Numer 186 (SGH) (marzec 2020)

Page 1

Niezależny Miesięcznik Studentów

Numer 186 Marzec 2020 ISSN 1505-1714

www.magiel.waw.pl

s.12 / Temat numeru

Rebelia o wspólne jutro Aktywiści klimatyczni polskich oddziałów XR



spis treści / witamy KMJ, wygnańca z Bielska-Białej

22

26

49

60

Szukając drugiego Obamy

Krowiś są super

Murem za kobietami

Ukryte Stare Miasto

a Uczelnia

d Muzyka

o Sport

t Człowiek z Pasją

06 07 08 10

26 29 31

Na bieżąco Gra o tron Jest praca, nie ma ko łaczy Podróż dooko ła świata

R e b e l i a o w s p ó l n e ju t r o

34 36 38

C o W a m u m k n ę ł o w l a t a c h 1 0. K o m u w l a t a c h 1 0. n i e p o s z ł o S z u k a j ą c d r ug i e g o O b a my Nic nie może wiecznie trwać

N i e m i e c k i s a m o c h ó d, w ł o s k i z e s p ó ł, b i a ł o - c z e r w o n e n a d z i e je Żelazny f irmament londyńskiego Holly wood A ngielski duet: Twarowski & Gutka

j Warszawa 49 50

wschodniego Recenzje

g Sztuka

K a l e n d a r z w yd a r z e ń

c Polityka i Gospodarka 18 20 22 24

48

32 Z S a c r a m e n t o d o H o l l y w o o d 33 N o u ve ll e v a g u e b l o k u

b Patronaty 17

46

e Film

8 Temat Numeru 12

44

Krowiś są super W oparach undergroundu Recenzje

Murem za kobietami Kluby w Warszawie

i Artykuł specjalny 52

Sztuka materialności Słuchajcie, a znajdziecie

Kobiecym okiem

56

60

Jan Kroszka

Wydawca:

Stowarzyszenie Akademickie Magpress

Prezes Zarządu:

Larura Starzomska l.starzomska1@gmail.com Adres Redakcji i Wydawcy:

al. Niepodległości 162, pok. 64 02-554 Warszawa magiel.redakcja@gmail.com

Urszula Szurko, Katarzyna Kowalewska Redaktor Prowadzący: Marek Kawka Patronaty: Martyna Matusiewicz Uczelnia: Aleksandra Sojka Polityka i Gospodarka: Mateusz Skóra Człowiek z Pasją: Aleksandra Jakubowicz Felieton: Joanna Alberska Film: Tomasz Dwojak Muzyka: Marek Kawka Książka: Aleksandra Dobieszewska Sztuka: Natalia Jakoniuk Warszawa: Michał Rajs Sport: Jan Kroszka Technologie: Dominika Hamulczuk Reportaż: Urszula Szurko Kto Jest Kim: Paulina Wojtal Korekta: Joanna Stocka Dział Foto: Aleksander Jura Dział Grafika: Mateusz Nita

U k r y t e St a r e M i a s t o

k Technologie 62 56

U ja r z m i ć p l a s t i k R e c e n z ja

i Felieton Czarne dziury

2 Kto jest Kim?

P r z e p i s n a ż yc i e Recenzje Konkurs literacki

Zastępczynie Redaktora Naczelnego:

A l p y we w ł o s k i m w yd a n iu

q Reportaż

65

d r K a m i l G e m r a /J a n B a k a l a r s k i

v Do Góry Nogami 66

Redaktor Naczelny:

Życ i e n a f a l i

p Czarno na Białym

64

f Książka 40 41 42

54

Do Góry Nogami

Dyrektor Artystyczna: Zuzanna Nyc

Maria Jaworska, Michał Jóźwiak, Maja Kaczyńska, Maria

Dominik Tracz, Antek Trybus, Laura Urraca-Makuch, Julia

Wiceprezes ds. Finansów: Julianna Gigol

Kadłuczko, Joanna Kaniewska, Marta Kasprzyk, Julia Kieczka,

Uszyńska, Tamara Wachal, Mateusz Wantuła, Klaudia

Mateusz Klipo, Aleksandra Kłos, Michalina Kobus, Izabela

Waruszewska, Bogusław Waszkiewicz, Joanna Wąsowicz,

Kołakowska, Maciej Kondraciuk, Kajetan Korszeń, Lena

Zofia Wereśniak, Paulina Winiatowska, Alicja Woźnica,

Kossobudzka, Jędrzej Koszyka, Alek Kozłowski, Weronika

Jacek Wnorowski, Jędrek Wołochowski, Wiktoria Wójcik,

Kościelewska, Mateusz Kozdrak, Karolina Kręcioch, Kacper

Aleksander Wójcik, Dominika Wójcik, Marta Więsyk, Maria

Kruszyński, Łukasz Kryska, Patryk Kukla, Michał Kurowski,

Wróbel, Marek Wrzos, Michał Wrzosek, Paweł Zacharewicz,

Maurycy Landowski, Natalia Lewandowska, Anna Lewicka,

Olga Załęska, Szymon Zapert, Klaudia Zawada, Roman Ziruk

Wiceprezes ds. Partnerów: Janina Stefaniak Pełnomocnik ds. Projektów: Monika Pasicka Dział IT: Paweł Pawłucki Dział PR: Ewa Czerżyńska, Zuzanna Dwojak,

Marta Olesińska, Natalia Piwko

Zuzanna Łubińska, Aleksander Łukaszewicz, Alex Makowski,

Współpraca:

Klaudia Abucewicz, Jan Adamski, Natalia

Maciej Markowski, Aleksandra Marszałek, Martyna

Redakcja zastrzega sobie prawo do przeredagowania

Andrejuk, Paulina Bala, Aleksandra Bier, Aleksandra

Matusiewicz, Karolina Mazurek, Marlena Michalczuk, Kazik

i

Błaszczyk, Martyna Borodziuk, Maciej Buńkowski, Filip

Michalik, Kamil Mientus, Milena Mindykowska, Sebastian

niezamówiony może nie zostać opublikowany

Brzostowski, Maciej Cierniak, Piotr Chęciński, Tomasz

Muraszewski, Marta Musidłowska, Tymoteusz Nowak, Marta

na łamach NMS MAGIEL. Redakcja nie ponosi

Chmielewski, Ewa Chojnacka, Kacper Chojnacki, Joanna

Olesińska, Michał Orlicki, Bartłomiej Pacho, Marta Pashuk,

odpowiedzialności za treści zamieszczonych reklam

Chołołowicz, Justyna Ciszek, Karol Czarnecki, Katarzyna

Marta Pawłowska, Piotr Pawłowski, Wiktoria Pietruszyńska,

i artykułów sponsorowanych.

Czech, Aleksandra Czerwonka, Ewa Czerżyńska, Aleksandra

Agnieszka Pietrzak, Izabela Pietrzyk, Paweł Pinkosz,

Artykuły, ogłoszenia i inne materiały do wydania

Daniluk, Marta Dziedzicka, Ewa Enfer, Mateusz Fiedosiuk,

Wojciech Piotrowski, Jakub Pomykalski, Zuza Powaga,

kwietniowego prosimy przesyłać e-mailem lub

Katarzyna Gałązkiewicz, Anna Gierman, Julianna Gigol,

Wojciech Pypkowski, Anna Raczyk, Michał Rajs, Karolina

dostarczyć do siedziby redakcji do 10 marca.

Wiktoria Godlewska, Wojciech Godlewski, Bartosz Golec,

Roman, Maria Rybarczyk, Weronika Rzońca, Natalia Sawala,

Cezary Gołębski, Karolina Gos, Michał Goszczyński, Hanna

Noemi Skwiercz, Marta Smejda, Hanna Sokolska, Daria

Druk pokrywają w całości sponsorzy i reklamodawcy

Górczyńska, Oliwia Górecka, Urszula Grabarska, Marta

Sokołowska, Mikołaj Stachera, Adam Stelmaszczyk, Rafał

Okładka: Martyna Borodziuk

Grunwald, Michał Hajdan, Piotr Holeniewski, Adam Hugues,

Stępień, Paweł Stępniak, Bartłomiej Stokłosa, Jan Stusio,

Kacper Maria Jakubiec, Grażyna Jakubowska, Klaudia

Marcjanna Szczepaniak, Mikołaj Szpunar, Jakub Szydelski,

Januszewska, Julia Januszyk, Jadwiga Jarosz, Joanna Jas,

Anna Ślęzak, Oliwia Świątek, Patrycja Świętonowska,

skracania

niezamówionych

tekstów.

Tekst

Współpraca: Mateusz Nita Makieta pisma: Maciej Simm, Olga Świątecka

marzec 2020


Słowo od naczelnego / wstępniak śmiech przez łzy

Ile w nas z Humboldta JA N K R o s z ka R E DA K TO R N A C Z E L N Y tudia, egzaminy, kolokwia i dziekanaty. Kiedy niespełna dwa lata temu przygotowywałem się do matury i zaczynałem poważnie myśleć o przyszłości, te słowa brzmiały obco. Były jedynie formą pozbawioną treści, pustymi hasłami, których znaczenie opierało się na relacjach z trzeciej ręki. Większość moich wyobrażeń na temat studiowania i – przede wszystkim – uczelni została ukształtowana przez teksty kultury. Obraz uniwersytetu, który się z nich wyłaniał, był zbudowany na modłę Wilhelma von Humboldta. Brat słynnego niemieckiego podróżnika stworzył na początku XIX w. nowoczesną wówczas wizję szkolnictwa wyższego. Taką, która zakładała pełną bezinteresowność nauki, a za jej główny i podstawowy cel uważała odkrywanie prawdy. Wizję nauki interdyscyplinarnej, ewoluującej, otwartej na dyskusję oraz współpracę między profesorami i studentami. Pewnie dlatego pierwsze miesiące na uczelni wywołały we mnie takie zaskoczenie. Jakkolwiek naiwne było moje młodzieńcze spojrzenie na system wyższej edukacji, trudno nie zgodzić się z opinią, że jej rzeczywisty stan może rozczarowywać. Postępujące na przełomie wieków umasowienie uniwersytetów w połączeniu z ich silną komercjalizacją sprawia, że prestiż studiów znacząco maleje. Wykształcenie wyższe przestaje być wartością samą w sobie, w zamian traktuje się je jedynie jako kolejny, konieczny do przebycia i – pod względem zajęć – niewiele różniący się od poprzednich szczebel edukacji. Przekazywanie wiedzy z dobra publicznego i społecznej misji staje się zwykłą, mającą konkretny, zawodowy cel, usługą. Intensywnie można to odczuć na mojej Alma Mater, której – choć nie jest uniwersytetem – daleko powinno być także do szkoły zawodowej. Przynajmniej w teorii. W praktyce stosunek dużej części społeczności akademickiej do Humboldtowskich idei jest lekceważący i niechętny. Bo jak inaczej nazwać przekonywanie studentów do oceniania swoich wykładowców (czyli możliwego poprawienia warunków nauki) perspektywą dodatkowych dni wolnych od zajęć? Albo powszechne opuszczanie wykładów ze świadomością, że do zdania przedmiotu wystarczą intensywne

S

Przekazywanie wiedzy z dobra publicznego i społecznej misji staje się zwykłą, mającą konkretny, zawodowy cel, usługą.

04–05

trzy godziny spędzone przed egzaminem w bibliotece? Studia stają się coraz częściej dwustronną grą – wykładowców, którzy udają, że wymagają, i studentów, którzy udają, że starają się tym wymaganiom sprostać. Miejscem, gdzie zyskująca popularność na zachodnich uniwersytetach zasada 4C (cooperation, communication, critical thinking, creativity) przegrywa ze znaną od podstawówki maksymą 3Z (zakuć, zdać, zapomnieć), a pobierających nauki można za Gabrielem Garcíą Márquezem nazwać „kseroprofesjonalistami”. Nie ulega wątpliwości, że oczekiwanie, że szkoły wyższe w pełni zachowają charakter określony przez Humboldta to naiwność. Ewolucja celów kształcenia akademickiego w warunkach prędko zmieniającej się społeczno-gospodarczej rzeczywistości jest nieunikniona. Przebodźcowanie związane z nieograniczonym strumieniem informacji oraz rosnące znaczenie instytucji finansowych sprawiają, że utrzymanie uniwersytetu w tradycyjnym kształcie nie jest możliwe. Problem w tym, że polskie uczelnie często nie potrafią tej nowej rzeczywistości dotrzymać kroku. Poszukiwanie przyczyn oraz rozwiązań takiego stanu rzeczy leży w naszym wspólnym interesie. Dlatego dobrze, że powstają takie przedsięwzięcia jak Inicjatywa Edukacyjna, zorganizowana przez członków londyńskiego LSE SU Polish Business Society (autorów raportu porównującego systemy edukacji wyższej w Polsce oraz Wielkiej Brytanii). Podczas dwóch paneli dyskusyjnych swoimi przemyśleniami na temat przyszłości edukacji wyższej w Polsce mogli podzielić się przedstawiciele władz uczelni, wykładowców, świata biznesu i w końcu studentów. Udział tych ostatnich w tego typu debatach jest szczególnie istotny. Należy pamiętać, że kolejnym przejawem współczesnych zmian uniwersytetu jest przeobrażenie jego głównej roli – z instytucji kierującej się społeczną misją coraz częściej staje się dostarczycielem usług (kapitału intelektualnego), którego głównymi klientami jesteśmy my – studenci. Dlatego nie lekceważmy naszego wpływu. Bierzmy udział w debatach, rozmawiajmy, pokazujmy, na czym nam zależy. W końcu czynny udział studentów we współtworzeniu przyszłości uniwersytetów także należał do koncepcji Humboldta. 0


Polecamy: 8 Uczelnia Jest praca, nie ma kołaczy Kiedy stypendium przestaje się opłacać?

12 Temat numeru Rebelia o wspólne jutro

Członkowie Extencion Rebellion walczą o lepszą przyszłosć

fot. Marlena Michalczuk

24 PIG Nic nie może wiecznie trwać Ekonomia spotyka ekologię, czyli o ruchu degrowth

marzec 2020


UCZELNIA

/ z życia SGH

/

rób salto kiemon

graf. Julian Żelaznowski

Na bieżąco t e k s t:

pat ry k k u k l a

Uczelnie wyższe w XXI w.

Poznajcie Wielką Różową

Jak grać w społeczeństwo?

Jaka jest rola szkolnictwa wyższego w XXI w.? Na to pytanie starała się odpowiedzieć organizacja LSE SU Polish Business Society w trakcie zorganizowanego przez siebie wydarzenia Inicjatywa Edukacyjna: Czym powinien być system edukacji wyższej? Podczas prawie dwugodzinnego spotkania odbyły się dwie debaty. W trakcie pierwszej z nich (Edukacja wyższa na nową dekadę) eksperci poruszyli problem urynkowienia edukacji wyższej. Według rektora Collegium Civitas uczelnie, zgodnie z ich rolą, starają się pozostawać wierne swoim akademickim wartościom. W ostatnich latach czują jednak coraz mocniejszy nacisk ze strony świata biznesu, który oczekuje kształtowania wśród studentów umiejętności praktycznych, przydatnych w przyszłej pracy, a niekoniecznie niezbędnych z punktu widzenia uczelni. Przez wiceprezesa organizacji Zwolnieni z Teorii poruszona została koncepcja 4 C’s of 21st Century, mówiąca o kluczowych kompetencjach XXI w.: krytycznym myśleniu, kreatywności, umiejętności współpracy i komunikacji. Kształcenie tych czterech kompetencji uznano za odpowiedź na pytanie postawione na początku debaty. Drugi panel – Uczelnie wyższe a Generacja Z − zgromadził wśród swoich panelistów studentów, m.in. przewodniczącą Samorządu Studentów SGH Justynę Witkowską, a także przedstawicieli Biura Jakości Kształcenia Uniwersytetu Warszawskiego oraz firmy Bain & Company. Ustalili oni, że głównym problemem uczelni wyższych jest nie tyle brak motywacji studentów, ile „zamknięcie” nauczycieli akademickich na kontakt ze słuchaczami. Uznano także, że współodpowiedzialni za taki stan rzeczy są również sami studenci, którzy w obliczu rozwoju technologii i nadmiaru bodźców mają coraz większe problemy z koncentracją, co utrudnia im zaangażowanie się nawet w najbardziej atrakcyjne zajęcia. Warto śledzić działania LSE SU Polish Business Society na ich stronie oraz na facebookowym fanpage’u, gdzie w najbliższym czasie zostanie opublikowana dokładna relacja z wydarzenia.

Już niedługo, w sobotę 14 marca Szkoła Główna Handlowa po raz kolejny „otworzy swoje drzwi” i przyjmie potencjalnych przyszłych studentów z całej Polski. W czasie tego czterogodzinnego wydarzenia będą mieli oni szansę zapoznać się z ofertą uczelni. Zostaną również oprowadzeni po kampusie, a część z nich wysłucha inspirujących wykładów przygotowanych przez pracowników akademickich SGH. Oprócz tego na odwiedzających czekać będą reprezentanci kół naukowych. W końcu nic nie działa tak ożywczo na organizacje studenckie jak pełni energii, świeżo upieczeni maturzyści. Dzień otwarty nie jest jednak skierowany tylko do licealistów i uczniów techników. Przedstawienie programu studiów magisterskich SGH dla niezdecydowanych jeszcze studentów stanowi integralną część całego wydarzenia. Wszystkie te działania mają na celu przyciągnięcie jak największej liczby utalentowanych młodych ludzi, po to by w przyszłym roku SGH nadal było uznawane za najlepszą uczelnię ekonomiczną w kraju.

Problemy studentów, wbrew pozorom, są często bardziej skomplikowane niż brak przelewu od rodziców czy podwyżka akcyzy. Wraz z rozwojem technologii i rosnącym tempem życia niepodejmowanie przez jednostki oświaty kroków w kierunku kompetencji społecznych staje się coraz bardziej widoczne. Podczas gdy na wcześniejszych etapach systemu edukacji braki w zakresie kształcenia społecznego i psychologicznego nie są najczęściej zauważalne, na studiach dają się one we znaki. W związku z tym 28 lutego w SGH zorganizowana została konferencja Social competences – the new dimension of the traditional mission of higher education. Była ona podsumowaniem projektu Erasmus+ DASCHE, czyli efektu współpracy sześciu państw europejskich: Polski, Niemiec, Łotwy, Czech, Wielkiej Brytanii oraz Holandii. Wydarzenie skupiło się na podsumowaniu wniosków z 32-miesięcznego badania mającego odpowiedzieć na pytanie w jaki sposób uczelnie wyższe radzą sobie z kształceniem kompetencji społecznych. Raporty dotyczące poszczególnych krajów można znaleźć na stronie dasche.eu. Warto się z nimi zapoznać i śledzić zmiany w kwestiach, które w sposób bezpośredni dotyczą studentów.

06–07

Pij wodę z kranu, będziesz wielki

graf. Martyna Borodziuk

W co należy zainwestować 25 tys. złotych, by uczelnia stała się innowacyjnie ekologiczna? Takie właśnie pytanie zostało postawione przed studentami i doktorantami Szkoły Głównej Handlowej. Biorę pieniądze, wyjeżdżam na wakacje, a w tym czasie nie spłukuję wody w toalecie w budynku G – żartuje na Facebooku Rafał. W ramach pierwszej edycji budżetu partycypacyjnego pomysły zbierane były przez ponad miesiąc, a po weryfikacji części z nich i tygodniowym głosowaniu przeprowadzonym w Wirtualnym Dziekanacie udało się wyłonić zwycięzcę. Wyniki głosowania można odnaleźć na głównej stronie SGH.

Rzeczywistość pędzącej gospodarki Globalizacja to zjawisko, które przyczynia się do rozwoju ludzkości szybszego niż kiedykolwiek wcześniej. Ostatnimi czasy okazuje się jednak coraz większym wyzwaniem. Dzieje się tak przez tempo rozwoju, które staje się tak szybkie, że przedsiębiorstwom czy konsumentom coraz trudniej jest za nim nadążyć. Jak więc nadążyć za współczesnością i przygotować się na nadchodzące zmiany? Na te i na wiele innych pytań odpowiedzą prelegenci konferencji Gospodarka cyfrowa i post-cyfrowa a przedsiębiorstwo. Wydarzenie organizowane przez Instytut Rynków i Konkurencji odbędzie się 12 marca w budynku C. Dla pracowników, doktorantów, studentów i słuchaczy studiów podyplomowych SGH wstęp na wydarzenie jest darmowy. 0


wybory w SGH /

UCZELNIA

Gra o tron Zapowiada się, że wiosna w SGH będzie pełna emocji. Kadencja dotychczasowych władz uczelni powoli dobiega końca. Sprawujący urząd w latach 2016-2020, ustępują miejsca swoim następcom, którzy wybrani zostaną już 1 kwietnia. Marzec będzie więc wypełniony spotkaniami wyborczymi, debatami oraz kampanią wyborczą. T E KST:

a l e k s a n d r a s oj k a

grafika:

ja n s t u s i o

prawdzie sesję zimową studenci Wielkiej Różowej mają już za sobą, ale nie dla wszystkich oznacza to odetchnięcie z ulgą i wypoczynek. Przed osobami chcącymi kandydować na rektora SGH stresujący okres. Zapewne od jakiegoś czasu zastanawiają się oni, jak przedstawić swoje pomysły w sposób zrozumiały dla wyborców, jednocześnie udowadniając, że podołają temu stanowisku. W końcu do zadań rektora należy nie tylko dbanie o finanse uczelni, lecz także o jej wizerunek i pozycję w rankingach. Jest to nie lada wyzwanie, jednak gra wydaje się warta świeczki. Niektórzy zadają sobie pytanie, czy zadaniu sprostał dotychczasowy rektor, dr hab. Marek Rocki. Był to dla uczelni gorący okres, między innymi przez zmiany spowodowane wprowadzeniem Ustawy 2.0. Zapewne znajdą się zarówno osoby chwalące sprawujących obecnie władzę, jak i te krytykujące. Nie ulega jednak wątpliwości, że postulaty wymienione w trakcie kampanii wyborczej w 2016 r. nie były słowami rzuconymi na wiatr. Podczas kadencji dr. hab. Rockiego, zgodnie z obietnicami, wprowadzony został m.in. egzamin wstępny na studia licencjackie, którego celem było podniesienie ich jakości. Dodatkowo zmieniała się forma egzaminu z ekonomii. Społeczność uczelni liczy też, że rozpoczęta przez niego tradycja odpowiadania na różnorodne pytania w Serwisie Informacyjnym Rektora SGH będzie kontynuowana. Ta strona internetowa daje możliwość uzyskania odpowiedzi w niejasnych dla studentów kwestiach, będąc platformą ułatwiającą szybką komunikację między studentami a władzami uczelni.

W

Kolegium Gospodarki Światowej, prof. dr hab. Marzenna Weresa. Oficjalnie zgłaszanie kandydatów odbędzie się w dniach 27 lutego–4 marca 2020 r. Zgodnie z § 164 zrobić to może Rada Uczelni po zasięgnięciu opinii Senatu oraz każdy członek wspólnoty Uczelni posiadający czynne prawo wyborcze. Równolegle zbierane będą propozycje do Uczelnianego Kolegium Elektorów, do którego wybory odbędą się 6–17 marca 2020 r. Jest to organ uczelniany wybierający między innymi rektora. W skład UKE wchodzi, według

Wybory dzień po dniu

Do tanga trzeba trojga Na chwilę obecną (20 lutego 2020) znane są nazwiska trzech kandydatów, którzy publicznie potwierdzili, że będą starali się o pozycję rektora. Jednym z nich jest prof. SGH, dr hab. Piotr Wachowiak, który do tej pory pełnił funkcję prorektora ds. nauki i zarządzania. Kolejni to prof. dr hab. Jacek Grzywacz oraz dziekan

akademickimi; czterdziestu trzech wybranych przedstawicieli samorządu studentów i przedstawicieli samorządu doktorantów. Wybory w SGH są organizowane i przeprowadzane przez komisje wyborcze – Uczelnianą Komisję Wyborczą (UKW), która powoływana jest przez Senat SGH, a także Okręgowe Komisje Wyborcze powoływane przez UKW i jej podlegające. W tym roku funkcję przewodniczącego UKW pełni dr hab. Aleksander Werner, jego zastępcą jest dr Łukasz Boberek, a sekretarzem – Aleksandra Kordialik.

§ 159 statutu, stu dziesięciu wybranych nauczycieli akademickich zatrudnionych na stanowiskach profesora albo profesora uczelni; pięćdziesięciu wybranych nauczycieli akademickich zatrudnionych na stanowiskach innych niż określone w pkt 1; dziesięciu wybranych przedstawicieli pracowników niebędących nauczycielami

Na początku marca, po opublikowaniu listy kandydatów, rozpocznie się wyczekiwana kampania wyborcza. W jej trakcie, do 16 marca, w Jajku możliwe będzie zgłaszanie pytań do potencjalnych rektorów i wrzucanie ich do urny. Jest to dobra okazja dla studentów do zaangażowania się w życie uczelni – w końcu od tych wyborów zależą następne cztery lata w SGH. Swoją wizję kierowania uczelnią kandydaci przedstawić będą mogli także na żywo. 26 marca w Auli Głównej odbędzie się wspólna debata. Mimo że coraz chętniej używa się mediów społecznościowych do prowadzenia kampanii, historia pokazuje, że to właśnie tego typu spotkania są często kluczowe dla wyniku wyborów. Społeczność uczelni zapewne z niecierpliwością czeka na przedstawienie postulatów przez poszczególnych kandydatów, licząc na ciekawe pomysły dotyczące strategii rozwoju SGH oraz poprawienia jej pozycji względem zagranicznych uniwersytetów. Oprócz programu wyborczego przedstawione zostaną propozycje osób, które dany kandydat zamierza powołać do pełnienia funkcji prorektorów oraz dziekanów studiów i dziekana szkoły doktorskiej. Niech wygra najlepszy. 0

marzec 2020


UCZELNIA

/ stypendia

Jest praca, nie ma kołaczy Semestr letni 2018/2019. Koniec sesji. Zadowoleni ze swoich wyników studenci z podekscytowaniem sprawdzają liczbę punktów potrzebną w poprzednim roku do zdobycia stypendium rektora. Nie może się nie udać. Inni, dumni ze swoich osiągnięć sportowych czy artystycznych, z podobną niecierpliwością oczekują tego typu nagrody. Uśmiech z twarzy nie schodzi im do grudnia 2019, kiedy wydane zostają decyzje w tej sprawie. Nie było warto. T E KST:

a l e k s a n d r a s oj k a

grafika:

ycie bez motywacji byłoby pozbawione sensu. To właśnie ona sprawia, że człowiek jest skłonny do podejmowania różnych działań, by osiągnąć swoje cele. Jest siłą napędową ludzkich działań i zachowań, a według teorii zarządzania – niezbędnym czynnikiem powodującym wzrost

Ż

m i l e n a m i n dy kow s k a efektywności pracy. Podobnie jest w trakcie nauki w szkołach wyższych – studenci potrzebują motywacji, zarówno wewnętrznej, jak i zewnętrznej. Do tej drugiej zaliczają się między innymi nagrody pieniężne w postaci stypendiów za wyniki w nauce, które do tej pory były skutecznym sposobem na zachęcenie studentów do pracy. W tym roku w SGH sytuacja nie wygląda jednak kolorowo.

Jaka praca, taka płaca Stypendium naukowe, a właściwie stypendium rektora dla najlepszych studentów, to specjalne świadczenie, jakie wypłaca się na rzecz tych wyjątkowo zdolnych. W Wielkiej Różowej uczniowie są premiowani za wyróżniające wyniki w nauce, osiągnięcia naukowe, artystyczne lub sportowe we współzawodnictwie co najmniej na poziomie krajowym. Uzyskanie takiego świadczenia wiąże się nie tylko z dumą rodziców. Pozwala ono na uzyskanie pewnej niezależności finansowej bez konieczności podejmowania pracy. Dzięki temu studenci zainteresowani tematyką swoich studiów mogą w pełni skupić się na nauce i poszerzaniu wiedzy, mając jednocześnie czas dla siebie. Jest to wyjątkowo ważne szczególnie dla tych, którzy chcą w jakiś sposób odciążyć swoją rodzinę. Ucieczka przed podporządkowaniem się stereotypowi mówiącemu, że student z reguły jest biedny, to przecież nie lada wyzwanie, szczególnie w stolicy. Stypendium rektora na pewno to ułatwia, premiując jednocześnie ważne cechy, takie jak ambicja czy pracowitość. W przeciwieństwie do większości szkół wyższych w SGH przyjęty został system punktowania za poszczególne osiągnięcia, a łączna wartość stypendium zależy od liczby tych punktów. Na innych uczelniach bardzo często przyznaje się tę samą kwotę świadczenia dla każdego studenta spełniającego określone wymogi. System przyjęty w SGH

08–09

jest obiektywnie sprawiedliwszy, chociaż na pewno bardziej skomplikowany. Stypendia na różnych polskich uczelniach łączy podstawowy akt prawny, który reguluje kwestię przyznawania stypendium rektora dla najlepszych studentów. Od tego roku akademickiego jest nim ustawa Prawo o szkolnictwie wyższym i nauce (PSWiN), w związku z którą (między innymi) zaszły różnorakie zmiany w sposobie przyznawania stypendiów. Większość z nich nie spodobała się studentom Wielkiej Różowej.

Komisja stypendialna uznała, że średnia poniżej 4,3 nie jest wystarczająca, by nazwać ją wyróżniającą. Dura lex, sed lex To, co przede wszystkim rzuciło się studentom w oczy, to ustalenie średniej minimalnej do ubiegania się o stypendium na poziomie 4,30. Zmiana ta wynikała z zapisu w ustawie PSWiN, według którego stypendium rektora może otrzymać student, który uzyskał wyróżniające wyniki w nauce. Wcześniej było ono przeznaczone dla tych, którzy uzyskali za rok studiów wysoką średnią ocen. Komisja Stypendialna uznała więc, że średnia poniżej 4,3 nie jest wystarczająca, by nazwać ją wyróżniającą. Kolejnym problemem zauważonym przez studiujących było obniżenie stawek kwotowych za jeden punkt. W poprzednich latach było to ok. 10 zł za jeden punkt za średnią, osiągnięcia sportowe, naukowe lub artystyczne. W tym roku za to samo można było liczyć jedynie na 7,6 zł. Dodatkowo inaczej liczone były w tym roku punkty,


stypendia /

przez co każdy ubiegający się o świadczenie na podstawie średniej, niezależnie od jej wysokości, już na początku miał 30 punktów mniej niż miałby w roku ubiegłym. Z wyższą średnią niż w tamtym roku dostanę ponad dwa razy mniej – opowiada na Facebooku jedna ze studentek. Zdecydowanie mniej punktów przyznawano także za osiągnięcia sportowe. Bardziej niż w latach ubiegłych doceniano natomiast publikacje. Spadek wartości stypendiów jest szczególnie dotkliwy w świetle inf lacji. Komisja Stypendialna wydała oświadczenie, w którym tłumaczy, z czego wynika ta zmiana: W tym roku wpłynęło dużo mniej wniosków o stypendium socjalne, przez co łączna kwota przeznaczona na te świadczenia spadła. Przepisy ustawy PSWiN określają proporcje środków, jakie można przeznaczyć na stypendia rektora w ten sposób, że suma środków przeznaczonych na stypendia za wyniki w nauce nie może być wyższa niż 60 proc. sumy środków przeznaczonych na socjalne, rektora i zapomogi. Wniosków o stypendium socjalne było około 40 proc. mniej niż w zeszłych latach. Jest to spowodowane między innymi zmianą w ustawie, według której w niektórych przypadkach jednym z dokumentów wymaganych przy składaniu wniosku o to świadczenie było zaświadczenie z Ośrodka Pomocy Społecznej. W związku z tym, że wielu studentów nie znajdowało się w bazie danych tej instytucji, nie mogli oni uzyskać takiego dokumentu. Kolejnym powodem może być specyfika uczelni. Wielu studentów pracuje już od pierwszego czy drugiego roku studiów, zdobywając tym samym dochody przekraczające maksymalny próg przewidziany przy staraniu się o stypendium socjalne. Oprócz tego, według ustawy Prawo o szkolnictwie wyższym i nauce stypendia przysługują na studiach pierwszego stopnia, studiach drugiego stopnia i jednolitych studiach magisterskich, jednak nie dłużej niż przez okres sześciu lat. Wyklucza to więc studentów, którzy do tej pory czasami dla samego stypendium zapisywali się na kolejny, siódmy lub ósmy rok na studia, i tym samym jeszcze zawęża grono tych, którym przysługuje to świadczenie. Spadek liczby pobierających stypendium socjalne o kilkadziesiąt procent można było zaobserwować już w poprzednim roku akademickim, szczególnie w takich miesiącach jak luty i maj/czerwiec, gdzie wiele osób skreślono z listy studentów – dodaje Tomasz Pszczoła, kierownik Sekcji Pomocy Materialnej w SGH. Na całą sytuację złożyło się więc wiele czynników, z czego większość jest niezależna od władz uczelni lub odgórnie ustalona dla wszystkich szkół wyższych.

UCZELNIA

Czas to pieniądz Wielu studentów zauważyło także spore różnice między poprzednimi terminami przyznawania świadczeń i publikowania listy a tymi tegorocznymi. Obecnie decyzję można było poznać dopiero 20 grudnia, w poprzednim roku był to 30 listopada. Sekcja Pomocy Materialnej SGH za przyczynę podaje między innymi wiele wezwań do uzupełnienia dokumentów. Zmieniły się wymagania formalne dotyczące nie tylko stypendiów socjalnych, lecz także studentów pierwszego roku – laureatów olimpiad. Oprócz tego później niż zwykle przyjmowane były wnioski, co jest bezpośrednio związane z koniecznością wprowadzenia nowego Regulaminu świadczeń dla studentów. Nowa ustawa obowiązywać mogła dopiero od 1 października, a po sporządzeniu takiego regulaminu musi być on skontrolowany przez prawników i pracowników SGH. Dlatego został on opublikowany dopiero 18 października. Musimy dać studentom przynajmniej dwa tygodnie na składanie wniosków, na szczęście udało nam się wydać decyzje jeszcze przed świętami – komentuje Tomasz Pszczoła.

To nie koniec Obecnie głównym celem uczelni jest niedopuszczenie do dalszych spadków wartości stypendiów. A zagrożenie jest realne, ponieważ gdy zostanie zauważony tak mały popyt na stypendia socjalne, dotacje przeznaczone dla SGH mogą zostać zmniejszone. Dodatkowo, jeśli maksymalne dochody netto na osobę, przy których można będzie ubiegać się

Obecnie głównym celem uczelni jest niedopuszczenie do dalszych spadków wartości stypendiów.

o stypendium socjalne będą wciąż na poziomie 1050 zł, wniosków będzie jeszcze mniej. Reakcje studentów na taki obrót wydarzeń nie są przychylne. Przynajmniej teraz wiem, że zamiast nauki bardziej opłaca mi się pójść do pracy, gdzie zarobię więcej, będę miał mniej stresu i pewność, że dostanę te pieniądze – pisze w internecie jeden z nich. Z punktu widzenia uczelni nie jest to dobre rozwiązanie, ponieważ wraz ze spadkiem wyników, zmianie może ulec opinia o całej placówce. Tego typu komentarze pojawiały się na stronie Komisji Stypendialnej masowo. Pieniądze przestają być motywacją, kiedy nie ma ich wystarczająco dużo, by zaspokoić potrze-

by i stać się niezależnym finansowo. Pojawia się jednak pytanie, czy kiedykolwiek powinny być one podstawowym bodźcem do nauki. Jeżeli nasze działanie motywowane jest wyłącznie zewnętrznie, np. tylko chęcią pozyskania nagród, to może powodować to problemy – w przyszłości brak korzyści materialnych może kojarzyć się z niechęcią do pracy. Mimo wszystko wiara, że perspektywa ciekawej pracy czy zadowolenie z samego siebie będą dla studentów wystarczająco zachęcające wydaje się naiwna. W takiej sytuacji pozostaje mieć nadzieję, że zasady przyznawania stypendiów będą bardziej liberalne lub indywidualnie dostosowywane pod konkretną placówkę. W końcu ambitni, wyedukowani młodzi ludzie to niepowtarzalny zasób, a jego brak może przynieść negatywne skutki całej gospodarce. 0

marzec 2020


UCZELNIA

/ z Warszawy do Dublina

Podróż dookoła świata Wakacje w marcu, własna firma, doktorat po ośmiu latach nauki. Studiowanie w różnych zakątkach świata to niezwykła przygoda, ale też ogromne wyzwanie. Dobrze wcześniej dokładnie zapoznać się ze strukturą wybranej uczelni, żeby czuć się trochę pewniej wśród studentów w obcym mieście, państwie czy na innym kontynencie. T E K S T:

g r a fik a :

O l i w i a G ó r ec k a

o, w jaki sposób działają polskie uczelnie, wie prawie każdy student. Od początku pierwszego semestru jesteśmy oswajani ze strukturą i organizacją studiowania. Kolokwia, egzaminy, ECTS-y to po pierwszych kilku tygodniach nic zaskakującego. Wiemy, że na tym jednym, nudnym przedmiocie musimy pojawić się tylko raz w tygodniu, a stopień licencjata uzyskamy po trzech latach nauki. Trudno rozstrzygnąć czy nasza sytuacja jest lepsza, czy gorsza od studentów z innych państw. Na pewno w różnych miejscach studiuje się trochę inaczej. To, co dla rodzimego studenta będzie oczywiste, dla przybysza z dalekiej Polski może stanowić barierę nie do pokonania. Kolumbia, Filipiny, Irlandia czy Stany − w zależności wybranego miejsca kształcenia trzeba zmierzyć się z innym systemem, organizacją roku i wymaganiami.

cybernauk oraz poszerzanie wiedzy studentek z zakresu komputerów.

T

Dakota State University Założony w 1881 r. uniwersytet stanowy miał szkolić przyszłych nauczycieli, ale po ponad stu latach jego główną misją stała się technologia. Dokładniej − programy zarządzania komputerem i systemy informatyczne. Jednym z ciekawszych kierunków oferowanych przez ten uniwersytet jest Cyber Operation uczący jak najlepiej ochronić się przed złośliwym oprogramowaniem lub atakami hakerów. Przedmioty, na które uczęszczają studenci, to informatyka, matematyka, komunikacja komórkowa i mobilna, ale także zajęcia z nauk humanistycznych i społecznych. Na każdej uczelni w Stanach po dwóch latach uzyskuje się tytuł associate degree, który nie ma swojego odpowiednika w Polsce.

10–11

p i o t r paw łow s k i

Iowa State University

Po czterech latach można zostać licencjatem, sześciu – magistrem, a po ośmiu – doktorem. Rok akademicki trwa od końca sierpnia do początku maja, czyli nieco krócej niż w Polsce. W jego trakcie studenci mają przerwy na święta narodowe, np. Święto Dziękczynienia. Różnicą jest także liczba zajęć w tygodniu i ich długość; zależy ona od tego, czy odbywają się one dwa czy trzy razy w tygodniu. Jeżeli trzy − wtedy trwają 75 minut, jeżeli dwa − 50 minut. Zajęcia podzielone są na dwa rodzaje: takie, które trzeba zaliczyć, ale nie są uwzględnione w programie głównego kierunku (GenEds) oraz te, które są tak zwanym warunkiem wstępnym do zapisania się na wyższy poziom i są wymagane do ukończenia wybranego kierunku studiów. Za te pierwsze trzeba uzyskać co najmniej

Kolumbia, Filipiny, Irlandia czy Stany − w zależności od tego, jakie miejsce kształcenia się wybierze, trzeba zmierzyć się z innym systemem, organizacją roku i wymaganiami. 60 proc., za drugie 70 proc. punktów z testu końcowego. To, co części Polaków najbardziej kojarzy się z uniwersytetami w Stanach, to wszelkiego rodzaju kluby i organizacje studenckie. Nie brakuje takich związanych z technologią, sztuką czy teatrem. Na szczególne uznanie zasługuje CybHER Club, którego zadaniem jest promowanie kobiet w dziedzinie

Wymagania co do zaliczenia przedmiotów i struktura tego uniwersytetu są takie same, jak na uczelni stanowej Dakoty. Jednak pewna rzecz wyróżnia uniwersytet z Iowa − liczba i różnorodność proponowanych kierunków. Uniwersytet z Dakoty jest ukierunkowany na technologię i biznes, nieliczne kursy dotyczą innej tematyki. Na Iowa University nie ma natomiast konkretnej, wiodącej dziedziny nauki. Na tej uczelni jest ponad sto kierunków, a przeglądając listę można wybierać spośród wielu niekoniecznie powiązanych ze sobą specjalizacji. Niektóre z nich brzmią bardzo ciekawie i nietypowo: inżynieria kosmiczna, nauka o rdzennych Amerykanach czy projektowanie wnętrz. Inne są mało popularne albo rzadko spotykane w Polsce, np. kinezjologia, mleczarstwo lub gender studies (badania kobiet i płci). Kolejne są częścią bardziej ogólnego kierunku, np. marketingu, badań rolniczych czy nauki o owadach. Uniwersytet daje wiele możliwości rozwoju oraz pozwala studentom na poznanie różnych obszarów nauki.

Technological University Dublin Nazwa tego uniwersytetu wydaje się jednoznaczna, jednak można tu ukończyć również studia na kierunkach takich jak edukacja wczesnoszkolna, muzyka czy sztuki kulinarne. Studia trwają trzy lata z możliwością ukończenia dodatkowego, czwartego roku. Po pierwszych trzech dostaje się tytuł licencjata, po dodatkowym roku − uzyskuje się licencjat wyższy. Zajęcia zaczynają się w październiku i trwają do końca maja. W każdym semestrze trzeba zaliczyć od sześciu do ośmiu tak zwanych modułów − odpowiedników polskich przedmiotów. Za każdy przyznawane są punkty od zera do czterech, z których


z Warszawy do Dublina /

wyliczana jest średnia GPA (Grade Points Average). Musi być ona większa niż dwa, aby student mógł ukończyć rok studiów. Dla studentów tego uniwersytetu nie tylko nauka jest ważna. Przewodniczący samorządu aktywnie wspiera każdy ruch polityczny, który przynosi korzyści studentom i jest zgodny z ich przekonaniami. Zachęca do chodzenia na marsze, protesty czy do udziału w wyborach. Spotkania z politykami z różnych partii politycznych nie są czymś niecodziennym. W trakcie nich studenci są zapraszani do poruszania ważnych dla nich spraw, którymi należałoby się zająć w ich otoczeniu i społeczności.

Xavier University − Ateneo de Cagayan Xavier University to prywatny, katolicki uniwersytet w Cagayan de Oro City na Filipinach. Można tu studiować kierunki dobrze znane wszystkim studentom − chemię, biologię, literaturę angielską, inżynierię czy zarządzanie.

Podział roku akademickiego na dwa semestry również nie jest zaskoczeniem. Obejmują one jednak inne przedziały czasowe niż w Europie. Pierwszy semestr trwa od czerwca do października, drugi zaczyna się w listopadzie, a kończy w marcu. Wynika to z faktu, że lato na Filipinach trwa od marca do maja, a nie tak jak u nas − od czerwca do sierpnia.

System i struktura uniwersytetu jest podobna do tego, z czym stykamy się w Europie czy Stanach, ale tym, co wyróżnia studiowanie tam jest sposób organizacji kształcenia na kierunku zarządzanie. Filipiński uniwersytet wymaga bowiem założenia własnego biznesu na czwartym roku studiów. Może to być zwykła firma usługowa albo taka, która wprowadzi na rynek nowy, innowacyjny produkt. Im bardziej dochodowa firma, tym wyższe oceny na koniec studiów. W tym samym czasie studenci muszą nadal uczęszczać na zajęcia. Założenie firmy ma pokazać, jak to jest prowadzić własny biznes jeszcze przed ukończeniem edukacji. Dzięki temu są w stanie konsultować się ze swoimi profesorami oraz usprawniać i ulepszać swoją działalność. Po zakończeniu studiów mają większe doświadczenie, a część z nich jest w stanie samemu się utrzymać.

Fundacion Universitaria de Bellas Artes Uniwersytet Sztuk Pięknych w Kolumbii daje możliwość studiowania muzyki, fotografii i sztuk pięknych. Zdobycie tytułu licencjata trwa tutaj wyjątkowo długo, bo aż pięć lat. Dodatkowo jeżeli ktoś nie czuje się gotowy rozpocząć studia, może wziąć udział w kursie przygotowawczym trwającym trzy semestry. W trakcie roku uczęszcza się na 15 przedmiotów, a oceny wystawiane są w skali 0−5. Zaliczenie uzyskuje się od trzech punktów wzwyż. Poszczególne zajęcia odbywają się od jednego do trzech razy w tygodniu i trwają 2–3 godziny. To, czym szczególnie wyróżnia się ten uniwersytet, to praca dyplomowa na kierunku śpiew operowy. Nie jest to tylko typowa praca pisemna na określoną liczbę słów i stron.

UCZELNIA

Zaliczenie końcowe zakłada spełnienie trzech wymogów. Należy napisać pracę badawczą na temat związany z muzyką, stworzyć swój utwór muzyczny oraz zagrać koncert przed jury, które składa się z wykładowców i muzyków z innych uniwersytetów. Uczelnia oferuje studentom minimalną pomoc, którą w tym wypadku jest zespół muzyczny. Mając to wszystko w swoim portfolio, po zakończeniu nauki absolwenci są w stanie odnaleźć się na nieprzyjaznym i wymagającym rynku muzycznym.

Ahoj przygodo! System kształcenia między państwami ujednolica się i chociaż opisane szkoły leżą na czterech różnych kontynentach, to łączy je coś więcej niż tylko działalność oświatowa i kategoria uniwersytetu. Uzyskany tytuł, podobna liczba zajęć w semestrze czy punktów za dany przedmiot to tylko kilka z wielu podobieństw. Różnice nie są na tyle znaczące, żeby student, który pojechał na wymianę, nie odnalazł się szybko w tamtejszej strukturze. Studia za granicą to coś, co warto przeżyć. Niekoniecznie w tak odległym miejscu jak Kolumbia czy Filipiny – zawsze można wybrać kraj sąsiadujący z naszym lub inne europejskie państwo. Niezależnie od miejsca destynacji, dalekiego czy bliskiego, to zawsze będzie niesamowite doświadczenie i przygoda, którą wspomina się przez lata. 0

marzec 2020


/ nowe formy aktywizmu klimatycznego

Rebelia o wspólne jutro Mimo ciągłych konfrontacji z policją, zatrzymań oraz nadanej łatki „radykałów” działacze Extinction Rebellion nie przestają walczyć o przetrwanie Ziemi. Zyskują coraz większy rozgłos w światowych mediach oraz rosnące poparcie społeczeństwa. T e k s t:

a l i c ja Woź n i c a

ou have no idea what a pleasure it is to say: WELCOME TO REBELLION! – wita film zamieszczony na oficjalnej stronie Extinction Rebellion (w skrócie: XR). Międzynarodowy oddolny ruch aktywistyczny rozpoczął swoją działalność w 2018 r. w Londynie. Wkrótce XR zdobył duże poparcie i w akcie Międzynarodowej Rebelii demonstrował na ulicach krajów całego świata pod symbolem klepsydry przypominającej o kończącym się czasie ziemskiej bioróżnorodności. Aktywiści buntują się przeciw masowemu wymieraniu gatunków i bierności polityków w walce ze zmianami klimatycznymi. Poprzez blokady mostów, „pogrzeby” dla przyszłości, szubienicę z topniejącym lodem u podstawy czy sztuczną krew na byku z Wall Street członkowie ruchu podkreślają skalę problemu i domagają się od rządów bezzwłocznych działań w sprawie jego okiełznania. Kiełkujące od 2019 r. odłamy XR w Polsce muszą mierzyć się z większymi wyzwaniami niż ich zachodni odpowiednicy. Wielu polityków uważa działania na rzecz środowiska za fanaberię Zachodu. Ich zdaniem problemy ekosystemowe oraz negatywny wpływ smogu na zdrowie Polaków nie stanowią wystarczających powodów do przeprowadzenia transformacji energetycznej z gospodarki silnie zacementowanej w kulturze węgla. Znacznie utrudnia to osiągnięcie ustalonych przez porozumienie paryskie celów klimatycznych. Nie sprzyja to także podniesieniu rangi kryzysu klimatycznego w życiu publicznym, dla którego ten temat jest jeszcze świeży. Mimo to, członkowie Extinction Rebellion z wielu polskich oddziałów dalej szerzą świadomość na ulicach, przypominając o uciekającym czasie i powoli otwierając społeczeństwo na potrzebę gruntownych zmian. W celu eksploracji tego tematu udało mi się skontaktować z aktywistami z Warszawy, Wrocławia oraz Poznania i przeprowadzić z nimi rozmowy.

Y

Paweł, Warszawa: – Tak jak aktywiści walczyli z apartheidem, tak jak sufrażystki walczyły o swoje prawa, tak – patetycznie to zabrzmi – my walczymy o prawa Ziemi.

12-13

fot. Łukasz Chmara


nowe formy aktywizmu klimatycznego /

Paweł, z wykształcenia biolog środowiskowy, przeglądając ogłoszenia natrafił na informację o spotkaniu wprowadzającym do XR. Po nim był w stu procentach przekonany, że to jest to. Nie ma czasu na akcje typu „greenpeace’owego”, na chodzenie po ulicy i mówienie, że jest źle. Trzeba wywrzeć z całej siły nacisk na rząd i na społeczeństwo, aby uświadomili sobie, że naprawdę nie mamy czasu. W przeciągu pięciu lat może stać się u nas to samo, co w Australii – przeolbrzymie pożary spowodowane suszą i degradacją lasów. Paweł ma dwóch synów w wieku 6 i 8 lat. Martwi się o ich przyszłość. Sam pamięta jeszcze ostatnie „normalne” zimy, ale jego dzieci – już nie. – Dla nich to jest zima w miarę normalna: czekają na trochę śniegu i będą przeszczęśliwe, jeśli spadnie. Paweł wyjaśnia, że pierwszy postulat XR głosi: mówcie prawdę. Działania zakłócające życie codzienne służą temu, żeby sprawa została nagłośniona w mediach. – Wywieramy nacisk i zwracamy uwagę, żeby społeczeństwo przede wszystkim sobie uświadomiło, że jest olbrzymi problem. To jest nasza droga – presja na rząd, na korporacje, ludzi, żeby coś zmienić. W ruch włączają się przeróżne osoby. Poczynając od młodych ludzi, którzy muszą mieć pozwolenia od rodziców, albo przychodzą z rodzi-

cami na akcje – opowiada Paweł i zastanawia się przez chwilę nad przedziałem wiekowym członków. – Tak od 16 do 45 lat. Mamy problem z tymi 50+ w Warszawie. Chcieliśmy do nich dotrzeć, ale pojawia się problem z narracją i z wizerunkiem, że jesteśmy zbyt radykalni. W mieście po powstaniu warszawskim jest ten rewolucyjny klimat, czaszki, ta nasza klepsydra i rebelia w nazwie odpychają. Takie osoby kojarzą się z zaciśniętą pięścią i walką. To nie podoba się starszemu pokoleniu, W XR Paweł zaczynał od grupy naukowo-badawczej Research. – Monitorowaliśmy media, sytuację polityczną na świecie i najnowsze doniesienia naukowe. Dostarczaliśmy te informacje organizacji, żeby była na bieżąco – wyjaśnia. Wylicza również inne grupy: regeneracyjną, logistyczną (pomagającą w organizacji przestrzeni), muzyczną i grupę Sztuka – Są wyznaczone role i każdy się czymś zajmuje. Jest mnóstwo pracy „od zaplecza”, zanim można wyjść z transparentami na ulice. Paweł jest też w grupie Outreach, rozmawiającej z przechodniami na temat kryzysu klimatycznego. Trzy razy w miesiącu prowadzi Punkt Informacji Klimatycznej w stałych lokalizacjach: w Stole Powszechnym, w żoliborskim MAL-u i w Przystanku Książka przy placu Narutowicza. Zaproszeni specjaliści pro-

wadzą tam otwarte wykłady tematyczne. Po nich można wziąć udział w dyskusji na omawiany temat bądź ogólnie porozmawiać o kryzysie klimatycznym. Outreach XR-u planuje też nawiązanie współpracy z rolnikami i przekazanie im informacji na temat zmian klimatycznych oraz zaproponowania prostych, niedrogich rozwiązań na poprawę sytuacji hydrologicznej. – Rolników to dotyka pierwszych – podkreśla Paweł. – Mam kontakt z takimi, którzy rozumieją korelację zmian klimatycznych i tego, co się dzieje u nich na polu – chcą nas wesprzeć i proszą o pomoc. Studnie, używane przez ich ojców, zaczynają wysychać. Brakuje im wody, a plony są coraz gorsze. Chcemy również dotrzeć do tych rolników, którzy twierdzą, że jesteśmy "oszołomami", i że to nic nie zdziała. Mamy bardzo proste i konkretne argumenty. Największy problem jest taki, że przy obecnej narracji rządu jak również poczytnych wśród rolników portali prawicowych, przebicie się przez mur wyparcia będzie bardzo trudne, bo tu dochodzą emocje. Paweł uczestniczył w demonstracji solidarnościowej pod ambasadą Australii w związku z trwającymi tam pożarami. Był także obecny podczas blokady ronda i dyżurował w Punkcie Informacji Klimatycznej. Wymienia też protesty w centrach handlowych w okresie 1

fot. Piotr Szewczyk

marzec 2020


/ nowe formy aktywizmu klimatycznego

świątecznym – Robiliśmy je, aby zwrócić uwagę na konsumpcjonizm, który naprawdę jest główną przyczyną niszczenia tej planety. – Happening Last Christmas, pełen transparentów krytykujących szkodliwą dla środowiska komercjalizację świąt, składał się z perfomatywnych pochodów uliczkami galerii oraz die-inu – protestu, którego uczestnicy leżeli na ziemi pod banerami, udając martwych. – Od większości ludzi, która robiła zakupy, były głosy wsparcia, że fajnie to wygląda, że trzymają za nas kciuki. Ochrona nie miała niestety takiego ciepłego podejścia – śmieje się i opowiada, jak wyrzucono ich z Arkadii. W Złotych Tarasach z kolei ktoś wezwał policję. Część protestujących uciekła, część została spisana. Aktywista mówi mi, że obecnie członkowie ruchu mają omówione z prawnikami możliwości działań podczas konfrontacji. – Dajemy się spokojnie spisywać. Dzisiaj na przykład policja nie spisała nas pod ambasadą. Wydaje mi się, że powoli się do nas przyzwyczaja – dodaje. – Jesteśmy w miarę spokojni. Nie robimy zadymy, przede wszystkim nie niszczymy mienia publicznego – to jest zabronione, tak samo jak wchodzenie w interakcję i przemoc. Paweł mówi, że atmosfera w warszawskiej filii XR-u jest bardzo dobra. Organizacja kładzie nacisk na regenerację swoich członków, aby psychicznie się nie wypalili. Współpracuje z wykształconymi terapeutami, prowadzącymi spotkania grup wsparcia emocjonalnego dla aktywistów. Ponadto ruch ma świetnie rozwinięty system mediacyjny. Członkowie dbają o to, żeby Extinction Rebellion nie rozpadło się przez wewnętrzne konflikty. Komórki XR-u komunikują się między sobą i wymieniają się informacjami, ale działają oddzielnie. – Jeśli ktoś w Otwocku czy w Pruszkowie chciałby założyć XR i robić tam swoje akcje, to nie musi nam mówić, co planuje, może sam działać, tylko zgodnie z naszymi zasadami – przekonuje Paweł. – Jeśli trzyma się tego, to jest zajebiście. Działacze Extinction Rebellion powołują się na teorię politolożki Eriki Chenoweth, twierdzącej, że wystarczy jedynie 3,5 proc. społeczeństwa, aby pokojowy ruch obywatelski był w stanie doprowadzić do zmiany systemowej. Zadaję Pawłowi pytanie, czy myśli, że w Polsce możliwe jest przekonanie tylu ludzi. – Tak – twierdzi. – Wydaje mi się, że nawet mniej. Tylko, że trzeba by było zebrać tę masę, i wyjść na ulice.

Krzysiek, Wrocław: – To jak bunt z 1968. Już nie do cofnięcia. Krzysiek, aktywista wrocławskiego odłamu Extinction Rebellion, dowiedział się o kryzysie klimatycznym po publikacji raportu IPCC w 2018 r. Uważał wtedy, że posiada dostateczną wiedzę w tym temacie, ale nie widział prawdziwej skali problemu. Przełom nastąpił, gdy

14-15

fot. Karolina Zięba, źródło: fanpage Extinction Rebellion Warszawa

dzień po proteście XR zobaczył w pobliżu jego miejsca nacjonalistyczną wlepkę zaklejoną napisem NIE MA PLANETY B. Postanowił wtedy przejść się na spotkanie informacyjne. – Na przerwie zapytałem badaczki atmosfery: Słuchaj, to jak to w końcu jest z tym IPCC, że zostało nam 11 lat, aby powstrzymać katastrofę klimatyczną? Nadal pamiętam jej wyraz twarzy. Tego wieczora zacząłem oglądać wykład wprowadzający do XR i sprawdzać informacje w nim zawarte. Czułem się jak typowy spiskowiec, tylko zamiast kilkunastu kart Facebooka miałem otwarte strony instytucji naukowych. Wszystkie mówiły to samo.

Nie robimy zadymy, to jest zabronione – tak samo jak wchodzenie w interakcję i przemoc. Research pochłonął Krzyśka tak bardzo, że obrał sobie teoretyczną podbudowę Extinction Rebellion za temat pracy dyplomowej w ramach studiowania filozofii politycznej. Ocenia założenia XR-u najwyżej ze znanych mu ruchów. – Wydaje mi się, że w obliczu katastrofy klimatycznej mamy do czynienia z rodzeniem się nowej lewicy. Postrzega ona kryzys klimatyczny jako naturalną konsekwencję systemu bezrefleksyjnego wzrostu gospodarczego i nierówności – w końcu to najbiedniejsi będą poszkodowani w pierwszej kolejności. Jak jest w komórce wrocławskiej? Aktywista mówi mi, że z ostatnich, nieformalnych rachunków

wynika, że Wrocław ma co najmniej tyle aktywnych członkiń i członków co Warszawa. – Feminatyw nie bez powodu na pierwszym miejscu – podkreśla – bo przeważają kobiety. Jego zdaniem występuje też spora dysproporcja wiekowa. Dominują kobiety poniżej 30 roku życia, a powyżej tej granicy częściej występują mężczyźni. Skierowani głównie na lewo, ale Krzysiek wymienia też kilka osób konserwatywnych światopoglądowo, prężnie działających w organizacjach chrześcijańskich i udzielających wykładów klimatycznych na duszpasterstwach. – Osobiście zaskakuje mnie mała obecność aktywistów stricte lewicowych – dodaje. Aktywiści starają się dbać o kulturę regeneracji, organizować cykliczne imprezy i warsztaty pozaklimatyczne. – Na moje oko, coś pomiędzy 20 a 40 proc. wysiłku w XR przeznaczone jest na wsparcie i regenerację – wylicza Krzysiek. – Bardzo starają się uniknąć wypalenia i bycia wyobcowanym. Widać, że nauczyli się z błędów ruchów sprzed 10 lat, np. Occupy i Arabskiej Wiosny – wyjaśnia. Brał udział w kilku akcjach we Wrocławiu i w warszawskiej Deklaracji Rebelii. W obu miastach spotkał się z prawie wyłącznie pozytywnym podejściem. O swoim uczestnictwie w blokadzie ronda de Gaulle'a mówi: Nie napotkaliśmy większych problemów, policja była miła. Odniosłem nawet wrażenie, że trochę się przestraszyli naszej skuteczności i ogaru w pomaganiu zatrzymanym. Mnie tylko odseparowali i spisali, a w tym czasie kilka razy odwiedziło mnie wsparcie. Wrażenia z organizacji i całej akcji mam megapozytywne. Jego zdaniem walka toczy się nie o Ziemię, a o dobrostan ludzi. Po prostu społeczeństwo


nowe formy aktywizmu klimatycznego /

zaczyna rozumieć, że nie są w stanie zapanować nad naturą i jedynym możliwym rozwiązaniem jest współpraca. XR nie proponuje, czym można zastąpić system ciągłego dążenia do rozwoju ekonomicznego, który rozpowszechnił się w wielu państwach i napędza zmieniający się klimat. – Chcemy pozostawić tę decyzję ludziom. Stąd panel obywatelski – mówi Krzysiek i dodaje: Spotkałem się ze stwierdzeniem, że teraz dorasta ostatnie pokolenie, które doświadcza luksusu mówienia o miłości do Ziemi, bo nadchodzące pokolenia będą się jej po prostu bać. Jak pisze David Wallace-Welles, klimat to machina wojenna, którą z każdym dniem coraz bardziej uzbrajamy.

Lena, Poznań: – XR to powiew świeżości w aktywizmie klimatycznym. Nigdy nie było czegoś takiego. Społeczność XR jest ogromnie różnorodna. To ludzie w różnym wieku, o różnych historiach, pasjach, zawodach. Łączy nas troska o przyszłość, dla niektórych to też troska o dzieci czy wnuki. Od małego Lena słyszała doniesienia medialne o ocieplaniu się klimatu, o suszach i wielu innych zapowiedziach klęski ekologicznej, ale nikt nie przejmował się tymi informacjami. Wraz z poznaniem realiów przemysłu hodowlanego zaczęła łączyć to w jedną całość – wtedy przeszła na weganizm. Był to też pierwszy krok prowadzący do świadomości o wpływie przemysłu hodowlanego na klimat. – Później to już potoczyło się samo. Momentem przełomowym był wykład Marcina Popkiewicza w marcu tego roku. To było bardzo dużo do przyjęcia na raz. Skondensowana wiedza o katastrofie klimatycznej, podsumowana diagnozą i scenariuszami zależnymi od naszych decyzji, potrafi być przytłaczająca. Z czasem zaakceptowałam te fakty, nie było już wyjścia, żeby to wypierać i żyć w wygodnej nieświadomości. Wtedy Lena zaczęła działać. W XR należy do grupy zajmującej się komunikacją z mediami na szczeblu poznańskim i ogólnopolskim. Jej codzienna praca dla ruchu to częste spotkania, planowanie i organizowanie perfomansów, wysyłanie zdjęć i notek prasowych do mediów, pisanie postów, pomoc w rekrutacji, udział w akcjach. – A przy tym wszystkim spędzanie czasu ze wspaniałymi ludźmi, których poznałam w XR. Podoba mi się różnorodność i wsparcie, jakie sobie dajemy. Dzięki zaangażowaniu w XR zyskałam wielu przyjaciół. Brała udział w marszach, perfomansach, pikietach i w akcjach bezpośrednich. Performatywne formy protestu, z których znane jest Extinction Rebellion, to coś, co niesamowicie mnie angażuje – oznajmia. Opowiada o ostatniej akcji w banku PKO. Aktywiści utrudniali pracę banku, długo rozmawiając z pracownikami przy okienkach, podczas gdy na zewnątrz od-

bywała się pikieta informująca o udziale spółki w finansowaniu inwestycji węglowych. Lena kilkukrotnie szła także na czele Red Rebel Brigade. Często występuje jako czerwona wdowa prowadząca pochód. Wdowy bardzo wyróżniają się na ulicy. Ich twarze są teatralnie umalowane na biało, z wyrazistym podkreśleniem oczu – na wzór mimów. Są odziane w czerwone welony żałobne na znak krwi dzielonej ze wszystkimi gatunkami. Milczą, przemawiając za pomocą mimiki, powolnych ruchów i wizerunku. Nie trzeba być aktorem, aby występować jako wdowa. Liczą tu się emocje. Wyrażenie obaw związanych z kryzysem klimatycznym. – Happening wdów jest widowiskowy. Są tak charakterystyczne, bije od nich niesamowita energia i wdzięk. Zwracają uwagę, bo zaburzają porządek monotonności miejskiego pośpiechu. Dla Leny performans Red Rebels zawsze jest dużym wydarzeniem. – Sama formuła, porządek tego performansu jest niby przewidywalny, powtarzalny, ale za każdym razem coś nas zaskakuje. W momencie wyjścia na ulicę czerwone wdowy konfrontują się bezpośrednio z miastem. Ludzie reagują różnie. Aktywistka spotykała się z bezczelnymi wyzwiskami. Bezczynnością. Niezręcznością. Uśmiechem. Wzruszeniem. Często poprzedzonymi długim kontaktem wzrokowym. Dla Leny jest to bardzo wyczerpujące, ale to też niezwykle jedno-

Wystarczy jedynie 3,5 proc. społeczeństwa, aby pokojowy ruch obywatelski był w stanie doprowadzić do zmiany systemowej. czące momenty – pełne emocji, przekazywanych sobie i otoczeniu. – To coś przepięknego – mówi Lena. – Trochę niczym zatrzymanie tego biegu, pośpiechu, natłoku bodźców. To zawsze ogromny wysiłek, ale jest tego wart. Dla nas, dla grupy, przede wszystkim dla ruchu. Lena twierdzi, że masowe obywatelskie nieposłuszeństwo działa. – Sytuacja jest wyjątkowa, a „tradycyjne” sposoby aktywizmu klimatycznego, stosowane przez ostatnie 30 lat, nie przyniosły większych skutków. Pewnie wiele osób wolałoby być w innym miejscu i robić coś innego, niż siedzieć na ulicy czy przyklejać się do budynku. Ale w tym momencie nie możemy tak zostawić naszego świata. Jest w nas siła i nie odpuścimy. Na świecie są miliony osób, które chcą i będą walczyć o naszą przyszłość.

Łucja, Warszawa: – Zawsze wiedziałam, że człowiek niszczy Ziemię. Jednak dopiero gdy w pełni zdałam sobie sprawę z powagi sytuacji, przeżyłam wstrząs. Jako dziecko, oglądając różne filmy edukacyjne, słyszała, że topnieją ,,domki” niedźwiedzi polarnych. Na lekcjach czasem padał termin ,,globalne ocieplenie”, ale nikt się przy nim na dłużej nie zatrzymywał. Jednak dzięki zainteresowaniu ochroną środowiska zaczęła sama zagłębiać się w tę tematykę. Frustruje ją denializm klimatyczny polityków, którzy jako jedyni mają realny wpływ o zasięgu masowym. – Rozumiem – tłumaczy – że to naturalny mechanizm psychologiczny, lecz mimo to, dobrze by było, aby na najwyższych stołkach w państwach siedziały osoby silne psychicznie, które potrafią stawiać czoła trudnym tematom – mówi i dodaje, że obecna pogoda powinna dawać do myślenia sceptykom. W liceum Łucji ten temat się pojawia, ale głównie wśród uczniów. Plakaty promujące ruchy ekologiczne są zabronione przez dyrekcję, dla której są zbyt ideologiczne. Rówieśnicy mają różnorakie podejście do sprawy. – Jedni, tak jak ja, nie chcą być bierni i działają, jak mogą. Drudzy rozkładają ręce i mówią; „co ma być, to będzie, nie wierzę, że mogę cokolwiek zmienić”. Trzeci wyśmiewają temat, spłycając i wypierając wszystko. Mimo wszystko jest to kwestia żywa, interesująca młodych. Brałam udział w wydarzeniach warszawskiego MSK i liczba protestujących za każdym razem zapierała mi dech w piersiach. To niesamowite, jak młodzi ludzie się zaangażowali. Z mojej perspektywy to najczęściej właśnie oni mają odwagę mówić o problemach związanych ze środowiskiem. Starsze pokolenia wydają się sparaliżowane, przytłoczone tym wszystkim. Im też jest potrzebna pomoc w radzeniu sobie ze świadomością możliwej katastrofy klimatycznej. Łucja o Extinction Rebellion dowiedziała się przez algorytm Facebooka. – To, co najbardziej przykuło moją uwagę, to klarownie sformułowane cele, szybko rosnąca popularność oraz stawianie na nieposłuszeństwo obywatelskie. Podoba mi się też, że XR nie jest organizacją o modelu biznesowym i stawia na masowość oraz różnorodność swoich członków. Nastolatka planuje dołączyć do Extinction Rebellion, gdy tylko skończy 18 lat, by móc samodzielnie stawiać czoła konsekwencjom prawnym, wiążącym się z wieloma akcjami. Chciałaby zająć się pisaniem, redakcją tekstów, tworzeniem materiałów edukacyjnych i promocyjnych czy pomocą przy organizacji wydarzeń. – Własnych oporów przed wyjściem na ulicę nie mam, jednak w tej chwili taki ruch jest dla mnie trudny przez brak aprobaty ze strony rodziców. Rodzice nie wiedzą jeszcze o jej planach dołączenia do XR. Ojciec jest denialistą 1

marzec 2020


/ nowe formy aktywizmu klimatycznego

klimatycznym, matka z kolei nie wypiera istnienia kryzysu klimatycznego, ale ma opory przed działaniem. Samo członkostwo, wyjaśnia mi Łucja, nie byłoby problemem, lecz inaczej sprawa ma się z nieposłuszeństwem obywatelskim. To skomplikowana sytuacja. Z jednej strony wiem, że to, co chcę robić, jest dobre i potrzebne, lecz z drugiej mam na uwadze uczucia bliskich, którzy stracą wiele nerwów, gdy zacznę radykalniej działać – wyznaje, ale podkreśla, że jej decyzja o dołączeniu do XR pozostaje niezachwiana.

Co trzeba zmienić? Paweł: Przede wszystkim narrację w telewizji publicznej. To mógłby być pierwszy kamyczek, który może coś zmienić. To nie tak, że nagle za rządów PiS-u zaczął się kryzys klimatyczny. On już trwał, gdy PO było u władzy; w polityce nie ma dużej różnicy, kto rządzi. Nie wiem, co musiałoby się zdarzyć, żeby coś naprawdę się zmieniło. Być może pomógłby protest podobny do "Czarnych Parasolek", kiedy wyszła masa i zwrócono na nią uwagę. A hipotetycznie? Po pierwsze, zacząć stawiać na energetykę odnawialną, to jest podstawa. Po dru-

gie, należałoby zacząć oszczędzać energię, którą się marnuje w Polsce w olbrzymim stopniu – polepszając przesył energii, ocieplając budynki, dbając o komunikację, o jak najmniejsze zużycie energii we wszystkich aspektach życiowych. Z niczego nie musielibyśmy zrezygnować. To by się wiązało z polepszeniem warunków życia. I takiej narracji brakuje. Pokazanie, że te zmiany wyjdą na dobre. Lena: Wiele rzeczy należy zmienić. Zdecydowanie potrzebna jest edukacja klimatyczna, której w szkole nie ma w ogóle. Tego również domagamy się jako XR. Polska musi zmienić swoją politykę klimatyczną, o to walczymy. Teraz sabotuje walkę z kryzysem klimatycznym w UE. Nie zgadzamy się na to. Domagamy się ogłoszenia klimatycznego stanu wyjątkowego, który z jednej strony zobowiąże rząd do działania, a z drugiej da obywatelom do zrozumienia, że sprawa jest poważna. W dyskusji przy okazji wystawy "Stany chorobowe…" w Poznaniu, usłyszałam porównanie kryzysu klimatycznego do diagnozy poważnej choroby. Mamy mało czasu, by ją wyleczyć, ale uważam, żenajlepszym narzędziem do zmiany jest panel obywatelski – narzędzie demokracji deliberacyjnej [w którym loso-

wo wybrana grupa obywateli po debacie rozstrzyga daną sprawę z perspektywy dobra wspólnego danej społeczności – przyp. aut.].

Przyszłość przed nami Lena: Nie tracę nadziei. Wiem, że nie zatrzymamy już całkowicie kryzysu klimatycznego, bo on już trwa w wielu miejscach na Ziemi, nie unikniemy sprzężeń zwrotnych. Ale gdyby udało nam się ograniczyć, a ostatecznie zrezygnować z emisji, jest szansa na chociażby niepogłębianie tego kryzysu, na adaptację do katastrofy. I może dzięki temu uda się uniknąć wojny o wodę i o tereny zdatne do życia. Moja przyszłość jest uzależniona od globalnej sytuacji, od decyzji polityków i tego, co stanie się z klimatem. Dopóki będzie trzeba walczyć, będę to robić. Paweł: Przyszłość, według mnie, jest czarna. Nie widzę najdrobniejszej szansy na poprawę, a im później zaczniemy działać, tym te zmiany będą boleśniejsze, droższe i trudniejsze do przeprowadzenia. I tak, ja widzę Polskę w ogniu za parę lat, Polskę, która ma problemy z wodą, i dopiero wtedy ludzi to ruszy. Ale działam. Może jednak ten czarny scenariusz, który mam w głowie, się nie ziści. Mamy maksymalnie pięć lat. Jestem o tym przekonany w 100 proc. Staram się być gotowy psychicznie na wszystko i szlifuję umiejętności, które się przydadzą, gdy zabraknie prądu i wody.

Dlaczego działasz? Krzysiek: Katastrofy nie unikniemy, ale możemy wybrać, czy spłonie tylko kuchnia, czy cały dom. Przekonanie ludzi to tylko kwestia czasu. Ruch klimatyczny będzie definiującym ruchem pierwszej połowy tego wieku, ja po prostu dołączyłem do niego wcześniej niż większość. Wychodzenie na ulicę w akcjach bezpośrednich naprawdę mi pomaga, bo dzięki temu wiem, że robię wszystko, co mogę. Jestem przekonany, że ludzkość z tego wyjdzie, od nas tylko zależy, jaki będzie koszt w życiach ludzkich i pozaludzkich. Osobiście? Jako osoba urodzona w latach 80. kiedyś uważałem, że katastrofą klimatyczną będę martwić się na starość. Teraz wiem, że pewnie zobaczę najgorsze i może dożyję początków nowego, a jedyne co mogę zrobić to „sadzić drzewa, w cieniu których zapewne nigdy nie usiądę”. Lena: Odkąd działam w XR-e, żyję pełniej. Aktywizm daje mi pewność siebie i poczucie sprawczości. Masa osób, z którymi spotykam się w całej Polsce, daje mi tę wiarę i nadzieję, że się uda. Całkowicie utożsamiam się z założeniami Extinction Rebellion, a bliska mi osoba powiedziała kiedyś, że jestem częścią tego, o co walczę. Robię to, bo chcę przyszłości dla planety i nas, istot na niej żyjących. Bo chcę kontynuacji dziejów ludzkości. Bo nie chcę, aby przepadło i zakończyło się całe dziedzictwo kulturowe. Bo chcę żyć.

16-17

fot. Łukasz Chmara


kalendarz wydarzeń /

patronaty Toilettenbürstenbenutzungsanweisung

Kalendarz wydarzeń W Związku z Rodziną luty–maj Projekt „W Związku z Rodziną” będący sekcją SKN-u „Dialog” działającego na Wydziale Psychologii UW serdecznie zaprasza do udziału w spotkaniach tematycznych organizowanych od lutego do maja 2020 r. Poruszymy tematy edukacji seksualnej, funkcjonowania i terapii par oraz podejmowania decyzji o ślubie. Spotkania są otwarte, a udział w nich jest bezpłatny. Informacje o bieżących wydarzeniach są dostępne na naszym facebookowym profilu: https://www.facebook. com/wzwiazkuzrodzina/.

Cook&Share 23–27 marca Cook&Share to projekt kulinarno-charytatywny organizowany przez ZSP SGH, którego finał odbędzie się w dniach 23–27 marca. Jest to inicjatywa, dzięki której rozwijamy swoją pasję kulinarną poprzez udział w warsztatach kulinarnych i panelach tematycznych oraz pomagamy potrzebującym. Poprzez współpracę z PAH-em wspieramy walkę z głodem w Sudanie Południowym. Możecie dołożyć swoją cegiełkę w czasie finału oraz na platformie: www.pomagamy.pl/1921.

Dni Kariery 1–2 kwietnia Już 1 i 2 kwietnia będziecie mieć możliwość wzięcia udziału w największych targach pracy organizowanych przez studentów dla studentów! Pierwszego dnia widzimy się na Auli Spadochronowej SGH, a następnego na Wydziale Zarządzania UW. Dajcie szansę swojej karierze i pobierzcie darmowy bilet na www.dnikariery.pl!

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31

Dni Biznesu w Sporcie 17–19 marca

W dniach 17–19 marca odbędzie się IV edycja Dni Biznesu w Sporcie organizowana przez SKN Zarządzania w Sporcie. Jej zamysłem jest służenie rozwojowi wiedzy oraz profesjonalizacji biznesowej polskiego sportu. Podczas konferencji swoje prelekcje wygłoszą znani dziennikarze sportowi, sportowcy i osoby zajmujące się szeroko pojętym biznesem w tej dziedzinie. Omówione zostaną najnowsze rozwiązania dotyczące zarządzania, sponsoringu oraz marketingu sportowego oraz bieżące wydarzenia ze świata sportu.

Wielka SGH-owa Powtórka ze Statystyki marzec–maj Od marca SKN Statystyki rusza z cyklem wykładów dla studentów I roku: Wielką SGH-ową Powtórką ze Statystyki! Jeśli poczujecie się przytłoczeni nadmiarem nowych informacji lub po prostu chcecie je usystematyzować i pogłębić, zapraszamy na nasze wydarzenie na Facebooku, gdzie możecie śledzić wszystkie nowości na temat kolejnych wykładów.

Uniwersyteckie Spotkania z Rynkiem Pracy 22–23 kwietnia Biuro Karier UW zaprasza na 34. edycję Spotkań. W ofercie będą warsztaty uczące, jak z sukcesem odbyć rozmowę kwalifikacyjną. Zostaną przedstawione również oferty praktyk i pracy. Podczas spotkań uczestnicy będą mogli nawiązać kontakt z rekruterami firm, a także odbyć konsultację z doradcą zawodowym. Udział mogą wziąć studenci i absolwenci wszystkich kierunków studiów. Więcej na stronie www.spotkania.uw.edu.pl.

Informacja dla organizacji Organizujesz interesującą konferencję? Koordynujesz nowy, ciekawy projekt? Możemy Ci pomóc dotrzeć do społeczności studenckiej SGH i UW. Zapytaj o Patronat Medialny Niezależnego Miesięcznika Studentów MAGIEL, pisząc na: magiel.patronaty@gmail.com. Deadline na zgłoszenia do numeru kwiecień 2020: 14.03.2020.

marzec 2020


POLITYKA I GOSPODARKA

/ nieoczywiste podsumowanie lat 10.

That’s one small yike for me, one giant oof for mankind

Co Wam umknęło w latach 10. Minione dziesięć lat, niezależnie od tego czy nazwiemy je dekadą, czy latami 10. (tę dyskusję zostawmy językowym purystom), to sporo czasu. Nie będziemy referować wszystkich wydarzeń z tego okresu – zamiast tego dziennikarze Polityki i Gospodarki postanowili opisać kilka wydarzeń, które nie kojarzą się od razu z minionym dziesięcioleciem.

fot. U.S. Navy photo (Jesse B. Awalt)

Rewolucja w Sudanie

Trzydzieści lat trwały rządy Omara A l-Bashira w Suda-

kom zależy jednak na wprowadzeniu demokracji na

nie – w kwietniu 2019 r., po miesiącach protestów w naj-

wzór zachodni, co oznacza, że protesty nie ustają.

większych miastach kraju, prezydent został obalony

3 czerwca 2019 r. doszło do masakry w Chartumie,

w bezkrwawym zamachu stanu.

w wyniku której zginęło 117 osób, 500 zostało rannych,

A l-Bazhir przez lata zdawał się być nietykalny. Najlep-

a 70 kobiet zgwałconych. Odpowiedzialność przypi-

szym dowodem na to jest fakt, że po tym, gdy w 2009 r.

suje się paramilitarnej grupie powiązanej z reżimem

Międzynarodowy Trybunał Karny (MTK) objął go naka-

Al‑Baszira, ale również osobom obecnie zasiadającym

zem aresztowania za zbrodnie popełnione w Darfurze,

w Radzie Państwa. Sam Al-Baszir po błyskawicznym, utaj-

były prezydent Sudanu wciąż swobodnie przemieszczał

nionym procesie, przebywa teraz w zakładzie karnym,

się po kontynencie i Bliskim Wschodzie. Unia Afrykań-

w którym odbywa zaledwie dwuletnią karę za korupcję.

ska wydała też odpowiednią rezolucję potępiającą MTK

Protesty w Sudanie wciąż trwają. Manifestujący do-

za niesłuszne oskarżenie Al-Baszira. W 2011 r. doszło

magają się rozliczenia świty Al-Baszira i usunięcia jej

do secesji i powstania bogatszego w surowce natu-

z istotnych stanowisk, a także dostępu do edukacji,

ralne Sudanu Południowego. To znacząco odbiło się na

ochrony środowiska, poprawy służby zdrowia oraz za-

krajowej gospodarce, która dotychczas opierała się

przestania obrzezania kobiet. Można się spodziewać,

w dużej mierze na zyskach z południa. Powszechna bie-

że jeśli ich żądania zostaną spełnione, to opór Su-

da i podwyżki cen w końcu doprowadziły do protestów,

dańczyków będzie inspiracją dla mieszkańców innych

w których głos kobiet i młodych okazał się znaczący.

afrykańskich reżimów totalitarnych i doprowadzi do

W kwietniu zeszłego roku władzę przejęła junta wojskowa. Podpisana w lipcu konstytucja przewiduje, że

rewolucji społecznej na miarę Arabskiej Wiosny w rejonie Afryki Subsaharyjskiej.

w rządzie okresu przejściowego (trzy lata) zasiadać

fot. WikiCommons (Kolanin)

Drogi, drogi, drogi...

będzie sześciu cywili i pięciu wojskowych. Sudańczy-

Hanna Sokolska

Gdy w 2007 r. Polska wraz z Ukrainą otrzymały prawo

czemu ograniczana jest potrzeba remontów. Cieszy

organizacji Euro 2012, przed rządem stanęło trudne za-

również fakt stałego aktualizowania docelowego

danie: skok cywilizacyjny w infrastrukturze transporto-

planu połączeń w Polsce, np. w postaci tzw. wielkiej

wej. Pomimo tego, że do początku piłkarskiego turnieju

obwodnicy Warszawy. Świadczy to o stałym dostoso-

nie udało się zrealizować wszystkich planów, a wiele

wywaniu tego projektu do zmieniających się realiów

budów stanęło w miejscu, to w ostatnich latach polska

w naszym kraju.

infrastruktura drogowa wyewoluowała do poziomu

Z drugiej strony, należy przyznać, że nadmierne za-

prawdziwie europejskiego. W 2010 r. sieć dróg szybkiego

angażowanie w rozbudowę infrastruktury drogowej do-

ruchu (czyli autostrad i dróg ekspresowych łącznie) li-

prowadziło do ogromnej różnicy pomiędzy jakością tego

czyła zaledwie 1560 km. Na tę chwilę, wg danych GDDKiA ,

środka transportu a stanem kolei. Nie powinno zadowa-

możemy korzystać już z ok. 1700 km samych autostrad

lać się jedynie stale wymienianym taborem, na tle któ-

oraz ponad 2400 km ekspresówek.

rego dumnie prezentują się samorządowcy i urzędnicy

Mimo to pojawiają się głosy, że wydawanie miliar-

rządowi. Przez ostatnie dziesięć lat usuwano połączenia

dów z budżetu państwa, a nawet z dotacji unijnych,

lokalne, likwidowano kolejne linie i nie przystąpiono do

na gęstą sieć dróg jest marnotrawstwem. Nic bardziej

remontów na wielu pozostałych będących w opłakanym

mylnego. Nawet krótka lektura analizy przygotowanej

stanie. Miejmy nadzieję, że kolejna dekada upłynie pod

dla Ministerstwa Infrastruktury i Rozwoju pokazuje,

znakiem bardziej zrównoważonego rozwoju polskiego

że koszty budowy drogi szybkiego ruchu zwracają się

zaplecza transportowego. Tymczasem korzystajmy z au-

średnio w przeciągu kilku lat, a następnie pozwalają

tostrad oraz dróg ekspresowych i cieszmy się brakiem

zaoszczędzić fundusze na inne wydatki. Ma to zwią-

dziur w asfalcie.

zek z wyższą jakością i przepustowością dróg, dzięki

18–19

K a j e ta n K o r s z e ń


nieoczywiste podsumowanie lat 10. /

Czy ktoś widział inflację?

POLITYKA I GOSPODARKA

Czy inf lacja umarła? − pyta tytuł na okładce kwiet-

HICP w grudniu również wzrósł o 4,7 proc. Licząc od

niowego Bloomberg Businessweek. Kontrowersyj-

końca 2014 r. Naturalnie nie we wszystkich sekto-

nemu zdałoby się pytaniu tygodnika towarzyszy

rach wzrost cen jest taki sam. Na rynku nierucho-

zdjęcie wypompowanego z powietrza kostiumu Ty-

mości w stref ie euro w tym samym okresie ceny

rannosaurusa rexa, co należałoby odczytać nie tylko

wzrosły średnio o 14 proc.

jako zabawną grę językową ( INFLATABLE costume), ale

Najnowsze (w chwili pisania notki) odczyty inf la-

również jako dość intrygującą sugestię, że wysoka in-

cji w Polsce nie zadają jednak kłamu tezie o niskiej

f lacja, z jaką historycznie mierzyły się kraje z najbar-

presji inf lacyjnej, a nawet ją potwierdzają, właśnie

dziej rozwiniętymi gospodarkami rynkowymi, staje

dlatego, że są wyjątkiem. Dotychczas dynamika cen

fot. flickr (Federalreserve=

się obecnie reliktem historii.

nad Wisłą od kilku lat nie przekraczała dwuprocen-

Opinia cokolwiek dyskusyjna jak na polskie stan-

towego celu inf lacyjnego NBP, a po drodze nasz kraj

dardy − jak to nie ma inf lacji, jak wszystko drożeje!

zaliczył nawet przejściową def lację. Dodatkowo za

Cóż, po pierwsze, należy sobie przypomnieć, że inf la-

skokowym wzrostem dynamiki cen mierzonej przez

cja jest narzędziem ekonomicznym i jako taka mierzy

GUS najpewniej stoją rosnące opłaty za śmieci oraz

wzrost cen dla koszyka dóbr. Odczuwalny wzrost cen

energię.

z pewnością może być interesującym wskaźnikiem,

W grudniu 2019 r. pożegnaliśmy Paula Volckera,

niemniej ma on nikłe zastosowanie w praktyce gospo-

byłego przewodniczącego Rezerwy Federalnej, któ-

darczej − zwłaszcza, że wzrost cen najsilniej odczu-

ry w latach 80. walczył z wysoką inf lacją w Stanach

wa się w przypadku żywności i energii, które wręcz

Zjednoczonych poprzez agresywne podnoszenie

wyklucza się z części wskaźników obliczanych przez

stóp procentowych, co odbiło się wyższym bezro-

urzędy statystyczne ze względu na ich podwyższoną

bociem i gwałtownym wzrostem zadłużenia w wielu

zmienność.

branżach. Obecnie urzędujący następca Volckera

Po drugie, jeśli chodzi o dynamikę cen, Polska

zmaga się natomiast z uporczywym brakiem presji

w porównaniu ze strefą euro znów może się po-

inf lacyjnej przy najniższych stopach procentowych

szczycić mianem zielonej wyspy. Imponujące są

w nowożytnej historii USA , co może wzbudzać re-

zwłaszcza odczyty z ostatnich miesięcy. Według

f leksję, jak szybko i jak gwałtownie potraf i się

wstępnych badań Głównego Urzędu Statystycznego

zmienić paradygmat ekonomistów we współczesnym

w styczniu dynamika cen CPI oraz indeks HICP w uję-

systemie f inansowym.

ciu rocznym skoczyły do poziomów odpowiednio 4,4

M at e u s z S k ó r a

proc. oraz 3,8 proc. W stref ie euro bazowy indeks

fot. flickr Piotr Drabik (CC BY 2.0) BW

Małe partie, wielkie koalicje

W ciągu ostatnich 10 lat wybory w Polsce konty-

ich członkowie objęli stanowiska w nowym rządzie.

nuowały świecką tradycję polityczną III RP – do par-

Tyle szczęścia w 2015 r. nie miała Zjednoczona

lamentu dostawały się te partie, które pojawiały się

Lewica. Blok startujący jako koalicja musiał się liczyć

na politycznym f irmamencie zaledwie kilka miesięcy

z wyższym progiem do Sejmu, który wynosi 8 proc.

przed wyborami. Formacje te niejednokrotnie bły-

Zabrakło około pół procenta. Cztery lata później,

skały po ogłoszeniu wyników światłem supernowej,

mimo porozumienia z innymi stronnictwami, postano-

aby następnie rozpaść się na kawałki, bądź zostać

wiono nie podejmować ryzyka i startować jako partia.

częścią większych gwiazdozbiorów. Ruch Palikota,

Udało się.

Kukiz’15, Nowoczesna oraz Wiosna – to one nadawa-

W wyborach parlamentarnych w 2019 r. żadne

ły odrobinę kolorytu naszej scenie politycznej oraz

z ugrupowań nie zdecydowało się na samodzielny

wprowadziły na nią takie postacie jak Robert Biedroń,

start. Zjednoczona Prawica, Koalicja Obywatelska,

Paweł Kukiz, Katarzyna Lubnauer czy Krzysztof Śmi-

Lewica, Koalicja Polska czy Konfederacja – ugrupowa-

szek. Poza tym, wszystkie wkrótce zakończyły swój

nia te składają się z wielu partii. Formalnie czy nie,

samodzielny byt.

z większym podporządkowaniem czy ze swobodą

Tendencję przyłączania się do większych zapocząt-

głosowania – rosnące koszty kampanii sprawiają, że

kowali ci, którym na początku nie wychodziło. Wybory

pojedynczej partii coraz trudniej dotrzeć do milionów

do PE w 2014 r. były debiutem dla dwóch partii, które

obywateli. Dzięki temu mamy do czynienia z głosem

oderwały się od sejmowych mocarzy: Solidarnej Polski

tych, którzy w normalnych warunkach nie otarliby się

Zbigniewa Ziobro, który odszedł z PiS-u, i Polski Razem

nawet o próg wyborczy. Oczywiście większy pluralizm

Jarosława Gowina, z kilkoma członkami PO. Partie uzy-

jest korzystniejszy dla naszej polityki. Ale jest jeden

skały po 3-4 proc. w głosowaniu. Ne wystarczyło to,

istotny problem - dla koalicji pierwsza porażka jest

aby zdobyć mandaty poselskie w Brukseli. Zaledwie

jednocześnie ostatnią.

dwa miesiące później oba ugrupowanie porozumiały się z Prawem i Sprawiedliwością. W następnym roku

Sebastian Muraszewski

marzec 2020


POLITYKA I GOSPODARKA

/ top dzbanów PiG-u

Komu w latach 10. nie poszło

Choć wbrew wcześniejszym wynikom sondaży pierwszą turę wyborów prezydenckich w 2015 r. wygrał Andrzej Duda, za moralnego zwycięzcę można uznać też kandydata z trzecim najwyższym wynikiem. Paweł Kukiz, mimo że już wtedy od kilku lat angażował się w politykę, a rok wcześniej został radnym sejmiku województwa dolnośląskiego, osiągnął wynik, którego spodziewało się niewielu. 20,8 proc. głosów – zaledwie 13 punktów procentowych za ówczesnym prezydentem Komorowskim, który poczuł palący się grunt pod stopami. Niech dowodem na to będzie zorganizowane „na złamanie karku” referendum w sprawie jednomandatowych okręgów wyborczych, oczka w głowie i głównego postulatu Kukiza. Muzyk zbierał głosy głównie centrowego i prawicowego elektoratu – sfrustrowanego czy to rządami Platformy Obywatelskiej, czy specyfiką innych polityków z prawej strony sceny politycznej z Januszem Korwinem-Mikkem na czele – a przy tym za mało konserwatywnego oraz zbyt antysystemowego i gospodarczo liberalnego na PiS. Do tego doszła gruntowna chęć zmiany. Jego wyborcy liczyli na zakończenie politycznej hegemonii tych samych ugrupowań, wojny polsko-polskiej. Można powiedzieć, że były wokalista Piersi dostał złoty róg, mandat do stworzenia nowej jakości w polityce III RP, innej od tej proponowanej przez tak znienawidzone przez niego partie. Na początku wydawało się, że tak w istocie będzie. W lipcu 2015 r. Kukiz zarejestrował, z myślą o zbliżających się wyborach parlamentarnych, Komitet Wyborczy Wyborców Kukiz’15. Zaprosił do niego kandydatów pochodzących z różnych ugrupowań „antysystemowych” centrum i prawicy, w tym m.in.

20–21

z Ruchu Narodowego. To był pierwszy gwóźdź do jego politycznej trumny – sam wokalista przyznał potem, że był to błąd. Starannie wyselekcjonowana grupa kandydatów uzyskała już nie tak dobry, choć i tak trzeci najwyższy wynik 8,81 proc. głosów, i w liczbie 42 posłów dostała się do Sejmu. Wtedy to nadszedł moment prawdy oraz kolejne pomyłki. Kukiz stopniowo pogrążał siebie jak i swoje ugrupowanie wulgarnymi wystąpieniami, agresją, wieloma drobnymi skandalami, licznymi przejawami niekompetencji i niekiedy niespójności poglądów. Z Kukiz’15 zaczęło odchodzić coraz więcej posłów – m.in. narodowcy, a także Jakub Kulesza, z powodu którego znów wywiązały się kontrowersje – tym razem przez obraźliwe tweety opublikowane na koncie muzyka. W końcu nadeszły wybory do Parlamentu Europejskiego. Tu zaskoczenie – wynik pod progiem wyborczym. Kukiz musiał zacząć szukać koalicjanta. Wielu wskazywało na radzącą sobie coraz lepiej Konfederację, jednak były kandydat na prezydenta wybrał inną drogę. Zawiązanie koalicji z ugrupowaniem również starającym się uzyskać wynik powyżej progu wyborczego i szukającym nowej tożsamości był wówczas rozwiązaniem dla niego najbardziej racjonalnym. Odmieniony, bardziej centrowy, choć nadal próbujący choć trochę zmienić ustrój Kukiz wraz z nowymi kolegami od Władysława Kosiniaka-Kamysza osiągnął w ostatnich wyborach całkiem dobry wynik 8,55 proc. i z garstką zwolenników nadal zasiada w Sejmie. I nie ma tu sensu znęcać się nad Kukizem i jego dawnymi wypowiedziami na temat rzekomo mafijnej natury PSL‑u – bo przecież mowa tu o człowieku, który kazał napluć sobie na ryj i mówić do niego „szmato”, gdyby został politykiem. Ale czy do końca o to mu chodziło te 5, 7, 10 lat temu? I czy jest we współczesnej Polsce polityk, który więcej razy opuścił swoich wyborców? Który mógłby sobie w głębi ducha podśpiewywać: miałeś chamie złoty róg ?

Martin Schulz – osoba, która drugą dekadę XXI w. zaczęła bez większego przytupu (chyba że za taki uznamy otrzymanie doktoratu honoris causa Narodowego Uniwersytetu Nauk Politycznych i Administracji Publicznej w Bukareszcie). Po wyborze na deputowanego Parlamentu Europejskiego bardzo szybko został jednak jego przewodniczącym. Po skończeniu swojej kadencji na tym stanowisku Schulz odnosił kolejne sukcesy – jego partia-matka SPD postanowiła postawić na niego w nadchodzących niemieckich wyborach parlamentarnych i to on był kandydatem tej partii na kanclerza, a co za tym idzie szybko objął przewodnictwo w ugrupowaniu. Sondaże były początkowo bardzo pomyślne – twarz Schulza oznaczała pewną świeżość, która skutkowała rosnącym poparciem dla Socjaldemokracji. Powiew świeżości minął jednak jeszcze szybciej niż się rozpoczął i SPD zaczęła tracić prognozowane głosy. Ostatecznie wybory dla Schulza skończyły się uzyskaniem mandatu w Bundestagu, jednak dla SPD oznaczały osiągnięcie najniższego wyniku w powojennej historii tego ugrupowania. Po wyborach Schulz ogłosił, że SPD kończy współpracę z koalicją CDU/ CSU, a SPD zdecydowała, że kończy współpracę z Schulzem. Ostatecznie Wielka Koalicja CDU/ CSU-SPD po raz kolejny weszła w życie, jednak już bez Martina Schulza, który pozostał szeregowym posłem. Pocieszające dla byłego przewodniczącego Europarlamentu może być uzyskanie w połowie dekady Nagrody Karola Wielkiego, która jest przyznawana za promowanie pokoju w Europie. Jest to jednak niestety jego największy sukces.

M i c h a ł W r zo s e k

Woj c i ec h G o d l e w s k i

fot. Parti socialiste (CC BY-ND 2.0)

fot. Silar (CC BY-SA 4.0)

Subiektywna lista polityków, którzy w ostatnich latach okazali się bezradni wobec toku dziejów.


top dzbanów PiG-u/

>2015 >wygrywasz wybory >pofarciło ci się, bo twój główny konkurent z Labour, Ed Milliband, jest chyba jeszcze bardziej antypatyczny niż ty >dobra, to teraz to referendum >28.06.2016 >52 do 48 proc. >druga najpopularniejsza brytyjska kwerenda w Google po referendum: „what is the eu” >cameronface.jpg >dobra to cześć xD >zostawię wam tutaj tylko moją koleżankę, spoko jest, głosujcie na nią >pierwsze co robi twoja następczyni to wyrzuca z Exchequeru twojego dobrego ziomka George’a Osbourne’a >2020 >na dobrą sprawę nadal nie wiadomo co z Brexitem >nawet twoja biografia sprzedaje się gorzej niż biografia Blaira >tl;dr to uczucie kiedy chciałeś tylko się dogadać z eurosceptykami z własnej partii i przypadkowo wyrzucasz piątą gospodarkę świata z najważniejszej strategicznie organizacji międzynarodowej w regionie

M at e u s z S kó r a

fot. UK in Italy (CC BY-ND 2.0)

fot. Global Panorama CC BY-SA 2.0

>bądź mną >David Cameron >pierwszy premier-Torys od prawie dwóch dekad. >co prawda w koalicji z jakimiś demlibami na kiju, ale kto by się przejmował. >mija pięć lat >nie masz się za bardzo czym pochwalić >a wybory tuż tuż >UK spolaryzowane jak nigdy >dobra, słuchajcie, pomysły >„może dołożymy pieniędzy do NHS?” >„a może złagodzić skutki austerity?” > z czym wy tu, to za proste >„ej, a pamiętasz, że chciałeś negocjować nowe warunki współpracy z UE” >no pamiętam >„to dawaj machniemy od razu w manifeście, że zrobimy referendum ws. wyjścia” >kurde no nie wiem, lubię tę Unię mimo wszystko xD >patrzysz na uśmiechniętą twarz Nigela Farage’a z telewizora >dobra, w sumie co może pójść nie tak

POLITYKA I GOSPODARKA

Który światowy polityk jest aż tak przewrażliwiony na swoim punkcie, że zakazuje puszczania popularnej kreskówki? Który ma takiego bzika na punkcie czystości kultury i przekazu państwa prawa, że blokuje emisję bajki o rodzinie sympatycznej świnki za „treści gangsterskie” i bycie „utożsamianym z popkulturą”? Odpowiedź na to pytanie brzmi (jak pełny rosołu garnek zrzucany z trzeciego piętra): Xi Jinping. Jeden z najbrutalniejszych dyktatorów X XI w., przetrzymujący w obozach „reedukacji” tysiące muzułmańskich Ujgurów. Człowiek odpowiedzialny za odcięcie Państwa Środka od zachodnich mediów społecznościowych ze strachu przed prodemokratycznymi treściami. Za jego kadencji chińska sieć kolei dużych prędkości rozwinęła zasięg z odpowiadającego warszawskiej SKM do największego systemu „pociskowych pociągów” świata. Jego sumaryczna długość linii przewyższa wszystkie inne sieci razem wzięte. Szybsze jednak od ultraszybkich i ultrawygodnych pociągów jest blokowanie wszelkich obrazków przedstawiających Kubusia Puchatka. Mieszkaniec Stumilowego Lasu wydał się pewnym chińskim internautom łudząco podobny do ich prezydenta, co poskutkowało permanentnym zakazem udostępniania jakichkolwiek treści związanych z dziełem A. A. Milne’a w życiu publicznym Chin Ludowych. Niestety marny los w państwie rządzonym przez Xi Jinpinga spotyka nie tylko postaci z bajek. Kłopotów spowodowanych swoją tożsamością doświadczają ostatnimi czasy turkijscy Ujgurzy zamieszkujący położone za górami Tienszan pustynie prowincji Xinjiang. Lud ten od lat burzył się przeciwko ateistycznej polityce Komunistycznej Partii Chin, więc partia postanowiła rozwiązać

problem po swojemu: wtrącając przedstawicieli tej narodowości do obozów koncentracyjnych. Ironiczne, jak partia posługująca się antyfaszystowską narracją stosuje metody nazistów. Kolejnym problemem Chin Xi jest niekontrolowana deweloperka wyniszczająca krajobraz okołomiejskich wsi. Rosnące jak grzyby po deszczu gigantyczne blokowiska zieją pustkami, służąc za mieszkanie jedynie szczurom, a obserwatorowi za dowód, że rozwojowa polityka rządu Xi nie zawsze jest skuteczna. W tym przypadku zbytnio optymistyczne założenia dotyczące migracji ludności ze wsi do miast i śmiałe przypuszczenia na temat ich przyszłego dochodu skłoniły rząd do częściowego dofinansowywania takich przedsięwzięć. To w konsekwencji doprowadziło do upadku wielu firm budowlanych, które z samych środków rządowych nie były w stanie pokryć kosztów swojej działalności. Relatywnie marginalnym, lecz bez wątpienia przerażającym zjawiskiem jest masowe uciszanie dziennikarzy nieprzychylnych władzy. Przykładem jest choćby uwięzienie 45 publicystów strony Bitter Winter, która publikuje treści religijne i dotyczące ochrony praw człowieka. Dostało się nawet kobiecie, która na live streamie WeChatu (chiński odpowiednik Twittera) opublikowała informacje na temat wybuchu epidemii afrykańskiego pomoru świń i została aresztowana za „rozsiewanie plotek” (wg CPJ). Obecny kryzys zapoczątkowany przez epidemię w Wuhan pokaże, czy administracja Xi jest równie skuteczna w ochronie zdrowia i życia swoich obywateli, co w odbieraniu dzieciom ich ulubionych bohaterów z ekranu, a dorosłym wiedzy o wydarzeniach z kraju i świata.

M ac i e j C i e r n i a k

marzec 2020


POLITYKA I GOSPODARKA

/ prawybory u Demokratów

Szukając drugiego Obamy Krótki przewodnik MAGLA po prawyborach amerykańskiej Partii Demokratycznej. T E K S T:

Łu k a s z K ry s k a

pewnym waszyngtońskim biurze przez cały miniony rok drzwi prawie się nie zamykały. Kolejni politycy Partii Demokratycznej odwiedzali Baracka Obamę i pytali go o radę na temat startu w wyborach prezydenckich w 2020 r. Na ten ruch zdecydowało się kilkudziesięciu kandydatów, w grze o zwycięstwo liczy się natomiast tylko kilku. Po drugiej stronie takich wątpliwości nie ma, Republikanów reprezentować będzie Donald J. Trump, a zatwierdzenie go przez partię to formalność. Otwartą kwestią pozostaje jednak to, kto będzie za rok zasiadał w Białym Domu pod koniec tego roku.

W

Wujek Joe Przez cały miniony rok za faworyta prawyborów w Partii Demokratycznej był uważany Joe Biden. 77-latek z długą karierą polityczną pierwszy raz został wybrany na senatora ze stanu Deleware w 1973 r. Rozpoznawalność zdobył w 2008 r., kiedy Barack Obama wybrał go na swojego wiceprezydenta. Gdy w 2016 r. końca dobiegała druga kadencja Obamy, Biden nie zdecydował się na udział w prawyborach. Na taką decyzję złożyło się kilka powodów: dotknęła go osobista tragedia, jaką była śmierć syna; uważał Hillary Clinton za dobrą kandydatkę, a także pragnął udać się na zasłużoną emeryturę. Gdyby prezydentem został Jeb Bush lub Scott Walker, Joe Biden pewnie zostałby na emeryturze, wygrana Trumpa natchnęła go jednak do powrotu. Kandydatura Bidena niesie ze sobą bagaż. Był on tak długo w polityce, że można

fot. Gage Skidmore (CC BY-SA 2.0) [BW, cropped]

22–23

mu wypominać wiele niechlubnych zdarzeń z przeszłości. Jedną z nich jest przyjaźń ze Stromem Thurmondem, nieżyjącym już politykiem wspierającym segregację rasową. Jednakże jak na razie te grzeszki z przeszłości nie sprawiły większych problemów Bidenowi. Ma on silne poparcie, szczególnie wśród wyborców starszych i Afroamerykanów. Siła Bidena polega na tym, że kojarzy się on z ideą starych, dobrych czasów i chętnie obiecuje międzypartyjną współpracę. Jego wizja Ameryki to przede wszystkim stopniowe zmiany, zwiększanie liczby osób objętych programem Obamacare czy też darmowe studia, ale jak na razie tylko przez pierwsze dwa lata. Jeśli Joe Biden zostanie prezydentem Stanów Zjednoczonych, będzie drugim katolikiem na tym stanowisku i najstarszą osobą wybraną na tę pozycję.

Nad tymi prawyborami wielkim cieniem wisi porażka sprzed czterech lat.

Feel the Bern Bernie Sanders jest na pewno kandydatem nietuzinkowym. Po pierwsze jest outsiderem, nie należy do Partii Demokratycznej, a ubiega się o jej nominację w wyborach prezydenckich. Jest jednym z dwóch niezależnych senatorów w USA, reprezentuje stan Vermont. Po drugie sam deklaruje się jako socjalista, czym czyni niemałe zamieszanie w Stanach Zjednoczonych – kraju, w którym ruch socjalistyczny nigdy nie przebił się do głównego nurtu. Nie jest to pierwsza próba uzyskania nominacji przez senatora Sandersa. Cztery lata temu konkurował z Hillary Clinton, z którą ostatecznie przegrał. Bernie zdobył jednak 43,1 proc. głosów w prawyborach, co było nadspodziewanie dobrym wynikiem. Mimo tego że senator z Vermontu ma 78 lat i w czasie obecnej kampanii przeszedł zawał serca, postanowił pójść za ciosem i tym razem wygrać. Cztery lata temu zjednoczyli się

fot. Gage Skidmore (CC BY-SA 2.0) [BW, cropped]

wokół niego przeciwnicy Hillary Clinton, pozwalając mu na uzyskanie dobrego wyniku; obecnie popiera go połowa z ówczesnych wyborców. Jego f lagowymi postulatami są powszechna i publiczna opieka zdrowotna, darmowe studia i umorzenie długu studenckiego. Jego siłę stanowi wiarygodność, gdyż walczy o te sprawy od wielu lat. Jeśli Bernie Sanders zostanie prezydentem Stanów Zjednoczonych, będzie pierwszą osobą pochodzenia żydowskiego na tym stanowisku i najstarszym kandydatem wybranym na tę pozycję.

Mam na to plan Wielu wyborców, którzy upodobali sobie cztery lata temu Sandersa jako progresywną siłę, dziś popiera Elizabeth Warren, senator z Massachusetts. Polityczka zaczęła kampanię bardzo źle. Kilka lat temu w mediach pojawiła się informacja, że Warren nieprawdziwie przypisywała sobie pochodzenie indiańskie. Z uwagi na to prezydent Trump zaczął nazywać ją „Pocahontas”. W 2018 r. senator Warren postanowiła wrócić do tematu i zrobiła sobie test DNA, który wykazał, że ma pochodzenie indiańskie w granicach od 1/64 do 1/1024. Naraziła się w ten sposób na śmieszność i wywołała gniew organizacji indiańskich, które uważają, że aby być rdzennym Amerykaninem należy pochodzić od konkretnego znanego z imienia członka plemienia, a nie tylko odznaczać się pewnym markerem genetycznym. Poparcie dla senator z Massachusetts się załamało. Mimo złego początku, senator Warren zdołała odbudować swój wizerunek i zaczęła kojarzyć się z powiedzeniem mam na to plan (I have a plan for that). Jej propozycje zakładają głębokie reformy wielu aspektów amerykańskiego kapitalizmu, jak choćby


prawybory u Demokratów /

fot. Gage Skidmore (CC BY-SA 2.0) [BW, cropped]

wprowadzenie przedstawicieli pracowników do rad nadzorczych na wzór niemiecki. Warren w pewnym momencie mocno zbliżyła się w sondażach do Joe Bidena, jednak wtedy jej kampania znowu natrafiła na przeszkodę. Senator z Massachusetts próbowała odróżnić swój plan zdrowotny od planu Sandersa i zirytowała tym część swoich lewicowych wyborców, którzy odczytali to jako próbę wycofania się z planów powszechnej opieki zdrowotnej. Z drugiej strony, im wyższe było jej poparcie w sondażach, tym silniejszą lupę przykładały do jej programu media, pytając o finansowanie. Warren odpowiadała, że koszty reformy pokryje podatkiem od majątku dla zarabiających powyżej 50 mln dolarów. Tutaj znowu umiarkowani wyborcy mieli wątpliwości, więc senator Warren wróciła na trzecie miejsce w sondażach. Jeśli Elizabeth Warren zostanie prezydentką Stanów Zjednoczonych, będzie pierwszą kobietą na tym stanowisku i najstarszą osobą wybraną na tę pozycję.

Z burmistrza prezydent Przez rok kampanii kolejni gubernatorowie i senatorowie rezygnowali z uczestnictwa w wyścigu o stanowisko prezydenta, nie będąc w stanie podekscytować wyborców swoją kandydaturą. Największą niespodzianką w szerokiej czołówce jest Pete Buttigieg, burmistrz South Bend, trzysta szóstego pod

fot. Gage Skidmore (CC BY-SA 2.0) [BW, cropped]

POLITYKA I GOSPODARKA

względem ludności miasta w Stanach Zjednoczonych. Kariera tego syna maltańskiego imigranta robi wrażenie. W czasie odbywania służby w wojsku udał się na misję do Afganistanu, a w wieku 29 lat został burmistrzem stutysięcznego miasta. Naturalnym kierunkiem dla Buttigiega byłby teraz start na gubernatora, senatora albo do Izby Reprezentantów. Jednakże „Burmistrz Pete” (nazywany tak z uwagi na trudne do wymówienia i zapisania nazwisko) postanowił wypłynąć od razu na głębokie wody. Ciekawa jest strategia wyborcza Buttigiega. Jako że w sondażach narodowych miał problem z przekroczeniem 10 proc. i był daleko w tyle za Bidenem czy Sandersem, postawił wszystko na dwie karty. Głosowanie nie odbywa się w całym kraju jednocześnie, ale kolejno w różnych stanach. Na pierwszy ogień poszły Iowa i New Hampshire. I tu objawiła się siła Buttigiega, gdyż skupił się on na tych stanach i jego wynik przeszedł oczekiwania. „Burmistrz Pete” liczył na to, że jeśli wygra dwa pierwsze etapy prawyborów, to trend poniesie go do zwycięstwa i nominacji prezydenckiej. Problemem Buttigiega jest to, że oba pierwsze stany prawyborcze nie są reprezentatywne dla USA. Mają one wyższy odsetek białej ludności niż przeciętny stan. To, że biały wyborca w Iowa zagłosuje na burmistrza Pete’a nie znaczy, że popchnie to Afroamerykanów z Karoliny Południowej czy Latynoski z Nevady do poparcia tego kandydata. Jeśli Pete Buttigieg zostanie prezydentem Stanów Zjednoczonych, będzie pierwszym otwarcie homoseksualnym prezydentem US i najmłodszą osobą wybraną na tę pozycję w historii.

Złote konie prawyborów Warto wspomnieć o jeszcze dwóch kandydatach, którzy są znakami zapytania. To miliarderzy Michael Bloomberg i Tom Steyer, którzy wydają na reklamy w jednym tygodniu więcej niż Joe Biden w kwartał. O ile Bloomberg nie zdążył zarejestrować się w Iowie na czas, o tyle Steyera spotkała tam wyborcza katastrofa. 15 mln dolarów zainwestowanych w reklamy przełożyło się na 3083 głosy i 0 delegatów. W Iowie się nie udało, ale w późniejszych stanach może być różnie. Dzięki olbrzymim środkom finansowym stać ich na łapanie wielu srok za ogon i prowadzenie kampanii tam, gdzie inni jeszcze nie dotarli. Z tej dwójki większą szansę ma Michael Bloomberg, były burmistrz Nowego Jorku, którego priorytetami są polityka klimatyczna i kontrola posiadania broni. Jeśli widzi-

my miliarderów w wyścigu prezydenckim, to nasuwa się nam na myśl sukces Donalda Trumpa. Podobieństwo jest jednak złudne – na tym etapie kampanii obecny prezydent od miesięcy prowadził w sondażach, a Steyer z Bloombergiem wloką się w tyłach.

Wracając do 2016 Nad tymi prawyborami wielkim cieniem kładzie się porażka sprzed czterech lat. Jej diagnoza jest raczej spójna: oferta Hillary Clinton nie była odpowiednio atrakcyjna dla klasy robotniczej ze stanów takich jak Wisconsin, Michigan i Pensylwania. Mimo że była pierwsza dama otrzymała 3 mln głosów więcej niż konkurent, to 80 tys. głosów w tych trzech stanach przeważyło szalę w wyniku specyfiki systemu wyborczego USA. O ile kandydaci zgadzają się co do problemu, o tyle diagnoza jego przyczyn jest różna. Joe Biden widzi szansę w odwoływaniu się do czasów, gdy Demokraci tam wygrywali, i w proponowaniu małych, szeroko popieranych reform. Senatorowie Sanders i Warren nie zgadzają się z tą wizją; chcą szeroko zakrojonych zmian, radykalnie poprawiających stan życia klasy robotniczej Stanów Zjednoczonych, licząc, że takie postulaty porwą tłumy.

Nagroda pocieszenia Prawybory to nie tylko wielka gra o prezydenturę, lecz i kilkadziesiąt mniejszych personalnych rozgrywek o stanowiska. Można zostać sekretarzem edukacji albo prokuratorem generalnym, ale najlepszą z nagród pocieszenia jest fotel wiceprezydenta. Jedną z faworytek do tego stanowiska jest Kamala Harris, senator z Kalifornii, która próbowała swoich sił w prawyborach, ale mimo udanej pierwszej debaty jej kampania z czasem straciła parę. Inna możliwość to Stacey Abrams, która dwa lata temu co prawda przegrała wybory na gubernatora stanu Georgia, ale swoją zawziętością podbiła wiele serc wśród Demokratów. Harris i Abrams byłyby dobrym wyborem dla całej czwórki liderów kampanii. Kandydaci mają też osobiste preferencje. Według przecieków kampania Sandersa sondowała, czy byłoby legalne zaoferowanie Warren jednocześnie stanowiska wiceprezydentki i sekretarz skarbu. Media lubią spekulować głośnymi nazwiskami, jednak cztery lata temu o stanowisko wiceprezydenta ubiegali się niepozorni politycy z drugiego szeregu, Tim Kaine i Mike Pence. Możliwe, że teraz też czeka nas taki bezpieczny wybór. Tylko czy po szoku 2016 r. nadal możemy łatwo ocenić, kto jest bezpiecznym, a kto ryzykownym kandydatem? 0

marzec 2020


POLITYKA I GOSPODARKA

/ przełamywanie paradygmatu wzrostu

Nic nie może wiecznie trwać Pomimo gorących sporów toczących się cały czas w ekonomii, istnieje jedna fundamentalna kwestia, co do której austriaczka może zgodzić się z keynesistą – wzrost gospodarczy jest konieczny, słuszny i zbawienny. A gdyby jednak porzucić paradygmat wzrostu jako celu naszych gospodarek? Tym zadaniem zajmuje się od kilkunastu lat niewielkie, ale rosnące grono naukowców i aktywistów, których łączy jedno słowo – degrowth. T E K S T:

M a r e k k aw k a

egrowth, czyli po polsku postwzrost. Ten rymujący się językowy łamaniec oznacza uwolnienie gospodarki od przymusu wzrostu i organizację jej w taki sposób, który będzie korzystny dla populacji i środowiska, w wyniku czego produkcja zacznie się kurczyć, albo przynajmniej osiądzie na stałym poziomie (tzw. steady state). Nie jest to więc cel a środek. We współczesnym dyskursie owa idea pojawiła się za pośrednictwem akademików i aktywistek z południowej Europy – Hiszpanii, Grecji i Francji. Historia tej idei sięga jednak dalej, aż do niesławnego Tomasza Malthusa, który stwierdził, że wykładnicze tempo wzrostu ludności w połączeniu z geometrycznym wzrostem zasobów doprowadzi do demograficznej katastrofy (większość postwzrostowców odcina się jednak od Malthusa, a tym bardziej od proponowanych przez niego drastycznych rozwiązań). Jednym z pierwszych współczesnych tekstów sugerujących zatrzymanie wzrostu gospodarczego był raport Granice wzrostu sporządzony w 1972 r. przez Klub Rzymski, w którym proponowane jest utrzymanie produkcji przemysłowej na poziomie osiągniętym w 1975 r.

D

Peggy i Marco Lachmann-Anke, Pixabay

Na tropie entropii Teoretyczne podwaliny dla postwzrostu dał Nicholas Georgescu-Roegen, rumuński ekonomista pracujący w Stanach Zjednoczonych. On pierwszy dokonał pozornie oczywistej obserwacji: wszystko, co jest produkowane, musi się skądś wziąć i gdzieś się podziać. Tymczasem w ekonomii głównego nurtu brakuje kwestii surowców i odpadów. Georgescu-Roegen zauważył, że w tej dyscyplinie może mieć zastosowanie zaczerpnięte z fizyki pojęcie entropii, a ludzka działalność wytwórcza może być sprowadzona do przetwarzania surowca o niskiej entropii (niewielkiej chaotyczności ułożenia cząsteczek, z której wynika wysoki potencjał uwalniania energii) w odpad o entropii wysokiej. W ten sposób podał w wątpliwość ideę, którą pół wieku później lansują europejscy liberałowie - gospodarkę cyrkularną. Trzeba bowiem pamiętać, że przetworzenie raz już wytworzonego przedmiotu w inny wyma-

ga olbrzymiej ilości energii, nawet obecnie, gdy recyklingujemy tylko to, co poddaje się temu stosunkowo łatwo. Spostrzeżenie Georgescu-Roegena nie znalazło jednak miejsca w ekonomii głównego nurtu. Chociażby w popularnej funkcji produkcji Cobba-Douglasa pojawiają się tylko dwa czynniki produkcji: praca i kapitał. Funkcja, na której oparty jest model wzrostu Solowa, została sformułowana w latach 20. na podstawie jeszcze starszych danych statystycznych. W latach prosperity i postępu tuż przed wielkim kryzysem możliwości rozwoju mogły się wydawać nieograniczone, dzisiaj jednak wiemy, że zarówno ziemia (i zawarte w niej bogactwa) jak i Ziemia (i odporność jej wrażliwego ekosystemu na ingerencję człowieka) nie są nieskończone. Odpowiedzią ekonomistów głównego nurtu jest stwierdzenie, że dzięki postępowi technicznemu zastępowalność ziemi kapitałem będzie rosnąć szybciej niż zapotrzebowanie na nią. To założenie stało się też bazą idei green growth, która pojawia się dziś w programach progresywnych (choć nie tylko) partii na całym świecie. Żeby taki zielony wzrost miał szansę zaistnieć, musimy osiągnąć decoupling absolutny – wzrost PKB przy jednoczesnym spadku emisji CO2. Ta sztuczka udała się tylko w kilku najbardziej rozwiniętych krajach europejskich. Zasadne wydają się więc dwa pytania: czy te emisje nie zostały po prostu wyeksportowane do krajów rozwijających się? Jak udało się osiągnąć wzrost w zmniejszających emisje państwach?

Growthism, czyli wzrostactwo Jak wskazuje David Graeber, autor popularnej Pracy bez sensu (która niedawno doczekała się polskiego wydania), historia wzrostu gospodarczego ostatnich kilkudziesięciu lat to przecież tak naprawdę historia finansjalizacji. Ładnie brzmiące opieranie gospodarki na sektorze usług nie jest przecież niczym innym niż mnożeniem bytów w sektorach finansowym, ubezpieczeniowym i nieruchomości. Cóż warty jest wzrost, jeśli nie przekłada się

[1] N. Georgescu-Roegen, The Entropy Law and the Economic Process, Harvard University Press 1971 [2] D. Graeber, Bullshit Jobs: A theory, Simon & Schuster 2018

24–25

na nic materialnego, a jedynie na puchnący bilans? Jak długo może trwać tworzenie zysku z powietrza? Najwyraźniej tak długo, jak to potrzebne – w końcu spadek gospodarczy doprowadziłby do ruiny cały system kapitalistyczny zbudowany na długu. Ten zaciągany jest przecież z założeniem, że zostanie spłacony z odsetkami, a żeby tak było, wartość wszystkiego musi rosnąć. Wzrost jest więc warunkiem istnienia systemu kapitalistycznego. Tu pojawia się fundamentalna niezgodność pomiędzy ideą postwzrostu a naturą kapitalizmu, która jest źródłem kontrowersji. Okej, możemy zakończyć wzrost, ale to dopiero, gdy wszystkich na Ziemi będzie stać na minimum egzystencji – wołają zatroskani liberałowie. Oczywiście awans olbrzymich rzeszy ludzi do klasy średniej w Chinach czy wyciąganie kolejnych tysięcy ze skrajnej biedy to chwalebne fakty, jednak w porównaniu z tempem wzrostu światowego PKB, tempo wzbogacania się najbiedniejszej warstwy ludności jest mizerne. Według World Inequality Report 2018, w latach 1980–2016 do najbogatszego procenta ludzkości trafiła taka część bogactwa wynikającego ze wzrostu, co do najbiedniejszych 70 proc. Jednocześnie Globalna Północ marnotrawi olbrzymie ilości surowców, a jej niepohamowane pragnienie konsumpcji wpędza kolejnych mieszkańców drugiej strony globu w biedę i wyzysk. W ten sposób zyski ze wzrostu przejmowane są przez najbogatszych, a jego koszty ponoszą najbiedniejsi, najczęściej społeczności rdzenne. Każdy wycięty pod plantację las i każde sprywatyzowane źródło wody podaje w wątpliwość teorię skapywania. Degrowth to tylko utopia. Można żyć postwzrostowo, być szczęśliwszym, budować alternatywy, dając przykład, że takie coś może działać, i w ten sposób tworzyć swoją nowtopię. Jest to jednak pojęcie szyte na wielką, światową miarę. Pojedyncza społeczność czy nawet kraj niewiele tu zdziała. Zawsze jednak można w postwzrost wierzyć – w końcu po to istnieją utopie, by dawać nadzieję. Zwłaszcza w czasach, w których jest ona surowcem o kurczących się zasobach. 0


Trochę kultury

kultura /

Polecamy: 29 Muzyka W oparach undergroundu

Warszawskie zespoły, których nie słyszałeś fot. Karolina Gos

33 Film Nouvelle vague bloku wschodniego Nowa fala w czasach cenzury

36 Sztuka Sztuka materialności

Gdzie się podziewa współczesne rzemiosło

Felieton hipokrytyczny zytacie te słowa tuż przed Dniem Kobiet bądź zaraz po nim. Dla jednych to święto jest reliktem ery realnego socjalizmu, dla innych stanowi dowód na rozszalały feminizm. Smalce-żartownisie powiedzą zapewne: ósmego marca przypada Dzień Kobiet, bo pozostałe dni w roku są dla mężczyzn. Akademiczki zauważą lekceważący, patriarchalny wymiar święta (buzi w rączkę, goździki i rajstopy) oraz jego nieodwracalne już wtopienie w machinę globalnego kapitalizmu. Dla jeszcze innych będzie to po prostu miły zwyczaj, nad którym nie warto się głębiej zastanawiać. Matty Healy, frontman pop-rockowego kwartetu The 1975, ogłosił ostatnio, że jego zespół nie zamierza grać na festiwalach, których line-up nie będzie się składał w co najmniej 50 proc. z artystów płci innej niż męska. Ta deklaracja wywołała gorącą dyskusję, zarówno po tej bardziej popularnej stronie przemysłu muzycznego, jaką reprezentuje Healy, jak i w najgłębszych podziemiach. Powszechnie słychać było głosy, że to przecież niesprawiedliwe, a decyzjami dyrektorów artystycznych festiwali powinna rządzić tylko i wyłącznie jakość muzyki. Zastanówmy się chwilę nad tym stwierdzeniem, abstrahując już nawet od zawartej w nim sugestii, że kobiety po prostu grają gorzej (skoro na festiwale zaprasza się ich mniej niż mężczyzn). Przede wszystkim zakłada ono, że istnieje jakiś mityczny, stuprocentowo czysty roztwór jakości w muzyce, a jego stężenie jest porównywalne pomiędzy artystami. Jednak w erze zupełnej demokratyzacji krytyki artystycznej, gdy każda w miarę osłuchana osoba jest w stanie wygłosić swoją opinię na temat dowolnego albumu na

C

M a rek K aw k a

W większości gatunków i na większości scen kobiety wciąż traktowane są gorzej.

przykład na łamach MAGLA (do czego serdecznie zachęcam), taka teza wydaje się absurdalna. Nawet jeśli obiektywna jakość muzyki istniałaby naprawdę, to zgromadzenie na chociażby mentalnej liście wszystkich z bazyliona zespołów istniejących na świecie i zaproszenie na festiwal stu najlepszych z nich (pal licho, nawet i pięciu z najlepszej setki) jest zadaniem niemożliwym. Pomijam tutaj inne czynniki, którymi zapewne kierują się kuratorzy festiwali: hype, krajowe i światowe trendy, dostępność czasowa, koszty, czysty przypadek... A może na żadną z wyżej wymienionych kwestii nie ma wpływu płeć wykonawcy? To ciekawa teza, bo w zasadzie jest ona równoznaczna z tym, że przemysł muzyczny pozbawiony jest seksizmu. Tylko że tak nie jest. W większości gatunków i na większości scen kobiety wciąż traktowane są gorzej. W najgorszym przypadku padają ofiarą powszechnej w branży obiektyfikacji, która często prowadzi do molestowania ze strony bardziej wpływowych (najczęściej) mężczyzn; w najlepszym zaś są traktowane jak ciekawostka, patronizowane, zmuszane do usilnego udowodniania swojej muzycznej wiedzy i umiejętności. Następnym razem, gdy ktoś podważy niezależność naszego gustu od rządzących społeczeństwem wiekowych uprzedzeń, nie oburzajmy się. Spróbujmy zastanowić się, czy pomimo najlepszych intencji, wyborów naszych uszu chociaż częściowo nie warunkuje straszne słowo na “p”. PS Na czternastu mężczyzn, o których twórczości piszemy w marcowej Muzyce, przypadają tylko dwie kobiety. Stąd i tytuł felietonu.

marzec 2020


/ wywiad z Bałtykiem potrzeba cholernie dużego MAGLA na taką dużą krowę

Krowiś są super

Bałtyk, czyli Michał Rutkowski, jest młodym songwriterem, którego smutne anglojęzyczne ballady docenił zarówno Internet, jak i krajowa scena niezależna. W tym miesiącu pojawi się jego nowa płyta, a dziś opowie o inspiracjach, słuchaniu samego siebie i krowach. R O Z M AW I AL I :

26–27

A N T E K T RY B U S, Z U Z A P OWAG A

FOTO:

B A ŁT Y K (M I C H A Ł R U T KOW S K I)


MAGIEL: Kim jesteś? BAŁTYK: Nie wiem. To jest właśnie najważniejsze, że nadal tego nie wiem.

pewno wpływ mają na to doświadczenia życiowe i tak dalej. To, co teraz piszę, jest o wiele bardziej gruntowne oraz namacalne.

Tak w domyśle robię muzykę. Łatwiej będzie powiedzieć, że ja ją piszę. Jednocześnie bardzo chaotycznie i perfekcjonistycznie – ciężko się ze mną pracuje.

Więc możemy się spodziewać, że to w tym kierunku wyewoluuje twój projekt?

Czym jest Bałtyk? Czy zachodzi rozróżnienie między twoją osobą a Bałtykiem? Mnie się wydaje – podobnie twierdzi moja terapeutka – że Bałtyk to taka wersja mnie zamrożonego na swojej granicy emocjonalnej. Jeśli tworzy się sztukę, to naprawdę dobrze jest mieć takie alter ego, żeby trochę przekroczyć swoje granice – z pewnością tak jest i u mnie. Z czasem staje się to problematyczne. Nie zmienia to faktu, że jeśli traci się bariery emocjonalne przy tym, co się tworzy, to na pewno bardziej rezonuje to z odbiorcą.

Kiedy właściwie odkryłeś Bałtyk? Jak się z nim docierałeś? Tak naprawdę Bałtyk nie był czymś zaplanowanym, mającym być jakąś wielką kulminacją wszystkich moich idei. Nie jest on zupełnie konceptualnym projektem; po prostu pragnieniem zrobienia czegoś, z czym się utożsamiam. Istniało to wcześniej pod innymi nazwami – tylko dla mnie, może dla dwóch, trzech osób. Miło, że Bałtyk jakoś tak się w miarę rozwinął. Kiedyś wyjechałem z siostrą nad morze i około szóstej rano, tak sam dla siebie, wyszedłem na nie popatrzeć. Nagle trzepnął wiatr. Nie pamiętam zbyt wiele – nawet czego wtedy słuchałem, choć było to z pewnością coś fajnego. Doznałem wtedy takiego olśnienia, że Bałtyk to niezła nazwa na projekt, zahaczająca o niszę projektów o nazwach w języku narodowym twórców, którzy nie celują w jakikolwiek rynek – trochę tak jak Björk. Moim zdaniem nadaje to trochę intymności oraz w jakimś stopniu dodaje twórcy autentyczności.

Czy było takie wydarzenie artystyczne, które tobą wstrząsnęło, zmieniło twoje podejście do twórczości, tworzenia? Sporo jest takich rzeczy. Tak dużo, że ciężko mi wymienić w tym momencie nawet jedno. Odbieram sztukę i to powinno być wystarczające.

Jak określiłbyś twoje przejście przez Fleeting Light i Self-Helpy do obecnego stanu? To wynika z mojej ewolucji jako osoby. Jak pisałem Fleeting Light, to miałem takie poczucie: ojej, trzeba jarać się naturą, trzeba izolować się w naturę. W tamtym czasie to było dla mnie coś bardzo naturalnego. Nie mówię, że to jest złe, bo na pewno takie nie jest. Wyobrażam sobie, że za dwa, trzy lata mógłbym do tego wrócić. Self-Helpy są o wiele bardziej songwriterskie. Akcentują fizyczno-chemiczną część egzystencji człowieka, nie tę oniryczną i spirytualną. Na

Tak mi się wydaje. Dochodzę do wniosku, że bezpośredniość w tym, co robię, namacalne nazywanie swoich uczuć, stało się dla mnie już w miarę naturalne. Moim zdaniem to nie jest coś złego. Ludzie powinni się przynajmniej starać nazywać to, co czują, swoje emocje.

W strefie lirycznej Self-Helpu poruszasz wiele tematów rezonujących z naszym pokoleniem. Czy faktycznie tworzenie tego albumu pozwoliło ci się skonfrontować z twoimi problemami? Czy był to ich upust? Z jednej strony tak, choć w pewnym stopniu też nie. Mi się wydaje, że takie projekty istnieją, żeby dla odbiorcy były katartyczne. Nie wiem, nie odczułem jakiejś wielkiej ulgi po napisaniu tego. Obecnie widzę, że to, co napisałem na Self-Helpie rezonuje z ludźmi i dla mnie to normalizuje problem. Pozwala mi to jeszcze bardziej zdystansować się od tego, co przeżyłem, i mam nadzieję, że innym ludziom też. Ten dystans pozwala nam nazywać te rzeczy i leczyć się nawzajem.

Motyw spaceru z psem pojawia się zarówno na Fleeting Light, jak i Self Helpie. Co możesz o nim opowiedzieć? Jestem straszną psiarą. Gdy czułem się samotnie lub nie miałem nic innego do roboty, po prostu wychodziłem z psem. Dwa lata temu był właśnie taki czas. Mojemu psu to wyszło na plus, bo schudł.

Czyli teraz jest bardziej zaniedbany? Tak, jest teraz u rodziców. Miałem go wziąć do siebie, jednak w końcu mi nie pozwolili.

Wprowadźmy jeszcze kontekst twoich koncertów. Czy to są miejsca bardziej do płakania, czy tańczenia? Szczerze, zależy jak się czuję. Moim zdaniem koncerty wymagają bardzo dużo przygotowania, należy je przez jakiś dłuższy czas głaskać. Jeśli mam ochotę zagrać dla ludzi bardziej songwriterski koncert w stylu: gitara klasyczna, opowiadanie co mnie boli, to to robię; jeśli chcę zrobić coś elektronicznego, to idę w tym kierunku. Moim zdaniem tańczyć też można do smutnych rzeczy. Melodyczność i elektroniczny aspekt takiej muzyki wcale nie musi jej odejmować wagi emocjonalnej, którą ona niesie.

Jak wspominasz początki swojego koncertowania? Jak to było wyjść z tak personalnym, introwertycznym materiałem do ludzi, jak to określasz – dać się na talerzu? Dla mnie było to trudne, nadal jest – wątpię, że kiedyś przestanie. Są to po prostu inni ludzie, ogarnia mnie strach, ciężko cokolwiek powiedzieć sensownego.

Bałtyk o swojej najnowszej płycie I’ll Try Not to Wake You to autodestrukcyjna dysekcja zarówno lęków, jak i tego, co trudne. Jej powstaniu towarzyszyło uczucie skołowania i dezorientacji odczuwane przez autora po wydaniu uznanej przez krytyków dylogii Self-help. Analizuje tu swoje uczucia i przemyślenia dotyczące idealizmu, miłości, seksu, tożsamości płciowej i wszelkiego spektrum relacji międzyludzkich. To dysekcja, która zatapia swoje ostrza równie głęboko jak ta przeprowadzona w poprzednich dziełach Michała. Może nawet i głębiej, co udało się dzięki położeniu szczególnego nacisku na krótkotrwałość emocji. Zwyczajowo zniesione bariery emocjonalne umożliwiły tym razem przedostanie się na zewnątrz głównie uczuciom zwątpienia i niepewności. Podążając ścieżką wytyczoną przez drugą część Self-help, I’ll Try Not To Wake You odbiega nawet jeszcze w większym stopniu od zwyczajowej eufonii lo-fi folku i skupia się na zimnej, minimalistycznej glitch elektronice i trip-hopie. Brzmienie płyty można najlepiej określić jako zimne, przyjemnie duszące oraz wyraźnie zainspirowane twórczością Thoma Yorke’a, Grouper i Wishing.

marzec 2020


/ wywiad z Bałtykiem

A co możemy zaoferować my jako słuchacze? Czego ty oczekiwałbyś od nas na koncercie? Nie myślę o tym w ogóle. Ja się cieszę, gdy ludzie po prostu są. Dla mnie ważne jest tak naprawdę tylko to, żeby w jakimś stopniu to rezonowało. I nie wiem, w jakim stanie ktoś musi być, żeby był, można powiedzieć, w podatnym stadium na odbiór sztuki. To nie jest moja sprawa. Jedyne, czego mogę oczekiwać od ludzi, to jest to, żeby mi nie przeszkadzali.

W naszej rozmowie chciałbym się również odnieść do postaci Davida Wojnarowicza. Po prostu jest go dużo na Self-Helpach, dałeś mu na nich wiele głosu. Z jakiego względu? Bo jest moim zdaniem bardzo dobrym artystą i ciekawą postacią. Chciał przekazać ciekawe i ważne informacje, takie jak odejście od beatnicyzmu i normalizacja życia z AIDS. Słuchanie jego travelogue’ów [chodzi o płytę Cross Country zawierającą spoken word opisujący strumieniem świadomości podróże artysty po USA oraz nagrania terenowe – przyp. red.] było dla mnie katartyczne i takie pozostaje. Fakt, że mówił tak otwarcie o tym, co odczuwał, co robił, pozwolił mi lepiej ugruntować się w procesie tworzenia i także samemu minimalizować filtry emocjonalne. Był artystą nie dla samego bycia nim, czuć, że robił rzeczy wbrew sobie; łamał siebie samego, nie dlatego, że tak musiał, ale dlatego, że to co tworzył, wymagało tego.

Tam jest jeszcze wiele innych inspiracji: chociażby Bowie, Iggy. No właśnie, jaki wpływ na ciebie wywarli? David Bowie w sumie jest ze mną od podstawówki – na początku jako Alladin Sane – taka płyta z tym piorunem; dla mnie była to wtedy jedyna płyta Bowiego, potem, gdy trochę podrosłem, Iggy Pop stał się logicznym rozwinięciem tej rockowej strony Davida z okresu berlińskiego. Songwritersko bardzo duży wpływ wywarli na mnie Phil Elverum oraz Thom Yorke z zespołem Radiohead (jak na każdego w gimnazjum).

Jaką swoją piosenkę pokazałbyś osobie świeżo poznanej? Taką, żeby przedstawiała ciebie? Nie wiem, ja bym nic nie pokazał, bo to jest strasznie trudne. Ja w twórczości jestem taki: znamy się trzy lata, opowiadam ci rzeczy. Jeden gość miał taki vibe, że utożsamia się z moją muzyką. To było mega fajne, ale z drugiej strony też niekomfortowe. Czasami mam takie przekonanie, że ja przesadzam z tym byciem sobą, że ludzie mogą się z tym zbyt utożsamiać. Jeszcze zostaną mną, a tego nikomu nie życzę. Ja sam miałem taką tendencję, że czytałem bardzo songwriterskie rzeczy i utożsamiałem się z nimi. Wtedy podświadomie sam stawałem się tą osobą, zaczynałem udawać ją w tym, jak funkcjonuje. Przeżywanie rzeczy jak ja i odbieranie ich tak jak ja nie jest zawsze najlepszą formą odbioru.

A co ci wyszło na Spotify Wrapped w tym roku? Co jest tym numerem jeden?

Pięć albumów składających się na Twój kręgosłup muzyczny?

Świetnie! Wracałem kiedyś z pracy w barze i poznałem na przystanku autobusowym motorniczego-fanatyka. Chciał sobie po prostu gdzieś pojechać nocnym autobusem. Opowiedział mi historię swojego życia, a później postawił piwo. Bardzo fajna postać – jeździ czternastką.

Wydaje mi się, że to cały czas się zmienia.

Na dzień dzisiejszy? Na dzień dzisiejszy: Of Montreal - Cherry Peel, Diane Cluck - Oh Vanille /Ova Nil, uhh... Strasznie trudne pytanie, teraz się czuję, jakbym muzyki nie słuchał. Sekundę... (Bałtyk otwiera aplikację Spotify w telefonie) Bo w tym momencie sobie przypomnę i będę miał takie: ach! Oczywiście The Glow pt. 2, totalne zrzynanie z mojej strony. Vespertine od Björk, to jest bardzo ładna płyta, bardzo utożsamiam się z nią. I pamiętam, że był taki album Animal Collective – Spirit They’re Gone, Spirit They’ve Vanished. Jest tam utwór Alvin Row, który mocno oddziałuje na moją psychikę.

Będziesz się śmiał, bo ja. Na moim alt-koncie na Twitterze (proszę go nie próbować znaleźć) napisałem, że jeśli nie masz siebie na numer jeden na Spotify Wrapped, no to czy nawet próbujesz. Tak że Bałtyk jest numer jeden. Potem Karl Blau, The Afterglows i potem The Mountain Goats i Alex G.

Jakbyś miał wybrać ulubiony środek transportu, to co by to było? Uwaga! Jedzie tramwaj jest bardzo fajną płytą.

Mam plan rzucić studia i zostać motorniczą, bo marzę o tym od dziecka.

Czy krowy są najsłodsze? Ja jestem wielkim fanem krowiś i wegeświrem. Zamierzam to kontynuować i mówić, że krowiś są super, bo są. Niedaleko domu moich rodziców jest taka łąka, gdzie sobie siedzą. Można do nich przyjść i one bardzo lubią, jak się je głaszcze. Taka jedna mnie nawet pamięta, mam jej zdjęcie, myślę o niej czasami i jest mi dobrze. Ja myślę, że trzeba nagłaśniać krowiś jako słodkie i mądre zwierzęta, szanować i głaskać. 0

Bałtyk przygotował dla magla playlistę złożoną z utworów, które zainspirowały nowy album. Znajduje się ona pod linkiem: tiny.cc/magiel-baltyk

28–29


być w zespole /

W oparach undergroundu Beatnikowski poeta rozdarty w swoim szaleństwie, miłośnicy siatek przeładowanych jedzeniem i gromada zwierząt w ludzkich skórach. Warszawskie środowisko undergroundowe co chwila wystawia nos ze swojej nory, by skusić świat zewnętrzny, zasiać w nim ziarnko niepewności i zaraz znowu schować się przed oczami ciekawskich. Wyrzutki muzyczne czy dążący do swojego celu świadomi twórcy? Młodzi eksperymentatorzy czy niedocenieni idealiści? T E K S T:

K L AU D I A JA N U S Z E W S K A

GRAFIKA:

Z U Z A N YC

a pytanie, czy trudno jest walczyć o swoją muzykę w świecie narzuconych standardów, Lubosz, wokalista zespołu Ignu, odpowiada ze śmiechem, że jakby nie mieli z czym walczyć, nie byliby sobą. Według Jimiego z shamy sukces zawsze przychodzi zupełnie niespodziewanie, więc nie ma sensu go wyczekiwać. W Zwierzyńcu nikt nie zamierza sprzedawać duszy, ale – jak twierdzi manager zespołu, Oskar – trzeba znaleźć jakiś złoty środek na dotarcie do większego grona odbiorców.

N

Każdy Ignu rozpozna drugiego Ignu Szaleniec zagubiony między tym, czego oczekuje od niego świat, a tym, do czego wyrywa się jego dzika dusza. Kontrowersyjny, frywolny i spontaniczny nonkonformista, dla którego największymi zagrożeniami są zobowiązania i wpasowywanie się w jakiekolwiek ramy. Lubosz, Cyryl, Jan i David tworzą razem Ignu, śpiącego każdej nocy w innym łóżku – jak szalona postać z wiersza Allena Ginsberga. Muzycy zgodnie wyznają: My wszyscy mamy przed oczami mniej więcej ten sam obraz muzyki, która porusza emocje. Jest tu może troszkę orientu, jest dużo przestrzeni, ale tak samo lubimy, jak czasami bywa turbobrudno i brutalnie. Szczerość, prawda i piękno. To ma być prawdziwe. Chłopaki z Ignu nie próbują na siłę dotrzeć do kogokolwiek. Robią muzykę, która ich dotyka, a jeśli kogoś innego też poruszy – jest to dla nich jeszcze cenniejsze. Wtedy są pewni, że na ich koncert przyjdą ludzie, którzy mają z nimi dużo wspólnego. To tak samo jak z dobrą literaturą. Dobre książki teoretycznie nie powinny się sprzedawać, bo są zbyt trudne dla przeciętnego czytelnika, a jednak ktoś to kupuje i ktoś to czyta.

Ej, to co, idziemy do Lidla? Chcemy być fajni w tym co robimy, ale niekoniecznie nowocześni, tylko – oryginalni. To, co wyróżnia Basię, Jimiego, Kacpra, Janka i Antka, to odwaga w eksperymentowaniu oraz poszukiwaniu własnej formy wyrazu. W utworach muzyków z shamy wyraźnie słychać inspiracje brzmieniami drugiej połowy XX w., podrasowanymi najnowocześniejszą technologią. Na

pierwszy plan wysuwa się również charakterystyczna i niezwykle istotna rola pianina. My nie jesteśmy zespołem, który ma jedną wizję i pcha ją do przodu, tylko raczej każdy de facto ciągnie w swoją stronę, a to, co wychodzi, to taka wypadkowa, z której wszyscy czerpiemy. Warto też dodać, że żadna próba zespołu shama nie obędzie się bez szybkiej wycieczki do najbliższego sklepu – bo jak tu grać bez odpowiedniego zaopatrzenia?

Owca, Kurczak i… Historia zespołu Zwierzyniec miała swój początek dziesięć lat temu w radomskim liceum. Wokalista o ksywie Owca zadawał się z grającym na gitarze chłopakiem, który namiętnie ubierał się na żółto, więc zyskał przydomek Kurczak. Trudno o lepszą inspirację. Nazwa może być jednak myląca, bo Przemek, Kacper, Tomek i Krystian w stosunku do muzyki bynajmniej nie zachowują się zwierzęco. Dla nas priorytetem jest muzyka, a nie otoczka. To jest duży dar, gdy zespół muzyczny ma swój własny, oryginalny styl. Warto pamiętać, że oryginalny nie znaczy wzorowany na dawnych, znanych muzykach. Według chłopaków łatwo jest zginąć w tłumie innych zespołów, co często się dzieje, gdy polscy muzycy śpiewają po angielsku. Dla twórczości Zwierzyńca zawsze niezwykle istotne są teksty nasycone przez Przemka ogromnym ładunkiem emocjonalnym.

I want my MTV My jesteśmy w undergroundzie i ciągle jeszcze w nim pozostajemy – mówią muzycy z Ignu. Mimo że warszawskie podziemie rządzi się własnymi prawami, przyznają: w sumie chcielibyśmy się wybić, takie tam sraty taty. Próby kontaktu

z wytwórnią najczęściej kończą się fiaskiem. To, że współczesny rynek muzyczny jest specyficzny i niełatwo się w nim przebić, to powszechnie znane prawidło. Nie jest trudno pokazać się na platformie streamingowej w internecie, wystarczy zapłacić, ale Jan twierdzi, że aby móc się ujawnić, trzeba mieć coś do zaoferowania. Chłopaki z Ignu wiedzą, że teoretycznie ich muzyka nie powinna się sprzedawać. Jednak historia pokazuje, że zespoły tworzące muzykę niepopularną i trudną były w stanie zapełnić sale koncertowe. Jest jakaś niewidzialna ręka rynku w tym przemyśle muzycznym, która cię może kiedyś wyciągnie i to nie ma znaczenia, czy grasz trzy miesiące, czy trzydzieści lat. Członkowie zespołu nie czują też, że urodzili się w złych czasach, bo każdy moment jest dobry na granie. Na tym etapie tworzenie muzyki to ciągła inwestycja. (...) Pieniądze, które uda nam się zarobić jako zespół, inwestujemy dalej, żeby się rozwijać. Fundusz zespołowy to jest osobna postać – jakby był człowiekiem, to może ledwo co mógłby się utrzymać, tak od nitki do nitki. Podobnie zespół shama, który świadomie postanowił nie podejmować współpracy z wytwórnią. Swój pierwszy album nagrali i wydali na własny koszt, nie próbując nawet wysyłać dema do żadnej z korporacji. W Zwierzyńcu natomiast rządzi Przemek, który

marzec 2020


/ być w zespole

fot. zespół

całe noce spędza przy laptopie, tnąc i sklejając wcześniej nagrane kawałki. Bez pomocy wytwórni bardzo ciężko zajść wyżej, bo jest ogromna konkurencja. Trzeba mieć albo dobre dojścia, albo po prostu – złoty strzał.

Grać albo nie grać…

Kółko wzajemnego wsparcia Zwierzyniec ma wątpliwości, czy stosunki z innymi zespołami można nazwać rywalizacją. Na początku drogi każdy zespół trochę podpatruje inne zespoły i chcąc nie chcąc się z nimi porównuje. Myślę jednak, że taka zdrowa rywalizacja każdemu wychodzi na dobre i jest motywująca. Ignu utrzymuje, że nie traktuje innych muzyków jako konkurencji, ma z nimi wręcz przyjacielskie relacje. Mimo to czasami pojawia się pewna forma współzawodnictwa. Trzeba wiedzieć, co się dzieje na podwórku. Wychodzisz spotkać się z innymi kotami, trochę obsikać teren, zobaczyć, co tam u nich słychać, jak wygląda ich nowe futerko.

30–31

shama

Dla zespołu shama tworzenie muzyki to niezdefiniowany proces. Najczęściej jednak wygląda to tak, że ktoś przychodzi z konkretnym pomysłem i gra swoją partię z pewną wizją końcowego efektu. Wtedy reszta się dołącza, a pomysłodawca nakierowuje ją na prawidłowe tory. W Zwierzyńcu miejsce lidera zajmuje Przemek, który trzyma wszystkich w ryzach. Podczas ich szalonego procesu twórczego zawsze najpierw powstaje muzyka, a dopiero później Przemek dopisuje tekst. Z kolei na moje pytanie o obecność lidera w Ignu chłopaki oburzają się. U nas nie ma lidera. Każdy jest z zupełnie innej bańki i trzeba by było wstrzyknąć komuś tak w ch** testosteronu, żeby zdominował innych. Materiał muzyczny Ignu to również wynik wspólnych starań całego zespołu. Czasem, kiedy wydaje się, że wszystko jest gotowe, przychodzi moment, w którym David mówi – okej, jest fajnie, ale musimy to jeszcze udziwnić. Nie bez powodu muzycy łączą się w grupy, w których potrafią przetrwać latami bądź rozstać się w otoczeniu lecących iskier. Ładunek emocjonalny, jaki zespołowość niesie ze sobą na scenie, jest trudny do odtworzenia nawet przez najwybitniejszych solistów. Nadzwyczajne improwizacje, interakcje zapadające w pamięć na wieki i Zwierzyniec życiowe relacje – to właśnie charakteryzuje ludzi, którzy łączą się w jedno ciało, by uzewnętrzniać swoje pasje. Zespoły to takie kilkuosobowe małżeństwa. To są związki i dlatego dbanie o dobre relacje w zespole jest czasami nawet ważniejsze niż tworzenie muzyki. Warto o to zawalczyć. 0

fot. Weronika Chilewska

W zdrowym ciele zdrowy duch

Ignu

fot. zespół

Dzisiaj największą szansę na zarobek zespoły mają na koncertach, których organizacja jest bardziej skomplikowana i trudniejsza niż może się wydawać publiczności. Muzycy z Ignu starają się nie grać zbyt często w jednym mieście – to się po prostu nie opłaca. Dlatego są dość skrupulatni w wybieraniu miejsca na występ. Koncert nie jest dla nich jedynie wykonaniem przygotowanych wcześniej kawałków. Pieniądze, na jakie się to przekłada, nie są wcale najważniejsze, bardziej liczy się: czy cała energia i szczerość w naszym performansie są warte ludzi, którzy tam przyjdą? I nawet nie do końca już chodzi o ich liczbę. (…) Nasz cel wyjścia na scenę jest konkretny w swojej nieokreśloności. Cyryl wspomina ich pierwszy występ, przed którym nastroili się słowami: Chłopaki, ogień! Ten duch pozostał w nich do dzisiaj. Pierwszy koncert Zwierzyńca zapadł w pamięć także Kacprowi, który myślał, że przez tremę nie da rady zagrać. Przezwyciężyłem się i wyszedłem. Jak już byłem na scenie pomyślałem sobie, że to jest to. Po to właśnie się urodziłem. Ciężko jest opisać, co się czuje, ale to naprawdę uzależnia. Wtedy zupełnie nie myśli się o pieniądzach. Jednak gdy po koncercie emocje opadną, przychodzi czas na bardziej racjonalne przeliczenia. Chłopaki ze Zwierzyńca doskonale zdają sobie sprawę, że na obecną chwilę nie mają szans na zarobienie większych pieniędzy z koncertów. Zawsze jednak liczą na to, że zwróci im się chociażby za przejazd. W tym roku zaczęli też jeździć na różne festiwale muzyczne, bo to duża szansa dla młodych zespołów. Na konkursach niejednokrotnie spotkali szalejących na scenie muzyków z shamy, którzy z powodzeniem biorą udział w różnego rodzaju przeglądach – w 2019 r. stanęli na podium w programie Stage4You.

marzec 2020


x yz z z

ocena:

recenzje /

Mata 100 dni do matury SBM Label

Skoro o singlowej Patointeligencji powiedziano już

się tu i ówdzie wtrącenia o byciu mizoginistą i stulejarzem

wszystko i wszędzie, czy jest w ogóle sens poświęcać choć-

raczej nie bronią się na gruncie ironii, więc pozostaje pytanie

by chwilę na opisywanie debiutanckiego albumu Maty? Niby

– czy mają one na celu wzbudzać niechęć, czy raczej litość?

jest to pytanie retoryczne, ale należy na nie odpowiedzieć

Na płycie czasem słychać echa Meek, Oh Why?, czasem

tak. I, co może być zaskoczeniem, wcale nie z masochistycz-

Taco Hemingwaya, innym razem wczesnego Jana-Rapowa-

nych pobudek.

nie. To niezły zestaw inspiracji – szkoda, że wykorzystany

Już na wstępie warto sprostować, że 100 dni do ma-

w taki kiepski sposób. Kryje się tu sporo muzycznych paten-

tury to płyta kręcąca się raczej wokół jazz rapu niż tra-

tów, które na wstępie swojej kariery ogrywał schafter (trąb-

pu. Po brzmieniu Patointeligencji to nieco zaskakujące. I

ki, saksofony, leniwe klawisze), ale efekt końcowy bardziej

byłoby nawet przyjemne, ale, ku zmartwieniu Maty ten

przypomina playlistę w stylu dziewczynki w słuchawkach

gatunek wymaga znacznie większych umiejętności za-

pochylonej nad książką niż serię pełnoprawnych, krwistych

równo tekstowych, jak i dykcyjnych. Dość powiedzieć,

bitów. Te ogółem są na tyle nieofensywne, że płyta bardzo

że najlepszy feature na płycie zalicza Jerzy Bralczyk (ale

szybko zaczyna się dłużyć. Być może gdyby była bardziej

w najgorszej piosence), a główny bohater albumu nie potrafi

jakaś, na niektóre wspomniane wcześniej wady dałoby się

ani szczególnie składać rymów (co w sumie sam przyznaje

przymknąć oko. Skumulowane odpychają jeszcze bardziej.

w Bibliotece Trap), ani mieścić się w bicie, ani choć trochę

Czy Mata próbuje być mitycznym głosem pokolenia? Na

mądrze pisać (wyjątkiem są przemyślane Żółte flamastry

całe szczęście nie. 100 dni do matury to raczej osobista

i grube katechetki). Kilka trafionych pomysłów (intro z wy-

opowieść, z której Solar, szef labelu SBM, uczynił kolejną ma-

korzystaniem Sposobu na Alcybiadesa robi początkowo na-

szynkę do zarabiania. Sam Mata, aby do swojego potencjału

dzieję) to o kilkanaście za mało na godzinny album.

komercyjnego dodać również artystyczną wartość, sporo

Jest więc przeważnie nudno, a czasem i żenująco (Jak

będzie trochę cieplej, no to zgolę się na lesbę – czy ktoś

musi się jeszcze nauczyć. Na tym etapie nudzi i nie wnosi nic odkrywczego do dyskusji o późnoszkolnych realiach.

w ogóle przeczytał to po napisaniu? Na całość Maty Montany

J AC E K W N O R O W S K I

Archer – dalej w wielu piosenkach słychać „westernowe” gitary oraz bardzo charakterystyczne, faux-bondowskie

dobry pomysł. Czy czytelnicy Magla nie woleliby prze-

melodie i harmonie. Tęsknota, a raczej zawód miłosny, to

czytać tekstu o nowym albumie Eminema i/lub Maty

zresztą motyw przewodni, który czyni album quasi-kon-

(w końcu przynajmniej jednego z nich w tym numerze

cepcyjnym. Piosenki są zdecydowanie różnorodniejsze

zabraknie), zamiast o indiepopowym albumie wokalistki

stylistycznie niż na płycie debiutanckiej, choć żadna nie

znanej głównie przez hardkorowych fanów Arctic Mon-

zapada zbyt szybko w pamięć – w przeciwieństwie do np.

keys? I to w dodatku takim, który nie jest w żaden sposób

Audeline z Belladonny. Najmocniej wyróżniają się, przy-

wybitny? Na całe szczęście nie znam się wystarczająco na

najmniej dla mnie, najbardziej „Monkeysowe” – Can’t Help

rapie, by podjąć się któregokolwiek z wyżej wymienionych

Myself (Suck it and See, anybody?) oraz z lekka „ AM-owe”

tematów; poza tym, słowo się rzekło, kobyłka u płotu. Zo-

Bad Disease. Mimo to, utwory są jakościowo na podobnym,

stałem przy oryginalnym pomyśle, ponieważ The Archer

solidnym poziomie.

to, nie mniej od wcześniej wymienionych, interesujące

Albumowi (a być może i Alexandrze Savior) czegoś jed-

wydawnictwo. Choć nowy album Alexandry Savior nie jest

nak brakuje – czegoś, co czyni pewną muzykę bardziej za-

arcydziełem, na pewno warto się z nim zapoznać.

uważalną od innej. Może jest to charyzma, a może po pro-

Ale od początku: młodziutka wówczas amerykańska

stu pieniądze i zaangażowanie całej rzeszy fachowców od

piosenkarka dała się poznać liczniejszej publiczności mniej

promocji i produkcji? Trudno powiedzieć. Jednak muzyka

więcej w połowie (minionej?) dekady – jej śliczny głos,

Alexa Turnera czy Lany Del Rey, będąca na podobnym kom-

mogący kojarzyć się z Laną Del Rey, został zauważony

pozycyjnie poziomie, jest zdecydowanie bardziej porywa-

przez m.in. Alexa Turnera, lidera Arctic Monkeys i The Last

jąca od tej proponowanej przez twórczynię The Archer. Nie

Shadow Puppets. Ten uznał, że takiej okazji zmarnować nie

można jednak odmówić Savior starań. Wszystkie piosen-

może i wziął niespełna dwudziestoletnią w tamtym czasie

ki, warstwa graficzna oraz reżyseria, teledyski – ciekawe,

wokalistkę pod swoje skrzydła. Tak powstał jej debiutanc-

momentami trochę niepokojące, wizualnie przypominają-

ki album – Belladonna of Sadness, współtworzony przez

ce kino lat 60. – to w końcu jej dzieło. Wokalistka nadal

Turnera. Tamto wydawnictwo to pewnego rodzaju braku-

jest na początku kariery i może jeszcze wiele osiągnąć,

jące ogniwo pomiędzy AM oraz Everything You’ve Come to

czego jak najbardziej jej życzę. Warto jednak już teraz

Expect czy Tranquility Base Hotel and Casino, które Anglik,

posłuchać tej półgodzinnej płyty, na pewno nie będzie to

wraz ze swymi projektami, nagrał trochę później niż Bel-

czas stracony. Ode mnie The Archer dostaje na zachętę

ladonnę.

lekko naciągane 3,5 magla – innymi słowy „light seven”.

Na nowym albumie nie ma już Turnera, choć coś jakby tęsknota za jego stylem mocno się przewija przez The

MICHA Ł WRZOSEK

x x x yz

Już kilka godzin po postanowieniu, że zrecenzuję The

Archer, zacząłem mieć wątpliwości, czy to aby na pewno

ocena:

też trzeba spuścić zasłonę milczenia). Również pojawiające

Alexandra Savior The Archer 30th Century Records


FILM

/ Greta Gerwig

Mamy szybkość Paryża, gdy kroczymy Nowym Światem w stronę nieznanego.

Z Sacramento do Hollywood I want you to be the best version of yourself – takie słowa padają z ust jednej z bohaterek filmu Grety Gerwig. I trzeba przyznać, że początki reżyserki w przemyśle filmowym pozostawiały sporo do życzenia. Pierwsze kroki stawiała jako aktorka drugoplanowa w filmach niezależnych. Obecnie została okrzyknięta jedną z najbardziej znanych i cenionych reżyserek. reta Gerwig urodziła się w 1983 r. w Sacramento w Kalifornii. Jej rodzice należeli do klasy średniej, a ona sama uczęszczała do katolickiego liceum dla dziewcząt, do czego często nawiązuje w swoich filmach (m.in. w Lady Bird). Na samym początku jej marzeniem był balet, jednak musiała je porzucić ze względów finansowych. Postanowiła studiować anglistykę i filozofię na Bernard Collage w Nowym Jorku. Tam odkryła pasję do scenopisarstwa, ale udało jej się dostać na studia magisterskie. Następnie Greta zwróciła się w stronę aktorstwa i w 2006 r. dostała angaż w filmie Joe Swanberga, nakręconym w stylu mumblecore. Coraz częściej otrzymywała mniejsze czy większe role (LOL, Hannah Takes the Stairs), wszystkie w filmach należących do tego nurtu.

G

Czym jest mumblecore? Jest to nurt filmów niskobudżetowych charakteryzujący się częstym wykorzystaniem naturalistycznych występów nieprofesjonalnych aktorów. W skrócie oznacza to, że filmy są prawie w całości improwizowane, a ogólny koncept jest zwykle jedynie nakreślany przez reżysera lub scenarzystów. Taki zabieg pozwala na większą swobodę filmowania i, w zależności od umiejętności aktorów, prowadzi do użycia niekonwencjonalnych metod przedstawienia danej historii. Fabuła najczęściej koncentruje się na życiu 20-30 latków.

Mumble i co dalej? Po zaaklimatyzowaniu się w tego typu produkcjach aktorka wkroczyła na kolejny etap. Zagrała w horrorze The House of the Devil oraz komediodramacie w reżyserii Noaha Baumbacha pt. Greenberg, który okazał się przełomem. Greta znakomicie wypadła na ekranie, wcielając się w młodą kobietę, która związuje się z rozwiedzionym mężczyzną, będącym po załamaniu nerwowym (w tej roli Ben Stiller). Film zebrał całkiem pozytywne fot. Małe kobietki, reż Greta Gerwig

32–33

recenzje, natomiast box office nie przekroczył budżetu. Po tej roli nastąpił okres przerwy w karierze Grety, która potrzebowała chwili na poukładanie swoich spraw osobistych. Po roku kontynuowała pracę, otrzymując angaże w filmach odnoszących umiarkowane sukcesy.

Allen, Baubach, Frances Ha, Al Pacino W 2012 r. została obsadzona w produkcji Woody’ego Allena Zakochani w Rzymie oraz podjęła ponowną współpracę z reżyserem Noahem Baumbachem jako aktorka i współscenarzystka w filmie Frances Ha. Jej kreacja jako Frances została powszechnie uznana za jedną najlepszych w karierze i dostała nomiację do Złotego Globu. Z dużym zainteresowanie publiczności spotkał się także reżyser. Projekt przyniósł zmiany także w jej życiu prywatnym, ponieważ podczas współpracy zostali parą. Gerwig zaczęła pojawiać się w filmach obok nazwisk coraz większych sław, takich jak Al Pacino (The Humbling, 2014), Natalie Portman ( Jackie, 2016) czy Annette Benning (20th Century Women, 2016). W tym okresie częściej dostawała angaże do filmów z faktycznym budżetem niż do niezależnych produkcji, co pozwoliło jej wznieść się na kolejny etap.

Oscar i kobieta-reżyser Gerwig zaczęła interesować się reżyserią. Po kolejnych projektach scenopisarskich ze swoim partnerem odczuła silną potrzebę wypełnienia luki na rynku kobiet-filmowców. Postanowiła spróbować swoich sił i nawiązała współracę z uznanym producentem Scottem Rusinem. W rozwijającej się firmie dystrybutorskiej A24 nakręciła quasi-autobiograficzny film o swoim życiu w rodzinnym Sacramento – Lady Bird. Lady Bird stał się jednym z najlepiej zarabiających filmów A24 i spotkał się z niemal jednogłośną aprobatą krytyków i widowni. W obsadzie

T E K S T:

Z u z a n n a dwoja k

znaleźli się młodzi, świetnie dobrani aktorzy m.in. Saoirse Ronan, która gra tytułową rolę. Jej relacja z matką (w tej roli bezbłędna Laurie Metcalf) stanowi główną oś opowieści. Gerwig włożyła w ten film całe swoje serce – i było warto. Została nominowana do Oscara za reżyserię, dzięki czemu stała się piątą kobietą w historii nominowaną w tej kategorii. Podczas kręcenia Lady Bird Gerwig wykorzystała to, czego nauczyła się podczas współpracy z Baubachem. Skupiła się na napędzających fabułę dialogach oraz wiarygodnie zarysowanych postaciach, z którymi można się utożsamić. Oscara nie otrzymała, ale film odbił się szerokim echem. Jej najnowszy projekt Małe kobietki, adaptacja powieści z 1868 r. autorstwa Louisy May Alcott, miał polską premierę 31 stycznia. Historia rozgrywa się w XIX w. i skupia na czterech dorastających siostrach March: Jo, Meg, Beth oraz Amy, zamieszkujących domostwo Orchard House. Gerwig, stojąc zarówno za reżyserią jak i scenariuszem, starała się realistycznie odwzorować tamte czasy, a jednocześnie znaleźć nić połączenia z teraźniejszością. Odnajdziemy tam powiew świeżych pomysłów reżyserki, która zdecydowała się po raz kolejny współpracować z aktorami Saoirse Ronan oraz Timothée Chalametem. Do obsady dołączyli inni wybitni aktorzy: Emma Watson, Meryl Streep, Laura Dern oraz Florence Pugh, co zdecydowanie zwiększyło zainteresowanie publiki. Nie trzeba dodawać, że kariera Grety nabrała tempa. Zaczęła od filmów, których praktycznie nikt poza samą obsadą nie oglądał, stała się ekspertką od filmów niezależnych i nurtu mumblecore. Powoli, ale konsekwentnie zaczęła przenosić doświadczenie do głównego nurtu filmowego. Obecnie jest jedną z najbardziej rozpoznawalnych reżyserek na świecie. Sama natomiast zapowiada, że to dopiero początek i w planach ma jeszcze współpracę z wieloma cenionymi postaciami z branży. 0


o pewnej przygodzie kina bloku wschodniego/

FILM

Nouvelle vague bloku wschodniego Często przejawy jakiegokolwiek indywidualizmu w kinematografii krajów zza żelaznej kurtyny bezkrytycznie wrzuca się do szuflady opatrzonej etykietą nowej fali. To, co nagminnie określa się tym mianem, w wielu przypadkach przybiera jednak swoje własne, wyraziste cechy, obce francuskiemu pierwowzorowi. T E K S T:

Aleksandra Marszałek

ouvelle vague, czyli nowa fala, to nurt charakterystyczny dla kina francuskiego lat 60. Niektóre cechy kierunku są na tyle rozpowszechnione, że terminem tym zwykło się obecnie określać nieszablonowe dokonania kinematograficzne niemalże na całym świecie. Kategoria nowej fali używana jest również w kontekście państw bloku wschodniego, często przy jednoczesnym zaniedbaniu specyfiki okoliczności powstawania kina na ich terenie. Narodziny tego nurtu zbiegają się bowiem w czasie z indywidualnymi poszukiwaniami artystycznymi twórców zza żelaznej kurtyny, którzy w obliczu sytuacji politycznej i społecznej pragną zaspokoić potrzeby stwarzane przez współczesność.

N

Nou val Na świat przychodzi w 1933 r. na terenach dzisiejszej Ukrainy, w wiosce zamieszkiwanej przez rodziny należące do rozmaitych grup narodowyh i etnicznych. Lucian Pintilie, absolwent Instytutu Sztuki Teatralnej i Filmowej w Bukareszcie, u progu lat 60. realizuje się nie tylko poprzez reżyserię filmową. Na początku dekady jest aktywny przede wszystkim jako reżyser teatralny. Jego sztuki, groteskowe, niekiedy wręcz absurdalne, od samego początku stanowią jawną krytykę stosunków polityczno-społecznych w Rumunii. Pintilie debiutuje w roku 1966 filmem Duminică la ora 6 (pol. Niedziela o szóstej). Tym samym po raz pierwszy wprowadza do rumuńskiego kina powiew reżyserskiej świeżości. W oczy rzucają się niespotykana wcześniej kompozycja, zwłaszcza niepokojące, powtarzające się kadry. Fabuła dotyczy relatywnie krótkich perypetii dwojga zakochanych nastolatków, zwolenników ideologii komunistycznej. Niedługo po premierze film zostaje ocenzurowany. Dwa lata później Pintilie reżyseruje Reconstituirę, czyli Rekonstrukcję, która zupełnie zupełnie obala standardy ówczesnej rumuńskiej kinematografii. Produkcja, będąca adaptacją noweli Horii Pătraşcu o tym samym tytule, traktuje przede wszystkim o niepohamowanym absurdzie, który kieruje człowiekiem – ludźmi – we współczesnym świecie. Inspirowana faktycznymi wydarzeniami historia opowiada o studentach zamieszanych w bójkę, których w ramach kary (i nauczki dla potomnych) czeka konieczność odtworzenia swoich pijackich wybryków przed kamerą filmową. Reżyserowi zarzuca się przesadną inspirację Zachodem. Cenzura wydaje zakaz rozpowszechniania Rekonstrukcji na terenie Rumunii, a w 1972 r. Pinitilie traci prawo do wykonywania zawodu. Postanawia wyjechać z kraju. Aż do lat 90. wystawia swoje sztuki za granicą. Poza krajem kręci również filmy. Z uwagi na wyjątkowo pesymistyczny charakter twórczości Pintiliego, niekiedy dopatruje się w jego sztuce głębokich inspiracji dokonaniami rumuńskich intelektualistów, w szczególności filozofa-pesymisty, Emila Ciorana. Po powrocie do kraju Pintilie nie przestaje tworzyć. Całokształt jego dokonań wpływa na powstanie u schyłku XX w. zjawiska nazywanego rumuńską nową falą, paradoksalnie przesuniętą w czasie. Pintilie umiera, mając 84 lata.

Nová vlna Urodzona w 1929 r. w Ostrawie. Niedoszła absolwentka studiów filozoficznych. Ba, niedoszła studentka architektury. Projektantka, modelka – Věra Chytilová. Jej pierwszym czynnym udziałem w tworzeniu czechosłowackiej kinematografii jest wykonywanie podrzędnych prac na planie. Potem gra niewielkie role w filmach. W końcu Chytilová rozpoczyna studia na Akademii Sztuk Scenicznych w Pradze, gdzie kształci się wraz z Jiřim Menzelem i Jurajem Jakubiską. Jest wówczas jedyną kobietą na wydziale. Ten fakt nie powstrzymuje jej przed wyjawieniem komisji egzaminacyjnej, że dotychczasowe czeskie produkcje są tak słabe, że sama musi wziąć się do roboty. Studia filmowe nie przeszkadzają przyszłej reżyserce w rozwijaniu głębokiego zainteresowania literaturą. Zresztą Chytilová interesuje się właściwie wszystkim. Tę rozległą wiedzę – użyteczną bądź nie – będzie wykorzystywać w swoich filmach. Jeszcze podczas studiów reżyseruje dwa z nich w ramach zaliecznia. Już wtedy stosuje elementy kina prawdy, nurtu znanego dotychczas głównie z produkcji dokumentalnych. Aktorzy w filmach Chytilovéj to sami amatorzy. Reżyserka znana jest z bezkompromisowości. Wielokrotnie zdarza się, że kłóci się z personelem. Wszyscy ustępują. W 1963 r. w kinach ukazuje się O necem jiém (pol. O czymś innym), gdzie Chytilová równolegle przedstawia historie dwóch nieusatysfakcjonowanych życiem kobiet. Zabiegi zastosowane w filmie okazują się przełomowe dla czechosłowackiej kinematografii. Po O czymś innym przychodzi pora na coś jeszcze innego. Najpierw reżyserka ekranizuje jedno z opowiadań Bohumila Hrabala w Perlička na dně (pol. Perełkach na dnie). Później kręci Sedmikásky (pol. Stokrotki) – chyba najlepiej rozpoznawalny film Czeszki i najbardziej awangardowe dokonanie czechosłowackiego kina. Poza skrajnie kontrowersyjną fabułą i jeszcze bardziej kontrowersyjnym przesłaniem, na porządku dziennym są tutaj pozbawione kontekstu kadry, niespodziewane odgłosy i dźwięki, natomiast główne bohaterki, Maria wraz z Marią, cięte są na kawałeczki. Oczywiście film zostaje natychmiastowo ocenzurowany. Czarę goryczy przelewa nakręcony w niefortunnym momencie obraz Ovoce stromů rajských jíme (pol. Owoce rajskich drzew spożywamy), który przekreśla i tak już wątpliwą przyszłość kariery filmowej czeskiej reżyserki. Historia, jawnie inspirowana biblijną przypowieścią o Adamie, Ewie i zakazanym owocu, do dziś przysparza problemów dociekliwym, którzy próbują zrozumieć wydźwięk i sens filmu. Pomimo trudności, Chytilová nie idzie w ślady kolegów po fachu, którzy po inwazji sowieckiej w 1968 r. opuszczają Czechosłowację. Nie daje za wygraną. Kobieta pozostaje w kraju i niestrudzenie tworzy pod nazwiskiem męża. Podobnie jak miało to miejsce w latach 60., twórczość Chytilovéj w kolejnych dekadach będzie krytykować czeskie społeczeństwo oraz poruszać problematykę etyczno-moralną. Po upadku komunizmu kobieta zacznie wykładać na uniwersytecie, na którym niegdyś studiowała. Umrze w wieku 85 lat.

marzec 2020


FILM

/ o pewnej przygodzie kina bloku wschodniego /recenzje

Novi val Urodzony w 1929 r. w Kranju, jednym z większych miast dzisiejszej Słowenii, wówczas – Jugosławii. W wieku 22 lat postanawia zakupić kamerę oraz projektor. Następnie Boštjan Hladnik nagrywa swój pierwszy film Deklica v gorah (pol. Dziewczyna w górach), nagrodzony pięć lat później na festiwalu kina amatorskiego w Salerno we Włoszech. Niedługo potem rozpoczyna studia na wydziale historii sztuki, jednak szybko przenosi się na Akademię Teatru, Radia i Filmu w Lublanie. Na studiach, owszem, uczy się teorii oraz historii filmu, ale brakuje mu jakiejkolwiek reżyserskiej praktyki. Po otrzymaniu dyplomu postanawia kontynuować naukę na prestiżowej IDHEC w Paryżu. Wkraczając w lata 60., Hladnik mija się z panującą w tym czasie czarną falą kina jugosłowiańskiego, rozwijaną i pielęgnowaną

głównie przez serbskich i chorwackich twórców. Słoweńcy niechętnie podejmują się eksperymentów z filmem. Ich nieliczne produkcje nie są szczególnie wymagające czy urozmaicone. Nieusatysfakcjonowany Boštjan Hladnik postanawia zmienić ten stan rzeczy. W 1961 r. przedstawia Jugosławii inspirowany kinem noir Ples v dežju (pol. Taniec w deszczu), ekranizację powieści Dominika Smola, jednego z kluczowych twórców słoweńskiego modernizmu. Zarówno film, jak i sama historia pełne są złudzeń i miraży – podczas trwania filmu pojawiają się tutaj sny, marzenia i złudy nieszczęśliwych bohaterów. Artysta postanawia skorzystać z techniki strumienia świadomości. Zabiegi takie, choć dziś mogą się wydawać oczywiste i banalne, nie pojawiały się wcześniej pod taką postacią w słoweńskiej kinematografii. Film, o dziwo, nie zostaje ocenzurowany.

Hladnik lubuje się w tego typu iluzji i rozmyciu. Rok później powstaje jego metaforyczny Peščeni grad (pol. Zamek z piasku). Dopiero na tym etapie ktoś orientuje się, że reżyser chyba za bardzo fascynuje się zachodnimi tendencjami. Choć produkcja zostaje finalnie zaakceptowana, mężczyźnie nie udaje się ustrzec przed zarzutami pod swoim adresem. Kolejne produkcje stają się jednak coraz bardziej iluzoryczno-fantastyczne i szokują na wielu płaszczyznach. Boštjan Hladnik do końca życia nie będzie nawet próbował naśladować rzeczywistości. Będzie stwarzał, zaskakiwał, rujnował moralność, przełamywał tabu, pokazywał karykaturę świata goniącego za konsumpcją. Stanie się obiektem krytyki – niektóre z jego produkcji doczekają się cenzury. Umrze w wieku 77 lat. 0

Śmierć i makaron złodziej motocykli. Mężczyzna w wyniku nieszczęśliwego zbiegu okoliczności jest ścigany zarówno przez członków byłego gangu, jak i przez policję, która za wydanie przestępcy organom ścigania oferuje nagrodę 300 tys. juanów. Zenong chce, aby tę nagrodę odebrała jego była żona i prosi Liu o pomoc w realizacji planu. Jak się jednak okaże, w świecie stworzonym przez Diao proste rozwiązania nie istnieją. W trakcie realizowania przez obie grupy swoistej wendety wobec Zhou zacierają się granice między aparatem „sprawiedliwości” a kolejną organizacją nadużywającą przemocy. Diao zręcznie porusza się po ścieżkach wydeptanych przez co najmniej dwa pokolenia reżyserów kina noir; specjalnie zwodzi widza, nie zdradzając mu więcej, niż na razie potrzebuje. Należy też podkreślić, że nawet jeżeli ostatecznie zgubimy się w porachunkach Zhou

fot. materiały prasowe

z resztą świata, na Jezioro Dzikich Gęsi cudownie się po prostu patrzy – oczywiście je-

Jezioro Dzikich Gęsi (reż. Yi’nan Diao) Premiera: 13.03.2020

śli raz na jakiś czas nie przeszkodzi nam twórcza interpretacja znanego internetowego mema o otwarciu parasola, czy scena, w której jedną z postaci na moment oślepiają krople krwi spadające na jej oczy. Historia „olimpiady kradzieży” wręcz zabija tempem i świeżością, a wykorzystanie kolorów niejednokrotnie kontrastuje z opowiadaną historią. Oko cieszy również sekwencja, w której poszczególni bohaterowie, zarówno za sprawą gry światła, jak i dynamicznego montażu Matthieu Laclau, zostają porównywani do zwierząt (które zupełnie przypadkiem znajdują się w okolicy miejsca akcji).

Każdy pewnie zadał sobie kiedyś w życiu pytanie: jak wyglądałoby współczesne kino

Jednocześnie Diao nie odkrywa przed nami niczego, co nie zostałoby już powiedziane

noir, gdyby intrygę przenieść do dusznych zakamarków Chin, a narastające napięcie po-

w gatunku (nawet na jego własnym azjatyckim podwórku). Właśnie w tym tkwi, o dzi-

łączyć z tarantinowskim zapałem do prezentowania graficznej przemocy? Prawdopodob-

wo, największa zaleta Jeziora Dzikich Gęsi. Yi’nan nie bierze neo-noir w cudzysłów, tylko

nie właśnie tak, jak Jezioro Dzikich Gęsi Yi’nana Diao, reżysera, który powraca na ekrany

konsekwentnie realizuje estetykę nurtu. I, być może, w próbie połączenia kina gatunko-

po ponad pięciu latach przerwy od premiery Czarnego węgla, kruchego lodu.

wego z ugładzoną krytyką polityczną nieco gubi gdzieś po drodze ludzki wymiar swoich

Jezioro Dzikich Gęsi – tytuł dzieła nominowanego do Złotej Palmy w 2019 r. szybciej

bohaterów.

M AT E U S Z S K Ó R A

skojarzy się europejskiemu widzowi z baśniami japońskiego Studia Ghibli niż z pełną niejasności wielopoziomową intrygą, w której zaufanie do drugiej osoby jest na każdym kroku podważane. W fikcyjnym chińskim mieście w prowincji Hubei spotykają się Liu Aiai – dama do towarzystwa z okolic niesławnego Jeziora Dzikich Gęsi – oraz Zenong Zhou,

34–35

ocena:

88877


recenzje/

FILM

Siciliano Vero reżyser nie ukazuje jedynie momentu kulminacyjnego długiej historii działalności przestępczej na Sycylii, każąc się domyślać jak do procesu doszło i o jak ważnym przełomie mowa.. Dostajemy więc informacje w postaci urywków z życia tytułowego zdrajcy, który złamał legendarną omertę (zmowę milczenia) – Tommasso Buscetty, oraz jego rodziny. Zabieg ten, mimo że potrzebny dla zrozumienia fabuły, sprawia, że film zaczyna się nieco gubić i traci na spójności. Międzygatunkowość która łączy dramat i thriller sądowy, z dodatkiem ograniczonych do minimum elementów typowego filmu gangsterskiego, jest niestety niewystarczająco sprawnie zrealizowana. Tym samym film niewątpliwie zaprzepaszcza szansę na ukazanie w należyty sposób tragicznych losów rodziny głównego bohatera. Bliscy Buscetty nie angażują się zbytnio w przestępcze porachunki, a mimo to na skutek rozgrywek na najwyższym szczeblu hie-

fot. materiały prasowe

rarchii także oni znajdują się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Sam Buscetta to człowiek,

Zdrajca (reż. Marco Bellocchio) Premiera: 13.03.2020

który spędza całe życie w strachu i ukryciu, najpierw przed policją, później – uciekając przed mafią fo Stanów. Trudno powiedzieć, kiedy jest bardziej odrzucony i samotny – gdy jest mafijnym bossem, czy kiedy przechodzi odnowę moralną i decyduje się pomóc rozwiązać problemy, które sam spowodował, a za które, ze względu na bycie świadkiem koronnym, niewspółmiernie mało odpokutował. Film osiąga swoje wyżyny dopiero przy przedstawieniu samego procesu. Sekwencje sądowe, choć długie, mijają bardzo szybko i paradoksalnie trzymają w napięciu, Dramat miesza się

Zdrajca z pozoru wydaje się kolejną próbą stworzenia dobrego filmu gangsterskiego o sycylij-

z komedią. Oskarżeni, trzymani w sądowych celach, przekrzykują siebie nawzajem, wykłócając

skiej mafii à la kultowy Ojciec Chrzestny – polski dystrybutor narzuca to skojarzenie chociażby sa-

się o sprawy zarówno trywialne jak i istotne, palą cygara, a świadkowie usiłują utrudnić pracę

mym plakatem. Jednak reżyser Marco Bellocchio opiera swój obraz na faktach – przyjęta konwen-

włoskiego sądu mówiąc sycylijskim dialektem. Jednocześnie starcia Buscetty z głowami ro-

cja sprawia, że wkracza na terytorium thrillera sądowego, dla którego porachunki gangsterskie

dzin dotykają widza swoją prawdziwością i obrazem człowieka odmienionego.

H ANNA S OKO L S KA

i powiązane z nimi sceny przemocy czy knowań mafiozów są bardziej tłem, niż esencją. Podczas seansu śledzimy losy tzw. maksiprocesu Cosy Nostry, toczącego się w latach 90. ocena:

XX w., w wyniku którego skazano 338 z 475 postawionych przed sądem mafiozów. Oczywiście

88897

Rób, co należy Reżyser naturalistycznie portretuje społeczeństwo, w którym sam się wychował. Także zawiązanie akcji kradzieży małego lwa z cyrku inspirowane jest prawdziwymi wydarzeniami. Osobistym elementem jest również postać chłopca zafascynowanego kręceniem filmów dronem, co twórca ujawnił w jednym z wywiadów, mówiąc o swojej pasji do technologii i monitorowania rzeczywistości. Zamiłowanie to ujawnia się w niepospolitym sposobie ruchu kamery. Na przykład w nagraniach z drona, który zwinnie patroluje przywołujące na myśl labirynt osiedla paryskich przedmieść, a jednocześnie sprawia wrażenie bytu pozornie czuwającego nad ludźmi, znającego prawdę i zdolnego do wymierzenia sprawiedliwości. Z kolei horyzontalna jazda kamery dookoła grup wzburzonych mężczyzn w scenach kłótni dodaje dynamiki, a co za tym idzie oszałamia agresją. Niestety, mimo poprawności technicznej, niewiele

fot. materiały prasowe

w utworze pozostaje do zachwytu. Powołanie się na Nędzników Victora Hugo w tytule

Nędznicy (reż. Ladj Ly) Premiera: 28.02.2020

świadczy o megalomanii reżysera, szczególnie, że Jean Valjean w powieści kradnie chleb kierowany głodem, tymczasem krnąbrny Issa porywa z cyrku lwiątko prawdopodobnie dla zabawy. Cały konflikt jest dość absurdalny. Film celnie ukazuje toksyczną męskość. Dorośli chłopcy toczą walkę z dziećmi, kierują się równie niedojrzałymi pobudkami, jak np. ich domniemany honor, i doprowadzają prostą sytuację do tragedii, bojąc się ponieść konsekwencje swoich czynów. Brutalna panorama społeczeństwa przedmieść dużego miasta została pokazana przekonująco, ale istnieje wiele innych filmów, które robią to

Przemoc najczęściej rodzi dalszą przemoc. Niełatwo jest wyrwać się z błędnego koła.

tak samo dobrze albo lepiej. Co więcej, reżyser przekracza w filmie granice patosu, przez

Taka sytuacja bez wyjścia charakteryzuje przedmieścia Paryża w Nędznikach Ladja Ly. Pod

co dzieło wywołuje na końcu zażenowanie i uczucie pustki, jak gdyby czegoś zabrakło, by

miastem brakuje empatii, a mieszkańcy skupiają się na ochronie siebie i ewentualnie grupy,

film mógł sprostać podejmowanemu tematowi. Nie można zaprzeczyć, że seans wzbudza

do której przynależą. Nawet policja – organ mający służyć bezpieczeństwu społeczeństwa

również pożądane negatywne emocje, jednak po wyjściu z kina szybko zapominamy o ca-

– nadużywa przyznanej im odgórnie władzy, stając się niejako kolejnym gangiem.

łym utworze i jego problematyce.

Na początku filmu do grupy paryskich policjantów dołącza Stéphane (przezywany przez

JU L I A K I E C Z KA

współpracowników „Tłusty” ze względu na zamiłowanie do żelu do włosów), który wcześniej pracował w dużo spokojniejszym środowisku. Utożsamia on emocje, które widz przeżywa w trakcie seansu. Frustracja i niepokój towarzyszą nam przez cały seans i kumulują się wraz z postępem historii.

ocena:

88777 marzec 2020


SZTUKA

/ Nowa Fala Rzemiosła

Sztuka materialności Wśród wciąż przesuwających się wokół nas obrazów, otaczającego nas strumienia nierzeczywistości świata wirtualnego i szybko zmieniających się trendów są ludzie, którzy postanowili zwolnić. Zamiast tylko patrzeć, chcą słuchać i dotknąć bijącego serca materialności, a następnie kształtować je zgodnie z wielowiekowymi tradycjami. T E K S T:

M i c h a ł h a j da n drobniejszy szczegół. Istotę tego ujął szwajcarski architekt Peter Zumthor, który w czasach młodości pracował w warsztacie przy szkole meblarstwa: obrabiałem je [meble swojego projektu] tak, że wyglądały schludnie ze wszystkich stron; z przodu i z tyłu wykonywałem je z taką samą starannością i z tego samego materiału. W dobie produktów przemysłowych to właśnie ta precyzja wykonania jest czymś, co wyróżnia projekt rzemieślniczy.

ymi ludźmi są rzemieślnicy. Osoby, które postanowiły pracować swoimi rękami, swoją intuicją i tworzyć piękne przedmioty w małych pracowniach. Jesteśmy obecnie świadkami swoistego renesansu rzemiosła i tego, co z nim związane. Jednak wraz ze wzrostem jego popularności dochodzi do pewnych wypaczeń i nadużywania tego pojęcia. Coraz częściej dostrzegamy produkty rzemieślnicze, craftowe czy podobne towary produkowane przez duże koncerny i mniejsze firmy pretendujące do miana czegoś unikatowego. Czym jest ten twardy rdzeń rzemiosła odróżniający je od banalności marketingowego pojęcia? Kim są ludzie, którzy oswoili materialność i gdzie pracują? Okazuje się, że działają blisko nas, na wyciągnięcie ręki. Wystarczy tylko ich dostrzec pośród zgiełku miasta.

T

Waga przestrzeni W sztuce, podobnie jak w biznesie, żeby odnieść sukces nie wystarczą tylko umiejętności. Trzeba znaleźć się we właściwym czasie i miejscu. Kraje Europy Zachodniej doskonale rozumieją wartość specjalnej przestrzeni przeznaczonej dla rzemieślników, która tworzy klimat współpracy i środowisko kipiące kreatywnością artystów różnych dziedzin pracujących ramię w ramię pod jednym da-

Definicja Słownika języka polskiego PWN mówi nam, że rzemiosło to drobna wytwórczość obejmująca wykonywanie i naprawianie przedmiotów użytkowych ręcznie lub prostymi narzędziami, a w kontekście sztuki powinniśmy je rozumieć jako opanowanie techniki, warsztat twórczy. Łącząc te dwie definicje i dodając do nich pierwiastek projektowania, otrzymamy obraz rzemieślnika na miarę naszych czasów. Osoby wszechstronnie uzdolnionej, potrafiącej doskonale zrozumieć materiały, z których korzysta, i dobrać odpowiednie narzędzia i metody obróbki, aby wydobyć z nich prawdziwe piękno. Efektem tego twórczego procesu jest pełna symbioza między funkcją a formą w stworzonym przedmiocie. Nowocześni rzemieślnicy to artyści materialności, którzy respektują naturę i spajają jej ciało pełne pierwotnych mocy z projektem będącym wytworem umysłu przy pomocy pracy ludzkich rąk. Z definicji rzemiosło może funkcjonować tylko na małą skalę, tego wymaga indywidualne podejście do każdego dzieła i dbałość o naj-

36–37

źródło: pxhere.com

Artysta i inżynier

chem. Okazuje się, że duch nowej fali rzemiosła tchnął życie nie tylko w zapomniane zawody, lecz także w opuszczone budynki, niemych świadków zmierzchu industrializacji pod koniec XX w. W Berlinie od wielu lat funkcjonują takie inicjatywy jak KAOS w starym budynku pofabrycznym, który oferuje przestrzeń coworkingową z warsztatami pełnymi specjalistycznego sprzętu czy ExRotaprint w dawnej drukarni o zbilansowanym miksie pracy, sztuki i społeczności. W tej przestrzeni rzemieślnicy, artyści i aktywiści społeczni wynajmują po 1/3 budynku.

Praski tragizm W stolicy jeszcze do niedawna funkcjonowało podobne miejsce w fabryce zbrojeniowej Mesko przy ulicy Podskarbińskiej 32/34 na Pradze. W 2012 r. rzemieślnicy zauważyli intrygującą przestrzeń miejską, która niezagospodarowana przez nikogo powoli obumierała.


Nowa Fala Rzemiosła /

SZTUKA

Z ich pomocą w opuszczoną fabrykę zostało tchnięte nowe, kreatywne życie przyciągające kolejnych twórców. Wkrótce przestrzeń w podniszczonych budynkach była wypełniona warsztatami, ale przede wszystkim ludźmi – rzemieślnikami tworzącymi meble, rowery, ceramikę, rzeźby. Były to osoby zróżnicowane pod względem swoich historii i tego, co tworzyły: począwszy od skromnych malarzy, absolwenta gospodarki przestrzennej, który rzucił wszystko czego się nauczył, by tworzyć w drewnie jako stolarz, aż po fanatyka rowerów, który ukończywszy studia w Londynie, założył pracownię Endemit z misją bycia najlepszym twórcą rowerów. O skali przedsięwzięcia świadczy to, że w szczytowym momencie wynajmowano w budynkach pofabrycznych ponad 60 pomieszczeń. Wytworzył się tam niezwykły klimat wzajemnej współpracy, gdzie każdy sobie pomagał i dzielił się tym, co wytwarzał. Teraz po tej oddolnej inicjatywie rzemieślników zostały tylko gruzy budynków. Teren sprzedano deweloperowi planującemu postawić na zakupionym gruncie osiedle mieszkaniowe. Twórcy rozproszyli się po Warszawie, a niektórzy wyjechali za granicę. Jednak marzenia o trwałej integracji rzemiosła z miejską tkanką stolicy nie zanikły. Podczas gdy miasto zabiera się odgórnie za budowę Centrum Kreatywności Nowa Praga i adaptację Młynu Michla na Szmulowiznie, rzemieślnicy i ich sympatycy rozpoczynają pracę u podstaw.

Jedną z takich inicjatyw jest Projekt Pracownie stworzony przez grupę miłośników rzemiosła. Ich działanie opiera się na odwiedzaniu warsztatów, pokazywaniu od podszewki, jak wygląda praca rękodzielnicza. Opowiadając o misji rzemieślników, chcą skłonić ludzi do pogłębiania wiedzy na temat tradycyjnych metod wytwarzania. Na stronie internetowej Projektu Pracownie można przeczytać wiele interesujących wywiadów, m.in. z twórcami drewnianych nart na zamówienie czy z młodą adeptką techniki fusingu szkła. Zdjęcia i filmy wideo pozwalają zanurzyć się na chwilę w tej innej rzeczywistości, a czasem skłaniają do odwiedzenia którejś z pracowni, jako że wywiady obecnie dotyczą głównie warszawskich warsztatów. Warto odwiedzić pracownie nie tylko po to, by popatrzeć na żmudny proces twórczy czy zakupić jeden z tradycyjnie wykonanych przedmiotów. Wielu rzemieślników zarabia na swoje utrzymanie nie tylko dzięki sprzedaży gotowych wyrobów. Część pracowni prowadzi również warsztaty. Artyści pokazują na nich metody, którymi posługują się przy pracy i pozwalają uczestnikom spróbować swoich

źródło: WIkimediaCommons

Odrodzenie

sił; podczas warsztatów można wcielić się na kilka godzin, a nawet dni, w rolę rzemieślnika i stworzyć drewniany obiekt (Wood Workshop) czy szkicownik (Aanda Craft), a nawet własny nóż (Kłosy). Ten ostatni zespół rzemieślników nie zadowala się spokojną pracą w zacisznym warsztacie schowanym przed wzrokiem ludzi. Chcąc wesprzeć rzemieślników i wskrzesić ducha Podskarbińskiej 32/34, Kłosy wspólnie z innymi pracowniami stworzyły własną przestrzeń coworkingu TamCo przy ulicy Tamka 40, gdzie pracują pod jednym dachem z architektami, stolarzami, introligatorami i kalet-

nikami. Część z rzemieślników z Powiśla jest również członkami Stowarzyszenia Nów Nowe Rzemiosło obejmującego swoim zasięgiem także Kraków, Łódź i Poznań. Stowarzyszenie to zajmuje się szerzeniem wiedzy na temat współczesnego polskiego rzemiosła, propagowaniem go w kraju oraz za granicą, a także reprezentowaniem interesów rzemieślników w kontaktach z instytucjami publicznymi. Jest zatem nadzieja, że Nowa Fala Rzemiosła nabierze mocy, a wkrótce ujrzymy przypływ nowych pracowni i rzemieślników nie tylko na warszawskich ulicach, lecz także w całej Polsce.0

marzec 2020


SZTUKA

/ rynek podcastów w Polsce

Podcasty. Słuchajcie, a znajdziecie... Kim są najpopularniejsi polscy podcasterzy i jakie treści Polacy wybierają najchętniej? n ata l i a p i w ko

odcasty swój początek miały już w 2000 r., a więc 20 lat temu! Według książkowej definicji są to udostępnione w sieci wcześniej nagrane materiały w formie cyfrowej, zazwyczaj w postaci pojedynczych odcinków, których autorami są zarówno firmy, jak i osoby prywatne (W. Gogołek, Informatyka dla humanistów). Największymi zaletami podcastów są bez wątpienia: dostępność, różnorodność tematyki, profesjonalizm prowadzących, zróżnicowana forma oraz fakt, że w większości są one dostępne bez opłat. Dlaczego więc dopiero od niedawna znane są szerokiej publiczności? Aby poznać bliżej rynek polskich podcastów (w skali mikro) postanowiłam przeprowadzić krótką ankietę. Wzięło w niej udział 200 respondentów w wieku od 13 do ponad 40 lat.

P

Najmłodsi odbiorcy W grupie wiekowej 13−19 lat tylko 1 proc. badanych nie wiedziało, czym są podcasty. Najpopularniejszą platformą okazał się oczywiście Spotify, na drugim miejscu znalazł się YouTube. Tematyka wybierana przez młodzież szkolną to głównie rozrywka, wywiady, ale także… nauka. Jak widać dzięki podcastom można nie tylko dobrze się bawić, lecz także

38–39

rozwinąć swoje umiejętności. Część respondentów wymieniła programy takie jak Polimaty2 , Przegadana Godzina czy Strefa Psyche Uniwersytetu SWPS. Pierwszy z nich to materiał popularnonaukowy, który znaleźć można także w formie wideo na YouTubie. Prowadzący – Radosław Kotarski − w żartobliwy sposób opowiada o ciekawostkach czy faktach historycznych oraz rozprawia się z popularnymi mitami. Przegadaną Godzinę prowadzi Dawid Myśliwiec, znany z youtubowego kanału Uwaga! Naukowy Bełkot . To także popularnonaukowy format, ale w nieco poważniejszej formie. Bardzo szeroka tematyka i profesjonalizm prowadzącego przyciągają słuchaczy, którzy chętnie poświęcają godzinę na wysłuchanie i dowiedzenie się czegoś nowego o świecie. Z kolei Strefa Psyche Uniwersytetu SWPS to projekt ogólnopolski, który propaguje i popularyzuje psychologię jako naukę. Podcast utrzymany jest na najwyższym poziomie merytorycznym i pozwala słuchaczom znaleźć odpowiedzi na pytania odnoszące się do tej tematyki. Strefa Psyche Uniwersytetu SWPS to przede wszystkim wiedza i doświadczenie najlepszych psychologów i badaczy w Polsce. Uczniowie XXI w. szukają wszelkich możliwości, aby pogłębiać swoją wiedzę i lepiej

Fot. pixabay.com

T E K S T:

zapamiętać informacje uzyskane w szkole. 90 proc. ankietowanych decyduje się na słuchanie polskich podcastów, a 10 proc. − zagranicznych. Myślę, że jest to stosunkowo duży odsetek. Należy przecież pamiętać, że słuchanie treści w obcym języku wymaga dobrej jego znajomości. Młodzież najczęściej traktuje podcasty jako rozrywkę i sięga po nie w wolnym czasie oraz w trakcie przemieszczania się, czy to w komunikacji miejskiej, czy podczas dłuższych podróży.

Czy studenci sięgają po podcasty? Wśród młodych dorosłych (20−26 lat) odsetek osób, które nie wiedzą, czym są podcasty, nieznacznie wzrasta do 4 proc. Ponownie wygrywają Spotify i YouTube, ale w tej grupie wiekowej mocno trzyma się także ApplePodcasts (10 proc. pytanych). Tematyka jest podobna jak w poprzedniej grupie, ale priorytety − odmienne. Najwięcej słuchaczy stawia na naukę, następnie wywiady i szeroko pojętą rozrywkę. Wzrasta także odsetek słuchaczy zagranicznych podcastów, stanowi 13 proc. Respondenci najczęściej wymieniali The Joe Rogan Experience, StarTalk Radio. Pierwszy z nich, prowadzony przez amerykańskiego komentatora sportowego i komika, to długie, często kontrowersyjne rozmowy ze znanymi postaciami. Joe Rogan zaprasza do swojego programu komików, aktorów i muzyków. Podczas jednego z odcinków palił marihuanę z Elonem Muskiem, co odbiło się szerokim echem w mediach. StarTalk Radio to podcast prowadzony głównie przez znanego amerykańskiego astrofizyka Neila deGrasse Tysona. W programie rozmawia on ze znanymi ludźmi i naukowcami, ale tym razem na tematy odnoszące się do astronomii, fizyki i ogólnie wszechświata. Ten podcast świętuje już swoje 10-lecie! Wśród studentów treści audio głównie stanowią tło dla podróży zarówno dalekich, jak i bliskich, są pewną formą rozrywki, ale także… idealnym tłem do wykonywania czynności i obowiązków domowych! Aż 9 proc. pytanych słucha ich podczas sprzątania, gotowania czy prasowania. Te czynności niestety nie zrobią się same, ale – jak widać – można je sobie umilić.


rynek podcastów w Polsce /

Dorośli – konkretne tematy

Podcasty – sposób na rozwijanie zainteresowań Ostatnia grupa, z jaką przyszło mi się zmierzyć, to 36−40+. Niestety, aż 40 proc. badanych nie wiedziało, czym są podcasty. Jeżeli jednak ktoś wiedział i słuchał tego typu treści, to równie często sięgał po Spotify jak po Polskie Radio. Co ciekawe, nikt nie wymienił YouTube’a. Z ankiety można wywnioskować, że osoby z tej grupy

skiego. Prowadzący mówi: Zawsze uważałem, że historia pisze najlepsze scenariusze – tym podcastem udowadniam, że tak właśnie jest. Nikt z pytanych nie słucha podcastów zagranicznych. Wśród słuchaczy z tej grupy wiekowej wyłoniło się wielu wiernych fanów, którzy czekają na kolejne odcinki podcastów i odsłuchują je, gdy tylko zostaną wyemitowane Są też oczywiście tacy, którzy słuchają ich wyłącznie w wolnym czasie.

szek i Borys Nieśpielak oraz Rafał Gębura. Następni w kolejności byli: Joanna Okuniewska, Jakub Chuptyś i Bartosz Sitek, Adam Zimmermann i Adam Drzewicki, Justyna Mazur, Karolina Sobańska oraz Marcin Myszka. Na uwagę zasługuje fakt, że listę wg Spotify można uznać za lustrzane odbicie listy skonstruowanej przez ankietowanych. Rozpoczyna ją Joanna Okuniewska oraz Marcin Myszka, a Karol Paciorek i Rafał Gębura znajdują się odpowiednio na 8 i 9 miejscu. Według mojej teorii dzieje się tak dlatego, że nawet osoby niesłuchające podcastów znają nazwiska youtuberów, o ile nie ukrywają się oni pod pseudonimami – dlatego Karol Paciorek jest rozpoznawalny, a Jakub Chuptyś i Bartosz Sitek (Gargamel i Generator Frajdy) już znacznie mniej. Prawdziwe nazwiska podcasterów widzowie często

Fot. pixabay.com

Fot. pixabay.com

100 proc. respondentów w grupie wiekowej 27−35 lat wie, czym są podcasty. Myślę, że musiałam mieć duże szczęście do pytanych, a osoby, które nie znają tej tematyki, zadziałały wbrew zasadzie nie znam się, to się wypowiem i ominęły moją ankietę. Niemniej cieszy mnie, że w polskim społeczeństwie internetowym panuje tak duża świadomość trendów. Co ciekawe, w tej grupie pojawiało się wiele platform streamingowych – Spotify, YouTube, PocketCast, Castro, Spreaker. Interesujące jest także to, że pytani albo zupełnie nie określali swojej ulubionej tematyki podcastowej, stawiając przede wszystkim na dowolność i „co mi wpadnie w ucho”, albo bardzo ją zawężali (finanse, technologia, sport, wywiady). Najczęściej padające przykłady to Imponderabilia i WNOP: Więcej niż oszczędzanie pieniędzy. Karol Paciorek, a więc prowadzący pierwszego wymienionego wyżej podcastu to youtuber najbardziej znany z kanału LekkoStronniczy. Od 2018 r. rozpoczął nadawanie programu Imponderabilia. Karol zaprasza do swojego studia znanych i lubianych youtuberów, muzyków, aktorów czy nawet podróżników i kucharzy. Jak sam o sobie mówi: Rozmawiam ze swoimi gośćmi długo i szczerze. Więcej niż oszczędzanie pieniędzy to, jak sama nazwa wskazuje, podcast o finansach. Michał Szafrański rozmawia ze swoimi gośćmi o bezpieczeństwie finansowym, wolności finansowej, sposobach na oszczędzanie czy inwestowaniu. Nie jest to jednak tylko teoria! W podcaście znajdziecie konkretne sposoby, które zostały sprawdzone zarówno przez Michała, jak i jego gości. Co ciekawe, jeden z ankietowanych wymienił WTF1 Podcast jako swój ulubiony. Po sprawdzeniu tematyki tego programu okazało się, że jest on o… Formule 1! Jak widać, tematyka podcastów jest nieograniczona i jeżeli tylko znajdą się odbiorcy, to znajdą się też twórcy. Zanotowałam również znaczny spadek osób, które decydują się na słuchanie podcastów zagranicznych – tylko 1 proc. Czas, w którym dorośli sięgają po podcasty to, bez zaskoczeń, przemieszczanie się i wolny czas. Jednakże pojawiały się odpowiedzi takie jak: podczas uprawiania sportu, w pracy (!) oraz podczas wykonywania obowiązków domowych.

traktują tę formę jako rozwinięcie swoich, już dawno wybranych i ukochanych, zainteresowań. Jeżeli ktoś jest pasjonatem historii, słucha konkretnych historycznych podcastów. Przykładem na potwierdzenie mojej tezy może być wymieniony przez ankietowanych Podcast Historyczny Rafała Sadow-

SZTUKA

Ranking popularności a rozpoznawalność Ankietowanych poprosiłam także o wskazanie swoich ulubionych podcastów. Gdybym chciała umieścić tu całą ich listę, najprawdopodobniej zajęłaby ona większość stron Magla. To pokazuje, że w świecie podcastów każdy znajdzie coś dla siebie, a dla chcących tworzyć podcasty zawsze będzie miejsce na tym niezwykle szerokim rynku. Respondenci wskazywali także, których podcasterów spośród dziesięciu najpopularniejszych w Polsce (według Spotify, badanie z listopada 2019 r.) rozpoznają. Cztery pierwsze miejsca zajmują youtuberzy, którzy niedawno wkroczyli na rynek podcastów: Karol Paciorek, Radosław Kotarski, Remigiusz Macia-

zastępują nazwami programów – Marcin Myszka, prowadzący jednego z najbardziej popularnych podcastów Kryminatorium i autor kanału Niediegetyczne na YouTubie jest dla wielu znany po prostu jako Kryminatorium. Jeżeli nie znacie jeszcze podcastów, zarówno polskich, jak i zagranicznych, to zdecydowanie warto to nadrobić! To niezwykle zróżnicowane medium, które jest przyszłością polskiej rozrywki, ale także nową formą edukacji. Podcasty idealnie wypełniają czas i pozwalają wykorzystać każdą chwilę na rozwój, a dostęp do nich jest banalnie prosty i bardzo często darmowy. Może następnym razem, zamiast słuchać muzyki w komunikacji miejskiej czy podczas sprzątania, zdecydujecie się na podcast? 0

marzec 2020


KSIĄŻKA

/ jak osiągnąć szczęście?

fast food, fast sex, fast car

Przepis na życie

Nazywaj to jak chcesz. Duńskie hygge, szwedzkie lagom, japońskie ikigai czy holenderskie

gezelligheid. Pomimo różnic kulturowych i cywilizacyjnych, wszystkie filozofie szczęścia mają wspólny mianownik. Którą więc wybrać dla siebie? T E K S T:

Anna dobieszewska

grafika:

m a r t y n a b o r o dz i u k

ygge – tego krótkiego słowa nie trzeba nikomu przedstawiać. Na dobre wkradło się do kultury masowej; półki w księgarniach pękają od nadmiaru książek związanych z tą tematyką. Hygge jest uważane za jeden z powodów, dla których Duńczycy są najszczęśliwsi na świecie. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że hygge to genialna koncepcja marketingowa oraz atrakcyjny trend dekoracji wnętrz. Hygge proponuje otulenie się ciepłym wnętrzem, gdy pada śnieg na zewnątrz, piękne grube dzianiny, świece, kominki, pieczeń wieprzową, grzane wino, pierniki w kształcie serc, lampki wróżek. Czego tu nie lubić? To trochę Boże Narodzenie, ale bez stresu. Z drugiej strony, gdy czyta się opisy sugerujące, że nie chodzi tylko o to, by osiągnąć ciepłą przytulną atmosferę, lecz także o to, by być razem, pojawia się pytanie, czym właściwie jest hygge?. Jak Duńczycy skradli serca połowie Europejczyków? Nie da się jednoznacznie wytłumaczyć, czym jest hygge. W słowie hyggeligt Duńczycy upatrują błogość, relaks, nieśpieszną radość danej chwili. Hygge jest wszystkim, co wprawia nas w dobry nastrój. Sceptycy często pytają: czy jeśli zapalę świeczkę, ubiorę się w ciepły wełniany sweter, napiję się grzanego wina, przeczytam książkę, to od razu będę szczęśliwszy? Tego typu pytania wynikają z błędnej interpretacji. Hygge jest sztuką odnajdywania szczęścia w małych chwilach i aktywnościach życia codziennego. To docenianie czasu spędzanego z najbliższymi, dbanie o tradycje, odnalezienie harmonii z naturą i otaczającym nas światem. Aby właściwie celebrować hygge, należy najpierw zastanowić się, co rzeczywiście daje nam szczęście, starać się świętować każdą najmniejszą miłą rzecz, jaka nas spotyka. Uśmiech sam nie zejdzie nam z twarzy.

H

Lagom Odgrzewany kotlet z Danii. Skandynawskie sposoby na szczęśliwe życie na pierwszy rzut oka mogą wydawać się identyczne. Dlaczego kraje z rozbudowanym systemem socjalnym, podobnym klimatem, postrzeganiem świata, skupione na jednostce miałyby mieć różne filozofie? Lagom jest czymś zgoła innym od hygge, w przybliżonym polskim znaczeniu oznacza „w sam raz”, „nie za dużo”, „z umiarem”. Łatwiej zrozumieć lagom, jeśli zestawi się go z hygge. W tym drugim liczą się chwile, momenty błogości, dobrostanu, które można wprowadzić, korzystając prostych wskazówek. Z kolei lagom to

40-41

styl życia, czyli nie konkretne czynności, ale ogólne podejście do codzienności. Szwedzi ogromną wagę przywiązują do zdrowego i aktywnego stylu życia (nadwaga uznawana jest za wykroczenie), dlatego lagom jest nastawione na dietę i aktywność. Założenia lagom obejmują sięganie po zdrowe produkty, uprawianie sportu, podczas gdy w hygge siedzenie pod kocem i opychanie się cynamonowymi bułkami jest pełni uzasadnione i zrozumiałe. Można powiedzieć, że lagom to radykalniejsza wersja hygge, zakładająca bycie ekologicznym, wysportowanym, minimalistycznym. Jednakże czy pogoń za ideałem lagom rzeczywiście nas uszczęśliwi?

Ikigai I żyli długo i szczęśliwie. Przeciętny Japończyk po przeczytaniu takiego zakończenia nie zamknie książki, tylko zacznie się zastanawiać, jak to osiągnąć. Z pomocą przychodzi filozofia ikigai. Ma ona swoje korzenie na wyspie Okinawa, na której średnia długość życia jest największa na świecie. Mieszka tam najwięcej stulatków. Na czym polega tajemniczy sposób na długowieczność jej mieszkańców? Słowo ikigai, składa się dwóch części: iki – żyć oraz gai – powód i określa przyjemność oraz istotę życia. Japończycy odnoszą je zarówno do małych radości dnia codziennego, jak i do wielkich planów, znaczących osiągnięć, sukcesów. Źródłem ikigai może być szum morza o poranku, wschód lub zachód słońca, wypicie pysznej kawy czy uznanie i sukcesy w życiu zawodowym. Ikigai zakłada czerpanie szczęścia z różnorodności, jakie niesie za sobą życie. Nie jest związane ze statusem finansowym ani sukcesem zawodowym. Chodzi raczej o to, co wywołuje uśmiech na naszej twarzy, gdy budzimy się rano, co nas motywuje, co daje nam radość. Co sprawia, że z ochotą wstajemy, by przeżyć kolejny dzień.

Gezelligheid Niszowa holenderska filozofia, o której prawdopodobnie nikt nie słyszał, chociaż ma już długą tradycję sięgającą XVII w. Gezelligheid to holenderskie słowo, które w zależności od kontekstu można tłumaczyć jako „towarzyskość”, „przytulność”, „zabawa”. Często używane, aby opisać przyjemną sytuację w miłym towarzystwie. Gezelligheid odbywa się w „brązowych kawiarniach”, gdzie pije się piwo lub genever (gin o bardzo gęstej konsystencji, tradycyjny napój alkoholowy Holandii i Flandrii),

w domu z beczułką z gorzkimi kulkami i krokietami lub podczas wspólnej jazdy na łyżwach na naturalnym lodzie. Można je odczuć, urządzając grilla lub piknik na trawie, zatrzymując się przy straganach sprzedających oliebollen (słodka kulka lekkiego ciasta drożdżowego, rodzynkami i kawałkami jabłek w środku). Tętniący życiem targ uliczny jest zawsze gezellig. Gezellig jako styl życia nie powinien być drogi ani pretensjonalny. Powinien być dostępny dla wszystkich. To puszka z biszkoptami i kubek kawy na stole Spontanicznie rozstawiony stragan „koek-en-zopie”, przy którym po jeździe na łyżwach można kupić orzeźwiające napoje. To gorąca czekolada lub grochówka i dźwięk ożywionej rozmowy. Jest hygge, ale bez magii wróżek.

Ułańska fantazja Dania, Szwecja, Holandia czy Japonia to zamożne, stabilne politycznie kraje z doskonałym systemem socjalnym, edukacji i opieki zdrowotnej. Sposoby, które stosują ich mieszkańcy, aby czerpać radość z życia okazują się trudne lub wręcz niemożliwe do zastosowania w innych warunkach. Uczenie się szczęścia od Skandynawów może być jak słuchanie milionera, gdy jesteś spłukany – czytamy na stronie BBC. Dlaczego więc, zamiast inspirować się Skandynawią i Azją, nie wziąć przykładu z kraju, który został doświadczony piekłem historii, a mimo to nadal trwa? Witamy w Polsce. BBC polskiej sztuce szczęścia pisze: Koncepcja „jakoś to będzie” (czyt. ‘ya-kosh toe ben-jay’) zakłada działanie bez zbędnych zmartwień o konsekwencjach. To sięganie po niemożliwe. Podejmowanie ryzyka bez obaw. Gdy tylko coś zaczyna iść nie po naszej myśli czy mamy pecha, nasi bliscy i my sami powtarzamy sobie: jakoś to będzie . To nasza mentalność, to płynące w naszych żyłach połączenie wytrwałości, spontaniczności i odrobiny zamieszania. Wierzymy w swoje siły, pocieszamy się sarkastycznym poczuciem humoru, chodzimy z uniesioną honorowo głową pomimo wszelkich przeciwności. Ukształtowani przez zabory, brak wolności słowa czasach PRL-u, bunty przeciw statusowi quo, wierzymy, że możemy przenosić góry. Śladów naszej filozofii można szukać już u Mickiewicza: Szabel nam nie zabraknie, szlachta na koń wsiędzie, Ja synowcem na czele, i? – jakoś to będzie! 0


KSIĄŻKA

źródło: materiały prasowe

Gorączka lubelskiego złota Gdzie i jak szukano złota stanowiącego

rozkopywania grobów w poszukiwaniu złota w latach 40. i 50. Książka kończy się opi-

świadectwo ludzkiej tragedii? W jaki sposób

sem kolejnych tego typu zdarzeń od lat 60. aż do lat 80. oraz przedstawieniem wyni-

oddzielano cenny kruszec od kości właścicieli?

ków badań archeologicznych i archiwalnych będących dowodami na skalę tego procederu.

A przede wszystkim – jak po latach postrzega-

Reportażowi Płuczki można zarzucić między innymi to, że brak w nim śladów nega-

ją ten proceder mieszkańcy lubelskiej wsi? Na

tywnego nastawienia mieszkańców, a przecież Reszka na pewno spotkał się z niechę-

te i wiele innych pytań stara się odpowiedzieć

cią wobec poruszania niewygodnego tematu. Należy przy tym zadać pytanie, na ile opi-

czytelnikom Paweł Reszka w książce Płuczki.

sanie oczywistych w tej sytuacji odmów wzbogaciłoby formę reportażu? Inną kwestią

Paweł Piotr Reszka, dziennikarz i reporter

jest niepewność co do prawdziwości zbieranych wspomnień. Historia mówiona nieste-

„Dużego Formatu”, laureat Nagrody im. Ryszar-

ty ma to do siebie, że lubi mieszać fakty z plotkami, a wspomnienia po latach bledną.

da Kapuścińskiego za książkę Diabeł i tablicz-

Płuczki wpisują się w nurt literatury pokazującej, że trauma Holokaustu nie

ka czekolady, w swoim najnowszym repor-

skończyła się wraz z wyzwoleniem ostatniego obozu koncentracyjnego. Książ-

tażu bierze na warsztat temat, który został

ka, podobnie jak Oskarżam Auschwitz Mikołaja Grynberga czy Złote żniwa Jana

już szczegółowo opisany przez Jana Tomasza

Grossa, pokazuje, że zbrodnie wojenne odcisnęły trwałe piętno na życiu wielu spo-

Grossa w Złotych żniwach. W książce wyda-

łeczności, a w Holokauście należy się doszukiwać pośrednich korzeni wielu ambiwa-

nej w 2011 r. socjolog poprowadził narrację

lentnych moralnie powojennych zjawisk. Reszka pozostawia czytelnika z większą

naukowo-historyczną. Reszka tymczasem przyjął perspektywę reporterską, znacznie

liczbą pytań niż odpowiedzi. To, że autor nie dopowiada wszystkiego i nie wyda-

przystępniejszą dla szerszego grona czytelników. Płuczki składają się przede wszyst-

je osądów, prowokuje do zastanowienia się nad tym, czy i my mamy prawo osądzać.

kim z wywiadów z lokalną ludnością okolic Bełżca i Sobiboru. Są swoistym zapisem hi-

M i k o ł a j s ta c h e r a

storii mówionej, świadectwem mentalności mieszkańców i opinii na temat rażącego dziś etycznie zjawiska przekopywania mogił. Daje to książce Reszki dużą przewagę nad formą

Złotych Żniw Grossa. Płuczki są reportażem o historii prowincji, opowiadanym ustami jej

Płuczki

mieszkańców, nie ma tam miejsca na ocenę moralności przedstawianego zjawiska przez

Paweł Piotr Reszka

autora czy osobę z zewnątrz, mogą ją wyrażać jedynie osoby związane z historią okolicy.

Agora

Opowieść jest ułożona chronologicznie. Zaczyna się od wspomnień mieszkańców, skich.

którzy

opowiadają

Następnie

autor

o przedwojennych

przedstawia

obrazy

stosunkach pamięci

premiera: 12.11.2019

polsko-żydow-

zbiorowej

dotyczą-

ocena:

88889

ce działalności obozów w trakcie wojny i sięgające do początku procederu

źródło: materiały prasowe

Jabłkowe opium Pijak i schizofrenik, nieraz skła-

idzie śladami swoich mistrzów – Jacka Kerouaca, Williama Burroughsa i Rafała Wojaczka. Kosio-

dał dłuższe wizyty w MONAR-ze, był

rowski ma niezwykle frapujące spojrzenie na otaczającą nas rzeczywistość. Lekturę wzboga-

w ośmiu szkołach średnich. Trudne ży-

cają niepokojące rysunki wykonane przez Magdalenę Tomzik. Jeśli komuś jest bliska twórczość

cie nie przeszkodziło mu w zostaniu

zapijaczonych kontestatorów świata, takich jak Hłasko, dzięki Kosiorowskiemu z pewnością

jednym z najlepszych studentów filo-

powiększy swój chaos i burdel filozoficzny, a przecież o to chodzi w dobrej literaturze – aby

logii polskiej na Uniwersytecie Łódzkim

mąciła w głowie i burzyła fundamenty.

oraz w wydaniu pięciu książek. Ta naj-

Można powiedzieć, że Kosiorowski jest reliktem z czasów beatnikowskich, chociaż czy na

nowsza (oby nie ostatnia) nosi tytuł

pewno? Coraz częściej młodzi sięgają po podobną literaturę, być może dlatego, że tak jak lata 50.

Świadectwo pijanej (nad)świadomo-

XX w., czyli okres, w którym narodził się ten nurt, nasze czasy, przesiąknięte hedonizmem i kon-

ści. W iście beatnikowskim stylu Artur

sumeryzmem, budzą w niektórych niechęć. Kosiorowski z całą pewnością zasługuje na większą

Jan Kosiorowski przedstawia czytelni-

uwagę we współczesnym środowisku literackim, aby więcej czytelników mogło zatracić się na

kowi własny, oblany hektolitrami kawy

parę godzin w jego gorzkim jabłkowym opium.

i spowity dymem papierosowym, uni-

Aleksandra Dobieszewska

katowy mikrokosmos, o którym mówi, że wykrzywia stópki, na których stoi

świat. Świadectwo… jest afabularną opowieścią o rysie autobiograficznym. Nar-

Świadectwo pijanej (nad) świadomości Artur Jan Kosiorowski

rator walczy z dręczącymi go demonami i obłędem. Szuka wsparcia i pomocy u anielskiego druha

Wydawnictwo Układ Igor Czechak

Uriela oraz próbuje odnaleźć spokój podczas odprawiania buddyjskich mantr. W książce wspo-

Warszawa 2019

mina m.in. o rytuale z jabłkiem z zajęć Odnowy, jest także świadkiem robienia opium z maków przez swoją ukochaną.

ocena:

88887

Kosiorowski pisze lekkim piórem i zachowuje duży dystans do siebie. Warto przybliżyć sobie treść zapisków tego szalonego umysłu, aby poznać oryginalnego i wrażliwego człowieka, który

marzec 2020


KSIĄŻKA

/ twórczość studencka

KONKURS LITERACKI Powrót o 5 nad ranem Zgubiłam się gdzieś przy złamanym drzewie Ostatni, delikatny, jeszcze nieuschły liść Tańczył z wiatrem nad pomarszczoną taflą wody Z heraklitowym wysiłkiem walcząc o każdy ruch W niebezpiecznym szale zbliżając się i oddalając Adagio, oh jak adagio Sonata księżycowa samotnej ciemności Oblewa hipnotycznym, mistycznym światłem bezwładne krawędzie ludzkiego paskudztwa Smaga mnie dotyk zawstydzonego deszczu Opuszczającego w pośpiechu przed wschodem swe podniebne kochanki polewa z beznamiętnego szronu skrywa ich subtelne rumieńce po minionej nocy Ziemia oddycha głęboko i niespokojnie Wzdycha po odejściu szkarłatnego mroku Na zawsze będącego w tajemnicy dnia Wokół unosi się subtelny zapach dzikiej wolności Słychać ją w śpiewie kruków spowitych białą satyną Płynę jak menada w świecie ulotnej fantasmagorii Spokojnie, bez pośpiechu, w stronę Księżyca, W te bezgwiezdną noc Mogę w końcu Utonąć

Szajba

Torch Lake, Michigan Jak zapach kwiatów niesiony na wietrze tak przemknę Jak czas do rozstania co został jeszcze tak mijam Lecz może zostanę jak pytania rzucone w powietrze Zostanę jak lina co cumą była I ciągle myślę czy to ma sens wreszcie gdy chwila za chwilą wybija godzina na kolejne końce, zaciśnięte ręce

Ten taniec nie ma nazwy A kiedy tańczycie na imprezach, to jakie tańce tańczycie? – pytała, zaciekawiona, chińska lektorka, wychowana w znaczkach i krzaczkach, uderzając głową w niewidzialny mur kultury – Czy tańczycie tradycyjne polskie tańce? Zaprzeczyłem, oczywiście, na drugie pytanie, ale na jej pierwsze pytanie nie umiałem nijak odpowiedzieć. Odkąd pamiętam, i jeszcze wcześniej, żyłem w rzeczywistości bardziej definiowanej przez to jaka nie jest, niż jaka jest. Taniec tańczony na imprezach jest bardzo konkretny; gdyby ktoś zatańczył inny, byłoby to wyraźnie widziane jako dziwne, nietypowe. A jednak nie ma on żadnej nazwy, którą ktokolwiek by się posługiwał czy ktokolwiek by znał. Najbardziej istotna jest ta wiedza, której nie uczą w szkołach; najbardziej głębokie są te emocje tak specyficzne, że trzeba je opisywać wieloma zdaniami; tak samo najbardziej chropowate, łykowate i granulowate fragmenty rzeczywistości stanowiły te rzeczy, które były nienazwaną codziennością, które były tak typowe, ogólne czy szeroko przyjęte, niezmienne, bądź takie, z którymi nie wchodziło się w żaden wart omówienia czy kontrastu kontakt, że nie było sensu ich nazywać, odróżniać od reszty strumienia świadomości. Żyłem więc w świecie piaskoptykonów, przesmyków śmierci, balonopęczkarzy, hiperstrumieni sensorycznych, tańców typowych, i tych sytuacji, kiedy nie możesz się minąć z osobą idącą z naprzeciwka na ulicy, bo za każdym razem każde z was chce iść w tą samą stronę. Misją moją stało się bowiem wyłapanie nienazwanych, oczywistych partii rzeczywistości i nazwanie ich, by nic na świecie nie zostało nierozpatrzone, by nic nie zostało normalne i oczywiste. Taki świat, skontrastowany fonemicznie z każdą możliwą i niemożliwą swoją alternatywną, ukazywał, w x dążącym do nieskończoności, swoją absolutną jednostkowość, przypadkowość, arbitralność i bylejakość, i gdyby istniał ogólny termin od słowa „wykolejeniec”, to też bym go tu użył. Istnieje bowiem wiele rzeczy na niebie i ziemi, które nie mają nazw, ale też wiele nazw, które nie mają żadnych odpowiadających im rzeczy; na tej samej zasadzie istnieje wiele pytań bez odpowiedzi, ale gdy na nie odpowiemy, okaże się, że istnieje również ogromna liczba odpowiedzi, do których nie ma żadnych pytań.

Kazimierz Michalik

Lecz choć ciągle tracę nic mi nie (u)będzie Lecz choć umieramy, to nie w wielkiej męce I miłość co kiedyś była nasza taką zawsze już będzie

SPROSTOWANIE w wyniku pomyłki fragment opowiadania w poprzednim numerze pojawił się z błędami. Przepraszamy autora i publikujemy właściwą wersję tekstu.

choć my – zapach kwiatów niesiony na wietrze

M a r i a ja z d o n

Informacja Jeśli chcesz podzielić się swoją twórczością, z szuflady przenieść się na strony największego czasopisma studenckiego w Polsce, wyśłij swój wiersz lub fragment prozy na adres: konkurs. literacki@magiel.waw.pl . Wyniki następnych edycji już w kolejnych numerach.

42–43


lifestyle /

Styl życia Polecamy: 44 SPORT Niemiecki samochód, włoski zespół... Kubica z powrotem na torze

49 WARSZAWA Murem za kobietami

Plakaciary w akcji

52 Artykuł specjalny Kobiecym okiem

Podwójne spojrzenie na dzień kobiet

fot.: Marlena Michalczuk

Spóźnieni na pociąg M a r i a Jawo r s k a statnimi czasy często śnią mi się dworce. Perony błyszczące nowością, jaskrawo oświetlone albo wręcz przeciwnie – rozpadające się, ziejące otchłanią dziur betonowe platformy, które nawet jeśli nie pamiętają potopu, to czasy największej świetności komunizmu zapewne już tak. Siedząc na ławce, spoglądam na dworcowy zegar – cel moich oczekiwań powinien być tu za pięć minut, a może pięć minut temu. Nie sposób rozpoznać rozmazanych twarzy przechodniów ani rozróżnić słów komunikatów płynących z megafonu. Oniryzm przeplata się z rzeczywistością, sen z jawą. Za chwilę z głębin oceanu snów wynurzę się na powierzchnię, by wraz z dźwiękiem budzika opuścić tę przytulną krainę, zostawiając za sobą rozkosznie rozgrzaną pościel i sny, które już beztrosko ulatują z mojej pamięci. Nie szkodzi – za moment podobne krajobrazy ukażą się na jawie, jako stały element mojej codzienności. Nic dziwnego, że prześladują mnie nawet w snach. Prześladują – to dobre słowo. Chyba każdy ma szczególny dla siebie rodzaj snów, których wyjątkowo nie znosi. Dla mnie to takie, w których... uciekają mi pociągi. Ktoś może zapytać: co w tym strasznego? Chodzi tu jednak nie o dosłowne przerażenie, ale o nieodparty

O

Coś ważnego, wyjątkowego w realnym życiu właśnie mi umyka

lęk, że wyśniony obraz to metafora. Coś ważnego, wyjątkowego w realnym życiu właśnie mi umyka i nigdy już nie będę miała szansy, aby wsiąść w ten właśnie pociąg o tej konkretnej godzinie. Koszmarem są nie tylko uciekające pociągi. Często w przeddzień ważnego wydarzenia śnię o tym, że zwyczajnie się na nie spóźniam. Docieram do umówionego miejsca tylko po to, by przekonać się, że spotkanie już się skończyło, a wszyscy dawno poszli do domów. Ten, kto miał podobny rodzaj snów, wie, że towarzyszące temu uczucie sprawia, że czym prędzej pragniemy się obudzić. Znając swoją tendencję do spóźniania się oraz niezbyt rozwiniętą umiejętność zarządzania czasem, zastanawiam się potem, czy nie jest to pewien rodzaj ostrzeżenia wysyłany przez moją psychikę, aby nie przegapić czegoś ważnego. Jeśli jednak ktoś wyznaje zasadę, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, obawy zapewne przekuje w działanie. Czas jest bezdyskusyjnie rzeczą tak cenną, że nie możemy sobie pozwolić na marnowanie go. Należy ciągle uczyć się dobrze nim gospodarować, aby żaden pociąg pełen życiowych szans nie umknął nam, zostawiając nas na pustym peronie, z samotnymi ławkami oraz wielkim zegarem, bezlitośnie przesuwającym swe wskazówki naprzód.0

marzec 2020


SPORT

/ nowe wyzwania Kubicy

fot.: Wikipedia Commons

Bonjour, Gregoire!

Niemiecki samochód, włoski zespół, biało-czerwone nadzieje Robert Kubica zaczyna nowy, intensywny etap swojej kariery. Polak w tegorocznym sezonie będzie łączył jazdę w serii DTM z rolą kierowcy testowego w zespole Alfy Romeo. Czy te starania pozwolą mu na stałe powrócić do Formuły 1? T E K S T:

sebastian muraszewski

dyby. To słowo definiuje całą karierę Kubicy. Co by było, gdyby BMW zdecydowało się na dalszy rozwój bolidu w najlepszym dla Polaka, jak do tej pory, sezonie – 2008, który mógł być jeszcze lepszy? Co by było, gdyby Sebastian Vettel nie wjechał w bolid Kubicy jadącego po zwycięstwo w GP Australii 2009? I najważniejsza kwestia: gdyby barierka na trasie rajdu Ronde di Andora była w pełni sprawna?

G

Nieudany powrót Z wyżej wymienionych powodów ocena prawdziwego potencjału Roberta Kubicy nie jest łatwa. Do tego doszły jeszcze zeszłoroczne starty w Williamsie. Powrót po ośmiu latach do bolidu Formuły 1 był wyczekiwany przez polskich kibiców. Obecnie wszyscy woleliby o tym epizodzie zapomnieć. Williams FW42 okazał się jednym z najgorszych samochodów w historii Formuły 1. Opóźniona premiera bolidu nie zwiastowała niczego dobrego. Kierowcy zespołu na każdym okrążeniu tracili około sekundy-dwóch w stosunku do aut bezpośrednio przed nimi. Na tym poziomie jest to ogromna przepaść. W wewnętrznej rywalizacji między zawodnikami Williamsa we wszystkich 21 sesjach kwalifikacyjnych lepszy okazywał się George Russell. Z kolei Kubica zdobył 100 proc. punktów dla zespołu – zaledwie jeden – za

44–45

dziesiąte miejsce w szalonym i deszczowym Grand Prix Niemiec. Polak okazywał się lepszy na starcie wyścigów, zawsze przesuwał się kilka pozycji do przodu. Inna sprawa, że potem je tracił, często na rzecz Russella. Pojawiły się oskarżenia i wątpliwości, czy Williams traktuje obu swoich kierowców jednakowo. Kubica ostatecznie zdecydował się na zakończenie współpracy z zespołem; ten sam ruch wykonał sponsor Polaka, czyli PKN Orlen. Zaczęły się negocjacje i spekulacje na temat przyszłych losów Kubicy w sportach motorowych. Rozmowy toczyły się z trzema zespołami: Haas, Racing Point i Alfa Romeo. Szybko okazało się jednak, że nie ma szans na regularne starty Polaka w Formule 1 w sezonie 2020. Równolegle Kubica wziął udział w grudniowych testach nowego samochodu DTM (Deutsche Tourenwagen Masters). Był zadowolony z jazdy BMW M4, za którego kierownicą przejechał 245 okrążeń na torze w Jerez, nie odstając tempem od innych kierowców. W tych samych testach, tylko że na zaproszenie Audi, brał udział również 19-letni Robin Rogalski. Kierowca ze Szczecina wygrał serię Audi R8 LMS Cup, a karierę w sportach motorowych zaczął trzy lata temu, praktycznie pomijając etap gokartowy. W przyszłości jeszcze usłyszymy o tym chłopaku, można być tego pewnym.

#wiadomo Internetowy żart w komentarzu z jednej z popularnych stron poświęconych Kubicy, gdzie autor wymieniał, dlaczego poszczególne zespoły powinny się zdecydować na podpisanie umowy z Polakiem, przeszedł do żargonu fanów Formuły 1. Hasło Haas – wiadomo stało się memem. Aż nagle w Sylwestra na kontach Orlenu w social mediach pojawił się wpis zawierający jedynie hashtag #wiadomo, udostępniony również przez samego Daniela Obajtka, prezesa PKN Orlen. Podczas gdy Polska odsypiała huczne wejście w lata 20., wiadomość gruchnęła jak najgłośniejsze fajerwerki. Po raz pierwszy w historii polska firma została sponsorem tytularnym zespołu Formuły 1. Częścią umowy było zatrudnienie Kubicy na stanowisku kierowcy testowego w Alfa Romeo Racing ORLEN. Logo Orlenu jest również eksponowane na bolidach i kombinezonach członków zespołu. Oprócz tego nawiązano współpracę w sprawie szkolenia młodzieży. Mimo ogłoszenia pomyślnej dla Polaka decyzji spekulacje nie ustawały. Spodziewano się, że Kubica nie poprzestanie na sesjach treningowych Formuły 1, a będzie chciał łączyć je z jazdą w innych seriach. DTM stawał się coraz bardziej odległą perspektywą, szczególnie po ogłoszeniu przez BMW składu zespołów fabrycznych – Kubicy nie było wśród sześciu wybranych kierowców. I wtedy znów na profilach


nowe wyzwania Kubicy /

Formuła 1 z dachem Patrząc na to, jak ogromnym zainteresowaniem, a niemal uwielbieniem, cieszy się Robert Kubica w naszym kraju, nie może dziwić, że gros Polaków zaczęło wyszukiwać „z czym się je ten DTM”. Deutsche Tourenwagen Masters to najważniejsza seria samochodów turystycznych na naszym kontynencie. Same pojazdy, mimo że przypominają te znane z dróg, nie mają z nimi wiele wspólnego. Dzięki zmniejszonej masie i silnikom z turbodoładowaniem pojazdy są w stanie osiągać prędkości nawet do 300 km na godzinę. Kierowcy mogą korzystać z systemu push-to-pass, który sprawia, że przez krótki czas po naciśnięciu odpowiedniego przycisku mają do dyspozycji 60 koni mechanicznych więcej oraz znanego z Formuły 1 systemu DRS (Drag Reduction System) ułatwiającego wyprzedzanie. DTM w znanej nam dzisiaj formie powstało w 2000 r. W pierwszych sezonach w serii startowały samochody takich marek jak Audi, Mercedes czy Opel. BMW dołączyło do zmagań w 2012 r. Dwa lata temu z występów w DTM wycofał się Mercedes, który postanowił bardziej się skupić na nowatorskiej, w pełni elektrycznej serii wyścigowej – Formule E. Legendą serii jest niejaki Bernd Schneider – czterokrotny mistrz nowej DTM. W poprzednim sezonie na starcie pojawiały się samochody trzech marek – Audi, BMW i Aston Martin (po raz pierwszy i ostatni). Tytuł mistrzowski przypadł Niemcowi René Rastowi, jeżdżącemu Audi RS5. To auto zdominowało wyścigi. Kierowcy BMW byli w stanie odnieść jedynie pojedyncze zwycięstwa. W tyle snuły się Astony Martiny, przez co samochodów tej marki nie zobaczymy już na niemieckich i europejskich torach. DTM zaczął współpracować z japońską serią Super GT. Dzięki zastosowaniu tej samej specyfikacji w samochodach możliwe było zorga-

nizowanie dwóch wspólnych weekendów wyścigowych. Jeden odbył się w w niemieckim Hockenheim, a drugi na japońskim torze Fuji. W nowym sezonie w stawce pojawi się prawdopodobnie 15 kierowców. Ośmiu za kierownicą Audi RS5 Turbo, czyli sportowej wersji Audi A5, siedmiu w BMW M4 Turbo. Tak mała liczba dostawców aut budzi wątpliwości i wywołuje dyskusje na temat stanu DTM. Bardziej różnorodne są jednak tory, na których będą rywalizować kierowcy. Wyścigi będą się odbywać nie tylko w Niemczech, ale również w Belgii, Rosji, Szwecji, Włoszech, Wielkiej Brytanii i Holandii. Sezon zacznie się 25 kwietnia w belgijskim Zolder. Największej fali polskich fanów można spodziewać się w połowie maja na niemieckim Lausitzring oddalonym zaledwie 140 km od granicy z naszym krajem. Władze DTM chcą wykorzystać „kubicomanię” do zwiększenia frekwencji na trybunach. Przy użyciu specjalnego kodu rabatowego kibice mogli kupić bilety z 10-procentową zniżką. Kod mówił sam za siebie: DTMXKUBICA.

Intensywne weekendy W sezonie 2020 odbędzie się dwadzieścia wyścigów na dziesięciu torach. Typowy weekend wyścigowy wygląda następująco: piątek jest poświęcony dwóm treningom trwającym po 45 minut. W sobotę rano odbywają się 20-minutowe kwalifikacje. Ich ranga jest większa niż w Formule 1 – trzech najlepszych kierowców otrzymuje kolejno po trzy, dwa i jednym punkcie. Po południu odbywa się wyścig. Zamiast ustalonej liczby okrążeń, zawody mają limit czasowy – 55 minut + jedno okrążenie. Punktowane jest 10 pierwszych miejsc, format taki sam jak w Formule 1: 25-20-15-12-10-8-6-4-2-1. Niedziela wygląda identycznie jak sobota. Wśród kierowców możemy znaleźć wiele znajomych nazwisk, chociażby jeżdżącego przez sześć sezonów w Formule 1 Timo Glocka, który w tej serii trzy razy kończył wyścigi na podium. On, jego rodak Marco Wittmann, mistrz DTM z sezonu 2014

i 2016 oraz Austriak Philipp Eng należą do najlepszych kierowców prowadzących BMW. Z kolei w Audi groźny będzie broniący tytułu mistrzowskiego Rast oraz Szwajcar Nico Müller, wicemistrz z poprzedniego sezonu, który w tym roku będzie łączył występy w DTM ze startami w Formule E. Z łączeniem dwóch serii będzie zmagał się także Kubica. Co prawda Polak będzie jedynie kierowcą testowym w Formule 1, ale ta funkcja również wiąże się z wieloma obowiązkami. Ze względu na kolizję w kalendarzach obu serii Kubica będzie musiał opuścić trzy weekendy Formuły 1. Łącznie będzie miał zajęte 28 weekendów plus dni testowe. Niemała liczba. Podobnie jak wysiłek, który będzie trzeba włożyć w powrót do najbardziej prestiżowej serii wyścigowej. Polak będzie pozbawiony kolegi zespołowego. To na nim skupią się wszystkie wysiłki zespołu Orlen Team ART. Niepokój budzi to, że auto BMW było w zeszłym roku wolniejsze od Audi, a Kubica nie jest częścią zespołu fabrycznego. Odstawanie od reszty stawki może stać się dla polskiego kierowcy przeszkodą, która nieodwracalnie wpłynie na jego karierę. Jednak niezależnie od tego, czy Kubica będzie odnosił w DTM sukcesy, czy nie, wśród Polaków narodzi się zamiłowanie do tej serii. Kilka stacji telewizyjnych w naszym kraju jest zainteresowanych transmisją wyścigów, a DTM myśli nad uruchomieniem własnego serwisu streamingowego. Warto wspomnieć, że wszystkie sesje wyścigowe w zeszłym sezonie były dostępne za darmo na YouTubie, a widzowie mieli dostęp do wielu kamer. Biorąc pod uwagę jak zwiększy się ich oglądalność w Polsce, nie ma co liczyć na powtórkę tego rozwiązania. Kariera Kubicy w DTM, bez względu na wyniki, najprawdopodobniej potrwa tylko rok. Rok, który będzie dla niego decydujący. Część nowych kibiców zostanie z serią na dłużej. Ważne, żeby pozostało w nich zamiłowanie do sportów motorowych, bo na kierowcę pokroju Roberta Kubicy możemy czekać wiele lat. 0

fot.: Wikipedia Commons

Orlenu pojawiło się jedno słowo: wiadomo. Na konferencji zorganizowanej przez Orlen zobaczyliśmy Daniela Obajtka, Waldemara Boguscha, prezesa niemieckiej części firmy, ministra aktywów państwowych Jacka Sasina i oczywiście samego bohatera całego spotkania – Roberta Kubicę. Orlen, z pomocą francuskiej ekipy ART Grand Prix, znanej z działalności w takich seriach jak Formuła 2 czy Formuła 3, zdecydował się na utworzenie własnego zespołu w DTM. Orlen Team ART wystawi zaledwie jeden samochód. Za kierownicą biało-czerwonego BMW M4 Turbo zasiądzie nie kto inny, jak sam Kubica. Inwestycja w zespół, oprócz wspierania kariery Polaka, ma na celu promocję Orlenu na zagranicznych rynkach. W ciągu dwóch lat ma dojść do ujednolicenia wizerunku firmy za granicami naszego kraju. Dodatkowo na samochodzie pojawią się gwiazdki, nawiązujące do sieci Star będącej niemiecką odnogą grupy PKN Orlen.

SPORT

marzec 2020


SPORT

/ w odwiedzinach u londyńskich Młotów

fot.: pixabay.com

Żelazny firmament londyńskiego Hollywood

Kiedyś wybuduję dom i posadzę drzewo – podobno to są rzeczy, które trzeba w swoim życiu zrobić. Jednak ważniejsze od przedmiotów są dla mnie obecnie przeżycia i wspomnienia z nimi związane. Styczniowa podróż pozwoliła mi na wykreślenie jednej pozycji znajdującej się na mojej bucket list i przekonała mnie o słuszności obranej ścieżki. T E K S T:

M i c h a ł J óź w i a k

ondyn. Miasto kontrastów, architektoniczna perełka, ale także – co dla tego artykułu najbardziej istotne – dom europejskiej piłki nożnej. Przecież to właśnie tu, w Anglii, narodził się ten sport, a Londyn – jako największa brytyjska metropolia – był świadkiem jednych z najbardziej pamiętnych wydarzeń w historii futbolu. Niezapomniany mecz eliminacyjny do Mistrzostw Świata 1974, który na zawsze pozostawi Jana Tomaszewskiego w pamięci polskich sympatyków piłki nożnej; słynny finał mundialu z roku 1966, kiedy Anglicy sięgnęli po trofeum na własnym terenie, czy finał Ligi Mistrzów sezonu 2012/2013, podczas którego mieliśmy okazję oglądać polskie trio z Dortmundu.

L

Stolica futbolu W Londynie swoje mecze rozgrywa aż pięć (a jeśli uwzględnić także pobliski Watford, nawet sześć) klubów z najwyższej klasy rozgrywkowej – jest to ewenement na skalę światową. Obok Arsenalu, Tottenhamu, Chelsea oraz Crystal Palace, swoją siedzibę ma tu również West Ham United. Klub nazywany często „The Hammers” czy „The Irons”, co w tłumaczeniu na język polski znaczy „Młoty” oraz „Żelaźni”. Wynika to z przeszłości klubu, który powstał w 1895 r. na bazie zespołu Thames Ironworks F. C. – ekipy utworzonej przez jednego z dyrektorów spółki o tej samej nazwie, w celu poprawienia morale pracowników. W 1900 r. firma nie była jednak w stanie dłużej finansować klubu, przez co zespół całkowicie się usamodzielnił. Mimo że nie był już związany z przedsiębiorstwem, zachował swoje przydomki oraz charakter drużyny klasy robotniczej. Cztery lata później

46–47

klub przeniósł swoją siedzibę do Upton Park, gdzie jeszcze do niedawna rozgrywał mecze. W latach 20. XX w. na trybunach stadionu zaczęto inicjować przyśpiewkę I’m forever blowing bubbles, która pozostała z drużyną aż do dziś. Wszystko z powodu gracza, który był uderzająco podobny do chłopca z obrazu Bubbles, namalowanego przez Sir Johna Everett Millaisa. Motyw z obrazu został wykorzystany do reklamy opery mydlanej I’m Forever Blowing Bubbles. Dyrektor lokalnej szkoły, a zarazem przyjaciel menedżera West Hamu, zmieniając słowa piosenki, zaczął nucić melodię podczas szkolnych spotkań, a że był jednocześnie utalentowanym muzykiem i kompozytorem, spisał słowa na papierze i rozpowszechnił je. Z czasem przyśpiewka przeniosła się na Upton Park, stając się oficjalnym hymnem klubu. Na przełomie lat 60. oraz 70. West Ham sięgnął po Puchar Zdobywców Pucharów oraz dwa razy po Puchar Anglii. W 2016 r. legendarne Boleyn Ground zostało wyburzone, a zespół przeniósł się na stadion wybudowany w 2012 r. z okazji odbywających się wówczas w Londynie igrzysk olimpijskich.

Come On You Irons! Na pierwszy rzut oka West Ham wydaje się drużyną przeciętną, a wręcz nijaką. Jeśli chodzi o trofea czy jakość sportową na przestrzeni dekad, trudno się z tym nie zgodzić – z pewnością daleko „Młotom” do Liverpoolu, Manchesteru United czy Arsenalu, które zapisały się złotymi zgłoskami na kartach historii angielskiej piłki nożnej. Mimo to pokochałem ten zespół, jeśli drużynę piłkarską można w ogóle kochać. Jest to, w moim przekonaniu, klub po-

nadprzeciętny, który oferuje coś znacznie więcej niż sukcesy sportowe. Frekwencja w trakcie meczów zdaje się to potwierdzać. Olympic Stadium podczas rozgrywek ligowych zapełniony jest średnio w 99,9 proc. (60 tys. miejsc), co pod względem liczby kibiców na trybunach plasuje West Ham na trzecim miejscu w Premier League oraz na granicy pierwszej dziesiątki w Europie. Nie idzie to absolutnie w parze z wynikami drużyny, gdyż w tym sezonie klubowi znacznie bliżej do strefy spadkowej niż do walki o puchary. Obecny sezon nie jest jednak ewenementem. Kibice „Młotów” wypełniają trybuny stadionu rok w rok, okazując swoje przywiązanie do ekipy. West Ham, w odróżnieniu od klubów z czołówki tabeli, nie ma zbyt wielu fanów, którzy swoją sympatię opierają na sukcesach osiąganych przez zespół. Słabe czy przeciętne występy nie odstraszają więc kibiców, którzy są dzięki temu znacznie bardziej lojalni i przywiązani do zespołu.

Żelazne więzy Kiedy zaczynałem dojrzalej patrzeć na piłkę, przyciągnęła mnie do siebie unikatowa atmosfera otaczająca zespół. Nigdy nie lubiłem wybierać najbardziej popularnych rzeczy, uważałem je za wybitnie banalne i nużące – nie inaczej było z wyborem ulubionego klubu, którego kibicem pozostanę do końca życia. Kiedy oglądałem co tydzień mecze drużyny oraz filmy przygotowane przez jej sympatyków, czy kupowałem swoją pierwszą koszulkę, zaczynałem coraz bardziej zżywać się z drużyną odległą o kilkaset kilometrów. Jednak łatwo jest być kibicem, gdy drużyna wygrywa, nieco trudniej kiedy odnosi porażki. Lojalność wobec raz wybranych barw


w odwiedzinach u londyńskich Młotów /

planowane i znakomicie łączy nowoczesny charakter wieżowców ze stylem budynków pamiętającymi panowanie królowej Wiktorii. Doskonały przykład planowania przestrzennego stanowi Park Olimpijski, którego częścią jest stadion West Hamu. Miejsce nieco oddalone od centrum rozrasta się w nadzwyczaj szybkim tempie, przyciągając inwestorów oraz nowych miesz-

18 stycznia miałem okazję spełnić jedno ze swoich największych marzeń związanych z piłką nożną – pojechałem na mecz ukochanego klubu. I tutaj wracamy do punktu wyjścia – Londynu, który wręcz przytłacza swoją wielkością. Przemieszczając się po dzielnicach stolicy Wielkiej Brytanii zrozumiałem, skąd wynika tak silne przywiązanie wyspiarzy do ukochanych drużyn. Każdy fragment tej olbrzymiej aglomeracji, mimo że architektonicznie doskonale zgrany z całością, wyróżnia się pod wieloma względami. Londyn to, bez dwóch zdań, mieszanina kultur, tradycji oraz zwyczajów pochodzących nie tylko z całej Anglii, lecz także z całego świata. Kuchnia, architektura, często nawet odmienny akcent mieszkańców – to kilka najprostszych wskaźników. Jednak w tym szaleństwie jest metoda – miasto jest świetnie roz-

fot.: Wikipedia Commons

Matchday

kańców. Rozmieszczenie wszystkich budynków jest dobrze rozplanowane, dzięki czemu region zaczyna się prężnie rozwijać. Ceny mieszkań szybują w górę, co może świadczyć o atrakcyjności okolicy. Sama arena śledzonych przeze mnie zmagań imponuje. Jest to najpiękniejszy stadion, jaki było mi dane jak dotąd zobaczyć – i wypowiadam te słowa z pełną świadomością ich znaczenia (a w swoim dwudziestoletnim życiu widziałem wiele boisk

piłkarskich). Wchodząc (choć może lepiej użyć słowa „wbiegając”) na wypełnione po brzegi trybuny, słysząc donośny śpiew kibiców, nie czułem niczego oprócz ekscytacji. Chwila, na którą tak długo czekałem, miejsce, które tak dobrze znam z nielegalnych rosyjskich streamów. Nieco bałem się rozczarowania, jednak sam widok z wysoko umiejscowionych krzesełek okazał się lepszy, niż go sobie pierwotnie wyobrażałem. Co charakterystyczne, brytyjscy kibice nie dopingują swoich drużyn tak żywiołowo, jak sympatycy polskich zespołów – chociażby Legii Warszawa – jednak znacznie dobitniej wyrażają swoją aprobatę wobec umiejętnych zagrań zawodników. Potrafią docenić nie tylko celny strzał czy trafne podanie, lecz także skuteczny odbiór piłki lub zakończone powodzeniem czytanie gry przeciwnika. W odróżnieniu od stadionu Benfiki Lizbona – Estadio Jose Alvarade, na którym miałem przyjemność pojawić się niecały rok temu na meczu Ligi Europy, na trybuny nie wolno wnieść piwa. Restrykcyjna kontrola dotyczy również wszelkich ostrych narzędzi – Anglicy bardzo pieczołowicie dbają o bezpieczeństwo. Mecz, który miałem okazję oglądać, zakończył się wynikiem 1 : 1, co było o tyle korzystne, że nie zostawiło ani mnie, ani klubu z pustymi rękami. Pozostał za to apetyt na dokładkę i ponowną wizytę. 0

fot.: Michał Jóźwiak

okazała się silniejsza w ciągu lat niepowodzeń. To sprawia, że ten niepozorny klub z północnego Londynu wzbudza we mnie wyjątkowo ciepłe uczucia. Prawdopodobnie wynika to z ilości wspomnień – zarówno tych przyjemnych, jak i cierpkich – które klub pozostawił w mojej pamięci. Trochę jak Mały Książę oswoiłem się z myślą, że ten zespół zawsze był i jest gdzieś blisko. To uczyniło go wyjątkowym klubem, ważniejszym od tysiąca innych.

SPORT

marzec 2020


SPORT

/ wywiad z Andrzejem Twarowskim i Michałem Gutką

Angielski duet: Twarowski & Gutka Po powrocie z Londynu miałem okazję porozmawiać z dziennikarzami mającymi olbrzymią wiedzę na temat Premier League. O swoich wspomnieniach związanych z West Hamem oraz ulubionych angielskich drużynach opowiadają Andrzej Twarowski i Michał Gutka. r o z mawia ł :

M i c h a ł J óź w i a k

MAGIEL:Chętnie usłyszałbym panów ulubioną historię czy anegdotę związaną z West Hamem. Andrzej Twarowski: Zbyt wielu wspomnień łączących mnie z West Hamem to

ja nie mam. Pierwsze, które przychodzi mi na myśl, jest związane z kolegą, który poprosił mnie o kupienie mu gadżetów klubowych „Młotów” podczas mojego wyjazdu służbowego do Anglii. Rzecz działa się w połowie lat 90. Niestety z ochotą przystałem na ten pomysł. Niestety, bo na miejscu okazało się, że mieszkałem dokładnie po drugiej stronie Londynu i sama wyprawa na stadion WHU trwała dłużej niż moja podróż z Polski do Anglii. W dodatku na miejscu przeżyłem spore rozczarowanie, bo spodziewałem się wielkiego sklepu z pamiątkami, a okazało się, że był to jakiś skrzypiący barakowóz, w którym do wyboru miałem szalik albo kubek. Trochę się to rozminęło z moim wyobrażeniem lepszego piłkarskiego świata. Kubek kupiłem, ale straciłem następne pół dnia na powrót do hotelu. Teraz obok nowego stadionu jest wielki superstore dla kibiców. Można tam kupić wszystko, czego tylko kibicowska dusza zapragnie. Tyle że stadion jest kompletnie pozbawiony atmosfery. Musi minąć jeszcze trochę czasu zanim „Młotom” wszystko zgra się jak należy. Ale jedno muszę im oddać: ich nowy dom nie jest położony na wygwizdowie. 45 minut i z każdej części miasta jest się na miejscu. Michał Gutka: Może to nie anegdota, ale dla mnie West Ham to Boleyn Ground, bąbelki i ta typowa dla Anglii atmosfera. Pamiętam dokument o tym stadionie tuż przed przeprowadzką. Kawał historii. Julian Dicks [były piłkarz West Hamu – przyp.red.] opowiadał tam, że fani wręcz siedzieli rywalom na plecach, umieli ich zastraszyć. Drugie skojarzenie to piłkarze, którzy się w tym klubie wychowali. Carrick, Lampard, Ferdinand, Joe Cole czy Jermain Defoe.

Chciałbym również zapytać panów o ulubiony klub ligi angielskiej. Jak rozpoczęła się ta relacja i jakie jest najpiękniejsze wspomnienie z nią związane? AT: Nigdy nie pływam z głównym nurtem. Lubię raczej trudne uczucia. W su-

mie i tak ulokowałem je nie najgorzej, bo zastanawiałem się między Bury i Blackburn. Pierwszy klub właśnie zniknął z piłkarskiej mapy, a w Blackburn, które sobie upatrzyłem, w pewnym momencie pojawił się bogaty właściciel. Kupił mojego ulubionego piłkarza, Shearera, wziął innych uznanych zawodników, dołożył trenera Dalglisha i szybko po awansie zdobył mistrzostwo. Także

nie mam prawa narzekać na swój kibicowski los. Właściwie, biorąc pod uwagę opcje, jakie sobie zostawiłem do wyboru, to trafiłem wręcz wspaniale. MG: Kibicuję Liverpoolowi. Zaczęło się to od transferu Jerzego Dudka, którego w dzieciństwie bardzo lubiłem już w reprezentacji, a Stambuł to uczucie ugruntował. Najlepsze wspomnienia wiążą się już z ostatnimi sezonami za Kloppa. To najlepszy okres LFC od lat i przyjemny czas dla kibica.

Czy pamiętają panowie swój pierwszy mecz Premier League? Jak wspominają panowie to wydarzenie, jakie emocje mu towarzyszyły? AT: Nie pamiętam. Nigdy nie bawiłem się w dzienniczki, pamiętniczki.

Na pewno nie byłem prowadzącym komentatorem, tylko musiałem wejść w rolę tego dopowiadającego. I domyślam się, że wówczas towarzyszyła mi ekscytacja pomieszana ze stresem. Pewnie nawet ten drugi odebrał mi sporo z radości, jaka towarzyszyła mojemu debiutowi. Z drugiej strony była to zapewne konsekwencja moich działań, które szły za marzeniami. Zawsze chciałem komentować mecze. MG: Oglądanego w telewizji nie pamiętam, to było bardzo dawno temu i jakoś nie wbił mi się w głowę, nie miałem olśnienia na zasadzie To jest to!. Oglądany z trybun to dopiero rok 2017 i wizyta na Stamford Bridge. Obejrzałem w tamten weekend kilka spotkań, ale pierwszym było starcie Chelsea z Watfordem, trafił się bardzo ciekawy mecz. Skończyło się 4 : 2 i dobrze pamiętam ładnego gola Pedro i „wejście smoka” z ławki Michy’ego Batshuayia.

Jako, że artykuł zawiera elementy reportażu ze stolicy Wielkiej Brytanii, to chciałbym zapytać panów o opinię na temat tezy: Londyn stolicą światowej piłki nożnej oraz dowiedzieć się, jakie wspomnienia łączą panowie z tym miastem. AT: Mieszkałem w Londynie ponad rok. Tam uczyłem się samodzielnego ży-

cia, zarabiania na siebie. Mam sentyment do tego miasta, zawsze wracam do niego z ochotą, bo jednak zostawiłem tam kawałek siebie. Ja jednak bardziej niż do konkretnych miejsc przywiązuję się do ludzi. A jako kibic chodziłem na Queens Park Rangers. Z prostej przyczyny – mieszkałem 200 m od stadionu. Jednak za często tam nie bywałem, bo zwyczajnie nie było mnie stać na takie rozrywki. MG: Nie mam niestety wielu wspomnień czy anegdot związanych z Londynem, ponieważ w brytyjskiej stolicy pojawiłem się jedynie dwa razy i to jedynie po to, aby obejrzeć mecz i pokręcić się trochę po mieście. Jest to jednak miejsce szczególne dla futbolu, nie tylko tego wyspiarskiego. 0

Andrzej Twarowski Dziennikarz portalu newonce.sport oraz komentator Canal+Sport, gdzie wraz z Rafałem Nahornym tworzy znany sympatykom ligi angielskiej duet komentatorski. Autor słynnego w piłkarskim środowisku powiedzenia o „zapinaniu pasów”.

fot.: pixabay.com

Michał Gutka

48–49

Dziennikarz portalu newonce.sport oraz komentator Canal+Sport. W przeszłości także dziennikarz „Przeglądu Sportowego” oraz współtwórca kanału English Breakfast poświęconego angielskiej piłce.


jak dbać o kobiety /

WARSZAWA Jak nazywa się mały Arek? Smolarek.

Murem za kobietami Miłość nie zabija. Nie jest ubrana jak dziwka – to ty patrzysz na nią jak gwałciciel. Inne – Seks tak, seksizm nie. „Zgwałcił mnie” – wierzymy Ci. Antyprzemocowe hasła zaczęły pojawiać się na murach w przestrzeni publicznej pod koniec grudnia. I zachęciły miliony przechodniów do stanięcia twarzą w twarz z problemem, o którym zazwyczaj się milczy. Choćby na parę sekund. T E K S T:

U r s z u l a S z u r ko

kcja została zainicjowana we Wrocławiu, ale obecnie plakaciary zrzeszają się za pomocą grup na Facebooku w większości dużych miast w Polsce. Plakatować może każdy – na Instagramie plakatowanie_kobietobojstwa_pl umieszczony został specjalny instruktaż – jak malować i przeklejać plakaty, żeby były czytelne i pozostawały nienaruszone jak najdłużej. Nie chcemy – wyjaśnia inicjatorka plakaciar w rozmowie z „Gazetą Wyborczą” – dłużej pozostawać same z tym doświadczeniem, w wielu przypadkach jesteśmy krzywdzone właśnie w przestrzeni publicznej. Chcemy ją odzyskać, obklejając ulice naszymi plakatami. Chcemy po-

A

czuć się w tej przestrzeni bezpiecznie, przekonać się, że możemy wyjść nocą na ulicę bez wspierającej obecności mężczyzny i że nic nam się nie stanie. W tym sensie plakatowanie to akt wyzwalający. Wkraczasz w przestrzeń, której się boisz, i ją przejmujesz. Akcja została zainicjowana przez Karolinę, na co dzień mieszkającą we Francji. Jej inspiracją była aktywistka i była działaczka Femenu Marguerite Stern, która w pojedynkę zaczęła obklejać ulice Marsylii historiami kobiet zabitych przez partnerów. We Francji w 2019 r. 137 kobiet zginęło z rąk męża, partnera lub byłego małżonka. W listopadzie na paryskich ulicach przeciw-

ko przemocy wobec kobiet demonstrowało 49 tys. osób – w całej Francji protestowało ponad 100 tys. Odpowiedzią francuskiego rządu było opracowanie planu 40 działań, które mają zapobiec przemocy wobec kobiet. Polska zmaga się z podobnymi problemami. W 2018 r. 1305 kobiet padło ofiarą gwałtu, a 16 434 doznało przemocy w rodzinie. W 2019 r. policja wypełniła jeszcze więcej formularzy Niebieskiej Karty niż w roku poprzednim. A to tylko oficjalne dane.

Puste ściany, czyste sumienie

fot: Jon Tyson, unsplash.com

Akcje plakaciar zaczęły zwracać uwagę. Jednak niektórzy, zamiast na idei, chętniej skupiają się na formie i krytykują niszczenie elewacji. Dodatkowo, plakatowanie budynków nie jest legalne. Karolina na zarzuty odpowiada stanowczo. Bez przesady, czym mamy się stresować, nie wysadzamy przecież Sejmu? Gwałciciele, mężczyźni bijący swoje partnerki czy ci niepłacący alimentów popełniają gorsze zbrodnie – plakatowanie zbrodnią nie jest – a pozostają w wielu przypadkach bezkarni. Plakaty spotykają się także z różnym odbiorem ze strony władz – czasem osoby plakatujące ukarane zostają mandatem, innym razem wywiązuje się rozmowa na temat akcji i nie ponoszą one żadnych konsekwencji. Dla bezpieczeństwa akcje plakatowania odbywają się w nocy. Uczestniczą w nich nie tylko dziewczyny, lecz także chłopaki i osoby niebinarne. Dla tych, którzy chcą je wesprzeć, ale nie czują się na siłach bądź nie mogą fizycznie plakatować, powstała zrzutka w sieci na zakup potrzebnych materiałów. Są plakaty, które odnoszą się do konkretnych przypadków. W Bydgoszczy pojawiło się hasło Bił ją tylko w nocy. W dzień był radnym – nawiązujące do sprawy byłego radnego Prawa i Sprawiedliwości, który znęcał się nad swoją żoną. W Krakowie – Pracownice Bagateli to superbohaterki – odnoszące się do oskarżenia dyrektora teatru Bagatela o molestowanie, które zgłosiło 15 aktorek i aktorów. „Gazeta Wyborcza” także otrzymała swoje hasło – po opublikowaniu na okładce wywiadu z Romanem Polańskim zarzucono jej promowanie kultury gwałtu. Każdy może jednak przygotować własne hasło, opowiedzieć swoją historię. A ta może okaza się bardziej uniwersalna, niż mu się zdawało. 0

marzec 2020


WARSZAWA / nocne życie Warszawy

Kluby w Warszawie Stolica Polski to imprezowy raj – zarówno dla Polaków, jak i dla przybyszów z innych krajów. W nocnym życiu miasta można z łatwością dostrzec mieszankę kulturową. T E K S T:

E wa c h oj n ac k a

śród bywalców warszawskich klubów można wyróżnić kilka charakterystycznych grup. Jedną z nich są studenci, którzy przyjechali do Polski w ramach wymiany Erasmus. Zazwyczaj wiedzą oni bardzo dobrze, jak imprezować – głównie dlatego, że zajęcia na uczelni nie zajmują im dużo czasu, a wydanie otrzymywanego stypendium na alkohol jest kuszące. W związku z tym wielu erasmusowców przyjeżdża do naszego kraju na huczne imprezy i tanie trunki. Dlatego właśnie warszawskie kluby zabiegają o ich obecność.

W

Latynoskiej siły już nie powstrzymacie Student z Europy Zachodniej wyda więcej pieniędzy niż typowy polski studencina. Szkoda więc nie skorzystać z takiej okazji. Erasmusowcy wychodzą na miasto zazwyczaj tłumnie i z planem porannego powrotu. Nie musi to być koniecznie weekend, ponieważ każdy dzień może być dobry na rozrywki. W internecie krążą rozpiski z poleceniami, gdzie i w który dzień tygodnia warto się udać, biorąc pod uwagę np. darmowy wstęp czy zniżkę na drinki.

Klub Park, z niezbadanych przyczyn, stał się ostoją dla erasmusowców. Dzięki „magicznej promce” w każdą środę miejsce zapełnia się włoskimi „casanovami” i hiszpańskimi „chicami”. Uwaga dla dziewczyn: możecie spodziewać się emocjonalnych wyznań miłosnych i przeróżnych komplementów – w końcu południowi mężczyźni są bardzo wylewni. Wśród sprawdzonych lokali trzeba wyróżnić Teatro Cubano przy placu Piłsudskiego. Klub ten to prawdziwa ostoja dla fanów gorących rytmów muzyki latino. Zawsze jest tam tłum, a większość imprezowiczów stanowią przedstawiciele południowych krajów Europy (z domieszką mieszkańców innych kontynentów). Z pewnością to świetne miejsce, aby poćwiczyć język hiszpański albo tańce latynoskie. Na parkiecie często pojawiają się profesjonalni tancerze, zawsze chętni do pokazania podstawowych kroków mambo lub bachaty. Ostatnio modnym klubem stał się Opera Club przy placu Piłsudskiego. Miejsce robi wrażenie niezwykle eleganckiego, a jego wnę-

trze przypomina orientalny pałac. Opera organizuje imprezy z myślą o erasmusowcach, chociaż miejsce, jak na studencką kieszeń, uchodzi za dość drogie. Mimo że otrzymuje głównie pozytywne recenzje, to zdarzają się i skargi na obsługę. Trudno się temu dziwić. Nie od dzisiaj wiadomo, że właściciele lokali żerują na pieniądzach obcokrajowców i często oszukują klientów. Popularne jest podmienianie kart z napojami na te z wyższymi cenami. Oprócz oszustw finansowych nierzadkim problemem jest rasizm, zwłaszcza wobec Turków i Hindusów. Są oni traktowani stereotypowo i nie wpuszcza się ich na bramce. Jedynym rozwiązaniem jest podawanie się za Włocha lub Hiszpana. Przejawy rasizmu widoczne są także u innych osób w klubie. Pod wpływem alkoholu wzrasta wrogość. Obcokrajowcy o śniadej karnacji są narażeni na agresję słowną, a nawet przepychanki. Ofiarami nieodpowiednich zachowań w klubie bardzo często padają także kobiety. Wielu mężczyzn, nieważne jakiej narodowości, przekracza granice i zachowuje się

50-51 fot: Danny Howe, unsplash.com


nocne życie Warszawy /

natarczywie. Czasem naprawdę trzeba uważać, by w drodze do toalety nie zostać złapanym za pośladki.

Jak się bawią koledzy zza wschodniej granicy?

Dobre, sprawdzone techno Stolica jest bogata także w kluby electro. Najpopularniejsze miejsca to przede wszystkim Smolna oraz Luzztro (tak, to z piosenek Taco Hemingwaya). Te kluby słyną z imprez trwających nawet do południa, dlatego uchodzą za idealne na afterparty. Charakterystycznym widokiem są chmary ludzi niczym zombie kołyszących się do bitów. W ciemnych zakamarkach klubów imprezowicze wciągają kreski. O ile na początku nocy wydaje się to po prostu udany rave, o tyle w pewnym momencie sytuacja wymyka się spod kontroli i nikt nie stara się już ukrywać zażywania kolejnych dawek narkotyków. Niechlubną opinię o tych imprezach podziela większość ich uczestników, mimo to rave’y są nadal popularne. Internauci mówią wprost o mordowni i ćpalni. Nie wspominają już nawet, co się dzieje w tajemniczym dark roomie. Niewątpliwie łatwo tam o znalezienie kogoś na przygodny seks albo szybki zakup narkotyków. Technokluby są po prostu specyficzne. 0 fot: Lily Banse, unsplash.com

Nie od dzisiaj wiadomo, że Słowianie umieją mocno imprezować. Nie stanowią tu wyjątku nasi sąsiedzi zza wschodniej granicy. Coraz więcej ukraińskich i białoruskich studentów rozpoczyna studia w polskich miastach, najczęściej właśnie w Warszawie. Z tego powodu wzrasta liczba lokali skierowanych przede wszystkim do młodzieży ze wschodu. W wielu warszawskich klubach organizowane są także tzw. tusovki. Tusovka to w rosyjskim slangu impreza. Odbywają się one raz w miesiącu, zwykle w klubie Capitol, ale ostatnio także w Operze oraz w Niebie. W okresie letnim tusovki przenoszą się do Iskry na Polu Mokotowskim. Organizatorami tych imprez są Nashi Ludzie. Oprócz zabaw klubowych zapraszają oni topowych artystów rosyjskiej muzyki na koncerty w Warszawie. Ich działalność obejmuje także inne duże miasta w całym kraju. Ostatnio na polskim rynku muzycznym coraz większym uznaniem cieszy się rosyjska muzyka popularna. Dowodem na to jest hit ostatniego lata – Rozowoje wino autorstwa Ełdżeja oraz Feduka. Styl tych imprez wywodzi się z muzycznych trendów rosyjskojęzycznej młodzieży. Młodzi ludzie ubrani są w ciuchy wprost z lat 90. Sportowe buty i trzy paski na spodniach to znak rozpoznawczy postradzieckiego dresiarza. Chociaż obecna młodzież nie pamięta już czasów pierestrojki, to swoim stylem próbuje do tego nawiązać. Mimo że jest to wielka mieszanina narodów (od Ukraińców i Białorusinów po Kazachów i Uzbeków) to wszystkich uczestników tusovek łączy jedno – zamiłowanie do rosyjskiej muzyki.

także działalność w ciągu dnia – wydarzenia skierowane do społeczności oraz eventy związane z kulturą. Nie tylko na Woli można spotkać ekscentryków. Klub GLAM to zdecydowanie miejsce pod tęczową banderą. Po nazwie można się domyślić, że to strefa przeznaczona dla społeczności queer. Weronika, studentka UW oraz fanka kultury queer, ujmuje to tak: Odkąd poszłam tam pierwszy raz, stwierdziłam, że już chyba nie pójdę do żadnego innego klubu. Miejsce ikoniczne, bardzo przyjazne dla osób LGBT+! Nigdzie nie spotkałam się z taką sympatyczną atmosferą i chyba też nigdzie indziej nie poznałam tylu nowych osób jednego wieczora. Wisienką na torcie są występy drag queens, z którymi potem można spotkać się przy barze. Wielka energia podczas występów sprawia, że zapominasz, że jesteś w małym warszawskim klubie. Właścicielka GLAM-u to popularna Dżaga, czyli drag queen, przyjaciółka Dody. To gratka dla osób, które są na bieżąco z gwiazdami świata queer.

WARSZAWA

Wśród warszawskich klubów warto przyjrzeć się tym po wschodniej stronie Wisły. Hydrozagadka, największy z nich, to klub z klimatycznym piwnicznym wnętrzem i starymi meblami. Dzięki temu, że grają tutaj bardziej różnorodną muzykę (np. rock i funk), atmosfera wydaje się swobodniejsza. Mniej tu wystrojonych dam szukających swojego księcia oraz panów liczących na przygodny seks. Ciekawą miejscówką dla muzycznych freaków jest Pogłos. Według opinii użytkowników Facebooka klub przy Burakowskiej jest jednym z najlepszych offowych miejsc w stolicy. Organizuje on koncerty undergroundowych zespołów, a w trakcie imprez można spotkać pełno kolorowych ptaków i pozytywnie zakręconych ludzi. Co więcej, Pogłos prowadzi

fot: Lily Banse, unsplash.com

Klubowy freakshow

marzec 2020


DZIEŃ KOBIET

/ podwójne spojrzenie na 8 marca

wysiłki nie poszły na marne

Kobiecym okiem smego marca obchodzimy Międzynarodowy Dzień Kobiet. Warto choć na chwilę wznieść aplauz, bo kobiety w minionym roku osiągnęły naprawdę sporo. Z roku na rok serce raduje mi się coraz bardziej, gdy słyszę, jak głośno problemy kobiet wybrzmiewają w przestrzeni publicznej, a każda próba ich uciszenia spotyka się z ogromnym sprzeciwem. W 2019 r. po raz pierwszy w historii dwie kobiety, Amerykanki, odbyły spacer kosmiczny; nastoletnia aktywistka ekologiczna Greta Thunberg otrzymała nagrodę Człowieka Roku tygodnika Time, tym samym zostając jej najmłodszą laureatką; Katie Bouman pokazała światu, jak wygląda czarna dziura, Esther Duflo została drugą w historii noblistką w dziedzinie ekonomii, a film Period. End of sentence reżyserowany przez Raykę Zehtabchi i Melissę Berton dostał Oscara w kategorii Najlepszy krótkometrażowy film dokumentalny. Te siedem kobiet, które pozwoliłam sobie wymienić, różnią zainteresowania, wiek, pochodzenie czy chociażby ulubione dodatki na pizzy. Łączy je to, co typowo kobiece, czyli okres. Biologicznie – cykliczne złuszczanie nabłonka macicy; w praktyce – parodniowe męki fizyczne i psychiczne, spowodowane prężnie działającymi hormonami. I choć o samej menstruacji, wraz ze wzrostem dostępu do edukacji seksualnej, w końcu przestano mówić jedynie szeptem, to hasło ubóstwo menstruacyjne pojawiło się w polskiej dyskusji społecznej dopiero w zeszłym roku. Co ciekawe, pojęcie to po raz pierwszy zostało wygooglowane w sierpniu 2019 r. Dla porównania, period poverty jest wklepywane w amerykańskie paski wyszukiwania od co najmniej piętnastu lat (wcześniej Google nie prowadził takich statystyk). Sama dowiedziałam się o tym problemie stosunkowo niedawno, bo przeszło dwa lata temu, gdy po wizycie w Stanach Zjednoczonych zainteresowałam się tamtejszym ubóstwem bezdomności, którego odsetek w niektórych regionach osiąga nawet 55%. Natknęłam się wtedy na ponad sześciominutowy reportaż na YouTubie o tytule How Do Homeless Women Cope With Their Periods? i zagłębiając się w temat nieco bardziej, uświadomiłam sobie, że brak dostępu do niezagrażających zdrowiu reprodukcyjnemu środków higieny intymnej jest problemem na skalę globalną. Około 500 milionów kobiet na świecie (i tak – mam tu na myśli zarówno ekonomiczne mocarstwa, jak i kraje rozwijające się) co miesiąc używa zamiast tamponów czy podpasek starych skarpetek, papieru toaletowego bądź innych dostępnych, ale niezapewniających godnej ochrony materiałów. Dodatkowo w krajach, w których temat miesiączki wciąż jest stygmatyzowany, kobiety spotykają się z ostracyzmem społecznym i przez czas trwania okresu rezygnują z uczęszczania do szkoły lub pracy czy z innych aktywności, które nawet w najmniejszym stopniu wiążą się z kontaktem interpersonalnym. W Polsce nie są prowadzone badania na ten temat, stąd nieznany jest dokładny rozmiar problemu. Natomiast za pośrednictwem takich projektów społecznych jak Akcja Menstruacja (która, swoją drogą, już za niedługo stanie się pełnoprawnie działającą fundacją!) wiadomym jest, że rzecz dotyczy kobiet ubogich, z rodzin wielodzietnych oraz tych mieszkających w ośrodkach pomocy społecznej. Dlatego ósmego marca, zanim otrzymacie lub wręczycie komuś corocznego tulipana, warto rozważyć wsparcie fundacji zajmującej się sprawami kobiet, a swoją wdzięczność i uznanie okazać nie tylko najbliższym kobietom, ale także tym, dla których płeć jest gigantycznym obciążeniem.

Ó

Zuzanna Powaga

18–19 06–07

istoria Święta Kobiet sięga 1909 r. Wtedy było obchodzone po raz pierwszy w Stanach Zjednoczonych. W tamtym czasie ruchy kobiece, w głównej mierze wywodzące się ze środowisk robotniczych, miały już za sobą wiele lat działań. Jednak istotne zmiany w kwestii równouprawnienia płci, jak choćby nadanie kobietom pełni praw obywatelskich, miały się dopiero dokonać. Idea świętowania tego dnia błyskawicznie rozprzestrzeniła się nie tylko w Ameryce i w licznych krajach Starego Kontynentu, ale niemal we wszystkich zakątkach świata. Na szczególnie podatny grunt padła w Rosji, gdzie 8 marca został ogłoszony świętem narodowym, a później, w okresie ZSRR - dniem wolnym od pracy. W Polsce Dzień Kobiet często kojarzy się z okresem PRL-u - i słusznie, bowiem władza ludowa upodobała go sobie jako okazję do propagowania obrazu idealnego, socjalistycznego społeczeństwa, w którym aktywne kobiety ciężką pracą przyczyniają się do wzrostu dobrobytu w narodzie. Z tej okazji powszechne było obdarowywanie pań symbolicznym goździkiem i drobnym, lecz luksusowym w tamtych czasach upominkiem, najczęściej parą rajstop. Pomimo, że w kulturze europejskiej damy powszechnie wielbiono, a wręcz toczono zacięte walki w obronie ich honoru, to niewiele z nich miało realny wpływ na życie polityczne. Natomiast tradycyjne role wzorowej żony, matki i gospodyni stanowiły dla kobiet ważne wyzwania, którym sprostanie decydowało o ich społecznym statusie. Zmiany przyniósł dopiero czas Wielkiej Wojny, jaka przetoczywszy się przez Stary Kontynent w drugiej dekadzie XX wieku, radykalnie zmieniła jego oblicze geopolityczne, ale i społeczne. Kobiety, zmuszone do zastępowania mężczyzn w ich tradycyjnych rolach pokazały, że potrafią być niezależne i, mimo że słabsze fizycznie, w wielu obszarach radzą sobie równie dobrze jak oni. Od tej pory już nic nie było w stanie powstrzymać rewolucyjnych zmian dokonujących się w prawie i obyczajach. Począwszy od udziału w wyborach, kobiety powoli sięgały po kolejne prawa, które przez tyle stuleci były im niesprawiedliwie odbierane. Równouprawnienie to dobrodziejstwo, ale też wielka odpowiedzialność, jaką kobiety sprawują nad swoim życiem. Dziś już nikt nie bije się o cześć swojej damy - muszą zadbać o siebie same. Marcowe święto to dobra okazja, aby przypomnieć, iż, pomimo że na świecie zostały poczynione ogromne postępy w kwestii równouprawnienia, to w wielu krajach sytuacja kobiet jest nadal bardzo trudna. Współczesne panie nadal chętnie obchodzą dzień 8 marca jako swoje święto. I nie chodzi tutaj o samą przyjemność z otrzymanego upominku, ale o możliwość przypomnienia o wyjątkowości każdej kobiety oraz ich oczekiwaniach. Jednym z nich jest na pewno pozbycie się pewnych stereotypów, zmiana sposobu postrzegania kobiet oraz dostrzeżenie ich wartości i potencjału. Warto o tym pamiętać nie tylko w tym konkretnym dniu.

H

Maria Jaworska


varia /

Varia Polecamy: 54 Człowiek z pasją Życie na fali

Wywiad z wice-Mistrzem Świata w Windsurfingu

56 Czarno na białym To tylko Jura

Jest Jurą w Jurze

fot. Julia Januszyk

60 W SUBIEKTYWIE Ukryte Stare Miasto W poszukiwaniu utraconej Starówki

Piątek rano, humor poprawiony To m a s z Dwoja k est u Prousta taki fragment, zresztą od niego zaczyna się opowieść francuskiego pejzażysty wspomnień, w którym pisarz opisuje ref leksje dotyczące snu. Dla dręczonego bezsennością młodego Marcela jedynym przyjemnym momentem wieczoru był radośnie wyczekiwany uścisk mamy na dobranoc. Jednak odgłos kroków zbliżającej się rodzicielki był dla niego czymś bolesnym. Oznaczał nie tylko, że mama do niego przyjdzie, lecz także że później wróci na dół i zostawi Marcela samego na całą noc. Być może samo oczekiwanie jest zawsze najlepszym elementem? Ulubionym momentem roku był dla mnie zwykle czerwiec. Miesiąc zawieszony między rokiem szkolnym a wakacjami – niby trzeba chodzić do szkoły, ale na lekcjach nie robi się prawie nic lub spędza się je na boisku. Dużo wolnego, a jednocześnie perspektywa uroczystości zakończenia roku szkolnego nie pozwala na stracenie rachuby czasu. A gdy wyszło się ze świadectwem, to mimo że właśnie rozpoczynały się te dwa najlepsze miesiące w roku, zegar odmierzający czas do powrotu do szkoły oficjalnie zaczynał już tykać. Jakby pierwszy dzień wakacji był także początkiem ich końca.

J

Być może samo oczekiwanie jest zawsze najlepszym elementem?

Czy zatem rozwiązaniem jest zatrzymanie w idyllicznym Nigdzie, które paradoksalnie często potrafi przyjmować bardzo konkretne formy: pomaturalne ognisko, Sto lat na osiemnastych urodzinach bądź moment, gdy Robert Lewandowski strzela gola na 1:0 z Grecją? Otóż nie. Po pierwsze, nawet jeśli chcielibyśmy trwać długo w jednym stanie, to otoczenie skutecznie nam to wybije z głowy. Po drugie – i tu zgodzę się z pewnym znanym doktorantem mojej Alma Mater – warto się rozwijać i wychodzić ze swojej strefy komfortu lub chociaż ją poszerzać. Pamiętam młodzieńczą frustrację spowodowaną brakiem sprawczości. Stan tymczasowy, w którym nie podjęliśmy jeszcze żadnej wiążącej decyzji, a zatem nie zdążyliśmy jeszcze niczego zepsuć i niczego bezpowrotnie stracić, jest kuszący, jednak w dłuższej perspektywie oferuje wyłącznie apatię. Przejście do następnego etapu, jakkolwiek bolesne, jest często konieczne. Trzecia w nocy. Kilka godzin zanim zachce się spać. Pora wyruszać. Niezależnie od tego, czy potem będziemy sobie za to dziękować, czy się znienawidzimy.0

marzec 2020


CZŁOWIEK Z PASJĄ

/ surfing w profesjonalnym wydaniu

paris or we riot

Życie na fali Spędzanie w ciągu roku 33 dni w podróży, a 163 dni na wodzie. Ściganie się o podium z elitą i bycie w światowej czołówce. Wieczna opalenizna i zmartwienie, czy będzie wiać – tak wygląda życie profesjonalnego windsurfera. O tym, jak zmienić pasję w sposób na życie, opowiada nam Maciej Rutkowski. M i c h a l i n a Ko b u s

fot. John Carter

r o z m aw i a ł a :

Jakie to uczucie być najlepszym polskim windsurferem i chodzącą legendą już w wieku 28 lat?

Magiel:

Maciej Rutkowski: Przez dwa tygodnie jeszcze 27 i tego się trzymajmy (śmiech).

To już taki wiek, kiedy każdy dzień ma znaczenie, a chodzącą legendą bym się jeszcze nie nazwał. Mam zdecydowanie dużo więcej do zrobienia niż udało mi się do tej pory osiągnąć. Mam nadzieję, że może za 20–30 lat będzie można tak powiedzieć, ale na razie nie przesadzajmy.

Masz na swoim koncie wiele osiągnięć – piętnaście razy zostałeś mistrzem Polski, jako pierwszy Polak w historii stałeś na podium PWA [Professional Windsurfers Association – przyp. red.] oraz poskromiłeś legendarną falę Jaws. Który sukces uważasz za najważniejszy?

Zaczęło się dosyć klasycznie, mój tata pływał najpierw na łódkach, potem w jego życiu pojawiły się windsurfing i deska. Mój starszy brat też pływał, a ja jakoś automatycznie się w to wplątałem. No i tyle, krok po kroku, od pierwszego obozu amatorskiego po pierwszy obóz zawodniczy, pierwsze zawody. Właściwie mam wrażenie, że minęła chwila, a nagle jestem tutaj.

Tych rzeczy nie da się ze sobą porównać. Jest trochę tak, że jak do czegoś dążymy, to wydaje nam się, że osiągnięcie tego drastycznie zmieni nasze życie. W praktyce następnego dnia mamy kolejny, jeszcze większy cel. Często coś, co na początku wydawało się niebotyczne czy niemożliwe do osiągnięcia, powszednieje i przechodzimy nad tym do porządku dziennego. Myślę, że największym sukcesem jest to, że podróżuję, startuję w zawodach na najwyższym poziomie, a także mam wolność i swobodę robienia wielu ciekawych, fajnych rzeczy, o których zawsze marzyłem. Jeśli chodzi o sukcesy sportowe, to skupiam się bardziej na tym, co jeszcze mnie czeka niż na tym, co osiągnąłem.

Czy od razu wiedziałeś, że zmienisz swoją pasję w styl życia?

Jak godzisz życie prywatne z podróżami?

Nie wiedziałem, ale chciałem (śmiech). Nie miałem za bardzo pomysłu, jak to zrobić; w tamtym czasie nie znałem nikogo, kto robiłby to zawodowo. Wojtek Brzozowski skończył karierę i nie miał mnie kto wprowadzać. Z braku innych pomysłów poszedłem na studia, ale bardzo szybko doszedłem do wniosku, że jednak chcę żeglować. Rzuciłem uczelnię i zacząłem jeździć na zawody, próbując się jakoś zaczepić. Udało się. Na początku było to mocno niezorganizowane, zarówno od strony finansowej, jak i sportowej. W windsurfingu nie ma struktury z klubami i trenerem klubowym, nikt nie prowadzi cię za rączkę krok po kroku. Trzeba to wszystko rozwikłać samemu. To jest trudny moment – kiedy z juniora, wygrywającego wszystkie możliwe krajowe i międzynarodowe zawody, przechodzisz do kategorii wiekowej seniora i nagle okazuje się, że jesteś 50. na świecie i nie masz możliwości zaczepienia się w światowej czołówce. Nie było łatwo, ale podjąłem walkę i udało mi się osiągnąć sukces. Daje mi to świadomość tego, że poradziłem sobie, nawet gdy nikt mną nie kierował, a każdą decyzję musiałem podjąć sam.

Policzyłem ostatnio, że w ciągu całego 2019 r. przez 33 dni byłem w powietrzu bądź za kółkiem, czyli po prostu w podróży. Miesiąc wyjęty z życia, poświęcony na to, żeby przedostać się z punktu „a” do punktu „b”. Jeśli chodzi o życie osobiste, to wiadomo, musi być jakiś kompromis, nie można mieć wszystkiego. Na szczęście moja dziewczyna jest wyrozumiała, też dużo podróżuje. Cieszę się, że to jakoś działa, aczkolwiek logistyczny freestyle trwa non stop.

W jakich dokładnie konkurencjach startujesz?

Starty sprawiają ci jeszcze radość czy traktujesz je już bardziej jako formalność?

W tej chwili startuję głównie w slalomie. To taka szybka dyscyplina wyścigowa, bez żadnych reguł. Wszystko odbywa się na zasadzie kto pierwszy, ten lepszy. Coraz popularniejszy staje się natomiast foil, czyli pływanie na tzw. hydroskrzydłach. Deska nie płynie po wodzie, ale unosi się nad nią na właśnie takim skrzydle. Ta dyscyplina została wybrana kolejną klasą olimpijską, więc na razie startuję w slalomie, ale nie zamykam się na przyszłość.

Jako formalność na pewno nie! Denerwuję się tak samo jak 10 lat temu, główna różnica leży jednak w tym, z czego czerpię frajdę. Nie jest to już czysta radość z samego pływania, lecz bardziej z rywalizacji, z tego, że bijesz się o zwycięstwa w pucharze świata, mistrzostwach świata. Jak wygrasz, to nie ma już wyższego poziomu, nie ma nikogo wyżej. To chyba daje mi największą satysfakcję, a do tego świadomość, że osiągnięcie tego

Skromny jesteś! Skąd ta miłość do windsurfingu?

54–55

Skoro zwiedziłeś pół świata, to które miejsce było twoim ulubionym? Ostatnio rozmawiałem o tym z kolegą i doszedłem do wniosku, że do każdego mam jakieś „ale”. Na przykład na Hawajach jest super, ale to mała wyspa i dodatkowo ceny są tam kosmicznie wysokie. Chile to świetne miejsce, ale woda ma 10 stopni. Kapsztad też wspominam bardzo dobrze. To ciekawe miasto, w którym dużo się dzieje wokół pływania. Niestety wody są niebezpieczne i roją się od rekinów. Australia ma podobne problemy.


surfing w profesjonalnym wydaniu /

CZŁOWIEK Z PASJĄ

jest tak trudne. Jeśli popełnię nawet mały błąd, to jestem 20., 30., więc muszę naprawdę wznieść się na wyżyny swoich możliwości, żeby wygrywać. To zresztą też sprawia mi dużo frajdy – kiedy znajdujesz się na najwyższym poziomie, wszystko zaczyna się dziać w zwolnionym tempie, więcej widzisz, więcej czujesz. To są niesamowite wrażenia.

liznąć trochę tego, co pomiędzy. Wychodzę z tego założenia, że nie będę opowiadał wnukom, że byłem piąty w Nowej Kaledonii – bo to zawody jak zawody – ale że byłem na końcu świata, widziałem miejscową kulturę, próbowałem lokalnego jedzenia. Myślę, że szukanie tego typu wartości w stylu życia, który uprawiam, jest bardzo ważne.

Sukcesy sukcesami, ale jak znosisz porażki?

A czy chciałeś kiedyś rzucić to wszystko, bo miałeś już całkowicie dość?

Coraz lepiej i coraz łatwiej. Pracuję też z trenerem mentalnym. Przez ostatnie lata bardzo bolała mnie każda porażka, każde niepowodzenie, ale teraz uczę się, że to wszystko jest częściowo subiektywne. Możesz potraktować dany wynik jako porażkę lub jako lekcję. Albo w ogóle na niego nie spoglądać. Trzeba pamiętać, że każdy sportowiec przegrał zdecydowanie więcej razy, niż wygrał. Nie ma kogoś, kto przez całe życie wygrywał, więc trzeba znaleźć balans – z jednej strony wyciągać z tych porażek lekcje, a z drugiej mieć pewnego rodzaju wolność w głowie. To pozwala dążyć do zwycięstwa, a nie tylko bronić się przed porażką.

Zdarza się to średnio raz na tydzień (śmiech). Pracuję na sukces wiele lat, a potem przychodzi wyścig, który jest podyktowany różnymi losowymi czynnikami, na które nie mam wpływu, i to potrafi być bardzo przytłaczające. Ale pracując nad sobą, uczysz się, żeby się takimi rzeczami nie przejmować. Mam takie momenty rezygnacji, ale staram się, żeby było ich jak najmniej.

W dzisiejszych czasach cokolwiek, na czym jesteś w stanie skupić uwagę dłużej niż w przypadku 15-sekundowego Instastory, jest wartościowe. Jeśli przy czymś godziny zamieniają się w minuty, to według mnie oznaka, że to coś dobrego, co pomaga nam być spełnionymi. Myślę, że to jest pasja. Bardzo trudno to wytłumaczyć, bo to jedynie uczucie, ale uważam, że prawdziwa pasja to nie coś, co robisz, żeby wrzucić fajne zdjęcie na Instagrama. Fajny wpis w mediach społecznościowych to tylko produkt uboczny.

Co cię wciągnęło i dalej trzyma w tym sporcie? Wciągnęło mnie to, że wydawało mi się, że jestem dobry i że mam jakąś szansę na karierę poza biurem, poza klasycznym schematem. Natomiast to, co trzyma mnie teraz, to po pierwsze chęć spełnienia celów i marzeń, po drugie kariera i to, że chcę się rozwijać w tym, co robię, a po trzecie – styl życia, który daje mi mnóstwo wolności i radości. Staram się też zwracać uwagę na podróż między przystankami, a nie tylko cel, który gdzieś mi tam przyświeca. Nie patrzę na życie jedynie przez pryzmat sportu, ale chcę też

Przede wszystkim progres i robienie dalej tego, co już robię. Chciałbym też zachować w sobie taki luz, jaki miałem na koniec poprzedniego sezonu. Jak znajdujesz radość w tym, co robisz, to wszystko przychodzi z łatwością, nawet trudne decyzje czy problemy nie są aż tak przerażające. Planuję iść dalej tym torem, wzmocnić aspekty sportowe. Myślę też o projektach pozasportowych – starałem się zacząć kanał na YouTubie, tego typu rzeczy, które sprawiają mi dużo radości. Chcę rozwijać się we wszystkich możliwych kierunkach.

Dziękuje ci bardzo za rozmowę! Mam nadzieję, że będziesz dalej się rozwijał i będziesz niedługo najlepszy nie tylko w Polsce, lecz także na świecie! Dzięki bardzo, pozdrowienia! 0

Maciej Rutkowski (POL23) Polski windsurfer, urodzony w Słupsku. 15-krotny Mistrz Polski, dwukrotnie stał na podium mistrzostw świata, pierwszy Polak na legendarnej fali Jaws na wyspie Maui, uznawanej za jedną z największych i najbardziej niebezpiecznych na świecie. Z windsurfingiem związany jest od 1997 r. Poza pływaniem interesuje się koszykówką, muzyką, a także prowadzi kanał na YouTubie o swoich podróżach.

fot. Lyle Krannichfeld

Żyjemy w pokoleniu Netflixa i Instagrama, a młodzi ludzie przestają mieć jakiekolwiek zainteresowania. Ty całe życie robisz to, co kochasz – powiedz, czym jest dla ciebie pasja?

Jaki masz cel na ten sezon?

marzec 2020


CZARNO NA BIAŁYM

Alpy we włoskim wydaniu Chociaż w Polsce zima już przeminęła (o ile w ogóle tutaj dotarła), w Alpach białe szaleństwo trwa dalej. Tym razem postaram się wam pokazać czarującą scenerię najpiękniejszych, moim zdaniem, gór w Europie – Dolomitów. T E K S T i Z DJ Ę C I A :

Aleksander Jura

Wszystkie pokazane widoki można podziwiać, jeżdżąc „Sellą Rondą”, czyli połączeniem tras biegnących wokół masywu Sella. Składa się ona z sześciu ośrodków narciarskich, a łączna długość tras wynosi ponad 40 km. Na zdjęciu możemy dostrzec szczyt Seceda, którego ostro ścięta grań (niewidoczna z tej perspektywy) jest znanym punktem dla fotografów krajobrazowych.

56–57


CZARNO NA BIAŁYM

Dolomity zawdzięczają swoją nazwę minerałowi dolomitowi, z którego są zbudowane. Około 200 mln lat temu, kiedy rozpoczynała się orogeneza alpejska, złoża tego minerału znajdowały się dość płytko pod ziemią. Wkrótce ruchy górotwórcze wypchnęły go, tworząc zapierające dech w piersi pomarańczowe szczyty.

Ośrodki położone w tym rejonie są istną mekką dla narciarzy. 500 km tras narciarskich mówi samo za siebie, jednak gdyby komuś było mało, to na tym samym skipassie można przedostać się do sześciu kolejnych kurortów. Dzięki temu nasze 500 km rośnie do imponujących 1220 km na jednym skipassie! Tutaj nie ma miejsca na nudę.

marzec 2020


CZARNO NA BIAŁYM

Dolomity niewątpliwie posiadają w sobie coś, co sprawia, że chce się tu wracać. Niekończąca się liczba tras, zapierające dech w piersiach widoki, a to wszystko przy wspaniałej włoskiej kuchni.

58–59


CZARNO NA BIAŁYM

Pod otoczką swojego piękna Dolomity skrywają mroczną przeszłość. W 1915 r. Włosi przystąpili do I wojny światowej po stronie Ententy, rzucając rękawicę Austro-Węgrom. Granica obu państw przebiegała przez Dolomity. Włosi, wiedząc, że jest to jedyny region Alp, przez który mogą przejechać większe wojska, postanowili wybudować tu szereg fortyfikacji.

Walki były niesamowicie zaciekłe. Ludzie ginęli z wycieńczenia, zimna i głodu. Samo wybudowanie bunkrów z lekkimi działami kosztowało życie 10 tys. żołnierzy. Cały front w tym rejonie pochłonął ponad 100 tys. istnień po obu stronach, z czego szacuje się, że tylko 20 proc. ofiar zginęło w walkach. Historia robi wrażenie, tym bardziej że topiące się lodowce aż do dzisiaj wyrzucają ponadstuletnie zwłoki zamarzniętych lub przysypanych lawinami żołnierzy.

marzec 2020


REPORTAŻ

/ historia nieznana

jak szybko zarobić na warunek z makro asking for a friend

Ukryte Stare Miasto Zapomniany cmentarz, średniowieczne podziemia. Na Starówce historie o królobójcach skrywają się tuż za rogiem. Wystarczy tylko zejść z utartego szlaku. T E K S T i z dj ę c i a :

Ja k u b S z y d e l s k i

yskakuję z tramwaju. Zostawiam za sobą ruchliwą trasę W-Z i kieruję się w stronę Starówki. W górę, rzadziej w dół, jadą ruchomymi schodami turyści i spieszący się przechodnie. Tłumy przejeżdżają przez dolne piętra kamienicy Johna. Kamienica z XVIII w. wyprzedziła metro i wszystkie galerie handlowe w Polsce. To w niej zamontowano pierwsze schody ruchome w 1949 r. Rozglądam się, dookoła modernistyczny wystrój – jednokolorowe płytki, zaokrąglone okiennice. Po obu stronach sunących schodów czatują socjalistyczne płaskorzeźby. Uciekam stąd. Chcę umknąć prześladującemu mnie upiorowi socmodernizmu. Starówka została odbudowana z powojennych gruzów w latach 1945–1969. Sam Zamek Królewski postawiono na nowo dopiero w 1984 r. Odbudowa Starego Miasta poskutkowała wpisaniem całego obszaru na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Zresztą w tym roku mija 40 lat od tej daty. Ale teraz nie o tym…

W

Zikkurat za rogiem Przecinam plac przed kościołem św. Anny. Chcę iść pod Teatr Wielki – tam ocalała przynajmniej klasyczna fasada. A jednak skręcam w lewo w wąską uliczkę Kozią. Niepozorny trakt na tyłach pałacu Prymasowskiego skrywa jedyne w Polsce Muzeum Karykatury. Mieści się w niewielkiej pałacowej oranżerii, a jego założycielem był wybitny rysownik i satyryk Eryk Lipiński. W 2015 r. brytyjski dziennik „The Guardian” umieścił to miejsce wśród 10 najlepszych muzeów w Europie… o których prawdopodobnie nie miałeś pojęcia. To prawdziwa gratka dla fanów rysunków satyrycznych m.in. Andrzeja Mleczki, którego prace są regularnie pokazywane na wystawach. Spaceruję chwilę koło niewielkiego muzeum. Wtem staję jak wryty. Przede mną wznosi się ośmiopiętrowa piramida z beto-

60–61

nu i szkła. Wokoło mnie klasyczne kamienice z czerwonymi dachami, a na wprost widzę masywny, geometryczny budynek o schodkowych tarasach. Ten brutalistyczny zikkurat przy Koziej 9 nie pasuje do otoczenia, ale poprzez ten kontrast staje się bardzo ciekawy. Jest ukryty w parku na tyłach pałacu Prymasowskiego. Pozostałe budynki szczelnie odgradzają go kordonem cegieł ze wszystkich stron. Blok jest

Dziekania koło bazyliki św. Jana Chrzciciela była świadkiem jedynej w historii Polski próby zamachu na króla. Na tej drodze 15 listopada 1620 r. szlachcic Michał Piekarski targnął się z czekanem na życie Zygmunta III Wazy. Monarcha podążał na poranną mszę w kościele św. Jana. Piekarskiemu udało się zranić króla, ale gdy dobył szabli, został obezwładniony przez marszałka Łukasza Opalińskiego. Niewielka świta dworska aresztowała niedoszłego królobójcę. Szlachcic był już wcześniej uznany za niepoczytalnego i został pozbawiony praw do użytkowania majątku. W czasie tortur Piekarski miał zeznać, że mord zlecił mu anioł. Wtedy też ukuło się przysłowie „pleść jak Piekarski na mękach”. Egzekucja odbyła się najprawdopodobniej na Rynku Nowego Miasta, natomiast w okolicach ulicy Dziekaniej zachowała się pamiątka po tamtych wydarzeniach. Dla bezpieczeństwa monarchy zbudowano kryty ganek między Zamkiem Królewskim a bazyliką. Prowadził bezpośrednio do loży królewskiej w kościele.

Cmentarz z widokiem na Wisłę Przechodząc pod łącznikiem, docieram na placyk Kanonia, który też może się pochwalić mroczną historią. Dzisiaj odwiedzają go Tarasowe balkony na Koziej 9 turyści; fotografują malownicze domki i historyczny dzwon. Z koschowany zaraz pod nosem ciekawskich pielei w średniowieczu grzebano tutaj zmarłych. szych pomiędzy Krakowskim Przedmieściem Cmentarz na Kanonii istniał w tym miejscu a placem Teatralnym. od XIII w., a nazwa kanonia oznacza budynek mieszkalny kanoników. Koło nekropolii mieściło się też więzienie sądu kościelnego oraz O tym, jak Piekarski czekanem wywijał kostnica dla topielców. Cmentarz zlikwidoSocmodernizm znów mnie dopadł, ale wcale wano dopiero w XVIII w. z nakazu Stanisłatego nie żałuję. Wracam na plac Zamkowy wa Augusta Poniatowskiego. i podążam znanym i lubianym szlakiem Poniatowskiemu zawdzięczamy też piękturystycznym – ulicą Świętojańską. Jednak ny punkt widokowy na Gnojnej Górze, z któna Starym Mieście warto skręcać przede rego można podziwiać panoramę Pragi. Nawszystkim w boczne uliczki – tam kryją zwa tego urokliwego zakątka odwołuje się się najciekawsze historie. Niewielka uliczka


historia nieznana /

lacje centralnego ogrzewania oraz kanalizację. Dziś zamiast rur można tu podziwiać wystawę archeologiczną – odnalezione zabytki z wykopalisk na Starym Mieście. Piwnice mieszczańskich kamienic wykorzystywano jako miejsca handlu. Stąd też nazwa samego sklepu – od sklepienia piwnic – dodaje Sylwia Kot, z którą rozmawiam w kamienicy po stronie Dekerta.

do jego pierwotnego przeznaczenia – wysypiska śmieci. Gnojna Góra znajdowała się poza miastem, a obręb murów wyznaczają dzisiaj zabudowania Centrum Interpretacji Zabytku (Brzozowa 11/13). Król ze względów sanitarnych nakazał zamknąć wysypisko i obsiać je trawą. Po zniszczeniach II wojny światowej tutaj były same gruzy – opowiada Sylwia Kot, historyczka sztuki Muzeum Warszawy. Był to istny raj dla archeologów. Można było przekopać Gnojną Górę i sporo innych terenów na Starym Mieście. Większość tych ówczesnych śmieci, które zachowały się do dzisiaj, możemy obecnie oglądać w piwnicach Muzeum Warszawy.

Rewolucje na dziedzińcach

Podziemny Dekert wcale nie gorszy Cały czas szukałem autentycznej Starówki. Nie takiej, którą odbudowano w latach 50. i później. Nie zadowalał mnie Barbakan, który zrekonstruowano w całości dopiero w 1954 r., o Zamku Królewskim nie wspominając. Zachowane fragmenty średniowiecznych murów – choć zręcznie wkomponowane w części odrestaurowane – też nie robiły na mnie wrażenia. Zwracałem uwagę na niektóre rzeźby na Rynku, takie jak figura św. Anny Samotrzeć – ale wciąż nie mogłem uchwycić namiastki autentycznego, średniowiecznego miasta. I w końcu je odkryłem – pod ziemią! Zachowane piwnice z XV i XVI w. pod kamienicami na staromiejskim Rynku. Wybrane podziemia tworzą Szlak Kulturalnych Piwnic Starego Miasta, który obejmuje pięć lokalizacji. Największe podziemia znajdują się w siedzibie Muzeum Warszawy – pod kamienicami po stronie Dekerta o numerach 28–42. Piwnice zostały udostępnione turystom dopiero w 2012 r. po gruntownej renowacji. Komunistyczne władze nie przywiązywały wagi do tych pomieszczeń, skupiając się na odbudowie fasad budynków. Przez średniowieczne mury przepuszczono wtedy insta-

REPORTAŻ

Zaułek koło ul. Brzozowej

Pomnik Warsa i Sawy

Po wyjściu na powierzchnię zahaczam jeszcze o lapidarium. To sala z ekspozycją ocalałych kamiennych zdobień z warszawskich pałaców i kamienic. Dziedziniec wewnętrzny muzeum w 2018 r. częściowo przykryto szklanym dachem i zaadaptowano na przestrzeń wystawową. Losy tego terenu są charakterystyczne dla ogółu podwórek Starego Miasta. W wolnych przestrzeniach dziedzińców urządzano dobudówki. W XIX w. teren Starówki przestał być atrakcyjny – kamienice były typowymi czynszówkami dla najbiedniejszych mieszkańców. Nie bez powodu właśnie wtedy wyburzono ratusz na Rynku – Starówka traciła na znaczeniu. Była zbyt mała, by dalej pełnić funkcję centrum miasta. Stare Miasto przebudowywano wielokrotnie. Sylwia Kot opowiada, że jedna z większych renowacji kamienic miała miejsce w 1928 r. Wtedy też wybrukowano na nowo cały Rynek. Jednocześnie stwierdza, że najwięcej zmieniło się po wojnie. Oczyszczono wtedy place i dziedzińce oraz wprowadzono tereny zielone. Wiele oficyn zostało zniszczonych, a pozostałe rozebrano. Zdemontowano również te na dziedzińcu współczesnego lapidarium. Dzięki tamtym wydarzeniom i odbudowie mogę dzisiaj kluczyć między podwórkami i robić zdjęcia sekretnemu życiu starówki. Warto zapuścić się w rzadziej odwiedzane części Starego Miasta. Można wtedy natrafić na mniej znane galerie sztuki i muzea. Na przykład przy placu Kanonii mieści się Izba Pamięci Generała Kuklińskiego. Ukrytych miejsc jest naprawdę sporo – wystarczy skręcić w boczną uliczkę. 0

marzec 2020


TECHNOLOGIE

/ bioplastiki

Co tam na składzie?

Ujarzmić plastik Ekopanika, która ze słusznych powodów rozprzestrzenia się w społeczeństwie, praktycznie wycofała z polskich restauracji plastikowe słomki, a teraz wprowadza do sklepów torby z ekoplastiku. Czy jednak sącząc napój z rozpływającej się w ustach tekturowej słomki i z zakupami w torbie z biodegradowalnego plastiku, możemy mieć w pełni czyste sumienie? T E K S T:

D o m i n i k a H a m u lc z u k

rzysta milionów ton – tyle plastiku ludzkość produkuje co roku, z czego jedynie 9 proc. jest poddawane recyklingowi, 12 proc. jest spalane, a 79 proc. zalegnie na tysiące lat w naturalnym środowisku, gdzie powoli będzie się rozkładać. Ogromna część tego produkowanego surowca jest jednorazowego użytku – butelki na wodę, plastikowe sztućce i kubeczki, opakowania na żywność i wreszcie – symbol zanieczyszczenia plastikiem – plastikowe torebki na zakupy. Zdecydowana większość tych produktów została wykonana z plastiku bazującego na ropie, zużywającego zasoby nieodnawialne i do tego wszystkiego nie biodegradowalnego. Wzrost świadomości społeczeństwa dotyczący bardziej ekologicznego stylu życia popchnął rozwój technologii w kierunku bioplastików. Niestety, większość z nas zadowala się znakiem zielonego listka na torebce bez większego zastanowienia, co owa biodegradowalność oznacza.

T

Eko i bardziej eko

fot. NASA

fot. pixabay.com, CC

W kategorii ekoplastików można odnaleźć trzy typy tworzyw sztucznych: wytworzone w procesie recyklingu, wytworzone z roślin i mikroorganizmów oraz inne, które nie należą do żadnej z wymienionych kategorii. Plastik recyklingowy to pojęcie dość oczywiste. Wyprodukowany surowiec po użyciu zostaje po-

62-63

sortowany, poddany mechanicznym i chemicznym procesom i ponownie użyty do produkcji nowych opakowań. Co prawda wytworzony produkt nie będzie bardziej biodegradowalny niż stary, ale przynajmniej odkładamy dzięki temu moment, w którym trafi on wreszcie na śmietnik. Zmniejsza to też zapotrzebowanie na produkcję nowego plastiku. Niestety, niewielka część opakowań rzeczywiście przechodzi tę drogę – w Europie odsetek ten wynosi zaledwie 30 proc., a w skali światowej spada poniżej 10 proc. Ponadto materiał podczas procesu recyklingu traci na jakości, przez co może być przetwarzany jedynie ograniczoną liczbę razy. Ciekawie zaczyna się, gdy przyjrzymy się drugiej kategorii surowca – bioplastikom, takim jak PLA (poliaktydy) i PHA (polihydroksyalkiniany). PLA, bardziej popularny z tych dwóch rodzajów, jest wytwarzane ze skrobi, głównie powstałej z kukurydzy, trzciny cukrowej i buraków cukrowych. Skrobia złożona jest z długich łańcuchów węglowych, podobnych do tych budujących polimery bazujące na ropie, dzięki czemu można ją przetworzyć w pełni biodegradowalne tworzywo sztuczne. Jest używany powszechnie do produkcji nici chirurgicznych, śrub czy blaszek wykorzystywanych w ortopedii i chirurgii. Rozkłada się w ciele powoli przez 6–12 miesięcy, stopniowo przenosząc ciężar z implantu z powrotem na ciało człowieka. Swoje miejsce

znalazł również w druku 3D i produkcji sztućców i kubeczków jednorazowego użytku. Poza biodegradowalnością PLA ma jeszcze jedną ważną cechę – rozkładając się, wypuszcza do atmosfery tylko taką ilość dwutlenku węgla, jaką roślina, z której powstał, pochłonęła w czasie wzrostu, dając zerowy bilans energetyczny. Do wytwarzania PHA z kolei używa się mikroorganizmów, które karmione odpowiednią, ubogą w składniki mineralne i bogatą w węgiel pożywką syntezują PHA jako zapasy węgla w postaci granulek. Zastosowania i właściwości PHA są bardzo podobne do PLA, z tą różnicą, że PHA ma dużo wyższą odporność termiczną.

Złe dobrego strony W teorii bioplastiki to zbawienie. W pełni biodegradowalne, ekologiczne, produkowane z roślin czy bakterii, które są zasobami odnawialnymi w przeciwieństwie do ropy… Wydaje się zbyt piękne, żeby było prawdziwe i rzeczywiście, poniekąd tak jest. Weźmy pod lupę najbardziej popularny bioplastik – PLA. Jego produkcja jest od 20 do 50 proc. droższa niż w przypadku tradycyjnego plastiku. Co prawda, ceny te systematycznie spadają wraz z rozwojem technologii, ale jeszcze przez jakiś czas będziemy musieli zapłacić więcej, jeśli będziemy chcieli zadbać o dobro naszej planety.


bioplastiki/recenzja /

Kolejny problem stanowi powierzchnia, którą trzeba przeznaczyć na produkcję wystarczającej ilości kukurydzy, aby pokryć światowe zapotrzebowanie na plastik. Należy się zastanowić, czy rozsądne jest przeznaczanie tak dużych połaci terenu na produkcję opakowań, gdy 13 proc. osób na świecie głoduje? Ograniczając tym samym powierzchnię, która w innym przypadku użyta byłaby do produkcji żywności? Do tego wszystkiego dochodzi kwestia zanieczyszczenia środowiska nawozami sztucznymi oraz zapotrzebowania upraw na wodę. Pod dużym znakiem zapytania stoi również stopień rzeczywistej biodegradowalności bioplastików. Naukowcy z Uniwersytetu w Plymouth przeprowadzili eksperyment dotyczący stopnia, w jakim rozłożą się różne rodzaje plastikowych torebek. Okazało się, że podczas gdy w słonej wodzie plastikowa torebka zniknęła w czasie trzech miesięcy, zakopana w ziemi przetrwała ponad 27 miesięcy i dalej nadawała się do noszenia zakupów. Bioplastiki nie są też odpowiedzią na wzrastające zanieczyszczenie oceanów plastikiem. PLA nie jest przeznaczony do rozkładu w tym środowisku i wrzucony do oceanu rozłoży się na szkodliwe mikrocząsteczki zupełnie jak popularny PET (politeftalan etylenu), z którego najczęściej robi się butelki na wodę. W tej sytuacji bardzo

trudno usunąć go ze środowiska, pozostanie tam więc przez kolejne setki lat. Czy stanowi to dowód na to, że bioplastiki to jeden wielki przekręt i należy je bojkotować? Otóż nie do końca. Bioplastiki rozkładają się w pełni, ale są stworzone do tego, żeby dokonać tego w przemysłowych kompostowniach w temperaturze rzędu 50–70 stopni, a nie w środowisku naturalnym czy nawet przydomowych kompostownikach. Co ważniejsze, bioplastiki nie powinny być wkładane do tego samego kosza co zwykły plastik. Mimo że część firm zajmujących się recyklingiem miesza je ze sobą, dodatek PLA do partii PET obniża jej jakość ze względu na to, że jego ostatecznym przeznaczeniem jest rozkład, a nie recykling.

Światełko w tunelu Bio- i ekoplastiki mają wiele wad, ale to stosunkowo nowa technologia, która ma jeszcze przed sobą długą drogę. W najbliższych latach będzie zapewne systematycznie udoskonalana, aby jeszcze lepiej spełniać wymagania światowych rynków. Już teraz są jednak dowody na to, jak bardzo może ona poprawić nasze życie. Ana Morão i François de Bie w sierpniu 2019 r. opublikowali w „Journal of Polymers and the Environment” wyczerpujący raport wpływu PLA na środowisko, analizujac cały proces produkcji od

TECHNOLOGIE

uprawy aż po końcowy produkt. Z perspektywy „od kołyski aż po grób”, biorąc pod uwagę absorpcję dwutlenku węgla przez cząsteczkę PLA, GWP [współczynnik ocieplenia globalnego] wynosi 501 kg ekwiwalentu CO2 na tonę PLA piszą autorzy raportu. Dla porównania, GWP dla klasycznej butelki PET jest cztery razy wyższy. Badania nie wykazały również wzmożonej transformacji ziemi pod uprawę trzciny cukrowej ani niebezpiecznie wysokiego poziomu zapotrzebowania na wodę w rejonie uprawy (analizowanym regionem była Tajlandia). Swój tekst Morão i de Bie zakończyli listą metod, które zaimplementowane mają potencjał zmniejszyć ślad węglowy PLA z 501 do -909 kg ekwiwalentu CO2 na tonę PLA i dalszej redukcji wpływu PLA na środowisko. Czy więc bioplastiki są odpowiedzią na wzrastające zanieczyszczenie środowiska? Tylko częściowo. To dobry początek, PLA z pewnością zmniejszy wpływ plastiku na środowisko, ale na razie nawet najbardziej zaawansowana technologia nie rozwiąże problemu, jeśli nie zmienimy się sami. Obecny poziom recyklingu plastiku na poziomie 10 proc. nie wróży dobrze PLA, które musi zostać oddane do kompostowni. Największą przeszkodą, stojącą na drodze do czystej planety, jesteśmy więc my. Nawet nowoczesne technologie nie pomogą, gdy w grę wchodzi ludzkie lenistwo. 0

Bądź jak Son Goku ocena :

88887 fot. maeriały prasowe

Dragon Ball Z: Kakarot

W y dawnictwo : C y berconnect2 / B andai N amco platforma : P C , P lay station 4, xbox one

p r e m i e r a : 17 s t yc z n i a 2020 Dragon Ball Z: Kakarot to głęboki ukłon w stronę fanów anime Dragon Ball Z oparte-

Najczęściej walczymy ze zwykłymi żołnierzami – „mięsem armatnim” naszych głównych

go na serii komiksów. Oba te wytwory japońskiej kultury popularnej odbiły się szerokim

przeciwników. Ale oczywiście to walki z bossami – Raditzem, Freezą czy Cellem – stanowią

echem w Polsce na przełomie XX i XXI w. Głównym bohaterem zarówno mangi, jak i anime

największe wyzwanie i najwierniej starają się oddać dynamikę starć z serialu animowanego.

jest Son Goku – Sayianin, którego główny życiowy cel stanowi rośnięcie w siłę i wykorzystanie własnej potęgi do obrony „swojej” Ziemi oraz jej mieszkańców.

Pod względem grafiki gra jest stworzona na bardzo wysokim poziomie. Technologia

cel-shading idealnie sprawdza się w kreowaniu wrażenia, że uczestniczymy w interak-

Kolejne walki z coraz potężniejszymi i groźniejszymi przeciwnikami, które były osią

tywnym anime. Podobnie muzyka, w większości znana z serialu, pozwala fanom serii po-

Dragon Ball Z, zostały dość wiernie przeniesione do Dragon Ball Z: Kakarot. Bijatyk opar-

nownie wczuć się w przygody Goku. Jedynym zauważalnym mankamentem, jaki czasem

tych na tej serii było już wiele, ale tym razem twórcy pokusili się o większe skupienie na

daje o sobie znać, jest długi czas wczytywania – zarówno przy uruchomieniu, jak i w trak-

otoczce fabularnej. Możemy więc zwiedzać krainy, które dobrze znamy z anime, spotykać

cie przechodzenia pomiędzy lokacjami.

postaci wyjęte z kart komiksów czy też zajmować się łowieniem ryb lub gotowaniem, bo

Dla fanów serii, Dragon Ball Z to pozycja obowiązkowa, szczególnie że nie jest to „je-

jedzenie zawsze stanowiło dla Goku najlepszą rozrywkę w czasie pokoju. A gdyby tego

dynie” klasyczna bijatyka, jak zeszłoroczny, bardzo udany Dragon Ball Fighter Z, ale dzię-

było mało – możemy polatać po okolicy, zbierając tzw. Kule Z, dzięki którym nasi boha-

ki rozbudowanemu trybowi „zwiedzania” dostarcza dużo dodatkowej zabawy i wyjątko-

terowie się rozwijają.

wego spojrzenia na świat znany z filmów czy komiksów. Niemniej, nawet osoby, które nie

W grze przyjdzie nam kierować wieloma postaciami znanymi z anime, a każda z nich została wiernie odwzorowana, łącznie z jej popisowymi atakami. Wykorzystujemy je w walkach w pełnym 3D, gdzie dzięki umiejętności latania teren nie jest ograniczeniem.

miały wcześniej przyjemności spotkania Songa, będą mogły zapoznać się z historią bohatera oraz jego przyjaciół.

Michał Goszczyński

marzec 2020


/ małe i wielkie gwiazdy

Czarne dziury abiły ją narkotyki, Wykończył go alkohol – jeśli szukasz w internecie przyczyn śmierci młodych gwiazd show-biznesu, często masz szansę natknąć się na właśnie takie nagłówki. Czytając w ten sposób postawione zdania, nie ma się od razu wrażenia, że chodzi o samobójstwo lub przedawkowanie. Wygląda to tak, jakby winą za śmierć znanej osoby obarczono kogoś innego, zewnętrzną siłę. A jednak narkotyki zabijają, gdy się po nie sięgnie, alkohol, wlany do gardła własną ręką, „wykańcza”. Łagodzenie rzeczywistości jest bardzo wygodne dla nas, adoratorów zmarłych idoli. Jimi Hendrix, Whitney Houston, Amy Winehouse… wszyscy oni, zasłużenie uwielbiani przez masy za swoją sztukę, odeszli śmiercią niewspółmierną do ich legendy. A jednak ich odejścia traktowane są trochę jak zgony bohaterów romantycznych ballad. My również chcemy, by współcześni idole, jeśli cierpią, to cierpieli w sposób mesjanistyczny; jeśli umierają, to by poświęcali się… no właśnie. Za co? Czy tak trudno nazwać odejście niektórych smutnym, lecz, de facto, niepotrzebnym? Media uczą nas, że wybielanie tych, którzy odeszli, to najlepszy sposób złożenia im hołdu. Oczywiście, należą im się szacunek oraz cześć, ale może także ref leksja, czy pod warstwą poruszających słów nie kryje się drugie dno tragicznej historii zmarłych celebrytów. Czasem warto je odsłonić, by, zamiast kolejnego eposu, odkryć w ich żywotach przestrogę. Bywa, że gwiazdy zapadają się pod swoim własnym ciężarem: gasną, transformują w wypaczoną wersję samych siebie – czarne dziury. Ten sam proces dotyczy gwiazd ziemskich. Często nazywamy je wielkimi, nie dostrzegając momentu, w którym ich żywot z jaśniejącego punktu zamienia się w mroczną otchłań. Zaś przez słowo „wielki”, oprócz „ponadprzeciętny”, „wspaniały” można rozumieć „wzór”. A czy naprawdę chcemy naśladować kogoś, kto kończy w tak opłakany sposób? Nie mówię, że samobójstwa i przedawkowania gwiazd to ich hańba. Zasłużeni artyści-celebryci to ludzie, jak my wszyscy, którzy czasem nie potrafili zboczyć ze złej ścieżki, powiedzieć sobie „stop”. Hipokryzją byłoby im to wytykać. Czemu jednak nie

Z

64–65

zachować dla nich określeń „uzdolniony”, „poruszający”, a „wielki” i „godny naśladowania” przeznaczyć dla osób… mniejszych. Takich, którym, chociaż może nie są na ustach całego świata, starczyło sił, by zapewnić szczęście nie tylko wszystkim wokół, lecz także sobie. I które czasem możemy znaleźć nawet w najbliższym otoczeniu. Wreszcie jest jeszcze druga istotna kwestia. Upadki gwiazd wywołują zrozumiałe zdziwienie. No bo jak ktoś, kto – wydawać by się mogło – osiągnął wszystko, mógł znaleźć się na skraju? Jak to wytłumaczyć na tle innych mieszkańców świata, bezimiennych, żyjących w ubóstwie i zagrożeniu życia, a którzy mimo wszystko walczą o każdy kolejny dzień? Być może znów jest to efekt nieprawdziwego obrazu malowanego w błysku f leszy i na czerwonych dywanach. Być może przepych i piękno show-biznesu oślepia nas, pozbawiając możliwości dostrzeżenia sztuczności uśmiechów gwiazd. A tym samym każe wierzyć, że im bliżej szczytu, tym jest się szczęśliwszym. Mami wrażeniem, że niezależnie od samopoczucia i szczebla kariery, zawsze można osiągnąć więcej, poczuć się lepiej. Wystarczy tylko dać z siebie kolejne 100 proc. i przeć dalej do przodu. Aż do własnych granic. To zresztą tyczy się nie tylko gwiazd. Ilu z nas, studentów, boryka się z codziennością? Warto się zastanowić, czy to naprawdę nieszczęście, czy może tęsknota do czegoś więcej - abstrakcyjnego, nieosiągalnego, nieokreślonego? Ta gonitwa doprowadziła na skraj już wielu wspaniałych ludzi. Może wcale nie jest tak źle. Może właśnie to, gdzie jesteśmy teraz, było celem i sensem. Może na razie nie potrzebujemy nic ponad to i jesteśmy gotowi, by stać się dla siebie własną małą gwiazdą. 0

Bartłomiej Pacho Ciałem obecny w krainie ludzi, umysłem zazwyczaj podróżuje po bardzo odległych miejscach. Uparty poszukiwacz złotego środka, który równie uparcie nie daje się znaleźć.


dr Kamil Gemra/ Jan Bakalarski / pozdro dla chłopackiej strefy, siema

Kto jest Kim? Jan Bakalarski

dr Kamil Gemra

Zwycięzca licytacji Świątecznego Koncertu SGH

Adiunkt w Kolegium Nauk o Przedsiębiorstwie

Miejsce urodzenia: Jarosław Prowadzone przedmioty: inwestycje finansowe i kapitałowe przedsiębiorstw, analiza efektywności projektów, a w przyszłym semestrze również finansowanie i wycena spółek

Miejsce urodzenia: Warszawa Kierunek i rok studiów: II rok, finanse i rachunkowość Jak opisałbyś siebie w kilku słowach: lubię mieć wszystko pod kontrolą,

technologicznych

jestem zdeterminowany do osiągnięcia zamierzonych celów i mało pewny siebie

Ulubiona książka: trudno wybrać mi jedną ulubioną książkę, ale studentom naszej

Ulubiony film: Forrest Gump reż. Robert Zemeckis Ulubiona książka: Pakameria braci Lewis Ulubiona pora roku: lato Ulubiony artysta: Pezet Największa zaleta: duże poczucie obowiązku Największa wada: słabo radzę sobie ze stresem Gdybym nie był tym, kim jestem, byłbym… policjantem

uczelni poleciłbym Czerwony alert Billa Browdera

Ulubiony film: myślę, że taka polska klasyka, trudno wybrać jeden, ale powiedzmy, że Chłopaki nie płaczą reż. Olaf Lubaszenko

Hobby: podróże, czytanie książek, od kilku lat uprawiam też dużo sportu, włącznie ze sztukami walki

Wymarzony cel podróży: z każdą podróżą pojawia się kilka nowych celów, ale na razienajbardziej podobały mi się Stany Zjednoczone, mógłbym tam nawet zamieszkać

Gdybym nie był tym, kim jestem, byłbym… nauczycielem matematyki albo budowlańcem Co zmieniło się na uczelni, odkąd sam był pan studentem? Zniknęły wielkie płachty z reklamami na Auli Spadochronowej i wszędzie pojawiły się rzutniki. Za mojej kadencji pisało się jeszcze kredą. To oczywiście żart, ale zmieniła się na pewno duża część kadry naukowej: część odeszła na emerytury, część osób, z którymi miałem zajęcia dostała tytuły profesorskie czy zrobiła habilitacje. Wyraźnie widać ten rozwój kadry, która uczyła mnie w latach 2006–2012.

Skąd pomysł na karierę nauczyciela akademickiego? Tak jak wspominałem, gdybym nie był tym, kim jestem, byłbym nauczycielem matematyki. Niestety nim nie zostałem, ale wciąż gdzieś tam z tyłu głowy miałem pasję do dzielenia się wiedzą ze studentami, czy ogólnie osobami, które chcą się rozwijać. Ponadto nauczanie akademickie jest jakby tradycją rodzinną.

Co najbardziej, a co najmniej lubi pan w pracy na uczelni? Najbardziej lubię oczywiście kontakt ze studentami. Uważam, że mamy najlepszych studentów ze wszystkich kierunków ekonomicznych. Jeżeli chodzi o to, co najbardziej mi przeszkadza, to myślę, że nie ma jakiejś takiej rzeczy, na którą mógłbym bardzo narzekać. Może moglibyśmy mieć trochę lepszą infrastrukturę. Jeżdżąc po innych uczelniach ekonomicznych w Polsce, wpadam czasami w kompleksy.

Co uważa pan za swój największy sukces?

w

Co najbardziej podoba ci się w SGH? Zdecydowanie fakt, że można dostosować plan do indywidualnych potrzeb, co jest dla mnie bardzo korzystne i wygodne. Jaki jest twój największy dotychczasowy sukces? Zostałem wybrany na koordynatora pewnego projektu. Informację o tym dostałem w czwartek, a już w najbliższy poniedziałek musiałem stworzyć stanowisko promocyjne! Podołałem temu zadaniu i jestem z tego bardzo dumny. Aktywnie działasz w Samorządzie, m.in. koordynujesz projekt Transekonomik. Czy mógłbyś opowiedzieć więcej o tym projekcie? Projekt jest organizowany przez Forum Uczelni Ekonomicznych. Jedna osoba z Samorządu koordynuje ten projekt na każdej uczelni, która jest członkiem FUE. Polega to na tym, że pięć osób z jednej uczelni wyjeżdża na semestr na inną biorącą udział w tym programie. Taka wymiana studencka, działa to podobnie jak Erasmus. Gdzie widzisz siebie za 20 lat? Za dwadzieścia lat chciałbym być już we własnym domu gdzieś na Florydzie, plaża, słoneczko, żona u mojego boku, dzieci. Na pewno chciałbym być wtedy już spełniony zawodowo.

W życiu osobistym jest to pewnie małżeństwo z moją kochaną żoną. W aspektach zawodowych mam nadzieję, że wielkie sukcesy przede mną.

marzec 2020


Do Góry Nogami

masakrze napisze ani słowa o krwawej nie lny zia ied ow odp Nie or akt to brudna W tym numerze Red ujemy samosądów. A poza tym pag pro nie , żna mo nie a, pad opaka. w Sabinkach. Nie wy o brudniejsze: pokój czy myśli chł był co ać, ow cyd zde się że mo sprawa. RN nadal nie PR ZY GO TO WA Ł:

LN Y RE DA KT OR NI EO DP OW IE DZ IA

m mokotow ie >tr wa sesja na wa rsz aw ski bko szy tak H, SG sgh hać tem pie szmy się koc >je ste ś typow ym studen się w puia ien zm ej ższ wy i eln z ucz >lvl 23 czy m Quebo egz am in bliczne prz eds zkole. Ni >jutro kolejny śm ieszny ć eni mi od co nie za ier zam ter iesz Ma um >ofc nic nie nas za Alm a pój ść bardziej w k iepre zki >ok, można by oga rną ć swój im age i z SGHa ha 0, 202 rok y nib t y cud świata Jes ósm . t. aha czy hah sgh >niezbędnik run ku SGHa jakcy zys Ws . adę dek ą >tr ylia rd pli ków wk roc zyl iśmy w now żna by mieć nad zie robili na tym za>ku rde chyba coś jed nak by bardziej dojrza li. Mo ć eka uci e ani est prz ez pół roku ieh prz rządza niu projek tam i ję, że w tym rok u Esg chw ytów ych iał zum zro nie do >pr zypał.jpg się w końcu 25, jnych. Ale nie . Za >zegarek na kuchence 01. propag andowo-promocy ch cki den stu iet ank h nyc nio 0 peł >eg zam in 9.5 50 pro c. wy się robiło jed en dzień wolny od >zd ąży sz, nie tak ie rzeczy w n agrod ę dos tan iemy mu pro sób spo aki krz ywej zid ioe w t eni ia hyl eln nac ucz u tę, >lic zysz del zajęć. Cz em po eod Ni tor dak cza su Re do ? cenia i stosu nek slajdów je oce nę wy kła dowców by prz eżna Mo popsut y a. r ęci mo poj i hu r ma czu nie wie >niedziela wie dzi alny ia, cen tał ksz i ośc jak ie >3 hou rs later cie ż napisa ć o popraw ycz nyc h, pro gra mie w.mp3 >pł ynie w nas gorąca kre lep szych efe kta ch dyd akt ch any m do studencki jpg ak. idr koz ata >be zajęć bardziej dos tos ow nie energole prz ecież studiujemy >a nie, to jed nak kawa i ta te farmazony pot rze b. Mo żna by, ale chyi eln ucz mi dza na ć wła rze z >oczy nie mogą już pat w SGH i SS raz em jektami znaczy, h pre zes ów bardziej >skuteczne zarządzanie pro ba uzn ali, że do prz ysz łyc bęnie a a, ęci projektami zaj j za jtu ząd że firma skutecznie zar prz emów i slo gan zhe ć. cy dzi kow cho nau nie cie na ł ma >ok, fajnie dzi esz mu sia >aż tu nag le krę roz się o lałbyś nie widzieć aru zel a śm iec hu dopier >widzisz slajd, którego wo do aż zej rac się ma rzy ca i nie zat >niby bek a pri ma apr ilis rce, 1 kw iet nia . Kie dyś w >ale jed nak wst yd za twó nia gu mk ę do ściera a nie cofać w rozwoju yć, ucz cię iał >m zam ien iało się kre dę na krz eśle nauczycie la. skość i kobiecoś ć alb o kła dło pinezk ę na >tabel ka, pod zia ł na mę m kie wie Z . wo ńst AŁ E vs ma łe eci NI dzi PA Ac h, to bez tro skie >DUŻ E JES T WS wy sublimoej dzi bar az cor ić baw e zac zyn a nas jes t pię kn tym rok u ucz eln ia ać vs pra cuje po wa ny hu mor, dlateg o w ne św iętowa nie , >ży je po to, by pra cow god o bać zad iła po sta now to, żeby żyć wy bierać będ zie my ują na uwagę vs wię c pierw sze go kw iet nia czw art a gęs toś ć. >nieudacznicy nie zasług i rym się nie udaje cja któ zbe h, Be tyc a. do tor ię pat nowego rek czuje sym ny dzo spę nie aw zab nie Cz y będ zie to rów >m hm m stereotypy wykładowca, dst awów ki? Re dak tor dzień jak za cza sów po >za sta naw iasz się, czemu et naw że , aża dni lud zie uw glę e wz yci bez skr Nieodpow ied zia lny nie napisa ł od razu zmywark i, czt eroletn i ma, dy lki wte pra ne się e ycz zni pat zac em – i bardziej sukcesu iler spo ko eja (ni ich z n szy raton żar tów. Pierw AGD RT V ogólnie.0 ło dzienne. kad enc ji) już ujr zał św iat

S

K




Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.