Niezależny Miesięcznik Studentów Numer 154 Październik 2015 ISSN 1505-1714
s.32 / muzyka
From Norway with love Wywiad z Susanne Sundfør
www.magiel.waw.pl
spis treści / #KanciapaZnami
paĹşdziernik 2015
SŁOWO OD NACZELNEGO
04-05
aktualności /
/ struktury studenckie UW a będzie jedzenie?
Samorządność po studencku Każdy student korzysta ze swoich praw, bawi się na Juwenaliach, wyjeżdża na wymiany lub używa zniżek w pubach czy kinach. Nie wszyscy jednak wiedzą, bądź po prostu się nad tym nie zastanawiają, dzięki komu jest to możliwe. t e k s t:
m a ł g o r z ata jac k i e w i c z
niwersytet Warszawski to jedna wielka społeczność, która jest nadzorowana przez odpowiednie struktury zarządzające. Nie wszyscy studenci zdają sobie sprawę ze swoich możliwości ingerowania w życie tętniące na kampusie. Każdy z nich ma prawo uczyć się, rozwijać i zdobywać nowe, praktyczne umiejętności. Uczelnia jest wspierana przez aktywnych, chętnych do działania studentów, by wszystkim funkcjonowało się lepiej. Każdy, kto uczęszcza na Uniwersytet, podlega zasadom wewnętrznych organów, mających na celu urozmaicić i ułatwić życie żakom.
U
Samorząd Studentów Jest to jedna z najważniejszych i najbardziej prężnych instytucji uczelni. Członkowie tego organu to nie kto inny, jak wszyscy studenci Uniwersytetu Warszawskiego. Każdy uczęszczający na UW od pierwszego dnia staje się jego integralną częścią. Wybrani przedstawiciele pracują w pocie czoła, dbają o sprawy żaków i reprezentują ich na wszystkich szczeblach, uczestnicząc w oficjalnych strukturach. Samorząd pomaga studentom w rozwiązywaniu podstawowych organizacyjnych problemów już od pierwszego dnia. Zapewnia pomoc opiekunów pierwszych lat studiów, którzy bezpośrednio zajmują się sprawami dotyczącymi poszczególnych roczników, np. prawidłowym rozdzielaniem stypendiów. Zajmuje się również częścią kulturową wydziałów, organizując wyjazdy integracyjne, uroczystości i imprezy. Samorząd to działalność stworzona przez studentów dla studentów. Posiada on wiele odrębnych organów, które odpowiadają za wydzielone sprawy, dzięki czemu pomagają w lepszym funkcjonowaniu uczelni. To właśnie dzięki jego działalności studenci mogą uczestniczyć w pokazach filmowych (np. cykl National Theatre Live z UW), spotkaniach, dyskusjach czy koncertach.
Zarząd Samorządu Studentów To jeden z wielu organów Samorządu Studentów, który pełni funkcję wykonawczą
06-07
i ściśle współpracuje z samorządami jednostek wydziałów. Priorytetowym zadaniem Zarządu jest dbanie o prawa studentów, by byli świadomi tego co im się należy, a co nie. To wybrani przedstawiciele działają na rzecz studentów UW, reprezentując ich przed władzami oraz na szczeblu ogólnouniwersyteckim. Kolejnym ważnym zadaniem ZSS jest opracowywanie projektu budżetu oraz dokonywanie podziału funduszy przeznaczonych na działalność Samorządu Studentów na całym Uniwersytecie. Jednak do jego kompetencji nie należy jedynie dbanie o prawo i finanse. Zajmuje się również coroczną organizacją Juwenaliów, czyli otwartym dla wszystkich cyklem koncertów i imprez, na których grają liczni muzycy. Wydarzenia są zróżnicowane po względem tematycznym oraz dostosowane do preferencji studentów i ich wydziału. W ubiegłych latach juwenalia regionalne stanowiły m.in. Gardenalia (juwenalia ZSS WDiNP i ZSS ISNS), Psychonalia (juwenalia ZSS WPsych), Łódź Filozoficzna (juwenalia ZSS IF), Dni Archeologa (juwenalia ZSS IArch), Muzykalia (juwenalia ZSS IMuz), czy Klubowe Juwenalia – gdzie każda z imprez odbywała się w innym miejscu i czasie. Zarząd zajmuje się również innymi wydarzeniami muzycznymi oraz spotkaniami z przedstawicielami środowiska kultury i nauki. Odbywają się one często na samym Kampusie bądź w zaprzyjaźnionych z uczelnią kawiarniach, muzeach czy klubach. Zarząd Samorządu Studentów prowadzi także wiele innych ciekawych projektów, takich jak Raport Studencki, który został stworzony by prezentować pozytywne i negatywne aspekty nauki na UW. Jest on dość kontrowersyjny, gdyż wytyka błędy uczelni, jednak ma on na celu rozwiązywanie bieżących problemów społeczności studenckiej, by żyło jej się lepiej. Kolejnymi inicjatywami są Akademicki Rozkład Jazdy czy internetowa telewizja studencka Uniwerek.TV, zajmująca się nie tylko bieżącymi sprawami uczelni, lecz także podejmująca się tematów ze świata zewnętrznego. Kolejnym ciekawym i najnowszym projektem jest UW HERE, które-
go celem jest zbudowanie programu zniżek. Mimo że stawia on dopiero swoje pierwsze kroki, twórcy zdążyli już stworzyć poręczną aplikację na telefony komórkowe, która ma ułatwić dostęp do zniżek na lunche czy wieczorne piwo. Ponadto ZSS UW co roku wita wszystkich z pierwszego roku projektem „Witaj na UW!”, w ramach którego organizowane są koncerty, imprezy czy wyjścia do muzeów. Jest to świetna inicjatywa dla „świeżaków”, by poczuli się pewniej w pierwszych dniach na Uczelni i mieli okazje wdrożyć się w uniwersyteckie życie.
Parlament Studentów UW Parlament jest to uchwałodawczy organ Samorządu Studentów Uniwersytetu Warszawskiego. Najliczniejszy i najbardziej burzliwy organ, który na comiesięcznych spotkaniach żywo debatuje nad podejmowaniem istotnych dla studentów decyzji. Spotkania przeciągają się nieraz do wielu godzin wypełnionych konfrontacjami pomysłów. Jednym z licznych zadań Parlamentu jest propozycja zmian w Regulaminie Samorządu. Bez jego akceptacji władze Uniwersytetu nie mogą wprowadzić żadnych modyfikacji w Regulaminie Studiów na Uniwersytecie. Do jego podstawowych kompetencji należy wybór przedstawicieli studentów do organów samorządu oraz do organów kolegialnych UW. Parlament zatwierdza skład Zarządu Samorządu Studentów oraz wybiera reprezentantów studenckich w Senacie UW. Parlamentarzystami zostają delegaci wszystkich wydziałów oraz innych wyodrębnionych jednostek organizacyjnych Uniwersytetu prowadzących rekrutację na studia. Pomimo, że głos otrzymują tylko wybrani reprezentanci, każdy student ma prawo uczestniczyć w obradach Parlamentu. Jest to zarówno miejsce do dyskusji na temat problemów związanych z nauką na UW, jak i wymiany doświadczeń pomiędzy studentami wszystkich jednostek Uniwersytetu. Do wyłącznych kompetencji Parlamentu należą: uchwalanie kodeksu etyki studenta i budżetu Samorządu, rozstrzyganie sporów kompetencyjnych pomiędzy organami Samorządu, wybór członków komisji, przed-
fot. Cristian Carrara CC
struktury studenckie UW /
stawicieli rad oraz kandydatów. W szczególności jednak zajmuje się on uchylaniem niezgodnych z przepisami prawa uchwał innych organów Samorządu oraz nadzorem nad działalnością organów Samorządu powołanych przez Parlament oraz ich członków.
Komisje Wyborcza i Rewizyjna W skład Samorządu Studentów wchodzą również dwie komisje zajmujące się wyborami oraz rewizją. Komisja Wyborcza Samorządu Studentów Uniwersytetu Warszawskiego to organ przeprowadzający i nadzorujący wybory m.in. do organów Samorządu Studentów UW w jednostkach organizacyjnych Uniwersytetu. Do jej kompetencji należy uchwalanie kalendarza wyborów na rok akademicki, przeprowadzanie głosowania na elektorów studenckich, rozstrzyganie wątpliwości związanych z wyborami czy ustalanie szczegól-
nych zasad ich przeprowadzania. Natomiast Komisja Rewizyjna składa się z pięciu członków wybieranych przez Parlament Studentów UW. Do jej zadań należy kontrola działalności Zarządu, czyli realizacja uchwał Parlamentu, budżetu Samorządu, dysponowanie środkami materialnymi Samorządu
kontroluje jakość procesu dydaktycznego. Każdy student danego Wydziału może ubiegać się o miejsce w niej oraz aktywnie uczestniczyć w jej pracach, wyrażać własne opinie na temat spraw go dotyczących. Inicjatywą Rad Wydziałowych jest dbanie o studentów danego kierunku i rozwiązywanie problemów.
Rady Wydziałowe
Studenckie możliwości
Uniwersytet Warszawski jest podzielony na Wydziały, czyli wyodrębnione instytucje różniące się od siebie kierunkiem studiów (np. Wydział Prawa i Administracji). Głównym organem Wydziału jest Rada Wydziałowa. Do jej kompetencji należy zajmowanie się najważniejszymi sprawami Wydziału oraz regulowanie toku nauki przez uchwalanie zasad studiowania na danym Wydziale. Ustala kierunek jego działalności, uchwala plan i program nauczania. Tworzy plan finansowy oraz
Wyżej wymienione organy są istotne i wprowadzają wiele zmian na Uniwersytecie Warszawskim. Każdy kto uczęszcza na Uniwersytet podlega zasadom instytucji uniwersyteckich, mających na celu urozmaicić i ułatwić życie żakom. Dzięki nim każdy student może czynnie brać udział w życiu uczelni – korzystać z kulturowych i naukowych atrakcji, zniżek, wymian, wyjazdów integracyjnych – oraz być świadomym swoich możliwości podczas okresu studiowania. 0
październik 2015
/ prawo dla studenta
Zacznij ogarniać! Nowe miejsce, nowe (pierwsze) studia, nowi ludzie. O ile towarzyska aklimatyzacja to sama przyjemność, o tyle poznawanie zasad studiowania i przekopywanie regulaminu niekoniecznie do takich należy. Trzeba w końcu postawić ten pierwszy krok. Ale już teraz? Teraz. t e k s t:
m ag da l e n a d r e z n o
brew pozorom deptanie szlaku w labiryncie prawnych kruczków studiowania nie zajmuje aż tak wiele czasu, bowiem wokół jest wielu innych żaków, którzy idą tą samą drogą. Z drugiej strony nigdy nie wiadomo kiedy pojawi się dodatkowa ścieżka do wykarczowania, bo na przykład zostanie wprowadzona zmodyfikowana wersja regulaminu lub zmieni się finansowanie drugiego kierunku studiów. Mimo że ciężko zostać prawdziwym ekspertem, to w podstawowym pakiecie swoich praw i obowiązków lepiej się orientować. Zacząć trzeba od tego, że istnieje ogólny regulamin studiów na UW (do znalezienia na stronie Biura Spraw Studenckich UW w zakładce „Sekcja toku studiów”), ale oprócz niego każdy z wydziałów ma również własny regulamin, który można znaleźć na wewnętrznej stronie jednostki. Kiedy student potrzebuje konkretnej pomocy w ramach swojego toku studiów, regulaminy są podstawą, aby rozmawiać na ten temat w dziekanacie.
W
Umiem Sobie Oceny Sprawdzić Proste pytanie na początek: co charakteryzuje studenta? Legitymacja i indeks – można by było odpowiedzieć jeszcze do niedawna. O ile plastikową legitymację mają wszyscy (trzeba pamiętać o podbijaniu jej dwa razy do roku), papierowego indeksu większość żaków już nie posiada. Nie ulega jednak kwestii, że bez zbierania wpisów do indeksu życie studentów i wykładowców jest po prostu łatwiejsze. Cała historia studiów jest dostępna na koncie studenta w USOS-ie (Uniwersyteckim Systemie Obsługi Studiów). Można tam nie tylko przeczytać wymagania do zaliczenia danego przedmiotu (sylabus), lecz także dokonać podpięć przedmiotów czy rozliczyć etap studiów. Podania do dziekanatu składa się zazwyczaj dwoma drogami jednocześnie – i przez USOS, i w formie papierowej. Na razie te nowe określenia i procedu-
08-09
ry mogą brzmieć dla pierwszorocznych trochę niezrozumiale, ale nie warto się tym przejmować. We wrześniu nowi studenci dokonali rejestracji na przedmioty, a to znaczy, że pierwszy kontakt z USOS-em mają już za sobą. Następna rejestracja (na przedmioty na drugi semestr) będzie dopiero w grudniu. Pierwszych podpięć natomiast będzie trzeba dokonać na przełomie października i listopada (nie trzeba się spieszyć, jest na to czas około trzech tygodni) oraz na przełomie lutego i marca. Warto dowiedzieć się, jakie są w danym roku szczegółowe zasady rozliczeń punktów, czyli ECTS-ów (a co za tym idzie – podpięć), ponieważ lubią one czasem ulegać modyfikacjom. Informacji najlepiej szukać na stronie Samorządu Studentów UW lub skontaktować się z wydziałowym Samorządem Studentów, który powinien mieć wytyczne najbardziej pomocne studentom danego wydziału. We wszystkich jednostkach są zazwyczaj organizowane spotkania informacyjne dotyczące np. obsługi USOS-a, dokonywania pierwszych rejestracji czy wymagań punktowych. Powoływany jest również opiekun roku, do którego można się zgłosić w potrzebie.
Gimnastyka ludzi i języka O ile organizacja przedmiotów objętych planem danych studiów (np. obligatoryjnych, specjalizacyjnych czy fakultetów) różni się w zależności od jednostki, to są również takie zajęcia, do których wszyscy studenci UW mają jednakowy dostęp. Przez cztery semestry studenci dzienni zarówno uczą się języków obcych (od najbardziej popularnych po egzotyczne), jak i uprawiają sport. Można wybierać z wielu bezpłatnych form ruchu (np. gry zespołowe, judo, wspinaczka) lub za opłatą wziąć udział w bardziej wymyślnych (np. capoeira, jazda konna, krav-maga, jujitsu brazylijskie). Studenci dzienni muszą zaliczyć WF do końca piątego semestru. Na UW istnieje obowiązek zdania wewnętrznego eg-
zaminu z dowolnego języka obcego do końca trzeciego roku studiów, na poziomie co najmniej B2 (nie trzeba wcześniej uczęszczać z tego języka na lektorat). Można na przykład przystąpić do egzaminu z języka angielskiego, a w ramach lektoratu uczyć się szwedzkiego. Nie tylko na WF-ach i lektoratach spotykają się ludzie z najróżniejszych wydziałów. Jest też tak podczas zajęć ogólnouniwersyteckich. Studentka biologii może zapisać się na konwersatorium w języku angielskim (np. „Disney Animated Films and American Values” na Wydziale Amerykanistyki), a student historii na „Programowanie układów FPGA” na Wydziale Fizyki. Każdy znajdzie coś dla siebie.
System Eliminacji Studentów Jest Aktywny Mimo że do najbliższej sesji jeszcze 120 dni, warto oswajać się z myślą o niej od samego początku. Sesja bowiem ma to do siebie, że w praktyce zaczyna się wcześniej niż mówi oficjalny kalendarz – tydzień lub dwa przed ostatnimi zajęciami z danych przedmiotów. Wtedy mają miejsce zaliczenia, testy, składanie prac pisemnych. Raz (w ciągu 3-letnich studiów) lub dwa razy (w ciągu 5-letnich) można bez konsekwencji zrezygnować z zaliczenia przedmiotu, na który się zapisało. Warto korzystać z tego prawa rozważnie, bo to taki studencki as w rękawie – karta, której można użyć na przykład na wypadek zupełnie nietrafionych zajęć. Trzeba tylko odpowiednio wcześniej zgłosić, że chce się nią zagrać. Dzięki wcześniejszej organizacji zaliczeń, podczas sesji właściwej studenci mogą już tylko skupiać się na „dużych” egzaminach z najważniejszych przedmiotów. Zawsze obowiązują dwa terminy z danego przedmiotu; jeden w sesji egzaminacyjnej, drugi w poprawkowej. Czasem wykładowca organizuje „zerówkę”, czyli dodatkowy termin, który poprzedza ten w sesji właściwej. Warto do niej przystąpić choćby po to, aby pokonać pierwszy stres,
prawo dla studenta /
Nawet gdy forsy brak Każdy kij ma dwa końce, dlatego jeśli o „warunkach” mowa, warto wspomnieć również o stypendiach. Jednym z najbardziej prestiżowych w naszym kraju jest stypendium Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego za wybitne osiągnięcia. Oprócz tego od drugiego roku studiów I stopnia (lub od pierwszego roku, jeśli jest się laureatem lub finalistą
olimpiady) można ubiegać się o przyznanie stypendium rektora. Trzeba wykazać się wysoką średnią ocen oraz osiągnięciami naukowymi, sportowymi bądź artystycznymi. Co ważne, pod uwagę brane są tyko sukcesy z poprzedniego roku akademickiego. Czas na składanie wniosków mija z dniem 15 października. Studenci zainteresowani stypendium socjalnym, mogą się o nie ubiegać do dziesiątego dnia każdego miesiąca. Oprócz wspomnianych stypendiów można starać się o szereg innych przyznawanych przez fundacje, stowarzyszenia czy jednostki samorządu terytorialnego. Jednym z znajpopularniejszych stypendiów w stolicy jest Stypendium m.st. Warszawy im. Jana Pawła II.
Entliczek-pentliczek, wymiana, praktyki Jedni uważają praktyki za przykry obowiązek, inni wspominają je jako cenny czas, w którym czegoś ciekawego się nauczyli. Szczegółów wyrobienia stażu należy szukać w planie studiów, ponieważ każdy wydział robi to po swojemu (na przykład na Wydziale Psychologii było to do niedawna obowiązkiem; teraz nie ma już takiego wymogu). Przydatne może też się okazać Biuro Karier UW, które gromadzi i udostępnia oferty praktyk oraz pomaga w formalnościach. Oczywiście można również szukać ich na wła-
sną rękę. Odpowiednio wczesne rozejrzenie się za dobrym miejscem to strzał w dziesiątkę. Możliwości jest bardzo dużo. Dobrze jest połączyć naukę z poznawaniem innych krajów, kultur i języków – może to potwierdzić rzesza studentów, która część swoich studiów odbyła za granicą. Największą popularnością cieszy się Erasmus (który wysyła na studia lub na praktyki), ale można też wyjechać np. w ramach umów bilateralnych. Organizacją praktyk i wolontariatów zajmuje się wiele organizacji i stowarzyszeń. Należy do nich np. AIESEC, który w ramach programu Global Citizen oraz Global Talents oferuje wyjazdy na kilka kontynentów. Oczywiście nie trzeba od razu wyjeżdżać za granicę. Istnieje też program MOST, w ramach którego przez jakiś czas można studiować swój kierunek na innej uczelni w Polsce.
Na początku był chaos Początkowe dni na uczelni mogą przyprawić człowieka o zawrót głowy. Najważniejsze to pamiętać: nie ma co bać się pytać. Lepiej napisać maila niż siedzieć cicho. Lepiej przyjść na dyżur i osobiście porozmawiać niż mówić potem „ale ja nie wiedziałem!”. Student dobrze zorientowany w swoich prawach to student uodporniony na nieprzyjemne niespodzianki. No i szczęśliwszy (przynajmniej do sesji!). 0
fot. alegriphotos.com\CC
sprawdzić swoje umiejętności i oswoić się ze stylem pytań. Na niektórych wydziałach w razie niezaliczenia można bez konsekwencji przystąpić do egzaminu w pierwszym terminie. Warto pamiętać, że prowadzący to też ludzie, często bardzo otwarci i pomocni. Jeśli na przykład kilku studentom nie odpowiada termin egzaminu, bo mają wcześniej zaplanowany wyjazd za granicę/na staż/do pracy (zdarza się to o wiele częściej w sesji letniej niż zimowej), jest to dobry powód, by prosić wykładowcę o możliwość wcześniejszego zdawania. Oczywiście zależy to od jego chęci, ale zawsze warto próbować. A co jeśli nie powiedzie się ani w pierwszym, ani w drugim terminie? Wtedy można złożyć podanie o wpis warunkowy (student przechodzi na następny rok pod warunkiem, że zaliczy przedmiot w późniejszym terminie). Minus jest taki, że „warunki” to usługi edukacyjne, za które trzeba zapłacić. Ich koszty różnią się między wydziałami.
październik 2015
egzamin z kreatywności /
Nie jestem głupi. Ściągam
Ściągi zapisane na rękach, pomiędzy palcami, kartki w mankietach, za stanikiem, słówka z niemieckiego na dekolcie, matematyczne równania na wewnętrznej stronie dłoni, smartfony pod ławką lub pomiędzy kartkami, nagrania z definicjami pojęć i wiele, wiele innych wymyślnych chwytów w sztuce ściągania, która rozwija się nieprzerwanie wraz ze wszystkimi uczącymi się tego świata.
T E K S T:
M AR I A K Ą DZ I E L S K A
ciąganie bezsprzecznie jest niemoralnym sposobem uzyskiwania lepszej oceny na egzaminie w przypadku braku wymaganych wiadomości. W trakcie tego procederu oszukujemy egzaminatora, który potwierdza swoim autorytetem fałszywy stan naszej wiedzy, naszych kolegów, od których dostaliśmy lepszą ocenę pomimo braku przygotowania, ale również samego siebie, gdyż nierzadko kreujemy nieadekwatny obraz swoich umiejętności, w jaki sami wierzymy. Dobrze uwypukla istotę tego zachowania angielskie określenie cheating – oszukiwać, ale i zdradzać. Tym samym słowem w świecie anglosaskim nazywane jest ściąganie, ale także zdrada małżonka lub przyjaciela, a tym samym zdrada samego siebie. Z pewnością jest to nieetyczne i nieuczciwe zachowanie, które słusznie spotyka się z ostracyzmem i karą. Problem tylko taki: kto z was w życiu nigdy nie ściągał? Kto z was nie spisał nic od kolegi lub nie sprawdził wiadomości w podręczniku czy Internecie? Jeśli to Ty, uczciwy szczęściarzu, który właśnie czytasz te słowa, to wyrwij tę oto plugawą stronę magla, podpisz się na niej i zawieś na najbliższej ścianie Uczelni. Chcemy wiedzieć, że istniejesz, zagrożony okazie!
Ś
Po dyplom na skróty Dlaczego ściągamy, skoro tym zachowaniem pogarszamy moralny stan świata i samemu sobie czynimy krzywdę? Czemu wciąż słychać na korytarzach zwycięskie okrzyki: „Hej stary, wszystko zerżnąłem, a dostałem piątkę!” Dlaczego przy rosnącej samoświadomości i tworzeniu społeczeństwa obywatelskiego ten proceder nie odszedł jeszcze do lamusa? Jest oczywiście wiele powodów, tak samo jak jest wiele rodzajów samego ściągania. Nierzadko czynimy to
ze zwykłego, charakteryzującego rodzaj ludzki parszywego lenistwa. Nie chce nam się nauczyć, nie mamy ochoty, aby poświęcić dzień na wkuwanie słówek z języka obcego lub wszystkich punktów prawniczego kodeksu. Wolimy ściągnąć część informacji i tym samym również zaoszczędzić czas na inne, przyjemniejsze aktywności. Często po prostu lekceważmy sobie dany przedmiot i chcemy go jedynie jak najszybciej zaliczyć. Najczęściej niestety ściąganie ma krótkie nogi, ponieważ dobrze prowadzony model nauczania wymaga opanowania jednego materiału, by przejść do następnego. Konieczne wkuwanie i tak dopadnie nas wcześniej lub później. Są również przypadki wulgarnego cwaniactwa – studentów, którzy w ogóle nie chcą się uczyć, a jedynie sprytnie przejść przez system edukacji i uzyskać dyplom. Dla takich osób odpowiedź jest prosta: studia wyższe nie są dla wszystkich, można osiągnąć sukces również bez nich. Nie marnujcie swojego czasu. Nie ma po co działać przeciwko sobie.
Winny system? Jednak główny powód ściągania leży gdzie indziej i rodzi się ze znacznie poważniejszego problemu. Nie wszystkie sylabusy, a w tym również egzaminy są dobrze przygotowane. Efektywne przekazywanie wiedzy i następnie jej sprawdzanie to również określone umiejętności. Wielu wykładowców wychodzi z założenia, że najlepszy jest egzamin w formie wielkiego testu na zakończenie semestru lub całego roku akademickiego, bez wcześniejszego systematyzowania wiadomości w postaci kartkówek, podsumowań i odpytywań. Owszem, to jest trudne i wymaga większego zaangażowania prowadzącego, ale również efekt nauczania okazuje się lepszy. Systematyczne powtarzanie i regularne konfronto-
wanie studenta z jego własnymi wiadomościami jest w stanie wymusić nawet na największych leniach rzetelną pracę. W momencie, kiedy student jest zasypywany ogromem materiału, którego po prostu nie sposób się nauczyć i który w żaden sposób wcześniej nie został mu przybliżony, sięga po inne formy zaliczenia przedmiotu. Ściąganie to często łatwiejsze rozwiązanie nie tylko dla studenta, lecz także dla prowadzącego. Obydwie strony nie wykonują rzetelnie swojej pracy, ale na końcu trzeba się z niej rozliczyć. Wyjście z tej sytuacji leży w ściąganiu. Kolejnym źródłem tego procederu jest postępująca masowość edukacji. Jeśli zajęcia prowadzone są w grupie pięćdziesięciu osób i zaliczane na koniec testem, którego pytania co roku się powtarzają, to pełna uczciwość ze strony studenta byłaby obrażeniem jego inteligencji i zwyczajną stratą czasu. Zajęcia typu „zapchaj dziurę” są również zaliczane sposobem „wspólnego zdawania”. Jest duża grupa przedmiotów, których istnienie wydaje się bezsensowne zarówno dla wykładowców, jak i dla studentów. Odbywają się jedynie dlatego, że „muszą”. Kultura ich prowadzenia, a tym samym zaliczania jest niejasna i często istnieje przyzwolenie na ściąganie. Jeśli wykładowca od początku wprowadza atmosferę powagi i profesjonalizmu, szanuje swoje zajęcia i oczekuje rzetelnego zdawania, studenci bezbłędnie odczytują jego nastawienie i podporządkowują się wymaganiom. Istotną rolę odgrywa kreowana przez profesora atmosfera nauczania: jeśli ona jest zdrowa i klarowna, również student czuje się w niej lepiej. Postawmy sprawę jasno, nie na każdym egzaminie da się ściągać. Jest to możliwe na testach lub na kolosach przeprowadzanych w dużych grupach, których pilnuje jeden prowadzący pogrążony w lekturze przy
październik 2015
/ egzamin z kreatywności
biurku. Na egzaminach ustnych lub esejach pisanych w klasie nie da się ściągać. Takie formy weryfikacji wiedzy wymagają jednak pracy, czasu i zaangażowania wykładowców. Łatwiej jest zrobić test, który można ocenić w pół godziny. Ta różnica świadczy jednak o poziomie polskiej wyższej edukacji. Jeśli uczelnie chcą wymagać od studentów, powinny wymagać również od samych siebie.
Trzy „Zet” Po wpisaniu w wyszukiwarkę internetową hasła „ściąganie na studiach”, trzecim wynikiem jaki się pojawia, jest grupa dyskusyjna Vitalia. pl, a tam pytanie zadane przez osobę o nicku Schichi: Wiem, ze to niechlubne, ale trzeba sobie w życiu radzić – jakie macie sposoby na ściąganie na studiach?, po czym pada wytłumaczenie: jestem w trakcie zaliczeń, które często wypadają po 2 jednego dnia, przede mną sesja. Albo jedno porządnie i to na pewno zaliczę, a drugi na kolejny termin – który też zbiega się z innym zaliczeniem – albo dwa po łebkach, gdzie pewnie żadnego nie zaliczę. To ilustruje kolejny problem – idziemy przez studia często jak maszyny, uczymy się jedynie przed nadchodzącą sesją. Nikt nie wymaga od nas systematycznego powtarzania, nikt nie sprawdza naszych postępów, często nikt się specjalnie nami nie interesuje w ciągu roku. Zdajemy lepiej lub
12-13
gorzej i idziemy dalej. Oczywistym jest, że w idei studiowania zawiera się przede wszystkim samodzielna praca i chęć rozwoju, ale łatwiej się uczyć, jeśli obserwujemy, że profesor odgrywa również rolę wychowawczą czy mentorską. Jeśli wytwarza się jakikolwiek bezpośredni kontakt między wykładowcą a studentem, ściąganie automatycznie staje się znacznie trudniejsze, bo choćby przez szacunek trudniej nam oszukać taką osobę. Dobrym przykładem jest system tutorski na Uniwersytecie w Oxfordzie, gdzie student ma obowiązek raz w tygodniu spotkać się ze swoim opiekunem i zdać sprawę z postępu w przyswajaniu wiedzy. Wspólnie rozwiązują zadania oraz dyskutują nad problemami. Tym sposobem student co tydzień powtarza materiał i jest znacznie lepiej przygotowany do egzaminu, a tym samym zwyczajnie nie potrzebuje ściągać.
Pobłażliwość nie popłaca Wydaje się, że praktyki ściągania znacznie zmniejszyłyby się na uczelniach, gdyby egzaminatorzy stosowali restrykcyjne kary. Widmo otrzymania warunku z danego przedmiotu z pewnością zniechęciłoby wielu śmiałków. W Polsce oszustwa na egzaminach są traktowane dość liberalnie i często utożsamiane ze sprytem i zdolnością „radzenia sobie”. Jednak w wielu innych krajach podchodzi się do ściągania jak do poważ-
nego wykroczenia, za co grozi nawet usunięcie z uczelni. Ekstremalnym przykładem jest Korea Północna, gdzie wykluczenie ściągania jest najwyższym priorytetem. Powszechnie obiegły media zdjęcia z egzaminów, gdzie studentki siedzą przy biurkach nago, jedynie w butach – tym sposobem nie mają szans ukryć ani ściąg, ani telefonów. Nie mieszajmy jednak priorytetów. Mniej radykalny, a powszechnie poważany jest model brytyjski. Na King’s College w Londynie egzaminy odbywają się w halach lotniskowych, gdzie wszyscy studenci są przewożeni autobusami. Na salę egzaminacyjną nie wolno wnosić toreb ani płaszczy, każdy siedzi przy oddzielnym stoliku, a pomiędzy nimi spacerują obserwatorzy. Studenci są tak zestresowani, że żaden z nich nawet nie pomyślałby o próbie oszustwa. Ściąganie to niechlubna i niemoralna praktyka, która powinna być rugowana z systemu edukacji, jednak przede wszystkim poprzez efektywne nauczanie. Wykładowcy mają obowiązek na pierwszym miejscu stawiać przekazywanie wiedzy, a dopiero potem jej sprawdzanie. Większość studentów przychodzi na uniwersytety, aby naprawdę się uczyć. Wystarczy postawić przed nimi konkretne i realne do spełnienia wymagania oraz odrobinę inspiracji, a przez szacunek do swojej Alma Mater nie będą starali się jej „zdradzać”. 0
Wielkie Zwiedzanie Warszawy 3-4 października WOW! Wielkie Otrzęsiny Warszawy 7 października Zbierajcie siły i szykujcie się na imprezowy maraton klubowy – nadciąga jubileuszowa edycja WOW! Wielkich Otrzęsin Warszawy! W środę 7 października z impetem wkroczycie w nowy rok akademicki, zaliczając najlepsze miejscówki na imprezowej mapie miasta! Jeden bilet, wymieniony na otrzęsinową opaskę, otworzy przed Wami bramy najlepszych klubów z masą atrakcji i epicką imprezą w doborowym towarzystwie, którą będziecie wspominać przez całe studia! Nieważne, czy dopiero co zdaliście maturę, czy macie już na karku kilka lat na uczelni; czy wybraliście Polibudę, czy reprezentujecie Uniwerek – start roku akademickiego nie może obejść się bez WOW! Bilety już wkrótce do zdobycia na uczelniach, w akademikach i punktach sieci Eventim (przedsprzedaż: 15 zł, w dniu imprezy: 20 zł). Darmowe wejściówki można zgarnąć w konkursach na oficjalnym profilu WOW! Wielkie Otrzęsiny oraz wydarzeniu WOW! Wielkie Otrzęsiny Warszawy 2015! www.fb.com/WielkieOtrzesiny
Noc Klubowa 9 października Już 9 października w piątek odbędzie się jedyna i niepowtarzalna Noc Klubowa w Warszawie, Bydgoszczy, Poznaniu i Wrocławiu, a 16 października w Łodzi i Toruniu. Czekają na ciebie najlepsze kluby w mieście, specjalne oferty w barach, moc imprez w różnych klimatach muzycznych. Wystarczy kupić jeden bilet, by bawić się w wielu miejscach. Bilety w przedsprzedaży będą dostępne na www.klubowanoc.pl, w punktach sieci Eventim (Empik, Saturn, MediaMarkt) oraz w wybranych punktach partnerskich. Już niedługo więcej szczegółów
Wyjazd integracyjny NMS MAGIEL 16-18 października Dla Maglowicza słowo „Toruń” ma więcej niż tysiąc znaczeń. Dla nas to nie tylko nazwa miasta, ale synonim wspomnień. Harców, psot i igraszek. Tańca i poważnych dyskusji. Nowych znajomości, ciekawych ludzi. Tradycji – bo jeździmy tam już kilkanaście lat. Smaku pierników i alkoholu. Jeśli też chcesz tego doświadczyć pojedź z nami w tym roku! Oprócz dobrej zabawy, poznasz tajniki pracy dziennikarza, biznesowych wyzwań wydawania czasopisma oraz tworzenia grafiki – wszystkiego na czym opiera się magiel. Dowiesz się także co może Cię czekać jeśli do nas dołączysz. Jedziemy 16 października, wracamy 18. Sprawdź więcej informacji na www.magiel.waw.pl/torun/ i zapisz się niezwłocznie!
Wielkie Zwiedzanie Warszawy 2015 to 7. edycja projektu organizowanego przez Samorząd Studentów SGH. Jeśli chcesz poznać Warszawę od strony kulturalnej i rozrywkowej – nie może Cię zabraknąć! WZW rusza w pierwszy weekend października! W planach jest moc atrakcji: zwiedzanie stolicy czterema różnymi trasami, muzea, gra miejska, impreza tematyczna i liczne konkursy, które ubarwią integrację. Bilety w sprzedaży na standzie Samorządu już od 30 września! www.fb.com/wielkiezwiedzaniewarszawy
Inspiring Solutions – rekrutacja 6 października Inspiring Solutions powraca! Największa studencka konferencja o zastosowaniach IT w biznesie rozpoczyna rekrutację! Startupy? Technologie jutra? To wszystko czeka na Ciebie, jeśli dołączysz do najbardziej kreatywnego zespołu, w którym zrealizujesz tysiące swoich pomysłów, poznasz niesamowitych ludzi i przeżyjesz niezapomnianą przygodę, tworząc jeden z najbardziej wyjątkowych studenckich projektów w Polsce. Przyjdź na Spotkanie Inspirujące – 06.10.2015, godz. 19. Więcej na: www.fb.com/InspiringSolutions
Mamo Wrócę Później 13 października Pierwsze noce w Warszawie? Szum samochodów, blask wieżowców oraz brak rodziców upominających Cię, by nie wracać o „nieludzkich porach”? Uczcij to w znanym z #prestiżu Klubie Platinium i przestań się tłumaczyć „Mamo wrócę później”! Zainauguruj rozpoczęcie roku akademickiego w warszawskim stylu – przy dobrej muzyce i jeszcze lepszych napojach. Wejściówki dostępne pod adresem magiel@magiel.waw.pl oraz w Auli Spadochronowej w wybranych dniach!
Sztuka Budowania Relacji – VIII Edycja 20-22 października Sztuka Budowania Relacji – czyli o relacjach w biznesie i nie tylko. Już 20 października rusza kolejna edycja projektu organizowanego przez SKN Rozwoju Osobistego! Jest to cykl trzydniowych bezpłatnych szkoleń, mających na celu rozwijanie kompetencji miękkich. Efektywne nawiązywanie relacji biznesowych i damskomęskich, naturalna pewność siebie czy skuteczna autoprezentacja – to tylko nieliczne tematy, które zostaną poruszone na warsztatach! 20-22 października 2015r. Więcej szczegółów już wkrótce!
Informacja dla organizacji
/ antysystemowa wojenka Z pozdrowieniami od Gazpacho pochodzącego z Podcarpaccio!
Wojna o system Zdaniem Federica Felliniego, młodzi ludzie nie zdają sobie sprawy z tego, czego chcą, ale są absolutnie zdecydowani to osiągnąć. Eksperci wciąż zachodzą w głowę, jak odczytywać ich wysokie poparcie dla polityków antysystemowych T e k s t:
A l e k s a n d r a G ł a d k a , J ę d r z e j Wo ło c h ow s k i z dj ę c i a :
dy cztery miesiące temu Paweł Kukiz zdobył ponad 20 proc. głosów w wyborach prezydenckich, towarzyszyły temu szok i niedowierzanie. Kandydat bez programu i pozbawiony szerszego zaplecza kadrowego, który swoją kampanię opierał na bojkocie, zdobył ponad czterdziestoprocentowe poparcie wśród osób w wieku 18-29 lat. Dla wielu był to wyraźny sygnał – młode pokolenie zaczyna się buntować.
G Anty
Historia pokazuje, że takich spektakularnych wzlotów i upadków w polskiej polityce było wiele, a za każdym z nich stały pojedyncze grupy społeczne. Przypadek Pawła Kukiza nie jest pierwszym i prawdopodobnie nie ostatnim przykładem kandydata, który wybija się na opozycji wobec obecnej rzeczywistości. Tradycja ta sięga już pierwszych wolnych wyborów prezydenckich w III RP w 1990 roku, gdy do wyścigu o władzę stanął szerzej nieznany Stan Tymiński. Emigrant z Kanady, wróciwszy do ojczyzny postanowił stawić czoła ówczesnym kandydatom. Prezentował się jako obrońca pokrzywdzonych transformacją i co ważniejsze – podczas każdego spotkania wyborczego występował z czarną teczką, w której – jak twierdził – miał materiały kompromitujące jego kontrk a n d y d a t ó w.
K ata r z y n a M at u s z e k
Efekt był spektakularny: Tymiński wszedł do drugiej tury, pokonując m.in. Tadeusza Mazowieckiego i Włodzimierza Cimoszewicza. Tacy politycy pojawiali się co kilka lat. Ulubieńcem rolników okazał się Andrzej Lepper, który nawet przez rok był ministrem zajmującym się tym obszarem gospodarki. Kandydat młodych objawił się jednak dopiero 20 lat po Tymińskim – Janusz Palikot, były biznesmen i przez dwie kadencje poseł Platformy Obywatelskiej nagle został najgłośniejszym krytykiem rządu Donalda Tuska. Pod antyklerykalnymi i liberalnymi obyczajowo sztandarami szturmem zdobył 10 proc. głosów w wyborach w 2011 roku, a wśród uczniów i studentów aż 27 proc. Mimo występowania pod różnymi hasłami oraz prezentowania odmiennych poglądów wszyscy antysystemowi kandydaci mieli kilka takich samych cech. Żaden z nich nie zdołał przekuć swojego sukcesu w długotrwałe poparcie elektoratu, blednąc na scenie politycznej wraz z zakończeniem swoich pięciu minut. Każdy trafiał swoją retoryką na podatny grunt, zręcznie wykorzystując rozwlekłe w czasie, narastające przez lata podziały wśród wiodących ugrupowań politycznych i przekuwając je w swoją popularność. Z kolei pola do takiego wyróżniania się już od lat dostarcza podział polskiego środowiska rządzącego – spór pomiędzy Platformą Obywatelską a Prawem i Sprawiedliwością.
Geneza Konflikt istniejący na tej osi wynika ze starcia idei, którego korzenie sięgają początku lat
16-17
antysystemowa wojenka /
90. O ile do wyborów w 1989 roku jeszcze cały obóz solidarnościowy stawał wspólnie, tak krótko później zaczął rozpadać się od środka. Już w 1990 roku wybuchła „wojna na górze”, w wyniku której rozstały się środowiska Lecha Wałęsy i ówczesnego premiera Tadeusza Mazowieckiego. Zaledwie rok później ówczesny szef Kancelarii Prezydenta Wałęsy, Jarosław Kaczyński, opuścił stanowisko w atmosferze kłótni. Po kilku miesiącach i po przedterminowych wyborach parlamentarnych premierem został Jan Olszewski, związany ze środowiskami skupionymi wokół Kaczyńskiego. Rząd ten, nieposiadający większości parlamentarnej, nie mógł utrzymać się długo. Punkt kulminacyjny nastąpił w nocy z 4 na 5 czerwca 1992 roku. Tydzień wcześniej Sejm zażądał od Ministra Spraw Wewnętrznych stworzenia listy dawnych agentów Służby Bezpieczeństwa, pracujących wówczas na wysokich stanowiskach, co ówczesny szef MSW Antoni Macierewicz ochoczo uczynił. Lista zawierająca nazwiska m.in. Lecha Wałęsy, ówczesnego Marszałka Sejmu Wiesława Chrzanowskiego czy niedoszłego koalicjanta Leszka Moczulskiego spowodowała wielkie poruszenie – kilka godzin później rząd był już odwołany. Wydarzenia te, ochrzczone mianem „nocy teczek”, wciąż tkwią w pamięci ich uczestników. Prawo i Sprawiedliwość tworzy narrację, jakoby rząd Olszewskiego próbował raz na zawsze oczyścić Polskę z komunistycznych wpływów i dlatego został odwołany. Środowiska skupione obecnie wokół Platformy Obywatelskiej uważają odwrotnie – był to fatalny rząd, a akta osób będących na tej liście były w dużej mierze sfałszowane przez bezpiekę. A to tylko jeden z wielu konfliktów – tych z kolei jest tyle, ile ugrupowań na przestrzeni lat. Trudno nie odnieść wrażenia, że w środowisku politycznym każdy każdemu wilkiem. Nie koliduje to jednak z faktem, iż wielu polityków, widząc nikłe szanse na przetrwanie swoich macierzystych partii, przechodziło do konkurencyjnych ugrupowań, często o zupełnie innym programie. Za przykład może posłużyć Stefan Niesiołowski, niegdyś polityk Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego, wówczas zaciekle zwalczający środowiska lewicowe i centrolewicowe, a teraz członek PO. Inni, po kłótni z dotychczas najbliższymi współpracownikami, przechodzili do konkurencji, z którą spory zdążyły na przestrzeni lat wygasnąć. W obecnie trwającej kampanii wyborczej najgłośniejszą zmianą barw stała się historia Ludwika Dorna. Znany niegdyś jako „trzeci bliźniak”, po wielu rozstaniach i powrotach z PiS, startuje do Senatu jako kandydat PO.
Stagnacja Ciągłe zmiany ugrupowań oraz pojawianie się nieustannie tych samych twarzy jest poczytywane jako jedna z największych wad naszego systemu partyjnego. Według danych opublikowanych na stronie internetowej Kancelarii Sejmu obecnie spośród 460 posłów aż 209 zasiada w Sejmie od co najmniej 12 lat. Wielu z nich funkcjonuje w polskiej polityce od niemal dwóch dekad, nie kwapiąc się do przekazania władzy młodszej kadrze. Według Agaty Diduszko-Zyglewskiej, dziennikarki i aktywistki miejskiej związanej z Krytyką Polityczną, perspektywy dla młodych do wejścia na listy wyborcze poprzez duże partie są minimalne. Po wielu tzw. młodzieżówkach widać, iż ugrupowania polityczne mają już od lat określone osadzone zespoły, nie zamierzające rezygnować ze swoich stanowisk. Nikogo nie interesuje, czy ktoś jest specjalistą w jakimś temacie, który byłby przydatny i wyróżniałby się w Sejmie. Niestety nie są kluczowe takie sprawy, które są istotne dla ludzi. Najważniejsze wydają się polityczne spory rytualne, a w nich – „rytualni wojownicy”.
Młodzi Obserwując kondycję polskiego środowiska politycznego na przestrzeni ponad dwóch dekad łatwo dojść do wniosku, iż młodzi ludzie rzeczywiście mają przeciwko czemu się buntować. Te same twarze, kłótnie, afery, rażący brak kultury osobistej i wiedzy wśród niektórych posłów – a nic nie zapowiada zmian. Wraz z przekroczeniem progu dorosłości przez kolejne pokolenie pojawiła się w gronie wyborczym liczna grupa dopiero od niedawna budująca swoją świadomość społeczno-polityczną. W percepcji wielu młodych trwające od 8 lat rządy PO są wiecznością. Pojawiające się w mediach historie o kolejnych skandalach, niepowodzeniach lub wpadkach tego ugrupowania naznaczają sposób odbierania tej partii przez młodych. Jednocześnie nie pamiętają czasów, gdy Polska znajdowała się pod kierownictwem PiS – nie mają zatem rzetelnej podstawy do racjonalnego porównania dwóch rzeczywistości. Zarazem większość młodych nie boryka się jeszcze z szeregiem problemów, które są typowe dla nieco starszych pokoleń. Nie zaprzątają im głowy na przykład kwestie związane z utrzymaniem stabilności finansowej lub rodzicielstwem. Mając dość zawężony wachlarz interesującej ich problematyki oraz dysponując ograniczoną wiedzą, mogą łatwo ulec hasłom ant ysystemowym i sloganom zwią-
zanym z ideami historycznymi lub ze specyficznie postrzeganą tradycją – stwierdziła w rozmowie z maglem Agata Diduszko-Zyglewska. Z innej strony, ze względu na dość specyficzną perspektywę spojrzenia na politykę i zagadnienia społeczne, młodzi ludzie nie są tak podatni na taktykę prowadzoną od dłuższego czasu przez Platformę Obywatelską polegającą na „stra-
/ antysystemowa wojenka
szeniu” Prawem i Sprawiedliwością. Nie mając świadomości politycznej obejmującej dłuższy okres, skupiają się na dostrzeganiu kolejnych wad PO, nie ograniczając się do akceptacji ich argumentów stanowienia „mniejszego zła”. Ocena rządzących z perspektywy własnych problemów jest domeną każdej grupy wyborców, a dla młodych ostatnie lata rządów Platformy nie przyniosły ciekawej oferty. Brak perspektyw stabilnego zatrudnienia, często pomimo zdobytego wielkim kosztem wykształcenia, czy też brak szans na własne lokum to jedne z podstawowych problemów młodych w wyniku postępującej globalizacji. Zdaniem wielu osiem lat rządów PO nie przyniosło żadnej istotnej zmiany na lepsze w tych obszarach, a co ważniejsze nie stworzyło nawet wrażenia, że ktoś o tę zmianę zabiegał.
Ci na nie Od czasu reformy systemu oświaty w 1999 roku polscy uczniowie poddawani są rygorowi testów. Test szóstoklasisty, egzamin gimnazjalny, a na koniec matura – nauczyciele robią wszystko, aby wyniki ich podopiecznych były jak najlepsze. Dlatego uczniowie już od najmłodszych lat przygotowywani są do tego, jak najlepiej wpasować się w klucz odpowiedzi. Ciągłe obcowanie z testami nie pozostaje bez wpływu na ich wyniki – w międzynarodowych rankingach polscy
18-19
uczniowie są w czołówce Europy. Poziom edukacji wzrasta wyłącznie we wskaźnikach prezentowanych przez władze, natomiast system edukacyjny, który stworzyliśmy kilkanaście lat temu jest kompletnie dysfunkcjonalny i zabija to, co najlepsze w młodych ludziach, wpuszczając ich w testomanię – mówi dr hab. Rafał Chwedoruk, politolog z Uniwersytetu Warszawskiego. W pisaniu pod klucz młodzi Polacy są mistrzami. Nauczyciele przygotowując uczniów do rozwiązywania testów często zapominają o czymś innym. Przykładowo, na lekcjach historii zamiast analizowania faktów i myślenia przyczynowo-skutkowego stawia się na zapamiętywanie dat, a podstawa programowa ledwo zahacza o XX wiek. Taka edukacja może powodować problemy z krytyczną oceną faktów. Należy zwrócić uwagę na fakt, że w Polsce widoczny jest problem braku nacisku na edukację obywatelską, szczególnie wśród młodzieży. Z tego powodu niestety często nie dysponuje ona podstawową wiedzą dotyczącą pojęć, definicji, nie rozumiejąc tym samym pewnych zjawisk. W związku z tym ma w głowach istny galimatias, przez co staje się dosyć łatwą zdobyczą dla różnych populistycznych trendów – dodaje Agata Diduszko-Zyglewska. Jednocześnie młodość, niezależnie od sytuacji społeczno-politycznej, niemal zawsze jest podat-
na na górnolotne ideały. W związku z tym naturalnym zjawiskiem jest, że osoby dopiero co wkraczające w dorosłe życie starają się podważać zastany porządek rzeczy, wiążąc się między innymi z partiami opozycyjnymi, obiecującymi lepsze jutro. Mimo iż z badań Centrum Badania Opinii Społecznej z 2009 roku wynika, iż jedynie 13 proc. młodzieży bierze pod uwagę aktywny udział w życiu politycznym, jest to dość liczna grupa, mająca realny wpływ na kształtowanie się wyników sondaży wyborczych. Przekonać się można było o tym w pierwszej turze wyborów prezydenckich, analizując skład wiekowy grup popierających kolejnych kandydatów – wśród większości elektoratu Pawła Kukiza znaleźli się właśnie ci, którzy dopiero wkraczają w dorosłość. Istotnym aspektem jest również rodzaj środowiska, w którym znaleźli się obecnie dorastający ludzie. Młodzi wychowywali się w innych warunkach niż starsi, w świecie ciągłych zmian. Zostali też ukształtowani przez rządzących w inny sposób – od początku w duchu skrajnie indywidualistycznym, dla których wzorcem osobowym był self-made man. Państwo i wszelkie formy instytucjonalizacji stanowią jedynie biurokratyczną przeszkodę. To pokolenie pojawiło się właśnie w polityce i jest bardzo zmienne w swoich wyborach, nie licząc nikogo poza samym sobą, co generuje niechęć do polityki –
antysystemowa wojenka /
mówi Chwedoruk. Stąd państwo i system polityczny są postrzegane jako wrogowie, a na jego kontestowaniu można wiele zyskać. Gros młodych ludzi wiąże swoje poglądy polityczne z tymi reprezentowanymi przez postacie sprzeciwiające się panującemu systemowi. Dostrzegając skostniałość rządzących ugrupowań politycznych, próbują kroczyć odmienną drogą, wierząc, iż to jedyne, co mogą zrobić.
struktury jego wyborców. Inny kandydat – reżyser Grzegorz Braun, przez niektórych został okrzyknięty nową nadzieją antysystemowców. Zamiast stać się jednak realną siłą, dzięki swoim bon motom został tylko bohaterem memów internetowych. Ruch Narodowy jest z kolei mieszanką różnych środowisk (deklarację pod-
Niezgrane
Walka o rząd dusz trwa, a pretendentów do tronu jest kilku.
O ile jednak przeciwnicy panującego (nie) ładu politycznego przez lata byli na politycznym marginesie, o tyle teraz ich sytuacja ulega zmianie. Walka o rząd dusz trwa, a pretendentów do tronu jest kilku. Problem jednak tkwi w samych środowiskach – antysystemowcy nie są homogeniczną grupą i nie są w stanie się porozumieć między sobą. Spory pomiędzy członkami organizacji, a często i pojedynczymi frakcjami powodują, że kolejne próby jednoczenia spalają na panewce. Prym wiedzie Janusz Korwin-Mikke, który tradycyjnie co kilka lat opuszcza partię i tworzy nową. Znany z kontrowersyjnych wypowiedzi polityk przed każdymi wyborami oznajmia, że tym razem zdobędzie kilkanaście procent poparcia. Sukces, jakim było wejście do Parlamentu Europejskiego wydaje się jednak jednorazowy z racji
pisały m.in. Obóz Narodowo-Radykalny, Młodzież Wszechpolska i UPR), tworzących zwartą grupę, która jednak nie stanowi więcej niż 1 proc. społeczeństwa. Dopóki te środowiska będą ze sobą skłócone, nigdy nie wejdą do Sejmu. Ratunkiem miał być Paweł Kukiz. Arytmetyka się zgadza – gdyby zsumować teoretyczne poparcie wszystkich środowisk antysystemowych, to byłyby w stanie razem zdobyć kilkanaście procent. Problemy zaczynają się jednak o krok dalej – ugrupowania te łączy jedynie pogląd głoszący niedopuszczalność obecnej sytuacji. Liberalny gospodarczo zwolennik Korwin-Mikkego, nie poprze etatystycznych postulatów Ruchu Narodowego i vice versa. Dlatego Kukiz nie publikował programu, bo każda z powyż-
szych grup ma inne cele. Krok był w założeniu właściwy, w praktyce wyszło inaczej – wskutek różnic zarówno programowych, jak i personalnych ruch się rozpada.
Przyszłość Z pewnością wiele zmian musi jeszcze zajść w polskim środowisku politycznym, by poprawić jego relację ze społeczeństwem, wzmacniając partnerskie postawy. Prędzej czy później nadejdzie taki moment, gdy pokolenie, które zaistniało w polityce dwadzieścia pięć lat temu będzie musiało odejść – nawet jeśli w kolejnych wyborach będą dostawać się do parlamentu, to z biologią na dłuższą metę nikt nie wygra. Przez ten czas należy położyć większy nacisk na edukację obywatelską oraz zachęcanie do aktywnego udzielania się w życiu publicznym. Polscy politycy potrzebują prawdziwej rewolucji, aby ich powołaniem i misją była służba krajowi i obywatelom, a nie wygrana w rytualnych sporach. Dopóki zwyciężać będą partykularne interesy jednostek lub poszczególnych grup społecznych, dopóty sytuacja będzie pozostawiała wiele do życzenia. Prawdą jest jednak to, że pewne grupy zawsze pozostaną niezadowolone z polityki – a to da w przyszłości pole do popisu kolejnym antysystemowcom 0
Fala u granic
fot. United Nations High Commissioner for Refugees, CC
/ napływ z Bliskiego Wschodu
Masowy napływ do Europy ludności z regionu północnej Afryki i Bliskiego Wschodu nie stanowi nowego zjawiska – sięga korzeniami aż do upadku systemu kolonialnego. Co sprawia, że obecna sytuacja, powtarzając za rzeczniczką UNHCR, staje się niemal najgorszym kryzysem humanitarnym naszej epoki? T E K S T:
aleksandra gładka
imo że sytuacja geopolityczna na Bliskim Wschodzie na przestrzeni ostatnich dekad jest wciąż niestabilna, można odnieść wrażenie, iż Europa była zupełnie niegotowa na to, co nadeszło. Zaostrzająca się wojna domowa przeciwko Baszszarowi al-Asadowi, syryjskiemu dyktatorowi, rozrost strefy wpływów i terytorium kontrolowanego przez Państwo Islamskie, konflikty pomiędzy szyickimi i sunnickimi organizacjami terrorystycznymi – każde z osobna stanowi śmiertelne zagrożenie dla setek tysięcy ludzi pozostających na tym obszarze. Według danych prezentowanych przez portal syrianrefugees.eu, od eskalacji konfliktu w Syrii w marcu 2011 roku już niemal 9 mln obywateli tego państwa opuściło swoje domy, szukając ratunku przed zagrożeniem. Tylko od stycznia do sierpnia 2015 roku u bram Unii Europejskiej stanęło 350 tys. uchodźców. W jaki sposób powinniśmy radzić sobie z kryzysem migracyjnym?
M
Kierunki Dotychczas większość azylantów opuszczających ogarnięte wojną Syrię, Irak i Afganistan decydowała się szukać schronienia w krajach sąsiednich. Licząca zaledwie około 4 mln mieszkańców Libia przyjęła już ich 1,2 mln, Turcja z kolei od kilku lat utrzymuje niemal 3 miliony imigrantów w przygranicznych obozach przejściowych. Największe ze wszystkich nietrwałych skupisk uciekinierów znajduje się w Zaatari w Jordanii. Na chwilę obecną we-
20-21
dług UNHCR miejsce to stanowi tymczasowy dom 81 tys. Syryjczyków, z czego połowę z nich stanowią dzieci. Fala jednak postępuje, a okoliczne kraje nie radzą już sobie pod naporem kolejnych osób. ONZ ostrzegała Unię Europejską już kilka lat temu, że przyjmujące uchodźców Liban, Jordania i Turcja wkrótce „pękną” – powiedział rzecznik Wysokiego Przedstawiciela ONZ ds. Uchodźców w Polsce, Rafał Kostrzyński. Wylicza, że ponad półmiliardowa UE przyjęła w sumie około 350 tys. migrantów, zapewniając tym samym bezpieczeństwo mniejszej liczbie uciekinierów niż Irak.
Unia Europejska Europa już od lat mierzy się z problemem uchodźców. Mimo to po dziś dzień nie wytworzyła wspólnymi siłami systemowego, efektywnego sposobu radzenia sobie z tą sprawą. Dotychczasowym rozwiązaniem było zamykanie ich w obozach przejściowych na czas rozpatrzenia wniosku. Teraz jednak sytuacja z powodu skali jest drastycznie odmienna. Już w maju bieżącego roku Komisja Europejska zgłosiła pomysł rozdzielenia uchodźców przebywających we Włoszech, Grecji i na Węgrzech pomiędzy kraje Unii. Opracowała cały algorytm rozstrzygający o tym podziale – w największym stopniu decydować ma liczba mieszkańców i PKB kolejnych państw europejskich, a zatem ich poziom rozwoju gospodarczego i potencjał demograficzny. Według tych
wyliczeń przeważająca liczba uchodźców zostanie rozlokowana kolejno w Niemczech, Francji, Hiszpanii i Polsce. Kryzys migracyjny stanowi jeden z pierwszych poważnych sprawdzianów unijnej solidarności. Już zanim zapadły oficjalne decyzje, niektóre kraje zapowiedziały, że nie zgadzają się na z góry zaproponowane kwoty, domagając się albo ich zmiany, albo szczególnego traktowania. W ten sposób na tle Europy negatywnie wyróżnia się m.in. niemal cała Grupa Wyszehradzka, w tym Polska. Prowadzi to do zgubnych konsekwencji – Angela Merkel wycofuje się już z dotychczasowej otwartej polityki i zadecydowała o zamknięciu granic. Niemcy zrozumiały, że na własną rękę nie zdołają zrewolucjonizować polityki imigracyjnej UE – komentuje dziennik Süddeutsche Zeitung. Komisja Europejska wciąż pracuje nad znalezieniem systemowego rozwiązania, które z jednej strony honorowałoby interesy wszystkich państw członkowskich, a z drugiej pozwalałoby na sprawne radzenie sobie w takich sytuacjach. Jednym z najnowszych pomysłów jest postanowienie, że kraje, które nie wykażą solidarności w sprawie uchodźców w związku z nadzwyczajnymi sytuacjami, mogą ponieść konsekwencje finansowe. Rozważana kwota opiewać ma na 0,02 proc. PKB danego państwa i zasilać specjalny fundusz – należy jednak podkreślić, że rozwiązanie to będzie jedynie dodatkową pomocą i nie będzie stanowiło obejścia systemu kwotowego.
napływ z Bliskiego Wschodu /
Decyzja Komisji Europejskiej i wizja przyjęcia niemal 120 tys. uchodźców przez różne kraje Unii wywołała wiele burzliwych reakcji wśród międzynarodowej opinii publicznej. Z jednej strony zapewniła podatny grunt dla głośnych nacjonalistycznych i skrajnie prawicowych haseł, z drugiej jednak przez część środowisk została przywitana z solidarnością.
Ci na „nie” Najbardziej palącym i wykorzystywanym problemem dotyczącym fali imigrantów jest obecna niemożność systemowego weryfikowania ich tożsamości, szczególnie pod kątem potencjalnych zagrożeń terrorystycznych. Z jednej strony przyjmowanie tysięcy ludzi bez wiedzy, kim naprawdę są, może stanowić gigantyczny błąd porównywalny do historii konia trojańskiego. Z drugiej – należy mieć świadomość, że niezależnie od czasu trwania procedur każda osoba przyjęta do Unii Europejskiej na prawach uchodźcy zostanie sprawdzona m.in. przez Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Jednocześnie wielu niepokoi fakt, że niemal 80 proc. uchodźców to mężczyźni. Trzeba mieć jednak na uwadze, iż przedostanie się do Europy stanowi gigantyczne zagrożenie – wystarczy spojrzeć na statystyki prezentowane przez Międzynarodową Organizację ds. Migracji: jedynie od początku 2015 roku w wodach Morza Śródziemnego zginęło ok. 2 500 osób. Na takie wyprawy decydują się mężczyźni, którzy czasem zostawiają swoje rodziny, by jako pierwsi podjąć ryzyko dotarcia do Europy, bo z niej mogą w większym stopniu wesprzeć bliskich lub w dłuższej perspektywie ściągnąć ich do siebie – tłumaczył ekspert PISM Patryk Kugiel. Oddzielną kwestią staje się zagadnienie różnic kulturowych, które zdają się rozpalać wyobraźnię szczególnie skrajnych ugrupowań prawicowych. Islam niszczący naszą zachodnią cywilizację, krwiożerczy szariat, nadmierny rozrost społeczności muzułmańskich – to tylko kilka z przykładów fobii pojawiających się w internecie i w niektórych mediach masowego przekazu. Wątpliwości te są co najmniej niepokojące, zważywszy że relacje łączące mieszkańców Europy z wyznawcami islamu nie są żadną nowością – sięgają aż kilkunastu stuleci. Według Bertranda Russella, zwyczaj lekkomyślnego przylepiania etykietek służy wygodzie ludzi, którzy chcą się wydać bystrzy bez konieczności myślenia, lecz ma niewielki związek z rzeczywistością. Śledząc retorykę w duchu „nie dla islamizacji” można dojść do wniosku, że rzeczywiście boimy się tego, czego tak naprawdę nie znamy. Może nadszedł najwyższy czas na budowę pomostu między cywilizacjami, a nie wznoszenie kolejnych murów?
Głosy „za”
Rodziny
Zwolennicy przyjmowania uchodźców wskazują z kolei na jedne z podstawowych wartości łączących UE – propagowanie prawa do życia, wolności i bezpieczeństwa. Przyjmują, iż pomoc potrzebującym stojącym u granic stanowi nasz moralny obowiązek. Argumentacja ta zbiega się z retoryką papieża Franciszka, wzywającego do konkretnego wyrażenia Ewangelii i przyjmowania przez parafie chociaż po jednej rodzinie. Jednocześnie warto zwrócić uwagę na starzenie się społeczeństw europejskich. W perspektywie przyszłych dekad liczba ludzi młodych będzie się drastycznie kurczyć. Doprowadzi to do niedoborów na rynku pracy, hamowania rozwoju gospodarczego i kryzysu systemów emerytalnych. Przyjęcie uchodźców może stanowić w długookresowej perspektywie jedno z najrealniejszych rozwiązań tego problemu.
Niezależnie od systemu kwotowego, według którego Komisja Europejska przydzieli Polsce określoną liczbę uchodźców, w kraju funkcjonuje wiele organizacji zajmujących się sprowadzaniem azylantów z miejsc ogarniętych wojną. Jedną z nich jest Fundacja Estera – dzięki jej działaniom schronienie znalazło już ponad 150 Syryjczyków. Postawa niektórych z nich budzi jednak kontrowersje – mimo zapewniania im lokum, pracy i edukacji dla dzieci, część, tak jak znana rodzina ze Śremu, decyduje się przenieść dalej do Niemiec. Sytuację tę próbuje tłumaczyć Przemysław Kawalec z fundacji Estera: Pamiętajmy, jaką traumę przeszli uchodźcy. Ona sprawia, że nie ufają nikomu, nawet tym ludziom, którzy oferują im pomoc. Wielu niechętnych uchodźcom wskazuje także na roszczeniową postawę, reprezentowaną m.in. przez Antoine’a Chara, jednego z podopiecznych Fundacji Estera, zarzucającego jej brak pomocy i zainteresowania jego losem. Organizacja kategorycznie odcina się od zarzutów i tłumaczy, iż przeznacza ponad 3 tys. zł na każdą rodzinę, kwaterując swoich podopiecznych w dobrych warunkach mieszkaniowych. Niezależnie od tego, która ze stron ma rację, takie sytuacje pobudzają wiele niepokojących głosów w debacie publicznej – czy uchodźcy naprawdę szukają nowego życia? A może są zwykłymi imigrantami zarobkowymi?
Polska Zgodnie z postanowieniami Komisji Europejskiej, o ile spotkają się z akceptacją ze strony rządu, do Polski trafi ponad 11 tys. osób. Tym samym staniemy się czwartym największym państwem przyjmującym azylantów. Jednym z czołowych argumentów ku temu jest fakt, że dotychczas uzyskaliśmy gigantyczne wsparcie od Unii Europejskiej na cele rozwojowe – według najnowszego raportu KPMG kwota ta opiewa łącznie na 52,5 mld. Stanowi to najsilniejszą podstawę apelów do Polski o zachowanie solidarności w tym kryzysowym momencie. Według sondażu IPSOS dla „Wiadomości” TVP1 z początku września jedynie 11 proc. społeczeństwa definitywnie popiera ideę przyjęcia uchodźców z otwartymi rękoma, a 32 proc. zadeklarowało, że jest „raczej na tak”. Tych, którzy kategorycznie odmawiają jest aż 24 proc, a ankietowanych „raczej na nie” 26 proc. Liczby te odzwierciedlają społeczne nastroje i starcie różnych ideologii, czego wyrazem był szereg marszów poparcia lub sprzeciwu, które przeszły ulicami miast. Według danych Głównego Urzędu Statystycznego za 2013 rok, liczba Polaków żyjących w granicach ojczyzny opiewała na ok. 38,5 mln. Urząd do Spraw Cudzoziemców podaje, że według stanu dla tego samego okresu, ważne karty pobytu posiada 121 tys. imigrantów – obcokrajowcy stanowili więc zaledwie 0,3 proc. całego naszego społeczeństwa (nie licząc rodaków na emigracji). Co zatem sprawia, że tak obawiamy się różnorodności etnicznej i kulturowej? Musimy mieć jednak świadomość, że świat staje się coraz bardziej zróżnicowany. Migracje na wielką skalę zachodzą wszędzie i na tym wiele państw zbudowało swoją potęgę – powiedział Marek Grela, były ambasador RP przy Unii Europejskiej.
Rozwiązanie Trudno jednoznacznie określić, co zrobić, by wyeliminować problem masowych migracji ludności do Europy. Przede wszystkim należałoby zacząć od stabilizacji sytuacji społeczno- polityczno-gospodarczej na Bliskim Wschodzie. Co za tym idzie – zneutralizować Państwo Islamskie, doprowadzić do zakończenia wojny domowej w Syrii oraz zaprzestania konfliktów zbrojnych między szyitami i sunnitami. To jest jednak niemożliwe w perspektywie krótkookresowej. Sposobem pozostającym w zasięgu możliwości UE jest znalezienie systemowego rozwiązania problemu azylantów, którzy już znajdują się w naszych granicach. Należy przede wszystkim usprawnić i udoskonalić procedury ubiegania się o status uchodźcy oraz cały system późniejszej opieki nad przyjętymi osobami. Oprócz zapewnienia nauki języka, minimum socjalnego, edukacji, perspektywy rozwoju i pracy powinno się kłaść ogromny nacisk na wsparcie procesów asymilacyjnych i objąć ich kompleksową pomocą psychologiczną. Otwartą kwestią pozostaje wciąż czy Europę stać na tak szeroko zakrojoną akcję i czy przyszłość nie przyniesie kolejnych gigantycznych fal migracyjnych. 0
październik 2015
/ szara strefa
Z(a)robieni na szaro tekst:
fot. tOrange.us, CC
Funkcjonowanie państwa w szarej strefie może przynosić doraźne korzyści, ale w długoterminowej perspektywie nie opłaca się nikomu. Na tym oszustwie tracimy wszyscy. B a r to s z T. M a z u r ek
statnie szacunki opublikowane przez firmę doradczą EY mówią o ponad 200 miliardach złotych obracanych poza systemem podatkowym w 2014 roku. To 12,4 proc. polskiego PKB. Według raportu Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową w 2015 roku będzie to aż 20 proc. PKB. Dzień wyjścia z szarej strefy IBGR ustalił w tym roku na 11 marca, co oznacza że statystycznie przez ponad 2 miesiące działamy nielegalnie, a dopiero potem zaczynamy odprowadzać podatki. Od 2014 roku poprawiliśmy się tylko o 1 dzień. Dane są niepokojące, bo wskaźniki, według różnych badań, znacząco od siebie odbiegają, a analizowanych branż wciąż jest bardzo dużo.
O
Niekorzystne z natury Wielu z nas nie zdaje sobie z pewnością sprawy, że z szarą strefą mamy do czynienia na co dzień. Udzielanie korepetycji przez studentów, którzy nie mają zarejestrowanej działalności i nie wystawiają rachunków jest niezgodne z prawem. Chociaż może się to wydawać śmieszne, to udowodnienie takiego procederu może narażać na odpowiedzialność karną. O ile na studiach nie dostrzegamy złych stron nieodprowadzania należnych danin, o tyle po wejściu na rynek pracy możemy zacząć odczuwać negatywne skutki omijania prawa. Zatrudnienie na czarno opłaca się pracodawcy, który nie jest wówczas obciążony dodatkowymi kosztami związanymi z utrzymaniem pracownika. Ten z kolei zostaje pozbawiony ubezpieczenia zdrowotnego i składek emerytalnych. Chociaż pensja może okazać się wyższa dziś, to w dniu przejścia na emeryturę okaże się, że składek było zbyt mało, by liczyć na sensowne pieniądze.
22-23
Wygrywa silniejszy? Wiele firm, szczególnie małych, cierpi z powodu szarej strefy. Chcąc działać legalnie i w zgodzie z prawem, od razu są skazane na gorszą pozycję, bo koszty działalności są wyższe, niż gdy przedsiębiorstwo prowadzi część interesów poza oficjalnym obiegiem. Zasady fair play wydają się nie obowiązywać, a to oznacza, że daleko nam do zdrowej konkurencji, bez której nie możemy mówić o wolnym rynku. Kwestią otwartą pozostają praktyki balansujące na granicy legalności. W ostatnim czasie na rynku przewozów osób pojawiła się aplikacja, która konkuruje z korporacjami taksówkowymi w dużych miastach. Pojawiają się pytania, czy kwestie formalne w sprawie takich przewozów są uregulowane. Czy przejazd z osobą prywatną, z którą komunikujemy się poprzez zewnętrzną firmę, może być traktowany inaczej niż przejazd taksówką, a tym samym być nieopodatkowany? W tej kwestii nawet władze mają wątpliwości, a samorząd krakowski próbował wspierać tańsze przejazdy, zawiązując z firmą umowę o współpracy.
Państwo zbyt opresyjne Wśród przyczyn zjawiska szarej strefy należy wymienić nie tylko nieuczciwość, ale zbyt wysokie wymagania fiskalne nałożone przez rząd. W Polsce zwraca się na to uwagę od lat. Opublikowane w sierpniu 2015 dane z rynku tytoniowego mówiły, że co czwarty papieros nie jest objęty akcyzą, a w województwie warmińsko-mazurskim tylko co dziesiąty jest legalny. Gdy Polacy szukają tańszych wyrobów tytoniowych za wschodnią granicą, rząd zastanawia się nad kolejną podwyżką akcyzy. Zachęca do tego Światowa Organizacja Zdrowia i postuluje jak najszybsze wprowadzenie maksymalnej stawki, która planuje podniesienie ceny paczki papierosów do 40 złotych (sic!). Naiwnym byłoby my-
ślenie, że ludzie masowo rzucą nałóg. Pewnym jest za to, że szara strefa powiększy się błyskawicznie.
Potrzebny sprawny system Nie tylko mniejszy zysk zniechęca przedsiębiorców do legalnej działalności. Głównym powodem są skomplikowane procedury i zawiłe przepisy. Nikt nie ma jednak ochoty tracić czasu na papierkową robotę. Państwo obejmuje systemem fiskalnym kolejne branże. Paragon dostajemy już w taksówce, w kiosku, a nawet u fryzjera. Niedługo kupując warzywa na lokalnym bazarze też otrzymamy potwierdzenie zakupu. Rozwiązanie, by poddawać kontroli wszystkie przedsiębiorstwa, nawet te o małym obrocie, nie jest z gruntu złe, ale powinno to iść w parze z uproszczeniami rozliczeń. Jeśli system nie będzie zachęcać do działań zgodnych z prawem, to nikt z entuzjazmem się do niego nie przyłączy. Na Forum Ekonomicznym w Krynicy na początku września br. wielokrotnie wybrzmiewał apel o zmiany w przepisach, które ułatwią prowadzenie działalności. Marek Rozkrut z EY podkreślał, że wiele osób pracuje bez umowy dlatego, że obciążenia najniższej płacy w Polsce są nadmierne.
Wyzwanie cywilizacyjne Tam gdzie nie ma kontroli i jasnych zasad, pojawia się korupcja. Zjawisko, z którym walkę ONZ określiła jako „największe wyzwanie dla Polski“, dotyczy nie tylko szarej strefy, gdzie jest najsilniejsze. Mimo że od lat mamy do czynienia ze znaczącym spadkiem poziomu skorumpowania w polityce i gospodarce, nadal docierają do nas sygnały, że proceder jest ciągle obecny. Musimy zrozumieć, że bez poszanowania prawa Polsce nie uda się osiągnąć poziomu cywilizacyjnego krajów Europy Zachodniej. 0
wizja pojednania /
Mrzonka o jedności
Korea Południowa jest stabilnym politycznie państwem demokratycznym, piątym na świecie krajem pod względem wartości rocznego eksportu oraz ojczyzną takich korporacji jak Samsung, Motorola czy Hyundai. Północ zaś to gospodarczy karzeł o reżimie totalitarnym, przeznaczający zagraniczną pomoc humanitarną na potrzeby wojska. Jak prawdopodobne jest połączenie dwóch skrajnie różnych systemów? tekst:
M ac i e j d o k to r ow i c z
ozostawanie w stanie wojny od dziesięcioleci to w obecnych czasach odosobniony przypadek. Napięte stosunki między dwoma państwami nie sprzyjają snuciu wizji czy podjęciu rozmów o możliwym zjednoczeniu. Jednak 70. rocznica wyzwolenia Półwyspu Koreańskiego spod okupacji japońskiej stała się okazją do rozpatrzenia takiej możliwości.
P
Trudna przeszłość Przed przyłączeniem do Japonii w 1910 roku Korea stanowiła jedno państwo. Koreańczycy z południa i z północy używali tego samego języka, wierzyli w te same legendy i czytali tę samą literaturę. Podział półwyspu miał miejsce dopiero po drugiej wojnie światowej, kiedy wycofali się z niego Japończycy. Związek Radziecki wyzwolił część północną, Amerykanie zaś − część południową. Najgłębsze rozdarcie zostało jednak spowodowane przez wojnę koreańską, trwającą w latach 1950-1953, kiedy to wojsko północnokoreańskie najechało na tereny południowe. Dopiero interwencja ONZ (głównie Amerykanów i Brytyjczyków) uratowała kraj ze stolicą w Seulu. Państwa znajdujące się na Półwyspie Koreańskim dzieli nie tylko linia zdemilitaryzowana o szerokości 4 kilometrów, lecz także powtarzające się regularnie incydenty na granicy. W sierpniu br. dwóch żołnierzy z Południa zostało poważnie zranionych przez miny przeciwpiechotne, ale północna administracja przekonywała, że nie miała z tym zdarzeniem nic wspólnego. Wojskowi z Seulu znaleźli jednak ślady infiltracji i w ramach odwetu zaczęli nadawać treści propagandowe z potężnych głośników. Wówczas komuniści przeprowadzili ostrzał artyleryjski, na który w ten sam sposób odpowiedzieli kapitaliści. Konflikt został złagodzony dopiero podczas spotkania polityków obu państw w strefie zdemilitaryzowanej.
Próby Chociaż co jakiś czas powtarzają się incydenty zbrojne, Korea Południowa łagodzi sytuację i stara się pobudzić współpracę ekonomiczną ze swoim północnym sąsiadem.
Najlepszym tego przykładem było spotkanie przywódców obu państw w stolicy Korei Północnej, Pjongjangu, w czerwcu 2000 roku. Jako że jedynym kanałem komunikacji między Północą a Południem są negocjacje przywódców w czasach zwiększonego napięcia, rozmowy z roku 2000 zyskały status przełomowych. Jednak jedynym konkretem ustalonym w ramach podpisanej wówczas deklaracji było zaplanowanie spotkań rodzin rozdzielonych przez toczoną w latach pięćdziesiątych wojnę i obietnica zorganizowania powtórki w Seulu. Tylko pierwsze zobowiązanie zostało zrealizowane, a same rozmowy zaczęły być gorzej postrzegane, gdy okazało się że władze południowokoreańskie musiały zapłacić sąsiadom z północy 200 mln dolarów, aby doszło do negocjacji.
Oprócz łagodzenia napięć politycznych demokratyczna Korea stara się pobudzić współpracę gospodarczą ze swoim północnym sąsiadem. Najlepszym przykładem tej strategii jest powstanie obszaru przemysłowego Kaesong w 2002 roku. W tym miejscu firmy z Południa mogą korzystać z taniej siły roboczej z północy półwyspu (trzy lata temu przeciętna płaca miesięczna w strefie wynosiła równowartość 600 zł, czyli 20 proc. minimalnego wynagrodzenia w Korei Południowej). Dla
totalitarnego reżimu Kaesong przynosi znaczne korzyści – ponad 50 000 miejsc pracy i stałe wpływy z podatków. Co więcej, produkcja obszaru przemysłowego stanowi ponad 20 proc. wartości eksportu Korei Północnej. To Seul, a nie przyjacielskie Chiny czy Rosja, jest obecnie najważniejszym partnerem handlowym totalitarnego państwa. Południowokoreańskie władze próbują przekonać również swoich własnych obywateli do zjednoczenia z Północą. Powołane na Południu Ministerstwo Zjednoczenia pracuje nad zakończeniem trwającego 70 lat podziału półwyspu. Stworzono stronę internetową z programami o tematyce propołączeniowej, a wszystko to z powodu coraz mniejszego zainteresowania młodych ludzi. zjednoczeniem Korei
2 w 1? Chociaż koszty byłyby wysokie, zjednoczenie Korei mogłoby się opłacać. Południe jest zaawansowane technologicznie i mogłoby zaoferować znaczący kapitał na inwestycje, lecz brak mu surowców naturalnych, a populacja kraju wkrótce zacznie się kurczyć. Z kolei Północ nie ma wystarczającej infrastruktury i kapitału, jednak ludzie są młodzi a ziemia bogata w surowce. Połączona Korea stałaby się mocarstwem z ponad 70 milionami mieszkańców, tanią siłą roboczą, wielkimi korporacjami i bogatymi złożami surowców. Inną kwestią jest pytanie, czy regionalne potęgi zgodziłyby się na taki obrót spraw. Zarówno Rosja, Japonia, jak i Chiny nie chcą kolejnego silnego gracza w sąsiedztwie. Jeden kraj koreański umożliwiłby powstanie baz wojskowych USA tuż przy chińskiej granicy (obecnie w Korei Południowej stacjonuje prawie 30 000 amerykańskich żołnierzy). Zjednoczona Korea byłaby przeciwwagą dla Chin, a więc gwarantem większego bezpieczeństwa na świecie. Amerykańskie bazy wojskowe nie byłyby potrzebne przy braku niebezpieczeństwa ze strony totalitarnego reżimu, więc Wujek Sam mógłby wycofać swoich żołnierzy bez tracenia twarzy. Dlatego, choć obecnie trudno wyobrazić sobie rychłe zjednoczenie Korei, jest to pomysł, który warto rozważyć. 0
październik 2015
fot. Pixabay,com, CC,
/ na pomoc frankowiczom
Młot i kowadło
W obliczu minionych wyborów prezydenckich i nadchodzących parlamentarnych zostało złożonych wiele obietnic − mówiono między innymi o „frankowiczach”. Polskie środowisko polityczne wciąż poszukuje konsensusu akceptowanego zarówno przez lobby bankowe, jak i zainteresowaną część społeczeństwa.
T ekst:
Aleksandra gładka
rojekt ustawy zgłoszony 8 lipca przez Platformę Obywatelską wywołał burzliwą dyskusję. Posłowie – Krystyna Skrowońska i Jacek Brzezinka zaprezentowali w nim skomplikowany algorytm wyliczeń, mający doprowadzić do zdjęcia części ciężaru finansowego z ramion objętych programem kredytobiorców. Mimo to w debacie publicznej pojawia się wiele wątpliwości, m.in. kto zyska więcej na nowym rozporządzeniu − „frankowicze” czy instytucje?
P
Rozwiązanie Zgodnie z propozycją Platformy Obywatelskiej banki zostaną zobowiązane do obliczenia, jaki byłby obecny koszt kredytu danej osoby, gdyby zaciągnęła go w złotówkach, a nie w walucie obcej. Zastosują do tego kurs tej waluty z dnia sporządzenia z klientem umowy restrukturyzującej jego zadłużenie. Faktem, który może niepokoić zainteresowanych, jest kontynuowanie uwzględniania tzw. spreadu − sztucznie kreowanego na potrzeby banku przelicznika, różniącego się od rynkowej wartości walut. Od realnego obciążenia finansowego petenta odjęta zostanie wyliczona wcześniej kwota prognozowana a otrzymana w ten sposób różnica podzielona między banki a wnioskodawców. Oznacza to, że stanie się ona kredytem rozłożonym po stopie referencyjnej NBP 1,5 proc., niosąc ze sobą niższe raty, ale i dłuższy termin spłaty. Cała operacja prowadzić ma do trwałego wyeliminowania groźby wzrostu wartości waluty, z którym borykają się kredytobiorcy. Ryzyko w tej sytuacji zostanie przeniesione wyłącznie na instytucje finansowe.
Procenty Stosunek podziału wyżej wspomnianej różnicy stanowi jednak kość niezgody. Według pierwotnej wersji ustawy strony podzielą ją na pół − pierwsza część zostanie przetransformowana z danej waluty obcej na złotówki,
24-25
druga z kolei umorzona na koszt banku. SLD wniosło natomiast o wprowadzenie poprawki stabilizującej proporcje rozkładu tej sumy na wysokości 90 proc. − 10 proc. z korzyścią dla kredytobiorców. Postuluje zatem, aby niemal całe ryzyko finansowe zostało przeniesione na instytucje. Postulat ten spotkał się z kategoryczną oceną ze strony Andrzeja Jakubiaka, przewodniczącego Komisji Nadzoru Finansowego. Jego zdaniem wprowadzenie w życie propozycji SLD będzie tożsame z destabilizacją całego polskiego sektora bankowego. Szacuje, że straty obejmą niemal 22 mld zł. Według Komitetu Stabilności Finansowej nadmierne obciążenie tych instytucji, prowadzące do ograniczenia akcji kredytodawczej, uderzy w gospodarkę, konsumpcję oraz rozwój i, co za tym idzie, doprowadzi do niższych wpływów do budżetu państwa. Senatorowie odrzucili jednak wniosek SLD. Uważam, że ta ustawa powinna być zmieniona, bo w wielu miejscach jest ona niesprawiedliwa. Myślę, że stawia w lepszej sytuacji osoby biorące kredyty we frankach w porównaniu do osób biorących kredyty w złotych − powiedział PAP Kazimierz Klein, szef senackiej komisji budżetu i finansów.
i jego rodzinę. Swego rodzaju wyjście awaryjne stanowić może posiadanie licznego potomstwa, limity metrażowe nie dotyczą bowiem tych, którzy mają troje lub więcej dzieci. Ponadto, wraz ze wzrostem kursu franka przy w stabilnych cenach na rynku nieruchomości, zabezpieczenia kredytów w postaci hipoteki dewaluowały się. Rozwiązania proponowane w projekcie będą dotyczyć w pierwszej kolejności tych, których wartość zadłużenia wynosi powyżej 120 proc. sumy, na jaką wycenia się obecnie ich nieruchomość. W kolejnych latach współczynnik liczbowy będzie stopniowo zmniejszany, obejmując coraz większą pulę wnioskodawców. Grupą docelową projektu zgłoszonego przez PO są zatem ci, którzy zaciągnęli kredyt we frankach szwajcarskich aby sfinansować prywatne lokum. Skupia się ona wokół niebędących obecnie w stanie spłacić miesięcznej raty oraz tych z zaniżoną wartością hipoteki w zestawieniu z wartością zaciągniętego przez nich kredytu. Według autorów projektu ustawy z rozwiązania w niej proponowanego będzie mogło skorzystać około 60 tys. osób. Trzeba mieć jednak na uwadze, że stanowią oni zaledwie ułamek rzeszy „frankowiczów” niekwalifikujących się do powyższych wymagań.
Grupa docelowa
Długofalowość
Nie każdy jednak będzie mógł zakwalifikować się do omawianego programu. Oczywiście zgłosić się może dowolna osoba obciążona kredytem walutowym − nie dotyczy to więc jedynie „frankowiczów”. Jednak jest to dopiero, przynajmniej dla niektórych, wierzchołek góry lodowej. Wymiary mieszkania zakupionego dzięki pożyczonym środkom nie mogą być większe niż 100 metrów kwadratowych, a powierzchnia ewentualnego domu musi mieścić się poniżej 150 metrów. Dodatkowo nieruchomość ta powinna być jedyną w dyspozycji kredytobiorcy, zamieszkaną przez niego
Założenia ustawy uderzą w sektor bankowy, rozwiązując jednocześnie problem zaledwie nielicznej części dłużników. Nie ma zarazem pewności, że omawiany projekt sprawdzi się w długoterminowej perspektywie, bowiem kredyty hipoteczne zaciągane są najczęściej na dekady i żaden ekonomista nie jest w stanie przewidzieć długoletnich wahań waluty. Tym samym propozycje PO nie są rozwiązaniem systemowym, ale jest ono konieczne, ponieważ sektor bankowy w Polsce ma wciąż około 130 mld zł należności w postaci walutowych kredytów mieszkaniowych. 0
kredyt w zasięgu ręki /
fot. Pixabay,com, CC,
Mieszkać na swoim Kiedy młody człowiek podejmuje studia z dala od rodzinnych stron, najpilniejszą potrzebą staje się znalezienie odpowiedniego dachu nad głową. Tylko nieliczni myślą o tym, by stać się dumnym posiadaczem własnego „M”, decydując się na kredyt. Jednak prędzej czy później każdy rozważy zakup nieruchomości, ale by ułatwić sobie całą procedurę i zwiększyć prawdopodobieństwo otrzymania kredytu, warto pomyśleć o tym już na studiach. T E K S T:
pau l i n a b ł a z i a k
iewiele osób dysponuje gotówką pozwalającą na zakup mieszkania. W poszukiwaniu własnych czterech kątów może wesprzeć nas deweloper czy pośrednik sprzedaży nieruchomości, którzy często oferują doradztwo finansowe w zakresie zaciągnięcia kredytu. Aby jednak otrzymać kredyt mieszkaniowy, trzeba spełnić szereg kryteriów, w tym warto posiadać pozytywną historię kredytową.
N
Dobra historia procentuje Niezależnie od tego, czy jest się posiadaczem legitymacji studenckiej, czy ma się wiele lat doświadczenia zawodowego, podczas starania się o kredyt bardzo ważne jest przekonanie banku o swojej wiarygodności. Informacje o każdym, kto korzysta z karty kredytowej, zaciągał kredyt lub pożyczkę, posiada debet na koncie albo poręczył komuś kredyt znajdują się w Biurze Informacji Kredytowej (BIK). Dane są przekazywane do BIK przez banki, SKOK-i oraz inne instytucje upoważnione do udzielania kredytów. Dane są przekazywane po udzieleniu kredytu bądź pożyczki i nie wymaga to naszej zgody. Regularna
spłata zobowiązań jest niezwykle ważna, buduje bowiem naszą historię kredytową i ma istotny wpływ na to, czy i na jakich warunkach w przyszłości otrzymamy ten prawdopodobnie najważniejszy – kredyt na mieszkanie. Bank będzie z jednej strony analizował naszą zdolność kredytową, czyli to, czy nasz miesięczny budżet jest wystarczający, aby móc spłacać regularnie raty. Z drugiej zaś będzie się przyglądał naszej wiarygodności finansowej, tzn. temu, czy mamy dobrą historię kredytową. A co w przypadku, gdy do tej pory nie potrzebowaliśmy dodatkowych środków? Jeśli nie zbudowaliśmy historii kredytowej, wówczas w oczach instytucji finansowej jesteśmy osobą anonimową, co raczej nie pomaga w procesie ubiegania się o kredyt. Warto więc, jak jest to praktykowane np. w Stanach Zjednoczonych, budować swoją wiarygodność w przemyślany i odpowiedzialny sposób. Można wziąć niewielki kredyt na sfinansowanie np. specjalistycznego szkolenia czy kupna roweru, lub nabyć coś na raty. Historię kredytową buduje również korzystanie z karty kredytowej. Oczywiście podstawowym warunkiem są terminowe spłaty wszystkich tych zobowiązań.
Aby nasza dobra historia kredytowa mogła mieć wpływ na dostęp do kolejnych poważniejszych kredytów, koniecznie jest wyrażenie zgody na przetwarzanie danych o spłaconych zobowiązaniach. Tylko taka zgoda gwarantuje, że nasza dobra historia kredytowa będzie widoczna dla przyszłych kredytodawców. Ważne jest również monitorowanie poprawności informacji przekazywanych do Biura Informacji Kredytowej. Wystarczy założyć konto w portalu BIK. Dzięki niemu będziemy mieć bezpośredni dostęp do danych prezentowanych w postaci raportów. Banki mają obowiązek aktualizować wszystkie dane nie rzadziej niż raz w miesiącu, tak więc bezpośredni dostęp do własnych danych za pośrednictwem portalu BIK pozwala na bieżąco śledzić, czy przekazywane dane są poprawne. Korzystnie jest zrobić to zwłaszcza przed wizytą w banku, ponieważ jest szansa na wyjaśnienie ewentualnych nieścisłości. Z drugiej strony pewność co do własnej pozytywnej historii kredytowej jest istotnym argumentem do negocjacji warunków kredytu – np. niższej prowizji. 1
październik 2015
/ kredyt w zasięgu ręki
Aby ubiegać się o kredyt w konkretnej instytucji, potrzebny jest szereg dokumentów. Niezbędne jest dostarczenie zaświadczenia o zatrudnieniu i zarobkach, wyciągu z rachunku bankowego za okres kilku ostatnich miesięcy, deklaracji PIT37, a w przypadku zaciągania kredytów w przeszłości – dane o regularności ich spłaty, udostępniane bezpośrednio przez BIK
Komu warto zaufać? Zadaniem BIK jest ułatwienie podjęcia przez banki decyzji o przyznaniu kredytu, również dlatego, by uniknąć sytuacji z 2007 roku, która w konsekwencji doprowadziła do globalnego kryzysu finansowego. Wówczas wobec panującej dobrej passy na rynku kredytów hipotecznych udzielano kredytów osobom, które nie były w stanie zwrócić otrzymanych środków. Klienci okazali się niewypłacalni, co miało negatywny wpływ na funkcjonowanie nie tylko rynków finansowych. BIK udostępnia również ocenę punktową (tzw. scoring) każdego, kto ubiega się o kredyt. Porównując profil klienta z tymi, którzy w przeszłości zwracali pożyczone środki, analizuje, jak bardzo są do siebie podobne. Na tej podstawie przypisywane jest prawdopodobieństwo spłacenia kredytu. Im wyższy scoring, tym lepiej. Najważniejszym elementem mającym wpływ na ewentualne obniżenie się oceny punktowej są opóźnienia w regulowaniu spłat. Niestety młodzi ludzie, choć nie myślą o zaciąganiu kredytów czy pożyczek, czasem ignorują systematyczną spłatę środków dostępnych na popularnych kartach kredytowych czy debetowych. A o to warto się starać niezależnie od tego, czy rozważamy wizytę w banku już na studiach, czy wiele lat później. Ubieganie się o kredyt przez studenta brzmi często abstrakcyjnie, nie jest jednak niemożliwe. Są tacy, którzy oprócz nauki podejmują pracę, otrzymując wynagrodzenie będące niezbędnym warunkiem do ubiegania się o pożyczkę. Łączenie obowiązków studenta oraz
26-27
pracownika udaje się głównie tym, którzy podjęli studia niestacjonarne bądź zbliżają się do uzyskania dyplomu. Tylko wtedy, gdy będziemy wiarygodni dla banku, istnieje szansa na otrzymanie środków na zakup mieszkania. Pozytywna decyzja o przyznaniu kredytu (którą ułatwi z pewnością zawarta z pracodawcą umowa o pracę, stabilniejsza niż popularna wśród studentów umowa zlecenie) to jednak połowa sukcesu. Zgodnie z tzw. Rekomendacją S Komisji Nadzoru Finansowego, aby uzyskać kredyt hipoteczny, potrzeba wnieść minimum 10 proc. wartości nieruchomości w gotówce. A procent ten w przyszłości zostanie zwiększony: w 2016 roku do 15 proc., rok później wyniesie już 20 proc. Zatem warto się spieszyć – i dotyczy to każdego, kto rozważa zakup nieruchomości.
Pomocna dłoń Niewielu studentów jednak dysponuje na koncie gotówką wystarczającą, by myśleć o tradycyjnym kredycie hipotecznym. Na ratunek przychodzi systematycznie zyskujący na popularności rządowy program Mieszkanie dla Młodych. To projekt przeznaczony dla osób poniżej 35 roku życia, zarówno dla małżeństw, jak i osób samotnych, mający pomóc w zakupie pierwszego mieszkania do 75 m 2 lub domu jednorodzinnego do 100 m 2 powierzchni. Dofinansowanie może zostać udzielone w przypadku, gdy zdecydujemy się na kredyt, ale wówczas nie jest wymagany minimalny wkład własny. Ten traktowany jest przez banki właśnie jako otrzymane środki z programu MDM, wydawane przez Bank Gospodarstwa Krajowego. Otrzymane dofinansowanie, również po weryfikacji historii kredytowej BIK, może być przeznaczone tylko na zakup określonej nieruchomości, wyłączając koszty wykończenia czy zakupu miejsca parkingowego. Minimalny okres spłaty wynosi 15 lat, a otrzymana kwota kredytu stanowi co najmniej połowę wartości nieru-
chomości. W przypadku grupy bezdzietnych beneficjentów, do której w zdecydowanej większości zaliczają się studenci, kwota dofinansowania wynosi 10 proc. wartości odtworzeniowej nieruchomości. Szczegółowe warunki otrzymania rządowej pomocy określa Ustawa o pomocy państwa w nabyciu pierwszego mieszkania przez ludzi młodych. Na zaciągnięcie kredytu decydują się nieliczni, bowiem sytuacja życiowa większości nie stawia ich przed bankiem w korzystnym świetle. Z pomocą przyjść mogą rodzice lub inne osoby, których zdolność kredytowa jest na tyle wysoka, by otrzymać kredyt lub po prostu dysponują odpowiednią gotówką, którą mogą przekazać w postaci darowizny. W przypadku rodziców sytuacja jest o tyle ciekawa, że można zostać zwolnionym z wymaganego podatku od darowizny. Wystarczy, że przekazane środki, nawet jeśli w naszym rozumieniu miałyby być rodzinną pożyczką, będą widniały w Urzędzie Skarbowym właśnie jako darowizna. A kwota ta może zostać zaoszczędzona choćby na pokrycie niezbędnego podatku od czynności cywilnoprawnych czy taksy notarialnej. Osoby, które będą wspierać nas w przypadku ubiegania się o kredyt, muszą mieć świadomość, iż ich wiarygodność finansowa będzie potwierdzona w BIK, a po udzieleniu kredytu informacje dotyczące jego spłaty będą systematycznie przekazywane do Biura Informacji Kredytowej. Dzięki temu daje im to możliwość monitorowania w BIK, czy kredyt spłacany jest terminowo. Choć panuje przekonanie, że studia to czas beztroski, zmiany otoczenia i poznawania nowych ludzi, nie warto zapominać, że to również okres prawdziwego wejścia w dorosłość. Łącząc przyjemne z pożytecznym można zbierać wiele doświadczeń, przy okazji ucząc się zarządzania swoim budżetem i budując wiarygodność finansową. O pozytywną historię kredytową warto dbać już u progu dorosłości, tak aby żadna instytucja finansowa nie miała wątpliwości, czy można nam zaufać. 0
kultura /
KSIĄŻKA
KSIĄŻKA
/ wywiad z Susanne Sundfor
Tytuł Twojego ostatniego albumu to Ten Love Songs. Słuchając utworów z tej płyty nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że to dość prowokujący tytuł, bo skupiasz się głównie na ciemniejszej stronie miłości – zazdrości, cierpieniu, odrzuceniu. Czy to efekt który chciałaś osiągnąć?
odpowiedziać na wcześniejsze wątpliwości, a zarazem wyjaśnić wszystkie różne uczucia, które mam do innej osoby.
SUSANNE SUNDFOR: Dokładnie tak. Co prawda na
Zdecydowanie tak. Na początku chciałam, żeby album był prosty, sama gitara i wokal, żeby całość była cukierkowo przyjemna. Jednak potem poprosiłam Anthony’ego Gonzaleza [frontman francuskiego zespołu synthpopowego M83 – A.M.] o dodanie czegoś od siebie. Gdy siedzieliśmy w studiu nagraniowym, stworzył potężną linię perkusyjną i wielkie syntezatorowe partie. Wtedy pomyślałam Tego właśnie potrzebuję! (śmiech). To sprawiło, że w Memorialu smyczki brzmią jeszcze ciekawiej, bo przechodzi się do klasycznie inspirowanej melodii z fragmentów przesyconych elektroniką. To tylko sprawiło, że piosenka stała się bardziej złożona i głębsza, nie była tą typową piosenką Kocham cię, tęsknię.
MAGIEL :
krążku są piosenki które nie idą w tym kierunku, takie jak Slowly czy Darlings, ale faktycznie reszta jest dość brutalna (śmiech). Lubię tego rodzaju estetykę w przedstawianiu miłości, bo choć nie jestem naukowcem, myślę, że wszystkie ekstremalne uczucia, towarzyszące silnemu zakochaniu, przypominają te, które pojawiają się przy nienawiści. To dość interesująca dychotomia. Czasem to się łączy jak w utworze Silencer – ktoś umiera, ponieważ pojawia się zazdrość. Zazdrość, która również jest trochę podobna do miłości, tylko bardziej samolubna.
I intensywna. Tak. Ale wracając do tytułu – powodem dla którego nazwałam album Ten Love Songs było to, że chciałam napisać o dziesięciu różnych rodzajach miłości. Większość piosenek jest przemieszanych z obrazami wojny czy brutalności. Czuję, że te obrazy dobrze współgrają z opisami miłości.
Twoim planem od początku było stworzenie piosenek skupiających się na tym temacie? Poza Silencerem wszystkie opisywane w piosenkach uczucia i doświadczenia przeszły przeze mnie. Moje życie miłośne było jak rollercoaster. Chciałam wszystko to podsumować, żeby móc pójść dalej i powiedzieć sobie Ok, tak wyglądały moje doświadczenia z miłością, teraz chcę zacząć od początku. Proces nagrywania tego albumu był dla mnie prawie jak terapia.
Kiedy zaczęłaś proces tworzenia albumu? Jaka piosenka powstała na początku? Pierwszą piosenką którą napisałam na Ten Love Songs był... Daj mi pomyśleć (wylicza utwory). Ok, jako pierwszy powstał Memorial.
Najdłuższy utwór, prawie suita. Przez cały utwór nastrój zmienia się z minuty na minutę. Tak, ale to właśnie dobrze pokazuje jaka potrafi być miłość, bo uczucia są naprawdę złożone. Myslę że gdy jest się zakochanym, a w szczególności gdy ma się złamane serce, człowiek odczuwa całą paletę uczuć. Zależało mi na tym, żeby zmieścić je wszystkie do jednej piosenki. Gdy śpiewam Memorial zaczynam od tęsknoty za kimś, natomiast w momencie wejścia sekcji smyczkowej staram się
32-33
Wchodząc do studia miałaś wizję jak Ten Love Songs będzie prezentować się brzmieniowo?
Zależało ci na tym, żeby uzyskać bardziej mainstreamowy sound? Mam tutaj na myśli chociażby piosenki Accelerate oraz Kamikaze. Tak, chciałam stworzyć pop dla tego albumu. Tylko że dla mnie muzyka popularna ma szeroką definicję. Moim celem było nagranie mojego podejścia do tego gatunku. Niekoniecznie pod względem struktury, bo wiele z tych piosenek ma typowo popowy układ, ale inaczej podejść od strony orkiestracji czy produkcji.
Dodając kolejne warstwy brzmieniowe. Dokładnie.
Pomimo chwytliwych partii. Chciałam właśnie takie stworzyć. Między innymi właśnie dlatego tytuł może być kontrowersyjny, tylko dlatego, że jest tak prosty i odrobinę niepoważny. Lubię go też dlatego, że sam w sobie nic nie przekazywał, jedyne co łączy te dziesięć piosenek to fakt, że każda z nich w jakimś stopniu jest o miłości.
From Norway
Na OFF Festiwalu wszystkie osoby żądne miały na ustach jedną osobę - Susanne S po całkiem dobrym koncercie danym pop rozmawiać ze mną o swoim nowym album oraz o tym czemu nie lubi porównań do F R O Z M AW I A Ł :
Planujesz stworzenie albumu koncepcyjnego? Chcę żeby mój następny album obracał się wokół jednego konceptu, ale jeszcze się nad
A L E X M A KOW S K I
wywiad z Susanne Sundfor /
f ot . m
ateria
ły pr
as ow
e
ay With Love
e solidnej dawki skandynawskiego popu Sundfor. I choć Norweżka była zmęczona przedniego dnia, znalazła chwilę żeby pomie „Ten Love Songs” , swoich inspiracjach Florence Welsh czy Lykke Li.
tym nie zastanawiałam. Chcę użyć sporo starych syntezatorów tak, żeby wszystkie dźwięki były organiczne. Stworzyć coś, co będzie piękne, a zarazem hardcore’owe. Moją główną inspiracją pewnie będzie Scott Walker, ale jeszcze nie myślałam o tym wszystkim na poważnie. Jednak zawsze staram się znaleźć temat, który w jakimś stopniu łączy piosenki, wtedy łatwiej mi się nad tym pracuje.
Z tego co mówisz wynika, że jesteś fanką old-schoolowych brzmień. Słychać to chociażby na utworze Slowly, który brzmi jakby go wyciągnięto z lat 80. Zdecydowanie tak. Specjalnie szukałam automatów perkusyjnych z epoki, żeby uzyskać charakterystyczny dzwięk na albumie. Dlatego cieszę się, że mogę jeździć po świecie, dzięki temu mam łatwiejszy dostęp do różnych rzadkich instrumentów i syntezatorów, nie muszę sprowadzać ich do studia.
Jaka jest twoja ulubiona piosenka z albumu? Najbardziej podobają mi się Slowly i Fade Away
Czy miałaś w swojej karierze moment, który uważasz za przełomowy? Moment w którym Johnny Marr [gitarzysta The Smiths – A.M.] powiedział, że podoba mu się mój poprzedni album (śmiech).
Co sądzisz o porównywaniu ciebie do innych artystek popowych takich jak Florence Welsh czy Lykke Li? Masz większą dyskografię, sporą karierę, nie czujesz się poirytowana?
Zdarzyło się w muzyce sierpniu miał premierę film biograficzny Straight Outta Compton, którego akcja skupia się na historii grupy N.W.A, jej wpływu na powstanie gangsta rapu oraz pokazaniu instytucjonalnego rasizmu w Stanach Zjednoczonych. Spory sukces komercyjny oraz uznanie krytyków sprawiły, że obrazem zainteresowało się CNN, choć raczej nie było zadowolone z rezultatu. Według stacji film miał długie kwestie i nie było przemocy. Nie trudno się dziwić rozczarowaniu CNN. Brakowało też złotych zębów, kurczaków, arbuzów... egoroczne rozdanie MTV Video Music Awards stało pod znakiem jednej osoby – Miley Cyrus. W tym roku MTV pozwoliło jej prowadzić całą galę wręczenia. Piosenkarka postanowiła wykorzystać okazję do zaprezentowania światu utworu Dooo It! ze swojej nowej płyty Miley Cyrus & Her Dead Petz, którą tuż po gali udostępniła za darmo na swojej stronie internetowej. Cyrus w piosence skupia się na paleniu trawy i tym, że niczym się nie przejmuje, a utwór dość nieoczekiwanie kończy się frazą Why (they) put the dick in the pussy? Pytanie całkiem logiczne. Wszystkie osoby, które wysłuchały płyty chętnie skierowałyby te słowa w stronę ojca Miley. a koniec informacja, która wstrząsnęła światem muzyki i polityki – Kanye West ogłosił, że w 2020 roku złoży swoją kandydaturę na prezydenta Stanów Zjednoczonych. Argumentował to koniecznością walki za sztukę. Zdecydowanie popieram kandydata. Szkoda tylko, że nie zdecydował się startować w najbliższych wyborach. Ego Donalda Trumpa nareszcie miałoby godnego przeciwnika. 0 T E K S T: A L E X M A KO W S K I
W
T
N
Jestem fanką Lykke Li, więc nie czuję się źle z powodu tego porównania. Frustruje mnie fakt, że kobiety są z reguły porównywane do innych kobiet. Moja muzyka jest inspirowana między innymi twórczością mężczyzn, a wydaje się, że media nie są skłonne sięgać po takie porównania. Poza tym myślę, że większość dziennikarzy-mężczyzn nie słucha kobiecej muzyki, dlatego nie mają dostatecznej wiedzy. Porównują mnie z Florence Welsh, a mam niewiele wspólnego z jej twórczością. Ale przez to, że obydwie tworzymy senną muzykę, łatwiej jest czasem powiedzieć, że tworzymy to samo. 0
październik 2015
/ recenzje / wrzesień
Polska szkoła musicalu
Wojciech Kościelniak perfekcyjnie zrozumiał tę kultową książkę okresu PRL-u oraz oczekiwania widzów wobec jej adaptacji. Stworzył wierną inscenizację powieści, czyniąc jednocześnie odwołania do współczesnej kultury masowej – powiedzi bohaterów pojawia się w dymkach na ścianach). Zły jest superbohaterem
xxxxx
ocena:
wprowadzając postać Zorro oraz elementy komiksowe rodem z Marvela (część wyna miarę Spidermana lub Batmana i podobnie jak oni mierzy się z pytaniem, czy jego działania są moralnie słuszne lub ogólniej: czy czyny oparte na przemocy, nawet w dobrej wierze, nie są zawsze ambiwalentne. Gigantyczne ukłony należą się Piotrowi Dziubkowi za skomponowanie wpadającej w ucho muzyki, która jednocześnie świetnie łączy się z trudnymi tekstami piosenek autorstwa Rafała Dziwisza. Nawet jeśli Zły (Krzysztof Wojciechowski) nie zawsze jest przekonujący we wszystkich scenach, to zdobywa serca publiczności w finałowym monologu, który literalnie wbija w fotel. W tej scenie obserwujemy jak bardzo Kościelniak jest nie-
fot. Edgar de Poray
zależnym i samodzielnym artystą, kształtującym nową, silnie udramatyzowaną szkołę
Zły Re ż . Wojciech Kościelniak Teatr muz yc zny im . Danut y B adus zkowej
polskiego musicalu. Główną cechą charakterystyczną jego twórczości jest łączenie scen lekkich (układy taneczno-muzyczne) z motywami prosto z teatru dramatycznego. Z pewnością Zły, obok Lalki i Chłopów, będzie współtworzył nowy kanon ambitnego musicalu, który wykracza poza warstwę wyłącznie estetyczną. Na scenie nie zabrakło ładnej i lekko naiwnej Marty Majewskiej. Jej niewinność ujmuje nie tylko przystojnego doktora Halskiego, lecz także tajemniczego superbohatera. Zagorzali fani twórczości Tyrmanda z pewnością powinni być zadowoleni z napakowanego Kruszyny (Sebastian Wisłocki), ściskającego w ręku Alicję w Krainie Czarów, oraz zaradnego, lekko starszego niż w oryginale Kuby Wirusa (Sasza Reznikow).
Nowy musical Wojciecha Kościelniaka Zły, grany w Teatrze Muzycznym w Gdyni
Na uwagę zasługują również dwie postaci kobiece. Jedna z najpiękniejszych solowych
na podstawie legendarnej powieści Leopolda Tyrmanda, jest wolny od wszystkich
piosenek to miłosne wyznanie Hawajki: Ci, co tu chleją, ze mnie się śmieją, że wiocha. I szef
chorób, jakie toczą nowojorski Broadway i londyński West End. Stanowi on bowiem
mi truje, że nie pasuję do tej stolicy. Ja jestem córką wysp koralowych Mogielnicy!. Zaś naj-
połączenie musicalu z teatrem dramatycznym, a tym samym oferuje widzom śpiew
bardziej wyrazistą bohaterką jest bez wątpienia Aniela (Ewa Gierlińka/Dorota Kowalew-
i taniec, które wyrażają konkretny sens i tworzą fabułę. To prawdziwe dzieło sztu-
ska), która niemal każdą wypowiedzią wzbudzała salwy śmiechu, by na koniec wzruszyć
ki a nie komercyjne show dla spragnionych wrażeń turystów.
w piosence Królowej Siekierek. Na polskiej scenie brakuje takich spektakli jak Zły, które nie kopiowałby zachodnich
ruinami, wulgarnym językiem i szemranym interesem. Musical bezbłędnie oddaje atmos-
produkcji, ale byłyby z założenia skierowane do polskiej publiczności. Chcemy takiej
ferę tamtych lat – szare stroje, długie płaszcze, muzyka oparta na melodiach jazzowych
sztuki, a nie plastikowych „remake’ów”. Wszystkim pragnącym odmiany, radzę wsiąść
oraz frazy prosto z warszawskiej ulicy. Scena z wyjściem na parówki i piwo Marty (Maja
w pociąg i udać się na weekend do Gdyni. Z pewnością będziecie się bawić lepiej niż na
Gadzińska/Mariola Kurnicka) i Halskiego (Tomasz Więcek) oraz piosenka o ścisku w auto-
Broadwayu.
busie mogą przywołać żywe wspomnienia szczególnie u starszej publiczności.
M AR I A K Ą DZ I E L S K A
38-39
fot. Edgar de Poray
fot. Edgar de Poray
Wróciła moda na Leopolda Tyrmanda, powojenną estetykę i dawną Warszawę z jej
recenzje /
U psychiatry wydobyć informacje na temat zniknięcia znajomego od swojego pacjenta, Michaela, który widział go jako ostatni. Jednak nie znajduje odpowiedzi na swoje pytania. Z kolei chłopak wciąga go w pewnego rodzaju grę, przez co z każdą minutą pojawia się coraz więcej zagadek. Trzecią osobą całego dramatu jest pielęgniarka Susan
x x x yz
konf likcie, gdyż jej relacja z chłopakiem jest nieco „dziwna”. Natomiast z doktorem była niegdyś związana. Dolan pokazuje w filmie swoje niesamowite umiejętności aktorskie. Patrząc na niego jako na chorego psychicznie pacjenta, nie potrafimy go sobie wyobrazić jako fot. materiały prasowe
Ocena:
grana przez Catherine Keener. Kobieta odgrywa dość niezrozumiałą rolę w całym
Pieśń słonia (Kanada, 2014)
zwykłego chłopaka. Jego syki, dziwne miny, szaleńcze spojrzenie i artystyczne machanie rękami podsycają traumy z dzieciństwa, sceny Afryki, pustyni oraz tytułowego słonia. Rola Greenwooda jest doskonałą przeciwwagą. Jak w wielu swoich rolach, tu też gra spokojnego i stonowanego mężczyznę. Mimo to z minuty na minutę można spostrzec jego lekkie zagubienie i bezsilność spowodowaną gierkami chłopaka. Nato-
Reż. Charles Binamé
miast Keener jako pielęgniarka zdaje się być zlepkiem tych dwóch charakterów. Film ogląda się jednym tchem, jednak mimo to widz sam zaczyna zadawać so-
Premiera: 4 września 2015
bie pytania. Żyje grą między głównymi bohaterami i czuje się jak jej uczestnik. Co
Elephant Song to jeden z f ilmów, który wzbudza mieszane emocje jeszcze przed
chwilę odkrywa drogę lub błądzi w zawiłym labiryncie. Co więcej, wyczekuje punktu
jego obejrzeniem. Wzrok widzów jest przede wszystkim zwrócony na aktora gra-
kulminacyjnego, z niecierpliwością chce poznać zakończenie, sprawdzić sam siebie.
jącego główną rolę – młodego, zaskakującego Xaviera Dolana. Wszyscy czekają na
Dowiedzieć się, czy dobrze obstawił, czy prawidłowo odpowiedział na pytania. Jed-
potknięcie, z niecierpliwością chcą doszukać się porażki (przecież nie każdy f ilm
nak koniec zaskakuje niemal każdego. Konflikt, tak jak zaczął się tajemniczo, tak się
z jego udziałem może być dobry!). A jednak. Kanadyjczyk przechodzi samego siebie,
skończył – dwuznacznie oraz niedopowiedzianie. Dzięki temu, filmu nie należy za-
wcielając się w rolę chorego psychicznie mężczyzny.
szufladkować jako banalnego dramatu. Niekoniecznie jest to opowieść z morałem, po
Film skupia się praktycznie na trzech osobach. Opowiada historię o psychiatrze,
której nie można zasnąć. Jednak mimo dość prostej fabuły potrafi zachwycić i zmu-
Tobym Greenie, w którego rolę wciela się niedoceniany przez wielu Bruce Green-
sza widza do myślenia podczas seansu.
wood. Doktor Toby stara się odnaleźć zaginionego kolegę z oddziału. Postanawia
GOSIA JACKIEWICZ
#YOLO po polsku Jest to „f ilm dla uśmiechu”, który po seansie pozostawi po sobie dobre wrażenie. Wiadomo, jak wygląda taki schemat - Edward zmienia życie, zarówno swoje, jak i innych, na lepsze. I tak jest, choć nie do końca, bo produkcja ucieka od dziecięcej
xxxzz
Obraz nie byłby tak udany bez dobrego scenariusza Fadiego Chakkoura, który dokonał czegoś, czego od dawna nie mogą zrobić nasi scenarzyści – uchwycił naturalną mowę. Żadne wypowiedziane zdanie w f ilmie nie wypada sztucznie, co więcej – brzmi dowcipnie. fot. materiały prasowe
Ocena:
naiwności, dzięki czemu ma jeszcze silniejszy przekaz.
Król życia (Polska, 2015) Reż. Jerzy Zieliński
Premiera: 25 września 2015
Druga osoba, która wiele dała tej produkcji, to oczywiście Jerzy Zieliński. Widać, że reżyser czekał na moment, gdy będzie mógł podążać za własną wizją i wykorzystał to na sto procent. Piękne zdjęcia, niesamowite efekty specjalne – i pisząc „efekty specjalne”, mam na myśli kadry, zabawy kolorem, konwencją – sprawiają, że Zieliński stworzył f ilm nietuzinkowy, który zapada w pamięć. Jednak obraz ten nie byłby aż tak dobry, gdyby nie Robert Więckiewicz. A ktor od pewnego czasu wykorzystuje swoją dobrą passę, pokazując w każdym f ilmie, że może być tylko lepszy. Jednak nie tylko on zasługuje na brawa – jak zwykle świet-
Od paru lat polskie filmy dzielą się na dwie kategorie – produkcje historyczno-drama-
ny popis gry aktorskiej daje Bartłomiej Topa. Wygrywa jednak Krzysztof Czeczot,
tyczne, do których można dołączyć biografie, i komedie: te romantyczne z młodymi pięk-
czyli szef Edwarda. Jego rola psychopaty jest najlepsza ze wszystkich i aż szkoda,
nymi bez problemów oraz filmy pełne nieśmiesznej wulgarności. Król życia umyka obu tym
że aktor nie może rozwinąć skrzydeł w innych produkcjach. Niestety, w całym za-
kategoriom. Jest produkcją, przy której można się po prostu uśmiechnąć. I trzeba przyznać,
mieszaniu ginie Magdalena Popławska, czyli żona Edwarda, która wydaje się trochę
że nie jest to uśmiech wymuszony.
spięta i nie na miejscu. Pytanie, czy taka miała być jej rola, czy aktorka po prostu
Debiut Jerzego Zielińskiego (jednego z naszych znamienitszych operatorów, pewnie nieznanego szerszej widowni) opowiada o Edwardzie – niezadowolonym z życia pracowniku wielkiej
nie do końca dobrze czuła się w skórze swojej bohaterki.
Król życia to nowość w naszej rodzimej kinematograf ii. Film o współczesnych
firmy. Edward jest wypalony, obraża szefa w rozmowie z kumplami, unika ludzi (zwłaszcza ojca),
problemach, z odpowiednią dozą ironii. Must-see , zwłaszcza w ponure dni!
a żonie robi na złość. Wszystko jednak zmienia się, gdy pewnego dnia ulega wypadkowi.
ANNA MITROWSKA
październik 2015
styl życia / Zróbmy referendum, czy Magiel jest najważniejszą organizacją na świecie
październik 2015
/ Camino de Santiago
Camino, czyli Droga Nasze życie jest niczym wędrówka. Każdy człowiek niesie bagaż doświadczeń i mierzy się z przeciwnościami losu. Czasami czuje się zagubiony i sfrustrowany, szczególnie gdy zbacza z właściwej ścieżki. Może warto podążać za strzałkami? Szczególnie tymi żółtymi, znaczącymi drogę do Santiago de Compostela. TEKST I FOTOGRAFIE:
ALEKSANDRA GŁADKA
porządkować potok kolejnych dni spędzonych w drodze. Ubrać w słowa pięć tygodni podróży. W palących promieniach słońca, wśród gęstej mgły lub pokonując szczyty gór w chmurach. Jak oddać bogactwo przeżyć, magię krajobrazu, atmosferę miejsca, a przede wszystkim twarze mijanych na szlaku ludzi? Dzieli ich wiele – kultury, z których się wywodzą, wiek, przekonania. To wszystko stanowi jednak kontekst, a nie czynniki determinujące relacje na Camino. Droga stała się uniwersum, symbolizującym całe życie, z którym każdy z osobna styka w bardzo intymny sposób.
U
Symbol i lekcja Pierwszy dzień na przekroczenie monumentalnych Pirenejów, nieustanna wspinaczka, trud drogi, ponad 20 kilometrów ciszy w bezkresnej pustce. Kroczenie przez mgłę i chmury, przysłaniające wzrok tak samo, jak jeszcze nie zawsze jasne motywacje, z powodu których pątnik decyduje się ruszyć na Camino. Wędrując, pielgrzym styka się z poczuciem pewnej patetyczności i niedowierzania, że oto dobrowolnie zostawia swoją codzienność, by ruszyć w nieznane. Konieczność szukania znaków na skałach, nieraz
44-45
powstrzymywania zmęczenia, mając za jedynych towarzyszy stada owiec i sępa pożerającego jedną z nich. Utrata orientacji w terenie, kiedy mapa staje się zaledwie ciężarem, poczucie, że już za późno na powrót. Z każdą godziną napełnia go pokora wobec czegoś wyższego, przeciwko czemu nie można się buntować – jest za daleko od miasteczek, żeby zrezygnować, a zarazem za blisko celu, by nie podjąć wyzwania. Pierwszy, a zarazem najtrudniejszy dzień na szlaku stanowi prawdziwy chrzest Drogi – przechodzi go każdy wędrowiec ruszający z Saint-JeanPied-de-Port, małej miejscowości przytulonej do francusko-hiszpańskiej granicy. To dopiero początek. A przecież kolejne dni przynoszą nowe próby, którym poddawani są wszyscy, bez wyjątku. Jedną z najpopularnieszych i nagłębszych prawd dotyczących Camino jest to, że ból przybliża nas do chwały. Będąc już w Santiago, zauważa się wiele sklepów z pamiątkami. Równie łatwo o widok pielgrzyma z dumą noszącego koszulkę zakupioną w jednym z nich, przedstawiającą stopy całe w plastrach, komentowane krótką sentencją: „No pain, no glory”. Utożsamianie się z tym powiedzeniem jest tym silniejsze, im więcej pokonało się kilometrów.
Jedni radzą sobie z tym wyzwaniem lepiej, inni – okupują to bólem – tak jak pewien pielgrzym, który pomimo cukrzycy i amputacji palców u prawej stopy odbywał właśnie swoją 25. pielgrzymkę. Według Michela Quoist’a, cierpienie jest surowym, ale uczonym mistrzem dla tego, kto umie przyjąć jego niezawodne lekcje. Dzięki temu każdy dzień wędrówki, nawet kiedy trzeba przezwyciężać dokuczające stawy, ścięgna i odciski, niesie ze sobą piękno i jest oczyszczający.
Genesis Z podobnymi przeciwnościami pielgrzymi borykają się już od XI wieku. Korzenie tej niemal tysiącletniej tradycji sięgają pewnej nocy i pustelnika Pelayo. Wędrując pośród wzgórz miał ujrzeć, jak deszcz spadających gwiazd wskazuje jedno z tak typowych dla Galicji wzniesień. Wiedziony ciekawością podążył za tym niecodziennym zjawiskiem. Doprowadziło go to do grobowca. Co kazało mu sądzić, iż to sam Wszechmogący daje mu jakiś znak? O czym myślał, dzieląc się tym doświadczeniem z miejscowym biskupem? Pozostanie to na zawsze owiane legendą, podobnie jak inne szczegóły dotyczące
Camino de Santiago /
odnalezienia miejsca spoczęcia szczątków świętego Jakuba Starszego. Pewnym jest jednak, że odkrycie grobu jednego z najbliższych Jezusowi apostołów już niebawem miało zawładnąć fantazją tysięcy ludzi. Ukoronowaniem tego znaleziska jest katedra w Santiago de Compostela kryjąca relikwie – cel rzeszy pielgrzymów podejmujących Camino. Co sprawia, że droga którą podążali kiedyś Karol Wielki i św. Franciszek z Asyżu stanowi fenomen po dziś dzień? Niegdyś wpłynęła na niego na pewno mnogość chorób i bieda naznaczające życie całych społeczeństw. Mimo tego ludzie głęboko wierzyli, że Bóg stanowił jedyną siłę mogącą zmienić ich życie na lepsze. Uznając iż święty Jakub może wstawić się za nimi u Najwyższego, podążali do jego grobu w nadziei, że ich modlitwy będą miały większą szansę zostać wysłuchanymi. Niezależnie od tego, że żyjemy w epoce medycyny i postępu technicznego, pątnicy wciąż wędrują setki kilometrów, by ujrzeć relikwie apostoła. Każdy z nich ma z kolei nadzieję, że dzięki temu zostaną uleczeni – zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Tak jak i niegdyś, wielu rusza w Drogę, by odkupić wszystkie swoje grzechy. Pielgrzymka do Santiago de Compostela pozwalała już od XI wieku, dzięki decyzji zawartej w bulli papieskiej, na uzyskanie odpustu zupełnego. Aby go otrzymać, należało po dotarciu do katedry wziąć udział we mszy świętej, wyznać swe grzechy i przystąpić do sakramentu Eucharystii – nie zmieniło się to po dziś dzień.
Teraźniejszość 1 września 2015. W statystykach Biura Pielgrzyma obejmujących poprzedni miesiąc figu-
ruje 54 796 dusz. Tylu pielgrzymów z całego świata kroczyło w tym czasie szlakami świętego Jakuba, zmierzając do jego grobu w Santiago de Compostela. Jedynie co trzeci z nich deklarował, że jego motywacje ruszenia w drogę są czysto religijnie. Aż połowa wskazywała przyczyny religijno-duchowe (nie można było jednak obstawać przy wyborze „czysto duchowym”), a reszta szła wyłącznie ze względów turystycznych. Niezależnie od statystyk, większość ludzi ruszających na Camino de Santiago poszukuje odpowiedzi na nurtujące ich pytania lub zmaga się z samym sobą i niesionym bagażem życiowym. Część z nich ma za sobą traumatyczną przeszłość. Ibolya z Węgier została osierocona w wieku nastoletnim i musiała udźwignąć na swoich barkach wychowanie dwójki młodszych braci. Nauczona samodzielności, nie mogąc liczyć wcześniej na niczyją na pomoc, ruszała na Drogę by przełamać się i nauczyć się prosić o wsparcie obce osoby. Jednym z kroków ku temu było podzielenie się swoją historią z obcymi podczas pewnego wspólnego wieczoru na terenie kolejnego albegrue. Kolejni pątnicy dosiadając się, decydowali się na zwierzenia, a ich przeszłość stawała przed resztą niczym otwarta księga. Nie mieli wszakże nic do stracenia. Okazało się, że część z nich mierzyła się z ważnym życiowym wyborem, tak jak Scott z Kanady. Znajdując się na rozstaju pewnych ścieżek, potrzebował czasu na autorefleksję by zadecydować, która z nich będzie kluczem do jego szczęścia. Inni, tak jak Adele z Niemiec wyznawali, iż natłok obowiązków w życiu codziennym nie pozwala im na pielęgnowanie relacji z Bogiem – decydowali się na Camino, pragnąc jej naprawy. Maria z Bułgarii prezentowa-
ła zupełnie inną postawę – szła do Santiago de Compostela, ponieważ w jej mniemaniu okres studiów to jedyny czas, kiedy można pozwolić sobie na tak długi, ponadmiesięczny wyjazd. Droga wpływała na nich w różny sposób. Niektórych zdawała się niemal oczarować, tak jak Marca z Chicago. Przyjechał prosto z RPA, po stracie rodziców, powierzając na miesiąc prowadzenie szkół dla dzieci z plemienia Kosa swojej żonie. Obserwując go odnosiło się wrażenie że naprawdę pokochał Camino. Deklarował, że wróci za rok, tym razem jako hospitalero, pracujący w noclegowniach dla pielgrzymów (albergue) jako wolontariusz, by służyć bliźnim.
Tourigrinos Kościelne dzwonnice są jednym z pierwszych widoków zwiastujących miasteczko na horyzoncie. Jest to widok szczególnie drogi – niesie ze sobą obietnicę odpoczynku i spotkania znajomych twarzy pątników w miejscowym barze. Spożywają tam zazwyczaj kultowy zestaw śniadaniowy – kawę, sok pomarańczowy i porcję tortilla de patatas. Towarzyszące przez całą drogę kampanile zaskakują jednak za każdym razem na nowo – niemal zawsze kościoły są zamknięte na cztery spusty. A jeśli już okażą się otwarte, na próżno szukać kapłanów, którzy władaliby komunikatywnie językiem angielskim, mimo iż ponad połowa pielgrzymów pochodzi spoza Hiszpanii. Można odnieść wrażenie, że rezygnując z aktywnej katechizacji, Camino de Santiago poddaje się powoli procesowi laicyzacji, dotykającemu dużą część Europy. Zjawisko to ma jednak pewne dobre strony – sprawiają, iż coraz więcej osób prywatnych zakłada albergue, dzięki czemu pątnicy nie 1
październik 2015
/ Camino de Santiago
muszą się trudzić ze znalezieniem miejsca na nocleg. Poza tym, na szlaku św. Jakuba z roku na rok pojawiają się kolejne stowarzyszenia turystyczne, diametralnie wpływając na życie codzienne pielgrzymów. Wielu z nich, szczególnie starszych, decyduje się np. wysyłać swój plecak od albergue do albergue. Z jednej strony stanowi to pewną drogę na skróty, z drugiej – szansę dla znacznie większej grupy, dla której sama wędrówka jest już wyzwaniem i nie ma siły dodatkowo nieść bagaży. Zresztą, odnosząc się do uhonorowania szlaku przez UNESCO, obok walorów duchowych, jest to również droga kulturowa. Przecinając Nawarrę, La Rioję, Kastylię i Leon oraz Galicję prowadzi pielgrzymów przez góry, lasy, średniowieczne miasteczka, kusząc pięknymi widokami i szeregiem legend. Należy podkreślić, że niezależnie od motywacji, tak jak w stwierdzeniu Antoine de Saint-Exuperego, każdy jest pielgrzymem. Wszyscy, pomimo obrania różnych dróg i odmiennych motywacji zdążają w trudzie na to samo spotkanie. W tym przypadku, peregrinos iacobitas, pątników świętego Jakuba, każdy z osobna zmierzając do grobu świętego, dzieląc podobne trudy, niezależnie od intencji, jest sobie równy.
Compostela Wąskie podwórko ukryte za bramą zwieńczoną metalowym napisem „Oficina de Peregrinos”. Zacieniona przestrzeń między dwoma kamienicami, ponad głowami oczekujących rozpościerają się kiście winogron. Kolejka ustawia się do wejścia. Niektórzy dopiero co przyszli tu z drogi, w butach, z plecakami, twarzami naznaczonymi zmęczeniem po wędrówce. Inni, już przebra-
46-47
ni w świeże ubrania, po wątpliwej przyjemności szukania zakwaterowania w drogim centrum miasta. Jedni milczą we wzruszeniu, niecierpliwie oczekując na otrzymanie pisma potwierdzającego odbytą przez nich podróż. Inni oddają się rozmowom z otaczającymi osobami. Kolejka powoli się kurczy, a oczom pątników ukazuje się nowoczesne wnętrze biura pielgrzymów. Na ekranie nad wejściem z odgłosem znanym z wszelkich urzędów pojawiają się numery wolnych stanowisk. Podchodzą pojedynczo, legitymując się swoimi paszportami pielgrzyma, tzw. credencialami, wypełnionym pieczątkami zbieranymi w codziennej wędrówce. Stanowią one dowód pokonania co najmniej 100 km szlaku św. Jakuba pieszo lub 200 km na rowerze, tym samym upoważniając do odebrania tzw. composteli – certyfikatu pielgrzyma sięgającego tradycją aż do XIII wieku. Zanim jednak dokument trafi w ręce pątnika, musi on określić powód swojej pielgrzymki, wybierając między trzema możliwościami: motywami religijnymi, religijno-duchowymi lub turystycznymi. Po określeniu pobudek nadchodzi czas na odbiór composteli. Niegdyś ręcznie spisywana na pergaminie po łacinie, ozdobiona ikonografią przedstawiającą świętego Jakuba, została wyparta przez nowoczesną, drukowaną na wysokiej jakości papierze wersję uniwersalną, z luką na dane personalne pielgrzyma.
Święty Gdy jest się tak blisko celu swojej pielgrzymki, trudno pohamować ciekawość – wielu od razu udaje się do katedry. Najbardziej oczywistym kierunkiem jest główne wejście, zwane Porta-
lem Chwały, umiejscowione od frontu. Spacerując tam widać, jak na przestronnym placu okolonym dawnymi zabudowaniami przeznaczonymi dla najznamienitszych gości sanktuarium gromadzą się docierający o różnej porze pielgrzymi. Siadają na granitowych płytach chodnikowych, zadzierając głowy, by ogarnąć wzrokiem całą bryłę katedry. Mimo iż fasadę tym razem skryły rusztowania, budynek porośnięty miejscami mchem, świadczącym o jego wieku, robi piorunujące wrażenie. Szczególnie gdy zmierza się ku niemu przez kilkaset kilometrów. Wykonują pamiątkowe fotografie, odpoczywają po pokonywaniu rozległych przedmieść, zamierają w ciszy, delektując się wyjątkową chwilą. Z bramy dobiega ludowa muzyka galicyjska – wibrujący dźwięk dud i bębenka przeszywa powietrze. Pielgrzymom, którzy docierali pod koniec sierpnia 2015 roku nie dane było przekroczyć Portalu Chwały i przejść na kolanach do jego środkowego filaru, by dotknąć miejsca, w którym na przestrzeni wieków kolejni pątnicy zostawili wgłębienie w kształcie dłoni. Przez niemal miesiąc odbywały się prace remontowe, zakłócające tak typowy dla tego miejsca spokój. Tymczasem pątnicy kierowali się ku wejściu umiejscowionemu w prawej części nawy bocznej, by dopiero po iluś krokach móc ujrzeć wnętrze w pełnej krasie. Jedynym rytuałem który mogli spełnić pozostała możliwość przytulenia posągu św. Jakuba, umiejscowionego na podeście za ołtarzem. Zwieńczenie wędrówki znajdowało się tuż pod posadzką, w niewielkiej kapliczce skrywającej grobowiec Apostoła. W tej chwili łatwo było uwierzyć, iż koniec podróży jest dopiero początkiem. 0
okno transferowe /
Szaleństwo zakupów Lipiec, sierpień oraz styczeń. Trzy gorące miesiące w piłkarskim świecie. Uwagę wszystkich kibiców przyciągają przeróżne portale informacyjne. Każdy fan czeka na gorącego newsa powalającego na kolana. Okno transferowe, bo to o nim mowa, od zawsze wzbudza wielkie emocje. Który klub „rozbije bank”? Który zawodnik stanie się „wielką bombą transferową”? PAW E Ł K AM I Ń S K I
okresie okna transferowego kluby piłkarskie mają niepowtarzalną możliwość kupowania, sprzedawania i wypożyczania zawodników między sobą. Zasada ta nie obowiązuje wolnych piłkarzy, czyli takich, którzy nie są związani kontraktem z żadnym zespołem i mogą dołączyć do dowolnej drużyny przez 365 dni w roku. Pozostali mają możliwość zmienienia pracodawcy tylko dwa razy w roku, kiedy okno transferowe jest „otwarte”. Od lipca do sierpnia (tzw. letnie okno transferowe) oraz przez cały styczeń (tzw. zimowe okno transferowe) internetowe portale piłkarskie oraz stacje telewizyjne dosłownie zalewają nas różnego rodzaju plotkami: kto, gdzie, kiedy i za ile. Trzeba pamiętać, że dla klubów to przede wszystkim biznes. Kupić tanio, sprzedać drogo. A cały mechanizm transferowy rządzi się własnymi prawami.
W
Ewolucja piłkarskiego biznesu Nie tylko świat, lecz także futbol i związany z nim biznes, zmienia się wraz z kolejnymi latami. Pierwszy duży transfer miał miejsce w 1893 roku w Wielkiej Brytanii, kiedy to Willie Groves przeszedł z West Bromwich Albion do Aston Villi za 100 funtów. Mniej więcej co 20 lat przełamywano kolejne bariery w wysokości kwoty przeznaczonej na zakup zawodnika. Liczba cyfr w kontraktach piłkarzy stopniowo zwiększała się. W ten sposób pierwszy transfer za ponad milion funtów miał miejsce w 1975 roku, a dopiero w 1992 roku sprzedano zawodnika za ośmiocyfrową kwotę. Dziś tak wysokie ceny mogą jednak bardziej śmieszyć niż wzbudzać euforię. Dla porównania, pierwsze miejsce w zestawieniu „Najdroższy piłkarz” zajmują ex aequo Cristiano Ronaldo i Gareth Bale, którzy przeszli do Realu Madryt za 94 miliony euro każdy. Nie wszystkie kluby mogą sobie pozwo-
lić na drogie transfery, stąd działacze próbują wielu innych rozwiązań.
Strategia działania Bogate i popularne kluby, takie jak FC Barcelona, Real Madryt czy Bayern Monachium, nie mają ograniczeń finansowych, więc śmiało wydają wielkie sumy na piłkarzy. Marka zespołu przyciąga sponsorów, którzy proponują setki milionów za możliwość wyłączności w dostarczaniu mu wody, jedzenia, strojów piłkarskich. Inne kluby wabią do siebie bogatych właścicieli, co znacznie wpływa na ich rozwój i prestiż. Paris Saint Germain oraz Manchester City nie wyróżniały się żadnymi wyjątkowymi osiągnięciami sportowymi na arenie krajowej i międzynarodowej przed ich zakupem przez bogatych szejków. Dzisiaj należą do światowej czołówki futbolu, właśnie dzięki środkom finansowym, które ich właściciele zdobyli na sprzedaży ropy. Inne zespoły kupują juniorów i inwestują w ich rozwój, by potem sprzedać piłkarzy za nawet dziesięciokrotność zapłaconej wcześniej kwoty. Takie kroki podejmują właściciele portugalskiego FC Porto. Smoki w ciągu kilku lat kupiły 14 zawodników za łączną kwotę 51 milionów, by potem sprzedać ich za 352 miliony. Podobną strategię przyjmuje inny portugalski klub ‒ Benfica Lizbona ‒ oraz angielska Chelsea Londyn, która w tym sezonie wypożyczyła 34 zawodników do innych zespołów, aby pomóc im w rozwoju. Niezależnie od przyjętej przez działaczy polityki transferowej, dla wszystkich decydujące znaczenie ma ostatni dzień okna.
Fenomen ostatniego dnia Ostatni dzień okna transferowego łączy ogromną radość i ogromny smutek. Z jednej strony kończy się ulubiony okres wielu kibiców.
Z drugiej, ostatni dzień rządzi się własnymi prawami i charakteryzuje się swego rodzaju magią. To właśnie wtedy dochodzi do największych transferów, takich jak Fernando Torresa z Liverpoolu do Chelsea, Luisa Suareza z Ajaxu Amsterdam do Liverpoolu czy Wayne’a Rooneya z Evertonu do Manchesteru United. W Wielkiej Brytanii, tzw. Deadline Day jest wielkim świętem futbolu. Tamtejsza telewizja Sky Sports nadaje specjalny całodobowy program. Do historii przeszedł słynny wywiad z Harrym Redknappem, który udzielił go w samochodzie. Ówczesny menadżer zespołu Queens Park Rangers był w drodze na spotkanie zarządu klubu. Mimo wszystko znalazł chwilę na nietypową rozmowę.
Okno transferowe dzisiaj W pierwszych dniach września oficjalnie zostało zamknięte letnie okno transferowe 2015. W tym roku niekwestionowanym królem zakupów został Manchester City, który pozyskał trzech piłkarzy światowej klasy: rozgrywającego Kevina De Bruyne’a (przeszedł za 75 milionów i został najdroższym tegorocznym letnim transferem), skrzydłowego Raheema Sterlinga oraz obrońcę Nicolasa Otamendiego. Wszystkich kibiców zaskoczył Manchester United, który podczas Deadline Day zakupił 19-letniego napastnika Anthony’ego Martiala za kwotę 50 milionów funtów. Cena zawodnika o tyle dziwi, że w przeciągu 70 meczów rozegranych dla AS Monaco Francuz strzelił zaledwie 15 goli i 8 razy asystował. Co przyniesie zimowe okno transferowe? Kiedy zostanie przełamana bariera wydanych 100 milionów na jednego zawodnika? Jak bardzo zmieni się jeszcze rynek transferowy? Czas pokaże, kiedy poznamy odpowiedź na te pytania. 0
październik 2015
fot. alergi CC
T E K S T:
/ Made in China
Daleki Wschód T E K S T i f o t o g r a f i e :
K ata r z y n a m at u s z e k
ak, nie mówią po angielsku. Nie, nie pracują za miskę ryżu. Nie, nie są biedni. Pojechałam do Chin i postanowiłam zmierzyć się ze stereotypami o tym kraju.
T
Dwa plus jeden Trwają rozmowy na temat zniesienia panującej w Chinach polityki 2+1, która w ciągu 40 lat ograniczyła liczbę mieszkańców o jakieś 300 mln (liczba porównywalna do liczby mieszkańców Stanów Zjednoczonych). Dziecko, które przyszło na świat jako drugie w rodzinie jest pozbawione możliwości pójścia do szkoły, posiadania dowodu, a jego rodzice narażeni są na wysokie kary. Nie można się więc dziwić, że aborcja w Państwie Środka jest całkowicie legalna i przeszła do porządku dziennego. W Chinach rodzice pełnią drugoplanową rolę przy wychowaniu dzieci. Zajmują się tym przede wszystkim dziadkowie.
50-51
Partyjka mahjonga Grają, tańczą, śpiewają i ćwiczą. W każdym parku, na ulicy. Spotykają się na partyjkę chińskich szachów lub mahjonga. Biorą ze sobą prowiant i wrzątek, a wokół gromadzi się widownia, która komentuje każdy ruch. Poranki spędzają aktywnie, trenując tai chi lub ćwicząc na przyrządach do gimnastyki na (ani trochę) świeżym powietrzu. Mowa oczywiście o starszych mieszkańcach Chin.
Prawie oryginalne Chyba nie widziałam w chińskim sklepie butów, które by mi się podobały (chociaż damskiego 41 pewnie i tak bym nie znalazła). Złote, srebrne, z diamentami, kryształami lub Hello Kitty. Nie mówię tu o podrobionych Nike’ach, Vansach, New Balance’ach czy prawie identycznych New Barlunach – te są tanie, a czasem
nawet dobrze wykończone i wygodne. Rozmiarówka niestety typowo chińska – największy męski rozmiar to 43.
Chińskie korpo Mekką Chińczyków są duże miasta, do których lgną jak muchy do miodu. Czasy pracy za miskę ryżu już dawno minęły. Chińczycy pracujący w dużych, chińskich korporacjach przewyższają Europejczyków nie tylko pod względem zarobków, lecz także poziomu życia. Biały też może skorzystać z tego bogactwa. Za kolor skóry łatwo dostać w Chinach dobrze płatną posadę. Jak i zresztą wiele innych rzeczy.
25 mln mieszkańców Oto typowe bloki mieszkalne największych chińskich miast. Wysokie na 30-40 pięter, je-
/Made in China
52-53
Made in China /
paĹşdziernik 2015
WARSZAWA
54-55 MAGIEL
WARSZAWA
paĹşdziernik 2015
/ wskrzeszony Herbatnik
reklama
Przemysław Pasek, prezes fundacji Ja Wisła walczy o przetrwanie barki. Urząd miasta stołecznego Warszawy zaczyna rekonstrukcję Portu Czerniakowskiego. W związku z tym zabytek powinien opuścić swoje miejsce.
A co tam chodzi?
paĹşdziernik 2015
CZŁOWIEK Z PASJĄ
/ Robert Chilmończyk
Podróż za jeden uśmiech
101, 114, 116, 167, 509, 511. Liczby, które na twarzy warszawiaków często wywołują uśmiech. Tymi liniami autobusów, umilając pasażerom miejskie podróże i jednocześnie zmieniając sposób patrzenia na ludzi wokół, jeździ Robert Chilmończyk, znany jako Wesoły Kierowca. R O Z M AW I A Ł A :
PAU L I N A B Ł A Z I AK
Niestety, spóźniłam się na nasze spotkanie. A właściwie spóźnił się kierowca mojego autobusu. Panu też się to zdarza? MAGIEL :
ROBERT CHILMOŃCZYK: Czasem tak i wiem, że pasażerowie często narzekają
na opóźnienie. Ale gdy pokazuję im lizak z napisem „Uśmiechnij się”, szybko zapominają, i nie tylko o tym. Choć przez chwilę starają się nie myśleć o swoich problemach codzienności, właśnie tylko dzięki temu, że ktoś okazał się miły i życzliwy.
Łamie pan stereotyp zwykłego kierowcy. Tak, to nie jest łatwe w naszym kraju. Większość społeczeństwa w ogóle nie docenia roli kierowcy, dzięki któremu ludzie docierają do pracy, szkoły, w umówione miejsce. Kierowca jest w ich oczach szary, ponury, obrażony na cały świat – i, niestety, tak często jest. Większość z nich nie rozumie, że pracuje w usługach, gdzie to kierowca jest dla ludzi, a nie odwrotnie. Powinien być elastyczny i na przykład zaczekać na kogoś, kto biegnie na przystanek. Kiedyś ta praca była zaliczana do najbardziej stresujących. Mówiło się nawet „pan kierowca”, a dziś jest to zwykły obywatel, na którym często pasażerowie wyładowują swoje prywatne frustracje.
Czy spotyka się pan z pozytywną reakcją ze strony pasażerów? Ludzie odbierają moją postawę bardzo życzliwie. Wiedzą, że nie
58-59
zmienię całego społeczeństwa, ale takimi małymi gestami mogę wskazywać choć niektórym, że warto być otwartym. Czasem specjalnie na mnie czekają, tylko po to, by się ze mną przejechać. Nieraz obserwowałem, jak ludzie wychodzili wspólnie z mojego autobusu, kontynuując wcześniej rozpoczętą rozmowę. Albo młody człowiek odprowadzał starszą panią do domu. To bardzo miły widok. Wielu śledzi moją stronę na Facebooku, komentują, pozdrawiają i to napędza mnie do działania i dodaje skrzydeł. Oczywiście, zdarzają się reakcje negatywne, ale jest to może 2 proc. wszystkich. Co ciekawe, to wśród „kolegów” kierowców jest więcej takich niemiłych komentarzy. Zastanawiają się, po co wyrywam się przed szereg. Ale nie robię tego przecież po to, aby się wyróżnić.
A jak do pana postawy podchodzi pracodawca? Zarząd Transportu Miejskiego to duża, prężna firma w nowoczesnym mieście, które się zmienia. Pracują tam młodzi, kreatywni ludzie i spodziewałem się, że pozytywnie podejdą do moich działań. Myliłem się. Dla nich liczą się tylko procedury, człowiek jest postawiony na drugim miejscu. Choć mówią, że po to są przepisy, żeby je łamać, tu nie do końca o to chodzi. Myślę, że zawsze trzeba być kreatywnym, elastycznym i przede wszystkim nie dla siebie, ale dla innych. Obecnie pracuję tylko moimi lizakami. Raz lub dwa razy
Robert Chilmończyk /
w miesiącu uda mi się dostać mikrofon, przez który witam wsiadających czy komentuję na bieżąco pokonywaną trasę. Kiedyś robiłem to codziennie, dziś pozostaje mi uśmiech. Nie mam chwil zawahania, nie zastanawiam się „po co?”, bo wiem, że robię coś fajnego dla siebie i dla ludzi. Szkoda tylko, że nie mam wsparcia w firmie i w mieście, by w ten sposób zmieniać rzeczywistość.
Niemiecka telewizja zrobiła o panu reportaż. Za granicą nie ma takiej otwartości, jaką pan prezentuje?
CZŁOWIEK Z PASJĄ
dostałem podziękowanie za to, że się uśmiechałem i zagadywałem do gości. To było dla mnie zupełne normalne, choć okazało się odstawać od tej normy, która wyznacza, by pracować jak robot. To nie do pomyślenia. Uśmiech to jest coś tak naturalnego jak oddychanie, tylko często o tym nie pamiętamy. Żyjemy w Warszawie, gdzie czuć ten wszechobecny pęd za pracą, karierą, sukcesem i przez to zapominamy o takich ludzkich potrzebach jak życzliwość, kultura. Nie można przecież pozwolić, by to wszystko zanikło. Na ogół ludzie potrzebują tej otwartości, tylko brakuje im odwagi, by się przełamać. Z drugiej strony nie jesteśmy też do tego przyzwyczajeni i każdy taki gest początkowo odbiera się jako coś dziwnego, ale w gruncie rzeczy miłego.
Dziękuję panu kierowcy porannego autobusu za przezabawną inicjatywę, która sprawiła, że warto było wstać rano. Dzięki panu ten wtorkowy poranek jest lepszy niż się zapowiadał.
Byłem zszokowany, skąd się o mnie dowiedzieli. Może chcieli pokazać, że Polska się zmienia pod względem otwartości na drugiego człowieka. Na Zachodzie chyba łatwiej jest o życzliwość. Kiedyś pasażerka powiedziała mi, że czytała w zagranicznym przewodniku rady dla turystów przyjeżdżających do Polski. I poradzono tam, by nie uśmiechać się do innych na ulicy, bo zostanie się uznanym za wariata. To jest przykre. Ta sytuacja powoli się jednak zmienia, choć zależy to od wieku, miasta, nawet od pory roku. Oczywiście każdy ma swoje sprawy, ale przecież gdy zdarzały się w historii sytuacje ekstremalne, jak okupacja, ludzie też się uśmiechali mimo panującej tragedii. Sztuką jest cieszyć się każdą chwilą, każdym drobiazgiem.
Wozi pan cały przekrój społeczeństwa, jak mógłby je pan opisać? Polacy są wciąż zamkniętą w sobie, zestresowaną grupą. Wyjątek stanowią ludzie młodzi oraz po alkoholu. Zmieniamy się pod wpływem zawierania nowych znajomości, postępu cywilizacyjnego czy po prostu czasu. Ja staram się to zmienić na swój sposób. Niestety, obecnie nie mogę się spełniać zawodowo, bo rzadko dostaję mikrofon; mam tylko te swoje lizaki. Pokazuję je kierowcom, którzy stoją w korkach i to naprawdę działa. Odrywają się od zadumy, milczenia, mają choć na chwilę jakiś temat do dyskusji. I choć mnie to nie dotyczy, cieszę się, że takimi krokami w jakiś sposób buduję fajne relacje w społeczeństwie.
Czy zatem zachowanie większości społeczeństwa wynika ze wstydu, wewnętrznych barier? Jeśli młoda osoba nie boi się rozmawiać przez 10 minut przez telefon, to teoretycznie nie powinna mieć problemów z podjęciem rozmowy z kimś obcym. Życie pokazuje, że jest inaczej. Często to właśnie starsi nie mają zahamowań, by do kogoś zagadać; im łatwiej nawiązać kontakt. Może to kwestia doświadczenia życiowego. Przełamują bariery lęku i wstydu, które każdy z nas w sobie ma. Kiedyś też byłem bardzo zakompleksiony, ale z czasem to się zmieniło. Poznaje się tak różnych od siebie ludzi i dzięki temu świat jest po prostu ciekawszy. W mniejszych miastach wygląda to trochę inaczej, życie płynie nieco wolniej, mieszkańcy są mniej zaganiani. Może są bardziej zakompleksieni, ale z pewnością bardziej życzliwi i po prostu ludzcy. Ja jestem związany z Warszawą i nie wyobrażam sobie pracować gdzie indziej, choć może wtedy byłoby nieco łatwiej. 0
Myślę, że zawsze trzeba być kreatywnym, elastycznym i przede wszystkich być nie dla siebie, ale dla innych.
Zapominamy o uśmiechu? Przed podjęciem pracy jako kierowca byłem kelnerem. Kiedyś mieliśmy duży bankiet na 500 osób. Na porannej odprawie jako jedyny
Robert Chilmończyk Kierowca warszawskich autobusów zarażający pasażerów swoim dobrym humorem i pozytywną energią. Prowadzi profil Wesoły Kierowca na Facebooku.
październik 2015
z przymrużeniem oka /
62-63
/ ocena projektów unijnych Chodź do MAGLA, mamy ładne dziewczyny! Oprócz tej z brodą.
64-65
końce i początki /
październik 2015
666