż żywy temat II wojny światowej. Do tego akcja opiera fot. materiały prasowe

się na stale fascynującym widza motywie podróży w czasie.

Osobliwy Dom Pani Peregrine (USA, Wielka Brytania, Belgia) re ż . T im B ur t o n

Niestety, produkcję ogląda się zupełnie beznamiętnie. Brakuje w niej dynamiki i gęstej atmosfery thrillera, do których przyzwyczaił odbiorców Burton. Nie ma również humoru – śmiech na sali da się słyszeć tylko w trakcie absurdalnie nienaturalnych scen, które obnażają niespójność świata przedstawionego. W f ilmie trudno doszukać się mocnego przesłania – z wyjątkiem kilku płytkich ref leksji o przemijaniu, poszukiwaniu swojej drogi czy truizmu, że inny nie znaczy gorszy. Tym, co ratuje dzieło Burtona, jest dopracowana w każdym calu estetyka. Na-

pre m ie r a 1 2 sie rpn ia

wet promująca f ilm piosenka ( Wish that you were here Florence and the Machine) swoim nostalgicznym klimatem i tekstem idealnie wpisuje się w fabułę. Produk-

Tim Burton dokonał rzeczy niebywałej. Miał do dyspozycji bestsellerową po-

cja broni się także ciekawymi kostiumami i scenograf ią. Najbardziej zachwycają

wieść Ransoma Riggsa, plejadę gwiazd kina (takich jak Judi Dench, Samuel L. Jack-

jednak zdjęcia Brunona Delbonella ( Harry Potter, Amelia). Artysta idealnie uchwy-

son i Eva Green – nowa muza reżysera), grono utalentowanych młodych aktorów

cił piękno wybrzeża, podwodnego wraku czy tajemniczego domu. Stworzył mi-

(w roli głównej A sa Butterf ield, znany z Chłopca w pasiastej piżamie) i zapierające

strzowski obraz – kadry z f ilmu wręcz kuszą, by je oprawić i powiesić na ścianie.

dech w piersiach plenery w Europie i na Florydzie. Stworzył jednak f ilm tak osobliwie przeciętny, że rozczarowani będą nawet jego najwierniejsi fani.

Na Osobliwy dom pani Peregrine czekały rzesze miłośników zarówno reżysera, jak i autora powieści. Jednak gdyby – niczym tytułowa bohaterka – widzowie po-

Wydaje się, że fabuła Osobliwego domu pani Peregrine ma wszelkie cechy potrzebne do stworzenia hitu kinowego. Nastoletni Jake nie może pogodzić się

traf ili manipulować czasem, zapewne inaczej spędziliby te 127 minut swojego życia.

W I K TO R I A KOWA L S K A

Padłeś, powstań, powtórz Jest człowiekiem upadłym. Jednak w jego monotonnym surowym życiu pojawią się wkrótce osoby, dzięki którym będzie mógł ponownie stanąć na nogi i odnaleźć sens istnienia. Cały f ilm można potraktować jako złożoną przypowieść o dorastaniu i roli kobiet w życiu mężczyzn. Z każdą minutą obserwujemy wewnętrzną ewolucję głównego bohatera, w której nie doczekamy się oczywistego ciągu zdarzeń. Wyróżnia się gra aktorska Krzysztofa Majchrzaka, który świetnie ukazuje rozterki swojefot. materiały prasowe

go bohatera.

Las 4 Rano (Polska) re ż . J a kub K o lsk i

pre m ie r a 1 2 sie rpn ia

Godne uwagi są również postacie kobiet pojawiających się w życiu Forsta (przede wszystkim wspaniała kreacja Olgi Bołądź), będące jednocześnie katalizatorem wszystkich zmian. Widz może odczuwać pewien niedosyt z powodu niewystarczająco wyeksponowanej, a dobrze zapowiadającej się roli Borii, w którą wcielił się Michał Kowalski. Na polu ścieżki dźwiękowej reżyser stworzył majstersztyk. Głównym motywem jest fragment Mozartowskiej opery Don Giovanni . Jest ona ulubioną melodią głównego bohatera, niemniej dopiero wraz z końcem f ilmu w pełni docenia jej

Las, 4 rano , czyli opowieść o odludku, trójnożnym psie i poszukiwaniu sensu

znaczenie. Obok czysto muzycznych walorów jest ona bardzo zgrabną alegorią –

życia. Najnowsze dzieło Jana Jakuba Kolskiego ma zadatki, by stać się f ilmem rów-

w końcu pełny tytuł tej opery to Il dissoluto punito ossia il Don Giovanni , co w tłu-

nie kultowym co Jasminum .

maczeniu oznacza Rozpustnik ukarany, czyli Don Giovanni.

Już od pierwszej minuty główny bohater f ilmu, Forst, jawi się widzowi jako he-

Las, 4 rano mimo trudności w odbiorze zdecydowanie jest godny polecenia.

donista wykorzystujący swoją pozycję i pieniądze, aby pomiatać innymi. Przez

Poza ciekawą, złożoną fabułą oraz świetnymi kreacjami Olgi Bołądź i Krzysztofa

resztę obrazu widzimy jego kolejne oblicze: żyjącego w lesie, targanego myślami

Majchrzaka jest dziełem, nad którym warto się pochylić – stanowi metaforę we-

samobójczymi odludka, który żywi się upolowaną zwierzyną, mając za jedynego

wnętrznych przeżyć autora, który doświadczył podobnej tragedii.

przyjaciela psa o trzech łapach.

MAKSYMILIAN SEMENIUK

grudzień 2016


/ that poppy Boy meets world, of course his pops is gone / What you figure, that chalky outline on the ground is a father figure? Taka stara dupa, a samotników nie umie usunąć

hat Poppy. Amerykańska piosenkarka młodego pokolenia, autorka tekstów piosenek, znana głównie z filmów udostępnianych na YouTube, na kanale o takiej samej nazwie jak jej pseudonim. Pochodzi ze stolicy country – Nashville w Tennessee – ale od kowbojek i banjo dzielą ją lata świetlne. Z muzyką związana jest właściwie od urodzenia – trudno uciec przed branżą muzyczną, gdy twój ojciec i bracia wybrali właśnie taką drogę kariery. Otoczona ze wszystkich stron dźwiękami perkusji i gitar sama postanowiła spróbować swoich sił w roli piosenkarki. Jako nastolatka zaczęła nagrywać covery znanych piosenek i umieszczać je w Internecie. Od czasu do czasu występowała też na scenach podrzędnych amerykańskich pubów. Wtedy, jeszcze jako Moriah Poppy, prezentowała się zupełnie inaczej niż

T

bardziej dociekliwi dotarli jednak do informacji, że w rzeczywistości nazywa się Moriah Pereira i ma mniej więcej 20 lat. Z wypowiedzi piosenkarki można wywnioskować, że chce uniknąć sytuacji, w której odbiorcy skupiają się na szczegółach dotyczących jej życia prywatnego. O wiele ważniejsze jest, aby mówili o tym, co tworzy – a nie jaka jest, ile ma lat i z kim aktualnie się spotyka.

Poppy eats cotton candy Brzmieniowo nie dzieje się tu właściwie nic odkrywczego. Jej twórczość to głównie bubblegum pop z delikatnymi wpływami ska i punka. W wielu utworach można odnaleźć inspiracje J-popem. Radiowe utwory, banalny rytm, melodia wpadająca w ucho – tak ogólnie można określić twórczość Poppy. Często porównuje się ją do takich artystów młodego

najnowszy album piosenkarki – Bubblebath. Popularność konta sprawiła jednak, że filmowe dokonania artystki przyćmiły jej muzyczną karierę. Tym, co wyróżnia Poppy z tłumu, jest jej wizerunek i estetyka, w której tworzone są jej projekty. Doskonale wpisuje się w bardzo modne tumblrowe trendy, jest internetowym freakiem. Przyciąga swoją słodkością, pozorami grzecznej, dobrze ułożonej dziewczynki, a jednocześnie odpycha dziwnością, innością. Cały wizerunek jest niesamowicie spójny i dopracowany do ostatniego guziczka na perfekcyjnym płaszczyku piosenkarki. Z wyglądu – niewinna laleczka, nieodłączny uśmiech, ogromne brązowe oczy, długie rzęsy i platynowe, proste jak u Barbie włosy. Idealnie ubrana i umalowana. Jej filmy cechuje pastelowa kolorystyka i minimalizm. Nie ma

I’m Poppy. teraz. Brązowe, zmierzwione włosy i koszulki rockowych zespołów sprawiały, że wyglądała jak setki innych nastolatek. Przełomowy moment w jej karierze to rok 2014 i przeprowadzka z Nashville do Los Angeles. W końcu znalazł się ktoś, kto postanowił wziąć pod swoje skrzydła młodziutką piosenkarkę i zadbać o jej wizerunek. To wtedy z sieci zniknęły wszystkie nagrania Moriah, a dziewczyna na chwilę przestała istnieć jako artystka. Po dwóch latach powróciła całkowicie odmieniona już jako That Poppy. Właściwie trudno znaleźć rzetelne informacje o tożsamości Poppy. W wywiadach zawsze wypowiada się w imieniu swojego alter ego, zdradza niewiele szczegółów na temat swojego życia prywatnego i samej siebie. Naj-

36-37

pokolenia jak Melanie Martinez albo Halsey. Co odważniejsi mówią o geniuszu na miarę Grimes. Najmocniejszym punktem utworów młodziutkiej piosenkarki jest niewątpliwie warstwa tekstowa – głęboka, osobista, dająca do myślenia. To właśnie gorzkie słowa w połączeniu ze słodkimi, lekkimi rytmami sprawiają, że jest w tym wszystkim świeżość, której dotychczas nie było. Na pewno nie jest to muzyka, która przypadnie do gustu wszystkim. Fani mocniejszych brzmień raczej nie odnajdą się w jej cukierkowo-bajkowym świecie. Kanał piosenkarki na YouTube przyciągnął uwagę całego świata i sprawił, że wzrok tysięcy osób przez chwilę skupiony był właśnie na Poppy. Początkowo miał jedynie promować

niepotrzebnych elementów – Poppy jest najważniejsza i to ona zawsze musi być w centrum uwagi. Nagrania trwają od kilku sekund do dziesięciu czy dwudziestu minut. Porusza w nich wszelkie możliwe tematy, a widzowie niestrudzenie doszukują się w przekazie ukrytych sygnałów, drugiego dna. Pierwszy film Poppy Eats Cotton Candy miał przeszło dwieście tysięcy wyświetleń, a przedstawia… Poppy jedzącą watę cukrową. Inny to dziesięciominutowe nagranie z zapętlonymi kilkoma scenami, w których artystka powtarza tylko jedno zdanie – I am Poppy. Jeśli ktoś po takim przedstawieniu nie będzie znał jej imienia, to naprawdę musi mieć poważne problemy z pamięcią. Albo po prostu nacisnął magiczny przycisk z krzyży-


that poppy? /

kiem, co – nie oszukujmy się – jest w tym przypadku zrozumiałe. Z filmu na film robi się coraz bardziej niepokojąco i osobliwie. Pojawiają się wywiady z manekinem i rośliną, motyw klonowania i transcendencji oraz interakcje z widzami rodem z programów dla dzieci. Całość uzupełnia dziwny, jakby martwy, pozaziemski głos, przyprawiający o dreszcze. Sposób, w jaki Poppy gra, przywodzi na myśl sztucznie wyrażającego emocje cyborga imitującego człowieka. Producent opisuje te produkcje jako połączenie Andy’ego Warhola, Davida Lyncha i Tima Burtona.

01/01/01 Brak danych dotyczących wieku piosenkarki sprawia, że wokół jej postaci narasta dużo kontrowersji. Wiele osób uważa, że

maga w pisaniu i nagrywaniu piosenek. Sam jest postacią dosyć enigmatyczną – nie podaje nigdzie swojego prawdziwego imienia i nazwiska, prowadzi własny kanał filmowy, który estetyką nie odbiega od tego tworzonego wspólnie z Poppy. Wcześniej współtworzył duet Mars Argo. Jego partnerka była łudząco podobna do dziewczyny, z którą pracuje obecnie. Konto, na którym umieszczone są filmy, zostało założone już w 2011 roku i przypuszcza się, że piosenkarka pierwotnie umieszczała na nim swoje covery. Trzy lata po jego utworzeniu pojawia się pierwszy film wyreżyserowany w całości przez T. Sinclaira, a w 2015 r. w końcu wokalistką zaczyna się interesować wytwórnia płytowa – Island Records. Nagrany zostaje singiel Lowlife, a już w lutym następnego roku Poppy wydaje EP Bubblebath .

dzić, czy to wszystko, co tworzy, jest robione na poważnie, czy może chce zakpić z widzów i przekazać im znacznie więcej, niż zauważa się na pierwszy rzut oka. Nie da się przejść obok niej całkiem obojętnie. Ta drobna, słodka dziewczynka w karykaturalny, przerysowany sposób pokazuje, jaki jest współczesny świat. Jest lustrem, w którym przegląda się społeczeństwo. Cała niedorzeczność i dziwność współczesnej pop-kultury zebrana jest w twórczości jednej osoby. Obserwując jej działalność artystyczną zakrawającą momentami na absurd, zastanawiamy się, jakim sposobem tak szybko zyskuje popularność. Jej postać niepokoi i odpycha, ale po dłuższym skupieniu się na jej muzyce i filmach można w nich dostrzec wiele elementów codziennego życia. To, co na pozór jest tylko kreacją artystycz-

Jej imię brzmi jak różowa, balonowa guma do żucia, a słodki uśmiech momentalnie podnosi poziom cukru w organizmie. Idealnie proste blond włosy i pastelowe ubrania niebezpiecznie upodabniają ją do lalki Barbie w stylu kawaii. Jest jednocześnie perfekcyjna i przerażająca. Przyciąga i odpycha. B R A N OW S K A fot.: facebook.com/poppy

T E K S T: K ATA R Z Y N A

dziewczyna może mieć maksymalnie piętnaście lat, sugerując się datą urodzin umieszczoną w jednym z filmów – 01.01.01. Wątpliwości co do tej informacji budzą się jednak już podczas oglądania wspomnianego nagrania: Poppy mówi w nim tam o swoim stworzeniu, co brzmi dosyć niepokojąco i niespotykanie w odniesieniu do żywej osoby. Przypuszczalny wiek wydaje się tym bardziej szokujący, że w mediach pojawia się coraz więcej plotek dotyczących romansu artystki z jej prawie trzydziestoletnim managerem i producentem, Titanikiem Sinclairem. Jak jest naprawdę, wie pewnie tylko ona. Wspomniany już producent jest bardzo ważną postacią w życiu piosenkarki. To on reżyseruje jej filmy, kreuje wizerunek, po-

W tym czasie zauważalna jest wzmożona aktywność na jej kanale na YouTube. Największa popularność przypada na okres, gdy jej filmy zaczynają być rozprzestrzeniane w sieci przez innych twórców. Staje się zagadką Internetu – każdy chciałby wiedzieć, kim jest ta dziewczyna, dlaczego tworzy coś tak dziwnego i co właściwie chce nam przekazać. Dziwność i odrealnienie przyciągają coraz więcej osób, aż jej kanał osiąga ponad osiem milionów wyświetleń.

Everybody wants to be Poppy Chociaż postać Poppy może wydawać się banalna, to warto się nad nią chwilę zastanowić. Już sama interpretacja jej twórczości nastręcza sporych trudności. Trudno stwier-

ną i dziewczęcą fanaberią, może mieć dużo głębszy przekaz. Wiele osób interpretuje jej dzieła jako metaforę zepsutego świata show-biznesu, głupiutkich gwiazdek popu, marzących o bogactwie i spełniających swój wielki amerykański sen. Kpina i ironia nie są oczywiste, ale często pojawiają się w nagraniach Poppy. Nic nie jest powiedziane wprost, autorka zostawia odbiorcy luki, które może wypełnić własną treścią, dopowiedzieć to, co nie zostało do końca wyjaśnione. Perfekcyjny obraz jest zaburzony przez coś nieuchwytnego i niepokojącego. To wszystko sprawia, że chce się przenikać do tego świata, chłonąć go. Każdy w końcu chce być idealną Poppy. Ty też. Nawet jeśli jeszcze tego nie wiesz. 0

grudzień 2016


/ aktualności, odkrycia

Panowie z Avenged Sevenfold tym razem postanowili

Avenged Sevenfold The Stage

Capitol Records

The Stage kończy się prawdziwym wyzwaniem – Exist

rację innymi zespołami. Do całości dołożyli również otoczkę

to ponad 15-minutowa progresywna podróż przez róż-

concept albumu. The Stage zabiera nas w muzyczną podróż

ne klimaty: od elektronicznego wstępu w klimacie grupy

wokół sztucznej inteligencji oraz autodestrukcji społeczeń-

Muse, thrashowego riffowania, przez akustyczną grę aż do

stwa. Tytułowy utwór i zarazem pierwszy singel przebojem

elektronicznych wstawek i melorecytacji znanego astrofi-

otwiera album i dość mocno zapada w pamięć z powodu

zyka Neila deGrasse’a Tysona w tle. Brzmi jak mieszanka

swojego energetycznego brzmienia i chwytliwych riffów.

nie do połączenia, lecz jest to jeden z najlepszych frag-

Początek płyty wzmaga apetyt na więcej, kolejne piosenki

mentów płyty – emocjonalny kawałek, którego słucha się

nie są już jednak tak przebojowe. Paradigm czy God Damn

z dużym zaangażowaniem mimo jego długości.

zdecydowanie nawiązują brzmieniowo do wydanego przez Avenged Sevenfold 10 lat temu albumu City of Evil. Na The Stage nie zabrakło jednakże chwili niezbędnego

rozczarowany. Płyta zyskuje należne jej uznanie dopiero po kilku próbach zapoznania się z ponadgodzinną, trudną

man Sky. Szczególnie pozytywne wrażenie sprawia ta druga,

w odbiorze muzyką. Choć sama koncepcja broni się mimo

w której przez większość utworu instrumentarium ograni-

swej śmiałości, brakuje tu odrobiny więcej przebojowości

cza się do nastrojowej gry gitary i tła w postaci instrumen-

oraz efektu, który udało się osiągnąć w 2010 roku na

tów smyczkowych. Wśród pozostałych kawałków szczegól-

Nightmare – dla mnie jest to nadal niedościgniony wzór

nie zapada w pamięć Higher z wyrazistym riffem głównym

twórczości Avenged Sevenfold.

i klimatycznym outro. Do ciekawych utworów należy rów-

KAMIL KLIMASZEWSKI

(po bretońsku – Eusa) leżącą u wybrzeża Bretanii, gdzie mieszka kompozytor. Każdy utwór symbolizuje konkretny

w prostocie. W jasnym, wzruszającym, ciepłym dźwięku

zakątek wyspy, z którą więź muzyka jest bardzo odczu-

i głębokich pauzach między akordami. Subtelna i minima-

walna. Żeby jeszcze bardziej przybliżyć swoim słuchaczom

listyczna linia melodyczna porusza struny w duszy każde-

miłe sercu strony, maestro zaprasza ich na wycieczkę po

go, kto wsłucha się w elegijne pasaże akordeonu i biegłe

Eusie, przenosząc się z kamienistej plaży na mgliste pola.

partie fortepianowe. Nowy album Tiersena zawiera 10 mi-

Paletę dźwięków bel canta fortepianu dopełniają szum

nimalistycznych utworów skomponowanych na fortepian,

wiatru, pomruk morza, deszcz, śpiew ptaków.

wykonanych jakby na jednym oddechu. Powstaje iluzja

Tiersen pozostaje wierny swojej wyjątkowej manierze,

spójnego, dwugodzinnego fortepianowego solo – jedna

nakładając luźne rubato na romantyczną melodię przypo-

kompozycja płynnie przechodzi w drugą, a lakoniczne

minającą chopinowską balladę. EUSA zasługuje na miano

motywy nawiązują czasem do poprzednich melodii. Trzy

najbardziej zwartej pod kątem dobranych kompozycji

minuty (tyle przeciętnie trwa każdy utwór) wystarczają,

płyty wypuszczonej w ciągu ostatnich 10 lat twórczości

aby zanurzyć słuchacza w nostalgiczną atmosferę.

artysty. Zdecydowanie chce się jeszcze raz dotknąć tej muzycznej mapy, żeby znów usłyszeć melancholijne motywy, które na długo pozostają w pamięci.

M A R I A B Ł AG O W I E S Z C Z E Ń S K A

fot.: facebook.com/angelolsenmusic

mnie, częścią tego, czym jestem. Każda kompozycja jest muzycznym pejzażem zainspirowanym wyspą Ushant

Jagjaguwar

38-39

Nowy album A7x nie został stworzony dla leniwych. Kto liczy na łatwo wpadające w ucho melodie, może być bardzo

odpoczynku. Znajdziemy na niej dwie ballady – Angels i Ro-

Celem tego albumu jest stworzenie muzycznej mapy

Angel Olsen My Woman

atakuje swoją dynamiką i intensywnością w refrenie.

szłość i całkowicie odrzucić oskarżenia o nadmierną inspi-

wyspy, a więc mnie samego. Piękno jego muzyki tkwi

Ushant nie jest po prostu moim domem – jest częścią

nież Simulation, który na zmianę ze spokojnymi zwrotkami

fot.: facebook.com/ayanntiersen

fot.: facebook.com/reginaspektor

zainspirować się swoją twórczością, spojrzeć w swoją prze-

Yann Tiersen EUSA Mute Records

Angel Olsen od kilku lat próbuje zaistnieć na światowym

Nie oznacza to jednak, że zaoferowane nam przez Olsen utwo-

rynku muzycznym. Na swych poprzednich płytach artystka

ry są wtórne. Prezentują nowe połączenie różnych elementów

proponowała słuchaczom charakteryzujące się spokojnym

muzycznych i dźwięków, które wydaje się być jednocześnie

tempem utwory w klimatyce folkowej. Tym razem prezentuje

unikatowe i klasyczne.

coś znacznie różniącego się od jej dotychczasowego dorobku.

Dzięki zabawie głosem oraz tempem najnowsze dzieło

W utworach na swojej najnowszej płycie Olsen oferuje

Angel Olsen może spodobać się zróżnicowanej publiczności.

swoim słuchaczom połączenie indie rocka i folku. Pierwsza po-

Teksty utworów znajdujących się na płycie również stanowią

łowa stanowi reprezentację szerokich możliwości wokalnych

interesującą opowieść, która wydaje się stanowić jedną, spój-

29-letniej artystki. Druga połowa płyty jest z kolei spokojniej-

ną całość. W Intern Olsen zwraca uwagę na to, jak istotne jest

sza, delikatniejsza. Wycisza i uspokaja dłuższymi utworami

dla ludzi zastanawianie się, kim tak naprawdę się jest oraz jak

po poprzedniej, bardziej energetycznej części. Dwa pierwsze

ważna jest miłość. Dalej, począwszy od Never be mine po Not

single pochodzące z My Woman idealnie prezentują różnorod-

gonna kill you, piosenkarka opowiada historię nieodwzajem-

ność, jaką charakteryzuje się nowy album młodej piosenkarki

nionej miłości. W kolejnych piosenkach zaś wydaje się leczyć

z Missouri. Shut up and kiss me to stosunkowo dynamiczna,

złamane serce i godzić z rzeczywistością. Na swej najnowszej

popowo-rockowa propozycja. Tekst ukazuje bojowniczą po-

płycie artystka z gracją i precyzją lawiruje między różnymi ga-

stawę kobiety gotowej poświęcić wszystko dla odzyskania

tunkami. Robi to w tak wdzięczny sposób, iż dowodzi to, że

dawnej miłości. Dzieło wydaje się być mieszanką dokonań

może grać cokolwiek chce.

innych artystów również tworzących w tym samym gatunku.

KASIA SKOKOWSKA


styl życia / iCiąg dalszy nastąpi

Polecamy: 40 warszawa Nowe oblicze Pragi Po drugiej stronie Wisły Narciarstwo na dopingu

50 W subiektywie Niełatwe zwycięstwa Niepełnosprawni sportowcy

Indyk, Masło, Czosnek. Część 1. m a r c i n c z a r n ec k i

S Z E F DZ I A Ł U WA R S Z A WA

alewają nas. Nie chodzi nawet o liczbę, tylko o siłę państwa – przemysł azjatyckiego giganta produkuje coraz więcej sprzętu high-tech, więc nasze dzieci nie dostaną już stamtąd tanich zabawek. Za ok. 5 lat Chiny wyprzedzą USA w skumulowanym PKB, staną się tym samym największą potęgą ekonomiczną świata. Wielu obywateli Polski czy Unii Europejskiej na tę prognozę zaczyna odczuwać niepokój, w końcu statystyki są przytłaczające. Kto mi zatem powie, ilu Chińczyków zabili japońscy żołnierze podczas drugiej wojny światowej? W Warszawie kojarzymy ich głównie z potrawami typu Indyk, Masło, Czosnek, tymczasem w drogich paryskich butikach pierwszeństwo zatrudnienia ma właśnie obywatel Państwa Środka – aby mógł rozmawiać z bogatymi klientami w ich ojczystym języku. Ustrój ChRL to dla starszych pokoleń głównie komunizm odziedziczony po morderczym Mao Zedongu. Trzeba jednak się przestawić – Chiny to USA XXI wieku, państwo o agresywnym kapitalizmie, przeciwieństwo socjalnej Europy Zachodniej. Państwa Okcydentu szukają reform, by w ogóle się rozwijać, za to wzrost gospodarczy azjatyckiego mocarstwa według badań OECD do 2014 r. utrzyma się powyżej 3 proc. Dzieci chińskich przedsiębiorców kojarzą natomiast Europę z kulturą i zabytkami. Gdy na placu

Z

Chińczycy są po prostu brzydcy. I wyglądają tak samo.

św. Marka w Wenecji czy del Duomo w Mediolanie mówimy o tylu „Japończykach z aparatami”, częściej są to ich sąsiedzi zza morza. Bardziej niż o kulturę chodzi tu jednak o kulturę selfie. Któregoś dnia słyszę od znajomych Chińczyków, że muszą koniecznie zobaczyć Dawida. Po uwiecznieniu na ok. 545 zdjęciach siebie, a przy okazji tego nagiego pana, niewinnie zapytują: a kim on właściwie jest?! Przeglądając Instagram i WeChat (chińska ulepszona wersja Facebooka), wśród ich znajomych widzę same zdjęcia włoskich zabytków i ubrań od francuskich projektantów. Państwo Środka ma przebogatą kulturę, ale modnie jest być Europejczykiem. Co ciekawe wśród młodzieży popularne stało się przyjmowanie angielskich imion, czasem używanych nawet we własnym kraju. Moja sympatia to nie Mai Wanjuan, tylko Jane, a jej przyjaciele to Tim i Vaniss. Niestety wielu Azjatów uważa również, że ludzie ze Starego Kontynentu są zwyczajnie ładniejsi. Ostatnim hitem w Korei są operacje podnoszące kość nosową, w Chinach coraz więcej ludzi wycina fałdę mongolską, a nawet rozjaśnia skórę. Przyjezdni z Europy cieszą się w Państwie Środka ogromnym powodzeniem – znajoma będąca na wymianie w Pekinie po tygodniu dostała przydomek Polish Superstar. Jak to wygląda z naszej strony? Chińczycy są po prostu brzydcy. I wyglądają tak samo. (Ciąg dalszy nastąpi.) 0

grudzień 2016

fot. Aleksander Olgierd Wójcik

Styl życia

46 sport Norweska astma


Warszawa

/ prawy brzeg w pogoni

Praska dziunia w stylu disco-barokowym

Nowe oblicze Pragi Długo uważana za jeden z biedniejszych i niebezpieczniejszych rejonów Warszawy Praga zaczyna wychodzić poza ten stereotyp. Unikatowość dzielnicy sprawia, że powoli staje się ona towarem eksportowym stolicy. T E K S T:

Pat ryc ja Ś w i ę to n ow s k a

fotografia:

o przekroczeniu mostu Śląsko-Dąbrowskiego i postawieniu pierwszych kroków na prawym brzegu Wisły odnosi się wrażenie, że znalazło się nagle w zupełnie innym mieście, a do tego cofnęło w czasie o co najmniej dekadę. Aż trudno uwierzyć, że tylko krótki spacer nad rzeką dzieli Pragę od romantycznej starówki i pełnego szklanych wieżowców centrum. Mnogość szarych, naznaczonych przez czas kamienic może zniechęcić do dalszej wędrówki. Wystarczy jednak wytężyć wzrok, by przekonać się, że dzielnica ma także inne oblicze.

P

Kraina złotem i stalą płynąca By poznać pierwsze nietuzinkowe miejsce, należy udać się na al. Solidarności. Spojrzenie przykuwa imponujący budynek cerkwi pw. św. Marii Magdaleny zaprojektowany przez Mikołaja Syczewa. Inspiracją była sakral-

40-41 magiel

M a rc i n C z a j kow s k i

na architektura Kijowa – dostrzega się tutaj wpływ kultury Bizancjum. Świątynię wieńczy pięć kopuł symbolizujących Chrystusa i czterech ewangelistów: Mateusza, Marka, Łukasza i Jana. We wnętrzu zachwycają pozłacane ołtarze, a zwłaszcza bogato zdobiony, trójkondygnacyjny ikonostas z umieszczonymi jak zawsze w centrum carskimi wrotami.

Po londyńskich dokach, berlińskim Prenzlauer Berg, Södermalm w Sztokholmie czy Karlinie w czeskiej Pradze przyszedł czas na tę warszawską.

Fabryki Stali. Zakład był odpowiedzialny głównie za produkcję szyn kolejowych oraz obręczy i osi do kół wagonowych i parowozowych. Wszystko aby zaspokoić ogromne zapotrzebowanie Imperium Rosyjskiego. Po obu stronach ulicy widać kamienice, które w czasach świetności zakładu zamieszkiwali robotnicy fabryki. Przed wojną w ich miejscu stały drewniaki popadające często w ruinę. Stalowa słynęła z licznych cukierni, sklepów i restauracji, które zaczęły się otwierać niedługo po tym, jak w 1910 r. przeprowadzono tu linię tramwajową. Co ciekawe, okolica stanowiła plener aż co piątej sceny z Pianisty Romana Polańskiego, zastępując ul. Chłodną.

Ukryte perełki Kolejnym wartym uwagi punktem na planie jest ul. Stalowa, która swoją nazwę wzięła od siedziby powstałej w XIX w. Warszawskiej

Podczas spaceru nie sposób pominąć niespotykanych już w innych częściach miasta przydrożnych kapliczek. Są to małe ogrodzo-


prawy brzeg w pogoni /

ne fragmenty chodnika, na których stoi krzyż przystrojony kwiatami. U podstawy znajduje się także kilka zniczy. Jednak aby w pełni docenić urok tych sakralnych obiektów, trzeba zapuścić się w podwórza kamienic. Gdy po paru krokach zapada cisza i spokoju nie zakłócają już dźwięki nieprzerwanego ruchu drogowego, można skupić się na kontemplacji rozpościerającego się widoku. Pośrodku kwadratowego placyku stoi kapliczka, ozdobiona dużą ilością pstrokatych kwiatów. Za szybką ukryta jest zamknięta w figurkę Matka Boska, koniecznie w otoczeniu lampek i wieńców. Zwyczaj stawiania kapliczek był rozpowszechniony także po drugiej stronie Wisły. Niestety podczas powstania warszawskiego obiekty te zniknęły stamtąd wraz budynkami, w których się znajdowały. Na Pradze natomiast zachowały się w znacznej liczbie. Czasem przybierały nawet formę rzeźb religijnych, chętnie inkorporowanych w fasady budynków. Celem budowy kapliczek było zachęcenie chrześcijan, aby wynajmowali tu mieszkania. Szczególnie dużo powstało ich w latach 1943-44, kiedy w Warszawie przeprowadzano łapanki, rozstrzeliwania i wywózkę do obozów śmierci, a nocą miasto bombardowały rosyjskie samoloty. Godzina policyjna zaczynała się już o 19.00, co zmuszało mieszkańców do zamykania się na terenie swoich domów. Nie mogli pójść do kościoła, więc modlili się na podwórkach. W trudnym okresie często zwracali się do Boga – nic innego nie dawało pocieszenia w czasach, gdy nawet wyjście do miasta na zakupy stanowiło zagrożenie życia.

Praski Nowy Świat Ul. Ząbkowska, będąca jednym z najważniejszych traktów Pragi, pełni funkcję reprezentacyjną. W powszechnej opinii jest uważana za praską wersję Nowego Światu, łódzkiej ul. Piotrkowskiej, wrocławskiej Świdnickiej czy sopockiego „Monciaka”. Obecnie tętni życiem, zdobyła sobie już renomę wśród tych, którzy chcieliby pójść na piwo w klimatyczne miejsce. Godny uwagi jest pub W oparach absurdu – ceny kuszą tak samo jak menu, w którym obok klasycznych polskich propozycji bystre oko dopatrzy się także trunków z browarów ukraińskich i czeskich. Ulica jest monitorowana na całej długości, znacznie spada więc ryzyko pobicia czy utraty portfela. Miejscem, które z pewnością zainteresuje każdego studenta, jest Warszawska Wytwórnia Wódki „Koneser”, znana mieszkańcom pod nazwą „Monopol”. Gorzelnia ta należała do najbardziej rozwiniętych zakładów pod względem technologicznym i jednych

z pierwszych oświetlanych elektrycznie. Fabryka była w stanie produkować nawet ćwierć miliona butelek alkoholu w ciągu doby! Z linii produkcyjnych schodziły m.in. tak znane alkohole jak Wyborowa, Luksusowa czy Żytnia. Obecnie miejsce to poddane jest renowacji, w planach znajdują się luksusowe lofty i hotel, centrum konferencyjne oraz nowe pomieszczenia biurowe – co nie uszło uwadze wielkich firm. Od 2015 r. na terenach fabryki swoją siedzibę ma cieszący się prestiżem inkubator przedsiębiorczości Warszawski Google Campus. Zajmuje się wyszukiwaniem ciekawych pomysłów na startupy, by później wspomóc je koncepcyjnie, technologicznie czy finansowo.

Za ścianą wysokiego, nowoczesnego apartamentowca stoi kamienica zamieszkana przez ludzi żyjących na granicy ubóstwa. Powiew nowoczesności Od momentu otwarcia linii M2 w 2015 r. Praga-Północ została bardzo dobrze skomunikowana z centrum. Od tego momentu codzienne dojazdy do pracy są dla mieszkańców znacznie ułatwione. Ale nie tylko taki cel przyświecał władzom, kiedy decydowały się na budowę praskiego odcinka – liczyły one na to, że dogodne połączenie zachęci inwestorów do działania. Ożywienie na prawym brzegu eksperci firmy doradczej REAS tłumaczą zjawiskiem gentryfikacji: to napływ do położonych blisko centrum, ale nieco zaniedbanych dzielnic nowych mieszkańców: zamożniejszych, młodszych i wyrazistych pod względem kulturowym – pisze Filip Kowalik, dziennikarz „Forbesa” w artykule Praga odsadziła Warszawę. Okolica zachowała swój oryginalny styl, a koszt życia jest tu niższy. Po londyńskich dokach, berlińskim Prenzlauer Berg, Södermalm w Sztokholmie czy Karlinie w czeskiej Pradze przyszedł czas na tę warszawską.

Odnowa biologiczna Aby przekonać się, jak rewitalizacja zmienia – zdaniem niektórych – ponury charakter dzielnicy, warto udać się pod Urząd Skarbowy Pragi przy ul. Jagiellońskiej. Budynek ten słynie ze swoich kolorowych pasów znacznie ożywiających miejski krajobraz. Podobną funkcję spełniają prace francuskiego artysty Juliena de Casabianki, który „prze-

nosi” znane obrazy z muzeów danego miasta na mury budynków w najbardziej zaniedbanych dzielnicach. Najpierw wyrusza do galerii, robi zdjęcia najlepszych dzieł, potem drukuje je i nakleja na ściany. W ten oto sposób w okolicach ul. Stalowej, Małej i Inżynieryjskiej można podziwiać Hamleta Polskiego Jacka Malczewskiego czy Żydówkę z pomarańczami Aleksandra Gierymskiego. Zadbano również o spopularyzowanie folkloru regionu w niezwykle atrakcyjny sposób. U zbiegu ul. Floriańskiej i ks. I. Kłopotowskiego znajduje się pomnik Praskiej Kapeli Podwórkowej, gdzie po wysłaniu SMS-a można wysłuchać jednego z ponad 100 utworów z czasów okupacji czy traktujących o Warszawie. W repertuarze znajduje się m.in. popularna powstańcza piosenka Pałacyk Michla. Od września ubiegłego roku dzięki dofinansowaniu unijnemu otwarte dla zwiedzających jest Muzeum Pragi, w którym można poznać burzliwą historię dzielnicy, a także zapoznać się z lokalną sztuką i wielokulturowością. Na każdym kroku widać prace renowacyjne prowadzone przy elewacjach budynków mające na celu podniesienie walorów estetycznych budowli. Mieszkańcy zyskują przy okazji dostęp do udogodnień znacząco wpływających na komfort ich życia. Praga czerpie inspiracje z różnych zakątków świata, o czym świadczy ostatni pomysł utworzenia pchlego targu wzorowanego na tym z Mauerparku w Berlinie. W ZOO Markecie będzie można znaleźć design z lat 50., 60. czy 70., ubrania i dodatki w stylu retro, odszukać stare książki i płyty, a także skosztować najlepszych potraw z różnych regionów kulturowych.

Praga kontrastem stoi Obecnie uwaga niestety w dużej mierze skupia się na widocznych różnicach majątkowych między mieszkańcami. Za ścianą wysokiego, nowoczesnego apartamentowca stoi kamienica zamieszkana przez ludzi żyjących na granicy ubóstwa. Gdy zachwycamy się specyficznym klimatem Pragi, powinniśmy mieć na uwadze, że sprzedaż kilku owoców i warzyw dziennie na straganie przy ulicy składa się niekiedy na cały miesięczny dochód. Mimo wszystko wydaje się, że dzielnica rozwija się i robi wszystko, by w świadomości ludzi przestała być postrzegana jako „warszawski trzeci świat”. Aby w pełni docenić starania władz mające na celu ocieplenie wizerunku Pragi, warto czasem spędzić wieczór na Ząbkowskiej zamiast Mazowieckiej. A co najważniejsze – razem z mieszkańcami mieć nadzieję, że rewitalizacja przeprowadzona będzie w zrównoważony sposób, dzięki czemu unikalny charakter dzielnicy pozostanie nienaruszony. 0

grudzień 2016


/ stołeczne niedoróbki

fot. Filip Bramorski/ flickr.com/ CC BY-NC-ND 2.0

Warszawa

Warszawskie rysy

Według Jacka Wojciechowicza, pierwszego zastępcy prezydenta m.st. Warszawy, przez ostatnią dekadę stolica dokonała największego w historii skoku cywilizacyjnego. Pytaniem pozostaje, czy w parze ze wzrostem gospodarczym idzie poprawa jakości życia mieszkańców. T E K S T:

M a r c i n Cz a r n ec k i

ypowiedź Jacka Wojciechowicza nie dziwi, jako że ocenia on własną pracę. Cały świat dokonuje historycznego skoku, zwłaszcza duże metropolie, którym sprzyja obecna koniunktura. Niemniej doceniając wzrost Warszawy w ostatnich latach, warto zastanowić się, jak polepszyć jej obecny wygląd, by standardem życia dorównała zachodnim aglomeracjom. Nowy neon słabo zasłania, że kamienica ma ospę – zauważa Ten Typ Mes w poświęconej swojej małej ojczyźnie piosence Czy ty to ty?. Cytat ten porusza ważne zagadnienia: chaotyczną budowę stolicy od upadku powstania aż do dziś i nieestetyczne planowanie miejskiej przestrzeni. W Warszawie nowe miesza się ze starym.

W

Zielona rewolucja Według badania przeprowadzonego przez magiel [por. magiel nr 151, Quo vadis Warszawo?] ankietowani za największy deficyt stolicy uważają niedobór terenów zielonych. Nie chodzi tu tylko o parki, lecz także zadrzewione ulice i skwery. Niedawno zaczęto wykorzystywać potencjał Wisły, nadającej miastu charakterystyczny rys. Wszystko wskazuje na to, że władze nie poprzestaną na plaży miejskiej przy Stadionie Narodowym czy ogrodach przy Centrum Nauki Kopernik i w najbliższym czasie wybrzeże będzie się dynamicznie rozwijało. Powszechna krytyka dotyczy również plagi billboardów, od lat 90. „urozmaicających” najpiękniejsze warszawskie ulice. Miasto jak stara kobieta w wulgarnym tatuażu… – obrazuje popularny pogląd Mes w Architektorturze. Mimo licznych akcji społecznych i petycji nie zanosi się na znaczące ograniczenie liczby reklam – gigantyczne banery, jak ten nad rondem ONZ, będą rzucać cień na przechodniów jeszcze przez wiele lat. Na szczęście ochrona środowiska naturalnego ma się coraz lepiej. Nie tak dawno przyjęliśmy plan gospodarki niskoemisyjnej, który zakłada inteligentne zarządzanie systemem ciepłowniczym i wprowadzanie ekologicznego taboru – podkreśla z dumą Jacek Wojciechowicz. Na wizerunek miasta przyjaznego naturze składa się tak-

42-43

że rozwój sieci Veturilo, budowa nowych linii tramwajowych czy zastosowanie gazu do zasilania Elektrociepłowni Żerań.

Demokracja bezpośrednia W ustalonej po wspólnych debatach strategii Warszawa 2030 roku jednym z trzech założeń (obok haseł Przyjazne miejsce i Otwarta metropolia) jest wspieranie aktywności jej mieszkańców. Miasto jako jedyne w Polsce ma ustrój dzielnicowy, co uaktywnia lokalne społeczności. Dobrze funkcjonuje także budżet partycypacyjny – na ponad 600 projektów wybranych przez warszawiaków w kolejnej edycji funduszu do końca roku zostanie przeznaczone ponad 50 mln zł. Jednak nie jest to tak dużo w porównaniu do pozostałych inwestycji w tym okresie. Na transport i komunikację miasto przeznaczy ponad 4,4 mld zł, a na placówki ochrony zdrowia 142 mln.

To jedno z głównych wyzwań, które stoi przed jej zarządcami – zszyć miasto w jedną całość. Część mieszkańców natomiast jest niezadowolona z niektórych inwestycji ratusza. Zarzuca się m.in. złe zagospodarowanie Powiśla, gdzie w miejscu terenów zielonych postawiono nowe budynki. Społeczeństwo jest bardzo inteligentne i świadome, coraz więcej zarabia. Ale wyższy standard życia oznacza, że ma też coraz większe wymagania, m.in. dotyczące zdrowia, bezpieczeństwa, komfortu życia i pracy – tłumaczy sytuację zastępca prezydenta. Opinię można poprzeć statystykami, do których zawsze jednak trzeba podchodzić z dystansem. Według przeprowadzanego od 2004 r. Barometru Warszawskiego obecnie 85 proc. warszawiaków czuje się dobrze poinformowanych o życiu stolicy, 82 proc. pozytywnie ocenia komunikację miejską i aż 75 proc. działania prezydenta Warszawy. To najlepsze wyniki od dziesięciu lat.

Maszyna do szycia W XIX w. o sercu miasta stanowiły Krakowskie Przedmieście i Nowy Świat, w dwudziestoleciu międzywojennym – Marszałkowska, a po niej al. Jana Pawła II. Obecnie na główną oś wyrasta ul. Towarowa, co nie oznacza, że poprzednie szlaki zamierają – centrum rozlewa się na większy obszar. Przed wojną 10–12 tys. osób mieszkało na 1 km 2, dziś jest ich dwa, trzy razy mniej. Z jednej strony niedogęszczone miasto to duży koszt utrzymania, ale z drugiej – szansa na drugą odbudowę Warszawy – twierdzi Andrzej Kawalec, szef warszawskiej firmy deweloperskiej Fenix Group. To jedno z głównych wyzwań, które stoi przed jej zarządcami – zszyć miasto w jedną całość. Spoiwem może być ul. Świętokrzyska, którą trzeba jednak lepiej zurbanizować, zalepić dziury, a może nawet zabudować plac Defilad. W ostatnich latach obserwuje się zjawisko ekshumanizacji – ponownego zasiedlania dzielnic w okolicy centrum. Stąd tak duży potencjał prawobrzeżnej części stolicy, zwłaszcza Pragi. Przez wiele lat plany zagospodarowania omijały wschód Warszawy, który stawał się bardziej zaniedbany od pozostałych dzielnic metropolii. Dzięki budowie drugiej linii metra oraz powstaniu wielu kawiarenek podtrzymujących ducha przedwojennej Warszawy znaczenie Pragi-Północ jako dzielnicy pełnej kultury rośnie. Tymczasem w jej południowej części, w szczególności na Saskiej Kępie i Gocławiu, buduje się wiele nowoczesnych osiedli – zauważają autorzy wspomnianego artykułu. Niewykluczone, że tak w dłuższej perspektywie ukształtuje się stolica: lewy brzeg Wisły zdominują kompleksy biurowe i wieżowce, a prawy – zabudowa mieszkalna o mniejszym stopniu urbanizacji. Rysy na stołecznej architekturze i planowaniu – skutki powstania warszawskiego w 1944 r. i komunizmu – jeszcze długo będą „zdobić” tutejszy krajobraz. Z drugiej strony pomysłowym architektom i projektantom nowego pokolenia daje to szansę, by znacząco poprawić otoczenie warszawiaków. A świat wokół nas rozwija się coraz szybciej – wystarczy się rozejrzeć. 0


Mariusz Łukomski /

Emil Piłaszewicz/

Życie szyte na miarę Hałas, stres, pęd codziennego życia. Zmęczeni rutyną powtarzamy, że najlepiej by było “rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady”, choć zwykle pozostaje to tylko chwilową fantazją. Mariusz Łukomski podjął to wyzwanie i spróbował żyć w inny sposób. Stworzył własną markę odzieżową, lecz nadal jawi się jako antybiznesmen i współczesny hippis. r o z m aw i a Ł a :

A L E K S A N D R A m i ra G O L EC K A

F O T O G RA F I E : m at e u s z

MAGIEL: Prowadzisz własną firmę, nad którą nie musisz długo pracować. Zamiast siedzieć codziennie w biurze od 8 do 16, tygodniami podróżujesz po całej Europie, spełniając swoje pasje. Często słyszysz od innych, jak bardzo chcieliby znaleźć się na twoim miejscu? MARIUSZ ŁUKOMSKI: Słyszę to dość często. Wizja tego, że można pracować

znacznie krócej, niż przyjęło się w typowej definicji pracy, cieszyć się z tego, co się robi, a nadchodzącego poniedziałku nawet nie odnotować wydaje się utopijna. Tymczasem powinno to stanowić normę, jeśli mamy na względzie prawdziwy rozwój człowieka. Nie oznacza to jednak, że cały rok leżę bezczynnie pod palmą. Codziennie pracuję, jednak dopasowuję to do swoich potrzeb tak, aby mieć komfort i pełną satysfakcję. Jako pracę postrzegam nie tylko czas poświęcony firmie, ale również na swój rozwój wewnętrzny. Sporo osób zwierza mi się, że nie są zadowolone ze swojego życia, pracy, ciągłego braku czasu. Niewiele z nich jednak robi coś w kierunku zmiany tego stanu rzeczy.

s ze l i g a/PALTO Dlaczego nic z tym nie robią? Czego brakuje ludziom, którzy nie robią w życiu tego, czego naprawdę chcą? Być może brakuje im wiary w siebie i w swoje marzenia, świadomości tego, że można inaczej. Z reguły jednak wynika to ze strachu przed oderwaniem się od bezpiecznego schematu, od drogi, którą obrali, często zaraz po skończeniu liceum. Czasami budzą się, gdy jest już trochę za późno. Albo w ogóle się nie budzą i tkwią w trybie, który wyciska ich jak cytryny, dając możliwość jako takiego utrzymania się w systemie, jednak w pewnej formie niewoli – mentalnej, finansowej, czasowej.

Co doprowadziło cię do miejsca, w którym jesteś obecnie? To był okrutnie długi proces. Jeśli miałbym wymienić najistotniejsze kwestie, to należałyby do nich absolutna i niepodważalna wiara w to, co robię, pełne zaangażowanie emocjonalne w proces twórczy, ludzka serdeczność, pomoc ze strony otoczenia i nie przywiązywanie zbyt dużej wagi do opinii innych. 1

grudzień 2016


/ Mariusz Łukomski

Niełatwo jest znaleźć koncept firmy, a w szczególności marki ubraniowej, która trafi w gust klientów i ostatecznie okaże się sukcesem, także finansowym. Jakie były pierwotne założenia dotyczące twojej marki?

mi czasy udało mi się znaleźć złoty środek i konflikty już nie występują. Wszystko działa sprawnie i jednocześnie na pełnym luzie.

Nie było żadnych założeń. Przypominam, że gdy zaczynałem, miałem 17 lat i raczej obce były mi strategie marketingowe, wizerunkowe i ekonomiczne. Nadal tak jest. Wizerunek marki sam się kreował na przestrzeni lat przez działania, które były bezpośrednio związane z tym, czym się zajmowałem bądź zajmowało się moje najbliższe otoczenie – podróżami, przyrodą, snowboardem, deskorolką, hip-hopem, reggae. Wszyscy ludzie i działania na tych płaszczyznach były w jakiś sposób dokumentowane i jednoczone pod logiem Palto.

Sam zaprojektowałeś logotyp Palto, który jako pierwszy pojawił się na koszulkach. Kto obecnie zajmuje się projektowaniem ubrań?

Spodziewałeś się, że twoja firma stanie się tak popularna?

Dlaczego zrezygnowałeś ze studiów?

Nie byłbym nawet w stanie wyobrazić sobie obecnego stanu rzeczy. Traktowałem to jako zajawkę i nie wybiegałem zbytnio myślami w przyszłość. Miałem jakieś wyobrażenia, jak to by mogło wyglądać za, powiedzmy, rok i z czasem wizje te zaczęły się urzeczywistniać.

Mimo tego, że doskonale wiedziałem, w którą stronę chcę iść, pod presją otoczenia zapisałem się na psychologię społeczną. Zawsze bardzo interesowałem się człowiekiem jako istotą, zastanawiałem się nad jego korzeniami, potencjałem i właściwym miejscem w świecie. Jednak uczęszczając na zajęcia, szybko przypomniało mi się, że jestem „niekompatybilny” z tym trybem nauczania. Psychologia społeczna rozłożyła mi człowieka po szuf ladkach, ubrała go w definicje i kazała się tego wykuć na blachę. Pewnego dnia wstałem z ławki i już nie wróciłem do uczelnianej sali. Zbyt ceniłem swój czas, żeby poświęcać go na to w momencie, gdy mogłem zrobić tysiąc pożyteczniejszych rzeczy. Rodzice powtarzali „ale będziesz miał papier”, „ludzie będą patrzyli na ciebie jak na idiotę”. Ja im na to odpowiadałem, że brak „papierka” będzie zaporą oddzielającą mnie od ludzi, którzy czyjąś inteligencję oceniają przez pryzmat skończonych studiów. Nie chcę mieć z takimi do czynienia.

Swoją przygodę z własnym biznesem zaczynałeś tworząc pierwszą partię trzydziestu koszulek z samym logo Palto. Pamiętasz moment, w którym po raz pierwszy pomyślałeś o stworzeniu własnej marki ubrań? Tak, miałem 15 lat i rysowałem w Paincie pierwsze koszulki pod znakiem Killah (śmiech). Potem chciałem dystrybuować deski snowboardowe, ale z powodu wieku i braku pieniędzy było to nieosiągalne. Następnie pracowałem w kinowym barze, jednak po otrzymaniu pierwszej pensji powiedziałem sobie w duchu: „o nie, nie ma mowy, żebym pracował w taki sposób za takie pieniądze”. Dopiero potem przyszedł pomysł Palto. Szczerze mówiąc, nie myślałem wtedy za dużo. Robiłem wszystko na pełnej, wewnętrznej zajawce, impulsywnie. Chciałem po prostu zrobić coś swojego i wreszcie przekuć w rzeczywistość którąś ze swoich wizji. Można powiedzieć, że do dziś działam w takim trybie.

W dużej mierze nadal ja. Współpracuję jednak z kilkoma utalentowanymi grafikami, którzy robią bardziej skomplikowane wzory, często rysowane ręcznie. Kwestia krojów, kolorystyki, części grafik i samych pomysłów na tematy serii nadal wychodzi ode mnie. W tym momencie mam taki komfort, że robię to wtedy, kiedy uznam za stosowne, z reguły przy kawie z widokiem na jezioro bądź góry.

Pewnego dnia wstałem z ławki i już nie wróciłem do uczelnianej sali. Zbyt ceniłem swój czas, żeby poświęcać go na to w momencie, gdy mogłem zrobić tysiąc bardziej pożytecznych rzeczy.

Rodzice cię popierali? Jak najbliżsi reagują na twój styl życia?

Pierwsze problemy pojawiły się w momencie zarejestrowania działalności gospodarczej. Prowadzenie firmy w tej biurokratycznej machinie jest frustrujące. Poza tymi aspektami była to raczej sama przyjemność.

Początkowo byli bardzo przeciwni wielu moim decyzjom. Dopiero po jakimś czasie dostrzegli, że jednak w wielu kwestiach mam rację, że szybko idę do przodu i nie spotykają mnie te wszystkie nieszczęścia, które mi przepowiadali. Doszliśmy do momentu, gdy w dużej mierze rodzice przejęli moją filozofię życiową, robiąc tym samym ogromne postępy w pracy nad sobą. Można powiedzieć, że są teraz innymi ludźmi. Moja dziewczyna ma bardzo podobny pogląd na świat. Staramy się wzajemnie od siebie uczyć, motywować i zarażać kolejnymi zainteresowaniami w dziedzinie rozwoju wewnętrznego.

W kwestii tych zmagań z biurokracją i prowadzenia firmy byłeś samoukiem czy ktoś z odpowiednią wiedzą ci w tym pomagał?

Dzięki modelowi biznesowemu, który wymaga uwagi jedynie w ograniczonym stopniu, możesz poświęcić się innym rzeczom. Czym się zajmujesz na co dzień?

Wszystkiego uczyłem się na własnych błędach bądź od osób z mojego otoczenia, które czasem podpytywałem w chwilach niepewności. Samo życie i trudne sytuacje są najlepszą szkołą. Pewnej wiedzy nie da się zdobyć z książek. Lekcji życiowych, których uczysz się na własnej skórze, nigdy nie zapomnisz.

To zależy od dnia. Każdy jest inny. Duże znaczenia ma to, gdzie akurat jestem. Jakiś czas temu spakowałem większość niezbędnych rzeczy do kampera i ruszyłem w drogę. Przebudowałem go w taki sposób, że obecnie jest prawie samowystarczalny. Bardzo dużo podróżuję po świecie, często tygodniami i poznaję różnych ludzi. Każde miejsce jest wyjątkowe i co innego można z niego wywieźć. Uwielbiam poznawać nowe miejsca, jednak są też takie, do których wracam z wielką przyjemnością. Z pewnością należą do nich Tyrol, Bory Tucholskie i południe Portugalii. Skupiłem się na swoim rozwoju wewnętrznym. Zainteresowałem się filozofią Dalekiego Wschodu, medycyną naturalną, dietetyką. Staram się żyć zdrowo, w zgodzie z samym sobą i cały czas poszukuję prawdy na temat człowieka i otaczającego nas świata.

Co było najtrudniejsze przy początkach działalności?

Trudno było ci zebrać zespół do pracy? Gdzie szukałeś współpracowników? To był jeden z bardziej kłopotliwych tematów. Część pracy, która polegała na działaniach promocyjnych i graficznych, zawsze przebiegała w całkowicie bezstresowej atmosferze, jednak w pewnych sferach, w których zatrudniałem moich kumpli, pojawiały się czasem konflikty. Głównie wynikało to z tego, że ciężko jest połączyć rolę pracodawcy i kumpla, szczególnie gdy jesteś tym najmłodszym. Dopiero ostatni-

44-45


Mariusz Łukomski /

Oprócz tego bardzo dużo mojego czasu pochłonął nowy, chyba największy z dotychczasowych, projekt, którym jest budowa samowystarczalnej ekowioski w Borach Tucholskich. Przy okazji bardzo dużo uczę się na temat permakultury, ogrodnictwa, cyklów natury oraz psychologii społecznej. Szukam rozwiązań jak zmienić świat na lepsze.

Na czym opiera się twoja filozofia życiowa? Moja filozofia życiowa opiera się na przekonaniu, które dawno temu było dobrze znane, a współczesna nauka dopiero na nowo do niego dochodzi. Człowiek jako świadomy obserwator ma bezpośredni wpływ na ustawienie atomów i może kształtować otaczającą go materialną rzeczywistość za pomocą myśli, emocji i intencji. Wszystko dookoła nas, łącznie z nami jest wibrującą energią, która jest w stanie przyciągać energię o tych samych wibracjach. Dlatego tak dużo mówi się, że wiara czyni cuda, co dajesz od siebie, to do ciebie wraca, Bóg jest w tobie. To dzięki temu jestem tu, gdzie jestem.

Co poradziłbyś osobom rozpoczynającym swoją działalność kreatywną? Przede wszystkim oderwijcie się na chwilę i dajcie sobie czas na zastanowienie się, czego tak właściwie chcecie w życiu, kim jesteście i kim chcielibyście być. Podróżujcie, poznawajcie, po prostu żyjcie! Gdy odpowiecie sobie na te pytania, pielęgnujcie w swojej głowie pozytywne myśli i wizje przyszłego życia. Postarajcie się uwierzyć w to i włożyć w to maksymalnie dużo dobrej intencji, czyli innymi słowy „serce”. Jak spełnicie te warunki, to wszystko się uda. I odlepcie się od telefonów, laptopów i telewizorów, bo to są kajdany waszej kreatywności. 0

Mariusz Łukomski Mariusz Łukomski - twórca marki odzieżowej Palto. Współczesny hippis antykapitalista, sprzeciwiający się wpajanym mu od dziecka szablonowym zasadom. Młodzieńczy bunt przekuł w samoistniejący biznes, który umożliwia mu rozwój, spędzanie czasu bliżej natury i rozwijanie kolejnych projektów.

grudzień 2016


/ Johaug przed sądem

fot. Oscarliu/foter.com / CC

SPORT

Norweska astma

Coraz częściej kibice na całym świecie stawiają sobie pytania o sens sportowej rywalizacji. Kolejne przypadki dopingowych wpadek sprawiają, że coraz trudniej jest obronić tezę o uczciwości zawodników. T E K S T:

Anna Ślęzak

rawdopodobnie nie ma w Polsce osoby, która śledząc wydarzenia ze świata biegów narciarskich, nie słyszałaby choć raz o zarzutach kierowanych pod adresem norweskiej biegaczki narciarskiej Marit Bjørgen. Według wielu obserwatorów multimedalistka mistrzostw świata i zimowych igrzysk olimpijskich nie gra z kibicami w otwarte karty, gdyż przyjmuje leki na astmę, które zwiększają jej wydolność. Mówiąc wprost – pomagają jej „odjeżdżać” rywalkom. Kilka ostatnich lat zmagań w tej dyscyplinie wyglądało do znudzenia przewidywalnie: w niemal każdych zawodach rywalizacja odbywała się na linii Bjørgen-pozostałe zawodniczki. Do pewnego momentu godną rywalką Norweżki była polska mistrzyni Justyna Kowalczyk, jednak na jej drodze do kolejnych sukcesów stanęły kontuzje..

P

Strącona z piedestału Około dwa lata temu Bjørgen na ojczystym gruncie wyrosła wielka konkurentka. Wielka bynajmniej nie ciałem, ale duchem, wolą walki i talentem – Therese Johaug. Drobna blondynka podbiła serca kibiców swą urodą, wdziękiem i wielką pracą wykonywaną w każdych zawodach. W tym czasie cała norweska drużyna wspaniale ze sobą współpracowała, nie pozwalając żadnej innej reprezentacji na zbliżenie się do ich poziomu. Siła kadry opierała się na tych dwóch postaciach odmiennie postrzeganych przez europejską prasę. Podczas gdy jedna musiała odpierać wiele oskarżeń dopingowych pod swoim adresem, druga uchodziła za czysty talent. Do czasu. W październiku tego roku świat biegów narciarskich zamarł. U Norweżki podczas rutynowych badań, jakim poddawane są wszystkie zawodniczki, wykryto zabronione substancje. W jej organizmie znaleziono klostebol, steryd anaboliczny, jeden z tych, które w latach 70. i 80. na potęgę zażywali sportowcy z NRD. Reputacja Johaug legła w gruzach.

46-47 magiel

Kryzys wizerunkowy Natychmiast po ujawnieniu zarzutów głos w jej obronie zabrał lekarz kadry narodowej, Fredrik Bendiksen. Na oficjalnej konferencji prasowej oznajmił, że substancja ta dostała się do organizmu jego zawodniczki poprzez maść na poparzenia słoneczne, którą stosowała w porozumieniu z nim. Sztab medyczny nie miał pojęcia, że ta substancja znajduje się w składzie leku. Świat biegów narciarskich nie przyjął tych tłumaczeń. W odpowiedzi na te wyjaśnienia inne zawodniczki, między innymi Kowalczyk, zaczęły masowo udostępniać w mediach społecznościowych zdjęcia opakowań tego leku, na których wielkimi literami napisane było „DOPING”.

Szybko wyszło na jaw, że Fredrik Bendiksen pracował niegdyś dla producenta Trofoderminu, maści, którą podał swojej podopiecznej. Słusznie zauważano, że norweska kadra była dotąd wzorem, jeśli chodzi o finansowanie, organizację czy metody pracy z zawodniczkami. Szybko wyszło na jaw, że wspomniany Fredrik Bendiksen pracował niegdyś dla producenta Trofoderminu, maści, którą podał swojej podopiecznej. Wiedział więc dokładnie, czy produkt zawiera zakazaną substancję. Świadomie czy też nie, zniszczył reputację swoją oraz Johaug. Cała sytuacja rzuca cień na postawę biegaczki. Od początku budowała swój wizerunek na wyglądzie zewnętrznym, który predestynował ją raczej do bycia fotomodelką niż sportsmenką, a w kibicach niewątpliwie wzbudzał sympatię. Nawet teraz, po ujawnieniu skandalu, w pewien sposób zagrała na emocjach obserwatorów z całego świata, pojawiając się na konferencji prasowej w stanie całkowitej rozsypki. Nietrudno domy-

ślić się, że przedstawienie smutku i rozgoryczenia nie było wyłącznie spontaniczną reakcją, lecz miało na celu przedstawienie się mediom jako kolejna wzbudzająca współczucie ofiara nieporozumienia.

Oczekując sprawiedliwości Skandal okazał się brzemienny w skutkach dla norweskiej kadry. Zapanowała nerwowa atmosfera, świat po raz kolejny zaczął się przyglądać procedurom podawania zawodnikom leków łagodzących objawy astmy. Pojawiły się głosy, że takie zjawisko dało biegaczom z kraju fiordów bodziec do sięgnięcia po silniejsze środki. Wielu ekspertów, a nawet kilkoro czynnych zawodników, wypowiadało się w tym tonie. Głośnym echem w Norwegii odbiły się oskarżenia szwedzkiego felietonisty Lassego Anrella. Na dwa tygodnie przed ujawnieniem afery dopingowej nazwał Johaug zimnokrwistą oszustką ukrywającą się za uśmiechem niewinnej blondynki, a praktyki norweskich lekarzy i działaczy państwowym dopingiem, który śmierdzi podobnie jak rosyjskie laboratoria i który doprowadził do masowego wykluczenia rosyjskich sportowców z olimpiady w Rio de Janeiro. Największym problemem Norweżki może okazać się utrata wiarygodności w oczach świata. Od momentu ujawnienia oskarżeń dopingowych menedżer zawodniczki nie może znaleźć dla niej trenera. Wynika to z tego, że wszyscy w środowisku obawiają się nawiązywać współpracę z osobą, na której ciążą tak poważne zarzuty. Gdyby śledztwo potwierdziło zażywanie dopingu przez Johaug, ucierpiałaby na tym także reputacja jej szkoleniowca. Teraz biegaczka pracuje nad formą z młodszym bratem w Oslo. Trudno jednak uznać to za profesjonalny trening, gdyż Karstein Johaug jest zawodnikiem mało znanym na arenie krajowej, nie posiada również odpowiedniego doświadczenia zawodowego. Na tak wysokim poziomie nagła i dłu-


Johaug przed sądem / MMA przed sądem /

gotrwała przeszkoda w regularnym budowaniu formy nigdy nie służyła sportowcom. Tym bardziej, że w sytuacji Norweżki równie ważny, jeżeli nie ważniejszy, jest czynnik psychologiczny. Atak na jej osobę ze strony świata sportowego i mediów na pewno nie pomaga w całkowitym skupieniu się na treningu. W tym kontekście dziwi szczególnie to, że sama zawodniczka jeszcze niedawno z nadzieją mówiła o utworzeniu komisji śledczej, która miała raz na zawsze oczyścić środowisko norweskich biegów z zarzutów podnoszenia swojej wydolności lekami na astmę. Padły nawet znamienne dla obecnej sytuacji słowa: czuję się, jakby ludzie myśleli, że my się dopingujemy. To niesprawiedliwe i bolesne. Wkrótce nadarzy się okazja, by zweryfikować wiarygodność jej słów. Kontrolę, która wykazała występowanie niedozwolonych środków w jej organizmie, przepro-

wadzili Norwegowie i to na nich spoczywa teraz obowiązek sprawiedliwego osądzenia rodaczki. Johaug została zawieszona do 18 grudnia, jednak prawdopodobnie przed tą datą usłyszymy o przedłużeniu tymczasowego wykluczenia zawodniczki z rywalizacji. Cały świat patrzy na Norwegię i czeka z zapartym tchem na oficjalny wyrok w tej sprawie.

Wyrazy miłości Cała sytuacja wydaje się absurdalna, tym bardziej, że wielu rodaków okazuje wsparcie swojej mistrzyni, a ona sama mówi, że pierwszy raz spotyka się z „takimi wyrazami miłości”. Jak widać, Norwegowie uwierzyli w niewinność swojej mistrzyni i liczą na oczyszczenie jej z zarzutów. Z pewnością cała afera przysłużyła się rozpoznawalności biegaczki. W ciągu kilku tygodni po ujawnieniu wyników kontroli dopingowej Johaug

pojawiła się w rekordowej na skalę kraju liczbie artykułów prasowych. Stała się tym samym najpopularniejszą osobą w Norwegii. Co więcej, kwitnie sprzedaż ubrań sygnowanych jej nazwiskiem. Tymczasem nowy sezon biegowy rozpoczyna się bez Norweżki i z niewielkimi szansami jej rychłego powrotu. Najłagodniejsza kara za stosowanie klostebolu to jak dotychczas trzy miesiące, jednak trudno oczekiwać, by przy tak dużym nagłośnieniu sprawy skończyło się na ulgowym potraktowaniu zawodniczki. Być może to dobrze dla rywalizacji sportowej, że wykluczona zostanie osoba, na której ciążą tak poważne zarzuty. Pozwoli to nam, kibicom, skupić się na zmaganiach zawodników. Nie na skandalach i zakulisowych rozgrywkach, ale pięknie sportu. Bo choć w takich sytuacjach łatwo o tym zapomnieć, to dla niego podziwiamy rywalizację na sportowych arenach. 0

Konfrontacja sztuk walki Podczas, gdy mieszane sztuki walki w Polsce są definitywnie na fali wznoszącej, we Francji ten sport spotyka się z kolejnymi obostrzeniami. Nie od dziś wiadomo, że stoi za nimi Francuska Federacja Judo. T E K S T:

A da m h u g u e s

od koniec października francuski minister sportu Thierry Braillard wydał dekret de facto zakazujący publicznych walk w formule Mixed Martial Arts. Akt ten zabrania między innymi używania ciosów rękami, nogami, łokciami przeciwko rywalowi, który jest w parterze. Co więcej, określa, jak powinno wyglądać miejsce, w którym odbywa się walka: ring lub mata otoczona trzema bądź czterema linami, z zabezpieczonymi narożnikami. Wszystkie te regulacje bezpośrednio dotyczą mieszanych sztuk walki (mimo że nazwa MMA nie została bezpośrednio wymieniona w dokumencie), w których zawodnicy ścierają się w oktagonie, czyli ringu w postaci ośmiokąta, otoczonym klatką. Na wieść o tej decyzji najpopularniejszy francuski zawodnik mieszanych sztuk walki, Karl Amoussou, ogłosił na Twitterze, że w ramach protestu będzie występował pod niemiecką flagą. Jestem patriotą, zawsze dumnie reprezentowałem swój kraj i zawsze starałem się oddawać mu honor nie tylko swoimi wynikami, ale także promowaniem takich wartości jak szacunek, godność, odwaga i uczciwość […]. Walczyliśmy, aby sport, który uprawiamy, który kochamy i który jest naszą pasją, został uznany. Nigdy nie godziłem się i nie zgodzę się, aby być wytarzanym w błocie;

P

nigdy nie akceptowałem bycia obrażanym – napisał w obszernym oświadczeniu.

Droga przez mękę Mieszane sztuki walki nigdy nie cieszyły się we Francji dobrą passą. Głównym argumentem ich przeciwników były kontrowersje związane z uderzeniami w parterze, rzekomo odbierającym godność człowiekowi, stosowanie klatki było zaś traktowane jako zezwierzęcenie. Dopiero w 2008 r. rząd francuski zalegalizował walki w formule Shooto, w której nie używa się łokci. Był to pierwszy krok w stronę pełnej depenalizacji profesjonalnych walk w formule MMA. Jednakże ten sport, coraz bardziej popularny na całym świecie, w kraju nad Sekwaną miał od zawsze potężnego przeciwnika: Francuską Federację Judo, Ju-Jitsu i Kendo (FFJDA). Organizacja ta, druga co do wielkości na świecie i największa w Europie, zrzesza około 600 tys. licencjonowanych członków, zarządza 34 ligami regionalnymi i 85 komitetami regionalnymi. Ogromna struktura, a co za tym idzie, duża

możliwość lobbowania za własnymi interesami. Mimo swojej pozycji we francuskim świecie sportu, federacji nie omijają kłopoty. Od kilku lat głównym problemem FFJDA jest spadek liczby wykupywanych licencji, niezbędnych do startowania w zawodach na terenie Francji i reprezentowania kraju za granicą. Jest to spowodowane kilkoma czynnikami, między innymi niżem demograficznym i popularnością innych sportów walki, takich jak brazylijskie jiu jistsu czy MMA. Wprawdzie judo jest jedną z najbardziej znanych sztuk walki na świecie oraz jedną z dyscyplin olimpijskich, jednakże w starciu z mieszanymi sportami walki przegrywa pod względem efektywności. Sposób przyznawania punktów i kar oraz szereg przepisów regulujących starcie wydają się dla wielu osób zbyt skomplikowane w porównaniu z MMA, 1

grudzień 2016


/ MMA przed sądem

Kasa, misiu, kasa Francuscy działacze judo chwytali się różnych sposobów, aby zatrzymać ten negatywny dla nich trend: grozili wykluczeniem klubom, które poszerzały swoją ofertę o treningi mieszanych sztuk walki; w 2014 roku promowali „Mixed Jiu Jitsu Arts” jako alternatywę dla MMA czy też zawieszali francuskich judoków próbujących swoich sił w turniejach, np. BJJ. Wiele osób aktywnie uprawiających sporty walki jest przeciwnych takim postępowaniom. Francuska federacja judo w obliczu spadku zainteresowania tą wschodnią sztuką walki posuwa się do najmniej honorowych zagrywek – mówi maglowi Gabriel, francuski student Université Toulouse 1 Capitole trenujący BJJ i MMA. Zamiast skupić się na promowaniu swojego sportu działacze FFJDA naciskają na rząd, aby utrzymać swój status quo. Dzięki niemu nadal będą mogli liczyć na ogrom-

48-49 magiel

ne środki finansowe od państwa – dodaje. Organizatorzy mają ku temu argumenty: francuscy judocy od lat są stawiani w gronie faworytów, a z ostatnich igrzysk w Rio przywieźli trzy medale, w tym dwa złote.

Poza systemem Czy ostatnia decyzja francuskiego ministra sportu oznacza koniec MMA we Francji? Jak uczy historia, prohibicja na dłuższa metę nie zdaje egzaminu, w końcu to dzięki nielegalnemu alkoholowi Al Capone zbudował swoje imperium mafijne. Wprawdzie nikt nie zapowiada utworzenia podziemnej ligi MMA kontrolowanej przez przestępczość zorganizowaną, jednak pasjonaci mieszanych sztuk walki już dawno znaleźli sposoby, by obejść kontrowersyjne prawo. MMA we Francji na pewno nie zniknie – przewiduje Gabriel. Od wielu lat organizowane są walki w formułach zbliżonych do MMA, np. Pankido. Wystarczy zmienić jeden punkt regulaminu, aby móc zorganizować galę. Francuscy profesjonalni fighterzy będą startować na zawodach organizowanych w sąsiednich krajach, jako, że jest to dla nich jedyna szansa na wejście do UFC czy Bellatora. Jak twierdzi, pełne zalegalizowanie mieszanych sztuk walki to kwestia czasu. Wierzymy, że pewnego dnia rządzący zobaczą, że zyski płynące z depenalizacji tego wspaniałego sportu są ważniejsze niż uleganie naciskowi ze strony lobby judoków. Z reguły jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Czyli coś, co politycy lubią najbardziej – zwraca uwagę Gabriel. Liczby wskazują na rosnącą popularność MMA we Francji. Jak ocenia Dragon Bleu, najbardziej znana francuska firma dystrybuująca akcesoria związane ze

sportami walki, liczba aktywnie trenujących to około 30 000 osób zrzeszonych w 700 klubach.

Światełko w tunelu Powoli do władz Francji dociera rosnąca popularność MMA. Zwolennicy tego sportu mogą się cieszyć, ponieważ znaleźli sojusznika w premierze Francji, Manuelu Vallsie. W kwietniu tego roku zlecił dwóm parlamentarzystom, byłym judokom, przygotowanie raportu, który stworzyłby podwaliny pod oficjalny francuski związek MMA. Odbywszy setki rozmów z przedstawicielami różnych sportów walki, planowali złożyć swoje sprawozdanie na ręce prezesa francuskiej Rady Ministrów. Zostali jednak uprzedzeni przez ministra Braillarda, który swoim dekretem zdecydował postawić ich przed faktem dokonanym. Obydwaj deputowani nie kryli oburzenia tą decyzją. Wydawanie tego typu zakazów tuż przed opublikowaniem wniosków z naszych prac jest godne pożałowania i nieeleganckie – grzmiał Jacques Grossperin, jeden z autorów prac. Pierwszy raz spotykam się z czymś takim w polityce. Czy to oznacza, że nasz wysiłek był grą niewartą świeczki? Że wnioski, inne niż te oczekiwane przez niektórych, mają zostać odrzucone? Agencja AFP donosi również, że ma zostać stworzona komisja składająca się z przedstawicieli parlamentu oraz reprezentantów federacji mieszanych sportów walki, mająca na celu stworzenie w ciągu trzech lat oficjalnego związku MMA we Francji. Pozostaje mieć nadzieję, że rząd nie ulegnie naciskom wpływowych grup i niedługo będzie nam dane ujrzeć profesjonalną galę MMA, którą wodzirej zacznie słowami: Bonsoir, Paris! 0

fot. skitterphoto/pixabey.com / CC

gdzie, poza podstawowymi zasadami, wszystkie chwyty są dozwolone. Widzowie pragną efektownych ciosów i dramaturgii, mogą je odnaleźć głównie w pojedynkach takich organizacji, jak UFC czy Bellator. Co więcej, odpowiedź na odwieczne pytanie – która sztuka walki jest najskuteczniejsza – łatwiej znaleźć oglądając pojedynki rozgrywane w klatce. Wraz z rozprzestrzenianiem się MMA fani tego sportu odkryli skuteczność brazylijskiego jiu jitsu. Ta dyscyplina wywodząca się z judo skupia się głównie na walce w parterze, która jest nieodłącznym elementem mieszanych sportów walki. Jej rosnąca popularność zaczęła powoli wypierać japońskie zapasy, mimo że wielu znanych zawodników MMA – jak Ronda Rousey czy Fedor Emalianenko – wywodzi się właśnie z judo.


więcej niż mecz /

fot. tetegil/foter.com / CC

El Clásico Pojedynki Realu z Barceloną elektryzują dziś cały piłkarski świat. Rywalizacja dwóch hiszpańskich gigantów trwa już ponad sto lat, a jej charakter od początku wykraczał poza wymiar sportowy. t E K S T:

Ja r o s ł aw Pa s z e k

ierwszy mecz odbył się w 1902 r. podczas turnieju zorganizowanego z okazji koronacji Alfonsa XIII na króla Hiszpanii. FC Barcelona pokonała Madrid FC – ówczesny Real – 3:1, a całe zawody padły łupem baskijskiego klubu Vizcaya. Okoliczności towarzyszące inauguracyjnemu klasykowi dobrze obrazują jego znaczenie na początku minionego stulecia. Klub ze stolicy symbolizował jedność kraju z silną władzą centralną, czego wyrazem było nadanie mu w 1920 r. przez króla tytułu Real (hiszp. „królewski”) i dodanie do herbu korony. Z kolei Blaugrana (jak nazywają FC Barcelonę Katalończycy) uosabiała regionalny nacjonalizm i dążenia do odzyskania prawa do samostanowienia o swoim losie utraconego w 1714 r. w wyniku wojny o sukcesję hiszpańską. Te niedające się pogodzić wizje stanowiły zalążek konfliktu, który miał niebawem przybrać na sile.

P

Era Franco Zwycięstwo generała Franca w wojnie domowej i wprowadzenie rządów autorytarnych oznaczało dla Barcelony nadejście ciężkich czasów. Katalońska flaga musiała zniknąć ze stadionu, a jedynym językiem dopuszczonym do użycia w oficjalnych dokumentach stał się hiszpański. Do historii przeszło rewanżowe starcie w półfinale Copa del Generalísimo w 1943 r., przed którym w szatni Barcelony rzekomo pojawił się państwowy dygnitarz i „przypomniał” piłkarzom o wielkoduszności władzy wybaczającej im brak patriotyzmu. Mecz zakończył się przytłaczającym zwycięstwem Realu 11:1. Tłamszenie wszelkich przejawów separatyzmu ukształtowało przekonanie o faworyzowaniu Królewskich w okresie dyktatury i idealnej współpracy klubu z reżimem, co tylko po części było prawdą. Franco nie interesował się przesadnie piłką nożną i nie należał do zagorzałych fanów Realu – w latach 40. jego sympatią cieszył się raczej Athletic Avia-

ción de Madrid, skupiający m.in. członków sił powietrznych. Zmiana preferencji generała zbiegła się z rozpoczęciem hegemonii Realu na krajowych i europejskich stadionach. Zespół złożony z najlepszych graczy swojej epoki – Di Stéfana, Puskàsa czy Genta – sięgnął po pięć Pucharów Mistrzów z rzędu i był doskonałą wizytówką frankistowskiej Hiszpanii na arenie międzynarodowej. Sukcesy, z którymi władza miała niewiele wspólnego, sprawiły, że stołeczny klub mógł odtąd liczyć na jej przychylność, zwłaszcza w kwestiach administracyjno-prawnych.

Futbol totalny Dzisiejsza gra Barcelony z pewnością wyglądałaby inaczej, gdyby nie postać Johanna Cruyffa. Holenderski pomocnik przyszedł do Blaugrany w 1973 r. z Ajaxu, gdzie razem z trenerem Rinusem Michelsem rozwijali koncepcję tak zwanego futbolu totalnego, zakładającą nieustanną wymianę pozycji między piłkarzami oraz poszukiwanie wolnej przestrzeni na boisku. Zaszczepienie elementów tej taktyki w drużynie z Katalonii przyczyniło się do zdobycia pierwszego od 15 lat mistrzostwa kraju. Paradoksalnie, pomimo ogromnego talentu, Cruyff jako piłkarz poprowadził Barcelonę do zdobycia zaledwie dwóch istotnych trofeów. Lata 80. upłynęły pod znakiem kolejnych tytułów Realu i popisów Quinta del Buitre – Piątki Sępa – której nazwa nawiązywała do przydomka nieformalnego lidera generacji, Emilio Butragueño. Kres dominacji Królewskich nastał dopiero wraz z pojawieniem się Cruyffa na ławce trenerskiej Barcelony. Przygoda Holendra z katalońskim klubem w roli szkoleniowca okazała się znacznie bardziej udana niż jako zawodnika – jego dream team z Bakero, Koemanem i Stoichkovem cztery razy z rzędu wygrał krajowe rozgrywki, dorzucając do tego upragnioną Ligę Mistrzów oraz Puchar Króla. Futbol totalny święcił triumfy, a jego współczesną

odmianę – tiki-takę – można obserwować dziś w wykonaniu Barcelony, jeszcze do niedawna dowodzonej przez pilnego ucznia Cruyffa, Josepa Guardiolę.

Świński ryj Wśród wielu liczb opisujących historię zmagań Los Blancos i Dumy Katalonii na uwagę zasługuje 33 – tylu właśnie piłkarzy miało okazję reprezentować barwy obu klubów w trakcie swojej kariery. Do postaci wartych odnotowania należą m.in. doskonały duński pomocnik Michael Laudrup, Brazylijczyk Ronaldo oraz obecny trener Barcelony, Luis Enrique. Największe kontrowersje towarzyszyły jednak transferowi Luísa Figa w 2000 r. Po pięciu sezonach występów w Barcelonie i zyskaniu statusu ulubieńca fanów Portugalczyk zdecydował się na przejście do szeregów odwiecznego rywala za rekordową wówczas kwotę 56 mln dolarów. To posunięcie wywołało u sympatyków Blaugrany falę wściekłości na rzadko spotykaną skalę. Podczas pierwszego powrotu na Camp Nou Figo został powitany 10 000-pesetowymi banknotami ze swoją podobizną oraz transparentami z napisami „Judasz” i „Najemnik”. Dwa lata później gniew katalońskich trybun nie osłabł, a w stronę wykonującego rzut rożny piłkarza z sektora zajmowanego przez grupę ultrasów Boixos Nois poleciała… głowa świni i butelka whisky. I o ile w madryckich kręgach Figo zapamiętano jako pierwszego z Galácticos, o tyle w oczach kibiców Barcelony pozostanie na zawsze zdrajcą. Istotną rolę w budowaniu napięcia przed klasykami odgrywa też hiszpańska prasa sportowa, której na tym polu daleko do obiektywności. Madryckie „Marca” i „As” oraz katalońskie „Sport” i „El Mundo Deportivo” ewidentnie faworyzują swoich pupili i pozwalają sobie na drobne uszczypliwości pod adresem rywala. To wszystko sprawia, że jeszcze przez długi czas El Clásico będzie wydarzeniem jedynym w swoim rodzaju. 0

grudzień 2016


fot. Gosia Grochowska

/ sport bez ograniczeń

Niełatwe zwycięstwa Wystarczy nałożyć buty do biegania i wyjść na ulicę. Dzisiaj z łatwością można poczuć się sportowcem. Jednak zdarza się, że niektórym poprzeczka stawiana jest wyżej. Zwłaszcza gdy muszą radzić sobie z niepełnosprawnością. T e k s t:

m au ryc y l a n d ow s k i , g o s i a g r o c h ow s k a

iesiące pracy i wyrzeczeń należą do przeszłości. Teraz jest ta chwila, kiedy trzeba dać z siebie wszystko. Zbliża się moment pełnej koncentracji. Dłoń wędruje na cięciwę. Palec wskazujący znajduje się nad strzałą, a środkowy i serdeczny poniżej. Elementy ćwiczone na treningach są doprowadzone do perfekcji, która teraz znajduje swój pełny wyraz. Chwilę później siła mięśni pleców przyciąga cięciwę aż do samego nosa i ust. Trzeba odrzucić wszystkie niepotrzebne myśli. Nie ma miejsca na brak precyzji. To nie czas na okazywanie słabości. Oddech jest zupełnie spokojny. Liczy się tylko tu i teraz.

M

50-51

Nadchodzi ten moment. Rozluźnione palce rozprostowują się, ruch zwalniający jest niezwykle płynny. Strzała mknie w kierunku tarczy. Chwile, gdy znajduje się w powietrzu, dłużą się niemiłosiernie. Próba udana. Nie ma żadnych wątpliwości. Ogromne napięcie ustępuje miejsca euforii. Jest medal mistrzostw Polski. Rafał Reclaf czuje, że to jest jego dzień, gdy na wózku inwalidzkim dojeżdża do podium, aby zająć na nim najwyższe miejsce.

Różni? Może wydawać się zaskakujące, że łucznictwo (w popkulturze zarezerwowane dla pięk-

nych amazonek, wojowniczych elfów i Robin Hooda) ma szczególne znaczenie w historii sportu osób niepełnosprawnych. To właśnie z kameralnych zawodów łucznictwa, które dla swoich pacjentów w 1948 r. zorganizował sir Ludwig Guttmann, zrodziły się Igrzyska Paraolimpijskie. Była to forma rehabilitacji dla 16 weteranów z obrażeniami kręgosłupa. Coś, co wydawało się tylko niszową metodą leczenia, stało się przełomem w podejściu do osób dotkniętych kalectwem. Od tamtego czasu zaszło wiele zmian. Jednak w społeczeństwie nadal można spotkać się z przekonaniem, że sport niepełnosprawnych stoi na niższym poziomie niż ten


sport bez ograniczeń /

Zapasjonowany Maks Chudzicki ma 17 lat. Urodził się z przepukliną oponowo-rdzeniową. To choroba, której przyczyną jest nieprawidłowy rozwój układu nerwowego objawiający się rozszczepem kręgosłupa. Mogę chodzić dzięki szybkiej interwencji lekarzy przy porodzie – mówi chłopak. Osoby z moim schorzeniem często poruszają się na wózkach inwalidzkich. Miałem ogromne szczęście – dodaje. W gimnazjum Maks spotykał się z niewybrednymi komentarzami na swój temat i wyśmiewaniem ze strony rówieśników. Dopiero w sporcie znalazł sposób na odreagowanie problemów i wyciszenie. Podejście moich znajomych jeszcze bardziej motywowało mnie do tego, żeby pokazać im, że nie mają racji – mówi. Że z niepełnosprawnością można sobie radzić, a także odnosić sukcesy sportowe. Gimnazjum to dziwny wiek, ludzie są często jeszcze niedojrzali. W liceum jest inaczej. Koledzy podchodzą do tego ze zrozumieniem, bo wiedzą, że każdego może spotkać jakaś choroba – dodaje. Licealista próbował wielu dyscyplin sportowych, włącznie z siatkówką i piłką nożną, ale to w tenisie stołowym, który trenuje od trzech lat, odnalazł swoją pasję. Do tej pory zdobył medal na Mistrzostwach Polski Osób Niepełnosprawnych w debla, dostał się do kadry narodowej, grał na międzynarodowych zawodach w Rumunii. Reprezentuje dwa kluby. W Radomiu gra jako niepełnosprawny. Natomiast w Kielcach rywalizuje z pełnosprawnymi zawodnikami. Dzięki wsparciu rodziny i ciężkiej pracy osiągnął już bardzo dużo, choć jak podkreśla, to dopiero początek. Moim najważniejszym celem jest udział w Paraolimpiadzie – mówi Maks. Oprócz tego chcę studiować na AWF-ie, na kierunku rehabilitacja, fizjoterapia oraz rozpocząć studia trenerskie. Siedemnastolatek wchodzi w świat sportu profesjonalnego. Treningi staną się dla niego sposobem na życie. Jeśli chce rywalizować z najlepszymi, musi się temu całkowicie poświęcić. Doświadczeni sportowcy zdają

sobie sprawę z kosztów, jakie to ze sobą niesie. Wiedzą, jakie cechy pielęgnować, by zostać mistrzem oraz jak pokonać ograniczenia związane z niepełnosprawnością. Kiedyś również musieli dokonać wyborów, przed którymi stoi teraz Maks.

Po mistrzowsku O trudnej drodze do sukcesu wiele może opowiedzieć mu Mirosław Maliszewski, paraolimpijczyk z Grudziądza. W ciągu 25 lat kariery zgromadził kolekcję ponad 100 medali. Wśród nich znajdują się cztery krążki z Igrzysk Paraolimpijskich w Seulu i Barcelonie.

Zarówno wyostrzona uwaga, jak i sprawność techniczna są efektem wielu godzin wymagających treningów, na których trzeba dać z siebie wszystko. Jako młody chłopak nie marzył nawet o takich sukcesach. Jednak dobrze wiedział, że chce związać swoją przyszłość ze sportem i próbował wielu dyscyplin. Świetnie grał w tenisa stołowego. Na boisku, kiedy stał na bramce, rzadko komu udawało się przebić przez jego obronę i strzelić gola. Li-

czyła się satysfakcja. Wygrywanie ze zdrowymi. Człowiek, który ledwo się trzyma na nogach, był w stanie ograć profesjonalistę – mówi sportowiec. Jednak największa pasja Mirka to wyciskanie sztangi leżąc. Występy w tej konkurencji są źródłem jego największych triumfów. Pokazują one, że niepełnosprawność to jedynie dodatkowe utrudnienie, a nie bariera nie do przeskoczenia. Sama recepta na sukces jest prosta: Wystarczy znaleźć swój sposób na życie i trzymać się celu. Sport nie może być kolejnym, codziennym obowiązkiem. Musi być czymś więcej – tłumaczy paraolimpijczyk. Stosując się do tego motta, można znaleźć grupę dobrych przyjaciół, zdobyć rozpoznawalność, a nawet poznać osobę, z którą założy się szczęśliwą rodzinę. Mirosław sam przyznaje, że dzięki temu wszystko poszło tak, jak powinno. Upór i samozaparcie są kluczowymi elementami sportowego rozwoju także dla Mirka Kowalskiego, srebrnego medalisty paraolimpijskiego w tenisie stołowym. Od dziecka interesował się sportem i wolny czas spędzał z rówieśnikami w świetlicy, grając w ping-ponga. W wieku 19 lat zaczął trenować w radomskim klubie sportowym. Przede wszystkim liczyła się ciężka praca. Gdy przygotowywałem się do zawodów, nie chodziłem na dyskoteki. Starałem skoncentrować się na treningu – wspomina. Ze względu na to, że uprawianie sportu wiąże się z wieloma 1

fot. Gosia Grochowska

uprawiany przez osoby zdrowe. Tymczasem wyniki osiągane przez sportowców z dysfunkcjami są coraz lepsze. Podczas paraolimpiady w Rio de Janeiro czterech zawodników uzyskało w finale biegu na 1500 m lepszy rezultat niż tegoroczny, pełnosprawny mistrz olimpijski. Coraz częściej zdarza się, że osoby niepełnosprawne konkurują na równi ze zdrowymi, a nawet ich pokonują. Szczególnie młodzi sportowcy chcą udowodnić, że mimo ograniczeń są w stanie prezentować najwyższy poziom.

grudzień 2016


/ sport bez ograniczeń

wyrzeczeniami i całkowitym poświęceniem, podkreśla, że trzeba być do tego całkowicie przekonanym. To musi być pasja, coś co sami chcemy robić i nikt nas do tego nie zmusza. Tenisista stołowy zakończył już karierę, ale nadal dzieli się wiedzą i doświadczeniem z młodymi sportowcami.

Mocna głowa Uprawianie sportu, które głównie kojarzy się z rozwojem fizycznym, ma drugi, o wiele bardziej znaczący wymiar – psychiczny. To, jak ważny jest trening mentalny pokazuje przykład łucznika, który w tym roku pobił rekord świata, a na Olimpiadzie przegrał ze znacznie gorszymi od siebie. Miał wysokie umiejętności, ale nie potrafił poradzić sobie ze stresem związanym z zawodami – powiedział Rafał Reclaf, który, poruszając się na wózku, amatorsko trenuje łucznictwo. Oczywiście, kiedy wychodzi się ze strefy komfortu i zaczyna coś nowego, to zawsze przychodzi stres. Ale podczas treningów bardzo ważna jest koncentracja, odrzucenie niepotrzebnych myśli. Wtedy skupiam się na technice, jak ułożyć bark, ręce, plecy, by wszystko zapisało się w pamięci mięśniowej i każdy kolejny strzał był taki sam, z automatu – dodaje. Zarówno wyostrzona uwaga, jak

i sprawność techniczna są efektem wielu godzin wymagających treningów, na których trzeba dać z siebie wszystko. Nie zawsze się to jednak udaje. Mam dość – te dwa słowa padają bardzo często. Nie trzeba tłumaczyć, co one oznaczają. Szczególnie gdy są wypowiedziane przez niepełnosprawnego sportowca, u którego o chwile zwątpienia nie jest trudno. Potrzebny jest wtedy ktoś, kto dokładnie wie, jak działa umysł zawodnika i umie go dobrze zrozumieć. Taką osobą jest trener. Mirosław Maliszewski postanowił wykorzystać swoje doświadczenie i sukcesy. Pracuje z niepełnosprawnymi sportowcami. W Centrum Rehabilitacji, pod jego okiem, zawodnicy trenują, wyciskając ciężary. Najważniejsze, żeby mieli zdrowe ręce i serce. Trzeba chcieć i mieć dobrze w głowie, to wystarczy – podsumowuje wymagania wobec podopiecznych. Mirosław prowadzi zajęcia na siłowni cztery razy w tygodniu. Po rozgrzewce pyta swoich wychowanków o samopoczucie. Nie jest to wcale sposób na rozpoczęcie pogawędki. Lata praktyki nauczyły go, że do każdego z zawodników trzeba podejść indywidualnie. Daje to dużo lepsze efekty niż sztywne trzymanie się treningowej strategii. Nie chodzi tylko o fizycz-

ne możliwości sportowców. Czasami zwyczajnie trudno jest się pozbierać, gdy miało się gorszy dzień. Trener musi to wszystko dostrzec i odpowiednio zareagować. Powinien być specjalistą nie tylko w zakresie swojej dyscypliny – mówi Mirek. Niejeden profesjonalny trener mógłby nauczyć się od niego, jak motywować innych, by osiągali wyżyny swoich możliwości. Pracuje z grupą szczególnie wymagających „klientów”. Poza trudem treningów muszą radzić sobie z ograniczeniami związanymi z niepełnosprawnością ruchową.

Sport nie może być kolejnym, codziennym obowiązkiem. Musi być czymś więcej. Jako dotknięty dysfunkcją ruchową sportowiec w pełni rozumie problemy, z którymi borykają się jego podopieczni. Dlatego potrafi przygotować zawodników nie tylko fizycznie, lecz także psychicznie. Efekty są widoczne, wielu z jego zawodników odnosi sukcesy na imprezach rangi krajowej i międzynarodowej. Takie zwieńczenie działalności sportowej było dla Mirosława czymś naturalnym. Kiedy zakończył karierę, od razu przeszedł do pracy trenerskiej, w której świetnie się odnalazł. Cały czas żyję sportem – mówi.

fot. Maurycy Landowski

Niech wygra lepszy Mirosław Maliszewski podkreśla, że nastawienie sportowca wiele mówi o tym, czy jest on w stanie odnieść sukces. Widzi to po swoich zawodnikach, których podejście bywa różne. Zdarza się, że niektórzy rezygnują. Po jakimś czasie przestają pojawiać się na treningach. Później dzwonią, tłumaczą się i szukają wymówek – opowiada trener. Od początku widać, że nic z tego nie będzie – dodaje. Są jednak i tacy, którym zależy. Patrząc na Maksa, gdy piłka jest w grze, można odnieść wrażenie, że należy on do tej drugiej grupy. Z zaciętym wyrazem twarzy i pełnym skupieniem odbija rakietką szybko przemieszczającą się piłeczkę. Jego ruchy są zwinne i precyzyjne. W oczach widać upór osoby, która chce pokonać swojego trenera. Walka ucznia z mistrzem jest wyrównana. Strużka potu zaczyna spływać po twarzy Maksa. Jednak to z drugiej strony stołu pojawiają się coraz wyraźniejsze oznaki zmęczenia. Siedemnastolatek zaczyna zyskiwać przewagę. Zdobywa punkt za punktem. Gdy wynik pojedynku jest już niemal przesądzony, słychać słowa chłopaka wypowiedziane ze śmiechem w stronę trenera: No dawaj, to ty tutaj jesteś zdrowy. 0

52-53


varia / opinia z pozytywnym kopem w dupę na rozpęd

Na koniec

Polecamy: 54 Czarno na białym Sri Lanka - wyspa paradoksu Egzotyczna podróż

58 Technologie Magia wielkiego ekranu

O rozwoju efektów specjalnych

59 3 po 3 Co nas przeraża w świętach?

fot. Wiktoria Wójcik

Gwiazdka jak z horroru

Wielkie oczy M ał g o r z ata Jac k i e w i c z s z e f o wa dz i a łu F i l m iedy jest się dzieckiem, wszystko wydaje się osiągalne. Spełnienie marzeń o zostaniu strażakiem, weterynarzem czy tancerzem jest na wyciągnięcie ręki. Rodzice wspierają w rozwijaniu pasji i otaczają jak bańka, chroniąc przed porażką. Po pewnym czasie nastaje taka chwila, gdy ta bańka pęka, pewność siebie leci na łeb na szyję, a chęć zdobywania niemożliwego powoli zanika. Następuje zderzenie ze światem rzeczywistym. Okazuje się, że nie jest to takie proste – mieć ciastko i zjeść ciastko. W życiu zaczyna zadowalać to, co jest. Nie wiedzieć czemu ambicja zanika, stajemy w połowie wyznaczonej sobie drogi i nadchodzi wahanie, co wybrać: to, co byśmy chcieli robić czy to, co powinniśmy. W ciągu całego naszego życia w większym lub mniejszym stopniu ulegamy bodźcom i słuchamy rad bliskich nam osób. Rodzina i przyjaciele zazwyczaj stają za nami murem, podpowiadając, co możemy zrobić, dając przy tym wolną rękę i wspierając we wszystkim. Są też inni, którzy snują czarne scenariusze, niekoniecznie przy tym zagrzewając nas do walki o nasze marzenia. To jedna z kluczowych kwestii, kim się otaczasz. Stawiając na rady innych, często sugerujemy się cudzym punktem widzenia. Ich opinia może być inspiracją lub przeciwnie – niepotrzebnym czerwonym świa-

K

Stawiając na rady innych, często sugerujemy się ich punktem widzenia.

tłem. W dobie ciągłego pędu często zapominamy o sobie i o tym, czego chcemy. Nie stawiamy sobie za cel naszego zadowolenia, tylko zastanawiamy się, co by uszczęśliwiło innych. Jednak zamiast chęci bycia dla kogoś lub tacy jak ktoś, powinien nastać czas chęci do bycia kimś więcej. Można się spierać, że nie tylko my mamy wpływ na nasze życie. A co z przypadkiem? Wpływem innych osób? Przyczynami niezależnymi od nas? Wszystko się zgadza, te aspekty mają znaczenie. Od nas samych jednak zależy, jak będzie wyglądał jutrzejszy dzień. Chowanie się za wymówkami nic nie da. Czy w końcu zmienimy coś w swoim życiu, czy będziemy tkwili w jednym miejscu przez kolejne parę lat? Wisława Szymborska kiedyś napisała, że życie choćby długie, zawsze będzie krótkie. Przykro by było obudzić się pod koniec tego krótkiego życia z poczuciem braku spełnienia. Wszelkie zmiany wymagają od nas ciężkiej pracy i wielu nieprzespanych nocy. Może właśnie dlatego wielu z nas zostaje tam, gdzie jest. Każdy dzień jest dobry, by podjąć ryzyko, a moment na zmiany nie mija. Strach ma wyłącznie wielkie oczy, a jego koleżanka porażka to jedynie kolejny postój w życiu, który wcale nie musi nastąpić. 0

grudzień 2016


/ podróż w nieznane

54-55


podróż w nieznane /

Sri Lanka - wyspa paradoksu Wszechobecny skwar, orientalna roślinność, rozległe plantacje herbaciane, najostrzejsza kuchnia świata – to tylko niektóre skojarzenia związane z krajem określanym jako „łza z policzka Indii”. Sri Lanka kryje jednak zdecydowanie więcej obliczy. T E K S T i f o t o g r a f ie :

k am i l a zo c h n i a k

śród Lankijczyków zrodziło się przekonanie, że turysta jest bogaty. Przedmiotowe traktowanie człowieka o białym kolorze skóry jest odczuwalne na każdym kroku. Podczas targowania cena produktu wzrasta trzykrotnie, trójkołowce pełniące funkcję taksówek dowożą do celu okrężną drogą, bilety wstępu do różnych atrakcji mają osobną cenę. Taki stosunek do przyjezdnych reprezentuje ludność zwłaszcza z największych aglomeracji kraju.

W

Państwo poliglotów Poziom edukacji na wyspie nie jest wysoki. W godzinach porannych spotyka się skupiska dzieci puszczających latawce bądź pomagających rodzicom przy pracy. Ciekawe jest jednak podejście ludności do nauki języka ob-

cego (głównie angielskiego). Turystyka stała się najbardziej znaczącym działem gospodarki wyspy, stąd też zwiększyła się świadomość potrzeby posługiwania się językiem zrozumiałym również dla przyjezdnych. Dlatego wciąż zaskakujące może wydawać się spotkanie w malutkiej wsi starszej kobiety posługującej się podstawowymi zwrotami w języku angielskim. Lankijczycy skupiają się jednak tylko na możliwości „dogadania się” z turystą, a nie na poprawnej gramatyce czy wyszukanym słownictwie.

Bieda na ulicę Jadąc telepiącym się na wszystkie strony autobusem po Colombo, nie sposób nie zauważyć jednego szczególnego paradoksu. Tuż obok najnowszych i najdroższych samocho-

dów spostrzega się skutery obładowane grupą (nawet pięciorgiem) ludzi. Między slumsami wyrastają niebotyczne wieżowce pełniące funkcję siedlisk dla wielkich korporacji. Jednak najbardziej poruszające jest nadejście wieczoru. Wtedy kolorowe targi i uliczki przemieniają się w pesymistyczny obraz bezmiernej biedy. Całe rodziny rozkładają na ulicy swoje szale, maty bądź inne łachmany nadające się do stworzenia prowizorycznego materaca, aby urządzić własny kąt. Liczba tych ludzi jest tak duża, że trudnością staje się przejście chodnikiem bez naruszenia czyjejś przestrzeni. Apogeum tego zjawiska ma miejsce przy głównym dworcu w Colombo. Władze przymykają oczy. Nikt nie widzi, nikt nie słyszy, nikt się nie przejmuje. 1

grudzień 2016


/ podróż w nieznane

Nadzieja w technice Chociaż w jednym niewielkim domu często mieszkają po trzy pokolenia i brakuje funduszy na podstawowe wyposażenie, zazwyczaj każdy z członków rodziny ma telefon komórkowy. Najczęściej jest to dobrej jakości smartfon z możliwością zainstalowania najnowszych aplikacji. Lankijczycy lubują się w portalach społecznościowych. Wśród młodzieży jest to główne narzędzie komunikacji. Mieszkańcy wyspy są bardzo otwartymi ludźmi, dlatego zrozumiała jest ich szczególna fascynacja portalami, które pozwalają dzielić się własnymi doświadczeniami z resztą społeczności. Coraz więcej mieszkańców zaczyna zdawać sobie też sprawę z tego, że technologia umożliwia promowanie wyspy w innych częściach świata. Facebook, WhatsApp, WeChat stanowią podstawę zawartości tutejszego telefonu. Technika jest nadzieją na lepsze jutro. 0

56-57


renesans drewna / make Technology great again

Ciepła barwa architektury Szklane domy z zaledwie mglistych marzeń Żeromskiego stały się rzeczywistością. Wysokie wieżowce ze szkła, stali i z betonu zdominowały krajobraz dzisiejszych miast. Dzięki najnowszym osiągnięciom technologii naturalne ciepło drewna można połączyć teraz z wytrzymałością metalu czy cementu. M i c h a ł H a j da n

malowniczej okolicy u podnóża Karkonoszy wyrasta z ziemi skromna budowla. Wykonana z drewna sosnowego, doskonale wpasowuje się w łagodną zieleń drzew porastających pobliskie górskie stoki. Świątynia Wang, bo o niej mowa, została zbudowana prawie 900 lat temu w Norwegii, a w XIX wieku przetransportowana do Polski. Jej konstrukcja w całości składa się z drewnianych elementów połączonych bez użycia gwoździ. Jest przykładem wczesnośredniowiecznego kunsztu ówczesnych architektów, jak również siły i piękna drewna jako materiału budowlanego, który jest w stanie wytrzymać próbę czasu. Niegdyś takie budowle były powszechne, obecnie wraz z wprowadzeniem stali i betonu są rzadkimi okazami. Współcześnie postępy w technologii i projektowaniu budynków mają szansę przywrócić drewnu jego dawne znaczenie.

W

Ciemne wieki Drewno jest jednym z najstarszych materiałów wykorzystywanych przez człowieka. Wykazuje się szeregiem zalet, takich jak stosunkowo mała waga czy dobre właściwości izolujące. Ponadto jest ekologiczne. Budynki wykonane z drewnianych elementów mają dużo mniejszy wpływ na środowisko. Ich konstrukcja wymaga prawie 20 proc. mniej energii niż budowa obiektów z betonu i stali, a sam materiał pozyskiwany w sposób naturalny. Częściowo pochłania dwutlenek węgla z powietrza, ograniczając tym samym tzw. ślad węglowy budynku o kilkadziesiąt procent. Mimo tych wszystkich zalet drewno zostało zastąpione przez inne materiały, takie jak kamień, cement czy żelazo. Są one tańsze w wytwarzaniu, odporne na ogień i uchodzą za bardziej wytrzymałe. Okazało się to kluczowe w momencie, gdy

Stosując drewno zamiast betonu zredukowano emisję gazów cieplarnianych o około

18 000 ton

ludzkość zaczęła budować coraz wyższe budynki wymagające zarówno perfekcyjnego zmysłu architektonicznego, jak i odpowiednio trwałych materiałów. Drewno z głównego budulca stało się zatem zaledwie elementem wykończenia wnętrz czy konstrukcji niewielkich obiektów.

Renesans Wszystko zaczęło się zmieniać w połowie lat 90. kiedy w Austrii i Szwajcarii zainicjowano prace nad drewnem nowej generacji. W ten sposób powstał produkt o nazwie CLT (ang. Cross Laminated Timber), czyli drewno klejone warstwowo. Płyty CLT składają się najczęściej z nieparzystej liczby warstw desek ułożonych na przemian wzdłuż i wszerz, które są łączone specjalnym klejem. Powstałe płyty mogą mieć wymiary nawet 5 na 18 metrów, a ich grubość sięga 40 centymetrów. Dzięki tej technologii udaje się uzyskać dużo lepsze właściwości mechaniczne, to znaczy odporność na zginanie i przenoszenie naprężeń konstrukcyjnych. Ponadto elementy CLT, w przeciwieństwie do zwykłego drewna, palą się tylko powierzchniowo, przez co w przypadku pożaru osłabiają konstrukcję o wiele wolniej. W połączeniu z nowoczesnymi systemami antypożarowymi praktycznie eliminuje to wadę drewna, którą jest podatność na ogień. Te wszystkie właściwości sprawiają, że panele CLT mogą stać się materiałem konstrukcyjnym XXI wieku, gdyż zachowują naturalne cechy drewna, łącząc je z wytrzymałością wymaganą we współczesnej architekturze.

nastopiętrowy apartamentowiec Treet znajdujący się w Bergen w Norwegii. Jego konstrukcja nośna w całości składa się z drewna klejonego, na którym opierają się prefabrykowane moduły wykonane z płyt CLT. Inne niż drewno materiały, po które musieli sięgnąć architekci, odgrywają drugorzędną rolę. Na 5. i 10. piętrze zostały umieszczone betonowe elementy mające dociążyć konstrukcję tak, aby nie poddawała się sile wiatru. Z kolei na fasadzie budynku wykorzystano szkło i metal w celu ochrony drewnianych części przed warunkami atmosferycznymi. Treet doskonale pokazuje zalety nowoczesnego drewna. Wykorzystanie prefabrykowanych płyt CLT pozwoliło oszczędzić czas na placu budowy i ukończyć budynek dwa miesiące szybciej niż w przypadku porównywalnego obiektu wykonanego z betonu i stali. Ponadto zastąpienie ciężkiej żelazobetonowej konstrukcji nośnej lekkim i ekologicznym drewnem klejonym umożliwiło zredukowanie łącznej emisji dwutlenku węgla o 18 tys. ton, czyli ilość, jaką wyemitowałby przeciętny samochód, gdyby okrążył Ziemię około 3 tys. razy.

Sky is the limit

Obecnie najwyższym drewnianym budynkiem na świecie jest oddany niedawno do użytku czter-

Złota era drewna w architekturze dopiero się zaczyna. W przyszłym roku w Kanadzie ma zostać ukończona budowa osiemnastopiętrowego akademika Uniwersytetu Kolumbii Brytyjskiej w Vancouver. Z kolei w Amsterdamie w drugiej połowie 2017 r. ma ruszyć budowa 21-piętrowego apartamentowca Haut. Trwają również prace nad jeszcze lepszym drewnianym kompozytem, który umożliwi budowę prawdziwych drapaczy chmur, takich jak 300-metrowy wieżowiec mający być drugim najwyższym budynkiem w Londynie. Przyszłość architektury maluje się w ciepłych barwach. 0

Płyta CLT wykorzystywana w budownictwie wytrzymuje nacisk

1409 lat

37 200 kg

ma najstarszy drewniany budynek na świecie, czyli świątynia Hōryū-ji.

Przyszłość już dzisiaj

grudzień 2016

graf. Marta Kasprzyk

T e k s t:


/ efekty specjalne

Iluzja przestaje być magią, gdy zostanie zdemaskowana. Jednak jest coś silniejszego od chęci bycia omamionym pięknym złudzeniem – ludzka ciekawość. To właśnie dlatego oglądamy filmiki making of, pokazujące nam zza kulis pracę filmowców. T e k s t:

Dom i n i k a H a m u lc z u k

adanie ekipy technicznej pracującej przy produkcji filmu nie jest łatwe. Jej członkowie muszą przenieść na ekran wszystko, co wymyśli reżyser, który często ma ogromną wyobraźnię. Do tego powinni wykonać to w możliwie krótkim czasie i niskim kosztem. Żeby tego było mało, efekt ma być na tyle realistyczny, by dało się go pomylić z rzeczywistością. Połączenie wszystkich wymagań wydaje się niemożliwe. Jednak to właśnie wtedy, gdy pozornie niewykonalne zadanie spotyka się z genialnym ludzkim umysłem, powstają niezwykłe projekty.

Z

24 zdjęcia na sekundę Przed erą komputerowo generowanych efektów specjalnych tworzenie obrazów na ekranie wymagało ogromnej wyobraźni i pomysłowości. Znajomość praw fizyki i zdolności manualne również okazywały się pomocne. Makijaż i kostiumy stanowiły stosunkowo proste w wykonaniu rozwiązanie, ponieważ tworzono je w skali 1:1. Rzecz komplikowała się, gdy trzeba było wykonać przedmiot w skali mniejszej, a następnie przekonać widza, że jest on ogromny. W czasie kręcenia trzech części Gwiezdnych Wojen (IV–VI) stworzono ręcznie tysiące modeli i miniaturowych planów filmowych. Figurki następnie unieruchamiano i nagrywano poruszającą się kamerą dla uzyskania złudzenia ruchu (czasem nawet wysadzano je). Kolejną możliwością było animowanie ich poklatkowo, co w praktyce oznaczało zrobienie 24 klatek na każdą sekundę filmu. Inną ważną filmową sztuczką było odpowiednia perspektywa. Dostosowując plan zdjęciowy (m.in. zwiększając lub zmniejszając rekwizyty) oraz dobierając odpowiedni kąt kamery, można było uzyskać efekt olbrzymiej różnicy wzrostu postaci – jak w przypadku aktorów grających Frodo i Gandalfa w ekranizacji Władcy Pierścieni, których w rzeczywistości dzieli zaledwie 12 cm, zamiast filmowych 30.

Krajobrazy na szkle malowane Zdarzały się jednak przypadki, kiedy stworzenie całego planu filmowego przekraczało możliwości fizyczne i finansowe twórców filmu. Aby

58-59

sobie z tym poradzić, używano – i nadal używa się, choć w zmienionej formie – techniki zwanej matte painting lub po polsku dorysówką. Do lat 90. polegała ona na rysowaniu na szkle krajobrazu lub planu z pozostawieniem pustej przestrzeni w miejscu, w którym miała się rozgrywać sama scena. Szkło ustawiano następnie naprzeciwko kamery i przez nie kręcono film. Takie dorysówki musiały być hiperrealistyczne, aby mogły wtopić się w resztę obrazu. Współcześni twórcy dorysówek posługują się już zaawansowanymi programami komputerowymi. Tworzone przez nich obrazy są przekształcane w modele trójwymiarowe, podczas gdy skomplikowane algorytmy symulują źródła światła i jego rozpraszanie się, a także padające cienie.

Zielony, niebieski Aby wkomponować cyfrowy matte painting w film podczas postprodukcji, potrzeba odpowiednio przygotowanego planu zdjęciowego. Strefy przeznaczone do edycji muszą mieć jednolity kolor – potocznie nazywane są one z angielskiego blue- lub greenscreenami. Ta technika filmowa polega na komputerowej zmianie koloru na liczbę (oznaczającą jasność składowych barw) i przyrównaniu jej do wartości podstawowej, jaką jest kolor jednolitego tła. Jeśli wartości są podobne, komputer zastępuje punkt alternatywnym tłem. Jako tło wybierane są zwykle kolory zielony lub niebieski, ponieważ rzadko występują one w kostiumach oraz nie przypominają tonu skóry. Obie wersje mogą być używane wymiennie, nawet na planie tego samego filmu, w zależności od kolorystyki kostiumów bohaterów.

Oscar dla Golluma Sam greenscreen nie wystarcza, gdy sztuczny obraz ma być nałożony na przestrzenny i ruszający się obiekt, taki jak chociażby aktor. W takim przypadku stosowana jest technika zwana motion capture. Polega na przechwytywaniu kształtu sylwetki i ruchów człowieka za pomocą kamer i tzw. znaczników, czyli małych kropek w odróżniającym się kolorze, umieszczonych na ubraniu aktora. Po przesłaniu obrazu z kamery do komputera są one przekształcane na szkielet stanowią-

cy podstawę dalszego procesu animacji. Dalej posuniętą techniką jest performance capture, która poza ruchami wychwytuje także mimikę, pozwalając na stworzenie bardzo realistycznych postaci. W ten sposób wykreowano postać Golluma z trylogii Władca Pierścieni. Stwór zrobił ogromne wrażenie nie tylko na widowni, lecz także na krytykach. Część z nich stwierdziła nawet, że wcielający się w rolę Golluma Andy Serkis powinien zostać nominowany do Oscara. Podjęto jednak decyzję, że wkład CGI (Computer-Generated Imagery) w kreowanie tej postaci był zbyt wielki.

Psychologia tłumu Czasem jednak trzeba posunąć się o krok dalej i stworzyć nie jedną postać, ale kilkadziesiąt, kilkaset, a nawet kilka tysięcy. Są to zazwyczaj przypadki kreowania tłumu i symulowania jego działania. Kiedyś animatorzy tworzyli osobne postacie, programowali ich ruchy i kopiowali je. To jednak wymagało ogromnego nakładu pracy. Sceny bitewne we Władcy Pierścieni wymagały animacji tysięcy wojowników. Stworzono więc nowy system o nazwie MASSIVE (Multiple Agent Simulation System in Virtual Environment). Każda z generowanych przez niego postaci jest osobnym programem (agentem), który czerpie ze stworzonej biblioteki ruchów. Taka postać działa indywidualnie, reagując na zmiany środowiska, takie jak rzeźba terenu, oraz na zachowania innych postaci – może nawet zmienić styl walki w zależności od przeciwnika, z którym się mierzy.

Jeszcze długa droga Branża filmowa rozwija się w tak zawrotnym tempie, że między efektami specjalnymi tworzonymi dwadzieścia lat temu i obecnie, istnieje przepaść. Nawet dziesięć lat stanowi w tym przypadku ogromną różnicę. Od malowanych na szkle planów filmowych po te tworzone komputerowo, od animacji poklatkowej figurek po tworzenie za jednym razem kilku tysięcy „inteligentnych” postaci – technika w filmie przeszła bardzo długą drogę. Wiele ma też przed sobą, bo jej rozwój nie zatrzyma się dopóty, dopóki istnieje choć jeden widz, który po wyjściu z kina powie, że efekty nie wyglądały realistycznie. 0

fot. Tookapic/Pexels.com // CC

Magia wielkiego ekranu


z przymrużeniem oka / „Roman, jak dzwonię do ciebie i pytam o sytuację, to nie pytam o sytuację na rynku finansowym”

Co nas przeraża w świętach? Choinka, góra prezentów, wolne w korpo, barszcz z uszkami i najpiękniejsze polskie kolędy. Święta powinny nam się kojarzyć ze spokojem i rodzinną atmosferą. Eksperci 3po3 nie byliby jednak sobą, gdyby choć trochę nie ponarzekali.

fot.CC-BY-SA-2.5

fot. CC0 Public Domain

Świąteczne życzenia

fot. CC-BY-SA-3.0-migrated-with-disclaimers

Komercja

Karp w wannie

Zdrowia, szczęścia, spełnienia marzeń i... No właśnie, i cze-

cia ludzkości uwzięła się właśnie na mnie. Nie zdziwmy się

ci w centrach handlowych przebrani za Mikołajów. W koń-

go jeszcze? Co taka ciocia, z którą od roku nie zamieniliście

więc, że kiedyś role się odwrócą – w końcu nastanie dzień,

cu który normalny człowiek spędziłby kilka godzin na

słowa, może chcieć na święta? Na szczęście zanim wypo-

kiedy karpie powiedzą dość krwawemu reżimowi ludzi

wysłuchiwaniu małych dzieci proszących go o najnowszy

wiadacie uniwersalną formułkę, dostępujecie zaszczytu

i wzniecą bunt. Koniec świata nieunikniony. Ale jeszcze

smartfon w zestawie z tryliardem gadżetów? Ale spo-

wysłuchania życzeń skierowanych do Was – życzeń jak

zanim to nastąpi, w trakcie tegorocznych świąt spójrzcie

kojnie. Dopóki pierwsze świąteczne reklamy nie zaczną

zwykle nietrafionych, podczas których zastanawiacie się,

w te martwe, przepełnione nienawiścią oczy – rozpaczliwy

pojawiać się już w październiku, a przyjazdy ciężarówek

czy potakując, udało wam się ukryć to, że w tej chwili tak

wzrok bezskutecznie wołający o pomoc, w te rozdziawione

Coca-Coli nie będą miały wydarzeń na Facebooku, nie mu-

naprawdę najbardziej życzycie sobie, żeby Wasz rozmów-

usta, z których zdaje się ulatywać jedno słowo: zemsta...

simy się martwić, że świat zwariował. Prawda?

ca wziął już swój kawałek opłatka i dał Wam święty spokój.

OCENA: 87777

OCENA: 88777

OCENA: 87777

Święta to czas, kiedy każdy z nas może odkryć w sobie

Wszyscy wiedzą, że najbardziej świątecznym miesią-

Lubisz podchodzić do obcych ludzi, mówić im, że ich kochasz,

nieznane wcześniej złoża agresji. U osób obdarzonych bar-

cem roku jest... listopad. Nie dość, że co roku mamy bia-

i całować w policzek? Jeśli tak, Wigilia to Twój czas! Już dziś

dziej wybuchowym temperamentem objawia się ona przez

ło-czerwone fajerwerki, to napastują nas świąteczne

zacznij trenować na swoim osiedlu: podejdź do niespodzie-

pokrzykiwanie na dzieci czy innych niesubordynowanych

lampki, reniferki i śnieżynki. Niech się święci Gwiazdka

wającej się niczego pani z kiosku lub pana z psem, wciśnij im

i spóźnialskich członków rodziny. U osób skrytych okrucień-

nasza, co na zakupy zaprasza, a my dołączamy do tłu-

w rękę kawałek wafla i ucałuj soczyście w obydwa policzki,

stwo przybiera bardziej subtelne formy. A cóż subtelniejsze-

mu polujących na podarki dla ludzi, których nawet nie

życząc zdrówka, szczęścia i pomyślności. Przynajmniej

go może być na tym świecie niż przyłożenie spanikowanej

lubią. Być może łezka zakręci nam się w oku za rok, gdy

sprawisz komuś trochę radości niespodzianką, gdyż pod-

rybie w głowę młotkiem czy innym ciężkim paskudztwem

staniemy przed witryną sklepu i zaśpiewamy mu czule

czas Wigilii możesz wywołać co najwyżej przykrą mieszan-

i zbroczenie wanny jej świeżą krwią?

Last Christmas I gave you my cash.

kę zażenowania i współczucia.

OCENA: 88887

OCENA: 88877

OCENA: 88888

To nawet nie chodzi o to, że na parę dni przed Wigilią cała

Ledwie skończy się dzień zaduszny, a już Coca Cola wjeżdża

Moment, który spędza Ci sen z powiek na dobre parę dni

rodzina musi się kąpać w umywalce. Nie chodzi o słodkie

Ci świąteczną ciężarówką na chatę, święty Mikołaj mówi

przed świątecznym obiadem. Jak to zrobić? W jakiej ko-

zapachy witające Cię za każdym razem, gdy wejdziesz do

donośne Ho ho ho, a Ty biegniesz szczęśliwy do kalenda-

lejności? Czego właściwie życzyć? Czy to ciocia Grażyna

łazienki. Nie chodzi również o to, że opiekujesz się zwie-

rza, myśląc, że to już święta. Potem dopiero zauważasz, że

po menopauzie czy jednak wujek Janusz? Zjeść cały czy

rzęciem, by niedługo potem przerobić je na świąteczną

nie ma ani śniegu, ani choinki, a na piernik cioci Grażyny po-

dać obgryziony? Miliony pytań i jeszcze więcej odpowiedzi.

galaretę. Liczy się tradycja! Rodzina nie może się przecież

czekasz jeszcze dobre dwa miesiące. Oszustwo, oszustwo

Opłatek przy świątecznym stole jest lepszy niż leki na

skompromitować na oczach wszystkich wąsatych wujków

i jeszcze raz oszustwo. Świąteczna komercha powinna być

sklerozę. Nie dość, że tańszy, to jeszcze pobudza orga-

i cioć, którzy przychodzą na obiad wigilijny. Własnoręcznie

zdelegalizowana i karalna. A każdą firmę, która wystrzeli

nizm do produkcji adrenaliny. A podobno święta mają być

ubity karp to w końcu symbol „pieniądzów i bogadztwa”.

z Marają Karej w listopadzie, czeka zbiorowy bojkot.

czasem odpoczynku i relaksu.

Cyniczna Grażka

OCENA: 88888

W świątecznym szaleństwie najbardziej przerażają face-

Mel T

OCENA: 88777

Jeśli byłbym karpiem, przykro by mi było, gdyby jedna trze-

Psychopata na wolności

OCENA: 88887

grudzień 2016


/ co nas zniewala (z nóg) spokój - kocham i pragnę! / Radku, ufam Tobie

Wolność - kocham i rozumiem? An n a M ĄC Z Y Ń S K A wiadomość bycia wolnym otwiera nam drogę do bycia szczęśliwym. Każda konwencja, w tym nasza polska konstytucja, zapewnia nam podstawowe, niezbywalne prawo do wolności. Zastanówmy się jednak, czy na pewno, jak śpiewali Chłopcy z Placu Broni, kochamy i rozumiemy jej prawdziwą istotę? Świadomie lub nie często ją od siebie oddalamy, rezygnujemy z niej na wiele sposobów. To właśnie wolność daje nam poczucie bezpieczeństwa; dzięki niej możemy swobodnie korzystać z każdego dobra, jakie daje nam świat. Przecież człowiek posiada wolną wolę. Samodzielnie podejmuje decyzje dotyczące każdej sfery swojego życia. Nie żyjemy w niewoli ani w systemie feudalnym. Nikt bezpodstawnie nie trzyma nas za kratami jak w czasach PRL-u, kiedy nawet za nieodpowiednie słowa można było trafić za nie na długie lata, a za przekonania – zostać skatowanym, w wielu przypadkach na śmierć. Mimo to pozostając formalnie wolnym, w życiu codziennym możemy zostać zniewoleni na wiele innych sposobów. Spójrzmy na pełen monotonni tryb życia. Przeciętny człowiek wstaje rano, pędzi do szkoły, pracy. Wieczorem wraca, odgrzewa coś do jedzenia, ogląda telewizję, sprawdza kilka rzeczy w Internecie, kładzie się spać. Poprzedni dzień też tak wyglądał, następny również będzie. Nieświadomie tkwimy w wygodnym schemacie, nie mając odwagi spróbować zmian, które mogłoby polepszyć jakość życia i dodać mu kolorów. Weekendy nieco się różnią, mają jednak swoją powtarzalność. Zatłoczone centra handlowe pokazują, jak ulegamy konsumpcjonizmowi. Daliśmy się zwieść kolorowym reklamom, nawet nadchodzące święta kojarzą nam się głównie z dużymi wydatkami, prezentami i wizerunkiem wesołego staruszka w czerwonym stroju występującego od lat w reklamie Coca-Coli. Moment rozpoczęcia pracy utożsamiamy z niezależnością. Otwieramy sobie tym samym wiele możliwości w dorosłym życiu, kształtując je tak, jak tego pragniemy. Niektórych praca w pewnym momencie zaczyna pochłaniać w takim stopniu, że nie znajdują czasu ani dla swoich bliskich, ani na chwilę odpoczynku. Nie zauważają przemęczenia, które negatywnie wpływa na zdrowie, natomiast odcięcie się

Ś

Świadomość bycia wolnym otwiera nam drogę do bycia szczęśliwym. Każda konwencja, w tym nasza polska konstytucja, zapewnia nam podstawowe, niezbywalne prawo do wolności.

60-61

od rzeczywistości istniejącej poza pracą pogarsza relacje z przyjaciółmi, rodziną. Wraz z nastawaniem kolejnych epok zmieniają się nasze obyczaje, trendy, moda. Za każdym razem kreujemy obraz nieistniejącego człowieka idealnego, zapominając, że niedoskonałości czynią nas ludźmi. Kobietom wpaja się, że muszą zachwycać: dla nich wymyśla się diety, ćwiczenia, kanony mody. Mężczyzna musi być twardy, bo przecież chłopaki nie płaczą. Chcąc sprostać ideałom wypromowanym przez media, można zniszczyć swoje zdrowie. Bardzo często ta droga prowadzi ludzi do anoreksji, bulimii, ortoreksji. Tracą kontrolę nad swoim zachowaniem związanym z odżywianiem. Zamykają się w świecie kalorii, ćwiczeń, diet i ograniczając kontakt z ludźmi, zrywają relacje z najbliższymi. Przyczyn zaburzeń odżywiania czy uzależnień może być wiele. Są sposobem na ucieczkę od przytłaczających problemów, młodzieńczym buntem lub pragnieniem samodzielnego panowania nad pewnymi sferami w życiu, a także chęcią spróbowania „czegoś nowego”. Dochodzi do tego, że wpadamy w pułapkę, z której niezwykle trudno się wydostać, co niestety w niektórych przypadkach się nie udaje. Nasz świat nie jest wolny od stereotypów. Z ironią skazujemy absolwentów kierunków humanistycznych na karierę co najwyżej w McDonaldzie, z kolei studentów prawa postrzegamy jako snobów. Wyrzucamy z kręgu normalności innych, niepasujących, czyli wszelkie odstępstwa od standardowego wzoru człowieka przekazywanego nam przez tradycje i normy. Potępiamy ludzi o innej orientacji seksualnej, poglądach, wyglądzie zewnętrznym, a nawet wyznaniu i kolorze skóry. Wolność od zawsze jest i będzie jedną z najcenniejszych wartości. Nie wszyscy ją rozumieją. Inni mają o niej mylne pojęcie. Uważają, że wolność to nieograniczona możliwość robienia wszystkiego, na co tylko ma się ochotę. Zapominamy, że to także odpowiedzialność za decyzje wpływające na nas i innych. Podejmując je, bierzmy pod uwagę przede wszystkim to, co może dać nam szczęście. Nie chodzi o krótkotrwałą przyjemność, lecz poczucie spełnienia i własnej wartości. Wsłuchując się w głos własnego serca, będziemy wiedzieli, jak zdobyć wolność dla siebie. 0


Andrzej Zawistowski / Anna Kozłowska /

Kto jest Kim? Andrzej Zawistowski fot. Michał Wilczek

Adiunkt w Katedrze Historii Gospodarczej i Społecznej SGH

Anna Kozłowska Starszy wykładowca, Zakład Socjologii IFiSE KES

W i e k: „… a imię jego będzie czterdzieści i cztery” M i e j s c e U r o dz e n i a : Gdańsk T y t u ł /s to p i e ń N au kow y: dr P r owa dzo n e P r z e d m i o t y: historia gospodarcza, historia PRL H O B By: włóczęgostwo (najchętniej miejskie) w e d łu g s t u d e ntów j e s t e m : to wiedzą studenci C e N I Ę SO B IE : odwagę GDY BYM N IE BYŁ T YM , KIM JES T EM : byłbym kalikancistą k to ś, k to m i a ł n a m n i e d u ż y w p ły w: rodzice ja ko s t u d e nt by ł e m : pomarańczowo-f ioletowy U lub i o n y f i l m : Polska Kronika Filmowa nr 11-12/53 U lu b i o n a K s i ą ż k a : Rocznik statystyczny 1989 U lu b i o n a p i o s e n k a : Another Brick in the Wall U lub i o n y a r t y s ta : Kalina Jędrusik U lub i o n y a k to r : Jan Himilsbach U lub i o n y c y tat: Rękopisy nie płoną. ż yc i ow e m o tto : 1 Kor 10,23 n i e s p e ł n i o n e m a r z e n i e : wrócić na Cape Canaveral

W i e k: odpowiedni m i e j s c e u r o dz e n i a : Grudziądz nad Wisłą T y t u ł /s to p i e ń N au kow y: dr nauk ekonomicznych P r owa dzo n e P r z e d m i o t y: Socjologia ogólna, Psychologia społecz-

Jaka była Pana pierwsza praca po studiach?

Jaka była Pani pierwsza praca po studiach?

Uniwersytet Warszawski, Dom Studenta nr 3, starszy specjalista do spraw kontaktów międzyludzkich na duże odległości.

W trakcie studiów przyjęto mnie na staż asystencki w Katedrze Socjologii na Wydziale Społeczno-Ekonomicznym (SGPiS-SGH). Potem zostałam asystentem, następnie adiunktem (po uzyskaniu stopnia doktora nauk ekonomicznych), aby ostatecznie wybrać karierę starszego wykładowcy. Po drodze robiłam wiele innych rzeczy: pracowałam w szkole średniej, byłam dyrektorem Instytutu Reklamy, uczyłam dzieci, projektowałam i sprzedawałam biżuterię, prowadziłam bistro.

Dlaczego wybrał Pan karierę nauczyciela akademickiego? To raczej kariera mnie wybrała… Chciałem być nauczycielem, z tą myślą kończyłem studia. Myślałem raczej o pracy w liceum. Przypadkowo dowiedziałem się jednak o konkursie na stanowisko asystenta w Katedrze Historii Gospodarczej. I tak trafiłem do SGH, a marzenia o pracy w liceum zrealizowałem kilka lat później w 81. Niepublicznym LO SGH.

Jak ocenia Pan studentów? Spotykam się zarówno ze studentami pierwszego, jak i ostatniego semestru studiów licencjackich. Widzę jak w tak krótkim czasie zmieniają się, dojrzewają, budują swoje życie. Potrafią mądrze korzystać z możliwości, które niesie im studenckie życie (towarzyskie oraz uczelniane).

Gdyby mógł Pan zmienić jedną rzecz na Uczelni, to byłoby to...? Uczelnia bardziej niż zmiany potrzebuje stabilizacji. SGH przynajmniej od 25 lat jest w stanie ciągłych zmian lub zapowiedzi głębokich rewolucji.

Co najbardziej przypadło Panu do gustu w SGH? Gdy przyszedłem do SGH, doceniłem ówczesny system kształcenia w ramach pięcioletniego toku studiów. Wspierał on aktywność studentów, wymagał kreatywności od wykładowców, tworzył wiele możliwości.

na, Reklama. Socjotechnika oddziaływania, Oddziaływanie mass mediów, Komunikacja międzykulturowa

H O B By: majsterkowanie, DIY w e d łu g s t u d e ntów j e s t e m :

złośliwa, ale podobno ludzie złośliwi

są inteligentni, więc przez grzeczność się z tym zgadzam

C e N I Ę SO B IE : moje życie, każdą chwilę k to ś, k to m i ał n a m n i e d u ż y w p ły w: każda osoba, którą spotykam na swojej drodze kształtuje mnie, nawet jeśli relacje są trudne

ja ko s t u d e nt k a by ł a m : wiecznie zakochana… więcej nie powiem U lub i o n y f i l m : To właśnie Miłość U lu b i o n a p i o s e n k a : Kwiaty - Cela nr 3. Mam sentyment do tego zespołu, bo napisałam dla nich kilka tekstów.

Ż yc i ow e m o tto : Wszystko będzie dobrze U lub i o n y a k to r : Woody Allen n i e s p e ł n i o n e m a r z e n i e : Nie miewam marzeń

Dlaczego wybrała Pani karierę nauczyciela akademickiego? Myślę, że kariera nauczyciela akademickiego wybrała mnie… Okazało się, że praca naukowo-dydaktyczna pozwala mi się spełniać życiowo.

Jak ocenia Pani studentów? Nie oceniam. Lubię każdy typ studenta, i tego z pasją, i tego co się nudzi, i tego, który kłamie, i tego co zadaje pytania kompletnie niezwiązane z tematem zajęć. Jestem zwolennikiem bliskiego kontaktu ze studentami, traktowania ich jako równorzędnych partnerów w dyskusji. Lubię, kiedy na zajęciach studenci zaczynają mówić „swoim głosem”.

Gdyby mogła Pani zmienić jedną rzecz na Uczelni, to byłoby to...? Powrót do tutoringu – opieki mentorskiej nad studentami.

Co najbardziej przypadło Pani do gustu w SGH? Cenię możliwość doboru przedmiotów do zainteresowań studentów.

grudzień 2016


Do Góry Nogami

zostały wyrzucone ej tułaczce organizacji, które ejn kol o y em isz nap nie cu W tym miesią tym, że nawet na basenie. Nie napiszemy o ynu gaz ma go” zne ryc izo ow „pr z następnego go przeczytają ć pewności, iż Panie z dziekanatu mie z żes mo nie , SGH eny om z d wysyłając maila grał. tuetki Projuvenesa, bo jej nie wy sta ej czn oro teg e suj zep nie l oraz, że magie PR ZY GO TO W AŁ :

LN Y RE DA KT OR NI EO DP OW IE DZ IA

się pop suoi Drod zy! Co ś się , coś gło dem, ają ier ym prz ci den ło! Stu stk am i. pu i iec św a Spa doc hron cza sac h, o ą śni ci den stu ia Z nie do żyw ien mo żna było dop cha ć gdy po zje dze niu tos ta daw anych na pra wo roz O ą. się watą cuk row kon sultin gow ych i lewo gło śni kac h od firm zisiaj? Dobrz e A d m. ina om wsp już nawet nie jak aś krówsię fi tra jes t, gdy raz na tyd zie ń to będ zie ? co , zie będ to Co k. ka alb o ołówe najbardziej rze cho dzą c jed nak do ich dn i, atn ost ka sm akowit ego kąs alny ze dzi wie po eod Ni tor Re dak ow ał kampan ię wyłza mi w ocz ach obs erw śm iec hu , ocz yw iśc ie. bor czą . Ze łza mi ze rcz ej, na której kanBra k deb aty prz edw ybo ie naw et no gi, osk ardyd aci nie po dal i by sob dow od am i, wr esz żen ia bez popar cia ich e, a n aw et rod zin ne. cie wycie czk i per son aln osf erą me mi zac ji, atm Ws zys tko to ok ras zone ia był a jed nym, pan kam ta a bo prz ecież cał nas zej ws paiem azk wie lki m śm ies zny m obr orz ądu . sam ie óln zeg szc a i, nia łej ucz eln

M

P

666

, jaki padł, ajpoważniejszym zarzutem nia wybowa szo sfał było podejrzenie iedzialny ow odp Nie or akt Red rów. w uczcich ący tpi wą h śpieszy uspokoić wszystkic imo, Pom a. ani sow gło ry edu wy przebieg prc jest ego ow iks fen ku że jedna z kandydatek blo j, to przecze bor wy isji kom m efe w zwią zku z sz dydatka drugiej strony cież nic takiego, bo kan SGH. A to, że w koch dza wła ma rodziców we być przedstawicieło misji skrutacyjnej nie mia szować wybor y, to sfał o ian chc li Aliansu? Jakby skrutacyjna i tak isja zrobiono by to tak, żę kom m były te płoWa co o I p a. rył by tego nie odk ściowych? zno łec spo mienne list y na portalach sów założenia ie minęło pół roku od cza Ekonomiczoły Szk iej ack stri Au SK N ndusz RuFu . kty efe nej, a już widać liw sprawied a pomoc chu Studenckiego, jako nie h, został w tym roku społeczna dla wybra nyc u Dziek an DSL mógł tem i ięk zmniejszony. Dz nie będzie pobierarze ogłosić, że w t ym semest liczbę EC TS. Mniejsze nych opłat za zby t ma łą , proste! 0 wydatki = mniejsze opłaty

N

N


REAL ESTATE CONFERENCE 2016 INWESTOWANIE

NA RYNKU NIERUCHOMOŚCI KOMERCYJNYCH W

6–7 GRUDNIA

AL. NIEPODLEGŁOŚCI 128, WARSZAWA LOREM IPSUM BUDYNEK C, SZKOŁA GŁÓWNA HANDLOWA LOREM IPSUM AULA I (WEJŚCIE Z ANTRESOLI)

NAJWIĘKSZA AKADEMICKA KONFERENCJA

POLSCE

WIZYTACJE I WARSZTATY WARSAW SPIRE, BIURO JLL METROPOLITAN, BIURO COLLIERS HALA KOSZYKI, SPOTKANIE Z GRIFFIN

NAJWIĘKSI

GRACZE RYNKU NIERUCHOMOŚCI

O RYNKU NIERUCHOMOŚCI W

POLSCE

REJESTRACJA

ONLINE OD

ZNAJDŹ NAS W INTERNECIE! ORGANIZATORZY

PARTNERZY PLATYNOWI

PARTNERZY

27

WWW.SKNIIN.PL

LISTOPADA

WWW.FB.COM/SKNIIN

WWW .FB. COM /R EAL E STATE C ONFERENCE PARTNERZY AFTERPARTY

STRATEGICZNI PARTNERZY MEDIALNI

PATRONI MEDIALNI



Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.