Numer 153 (UW) (maj/czerwiec 2015)

Page 1



spis treści /

maj-czerwiec 2015


SŁOWO OD NACZELNEGO

04-05


aktualności /


06-07


opłaty za pracę dyplomową po terminie /

maj-czerwiec 2015


T E K S T:

A DA M H U G U E S



/ 200-lecie

200 lat na karku

Niecałe 200 lat temu – 19 listopada 1816 roku, dzięki inicjatywie Stanisława Kostki Potockiego i Stanisława Staszica oraz przychylności króla Polski Aleksandra I powstał Królewski Uniwersytet Warszawski. Na początku uczelnia edukowała 800 studentów na pięciu wydziałach. Po 200 latach Uniwersytet kształci ponad 50 tys. studentów na 39 wydziałach i jest najlepszą uczelnią w Polsce.

T E K S T:

G O S I A JAC K I E W I C Z

iedy myślimy o Uniwersytecie Warszawskim, mogłoby nasuwać się sformułowanie „stary, ale jary”. A staruszkowi z tak długim stażem i bogatą historią należy się wielki ukłon. Organizatorzy jubileuszu przygotowują uroczyste obchody 200-lecia naszej Alma Mater, podczas których pragną m.in. podsumować długoletnią działalność uczelni.

K Od A do Z

Od dłuższego czasu postępują prace dotyczące spisania historii uczelni. Został powołany specjalny zespół rektorski ds. serii Monumenta Universitatis Varsoviensis, który przygotowuje wydanie kilkunastu tomów na temat całej historii Uniwersytetu. Zostaną w nich zawarte wiadomości z pogranicza wielu dziedzin. Nie zabraknie m.in. informacji na temat dziedzictwa kulturowego i artystycznego Uniwersytetu, spisu najwybitniejszych postaci, ale też danych statystycznych (np. o zmieniających się proporcjach liczby uczących się kobiet w stosunku do liczby mężczyzn). Całość dopełnią wspomnienia z okresu Carskiego Uniwersytetu czy getta ławkowego. Oficjalne jubileuszowe odliczanie rozpoczęło się dokładnie 23 lutego 2014 roku. Wte-

dy na gmachu Starego BUW-u został zainstalowany zegar odmierzający ostatnie 1000 dni do wielkiego wydarzenia. Patronatem honorowym został absolwent uczelni, Prezydent RP Bronisław Komorowski. Dzięki radiu i telewizji uczelniane święto zyskało wymiar ogólnopolski. Zarówno Polskie Radio, jak i Telewizja Polska czynnie wspomagają promocję wydarzenia. Co miesiąc na antenie radiowej Jedynki dr Robert Gawkowski, pracujący w archiwum UW, wraz z Dorotą Truszczak przybliżają historię uczelni.

Promocja na całego Pomysłów na promocję wydarzenia z każdym dniem przybywa. Na początku stycznia 2014 roku ogłoszono konkurs na logo i hasło 200-lecia. Miesiąc później ogłoszono zwycięzcę. Najlepszym projektem okazały się te przygotowane przez warszawską agencję Bravo Bodoni, która przekonała do siebie jury hasłem: Dwa stulecia. Dobry początek . Kolejnymi koncepcjami na promocję są okolicznościowe monety, które zostaną wyemitowane przez Narodowy Bank Polski, specjalna wersja Medalu Uniwersytetu Warszawskiego oraz wyjątkowa

książka kulinarna związana z historią Uniwersytetu i jego pracownikami.

Lepsze jutro Po 200 latach doświadczeń, wzlotów i upadków pojawiają się kolejne nadzieje i pomysły na coraz lepsze jutro dla Uniwersytetu. Dlatego też z okazji jubileuszu spisano uchwałę Senatu Uniwersytetu Warszawskiego z okazji 200-lecia założenia Uczelni. Przyjęty dokument 19 lutego 2014 roku przedstawia dawne i nowe cele uczelni – Uniwersytet jest liderem wśród polskich uczelni. Chcemy i możemy być liderem wśród uczelni europejskich, aktywnie uczestniczyć w międzynarodowym życiu naukowym. Mamy ambicje dalszego wzmacniania naszej pozycji, przyciągania najzdolniejszych studentów i tworzenia miejsca dla dialogu międzynarodowego – głosi fragment ustawy. Studenci UW mogą być dumni z szansy studiowania na uczelni z tradycjami i perspektywami na dalszy rozwój. Mimo że dzień dwusetnej rocznicy powołania Uczelni dla wielu będzie rutyną i każdy będzie w pogoni za sprawami codziennymi, to może jednak niektórzy zatrzymają się na chwilę i pomyślą ciepło o poczciwym staruszku w tak ważnym dla niego dniu. 0

Znak jakości dla kierunków UW T E K S T:

J U L I A H O RWAT T-B OŻ YC Z KO

otację jakościową otrzymują tylko najlepsze kierunki polskich uczelni. Wśród wyróżnionych znalazły się także te prowadzone na UW – politologia i prawo. Warunki przyznania dotacji limitują liczbę kierunków do tych wyróżniających się poziomem kształcenia. Jednostka pretendująca do otrzymania dotacji, w latach 2012-2014 musiała prowadzić kierunki studiów ocenione wysoko przez Polską Komisję Akredytacyjną. Okazało się, że liczba takich uczelni jest duża. Zmusiło to Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego do wprowadzenia drugiego kryterium. Jest nim posiadanie przez dany wydział kategorii naukowej przy-

D

10-11

znawanej przez Komitet Edukacji Jednostek Naukowych (A+ lub A). Wziąwszy pod uwagę oba warunki, MNiSW przyznało dotację dwóm wydziałom Uniwersytetu Warszawskiego – Wydziałowi Dziennikarstwa i Nauk Politycznych za kierunek politologia oraz Wydziałowi Prawa i Administracji za kierunek prawo. Dofinansowanie otrzymało także kilkanaście innych podstawowych jednostek uczelni w Polsce. Każda z nich przez trzy lata będzie regularnie otrzymywać nawet milion złotych rocznie. Co istotne, w pierwszym roku wysokość przyznanej sumy nie może przekroczyć wspomnianego miliona dla jednostki.

Czy ta dotacja wpłynie na zainteresowanie studentów wyróżnionymi kierunkami? Prawo od lat cieszy się niesłabnącą popularnością wśród aplikujących na studia. Z ogłoszonego przez MNiSW podsumowania wyników rekrutacji na uczelnie wyższe wynika, że ten kierunek zajął drugie miejsce wśród najczęściej wybieranych. Wyprzedziła go jedynie informatyka. Co ciekawe, politologia nie trafiła do pierwszej 15 zdominowanej przez kierunki ścisłe. Czy znak jakości kształcenia przyznany przez MNiSW znajdzie oddźwięk w przyszłych wynikach rekrutacji? A przede wszystkim, czy przyznane pieniądze zostaną wykorzystane w sposób satysfakcjonujący i podnoszący jakość studiowania na wyróżnionych kierunkach? 0



/ list otwarty dyrektora INE PAN

12-13



/ przenikanie kultur Składam się z ciągłych powtórzeń.

Islam a Zachód Lęk przed nieznanym, zakodowany w ludzkiej podświadomości, nie usprawiedliwia przewrażliwionego podejścia do islamu. Niezależnie od okresów wzlotów i upadków stosunków, Europa zna go od setek lat. Podstawowym krokiem ku ociepleniu tej relacji jest dojrzały dialog międzykulturowy. T E K S T:

ALEKSANDRA GŁADKA

GRAFIKA:

A L E K S A N D R A T R AC Z

14-15



/ przenikanie kultur

Od tysięcy lat kolejne cywilizacje wykształcały apokaliptyczne wizje zwiastujące koniec znanego dotychczas świata.

16-17


przenikanie kultur /

maj-czerwiec 2015


/ przenikanie kultur

Ważne staje się rozumienie korzeni obserwowanych przez nas współcześnie zjawisk, zarówno społecznych, jak i demograficznych czy kulturowych.

18-19


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15


PATRONATY

/ kalendarz wydarzeń

maj-czerwiec 2015

16

Sport Management Days 18-19 maja SKN Zarządzania Sportem zaprasza w dniach 18-19 maja na Wydział Zarządzania UW na Sport Management Days. W trakcie dwudniowego wydarzenia prelegenci z Polski i z zagranicy wygłoszą wykłady, a studenci zaprezentują przygotowane case study. Zwieńczeniem konferencji będzie uroczystość, w trakcie której zostaną wyłonieni zwycięzcy plebiscytu Mistrzowie Sportu UW. W internetowym głosowaniu studenci wybiorą Drużynę Roku oraz Sportowca Roku. Koło Naukowe zaprasza także na I Charytatywny Bieg UW 31 maja! Więcej informacji na www.fb.com/getreadyskn.

17 18 19 20

Turniej Debat Oksfordzkich 20 maja – finał

21

Jesteś miłośnikiem debatowania? Chcesz zobaczyć najlepszych mówców tegorocznego Turnieju Debat Oksfordzkich w akcji? Jesteś ciekawy, która organizacja w tym roku wyjdzie z niego zwycięsko? Jeśli na którekolwiek z tych pytań odpowiedziałeś twierdząco, to gorąco zapraszamy na finał 20 maja. Więcej informacji na www.debatujpooksfordzku.pl oraz www.fb.com/debatujpooksfordzku.

22 23

Girls do IT! 14-15 maja Studenckie Koło Naukowe Informatyki zaprasza na pierwszą edycję projektu Girls do IT! 14 i 15 maja odbędzie się cykl wykładów i warsztatów poświęconych m.in. analizie interakcji człowiek-komputer, hackingowi oraz projektowaniu stron i aplikacji. Celem projektu jest budowanie opinii, że kobieta może być pasjonatką i ekspertem w dziedzinie IT. Podczas wydarzenia będzie można wziąć udział w rekrutacji prowadzonej przez partnerów projektu. Więcej szczegółów na stronie internetowej projektu oraz na fanpage’u na Facebooku.

Akademia Giełdowa 18-29 maja W dniach 18-29 maja w Szkole Głównej Handlowej odbędzie się XI Akademia Giełdowa. Projekt dotyka tematyki rynku kapitałowego i jest skierowany zarówno do początkujących inwestorów pragnących poznać ogólne zasady funkcjonowania giełdy, jak i zaawansowanych graczy chcących poznać nowe strategie inwestycyjne. Słuchacze wezmą udział w cyklu wykładów, zaś nabyte umiejętności będą mogli zaprezentować w teście końcowym. Na najlepszych uczestników czekają atrakcyjne nagrody oraz praktyki w cenionych instytucjach.

Study Days 26-28 maja

24

Nauka może być w gruncie rzeczy przyjemna. Brzmi nieprawdopodobnie? Przekonaj się, że jest to możliwe i weź udział w Study Days, organizowanych przez SKN Rozwoju Osobistego już 26-28 maja! Wśród poruszonych zagadnień znajdą się techniki skutecznego przyswajania informacji, szybkiego czytania oraz wielu innych przydatnych studentowi kwestii! Więcej informacji na www.fb.com/KonferencjaStudyDays

25

Emerging Markets Business Summit 30 czerwca

28

Men Expert Survival Race 21 czerwca

Emerging Markets Business Summit to międzynarodowy szczyt dedykowany rynkom wschodzącym. Celem wydarzenia jest budowa platformy wymiany wiedzy i doświadczenia. Program obejmuje warsztaty, panele dyskusyjne i inspirujące spotkania. Zwieńczeniem jest konferencja odbywająca się 30 czerwca na GPW. Na konferencji poruszane będą tematy m.in. Arabii Saudyjskiej jako źródła inwestycji, warunków rozwoju gospodarczego czy zmian liderów globalnego rozwoju. Więcej na stronie www.embcwarsaw.com.

29

Men Expert Survival Race to cykl miejskich biegów z przeszkodami organizowany w największych polskich miastach. Stanowi on nowe wyzwanie dla osób, które trenowały do tej pory tradycyjne sporty biegowe i daje możliwość wykazania się sprawnością i wytrzymałością podczas zdobywania trasy. Zapisy i więcej informacji o wydarzeniu na oficjalnej stronie: www.menexpertsurvivalrace.pl.

26 27

30

Warsaw-Beijing Forum: Youth for Business 20-28 maja Warsaw-Beijing Forum: Youth for Business to innowacyjny projekt mający na celu pogłębienie współpracy między Polską a Chinami na szczeblu biznesowym oraz akademickim. Już po raz drugi 30 najlepszych studentów z Polski i Chin będzie miało szansę dyskutować o najważniejszych kwestiach prawnych i gospodarczych. I etap odbędzie się w Warszawie w dniach 20-28 maja. Pekińska część Forum planowana jest na 13-21 października.

31

Informacja dla organizacji Organizujesz interesującą konferencję? Koordynujesz nowy, ciekawy projekt? Możemy Ci pomóc dotrzeć do społeczności studenckiej SGH i UW. Zapytaj o Patronat Medialny Niezależnego Miesięcznika Studentów MAGIEL, pisząc na: patronaty@magiel.waw.pl Termin na zgłoszenia do numeru październikowego: 13.09.2015

20-21


fot. Ben Stephenson, CC

ilość czy jakość? /

Czy uczelnie zdają egzamin?

W ciągu ostatniego ćwierćwiecza liczba studentów w naszym kraju zwiększyła się ponad czterokrotnie. Niestety, ilość nie idzie w parze z jakością – wiele uczelni stało się fabrykami niewiele wartych dyplomów. Tylko w ostatnim roku niedopasowanie struktury absolwentów do potrzeb rynku pracy oznaczało bezpośrednią stratę dla gospodarki w wysokości 12 mld zł. d początku transformacji ustrojowej polski system szkolnictwa wyższego podlega nieustannym przekształceniom. Stricte państwowy i elitarny model zastąpiła masowość kształcenia. W szczytowym momencie, w 2005 roku, na tym szczeblu edukacji kształciło się niemal 2 mln żaków. Od tego momentu liczba młodych ludzi zaczęła spadać, a wzrost współczynnika skolaryzacji został zahamowany. Niemniej w 2013 uczyło się w Polsce ponad 1,5 mln studentów, co odpowiada prawie połowie osób w przedziale wiekowym 19-24. Powszechność kształcenia wyższego plasuje nasz kraj w światowej czołówce pod względem współczynnika skolaryzacji. Według danych OECD, wśród krajów rozwiniętych w 2012 r. Polska znajdowała się na czwartym miejscu pod względem odsetka młodych osób kształcących się na uczelniach wyższych, ustępując jedynie Islandii, Nowej Zelandii i Wielkiej Brytanii. Ze wskaźnikem skolaryzacji brutto na poziomie 53 proc. Polska wyprzedziła średnią dla krajów OECD o 14 punktów procentowych. Postęp liczbowy nie miał jednak prostego przełożenia na jakość kształcenia. Zakładając średni czas studiów jako okres pięciu lat, przeciętny koszt wykształcenia jednego absolwenta stanowi obecnie inwestycję rzędu 50 tys. PLN. Wydatki te potraktować można jako inwestycję, która zwróci się w jesli trakcie życia zawodowego absolwenta.

O

Czy młody pracuje? W tym miejscu nasuwa się pytanie, jak wygląda ich sytuacja na rynku pracy. W 2013 r. stopa bezrobocia wśród osób z wyższym wykształceniem w wieku 25-29 lat w Polsce (10,5 proc.) odpowiadała średniej dla całej UE (10,7 proc.). Pomimo masowości kształcenia sytuacja młodych absolwentów szkół wyższych na rynku pracy jest nadal zdecydowanie lepsza niż rówieśników bez wyższego wykształcenia. Łatwiej im znaleźć pracę, a odsetek zwolnień w okresach kryzysów gospodarczych jest znacznie większy wśród ro-

botników i pracowników biurowych niż wśród specjalistów z wyższym wykształceniem. Jednak niepokojącym zjawiskiem jest rosnące bezrobocie wśród absolwentów szkół wyższych w ciągu ostatnich 10 lat liczba bezrobotnych z dyplomem wzrosła o 72 proc., gdy bezrobocie ogółem spadało. Tym samym w ciągu dekady udział niezatrudnionych z wykształceniem wyższym wśród zarejestrowanych bezrobotnych ogółem wzrósł z 5 do 12 proc. Taki trend wynika prawdopodobnie z nadmiaru osób posiadających wyższe wykształcenie (w szczególności strukturalnego niedopasowania pomiędzy popytem na określone zawody a podażą absolwentów określonych kierunków), a także z braku kluczowych kompetencji u nowo zatrudnionych absolwentów.

Ile to kosztuje? Negatywne skutki tej sytuacji są coraz bardziej odczuwalne. Co piątemu absolwentowi dyplom wyższej uczelni nie pomógł w znalezieniu pracy zgodnej z wykształceniem i posiadanymi kwalifikacjami, co oznacza, iż mogliby oni wykonywać tę samą pracę bez ponoszenia kosztów związanych z wykształceniem. Coraz więcej wykształconych osób wybiera życie za granicą, głównie z uwagi na trudności ze znalezieniem pracy lub na wysokość wynagrodzenia. W końcu mamy bezrobotnych absolwentów, którzy nie mogą wcale znaleźć pracy. W przypadku każdego z nich inwestycja w wykształcenie nie zwróciła się – a mogła, bo w wielu sektorach istnieje ujemne bezrobocie, trzeba tylko odpowiedniej edukacji. Strata z tej inwestycji jest niebagatelna - w 2013 r. wyniosła ponad 12 mld PLN, podczas gdy jeszcze w 2004r. było to dwukrotnie mniej. To, odnosząc do gospodarczych realiów, kwota potrzebna do zbudowania bloku w Kozienicach, czterokrotność nakładów potrzebnych na restrukturyzację górnictwa albo miliard więcej, za tę sumę moglibyśmy zamówić drugie tyle śmigłowców Caracal.

Jak temu zaradzić? Głównym winowajcą takiego stanu rzeczy zdaje się być brak uzależnienia nakładów na dydaktykę od czynników jakościowych. Konstrukcja dotacji niemal nie zmieniła się od czasów transformacji ustrojowej. Powstały w 1991 roku algorytm przeszedł pewne zmiany w 2006 roku i kosmetyczne dostosowanie w 2013 roku. Niezmienna pozostała jednak idea, iż dotacja dla danej uczelni zależy przede wszystkim od tzw. stałej przeniesienia, czyli dotacji z roku poprzedniego. Mogłoby się wydawać, że kryteria odpowiedzialne za pozostałe 35 proc. dotacji właściwie adresują potrzeby finansowe polskich uczelni. Niestety w praktyce również w tych kategoriach łatwo zidentyfikować wiele nieefektywności - w obecnym systemie uczelnia o niższej jakości dydaktyki w mniejszym ośrodku akademickim, gdzie koszty utrzymania są relatywnie niskie, otrzyma takie samo dofinansowanie na jednego studenta jak SGH, który jest najlepszą uczelnią ekonomiczną w Polsce.

Ostatni dzwonek dla edukacji Paradoksalnie, chociaż coraz więcej mówi się o potrzebie budowania kapitału ludzkiego, zbyt wielu młodych nie wykorzystuje swoich możliwości – czy to przez bezrobocie czy pracę poza kwalifikacjami. To ostatni dzwonek, aby przeorientować strukturę wykształcenia w naszym kraju, zanim dobrze przygotowanych specjalistów zacznie brakować w każdej dziedzinie. 0

N A P O D S TAW I E R A P O R T U F U N D AC J I L E S Ł AWA A . PAG I KTÓREGO AUTORAMI SĄ: KAROL SERENA,

A L E K S A N D E R O L EC H N OW I C Z, K A R O L KO BY L I Ń S K I , A N N A PA L A K , B A R T ŁO M I E J K A S Z Y K , S E B A S T I A N K LU C Z Y Ń S K I

maj-czerwiec 2015


/ rok życia kupię

Życie na sprzedaż 119 577 zł – tyle kosztuje rok życia zdrowego Polaka. Jest ono dobrem, więc można je kupić. Czy jednak etycznym jest decydować, kogo leczyć, a kogo pozostawić samemu sobie? Dr Michał Jakubczyk, zajmujący się teorią podejmowania decyzji w ochronie zdrowia, w rozmowie z MAGLEM stawia pojęcie życia każdego z nas w nieco innym świetle. R O Z M AW I AŁY:

PAU L I N A B Ł A Z I A K , M AR T Y N A G Ó R EC K A

MAGIEL: Czy zgodzi się Pan ze stwierdzeniem, że ludzkie życie jest bezcenne? MICHAŁ JAKUBCZYK: Z ekonomicznego punktu widzenia (w który się wpasu-

ję, żeby było ciekawiej): niestety nie! Na pytanie: Czy etyczne jest wycenianie ludzkiego życia? odpowiedziałbym, że to niewycenianie go jest nieetyczne. Przedkładanie wartości życia nad wszystko inne jest bardzo ludzkie, ale nieco naiwne. Jeśli mamy podchodzić do tematu w ten sposób, przekształćmy uczelnie wyższe czy teatry w szpitale, nie budujmy parków i autostrad oraz na wszystko patrzmy jednowymiarowo. Mniej ironicznie: rolą lekarza jest oczywiście ratować ludzkie życie za każdą cenę, bez myślenia o kosztach, normalną ludzką reakcją jest żal nad każdym człowiekiem, zaś rolą kształtujących system ochrony zdrowia jest podejmować trudne decyzje, mając na uwadze to, że na pewne technologie nas, jako społeczeństwa, nie stać.

Zatem ile dla pana jest warte Pańskie życie? To pytanie dotyczy kwestii tak skrajnych, że trudno jest teoretyzować i dojść do wniosku, że zapłaciłbym maksymalnie tyle a tyle za zachowanie życia (zagrożony mógłby chcieć poświęcić cały posiadany majątek, ale mógłby też woleć np. pozostawić coś rodzinie). Nieco łatwiej jest patrzeć na to przez pryzmat redukcji ryzyka zgonu i oceny skłonności do płacenia za czujniki dymu lub zatrudniania się w lepiej wynagradzanych zawodach związanych z większym zagrożeniem. W ten sposób można wnioskować, jak wyceniamy swoje bezpieczeństwo. Badania, które dotykają tych kwestii pokazują bardzo różne wartości, np. między pół miliona a 60 mln dolarów, jako tzw. wartość statystycznego życia (ang. value of statistical life).

A jak wygląda sytuacja od strony państwa? Można to rozpatrywać w kilku kontekstach. Np. czym innym jest wycena ludzkiego życia, gdy państwo (a konkretnie sądy) zastanawia się nad wysokością odszkodowania w przypadku zawinionego wypadku samochodowego, a czym innym jest kwota w kontekście optymalizacji pakietu oferowanych przez państwo usług zdrowotnych. W tym drugim przypadku ustalono to w Polsce bardzo precyzyjnie – jest to 119 577 złotych za rok życia w pełnym zdrowiu.

Co się składa na tę kwotę? Jest ona definiowana ustawą refundacyjną i w obecnej kwocie obowiązuje do 31 października bierzącego roku. Stanowi trzykrotność

22-23

rocznego PKB per capita. To próg, który Ministerstwo Zdrowia bierze pod uwagę przy podejmowaniu decyzji, czy lek powinien być refundowany – tj. patrzy, czy stosując ten lek, jako społeczeństwo kupujemy rok życia w pełnym zdrowiu pacjenta taniej niż za tę kwotę, czy nie. Akurat takie podejście do wyliczenia tej wartości zaproponowano kilkanaście lat temu w raporcie Komisji ds. Makroekonomii i Zdrowia prezentowanym przed władzami Światowej Organizacji Zdrowia.

Kogo w takim razie opłaca się leczyć? Z punktu widzenia lekarza (i większości ludzi) – wszystkich chorych należy leczyć. Rozpatrując tę kwestię bardziej bezdusznie, pod kątem ekonomicznym, należy leczyć w pierwszej kolejności tych, u których można taniej uzyskać efekt tego leczenia (czyli należy kupować zdrowie tam, gdzie jego cena wyznaczana dostępnymi technologiami jest niższa). Marnotrawstwem jest leczyć takimi technologiami, które są bardzo drogie, kiedy można by te środki przeznaczyć na wyleczenie większej liczby ludzi...

…którzy to zresztą, jako ogół społeczeństwa, również ponoszą koszty choroby danego obywatela. Przy okazji tego tematu - koszt choroby i leczenia można rozpatrywać z wielu perspektyw: pacjenta, płatnika publicznego, finansów publicznych czy społeczeństwa. Tu pojawiają się ciekawe kwestie. Na przykład niektóre elementy stanowią koszt z perspektywy społecznej, ale z perspektywy płatnika publicznego – już nie. To, że pacjent z powodu choroby nie jest aktywny zawodowo, nie przekłada się na koszt dla NFZ, ale może generować koszty z perspektywy finansów publicznych (ZUS) i społeczeństwa (pacjent nie wytwarza produktu, więc powstaje koszt utraconych możliwości). To, ile choroba kosztuje, zależy od perspektywy, z której spoglądamy.

Wspomniana ustawa refundacyjna została wprowadzona w 2012 roku. Czy widzi Pan znaczące różnice pomiędzy tym co było, a co jest obecnie? Decyzje refundacyjne oczywiście były podejmowane i wcześniej, ale nie było np. wprost powiedziane, jaką wartość roku życia należy przyjąć. Czasami rozważano inne podejście. Np. dializoterapia powoduje wydłużenie życia pacjenta (bez niej pacjent nie przeżyje). Skoro uzna-


leczyć czy nie leczyć? /

jemy, że tę procedurę należy stosować, ujawniamy swoje preferencje, że koszt dializoterapii jest dla nas akceptowalny i wyznacza dolną granicę wartości życia. Skoro wykonujemy dializoterapię, to stosujmy wszystkie technologie dające takie same efekty taniej. Ustawa refundacyjna doprecyzowała także bardzo wiele innych elementów, o których nie czas tu mówić.

okaże się mniej skuteczny, to do pewnego stopnia zdejmie z nas ciężar finansowy, który wiązał się z naszą decyzją. Dzięki temu lek będzie stosowany i ma szansę wykazać swoją skuteczność, firma ma szanse na szybszą decyzję i szybszy zwrot poniesionych nakładów, pacjenci mogą szybciej otrzymać obiecujące leczenie, a my czujemy się bezpieczniej, dokonując wyborów.

Czy da się tak zbudować system refundacji, aby obejmował również nowoczesne leki?

Jeśli mówimy, że „lek jest skuteczny”, to czasem zakładamy, że wydłuża życie, ale czasem że podnosi jego jakość. Da się ją obiektywnie zmierzyć?

Ale co do zasady je przecież obejmuje. Pamiętajmy też, że to jest trochę gra. Firmy farmaceutyczne starają się opracować i opatentować nowe cząsteczki, chcąc na tym zarobić (co jest oczywiste, bo to firmy komercyjne, i co absolutnie nie jest naganne). Nowe leki są droższe, bo firmy oczekują zwrotu poniesionych nakładów, także by móc w przyszłości realizować kolejne badania. Firmy chcą, by jak najwięcej innowacyjnych leków wchodziło na rynek i na listy refundacyjne jak najszybciej i jak najdrożej (co, znów, nie jest naganne). Ministerstwo Zdrowia stoi z kolei na straży publicznych pieniędzy i wprowadza nowe leki tylko jeśli ma pewność, że mają korzystny profil skuteczności i bezpieczeństwa i dodatkową skuteczność oferują za cenę, na którą nas, jako społeczeństwo, stać.

Wobec tego czy są leki, które nie powinny być refundowane? Z pewnością. Jak to w życiu, zdarzają się złe decyzje. Wyborów dokonuje się na podstawie wyników randomizowanych badań klinicznych, obarczonych błędem losowym. Prawdziwy profil skuteczności leku może okazać się w życiu inny niż ten, w który wierzyliśmy, podejmując decyzję. Decyzje o refundacji podjęte w dobrej wierze mogą okazać się niekorzystne po uzyskaniu dodatkowych informacji.

Czy istnieje więc jakiś sposób, by zminimalizować ryzyko niepowodzenia? Jednym z rozwiązań, które mogłoby pomóc przy decyzjach refundacyjnych jest uwzględnienie tzw. mechanizmów dzielenia ryzyka (ang. risk sharing agreements). Byłby to sposób, który w pewnym stopniu pozwalałby zredukować negatywne konsekwencje decyzji, które okazałyby się niekorzystne. Wychodzimy wówczas, jako państwo, z założenia, że refundujemy dany lek i powiedzmy przez rok obserwujemy jego działanie w grupie leczonych pacjentów. Jeśli terapia nie daje zakładanych efektów, to zgodnie z wcześniejszą umową prosimy firmę o zwrot części poniesionych kosztów. Inaczej – jeśli firma farmaceutyczna jest przekonana, że jej lek jest skuteczny, to jako społeczeństwo możemy go refundować, o ile firma zagwarantuje nam, że jeżeli

Trzeba jakoś próbować to zoperacjonalizować. Jednym ze sposobów jest tzw. kwestionariusz EQ-5D (por. www.euroqol.org). Chcąc zmierzyć czyjąś jakość życia, zadaję mu pięć pytań, np. na ile jest w stanie samodzielnie się poruszać, a on odpowiada, czy może chodzić bez problemu, z pewnymi problemami, czy też jest przykuty do łóżka. Mamy zatem 243 stany zdrowia. Stanom tym próbujemy przypisać miarę liczbową – użyteczność – mówiącą, jakiej części roku w pełnym zdrowiu jest równoważny rok życia w danym stanie. W Polsce takie badanie użyteczności stanów zdrowia przeprowadziliśmy kilka lat temu (we współpracy z Warszawskim Uniwersytetem Medycznym i SGH). Wynik pokazał, że Polacy przypisują wyższą użyteczność większości stanów zdrowia niż np. Niemcy czy Brytyjczycy, co może też wynikać z tego, że niechętnie oddajemy czas życia (ocena użyteczności stanu zdrowia wymagała wyobrażenia sobie, że poprawiamy jakość swojego zdrowia kosztem skrócenia czasu życia, tzw. metoda handlowania czasem, ang. time trade-off, TTO). Co może trochę intrygujące: zbadaliśmy np., czy wiara w życie po śmierci jest związana z użytecznością przypisywaną przez respondenta stanom zdrowia. Okazało się, że ludzie wierzący niechętnie oddają lata życia w eksperymencie TTO (bo to trochę wchodzenie w rolę Boga?), więc efektywnie przypisują stanom wyższą użyteczność. Moim zdaniem tego typu badania są naprawdę ciekawe, naukowe, a także potrzebne w praktyce, więc mam to szczęście zawodowe, że widzę rzeczywiste zastosowania dla teorii podejmowania decyzji, którą wykładam.

Czy Pańskie doświadczenie zdobyte podczas badań wskazuje na postęp w naszym kraju? Czy jest Pan sobie w stanie wyobrazić, co będzie w przyszłości? Tą tzw. oceną technologii medycznych health technology assessment, HTA lub farmakoekonomiką zajmuję się już 15 lat. Gdy zaczynałem, w Polsce ten obszar był rozwijany od nie tak dawna. Nie było wówczas mowy o procedurach, standardach, wytycznych, dopiero się uczyliśmy od krajów Europy Zachodniej i USA. Polska musiała co nieco nadgonić i teraz w Polsce HTA stoi na dobrym poziomie (regulacje, instytucje, środowisko akademickie i praktyków). Tempa nabiera także wspólna inicjatywa SGH i Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego dotycząca uruchomienia wspólnych studiów MBA w obszarze zarządzania w systemie opieki zdrowotnej. Myśląc o teoretycznych metodach wspierających podejmowanie decyzji w obszarze HTA, nie potrafię teraz przewidzieć jakiejś wielkiej rewolucji, choć zapewne jeszcze się zdziwię. 0

dr Michał Jakubczyk adiunkt w Zakładzie Wspomagania i A nalizy Decyzji SGH, prowadzi badania w zakresie oceny technologii medycznych, farmakoekonomiki, ekonomii zdrowia

maj-czerwiec 2015


Gra w statki

fot. Axe CC

/ sztorm nad polskimi wodami

Zasady z pozoru są proste. W grze bierze udział trzech graczy. Stawka – bardzo wysoka. Zadanie jest o tyle skomplikowane, że do walki włącza się ktoś jeszcze, choć za sterami i tak stoi Wielki Brat. T E K S T:

PAU L I N A B Ł A Z I AK

olska Żegluga Bałtycka, działająca pod nazwą Polferries, to firma istniejąca od 1976 roku. Została założona jako przedsiębiorstwo państwowe, zajmujące się żeglugą promową. Z początkiem lat 90. ubiegłego wieku rozpoczęto procesy restrukturyzacyjne, których efektem było stworzenie jednoosobowej spółki Skarbu Państwa oraz uzyskanie osobowości prawnej. Już wtedy myślano o prywatyzacji. Obecnie przyszłość PŻB, która zatrudnia około 600 osób, jest niepewna, ponieważ ministerstwo planuje przekazać spółkę. Pytanie tylko, komu.

P

Ziemia na horyzoncie Czy prywatyzacja jest konieczna, czy też jedynie możliwa? Jak zapewnia Ministerstwo Skarbu, celem jego działań jest wyłonienie inwestora, który zapewni dalsze funkcjonowanie i stabilny rozwój spółki. Podkreśla też, że ceny ropy naftowej na rynkach światowych, kursy walutowe, agresywna polityka cenowa stosowana przez innych przewoźników czy regulacje związane z ochroną środowiska znajdują się poza kontrolą Spółki, a są kluczowe dla jej funkcjonowania. Do finału rozgrywki o zakup PŻB zakwalifikowały się trzy przedsiębiorstwa: duński DFDS,

24-25

niemiecki TT Line i Finnlines, spółka należąca do włoskiej grupy Grimaldi. Podjęciu decyzji o prywatyzacji sprzeciwiają się pracownicy, związki zawodowe, zachodniopomorscy parlamentarzyści oraz członkowie samorządów i sejmiku wojewódzkiego. Związkowcy optymistycznie patrzą w przyszłość tego sektora gospodarki w rejonie Bałtyku. Przewidują osiągnięcie zysku na poziomie 20 mln zł w bieżącym roku, zaś w 2016 – nawet o połowę więcej. Dlatego nie uważają, by zarządzanie spółką przez kogoś zupełnie nowego było konieczne. Do podobnych wniosków doszli uczestnicy debaty w Szczecinie w lutym br., kiedy to przedstawiciele armatorów oraz Zarządu Morskich Portów Szczecin i Świnoujście dyskutowali nad przyszłością PŻB. Jarosław Siergiej, prezes PŻB, podkreślał, że ten sektor gospodarki stale się rozwija, wzrasta zapotrzebowanie na przewozy morskie - zatem przyszłe lata dla spółki wydają się przedstawiać w korzystnym świetle.

Trafiony-niezatopiony? Już pięciokrotnie przymierzano się do sprzedaży przedsiębiorstwa. Za każdym razem efekt był ten sam – nie podejmowano dalszych kro-

ków. W ostatnim czasie sprawa jednak nabrała tempa, gdy pod koniec ub.r. Ministerstwo Skarbu Państwa obniżyło nominalną wartość spółki. W momencie ogłaszania procesu prywatyzacyjnego, cena wynosiła 10 zł za akcję, podczas gdy – co ciekawe – w dniu składania ofert zmniejszono ją do 3,90 zł. To ogromny spadek wartości, ale jednocześnie wzrost zainteresowania potencjalnych inwestorów. Resort zamierza bowiem sprzedać prawie 92 proc. wartości spółki tj. 9,5 mln akcji; reszta trafi do pracowników. W styczniu związki zawodowe działające przy Polskiej Żegludze Bałtyckiej złożyły do Prokuratury Rejonowej Warszawa-Śródmieście zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez Ministra Skarbu Państwa Włodzimierza Karpińskiego oraz Podsekretarza Stanu w Ministerstwie Skarbu Państwa Rafała Baniaka. Zawiadomienie dotyczyło narażenia Skarbu Państwa na znaczną szkodę. W opublikowanym dokumencie można przeczytać m.in.: Naszym zdaniem W. Karpiński i R. Baniak nie dopełnili swoich obowiązków, o którym mowa w art. 231 § 1, polegających w ich przypadku na wykonaniu nienależytym, sprzecznym z istotą lub charakterem obowiązku gospodarowania mieniem państwowym oraz prywa-


sztorm nad polskimi wodami /

tyzacji m.in. spółek Skarbu Państwa. W ostatnich 3 latach firma prężnie się rozwija, wypracowała blisko 50 mln złotych zysku. W ostatnich dniach 2014r. dokonano w PŻB potężnej inwestycji, kupując za 140 mln zł duży i ekonomiczny prom pasażersko-samochodowy. Podjęta decyzja o zmniejszeniu ceny nominalnej akcji to efekt m.in. 70 mln zł strat, jakie PŻB wygenerowała w latach 2008-2011, a więc w dobie kryzysu gospodarczego. Grupa Kapitałowa PŻB nie dysponowała wówczas środkami na pokrycie bieżących zobowiązań. Wbrew informacjom, które zawiera zawiadomienie do Prokuratury, resort utrzymuje, że w kolejnych latach spółka odnotowywała malejący kapitał własny oraz rosnące straty.

W marcu w Ministerstwie Skarbu Państwa omawiano pomysł zakładający utworzenie Polskiej Grupy Promowej. To możliwa alternatywa dla przejęcia Polskiej Żeglugi Bałtyckiej przez zagranicznych inwestorów. Zakłada współpracę spółki oraz przedsiębiorstwa w całości należącego do grupy kapitałowej Polskiej Żeglugi Morskiej – Unity Lines. Jest najmłodszym z polskich armatorów, współtworzonym początkowo przez kilka spółek. PŻB wycofała się z umowy już na samym początku istnienia nowej firmy. To jeden z głównych potencjalnych powodów trudnej sytuacji spółki, którą Polska Grupa Promowa miałaby nieco ustabilizować. Oznaczałoby to jednak przede wszystkim pozostawienie przedsiębiorstwa w rodzimych rękach. Krzysztof Gogol, rzecznik Polskiej Żeglugi Morskiej, przyznaje: Utworzenie PGP spowodowałoby uzyskanie znaczących oszczędności operacyjnych i finansowych dzięki efektowi synergii w polskiej branży przewozów promowych poprzez optymalizację nakładów finansowych, synchronizację celów i strategii gospodarczych oraz wykorzystanie efektu skali. Dzięki PGP będzie także istniała możliwość pozyskania dodatkowego kapitału na drodze emisji akcji na giełdzie. A zysk z tego tytułu nie przepływałby bezpośrednio do kieszeni akcjonariuszy, ale posłużyłby do tworzenia nowych inwestycji. Unity Lines współpracują już z innym przedsiębiorstwem, jakim jest Euroafrica. Kooperacja ta uważana jest za udaną, co dobrze rokuje dla ewentualnego istnienia Polskiej Grupy Promowej. Co ważne, w Polsce konsolidacja przedsiębiorstw może okazać się udanym procesem – pokazuje to przykład Grupy Azoty, która stale się rozwija i odnotowuje korzystne wyniki finansowe.

List w butelce Ministerstwo Skarbu Państwa rozważa utworzenie PGP. Do resortu przekazano opracowaną

graf. Katarzyna Kołodziej

Koło ratunkowe

przez Prezesa Zarządu PŻB oraz Dyrektora Naczelnego przedsiębiorstwa państwowego Polska Żegluga Morska koncepcję zawierającą wstępne założenia realizacji przedsięwzięcia z udziałem PŻB. Projekt został opracowany w sposób ogólny i wymagał uzupełnienia. Można by powiedzieć, że resort chwycił silny wiatr w żagle, nabierając tempa, dając armatorom jedynie dwa tygodnie na opracowanie planu konsolidacyjnego. Zdaniem Ministerstwa, skoro koncepcja konsolidacji sektora nie jest nowym pomysłem, wyznaczenie krótkiego terminu na opracowanie planu nie powinno stanowić problemu. Spółki nie miały innego wyboru jak przygotować w tak ekspresowym tempie szczegóły projektu. Kontrowersje wzbudził także otrzymany przez resort list, w którym załoga Polskiej Żeglugi Bałtyckiej miałaby niejako przeciwstawiać się podjęciu prywatyzacji. Apelujemy, aby odrzucić krótkowzroczną politykę odpychania napływu zagranicznego kapitału – te słowa zdziwiły szefa Związku Zawodowego Pracowników PŻB. Sam prezes spółki utrzymuje, że

dobrze zna stanowisko swoich podwładnych opowiadających się przeciwko przejęciu. List, który trafił także do Najwyższej Izby Kontroli, nie był podpisany imionami i nazwiskami, zatem jego wiarygodność jest podważona. Chaos, który towarzyszy sprawie Polskiej Żeglugi Bałtyckie, nie sprzyja niepewnej przyszłości firmy oraz sektora gospodarki, jakim jest transport morski. Nawet Ministerstwo Infrastruktury i Rozwoju uważa obecny sposób działalności resortu Skarbu Państwa za sprzeczny z polityką morską kraju. W kwietniu na antenie Polskiego Radia Szczecin prezes Polskiego Stronnictwa Ludowego w regionie, Jarosław Rzepa, zapewnił, że minister gospodarki Janusz Piechociński będzie lobbował za utworzeniem Polskiej Grupy Promowej. Czy zatem dbałość o dobrą kondycję gospodarczą kraju, która, w założeniu, powinna być obowiązkiem różnych resortów, jest rozumiana przez nie inaczej? Pozostaje liczyć na to, że dla kołobrzeskiego armatora decyzja właściciela nie będzie oznaczać game over. 0

maj-czerwiec 2015




/ jak oszczędzać na emeryturę

28-29


kultura /


/ recenzja / Wiosna Filmów Czy Dolan zepsuje drukarkę?

Kielich pełen zepsucia Klub dla wybrańców to historia dwóch pierwszorocznych studentów: Milesa Richardsa i Alistaira Ryle’a, którzy zostają zauważeni przez członków kontrowersyjnego uniwersyteckiego stowarzyszenia i dostępują zaszczytu, jakim jest przyjęcie do grona wspaniałych. Główni bohaterowie szybko zdają sobie sprawę, że o pozycji w klubie decydują

xxxzz

gdzie młodzi i wyrachowani studenci pokazują swoje prawdziwe twarze. Bez żadnych zahamowań starają się o jak najwyższy status wśród członków klubu. Konflikt między Milesem i Alistairem zaostrza rywalizację tak samo jak lejące się hektolitry alkoholu. Napięcie i brak skrupułów doprowadzają do rozwoju zdarzeń, które mogą zaszkodzić wszystkim fot. materiały prasowe

Ocena:

prezencja i pieniądze. Przez większość filmu akcja rozgrywa się przy wykwintnej kolacji,

członkom. W krytycznym momencie z pewnych siebie bogaczy wychodzą drżący przed odpowiedzialnością chłopcy. Żaden z nich nie jest gotowy wziąć na siebie winy, każdy jest skłonny pogrążyć drugiego – byle tylko mieć czyste ręce. Film przygotowuje widza na standardowy happy end. Dobro wygrywa ze złem. Jednak

Klub dla wybrańców (Wielka Brytania, 2014)

koniec wydaje się zaskakujący. Ukazuje on smutną prawdę, że nie zawsze sprawiedli-

Premiera: 24 kwietnia 2015

zawsze można dokonać wyboru.

Reż. Lone Scherfig

wość zwycięża. Chociaż jest też druga strona medalu, która uczy, że mimo wszystko Historia o prestiżowym The Riot Club, działającym od wielu lat na Uniwersytecie Oxfordz-

Mogłoby się wydawać, że pomysł zrobienia filmu z chłopcami o ładnych buziach przycią-

kim w Wielkiej Brytanii, wzbudza emocje. Irytacja, rozdrażnienie i niesmak powodowany

gnie wyłącznie rozwrzeszczane fanki. Jednak to złudne wrażenie. Młodzi aktorzy, tacy jak

zepsuciem i arogancją pierwszoplanowych bohaterów towarzyszą nam niemalże przez cały

Sam Claflin, Max Irons czy Douglas Booth mają tu swoje pięć minut i wykorzystują je w stu

film. Sprawiają oni wrażenie bandy rozwydrzonych chłopców, myślących, że pieniądze odku-

procentach. Doskonale wcielają się w role pustych młodzieniaszków z wyższych sfer.

pią ich wszystkie winy i ugaszą każde pragnienie. Uważając się za tytułowych „wybrańców”

Film w reżyserii Lone Scherfig, znanej raczej z romansów Jeden dzień czy Była sobie

dziewczyna, przedstawia adaptację sztuki Laury Wade pod tytułem Posh. Pierwsze, co może przykuć uwagę, to cała oprawa produkcji. Zimna kolorysyka zdjęć,

i gardząc tym, co pospolite, odrzucają resztę społeczeństwa. Nie można powiedzieć, że dramat o niemoralnych studentach wprowadza w stan uniesienia. Jednak jest wart poświęcenia jednego wieczoru, chociażby ze względu na ciekawe

brytyjski akcent, angielskie brukowane ulice czy same kostiumy są doskonałą otoczką

ujęcie powszechnego problemu próżności młodych ludzi.

dla prezentowanego bogactwa i próżności.

GOSIA JACKIEWICZ

Wiosna pełna wrażeń

Festiwal Filmowy Wiosna Filmów odbył się po raz dwudziesty pierwszy 10-19 kwietnia w dwóch kinach festiwalowych – Kinie Praha i Kinie Apolonia. Na festiwalu co roku prezentowane są nagradzane i doceniane przez krytyków filmy z ostatnich kilku lat. T E K S T:

A N E TA T Y M I Ń S K A bliczności. Pokazano zarówno dzieła dobrze znane polskiej publiczności, jak oscarowy Birdman czy Body/Ciało Małgorzaty Szumowskiej, jak i filmy mniej znane: Czarny węgiel, kruchy lód czy Jestem Femen. Mankamentem festiwalu wydaje się zaprezentowanie produkcji, które były wyświetlane już wielokrotnie, chociaż z drugiej strony wielu widzów miało okazje nadrobić braki kinowe.

fot. materiały prasowe

Nietuzinkowe sekcje

ilmy prezentowane na tegorocznym festiwalu podzielono na dwanaście grup, między innymi na: Triumfatorów, Polskie kino na świecie czy Faworytów pu-

F

30-31

Za ciekawą propozycję można uznać dwie grupy filmów: Węgry – inne kino oraz Retrospektywa Radu Jude. W pierwszej grupie zostały przedstawione najważniejsze węgierskie obrazy z ostatnich kilku lat. Najciekawszą propozycją był Biały Bóg Kornéla Mundruczy. Fabuła filmu rozpoczyna się od wprowadzenia na Węgrzech prawa, które nakłada ograniczenia na właścicieli psów. Ludzie zaczynają wrogo spoglądać na te zwierzęta, jedynie 13-letnia Lili postanawia bro-

nić swojego czworonoga. Ten, błąkając się po Budapeszcie, doświadcza okrucieństwa ludzi. Potem jednak sytuacja się zmienia i psy zaczynają mścić się na swoich oprawcach. Do drugiej grupy należały retrospektywy filmów rumuńskiego reżysera Radu Jude. Widzowie mieli okazję zobaczyć najbardziej znane dzieło reżysera – Najszczęśliwsza dziewczyna na świecie. Pokazano też Aferim! oraz Wszyscy w naszej rodzinie. Podczas tegorocznej Wiosny Filmów wyświetlonych zostało około osiemdziesiąt obrazów. Dużym plusem festiwalu było ich zróżnicowanie. Te słabsze pod względem artystycznym zginęły wśród wielości filmów intrygujących lub nawet wybitnych. Oprócz projekcji odbyły się także spotkania z twórcami, między innymi z Jerzym Stuhrem czy Grzegorzem Jarzyną. Tegoroczną Wiosnę Filmów można podsumować jako wydarzenie bardzo udane. Teraz pozostaje nam tylko czekać na kolejną edycję. 0


Sergio Leone /

fot. materiały prasowe

Makaroniarz wszech czasów

Sergio Leone powiedział kiedyś, że odwaga jest niczym innym jak strachem, którego się nie okazuje. Włoski reżyser poparł te słowa czynami, odważnie tworząc odrębny gatunek filmowy, czym zapisał się w historii kina na zawsze. T E K S T:

F I L I P B O R AT Y N

paghetti westerny Sergio Leone mają już pół wieku. W tym roku okrągłą rocznicę premiery świętuje Za kilka dolarów więcej, za rok wypada 50-lecie Dobrego, złego i brzydkiego, prawdopodobnie najbardziej docenionego filmu włoskiego reżysera. Filmy, które były uznawane za dekonstrukcję gatunku, eksploatację jego charakterystycznych cech do granic możliwości, stanowią dziś już powszechnie akceptowaną część westernowego kanonu. Szereg współczesnych reżyserów otwarcie wyznaje miłość twórczości Sergio Leone, z Quentinem Tarantino na czele. Amerykański reżyser w otwierającej sekwencji Bękartów wojny poetykę westernów Leone przeniósł do okupowanej przez nazistów Francji, Kill Bill natomiast nasycił muzycznymi i wizualnymi cytatami z twórczości Włocha. Między innymi dzięki takim popularyzatorom jak Tarantino, zainteresowanie spaghetti westernem nie słabnie nawet w epoce tak mało westernowi przychylnej.

S

Z Ameryki do Europy W Stanach Zjednoczonych lat 60. popularność westernu jako gatunku wciąż była duża, ale jej koniec pojawiał się już na horyzoncie wraz z ewolucją tematyczną wymuszoną przez zmieniające się czasy. Opowieści o bohaterskich kowbojach i sprawiedliwych szeryfach pasowały bardziej do powojennej epoki Eisenhowera i zawrotnego rozwoju kultury amerykańskich przedmieść niż do burzliwej ery walki o prawa mniejszości rasowych, wojny w Wietnamie i hippisowskiej anarchii. Nie jest więc przypadkiem, że część najważniejszych westernów powstała wówczas w Europie. Były one tworzone przez filmowców zafascynowanych amerykańskim mitem, a czasem po prostu zewnętrzną estetyką i archetypowymi motywami Dzikiego Zachodu. W tym konkretnym kontekście politycznym i dziejowym dystans geograficzny i kulturowy okazał się czynnikiem pozytywnym, oferującym świe-

że spojrzenie na gatunek, nieuwikłane tak mocno w trudną sytuację polityczną i walkę o zdefiniowanie na nowo tożsamości USA. Twórczość Leone od początku zdradzała wielką fascynację mitami Dzikiego Zachodu, ale Włoch testował granice gatunku poprzez użycie charakterystycznej poetyki, która obok ikonicznej muzyki Ennio Morricone miała stać się znakiem rozpoznawczym jego „italo-westernów”. Słynne długie ujęcia, rozciągnięte w czasie sceny często pozbawione dialogów i postać idealnego samotnego bohatera, pozbawionego imienia lub posługującego się pseudonimem, były obecne w westernach Leone od samego początku. Elementem testowania pojemności gatunku były też liczne inspiracje pozawesternowe. Za garść dolarów na tyle przypominało słynny samurajski film Akiry Kurosawy, Straż przyboczną, że sprawa skończyła się w sądzie. Doniosłość, która wkroczyła do filmów Włocha wraz z Dobrym, złym i brzydkim i już ich nie opuściła, też stanowiła element gatunkowej innowacji. Krytyczny charakter ukazywanych na ekranie brutalności, oszustwa i rozwianych złudzeń był równoważony przez epicki charakter narracji, która wynosiła western do rangi mitu. Brutalność Dzikiego Zachodu stawała się podobna do brutalności świata greckich bogów i herosów.

Dolarowa trylogia Apogeum tego podejścia stanowiły dwa filmy włoskiego reżysera – wspomniane Dobry, zły i brzydki oraz Pewnego razu na Dzikim Zachodzie. Pierwszy z nich cechuje jeszcze pewien balans między klasyczną przygodową intrygą a ambicją odnajdywania w Ameryce kulturowych archetypów i wychodzenia poza gatunkową ramę westernu, by pokazać na ekranie zjawiska takie jak choćby koszmar i bezcelowość wojny. Dobry, zły i brzydki był dłuższy niż większość popularnych westernów (pra-

wie trzy godziny), a pomimo lekkości wprowadzanej przez przygodowe wątki i brawurowo wykreowane postaci, nie brakowało w filmie powagi i znanego już z wcześniejszych spaghetti westernów patosu, zwłaszcza w kulminacyjnej scenie pojedynku. Ambicja filmu musiała zamknąć usta krytykom westernów z Europy, bo oczywiste było, że Leone czuł się w zapiaszczonym gatunku lepiej niż nie jeden twórca z USA. Ukończone w następnym roku Pewnego razu na Dzikim Zachodzie pchnęło już konwencję do granic możliwości, pozostawiając widza z wrażeniem, że jest świadkiem „wyciskania” gatunku do ostatniej kropli, z doświadczeniem oglądania „westernu ostatecznego”. Sama otwierająca sekwencja na stacji kolejowej, to świadectwo pełnej kontroli Leone nad filmowym czasem i przestrzenią, które zapewniły reżyserowi miejsce w panteonie największych twórców światowego kina.

Nie tylko spaghetti Być może efektem tego mistrzowskiego podwójnego sukcesu był fakt, że późniejszym westernom Leone nie towarzyszy już tak duży rozgłos jak jego dokonaniom z lat 60. Reżyser ostatecznie rozstał się z gatunkiem, by swoją mitotwórczą poetykę przenieść do kina gangsterskiego, czego efektem był początkowo chłodno przyjęty, ale po czasie na nowo doceniony, czterogodzinny (w zależności od oglądanej wersji) Dawno temu w Ameryce. Śmierć zabrała Sergio Leone w 1989 roku, dwa dni przed planowanym podpisaniem kontraktu na realizację kinowej adaptacji książki o oblężeniu Leningradu. Był jednym z tych reżyserów, którzy odeszli, wciąż robiąc dobre filmy. Nie dziwi więc fascynacja wielu kinomanów niezrealizowanymi projektami Włocha, a łącznie z filmem o Leningradzie było ich wiele. Pozostaje kolejny raz obejrzeć Dobrego, złego i brzydkiego i znów zachwycić się tym, jak wygląda kino w czystej postaci. 0

maj-czerwiec 2015


32-33



/ aktualności / odkrycia

34-35







/ recenzje

Dama na scenie Fabuła sztuki jest w istocie bardzo prosta. Widzowie są świadkami dwóch dni z życia sławnej francuskiej aktorki – kobiety znajdującej się w okresie późnej starości. Sarah hardt nie jest pozbawiona kapryśności właściwej dojrzałym divom, zaś Pitou kocha ją

xxxxx

miłością opiekuńczą i jest gotowy spełnić każdą jej prośbę – choć nie bez odpowiedniej dozy narzekania. Humor scen polega na subtelnych złośliwościach rzucanych ze strony obojga oraz na widocznej od pierwszej sceny różnicy, która przejawia się w podejściu do życia bohaterów. Sarah i Pitou to swoje wyraźne przeciwieństwa – ona: doświadczona, odważna i bezpośrednia; on: lękliwy i nieśmiały. Sposobem na zwalczanie zaników pamięci bohaterki jest odgrywanie kolejnych scen fot. materiały Teatru Współczesnego

ocena:

siedzi w ogrodzie i wraz ze swoim opiekunem, Pitou, spisuje wspomnienia. Madame Bern-

z jej życia. Pitou najczęściej przypada rola maman, której udało się zaciągnąć do łóżka większość wpływowych mężczyzn Paryża lub matki przełożonej klasztoru, w jakim wychowywała się mała Sarah. Ona zaś ma niekiedy 25 lat, innym razem 12 i niezmiennie jest w jakimś stopniu nieszczęśliwa. Mająca tuziny mężczyzn, uwielbiana przez publiczność, występująca na scenach Europy i Ameryki Północnej, pod koniec życia zostaje sama ze swoimi wspomnieniami i rozmyśla

Mimo wszystko

o nieśmiertelności. Mówi o tym, że Słońce jest smutne, gdyż dowiedziało się, że nie będzie

Reż. Waldemar Śmigasiewicz Te a t r Ws p ó ł c z e s n y

wiście o miłości, gdyż szczególnie grając w teatrze, nie sposób się przed nią uchronić.

żyć wiecznie. W sztuce Mimo wszystko zostają utrwalone głębokie prawdy o życiu i oczyTrudno nie dostrzec wyraźnej paraleli, zachodzącej między główną bohaterką a aktor-

Są takie postacie, które po prostu należy zobaczyć na scenie. Dlatego na pewne sztu-

ką, która ją gra. Maja Komorowska na czas trwania spektaklu jest Sarą Bernhardt, a przy

ki przychodzi się właśnie dla aktorów. Spektakl Mimo wszystko, wystawiany w Teatrze

tym jednocześnie sobą. Śmiejemy się z żartów, które wypowiada, ale zarazem czujemy

Współczesnym, należy do tej kategorii. W niedzielę 12 kwietnia odbył się 167. pokaz

zawarty w nich ciężar przemijania. Na scenie w jednej fizycznej postaci widzimy de facto

sztuki, a tym samym minęło dziesięć lat od jej premiery. Maja Komorowska i Włodzimierz

dwie damy. Ten fakt stanowi o doświadczeniu sztuki najwyższej próby.

Komasa już dekadę opowiadają widowni o życiu Sary Bernhardt.

M AR I A K Ą DZ I E L S K A

Kolacja wybitnie artystyczna Dom Auersbergerów. Pora kolacji. W oczekiwaniu na Aktora Teatru Narodowego, triumfującego odtwórcy roli Ekdala w Ibsenowskiej Dzikiej kaczce, toczy się rozmowa znudzonych i głodnych lokalnych artystów – m.in. lokalnej Virginii Woolf, Młodego Joyce’a, Alfreda Kubina. Tych, którzy porównują się albo są porównywani do twórców Sztuki przez duże „S”. Podobno prawdziwą artystką była Joanna, przyjaciółka domu Auersbergerów, która bardzo chciała być aktorką i tancerką, więc w końcu nazwała siebie choreograf ką. Niestety popełniła samobójstwo, a ostatnie lata życia spędziła zapijaczona w samotności. Nie wiemy, co naprawdę stoi za tymi ludźmi i jak się nazywają. Nie wiemy, czy to, co piszą i komponują jest dobre czy złe. Powinno nam wystarczać wielkie nazwisko, z którym twórca się utożsamia – w końcu ono świadczy o jego sztuce. Nie ma już kryteriów dla sztuki? Wszyscy wpadamy w tę pułapkę. Nazwisko liczy się bardziej niż wartości dzieła. Cytujemy cudze słowa, nie siląc się na wymyślanie swoich. Nasza sztuka jest mierna, ale staramy się tego nie dostrzegać, powtarzając nabożnie nazwiska wielkich twórców,

słusznie?

Wycinka Holzfällen w reżyserii Lupy jest niezwykle lekkim spektaklem – zawdzięcza to świetnym aktorom oraz absurdalnemu humorowi i ostrej ty jest Jan Frycz jako Aktor Teatru Narodowego (sic!). Widzowie Wycinka, podobnie jak jedna z postaci, będą mieli okazję wysłuchać po raz pierwszy w życiu całego Bolera Ravela. Ci, którzy śledzą wydarzenia ostatnich lat w polskim teatrze, nieraz uśmiechną się i docenią padające tu i ówdzie środowiskowe aluzje. Przedstawienie trwa jednak odrobinę za długo, bo aż 260 minut.

WERONIKA KUŚMIDER

40-41

ocena:

(auto)ironii, z jaką opowiada ją Thomas Bernhard (Piotr Skiba). Znakomi-

fot. materiały prasowe

zawodem uprawianym bez pasji, bez artyzmu – sprawmy, by sztuka była życiem! Czy

fot. materiały prasowe

co mówi. Ze sceny padnie w końcu apel: nie pozwólmy, żeby sztuka stała się naszym

xxxxx

których naśladujemy. Nieważne, że nie znamy dzieł tych twórców – liczy się to, kto, a nie

Wycinka Holzfällen Reż. Krystian Lupa Te a t r P o l s k i we Wr o c ł a w i u


zegnij

TEKST

A N A S TA Z JA K I RY N A , A R L E TA P I L AT, AG ATA S E R O C K A , A L E K S A N D R A B R ZOZOW S K A , M A R TA L I S, PAU L I N A B Ł A Z I A K , AG ATA TO M A S Z E W S K A Z DJ Ę C I A : A L E K S A N D E R G ŁOWA C K I , A D R I A N K R AWC Z Y K

Warszawa nigdy nie cieszyła się sławą wakacyjnej stolicy Europy. Redakcja MAGLA uważa jednak, że to miasto ma prawo walczyć o taki tytuł. Wytnij ten przewodnik, zegnij we właściwym miejscu i wyruszaj w podróż po Warszawie lata.

Wakacyjna Warszawa



styl Ĺźycia / 50 scales of Grey

maj-czerwiec 2015


fot. Antony Stanley CC

/ bohaterowie świata sportu

Wieczna chwała herosów

Wracasz w rodzinne strony, jedziesz autostradą swojego imienia. Umawiasz się z przyjaciółmi na grilla w dniu narodowego święta zadedykowanego tobie. Idziesz podglądać zmagania młodych talentów na stadionie, na którym widnieje twoje nazwisko. Jedna sportowa wiktoria może dostarczyć ci nieprzemijającej chwały.

T E K S T:

B A R TO S Z B O N I EC

bok ludzi świata muzyki, filmu, telewizji czy polityki, wyróżniający się sportowcy są jednymi z najbardziej rozpoznawalnych postaci w swoich krajach. Nierzadko ich historia potrafi zainspirować innych do trudnej walki i poświęceń. Są wskazywani jako autorytety. Nieliczni dostępują jeszcze większego zaszczytu – swoimi osiągnięciami wpisują się na zawsze w historię kraju, zyskując uznanie porównywalne do tego, jakim darzy się mitycznych herosów.

O

Niedościgniony Fin Za pierwszego zawodnika w najnowszej erze sportu i olimpizmu, cieszącego się mianem bohatera narodowego, uznaje się fińskiego biegacza Paava Nurmiego. Wyczyny dziewięciokrotnego mistrza olimpijskiego na lekkoatletycznych stadionach były również ważnym patriotycznym wydarzeniem dla Finlandii, która wówczas dopiero tworzyła swoją państwowość po uzyskaniu niepodległości po I wojnie światowej. Heroizm Nurmiego znakomicie wpisywał się w wyobrażenie o silnym kraju z północy Europy, potrafiącym odnieść międzynarodowy sukces. Trzeba dodać, że zawodnik cieszył się sławą nie tylko wśród swoich rodaków, lecz także przyciągał uwagę ogólnoświatową, ponieważ był sportowcem nietuzinkowym jak na tamte czasy. Jego tournée po Ameryce gromadziło komplet widzów na stadionach, a męczące (z perspektywy ludzi niemających samolotu) podróże za ocean w żaden sposób nie odbijały się na formie zawodnika. Deklasował rywali, wygrywając w ciągu 63 dni 53 z 55 biegów. Już w 1925 roku otrzymał od swoich rodaków, jako wyraz uznania, pomnik – pierwszy na świecie monument zadedykowany znanemu z imienia atlecie.

Małe państwo – wielki sukces Trenujesz całe życie, pochodzenie z małej wyspy nie przeszkadza ci w drodze do kariery. Stajesz na starcie kolejnych zawodów, wy-

44-45 MAGIEL

jątkowych dla każdego sportowca – jesteś na mistrzostwach świata. Ten jeden bieg zmienia twoje życie, bo wygrywając, dajesz swoim rodakom poczucie ogromnej dumy i otwierasz ich wyobraźnię na sukces. Mieszkaniec państwa-wyspy jest najlepszym zawodnikiem na ziemskim globie zamieszkanym przez siedem miliardów ludzi. Historia Kima Collinsa, sprintera z Saint Kitts & Nevis, pokazuje, że dzięki sukcesowi sportowemu można zapisać się złotymi zgłoskami na kartach historii swojego kraju. Pamiętny zwycięski bieg na MŚ w Paryżu w 2003 roku był dla obywateli tego niewielkiego kraju tak ważny, jak dla Polaków bitwa pod Wiedniem. To był przełomowy moment w dziejach państwa. Ludzie poczuli wielką dumę i zainspirowali się niesamowitym osiągnięciem sportowca z ich małej społeczności. Sportowca, który tak jak wielu z nich, nie cieszył się dostatkiem. Pochodzący z ubogiej rodziny, szukał różnych zajęć, aby finansowo wiązać koniec z końcem – pracował choćby jako malarz czy taksówkarz.

Żywa legenda Na pamiątkę tego wydarzenia co roku w dniu biegu obchodzony jest Kim Collins Day. Jak wspomina atleta: Było mi trochę głupio, gdy zdecydowano, że dzień, w którym odniosłem ten sukces, będzie świętem narodowym. Ale już zdążyłem się do tego przyzwyczaić. A moje święto to nie są nadęte przemowy oficjeli ani wciąganie flagi na maszt, tylko dobra zabawa. Taka, jaką lubię. Biegacz doczekał się również wybudowania autostrady i stadionu swojego imienia. Prywatnie Kim Collins uchodzi za bardzo otwartego i pozytywnie nastawionego do życia człowieka. Uważa się go za letniego odpowiednika samuraja na deskach, skoczka Noriakiego Kasaiego. Tak jak Japończyk, gdziekolwiek się pojawia, promieniuje uśmiechem, jest ulubieńcem publiczności i dzien-

nikarzy, a przede wszystkim – wciąż startuje w biegach. Pokazuje tym, że w sporcie wiek nie jest najważniejszy. Będąc czynnym zawodnikiem jako 39-latek, najstarszy w stawce sprinterów, osiąga niewiarygodne wyniki i wciąż plasuje się w światowej czołówce. Dwa miesiące temu w Łodzi ustanowił swój rekord życiowy. Był to jednocześnie najlepszy w tym roku wynik biegu na 60 metrów na świecie, gorszy od halowego rekordu świata jedynie o 0,08 s. Jak twierdzi sam atleta, sport wciąż daje mu radość, a on cieszy się każdymi zawodami i wierzy w medal na przyszłorocznych Igrzyskach Olimpijskich w Rio de Janeiro. Z pewnością, gdy zakończy karierę, inni zawodnicy będą pukać do jego drzwi z prośbą o przepis na sportową długowieczność.

Heroizm Karaibów Bohaterami narodowymi zasłużonymi dla własnego kraju są również sportowcy z innych niewielkich państw. Chwałą, a nawet czcią, otaczane są postacie z państw karaibskich, kojarzących się bardziej z kurortami wypoczynkowymi niż z bogatą historią. Viv Richards, krykiecista z Antigui i Barbudy, jest na liście odznaczonych Orderem Bohatera Narodowego, przyznanym tylko kilku osobom na świecie. Kolejna była gwiazda krykietowa, Garfield Sobers, została włączona do grupy zasłużonych dla państwa sportowców wraz z innymi dziewięcioma postaciami z Barbadosu. Ku ich czci 28 kwietnia każdego roku obchodzony jest na wyspie Dzień Bohaterów Narodowych. To, co nakręca rywalizację, to także patriotyczna chęć przysporzenia swoim rodakom chwil radości i dumy z własnego pochodzenia. Sportowy sukces potrafi wprawić w euforię cały kraj. Kibice odpłacają się nieprzemijającą pamięcią i podziwem. Duch ery starożytnych igrzysk, kiedy to zwycięzca witany był w swoim polis z nieopisaną wdzięcznością, jest w dzisiejszym sporcie wciąż żywy. 0


siłownie / finał LE /

Europejski Narodowy

Warszawski workout P I O T R S ZO S TA KOW S K I

a początek parę słów o tym, jak testowałem siłownie. Po pierwsze, wbrew tytułowi, nie porównywałem całych sieci siłowni, lecz tylko przedstawiciela każdej z nich. Po drugie, do każdej z siłowni, czy może, jak sami wolicie je nazywać, klubu fitness, wchodziłem zupełnie anonimowo, w ramach darmowych wejść, które oferuje każdy z nich. Po trzecie, aby warunki były jak najbardziej porównywalne, starałem się nie wykonywać skomplikowanych ćwiczeń, ale ograniczyłem się do bieżni, sztangi i ewentualnego uczestnictwa w zajęciach zorganizowanych. Ku mojemu zdziwieniu możliwości treningowe były prawie identyczne, dlatego w rankingu skupię się na detalach, które wydają mi się decydujące. Ocenię Pure Jatomi, Calypso i McFit.

N

Kategoria 1. Warunki do robienia zdjęć i spamowania znajomych na Facebooku W tej kategorii bezsprzecznym zwycięzcą jest Pure. Oświetlenie sali było bardzo dobre dzięki całkiem sporym oknom, a wi-fi ułatwiło sprawne podzielenie się zdjęciami z treningu ze znajomymi. McFit dysponował odrobinę słabszym oświetleniem oraz nie zapewniał stałego dostępu do sieci. Mimo to doceniłem różnorodność „scenografii”, jaką możecie pokazać na fotkach, spamując swoich znajomych. Od selfie na treningach grupowych i w lustrze, przez ujęcia na urządzeniu symulującym wchodzenie po schodach, do zdjęć podczas treningu bokserskiego. Calypso wypadło słabo, nie miało niczego, czym już wcześniej nie pochwalilibyście się swoim znajomym. Choć przestrzeń do ćwiczeń najlepiej oświetlili właściciele tej właśnie siłowni, trudno było znaleźć miejsce do selfie (tylko sala do ćwiczeń zorganizowanych). Dodatkowo brakowało wi-fi.

Kategoria 2. Ekrany i jakość multimediów We wszystkich siłowniach z głośników leciała muzyka i od czasu do czasu komunikaty personelu. Dlatego uwagę skupiłem na tym co widać, a nie na tym, co słychać. Pure przeważa, ponieważ poza reklamami na ekranach wyświetlane są tam programy telewizyjne, które można

dobrać samodzielnie podczas treningu na bieżni. Stracili jednak w moich oczach, bo wbrew zapowiedziom oferowali dostęp tylko do 4 kanałów, a do tego dźwięk można było uzyskać tylko dzięki słuchawkom (wśród niedostępnych kanałów był m.in. TVN, więc z rozczarowaniem zorientowałem się, że opuszczę jeden odcinek serialu Na Wspólnej). Calypso, poza autopromocją, wyświetlało informacje o aktywnościach sportowych, nie tylko związanych z siłownią (zainteresował mnie temat biegów ekstremalnych). Z kolei w McFit dostrzegłem jedynie reklamy, dodatkowo niezbyt ciekawe. Raz przewinęła się promocja jakichś zajęć.

Kategoria 3. Hajs się musi zgadzać Doszliśmy do ostatniej i najważniejszej kategorii. Zacznę od Pure’a, który pomimo tego, że oferuje wysoki poziom usług, to odstrasza ceną. Za tę przyjemność można zapłacić 135 zł za miesiąc przy karnecie rocznym, ewentualnie 105 zł za miesiąc przy karnecie pozwalającym ćwiczyć od 9.00 do 16.00 w tygodniu i po 14.00 w weekendy. Dodatkowo należy uiścić 20 zł wpisowego. Calypso ma znacznie wyższą stawkę za wejście, tj. 100 zł, ale rekompensuje ją miesięczna opłata. Dla studentów wynosi ona 99 zł i równocześnie nie ogranicza w żaden sposób liczby wejść na siłownię. Na najwyższym stopniu podium rozsiadł się McFit, gdzie roczny karnet kosztuje 89 zł miesięcznie, a rejestracja 90 zł.

A DA M H U G U E S

Gdy ogłoszono, że finał Ligi Europejskiej sezonu 2014/2015 odbędzie się na Stadionie Narodowym, każdy po cichu liczył, że chociaż jedna z polskich drużyn sprawi niespodziankę i stanie się jednym z dwóch najlepszych zespołów tych rozgrywek. Dzięki temu my, kibice, mielibyśmy okazję przeżywać emocje podobne do tych, które towarzyszyły nam przy okazji meczu Polski z Grecją na Euro 2012. Marzenia pozostały jednak tylko marzeniami. Mimo to przez jeden majowy wieczór Warszawa stanie się stolicą europejskiego futbolu. Najbardziej zadowolony z tego faktu jest Zbigniew Boniek, który po objęciu stanowiska prezesa PZPN określił zorganizowanie finału Ligi Europejskiej 2015 w Polsce jako jeden z celów swojej kandydatury. Liga Europejska od sezonu 2009/2010 zastępuje rozgrywki Pucharu UEFA i Pucharu Zdobywców Pucharów. Jest to drugi najbardziej prestiżowy klubowy turniej piłkarski po Lidze Mistrzów. Daje on szansę słabszym zespołom na zaistnienie na arenie międzynarodowej. Dzięki temu mecze są nieraz ciekawsze niż spotkania Champions League, bowiem drużyny te chcą pokazać się z jak najlepszej strony. Ciekawym przykładem jest finał z 2014 roku pomiędzy Benfiką Lizbona a Chelsea Londyn. Przez długi czas drużyna z Portugalii remisowała z Anglikami, którzy rok wcześniej sięgnęli po puchar Ligi Mistrzów. Ostatecznie to ekipa z Londynu zdobyła bramkę w doliczonym czasie gry i została pierwszym zespołem, który rok po wygraniu Ligi Mistrzów zatriumfował w LE. 0

Dip Tip Jednym ze sposobów korzystania z siłowni są również karty dla aktywnych, które honoruje sieć Calypso. Najbardziej popularna wśród studentów jest karta BeActive, w wersji comfort. Pozwala cieszyć się dostępem do siłowni z pewnymi ograniczeniami (poniedziałek-piątek do 16.00, w weekend bez ograniczeń) za jedyne 59 zł w umowie na miesiąc lub 53 zł miesięcznie w umowie na trzy miesiące. Dzięki tej usłudze reklamuje się też mniej znane siłownie na terenie całego kraju. Alternatywą może być karta MyLife, gdzie w pakiecie z siłownią dostajemy usługi medyczne za około 100 zł miesięcznie. 0

fot. Spens03 CC

T E K S T:

fot. AberroCreative

T E K S T:

maj-czerwiec 2015


/ wakacje zawodników

Wakacyjny klimat Maj, czerwiec, wakacje za pasem… Wreszcie nadejdzie czas przeznaczony na odpoczynek i leniuchowanie. Może jednak warto wziąć przykład ze sportowców, którzy po zakończeniu sezonu rozwijają swoje pasje i zainteresowania? T E K S T:

WOJ C I EC H K L I S ZC Z A K

asi idole na miejsce urlopu najczęściej wybierają nadmorskie miejscowości, gdzie do woli leżą plackiem na plaży. Niektórzy jednak wykonują bardzo specyficzne zajęcia. Nie oznacza to, że wyruszają w kosmos czy pilnie studiują fizykę kwantową. Obalają mit sportowca, który podczas wakacji obrasta w tłuszcz (lub traci tkankę mięśniową – vide słynne zdjęcie z wakacji Marcina Kamińskiego). Jednych kręci adrenalina, emocje i prędkość, inni stawiają na rozwój umysłowy. Żaden z nich po zakończeniu rozgrywek nie potrafi wysiedzieć w miejscu. Pora na ułożenie własnego planu poszerzania horyzontów na podstawie poczynań naszych ulubieńców.

N

Coś dla ciała

Coś dla duszy

Po przyjemnościach dla ciała czas na rozwój duchowy. Nie wymagajmy od siebie pisania traktatów filozoficznych, wystarczy sięgnąć po instrument. Inspiracją może być piłkarz Nolberto Solano, który gra na trąbce. Nazwisko nie mówi zbyt wiele, ale prawie 100 występów w reprezentacji i ponad 300 w angielskiej Premier League robi wrażenie. Peruwiańczyk rozpoczął naukę gry jeszcze w szkole i kontynuował ją również w trakcie kariery zawodniczej. Obecnie zakończył przygodę z piłką i występuje we własnym zespole muzycznym Geordie Latinos. Grupa jest aktywna w Wielkiej Brytanii i często daje koncerty charytatywne. W końcu po karierze zawodnika ligi angielskiej Solano nie musi martwić się o zarobki. Na marginesie trzeba wspomnieć, że wśród sportowców roi się od niespełnionych muzyków i piosenkarzy, którzy sceniczną przygodę rozpoczynają dopiero wtedy, gdy są znani publiczności. Wciąż jednak można znaleźć kilka wyjątków, na przykład wśród najbliższych nam sportowców, chociażby Damiana Zbozienia. Piłkarz GKS Bełchatów grał w góralskiej kapeli jeszcze przez rozpoczęciem kariery piłkarskiej. Jego zespół nie odnosił większych sukcesów, bo za takie nie uznaje się zapewne rozrywkowego przygrywania na weselach.

Nie zapomnij o odlotowych pomysłach W tej kategorii autorytetem stał się koszykarz Tim Duncan. Jego styl prezentowany na boisku uznawany jest za nudny. Cóż, efektowność pokazuje po meczach. Duncan to wielki fan gry RPG Dungeons and Dragons. Kolekcjonuje miecze i noże, a na piersi ma wytatuowanego Merlina. Dodatkowo nie boi się konkretnych i odważnych rozwiązań w kwestii stroju. Przebrać się za czarodzieja? Żaden problem. Założyć ochraniacz w kształcie czaszki na kolano? Nie ma sprawy. To człowiek, dzięki któremu łatwiej usprawiedliwić swoje wygłupy. Choć dla nas może to stanowić barierę nie do pokonania, sportowcy (przynajmniej ci z górnej półki) nie narzekają na brak środków finansowych na spełnianie swoich zachcianek. Mimo że większość z nich zarabia tylko dzięki uprawianiu sportu, zdarzają się wyjątki. Rafał Sonik dorobił się kilkudziesięciu milionów złotych w biznesie. Część z nich zainwestował później m.in. w zwycięstwo w Rajdzie Dakar. Nieco inaczej mechanizm zadziałał w przypadku Dariusza Michalczewskiego. Bokser dopiero po zakończeniu kariery na poważnie zajął się działalnością biznesową, produkując napoje izotoniczne. Za granicą przykładem świeci Roger Staubach, gracz NFL (ligi futbolu amerykańskiego) z lat 70. W ramach odmiany założył firmę funkcjonującą na rynku nieruchomości, którą kilka lat temu sprzedał za 613 milionów dolarów. Kiedy w końcu zmęczysz się na tyle, że nie będziesz już w stanie kiwnąć palcem, śmiało przeznacz czas na relaks na plaży. Masz wyjątkowo duży wybór – od oklepanej Europy, po Karaiby i Fidżi. Warunek konieczny: ukochana osoba u Twojego boku i kilka zdjęć wrzuconych na portale społecznościowe. Koniec końców, po solidnym wysiłku należy się porządny wypoczynek. 0

fot. JayMantri CC

Naucz się jeździć samochodem, ale nie byle jakim. Jednym z fanów motoryzacji jest Janne Ahonen, skoczek narciarski, który w swojej dyscyplinie zdobył właściwie wszystkie możliwe trofea. W pewnym momencie zaczął jednak opuszczać starty w sezonie letnim. Powód? Udział w zawodach Drag Racing. Niedługo potem Janne osiągnął taką wprawę, że awansował do ogólnoeuropejskiej ligi tych rozgrywek. Występy w dragsterze były jedną z przyczyn jego pierwszej przerwy w uprawianiu skoków narciarskich. W ostateczności nie musimy szukać tak wymyślnych pojazdów. Wystarczy zerknąć na krajowe podwórko, na którym w wyścigach samochodowych brylują Polacy. Adam Małysz i Maciej Kot jako mentorzy? Nie jest to najgorsza opcja, ale wtedy wsiądziesz „jedynie” do zwykłych rajdówek. Skoro już mówimy o świecie sportów zimowych, warto zatrzymać się na czeskim biathloniście Michalu Šlesingrze. Już w czasach dziecięcych był określany jako „lekko nadaktywny”. Dziś to mało powiedziane. Pasje sportowca rozciągają się od nieba aż po głębiny wód. Do pose-

zonowych zajęć biathlonisty należą skoki ze spadochronem, wspinaczka, kajaki czy nurkowanie. Na co dzień dochodzą obowiązki rodzinne i podstawowe treningi biegu na nartach i strzałów z karabinka (z całkiem niezłym skutkiem – w tym roku zdobył złoty medal MŚ w sztafecie mieszanej). Na swojej stronie internetowej Šlesingr skromnie stwierdza, że nie wszystkim aktywnościom może poświęcić tyle czasu, ile by pragnął. Ktoś inny mógłby westchnąć, że chciałby tak efektywnie wykorzystywać czas, by mieć go choćby na jedno hobby.

46-47 MAGIEL


na tle konfliktu zbrojnego /

fot. Adam Houlston CC

Sport na polu minowym Bliski Wschód to miejsce, w którym spokojne życie kończy się w momencie otwarcia oczu. Tutaj miłość do sportu nie objawia się w najnowszych butach lecz jest siłą, która pozwala przetrwać wyczerpującą wojnę. Afganistan to dla niejednego kraina nieznana. Czas odkryć ją od szatni. T E K S T:

PIOTR POTERAJ

la wszystkich miłośników sportu Europa jest wymarzonym miejscem do życia. Ogromne stadiony, rzesze kibiców organizujących swoje weekendy po tygodniu pracy, by móc obejrzeć mecze ukochanej drużyny. Sportowcy od małego trenujący na trawiastych lub sztucznych boiskach. Ci, których natura obdarzyła talentem i charakterem, idą prostą drogą do sławy i zapewniają sobie wygodne życie. Jedyne, co może im przeszkodzić, to kontuzja, problemy finansowe lub osobiste. To nie jest takie proste – myślisz. Są jednak miejsca, gdzie ludzie marzą o naszych problemach, a część z nich wydaje się im wręcz wyimaginowana. Zapnijcie pasy, bo czeka nas długa podróż.

D

Nie mamy czasu dla Amerykanów Przenosimy się do prowincji Sada w Jemenie, gdzie w czasie pisania tego artykułu wybuchają bomby i giną ludzie. Tam nikt nie wybiega w przyszłość. Jeśli dziecko chce pobiegać lub pograć w piłkę, może już nigdy nie wrócić do domu. Inna opcja – przeżyje, ale nie będzie miało dokąd wracać. W to miejsce nie pojedzie żaden skaut, by łowić młode talenty. Dla mieszkańców każdy krok może być ich ostatnim. Ideologia głoszona przez szyitów jest dla nich synonimem strachu. Jedynym wyjściem z obecnej sytuacji wydaje się interwencja zbrojna innego kraju, co czyni pod koniec marca Arabia Saudyjska przy wsparciu Stanów Zjednoczonych. To oznacza więcej ofiar, także wśród ludności cywilnej. Cóż, czasem w życiu nie ma właściwych rozwiązań. W tych rejonach nie jest łatwo być sportowcem, prawda? Tym bardziej szokuje postawa reprezentacji Afganistanu w piłce nożnej, która w 2002 roku decyduje się na start w eliminacjach Pucharu Azji. Początki nie są zbyt obiecujące, kadra korzysta tylko z lokalnych zawodników. Jeśli

ktoś uważa Turkmenistan za słabą drużynę, to z pewnością podziała mu na wyobraźnię fakt, że pokonuje ona naszych bohaterów 11:0. Nietrudno zgadnąć, że szansa na pierwszy w historii awans do tego turnieju, delikatnie mówiąc, przechodzi Afgańczykom koło nosa. Ale nie poddali się. W ciągu najbliższych lat Afganistan wystawi swoją drużynę narodową na przekór wojnie, która rozpęta się w ich kraju po interwencji NATO.

Początek nowego Obecny kapitan Afgańczyków, Djelaludin Sharityar, trafił do reprezentacji w 2007 roku. W młodości trenował w szkółce niemieckiego Wolfsburga, a w momencie powołania występował w niższej lidze niemieckiej. O propozycji gry w drużynie narodowej dowiedział się mailowo. Reprezentacja wciąż nie była wtedy dobrze zorganizowana. – Tuż przed meczem chciałem napić się wody i nagle okazało się, że w ogóle jej nie ma. Zastanawiałem się, jak to możliwe na poziomie międzynarodowym. Ktoś pobiegł do sklepu, kupił zgrzewkę i tak to się skończyło. To jednak rzeczy drugorzędne, bo zaznaczam: gdy wyszedłem na boisko, gdy usłyszałem hymn, gdy zobaczyłem naszych kibiców, którzy przelecieli tyle kilometrów na mecz, poczułem się wspaniale. To była jedna z najpiękniejszych chwil mojego życia, mówię to z całą stanowczością – opowiada piłkarz. Wraz z Sharityarem na boisku pojawili się wtedy inni gracze mieszkający w Europie. Sukcesów wciąż jednak nie było, a kibice w tamtej części świata nie należą do najcierpliwszych. Nie brakowało problemów, zdarzyło się nawet, że selekcjoner został zaatakowany nożem przez jednego z fanatyków. W końcu jednak nadszedł przełom. W kwietniu 2011 roku Afgańczycy awansowali ze 195.

na 173. pozycję w rankingu FIFA. Rok później powstała ośmiozespołowa liga nazwana dumnie Afghan Premier League, na wzór angielskiego odpowiednika. Rozgrywki zyskały przychylność władz i sponsorów. Największy sukces przyszedł jednak we wrześniu 2013 roku. Wtedy to właśnie Afganistan po raz pierwszy w historii zdobył mistrzostwo południowej Azji, pokonując w finale Pakistan 3:0. Media obiegły zdjęcia Kabulu zakorkowanego przez wiwatujących kibiców. Radość była nie do opisania. Miesiąc później osiągnięto porozumienie z NATO w sprawie dwustronnego paktu bezpieczeństwa, co poskutkowało wycofaniem części wojsk z tego terenu. Mało który Afgańczyk zgodziłby się na to określenie, ale american dream piłkarskiej reprezentacji stał się faktem.

Tacy sami Sukces afgańskiej piłki ma wymiar nie tylko sportowy, lecz także kulturowy. Pokazał, że w tym rejonie świata są ludzie, którzy tak jak my potrafią szanować siebie nawzajem, wierzyć w rzeczy niezwiązane z polityką i doktryną religijną. Potrafią być cierpliwi i krok po kroku budować od podstaw. Pozytywnym przesłaniem dla całego świata jest z pewnością stworzenie żeńskiej reprezentacji. Rację ma jeden z byłych afgańskich liderów politycznych, Baba Han, gdy mówi, że poziom edukacji w państwie można poznać po tym, jak traktuje się w nim kobiety. Przykład Afganistanu pokazuje, że sport potrafi przezwyciężyć trudności tak wielkie jak wojna, a słowa nawołujące do niepoddawania się wybrzmiewają głośniej od huku spadających bomb. Czas wracać do Europy, do miejsca, gdzie nie ma drogi do pokoju – to pokój jest drogą. 0

maj-czerwiec 2015


/ świecki islam - Ty! W którą stronę dać reklamę? - Wszystko jedno, mamy opóźnienie!

Stambuł przez dno kieliszka

Minarety w całym mieście jeden po drugim zaczynają się odzywać, a po chwili całe miasto wypełnione jest dźwiękami adhanu – wezwania do modlitwy. Yasin na chwile odkłada piwo i dopiero kiedy ostatni muezzin milknie, znów podnosi kufel do ust. T E K S T:

ROBERT SZKLARZ

Odbiegająca od placu Taksim reprezentacyjna ulica Istiklal nigdy nie zasypia. W ciągu dnia jest to zwykły deptak, ludzie spędzają czas w okolicznych restauracjach, kawiarniach i sklepach. Wieczorem przenoszą się do pubów, popijając piwo przy dźwiękach muzyki granej często na żywo. Ale prawdziwe życie zaczyna się w nocy. Aleja zapełnia się wtedy pijanymi studentami, zagranicznymi turystami i eleganckimi pracownikami niedalekiej dzielnicy biznesowej. Krążą oni między pubami, shotbarami a klubami z muzyką tak głośną, że przechodnie czują ją na podeszwach swoich butów. W bocznych uliczkach leżą butelki piwa porozrzucane przez nieprzeszkadzające nikomu biforujące

48-49

grupki. Nie sposób uniknąć skojarzeń z sopockim Monciakiem czy stołeczną ulicą Mazowiecką – oczywiście w odpowiednio większej skali 15-milionowej metropolii. To zdecydowanie najbardziej europejska część Stambułu, co widać szczególnie po zachodzie słońca. Ale nie cała Turcja tak wygląda.

Tradycja a religia Berkan zaprasza mnie na spotkanie kilku pokoleń absolwentów jego liceum. Idę. Odbywa się ono w eleganckiej restauracji w dzielnicy Levante, gdzie obok drapaczy chmur stoją luksusowe wille z wielkimi ogrodami. Wystrój restauracji niczym nie różni się od podobnych miejsc w Polsce, ale spotkanie jest utrzymane w bardziej lokalnej formule. Stół ugina się od licznych przekąsek, nazywanych meze, jedzonych wraz z cienkim chlebem pide. Przed każdym stoi wysoka i smukła szklaneczka, z której pijemy tradycyjny turecki alkohol rakı. Jest mocny i ma anyżowy smak, który nie wszystkim

odpowiada, dlatego dolewa się do niego wody nadającej mu mętny, biały kolor. Mój przyjaciel i przewodnik tłumaczy, że alkohol ten pija się właśnie przy takich uroczystościach – spotkaniach z bliskimi sobie ludźmi, spokojnie siedzącymi przy stole, rozmawiającymi i zagryzającymi meze. Szklanki nie powinno się opróżniać za szybko – raczej powoli sączyć jej zawartość. Picie rakı na imprezach, na shoty, jest świętokradztwem – celem nie jest upicie się, ale przyjemne spędzenie czasu ze znajomymi. Tak jest i tutaj – procenty zaszumiały już w głowach biesiadnikom, którzy z radością wspominają dawne czasy. Co chwila odzywają się toasty, na które wszyscy podnoszą swoje szklanki. Najczęściej słychać şerefe, co oznacza „na twój honor”, ale czasem odzywa się również okrzyk sağlığına, czyli „za twoje zdrowie”. Przy tak zastawionym stole, w przyjemnym towarzystwie, z głowy zamroczonej tradycyjnym tureckim alkoholem uciekają wszelkie myśli przypominające, że jestem w islamskim kraju. Tak naprawdę mógłbym mieszkać w Stambule całymi miesiącami i nie odczuć wpływu dominującej religii przebywając tylko w laickim i kosmopolitycznym towarzystwie anglojęzycznych studentów. Ale wystarczy opuścić turystyczne dzielnice, by przekonać się, że religia jest mocno zakorzeniona w społeczeństwie.


świecki islam /

Mówi się, że 83 proc. Turków w ogóle nie pije alkoholu. – Te dane są mocno przesadzone – stwierdza Berkan. – Te same badania mówią, że alkohol pije tylko kilka procent młodych, co jest zupełną bzdurą, bo od czasu do czasu pije znaczna większość. Kiedy studiowałem w Ankarze, chodziłem czasem na piwo z nacjonalistami, czyli osobami nawiązującymi do tradycji osmańskich, które z założenia praktykują islam. Zakaz spożywania alkoholu opiera się na wersetach Koranu: O wy, którzy wierzycie! Wino, majsir i strzały wróżbiarskie to obrzydliwość wynikająca z dzieła szatana. Unikajcie więc tego! Być może będziecie szczęśliwi! Szatan chce tylko rzucić między was nieprzyjaźń i zawiść przez wino i majsir i odwrócić was od wspomnienia Boga i modlitwy. Czyż wy nie zaprzestaniecie! Słowa te wydają się dość jednoznaczne. Pytam jednak znajomego muzułmanina, Onura, jak wygląda to w praktyce. – Koran mówi, że alkohol i w ogóle wszystko, co zaburza świadomość, jest grzechem i źródłem zła. Ale tak naprawdę jest to kwestia sumienia. Wielu muzułmanów zupełnie unika procentów, ale ja uważam, że jak od czasu do czasu wypiję piwo albo dwa, to nic złego się nie stanie. Przynajmniej dopóki się nie upijam. Praktykującym muzułmaninem jest także Muhammet. Niedawno skończył studia licencjackie na Uniwersytecie Stambulskim, a teraz przymierza się do magisterki. Siadamy w sporej kawiarence na nabrzeżu azjatyckiej dzielnicy i zamawiamy herbatę. – Nie mają tutaj piwa, mam nadzieję, że ci to nie przeszkadza – stwierdza Muhammet. Gdy rozmowa już schodzi na ten temat, pytam o islam. To nie jest tak, że religia mi jakoś bardzo mocno zabrania picia alkoholu. Nie możemy tylko zaburzać własnej świadomości, więc wie-

lu muzułmanów nie ma z tym problemu. Sam dość często piłem piwo, kiedy byłem na wymianie w Czechach. Ale jak wróciłem, to zupełnie przestałem. Wiesz, po prostu nie miałem z kim pić. Moja rodzina, przyjaciele, nikt nie pije alkoholu, więc byłbym jedyny. Kiedy mu proponuję, że może się przecież napić ze mną, tylko się uśmiecha. Więc jednak religia – myślę. Pytam go, co w takim razie robi na imprezach. Do klubów nie chodzę zupełnie. Spotykamy się czasem ze znajomymi u kogoś w domu. Jemy, śmiejemy się, spędzamy ze sobą czas, rozmawiamy. Tylko bez alkoholu. Po chwili milczenia zapala papierosa i, jakby się z tego tłumacząc stwierdza: czasem palę, ale też staram się nie za często.

Ewolucja myślenia Imprezy tureckich studentów interesują mnie szczególnie. Nieco inaczej widzi je Yasin, zdecydowanie nie-muzułmanin: Kiedy się spotykamy ze znajomymi, mniej więcej połowa pije alkohol, a połowa herbatę. Ale siedzimy, rozmawiamy i bawimy się zawsze razem. I to w Turcji podoba mi się najbardziej. Tutaj nie jest ważne, jaką wyznajesz religię, tylko jakim jesteś człowiekiem. Zupełnie nie mogą tego zrozumieć Turcy, którzy wracają z Niemiec. Wyjechali 50 lat temu i ich myślenie od tego czasu się nie zmieniło. Teraz są obcy i tam i tutaj. Uwaga o Niemcach znajduje potwierdzenie szczególnie u dziewczyn z tureckimi korzeniami, które przyjechały z tego kraju na Erasmusa. Praktyku-

jące muzułmanki łatwo można rozpoznać po hidżabach ­­– chustach noszonych przez nie na głowie. Wśród Turczynek na uczelni rzadko która ma zakryte włosy, tureckie Niemki – wszystkie. Songül na co dzień studiuje na Uniwersytecie w Gießen, niedaleko Frankfurtu. Chodzimy po mieście i rozmawiamy o naszych wrażeniach z dotychczas spędzonego w Stambule czasu. W pewnym momencie zatrzymujemy się przed sklepem z damską bielizną. Z witryny spoglądają na nas plakaty ze skąpo odzianymi modelkami i manekiny prezentujące seksowne ciuszki. Songül skromnie opuszcza wzrok i poprawia hidżab na swojej głowie: Wiesz, od dawna marzyłam o przyjeździe do Turcji. Myślałam, że to islamski kraj, a tu widzę coś takiego. To prawda, że islam jest dominującą religią w Turcji, ale sam kraj i znaczna część społeczeństwa jest laicka. Pytam Berkana czy był kiedyś w meczecie. Odpowiada po chwili zastanowienia: Kiedy byłem młodszy, jeździłem na wakacje do babci. Ona jest bardzo religijna, więc kiedy szła do meczetu, to ja też szedłem. Nigdy nie byłem wychowywany w ten sposób. Moi rodzicie nie są zbyt religijni. Czy wierzę w Boga? Tak, wierzę, ale nie jestem praktykującym muzułmaninem.

Dwa żywioły Podczas rozmów o alkoholu z tureckimi studentami trudno nie odnieść wrażenia, że jest to tutaj sprawa bardzo polityczna. Wkurza mnie nasz rząd – mówi Mustafa, gdy czekamy na zajęcia w uczelnianej kawiarence. Teraz w Turcji rządzi islamistyczna partia AKP. Najchętniej to w ogóle by usunęli alkohol z życia publicznego.1

fot. Robert Szklarz

Pozorna abstynencja

maj-czerwiec 2015


/ świecki islam

Prezydent Erdoğan nawet powiedział, że zawsze możemy pić w domu. Ale to mu się nie uda! Turcja właściwie ma dwóch prezydentów – dwie siły, które rozdzierają ten kraj w przeciwnych sobie kierunkach. Jednym z nich jest Mustafa Kemal Atatürk, założyciel nowoczesnego państwa tureckiego i jego pierwszy prezydent całymi garściami sięgający po wzorce z zachodnich demokracji. Zastąpił alfabet arabski łacińskim, rozkazał Turkom ubierać się „po europejsku”, wypierał religię z życia publicznego, a także zniósł prohibicję obowiązującą w państwie osmańskim przed nastaniem republiki. Prywatnie straszny pijak, podobno wypijał nawet litr rakı dziennie. Co prawda Atatürk umarł w 1938 roku, ale nawet po swojej śmierci ma spory wpływ na turecką politykę. Jest narodowym bohaterem, a wprowadzone przez niego reformy nadal wyznaczają kierunek, w którym zmierza państwo. Jego podobizna każdego dnia spogląda na umiłowaną ojczyznę z pomników, portretów wieszanych nawet w prywatnych sklepikach oraz monet i banknotów wszystkich nominałów. Jego osoba otoczona jest swojego rodzaju kultem, a za obrażanie Atatürka można nawet pójść do więzienia. Takiej właśnie „zbrodni” dopuścił się swojego czasu aktualnie rządzący prezydent Recep Tayyip Erdoğan, stanowiący dziś drugą siłę w kraju. Sam ma ambicje autorytarne i z chęcią zastąpiłby wszechobecne pomniki i portrety Atatürka własnymi. Już teraz można trafić do więzienia za obrazę prezydenta, o czym boleśnie przekonują się nawet dziennikarze. Jego Partia Sprawiedliwości i rozwoju – AKP – rządząca krajem od trzynastu lat, w swoich reformach skupia się na przywróceniu religii dominującej roli w społeczeństwie, małymi krokami cofając wprowadzone przez Atatürka i jego następców reformy. Na

przykład zniósł w 2010 roku obowiązujący od niemal 30 lat zakaz noszenia hidżabów w szkołach wyższych. I kolejnymi ustawami wypiera alkohol z przestrzeni publicznej. Ostatnia, z 2013 roku, zabrania małym całodobowym sklepikom z papierosami i napojami sprzedaży alkoholu po godzinie 22. Oczywiście nie oznacza to, że właściciel takiego sklepiku alkoholu nam w żadnym wypadku nie sprzeda. Oznacza to tylko, że jest to nielegalne. Trzeba

Koran mówi, że alkohol i w ogóle wszystko, co zaburza świadomość jest grzechem i źródłem zła. Ale tak naprawdę jest to kwestia sumienia. przyznać, że z reguły prawo to jest egzekwowane. Tym, co jednak najbardziej zniechęca do picia, są wysokie podatki przekładające się na ceny. Pół litra najtańszej wódki kosztuje w sklepie 40 lir (około 60 zł), piwo w pubie to wydatek minimum 10 lir (15 zł).

Legalne nie zawsze dozwolone Prawo to jedno, ale czymś zupełnie innym są lokalne zwyczaje. Te wskazują, że prezydent Erdoğan pozwala na uwolnienie gorejących od lat w sporej części społeczeństwa konserwatywnych nastrojów. Zwiedzamy niewielką, spokojną wioskę rybacką nad Morzem Czarnym, jeszcze w granicach Stambułu. Atmosfera wśród wycieczkowiczów, głównie studentów, jest bardzo wakacyjna, słońce przyjemnie grzeje, a my idziemy uliczkami miasteczka, żartując i głośno się śmiejąc. Większość z nas popija piwo.

W pewnym momencie podchodzi do nas nieznajomy Turek i z wyrozumiałym uśmiechem zaczyna coś mówić. Jedna ze znających turecki dziewczyn, Rifane, szybko przetłumaczyła, żebyśmy schowali piwo, jak będziemy przechodzić koło meczetu. – W Turcji picie alkoholu w miejscu publicznym przed godziną 22 nie jest nielegalne­– stwierdza zapytana przeze mnie po chwili Rifane. – Gdy tak sobie chodzimy z piwami, policja nie będzie miała z tym większego problemu. Znacznie gorsi są religijni ludzie, ci potrafią cię nawet zadźgać. Dopiero wtedy zobaczyłem, że rzeczywiście okolicznym mieszkańcom luźna atmosfera się nie udzielała. Zerkali na nas spode łba, i częstowali pełnymi niechęci spojrzeniami zza sklepowych witryn i kawiarnianych stolików. Jeżeli coś nie jest tutaj nielegalne, jeszcze nie oznacza, że jest to dozwolone. – Napady na pijących rzeczywiście się czasem zdarzają, ale bardzo rzadko – opowiada Berkan. – Są w Stambule miejsca, gdzie wiadomo, że można bez przeszkód napić się pod gołym niebem. Są też miejsca, w których tego robić nie można. Czasem dwa światy potrafi od siebie oddzielać ulica. Tak było pod jedną galerią sztuki. Często odwiedzający turyści lubili się napić pod nią alkoholu po zwiedzaniu, co po drugiej stronie było już niemożliwe. W końcu jednego dnia pojawiła się iskra i okoliczni mieszkańcy pobili odwiedzających. Najgorzej jest podczas Ramadanu. Niektórzy potrafią zrobić awanturę nawet jak jesz przy nich kanapkę. Zrozumiałe, sami poszczą cały dzień, więc są głodni i każdy, kto je w pobliżu, tylko ten post im utrudnia. Najważniejsze to nie prowokować takich sytuacji. Kiedy uszanujemy religię i kulturę ludzi, którzy nas otaczają, możemy bez żadnych konfliktów żyć obok siebie. 0

rozrywka M ŁO DY Z R A D O M I A Podczas selekcji kandydatów do nowego projektu, manager postanowił wykorzystać specjalne narzędzia rekrutacyjne, aby wybrać absolutnie najlepszych pracowników. W moim teamie muszą być ludzie z twardymi skillami na wysokim le-

-Czy napisane tu zdania są prawdziwe? – spytał konsultant. -Oba są prawdziwe bądź oba fałszywe – odpowiedział przebiegły szef. Który pokój powinien wybrać konsultant? Pomóż Romkowi w spełnieniu marzeń.

velu. Nie ma czasu na HR-y! Do roboty, ASAP! Romek, zapalony adept audytu, zrobi wszystko, by wkraść się w łaski szefa i wyjechać

A’L A M E N S A Spośród podanych figur wskaż jedną, która nie pasuje do pozostałych.

na wymarzony projekt w fabryce uszczelek w Radomiu. Nie będzie jednak łatwo. Musi wybrać między dwoma pokojami. W każdym z nich jest albo kserokopiarka, albo bilet PKP do Radomia. Może być też tak, iż w obu pokojach są kserokopiarki, bądź tak, że w obu pokojach są bilety. Jeśli wybierze pokój z biletem, najbliższy miesiąc spędzi robiąc audyt. Jeśli znajdzie ksero – przypomni sobie czasy bezpłatnych praktyk.

A’L A M E N S A B I S Jeden z trójkątów nie pasuje do pozostałych. Który?

Na drzwiach każdego z pokojów szef zawiesił następujące napisy:

BILET JEST W TYM POKOJU LUB KSERO JEST W DRUGIM POKOJU

50-51

KSERO JEST W PIERWSZYM POKOJU

Odpowiedzi do zagadek oraz wiele innych ćwiczeń analitycznych znajdziesz na fb.com/brainclubsgh




Róbmy swoje póki jeszcze ciut się chce

maj-czerwiec 2015


/ miasto Poznań

54-55



/ miasto Poznań

56-57


maj-czerwiec 2015


WYWIAD

/ Michał Lisiecki

Lepiej nie odsłaniać kuchni politycznej, bo ten, kto próbuje to robić, staje się od razu wrogiem publicznym numer jeden. Ludzie wolą mieć ciepłą wodę w kranie niż wiedzieć, ile ona kosztuje i co za nią stoi.

58-59


Michał Lisiecki /

WYWIAD

Michał Lisiecki (ur. 1976 r.) biznesmen i przedsiębiorca. Jest założycielem, głównym udziałowcem i prezesem firmy PMPG Polskie Media SA, wydającej tygodniki „Wprost” i „Do Rzeczy”. Jest także członkiem Young Presidents Organization i Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego. Jest również jednym z fundatorów Memoriału Wolnego Słowa.

maj-czerwiec 2015


/ ludowe sposoby zabezpieczenia Bierzesz w trakcie czy po fakcie?

60-61 MAGIEL






Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.