Numer 166 (SGH) (kwiecień 2017)

Page 1

Numer 166 Kwiecień 2017 ISSN 1505-1714 www.magiel.waw.pl

Milknące głosy s.16 / temat numeru

Kultury, których jutro nie będzie


UNLOCK YOUR POTENTIAL WITH CITI Citi to wiodąca globalna instytucja finansowa działająca dla 200 milionów klientów w ponad 160 krajach. Oferujemy innowacyjne i zaawansowane usługi finansowe z obszaru bankowości transakcyjnej, inwestycyjnej, zarządzania aktywami oraz usług maklerskich. Mamy propozycję dla studentów oraz absolwentów na każdym etapie budowania swojej ścieżki kariery. Szukamy ludzi, którzy będą się rozwijać razem z nami. Popieramy aktywne postawy oraz odpowiedzialność za kształtowanie własnej drogi zawodowej. Stawiamy na wyzwania, innowacje i niezależność – możesz oczekiwać, że Twoje obowiązki będą miały realne przełożenie na naszą codzienną pracę. Poznaj naszą ofertę na karierawciti.pl i ułóż swoją ścieżkę kariery.

PROGRESS STARTS HERE

www.citibankeurope.pl Citi Service Center Poland

www.citihandlowy.pl Bank Handlowy w Warszawie S.A.

Znaki Citi oraz Citi Handlowy stanowią zarejestrowane znaki towarowe Citigroup Inc., używane na podstawie licencji. Spółce Citigroup Inc. oraz jej spółkom zależnym przysługują również prawa do niektórych innych znaków towarowych tu użytych. Bank Handlowy w Warszawie S.A. z siedzibą w Warszawie, ul. Senatorska 16, 00-923 Warszawa, zarejestrowany przez Sąd Rejonowy dla m.st. Warszawy w Warszawie, XII Wydział Gospodarczy Krajowego Rejestru Sądowego, pod nr. KRS 000 000 1538; NIP 526-030-02-91; wysokość kapitału zakładowego wynosi 522 638 400 złotych, kapitał został w pełni opłacony.


spis treści / Posiadanie izraelskiego i palestyńskiego paszportu to jak bycie w PiS i w PO jednocześnie

23

28

44

54

Cisza na Północy

W stronę letniego słońca

Wyścig na Marsa

Cisza na morzu

a Uczelnia

d Muzyka

p Czarno na Białym

o Sport

06 07 08 10 12

28 29

Budowa ekspresowa Przewinęło z wiatrem Rekrutuj się kto może Kierunek: Polska Co kraj to Erasmus

f Książka 30 32

b Patronaty 13

34

Recenzje

Św i e ż y m o k i e m

g W subiektywie Szko ła przetrwania

j Warszawa 41 42

Wyspy zielone Pamiątki po Pablo

k Technologie 44 45

Milknące g ł osy

c Polityka i Gospodarka

20 22 23 24 25

36

38

M o rd e r s t w o n a d W i s ł ą Recenzje

e Film

K a l e n d a r z w yd a r z e ń

8 Temat Numeru 16

W stronę letniego słońca Recenzje

Wyścig na Marsa Horizon Zero Dawn

52 53 54

Wspólna krew Powrót króla Cisza na morzu

q Felieton 56

Kw i a t y

t 3po3 57 W y b o r y p a t r o n a s t u d e n t ó w v Do góry nogami 58

Do góry nogami

i Człowiek z pasją

Św i ę t a G ó r a K o n f l i k t o w i e lu t w a r z a c h Cisza na Pó ł nocy P l a s t yc z n a t o ż s a m o ś ć b a n k ó w Banki spó łdzielcze z edukacyjną misją

46

Dinozaur na demonstracji

3 Kto jest kim 50

A l e k s a n d r a St a n i s z e w s k a / Małgorzata Paszula

Artykuł z serii „Emigranci” Redaktor Naczelna:

Anna Lewicka

Zastępczynie Redaktor Naczelnej:

Wydawca:

Stowarzyszenie Akademickie Magpress

Prezes Zarządu:

Marcin Czarnecki marcin.czarnecki@magiel.waw.pl Adres Redakcji i Wydawcy:

al. Niepodległości 162, pok.64 02-554 Warszawa magiel@magiel.waw.pl

Hanna Górczyńska, Antonina Dybała Redaktor Prowadzący: Michał Komarnicki Patronaty: Sara Filipek Uczelnia: Weronika Kościelewska Polityka i Gospodarka: Aleksandra Gładka Człowiek z pasją: Paweł Drubkowski Felieton: Katarzyna Kołodziej Film: Małgorzata Jackiewicz Muzyka: Alex Makowski Teatr: Radosław Góra Książka: Marta Dziedzicka Warszawa: Marcin Czarnecki Sport: Piotr Poteraj 3po3: Marcin Kruk Kto jest Kim: Wiktoria Kowalska Technologie: Michał Hajdan Czarno na Białym: Gosia Grochowska W Subiektywie: Aleksandra Czerwonka Do Góry Nogami: Redaktor Nieodpowiedzialny Korekta: Marta Dziedzicka Dział foto: Elwira Szczęsna Dyrektor Artystyczny: Marcin Czajkowski

Zastępczyni Prezesa: Justyna Ciszek Skarbnik: Michał Hajdan

Kołodziejczak, Przemysław Kondraciuk, Ewa

Redakcja zastrzega sobie prawo do przeredagowania

Korzeniecka, Marta Kruhlaya, Angelika Kubicka,

i skracania niezamówionych tekstów. Tekst niezamó-

Dział WWW: Marek Wrzos

Filip Kubiński, Anna Kujawa, Aleksander

wiony może nie zostać opublikowany na łamach NMS

Dział PR: Ewa Skierczyńska

Kwiatkowski, Zuzanna Laskowska, Maurycy

MAGIEL. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treści

Landowski, Stanisław Lewandowski, Aleksander

zamieszczonych reklam i artykułów sponsorowanych.

Współpraca: Konrad Abramowski, Wojciech Adamczyk, Justyna Andrulewicz, Natalia Bartman, Piotr Bartman, Sylwia Bartoli,

Łukaszewicz, Monika Łyko, Katarzyna Maź, Anna Mączyńska, Katarzyna Michalik, Joanna Mitka, Aga Moszczyńska, Zuzanna Nojszewska,

Artykuły, ogłoszenia i inne materiały do wydania majowo-czerwcowego prosimy przesyłać e-mailem lub dostarczyć do siedziby redakcji do 11 kwietnia. Druk pokrywają w całości sponsorzy i reklamodawcy. Nakład: 7000 egzemplarzy

Anna Basta, Eliza Bierć, Maja Biernacka,

Magda Nowaczyk, Michał Orlicki, Justyna

Maria Błagowieszczeńska, Paulina Błaziak,

Orłowska, Aleksandra Przerwa-Karśnicka,

Katarzyna Branowska, Paweł Bryk, Aleksandra

Jarosław Paszek, Hubert Pauliński, Patrycja

Brzozowska, Małgorzata Chmielowiec,

Pawlik, Monika Picheta, Paweł Pinkosz, Jakub

Michał Cholewski, Piotr Cyran, Ada Czaplicka,

Pomykalski, Iwona Przybysz, Anna Roczniak, Iza

Aleksandra Czerwonka, Piotr Chęciński, Justyna

Rogucka, Weronika Roszkowska, Maksymilian

Czupryniak, Aleksandra Czyżycka, Barbara

Semeniuk, Katarzyna Skokowska, Mateusz

Drozd, Jan Dybus, Joanna Dyrwal, Zuzanna

Skóra, Joanna Stocka, Marta Szczęsna, Rafał

Działowska, Kamil Dzięgielewski, Klaudyna

Szczypek, Piotr Szostakowski, Patrycja

Wójcik

Frey, Aneta Fusiara, Aleksandra Golecka,

Świętonowska, Mateusz Truszkowski, Dominika

Makieta pisma: Maciej Simm, Olga Świątecka

Jakub Gołdas, Michał Goszczyński, Dominika

Urbanik, Tamara Wachal, Mateusz Walczak,

Współpraca: Maciej Szczygielski

Hamulczuk, Julia Horwatt-Bożyczko, Adam

Krzysztof Wanecki, Jakub Wiech, Michał

Hugues, Aleksandra Jakubowicz, Monika Jasek,

Wieczorkowski, Jędrek Wołochowski, Piotr

Katarzyna Jesiotr, Joanna Juszkiewicz, Oliwia

Woźniakowski, Aleksander Wójcik, Wiktoria

Kontakt do członków redakcji w formacie: imie.nazwisko@magiel.waw.pl

Kapturkiewicz, Marta Kasprzyk, Maciej Kieruzal,

Wójcik, Jakub Wysocki, Urszula Zawadzka,

Kamil Klimaszewski, Ilona Kohzen, Aleksandra

Edyta Zielińska, Kacper Zieliński, Roman Ziruk

Okładka: Marcin Czajkowski, Aleksander

Jesteś zainteresowany współpracą? Napisz na: rekrutacja@magiel.waw.pl

kwiecień 2017


Słowo od naczelnej

/ wstępniak

Wcisnęłaś tu za dużo czegoś innego

Papierowa planeta Anna lewicka R E DA K TO R N A C Z E L N A inda zabiera mnie na poziom -3., gdzie w gąszczu szarych korytarzy znajduję równie szare drzwi prowadzące do firmowego archiwum. Świat po drugiej stronie jest już inny – zaskakuje mnie feerią barw różnokolorowych segregatorów. Każdy z nich zawiera dziesiątki faktur mozolnie podpisywanych i układanych przez pokolenia praktykantów. Ten widok przywodzi mi na myśl tatrzańskie szlaki – ułożenie mozaiki kamiennych stopni jest zadaniem wymagającym czasu i niezwykłej cierpliwości. Kamień po kamieniu powstawały drogi, które do dziś poniosły na szczyt miliony turystów. W przypadku papierowych śladów po dokonanych płatnościach mam większe wątpliwości co do ich przydatności. Wyrażenie sztuka dla sztuki nabiera nowego znaczenia, kiedy widzi się hałdy skopiowanych kartek papieru. Choć i my powielamy 60 stron magla w tysiącach egzemplarzy, a cały wydrukowany nakład skutecznie uniemożliwia poruszanie się po siedzibie redakcji, bliższy jest nam świat gór niż faktur. W tym numerze zabiera-

W

graf. Marcin Czajkowski

Wyrażenie sztuka dla sztuki nabiera nowego znaczenia, kiedy widzi się hałdy skopiowanych kartek papieru.

my Was w podróż do różnych zakątków globu (i nie tylko). Nie jest to podróż all inclusive nastawiona wyłącznie na podziwianie ładnych widoczków. Odwiedzamy miejsca naznaczone konf liktami – Izrael, Palestynę, Syrię i pozornie niepasujące w tym zestawieniu szwedzkie Malmö. Każde z tych miejsc odkrywa przed nami swoje niepokojące, mniej znane oblicze. Niełatwa – choć z zupełnie innych przyczyn – będzie też opisywana przez nas wyprawa na Marsa. Nie będzie to jednak samotna podróż – pewien mieszkaniec tej planety świętował już na niej swoje pierwsze urodziny. Na koniec proponujemy spacer w nieco bardziej przyziemne rejony, prezentując Warszawę widzianą oczami Picassa, który nie tylko odwiedził stolicę, lecz także pozostawił tu po sobie niejedną pamiątkę. Po takich doznaniach może być trudno obudzić się ponownie w naszym tu i teraz. Czasami, patrząc na znane z piosenki Elektrycznych Gitar tony papieru, tomy analiz, człowiek ma ochotę rzucić wszystko i uciec gdzieś daleko. Na przykład na Marsa. 0

04-05


aktualności /

Polecamy: 10 Uczelnia Kierunek: Polska

Studenci ze Wschodu na polskich uczelniach

16 Temat numeru Milknące głosy

fot. Marcin Czajkowski / mczajkowski.com

Kultury i języki, które znikają z map

kwiecień 2017


/ remont w akademikach Nie wierzę Ci, że nie miałaś internetu.

Budowa ekspresowa

Nie jest łatwo mieszkać w domach studenckich Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie. Atmosfera zakazów i nakazów coraz częściej daje się we znaki zakwaterowanym tam studentom. Przedłużający się remont, powiązana z nim potrzeba relokacji studentów pierwszego roku i drastyczna redukcja liczby pokoi dwuosobowych dała impuls do poprawienia komunikacji na linii administracja–uczelnia. t e k s t:

m at e u s z s kó ra

z dj ę c i e :

e lw i r a s zc z ę s n a

d połowy grudnia w Domu Studenckim Nr 1 „Sabinki” słychać było głosy niezadowolenia. Administracji wypomniano m.in. podniesienie kosztu noclegu gości spoza akademika (w tym rodzin studentów) z 12 do 25 złotych. Wspomniano o zmniejszeniu liczby pokoi dwuosobowych z 35 do 6 – w tym przekształceniu części z pokoi przystosowanych dla dwóch osób w pokoje trzyosobowe – zmiana polegała zazwyczaj tylko na dostawieniu łóżka. Zwrócono uwagę na problematyczne rozwiązywanie przez pracowników domów studenckich najprostszych usterek związanych z codziennym funkcjonowaniem Sabinek, złośliwie wspominając zaginiony przez dwa miesiące kabel do telewizora.

O

Remonty, przeprowadzki i Hotel Aramis Bez wątpienia priorytetem dla administracji Sabinek pozostaje oddanie do użytkowania wciąż remontowanego trzeciego i czwartego piętra budynku. Na początku września osobom rekrutującym się do domów stu-

06-07

denckich udzielono informacji o przedłużonym terminie prac remontowych, co uniemożliwiło większości studentów pierwszego roku zakwaterowanie się do Sabinek. Pod koniec września tym, którzy nie wycofali swojego zgłoszenia, zaproponowano alternatywę – za 440 złotych miesięcznie (co wg Sekcji Pomocy Materialnej jest ceną zbliżoną do tej za pobyt w akademiku) studentom zaoferowano miejsce w zlokalizowanym na Stegnach hotelu, z którego dotarcie do budynku głównego SGH zajmuje ok. 25 minut. Pierwotnie termin zarówno oddania budynku akademika, jak i wymeldowania studentów z hotelu został zaplanowany na koniec listopada. Jednak ponownie ze względu na przyczyny „niezależne od administracji” remont został przedłużony. Jego zakończenie i zakwaterowanie w Sabinkach zarówno osób mieszkających obecnie w hotelu, jak i innych objętych wsparciem Sekcji Pomocy Materialnej, było przewidywane na 13 lutego. Z poprzednim wykonawcą umowa została jednak zerwana, a 10 lutego władze Szkoły Głównej

Handlowej w Warszawie podpisały nowe porozumienie na dokończenie remontu. Tego samego dnia przedstawiciele firmy ponownie rozpoczęli prace na trzecim i czwartym piętrze. Ostatecznie doprowadzenie budynku do stanu umożliwiającego ponowne jego używanie ma zająć 40 dni, zatem oczekiwany moment zakwaterowania studentów przypada na początek kwietnia.

Zmiany w komisji Uczestnicy wspomnianego na początku artykułu spotkania napotkali problem w zgłoszeniu swoich postulatów: rozmowy przypadły na okres zmian personalnych w Komisji ds. Akademików – organu Samorządu Studentów poświęconemu pośredniczeniu między studentami mieszkającymi w akademikach a administracją. Rolą Komisji jest zarówno przydzielanie miejsc w domach studenckich, jak i opieka nad studentami przebywającymi w akademikach w ramach uczelnianych umów bilateralnych i programu Erasmus Plus. Wymianie składu towarzyszyły kontrowersje związane z podejrzeniami o nadużycie przez poprzednich członków komisji przywilejów (związanych z przydziałem pokojów jednoosobowych) przysługujących za funkcjonowanie i aktywną pomoc w pracach komisji. Nowa Komisja utworzona na początku stycznia swoją kadencję rozpoczęła od anonimowego zebrania wśród mieszkańców obu akademików sugestii odnośnie poprawy warunków codziennego życia w domach studenckich. Następnie zostały one przekazane do prorektora dr hab. Krzysztofa Kozłowskiego, prof. SGH i kierownika Sekcji Pomocy Materialnej Tomasza Pszczoły. Część z nich została już wprowadzona w życie przez Kanclerza, część propozycji wciąż oczekuje aprobaty. Jednak stopniowo widać pozytywne zmiany. Skład komisji na bieżąco monitoruje niedogodności w domach studenckich i stara się na nie reagować – z lepszym lub gorszym skutkiem. 0


miejsce do przewijania dzieci /

Przewinęło z wiatrem

Widok studiujących rodziców powoli przestaje dziwić. Coraz częściej łączą oni naukę z obowiązkami rodzinnymi, co wymusza na władzach szkół wyższych oraz władzach państwowych wsparcie w tym zakresie. I choć w SGH udogodnienia w opiece nad maluchami nie są wymarzone, w najbliższej przyszłości wiele ma się zmienić. Pau l i n a b ł a z i a k

ierwsze piętro budynku G, pokój nr 157. Nieco schowane w głębi korytarza pomieszczenie ze stanowiskiem do przewijania dzieci. W założeniu ma pomóc studiującym mamom i tatom w codziennych obowiązkach przy maluchach, gdy np. pojawią się z nimi na Uczelni. Wydawałoby się, że w ten sposób władze zrobiły pierwszy krok, aby stworzyć lepsze warunki młodym rodzicom, zauważając trudność dzielenia przez nich czasu na naukę i opiekę nad dzieckiem, a nierzadko również pracę zawodową. Jakie było jednak zaskoczenie jednej ze studentek SGH, która odwiedziła to pomieszczenie. Zaraz potem postanowiła podzielić się swoim odkryciem nieco tajemniczego pokoju poprzez media społecznościowe, załączając zdjęcie poglądowe. Przedstawia ono nieoświetlone pomieszczenie o powierzchni ok. 2 m2, w którym znajduje się stół. I nic poza tym. Autorka postu zwróciła również uwagę, że w drzwiach nie ma zamka (który zapewniłby chociaż minimalny poziom prywatności).

P

Ścienne dekoracje Redakcja magla postanowiła sprawdzić, czy opisane i przedstawione przez studentkę warunki przedstawiają stan faktyczny. Przez kilka dni nie można było wejść do pomieszczenia, bowiem… było ono zamknięte. Gdy w końcu udało nam się tam wejść, na stole znajdował się dodatkowo wysłużony już przewijak, obok zaś krzesło. Nadal nie można było jednak zapalić światła, a jest ono niezbędne, bowiem pokój nie ma dostępu do okna. Miejsce z pewnością nie zachęca młodych mam do korzystania z pomieszczenia, choć, jak podkreśla rzecznik SGH – dr Piotr Karwowski, obecne rozwiązanie spełnia określone wymogi W historycznym budynku pod ochroną konserwatorską trudno o atrakcyjne miejsce do przewijania dzieci – dodaje. Trudno się z tym nie zgodzić, jednak realia daleko odbiegają od opisu kącika dla maluchów, który od września 2014 r. można przeczytać na stronie internetowej Uczelni. Pokój został wyposażony w stół, krzesło, przewijak i kosz na odpady, a na ścianach pojawiły się dekoracje – czytamy pod miejscem na zdjęcie, które zostało usunięte z witryny. Ubogo wyposażony pokój z przewijakiem w SGH to na tle innych uczelni z Polski i tak całkiem sporo. Na terenie wielu kampusów, zwłasz-

cza w mniejszych miastach, brakuje tego typu pomieszczeń. Choć studiujących rodziców nie jest zbyt wielu, w każdej szkole wyższej znajdą się takie osoby. Pierwszym krokiem, aby ułatwić im pogodzenie codziennych obowiązków, było uruchomienie rządowego programu „MALUCH na uczelni”. W grudniu 2014 r. w murach SGH ministrowie poprzedniego gabinetu zapowiedzieli finansowe wsparcie przy realizacji ogólnopolskiego projektu – w tym zakładaniu i prowadzeniu żłobków przy szkołach wyższych. Nasza Alma Mater nie starała się wówczas o dofinansowanie.

Baby boom Po ponad dwóch latach sytuacja się zmieniła. Plany zakładają, że z początkiem roku akademickiego 2017/18 ruszy nowa placówka dla najmłodszych. Nowy rządowy program „MALUCH plus” umożliwił SGH pozyskanie 130 tys. zł na przygotowanie małego żłobka i przedszkola. Z tego samego programu mamy zagwarantowaną dopłatę w wysokości 100 zł miesięcznie na każde dziecko do trzeciego roku życia. Staramy się też zaangażować kolejne źródła finansowania, które pomogą nam zaoferować preferencyjne warunki dla dzieci członków społeczności SGH – wyjaśnia rzecznik prasowy Uczelni. Opieka ma być zagwarantowana dla 26 dzieci w wieku żłobkowym i 14 w wieku przedszkolnym. W pierwszej kolejności będą mogli z niej skorzystać pracownicy, doktoranci i studenci SGH. W miarę

wolnych miejsc będzie możliwość przyjmowania innych maluchów – bowiem, jak podkreśla dr Karwowski, SGH jest częścią Warszawy i Mokotowa zżytą z lokalną społecznością. O planach stworzenia placówki Uczelnia informowała już w listopadzie ubiegłego roku. Akcja promocyjna z udziałem JM Rektora SGH, prof. Marka Rockiego, oraz jego wnuczki, Zosi, spotkała się z dużym zainteresowaniem nie tylko społeczności akademickiej. Obecnie projekt jest w fazie realizacji. Trwają prace nad założeniami programowymi, które władze SGH zaprezentują rodzicom. Finalizujemy dokumentację niezbędną do przeprowadzenia adaptacji pomieszczeń, by zapewnić bezpieczny i twórczy rozwój dzieci. Zdobyliśmy dofinansowanie, które pomoże nam pokryć część kosztów remontowo-adaptacyjnych – dodaje rzecznik. W najbliższych tygodniach planowane jest uruchomienie rekrutacji nie tylko na studia, ale również do żłobka i przedszkola w SGH. O ile walka o indeksy wśród maturzystów z pewnością będzie zacięta, o tyle można jedynie podejrzewać, że w przypadku starania się o opiekę nad dzieckiem na Uczelni będzie podobnie. W Warszawie bowiem jest o nią dziś trudno; zapisy do tego typu placówek odbywają się często o wiele wcześniej. Władze SGH zamierzają zrobić jednak wszystko, aby wraz z nowym semestrem powitać nie tylko nowych studentów, ale także maluchy, które przedsiębiorczości będą mogły się uczyć znacznie wcześniej niż ich rodzice. 0

fot. Wiki Wójcik

t e k s t:

kwiecień 2017


/ rekrutacje do organizacji studenckich

Rekrutuj się kto może

Cześć, zapraszamy do naszej organizacji! Mamy najlepsze projekty, poznasz tu świetnych znajomych i przyjaciół na całe życie, nauczysz się więcej niż na jakichkolwiek zajęciach! Wystarczy tylko przejść rekrutację... t e k s t:

a n n a l e w i c k a , a l e k s a n d r a ja k u b ow i c z m a rc i n c z a j kow s k i

infografika:

tudent, który postanawia urozmaicić sobie spokojną uczelnianą egzystencję i włączyć się w działalność projektową, nie może narzekać na brak wyboru. Siedemdziesiąt studenckich podmiotów – kół naukowych, klubów, organizacji i zespołów artystycznych – obejmuje swoim działaniem niemal każdą sferę zainteresowań. Jedyną przeszkodę na drodze ku realizacji planów może stanowić przejście procesu rekrutacyjnego.

S

Wszystko albo nic Formularz, esej, rozmowa (albo nawet dwie), opracowanie strategii biznesowej i assessment center – rekrutacja w SGH zdecydowanie niejedno ma imię. I choć dotychczas nie znalazła się organizacja, która postanowiłaby użyć wszystkich tych metod jednocześnie, niektóre procesy selekcji kandydatów wydają się niewiele mniej skom-

08-09

plikowane. Długie rekrutacje mają chyba na celu udowodnić silną motywację kandydatów – zgaduje Stasiek, który miał okazję przyjrzeć się procesowi selekcji w swojej organizacji. Argumentem za wymagającym procesem ubiegania się o członkostwo jest także chęć ograniczenia liczby przyjmowanych osób. Takie działanie znajduje logiczne uzasadnienie. Jeśli do jakiegoś projektu potrzebne jest 10 osób, to jakoś trzeba je wybrać. 100 tys. rolników na hektar nie zwiększy efektywności – ocenia dr hab. Tomasz Rostkowski, prof. SGH z Zakładu Zarządzania Kapitałem Ludzkim. Takich problemów nie zauważa Karol zajmujący się rekrutacją w organizacji, która nie przeprowadza selekcji kandydatów: Oceniamy działalność i zaangażowanie w życie organizacji po dwóch semestrach działalności, wtedy przyznajemy członkostwa. Tak naprawdę jest to pewna forma rekrutacji, czy też wyróżnienia. Bez formalnego członko-

stwa wciąż można działać w naszych projektach lub uczestniczyć w życiu organizacji w charakterze sympatyka. Karol nie uważa także, by nadmiar członków mógł być problemem. Nigdy nie mamy zbyt wielu rąk do pracy; zawsze można zrobić dodatkowy projekt – wyjaśnia student. Mimo istniejącego wyboru między bardziej lub mniej dostępną grupą wśród studentów SGH nie milkną głosy niezadowolenia ze sposobu selekcji kandydatów. Postanowiliśmy zatem spytać ich, jak można by rozwiązać ten problem.

Być jak HR Manager Studenci zapytani o najlepszy sposób rekrutacji wskazują najczęściej rozmowę poprzedzoną wypełnieniem formularza (47 proc. w przypadku SKN-u, 35 proc. w organizacji), przychylnym okiem patrzą też na brak wstępnej selekcji (odpowiednio 15 i 27 proc.). Pierwsze miejsca na po-


rekrutacje do organizacji studenckich / na bieżąco /

dium to zarazem jedyne, gdzie rekomendacje dla koła i organizacji znacząco się różnią. Nie jest to zaskakujące, biorąc pod uwagę zacierającą się granicę między aktywnością tych podmiotów – większość ankietowanych nie dostrzega znaczących różnic między ich projektami. Choć trudno tu o dokonanie precyzyjnych wyliczeń, można też zauważyć, że preferencje studentów wypełniających ankietę odzwierciedlają rozkład metod rekrutacyjnych stosowanych w SGH. Mimo że popularnością cieszą się różne sposoby wyboru kandydatów, 13 proc. ankietowanych zdecydowanie deklaruje, że rozbudowana wieloetapowa rekrutacja nie znajduje uzasadnienia nawet w przypadku specjalistycznych SKN-ów. Aktywność studencka to nie pole do popisu dla osób, które chcą poczuć się jak CEO i ekipa HR-owa jednej z firm wielkiej czwórki – komentuje Ola, studentka III roku.

Wraz z liczbą przebytych rekrutacji spada przekonanie, że wieloetapowy proces jest uzasadniony. Z nieufnością ze strony studentów spotyka się także sam proces selekcji. Tylko 3 proc. ankietowanych w pełni zgadza się ze stwierdzeniem, że zgłoszenia rekrutacyjne są oceniane w rzetelny i sprawiedliwy sposób, podczas gdy 25 proc. ma zupełnie odmienne zdanie. Może to wynikać z tego, że organizacje nie są w stanie zaprosić wszystkich kandydatów spełniających obiektywne wymogi i zmuszone są przyjąć wiele subiektywnych kryteriów oceny – dzieli się spostrzeżeniami Marta, studentka I roku. Jednocześnie ekipy rekrutujące nie ustają w zapewnieniach, że proces jest w pełni transparentny, a rola subiektywnych odczuć pojedynczej osoby – ograniczona do minimum. Formularz w tym roku został zatwierdzony przez grupę ok. 8 osób. Ta sama grupa zajmowała się sprawdzaniem zgłoszeń, każdy formularz został przeczytany przez co najmniej 3 osoby z tego grona – opowiada Piotr, członek zarządu SKN-u.

(Nie)znajomi Mimo zapewnień organizacji zdecydowana większość ankietowanych nie ma wątpliwości, że posiadanie znajomych w danej organizacji lub SKN-ie ułatwia pomyślne przejście rekrutacji. Zaledwie 3 proc. wypowiadających się studentów całkowicie nie zgadza się z tym stwierdzeniem. Choć w powszechnej opinii jest to zjawisko krzywdzące dla wielu kandydatów, niektórzy nie podzielają tego zdania. Jeśli członek organizacji zna się z osobą rekrutowaną, może od razu przekazać, że ten ktoś jest spoko ziomkiem; a jeśli kandy-

dat wykaże się też merytorycznie, możemy go przyjąć – czy jest w tym coś złego? Moim zdaniem nie – komentuje Adam, koordynator projektu. Być może jego zdanie podziela 10 proc. ankietowanych, którzy stwierdzili, że znajomości ułatwiają pomyślne przejście rekrutacji, a zarazem wierzą w sprawiedliwość procesu selekcji. Ponadto okazuje się, że znajomości mogą także utrudnić dostanie się do wybranej organizacji lub koła naukowego. Jeśli wcześniej współpraca z kimś się nie układała, zawiódł czy był niesłowny, wtedy ta osoba nie zostaje zaproszona do współpracy w przypadku wątpliwości po przeanalizowaniu zgłoszenia – opisuje student I roku, który zakwalifikował się do wybranej organizacji. Przeprowadzona ankieta pokazuje również pewne tendencje. Wraz z liczbą przebytych rekrutacji spada przekonanie, że wieloetapowy proces jest uzasadniony, projekty czymś się różnią, a ocena jest sprawiedliwa. Co ciekawe, maleje też wiara w to, że znajomości pomagają osiągnąć zamierzony cel.

Plusy ujemne Nawet jeśli wraz z kolejnymi odrzuconymi formularzami zwątpienie ogarnia studentów, czasu poświęconego na rekrutację nie można uznać za stracony. Wieloetapowe rekrutacje są rzadko uzasadnione, ale fajne jako doświadczenie – argumentuje dr hab. Tomasz Rostkowski. Zwraca również uwagę na to, że rekrutacja do organizacji to dobry trening dla studentów, którzy dzięki przebytym rozmowom są lepiej przygotowani do procesu rekrutacyjnego przy ubieganiu się o pracę – szczególnie jeśli wcześniejsze doświadczenia wiązały się z otrzymaniem feedbacku. Niestety nie zawsze jest to możliwe. Zdarza się, że prośba o informację zwrotną spotyka się z reakcją podobną do tej, zacytowanej przez jednego ze studentów w popularnej grupie: Niestety z powodu dużej ilości zgłoszeń nie jesteśmy w stanie przeanalizować każdego kandydata indywidualnie. I choć trudno się dziwić, że komisja rekrutacyjna nie ma czasu na pisanie opinii o każdym kandydacie, brak indywidualnej analizy kontrastuje z zapewnieniami o wnikliwości podczas procesu selekcji. O tym, że rekrutacja stanowi wartość dla jej uczestnika, przekonuje także Stasiek. To pozwala ocenić zarówno organizacji, jak i kandydatowi, czy to miejsce jest dla niego odpowiednie. Sama rekrutacja do jednej z organizacji pokazała mi, że nie jest to dla mnie. Nie jest gorsze ani lepsze – po prostu nie dla mnie. A co, jeśli odczucia kandydata są całkowicie odmienne od opinii ekipy rekrutującej, która go oceniała? W takiej sytuacji pozostaje pamiętać, że w ciągu kilku minut nie da się w pełni ocenić potencjału danej osoby. Albo założyć własną organizację – tym razem z idealnym procesem rekrutacji. 0

Na bieżąco Wybory Druga tura wyborów przedstawiciela III roku SL w Senacie oraz delegata do Rady Kolegium Gospodarki Światowej nie odbyła się z powodu braku… komisji wyborczej. Początkowo wszyscy studenci węszyli wielki skandal związany z brakiem urny, jednak ostatecznie okazało się, że ówczesny Przewodniczący Okręgowej Komisji Wyborczej zrezygnował całkowicie legalnie, przestrzegając wszystkich terminów. Zawiodła po prostu komunikacja. Koniec końców wybory zostały przeprowadzone pod koniec marca, a o ich wyniku można dowiedzieć się ze strony Samorządu Studentów SGH.

Profesor do spraw YouTube Mocno komentowanym wydarzeniem z życia SGH jest obrona pracy doktorskiej z zarządzania przez Mateusza Grzesiaka. Znany trener i konsultant zaprezentował swoje opracowanie tematu Kształtowanie marki osobistej z wykorzystaniem serwisu YouTube na przykładzie Polski i USA. Jego prezentacja przyciągnęła tak wielu wolnych słuchaczy, że niestety nie wszyscy chętni zmieścili się w sali. Rozprawa wywołała dosyć skrajne komentarze. O ile jedni chwalą nowoczesny temat pracy, o tyle spora część społeczności akademickiej ubolewa nad jej niskim poziomem merytorycznym.

Lekarz w SGH Po długiej przerwie studenci Szkoły Głównej Handlowej mogą wreszcie skorzystać z darmowej pomocy lekarza. Punkt medyczny działa w poniedziałek, wtorek i czwartek od 12:30 do 16:30 oraz w środę w godzinach 8:00–12:00. Zapisy przyjmowane są pod numerem telefonu 22 564 99 99. Z kolei dyżury pielęgniarskie odbywają się codziennie (łącznie z weekendem) od 9:00 do 20:00.

Sukces studentek SGH Związek Pracodawców Branży Internetowej IAB oraz Szkoła Główna Handlowa już po raz kolejny wyłonili zwycięzców konkursu na najlepszą pracę dyplomową dotyczącą marketingu internetowego. Tegoroczną zwyciężczynią została Karolina Pierzchała (redaktor naczelnamagla w 2013 roku), autorka pracy „Znaczenie zaufania w przedsiębiorstwie z modelem biznesowym opartym na ekonomii współdzielenia”. Wyróżnione zostały także dwie inne absolwentki SGH: Arleta Piłat oraz Joanna Frej. Studentki zostały nagrodzone możliwością bezpłatnego uczestniczenia w studiach podyplomowych oraz ofertą praktyk. 0

kwiecień 2017


fot. Katarzyna Bieniaszewska

/ /studenci chór UWze Wschodu

Kierunek: Polska Studiują razem z nami na jednej uczelni. Jest ich wśród nas więcej, niż może się wydawać. Pochodzą z różnych krajów, przeważnie ze Wschodu. Przyjechali do Polski, mierząc się po drodze z różnymi wyzwaniami. Dlaczego wybrali akurat nasz kraj i czy są zadowoleni z tej decyzji? t e k s t:

Piotr Bartman

tatystyki prowadzone przez stronę studyinpoland.pl pokazują, że cudzoziemców przybywających do Polski na studia jest z roku na roku coraz więcej. W 2014 r. ich liczba osiągnęła 46 tys. Pochodzą ze 158 krajów i stanowią ponad 3 proc. ogólnej liczby. Warto jednak zauważyć, że choć procent takich studentów rośnie, ich liczba z roku na rok zmniejsza się ze względu na niż demograficzny.

S

Ukraiński boom Największy odsetek wśród zagranicznych studentów stanowią Ukraińcy – w 2014 r. było ich już ponad 23 tys. (czyli mniej więcej połowa całkowitej liczby studiujących w Polsce obcokrajowców). Między latami 2013 i 2014 nastąpił wzrost o ponad 8 tys. Przyczynę tego zjawiska można upatrywać w skuteczności promowania polskich uczelni na Ukrainie oraz w niestabilnej sytuacji politycznej kraju i niepewności co do warunków życia tam w przyszłości.Drugą największą grupą zagranicznych studentów w Polsce są Białorusini – ponad 3 tys. Powyższe dane są jednak jedynie liczbami, które co prawda nakreślają ogólną sytuację, nie mówią jednak nic na temat rzeczywistych doświadczeń zagranicznych studentów związanych z aklimatyzacją oraz ich pobytem w Polsce.

Dlaczego właśnie Polska? Czemu młodzi ludzie decydują się na przyjazd do Polski? Viorica-Valeria Ciobanu z Mołdawii opowiada maglowi. Po trzech latach uczenia się

10-11

języka polskiego, decyzja o podjęciu studiów w Polsce była całkiem oczywista dla mnie i dla mojej rodziny. Oczarowało mnie piękne brzmienie języka i niezwykła życzliwość wszystkich Polaków, których spotkałam. Są też i tacy, dla których ważne są inne czynniki. Skłoniło mnie przede wszystkim to, że nauka w Polsce jest na wysokim poziomie. Uważam, że warto było tu przyjechać, wcale tego nie żałuję – stwierdza Daniel Bocewicz, student pochodzący z Litwy – Polska edukacja utrzymuje się na wysokim poziomie w porównaniu z krajami Europy Wschodniej. Aby studiować w języku polskim, trzeba, rzecz jasna, wcześniej się go nauczyć. Jako że uchodzi on za jeden z najtrudniejszych języków świata, zadanie to nie jest proste. Choć, jak się okazuje z wypowiedzi niektórych osób, wcale nie musi to wyglądać aż tak źle. Mamy w moim miasteczku kółko języka polskiego, do którego dołączyłam i przez póltora roku uczyłam się języka. Potem udało mi się dostać na roczny kurs przygotowawczy dla cudzoziemców na UW. Nauka w języku polskim nie jest bardzo trudna, a czasem nawet łatwiejsza niż w ojczystym języku – mówi Tanya Biruk z Białorusi. Przez trzy lata liceum chodziłam na kursy organizowane przez Centrum Współpracy Międzynarodowej w ramach Międzynarodowego Uniwersytetu Wolnego w Mołdawii (ULIM). Muszę przyznać, że prawdziwe studia w obcym języku na uniwersytecie nie są łatwe. Najbardziej obawiam się mówienia przed grupą. Jestem pewna, że krok po kroku, po podjęciu kilku udanych prób wyrażania swojej opinii w klasie, to

się zmieni na lepsze – stwierdza Viorica-Valeria Ciobanu. Zwykle decyzja o studiowaniu w Polsce wiąże się z wcześniejszym przygotowaniem. Teoria i praktyka to jednak dwie różne rzeczy; oswajanie się z językiem trwa również w czasie samego studiowania.

By czuć się jak w domu Wiele czynników wpływa na proces aklimatyzacji. Są to przede wszystkim specyfika i rozmiar uczelni, wielkość miasta uniwersyteckiego, stopień znajomości języka, wcześniejsze przygotowanie do studiowania w Polsce, odporność psychiczna czy umiejętność nawiązywania kontaktów i radzenia sobie w trudnych sytuacjach. Po pół roku studiowania w SGH czuję się tu dobrze. Na początku myślałem, że będzie inaczej niż w moim kraju, przez co trudno będzie się zaaklimatyzować, ale wystarczyło jedynie 6 miesięcy – zapewnia Donald Tasza z Albanii. Daniel Bocewicz dodaje: W Polsce czuję się jak w domu, dlatego aklimatyzacja nie zajęła mi dużo czasu. Życie w innym kraju wiąże się z poznawaniem ludzi. To oni często decydują o tym, jak cudzoziemiec czuje się w danym miejscu. Jednym, jak na przykład Tanyi z Białorusi, poznawanie ludzi wychodzi dobrze. Udało się, mam kilkoro znajomych i przyjaciół Polaków. Czasem przeszkadza bariera językowa, ale można sobie z tym poradzić – mówi. W najgorszym wypadku mówię do nich po angielsku. Daniel z Litwy dodaje: Nie powiedziałbym, że jest tak tragicznie – znam dosyć dobrze kilka osób,


studenci ze Wschodu /

ale też zawsze mogłoby być ich więcej. Mogę potwierdzić, że Polacy są nieco zamknięci w sobie, niezbyt otwarci na innych i trzymają się swoich grup. Nie wiem, dlaczego tak jest, ale to boli, bo zachodzi selekcja społeczna na osoby z Polski i nie z Polski. Nie wszystkim jednak nawiązywanie kontaktów wychodzi tak dobrze: Właściwie nie nawiązałem zbyt wielu kontaktów z polskimi studentami, ponieważ nie czuję się komfortowo, komunikując się z nimi w języku polskim. Czasami oni odczuwają dyskomfort w komunikacji w języku angielskim. Różni nas także styl życia – mówi Donald z Albanii. Zastanawiać mogą zwłaszcza problemy studentów z nawiązywaniem kontaktów z Polakami. Teoretycznie żyjemy w świecie, w którym istnieje coraz mniej barier międzyludzkich – język angielski upowszechnia się w bardzo szybkim tempie. Jednak okazuje się, że wcale nie musi to wpływać na upodabniania się stylów życia poszczególnych osób. Brak możliwości znalezienia nici porozumienia między ludźmi grozi izolacją mniejszości. Ponieważ obcokrajowcy nie czują się w pełni komfortowo w towarzystwie polskich kolegów, będą ich unikać i trzymać się we własnych grupach. Nie do końca muszą się tu sprawdzić próby dotarcia do nich za pomocą logicznych argumentów; chociażby, że żyjąc w danym kraju, prędzej czy później będą zmuszeni nawiązywać stosunki z jego obywatelami. A czy właśnie studia nie są do tego najodpowiedniejszą okazją? W końcu to na uczelni spotykają się ludzie w podobnym wieku oraz (przynajmniej teoretycznie) o podobnych zainteresowaniach naukowych. Nie zawsze to wystarcza. Być może dobrym sposobem na zapoznanie się z kimś z tego kraju jest uczestnictwo obcokrajowców w organizacjach studenckich?

Jedną z osób, które mogłyby wspomóc studentów w procesie aklimatyzacji, jest – w przypadku Uniwersytetu Warszawskiego – ombudsman. Studenci zagraniczni mają problemy z aklimatyzacją, które wynikają z nieznajomości pewnych kodów kulturowych albo nieogarnięcia jeszcze swojej sytuacji na miejscu. Jednak nikt się do mnie z takim problemem nie zgłasza. Nie wiem, czy to dlatego, że nie wiedzą oni o moim istnieniu i że ja się tym zajmuję, czy może z jakiegoś innego względu. Natomiast moim zdaniem pomoc w aklimatyzacji jest dokładnie takim działaniem, w którym naprawdę mogłabym wiele ułatwić – mówi Anna Cybulko, piastująca stanowisko ombudsman na Uniwersytecie Warszawskim.

Inne wyzwania Problemy, z jakimi muszą się mierzyć studenci na uczelni, nie dotyczą jedynie procesu aklimatyzacji. Trudności nastręczać mogą również sprawy formalne, bezpośrednio związane z procesem studiowania. Jest trochę zgłoszeń dotyczących spraw uniwersyteckich i są to takie same problemy jak dotyczące studentów polskich – związane z niedogadaniem się z wykładowcami. Trafiają do mnie takie sprawy, które na przykład trudno załatwić, gdyż ludzie już powrócili do swoich krajów i tam u siebie nie mogą się z czymś rozliczyć, tutaj im się trudno skontaktować z właściwą osobą z różnych względów – bo jest trudno uchwytna albo różne instytucje odsyłają ich do innych instytucji. W rozpaczy kierują się więc do mnie z pytaniem, czy mogę jakoś pomóc skoordynować te działania i uzyskać wiążącą informację. Dodaje także: Trafia do mnie trochę spraw, które tak naprawdę nie należą do moich kompetencji; bywa, że są to sprawy na tle rekrutacji

– jakichś jej ogólnych zasad. Wtedy na ogół jednak odsyłam do właściwych biur

Studia, a co potem? Nim okres studiów dobiegnie końca, wielu już planuje, jak i gdzie będzie później żyć. Kluczowe pytanie, jakie pojawia się w przypadku zagranicznych studentów, brzmi, czy zamierzają oni zostać w Polsce, czy też ten kraj jest dla nich jedynie przystankiem na drodze do dalszej kariery. Na samym początku myślałam, że na pewno Polska jest tylko przystankiem, ale wtedy jeszcze nie spotkałam tylu wspaniałych ludzi. Warto się zastanowić teraz, kiedy mam coś do stracenia – stwierdza Tanya. Viorica-Valeria mówi: To jedno z najczęściej zadawanych mi pytań przez osoby z Mołdawii, a także przez Polaków. Myślę, że sposobem pogodzenia tych dwóch byłaby praca w Ambasadzie Republiki Mołdawii w Warszawie. Na razie planuję skończyć studia licencjackie i magisterskie na UW, a co potem, to już czas pokaże. Daniel natomiast twierdzi: Nie planuję zostać w Polsce, ale kto wie, jak to w życiu będzie. Może studia mnie wciągną, poznam jakąś Polkę i zostanę tutaj. Zupełnie inne plany ma Donald: Nie sądzę, bym został w Polsce na dłużej, ponieważ planuję zamieszkać w Hiszpanii lub w krajach nordyckich i mam nadzieję, że uda mi się to osiągnąć. Ale może też jednak zostanę w Polsce, nigdy nie wiadomo. Zdecydowanie cieszy to, że obcokrajowcy coraz chętniej wybierają nasz kraj jako miejsce studiowania. Co więcej, jak widać, podchodzą oni do tego z poważnym nastawieniem i entuzjazmem. Czasem łatwo jest zapomnieć, że osoba siedząca tuż obok nas różni się jedynie językiem i pochodzeniem. Być może będzie łatwiej przeskoczyć tę różnicę, niż się wydaje. 0

kwiecień 2017


/ Erasmus

Z wyjazdem na Erasmusa wiążą się z ogromne oczekiwania – wizje otwarcia umysłu na świat, posmakowania innej mentalności. Często jednak rzeczywistość nieprzyjemnie weryfikuje te nadzieje, a studenci wracają z uczuciem niedosytu. Czy aby na pewno ten wyjazd każdemu wychodzi na (Erasmus) plus? t e k s t:

Pat ryc ja Ś w i ę to n ow s k a

tudenci bardzo chętnie decydują się na zagraniczny wyjazd. Jedne z najwyższych progów przypadają na hiszpańskie uniwersytety. Kto by nie chciał spędzić semestru, sącząc andaluzyjskie wino w cieniu palmowych liści? Erasmus+ to szansa na porównanie zagranicznego systemu edukacji z polskim, a po zajęciach – na imprezę do białego rana. Wszystko zwiastuje niezapomnianą przygodę. Pozostaje tylko pytanie: czy przeżycia z wymiany będą odpowiedzią na nasze oczekiwania?

S

Przed odlotem Mało kto zdaje sobie sprawę, ile czasu i poświęcenia wymaga kwalifikacja do programu. Już na tym etapie czar zaczyna powoli pryskać, gdyż okazuje się, że długa lista formalności kłóci się z beztroskim wizerunkiem wymiany. Ostatnie miesiące przed wyjazdem upływają więc pod znakiem deadline’ów. Wiąże się z nimi stres, gdy nie uda się dotrzymać danego terminu. Niewiele brakowało, abym nie otrzymał stypendium. Spóźniłem się ze złożeniem dokumentów o 5 dni. Mój wyjazd uratowała łaska pani z okienka, okazana dopiero w momencie, gdy już stałem w drzwiach – wspomina Marcin. Kiedy już szczęśliwie uda się przebrnąć przez wszystkie etapy składania papierków, przychodzi długo wyczekiwany dzień wylotu. Ściskając w dłoni bilet lotniczy, student wsiada do samolotu z przekonaniem, że jest w stanie podbić cały świat.

Na uczelnianym kampusie Po otrzymaniu grafiku nadchodzi pora przekonać się, jak wygląda przekazywanie wiedzy za granicą. Nauka na Zachodzie kojarzy się z częstą pracą w grupie, naciskiem na umiejętności praktyczne i zachęcaniem do myślenia zamiast kucia na pamięć podręcznikowych formułek. Jest w tym przekonaniu sporo racji. Na wielu uniwersytetach jedynie część oceny końcowej stanowi wynik egzaminu, resztę punktów zdobywa się poprzez ewaluację projektów grupowych. Wszystko jednak jest dobre, dopóki jest stosowane z umiarem. Nie wytrzymałabym tam dłużej – przez semestr miałam 10 zespołów, z którymi

12-13

przygotowałam łącznie około 20 projektów, raportów, prezentacji. Może było to pouczające, ale przede wszystkim stresujące doświadczenie – opowiada Ania. Problem dla niej stanowił także brak feedbacku ze strony wykładowców. Wiele osób na minus ocenia przedmioty dostępne w ofercie dla studentów przyjeżdzających – jest ona raczej skromna i często zupełnie niedopasowana do realizowanego kierunku. Rozczarowanie takie jest zrozumiałe, zwłaszcza jeśli na uczelni macierzystej przywykło się do swobody kształtowania swojego planu zajęć. Pozytywnym aspektem studiów za granicą jest wielokrotnie podkreślana lepsza relacja na linii student–wykładowca. Dydaktycy poważnie podchodzą do przedmiotu, zależy im, aby wszyscy dobrze rozumieli omawiany materiał. Bez problemu udzielają pomocy i wyjaśniają. Wymagają tylko tych rzeczy, które były omówione na zajęciach – mówi Maria. Również sam wygląd kampusów jest postrzegany jako niewątpliwa zaleta – wszystko zależy oczywiście od miejsca, ale budynki z reguły są nowoczesne, pracownie świetnie wyposażone.

W kręgu nowych znajomych Nie da się zaprzeczyć, że jednym z erasmusowych oczekiwań jest szansa na poznanie nowych ludzi pochodzących z odmiennych od naszego kręgów kulturowych. Moim celem było oswojenie się z kontaktem z osobami z różnych krajów, a tym samym poprawienie umiejętności miękkich, które w Polsce – poza organizacjami studenckimi – nie są tak pielęgnowane – mówi Marcin. Skoro już o organizacjach mowa, należy zwrócić uwagę, że na uczelniach często jest ich mniej niż chociażby w SGH. Nie ma aż tylu projektów, a koła naukowe skupiają się głównie na działalności wewnętrznej. W Szwecji przystąpienie do każdej organizacji wymaga wniesienia opłaty członkowskiej. Jeśli zaś chodzi o przyjęcie – Erasmusom najłatwiej dostać się do ESN-u – opowiada Justyna. Polskiemu systemowi edukacji często zarzuca się brak nauki pracy w grupie. Tymczasem: Umiemy o wiele lepiej współpracować w zespole niż Niemcy, Szwajcarzy czy Austriacy. Moim zdaniem

najgorsi są Finowie – to totalne lenie. Nigdy nie chcemy ich w grupie – skarży się Monika. Dodaje także, że w porównaniu z innymi nacjami Polacy wypadają lepiej. Są bardziej kulturalni – przepuszczają w drzwiach, ustępują miejsca w autobusie. Przekonań takich oczywiście nie należy traktować jako tych nie do obalenia, gdyż podobne subiektywne odczucia zależą od ludzi, na jakich się trafi. Możliwe również, że inaczej patrzy się na rodzimych mieszkańców, a inaczej na „współerasmusów”. Maria, studentka zagranicznej uczelni biznesowej, zwraca dodatkowo uwagę na solidne przygotowanie studentów SGH z zakresu ekonometrii i statystyki. Niestety tych niezbędnych narzędzi aż za często brakuje osobom z innych państw.

Zrównoważony budżet Warto przyjrzeć się także, jak wygląda sytuacja finansowa studentów przebywających na wymianie. W SGH stypendium wypłacane jest w proporcji 70 proc. przed wyjazdem i 30 proc. po powrocie. Nie jest to, jak widać, regularne „kieszonkowe”, trzeba umieć zarządzać swoim budżetem. A poza tym – w Brukseli otrzymywane pieniądze ledwo starczają na wynajem mieszkania. Trzeba liczyć się z wydawaniem drugiego tyle na transport, jedzenie, podróże – informuje Kasia. Rozwiązaniem często nie są też pokoje w akademikach, gdyż one również nie należą do najtańszych – przykładowo w Finlandii koszt kształtuje się na poziomie ponad 400 euro miesięcznie. Czasami trzeba więc zrezygnować z multikulturowych imprez i zacisnąć pasa. Mimo wszystkich niedogodności studenci są zgodni, że wymiana jest czymś, co po prostu trzeba przeżyć. Nawet jeśli nie okaże się przygodą intelektualną, semestr za granicą oznacza otworzenie szerzej oczu, nabranie wiatru w żagle. Nowe środowisko skłania do przemyśleń nad nowymi dla nas kwestiami, poprawia umiejętność adaptacji. Warto więc zdecydować się na udział w programie, gdyż z pewnością będzie to wartościowe doświadczenie. Zakładając oczywiście, że wszystkie dokumenty zostaną złożone na czas. 0

fot. Tadeusz Rudzki / CC BY-

Co kraj to Erasmus


kalendarz wydarzeń /

patronaty

Kalendarz wydarzeń 1

Kamera Odpowiedzialności 15 marca–10 maja

2

Ambasadorzy Ligi Odpowiedzialnego Biznesu zapraszają do udziału w Kamerze Odpowiedzialności – cyklu filmowym poruszającym tematykę społecznej odpowiedzialności biznesu. Przez kolejne tygodnie będziemy dyskutowali m.in. o CSR w branży odzieżowej, energetycznej, łańcuchu dostaw. Wydarzenie odbędzie się na 4 warszawskich uczelniach: UW, PW, SGGW i SGH. Aby dowiedzieć się więcej, zajrzyj na kameraodpowiedzialnosci.pl oraz fanpage Liga Odpowiedzialnego Biznesu.

3 4 5 6

9

8 i 9 kwietnia w Klubie SPATiF odbędzie się XI edycja konferencji Muzyka a Biznes. To wydarzenie skupiające najważniejszych przedstawicieli show biznesu, czołowych muzyków, dziennikarzy muzycznych oraz rzesze słuchaczy. Tematyka tegorocznej konferencji obejmuje zagadnienia dotyczące rynku muzycznego, takie jak prawa autorskie w muzyce, tworzenie muzyki do gier komputerowych czy dziennikarstwo muzyczne. Chcesz wiedzieć więcej? Odwiedź fanpage facebook.com/MuzykaBiznes/ lub stronę mab.art.pl.

Czy wiesz, że… Codziennie z głodu umiera 15 tys. dzieci! Cook&Share to nowy projekt ZSP, którego celem jest pomoc niedożywionym dzieciom na świecie przy współpracy z Polską Akcją Humanitarną. Od 3 do 7 kwietnia studenci SGH będą mieli możliwość połączenia swoich zamiłowań do kuchni z działalnością charytatywną podczas zbiórki pieniędzy. Wierzymy, że pasja do gotowania jest tylko o krok od pasji do pomagania.

7 8

Muzyka a Biznes 8–9 kwietnia

Cook&Share 3–7 kwietnia

10 11 12 13 14

Inspiracja Roku do 9 kwietnia Tylko do 9 kwietnia możecie wskazać najbardziej inspirującego dydaktyka SGH. Wybierz spośród 8 nominowanych – na poziomie licencjackim oraz magisterskim – doceń wysiłki naszej kadry profesorskiej. Przy okazji możesz wygrać niecodzienne nagrody związane z naszą Uczelnią (i nie tylko). Nie zwlekaj i włącz się do akcji! Szczegóły oraz bieżące wyniki możecie znaleźć na naszym fanpage’u: facebook.com/inspiracjaroku/. Może tym razem to Twój wykładowca otrzyma statuetkę?

15 16

Ogólnopolski Kongres Prawa Bankowego 19–20 kwietnia

17

Ogólnopolski Kongres Prawa Bankowego, autorska inicjatywa KN Prawa Bankowego WPiA UW, odbędzie się 19–20 kwietnia 2017 r. w Centrum Nauki Kopernik. Tegoroczna IX edycja poświęcona jest rynkowi kapitałowemu oraz nowym technologiom w bankowości. Poprzednie odsłony przyciągały ekspertów oraz największe instytucje z branży. Były to m.in PKO BP, GPW, NBP oraz duże kancelarie, Clifford Chance, Allen & Overy. Serdecznie zapraszamy do wzięcia udziału oraz do śledzenia Kongresu na Facebooku oraz LinkedInie.

18 19 20 21 22

Wielka SGH-owa powtórka ze statystyki 20 kwietnia–1 czerwca Martwisz się, że nie zdasz egzaminu ze statystyki? Jeśli odpowiedź na to pytanie brzmi „tak”, weź udział w Wielkiej SGH-owej powtórce ze statystyki! SKN Statystyki zaprasza na drugą serię spotkań, podczas których członkowie Koła pomogą Wam zrozumieć i polubić statystykę, jednocześnie przygotowując Was do kolokwiów i egzaminu. Na każdym ze spotkań będziemy krótko omawiać niezbędną teorię oraz wspólnie rozwiązywać zadania. Druga seria projektu startuje 20 kwietnia o 19:00 w Auli II.

23 Konferencja Pogranicza coachingu i psychoterapii 22 kwietnia

24 25

Konferencja Pogranicza coachingu i psychoterapii organizowana przez SKN Progres przy Wydziale Psychologii UW to wydarzenie, w czasie którego zostaną pokazane podobieństwa, różnice oraz zagadnienia etyczne związane z obiema formami pomocy. Podczas konferencji przewidziane są wystąpienia ekspertów oraz studentów. Zapraszamy 22 kwietnia do Sali Balowej pałacu Tyszkiewiczów-Potockich w Warszawie. Szczegóły dotyczące zgłoszeń przekazywane są na bieżąco na Facebooku: facebook.com/pograniczacoachingu.

26 27 28 29 30

XIII Polsko-Niemieckie Forum Gospodarcze 26–30 kwietnia oraz 10–14 maja Projekt organizowany przez Studenckie Koło Naukowe Spraw Zagranicznych i Universität zu Köln. Składa się z dwóch części: 26–30 kwietnia: wizyta polskiej delegacji w Kolonii, 10–14 maja: rewizyta studentów z Niemiec w Warszawie. Zapraszamy zainteresowane osoby do wzięcia udziału w otwartych warsztatach oraz panelach dyskusyjnych w ramach polskiej części Forum. Więcej informacji: sknsz.pl oraz na fanpage’u projektu na portalu Facebook.

Informacja dla organizacji Organizujesz interesującą konferencję? Koordynujesz nowy, ciekawy projekt? Możemy Ci pomóc dotrzeć do społeczności studenckiej SGH i UW. Zapytaj o Patronat Medialny Niezależnego Miesięcznika Studentów MAGIEL, pisząc na: magiel.patronaty@gmail.com Deadline na zgłoszenia do numeru majowo-czerwcowego 2017: 11.04.2017

kwiecień 2017


EDUKACJA EKONOMICZNA

fot. Didier Weemaels

Kariera w banku Prezes Zarządu Banku BGŻ BNP Paribas opowiada o kulisach pracy w bankowości.

Zaczynał Pan swoją karierę zawodową na początku lat 90-tych. Jak Pan porówna tamtejsze warunki wejścia na rynek pracy z tymi, które mamy teraz? Co dzisiejszym absolwentom ułatwia, a co utrudnia rozpoczęcie pracy? Tomasz Bogus: W latach 90-tych była zupełnie inna sytuacja niż dzisiaj, a wynikało to ze zmiany systemu społeczno-politycznego. Powstające wtedy firmy, zagraniczne przedsiębiorstwa wchodzące do Polski wolały zatrudniać ludzi młodych, bez doświadczeń wyniesionych z poprzedniego okresu. Po prostu łatwiej było ich ukształtować na nowo niż pracować z osobami posiadającymi już nawyki i doświadczenia. To powodowało, że młodzi ludzie mieli możliwość szybszej ścieżki kariery, rozwoju, co nie zawsze szło w parze z umiejętnościami. Dzisiaj młodzi ludzie wychowani w warunkach wolnorynkowych są dobrze przygotowani, mają wiedzę, umiejętności zarządcze, możliwości zdobywania doświadczenia podczas praktyk czy staży. To, co może im utrudniać wejście na rynek pracy to na pewno większa konkurencja, której w latach 90-tych po prostu nie było.

Podobno pracował Pan w trakcie studiów w łódzkim akademickim radiu ACR Kiks. To ciekawe doświadczenie jak na prezesa banku. Czy doświadczenie zdobyte w organizacji studenckiej przydało się Panu w późniejszym życiu zawodowym, np. pracy w finansach? Rzeczywiście praca w radiu miała dla mnie znaczenie z punktu widzenia rozwoju kompetencji, prezentacji czy tworzenia materiałów. Oprócz tego byłem aktywnym studentem, zaangażowanym w organizacje samorządowe. Doświadczenia tam zdobyte, związane ze współpracą z ludźmi, realizacją projektów zdecydowanie zaprocentowały w życiu zawodowym, menadżerskim i oczywiście w banku.

14-15

Co poradziłby Pan studentom, którzy marzą o pracy w bankowości? Jaki kandydat ma szansę, żeby zdobyć Pana zainteresowanie? Idealny kandydat powinien zdobyć solidne wykształcenie, wiedzieć co chce osiągnąć w życiu, mieć zdefiniowane priorytety, wykazywać się ambicją, determinacją i uporem w realizacji swoich planów, niezależnie od osobowości. Ważne jest również, by z przebiegu studiów czy dotychczasowej aktywności można było wyczytać takie cechy.

Czy jest jakiś model, zespół cech charakteru czy osobowości, które powinien posiadać dobry bankowiec? A może zdradzi Pan cechy, które powinien przejawiać prezes banku? Oprócz ambicji i konsekwencji, prezes każdej organizacji powinien mieć wizję rozwoju, być ciekawy świata, ludzi, biznesów, tego co się dzieje na rynku i oczywiście musi potrafić liczyć.

Kształcił się Pan w Harvard Business School w Bostonie. Uważa Pan, że doświadczenie zdobyte podczas zagranicznych stypendiów ułatwia znalezienie dobrej pracy? Zagraniczne studia, udział w projektach niewątpliwie wzbogacają nasze doświadczenia oraz dają dostęp do wiedzy, która w kraju jest często nieosiągalna lub osiągalna w niewielkim zakresie. Dodatkowo, zyskujemy świeże spojrzenie z rynków dużo bardziej zaawansowanych pod względem rozwoju technologicznego czy biznesowego.

Na rynku pracy funkcjonuje sporo stereotypów związanych z pracą w bankowości. Kandydaci obawiają się sztywnej atmosfery, korporacyjności czy szklanego sufitu. Co powiedziałby Pan osobom z takimi obawami? Praca w bankowości zmienia się podobnie jak praca w innych obszarach. Banki nie oferują wciąż tak swobodnej atmosfery jak firmy


dezinformacja / EKONOMICZNA EDUKACJA

technologiczne, ale w porównaniu do lat 90-tych sporo się zmieniło. Nie chodzi tylko o dress code, ale także wykorzystanie technologii do pracy zdalnej, sposobu realizacji projektów, wdrażania nowych metod typu design thinking czy agile w realizacji projektów. To wszystko w bankach już się realizuje.

Podczas fuzji, kiedy łączą się nie tylko interesy, ale i pracownicy różnych banków, organizacja staje przed wyzwaniem zbudowania silnego zespołu. Jakie prowadzą Państwo działania, aby wszyscy pracownicy, bez względu na stanowisko czy obszar, w jakim pracują, rozumieli kierunek rozwoju firmy?

Kluczowy wpływ na bankowość będzie miała technologia. Być może jest to truizm. Już teraz firmy technologiczne wkraczają na rynki dotychczas zastrzeżone dla bankowości. Myślę, że przede wszystkim pogłębi się personalizacja oferty, biometryzacja, jeszcze intensywniej ulegnie zmianie forma kontaktu z bankiem, tzn. z fizycznego na zdalny. Po stronie operacyjnej również nastąpią duże zmiany takie jak automatyzacja operacji i procesów, poprzez robotyzację, czyli wprowadzanie m.in. botów. To oznacza w pewnym sensie optymalizację, ale też zmianę sposobu pracy w bankowości w dotychczasowym rozumieniu.

Myślę, że przede wszystkim pogłębi się personaliza-

cja oferty, biometryzacja, jeszcze intensywniej ulegnie

zmianie forma kontaktu z bankiem, tzn. z fizycznego na zdalny.

Przede wszystkim trzeba mieć jasną wizję i strategię. W takich procesach istotna jest komunikacja, informowanie o tym co się dzieje oraz najważniejsze to angażowanie pracowników w te projekty. Są różne sposoby realizacji tych działań. Można komunikować tradycyjnie, na spotkaniach robiąc prezentacje, używając zdalnych kanałów, budować społeczności czy platformy komunikacyjne w intranecie lub poprzez udział w projektach angażujących ludzi z różnych obszarów biznesowych.

Jak według Pana będzie wyglądała przyszłość bankowości w tak szybko zmieniającym się świecie? W którą stronę będzie się rozwijać? Co się zmieni?

Jakie kompetencje powinni rozwijać młodzi ludzie marzący o pracy w finansach / wiążący swoją przyszłość z sektorem finansowym? Oczywiście poza klasycznymi kompetencjami finansowymi, które są specyficzne dla pracy w banku, rośnie znaczenie i zapotrzebowanie na wiedzę technologiczną, informatyczną, umiejętności sprzedaży i prowadzenia działań marketingowych oraz komunikacyjnych w świecie e-commerce. Bankowość już dawno zerwała ze stereotypami, zamiast przysłowiowych księgowych pochylonych nad arkuszem kalkulacyjnym poszukujemy ludzi otwartych na innych, gotowych do współpracy i chętnie dzielących się własnymi pomysłami. 0


/ zanikające tradycje i języki Gdzie jest Zenek?

Milknące głosy Na ponad 200 istniejących państw przypada około 7000 języków. Niestety liczba ta z roku na rok maleje o 100 lub 150. Tracimy zatem tygodniowo średnio dwa lub trzy języki. Znacznie trudniejszym zadaniem jest oszacowanie liczby wymierających kultur i tradycji. J u l i a H ava Z dj ę c i a : J u l i a H ava T e k s t:

gr a fik a i skł a d:

A l e k s a n d e r Łu k a s z e w i c z, M a rc i n C z a j kow s k i

rzyzwyczailiśmy się do mówienia o kulturze jako o kulturze wysokiej – sztukach plastycznych, teatrze, filmie. Często również przychodzą nam na myśl antyczne świątynie, zabytki na liście światowego dziedzictwa UNESCO – jednym słowem jej materialne ślady. Kultura jednak oprócz artefaktów zawiera wiele elementów nienamacalnych. Spoglądając na kulturę w nieco mniej okrojonym wydaniu, dostrzeżemy, jak szeroki jest jej zakres. Warunkuje ona nasze wybory, to, co jemy, co jest dla nas etyczne, a co – nie. Z antropologicznego punktu widzenia kultura to wszystkie twory człowieka – nie tylko język i religia, lecz także system ekonomiczny, instytucje i struktury organizacyjne, legendy, mity, ubiory, obrzędy i przede wszystkim znaczenie stojące za nimi. Definicji kultury jest bardzo wiele i często znacznie się różnią, w zależności od dziedziny nauk. Co mają ze sobą wspólnego? Gilbert Que z Ateneo de Manila University wymienia trzy cechy: Po pierwsze kultura zawiera zewnętrzne elementy dające się zauważyć, po drugie zawiera elementy nie-

P

16-17

namacalne – takie jak sposób myślenia, wierzenia. Trzecia ważna cecha to to, że kultura jest ograniczona w czasie.

Jedność słów Jednym z niezbędnych elementów cywilizacji jest język – powstały jako forma komunikacji, a jednocześnie jedno z największych osiągnięć cywilizacji decydujących o rozwoju ludzkości. Jest narzędziem pozwalającym na wymianę handlową, a także kulturową. Gdy język umiera, znikają nie tylko słowa, lecz także razem z nimi odchodzi w zapomnienie unikalny sposób patrzenia na świat charakterystyczny dla danej kultury. i niewystępujący w żadnym innym zakątku globu.

Język może nie tylko świadczyć o indywidualizacji danej grupy, lecz także budować jedność. Język powstaje w konkretnych warunkach (geograficznych i czasowych) i jest nieodłącznie związany z trybem życia danej gru-

py ludzi. Rodzi się w wyniku interakcji konkretnej społeczności ze środowiskiem. To, co dla jednej wspólnoty ma ogromne znaczenie, dla innej może być zupełnie nieistotne. Podczas gdy w Japonii dostrzegamy liczne określenia dotyczące ryżu, na Grenlandii dużą część leksyki stanowią słowa opisujące śnieg. Dzięki socjolingwistyce możemy zbadać powiązania języka ze wszystkimi aspektami życia codziennego. Jednak język może nie tylko świadczyć o indywidualizacji danej grupy, lecz także budować jedność na obszarze, na którym występuje wiele kultur. Choć łatwo o tym zapomnieć, w Europie postrzegamy świat dość podobnie. Z łaciny rozpowszechnionej w czasie Cesarstwa Rzymskiego i później chrześcijańskiej Europy wywodzi się większość języków europejskich. To właśnie w łacinie tworzyli Kopernik, Newton, Marcin Luter czy Horacy. Dzięki niej idee i odkrycia stawały się uniwersalne, a dzieła naukowe, polityczno-społeczne i literackie szybko docierały do różnych zakątków Europy, co przez lata zbudowało europejską wspólnotę kulturową. Analogiczne zjawisko można zaobserwować w innych częściach świata.


zanikające tradycje i języki /

ła się o wiele łatwiej niż w Peru czy Meksyku, gdzie obecnie odpowiednio 31 proc. i 21,5 proc. populacji stanowią członkowie różnych grup etnicznych. Trudniej kolonizować kraj, w którym grup jest tak wiele. Niełatwo nam też wyobrazić sobie Indie bez kolonizacji brytyjskiej, a może gdyby nie ona, nie byłoby dziś probleKulturowe migracje mów z systemem kastowym. W tym kraju Nie dziwi zatem, że obraz rzeczywistości zmieniał można też zaobserwować inne niepokojąsię wraz z silnym wpływem obcych języków w czace zjawisko. Coraz więcej osób wykształsach kolonizacji. Niewątpliwie był to proces, któconych na prestiżowych i drogich uniry wpłynął na wiele kultur. Silniejsze państwo najwersytetach nie zna już hindi, na co dzień częściej wprowadzało swój język na danym terenie. posługują się oni językiem angielskim. Inni Ludność skolonizowana, zobligowana do pewnemieszkańcy Indii często bardziej identyfikugo stopnia interakcji, powoli uczyła się nowego jęją się z regionem niż z narodem. Czują się Tazyka, który ostatecznie najczęściej stawał się jęmilami, Bengalczykami czy Kaszmirczykami zykiem urzędowym. W krajach postkolonialnych i uczą się języka stanowego. Do komunikacji pewne słowa lub języki pozostały częścią kultupomiędzy stanami używają angielskiego. Hinry. Obecność francuskiego w Maroku czy Gwadi wydaje się już niepotrzebne. Być może to temali nie jest przecież przypadkiem. Na Filisamo stanie się na Filipinach, gdzie wiele osób pinach językami urzędowymi są angielski (to nadal identyfikuje się z językiem regionalnym, wynik kolonizacji amerykańskiej) oraz tagalog, a klasa wyższa nierzadko mówi jedynie po anktóry zawiera wiele słów i wyrażeń zaadoptogielsku. Z biegiem czasu być może tagalog rówwanych z hiszpańskiego, na przykład »para« nież zacznie zanikać. – »zatrzymaj się« czy „»derecho«, oznaczające w hiszpańskim »w prawo«, a na Filipinach nieco myląco – »prosto«. Poza systemem Jednocześnie ten wyspiarski kraj posiada Języki używane przez poszczególne grupy etniczwiele języków regionalnych. Przykładowo na ne wiążą się z ich sposobem życia. Mówiąc o kulwyspie Cebu, gdzie znajduje się dawna stoturze lokalnej, regionalnej, nie rozważamy wcale lica Filipin, najpopularniejszym językiem kultury mniej bogatej – często jest wiele przekazów jest cebuano, drugim – angielski, a tagalog ustnych, wierzeń specyficznych dla danej wspólnoty, znajdzie się może na trzecim lub dalszym zwyczajów. Tradycje te z definicji nie są rozpowszechmiejscu. Cebuano posługuje się statystycznione – są kultywowane na małą skalę. W przypadku nie więcej osób niż tagalogiem, a jedlittle cultures występują silniejsze powiązania z naturą. nak ten drugi jest językiem urzędowym. Szczególnym przywiązaniem do środowiska naturalOprócz tego występują endemiczne dianego charakteryzują się kultury rdzenne, gdzie legenlekty, w których mówią poszczególne dy i przekazy często odnoszą się do typowego elementu plemiona. Relacja między tożsamością krajobrazu, np. jeziora czy wzgórza. Przesiedlanie ludnojęzykową a oficjalnymi językami jest ści czy niszczenie jej środowiska oznacza niszczenie takiej skomplikowana, a język narodowy nie kultury. Dlatego również katastrofy naturalne w najwiękjest wcale uniwersalny. szym stopniu dotykają rdzennych mieszkańców. Czas trwania dominacji i różne strategie kolonizacyjne wpłynęły na stopień, do jakiego wcześniejsze tradycje zostały zachowane, a w jakim nowa kultura zmieszała się z rodzimą. Gdyby nie kolonizacja, Brazylia najpewniej nigdy nie stałaby się jednym krajem – to zbyt wielki i zbyt różnorodny obszar. Dziś portugalski jako język urzędowy jest z perspektywy Europejczyka po prostu Poprzez przywiązanie do ziemi wspólnoty ulokowane w miejfaktem – nie analizujemy tego, scach trudno dostępnych wytworzyły bardzo endemiczne strukjaka różnorodność językowa wytury. Podczas gdy reszta świata została włączona w proces glostępowałaby tam, gdyby nie kobalizacji, oni pozostali niejako wyłączeni z systemu. Gwałtowne lonizacja. Z kolei w Kolumbii zderzenie kapitalizmu i produkcji masowej z tradycyjnymi praktykultura hiszpańska zaadaptowakami i wspólnotową produkcją może przynieść tragiczne skut- 1 Relacja między mieszkańcami niektórych państw azjatyckich jest bliska również dzięki podobieństwom językowym. Obywatel Chin podróżujący do Wietnamu będzie czuł się swobodnie, gdyż chińskie imiona mogą być z łatwością przetłumaczone na język wietnamski. Analogia ta wynika z wypływów i migracji chińskich na tym terenie.

Problem ludności rdzennej na Filipinach nie jest odosobniony. Z podobnymi trudnościami boryka się wiele państw – od Brazylii, poprzez Meksyk, po Kanadę.

kwiecień 2017


/ zanikające tradycje i języki

ki. Tak się właśnie dzieje w przypadku Aetas – przedkolonialnych mieszkańców Filipin, którzy obecnie są zepchnięci na margines społeczeństwa, walcząc o ziemię, na której byli pierwsi. Członków plemienia Aetas – potocznie zwanych »negritos« – można ostatnio coraz częściej zobaczyć żebrzących na ulic wielkich miast. Różnią się wyglądem od większości dzisiejszych Filipińczyków – mają ciemną skórę i kręcone włosy. Mówią różnymi dialektami, co dodatkowo utrudnia kontakt. Powodem, dla którego członkowie Aetas wychodzą na ulice miast po jałmużnę, jest niedobór żywności. Po eksplozji wulkanu Pinatubo w 1991 r. wzgórza zamieszkałe przez plemię Aetas zostały pokryte popiołem. Teren, który wykorzystywali pod uprawę, został w większości zniszczony. Nasiliły się wylesianie, susze i pożary, które sprawiają, że Aetas nie są już samowystarczalni. Po katastrofie lokalny rząd proponował przesiedlenie, ale rdzenna ludność nie chce zmieniać miejsca zamieszkania, ponieważ jest to część jej tożsamości. Obecnie negritos walczą o prawo do ziemi. Powołali organizację społeczną, która ma za zadanie jednoczyć interesy mieszkańców kilku-

18-19

nastu wiosek rozsianych po wzgórzu. Dzięki działającej na miejscu organizacji pozarządowej udało się nawiązać dialog z lokalnymi władzami. Toczy się proces, w którym rozstrzygną się losy praw do ziemi w okolicy wulkanu. Niestety wiele czynników powoduje wykluczenie i utrudnianie dostępu pokrzywdzonych obywateli do instytucji lokalnych. Ostatnim razem dokumenty zostały sporządzone w języku angielskim, a nie w tagalog, którym nauczyli się posługiwać członkowie organizacji. Warto postawić pytanie: jakie szanse ma rdzenna ludność wobec podmiotów broniących swoich interesów na tym terenie, organizacji militarnych oraz lokalnych biznesów.

Państwa czy wielkie religie mają tak rozbudowany system, że globalizacja nie naraża ich na osłabienie. Problem ludności rdzennej na Filipinach nie jest odosobniony. Z podobnymi trudnościami boryka się wiele państw – od Brazylii, poprzez

Meksyk, po Kanadę. Z pewnością możliwości administracyjne i finansowe krajów rozwiniętych – takich jak Kanada – są w tym zakresie o wiele większe, jednak nawet to państwo nie do końca radzi sobie z problemami Inuitów, a ich wykluczenie ekonomiczne zostało dopiero niedawno zauważone przez administrację Justina Trudeau i Liberalną Partię Kanady.

Czerpiąc ze źródła Używany język jest niezwykle ważnym czynnikiem, jednak procesów kształtujących kulturę jest o wiele więcej. Jednym z nich jest parochializacja – proces, w którym elementy rozpowszechnionej tradycji stają się jednocześnie budulcem lokalnych zwyczajów. McKim Marriott w książce Little Communities in an indigenous Civilization (małe wspólnoty cywilizacji rdzennej) wyjaśnia proces parochializacji poprzez przykład pomysłowości ludności w indyjskim mieście Kishangarh. Podczas święta Navarathri w kulturze hinduskiej tradycyjnie czci się mające dziewięc wcieleń bóstwo Durgas przez kolejne dziewięć dni. Natomiast w Kishangarh na cześć Durgas wielbi się kobiece bóstwo Naurtha. Wielka tradycja – hinduizm została wpisana w lokalne wierzenia.

W niektórych regionach świata języki znikają w szczególnie szybkim tempie.


zanikające tradycje i języki /

Proces odwrotny do parochializacji to uniwersalizacja, zachodząca gdy elementy małych tradycji zostają rozpowszechnione przez wielkie tradycje. Według badań Mariotta taki proces nastąpił w Kishangarh. Autor odnosi się do festiwalu świateł, którego obchody mają na celu uzyskanie przychylności lokalnego bóstwa pomyślności i dostatku – Sauriti. Mariott komentuje, że Sauriti z tej „małej tradycji” mogło ulec uniwersalizacji do bogini Lakshmi w „wielkiej tradycji”, która w hinduizmie również odpowiada za pomyślność i dostatek. Analizując lokalne zwyczaje, trzeba uwzględnić wpływ globalizacji. Rozpowszechnione tradycje są o wiele mniej narażone na negatywne skutki tego procesu. Państwa czy wielkie religie mają tak rozbudowany system, że globalizacja nie naraża ich na osłabienie. Jednak mniej znane tradycje, z definicji praktykowane przez niewielkie grupy osób, mogą przez wpływ tego procesu przestać istnieć. Za szczególnie narażone można uznać kultury rdzenne.

Zderzenie światów Znaczący wpływ na lokalne kultury ma turystyka. Wspomniany wcześniej wulkan Pinatubo stał się w ostatnich latach popularną atrakcją turystyczną Filipin, przez co znaczenie praw do ziemi (o które walczą Aetas) wyraźnie wzrosło. Zmiany na tym obszarze są nieuniknione, pozostaje jednak pytanie, jak umożliwić zrównoważony rozwój, w którym uwzględnione będą nie tylko wzrost PKB, lecz także interesy mieszkańców i aspekty środowiskowe. Zasadniczym pytaniem jest to, jak powinna wyglądać interakcja przyjeżdżającego zagranicznego turysty z mieszkańcami. Być może szkolenie Aetas na przewodników i nauczycieli tradycyjnych tańców czy wykorzystanie ich wiedzy na temat roślin i medycyny naturalnej jest pewnym rozwiązaniem, które pomoże zmniejszyć różnicę pomiędzy tymi światami. Ważne jest, aby takie miejsca nie zostały zmienione w resorty turystyczne. Na całym świecie powstaje wiele „ośrodków safari i przygód” ze skokami w przepaść, parkami linowymi, dzikimi zwierzętami etc. Na Filipinach i w innych rozwijających się krajach przy budowie tego rodzaju atrakcji lokalną ludność najczęściej przesiedla się lub pozbawia zamieszkiwanej dotąd ziemi. Co więcej, nowopowstałe parki mają często negatywny wpływ na środowisko naturalne. Jako turyści możemy mieć mylne wrażenie, że pomagamy mieszkańcom wioski, gdyż mogą dzięki nam zarobić i poprawic swoją sytuację. Poczucie jest złudne, ponieważ nie bierzemy pod

uwagę tego, co już stracili. W okolicy wulkanu Pinatubo jeden z takich parków jest niestety w trakcie budowy. Tuż obok członkowie plemienia Aetas pozbawieni ziemi znaleźli się w swego rodzaju getcie.

Wyśniona przyszłość Próby pomocy ludności lokalnej w zachowaniu tradycji często nie kończą się sukcesem. Członkowie plemienia T-boli z południowego Mindanao na Filipinach od lat ręcznie wytwarzali materiały z włókien abaca. Powstałe tworzywo jest bardzo wytrzymałe i jednocześnie ma ograniczoną paletę uzyskiwanych naturalnie kolorów. Proces tkania w tej wspólnocie ma wymiar mistyczny i na każdym etapie biorą w nim udział różni członkowie plemienia. Śniące tkaczki (dreamwevers) to rola zarezerwowana tylko dla wybranych członkiń wspólnoty.

Równowaga pomiędzy nauką o tym, co lokalne i globalne, wydaje się kluczem do sukcesu. Tkaczki śnią wzory, które później wyplatają. Proces ten jest w pewien sposób uświęcony. Niektóre wzory wymagają specyficznych warunków – przykładowo śniąca tkaczka nie może być w czasie miesiączki. Konkretne wzory mają specjalne przeznaczenie, np. służą jako przykrycie podczas porodu. W związku z dostępem do edukacji i nowymi możliwościami zatrudnienia proces tkania stał się znacznie mniej popularny wśród młodego pokolenia. Rozpoczęła się migracja nowej generacji do miast w poszukiwaniu lepszego życia. W celu ratowania tradycji podjęto inicjatywę sprzedaży ręcznie tkanego płótna. Tkaniny szybko zyskały sławę i stały się pożądanym produktem na rynku tekstyliów. Poszerzona została również paleta kolorów. Warto się jednak zastanowić, czy naprawdę uratowano tę tradycję. Wprowadzenie nowych barw zmieni proces tkania, nie wiadomo też, czy tkaczkom wystarczy snów na kolejne wzory pożądane na rynku. Ponadto pozostaje pytanie, co się stanie ze specjalnym rytualnym przeznaczeniem płótna i jak sprawić, by nie służyło nieodpowiednim celom, takim jak produkcja butów, co jest zniewagą dla T-boli. Zgubnej popularyzacji tradycji nie uniknęła także Whang od – 99-letnia tatuażystka z plemienia Kalinga. Odkąd powstał o niej film, który stał się popularny w internecie, do miasteczka Buscalan codziennie przybywają osoby pragnące mieć tatuaż wykonany ręką plemiennej tatu-

ażystki. Pozornie nie ma w tym nic szkodliwego, jednak sława Whang nie pozostaje bez wpływu na wioskę. Dziesięć lat temu, aby do niej dotrzeć, potrzebna była czterodniowa wyprawa w góry. Obecnie można przejechać większość drogi wynajętym vanem, a później wystarczy godzina marszu. Wioska Busculan liczy około 20 domów i około 60 mieszkańców, a od 6 rano kolejka hipsterów ustawia się po tatuaż. Odwiedzający płacą w pesos, lokalnej walucie, dzięki którym Kalinga może poprawić swoje warunki życiowe. Gdzie jest jednak granica, po której przekroczeniu turystyka zmieni ich życie nie do poznania?

Złoty środek Pierwszym krokiem do zachowania tradycji lokalnych i regionalnych jest zdobycie wiedzy. Aby ochronić różnorodność, najpierw trzeba zdać sobie z niej sprawę, przyznać jej prawa, nie spychać jej na margines. Warto zadawać pytania. Do czego służyły kiedyś tatuaże? Jaka stoi za nimi historia? Jakie przeznaczenie miał dany materiał i do czego dzisiaj można go użyć? Szacunek i zrozumienie kosztują nas niewiele wysiłku, a mają ogromny wpływ na przetrwanie lokalnych tradycji. Niemałą rolę odgrywa także praca antropologów, która pozwala zrozumieć znaczenie symboli, zwyczajów. Być może warto, aby przed procesem robienia tatuażu przedstawiona była jego historia. Do portfela z płótna od T-boli można by dołączyć opis jego tradycyjnego przeznaczenia. Jednak takie rozwiązania nie są oczywistym działaniem dla przedsiębiorcy czy nawet członka wspólnoty lokalnej. Tu widoczna jest luka, która może zostać wypełniona przez działalność państwa – na przykład wprowadzenie krajowych regulacji prawnych mających na celu ochronę mniejszości, małych tradycji. Ważne jest też, aby nowe pokolenie zdawało sobie sprawę z wartości swojej kultury. Dlatego właśnie system edukacji odgrywa tu niemałą rolę. Równowaga pomiędzy nauką o tym, co lokalne i globalne, wydaje się kluczem do sukcesu. Pozwoliłoby to na postawienie mostu pomiędzy nowoczesnością a tradycją i dobrowolny wybór drogi życia dla mieszkańców plemion. Istotne jest także uwrażliwienie każdego z nas na różnorodność, szacunek dla tego co tradycyjne, lokalne i nierozpowszechnione. Warto zastanowić się, czy wymarcie kultur i tradycji lokalnych to jedyna droga do rozwoju oraz jaką cenę jesteśmy gotowi zapłacić za wzrost PKB. Z odległej perspektywy może wydawać się, że dany kraj się rozwija, a inny jest zacofany, bo nie ma tam wielu autostrad i nie da się zapłacić kartą za zakupy. Może jednak powinniśmy docenić to, że istnieją takie miejsca, gdzie nie będziemy się czuć tak, jak wszędzie indziej. 0

kwiecień 2017


POLITYKA I GOSPODARKA / współcześni Samarytanie Powiedzmy wszystkim szefom działu, że skład jest tydzień wceśniej

Święta Góra Samarytanie kojarzą się przede wszystkim z przypowieścią o miłosiernym Samarytaninie. Niewielu jednak wie, kim tak naprawdę byli. Jeszcze mniej – kim są teraz. T e kst: Paw e ł B ry k

G ra f ika : A l e k s a n d e r Wój c i K

amarytanie to grupa religijna znana na świecie głównie dzięki przypowieści biblijnej będącej częścią Ewangelii Łukasza (Łk 10, 30–37). Jezus przytacza w niej historię człowieka, który został obrabowany i pobity podczas podróży z Jerozolimy do Jerycha. Gdy obolały leżał na pustyni, minęli go podróżujący tą drogą kapłan i lewita – członek jednej z żydowskich grup. Żaden z nich nie udzielił mu pomocy. Niespodziewane wybawienie przyszło dopiero w postaci tytułowego miłosiernego Samarytanina, członka grupy religijnej, która była w tamtych czasach uważana za sektę składającą się z obywateli drugiej kategorii. Samarytanin zabrał poszkodowanego do najbliższej gospody, opatrzył jego rany i opłacił jego dalszy pobyt. Historia kończy się retorycznym pytaniem – która z trzech osób okazała się najbardziej miłosierna. Dziś, tak jak ówcześnie, Samarytanie również pragną świecić przykładem. Tym razem poprzez promowanie wzajemnej akceptacji między Izraelem i Palestyną. Tak jak sami mówią – chcą być mostem pomiędzy dwiema zwaśnionymi stronami. W sensie geograficznym już są.

S

Trudne sąsiedztwo Obecnie na terenie okupowanej Palestyny mieszka ponad 700 tys. izraelskich osadników, z czego 300 tys. w samej Wschodniej Jerozolimie. Kolejne 400 tys. jest rozsianych na terenie tzw. Zachodniego Brzegu (rzeki Jordan). Budowanie osiedli na terenach palestyńskich rozpoczęło się w 1967 r. zaraz po wygranej przez Izrael wojnie sześciodniowej przeciwko koalicji państw arabskich – Egiptowi, Syrii, Jordanii i Irakowi. Proces żydowskiego osadnictwa, przechodząc przez różne etapy natężenia, trwa do dzisiaj. Zgodnie z drugą turą negocjacji z 1995 r. (znanych jako Oslo Accords) tereny Zachodniego Brzegu zostały podzielone na trzy strefy administracyjne – A, B oraz C. Pierwsza z nich, stanowiąca 18 proc. terytorium, funkcjonuje całkowicie pod kontrolą Palestyny – są to głównie największe miasta jak Nablus czy Ramallah oraz kilkaset mniejszych osad i wiosek. W strefie drugiej kontrola jest podzielona między dwie strony, trzecia zaś – stanowiąca około 60 proc. powierzchni – znajduje się całkowicie pod jurysdykcją Izraela. Wspomniane wyżej izraelskie osiedla znajdują się głównie w strefie administracyjnej C, w ogrodzonych enklawach, do których prowadzą osobne drogi często niedostępne dla Palestyńczyków. Osadnictwo na całym tere-

20-21

nie Zachodniego Brzegu jest nielegalne z punktu widzenia regulacji międzynarodowych oraz prawa samego Izraela. Obecność osadników stwarza nie tylko problemy polityczne. Kwestiami spornymi są również użytkowanie głównych dróg, dostęp do wody czy częste izraelskie kontrole wojskowe. Znaczną przeszkodę stanowią ograniczenia w wykorzystaniu terenów rolnych. Obszar Zachodniego Brzegu jest w dużej mierze skalisty, więc zasięg terenów uprawnych bywa ograniczony. Strefy w pobliżu muru oddzielającego Palestynę od Izraela z przyczyn bezpieczeństwa Izrael uznaje za niemożliwe do zagospodarowania przez Palestyńczyków. Dlatego też często dochodzi do aktów terroru, zamieszek, ataków i samosądów dokonywanych przez obie strony. Problem ten dotyczy zarówno działań wojskowych (IDF – Israeli Defense Forces – Siły Obronne Izraela) czy paramilitarnych (Brygady Al Kassam, militarne ramię Hamasu działające głównie na Zachodnim Brzegu), jak i aktów przemocy dokonywanych przez ludność cywilną. Do działań tych należą palestyńskie ostrzeliwania punktów kontrolnych i ataki na żołnierzy czy izraelskie podpalenia gajów oliwnych lub prowokowanie śmiertelnych wypadków drogowych.

Samarytanie z racji swojej historii patrzą na świat z unikalnej perspektywy. Często pozwala ona spojrzeć im z zewnątrz na sytuację na Bliskim Wschodzie. Z tego względu konflikt w regionie można uznać za strukturalny. Ograniczenia kontaktów obu stron poprzez zakazy wjazdów do Strefy A oraz Izraela powodują ciągłe nasilenie konfliktów i wzajemną demonizację obu bytów politycznych. Dla Palestyńczyków, wielu izraelskich działaczy oraz sporej części społeczności międzynarodowej izraelskie osadnictwo jest jedną z głównych przeszkód stojących na drodze do pokoju między Izraelem a Palestyną. Pomimo to istnieje jednak grupa wyznawców bardzo szczególnej odmiany judaizmu, którą Palestyńczycy uznają za dobrych sąsiadów.

Trzy tysiąclecia samotności Grupa oddzieliła się od 12 pierwotnych plemion Izraela w VII w. p.n.e. Jedną z największych różnic było postrzeganie przez Samarytan Ziemi Obiecanej. Uważali, że jest nią teren otaczający górę Garizim (hebr. Gerzim) w pobliżu palestyńskiego miasta Nablus. Miejsce to jest dla nich tak święte, że mimo zmiennej sytuacji politycznej w regionie nadal chcą tam żyć. W czasach starożytnych po swojej secesji Samarytanie uzyskali niepodległość. Ich pozycja osłabła po przybyciu w te strony Asyryjczyków i Babilończyków. W czasie długiej historii walki o utrzymanie autonomii byli wielokrotnie prześladowani. Najpierw przez Rzym i Bizancjum, a w późniejszych okresach przez krzyżowców i Imperium Ottomańskie. W kronikach Rzymian liczebność Samarytan szacowana wtedy była na niemal milion osób. Za czasów ostatnich represji społeczność zmalała do zaledwie 150 członków. Po upadku Imperium, po I wojnie światowej ich sytuacja powoli się poprawiała. Współcześnie na świecie żyje 810 Samarytan, z czego połowa z nich mieszka w najbliższym sąsiedztwie Świętej Góry. Druga grupa osiedliła się w małym dystrykcie Holon w pobliżu Tel Awiwu, lecz jest wciąż związana z ojczyzną swoich przodków. Dlatego też pielgrzymuje na Garizim w trakcie świąt i cotygodniowych nabożeństw – a przede wszystkim na najważniejsze wydarzenie dla Samarytan – coroczne święto Paschy.

Dobrzy Samarytanie Z politycznego punktu widzenia obecnie żyjący Samarytanie posiadają trzy paszporty – jordański, izraelski i palestyński. Kulturowo nie poczuwają się do żadnej z tych narodowości. Z racji znajomości zarówno współczesnego oraz starożytnego hebrajskiego, jak i arabskiego, a także często angielskiego zajmują często wysokie stanowiska w izraelskiej i palestyńskiej administracji, gdzie cieszą się dużym szacunkiem obu grup. Głosują też zarówno w izraelskich, jak i palestyńskich wyborach. Z powodów religijnych nie służą w IDF – w przeciwieństwie do praktycznie wszystkich obywateli Izraela. Starają się nie angażować w jakiekolwiek działania polityczne i militarne którejkolwiek ze stron. Jednak nie zawsze jest to możliwe.


współcześni Samarytanie /

Szczególnie bolesnym doświadczeniem dla Samarytan były wydarzenia drugiej intifady. W jej trakcie izraelskie wojsko wkroczyło na tereny Zachodniego Brzegu, w tym także w okolice góry Garizim. W jednej z największych bitew powstania, bitwy o Nablus w kwietniu 2004 r., mimo licznych protestów ze strony samych Samarytan Siły Obronne Izraela wykorzystały położenie Świętej Góry, by ulokować na niej punkt wojskowy. Niemniej Palestyńczycy z miasta Nablus, mając za sobą wieki spokojnej koegzystencji z grupą, dostrzegli postawę swoich sąsiadów. Nawet gdy na górze stacjonowały wojska Izraela – nie stracili do nich zaufania. Przeciwnie, Samarytanie są bardzo szanowani w lokalnej społeczności. Istnieje wiele międzykulturowych przyjaźni. Szczególnie że góra Garizim staje się powoli atrakcją turystyczną, co skutkuje większym zainteresowaniem obcokrajowców samym miastem, palestyńską kulturą i konfliktem w regionie. W przeszłości, szczególnie za czasów Imperium Ottomańskiego, wielu Samarytan mieszało się z lokalną ludnością. Można odtworzyć to nie tylko dzięki bogatym archiwom prowadzonym przez grupę. Wystarczy zobaczyć charakterystyczny kształt twarzy niektórych mieszkańców Nablusu, który może sugerować domieszkę samarytańskiej krwi.

Odwieczna kultura Mimo lat prześladowań Samarytanie dumnie śledzą własne dziedzictwo aż od czasów Adama i Ewy. Posiadają w archiwach listę wszystkich najwyższych kapłanów swojego odłamu judaizmu – obecnie władzę sprawuje 132. kapłan w kolejności, licząc od Aarona ben Amrama, brata biblijnego Mojżesza. W punkcie informacyjnym w pobliżu góry Garizim Samarytanie chętnie pokazują swoją unikatową kulturę wszystkim, którzy chcą ich odwiedzić i dowiedzieć się więcej o ich historii. Opowiadają również o obrzędach takich jak Sukkah – zwyczaj zawieszania świeżych owoców pod sufitem jako przypomnienie o Rajskim Ogrodzie. Każdy Samarytanin, zarówno ten żyjący pod Nablusem, jak i ten z osiedla Holon, powinien uczestniczyć w cotygodniowym nabożeństwie odbywającym się właśnie na świętej górze Garizim. Istnieją jednak wyjątki od tej reguły, jeśli powód jest uzasadniony – czyli studia za granicą, wyjazd biznesowy, dłuższa podróż czy poważna choroba. Najważniejsza dla członków grupy jest sama wiara i utrzymanie mentalnego kontaktu ze Świętą Górą. Oprócz uznawania prawa palestyńskiego przez część zamieszkującą obrzeża Nablusu Samarytanie posiadają również własne prawo, którego podstawą jest Tora. Wersja ta różni się jednak od księgi używanej przez współczesnych żydów kilkoma tysiącami drobnych różnic. Sa-

POLITYKA I GOSPODARKA

marytanie posiadają też – jak sami utrzymują – najstarszą kopię tej księgi na świecie. Jest to manuskrypt spisany złotymi literami w starożytnym hebrajskim. Mimo swoich tradycyjnych wierzeń Samarytanie nie pozostają obojętni na nowoczesność. Udostępniają olbrzymie repozytorium tekstów akademickich i religijnych na swojej stronie internetowej. W życiu codziennym używają mediów społecznościowych, telefonów komórkowych i innych nowinek technologicznych. Są także świadomi zagrożeń wynikających ze sporego uszczuplenia ich puli genetycznej. Gdy populacja Samarytan znacząco spadła, niebezpieczeństwo wad genetycznych wzrosło – dlatego też chętni do małżeństwa konsultują się z lokalnym genetykiem w Nablusie. Tradycyjnie członkowie społeczności mogli wiązać się jedynie z przedstawicielami swojej własnej religii albo ewentualnie kobietami, które ją przyjęły. Sytuacja populacji nie jest już krytyczna, lecz zwiększenie liczebności to wciąż główny priorytet Samarytan, dlatego też poszukują oni kandydatek na przyszłe żony nie tylko w najbliższym Nablusie, lecz także poza granicami kraju. Jeśli już małżeństwa są zawierane, często rozwijają się one w wielodzietne rodziny, liczące po 6, 7, 8 i więcej dzieci. Jeśli trzeba, inne rodziny pomagają finansowo w utrzymaniu dużej liczby dzieci – wszyscy zgadzają się, że najważniejsza jest jak najwyższa dzietność, która umożliwia utrzymanie przy życiu unikalnej spuścizny kulturowej.

regionu jako jedna z niewielu grup odpowiadają optymistycznie – w przeszłości prześladowania były większe i pokój zawsze znajdzie drogę. O takie podejście prościej, gdy tak bardzo jest się związanym z obiema kulturami jednocześnie. Stoicyzm, pacyfistyczna retoryka i wielka pokora w kontaktach z innymi mogą być nie tylko przykładem dla obu zwaśnionych stron, lecz także dla wszystkich, którzy szukają nadziei w miejscu, gdzie jest o nią tak trudno. Przypowieść o dobrym Samarytaninie koresponduje z dzisiejszą sytuacją Samarytan na Świętej Górze. Ta mała grupa stanowiąca w przybliżeniu jedynie 0,00001 proc. ludności globu daje przykład pokojowego utrzymania odrębności kulturowej. Pokazuje, że możliwa jest koegzystencja między bardzo różnymi ludźmi nawet w najcięższych warunkach. Ostatnie wersy przypowieści o miłosiernym Samarytaninie głoszą: Któryż z tych trzech okazał się według twego zdania bliźnim tego, który wpadł w ręce zbójców? On odpowiedział: Ten, który mu okazał miłosierdzie. Jezus mu rzekł: Idź i ty czyń podobnie!. 0

Musisz dać świadectwo Samarytanie z racji swojej historii patrzą na świat z unikalnej – wręcz metafizycznej – perspektywy. Często pozwala ona spojrzeć im z zewnątrz na sytuację na Bliskim Wschodzie. Z racji odwiecznej duchowej relacji z Ziemią Świętą czują się odpowiedzialni za mediację pomiędzy dwiema stronami konfliktu izraelsko-palestyńskiego. Historycznie sami byli ofiarami nietolerancji, przemocy i prześladowań. Potrafią tym samym doskonale zrozumieć obawy i nadzieje obu stron. Zapytani o przyszłość

kwiecień 2017


Konflikt o wielu twarzach Na temat konfliktu w Syrii, który w sześć lat zdążył pochłonąć życie setek tysięcy ofiar, napisano już, jak mogłoby się wydawać, wszystko. Za jego kulisami rozgrywa się jednak kolejna wojna – o prawdę. t e kst :

M a rc i n K r u k

areem urodził się w Damaszku i spędził tam większość swojego życia. Kilka lat po wybuchu wojny przyjechał na studia do Polski do zamieszkałej tu od kilkudziesięciu lat rodziny. Polscy znajomi bardzo często go pytają o to, jak wygląda sytuacja w Syrii, jak to w końcu jest z tą wojną. Nie zawsze umie im odpowiedzieć. To, co głoszą tutaj media, ma mało wspólnego z tym, co się dzieje naprawdę – twierdzi. Wojna opisywana jest najczęściej jako konflikt między wojskami rządu, kierowanymi przez bezwzględnego dyktatora, a uzbrojoną opozycją. Jak to wygląda z perspektywy Syryjczyków?

K

Początki konfliktu W 2011 r. podczas arabskiej wiosny początkowo pokojowe protesty Syryjczyków przeciw władzy wymknęły się spod kontroli. Szybko przerodziły się w manifestacje z bronią. Powstała Wolna Armia Syrii – zbrojna grupa opozycyjna, która zaczęła prowadzić walkę z wojskami państwowymi. Problem polegał na tym, że organizacja nie reprezentowała zdania Syryjczyków. Była finansowania z zewnątrz, a jej liderzy znajdowali się w Turcji. Aby uzyskać jak największe wpływy i terytoria, do gry włączyły się również organizacje terrorystyczne (Dżabhat an-Nusra, Daesh) oraz inne państwa, z których jedne wspierały syryjską władzę (Rosja, Iran), a inne grupy – rebeliantów i terrorystów (USA, Irak, Turcja). W konflikt obecnie zaangażowanych jest bardzo wiele stron. Końca sporu nie widać.

Kto walczy z kim? W mediach Baszszar al-Asad często przedstawiany jest jako despotyczny dyktator, który mimo braku poparcia wśród obywateli uparcie nie chce ustąpić. Tymczasem popiera go zdecydowana większość Syryjczyków, co udowodniły wybory w 2014 r. Nie dlatego, że uważają go za świetnego

22-23

władcę. Wiedzą, że w tej sytuacji nie ma lepszej alternatywy. Jeśli al-Asad utraci władzę, przejmie ją któraś z grup terrorystycznych. Kolejną kwestią, która diametralnie różni się w zależności od przyjętego punktu widzenia, jest ingerencja w konflikt przez inne kraje. W powszechnej opinii jawi się podział na „dobrą i złą” stronę. Stany Zjednoczone i NATO starają się rzekomo załagodzić konflikt, wysyłając pomoc cywilom. Rosja z kolei kieruje do Syrii swoich żołnierzy, którzy zasilają armię Asada i sieją jeszcze większy zamęt. Jak twierdzi Kareem, Syria została jednym z ostatnich krajów Bliskiego Wschodu, nad którym Stany Zjednoczone nie mają kontroli. Dlatego zamiast pomocy wysyłają żołnierzy do grup opozycyjnych, by obalić niesprzyjający im rząd i uzyskać wpływy. Rosja stoi po stronie prezydenta, gdyż z nim współpracuje. Tak naprawdę w tej wojnie nie ma „dobrych i złych”. Dla nas to dobrze, że Rosjanie pomagają siłom państwowym, ale wiemy, że nie robią tego bezinteresownie – mówi. Określa konflikt w Syrii jako wojnę zastępczą – brutalną walkę państw o wpływy, na czym najbardziej cierpią Syryjczycy. Chłopak krytykuje również międzynarodowe organizacje humanitarne. Według niego i – jak twierdzi – większości Syryjczyków, nie udzielają zadeklarowanej pomocy. Przykładem są Białe Hełmy – rzekomo zajmują się ewakuacją ludności cywilnej z niebezpiecznych terenów oraz pomocą medyczną i dostarczaniem żywności. Nie wiem, w jaki sposób ta organizacja uzyskała taki rozgłos. Nie znam nikogo w Syrii, kto słyszał kiedykolwiek o jej działaniach – a mam rodzinę i znajomych rozsianych po całym państwie. Nikt. Byłem w szoku, kiedy dowiedziałem się, że ona w ogóle istnieje.

Teoria spiskowa? Dla wielu osób to, co słyszą od Syryjczyków, brzmi jak teoria spiskowa. Zdaję sobie

z tego sprawę – przyznaje Kareem. A to właśnie dla nas to, co głoszą międzynarodowe media, brzmi jak wielki spisek. Chłopak uważa, że stoją za tym niewiarygodne źródła, na których media opierają swoją wiedzę. Na miejsce przyjeżdża tak naprawdę bardzo mało zagranicznych dziennikarzy. Najczęściej nie pojawiają się z powodu dużego niebezpieczeństwa. Z tego samego powodu nie dostają pozwolenia na wjazd na niektóre tereny. W efekcie pojawiają się takie informacje jak ta, że Asad to morderca i jego wojska masowo mordują cywili – to jest łatwe do napisania, przyciąga uwagę – mówi chłopak. W Syrii już nie wiadomo, kto jest prześladowany, a kto prześladuje – twierdzi dr Patrycja Sasnal z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych w swoim artykule Syria krwawi. Wyrwane z ciała wnętrzności, trup dziecka, krew spływająca chodnikiem – wszystkie te przerażające obrazy bez jasnego kontekstu stają się aktem ludzkiego współczucia, przeżyciem moralnym, a nie politycznym. Są krzykiem, ale nie apelem – dodaje.

Wiedza Obrazy konfliktu tak jak ten przedstawiony przez Kareema czy dr Sasnal budzą kontrowersje. Można się z nimi nie zgadzać. Prowokują jednak do spojrzenia na wojnę z innej perspektywy. Otwierają drogę do dyskusji. Jedno jest pewne: Syryjczycy pragną jak najszybszego zakończenia wojny, która wywróciła ich kraj do góry nogami. Są świadomi tego, w jak różny sposób przedstawiony jest konflikt w zagranicznych mediach. Domagają się, by świat poznał o nim prawdę. Odnalezienie jej wymaga dokładnego zgłębienia tematu i poznania wszystkich punktów widzenia. Warto szukać. Nie tylko dla własnej wiedzy. Dla Syryjczyków. 0

fot. Trocaire/ flickr.com/ CC BY 2.0

POLITYKA I GOSPODARKA / inaczej o Syrii


imigranci w Szwecji /

POLITYKA I GOSPODARKA

Cisza na Północy Napady z bronią, handel narkotykami, palące się samochody, gwałty, a nawet zabójstwa na ulicach miasta. Miejscem, gdzie porachunki różnych grup to prawie codzienność, jest nie tylko Bliski Wschód, lecz także o wiele bliższe szwedzkie Malmö. T e kst: J u st y n a C i s z e k

P

Otwarta brama Most nad cieśniną Sund łączący Malmö z kontynentalną częścią Europy jest zbawienny dla międzynarodowych relacji biznesowych, możliwości pracy czy turystyki. Niestety stanowi również najłatwiejszą ścieżkę przemytu broni, narkotyków i migracji kryminalistów. Wprowadzenie wyrywkowych kontroli osób przybywających tą drogą do Szwecji nikogo nie przestraszy. Tym bardziej, że system karania w tym kraju jest bardzo liberalny. Malmö jest praktycznie obowiązkowym punktem podróży zarówno drogą morską, jak i lądową, jeśli chce się dotrzeć do jakiegokolwiek miejsca na Półwyspie Skandynawskim. Jagoda Nowakowska, na co dzień mieszkająca w Oslo, zrezygnowała z wizyty w Malmo po ostatnich doniesieniach. Jednak w swoim mieście również zauważa grupy zaczepiające osoby na ulicach. Czasem źle zachowują się w komunikacji miejskiej, zdarzają się również przypadki gwałtów – twierdzi. Wciąż jest tam jednak o wiele spokojniej niż w mieście portowym. Tutejsza przestępczość ma zupełnie inny charakter – zauważa z kolei Sonia Gałka przebywająca w Malmö od listopada 2016. Strze-

laniny i podpalenia samochodów są faktem, który trudno ignorować. Jednak na co dzień czuję się tu bezpieczniej niż w Warszawie – podkreśla od razu. Mimo to mieszkańcy Malmo niektóre jego strefy określają jako „no-go”, szczególnie niebezpieczne wieczorami. W ich obrębie działają zorganizowane grupy przestępcze. Policja nie panuje nad sytuacją i samodzielnie nie jest w stanie przeprowadzić skutecznej interwencji.

Funkcjonariusze mają związane ręce – i to w całym Królestwie. Policyjne kajdany Kluczową kwestią jest proces karania sprawców. W mieście brakuje monitoringu, który odstraszałby podpalaczy i ułatwiałby ich identyfikację – zauważa Gałka. Świadkowie boją się zeznawać, jeśli sprawa dotyczy poważniejszych przestępstw. Gangi panują w ich bliskim sąsiedztwie, a policja nie ma wystarczających środków, aby je definitywnie rozwiązać. Ewentualne kary, często w postaci grzywny bądź obserwacji psychiatrycznych, nawet za ciężkie przewinienia, w żaden sposób nie łagodzą sytuacji. Funkcjonariusze mają związane ręce – i to w całym Królestwie. W internecie roi się od przykładów nieporadnych działań służb. W lutym policjant z Örebro, Peter Springare, przedstawił w mediach społecznościowych, jak znaczna nadreprezentacja przestępczych imigrantów wpływa na wzrost przemocy w jego mieście. Natychmiast został oskarżony o wyprowadzanie danych osobowych ze źródeł policyjnych, bo wskazywał na narodowość sprawców. Obecnie toczy się wobec niego postępowanie w tej sprawie. Szefem policji w kraju jest członek partii socjaldemokratycznej, który celowo zamiata pewne sprawy pod dywan – twierdzi Miłosz Jezierski, aktywista obecnie przebywający w Sztokholmie. – Szwed prędzej zostanie ukarany i aresztowany w wyniku

publicznej bójki, chociażby dla uspokojenia nastroju. Kiedy interwencja dotyczy osób innej narodowości, w grę wchodzi zbyt daleko idąca poprawność polityczna i obawy posądzenia o rasizm. Z drugiej strony Skandynawowie coraz częściej domagają się interwencji służb i partii politycznych, jednak sami nie podejmują żadnych działań.

Fake news O kryminalnych zdarzeniach mainstreamowe media szwedzkie nie informują. Danych i statystyk trzeba doszukiwać się samemu. Strefy no-go, gdzie policja nie interweniuje bez wsparcia, istnieją nie tylko w Malmö, lecz także praktycznie w każdym mieście. Pozostawieni samym sobie przybysze łatwo wpadają w przestępcze środowiska. Nie potrafią odnaleźć się w kraju o słabym poczuciu tożsamości kulturowej. Tego problemu nie widzą osoby mieszkające w zamkniętych chronionych dzielnicach. Dzień po kolejnym zabójstwie w centrum miasta Malmö odwiedził minister spraw wewnętrznych, Anders Ygeman. Zapowiedział zaostrzenie przepisów karnych i zwiększenie budżetu przeznaczonego na służby policyjne. Część firm już zamknęła swoje placówki w mieście z powodu napiętej sytuacji społecznej. A to może uderzyć w gospodarkę całego kraju. Oliwy do ognia dolał Donald Trump swoim komentarzem: Popatrzcie, co dzieje się w Niemczech, popatrzcie, co ostatniej nocy stało się w Szwecji – zwrócił uwagę na problemy Skandynawów, chociaż wyjątkowo poprzedniego wieczoru nie doszło do poważniejszych incydentów. Z drugiej strony minister ds. integracji, Ylva Johansson, stwierdziła w wywiadzie dla BBC, że liczba przestępstw na tle seksualnym w kraju spada. Tymczasem wszelkie raporty przedstawiają odmienne statystyki i minister musiała przyznać się do błędu. Sytuacja ta pokazuje jednak, jak bardzo Szwedzi boją się przyznać, że ich problem z przestępczością rośnie w dramatycznym tempie. 0 fot. Cristina Munteanu/ unsplash.com/ CC0 1.0

oczątek marca. Na ulicach słychać wybuchy fajerwerków, chociaż sylwestrowa noc dawno minęła. To już piąta strzelanina ze skutkiem śmiertelnym w portowym mieście. Mężczyzna kilkakrotnie raniony w głowę wykrwawiał się na ulicy, drugi – w mieszkaniu. Sprawców do dziś nie odnaleziono. Nic nie wskazuje na to, by miało się to zmienić. Do tego trzeba doliczyć spalone samochody, napady i gwałty, o których policja bądź opinia publiczna nie została poinformowana. Tajemnicą poliszynela jest, że osoby z gangów przybywają do miasta poprzez Danię wraz z imigrantami. Przedostają się przez most łączący Kopenhagę z Malmö. Szwedzi, którzy przywykli do ścisłego przestrzegania zasad, nagle muszą radzić sobie z jednostkami nieszanującymi prawa.

kwiecień 2017


POLITYKA I GOSPODARKA

/ zmiany w sektorze bankowym

Plastyczna tożsamość banków Sezamie, otwórz się! Wkrótce jeden z kluczowych obszarów finansów – bankowość osobista – zostanie zmuszony do odpowiedzi na to zaklęcie. Konto bankowe było dotychczas niedostępnym skarbcem, do którego niedługo wszyscy poznają magiczną formułę. t e kst :

S e b a st i a n L e wa n dow s k i

G ra f ika :

nstytucje finansowe już odliczają miesiące do pełnego wprowadzenia dyrektywy Unii Europejskiej PSD2 (ang. Payments Services Directive 2) w styczniu 2018 r. Otworzy ona kolejne drzwi do zmian zainicjowanych przez jej poprzedniczkę, dyrektywę PSD – banki straciły wtedy monopol na świadczenie podstawowych usług związanych z obiegiem pieniądza. Uregulowano wówczas możliwość tworzenia instytucji płatniczych. Jednak jej młodsza siostra niesie dużo dalej idące zmiany.

I

Nowe możliwości Dyrektywa wymaga, żeby banki umożliwiały podmiotom trzecim (ang. third party providers – TPP), jeśli klient i nadzorca wyrażą na to zgodę, dostęp do jego rachunku bankowego i historii operacji. Zapewni to zgromadzenie zagregowanych danych na temat kosztów w jednym lub kilku bankach, co z kolei umożliwi uzyskanie natychmiastowej informacji na temat swojej sytuacji finansowej. Drugą rewolucją ma być usługa inicjowania płatności. Na jej podstawie zewnętrzne podmioty mogłyby wykonywać operacje na koncie klienta, np. przelewy. Wiązałoby się to z udzieleniem TPP dostępu do rachunku online płatnika w celu zweryfikowania dostępności środków, zainicjowania płatności, a na końcu poinformowania klienta o dokonaniu transakcji. Kolejną zmianą związaną z dyrektywą PSD2 będzie obniżenie opłat interchange – należności pobieranych przez bank przy każdej transakcji – do 0,2 proc. dla kart debetowych oraz 0,3 proc. dla kart kredytowych. Mimo to klienci indywidualni najprawdopodobniej nie odczują zmian. Z analizy NBP na ten temat wynika, że skorzystają na tym duzi akceptanci płatności, czyli wielkopowierzchniowe sklepy. Równocześnie polskie banki szacują straty związane z obniżką opłat na 840 mln zł, a banki w całej Unii Europejskiej na miliardy euro. Trudno się spodziewać, że instytucje finansowe nie będą starały się przerzucić koszty na klientów, chociażby obciążając ich dodatkowymi prowizjami. Mimo wszystko główny cel PSD2, czyli zwiększenie efektywności systemu płatności, może zostać osiągnięty. Doprowadzi to do powstania szerszej oferty usług, zwiększy ich przejrzystość oraz wzmocni zaufanie do rynku płatności.

24-25

anna roczniak

Naprzeciw rywalom

Banki otwieramy

Dla banków nadchodzi przełomowy moment, który zweryfikuje, czy są zamkniętymi instytucjami, czy jednak mogą się dostosować do nowych wyzwań. Łatwo sobie wyobrazić sytuację, gdy zewnętrzny dostawca stworzy bardziej przyjazną dla użytkownika aplikację niż rodzima instytucja. Może to być na przykład kompleksowy serwis do zarządzania finansami osobistymi, który będzie miał dostęp do historii z rachunków klienta. Przez tego typu nowych usługodawców bankom grozi utrata bezpośredniego kontaktu ze swoim klientem, który będzie chciał korzystać z możliwości oferowanych przez zewnętrzne firmy. Banki mogą także wykorzystać nowe przepisy do osiągnięcia przewagi nad innymi instytucjami. Uzyskując dostęp do rachunków prowadzonych przez konkurentów, mogą na tej podstawie zaoferować swoim klientom lepsze oferty bądź operować jako zewnętrzny usługodawca. Nie ma jednej drogi do osiągnięcia przewagi konkurencyjnej, a strategiczne rozwiązania są już od dawna omawiane za zamkniętymi drzwiami zarządów. Zostało już coraz mniej czasu na dostosowanie się do nowych regulacji, które mogą w istotny sposób zachwiać układem sił na rynku. Katastroficzne wizje zwiastują marginalizację banków tylko do roli dostawców finansowego „mięsa”, a całą śmietankę z relacji z klientami przechwycą konkurenci z sektora tzw. fintechów – firm wykorzystujących nowe technologie do usprawniania usług finansowych. Główne zagrożenie będą wkrótce stanowić globalne marki technologiczne, które coraz częściej wchodzą do europejskiego sektora finansowego, np. Google z usługą Android Pay. Krezusi internetowi zyskają możliwość oferowania konsumentom w jednym portalu rozrywki, towarów oraz dostępu do podstawowych usług finansowych, takich jak płatności internetowe. Należy zwrócić uwagę, że konkurencje tworzą głównie amerykańskie korporacje, a zatem niechcianym efektem PSD2 może okazać się osłabienie już i tak nadszarpniętej pozycji europejskiego sektora finansowego na rzecz gigantów zza oceanu.

Według raportu FinTech Poland polski sektor bankowy na tle zachodniej Europy jest wyjątkowo nowoczesny i otwarty na absorpcję nowych technologii. W szczególności usługa płatności mobilnych wyróżnia polskie instytucje finansowe, które są często nazywane fintechami. Co więcej, polski ustawodawca już od lat zapewnia możliwość inicjowania płatności przez TPP i usługa ta z powodzeniem funkcjonuje w polskich realiach. Zatem dla rodzimego sektora nowa dyrektywa nie przewróci rynku do góry nogami, ale może wykreować nowych liderów bankowości osobistej. Szybki postęp technologiczny jest nieodwracalny, a wraz z nim rosnące oczekiwania konsumentów. Wymagają oni coraz częściej natychmiastowej dostępności do informacji w jak najwygodniejszy sposób. Dobrą prognozą jest zatem, że regulator dostosowuje się do zmieniających czasów i stara się „wymusić” absorpcję nowych technologii przez banki. Miejmy nadzieję, że instytucje finansowe będą reagować na coraz więcej zaklęć nadzorcy i coraz mniej bram pozostanie zamkniętych. 0


Banki spółdzielcze z edukacyjną misją

ola banków spółdzielczych w Polsce w umacnianiu nowoczesnych społeczności lokalnych wykracza daleko poza wykonywanie klasycznych operacji finansowych, depozytowych czy doradczo-konsultingowych. Odpowiadając na potrzeby i oczekiwania społeczne co do poprawy stanu wiedzy w zakresie finansów, banki spółdzielcze od wielu lat aktywnie uczestniczą także w procesie budowy świadomości ekonomicznej dzieci i młodzieży. Postawione przed nimi zadania edukacyjne, realizują za pomocą różnych projektów, dzięki którym również młodzi mieszkańcy mniejszych miejscowości mają możliwość poznania podstawowych zasad zarządzania swoimi finansami. Jedną z idei aktywnie propagowanych przez banki spółdzielcze jest znana od lat w sektorze bankowym Szkolna Kasa Oszczędności. Banki zrzeszone w Spółdzielczej Grupie Bankowej umożliwiają najmłodszym posiada-

R

nie minikonta z książeczką oszczędnościową, w której rodzic zapisuje zgromadzone pieniądze. Jednocześnie, uczestnik programu może kontrolować ich stan poprzez specjalne wirtualne konto na stronie internetowej. Swoją propozycję dla dzieci i młodzieży ma również Grupa Banku Polskiej Spółdzielczości. Celem projektu „TalentowiSKO” jest nie tylko rozwijanie wiedzy na temat oszczędzania i planowania wydatków, ale także nabywania kompetencji sprzyjających skutecznemu podejmowaniu pracy w przyszłości dzięki np. umiejętności przygotowania własnego CV czy autoprezentacji. Program jest realizowany na trzech poziomach: podstawowym, gimnazjalnym oraz ponadgimnazjalnym. W ostatniej edycji rozstrzygniętej na koniec poprzedniego roku szkolnego do konkursów w ramach Programu przystąpiło ponad 36 000 uczniów z blisko 300 szkół podstawowych i gimnazjalnych oraz prawie 50

uczniów ze szkół ponadgimnazjalnych pod patronatem banków spółdzielczych z Grupy BPS. Najmłodsi mierzyli się w konkursie „Oszczędzanie w SKO procentuje w Banku Spółdzielczym”, w ramach którego m.in. wystawiali przedstawienie o oszczędzaniu i sprawdzali swoją wiedzę na temat finansów w turnieju. Gimnazjaliści rywalizowali w konkursie „Spółdzielnia dobrych serc”, gdzie mieli za zadanie zorganizować zbiórkę pieniędzy na ważny społecznie cel. Uczniowie szkół ponadgimnazjalnych zgłaszali do konkursu „Inkubator szkolnych biznesów” pomysły na własny biznes. Banki spółdzielcze chętnie angażują się także w inicjatywy ogólnośrodowiskowe, potwierdzając tym samym, że wyzwania edukacji finansowej traktują jako wspólne zadanie, którego efekty mogą przynieść wzajemne korzyści. Przykładem wspólnego przedsięwzięcia są działania dedykowane uczniom w wieku 13-16 lat w ramach 1

kwiecień 2017

fot. jarmoluk/ pixabay.com/ domena publiczna

EDUKACJA EKONOMICZNA


EDUKACJA EKONOMICZNA Grupa BPS nie zapomina również o nieco starszych uczestnikach życia ekonomicznego, realizując swoją edukacyjną misję w szkołach wyższych m.in. za sprawą Programu „Nowoczesne Zarządzanie Biznesem” i modułu wykładowego „Nowy wymiar bankowości spółdzielczej”. Jego celem jest prezentacja podstawowych zagadnień dotyczących banków spółdzielczych w Polsce, specyfiki ich funkcjonowania oraz szczególnej pozy-

cji na rynku bankowym. Słuchacze modułu dowiadują się jakie są różnice pomiędzy bankami spółdzielczymi a innymi uczestnikami rynku bankowego – bankami komercyjnymi i SKOK-ami. Grupa BPS jest partnerem programu edukacyjnego Nowoczesne Zarządzanie Biznesem, w module „Nowy wymiar bankowości spółdzielczej”. Więcej: nzb.pl oraz facebook.com/NowoczesneZarzadzanieBiznesem 0w

fot. pixabay.com/ domena publiczna

projektu „Bankowcy dla Edukacji”, organizowanego przez Warszawski Instytut Bankowości. W samym tylko 2016 r. odbyły się 973 lekcje dla blisko 23,8 tys. uczestników. Mocną stroną inicjatywy jest fakt, że zajęcia te są prowadzone przez specjalnie wyszkolonych wolontariuszy, którzy na co dzień są pracownikami bankowości. Warto też podkreślić, że banki spółdzielcze są istotnym filarem całego przedsięwzięcia stanowiąc 25 z 37 instytucji zaangażowanych w projekt.

26-27


kultura / ach te korposzczury

Trochę kultury Polecamy: 28 muzyka W stronę letniego słońca Jeden zespół – niejeden styl

30 książka Morderstwo nad Wisłą fot. Elwira Szczęsna

Kryminały z górnej półki

Mężczyzna idealny AN N A M ĄC Z Y Ń S K A ako społeczeństwo XXI w. żyjemy w świecie informacji, które dopływają do nas z coraz większej liczby źródeł. W przeciągu ostatnich dekad, a wręcz lat, nastąpił gwałtowny rozwój cywilizacji. Postęp technologiczny, przemiany kultury oraz mody wpływają na zmianę ludzkich obyczajów i stylu życia. Powstają ogromne różnice międzypokoleniowe – obecni 20-, 30-latkowie muszą zmierzyć się z rzeczywistością globalnej wioski w przeciwieństwie do ich rodziców czy dziadków, którzy żyli z dala od technologii, za to bliżej natury. Współcześnie inne są również wymagania co do roli kobiety i mężczyzny. Ostatnio coraz więcej mówi się o negatywnych aspektach promowania przez media wizerunku kobiety idealnej. Presja osiągnięcia jak najzgrabniejszej figury może prowadzić do kompleksów, zaburzeń odżywiania czy depresji. Coraz częściej panie rezygnują ze swojego naturalnego piękna na rzecz tego sztucznego – operacje plastyczne czy tony makijażu deformują prawdziwy kobiecy urok. Mniej natomiast mówi się o problemach mężczyzn, którzy czasem nawet bardziej niż kobiety potrafią zagubić się w dzisiejszych czasach. Obecnie patriarchalny model rodziny stracił na znaczeniu, odkąd kobieta wyzwoliła się spod tradycyjnej roli gospodyni domowej, stając się bardziej samodzielną. W wielu rodzinach to ona przejmuje

J

Współcześni męzczyźni nie zawsze są w stanie sprostać stawianym im kryteriom ideału.

nieraz rolę żywiciela, pracując i zarabiając. Mężczyzna stał się równorzędnym partnerem kobiety w pracy i w domu. Niektórzy z panów jednak niezupełnie odnajdują się w zadaniach typowo kobiecych – zajmowaniem się domem i dziećmi – które wymagają dużej wrażliwości oraz poświęcenia uwagi wielu obowiązkom naraz. Posiadając ograniczoną możliwość wykazania się, popadają we frustrację, zniechęcenie. Dochodzi również presja mediów wobec mężczyzny. W reklamach, teledyskach zazwyczaj promowana jest szczupła sylwetka z wyraźnie zarysowanymi mięśniami, czarujący uśmiech odkrywający śnieżnobiałe zęby… Szczegółem jest to, że przeważnie ta nieskazitelna fizyczność powstała przy pomocy photoshopa. Współcześni mężczyźni nie zawsze są w stanie sprostać stawianym im kryteriom ideału, który musi nie tylko dobrze wyglądać, lecz także mieć wykształcenie, dobrą pracę, samochód, być w pełni sił fizycznych. Nasuwają się tu pytania – czy współcześni mężczyźni mogą czuć się spełnieni w swojej roli; czy udaje im się podołać zadaniu bycia szlachetnym rycerzem w obecnym świecie pełnym wyzwań. Jeśli odpowiedzi nie szukamy w portfelu ani perfekcyjnym wyglądzie, z pewnością takich mężczyzn znajdziemy. Mają oni w sobie tę niezwykłą siłę wewnętrzną, autentyczność, otwarty umysł i serce. Trzeba tylko umieć ich odszukać. 0

kwiecień 2017


/ walka na baskijskie kryształy Zostaw, to muzyka!

W stronę letniego słońca

T E K S T: PAT RYC JA

Ś W I Ę TO N OW S K A

Crystal Fighters to w zależności od gustu chaotyczna łupanina lub miks wielu gatunków tworzący niezwykle energetyzującą całość. Rozbieżność opinii nie umniejsza jednak tego, że próżno szukać drugiego zespołu z równie intrygującym wyczuciem muzycznym. uzyka tworzona przez Crystal Fighters mieści się w obrębie folku – brak tu jednak sielskiego akompaniamentu gitar i innych instrumentów prostych, które przewijają się przez tradycyjne utwory ludowe. Zespół nie tworzy bowiem muzyki stanowiącej o klimatycznej aurze romantycznego spotkania. Ich celem jest komponowanie skocznych imprezowych hitów, które zaskakują przez tygiel stylów. Inspiracje pochodzą z różnych zakątków muzyki – baskijskie bębny z jednej strony, a z drugiej – nowoczesne syntetyzatory mogą wprawić każdego w osłupienie.

M

Hiszpańska dusza Zespół, złożony jedynie z trzech członków, początkowo eksperymentował z różnymi stylami, próbując zaistnieć na londyńskiej scenie. Przełom nastąpił po tym, jak do grupy dołączyła Laura Stockley. Podczas wizyty w Baskonii na pogrzebie swojego dziadka odkryła jego manuskrypt z niedokończoną operą. Obsesja na punkcie zawartych profetycznych treści szybko udzieliła się całemu zespołowi, tworząc punkt wyjścia do dalszej twórczości. Dodatkowo w celu oddania pełnej autentyczności regionu, zespół wprowadzał tradycyjne instrumenty przy jednoczesnym użyciu nowoczesnych narzędzi (gitar elektrycznych etc.). Manifestem brytyjsko-hiszpańskiego charakteru zespołu jest utwór I Love London, pochodzący z debiutanckiej płyty Star of Love, gdzie taneczny techno-beat napędzany jest właśnie przez txalapartę. Słuchając wykonań z krążka, można odnieść wrażenie, że cała Wikipedia nie starczy na

28-29

opisanie wszystkich przewijających się przez płytę gatunków. Punk, techno, dubstep, folk, electro, pop – a to i tak tylko początek listy. Drugi album – Cave Rave – powstał w dużej mierze podczas wojaży do trudno dostępnych regionów świata. Wizyta wśród afrykańskich plemion umożliwiła napisanie utworu LA Calling, wyraźnie inspirowanego rytualnymi tańcami wokół ogniska. Wave, przenosi natomiast na karaibską plażę – stanowi ilustrację zachodzącego słońca i fal leniwie uderzających o piaszczysty brzeg. W kontekście całości krążek potraktować można jako hymn lata, oznaczającego wolność, radość i zabawę. Energia buzuje, ludzie wchodzą w stan amoku. Całkowite zatracenie się w piosenkach jest głównym celem twórców, dla których wyrażanie emocji oznacza odcięcie się od rzeczywistości i mentalną podróż do innego wymiaru.

Mikrokosmos Obawy przed charakterem nowego albumu przyrastały wraz z latami, które mijały, nie przynosząc żadnej nowej twórczości. W 2014 r. rozeszła się wieść o śmierci perkusisty, który zmarł z powodu niewydolności serca. Paradoksalnie odejście członka grupy umocniło więzi między pozostałymi muzykami i zmotywowało ich do podjęcia intensywnej pracy. Nowy album, wydany pod koniec 2016 r., miał stanowić hołd oddany zmarłemu przyjacielowi. Zmiana dynamiki zespołowej wymusiła konieczność przeformatowania struktur pracy, ale na szczęście grupie udało się wyjść z kryzysowej sytuacji z podniesioną głową. Odzwierciedla to tytuł trzeciego zbioru utworów – Everything is my Family.

Podkreśla on jedność wszystkich ludzi mimo dzielących ich różnic, a także konieczność afirmacji życia, póki jest to możliwe. Na płycie wybrzmiewa znacznie więcej psychodelicznego rave’u niż na poprzednich krążkach. Smuci jednak równie częsta obecność popowych rytmów, przy których wszelkie bardziej eksperymentalne naleciałości zdają się wciśnięte jakby na siłę. Zamiast dalej bawić się nowymi kombinacjami, grupa próbuje skroić twórczość pod zachodniego odbiorcę. Ale koniec końców, muzyka wciąż zdaje się emanować kolorami, poprawiając nastrój słuchacza.

W jedności siła Można wytykać zespołowi chaos, chęć przemycenia zbyt wielu inspiracji w jednym utworze, co czasami powoduje zagubienie. Dynamiczne przeskakiwanie między gatunkami nie trafi do każdego, podobnie jak wizerunek sceniczny. Artyści, przywdziani w kreacje takie jak pióropusze czy elementy stroju dzieci-kwiatów, mogą wydać się uciekinierami z balu przebierańców, a przynajmniej takie sprawiają wrażenie podczas swoich występów na żywo. Koncerty Crystal Fighters to eksplozja energii, która przejawia się w żwawych podskokach i tańcu bez najmniejszych skrępowań. Metafizyczna aura zachęca do wyzbywania się uprzedzeń, traktowania stojących obok siebie osób jak rodzeństwo. Przekaz ten jest chyba najistotniejszym elementem fenomenu zespołu – jednoczy ludzi w czasach, kiedy świat wirtualny coraz silniej zaczyna zastępować zdrowe, społeczne relacje. 0


x x x yz

ocena:

recenzje /

The xx I see you

trio i jego słuchaczy w czasoprzestrzeni. Ta muzyka

świata, jest Test Me . Początek, oparty na prostej linii

nie posiada terminu ważności, nawet pierwszy album

melodycznej eksponującej słowa bardziej wypowiada-

wciąż dostarcza intensywnych doznań. Trzeba po nią

ne niż śpiewane, wydaje się mało interesujący. Jednak

sięgnąć, upomnieć się, wejść w nią wszystkimi zmysła-

z każdym kolejnym odsłuchem, przekonujemy się, że

mi. Sięganie i odkrywanie wiąże się jednak z ryzykiem.

jego zadaniem jest budowanie napięcia przed intrygu-

Nieznane może rozczarować, zabierając czar tego, co

jącą zabawą dźwiękami. Promujące album On Hold nie

już poznane. Pytanie tylko, na ile samo The xx szuka

oddaje unikatowego klimatu The xx tak dobrze jak Lips

czegoś wyróżniającego się na tle ich dotychczasowe-

i następujące po nim A Violent Noise . Te dwa utwory,

go katalogu.

umieszczone mniej więcej w środku tracklisty, łagodnie

Częściową odpowiedzią na to pytanie jest zachę-

wyprowadzają z tanecznego rytmu, przechodząc do

cające do tańca Dangerous – pierwszy numer albumu.

tego o wolniejszym tempie. Atmosfera starszych ka-

Tak energicznego kawałka w wydaniu The xx jeszcze

wałków przeplata się tu z nowymi pomysłami.

nie słyszeliśmy. Utwór to jednocześnie niespodzianka

Ta mieszanka zabiegów – pobudzenia i wyciszenia

i prowokacja pobudzająca ciekawość słuchacza. Podob-

– to ślad doświadczeń z podróży, która miała dostarmiastach, które każdemu z członków zapewniły por-

Choć ref leksje na temat czasu kojarzą się już raczej

sobie na eksperymenty z samplami i popowym brzmie-

cję odmiennych przeżyć. Oprócz egzotycznych miejsc,

z banalnym small talkiem, pod wpływem odpowiednich

niem, które przywodzą solowy projekt Jamiego XX. Nie

wpływ na kompozycje miały osobiste problemy człon-

impulsów potraf ią nabrać nowego znaczenia. Pojawie-

znaczy to jednak, że całkowicie odeszli od melancho-

ków zespołu, którzy w ciągu tych czterech lat pracowa-

nie się trzeciego albumu grupy The xx uświadomia, że

lijnego, nieco mrocznego klimatu, charakterystycznego

li osobno. Nie mówią o tych przeciwnościach wprost, bo

muzyka może być od czasu kompletnie niezależna. Te

dla dotychczasowej twórczości. Chociażby Brave For

przecież tajemniczość uwodzi. Odważne zmiany otwo-

osiem lat minionych od wydania debiutanckiego The xx

You, gdzie rozmyte dźwięki akompaniujące kojące-

rzyły ich na szerszą publikę, nie prowokując zarzutów

i cztery ostatnie, poświęcone pracy nad I see you , wy-

mu wokalowi Romy „zamykają powieki”, pozwalają na

wyzbycia się własnego stylu. Tajemnica, intryga, wła-

dały się chwilą. To dlatego że aktualność i magia dobrze

chwilę odlecieć i oddychać powoli. Innym utworem,

sny styl – czy nie na tym właśnie polega sukces?

znanych już kawałków potraf ią zatrzymać brytyjskie

którym The xx przenoszą odbiorcę do ich własnego

BLANKA HOLUK

Process to debiutancki długogrający album artysty,

na pianinie w (No One Knows Me) Like The Piano, a za-

który miał okazję współpracować z Kanye Westem,

nim zdążymy się ocknąć z rzewnej atmosfery Take Me

Solange i Frankiem Ocean. Sampha łączy motywy znane

Inside , przygważdża nas wyraźnie przypominający

z R&B i soulu, eksperymentuje z elektronicznym pod-

Flume’a wstęp do Reverse Faults.

kładem, a miejscami rezygnuje z niego na rzecz for-

Stąd Process powoduje poczucie dysonansu. Def ini-

tepianu i swojego szerokiego rejestru wokalu. Album

tywnie nie można go nazwać albumem złym – wszyst-

stanowi tutaj rodzaj specyf icznego wyznania; wycie-

ko jest na swoim miejscu. Brakuje w nim jednak świe-

czek przez osobiste przeżycia i ich wpływu na rozwój

żości. Sampha zdaje się poruszać po znanym dla siebie

emocjonalny naszego przewodnika. Ten specyf iczny

muzycznym terenie i nie potraf i wysunąć się z niego

melanż dźwięków i nastrojów (obecny nawet w ramach

choćby na centymetr. Warstwa liryczna utworów,

jednego utworu) sprawia niestety, że longplay wyda-

choć w pełni świadoma i ciekawa, nie broni jednak LP

je się gubić w swojej przypominającej koncept album

przed jednym z prawdopodobnie najgorszych zarzu-

formie. Przez to ciekawy, wyraźnie eksperymentują-

tów – przeciętnością. Sampha po prostu jest i czuje

cy dźwiękami różnorodnego pochodzenia Kora Sings

się z tym dobrze.

szybko ustępuje miejsca sentymentalnemu plumkaniu

MATEUSZ SKÓRA

xxxzz

czyć muzykom inspiracji. Nagrywali w pięciu różnych

ocena:

nie jest z kolejnym numerem, Say Something Loving , wnosi świeżość, nastraja pozytywnie. A rtyści pozwolili

Young Turks

Sampha Process

Young Turks

Koncerty

Hańba – 6.04, Hydrozagadka

Oddisee – 11.04, Stodoła

Xiu Xiu – 22.04, Hydrozagadka

Zeal & Ardor – 25.04, Hydrozagadka

kwiecień 2017


Książka

/ morderstwo po polsku

–Cóż tam, panie, w Trynunale? –Morderstwo!

Morderstwo nad Wisłą Jeszcze do niedawna na listach najlepiej sprzedających się książek panował Christian Grey i jego perwersyjne fantazje seksualne oraz ckliwe historie miłosne ze szczęśliwym zakończeniem. Jednak romans przestał się dobrze sprzedawać, a czytelnicy spragnieni są coraz mocniejszych wrażeń, których może dostarczyć dobry krwawy kryminał, współcześnie również ten polski. T e k s t:

K ata r z y n a B r a n ow sk a

grafika:

biegły rok pokazał, że ten gatunek w końcu przestaje być postrzegany jako literatura drugiej kategorii. Zainteresowanie kryminałami wzrasta, a skutkiem tego jest coraz większa liczba twórców, którzy próbują sprostać wymaganiom miłośników książek. Opowiadanie historii o krwawych morderstwach przestało być w końcu domeną początkujących i słabych pisarzy, a zaczęło być uważane za prawdziwą sztukę. Taką formą powieści nie pogardzą już nawet najwybitniejsi autorzy ostatnich lat. Na półkach księgarń pojawiają się coraz to nowe kroniki zbrodni spisane ręką poetów (m.in. Marcina Świetlickiego, Jarosława Klejnockiego), cenionych prozaików (Tomasza Białkowskiego, Krzysztofa Beśki) oraz utalentowanych pisarek (Olgi Tokarczuk, Joanny Bator, Magdaleny Parys). W Polsce rocznie wydaje się niemal sto kryminałów, choć nie wszystkie są całkowicie przemyślane i dopracowane. Pośród nich można jednak znaleźć pozycje zasługujące na uwagę.

U

Prokurator Szacki i Løgmansbø Do grona najchętniej czytanych powieści należą na pewno te, których autorem jest Zygmunt Miłoszewski. Tworzy on kryminały nieszablonowe i dopracowane w każdym, nawet najmniejszym szczególe. Na tle interesujących i brutalnych zbrodni pokazuje polskie społeczeństwo, trafnie wskazuje jego największe wady. Porusza tematy trudne, nie boi się mówić o ksenofobii, antysemityzmie, przemocy domowej. W Ziarnie prawdy mierzy się z głęboko zakorzenionymi w naszym społeczeństwie stereotypami dotyczącymi wyznawców judaizmu. Prosto i bez cenzury pokazuje, jak krzywdzące i nie-

30-31

j oa n n a dy rwa l , m a r c i n c z a j kow sk i bezpieczne mogą być fałszywe przekonania przenoszone z pokolenia na pokolenie. Historia Polski jest ważnym elementem opowieści, ale mimo to książki, których głównym bohaterem jest prokurator Teodor Szacki, cieszą się uznaniem czytelników nie tylko w naszym kraju, lecz także poza jego granicami.

Wpływ na to, co czytamy, ma stabilność demokracji w państwie, w którym żyjemy. Fenomenem polskiej literatury współczesnej okazał się także Remigiusz Mróz (ur. 1987), który pomimo młodego wieku napisał już kilkanaście książek. Co więcej, udało mu się nawet wydać kilka powieści pod pseudonimem Ove Løgmansbø. Nikt nie podejrzewał, że pisarz podający się za debiutanta z Wysp Owczych może być tak naprawdę dobrze znanym polskim autorem. Enklawa – pierwsza powieść Tr y lo g i i

z Wysp Owczych – okazała się bestsellerem, co może świadczyć o wysokim poziomie książek autorstwa Mroza. Jako jeden z niewielu odważył się zmierzyć z tak trudną formą powieści, jaką jest fikcja polityczna. Akcję swoich książek umiejscowił w ważnych instytucjach państwowych – sejmie, Trybunale Konstytucyjnym, sądach. Tym samym nawiązał do wielu wydarzeń i afer politycznych, które wybuchły w ostatnim czasie, co niewątpliwie wpłynęło na odbiór jego kryminałów przez czytelników. Dużą popularnością cieszy się jego seria z nieustraszoną prawniczką Joanną Chyłką znaną z ciętego języka. Zaginięcie to jedna z części cyklu, w której bohaterka podejmuje się obrony małżeństwa oskarżonego o zabójstwo własnego dziecka. Wszystko wskazuje na winę rodziców, jednak Chyłka za wszelką cenę stara się udowodnić, że to nie oni powinni zostać skazani.

Zagadka Breslau Coraz większym zainteresowaniem czytelników cieszą się także klimaty retro, a modę na nie zapoczątkował Marek Krajewski, który przeniósł akcję swoich powieści na początek wieku XX. Pierwszą z nich


morderstwo po polsku /

była Śmierć w Breslau i to w niej rozpoczęły się przygody radcy kryminalnego Eberharda Mocka. W książkach Krajewskiego poznajemy inną, mroczniejszą stronę Wrocławia, gdzie gwałty i morderstwa są codziennością. W ślad za Krajewskim poszli kolejni, między innymi Marcin Wroński, któremu ostatecznie udało się stworzyć najdłuższą polską serię kryminałów – Komisarz Majewski. Do tej pory ukazało się osiem tomów cyklu, a pierwszy – Morderstwo pod cenzurą – wydano w roku 2007. Tytułowy komisarz stara się w nich rozwikłać sprawy kryminalne zakłócające spokój lubelskich ulic. Inny pisarz, Paweł Jaszczuk, wykorzystał natomiast w swoich utworach wyjątkowy klimat przedwojennego Lwowa.

swoich książek postać profilerki (osoby, która tworzy profil psychologiczny przestępcy), a tym samym wyróżnić się z grona wielu twórców kryminałów. Ważną cechą jej utworów jest niezwykła dbałość o szczegóły, wierne portretowanie psychiki bohaterów oraz wielowątkowa fabuła. W Okularniku wraz z bohaterką – Saszą Załuską – nie tylko rozwiązujemy sprawę morderstwa, lecz także poznajemy mroczny świat lokalnej, polsko-białoruskiej elity. Ko-

Królowe zbrodni Polski kryminał nie został jednak zdominowany przez pisarzy, chociaż można by pochopnie stwierdzić, że jest to literatura pisana głównie przez mężczyzn i dla mężczyzn. Mimo że pisarki mogą wydawać się zbyt delikatne i eteryczne, aby zajmować się powieścią kryminalną, to istotnie one są autorkami licznych krwawych i brutalnych historii. To właśnie kobieta, Joanna Chmielewska, przetarła szlaki autorom polskich kryminałów. W 1964 r. zadebiutowała powieścią sensacyjną Klin, a dwa lata później wydała książkę Wszyscy jesteśmy podejrzani, po której zaczęto porównywać ją do Agathy Christie. Sama Chmielewska mawiała jednak, że nie dorasta Christie do pięt, a jej intrygi kryminalne nie są nawet w połowie tak dobre. Niemniej należy do grona najlepszych i najczęściej nagradzanych twórców powieści tego gatunku. Doczekaliśmy się nawet polskiej Camilli Läckberg – jest nią Katarzyna Puzyńska, która potrafi zbudować gęstą, przepełnioną niepokojem atmosferę. Dzięki temu jej powieści mogą konkurować ze skandynawskimi bestsellerami. Seria Lipowo to połączenie pięknego krajobrazu mazurskiej wsi z brutalnością popełnianych tam zbrodni. Akcja powieści toczy się w małych miejscowościach, których mieszkańcy od lat pilnie strzegą nawzajem swoich tajemnic. Kolejne przestępstwa zmuszają ich jednak do przerwania milczenia. Królową polskiego kryminału od dłuższego czasu pozostaje Katarzyna Bonda, której duże doświadczenie w pisaniu książek i artykułów zapewnia wysoką pozycję na listach książkowych bestsellerów. Dzięki współpracy z wybitnym psychologiem śledczym, Bogdanem Lachem, udało jej się wprowadzić do

KSiążka

poznawalni poza granicami kraju, doceniają ich nawet zagraniczne media, w tym amerykańskie i angielskie czasopisma. W „The New York Times” ukazał się obszerny artykuł, którego autorka – Gianne Bronwell – stwierdza, że kryminał to polska specjalność. Seria Miłoszewskiego o Szackim została natomiast zauważona przez „Publishers Weekly” i nagrodzona prestiżową nagrodą Starred Review. Książki Miłoszewskiego i Krajewskiego wydawane są w kolejnych językach, a ekranizacja Prowadź swój pług przez kości umarłych Tokarczuk zdobywa uznanie widzów na całym świecie. W Polsce powstają coraz to nowe koła miłośników kryminału, a prestiżowe nagrody literackie znacznie częściej niż w ubiegłych latach przyznawane są właśnie książkom z dreszczykiem. Przełomowym momentem było przyznanie Markowi Krajewskiemu Paszportu „Polityki” – nagrody tej nie wręczano wcześniej autorom kryminałów, ponieważ uważano powieści tego typu za niewarte uwagi.

Dlaczego kryminał?

lejne tajemnicze wydarzenia przeplatają się tu z wątkami opowiadającymi o prywatnym życiu profilerki.

Kryminał poszedł w świat? Polska powieść kryminalna osiągnęła poziom, który pozwala jej na konkurowanie w tej dziedzinie z potęgami, jakimi do tej pory była Norwegia i Szwecja. Nasi autorzy stali się roz-

Mówi się, że ogromny wpływ na to, co czytamy, ma stabilność demokracji w państwie, w którym żyjemy. Im bezpieczniejsze i bardziej pokojowe społeczeństwo, tym bardziej szokująca wydaje się zbrodnia, a co za tym idzie – tym bardziej fascynuje ludzi. Duży kontrast między rzeczywistymi wydarzeniami a akcją powieści sprawia, że czytelnik jest żywo zainteresowany tym, co inne, nowe. Potwierdza to statystyka – w krajach, w których popełnia się bardzo dużo zbrodni, kryminał właściwie nie istnieje. Polskie powieści kryminalne sprzedają się średnio w nakładach 4–6 tys. egzemplarzy, najlepsi mogą natomiast liczyć na sprzedaż w granicach kilkudziesięciu tysięcy. Autorzy, aby wzbogacić swoje opowiadania, często sięgają do burzliwej historii Polski, czym wyróżniają się na tle europejskich i amerykańskich pisarzy, którzy niezbyt często decydują się na użycie historii swych państw jako bazę powieści. Polscy twórcy mierzą się w nich z problemami nękającymi społeczeństwo, wnikliwie analizują też psychikę ludzi. Dzięki temu gatunek ten wychodzi z cienia, staje się powszechnie uznawany i ceniony. Nie jest już czymś, co czytają tylko ludzie niemający pojęcia o literaturze. Polska powieść kryminalna wkroczyła na salony i nie zanosi się na to, aby prędko stamtąd wyszła. 0

kwiecień 2017


Książka

/ recenzje

To nie są moje nosorożce Ciemne rysunki w książce symbolizują trudne dzieciństwo autorki, a okładka przedstawia, jakie powinno być. Jasnoróżowe. Małym fontem, tuż pod tytułem, zapisano słowo „memuar”. Przewija się ono często

jakie było życie małej Wandy – szarobure. Na palecie przygaszonych barw wyróżnia się kilka podkreślonych kolorem obiektów: śnieżnobiała jest sukienka młodej bohaterki, oko radia – zielone, a róż zdobi okładki książek i spowija babcię Helenę.

w początkowych ilustracjach powieści. Tak dawniej określano formy pamiętnikarskie,

Na tle umiejętnej gry kolorem wyraźnie przebija się ciekawa kreska Frąsia, niby mimo-

czyli szczególną osobistą formę literacką, często przepełnioną w większym stopniu

chodem dyktująca odbiorcy emocje. Nawet jeśli Wanda Hagedorn zdecydowałaby się nie

emocjami niż faktami. Powieść Hagedorn lepiej określałoby słowo „wspomnienia”. Wyda-

na powieść graficzną, tylko literacką, i zapisałaby nie ponad 200, a 500 stron, to nie prze-

rzenia przeplatają się z przemyśleniami autorki, nie zawsze są ułożone chronologicznie

kazałaby czytelnikowi tylu emocji, ile zdołała dzięki rysunkom i komiksowym chwytom.

i często razi w oczy ich wybiórczość. O życiu Wandzi dowiemy się tylko tyle, ile zapamię-

Taka forma książki zdecydowanie warta była poświęcenia ze strony Hagedorn. Autorka

tała Wanda. Albo ile chce nam ona przekazać.

opowiada, że ze względu na niespotykany rozdział prac, miała problem z uzyskaniem za-

Od pierwszych stron książki, jak w pamiętniku, uderza prywatność zawartych w niej

liczki i przez prawie dwa lata opłacała Frąsia z własnych oszczędności.

wspomnień. Wanda, rozmawiając z rodziną lub z samą sobą, wciąż powtarza, że chce

W świecie twórców obowiązuje zasada fikcji literackiej. Autorka zapewnia jednak,

napisać „swój memuar”. Nie mówi dlaczego ani – dla kogo. We śnie goni ją głodny nosoro-

że z niej nie skorzystała. W pierwszym rozdziale prosi mamę i siostry o pozwolenie na

żec – symbol strachu przed impotencją twórczą. Nieprzypadkowo znalazł się on również

zobrazowanie ich w powieści. Podobno również w rzeczywistości konsultowała z nimi

na okładce, gdzie autorka podaje mu marchewki. Podczas pisania książki wykorzystała

scenariusz. Mimo że Totalnie nie nostalgia jest powieścią autobiograficzną Hagerdorn, to

swój twórczy potencjał, karmiąc w ten sposób wewnętrznego nosorożca. Ta symbolika

w internecie dowiedzieć się można więcej o życiu Frąsia niż jej. Zdecydowanie utrudnia

potęguje początkowe wrażenie, że książka została stworzona nie dla czytelników, ale dla

to próby konfrontacji jej wizji pisarskiej z rzeczywistością i ewentualne zdemaskowa-

autorki. Tylko wtedy nasze historie zostaną opowiedziane, jeśli napiszemy je same – tłu-

nie „memuaru”. Jednak nawet jeśli „Wanda Hagedorn” to pseudonim nieznanej autorki,

maczy ona pomysł mamie. Dlaczego Wanda Hagedorn napisała swoją, domyślić się można

to przesłanie, które kieruje ona do Polski z Australii, jest bardzo ważne. Wspomnienia

dopiero później. Nie poprzez oglądanie obrazków ilustrujących jej dzieciństwo, a czytając

z dzieciństwa z perspektywy osoby dorosłej, w których przeważa ojciec znęcający się

komentarze, w których autorka zamieściła swoje przemyślenia. Dają one wskazówki, że

nad córkami, wycofana matka i seksualne zagubienie dziewcząt, prowokują do debaty

jest to książka o feminizmie. Ale niebanalna. Kobieta po skończonej lekturze nie poczuje

nad rolą rodziców i wychowania seksualnego. Powieść jest

się silna. Zda sobie sprawę, że powinna tak się czuć.

jednak tak głęboko osadzona w PRL-u, że czytelnikom nasu-

Wraz z pomysłem na dzieło w głowie autorki od razu pojawił się sposób jego wykona-

wa się myśl: Tak było kiedyś.

Aleksandra Czerwonka

nia. Podkreśla to w wywiadach, a na początku książki jasno daje do zrozumienia: To bę-

dzie memuar graficzny!. Dlatego autorów jest dwóch. Obok nazwiska Hagedorn widnieje

oc e n a :

nazwisko rysownika – Jacka Frąsia. Komiks tworzy zwykle jedna osoba, jednak w tym

88888

przypadku role zostały podzielone na scenarzystkę i rysownika, ponieważ, jak twierdzi autorka, nie potrafi ona rysować. Duża różowa okładka zupełnie nie zwiastuje tego, co zobaczymy po otwarciu książki. Przyjemny dziewczęcy kolor zostaje zastąpiony wszechobecną szarością i czernią ponuro ziejącymi z rysunków. Odarcie komiksu z jaskrawości od razu sugeruje czytelnikowi,

Totalnie nie nostalgia. Memuar Wanda Hagedorn, Jacek Frąś Premiera: styczeń 2017 kultura gniewu

Taniec masek Świat sztuki jest zdominowany przez mężczyzn. Nazwiska malarzy wymieniać potrafimy bez końca, ale gdy chodzi o malarki, pojawia się problem. Dlaczego tak jest?

pseudonimami, lecz także robi to poniekąd sama autorka, pisząc jako wykreowany przez siebie profesor filozofii Hess. Tekst zmusza do refleksji nad tym, jak dużo jest w nas sa-

Mężczyźni są lepsi w sztukach plastycznych, czy po prostu i w tym obszarze kobiety

mych pierwiastka płci przeciwnej. Harriet ujawnia bowiem wiele cech kojarzonych z męż-

doświadczają dyskryminacji? Takie pytania stawia sobie Harriet Burden, główna bohater-

czyznami: potrafi być wulgarna, jest wyjątkowo wysoka, a najbliżsi nazywają ją Harrym.

ka najnowszej książki Siri Hustvedt Świat w płomieniach. Tekst ma ciekawą kompozycję – jest to zbiór źródeł przygotowanych przez profesora estetyki, który ma przybliżyć czytelnikowi historię głównej bohaterki opowiedzianą

Mężczyźni w powieści odgrywają jeszcze inną rolę: główna bohaterka podkreśla, jak bardzo zależało jej na uznaniu ze strony ojca i męża. Mimo że uważała się za feministkę, potrafiła przyznać, że i ona uległa tej męskocentrycznej machinie.

z różnych perspektyw. Znajdziemy tam zarówno wpisy samej Burden, artystka bowiem

Hustvedt jest zdolną pisarką, a książką Świat w płomieniach udowodniła, że

prowadziła wiele dzienników, jak i zapisy wywiadów z krytykami sztuki, relacje pisemne

dobrą literaturę piszą także kobiety. Autorka dowolnie zmienia narracje i wciela

dzieci artystki, jej przyjaciółki oraz wieloletniego partnera.

się w różnych bohaterów. Warto zauważyć także swoisty popis wiedzy żony Paula

Harriet to malarka pozostająca ciągle w cieniu swego męża, znanego w nowojor-

Austera: licznymi nawiązaniami nie tylko do literatury

skim środowisku marszanda Felixa Forda. Gdy ukochany umiera, kobieta załamuje się

i sztuki, lecz także do różnych dziedzin nauki, może za-

i zaczyna uczestniczyć w psychoterapii, która pomaga jej wydobyć to, co od zawsze

wstydzić niejednego czytelnika.

Justyna CzuPryniak

w sobie tłumiła. Pobudzona do działania Burden postanawia przeprowadzić swoisty eksperyment: znajduje trzech mężczyzn, pod których nazwiskami wystawia swoje

oc e n a :

prace. Jak się okazuje, dzieła artystki odnoszą większy sukces, gdy ukazują się jako

88887

instalacje mężczyzn. W najważniejszej jednak chwili, gdy Harriet ma zamiar się ujawnić, jej ostatnia „maska”, znany performer Rune, wycofuje się i wszystkiemu zaprzecza, przypisując wystawę sobie... Siri Hustvedt pokazała nie tylko to, że w XXI w. światem wciąż rządzą mężczyźni. Skupiła się na samym procesie percepcji, ukazując ponadto, jak przybieranie cudzej maski wpływa na nas samych. A masek tu dużo: nie tylko Burden chowa się za licznymi męskimi

32-33

Świat w płomieniach Siri Hustvedt; tłum.: Jerzy Kozłowski Premiera: luty 2017 Wydawnictwo W.A.B.


recenzje /

KSiążka

Tramwaj zwany wspomnieniami Opowieści o PRL-u to zazwyczaj albo kolejki, albo represje polityczne, albo po prostu sentymentalne powroty do wspomnień z młodości. Wojciech Grabowski stworzył coś na pograniczu – eseje, opowiadania o przedmiotach z życia codziennego przeplatane wspomnieniami i zdobione rysunkami. Zacznijmy od podróży tramwajem 102N, który kursował po Katowicach. Wyróżniał się

czy dokumentacje minionej epoki. To przede wszystkim ciekawy zapis ludzkiej pamięci, jej przetworzenie na tekst współgrający z obrazem. W końcu to próba uchwycenia minionych lat młodości, a więc tych, które najczęściej się urozmaica, którym dodaje się więcej dobrych stron, a zapomina o tych gorszych. Sztuką jest ująć to tak sprawnie, żeby nie popaść w banał czy górnolotne tony, co Grabowskiemu się udaje.

w szarej rzeczywistości swoimi kubistycznymi kształtami, które jednak czyniły z niego

Dizajn tamtych czasów jest przede wszystkim ucztą estetyczną, dopracowaną przez

niepraktyczny pojazd. Cóż, kubistyczne kształty rzeczywiście mogą powodować wiele

autora zarówno pod względem ilustracji, jak i ich współgrania z tekstem. Niemniej znaj-

trudności, a nawet wypadki. Ale czy jednocześnie nie mogą urozmaicać codzienności PRL-u?

dziemy też prywatne wspomnienia, które mogą być podzielane przez większość pokolenia

Rysunek, potem esej nierzadko uzupełniony kolejnym szkicem zawsze bezpośrednio

Grabowskiego. Przegląd jest więc zdecydowanie subiektywny, jednak wydaje się równo-

nawiązującym do tekstu – to forma, którą przyjął Grabowski. Wydaje się trafnym rozwią-

cześnie reprezentatywny. To również odpowiedź na pytania, co ma wspólnego Beksiński

zaniem i sprawnie zastosowanym – zarówno pod względem technicznego wykonania, jak

z autobusem SFW-1 i jak duży wpływ na życie może mieć Pan z Kiosku.

M a r ta Dz i e dz i c k a

i ogólnego odbioru. Dlatego przed opisem przygody w tramwaju 102N widnieją ilustracje tegoż pojazdu, a jeszcze wcześniej starannie zaprojektowane strona tytułowa i spis treści. Dbałość o szczegóły graficzne jest niewątpliwą zaletą Dizajnu tamtych czasów. We wspomnieniach znajdziemy kultowe przedmioty PRL-u – mikrus, telewizor marki Belweder oraz te używane do dziś – ogromne metalowe skrzynki na listy czy doniczki z opon.

oc e n a :

Nie jest to jednak tylko opis historii elementów krajobrazu socjalistycznego. To przede

88887

wszystkim wspomnienia – albo lepiej: ich przetworzenie po wielu latach. Dlatego sam autor zastanawia się, czy rzeczywiście Pan z Kiosku był tak wybitnym kierowcą swojego moto-

Dizajn tamtych czasów

roweru, czy może jest to tylko wytwór wyobraźni. Wyolbrzymienie po latach, a nawet sen

Wojciech Grabowski Premiera: styczeń 2017 Wydawnictwo Nisza

wpisany w rzeczywistość. To zachwianie pomiędzy tym, co było, a tym, co wydaje się, że mogło być, nie odgrywa tu jednak kluczowej roli. Są to w końcu wspomnienia jednostki, w których nie chodzi o fakty

Pierwsi wśród nierównych O władzy absolutnej marzy z pewnością niejeden zjadacz chleba. Perspektywa nieograniczonej władzy, ogromnego majątku i podwładnych gotowych spełnić każdą zachciankę rządzącego niezmiennie kusi kolejne pokolenia. Jak zostać dyktatorem. Podręcznik dla nowicjuszy opisuje właśnie takich władców.

w porażającej biedzie. Oprócz tego muszą pokornie znosić zachcianki władcy – nawet najmniejszy kaprys tyrana może ich kosztować życie. Autor w satyryczny sposób opisuje dyktatorów ostatniego stulecia, a także uniwersalne mechanizmy sprawowania władzy totalnej. Jest wnikliwym obserwa-

Publikacja norweskiego pisarza, Mikala Hema, to kompendium wiedzy dla adep-

torem zachowań władców absolutnych i przedstawia je w krzywym zwierciadle.

tów władzy absolutnej. Składa się z dziesięciu rozdziałów – każdy z nich jest po-

Podręcznikowy styl książki nawiązuje do wszechobecnych na rynku wydawniczym

święcony różnym aspektom rządów. Przyszły dyktator dowie się z nich między

poradników; począwszy od tych, jak zadbać o skórę, skończywszy na kursach bu-

innymi: jak zdobyć i utrzymać władzę, defraudować publiczne pieniądze, tworzyć

dzenia swojej wewnętrznej mocy. Cel tej książki jest oczywiście zupełnie odwrot-

kult jednostki, a jeśli sytuacja stanie się zbyt gorąca – jak uciec bez poniesienia

ny, ale dla osób pragnących objąć władzę absolutną to lektura obowiązkowa.

jędrzej wołochowski

konsekwencji. Mao Zedong, Nicolae Ceausescu, Papa Doc, Kim Ir Sen – to o nich jest ta książka. Jedni zdobyli władzę, zwyciężywszy w długiej wojnie domowej; inni na rządzących zostali zainstalowani przez obce mocarstwa. Niektórzy wygrali demokratyczne

oc e n a :

wybory, by później wprowadzić totalitarne metody rządzenia. Byli też tacy, którzy

88887

z grupą kilkudziesięciu najemników po prostu zakradli się i zabili poprzednika. W książce pokazano, jaką nieograniczoną władzą dysponuje dyktator oraz jak władza absolutna demoralizuje. Tyrani traktują państwo jak swoją własność, zagrabiają majątek państwowy i wydają go z wielką fantazją. Zorganizowana w grudniu 1979 r. uroczystość koronacyjna Bokassy – władcy Republiki Środkowoafrykańskiej – kosztowała łącznie 22 miliony ówczesnych dolarów, co odpowiadało jednej czwartej państwowego budżetu. Wille dyktatorów i ich rodzin budowane są za dziesiątki, a czasami nawet setki dolarów, podczas gdy obok obywatele żyją

Przystanek: Książka

Jak zostać dyktatorem. Podręcznik dla nowicjuszy Mikel Hem Tłumaczenie: Sławomir Budziak Premiera: listopad 2016 Wydawnictwo Agora

- A w niej recenzje aktualych publikacji. Bądź na bieżąco!

Znajdziesz nas na: magiel.waw.pl/category/przystanek-kultura/przystanek-ksiazka.

kwiecień 2017


/ #Ekranowelove Nie macie co robić, tylko tu w nocy siedzicie...

Like a rolling stone Captain Fantastic, produkcja Matta Rossa, również podejmuje temat ucieczki od współczesnych wrogich indywidualistom czasów. Ben (zasłużenie nominowany do Oscara Viggo Mortensen) podróżuje po Stanach w lichej przyczepie z sześciorgiem dzieci. Wpaja pociechom swoją niechęć do kapitalizmu, uczy polowania na dziką zwierzynę, dba o ich tężyznę f izyczną, a nawet instruuje, jak skutecznie okraść sklep i zdobyć darmową porcję jedzenia. Oprócz tego czytuje im f ilozofów i uczy wszystkich skomplikowanych pojęć i dogmatów, których kilkuletnie dzieci zazwyczaj nie są w stanie zrozumieć. Dumny ojciec zaczyna jednak powątpiewać w słuszność swoich metod wychowawczych, kiedy przychodzi mu spotkać się z rodziną tragicznie zmarłej żony. Konfrontacja dzieci przyzwyczajonych do survivalowego trybu życia ze światem technologii, kolorowych cukierków i zachęcających gier na PlayStation okazuje się bardzo bolesna. Nasuwa się pytanie: czy można pozbawić dziecko zabaw z rówie-

Captain Fantas tic (USA) Re ż . M at t R oss G atun ek : D r amat / Kome dia P re m ie r a: 10.03 . 2 017

Pobudka przy ulubionej piosence ze światowej listy przebojów, szybkie przeglą-

śnikami i dostępu do wszystkiego, co oferuje nam współczesny świat, kosztem swojego światopoglądu i niepopularnego sposobu na życie. Film pozostawia widza z tym pytaniem – nie osądza, nie próbuje umoralniać czy podsuwać trywialnych prawd o świecie. Odbiorca ma okazję samodzielnie ocenić nietuzinkowego ojca, przyjrzeć się nietypowej rodzinie i zastanowić, czy może jednak w tym szaleństwie jest metoda.

danie newsów na ekranie smartfona, obowiązkowe polajkowanie statusów koleża-

Poza inspirującą niedopowiedzianą fabułą warto wspomnieć również o świetnych

nek, kilka ćwiczeń z Chodakowską, zielona kawa, owsianka w proszku i bieg na zaję-

kolorowych strojach głównych bohaterów oraz o soundtracku pełnym nastrojo-

cia z ulubionym audiobookiem w uszach… A gdyby tak codziennie wstawać o świcie

wych, folkowych piosenek oraz coverów (Sweet Child O’Mine!).

i ruszać do pobliskiego lasu w poszukiwaniu śniadania?

Captain Fantastic to doskonały f ilm familijny, który młodszego widza zadziwi

Taką rzeczywistość coraz trudniej sobie wyobrazić. W ostatnich latach próbo-

i rozbawi, a starszemu prawdopodobnie utkwi w głowie na dłużej, zmuszając do

wano ją przybliżyć w kultowym już Wszystko za życie czy Dzikiej drodze z prze-

choćby krótkiej chwili zastanowienia, czy aby na pewno jesteśmy szczęśliwsi, non

konującą Reese Whitherspoon. Rozczarowani współczesnym światem outsiderzy

stop wpatrując się w ekrany naszych smartfonów.

wyruszali na wędrówkę, aby wyciszyć się, odciąć od negatywnych wspomnień i rozpocząć życie w zgodzie ze sobą i z naturą w czystej, niezmąconej postaci.

M A R TA S Z E R A KOW S K A

Podróż w czasie jącym świecie przyszłości, a trzeci przedstawia świat wyglądający jak nasz, lecz z pewną bardzo istotną zmianą. Różny jest klimat i stylistyka poszczególnych odcinków, od politycznego thrillera The National Anthem, przez dystopijne 500 000 Merits po tragikomicznego Waldo czy przywodzący na myśl stylistykę von Triera White Bear. W latach 2011– 2012 powstało sześć odcinków serialu; w 2014 r. nakręcono specjalny odcinek świąteczny (szczególnie wart polecenia), a w 2016 r. serial wykupiła platforma Netflix i przeniosła na mały ekran (lub raczej monitor) sześć nowych wizji Brookera. Kolejne sześć zostanie opublikowane tej jesieni. Jedną z największych zalet serialu jest późna ekspozycja świata przedstawionego. Oznacza to, że widz nie jest informowany wprost, czym rzeczywistość danego odcinka różni się od naszej, lecz wraz z biegiem akcji sam zaczyna domyślać się, o co chodzi. Najbardziej udanym przykładem zastosowania tego zabiegu jest odci-

Black Mirror (Wielka Br y tania) Re ż . C har lie B ro oker G atun ek : D r amat / T hr iller/ S ci- F i P re m ie r a: 4. 1 2 . 1 1

Podczas typowej sceny rodzajowej widz stopniowo zdaje sobie sprawę, że serialowa rzeczywistość różni się od prawdziwej. Jest wzbogacona o technologię, system lub ideę, które miały uczynić świat bliższym raju. Coraz wyraźniej dostrzega, jak wielki wpływ na życie bohaterów ma ta zmiana. Takiego schematu trzyma się brytyjski serial Charliego Brookera Black Mirror. Każdy z jego odcinków opowiada inną historię, rozgrywającą się w zmienionej rzeczywistości.

nek świąteczny White Christmas. Nawet kiedy aspekt fabularny kuleje, można czerpać przyjemność ze stopniowego odkrywania tajemnicy tworzącej przedstawioną rzeczywistość. Sekrety te są zawsze różnorodne. Kreacja świata zawsze współgra z klimatem odcinka – szarobure angielskie niziny podkreślają pesymistyczny wydźwięk Shut Up and Dance, a słoneczne wybrzeże Kalifornii stanowi piękną ilustrację wzruszającego San Junipero, którego koncept fabularny jest zaskakująco dobrym jak na telewizję połączeniem pomysłowości i prostoty. Black Mirror jest więc antologią trzynastu krótkich f ilmów telewizyjnych o różnym klimacie, przesłaniu i poziomie. Wszystkie je łączy osoba twórcy, koncept narracyjny, kreatywność wizji reżysera oraz to, że przedstawiają rzeczywistość, w której – według Brookera – możemy się znaleźć za 10 minut, jeśli nie będziemy uważać.

Stopień egzotyczności świata przedstawionego różni się znacznie między odcinkami. I tak akcja pierwszego z nich mogłaby rozegrać się dzisiaj, drugi osadzony jest w przygnębia-

34-35

MICHAŁ ORLICKI


lifestyle/ / lifestyle gorszySmoleńska sort? Cudownie uniknęliśmy maglowego

Polecamy: 38 W SUBIEKTYWIE 43 SportSzkoła Z Akroprzetrwania przez życie Mistrzyni Polski akrobatyce Kiedywkolega staje sportowej się katem

46 Warszawa Obcy,po alePablo nasz 42 Warszawa Pamiątki

Historia Pałacu Kulturyw istolicy Nauki Artysta z wizytą 48 TEchnologie Żyj długo i pomyślnie 44 Technologie Wyścig na Marsa Innowacje na rynku procesorów Podróż na mroźną planetę

fot. Elwira Szczęsna

Styl życia Znikający w przedwiośniu OLIWIA KAPTURKIEWICZ rzedwiośnie to jakaś dziwna pora. Choć w zasadzie trudno tu mówić o porze – z niejasnych przyczyn przedwiośnie nie zasłużyło na miano pory roku. Jest to czas osobliwy na przykład dlatego, że zbija z tropu: przejściowy charakter przedwiośnia, zawieszenie pomiędzy zimą a wiosną daje się we znaki nawet zwykłym przechodniom. Prosty przykład: opady. Przy wiosennych deszczach wszyscy bez wahania wyciągają parasolki, natomiast przy typowo zimowych opadach, czyli śniegu, z niejasnych przyczyn wstrzymują się i pozostają jedynie pod przykryciem kaptura. A podczas przedwiośnia? Podczas przedwiośnia panuje konsternacja: niby cieplej, a jednak dalej zimno. Niby pada, ale nie śnieg. Ale jednak coś pada. I tak trwa spektakl wychodzenia z domu bez parasola – bo za oknem ludzie chodzą bez – i wracania mokruteńkim. Żeby w prosty sposób uniknąć z jednej strony otwierania sezonu parasolowego, a z drugiej – przemoknięcia, postanowiłam zostać w domu. Moim nowym guilty pleasure stało się czytanie zagadek kryminalnych. Oczywiście najciekawsze z nich to te, których nigdy nie udało się rozwiązać. Jedną z nich jest sprawa rodzeństwa

P

Co dzieje się z ludźmi, którzy znikają bez śladu?

Beaumont. Lata sześćdziesiąte, Australia. Troje dzieci w wieku przedszkolno-wczesnoszkolnym udało się na położoną nieopodal ich domu plażę. Kiedy nie wrócili do domu o ustalonej godzinie, ich rodzice zaczęli się niepokoić. Dzieci nie wróciły już nigdy. Pomimo rozgłosu i wieloletniego śledztwa nie znaleziono ani ich ciał, ani żadnej z rzeczy, które mieli ze sobą tego dnia. Oczywiście pojawiało się wiele poszlak: ktoś zeznał, że widział dzieci bawiące się w towarzystwie wysokiego blondyna, ktoś inny widział je idące w kierunku domu. Nigdy do tego domu nie doszły. Co dzieje się z ludźmi, którzy znikają bez śladu? Nie dawało mi to spokoju. Zajrzałam na stronę Fundacji ITAKA – Centrum Poszukiwań Ludzi Zaginionych. Obecnie poszukiwanych jest 1126 osób. Ponad tysiąc przepadło bez słowa. Może właśnie w jeden z takich dziwnych dni, kiedy trudno rozróżnić deszcz od śniegu czy ocenić możliwość zwykłego przemoknięcia. Może wtedy gdzieś ktoś, w tym zawieszeniu pór roku i wszelkich osądów, po prostu przepada. Może warto od czasu do czasu przejrzeć bazę zaginionych, spojrzeć pod kaptury i parasole przechodniów. Może któryś z nich naprawdę zagubił się w tej dziwnej, przedwiosennej porze. 0

kwiecień 2017


/ nastoletnia fotograf

Świeżym okiem Wiek gimnazjalny to czas burzliwych kłótni z rodzicami, nieszczęśliwych zauroczeń i wielkich przyjaźni. W tym zgiełku trudno się odnaleźć i skierować energię na pielęgnowanie swoich pasji. Piętnastoletnia Oliwia Wołczyk traktuje fotografię nie tylko jako hobby, lecz także jako sposób na spełnienie artystyczne. r oz m awiała : M ał g o r z ata g r o c h ow s k a f o t o g r a f i e : o l i w i a wo łc z y k M A G I E L : Czy młody wiek jest dla ciebie jakąkolwiek przeszkodą w realizacji twojej pasji? O L I W I A W O Ł C Z Y K : Kiedy zaczynałam zajmować się fotografią, bardzo

się stresowałam. Miałam wtedy 12 lat. Bałam się, jak będę sobie radziła w kontakcie z inną osobą, modelką, która jest starsza ode mnie. Na początku było trochę sztywno, niektóre dziewczyny potrafiły się wywyższać albo wykorzystywać to, że jestem młodsza. Była jedna sytuacja, w której fotografowana po dwóch dniach od sesji napisała, że jeśli teraz nie oddam jej zdjęć, to ona sama je obrobi i wykadruje. Na szczęście teraz to już się nie zdarza, bo pracuję z profesjonalnymi modelkami.

Jak twoim zdaniem fotograf wpływa na modelki podczas sesji? Postawa fotografa to klucz do dobrych zdjęć. Atmosfera na sesji jest ważna, dlatego zawsze wcześniej rozmawiam z modelką i wizażystką. Staram się wprowadzić przyjazną atmosferę, żeby ta pierwsza nie czuła się zagubiona czy przestraszona. Jeśli fotograf jest sztywny, to modelka na sesji też jest

36-37

spięta. Wtedy czuję się wręcz, jakbym fotografowała posąg [śmiech]. Jeżeli osoba na zdjęciach jest rozluźniona, to zdjęcia są bardziej spontaniczne, można czasem uchwycić jakiś ciekawy wyraz twarzy. Często na sesji rozmawiam z osobą, którą fotografuję, puszczam muzykę. To bardzo pomaga.

Jak myślisz, na ile ważny jest w tym, co robisz, talent, a na ile ciężka praca? Myślę, że jeżeli jakaś osoba bardzo dużo ćwiczy, a nie ma predyspozycji, to jest w stanie przegonić kogoś, kto ma tylko talent. Jeśli chodzi o fotografię, to nie jest to coś prostego, co przychodzi po tygodniu pracy. To się dokonuje latami. Kiedy miałam 11 lat, moja siostra, która jest zawodowym fotografem, pokazała mi swoją pracę. Wtedy poczułam, że fotografia to jest to, co chciałabym robić w życiu. Od tamtej pory jestem pełna pasji i zacięcia, żeby się w tym realizować. 0 Zdjęcia Oliwii można obejrzeć na stronie maxmodels.pl/fotograf-canavar.html.


nastoletnia fotograf /

kwiecień 2017


/ prześladowani w szkole Czy Szymon jeszcze czyta Magla?

Szkoła przetrwania Szkoła – okres nauki, zabawy, zawierania pierwszych przyjaźni. Coś, co dla jednych było niewinnym, dziecięcym okresem, dla innych wiąże się z przykrymi wspomnieniami, które można porównać do prawdziwej walki o przetrwanie. T e k s t:

M a rc i n k r u k

dy przechodziłam korytarzem, wytykali mnie palcami, śmiali się ze mnie. Kiedy stałam gdzieś na korytarzu, mówili za moimi plecami, ale tak, żebym usłyszała, co mają o mnie do powiedzenia. Nachodzili mnie w domu, pojawiali się grupami pod moim blokiem, dzwonili do mnie domofonem – mówi Agata.

G Błąd

Historia nastolatki zaczęła się pod koniec I klasy gimnazjum, kiedy jej prywatna korespondencja z kolegą została rozesłana do wszystkich znajomych ze szkoły. Z tego, co wiem, to on przesłał mojej koleżance z klasy nasze rozmowy, a później ona puściła je dalej w obieg. To były bardzo intymne rozmowy z podtekstem seksualnym – przyznaje. Z dnia na dzień relacje dziewczyny ze znajomymi z klasy uległy drastycznej zmianie. Na początku miała nadzieję, że sprawa szybko pójdzie w zapomnienie i wszystko wróci do normy. Myliła się. Zaczęło się od tego, że mnie wyśmiewali, wytykali palcami. Każdy płaci za swój błąd – rozumiałam to, przymykałam na to oko. Mijały tygodnie, a lincz społeczny trwał. Agatę obrażano, śmiano się z niej, stała się przedmiotem żartów i wyzwisk. Co więcej, ataki przybrały na sile w drugiej klasie – wtedy przestała sobie radzić z sytuacją w szkole i zaczęła opuszczać zajęcia. Wspomina o dwóch dziewczynach, które wyjątkowo często i okrutnie jej dokuczały – nie tylko na przerwach, lecz także podczas lekcji, a nawet poza szkołą. Znalazła się, jak twierdziła, w sytuacji bez wyjścia – ona kontra cała szkoła, w której brakowało wsparcia zarówno wśród nauczycieli, niezwracających uwagi na sytuację, jak i wśród rówieśników, którzy jedynie dołączali do prześladujących. Z biegiem czasu było coraz gorzej. Kiedy w trzeciej klasie na lekcji języka polskiego napięcie w klasie osiągnęło apogeum, w Agacie coś pękło. Nie wytrzymałam, podeszłam do nauczycielki, powiedziałam, że muszę iść do pana psychologa. Poszłam, wygadałam się. Od tego wszystko zaczęlo się zmieniać. Dziewczyna uważa, że szkolny psycholog

38-39

okazał się dla niej wsparciem, którego wtedy najbardziej potrzebowała. W tamtym momencie była to jedyna osoba z całej placówki, która podała mi rękę. Kiedy Agata zupełnie przestała uczęszczać na zajęcia, rówieśnicy znaleźli inny sposób na dotarcie do swojej ofiary. Jedna z dziewczyn, które mnie atakowały, napisała post na klasowej grupie na Facebooku, że jeżeli jej koleżanka wyleci ze szkoły, to ona mnie zniszczy. Pojawiło się tam ok. 300 komentarzy, Pamiętam, że następnego ranka usiadłam przy komputerze, weszłam na Facebooka i czytałam to wszystko. Wtedy dotarło do mnie, że naprawdę mnie tam nie chcą, że jestem od nich inna, gorsza. Stwierdziłam, że mam dosyć, że nie chcę tam być. Od razu zrobiłam zrzuty ekranu, żeby mieć dowody.

Znalazła się w sytuacji bez wyjścia – ona kontra cała szkoła, w której brakowało wsparcia zarówno wśród nauczycieli, jak i wśród rówieśników. Od tego momentu wydarzenia przybrały inny obrót. O wszystkim dowiedzieli się rodzice dziewczyny, wcześniej nie do końca świadomi powagi sytuacji. Sprawa została zgłoszona na policję. Pojawił się również pomysł zmiany szkoły, jednak w III klasie gimnazjum nie było to możliwe. W końcu Agata przeniosła się do klasy o innym profilu, a przede wszystkim z innymi ludźmi, którzy nie brali udziału w prześladowaniu i byli przyjaźnie nastawieni do nowej koleżanki. Sprawa szybko trafiła do sądu rodzinnego. Okazało się, że dyrekcja nic nie wie o całej sytuacji, wiedzieli o niej tylko moi nauczyciele prowadzący poszczególne przedmioty. Z obawy przed kolejną falą agresji rodzina dziewczyny utrzymywała całe postępowanie sądowe w tajemnicy. Pamiętam, że wyjechałam wtedy do babci, bo nikt nie wiedział, gdzie ona mieszka, a nachodzili mnie również w domu – wspomina. Kiedy obie dziewczyny, które najbardziej

prześladowały Agatę, dostały wezwania na policję, gdzie usłyszały po ponad dwadzieścia zarzutów, obawy się potwierdziły. Wyszukiwano mnie, wykopano znikąd numer mojej mamy, z nieznanych numerów telefonu wysyłano do niej SMS-y. Po złożeniu przez każdą ze stron zeznań, sędzia wydał wyrok: kurator do 18. roku życia dla każdej z oskarżonych.

Ring O tym, jak szybko przyjaźń może zmienić się w nienawiść, na własnej skórze dotkliwie przekonała się Monika. Zaczęło się niewinnie – w V klasie szkoły podstawowej zaczęła przyjaźnić się z kilkoma dziewczynami z klasy. Pewnego dnia jedna z jej koleżanek nagle, bez wyraźnego powodu, zaczęła rozpowiadać nieprzyjemne plotki na jej temat. Nie do końca wiedziałam, jak to się stało. Nagle w bardzo krótkim czasie ta dziewczyna zaczęła mnie nienawidzić – wspomina. Okazało się, że Asia wyładowuje na Monice swoją złość, bo jest o nią zazdrosna i uważa, że odbija jej przyjaciółki. Wszelkie próby konfrontacji i wyjaśnienia sprawy kończyły się jedynie kolejną falą wyzwisk i obelg. Coś, co wyglądało na zwykły, dość trywialny konf likt, często spotykany u dzieci w tym wieku, przerodziło się w bardzo toksyczną i, jak się później okazało, niebezpieczną relację między dziewczynami. Trwało to ponad rok. Asia dokuczała Monice na każdym kroku, wszczynała kłótnie, obrażała ją przy innych uczniach. Uczęszczanie na zajęcia z czasem stało się dla Moniki katorgą – obelgi i wyzwiska ze strony koleżanki były na porządku dziennym, a konf likt przybierał na sile. Wszystko spotęgował brak reakcji i wsparcia zarówno ze strony kadry pedagogicznej, jak i reszty klasy, która widziała w tym formę rozrywki. Padały z jej strony różne słowa, cała klasa w tym uczestniczyła, wszyscy patrzyli na to jak na ring. Czasami gdy się kłóciłyśmy, to wszyscy stali z boku i zaczynali klaskać. Próby interwencji podejmowane przez rodziców Moniki kończyły się fiaskiem. Moja mama i tata na początku byli zbywani, bo rodzice tej koleżanki byli wpływo-


prześladowani w szkole /

wi, finansowali szkołę. W końcu sytuacja zaogniła się do tego stopnia, że pewnego dnia Asia na oczach innych uczniów próbowała zrzucić Monikę ze schodów. Dopiero wtedy nauczyciele zaczęli traktować sprawę poważnie. Obie dziewczyny zostały wysłane do szkolnego psychologa, gdzie zagrożono im, że zostaną usunięte z placówki. Dla Moniki – wzorowej uczennicy, w której życiu nauka odgrywała bardzo dużą rolę, wydalenie ze szkoły byłoby ogromnym ciosem. Ta perspektywa mnie załamała. Przedtem należałam do klasowych kujonów, a przez tę sytuację nie mogłam się uczyć. Przez trzy miesiące dostawałam same pały i dwóje. Byłam przerażona. Groźba na szczęście nie została spełniona. Konf likt trwał. W końcu Monika zupełnie się poddała. Przestała reagować na wyzwiska, zaniechała jakiejkolwiek obrony. Po pewnym czasie ogarnęła ją apatia: Nagle z dnia na dzień zupełnie wyłączyłam emocje, czułam się jak zombie. Ta reakcja paradoksalnie stała się początkiem końca problemu. Przy bierności jednej ze stron i nieustającymi atakami drugiej, konf likt przyjął oblicze relacji oprawca-ofiara, co zostało zauważone przez nauczycieli. Po roku od rozpoczęcia konf liktu zadecydowano, że Asia stanowi zagrożenie dla Moniki i problematyczna dziewczyna została przeniesiona do innej klasy.

wać swoje łagodne usposobienie z prymitywnymi cechami nowego środowiska. Na dodatek nie posiadał umiejętności sportowych, co jeszcze bardziej wyizolowało go z grupy chłopaków, w której poziom gry w piłkę nożną był swoistym wyznacznikiem wartości danej osoby. Dawid został odtrącony od reszty klasy. Uważano go za kujona, śmiano się z niego, przezywano. Im bardziej był podatny na agresję ze strony rówieśników, tym częściej mu dokuczano. Miałem taki okres w życiu, że bałem się chodzić do szkoły, bo każdego dnia

obawiałem się o to, co może mnie spotkać. Dokuczanie sobie nawzajem było po prostu na porządku dziennym. Niestety nie było to prześladowanie tylko na tle psychicznym. Dawid wspomina szczególnie traumatyczną sytuację, która zdarzyła się w V klasie. Wracałem ze szkoły z kolegą, który też był obiektem prześladowania. Kupiliśmy po drodze coś do jedzenia i natknęliśmy się na dwóch chłopaków z naszej klasy. Zaczepili nas, chcieli ukraść nam nasze zakupy, chociaż nigdy wcześniej osobiście mi nie dokuczali, a chodziliśmy 1

Nowy Nieustanna walka o akceptację, strata pięciu lat z życia – tak okres szkoły podstawowej wspomina Dawid. Z powodu rodzinnej przeprowadzki do innego miasta w II klasie był zmuszony zmienić szkołę na pobliską osiedlową placówkę. Adaptacja w nowym środowisku okazała się zadaniem, któremu trudno było sprostać. Przez cały czas niewiele osób zwracało się do mnie po imieniu, wszyscy mówili do mnie „Nowy” – wspomina. Dla ośmioletniego chłopca nie był to dobry start. Mimo upływającego czasu nadal traktowano go bardziej jak kogoś z zewnątrz, a nie członka grupy. Nagle znalazłem się w bardzo niesprzyjającym dla mnie środowisku i nie potrafiłem się w nim odnaleźć – kontynuuje. Opowiadając o sytuacji w szkole, Dawid często używa określenia patologiczna. Bójki były tam na porządku dziennym, a agresja wśród uczniów – wszechobecna. Najbardziej lubiani byli nie ci, którzy się dobrze uczyli, ale ci, którzy umieli grać dobrze w piłkę, a gdy trzeba było, umieli się i bić – mówi Dawid. Chłopak wychowywał się w domu, w którym od dzieciństwa wpajano mu pewne wartości – poważny stosunek do nauki, opanowanie, traktowanie innych z szacunkiem. Musiał skonfronto-

kwiecień 2017


/ prześladowani w szkole

już kilka lat razem do tej samej szkoły. Próbowaliśmy uciec z tym kolegą, kiedy jeden z tej dwójki wykręcił mi rękę za palec, który akurat miałem wtedy złamany, a drugi zaczął mnie kopać w brzuch. Byłem w szoku, bo tych chłopaków nigdy wcześniej w ogóle nie kojarzyłem z taką agresją. Sprawa została zgłoszona w szkole, prawie skończyło się na policji. Dawid podkreśla, że nie samo pobicie czyni tę sytuację traumatyczną, ale to, że sprowokowały ją osoby, których nigdy by o to nie podejrzewał. To właśnie rany psychiczne, nie fizyczne, zadawały mu największy ból. Myślę, że to najbardziej destruktywnie wpływa na człowieka. Nawet te skrajne przypadki fizycznej przemocy nie równają się z tym, co się przechodzi wewnątrz. Jedynym powodem, dla którego chłopak nie zmienił szkoły, była przyjaźń i wsparcie ze strony kolegi z klasy. Jak mówi, tylko dzięki niemu udało mu się przetrwać ten okres. Dawid uwolnił się od dokuczania dopiero po ukończeniu szkoły podstawowej. Dostał się do dobrego gimnazjum i opuścił patologiczne środowisko na zawsze.

Cień przeszłości Każdy dąży do zaspokojenia swoich najbardziej podstawowych potrzeb, m.in. bezpieczeństwa i poczucia przynależności. Gdy nie są one spełnione, umysł młodego człowieka przestaje funkcjonować we właściwy sposób, a codzienne czynności zaczynają sprawiać trudności. Dawid wspomina, że w okresie, gdy uczył się w szkole podstawowej, towarzyszył mu ciągły strach. Jego sposobem na radzenie sobie z tą sytuacją było unikanie jakiejkolwiek konfrontacji z innymi. Wyobcowanie chłopaka pogłębiało się, a stres związany z pobytem w szkole rósł, co w efekcie doprowadziło do pojawienia się kolejnych komplikacji. Każdy człowiek w inny sposób reaguje na stres – ja wtedy bardzo dużo jadłem. Miałem spore problemy ze zdrowiem, jeśli chodzi o serce oraz kwestie związane z ciśnieniem. Musiałem być pod stałą opieką kardiologa, ale kiedy zmieniłem środowisko i poszedłem do gimnazjum, po którejś wizycie powiedziano mi, że te problemy zniknęły. Również na psychice Agaty prześladowanie w szkole odcisnęło swoje piętno. Byłam wtedy bardzo słaba psychicznie, miałam lęki, okaleczałam się. Pojawiły się też u mnie objawy depresji – opowiada. Po sprawie w sądzie i zmianie klasy życie dziewczyny powoli zaczęło wracać do normy. W nowym otoczeniu nadrobiła zaległości w nauce, ukończyła szkołę z dobrym wynikiem z egzaminu gimnazjalnego. Jednak demony przeszłości towarzyszą jej do dzisiaj. Nawet teraz, kiedy jestem dorosła, kiedy ktoś

40-41

mnie za coś pochwali, to w to nie wierzę, bo zawsze odnoszę wrażenie, że wszystko co dobre, nie jest dla mnie – dla mnie są zarezerwowane tylko te najgorsze rzeczy, te najbardziej bolesne obelgi, to wytykanie palcami, po prostu bycie tą najgorszą – przyznaje z bólem. Dawid, mimo że jego życie wygląda teraz zupełnie inaczej niż w okresie podstawówki, nadal mówi o tendencji do traktowania wszystkich z dystansem, ze strachu przed zranieniem. Wspomina również o problemach z krytyką i samooceną. Za każdym razem, gdy ktoś mnie skrytykuje, odbieram to bardzo osobiście. To jest jedna z tych rzeczy, które zostają z człowiekiem do końca życia – mówi chłopak. Monika z kolei boryka się z apatią, ma trudności z odczuwaniem głębokich uczuć w stosunku do innych – z obawy przed odtrąceniem. Na każdej z tych osób spoczywa pewien ciężar wyniesiony z młodości. Przesłania widok, zakłóca perspektywę, rzuca cień na całe życie. Nie da się sprawić, by ten zupełnie zniknął – można go jedynie rozproszyć, choć do tego potrzeba dużo światła. Nie zawsze to się udaje.

Ilekroć zgłaszałam problem wychowawczyni, ignorowała moje uwagi, mówiąc, że przesadzam i żebym nie robiła z igły wideł. Niewidoczni „Nie przesadzaj” – to zdanie, które każdy, kto kiedykolwiek zmagał się z prześladowaniem, usłyszał niejednokrotnie. W wielu przypadkach dramat takiej osoby pozostaje niezauważony. Większość klasy nie zwraca uwagi na uczniów odstających od reszty, niebędących w polu widzenia ogółu. Traktowani są raczej jako źródło rozrywki, a ich skargi są często lekceważone. Ilekroć zgłaszałam problem wychowawczyni, ta ignorowała moje uwagi, mówiąc, że przesadzam i nie powinnam robić z igły wideł. Mówiłam o tym wielokrotnie i nikt nie reagował tak jak powinien, przynajmniej z grona nauczycieli – tak swoją sytuację opisuje Agata. W sytuacji Moniki kadra pedagogiczna w ogóle nie chciała słyszeć o konf liktach w klasie. Zamiast wspólnie szukać rozwiązania, grożono dziewczynom, że z ich zachowania zostaną wyciągnięte konsekwencje. Obniżono nam ocenę z zachowania, byłyśmy u dyrektora kilka razy. To były raczej środki typu „kij” – jeśli nie będziecie się odpowiednio zachowywać, to tam są drzwi.

Dla obserwatorów taka sprawa wydaje się błaha – od czasu do czasu ktoś powie jakąś obelgę, rzuci wyzwiskiem – przecież to nic poważnego. W końcu w życiu są ważniejsze sprawy niż to, co sądzą o nas inni. Powagę sytuacji dostrzega się dopiero wtedy, gdy przestaje się widzieć szkołę z perspektywy dorosłego człowieka – jako placówkę, która służy edukacji uczniów, a zobaczy się w niej odrębny, zamknięty świat, rządzący się własnymi prawami. Przypomina ona bezludną wyspę, rodem z Władcy Much Williama Goldinga, na której panuje powszechne bezprawie, a oprawcy czują się bezkarni. Każda obelga lub wyzwisko stanowi odtrącenie od wspólnoty, która odgrywa dużą rolę w funkcjonowaniu jednostki. Taką sytuację może przerwać dopiero interwencja kogoś z zewnątrz. Pojawienie się obserwatora, niczym obcego statku na wyspie, daje znać o istnieniu zewnętrznego świata, w którym obowiązują zupełnie inne zasady, a zachowanie oprawców jest nieakceptowane i karane. Tym kimś może być rodzic, nauczyciel, a nawet – jak to miało miejsce w przypadku Agaty – sędzia. Brak takiej interwencji może być tragiczny w skutkach. Agata wspomina wsparcie wychowawczyni nowej klasy, do której udało jej się w końcu przepisać: Myślę, że gdyby nie ona, to w końcu zrobiłabym sobie krzywdę. W pewnym momencie byłam tak zdesperowana, że naprawdę myślałam o tym, by popełnić samobójstwo. Trudno w takiej sytuacji znaleźć choćby odrobinę optymizmu, chociaż ludzie, którzy przeżyli coś takiego, są przykładem, że nie jest to niemożliwe. Dawid uważa, że przez to, co przeżył, z większą siłą zaczął dążyć do osiągania sukcesu: W pewnym momencie dochodzi się do punktu skrajnego, w którym ma się już dosyć obecnego stanu, i chce się, żeby wszystko się zmieniło. Wtedy ta cała frustracja kumuluje się do tego stopnia, że dodaje człowiekowi energii do działania, do zmiany na lepsze. Teraz, gdy znajduje się w problematycznej sytuacji, przypomina sobie, że wyjście z niej zawsze jest możliwe. Agata w tym roku kończy technikum, zdaje maturę. Ma już swój plan na życie – studia, praca. Pisze blog, rozwija się, z optymizmem patrzy w przyszłość. Mam do siebie dystans, którego kiedyś nie miałam. Widzę swoje wady i potrafię się z nich śmiać – mówi. Jednak zaraz potem dodaje: Co nie znaczy, że mnie to nie boli. Monika, Dawid i Agata to już dorośli ludzie. Od opisanych wydarzeń minęło kilka, a nawet kilkanaście lat. Traumatyczne przeżycia stały się wspomnieniami, pozostawiając jedynie ślady rozegranej walki, która w przypadku wielu osób wciąż się toczy. 0


Skład się kończy, a ja wciąż samotnik...

Wyspy zielone Jakiego koloru jest Warszawa? Dla studentów mieszkających tu dopiero od października odpowiedź wydaje się prosta: Szarość! Widzę szarość! Stolica to jednak także 20 tys. hektarów zieleni, których odkrywanie można zacząć nawet w czasie okienka. T E K S T i f o t o g r a f i a :

W i k to r i a kowa l s k a

esienno-zimowa aura nie sprzyjała poznawaniu miejskiego piękna, zachęcała raczej do zaszycia się w ciepłym wnętrzu własnego pokoju, kawiarni czy biblioteki. Doniesienia o doskonałej kondycji warszawskiego smogu tylko potęgowały ponure wrażenie – na początku roku poziom zanieczyszczenia powietrza regularnie przekraczał normy o kilkaset procent. Zajęcia w semestrze letnim to szansa, by zobaczyć syreni gród w nieco innych barwach. Nie trzeba w tym celu planować kilkugodzinnej wycieczki po największych atrakcjach turystycznych miasta. Na spacer można wyprowadzić niektóre codzienne zwyczaje – drugie śniadanie, naukę niemieckiego czy spotkanie projektowe. Choć zwiedzający Warszawę najczęściej wybierają Łazienki, park Ujazdowski czy ogród Saski, odskocznią dla mieszkańców mogą być również mniejsze, nieznane turystom miejsca.

J

Park Morskie Oko

Mokotów SGH: 20 min pieszo ul. Rakowiecką i Puławską Kampus główny UW: 20 min linią 116, 222 lub 503 Mieszkańcy XIX-wiecznej Warszawy kojarzyli to miejsce z Ogrodem Rozrywki Promenada. Były więc karuzele, huśtawki, strzelnica, sztuczne ognie oraz estrada, na której popisywali się muzycy, aktorzy i cyrkowcy. Dziś jest tu znacznie spokojniej. W urokliwym pałacyku Szustra regularnie odbywają się kameralne koncerty symfoniczne. Trzy klimatyczne kawiarnie zapraszają przechodniów na kawę i herbatę, od czasu do czasu organizują również animacje dla dzieci. Tym, co zachwyca na mokotowskiej skarpie, są jednak dwa nieduże stawy. Jeziorko położone w dolnej części jest czyste i zadbane. Pochylają się nad nim wierzby płaczące, z którymi ładnie komponuje się mała fontanna. Natomiast górny

zbiornik, o kształcie słynnego jeziora w Tatrach, tętni życiem. Zamieszkujące go kaczki, mewy oraz łyski skutecznie zagłuszają dźwięki ul. Puławskiej. Niestety ławki w pobliżu warszawskiego Morskiego Oka są w opłakanym stanie, a biegnąca wokół niego betonowa ścieżka urywa się w połowie drogi. Miejsce sprawia wrażenie opuszczonego. Należy jednak przyznać, że spacer podmokłym brzegiem wśród dzikich krzewów i wodnych ptaków stanowi miłą odmianę od miejskiej rutyny.

Na spacer można wyprowadzić także niektóre codzienne zwyczaje. Park Praski

Praga-Północ, M2 Dworzec Wileński SGH: 15 min, kampus główny UW: 15 min Trzynastometrowa stalowa żyrafa, miniaturowy żubr i nosorożec z brązu... Park Praski z warszawskim ZOO łączy więcej niż tylko bliskie sąsiedztwo. Stare kasztanowce, topole i świerki sprawiają, że odwiedzający mogą poczuć się jak w podmiejskim lesie. Rzadka sieć ścieżek prowadzi na wybrukowaną polanę z muszlą koncertową, gdzie w letnie weekendy g rają wa rsz aw sc y mu z yc y, a w pobliżu działa niewielki bar. Od czasu założenia w 1865 r. dawny park Aleksandryjski miał służyć różnym warstwom społecznym. Był pierwszym tego typu punktem na mapie miasta – ogrody zakładano głównie w otoczeniu letnich rezydencji i pałacyków arystokracji. Swobodna atmosfera uczyniła z tego miejsca lokalny ośrodek kulturalno-rozrywkowy. Niestety bombardowania w czasie II wojny światowej doszczętnie zrujnowały infrastrukturę i zabudowę parku. Wielu obiektów nie odbudowano do dziś.

Park pięknieje szczególnie o zmierzchu. Gęste korony drzew pogłębiają ciemność wewnątrz ogrodu, horyzont zdobią lampy uliczne i podświetlone wieże bazyliki katedralnej. Park Praski staje się bezpieczną przystanią w morzu warszawskich ulic, która romantycznym klimatem nie ustępuje eleganckim lokalom stolicy.

Park Kaskada

Żoliborz, M1 Marymont SGH: 15 min, kampus główny UW: 20 min W najmniejszym (i najczystszym) spośród proponowanych parków spacerowicza witają ścięte pnie drzew. Ponure odczucie znika na szczęście już po kilku krokach, na widok sześciu hektarów zieleni. Jeśli otwartą przestrzeń można nazwać przytulną, to taka właśnie jest Kaskada. Park położony w sąsiedztwie ruchliwej al. Armii Krajowej od szosy oddzielają ekrany, co zapewnia względną ciszę. Już trzy stulecia temu teren ten porastały ogrody królowej Marysieńki, żony Jana III Sobieskiego. W obecnym kształcie zaczął funkcjonować dopiero w latach 70. Małe pagórki, kręte alejki i ozdobne ławki przywołują obraz bajkowej łąki. Siłownia plenerowa, zróżnicowana rzeźba terenu i biegnąca obok ścieżka rowerowa stwarzają idealne warunki do realizacji studenckiego postanowienia „nowy semestr, nowy ja”. Na spacerowiczów czekają również pozostałe 73 parki Warszawy. Rozsiane po różnych dzielnicach stolicy, niektóre z nich wabią tłumy mieszkańców i turystów. Inne bywają nieco zaniedbane. Od października 2016 r. wszystkie tereny zielone w mieście mają jednego gospodarza – Zarząd Zieleni m.st. Warszawy, więc ich stan powinien się stopniowo poprawiać. Pozostaje więc spakować kanapki, naładować baterię w laptopie i spędzić popołudnie na swojej ulubionej zielonej wyspie. 0

kwiecień 2017


Warszawa

/ Picasso w stolicy

Pamiątki po Pablo Nie trzeba być koneserem sztuki, aby kojarzyć prace Picassa – jego kubistyczny dorobek czy słynną Guernicę i Panny z Awinionu. Niewielu wie jednak o wielkiej sympatii, jaką darzył Polskę, i pamiątkach, które tu zostawił. Ta m a r a wac h a l

ablo Picasso odwiedził nasz kraj w 1948 r., aby odwiedzić wrocławski Kongres Intelektualistów w Obronie Pokoju. Artysty, będącego członkiem Francuskiej Partii Politycznej, nie mogło zabraknąć podczas zjazdu, który miał stanowić protest komunistycznej elity przeciwko „amerykańskiemu imperializmowi”. Wzięło w nim udział ponad 400 osobistości ze świata kultury i nauki, m.in. Albert Einstein, Irène Joliot-Curie, Julian Huxley, Fernand Léger czy Zofia Nałkowska.

P

Plac budowy Wyprawa do Polski była zarazem pierwszym w życiu lotem artysty. Od razu zachwyciły go „kubistyczne” widoki, które podziwiał z okna samolotu. Po trwającym kilka dni Kongresie Picasso odwiedził również Kraków, Oświęcim, Serock i Warszawę – w której zostawił jako pamiątkę wyjątkowe dzieła. Przewodnikami malarza podczas jego podróży byli Szymon i Helena Syrkusowie, polscy architekci awangardowi, podobnie jak Picasso zdeklarowani lewicowcy. Małżeństwo tworzyło wówczas socrealistyczne osiedla dla Warszawskiej Spółdzielni Mieszkaniowej. Architekci, prywatnie przyjaciele artysty, postanowili zaprezentować mu jedno ze swoich dzieł – nowo powstałe osiedle na Kole. Syrkusowie stworzyli je w sposób, który zachwycił Picassa swoją funkcjonalnością. Zwiedzając jedno z pustych jeszcze parterowych mieszkań, kubista pozostawił tam unikatową pamiątkę. Namalowane węglem na ścianie dzieło przedstawiało prawie dwumetrową postać trzymającej młotek warszawskiej Syrenki… z odkrytym biustem.

42-43 magiel

Domowe muzeum

Suweniry

Niewiele czasu minęło od powstania malowidła do pojawienia się pierwszych mieszkańców. Małżonkowie Prószyńscy, odbierając klucze do nowego lokum, usłyszeli, że będą mieszkać z dziełem sztuki, a ich obowiązkiem jest chronienie go przed zniszczeniem. Wkrótce jednak okazało się, że ich rola nie kończy się na pilnowaniu Syrenki. Do mieszkania na Kole zaczęły zjeżdżać się zagraniczne wycieczki, grupy szkolne i delegacje rządowe. Jak pisze w listach pani Franciszka, zdarzały się dni, kiedy jej dom odwiedzało nawet 400 osób. Gościła choćby samego Bolesława Bieruta, ówczesnego prezydenta Warszawy.

Rysunek, znany dziś niestety tylko z wykonanej szczęśliwie fotografii, nie był jedyną Syrenką z ręki artysty. Inne dzieło powstało podczas uroczystego obiadu u ówczesnego prezydenta Warszawy, Stanisława Tołwińskiego. Artysta stworzył Syrenkę dzierżącą młotek w znacznie mniejszej skali, 21 na 29 cm. Sympatia hiszpańskiego malarza do Polski sprawiła, że podobnych śladów zostawił po sobie znacznie więcej. Kolekcja ręcznie zdobionej ceramiki, eksponowana podczas Kongresu z 1948 r., i zbiór 32 grafik zostały podarowane przez kubistę Muzeum Narodowemu w Warszawie. Komplikacje polityczne nie pozwoliły niestety trafić najcenniejszym darom do stolicy. Po powrocie do Francji Picasso podjął decyzję o sprezentowaniu ich warszawskiemu Muzeum. Nie było to oczywiście na rękę władzy komunistycznej, dlatego dyrektor nie uzyskał ani pozwolenia na wyjazd, ani paszportu. Picasso nie zrozumiał upolitycznienia zastałej sytuacji… i obrazy zwyczajnie sprzedał.

Rany! – powiedział jeden z malarzy. – Kto to pani zrobił?! Mój szwagier lepiej by to namalował...

Odkurzone syrenki Początkowo właściciele mieszkania byli dumni ze sławnego rysunku: chętnie o nim rozprawiali i prowadzili księgę gości. Szybko jednak zmęczyło ich ciągłe zamieszanie i hałas, dlatego zwrócili się z prośbą o zmianę mieszkania. Odmówiono im, zdecydowali się więc na podjęcie radykalniejszych kroków – postanowili usunąć Syrenkę ze ściany. Rany! – powiedział jeden z malarzy. – Kto to pani zrobił?! Mój szwagier lepiej by to namalował... Po czym wykonał kilka ruchów pędzlem, na zawsze zakrywając dzieło Picassa.

Do tej pory można było sobie jedynie wyobrażać tłumy turystów chcących zobaczyć w stolicy oryginalne dzieła Picassa. Tymczasem od 25 marca syrenki zostaną zaprezentowane na wystawie inaugurującej działalność Muzeum Sztuki Nowoczesnej w nowej siedzibie, na Wybrzeżu Kościuszkowskim oraz warszawskiej Patelni. Pozostaje nam cieszyć się skromnymi pamiątkami po krótkiej wizycie hiszpańskiego artysty w naszym kraju i obserwować, jak jego dzieła, bezustannie odświeżane, zyskują nowe znaczenia. 0

fot. Autor nieznany

T E K S T:



TECHNOLOGIE / kosmiczne podboje

nieznośna ciężkość składania / ziemniok <3

Wyścig na Marsa Zły brat bliźniak Ziemi – jego nazwa pochodzi od rzymskiego boga wojny. Dwa księżyce orbitujące wokół niego odziedziczyły imiona po równie groźnych bogach: strachu i trwogi. Filmy SF dostarczają nam najpotworniejszych wizji tego, jak wyglądają mieszkańcy tej planety. NASA nie daje się jednak przestraszyć – przed upływem 20 lat planuje wysłać ludzi na Marsa. T e k s t:

D o m i n i k a H a m u lc z u k

zdj ę c i a :

nasa

ierwszy pełny plan misji załogowej na Marsa wyszedł spod pióra niemieckiego inżyniera, który postanowił spróbować swoich sił jako pisarz science-fiction. Nazywał się Wernher von Braun i w 1948 r. ukończył amerykański projekt dotyczący rakiet V-2 w ośrodku Fort Bliss. Z braku innych rozrywek zaczął pisać książkę dotyczącą wyprawy na Marsa, uwzględniając w niej szczegółowe matematyczne obliczenia. Ze względu na mierny talent literacki autora książka nigdy nie została wydana. W druku ukazała się jednak naukowa część tekstu pod tytułem Das Marsprojekt. Ze względu na brak szczegółowych danych o samej planecie (pierwszy satelita dotarł w pobliże Marsa dopiero w 1964 r.) książka zawiera sporo błędów. Jednak poza nimi obliczenia von Brauna są poprawne i obecnie wykorzystywane.

P

Po drugiej stronie lustra Mars stanowi najlepiej przystosowaną do kolonizacji planetę w Układzie Słonecznym – co do tego zgadzają się niemal wszyscy naukowcy, w tym brytyjski astrofizyk Stephen Hawking. Przyczyną tego jest podobieństwo między Czerwoną Planetą a Ziemią: długość dnia wynosi 24h 37 min, czas obiegu wokół słońca około 1,88 roku ziemskiego, a nachylenie jej osi to 25,19° (dla porównania – kąt nachylenia Ziemi wynosi 23,44°), co skutkuje występowaniem takich samych pór roku jak na naszej planecie. Do tego w 2015 r. świat obiegła wieść, że NASA odkryła ślady obecności wody w stanie ciekłym na powierzchni Marsa. To szczególnie istotne, gdyż oznacza możliwość istnienia i rozwoju organizmów. Jednak wiadomo, że kosmos to nieprzyjazne miejsce i różnice przyćmiewają podobieństwa. Mars ma słabe pole magnetyczne, a jego atmosfera stanowi zaledwie 0,7 proc. atmosfery ziemskiej. Oznacza to minimalną ochronę przed promieniowaniem

44-45

i wiatrem słonecznym, których bezpośrednim skutkiem oddziaływania mogą być: nieodwracalne uszkodzenie DNA, choroba popromienna, a nawet śmierć. Na powierzchni Czerwonej Planety panują temperatury niższe niż na Ziemi, choć ta różnica nie jest tak duża w porównaniu z innymi obiektami układu słonecznego. Na Marsie średnio panuje temperatura -62ºC, jej minimalnie wartości są zaś nawet dwa razy niższe. Ziemskim rekordem jest nieco poniżej -80ºC zanotowane na Antarktydzie. Oczywiste jest, że ludzie w takich warunkach nie mogliby przeżyć bez niezawodnych systemów, które imitowałyby ziemskie warunki. To jednak nie przeszkadza w snuciu ambitnych planów. Podróż na Marsa też nie należy do najprostszych. Wiele z sond wysłanych w jego kierunku nie spełniło swojego zadania, więc obszar dookoła tej planety zaczęto żartobliwie porównywać do Trójkąta Bermudzkiego.

Krótka historia marsjańskiej zimnej wojny Pierwsze misje mające na celu zbadanie Czerwonej Planety były wykonywane w latach 60. w ramach rywalizacji między USA a ZSRR w czasie zimnej wojny. Sowieci mieli ogromnego pecha na tym polu. Od 1960 do 1971 r. podjęli aż dziewięć misji, z których żadna się nie powiodła. Dopiero 27 listopada 1971 udało im się osiągnąć pierwszy sukces, jakim był orbiter Mars 2. Sukces nie cieszył jednak tak, jak mógłby, gdyż 13 dni wcześniej amerykański Mariner 9 został pierwszym sztucznym satelitą Marsa. Rok 1971 można jednak uznać za pozytywny dla ZSRR, gdyż w grudniu udało im się przeprowadzić pierwsze w historii pomyślne lądowanie na powierzchni Czerwonej Planety. Kontakt z łazikiem i lądownikiem został jednak zerwany po niecałych 15 sekundach. NASA miała dużo większe szczęście niż Rosjanie. Już druga ich misja, Mari-

ner 4, wykonała udany przelot obok planety i zdołała przesłać na Ziemię pierwsze zdjęcia powierzchni Marsa. Obecnie informacje przekazuje sześć satelitów i dwa łaziki. Wyjątkowym sukcesem okazały się te drugie. Starszy z nich, Opportunity oraz bliźniaczy mu Spitit, zakładały działanie przez tylko 90 soli (trochę więcej niż 90 dni). Spirit stracił łączność po ponad 5 latach, a Opportunity działa od ponad 13 lat do dziś. Drugi działający łazik to Curiosity, który również pracuje dużo dłużej, niż oczekiwano. Serca ludzi zdobył śpiewając sobie sto lat w pierwszą rocznicę wylądowania na Marsie. W tej kwestii padały nawet komentarze, że oba łaziki powinny się spotkać na kolejne urodziny Curiosity, bo nikt nie powinien być samotny w taki dzień.

Każdy może zostać astronautą Historia pokazuje, że nawet bezzałogowy lot na Czerwoną Planetę jest obarczony dużym ryzykiem i wymaga gruntownych przygotowań. Dlatego odnosi się wrażenie, że Bas Lansdorp w swoich planach porywa się z motyką na słońce, a raczej na Marsa. Wspomniany mężczyzna to holenderski przedsiębiorca, który jest założycielem prywatnego projektu Mars One. Według pierwotnych planów miał on wysłać ludzi w podróż w jedną stronę na Marsa już w 2023 r., chociaż teraz mowa jest o 2032 r. Najgłośniej o owym przedsięwzięciu było w roku 2013, kiedy prowadzono pierwszy etap rekrutacji załogi. Mógł się do niego zgłosić każdy. Wtedy z ponad 200 tys. osób (lub 2761, jak podaje jeden z finalistów dr Joseph Roche), wybrano 1058. Po kolejnych etapach liczba ta miała zostać zawężona do 6 czteroosobowych zespołów. Według Mars One, pierwsze z drużyn powinny rozpocząć w 2017 r. dziewięcioletni trening mający przygotować ich do trudów życia na Marsie. Dr Roche nie wierzy jednak, żeby


kosmiczne podboje / odnaleźć swoje pochodzenie /

miało to dojść do skutku, przede wszystkim przez problemy finansowe programu. Projekt jest finansowany z dotacji sponsorów i inwestorów, jednak od początku działalności zebrał „zaledwie” milion dolarów, co pozwoliło na przeprowadzenie pierwszego etapu rekrutacji, a dalsze plany (nawet te na 2017 r.) pozostają tylko teorią.

Małymi kroczkami NASA podeszła do tematu w bardziej racjonalny sposób. Swój plan podzieliła na trzy fazy: Earth Reliant, Proving Ground i Earth Independent. Pierwsza z nich trwa i ma na celu zdobycie wiedzy potrzebnej do eksploatacji kosmosu. Odbywa się równolegle na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej i Ziemi. Proving Ground zacznie się wysłaniem statku kosmicznego Orion przy pomocy ciężkiej rakiety nośnej SLS poza orbitę księżyca w ramach planowanej na 2018 r. misji bezzałogowej. Niedługo potem ma zostać wykonany podobny manewr, tym razem z astronautami na pokładzie. W ten sposób ludzie znajdą się w kosmosie dalej niż kiedykolwiek. Innym założeniem tej fazy jest zaplano-

Horizon Zero Dawn

P r o du c e nt: G u e r i lla G am e s

p r e m i e r a 2 8.02 . 2 017

wana na 2020 bezzałogowa misja mająca na celu przechwycenie asteroidy i ustawienie jej na orbicie księżyca. Następnie astronauci na pokładzie z Oriona zbadają asteroidę i wrócą na Ziemię z próbką. Posiadając doświadczenie nabyte w dwóch pierwszych fazach, będzie można zacząć ostatnią z nich – Earth Independent. Zakłada ona wysłanie ludzi na niską orbitę Marsa, a następnie kolejne misje mające na celu zbadanie planety i w ostateczności skolonizowanie jej.

Na rzecz misji Podczas zimnej wojny trwały zawody, kto pierwszy wyśle człowieka na księżyc. Teraz meta przesunęła się na Marsa. Niemal każda agencja kosmiczna ma taki czy inny projekt marsjański. Dla przykładu Rosjanie zorganizowali w 2009

eksperyment Mars-500. Miał on zbadać psychikę ludzką w czasie długiego odosobnienia jakim byłby lot w tę i z powrotem na Czerwoną Planetę. W czasie badań zamknięto 6 ochotników na 500 dni w specjalnie skonstruowanym symulatorze w moskiewskim instytucie biologiczno-medycznym. Również Europejska Agencja Kosmiczna włączyła się do wyścigu. Do teraz udało jej się umieścić na orbicie Marsa dwie satelity, jednak obie misje lądowników zakończyły się niepowodzeniem. To tylko kilka przykładów z wielu; Chiny, Indie i Japonia nie zamierzają zostać w tyle. Każdy chce mieć swój wkład w kolejny mały krok dla człowieka, ale wielki skok dla ludzkości. 0

o c e na :

88889

Horizon Zero Dawn to jeden z coraz rzadziej spotyka-

głównie maszyny przypominające z wyglądu zwierzęta,

swojej matki. W większości rozmów mamy możliwość

nych przypadków, kiedy produkcja nie jest kontynuacją

a będące dla Nory (oraz Aloy) źródłem zasobów, z któ-

wpływu na to, jak się one potoczą, korzystając z róż-

serii gier. Studio Guerrilla Games stworzyło od podstaw

rych konstruują broń i inne przedmioty. System walki

nych podejść – współczującego, siłowego lub bazu-

żywy i bogaty świat, wypełniony ludźmi, zwierzętami

jest bardzo dynamiczny, a dostępne uzbrojenie i przed-

jącego na wiedzy i rozwadze. Każdy z dialogów może

i zwierzopodobnymi maszynami, który ma przedstawiać

mioty powodują, że każde starcie bywa unikalne. Poza

być rozegrany zgodnie z podejściem gracza, co dodat-

Ziemię w odległej przyszłości.

podstawowym łukiem i włócznią możemy zdobyć dostęp

kowo pogłębia immersję.

Gracz wciela się w rolę Aloy – młodej dziewczyny będącej wyrzutkiem z lokalnej społeczności ple-

do m.in. do wyrzutni lin unieruchamiających maszyny, lub potykacza umożliwiającego stawianie pułapek.

Horizon Zero Dawn jest jedną z najlepiej wyglądających gier na PlayStation 4. Nawet na podstawowej

miennej. Nie zna ona swojego pochodzenia, gdyż jako

Horizon Zero Down jest grą RPG, więc bardzo istot-

wersji konsoli mamy do czynienia z produkcją, która

niemowlę została oddana w ręce Rosta, który, tak jak

nym elementem rozgrywki jest wykonanie różnorod-

bez obaw może zmierzyć się z w zakresie graf iki z Un-

ona, został dożywotnio wykluczony ze swojego ple-

nych zadań zleconych przez spotykane na drodze po-

charted 4 tytułu uważanego do tej pory za najlepiej

mienia Nora. Dziewczyna nie akceptuje przynależnego

stacie. Niektóre proszą o zdobycie dla nich pożywienia

wykonany pod tym względem. Ponadto dla posiadaczy

jej szczególnego statusu i chce dowiedzieć się więcej

lub o pomoc w pokonaniu potężnej maszyny. A to jesz-

PlayStation 4 Pro i telewizorów HDR dostępne są do-

na temat swojego pochodzenia. Ma na to szanse, gdyż

cze nie wszystko, gdyż w różnych miejscach możemy

datkowe tryby polepszające wygląd i płynność gry. Na

każdy młody człowiek, nawet wyrzucony ze społecz-

odnaleźć pozostałości dawnej cywilizacji, odczytuje-

podobnym poziomie prezentuje się udźwiękowienie

ności plemiennej, może wziąć udział w swoistym ob-

my je jedynie dzięki Focusowi. Za zrealizowanie tych

i muzyka, która w doskonały sposób komponuje się

rządku przejścia. Nagrodą dla osoby, która osiągnie

wszystkich zadań dostajemy przedmioty i punkty

z ciekawym światem Horizon i przemierzaniem prze-

najlepszy wynik, jest spełnienie życzenia, nawet jeśli

doświadczenia. Te ostatnie pozwalają osiągać kolej-

strzeni na i pod ziemią. Świetnie też uzupełnia dyna-

prosiłaby o odpowiedź na zakazane pytania. A loy chce

ne poziomy i odblokowywać nowe umiejętności, ataki

miczne starcia z maszynami.

osiągnąć ten poziom, by dowiedzieć się, skąd pocho-

i bardziej efektywne sposoby pozyskiwania zasobów

dzi. Tak zaczyna się jej przygoda.

do tworzenia broni, pancerzy i ich modyf ikacji.

Guerrilla Games udało się stworzyć jedną z najciekawszych i najładniejszych gier na PlayStation 4.

To zadanie ma jej ułatwić wyjątkowe urządzenie od-

Liczne dialogi pozwalają dowiedzieć się więcej na

Można mieć tylko nadzieję, że przygody A loy to nie bę-

nalezione w pradawnych ruinach. Dzięki Focusowi, bo

temat otaczającego nas świata i jego zwyczajów.

dzie ostatnie słowo świata Horizon, który dysponuje

tak nazywa się ten niezwykły przedmiot Aloy dostaje

Dzięki nim możemy wczuć się w postać bohaterki, dla

ogromnym potencjałem.

wiele informacji na temat przeciwników, którymi są

której celem życia jest odkrycie informacji na temat

Michał Goszczyński

kwiecień 2017


CZŁOWIEK Z PASJĄ

Emil Piłaszewicz/

/ Chris Niedenthal

Dinozaur na Wałęsa w fioletowym sweterku, dinozaur na proteście czy apokalipsy. Chris Niedenthal potrafi dostrzec i uchwycić dokumentował takie wydarzenia jak stan wojenny, fotografie:

Chris niedenthal

r o z m aw i a l i :

K ar o l i n a M az u r e k , mak s y m i l i a n s e m e n i u k

MAGIEL: Jest pan potomkiem polskich emigrantów. Jak pańscy rodzice znaleźli się w Anglii? Chris niedenthal: Powojenna Polonia składała się z ludzi lądujących w Anglii

zupełnie przypadkowo. Mój ojciec był prokuratorem w Wilnie. Na samym początku wojny uciekł z Polski, przedostał się do Francji i tam walczył. Trafił do niewoli. Udało mu się jednak z niej wydostać, przeszedł Pireneje do Hiszpanii, gdzie został aresztowany, i ostatecznie dotarł na Gibraltar. Dokąd miał płynąć? Dopłynął do Anglii. Nigdy nie opowiadał wiele o swoich wojennych losach. A matka, stenotypistka, do Londynu przyjechała z rządem. Wyjeżdżając z Warszawy, myślała, że jadą na Wschód. Życie potoczyło się inaczej. Droga prowadząca do Lublina skończyła się w Anglii.

Rodzice chcieli po wojnie wrócić do Polski? Nigdy nie czułem w rodzicach tęsknoty ani rozpaczy z powodu losów kraju. Rodzice niektórych moich znajomych absolutnie nie pozwalali swoim dzieciom – Polakom takim jak ja – jechać do Polski. Dopóki nie będzie Polska wolna – mówili. Moi na szczęście nie byli radykalni. Postanowili, że jak tylko będzie można, to pojedziemy tam wszyscy na wakacje. Tata prokurator, który wsadzał komunistów do więzienia w przedwojennym Wilnie, nie spodziewał się sympatycznego przyjęcia, dlatego pojechaliśmy w taką podróż w latach 60,, po śmierci Stalina. Na szczęście nic się nie stało. Potem przyjeżdżałem już sam, bo zaczęło mnie to interesować.

Dlaczego tak bardzo zainteresował się pan Polską? Mnie, wychowanego w Londynie dwudziestolatka, polska młodzież po prostu fascynowała. Fascynowała mnie nieustanna walka psychologiczna – każde wypowiedziane słowo miało antykomunistyczny kontekst. Komunizm, taki straszny system, tworzył świetnych ludzi. Oczywiście, ludzie ci dzielili się na czarną i białą stronę, ale ci, którzy byli po białej… To było widoczne, że my wszyscy lgnęliśmy do siebie. Trzeba było kombinować, jak żyć. Pamiętam te dawne czasy, kiedy po Warszawie można było jeździć samochodem w miarę szybko i w miarę bez korków. Jeżeli się go miało oczywiście. I jeżeli się miało benzynę, bo to zawsze wszystko było ,,jeżeli coś tam”. W Anglii szło się do sklepu i kupowało, co się chciało, a tutaj trzeba było kombinować, jak cokolwiek załatwić. Ja nigdy się tego nie nauczyłem. Nie stałem się tak zaradny jak Polak, ale lubiłem patrzeć, jak moi koledzy kombinowali i zawsze mi to imponowało.

W latach osiemdziesiątych do Polski przyjeżdżało wielu zagranicznych dziennikarzy. Dlaczego Zachód tak zainteresował się Polską? W pewnym momencie Polska stała się najważniejszym źródłem czegokolwiek, co działo się w Europie. Wszystkie największe gazety i telewizje otwierały tu biura, więc pewnie niektórzy dziennikarze wprost prosili: wyślijcie mnie do Polski, tutaj dzieje się coś ciekawego.

46-47


Chris Niedenthal /

CZŁOWIEK Z PASJĄ

demonstracji słynny transporter pod kinem Moskwa z afiszem Czasu okiem obiektywu każdą osobliwość. W swojej karierze pielgrzymki Jana Pawła II do Polski oraz przemiany 1989 r.

Jako fotoreporter pracował pan dla największych tytułów – magazynów „Newsweek”, „Time”. Borykał się pan z inwigilacją? Zawsze było wiadomo, że oni nas pilnują. Jak wiedzieli, że gdzieś będzie demonstracja, a my się tam kręciliśmy, to wyskakiwali mundurowi albo niemundurowi i mówili: proszę odejść, znikać stąd. Albo nas po prostu zwijali. Wtedy wszystkich złapanych zagranicznych dziennikarzy wieźli na komendę milicji i musieliśmy tam przesiedzieć całą demonstrację. Oni dobrze wiedzieli, jak wyglądamy i co robimy. Najtrudniej było w stanie wojennym, bo nie można było po prostu wyjść i zrobić zdjęcia. Dlatego sprawdzało się fotografowanie z klatek schodowych lub z okien mieszkań. Tak było w przypadku tego zdjęcia, na którym jest transporter pod kinem Moskwa. Nigdy tak naprawdę nie wiedzieliśmy, co może nas spotkać. Właściwie dopiero teraz patrząc wstecz, widzę, że nas, dziennikarzy zagranicznych, traktowali ulgowo. Polski fotograf, który nie pracował dla agencji czy gazety rządowej, mógł mieć poważniejsze problemy. Mogli mu skonfiskować sprzęt, zniszczyć co się da i przesłuchiwać przez 48 godzin. Ja też czasami musiałem oddawać filmy, ale nie było rewizji osobistych, przy których musiałbym wykładać wszystko na stół. Po prostu prosili o filmy, dlatego dawałem im te, które chciałem, a najważniejsze trzymałem schowane głębiej. Bardzo rzadko się zdarzało, że musiałem oddać wszystko.

Większości zagranicznych dziennikarzy bezpieka zakładała teczki. Podobno pan po obejrzeniu swojej był rozczarowany. To prawda? Tak. Byłem szczerze ciekawy, co oni tam o mnie zanotowali. Okazało się, że właśnie w czasie stanu wojennego, kiedy robiłem najważniejsze rzeczy, zupełnie mnie olali. Nie było prawie żadnych wpisów z tego okresu. Trochę się na nich obraziłem [śmiech]. Za to ciekawy był mój rys charakterologiczny. Jest tam napisane: w obecności żony Niedenthal robi wrażenie, jak gdyby nie miał nic do powiedzenia [śmiech]. To jest bardzo prawdziwe. Ewidentnie ktoś mądry to zauważył. Okazuje się też, że nadali mi kryptonim „Kret” – bardzo mi się to teraz spodobało.

Czy ma pan zdjęcia, o których może pan powiedzieć, że są dla pana szczególne, ulubione? Z tego względu, że dobrze wyszły, czy może po prostu, że są…

fot. Chris Niedenthal

Ostre? [śmiech) Czasami zdarzały się sytuacje, gdy robiłem nieostre zdjęcia. Więc dla mnie ostrość to jest już wielki sukces. Lubię w sumie wszystkie te zdjęcia, które nie są polityczne. Te związane z jakąś demonstracją itp. są w zasadzie wszystkie takie same i po krótkim czasie nie są już wcale tak interesujące. Z tych ważnych podobają mi się zdjęcia ze strajku w Gdańsku, kiedy już Lech stoi na bramie i ogłasza wszystkim, wymachując tym długopisem, że strajk się skończył i pierwsza bitwa wygrana. Lubię też fotografie, które na tym strajku zrobiłem 1

kwiecień 2017


48-49

/ Chris Niedenthal

fot. Chris Niedenthal

CZŁOWIEK Z PASJĄ


Chris Niedenthal /

jako pierwszy. To wymagało trudu, ale w końcu dostałem się do stoczni z pewnym angielskim dziennikarzem jako tłumacz z zakazem fotografowania. To dla mnie ważne zdjęcia, bo przezwyciężyłem strach, żeby je zrobić. Ale moje ulubione to, jak już mówiłem, raczej te, które nie mają nic wspólnego z polityką. Chociaż oczywiście lubię Czas Apokalipsy, bo w tym zdjęciu zawarty jest cały stan wojenny. Nie jest jednak moim ulubionym. Bardziej podoba mi się to, na którym kobieta klęczy przed kościołem w Wadowicach i modli się za zdrowie papieża, trzymając cały sznur papieru toaletowego. To jest w pewnym sensie PRL w pigułce i cieszę się, że udało mi się to uchwycić. Lubię też takie, na którym Wałęsa całuje się z panią Danusią, wychodząc z domu. Obie te fotografie leżały przez kilkadziesiąt lat w Stanach i nie pamiętałem ich. Byłem bardzo zdziwiony i szczerze uradowany, gdy do mnie wróciły.

ki wyjazdów. To było fantastyczne. Wiesz, jak pracujesz non-stop, to po jakimś czasie coś takiego po prostu wyczuwasz. Okrągły Stół, wybory w czerwcu…

Naszym ulubionym jest to, do którego Lech Wałęsa „pozował” w fioletowym sweterku.

Już na początku transformacji zdawałem sobie sprawę, że wielkie zmiany nie są proste. Rozmawiałem wtedy z brytyjskim dziennikarzem, który pracował dla „Time’a”. Jak to wszystko się już stało, powiedziałem mu: słuchaj, fajnie to będzie dopiero za pięć lat. A on mi powiedział: za pięć lat jeszcze nie. Oczywiście żachnąłem się wtedy, ale rzeczywiście to nie było pięć lat. Zanim było dobrze, minęło dwadzieścia pięć. Niedawno do polskiej polityki weszli ludzie, którzy chcą wszystko zniszczyć. Ja tego zupełnie nie rozumiem. Nie mówię, że było idealnie, ale było coraz lepiej. Teraz wychodzi na to, że jak tylko ,,posprzątaliśmy po rewolucji”, to od razu zniszczyliśmy wszystko, więc niestety wróciliśmy do punktu wyjścia.

To było tego dnia, gdy wrócił z internowania. Siedział tam przez rok i jadł. Robił się coraz większy i ktoś, nie posądzam o to jego żony, zrobił mu taki fioletowy sweter. Prawie najważniejszy człowiek na świecie, a ubrany jak ktoś z Alicji w Krainie Czarów. Żałuję, że w filmie Wajdy nie dali Więckiewicza w takim sweterku.

Lech Wałęsa zażartował kiedyś, że się pan w ogóle nie rozwija. Nic tylko fotografia i fotografia. Czy robienie zdjęć nigdy nie stało się męczącym zajęciem? Nie miał pan momentu znużenia i szukania innej pasji?

Częściowo wolne… Tak, ale były „na tyle wolne”, że przełom stał się faktem. Było widać, że to coś bardzo ważnego. Choć bardziej atrakcyjnie wizualnie było to, co stało się w Berlinie. Upadek muru skupił uwagę świata i dlatego Niemcy starają się wmawiać, że to wszystko ich zasługa. Myśmy wykonali całą ciężką robotę, a oni tylko zburzyli mur [śmiech]. Ale było to niezwykle fotogeniczne. Tak samo aksamitna rewolucja w Pradze. Też nie była tak spektakularna, ale była fotogeniczna.

Pisał pan w autobiografii, że interesujące jest tylko to, co dzieje się przed rewolucją i w jej trakcie, a sprzątanie po niej już nie. Czy teraz ma pan wrażenie, że w Polsce posprzątaliśmy po naszej rewolucji?

Kiedy pracowałem dla poważnych czasopism i musiałem utrzymywać neutralność, nie mogłem mówić na głos, co myślę. Teraz czuję się z tego zwolniony.

Co innego mogę robić? W latach 90. miałem studio komercyjne, które prowadziłem razem z kolegą. To była ciekawa odmiana, ale dla fotoreportera, który jest przyzwyczajony, że wsiada w samolot i gdzieś leci, takie siedzenie w jednym miejscu było trochę trudne. A poza tym – w studio musisz tworzyć, a nie rejestrować, dokumentowy. Ja tak nie potrafię. Jestem jednak reporterem i potrafię obserwować, ale nie potrafię czegoś tak ułożyć, żeby wszystko było idealnie. To jest dla mnie trudne.

Czy obecnie podejmuje się pan jeszcze jakichś nowych projektów? Raczej nie, choć ostatnio zrobiłem album o Konkursie Chopinowskim. Jego tytuł brzmi: Niedenthal–Chopin. Ja z tym walczyłem cały czas, bo to wygląda na megalomanię. Na nieszczęście moje nazwisko jest dłuższe niż nazwisko Chopina i na okładce jest większe niż jego. Ja błagałem: słuchajcie, nie róbcie mi tego, ale oni się tym nie przejmowali [śmiech].

Czy zdarzały się takie fotografie, z których autorstwa nie zdawał pan sobie sprawy? Tak, czasami nie mogłem się nadziwić: O, jaka dobra fotografia! A, to moja [śmiech]. Oczywiście zawsze fotograf tłumaczy się, że pamięta wszystkie swoje zdjęcia, ale to nie jest prawda. Może tylko wtedy, gdy ma się 20 lat i zrobiło się ich ileśtam. Muszę powiedzieć, że bardzo miło jest oglądać swoje stare zdjęcia, bo czasami nie mogę uwierzyć, że to ja je zrobiłem. Teraz właśnie przygotowuję książkę o roku 1989. To był niesamowity czas. Pod względem ilości pracy, liczby wyjazdów, odwiedzonych krajów i historii, których byłem świadkiem. To był rok, jakiego już nigdy nie przeżyję.

Udało się panu udokumentować wszystkie istotne wydarzenia, które działy się wtedy w Europie Środkowo-Wschodniej. Kiedy pan wyczuł, że dzieje się coś tak przełomowego? Gdy patrzę na to z dzisiejszej perspektywy, to zastanawiam się, kiedy ja zdążyłem to wszystko zrobić. Odbyłem dziesiątki, dziesiąt-

Czy przez to stało się ciekawiej? Dla mnie już nie. Chciałbym prowadzić spokojniejsze życie niż dawniej, ale jestem zmuszony wychodzić na demonstracje, bo uważam, że skoro tyle lat już dokumentuję naszą historię, to jest to już właściwie moim obowiązkiem. Jest mi miło na tych protestach, bo myślałem, że fotograf zawsze jest anonimowym człowiekiem, a tu jednak ludzie mnie rozpoznają. Czasem ktoś podchodzi, wyciąga rękę i mówi: szacun, dziękuję za wszystko co pan zrobił i fajnie, że jest pan teraz z nami. To bardzo wzruszające. W latach PRL-u, kiedy pracowałem dla poważnych czasopism i musiałem utrzymywać neutralność, nie mogłem mówić na głos, co myślę. Teraz czuję się z tego zwolniony.

Na demonstracje chodzi pan oczywiście jak dawniej, z aparatem? O tak, tak! Z resztą najlepsze ze zdjęć, które zrobiłem w ostatnim czasie, powstało właśnie na marszu KOD-u 11 listopada. Jest całkowicie abstrakcyjne. W tle idzie tłum, a z prawej strony wychodzi paszcza dinozaura. Jak zobaczyłem tę wielką atrapę, to wiedziałem, że muszę ją tu jakoś wkomponować. Dodatkowo w tym momencie przelatywał akurat policyjny helikopter i pomyślałem: jest idealnie. Taka abstrakcja, że każdy myśli, że to jakiś photoshop. Musimy umieć obserwować. Tak, musimy mieć oczy szeroko otwarte. 0

Chris Niedenthal Polski fotoreporter urodzony w Londynie. Jako zagraniczny korespondent akredytowany w Polsce współpracował z takimi czasopismami jak „Newsweek” czy „Time”. Dokumentował wydarzenia przełomowe dla Polski i Europy Środkowo-Wschodniej, a niektóre z jego zdjęć stały się ikonami PRL-u. Laureat nagrody World Press Photo w 1986 r. W 2011 wydał swoją autobiografię Zawód: fotograf.

kwiecień 2017


/ Aleksandra Staniszewska / Małgorzata Paszula

Kto jest Kim? Aleksandra Staniszewska Menadżer i Starosta Chóru Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie

M I E J S C E U R O DZ E N I A : Otwock K I E R U N E K I R O K S T U D I ÓW: Finanse i Rachunkowość, III rok SL W E D ŁU G z n a j o m yc h J E S T E M : Ostatnio – lekko spięta i zabiegana.

Starszy wykładowca w Zakładzie Rachunkowości Zarządczej

miejsce urodzenia : Siedlce P r owa dzo n e P r z ed m i o t y: SL – Rachunkowość, Podstawy rachunku kosztów; SM – Rachunkowość zarządcza, Zawansowana rachunkowość

Odkąd zaangażowałam się w działalność Chóru, nie mam dla nich aż tyle

zarządcza (ACCA-P), od roku akademickiego 2017/2018 autorski przed-

czasu, co kiedyś, mogę więc sprawiać wrażenie nieco sztywnej

miot – Zasobowo-procesowy rachunek kosztów (laboratorium)

G DY BYM N I E BY Ł a T YM , K I M J E S T E M : byłabym meteorologiem U lubi o n y f i l m : Paolo Sorrentino – Młodość U lubi o n a K si ą ż k a : Witold Gombrowicz – Ferdydurke U lubi o n a p i o se n k a : To chyba najtrudniejsze pytanie wszechczasów!

według stude n tów j este m : wymagająca kto ś, kto m i a ł n a m n ie du ż y w p ły w: moi rodzice GDYBYM NIE BYŁa TYM, KIM JESTEM: byłabym nauczycielem matematyki U lubi o n y f i l m : Moulin Rouge ! U lubi o n a p i o se n k a : trudno mi wskazać jedną, lubię piosenki aktor-

Jeśli muszę wybrać jedną, to The Neighbourhood – Sweater Weather

U lubi o n y a r t y sta : muzyka – Yann Tiersen, sztuka – Wassily Kandinsky u lubi o n a p o stać f ikc yj n a: Diane Lockhart z serialu The Good Wife U lubi o n y c y tat: Nie podoba mi się wyniosłość, nie podobają mi się ludzie,

w

dr Małgorzata Paszula

skie i twórczość bardów

którzy stawiają siebie wyżej od innych. Mam ochotę dać im rubla i powiedzieć: jak

U lubi o n y a kto r : aktorzy Julia Roberts i Richard Gere u l ubi o n a ksi ą ż k a : Regina Brett - Jesteś cudem HO B By: taniec towarzyski – zawsze chciałam nauczyć się tańczyć, teraz

się dowiesz, ile jesteś wart, to wrócisz i oddasz resztę. – Lew Tołstoj

realizuję to marzenie

Jak wyglądały Twoje początki w Chórze SGH?

Jaka była Pani pierwsza praca po studiach?

To moja mama zachęciła mnie, żebym poszła na przesłuchanie. Stresowałam się, na początku prawie nie byłam w stanie wydobyć z siebie dźwięku. Zawsze myślałam, że jestem sopranem, ale kiedy zaczęłam próbować kolejne partie, okazało się, że potrafię śpiewać bardzo nisko. Trafiłam do najniższych żeńskich głosów, altów drugich.

Po studiach w SGPiS na rok wróciłam do Siedlec. Pracowałam jako specjalista do spraw analizy kosztów i cen w Odlewni Staliwa „Stalchemak”.

Jaki jest największy sukces tej organizacji? Wielkim przedsięwzięciem był koncert utworów Bacha z okazji 200 lat UW. Włożyliśmy w jego przygotowanie ogrom pracy i serca. To bardzo trudny repertuar, szczególnie dla chóru amatorskiego. Występ wyszedł jednak świetnie, planujemy go powtórzyć. Sukcesem jest też to, że regularnie jeździmy na międzynarodowe festiwale, z których wracamy z nagrodami. Wydaliśmy również 4 płyty.

O Chórze SGH mało kto wie, że… Na inauguracji roku akademickiego zawsze śpiewamy hymn uczelni. Studentom melodia ta może wydawać się nieco komiczna. Specyficzne brzmienie wynika z tego, że soprany śpiewają trzy dźwięki – dokładnie es, g i h. To taki dowcip naszego dyrygenta.

Gdybyś mogła poprawić jedną rzecz w SGH, to byłaby to... Wprowadziłabym system tutorski. To zmniejszyłoby dystans student-wykładowca i poprawiło poziom kształcenia.

50-51

Co najbardziej zmieniło się na uczelni, od czasu kiedy sama była Pani jej studentką? Dzisiaj studenci mają swobodę wyboru przedmiotów i wykładowców. My natomiast byliśmy przypisywani do grup. Dzięki tym stałym składom osobowym, na zajęciach obserwowało się więcej zażyłości między studentami. Nie było Internetu i musieliśmy kontaktować się ze sobą osobiście. Obecnie dostrzegam sporą anonimowość na uczelni.

Jak ocenia Pani studentów? Są zaangażowani i chcą się uczyć. Niestety często przeszkadza im w tym strach przed wypowiedzią na forum. Kiedy podczas zajęć zachęcam studentów do zadawania pytań, na sali zapada cisza. Jednak już po ich zakończeniu, kilka osób ustawia się w kolejce, by rozwiać wątpliwości. Warto pracować nad tym, żeby nie wstydzić się pytać – ten, kto tego nie robi, rezygnuje z wiedzy w przedbiegach.

Gdyby mogła Pani poprawić jedną rzecz w SGH, to byłaby to… Infrastruktura. Wykładowcom daje się we znaki brak komputerów i rzutników, a także zniszczone tablice. Studenci też woleliby częściej mieć zajęcia w nowoczesnych salach, takich jak te w budynku C.

w


varia / O której godzinie dzwonimy na policję?

Polecamy: 55 sport Cisza na morzu Żeglarska innowacja

57 3 po 3 Wybory patrona studentów Poszukiwanie ostatniej deski ratunku

fot. Elwira Szczęsna

Na koniec Przeczytałam i akceptuję regulamin D O M I N I K A H A M U LC Z U K owszechnie wiadomo, że student to stworzenie żyjące w niemal ciągłym niedoczasie. Czasami tylko – pomiędzy jednym kolokwium a drugim – znajdzie chwilę wytchnienia, w której nie ma do zrobienia żadnych projektów i nie gonią go deadline’y. Rzadko, ale się zdarza. Ma wtedy czas spojrzeć wstecz. Patrząc na swoją przeszłość, może zastanowić się, kiedy jego największym problemem przestała być „dwója z bioli”, a zaczęła być niedostateczna konkurencyjność na rynku pracy. To było chyba tuż po liceum. Do tego momentu jego życie było skupione na jednym celu – napisać dobrze egzamin maturalny i zdać na wymarzone studia. Co będzie dalej – nie było ważne; samo się miało ułożyć. Potem okazało się, że studia nie wyglądają jak w amerykańskim filmie. Zamiast nieprzerwanej imprezy, masy nowych przyjaciół i sesji, którą zalicza się z marszu, student otrzymuje, w zależności od kierunku, „dużo” albo „cały ogrom” nauki, twarze znane tylko z widzenia i oblane egzaminy. Do tego sama nauka nie wystarczy. Trzeba działać w kołach naukowych i odbywać praktyki, nawet jeśli w ich trakcie stoi się tylko przy ksero lub wpisuje dane do excela. CV samo się nie napisze. A mieszkanie bez rodziców oznacza raczej robienie samemu prania, a nie codzienne picie ze znajomymi… W chwili, gdy podpisane zostaną wszystkie papiery, a status studenta przyznany, zaczyna się prosta droga ku „dorosłości” – temu przerażającemu stanowi, w którym człowiek musi być

P

Na głos mówi o nich „wariaci, teraz bez studiów nic nie osiągną!”

Odpowiedzialny, podejmować Ważne Decyzje i ponosić ich Konsekwencje, a przede wszystkim Wiedzieć, co Robi. Gdzie ciągle trzeba myśleć o przyszłości i inwestować w nią kosztem teraźniejszości. Nikt się na to nie przygotowywał, w żadnej umowie z uczelnią nie było paragrafu, w którym byłaby o tym mowa. Zresztą, kto w ogóle czyta umowy? Z drugiej strony, czy taki student wiedząc, co go czeka, zmieniłby swoją decyzję o pójściu na studia? Zapytany o to przez obcego prawdopodobnie odpowiedziałby, że nie. Wreszcie może się realizować w tym, w czym jest dobry. Dostaje szansę pogłębienia swojej wiedzy w dziedzinie, która go interesuje. Poza tym, jakie te studia dają perspektywy! Po nich dostanie się do każdej pracy, na każde stanowisko. A przede wszystkim będzie otrzymywać pieniądze za to, co kocha robić. Jednak w głębi duszy zazdrości tym, którzy zamiast studiów zrobili coś innego, coś nieoczywistego. Założyli mały cyrk. Kupili stary hangar i postawili w nim arenę do paintballu. Piszą książkę o swojej podróży dookoła świata. Na głos mówi o nich wariaci, teraz bez studiów nic nie osiągną!. Czasem tylko się zastanawia, czy nie rzucić studiów i nie iść w ich ślady. Na przykład wyjechać na misję humanitarną do Afryki. Jednak tego nie robi. Nie dlatego, że się boi przyszłości, a studia dają mu pewne poczucie bezpieczeństwa. Po prostu głupio tak przerywać naukę. Poza tym, jakie te studia dają perspektywy! 0

kwiecień 2017


/ wspólna krew A co jeśli Hajsan pójdzie siedzieć za MagPress?

fot.labbradolci/ foter.com/ CC BY-NC

Wspólna krew

Uwielbiają rywalizację i wysiłek. Wspólnie trenując, wchodzą w strefę profesjonalnego sportu. Rodzeństwa, bo właśnie o nich mowa, wyraźnie zaznaczają swoją obecność na sportowych arenach. T E K S T:

piotr poteraj

racia, siostry, rodzeństwa mieszane – niezależnie od tego, jaki rodzaj relacji rodzinnych wybierzemy, jesteśmy w stanie znaleźć jego reprezentantów na arenach sportowych. Rodzeństwa to połączenia zarówno wielkich mistrzów, jak i typowych średniaków, znanych tylko niektórym kibicom. Niekiedy w ich skład wchodzą osoby bardzo do siebie podobne, czasem zaś różniące się diametralnie – umiejętnościami, stylem bycia, a nawet narodowością. Nawet jeśli nie utrzymują ze sobą kontaktu na co dzień, łączy ich jedno – pasja.

B

Nigdy przeciwko sobie Don King powiedział mi kiedyś, że da mi 100 milionów dolarów, jeśli zgodzę się wyjść na ring z Witalijem. Sprawa jest jednak prosta – mamy jedną matkę. Na ile wyceniłbyś zdrowie tak bliskiej ci osoby? Nie ma takiej kwoty. Po co mielibyśmy walczyć przeciwko sobie? – tymi słowami Władimir Kliczko odniósł się do pytania o możliwość bokserskiej walki o mistrzostwo świata wagi ciężkiej ze swoim bratem. Rzeczywiście do konfrontacji między obecnym merem Kijowa a wciąż aktywnym zawodowo pięściarzem nigdy nie doszło. Nie zmienia to jednak tego, że obaj na ponad dekadę zdominowali wagę ciężką, zdobywając pasy mistrzowskie czterech federacji: WBA, WBO, WBC oraz IBF. Bracia Kliczko nie tylko potwierdzają ideę braterstwa, lecz także są przykładem wzorowej kooperacji, która doprowadziła dwóch młodych Ukraińców (co ciekawe, Witallij urodził się na terenie dzisiejszego Kirgistanu, Władimir przy-

52-53 magiel

szedł zaś na świat w północno-wschodnim Kazachstanie) do pozycji jednych z najbardziej rozpoznawalnych sportowców świata. Poszukując innych przykładów, warto udać się na korty tenisowe, gdzie przez wiele lat bezkonkurencyjne były siostry Williams. Na początku wydawało się, że większą karierę zrobi Venus – w wieku 20 lat zdobyła indywidualne Mistrzostwo Olimpijskie w Sydney. Tymczasem, wraz z upływem lat, rolę dominatorki w kobiecym tenisie przejęła młodsza o rok Serena, wygrywając prestiżowe turnieje Wimbledon, Australian Open czy też US Open, a także przez wiele lat będąc na czele rankingu WTA. O tym, że tenis rodzeństwami stoi, można przekonać się również na przykładzie bliźniaków Mike’a i Boba Bryanów – mistrzów olimpijskich w grze podwójnej z Londynu – Dinary i Marata Safinów, a także sióstr Radwańskich.

Idealny partner Mimo że rodzeństwa występują na sportowych arenach w wielu dyscyplinach, to, że to właśnie boks i tenis zostały w ostatniej dekadzie przez nie zdominowane, nie wydaje się czystym przypadkiem. Są to sporty indywidualne, a w przeciwieństwie do pływania czy lekkiej atletyki rywalizacja odbywa się między dwiema osobami, nie zaś w większej grupie rywali. Oznacza to, że rodzeństwom bardzo łatwo jest odwzorować sytuację meczową – co pozwala na większą efektywność treningu. Kolejnym niezwykle ważnym elementem okazuje się wsparcie mentalne. Posiadanie partnera

na wyłączność to wielka przewaga w procesie budowania i utrzymywania motywacji zawodnika. Pozwala to również na otrzymanie natychmiastowego wsparcia w przypadku porażki czy kontuzji. W innych sportach, zarówno indywidualnych, jak i drużynowych, rola brata lub siostry nie wydaje się mieć tak istotnego znaczenia. Z pewnością nie jest łatwo jednoznacznie sprecyzować, dlaczego na parkietach NBA czy też na boiskach piłkarskich nie rządzi dwóch graczy o tym samym nazwisku. Można jednak zauważyć, że zwłaszcza w sportach drużynowych praktycznie każdy kolega może stać się „bratem”, a każda koleżanka – „siostrą”. Wynika to ze specyfiki tych sportów. Na końcowy wynik ma wpływ wielu graczy, a relacje nawiązywane wewnątrz drużyny w szatni i na treningach mają większy wpływ na rozwój młodego sportowca niż relacje rodzinne. Możliwość wybicia się i przyszłej kariery zależy więc w dużym stopniu od umiejętności przekucia indywidualnych umiejętności w sukces drużyny, a także od zdolności do integracji z innymi członkami zespołu. Mimo że specyfika danego sportu sprawia, że kooperacja w rodzeństwie nie zawsze jest dużą wartością, istnieją przykłady tego, że dzięki umiejętnościom i wspólnej ciężkiej pracy można osiągnąć sukces. Susanna i Jenny Kallur od lat reprezentują Szwecję w biegu na 110 m przez płotki. Hiszpan Pau Gasol jest rozpoznawalną postacią w koszykarskiej lidze NBA, jednak w ostatnich sezonach pozostaje w cieniu swojego brata – Marca. W piłkę nożną grają z kolei bracia Touré, z powodzeniem występujący na Wyspach – Yaya jest zawodnikiem Manchesteru City, Kolo reprezentuje szkocki Celtic Glasgow.


wspólna krew /ermalica/

Brat przeciwko bratu Miałem trzy wyjścia: zostać narkotykowym dilerem, gangsterem albo piłkarzem – wspomina Kevin-Prince Boateng, urodzony w Berlinie reprezentant Ghany. Ojciec, afrykański imigrant, porzucił rodzinę, gdy Kevin-Prince miał 18 miesięcy, by związać się ze stewardessą British Airways. Wkrótce z jego drugiego związku przyszedł na świat syn Jerome. Mimo że młodszy z braci trafił do dobrych szkół, również zdecydował się na karierę piłkarza. Jak nietrudno się domyślić, życie szybko splotło ze sobą dwie historie. Przyrodni bracia spotkali się w Johannesburgu 23 czerwca 2010 r. Tego dnia, w obecności 83 tys. widzów, reprezentacja Niemiec podejmowała Ghanę w ramach rozgrywanych wówczas Mistrzostw Świata. Wiedząc, że na ich oczach tworzy się historia, dziennikarze z całego świata podgrzewali atmosferę, reklamując mecz jako bratobójczy pojedynek. Smaczku dodawało to, że obaj piłkarze pozostawali w stosunkowo chłodnych relacjach. Miało to związek z sytuacją sprzed czempionatu, kiedy to w meczu finałowym o Puchar Anglii Kevin-Prince złamał nogę Michaelowi Ballackowi, kapitanowi niemieckiej reprezentacji, wykluczając go z udziału w Mi-

strzostwach. Media, przekonane o umyślności zagrania, skierowały krytykę także w stronę Jerome’a, który poparł oskarżenia rzucane pod adresem przyrodniego brata. Mimo usilnych starań Kevina-Prince’a, by upokorzyć swoją byłą ojczyznę, spotkanie zakończyło się zwycięstwem Niemiec 1:0. Co ciekawe, cztery lata później bracia ponownie zagrali przeciwko sobie, tym razem w brazylijskiej Fortalezie. Jak na bratobójcze spotkania reaguje ojciec Boatengów, Prince? Dla mnie nie ma znaczenia, jak zakończy się mecz. Po prostu nie mogę go przegrać – wyznał na łamach „Bildu” przed rewanżowym pojedynkiem, zakończonym remisem 2:2.

W poszukiwaniu ojczyzny Przypadek braci Boatengów to jak dotąd najbardziej znany, lecz nie jedyny przykład odmiennego postrzegania przynależności narodowej przez braci. Najdroższy obecnie piłkarz świata, Paul Pogba, jest jedną z najważniejszych postaci reprezentacji Francji, mało kto jednak wie, że jego bracia – Florentin i Mathias – występują w barwach narodowych Gwinei. Podobnie mniej utalentowany brat najlepszego australijskiego piłkarza Tima Cahilla, Chris, jest reprezentantem Samoa, skąd pochodzi ojciec futbolistów. Z kolei bracia Alcantara grają dla Brazylii (Rafinha) oraz Hiszpanii (Thiago). Nie ma jednego powodu, dla którego bracia decydują się na reprezentowanie różnych kra-

jów. Obaj bracia Boateng urodzili się w Berlinie i szkolili w niemieckich klubach piłkarskich. Zarówno Jerome, jak i Kevin-Prince grali w niemieckich reprezentacjach młodzieżowych. Rozłam nastąpił w 2010 r. – na kilka miesięcy przed Mistrzostwami Świata w RPA. Kevin-Prince zdecydował się reprezentować Ghanę. Mimo ogromnych umiejętności, były zawodnik AC Milan w barwach nowej ojczyzny wystąpił zaledwie piętnastokrotnie, by w wieku 27 lat zrezygnować z reprezentowania kraju swojego ojca. Wszyscy opuściliśmy dom w tym samym czasie, ale utrzymaliśmy braterską solidarność. Nie widywaliśmy się zbyt często, ale rozmawialiśmy codziennie za pośrednictwem poczty, telefonu i innych środków komunikacji – wspomina z kolei Florentin Pogba. – Mogę być wyłącznie dumny, widząc, jaki sukces odniósł Paul. Nie jestem zazdrosny, chcę, aby osiągał swoje cele. On jest źródłem motywacji dla mnie i Mathiasa. My również chcemy spełniać swoje marzenia – dodaje. Poza talentem to właśnie zaangażowanie i wzajemne wsparcie doprowadzają rodzeństwa do sukcesów sportowych. Chociaż każdy chce osiągnąć jak najwięcej, kluczem do tego zawsze jest zdrowa rywalizacja – bez gierek, niesnasek i podtekstów. Taki poziom współzawodnictwa możliwy jest tylko przy pełnym zaufaniu. Tu właśnie leży wielka siła sportowych rodzeństw. 0

graf. Aleksander Wójcik

Chociaż rodzeństwa można obecnie znaleźć niemal we wszystkich dyscyplinach sportu, to piłka nożna otworzyła w tym względzie wyjątkowy, a zarazem bardzo kontrowersyjny wątek.

kwiecień 2017


/ Roger Federer

Powrót króla W Bazylei 35 lat temu narodził się człowiek, który rozpoczął nową erę w świecie tenisa. W czasie kariery zawodowej wygrał już niemal wszystko, ale to mu nie wystarczyło. Po kilku nieudanych sezonach Roger Federer znów jest królem. T E K S T:

anna Ślęzak

yły tenisista i komentator Eurosportu, Mats Wilander, powiedział o nim: To zawodnik wszech czasów. Roger Federer po zeszłorocznej kontuzji wrócił na należne mu miejsce ‒ do pierwszej dziesiątki rankingu profesjonalnych tenisistów ‒ w stylu najlepszym z możliwych. 26 stycznia br., pokonując swojego odwiecznego rywala Rafaela Nadala, wygrał tegoroczne Australian Open. Był to jego pierwszy turniej ATP (stowarzyszenia profesjonalnych tenisistów) po długiej rekonwalescencji. Szwajcar udowodnił, że mimo „podeszłego” jak na profesjonalnego gracza wieku, bliżej jest mu do śrubowania kolejnych rekordów niż do zakończenia kariery, czym utarł nosa wszystkim ekspertom. Długie oczekiwanie nadało zwycięstwu wyjątkowy smak.

B

Szwajcar zdobywca Federer zaczął grać w tenisa już w wieku ośmiu lat. Jako nastolatek walczył w turniejach juniorskich w rodzinnej Szwajcarii. W tym okresie, jak sam wspominał, miał wiele problemów z psychiczną reakcją na porażki – rzucał rakietami, przeklinał na korcie. Mimo tego jak na dłoni widać było jego ogromny talent, co potwierdziła wygrana w juniorskim Wimbledonie, gdy miał 16 lat. Przejście z wieku juniorskiego do seniorskiego nie było łatwe i pierwsze sukcesy Federer zaczął osiągać dopiero w roku 2000. Przełomowy okazał się rok 2001, wtedy to na kortach najstarszego wielkoszlemowego turnieju ‒ Wimbledonu ‒ pokonał największego tenisistę tamtych czasów, Pete’a Samprasa. Jak sam dużo później stwierdził, to był najważniejszy mecz w jego karierze. Już rok później wygrywał swoje pierwsze turnieje wielkoszlemowe. Wygrana 89 turniejów najwyższej rangi w singlu, 18 Wielkich Szlemów, zawrotne 302 tygodnie na szczycie rankingu ATP ‒ tak prezentują się osiągnięcia szwajcarskiego gracza. Droga do zdobywania kolejnych trofeów nadal stoi przed nim otworem. W wieku trzydziestu kilku lat zupełnie zmienił styl swojej gry dzięki współpracy z Stefanem Edbergiem, byłym zawodnikiem, brązowym medalistą igrzysk olimpijskich

54-55 magiel

z Seulu z 1988 r., i sześciokrotnym zdobywcą Wielkiego Szlema. To spowodowało, że Federer jest kolejnym po Noriakim Kasaim czy Gianluigim Buffonie sportowcem przesuwającym granicę wieku, w którym można jak równy z równym rywalizować z o wiele młodszymi przeciwnikami.

Starcie tytanów Finałowy pojedynek Australian Open pobudził wyobraźnię fanów tenisa. Dwóch wielkich zawodników minionej dekady dręczonych kontuzjami przez ostatnie kilka sezonów znów mogło stanąć naprzeciw siebie w meczu najwyższej rangi. Większość tenisowych ekspertów zakładało, że walka o Wielkiego Szlema w Melbourne rozegra się pomiędzy dynamiczniejszymi i bardziej agresywnymi w swojej grze: Novakiem Djokoviciem i Andym Murrayem, dawano szanse również innym „młodym wilkom”, takim jak Milos Raonic. Tymczasem to właśnie elegancki styl Federera i niesamowicie podkręcone piłki Nadala obserwowali w finale pasjonaci sportu. Pięciosetowy pojedynek pełen był kunsztownych i szybkich zagrań, co szczególnie docenili kibice. Coraz częściej bowiem różnorodność akcji przegrywa z agresją i walką na fizyczne wyniszczenie. W tym spotkaniu widać było jednak wielki obustronny szacunek tenisistów.

Największym zwycięzcą nie był tu jednak tenisista, ale piękno gry. Tegoroczny Australian Open okazał się pod tym względem niezwykły – powrót do korzeni, renesans eleganckiego stylu gry, czego symbolem stali się właśnie szwajcarski i hiszpański tenisista. Zwycięstwo Federera wydawało się mocniej wyczekiwane, sądząc po reakcjach publiczności, zgromadzonej na trybunach kortu centralnego. To po jego atomowych, finezyjnych uderzeniach, kiedy piłka wpadała w kort poza zasięgiem Hiszpana, widownia wybuchała okrzykami nieopanowanej radości. Największym zwycięzcą nie był tu jednak tenisista, ale piękno gry.

Ambasador tenisa Tenis to jeden z najbardziej dochodowych sportów indywidualnych, wzbudzający zainteresowanie marek i konsumentów. W 2015 r. Federer zwyciężył w przygotowanym przez London School of Marketing zestawieniu najlepiej opłacanych sportowców, mimo że w tamtym czasie nie mógł się poszczycić wygraną żadnego turnieju wielkoszlemowego od trzech lat. Przewagę nad innymi zawodnikami zdobył w kategorii dochodów od sponsorów, inkasując 58 mln dolarów. To pokazuje ogromny potencjał marketingowy jego nazwiska. Federer swobodnie czuje się również przed kamerą, podczas wywiadów udzielanych po wygranych spotkaniach. Jest błyskotliwym rozmówcą z wielkim poczuciem humoru, a w jego oczach niejednokrotnie pojawiają się łzy, jak w momencie odbierania nagrody za tegoroczny triumf w Australian Open. Często publicznie chwali, o wiele młodszych i niedoświadczonych rywali, lub po prostu innych przeciwników. Podczas wywiadu przed meczem finałowym z Nadalem wspominał ich ostatnie spotkanie we wrześniu 2016 r. na rodzinnej wyspie Hiszpana, Majorce, z okazji otwarcia tam jego akademii tenisowej. Dwie legendy tenisa miały wtedy okazję rozegrać mecz pokazowy dla młodych pasjonatów tego sportu. Przytaczając tę historię, Federer stwierdził, że żaden z nich nie miał odwagi w tamtym momencie pomyśleć, że pół roku później staną naprzeciw siebie w finale Australian Open. Życie kolejny raz okazało się najlepszym reżyserem.

Magia sportu Niełatwo jest udźwignąć ciężar nadziei i oczekiwań przez tyle lat sportowej kariery. Życie zawodnika to w końcu nie tylko momenty walki i wzruszeń w blasku reflektorów. Ci, którzy tak jak Szwajcar osiągają wielkie sukcesy sportowe, często okupują zawodowe spełnienie kontuzjami i wyrzeczeniami. Jednak to właśnie dla takich postaci zarywamy noce, by po raz kolejny poczuć magię sportu. Gdyby ich zabrakło, nie mielibyśmy namacalnego przykładu, że doświadczenie może z sukcesem przeciwstawić się młodości, wiek to tylko liczba, a granice są po to, by je przesuwać. 0


cisza na morzu /

fot.RCB/ foter.com/ CC BY

Cisza na morzu Dźwięk fal uderzających o kadłub to jedna z rzeczy, która jest nierozerwalnie związana z żeglarstwem. Dzięki postępowi techniki może on zostać jedynie mglistym wspomnieniem. T E K S T:

A da m h u g u e s

od koniec XIX w. włoski konstruktor Enrico Forlanini zbudował pierwszą łódź o podstawie zakończonej elementem przypominającym skrzydło samolotu. To właśnie technologia stosowana w lotnictwie przyczyniła się do wyznaczenia nowego kierunku w żeglarstwie. Skrzydło to działa na zasadzie różnicy ciśnień, która wypycha kadłub nad powierzchnię wody. Dzięki temu zmniejsza się opór stawiany przez łódź, która w ten sposób może osiągać dużo wyższe prędkości mimo relatywnie niewielkiej mocy silnika. W ten sposób rozpoczęła się historia wodolotów (ang. hydrofoils).

P

Geniusz tkwi w prostocie Swój wkład w rozwój wodolotniarstwa miał również twórca telefonu, Alexander Graham Bell. W 1911 r. wraz z głównym inżynierem swojej firmy, Frederickiem Baldwinem, żeglowali na konstrukcji stworzonej przez Forlaniniego. Po powrocie do Kanady rozpoczęli badania i eksperymenty, które zaowocowały skonstruowaniem łodzi HD-4. W 1919 r. osiągnęła prędkość 62 węzłów (około 114 km/h). Rekord ten nie został pobity przez następne dwie dekady. W czasie II wojny światowej w Niemczech pracowano nad wprowadzeniem do Kriegsmarine statków wykorzystujących foiling. Po wojnie główny inżynier – Hans von Schertel – osiadł w Szwajcarii, gdzie założył przedsiębiorstwo Supramar, w którym kontynuował pracę. Owocem badań i testów była pierwsza łódź zdolna do przewozu pasażerów, PT 10 Freccia d’Oro (Złota strzała). W 1968 r. Supramar został przejęty przez bankiera z Dalekiego Wschodu Hussaina Najadiego i rozszerzył swoją działalność na rynki azjatyckie i europejskie. Duża efektywność skrzydeł sprawiła, że szwajcarska firma została licencjodawcą takich potęg jak m.in. amerykańskie General Dynamics czy japoński Hitachi. Obecnie hydrofoile są powszechnie wykorzystywane w morskim transporcie pasażerskim, głównie ze względu na skrócony czas podróży. Wodoloty cieszą się szczególną popularnością wśród przewoźników regularnie kursujących na odcinkach o nie-

wielkiej odległości (np. między Szczecinem a Świnoujściem). Niestety wysoki koszt produkcji kadłuba był przyczyną wycofania ich z niektórych tras. Co ciekawe, prostsze konstrukcje rosyjskie i włoskie są najpopularniejsze ze względu na bardziej konkurencyjną cenę.

Skrzydła pod żaglami Wkrótce hydrofoile zaczęły być wykorzystywane nie tylko w łodziach motorowodnych. Największym wyzwaniem dla żeglarzy był wiatr, który w odróżnieniu od silnika motorowego bywa o niepewnej mocy, przez co skrzydło nie pracuje w pełni efektywnie. Dopiero na przełomie lat 60. i 70. ubiegłego wieku żeglarz Dave Keiper jako pierwszy przepłynął 20 000 mil morskich na swoim katamaranie wyposażonym w skrzydło wynoszące kadłub ponad wodę. Wypłynęliśmy na morze przy wietrze sięgającym piętnastu węzłów – wspomina Jim Wrenn, znajomy Keipera. Katamaran zaczął przechylać się niczym jednokadłubowiec, a gdy skrzydła dostały mocy, łódź uniosła się ponad wodę i przyspieszyła niczym samochód! Jednocześnie była tak stabilna, że Dave mógł swobodnie przechadzać się po niej, a ona płynęła niczym po szynach. To był zdecydowanie jeden z ważniejszych dni wśród tych 35 lat, które spędziłem, żeglując. Obecnie hydrofoil wdarł się przebojem do niemal wszystkich sportów wodnych. Katamaran, windsurfing, kitesurfing, a nawet surfing czy… hydrofoiling na krześle! Przeżycia, jakie zapewnia ta nowatorska technika, sprawią, że osoba, która raz spróbowała tej zabawy, z trudnością powraca do „klasycznego” żeglowania. Dawka emocji i adrenaliny, którą daje to pływanie, jest naprawdę niewyobrażalna. Akcja trwa cały czas. Czasami kończy się to lekkim obiciem, stłuczką czy wywrotką, ale to sprawia, że żeglowanie na tej łódce jest fantastyczne – potwierdza w wypowiedzi dla programu Pochwała żeglarstwa Maciej Ruwiński, polski żeglarz. Niesamowite uczucie, kiedy jesteśmy nad wodą, płyniemy 60 km/h i… mamy kompletną ciszę – dodaje Błazej Ożóg, lider światowego rankingu International Sailing Federation z 2016 r. oraz medalista mistrzostw świata w kitesurfingu.

Możliwości, jakie oferuje foil, spowodowały, że jedna z organizacji kitesurfingowych – International Kiteboarding Association – organizuje mistrzostwa świata w kategorii race, gdzie zawodnicy wykorzystują powyższą technologię. Od kilku lat trwa również dyskusja o wprowadzeniu tej konkurencji do programu igrzysk olimpijskich.

Czas przemian Czy foil stanie się technologią powszechnie dostępną dla przeciętnego żeglarza czy surfera? Moim zdaniem jeśli tylko ludzie się nie przestraszą, to będzie na to boom – mówi maglowi Maciek Rutkowski, jedyny Polak startujący w Pucharze Świata w windsurfingu we wszystkich dyscyplinach (slalom, formuła windsurfing i race). Mimo swoich atutów ma kilka wad. Jedną z nich jest cena – koszt „skrzydła” to około 6000 złotych. Jednakże rozwój technologii powoduje spadek cen. Już w tej chwili firmy pracują nad foilami z tańszych materiałów, które będą „na każdą kieszeń”, około 500-600 euro. Co więcej, skrzydło nie wymaga żadnych specjalnych desek czy żagli. Wręcz przeciwnie. Możesz używać swojego standardowego żagla ze średnich rozmiarów freerideówką przy wietrze o sile 7-8 węzłów! Czyli zamiast kupować nowy sprzęt… wystarczy, że zakupisz skrzydło. Kolejnym aspektem jest technika pływania-początkowo hydrofoil może sprawiać trudności nawet doświadczonym miłośnikom sportów wodnych. Równie dużym problemem są gabaryty skrzydła. Jako że sięga ono na około 50 cm w wodę, nie każdy akwen (w tym najpopularniejsza wśród windsurferów i kitesurferów w Polsce Zatoka Pucka) nadaje się do zastosowania foilingu. Pamiętajmy jednak, że hydrofoil to relatywnie młoda innowacja w żeglarstwie. I tak jak niegdyś na przełomie XIX i XX stulecia/ wynalazek Enrico Forlaniniego był zapowiedzią nowej jakości przemierzania wód, tak być może w niedługim czasie hydrofoil stanie się powszechnym sposobem podnoszenia poziomu adrenaliny zarówno dla amatorów, jak i profesjonalistów. 0

kwikwiecień 20177


/ miość a teoria wymiany w trakcie porządków nie miesza się w folderach programów #błędykrasnalaktórychniemusiszpopenić

Kwiaty a l e k s a n r a C z e rwo n k a S z e f dz i a łu w S u b i e k t y w i e rawie każdy z nas doświadczył tego chociaż raz w życiu. To przychodzi nagle, niespodziewanie. Niektórzy czekają latami, aby trafiło ich z zaskoczenia. Jak grom z jasnego nieba. Nieważne jednak, ile na nią czekamy – kiedy miłość nas w końcu dotknie, przestajemy być racjonalni. Większość ludzi nie zastanawia się nad jej genezą i woli traktować ją jako coś magicznego, pewien dar od losu, a darzoną nią osobę stawia na piedestale. To nie tylko ludowe przysłowie, że miłość ogłupia. Silne, gwałtowne uczucie nie sprzyja rysowaniu w notesie tabelki plusów i minusów. Miłość musi się wyszumieć. Kiedy się już wyszumi, a nasz puls się uspokoi, zadajemy sobie kluczowe pytanie: co ja w ogóle w nim widziałam?. Okazuje się wtedy, że miłość nie tylko ogłupia, lecz także zaślepia. Zaślepia na tyle, na ile jest nam w związku dobrze. Tylko problemy pozwalają zdjąć klapki z oczu. Dzięki nim możemy w końcu wykorzystać wiedzę z zajęć logiki i zastanowić się, czy miłość to warunek konieczny, czy wystarczający do bycia z drugą osobą. Poetka Maria Dąbrowska pisała: Ani różnice poglądów, ani różnica wieku, nic w ogóle nie może być powodem do zerwania wielkiej miłości. Nic. Oprócz jej braku. Trudno się z nią zgodzić, gdy okazuje się, że motyle w naszym brzuchu tańczyły nie walca, a dziki afrykański taniec przywołania deszczu i w efekcie chwile spędzane z ukochaną osobą kończą się wciąż łzami. Kiedy coś, co nazywamy miłością, przynosi jedynie cierpienie, trudno jest w ogóle uwierzyć w jej istnienie. Zresztą każdy tworzy w głowie jej własną definicję. A z definicji większości ludzi, unikających głębszego analizowania miłości, dowiemy się jedynie, że jest to niezwykłe, magiczne uczucie. Mimo to dużo osób zaczytuje się w tekstach obalających taki pogląd. W artykułach popularnonaukowych autorzy uwielbiają definiować miłość. Chętnie zrobi to psycholog, biolog, fizyk. Może nawet ekonomista wniesie od siebie jakąś tabelkę lub wykres. Ale jakkolwiek te ścisłe definicje oddziałują na nasze wyobrażenia, nie powinniśmy się nimi kierować. Nawet jeśli poziom endorfiny możemy podnieść zarówno czekoladą, jak i widokiem ukochanej osoby, a na obrazkach

P

Zaczyna się od tego, że nikt nie jest normalny. Każdy ma jakiś problem: egoizm, zazdrość, nieśmiałość.

56-57

w internecie między zdjęciem zakochanej pary i pączków jest wstawiony graficznie wielki znak równości, przyjmowanie dosłownie takiej wiedzy jest absurdem. Słodycze nie dadzą poczucia bezpieczeństwa i pewności. Sprawią, że poczujemy się dobrze przez chwilę. Miłość powinna oferować nam więcej, a tymczasem często ogranicza się właśnie do tego. I chociaż cierpliwa jest, to czekanie w nieskończoność, aż coś samo się zmieni, raczej nie ma sensu. Taka czekoladowa miłość ma proste podłoże. Zaczyna się od tego, że nikt nie jest normalny. Każdy ma jakiś problem: egoizm, zazdrość, nieśmiałość. Czasem zmagamy się z nim na tyle długo, że przestajemy traktować go jak problem, a zaczynamy jak element naszego charakteru. Idziemy z nim przez życie i nawet jeśli potrafimy sobie z nim poradzić, to wolelibyśmy o nim zapomnieć. Spotykamy na naszej drodze wielu ludzi, a kiedy w stosunku do jednej z osób pojawia się niezwykłe uczucie, nie zastanawiamy się. Traktujemy je jako coś magicznego. Nie zadajemy pytania, skąd się wzięło, dlaczego to akurat z tą osobą jest nam tak dobrze. A odpowiedź jest zaskakująco prosta: przy tej osobie czujemy się lepsi, pomaga nam ona zapomnieć o problemach i wadach, mimo że nawet nie zdajemy sobie z tego sprawy. A ona chce być z nami, bo dajemy jej to, czego akurat potrzebuje. I tak zaczyna się miłość. Wymiana dóbr niematerialnych. Wzajemne, bardzo głębokie uczucie wynika z tego, że dwie osoby dają sobie to, czego potrzebują. Są tymi jedynymi, wymarzonymi, cudownymi, zakochanymi. Dopóki to, co sobie wzajemnie dawali, wystarczało, związek był idealny. Miłość rozkwitała. Można tak trwać kilka lat, można całe życie. Można nawet nie zauważyć, że gdzieś jest coś zupełnie innego, bardziej wartościowego. „Ciesz się z tego, co masz” – mówi inne ludowe przysłowie, które być może zbyt głęboko weszło w naszą świadomość. Ludzie, zamiast zmienić partnera, czy chociaż próbować poprawić relacje w związku, po prostu cieszą się z tego, co mają. Zamiast zadowolenia ze wspólnego rozwiązywania problemów, wsparcia i prób nadania życiu sensu wybierają radość z drobnych rzeczy. Z wyjścia do restauracji, do kina i z otrzymania kwiatów. 0


z przymrużeniem oka / wbrew powszechnej propagandzie, 3po3 to najważniejszy dział. I kropka.

Wybory patrona studentów Kolokwia, egzaminy, drugie terminy w sesji, niekończące się kolejki do dziekanatu. W tych trudnych chwilach studenci potrzebują patrona, do którego mogliby zwrócić się z prośbą o wstawiennictwo. Sprawdzamy, kto najlepiej nadawałby się do tego zadania. Syzyf

Bear Grylls

fot. Lwp Kommunikáció CC BY 2.0

fot. Tomasz Rozkosz CC-BY-SA-3.0

fot. Marek Rostworowski, CC-PD-Mark

Jan III Sobieski

OCENA: 88777

OCENA: 88887

Może konsekwentnie ukrywasz swoje uczucia przed dziew-

Jadąc na egzamin po dwóch godzinach snu, zaczynasz

Są w miesiącu takie dni, kiedy ryż z kurą smakuje jak że-

czyną, może nie płakałeś na Titanicu, ale promocja „2 w ce-

się zastanawiać, dlaczego znowu to sobie robisz.

berka w miodzie. Po paru weekendach zakrapianych tequilą

nie 1” browaru w Żabce wzruszy nawet największego twar-

Kolega wysłał wczoraj tylko jeden filmik z serii Cat

i opłaceniu warunku z rachunku prawdopodobieństwa

dziela. W tym sporcie nie ma miejsca na sentymenty. Każdy

Vietnam flashback. Po obejrzeniu wszystkich kompilacji

zaczynasz patrzeć z apetytem nawet na swojego kota.

fit student wie, że pieczywo powinno się wyeliminować

śmiesznych kotów w internecie zorientowałeś się,

W przeciwieństwie do przewidywalnej malejącej liniowo

z diety. Nieprzypadkowo 100 g wódki zawiera mniej kalorii

że miałeś zacząć się uczyć 6 godzin temu, a na

zasobności portfela wykres poziomu adrenaliny podczas

niż taka sama gramatura chleba. Kiedy pod koniec miesiąca

udostępnionych slajdach jest mały stosunek obrazków

każdej z wizyt w dziekanacie przypomina linię życia na re-

terminal odrzuca transakcję, wiadomo co odłożyć na półkę.

do tekstu. Oopsie. Szybki rzut okiem na materiał. Tego

spiratorze. W kolejce do okienka co rusz słychać ciche – Po

Kariny na domówce chlebem nie uraczysz.

nie będzie, tego chyba nie przerabialiście… I tak nie

co stoisz?, brzmiące podobnie jak – Za co siedzisz?

Daily Adża

OCENA: 88888

miałeś planów na wrzesień.

OCENA: 88888

Wstajesz spóźniony, w biegu na przystanek pobijasz

Najpierw kończą się pieniądze, a wypadałoby jeszcze opła-

noszenia zwycięstw. Żadne zajęcia z psychologii sukcesu nie

rekord na 100 m. Docierasz pod salę, ale ups, zamknię-

cić warunek. Brak funduszy odbija się na jakości posiłków,

były mu potrzebne, aby zaistnieć na kartach historii. Z per-

ta – od dziś spóźnialscy nie będą wpuszczani. Słowo

które zaczynają tracić parytety białka. Naczelny skaut

spektywy studenta wygląda to jednak zdecydowanie pro-

na „k” aż ciśnie się na usta. Podobnie musiał czuć się

zaleca w takiej sytuacji dżdżownice, ale zimno jeszcze jest,

ściej. Skojarzenia związane z Sobieskim to przede wszyst-

uchodźca, który został deportowany po przeprawie

wszystkie więc siedzą głęboko w ziemi. Obrazu dopełnia

kim magiczny trunek zamknięty w szklanej butelce. I nie

pontonowej przez morze. Student ciężko pracuje w na-

starcie z grizzly, jakim jest próba załatwienia spraw w dzie-

zapominajmy o prawdziwym polu bitwy – ekstremalnych

dziei na świetlaną przyszłość. Bzdura. Włożony wysi-

kanacie. Podobnie jak w naturze – jeden fałszywy ruch i nasz

alkoholowych wyzwaniach. Sukces może i będzie, ale z pew-

łek to bezsens rodem z mitu o Syzyfie. Tylko że zamiast

byt (na uczelni) może być zagrożony. Dodam, że rozwiązania

nością nie naukowy, jako że każda wzmianka o konieczności

góry – schody (winda znów nie działa), a zamiast kuli

prezentowane przez guru przetrwania pomagają w nawiga-

zajrzenia do książek spotyka się z salwą śmiechu.

– uczucie ociężałości po % wypitych poprzedniego dnia.

cji w gąszczu ubrań i nieumytych talerzy.

OCENA: 88887

OCENA: 88877

OCENA: 87777

Jego Królewska Mość Sobieski nie pomoże ci zapamiętać

Na górze trója, na dole dwa, kto wniesie głaz, ten se-

Facet wcina robaki i śpi na gołej ziemi. I o co tyle szumu?

257 stron skryptu na egzamin. Pozwoli za to zapomnieć,

mestr zda. Zadanie wydaje się proste. Chodzić na zajęcia,

Przecież grunt to zdrowie. Co innego student. Jemu często

że w ogóle miałeś się ich nauczyć. Pewnie dlatego każdy,

robić notatki, uczyć się systematycznie. W pierwszym

brakuje gruntu pod nogami: 15 dni do pierwszego, 30 zł na

kto miał zaszczyt go poznać, usycha z tęsknoty już na-

tygodniu października kamień toczy się gładko. Student,

koncie i 45 ECTS-ów w sesji. Chętnie rzuciłby to wszystko

stępnego ranka. Słowianin z aspiracjami triumfował pod

dumny jak Małysz po dwóch dobrych skokach, uświada-

i pojechał z kamerą w Bieszczady. Tylko kiedy? I tak śpi naj-

Wiedniem dużo wcześniej, niż dotarła tam drapieżna ławi-

mia sobie, że do egzaminów zostało jeszcze ładnych parę

wyżej 8 godzin. Tygodniowo. Jego życie to festiwal prowi-

ca erasmusów. Jeśli kiedyś będziesz miał do wyboru: wie-

księżyców. I odpuszcza. Dwa tygodnie przed sesją budzi

zorycznych rozwiązań. Parówki w czajniku, chleb z bułką

czór z Sobieskim albo randka z Penélope Cruz, to wybierz

się z głową na kamieniu i nogami u stóp góry. Któż,

i szklanka wody zamiast wazonu. To nie Bear Grylls stu-

to drugie, chociaż Jana też warto znać.

jeśli nie Syzyf, wesprze go w niedoli?

denta, ale student Beara Gryllsa mógłby zostać patronem!

Starsza Siostra

OCENA: 88877

Postać Lwa Lechistanu wyraża waleczność i umiejętność od-

Rakija

OCENA: 88889

kwiecień 2017


Do Góry Nogami

prezes SKN SZ to że pierwsza decyzja nowej , tym o y zem pis na nie cu W tym miesią owego projektu kandydatów do ich sztandar ch tki zys ws do aila e-m go wysłanie puste y studenci chcą ekanacie psują się, akurat gd dzi w ki tni czy raz y lejn ko ani o tym, że itymacji. przed łużyć ważność swoich leg PR ZY GO TO WA Ł:

LN Y RE DA KT OR NI EO DP OW IE DZ IA

Wy ma rzo ak tam pla ny na wa kacje? ione? Relez zna po kor w ksy ne pra być buła inn pow h krutacja do nic ani zacji org do tą z iu nan ów por ką z ma słem w meness ass zu, lar mu studenckich. Skoro po for ie ocz aliśc rafi pot h pac eta ych cie i kil ku inn roku, który w cza sie rować studenta dru giego ytliwe pyt ania, tachw pod ał rozmowy zad aw e, to na doś wiadogl kie jak na rozmowie w Go etne wra żenie. świ ie bic zro e erz czonym rek rut wy org ani zanaz isać Tyl ko nie zapom nijcie wp Redak tor Nieod. tów jek pro w cji w CV. I naz ić tyl ko te ang loję pow ied zia lny rad zi zostaw al. zyc zne, będ zie proffesion opera myamorz ądowo -w yborcz a ści wie zowła A ej. dla na trw a dal na naagi uw z na użo edł prz sta ła orów. akt ych wn głó z głą rez ygn ację jed neg o j tak skucze bor wy isji kom y Prz ewod nic ząc ę, że nik t się o niej tec znie zło żył rez ygn acj esz anie wy kor zys tal i nie dow ied zia ł. Za mi rym słowo fanpag e now i samorz ądowc y, któ

J

S

Niektórzy nie wytrzymali kolejn

666

Re zyg nac ja jed neg o pomyli ło się z funpag e. isk o sen atora ozn az kandyd atów na sta now nsę jes zcz e ost atn i sza ma bór cza , że na wy tor Nieodpow iedak nie zależny kandyd at. Re i. uk kci go nie za dzi alny trz ym a lny z du mą eda ktor Nieodpow ied zia go dok towe no ć chc iał by pow ita go coa cha , we eto ern int o neg ra, zna Tłu my na . iać taw eds któreg o nie trz eba prz po zyt ywe sam i cy pra at tem obr on ie, sex y fes orów, pro ych inn i ne oce ny rec enz entów zadowoodu pow o teg z i byl ale nie ws zys cy zyc ące się lec zen iem len i. To fak t, osoby szc dok tor at na ucz eln i nić bro y pol ipa pow inn icz nej. Ale papier me dyc znej, a nie ekonom w tym, że zos tam ble Pro . tko prz yjm ie ws zys dia ch, a SGH zno ło to prz eds taw ione w me neg aty wnym św iet le. wu jes t pok azy wa na w egów wy wie siło kle pCo z teg o, że kil ku kol zno ściow ych, skoro łec spo ach syd rę na por tal za 3 EC TS bra łiem Co ach ing z dr. Gr zes iak 0 t. by każ dy stu den

R

ej awarii WD...



Połącz Data Science z doradztwem strategicznym

Aplikuj do warszawskiego biura BCG GAMMA

Więcej na on.bcg.com/GammaWarsaw /BCGinPoland


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.