Numer 155 (UW) (listopad 2015)

Page 1



spis treści / #Bartoszmusisz

listopad 2015


SĹ‚owo od naczelnego

04-05


aktualności /


06-07


afera na WPiA /

listopad 2015


/ dr Marek Ostrowski

Warszawa pod mikroskopem O dr. Marku Ostrowskim można powiedzieć, że jest człowiekiem renesansu – pracuje jako biolog, fotograf oraz varsavianista. Od lat swoją miłością do Warszawy zaraża zarówno studentów, jak i jej mieszkańców. Jest twórcą popularnego cyklu wykładów ogólnouniwersyteckich oraz „Projektu Warszawa” obejmującego wiele inicjatyw. tosia dy ba ł a

M A G I E L : Z wykształcenia jest pan biologiem (spotkaliśmy się przecież w Instytucie Biolo-

gii) a zajmuje się pan varsavianistyką. Skąd takie nietypowe połączenie?

D r M a r e k O s t r o w s k i : Ukończyłem studia biologiczne, ale biologia to nie

tylko, jak sądzi większość osób, zwierzęta i rośliny, lecz także genetyka oraz szeroko pojęte prace nad środowiskiem. Sam jestem bardziej przyrodnikiem niż klasycznym biologiem – kończyłem genetykę i mikrobiologię, lecz to, co zawsze było moją pasją, to informacja obrazowa. Zajmuję się pojęciem obrazu jako zjawiskiem przyrodniczym, jego strukturą oraz informacją, jaką ze sobą niesie. Dlatego też jeśli kogoś dziwi rozpiętość moich działań, fakt, że zajmowałem się mikrobiologią, a teraz działam w Komitecie Badań Kosmicznych i Satelitarnych Polskiej Akademii Nauk oraz prowadzę zajęcia varsavianistyczne, to ja odpowiadam, że tej rozpiętości nie ma. Wszystko to łączy informacja obrazowa, występowanie obrazu i tego, co ze sobą niesie, tylko że w różnej skali. To również tłumaczy moje zainteresowanie fotografią: lotniczą, podwodną, w podczerwieni i mikroskopową.

Planuje pan utworzenie „Obrazowej bazy danych”. Czy mógłby pan powiedzieć coś więcej o tym projekcie? „Obrazowa baza danych”, kiedy powstał pomysł jej utworzenia, była projektem wyprzedzającym swoje czasy. Można powiedzieć, że wyprzedzała nawet Google. Niestety realizacja tego projektu jest niezwykle trudna, gdyż oprócz twórcy potrzebny jest również odbiorca. Ważne jest nie tylko skonstruowanie dobrej koncepcji, lecz także wykreowanie rynku, który pozwoli dany produkt stworzyć, skonsumować i dalej rozwijać. Chciałbym, aby „Obrazowa baza danych” była zbudowana na zasadzie sześcianu. Górną powierzchnią byłoby współczesne zdjęcie satelitarne, które wyznaczałoby wszystkie współrzędne geograficzne. Idąc w dół, moglibyśmy zobaczyć dawniejsze warstwy czasowe. Już teraz udało mi się opracować program, w którym warstwy te byłyby podane z dokładnością co do roku – aż do średniowiecza. Dzięki temu możemy zobaczyć, jak wybrane przez nas miejsce wyglądało w przeszłości. Co więcej, im bliżej współczesności, tym większa byłaby dokładność warstwy

Bardzo istotna jest dla pana przestrzeń miejska. W jaki sposób pan ją postrzega? Według mnie istnieje ona jako przestrzeń przyrodnicza, w której mamy klasyczne środowisko fizyczne oraz kulturowe. Uważam, że nie

08-09

można mówić o kulturze w oderwaniu od przyrody. Kultura sama z siebie nie istnieje, powstaje dopiero w naszych umysłach. Jest zarówno przez nie odbierana, jak i realizowana.

W takim razie czym dla pana jest samo miasto? Definicja, jaką staram się przekazać moim studentom jest taka, że miasto to przede wszystkim stan umysłu. A bardziej szczegółowo – jego pojmowanie jest stanem umysłu. Miasto jest efektem sprawności naszego mózgu – nie tylko mamy świadomość jego istnienia, lecz także samo funkcjonowanie miasta zależy od naszych zdolności umysłowych, zarówno biologicznych, jak i kulturowych.

Wspomniał pan o swoich studentach. Pana zajęcia są przez nich bardzo lubione i cenione. Jak pan myśli, dlaczego? Nie wiem, ale jest mi z tego powodu niezmiernie miło i cieszy mnie, że moja praca jest akceptowana. Może nie wypada mi tego mówić, ale po moich wykładach studenci klaszczą. Choć za każdym razem odrobinę mnie to krępuje, widzę, że podoba im się to, czego staram się ich nauczyć. To ważne, gdyż praca akademicka nie jest wartością samą w sobie. Nie ma wręcz żadnej wartości. To my – zarówno wykładowcy, jak i studenci – musimy dopiero naszą postawą nadać wartość wiedzy, którą zdobywamy.

A czego najbardziej chciałby pan nauczyć studentów? Wydaje mi się, że tego, aby nie powielali standardów, tylko samodzielnie myśleli i wyciągali wnioski. Dla mnie odkryciem nie jest opisanie nowego faktu, to rzecz banalna, lecz przede wszystkim znalezienie nowego punktu obserwacji. Jeżeli odnajdzie się ten punkt, to odkrycie nowych faktów jest sprawą wtórną. Co więcej, na moich zajęciach Warszawa jest raczej przykładem na zobrazowanie pewnych zjawisk, niż samym tematem. Wykłady nie służą wyłącznie zdobywaniu wiedzy o mieście, są raczej zajęciami o odkryciu, zrozumieniu i o sensie własnej pracy.

Dlaczego to właśnie Warszawę uznał pan za ten idealny przykład? Dlatego, że tutaj jestem. Warszawa to bardzo ciekawa przestrzeń, różnorodna, o dużym potencjale i możliwościach, o ciekawej historii. Wydaje mi się, że jest pozornie prostą przestrzenią, która jednak daje bardzo

fot. Cezary Piwowarski CC

r o z m aw i a ł a :


dr Marek Ostrowski /

duże możliwości pracy akademickiej. Dysponujemy przecież wieloma różnorodnymi materiałami, na przykład zdjęciami lotniczymi, w podczerwieni czy termalnymi – one dają nam ogromne możliwości niekonwencjonalnego patrzenia.

A mówiąc konkretniej, jak wyglądają pańskie zajęcia? W jakiej formie są prowadzone? Przede wszystkim staram się pokazać proces tworzenia obrazu przestrzeni, ale również przedstawiam zupełnie inne perspektywy patrzenia na pewne zjawiska. Wiele z faktów utrwalonych historycznie to fikcja. Doskonałym przykładem jest przeniesienie stolicy z Krakowa do Warszawy. Należy wiedzieć, że to się nie wydarzyło. Kraków był cały czas stolicą Polski rozumianej jako Korona, tak samo jak Wilno było stolicą Litwy.

Więc skąd wziął się ten mit? Powstał on z kompletnego niezrozumienia faktów oraz naszej skłonności do uproszczeń. Warszawa była stolicą Rzeczypospolitej Obojga Narodów, czyli unii dwóch państw, ale nie była stolicą Polski. Dokładnie tak samo, jak dzisiaj Bruksela jest stolicą Unii Europejskiej. Oczywiście, taki mit jest nam, warszawiakom, potrzebny, bo dzięki temu wierzymy w nasze dłuższe tradycje stołeczne. Jednakże rolą naukowca jest walka z uproszczeniami i przekłamaniami. Chcę pokazać moim studentom zupełnie inną perspektywę.

Jest pan prekursorem badań varsavianistycznych, które stały się bardzo popularne. Czuje pan dumę z tego powodu? Świadomość, że ruch varsavianistyczny rozpoczął się od moich badań, sprawia mi ogromną satysfakcję. Oczywiście, już wcześniej wiele osób pisało o mieście, ale nie próbowali oni stworzyć narracji pozahistorycznej, ale opierającą się na przestrzeni miasta. Cały „Projekt Warszawa” rozpoczął się w roku 2000 cyklem wykładów poświęconych różnym zagadnieniom związanym ze stolicą oraz stworzeniu ogromnej panoramy miasta, która wisiała na ścianach Domów Towarowych Centrum. Był to gigantyczny projekt, ponieważ stanowił świadectwo wyglądu Warszawy nie tylko na początku wieku, lecz także millenium.

Pańska fascynacja Warszawą jest niezwykła. Czy wynika to z tradycji rodzinnych? Nie urodziłem się w Warszawie, ale mogę powiedzieć, że jestem rodowitym warszawiakiem. Tutaj od pokoleń mieszka moja rodzina. Rodzice brali udział w powstaniu, po którym zostali wywiezieni. Dlatego, mimo że urodziłem się w Chorzowie, już po roku wróciliśmy do stolicy. Uważam, że warszawiakiem nie jest ten, kto się urodził w Warszawie, tylko ten, kto ma z nią emocjonalny związek. Znam wiele osób, które nie urodziły się tutaj, ale ze względu na powiązanie z miastem są warszawiakami i wiele takich, o których mimo urodzenia nie mogę tak powiedzieć.

Dla mnie odkryciem nie jest opisanie nowego

faktu – to rzecz banalna – lecz przede wszyst-

I w jaki sposób panu to się udaje?

Żyjąc tyle lat w Warszawie mógł pan obserwować zmiany zachodzące w tym mieście. Podoba się panu ich kierunek?

Warszawa cały czas odbudowuje się po wojnie. Bardzo często to, co powstanie, znów popada w ruinę. Niektóre ze zmian to właściwie krok wstecz, ale nadal jest to istotna część rozwoju stolicy. Jako miasto, Warszawa mi się podoba, ale zależy to nie od jej urody, ale raczej od tego, z kim ją oglądam. Moi studenci są świetnymi partnerami do wspólnego odkrywania jej uroku.

kim znalezienie nowego punktu obserwacji.

Jeden z moich wykładów prowadzę na wybiegu dla niedźwiedzi. Skłania to do poszukania innego spojrzenia, zastanowienia się nad tym, jak zwierzęta postrzegają świat. Jest to wyzwanie zarówno dla inteligencji racjonalnej, jak i emocjonalnej, gdyż student nagle znajduje się w sytuacji niedźwiedzia i zdaje sobie sprawę z tego, że jednak z tej perspektywy wszystko wygląda inaczej. Natomiast kiedy prowadzę wykład z Warszawy Canaletta, nie robię tego w nowoczesnej auli, tylko w komnacie na Zamku Królewskim. Wtedy wszyscy studenci przychodzą w strojach wizytowych. Dzięki temu tworzy się odpowiedni nastrój i kultura wykładu.

A wracając do samej Warszawy. Jak według pana powstaje miasto? Mimo powszechnego przekonania, nie jest to jedynie wynik wydarzeń historycznych, ale raczej zbioru przypadków. Potem wychodzi coś, czego nikt właściwie by się nie spodziewał. Trudność polega na dostrzeżeniu błędów w utartych przeświadczeniach. Na przykład wiele osób sądzi, że początkiem intensywnego rozwoju Warszawy był rozkwit Starego Miasta. Nieprawda. Stare Miasto rozwijało się w obrębie murów i w nich już pozostało. A przecież obecna stolica jest dużo większa. Więc co było tym prawdziwym zalążkiem? Według mnie serce współczesnej metropolii znajduje się koło Zamku Królewskiego.

Powiedział pan, że to nie historia tworzy miasto. W takim razie co uznaje pan za główny czynnik? Historia jest bardzo ważnym elementem opisu, ale istotna jest również możliwość bardziej wielowymiarowego spojrzenia na miasto. Należy zdawać sobie sprawę, że wszystkie, nawet najmniejsze szczegóły dotyczące miasta, są ze sobą powiązane. Mamy w nim wiele nakładających się płaszczyzn – geograficzną, historyczną, społeczną, ekonomiczną, kulturową czy nawet sanitarną i dopiero one wszystkie dają obraz tego, co się dzieje w danej przestrzeni.

A czy pokusiłby się pan o prognozę, jak Warszawa będzie wyglądała za 10 lat? Nie, ponieważ moje przewidywania byłyby przejawem bardzo stereotypowego sposobu myślenia. To, jak będzie kształtowała się przyszłość miasta, zależy od wielu czynników – gospodarczych, politycznych. Trzeba też pamiętać, że nawet najlepszych założeń czasami nie udaje się zrealizować.

Wielu ludzi ma tendencję do porównywania Warszawy do innych miast. Czy pan również to robi? Bardzo lubię porównania, gdyż dzięki nim mogę szukać innych punktów widzenia. Lubię patrzeć na Warszawę z perspektywy Londynu czy Berlina, a nawet Ałtaju. Właśnie dlatego w grupie pięciu osób pojechaliśmy na Syberię, by móc stamtąd spojrzeć na nasze miasto.

I co pan zobaczył? Trudno jest krótko odpowiedzieć na to pytanie, ale widziałem przede wszystkim ogromny potencjał. Mamy w Warszawie możliwość realizacji mnóstwa wspaniałych projektów, wystarczy tylko dobry pomysł i chęci do pracy. 0

dr Marek Ostrowski Biolog, fotograf, varsavianista. Twórca interdyscyplinarnego kierunku badań - informacja obrazowa. Autor pionierskich badań varsavianistycznych i ambasador Warszawy w staraniach miasta o miano Europejskiej Stolicy Kultury.

listopad 2015


/ program MOST / aktualności

Most między studentami Aktualności Od ponad 15 lat program MOST daje studentom polskich uczelni możliwość wyjazdu na studia na inny krajowy uniwersytet. Dla tych, którym studencki budżet nie pozwala zakosztować zagranicznych wrażeń w ramach Erasmusa, MOST to propozycja warta rozważenia. t e k s t:

Stypendia „Polityki” Fundacja tygodnika „Polityka” wręczyła Naukowe Nagrody. Uhonorowani nimi zostali między innymi naukowcy z UW, w tym dr Jan Kwapisz (Wydział Polonistyki) oraz dr Paweł Szczęsny (Wydział Biologii). Dr Kwapisz specjalizuje się w antycznych zabawach językowych. Z kolei dr Szczęsny zajmuje się bioinformatyką.

Wydział Zarządzania doceniony

j u l i a h o rwatt-B oż yc z ko

W najnowszym rankingu Eduniversal studia z oferty Wy-

yjazd na inną uczelnię to dla wielu studentów pierwszy poważny krok w stronę dorosłego życia oraz swoisty sprawdzian z samodzielności.

W

Dopięte na ostatni guzik Jak w każdym tego typu przedsięwzięciu uczestnicy liczą na jasne procedury rekrutacji i zapewnienie wsparcia po przyjeździe. W mojej ocenie proces rekrutacji jest wyjątkowo prosty i intuicyjny – twierdzi Joanna Kałużna, ogólnopolska koordynatorka ds. promocji Programu MOST. – Na pierwszym etapie studenci mogą dopełnić wszystkich formalności w domu, nie odchodząc od biurka – dodaje. Na stronie internetowej programu można zapoznać się ze szczegółami procesu rekrutacji. Wydaje się więc, że kwestia formalności nie powinna spędzać snu z powiek przyszłym uczestnikom. Joanna, która na III roku studiów MISH na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu wyjechała studiować na UW, nie ma jednak na ten temat równie optymistycznego zdania. Proces rekrutacyjny był bardzo przejrzysty, ale jeśli chodzi o sprawy organizacyjno-administracyjne na UW – to jest droga przez mękę, przynajmniej u mnie w kolegium – wspomina. Co można zrobić, aby bezstresowo przejść wszystkie procedury, a po przyjeździe w pełni korzystać z oferty programu? Z pomocą pośpieszą koordynatorzy uczelniani programu – zarówno na wydziale macierzystym, jak i na przyjmującym – a w sytuacjach spornych ostatecznym rozwiązaniem jest zwrócenie się do Biura Uniwersyteckiej Komisji Akredytacyjnej. Dróg wiodących do celu jest więc wiele, zaś – jak mówi znane powiedzenie – kto pyta, nie błądzi.

Aklimatyzacja dla wymagających Wybierając się na wymianę, warto mieć już w głowie ułożony plan działania. O ile w zakwaterowaniu w domach studenckich pomogą koordynatorzy, o tyle w rękach studenta spoczywa obowiązek (a może przyjemność) uzgod-

10-11

nienia satysfakcjonującego programu zajęć. Chodzi tu przecież nie tylko o poszerzenie kręgu znajomych czy zakosztowanie studenckiego życia na innej uczelni niż macierzysta, lecz także o czynny udział w życiu uniwersytetu. MOST daje możliwość dowolnego wyboru wszystkich przedmiotów dostępnych w ofercie edukacyjnej danej uczelni. Można wybrać najbardziej interesujące i wartościowe zajęcia, co jest wielkim atutem tej wymiany – ocenia Michał, który z UW wyjechał na Uniwersytet Jagielloński. – Byłem na MISH-u, jednak z dostępnej oferty przedmiotów wybrałem m.in.: przedmioty kognitywistyczne, antropologiczne czy badania nad populizmem. Na studentów czekają też koła naukowe, uczelniane radio czy czasopismo. Warto podkreślić, że organizatorzy programu w swojej ofercie uwzględnili także potrzeby osób niepełnosprawnych. Koordynatorzy informują osoby niepełnosprawne o udogodnieniach na poszczególnych wydziałach – podjazdach dla wózków inwalidzkich, windach, lub specjalistycznych oprogramowaniach dla niewidomych – mówi Joanna Kałużna. To swoista zachęta do podjęcia wyzwania, jakim dla niepełnosprawnych studentów jest udział w programie.

Trudny wybór Prawo i psychologia. Według danych opublikowanych w sprawozdaniu z rekrutacji na semestr zimowy i cały rok akademicki 2015/2016 te dwa kierunki cieszą się wśród studentów największą popularnością. Najczęściej wybieranymi uczelniami są natomiast Uniwersytet Warszawski oraz Jagielloński. Dla studentów z mniejszych polskich miast te dwie największe polskie uczelnie to akademicka Mekka. Do czego uczestnicy wymiany najchętniej wracają myślami? Miałem okazję poczuć studencki klimat Krakowa i UJ – najstarszej uczelni w kraju. Schodziłem wiele szlaków Małopolski, szczególnie korzystając z bliskości gór – wspomina Michał. A Joanna nie dała się odstraszyć administracyjnym zawiłościom i z UW przywiozła wiele dobrych wspomnień. 0

działu Zarządzania UW zdobyły wysokie lokaty zarówno w Polsce, jak i w regionie. Klasyfikacja uwzględnia najlepsze programy studiów magisterskich, w tym MBA, na świecie. Głównymi kryteriami oceny są: prestiż kierunku, opinie absolwentów oraz wysokość ich wynagrodzenia w pierwszej pracy. Spośród oferty WZ wyróżnione zostały m.in. anglojęzyczny program studiów magisterskich „International Bussiness Program” (III lokata w Europie Wschodniej) oraz Global MBA, realizowany we współpracy z uniwersytetami z Chin, Niemiec i USA (II miejsce w Europie Wschodniej)

Nowy plan inwestycyjny na UW Podczas inauguracji roku akademickiego premier Ewa Kopacz zapowiedziała wsparcie finansowe UW z budżetu państwa. W związku z tym został opublikowany wieloletni plan inwestycyjny uczelni. Zakłada on modernizację kilku wymagających remontu budynków, m.in. siedziby Wydziału Lingwistyki Stosowanej oraz Wydziału Nauk Ekonomicznych. Według planu mają też powstać nowe budynki m.in. dla Wydziału Orientalistycznego oraz dla Wydziału Psychologii. Planowana jest również rozbudowa osiedla akademickiego Służewiec i adaptacja podziemi BUW na cele sportowe.

Nowy przewodniczący KPN Dr hab. Marek Duszczyk z Wydziału Dziennikarstwa został przewodniczącym Komitetu Polityki Naukowej – zespołu doradców MNiSW. Do jego zadań należy wspieranie ministra w kierowaniu szkolnictwem wyższym oraz doradzenie w kwestiach inwestycji. Profesor Duszczyk specjalizuje się w tematyce polityki społecznej i rynku pracy. W ramach swojej działalności m.in należał do grupy doradców premiera. Jego kadencja potrwa pół roku.

MNiSW wyróżniło naukowców z UW Nagrodę Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego przyznano najwybitniejszym badaczom w swoich dyscyplinach oraz autorom innowacyjnych teorii. W gronie tegorocznych laureatów znaleźli się także badacze z UW, m.in. dr hab. Mikołaj Bojańczyk (MIM), dr hab. Michał Ksawery Cyrański (Wydział Chemii), dr hab. Mirosław Kofta (Wydział Psychologii). Nagroda jest przyznawana corocznie i uwzględnia osiągnięcia na różnych polach działalności akademickiej.


dropout /

Czekając na dropout Gdzieś pomiędzy marzeniami o studiach a decyzją o rezygnacji czai się rzeczywistość. To tam wypala się zapał a rozpalają wątpliwości. Właśnie wtedy dramatyczny początek staje się początkiem końca i często ten dramat końca nie ma. t e k s t:

oliwia kapturkiewicz

atka: Pierwszy raz pomyślałam o tym podczas zajęć. Uświadomiłam sobie, że właśnie słucham czegoś, z czym się nie zgadzam. I w sumie mało kogo to obchodzi. A wykładowcy i tak nie udzielali odpowiedzi na moje pytania. Albo wydawało im się, że to robią. Poza tym po prostu się nudziłam. Wypaść. Odpaść. Wycofać się. Skończyć przed dokończeniem, wybrnąć zamiast dobrnąć. Tyle, w dosłownym tłumaczeniu, znaczy angielski zwrot to drop out. W naukach społecznych dropout jest badany jako zjawisko w edukacji. Dotyczy osób, które w trakcie pierwszego roku studiów lub zaraz po nim postanowiły rzucić studia. Taka decyzja może oznaczać zupełną rezygnację z dalszej nauki: byli studenci podejmują pracę, wracają do swoich miejscowości. Wtedy mówimy o dropoucie systemowym, odrzuceniu samej idei studiowania. Najczęściej jednak dropout dotyczy rotacji kierunkowych. Przyczyn jest tyle, ile historii. Cofnijmy się do ich początku.

cjami. Bo proces rekrutacji minął (a rekrutacje mają to do siebie, że odbywają się wszystkie naraz już w pierwszych dniach października), bo trudno się było zdecydować. Są i tacy, którzy dołączać próbowali: – Jeśli z jakichś powodów nie pójdziesz na jeden, drugi czy trzeci „integral”, nie poudajesz z nimi chwilę, jak jest super, to będą mieli cię gdzieś. Nie ma integracji – nie ma członkostwa.

Część pierwsza

rzystać z przywilejów, jakie daje status studenta. Drugi typ to dropout prawdopodobny: to grupa, która jest na danym kierunku „na przeczekanie” – zazwyczaj do kolejnej rekrutacji na wymarzone studia. Ostatni jest tym najdotkliwszym: to dropout nieplanowany. W większości przypadków jest owocem bolesnego zderzenia wyobrażeń o studiach z rzeczywistością.

N

Część druga Istnieją trzy typy dropoutów. Pierwszy to dropout zaplanowany: dotyczy tak zwanych studentów plastikowych. Mają plan doskonały - wybierają kierunki z rozliczeniem rocznym. A wszystko po to, by przez nadchodzący rok beztrosko ko-

starsi od ciebie o rok, wpadają do pokoju o 7 rano tylko po to, żeby ściągnąć z ciebie kołdrę z okrzykiem „wstawać młodziaki”, to może nie postanowiłabym, że to mój ostatni tego typu wyjazd. Są też relacje bardziej optymistyczne: - Wszystko fajnie, ale to bardzo jednorazowa sprawa, po powrocie z wyjazdu nie przywozimy przecież ze sobą nowych najlepszych przyjaciół. Zresztą, nie wszyscy mogą sobie pozwolić na takie wyjazdy. Bo są ważniejsze wydatki, bo czas zaplanowali już inaczej. Trzeba dysponować dużą dozą odwagi, żeby rzucić się w nieznane. Z nieznanymi. Poza tym odrębność i niezależność są przecież glamour.

Część czwarta Na zlecenie Komisji Senackiej ds. Studentów, Doktorantów i Jakości Kształcenia UW powołano do realizacji projekt badawczy, mający odpowiedzieć na pytanie, dlaczego studenci pierwszego roku odchodzą z uczelni. Badanie zostało przeprowadzone przez wolontariuszy kierowanych przez ekspertów w ramach Wolontariatu Badawczego (Centrum Wolontariatu UW). Zespół pracował od marca do maja 2015, rozmawiając z osobami, które w trakcie pierwszego roku studiów podjęły decyzję, żeby ich nie kontynuować. Kierowniczka projektu, dr Agata KomendantBrodowska (Instytut Socjologii UW), podkreśla złożoność zjawiska: – Sam proces odchodzenia można zmieścić w słowach „od kropli, która zaczyna drążyć skałę do kropli, która przelewa czarę”. Z naszych danych wynika jednak, że tym głównym czynnikiem decydującym jest sama treść studiów przefiltrowana przez prowadzących. Raport końcowy ma się ukazać w listopadzie.

Ci stamtąd mają gorzej – swój stary świat zamykają

w telefonie komórkowym, a siebie w pokoju

wynajętym gdzieś na obrzeżach miasta.

Najpierw kroczą dziarsko. Przepełnieni wyobrażeniami o legendarnym czasie studenckim, którego nareszcie doczekali. Idą śmiało, są przecież tacy otwarci. Podekscytowani myślą o zawarciu nowych znajomości, z dumą opowiadają o pierwszym zabłąkaniu w przejściu podziemnym. Gotowi na poznanie czegoś nowego. I to coś, niedługo później, staje się głównym problemem. Znajomi radzą: zrób coś, zaangażuj się. – No dobra, ale w co? – No nie wiem, przecież masz tyle możliwości. SGH kipi możliwościami. Małe i duże projekty wylewają się oknami, na korytarzach kotłują się reklamy i zaproszenia do organizacji. – Jeszcze nie znasz budynku, a już masz aktywować swój potencjał w jakimś SKN-ie. Pod warunkiem, że ktoś ci wytłumaczył, co to jest ten SKN. Lepiej mają ci, którzy rzucili się na głęboką wodę i od razu zanurzyli w studenckie struktury. Reszta, czyli ci mniej zdeterminowani, zazwyczaj kończą zawieszeni w próżni pomiędzy organiza-

Część trzecia Robi się zimno, szybciej się ściemnia. Dwoje, czasami troje zajęć dziennie. Wcześnie rano nie ma co robić, wieczorem już się nie chce. Pomiędzy zajęciami są okienka. Czasami pójdą do biblioteki, czasami do galerii, powłóczą się. I tak w milczeniu, przerywanym ewentualnym pytaniem o numer sali mija dzień. Niby jest sporo czasu, ale jednak za mało, żeby go produktywnie wykorzystać. Przeszliby się. Ale dokąd? Do kina jakoś też głupio chodzić w pojedynkę. Na szczęście pojawiają się rozrywki, np. integrale: – Gdyby „integracja” nie wyglądała tak, że pijani ludzie,

Część piąta Ci stąd mają trochę lepiej. Znają miasto, mają blisko do starych znajomych i na domowy obiadek. Często to oni tworzą pierwsze grupki, powstałe na bazie licealnych powiązań. Ci stamtąd mają gorzej – swój stary świat zamykają w telefonie komórkowym, a siebie w po-

listopad 2015


/ dropout

koju wynajętym gdzieś na obrzeżach miasta. To często pierwszy raz, kiedy mierzą się z dorosłym życiem i odpowiedzialnością: – Wiem, że pewnie wszystkim to się wydaje oczywiste, ale kiedy musiałam nagle sama gospodarować pieniędzmi, gotować, prać, wiedzieć, ile czego kupić i to tak, żeby się nie popsuło, rachunki zapłacić… po prostu poczułam się przytłoczona. Do tego dochodzi nauka i o tej całej integracji się nie myśli. A przed przyjazdem tutaj mówiłam sobie: otworzę się, wyjdę do ludzi… ale zobojętniałam, nie mam do tego głowy.

Część szósta Kwestia integracji jest istotna przy wdrażaniu się do nowej roli społecznej. Podstawową trudność, jaką napotykają studentki i studenci pierwszego roku, to zmiana statusu społecznego. Ze zdefiniowanej roli ucznia, którego funkcjonowanie przez lata osadzone jest w kolektywie, do niedookreślonego statusu studenta. – Bardzo silne jest tu zaskoczenie samodzielnością; to, jak bardzo bycie studentem różni się od bycia uczniem. Jak wiele zależy od indywidualnych działań. W badaniach pojawiały się wypowiedzi świadczące o trudnościach adaptacyjnych. Te trudności to przede wszystkim chaos jeśli chodzi o kategorie zajęć czy rejestrację na zajęcia przez USOS. Zasady nie są przejrzyste, początkujący studenci nie wiedzą, do kogo zwrócić się po pomoc – podkreśla dr Agata Komendant-Brodowska.

Część siódma

Część ósma Na poziomie instytucjonalnym podstawową komórką odpowiedzialną za integrację są samorządy studenckie: to one mają wprowadzić pierwszorocznych do studenckiego świata. Pomimo indywidualnych predyspozycji (melancholijne usposobienie, awersja do imprez, inne przyczyny uniemożliwiające uczestnictwo w nich), dokuczliwe dla pierwszorocznych bywa protekcjonalne podejście „starszych”. Struktura samorządu, kiedy już jego członkinie i członkowie nie muszą epatować „luzactwem” i otwartością, jest silnie zhierarchizowana i hermetyczna. Nowym studentom i studentkom trudno wejść w partnerską, równorzędną relację. W Szkole Głównej Handlowej barierą utrudniającą zawieranie znajomości jest organizacja grup zajęciowych: na jeden rok przypada ponad tysiąc studentek i studentów, każde zajęcia odbywają się w innej grupie, a te na przestrzeni lat poddawane są ciągłej zmianie. Problem dotyczy nie tylko SGH-u – statystyki podobnie prezentują się na innych „masowych” uczelniach i kierunkach, np. na prawie: – Nie ma szansy, żeby do kogoś się doczepić, z kimś związać bliżej. Jeśli już poznasz kogoś fajnego, to prawdopodobnie oka-

że się za chwilę, że nigdy więcej nie będziesz miał z nim zajęć. Wspólnym celem organizacji i studenckich kół naukowych wydaje się zrzeszanie ludzi, którzy mają być dla siebie punktami odniesienia. Ola Pietrak, prezeska Niezależnego Zrzeszenia Studentów SGH, wprowadza do swojej organizacji program mentoringowy, który ma pomóc w aklimatyzacji na uczelni: – Każdy nowy sympatyk, który rozpocznie działalność w naszej organizacji, będzie miał przydzielonego mentora, czyli starszego członka NZS SGH. Zadaniem mentora będzie wprowadzenie sympatyków w naszą organizację, doradzanie w wyborze projektów i inicjatyw, w które można się angażować w trakcie roku akademickiego oraz „wkręcenie go” w NZS. W skutecznych rozwiązaniach prowadzi Politechnika Warszawska; pomimo podobnie licznych roczników odgórnie ustalane są tam grupy dziekańskie. W ich ramach studenci są ze sobą połączeni przez cały tok studiów. Wybierane w późniejszych latach zajęcia specjalizacyjne odbywają się w nowym towarzystwie, jednak część zajęć niezmiennie spędza się w pierwotnym gronie

Część ostatnia Natka odpadła. Rzuciła studia. Wyjechała z chłopakiem na Wyspy Kanaryjskie. Fotografuje, prowadzi bloga. Z dumą dodaje, że podczas tygodnia pobytu nauczyła się więcej hiszpańskiego, niż przez semestr nauki. Prawdopodobnie żadne instytucjonalne działania nie prześcigną najbardziej integrującej czynności, jaką jest wymiana materiałów przed nadchodzącą sesją. Czy takie ma być nasze studiowanie? Czy do tego chcemy sprowadzić nasze pierwsze wyobrażenia o czasach studenckich? Może warto sobie pozwolić na poczucie lepkości bycia razem. Mówią, że to wyzwala siły witalne. Napędza do życia. Przyklejmy się do siebie. Może dzięki temu nie odpadniemy za szybko. 0

fot. Cezary Piwowarski CC

Proces integracji nie jest ściśle powiązany z dropoutem, ale jest jednym z podstawowych elementów składowych oceny jakości studiowania. Należy podkreślić, że nie wszyscy zintegrowani zostają, jak i nie wszyscy niezintegrowani odchodzą. Niemniej jakość studiowania ma istotny wpływ na podejmowaną decyzję. W sprawie samego integrowania głosy są podzielone. Ci, którym się udało podkreślają, że to zależy wyłącznie od dobrych chęci: – Zamiast

o tym pisać i analizować wystarczy po prostu z kimś wyjść i tyle. Wszystko zależy przecież od nas. Ludzie nie gryzą, a takie działanie nic nas nie kosztuje. No, może poza paroma złotymi na piwo. Jeszcze inni dostrzegają praktyczny sens integracji: – To ma przecież wymiar czysto networkingowy. Jeśli ktoś się przy tym dobrze bawi, to świetnie, a reszta powinna zacisnąć zęby. Prędzej czy później wszyscy skończymy w jednej branży, a wtedy kontakty będą miały naprawdę kolosalne znaczenie. Pozostali obstają przy umiarkowanym niezadowoleniu: – Oczywiście, o integracji się mówi, i to sporo. Integracja europejska, integracja międzykulturowa. A integracja studencka? Niby nikt nas nie będzie prowadził za rączkę, ale to wszystko mogłoby być lepiej zorganizowane.

12-13




Zjadaliśmy kilogramy tego cudownego produktu. Obowiązkowo niezgodnie z przeznaczeniem – na sucho, za pomocą palców bądź bezpośrednio na język.


/ żądamy powrotu karteczek

W roku 1997 niecałe 9 proc. gospodarstw domowych mogło poszczycić się posiadaniem peceta. W ponad połowie domów znajdował się za to magnetowid.

16-17


pegazusie wróć /

Okiem eksperta Komentuje:

d r A n n a Koz łow s ka

(I n s t y t u t F i l o z o fii , S o c j o l o g ii i S o c j o l o g ii Ek o n o m i c z n e j SG H)

każdym pokoleniu staramy się znaleźć jakieś cechy je wyróżniające. Różnice często wynikają z odmiennych warunków ekonomicznych, społecznych czy politycznych. W przypadku pokolenia ludzi urodzonych w latach 90. to już nie jest tylko kwestia odmiennych warunków społecznych, ale przede wszystkim przeobrażeń technologicznych. Wszystko to powoduje, że mamy pokolenie, które jest społecznie, psychicznie i fizycznie po prostu bardziej otwarte.

W

rudno jednoznacznie stwierdzić, czy zmiany technologiczne to główny czynnik decydujący o cechach pokolenia ludzi urodzonych w latach 90. Na pewno jest on bardzo istotny i zauważalny. Nie chodzi tylko o to, że studenci na zajęcia nie przynoszą już zeszytów i długopisów, a posiłkują się smartfonami, tabletami i notebookami. Ta zmiana technologiczna jest widoczna w świadomości młodego pokolenia. Pokuszę się tutaj o przywołanie słów jednego z badaczy mediów, McLuhana, który stwierdził swego czasu, że medium jest przekazem. To nieco banalne sformułowanie w rzeczywistości oddaje głęboką myśl o wpływie technologii na świadomość społeczną. Media masowe oderwały nas od przeżywania rzeczywistości w sposób bezpośredni. Korzystamy z rzeczywistości zapożyczonej. Widzimy świat, którego nigdy byśmy prawdopodobnie nie doświadczyli. Świat paradoksalnie stał się dużo większy, a jednocześnie jest bliżej nas. To, co dzieje się wiele kilometrów stąd, może być postrzegane jakby działo się tuż obok. Media masowe zbliżają nas do innych, a jednocześnie mogą przerażać. Media mobilne dokonały kolejnej (r)ewolucji w naszej świadomości. Te masowe wymagały od nas pewnej koncentracji na przekazie nadawanym (czytanym) tu i teraz. Internet, a w zasadzie media mobilne uczyniły z nas ludzi będącymi w tym czasie w różnych miejscach.

T

ęsknota za grą w klasy i gumami Turbo to naturalny przejaw tęsknoty za czasami totalnej swobody, zabawy i beztroski, która dotyka każde pokolenie. Jednak faktycznie na to mogą się nakładać dużo głębsze czynniki społeczne. Świat nie jest już taki jednoznaczny, jednolity, pewny i przewidywalny. Współczesny człowiek musi nastawić się na permanentną zmianę,

T

niepewność. To może budzić frustracje, poczucie zagubienia. Wydaje się, że jedynie posiadanie jakiegoś stałego systemu wartości i norm może nas uratować przed chaosem. W świecie zmieniających się wartości i wzorców zachowań tęsknimy za czymś stałym. Życie w permanentnej zmianie w długim okresie może być bolesne dla naszej psychiki. ycie wszędzie dotyka nie tylko młodych. Starsze pokolenie też „świetnie” się w tym odnajduje. Możemy zatem zaryzykować stwierdzenie, że im bardziej się od kogoś oddalamy, tym bliżej jesteśmy innej osoby. Nie potrafimy już poświęcić całego swego czasu jednej sprawie, jednej osobie. Zajęcia ze studentami to często walka o ich uwagę z niewidocznym wrogiem - znajomymi, przyjaciółmi, rodziną, będącymi gdzieś w wirtualnym świecie. A ja jestem tu i teraz, i muszę się mocno postarać, aby skupić uwagę odbiorców chociażby na dziesięć minut. Nie jest łatwo. Nie jest to też łatwe dla mnie. Przez 90 minut jestem oderwana od świata. Po zajęciach pierwsze co robię, to sprawdzam pocztę, wchodzę na fejsa, wysyłam wiadomość korzystając z Messengera, przeglądam zdjęcia na Insta. 0

B



Informacja dla organizacji




/ wybory na Białorusi

fot. Flickr,com, CC,

Gra pozorów 11 października na Białorusi odbyły się wybory prezydenckie, które, jak się można było spodziewać, wygrał Aleksander Łukaszenka, zdobywając 83,49 proc. głosów. Nowa kadencja będzie prawdopodobnie najtrudniejszą w jego karierze politycznej – musi nie tylko walczyć z opozycją, lecz także z kryzysem gospodarczym coraz bardziej ogarniającym państwo. T e k s t:

A N e ta t y m i ń s k a

uż przed wyborami Łukaszenka zszokował białoruską opinię publiczną, wypuszczając z więzienia sześciu więźniów politycznych – w tym Mikołaja Statkiewicza, jednego z najważniejszych liderów opozycji. Łukaszenka zapewniał, że postanowił wypuścić wrogów politycznych ,,kierując się zasadami humanitaryzmu”. Według białoruskich opozycjonistów jest to dowód na to, że gospodarka białoruska coraz mocniej pogrąża się w kryzysie i potrzebuje pożyczek z Zachodu.

T

Białoruś w kryzysie

białoruskiej gospodarki od Rosji, która posiada monopol na dostawy gazu i ropy na Białoruś oraz jest dla niej największym rynkiem zbytu.

między Białorusią a UE martwi opozycjonistów, którzy twierdzą, że może to oznaczać legitymizację reżimu.

Rosja już nie pomoże

Słaba opozycja

Mówi się, że „gdy w Moskwie mają katar, w Mińsku dostają zapalenia płuc”. Powiedzenie to pokazuje źródło obecnych problemów na Białorusi. Po wprowadzeniu przez UE sankcji ekonomicznych wobec Rosji za jej zaangażowanie w konflikt na Ukrainie, nie stać jej już na udzie-

Usankcjonowanie przez Zachód władzy Łukaszenki zmniejszyłoby, i tak już małe, szanse opozycji na przejęcie władzy. Już dziś jej rola na Białorusi jest znikoma. Z opozycji podpisy udało się zebrać tylko kandydatce ugrupowania ,,Mów prawdę!”, Tatianie Korotkiewicz, która według oficjalnych danych uzyskała 4,42 proc. głosów. Aby zachować pozory konkurencyjności, w wyborach startowali także politycy lojalni wobec Łukaszenki: Siarhiej Hajdukiewicz, szef Partii Liberalno-Demokratycznej, który uzyskał 3,32 proc. oraz szef Białoruskiej Partii Patriotycznej – Mikałaj Ułachowicz, na którego zagłosowało 1,67 proc. wyborców. Przeciwko wszystkim kandydatom głosowało 6,4 proc. Białorusinów. Ken Harstedt, szef misji obserwatorów OBWE na Białorusi, ogłosił, że głosowanie było dalekie od demokratycznych standardów. Przebieg głosowania został oceniony pozytywnie w 95 proc. lokali wyborczych, w których obecni byli obserwatorzy. Jednakże wielu z nich nie miało możliwości sprawdzenia list wyborców, zaś w 47 lokalach wyborczych zauważono identycznie wyglądające podpisy. Ponadto proces liczenia głosów został oceniony negatywnie w niemal co trzecim lokalu wyborczym. Tatiana Karatkiewicz nie uznała wyniku wyborów oraz oznajmiła, że zagłosowało na nią 20-30 proc. wyborców. Przyznała, że Łukaszenka zdobył więcej głosów, jednak oficjalne wyniki nazwała ,,bajkowymi”. Nie zmienia to faktu, że ponownie został on prezydentem. Ponadto Rada UE zapowiedziała, że zniesie sankcje wobec Białorusi, nałożone w 2006 roku po uwięzieniu przez reżim jednego z opozycjonistów. Łukaszenka znów zatriumfował. 0

Każda destabilizacja może być wykorzystana jako

Ekonomiczna sytuacja na Białorusi stale się pogarsza. Produkt krajowy brutto Białorusi w pierwszych ośmiu miesiącach bieżącego roku spadł o 3,5 proc., a produkcja przemysłowa od stycznia do sierpnia zmalała o 7,1 proc. Międzynarodowy Fundusz Walutowy prognozuje, że do końca roku PKB spadnie jeszcze o 2,3 proc. Na Białorusi postępuje hiperinflacja. Białorusini po prostu biednieją – mimo że zarabiają coraz więcej milionów rubli. Pytanie tylko kiedy granica wytrzymałości zostanie przekroczona. Druga kwestia mocno z tym związana, to to, że Białorusini w wysokim stopniu uczestniczą w globalnym obiegu informacji – większość z nich posiada dostęp do Internetu. Ich potrzeby są kształtowane na modłę zachodnią, ale z powodu ich sytuacji gospodarczej są zupełnie nieosiągalne. To musi budzić frustrację – mówi Feliks Tuszko, prezes Stowarzyszenia Inicjatywa Wolna Białoruś. Jednak pozycja Łukaszenki wciąż jest silna, zaś opozycji – marginalna. Ponadto, przez wzgląd na sytuację na Ukrainie, Białorusini popierali Łukaszenkę, ponieważ jest on postrzegany jako gwarant stabilności kraju. Białorusini mają przed oczyma obrazy z aneksji Krymu czy z Donbasu. Boją się powtórzenia scenariusza ukraińskiego. Każda destabilizacja może być wykorzystana jako argument do interwencji – dodaje Tuszko. Sytuację komplikuje silne uzależnienie

argument do interwencji.

22-23

lanie Białorusi kredytów tak wysokich jak wcześniej. Zależność od Rosji w obecnej sytuacji politycznej okazała się problemem. Pod koniec 2014 roku, w związku z pogarszającą się sytuacją gospodarczą w Rosji, Białoruś dotknął krach na rynku walutowym, w konsekwencji rubel białoruski został zdewaluowany o 30 proc. Łukaszenka stara się więc odnowić kontakty z Zachodem. W lutym 2015 Białoruś była gospodarzem rozmowy między Putinem, Poroszenką, Merkel i Hollandem w sprawie Ukrainy. Od kilku miesięcy widać ocieplenie relacji między Białorusią a Unią Europejską: wysłano szefa dyplomacji na Szczyt Partnerstwa Wschodniego, wzrosła liczba wizyt europejskich dyplomatów na Białorusi. Na początku czerwca 2015 roku Łukaszenka podczas spotkania z premierem Andrejem Kabiakowem mówił: Problemy na rynkach rosyjskich, sankcje zachodnie i rosyjskie embargo przyniosły gospodarce Białorusi straty rzędu 3 mld dolarów. Z tych powodów szuka innych źródeł kredytów – już w maju 2015 roku minister gospodarki Uładzimir Zinouski ogłosił, że Białoruś jest zainteresowana nowym kredytem udzielonym przez MFW. Ocieplenie relacji


polityka banku USA /

Money for nothing Jeszcze rok temu na Wall Street analizowano, kiedy dokładnie Fed podniesie stopy procentowe. Dzisiaj ekonomiści zastanawiają się czy w ogóle do tego dojdzie. t e k s t:

paw e ł r o p i a k

ylko z lekką nutą przesady można stwierdzić, że amerykański bank centralny to najważniejsza instytucja finansowa świata. Osoby powoływane do zarządu, decyzje w sprawie stóp procentowych oraz mechanizmy prowadzonej polityki pieniężnej są pilnie i regularnie śledzone przez największych inwestorów na świecie ze względu na globalne skutki jego oddziaływania. Mimo że założeniem powstania tej instytucji było dążenie do stabilności finansowej na rynku międzybankowym w USA, to Fed po raz kolejny pokazał, że jego nieprzewidywalność potrafi przyczynić się do większej globalnej paniki rynkowej niż mogłoby to wynikać z jego mandatu.

T

Co się stało? Mocne spadki na światowych giełdach, chwiejny rynek walutowy oraz nurkujące rentowności obligacji skarbowych to tylko kilka z oznak paniki, jaka nastąpiła się w ostatnich dniach sierpnia. Wywołany przerostem kredytu maklerskiego krach na chińskiej giełdzie zwrócił spóźnioną uwagę rynków na fakt, że zadłużone w ogromnej skali Państwo Środka może być iskrą problemów dla światowej gospodarki. Fatalne dane z Chin oraz odpływ kapitału z azjatyckich rynków wschodzących wystarczyły, by wytworzyć chaos na globalnych rynkach. Oliwy do ognia dolały niepokojące dane z USA, które na przykładzie miernych wyników tamtejszego przemysłu wskazują na możliwość spowolnienia w tym kraju. To niestety kłóci się zamierzeniami Rezerwy Federalnej, która od ponad roku zapowiada proces podwyżek stóp procentowych, a od sześciu miesięcy odkłada tę decyzję na czas bardziej sprzyjających warunków. To właśnie proces normalizacji polityki pieniężnej przez Fed jest głównym punktem uwagi rynków i powodem zmienności. Po ponad sześciu latach prowadzenia polityki zerowych stóp procentowych oraz luzowania ilościowego, Fed decyduje się na odejście od zasad stosowanych na potrzeby najczarniejszych dni kryzysu gospodarczego. Niestety Rezerwa Federalna nie potrafi przekazać wyraźnie swoich oczekiwań co do wymaganej przez nią kondycji gospodarki USA, co odkłada wyceniany przez rynek termin decyzji i przyczynia się do zmienności na rynkach.

Dolar to nasza waluta, ale to wasz problem Słowa Sekretarza Skarbu Johna Connally’ego z 1971 r. pozostają aktualne także dziś i to wokół nich tworzy się problem, do którego Fed zresztą sam pośrednio przyczynił się w pierwszych miesiącach ostatniego kryzysu finansowego. Osławione quantitative easing, czyli proces zwiększania płynności na rynku międzybankowym poprzez zakup papierów wartościowych przez bank centralny, teraz zbiera swoje żniwo. Pokazuje także, że jego skutkami były nie tylko obniżone długoterminowe stopy procentowe i stabilność w kryzysowych momentach, lecz także mocno zawyżone ceny aktywów finansowych w Stanach Zjednoczonych i na rynkach wschodzących. Wszystko kosztem zwiększenia akcji kredytowej przedsiębiorstw na inwestycje. Ponadto polityka zerowych stóp procentowych przyczyniła się w niepomijalnej mierze do rekordowego zadłużenia azjatyckich firm, które korzystały na rewelacyjnym wręcz oprocentowaniu i emitowały obligacje denominowane w amerykańskich dolarach. Według obliczeń Banku Rozrachunków Międzynarodowych do 2014 roku te zadłużyły się na wysokość PKB Stanów Zjednoczonych. To istotny sygnał ostrzegawczy, gdyż rosnące oprocentowanie tych obligacji z powodu podwyżek stóp w Stanach może przyczynić się do fali bankructw i pewnego rodzaju powtórki azjatyckiego kryzysu finansowego z 1997 r. Dodatkowo podwyżki stóp procentowych przyczyniłyby się do dalszej deprecjacji i tak już mocno osłabionych walut rynków wschodzących, co zmusiłoby azjatyckie banki centralne do obrony kursu poprzez wyprzedaż rezerw walutowych. Ten proces ma już miejsce w przypadku Chin, które wyzbywają się miesięcznie dziesiątków miliardów dolarów, aby obronić kurs juana, a także w Arabii Saudyjskiej, którą ceny ropy poniżej kosztów produkcji zmuszają do wyzbywania się rezerw i wycofywania kapitału z państwowych funduszy inwestycyjnych do obrony kursu riala.

Co teraz? Mimo że Stany Zjednoczone są względnie odporne na zagraniczne szoki ze względu na relatywne zamknięcie gospodarki (eksport stanowi niecałe 15 proc. PKB), to obecne

przesilenie def lacyjnych czynników za granicą jest na tyle wyraźne, że ryzyko spowolnienia w USA staje się nadzwyczaj realne. Co więcej, historia pokazuje, że w warunkach silnego dolara, spadających cen surowców i spowolnienia globalnej gospodarki Fed luzował politykę pieniężną, a nie zacieśniał. Obecnie Rezerwa Federalna ma nawet ograniczone możliwości łagodzenia, gdyż stopy procentowe są bliskie zera, a wznowienie QE doprowadziłoby do uzależnienia tamtejszego rynku pieniężnego od takiego programu na dłużej ze względu na zmniejszenie płynności na rynku amerykańskich obligacji skarbowych.

Fed znalazł się miedzy młotem a kowadłem. Prowadzenie bardzo ryzykownej polityki przez zdecydowanie za długi czas doprowadziło do bardzo poważnych obaw odnośnie podwyżki stóp ze względu na globalny wpływ dolara na rynki finansowe. Co zrobi Fed? Tego dowiemy się 16 grudnia, gdyż szefowa FOMC (amerykańskiego odpowiednika Rady Polityki Pieniężnej) publicznie oświadczyła, że większość członków Komitetu spodziewa się rozpoczęcia cyklu podwyżek stóp jeszcze w 2015 roku, co część rynku odebrała jako zbyt pochopne zapędzenie się w kozi róg. Cokolwiek Fed zrobi, na pewno którąś połowę rynku zaskoczy i zdeterminuje dalsze wydarzenia na świecie. 0

listopad 2015


/ kolos na glinianych nogach?

Niemcy, władcy Europy? Są jednymi z założycieli Unii Europejskiej, ale są z niej niezadowoleni. Starają się o stałe miejsce w Radzie Bezpieczeństwa ONZ i przewodzą rozmowom z Rosją, jednak ich armia jest w stanie rozkładu. Czy Niemcy naprawdę rządzą Europą?. Ja k u b C i c h u ta

skarżenia wobec Niemiec o próbę zdobycia hegemonii na kontynencie można znaleźć w mediach w całej Europie, a zwłaszcza w państwach południa, które znajdują się na kursie kolizyjnym z Republiką Federalną Niemiec. Duża część doniesień mówi o nieformalnych wpływach i przebiegu debat przywódców Unii Europejskiej, pod dyktando Angeli Merkel i Wolfganga Schaublego.

O

Mit o potędze Z funkcjonowania UE zadowolonych jest 51 proc. Niemców. To wynik poniżej średniej unijnej i tylko 7 pproc. więcej niż w Wielkiej Brytanii, która będzie głosować przed upływem 2017 roku w referendum dotyczącym wyjścia z Unii. Powodem takiej, dość zaskakującej, postawy może być fakt, że dostrzegają, jakie skutki ma narzucanie przez nich reguł gry w Europie. Wspólnota, zamiast łagodzić napięcia między narodami i wprowadzać harmonijną współpracę, powoduje wzrost nastrojów antyniemieckich i konfliktów. Wyrazem sceptycznych wobec UE nastrojów jest wzrost popularności partii „Alternative für Deutschland”. Głosi ona hasła wyjścia ze strefy euro, przerwania pakietów pomocowych dla krajów południa oraz postuluje zwiększanie znaczenia mechanizmów demokracji bezpośredniej. Niemcy nie potrzebują euro, natomiast dla innych krajów wspólna waluta jest szkodliwa – wypowiadał się rzecznik partii Bernd Lucke. W ostatnich wyborach do Bundestagu nie przekroczyła ona progu 5 proc., ale w zeszłorocznych, do europarlamentu, osiągnęła nieco ponad 7 proc. poparcia. Gdy Niemcy dołączyli do wspierania Kurdów walczących z Daish i ISIS, samolot transportowy z siedmioma żołnierzami Bundeswehry, którzy mieli szkolić bojowników, utknął z powodu awarii w Bułgarii. Mimo pouczeń na szczycie NATO w Newark, Niemcy nadal nie wydają na utrzymanie sił zbrojnych dwóch procent PKB (dziś to 1,2 proc.). Obecnie siła militarna nie jest jedynym czynnikiem decydującym o pozycji kraju, jednakże jej rozkład podważa przyjęte przez Niemcy zobowiązania i ich zdolność do działań w sytuacjach poważnych kryzysów.

24-25

Zagrożenie z zewnątrz Potencjalnie ogromnym problemem może być dla Republiki Federalnej fala migracji. Według niemieckiego rządu, może w tym roku do tego kraju przybyć nawet do miliona imigrantów i uchodźców. Pojawiły się głosy o zbyt dużej liczbie muzułmańskich przybyszów (np. demonstracje antyislamskiego ruchu PEGIDA). Nie doszło tam jeszcze do poważnego zamachu terrorystycznego, jednakże pojawiają się doniesienia o zatrzymaniach osób powiązanych np. z Daish (Państwem Islamskim Iraku i Syrii ISIS). „Deutsche Welle” cytuje dane urzędu, według których co najmniej 550 obywateli niemieckich miało wyjechać do Syrii, a 180 z nich wrócić potem do Niemiec. W dobrą passę niemieckiej gospodarki może uderzyć także chińskie spowolnienie gospodarcze. W ostatnim czasie główny niemiecki indeks DAX spadł. Od kwietnia o prawie 20 proc., w tym w samym sierpniu o ponad 10 proc. Niemcy są największym partnerem Chin w naszym regionie i odpowiadają za połowę eksportu europejskiego do Chin. Potencjalnie może to uderzyć w fundament niemieckiego quasi-panowania: rozwijającą się, płynną finansowo gospodarkę o spadającym bezrobociu, dzisiaj już poniżej pięciu procent.

Niemcy a sprawa polska Niemcy są dla Polski najważniejszym partnerem handlowym i mają obecnie 26 proc. udziału w polskim eksporcie oraz 22 proc. w imporcie. Polska w 2014 roku awansowała w rankingu niemieckich obrotów eksportu i importu na ósmą pozycję, wyprzedzając takie państwa, jak Szwajcaria, Belgia czy Hiszpania. Suma obrotów handlu polsko-niemieckiego sięga już prawie 80 mld euro rocznie, z każdym rokiem rosnąc o niemal dziesięć proc. Pod względem politycznym rola Polski również może się umacniać. Niemcom brakuje wiarygodnych sojuszników: Wielka Brytania myśli o wyjściu z UE, Francja pogrążona w wewnętrznych problemach, z groźbą wzrostu wpływów eurosceptycznego i prorosyjskiego Frontu Narodowego Marine Le Pen. Natomiast państwa południa Europy są w nienajlepszej sytuacji polityczno-gospodarczej. Dlatego Polska może się jawić jako sto-

sunkowo dobry sojusznik. Jednak, jak będą wyglądać te relacje, zależy w dużej mierze od polskiej polityki. Należy pamiętać, że Niemcy będą chcieli realizować swoje interesy jak najmniejszym kosztem, zresztą jak każde państwo.

Silna wspólnota? W 1953 roku Tomasz Mann powiedzia ł, że przyszłością Niemiec mogą być tylko europejskie Niemcy, a nie niemiecka Europa. Według krytyków Niemiec, przez ostatnie kilka lat następuje próba budowy właśnie niemieckiej Europy. Unia Europejska nie przetrwa, jeżeli będzie tylko narzędziem realizacji polityki niemieckiej. Niemcy uzyskały bardzo duże wpływy w Europie i jeżeli widząc swoje słabości i nastawienie innych krajów nie zmienią swojej strategii, mogą działać przeciwko idei europejskiej wspólnoty. 0

graf. Marta Lis

t e k s t:

Chcesz napisać własny tekst? Zgłoś się do szefa działu PiG: paulina.blaziak@magiel.waw.pl


nowa rzeczywistość /

Zmiana warty Gdyby kilka tygodni wcześniej ktoś powiedział, że wybory parlamentarne w Kanadzie wygra Justin Trudeau, niewielu by uwierzyło. Tymczasem ten 43-letni liberał z Ottawy nie tylko zwyciężył, lecz także uzyskał samodzielną większość w parlamencie. T E K S T:

a l e k s a n d e r k w i at kow s k i

uż od urodzenia Justinowi Trudeau towarzyszyło zainteresowanie mediów. Jego ojciec, Pierre Trudeau, również był premierem Kanady (w latach 1968-1984, z ramienia Partii Liberalnej). Pomimo wielu sukcesów większość Kanadyjczyków pamięta go za barwne życie towarzyskie. Gdy Trudeau senior zmarł w 2000 roku, Justin wygłosił płomienne przemówienie na pogrzebie. Już po tym wydarzeniu wielu obserwatorów spodziewało się jego wejścia do polityki. Nastąpiło to osiem lat później, gdy został wybrany do parlamentu z dystryktu w Quebecu.

J

Narodziny gwiazdy Choć pierwsze kroki na scenie politycznej nowy premier Kanady stawiał w 2008 roku, przełomowe okazały się dla niego wybory, które odbyły się 3 lata później. Po raz kolejny znaczącą większością głosów wygrała Partia Konserwatywna. Liberałowie pozostali w 308-osobowej Izbie Gmin z tylko 34 mandatami. Był to ich pierwszy tak słaby wynik w historii, a według ekspertów byli skazani na pożarcie przez główną siłę opozycyjną – socjaldemokratyczną Nową Partię Demokratyczną Kanady.

Po przegranej w obozie Partii Liberalnej dano dojść do głosu młodym, nowym członkom. Justin Trudeau wygrał wybory wewnątrzpartyjne w 2013 roku, zdobywając aż 80 proc. głosów. Już pierwsze sondaże pokazywały, że niekorzystny trend zaczyna się odwracać. Jednak sama zmiana wizerunku nie tłumaczy tak wielkiej wygranej. Wielu Kanadyjczyków było zmęczonych prawie 10-letnimi rządami Stephena Harpera z Partii Konserwatywnej. Tydzień przed wyborami opublikowano sondaż, w którym ponad 70 proc. obywateli opowiadało się za zmianą władzy. Jego rządy coraz bardziej zbliżały się w stronę autorytaryzmu, a gospodarka nie rozwijała się tak, jak u południowego sąsiada, notując w II kwartale tego roku 0,1 proc. straty. Dla Harpera gwoździem do trumny okazała się sprawa noszenia nikabu. Wbrew sprzeciwowi Sądu Najwyższego próbował przeforsować zakaz jego noszenia podczas uroczystości państwowych, co wywołało ogromne oburzenie.

Kanadyjski Obama W przeciwieństwie do swojego poprzednika, Justin Trudeau otwarcie popierał pomysł asymilacji uchodźców z Syrii i Afryki. Dodatkowo podkreślał multikulturowość społeczeństwa

kanadyjskiego i fakt, że nie należy poddawać się islamofobii. Nowy premier chce podnieść podatki dla najbogatszych (do 33 proc.) i przeznaczać publiczne pieniądze na pomoc imigrantom oraz młodym osobom, które wchodzą na rynek pracy. Ponadto w trakcie jedenastu tygodni maratonu wyborczego polityk bardzo angażował się w kampanię bezpośrednią. Poniedziałkowy wieczór 19 października przyniósł zaskakujące rozstrzygnięcie – Partia Liberalna uzyskała 188 mandatów, największą liczbę jak do tej pory. Kluczowa okazała się wygrana w stanach Quebec i Ontario, stanowiące tradycyjnie elektorat Nowej Partii Demokratycznej, która zdobyła tylko 44 mandaty. Jedną z pierwszych decyzji podjętych przez nowego premiera jest stopniowe wycofywanie kanadyjskich odrzutowców z operacji antyterrorystycznych przeciwko Państwu Islamskiemu. Kolejną ma być zalegalizowanie marihuany. Co ciekawe, w trakcie 30-minutowego przemówienia po zwycięstwie, Trudeau ani razu nie wspomniał o swoim ojcu. Dopiero następnego dnia na konferencji prasowej powiedział: Mój umysł musi być zajęty myślami o potrzebach narodu. Sądzę, że tego teraz chciałby ode mnie mój tata. 0

reklama

listopad 2015



Wizja bezpiecznej przyszłości Student myślący o emeryturze? Brzmi to co najmniej abstrakcyjnie, a przynajmniej dla większości młodych ludzi, którzy dopiero wkraczają w dorosłość. To jednak tylko pozory, studia bowiem to świetny czas, aby rozpocząć długoterminowe oszczędzanie. T E K S T:

pau l i n a b ł a z i a k

listopad 2015

fot. Wikimedia Commons (CC)

oszczędzanie długoterminowe /



kultura /


Książka


KSiążka




fot. Tiger Media/ Bartosz Zieliński

/ songwriting

Świat piosenkopisarza Songwriting to profesja. Niełatwa i owiana tajemnicą. Za granicą traktowana jako oddzielna dziedzina, wykładana na uczelniach muzycznych. Jednak najlepsi piosenkopisarze… stworzyli się sami. Dlatego warto przyjrzeć się temu zajęciu z bliska. R o z m aw i a ł a :

A l e k s and r a Woź n i a k

Magiel: Leonard Cohen powiedział kiedyś, że napisanie pio-

senki zajmuje mu długie miesiące, czasem nawet lata, podczas gdy Bob Dylan twierdził, że to u niego kwestia kilkunastu minut. Jak wygląda to u was? Suzia: Myślę, że bardzo dużo zależy od weny, któ-

ra w danym momencie towarzyszy lub nie. Nieraz piosenki wychodzą ze mnie w ciągu paru minut. Wtedy instynktownie dobieram odpowiednie chwyty do podobających mi się słów. Zdarza się też, że męczę się nad numerami po parę miesięcy. Sklejam całość z kilku różnych pomysłów. Kiedy wreszcie decyduję się na za-

34-35

mknięcie kompozycji i pokazania jej innym, ciężko przyjmuję jakąkolwiek krytykę, pewnie ze względu na ilość poświęconego czasu. Bywa naprawdę różnie. Na pisanie nie ma zasady. Paweł Izdebski: Ja w takim razie jestem jak Bob Dylan. Moje najlepsze piosenki napisałem w pięć minut pod wpływem impulsu – kupna ukulele, mocnych słów od mojej lubej, czyjejś niesamowitej decyzji w życiu. Ale jest też np. utwór Nietykalna, który rósł dwa lata. Przez ten czas budowała się historia piosenki. Skończyłem ją dopiero, kiedy zrozumiałem i pogodziłem się

z niektórymi faktami w życiu. Suzia ma rację, na to nie ma reguły, pojęcie czasu w pisaniu piosenek jest dla mnie czymś niesprecyzowanym.

Poniekąd już odpowiedzieliście na to pytanie, ale jak wygląda wasz proces twórczy, czy jest to coś powtarzalnego? Najpierw tekst, potem muzyka, czy odwrotnie? Od czego zaczynacie i w jaki sposób to zwykle przebiega? P.I.: Mój proces twórczy to chaos. Trudno mi wejść w „trans pracy”, nie mam sztywnych ram. Nie potrafię narzucić sobie konkretnych godzin na napisanie piosenki. A właśnie tego bardzo


songwriting /

bym chciał: klucza, postępowania w działaniu, a nie pracy na zasadzie „a może teraz wyjdzie”. Co do aranżacji i struktury – wszystko jest na ucho i na „ok, to pasuje nawet jeśli jest niepoprawne”. S.: Przebieg pisania to dla mnie zagadka na miarę śledztw rozwiązywanych przez Sherlocka Holmesa! Tak samo często zaczynam od pomysłu na melodię, jak i od tekstu… który przyjdzie mi na myśl zawsze wtedy, kiedy nie mam go jak zapisać! (śmiech) Na pewno mam spory problem z powtarzalnością zwrotów i bicia. Pracuję nad tym poprzez czytanie książek, osłuchiwanie się z tekstami ulubionych artystów, a nawet poprzez dalszą naukę gry na gitarze w tzw. tutorialach na YouTube.

Ach tak, YouTube nam wszystkim ratuje życie. A wracając do muzycznych korzeni, jak zaczęła się wasza przygoda z pisaniem piosenek? S.: Pierwszą piosenkę napisałam zaraz po opanowaniu pierwszych czterech akordów na gitarze. Miałam wtedy 13 lat i gry uczyłam się przy pomocy śpiewnika harcerskiego. W tym czasie przeżywałam też swoją pierwszą miłość. Bałam się głośno powiedzieć, co czuję. Łatwiej było ubrać emocje w muzykę. Od tego czasu minęło wiele lat. Dużo się zmieniło, ale potrzeba pisania pozostała. P.I.: Zaczęło się w liceum, kiedy napisałem muzykę do wiersza… mojej pani profesor od polskiego. Niedługo potem uznałem, że sam napiszę tekst i powstała moja pierwsza piosenka, którą zagrałem zaledwie tydzień później na przeglądzie zespołów garażowych. Od tamtej pory nie przestaję pisać, chociaż miałem wiele niejasności związanych z tworzeniem: od dylematów czy powinienem śpiewać czyjeś teksty, czy to robi ze mnie songwritera czy „tylko” kompozytora, czy jest dobry sposób na pisanie piosenek, czy może to tylko indywidualna sprawa? Wena czy praktyka?

Jakie są wasze największe inspiracje? Czy macie piosenkę innego artysty, którą uważacie za przykład idealnych umiejętności songwriterskich? S.: W moim odczuciu nie istnieje coś takiego

jak „idealne umiejętności songwriterskie”. Nieustannie doświadczamy czegoś nowego, każdy dzień kształtuje w nas innego człowieka. Z każdą piosenką uwalniam inne przeżycia, z którymi niekoniecznie jestem w stanie poradzić sobie w inny sposób. Dla mnie pisanie bywa takim metaforycznym spuszczeniem wentyla. Warstwa tekstowa stanowi zaś pierwszą linię obrony każdego numeru. Starsza siostra wykształciła we mnie miłość do poezji śpiewanej, więc Osiecka i Grechuta nie są mi obcy. Podobnie z klasyką zagraniczną – wychowałam się na Freddiem Mercurym czy Pink Floydach.

P.I.: Mam swoich ukochanych artystów takich jak John Mayer, Jeff Buckley i Paolo Nutini. Bardzo cenię Tylera Hiltona, który ledwo trzyma się na akustycznej scenie w słonecznej Californii… Pisze prosto, z charyzmą, czasami nawet infantylnie, wręcz „obciachowo”. Piosenki oparte są na kilku akordach, zmienia się tylko tonacja (poprzez użycie kapodastra) i kolejność funkcji. A jednak to wystarcza.

Wydaje mi się, że czasem prostota w piosence jest bardziej pożądana, szczególnie w popowym songwritingu. Przejdźmy do pewnej słabości wielu piosenkopisarzy. Czy macie stosy notesów z fragmentami tekstów, niezliczone ilości muzycznych szkiców na dyktafonie? Warto kolekcjonować pomysły w taki sposób? P.I.: Kiedyś wyrzucałem szkice, które nie były spójne, teraz wszystko kolekcjonuję. Dyktafon – tak, używam tego na telefonie. Jednak jeśli jestem w domu, to od razu nagrywam melodię przy pomocy profesjonalnego programu do obróbki dźwięku, tak żeby pomysł był w jak najlepszej jakości. W ten sposób łatwiej się pracuje. Co do notesów, to muszę przyznać, że jestem „papierotomanem”. Co dwa, trzy tygodnie muszę kupić nowy zeszyt, nawet jeśli w poprzednim nie zanotowałem ani jednego zdania. Ostatnio był notes z różnymi pozycjami śpiącego kota na każdej kartce. S.: Mam ich najwięcej na świecie! Wszędzie trzymam zeszyty, notesy, skrawki kartek. Nawet notatnik w telefonie zawalają mi pojedyncze zdania. Z dyktafonem jest podobnie. Jeśli chodzi o zeszyty, rozmawiałam z kolegami z branży… wygląda na to, że u nas potrzeba posiadania czystych zeszytów zakrawa o chorobę. (śmiech) Chodząc po działach papierniczych nie mogę wyjść ze sklepu bez czystego kajetu i pisaczka! A czy warto gromadzić? Jak najbardziej! Złote myśli przydają się bardzo często. Zwłaszcza w tych „gorszych” dniach, kiedy do pisania korci, ale pomysłów brakuje.

Coraz mniej osób zdaje się zwracać uwagę na warstwę tekstową w utworze, zamiast tego skupia się głównie na muzyce. Czy Waszym zdaniem muzyka powinna mieć przewagę nad tekstem w piosence? P.I.: Ludzie różnie odbierają muzykę. Ostatnio

mój znajomy powiedział, że najpierw słucha melodii, a jeśli zostanie mu ona w pamięci, to dopiero potem szuka w piosence „głębszego” sensu. Mnie z kolei kawałek musi poruszyć, a dopiero potem jakiś jeden wers oddziałuje na mnie tak mocno, że muzyka zdaje się zostawać nagle gdzieś daleko w tle. S.: Dzisiaj mało kto słucha słów piosenki, bo częściej liczy się chwytliwy refren i ilość odtworzeń na YouTubie. Nie będę się kłócić z takim stanem rzeczy. Rozumiem to. Muzyka po-

rusza. Nie tylko metaforycznie. Ona dosłownie polega na drganiu fal. Odpowiednie częstotliwości wprowadzą nas w zachwyt, melancholię, stan ekstazy. Wiem, jak działają na mnie półtony i dobry bas, dlatego nie mogę i nie chcę odbierać muzyce jej zasłużonego pierwszeństwa. Mimo to, stawianie tekstu w drugiej kategorii nie wydaje mi się sprawiedliwe. Nie jestem w stanie słuchać źle (w moim odczuciu) napisanych utworów. Są piosenki, które cenię ze względu na ich warstwę kompozycyjną, ale nie mam ochoty odtwarzać raz jeszcze ze względu na niezbyt udany tekst.

Jakich rad udzielilibyście początkującym piosenkopisarzom? P.I.: Pisać jak najwięcej i nie zrażać się do swoich pomysłów. Przechowywać zapiski, melodie, świstki papieru ze słowami. Wychodzić do ludzi i wchłaniać opowiadane przez nich historie. Interesować się muzyką i pisaniem, ale też rozwijać inne pasje i hobby. Dużo czytać. Jeszcze więcej słuchać. Występować ze swoimi piosenkami i prosić o rzetelny feedback. Wyrabiać swój styl. Co ważne, nie zapominać o byciu asertywnym. S.: Pamiętaj, że każdy pomysł jest dobry! Nie ograniczaj się! Nawet „głupawe” piosenki da się wybronić, kiedy się w nie wierzy i śpiewa z przekonaniem. Uważaj na powtórzenia w swoich tekstach. Czytaj dużo, rozwijaj warsztat. Ćwicz, ćwicz i jeszcze raz ćwicz pisanie! Baw się rytmem, akcentami, melodiami, to wszystko rozwija. Nie bój się freestyle’u. Często najlepsze piosenki zdarzają się z przypadku. Nie zniechęcaj się negatywnymi uwagami, zwłaszcza nie daj się samemu sobie. Odrobina samokrytyki jest wskazana, ale ostrożnie! Wewnętrzny sędzia nie zna miłosierdzia. Jeszcze jedno. Każdy z nas zna to miejsce, w którym człowiek ma ochotę rzucić wszystko i nigdy więcej nie wracać do muzyki. Jeśli złapie Cię taki dzień – odpuść. Daj sobie czas. Odpocznij. Ale wróć. I wracaj zawsze. 0

Suzia Pseudonim Zuzi Kłosińskiej. Studentki, gitarzystki, piosenkopisarki, przede wszystkim zaś wokalistki. Jej muzyka to połączenie popu, poezji śpiewanej i… kabaretu. Laureatka festiwali, regularnie koncertuje w Warszawie i całej Polsce.

Paweł Izdebski muzyk, student na wydziale wokalnym w Sekcji Piosenki na Bednarskiej (ZPSM im. Fryderyka Chopina). Jego głównym instrumentem jest gitara, gra też na ukulele i harmonijce ustnej. Laureat festiwali, koncertujący z własnym materiałem, a także jako muzyk sesyjny.

listopad 2015


Muzycznie Abel Tesfaye, szerzej znany jako The Weeknd, znalazł się pomiędzy chłodnymi, depresyjnymi

artystyczna bywa głównie kojarzona z dokonaniami

Wersja deluxe albumu została wzbogacona o cztery

takich zespołów jak Soundgarden czy Audioslave,

dodatkowe piosenki. Jedną z nich jest melancholijna,

jednak Cornell ma też na koncie parę solowych pro-

nieco niepokojąca Wrong Side , która burzy sielankowy

jektów. Owocem ostatniego z nich jest album Higher

nastrój. Z całą pewnością utwór mógłby znaleźć się

Truth. Inspiracją do powstania krążka była akustycz-

na podstawowej wersji płyty. Teksty dotyczą głów-

na trasa koncertowa Songbook, którą Cornell odbył

nie rozważań nad ulotnymi prawdami w życiu. Należy

w 2011 roku.

przyznać, że Cornell w bardzo malowniczy i nienachalny

Płytę rozpoczyna melodyjny singiel Nearly Forgot My

sposób potraf i opowiadać niełatwe historie. To właśnie

Broken Heart . Pierwsze partie utworu są grane wyłącz-

teksty i oryginalny głos Chrisa sprawiają, że płyta, choć

nie na mandolinie, która idealnie współbrzmi z głosem

niedoprawiona, nadal broni się całkiem nieźle.

Chrisa. Następnie stopniowo dołącza reszta instrumen-

Na pozór mogłoby się wydawać, że hardrockowy

tów, sprawiając, że utwór staje się bardziej wyrazisty

głos w połączeniu z folkowymi kompozycjami stworzy

i ostry, potęgując emocjonalny ładunek teksu. Piosenka

duet idealny. Tymczasem słuchając tego albumu, mam

zdecydowanie wyróżnia się na tle całego albumu i jest

nieodparte wrażenie, że pomiędzy pomysłem a reali-

najmocniejszym akcentem na krążku. Niestety z na-

zacją coś poszło nie tak i całe wydawnictwo, na tle

stępnymi utworami przychodzi czas na lekkie rozcza-

choćby wspomnianego wcześniej Songbook wypada

rowanie. Niekiedy kompozycje zlewają się z innymi,

bardzo mdło.

innym razem zwyczajnie nudzą. Oczywiście są też wy-

IZABELA ROGUCKA

każdy, nawet najmniejszy dźwięk. Jak na jego tle wypadli inni wykonawcy?

brzmieniami z Trylogii a popowymi hymnami. Te pierwsze

Długo wyczekiwanym Prisoner Lana Del Rey obroniła na

najsilniej uwidaczniają się na mocniejszych w playliście

czwórkę magisterkę ze śpiewu, a egzamin dojrzałości na

Shameless, Losers i Acquainted. Z drugiej strony takie ka-

pewno niegorzej zdał Ed Sheeran w balladzie Dark Times.

wałki jak pompatyczne The Hills, jacksonowe Can’t Feel My

Za to występ Labirintha w Losers , pomimo popraw-

Face czy szlagier z Pięćdziesięciu twarzy Greya, Earned it, są

nego wykonania, wydaje się niepotrzebny, wciśnięty

jasno wymierzone w podbój list przebojów. Cała oprawa

na siłę jak ulotka na „patelni”.

muzyczna w swym bogactwie i złożoności może przypo-

Czy amerykański sen o sławie w przypadku Abla idzie

minać The 20/20 Experience Justina Timberlake’a, jednak

w parze z jakością? Bez wątpienia tak. Mimo bezczelne-

nie jest tak przekombinowana ani sztucznie wydłużona,

go ataku na radio, najważniejsze elementy w piosence,

jak w przypadku dzieła byłego wokalisty N’Sync.

czyli warstwa dźwiękowa i wokal, pozostają na wysokim

Wokalnie ,,gość od tych włosów” wypada bezbłęd-

poziomie. Przejażdżki ręka w ucho z mrocznym księciem

nie. Wysoki, męski tenor doskonale współgra z każ-

czarnej nocy i białego specyfiku (interpretacja dowolna)

dym podkładem, a dzięki odpowiedniemu tempu oraz

raczej nie można będzie prędko zapomnieć.

rozkładzie sylab w tekście głos zdaje się podkreślać

MARCIN CZARNECKI

xxxxz

Universal Music Enterprises

jątki takie, jak tytułowe Higher Truth lub Let Your Eyes

Wander zagrane jedynie przy akompaniamencie gitary.

ocena:

Chris Cornell Higher Truth

Chris Cornell posiada jeden z najbardziej charyzmatycznych i wyrazistych głosów lat 90. Jego działalność

fot.: materiały prasowe

xxxzz

fot.: materiały prasowe

ocena:

/ recenzje / wydarzenia

The Weeknd Beauty Behind The Madness Republic Records

Chelsea Wolfe – 10.11, Proxima

36-37

Hiatus Kayote –11.11, Proxima

fot.: materiały prasowe

fot.: materiały prasowe

fot.: materiały prasowe

fot.: materiały prasowe

Wydarzenia

Ariel Pink – 17.11, Hybrydy

Lianne La Havas –17.11, Palladium






styl życia / Jesteś ładna. Oddam ci dział. Ale pamiętaj – to ja cię nobilitowałem!

listopad 2015


42-43



/ wioślarstwo akademickie

Życie w osadzie Odpowiedzialność, zrozumienie, zaufanie. Jeden za wszystkich i wszyscy za jednego. Jeden najmniejszy błąd może oznaczać porażkę. Jeden zgrany ruch wioseł może przynieść zwycięstwo. H A N N A G Ó RC Z Y Ń S K A

ioślarstwo to dla wielu symbol sportu akademickiego. Uniwersytety stają do rywalizacji nie tylko na krajowym podwórku. Wysportowani studenci biorą udział w Akademickich Mistrzostwach Świata i Europy w tej dyscyplinie. Treningi pozytywnie uzależniają, a osada, czyli drużyna wioślarska, jest dla młodych sportowców czymś więcej niż grupą treningową. Osada to prestiż, duma i silne przywiązanie.

W

Tradycja i pasja Wioślarstwo rozumiane jako współczesna dyscyplina sportu pochodzi z Anglii, gdzie rozwijał się transport wodny na Tamizie. To właśnie tu odbył się pierwszy wyścig ósemek wioślarskich. W 1829 roku przedstawiciele dwóch prestiżowych uniwersytetów z Oxfordu i Cambridge stanęli na starcie wyznaczonym w Henley. Do dziś najbardziej znanym wyścigiem akademickim pozostaje właśnie The Boat Race. Co roku do walki o tytuł zwycięzcy przystępują dwie ósemki wioślarskie: Oxford University Boat Club i Cambridge University Boat Club. Drużyny nazywają się Blue Boats, gdyż zawodnicy osad ubrani są w jasnoniebieskie (Cambridge) lub ciemnoniebieskie (Oxford) stroje. Regaty odbywają się na Tamizie, a wokół roztacza się widok na kilka londyńskich dzielnic. Dzięki tak ułożonej trasie wydarzenie jest zarówno widowiskiem sportowym, jak i krajoznawczym. Łodzie, którymi płyną zawodnicy, pokonują trasę 4.2 mil (6.8 kilometrów), od Putney do Mortlake, mijając po drodze między innymi stadion piłkarski klubu Fulham Londyn (Craven Cottage) most Hammersmith i kilka parków. Wyścig co roku jest transmitowany w telewizji, obecnie przez BBC. Cieszy się dużym zainteresowaniem. Na żywo z brzegów Tamizy ogląda go około ćwierć miliona kibiców, natomiast na ekranie ponad 15 milionów widzów. W słynnych regatach wzięło dotychczas udział kilku olimpijczyków, jak i znanych postaci, takich jak np. aktor Hugh Laurie czy himalaista Andrew Irvine.

Zalążek sukcesu W Polsce wioślarstwo zaczęło się rozwijać już w drugiej połowie XIX wieku. Pierwszym

44-45

klubem w Warszawie był niemiecki Yacht Klub Rzeczny. Sześć lat później, w 1878 roku, doczekano się powstania polskiego Warszawskiego Towarzystwa Wioślarskiego. To tam trenuje obecnie prawie dziesięciu zawodników z naszej krajowej reprezentacji. Oprócz łodzi utytułowanych sportowców, na Wisłę codziennie wypływają również drużyny uniwersyteckie. Zawodnicy osady Uniwersytetu Warszawskiego stacjonują właśnie w przystani WTW. Sekcja wioślarska UW jest jedną z najstarszych organizacji sportowych Akademickiego Związku Sportowego Warszawa. Razem z pięcioma innymi sekcjami akademickimi współtworzyła AZS w 1919 roku. Wioślarstwo na UW rozwija się do dziś dzięki zgranej grupie studentów. Motto prężnie działającej sekcji brzmi: „sława, prestiż i bicepsy”. Jak potwierdza kapitan drużyny, Jacek Ojrzyński, który trenuje od pięciu lat, nie są to tylko puste słowa. Warto wspomnieć, że to właśnie Ojrzyński był jednym z katalizatorów pozytywnych zmian w osadzie. – Na początku mojej przygody z wiosłowaniem uczyłem się od zawodników z klubu. To oni ciągnęli naszą sekcję. Po skończeniu studiów niestety odeszli. Stanęliśmy w miejscu. Przez dwa lata pływałem na łodzi tylko w basenie. Aż doszedłem do wniosku, że potrzeba nam zmian. Mój dawny trener otworzył sekcję amatorską WTW, która trenowała codziennie o 6.30. Dogadałem się z nim. Na początku nikt nie wierzył, że będziemy w stanie tak często i intensywnie pływać. Potem okazało się, że na treningi przychodzi po kilkanaście osób.

Wioślarska motywacja Pozytywnie zaskoczeni determinacją nowych członków sportowcy z AZS wspólnie zaczęli tworzyć zgraną osadę. Nie przestali trenować nawet zimą. Chociaż o wspomnianej porze roku szczególnie trudno jest wyjść na wodę, zastępowali to ćwiczeniami wytrzymałościowymi na siłowni i ergometrze wioślarskim. Na Wiśle zazwyczaj poprawiają już tylko błędy i doskonalą technikę. Jak sami przyznają, efektem ich determinacji są coraz lepsze wyniki drużyny odnotowywane podczas re-

gat akademickich. Przed najważniejszymi zawodami – Akademickimi Mistrzostwami Polski – w maju tego roku spotykali się codziennie o 6.30, czasem też popołudniami. I tak z finału C awansowali do najwyższego finału A, w którym startuje sześć najlepszych osad uniwersyteckich z Polski. Na taki sukces czekali kilka lat. Osiągnięcie podczas AMP to tylko niewielka część ich wspólnej historii. Przez ostatni rok zawodnicy wzięli udział w kilkunastu zawodach towarzyskich w Polsce i za granicą, między innymi w Budapeszcie. Zdobyli złoty medal podczas Międzynarodowych Regat Ósemek Wioślarskich o Puchar Rektora Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie. Prestiżowym i ekscytującym wydarzeniem wioślarskim, w którym cyklicznie startują, jest wyścig osad UW i Politechniki Warszawskiej. Po raz pierwszy odbył się on jeszcze przed wojną. Najbliższa edycja będzie zorganizowana już po raz 65.

Kultura wiosłowania Jedne z najważniejszych regat o zasięgu międzynarodowym odbędą się 4 czerwca 2016 roku w ramach 200-lecia UW. Objęte są patronatem Prezydenta Polski i organizowane między innymi przez członków osady AZS UW. – Nasz główny zamiar to stworzenie imprezy cyklicznej. Chcielibyśmy odrodzić kulturę wioślarską w Warszawie, tak jak ma to miejsce w Londynie. Skutki tego wyścigu dobrze by było zobaczyć za parę lat – mówi Maria Szumowska, sternik reprezentacyjnej ósemki UW i jeden z organizatorów regat. – Zależy nam na tym, żeby wioślarstwo ponownie stało się prestiżową dyscypliną akademicką. Dawniej w Warszawie regaty odbywały się co weekend. Życie nad Wisłą też toczyło się wokół wioseł. Naszym celem nie są występy osad wyłącznie z warszawskich uczelni. Chodzi po prostu o regaty w stolicy – dodaje. Żeby obejrzeć The Boat Race w Londynie o godzinie 15, trzeba ustawić się nad Tamizą o 5 rano. Być może tłumy na nadwiślańskich bulwarach już niebawem przypomną nam o warszawskim wioślarstwie. 0 fot. Tomasz Stankiewicz CC

T E K S T:


fot. Fábio Valinhos CC

Dyktatorzy szatni Upijanie całej drużyny, rozpalanie kadzidełek w szatni czy rąbanie drzew w górskich lasach. Trenerzy, którzy zaskakiwali cały świat podejściem do szkolenia sportowego. Trenerzy, którzy odnosili niepowtarzalne sukcesy. T E K S T:

A DA M H U G U E S

łaba kondycja Legii Warszawa na początku obecnego sezonu zadecydowała o rozwiązaniu umowy między trenerem Henningiem Bergiem a stołecznym zespołem. Zarząd klubu postanowił dać szansę Stanisławowi Czerczesowowi. Były szkoleniowiec m.in. Spartaka Moskwa jest znany z zamiłowania do intensywnych treningów. Nic więc dziwnego, że swoją pierwszą konferencję prasową, już jako trener „Wojskowych”, rozpoczął słowami: Żeby odpocząć, trzeba się zmęczyć. Czy rzeczywiście jest to najlepszy sposób, aby osiągnąć sukces sportowy? Oto sylwetki trenerów, którzy w swojej karierze nie odpuszczali podopiecznym lub sięgali po niekonwencjonalne metody szkoleniowe. Z jakim skutkiem?

S

Kukułeczka kuka, Dragomir Okuka W 100-letniej historii Legii Warszawa, przez pewien czas drużynę tę prowadził trener, który oczekiwał od swoich zawodników pełnego zaangażowania. Dragomir Okuka objął stanowisko w 2001 roku i od razu wprowadził porządki w szatni. Za moich czasów Okuka potrafił nas wszystkich stawiać na baczność. Jeśli ktoś się sprzeciwiał, nie było zmiłuj. Potrafił opier... każdego, nawet zawodników z najwyższej półki w klubowej hierarchii – wspomina ówczesny kapitan drużyny, Cezary Kucharski. Dla Serba nie było ważne, czy dany zawodnik jest gwiazdą, czy gra dla reprezentacji. Nawet takie osoby, jak Marek Citko czy Mariusz Piekarski musiały się mu podporządkować. Ci, którzy nie wytrzymywali intensywnych treningów, siadali na ławce rezerwowych lub byli zmuszeni szukać innego pracodawcy. Ale morderczy wysiłek się opłacił: w sezonie 2001/2002 Legia nie przegrała 33 meczów z rzędu, wskutek czego, po 6 latach bez złotego medalu, nareszcie sięgnęła po upragnione mistrzostwo.

Tytan pracy Nie tylko w piłce nożnej można znaleźć szkoleniowców, którzy pracowitość stawiają ponad wszystko. Hubert Wagner to siatkarski trener

wszech czasów. Pod jego wodzą nasza męska reprezentacja zdobyła mistrzostwo świata na zawodach w Meksyku (1974) i złoto igrzysk olimpijskich w Montrealu (1976). Za młodu Wagner studiował na Politechnice Poznańskiej, ale po dwóch latach nauki stwierdził, że liczenie całek przeszkadza mu w realizowaniu największej pasji jego życia – siatkówki. Postanowił więc przenieść się na Akademię Wychowania Fizycznego w Warszawie. Jako zawodnik nie wyróżniał się talentem; brak wybitnych umiejętności zdołał jednak nadrobić ciężką pracą. Wedle tej samej zasady szkolił później swoich podopiecznych, dzięki czemu wielu z nich odniosło sukces. Miał trudny charakter i nie znosił sprzeciwu. Mimo tego starał się postępować fair wobec zawodników i prowadził ich tak, aby jako zespół tworzyli monolit. On nie był katem, to przydomek rozdmuchany przez media. Prawda jest taka, że to my zgodziliśmy się na jego warunki i katorżniczy trening, bo, podobnie jak on, byliśmy głodni sukcesu – wspomina Ryszard Bosek, mistrz świata i mistrz olimpijski z drużyny Wagnera.

Zawsze miałem rację W Wielkiej Brytanii, kolebce futbolu, również nie zabrakło szkoleniowców o niekonwencjonalnych metodach treningowych. Brian Clough, zwany Wielką Gębą, sportowo osiągnął wiele: z mało liczącą się w Premier League drużyną Derby County, zdobył mistrzostwo Anglii, a w 1973 roku doprowadził ją do półfinału Pucharu Europy. Pod jego wodzą Nottingham Forest dwa razy z rzędu wygrało najbardziej prestiżowe rozgrywki klubowe. Clough sukcesy odnosił na swój własny sposób. Według niego najlepszą metodą na odprężenie zawodników przed ważnym meczem była wizyta w pubie lub w domu uciech. Przed finałem Pucharu Ligi Angielskiej w 1979 roku zamknął się wraz z całą drużyną Nottingham w pokoju i oświadczył, że nikt stamtąd nie wyjdzie, dopóki nie będzie zalany w trupa. Mimo początkowych oporów, zawodnicy wykonali polecenie trenera. Następnego dnia

bez problemu pokonali Southampton 3:2. Podczas gdy większość trenerów przełomu lat 70. i 80. przywiązywała większą wagę do dokładnej analizy gry przeciwnika, on forsował prostą taktykę meczową: iść na żywioł i podawać do tych, którzy najlepiej kopią piłkę. On niczego nie robił normalnie – stwierdza były piłkarz Roy McFarland. Bo czy ktoś słyszał, żeby szkoleniowiec bił piłkarza? A Clough owszem, walił swoich zawodników podczas przerwy, mówiąc, że zasłużyli i powinni się cieszyć, że nie bije mocniej. Niestety, wspomniane wypadki oraz niewyparzony język trenera (wszelkich działaczy piłkarskich regularnie wyzywał od oszustów i darmozjadów) skutecznie zepsuły mu reputację i tym samym uniemożliwiły spełnienie się największego marzenia – objęcia sterów reprezentacji Anglii. Na otarcie łez rodacy postawili mu trzy pomniki, a autostradzie łączącej Derby i Nottingham nadali nazwę Brian Clough Way.

Władca pierścieni Mgliste wspomnienia lat 90. przywodzą na myśl jeden z najbardziej utytułowanych zespołów tamtego okresu – Chicago Bulls. Drużyną, w której grali Michael Jordan, Dennis Rodman czy Scottie Pippen, dowodził Phil Jackson. W jego pierwszym sezonie na ławce trenerskiej, ,,Byki” dotarły do finału konfederacji wschodniej, a przez kolejne trzy lata sięgały po mistrzostwo ligi. Jackson znany był jako „mistrz zen”, z racji swojego zafascynowania filozofią Dalekiego Wschodu, którą stosował w trakcie rozgrywek. Namawiał swoich zawodników – często gwiazdy światowego formatu, zarabiające na sporcie ogromne pieniądze – do porzucenia indywidualnych ambicji na rzecz wspólnego sukcesu, a po treningach zabierał całą drużynę na grupową medytację. Kontrowersyjne metody opłaciły się: Phil Jackson zdobył w swojej karierze 11 tytułów mistrzowskich jako trener (6 z Chicago Bulls i 5 z Los Angeles Lakers) i do dzisiaj dzierży rekord wszech czasów stosunku zwycięstw do rozegranych meczów (70,4 proc.). 0

listopad 2015


Warszawa / rozrywki studenckie

Warszawskie momenty

fot. chany cristal CC

Zapraszam do licytacji

Kanapki z tatarem w barze Praha, dyskretna rozmowa w kolejce po bilety do kina Moskwa, wspólna podróż na jeden paszport. Impreza w domowej piwnicy, tango w zakładzie pracy, wino U Fukiera. Uchwycone sceny studenckiego życia kwitnącego w stolicy w latach 50. T E K S T:

H a n n a G ó rc z y ń s k a

46-47 magiel


wspomnienia Warszawy /

Popołudnia spędzałam w restauracji Rycerskiej, gdzie razem z koleżanką, zgodnie z ówczesną modą, toczyłam rozmowy przy filiżance kawy i dwóch paczkach papierosów.

listopad 2015


magiel


praca u podstaw w Indonezji / Gosiu, wszystkiego najlepszego! Sto lat!

You

is my friend forever

Indonezja jest krajem wielkich liczb. Położona na 17 508 wyspach, jest domem dla ponad dwustu milionów mieszkańców. Najniższy nominał, który można znaleźć na banknocie to tysiąc, a najwyższy – sto tysięcy. Niektórzy nie wierzą, że Indonezja to jeden kraj i zadają pytanie o państwa wchodzące w jego skład. Ale to nie one tworzą Indonezję – tworzą ją ludzie. Tekst i fotografie:

G o s i a Wój c i k

pał. Jak co dzień w porze letniej trzydzieści pięć stopni utrzymuje się praktycznie przez cały dzień. O siódmej rano jeszcze jest szansa, że poczuje się powiew świeżego powietrza. Gdy pieszo przemierzam dystans blisko sześciuset metrów, próbuję szybko wymyślić nową grę, która spodobałaby się uczniom. W międzyczasie odpowiadam na radosne pozdrowienia – Selamat Pagi!, Pagi!, Halo! czyli dzień dobry, dobry i po prostu cześć. Pierwszymi oznakami tego, że cel jest blisko są całkiem spory meczet, duże rondo i dziesiątki dzieci przebiegających przez owe rondo, aby po skończonych porannych modlitwach udać się na lekcje.

U

Chwilę później rozlegają się głośne okrzyki Miss Goooosia! i dokładnie w tym samym momencie ktoś chwyta za rękę, ktoś próbuje zadawać pytania po angielsku, ktoś biegnie dalej i cieszy się z niewiadomych do końca powodów. Wchodząc na dziedziniec szkoły, widzę dwa ogromne budynki, po prawej szkołę podstawową, po lewej gimnazjum. Cały teren jest zadbany, piłki równo poukładane, ławki równo ustawione. Wszyscy są przyjaźni, każdy nauczyciel wita się z uśmiechem na ustach. Jesteśmy dwie. Reprezentacja Polski i Czech, dlatego część dzieci próbuje wymówić cześć, ktoś na przywitanie krzyczy do widzenia, a część radośnie wykrzykuje ahoj.

Apa? Yes! Euforia! W SD Islam Tunas Harapan na każdy dzień tygodnia dzieci i nauczyciele mają inny mundurek. Jest to szkoła prywatna, więc niekiedy rodzice chodzących tu dzieci są bogatsi, niż przedstawiciele klasy średniej w Europie. W Indonezji pociechy są posyłane do szkół prywatnych głównie wtedy, kiedy rodzicom zależy na nauce religii. Jednak to, co również ma zachęcać nowych uczniów, to dwójka zagranicznych wolontariuszy, przyjeżdżających dwa razy do roku na siedem tygodni. W związku z tym lekcje w SD Islam Tunas Harapan mogą odbywać się w czterech wersjach: z indonezyjskim nauczycielem, z dwiema nauczycielkami z za- 1

listopad 2015


/ praca u podstaw w Indonezji

granicy, z jedną nauczycielką z zagranicy lub z indonezyjskim pedagogiem w pakiecie z tym zagranicznym. Określenie „zagraniczny nauczyciel” właściwie nie do końca pasuje, gdyż obydwie studiujemy ekonomię i wcześniej nie miałyśmy żadnego doświadczenia w uczeniu dzieci. Jednak takie określenie było jedynym adekwatnym, więc już tak zostało. Pierwsze lekcje ze wszystkimi klasami wyglądały tak samo. Próbowałyśmy coś powiedzieć o swoich krajach. – Nieważne, czy mówiłoby się, że stolicą Polski jest Warszawa, czy że w Czechach pije się dużo piwa, czy że na Księżycu żyją pomarańczowe ufoludki, reakcja dzieci byłaby taka sama. Wszechobecna euforia – tym zdaniem podsumowuje pierwszy tydzień nauki wolontariuszka z Czech. Mogłoby się wydawać, że siedem tygodni przebiegnie bez problemu. Niestety z biegiem czasu zauważałam, że uczniowie do radowania się są pierwsi, ale do nauki nie zawsze. Do tego dochodził lęk przed mówieniem po angielsku. Bardzo często na jakiekolwiek pytanie padała odpowiedź yes. I na tym koniec. Ewentualnie Apa?, czyli w ich języku co?. Z wykonywaniem ćwiczeń z książki nie było najmniejszego problemu. Wszyscy wszystko rozumieli, ale gdy przychodziło do powiedzenia czegoś, bardzo często graniczyło to z cudem. U jednego z nauczycieli zdarzało się i tak, że uczniowie potrafili biegać po klasie, wyrywać sobie stoły i krzesła, i krzyczeć tak, że nawet przerwy w polskiej podstawówce nie są tak głośne. Na pytanie dlaczego uczniowie tak się zachowują w szkole, padała odpowiedź to pobudza ich kreatywność, bo nie czują, że coś ich ogranicza. Kluczem do przekonania dzieci do siebie oraz tym samym do przekazania jakiejś wiedzy było przełamanie granicy nauczyciel – uczeń. Zostawało się po prostu ich zagranicznym przyjacielem, który przy okazji uczy angielskiego. Jednym z największych szantaży okazywało się zdanie jeżeli będziecie niegrzeczni, otwieramy książki i nie ma więcej gier. Skutkowało zawsze. Czasami tylko na pięć minut, ale zawsze było to jakimś osiągnięciem. Jednak nawet, gdy na lekcjach tańczyło się czasami jak Michael Jackson czy uczyło dzieci rapować po angielsku, to i tak dało się zrobić stosunkowo dużo. Gdy już udawało się przełamać barierę wstydu i lęku przed posługiwaniem się angielskim, ze starszymi uczniami można było nawet więcej porozmawiać. Podczas opowieści o tym, czemu przyjechało się do Indonezji można było usłyszeć – Nawet nie wiecie, ile macie szczęścia. Możecie po prostu wyjechać na drugi koniec świata i spełniać swoje marzenia. Ja nie wiem, czy nawet kiedykolwiek wyjadę za granicę. Poruszające jest to, że to słowa dziewczynki, której sytuacja finansowa była i tak lepsza od

sytuacji sporej części społeczeństwa. Aby jednak poznać tę drugą część społeczeństwa należało udać się do dzielnicy, do której nawet taksówkarze nie chcieli jeździć. Oznaczało to podróż autobusem, a następnie złapanie tak zwanego ojek czyli taksówkarza, który zamiast samochodem kieruje motorem. Podczas przesiadki jedynym i tylko tymczasowym wybawieniem od gorąca wydawał się być pobliski McDonald’s, w którym oprócz wypicia zimnego napoju, można było również z ulgą odetchnąć klimatyzowanym powietrzem. Na początku, jak zwykle, niecodzienny gość w postaci człowieka o jasnej karnacji robił wrażenie, ale i tak mniejsze niż w innych częściach miasta. Ale nawet tutaj od razu znalazła się ciekawska osoba chcąca wiedzieć więcej o tym, co w ogóle ten gość robi. Nawiązałam rozmowę z troszkę grubszą, młodą indonezyjską kobietą. Po paru minutach nie tylko ona dowiedziała się więcej o gościach. Również goście mieli okazję poznać ciekawską kobie-

magała innym, bo na pewno w tym czasie mnie zdradzała. Ale rozwód nie wchodził w grę. Dlatego zabrał dokumenty swojej żony, a ta stwierdziła, że się wyprowadza. Tylko dokąd? Jej jedyna praca nie przynosi ani grosza, wszystko robi charytatywnie. Zamieszkała więc razem ze swoim synem u ciotki. Ciotka ta cały czas krytykuje ją za to, jak poświęca się dla innych. Syn Keyko zapadł w śpiączkę. Konieczny był długi pobyt w szpitalu. Keyko, nie mając pieniędzy, podpisała w szpitalu zeznanie, że gdy tylko będzie miała z czego spłacić osiemdziesiąt milionów rupii indonezyjskich (około dwudziestu pięciu tysięcy złotych), to natychmiast to zrobi. Leczenie zakończyło się sukcesem, ale dług pozostał. Keyko nadal nie jest w stanie go spłacić, gdyż wszystko co ma, co dostanie od przyjaciół, woli zainwestować w Indoshelter. Bo gdyby nie ona, to co by było z tymi wszystkimi dziećmi? Indoshelter to moja rodzina, którą mam już od ośmiu lat, a rodziny się nie zostawia – mówi. Wreszcie mamy okazję poznać „rodzinę” Keyko. Z pozoru mały domek, dookoła którego biegają kurczaki, a nad niepewnie wyglądającymi drzwiami widnieje już trochę wypłowiały napis „Indoshelter”. Z niepewnością wchodzimy do środka. Jednak od razu po przekroczeniu progu widać, że obdrapane ściany zostały skrzętnie zakryte dziecięcymi rysunkami. W małym betonowym ogródku z tyłu budynku bawi się radosna grupka. Na widok gości praktycznie nie reagują. Jest to dosyć dziwne, szczególnie gdy weźmiemy pod uwagę fakt, że ludzie z jasną karnacją budzą w Indonezji sensację właściwie wszędzie. Ale nie w Indoshelter. Tutaj niecodzienna okazja jaką jest możliwość zabawy staje się ciekawsza niż wszystko inne. Keyko mówi, że te wszystkie zabawki, które widzimy, dzieci znalazły na śmietniku. Następnie wspólnie wyczyściły tak, że bez problemu można się bawić, budować pałac czy sklep. Po jakimś czasie przychodzi pora na zajęcia. – Oczywiście uczę je pisania, czytania, liczenia czy angielskiego. Ale nie zajmuje to całego czasu. Malujemy i robimy inne rzeczy pobudzające kreatywność. Bardzo mi zależy na tym, aby dzieci przychodziły tutaj nie dlatego, że ktoś je zmusza, tylko dlatego, że chcą – mówi Keyko. Tym bardziej, że Indoshelter to miejsce, gdzie dzieci przychodzą po szkole. – Jestem tu sama. Dwa razy do roku na sześć tygodni przyjeżdżają do mnie wolontariusze. Na ogół dwóch lub trzech, ale to za mało. Czasami brakuje sił, ale nie poddaję się, bo to wszystko dla dzieci – tłumaczy. Niestety nie wszyscy rodzice są z tego powodu szczęśliwi. Większość z nich chciałaby, aby dzieci sprzedawały gazety w mieście lub żebra-

Chcę nauczyć również rodziców tych dzieci, że że-

branie nic nie daje. Jeżeli będą sprzedawać swoje

produkty zobaczą, że mogą wyjść z ubóstwa.

50-51

tę. Okazało się, że młoda Indonezyjka prowadzi charytatywnie weekendową szkołę dla biednych dzieci. Uczy je informatyki, angielskiego i tego, jak opowiadać ciekawe historie. Przy wymianie kontaktów stwierdziła, że byłoby niesamowicie, gdybyśmy kiedyś wspólnie poprowadziły zajęcia w jej szkole. Nikt inny jej nie pomaga, prawie nikt nie wie o tym, co robi. Obiecałyśmy sobie jeszcze kiedyś się zobaczyć.

Mam na imię Keyko Po piętnastominutowej podróży czymś pomiędzy skuterem a motorem przybyłam do drugiego świata. Świata, w którym ludzie wiedzą, że nigdy nie będą w stanie pójść na wymarzone studia, czy nawet do liceum. Świata, w którym za mieszkanie służy rozłożone na ulicy pudło. Świata, w którym rodzicom dzieci przydają się tylko po to, aby żebrając z nimi dostać więcej pieniędzy. Iskierką nadziei zdaje się tu być Indoshelter, czyli mały domek, w którym dzieci ulicy mogą odnaleźć odrobinę szczęścia. Miejsce to zostało założone przez Keyko, która sama, nie mając nic, poświęca się innym. Keyko jest dosyć drobną kobietą. Ma małego syna, który zawsze tkwi przy jej boku. Świetnie mówi po angielsku, chociaż języka uczyła się sama. Niestety życie rodzinne Keyko nie jest takie proste. Jej mężowi nie podobało się, że po-


praca u podstaw w Indonezji /

ły. Keyko mówi, że bardzo zależy jej na rozmowie z takimi rodzinami. Często kupuje różne materiały, uczy jak szyć czy wykonywać ozdoby tak, aby mamy, zamiast żebrać, mogły sprzedawać. – Chcę nauczyć również rodziców tych dzieci, że żebranie nic nie daje. Jeżeli będą sprzedawać swoje produkty zobaczą, że mogą rozwijać tę działalność i wyjść z ubóstwa. A jeżeli już chcą żebrać, to bardzo mi zależy, aby robili to bez dzieci – podkreśla kobieta.

Dźwięki nadziei To właśnie w Indoshelter odzyskać można wiarę w drugiego człowieka. Spędzając czas w tym miejscu, miałam bardzo mieszane uczucia – z jednej strony smutek, z drugiej radość. To tutaj mogłam zobaczyć prawdziwe szczęście, które jest silniejsze niż największe problemy. Przykładem może być historia najstarszego wychowanka Keyko. Właśnie skończył liceum, ale nie mógł znaleźć pracy. Nie załamał się jednak, wręcz przeciwnie, radość bijąca z jego oczu była niesamowita. Chwycił gitarę i zaproponował, abyśmy wspólnie coś zagrali i zaśpiewali. Gry na gitarze nauczył się sam, w dużej mierze ze słuchu. Pierwsze piosenki to Rolling In The Deep Adele oraz Zombie The Cranberries. Po chwili dołączyło więcej osób. Ktoś wyciągnął prowizoryczną, małą perkusję, ktoś zaczął nieśmiało tańczyć. Wszyscy zapomnieli o smutkach. Liczyło się to, co tu i teraz. Tydzień później najstarszy wychowanek Keyko znalazł pracę. Największym marzeniem kobiety jest jednak, aby kiedyś mogła prowadzić szkołę dla dzieci z ulicy. W obecnym systemie edukacja w Indoshelter nie może być potwierdzona żadnym papierkiem. Nawet dla pracodawcy bardzo waż-

ne jest, by potencjalny pracownik skończył jakąś szkołę. Załatwienie wszystkich dokumentów i uzyskanie zgody państwa kosztuje dwadzieścia jeden milionów rupii indonezyjskich (czyli prawie siedem tysięcy złotych). – Wolę działać tak, jak teraz, niż zapłacić tyle pieniędzy. Gdybym miała taką kwotę pewnie wydałabym ją bezpośrednio na dzieci, na nowe zabawki czy książki, a nie na świstek papieru – mówi Keyko. To wszystko nie znaczy jednak, że nie chce rozwijać ośrodka. Niedawno Indoshelter zmieniło nazwę na RUBBIK Semarang, gdyż było to warunkiem współpracy z nowym sponsorem i rozpoczęcia działalności jako NGO. Wszystko wydawało się być na dobrej drodze, gdyby nie fakt, że właściciel domu, w którym znajduje się obecny RUBBIK, pomimo zapłaconego czynszu, stwierdził, że nie jest już zainteresowany współpracą. Keyko właśnie szuka nowego miejsca dla swojej dużej rodziny, każdego dnia prowadzi zajęcia i walczy z biurokracją. Nadal nie traci nadziei. Ludzie, którzy są dla innych światłem nawet podczas najciemniejszego dnia, niestety zwykle pozostają w cieniu. Prawie nikt o nich nie

wie; nikt nie pisze o nich artykułów, nie zaprasza do programów telewizyjnych. Z drugiej strony może to lepiej, ponieważ dzięki temu te osoby mają spokój, aby móc realizować swoją misję. – Dla osób takich jak Keyko to uśmiech drugiego człowieka jest największą nagrodą. To właśnie ci ludzie zmieniają świat. Zmieniają świat każdej poszczególnej osoby, której pomagają – mówi znajoma wolontariuszka, machając nam jednocześnie na pożegnanie. 0

Jesteś studentem I-III roku studiów licencjackich?

reklama



Działówka trzecia...

listopad 2015



listopad 2015


/ Tadeusz Sarnowski / Justyna Fruzińska

56-57


fenomen subskrypcji / Prezes Kaczyński znalazł właśnie trotylion złotych na spełnienie swoich obietnic wyborczych.

Koniec własności Rewolucja już się zaczęła. Wielkie firmy i nowe przedsiębiorstwa – wszyscy do niej dołączają. Rosnąca popularność subskrypcji jako modelu biznesowego może oznaczać koniec własności, jaką znamy obecnie. T e k s t:

M i c h a ł H a j da n

iedy zaledwie kilka lat temu pojawiły się na rynku firmy oferujące sposób sprzedaży poprzez subskrypcję, nikt nie przypuszczał, że wiatr zmian zapoczątkowany przez ich wejście na rynek zmusi nawet takich gigantów jak Apple czy Microsoft do zredefiniowania swojego podejścia do prowadzenia biznesu.

K

Więcej za mniej Muzyka i filmy – od tego wszystko się zaczęło. Pionierami tej branży są Spotify i Netflix, które oferują swoim subskrybentom dostęp do bardzo bogatego portfolio, odpowiednio utworów muzycznych i filmów, w cenie znacznie niższej od kupna pojedynczego albumu czy kilku płyt DVD. Takie rozwiązanie daje przede wszystkim szeroko pojętą wygodę. Jedna, stała, comiesięczna opłata, którą łatwo wkalkulować w domowy budżet, pozwala nam cieszyć się nieograniczonym dostępem. W szybko zmieniającym się świecie nie do przecenienia jest elastyczność, jaką oferuje subskrypcja. Chcemy zrezygnować z oferty? Za miesiąc już nic nas nie łączy z daną firmą. Zmieniły się nasze potrzeby? Znaczna część ofert abonamentowych oferuje różne poziomy usługi, takie jak ilość przestrzeni dyskowej w chmurze Dropbox c z y

jakość muzyki w serwisie TIDAL. Bez problemu możemy szybko przejść na wersję dostosowaną do naszych wymagań. Pomimo korzystania, tak naprawdę nie posiadamy żadnego prawa własności do konsumowanych dóbr. Z chwilą zaprzestania płacenia abonamentu zostajemy de facto z pustymi rękoma. Ten jeden, kluczowy obecnie, mankament jest kwestią przyzwyczajeń konsumentów. Od tego, czy klienci przywykną do nowego spojrzenia na własność jako prawa do korzystania z usługi, a nie posiadania fizycznego produktu, zależy, czy zniknie największa bariera ograniczająca przyjęcie tego modelu biznesowego.

Giganci nadchodzą Kto nie idzie do przodu, ten się cofa. Zgodnie z tą maksymą wielkie firmy, głównie z branży technologicznej, po przeanalizowaniu obecnych trendów zaadaptowały się do zmieniającej się rzeczywistości biznesowej. Zarówno Apple, jak i Google odpowiedziały na fenomen Spotify za pomocą własnych serwisów streamingowych. Nie jest to nic zaskakującego ani wyjątkowego, jedynie powiększenie ich dotychczasowego portfolio opartego o konwencjonalną sprzedaż muzyki, na której wciąż zarabiają znacznie większe kwoty. Dużo ciekawszym zagraniem z perspektywy potencjalnego wpływu na rynek jest iPhone Upgrade, program wprowadzony w życie na wrześniowej konferencji producenta z logiem nadgryzionego jabłka. Opiera się on na systemie miesięcznych rat, które pozwalają po dwunastu miesiącach (lub zapłaceniu odpowiednika 12 rat) zwrócić starego, używanego iPhone’a i wymienić go na najnowszy model. Rozwiązanie takie funkcjonuje póki co tylko w USA, lecz zmienia ono zasadniczo sposób postrzegania urządzenia. Zamiast fizycznego obiektu, traktujemy go raczej jako portal do wszelakiego rodzaju usług. Ważniejsza staje się możliwość korzystania z najnow-

szego telefonu oferującego najlepsze „user experience” niż faktyczne posiadanie go na własność. Również Microsoft nie pozostaje dłużny. Przede wszystkim stawia na oprogramowania w systemie opłat abonamentowych, głównie w postaci Office 365 i chmury obliczeniowej Azure.

Kolos na glinianych nogach Subskrypcja niesie za sobą wspomniany wcześniej szereg zalet dla konsumentów, lecz czy jest równie opłacalna dla firm? Odpowiedź na to pytanie nie jest taka oczywista. Z jednej strony powtarzający się okresowy przychód pozwala znacznie lepiej zarządzać działaniami firmy oraz zapasami magazynowymi, jak również opracowywać strategię na przyszłość. Jednak oprócz korzyści, model abonamentowy powoduje sporo zagrożeń. Etap wejścia na rynek lub przejścia na model subskrypcji jest stosunkowo długi i odbija się negatywnie na zyskach. Doskonale widać to na przykładzie Spotify’a, który mimo stale rosnącego przychodu, jak również liczby użytkowników (w tym płatnej wersji premium), co kwartał notuje stratę. Również Microsoft, odchodząc od swojego dotychczasowego modelu jednorazowej sprzedaży oprogramowania, napotkał problemy w przejściu na subskrypcję. Office 365 okazał się dużym sukcesem, o czym świadczy tempo wzrostu bazy użytkowników na poziomie miliona miesięcznie. Mimo dynamicznego rozwoju, firma z Redmond traci na tym procesie przemiany, notując dwuprocentowy spadek przychodu działu odpowiedzialnego za oprogramowanie biurowe. Przychód na klienta również spadł i utrzymuje się obecnie poniżej 50 dolarów. Obie te firmy liczą na to, że w dłuższej perspektywie subskrypcja okaże się rentownym i bardziej zyskownym modelem niż konwencjonalna sprzedaż.

Przyszłość zaczyna się dziś Czy obecny trend będzie miał przełożenie na inne branże? To całkiem możliwe w przypadku sektorów gospodarki, które opierają się o szybko zmieniające się i często aktualizowane portfolio. Największe firmy już dołączyły do tej rewolucji, a za przykładem światowych korporacji mogą pójść mniejsze przedsiębiorstwa. Chociaż transformacja biznesu jest długą i kosztowną drogą, to upowszechnienie się subskrypcji jest kwestią czasu, a to, że zmieni oblicze świata i biznesu, jest pewne. 0

listopad 2015




/ fabuła lokowana w zbiorowej reklamie cudzysłowiowy nierząd

60-61


z przymrużeniem oka /


666



Patrzysz na podatki z innej perspektywy? Gkljrqkr rķZq na transakcje? Hg\fa]ŵ \g coY\jYlm oa]\rĸ o gZkrYjr] hjYoY hg\Ylcgo]_g dmZ ljYfkYc[ba a \g\Yb eg[fq hmfcl o ;N& XI edycja EYe on Tax XII edycja EY Financial Challenger R\gZĤ\Ɠ2 h]j^]c[qbfq klYjl cYja]jq o =Q *, ((( HDF \dY r]khg m fj ) o =Q] gf LYp a hmdY ,( ((( HDF \dY roq[aĸr[ o =Q >afYf[aYd ;`Ydd]f_]j oYjlgŵ[ago] fY_jg\q jr][rgo] RYj]b]kljmb ko b r]kh fY ey.com.pl/kariera \g )1 daklghY\Y


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.