Numer 142 grudzień 2013 ISSN 1506-1714 UW
www.magiel.waw.pl
Niezależny Miesięcznik Studentów
Poza gestem Nieznana historia znanego sportowca
SGH
Misja: Start-Up Jak stworzyć własną maszynkę do zarabiania pieniędzy?
Radio YouTube Użytkownicy portalu, na których warto mieć oko
spis treści / SGH podzieli się na trzy szkoły: S, G i H
18
29
42
54
Narkotykowa metropolia
Przyszłość zapisana w książkach
Pochowaj się artystycznie
Hotel Akropolis
a Uczelnia
d Muzyka
j Warszawa
p Czarno na Białym
06 08 09 10
26 27 28
L u b i ę p r a c o w a ć z lu d ź m i C h o r a d us z a s t u d e n t a Chmura SGH Szansa na bezcenne doświadczenie
29 30 31
K a l e n d a r z w yd a r z e ń
8 Temat Numeru 14
32 34
c Polityka i Gospodarka 18 19 20 22 23 24
Narkotykowa metropolia St r a t e g i a z a 55 0 m i l i o n ó w J e s t e m p r z yg o t o w a n y n a b l a c k o u t P r z e s z ł o n o we p o k o l e n i e Kolekcjoner Ruin 2 Pod prąd g łównego nurtu
Przyszł ość zapisana w książkach A m e r y k a ń s k i s e n p o p o ls k u R e c e n z j e / n o w o ś c i w yd a w n i c z e
Stowarzyszenie Akademickie Magpress
Prezes Zarządu:
Dominika Basaj dominika.basaj@magiel.waw.pl Adres Redakcji i Wydawcy:
al. Niepodległości 162, pok.64 02-554 Warszawa tel. (022) 564 97 57
P o c h o w a j s i ę a r t y s t yc z n i e
k Po godzinach 45
46
Mobilny kącik / skrót multimedialny Charakter postury
o Sport
Recenzje Z a k o c h a ć s i ę o d d r ug i e g o we jrzenia
48 51 51
35 36 38
57
Po godzinach: Szymon Czerwonka Czarno na Białym: Adela Kuczyńska W Subiektywie: Bohdan Ilasz Do Góry Nogami: Redaktor Nieodpowiedzialny Korekta: Kamil Mucha Dział foto: Ewa Przedpełska Dyrektor Artystyczny: Ewa Widenka Dział Księgowy: Katarzyna Kopycka Dział Promocji i Reklamy: Dominika Basaj Dział WWW: Aleksander Reszka
Współpraca: Robert Bańburski, Agnieszka Bartosiak, Marcin Bator, Tomasz Bielak, Mariusz Dudek, Małgorzata Gawlik, Anna Grochala, Jerzy Gut-Mostowy, Maciej Jabłoński, Piotr Kawczyński, Anastazja Kiryna, Jakub Kopryk, Bartosz Kosiński, Wojciech Kuczek, Weronika Łopieńska, Magda Malec, Emil Marinkow, Kasia Matuszek, Piotr Filip Micuła, Oskar Miller, Zuzanna Napiórkowska, Konrad Obidoski,
M a r i a W i e c z o r e k / A n d r z ej Sobczak
q Felieton 58 59
St u d e n t i je g o s a m o c h ó d Patriotyzm i niebezpieczeństwo b e z w s t yd u
M a g i a Św i ą t
u Rozrywka 61
Rozrywka: Kamil Osiecki
Hotel Akropolis
r Kto jest Kim?
60
Wielki teatr na małej scenie Recenzje / repertuar Sztuka na szklanym ekranie
Karolina Pierzchała Z-ca Redaktor Naczelnej: Magdalena Gansel, Aleksandra Wilczak Redaktor Prowadzący: Robert Szklarz Organizacje: Mikołaj Tchorzewski Uczelnia: Magdalena Kosecka Polityka i Gospodarka: Bartosz Lada Człowiek z pasją: Wojciech Adamczyk Felieton: Karol Kopańko Film: Bartek Bartosik Muzyka: Adrian Szorc Teatr: Dominika Makarewicz Książka: Milena Buszkiewicz Warszawa: Kasia Sitek Sport: Ewa Stempniowska 3po3: Elżbieta Nycz Kto jest Kim: Marika Roda
54
t Trzy po Trzy
Poza gestem Uwaga leci! Panda narty
h Teatr
Redaktor Naczelna:
Wydawca:
42
e Film
M isja : St a r t- U p
Gastronomiczny biznes od kuchni
i Człowiek z Pasją
f Książka
b Organizacje 12
40
B u r z a n a d c h m u r ą? R a d i o Yo uTub e Recenzje
Rozrywka
v Do góry nogami 62
Do góry nogami
Bartosz Olesiński, Katarzyna Ozga, Grzegorz Piasecki, Arleta Piłat, Piotr Piłat, Paula Pogorzelska, Adam Przedpełski, Aleksander Pudłowski, Paweł Romański, Paweł Ropiak, Janusz Roszkiewicz, Wojciech Sabat, Agata Serocka, Monika Sikorra, Maciej Simm, Aleksander Stelmaszczyk, Mieto Strzelecki, Maria Toczyńska, Jakub Warnieło, Michał Wrona, Rafał Wyszyński, Michał Zajdel, Piotr Zawiślak, Paulina Żelazowska, Andrzej Żurawski, Sebastian Żwan
Świeże pióra: Judyta Banaszyńska, Sylwia Barć, Paulina Błaziak, Joanna Brzozowska, Weronika Buczkowska, Marcin Czyrdobon, Magda Drezno, Paweł Drubkowski, Ania Elsner, Jakub Gołdas, Hubert Guzera, Adam Hugues, Anna Kalinowska, Maria Kądzielska, Marta Kąpielska, Arkadiusz Kowalik, Natalia Księżarek, Paulina Krogulska, Marta Lis, Maria Magierska, Alex Makowski, Marcin Malec, Kamila Mąsior, Gabi Megiel, Agnieszka Michałek, Michał Moskwa, Jakub Orszulak, Ada Piórkowska, Jakub Pomykalski, Monika Prokop, Anna Puchta, Kinga Skarżyńska, Paweł Trzaskowski, Tomasz Tybuś, Jakub Wanat, Jędrzej Wołochowski, Jana Woronowska, Jan Jakub Zygmuntowski, Patryk Żak, Aleksandra Żelazowska Redakcja zastrzega sobie prawo do
przeredagowania i skracania niezamówionych tekstów. Tekst niezamówiony może nie zostać opublikowany na łamach NMS MAGIEL. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść zamieszczonych reklam.
Artykuły, ogłoszenia i inne materiały do wydania styczniowo-lutowego prosimy przesyłać e-mailem lub dostarczyć do siedziby Redakcji do 8 grudnia. Druk pokrywają w całości sponsorzy i reklamdawcy. Nakład: 7000 egzemplarzy Okładka: Marta Lis Makieta pisma: Maciej Simm, Olga Świątecka współpraca: Maciej Szczygielski
Kontakt do członków redakcji w formacie: imie.nazwisko@magiel.waw.pl Jesteś zainteresowany współpracą? Napisz na: rekrutacja@magiel.waw.pl
grudzień 2013
/ wstępniak Teczka jest na stole. A nie, to się tak tylko świeci.
Biznes pożądany K A R O L I N A P I E R ZC H A Ł A REDAK TOR NACZELNA
arzeniem połowy moich znajomych jest otworzenie własnej kawiarni. Często ma być połączona z prywatnym wydawnictwem i księgarnią czy galerią sztuki. Dlaczego posiadanie własnego miejsca spotkań stało się tak niezwykle popularne wśród młodych ludzi? Czy idąc za Tadeuszem Kantorem wszyscy chcemy inicjować rewolucję? Odpowiedź jest chyba jednak trochę prostsza. Kawiarnia jest prywatnym biznesem, który z pozoru wydaje się być mało wymagającym przedsięwzięciem, a do tego kojarzy się z przyjemną atmosferą i smakiem dobrej kawy. Kto nie chciałby zarabiać w taki sposób? Oczywiście w rzeczywistości nie jest to łatwy kawałek chleba, a patrząc na ciągłą fluktuację lokali w Warszawie można stwierdzić, że nawet bardzo ryzykowny. Ale z drugiej strony, dlaczego nie podjąć wyzwania? Z badań Polskiej Agencji Przedsiębiorczości wynika, że zaledwie ok. 3 proc. absolwentów szkół wyższych decyduje się na założenie własnej firmy zaraz po studiach. Wolimy pracować dla innych, zdobywać doświadczenie i dopiero potem stanąć na własnych nogach. To brzmi bardzo sensownie, tylko czy potem nie okaże się, że zdążyliśmy już wpaść w rutynę i nie chcemy lub boimy się zmian? Czy stabilna posada nie będzie bardziej kusząca niż ryzykowne, nowe przedsięwzięcie?
M
Kawiarnia wydaje się być mało wymagającym przedsięwzięciem, a do tego kojarzy się z przyjemną atmosferą i smakiem dobrej kawy. Kto nie chciałby zarabiać
rys. Mateusz Rażniewski
w taki sposób?
O tym jak to się dzieje, że nasze marzenia często przegrywają z przedsiębiorczością oraz czy faktycznie założenie start-upa jest aż tak problematyczne, przeczytacie w Temacie Numeru. Welcome to Miami, niegdyś popularnego Willa Smitha, kojarzy nam się z dobrą imprezą na słonecznej plaży, odpoczynkiem i wiecznymi wakacjami. W skrócie – wszyscy chcielibyśmy tam zamieszkać. Jednak nie każdy zdaje sobie sprawę z ciemnych kart historii tego miasta. Opowieść godną wciągającego filmu sensacyjnego znajdziecie w artykule Narkotykowa metropolia (str. 18). Chyba każdy z nas wie, co oznacza gest Kozakiewicza. Część osób, zwłaszcza tych ze starszych pokoleń, odczuwa rodzaj pewnej dumy na myśl o całym wydarzeniu, bo w końcu pokazaliśmy tym Ruskom! Jednak dopiero teraz, po tylu latach, symbol buntu przeciwko ZSRR postanowił opowiedzieć o sobie, swoim trudnym dzieciństwie i smutnych konsekwencjach życia w komunistycznej Polsce. Aby poznać przejmującą historię ikony polskiego sportu odsyłam na stronę 48. Na koniec, w związku ze zbliżającym się końcem grudnia, chciałabym w imieniu całej redakcji NMS MAGIEL życzyć wszystkim czytelnikom pogody ducha w nowym roku. 0
04-05
Aktualności Podczas X edycji Targów Wydawnictw Ekonomicznych studenci i wykładowcy SGH po raz kolejny mieli możliwość nabycia książek o tematyce ekonomicznej. Każdy mógł znaleźć coś interesującego – począwszy od podręczników, na poradnikach asertywności kończąc. Wszystkim biorącym udział w TWE dziękujemy i zapraszamy już za rok!
grudzień 2013
fot. Tomasz Bielak fot. Katarzyna Matuszek
aktualności /
/ wywiad z kandydatką na przedniczącego Samorządu Studentów
Lubię pracować z ludźmi
Nadchodzący rok będzie dla SGH okresem wielkich zmian, na który wpływ bedą mieli także studenci. O samorządności, reformie i aktorstwie MAGIEL rozmawiał z Martą Łącką – kadydatką na przewodniczącego Samorządu Studentów SGH.
R O Z M AW I AŁ :
M ag da l e n a KO s eck a , N ata l i a ks i ę ż a r e k
F O T O G R A F IA :
m a g i e l : Jak to się stało, że zdecydowałaś się kandydować? Już od pierwszego roku wie-
działaś, że chciałabyś zostać przewodniczącą Samorządu Studentów SGH?
M a r ta ł ą c k a : Już od początku wiedziałam, że SGH to Uczelnia dużych moż-
liwości i postanowiłam, że chcę z tych możliwości skorzystać. Sam pomysł zrodził się już na początku studiów, kiedy byłam po pierwszych posiedzeniach Senatu i zobaczyłam, jak działa i w jaki sposób zarządzana jest Uczelnia. Obserwowałam też pracę Wojtka Strzałkowskiego – ówczesnego kandydata, a później przewodniczącego Samorządu Studentów. Jestem osobą, która jeżeli widzi jakiś problem, to nie czeka, aż ktoś go rozwiąże, tylko sama szuka odpowiedzi. To jest moją motywacją do działania. Podczas mojej dotychczasowej działalności koleżanki i koledzy ze studiów kilkukrotnie dali mi możliwość reprezentowania ich od najmniejszych inicjatyw, po większe przedsięwzięcia. Lubię pracować z ludźmi i mam wrażenie, że mnie słuchają. Mam głęboko zakorzenioną ideę samorządności, chęć pomocy ludziom. Z jednej strony daje mi to możliwość rozwoju, z drugiej – wdzięczność.
Już na pierwszym roku byłaś w Senacie. Powiedz, jakie emocje wywołało u Ciebie to, że zdobyłaś tak duże poparcie? Pierwszy rok jest pod tym względem bardzo specyficzny – to zazwyczaj konkurs popularności, ponieważ kandydaci nie mają wcześniejszej możliwości wykazania się i zasłużenia sobie na poparcie. Pomimo tego, poczułam bardzo dużą odpowiedzialność. Ludzie dali mi kredyt zaufania dlatego, że byłam wytrwała i zaangażowałam się w kampanię. Potraktowałam to jako wyzwanie. Wiedziałam, że muszę pokazać wszystkim tym, którzy na mnie głosowali, że było warto.
Powiedz nam, co sądzisz o tegorocznych wyborach? To, że były mało demokratyczne, dość głośno krytykowano w środowisku studenckim. Jak myślisz, jaka jest tego przyczyna? Myślę, że przyczyną takiego stanu rzeczy jest to, że idea samorządności upada. Ludzie często nie wiedzą, co robi Rada Samorządu, Senat czy Kolegia, pomimo że te informacje są na bieżąco publikowane. W codziennym biegu studenci nie zauważają tych wiadomości lub się nimi nie interesują. Wiele osób nie wierzy, że jesteśmy w stanie coś zrobić. To jest błędne koło: nie wierzą, bo nie wiedzą co dotychczas zostało zrobione. Nasz blok przygotowywał się do tych wyborów przez trzy miesiące. Ostatecznie okazało się, że nie ma opozycji, wtedy priorytetem stała się wysoka
06-07
a l e ks a n d r a ż e l a zow sk a frekwencja. Nie chcemy być przedstawicielami tylko 10 proc. studentów. Cały czas współpracować będziemy z władzami i ważne jest, żebyśmy mieli odpowiednie poparcie. Mam też wrażenie, że ludzie nie mają się o co kłócić, dlatego nie powstał drugi blok wyborczy. Kiedyś wygranie wyborów kojarzyło się z dorwaniem do władzy, a przede wszystkim do finansów. Obecnie każda organizacja rozlicza się sama, a pieniądze na projekty rozdzielane są w inny sposób.
Jaki jest Twój stosunek do Reformy, podziału SGH na trzy Szkoły? Czy studenci będą mieli realny wpływ na jej przebieg? Przede wszystkim bardzo się cieszę, że reforma w ogóle dojdzie do skutku. Nie jestem przekonana, tak jak większość studentów, do idei stworzenia Szkoły Polityki Publicznej. Mam nadzieję, że skoro studenci mają tak wiele wątpliwości co do sensu jej istnienia, to mogą się one stać dobrą motywacją dla wykładowców – będą dążyli do tego, by szkoła ta reprezentowała wysoki poziom. Jako, że decyzja już zapadła, nie ma co jej rozpamiętywać. Musimy dążyć do tego, by nowa struktura była jak najlepsza. Jest to duża szansa rozwoju dla SGH. To nowe spojrzenie od strony biznesowej może okazać się naprawdę trafionym.
Czy uważasz, że reforma jest dobrą okazją do przeprowadzenia dodatkowych zmian, wynikających z inicjatywy Samorządu Studentów? Ze względu na reformę nadchodzący rok daje możliwość zrealizowania zmian, o które wcześniej było trudno. Jednak musimy być bardzo czujni z uwagi na modyfikacje w regulaminie i statucie – tym samym w prawach i obowiązkach studentów. Przemianie ulegnie też prawdopodobnie program kształcenia i warunki rekrutacji. Nad tym wszystkim czuwać będzie właśnie Samorząd Studentów. Reforma powinna obejmować także jakość zajęć. Wszyscy wiemy, że są wykłady, które tak naprawdę nie powinny się odbywać. Nie wynika to jednak z braku kompetencji wykładowców. Studenci mogliby zwracać większą uwagę na wybór przedmiotów, podejmować rozsądne i przemyślane decyzje tak, by nieustannie podnosić poziom swojej wiedzy, a kiedy zajęcia nie odpowiadają oczekiwaniom, nie spełniają wymogów lub są zwyczajnie słabo prowadzone powinni głośno i odważnie o tym mówić. Jak wiemy, system oceny wykładowców nie działa, bo bierze w nim udział zaledwie 10 proc. studentów.
wywiad z kandydatką na przedniczącego Samorządu Studentów /
Niska frekwencja jest ogromnym problemem – nie można tym samym wyciągnąć żadnych konsekwencji, nawet gdy dany wykładowca jest źle oceniany – nie jest to bowiem głos większości studentów. To będzie rok pełen wyzwań, możliwości i zmian. Władze liczą się z naszym zdaniem i to właśnie od nas chcą się dowiedzieć, jaki kształt reform preferujemy.
Czy postulaty, które przedstawiliście w swoim programie wyborczym, zostały zweryfikowane i przemyślane? Czy wszystkie są możliwe do spełnienia? Wszystkie nasze postulaty zostały przez nas wcześniej przeanalizowane. Jeżeli chodzi np. o zmianę hasła w Wirtualnym Dziekanacie, to jest to tzw. luka prawna. Działacze Samorządu szukali odpowiedzi w dwóch źródłach – w jednym z nich powiedziano nam, że niestety nie można tego zrobić, natomiast w drugim poinformowano nas, że jest to jak najbardziej możliwe. Wszystkie postulaty są złożeniem tego, czego chcą różne grupy studentów. Poza tym, każda zmiana, którą proponujemy, ma swoje odzwierciedlenie na innej uczelni. W związku z tym musimy poczynić kroki, by zostały wprowadzone u nas jak najszybciej. Jestem zdania, że nie ma sensu obiecywać „gruszek na wierzbie”. Żaden postulat nie zostanie spełniony bez współpracy z Władzami, ale my możemy zadbać o to, żeby został zrealizowany szybciej i efektywniej.
Co Cię najbardziej raziło podczas poprzednich kadencji? Jakie dostrzegasz błędy, których chcesz uniknąć? Największym problemem, z którym musi się zmierzyć Przewodniczący, jest umiejętne działanie na rzecz różnych środowisk: z jednej strony organizację pracy najaktywniejszych członków Samorządu, z drugiej odpowiadanie potrzebom kół naukowych i innych organizacji. Trzecią stroną są wszyscy studenci, pojedyncze jednostki, którym trzeba na bieżąco pomagać, a także władze Uczelni. W poprzedniej kadencji nie udało się do końca tego połączyć. Moim celem jest dążenie do tego, by spełnić podstawowe potrzeby tych wszystkich środowisk. Oczywiście nie jestem w stanie zrobić tego sama, ale przy odpowiedniej współpracy, jestem pewna, że się uda. Ze strony wyborczej insghwetrust.pl chcielibyśmy stworzyć bloga, w którym będziemy na bieżąco informować, jakie są nasze działania i stopień ich realizacji. Myślę, że tego nam brakowało w ubiegłych latach, być może złoty środek do zrealizowania danego postulatu podsunie nam student na stronie internetowej?
Czy możesz liczyć na wsparcie poprzednich Przewodniczących Samorządu i czy będziesz z nimi współpracować? Już podjęcie decyzji o kandydowaniu odbyło się przy wsparciu poprzednich Przewodniczących. Mam stały kontakt z Michałem Lubasiem, Wojtkiem Strzałkowskim, Piotrkiem Mądrym i z Tymonem Kokoszką. Zawszę mogę na nich liczyć, służą mi dobrą radą i wsparciem. Ważnym jest, żeby ten kontakt podtrzymywać – tym samym działalność Przewodniczącego ma ciągły charakter – projekty są kontynuowane i ich realizacja nie kończy się wraz z końcem kadencji.
Jak wygląda współpraca Samorządu Studentów z Kanclerzem SGH, dr. Bartoszem Gruczą? Kanclerz we wszystkich sprawach dotyczących Uczelni utrzymuje z nami współpracę partnerską. Jest osobą bardzo prostudencką i pomaga nam na tyle, na ile jest to możliwe. My, jako Samorząd, także staramy się utrzymać ciągły przepływ informacji pomimo corocznej zmiany Zarządu. Przekazywanie sobie władzy właśnie na tym polega. Ostatnio dużo mówiło się o rotacji pomieszczeń organizacji studenckich. Muszę przyznać, że nic nie działo się bez wiedzy Samorządu, który był w stałym kontakcie z organizacjami. Myślę, że jest to dobry czynnik mobilizacyjny. Organizacje działające prężnie, starają się dzięki temu działać jeszcze lepiej lub przynajmniej utrzymać wysoki poziom. To ważne, że przydział ten nie jest kwestią losową, ale pewnego rodzaju odzwierciedleniem działalności.
Czy masz jakiś potencjalnych kandydatów do zespołu, z którymi chciałabyś współpracować? Tak. Taki zespół przygotowuje się już dużo wcześniej, niezależnie od wyników wyborów. Wybrałam osoby o różnych charakterach i to jest fajne. Będziemy mogli bardzo dużo się od siebie nauczyć. Moim Wiceprzewodniczącym byłby Piotrek Liwak. W Komisji ds. HR – Magda Psuja oraz Michał Dudel, w Komisji ds. Akademików i Stypendiów – Przemek Arnold, w Komisji ds. Kontaktów Zewnętrznych – Asia Adamska, w Komisji ds. Informacji – Hania Kulawczuk, w Komisji ds. Projektów – Michał Lewicki, w Komisji ds. Jakości Kształcenia – Kuba Rohleder. Chcę także powołać Pełnomocnika ds. Reformy – będzie nim Mateusz Panowicz oraz Komisję ds. Studentów Zagranicznych, której przewodzić będzie Dasha Dirsha– zapoczątkowalibyśmy tym samym współpracę z ESN.
Ze względu na reformę nadchodzący
rok daje możliwość zrealizowania zmian,
o które wcześniej było trudno.
Co musi się spełnić, żebyś za rok, po skończonej kadencji, mogła powiedzieć: Osiągnęłam sukces? Jakie będą Twoje główne ambicje jako Przewodniczącej? Po pierwsze chciałabym, aby każdy student miał świadomość, że jeżeli ma jakiś problem, to w Samorządzie Studentów znajdzie albo jego rozwiązanie, albo pomoc w jego rozwiązaniu. Jeżeli zaś ma jakiś pomysł, by wiedział, że znajdzie ludzi, którzy go zrealizują. Studenci powinni być świadomi tego, że mogą na nas liczyć. Chciałabym także, byśmy wszyscy poczuli się tak naprawdę współodpowiedzialni za SGH. Co więcej, jestem kobietą, więc z założenia nie wszyscy wierzą w to, że się nadaję, że potrafię. Jednak, jak wiemy, aktualnie większości organizacji w SGH przewodzą właśnie kobiety. Choć wydajemy się być bardziej wrażliwe i „miękkie”, chciałabym udowodnić, że tak naprawdę jesteśmy kompetentne w tym, co robimy Po trzecie, marzy mi się, i pracujemy już nad tym od dłuższego czasu, by stworzyć projekt, w który jednocześnie zaangażowałoby się kilka organizacji. Ważnym jest, by integrować te środowiska. Więcej na ten temat, mam nadzieję, że powiem już za kilka miesięcy.
Działalność Przewodniczącego wymaga pełnego zaangażowania. Czy nie obawiasz się, że nie wystarczy Ci czasu? Masz wiele pasji, czy będziesz w stanie to wszystko pogodzić? Testowałam już dwie opcje – odsuwanie od siebie obowiązków i nieodsuwanie – angażowanie się we wszystko. Każdy jest inny, ale u mnie najbardziej sprawdza się to drugie wyjście. Jednym z wyzwań przyszłego Przewodniczącego jest właśnie umiejętne zarządzanie czasem. Mam bardzo wiele planów, dlatego w tym momencie najważniejsza jest dla mnie współpraca z ludźmi – wiem, że jeżeli zabraknie mi czasu, to ktoś inny jeszcze go trochę ma. Mam dwie główne pasje – aktorstwo i sport. Wtedy właśnie aktywnie wypoczywam, więc na pewno z nich nie zrezygnuję. Nie boję się ciężkiej pracy i uważam, że dobry przewodniczący musi przede wszystkim chcieć. To jest klucz do sukcesu. Co więcej, pełnienie funkcji przewodniczącego jest pewnego rodzaju poświęceniem – często oznacza rezygnację z pracy zawodowej, czy całkowity brak wolnego czasu. To jednak także doskonała możliwość rozwoju i samorealizacji. 0
grudzień 2013
/ psycholog na SGH
Chora dusza studenta Akademia Medyczna we Wrocławiu szacuje, że około 40 proc. polskich studentów cierpi na zaburzenia lękowe i nastroju. Czy nasza Uczelnia jest
t e k s t:
fot. flickr.com (fakelvis)
gotowa pomóc niemal połowie swoich studentów? Ja n ja k u b z ygm u n tow sk i
kademickie Centrum Psychoterapii i Rozwoju Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej donosi, że w ciągu ostatnich trzech lat w Polsce znacznie obniżył się wiek osób, które zgłaszają się do poradni psychologicznych. Zdecydowana większość pacjentów nie ukończyła 26. roku życia. Można więc sądzić, że w dużej części są to studenci oraz młodzi absolwenci uczelni wyższych. Polska nie jest w tych statystykach odosobnionym przypadkiem. W Niemczech ostatnie cztery lata przyniosły o 54 proc. wzrost liczbylekarstw przepisywanych studentom przeciwko problemom natury psychicznej, zaś niemal połowa amerykańskich młodych ludzi zgłasza się do lekarza ogólnego z objawami depresji. Tam rozpoznanie działa zdecydowanie lepiej. Nie musi to jednak oznaczać, że ogólna sytuacja studentów pogarsza się i mamy do czynienia z kryzysem obecnego systemu edukacji, czy wdrażania młodych ludzi w odpowiedzialną dorosłość – chociaż tak mocnych słów używają niektórzy badacze tematu. Na pewno jednak stale rosnący dostęp do wsparcia psychologicznego i coraz rzadsza bezmyślna stereotypizacja prowadzą do bardziej chętnego sięgania po profesjonalną pomoc w przezwyciężaniu własnych problemów, których studenci mają na głowie całkiem sporo.
A
„Wielu sobie nie radzi” Najważniejszą zmianą związaną ze studiami jest zmiana miejsca zamieszkania, ze szczególnym uwzględnieniem przeprowadzek ze wsi lub z małych miejscowości do dużych miast. Do tego czynnika dochodzi życie w akademi-
08-09
ku lub z kilkoma osobami – już nie członkami rodziny – w jednym domu, zmiana organizacji czasu w ciągu doby i przestawienie na inną, najczęściej mniej pożywną dietę. Ponadto często dochodzi podejmowanie pierwszych prac zawodowych lub dorywczych w celu poprawy sytuacji materialnej oraz dystans, a nawet brak wsparcia ze strony rodziny też nie pozostają bez wpływu na psychikę młodego człowieka. Zmiana środowiskowa ma zasadnicze dla poczucia tożsamości człowieka ze świeżo ukształtowaną psychiką. Dopiero co zdobyta niezależność łączy się jednocześnie z całym ciężarem odpowiedzialności, z którą to dychotomią młody człowiek ma właściwie radzić sobie sam. A nie zawsze jest w stanie. Studenci podlegają silnym stresom wynikającym z obciążeń związanych z nauką. Wielu nie radzi sobie z problemami prywatnymi, a w rodzicach nie znajdują wsparcia – uważa prof. Janusz Rachoń, były rektor Politechniki Gdańskiej – Pomoc psychologiczna jest im bardzo potrzebna. Wśród sygnałów alarmowych, świadczących o potrzebie takiej pomocy z zewnątrz, można wyróżnić: przedłużające się stany smutku, poczucie pustki, apatię, trudności w radzeniu sobie z problemami życia codziennego oraz w relacjach z innymi, wreszcie charakterystyczne wycofanie. Szybka diagnoza często jest kluczowa dla możliwości udzielenia wsparcia, w przeciwnym wypadku może być już zbyt trudno spostrzec problemy i dotrzeć do tej osoby. Jednak czy uczelnie są gotowe, żeby w sposób kompleksowy pomagać swoim studentom?
Sprawne i gotowe Przykładowo na Uniwersytecie Warszawskim, każdego wieczora od poniedziałku do piątku można przyjść na dyżur psychologa, a w przypadku potrzeby psychologiczno-medycznej przyjmuje również psychiatra uczelniany. Z kolei Politechnika Gdańska zaś we współpracy z Zakładem Psychologii Klinicznej Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego utworzyła Centrum Pomocy Psychologicznej, gdzie studenci i doktoranci mają szansę korzystać z pomocy psychologa oraz psychoterapeuty. Centrum Obsługi Studenta przy Uniwersytecie Śląskim idzie o krok dalej i oddaje do dyspozycji każdej osoby mającej status studenta lub doktoranta w Polsce psychologów działających w ramach Biura Wsparcia Studenta, w tym osobnego specjalistę pracującego nad szczególnymi problemami dotykającymi osób niepełnosprawnych. Zagraniczne uczelnie również nie ignorują sprawy i w ślad za wielkimi firmami udostępniają swoim podopiecznym pomoc psychologiczną. London School of Economics oferuje student counselling service , w ramach czego chętni mogą zapisywać się na pojedyncze sesje, jak i pracę rozwojową w grupach, zaś na Harvardzie z powodzeniem funkcjonuje jednostka Student Mental Health Services, której zadaniem jest aktywne badanie studentów, wyszukiwanie tych wymagających wsparcia i leczenie ich przypadłości psychicznych. Podobnego charakteru instytucje można znaleźć na niemal każdym zachodnim uniwersytecie. Jak na tym tle wypada Szkoła Główna Handlowa?
cały mój świat potrzebuje psychologa / chmura /
Coraz bardziej blado
Jak się czują nasi
Profesjonalny psycholog przychodził do nas na dyżury jakieś 10 lat temu. To była pierwsza osoba rozpoznająca problem. Wszystko się odbywało anonimowo i taki psycholog radził, co robić – wspomina dr Ewa Taylor, która po zniknięciu psychologa z Uczelni podjęła się pracy jako Pełnomocnik Rektora ds. Adaptacji Środowiskowej Studentów i Uzależnień. Na tym stanowisku dr Taylor głównie pełniła rolę pośrednika z psychologami i lekarzami poza SGH. Dzięki wsparciu dr Małgorzaty Perkowskiej, lekarza przyjmującego na Uczelni, a także Katedry Rozwoju Kapitału Ludzkiego (w której w dużej mierze pracują osoby po studiach psychologicznych) i innych współpracowników starano się pomagać w nauce studentom zmagającym się z różnymi problemami natury psychicznej Doradcy zawodowi pracujący w Biurze Karier są z wykształcenia psychologami, dzięki czemu oferta Biura obejmuje m.in. testy psychologiczne, badające potencjał intelektualny i osobowościowy studentów. Ich wyniki stanowią punkt wyjścia do dyskusji z doradcą i ustalenia optymalnej ścieżki edukacji i kariery oraz określenia planów zawodowych. Doradcy nie mają jednak uprawnień do świadczenia usług terapeutycznych. Jeśli więc pojawiają się u nas osoby z innymi problemami niż tematy około zawodowe, proponujemy im skorzystanie z pomocy specjalisty – informują Kinga Strzelecka i Marta Prokopek-Pyśk. Wraz z końcem roku akademickiego 2011/2012 funkcja Pełnomocnika Rektora przestała istnieć. Wygląda na to, że studenci Szkoły Głównej Handlowej mają się świetnie i zbędna jest im wszelka pomoc.
Głównie były to sprawy związane z chorobami, nie tylko narkomania, pijaństwo, prostytucja – chociaż to też się zdarzało, oczywiście – stwierdza była Pełnomocnik Rektora. Większość przypadków poważnych problemów psychicznych, wymagających pomocy profesjonalisty, z którymi zetknęła się przez kilka lat pracy na tym stanowisku, dotyczyła zaburzeń lękowych, poważnych nerwic, również depresji. Bywały próby samobójcze. Trudno jest ocenić skalę takich problemów w SGH, ponieważ w tym kierunku nie przeprowadzono do tej pory żadnych badań. Można jednak domyślać się, że tak jak narażeni na stres są pracownicy korporacji, menedżerowie średniego oraz wysokiego szczebla, tak i studenci SGH, których duża część liczy w przyszłości na pracę w finansach czy zarządzaniu, mogą być w grupie wysokiego ryzyka. W każdej populacji studenckiej, niezależnie od uczelni czy studiowanego kierunku, zawsze znajdą się osoby, którym przydałoby się wsparcie psychologiczne. Studenci SGH nie będą tutaj wyjątkiem. Różna może być natomiast sama natura problemów – oceniają doradcy zawodowi z Biura Karier. Być może wśród ambitnych, nastawionych na sukces jednostek częściej przewijałby się problem stresu, zbyt wysokich wymagań, które sobie stawiamy, presji, jaką odczuwamy ze strony środowiska, problemu z systemem wartości.
Psycholog na Uczelni? Warto zastanowić się zatem, czy nie czas wziąć przykład z innych szkół wyższych, tak-
że polskich. Ostatecznie ten model funkcjonował wcześniej z powodzeniem w SGH. Od roku zaś w tej sprawie zapadła cisza. Do kogo student ma iść z problemem, do Dziekana, Rektora, urzędnika? Dziekan nie jest od tego, on musi pilnować jakiejś transperentności zachowań, nie może wchodzić w życie osobiste. My możemy jako wykładowcy wpływać na studentów w bardzo ograniczonym zakresie – stwierdza dr Taylor. Z całą pewnością zaletą uczelnianego psychologa jest możliwość skorzystania z jego usług także przez tych, których nie stać na stosunkowo drogie w Polsce wizyty w gabinetach prywatnych. Oprócz nadrzędnej korzyści płynącej z obecności psychologa na Uczelni – świadczenie usług terapeutycznych – mogłaby się ona przyczynić do przełamywania tabu, oporu, bezpodstawnego wstydu, który wciąż niestety pokutuje w społeczeństwie i jest jedną z najpoważniejszych barier w uzyskaniu pomocy od psychologa, psychoterapeuty czy psychiatry – konstatują pracownice Biura Karier. Podobną lekcję można wyciągnąć biorąc przykład z wielkich organizacji i korporacji, które bez wahania zatrudniają psychoterapeutów odpowiedzialnych za dobrostan pracowników, a co za tym idzie, całej struktury. I to zarówno w wymiarze społecznym, jak i ekonomicznym. Bardzo ważne jest, żeby w takiej organizacji, jaką jest Uczelnia, był ten ludzki obraz – uważa dr Taylor – a za ten odpowiada lekarz i psycholog, który był dawniej. 0
Chmura SGH
W nadchodzącym czasie czeka nas sporo zmian w funkcjonowaniu uczelnianego systemu informatycznego. Pierwsze z nich stały się dla nas dostępne pod koniec listopada, kiedy uzyskaliśmy dostęp do nowej poczty elektronicznej – tym razem obsługiwanej przez system Microsoft Office 365. t e k s t:
W e ro n i k a B u c z kow sk a
o nowego oferuje nam Microsoft? Przede wszystkim czytelny i nowoczesny wygląd, dużą sprawność działania oraz, co najważniejsze, większą pojemność konta (50 GB). Wszystko to dzięki chmurze, w której od teraz będą przechowywane nasze maile. Przełączanie kont odbywa się stopniowo – każdy z nas został już najprawdopodob-
C
niej poinformowany o terminie zmiany konta. Aby zalogować się na nowej poczcie wystarczy wejść na http://chmura.sgh.waw.pl/logowanie i w polu „login” wpisać swój dotychczasowy login z Aksona, natomiast w polu „hasło” aktualne hasło z Wirtualnego Dziekanatu. Po kilkuminutowej konfiguracji system staje się gotowy do pracy. Dostęp do starego systemu pocztowego AT-
MAIL nie zostanie zablokowany, jednak ze względu na przełączenie konta nie będą się już na nim pojawiały nowe wiadomości. Zakończenie całego procesu przełączania kont planowane jest pod koniec tego roku. Co więcej, poza nową pocztą elektroniczną firma Microsoft oferuje nam też wiele dodatkowych usług. Z ciekawszych można wymienić tworzenie indywidualnych oraz grupowych
grudzień 2013
/ chmura / praktyki na Erazmusie
dego komputera połączonego z Internetem. Dodatkowo jedną z ciekawszych opcji, jakie daje nam Microsoft, jest możliwość stworzenia prostej osobistej witryny www z domeną myPage i to bez dodatkowych opłat za hosting, witrynę grupy oraz udostępnianie plików i dokumentów. Trzeba przyznać, że oferta, którą zaproponował nam Microsoft, obfituje w wiele przydatnych funkcji, które z pewnością ułatwią życie niejednego studenta. W dodatku cały system wydaje się być bardzo funkcjonalny, dlatego mamy nadzieję, że już niedługo wszyscy zauważymy korzyści wynikające z tej zmiany. 0
r ys
.A
gn
ie s
zk a
B ar
tos
ia k
kalendarzy, a w przyszłości także ich integrację z planem zajęć (tu co prawda wyszło nam już naprzeciw isgh.pl). Możliwe będzie też udostępnianie, a nawet współdzielenie kalendarzy. Poza tym MO 365 pozwala nam też na czatowanie z jedną lub kilkoma osobami bezpośrednio z poziomu aplikacji. System umożliwia również tworzenie oraz edytowanie dokumentów z Worda, Excela, PowerPointa oraz OneNote’a za pomocą ulubionej przeglądarki, czyli bez konieczności posiadania oprogramowania biurowego zainstalowanego na konkretnym komputerze. Ponadto dokumenty te również będziemy mogli przechowywać w chmurze, co umożliwia nam dostęp do nich z każ-
Szansa na bezcenne doświadczenie Większości studentów program Erasmus kojrzy się z wymianami na zagranicznych uczelniach i dzikimi imprezami. Niewielu jednak wie, że umożliwia on także odbycie atrakcyjnych praktyk w jednym z europejskich państw. t e k s t:
Ag ata Kowa l i k - Dz i a ł P rogr a m ów M i ę dz y n a ro d ow ych
rogram Erasmus daje niepowtarzalną szansę na zastosowanie w praktyce wiedzy zdobytej na studiach i kształtowanie umiejętności niezbędnych w przyszłej karierze zawodowej. Praktyki realizowane w zagranicznych firmach ułatwiają studentom dostosowanie się do unijnego rynku pracy, a międzynarodowe doświadczenie zawodowe może być istotnym atutem przy poszukiwaniu zatrudnienia. Bardzo często organizacje, w których realizowane były praktyki, zainteresowane są dalszą współpracą. Praktyki zagraniczne skierowane są do studentów, którzy ukończyli pierwszy rok studiów licencjackich, bądź zaliczyli pierwszy semestr studiów magisterskich. Można je realizować w krajach uczestniczących w programie Erasmus. Na stronie Działu Programów Międzynarodowych dostępne są raporty studentów, którzy swoje praktyki już odbyli. Można w nich odnaleźć
P
10-11
informacje dotyczące życia w konkretnym mieście czy kraju oraz opinie na temat firm i instytucji. Wiele osób podczas stażu zdobywa swoje pierwsze doświadczenia zawodowe – uczy się pracy w grupie, odpowiedzialności za samodzielnie realizowanie zadania i nawiązuje ciekawe znajomości. Nie narzucamy profilu organizacji, w której można realizować praktyki – mogą być to zagraniczne przedsiębiorstwa, placówki naukowo-badawcze, organizacje non-profit i inne instytucje (biblioteki, muzea). Nie można jednak odbyć stażu w instytucjach unijnych i tych związanych z zarządzaniem unijnymi programami oraz w polskich placówkach dyplomatycznych. Ważne, aby w czasie pobytu za granicą realizować zadania związane z kierunkiem studiów. Od kandydatów wymaga się posiadania formalnego potwierdzenia znajomości języka obcego, w którym będą odbywały się praktyki – może to być
odpowiedni certyfikat bądź zdany test kompetencyjny. Wszelkie informacje i lista wymaganych dokumentów podane są na stronach DPM. Osoby, które spełnią formalne wymogi i zakwalifikują się na praktyki w ramach programu Erasmus, otrzymają stypednium na dofinansowanie kosztów związanych z wyjazdem.0
Znajdziesz pomoc Zapraszamy na stronę DPM, gdzie znaleźć można szczegółowe zasady kwalifikacji na praktyki programu Erasmus. Można też odwiedzić biuro Działu – na pytania odpowie pani Agata Kowalik (budynek A, pokój 17; tel. (22) 564 98 44; e-mail: akowalik@sgh.waw.pl). Uwaga – aby skorzystać ze stypendium w bieżącym roku akademickim, praktyki muszą zakończyć się do 15 września 2014 i trwać 3 pełne miesiące.
/kalendarz wydarzeń
Kalendarz wydarzeń grudzień 2013 11-12 Dzień Dawcy Szpiku na SGH DKMS “Dla Ciebie to 5 minut, dla kogoś to całe życie” 12
Animal Day NZS
13
Kino na Auli SGH SS SGH
17-18 Karierrezeit SGH
18
SKN Gospodarek Państw Niemieckojęzycznych
Świąteczny Koncerty SGH NMS MAGIEL
19
Koncert Chóru SGH Chór SGH
styczeń 2014 9
Youth to Business Forum AIESEC
Youth to Business Forum
Koncert Świąteczny SGH Chociaż wszystkie centra handlowe już od początku listopada próbują rozpalić w nas świąteczny nastrój, wywołują jedynie rozżalenie i tęsknotę za prawdziwą magią świąt. Dzięki VII edycji Świątecznego Koncertu SGH, bożonarodzeniowa atmosfera zostanie rozbudzona wieczorem 18 grudnia w klubie Palladium. Środki zebrane w tym roku zostaną przeznaczone na rehabilitację Animal Day podopiecznych Fundacji Słoneczko oraz Pierwsza taka inicjatywa na SGH! Grupa Fundacji Ewy Chodakowskiej. studentów z Niezależnego Zrzeszenia Studentów Szkoły Głównej Handlowej postanowiła stworzyć Zapraszamy wszystkich serdecznie zupełnie nową akcję charytatywną. Ten projekt ma na naszą stronę: swiatecznie.org na celu zebranie karmy, niezbędnych artykułów i fanpage’a, gdzie regularnie będą oraz funduszy na rzecz schroniska w Celestynowie. się pojawiać aktualności, a na kilka Finał akcji odbędzie się 12 grudnia na Auli dni przed Koncertem także na Aulę Spadochronowej. Na tę okazję przygotowaliśmy Spadochronową, gdzie w ramach wiele atrakcji i konkursów z nagrodami. Dodatkowo Tygodnia Świątecznego będziemy – od 9 grudnia do dnia finału na naszym standzie poprzez konkursy i atrakcje – zachęcać będzie trwała zbiórka karmy i innych artykułów wszystkich osobiście do przyjścia na potrzebnych schronisku. Każda zebrana rzecz Koncert. Nie może Cię tam zabraknąć! pomoże zwierzętom w przetrwaniu zimy. Zachęcamy do odwiedzenia naszej strony internetowej www.animalday.nzssgh.pl. Można nas też znaleźć na Facebooku: www.facebook.com/AnimalDaySGH
Inspiracja. Zaangażowanie. Działanie! Już 9 stycznia 2014 roku Centrum Nauki Kopernik zamieni się w platformę dialogu pomiędzy młodzieżą z ogromnym potencjałem, a specjalistami ze świata biznesu. Czas na Youth to Business Forum! Y2BF to prestiżowy projekt organizacji AIESEC, który od lat odnosi sukcesy na całym świecie. Jest połączeniem konferencji, dyskusji panelowych, specjalistycznych szkoleń i spotkań networkingowych. Uczestnicy Forum wspólnie zdefiniują działania, które pomogąimodważniewkroczyćwświatbiznesu.Sprawdząjakiekompetencjedecydują o sukcesie zawodowym i czy szkoły wyższe uczą jak być przedsiębiorczym. Y2BF to okazja by czerpać z wiedzy i doświadczenia ekspertów. Więcej na www.y2bpoland.pl
Karierrezeit SGH W połowie grudnia odbędzie się pierwszy projekt nowopowstałego SKNu Gospodarek Krajów Niemieckojęzycznych „Wirtschaft”. Większość członków to byli i obecni uczestnicy programu prowadzonego przez Polsko-Niemieckie Forum Akademickie. Pierwszy projekt SKN-u, Karrierezeit SGH, ma na celu przybliżenie szans rozwoju oferowanych przez kraje niemieckojęzyczne – Austrię, Niemcy i Szwajcarię. Przedstawione zostaną czekające na studentów możliwości zarówno zawodowe, jak i edukacyjne. Część wydarzenia skierowana jest także do tych osób, które nie władają językiem niemieckim. Hasło projektu Karrierezeit SGH brzmi: „Sei bereit zur Karrierezeit” (bądź gotów na czas kariery).
12-13
Koncert Chóru SGH Już 19 grudnia o godzinie 18:00 w Filharmonii Narodowej w Warszawie miłośnicy muzyki będą mieli okazję wysłuchać niezwykłego Koncertu Chóru Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie. Program koncertu będzie składać się zarówno z klasycznych utworów, jak i z tradycyjnych polskich kolęd w unikalnej aranżacji dyrygenta Chóru - Tomasza Hynka. To zdecydowanie najlepszy sposób, aby wprowadzić się w świąteczny nastrój. Koncert ten będzie pierwszym w historii na prestiżowej scenie najważniejszego z miejsc dla polskiej muzyki klasycznej – żaden miłośnik muzyki nie może go przegapić. Bilety na koncert są do nabycia w kasie Filharmonii Narodowej oraz na stronie internetowej www.filharmonia.pl
kalendarz wydarzeń /
Dzień Dawcy Szpiku Studenci SGH przyłączyli się do inicjatywy DKMS Polska, aby pomóc chorym na raka krwi. 11 i 12 grudnia 2013 r. zorganizują Dzień Dawcy Szpiku na swojej Alma Mater. W Polsce co godzinę kolejna osoba dowiaduje się, że ma białaczkę. Dla wielu jedyną szansą na nowe życie jest przeszczep komórek macierzystych od dawcy niespokrewnionego. Tych niestety jest ciągle zbyt mało. Rejestracja zajmuje chwilę, a w przyszłości dawca może uratować życie. Więcej informacji na stronie: www.dkms.pl Rejestracja potencjalnych dawców szpiku w SGH: 11.12 Aula Spadochronowa 12.12 Przy Dziekanacie Studium Licencjackiego Godziny: 11:00 - 18:00 Przyjdź i naszpikuj nadzieją!
Kino na Auli SGH Już 13 grudnia na Auli Spadochronowej odbędzie się kolejna edycja Kina na Auli organizowanego przez Samorząd Studentów Szkoły Głównej Handlowej. Tym razem koordynatorka Gabriela Potępa zaprasza Was na szaloną jednodniową podróż do Las Vegas, podczas której zaproponuje Wam trzy filmy związane z tym znanym amerykańkim miastem. Przenieście się razem z nami na jedną noc do miasta kasyn i neonów. Bilety do nabycia na standzie Samorządu od 10 do 13 grudnia. Pamiętajcie, jeden z filmów zostanie wybrany przez Was. Wszystkie dodatkowe informacje znajdziecie na fanpejdżu „Kino na Auli”. Do zobaczenia w Las Vegas!
Informacja dla organizacji Organizujesz interesującą konferencję? Koordynujesz nowy, ciekawy projekt? Możemy Ci pomóc dotrzeć do społeczności studenckiej SGH i UW. Zapytaj o Patronat Medialny Niezależnego Miesięcznika Studentów MAGIEL, pisząc na: patronaty@magiel.waw.pl Deadline na zgłoszenia: 10.12.2013
/ przedsiębiorczy student
Misja: Start-up
Marzy o niej każdy, realnie planuje niewielu. Własna firma pozwala spełnić marzenia, jednak założenie jej wymaga niemałej odwagi. Jak się jednak okazuje, nie jest to krok nierealny, a wykonać go może nawet student. Czym charakteryzuje się przedsiębiorca i jak zbudować własny Start-Up? T e k st:
M a r ta Z w i e r z
O P R AWA G R A F I C Z N A :
EWA WI D E N K A
uż w wieku ośmiu lat Radek – ku niezadowoleniu nauczycieli – zaczął wydawać komercyjną gazetę szkolną. Po dziś dzień wspomina ją jako swoje pierwsze udane przedsięwzięcie biznesowe. Obecnie student SGH
J
14-15
i absolwent SGGW, jest właścicielem dynamicznie rozwijającego się start-upu Excelling, zajmującego się przetwarzaniem i analizą danych oraz szkoleniami indywidualnymi w zakresie wykorzystania arkuszy kalkulacyjnych.
Dla Tomka droga do obecnej działalności wiodła przez scenę. Jeszcze na studiach postanowił wykorzystać swoją pasję do aktorstwa i otworzył teatr dla dzieci – działalność wydawałoby się nietypową jak na studenta SGH. Doświadczenia zdobyte
przedsiębiorczy student /
w pracy nad własnymi projektami zadecydowały o dalszej ścieżce rozwoju. Dziś tworzy Polską Akademię Biznesu, przedsiębiorstwo zajmujące się szkoleniami, coachingiem i consultingiem, a także planuje utworzenie fundacji, mającej wspierać merytorycznie i finansowo polskich przedsiębiorców. Historia Karola, Andrzeja, Stanisława i Tomasza zaczęła się na studiach. W swoim mieszkaniu na Bruna często dyskutowali o pomysłach na własny biznes, aż do dnia gdy jeden z nich natrafił na Grupona – dopiero co powstały amerykański portal zakupowy. Już wtedy zrozumieli wielki potencjał projektu i postanowili stworzyć portal zakupów grupowych w Polsce. W przeciągu kilku miesięcy postawili na nogi polskiego City Deal’a (poprzednika Grupona). Dziś są właścicielami czterech rozwijających się start-upów: lamoda. pl, travelist.pl, lunchtime.pl oraz Magic Wizards.
Marzenie studenta Słuchając historii młodych przedsiębiorców, którzy odnieśli sukces, trudno jest nie dać ponieść się marzeniom o własnym przedsięwzięciu. W końcu kto z nas nie chciałby porzucić pracy w korporacji na rzecz własnego biznesu? Badania Polskiej Agencji Rozwoju Przedsiębiorczości (PARP) wykazują, że co najmniej 50 proc. studentów rozważa ten krok w przyszłości. Jednak odsetek osób zaczynających coś własnego wcześnie – już w trakcie lub zaraz po studiach – jest bardzo niski i oscyluje w granicach 2-3 proc. Co jest przyczyną tego zjawiska? Dlaczego nasze plany związane z posiadaniem własnego biznesu pozostają często jedynie w sferze marzeń? Jedną z przyczyn jest mentalność Polaków oraz brak wzorców do naśladowania w najbliższym otoczeniu. Ponad połowa młodych przedsiębiorców wskazuje, że pomysł na ten styl życia zaczerpnęło od rodziców, którzy również prowadzili własny biznes. Jest ich jednak relatywnie niewielu. Panujący w Polsce komunizm przez lata ograniczał wszelkie próby rozwoju własnej działalności oraz innowacyjności w społeczeństwie. Zmiany w sposobie myślenia naszych rodaków były na tyle trwałe, że do dziś próby przedsiębiorczości przejawiane przez młodych są skutecznie tłumione przez ich rodziców. Decyzja o porzuceniu stabilnej i dobrze płatnej pracy w korporacji na rzecz rozwoju własnej działalności jest często żywo krytykowana przez rodzinę. Trudno się więc dziwić stosunkowo powolnemu wzrostowi liczby osób decydujących się na rozpoczęcie przygody z własnym biznesem. Istotnym problemem jest też polski system edukacji, skutecznie przeciwdziałający wszelkim próbom innowacyjności i wyróżnienia się. Powszechnie obowiązujący, staroświecki model, zmusza nas do bezmyślnej nauki definicji i zniechęca do pracy twórczej. W porównaniu z rówieśnikami z innych krajów wypadamy więc świetnie pod wzglę-
dem szczegółowej, encyklopedycznej wiedzy. Nie potrafimy sobie jednak poradzić z rozwiązaniem złożonych problemów, wykorzystaniem zdobytych wiadomości w praktyce, czy tworzeniem rozwiązań kreatywnych i niestandardowych. Szkoła zamiast umiejętności, przekazuje informacje – i to często przeterminowane. W efekcie absolwenci kierunków ekonomicznych nie potrafią zweryfikować rynku na swój produkt ani znaleźć partnera biznesowego. Mogą za to cytować z pamięci definicję oligopolu, albo ubiegłoroczne wpływy budżetowe z tytułu podatku dochodowego – mówi Wojtek, współtwórca portalu Zadanie.pl. Podobnie ma się sprawa z polskimi uczelniami, promującymi pracę w korporacji jako jedyny słuszny wybór. Niejednokrotnie w czasie zajęć słyszymy profesora mówiącego: Kiedy już skończycie studia i pójdziecie do pracy… Znacznie rzadziej profesor skłonny jest dodać: …lub otworzycie własną działalność – mówi Michał Krajewski, twórca inicjatywy
Dziś brak wiedzy lub konkretnych umiejętności nie jest już problemem.
SGH Start-Up Coffee. Kariera przedsiębiorcy, zakładającego własną firmę zaraz po studiach (lub już w ich trakcie), nie jest przedstawiana jako alternatywa do pracy w korporacji. Dla szkół wyższych i większości wykładowców ta opcja praktycznie nie istnieje. Również wśród zajęć dostępnych dla studentów trudno jest doszukać się tych mających pomóc im w założeniu i rozwoju własnej działalności. 95 proc. oferty edukacyjnej to przedmioty skierowane do przyszłych pracowników dużych firm, a nie osób prowadzących biznes w początkowej fazie istnienia. Pozostaje zastanowić się, dlaczego wykładowcy pracujący na najlepszych uczelniach w Polsce, którzy mają ambicje kształcić przyszłą czołówkę polskiej sceny gospodarczej, nie odczuwają potrzeby inspirowania studentów i zachęcania ich do rozwoju w tym obszarze.
Przedsiębiorczość za granicą Na zagranicznych, w szczególności amerykańskich, uczelniach od kilku lat obserwujemy coraz silniejszy nacisk na kształcenie przyszłych przedsiębiorców. Prym niewątpliwie wiodą tu prestiżowe uczelnie, takie jak Harvard, Stanford czy MIT. Z roku na rok poszerza się oferta zajęciowa mająca na celu przygotowywanie młodych we wszystkich aspektach związanych z zakładaniem i rozwijaniem własnej działalności. Wykłady takie jak: Founders’ Dilemmas, Evaluating the Entrepreneurial Opportunity, Entrepreneurial Finance, prowa-
dzone są nie tylko przez profesorów i specjalistów w danej dziedzinie, ale przede wszystkim przez praktyków, czyli osoby mające doświadczenie w budowaniu firmy. Uniwersytety starają się zachęcić studentów, aby spróbowali swoich sił i stworzyli coś własnego. Ma w tym pomóc m.in. Harvard iLab, ośrodek zbudowany w 2011 roku, przeznaczony dla osób chcących pracować nad rozwojem własnego przedsięwzięcia. iLab to nie tylko przestrzeń co-workingowa, ale również punkt spotkań studentów, wykładowców i przedsiębiorców oraz miejsce organizacji wykładów, warsztatów i konferencji. Do innych ciekawych inicjatyw można zaliczyć chociażby Fundusz Eksperymentalny (zapewniający środki i wsparcie merytoryczne dla wysoce innowacyjnych przedsięwzięć) czy organizacje takie jak Harvard College Venture Partners (skupiająca inwestorów venture capital zainteresowanych finansowaniem przyszłych przedsiębiorców) i Harvard Law Entrepreneurship Project (udzielająca wsparcia prawnego nowym przedsięwzięciom). Chcąc wzbudzić zainteresowanie tą ścieżką kariery, Uniwersytet Harvarda co roku organizuje dla studentów wycieczki do Doliny Krzemowej, w ramach których mogą oni spotkać się z osobami tworzącymi najbardziej innowacyjne start-upy na świecie. Liczne amerykańskie uczelnie organizują również konkursy mające na celu wyłonienie najlepszych pomysłów na biznes i zapewniają im środki finansowe na start oraz mentoring. Nasza uczelnia jest jak ogromny inkubator – mówi Linda Welles, dyrektor Stanford’s Center for Entrepreneurial Studies. Wszystko, czego student może potrzebować, żeby zacząć biznes, jest tu, na miejscu. Może z wyjątkiem pieniędzy na start, ale i to łatwo jest pozyskać, biorąc pod uwagę, że wielu inwestorów Venture Capital wykłada na naszej uczelni. Mamy też dobre relacje z licznymi Aniołami Biznesu – podkreśla. Podejmowanie tak licznych inicjatyw przynosi z roku na rok coraz większe efekty. W swoich sprawozdaniach Stanford informuje, że spośród osób kończących studia MBA obecnie około 15 proc. zakłada swój własny biznes lub decyduje się pracować dla start-upu zaraz po ukończeniu uniwersytetu.
SKN dla biznesmena Nie da się ukryć, że znaczna część polskiej sceny start-upowej, szczególnie związanej z biznesami internetowymi czy innowacyjnymi, to osoby kończące SGH i Wydział Zarządzania UW. Co więc sprawia, że najczęściej studenci właśnie tych uczelni decydują się na rozpoczęcie własnej działalności? Tomasz z Polskiej Akademii Biznesu wskazuje na kluczowe znaczenie organizacji studenckich w promowaniu idei przedsiębiorczości. Należą do nielicznych rzeczy, które zmieniały się na uniwersytetach, i to właśnie one starają się inspirować młodych ludzi. Chociażby poprzez zapraszanie ciekawych 1
grudzień 2013
/ przedsiębiorczy student
gości i organizowanie konferencji próbują pokazywać drogę, którą powinni iść studenci – zauważa. Dodatkowo duże znaczenie należy przypisać samej rozbudowanej sieci kół naukowych, międzyuczelnianych i międzynarodowych projektów oraz wymian studenckich. Tak różnorodne możliwości skłaniają studentów do próbowania nowych rzeczy oraz do wyszukiwania i wykorzystywania nadarzających się szans – umiejętności kluczowych dla przyszłego przedsiębiorcy. W społeczności studenckiej powstaje też coraz więcej inicjatyw adresowanych do studentów zainteresowanych tematyką start-upową. Jeszcze do niedawna jedyną opcją dostępną dla osób próbujących poszerzać wiedzę oraz szukających wsparcia merytorycznego w zakresie budowy własnego przedsiębiorstwa były Inkubatory Przedsiębiorczości. Dzisiaj coraz częściej pojawiają się projekty tworzone przez studentów i dla studentów, skupione wyłącznie na promowaniu idei przedsiębiorczości i zachęcające do wystartowania z własnym przedsięwzięciem. Jedną z nich jest SGH Start-Up Coffee, nowo powstała grupa skupiająca się na organizacji spotkań, w ramach których można wymienić się doświadczeniem, zapoznać z innymi przedsiębiorcami, zdobyć feedback odnośnie swoich pomysłów i, co najważniejsze, ruszyć do przodu z rozwojem własnego biznesu. Byłem zaskoczony bardzo dużym odzewem, jaki otrzymał mój pomysł – mówi Michał Krajewski, student SGH i UW, twórca inicjatywy. – Już w ciągu kilku pierwszych minut istnienia grupy na Facebooku, zapisało się do niej ponad 50 osób, a ich liczba rośnie każdego dnia. Wskazuje to na coraz większe zainteresowanie studentów tematyką start-upów. W przyszłym miesiącu swoją działalność rozpoczyna też SKN START-UP SGH. Jest to pierwsza organizacja studencka skupiona wyłącznie na promowaniu przedsiębiorczości wśród studentów, m.in. poprzez organizowanie wykładów z przedsiębiorcami, spotkań networkingowych, szkoleń oraz oferowanie wsparcia merytorycznego i mentoringu.
Również poza uczelnią dynamicznie poszerza się oferta wydarzeń skierowanych do młodych przedsiębiorców. Wśród ciekawych wydarzeń można wymienić chociażby Start-Up Mixery (o których MAGIEL informował w 127. numerze – przyp. red.), czyli spotkania networkingowe dające możliwość nawiązania kontaktu i rozpoczęcia współpracy pomiędzy osobami o różnych kompetencjach np. marketingowcom z deweloperami. Do innych tego typu imprez należą Start-Up Weekendy, w czasie których uczestnicy spędzają 24 godziny, próbując w 3-4 osobowym zespole składającym się z pomysłodawcy, programisty, designera oraz osoby odpowiedzialnej za promocję, wprowadzić w życie wcześniej wymyślony i wyselekcjonowany pomysł na biznes internetowy lub mobilny. Ideą tych oraz wielu podobnych wydarzeń jest przede wszystkim stworzenie platformy współpracy dla osób, które już posiadają swój biznes lub są dopiero na etapie tworzenia pomysłu. Dziś brak wiedzy lub konkretnych umiejętności nie jest już problemem. Jeśli masz pomysł na aplikację, ale nie masz pojęcia o programowaniu, możesz spróbować znaleźć dla swojego projektu partnera-dewelopera na jednym z dostępnych spotkań. Są też świetną okazją do promowania swojego projektu. Wiele z wydarzeń przybiera formułę 3-5 minutowych wystąpień uczestników, w czasie których muszą oni sprzedać swój pomysł publiczności. Najlepsze mają szanse zostać zauważone wśród inwestorów, otrzymać wsparcie merytoryczne czy cenny feedback od pozostałych uczestników spotkania.
Kapitał na start Zgodnie z Badaniem Przedsiębiorczości Polaków, przeprowadzonym przez Komisję Europejską, brak kapitału jest uważany za jedną z głównych barier utrudniających założenie własnej działalności. Oczywistym jest, że szczególnie osoby poniżej 24 roku życia, niepracujące na pełnym etacie, nie dysponują znacznymi środkami
finansowymi. Tylko czy rzeczywiście są one niezbędne do rozpoczęcia pracy na swoim? Po skalkulowaniu okazuje się, że własną firmę można otworzyć, dysponując kapitałem tak niskim jak 415 zł miesięcznie. Samo zarejestrowanie jednoosobowej działalności gospodarczej od kilku lat jest zupełnie bezpłatne (wyjątek stanowią osoby planujące zostać płatnikami podatku VAT – opłata rejestracyjna wynosi 170 zł). Comiesięcznym kosztem stanie się składka ZUS. Jednak preferencyjna stawka, z której możemy skorzystać przez pierwsze 24 miesiące działalności wyniesie jedynie wspomniane 415 zł (40 proc. standardowej stawki). Dla naszej działalności mamy możliwość wyboru jednego z czterech dostępnych systemów opodatkowania. Dwa z nich uzależniają wysokość płaconego podatku od dochodów, a jeden od przychodów. Dzięki temu nie ponosimy żadnych dodatkowych kosztów aż do momentu, kiedy nasza firma zacznie rzeczywiście generować przychody. Dalej pojawia się kwestia kosztów operacyjnych. Mogą one być diametralnie różne w zależności od rodzaju wybranego przedsięwzięcia. Jednak w wielu przypadkach możliwe jest ich ograniczenie praktycznie do zera (brak biura i praca zdalna, marketing wykonywany przy użyciu darmowych lub niskokosztowych kanałów komunikacji, takich jak media społecznościowe, uczestnictwo w wykładach, konferencjach czy wydarzeniach start-upowych itp.). Koszt ten można jeszcze obniżyć, jeżeli zdecydujemy się na współpracę z Akademickimi Inkubatorami Przedsiębiorczości. W ramach udziału w programie AIP, jesteśmy zobowiązani do wniesienia comiesięcznej opłaty w wysokości 250 zł. Nie musimy za to samodzielnie opłacać składek ZUS, a dodatkowo zyskujemy dostęp do co-workingowego biura oraz wsparcia prawnego, księgowego i mentoringu. Stwierdzenie, jakoby otworzenie własnej działalności było niemożliwe bez posiadania znacznych środków finansowych, wydaje się więc być mocno przekoloryzowane.
47%
50%
3%
16-17
nie wiem
samozatrudnienie
bycie pracownikiem
Źródło danych: Flash Eurobarometr 354, czerwiec 2012
Jeżeli mógłby Pan wybrać między różnymi typami zatrudnienia, co by Pan wybrał?
przedsiębiorczy student /
KARTA PODATKOWA
PODATEK LINIOWY RYCZAŁT
WYBIERZ
WYBIERZ NAZWĘ
1
FIRMY I ZAKRES
NA ZASADACH OGÓLNYCH
JEJ DZIAŁALNOŚCI
W CIĄGU 7 DNI ZGŁOŚ SIĘ DO ZUS, W CELU WYBORU RODZAJU SKŁADKI
FORMĘ
2
OPODATKOWANIA
6 KROKÓW DO 3 4 PRZEDSIĘBIORCZOŚCI
WYPEŁNIJ FORMULARZ CEIDG – WPIS JEST BEZPŁATNY
DOWIEDZ SIĘ JAK ZAŁOŻYĆ JEDNOOSOBOWĄ DZIALALNOŚĆ
GOSPODARCZĄ
5
WYBIERZ
6
ZDECYDUJ SIĘ JAKIM PŁATNIKIEM VAT
PIECZĄTKĘ I OTWÓRSZ KONTO BANKOWE
CHCESZ BYĆ Jednak co zrobić, gdy biznes wymaga wkładu początkowego? Pierwszą instytucją, do której zdecydujemy się zwrócić, powinna być Unia Europejska. Niewiele osób jest świadomych, jak szeroka jest gama programów pomocowych oraz jak korzystne są ich warunki. Liczne programy unijne dla mikroi małych przedsiębiorstw dają możliwość pozyskania praktycznie bezzwrotnych środków na start i rozwój własnej działalności. Dodatkowo proces aplikacyjny, szczególnie w przypadku niższych dotacji (40 000 zł – 50 000 zł) jest na tyle nieskomplikowany, że student uczelni wyższej bez problemu powinien sobie z nim poradzić. Alternatywą do funduszy unijnych są bezzwrotne dotacje przyznawane przez Urzędy Pracy, umożliwiające pozyskanie kapitału na rozpoczęcie działalności oraz doposażenie stanowiska pracy dla nowego pracownika (od 15 000 do 20 000 zł). Trudniejszym do pozyskania, aczkolwiek atrakcyjnym źródłem kapitału, mogą okazać się inwestorzy. Pomimo możliwości pozyskania znacznych funduszy (od 100 000 do nawet 500 000 zł) jest to wciąż niezbyt popularna forma zdobywania środków w Polsce. Związane jest to z niedużą dostępnością, a także znacznie mniej korzystnymi (niż w przypadku inwestorów zagranicznych) warunka-
mi oferowanymi przez te podmioty. Model działania tego sposobu finansowania opiera się na przejęciu części udziałów w zamian za udzielone wsparcie finansowe i merytoryczne. W Polsce relacje otrzymanego kapitału do odstąpionego procentowego udziału w przedsiębiorstwie są często niekorzystne dla właściciela przedsiębiorstwa – w zależności od kwoty finansowania, inwestorzy przejmują zazwyczaj od 15 -51 proc. udziałów.
Najlepsze doświadczenie Zgodnie z powszechnie panującym poglądem, najpierw trzeba iść do pracy, zdobyć trochę doświadczenia, a dopiero później pomyśleć o założeniu własnej działalności. Większość studentów chce piąć się po szczeblach kariery, a pomysł otworzenia czegoś własnego odkłada na bliżej niezidentyfikowany moment w przyszłości. Tymczasem wszyscy pytani przedsiębiorcy zgodnie odpowiadają: nie ma lepszego doświadczenia zawodowego niż praca we własnej firmie. Prowadząc swój biznes, samodzielnie wyznaczasz cele i dbasz o ich realizację. Podejmujesz decyzje, które mają bardzo daleko idące skutki – mogą raz na zawsze zniechęcić użytkowników do powrotu na twój portal, albo wybić go na szczy-
ty popularności. To jest wspaniałe, ale też bardzo wymagające zajęcie. Jednak wielkie emocje i poczucie pracy nad czymś ważnym jest bezcenne – zachęca Wojtek, współtwórca Zadanie.pl. Okres studiów wydaje się być idealnym momentem do sprawdzenia się w roli przedsiębiorcy. Mało kto narzeka na brak wolnego czasu na studiach. Dodatkowo brak zobowiązań, rodziny, dzieci. To idealne warunki, żeby zacząć eksperymentować z własnym start-upem! – poleca Michał. Przedsiębiorczość nie jest dla każdego. Jednak jeżeli jesteś osobą, która ceni sobie niezależność i masz ambicje, żeby zapisać się na kartach historii rewolucyjnym produktem lub usługą, głowę pełną pomysłów, które konfrontujesz z rzeczywistością, potrafisz zarazić swoją pasją innych i poprowadzić ich do momentu, w którym wizja staje się rzeczywistością. Jeżeli jesteś odporny na stres; patrzysz na przeciwności jak na zadania do rozwiązania, a przy tym jesteś pracowity i skłonny do wyrzeczeń (bo we własnej firmie, szczególnie na początku, pracuje się praktycznie non-stop) to nie ma dla Ciebie lepszej ścieżki kariery niż własny biznes. A dlaczego warto? Bo to najlepsza droga do ułożenia życia po swojemu z ciągłym poczuciem tworzenia czegoś ważnego i wyjątkowego. 0
grudzień 2013
/ Narkobiznes a rozwój Od momentu zmiany na stanowisku minstra finansów nie możemy więcej śmiać się z #korpoSzczurków
Narkotykowa metropolia
W ciągu niecałych trzech dekad Miami z przeciętnego amerykańskiego miasta stało się światową metropolią. Niewielkie sklepy zostały zastąpione wieżowcami. Jaką rolę odegrał w tym wszystkim biznes narkotykowy? T E K S T:
J Ę D R Z E J WO ŁO C H OW S K I
rzez wiele lat Miami było jednym ze średniej wielkości miast, jakich pełno jest w USA. Podczas II wojny światowej służyło jako baza militarna, a następnie stało się atrakcyjnym miejscem dla weteranów wojennych, którzy zachęceni przez tamtejszy klimat, chcieli w przyjemny sposób spędzić swoją starość. Ospała miejscowość nie przyciągała jednak młodszych turystów zwykle, wybierających plaże na zachodnim wybrzeżu USA i na Hawajach.
P
Jak Fidel Bogu
Narkotykowe Eldorado Lata siedemdziesiąte. Gwałtowny wzrost cen ropy i związany z tym ogólnoświatowy kryzys sieją spustoszenie w gospodarce USA. Ale nie w południowej Florydzie. Tam okazja do zarobku w narkobiznesie pojawia się niemal wszędzie i nie wiąże się z tym praktycznie żadne ryzyko. Wynagrodzenie za przeładunek kokainy wynosi od 5 000 do 10 000 dolarów za noc. Przetransportowanie towaru samolotem – 50 000 dolarów za noc. Organizujący wszystko handlarze narkotykami w krótkim czasie stają się milionerami i poprzez zakupy limuzyn, jachtów i innych dóbr luksusowych napędzają lokalną gospodarkę. Kwoty zdeponowane w lokalnych bankach są tak wiel-
fot. Marc Averette CC
Zmiany przyniósł rok 1959, kiedy po objęciu władzy na Kubie przez Fidela Castro rozpoczęła się masowa migracja Kubańczyków na południową Florydę. Znaczną część z nich stanowili ludzie przedsiębiorczy, którzy wykorzystali walory miasta, jakimi są słoneczne lato, krystalicznie czysta woda i plaże, przemieniając je w prężnie działający kurort. Wraz z napływem żądnych wrażeń turystów rosło też zapotrzebowanie na marihuanę. Wiele kilometrów niestrzeżonej linii brzegowej sprawiło, że Miami stało się głównym punktem tranzytowym tego narkotyku w USA. Z kolei kokaina nie budziła na początku większego zainteresowania. Niewielkie jej ilości były transportowane wraz z marihuaną, lecz biały proszek miał wówczas marginalne znaczenie. Był to narkotyk elit, na który mogli pozwolić sobie jedynie najbogatsi. Popyt na niego jednak stopniowo rósł, co nie uszło uwadze handlarzy. Tanią ko-
kainę zaczęto masowo sprowadzać z Kolumbii, co poskutkowało znacznym spadkiem jej cen. Wskutek takiego obrotu spraw, ludzie palący niedrogą wówczas marihuanę szybko przerzucili się na kokainę. Tym sposobem do końca lat siedemdziesiątych narkotyk ten w większości wyparł swojego łagodniejszego poprzednika. Handel kokainą z czasem staje się potężnym rynkiem. Według DEA, amerykańskiej agencji antynarkotykowej, w południowej Florydzie w roku 1980 jest on wart od 7 do 12 miliardów dolarów (dla porównania – nieruchomości 12 mld, turystyka – 9 mld). W większości klubów kokaina jest używką równie powszechną jak alkohol, często nawet przewyższając go popularnością.
Oto, co powstało, gdy w jednym miejsu znalazło się morze, piękne plaże i... narkotyki
18-19
kie, że w sejfach brakuje miejsca na składowanie. Pochodzenie tych pieniędzy jest powszechnie znane, ale nikt nie protestuje, bo każdy na tym zarabia. Policjanci zatrzymujący ładunki są, zazwyczaj skutecznie, przekupywani. Podczas tego boomu Miami wydaje się rajem na ziemi. Aż do pewnego upalnego dnia 11 lipca 1979 roku, gdy w centrum handlowym Dadeland Mall dwóch Latynosów rozpoczyna strzelaninę. Ginie dwójka Kolumbijczyków powiązanych z gangiem, co rozpoczyna erę przemocy na ulicach miasta. Od tego czasu codzienne strzelaniny nie robią już na nikim wrażenia. Ofiar jest tak wiele, że zarząd miejskiej kostnicy musi wynajmować od Burger Kinga specjalne ciężarówki-lodówki na przechowywanie ciał. Na domiar złego od 15 lipca do 31 października 1980 roku Fidel Castro wysyła do Miami około 125 tysięcy Kubańczyków. Tym razem nie są to elity, lecz w dużej mierze osoby z marginesu społecznego. Według szacunków, od 7,5 do 40 tysięcy z nich to przestępcy lub chorzy psychicznie.
Imperium kontratakuje Wskutek burzliwej atmosfery i nagonki medialnej w 1982 roku prezydent Ronald Reagan ogłasza powrót do wojny z narkotykami. W wyniku zwiększającej się liczby patroli nabrzeża, likwidacji plantacji w Kolumbii i masowych aresztowań handlarzy, kokaina staje się trudno dostępna. Ilość pieniędzy płynących do Miami zostaje znacznie ograniczona. Bankructwo ogłasza kilka banków oraz firm produkujących dobra luksusowe. Większość kapitału pochodzącego z działalności przestępczej pozostało jednak w gospodarce i spowodowało jeden z największych boomów budowlanych w historii miasta. Wkrótce zaczęły je pokrywać wieżowce, a dzięki pieniądzom z narkobiznesu rozwinęła się tamtejsza infrastruktura. Miami stało się też ważnym miejscem na kulturalnej mapie USA. Policjanci z Miami, serial opisujący m.in. walkę stróżów prawa z mafią narkotykową stał się jednym z najpopularniejszych w historii. Tony Montana, którego w filmie Człowiek z Blizną zagrał Al Pacino, stał się symbolem kubańskiego imigranta szybko zdobywającego silną pozycję w tym specyficznym półświatku. Handel kokainą i marihuaną przekształcił Miami z ospałego miasta w dynamicznie rozwijającą się metropolię. Można wręcz stwierdzić, że to narkotyki stworzyły współczesne Miami. 0
przejęcia Orlenu i Lotosu /
Strategia za 550 milionów Polski biznes notuje niespotykaną wcześniej passę przejęć. PKN Orlen stał się kolejną po KGHM spółką, która poprzez akwizycję stała się firmą prawdziwie globalną. Decyzja o zakupie kanadyjskiego przedsiębiorstwa TriOilRecources może w perspektywie kilkunastu lat zmienić oblicze naszego potentata. tekst:
h u ber t g u zer a
riOilResources to przede wszystkim złoża w kanadyjskiej prowincji Alberta: Lochend, Kaybob i Pouce Coupe. Skala wydobycia nie czyni z niego potentata, a wycena na poziomie 550 milionów złotych to mniej niż obecna wartość rynkowa producenta farb Śnieżka (621,93 mln). Dla porównania, KGHM zakupił Quadrę FNX za 9,1 mld złotych. Liczby pomagają uświadomić, że płocka firma przejmuje płotkę i na pierwszy rzut oka w transakcji nie ma nic przełomowego.
T
gazu łupkowego znajdują się przy złożach ropy i ich wydobycie można połączyć, rozszerzając swoją ofertę produktową. Ponadto, co jest wyjątkowo istotne w przypadku Polski, pozwoli to zmniejszyć zależność od dostawców, którzy nie zawsze grają fair. Rosyjski rurociąg w Możejkach, który popsuł się miesiąc po przejęciu rafinerii przez Orlen, do dzisiaj nie został naprawiony.
graf. Magdalena Krawczyk
Łupkowy know-how Kluczem są wspomniane złoża. Lochend i Kaybob to pokłady niekonwencjonalne, z których ropę wydobywa się poprzez zastosowanie szczelinowania hydraulicznego. To ta sama metoda, którą musielibyśmy wydobywać nasz gaz łupkowy, jeżeli tylko kiedykolwiek zapragnęlibyśmy z niego skorzystać. W niepozornej spółce znajduje się więc bardzo cenny dla nas know-how. Ale kiedy oczy rynku i analityków skupione są właśnie na tym aspekcie przejęcia, warto zauważyć też drugie dno transakcji. Dziś bowiem wielką niewiadomą są szanse powodzenia któregokolwiek z łupkowych projektów. Ale nawet gdyby TriOil poprzestał na ropie, to operowanie w przemyśle wydobywczym jest dla Orlenu nowością. Był on od zawsze skupiony na działalności rafineryjnej, dodatkowo czerpiąc zyski z sieci stacji paliw. Wprawdzie pozwoliło im to zdominować lokalną konkurencję i stać się największą firmą w Europie Środkowowschodniej z blisko 2 miliardami złotych rocznego zysku, ale tak doskonała sytuacja spółki była nielichą łamigłówką dla zarządu. Jak bowiem rozwinąć firmę, która już panuje na rynku? TriOil to odpowiedź. Orlen zdecydował, że rozwiązaniem lepszym niż przejęcia czy rozwój w regionie będzie klasyczny przykład integracji wertykalnej i możliwość zwiększenia marż. Tym bardziej atrakcyjnym, że zazwyczaj złoża
Nie ma co się oszukiwać, że TriOil zrobi z Orlenu koncern na miarę Shella, BP czy Statoila. Dzienne wydobycie na poziomie 2,8 tysiąca baryłek to zaledwie 1 proc. zapotrzebowania koncernu na ropę. Świadczy to jednak o zmianie strategii Orlenu, który różni się od wspomnianych potentatów właśnie brakiem zaangażowania w wydobycie. Przejęcie, będące jaskółką zmian, zapewne rozpocznie serię – rynek już teraz spekuluje, gdzie Orlen mógłby zakupić kolejne złoża.
Nowy pomysł Trzeba przyznać, że jest to wybór podyktowany także doświadczeniami przeszłości. Płocki koncern nie ma bowiem dobrych wspomnień z przejęciami podobnych jemu podmiotów w Europie lub rozwijaniem sprzedaży zagranicą. Inny miał być efekt inwestycji w Możejkach czy ekspansji do Niemiec (4 proc. rynku). Na tym tle dobrze wygląda 14 procentowy udział w rynku czeskim poprzez Unipetrol, jednak nawet i tę inwestycję otacza zła aura. Orlen prowadzi otwarty konflikt z czeskim rządem, tak zażarty, że lokalni politycy sugerowali nawet nacjonalizację Unipetrolu. Praktyka każe więc powściągliwie podejść do lokalnej ekspansji jako źródła wzrostu, tym bardziej, że nie ma na horyzoncie odpowiedniego celu przejęć.
Czy to trend?
Co ciekawe, także i drugi polski naftowy potentat idzie tą drogą. Lotos poprzez swoją spółkę Petrobaltic, mającą koncesje na wydobycie na morzu Północnym, kupuje złoża w Europie, na Litwie i Morzu Bałtyckim. Co więcej, zajmuje się także poszukiwaniami. W efekcie ma do dyspozycji blisko 55 milionów baryłek ropy, 4,5 miliarda m 3 gazu oraz jest w stanie wydobywać 5 tysięcy baryłek ropy dziennie. Łącząc to z działalnością rafineryjną może uzyskać podobne synergie co Orlen. Póki co mała skala działalności powoduje, że większość produkcji spala się w elektrociepłowni we Władysławowie. Jeżeli polskie rafinerie będą kontynuować przejęcia złóż i spółek, przy których uda się uniknąć „możejkowych” komplikacji, bez wątpienia doskonale przełoży się to na wyniki. Kursy akcji pójdą w górę, a to właśnie głównie z nich rozliczane są zarządy. Dlatego prezesi Jacek Krawiec i Paweł Olechnowicz muszą szukać strategii, która pozwoli na rozwój satysfakcjonujący właścicieli. Nie mogą przecież biernie czekać, aż w tempie wzrostu PKB będziemy wlewać więcej paliwa do baków. Obecna sytuacja na rynku zamknęła im wiele dotychczasowych dróg rozwoju. W Europie nie ma bowiem dobrych celów do akwizycji, rynek stacji paliw jest już rozwinięty, a branż do ekspansji horyzontalnej jest jak na lekarstwo. 0
grudzień 2013
/ polska energetyka okiem byłego prezsa URE
Jestem
przygotowany na
blackout
R O Z M AW I A Ł :
fot. Dawid Serwatka
Polska coraz bardziej aktywizuje się w energetyce na arenie międzynarodowej, o czym świadczy jej prezydencja Konwencji Klimatycznej ONZ. Nie oznacza to jednak, że rozdajemy karty – w wielu sprawach wciąż musimy oglądać się na światowe mocarstwa i Unię Europejską, wobec czego przyszłość naszych elektrowni węglowych i złóż gazu pozostaje niepewna. JA N U S Z R O S Z K I E W I C Z
magiel: Ma Pan w domu latarkę na korbkę? Adam Szafrański: Nie, nie mam.
Już od roku eksperci i producenci przestrzegają przed kryzysowym dla energetyki rokiem 2016, a MSW opracowało nawet poradnik dla konsumentów, w którym zaleca oszczędne używanie prądu i korzystanie z takiego sprzętu. Unikniemy blackoutu dzięki takim działaniom? Nie, oczywiście że nie. Chociaż ja jestem zwolennikiem bardziej tradycyjnych metod, mam w domu świece, czyli jestem przygotowany na blackout. Pisze się bardzo różne scenariusze, jedni mówią, że rzeczywiście jest ryzyko tego, że może zabraknąć energii elektrycznej. Są też tacy, którzy zapewniają, że nic się nie wydarzy. Należy więc prognozować przede wszystkim zgodnie z tym, jak rośnie popyt. Wydarzenia potrafią nas jednak zaskakiwać, jak np. niespodziewany spadek zużycia energii elektrycznej w związku z kryzysem czy osiągnięcia w zakresie oszczędności energii, na którą rząd kładzie szczególny nacisk.
Zmieńmy temat. Polska objęła właśnie prezydencję Konwencji Klimatycznej ONZ. Jakie cele powinna sobie wyznaczyć? Staram się śledzić przede wszystkim to, co jest przedmiotem działania ministra Korolca (został odwołany 20 listopada – przyp. red.). Jestem pod wrażeniem jego konsekwencji, gdyż stara się uczynić z Polski znaczący podmiot na arenie międzynarodowej i m.in. dlatego postanowił zgłosić nasz kraj do roli organizatora szczytu klimatycznego. Nie mam jakichś szczególnych oczekiwań, bo nie jestem zwolennikiem działań na rzecz ochrony klimatu w tym kształcie, w jakim mają one obecnie miejsce. Wiara w to, że ograniczenie emisji CO2 doprowadzi do zmiany klimatu, jest hipotezą naukową. Są inne, które temu przeczą. Wydawanie pieniędzy na ogromnie kosztowną politykę klimatyczną w sytuacji, w której ryzykujemy bardzo dużo, bo stawiamy na hipotezę naukową, mija się z regułą rozsądku. Myślę, że minister Korolec zdaje sobie z tego sprawę, dlatego nazywa go się „hamulcowym”. On jednak nie chce być tak postrzegany (i słusznie) – mówi, że jeśli najwięksi emitenci, tzn. Chiny, Indie i Stany Zjednoczone dojdą do porozumienia, to Polska również przystąpi do ogólnoświatowych rozwiązań.
20-21
Jak w tym kontekście ocenia Pan postulat KE, by zwiększyć poziom redukcji emisji CO2 z 20 do 30 proc. do 2020 roku? To wychodzenie przed szereg ogólnoświatowy. Polska linia jest od lat ta sama – jesteśmy krajem, który zredukował emisję CO2 w stosunku do 1990 o 30 proc. przy dwukrotnym wzroście PKB. Jest niewiele krajów na świecie, które osiągnęły taki cel. Z drugiej strony mamy cały czas duży problem z punktu widzenia ochrony klimatu, gdyż elektrownie w Polsce w 90 proc. wykorzystują węgiel kamienny i brunatny. Włączanie nas w działanie, byśmy redukowali jeszcze więcej, to krok idący zbyt daleko.
Czyli Polska powinna zabiegać o to, by nie zwiększać tego poziomu redukcji? Te negocjacje nie toczą się na poziomie Unii Europejskiej, ale światowym. Polskim celem jest wypracowanie jakiegokolwiek porozumienia ogólnoświatowego. Także poczekajmy na to, co zrobi świat, a my dostosujemy się do postanowień największych emitentów. Bo dopiero wtedy będzie to rzeczywiście sprawiedliwe traktowanie. Zwłaszcza że tak zwany carbon leakage, czyli ucieczka przemysłu z państwa ograniczającego emisję, jest realnym zagrożeniem.
Czy rzeczywiście carbon leakage to realne zagrożenie, skoro wg najnowszego raportu PwC, w krajach redukujących emisję, takich jak Niemcy czy Szwecja, odnotowuje się konsekwentny wzrost gospodarczy? Nie słyszałem o tym raporcie. Na pierwszy rzut oka ten związek między ograniczaniem emisji a wzrostem gospodarczym wydaje mi się dość przypadkowy.
Wyobraża Pan sobie polską energetykę bez węgla za 40 lat? Prognozowanie wydarzeń w perspektywie 40 lat jest niezwykle trudne. Gdyby nagle został wynaleziony jakiś odnawialny i tani nośnik energii, to nie jest wykluczone, że mielibyśmy energetykę pozbawioną węgla. To musiałby być przełom na miarę Stanów Zjednoczonych, które jakiś czas temu zdawały się być skazane na postępujące uzależnienie od gazu i ropy z zewnątrz, gdy niespodziewanie okazało się, że da się je wydobyć ze złóż krajowych niekonwencjonalnymi metodami.
polska energetyka okiem byłego prezesa URE /
Ostatnio PE pozytywnie odniósł się do nowelizacji dyrektywy oddziaływania na środowisko. Jak ocenia Pan postulat włączenia gazu łupkowego do procedury oceny oddziaływania na środowisko? Dbałość o środowisko – tak, ale nie przy procedurach, które będą ograniczały wydobycie gazu z łupków, aby je maksymalnie utrudnić. To tak jakby w Polsce, lub innych krajach decydujących się na wydobycie gazu łupkowego, zupełnie nie liczono się ani z mieszkańcami, ani ochroną środowiska. Jakbyśmy tylko czekali na to, żeby zatruć swoje wody i powietrze. Ta nadgorliwość ze strony Unii Europejskiej przeczy zasadzie pomocniczości – wkraczać tam, gdzie państwa same sobie nie radzą. Pozwala ona parlamentom narodowym, mam nadzieję że także w tym przypadku, wetować tego typu decyzje, o ile doszłoby do jakiegokolwiek porozumienia w Radzie. Pamiętajmy, że na takie rozwiązanie musi ona wyrazić zgodę.
Czy w tym kontekście można powiedzieć, że Polska w ogóle potrzebuje Unii Europejskiej w energetyce? Tak, tylko że w innych obszarach. Kiedy negocjowaliśmy w 2009 roku umowę z Gazpromem, została ona podpisana z naruszeniem przepisów prawa europejskiego. Wtedy włączyła się do negocjacji Komisja Europejska i zażądała rewizji kontraktu. Co ważne, była to rewizja na korzyść Polski, a nie tylko ogólnie rozumianego interesu europejskiego, gdyż chodziło konkretnie o używanie i administrowanie gazociągiem jamalskim. Druga sprawa to dochodzenie Komisji wszczęte przeciwko Gazpromowi w sprawie nadużywania dominującej pozycji na rynku europejskim. Z praktykami monopolistycznymi na poziomie polskim z pewnością byśmy sobie nie poradzili. Gdyby Prezes Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumenta stwierdził, 2 że Gazprom nadużywa w Polsce swojej dominującej pozycji i wymierzył mu karę, skończyłoby się prawdopodobnie blamażem, bo Rosjanie pewnie by nawet jej nie zauważyli. Natomiast z Unią Europejską jako całością muszą się liczyć.
jak się prawo tworzy. Do tego potrzeba wyspecjalizowanej kadry legislatorów, którzy zarazem znają się na sektorze. To nie jest prosta rzecz za pieniądze rządowe. Ponadto stworzenie jakiegokolwiek aktu prawnego w energetyce wiąże się z ogromną liczbą podmiotów zaangażowanych: przedstawicieli silnych związków zawodowych, całej grupy stowarzyszeń branżowych, czy to odbiorców energochłonnych, czy to energetyki odnawialnej czy też węglowej. Dzięki temu za każdym razem może powstać cała książka uwag strony społecznej do przepisów projektu ustawy. Wiem z doświadczenia, że podkomisja ds. energetyki pod przewodnictwem posła Andrzeja Czerwińskiego rzeczywiście stara się posłuchać każdego przy pisaniu tego typu projektów ustaw. Nie jest łatwo zawrzeć jakikolwiek kompromis – zwłaszcza, że trójpak ma określić wysokość i podział wsparcia finansowego na energetykę odnawialną. I tu można postawić zarzut, że trzeba by twardej ręki i jasnej decyzji, które podmioty i regiony wspierać.
Jak ćwiczeniowiec od prawa gospodarczego został szefem Urzędu Regulacji Energetyki? Minister gospodarki Piotr Woźniak szukał osoby młodej, po doktoracie, która zajmowała się prawem gospodarczym i była spoza branży. Czyli kogoś, kto jest w stanie spojrzeć na rzeczywistość inaczej niż osoby, które siedzą tam od lat i podjąć odważniejsze decyzje. Po 2-3 rozmowach z panem ministrem i całkiem szczerym określeniem możliwości, pan Woźniak zaryzykował i zdecydował się powierzyć mi ten urząd.
Polska linia jest od lat ta sama – jesteśmy krajem, który zredukował emisję CO w stosunku do 1990 o 30 proc. przy dwukrotnym wzroście PKB.
Jak Pan ocenia znaczenie gazu łupkowego dla polskiej gospodarki? Bliżej Panu pod tym względem do szefa Gazpromu, który uznaje go za „chwilową modę”, czy do wicepremiera Piechocińskiego uważającego go za przyszłość energetyki? Politycy są od wypowiadania entuzjastycznych sądów. Z tego co wiem nie jest tak różowo, jak na początku myślano. Sądzono, że zrobi się metodami amerykańskimi parę odwiertów i będzie można wydobywać gaz łupkowy tak jak w USA. Po pierwsze, należy poszukać własnych metod dotarcia do surowca, a po drugie trzeba naprawdę sporo zainwestować, by mieć pewność, ile tego gazu mamy. Czy gaz łupkowy ma przyszłość, to się jeszcze okaże, ale gdybyśmy mieli podejmować teraz decyzję o inwestycji w poszukiwania, to jestem na tak. Łupki umożliwią nam rozwiązanie wielu problemów– z punktu widzenia uzależnienia od kierunku wschodniego zapewnią dywersyfikację dostaw, a ze strony polityki klimatycznej mniej emisyjną energię elektryczną i cieplną. W ten sposób moglibyśmy wybudować siłownie zasilane przez gaz ziemny. Zresztą zapowiedzi o sprowadzaniu błękitnego paliwa do portu w Świnoujściu już doprowadziły do powstania planów budowy elektrociepłowni gazowych w Polsce.
Pomówmy teraz o prawie. Reforma sektora firmowana jako trójpak energetyczny od kilku lat stoi w miejscu. Rządowi udało się przygotować i przeforsować nowelizację, ale w praktyce ustawa nie działa, bo brakuje przepisów wykonawczych. Tak wygląda prawidłowy proces stanowienia prawa? Pewnie, że nie. Ale biegunka związana z legislacją w zakresie energetyki jest narzucana nam przez przepisy unijne. Trochę będę usprawiedliwiał powolność działań legislacyjnych, bo byłem kiedyś z drugiej strony i widziałem,
W 2007 roku, jako Prezes URE, zwolnił Pan sprzedawców energii elektrycznej z obowiązku przedstawiania do zatwierdzenia taryf dla gospodarstw domowych. Pański następca natychmiast cofnął tę decyzję. Jak to się skończyło dla gospodarki?
Przede wszystkim spowodowało to spowolnienie rozwoju konkurencji na rynku. Z jednej strony warunkiem liberalizacji, czyli zwolnienia wszystkich przedsiębiorstw z obowiązku zatwierdzania taryf energii elektrycznej, jest konkurencja. Pod względem ilości podmiotów ona występowała, zwłaszcza, że istniała już możliwość zmiany sprzedawcy. Z drugiej strony niewiele osób zmieniało sprzedawców energii, a to dlatego, że ceny były usztywnione w taryfie. Brakowało impulsu, żeby przedsiębiorstwa energetyczne zaczęły ze sobą konkurować. Z tego co wiem obecny szef URE, mimo uchwalenia małego trójpaku energetycznego zawierającego gwarancje dla odbiorców wrażliwych, też uważa, że nie ma warunków dla uwolnienia cen.
Wspomniał Pan o obligu giełdowym. Od niedawna powoli zaczyna ono funkcjonować również na rynku gazu. Jaki to ma sens przy obowiązywaniu taryf zatwierdzanych przez URE? Przede wszystkim taki, żeby powoli ten rynek czynić rynkiem. Na tym polega obligo giełdowe – zresztą wprowadzane stopniowo. Przepis art. 49 prawa energetycznego mówi, że można uwolnić ceny gazu dla podmiotu koncesjonowanego wtedy, gdy istnieją warunki konkurencji. W przypadku gazu to jest o tyle trudna decyzja, że na rynku hurtowym, detalicznym i dystrybucji występuje jeden gracz – PGNiG. Kto miałby w chwili obecnej z nim konkurować? Rozsądna polityka idąca ku dywersyfikacji źródeł gazu oraz rozwijająca obligo giełdowe może powoli doprowadzić do liberalizacji rynku. 0
Adam Szafrański (ur. 1978) – doktor prawa, pracownik Zakładu Administracyjnego Prawa Gospodarczego i Bankowego Uniwersytetu Warszawskiego. Wcześniej ekspert ds. legislacji w Biurze Analiz Sejmowych. W 2007 roku pełnił funkcję Prezesa Urzędu Regulacji Energetyki.
grudzień 2013
/ Marsz Niepodległości
Już po raz czwarty Marsz Niepodległości przeszedł głównymi arteriami stolicy. Narodowcy ogłosili go sukcesem, niemniej krytyczne głosy przeciwników nie milkną. W komentarzach mediów i polityków brakuje tylko jednego: odniesienia się do samej manifestacji i przekazywanych przez nią treści. tekst:
g rze g orz pi a secki
zczególnie duże kontrowersje wywołały wydarzenia towarzyszące pochodowi, zwane przez część obserwatorów „incydentami”, przez innych – „zamieszkami”. Organizatorzy demonstracji podkreślają, że rozruchy miały charakter poboczny. Eksponują również wartość pokojowego pochodu i towarzyszących mu przemówień politycznych. Nie można jednak zupełnie zbagatelizować niepokojących zdarzeń, które wywołały reakcje aż na szczeblu dyplomatycznym.
S
W oceanie flag Po raz kolejny dziękujemy stutysięcznej rzeszy uczestników Marszu Niepodległości, w tym delegacjom zagranicznym, za dumne oraz godne manifestowanie na ulicach naszej stolicy – oświadczyli organizatorzy. Pochód rozpoczął się kapłańskim błogosławieństwem i wystąpieniami zaproszonych organizacji prawicowych z Węgier, Włoch, Francji i Stanów Zjednoczonych. Obecność licznych zagranicznych delegacji nadaje wydarzeniu – zaskakująco – międzynarodowy charakter. Biało-czerwona demonstracja przeszła niemal bez przerw ulicami Warszawy i po ponad trzech godzinach zakończyła się wiecem w parku Agrykola. W tym roku obyło się bez kontrmanifestacji skrajnej lewicy. Warte odnotowania są osobne, krakowskie obchody PiSu – w latach ubiegłych kluby Gazety Polskiej brały bowiem udział w Marszu. Robert Winnicki, jeden z liderów Ruchu Narodowego, oświadczył w swym przemówieniu: Żeby ten marsz był skuteczny, musimy zacząć od siebie. Dlatego szanowny przyjacielu, szanowna koleżanko, szanowny kolego, jeśli nie jesteś zaangażowany, jeśli nie działasz, jeśli nie poświęcasz tych hasłowych czterech godzin tygodniowo dla oj-
22-23
czyzny, to chciałbym, byś z tego naszego spotkania, manifestacji, święta, wyjechał z poczuciem winy. Po chwili dodał: Zadaniem jest: odzyskać Polskę, odzyskać Europę. Nie można być dobrym Polakiem, nie można być dobrym aktywistą narodowym jeśli się nie szanuje, nie respektuje tysiącletniej katolickiej, chrześcijańskiej tożsamości Polski i to musi być bardzo wyraźnie powiedziane.
Wszystko płynie, wszystko płonie Pochód ochraniała specjalna formacja licząca blisko tysiąc ochotników – Straż Marszu Niepodległości. Mimo jej wysiłków doszło do incydentów na obrzeżach trasy manifestacji. Pierwszym był atak na pobliski squat przy ul. Skorupki, przeprowadzony przez chuliganów, którzy odłączyli się od Marszu. Napastnikom nie udało się wejść do środka, gdyż zostali zatrzymani przez zamaskowanych anarchistów. Obie strony konfliktu były uzbrojone w bruk i koktajle Mołotowa. Policja interweniowała wyjątkowo opieszale. Drugim nieprzewidzianym wydarzeniem było spalenie instalacji „Tęcza” na placu Zbawiciela. Komizmu dodaje fakt, iż kilka dni wcześniej odbudowana konstrukcja miała być – zgodnie z zamówieniem publicznym – zabezpieczona przy pomocy materiałów niepalnych. Władze miasta już zapowiedziały odbudowę struktury. I tu znów zdziwienie komentatorów wzbudził absolutny brak reakcji policjantów znajdujących się nieopodal. Złamanie prawa, szczególnie, gdy szkodzi ono Polsce na arenie międzynarodowej i nam samym, przeszkadza w świętowaniu – warto karać srogo – tak Prezydent Bronisław Komorowski skwitował ostatni z ekscesów, jakim było spalenie budki wartowniczej pod ambasadą Rosji, połączone
z obrzuceniem jej terenu petardami. Następstwem aktu wandalizmu była ostra reakcja Kremla i oficjalne przeprosiny najwyższych władz Rzeczpospolitej. Sama manifestacja, mimo że po tym zdarzeniu została rozwiązana, doszła bez większych problemów do celu i zakończyła się spokojnie. W wypowiedzi dla MAGLA, zachowania Straży broni współorganizator Marszu, Krzysztof Bosak: Zniszczenia budki wartowniczej udałoby się uniknąć, gdyby w tym miejscu była wystarczająca ilość ludzi ze Straży Marszu. Niestety, zabrakło ich tam, gdyż zareagowaliśmy na wcześniejszy apel przekazany nam przez Policję, aby ich przerzucić w punkt zapalny przy ul. Skorupki. Później okazało się, że już w tym czasie stało tam bezczynnie ponad stu funkcjonariuszy.
Gdy opadną emocje Jakie są dalsze plany narodowców? Dokąd „Idzie nowe pokolenie” – jak głosi hasło przewodnie Marszu? W ostatnie dwa weekendy listopada i pierwszy weekend grudnia trwają wojewódzkie zjazdy Ruchu Narodowego – wyjaśnił MAGLOWI Krzysztof Bosak. – Na nich odbywa się wewnętrzne referendum, które rozstrzygnie o tym, czy będziemy wystawiać listę w wyborach do Europarlamentu. Jeśli tak, to od stycznia ruszamy z pracą wyborczą, jeśli nie, to pozostajemy głównie na polu społecznym. Tegoroczne wydarzenia pokazały, że Ruch Narodowy może liczyć na silne zaplecze organizacyjne. Być może zmobilizuje to jego członków do podjęcia decyzji o starcie w najbliższych wyborach. Praktyka podpowiada jednak, że okres jednego roku może być zbyt krótki, by nowy szyld polityczny zdążył zagościć w świadomości Polaków i wynieść inicjatywę ponad próg wyborczy. 0
fot. Rafał Staniszewski
Przeszło nowe pokolenie
znikające tytuły Gremi Media /
Kolekcjoner Ruin 2
Kim jest Grzegorz Hajdarowicz? Jakim cudem zebrał 135 milionów złotych na wykup spółki Presspublica? Jedni mówią, że dzięki grze na giełdzie, inni – że dzięki zyskom z produkcji jakichś filmów w Hollywood. Jak jest naprawdę? seb a s t i a n m a k a r u k
yć może w 140. numerze MAGLA nie poświęciliśmy należytej uwagi miłości krakowskiego biznesmena do filmów. Mimo że Hollywood Hajdarowicza nie przyjęło, powinniśmy napisać kilka zdań o jego przygodzie z przemysłem filmowym.
B
Jazda w wagonie filmowym Wszystko zaczęło się w roku 2005 od Zakochanego Anioła z Krzysztofem Globiszem. Mówiąc najprościej, nie było to dochodowe przedsięwzięcie. Jednak podejście reżysera zupełnie nie uległo zmianie i krakowianin szczodrze wykładał środki na kolejne produkcje. Pod powierzchnią z Tomaszem Karolakiem i Magdaleną Różczką zrealizowane w przeciągu zaledwie 3 tygodni, też nie odniosło sukcesu. W grudniu 2006 roku ruszyły zdjęcia do Hani wyreżyserowanej przez laureata dwóch Oskarów – samego Janusza Kamińskiego (z muzyką Jana A.P. Kaczmarka, również zdobywcy Oscara). Tutaj musimy przyznać, że jest to film całkiem udany. W 2007 roku powstał też oryginalny Nightwat-
ching w reżyserii Brytyjczyka Petera Greenawaya. Nie były to produkcje kasowe, lecz Hajdarowicz postanowił jechać dalej w wagonie filmowym. Tak jakby straty finansowe miał wliczone w grę, a zarobkiem były kontakty, które udało się nawiązać – tak sformułowali to na łamach „Dziennika Polskiego” Włodzimierz Knap i Rafał Stanowski. Prawdziwy sukces zapowiadał obraz z 2009 roku: City Island w roli głównej z kapitalnym Andym Garcią. Owy komediodramat zgarnął nagrodę publiczności na „Tribeca Film Festival”, co było nie lada wyróżnieniem. Następnym głośnym filmem miało być Imperium zbrodni dla opornych z Borysem Szycem i... Garym Oldmanem. Ostatecznie ze względów finansowych produkcja nigdy nie doszła do skutku, a Grzegorz Hajdarowicz obrał kurs na „Rzeczpospolitą” i rynek mediów drukowanych.
Kurs na „Rzepę” O tragicznych wynikach sprzedaży i utracie zdecydowanej większości czytelników przez tytuły „Rzeczpospolita” i „Uważam Rze” pisaliśmy przeczytać w październikowym numerze MAGLA. Dzisiaj powszechnie wiadomo o przeobrażeniu „Uważam Rze” w miesięcznik i upadku tygodnika „Przekrój”. Jeszcze pod koniec sierpnia słychać było ironiczny śmiech oponentów Hajdarowicza, kiedy dowiedzieliśmy się o masowych zwolnieniach (157 osób) i przeniesieniu redakcji „Uważam Rze” i „Uważam Rze: Historia” do nowej (przypuszczalnie tańszej w utrzymaniu) redakcji w Raszynie. Było to związane z głęboką restrukturyzacją w Grupie Gremi. Słabo radzący sobie „Przekrój” miał trafić do Fundacji Przekroju i zacząć niebawem prosperować na wyższych obrotach, dostosowując się do sytuacji na rynku. Wtedy, 18 listopada, do Internegraf. Bartosz Lada
tekst:
tu przedostała się informacja o przekształceniu „Uważam Rze” w miesięcznik. Ostatni rok dla tego tytułu nie był łatwy. Pojawiła się silna konkurencja w segmencie tygodników opinii. Jednak zespół, którego tworzenie rozpocząłem 28 listopada 2012 r. zyskał swoich sympatyków i czytelników. To z myślą o nich będziemy wydawać miesięcznik, w którym będziemy robić to samo, co do tej pory. – tak brzmiał akt kapitulacji kiedyś bardzo poczytnego (130 tys. egzemplarzy) tygodnika. Zgoła inny, bo gorszy scenariusz czeka „Przekrój”. Niecałą godzinę przed oficjalnym ogłoszeniem powołania fundacji Hajdarowicz po prostu z niej zrezygnował. Musiało to być duże zaskoczenie dla Jarosława Knapa, który myśląc o reorganizacji tygodnika w miesięcznik, wspominał o gazecie czasu wolnego dla inteligenta. Ćwierknięciom na Twitterze mówiącym, że „Hajdarowicz zarżnął Przekrój” nie było końca.
Nieodkryte karty? Seria nieudanych inwestycji filmowych zaktywizowała krakowskiego biznesmena na rynku medialnym. Jednak jego działania na tym polu wzbudziły kontrowersje. Nawet Dominika Wielowieyska, publicystka „Gazety Wyborczej”, wspierała swoich kolegów po fachu z „Uważam Rze” i „Rzepy”: Hajdarowicz nie powinien cofać ochrony prawnej swoim dziennikarzom. Złamał bardzo ważną niepisaną zasadę, że wydawca odpowiada za teksty swojego autora nawet, jeśli go zwolnił. Decyzja Hajdarowicza jest bardzo złym sygnałem, będzie zniechęcać dziennikarzy do podejmowania trudnych tematów.
„Przekrój” w trumnie Grzegorz Hajdarowicz ma na koncie sukcesy związane z handlem nieruchomościami czy spółką Jupiter, jednak koncentrując się na zakładkach „prasa” z biznesplanów i podbojach przedsiębiorcy nie sposób zakończyć tekstu innym niż ten cytatem: „Przekrój” to nie jest projekt na rok - chcę, żeby do trumny włożyli mi świeży numer mojego „Przekroju.”(16.08.2010, G. Hajdarowicz w wywiadzie dla„GW”). Póki co nad trumną chwieje się „Uważam Rze”, a „Przekrój” spoczywa w grobie samotnie. 0
grudzień 2013
/ indoktrynacja na uniwersytetach
Pod prąd głównego nurtu Kryzys gospodarczy to dobra okazja do sprawdzenia, czego uczą się przyszłe elity świata finansów. Studenci z Harvardu i Manchesteru zaprotestowali przeciwko pomijaniu mniej popularnych nurtów na zajęciach. Czy w Polsce możemy spodziewać się podobnych akcji? tekst:
Wojciech S a b at
wa lata temu słuchacze wykładu autora popularnego podręcznika do mikroekonomii – Grega Mankiwa – wyszli z zajęć, aby zaprotestować przeciwko „wypaczeniom” w sylabusie przedmiotu. Nie przebierała wtedy w słowach inicjatorka protestu, Rachel J. Sandalow-Ash, która stwierdziła, że przedmiot jest silnie indoktrynujący i nie przedstawia różnych poglądów. Studenci sporządzili list otwarty, w którym podkreślili, że absolwenci Harvardu zajmują eksponowane stanowiska w świecie finansjery i od ich edukacji zależy kondycja globalnego systemu finansowego. W akcji wzięło udział niespełna 70 osób (ok. 10 proc. zapisanych na przedmiot), a w ramach kontrprotestu dawni studenci prof. Mankiwa weszli wysłuchać tego wykładu. Moją pierwszą reakcją była nostalgia. Studiowałem pod koniec lat 70., gdy pamięć wojny w Wietnamie była jeszcze żywa, a aktywizm studentów bardziej powszechny – komentował wydarzenie profesor. Zarzuty uznał on za chybione, ponieważ kurs jest szerokim przeglądem głównego nurtu ekonomii, a materiał po-
D
dobny do tego na większości uniwersytetów. Protest nie wywołał żadnych istotnych skutków.
Sygnał z Manchesteru Zdenerwowali się też przyszli ekonomiści z uniwersytetu w Manchesterze. Zwrócili uwagę na fakt, że bańkę na rynku nieruchomości przewidzieli głównie przedstawiciele alternatywnych nurtów ekonomii, więc chcieliby się z takimi koncepcjami zapoznać. Tymczasem – jak twierdzą – uczą się w przeważającej mierze teorii, które nie pomogły zauważyć nadciągającej katastrofy. Brytyjski „The Guardian” nazywa ich działania cichą rewolucją przeciwko nauczaniu wolnorynkowej ortodoksji. Swoje cele usiłują realizować za pomocą Towarzystwa Ekonomii Postkryzysowej (Post-crash Economics Society), organizując dyskusje z ekonomistami z mniej znanych nurtów. Planują w listopadzie wydać manifest wzywający władze wydziału do przebudowania programu kształcenia. Wielu uczonych ubolewa nad jeszcze jednym faktem. Wraz z postępującą matematyzacją współczesnej ekonomii, spłyceniu uległa debata o zjawiskach gospodarczych. Alternatywne szkoły ekonomii zostały dawno wyrugowane z większości wydziałów – twierdzi dr Tony Lawson z Cambridge. Martwi go brak debat, zanik nauczania historii myśli ekonomicznej i zdominowanie programu studiów przez matematykę.
fot. Public Domain
Polacy nie chcą zmian
Hayek – nie warto czytać?
24-25
W Polsce na akcje podobne do tych z Harvardu czy Manchesteru się nie zanosi. Znacznie częściej słyszy się od studentów opinie, że przerabiany materiał powinien odpowiadać na potrzeby rynku pracy niż troskę o przedstawienie zróżnicowanej palety szkół ekonomicznych. Niektórzy wykładowcy widzą jednak potrzebę włączenia innych nurtów do sylabusów. Obecny program nauczania ekonomii na SGH nie jest wystarczająco różnorodny, ale studenci raczej nie zażądają zmian. – uważa prof. Marek Garbicz. W podobnym tonie wypowiada się
dr Paweł Drobny z Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie. Uważam, że program nauczania na mojej uczelni – i nie tylko na mojej – nie jest różnorodny – twierdzi. Inne spojrzenie ma dr hab. Joanna Tyrowicz z WNE UW. Z ekonomią jak z teatrem: jest albo dobra, albo zła. Podział na heterodoksję i ortodoksję jest przestarzały, bo na dziś i w makro, i w mikro większość koncepcji, może nawet niegdyś negowanych, już ma swoje bardzo poczesne miejsce. Trzeba uczyć całej i współczesnej ekonomii – przekonuje.
Niezbędne oryginały Być może aprobata polskich studentów dla zastanej sytuacji wynika z przeświadczenia nabranego na początku przygody z uczelnią – podręczniki Mankiwa, Samuelsona czy Begga posługują się podobnym aparatem pojęciowym i wyraźnie sugerują, że nie ma poważnej alternatywy dla tzw. ekonomii głównego nurtu. Szkoły takie jak: postkeynesowska, instytucjonalna, feministyczna, społeczna, marksistowska czy austriacka są prezentowane późno albo wcale, co stawia je na gorszej pozycji startowej. W tym stanie rzeczy szersze spojrzenie na teorię gospodarczą będzie udziałem nielicznych hobbystów, którzy czytają w wolnym czasie o Hayeku czy Marksie. Słabością rodzimego kształcenia ekonomicznego jest minimalny kontakt studentów z oryginalnymi tekstami wielkich ekonomistów. Obecnie – patrząc na przykład SGH – nasze przyszłe elity życia gospodarczego w czasie trzech lat studiów licencjackich nie muszą przeczytać nawet jednego rozdziału „Bogactwa narodów” Adama Smitha. Jasną stroną protestów studenckich jest pokazanie, że nauczanym zależy na czymś więcej niż tylko dyplomie. Kłopot zaczyna się wtedy, gdy akcja – jak na Harvardzie – jest jednorazowym wydarzeniem i nie zostaje poparta żadną pracą u podstaw. W Polsce nie życzmy sobie takich akcji – wystarczy prawdziwa i poważna dyskusja. 0
Masz uwagi do autorów? Chcesz napisać swój tekst? Zapraszamy do kontaktu!
pig@magiel.waw.pl
kultura / Wyszło z worka szydło, my jesteśmy po prostu kulturalne bydło.
Kultury
Nie taki straming fajny jak go malują
34 FILM Zakochać się od drugiego wejrzenia Sequele lepsze od oryginałów
38 TEATR Sztuka na srebrnym ekranie Teatr (w) telewizji
Warszafka płonie A r k a d i u s z kowa l i k o było wieki temu, Fisz Emade jako Tworzywo Sztuczne i płyta „F3”. Nie będę nawet udawał, że słuchałem wtedy Fisza. Za cienki w uszach byłem na takie elokwentne rapsy i zdecydowanie później braci Waglewskich, wraz z tym kawałkiem, odkryłem. A jednak przypomniałem sobie o nim teraz, w listopadzie 2013, 11 lat po premierze, bo nagle w bardzo dosłownym aspekcie strasznie stał się aktualny. W dosłownym dlatego, że sens tego utworu jest oczywiście głębszy i tytułowym ogniem trawiącym Warszawę jest wszelkiej maści „celebryctwo” i reszta klasy próżniaczej. A aktualnym jest podwójnie, bo celebrytów bynajmniej nie ubyło, a dodatkowo parę rzeczy w stolicy ostatnio istotnie płonęło. Na pierwszy rzut, wiadomo, tęcza. W tym temacie tyle już zostało napisane, że nawet z nędznych wierszówek redakcyjnych stażystów starczyłoby na wybudowanie kilku nowych kwiecistych tęcz i rozstawienie ich po całym mieście, żeby każdy warszawiak miał pirotechniczne show na wyciągniecie ręki. Swoją drogą, któżby się mógł spodziewać, że co najmniej pięć razy już podpalana instalacja, znów zajmie się ogniem? No nikt. Dlatego na kilka dni przed 11 listopada zaczęto przyczepiać do czarnego szkieletu kwiatki. Niespodzianka, kwiatków już nie ma. I szkoda tylko, że na posterunku zabrakło reportera TV Republika (któremu akurat deptano kable w najgorszym miejscu, jakie można sobie wyobra-
T
Ogniem trawiącym Warszawę jest wszelkiej maści „celebryctwo” i reszta klasy próżniaczej
zić) i zadaniu sprostał tylko Polsat News, relacjonując pierwsze w historii odpalanie szluga od tęczy. Drugi, istotny listopadowy pożar miał miejsce w metrze. Nie było nam dane zbyt długo pojeździć dumą ZTM, supernowoczesnym pociągiem Inspiro, bo ten wziął i się złośliwie zapalił. Jeśli wierzyć relacjom części mediów, towarzyszyły temu apokalipsa, krew na ścianach i Ku Klux Klan. Jeśli wierzyć faktom, to trzy osoby zatruły się niegroźnie dymem, a Inspiro nie zobaczymy, aż do wyjaśnienia sprawy. Czyżby Dreamliner wjechał na tory? Ostatni pożar jest z całości najśmieszniejszy. Bobby Burger na Żurawiej, zdarzenie jeszcze z października, ale ostatnio właściciele burgerowni wrzucili do Internetu filmik ukazujący je. Jak sami opisali, podpalacz nie był profesjonalistą. Trudno się nie zgodzić. Zakapturzony jegomość nadpalił lokal nawet skutecznie (szkody na szczęście nie były duże), jednak przy okazji podpalił i siebie. Warszawski Human Torch rodem z Fantastycznej Czwórki (biedniejszy o nadludzkie moce i mózg), uciekając pozostawił po sobie tylko smugę ognia. Nawet szalik po nim nie został. Wracając na koniec do Fisza i wyśmiewanych przezeń celebrytów, może to i lepiej, żeby chodzili sobie w modnych kurteczkach na trendy imprezy i do wódki i zagrychy śpiewali swoje kichy. Niech Warszafka płonie, a Warszawa niech pozostanie spokojna. 0
grudzień 2013
fot. Kasia Matuszek
Trochę
Polecamy: 28 MUZYKA Burza nad chumurą
/ strumień z chmury This suit is for leisure. But many times I wear it to get down to business.
Burza nad chmurą?
Cały świat zwariował na punkcie stramingu i słuchaniu muzyki z chmury. Jednak po początkowym zachłyśnięciu się technologicznymi nowinkami rzeczywistość zaczęła obnażać wady tego systemu.
T E K S T:
A L E X M A KOW S K I
d momentu powstania serwisów streamingowych wiele osób zwiastowało narodziny nowego etapu w rozpowszechnianiu muzyki. Założenia są obiecujące – dzięki takim stronom jak Spotify czy Deezer, muzycy mogliby zwiększyć swoje zyski oraz zdobyć nowych fanów. Niektórzy idą o krok dalej i przekonują, że w ten sposób będzie możliwe wyplenienie piractwa – przynajmniej muzycznego aspektu. Dla przeciętnego użytkownika takie serwisy są niezwykle opłacalne finansowo – koszt konta premium, dzięki któremu zyskujemy dostęp do wysokiej jakości dźwięku oraz możliwość korzystania z zasobów serwisu na urządzeniach mobilnych, jest zamknięty w granicy 20 złotych miesięcznie. Niemal każda osoba może pozwolić sobie na taki wydatek bez konieczności kupowania płyt po 50-60 złotych. Dzięki temu użytkownik ma czyste sumienie że wspiera artystów, nie wydając przy tym majątku, a muzycy otrzymują za to godziwe wynagrodzenie. Czy jednak jest aż tak różowo?
O
Ułamek centa dla twórcy Coraz częściej słyszy się o artystach wycofujących swoją twórczość ze streamingów. Do niedawna byli to muzycy niszowi, jednak w lipcu tego roku do bojkotu dołączył Thom Yorke – wokalista zespołu Radiohead. Jego decyzja o usunięciu ze Spotify całej solowej dyskografii oraz albumu Amok projektu Atomes For Peace (którego jest współtwórcą), połączona z niepochlebnymi tweetami i wywiadami nt. wyżej
26-27
wymienionego serwisu, wywołała burzliwą dyskusję na temat traktowania muzyków przez serwisy streamingowe. Zespół Uniform Motion opublikował dane, z których wynika że za jeden utwór „wystrumieniowany” w Spotify artysta otrzyma 0,003 euro, natomiast za cały album – 0,029 euro. Sytuacja wygląda niewiele lepiej w przypadku Deezera – jeden utwór to 0,006 euro, a album – 0,052 euro. W porównaniu z cenami na serwisach takich jak iTunes czy Amazon Music, gdzie ceny płyt oscylują w granicach 10 dolarów, są to naprawdę niewiele znaczące kwoty. Serwisy odpowiadają, że choć wydają się one niewielkie, to po wysłuchaniu utworu czy albumu przez kilkadziesiąt tysięcy osób artyści otrzymają spory zarobek. Problem polega na tym, że to stwierdzenie jest prawdziwe wyłącznie dla muzyków, którzy już mają wyrobioną markę i są szerzej znani w przemyśle muzycznym. Zespoły dopiero wchodzące na rynek lub te, które nie należą do szeroko rozumianego „mainstreamu”, nie mają szans uzyskać ze streamingu godnego zarobku za pracę i pieniądze włożone w przygotowanie materiału. Jednak paradoksalnie, w serwisach streamingowych o wiele łatwiej jest znaleźć niszowe kapele niż międzynarodowych gigantów muzycznych. Na próżno tam szukać dyskografii takich zespołów jak Led Zeppelin czy The Beatles – jeśli pojawiają się jakiekolwiek płyty z repertuaru tego typu grup, to są nimi najczęściej kompilacje utworów lub albumy koncertowe (te drugie o wiele rzadziej).
Problem z czasem Dużą wadą serwisów streamingowych jest brak płyt tuż po premierze. W dzisiejszych czasach, kiedy szybki przepływ informacji i danych jest standardem, wiele osób nie będzie chciało czekać na pojawienie się płyty ulubionego wykonawcy np. na Spotify, tylko zdecyduje się na kupno albumu lub też ściągnięcie go nielegalnie z Internetu. Coraz częściej można usłyszeć opinie muzyków, że lepiej jest udostępnić muzykę za darmo na Youtubie czy Soundcloudzie niż na „streamach”. Dzieje się tak ze względu na brak możliwości sprawdzenia ilości odsłuchań danego utworu, co wbrew pozorom jest istotną sprawą. Gdy zespół chce zagrać koncert musi przekonać do tego organizatora, a informacja o 70 tysiącach wyświetleń utworu na Youtubie wygląda bardziej imponująco niż czek na nieco ponad 200 euro od serwisu streamingowego. Choć system dopiero wchodzi na rynek muzyczny, nie można mu odmówić rewolucyjności oraz tego, że może skutecznie odwieść ludzi od odwiedzin „zatoki piratów”. Istnieje jednak parę wad, przez które wymaga on jeszcze dopracowania. Kluczową sprawą jest znalezienie złotego środka jeśli chodzi o wynagrodzenia dla muzyków, co wcale nie jest przeszkodą nie do pokonania. Jeśli obie strony dojdą do porozumienia, to istnieje ogromne prawdopodobieństwo, że streaming w dużym stopniu wyprze tradycyjną sprzedaż płytową, rewolucjonizując przemysł muzyczny. 0
co tam Panie na jutubach? /
Radio YouTube Zastanawia Was, co to za nowa moda na share’owanie zdjęć ładnych pań zakamuflowanych pod nazwami kanałów i chilloutowymi nutkami? Nas też to zastanowiło i okazało się, że jednak chodzi o coś więcej. T E K S T:
A D R I A N S ZO RC
wadzieścia lat temu nasi rodzice z nabożnym skupieniem nagrywali listę przebojów Trójki na kasety. Z tego jedynego źródła wiedzieli, co było na czasie. Niczego Markowi Niedźwieckiemu nie odejmując (a wręcz przeciwnie!), można odnieść wrażenie, że w tamtych czasach było łatwiej. Dzisiejszy przeciętny słuchacz ma prawo trochę się zagubić w gąszczu dostępnych na wyciągnięcie ręki platform, podgatunków i nośników. W świecie, gdzie kolejne instytucje albo wyrastają jak
D
grzyby po deszczu (streaming), albo obumierają jak stare próchna, którym odcina się kroplówkę (Winamp R.I.P.), ciężko wskazać króla dżungli. Nie oznacza to jednak, że nie warto próbować. Na gruncie najżyźniejszej gleby w Internecie (2. miejsce w globalnym przesyle danych, niedaleko za Netflixem) – YouTubie – jeśli chodzi o muzykę, dzieje się wiele. Największe labele publikują tam klipy, samozwańcy zostają gwiazdami światowego formatu, a teraz można nawet obejrzeć transmisję live
z festiwalu. Tu jednak nie o tym. Od względnie krótkiego czasu zaczęły, na rzeczonym, popularnym jutubie dziać się rzeczy dość nowe. Tradycyjną metodę wrzucania piosenek z jakimiś obskurnymi kwiatkami czy chmurkami zastąpiono starannie wyselekcjonowanymi zdjęciami mało znanych fotografów, a na to wszystko doklejono nazwę kanału. I tak – voila! – powstała garść twórców i kompilatorów muzycznego contentu, bez których ciężko byłoby się obejść. Oto kilka z nich. 0
MrSuicideSheep Jeden z dłużej istniejących kanałów, skupiający się głównie na muzyce elektronicznej. Pozostający anonimowym Mr. Sheep wyrobił sobie markę jednej z głównych internetowych instytucji jeśli chodzi o promowanie nieznanej wcześniej muzyki.
Delicieuse Musique Francuski label, który prowadzi również webzine’a i ma swoją aplikację. Na ich kanale dzieje się mnóstwo ciekawych rzeczy, dlatego warto obserwować na bieżąco, co się dzieje, gdyż w każdej chwili może ukazać się Wasza piosenka tygodnia.
Majestic Casual Tu ostatnio dzieje się najwięcej. Muzyka, którą możemy znaleźć to głównie EDM (modny skrót na electronic dance music). Znajdzie się też jakiś house, czy rap. Generalnie jest grubo i leniwie. Dużo remixów utworów znanych artystów w wykonaniu tych mniej znanych. Nic w tym dziwnego – przy ponad milionie subskrybentów i bazie wiernych fanów, każdy utwór zaraz po wrzuceniu zostaje odtworzony setki tysięcy razy. Warto również nadmienić, że w tym miesiącu na iTunes pojawił się album Majestic Casual – Chapter I, na którym znajdziemy ponad 40 utworów z rzeczonego kanału.
Etonmessy Działa na podobnej zasadzie, jak Majestic Casual, prezentując głównie EDM. Co ciekawe, jeśli mieszka się w UK, można wybrać się na promowaną przez nich trasę koncertową.
The Sound You Need Kolejny kanał wyglądający jak klon MC, jednak często wrzucają ciekawe elektroniczne brzmienia, zyskując bardzo szybko nowych subskrybentów.
dancefreak66: The Peruvian government cuts down 1,300 acres of forest every day. Click here to stop them.
EARGASM music blog Popek521: Tu Polska, przejmujemy ten film!!!1111
Patrycja95: Przy tej piosence poznałam swego chłopaka, 100 lat misiaczku!! :*:*:*
Najmniej znany z przedstawionych tu kanałów, jednak prezentuje szeroki wybór różnorodnej muzyki o delikatnie elektronicznym zabarwieniu, który publikuje, segregując je w miesięczne sety.
grudzień 2013
/ recenzje płyt
Niemniej widocznych jest kilka motywów przewodnich.
m.in. David Bowie, za produkcję odpowiada mistrz tanecznej
Mit o Orfeuszu i Eurydyce i ich prawdziwej, ale nieuchwytnej
elektroniki James Murphy z LCD Soundsystem, a w jednym
miłości, świetnie opowiedziany w kawałkach Awful Sound
z promujących płytę wideo wystąpił Bono. Lider zespołu, Win
(Oh Eurydice), a także It’s Never Over (Oh Orpheus). Odnoszę
Butler, wśród swych inspiracji wymienia muzykę haitańską, no-
też wrażenie, że zespół trochę przedawkował Kierkegaarda,
wofalowy francuski film Czarny Orfeusz i twórczość duńskiego
bo sporo jest o miłości współczesnej, sztucznej i fałszywej
egzystencjalisty Kierkegaarda. Brzmi aż na wyrost poważnie
(np. w kawałku Porno, które z prawdziwą miłością łączy jedynie
i ambitnie. Czy jednak potężne, dwupłytowe wydawnictwo
współistnienie narządów płciowych).
spełniło pokładane w nim oczekiwania?
Merge (US), Sonovox (UK)
się scena, w której Win Butler spycha ze sceny irlandzkiego
ny podkład Murphy’ego przeplata się z rozedrganym woka-
gwiazdora (swoją drogą, brawa za dystans do siebie). Czy
lem Butlera, francuskimi partiami Régine Chassagne i boga-
jednak Arcade Fire rzeczywiście mają szanse zastąpić U2?
tą warstwą tekstową. Nie chcę wchodzić w tym momencie
Wątpię, ale nie jest to niczym negatywnym. Nie są tak popowi
w przesadne analizowanie, bo tak jak w przypadku po-
jak Irlandczycy, a sam rock już od dawna nie jest w muzyce
przednich albumów Kanadyjczyków, interpretacja jest
mainstreamem, ustępując miejsca tworom, naśladującym rap
bardzo otwarta a zarazem subiektywna. Wracając do
czy R’n’B. Warto zauważyć, że Kanadyjczycy, mimo ogromnej
samego utworu, konia z rzędem temu kto wskaże, gdzie
popularności, wciąż poruszają się w świecie muzyki alterna-
konkretnie w Reflektorze pojawia się pan Bowie. Mimo wie-
tywnej, sami wyznaczając trendy. Oby tak pozostało.
lokrotnego przesłuchania, wciąż nie jestem stuprocento-
A R K A D I U S Z K O WA L I K
Wojciecha Waglewskiego nie trzeba chyba nikomu przed-
ciec. Ostatni kawałek to mój zdecydowany faworyt. Surowy,
stawiać. Muzyk, znany ze swojej działalności w zespole Vo-
rytmiczny i lekko bluesowy singiel opowiada o śmierci oraz
oVoo oraz kariery solowej, zarażał muzyką Bartka i Piotrka,
pożegnaniu ojca z synem. Zupełnie inny klimat panuje nato-
czyli Fisza i Emade, już od dzieciństwa. Początkowo bracia nie
miast w Trupku, który przypomina piosenki młodszych człon-
poszli jednak dokładnie drogą ojca. Zaangażowali się przede
ków klanu i poświęcony jest krytyce szukających sensacji
wszystkim w alternatywny hip-hop, by potem powrócić do
mediów. Reszta piosenek także trzyma wysoki poziom, głów-
korzeni przy okazji rockowego projektu Kim Nowak.
nie ze względu na znakomite teksty napisane przez Fisza.
Najnowszy, także rockowy album Matka, Syn, Bóg trzech
Choć płyta jest dobra, nie przypadnie do gustu każdemu.
panów Waglewskich to, według samych autorów, kompo-
Matka, Syn, Bóg to nie album do słuchania gdziekolwiek. Do
zycja bardziej dojrzała i osobista niż nagrana pięć lat temu
najnowszego krążka Waglewskich trzeba podejść na spokoj-
Męska Muzyka. Trudno nie zauważyć również, że płyta jest
nie, a najlepiej wysłuchać go w domu i to od razu w całości.
spójna, zrównoważona, a klimat piosenek raczej posępny.
W jednym z wywiadów Wojciech Waglewski powiedział, że
A to dlatego, że muzycy śpiewają o sprawach bardzo waż-
nie interesują go recenzje najnowszego albumu. Nie świadczy
nych. Oczywiście nie obyło się bez charakterystycznego dla
to jednak o lekceważeniu słuchaczy, a o tym, jak wiele osią-
nich dystansu.
gnął już na polskiej scenie muzycznej. Tym razem też nie ma
Najlepsze utwory na płycie to właśnie te o najpoważniej-
xxxzz
ocena:
szej tematyce, a więc tytułowe: Matka, Syn, Bóg, a także Oj-
Waglewski Fisz Emade Matka, Syn, Bóg Agora SA
A N N A P U C H TA Trzynaście lat, które dzieli dopiero co wydany sequel od
i fikcyjnym podmiotem lirycznym, obnażając się w pełen au-
pierwszej części The Marshall Matters, to w muzyce już cała
tokrytyki, a także szczery sposób. Następnie (6:50), głos
epoka. W międzyczasie powstały setki rappłyt (sam Eminem
przejmuje obecne „ja” rapera, wyjaśniając, dlaczego zrobił
nagrał cztery), a starzejącego się już nieco rezydenta Detroit
to, co musiał zrobić. Autobiografia w pigułce, wow!
wielu zaczęło wysyłać na muzyczną emeryturę. Dlatego już
Poza tym, wartym wspomnienia jest usunięcie się
samo ujawnienie nazwy płyty wywołało spore emocje. Nie
w cień Dr. Dre, którego zastępuje np. człowiek-instytucja
bez powodu – Em postanowił zmierzyć się z chyba najlepiej
Rick Rubin. Mariaż z Eminemem nie do końca się jednak
przyjętą przez publikę płytą ze swojego dorobku.
sprawdza. Bo o ile patenty wykorzystane w Berserk, czy
daniem? Ciężko powiedzieć. Ale po kolei.
Aftermath, Shady, Interscope
28-29
się czego wstydzić.
Czy poradził sobie z tym własnoręcznie narzuconym za-
Eminem The Marshall Matters LP2
We wspomnianym wcześniej wideo z cameo Bono pojawia
Album otwiera promujący płytę singiel Reflektor. Tanecz-
xxxxz
Arcade Fire Reflektor
wo pewny, które dokładnie są to momenty.
ocena:
xxxxz
ocena:
Po świetnym The Suburbs z 2010 roku światło dzienne ujrzał kolejny album Arcade Fire. Na płycie gościnnie występuje
So Far…, w erze Beastie Boys brzmiały świeżo, to tutaj brzmią jakby zaplątały się przypadkiem z innej epoki.
Oczywistym następstwem bycia sequelem jest mnogość
Dodatkowo płycie można mieć za złe okropne refreny
związków z poprzednikiem. Z tego też powodu na płycie
(zwłaszcza ten Rihanny, który brzmi dokładnie tak samo,
znalazły się liczne odniesienia do The Marshall Matters LP 1.
jak każda inna piosenka tej artystki), czy wciągnięcie
I tak w otwierającym płytę, siedmiominutowym potworze
Kendricka Lamara do współpracy w całkiem obscenicz-
Bad Guy zostajemy zabrani w dalszą podróż, będącą kon-
nym Love Games. Mimo to, nie można nie zauważyć, jak
tynuacją nagrania Stan – tym razem z perspektywy jego
Eminem, pomimo tylu lat w grze, wciąż koncentruje
młodszego brata. Utwór zaczyna się od megagresywne-
się głównie na muzyce, jak mistrzowski jest jego styl
go, nie do końca poskładanego flow, charakterystyczne-
i flow, a także kilku mocnych numerów, jak np. Headlights,
go dla najwcześniejszej twórczości Eminema. Następnie,
czy Brainless.
w okolicach 5:10, głos przejmuje ktoś „pomiędzy” raperem
ADRIAN SZORC
Literatura a nowe media / Różne oblicza książki
Przyszłość zapisana w książkach
fot. materiały prasowe
Współczesna książka zmienia się tak szybko, że aby być na bieżąco ze wszystkimi nowościami, trzeba się stale dokształcać. Co wybrać dla siebie spośród rynkowych ofert? Nie ma na to jednej i sprawdzonej odpowiedzi, ale warto poznać wszystko, co ma do wyboru czytelnik – szczególnie gdy przychodzi czas wybierania prezentów.
T e k s t:
j u dy ta B a n a s z y ń s k a
rudniowy wieczór, za oknem zimno, robi się biało – nie chce się wychodzić z domu. Podręczniki i notatki spokojnie leżą w bezpiecznej odległości, gorąca czekolada stygnie obok. Idealne warunki by sięgnąć po dobrą książkę i zanurzyć się w jej świat. Pozostaje pytanie: jaką książkę wybrać? A raczej: jaką formę książki wybrać? Rynek wydawniczy oferuje wiele możliwości delektowania się czytaniem. Przede wszystkim coraz popularniejsze stają się e-booki, dzięki którym można czytać książki czy czasopisma na tabletach, czytnikach oraz smartfonach. Plusem takiego rozwiązania jest wygoda – czytać można wszędzie bez dźwigania dodatkowych kilogramów, a jeden czytnik pomieści setki książek.
G
Czytanie uchem Dla chcących dać odpocząć swoim oczom idealnym rozwiązaniem są audiobooki, które umożliwiają słuchanie książek i nierzadko dzięki nim można poznać interpretacje znakomitych aktorów. E-booki i audiobooki często są tańsze od papierowych wersji książek, niektóre z nich można uzyskać za darmo. Coraz popularniejsze stają się także internetowe biblioteki elektronicznych wersji utworów, gdzie można je wypożyczyć na kilka dni. Warto zwrócić uwagę na indywidualne ustawienia w ich użytkowaniu – głośność, wielkość czcionki czy jasność stron, które są zaletą szczególnie dla osób starszych lub słabowidzących. Zdecydowanie
minusem jest brak wszystkich książek w zbiorach elektronicznych i stosunkowo mały wybór w porównaniu z tradycyjnymi księgarniami. Jedno z nowszych odkryć rynku czytelnictwa – podcasty, to nic innego jak odcinkowe historie, nagrane i opublikowane w Internecie, które docierają do szerokiego grona odbiorców. Dotyczą często publicystyki i aktualnych wydarzeń, nawet Biały Dom za kadencji George’a Busha wydawał przemówienia prezydenckie w wersji elektronicznej.
Zaangażuj zmysły Jednak żadna z powyższych form nie zadowoli prawdziwych moli książkowych, dla których czytanie to nie tylko słowa, ale cały rytuał związany ze wszystkimi zmysłami – zapach książki, podkreślenia, notatki na marginesie czy po prostu przewracanie stron z możliwością szybkiego powrotu do wybranego fragmentu. Liczy się nie tylko rodzaj książki, ale także forma w jakiej jest przekazana jej treść – pod tym względem przoduje liberatura, nazywana „literaturą totalną”, w której każdy element ma znaczenie, gdyż jak twierdzi Bogdan Zalewski: Pisarz nie pisze całej książki, umieszcza w niej jedynie tekst, czytelnik też nie czyta całych książek, on czyta tylko druk. Jest to artystyczna wizja książki, która angażuje wszystkie jej elementy, mające stanowić integralną całość oddaną do konsumpcji czytelnikowi.
Obrazkowa literatura Papier jest też wdzięcznym materiałem dla innych form książek, nie tylko poezji czy prozy. Komiksy wciąż przeżywają swoją drugą młodość, a w wielu miejscach można znaleźć ich wartościowe kolekcje. Opowiadania te podobno wywodzą się ze średniowiecza, jednak czasy ich świetności przypadają na XIX wiek, gdy stały się popularne wraz z rozwojem prasy i utrzymały sławę dzięki kultowi popkultury w XX wieku. Organizowane są festiwale komiksów, będące prawdziwą gratką dla ich wielbicieli, jednym z nich jest odbywający się w Łodzi Międzynarodowy Festiwal Komiksu i Gier – największa tego typu impreza w Europie Środkowo-Wschodniej. Wbrew opinii, że w literaturze nic nowego nie da się wymyślić, okazuje się, że czytanie może być jeszcze ciekawsze. Przykładem na potwierdzenie tej tezy jest książka Archetyptura czasu autorstwa Andrzeja Głowackiego. Zasadniczo różni się ona od innych utworów literackich, gdyż składa się wyłącznie z kodów QR, do których rozszyfrowania niezbędne są… smartfon i odpowiednia aplikacja. Nowoczesne czytelnictwo ma przed sobą ogromną przyszłość i nie jesteśmy w stanie przewidzieć tego, jak rozwinie się w kolejnych dekadach. Niezależnie od tego, którą z powyższych form czytania wybierzemy, to wciąż najważniejsza jest treść. I oby tak pozostało. 0
grudzień 2013
/ wywiad z Katarzyną Klimasińską
Amerykański sen po polsku O tym, jak zmienia się życie po wyprowadzce za wielką wodę, jak to jest żyć bez nogi w Teksasie i jak podbić serca Amerykanów pisze w swojej debiutanckiej książce Katarzyna Klimasińska, była dziennikarka MAGLA i absolwentka SGH. R o z mawia ł : Paw e ł T r z a s k o w s k i
Dlaczego zdecydowałaś się wydać te wspomnienia? Co wyróżnia je spośród innych amerykańskich dzienników?
fot. materiały prasowe
Myślę, że Pannę Huragan poniosło w wiele miejsc, w których Polacy rzadko bywają - do Point Hope za biegunem północnym na Alasce, w biedne zakątki Luizjany czy Alabamy. Poza tym Panna Huragan nie jest typowym podróżnikiem – jest obserwatorem, ale staje się też członkiem amerykańskiego społeczeństwa, przez co może zobaczyć i opisać życie, myślenie i zwyczaje Amerykanów od kuchni.
MAGIEL: Twój debiut, Panna Huragan,
ma formę listów, które wysyłasz do najbliższych zza Atlantyku. Czy rzeczywiście wysyłałaś takie wiadomości? A może to tylko dziennik, który był pisany do szuflady i w końcu, przypadkowo, przerodził się w większą całość? Katarzyna klimasińska: Książka została napisana
na podstawie maili, które faktycznie wysyłałam do rodziny i przyjaciół, choć część treści została zmieniona. Podczas pierwszych dni pobytu w Stanach bardzo tęskniłam za najbliższymi i za wszelką cenę chciałam utrzymać z nimi kontakt. Wysyłałam więc maile opisujące moje przygody, licząc na ciepłe słowo odpowiedzi. Zresztą do dziś utrzymuję tę korespondencję, bo nadal wyjątkowo ważny jest dla mnie kontakt z rodzicami i przyjaciółmi w Polsce.
30-31
Czytelnik Panny Huragan konfrontowany jest z wieloma amerykańskimi stereotypami – że Teksańczycy są grubi, że wszystko w Stanach jest duże, no i w ogóle że bez samochodu to jak bez nogi. Jakie były dla Ciebie najbardziej zaskakujące obserwacje po przybyciu do Stanów?
Bez samochodu jak bez nogi! Tak, to świetne porównanie. To chyba jednak do dziś najbardziej mnie przeraża – że w Stanach auta są po prostu niezbędne do przeżycia. Czy ktoś ma 10 lat czy 100, musi mieć dostęp do samochodu, bo w przeciwnym razie nie dostanie się do sklepu, restauracji czy hali sportowej. Bez auta obyć się mogą chyba tylko nowojorczycy. Ale nie brakowało też zaskoczeń pozytywnych. Przede wszystkim Amerykanie są niesłychanie otwarci, pomocni, przyjaźni, gadatliwi. Na ulicy każdy mówi ,,dzień dobry” i nikt dla nikogo nie jest nieznajomy. W windzie, przy ladzie w sklepie zawsze toczy się jakaś rozmowa. Wystarczy, że zmarszczę czoło, a zaraz pojawia się koło mnie ktoś, kto szczerze pyta, czy może mi pomóc.
Czy myślisz, że da się żyć polskim snem? Jeśli nie, to jakie są cechy, których nam brakuje, żeby powtórzyć amerykański sukces?
Im dłużej mieszkam w Stanach, tym większy mam szacunek do Polski, którą kocham i doceniam. Myślę, że w Polsce też każdy może spełnić swoje marzenie. To duży kraj, pełen pomysłowych i ambitnych ludzi. Polacy lubią kombinować, zrobić coś inaczej, po swojemu, i to jest bardzo cenne. Absolutnie nie uważam, że trzeba podróżować, żeby osiągnąć sukces.
Opisywane przez Ciebie amerykańskie życie wydaje się dość bezproblemowe, nie piszesz o trudnych chwilach. A przecież tęskniłaś za domem. Starałam się być optymistyczna! W końcu sama podjęłam decyzję o wyjeździe do USA… Ale wielokrotnie miałam momenty kryzysu, kilka z nich zostało opisanych w książce. Często to właśnie świadomość, że będę mogła opisać tę podróż w książce, dodawała mi otuchy. Myślałam: może przynajmniej ktoś to przeczyta i nauczy się czegoś na moich błędach. Może komuś innemu pomogę uniknąć kłopotów.
Jak przystało na amerykańską historię, Twoja kończy się happy endem. Ostatni wpis jest z końca 2011. Co się zmieniło u Panny Huragan od tamtego czasu? Zmieniło się bardzo dużo, bo życie pędzi do przodu! Może napiszę o tym w następnej książce.
Jesteś niecałe 10 lat po ukończeniu SGH. Czy masz jakieś myśli, którymi chciałabyś się podzielić ze studentami? Jeżeli macie jakieś marzenia, walczcie o ich spełnienie. Niech wasze życie nie będzie niczym innym niż to, czego chcecie. Jak to mówią w Ameryce reach for the stars! 0
Katarzyna Klimasińska Urodzona w 1981 roku w Krakowie. Absolwentka V Liceum Ogólnokształcącego w Krakowie i Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie. Jeszcze jako licealistka odbyła praktyki w „Dziennikau Polskim” i „Gazecie Wyborczej” w Krakowie. Podczas studiów na SGH pisała dla MAGLA i „Sukcesu”, pracowała w Radiu PiN oraz w Polskiej Agencji Prasowej, skąd zrekrutował ją „Bloomberg”. Współpracowała z „Bloombergiem” w Warszawie, Houston i Waszyngtonie, gdzie mieszka do dziś.
recenzje / nowości wydawnicze /
charakteryzuje się olbrzymią wyobraźnią,
Czterech Liści, czyli organizacji czarnych
z której potrafi zrobić dobry użytek, two-
magów z przedwojennej Warszawy, który
niej dekady. Wprowadza na rynek średnio
rząc genialne wątki, postaci, czy też całe
moim zdaniem należy do czołówki najlep-
dwie nowe książki rocznie. Premiera jego
światy. Ale nawet wybitne uniwersum
szych tworów umysłu Pilipiuka.
ostatniego dzieła przypadła na koniec
można zepsuć kiepską historią. Manier-
Na wielki plus należy zaliczyć wydanie.
listopada, więc miałem okazję dorwać się
ka, opowiadanie otwierające antologię to
Jest po prostu cudowne. Posiada wszyst-
do książki świeżutkiej, pachnącej farbą
niestety najsłabszy tekst z całego zbioru.
ko, co powinna mieć dobra książka: jest
drukarską i cieplutkiej niczym pieczywo
Historia jest zwyczajnie nudna i łudzą-
porządnie zszyta, ma wydruk na dobrej
kupione prosto w piekarni o poranku.
co podobna do pierwszego tomu innego
jakości papierze, solidną okładkę udeko-
W dodatku również smakowitej literacko.
dzieła autora, a mianowicie Norweskiego
rowaną w sposób przyciągający oko. Za
Carska manierka to zbiór ośmiu opo-
dziennika. Zamiast książki o budowaniu,
to ostatnie wielkie pochwały należą się
wiadań w większości poświęconych oso-
remontowaniu rudery mamy opowieść
Piotrowi Zdanowiczowi, który odpowiada
bie Roberta Storma i jego perturbacjom
o poszukiwaniu złota we współczesnej
za grafikę w tym wydaniu.
historycznym. Jest on antykwariuszem,
Polsce, co wbrew pozorom nie jest takie
Carska manierka jest ciekawą propozy-
człowiekiem
zagadki
interesujące. Kolejne opowiadania są na
cją dla osób poszukujących lekkiej i przy-
przeszłości, a przy okazji wplątującym się
szczęście z wysokiej półki i zacierają
jemnej lektury, bardzo dobrej na te nasze
mimo woli w intrygi powiązane z nadprzy-
fatalne pierwsze wrażenie. Co ciekawe,
zimne grudniowe dni.
rodzonymi zjawiskami. Andrzej Pilipiuk
wśród opowiadań powraca wątek Bractwa
pat r y k ż a k
rozwiązującym
xxxxz
Andrzej Pilipiuk jest jednym z najbardziej pracowitych polskich pisarzy ostat-
ocena:
Zagadki czasu
Carska manierka Andrzej Pilipiuk Fabryka Słów 39,90 zł
Stylem się to załatwia! Gdy ukazał się Dziennik Pilcha, „Dzien-
xxxxz
ocena:
nik pierwszy”, zdziwieniom nie było końca.
Drugi dziennik
Jerzy Pilch Wydawnictwo Literackie 39,90 zł
nie z samym dziełem pozostawia uczucie
tak obiecującym początku, całość za-
niedosytu.
czyna nużyć. Koncepty autora stają się
Jak to się stało, że z tekstów publikowa-
Pilch rozpoczyna brawurowo. Pierwsze
coraz bardziej płaskie, rzecz gubi swój
nych w Przekroju, tekstów w najlepszym
kilkadziesiąt stron to tour de force autora
rytm. Pilch traci czar, jakby diarystyczna
razie umiarkowanie dobrych, choć styli-
Pod Mocnym Aniołem. Charakterystyczna
swoboda zamiast uskrzydlać, krępowała
stycznie wyśmienitych, powstała pozycja
fraza skrzy się ironią, to znów zionie
go. Pozostaje styl, niemal niepodrabialna
tak frapująca? Dokonał się cud przemia-
smutkiem. Pilch snuje historię swej walki
fraza autora Miasta utrapienia, zawsze
ny wątłych felietonów w dzieło zwarte
z chorobą, wspomina tych, którzy ode-
intrygująca, a w ostatnich latach budząca
i doskonale skomponowane. Lecz gdy,
szli, opowiada o rodzinnej Wiśle, wadzi
najwyższy podziw.
po wydaniu Wielu demonów, wiślanin
się z Bogiem, rozprawia o piłce nożnej...
Drugi dziennik to pozycja ciekawa,
deklarował, że są one prawdopodobnie
Oczywiście, prywata nie zdominowała
lecz nierówna. Początkowo błyskotliwa,
jego ostatnią powieścią, bardziej bowiem
całego Dziennika. Znaczne partie to roz-
potem znów miałka i jednostajna – zwo-
odpowiada mu swobodna forma ekspresji
ważania o literaturze. Powracają Thomas
lenników twórczości Pilcha to nie odstra-
dziennikowej, zaczęły rodzić się obawy:
Mann, Vladimir Nabokov...
szy, krytycy i tak w większości po nowe
Czy autor diarystycznie nie rozochocił się
Najnowszy dziennik Pilcha przeczytać
dzieło wiślanina nie sięgną. Może szkoda
nazbyt? Wydany przez Wielką Literę Drugi
warto choćby dla fragmentu, w którym
– trudno o pisarza, którego styl miałby
dziennik częściowo rozwiewa te strachy
pisarz udziela lekcji sztuki diarystycz-
tak uwodzicielską moc.
– choć sukces to połowiczny, a obcowa-
nej… Günterowi Grassowi. Niestety, po
m a r c i n cz a r dy bo n
Nowości wydawnicze grudzień 2013 Wołanie kukułki
Dziewięćdziesiąte
Bum!
Galbraith Robert (J. K. Rowling) Wydawnictwo Dolnośląskie 39,90 zł
Sławomir Shuty Korporacja Ha!Art 24,00 zł
Mo Yan Wydawnictwo W.A.B. 49,90 zł
grudzień 2013
/ recenzje
Wieżowce wstydu wewnętrznej niezgody odkrywa pociąg do innych mężczyzn, gdy poznaje Michała (Bartosz Gelner). W tym momencie wielu filmowców ulega pokusie zrobienia z bohatera niemego męczennika, który w głowie toczy walkę ze swoją „słabością”. Wasilewski jednak nie odcina Kuby od świata, każe mu funkcjonować dalej. Wewnętrzna niezgoda Kuby na odkrycie
x x yz z
Ocena:
swojej prawdziwej tożsamości seksualnej przenosi się na działania. Mimo tego, że ulega wdziękom przedstawicieli tej samej płci, na przykład koledze z drużyny, stara się wmówić sobie, że wszystko jest po staremu. Usiłuje uprawiać seks lub zaspokoić oralnie we śnie swoją dotychczasową dziewczynę, Sylwię, która nota bene nie oddaje swojego chłopaka bez walki. Na plus filmu przemawia też fakt, że odkrycie homoseksualizmu bohatera nie jest efektem zapałania wielkim uczuciem do innego chłopaka, tylko czystym pożądaniem, jasną i nagłą konstatacją, co go w życiu „kręci”. Pomimo dość jednoznacznej tematyki Wieżowce starają się być uniwersalną opowieścią
Płynące Wieżowce (Polska, 2013) Reż. Tomasz Wasilewski
Premiera: 22 listopada 2013
o tolerancji, dojrzewaniu i towarzyszącemu mu zagubieniu, a także o konieczności noszenia masek, nadanych przez społeczeństwo, rodzinę i bliskich. Próba tak szerokiego ujęcia tematu sprawia, że zyskuje nieco ogół, ale traci szczegół filmu.
Płynące Wieżowce są bardzo odważnym obrazem w kwestii ukazywania seksualności, zarówno hetero-, jak i homoerotycznej. Uniknięto jednak przesady, sceny mimo swojej
Tematyka LGBT na dobre zadomowiła się w polskim kinie, ba, powoli zaczyna być dominująca. Z jednej strony mówi się, że co za dużo, to niezdrowo, ale z drugiej lepiej, że twórcy poruszają najbardziej palące współczesne problemy, zamiast w kółko wałkować martyrologiczną przeszłość.
wulgarności i dosłowności, nie rażą. Zresztą cała warstwa formalna filmu stoi na wysokim poziomie, reżyser bardzo dobrze opanował tajniki audiowizualnego rzemiosła. Film Wasilewskiego doskonale pasuje do prądu, z którym płynie obecnie młode polskie kino. Autor nie boi się podjąć kontrowersyjnych lub ważnych tematów, ubierając treść
W nurt ten wpisują się Płynące Wieżowce młodego polskiego reżysera Tomasza Wasi-
w ciekawe wizualnie, minimalistyczne formy. O ile Płynące Wieżowce nie staną się klasy-
lewskiego, film, który został nieźle przyjęty podczas swojej światowej premiery na presti-
kiem, o tyle sztandarowym przykładem kierunku, w którym zmierza polskie kino, do tego
żowym Tribeca Film Festival. Obraz opowiada historię na pozór heteroseksualnego do bólu,
dobrze zrealizowanym, jak najbardziej.
aspirującego pływaka Kuby (Mateusz Banasiuk), który ku swojemu zaskoczeniu i pomimo
BARTEK BARTOSIK
Przyszłość Endera się kandydatem na przyszłego dowódcę. Niewątpliwie dużym plusem calego f ilmu jest dokładne trzymanie się fabuły, bez wprowadzania dodatkowych wątków lub też pomijania istotnych wydarzeń. Zawdzięczamy to autorowi sagi, który współuczestniczył w pisaniu scenariusza,
x x x yz
Ocena:
aby upewnić się, że f ilm nie rozmieni się na drobne. Dzięki temu ci, którzy nie mieli jeszcze szansy zapoznania się z prozą Carda, zyskają dobry obraz tego, jak wygląda historia. Natomiast fani, którzy czytali książkę, nie będą narzekać na zawartość f ilmu. Oczywiście znajdą się osoby, które będą zwracać uwagę na niewyjaśnienie niektórych szczegółów, ale ciężko jest tego oczekiwać od f ilmu trwającego ok. półtorej godziny. Niestety, momentami można mieć wrażenie, że twórcy mogli użyć więcej efektów specjalnych. Dużo mogłoby wnieść 3D, które po Grawitacji udowodniło, że ma jeszcze naprawdę wiele do zaoferowania. Co do gry aktorskiej – wszyscy
Gra Endera (USA, 2013) Reż. Gavin Hood
Premiera: 31 Października 2013
Premiera pierwszej części serii Orsona Scotta Carda o Enderze była z pewnością jedną z najbardziej wyczekiwanych przez fanów wszelkiego science f iction. Akcja
grają poprawnie, najlepsze wrażenie sprawia Harrison Ford w roli pułkownika Graffa. Ciężko się tu spodziewać jakichkolwiek nominacji do nagród f ilmowych, ale z drugiej strony nie jest to żadne zaskoczenie. Końcówka f ilmu zostawia pewne kwestie niewyjaśnione, co jest ewidentnym sygnałem, że w bliżej nieokreślonej przyszłości powstaną dalsze części sagi. Jednak na pewno fani serii będą z tego powodu zadowoleni, bo jeśli kolejne ekranizacje utrzymają poziom Gry Endera, to można się spodziewać wielu godzin dobrej rozrywki.
f ilmu rozgrywa się w roku 2070, po nieudanej inwazji kosmitów zwanych formidami
Całość f ilmu jest naprawdę dobra, jednak nie można powiedzieć, że jest on za-
lub potocznie robalami. Po stratach poniesionych przez Ziemię, zadecydowano że
chwycający jak np. Władca Pierścieni – to porządnie zrobiona produkcja SF nasta-
będzie się wyszukiwać najinteligentniejsze dzieci i szkolić je na wypadek kolejne-
wiona na szeroką widownię. Jest dobrą propozycją dla kogoś, kto szuka odpoczynku
go ataku. Jednym z nich jest Andrew „Ender” Wiggin, dziesięcioletni Trzeci (takim
przed ekranem kinowym i nie szuka przeintelektualizowanych tematów, a zarazem
przydomkiem określano każde trzecie dziecko z rodziny – w przyszłości na Ziemi
chce obejrzeć w wolnym czasie coś ambitniejszego niż Warsaw Shore .
obowiązuje polityka dwójki dzieci), który okazuje się być najlepiej zapowiadającym
ALEX MAKOWSKI
32-33
recenzje inaczej /
Polsat w kinie iście powalająca: widzieliśmy więc reklamy komercyjne, ale i społeczne, spoty firm znanych na całym świecie i tych lokalnych, oparte na kanwie popularnych żartów oraz utrzymane w poważniejszej tonacji. Niektóre reklamy mogłyby z powodzeniem być wystawiane na konkursach krótkich form filmowych, prezentowane w nich opowieści były bardziej złożone niż niejedna książka.
xxxzz
Ocena:
Pomysłodawcą Nocy jest Jean Marie Boursicot. Początkowo planował stworzyć bazę reklam dla studentów marketingu, zaczął więc szukać źródeł finansowania swojego pomysłu. W ten sposób w 1981 roku powstała Noc Reklamożerów. Trasa pokazu po ponad 30 latach istnienia obejmuje już 100 miast w 40 państwach na całym świecie, oferując rozrywkę dla 300 tys. miłośników reklam. W warszawskich Złotych Tarasach odbyły się aż trzy seanse. Sala początkowo wypełniona po brzegi zaczęła jednak dość szybko pustoszeć. W 3 godziny po rozpoczęciu została już tylko połowa widzów. Być może powodem była dość rygorystyczna kontrola na wejściu mająca na celu zapobiec wnoszeniu szklanych butelek. A jak wiadomo – kino bez alkoholu to nie kino… Mimo tej
Noc Reklamożerców (Cały świat, 2013) 15 listopada 2013
podstawowej niedogodności można było się dobrze bawić, czego indykatorem były wybuchające co chwilę salwy śmiechu. Części reklam, szczególnie japońskich, nijak nie dawało się zrozumieć, większość jednak miała bardzo dobrze przygotowane polskie napisy. Najwięcej spotów wybranych zostało z branży motoryzacyjnej i te też powalały kreatywnością. Filmiki mniej znanych marek często budziły po-
Oglądając telewizję w domu, podczas reklam wychodzimy zrobić sobie kawę, herbatę, zadzwo-
litowanie, ale i pośród nich pojawiło się kilka perełek. Na szczególne uznanie zasługują reklamy
nić do znajomych czy też zapalić papierosa. Tym bardziej dziwić więc może frekwencja na 22. już
kleju Sekunda z szopem praczem, Mercedesa ze zgubionym dzieckiem, a także Carlton Draught
edycji Nocy Reklamożerców w Polsce. Dobrowolne obejrzenie 300 reklam trwających w sumie
z pościgiem.
pięć godzin jest wysiłkiem na poły heroicznym, a jednak 15 listopada fani tej nowej formy kultury
Całe wydarzenie jest jak najbardziej godne polecenia. Daje możliwość sprawdzenia wytrzyma-
byli goszczeni przez kina w pięciu polskich miastach: Warszawie, Krakowie, Poznaniu, Gdańsku
łości, choć wbrew pozorom wcale nie nudzi. Tej długości film byłby zabójczy dla widza, reklamy
oraz Łodzi.
jednak zmuszają nas do ciągłej uwagi, a non-stop zmieniająca się fabuła sprawia, że przez cały
Spoty reklamowe zebrane z całego świata bardzo jaskrawo pokazywały różnice kulturowe, wyrażone w sposobie trafienia do potencjalnego klienta. Feeria zaprezentowanych klipów była
czas oglądamy zafascynowani.
JAKUB ORSZULAK
Perła z lamusa nym źródłem komizmu. W dziele przewija się cała galeria mniej lub bardziej groteskowych postaci, od niezaspokojonego generała, przez pozostającego w przyjaźni ze „śmiertelnym wrogiem” prezydenta USA, aż po karykaturalnego tytułowego doktora, który starym zwyczajem woła do prezydenta „Mein Fuhrer!”. Wszystkie te postaci skonstruowane zostały w ten sposób, że praktycznie każde ich zachowanie ma wpływ na odbiór filmu.– od drobnych zachowań, mimiki, aż po kompleksy, których suma doprowadzić może do końca świata.
Dr Strangelove pokazuje niekompetencję ludzi mających dostęp do mitycznego „czerwonego guzika”, głupotę tychże, a więc i w konsekwencji naiwność obywateli, którzy powierzają swoje być albo nie być w ręce takich ludzi. Konkluzja wyłaniająca się po obejrzeniu filmu nie jest pokrzepiająca – oddanie losu ludzkości w ręce jednostki musi prowadzić do katastrofy. Tradycyjnie dla Kubricka film jest perfekcyjny od strony technicznej – zarówno sce-
Dr Strangelove, czyli jak przestałem się martwić i pokochałem bombę (USA, 1964) Reż. Stanley Kubrick
nografia, aktorstwo, jak i montaż stoją na najwyższym, zarezerwowanym dla reżysera, poziomie. Warunkiem powstania filmu było obsadzenie Petera Sellersa w poczwórnej roli, jednak sam zainteresowany uznał, że jako rodowity Brytyjczyk, nie będzie w stanie przekonująco zagrać Teksańczyka – Majora Konga. Mimo tytanicznego wysiłku, jakim wykazał
Który z filmów uznać za najważniejszy antywojenny manifest? Metaforyczny Czas Apo-
się Sellers grając trzy role, niekiedy show kradną mu George C. Scott i Sterling Hayden,
kalipsy? A może pokazującego spustoszenie, jakie w życiu czyni wojna Łowcę Jeleni? O ile
wcielający się odpowiednio w role generała Turgidsona i odpowiedzialnego za wszystko
są to oczywiste i pierwsze skojarzenia, być może należałoby się zastanowić, czy nie lepiej
generała Jacka D. Rippera.
zapobiegać niż leczyć, i czy palma pierwszeństwa nie należy się niepozornie wyglądające-
Wytarty frazes mówi, że film nie stracił nic ze swojej aktualności. O ile można znaleźć
mu na tle wyżej wymienionych filmów-posągów Doktorowi Strangelove (czyli jak przesta-
w nim analogie do współczesnych napiętych stosunków międzynarodowych, to nie spo-
łem się martwić i pokochałem bombę) w reżyserii Stanleya Kubricka.
sób porównać skali owych napięć do Zimnej Wojny, kiedy wzrokiem mierzyły się dwa naj-
Genialna farsa traktująca o zdarzeniach prowadzących niemal do Armageddonu,
większe mocarstwa na świecie. Z całą pewnością można jednak powiedzieć, że jako film,
bezlitośnie wyśmiewająca zimnowojenne realia czerpie swoją wartość tak z legendarnej
Dr Strangelove, mimo upływu prawie 50 lat, w ogóle się nie zestarzał.
kubrickowskiej dbałości o detal, jak i doskonale zarysowanym postaciom, które są głów-
BARTEK BARTOSIK
grudzień 2013
/ sequele lepsze od oryginałów
fot. materiały prasowe
Zakochać się od drugiego wejrzenia
Wchodzenie dwa razy do tej samej rzeki nie jest mądrym pomysłem, jak mówi stara mądrość ludowa. Każdy kij ma dwa końce – taką prawdę przekazuje inna. Jak chłop baby nie ubije, to jej wątroba gnije, zdradza kolejna. Gdyby tak pożenić ze sobą dwa z przytoczonych przysłów, okazałoby się, że ludźmi, którzy nic nie robią sobie z mądrości płynącej z lat doświadczenia są różnej maści filmowcy. Bardzo często zdarza się bowiem, iż po sukcesie filmu rzucają się po raz kolejny do tej samej rzeki z kijem w ręku, nie upewniwszy się, czy ktoś trzyma drugi koniec, na wypadek, gdyby nurt okazał się zbyt silny. Wielu już w ten sposób utonęło, istnieje jednak pewna grupa twórców, którzy z kija zrobili sobie tratwę i radośnie dryfują wspomnianą rzeką. T E K S T:
B A R T E K B A R TO S I K
ieczęsto obserwować można sytuację, w której sequel okazuje się być filmem lepszym od części pierwszej, zwłaszcza, jeśli obraz obrósł kultem i wychował sobie wierną rzeszę wyznawców. Nie jest to jednak sytuacja zupełnie niespotykana, czego dowodem poniższe zestawienie najbardziej spektakularnych przykładów triumfu sequela nad pierwowzorem.
N
Let me Entertain you Stworzenie dobrego buddy movie to nie lada wyzwanie. Wykreowanie odpowiedniej chemii między bohaterami, nie zapominając przy okazji o głównej osi fabularnej filmu przerosło wielu twórców. Sztuka ta udała się jednak Richardowi Donnerowi, reżyserowi klasycznej Zabójczej Broni. Banalne połączenie niezrównoważonego Mela Gibsona ze statycznym i doświadczonym Dannym Gloverem zaowocowało jedną z najpopularniejszych komedii sensacyjnych lat 80. Zgodnie z prawidłem, rządzącym przemysłem filmowym – jeśli chcesz, by film był lepszy od poprzedniego, zatrudnij Joe Pesciego. Tak też zrobili twórcy, czego efektem była Zabójcza Broń 2, która była właściwie tym samym, co część pierwsza, tylko zdecydowanie bardziej. Identycznie wyglądała sprawa z Terminatorem Jamesa Camerona. Pierwsza część sprawiła, że ludzie przecierali oczy ze zdumienia. Nieziemskie efekty specjalne i świetny jak na Camerona kli-
34-35
mat zapewniły Terminatorowi miejsce wśród klasyki SF. Jeśli przy pierwszej części widzowie przecierali oczy ze zdumienia, podczas seansu drugiej zbierali swoje szczęki kilka pięter niżej. Efekty specjalne zaprezentowane w Dniu Sądu powalają nawet dziś, do tego ikoniczne I’ ll be back, wypowiedziane z granitowym akcentem Arnolda Schwarzeneggera. Rozrywka najwyższej próby. Inaczej, bo przez woltę o 180 stopni Sam Raimi pobił swoje Martwe Zło. Pierwsza część filmu była niskobudżetowym horrorem, urzekającym kampową otoczką, zabawą konwencjami i niezwykle kreatywnym podejściem do ograniczonego budżetu. Sequel zrzucił z siebie ostatnie skrawki powagi i zaprezentował unikalną estetycznie jazdę po domu strachów w wersji gore. Dzięki takiemu bezkompromisowemu zabiegowi nie tylko przebił część pierwszą, ale także zasilił szeregi klasyków mocno skrzywionego kina grozy.
Dorastanie Są też obrazy, których ambicje wykraczały poza rzetelną, rzemieślniczą robotę kina gatunkowego, a sequel był szansą na rozwinięcie idei pierwowzoru. Takim filmem jest na pewno Milczenie Owiec. Pierwsza część filmu, Łowca a.k.a. Czerwony Smok, była sprawnie zrealizowanym i trzymającym w napięciu thrillerem, jednak pod wzgledem popularności i poklasku krytyków nie mogła równać się z nakręconym sześć lat póź-
niej Milczeniem Owiec, gdzie Hannibala Lectera w absolutnie wirtuozerski sposób zagrał Anthony Hopkins. Film został okrzyknięty jednym z najlepszych thrillerów wszechczasów, a o Łowcy mało kto obecnie pamięta. Co jednak zrobić, gdy film, który chce się kontynuować, sam uznawany jest za arcydzieło? Odpowiedź na to pytanie zna najwyraźniej Francis Ford Coppola, twórca wielu z uznawanych za najwybitniejsze obrazów w historii kina. Druga część jego trylogii Ojca Chrzestnego jest arcydziełem skończonym, z każdym elementem dopracowanym do graniczącej z obłedem perfekcji. Coppola, chcąc przebić fenomenalną część pierwszą, musiał porwać się na zadanie porównywalne z pogłębianiem Rowu Mariańskiego i o dziwo wyszedł z tego zadania obronną ręką.
„Głupich zawsze będzie więcej niż mądrych” Przytoczone tu przykłady to rzecz jasna tylko czubek góry lodowej, której niestety tylko niewielki ułamek wystaje ponad poziom ustalony przez część pierwszą, częstokroć beztrosko taplając się dużo niżej, na poziomie żenady. Dobre kontynuacje można jeszcze mnożyć, jednak nawet w przypadku bardzo udanych filmów przedłużanie serii na siłę nigdy nie kończy się dobrze. W końcu, jak powiada staropolskie przysłowie – jak chłop baby nie ubije, to jej wątroba gnije. 0
Wielki teatr, mała scena / Teatr powoli wynosi się ze wschodu..
Wielki teatr na małej scenie Domy kultury czasem są utożsamiane z tanią sztuką i artystami, o których mało kto słyszał, a docenia ich wąska grupa odbiorców – przecież gdyby byli zdolni przyciągnąć tłumy, występowaliby na wielkich scenach! Nic bardziej mylnego. Inne możliwości i bliskość aktorów potrafią zupełnie zmienić perspektywę i pokazać nowy sposób patrzenia na sztukę teatralną. T E K S T:
KO N R A D O B I D O S K I
o drzwi sali podchodzi mężczyzna wyglądający na dobrze wstawionego. Zatacza się, jest niedogolony, a koszulę ma wymiętą i wyciągniętą ze spodni. Nie może znaleźć właściwego klucza i klnie pod nosem. Dookoła niego stoją widzowie, którzy od dłuższej chwili czekają na spóźniony spektakl i z rosnącą konsternacją przyglądają się tej godnej pożałowania scenie. Zapomnieli, że ma być przedstawienie? Gdzie aktorzy? Co to za typ? Dyrektor? Reżyser? W końcu, wtoczył się. Wewnątrz stoją krzesła ustawione w czterech grupach dookoła zaimprowizowanego łóżka, na którym legł ten gbur. O, więc to jednak część sztuki. A to, że od dziesięciu minut się z niego nie podnosi, też? Budzi go dziewczyna, może żona? Ma obrączkę. A wszyscy już się bali, że może ten nieszczęśnik czeka na interakcję… I tak, krok po kroku, niczego nieświadoma publiczność jest wprowadzana w życie dwójki ludzi, do ich mieszkania. Zza weneckiego lustra widzi ich problemy, słabości i kłótnie, które narastając, prowadzą do wielkiego finału. Aktorzy dookoła widowni chodzą, tańczą, a nawet wieszają pranie. Robią wszystko, żeby nie być aktorami, a postaciami – walczą o autentyczność i zrozumienie, nawet jeśli scenariusz już ma ich rolę przewidzianą w swoich kartach. Odbiorcy jest coraz bardziej niezręcznie, patrzy na wskroś bariery intymności. To dodaje emocji, których ciężko doświadczyć bez tych scenicznych udziwnień, niedostępnych w zwykłej sali. To nie teatr Witkacego, gdzie aktor nagle szarżuje w stronę foteli z siekierą. Ale widz dalej jest obserwatorem, mimo zburzenia czwartej ściany. Widza siedzącego między aktorami, ale będącego zupełnie dla nich niewidzialnym, stawia się w głupiej sytuacji – podglądacza.
D
Skąpe środki dla wielkich celów Nie były to wyobrażenia na temat tego jak stworzyć widowisko, a fragment relacji ze sztuki wystawianej niedawno w Domu Kultury Rakowiec. Za scenografię służył kawałek blatu przykrytego prześcieradłem i sznurki, na których wisiało parę białych szmat. Mimo to widownia wychodziła z wypiekami na twarzy,
a potem jeszcze przez szereg dni w myślach przeżywała obejrzane sceny i usłyszane kwestie. Wiele wniosła także dyskusja z autorką scenariusza i aktorami, która odbyła się po zakończeniu spektaklu. Skąd pomysł, dlaczego takie wykonanie, jakie znaczenie? Każdy mógł ułożyć w głowie treść i przeanalizować ją z pomocą artystów. Wrażenia spowodowane sztuką na pewno były spotęgowane przez ciekawy zbieg
Warto (...) uświadomić sobie, że wielka sztuka nie zawsze jest wyłączną domeną wielkich teatrów. okoliczności – pewna kobieta z widowni opowiedziała historię swojego małżeństwa trwającego przeszło dwadzieścia osiem lat, a zakończonego alkoholizmem i gorzkim rozstaniem. I znowu życie napisało historię, o jakiej twórcom się nie śniło. Wszystko to ma tylko zwrócić uwagę na inność teatru dostępnego w domach kultury. Na ubogość środków, ale bogactwo wyrazu. Na możliwości spowodowane szansą rozmowy, która powie nam „co poeta miał na myśli”. Nie obejrzymy tu klasycznych pozycji pojawiających się w repertuarach od dziesiątek lat, ale dotkniemy korzeni inspiracji, zobaczymy coś świeżego, a przede wszystkim wyjdziemy z bezpiecznego schronienia, jakie daje nam ciemność audytorium. To przecież wtedy sztuka może nas zaatakować, zawstydzić, spowodować nasz udział w dramacie – zmusić do myślenia i przeżywania. A czy nie taki właśnie cel ma sztuka?
Szeroki wachlarz wyboru za cenę małego piwa W Warszawie jest wiele domów kultury lub innych niewielkich ośrodków kulturalnych, gdzie znajduje się teatr. Na stronie www.domykultury.waw.pl można szukać placówek i sprawdzać repertuar większości z nich lub dowiedzieć się, gdzie można go znaleźć. Mnóstwo przed-
stawień jest wystawianych tam po raz pierwszy, więc dla niektórych przeszkodą może okazać się niemożliwość skonsultowania swojego wyboru, przed wyruszeniem na spektakl. Warto jednak pozostać w niepewności, ponieważ w ciągu wielu spektakli nawet zmęczona i szukająca relaksu osoba może stać się aktywnym uczestnikiem wydarzeń rozgrywających się na scenie. Oczywiście, nie można nastawiać się na wywindowany poziom, do którego pięt nie dorastają mizerne deski Teatru Narodowego. W głowie zawsze należy mieć odrobinę sceptycyzmu. Dzięki szerokości wachlarza jaki oferują domy kultury zawsze trafić można na gniot lub gorszy dzień. Zdarzą się sztuki przeciętne i niezłe, słabe i doskonałe, ale zawsze trochę inne w wyrazie i zazwyczaj bliższe odbiorcy niż w wielkiej sali, w olbrzymiej przestrzeni między kulisami, a rzędami foteli. Ktoś mógłby powiedzieć, że koszt takiej uczty kulturalnej będzie adekwatnie wysoki. Na szczęście dla widza, domy kultury walczą o każdą złotówkę dofinansowania z samorządów. Rzadko dysponując znanymi nazwiskami czy dużą możliwością reklamy, muszą przyciągać widzów między innymi niską ceną. Często artyści wystawiają tam swoje dzieła tylko w zamian za możliwość korzystania ze sprzętu, a przede wszystkim sceny. Wysokość opłaty za ich oglądanie zazwyczaj zamyka się w cenie małego piwa. Nierzadko stosowana jest forma abonamentu upoważniającego do przychodzenia na kilka różnych spektakli w miesiącu. Wynosić może ona na przykład osiem złotych za miesiąc – wystarczy na jednym z cotygodniowych wypadów do pubu na piwo zaszczędzić i wypić jedno mniej.
Wielka sztuka na małej scenie Nie trzeba drzeć swojego biletu na Jezioro łabędzie w Teatrze Wielkim, ani odwracać się od wszystkiego co stare i sprawdzone. Warto tylko uświadomić sobie, że wielka sztuka nie zawsze jest wyłączną domeną wielkich teatrów. Można się rozglądać za nią w różnych miejscach, ale znaleźć w niewielu. Na przykład na małej scenie. 0
grudzień 2013
/ recenzje / repertuar grudzień
Repertuar
warszawskich teatrów:
Chopin umarł po raz kolejny
Grudzień 2013
W listopadzie w Teatrze Polskim odbyła się druga (a właściwie trzecia – licząc tę londyńską) premiera spektaklu, tym razem w formule zmienionej na komediową i ze znaczną zmianą obsady. Niestety, mimo potencjału
TEATR ATENEUM
Sceny niemalże małżeńskie...
zostawia wiele do życzenia. Słabo wypadają dialogi – jak
Kabaretto
na komedię, śmiech na widowni pojawiał się stosunkowo
Kasta la vista
rzadko. Część scen jest wręcz przegadana, a wciągnięcie
Nie jesteś sama
W progu
Mesjasz
Osmin. Historia strażnika w Seraju
ocena:
WARSZAWSKA OPERA KAMERALNA
Dwoje biednych Rumunów mówiących po polsku
plus należy uznać oprawę muzyczną – utwory śpiewane przez Natalię Sikorę były dopracowane i świetnie wyko-
Ożenek
Goła baba
Koniec to nie my
Łauma. Bajka zbyt straszna dla dorosłych
oglądalności, które mają zapewnić Chopin i Michał Chorosiński. Aktor wypadł znakomicie w roli zagubionego
na fortepianie. Oszczędna scenografia i skontrastowanie nowoczesnych ekranów z XIX-wiecznym pokojem Chopina dodają obiecywanej futurystyczności, jednak kolejnym
Anarchistka
ADHD i inne cudowne zjawiska
jako szefowa telewizji nastawiona na wysokie wyniki
tyczności przez osobiste wykonywanie utworów mistrza
Reż. Marcin Wrona Te a t r P o l s k i Rachatłukum
nane. Na pochwałę zasługują też: Agnieszka Wosińska
w nowoczesnym świecie muzyka, nadając postaci auten-
Chopin musi umrzeć
TEATR STUDIO Wiśniowy sad – premiera
w medialną machinę pokazano dość schematycznie. Za
fot. materiały praoswe
Pocałunek
pomysłu i obiecujących zapowiedzi, kilka elementów poKolacja dla głupca
x x x yz
Nastasja Filipowna – premiera
Co robiłby Chopin gdyby został wskrzeszony przez naukowców i żył w naszych czasach? To pytanie zainspirowało twórców spektaklu Chopin musi umrzeć do stworzenia
słabym punktem okazuje się być zakończenie, nieco rozczarowujące niejasnością. Mimo starań, pozostaje wiele do zrobienia, aby sztuka
widowiska muzycznego o losach mistrza w nowoczesnym
była godna jej tytułowego mistrza.
świecie przepełnionym komercją i kultem telewizji.
JUDYTA BANASZYŃSKA
Rak w teatrze
TEATR DRAMATYCZNY
cioletnią dziewczynę, lubianą, ładną, mającą ambitne
Cudotwórca
Młody Stalin
Absolwent
Nosorożec
plany na przyszłość? Czy ma to jakikolwiek sens? Sztuka „Gry ekstremalne” w reżyserii Joanny Grabowieckiej opowiada o walce Ewy Gawlikowskiej-
Romantycy
Wolff
z nowotworem mózgu. Z chorobą, która ją
w końcu zabija, zmieniając jednak wcześniej cały jej
TEATR NA WOLI
świat – relacje z rodzicami, z mężem, z przyjaciółmi. Dramat składa się z dwóch części; pierwszej napisa-
zaprasza studentów! Bilety na spektakle we wtorki i środy można rezerwować w specjalnej cenie 25 zł.
36-37
Laboratorium Dramatu (działającego od dziesięciu lat w ramach Teatru Dramatycznego) i drugiej autorstwa Elżbiety Chowaniec – która sama jest absolwentką fot. materiały praoswe
Teatr Powszechny
nej przez samą Ewę podczas uczestnictwa w Szkole
x x x yz
Exterminator
ocena:
Kamasutra
Gry ekstremalne Reż. Joanna Grabowiecka Te a t r D r a m a t yc z n y
wspomnianej Szkoły Laboratorium Dramatu. Są to części zupełnie różne, ale równie poruszające, bo starające się wyrazić to, co tak trudno powiedzieć: strach przed śmiercią, niezrozumienie, irracjonalność do jakiej prowadzi choroba oraz miłość, która okazuje się bardzo wymagająca. W rolę Ewy wcieliła się Anna Gorajska, a jej męża zagrał Rafał Fudalej. Oszczędna dekoracja, sugestywne dialogi i codzienne stroje podkreślają aktualność rozgrywanych wydarzeń. Nieła-
Nie jesteśmy stworzeni do tego, aby umierać
two jest siedzieć w teatrze i oglądać ten spektakl: to
– mówił Czesław Miłosz. Nie po to wszystkie nasze
tak, jakby się siedziało przy łóżku umierającej osoby.
wysiłki, starania, marzenia, aby zginęły wrzucone
Bez wątpienia jednak warto, bo trzeba zobaczyć he-
do dołu i zasypane ziemią. Śmierć jest zawsze nie-
roizm zwykłych ludzi oraz przypomnieć sobie, że i my
sprawiedliwa, zabiera kogoś, tworząc pustkę nie do
nie jesteśmy nieśmiertelni.
wypełnienia. A co, gdy wybiera dwudziestodziewię-
M A R I A K Ą DZ I E L S K A
recenzje / repertuar grudzień /
Sen nocy jesiennej
Repertuar
warszawskich teatrów: Grudzień 2013
Teatr Wielki zaprezentował balet Johna Neumeiera na podstawie komedii Williama Szekspira Sen nocy letniej. Miał on swoją premierę w 1977 i od tamtej pory jest uważany za jedną z najpiękniejszych współczesnych inscenizacji.
TEATR WIELKI-OPERA NARODOWA
Sen nocy letniej to komedia o prawdziwym życiu pełnym namięt-
Czajkowski Bartók Preludium – premiera
ności i tęsknot oraz o tajemniczym świecie elfów. W sztuce Szek-
rodzaje muzyki. Bohaterom arystokratycznym towarzyszą kompozycje Feliksa Mendelssohna-Bartholdy’ego, elfom – współczesna muzyka elektroniczna György’ a Ligetiego, zaś rzemieślnikom – tradycyjne dźwięki katarynki. snością, romantyczną muzykę poważną z elektronicznymi wariacjami, balet klasyczny z tańcem nowoczesnym. Ogromne wrażenie robią tak-
ocena:
John Neumeier w umiejętny sposób połączył tradycję z nowocze-
graficzna: wspaniałe kostiumy, przestrzenna dekoracja oraz doskonała Na uwagę i szczególne uznanie zasługują również kreacje
Wariat i zakonnica
Nieskończona historia ...jesteś piękne, mówię życiu...
MP4 Smażone zielone pomidory Lokomotywa
TEATR CAPITOL
stworzone przez tancerzy, wcielających się w rolę postaci dramatu Szekspira. Mimo wielu (często drastycznych) zmian, jakich dokonał
spira, nie da się go zwyczajnie opisać, ale trzeba zobaczyć
Nuemeier w bohaterach Snu nocy letniej , z takim samym zaciekawie-
i przeżyć. Niestety, widzowie będą mieli najbliższą okazję do
niem podziwiamy ich miłosne perypetie.
tego dopiero w lutym, ale już teraz zachęcam zarezerwować
się być nieadekwatne. W odróżnieniu od sztuki Szek-
Romeo i Julia
Kolorowa, czyli białoczerwona
C h o r e o g r a f i a i k o n c e p c ja ś w i a t e ł : John Neumeier Te a t r W i e l k i – O p e r a N a r o d o w a
gra świateł tworzą atmosferę pełną oniryzmu i tajemniczości.
Pisząc o balecie Neumeiera wszelkie słowa wydają
Klara
Sebastian X
Sen nocy letniej
że plastyczne obrazy pozaziemskiego świata elfów. Ich oprawa sceno-
Zamek Sinobrodego
TEATR POWSZECHNY fot. materiały praoswe
pozaziemski i ludowy. Są one reprezentowane przez trzy odmienne
xxxxx
spira przeplatają się ze sobą trzy światy: świat arystokratyczny,
Jolanta
sobie czas na to widowisko.
Zdrówko! – premiera Następnego dnia rano Sceny dla dorosłych, czyli sztuka kochania
Kabaret Moralnego Niepokoju – „Pogoda na suma” Klimakterium... i już Klub mężusiów
JOANNA BRZOZOWSKA
Kamasutra bez fajerwerków
TEATR SYRENA Dzieci z Bullerbyn – premiera
Fatalnie. Po prostu najgorzej. Pan obok zaczął chrapać po 20 minutach – tak wyglądałaby moja recenzja spekta-
Obłomow- antyromans
klu Kamasutra. Nauka rozkoszy, gdybym miała zamieścić
Zamach na MoCarta
Śpiewnik pana Wasowskiego Waldemar Malicki Naga Prawda o Klasyce
ją na Twitterze. Ale na szczęście w MAGLU swoje rozczarowanie mogę wyrazić w więcej niż 140 znakach.
TEATR NARODOWY
Rzekomo Kamasutra jest jak Pismo Święte: wszyscy
Łysa śpiewaczka
naprawdę . Tak przynajmniej reklamuje swoją sztukę Te-
Tango
namiczna. Pamiętacie Jasełka? Albo Pasję? Ileż to potrafi wzbudzić emocji! A Kamasutra bezpłciowo recytowana przez grupkę aktorów (m.in. Małgorzatę Rożniatowską czy Zdzisława Wardejna) przechadzających się z jednej I senność. W osiągnięciu tego mało rozkosznego stanu pomaga też nazbyt wyrafinowany, archaiczny język, za którym trudno nadążyć. Byłam całkowicie zagubiona póki chrapanie nie wyrwało mnie z letargu. Reżyserka Aldona Figura próbowała zrównoważyć poetyckość „Kamasutry”
ocena:
strony na drugą wzbudza co najwyżej zażenowanie.
Sprawa
fot. materiały praoswe
atr Dramatyczny. Ale Biblia ma jedną przewagę – jest dy-
xzzzz
mają o niej jakieś wyobrażenie, ale nikt nie wie, czym jest
Kamasutra. Nauka rozkoszy Reż. Aldona Figura Te a t r D r a m a t yc z n y
nowoczesną, minimalistyczną, a wręcz ubogą scenografią złożoną zaledwie z centralnie ulokowanego łóżka
szy. Zawiodłam się. Po raz kolejny dostałam lekcję, że
i z barku z alkoholami ustawionego w kącie. Ale dzięki
rzeczy nie zawsze są takie jakimi wydają się być. Teraz
temu śledzenie nudy na scenie wcale nie stało się dla
już wiem, że jeśli ktoś gloryfikuje Kamasutrę, to znaczy,
mnie łatwiejsze...
że ograniczył się do przejrzenia obrazków. Albo zna ją
Idąc do teatru oczekiwałam scen pełnych namiętności, pewnego rodzaju pobudzenia, prawdziwej nauki rozko-
Kotka na gorącym blaszanym dachu
Chciałbyś pisać o teatrze? A może podzielić się komentarzem? Zapraszamy do kontaktu: teatr@magiel.waw.pl
tylko z opowiadań.
ANNA KALINOWSKA
grudzień 2013
/ Teatr (w) Telewizji
Sztuka na szklanym ekranie Dla jednych jest czymś zupełnie nieznanym, dla innych, nie tylko koneserów sztuki, to stały element co najmniej kilku wieczorów w miesiącu. Bez wątpienia – fenomen na skalę europejską, a nawet światową. Teatr Telewizji (a może raczej: teatr w telewizji?) nie jest zwykłą formą przekazu spektakli teatralnych poprzez masowe media. To coś znacznie więcej. Największa widownia w kraju przecież zobowiązuje. T E K S T:
PAU L I N A B Ł A Z I A K
od koniec października nastąpiła zmiana kierownika Redakcji Teatru w Telewizji Polskiej – został nim Wojciech Majcherek, krytyk teatralny, wykładowca akademicki. Wiąże się to z objęciem przez niego stanowiska dyrektora Teatru Telewizji, największej narodowej sceny, jedynej, przed którą zasiadają Polacy z różnych zakątków kraju, a nawet spoza jego granic. O tym historycznym dla kultury polskiej wydarzeniu poinformowało zaledwie kilka portali internetowych. Czyżby teatr stawał się passé? Nic bardziej mylnego. Sztuka jest teraz w cenie; obecnie należy czekać nawet kilka miesięcy, aby zająć najlepsze miejsca na widowni. Jednocześnie zapomina się, że w zaciszu własnego domu można być widzem zupełnie za darmo. Teatr Telewizji nie zapewni nam tych samych wrażeń co teatr na żywo. Nie usłyszymy dzwonków, nie spotkamy odświętnie ubranych widzów, nie będziemy na stojąco wyrażać aplauzu. Łączy je coś innego – sposób ukazania losów postaci spektaklu. Jak pokazuje historia, Teatr TV ma swoich wiernych (tele)widzów, dla których poniedziałkowe wieczory z Jedynką są niczym święty obowiązek. Co takiego ma w sobie ów cykl spektakli, że nie potrafimy obejść się bez niego od 60 lat?
P
Zaczęło się niewinnie… Historia cotygodniowych spotkań przed odbiornikami telewizyjnymi sięga 1953 roku – wtedy to, z małego studia telewizyjnego przy ulicy Ratuszowej w Warszawie, wyemitowano pierwszą sztukę Okno w lesie w interpretacji Józefa Słotwińskiego. To właśnie ten reżyser stał się twórcą niezwykle popularnej Kobry, czyli cyklu spektakli teatralnych o tematyce sensacyjnej. Od tej pory Teatr TV na stałe zagościł w ramówce stacji Telewizji Polskiej i sukcesywnie zdobywał popularność, również tam, gdzie odbiorników było jak na lekarstwo. Od 1958 roku wokół jednego telewizora skupiało się nierzadko kilka rodzin, by w poniedziałki śledzić losy postaci wystawianych dramatów, w czwartki zaś czekać na wspomnianą Kobrę. Widzowie nie bez powodu polubili spotkania z aktorami, szczególnie, że do-
38-39
stęp w owych czasach do mediów i kultury wyższej nie był powszechny. Niezwykle ważnym czynnikiem popularności był też fakt, iż spektakle odgrywano na żywo, co znacznie podnosiło rangę programu.
Sztuka dla mas Popularność Teatru TV miała również swoje ekonomiczne podstawy. Skoro możemy się ukulturalnić, oglądając spektakl w domach, po co zasiadać na prawdziwej widowni? Dzięki tej możliwości coraz więcej obywateli mogło pochwalić się znajomością choćby kilku sztuk, nazwisk aktorów czy reżyserów. Wielu twórców ówczesnej kinematografii np. Wajda, czy Kieślowski, stawiało swe pierwsze kroki właśnie tu.
(...) w Polsce ani na świecie nie ma innego teatru, który jednocześnie skupiałby setki tysięcy, a czasem nawet miliony widzów jednocześnie. Co ciekawe, w Polsce ani na świecie nie ma innego teatru, który jednocześnie skupiałby setki tysięcy, a czasem nawet miliony widzów jednocześnie. Dlatego nie bez powodu aktorzy mogą mówić o możliwości wystąpienia przed taką publicznością jako o wyjątkowym wyróżnieniu.
Jeszcze teatr, czy już film? Spór o „zawartości teatru w Teatrze” zdaje się nie mieć końca, ponieważ TTV nie jest typowym wystawieniem sztuki. Aktorzy grają przed kamerą, sceny są dublowane, akcja czasem toczy się w kilku pomieszczeniach, a nie na jednej scenie. Wszystko rozgrywane jest jednak tak, by widz miał poczucie, iż ogląda spektakl, nie klasyczną ekranizację. Skupia się on na słowach, gestach, emocjach, a nie zmieniającej się scenografii, efektach dźwiękowych czy komputerowych. I właśnie dlatego widz, choć może, nie chce odrywać się od telewizora, wyjść do innego pokoju – ma poczucie, że ogląda nie film, serial, program rozrywkowy, ale „coś więcej”.
Sztuka na żywo i jej przyszłość To właśnie spektakle odgrywane na żywo przesądzają o wyjątkowej roli Teatru w ramówce telewizyjnej. Spektakl za darmo? Proszę bardzo. Jest jedno „ale” – brak środków finansowych. Koncepcję stworzenia Teatru TV oparto początkowo właśnie na tworzeniu sztuk dosłownie przed oczami zasiadających przed telewizorami Polaków. Jednak szybko okazało się, że wymaga to sporych nakładów pieniężnych, na które nie można było sobie pozwolić. W 2011 roku, aż po 50 latach, na ekrany powróciły transmisje na żywo. Skrojona na szeroką skalę kampania reklamowa przyciągnęła przed ekrany prawie 2,8 mln widzów – był to rekord oglądalności od 11 lat! Wystawiany spektakl Boska! z Krystyną Jandą w roli głównej dowiódł, iż widzowie nadal chętnie wybierają sztukę zamiast np. równolegle prowadzonej politycznej debaty. Od tego czasu zorganizowano kilka transmisji na żywo, choć ich realizacja nie należy do najtańszych. Na ten krok decydują się najczęściej teatry, które mają w swoim stałym repertuarze sprawdzone sztuki i chcą się nimi podzielić z szerszą publicznością. Stworzenie od podstaw nowego scenariusza, próby, przygotowania całkiem nieznanego przedstawienia pod kątem wystawienia go na żywo, mogłoby okazać się zupełnie niepotrzebne, bo nieopłacalne. Miłośnicy teatru mogą się tutaj poczuć urażeni, jednak polityka w mediach kieruje się swoimi żelaznymi zasadami. Przyszłość Teatru Telewizji nie jest jasno i ściśle określona. W planach jest stały rozwój telewizyjnej sceny, kolejne premiery, spektakle na żywo, zwiększenie jej roli w TVP Kultura. Wszystko jednak zależy od zainteresowania – a z tym bywa różnie. W zależności od promocji spektaklu, tematyki, a nawet pory roku, popyt na kulturę może się diametralnie różnić. Większość o tym zapomina, jednakże naprawdę warto dołączyć do ścisłego grona polskiej telewidowni, by zasmakować raz na jakiś czas sztuki. Warto, bo Teatr TV nierzadko zabiera nas w świat naszych marzeń, idei i walki o wyznawane wartości. 0
styl życia / Lewańko
Styl
Polecamy: 40 WARSZAWA Gastronomiczny biznes od kuchni 42 CZŁOWIEK Z PASJĄ Pochowaj się artystycznie Klementyna Kot o swojej miłości do gliny
48 SPORT Poza gestem Znasz go, bo pokazał Ruskim wała
Ekipa z wiejskiej A da m P r z e d p e ł s k i
B Y ŁY R E D A K T O R N A C Z E L N Y
d ponad czterech lat nie mam żadnego związku z telewizją, pomijając okazjonalne romanse związane z piłką nożną. Czasami pojawiają się jednak widowiska, które zmuszają mnie do poszukania jakiegoś zaprzyjaźnionego właściciela wielocalowego odbiornika. Na przykład ostatnio, niedzielne wieczory poświęcam na Warsaw Shore. Ekipa z Warszawy. Niesamowite jak szeroki wachlarz emocji wywołuje we mnie ta mutacja Big Brothera, od niepochamowanej wesołości, po bezbrzeżne poczucie beznadziei. Ma ona również właściwość, która chyba nie była celem scenarzystów – skłania do refleksji. Oglądanie poczynań Pawła Naganiacza i przyjaciół skłoniło mnie do konstatacji: choćbyśmy nie wiem jak próbowali, zawsze pozostaniemy pod wpływem fabryki chemicznej, jaką jest ludzki organizm. Wzrost produkcji melatoniny na wykładzie z ekonometrii to reakcja organizmu, z którą trudno walczyć. Podobnie z testosteronem, którego nadmiar odpowiedzialny jest za produkty ludzkie klasy Trybson. Homo erectus, który w człowieku siedzi, w sposób naturalny i niezauważalny kieruje naszymi postępowaniami. Hormony są do tego niezwykle demokratyczne. Choć ludzie są różni, mają różne potrzeby
O
Homo erectus, który w człowieku siedzi, w sposób naturalny i niezauważalny kieruje naszymi postępowaniami.
i pragnienia, to pewne psychologiczne zależności są powtarzalne, niezależnie od statusu materialnego czy poziomu inteligencji. Skłonność do uganiania się za gąskami ujawnił zarówno wspomniany Paweł Trybson, bohater Ekipy z Warszawy, jak i Joseph Schumpeter, którego ambicją było jakoby zostanie największym ekonomistą na świecie, najlepszym jeźdźcem w Austrii i najlepszym kochankiem w Wiedniu (podobno stwierdził, że spełnił dwie z trzech, a jeźdźcem był przeciętnym). Równie pospolite są pragnienia dotyczące władzy i pnięcia się do góry po szczeblach społecznych. W kraju na dorobku, jakim jest Polska, tego typu zachowania są szczególnie widoczne. Nawet Lidl, drugi za Biedronką filar Polaka Cebulaka, wprowadził na Święta ofertę deluxe z homarem w cenie 29,99 zł za 325-gramowe opakowanie czy też carpaccio z łososia z parmezanem (cena 7,77 zł za 100 gramów). Dlatego nie dziwi mnie ani skłonność Sławomira Nowaka do drogich zegarków, ani trudności Adama Hofmana z wyjaśnieniem nieudokumentowanych przypływów gotówki. Obaj mogliby wystąpić w drugim sezonie Warsaw Shore, a nie zauważylibyśmy różnicy. Przynajmniej wyjaśniłyby się plotki na temat naganiacza Hofmana. 0
grudzień 2013
fot. Kasia Matuszek
życia
Wywiad z Wojciechem Modestem Amaro
Warszawa
Gastronomiczny biznes od kuchni Część z Was z pewnością ma wielki apetyt na rozkręcenie własnej działalności gospodarczej. Czy Warszawa jest dobrym miejscem na założenie biznesu gastronomicznego? Na jaki typ knajp będzie popyt? Czy będąc kompletnym laikiem w dziedzinie kulinariów można osiągnąć spektakularny sukces? Odpowiedzi zasięgamy u człowieka, który został wyróżniony przez międzynarodowe gremium, Wojciechem Modestem Amaro, właścicielem restauracji, która jako pierwsza, i jak na razie jedyna w Polsce, zdobyła prestiżową Gwiazdkę Michelin. r o z m aw i a ł a :
Kasia Sitek
MAGIEL: Jakby Pan określił swoją drogę do zdobycia Gwiazdki? Wojciech Modest Amaro: Na pewno była ciężka, ponieważ zajęła mi dobre dwa lata,
czyli dokładnie od momentu, kiedy wstąpiłem po raz pierwszy do profesjonalnej kuchni w Londynie.
Pana kariera nie była od razu ściśle sprecyzowana i ukierunkowana na gastronomię. Skończył Pan przecież technikum elektroniczne. W czasach, kiedy dokonywałem wyboru swojego zawodu, gastronomia była raczej zsyłką dla nieuków. Jestem nawet wdzięczny za to, że rodzice mieli swoje zdanie i w rozsądnej wymianie argumentów wytłumaczyli mi, że to może nie jest to. Tym samym ominęła mnie gastronomia w polskim wydaniu lat 90., a to oznacza, że przede wszystkim nie nauczyłem się błędnego podejścia do pracy, które później trudno z siebie wyrzucić. Następnie moje drogi poprowadziły mnie w kierunku politologii. Kiedy natomiast nadarzyła się okazja wyjazdu do Anglii, pod pretekstem nauki języka, skierowałem swoje pierwsze kroki do kuchni i tam zostałem.
thony’ego Bourdaina: Jeśli nazwisko właściciela jest napisane dwa razy większą czcionką niż szefa kuchni, to spieprzaj! Trzeba stawiać szefowi kuchni wymagania, ale przede wszystkim należy mu dać swobodę i skorzystać z wiedzy, jaką udało mu się zdobyć przez lata praktykowania. Podpisując dania swoim nazwiskiem, obliguje się do trzymania odpowiedniej jakości. Na Zachodzie jest to standard.
Czyli dobry biznesplan i sam pomysł są ważniejsze niż brak wykształcenia oraz doświadczenia gastronomicznego? Uważam, że tak. Jeżeli ktoś wpadł na pomysł prowadzenia własnej knajpy, to najpierw powinien to ułożyć sobie na papierze. Co to będzie? Jaki będzie miało profil? Czym się będzie ten lokal zajmował? Wbrew pozorom, nie jest to łatwy kawałek chleba. Wymagana jest tu pewna konsekwencja. Według mojej oce-
Dlaczego polska kuchnia została tak późno doceniona? Wiele polskich knajp dostało już wyróżnienie, a nie zdobyło jeszcze tej wisienki w postaci Gwiazdki. Nie odmawiam wielu moim kolegom po fachu braku umiejętności kulinarnych, podobnych do tych posiadanych przez kucharzy z zagranicy, ale uważam, że problem tkwi w utrzymaniu jakości.
Absolutnie jest to możliwe. Inwestor, który ma kapitał, chęci i pasję musi wiedzieć o tym, że jeżeli nie jest kucharzem, to nie powinien narzucać karty, czy sam jeździć po zakupy. Jest pewna grupa restauratorów z zaszłościami, którym nie przeszkadza we włoskiej pizzerii wstawić w kartę żurku, bo idzie. Każda restauracja może działać świetnie, niezależnie od jej charakteru, jeżeli będzie prowadzić spójną politykę i wprowadzi czytelną kartę dań. Po transformacji mieliśmy do czynienia z popularnymi kuchniami tzw. międzynarodowymi, gdzie było dosłownie wszystko i nie były to produkty najwyższej jakości. Zatrudniając profesjonalistę musimy przede wszystkim dać mu trochę swobody oraz zapewnić odpowiednie zaplecze do pracy. Czasy, kiedy restauracje ociekały złotem są już dawno za nami, obecne trzygwiazdkowe lokale mają gołe drewniane stoły, nie ma przepychu. Kuchnie natomiast są wyposażone rewelacyjnie. Odniosę się tutaj do konkretnego cytatu z jednej z książek An-
40-41 magiel
fot. Atelier Amaro
Sporo młodych ludzi rozważa założenie własnej działalności gospodarczej, nierzadko związanej z gastronomią. Czy jest możliwe, aby osoba bez żadnego gastronomicznego doświadczenia prowadziła z sukcesem knajpę, bazując jedynie na własnym pomyśle i dobrym szefie kuchni?
Warszawa
ny restauracja, by zaczęła się rozwijać, żeby w ogóle została zauważona i zaczęła dobrze funkcjonować, potrzebuje dwanastu miesięcy. Trzeba to uwzględnić w swoim biznesplanie. Należy więc posiadać rezerwę funduszy, które pozwolą dźwignąć knajpę, bez przymusowego „dorzucania kawałka pizzy”.
Spalona restauracja, z jakimiś przebojami, ze złymi opiniami, sprawia, że klienci później omijają ją szerokim łukiem. Ten kij ma niestety dwa końce.
Jak Pan wybrał lokalizację dla swojego Atelier?
Nie, według mnie nie jest to trudne. Największą oglądalność, jeżeli chodzi o programy kulinarne, ma kuchnia polska. Oczekiwana klientów związane z polską kuchnią też są największe i sądzę, że to właśnie ją powinniśmy doskonalić. Uważam też, że ktoś powinien się pokusić o porządne zdefiniowanie polskiego street-food’u, bo tego nie mamy, nie mylmy tego z karkówką i kiełbasą z grilla. Tego typu biznes mógłby być trafiony w naszym kraju. Potrzeba tylko koncepcji, czym miałoby to być oraz bazowanie na polskich produktach. Przed otworzeniem Amber Roomu robiliśmy przegląd restauracji w hotelach. W żadnym nie było restauracji polskiej, a goście wychodzący na miasto pytali o nasze narodowe potrawy, gdyż 90 proc. z nich nie przyjechało do Polski, żeby zajadać się kuchnią tajską czy meksykańską. Sądzę, że w kuchni polskiej na każdym poziomie jest jeszcze dużo do zrobienia i do tego bym zachęcał.
Zupełny przypadek. Długo poszukiwałem w Warszawie miejsca odpowiadającego naszej polityce. Miejsca, gdzie natura spotyka się z nauką. Niestety to nie były miłe historie, kiedy udawało mi się wygrywać przetargi na moje wymarzone lokale, po czym okazywało się, że jednak ktoś inny je otrzymuje. To było typowo polskie. Faktycznie jedną nogą byliśmy już w Barcelonie. Jednak przechodząc kiedyś ulicą, zauważyłem nowy, niewielki budynek. Udało mi się uzyskać kontakt do właścicieli i wynająć go. Z jednej strony to był przypadek, a z drugiej uważam, iż jest to idealna lokalizacja. Jesteśmy de facto w samym środku parku, w centrum Warszawy.
Jeżeli mamy już budżet, mamy pomysł, mamy plan, to na jaką kuchnie powinniśmy się zdecydować? Na co będzie popyt? Czy jest to trudne do zdefiniowania?
Jeśli nazwisko właściciela jest napisane dwa razy większą czcionką niż szefa kuchni, to spieprzaj!
Czy rynek gastronomiczny w Warszawie można porównać do rynków europejskich? Patrząc na to, co się dzieje, sądzę, że pomału można zacząć porównywać oba te rynki. Restauracje, czy to jest Charlotte, czy Mąka i Woda, dbają by to, co jest istotą restauracji, ciągle było na takim samym wysokim poziomie. Tak też wygląda gastronomia na świecie. Tylko potrzeba nam trochę więcej czasu, żeby robić to na taką skalę, jaką możemy obserwować za granicą. Powstaje również coraz więcej targów, bazarów. Nawet jeżeli byliśmy świadomi tego ruchu slow-food’owego, oraz podstaw zdrowego żywienia, to sam dostęp do tych produktów nie był łatwy. Całe zamieszanie wokół gastronomii niewątpliwie sprzyja powstawaniu takich miejsc i propagowaniu ich idei.
Czy stolica jest odpowiednim miejscem na zakładanie biznesu gastronomicznego? Czy nie jest zbyt hermetyczna? Łatwo jest się przebić w gąszczu konkurencji? Traktuję konkurencję w kategoriach, że nic lepszego nie może się przytrafić. Nie przestajemy ciężko pracować, staramy się. Czy Warszawa jest dobrym miejscem? Uważam, że tak. Ta konkurencyjność paradoksalnie pomaga. Żyjemy w środowisku, w którym przetacza się fala gastronomiczna, w niej zawierają się programy kulinarne i blogi, których powstało już w sumie 2500, mniejszych czy większych. Jeżeli więc otwiera się choćby mały punkt gastronomiczny gdzieś na mapie Warszawy, to automatycznie pojawia się wokół niego zamieszanie. Choć konkurencja jest spora, według mnie porządnych restauracji jeszcze nie ma, więc ja bym nie przesadzał. Jest miejsce dla nowych konceptów. To wszystko traktowałbym raczej jako wyzwanie. Osoba planująca założenie własnej knajpy powinna to uwzględnić w swoim biznesplanie, czyli w jaki sposób i z kim chce konkurować. I tych założeń się trzymać. W Warszawie jest jeszcze sporo miejsca na podnoszenie poziomu.
Jak duży wkład powinno się posiadać, zakładając własną restaurację? Patrząc moimi oczami, największy koszt będzie skupiał się na sercu miejsca, czyli kuchni. Niestety ona jest tu dość kosztowna. Urządzenia nie są tanie. Ciężko jest określić jednolicie koszt. Gdyby to miała być restauracja konkurująca z obecnymi, potrzebny kapitał oscyluje w granicach 500 000 zł. Inaczej się to rysuje, gdy mówimy o punkcie gastronomicznym. Należy wszystko dokładnie przeliczyć, przewidzieć tak, jak na ten wzorcowy scenariusz, czyli sytuację, gdy mamy komplet. Odbudowywanie pozycji w gastronomi jest absolutnie trudne.
Co było najtrudniejsze, kiedy zakładał Pan własny biznes gastronomiczny? Formalności? Budżet? Najtrudniejszy jest element ludzki, czyli znalezienie odpowiedniego zespołu. Wszystko inne można przelać na papier. Ale jeżeli nie znajdzie się ludzi, którzy będą to realizować, to nawet mając dobry biznesplan niewiele uda się zdziałać. U mnie pracują studenci, którzy nigdy wcześniej nie byli kelnerami. Ja dobieram swój zespół na podstawie czystej chemii i rozmowy. Na przykład jeden z moich kelnerów studiuje inżynierię jądrową.
Jakie ma Pan rady dla studentów, którzy chcieliby założyć własną restaurację? Przede wszystkim nie bójmy się, postawmy sobie jakiś wzór. Jeżeli go nie ma w Polsce, poszukajmy za granicą. Przygotowując się, musimy przewidzieć wszystkie możliwe scenariusze. Wydaje mi się, że najcenniejszą radą jest posiadanie realnej oceny sytuacji. Określmy pułap, na którym chcemy się poruszać. Polecam krótki wyjazd z kraju, by przyjrzeć się jak wyglądają tego typu miejsca na Zachodzie. Problem polega na tym, że w Polsce biznes gastronomiczny budowany jest na krótkich dystansach. Chciałbym, aby ludzie, którzy będą wchodzić na drogę zakładania własnego biznesu gastronomicznego, mieli świadomość, z czym to się wiąże. To pozwoli im ominąć miliony błędów po drodze. 0
Wojciech Modest Amaro Jego restauracja jako pierwsza w Polsce została wyróżniona Gwiazdką przewodnika Michelin. Absolwent Technikum Elektronicznego w Sosnowcu. Po szkole średniej przygotowywał się na ASP – kierunek malarstwo, ostatecznie zdecydował się na politologię na Uniwersytecie w Katowicach. W 1993 r. wyjechał do Anglii pod pretekstem nauki języka angielskiego. Swoją przygodę z pracą w kuchni rozpoczął w jednej z londyńskich knajp, by następnie szkolić się u najlepszych szefów kuchni na świecie. Atelier Amaro zdobyło uznanie inspektorów Michelina, dzięki ciekawym smakom i nowatorstwu oferowanym przez szefa kuchni, który jest uznany za jednego z reprezentantów kuchni molekularnej.
grudzień 2013
/ Klementyna Kot wszyscy umrzemy
Pochowaj się artystycznie Jej życiem pokierowały zbiegi okoliczności, w których sama dopatruje się drogowskazów. Ma duszę społecznika. Pragnie, aby ludzie patrzyli na śmierć bardziej pozytywnie. Zajmuje się tworzeniem urn. O swojej pasji, rozwoju duchowym i radości z życia opowiada Klementyna Kot. R o z m aw i a ł :
Woj c i ec h A da m c z y k
Z DJ Ę C IA :
E WA P R Z E D P E Ł S K A
m a g i e l : Dlaczego tworzenie urn? Czy na tę decyzję wpłynęła artystyczna przeszłość? K l e m e n t y n a k o t: Nie, choć w przeszłości robiłam na drutach sweterki.
W naszej rodzinie są właśnie takie tradycje. Zarówno moja mama, jak i babcia zawsze coś szydełkowały. Byłam pracownikiem socjalnym, ale po urlopie macierzyńskim nie wróciłam już do tej pracy. W międzyczasie, pod koniec urlopu, poszłam uczyć się malować na jedwabiu, u pewnego mistrza, niezwykłego człowieka – Stanisława Tworzydło. Później zaczęłam lepić z gliny. Raczej dla przyjemności. Lecz to była miłość od pierwszego dotyku. I tak wszystko się zaczęło.
Skoro nie planowała Pani rezygnacji z pracy, to skąd nagła zmiana zajęcia? Zakochałam się w glinie. Praca zawodowa to był inny wątek. Zrezygnowałam z niej, bo w Polsce stanowisko socjalne to niezbyt dochodowe zajęcie. Pracuje się normalnie na pełen etat, a zarobki są bardzo niskie. Nie ma również szans na awans, bo można zostać co najwyżej kierownikiem Ośrodka Opieki Społecznej. Próbowałam działać, pracowałam zarówno w Warszawie, jak i w ośrodku pomocy społecznej poza stolicą, chciałam naprawiać świat. Był jednak opór materii. Nie wiem jak jest teraz, bo to było ładnych kilkanaście lat temu. Obecnie jest pewnie inaczej, bo powstają fundacje, może jest więcej pieniędzy. Kiedy ja zaczynałam i opowiadaam o stołówce dla bezdomnych, to widziałam krzywe spojrzenia. Poza tym
42-43
urodziłam już trzecie dziecko, więc stwierdziłam, że po urlopie nie wracam do pracy. Zajmowałam się swoimi pociechami oraz domem. Glina mnie coraz bardziej pochłaniała. Na szczęście mój mąż pracował, więc nie musieliśmy martwić się o pieniądze. Później chciałam jednak wrócić do pracy, bo dzieci dorastały, zaczynały chodzić swoimi drogami. Bycie w domu jest fajnym zajęciem, ale już nie do końca mi ono pasowało.
Czyli to splot różnych zdarzeń zadecydował o zmianach w Pani życiu? Tak, to wszystko jest zbiegiem okoliczności. Zdarzały się różne sytuacje, które popychały mnie w tym samym kierunku. Najpierw razem z najstarszym, niewidomym synem robiliśmy okaryny. Nazywam go „poszukiwaczem dźwięków”, ponieważ jak był mały, to po prostu wszystko nagrywał. Wszystko, co tylko było możliwe. Pewnego razu ten mistrz od ceramiki pokazał mi okarynę i mówił, że się całe życie zastanawia jak nastroić ją tak, żeby grała. Ponieważ miałam swojego „poszukiwacza dźwięku”, pomyślałam, że może jemu się to uda. Przez rok uczyliśmy się lepić i stroić ten instrument, choć ja do tej pory tego nie zgłębiłam. Gdy okaryna jest jeszcze niewypalona, kształtuję ją sobie z gliny, lepię ustnik i kiedy instrument zacznie wydawać dźwięk, to syn mówi mi jakiej wielkości powinny być otwory, jakim wiertłem zrobić dziurkę. Bada kiedy dźwięk jest idealny. W międzyczasie zaczęły pojawiać się propozycje poprowadze-
Klementyna Kot /
nia warsztatów ceramicznych w przedszkolu i prywatnych świetlicach dla dzieci. Z roku na rok liczba ofert się powiększała i w tej chwili głównie prowadzę warsztaty w społecznych i prywatnych szkołach. Jest to moje podstawowe źródło utrzymania. Kolejna ścieżka to rozwój duchowy. Każdy zetknął się kiedyś ze śmiercią. Miałam kiedyś bardzo poważny wypadek, który odebrałam jako przestrogę. Właściwie to nic nam się nie stało, ale z samochód został doszczętnie zniszczony. Taki jakby cud, że wyszliśmy z tego właściwie bez szwanku (jedynie drobne siniaki). Po tym zdarzeniu zaczęłam poszukiwać swojego miejsca w jakiejś tradycji religijnej. Katolicka nie do końca mi odpowiadała. Zaczęłam czytać książki o tematyce buddyjskiej. Śmierci bałam się cały czas, a rozmowy o niej były dla mnie jakoś nieprzyjemne. Kiedyś przeczytałam w wierszu, że ciało to stara suknia, którą w pewnym momencie porzucamy i to, łącznie z tradycją buddyjską, w której dusza oddziela się od ciała, pozwoliło mi się oswoić ze śmiercią i stwierdzić, że nie jest taka straszna. To był przełom. Zdecydowałam całkowicie poświęcić się swojej pasji.
Zaczęła więc Pani lepić, ale dlaczego akurat urny? Na początku robiłam naczynia, to co większość ceramików. Jednak ani nie sprawiało mi to przyjemności, ani się dobrze nie sprzedawało, a ciągle gdzieś wracałam myślami do urn. Półtora roku temu pierwsza osoba zgłosiła się do mnie z prośbą żeby zrobić urnę dla umierającej żony. Po wykonaniu jej zdałam sobie sprawę, że to właśnie ten moment, kiedy powinnam się tym zająć.
Czy na rynku jest popyt na takie gliniane urny?
w malarstwie. Łatwiej jest mi coś ulepić niż namalować. Dla mnie sama glina jest ciekawa, lubię ją międlić. Biorę kawałek i tak sobie macam, dotykam, bawię się nim. Glina ma różne kolory, faktury, jedne są bardzo gładkie, inne mają szamot – wypaloną glinę, zmieloną i dodaną do takiej plastycznej.
Czyli nie liczy się sam efekt końcowy, lecz proces tworzenia? Tak. I liczy się też dopasowywanie rodzaju gliny, który ma swoją strukturę, do kształtu. Odpowiednia obróbka, szkliwienie. Także bawię się troszkę samym materiałem.
Czy w tej chwili robi Pani coś więcej oprócz urn? W tym momencie tylko urny, gdyż codziennie prowadzę warsztaty, ucząc, można powiedzieć, bogate dzieci. Wydaje mi się, że zajęcia są bardzo ciekawe, rozwijające, twórcze i tutaj wychodzi ze mnie ten pracownik socjalny, nutka społeczna. To dowód, że nie zapomniałam o swojej przeszłości i wciąż mam potrzebę ulepszania świata. Chyba fajnie mi to wychodzi, bo dzieci są zadowolone. Nie uczę ich tylko ulepienia zwierzątka, miseczki, ale także kreatywnego myślenia. Tworzą kompozycje na przykład z niepotrzebnych rzeczy, które przynoszą z domu i łączą je z gliną. Jest to trudne dla dzieci z pierwszej lub drugiej klasy podstawówki, ale radzą sobie i to jest ważne. Jeśli człowiek jest otwarty, łączy coś, co teoretycznie nie powinno się połączyć np. wstążeczka z gliną i coś fajnego z tego wychodzi, to może mu się to przełoży na dalsze życie, w którym nie będzie myślał schematycznie. Bywam czasami na wschodzie Polski, gdzie dzieciaki nie mają zbyt wielu możliwości rozwoju i pomyślałyśmy z koleżanką, która też prowadzi takie zajęcia, żeby stworzyć coś dla nich. Założyłyśmy fundację. Ta sprawa jest jednak nadal na etapie przygotowań, bo brak czasu uniemożliwia zaangażowanie się. Mam taki wewnętrzny problem, a jest to fajna możliwość do działania.
Jeśli człowiek jest otwarty, łączy coś, co
W czerwcu byłam z moimi urnami na targach pogrzebowych. I przebicie się z nimi nie jest prostą sprawą. Wszyscy byli zachwyceni, właściwie jest tylko jedna osoba, która również robi urny, lecz z brązu. Jednak jest problem, by je wstawić do zakładu pogrzebowego. Jedni biorą wszystkie od hurtowni i mają mniej roboty, inni znowu mają małe zakłady – jeśli pogrzeb ma być za dwa, trzy dni, to z katalogu zamawiana jest trumna i hurtownia ją dostarcza. Przyszło mi również do głowy, żeby promować to wśród ludzi. Niekoniecznie jako samą urnę, lecz raczej bardziej zindywidualizowany pogrzeb. Aby ludzie zaczęli się nad tym zastanawiać wcześniej, jeszcze gdy żyją. Chciałabym temat śmierci rozluźnić, by nie był taki ciężki. Ażeby podczas pogrzebu ludzie się cieszyli, że ten człowiek był z nimi i mieli okazję go poznać, a nie wyłącznie cierpieli z powodu jego straty. W jednym zakładzie pogrzebowym opowiadano, że mieli pogrzeb za życia. Dziewczyna umierała na białaczkę i urządziła stypę, zaprosiła gości, wybrała sposób pochówku. Kiedyś po śmierci ciało trzymano w domu, były świece, czuwania, nikt nie zabierał zmarłego do chłodni albo kaplicy. Potem niosło się na cmentarz. Dopiero później powstały zakłady pogrzebowe. Nie mówię, że za rok, dwa, ale może kiedyś i do Polski przyjdą nowe tradycje.
teoretycznie nie powinno się połączyć(...)
to może mu się to przełoży na dalsze życie, w którym nie będzie myślał schematycznie.
Skąd czerpie Pani inspiracje? Traktuje to jako swój wyraz artystyczny. Raczej myślę o tym, co człowiek lubił, jakie było jego podejście do życia, czy był energiczny, szalony, czy też może miłował naturę. Próbuję zawrzeć w urnie cząstkę zmarłego.
Ta praca nie wydaje się być zbyt interesująca – zwykłe uklepanie gliny, potem włożenie jej do pieca. Pani jednak znajduję w tym coś pasjonującego? Ja nie uważam się za wielką artystkę. Robię to dla własnej przyjemności. Chyba czuję jakieś medium. Na przykład nie bardzo odnajduję się
Jak ludzie reagują, kiedy opowiada Pani o swojej pracy, lepieniu urn? Różnie. Wielu moich znajomych już się przyzwyczaiło i traktują to normalnie. Stąd w listopadzie zrobiłam wystawę zdjęć moich prac w Galerii Wyjście Awaryjne. To były różne wizje na ten temat. Powstały zdjęcia moich rąk, gliny, oraz trzy duże zdjęcia urn. Nie chcieliśmy nachalnie pokazywać, że robię urny, liczyliśmy, że każdy może coś sobie do tego dopowie, przemyśli. Specjalnie została skomponowana muzyka, czytane były fragmenty Tybetańskiej Księgi Umarłych, tak żeby ludzie mogli się z tym tematem zmierzyć.
Jak wygląda proces tworzenia takiego naczynia? Najpierw lepię sam kształt. Potem trzeba poczekać do następnego dnia, aż glina stężeje. Później dopracowuję szczegóły i urna schnie zależnie od wielkości, skomplikowania wzorów i temperatury powietrza. Wszystko co się robi z gliny, trzeba zrobić od razu. Nie może wyschnąć, bo do suchej gliny nic się nie da dolepić. Potem się to wypala około 8 godzin. Następnie szkliwię i wypala się to raz jeszcze. Kolor i połysk uzyskuje się dopiero po kolejnym wypale. Czasem jest tak, że mówi się o kurczę ale beznadziejne, i trzeba powtórzyć proces jeszcze raz .
To w którym etapie wtłacza się tę duszę do urny? Cały czas! Urny podzielone mam na cztery żywioły – wody, ziemi, ognia i powietrza. Można tam dorobić teorie o czterech charakterach ludzi. 1
grudzień 2013
/ Klementyna Kot
Wyobraża sobie Pani zmienić obecne zajęcie na inne? Teraz już nie. Czuję, że jestem tu osadzona, że to moja ścieżka. Nie wiem, czy wydarzy się coś, co spowoduje, że zmienię to, co robię. Mogę sobie jedynie ułatwiać pracę poprzez zlecanie robienia tych urn, gdyż jest to ciężka praca fizyczna. Myślę też o tym, żeby towarzyszyć ludziom w samym momencie śmierci. Do tego jednak trzeba mieć wiedzę fachową i psychologiczną oraz mocne oparcie duchowe.
Czuje się Pani spełniona? Czy sama pasja i pomysł na jej rozwój wystarczają do osiągnięcia sukcesu?
Jeśli robię urnę czerwoną, to człowiek tradycjonalista o spokojnym usposobieniu sobie takiej nie kupi. Zdarzają się jednak tacy, którzy są zwariowani i taka będzie do nich pasować. Poznałam mężczyzn, którzy prowadzą zakład pogrzebowy i są fanami motocykli. Oni zrobili pierwszy w Polsce motocykl do przewozu trumny i mieliśmy współpracować, żeby robić urny dla motocyklistów. Wysłali mi projekt z trupimi czaszkami. To nie jest dla zwykłego człowieka, lecz dla pewnej kategorii ludzi, którzy to zrozumieją i będą się cieszyć, że to nie jest „gorący kubek”- czyli takie metalowe urny, które wyglądają jak termos.
Nie czuje się czasami Pani nieswojo przy wykonywaniu takiej pracy? Przestałam się bać! To jest coś takiego, że – może to dziwnie zabrzmi – jestem gotowa, by umrzeć. Nie mam tak, że: o Boże co się stanie, jak ja umrę. Zbyt dobrze to przerobiłam, rozmawiając i spotykając się z ludźmi z zakładów pogrzebowych. Podobnie półtora roku temu z dnia na dzień przestałam jeść mięso. Nie dlatego, że na drodze intelektualnej stwierdziłam, że jest niezdrowe. Uznałam, że zwierzęta mają duszę i przestałam je jeść. Nie mówię, że ludzie, którzy jedzą mięso są źli, ale ja tego nie robię. Zaczęłam dostrzegać takie rzeczy i łatwiej jest mi funkcjonować w świecie. Posiadam mniej, zwracam większą uwagę na to, co kupuję. Nadal nie jestem związana z konkretną religią, bo trudno jest mi się gdzieś zakotwiczyć. Próbuję w każdej znaleźć coś dobrego i dochodzę do wniosku, że to wszystko ma taki sam początek, tylko forma jest inna. Chodzę na takie kobiece kręgi w tradycji indiańskiej i to też przyczynia się do rozwoju mojej osobowości.
Nie wydaje się Pani, że takie zainteresowania są bardzo oryginalne jak na kobietę? Słyszał pan o Elisabeth Kübler-Ross? Była jedną z pionierek badań nad tematem śmierci i napisała kilka książek. Ta niezwykła kobieta zaczęła promować wśród społeczeństwa istnienie śmierci w ogóle. Bo w naszej kulturze trochę wypieramy ten fakt. Wiadome jest, że ktoś umiera, a do końca mówi się, że wszystko będzie dobrze. Ona zaczęła się tym tematem zajmować.
44-45
Chciałabym zacząć się utrzymywać z lepienia urn. Natomiast zdałam sobie ostatnio sprawę, iż dla mnie sukcesem jest już samo zajmowanie się tym. Urna jest efektem końcowym, a tak naprawdę jest to pasja i miłość do gliny. To, że robię urny, pokryło się z poszukiwaniem zakątka w tym świecie ceramiki przez te siedem lat lepienia plus około trzy lata nauki. Ceramika jest pasją. Jednak jest to bardzo trudna ścieżka. W pewnym momencie stanęłam przed kłopotami finansowymi z racji tego, że nie byłam przygotowana pod względem znajomości marketingu i mnóstwa innych rzeczy, które są potrzebne są do prowadzenia firmy. Teraz wiem, że produkowanie to tylko 10 proc. – albo i mniej – całego biznesu. Wchodzę na jeden stopień wyżej, rozglądam się i badam. Okazuje się, że muszę się nauczyć wielu rzeczy, ale opanowuję je i wchodzę na kolejny schodek. To też jest fajna zabawa.
Kiedy rozmawiamy, jest jeszcze listopad, jednak ludzie przeczytają ten wywiad już w grudniu. Ten miesiąc chyba większości kojarzy się z narodzinami i radością. Jak można taki trudny temat, związany ze śmiercią podsumować? Śmierć jest początkiem czegoś nowego. Każda idea, myśl, a nawet rozstanie z drugą osobą też są swego rodzaju śmiercią, ale na bazie tego tworzy się coś nowego, więc koło życia i śmierci się zamyka. To, co jest po śmierci, to jest to, w co wierzymy. Tak naprawdę nikt z nas nie wie co się wtedy dzieje. Można to sprawdzić dopiero osobiście. Ja lubię średniowiecze i myśl memento mori. U nas w szkole mówi się o tym negatywnie. Pamiętaj o śmierci! Kara boska Cię spotka! A przecież można to też rozumieć inaczej. Mając świadomość, że człowiek ma jedno życie, fajnie byłoby wykorzystać je dobrze. I to jest pozytywna myśl. Skoro mamy jedno życie, które kończy się zawsze tak samo, tylko szybciej lub później, to wykorzystajmy je odpowiednio. I nie może być tak, że coś zrobimy kiedyś. Nie wiadomo, czy człowiek będzie żył tydzień, dwa lata, pięćdziesiąt czy piętnaście. Realizujmy swoje pasje. 0
Klementyna Kot Ceramiczka i rzeźbiarka. Prowadzi swoją autorską pracownię ceramiki na warszawskiej Pradze. Bierze udział w pokazach, wystawach i targach. Prowadzi warsztaty dla dzieci, a jej głównym ceramicznym produktem są urny. Interesuje się średniowieczem i buddyzmem.
mobilny kącik / skrót multimedialny /
PO GODZINACH Wojciech Adamczyk i poszukiwacze zaginionej Belki – już wkrótce w kinach
Mobilny kącik T E skt i zdj ę cia :
Skrót multimedialny
A r l e ta p i ł at
Cień Mordoru
Angry Birds Star Wars II
Stick Tennis
Co robił jeden z najlepszych tenorów lirycznych świata – Piotr Beczała – przed swoim występem na otwarcie sezonu nowojorskiej Metropolitan Opera? Oczywiście grał w Angry Birds. Po tym, jak kilka miesięcy temu świat Gwiezdnych Wojen opanowały dwa groźne wirusy: ptasiej i świńskiej grypy, fani serii mogli zagrać w Angry Birds Star Wars. I choć ptasie wersje Hana Solo czy Lei miały swój urok, to wielu marzyło o walce po stronie Wieprzowej Federacji. Ich pragnienia zostają ostatecznie spełnione w nowej odsłonie – Angry Birds Star Wars II. To w niej wreszcie pojawia się możliwość opowiedzenia się zarówno po jasnej, jak i ciemnej stronie mocy. Pojawia się tylko jedna wątpliwość, jak świński Darth Vader może być ojcem ptasiego Luke’a? Liczymy na to, że studenci nauk przyrodniczych wkrótce rozwiążą tę zagadkę…
Podczas gdy największe gwiazdy tenisa odpoczywają, grają w pokazówkach lub zacięcie trenują do nowego sezonu, kibicom nie pozostaje nic innego, jak zagrać w Stick Tennis. Mimo,że gra ustępuje konkurencji chociażby pod względem grafiki, potrafi zapewnić świetną zabawę. Tylko w niej oprócz tradycyjnych turniejów możliwe są pojedynki Sereny z Nadalem zakończone wygraną tej pierwszej. Na tym nie kończy się jednak poczucie humoru twórców Stick Tennis. Co jakiś czas raczą użytkowników również starciami spoza tenisowego świata, zabawnie nawiązując do bieżących wydarzeń sportowych i politycznych. I tak na smartfonowym korcie Merkel z Obamą rozstrzygali kwestię podsłuchów, a Alex Ferguson stanął w szranki z Davidem Moyesem. Werdykt? Stick Tennis to rozrywka dla wszystkich, nie tylko kibiców znudzonych przesiadywaniem na profilu Troll Tennis.
Rovio Mobile dostępność: Android, iOS, Windows Phone 8
Stick Sports dostępność: Android, iOS, Blackberry
Na początku listopada zapowiedziano nową grę osadzoną w realiach Śródziemia. Tworzony przez studio Monolith (twórców m.in. F.E.A.R.-a) Middle-Earth: Shadow of Mordor opowiadać będzie historię Taliona, samotnego strażnika, i osadzonya będzie w okresie między Hobbitem a Władcą Pierścieni. Gra ukaże się na wszystkie wiodące platformy (PC, Xbox One, 360, PS4, PS3) w bliżej nieokreślonym terminie.
Blizzcon 2013 W dniach 8 i 9 listopada miał miejsce kolejny konwent poświęcony grom tworzonym przez Blizzard, na którym najbardziej zagorzali fani jako pierwsi mogli poznać plany firmy na najbliższy rok. Zapowiedziano pierwszy oficjalny dodatek do Diablo III – Reapers of Souls, który trafi również na PS4 (a prawdopodobnie także na Xbox One). Ponadto przedstawiono nowy dodatek do World of Warcraft – Warlords of Draenor (trwają już także prace nad kolejnym). Wreszcie ogłoszono prace nad nową grą MOBA, w której gracze pokierują bohaterami z gier Blizzarda – Heroes of the Storm.
Comodo Mobile Security
W ostatnich latach znacząco poprawiła się świadomość internautów co do zagrożeń istniejących sieci. Dlatego trudno znaleźć dziś komputer, na którym nie byłby zainstalowany choćby prosty program antywirusowy. Tym bardziej dziwi, że często ci sami użytkownicy tak lekkomyślnie podchodzą do ochrony swoich urządzeń mobilnych. A przecież najbardziej popularni producenci jak Symantec czy Kaspersky opublikowali specjalne wersje swoich pakietów bezpieczeństwa dedykowane tabletom i smartfonom. Ich wadą jest jednak to, że bez zakupu pełnej wersji aplikacji nie można cieszyć się w pełni ich funkcjonalnością. Na tym tle pozytywnie wyróżnia się pakiet mobilny Comodo, który oferuje te same funkcje za darmo. Oprócz antywirusa, modułu antykradzieżowego czy menadżera autostartu, użytkownik otrzymuje możliwość zarządzania uprawnieniami innych aplikacji oraz monitorowania transferu danych. Takich opcji nie posiadają nawet niektóre komercyjne programy, a to tylko niektóre w oferowanych przez Comodo funkcji. Z pewnością jest to pakiet, którego instalację warto rozważyć.
Comodo Security Solutions dostępność: Android, iOS
Przyszłość Apple Według danych przedstawionych przez IDC w 3. kwartale tego roku dochody wygenerowane ze sprzedaży tabletów z Androidem na pokładzie, po raz pierwszy przewyższyły te z iOS-em. Nie powinno być to jednak zmartwieniem dla fanów tej korporacji, gdyż indywidualnie wciąż jest parę długości przed każdym konkurentem. Ponadto na konferencji podsumowującej wyniki finansowe z 3. kwartału Tim Cook (dyrektor generalny Apple Inc.) potwierdził, iż Apple planuje produkcję zupełnie nowych urządzeń z kategorii, jakiej obecnie próżno szukać w ich ofercie.
Najlepsze smartfony Sketch Guru – Handy Sketch Pad
Studenci, jako jednostki niezwykle zaradne, znają wiele sposobów na przetrwanie Doodle Joy Studio mało inspirujących wykładów. Jedną z nich dostępność: Android, iOS jest szkolna i uczelniana klasyka, czyli rysowanie. Teraz, dzięki aplikacji Sketch Guru, doprowadzenie jej do perfekcji staje się jedynie kwestią czasu. Liczba dostępnych pędzli oraz ich różnych konfiguracji już na wejściu umila tworzenie pierwszego rysunku. Jeszcze okazalej wypada druga funkcja aplikacji, jaką jest edycja zdjęć. Program oferuje imponującą liczbę filtrów i dodatkowych opcji. Z jednej strony wystarczy to w zupełności do szybkich poprawek fotografii wrzucanych na Facebooka. Z drugiej mnogość opcji zachęca do bardziej zaawansowanych edycji i czerpania radości z odkrywania możliwości aplikacji. Jedno jest pewne – Sketch Guru w idealny sposób łączy przyjemne z pożytecznym.
Ponieważ do końca bieżącego roku nie przewidziano już premier nowych modeli smartonów, Business Insider na początku listopada opublikował wytypowaną przez siebie listę najlepszych spośród nich w 2013 roku. Na pierwszym miejscu znajduje się, jak można się spodziewać, iPhone 5S. Pozostałe dwa miejsca na podium okupują telefony produkcji HTC: One Google Edition i One. Warto zwrócić również uwagę na depczącego im po piętach smartfona od Motorolli – Moto X, który może zwiastować nadejście lepszych czasów dla tego producenta.
grudzień 2013
PO GODZINACH
/ zdrowy charakter
Charakter postury
Wiele osób nieraz słyszało od swoich rodziców słowa „wyprostuj się!” Chcąc dobrze pewnie nie wiedzieli, że mogły one wywołać dokładnie odwrotny efekt. Postura nierzadko bywa tylko skutkiem ubocznym tego, co dzieje się w układzie nerwowym, a co często nazywane jest charakterem. T E skt:
Ko n rad Obid o ski
ostawę można naprawiać na setki sposobów – wzmacniając mięśnie, rozciągając je, śpiąc na odpowiednim materacu, myśląc dniem i nocą o pozycji głowy, łopatek, bioder, cały czas mając w głowie prawidłową pozycję ciała. Ćwiczenia fizyczne są niezbędne do osiągnięcia prawidłowej sylwetki, ale jest to najbardziej oczywiste i powierzchowne rozwiązanie. To, w co terapeuci się nie wgłębiają, a ludzie przyjmują sceptycznie, to ogromny wpływ systemu nerwowego na posturę.
P
Odbiór i znaczenie W naszym organizmie jest kilka najważniejszych „kłębków” nerwowych (nie chodzi tu o sploty), które odpowiadają za różne funkcje emocjonalne i fizjologiczne. Tym, który ma największy wpływ na całość organizmu, jest oczywiście mózg. Idąc niżej – od rdzenia kręgowego – nerwy rozchodzą się na całe ciało, ale najważniejsze z nich znajdują się w postaci kłębków na wysokości szyi i obojczyków oraz mostka i splotu słonecznego. Rola mózgu w kształtowaniu pozycji naszego ciała jest mniej oczywista niż się może wydawać. Nie chodzi tu o świadomy ruch i napinanie mięśni, a o podświadomość. Nic tak naprawdę nie ma znaczenia, dopóki mózg mu go nie nada. Jeśli widzi się celebrytę reklamującego zegarki, wywrze on na nas większe wrażenie niż zwykły Kowalski, ponieważ przypisujemy większą wartość zwykłemu produktowi. Zamiast kupować urządzenie do mierzenia czasu, kupujemy odrobinę luksusu i poczucie dobrego wyboru, mimo że w obu przypadkach widzimy tylko mężczyznę z kawałkiem metalu lub nawet plastiku na ręce. Cokolwiek wchodzi nam do głowy i jest przetworzone przez mózg, wpływa na nasze myślenie i ciało, z czego korzystają specjaliści od marketingu. Wniosek: nawet widząc zgarbionych ludzi albo wyobrażając sobie, że jest się w środku mroźnej zawieruchy, możemy skulić ramiona, schować głowę i zgarbić się. Stajesz się tym, co widzisz.
Następna grupa jest związana przede wszystkim z odczuwaniem strachu. Serce, płuca i mięśnie obręczy barkowej to jedne z najważniejszych elementów. Kiedy dowolne zwierzę, w tym człowiek, jest wystraszone, zaczyna oddychać płytko, a rytm jego serca przyspiesza. Osoby o takich predyspozycjach często mają zaciśnięte mięśnie obręczy barkowej, powodując niemożność rozszerzenia klatki i oddychania „pełną piersią”. Ludzie, którzy nie odczuwają strachu lub są w stanie działać mimo niego, oddychają głęboko i swobodnie, przez co nie powodują nadmiernej aktywności mięśni z przodu ciała i zaokrąglania się karku i górnej części pleców.
Poczucie własnej wartości (3) Ostatni kłąb odpowiada za mięśnie brzucha znajdujące się poniżej klatki piersiowej, a psychologicznie za poczucie wartości i wiarę w siebie. W naszym społeczeństwie, w którym mówi się o możliwościach i przekraczaniu granic, wiele osób czuje się zaszczutych i bez większych perspektyw, szczególnie biorąc pod uwagę neurotyczność, z jaką gonione są kolejne awanse i nagrody. Osoba, która czuje, że jej cele są poza zasięgiem, stawia sobie niższe lub w ogóle przestaje wierzyć w budowanie przyszłości na swoich zasadach i wyznawanie własnych wartości. Nie jest to oczywiście reguła, ale warto zwrócić uwagę na równoległe występowanie przesadnie małego ego i napiętych górnych mięśni brzucha, ściągających całą cały tors do środka, znowu powodując zginanie się sylwetki. Jak widać, nad każdą rzeczą dotyczącą funkcjonowania naszego organizmu możemy zastanawiać się wielopłaszczyznowo. Nie wszystko wyżej opisane jest aksjomatem odnoszącym się do całości populacji, ale jeśli ktoś walczy z problemami kręgosłupa, używa ćwiczeń przypisanych mu przez lekarzy, a mimo to nie czuje wyraźnej poprawy – może powinien zastanowić się nad innymi przyczynami, które można wyeliminować.0 f ańs
ka
46-47
Strach i odwaga (2)
a Ste
Pierwszy z „wirów” (ang. nerve vortex) związany jest z mięśniami karku,
wysuniętą do przodu głowę i „zero karku”, czyli podniesione go góry ramiona, chroniące okolice twarzy.
. A nn gr af
Komunikacja (1)
szczęki, górną częścią ramion, a także z komunikacją, czyli otrzymywaniem informacji z pomocą oczu i uszu, jak również przekazywaniem ich otoczeniu, głównie przy pomocy ust i mowy. Dlaczego osoby skulone i zgarbione często są odbierane jako introwertycy, którzy rzadko mówią co mają na myśli i często chodzą „z głową w chmurach”, czyli mają problem z odbiorem? Często wynika to z niemożności wypowiedzenia się lub bycia wysłuchanym. Natomiast jeśli człowiek nie chce czegoś słuchać albo widzieć, na przykład kiedy matka trzeci raz mówi Nie garb się!, albo kiedy ogląda horror i zamyka oczy przy strasznej scenie – chowa głowę w ramionach, garbi się. To wszystko pozostałość po prymitywnych instynktach, które przygotowują organizm do ucieczki lub walki przy pierwszych oznakach zagrożenia. Ludzie agresywni, co może wynikać też ze strachu, często mają napięte mięśnie,
Wciel się w rolę dyrektora marketingu i weź udział w konkursie innym niż wszystkie www.brandstorm.loreal.com Zarejestruj zespół do 15.01.14
Co mówią finaliści Co zachęciło Cię do udziału?
Wydawało mi się, że to może być świetna przygoda, a dodatkowo bardzo cenne doświadczenie. (Jak się potem okazało nie myliłem się ). Wojtek Kozłowski, Brandstorm Polska Winner 2012 obecnie Junior Product Manager Garnier
Co dał Ci Brandstorm?
Przede wszystkim – niesamowitą przygodę! Fantastyczną możliwość żeby zderzyć to czego uczymy się na salach wykładowych z tym czego oczekują doświadczeni specjaliści marketingu. Bardzo cenne były również pierwsze kroki we współpracy z agencjami kreatywnymi, to doświadczenie jakiego nie zdobędziemy w żadnej szkole. Gosia Dzisiewska, Brandstorm Finalist 2012 obecnie Junior Merchandising Manager L'Oréal Paris
Co najbardziej podobało Ci się w Brandstormie?
W końcu mogłem wykorzystać swoją kreatywność w praktyce. Dumny jestem z tego, że prezentując swoje pomysły przed doświadczonymi menedżerami marketingu udało mi się ich pozytywnie zaskoczyć. Oscar Krysik, Brandstorm Finalist 2012 obecnie HR Coordinator
Co Twoim zdaniem decyduje o zwycięstwie?
Sama pasja, która daje siłę do pracy czy teamspirit, który pomaga wypracować najlepsze rozwiązania nie wystarczą. Na dzień prezentacji przydaje się "show", który pozwala się wybić/ być zapamiętanym wśród dziesiątek innych zespołów. Ania Tworek, Brandstorm Polska Winner 2013
„Ten konkurs jest absolutnie nieporównywalny do żadnego projektu studenckiego, to coś zdecydowanie więcej”. www.brandstorm.loreal.com
/ Władysław Kozakiewicz Fuck the fruit!
Poza
gestem
Wstrząsająca. Książka, która wzbudza podziw, ale i wywołuje ból, zmusza do refleksji, nie pozwala na obojętność. W pełni prawdziwa, przejmująca opowieść. Wśród zasypu miałkich, upudrowanych historii jest to autobiografia inna niż wszystkie. Autor, niczym aktor, pragnie zerwać z wizerunkiem ukształtowanym przez jedną najbardziej zapamiętaną rolę, jaką w tym przypadku był spontaniczny gest. Znasz go, bo pokazał Ruskim wała. Życie pokazywało mu go jednak zdecydowanie częściej. Pragnąc wyrwać się ze schematu, udowadnia, że poza słynnym wydarzeniem z olimpiady istnieje osoba o niewiarygodnej historii. Nieznany dotąd Władysław Kozakiewicz, mistrz olimpijski, człowiek. T E K S T:
PAW E Ł D R U B KOW S K I , TO M A S Z T Y B U Ś
ILUSTRACJE:
ezsenność. Moskwa, noc z 29 na 30 lipca 1980 roku. Jak? Dlaczego? Byłem nie do pobicia. Myśli zatruwa wspomnienie sprzed czterech lat. Faworyt do złotego medalu, lider światowych list, w trakcie finału zrywa torebkę stawową. Bolesna utrata sportowych szans nie jest jednak tym, co doskwiera najmocniej. Bieda, tyrania ojca – tak najkrócej można by opisać dzieciństwo późniejszego rekordzisty świata w skoku o tyczce. Pierwsza część, dotycząca życia osobistego, to element zdecydowanie odróżniający tę pozycję od innych. Wydarzenia spisywane są co prawda przez Michała Pola, ale osobisty charakter wspomnień warunkuje pierwszoosobowa narracja. Tytuł drugiego rozdziału – Kat – wbrew pozorom nie jest wysublimowanym synonimem sportowej jakości. O poruszanych sprawach i wydarzeniach można nie mówić nawet najbardziej zaufanym osobom. Opisy domowych kłótni, mieszkanie pod jednym dachem z oprawcą, wszystko to przedstawione ze szczegółami wywołuje uczucie szoku. Podczas wywiadu Kozakiewicz wspomina, że od decyzji o zawarciu tej prawdy w książce próbowała go odwieść nawet żona. Dlaczego to mówisz? Dlaczego to piszesz? Przecież to jest twój ojciec! – oponowała. Odpowiedział: Nie, to był jakiś człowiek, który nas maltretował. Nieśmiertelność wspomnień w przypadku dzieciństwa Kozakiewicza nieraz staje się dla niego przekleństwem. Zapytany o wpływ publikacji na stosunek do tamtych dni odpowiada, że mimo pełnej szczerości kamień nie spadł mu z serca. Miałem już 15 lat i trenowałem skok o tyczce. Wróciłem z treningu, potwor-
B
48-49
M A R TA L I S
nie zmęczony i padłem odpocząć na łóżko siostry w kuchni. Wszedł, stwierdził, że mam już za długie włosy, dał mi pięć złotych i kazał iść do fryzjera. (...) „U tego i tego byłeś?”– zapytał. Odpowiedziałem, że u innego, bo kosmiczna kolejka, a ja, zmęczony, nie chciałem czekać. I uwaliłem się z powrotem na łóżko. A on zerwał się od stołu i gardłuje: „Oż ty kur..., jakim prawem to małe gówno nie słucha moich poleceń?! Widziałeś ty, co za bezczelny sukinsyn? Mówiłem, że masz iść tam. Co za gnój mały...” – i tym podobne. Leżąc na plecach na łóżku, odparłem, że przecież cena ta sama. Na to wparował do kuchni, chwycił z blatu wielką drewnianą deskę od krojenia chleba ze sznurkow ym uchwytem i jak nie zdzieli mnie kantem prosto w twarz. Trafił w samą nasadę nosa, krew trysnęła na całą kuchnię. Matka w rozpacz,
ja w takim szoku, że nawet nie od razu poczułem ból, chociaż nos złamany, prawie wbity do środka. Jakby trafił w czoło albo skroń, to by zabił. Sytuacja, którą przeżył nie złamała go, wręcz przeciwnie – zahartowała. Sam mistrz doszedł do wniosku, iż to, co miało miejsce przed karierą sportową, pomogło mu, dawało siłę. Jeśli dał sobie radę z czymś takim, to przecież nic nie jest w stanie nim zachwiać.
Dzieło przypadku Pierwszy raz na stadion wybiera się, by towarzyszyć bratu w sześciokilometrowym marszu na lekkoatletycznym obiekcie Bałtyku Gdynia. Przygląda się skaczącemu o tyczce Edkowi i nieumiejętnie naśladuje jego ruchy. Tyczkarza to z ciebie nie będzie – słyszy. Dla zabicia czasu chodzi z nim na treningi coraz częściej, aż w końcu zostaje przyjęty do klubu jako najmłodszy z grupy. Przypadek rozpoczyna wspaniałą przygodę, przypadek, za który uznać można spontaniczny gest w Moskwie, daje mu dożywotnią sławę. Gest, który wpisał się w mitologię narodu, a w rzeczywistości był odwetem wobec publiczności gwiżdżącej na Polaka, walczącego o olimpijskie złoto z radzieckim tyczkarzem. Popularny wał był powodem oficjalnej noty ambasady radzieckiej, sprawa przyjęła międzynarodowy obrót. Sowieci naciskali nawet na dyskwalifikację i odbiór medalu. Wszystkie te okoliczności wykreowały herosa, stworzyły symbol, który w latach osiemdziesiątych dla Polaków był nadzieją na lepsze dni. Sam Kozakiewicz, nie bez przyczyny, porównuje specyfikę gestu ze słynnym utworem zespołu Scorpions Wind of change. Symbole sprzeciwu i pragnienia wolności, których autorzy, dziełem przypadku, mieszkają dziś w jednej miejscowości (muzycy Scorpions uczęszczają na reha-
Władysław Kozakiewicz /
bilitację prowadzoną przez żonę Kozakiewicza). Kombinacja zrządzeń losu, sam fakt rozpoczęcia wielkiej sportowej kariery i zyski z niej płynące, spotęgowane sytuacją z moskiewskiej olimpiady, były z pewnością przyczyną wielu ułatwień w życiu mistrza. Ludzie chętniej pomagali takiej ikonie kraju, co zaobserwować można chociażby podczas szukania przez naszego złotego medalisty materiałów do budowy domu czy zwykłych kontroli drogowych. Może życie, za sprawą przypadku, chciało zrekompensować bolesne chwile z dzieciństwa?
ty sportowe – żaden z organizatorów wyjazdu nie pomyślał bowiem, że przesiadka w USA wiąże się z koniecznością ponownej odprawy na lotnisku… Mimo całej wesołości polskiego baraku w komunistycznym obozie, nieraz dochodziło do sytuacji niezrozumiałych. Władze lekkoatletyczne lubiły „bawić się w Boga”, przeforsowywać najbardziej absurdalne i krzywdzące zawodników decyzje. Biorąc pod uwagę te okoliczności trochę mniej dziwi fakt, że Kozakiewicz wypisał się z PZLA. Wymagania ludzi ze związku i potrzeby zawodników stały w opozycji do siebie.
Dwa światy
Zdrajca
Uwagę z pewnością przyciąga tytuł autobiografii. Słowa Nie mówcie mi jak mam żyć są w dużej mierze skierowane do związkowych działaczy, którzy decydowali o wszystkim. System, w którym o zarządzeniach personalnych informował magazynier, niejednokrotnie prowadził do kuriozalnych posunięć wobec zawodników. Kozakiewicz wspomina okresową dyskwalifikację za rzekomą odmowę reprezentowania narodowych barw w rocznicę wybuchu II wojny światowej. Oblicza groteski dopełnia fakt, że na ówczesnych zawodach zawodnicy występowali w klubowych trykotach, a wspomnianym elementem „narodowych barw” były buty słynnego niemieckiego producenta. Być może niezrozumiałym wydawało się, że pobranie miary przez samego Adiego Dasslera było dla Kozakiewicza niczym wobec opiewającego na 10 tysięcy dolarów indywidualnego kontraktu z japońskim producentem obuwia. Kontraktu gwarantującego kwotę, za którą wówczas można było żyć w dostatku do końca życia.
Miał już ponad 30 lat, ogromną międzynarodową sławę i nie mógł dłużej wytrzymać niezrozumiałych poleceń władz. Pewnego dnia, wobec kolejnych zakazów zagranicznych startów, ze świadomością rodziny na utrzymaniu, pojechał na cykl międzynarodowych mityngów, rezygnując jednocześnie ze współpracy z PZLA. To wywołało lawinę. Związek natychmiast zdyskwalifikował zawodnika, a władza ludowa zabrała mu wszystko. Ograbiony z majątku, posądzony o oszczerstwo podatkowe, w jednej chwili został bez niczego. Wyjeżdżał z zamiarem rychłego powrotu, nie opróżniając nawet zawartości sypialnianej szafy. Po kilku tygodniach jego mieszkanie było już domem dla obcych ludzi. Skala reperkusji przewyższyła jego oczekiwania. Narodowy bohater stał się dla społeczeństwa zdrajcą. Zaczął się niemiecki etap, który trwa do dziś. Przyjęcie niemieckiego obywatelstwa i starty z czarnym orłem na piersi to chyba jedna z największych kontrowersji
Kozakiewicz jako człowiek mający swoje zdanie często popadał w konflikty z Polskim Związkiem Lekkiej Atletyki (PZLA). W rezultacie było to jednak źródłem licznych anegdot i niesamowicie spajało polskich sportowców, nauczyło ich zwinnie poruszać się w oparach absurdu. Soczystość sportowych opowieści mistrza olimpijskiego jest urzekająca. Na kartach książki otwarcie przyznaje, że rekord Europy pobił na kacu, a reprezentacja do doskonałości doprowadziła szmuglowanie fińskiej wódki przez granicę. Nadmienia, że pewnego razu polskim atletom za amerykańską wizę służyły gaze-
iść – wyznaje szczerze podczas rozmowy. To, że był mistrzem olimpijskim, wielokrotnym medalistą najważniejszych imprez na świecie, nie zapewniło mu spokojnego życia po okresie startów. Zakończywszy karierę zawodniczą podejmował się przeróżnych zajęć, nie omijając nawet propozycji politycznych na krajowym poziomie. Świadomość nagle następującej pustki popchnęła go do zaangażowania się w aktywizację ludzi starszych. Nie stracił siły do działania, nadal jest gotowy coś robić. Dziś uczy wychowania fizycznego w niemieckim gimnazjum. Nie można z pełną świadomością stwierdzić, że jest to historia, którą chciałoby się przeżyć. Jest to jednak opowieść, którą bez wątpienia chciałbyś znać. Autorski debiut Michała Pola to efekt prawdziwego, męskiego zaufania ze strony Władysława Kozakiewicza. Obaj podczas spisywania tej historii nie powstrzymywali się od łez. Pisząc książkę, w której momenty wzruszające przeplatają się z chwilami radosnymi, pełną soczystych sportowych anegdot, odkryli Kozakiewicza – kogoś więcej niż autora tego gestu. 0
w historii mistrza. Decyzja ta jest tym bardziej łyżką dziegciu, gdy okaże się, że ani najlepszy przyjaciel sportowca, Jacek Wszoła, słynny skoczek wzwyż, ani współautor książki, Michał Pol, nie wykazują zrozumienia wobec tego posunięcia.
Przepaść Sport się kiedyś kończy. Spadasz w przepaść, zatrzymujesz się na dnie wąwozu i nie wiesz dokąd
grudzień 2013
ultimate frisbee /
fot. Paweł Wojtaszek
Uwaga, leci!
Pewnie nieraz widzieliście, jak ludzie w parku czy na plaży rzucają niewielkim dyskiem. Jednak ostatnimi czasy frisbee stało się czymś więcej niż zabawką dla psa – urosło do rangi popularnej na całym świecie dyscypliny sportowej. W samej Polsce istnieje już ponad 50 drużyn biorących udział w profesjonalnych rozgrywkach ultimate frisbee. Co więc skrywa ten latający przedmiot, że tak przyciąga ludzi? T E K S T:
K A M I L O S I EC K I
mo tego, że reguły w ciągu tych kilkudziesięciu yskiem rzucają wszyscy i wszędzie Hurraoptymizm lat uległy zmianie, to te dwie pozostały wciąż – w Afryce, Azji, obu AmeNa czym polega wyjątkowość frisbee ultimatakie same. Ultimate do Polski trafiło za rykach, Australii, a nate? Po pierwsze, zasada fair play wygląda zusprawą Geoffa Schwartza – Amerywet na Polu Mokotowskim. pełnie inaczej niż w pozostałych dyscyplinach. kanina, który przyjechał do naI nie chodzi tu tylko o akW ultimate nie ma sędziów, gracze sami decyduszego kraju wykładać na UAM tywność fizyczną zwiąją o tym, czy był faul czy nie. Wbrew pozorom 5 stycznia na boisku przy w Poznaniu. Geoff, dzisiaj dozaną z tym plastikobrak rozjemcy nie oznacza ciągłego przekrzykiulicy Koncertowej 4 na brodusznie nazywany dziadwym kółkiem – ważne wania się i nieustannych kłótni. ZaUrsynowie odbędą się kiem, zaszczepił w Polajest to, co mniej namawodnicy potrafią sami dojść do finały Warszawskiej Ligi kach miłość do tego calne i co trudno dokonsensusu poprzez dyskuUltimate. Start o godzinie sportu. Był załostrzec gołym okiem. sję, a końcowy werdykt 18:00! W Warszawie jest 8 życielem pierwOdstawmy więc na bok zależy od uczciwości drużyn ultimate, z czego szej polskiej zasady gry oraz wymiary graczy. Sytuacje sporjedna z nich Grandmaster drużyny „Uwaboisk i dowiedzmy się, czym ne najczęściej końFlash zdobyła ga Pies” i aż do 2006 ten sport tak bardzo różni się od czą się wycofaniem w październiku tego roku roku wspierał popularyzację ulinnych. faulu i przyznaniem mistrzostwo Polski timate, które wówczas dopiero się do błędnej ocew kategorii mieszanej. w Polsce raczkowało. Etymologia ny zagrania lub zaakTrochę historii nazwy tego zespołu jest dość prozaceptowaniem popełnioWszystko zaczęło się prawie 50 lat temu od poiczna – zawodnicy, chcąc uchronić dysnego przewinienia. Nie ma mysłu młodych Amerykanów. Szukali nie tylki przed pogryzieniem przez czworonogów, znaczenia, czy faul miał miejko adrenaliny związanej ze sportową rywalizaużywali ostrzegawczego okrzyku „Uwaga pies!” w cją, lecz także gry opartej na żelaznej zasadzie sce w polu punktowym czy też nie. momencie, gdy zwierzęta pojawiały się na boisku. fair play i pozytywnym spirit of the game. PomiZwykle dochodzi do szczerych przeprosin 1
D
grudzień 2013
/ ultimate frisbee / panda narty
i podania ręki. I to jest w ultimate najpiękniej- nieodłączną częścią każdego meczu – spirit circ- żyny ostro rywalizują, płynie pot i łzy. Jednak le. Pod koniec meczu gracze obu drużyn zbie- kiedy ostatni mecz dobiegnie końca, wszyscy zasze! Niewyobrażalne jest, aby rają się w kółku stając na przemian. W ta- wodnicy wspólnie świętują i bawią się do rana. piłkarze we własnym grokiej formie kapitanowie i zawodnicy Tak tworzy się wielka drużyna, w której podzianie decydowali o syopowiadają o meczu – mówią co im ły nie mają znaczenia i do której każdy, jeśli tyltuacjach spornych. W ultimate gramy się podobało w zagraniach przeciw- ko chce, może należeć. Mecze wyglądaw trzech kategoriach nika, co powinni poprawić; wyjaUltimate frisbee nie jest tylko sportem. Ludzi łyby wówczas jak zwanych dywizjami śniane są jednostkowe spory, do różnych środowisk, w różnym wieku i o różnych konkurs rzutów – mieszanej (mixed), których doszło podczas meczu oraz zainteresowaniach łączy jedna pasja, miłość do lakarnych. męskiej (open) i damskiej podsumowuje się spotkanie. Taki tającego dysku i do wartości, jakie są z nim zwiąDruga zasa(women). feedback jest bardzo cenny dla każzane. Może się wydawać, że taka sielanda, czyli spirit of dej z drużyn, ponieważ dzięka nie ma prawa bytu, ponieważ the game, dotyczy ki uwagom i pochwałom człowiek nie jest doskonakwestii ogólnego zauświadamiają sobie popełły, a przy zaciętej sportochowania się na boisku niane błędy, których często wej rywalizacji fair play i poza nim. Wzajemny szacuW tym roku poznańskoczasem musi odejść na nek i czerpanie przyjemności z gry są najważniej- sami nie dostrzegają. warszawska, męska drużyna bok. Tak też się zdaszymi aspektami. Najcenniejsze jest jednak to, „Uprising” jako pierwsza w rza – ktoś się wściekże nie są to tylko puste słowa. Zasada ta wynika Jedna drużyna historii Polski dostała się na nie, ktoś przeklnie, a z realnego zachowania zawodników, a nie na odTo, co wyróżnia ultiklubowe mistrzostwa Europy ktoś się obrazi. Ktoś wrót. W ultimate nie ma sztucznych uśmiechów mate spośród innych sporw grupie Elite, co jest większym zagra nieuczciwie, czy utarczek słownych – wszystko jest szczere, tów, to także życie poza bosukcesem niż awans Legii do ktoś będzie próbował prawdziwe i proste. Na porządku dziennym jest iskiem. Różnica jest najlepiej Ligi Mistrzów. oszukać. Tak, czasem to, że przeciwnicy gratulują sobie dobrego zagra- widoczna podczas turniejów. tak bywa. Ale na szczęście nia czy skutecznej obrony. W ciągu dnia wszystko wygląda tylko czasem. 0 Warto też wspomnieć o zwyczaju, który jest zwyczajnie – różnokolorowe dru-
Panda Narty
Wystarczy odrobina inicjatywy, grupa pozytywnie nastawionych przyjaciół i chęć niesienia pomocy dzieciom, by powstała naprawdę inspirująca akcja charytatywna. Z ramienia Fundacji Pomóż Dorosnąć entuzjaści sportów zimowych prowadzą zbiórkę nart zalegających w naszych piwnicach. T E K S T:
KINGA SKARŻYŃSKA
aczęło się skromnie. W 2011 roku Krzysztof Tabiszewski dzięki pomocy znajomych zebrał w swoim garażu kilka par nart, które następnie oddał do domu dziecka. W kolejnym roku inicjatywa eskalowała do rozmiarów ogólnopolskiej akcji zbierania sprzętu narciarskiego dla rodzinnych domów dziecka. Nie wystarczyło jednak samo zorganizowanie zbiórki nart. Należało jeszcze skontaktować się z domami dziecka, by otrzymać dane dzieci dotyczące rozmiarów sprzętu i odzieży, skompletować dla nich odpowiednie buty, narty, kaski. W tym samym garażu, od którego wszystko się zaczęło, w grudniu pracowało około dziesięciu osób, każda nad swoim zadaniem – szukaniem sponsora oraz chętnych do organizacji zbiórek w innych miastach, magazynowaniem sprzętu, przewożeniem zebranych rzeczy do bazy w Warszawie, a następnie transportem do dzieciaków. To wszystko wymagało porządnej logistyki pracy i dużego zapału uczestników akcji.
Z
52-53
Nauka na stoku Sam sprzęt to za mało, żeby dzieci mogły w pełni korzystać z uroków narciarstwa i snowboardingu. Organizatorzy stanęli przed wyzwaniem zorganizowania szkoleń z podstawowej techniki jazdy, co wiązało się z ogromnymi kosztami. W ubiegłym roku fundusze pomogli zebrać artyści, między innymi z ASP, którzy odnawiali i dekorowali stare, zniszczone narty. Następnie sprzęt ten można było wylicytować w czasie specjalnej aukcji. W tym roku licytowane będą oprawione plakaty autorstwa artystów, a także beneficjentów akcji, czyli dzieci z domów dziecka. Zebrane w ten sposób środki przeznaczane zostaną na wyjazdy szkoleniowe. W naukę dzieci i promowanie akcji zaangażowało się wielu znanych polskich sportowców, także tych niezwiązanych ze sportami zimowymi. Swoje poparcie dla inicjatywy wyrazili między innymi Zuzanna Bocian, Marcin Bocian, Piotr Janosz i Mateusz Ligocki.
Niespodziewany rozwój akcji Obecnie Panda Narty działa w kilku miastach Polski, takich jak Gdańsk, Wrocław, Poznań, Kraków czy Bielsko-Biała. Szybki rozwój akcji zmusił ogranizatorów do zmiany struktury działalności. Od tego roku będzie można odwiedzić nową stronę internetową, na której znajdą się potrzebne dla konkretnych dzieci wymiary sprzętu oraz odzieży. Każdy, kto posiada jeszcze zbędne narty, snowboard, buty, kaski, gogle, czy odzież zimową, może wysłać je na adres odpowiedniego domu dziecka. Poszukiwani są także entuzjaści, którzy zajmą się nauczaniem dzieci. By zaangażować się w akcję, wystarczy napisać maila na adres: pandanarty@gmail.com A Pan? Pan da narty? 0
varia / Pięć na dziesięć
Na
Polecamy: 54 CZARNO NA BIAŁYM Hotel Akropolis 58 FELIETON Student i jego samochód Jesteś tym, czym jedździsz?
60 3PO3 Magia świąt All I want for Christmas is... śnieg, choinka i Mikołaj.
fot. Anna Puchta
koniec
Ateny non fiction
Dyktat 140 znaków Hubert Guzera witter i inne serwisy społecznościowe to, podobno, przyszłość mediów. Błyskawiczny obieg informacji, unikalna możliwość wyboru treści, które śledzimy, i sposobność podjęcia dyskusji z każdym – nawet premierem. Czy to nie brzmi wspaniale? A referencje w postaci przypisania Twitterowi zasługi w rozpaleniu Arabskiej Wiosny to już wisienka na torcie, argument, po którym mało kto zaprzeczy, że media społecznościowe mają olbrzymi wpływ na rzeczywistość. Rozważa się nawet, czy w przyszłości „nowe media” będą potrzebowały dziennikarzy, jakby z automatu stwierdzając, że gazety i telewizja są już skazane na porażkę, waży się tylko los żurnalistów . Mam jednak wątpliwości, czy jeśli taka ma być przyszłości dziennikarstwa, to wyjdzie nam to wszystkim na dobre. Dyktat 140 znaków na Twitterze powoduje, że trzeba całą wypowiedź zamknąć w jednym – dwóch zdaniach. Złotą zasadą dziennikarstwa jest fraza, że „nie ma takiego tekstu, którego nie da się skrócić”. Ale w większości przypadków zagadnienia poruszane przez dziennikarzy wymagają przemyśle-
T
Hałas, który powstaje w mediach społecznościowych często odciąga nas nie tylko od innych ważnych zagadnień, ale też kluczowych problemów.
nia, szerokiego spojrzenia na problem, staranną argumentację. Niemożliwe w paru słowach. W teorii nie przeszkadza to, żeby staranne analizy istniały obok i niezależnie od tweetów. Ale niestety, w erze szumu informacyjnego nie możemy usłyszeć wszystkiego. Percepcja człowieka, a co za tym idzie, percepcja społeczna jest ograniczona, może się skupić tylko na paru tematach. A hałas, który powstaje w mediach społecznościowych często odciąga nas nie tylko od innych ważnych zagadnień, ale też kluczowych problemów. Bo jeśli to, ile osób zobaczy informację, zależy od retweetów i followersów, to niestety, najwięcej odbiorców zdobędą twórcy treści popularnych, populistycznych lub kontrowersyjnych. Jeszcze nie tak dawno kilka mądrych osób usiadłoby w fotelach i napisałoby, dlaczego coś się stało i co możemy na to poradzić. Inni by się nie zgodzili i zaproponowali coś innego. Zrodziłaby się dyskusja społeczna. Teraz? 140 znaków wypełnionych emocjami. Jeśli tak ma wyglądać przyszłość dziennikarstwa, to rysuje się w czarnych barwach. 0
grudzień 2013
/ Ateny
Hotel Akropolis TEKST i Fotografie:
M ac i e j S i mm
ieczorem na skale Aeropagu robi się spokojnie. Stąd rozpościera się widok na całą północną część Aten. Słońce zaszło za górą Dasos Kesarianis. Na południu, gdzieś w okolicach portu w Pireusie, mieni się linia morza. Niedaleko usiadła para z czterema ratlerkami. Gdzieś z boku głośno rozmawia grupa Holendrów. Miasto leżące u stóp wzgórza pogrąża się w coraz większym cieniu. Tylko z prawej strony góruje oświetlone jeszcze ostatnimi promieniami słońca wzgórze Akropolu i masywna bryła Partenonu.
W
54-55
Echa demokracji Podobno tu, na Aeropagu, kiedyś obradowała rada najwyższych urzędników starożytnych Aten. Ubrani w chitony, zbierali się i decydowali o najważniejszych dla miasta sprawach. Ciekawe czy starożytna demokracja, jaką znamy z podręczników historii, rzeczywiście wyglądała tak nieskazitelnie. Ateny zamieszkiwało wówczas ok. 120 tysięcy osób, z tego ok. 30 tysięcy miało prawo do głosu. Głównym organem było Zgromadzenie Ludowe. Oznacza to, że kilkanaście – kilkadziesiąt razy do roku zbierało się
Ateny /
zgromadzenie kilkunastu tysięcy osób, które miało podjąć wspólną decyzję. Jakkolwiek to pięknie brzmi – przychodzi mi tylko jedna myśl – z technicznego punktu widzenia to niemożliwe! To nie ma prawa działać! Szczególnie dziwne wydaje się to w kontekście współczesnej sytuacji politycznej Grecji. Wręcz każde nawiązanie do antycznej demokracji wydaje się być groteskowe. A może kiedyś również nie wyglądało to tak różowo…
W cieniu Akropolu Idąc ulicami współczesnych Aten można poczuć klimat typowo południowej metropolii. Wąskie ulice dają zbawienny cień, choć jednocześnie
sprawiają wrażenie, że wszystko jakby dusiło się we własnym sosie. Życie toczy się z dnia na dzień, leniwie. Zaczynając od porannej kawy i papierosa, na obfitej kolacji kończąc. W cieniu drzewa oliwnego leży pies, w krzakach czai się chmara bezdomnych kotów. Ale spokojne życie w rytmie porannych kaw i wieczornych kolacji dla wielu skończyło się pięć lat temu. W Grecji żyje nieco ponad 10 milionów ludzi. W samych Atenach – ponad cztery. Według oficjalnych danych bezrobocie wynosi tu dziś ponad 25 proc. – trzykrotnie więcej niż przed rozpoczęciem kryzysu. Nawet w polskich realiach ciężko to sobie wyobrazić. Jedynym ratunkiem dla wielu jest turystyka. Niezliczona ilość hoteli-
grudzień 2013
/ Ateny
ków, pensjonatów, restauracji i kafejek stanowi bezpieczne źródło dochodu dla wielu rodzin. Napięta sytuacja w kraju nie przeszkadza rozwojowi turystyki. Ateny odwiedzane są przez kilka milionów turystów rocznie. Ścieżki większości koncentrują się w bezpiecznym ścisłym centrum, z dala od zgiełku miasta. Wąskie, piesze uliczki oferują wszystko czego potrzeba. Popiersia greckich bogów, imitacje antycznych waz oraz greckie specjały. Tylko ci handlarze, jacyś tacy jakby nieobecni.
Powrót do korzeni Demonstracje które od 2008 roku regularnie przetaczają się przez ulice Aten, doprowadziły do tego, że centrum wygląda jakby niedawno skończyła się tu mała wojna. Nawet przy głównych ulicach pełno jest opuszczonych bloków, zamkniętych sklepów i witryn zamalowanych przez graffiti. Niektóre dzielnice, będące niegdyś całkiem nor-
56-57
malne, nagle opustoszały. Zamieszkiwane są dzisiaj tylko przez imigrantów. Po rozpoczęciu kryzysu ludzie spróbowali wziąć sprawy w swoje ręce. Może wrócić do korzeni demokracji? Ta piękna wizja, w której każdy ma prawo do decydowania o własnym losie, w dzisiejszych czasach już chyba nie ma szans. O losie Greków zdecydowano bez ich udziału. Może dlatego dzisiaj w greckim parlamencie jednym z najszybciej rosnących w siłę ugrupowań jest skrajna lewica. Trudno się temu dziwić. Podobne scenariusze znamy z historii, kiedy to właśnie ciężka sytuacja ekonomiczna napędzała radykalne idee. Kryzysy przychodzą, odchodzą, targają dużymi gospodarkami, pogrążają małe. Tylko gdzieś tam na szarym końcu są ludzie. W Atenach siedzą, w spokoju popijają czarną kawę i przegryzają ciastko z serem, czekając aż zły los się od nich odwróci. 0
Maria Wieczorek / Andrzej Sobczak /
Kto jest Kim? Maria Wieczorek
Starszy wykładowca
w Zakładzie Demografii
Andrzej Sobczak
Profesor nadzwyczajny w Zakładzie Zarządzania Informatyką
W i e k: z pewnością mniej, niż mówi kalendarz M i e j s c e U r o dz e n i a : Starachowice T y t u ł N au kow y: doktor P r owa dzo n y P r z e d m i o t: statystyka, metody badania opinii z wykorzy-
W i e k: 38 lat m i e j s c e u r o dz e n i a : Zgierz T y t u ł N au kow y: doktor habilitowany, profesor SGH P r owa dzo n y P r z e d m i o t: wstęp do informatyki gospodarczej, informa-
staniem statystyki
tyka gospodarcza I, strategie informatyzacji gospodarki
H o b by: podróże, trekking, piosenka francuska N a j w i ę k s z a z a l e ta : uczciwość i umiejętność słuchania N a j w i ę k s z a wa da : niecierpliwość O s o b a p o dz i w i a n a : mama U lu b i o n y f i l m : z ostatnio oglądanych Wenus w futrze, z klasyki Wielki Błękit U lu b i o n a K s i ą ż k a : z ostatnio czytanych Katedra w Barcelonie Ildefonso
H o b by: architektura XXI wieku Największa zaleta: pracoholizm i perfekcjonizm N a j w i ę k s z a wa da : niestety, moja największa zaleta czasami staje się wadą Osoba podziwiana: Steve Jobs U l u b i o n y F i l m : Dwunastu gniewnych ludzi U lu b i o n a K s i ą ż k a : Mini wykłady o maxi sprawach Leszka Kołakowskiego U l u b i o n a g a z e ta : wychowałem się na Gazecie Wyborczej i przy niej pozostanę U lu b i o n y a r t y s ta : Antoni Gaudi U lu b i o n a p o s tać z f i l m u /k s i ą ż k i : bohaterowie występujący
Falconesa, a z klasyki książki Ryszarda Kapuścińskiego
U lu b i o n a g a z e ta : Gazeta (online), z tygodników – Polityka, Newsweek U lu b i o n y a r t y s ta : Édith Piaf U lu b i o n a p o s tać z f i l m u /k s i ą ż k i : Wilhelm z książki Imię róży N a j w i ę k s z y s u kc e s : rodzina oraz wydanie zbioru zadań Statystyka. Lubię to! N i e s p e ł n i o n e m a r z e n i e : zostać mistrzynią salsy, fortepianu lub chociaż sudoku Ż yc i ow e m o tto : być dobrym dla ludzi
w książkach Jamesa Clavella
N a j w i ę k s z y s u kc e s : balans między życiem prywatnym a zawodowym N i e s p e ł n i o n e m a r z e n i e : zobaczyć 10 najwyższych budynków świata Ż yc i ow e m o tto : żyj pasją, a spełnisz marzenia
Dlaczego wybrała Pani karierę nauczyciela akademickiego?
Dlaczego wybrał Pan karierę nauczyciela akademickiego?
Jeśli powiem, że czułam powołanie, to zabrzmi to patetycznie, ale będzie bliskie prawdy. Więc prościej: prowadzenie zajęć ze studentami, tłumaczenie prostym językiem spraw trudnych sprawia mi ogromną przyjemność.
Moja mama wiele lat pracowała na Uniwersytecie Łódzkim, a tata na Akademii Medycznej i w Instytucie Medycyny Pracy. Można powiedzieć, że moja ścieżka akademicka stanowi kontynuację rodzinnych tradycji.
Co Panią razi u studentów?
Obecnie studenci koncentrują się na ocenach, a nie na wiedzy, którą mogą uzyskać od wykładowców. Na szczęście, zaczyna się to zmieniać pod koniec studiów, kiedy odbywają oni praktyki lub zaczynają pracę. Wówczas orientują się, że ważna jest przede wszystkim szeroka wiedza, nie oceny.
Jesteście Państwo pracowici, kreatywni i ambitni, więc chętnie postudiowałabym z Wami. Rażą mnie, na szczęście u nielicznych, wszelkie próby pójścia na skróty w zdobywaniu wiedzy, postępowanie niezgodne z przyjętymi zasadami etyczno-moralnymi (nieuczciwość, egoizm, brak dobrych manier).
Najciekawszy kwiatek z egzaminu? Żałuję, ale nie notuję. Zapamiętałam jednak sformułowanie: „poziom istotności jest istotny statystycznie”.
Co należy zmienić w SGH?
Co Pana razi u studentów?
Najciekawszy kwiatek z egzaminu? Na jednym z egzaminów przeprowadzanych w formie pisemnej w odpowiedzi na pięć pytań, które zadałem, jedna ze zdających osób narysowała duży kwiatek. To była niestety jedyna jej wypowiedź na tym egzaminie.
Co należy zmienić w SGH?
Chciałabym, aby w naszej Uczelni bardziej doceniana była rola dydaktyki, gdyż taka atmosfera sprzyjałaby podnoszeniu jej poziomu.
Marzy mi się wzmocnienie roli informatyki, bo w XXI wieku nie uciekniemy od przetwarzania w chmurze czy technologii mobilnych. Pierwszy krok w tym kierunku już uczyniono – Katedra Informatyki Gospodarczej przeobraziła się w Instytut Informatyki i Gospodarki Cyfrowej.
Jaką radę dałaby Pani studentom?
Jaką radę dałby Pan studentom?
Warto wykorzystać czas studiów, szukając osobistej, indywidualnej ścieżki rozwoju. Myślę, że Państwo to wiecie bez mojej rady, z tym, że łatwo radzić, trudniej zrealizować. Ale próbować trzeba.
„Wysysać” wiedzę od prowadzących zajęcia. W SGH wielu wykładowców, oprócz doskonałego przygotowania metodycznego i usystematyzowanej wiedzy dziedzinowej, ma bogate doświadczenia praktyczne – i ich rady mogą być bardzo pomocne przy starcie na niełatwym obecnie rynku pracy.
grudzień 2013
/ wyboista droga na SGH belka, belunia
Student i jego samochód M a r c i n M a l ec
decydowana większość mediów ciągle podkreśla, że Warszawa stanowi ogromne wyzwanie komunikacyjne dla ludzi pracujących. Dotyczy to nie tylko przyjezdnych, ale także rodowitych warszawiaków. Rzadko, jeżeli w ogóle, wspomina się o studentach, którzy stanowią w Warszawie niemałą rzeszę użytkowników zarówno komunikacji publicznej, jak i prywatnych środków transportu. Szczególny przypadek stanowi rower, który jeszcze nie zaskarbił sobie dostrzegalnej pozycji wśród studentów i dlatego pozostawmy go na boku. Komunikacja miejska w praktyce nie przejawia żadnych zalet poza masow skalą usług. Za to wad posiada bez liku. Choćby stale rosnące ceny biletów, zatłoczone do bólu autobusy i tramwaje oraz skrajne temperatury: latem jak w piekarniku a zimą jak w lodówce; czy w końcu wątpliwy komfort jazdy, gdy przy nagłym hamowaniu przeciążenia porównywalne są z tymi z Formuły 1. Cóż więc pozostaje w tej sytuacji (nie zawsze) „biednemu” studentowi? A no własny środek lokomocji. Dla jednych jest to kupiona za ostatnie, marne grosze „padaczka”, która co prawda nie wymaga wielkich nakładów finansowych na ubezpieczenie i niewiele pali, ale wymaga ciągłych remontów i nigdy nie ma pewności, czy dojedzie do „mety”. Dla innych jest to „wypasiona fura”, która przyciąga spojrzenia nawet niewidomych, a co dopiero płci pięknej czekającej na podryw i zaproszenie na przejażdżkę po naszej cudnej, zatłoczonej Warszawie – a najlepiej w plener za miasto. W pierwszym przypadku posiadacze pojazdów z silnikami o pojemności porównywalnej do kosiarek z pewnością stanowią zdecydowaną większość studenckiej braci. Argumenty są proste i względnie przekonywujące, szczególnie ze studenckiego punktu widzenia. Oszczędności są najważniejsze, a i tak w końcu chodzi o to,
Z
Mariaż student – samochód może podnosić ego posiadacza, ale też stanowić codzienną konieczność.
58-59
żeby jakoś dojechać na uczelnię, nie będąc zdanym na komunikację miejską. Zaoszczędzone pieniądze można przeznaczyć na lepsze lokum lub na bardziej imprezowe życie. W końcu wszyscy powtarzają, że to najpiękniejszy okres w życiu człowieka. Drugi przypadek – samochody kosztujące tyle, co mieszkanie w centrum Warszawy lub dom na jej obrzeżach – jest znacznie bardziej złożony. Tu na kasę nie zwraca się uwagi. Trzeba jedynie uważać na to, by pasażer nie usiadł na tylnym siedzeniu, bo podczas gwałtownego przyspieszania wir spowodowany ogromnym zużyciem paliwa mógłby go wciągnąć do zbiornika. Poza tym minusów nie ma żadnych. A pieniądze? No cóż, dżentelmeni o nich nie rozmawiają. Po prostu trzeba je mieć. Z taką furą nie tylko łatwiej zjednać sobie towarzystwo, szczególnie płci przeciwnej, ale w ogóle można sobie na więcej pozwolić, a uwielbienie otoczenia gwarantuje już sam pojazd. Oba wspomniane przypadki stanowią dziś już rzeczywistość i trudno naszemu pokoleniu uwierzyć, że gdy jeszcze kilkanaście lat temu studiowali nasi rodzice, nie stać ich było (poza nielicznymi wyjątkami) nawet na przysłowiowego fiata Seicento czy leciwego Volkswagena Polo, który rdzą był przeżarty jak sito. Świat idzie jednak do przodu i wystarczy spojrzeć dzisiaj na parkingi, by przekonać się, że miejsc na nich jest zdecydowanie za mało ze względu na to, że stoją tam setki „padaczek”, a wśród nich trzy wypasione fury. Wydaje się więc, że mariaż student – samochód jest z jednej strony świadomym wyborem, podnoszącym własne ego w przypadku tych, których stać na luksus, a jednocześnie codzienną koniecznością ułatwiającą życie w przypadku tych, którzy z trudem muszą wiązać koniec z końcem, by dotrwać do kolejnego roku studiów. 0
patriotyzm odczytany na nowo /
Patriotyzm i niebezpieczeństwo bezwstydu A l e k s a n d e r s t e l m a s zc z y k
śród określeń, których używa się do opisywania człowieka, jest wiele takich, których chyba nikt nie chciałby użyć w odniesieniu do własnej osoby. Kto bez wstydu przyznałby się, że jest gburem albo oszustem? Istnieje jednak także druga grupa określeń: takich, których nikt (jak wierzę) by się nie wyparł. Należy do nich „jestem dżentelmenem” – tak pewnie powiedziałby o sobie gbur, gdyby go ktoś zapytał. Choć dobre wychowanie, jeden z atrybutów dżentelmena, w większości kręgów wyszło z mody, wciąż samo określenie „dżentelmen” trzyma fason i w powszechnej świadomości utrzymało pozytywne znaczenie. Nie jest to jedyne słowo, które spotkała taka historia. Drugim – co może budzić zdziwienie – jest „patriota”. Patriotyzm, bez dwóch zdań, stracił popularność. Oczywiście nie wszędzie i nie na zawsze, ale to, co stanowi o istocie postawy patriotycznej, a więc duma z osiągnięć społeczności i chęć dbania o wspólne dobro, przegrywa z fałszywie rozumianymi „międzynarodowością” (bezkrytycznym podziwem zagranicy) i ,,własnym interesem”. Tak samo dobre wychowanie dżentelmena traci na rzecz „praktycznego podejścia”. Mimo to konia z rzędem temu, kto znajdzie ludzi jawnie twierdzących, że nie są patriotami lub dżentelmenami. Wciąż szanowane są dawne cnoty, dlatego ludzie starają się szczycić ich posiadaniem, ale sam szacunek nie pociąga za sobą potrzebnego działania. Widać więc sprzeczność między ambitnymi deklaracjami (skutek przyzwyczajeń z dawnych czasów) i rozczarowującymi czynami (rezultat obecnego chaosu etycznego, który usprawiedliwia lenistwo). Groteskowym przejawem tej sprzeczności jest stanowisko pewnej grupy, która zdaje się atakować każdą z narodowych wartości, w tym religię . Mogłoby się wydawać, że kto jak kto, ale jej członkowie przyznają, że patriotami nie są. Próżna nadzieja. Są, tylko wybierają taką definicję, aby postawa patriotyczna nie wymagała żadnego wysiłku od człowieka, który zachowującego minimum przyzwoitości. Otóż bycie patriotą oznacza – ich zdaniem – sprzątanie psich ekskrementów, płacenie za bilety i inne oczywiste czynności. Pogląd, że patriotyzm na tym się kończy, to absurd będący rozpaczliwą próbą zamaskowania lenistwa.
W
A więc mamy patriotyzm, postawę niedzisiejszą, oraz ludzi, którzy próbują wciąż się patriotami nazywać, mimo że z krajem łączy ich niewiele więcej niż dokumenty. Część tych ludzi stanowią emigranci, i to nie polityczni, którzy wbrew swej woli opuścili kraj i pielęgnują rodzinną kulturę na obczyźnie, ani nawet nie tacy, których za granicę gna pozytywna ciekawość świata. Przeciwnie, to emigranci wiecznie niezadowoleni z ojczyzny, którzy dobrowolnie wyjeżdżają, gdyż (wiadomo!) poza Polską mają szansę na godne warunki życia (większa pralka?) i, oczywiście, bo tam trawa jest bardziej zielona. Tak mówią, ale trudno uwierzyć, że ktoś z takich powodów decyduje się na zawsze opuścić kraj lub, jeśli jeszcze nie wyjechał, wypiera się ojczystego języka (przez ciągłe wtrącanie zapożyczeń) oraz historii i religii (z pomocą krytyki znalezionej w prasie). Jeśli ktoś tak postępuje, to raczej dlatego, że przyczyny własnego braku szczęśliwości upatruje w kraju pochodzenia, mimo iż jego problemy mają naturę wewnętrzną. Taki człowiek, nawet jeśli przed wyjazdem o tym nie wie, będzie równie nieszczęśliwy i w Anglii, i w Polsce – szczęście w życiu nie zależy od PKB per capita. Zacząć trzeba od własnych słabości – to gorzka prawda. Tymczasem łatwiej jest zmienić miejsce pobytu niż swoje życie i łatwiej wyrzec się obowiązków wobec Boga, ojczyzny i rodziny niż zostać i je wypełniać. „Szerokiej drogi” – chciałoby się rzec. Nie ma przepisu, który zmuszałby do bycia patriotą, nie ma też takiego, który nakazywałby być dżentelmenem. Nie znaczy to, że nie należy nimi być. Kto nie jest, powinien się wstydzić. Właściwie to wstydzi się, czego wyrazem jest mówienie o sobie „patriota” i „dżentelmen”, mimo że to nieprawda. Istnieje jednak niebezpieczeństwo pójścia dalej niż pozostawanie w nieporadnym rozkroku między dawnymi wartościami i współczesnym lenistwem – całkowite odcięcie się od wartości. Jeśli ktoś stanie się dumny z bycia gburem i zacznie cieszyć się z tego, że nie jest patriotą – wyjedzie niechybnie, a osobom, które zostały, będzie śmiać się w twarz i nazywać je tchórzami, to wyzbędzie się tym samym wstydu powodowanego przez własne słabości i zacznie chełpić się tym, co jest godne pożałowania. Do tej pory podobna bezwstydność była wyjątkiem. Czy przekształci się w przykrą normę? To zależy od tych, którzy jeszcze nie wyjechali i nadal stoją w rozkroku. 0
Nie ma przepisu, który zmuszałby do bycia patriotą. Nie znaczy to, że nie należy nim być..
grudzień 2013
/ Magia świąt Kotek zdechł nam
Magia świąt Uwaga! Uwaga! Zbliżają się święta! Nietrudno zauważyć mamę lepiącą w nocy pierogi, brata debila, który wiecznie śpiewa Last Christmas i sąsiada, który próbuje upodobnić swój dom do domu publicznego z subtelnym dodatkiem reniferów i dzwoneczków. No i jeszcze tych Mikołajów, śniegu i gołej choinki.
Brzoza
Chilliński
Cwany Lis
Mikołaje
Śnieg
Choinka
OCENA: 88888
OCENA: 88777
OCENA: 88877
Gdy słyszę słowo „Mikołaj”, od razu przypominam sobie bale
Według moich doświadczeń, w większości przypad-
Jak co roku, przychodzi mi przeżywać choinkową
choinkowe. Te niezapomniane imprezy w rytm Smerfnych
ków miłość do śniegu spada wprost proporcjonalnie
gehennę, czyli ubieranie drzewka. Nie mogę pojąć,
hitów i Fasolek, podczas których dzieciaki niczym w średnio-
do wieku. Po prostu przychodzi taki czas, że na sanki
jak to możliwe, że po roku leżenia w szafie zawsze
wiecznym danse macabre tańczą w kółku, z tą różnicą, że
jesteśmy za starzy, na narty w Alpach nas nie stać,
znajdzie się splątany do granic możliwości łańcuch,
bez kościotrupa. Niestety czasy się zmieniły i teraz brodaci
a na łyżwach możemy się co najwyżej upokorzyć. Ale
czy też przepalona lampka (to ta ostatnia którą
dziadkowie atakują nas z każdej witryny sklepowej krzy-
gdy nadchodzą święta, każdy czeka w swoim ciepłym
sprawdzam). Do tego każdy z domowników ma inną
cząc: „Kup ten nadzwyczajny czajnik, aby poczuć magię
domku aż spadnie ten piękny, bo taki... świąteczny
koncepcję i radę: a to najpierw wiesza się lampki, co
świąt!”. I pomyśleć, że do niedawna najstraszniejszą rzeczą,
i nastrojowy – śnieg. Jednak gdy po obfitych świętach
tak mało tych bombek, jeszcze może by gwiazdę na
jaką mogłam usłyszeć od Mikołaja, było „No chodź na kolanko
trzeba odśnieżyć samochód, przeklinamy dzień kiedy
na czubek zaczepić? Jak jesteście tacy mądrzy, to
i zaśpiewaj piosenkę, bo nie dostaniesz cukiereczków!”.
tak wesoło prószył.
sami się kłujcie!
OCENA: 88887
OCENA: 88889
OCENA: 88877
Znowu zaczyna się sezon na zaczepianie przez star-
Cieszę się, że jeszcze go nie ma, ale czuję, że już niedłu-
Bombki, łańcuchy, światełka znowu zagoszczą na
szych, grubszych panów z białym wąsem, w czerwo-
go nadejdzie. Znowu będzie zimno, mokro, ślisko, trzeba
drzewkach w naszych domach. Kolejny raz zaczną się
nym płaszczu, podających się za Świętych Mikołajów.
będzie odśnieżać chodniki i samochody. Z perspektywy
wątpliwości, jaki kolor bombek będzie odpowiedni?
Rozdają cukierki, życzą „Wesołych Świąt”, zabawiają
ciepłego domu wszystko wygląda pięknie, wszędzie
Gdzie je zawiesić? Jaką choinkę wybrać? Żywą, czy
dzieci, ale oszukują nas, bo przecież ten jedyny miesz-
jest biało. Gorzej wyjść na zewnątrz. Zasypane drogi,
sztuczną? Ta pierwsza „się sypie”, a druga „pachnie”
ka daleko stąd. Chyba. Chociaż to kolejna ściema, bo
pociągi i autobusy, które się spóźniają – to wszystko
plastikiem. Dla mnie zapach lasu wygrywa. Drzewko
przecież jeden człowiek nie podłożyłby w jeden dzień
jego wina. Nie jest jednak taki zły, gdy ma się wolny
powinno być skromne, najlepiej jak znajduje się na nim
tylu prezentów pod choinki na całym świecie. Dobre
czas. Dzięki niemu można przecież jeździć na nartach,
niewiele bombek. Całe szczęście, że ozdoby są wielo-
jest to, że sprawia tyle radości dzieciom, które w nie-
dzieci mogą ulepić bałwana, zrobić na nim „orzełka”.
krotnego użytku i nie trzeba ich co roku zmieniać. Samo
go wierzą. Ja zdecydowanie wolę Panią Mikołajową.
Jednak najważniejsze, aby był obecny podczas Świąt
„ubieranie” choinki nie jest takie złe, jeśli Twoje kon-
i dodał im magii.
cepcje podobają się reszcie domowników.
OCENA: 88887
OCENA: 87777
OCENA: 88777
Na początek mocne wyznanie: nie mam telewizora. I cho-
Pierwszy śnieg jest po pierwsze biały. Po drugie,
Ubieranie choinki to cudowny świąteczny zwyczaj,
ciaż nie zobaczę nieodłącznego elementu Świąt, jakim jest
zawsze zachwyca. Po trzecie, jest jak hiszpańska
gdyby nie to, że drzewko kłuje i że stoi krzywo, że
reklama Coca-Coli z Mikołajem, to przynajmniej ominą mnie
inkwizycja – nikt się go nie spodziewa. Wraz z nim
lampki się plączą albo nie działają, że trzeba założyć
zastępy Mikołajów buchających ekspresją i uczuciem przy
rozpoczyna się białe szaleństwo: robienie bałwa-
gwiazdę na czubek, a przy tym się nie połamać. Co
reklamowaniu 3 litrów oleju, konta z podwyżką, pralki, czy
nów i aniołków, jeżdżenie na sankach, odśnieżanie
więcej, po świętach jest jeszcze gorzej – Styczeń,
łopatki wieprzowej bez kości. Co ciekawe, pomimo że są
i nacieranie (pamiętacie podstawówkę?). A i Święta
pora śmierci choinek. Trupy rozebrane z łańcu-
starzy, grubi i zarośnięci, zawsze możemy ich spotkać
bez śniegu są jakby mniej nastrojowe. Bo jak tu
chów i ozdóbek. Mnóstwo bohaterów porzuconych
w centrach handlowych z młodymi i pięknymi śnieżynka-
świętować słuchając Let it snow, gdy za oknem
w śniegu (M. Świetlicki).
mi. A tak z zupełnie innej beczki, taki Mikołaj może wycią-
pada deszcz?
gnąć w grudniu nawet 4000zł netto.
60-61 magiel
Na Alasce prawo zabrania rozmawiania z niedziwiedziem Bo ma adresy wszystkich niegrzecznych dziewczynek.
Dlaczego Mikołaj jest taki wesoły?
W XVII w. w Londynie można było się ubezpieczyć od trafienia do piekła.
Już 24 XII jest Boże Narodzenie!
W Malezji kąpią niemowlaki w piwie, by ochronić je przed chorobami.
Spełnienia marzeń!
Sudoku
Trudne
Rybki hoduje Niemiec
Kto hoduje rybki?
- Norweg zamieszkuje pierwszy dom - Anglik mieszka w czerwonym domu - Zielony dom znajduje się po lewej stronie domu białego - Duńczyk pije herbatę - Palacz Rothmansów mieszka obok hodowcy kotów - Mieszkaniec żółtego domu pali Dunhille - Niemiec pali Marlboro - Mieszkaniec środkowego domu pija mleko - Palacz Rothmansów ma sąsiada, który pija wodę - Palacz Pall Malli hoduje ptaki - Szwed hoduje psy - Norweg mieszka obok niebieskiego domu - Hodowca koni mieszka obok żółtego domu - Palacz Philip Morrisów pije piwo - W zielonym domu pija się kawę
Możliwa jest tylko jedna odpowiedź!
Pięć osób zamieszkuje pięć domów (domy stoją w linii obok siebie, patrzymy na nie tak, jak byśmy stali przed nimi) w pięciu rożnych kolorach. Wszyscy palą papierosy pięciu rożnych marek i pija pięć rożnych napojów. Hodują zwierzęta pięciu rożnych rodzajów.
Zagadka logiczna
Humor w poziomie
Średnie Szatańskie
Do Góry Nogami ckojęzyczny
za na niemie w końcu została zapełniona nis że , tym o y zem pis nie e erz za rok W tym num ckojęzycznej uczelni, o tym, że mie nie zej nas na ach ark pod tkich, SKN o niemieckojęzycznych gos o tym, że, ku zdziwieniu wszys ani , ieru pap oda szk bo , ędą samorządowe wybory się nie odb e remontu schodów. w tym semestrze nie było jeszcz PR ZY GO TO WA Ł:
LN Y RE DA KT OR NI EO DP OW IE DZ IA
h biogra ficznych szystk ie media w notkac nister finansów, mi podają jakoby now y iązany z SGH. zw był ek, zur Mateusz Szc w środowisku e eni zdziwi Wy wołało to dosyć duże najmłodszych do ych rsz sta naj studentów, gdy ż od tor Nieodpodak Re sza ł. nikt nigdy o nim nie sły jak i jest rzeć, dzi aw spr c wię ił wiedzialny postanow y minister now że się, zało czy wisty sta n rzeczy i oka H. Na zwiSG z any iąz zw jest cie finansów rzeczy wiś skiem.
W
przewodnicz ący, ybory się odbyły i now y została wybra, ąca icz a raczej przewodn w historii na czena. Jest pierwszą kobietą dno o większ ą tru ba chy i le Samorz ądu Studentów numerów temu wspomiemanc ypa ntkę. Już kilka przygodach w Blue Cit y, naliśmy o jej aktorskich koniec jej filmografii. Ko lecz oka zuje się, że to nie film ski pol zy rws pie – a lejną perełk ą jest Watah ż, za więcej tak ich produk tra ktując y o zombie. Có et naw nie sta w jest lny zia cji Redaktor Nieodpowied iami. zapłacić – najlepiej spodn
W
ekazania władzy na świniaku prz ł ua ryt – d!” rzą mo Sa cz rzy „K
rzeddchodzi natomiast pop iek, ow czł – ka usz ni wierch iele osób z zaskoczeniem Powrót do przyszłości ięta ny am zap być iał iż chc ę, ry acj któ przyję ło inform ądu, akt ywny Studentów merytorycznego Samorz rca twó Samorz ąd o jak alia pic ońca uciśnioo obr neg i sąd ni zel roz Uc ną zej cyj uczestnik reformy nas włączy ł się w akcję promo iżą obn iedzia lny zaże y, ow rcz odp sta Nie ry – wy nych studentów. Redaktor to, że przez cał y rok koholu. Kierunek jest dob wenfrek do i krw ko we tyl lu nie oho pamięta jednak pew procentow y poziom alk a.pl. dy nie będzie pija ny. Poza nie działa ła strona esgieh cji wyborczej i już nikt nig nie dobiera popity tak nikt – jmy ina om zap nie , tym rozsądnie jak Samorz ąd.
W
666
O
READY TO INNOVATE? Join the
L'ORÉAL
3FHJÄ‹F
S CZ
1 5.01.14
MARKETING COMPETITION
WWW.BRANDSTORM.LOREAL.COM
Turning ideas into products since 1992.