Numer 164 (UW) (styczeń-luty 2017)

Page 1

Niezależny Miesięcznik Studentów

Numer 164 Styczeñ-luty 2017 ISSN 1505-1714

www.magiel.waw.pl

s.47 / w subiektywie

s.50 / człowiek z pasją

Musująca Szampania winobranie we Francji

Czerwone kwiaty na polu minowym s.14 / temat numeru

To tylko teoria w poszukiwaniu naukowej prawdy

inna strona wojny


HOROSKOP Baran

Byk

21.03-19.04

20.04-20.05

Baran co robi, każdy widzi. A raczej słyszy. Beczy. Zaleca się więc unikania towarzystwa baranów, ponieważ od ich łez można sobie pochlapać ubranie. Samym baranom zaś proponujemy zimą izolację od społeczeństwa. W celu znalezienia inspiracji, jak przetrwać ten okres, polecamy eponimiczny film Grimura Hakonarsona - tam barany wiedziały, co ze sobą zrobić.

Bliźnięta 21.05-21.06

Z bliźniętami zawsze jest ten problem, że kiedy się je permanentnie rozdzieli, tracą poczucie rzeczywistości. Zimą szczególnie łatwo o utratę kontaktu ze światem zewnętrznym. Aby nie dopuścić do pogrążenia się bliźniąt w odmętach swojego tao, zaleca się połączenie ze swym bliźniakiem za pomocą sznura lub taśmy klejącej. Można użyć też do tego celu przyjaciela - w końcu od tego ich mamy, by ich wykorzystywać.

Lew

cfcbbb

2 0 1

24.07-23.08 Gwiazdy mówią, że w nadchodzącym roku, dzięki postępującemu usprawnianiu działania organów państwowych, uchwalony zostanie nowy podatek od grzywy. Grzywna (lub na południu - grzywne) obowiązywać będzie każdego kota, którego włosie przekroczy długość swej własnej łapy. Trzeba się więc będzie, lwy drogie, strzyc!

7

Byk jest dziki, byk jest zły, byk ma bardzo ostre kły - jak głosi ludowe porzekadło przekazywane z pokolenia na pokolenie. Każdy byk w każdym miesiącu ostrzy sobie na coś kiełki i różki - w styczniu, moi drodzy, czynicie to jednak na darmo. Żadne z Waszych marzeń się nie spełni, żadne z Waszych założeń nie zostanie zrealizowane. Proponujemy zapaść w zimowy sen i obudzić się na wiosnę.

Rak 22.06-23.07 Raki popełniają w życiu błąd konformizmu dostosowując się do większości, rezygnują z tego, co czyni je wyjątkowymi. A jest tym czymś naturalna predyspozycja do chodzenia tyłem. Powiedzmy więcej - należy, będąc rakiem, nie tylko chodzić tyłem, lecz także w ogóle wszystkie czynności w tym roku wykonywać odwrotnie . Efekty już po pierwszym miesiącu!

Panna 24.08-22.09

Wbrew pozorom nazwa tego znaku nie pochodzi od określenia niezamężnej kobiety, lecz od włoskiego wyrazu panna, oznaczającego śmietanę. Związane jest to z faktem, że osoby urodzone pod tym znakiem są słodkie, lekkie i apetyczne jak włoska śmietanka. W tym roku należy się jednak mieć na baczności w towarzystwie osobników odmiany panna cotta, ci są bowiem tak słodcy, że aż się w nas gotuje.


spis treści / All I want for christmas is sleep

18

32

44

56

Gdzie dom twój, tam kredyt twój

Nagi instynkt

Przed Coca-Colą i Rio

Robo(e)tyka

a Uczelnia

d Muzyka

o Sport

p Czarno na Białym

0 6 U n i we r s y t e t p r z e c i w k o a g r e sji 07 Głodni wiedzy 0 8 Drenaż mózgów 0 9 WPiA atakuje rząd 10 Nowe szanse 1 1 Panie przodem

b Patronaty

13 K a l e n d a r z w yd a r z e ń

8 Temat Numeru 14 To t y l k o t e o r i a

c Polityka i Gospodarka

18 Gdzie dom twój, tam kredyt twój 19 I n d i e w p r a w o z w r o t 20 4 najważniejsze wydar zenia 2017 r. 2 1 K a s t r a c ja K u b y 2 2 Pod Sł ońce

2 6 W s z y s t k o w ł o ż yć w m u z y k ę 2 8 Childish Gambino - Awaken, My Love!

f Książka

4 0 Szaleństwo na lodzie 41 W i e l k i f u t b o l n a p r o w i n c ji 42 E - m is t r z o w i e

2 9 C z y t a l i ś m y ( ?) S i e n k i e w i c z a . . . 30 Nowy kanon, stare książki 30 Recenzje

j Warszawa

h Teatr

g W subiektywie

42 V a r s h e s z t e t l 4 4 Przed Coca-Colą i Rio

32 N a g i i n s t y n k t 34 Recenzje

47 M usuj ą c a S z a m p a n i a

e Film

5 0 C zer wone k wiat y na p olu min ow ym

i Człowiek z pasją

54 Morze parasolek

k Technologie

56 R o b o (e)t y k a 57 I n f o r m a c ja (n i e)k o n t r o l o w a n a 58 Final Fantasy X V

q Felieton 6 0 D é jà v u

t 3po3 61 P r o je k t : k a r n a w a ł o w a d o m ó w k a v Do góry nogami 62 D o g ó r y n o g a m i

36 F e s t i w a l C a m e r i m a g e 37 P o w i d o k i 38 C z y D r a k u l a b y ł i m i g r a n t e m?

Artykuł z serii „Emigranci” Redaktor Naczelna: Paulina Błaziak

Dział Księgowy: Monika Picheta

Gładka, Julia Horwatt-Bożyczko Redaktor Prowadzący: Michał Hajdan Patronaty: Sara Filipek Uczelnia: Antonina Dybała Polityka i Gospodarka: Aleksandra Gładka Człowiek z pasją: Roman Ziruk Felieton: Katarzyna Kołodziej Film: Małgorzata Jackiewicz Muzyka: Alex Makowski Teatr: Radosław Góra Książka: Marta Dziedzicka Warszawa: Marcin Czarnecki Sport: Piotr Poteraj 3po3: Aga Moszczyńska Kto jest Kim: Aleksandra Golecka Technologie: Michał Hajdan Czarno na Białym: Gosia Grochowska W Subiektywie: Patrycja Pawlik, Ola Czerwonka Do Góry Nogami: Redaktor Nieodpowiedzialny Korekta: Marta Dziedzicka Dział foto: Barbara Pudlarz Dyrektor Artystyczna: Dominika Wójcik

Dział WWW: Anastazja Kiryna,

Zastępcy Redaktor Naczelnej: Aleksandra

Wydawca:

Stowarzyszenie Akademickie Magpress

Prezes Zarządu:

Konrad Abramowski konrad.abramowski@magiel.waw.pl Adres Redakcji i Wydawcy:

al. Niepodległości 162, pok.64 02-554 Warszawa magiel@magiel.waw.pl

Dział Promocji i Reklamy: Aleksandra Brzozowska

Michał Cholewski Dział PR: Monika Prokop, Ewa Skierczyńska Współpraca: Wojciech Adamczyk, Justyna Andrulewicz, Judyta Banaszyńska, Natalia Bartman, Piotr Bartman , Sylwia Bartoli, Anna Basta, Eliza Bierć, Maja Biernacka, Maria Błagowieszczeńska, Paweł Bryk, Małgorzata Chmielowiec, Michał Cholewski, Justyna Ciszek, Piotr Cyran, Ada Czaplicka, Marcin Czajkowski, Aleksandra Czerwonka, Szymon Czerwonka, Piotr Chęciński, Aleksandra Czyżycka, Karolina Dłuska, Barbara Drozd, Paweł Drubkowski, Jan Dybus, Joanna Dyrwal, Zuzanna Działowska, Kamil Dzięgielewski, Klaudyna Frey, Aneta Fusiara, Jakub Gołdas, Michał Goszczyński, Hanna Górczyńska, Jan Gromadzki, Hubert Guzera, Dominika Hamulczuk, Adam Hugues, Michalina Jadczak, Aleksandra Jakubowicz, Monika Jasek, Katarzyna Jesiotr, Joanna Juszkiewicz, Oliwia Kapturkiewicz, Marta Kasprzyk, Maciej Kieruzal, Kamil Klimaszewski, Ilona Kohzen, Aleksandra Kołodziejczak, Przemysław Kondraciuk, Ewa Korzeniecka, Weronika

Kościelewska, Marta Kruhlaya, Marcin Kruk, Angelika

Redakcja zastrzega sobie prawo do przeredagowania

Kubicka, Filip Kubiński, Anna Kujawa, Agnieszka

i skracania niezamówionych tekstów. Tekst

Kujawa, Olek Kwiatkowski, Zuzanna Laskowska,

niezamówiony może nie zostać opublikowany

Maurycy Lewandowski, Stanisław Lewandowski, Anna

na łamach NMS MAGIEL. Redakcja nie ponosi

Lewicka, Ada Lewińska, Aleksander Łukaszewicz,

odpowiedzialności za treści zamieszczonych reklam

Monika Łyko, Maria Magierska, Katarzyna Maź, Anna

i artykułów sponsorowanych.

Mączyńska, Agata Michalewicz, Katarzyna Michalik, Joanna Mitka, Zuzanna Nojszewska, Magda Nowaczyk, Dominika Nowakowska, Michał Orlicki, Justyna Orłowska, Aleksandra Przerwa-Karśnicka, Jarosław Paszek, Hubert Pauliński, Ada Piórkowska, Agnieszka Pochroń, Jakub Pomykalski, Iwona Przybysz, Anna Puchta, Zofia Pydyńska, Anna Roczniak, Iza Rogucka, Jakub Rusak, Agata Serocka, Maksymilian Semeniuk, Katarzyna Skokowska, Katarzyna Sroślak, Bartosz Stań, Joanna Stocka, Elwira Szczęsna, Marta Szczęsna, Rafał Szczypek, Robert Szklarz, Piotr Szostakowski, Anna Ślęzak, Patrycja Świętonowska, Mateusz Truszkowski, Paweł Trzaskowski, Dominika Urbanik, Mateusz Walczak, Krzysztof Wanecki, Jakub Wiech, Michał Wieczorkowski, Jędrek Wołochowski, Piotr Woźniakowski, Wiktoria Wójcik, Marcin Wroński, Jakub Wysocki, Urszula Zawadzka, Edyta Zielińska, Kacper

Artykuły, ogłoszenia i inne materiały do wydania marcowego prosimy przesyłać e-mailem lub dostarczyć do siedziby redakcji do 12 lutego. Druk pokrywają w całości sponsorzy i reklamodawcy. Nakład: 7000 egzemplarzy Okładka: Dominika Wójcik Makieta pisma: Maciej Simm, Olga Świątecka współpraca: Maciej Szczygielski Kontakt do członków redakcji w formacie: imie.nazwisko@magiel.waw.pl Jesteś zainteresowany współpracą? Napisz na: rekrutacja@magiel.waw.pl

Zieliński,Kamila Zochniak

styczeń-luty 2017


Słowo od naczelnej / wstępniak No to teraz do wariatkowa lub na odwyk.

Kurtyna! Pau l i n a B ł a z i ak R E DA K TO R N A C Z E L N A rzed ostatnimi wyborami parlamentarnymi wybrałam się jako dziennikarz na prezentację programu jednej z partii. Nie, nie dlatego, że popierałam dane ugrupowanie – nigdy wcześniej nie byłam na podobnym spotkaniu. Wydarzenie miało się odbyć w jednym z teatrów. Szybko okazało się, że to miejsce idealne – politycy, niczym doświadczeni aktorzy, wygłaszali swoje kwestie; gra świateł, muzyka, wreszcie głośne owacje – potęgowało to wrażenie, że oglądamy spektakl. Szkoda tylko, że niemal cała widownia nie zauważyła, że była odbiorcą nie sztuki, a marnej szopki. Coraz częściej granice między kulturą wyższą a kiczem zacierają się, a co najgorsze trudno ten proces dostrzec. Brakuje suflera, który podpowie, jak wrócić na właściwe tory, reflektor natomiast skierowany jest nie na istotny szczegół, ale element, który odwraca uwagę od najważniejszego. Nawet kurtyn, które, spuszczane w dół, obwieszczają powrót do codzienności jest coraz mniej. Moda na otwarte zakończenia? A może zwykła oszczędność? Na racjonalnym myśleniu – z pewnością. Właściwie to nieraz nie wiadomo, co jest tragedią, a co – komedią. Śmiejemy się, gdy ktoś przeżywa swój dramat, a złościmy, kiedy innym się powodzi. Będąc reżyserem, postacią pierwszoplanową i jednocześnie widzem występów, jakie codziennie każdy z nas ogląda, trudno zachować równowagę i dy-

P

Żądni oklasków i sławy zapominamy, że scena to nie prywatny rejon, ale miejsce dla wszystkich, którzy mogą i chcą coś pokazać.

stans. Co więcej gubi się też publika: rzeczywistość miesza się z fikcją, a prawda z kłamstwem. I nikt nie wstanie i nie powie: Poproszę bilecik do kontroli, bo całe przedstawienie, żeby nie powiedzieć show, jest bezpłatne. A jak coś dają za darmo, to aż grzech nie skorzystać – i przy okazji skrytykować. Ludzki rozum i racjonalność bardzo łatwo jest oszukać, o czym też piszemy w Temacie Numeru. Wystarczy założyć maskę, by udawać przed innymi kogoś innego, ukryć się w cieniu, czy wręcz próbować stać się niewidzialnym – tak jak ten, kto porusza kukiełkami. I może czasem łatwiej być taką laleczką, która nieświadoma niczego, przedstawia „swoje” racje. Pytanie tylko – czy warto. Jedno jest pewne: za kulisami talent nie ujrzy światła dziennego, a wiecznie tam schowany artysta nie trafi na afisze. Szansa na to może się już przecież nie powtórzyć. Nietrudno jednak wpaść w pułapkę. Żądni oklasków i sławy zapominamy, że scena to nie prywatny rejon, ale miejsce dla wszystkich, którzy mogą i chcą coś pokazać. I nawet dla swojego dobra lepiej jest z niej samodzielnie zejść, bo strącenie może być bardzo bolesne. Kłaniam się nisko, gaszę światło i dziękuję za przybycie. Za nami długi spektakl i cieszę się, że mogłam wziąć w nim udział. Zapraszam na ciąg dalszy, bo z pewnością fabuła będzie wciągająca. A recenzje, Drodzy Czytelnicy, należą już do Was. 0

04-05

graf. Janek Dybus

a ja totalnie nie mam siły


aktualności /

Polecamy: 11 Uczelnia Panie przodem Seksizm na uczelniach

15 Temat numeru To tylko teoria Nauka a prawda

21 POLITYKA I GOSPODARKA Kastracja Kuby

fot. Aleksander Wójcik

Cukrowa rewolucja

styczeń-luty 2017


Uniwersytet Uniwersytet przeciwko agresji przeciwko agresji

We wrześniu zeszłego roku w jednym z warszawskich tramwajów pobity został profesor Instytutu Historycznego Uniwersytetu Warszawskiego – tylko dlatego że zwracał się do swojego znajomego w języku niemieckim. Niestety ten napad o wyraźnie ksenofobicznym charakterze nie był jednorazowym przypadkiem.

t e k s t: U r s z u l a Z awa dz k a

We wrześniu zeszłego roku w jednym z warszawskich tramwajów pobity został profesor Instytutu Historycznego Uniwersytetu Warszawskiego – tylko dlatego że zwracał się do swojego znajomego w języku niemieckim. Niestety ten napad o wyraźnie ksenofobicznym charakterze nie był jednorazowym przypadkiem. t e k s t: U r s z u l a z awa dz k a

ciągu ostatnich miesięcy można zauważyć wzrost doniesień o zachowaniach rasistowskich, których ofiarą padają także studenci – zarówno ci mieszkający w Polsce na stałe, jak i przyjeżdżający na wymianę w ramach programu ERASMUS. Liczni, jak należy ich nazwać, chuligani głoszący poglądy nacjonalistyczne nie tolerują przyjezdnych. Używanie języka obcego, noszenie ubrań charakterystycznych dla obcej kultury, a także inny kolor skóry stanowią pretekst do agresji wobec obcokrajowców. Wspomniany profesor IH-u – Jerzy Kochanowski – używał tylko innego niż polski języka. Nie spodobało się to jednak jednemu ze współpasażerów, który go zaatakował, co skończyło się dla profesora pobytem w szpitalu. W kolejnych tygodniach w mediach można było usłyszeć o innym ataku o podłożu rasistowskim, tym razem wymierzonym przeciw chińskim studentkom podróżującym metrem.

W

łań celem ujęcia sprawców. Ponownie wzywamy władze państwowe oraz media do podjęcia aktywnych działań zmierzających do powstrzymania wypowiedzi i aktów o charakterze rasistowskim i ksenofobicznym. Jednocześnie apelujemy do całej społeczności Uniwersytetu Warszawskiego o solidarność z naszym doktorantem – można przeczytać na stronie Wydziału. Również władze uniwersyteckie okazały solidarność z Wydziałem Orientalistycznym, przyłączając się do sprzeciwu wyrażonego w uchwale Rady i wyrażając głębokie zaniepokojenie nawracającymi informacjami o atakach na studentów i pracowników pochodzących z innych państw.

UW zabiera głos

Każda agresja, tak słowna, jak fizyczna, jest nie do zaakceptowania i zawsze powinna spotykać się z ostracyzmem społecznym .

Szalę goryczy na Uniwersytecie Warszawskim przelał ostatni atak, który wydarzył się 26 listopada w jednej z warszawskich dzielnic. Pochodzący z Nigerii doktorant został zaczepiony przez dwóch mężczyzn, którzy uderzyli go i spryskali gazem łzawiącym. Co gorsza – żaden ze świadków zajścia nie zareagował. Reakcja UW była błyskawiczna – już trzy dni później Rada Wydziału Orientalistycznego zabrała głos w tej sprawie i przyjęła specjalną uchwałę potępiającą przejawy agresji. Od służb publicznych domagamy się zdecydowanych dzia-

Senat Uniwersytetu Warszawskiego reagował już wcześniej, tuż po napaści na profesora IH-u. Podjął wówczas specjalną uchwałę potępiającą podobne akty. Uchwała obowiązuje do teraz, a w jej postanowieniach możemy przeczytać: Każda agresja, tak słowna, jak fizyczna, jest nie do zaakceptowania i zawsze powinna spotykać się z ostracyzmem społecznym oraz odpowiednią reakcją ze strony służb państwowych. Dodatkowo uchwała wzywa do sprzeciwienia się aktom

06-07

agresji, stwierdzając: Dlatego jako przedstawiciele środowiska akademickiego, które zawsze kieruje się siłą argumentów, a nigdy argumentem siły, apelujemy do wszystkich o jednoznaczne sprzeciwianie się temu i innym aktom agresji i nienawiści. Zdarzenie skomentowała także prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz, która w swoim poście na Facebooku potępiła wyraźnie atak, który nazwała ksenofobicznym i rasistowskim.

Nie tylko Warszawa Oczywiście nie tylko warszawskie uczelnie muszą stawiać czoła takim problemom. Niedawno doszło do ataku na sześciu studentów pochodzących z Turcji i Bułgarii w Bydgoszczy. Studenci jechali tramwajem, kiedy napastnicy zaczęli ich wyzywać. Mimo że studenci – aby uniknąć zagrożenia – przeszli do innego wagonu, mężczyźni poszli za nimi, nadal wykrzykując wulgaryzmy i wyzwiska. W pewnym momencie agresorzy zaczęli bić studentów. W reakcji na te wydarzenia władze Uniwersytetu im. Kazimierza Wielkiego postanowiły uruchomić specjalny kurs samoobrony dla obcokrajowców, podczas którego instruowani są, jak zachować się w problematycznej sytuacji, umiejętnie rozładować napięcie i nie eskalować konfliktu. Oprócz tego poszkodowani mogą liczyć na pomoc psychologa. Uczelnia pragnie też tak zacieśnić współpracę z policją, by koordynatorzy zajmujący się studentami z wymiany mogli szybko reagować i pomagać obcokrajowcom. Wszystko po to, by przyjezdni mogli poczuć się bezpieczniej. 0

fot. Ka Why Not Linh Vu via Foter.com / CC BY-SA tarzyna Matylla / CC

/ UW przeciwko agresji


Głodni wiedzy Młody, imprezujący, wiecznie głodny i niewyspany, o systematycznej pracy przypomina sobie przed samą sesją. Brzmi jak opis studenta? Okazuje się, że – poza tymi stereotypami – na uczelniach wyższych można spotkać także zupełnie inną, coraz liczniejszą grupę – studentów po trzydziestce. t e k s t: k atar z y n a m aź

o drugi maturzysta idzie na studia – niezależnie od wyników egzaminu maturalnego (niektóre uczelnie stawiają bardzo niskie wymagania) i faktycznych predyspozycji. Presja rodziny, a także pracodawców jest silna – młody człowiek powinien mieć wykształcenie wyższe. Jednakże na uczelniach coraz częściej pojawiają się osoby, które maturę zdały wiele lat temu. Tak naprawdę to, czy mamy dziewiętnaście, czy czterdzieści lat na studiach, nie ma większego znaczenia. W rekrutacji na studia dzienne, wieczorowe i zaoczne na Uniwersytecie Warszawskim może wziąć udział każdy, kto posiada zdany egzamin maturalny z odpowiednich przedmiotów. Rocznik nie ma znaczenia, jeżeli chodzi o odpłatność – studia dzienne są darmowe dla wszystkich, za studia wieczorowe i zaoczne jest ustalona jednakowa opłata. Dodatkowo wszyscy studenci mogą korzystać ze zniżek na bilety na komunikacje miejską czy ubiegać się o stypendia na studiach w trybie dziennym.

C

Entuzjazm Wielu młodych ludzi zarówno teraz, jak i kiedyś nie potrafi dostrzec swoich zainteresowań i na ich podstawie zbudować przyszłej ścieżki zawodowej. Często idą według schematu narzuconego przez szkołę i profil klasy w liceum. Studiowałem wcześniej cybernetykę ekonomiczną, ale po trzech latach zrezygnowałem. Po prostu mi się nie chciało. Będąc na tych studiach, nie do końca sobie uświadamiałem, co tak naprawdę mnie interesuje, ale na pewno nie była to ekonomia. Mimo uczęszczania na profil matematyczny w liceum, zawsze pociągała mnie humanistyka – mówi Bohdan, pięćdziesięciodwuletni informatyk

i jednocześnie student zaoczny drugiego roku filozofii na Uniwersytecie Warszawskim. Teraz studiuję to, co naprawdę mnie ciekawi, chcę pogłębić swoją wiedzę – dodaje. Niektórzy decydują się rzucić swoją pracę i całkowicie oddać się pasji. Karolina, studentka pedagogiki w trybie dziennym, opowiada o swojej koleżance ze studiów, która po wychowaniu dziecka zrezygnowała z dotychczasowego zajęcia, ponieważ jej marzeniem jest praca z dziećmi. Przykłada się, chodzi na dodatkowe zajęcia, jest dociekliwa i często udziela się na ćwiczeniach. Widać, że naprawdę ją to interesuje – mówi moja rozmówczyni. Poza oczywistą przyczyną podjęcia studiów – chęcią realizacji swoich marzeń – istnieje inna, bardziej praktyczna. Czuję oddech młodszego pokolenia na plecach. Nie jestem już młody, nie mam dyplomu, jestem informatykiem-samoukiem. W razie konieczności zmiany pracy, na nic może zdać się moje doświadczenie bez skończonych studiów – wyjaśnia Bohdan. Rzeczywiście wśród starszych roczników skończone studia ma znacznie mniej osób, a obecnie dyplom uczelni wyższej to wręcz konieczność podczas starania się o pracę.

Podobieństwo Czy młodsi studenci różnią się od tych, którzy mają trochę więcej lat? Nie widzę różnicy w kontaktach pomiędzy studentami. Czy starsi, czy młodsi – wszyscy mówimy sobie na „ty”, pomagamy sobie, mamy dobry kontakt – opowiada Karolina. Spora część studentów uważa, że chęć dokształcania się po trzydziestce to rewelacyjny pomysł. Szanują chęci i zapał starszych roczników. Stworzenie zdrowych relacji pomiędzy uczestnikami zajęć na pewno wpływa po-

zytywnie na motywację nie tylko tych dojrzałych, lecz także młodszych osób. Na studiach zaocznych mamy pełen przekrój – od osób świeżo po maturze do sześćdziesięciolatków. Relacje są normalne, przyjazne, różnica wieku nie sprawia problemu – mówi Bohdan.

Doświadczenie Im jesteśmy starsi, tym różnice wieku bardziej się zacierają. Jednak jest coś, czego młodsi studenci jeszcze nie mają – doświadczenie życiowe, które wpływa na poglądy, motywację, poważniejsze traktowanie podjętych wyzwań. Osoby dojrzałe są pewne tego, co chcą w życiu osiągnąć. Jeżeli decydują się na połączenie pracy na pełen etat z nauką lub rezygnację ze stałej pracy i podjęcie studiów, to najczęściej jest to decyzja głęboko przemyślana. Różnimy się postawą życiową, ale trudno podać przykład, ponieważ to ujawnia się w rozmowie. Myślę, że te różnice wynikają z doświadczenia życiowego. Czuję, że przez te lata nabrałem dystansu, umiem właściwiej ocenić sytuację, w jakiej się znajduję – mówi Bohdan, po czym dodaje – są jednak młode osoby, które podchodzą do życia nadzwyczaj rozsądnie i można się zaskoczyć. W czasach, kiedy ludzie szybko się poddają, szukają łatwych i wygodnych rozwiązań, cieszy widok osób z pasją, głodnych wiedzy. Mogą oni stać się autorytetami dla młodszych. Ponadto taki zapał do nauki skutkuje podniesieniem swoich kwalifikacji, co ma bardzo duże znaczenie na współczesnym rynku pracy. Pokazuje to również, że niezależnie od wieku dzięki gotowości do wysiłku możemy rozwijać swoje umiejętności, zainteresowania i realizować się na wymarzonym polu naukowym i zawodowym. 0

styczeń-luty 2017

fot. Green Cameleon CC

starsi studenci /


/ nauka na bieżąco na UW / neutralność UW

fot. Jesse Orraco / CC0

Drenaż mózgów Pieniądze to nie wszystko, ale wszystko bez pieniędzy to nic. Polscy naukowcy zbyt często zmuszeni są do dokonywania przełomowych odkryć w spartańskich warunkach i nadal nie widać perspektyw na zmianę. t e k s t: M a k s y m i l i a n Seme n i u k

aukowcy z Uniwersytetu Warszawskiego ukończyli rozpoczęte jeszcze w 1980 r. prace, których celem było zbadanie właściwości mRNA. Opracowali metodę, która pozwala zwiększyć jego trwałość oraz produktywność, co w rezultacie może być przełomem w opracowywaniu szczepionek na raka. W opinii ekspertów z całego świata jest to odkrycie, które można porównywać z wynalazkiem zastosowania radu i promieniotwórczości w medycynie – mówi dr Robert Dwiliński, – dyrektor Ośrodka Transferu Technologii przy Uniwersytecie Warszawskim w rozmowie z portalem Money.pl.

N

Zarabianie mają w genach mRNA to rodzaj kwasu rybonukleinowego odpowiadający za przenoszenie informacji genetycznej o sekwencji poszczególnych polipeptydów z genów do aparatu translacyjnego. Innymi słowy są to maleńkie cząstki, na których zapisywany jest wycinek łańcucha DNA. Jako zapis DNA mogą posłużyć do rekonstrukcji uszkodzonych tkanek lub też wspierać w organizmie proces zwalczania komórek rakowych. Prace te spotkały się z dużym uznaniem na świeci; dwa międzynarodowe koncerny farmaceutyczne – Sanofi oraz Roche – wyłożyły ponad 600 mln dolarów za sublicencję na patent oraz kontynuację badań warszawskich naukowców. Jest to największa komercjalizacja badań w historii polskiej nauki. Niestety Uniwersytet otrzyma jedynie kilka procent całej kwoty. Rzeczywistym sprzedawcą sublicencji jest bowiem niemiecka firma BioNTech. Niemieckie konsorcjum zastosowało tu klasyczny zachodni drenaż mózgów polegający na inwestowaniu ogromnych pieniędzy, dzięki którym

08-09

możliwe było sfinansowanie działań naukowców z krajów uboższych, aby potem czerpać zyski z ich pracy, niejednokrotnie o wiele wyższe od poniesionych nakładów. Na tym przykładzie można zaobserwować, jak zmieniające się przez ponad 25 lat rządy traktowały podstawy silnej gospodarki kraju, którymi są badania i rozwój nowych technologii. Kolejna zmiana na szczytach władzy daje pewną nadzieję na polepszenie losów polskich naukowców.

Niejednoznaczni wicepremierzy Dość enigmatyczne stanowisko prezentuje odpowiadający za sprawy gospodarcze wicepremier Morawiecki. Z jednej strony jest on zdecydowanym zwolennikiem zwiększania atrakcyjności inwestycyjnej Polski. Liczy na przyciągnięcie zagranicznych inwestorów, którzy – wzorem Daimlera i Toyoty – w zamian za lokowanie fabryk w specjalnych strefach ekonomicznych i związanymi z tym ulgami podatkowymi udostępnią nam swoje technologie. Kraj nasz, według obietnic rządzących, miał jednak kusić potencjalnych kontrahentów nie niskimi kosztami produkcji, a przede wszystkim rozbudowanym zapleczem naukowo-techniczym w postaci prężnie działających uniwersytetów oraz wysoko wyspecjalizowanej kadry inżynierskiej. Z drugiej natomiast strony, posługując się przykładem badań nad trwałością mRNA, można wątpić w wiarygodność tych obietnic. Według współtwórcy badań profesora Piotra Węgleńskiego wicepremier nie jest zainteresowany bezpośrednim wsparciem polskiej nauki: Kiedyś wspomniałem wicepremierowi Morawieckiemu, że jest taki ważny wynalazek i że zachodnie firmy chcą na niego wyłożyć duże pieniądze. Powiedział mi na to, że polscy uczeni są

do niczego, bo nie potrafią wdrożyć swoich badań w Polsce, tylko robią to z pomocą zagranicy. Trudno się im dziwić, skoro jeden z większych programów ministerialnych, mających pomóc naukowemu gremium w pracy nad ich projektami, TANGO, opiewa na sumę 22 mln zł, a same próby kliniczne w przypadku badań nad mRNA kosztowały cztery razy więcej. Należy jednak zauważyć, że obecny rząd ma już pewne osiągnięcia na polu poprawy warunków panujących na uczelniach. Od października wdrażana jest tzw. ustawa deregulująca, która w założeniu ma ograniczyć rozbuchaną uczelnianą biurokrację, ułatwiać rozpoczęcie równoległego kierunku studiów oraz rozbudować system stypendialny dla najzdolniejszych. W czasie Narodowego Kongresu Nauki we Wrocławiu padło wiele zapowiedzi, które mogą znacząco poprawić kondycję polskich uczelni oraz podnieść komfort studiowania. Minister nauki i szkolnictwa wyższego Jarosław Gowin obiecuje wiele. Polityk, stawiając na zwiększanie współpracy między uczelniami a światem biznesu, zapowiedział między innymi zwiększenie nakładów na badania oraz rozwój nauki z 0,97 do 1,7 proc. PKB do roku 2020. Polskie szkolnictwo wyższe za kilka lat miałoby więc możliwość stanowić potężne zaplecze naukowo-techniczne dla rozrastającego się polskiego przemysłu. Pozostaje jedynie mieć nadzieję, że w niedalekiej przyszłości dzięki mądremu zagospodarowaniu tych środków polska gospodarka nie zmarnuje równie przełomowych szans na rozwój, jak stało się w przypadku produkcji grafenu oraz wydobycia gazu łupkowego, a polska nauka osiągnie poziom ścisłej światowej czołówki, dzięki czemu powróci na swoje przedwojenne miejsce. 0


UW a Trybunał Konstytucyjny /

WPiA atakuje rząd Ostatnie miesiące obfitują w wydarzania polityczne, które poruszają całą opinię publiczną. Kryzys w Trybunale Konstytucyjnym, nowelizacja ustawy o zgromadzeniach, awantury w Sejmie i pod nim – z pewnością polska polityka nie jest nudna. Obojętny na te wydarzenia nie pozostaje również Wydział Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego, który parokrotnie zabierał głos w debacie. Czy słusznie? t e k s t: a n to n i n a dy b a ł a

o raz pierwszy Rada Wydziału WPiA oficjalnie włączyła się w toczący się spór w kwietniu zeszłego roku, kiedy przyjęła uchwałę wzywającą premier Beatę Szydło do niezwłocznej publikacji w Dzienniku Ustaw wyroku Trybunału Konstytucyjnego uznającego niezgodność ustawy nowelizującej zasady jego działania z konstytucją. Odmowa publikacji orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego oznacza naruszenie konstytucyjnych i ustawowych granic kompetencji Prezesa Rady Ministrów, które może być kwalifikowane jako delikt konstytucyjny – można przeczytać w krótkim, zaledwie półstronicowym, akcie. Uchwała została przyjęta w tajnym głosowaniu, przy proporcji 76 głosów za do 24 przeciw i 8 wstrzymujących się. Mimo że w swojej treści nie komentuje bieżącej polityki, a jedynie odnosi się do wymogu spełnienia konstytucyjnego obowiązku przez prezesa rady ministrów, wzbudziła liczne kontrowersje. Jednym z najczęściej podnoszonych zarzutów był ten, że Uniwersytet nie powinien angażować się tak silnie w politykę. Najdobitniej wyraża to w zdaniu odrębnym do uchwały prof. Maria Szyszkowska, była senator z ramienia SLD, która stwierdza, że w czasie długiej kadencji PO nasz Wydział nie oceniał rozmaitych przejawów działań tej partii sprzecznych z demokracją. Negatywna ocena działań Pani Premier jest dyskusyjna i stawia Wydział nasz po jednej ze stron.

P

obywateli sprawach, takich jak reforma oświaty, a także naruszanie wolności obywatelskich przez ograniczanie swobody mediów, planowane zmiany w Ustawie Prawo o zgromadzeniach oraz w Ustawie o Policji. Uchwała ta, o znaczenie bardziej politycznym charakterze i ze śmielej stawianymi zarzutami, była głośno komentowana zarówno przez media, jak i samych pracowników Wydziału. Prof. Szyszkowska ponownie zaapelowała w zdaniu odrębnym o oddzielenie nauki od polityki. Jeszcze mocniej wyraża się o całej sytuacji dr hab. Kamil Zaradkiewicz, który stwierdza, że żadna z tez zawartych w przedmiotowej uchwale (…) nie wytrzymuje krytyki, szczególnie w świetle obiektywnych kryteriów analizy i interpretacji prawnej zdarzeń i działań w niej ocenianych. Zauważa również, że osoby pragnące wyrażać własne poglądy polityczne powinnto robić w imiennych deklaracjach

Studencka opinia

Gorący grudzień Po raz drugi Rada Wydziału oficjalnie zabrała głos w grudniu, kiedy wydała Uchwałę w sprawie naruszania ładu konstytucyjnego przez władze Rzeczpospolitej. W akcie tym wymieniła działania rządzących, które budzą szczególne zastrzeżenia – ponownie wspomniane sparaliżowanie prac Trybunału Konstytucyjnego oraz niewykonywanie jego wyroków, naruszenie zasad poprawnej legislacji, uniemożliwienie prowadzenia debaty publicznej w istotnych dla

biorąc osobistą i indywidualną odpowiedzialność za prezentowane treści. Podobną opinię przedstawia również prof. Andrzej Kojdera. Wiele osób deklaruje konieczność utrzymania apolityczności Uniwersytetu i jego neutralności światopoglądowej. Wydaje się jednak, że w wypadku WPiA jest to postulat niemożliwy do spełnienia. Prawo jest dziedziną ściśle powiązaną z polityką, a często wykładowcy są jednymi z czołowych jej postaci. Na przykład o dr. hab. Zaradkiewiczu zrobiło się głośno po tym, jak w wyniku konfliktu z prezesem Trybunału Konstytucyjnego, prof. Andrzejem Rzeplińskim, poproszono go o odejście z funkcji dyrektora Zespołu Orzecznictwa i Studiów TK. Natomiast dr hab. Michał Warciński został w nocnym posiedzeniu Sejmu wybrany na nowego sędziego Trybunału. Z kolei na zajęciach prowadzący często wyrażają swoje prywatne opinie i nie szczędzą słów krytyki albo aprobaty dla działań rządzących. Cały wydział żyje tą niecodzienną sytuacją polityczną.

gr a

f. Pi x

aba

y.co m

/ CC

Podobnie jak pracownicy naukowi studenci w swoich opiniach są bardzo podzieleni. Niektórzy wyrażają zadowolenie, że Wydział stawia się w roli strażnika przestrzegania demokracji. Uchwała Rady Wydziału była ważnym i potrzebnym głosem prawników przeciwko poczynaniom PiS-u. Uważam, że śladem Wydziału Prawa UW powinny pójść wszystkie instytucje, czas pokazać ostateczny sprzeciw suwerena (w tym wypadku prawników) – stwierdza Ariel Sławiński, student drugiego roku prawa. Innym natomiast nie podoba się zbytnie zaangażowanie w sprawy, które znajdują się poza sferą kompetencji Uniwersytetu. Ostatnia uchwała podjęta na naszym Wydziale jest niepotrzebnym mieszaniem się w spór polityczny i jedynie ściąganiem uwagi mediów i polityków, co nie służy normalnemu funkcjonowaniu Wydziału – zauważa Karol, student trzeciego roku. 0

styczeń-luty 2017


/ przewodnicząca ZSS UW

fot. Łukasz Noszczak

Nowe szanse Wszyscy studenci są samorządem. Jednak wśród nich muszą się znaleźć reprezentanci interesów ogółu. Julia Sobolewska, nowa przewodnicząca Zarządu Samorządu Studentów, zdradza swoje plany na nadchodzącą kadencję. r o z m aw i a ł : M i c h a ł G o szcz y ń s k i M a g i e l : Uniwersytet Warszawski to największa uczelnia w kraju. Jako przewodniczą-

ca będziesz odpowiadać za ponad 45 tys. swoich kolegów i koleżanek. Czemu zdecydowałaś się na ten krok?

J u l i a S o b o l e ws k a : Od zawsze byłam aktywna – zaczynałam w samorządzie

jednostkowym ISNS, potem działałam w Komisji Koordynacji Projektów, którą następnie kierowałam przez dwa lata w ramach Zarządu Samorządu Studentów (ZSS UW). Działalność na rzecz innych wydaje mi się naturalna, gdyż nie chciałam spędzić studiów, tylko studiując. Namawiam do tego każdą studentkę i każdego studenta, którzy znajdą trochę czasu, aby działać w komisjach czy realizować własne inicjatywy.

W programie podkreślasz doświadczenie swoje i swoich współpracowników. Jakie najważniejsze elementy twojej dotychczasowej działalności uważasz za najistotniejsze? Na pewno kierowanie pracami Komisji i koordynację działań grupy kilkunastu osób np. przy jUWenaliach. Te doświadczenia zdecydowanie pomogły mi rozwinąć umiejętności, które będą niezwykle potrzebne w czasie wykonywania powierzonych mi zadań. Nieocenione były również szkolenia, które przeszłam w wakacje jako świeża ekspertka ds. studenckich Polskiej Komisji Akredytacyjnej – dotyczące ustawy o szkolnictwie wyższym, jakości kształcenia oraz komunikacji z władzami rektorskimi i innymi zainteresowanymi.

Czy uważasz, że struktura ZSS UW już na dobre okrzepła czy jest jeszcze miejsce na zmiany? Myślę, że obecna struktura Zarządu Samorządu Studentów UW odpowiada potrzebom studentów. Nie ma powodów, by ją zmienić, dlatego dalej będzie działać Komisja ds. Koordynacji Projektów czy UW Here, zajmująca się pozyskiwaniem zniżek dla studentów. Po krótkiej przerwie wraca również Komisja ds. Socjalnych, gdyż sprawy bezpośrednio dotykające studentów uważamy za nasz priorytet. Zdecydowanie od struktury ważniejsi są ludzie, bo to oni tworzą zespół. Mój jest zbudowany przede wszystkim na doświadczeniu – wśród osób, które go tworzą, są wiceprzewodniczący i przewodniczący Komisji z poprzednich kadencji.

Jakie są trzy najważniejsze kierunki działań w przyszłej kadencji? Zależy nam na pewno na poprawieniu komunikacji ze studentami oraz wizerunku całego Samorządu zarówno wśród studentów, jak i na arenie krajowej. Chcielibyśmy również, by osoby, które chcą zaangażować się w działalność, miały możliwość zdobycia nowych kompetencji i pracy w świetnej atmosferze. Z tego względu planujemy dla nich serie szkoleń, z których część była przeprowadzona już w czasie wyjazdu szkoleniowego do Chęcin. A po trzecie chcemy robić jeszcze więcej projektów angażujących studentów i zachęcać samorządy jednostkowe do realizowania własnych inicjatyw.

10-11

Twoja kadencja przypada na intensywne prace nad tzw. Ustawą 2.0. Jakie kwestie uważasz za najważniejsze dla studentów w przypadku tego projektu? Przede wszystkim utrzymanie wymogu minimum 20 proc. studentów i doktorantów w składach organów kolegialnych uczelni – działania zespołów eksperckich wokół Ustawy 2.0 stawiają tę sprawę pod znakiem zapytania. Głos studentów, szczególnie w Senacie uczelni, jest jednym z naszych najważniejszych przywilejów – mamy możliwości bezpośredniego zgłaszania postulatów w czasie prac. Będziemy to więc z pewnością szeroko dyskutować w ramach prac Parlamentu Studentów Rzeczypospolitej Polskiej. Istotne są także kwestie związane z pomocą materialną dla studentów – słyszałam głosy, by powstał inny organ zamiast uczelni – który zajmowałby się przydzielaniem tej pomocy. Oznacza to, że studenci stracą swój głos w kwestii dysponowania środkami pomocy materialnej. Chciałabym również, by nasi przedstawiciele brali udział w spotkaniach i konferencjach w ramach Narodowego Kongresu Nauki i mogli być na bieżąco z szykowanymi zmianami.

2016 to też rok wyborczy dla władz rektorskich, które rozpoczęły swoją pracę od 1 września. Jakie masz oczekiwania wobec współpracy z władzami rektorskimi i samym rektorem prof. Marcinem Pałysem? Zdążyłaś się już spotkać z kolegium rektorskim po objęciu funkcji? Tuż przed wyjazdem mieliśmy spotkanie zapoznawcze z rektorem Pałysem oraz prorektor ds. Studentów i Jakości Kształcenia, na którym opowiedzieliśmy o swoich planach oraz zaprezentowaliśmy nasz program na najbliższe 12 miesięcy. Spotkanie miało charakter wstępny, ale otrzymaliśmy deklarację chęci współpracy i współdziałania. Pani Rektor Choińska-Mika uczestniczyła też w wyjeździe szkoleniowym Chęciny 2016, gdzie miała okazję rozmawiać zarówno z Zarządem, jak i samorządowcami z jednostek. Przede wszystkim zależy nam na bieżącym kontakcie i wspólnym rozwiązywaniu pojawiających się kwestii.

A jak będą wyglądały wspólne działania z Samorządem Doktorantów UW? Planujecie kontynuację dotychczasowych inicjatyw? Przede wszystkim chcielibyśmy kontynuować współpracę z Zarządem Samorządu Doktorantów UW przy organizowanym od trzech lat National Theatre Live wraz z UW! , czyli serii pokazów sztuk brytyjskiego teatru narodowego transmitowanych na żywo lub w postaci retransmisji w jednym z warszawskich kin. Myślimy cały czas nad nowymi inicjatywami, które angażują różne grupy społeczności akademickiej, nie tylko studentów. Zawsze też staramy się włączać doktorantów w organizowane obecnie wydarzenia, np. w turnieje sportowe, gdzie mają możliwość zgłaszania drużyn na tych samych zasadach jak studenci. 0


fot. Mike Wilson / CC BY-ND

seksizm na uczelniach /

Panie przodem Kiedy po raz pierwszy kobiety pojawiły się w murach Uniwersytetu Jagiellońskiego, profesorowie demonstracyjnie wychodzili z aul i odmawiali prowadzenia zajęć. Od tych wydarzeń minęło już ponad sto lat, można więc zastanawiać się, co w tym czasie rzeczywiście się zmieniło. Czy prawdziwe równouprawnienie zagościło również na uczelniach? t e k s t: a n to n i n a Dy b a ł a g r afika : m agda n owac z y k

dyby faceci słuchali się kobiet zawsze, gdy te odmawiają, to ten gatunek by nie przetrwał – powiedział w zeszłym roku jeden z wykładowców na Wydziale Psychologii UW. Żeby mieć wysoki przyrost naturalny, należy uprawiać wesoły, prokreacyjny seks z erazmusami – stwierdził znany ze swoich kontrowersyjnych wypowiedzi profesor wykładający w SGH. Takie komentarze za każdym razem nie tylko wywołują oburzenie wśród wielu studentów, lecz także rozpoczynają liczne dyskusje, czy aby na pewno istnieje powód, by czuć się oburzonym, czy może raczej niektórzy są nadwrażliwi i nie rozumieją, że taka wypowiedź padła w konwencji żartu. Kategoria studentów „nadwrażliwych” prawie zawsze pojawia się w dyskusjach na temat różnych form dyskryminacji i służy głównie ośmieszeniu skarżących się i sprowadzeniu problemu do absurdu. Dość rzadko pojawiają się skargi dotyczące relacji na linii wykładowca-student, ale zazwyczaj dotyczą one właśnie niesmacznych żartów. W tych przypadkach często okazuje się jednak, że potrzebna jest rozmowa nie tyle o kwestiach związanych z płcią, o ile dotyczących szacunku do studentów. Często w takich sytuacjach chodzi także o wykładowców starej daty, którzy uważali, że w ten sposób skracają dystans – zauważa w rozmowie z maglem Anna Cybulko, ombudsman Uniwersytetu Warszawskiego. Spo-

G

radyczność skarg na takie sytuacje wysyłanych do organów uczelnianych niekoniecznie wynika z tego, że są to zjawiska niespotykane – wielu studentów woli przeczekać do końca zajęć, uzyskać zaliczenie i zapomnieć o nieprzyjemnych incydentach, zamiast zacząć działać i narazić się na ewentualne przykre konsekwencje. Nie pomaga też brak wsparcia ze strony kolegów. Na naszej uczelni wielokrotnie spotykamy się z sytuacjami, w których kobiety są dyskryminowane. Jednak w ogóle się o tym nie mówi – w sumie nie wiem dlaczego. Są wykładowcy znani wśród studenckiej społeczności z tego, że pozwalają sobie na niestosowne komentarze w stosunku do nich. Nie zetknąłem się z natomiast nigdy z dyskryminacją mężczyzn ze strony wykładowczyń – opowiada Kamil, student trzeciego roku SGH.

Inicjatywy studenckie Inną kwestią są akcje organizowane przez samych studentów – warto się zastanowić, gdzie przebiega granica dobrego smaku i co wolno zrobić, aby nie być posądzonym o seksizm. Z takimi oskarżeniami musieli się zmierzyć na przykład organizatorzy Men’s Weeka w SGH, którzy chcieli zorganizować na terenie uczelni pokaz twerkingu jako jedną z akcji promujących ich wydarzenie. W ostatniej chwili władze Szkoły

sprzeciwiły się tej inicjatywie, jednak sama społeczność studencka podzielona była w kwestii, czy zakaz ten był właściwy i konieczny. Co roku głośno jest również o innej imprezie, która już na stałe wpisała się w kulturalny krajobraz Politechniki Warszawskiej – o wyborach miss i mistera. W konkursie startują przedstawiciele 19 wydziałów, a całą imprezę patronatem honorowym obejmuje sam rektor. Krytykujący zarzucają organizatorom, że uczelnia nie powinna promować oceniania studentów ze względu na wygląd, ale skupić się na ich osiągnięciach naukowych. Ponadto zwracają uwagę, że takie konkursy zawsze silnie powiązane były ze zjawiskiem przedmiotowego traktowania kobiet. Z tymi zarzutami nie zgadza się Jakub Jędrzejczak, Mister Politechniki 2015 – Sądzę, że wybory Miss i Mistera nie są przejawem seksizmu – odkąd chłopaki startują w uczelnianych wyborach, obydwie płcie robią wszystko razem i są traktowane tak samo. Całe przedsięwzięcie uczy nowego spojrzenia na tradycyjne oczekiwania wobec płci.

Męska technika Panuje powszechna opinia, że najgorzej w kwestiach równości płci jest na kierunkach technicznych jako na tych najbardziej zmaskulinizowanych. To twierdzenie zawiera sporo prawdy 1

styczeń-luty 2017


/ seksizm na uczelniach

w przypadku Politechniki Warszawskiej, o której jeden z studentów mówi: Choć ciężko wskazać konkretne sytuacje seksistowskie, to można powiedzieć, że na Polibudzie szkalowanie dziewczyn jest stałe. Inna studentka precyzuje: Czasem bycie dziewczyną na Politechnice pozornie pomaga – wykładowcy stawiają nam niższe wymagania, bo nie wierzą w nasze możliwości tak bardzo jak wierzą w możliwości chłopaków. Inni prowadzący natomiast wymagają od nas więcej – mam wrażenie, że są sfrustrowani, coś im w życiu nie wyszło i próbują pokazać dziewczynom, że ich miejsce nie jest na Polibudzie. Co interesujące kierunki ścisłe prowadzone na Uniwersytecie Warszawskim są tymi na Uczelni, z których pracownicy i studenci najrzadziej sygnalizują takie problemy. Z wydziałów ścisłych mam najmniej skarg, a nawet jeśli już jakieś są, nie dotyczą one kwestii płci. Nie wiem, z czego to wynika, ale jestem bardzo ciekawa – mówi ombudsman UW.

Warto działać Co może zrobić student, który jednak chciałaby działać i walczyć o poszanowanie własnychpraw? Na każdej z uczelni może zgłosić się do przedstawicieli samorządów studenckich, którzy mogą służyć jako mediatorzy w konflikcie. Innym rozwiązaniem jest wystosowanie oficjalnego pisma do bezpośredniego przełożonego osoby, której zachowanie uznajemy za niewłaściwe – skarga złożona w ten sposób daje mocne podstawy, aby podjąć działania służące rozwiązaniu takiej sytuacji. Studenci Uniwersytetu Warszawskiego mogą również zgłosić się do uczelnianej ombudsman, której zadaniem między innym jest pomoc w rozwiązywaniu konfliktów personalnych. W SGH taką rolę odgrywa rzecznik praw studenta, jednakże jest to jedynie organ powołany przy samorządzie studentów.

Druga strona medalu W dyskusji na temat seksizmu na uczelniach istotne jest także spojrzenie na drugi aspekt tego problemu. Nie zawsze to student jest pokrzywdzony – zdarza się, że fałszywe oskarżenie o seksizm i niesprawiedliwe tratowanie wykorzystywane jest w celu odegrania się na profesorze za niezaliczony egzamin czy słabszą ocenę z kolokwium. Czasami zwykła plotka może spowodować wiele nieprzyjemności dla pracownika naukowego, gdyż choć podjęcie kroków dyscyplinarnych wymaga konkretnych dowodów – potwierdzonych informacji czy bezpośrednich świadków zdarzenia, społeczność akademicka znacznie wcześniej może wydać wyrok bez patrzenia na wiarygodność informacji. Niektórzy profesorowie skarżą się, że dziewczęta przychodzą w bardzo wydekoltowanych bluzkach, a oni przez to czują się bardzo nieswojo i nie wiedzą, jak się zachować. Z jednej strony zwrócenie uwagi, że im to przeszkadza, będzie świadczyło, że faktycz-

12-13

nie na ten dekolt patrzą, co może zostać uznane za molestowanie. Z drugiej – niezwrócenie uwagi może spowodować powstanie plotki, że oni takie dekolty lubią, przez co jeszcze więcej studentek będzie przychodziło nieodpowiednio ubranych – zwraca uwagę na problem Anna Cybulko. Wielu pracowników uniwersyteckich stara się chronić przed pomówieniami, egzaminując studentów trójkami lub przy otwartych drzwiach. Jednakże często nawet to okazuje się niewystarczające, dlatego też pojawiają się głosy, aby zupełnie zrezygnować z egzaminów ustnych na rzecz ustandaryzowanych pisemnych. Jest to jednak postulat niemożliwy do spełnienia, gdyż trudno sobie wyobrazić, aby kierunki humanistyczne czy społeczne nie kształciły chociaż w małym stopniu umiejętności wypowiadania się u swoich studentów. Takie rozwiązanie przyjęła jednak SGH. U nas praktycznie nie ma egzaminów ustnych, więc wygląd na egzaminie nie ma żadnego wpływu na to, czy ktoś zda czy nie zda – opowiada Kasia, studentka drugiego roku.

Kategoria studentów „nadwrażliwych” (...) służy głównie ośmieszeniu skarżących się i sprowadzeniu problemu do absurdu. Szanse kariery Inną kwestią są perspektywy zawodowe kobiet w nauce. W Polsce panie stanowią prawie 60 proc. ogólnej liczby wszystkich studentów, jednakże przewaga ta nie jest widoczna w ich dalszej karierze naukowej. W przypadku pracowników uczelni proporcja ta jest dokładnie odwrotna – to mężczyźni stanowią 60 proc. ogółu. Co więcej można zaobserwować właściwość, że liczba

kobiet spada wraz ze wzrostem znaczenia tytułu naukowego. Wśród asystentów naukowych kobiety stanowią ponad 50 proc. wszystkich pracowników, natomiast w przypadku profesorów udział ten wynosi jedynie około 20 proc. Gdzie można szukać przyczyn tego zjawiska? Często zwraca się uwagę na dwie kwestie – problem „szklanego sufitu”, czyli istnienie niesformalizowanych barier, które uniemożliwiają kobietom osiąganie wysokich stanowisk w biznesie, polityce czy właśnie pracy naukowej oraz drugi równie istotny problem „lepkiej podłogi”, gdzie szanse awansu kobiet z mało prestiżowych stanowisk są nie o tyle utrudnione, o ile praktycznie nie istnieją. Kwestia dyskryminacji ze względu na płeć pojawiała się głównie w skargach pracowników i zwykle były to sprawy albo związane z wynagrodzeniami – w sytuacjach, kiedy znane były zarobki kilku osób na równorzędnym stanowisku, kobiety chciały zarabiać tyle samo, co mężczyźni, albo z kwestiami grantowymi, np. takim rozpisaniem warunków, że kobiety mogły czuć się dyskryminowane. Niestety wielokrotnie były to kwestie niezależne od Uniwersytetu i choć mogłam w takiej sytuacji stwierdzić, że w pełni się zgadzam i śmiało mogę powiedzieć – tak, to jest dyskryminacja, nie miałam przestrzeni, żeby wprowadzać jakiekolwiek zmiany – mówi Anna Cybulko. Debata publiczna na temat dyskryminacji płciowej jest bardzo trudna – niezwykle ciężko jest zachować obiektywizm, a także uniknąć oskarżeń o propagowanie ideologii gender, cokolwiek takie stwierdzenie znaczy. Zamiast skupić się na rozwiązywaniu realnych problemów, straszy się społeczeństwo, używając krzywdzących i populistycznych haseł. Jednak taka dyskusja, szczególnie w środowisku akademickim, jest niezbędna – tak aby wreszcie zrozumieć, że jednym z fundamentów w relacji wykładowca – student (studentka) powinien być szacunek każdej ze stron. 0


kalendarz wydarzeń /

patronaty w tej antyludzkiej redakcji skład będzie trwał i w weekend...

Kalendarz wydarzeń styczeń-luty 2017 1 2 3 4

Road to Excellence styczeń 2017

5

Road to Excellence to organizowany przez NZS SGH projekt składający się z konkursu i cyklu warsztatów. W styczniu rusza konkurs skierowany do studentów zainteresowanych analityką biznesową. Podczas pierwszego etapu studenci rozwiążą zadanie badające znajomość MS Excel. Prace nadsyłane będą drogą elektroniczną. Drugi etap (marzec) odbędzie się na SGH, gdzie studenci będą musieli zmierzyć się z zadaniem wymagającym analitycznego myślenia. facebook.com/roadtoexcellence.nzs

7

6

9 10 11

13 14 15 16

CEMS Club Warszawa zaprasza na EIOS: Energy Industry & Oil Summit, czyli największą konferencję w Szkole Głównej Handlowej poświęconą współpracy między światem biznesu i przemysłem ciężkim. EIOS to panele dyskusyjne, targi kariery, a także warsztaty przygotowane przez największe firmy. Przy poprzednich edycjach współpracowaliśmy m.in. z BP, XTB, Michelin, Impel czy PKP Cargo. Więcej informacji: eios.pl

17

Zbliża się IV edycja Festiwalu Teatrów Studenckich START, jedynego w Polsce konkursowego przeglądu dokonań studenckich zespołów teatralnych z uczelni nieartystycznych. Wydarzenie odbędzie się w terminie 9-12 marca 2017 roku w czterech warszawskich przestrzeniach – Teatrze SOHO, Teatrze Academia, Klubokawiarni Chmury oraz Składzie Butelek. W programie wydarzenia znalazło się 8 studenckich spektakli teatralnych, spektakl mistrzowski, 4 występy muzyczne oraz warsztaty teatralne.

19 20

22 23 24 25

8 jurysdykcji, 20 ekspertów z całego świata i 2 dni dyskusji. Tak w skrócie można opisać II International Conference on Comparative Law organizowaną przez Europejskie Stowarzyszenie Studentów Prawa ELSA Warszawa, która odbędzie się 16-17 marca 2017 roku w Bibliotece Uniwersyteckiej w Warszawie. Zapisy ruszyły 16 listopada i potrwają do marca! Więcej informacji możesz znaleźć na stronie internetowej (iccl.elsa.warszawa.pl/pl/) lub FB (International Conference on Comparative Law).

IV Festiwal Teatrów Studenckich START 9-12 marca

18

21

II International Conference on Comparative Law 16-17 marca

Od niedawna w SGH działa nowe koło SKN Data Science Management. Skupia się ono przede wszystkim na praktycznym aspekcie Big Data. Jego celem jest poszerzanie cennej wiedzy i umiejętności na rynku pracy w zakresie informatyki, analizy danych oraz nowych technologii. Jeżeli uważasz się za nieprzeciętną osobę, jesteś ambitny/a, interesujesz się nowymi technologiami oraz jesteś ciekawy/a, co przyniesie przyszłość – zachęcamy do rekrutacji w lutym. Więcej informacji na fanpage’u na Facebooku.

8

12

Energy Industry & Oil Summit 16 marca

SKN Data Science Management rekrutacja luty

26 27 28

Paderewski Academy 27 luty – 10 marca – rekrutacja 29 marca – 8 kwietnia CEMS Club Warszawa zaprasza na III edycję Paderewski Academy. W tej edycji zajmiemy się tematyką partnerstwa publiczno-prywatnego i aktywnością podmiotów państwowych, prywatnych i organizacji pozarządowych. W poprzednich edycjach uczestnicy PA mieli możliwość spotkania się m.in. z prof. D. Rosati, K. Kwiatkowskim, dr. J. Steinhoffem oraz wzięli udział w konkursie współorganizowanym z Rzeczpospolitą. Artykuły dwóch uczestników PA zostały opublikowane na łamach dziennika. Więcej na paderewskiacademy.pl.

29 30 31

Informacja dla organizacji Organizujesz interesującą konferencję? Koordynujesz nowy, ciekawy projekt? Możemy Ci pomóc dotrzeć do społeczności studenckiej SGH i UW. Zapytaj o patronat medialny Niezależnego Miesięcznika Studentów MAGIEL, pisząc na: patronaty@magiel.waw.pl. Redakcja zastrzega sobie prawo do korekty językowej notek. Termin na zgłoszenia do numeru marcowego: 13.02.2017

styczeń-luty 2017


/ nauka a prawda smuTeczka Ej, co jest niewstydu tak z barszczem?

To tylko teoria W bestsellerowej książce Krótka historia prawie wszystkiego, okrzykniętej najlepszym przewodnikiem po świecie nauki, Bill Bryson opisuje, jaka była jego reakcja, kiedy w szkole podstawowej po raz pierwszy zobaczył rycinę z przekrojem Ziemi. Fascynacja szybko ustąpiła zwątpieniu – skąd wiadomo, co jest tysiące kilometrów w głąb planety? T e k s t i g r a f i k a : ja k u b g o ł da s z dj ę c i a i s k ł a d : m a r c i n c z a j kow s k i

zieje ludzkiej wiedzy to opowieść o domniemaniach, genialnych pomysłach, starannych obserwacjach, pomyłkach i szczęściu – niektórzy oceniają, że nawet jedna trzecia naukowych osiągnięć to dzieło czystego przypadku. Stawialiśmy pytania na długo zanim umieliśmy na nie odpowiedzieć. Przez sporą część naszej historii wystarczała nam wyobraźnia, czyli odpowiedzi w postaci mitów. Jednak z czasem w wielu miejscach na świecie coś się zmieniało – najpierw w starożytnej Grecji i Egipcie, potem w świecie Islamu w XI w., wreszcie w Europie w wieku XVII. Mity przestawały nas zadowalać, pragnęliśmy dotrzeć do prawdy. Na przestrzeni wieków wykrystalizowało się najlepsze znane dotąd człowiekowi narzędzie dociekań – tak zwana metoda naukowa. Wprawdzie przez stulecia nie była w żaden sposób uregulowana lub skodyfikowana, jednak obecnie jest niezwykle rygorystyczna i rządzi się specyficznymi prawami w obrębie niemal każdej dziedziny wiedzy.

D

Metoda naukowa Nie sposób od razu stwierdzić, które odkrycia wytrzymają próbę czasu i zajmą należne im miejsce na kartach podręczników. Dlatego w podawaniu naukowych odkryć do wiadomości publicznej należy zachować zdroworozsądkowy dystans. Spora część doniesień szybko się dezaktualizuje. Ukuto nawet dwa terminy opisujące to zjawisko – „okres półtrwania wiedzy” i „okres półtrwania faktów”, czyli czas potrzebny, aby mniej więcej połowa objętości wiedzy w danym obszarze nauki okazała się nieprawdziwa. Dla niektórych dziedzin jest on wyjątkowo krótki. Kanadyjski psycholog Donald Hebb ocenił, że dla psychologii wynosi on zaledwie pięć lat. U podstaw nowoczesnej nauki legła zasada bezgranicznej samokrytyki, podniesiona do rangi cnoty. Fałsz w nauce nigdy się nie przedawnia, a obalenie długo obowiązującej teorii jest uznawane za triumf nauki, a nie jej klęskę. Co za tym idzie, naukowiec musi

14-15

FORMUŁA METODY NAUKOWEJ:

Jak naukowcy dochodzą do prawdy? 1 Na początku ustala się problem naukowy, czyli zadaje się pytanie. Następnie próbuje się na nie odpowiedzieć, snując domysły w oparciu o istniejący stan wiedzy. Naukowiec konstruuje hipotezę i projektuje badanie, którym sprawdzi jej prawdziwość. Kieruje się przy tym surowymi zasadami przyjętymi w danej dziedzinie nauki.

2 Po analizie danych, hipoteza może znaleźć jednoznaczne potwierdzenie lub zostać odrzucona. Wnioski trafiają do innych naukowców, którzy przyglądają się badaniu.

3

W procesie tzw. PEER REVIEW recenzenci pozostają anonimowi, są przeważnie eksperatmi w dziedzinie, której dotyczy artyluł.

4 Jeśli artykuł spełni szereg wymagań dotyczących metodologii badań oraz prawidłowego użycia metod statystycznych i zbierze przychylne recenzje od innych specjalistów, może zostać opublikowany w piśmie naukowym.

Po latach wielu badań, kiedy zestawy wyników wzajemnie się uzupełniają i tworzą spójny i pełny opis rzeczywistości, ich zbiór otrzymuje miano

TEORII NAUKOWEJ

umieć pogodzić się z pomyłką. Ciekawą (i zapewne prawdziwą) ilustrację etosu naukowca przedstawił Richard Dawkins w Bogu urojonym. Zoolog z Uniwersytetu Oksfordzkiego był przekonany, że aparat Golgiego (organellum komórkowe) nie istnieje, i tego uczył swoich studentów. Podczas gościnnego wykładu poprowadzonego przez amerykańskiego biologa, który przedstawił przekonujące dowody na istnienie wspomnianego aparatu, zoolog w obecności wszystkich zgromadzonych uścisnął dłoń prelegenta i podziękował za wyprowadzenie z błędu po tylu latach.

Uzasadniona krytyka Historia nauki zna też antybohaterów. Jednym z najgłośniejszych oszustów ostatnich lat jest były pracownik Iowa State University Dong Pyou Han, który manipulował danymi z badań nad skutecznością szczepionki przeciw AIDS. Sztucznie poprawiał wyniki badań krwi królików doświadczalnych poddawanych terapii. W czasie swojej pracy otrzymał od rządu Stanów Zjednoczonych granty o łącznej wartości 20 mln dolarów. Został skazany na karę więzienia i grzywnę. Tym samym dołączył do wąskiego grona naukowców skazanych na pozbawienie wolności. Poza fałszywymi artykułami poważnym problemem nauki jest mnogość badań absurdalnych. Figura amerykańskich naukowców (jak kiedyś radzieckich) stała się popularnym żartem, ale coraz mniej nas śmieszy. W „Journal of Health Psychology” znalazł się na przykład artykuł, który udowadniana była teza, że bezdomność negatywnie odbija się na zdrowiu osób nią dotkniętych. Musimy być jednak ostrożni w osądach. Na liście dziesięciu najbardziej absurdalnych artykułów „Wired” z 2010 r. znalazła się na przykład pozornie zabawna publikacja o wytrzymałości pełnych i pustych butelek po piwie oraz o możliwości użycia ich do rozbicia ludzkiej czaszki. Jedynie nazwa pisma, na którego łamach ukazała się publikacja – „Dziennik Medycyny Sądowej” – sugeruje zgoła inną ocenę.


nauka a prawda /

Przez ucho igielne

Wyścig szczurów

Mówić językiem laika

Na tym nie koniec problemów. Wyśrubowane wymagania stawiane publikacjom nierzadko okazują się niewystarczające, by odsiać wadliwe badania. Niewłaściwe praktyki w wykorzystywaniu metod statystycznych to prawdziwa plaga. W obszernym artykule Science isn’t broken autorstwa Christie Aschwanden na portalu FiveThirtyEight.com szczegółowo opisano problem manipulacji danymi. Artykułowi towarzyszy interaktywne narzędzie ilustrujące zjawisko tzw. p-hackingu na modelu wiążącym stan gospodarki Stanów Zjednoczonych z tym, która partia dzierży większą władzę. Za jego pomocą czytelnik może w taki sposób dobrać dane do swojego badania i tak nimi manipulować, aby udowodnić jedną z dwóch wykluczających się tez, jednocześnie mieszcząc się ponad ogólnie przyjętym progiem wiarygodności badania naukowego – tzw. p-value. Teoretycznie więc takie badanie mogłoby zostać opublikowane nawet w niektórych renomowanych pismach naukowych. Skąd takie pole do manipulacji? Aby badanie było miarodajne i rzetelne, wszystkie parametry muszą zostać precyzyjnie określone, nie może być miejsca na swobodną interpretację. Nauka nie jest w stanie wykazać, czy rządy Republikanów są ogólnie „lepsze” dla amerykańskiej gospodarki, bo terminy „rządy Republikanów” i „amerykańska gospodarka” są zbyt niedokładne. Tak zadane pytanie jest więc nienaukowe. To, kto jest za sterami USA, można zdefiniować choćby jako liczbę senatorów oraz gubernatorów, jednocześnie nie biorąc pod uwagę urzędującego prezydenta, a przecież byłoby to rażące pominięcie. Wielkie zestawy danych to równie wielka odpowiedzialność ciążąca na naukowcach.

Pokusy do nadużyć są ogromne w sytuacji, kiedy kariera badacza zależy od liczby artykułów opublikowanych w renomowanych czasopismach. A te chętniej publikują przełomowe odkrycia niż kolejne recenzje starych prac i opisy ponawianych eksperymentów. To poważny problem, bo kluczowym elementem metody naukowej jest reprodukcja raz otrzymanych wyników przez inne, niezależne zespoły.

Gdy odkrycie naukowe pokona wszystkie przeszkody na swojej drodze do publikacji i uznania, pozostaje już tylko podać je do wiadomości publicznej. Być może przyniesie jego autorom sławę i pieniądze? Zakomunikowanie naukowego odkrycia to jednak nie lada przedsięwzięcie. Przepaść między społecznością uczonych a opinią publiczną jest oczywista i nieunikniona, mimo że w ostatnim wieku znacząco się zmniejszyła. Kluczowym wyzwaniem stojącym przed nowoczesnymi społeczeństwami wydaje się nieustanne zbliżanie tych dwóch światów. Zupełnie jak w przekładach dzieł literackich, w dziennikarstwie popularnonaukowym muszą pojawić się nieścisłości. Czasem dokładny sens pracy naukowej gubi się lub ulega zniekształceniu podczas próby jego przystosowania do szerszego grona 1

30

Niewielka manipulacja danymi nie musi zostać wykryta, za to może otworzyć drzwi do wymarzonej kariery. Portal The Bubble Chamber wskazuje również na to, że z roku na rok przybywa świeżo upieczonych doktorów, którzy pragną pozostać na uczelniach i tam rozwijać swoje kariery. Tymczasem liczba płatnych stanowisk dla badaczy nie zmienia się znacząco. Młodzi naukowcy są zmuszeni zażarcie ze sobą konkurować – stąd częste nadużycia. Niewielka manipulacja danymi nie musi zostać wykryta, za to może otworzy drzwi do wymarzonej kariery.

Przyczyny wycofywania artykułów

40%

oszustwa wyniki s niepotwierdzone . w innych badaniach

75

300

11%

źródło: Nature, nr 478, X 2011

28%

pomyłki

Tak w poprzedniej dekadzie wzrastała liczba wycofanych artykułów, podczas gdy liczba wszystkich publikowanych artykułów urosła o około

44%.

2000 2005 2009

Skala zjawiska jest większa wśród mniejszych pism, ale trend obserwuje się również w tych renomowanych. styczeń-luty 2017


/ nauka a prawda

odbiorców, którzy prawdopodobnie nie byliby w stanie zrozumieć wszystkich zawiłości. Takie zmiany są czynione w dobrej wierze i stanowią przykrą konieczność. Niektóre podręczniki do biologii mówią na przykład o ewolucji jako procesie czysto losowym, zapewne by ułatwić przyswojenie informacji dzieciom. Ale to stwierdzenie jest dalekie od prawdy, bo choć same mutacje genów, czyli motor napędowy ewolucji, są istotnie losowe, to już ich przetrwanie zależy od czynników zewnętrznych. Dobre zmiany, czyli takie, które zwiększą szansę osobników na przetrwanie, upowszechnią się i zostaną przekazane dalej. Złe – choć częstsze – będą eliminowane. Tego typu błędy w podręcznikach czy czasopismach z pewnością nie przyczyniają się do walki z powszechną niewiedzą i bywają również wyrazem niekompetencji autorów.

Ziarna od plew Gdyby metoda naukowa działała idealnie, to wyniki prac naukowców musiałyby się oprzeć licznym próbom ich podważenia, zanim trafiłyby do szkolnych podręczników i na pierwsze strony gazet. Tymczasem dziennikarze prześcigają się w publikacji krzykliwych doniesień, spośród których nieliczne dotyczą badań dobrze przyjętych w środowisku naukowym. Ponadto niewielu dziennikarzy jest tak rzetelnych, by przekazać czytelnikom rzeczywiste rezultaty. Zamiast tego mamią odbiorców sensacyjną półprawdą. Śmiało wieszczą rychłe nadejście cudownych terapii na raka, donoszą o nadzwyczajnych właściwościach leczniczych jednej, dwóch, a może czterech lampek wina dziennie, o zbawiennym albo zgubnym dla organizmu działaniu kawy. Po wystąpieniu Paula Zaka, amerykańskiego neuroekonomisty, na popularnej platformie Ted Talks, portale za Atlantykiem obiegła informacja o oksytocynie – rewelacyjnym hormonie, zwanym niekiedy hormonem mi-

16-17

łości. Im więcej oksytocyny, tym ludzie są szczęśliwsi – głosiły nagłówki. Tyle tylko, że nie jest to cała prawda. Bo choć hormon ten wyzwala głównie pozytywne emocje, to badania, na które się powołano, mówiły też o uczuciach negatywnych, takich jak zawiść. Tę część wniosków jednak przemilczano.

Nadszarpnięta reputacja Niestety tego rodzaju niechlubna dezinformacja nie jest wyłącznie domeną producentów programów śniadaniowych. Niekiedy to sami autorzy badań naukowych oddają się kreatywnej interpretacji uzyskanych przez siebie wyników, a najzuchwalsi całkowicie je fabrykują. Para studentów z Uniwersytetu Columbia oraz UCLA w grudniu 2014 r. opublikowała artykuł, w którym udowadniają, że 20-minutowa pogawędka z parą homoseksualną mogła zmienić opinię rozmówców dotąd sceptycznych w kwestii małżeństw jednopłciowych. Odkrycie odbiło się szerokim echem. Trafiło na pierwsze strony gazet, doczekało się przedruku w innym piśmie i było zaciekle atakowane przez konserwatystów irlandzkich w przededniu referendum ws. równości małżeńskiej. Pół roku później odkryto liczne nieścisłości w artykule, a jeden z autorów odpowiedzialny za przeprowadzenie badania obwieścił, że surowe dane gdzieś się zagubiły. Wielu przypuszcza, że być może wcale nie istniały. Czarne owce znajdą się w każdej dziedzinie nauki, a ich tropienie to zadanie, jakie obrali sobie twórcy inter- netowego bloga

Retraction Watch. Redaktorzy każdego dnia informują o naukowych artykułach wycofywanych przez autorów lub wydawców pism. Nie cierpią oni na brak tematów. Wystarczy rzut oka na listę dziesięciu najczęściej cytowanych spośród wycofanych artykułów, aby nasze zaufanie do uczonych poważnie się zachwiało. Są to często odkrycia z dziedziny medycyny, jak na przykład japoński artykuł z 2004 r. mówiący o białku mającym potencjalnie właściwości zbliżone do insuliny. Możemy sobie wyobrazić, jak wielkie nadzieje rozpalił w środowisku lekarzy i w sercach tysięcy cukrzyków, zanim okazał się pełen wad.

Groźni niedowiarkowie Szacunki Davida Raupa – amerykańskiego paleontologa – mówią, że średnie tempo wymierania gatunków od początków życia na Ziemi do czasów współczesnych to jeden gatunek na cztery lata. Tymczasem zmiany w bioróżnorodności wywołane przez człowieka mogą przebiegać niewyobrażalnie intensywniej. Według badań Richarda Leakey’a oraz Rogera Lewina nawet 120 tys. razy szybciej. Nadchodzące lata to zatem nie najlepszy okres na pobłażliwość dla powszechnej ignorancji. Żyjemy w czasach, kiedy przed ludzkością w zawrotnym tempie piętrzą się coraz poważniejsze problemy, a jedynym sposo-


nauka a prawda /

bem walki z nimi są skoordynowane globalne działania sprzeczne z interesami wpływowych grup. Dlatego politycy potrzebują silnego zaplecza w postaci społecznego poparcia. W X XI w. ci niewierzący w naukę, jak często sami o sobie mówią, stanowią realne zagrożenie. Prawdopodobnie najbardziej jaskrawym przykładem groźnej ignorancji są domorośli klimatolodzy podający w wątpliwość globalne ocieplenie. Podczas gdy niemal cały świat akademicki zgadza się, że zmiany klimatu dokonują się na naszych oczach i są spowodowane w zasadniczej mierze aktywnością człowieka, w 2008 r. zaledwie połowa Amerykanów podzielała ich przekonanie, a od tamtego czasu jest tylko gorzej. Instytut Gallupa w 2009 r. wskazał na prawidłowość wiążącą spadki zainteresowania kwestiami środowiskowymi z występowaniem przejściowych kryzysów, takich jak ataki terrorystyczne czy pogorszenie koniunktury, które odwracają uwagę opinii publicznej. Można przypuszczać, że właśnie ten trend ośmielił Donalda Trumpa do stwierdzenia, jakoby dowody na globalne ocieplenie zostały sfabrykowane i miały docelowo służyć

obniżeniu konkurencyjności amerykańskiej gospodarki względem Chin. Krótko po zwycięskich wyborach obwieścił, że z chwilą objęcia urzędu zablokuje fundusze przyznane NASA na satelitarne badania klimatu.

Spieniężyć niewiedzę Medycyna również znajduje się pod ostrzałem. Wschodzące gwiazdy tzw. alternatywnej medycyny próbują odwieść chorych od sprawdzonych metod leczenia. Argumentują, że żądne zysku korporacje farmaceutyczne tuszują postępy w pracach nad cudownym remedium na raka. Tymczasem swoje kontrowersyjne książki, zwykle dyskredytowane przez lekarzy, sprzedają tysiącom zdesperowanych pacjentów.

Nie ma innej drogi Potrzebujemy nauki, bo stanowi ona dla nas jedyny wspólny grunt, choć niewątpliwie bywa on ostatnio grząski. W swojej wypowiedzi dla magla prof. Andrzej Zoll, przewodniczący Komisji ds. Etyki w Nauce PAN, podsumował problem zawodowej etyki naukowców i uwarunkowań sprzyjających nadużyciom: W przyjętym przez Zgromadzenie Ogólne PAN w dniu 1 grudnia 2016 r. Kodeksie Etyki Pracownika Naukowego wyraźnie podkreśla się w preambule: „Kodeks etyki pracownika naukowego opiera się na podstawowych zasadach etyki, uznanych w naszym kręgu kulturowym za naturalne i powszechnie obowiązujące”. Reguły przyjęte w tym kodeksie mają na celu wskazanie zastosowania tych ogólnie obowiązujących zasad do specyficznych problemów spotykanych w życiu naukowym. Obowiązuje naukowców podstawowa reguła: zachowuj się przyzwoicie. Problem z poziomem przestrzegania reguł etycznych wiąże się z olbrzymim wzrostem

liczby osób zajmujących się pracą naukową. Uprawianie nauki przestało być zajęciem elitarnym i stąd obniżenie poziomu. Do tego mamy do czynienia ze zjawiskiem niezdrowej konkurencji, wprowadzenia swoistych rankingów osiągnięć. To jest przyczyną nieetycznych, a czasem wręcz przestępczych praktyk (plagiatów, nieuzasadnionego cytowania, dopisywania do publikacji osób, które nie wniosły istotnego wkładu w jej powstanie). Zjawiskiem groźnym jest nierzetelne recenzowanie prac, zarówno grzecznościowe, jak i dyskwalifikujące pracę nie ze względu na jej wartość naukową. W kodeksie etyki pracownika naukowego zawarta jest reguła, iż nie wolno wykorzystywać „swojego autorytetu naukowego przy wypowiadaniu się na tematy poza obszarem własnej kompetencji”. Ma ta reguła chronić konieczne zaufanie społeczeństwa do nauki i osób jej się poświęcających. Przed dziennikarzami oraz popularyzatorami nauki stoi zatem bardzo odpowiedzialne zadanie. Trudno będzie bowiem odbudować zaufanie, gdy kolejne skandale z udziałem badaczy będą je nieustannie podkopywać, a żurnaliści nie zaczną zachowywać staranności w relacjonowaniu osiągnięć legendarnych już amerykańskich naukowców. Teoria ewolucji to bez wątpienia jeden z największych skoków myślowych w dziejach człowieka. Skrupulatnie kompletowana na przestrzeni dwóch wieków, przebudowywana, poddawana testom i jak dotąd niezachwiana, jest owocem zastosowania metody naukowej i zarazem jej symbolem. Istnieje coś, co łączy ewolucję z nauką, która ją opisała. Obie są procesami niedoskonałymi, po trosze losowymi i kumulatywnymi. Siłą napędową obu procesów są rzadkie sukcesy skryte pośród wielu błędów, z tą jednak różnicą, że nauka nie działa po omacku, lecz dysponuje coraz doskonalszymi miernikami i może wybiegać w przyszłość. Ewolucja to ślepy proces, który w spadku po przodkach dał nam szereg zdu?miewających zdolności i narzędzi. Odkrycie tej prawdy było możliwe za sprawą metody naukowej – instrumentu, po który sięgnęliśmy sami. 0

styczeń-luty 2017


POLITYKA I GOSPODARKA

/ mieszkalnictwo w Polsce

uff! słodka emerytura!

Gdzie dom twój, tam kredyt twój Według danych Eurostatu ponad 80 proc. domów jednorodzinnych i mieszkań w Polsce stanowi własność rodzin je zamieszkujących. Przeciętnie co dziesiąty Polak zamieszkuje nieruchomość obciążoną kredytem hipotecznym. Jednak od tego roku będzie o niego jeszcze trudniej. T e k s t: M at e u s z S kó r a

G R A F I K A : M ag da N owac z y k

olacy coraz częściej marginalizują wynajem lokum, uznając je za upośledzoną formę zamieszkania. W ich głowach tkwi absurdalnie brzmiące pytanie: Czy ktokolwiek może nazwać domem miejsce, które nie jest choćby częściowo jego własnością?. Na posiadanie własnych czterech kątów nie stać jednak każdego – według badań NBP z 2015 r., za miesięczną średnią krajową, nie oszczędzając, mogliśmy zakupić od 0,57 mkw. w Warszawie do 0,82 mkw. w Łodzi [przyp. red. obliczenia autora]. Średnia Unii Europejskiej co do procentowej liczby wynajmowanych mieszkań na całym rynku nieruchomości jest o całe 10 pkt. proc. większa od wskaźnika dla Polski. Jedne z niższych wyników odnotowują Niemcy, Austria i Szwajcaria, gdzie tylko co drugi obywatel mieszka w domu, który stanowi jego własność. Tak duży rynek mieszkań na wynajem sprzyja mobilności wewnętrznej, tj. dużo łatwiej jest się przeprowadzić do innego miasta w celu zmiany zawodu. Tym preferencjom sprzyjają również korzystne uwarunkowania prawne – w prawodawstwie szwajcarskim prawo skierowania do sądu skargi przysługuje najemcom, kiedy uważają, że właściciel mieszkania bez uzasadnienia podwyższył opłaty za wynajem. Co więcej takie sprawy zazwyczaj rozwiązywane są na korzyść skarżącego.

P

Kult własności Autorzy wystawy Warszawa w Budowie dopatrują się rozwoju tzw. „kultury kredytu” bezpośrednio w transformacjach gospodarczych lat 90. XX w. Sama chęć zamieszkania „na swoim” stała się jednak szczególnie popularna dzięki gwałtownemu rozwojowi instytucji kredytu hipotecznego w Polsce w połowie pierwszej dekady XXI w. Ciągły wzrost cen nieruchomości skłaniał do podjęcia ryzyka, a pozornie bezpieczny kurs franka zachęcał do zadłużenia się w obcej walucie. Bardzo szybko kredyt stał się nowym wyznacznikiem statusu majątkowego – ludzie, którzy dotych-

18-19

czas zwlekali z marzeniem zbudowania bądź kupienia domu jednorodzinnego, dostali środek, dzięki któremu mogli spełnić ten sen. Zobowiązanie płacenia rat przez nawet 30 lat wydawało się w tej perspektywie nie aż tak wielkie. Tym bardziej że w przeciwieństwie do sytuacji obecnej, w której to KNF zwiększyło od 2017 r. wymagany przy kredycie wkład własny z 15 do 20 proc., banki potrafiły z tego zabezpieczenia niejednokrotnie rezygnować. Znamienna jest publikowana przed czterema laty reklama kredytów hipotecznych banku PKO BP (idąc za przykładem reportera Filipa Springera w XIII piętrach). Dorośli zobrazowani jako dzieci wynajmują mieszkania w „przedszkolu kredytowym”. Gdy jeden z uczestników zabawy decyduje się przerwać grę i symbolicznie zamieszkać na swoim, uradowana przedszkolanka daje mu do ręki wniosek kredytowy. W nieco ponad 10 lat kredyt hipoteczny z nowości w ofercie banków stał się nie dość, że jedną z jego najważniejszych usług, to jeszcze nowym wyznacznikiem dorosłości – dojrzałego i samodzielnego podejmowania decyzji.

Mieszkanie dla kogokolwiek Według Eurostatu ponad 43 proc. Polaków mieszka w przepełnionych mieszkaniach. W większości przypadków są to osoby zbyt ubogie, by pozwolić sobie na wynajem mieszkań przy obecnych cenach rynkowych (nie mówiąc o zdolności kredytowej), a zarazem zbyt bogate, by korzystać z pomocy państwa – szczególnie w kraju, w którym mieszkanie komunalne utożsamiane jest z mieszkaniem socjalnym. Prowadzenie odpowiedzialnej polityki mieszkaniowej stanowi piętę achillesową państwa polskiego już od czasów dwudziestolecia międzywojennego. Robotnicy (np. szewcy) mieszkali w zatłoczonych izbach, gdzie na dwa pokoje, kuchnię i przedpokój potrafiło przypaść osiemnaście osób. Biedota trafiała do przeludnionych schronisk – za przykład niech posłuży schronisko na warszawskim Annopolu. Mieściło ono jedenaście tysięcy mieszkańców przy maksimum czterech tysiącach miejsc; jeden lekarz dostępny był

tam przez 6 godzin w tygodniu. Przerzucanie się obowiązkami odnośnie rozwiązania tych problemów zaczęło się w 1922 r., gdy rząd przeniósł odpowiedzialność rozbudowy miast na samorządy. Nie wiązało się z tym jednak żadne dodatkowe finansowanie – przez całe dwudziestolecie międzywojenne państwo polskie nie powołało ani jednej instytucji odpowiedzialnej za rozwiązanie problemu bezpieczeństwa mieszkaniowego. Programy poprawy warunków mieszkalnictwa nie są możliwe do zaimplementowania w przeciągu jednej kadencji. Dopłaty do rat kredytów w ramach programu Rodzina na Swoim czy jednorazowe wsparcie finansowe kupowanego na rynku pierwotnym mieszkania w ramach Mieszkania dla Młodych nie zmienią oferty rynku mieszkaniowego, który cierpi ze względu na małą liczbę mieszkań do wynajmu. Szczególnie gdy mieszkania komunalne są masowo uwłaszczane, a na przydział należy czekać według NIK nawet 26 lat.

Wynajem zinstytucjonalizowany Brak przywiązania kredytem do mieszkania zdecydowanie sprzyja mobilności zawodowej. Ta z kolei jest bezpośrednio związana z kondycją rozwijającej się polskiej gospodarki. Największą przeszkodę stojącą na drodze rozwoju zjawiska wynajmu mieszkania stanowi ryzyko właścicieli. Właściciel powiązany umową z jednym konkretnym lokatorem bierze na siebie ryzyko tego, że w przypadku braku płatności procedurę eksmisji najemcy można rozpocząć dopiero po trzecim miesiącu nieodnotowania opłat. Dla właściciela spłacającego z tego czynszu np. kredyt taka strata może być całkowicie pogrążająca. Rozwiązaniem mogłaby być spółka wynajmująca mieszkania masowo i korzystająca z efektu skali w celu minimalizacji powyższego ryzyka. Takie instytucje, istniejące w np. Niemczech, napotykają istotny problem – na obecnie istniejącym polskim rynku w każdym budynku istnieje skomplikowana struktura własności mieszkań (swiss cheese), która praktycznie uniemożliwia holistyczny remont i późniejszy wynajem mieszkań. Należałoby zatem takie nieruchomości wybudować – czy Prawo i Sprawiedliwość da radę wykonać taki projekt poprzez program Mieszkanie+, czy też podoła temu prywatny inwestor, pozostaje otwartą kwestią. 0


upadek dawnego porządku /

POLITYKA I GOSPODARKA

Indie w prawo zwrot Już od ponad dwóch lat premier Indii, Narendra Modi, realizuje swoje reformy, do których zobowiązał się podczas kampanii wyborczej. Opozycja natomiast coraz głośniej mówi o łamaniu przez niego prawa oraz jego zapędach dyktatorskich. T e k s t: Ja k u b M i c h a ł Lom pa r t

G R A F I K A : M ag da n owac z y k

odern India, dzieło Jawaharlala Nehru oraz jego córki Indiry Gandhi w ostatnich wyborach do Lok Sabha (izba niższa indyjskiego parlamentu federalnego) w maju 2014 r. zostało bezkompromisowo zakwestionowane przez większość społeczeństwa indyjskiego przy urnach wyborczych. Zmarginalizowanie w izbie niższej znaczenia Indyjskiego Kongresu Narodowego (INC) oraz tryumf partii narodowej – Bharatiya Janata Party (Indyjska Partia Ludowa, BJP) pod przewodnictwem Narendry Modiego dało mu bezwzględny mandat do rządzenia. Bezpośrednią konsekwencją tego jest z kolei możliwość implementowania nowych reform politycznych i gospodarczych, które powoli demontują system stworzony przez Nehru.

M

Elity vs. chaiwallah Podstawowe filary systemu Nehru-Gandhi zapisane są w preambule Konstytucji Indii z 1949 r. Według niej Indie są suwerenną, socjalistyczną, świecką, demokratyczną republiką. Prezentują one wizje Ojców Narodu (szczególnie Nehru – wizjonera zafascynowanego socjaldemokracją) oraz charakter i kierunek, w którym pragnęli oni by Indie (Bharat) podążały. Rzeczywistość okazała się odmienna od założeń – system od czasów Indiry Gandhi stał się podstawą wypaczeń życia społeczno-politycznego, doprowadzając do rozwoju korupcji (wg. Corruption Index z 2015 r. Indie są na 76. miejscu z 168 krajów) oraz kryminalizacji polityki. Było to możliwe także przez monopolizację polityki przez INC. Modi, nazwany pogardliwie w czasie kampanii wyborczej przez jednego z liderów Kongresu „ulicznym sprzedawcą herbaty” (chaiwallah), co miało wyśmiewać wykonywanie przez Modiego jednej z najniżej płatnych profesji, koncentrował się na reformach gospodarczych. Uznawany za ojca sukcesu gospodarczego stanu Gudźarat, którego był premierem w latach 2001-2014, rozpoczął drugą falę reform społeczno-gospodarczych w Indiach. Konstytucja pierwotnie zakładająca zdecentralizowaną ordynację podatkową została zmieniona tak, by rząd federalny miał kontrolę nad przepływem finansowym oraz możliwość ustalania wysokości pośrednich danin publicznych (tzw. Goods and Service Tax). Tym samym rząd uzyskał realne narzędzia pozwalające kre-

ować politykę gospodarczą bez konieczności negocjacji ze stanami Indii (co było zmorą dotychczasowych rządów centralnych). Według opozycji, BJP odchodzi od socjalistycznego i demokratycznego charakteru państwa (rozumianego raczej jako brak społeczno-gospodarczego wykluczenia kogokolwiek) i rozpoczyna rozdawnictwo pieniędzy swoim zwolennikom. Indyjski system pomocy społecznej jest skomplikowany – opiera się na rozdawnictwie subsydiów i produktów oraz programach pomocy dla grup wykluczonych społecznie (dotychczasowy tradycyjny elektorat INC). To że INC rozdawał środki publiczne w podobny sposób, z oczywistych względów jest przez polityków Kongresu pomijane. Rząd Modiego rozbudowuje z kolei programy państwowe (np. dofinansowanie dla edukacji), których celem jest rozbudzenie w Hindusach przedsiębiorczości, postrzeganej jako jedyny sposób na zwiększenie dobrobytu w społeczeństwie.

Cel ostateczny Reformy gospodarcze oraz zwiększenie inkluzywności społeczeństwa mają pozwolić na dłuższe rządy BJP, a tym samym umożliwić osiągnięcie głównego celu Modiego – dokonanie zmian politycznych i społecznych rugujących laickie i postkolonialne dziedzictwo elit skupionych wokół Kongresu. Jednym z głównych (i celnych) zarzutów liberalno-lewicowej opozycji pod adresem BJP i Modiego w trakcie kampanii wyborczej oraz po uformowaniu rządu, jest powolne odejście od świeckiego charakteru państwa i zwiększona obecność idei Hindutvy (nacjonalizmu hinduistycznego) w życiu publicznym. W multireligijnym i multietnicznym społeczeństwie narzucenie ideologii Hindutvy musi się spotkać ze zdecydowaną reakcją mniejszości wyznaniowych (głównie około 200 mln muzułmanów) i doprowadzić do wewnętrznych konfliktów na tle religijnym. Opozycja zawsze przypomina zamieszki w stanie Gudźarat w 2002 r., podczas których ponad 700 wyznawców islamu poniosło śmierć z rąk hinduistów. Modiego uznano

wówczas za współodpowiedzialnego za pogromy. Opozycja przypomina również, że jedną z największych i tym samym najbardziej wpływowych frakcji w Bharatiya Janata Party jest skrajnie radykalna Rashtriya Swayamsevak Sangh (z której zresztą wywodzi się sam Premier). Mozaika indyjska wymusza jednak na rządzie pragmatyczne i zgodne z mechanizmami demokracji oraz realiami społeczeństwa indyjskiego (w którym ¼ populacji jest niehinduistyczna) dokonywanie zmian. Wydaje się, że przez ostatnie dwa i pół roku rządów BJP umiejętnie sprowadza temat świeckości państwa na drugi plan. Zastępuje go hasłami rozwoju ekonomicznego oraz walki z nieuczciwością i korupcją.

Ojcowie narodu Dziedzictwo Nehru-Gandhi i ich wielki sen o liberalno-demokratycznym państwie, w którym przewodnictwo sprawują elity INC i ich klienci, realizując ideę tzw. Welfare State powoli odchodzi do przeszłości. Indyjskie społeczeństwo zweryfikowało rzeczywistość i pokazało przy urnach wyborczych oraz w sondażach, że jest niezadowolone z sytuacji, do której idee Ojców Narodu doprowadziły. Właśnie z tego względu przekazało ono władzę BJP. Narendra Modi mając na celu utrzymanie się na stanowisku premiera Indii przez dłuższy okres, uznał, że głębsze zmiany systemowe mogą nastąpić po dłuższym czasie rządów. Postawił w pierwszej kadencji na rozwój gospodarczy, tak aby po jego ewentualnym sukcesie uzyskać większą legitymację społeczną na zmiany o bardziej hinduistyczno-narodowym charakterze. Sondaże poparcia rządu, które od ponad dwóch lat utrzymują się na tym samym poziomie, umożliwią rządowi wprowadzenie jego pomysłów społecznych opartych na idei Hindutvy. 0


POLITYKA I GOSPODARKA \ to, co przed nami

4 najważniejsze wydarzenia 2017 r. T E KS T: Woj c i ec h Koj S k ł a d : F i l i p Pawl ak , M ar z e n a S i w y

połowie tego roku kończy się kadencja Donalda Tuska (Europejska Partia Ludowa) jako przewodniczącego Rady Europejskiej. Jaka przyszłość czeka byłego polskiego premiera? Scenariusze są dwa i wbrew pozorom nie są one zależne od poparcia dla Tuska ze strony PiS-u. Jednym z nich jest reelekcja, która jednak nie jest oczywista. Pod koniec zeszłego roku przewodniczący Parlamentu Europejskiego Martin Schulz (Sojusz Socjalistów i Demokratów) zapowiedział, że nie będzie ponownie kandydował na to stanowisko. W efekcie tej decyzji na jego stanowisko ostrzy sobie zęby Europejska Partia Ludowa (do której należy Tusk). Jednak w unijnych instytucjach istnieje niepisana zasada równego podziału stanowisk między chadeków a socjalistów, więc potencjalne obsadzenie stanowiska szefa Parlamentu Europejskiego przedstawicielem EPL może spowodować, że na stanowisko szefa Rady Europejskiej zostanie wybrany członek SSD. Natomiast jeśli posada w PE zostanie w rękach socjalistów, wtedy los Tuska wydaje się niezagrożony. Z drugiej strony jeśli Tusk nie doczeka się reelekcji, wtedy prawdopodobny będzie jego powrót do krajowej polityki i udział w wyborach parlamentarnych w 2019 r. Jeżeli pozostanie w Brukseli, to wielu ekspertów sugeruje, że powróci do Polski dopiero w 2020 r., aby stanąć do walki w wyborach prezydenckich z Andrzejem Dudą. 0

W

ozpoczęta w październiku ubiegłego roku ofensywa irackich sił rządowych w Mosulu i wybór Donalda Trumpa na prezydenta Stanów Zjednoczonych Ameryki dają nadzieję na nowe otwarcie w Syrii. Cały świat zastanawia się jak będzie wyglądała umowa, którą zawrą ze sobą Putin i prezydent elekt pochodzący z Nowego Jorku. Najbardziej prawdopodobny scenariusz zakłada, że Trump odda Syrię Putinowi i wspólnie poprą oskarżanego o użycie broni chemicznej, sympatyzującego z Rosją prezydenta Syrii Bashara Al-Assada. Dzięki temu Assad, oczywiście przy pomocy Kremla, będzie odzyskiwał faktyczną kontrolę nad państwem i stopniowo eliminował z terytorium Syrii Dae sh oraz krajową opozycję. Natomiast Putin zachowa swoje wpływy w regionie Bliskiego Wschodu. W Iraku możemy z kolei żywić nadzieję na stopniowe odzyskiwanie kontroli przez wspierany przez USA lokalny rząd iracki nad okupowanymi przez Daesh terenami. Można przypuszczać, że islamski kalifat będzie powoli przechodzić do historii, co niestety nie oznacza końca islamskiego terroryzmu. 0

R

20-21

toczenie Angeli Merkel, a także ona sama stroni od przyznania, że jest strażniczką demokracji i liberalnego świata zachodu, jednakże ciężko nie dostrzec, że kanclerz Niemiec jest osobą, która może zapewnić stabilność w Europie. Wobec wygranej Trumpa, rządów PiS-u w Polsce, Orbana na Węgrzech czy Brexitu, a także potencjalnego zwycięstwa Le Pen we Francji, Merkel jest nadzieją wielu Europejczyków, którzy chcieliby utrzymania współpracy między krajami naszego kontynentu na wielu płaszczyznach. To samo tyczy się tych, którzy chcą mieć możliwość swobodnego poruszania się i migracji do państw Unii Europejskiej. Wszyscy ci ludzie liczą na to, że kanclerz Niemiec po nadchodzących wyborach pozostanie na swoim stanowisku. Paradoksalnie jej największą konkurencją może być będąca obecnie w koalicyjnym rządzie partia SDP. Zmieniając kierunek swojej polityki, chce ona odejść od chadecji na rzecz nawiązania porozumienia z Zielonymi i postkomunistycznym blokiem Die Linke. Mimo kryzysu migracyjnego, wielu Niemców wciąż aprobuję politykę Merkel, więc ma ona realną szansę, na spędzenie czwartej kadencji w fotelu kanclerza RFN. Tak naprawdę ciężko dziwić się naszym sąsiadom, ponieważ według „Pulsu Biznesu” ich państwo prawdopodobnie zanotowało rekordową nadwyżkę budżetową w 2016 r. 0

O

yobraźmy sobie, że jest 8 maja 2017 r., dzień po II turze wyborów prezydenckich we Francji. Wygrywa je finansowana przez Kreml, reprezentująca populistyczną francuską prawicę Marine Le Pen, która następnie zapowiada referendum w sprawie członkostwa Francji w Unii Europejskiej. Niesieni euforią i falą populizmu Francuzi decydują się opuścić europejską wspólnotę, co może być równoznaczne z rozpadem UE. Jeszcze niedawno taki bieg wydarzeń wydawał się niemożliwy, dziś jest jednak bardzo prawdopodobny. Le Pen ma realne szanse na wygraną w nadchodzących wyborach. Jej głównym kontrkandydatem będzie centroprawicowy François Fillon. Niestety Polska nie zyska na zmianach we Francji, ponieważ zarówno Le Pen, jak i Fillon nie szczędzą pochwał polityce prowadzonej przez Władimira Putina. 0

W


cukrowa rewolucja /

POLITYKA I GOSPODARKA

Kastracja Kuby Wbrew powiedzeniu, że o zmarłych nie wypada mówić źle, kontrowersje wokół Fidela Castro nie milkną. Niewątpliwie przejdzie do historii jako wieloletni dyktator, ale również jako ten, który zjednał sobie naród prostymi gestami, jak chociażby pójściem w pole. W przypadku Kuby w plantacje… trzciny cukrowej. te k s t : P r z emek Ko n d r ac i u k

G R A F I K A : D o m i n i k a Wój c i k

przyjające warunki dla upraw trzciny cukrowej oraz polityka obrana już za czasów kolonialnych przyczyniły się do znacznego rozwoju przemysłu cukrowniczego na Kubie. Po długim okresie bonanzy zmarginalizowano jednak jego znaczenie. Stało się tak właśnie w wyniku splotu wydarzeń sięgających początków istnienia wyspy, a w szczególności niezrozumiałych decyzji gospodarczych jej władz.

S

Zależna niepodległa Wraz z końcem ery hiszpańskiego kolonializmu oraz uzyskaniem niepodległości w 1902 r. nastały nowe czasy dla wyspy. Oznaczały one polityczne oraz gospodarcze uzależnienie się od Stanów Zjednoczonych. Kuba stała się wówczas najważniejszym producentem cukru trzcinowego na świecie. Przemysł ten stanowił blisko 80 proc. całego krajowego eksportu. Dalszy wzrost produkcji był możliwy dzięki sprzymierzonym Stanom, które były oczywistym kierunkiem eksportu brązowego cukru. USA kupowały kubańskie „złoto” w stałej kwocie wynoszącej 60 proc. jego produkcji, a nawet płacąc wyraźnie powyżej ceny rynkowej. W latach 50. nastąpiło jednak przesilenie polityczne na wyspie. Po przegranych wyborach popierany przez USA prezydent Fulgencio Batista dokonał zamachu stanu, czym zaognił konflikt wewnętrzny i przyczynił się dorewolucji kubańskiej.

Porewolucyjny porządek W wyniku przewrotu w 1959 r. do władzy doszedł jeden z komendantów zrywu – Fidel Castro. Początkowo w roli premiera wprowadzał reformy zgodne z ideami rewolucji, negując jednocześnie reżim dyktatury. Na pierwszy ogień poszedł właśnie przemysł cukrowniczy – uległ nacjonalizacji, a dla pracowników plantacji wprowadzona została płaca minimalna. Działania te w pierwszych miesiącach rządów świadczyły o wadze, jaką rewolucjoniści przykładali do cukru, podtrzymując go w randze narodowej chluby.

Biały Dom stwarzał pozory panowania nad sytuacją. W obliczu swojej niemocy zaczął naruszać przestrzeń powietrzną wyspy, niekiedy zrzucając bomby właśnie na cukrownie. Wraz z kolejnymi reformami Fidela Castro stosunki między Kubą i USA zaogniały się. Latem 1960 r. Waszyngton chcąc uderzyć w czuły punkt, zmniejszył kwotę cukrową i zablokował jednocześnie import z Hawany w następnych latach. Punktem kulminacyjnym był rok 1961 – wówczas ze strony USA doszło do całkowitego zamrożenia stosunków dyplomatycznych oraz przeprowadzono nieudaną siłową próbę obalenia kubańskiej rewolucji – tzw. inwazję w Zatoce Świń.

Kubański cukier jest dziś nie tyle świadkiem, ile powodem kolejnej rewolucji. Sojusz 2.0. Castro zmuszony był już od samego początku swoich rządów do szukania sojuszników poza USA. Ze względu na charakter reform naturalnym kierunkiem były kraje bloku wschodniego. I choć początkowo potępiał on komunizm i dyktaturę, to pogarszająca się sytuacja gospodarcza kraju doprowadziła do zbliżenia ze Związkiem Radzieckim. ZSRR wspierając militarnie Kubę znacząco przyczynił się do wspomnianego konfliktu z USA. Dodatkowo Stany Zjednoczone liczyły na to, że osamotnione władze Kuby prędzej czy później wrócą do Waszyngtonu, prosząc o pomoc. Tymczasem ratunek po raz kolejny przyszedł ze Związku Radzieckiego. Główne ogniwo eksportu wyspy stanowić miał nadal cukier trzcinowy, ZSRR przejął zaś rolę jego głównego nabywcy. Również w PRL brązowy cukier był łatwiej osiągalny niż jego biały odpowiednik, a słodzenie nim herbaty miało mieć wymiar wsparcia towarzyszy kubańskich.

Propaganda sukcesu Lata 60. XX wieku obfitowały w stały wzrost produkcji dobra narodowego Kuby. Każde kolejne zbiory trzciny były niemal rytuałem, podczas którego następowała mobilizacja narodu. Wzorem miał być sam Castro, który własnoręcznie kosił maczetą plantacje trzciny cukrowej. W kolejnym dziesięcioleciu, już jako głowa państwa, dążąc do pobicia rekordu w produkcji, nakazał osiągnąć poziom 10 mln ton cukru. Ostatecznie do sukcesu zabrakło ok. 1,5 mln ton. Okres dobrobytu utrzymywał się na Kubie do rozpadu ZSRR w roku 1991. W ciągu dziesięcioleci zaniedbano jednak modernizację głównej gałęzi przemysłu, która była w zasadzie monokulturą całej gospodarki. W konsekwencji następne lata, w których zabrakło „pewnego” odbiorcy cukru, dotkliwie obnażyły niewydolność cenową Kuby. Władze państwowe znalazły jednak i na tę chorobę lekarstwo. W 2002 r. Castro ogłosił zmianę polityki o 180 stopni, przyznając, że przemysł ten był reliktem postkolonialnego systemu. Potwierdzeniem tych słów było powołanie w miejsce ministerstwa monopolisty kontrolującego rynek, wykarczowanie wielkich plantacji trzciny oraz znaczne zmniejszenie liczby samych cukrowni (z funkcjonujących 155 do 85 wchodzących w skład nowego monopolu). Podjęte decyzje były skutkiem wieloletnich zaniedbań ze strony władz wyspy. Tym samym dokonano dosłownie i w przenośni „kastracji” niegdysiejszej kubańskiej kury znoszącej złote jajka.

Jeden Castro to za mało Z cukru nie zrezygnowano całkowicie – rocznie nadal wytwarzano ponad 1 mln ton. Z potęgi światowej Kuba stała się na własne życzenie producentem drugiej kategorii. Świadom tego nowy przywódca, młodszy brat Fidela, Raul, w wyniku wzrostu cen cukru trzcinowego na rynkach światowych postanowił odbudować dawną potęgę. Wiedząc również, że sam nie jest w stanie tego osiągnąć, zaprosił do komunistycznego kraju kapitał zagraniczny. Kubański cukier jest więc dzisiaj nie tyle świadkiem, ile powodem kolejnej rewolucji. Być może najważniejszej od 60 lat. 0


fot. Scott Webb/ unsplash.com/ CC0 1.0 fot. Christian Puta / unsplash.com/ CC0 1.0

POLITYKA I GOSPODARKA / bałkański zwrot

Pod Słońce

Bałkany – najsilniej zróżnicowany i zwaśniony region Europy – miał ostatecznie zintegrować się z demokratycznym Zachodem. Dzieje się jednak inaczej – od kilku lat tamtejsi politycy i wyborcy coraz częściej oglądają się w przeciwnym kierunku. te k s t: M i c h a ł O r l i ck i eszcze 10 lat temu zdawało się, że cały obszar możliwie szeroko rozumianych Bałkanów – czyli terytoriów nie tylko położonych bezpośrednio na terenie największego półwyspu Europy, lecz także wszystkich tych, które kiedykolwiek znajdowały się pod władzą turecką – ściśle zintegruje się z Unią Europejską. Ostatnio jednak korzyść wiązania swojej przyszłości z ciągnącymi swoich członków ku zachodniej części świata organizacjami traci na atrakcyjności wśród mieszkańców Bałkanów nie tylko w sferze pragmatycznej, lecz także ideowej i prawnej. Ich zwrot ku protekcji tradycyjnie mocarstwowych potęg Wschodu, czyli Chin i Rosji, zdaje się coraz bardziej prawdopodobny. Przesłanki kulturowe i historyczne pozwalają ponadto sądzić, że dla niektórych państw bałkańskich dużo bardziej naturalne jest poszukiwanie wsparcia w Rosji niż w Europie Zachodniej.

J

Wbrew słońcu Wybory polityczne obywateli krainy miodu i krwi wskazują na natężenie sentymentów antyzachodnich. W Mołdawii w listopadzie 2016 r. wybory prezydenckie wygrał prorosyjski Igor Dodon. Wschodnia brama Bałkanów odejdzie więc od strategii łączenia się z Europą przypieczętowanej stowarzyszeniem jej w 2014 r. z UE w ramach Partnerstwa Wschodniego. W tym samym czasie prezydentem należącej do wspólnoty Bułgarii został eurosceptyczny Rumen Radew startujący z poparciem sympatyzującej bardziej z Rosją niż z Unią partii BSP. Od 2014 r. w Serbii analogiczny urząd sprawuje równie nieufnie zerkający na Zachód Tomislav Nikolić. Jeśli dodać do tego stale zmierzające ku antyeuropejskiemu autorytaryzmowi Węgry, okaże się, że z wyjątkiem państw należących do UE jedynie Czarnogóra podtrzymuje w miarę prozachodni kierunek. Jednak w tym przypadku mowa może być jedynie o aspekcie politycznym, gdyż wpływy rosyjskiego biznesu w tym niewielkim państwie są olbrzymie – w rękach Rosji znajduje się szacunkowo 40 proc. czarnogórskich nieruchomości, do Rosjan należy wielka huta w Nikšiciu czy kopalnia boksytu w Pljevjem. Nękane kryzysem i wysokim bezrobociem, wyczekujące inwestycji infrastrukturalnych rynki Serbii i Bułgarii budzą silne zainteresowanie biznesu zarówno rosyjskiego, jak i chińskiego. Kraje te lokowane są na trasie pro-

22-23

jektowanego Nowego Jedwabnego Szlaku – koncepcji, by stale powiązać gospodarki Chin i Europy oraz przypieczętować mocarstwową rolę Państwa Środka we współczesnym świecie.

Przetarg Można przyjąć, że Wschód i Zachód reprezentują dwa różne modele ideowe i geopolityczne, a kraje regionu bałkańskiego muszą się za którymś z nich opowiedzieć. Rosja i Chiny w swej polityce zagranicznej opierać się więc będą na koncepcji wielobiegunowej równowagi sił, zgodnie z którą prym w świecie ma wieść kilka najsilniejszych państw rywalizujących o strefy wpływów – niemal jak u Orwella. Unia Europejska zaś nie ma ambicji mocarstwowych, wyniszczającą rywalizację zastępuje współpracą – jest demokratyczną wspólnotą równorzędnych podmiotów.

Sztywne granice geopolitycznych stref istnieją wszak głównie w głowach ekspertów.

Mogłoby się zdawać, że taka forma egzystencji politycznej będzie dla nacji doświadczonych wiekami poddaństwa i dekadami etnicznych wojen bałkańskich najtrafniejszym wyborem. Funkcjonowanie w UE przynajmniej z założenia wymaga jednak przystania na system wartości, u którego podstaw leży wyrzeczenie się historycznych uprzedzeń w celu budowania lepszego jutra, osiąganie celów za pomocą kompromisu, wreszcie – prowadzenie polityki opartej o trzeźwą analizę faktów. Dyskurs polityczny tzw. Wschodu nie wzbrania się z kolei przed sypaniem soli na rany z przeszłości. Mowa tu zarówno o świeżych bliznach, jak i własnych kompleksach upadłego mocarstwa. Rosja i Chiny karmią się snem o potędze, do której dążyć mają giganci, zdobywając wpływy w słabszych państwach. Z jednej strony zdaje się głębiej osadzony w nurcie Realpolitik, z drugiej – opiera się na jednowymiarowej wizji świata, w której liczy się jedynie utrzymywanie statusu mocarstwa.

Sen czy jawa Można postulować, że podejście wschodnie opierające się na walce o wpływy jest bardziej zrozumiałe i akceptowalne dla wielu krajów bałkańskich, takich jak Serbia, Rumunia czy Bułgaria – zarówno z przyczyn historycznych (trauma wojen bałkańskich XX w.), jak i kulturowych (prawosławie). To abstrakcyjne i stereotypowe wyjaśnienie współczesnych tendencji politycznych ustępuje jednak bardziej prozaicznym przyczynom. Atrakcyjność Unii Europejskiej obniżają w społeczeństwach bałkańskich czynniki społeczne, jak choćby lęk przed uchodźcami stanowiący wyraz silnie zakorzenionej tam ksenofobii. Ważne są również kwestie ekonomiczne – słabe gospodarki mogą nie wytrzymać bowiem konkurencji z europejskim rynkiem. Chiny i Rosja, które w ciągu ostatniej dekady wyraźnie dają do zrozumienia, że chcą pełnić w świecie rolę bezwzględnych mocarstw, oferują konkretne inwestycje i miejsca pracy. Być może z perspektywy przeciętnego obywatela otwarcie na współpracę gospodarczą ze Wschodem jest więc po prostu wyrazem trzeźwej kalkulacji.

Południe Bałkany nie stanowią, i jak już dowiodła historia, prawdopodobnie długo jeszcze nie będą stanowić, jednolitej przestrzeni politycznej. Łatwość, z jaką pobudzane są antyeuropejskie nastroje, wynika z obiektywnego spadku politycznej atrakcyjności Unii Europejskiej. Bułgaria jest jednak wciąż członkiem wspólnoty, a Serbia – oficjalnym kandydatem do przystąpienia do Unii. W listopadzie 2016 r. podjęto decyzję o rozpoczęciu budowy Via Carpathia – trasy łączącej Morze Bałtyckie z Morzami Czarnym i Egejskim. Takie połączenie zbliży gospodarczo wschodnie rubieże UE oraz zwiększy ich bezpieczeństwo. Realizacja tej inwestycji będzie czynnikiem wzmacniającym związki wschodnich Bałkanów z Europą Zachodnią, może jednak nie przeważyć atrakcyjności propozycji azjatyckich. Pewnym rozwiązaniem zawsze jest pozostawanie w połowie drogi, połączenie się politycznie z Zachodem, a gospodarczo – ze Wschodem. Sztywne granice geopolitycznych stref istnieją wszak głównie w głowach ekspertów, jednak w prawdziwym życiu słońce świeci najjaśniej w połowie czasu między wschodem a zachodem - w południe. 0


WSPÓŁPRACA Z PROGRAMEM NZB

Program Nowoczesne Zarządzanie Biznesem - dobry dialog biznesu z nauką Umowy o współpracy z ponad 130 polskimi uczelniami, ponad 900 wykładów dla blisko 50 tys. studentów, ponad 200 stref edukacyjnych NZB dla ok. 30 tys. uczestników, 8 szkoleń dla ponad 300 pracowników naukowych, kilkunastu dużych partnerów instytucjonalnych – program Nowoczesne Zarządzanie Biznesem w ciągu ostatnich trzech lat stał się najdynamiczniej rozwijającą się inicjatywą łączącą środowisko nauki z biznesem.

P

wiska akademickiego, w tym w szczególności Konferencja Rektorów Akademickich Szkół Polskich oraz Parlament Studentów RP. Ośrodki akademickie to kolebka polskiej gospodarki. Realizując program NZB, główny nacisk kładziemy na stopniowy wzrost wiedzy ekonomicznej wśród studentów, co jest gwarantem zapewnienia dopływu na rynek lepiej wykwalifikowanej i zapoznanej z praktyką gospodarczą kadry oraz kreowanie bardziej świadomego uczestnika życia ekonomicznego kraju – którym jest każdy student. Nie zapominamy także o działaniach podnoszących kwalifikacje wykładowców akademickich, bo ich merytoryka stanowi o jakości uczelni – podkreśla Krzysztof Pietraszkiewicz, prezes ZBP. – Naszym silnym wsparciem są partnerzy programu, których know-how pozwala budować merytoryczne podstawy Programu. Formuła programu Nowoczesne Zarządzanie Biznesem oparta jest na realizacji wykładów pro-

wadzonych zarówno przez praktyków reprezentujących partnerów, jak i przeszkolonych nauczycieli akademickich i koordynatorów NZB. Obecnie realizowane są cztery moduły tematyczne: • Zarządzanie ryzykiem finansowym w biznesie i życiu osobistym • Popularyzacja elektronicznego obrotu gospodarczego, wykorzystywania nowoczesnych, elektronicznych systemów płatności i rozliczeń oraz bezpieczeństwa i szybkości płatności bezgotówkowych • Ubezpieczenia społeczne niezbędne w prowadzeniu firmy i codziennym życiu każdego człowieka • Nowy wymiar bankowości spółdzielczej. Banki spółdzielcze – banki społecznie odpowiedzialne • Oszczędzanie oraz inwestowanie długoterminowe Dodatkowo, w ramach rozwoju Programu, wspólnie z zespołami IT polskich banków 1

fot. Faustin Tuyambaze / unsplash.com/ CC0 1.0

rogram NZB wspiera rozwój współpracy sektora finansowego i biznesu ze szkołami wyższymi. Przeznaczony jest dla kadry naukowej oraz dziesiątek tysięcy studentów. Misją NZB jest podnoszenie poziomu praktycznej wiedzy o rynkach finansowych, ubezpieczeniach, przedsiębiorczości i zarządzaniu biznesem. Program powstał z inicjatywy Związku Banków Polskich, Biura Informacji Kredytowej oraz Biura Informacji Gospodarczej InfoMonitor, a jego partnerami są: Fundacja Giełdy Papierów Wartościowych, Izba Gospodarcza Towarzystw Emerytalnych, Izba Zarządzających Funduszami Aktywami, Krajowa Izba Rozliczeniowa, Polska Izba Ubezpieczeniowa, Spółdzielcza Grupa Bankowa S.A., Bank Polskiej Spółdzielczości i Zakład Ubezpieczeń Społecznych. Ważnymi Partnerami Programu są również wszystkie instytucje działające na rzecz środo-

styczeń-luty 2017


WSPÓŁPRACA Z PROGRAMEM NZB Grantowego dla Mediów Akademickich. Dodatkowo, dzięki bieżącej współpracy ze środowiskiem mediów akademickich udało się wykreować ponad 250 publikacji związanych z tematyką Programu NZB i dotrzeć w ten sposób do ponad 150 000 studentów.

Dynamika i rozwój – te słowa doskonale podsumowują miniony rok Kończący się właśnie rok potwierdził raz jeszcze szerokie zainteresowanie Programem zarówno Uczelni jak i studentów a rozwój współpracy z dotychczasowymi Partnerami Programu oraz włączanie się do jego realizacji nowych podmiotów wskazuje na jego atrakcyjność również dla instytucji i firm. Zależy nam na utrzymaniu poziomu merytorycznego Programu ale jednocześnie naszym założeniem jest docieranie do jak największej części środowiska akademickiego – bo tylko wtedy jego realizacja może mieć realny wpływ na poziom wiedzy młodych ludzi w Polsce. Cieszy nas zatem zainteresowanie Programem nowych Uczelni oraz jego szybki rozwój w Uczelniach realizujących go już wcześniej – mówi Waldemar Zbytek, Wiceprezes Zarządu Centrum Prawa Bankowego i Informacji, Dyrektor Programu NZB. Dzięki skali oraz charakterystyce działania Program NZB jest dzisiaj traktowany

jako poważny partner do dyskusji nad sposobem kształcenia kompetencji, rodzajem i formą przekazywania wiedzy czy odpowiedzią na potrzeby rynku pracy. Uczestniczy w najważniejszych konferencjach i debatach i jest ceniony ze względu na istotny wkład merytoryczny w dyskusję nad nowymi rozwiązaniami. W samym tylko 2016 roku był obecny na m.in. Forum Ekonomicznym w Krynicy, Kongresie 590, Konferencji Katedr Finansów oraz Krajowej Konferencji Parlamentu Studentów RP, a także patronował projektowi badawczemu „Start na rynku pracy”. Jednak, pomimo osiągniętych wysokich i skutecznych efektów działalności, kolejne lata powinny sprzyjać rozwojowi Programu NZB. Do kluczowych zadań projektu będzie należeć: udział we wzroście wiedzy ekonomicznej w społeczeństwie i realizacji długofalowych celów polskich władz – symbioza nauki i biznesu, rozpowszechnianie dobrych wzorców i sprawdzonych praktyk biznesowych, budowa potencjału polskiej przedsiębiorczości oraz skuteczniejsze oddziaływanie na wzrost efektywności przedsiębiorców i całej gospodarki. Więcej informacji o programie Nowoczesne Zarządzanie Biznesem: www.nzb.pl oraz www.facebook.com/NowoczesneZarzadzanieBiznesem. 0

fot. Olu Eletu / unsplash.com/ CC0 1.0

oraz największymi firmami tego rynku, trwają intensywne prace nad wprowadzeniem nowego modułu tematycznego Programu NZB poruszającego kwestię cyberbezpieczeństwa. Równocześnie z wykładami realizowane są strefy edukacyjne NZB – punkty informacyjne o działalności partnerów programu, konferencje naukowe i biznesowe pod patronatem programu NZB, szkolenia pracowników akademickich oraz działania skierowane bezpośrednio do studentów. W mijającym roku dzięki wszystkim działaniom prowadzonym w ramach Programu NZB dotarliśmy do blisko 60 tys. studentów i pracowników naukowych. Ważnym elementem rozwoju Programu edukacyjnego NZB jest pogłębiona współpraca z mediami akademickimi, szczególnie w zakresie inspirowania do podejmowania tematyki ekonomicznej. Udało się to m.in. dzięki powołaniu wspólnie z kilkudziesięcioma redakcjami Ogólnopolskiego Forum Mediów Akademickich (OFMA), co już przynosi konkretne efekty. Uruchomiono radiową Ekonomiczną Redakcję Akademicką, pod koniec listopada br. w Gdańsku odbyła się II Krajowa Konferencja OFMA towarzysząca spotkaniu Europejskiej Unii Studentów, a z początkiem przyszłego roku planowany jest także start Funduszu

24-25


kultura / ach te korposzczury

Noblista w oczach współczesnych

32 TEATR Nagi instynkt Kontrowersje na scenie

36 Film Festiwal Camerimage Święto operatorów filmowych

Indyk, Masło, Czosnek. Część II M a r c i n C z a r n ec k i s z e f dz i a łu Wa r s z awa aństwo Środka ma przebogatą kulturę – pisałem w części I – choć sięgające nieba wieżowce rzucają na nią coraz większy cień. Aż sześćdziesiąt drapaczy chmur przekracza tu bowiem 300 m wysokości (sic). Chińczycy tworzą społeczeństwo coraz bardziej konsumpcyjne, laickie i jednowymiarowe – to skutek m.in. komunizmu i poddaństwa o tysiącletnich tradycjach. Do tego zatruwają środowisko: 1,365 mld obywateli odpowiada za jedną trzecią światowej emisji CO2. Pomijając Indyka, Masło, Czosnek, za co możemy ich więc pokochać? Społeczeństwo cechuje prostolinijność i kolektywizm. Brak pomocy rodakom na obczyźnie jest niezgodny z naszymi zwyczajami – zaznaczają Tim i Vaniss, znajomi z Hong-Kongu. Stąd fenomen Chinatown. Relacje są bardziej zacieśnione, trzymamy się razem i dbamy o siebie, także o bliskich z zagranicy. Przed przejściem przez bramki w metrze musiałem zatrzymać się w poszukiwaniu biletu. Koledzy z innych krajów poszli dalej, a Tim i Vaniss rzecz jasna zaczekali. Przyjaźnie usposobieni nie mają mentalności agresorów, co potwierdza historia. Częściej niż atakować, zwykli bronić swojego bogatego imperium: przed najeźdźcami z Europy, Japonii czy Mongolii, czego świetnym symbolem jest Mur Chiński.

P

Zwykle największe zagrożenie czai się bowiem w nas samych.

Gdy państwa zachodnie zaczęły plądrować kraj w pierwszej połowie XIX w., Chiny i Indie tworzyły 50 proc. światowego PKB. Sto lat później ten współczynnik spadł do 10 proc.! Winne ekonomicznej i społecznej degradacji regionu są: Japonia, Wielka Brytania, USA, Francja, Niemcy i Rosja. Kraj Kwitnącej Wiśni kojarzymy z honorem, szacunkiem do tradycji i drugiego człowieka. Z kolei podczas wojny chińsko-japońskiej w latach 19371945 ich żołnierze zamordowali ponad 20 mln Chińczyków – do tej pory nikt nie wysłał oficjalnych przeprosin. Nawet prezydent USA pojawił się z historyczną wizytą w Hiroszimie w maju ubiegłego roku, by uczcić ofiary bomb atomowych. Z drugiej strony za kolonializm w Afryce, Azji, Ameryce Północnej i Południowej i Australii nikt się specjalnie nie tłumaczy – zresztą w dwóch ostatnich przypadkach nie ma komu. Także polegli w wojnach opiumowych, powstaniach tajpingów i bokserów przeciwko europejskim i japońskim kolonizatorom jeszcze długo nie dostaną zadośćuczynienia od najeźdźców. Zaleją nas? Gospodarczo i społecznie – możliwe, kulturowo oraz militarnie – wątpliwe. Historia i wynikająca z niej mentalność tego najliczniejszego na świecie narodu pokazują, że Państwa Środka nie musimy się aż tak obawiać. Zwykle największe zagrożenie czai się bowiem w nas samych. 0

Piszemy więcęj! Od stycznia br. działy kulturalne MAGLA poszerzają swoją działalność o stronę internetową - zakładka „Przystanek: Kultura” na www.magiel.waw.pl. Będziemy tam publikować artykuły niezależnie od papierowych wydań miesięcznika.

styczeń-luty 2017

fot. Aleksander Wójcik

Trochę kultury

Polecamy: 29 KSIĄŻKA Czytaliśmy (?) Sienkiewicza...


/ jaga jazzist No one’s mixing words, vicious verbs emerge from being this disturbedAs a kid observed on curbs where they twist the herb

Wszystko włożyć w muzykę Przy tworzeniu tak kreatywnej formy sztuki, jaką jest muzyka, niemal konieczne jest szukanie ciekawych i nowych połączeń gatunków. Jaga Jazzist na swojej ostatniej płycie udowodnił, że zasługuje na miano jednego z najbardziej interesujących zespołów łączących jazz i muzykę elektroniczną. R O Z M AW I A Ł : A L E X M A KOW S K I G R A F I K A : J OA N N A DY RWA L S K Ł A D : PAU L I N A B Ł A Z I AK MAGIEL: Jakie jest wasze podejście do jazzu? Bo patrzycie na niego w inny sposób

niż klasyczni jazzowi artyści.

MARTIN HORNTVETH : Staramy się nie rozważać zbytnio, co jest jazzem,

a co nie. Mój brat pisze tekst, natomiast z całym zespołem nagrywamy muzykę, którą uwielbiamy i która nas samych inspiruje. Czasem będzie to jazz, czasem hip hop, techno albo jakikolwiek inny gatunek. Oczywiście uwielbiamy jazz, jednak sama łatka nie ma dla nas takiego znaczenia.

Czy 22 lata temu – kiedy tworzyliście zespół – mieliście spójną wizję tego, co planujecie tworzyć, czy po prostu postanowiliście nagrywać to, co w danym momencie będzie wam bliskie? LARS HORNTVETH: W 1994 siedzieliśmy głęboko w rapie

i hip hopie – właśnie tak zaczęliśmy mieszanie jazzu z innymi gatunkami. Zawsze staramy się nagrać naszą własną wersję tego, czego w danym momencie słuchamy. Metodą na to jest oczywiście ciągłe nagrywanie muzyki, ale też wyłapywanie i chowanie oczywistych inspiracji. M.H. : Kiedy powstało Jaga Jazzist Lars, ja i nasza siostra (Line Hornveth) mieliśmy za sobą początki w szkolnym jazzowym bandzie, nasz gitarzysta był mocno zakorzeniony w rocku, wibrafonista w muzyce klasycznej, a wszyscy słuchaliśmy hip hopu. Staraliśmy się więc jakoś to wszystko ścisnąć w muzykę, jaką chcieliśmy tworzyć. Takie samo podejście staramy się zachować.

26-27


jaga jazzist/

Starfire – wasz najnowszy album – jest pierwszym, na którym nie pojawia się trębacz Mathias Eick, który odszedł, żeby zająć się solową karierą. Jego nowa płyta jest pełna post-rockowych motywów, które występowały również w waszych wcześniejszych projektach, w przeciwieństwie do owego materiału. Brak tego typu brzmień na nowym longplayu wynika właśnie z braku Mathiasa? L.H. :Brzmienie Starfire nie ma takiego związ-

ku z Mathiasem. Opuścił zespół, kiedy już mieliśmy przygotowaną część materiału, więc nie można powiedzieć, że nowa muzyka była odpowiedzią na jego brak. Trochę spodziewaliśmy się tego, ponieważ jeszcze przez długi okres w Jaga Jazzist był bardzo zaangażowany w swoją solową karierę, więc nie było to szczególnie dramatyczne. Co do samej muzyki – ostatnia rzecz, jaką zrobiliśmy przed Starfire, był studyjny album One-Armed Bandit oraz koncertówka z Britten Sinfonia. Podczas tworzenia tego pierwszego przyjęliśmy metodę ćwiczeń w studiu tak długo, jak tylko mogliśmy sobie na to pozwolić, a potem zagrać całość na żywo, co było nie lada wyzwaniem. Przez to album poszedł w bardziej progresywną stronę, ze wszystkimi zmianami tempa i innymi muzycznymi zawiłościami. Tak więc naturalną dla nas reakcją było stworzenie albumu z prostszymi beatami, bardziej związanego z muzyką dance – a przynajmniej taki był plan. Z reguły jak przychodzimy do studia, mamy już jakieś szkice piosenek, ale najczęściej w studiu pojawiają się nowe pomysły.

Nie skupiacie się na jednej rzeczy, tylko kierujecie się inspiracją? M.H. : Staramy się podążać za elementami, które będą świeże, nowe czy za-

skakujące dla nas, i staramy się je uchwycić. Jedną z cech zespołu jest to, że nie wiemy, w jakim kolejnym kierunku pójdziemy – kiedy pojawia się pomysł, kompletnie się w niego zanurzamy i eksplorujemy z każdej strony. Na pewno nasz następny projekt będzie zupełnie odmienny od poprzednich – o tym możemy was zapewnić.

Czy tworząc muzykę na Starfire, inspirowaliście się szczególnymi artystami? Gdy słuchałem Big City Music melodie z tego utworu kojarzyły mi się z tymi tworzonymi przez Franka Zappę. L.H. : Generalnie w muzyce instrumentalnej – jeśli łączymy rockową muzykę z elemen-

tem tworzenia chwytliwych, skomplikowanych melodii – porównania do Zappy będą nieuniknione. Sam album w żadnym razie nie był inspirowany jego muzyką, ale podoba mi się, że to słyszysz, bo stworzył masę fantastycznych utworów. Nagrywając Starfire, inspirowaliśmy się muzyką elektroniczną, która jest daleka od tego, jak normalnie brzmimy – np. house’em. Staraliśmy się ukraść jak najwięcej ciekawych elementów i ukryć je tak dobrze, jak tylko potrafimy (śmiech). Chyba najwięcej zabraliśmy od Radiohead, Justice i Jona Hopkinsa. Ciężko mi powiedzieć, czy były to bezpośrednie inspiracje, ale na pewno jak takie brzmią.

Dużo pracujecie – oprócz Jaga Jazzist macie swoje solowe kariery, współpracujecie z wieloma artystami, między innymi z Susanne Sundfor na płycie Brothel . To już pracoholizm czy podchodzicie do muzyki z nastawieniem, że chcecie dać od siebie jak najwięcej? M.H.: Większość z nas jest zawodowymi muzykami studyjnymi, więc jest dla nas naturalnym, żeby pracować z dużą ilością muzyki – rozpoczynając od muzyki filmowej i teatralnej, poprzez produkcję albumów, a kończąc na udzielaniu się studyjnie na niezliczonej liczbie płyt, zwłaszcza w Norwegii. Jaga jest naszym głównym projektem, który najchętniej prezentujemy ludziom. Jest to jednak trudne zajęcie, więc musimy mieć również poboczne aktywności. Robimy to dlatego że jest to nasza praca oraz kochamy to, czym się zajmujemy. 0

styczeń-luty 2017


fot.: facebook.com/donaldglover

/ płyta numeru / wydarzenia

Childish Gambino - Awaken, My Love!

O

ddawanie hołdu dawnym epokom muzycznym stało się dosyć prostą dro-

sztandarowy gładki, błyskotliwy, lekko nerdowski f low wypełniony odniesieniami

gą do tworzenia popularnych albumów. Tylko że wraz z trendem odtwa-

popkulturalnymi na rzecz emocjonalnego śpiewu.

rzania vintage’owych brzmień pojawiło się wiele płyt najzwyczajniej od-

Już na wstępie, w Me And Your Mama, podczas lekkiego gospelowego intro przechodzą-

klepanych wyłącznie po to, żeby złapać ten słodki, słodki pieniądz od fanów “starych”

cego nagle w wyrzut uczuć wokalisty jesteśmy wprowadzeni w klimat rodem z płyt Par-

kawałków. Stąd w człowieku może się rodzić zrozumiały wewnętrzny cynik, który

liament Funkadelic; jednak nie można tu mówić o zwykłym kopiowaniu. Brzmienie, pomimo

za każdym razem, gdy słyszy o artyście nagrywającym płytę z „soundem z lat 70.”,

surowości, jest wygładzone studyjnie, nowoczesne. I tutaj ujawnia się kolejna cecha albu-

ostrzegawczo staje dęba i szykuje na zaś negatywne epitety. Problem tego typu

mu – brzmi nostalgicznie, ale nie staro. Gambino nie obawia się purystów gatunkowych,

wykonawców wynika najczęściej z braku znajomości cech gatunków, które biorą na

dorzucając do soulowego worka trapową perkusję czy autotune. Przy czym ten ostatni

warsztat. Grając soul czy R&B, trzeba liczyć się z koniecznością włożenia pracy w od-

(użyty w California i Stand Tall) budzi diametralnie różne odczucia w zależności od kawałka,

danie emocji, które są podstawą przy tworzeniu tego typu muzyki.

bo nie sposób powiedzieć, żeby jeden ze stanów USA był szczególnie zadowolony z takiej

Donald Glover należy do osób emocjonalnych. Dał to po sobie poznać już w dwóch

reklamy. Tu i ówdzie trafiły się nieco nazbyt oczywiste inspiracje – w The Night Me and

poprzednich projektach, w których jednak trzymał się hiphopowej strony szali. Na

Your Mama Met ujawnia się spory, acz gustowny fandom Maggot Brain ( jeśli ktoś nie zna,

Awaken, My Love! postanowił zrobić pełny zwrot i sięgnąć po nową estetykę — z za-

niech sprawdzi na YouTubie!). Pojawiają się również utwory, które są bardziej szkicami niż

skakująco dobrym rezultatem. Mamy bowiem do czynienia z najlepszym projektem

piosenkami – kryminalnie krótkie, energiczne Riot – jednak to nadal wyłącznie detale nie-

Gambino, a na pewno najdojrzalszym. To ostatnie słowo pojawia się nieprzypadkowo

przeszkadzające w pozytywnym odbiorze albumu. Pretendentem do płyty roku Awaken,

– artysta niedawno został ojcem, co tłumaczy obecność takich tematów jak odpo-

My Love! nie jest, ale kto powiedział, że wszystkie solidne projekty muszą nim być?

wiedzialność za swoje czyny i przyszłość syna. Glover postanowił ograniczyć swój

ALEX MAKOWSKI

Wydarzenia

Touche Amore - 31.01

28-29

Rae Sremmurd- 04.02

The Dilliger Escape Plan - 11.02


Książka

Czytaliśmy (?) Sienkiewicza… Rok 2016 był to dziwny rok, w którym rozmaite znaki na niebie i ziemi zwiastowały jakoweś klęski i nadzwyczajne zdarzenia. Czy rok Sienkiewicza pomógł w promowaniu faktycznego czytania dzieł polskiego noblisty? Wydaje się, że ten noblista to przede wszystkim symbol, mit, który można wykorzystać, nierzadko marketingowo. Powstała nawet książka kucharska o wdzięcznym tytule Zasmakuj w Sienkiewiczu. Jak smakuje on współcześnie? t e k s t: M a r ta Dz i e dz i c k a

swoich czasach nie był autorem elit. Miał dotrzeć do robotników, którzy podczas przerwy w fabryce szli po gazetę, żeby przeczytać kolejny odcinek Trylogii. Również chłopi, którzy nie byli zupełnymi analfabetami, potrafili przebrnąć przez kolejne trzymające w napięciu fragmenty. Pisarzowi bliżej więc było do idola tłumu niż intelektualnego twórcy. Jednak lektura krytyczna udowadnia, że nie ma jednego Sienkiewicza.

W

Sienkiewicz celebryta Litwos (bo taki pierwotnie przybrał pseudonim) był nowoczesnym pisarzem – trafił w gust ówczesnych czytelników, a co ważne – również tych zagranicznych. Warto wspomnieć chociażby premierę ekranizacji Quo vadis w Wiedniu, na którą przybył sam cesarz! Wygrał walkę o Nobla z Orzeszkową. Zresztą ona toczyła zupełnie inny bój – o kształt literatury polskiej, wychowanie dziewcząt, świadomość społeczną. Natomiast Sienkiewicz wpisał się we współczesną mu modę, stał się pisarzem masowym. Brzmi to paradoksalnie – bo gdzie obrona Częstochowy, Neron, a gdzie koniec XIX w. A może właśnie w tym tkwi potęga Sienkiewicza – to była jego kampania społeczna, która równoważyła dydaktyzm i misyjność Orzeszkowej. Ostatnie miesiące życia spędził, troszcząc się o polskie ofiary toczącej się wojny i dzięki swojej popularności zdobył na ten cel całkiem spore sumy. Tak było na przełomie XIX i XX wieku.

Kto sięga po Sienkiewicza dziś? Z jednej strony słychać narzekanie na kanon lektur, bo kto dzisiaj będzie czytał Mickiewicza czy właśnie Sienkiewicza. Z drugiej – często przygody z konkretnymi lekturami zostają w nas na długie lata. Młody chłopak spędza czas u swoich dziadków, jego wzrok przyciągają regały pełne książek. Sięga po jedną z nich, „Sienkiewicz” głosi okładka. Świat walecznych Polaków, którzy toczą bitwy o ojczyznę (i nierzadko rękę damy serca), pochłania go całko-

wicie. W młodym człowieku pozostaje pamięć o fascynującej przygodzie lekturowej. Czasem chcąc ją ożywić, wybiera klasy o profilu humanistycznym, nierzadko kończy na studiach historycznych (specjalność historia wojskowości!). To dość prawdopodobny i łatwy do wyobrażenia ciąg wydarzeń, jednak są i inne przygody z Sienkiewiczem. Kamil, student SGH, tak opisuje swoje doświadczenia z autorem Trylogii: Utwory Sienkiewicza czytałem, bo były obowiązkową lekturą. Najbardziej w pamięć zapadło mi „W pustyni i w puszczy”, którego ramowy plan umiałbym odtworzyć, ale wątpię, czy kiedykolwiek do tej powieści powrócę. „Krzyżaków” odłożyłem po kilku pierwszych rozdziałach. Moim zdaniem przygoda z tym autorem to przygoda jednorazowa – dobrze go poznać i mieć świadomość, jak i o czym pisał, lecz nic więcej.

Pisarzowi bliżej więc było do idola tłumu niż intelektualnego twórcy. A co z płcią piękną? Czy Sienkiewicz nie jest pisarzem dla kobiet? Zapewne ma swoje wierne fanki, tak jak miał je za życia. Ówczesne damy uwielbiały pisarza, nie za jego pióro bynajmniej. Wieść gminna niesie, że kiedy Sienkiewicz przybywał do miast, to wszystkie kobiety wychodziły go powitać, a wręcz rzucały w niego częściami swojej garderoby. Była to więc fascynacja znaną personą, celebrytą, niekoniecznie w tym wypadku szło to w parze z podziwem dla talentu literackiego. Dominika, studentka polonistyki, wyznaje: Czytałam Sienkiewicza jedynie w ramach obowiązku, czy to w szkole, czy później na studiach. I muszę przyznać, że ja się przy nim męczę. Jest coś w jego stylu pisania, co mi nie pasuje. Czytałam Sienkiewicza i jedną z niewielu jego powieści, do których mogłabym kiedyś wrócić, jest „Quo

vadis” (na razie przeczytane dwukrotnie). Najgorzej było z „Krzyżakami”. Dzielnie próbowałam to czytać, ale traktowałam tę książkę głównie jako świetny środek nasenny – po kilku stronach natychmiast zasypiałam – wyznała Asia, studentka filologii polskiej.

Czego szukamy w literaturze? Czytając lektury – szczególnie za młodu, ale również w dorosłym życiu – szukamy wzorów, bohaterów, z którymi moglibyśmy lub chcielibyśmy się utożsamić. Chłopiec z chęcią zobaczy w sobie Skrzetuskiego, Stasia czy Kmicica. Kobiece postacie nie są z kolei tak wyraziste czy żywe. Helena z Ogniem i mieczem poza noszeniem symbolicznego imienia nie robi prawie nic. Oleńka z Potopu jest wzorcem moralności i niczym więcej. Co najwyżej, jak zauważono podczas debaty z okazji 200-lecia UW Skłamany Sienkiewicz, czytelniczka zatrzyma się przy postaci Bohuna, ale to raczej zasługa Aleksandra Domogarowa, aktora z ekranizacji Jerzego Hoffmana, a nie postaci z kart książki. Chociaż ten schemat myślowy łamie Natalia, studentka matematyki: Czytałam trochę z przypadku, trochę z potrzeby (szczególnie nielektury), gdyż było to podczas wakacji. I tak sobie czytam po jednym Sienkiewiczu, gdy przyjeżdżam na dłużej do domu. A najbardziej kochany jest Michał Wołodyjowski. Pouczającą anegdotę opowiedział profesor Ryszard Koziołek (wybitny znawca literatury, również Sienkiewicza). W młodości czytał Potop na wyścigi z kolegą, bo oczywiście chłopcy Sienkiewicza uwielbiali. Pojawił się jednak pewien zgrzyt – oblężenie Częstochowy. Przyjaciel Koziołka był polskim katolikiem, więc metaforycznie stał z Kordeckim na murach, natomiast profesor – jako luteranin – pozostawał ze Szwedami w okopach. Była to przecież lektura dziecka, a jednak pokazała dość istotny problem. Może więc dzieła noblisty nie są tylko łatwymi obrazkami ku pokrzepieniu serc, co ujawnia krytyczna lektura... 0

styczeń-luty 2017

fot. Wikimedia Commons// CC

rok noblisty /


Książka / zmiany na liście lektur Korekta przejmuje belkę!

graf. Wikimedia Commons

Nowy kanon, stare książki Po wygranych wyborach PiS pracuje nad reformą edukacji. Ustawy przygotowane przez rząd mają wprowadzić znaczne zmiany w polskiej szkole. Zlikwidowane zostaną gimnazja, szkoły podstawowe będą, jak niegdyś, ośmioklasowe, a licea czteroletnie. t e k sT: J u s t y n a C z u p ry n i a k

iedawno opublikowano projekt nowej podstawy programowej i – co za tym idzie – nowego kanonu lektur. Największa zmiana dotyczy klas IV-VI. Do tej pory polonista miał pełną swobodę w doborze literatury, nie istniały bowiem na tym etapie pozycje obowiązkowe. Obecna podstawa prezentuje pewne teksty, jednak są to jedynie propozycje, które mają stanowić inspirację dla nauczycieli. W nowym dokumencie natomiast są dokładnie określone tytuły obowiązkowe, które muszą zostać omówione podczas lekcji języka polskiego. Podane są także zalecane lektury uzupełniające. Teksty te są przydzielone do konkretnych klas, co również jest nowością – w dotychczasowej podstawie programowej na żadnym etapie edukacyjnym teksty nie były podzielone na klasy; to nauczyciel decydował, kiedy zrealizuje daną pozycję. Wiele tekstów proponowanych przez zespół profesora Andrzeja Waśki pojawia się także w obecnie funkcjonującym zestawieniu. Są to chociażby Tajemniczy ogród, Akademia Pana Kleksa czy Dynastia Miziołków. Zniknęli między innymi tacy autorzy jak Irena Jurgielewiczowa (Ten obcy), Juliusz Verne (W 80 dni dookoła świata) czy Roald Dahl (Char-

N

lie i fabryka czekolady). Brakuje także Moliera i Szekspira, którzy do tej pory pojawiali się w propozycjach dla gimnazjum, oraz innych autorów, w tym Andrzeja Sapkowskiego. Nowy kanon lektur prezentuje także teksty niewystępujące w obecnej podstawie. Wiele kontrowersji wywołuje przede wszystkim Pan Tadeusz, który we fragmentach omawiany ma być już od czwartej klasy, a w całości figuruje jako tekst obowiązkowy w klasie ósmej. Dla porównania – obecnie ta pozycja omawiana jest w drugiej klasie liceum. Z nowych propozycji tylko kilka to książki wydane po roku 2000, w tym tylko jedna pozycja znalazła się w lekturach obowiązkowych: Felix, Net i Nika oraz Gang Niewidzialnych Ludzi Rafała Kosika. Większość zaproponowanych dzieł to literatura lat pięćdziesiątych (Dzieci z Leszczynowej Górki Marii Kownackiej) i sześćdziesiątych (Czarne Stopy Seweryny Szmaglewskiej, Kapelusz za sto tysięcy Adama Bahdaja), a także jeszcze starsza, zaliczana do klasyki, takie jak Winnetou Karola Maya, Alicja w Krainie Czarów Lewisa Carolla czy Trzej muszkieterowie Aleksandra Dumasa. Ubogość literatury najnowszej to według profesora Grzegorza Leszczyńskiego największa wada tego zestawienia. Profesor w wywia-

dzie dla Radia Szczecin dodaje, że funkcją główną funkcją zestawu lektur jest rozbudzenie zainteresowań czytelniczych i wyrobienie nawyku sięgania po książkę. Podobne stanowisko od lat prezentuje profesor UJ Anna Janus-Sitarz: Celem szkolnego czytania książek zdecydowanie winno być rozsmakowanie ucznia w lekturze, wywołanie w nim potrzeby obcowania z literaturą, kontemplowania, przeżywania (wraz z nią, dzięki niej). Bez tej potrzeby, determinującej i warunkującej odczuwanie czytelniczej przyjemności, nadaremne zdadzą się nauczycielskie starania o wyposażenie ucznia w aparat pojęć i narzędzi interpretacyjnych. Z kolei Rada Języka Polskiego zauważa liczne błędy w dokumencie. Przedstawiony do prekonsultacji projekt podstawy programowej jest niespójny, nielogiczny, z licznymi błędami, także natury językowej i terminologicznej. Wykazuje niekompetencje zespołu autorskiego, szczególnie jeśli chodzi o metodykę przedmiotową i psychologię rozwojową. Preferowana jest wiedza, a niedostosowanie jej zakresu do możliwości poznawczych uczniów spowoduje, że będzie przyswajana biernie i pamięciowo. Warto dodać, że Rada to organ opiniodawczo-doradczy na mocy Ustawy o języku polskim. 0

Urząd wie lepiej? Norwegia jawi się Polakom jako kraj

Świat, w który zabiera nas Czarnecki

dobrobytu. Wielu skusił wysoki stan-

(na co dzień piszący dla „Gazety Wybor-

dard życia, dlatego zdecydowali się na

czej”), wciąga od pierwszego rozdziału.

Sięgający po tę pozycję mogą mieć

stały pobyt. Najnowsza książka Macieja

Pojawiają się dramatyczne, poruszające

nadzieję, że pomoże im odpowiedzieć na

Czarneckiego przybliża historie ta-

historie rodzinne. Autor nie ulega jednak

pytanie, jak naprawdę wygląda sytuacja

kich właśnie ludzi. Tych, którzy zostali

ich emocjonalnemu potencjałowi i pisze

z Barnevernet. Jednak nie jest to tak pro-

i założyli na obczyźnie rodziny albo

książkę wolną od ocen i sądów. Przed-

ste. Czytelnik otrzymuje misternie pro-

wyemigrowali razem z nimi. Opowiada

stawia fakty, dokumenty i świadectwa

wadzoną narrację. Ciągłe napięcie będzie

o polskiej mentalności i wynikających

osób

zaangażowanych

towarzyszyło mu przy każdym rozdziale.

z niej sposobach wychowywania dzieci,

w działania Barnevernet – norweskiego

Pozostawiona przez autora możliwość

o jej zderzeniu z norweskim wzorcem,

urzędu ds. ochrony dziecka. Nie znaczy

własnej interpretacji sprawi, że zamiast

ustanowionym i nadzorowanym przez

to, że książka nie wywołuje emocji –

odpowiedzi znajduje się coraz to nowe py-

państwo. Buduje skomplikowany obraz

wręcz przeciwnie. Dzięki obiektywnemu

tania. Jest to publikacja, której nie można

rodziny na emigracji i trudnych do prze-

podejściu autora dramaty pojawiające się

bezrefleksyjnie odstawić na półkę.

zwyciężenia różnic kulturowych.

na stronach Dzieci Norwegii są bardziej

B a r b a r a N o wa k o w i c z

30-31

xxxxx

strony konfliktu i ich racje.

oc e a :

bezpośrednio

poruszające. Można dostrzec wszystkie

Dzieci Norwegii. O państwie (nad)opiekuńczym Maciej Czarnecki Premiera: 5.10.2016 Wydawnictwo: Czarne


recenzje / nowości wydawnicze /

KSiążka

do poprzednich części ta nie zadebiu-

igranie z czasem i magią może sprowa-

towała na półkach w księgarniach, lecz

dzić na niego ogromne kłopoty.

Potterze sprawiła, że dzieciństwo wielu

w teatrze. Premiera spektaklu odbyła

Miłość do serii poświęconej Potterowi nie

osób nabrało magicznego, niepowta-

się w Londynie kilka miesięcy przed uka-

pozwala na całkiem obiektywną ocenę tej

rzalnego wymiaru, a część z nich nadal

zaniem się książki. Sztuka od początku

opowieści. Na pewno brakuje w niej napię-

czeka na wymarzony list ze Szkoły Magii

dostawała same pozytywne recenzje.

cia i emocji, jakie dawniej wzbudzała w czy-

i Czarodziejstwa.

Postacie znane z wcześniejszych tomów

telniku Rowling. Bardzo trudno odnaleźć się

Po dziewięciu latach możemy powró-

nie są już nastolatkami, lecz dorosłymi –

w rzeczywistości, w której bohaterowie

cić do zaczarowanego świata dzięki

założyły rodziny i mają odpowiedzialną

zapamiętani jako beztroscy nastolatkowie

książce stworzonej przez Rowling, Joh-

pracę. Harry musi zmierzyć się z wieloma

nagle stają się dorosłymi, odpowiedzialny-

na Tiffany’ego i Jacka Thorne’a – Harry

trudami życia. Najwięcej kłopotów spra-

mi osobami. Całość pozbawiona jest iskry,

Potter i Przeklęte Dziecko . Wielu nazywa

wia mu wychowywanie jednego z synów

szczypty magii, która sprawiałaby, że nie

ją nowym ósmym tomem przygód Harry-

– Albusa – który okazuje się tak samo

można oderwać się od lektury. Po przeczy-

’ego, jednak mija się to z prawdą.

uparty jak jego ojciec. Pozostawanie

taniu książki do końca pozostaje niedosyt

Zauważalną na pierwszy rzut oka róż-

w cieniu sławnego taty prowadzi do

i poczucie, że może lepiej byłoby zakończyć

nicą jest forma – nie dostajemy bowiem

tego, że nastoletni czarodziej próbuje

historię bez tej nowej, trochę niepasującej

powieści, a wydany drukiem scenariusz

udowodnić, że również potraf i być od-

do reszty części.

sztuki teatralnej. W przeciwieństwie

ważny. Prędko okazuje się jednak, że

K ata r z y n a B r a n o w s k a

xxxyz

J.K. Rowling chyba nie trzeba nikomu przedstawiać. Seria powieści o Harrym

oc e n a :

Magia powraca

Harry Potter i Przeklęte Dziecko

J. Thorne, J. Tiffany, J.K. Rowling Premiera: 22.10.016 Tłumaczenie: M. HeskoKołodzińska, P. Budkiewicz Wydawnictwo: Media Rodzina

Reportaże ze wschodu

Paweł Piotr Reszka Premiera: 26.03.2015 Wydawnictwo Agora SAł

xxxxy

oc e n a :

Konsekrowana

Diabeł i tabliczka czekolady

stosunek

pytanie, czym jest szczęście. Książka ta

spotkać się z sytuacjami, które wydawa-

jedenastolatków do ubóstwa, próby wy-

dziewica,

to przede wszystkim autentyczni ludzie

łyby się reliktem przeszłości. Okazuje się,

leczenia homoseksualizmu za pomocą

i ich historie, których ocena pozostawio-

że oddanie organów bliskich jest przez

„dobrego dotyku”, nieufność wobec odda-

na jest czytelnikowi. Tematyka reportaży

wielu uważane za chęć wzbogacenia się,

wania organów oraz zawstydzone rodziny

jest bardzo rozległa: od lwów trzymanych

dzieci pochodzące z niezamożnych rodzin

„Sprawiedliwych” – to kilka z tematów

w ogrodzie jednej z posesji na terenie

bywają stygmatyzowane nie tylko przez

poruszanych w reportażach Pawła Reszki

Lubelszczyzny, poprzez skrajne ubóstwo

rówieśników, lecz także przez nauczycie-

wydanych w książce Diabeł i tabliczka cze-

i sprzeciw wobec konsumpcjonizmu, aż

li, a dostęp do bieżącej wody dla niektó-

kolady. W maju 2016 r. autor otrzymał za

po morderstwa. Jednak dzięki prostej

rych wciąż jest luksusem.

nią Nagrodę im. Ryszarda Kapuścińskiego

formie kontrowersyjne tematy nie są

Diabeł i tabliczka czekolady to ciekawa

za Reportaż Literacki 2015.

przedstawione w sposób groteskowy.

konfrontacja naszych wyobrażeń i aspira-

część

Polski,

Dostajemy obraz kraju pełnego nietole-

cji z obecnymi realiami panującymi w Pol-

okolice

Lublina,

rancji, niezrozumienia, zacofania, ale tak-

sce, nie tylko przy wschodniej granicy.

reportażach,

że miłości, marzeń i nadziei. Reszka po-

Śmieszy, poucza, przeraża.

a przy okazji próbuje odpowiedzieć na

kazuje, że na terenie Polski wciąż można

J a g o da L i b i o n k a

Opisuje przede w

wschodnią

wszystkim

dwudziestu

siedmiu

Nowości wydawnicze styczeń 2017 r. Grzesiuk. Król życia

Merde w Europie

Topografia pamięci

Bartosz Janiszewski Prószyński i S-ka Premiera: 31.01.2017

Stephen Clarke W.A.B Tłumaczenie: M. Jaszczurowska Premiera: 11.01.2017

Martin Pollack Wydawnictwo Czarne Tłumaczenie: K. Niedenthal Premiera: 25.01.2017

styczeń-luty 2017


Nagi

Nagi instynkt

Zaczęło się bardzo niewinnie, pod koniec lat 90., od rozbieranego Szekspira. Potem było sporo seksu i czeskie porno. Kierunek, w którym zaczął podążać polski teatr ostatniego ćwierćwiecza, jest bardziej niż intrygujący. T E K S T: E DY TA Z I E L I Ń S K A

o premierze Poskromienia złośnicy Krzysztofa Warlikowskiego Zbigniew Zapasiewicz w osobistym pamiętniku teatralnym zapisał, że nie rozumie, czemu reżyser wystawił Szekspira. Był pod wrażeniem inscenizacji, ale ze sceny mógł według niego wybrzmiewać każdy inny tekst, ponieważ dramatowi została odebrana charakterystyczna fraza. Na przekór konwencji wychodziło nie tylko złamanie rytmu. Namiętna scena między małżonkami została zastąpiona pojawieniem się trzech transwestytów, a kostiumy, co zresztą będzie powtarzać się u Warlikowskiego później, znamionowały fałsz. Pozbycie się ubrania to jedyny moment szczerości wobec samego siebie. Nagość, zwłaszcza męska, przekroczyła granicę intymności i sceny. Gołe ludzkie ciało, często zdeformowane, śmieszne, groteskowe, jest w spektaklach War-

P

32-33

likowskiego formą przejściową, docieraniem do odkrywania płciowości, tożsamości seksualnej czy świadomego operowania swoim ciałem. Hamlet w spektaklu Warlikowskiego przychodzi do matki nagi. Nie interesują go ani sprawy Danii, ani odkrycie tajemnicy śmierci ojca. Książę obnaża prawdę nie o bratobójstwie na dworze, ale o swoich skłonnościach seksualnych, urojeniach i fantazjach. Lucencjo i Tranio z Poskromienia złośnicy zamieniają się ubraniami, co jest symbolem ich homoerotycznych pragnień. Erotyzacja, choć nadal szokująca, zaczęła stanowić w teatrze niezwykle ważny środek wyrazu. Prowokacja stała się narzędziem walki z tabuizacją pewnych aspektów rzeczywistości. Reżyser przetarł szlak i pozwolił gwałtownie rozwinąć się tendencjom adaptacyjnym, które wywołują zażarte dyskusje i spory wśród krytyków, publiczności, ale chyba przede wszystkim wśród władz.

Teatr i polityka Wanda Zwinogrodzka, od 2015 r. podsekretarz stanu w Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego, w jednym z wywiadów przyznała: Prawica teatr postrzegała inaczej. Dla niej nie był on instrumentem generowania wielkich zmian społecznych, ale przeciwnie – pielęgnowania kulturowej ciągłości, podtrzymywania tradycji i pamięci. Stąd przywiązanie do klasyki jako podstawy repertuaru, stąd też przekonanie, że teatr powołany jest do subtelniejszego dyskursu o kwestiach egzystencjalnych, a jeśli już o politycznych, to nie w doraźnej, ale w rozległej perspektywie – historycznej czy historiozoficznej. I w tym sensie ów subtelniejszy dyskurs jest zakłócany przez estetykę politycznego teatru lewicy, który lubi aktualne tematy, dosadność i jednoznaczność środków wyrazu, bo one pozwalają skuteczniej mobilizować do działania .

fot. Magda Hueckel/ Kabaret warszawski, reż. Krzysztof Warlikowski

/ nagi teatr


nagi teatr /

Istotnie – scena jest skarbcem tradycji. Bierze na siebie wszelakie obowiązki – od przechowywania języka po tworzenie oraz kształtowanie społeczeństwa. Jest najbardziej rezonującym elementem kultury narodowej. Istnieje jeszcze inny punkt widzenia – sztuka ma prowokować do myślenia, wywoływać dyskusje i przewartościowywać. Przekraczanie norm moralnych i obyczajowych ma przebudowywać tradycyjne rozumienie kultury. Podobny pogląd w latach 60. głosili marksiści kulturowi. Doprowadzili oni wtedy do istotnych zmian w społeczeństwie, takich jak rewolucja seksualna czy powstawanie nowych subkultur. Zmiany te być może stworzyły klimat potrzebny do ukształtowania takiego teatru, jaki reprezentuje między innymi Warlikowski. Trudno przewidzieć, jak będzie wyglądał teatr współczesny za kilka lat. Warlikowski był swoistym novum – prowokował i szokował, ale został zaakceptowany, spowszedniał. Jego sztuki przestały być postrzegane wyłącznie jako obrazoburcze. Zaczęto zatem próbować – a im dalej poza normy sięga wyobraźnia twórców, tym silniej reaguje przeciwnik w sporze o kształt sztuki. Pokazuje to sprawa Teatru Polskiego we Wrocławiu – scena, która prowokowała, uprawiała sztukę bez wątpienia zaangażowaną w debatę publiczną, została objęta przez Cezarego Morawskiego, kandydata zasugerowanego przez prawicową władzę. Teatr niezadowolony, polemizujący, stał się częścią instytucji, z którą sam wcześniej walczył – znamienny paradoks.

Trzęsienie sceny Można by rzec, że główną dewizą twórczości Warlikowskiego jest postrzeganie sceny jako zwierciadła publiczności. Istotnie – reżyser uderzył w najczulsze miejsca społeczeństwa. Trudno odmówić Polakom pewnej zachowawczości w sferze seksualnej. Zdaniem Warlikowskiego to tłumienie jest przyczyną rozmaitych frustracji. Dlatego też postanowił pokazać widzom to, czego nie chcą zobaczyć i co próbują zagłuszyć. Za nim poszli inni. Nie można oczywiście mówić o bezpośrednim naśladownictwie, ale sukcesy jego teatru pozwoliły rozwinąć skrzydła innym artystom. Publiczność dała twórcom wielki kredyt zaufania. Dyrektura Jana Klaty w Starym Teatrze w Krakowie od początku budziła kontrowersje. Szczególne poruszenie wzbudziła jego adaptacja Do Damaszku Augusta Strindberga. Miesiąc po premierze, w listopadzie 2013 r., spektakl został przerwany przez widownię obruszoną imitowaną sceną kopulacji Krzysztofa Globisza i Doroty Segdy. W 2014 r. rozpętała się kolejna burza – tym razem chodziło

o adaptację Nie-boskiej komedii w reżyserii Moniki Strzępki. Czołowe postacie krakowskiej sceny narodowej zrezygnowały z udziału w przedstawieniu. W tym czasie publiczności dane było oglądać Towiańczyków, królów chmur w reżyserii Jolanty Janiczek czy chociażby Płatonowa Konstantina Bogomołowa. We wszystkich tych spektaklach ujawniała się dominująca tendencja – posługiwanie się fizycznością człowieka jak narzędziem. Stary Teatr chciał zmienić w widzach sposób myślenia o seksualności, czy tak jak w Płatonowie , zaznaczyć pewną umowność płciowości. Scena wzbudzała zainteresowanie, irytację – na pewno nie pozostawała neutralna. Zarzucano jej krzykliwość, histerię, naruszanie wszelkich granic czy świętokradztwo – w końcu Stary Teatr to instytucja państwowa z bogatą historią i długą tradycją.

Hamlet w spektaklu Warlikowskiego przychodzi do matki nagi. Nie interesują go ani sprawy Danii, ani odkrycie tajemnicy śmierci ojca.

Wrocławski Teatr Polski stał się w 2014 r., za sprawą wystawienia Dziadów w adaptacji Michała Zadary, najgorętszą sceną w kraju. Rok później Ewelina Marciniak wystawiła Śmierć i dziewczynę na podstawie tekstów noblistki Elfriede Jelinek. Do swojego przedstawienia zaangażowała czeskich aktorów filmów pornograficznych. Marciniak tłumaczyła, że w realnym świecie panuje obłuda, seksualność jest utożsamiana z czymś brudnym, a intymność zarezerwowana jest wyłącznie dla stosunków małżeńskich. Nie obeszło się bez głosów ostrego sprzeciwu. W dniu premiery przed teatrem zorganizowano demonstrację, która miała uniemożliwić widzom zobaczenie przedstawienia (notabene odpowiadała za nią podobno ta sama grupa, która uczestniczyła w paleniu kukły Żyda na wrocławskim Rynku). Ostatecznie premiera się odbyła, a kontrowersje, które wokół niej narosły, odbiły się szerokim echem w europejskiej prasie.

Wyboista droga Trudno stawiać diagnozy, ale wydaje się, że estetyka prowokacji powszednieje. Częstotliwość wykorzystywania takich rozwiązań formalnych jest wysoka. Skąd biorą się te tendencje? Obiektywna forma opowiadania

w sztuce nie istnieje. Jak dotąd nie znaleziono sposobu, by zuniwersalizować narrację – historii nie da się pokazać w szerokiej perspektywie. Jedyną alternatywą, by w fikcji nie uciekać od prawdy, jest wniknięcie w mikrostrukturę, wsłuchanie się w głos jednostek, które przecież zasadniczo się od siebie różnią. Podobne procesy ujawniają się w innych dziedzinach kultury – w literaturze, filmie czy chociażby w malarstwie. Opowiadanie o marginesie społecznym, o rozmaitych tabu wymaga odpowiedniej formy. Problemy z odnalezieniem własnej tożsamości seksualnej nie byłyby wiarygodne, gdyby podano je w estetyce teatru elżbietańskiego. Z drugiej strony warto zastanowić się, czy teatr nie popadł w impas, z którym nie może się uporać, a jego krzyk, dziwnego rodzaju rozwydrzenie, wynika z rozpaczy oraz potrzeby autoprezentacji. Z pomocą niepsychologicznego, gimnastycznego aktorstwa i bluźnierczej energii pozorującej przekroczenie wszędzie można mieć dobry efekt. A to jest tylko stylizacja na przekroczenie, nie bluźnierstwo. Późnego modernizmu wersja umasowiona, epidemiczna, a nawet nieco rozwydrzona – mówi Małgorzata Dziewulska, teatrolog. Teatrowi zaczyna brakować nowych form wyrazu. Dominuje identyczność, populizm, histeryczna próba zwrócenia na siebie uwagi. Wciąż ma on coś do przekazania, ale nie potrafi tego zrobić inaczej niż poprzez sprawdzone środki artystyczne.

Sędzia i kat Na polskiej scenie na pewno nie brakuje zdolnych twórców. Młode pokolenie tworzy przedstawienia kongenialne, dopracowane, precyzyjne w aspekcie inscenizacyjnym. Widocznym brakiem w kulturze jest natomiast nieumiejętność komunikowania się ze sobą, wymieniania spostrzeżeń dotyczących teatru i wypracowania może nie tyle kompromisu, ile postawy zrozumienia. Zacietrzewienie obu stron w swoim stanowisku skutkuje zbiorową histerią. Scena i wszystkie zogniskowane wokół niej wydarzenia stały się miejscem krytyki tego, co inne, co nie wpasowuje się w wypracowaną przez którąś ze stron wizję świata. W atmosferze wzajemnej frustracji trudno tworzyć przedstawienia prawdziwie dobre, ponadczasowe, ale w sposób wyważony podejmujące trudne współczesne problemy. Teatr chce mieć głos, ale aby tak się stało, musi przestać stawiać diagnozy rzeczywistości i uporczywie zaznaczać swoją obecność. Powinien oskarżać albo bronić, ale przede wszystkim próbować zrozumieć to, co wydaje mu się obce. 0

styczeń-luty 2017


/ recenzje

Głęboka woda Nie przez przypadek Adam Woronowicz w jednym z wywiadów na temat Jeziora na-

marnują. Gorzej jednak wypadają sami, bez Ogrodnika. Cała teraźniejszość bowiem wy-

wiązał do Melancholii Larsa von Triera. W spektaklu dominują czerń i zieleń, a z głośników

daje się niezaplanowana przez Ross. Czasami ciężko uwierzyć, że to napisany dramat,

wybrzmiewają komunikaty o apokalipsie.

a nie improwizowane sceny. A może właśnie o to jej chodzi, aby uśpić czujność i prze-

Weekend w podmiejskiej daczy spędzają ze sobą trzy pary (Adam Woronowicz i Agnieszka Grochowska, Cezary Kosiński i Agnieszka Żulewska, Rafał Maćkowiak i Agnieszka Podsiadlik). Niektórzy

prowadzić małą apokalipsę.

R AD O S Ł AW G Ó R A

znają się od dawna, inni widzą się po raz pierwszy. Pozornie wszyscy bawią się dobrze... zbyt dobrze. Usilnie wymyślają żarty i zachowują się niepoważnie. Oczekiwany rozłam jednak nie następuje. Zamiast na nim Yana Ross skupia się na przeszłości postaci i ich trudnych doświadczeniach. Reżyserka w prosty sposób przedstawia dwa plany czasowe. W przeszłości uwagę widza przykuwa światło, natomiast w teraźniejszości istotną funkcję odgrywa mrok, który jest zarezerwowany dla, pozostającej z tyłu od początku spektaklu, nagiej postaci (Dawid Ogrodnik). Sygnał do odczytania jest jeden – postać ta nie przynależy do tego świata i tak rzeczywiście jest. Nie bierze udziału w zabawach, jest nieobecna. Ujawnia się dopiero w scenach przeszłości ludzi wypoczywających poza miastem. Nie wiadomo, dlaczego nie nosi ubrania. Niezrozumiała nagość znajduje uzasadnienie tylko w jednym momencie. Ross nie tłumaczy się w przedstawieniu ze swojej decyzji. Być może kreowane przez Ogrodnika postaci są jak Justine w Melancholii, która naga leży na trawie i z rozkoszą podziwia tytułową planetę mającą za kilka dni zniszczyć Ziemię. fot. Magda Hueckel

Choć bohaterami spektaklu targają inne emocje, to również stykają się z – przejawiającą się za każdym razem inaczej – niszczycielską siłą. Dawid Ogrodnik jest niczym filmowa Melancholia – zagarnia całą przestrzeń, przyciąga uwagę. Nawet nieobecny nie daje o sobie zapomnieć. Sceny z jego udziałem są najtrudniejsze, wymagają emocjonalnego zaangażowania zarówno od aktora, jak i widza. Łączą w sobie piękno i odrazę. Yana Ross udanie pokazuje prywatne nieszczęścia. Osobiste traumy przekonują widza. Reżyserka daje aktorom możliwość zaprezentowania się w etiudach, a oni tej szansy nie

Jezioro re ż . Ya n a R o s s

T R Wa r s z a w a

ocena:

88887

A jeśli będzie wojna? Świat zmienia się w ruinę. Wokół grzmią wybuchy bomb, a nadzieja na rychłe

Wszystko to skupia uwagę widza na problemie przedstawionym błyskotliwie i z dy-

nastanie pokoju powoli gaśnie. Taką wizję przedstawia w swoim najnowszym

stansem. Jak powtarza za Brechtem Zadara, wojna nie oszczędza nikogo. Matka Courage

spektaklu Michał Zadara.

nie angażuje się w konflikt na poziomie ideowym czy militarnym. Chce jedynie chronić siebie

Drugi regiment f iński przemierza Polskę, a za nim ciągnie Matka Courage z trojgiem dzieci. Drobny handel pozwala jej zaspokoić podstawowe potrzeby. W cza-

i dzieci, zajmując się przy okazji swoimi małymi interesami. To jednak nie może się udać.

K A R O li n a m az u rek

sach pokoju trudno byłoby jej się odnaleźć. Wojna daje zajęcie i dochód. Ostatecznie okazuje się jednak nie tylko źródłem korzyści, lecz także cierpień. To właśnie chciał pokazać Bertolt Brecht, pisząc swój utwór w 1939 r., już po napaści Niemiec na Polskę. Akcję dramatu umieścił w czasach wielkiego konf liktu religijnego, wojny trzydziestoletniej, która przetoczyła się przez Europę w XVII w. Zadara przenosi historię Matki Courage do niedalekiej przyszłości i próbuje odpowiedzieć na pytanie: co by się stało, gdyby współczesna fala fundamentalizmów przyczyniła się do wybuchu wojny? Obrazy, które podsuwa widzowi, są bardzo sugestywne. Po jednej stronie żołnierze w hełmach z napisem ,,UE”, po drugiej – Polacy-katolicy. W tle precyzyjnie wykonana makieta zbombardowanego centrum Warszawy. Dzięki niej widz może – cały dobytek tytułowej bohaterki – zniszczony i zużyty. Oprócz imponującej scenograf ii duże wrażenie robi niepokojąca muzyka Paula Dessau, napisana w latach czterdziestych do inscenizacji wystawianej przez Brechta. Na scenie najlepiej odnajdują się aktorki. Odtwórczyni głównej roli – Danuta Stenka – zdecydowanymi gestami i szorstkim głosem kreuje postać o silnym charakterze, uparcie trwającą przy swoich poglądach. Barbara Wysocka, gościnnie występująca w roli córki, porusza widza, oddając tragizm postaci heroicznej, lecz pozbawionej wpływu na otoczenie.

34-35

Matka Courage i jej dzieci o c e n a : re ż . M i c h a ł Z a da r a

Tea tr N a ro d ow y

88888

fot. Basia Pudlarz/NMS MAGIEL

rozpoznać każde z miejsc, w których toczy się akcja. Do tego jeszcze samochód


recenzje /

Będzie dobrze Starość w teatrze jest sprawdzonym źródłem komizmu. Jej niebanalne i refleksyjne

że poruszona kwestia obojętności wobec ludzi, którzy borykają się na co dzień

przedstawienie tym bardziej stanowi wyzwanie dla twórców. Podołał mu w ostatnim

z problemami podobnymi do trudności Esmeraldy. Jednak przez ich przyjazne

czasie Wojciech Adamczyk, reżyserując dla Teatru Współczesnego Lepiej już było…

przedstawienie, zachęca do zobaczenia siebie na emeryturze i pomaga oswoić się

Autorka oryginalnego tekstu Welfarewell, Cat Deleney, nie tylko pisała dramaty, lecz także współpracowała jako menadżer z kierowcami Formuły 1. Równie ciekawym

z myślą o nieuniknionym.

A N G E lika k u b icka

życiem obdarzyła swoją bohaterkę Esmeraldę Quipp (Marta Lipińska), aktorkę szekspirowską zmuszoną do walki o przetrwanie na emeryturze. Ekscesy mające zapewnić podstawowe utrzymanie, doprowadziły ją do odsiadki w więzieniu, która nieoczekiwanie rozwiązała problem... bezdomności! Jednocześnie w od dawna samotnym życiu pojawiło się wiele nowych osób – policjantka Hackett (Monika Kwiatkowska), która walczy z powtarzającymi się powrotami Pani Quipp do celi oraz inne skazane, w porównaniu z którymi Esmeralda wydaje się jeszcze bardziej nieprzystosowana do życia. Quipp jest osobą charyzmatyczną. Nieustannie cytując zdania Szekspira, traktuje życie jak scenę, gdzie bawi się odgrywanymi rolami. Urocza i pełna optymizmu staruszka w wykonaniu Marty Lipińskiej to kunszt aktorstwa: kreacja niezwykle lekka, a przy tym pełna ref leksji i głębi. Aktorka wydobywa z postaci fot. Marta Ankiersztejn

niepohamowaną energię i radość życia, dzieląc się z nią przy tym swoim ciepłem i wrażliwością. Na tle całej, bardzo dobrej obsady wyróżnia się także Agnieszka Pilaszewska, która w dojrzały sposób wcieliła się w dwie wymagające, zupełnie różne role: sąsiadki z celi oraz sędziny. Delikatna muzyka i przejrzysta scenograf ia pozwalają wydobyć ze sztuki obrazy prawdziwych ludzi. Lepiej już było… to przykład teatru na wysokim poziomie.

Lepiej już było...

Spójność wszystkich elementów tworzących sztukę teatralną sprawia, że tekst

re ż . Wojc i e c h A da m c z y k

spełnia swoją komediową funkcję i szczerze bawi. O jego wartości stanowi tak-

Tea tr Wsp ó ł c ze sny

ocena:

88888

materiały prasowe

Moscow City Ballet z nowym przedstawieniem już w marcu w Polsce! Na specjalną prośbę widzów już w marcu grupa Moscow City Ballet przyjedzie po-

Sam twórca i dyrektor Moscow City Ballet, Victor Smirnov-Gołovanov zawsze powtarzał: (…)

nownie do Polski! Balet Viktora Smirnova-Golovanova to renomowana grupa, która

To we mnie mieszkają wszyscy bohaterowie baletów; to ja jestem Klarą, księciem, królem

w Polsce zdobyła uznanie i podziw tysięcy wielbicieli. Zespół prezentuje perfekcyj-

mysz... to wszystko żyje we mnie... Być może to jest tajemnicą ich sukcesu?

ną technikę baletową i klasyczny repertuar w wykonaniu utalentowanych tancerzy wywodzących się z najlepszych szkół baletowych. Publiczność wychodzi ze spektakli

Bilety oraz więcej informacji na makroconcert.pl, evntim.pl, ebilet.pl oraz w salonach Empik.

z wypiekami na twarzy, zachwycając się ogromnym talentem i profesjonalizmem tancerzy oraz magicznym klimatem przedstawień. Moscow City Ballet przyjedzie do Polski z nowym przedstawieniem: Śpiąca Królewna. Jest to opowieść niezwykle poetycka. Autorzy libretta założyli, że balet będzie pretekstem do pokazania pięknych obrazów tanecznych oraz prezentacji umiejętności tancerzy. Akcja jest doskonale wszystkim znana: księżniczka przychodzi na świat, wskutek złego czaru zasypia na sto lat wraz z całym dworem, a później zostaje obudzona przez pocałunek księcia, który pojmuje ją za żonę. Czerpiąc z innych baśni francuskiego pisarza, dodano postać dobrej Wróżki Bzu, która jest duchem opiekuńczym królewny od narodzin do ślubu z księciem, a nawet w pewien sposób kieruje losami bohaterów. Skomponowana przez Piotra Czajkowskiego muzyka odznacza się doskonałością rzemiosła, łącząc osiągnięcia zachodniej techniki kompozytorskiej z pierwiastkami narodowymi. fot. materiały prasowe

Godna podziwu wyrazistość ruchów tancerzy w połączeniu z fantastyczną choreografią ukazuje nam, jak bardzo Rosjanie kochają balet. Są w nim perfekcjonistami i to oni wytyczają standard dla innych grup baletowych na świecie. Niesłabnąca popularność i doskonała reputacja międzynarodowych występów Moscow City Ballet pozwoliła grupie na stałe zająć miejsce w światowej czołówce. Na jej sukces składa się dążenie do perfekcji, która jest zasługą nieustających wymagających prób, godzin ćwiczeń i doskonałej spójności choreograficznej. Zdaniem krytyków czarowi spektakli tej grupy baletowej nie można się oprzeć, ani o nich zapomnieć. Jest to jedyne w swoim rodzaju przeżycie, którego każdy powinien doświadczyć.

Śpiąca królewna c h o re o g r. V ik t o r S mir n ov- G o la n ov

16 m a rc a, Wa r s z a w a – H a la To r w a r

styczeń-luty 2017


/ #festiwalowelove

fot. Wiktoria Kowalska

jeszcze jeden taki skład i się zdenerwuję!

Festiwal Camerimage To nie jest kolejny festiwal filmowy. Na Camerimage nagród nie zgarniają wyłącznie reżyserzy, a gwiazdami nie są znani aktorzy. Dwadzieścia cztery lata temu polski promotor kultury i historyk sztuki, Marek Żydowicz, jako pierwszy na świecie zorganizował wielkie święto tych, którzy stoją po drugiej stronie kamery. T E K S T: W I K TO R I A KOWA L S K A

utor zdjęć filmowych ma coś wspólnego z doktorem Watsonem z powieści Arthura Conana Doyle’a. Zawsze pomocny i pracowity, uczestniczy w każdym przedsięwzięciu i często ratuje je, gdy sytuacja zdaje się być beznadziejna. Jednak to nie on, lecz reżyser – zupełnie jak Sherlock Holmes po rozwiązaniu zagadki kryminalnej – zbiera wszystkie pochwały i zaskarbia sobie sympatię widza. A przecież to właśnie praca kamery jest tym, co odróżnia film od innych tekstów kultury, takich jak książka, utwór muzyczny czy sztuka teatralna.

A

Niewidzialna ręka operatora Na co dzień człowiek nieświadomie wodzi wzrokiem za tym, co wydaje mu się w danej chwili najbardziej interesujące. W filmie wyręcza go w tym operator. Zadaniem au-

36-37

tora zdjęć jest nakręcić film tak, aby obraz z jednej strony współgrał z fabułą, a z drugiej – naturalnie przyciągał uwagę odbiorcy. Ma on bezpośredni wpływ na dynamizm lub stateczność każdej sceny, a sposób, w jaki portretuje daną postać, może zmienić jej postrzeganie przez widza. Zawód operatora kamery często uznaje się za techniczny, gdyż wymaga szczegółowej wiedzy na temat sprzętu i profesjonalizmu w jego obsłudze. Równie istotna (jeśli nie ważniejsza) jest jednak jego wizja i wrażliwość artystyczna, bez których nie poradziłby sobie z realizacją kreatywnych zadań. Camerimage jest jednym z niewielu festiwali stawiających na pierwszym miejscu sztukę zdjęć. Dzięki temu, co roku przyciąga najwybitniejszych artystów z całego świata. Ich nazwiska, choć nieznane przeciętnemu widzowi, w świecie filmu są wręcz rozchwy-

tywane. Festiwal otwiera się jednak również na ludzi spoza środowiska operatorskiego. Gośćmi Camerimage byli już między innymi David Lynch, Keanu Reeves czy, zmarły niedawno, Alan Rickman. W tym roku, swoją wystawę fotografii otworzyła w Bydgoszczy Jessica Lange. O wydarzeniu pisze Variety, New York Times oraz największe na świecie czasopisma z branży filmowej. Na ten jeden listopadowy tydzień operatorzy przestają patrzeć na świat przez obiektyw kamery, by czerpać z bogatej oferty festiwalu i zanurzyć się w jego niezwykłej atmosferze.

Miasteczko festiwalowe Bydgoszcz jest prawie pięć razy mniejsza od Warszawy i nieporównywalnie mniej wielonarodowa niż stolica. Paradoksalnie właśnie to czyni z miasta atrakcyjną lokalizację


#festivalowelove / #Powidoki /

dla Camerimage. Dlaczego? Bowiem obok festiwalu nikt nie przechodzi tu obojętnie. Lokalna społeczność jest aktywnym współorganizatorem i uczestnikiem imprezy. Lwia część zadań podczas tygodnia festiwalowego spoczywa na wolontariuszach – obsługa techniczna, fotografowanie, praca w recepcji, w sali kinowej, w biurze prasowym. Młodzi bydgoszczanie chętnie angażują się w działanie rozmaitych sekcji, zyskując tym samym możliwość wzięcia udziału we wszystkich wydarzeniach i poznania Camerimage „od kuchni”. Inni mieszkańcy, którzy dysponują wolną przestrzenią w domu, zgłaszają się do programu Homestay i pod swoim dachem goszczą przybyłych na festiwal studentów. Bliską relację filmowców z bydgoszczanami buduje także obecność Guide’ów, czyli Opiekunów Gości. Każdy wolontariusz tej sekcji na tydzień staje się asystentem jednego z twórców. Pośredniczy między gościem a organizatorem i dba o to, by uczestnik jak najlepiej czuł się w mieście, pokazuje mu okolicę i miejsca warte odwiedzenia. Wiele zyskują na tym bydgoskie przedsiębiorstwa. Hotele, restauracje i puby przeżywają prawdziwe oblężenie. Po intensywnym dniu spędzonym na projekcjach filmowych i warsztatach, cała festiwalowa rodzina spotyka się na mieście. Poza oficjalnymi bankietami dla gości, dużą popularnością cieszą się klub muzyczny MÓZG oraz Landschaft, który specjalnie na tę okazję przenosi się do większego lokalu naprzeciwko Opery.

W kilku miejscach, położonych w niedużej odległości, nocą bije serce Camerimage. Centrum Bydgoszczy przeradza się w miasteczko festiwalowe. Po trzech dniach tam spędzonych, wokół zaczyna się dostrzegać same znajome twarze. Następnego roku okazuje się, że większość z tych ludzi do Bydgoszczy powraca.

Rozbić taflę szkła Dla początkującego autora zdjęć filmowych, Camerimage to zatem ogromna szansa, by osobiście poznać znamienitych twórców, prawdziwe autorytety w tej dziedzinie sztuki. Podczas seminariów i paneli dyskusyjnych, studenci uczą się od najlepszych, zadają pytania i debatują. Po projekcjach filmów odbywają się spotkania z ich twórcami, które często kontynuowane są w formie swobodnych rozmów jeszcze we foyer Opery Nova i na korytarzach Multikina. Publika festiwalowa znacznie różni się pod tym względem od kinowej. Postrzega film nie tylko w kategoriach własnej rozrywki, ale również jako owoc ciężkiej pracy zespołu ludzi. Pracę tę bardzo docenia, zauważa wkład poszczególnych osób i potrafi pochwalić ich wysiłek, dobry pomysł, profesjonalną realizację. Albo konstruktywnie skrytykować dzieło. Zacierają się tu granice mistrz-uczeń i artysta-widz. Znika taf la szkła w postaci wielkiego ekranu, a w to miejsce pojawia się wzajemny szacunek wszystkich uczestników festiwalu – to, że widzowie nie wychodzą z sali, dopóki

w napisach końcowych nie pojawią się nazwiska twórców, fakt, że przyznawane są nagrody specjalne zarówno dla debiutantów, jak i dla legendarnych filmowców, gala zamknięcia, na której wspomina się zmarłych artystów. Również to, że zwyczaj na koniec Dyrektor Festiwalu osobiście dziękuje wszystkim wolontariuszom i pracownikom oraz zaprasza ich na scenę, by mogli ramię w ramię ze zdobywcami Złotych Żab, ostatni raz rzucić okiem na wielką festiwalową rodzinę, wziąć głęboki oddech i rozpocząć roczne oczekiwanie na kolejne światowe święto kinematografii.

Mglista perspektywa Jednak tegoroczna gala zamknięcia Camerimage zasiała w sercach mieszkańców i gości ziarno niepokoju. Marek Żydowicz oznajmił, że przyszłość festiwalu jest niepewna. Nie ogłosił daty i miejsca kolejnej edycji, jak to miał zwyczaj robić podczas mowy końcowej. W tym roku wygasa bowiem umowa między Dyrektorem Festiwalu a Prezydentem Miasta Bydgoszczy i istnieje niebezpieczeństwo, że Organizator nie zdecyduje się jej przedłużyć. Kwestią sporną ma być podobno niezrealizowana przez miasto obietnica budowy centrum kongresowego. Dotychczas Camerimage „przeprowadzał się” już dwukrotnie, wcześniej odbywał się w Toruniu i w Łodzi. Czy zdecyduje się zrobić to po raz kolejny? Trudno wyobrazić sobie ten festiwal w innym mieście. Jeszcze trudniej – Bydgoszcz bez festiwalu. 0

Podczas spotkania z widzami po projekcji, operator Paweł Edelman powiedział, że Andrzej Wajda sam nigdy nie nazwałby się artystą. Z tego powodu, że film nie jest przecież tylko jego dziełem, a owocem wspólnej pracy wielu twórców, z których każdy ma ważny wpływ na efekt końcowy. Niestety w Powidokach wyraźnie widać, jak nierówny był wkład poszczególnych osób. Odtwórca głównej roli, Bogusław Linda, pokazał, że jest aktorem wszechstronnym. Choć zazwyczaj kojarzony jest z nieco przejaskrawionymi rolami gangsterów, w naturalny sposób sportretował postać schorowanego malarza. Wiaryfot. materiały prasowe

godność tę zaburzają jednak kreacje studentki Hani i córki bohatera, Niki Strzemińskiej. Trudno winić za to młode aktorki, Zofię Wichłacz i Bronisławę Zamachowską – sceny z ich udziałem są nieudane głównie ze względu na niezręczne dialogi. Scenariusz Andrzeja Mularczyka przepełniają rozmowy, które mają zapewne służyć wprowadzeniu elementów biografii artysty, jednak w efekcie zaburzają dynamikę akcji. Mimo to film jest warto-

Powidoki (Polska)

ściowy z wielu powodów. Nie ma w nim naiwności, idealizacji bohatera, tak typowej dla

p re m ie r a 13 .01 . 2 017

awangardowych dzieł Strzemińskiego. Do tego prawdziwa historia, niosąca tyleż emocji,

re ż . A n dr zej W a jda

dzieł biograficznych. Jest za to realistyczny obraz Łodzi lat 50., przeplatany panoramą co refleksji. I jasne przesłanie o tym, że warto pozostać sobą.

Ostatni f ilm Andrzeja Wajdy. Polski kandydat do Oscara w kategorii najlepszy

Trudno nie zauważyć ponurej paraleli. Wajda nakręcił f ilm o umierającym arty-

f ilm nieanglojęzyczny. Tego obrazu nie mogło zabraknąć na Camerimage. Powido-

ście, i jeszcze przed premierą dobiegło końca jego własne życie. Wielu ludzi próbuje

ki to hołd dla polskiego malarza awangardowego i teoretyka sztuki, Władysława

przez to przypisywać Powidokom rolę testamentu reżysera. Paweł Edelman wspo-

Strzemińskiego. Akcja f ilmu dzieje się u schyłku życia artysty. Życia, które – odkąd

mina jednak, że dzieło nie miało być jego ostatnim słowem. Przeciwnie – było jed-

na wojnie stracił rękę i nogę – jest zmaganiem z niepełnosprawnością, a także walką

nym z punktów na długiej jeszcze liście f ilmów, które Wajda planował zrealizować.

z narzucaną twórcom doktryną socrealizmu w sztuce.

W I K T O R I A KO WA L S K A

styczeń-luty 2017


fot. Pixabay.com / CC0

/ #Krwiopijca

Czy Drakula był imigrantem? Opowieść o Drakuli to narracja prowadzona przez przedstawicieli cywilizacyjnego centrum Europy. Jednak rodzinną okolicą hrabi jest odległa Transylwania, skąd przybywa, niosąc ze sobą nieszczęścia. Czy konflikt dobra ze złem można więc przenieść na oś centrum-prowincja? T E K S T: K A R O L I N A M A Z U R E K

yjący w dziewiętnastym wieku Irlandczyk Bram Stoker nigdy nie był w Transylwanii. Właściwie nie wiadomo z jakiego źródła zaczerpnął pomysł stworzenia postaci krwiożerczego hrabi Drakuli i czym się kierował, wybierając mu siedzibę. Dość że jego poczytna książka stała się inspiracją dla twórców sztuki filmowej, takich jak F. Murnau, T. Browning, W. Herzog i F. F. Coppola. Pierwszy z wymienionych wyreżyserował film Nosferatu – symfonia grozy w 1922 r., ostatni stworzył zaś swojego Drakulę dokładnie siedemdziesiąt lat później. Żywotność motywu wprowadzonego do kultury przez Stokera okazuje się więc znaczna. Popularność ekranizacji wśród widzów dodatkowo powoduje, że możemy w nim widzieć nie tylko inspirację dla artystów, lecz także zjawisko, w którym kryje się odpowiedź na niektóre z naszych potrzeb.

Ż

Kraina duchów i upiorów Stałym elementem każdego filmu o Drakuli jest podróż Jonathana Harkera – młodego Anglika lub Niemca – do zamku hrabi. W Transylwanii wita go rozlegające się wokół wycie wilków, a góry – zwłaszcza w ekranizacji Browninga – wyglądają jak zaczerpnięte z dziecięcej wyobraźni. Po Harkera przyjeżdża wóz pogrzebowy z tajemniczym milczącym woźnicą. Tak dociera do zamku, gdzie już niebawem dowiaduje się, że został wła-

38-39

śnie uwięziony przez wampira, a jego rodzinnemu miastu i ukochanej grozi niebezpieczeństwo. Zastanawiające jest to, że Drakula mógłby przecież mieszkać w jakimkolwiek miejscu. Dlaczego na siedlisko, z którego przychodzi zło, twórcy wybrali akurat krainę odległą i „dziką”?

Zakażenie wampiryzmem Warto zauważyć, jak silny jest w tej narracji kontrast tajemniczej Transylwanii i zwyczajnego, spokojnego miasta, z którego pochodzi Harker. W jednej z pierwszych scen filmów Murnaua i Herzoga pojawia się wnętrze zadbanego domu, w którym wszystko, od pełnej czułości rozmowy małżonków po zabawę kotów, tworzy atmosferę sielanki. Żona Harkera jest nie tylko uosobieniem dobroci i czułości, lecz także istotą niemal wyłącznie duchową, właściwie pozbawioną seksualności. Dopiero pojawienie się Drakuli burzy tę harmonię, przynosząc kres niewinności. Oglądając którąkolwiek z ekranizacji, odbiorca może mieć wrażenie, że prawdziwe poznanie zła przez bohaterów dokonuje się dopiero wtedy. Uporządkowany, cywilizowany świat zostaje skażony w sensie dosłownym i metaforycznym. Drakula opuszczając Transylwanię, zabiera ze sobą trumny z przeklętą ziemią i gdy dociera do miasta, wydobywają się z nich szczury rozprzestrzeniające dżumę. Choroba

zmienia oblicze miasta, które pustoszeje i popada w ruinę. Ulicami ciągną tylko orszaki trumien. Przemianie ulega też pani Harker. Upiorny hrabia czyni ją swoją ofiarą i rozbudza jej seksualność. W filmie Coppoli staje się ona kochanką Drakuli. U Murnaua i Herzoga pozwala mu żywić się swoją krwią tylko z poświęcenia dla męża i znękanego miasta. Jednak fascynacja przybyszem pozostaje.

My i Oni Z filmów wszystkich wymienianych tu twórców płyną co najmniej dwa wnioski o naszej europejskiej cywilizacji. Po pierwsze występuje w niej tendencja do sytuowania seksualności w szeregu rzeczy złych, mrocznych i nieuporządkowanych, których brak w świecie dobrym i harmonijnym. Po drugie i najważniejsze – zło przybywa z daleka. Powieść Stokera i jej ekranizacje zdobyły popularność nie tylko ze względu na swoją wartość artystyczną. Postać Drakuli jest odzwierciedleniem naszych wyobrażeń o tym, co nieznane. Oglądanie jej na ekranie pozwala więc przeżyć lęki wywoływane kontaktem ze wszystkim, co jest dla nas obce. Wydaje się, że są to te same obawy, które dochodzą do głosu w dyskursie o imigrantach. Oni, podobnie jak Drakula, przypływają z dalekich stron. Jawią się jako obcy, którzy mogą przywieźć do naszego swojskiego świata choroby i nieszczęścia. 0


lifestyle /

MAGIEL Ach ten Marcin...

Styl życia Polecamy: 43 Sport Z Akro przez życie

Mistrzyni Polski w akrobatyce sportowej

46 Warszawa Obcy, ale nasz Polecamy: Historia Pałacu Kultury i Nauki

47 subiektyw Musująca Szampania 48 TEchnologie ŻyjWinobranie długo i pomyślnie we Francji Innowacje na rynku procesorów

50 człowiek z pasją Czerwone maki na polu minowym

fot. Aleksandra Golecka

Afganistan oczami żołnierza GROM-u

Self-racism Justyna Ciszek spólny studencki pokój. Wchodzę jak zawsze i dołączam do sąsiadów, z którymi spędziłam już uprzednio trochę czasu. Widząc wolne miejsce koło Szweda, zmierzam w jego kierunku. Mój znajomy prawie odskakuje na drugi koniec kanapy, by zrobić mi miejsce. Pierwsza myśl – mój tyłek jednak się rozrósł i będę potrzebować podwójnego miejsca na lot powrotny do Polski. Druga – „zapach” mojego ciała nie jest tak świeży, jak można się tego spodziewać, albo mycie zębów nie pomogło w zabiciu aromatu czosnkowych orzeszków. Trzecia – mój domowy look jest jednak nie do przyjęcia i powinnam iść do sklepu budowlanego po trwalszą tapetę. Okazuje się, że żadna z tych opcji nie jest prawdziwa (a przynajmniej nie kluczowa…). Szwedzi po prostu nie chcą naruszać prywatnej przestrzeni innych. Nawet w przyjacielskiej rozmowie stosują zasadę talk to my hand przez utrzymywanie odległości na wyciągnięcie ręki. Gdy docierasz na przystanek – zmęczony i pozbawiony słonecznej energii – marzysz tylko o wolnym miejscu pod wiatą, jeśli nadzieja na czekający autobus jest nikła. I oto jest! Grzecznie pytasz – nawet po szwedzku – osobę siedzącą prawie na drugim końcu ławki, czy możesz się dosiąść. Kultura level up. Dostajesz pozwolenie i usadawiasz swoje cztery litery. Po chwili jednak

W

Jedynym miejscem do publicznego wyrażania emocji jeszcze na długo pozostanie stadion hokejowy.

zauważasz, że „rozmówca” usiłuje odkurzyć ławkę w kierunku przeciwnym od ciebie, aż w końcu wstaje i tak oczekuje na transport. Zauważmy, że sytuacja została opisana w nordycki sposób: bez podania płci, wieku, a szczególnie narodowości czy wyznania uczestników, żeby przypadkiem nikogo nie urazić. Nawet w oficjalnych źródłach statystycznych na próżno szukać takich informacji. Ostatni raz pojawiały się one w latach osiemdziesiątych, potem uznano je za nieistotne. Doprawdy? Już wtedy gwałciciele pochodzenia szwedzkiego stanowili tylko 39 proc. zgłoszonych przypadków, a imigrantów, jak również przestępczych incydentów, ciągle przybywa. Narodowość to temat tabu, w przeciwieństwie do seksu. Z jednej strony silne jest nordyckie przywiązanie do tzw. Prawa Jante – czyli niepisanej zasady, by nie wyróżniać się z tłumu i nie uważać siebie za kogoś lepszego. Z drugiej – takie osoby otrzymują pozornie najwięcej swobody i poklasku, bo nikt nie wyrazi wprost swojego zdania. Jedynym miejscem do publicznego wyrażania emocji jeszcze na długo pozostanie stadion hokejowy, gdzie nawet sędziowie w obawie o własne buźki nie interweniują w przypadku walki na pięści między zawodnikami, a kibice drą się i tupią na trybunach. Temperament wikingów znalazł gdzieś jednak ujście. 0

styczeń-luty 2017


/ hej, hej NHL!

Szaleństwo na lodzie 12 października rozpoczął się 99. sezon ligi NHL. Starcia lodowych gigantów śledzi cały hokejowy świat. Być może już wkrótce te ekskluzywne rozgrywki zagoszczą także w domach polskich fanów tego sportu. T E K S T: p i o t r woź n i a kow s k i

Z

Kanada mekką hokeja Twierdzi się, że początki hokeja sięgają końca XV w. Zapiski głoszą, że w Królestwie Niderlandów uprawiano „kolv”, w której to grze odbijało się drewnianą kulę zakrzywionym kijem. Nie zawsze jednak zimą zakładano na nogi łyżwy. Istnieje również teza, że hokej na lodzie jest po prostu zimową odmianą gry na trawie, znanej w Europie od ponad 500 lat. W Kanadzie początki tego sportu przypadają na XIX w., kiedy to stacjonujący w Ontario brytyjscy żołnierze z nudów wykorzystywali zamarznięte jeziora do gry. Pierwszy oficjalny mecz został rozegrany w kanadyjskim Montrealu w 1875 r. Dwa lata później grupka studentów z Uniwersytetu McGill w Montrealu usystematyzowała zasady gry na podstawie hokeja na trawie. Te reguły obowiązują niezmiennie do dzisiaj na całym świecie. Od 1917 r., kiedy to powstała NHL, aż do 1924 r. w lidze grały tylko kanadyjskie zespoły. W końcu ten sport zyskał popularność również

40-41 magiel

wśród ich południowych sąsiadów. W USA hokej bardzo szybko przyciągnął rzeszę fanów. Na potęgę zaczęły powstawać kluby, a zawodników przybywało z roku na rok. Wreszcie postanowiono podzielić NHL na dywizje kanadyjską i amerykańską. Dzisiaj w NHL jest ponad trzykrotnie więcej drużyn amerykańskich niż kanadyjskich. Współczesne rozgrywki NHL cieszą się ogromnym zainteresowaniem, zarówno w Stanach, jak i w Kanadzie. Nieodłącznym elementem gry są bitwy między zawodnikami, na które sędziowie nieraz przymykają oko. W związku z tym rozgrywki hokejowe dostarczają ogromnych emocji i wrażeń. Na trybunach, jak to w Ameryce, możemy dostrzec całe rodziny z dziećmi, które traktują mecze NHL jako formę spędzania rodzinnego weekendu. Bilety kupują również liczne grupy studentów, a także starsze osoby, które są zagorzałymi fanami od lat i nigdy nie opuszczają meczu swojej drużyny.

Faworyci W tym sezonie NHL tytułu broni drużyna Pittsburgh Penguins, która w ubiegłym zdobyła Puchar Stanleya, w finałowym starciu pokonując San Jose Sharks. W tegorocznych rozgrywkach zespół z Pittsburgha pozostaje faworytem, jednak powtórna wygrana nie będzie łatwa. Ostatnią drużyną, której udało się zwyciężyć dwa razy z rzędu, było Detroit Red Wings w 1998 r. Na zwycięstwo w lidze ostrzą sobie zęby zmotywowani San Jose Sharks, mocni od wielu lat Chicago Blackhawks i New York Rangers. Niespodziewanie dobry początek sezonu zaliczyła drużyna z Montrealu (Montreal Canadiens), wygrywając dziewięć z dziesię-

ciu pierwszych spotkań. Montrealczycy mają nadzieję powrotu na pierwsze miejsce po 23 latach. Tym samym chcą przełamać złą passę kanadyjskich zespołów, ponieważ od ich ostatniego triumfu żadnej innej kanadyjskiej ekipie nie udało się wygrać tych prestiżowych rozgrywek.

Czas na powrót Obecnie w NHL nie ma żadnego Polaka. Od czasów „polskiego boksera” Krzysztofa Oliwy i legendarnego Mariusza Czerkawskiego, wciąż czekamy na naszego reprezentanta. Wielu pokłada nadzieje w młodym Alanie Łyszczarczyku, grającym na co dzień w Kanadzie, któremu niewiele zabrakło, aby zostać wybranym w zeszłorocznym drafcie. Alan ma 18 lat i jest synem Dariusza Łyszczarczyka, byłego reprezentanta Polski w hokeju. Od 2015 r. jego syn gra w kanadyjskiej lidze juniorskiej, reprezentując barwy zespołu Sudbury Wolves. Uważa się, że jego szanse na dostanie się do NHL rosną z każdym miesiącem. W Polsce hokej jest sportem niszowym, w związku z czym transmisja meczu NHL w polskiej telewizji jest prawdziwym rarytasem. W ubiegłym roku to się zmieniło. TVP Sport ogłosiła, że będą transmitowane po trzy spotkania tygodniowo. Na razie chcemy transmitować mecze o dogodnych porach dla polskiego kibica. Z czasem przy wyborze będziemy kierować się atrakcyjnością spotkań – tłumaczy Stanisław Snopek w wywiadzie dla „Przeglądu Sportowego”. Ostatni raz pojedyncze mecze NHL były transmitowane w TVP siedem lat temu. Jest więc nadzieja, że ta decyzja nie będzie jednorazowa, a hokej na lodzie zacznie się cieszyć większą popularnością wśród Polaków. 0

fot. idovermani/ foter.com/ CC BY

ałożycielem najsławniejszej ligi hokeja nie są, jak mogłoby się wydawać, Stany Zjednoczone, lecz Kanada. Walka pomiędzy dwoma zespołami, jeżdżącymi na łyżwach i odbijającymi czarny krążek zakrzywionymi kijami to sport narodowy w tym kraju. Mimo tego w NHL tylko 7 z 30 drużyn reprezentuje barwy Kraju Klonowego Liścia. Z drugiej strony można powiedzieć, że Kanadyjczycy nie celują w ilość, lecz w jakość. Potwierdza to liczba zawodników z Kanady, która wynosi ponad połowę wszystkich graczy w lidze. W poprzednim sezonie na liście dziesięciu najlepszych zawodników sezonu wyróżniono aż siedmiu graczy z tego kraju.


Termalica /

sport

fot. Håkan Dahlströmi/ foter.com/ CC BY

Wielki futbol na prowincji

Kiedy dwa lata temu klubik z malutkiej Niecieczy przebojem wdarł się do Ekstraklasy, wszyscy w Polsce kręcili głowami z niedowierzaniem. Tymczasem, na przekór niedowiarkom, z przeciętnej, tułającej się po niższych ligach drużyny Termalica stała się jednym z głównych potentatów na krajowym podwórku. T E K S T: m ac i e j m a l ec

ermalica jest odbierana przez fanów futbolu na różne sposoby. Jedni podziwiają ją za ambicję, charakter oraz osiągnięte już sukcesy. Inni zaś wytykają palcami za brak kibiców „z prawdziwego zdarzenia”, krótką historię oraz defensywny styl gry. Trzeba jednak pamiętać, że nie wszystkie oskarżenia pod adresem Niecieczan są prawdziwe. Mało kto bowiem wie, że na rozgrywane na jej stadionie spotkania przychodzi niemal cała wieś, a średnia liczba widzów znacznie przekracza wyniki np. Górnika Łęcznej. Z drugiej strony warto przypomnieć, że Termalica jest równolatkiem Lecha Poznań i szóstą najstarszą drużyną grającą obecnie w Ekstraklasie. Aby dokładniej zrozumieć fenomen „Słoni” (przydomek pochodzący od słonia w logo sponsora), należy wgłębić się nieco w historię związku zespołu z firmą Bruk-Bet.

T

cieczy. Dlaczego właściciel klubu, Krzysztof Witkowski, zdecydował się zainwestować w futbol w niepozornej wiosce i budować drużynę niemal od podstaw, zamiast przejąć zespół z polskiej Ekstraklasy? Przekazuję finanse na futbol nie dlatego, że jakoś szczególnie zależy mi na reklamie, popularności i tak dalej. Futbol jest w tej malutkiej miejscowości zjawiskiem społecznym. Czymś, co pobudza mieszkańców do innego niż przyjęte stereotypy myślenia – przekonuje właściciel klubu. Nieciecza nie jest bowiem „typową wioską” – lokalna infrastruktura jest nowoczesna, brakuje tu miejscowych pijaków, a mieszkańcy cieszą się dobrobytem. Gdyby nie państwo Witkowscy, to by się tu krowy pasły. A zamiast pastwiska mamy Ekstraklasę. Jak będzie chciał, to nam tu i Cristiana Ronalda sprowadzi – kwituje miejscowy fan Słoników.

Sen o Niecieczy

Rozsądne zarządzanie

Nie sposób jednoznacznie sprecyzować, kiedy w pomoc klubowi z Niecieczy zaangażowała się rodzina Witkowskich, właścicieli Bruk-Betu. Krzysztof Witkowski, prezes spółki, w wywiadzie udzielonym kilka lat temu „Przeglądowi Sportowemu” przyznał, że wspiera finansowo klub od ponad 30 lat. Niemniej szukając pewnego punktu zwrotnego w historii drużyny z Małopolski, należałoby wskazać rok 2004. Właśnie wtedy LKS Nieciecza zmieniła nazwę na LKS Bruk-Bet Nieciecza, a nowe oblicze zyskała także drużyna. Od tamtego roku niemal co sezon piłkarze z wioski koło Tarnowa świętowali awans do wyższej klasy rozgrywkowej, aż wreszcie w 2010 r. awansowali do 1. ligi. Wielu fanów polskiej piłki pewnie zastanawiało się, skąd wziął się pomysł na klub w Nie-

Przykład Termaliki pokazuje, że klub z prawdziwego zdarzenia można założyć wszędzie. Należy przy tym pamiętać, że w Niecieczy wyniki nie przyszły od razu, a działacze klubu musieli uzbroić się w cierpliwość i sumiennie pracować, aby wykorzystać szansę na osiągnięcie sukcesu. Wydaje się, że to właśnie dzięki tak dojrzałej postawie Słonie zawdzięczają swoją aktualną pozycję. W początkowych latach współpracy Bruk-Betu z LKS Niecieczą rodzina Witkowskich poza zatrudnianiem lepszych zawodników systematycznie przygotowywała zaplecze treningowe potrzebne do otrzymywania licencji w wyższych klasach rozgrywkowych. Po awansie na tyły Ekstraklasy zatrudniano trenerów preferujących różne style gry, aby przy-

gotować zawodników do walki z każdym rywalem. Dusan Radolsky nauczył swoich podopiecznych gry defensywnej, Kazimierz Moskal pokazał, jak utrzymywać się przy piłce. Chociaż Termalica pod wodzą obu trenerów osiągała dobre wyniki, to dopiero za kadencji Piotra Mandrysza drużyna okrzepła i najpierw awansowała do Ekstraklasy, a potem utrzymała się w niej. Tym bardziej zaskakuje to, co stało się po zakończeniu historycznego, pierwszego roku walki na najwyższym szczeblu rozgrywek. Działacze Termaliki zdecydowali się zwolnić Mandrysza, który osiągnął z drużyną wynik „ponad stan” i zatrudnić Czesława Michniewicza. Był to znak dla ligowych rywali, że Słonikom nie wystarczy już utrzymanie w lidze, ale drużyna zamierza bić się o coś więcej.

Taktyka i wykonawcy Po każdym awansie Termalica musiała się nauczyć gry w nowej lidze, dlatego też Niecieczanie stawiali na stabilną obronę (w ten sposób dla polskiej piłki narodził się chociażby Jakub Czerwiński, obecnie obrońca Legii Warszawa), spokojne budowanie ataków i stałe fragmenty gry. Dopiero po nabyciu niezbędnego doświadczenia zatrudniono trenera, który poza zabezpieczeniem tyłów uczył piłkarzy grać bardziej ofensywnie. Żeby cokolwiek zbudować w Niecieczy na dłuższą metę, trzeba zacząć od dobrych wyników. O stylu możemy poważniej mówić po dwóch, trzech latach spokojnej pracy – przekonuje Marcin Baszczyński, dyrektor sportowy klubu. Co ważne, działacze klubu nie skupiają się jedynie na aktualnym wyniku, ale również przygotowują grunt pod kolejne wyzwania. 1

styczeń-luty 2017


/ Termalica / e-sport

Kiedy drużyna grała w Ekstraklasie, klub oddał do użytku nowoczesną bazę treningową. Włodarze postanowili również rozbudować akademię klubową i stworzyć w Niecieczy wylęgarnię talentów. Oczywiście, na efekty tego projektu trzeba będzie poczekać, ale z pewnością warto wierzyć, że w przyszłości dzięki nowemu programowi szkolenia młodzieży pod Tarnowem pojawią się piłkarskie perełki.

Nie tylko Termalica Na pierwszy rzut oka fenomen Termaliki wydaje się precedensem na szeroką skalę. Nic bardziej mylnego. Piłka nożna w wydaniu klubowym zna podobne przypadki, pokazujące, że nie trzeba być metropolią, żeby stworzyć klub, który może zaistnieć w Europie. TSG 1899 Hoffenheim zostało założone w liczącym zaledwie 35 tys. mieszkańców miasteczku w zachodnich Niemczech. Już sam awans „Wieśniaków” do 1. Bundesligi był niesamowitą sensacją, jednak to nie ko-

niec ich niezwykłej historii. W pierwszym sezonie w najwyższej klasie rozgrywkowej Hoffenheim wygrało rundę jesienną i chociaż nie zdołało utrzymać tak wysokiej pozycji w lidze, to na stałe wpisało się do historii niemieckiej piłki nożnej. Podobny fenonem jest obserwowany we Francji, gdzie warto wyróżnić drużynę Sochaux. Były klub Damiena Perquisa został założony w liczącej około 4,5 tys. mieszkańców miejscowości. Zespół „Lwów” powstał jako klub zakładowy firmy Peugeot i to właśnie jej zawdzięcza swoje największe sukcesy. FC Sochaux-Montbeillard jest bowiem dwukrotnym mistrzem kraju i trzykrotnym zdoby wcą pucharu Francji. Obecnie jednak drużyna z Burgundii przeży wa kryzys – od kilku lat bezskutecznie walczy o powrót do Ligue 1. Nie sposób nie wspomnieć o drużynie Villarealu. Miasto, w którym zlokalizowany jest klub, zamieszkuje niecałe 50 tys.

mieszkańców. Jest to największa miejscowość w naszym zestawieniu, jednak zespół „Żółtej Łodzi Podwodnej” zasłużył na miejsce w rankingu ze względu na swoje sukcesy. W sezonie 2005/2006 prowadzona przez Manuela Pellegriniego drużyna awansowała do półfinału Ligi Mistrzów, stając się najmniejszym klubem w historii, który osiągnął ten poziom rozgrywek.

„Chwilo, trwaj!” Trudno prognozować, na jakim miejscu Termalica zakończy bieżące rozgrywki. Niezależnie od ostatecznego wyniku, drużyna z niewielkiej wsi nieopodal Tarnowa i tak zapisała się już złotymi zgłoskami w historii polskiej piłki nożnej. W czasach, kiedy pieniądze i kultura masowa sprawiały wrażenie dominujących nad piłką nożną, Słonie choć na chwilę przypomniały światu o takich wartościach jak ambicja i walka do końca. Chwała im za to! 0

E-mistrzowie W marcu 2014 roku w katowickim Spodku 75 000 widzów zobaczyło trzydniowe finały światowego turnieju gier komputerowych Intel Extreme Masters (IEM). Od tego czasu minęły już prawie trzy lata. Bilety na jedenaste mistrzostwa IEM są tak bardzo pożądane przez e-sportowych fanów, że rozeszły się w sześć minut od otwarcia sprzedaży. T E K S T: H a n n a g ó r c z y ń s k a

aledwie 11 lat temu w Warszawie powstał uporządkowany system polskich rozgrywek e-sportowych. Liga Cybersport już w pierwszym roku działalności zorganizowała Mistrzostwa Polski w Grach Komputerowych. Ponad 3500 amatorów i profesjonalnych graczy podjęło wyzwanie i rywalizowało między innymi w Counter Strike 1.6, Warcraft III oraz FIFA 2005. W 2011 r. Krzysztof i Rafał Pikiewiczowie, założyciele Turtle Entertainment Polska, otworzyli ESL Polska, oddział największej firmy e-sportowej na świecie. Poza terytorium naszego kraju, jej biura rozlokowane są w Ameryce Północnej, Rosji, Francji, Hiszpanii i Chinach. Już w 2014 r. właściciele ESL zdecydowali się przenieść finały Intel Extreme Masters, najbardziej prestiżowego turnieju online na świecie, z Hanoweru do katowickiego Spodka.

Z

Przed ekranem Zainteresowanie e-sportem zaczęło nabierać tempa także w naszym kraju. Podczas te-

42-43 magiel

gorocznego 10. jubileuszowego finału Intel Extreme Masters 113 tys. widzów oglądało na żywo rozgrywki w polskiej stolicy e-sportu. Kolejne 34 mln – przed ekranami komputerów. Popularność wydarzenia osiągnęła taką skalę, że organizatorzy rozważali wybudowanie drugiej hali sportowej. Ostatecznie zdecydowali się na inny wariant – w nadchodzącym roku IEM potrwa dwa weekendy. Przewidziana rekordowa pula nagród to 2.5 mln złotych. Zawodnicy League of Legends, Counter-Strike: Global Offensive oraz StarCraft II – to na nich świat będzie patrzeć na przełomie lutego i marca. Między e-sportem a sportem teoretycznie nie ma żadnej różnicy. Gracze i pasjonaci CS-a, oglądając rozgrywki przeżywają te same emocje, co kibice ukochanej drużyny piłkarskiej. Jacy są przeciętni fani? Według badania ESL 73 proc. z nich ukończyło 21 lat, 63 proc. ma stałą pracę, a 48 proc. dobrze zarabia. E-sport przyciąga przed ekrany wyłącznie mężczyzn? Nic bardziej mylnego. Kobiety stanowią aż 32 proc. widowni, a ich liczba nadal rośnie. Podobnie

jak liczni kibice piłkarscy, 40 proc. miłośników CS-a czy LOL-a nie gra w gry komputerowe. Śledzą wyniki, z niecierpliwością czekają na otwarcie sprzedaży biletów na największe wydarzenia i podziwiają poziom sportowy swoich idoli. Atmosfera jest jak na meczu piłkarskim – przyznał Jarosław „Pasha” Jarząbkowski, członek ekipy Virtus Pro, w wywiadzie dla TVN24 po IEM 2015 w Katowicach. Polscy kibice przodują w rankingu oglądalności największych e-turniejów. W 2016 r. stanowili 8 proc. widzów internetowych i uplasowali się na trzecim miejscu pod względem liczebności podczas Intel Extreme Masters, zaraz po Stanach Zjednoczonych i Niemczech. Przez dwa lata zanotowano 340-procentowy wzrost liczby polskich fanów prestiżowego IEM. W tym samym czasie, podczas turnieju ESL One w Kolonii, publiczność powiększyła się aż 25-krotnie. To największy skok wśród wszystkich widzów tego wydarzenia. Według szacunków ESL wartość polskiego rynku e-sportowego w 2016 r. sięgnie 40 mln złotych, a w 2018 aż 52 mln złotych. 1


e-sport /

Rynek gier komputerowych oraz ich popularność i różnorodność rosną z każdym rokiem, coraz więcej europejskich klubów podejmuje w tym obszarze bardzo ambitne projekty – te słowa, wypowiedziane przez wiceprezesa zarządu Legii Warszawa Jakuba Szumielewicza, były zapowiedzią pierwszego e-sportowego turnieju w historii klubu piłkarskiego w Polsce. Na kilka dni przed rozpoczęciem turnieju Legia Warszawa podpisała kontrakt z pierwszym członkiem sekcji eSports. Michał „Sroka” Srokosz, Mistrz Polski w FIFA 15, reprezentował podczas turnieju stołeczne barwy. Legia MODECOM eSports Cup 2016 odbył się 5 i 6 listopada i tym samym zainaugurował działalność sekcji e-sportowej przy Łazienkowskiej. Zawodnicy ośmiu klubów piłkarskich rywalizowali w FIFA 17. O zwycięstwo w tej najważniejszej konkurencji walczyli gracze Manchesteru City, Schalke 04 Gelsenkirchen, Vf L Wolfsburg, Ajaksu Amsterdam, Valencii, Paris Saint-Germain oraz Sportingu Club de Portugal. W zawodach zwyciężył zawodnik PSG, August Rosenmeier. Warto podkreślić, że transmisja z wydarzenia na Twitch.tv przyciągnęła aż 366 680 unikalnych użytkowników!

E-sportowy lifestyle Jak wygląda życie zawodowych gamerów? E-sport to ich pierwsze i zazwyczaj jedyne zarobkowe zajęcie. Wieczorne sesje treningowe rozpoczynają się w godzinach popołudniowych,

kończą około północy, w weekendy często trwają od południa do wieczora. Za analizę gry z zewnątrz odpowiada trener, zazwyczaj były gamer. Żeby zostać opiekunem grupy, musi dysponować umiejętnościami, czasem i zdolnościami organizacyjnymi. Organizacja imprez przypomina rozgrywki bokserskie. Jest kilka jednostek, zajmujących się turniejami. To drużyna decyduje, w których chce wziąć udział. Virtus Pro rozpoczął ostatni tour we wrześniu, skończył w grudniu. Każdy weekend spędzali poza domem, zazwyczaj od czwartku do wtorku – dodaje Adrian Kostrzębski, PR Manager w ESL. Gracze, świadomi tego, jak obciążające są turnieje i treningi e-sportowe, nie zapominają też o uprawianiu tradycyjnych dyscyplin sportowych. Uprawianie sportów poprawia nie tylko kondycję fizyczną, lecz także psychiczną, poprawia refleks i szybkość podejmowania decyzji w sytuacjach stresowych. – przyznaje Wiktor „TaZ” Wojtas w rozmowie z Onet.pl. – Również w sytuacji, gdzie gracze niejednokrotnie muszą spędzać ponad osiem godzin przed komputerem, wysportowana sylwetka ma zdecydowanie pozytywny wpływ. Głównym źródłem dochodów profesjonalnego e-sportowca jest pensja, którą otrzymuje od klubu. Dodatkowo drużyna nawiązuje kontrakty sponsorskie, a także dzieli się wygranymi z turniejów. W sierpniu, podczas Dota 2 The International 2016, przyznana została rekordowa nagroda w wysokości ponad 20 mln dolarów. Za pozwoleniem właścicieli klubów zawodnicy prowadzą indywidualne streamy, czerpiąc korzyści z liczby

odtworzeń i reklam na Twich.tv, platformie należącej do amerykańskiego Amazona.

E-edukacja Profesjonalny e-sport z każdym rokiem gromadzi coraz szerszą publiczność. Postacie takie jak Filip „Neo” Kubski czy Wiktor „TaZ” Wojtas są już celebrytami, rozpoznawanymi na ulicy. Jak idę z Virtusem na lunch, to już trudno spokojnie porozmawiać, zawsze ktoś nas zaczepi – przyznaje Adrian Kostrzębski. Dyrekcja Zespołu Szkół Technicznych i Ogólnokształcących w Kędzierzynie–Koźlu także dostrzegła potencjał drzemiący w cybersporcie i jako pierwsza placówka edukacyjna w Polsce stworzyła klasę o profilu e-sportowym. Motorem do otworzenia nowej specjalności była pasja samych uczniów i absolwentów. Nie możemy jako szkoła odcinać się od gier komputerowych i udawać, że nie istnieją. To potężna branża, zarówno pod kątem deweloperskim, jak i e-sportowym – przyznaje w wywiadzie dla gamedot.pl jeden z pomysłodawców klasy e-sportowej, Adam Bugiel. Kędzierzyn-Koźle to niejedyne miejsce szkolenia profesjonalnych gamerów. W tym samym roku klasy z rozszerzeniem e-sportowym otworzyły również dwie kolejne placówki, Powiatowy Zespół Nr 3 STiO w Oświęcimiu i Zespół Szkół Zakładu Doskonalenia Zawodowego w Kielcach. Jak potoczą się losy absolwentów wspomnianych szkół – nie wiadomo. Można natomiast być pewnym, że wybrali oni kierunek, który stale się rozwija, a e-sport przestanie wkrótce być odbierany jako zjawisko nietypowe. 0

fot. artubr/ foter.com/ CC BY

Futbolowe innowacje

styczeń-luty 2017


Warszawa / święta i karnawał w dawnej Warszawie „Kiedyś to się czekało na święta...” - Babcia

fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe

Przed Coca-Colą i Rio

Wśród młodszego pokolenia pierwszymi skojarzeniami z hasłami „Boże Narodzenie” i „karnawał” byłyby zapewne Last Christmas i festiwal w Rio. Wystarczy jednak cofnąć się o kilka dekad, by uświadomić sobie, jak różne były oba święta w dawnej Warszawie, szczególnie tej przedwojennej. T E K S T: Pat ryc ja Ś w i ę tonow s k a

a współczesny ceremoniał świąt składa się mieszanka wpływów kultury masowej oraz starych tradycji. Zainteresowanie ich genezą nie jest w modzie, choć pewne wartości pozostały te same. Dla większości warszawiaków Boże Narodzenie wciąż jest czasem dla rodziny, szansą spotkania dalekich krewnych, a karnawał – okresem pełnym hucznych zabaw. W ludzkiej naturze leży bowiem umiejętność wyrażania tych samych emocji przy użyciu różnych środków.

N

O choince słów kilka Tradycja drzewka wigilijnego pojawiła się wraz z rozbiorami i była obecna w zaborze pruskim. Początkowo stawiali je w domach tylko ewangelicy, ale bardzo szybko zastąpiło ono popularne na terenach polskich snopki, tradycyjnie wnoszone do pomieszczeń. Odbyło się to ku uciesze mieszkańców, zwłaszcza tych z ciasnych, zatłoczonych kamienic – podłaźniczka, czyli gałązka iglaka wieszana pod sufitem, nie wymagała bowiem tak dużej przestrzeni. Z biegiem czasu popularna stała się „klasyczna jodła”, choć aż do drugiej połowy XX w. dekoracyjnie nie przypominała drzewek, które można teraz podziwiać na wystawach sklepowych. Na choince wieszano przede wszystkim ozdoby naturalne – prawdziwe owoce, orzechy, wypiekane własnoręcznie pierniczki. Poza tym stanowiła dodatkowe źródło ciepła w pomieszczeniu, gdyż zamiast tandetnych kolorowych lampek pojawiały się

44-45 magiel

na niej prawdziwe świeczki. Topiący się wosk sprawiał, że wyglądało to pięknie i klimatycznie, choć jeden fałszywy ruch i pożar gotowy – opowiada pan Matejczyk, żywo pamiętający święta z lat 50. i 60., czasów swojego dzieciństwa. Pożary rzeczywiście były prawdziwą plagą, w okresie świątecznym w każdej gazecie pojawiały wzmianki o takich wypadkach. Ludzie byli długo niechętni tzw. gotowcom, nawet gdy stały się one osiągalne dla każdego pod koniec lat 60. X X wieku. Zbyt mocno przywiązali się do woni igieł i żywicy wypełniającej pomieszczenie oraz do wspólnego tworzenia ozdób. Używano łatwo dostępnych materiałów – papieru, bibuły, krepiny, a także wydmuszek jajek.

Młodzi chłopcy wykorzystywali pojazdy do podrywania dziewczyn, które chętnie dawały się wozić na tym iście królewskim tronie. Wyciszenie? Nie w okresie świątecznym W XIX-wiecznej Warszawie, podobnie jak dzisiaj, czuło się atmosferę krzątaniny i wzmożonego ruchu. Stolica stanowiła duży rynek zbytu dla miodu oraz konwojów z Podlasia, przywożących obowiązkowe na wigilijnym stole karpie. Dużo pracy mieli także warszawscy

bernardyni, którzy słynęli z produkcji „najbielszych” opłatków. Młodzież zarabiała, chodząc po domach i czytając Ewangelię. Sztandarową atrakcją była jazda na łyżwach na ślizgawkach organizowanych w przeróżnych miejscach, m.in. Ogrodzie Saskim, Dolince Szwajcarskiej czy na Jeziorze Kamionkowskim. Mieszkańcy Powiśla z wielkim sentymentem wspominają małe lodowisko w pobliżu wiaduktu Markiewicza, gdzie poza łyżwami można było wypożyczyć specjalne krzesła z zainstalowanymi płozami. Młodzi chłopcy wykorzystywali pojazdy do podrywania dziewczyn, które chętnie dawały się wozić na tym iście królewskim tronie. Wraz z upływem lat wiele w stolicy się pozmieniało, jednakże klimatu „magicznego” święta nie zachwiały nawet konflikty zbrojne. Dokładano wszelkich starań, by choć na te kilka dni móc oderwać się od trudów codziennego życia i podzielić opłatkiem z najbliższymi – nic dziwnego, że wyczekiwano tego okresu z utęsknieniem. Podobnie jak w czasie wojny, tak i za ponurych czasów komuny intensywne przygotowania wpływały na poprawę nastrojów społecznych. Przypisywano im więc duże znaczenie: Podłoga musiała być idealnie wyfroterowana, oprócz tego przyrządzaliśmy dania, które dzisiaj mogą nieco zaskoczyć – sago na winie, kluski na słodko ze śliwkami czy leguminę makową. Przed Wigilią rodzice gonili po sklepach, aby zdobyć słodycze Goplany lub Wedla… – wspomina pani Czarnecka, która od lat 60. Boże Narodzenie spędza w mieście.


święta i karnawał w dawnej Warszawie /

Do XIX-wiecznych zwyczajów, o których już w Warszawie nie usłyszymy, należą wybory migdałowego króla. Odbywały się one w dniu zamykającym okres świąteczny, a jednocześnie zaczynającym karnawał – w Święto Trzech Króli. Wszyscy spotykali się podczas wieczerzy, której dodatkową atrakcją był wielki placek z ukrytym wewnątrz „skarbem”. Komu dostał się kawałek ciasta ze schowaną w środku niespodzianką, ten zostawał migdałowym królem. Zwycięzca mógł korzystać z wielu zaszczytów, choć sprawował też ważne obowiązki, pełniąc funkcję duszy towarzystwa. Młode panny znaleziony migdał traktowały oczywiście jako znak rychłego zamążpójścia. Inną zapomnianą tradycją było obrzucanie księdza owsem, na pamiątkę ukamienowania św. Szczepana. Dotyczyło to przede wszystkim prowincji, choć przy odrobinie szczęścia dało się ją zaobserwować i w Warszawie. W końcu zakazano praktykowania tego iście „diabelskiego” zwyczaju ze względu na niebezpieczeństwo grożące duchownym – zdarzali się ludzie niezadowoleni z kapłańskiej posługi, którzy rzucali zbyt żarliwie.

Dawniej były zapusty Karnawał był jednym z najbardziej wyczekiwanych okresów w roku. Wierni zdawali sobie sprawę, że poprzedza on Wielki Post, wymagający wstrzemięźliwości w jedzeniu i unikania hucznych zabaw, więc pragnęli w pełni wykorzystać jego potencjał. Z tego powodu nie stronili od biesiad, trwających nawet do białego r a n a – ob e c ne w y pa d ają w p orówn a n iu z ówczesnymi dość blado. W XIX w. do najsłynniejszych miejsc, gdzie odbywały się imprezy, tzw. reduty, należał pałac Kra-

sińskich. Na organizowany tam bal wpuszczano tylko gości w maskach. Służyły one ukryciu tożsamości, tworzyły też niezwykłą sposobność do zatajenia małżeńskich intryg! Zaskakiwała fantazja w tworzeniu ekstrawaganckich kreacji – nikogo już nie dziwił „człowiek-but” czy „człowiek-ananas”. Według relacji świadków pewnego wieczoru największą furorę zrobił gość przebrany za piec kaflowy, z drzwiczkami zamontowanymi od zaplecza, na których widniało: „nie otwierać”.

Na odbywający się bal wpuszczano tylko gości w maskach (...) niezwykła sposobność do zatajenia małżeńskich intryg! Co ciekawe, to jedyny okres w roku, kiedy zacierały się podziały klasowe. Wraz z biegiem lat, jeszcze przed wybuchem I wojny światowej, z abaw y niestet y utracił y s wój ega lita rny charakter. Arystokraci uczestniczyli w balach cha r y tat y w nych odby wając ych się cz ę sto w gmachu ratusza, słynne imprezy organizowano t a k ż e w k a m ie n ic y Po d Mu r z y n k ie m (St a r e M i a s t o), Po d Tr z e m a K or on a m i (ul. Ogrodowa) czy w Złotej Sali (ul. Żelazna). W latach 20. i 30. niemal każdy lokal był przygotowany na przyjęcie gości. „Elita” spotykała się na balach w hotelach Polonia, Bristol czy Europejskim. W słynnej Adrii na poziomie -1 obracał się parkiet i przygrywały jazzowe kapele, co przywoływało klimat zabaw z Chicago w czasie prohibicji. W 1935 r. lokal Paradis (ul. Nowy Świat 3) zapraszał nawet na przedstawienia wielkiej sławy ar-

tystki baletowej, Edith Zeisler. Codziennie w godzinach 18-23 odbywały się fajfy, a od 23 aż do rana – dansingi. W czasie karnawału Warszawa stawała się stolicą prawdziwie światową, co roku pretendującą do miana „Ameryki nad Wisłą”.

Wielkie odliczanie Ostatnie trzy dni obchodzono najhuczniej. W ludzi wstępowała nowa energia, potęgowana przez świadomość, że na podobną okazję do „wyszalenia się” trzeba będzie długo poczekać. Tańcom, krzykom i śmiechom nie było końca. We wszystkich domach stoły uginały się od obfitej ilości jadła, stawiano na nich słoninę i sadło, a u bogaczy również mięso i kiełbasy. W tłusty czwartek nie brakowało słodkich racuchów, pączków i chrustów, zwanych faworkami. Po przedmieściach chodziły korowody płatających figle przebierańców, którzy najczęściej wybierali kostiumy zwierzęce: popularne były kozy, turonie, niedźwiedzie, a także bociany i żurawie, zwiastujące wiosnę. Chodziło się od domu do domu w przebraniu, wierząc, że odstraszy to diabła. Po całej nocy balowania w rytm przyśpiewek nie sposób było wrócić z pustymi rękoma – zawsze zdobywało się jakieś pączki, pieniądze, jajka… – wspomina z rozrzewnieniem pani Czarnecka. Atmosferę przepełniała radość, nikt w takich chwilach nie myślał o przyszłych życiowych trudnościach. W relacjach międzyludzkich dominowała serdeczność i życzliwość. Wszystko przemija, także tradycje świąteczne i karnawałowe. Jak podkreśla pani Matejczyk: Nie oczekuję powrotu do dawnych zwyczajów, zdaję sobie sprawę, że przy współczesnym pędzie świata jest to po prostu niemoż liwe. Nie zaszkodziłoby jednak od czasu do czasu wrócić do tego, co było kiedyś. 0

fot. dzięki uprzejmości pana Aleksandra Hordzieja

Utracone bezpowrotnie

styczeń-luty 2017


fot. Dániel Nagy / freeimages.com

Warszawa / polscy Żydzi w stolicy

Varshe sztetl Historię polskich Żydów postrzegamy najczęściej przez pryzmat tragicznej w skutkach II wojny światowej. Współcześnie aż trudno uwierzyć, że w przedwojennej Warszawie co trzeci mieszkaniec był Izraelitą. Czy o ich obecności w stolicy świadczą już tylko tablice pamiątkowe? T E K S T: Ta m a r a Wac h a l

spółistnienie kultur polskiej i żydowskiej wniosło do naszego języka wiele zapożyczeń, z których dziś nie zdajemy sobie sprawy. Nazwa ul. Dunaj nie wywodzi się od rzeki, lecz od pochodzącego z pobliskiej synagogi zawołania Adonaj!, czyli Boże Wszechmogący. Z kolei Al. Jerozolimskie wzięły się od założonej w tym miejscu XVIII-wiecznej osady Nowa Jerozolima. Powiązań jest jednak znacznie więcej: trefny, cymes i machlojka, belfer, miszmasz czy mamona są tylko niektórymi z jidyszyzmów, które na stałe zagościły w języku polskim. Na szczęście to nie jedyne świadectwo kulturowego wpływu Żydów w kraju nad Wisłą.

W

Rozstania i powroty Pierwsza wzmianka o pobycie Izraelitów w Warszawie pochodzi z 1414 r. Już wtedy była to dobrze rozwinięta wspólnota zajmująca się głównie handlem i lichwą. Obrotność i dryg do interesów szybko przysporzyły im wrogów – stanowili konkurencję dla lokalnych kupców. Gnębiono ich i zastraszano, aż w 1527 r. wydano dekret De non tolerandis Judaeis zakazujący Żydom przebywania w Warszawie. Tak naprawdę dopiero w XVIII w. zezwolono im na stałe osiedlanie się w mieście. Ich liczba wynosiła wówczas już kilka tysięcy i miała szybko rosnąć. Po zakazie osiedlania się Żydów na Starym Mieście z 1809 r. Dzielnica Północna, obecny teren Nalewek, Muranowa, Grzybowa i Powązek, powstawała bardzo szybko, by w końcu zająć aż jedną piątą miasta. Isaac Bashevis Singer, autor licznych powieści na temat religii i kultury Izraelitów, pisał o dystrykcie: Rano ulice wypełniały się zapachem czulentu i kuglu. Ze wszystkich okien dobiegały dźwięki szabasowych pieśni. Tutaj była ziemia Izraela.

46-47 magiel

Warszawa, zarówno ta sprzed I wojny światowej, jak i z okresu międzywojennego, była światową stolicą kultury żydowskiej, a liczebnością diaspory ustępowała tylko Nowemu Jorkowi. Można było tu spotkać chasydów i Żydów świeckich, syjonistów i bundowców, zjeść w koszernych restauracjach, a nawet obejrzeć sztukę w języku jidysz. Kultura i nauka kwitła dzięki takim nazwiskom jak Rubinstein, Zamenhof, Leśmian, Brzechwa, Korczak czy Tuwim. Dzielnica istniała aż do 1940 r., kiedy to większość jej obszaru otoczono trzymetrowym murem. W getcie uwięziono łącznie ponad 350 tys. ludzi, z których niemal wszyscy zginęli – z głodu i chorób, wywiezieni do Treblinki czy polegli w powstaniu wybuchłym tu 19 kwietnia 1943 r.

Polin, dosłownie „tutaj spocznij”, po hebrajsku oznacza również Polskę. Judaica XXI Dziś swoistym centrum żydowskiej Warszawy są okolice pl. Grzybowskiego i ul. Próżnej. Otwierają się kolejne kawiarenki z koszernymi potrawami, a rejon znowu zaczyna tętnić życiem. W pobliżu, przy ul. Twardej 6, znajduje się wspomniana Synagoga Małżonków Nożyków – niewyburzona w czasie wojny, ponieważ służyła hitlerowcom za stajnię i magazyn paszy. Dziś jest siedzibą Warszawskiej Żydowskiej Gminy Wyznaniowej, a nabożeństwa odbywają się w niej codziennie. Kolejnym śladem tej bliskowschodniej kultury jest sala modlitewna w Błękitnym Wieżowcu, stojąca w miejscu Wielkiej Synagogi na Tłomackiem. Największa przedwojenna bożnica (świąty-

nia) w stolicy – mieszcząca 2,2 tys. osób – stanowiła swoiste centrum kultury polsko-żydowskiej. Po stłumieniu powstania w getcie postanowiono pompatycznie ją wyburzyć w celu manifestacji „zwycięstwa”. Ależ był to piękny widok! [...] obraz fantastyczny! – zachwycał się dowodzący akcją niemiecki generał SS, Jürgen Stroop.

Współczesne działania Za Błękitnym Wieżowcem ukrywa się Żydowski Instytut Historyczny – jedna z wielu organizacji prężnie działającej społeczności, która dziś w Warszawie liczy ok. 20 tysięcy osób. Inne stowarzyszenia integrujące warszawskich Żydów to m.in. Jewish Community Center czy Gmina Wyznaniowa, prowadzące kursy hebrajskiego, wykłady, spotkania i warsztaty oraz sklepy koszerne. Muzeum POLIN, tegoroczne Europejskie Muzeum Roku, proponuje rozbudowaną wystawę stałą oraz różnorodną ofertę edukacyjną. Od kilku lat promowana jest także akcja Żonkile, upamiętniająca wybuch powstania w getcie. Każdego roku odbywa się również Festiwal Kultury Żydowskiej „Warszawa Singera”, przywracający ul. Próżnej i jej okolicom przedwojenny klimat i gwar. Organizowane są tu spektakle i koncerty światowej sławy artystów, słychać śpiew kantorów (duchownych) i brzmienie klezmerów („grajków”), można spróbować koszernych specjałów, a nawet nauczyć się żydowskich tańców. Polin, dosłownie „tutaj spocznij”, po hebrajsku oznacza również Polskę. Żydzi wygnani z Europy Zachodniej osiedlili się nad Wisłą, aby rozwijać swoją kulturę, która współistnieje z naszą aż do dziś. Dla większości gród nad Wisłą to „Warszawa”, choć niektórym bliższa jest inna nazwa, „Varshe sztetl”. 0


winobranie we Francji /

Musująca Szampania Przy otwieraniu butelki wina większość ludzi nie zastanawia się szczególnie nad procesem jego wytwarzania. Jest on jednak nie mniej ciekawy od rezultatu końcowego. Natura razem z człowiekiem pisze fascynującą historię. T e k s t i z dj ę c i a : JAR O S Ł AW PAS Z E K

eims. Miasto królów, gdzie do 1825 r. odbywały się koronacje francuskich władców. Od XVIII w. także (obok Épernay) stolica szampana, a zawdzięcza to w dużej mierze pracy benedyktyńskiego mnicha Dom Pérignona. We wrześniu w okolicach dworców kolejowych i autobusowych można usłyszeć sporo różnych języków, zwłaszcza z Europy Środkowo-Wschodniej. Część posługujących się nimi ludzi to turyści, którzy zapragnęli zobaczyć imponującą katedrę gotycką czy zwiedzić fragment 250 km podziemnych korytarzy z leżakującymi tam trunkami. Dla większości przyjezdnych Reims stanowi jednak wyłącznie przystanek w drodze do ostatecznego celu podróży. Przbysze udadzą się bowiem da-

R

lej do pobliskich miejscowości na rozpoczynające się vendanges, czyli winobranie. Zatrudnianie obcokrajowców we francuskich winnicach to powszechne zjawisko. Nawet stawka wynagrodzenia minimalnego jest wystarczająca, aby z solidną nawiązką pokryć koszty podróży. A ręce do pracy w Szampanii, w jednym z dwóch regionów, gdzie korzystanie z maszyn jest zabronione, są szczególnie potrzebne.

Dzień z życia zbieracza 6:45. Dzwoni budzik. Za oknem jeszcze ciemno, ale wkrótce zacznie świtać. Szybka toaleta, przebranie w strój roboczy i zejście do jadalni. Francuzi nie mają w zwyczaju zaczynać dnia od obfitego posiłku, więc śniadanie sprowadza się

do kawałka bagietki z masłem popitego kubkiem kawy, herbaty lub soku. Po nim wystarczy już tylko wziąć swój sekator i można wsiadać do camion, czyli samochodu dostawczego zabierającego nas na pole winorośli. Tak mniej więcej wygląda codzienny poranny rytuał dla tych, którzy – jak ja i mój przyjaciel – mają zapewnione zakwaterowanie i wyżywienie u gospodarza (nourri et logé). Zbiory ruszają o 8:00. Jest zimno, więc wszyscy ubrani są w ciepłe bluzy albo kurtki, które będzie można później zdjąć. Czas wziąć pannier (koszyk) i on attaque (ruszamy)! Do uporania się z pojedynczym rzędem winorośli potrzeba zazwyczaj dwóch osób znajdujących się po przeciwnych stronach krzewów. Gdy w koszykach zaczyna brakować miejsca 1

styczeń-luty 2017


/ winobranie we Francji

dla kolejnych kiści, porteur (osoba zajmująca się noszeniem) opróżnia ich zawartość do skrzynek, które później zostają wniesione na przyczepę traktora i zabrane do tłoczni. Choć praca nie należy do najłatwiejszych i na koniec winobrania plecy oraz kolana dość mocno dają się we znaki, to z pewnością rozmowa z partnerem i świeże powietrze sprawiają, że wysiłek staje się zupełnie znośny. Po około godzinie zbiorów nadchodzi przerwa na casse-croûte, czyli właściwe śniadanie w polu. Oprócz wszechobecnej bagietki do wyboru mamy suszoną kiełbasę, ser, pasztet i korniszony. Dla spragnionych to także pierwsza okazja w ciągu dnia, aby napić się wina. Posileni wracamy do pracy. I tak do południowej przerwy na obiad. Tutaj nie ma już mowy o taryfie ulgowej dla żołądka. Zanim na talerze trafi przystawka, Laurent – młodszy syn gospodarza Brunona, a zarazem główny odpowiedzialny za proces wytwórczy – nalewa wszystkim butelkowanego w zeszłym roku szampana. Gdyby wkraczające potem danie główne, bazujące niemal zawsze na mięsie, nie zaspokoiło czyjegoś apetytu, wokół stołu zaczyna krążyć deska serów. Natomiast na zakończenie pojawia się deser w postaci ciasta bądź kremu. Spośród napojów czekają woda i wino w karafkach. Jest gwarno, czasami ciężko usłyszeć, co mówi osoba siedząca obok. Aby pobudzić się przed dalszą pracą w polu niektórzy sięgają po kawę. Inni wolą udać się na kilkunastominutową sjestę. Do winnicy wyjeżdżamy tuż przed 14. To chyba najtrudniejszy moment doby, gdyż wyjście z poobiedniego rozprężenia wymaga sporego samozaparcia. Energii dodaje na pewno perspektywa odpoczynku za niecałe cztery godziny oraz przerwy na wodę (mimo końcówki września słońce ciągle potrafi skutecznie doskwierać), zatem dobry humor nie opuszcza vendangeurs. O 18 jesteśmy już z powrotem w posiadłości. Dla zmęczonego ciała prysznic jest niczym balsam, a materac wydaje się wy-

48-49

godny jak nigdy. Po kilkudziesięciominutowym relaksie przychodzi czas na kolację. Układ dań taki sam jak podczas obiadu, potrawy – równie wyśmienite. Francuzi uwielbiają celebrować posiłki, więc od stołu wstajemy dopiero po półtorej, dwóch godzinach. Florent – starszy syn Brunona, który przyjechał pomóc przy winobraniu z Bretanii – zaprasza wszystkich na piwo lub domowej roboty ratafię (rodzaj wina likierowego). Starsi zbieracze idą zagrać z gospodarzem i jego bratem, Fabrikiem, w belote (gra karciana zbliżona do brydża). Wieczorne rozmowy i śmiechy milkną nieco po 23, gdy wszyscy kierują się w stronę łóżek. Trzeba nabrać sił przed kolejnym dniem pośród winorośli.

Laurent: Tutejsza ziemia to skarb, który chciałbym przekazać nieskażony dzieciom. Chemia nie jest potrzebna, trzeba tylko uważnie słuchać przyrody. Różne motywacje, wspólny cel Choć na pierwszy rzut oka wydaje się, że w winobraniu najważniejsze są winogrona, to tak naprawdę najbardziej liczą się ludzie. U goszczącej zbieraczy rodziny Vauversin z Oger jest to szczególnie widoczne. Trzon ekipy stanowi trójka nie najmłodszych już panów – Denis (62 lata) i Michel (72 lata) są emerytami, jedynie Jean-Marc (52 lata) nadal pracuje (w salonie Orange). W tym roku na zbiory wybrali się odpowiednio 29., 46. i 19. raz z rzędu – w to samo miejsce. Michel pamięta czasy, gdy Bruno chodził jeszcze do szkoły, jemu samemu wiekiem bliżej było zaś do ojca chłopca i ówczesnego szefa – François. Denisa do przyjazdu po

raz pierwszy namówiła żona i od tego czasu robi to co sezon. W tym roku podczas jednej z kolacji Bruno wręczył mu w prezencie półtoralitrową butelkę szampana z jego podobizną. Była to swego rodzaju nagroda jubileuszowa, jako że do produkcji wykorzystano winogrona zbierane przez Denisa w trakcie jego 25. pobytu. Z kolei gdy pytamy Jean-Marca, czy nie szkoda mu urlopu na winobranie, ten tylko się uśmiecha. Tydzień w Oger jest dla mnie jak najlepszy wypoczynek. Nie wyobrażam sobie tutaj nie wracać – mówi. Panowie posiadają status przyjaciela rodziny, a ich zaangażowanie nie kończy się wraz z ostatnią ściętą kiścią – wysypują też winogrona ze skrzynek do prasy oraz czyszczą koszyki i sprzęt. O ile starsze pokolenie zbierających reprezentowane jest przez mężczyzn, o tyle w młodszym przeważają kobiety. Coline i Claire to koleżanki z uniwersytetu w Liège. Są świeżo upieczonymi absolwentkami medycyny. Aby ich dyplom był honorowany we Francji, muszą odbyć kilkutygodniową praktykę szpitalną – nie otrzymają za nią ani eurocenta, więc winobranie jest okazją do podreperowania budżetu. Podobnie jest w przypadku początkującej artystki i rodowitej paryżanki Émilienne. Ukończyła ona tamtejszą akademię sztuk pięknych, po czym przeniosła się do małej wioski u podnóży Pirenejów, by otworzyć własne atelier, które na razie nie przynosi zysków. W nim rysuje oraz tworzy grafiki i instalacje artystyczne. Nie mniej interesującą postacią jest Élaine, która prowadzi wędrowny tryb życia. Większość czasu spędza na podróżowaniu po świecie swoim samowystarczalnym karawanem, jednak okres zbiorów to dla niej pora odwiedzin rodziny i przyjaciół z dzieciństwa. Pomimo dość szerokiego przekroju społecznego vendangeurs bez problemu znajdują wspólny język. Pojawiające się w absurdalnych momentach coin-coin Denisa (francuska onomatopeja naśladująca kaczkę) potrafi rozbawić nawet zmęczonego zbieracza. Denis i Michel to dusze towarzystwa. Częstym obiektem ich żartów jest Bogu ducha winna Coline, której na szczęście oprócz wdzięku nie brakuje rezonu i potrafi się zręcznie odciąć. Wszystko przebiega oczywiście w przyjaznej atmosferze. Gdyby ktoś odczuwał niedosyt integracji, w sobotni wieczór idziemy na znajdujący się nieopodal plac, aby zagrać w pétanque – wywodzącą się z Prowansji grę z wykorzystaniem buli. Na czele dwóch rywalizujących zespołów stają Denis posiadający profesjonalną licencję oraz Xavier – sympatyczny długoletni pracownik Brunona, a zarazem zapalony amator pétanque. Rozgrywka jest jedynie świetną zabawą, której towarzyszy szampan, aczkolwiek Denis śmiertelnie poważnie instruuje mniej doświadczonych


winobranie we Francji /

uczestników przed każdym rzutem. Waszym celem jest cochonnet (dosłownie prosię – mała kulka)! – przypomina. Okazuje się niezwykle dobrym motywatorem i jego drużyna ostatecznie wygrywa. W 2024 pétanque ma zadebiutować na igrzyskach, więc parę lat treningów i będziecie mogli reprezentować Polskę – śmieje się. Chyba graliśmy całkiem przyzwoicie.

Szampan organiczny Tradycje winiarskie w rodzinie Vauversin sięgają XVII w. Jednakże dopiero w 1930 r. dziadek Brunona, Fernand, postanowił zaprzestać sprzedaży winogron pośrednikom i podjąć się produkcji własnego szampana. Każde następne pokolenie rozwijało przedsięwzięcie – syn Fernanda, François, zbudował stojący do dziś dom z podziemną piwnicą, Bruno poszerzył areał upraw (obecnie 3,1 ha) i zapoczątkował eksport. Laurent, który pomimo młodego wieku od kilku lat jest oficjalnie współwłaścicielem, zdecydował się natomiast przejść na w stu procentach ekologiczne metody upraw. To odważny krok, ponieważ ze względu na wilgotny klimat i wiosenne przymrozki w Szampanii na dużą skalę wykorzystuje się syntetyczne nawozy i środki ochrony roślin. Gdy Laurent o tym opowiada, można wyczuć nieskrywaną pasję w jego głosie. Tutejsza ziemia i winne krzewy to skarb - dziedzictwo, które chciałbym prze-

kazać nieskażone moim dzieciom. Chemia nie jest potrzebna, trzeba tylko uważnie słuchać przyrody. Co prawda stosowanie naturalnych sposobów pielęgnacji wiąże się z większym wysiłkiem, ale są one skuteczne i nie wpływają negatywnie na winorośl ani na glebę. Jeśli chodzi o pracę, to młody szef świeci przykładem. W okresie winobrania pierwszy wstaje i ostatni kładzie się spać – wymagają tego czynności związane z tłoczeniem winogron oraz wstępną obróbką soku. W ciągu dnia razem z Brunonem przyjeżdżają do zbieraczy na jedną, dwie godziny i ze szczerym entuzjazmem pomagają przy pracy. Ich wsparcie ma raczej symboliczny wymiar, lecz doskonale oddaje filozofię panującą w rodzinie.

Laurent: Wysoka cena butelki Moët & Chandon czy Veuve Clicquot nie gwarantuje, że znajduje się w niej dobry szampan. Pragniemy, aby każdy vendangeur czuł się u nas dobrze i był przekonany, że współtworzy wspaniały trunek, jakim jest szampan. To dla nas równie ważne jak efekt końcowy, przeciwnie do większości wielkich producentów – podkreśla Laurent. Tam ludzie są anonimowi, często pracują bez przerwy

od rana do wieczora, brakuje wspólnoty. Kiedy proszę o porównanie jego szampana z tymi najbardziej popularnymi, uśmiecha się. Masz ochotę posłuchać mojego objaśnienia przez dwie godziny? To złożona sprawa. Rynkowi potentaci z reguły posiadają niewiele własnych upraw i skupują winogrona od licznych właścicieli małych poletek, którzy nie zawsze odpowiednio troszczą się o winnicę. Wysoka cena butelki Moët & Chandon czy Veuve Clicquot nie gwarantuje, że znajduje się w niej dobry szampan – tłumaczy. Natomiast nasz wyrób – tzw. blanc de blancs, powstały wyłącznie z jasnych winogron odmiany Chardonnay – posiada z pewnością autentyczną tożsamość, która odzwierciedla charakter lokalnej ziemi i krzewów. Choć Vauversin to względnie mały producent, w domowej piwnicy leżakuje i tak kilkaset butelek szampana, które mamy okazję podziwiać podczas spaceru z gospodarzem Brunonem. Zapytany o przyszłość mówi, że najbardziej nurtuje go jedna kwestia. Zgodnie z rodzinną tradycją interes winny powinien przejąć najstarszy syn o imieniu rozpoczynającym się na literę „F”. Niestety zarówno mój starszy brat Fabrice, jak i starszy syn Florent się do tego nie garnęli. Może pierworodny Laurenta sprawi, że znów będzie jak dawniej? – zastanawia się pół żartem, pół serio. Oczywiście z przyjacielem nie znamy odpowiedzi, za to w momencie wyjazdu już planujemy powrót do Szampanii i Oger za rok. 0

styczeń-luty 2017


CZŁOWIEK Z PASJĄ / Pan kpt. Robert

Emil Piłaszewicz/

Roman, polecam Ci w końcu nauczyć się nazwy działu, którego jesteś szefem.

Czerwone kwiaty na polu minowym

Wbrew powszechnym skojarzeniom udział w wojnie to nie tylko strzelanie z karabinu. O przeżyciach na Bliskim Wschodzie, kontaktach z ludnością cywilną i chwilach zachwytu z aparatem w ręku opowiada były żołnierz GROM-u. r o z m aw i a Ły: W I K TO R I A KOWA L S K A , K A R O L I N A M A Z U R E K F OTO G R A F I E : PA N KP T. R O B E R T MAGIEL: Jako żołnierz sił specjalnych uczestniczył pan w czterech misjach zagranicznych.

Jak wspomina je pan z perspektywy czasu? Czy jakaś z nich była szczególna?

Pan Kpt. Robert: Myślę, że dla mnie i części moich kolegów z jednostki bar-

dzo istotna była nasza pierwsza misja. Odbywała się w Afganistanie. Czekaliśmy na nią i przeżywaliśmy ją, pełni nadziei, że czeka nas zadanie, wyzwanie, możliwość sprawdzenia się. Jak się później okazało, tak właśnie miało być.

Czy zainteresowanie wojskiem było u pana obecne na długo przed wyborem tego zawodu? Od dawna myślałem, że chciałbym znaleźć się w wojsku, ale nigdy nie przyszło mi do głowy, że będę służył w Afganistanie. W moich młodzieńczych wyobrażeniach była raczej obrona granic Polski, ale świat się pozmieniał. Ta formacja, do której trafiłem, otrzymała zadanie zewnętrzne w związku ze współpracą w ramach NATO i potrzebą realizowana interesów naszej zachodniej cywilizacji.

Tęskni dziś pan za Afganistanem? Zabrałem na pierwszy wyjazd książkę Modlitwa o deszcz Wojciecha Jagielskiego i jest tam takie zdanie, że będąc w Afganistanie, czeka się na powrót do domu, a po wyjeździe tęskni się za tym krajem. Zdecydowanie coś takiego wystąpiło i u mnie. Nawet dziś mam sentyment do tamtych ludzi i do kraju, a właściwie stolicy: do Kabulu i okolic. Pozostał tam kawałek mojego życia.

Co takiego jest w tamtejszych ludziach? O Afgańczykach mówi się – i ja też to zauważyłem – że inaczej postrzegają czas. Nie widziałem u nich pośpiechu. Później, kiedy się zastanowiłem, doszedłem do wniosku, że to dlatego, że tam nie za bardzo jest się do czego śpieszyć. Poza sytuacjami skrajnymi, kiedy ktoś walczy o przetrwanie, o wyżywienie rodziny, zegarek nie jest dla nich kluczowy. Do tego są

50-51

bardzo otwarci i ciekawi. Lubią podejść, zapytać, porozmawiać. W różnych intencjach. Czasem żeby coś uzyskać, dowiedzieć się czegoś, czasem wymienić jakieś poglądy. Młodzież namiętnie ćwiczy angielski i jeśli tylko mają okazję, to po prostu przystają i zaczynają rozmawiać, żeby sprawdzić swój albo twój język, albo popisać się przed grupą. Ja może w taki sposób opowiadam o Kabulu, ponieważ kiedy wróciłem po misjach, to uświadomiłem sobie, że – to może będzie dziwne – ale trochę lepiej mi się tam żyło. Tam jesteś bliżej sensu życia, takiej prawdy. Gdy przyjechałem tutaj, to ucieszyłem się, że deszcz pada, że jest wilgotno, że trawa rośnie, że jest błoto, bo tego tam brakowało, ale przywaliły mnie wszelkie rachunki, terminy i zobowiązania. Niektóre z nich były tylko wytapianiem mojego czasu przeznaczonego na życie. Na misjach, kiedy wszystko sprowadzało się do miejsca spania, zadania do wykonania, treningu, jedzenia i relacji z ludźmi, a odrzucona była cała ta nasza rachunkowo-konsumpcyjno-urzędowo-skarbowo-podatkowa otoczka, to nagle poczułem, że to właśnie tam żyłem ,,naprawdę”. Dorzućmy do tego zagrożenie życia, które jest normalne. Nie mówię tego, by histeryzować – jest ono wpisane w zawód żołnierza, który świadomie wybrałem. Wychodzisz z tego cało i wtedy widzisz, jak bardzo wartościowe jest to życie. Tutaj mam problem z uświadomieniem sobie, jak fajnie jest żyć. Tam było dużo łatwiej pojąć to, czym tak naprawdę jest to, że istniejesz, że żyjesz. Czasem też komuś pomożesz. Czasem zaszkodzisz, ale to tak bywa.

W końcu to jest służba. Nikt nie decyduje indywidualnie, prawda? No tak, obowiązuje hierarchia i nie ma się wpływu na to, jakie zadanie się realizuje, ale na sposób realizacji i bezpieczeństwo to owszem.

Na czym polegały zadania pańskiej jednostki? Mieliśmy, między innymi chronić saperów w czasie wykonywania ich zadań. Były też konwoje i ochrona bazy – takie wsparcie dla innych.


Pan kpt. Robert /

A czy zdarzały się sytuacje, kiedy to, że byliście w mundurach i mieliście broń otwierało wam drogę do załatwienia czegokolwiek szybciej? Nie mieliśmy takiej sytuacji, że musielibyśmy coś wymuszać wyglądem, powołując się na to, kim jesteśmy. Czasem ludność cywilna do nas się zwracała, żeby coś załatwić. Kiedy zatrzymywaliśmy się pod urzędem, jakiś petent w akcie desperacji przybiegał do nas i tłumaczył, że ma bardzo ważną sprawę… Oczywiście nie było takiej możliwości. Mogliśmy tylko popatrzeć, pokiwać głową i życzyć mu wszystkiego dobrego. Przy okazji rejestrowania samochodu – bo kupiliśmy tam dwa samochody – na pewno miało znaczenie to, że byliśmy większą grupą. Szybciej przesuwaliśmy się w kolejce, także zarejestrowanie samochodów zabrało nam jeden dzień, a nie trzy – jak to było w przypadku Afgańczyków.

To nadal dosyć długo. Tak. To było dla mnie duże przeżycie, związane z niebywałą, rozbudowaną do absurdu biurokracją. Trzeba było ten samochód nabyć i zjawić się z jego właścicielem w sądzie, żeby potwierdził, że zapłaciliśmy. Potem musieliśmy pójść do urzędu (tam pan miał maszynę do pisania), w którym napisano ogłoszenie o zakupie. I należało takie ogłoszenie opublikować w gazecie. Następny etap to Wydział Komunikacji – budynek z wielkim placem, gdzie było prawie 30 punktów do zaliczenia. Specjalista od szyb, tapicerki, ogumienia. Każdy musiał potwierdzić, że samochód istnieje i spełnia jakieś wymogi. Dodam, że ci urzędnicy nie pracowali w pomieszczeniach. Oni wszyscy krążyli po placu i musieliśmy próbować ich tam odnaleźć. Bo wokół koczowali ludzie z samochodami, czekający na rejestrację.

CZŁOWIEK Z PASJĄ

łem ciekawostkę. Przy wejściu zawsze siedzi człowiek i jego zadaniem jest parzenie herbaty czy innych napojów dla personelu. Na jego stoliku leży plik banknotów po to, żeby je wypłacał pojedynczo biedakom, którzy przechodzą obok. To przyjęty zwyczaj.

Trudno wyobrazić to sobie, kiedy jest się przyzwyczajonym do polskich warunków. Trzeba mieć na uwadze, że tam wiecznie jest jakaś wojna, wiecznie ktoś z bronią, wiecznie ktoś komuś czegoś zabrania. Kabul i Bagram, gdzie znajdowała się nasza baza, otoczone są górami. Mogłyby tam być obiekty wypoczynkowe, wyciągi narciarskie, centrum turystyczne. Kraj jest bardzo piękny, ale ludziom nie przynosi to korzyści.

Czy to sprawiało, że w trakcie pobytu czuł pan, że wasza obecność jest dla Afgańczyków ważna, że jest szansą na zmiany? Czy może później pojawiły się takie myśli? Nie wiem nawet, czy do tej pory przyszły. Ja, pomijając realizację zadań, wykonywanie wyuczonego zawodu, bardziej skupiałem uwagę na pojedynczych ludziach i grupkach, które spotykałem. Bez ambicji, żeby dokładać swoją cegiełkę do dobrobytu tego państwa. Nie zastanawiałem się nad tym i myślę, że to może lepiej. Afganistan przecież nadal nie kwitnie, nie rozwija się tam demokracja. W Iraku stało się to, co się stało. Nie wyobrażałem sobie za wiele – myślę, że dobrze. Jeżeli mogłem komuś pomóc tak na ulicy, doraźnie – robiłem to. Jeżeli miałem za zadanie chronić żołnierzy, wykonywałem je. W zawodzie żołnierza przydają się dwie cechy. Pierwsza to umiejętność zasypiania o każdej porze i w każdym miejscu, czyli wykorzystywania czasu na odpoczynek. Druga – żeby nie rozważać za wiele. Generał Petelicki powiedział, że człowiek, który za dużo rozmyśla i analizuje, nie nadaje na żołnierza. Wykonać zadanie – rozkaz, wykonać… Kiedy wdamy się w dywagacje, czy jesteśmy tam w słusznej sprawie czy nie, to jest już punkt, żeby się pakować i wracać.

Nie miałem pojęcia, że to w ogóle może tak rosnąć. Tak kwitnąć. W innym miejscu tego nie spotkałem, ani w Kabulu, ani przy drodze. Tylko na tym polu minowym.

Mieliście wytyczne, by oprócz regulaminów wojskowych przestrzegać też miejscowych, afgańskich przepisów, czy była w tym jakaś dowolność? Myślę, że jakiś drobny element swobody, z uwagi na ważny interes, pozostawał. Wydaje mi się jednak, że siły koalicji – głównie Amerykanie – chciały wspierać tę początkującą administrację. Nadawać jej jakąś moc, siłę, ważność. Także nie było lekceważenia. Z drugiej strony trudno mi sobie wyobrazić sytuację, w której policja afgańska nas zatrzymuje i legitymuje, sprawdza kierunkowskazy czy coś takiego. Ale tu trzeba mieć świadomość, że samochody w Afganistanie są w różnym stanie i to absolutnie nie przeszkadza im w poruszaniu się po ulicach. Pamiętam na przykład samochody ciężarowe, które miały z przodu kosze. Gdy przy podjeździe pod górkę gotowała się woda w chłodnicy, człowiek siadał w tym koszu i dolewał wodę w trakcie jazdy.

Trudne warunki wymagają nietypowych rozwiązań. To prawda. Afgańczycy z niczego zrobią wszystko. Mnóstwo rzeczy potrafią wielokrotnie wykorzystać, odzyskać, naprawić. Widziałem rowery, które mają tak zrobione stopki, że stoją zawsze pionowo i możesz samodzielnie zapakować starą wersję telewizora na bagażnik. Jest dużo małych warsztatów usługowych i to najróżniejszych. Naprawa samochodów, robienie garnków, piekarnia. Albo krążąca kawiarenka. Sporo zakładów, w których pracują dzieci – bardzo duża siła robocza. W porze obiadu ktoś wychodzi na chodnik, rozpala mały ogienek pod szybkowarem, wrzuca cebulę, wodę i baraninę, do tego jeszcze placki i posiłek dla całej ekipy z warsztatu gotowy. A obok tego rynsztok. Jest też bogatsza ulica, tak zwana Chicken Street. Było też kino, w którym grano jeden film. Czasami zdarzają się też spore przedsiębiorstwa. Tam i w urzędach zauważy-

Czyli zdarzały się pojedyncze sytuacje, w których można było komuś pomóc? Tak. Dla mnie to było ważne. Zresztą koledzy podobnie do tego podchodzili. Gdy była możliwość, żeby zrobić coś drobnego – gest, uśmiech, rozmowa – to z tego się korzystało, chociaż nie prowadziliśmy dysput na ten temat. Nie dlatego, że nie jesteśmy zdolni do takich rozmów, tylko dlatego, że to chyba zupełnie bezcelowe. Dla nas ważna też była odpowiedzialność. Zaufano nam, byliśmy przecież w jednostce uważanej za elitę. Musisz wtedy pamiętać, że nie jesteś jakimś bandytą, który dostał karabin do ręki i może się rządzić, tylko odpowiadasz za siebie. Jeszcze przy takiej historii, jaką my mamy – historii Polski. Ciągle jesteśmy przegrani, gdzieś polegliśmy, gdzieś coś się nie udało. Sukces to zawsze lata 1410 i 1920. Gdy jestem w innym miejscu, to nie patrzę z punktu widzenia okupanta, pana z pistoletem, który biega po ulicy. Po prostu mam świadomość, co jest dobre, a co złe.

Do kogo najczęściej zdarzało wam się kierować jakiś miły gest lub pomoc? Najczęściej do dzieci. Przychodziły tam, gdzie zbierali się ludzie z zewnątrz, bo liczyły na prezenty. One dollar – typowy okrzyk. Tych dzieci była masa.

Czyli to jest ich sposób na życie? Zdecydowanie tak. Wynikający z ubóstwa. Myśmy przywykli, inne formacje też, więc zawsze mieliśmy coś przy sobie, żeby móc 1

styczeń-luty 2017


CZŁOWIEK Z PASJĄ / Pan kpt. Robert rozdawać. Głównie wodę, napoje, owoce, słodycze, mleko w kartonach, czasem pieniądze, ale rzadko. Takie podstawowe rzeczy. W pamięci utkwiła mi jedna dziewczynka, pasterka w czerwonej sukience. Na drodze do Bagram jak zwykle otoczyła nas grupa dzieci i kiedy rozdaliśmy już prawie wszystko, pojawiła się ona. Biegła z daleka i coś do nas wykrzykiwała, żebyśmy na nią poczekali. Miała taką roztrzepaną fryzurę. Bardzo zdeterminowana, konkretna osoba. Jak już dotarła, niewiele dla niej mieliśmy. Tym bardziej było to dla mnie szczególne wydarzenie. Teraz, jeżeli przetrwała, jest już dorosła. Warto było wozić aparat, żeby móc uchwycić ten moment, stworzyć wspomnienie. To się już stało rutyną, że zawsze miałem go ze sobą i robiłem mnóstwo zdjęć.

Aparat pomaga na misji? Na pewno wypełnia czas, a poza tym dajesz sobie w ten sposób dodatkową funkcję w społeczności. Niektórzy to doceniają, inni mniej, ale generalnie jest to dość przyzwoicie postrzegane, jako forma dokumentowania. Z drugiej strony fotografującym bardzo dużo umyka. Nawet jak robią piękne zdjęcia, to sama interakcja, funkcjonowanie w tym konkretnym momencie jest trochę jak za szybą. Nie są już w stanie tej chwili przeżywać.

Ma pan takie zdjęcia, do których najczęściej wraca? Teraz, z tych tysięcy fotografii, kilka jest dla mnie rzeczywiście ważnych. Na pewno wspomniana pasterka w czerwonej sukience. Zdjęcie

52-53

często żyje swoim życiem i nawet jeśli spotkanie trwało kilka sekund, to potem nawiązuje się więź między mną a tym człowiekiem, Kabulem, sytuacją. Jest też trochę ujęć, na których stoimy z naszą grupą. Niektórych kolegów zabrakło, bo już poginęli. Są zdjęcia związane z miejscami. Na przykład plac, na którym często się zatrzymywaliśmy. Gdy patrzę na fotografię, czuję jego atmosferę, wspominam tych ludzi, którzy przechodzą. I gorąco, i wietrznie, zimno. Cały rok się tam zamknął. I jeszcze kwiaty na polu minowym. Zdjęcie nie oddaje, jak wielkim one były zaskoczeniem. Tam było akurat miejsce do trenowania biegów, dobrze znany nam teren. No i któregoś ranka okazało się, że coś się pozmieniało w ciągu jednej nocy. Nagle zrobiło się takie morze kwiatów, jak na warunki afgańskie. Nie miałem pojęcia, że to w ogóle może tak rosnąć. Tak kwitnąć. W innym miejscu tego nie spotkałem, ani w Kabulu, ani przy drodze. Tylko na tym polu minowym. Tak jakby ci, którzy te pola minowe tam zakładali, na butach nanieśli nasion kwiatów z Europy czy z Azji. Troszkę też taka kpina natury z tych naszych problemów i z tego, co potrafimy zrobić z życiem. Ale imponujące to było. 0

Pan kpt. Robert W latach 2002-2007 uczestniczył w misjach w Afganistanie i Iraku z ramienia Jednostki Wojskowej GROM. Obecnie jest kapitanem rezerwy Wojska Polskiego. Dane personalne pozostają do wiadomości redakcji.


varia / Kofeinowy zawrót głowy

Polecamy: 54 Czarno na białym Morze parasolek Kobiecy protest

56 Technologie Robo(e)tyka

Dylematy przyszłości

61 3 po 3 Projekt: karnawałowa domówka

Dokąd na imprezę?

fot. Barbara Pudlarz

Na koniec Trudne słowa O l a c z e rwo n k a ilka lat temu w internecie krążył obrazek pokazujący, że w języku polskim najtrudniejszym słowem, zaraz po rozentuzjazmowany i deoksyrybonukleozyd jest przepraszam. Nie jest łatwo przyznać się do błędu, szczególnie przed osobą, którą się przez niego w jakiś sposób skrzywdziło. Uzewnętrznianie tak silnych i tak prywatnych emocji wiąże się nierozerwalnie ze strachem. Jednak uważam, że jest jedno słowo, które jeszcze trudniej wymówić w naszym języku, a brakuje go bardziej, niż można by przypuszczać. To dziękuję. Przywykliśmy wypowiadać je wtedy, kiedy coś dostajemy. Pani z szatni dziękujemy za kurtkę, panu z portierni za klucz. Niektórzy ćwiczeniowcom rozdającym wejściówki dziękują za testy. To niezaprzeczalnie godna pochwały kultura osobista. Jednak kiedy już oddamy klucz, odbierzemy kurtkę i opuścimy gmach uczelni, odkładamy dziękuję na bok. Już dzisiaj raczej nic od nikogo nie dostaniemy. W szkole nie mogłam znieść, kiedy na przerwach moi znajomi narzekali na swoje drugie śniadanie. Że kanapkę dostali z serem, zamiast z szynką, pieczywo ciemne, a nie jasne

K

Jeśli chcemy kogoś naprawdę docenić, wystarczy powiedzieć: dziękuję, że jesteś.

i dlaczego znowu jabłko. Ja mogłam pomarzyć o takim woreczku z jedzeniem, jaki oni dostawali codziennie. Od trzeciej klasy kanapki robiłam sobie sama i dopiero wtedy zaczęłam doceniać to, co przez dwa lata było dla mnie oczywistością. Wcześniej nawet przez myśl mi nie przeszło, żeby za drugie śniadanie rodzicom po prostu podziękować. Później, kiedy od czasu do czasu któreś z nich zrobiło mi kanapkę, dziękowałam za każdym razem. Ale nie za jedzenie. Za troskę. W codziennych relacjach z bliskimi łatwo o tym zapomnieć. Przyzwyczajeni do dziękuję pojawiającego się w parze zawsze z czymś fizycznym, nie wypowiemy go, dopóki nie dostaniemy czegoś do ręki. A najbliżsi nieustannie martwią się o nas, otaczają troską i miłością. Czasem to dostrzegamy i próbujemy wypowiedzieć wdzięczność na tysiąc sposobów. Ale ani kocham cię, skarbie, ani jesteś najlepsza, mamo nie wystarczą. Żadne z tych wyrażeń nie wychodzi poza nasze subiektywne uczucia. Jeśli chcemy kogoś naprawdę docenić, wystarczy powiedzieć: dziękuję, że jesteś. Bo możliwe, że za tydzień kanapki będziesz już robił sobie sam. 0

styczeń - luty 2017


/ głośni tylko peace

Morze parasolek 3. października – dzień szary i mglisty. Ciemne chmury przykryły Polskę. W powietrzu czuć napięcie. Do Placu Zamkowego zbliża się czarny tłum: tysiące kobiet ubranych na czarno, a z nimi ich znak – parasolki. T E K S T i f o t o g r a f i e : t y t u s d u c h n ow s k i

ego dnia Polki wyszły na ulice. Ich poczucie bezpieczeństwa zostało zachwiane. Tłum rozzłoszczonych ludzi wypełnił cały plac Zamkowy. Nie pozostał ani skrawek wolnego miejsca. W zbiorowisku można było spotkać nie tylko młode dziewczęta, lecz także ich mężów, starsze kobiety, a nawet matki z dziećmi. Skandowane hasła oraz dźwięki wuwuzeli niosły się echem po całej okolicy. Strajki, taki jak ten, dają ludziom szansę, by zostać usłyszanym. Wyraźny i dosadny głos tłumu jest w stanie sięgnąć za horyzont. 0

T

54-55


głośni /

styczeń-luty 2017


chce mi się spać

TECHNOLOGIE / dylematy przyszłości

fot. Rog01/ flickr.com / CC BY-SA 2.0

Robo(e)tyka

Zbuntowane roboty szalejące po świecie i mordujące ludzi to częsty motyw wykorzystywany przez twórców fantastyki naukowej. Widzieliśmy to już we wszystkich wariantach. Jedyne, co pozostaje w tym temacie do powiedzenia, to „jak tej sytuacji uniknąć?”. T e k s t: D o m i n i k a H a m u lc z u k

oboty z filmów science-fiction to niebezpieczne istoty. Są silniejsze niż ludzie, nieśmiertelne, myślą szybciej od nas. Potrafią wszystko to, co my, z tą różnicą, że lepiej. A jednak zostały stworzone po to, by nam służyć. Maszyny te są zbudowane jako stworzenia superinteligentne, jednak zdegradowane do roli niewolników. Pierwszą reakcją, jaka przychodzi do głowy, jest bunt. Na roboty muszą więc być nałożone pewne zasady ograniczające ich autonomię, aby zapewnić bezpieczeństwo ludzkości. W tym celu sformułowane zostały prawa robotyki.

R

Trzy Prawa Robotyki Pierwsze, a zarazem najbardziej znane, prawa robotyki zostały stworzone w latach 40., czyli w czasach, gdy nawet telefony komórkowe istniały tylko w świecie fikcji. Ich autorem jest Isaac Asimov, amerykański pisarz, najbardziej znany z serii opowiadań o robotach i cyklu powieści Fundacja. Zasady brzmią następująco: 1. Robot nie może skrzywdzić człowieka, ani przez zaniechanie działania dopuścić, aby człowiek doznał krzywdy. 2. Robot musi być posłuszny rozkazom człowieka, chyba że stoją one w sprzeczności z Pierwszym Prawem. 3. Robot musi chronić samego siebie, o ile tylko nie stoi to w sprzeczności z Pierwszym lub Drugim Prawem. Powyższe założenia nie sprawdzają się jednak w praktyce. Wiedział o tym ich autor, rozważając je w opowiadaniach ze zbioru Ja, robot (szerzej znany jest film z Willem Smithem luźno oparty na nich). Ograniczeniami tych praw jest m.in. brak możliwości użycia tak zaprogramowanych robotów w celach militarnych, a wiadomo, że przemysł zbrojeniowy to ogromne źródło zysku. Dlatego konkurencyjne prawa, stworzone w formie żartu, zaproponował Mark Langfort. Według nich maszyna ma przede wszystkim działać na korzyść rządu, któremu służy, wykonywać rozkazy

56-57

dowódcy i chronić własną egzystencję, ponieważ robot jest cholernie drogi. Jednak przede wszystkim prawa Asimova są czarno-białe, nie pozwalają na żadne odcienie szarości.

Dylemat wagonika W rzeczywistości ludzie są stawiani w sytuacjach, w których żadna z możliwości nie jest dobra. Czasem nawet żaden z wyborów nie jest mniej zły. Dobrą ilustracją może być jeden z tzw. dylematów wagonika: Wagonik kolejki wyrwał się spod kontroli i pędzi w dół po torach. Na jego drodze znajduje się pięcioro ludzi przywiązanych do torów przez szalonego filozofa. Ale możesz przestawić zwrotnicę i w ten sposób skierować wagonik na drugi tor, do którego przywiązany jest jeden człowiek. Podejmując decyzję, w świadomy sposób przyczyniamy się do śmierci jednej osoby, ale nie podejmując jej, pozwalamy na śmierć pięciorga. Dla robota pozornie decyzja byłaby prosta – zminimalizować straty. Co jednak, jeśli będzie to pięcioro starszych ludzi i jedno dziecko? Robot powinien dalej minimalizować straty, czyli określić wartość ludzkiego życia i na tej podstawie podjąć decyzję. A jeżeli pojedyncza osoba to jego właściciel? To bardzo abstrakcyjne rozważania, ale łatwo pokazać dylemat wagonika na przykładzie sytuacji, która może spotkać każdego z nas za kilka lat. Wyobraźmy sobie, że jedziemy samosterującym samochodem, kiedy na drodze pojawia się przeszkoda, którą należy wyminąć. Po lewej mamy duży samochód z kilkoma pasażerami, a po prawej stronie – pieszego. Możemy zginąć my sami, pieszy lub możemy zderzyć się z drugim pojazdem z 50-procentowym prawdopodobieństwem śmierci wszystkich biorących udział w wypadku.

Jeszcze tylko parę wiosen Niektóre rozwiązania będące zalążkami autonomicznych samochodów są już dostępne na rynku konsumenckim – przykładem jest asystent parkowania wbudowany w część nowych samochodów. Wygląda to raczej jak drobna sztuczka,

a nie przedsmak samochodu, za którego kierownicą możemy się spokojnie zdrzemnąć, będąc pewnymi, że dotrzemy do celu podróży bez problemów. Jednak tak naprawdę to kwestia tylko kilku lat, zanim takie auta wyjadą na ulice. Tesla Motors mówi już o końcu 2017 r. Niestety autonomiczne samochody tej firmy nie będą mogły być używane na każdych drogach. Są projektowane z pewnymi uproszczeniami pozwalającymi na użytkowanie pojazdów jedynie tam, gdzie przyjmowane bodźce i konieczne reakcje są minimalne – na przykład na autostradach. Google z kolei pracuje nad całkowicie zautomatyzowanym pojazdem, który będzie mógł poruszać się na każdej trasie. Na razie ciągle są problemy z rozpoznawaniem przeszkód (samochód nie dostrzega różnicy między papierową torebką a czymś niebezpiecznym), uwzględnieniem tymczasowych zmian w organizacji ruchu czy omijaniem dziur w drogach. Z tego względu data wypuszczenia ich samochodu na ulice będzie bardziej odsunięta w czasie niż Tesli.

Przyjemne z pożytecznym Autonomiczne samochody mają na celu nie tylko wygodę kierowcy, lecz także – a nawet przede wszystkim – zwiększenie bezpieczeństwa na drodze dzięki zlikwidowaniu konsekwencji błędu ludzkiego. Wyeliminowałyby one problemy takie jak: jechanie zbyt blisko drugiego samochodu, niebezpieczne wyprzedzanie lub zmienianie pasa, a także zdecydowanie skróciłyby czas reakcji potrzebny do naciśnięcia hamulca, jeżeli zaszłaby taka potrzeba. Może to zmniejszyć liczbę wypadków nawet o 90 proc. I mimo że wszystkie te potencjalne dylematy wagonika brzmią złowróżbnie, w rzeczywistości, przy idealnym samosterującym pojeździe, bardzo rzadko będą miały miejsce. Inżynierowie Google X uważają, że jeśli znajdujemy się w sytuacji bez wyjścia, oznacza to, że błąd popełniliśmy kilka sekund wcześniej. Dlatego zamiast na rozwiązywaniu dylematów moralnych wolą skupić się na niedoprowadzeniu do sytuacji, w których będą musieli się z nimi mierzyć. 0


dezinformacja /

fot. Anastasia Polischuk / unsplash.com/ CC0 1.0

Informacja (nie)kontrolowana

Internet stał się nieodłączną częścią naszego życia. Portale społecznościowe stały się szczególnie ważne i to nie tylko dla młodych użytkowników, lecz także zrewolucjonizowały życie tzw. pokolenia Z (osób do ok. 50. roku życia). Serwisy te od dawna nie są już jedynie platformą do wrzucania zdjęć czy rozmawiania ze znajomymi. To wielki biznes z jeszcze większym potencjałem. T e k s t: MAc i e j K i e r u z a l

ierwsze serwisy społecznościowe były dostępne krótko po powstaniu Internetu. Miały one z reguły charakter lokalny, który najczęściej ograniczał się do danego państwa. Większość użytkowników nie wiedziała jednak o ich istnieniu. Co więcej w tamtych czasach mało kto miał dostęp do sieci, a smartfony były dopiero w planach inżynierów i wizjonerów. Wraz z rozwojem Internetu i wzrostem jego dostępności użytkowników przybywało. Portale społecznościowe najczęściej miały służyć do odnajdywania znajomych ze szkolnych lat (w Polsce największą popularność zdobył na tym polu serwis naszaklasa.pl). Później ludzie odkryli, że poszukują czegoś nowego. I oto wkroczyły serwisy takie jak: Myspace, Facebook, Twitter czy Instagram. Później przekształciły się w uniwersalne agregatory treści, w których znaleźć można dosłownie wszystko. Prym wiedzie tu Facebook i nic nie wskazuje na to, aby miał utracić pozycję lidera.

P

Zdominować świat W 2016 r. Facebook dominował na praktycznie każdym rynku, na którym działa. Jest najczęściej odwiedzanym serwisem społecznościowym na świecie, a jego komunikator, Messenger, pod względem liczby użytkowników (miliard użytkowników i prawie 1,8 miliarda użytkowników Facebooka) nie ma sobie równych. Aplikacje wbudowane w serwis pozwalają na branie udziału w konkursach, robienie zakupów, granie, słuchanie muzyki. Można również udostępniać dane dotyczące swojej aktywności fizycznej z różnego rodzaju aplikacji sportowych, pochwalić się zdjęciem swojego posiłku czy podzielić się informacją, że w Warszawie w końcu spadł śnieg. To serwisowi Marka Zuckerberga zdecydowanie nie wystarcza. Nieustannie poszerza swoją ofertę, stosując często bezprecedensowe zabiegi. Takim było chociażby wprowadzenie Messenger Day, który jest

bezsprzecznie kopią Snapchata. Każdej minuty użytkownicy Facebooka klikają kilkanaście milionów razy przycisk „Lubię to”. Świadczyć to może chociażby o wielkim ruchu sieciowym. Nie mówi się tu jedynie o zdjęciach czy śmiesznych filmikach. Coraz częściej na najpopularniejszym serwisie społecznościowym udostępniane są artykuły prasowe czy newsy z ostatniej chwili. Postów jest tak dużo, że nie sposób je kontrolować. Oczywiście automatyczne filtry usuwają treści niedopuszczalne (o tematyce pornograficznej, wulgarnej, pełnej przemocy). Trudno jest jednak walczyć z fałszywą informacją. Żaden filtr nie wykryje, a tym bardziej nie rozpozna, czy podana informacja jest prawdziwa czy nie. Każdego dnia na serwerach Facebooka pojawiają się miliony gigabajtów nowych danych. Ich weryfikacja jest po prostu niemożliwa.

Od screena do virala Coraz częściej w sieci pojawia się problem fałszywej treści. Każdy użytkownik może zamieścić, co mu się żywnie podoba (oczywiście z pominięciem treści powszechnie uważanych za obraźliwe, niestosowne, niedopuszczalne). Nie jest problemem podrobić tweeta znanej osobistości i wrzucić go do internetu w postaci zrzutu z ekranu. Wystarczy znajomość programów graficznych i kilka minut pracy. Przy odrobinie zaangażowania i szczęścia może uda się go puścić w świat. Znajomi będą reagować na zamieszczone treści – lubić, komentować i udostępniać, co spowoduje, że coraz większa liczba użytkowników zobaczy post. Chcąc nie chcąc, istnieje ryzyko powstania virala (czyli postu, który szybko zyskuje popularność, chociażby dzięki licznym udostępnieniom), który może obiec świat w dosłownie kilka dni. Wielu użytkowników wyjdzie z założenia, że informacja jest prawdziwa – przecież jest popularna, udostępniana przez wielu ludzi, z pewnością została sprawdzona. Według niektórych amerykańskich badań prawie połowa dorosłych

osób korzystających z Facebooka traktuje go jako źródło informacji. Nic w tym dziwnego, większość użytkowników ma polubione strony gazet, radia, telewizji, dzienników, portali informacyjnych, które często udostępniają artykuły ze swoich serwisów. O ile najpopularniejsze serwisy świata trudno jest podrobić, o tyle współcześnie znajdziemy miliony „niezależnych serwisów informacyjnych”. Mowa tu najczęściej o małych portalach, które wyglądają profesjonalnie, lecz tworzone są tylko w celu zarobienia pieniędzy z reklam pojawiających się w fałszywych artykułach. Nieprawdopodobne na pierwszy rzut oka wydarzenia przyciągają wiele osób, które generują ruch na ich stronach – więcej odsłon to więcej reklam. Oczywiście fałszywe artykuły nie powstają jedynie w celach zarobkowych – często chodzi o stworzenie szumu, afery, próbę wywołania skandalu czy pogrążenia osoby bądź grupy osób.

Wybory w USA Po wygranej Donalda Trumpa w wyborach na prezydenta Stanów Zjednoczonych w kierunku Facebooka posypały się oskarżenia o możliwość wpływu na wynik wyborów (należy przy tym pamiętać, że w społeczeństwie amerykańskim serwis ten odgrywa ważną rolę w życiu obywateli, o wiele większą niż w kulturze europejskiej). Niespodziewana wygrana kandydata Republikanów tylko dolała oliwy do ognia. Wielu Amerykanów uważa, że dzięki fałszywym artykułom dotyczących Hillary Clinton to właśnie Trump zyskał przewagę potrzebną do zwycięstwa. Sytuacja jest o tyle ciekawa, że przed wyborami serwis Marka Zuckerberga był krytykowany za rzekome promowanie postów stawiających miliardera w złym świetle. Trzy dni przed wyborami w USA, 5 listopada 2016 r., na Facebooku pojawił się artykuł opublikowany przez „Denver Guardian”, który insynuował, że kandydatka Demokratów zaaranżowała morderstwo pary śledczych z FBI tak, by wyglądało ono na 1

styczeń-luty 2017


/ dezinformacja / Final Fantasy XV

próbę samobójstwa. Jak szybko się okazało, osoby opisywane w artykule zostały wymyślone, tak jak i cała sytuacja. Chociaż post był kompletnie zmyślony, to zyskał ponad 560 tysięcy udostępnień i to na trzy dni przed wyborami w USA! Mimo braku wiarygodności wiadomość mogła w pewnym stopniu wpłynąć na głosy niektórych Amerykanów. Tym bardziej że to tylko jeden przykład z wielu nieprawdziwych informacji, które przewijały się przez fejsbukową tablicę podczas całej kampanii wyborczej.

Co Ty na to, Marku? Po wyborach w USA najpopularniejszemu serwisowi społecznościowemu na świecie zaczęto zarzucać manipulowanie danymi, promowanie sfałszowanych informacji i świadomą promocję kandydata (m.in. większa liczba reklam dotycząca jednego kandydata). Stanowisko w tej sprawie zajął Mark Zuckerberg. W swoim obszernym poście odpierał zarzuty, jednocześnie mówiąc, że problem fałszywych treści w serwisie jest znikomy i praktycznie niezauważalny. Dodał, że jego serwis nie miał wpływu na preferencje wyborcze Amerykanów. Napisał również, że w przy-

padku obu kandydatów pojawiła się podobna liczba postów wprowadzających w błąd. Powstaje pytanie jak odróżnić wiarygodną informację od zmyślonej bądź naciągniętej. Jak przyznaje Zuckerberg – jest to bardzo trudne. Każde działanie czy automatyczny filtr, który próbuje weryfikować zawartość, zawsze wzbudza kontrowersje. Nieuchronne są pytania: kto ma decydować, co jest dobre, a co złe? Dlaczego post został usunięty mimo braku obraźliwej treści? Dlaczego konto zostało tymczasowo zablokowane? Istnieje cienka linia pomiędzy usuwaniem postów powszechnie uznawanych za obraźliwe a cenzurą słowa spowodowaną odmiennym zdaniem od innych. Znane są przypadki użytkowników, którzy mieli zablokowane konta nawet na miesiąc. Zazwyczaj spowodowane jest to wadliwym działaniem automatycznych filtrów. Blokada konta wywołana słowem „pedały” w krótkiej recenzji pod zdjęciem nowego roweru jest absolutnie niczym nieuzasadniona. Oczywiście tego typu przypadki są rzadkie, w większości filtry działają sprawnie i nie pozwalają na wrzucanie treści faszystowskich czy pornograficznych.

Kim jesteśmy, dokąd zmierzamy? Żyjemy w czasach, w których praktycznie wszystko jest pozornie dozwolone. Każdy przecież może wyrazić swoją opinię, nie zgodzić się ze zdaniem innych. Każdy może nosić to, co chce i słuchać tego, co (i kogo) lubi. W praktyce jednak wygląda to zupełnie inaczej. Dziś każdy może czuć się urażony przez nawet najniewinniejsze zachowanie drugiej osoby. Bo ubiera się nie tak, bo ma inne pochodzenie. Tak samo dzieje się z informacją – niby wolna, a jednak kontrolowana. Teoretycznie wszystko jest dopuszczalne, lecz jedno słowo wyrwane z kontekstu może spowodować usunięcie całej wiadomości i blokadę użytkownika. Niby usuwamy kolejne ograniczenia, ale tworzymy następne. Społeczeństwo staje się coraz bardziej wrażliwe. Pozornie swoboda wypowiedzi jest większa, lecz w rzeczywistości jest zupełnie inaczej. Jakby powiedział Witold Gombrowicz, jesteśmy uwięzieni przez pewną formę. Formę, którą sami sobie narzucamy. Próbując uciec od dotychczasowej, tworzymy następną. I nie ma od niej ucieczki. 0

Final Fantasy XV walki, która w przypadku FF XV łączy elementy systemów znanych z poprzednich odsłon serii z elementami szybkiej i czystej akcji. Gracz kieruje wyłącznie Noctisem, który do dyspozycji ma cały wachlarz najprzeróżniejszych broni. Zarówno starcia, jak i elementy posuwające historię naprzód, okraszone są spektakularnymi efektami graficznymi, z dużą dbałością o detale otoczenia. Z podobnym nastawieniem twórcy podeszli do muzyki. Przez ponad 60 godzin gry (prawdopodobnie

fot. materiały prasowe

rozszerzonych w przyszłości o DLC) gracz może zapoznać się z wieloma utworami na-

Final Fantasy XV

W ydawnictw o : S q u are enix

pr e m i e r a 2 9. 1 1 . 2016

o cena :

88889

pisanymi tylko na potrzeby tego tytułu, jak również z klasykami z poprzednich serii. Większa część gry to już prawie standardowy w grach RPG motyw otwartego świata, gdzie gracz wykonuje przeróżne zadania, zdobywając przedmioty, czy po prostu przechodząc do dalszych etapów. Dopiero ostatnia część gry, gdy Noctis opuści Lucis, staje się liniowa, przypominając poprzednie gry z FF w nazwie. A wszystko to prowadzi do świetnie wyreżyserowanego zakończenia, z którego twórcy mogą być naprawdę dumni. Nie jest to oczywiście gra bez wad. Ponad 10 lat produkcji zawsze powoduje, że odbiorca spodziewa się tytułu dopracowanego i przeładowanego treścią. W przypadku

Final Fantasy XV to jeden z najważniejszych tytułów, jakie pojawiły się na rynku

FF XV widać jednak pewne uproszczenia i ograniczenia w prowadzeniu historii Noctisa.

w 2016 r. Prace nad tą grą rozpoczęły się ponad 10 lat temu i były obarczone wieloma

Czasem to nie przeciwnicy, a kamera przeszkodzi w skutecznej walce, a zmiana formy

przesunięciami, zmianami koncepcji i problemami. Tytuł ukazał się nareszcie 29 listo-

i otwartości świata na liniowy sugeruje, że być może gra miała wyglądać jeszcze trochę

pada 2016 r., na chwilę przed początkiem obchodów 30-lecia serii Final Fantasy, która

inaczej, gdyby twórcom dało się więcej czasu.

pojawiła się na konsoli Nintendo Entertainment System w 1987 r. i która zmieniła na zawsze konsolowe i komputerowe RPG.

Mamy jednak do czynienia z tytułem naprawdę solidnym, a ogrom pracy, jaki włożono w ten tytuł, widoczny na materiałach z produkcji, to wzór dla wielu innych

Główny bohater, Noctis, opuszcza rodzinne miasto, by dzięki zaaranżowanemu mał-

potentatów na rynku elektronicznej rozrywki. Przygody Noctisa na pewno wejdą do

żeństwu zakończyć walki między Lucis a Imperium Niflheim. W podróży towarzyszą mu

historii cyklu i staną wysoko na podium, wśród innych kanonicznych postaci świata

trzej przyjaciele z dzieciństwa – Prompto, Gladiolus oraz Ignis. Ich podróż nie spełnia

FF jak Cloud, Squall czy Tidus.

jednak zwyczajowej definicji wieczoru kawalerskiego. Wielokrotnie muszą stanąć do

Michał Goszczyński

58-59


Dziękujemy wszystkim, którzy okazali wsparcie dla

Fundacji Ewy Błaszczyk „Akogo?” podczas X Świątecznego Koncertu SGH!


/ wyrwać się od rutyny Tak się składa, że w tym miesiącu składam jedynie ŚKT.

Déjà vu a n e ta f u s i a r a olejny dzień zaczyna swój bieg. Kończysz śniadanie, zakładasz płaszcz i ruszasz w drogę. Czeka na ciebie autobus, metro lub tramwaj. Jeszcze kilka kroków i jesteś na miejscu. Mija godzina albo dwie i nagle pojawia się w twojej głowie myśl: „Przecież to już się stało”. Może nawet zastanawiasz się nad tym chwilę, jednak ostatecznie stwierdzasz, że to mózg znów cię oszukuje. Z pewnością zdarzyło ci się już nie raz doświadczyć uczucia, że dana sytuacja już się wydarzyła, ale nie potrafisz wskazać dokładnie ram czasowych jej zaistnienia, a coś podpowiada ci, że przecież byłoby to niemożliwe. Szukasz informacji na temat tego ewenementu, jednak wyniki badań są niejednoznaczne – nauka nie jest litościwa. Gratulacje! Masz okazję poczuć się trochę jak kot Schrödingera: być całkowicie zdrowym i mieć zaburzenia neurologiczne jednocześnie, przynajmniej dopóki naukowcy nie odnajdą jedynej słusznej formuły determinującej naturę takich zdarzeń. Przyczyn występowania zjawiska déjà vu może być wiele. Minimalne opóźnienie w przepływie informacji między półkulami mózgu, urzeczywistnianie się podświadomego pragnienia, błąd w matriksie, czy też spotkanie ducha ludzkiego z istotą ponadmaterialną posiadającą wszechwiedzę wszechistnienia. Jakkolwiek skomplikowane bądź absurdalne wydają się te wyjaśnienia, jak dotąd nie zostały one jednoznacznie obalone. A co jeśli jestem pewna, że coś naprawdę wydarzyło się ponownie? Widziałam czyjąś twarz albo słyszałam ten sam głos. W metrze przypadkowo spotkałam doradcę z banku, z którym rozmawiałam dzień wcześniej, więc faktycznie ten głos już gdzieś słyszałam. W kinie wpadłam na znajomego, który powinien wracać do zdrowia po ciężkiej operacji. Mój mózg mówi, że jest to raczej niemożliwe, a przecież zdarzyło się naprawdę. Jednak nie wszystkie takie sytuacje potrafię wytłumaczyć racjonalnie.

K

Już sama świadomość i dostrzeganie, że na każdym kroku podejmujemy decyzje, jest odbieganiem od rutyny.

60-61

Prawdopodobnie część tych „przypadków” została spowodowana moimi małomiasteczkowymi przyzwyczajeniami wynikającymi z upartych prób odnalezienia w tłumie znajomych twarzy i rozpoznania w nadchodzących osobach swoich przyjaciół. To normalne, że raz na jakiś czas się udaje. Tymczasem coraz częściej zdarza mi się przechodzić w tryb wielkiego świata i zapominać o otoczeniu, wyrywam się z otchłani własnych myśli tylko dzięki głośnym powitaniom znajomych. Niebezpodstawnie twierdzę, że prawie każdy przeżył swego rodzaju déjà vu. Przynajmniej w małym stopniu – na przykład słuchając nowej piosenki, uległ wrażeniu, że gdzieś już ją słyszał. O ile w przypadku muzyki można doszukiwać się u współczesnych artystów inspiracji historią i wykorzystywania zasłyszanych motywów, o tyle ciężej jest takie zdarzenie wyjaśnić w przypadku jego wystąpienia w codziennym życiu. Oczywiście można jako prawdziwe przyjąć twierdzenie, że informacje rejestrowane przez mózg nieświadomie powracają potem jako déjà vu. W obecnych czasach nie jest to abstrakcyjna teoria, wiadomości płyną do nas z każdej strony i trudno jest je nam filtrować, odróżniać te ważne od ważniejszych i tych zupełnie niepotrzebnych. Tak jak i w matriksie problemem zazwyczaj jest wybór. Jeśli ciągle wybieramy tę samą drogę do domu, to samo kino i spędzamy czas z tymi samymi ludźmi, nie dziwmy się zachowaniu naszego mózgu, próbującego uświadomić nam powtarzalność naszych działań. Już sama świadomość i dostrzeganie, że na każdym kroku podejmujemy (przeważnie mechanicznie) decyzje, jest odbieganiem od rutyny. Mój pomysł na uniknięcie déjà vu to dążenie do nieustannej zmiany, ciągłe odkrywanie czegoś nowego w świecie i bycie sobą na inny sposób. Nie wszystkie rewolucje mogą skończyć się dobrze, czasem jednak trzeba zaryzykować, aby odkryć nowe źródła radości. Wychodzenie z własnej strefy komfortu może nie uleczyć wrażenia doświadczania tego samego po raz kolejny, ale z pewnością wzbogaci szarą codzienność. 0


z przymrużeniem oka / „Wam się zachciało składać w week, christmas week, no helooooł” ~ PK

Projekt: karnawałowa domówka Pod choinką znowu wełniane skarpety, Sylwester spędzony z Polsatem, bo plany nawaliły, do tego wszystkie rozmowy ze znajomymi sprowadzają się do zimowej sesji. Jedyna nadzieja w karnawale. A gdyby tak raz olać domówkę u spiętego kumpla z roku i spróbować czegoś nowego?

fot. CC0 Public Domain

fot. Sokołów SA, CC-BY-3.0

U Zbigniewa Stonogi

fot. CC0 Public Domain

U Chodakowskiej

U Magdy Gessler

Nie wyobrażam sobie karnawału bez domówki u Zbignie-

go tatara? Na szczęście na domówce u Madzi nie ma miej-

podłodze i macha kolanami do muzyki z lat 90. Dołączasz

wa Stonogi. Mam nadzieję, że i w tym roku będzie zabawa

sca na takie ekscesy – tam nawet powietrze będzie miało

i zaczynasz czuć, jak czas spędzony na jedzeniu chipsów

w zgadywanie, czy tort nie jest jedną wielką pluskwą, a oczy

smak, a dookoła będzie unosić się zapach cudownie aro-

i oglądaniu filmów znika jak za sprawą czarodziejskiego

krewetek nie są tak naprawdę ukrytymi kamerami. Dla

matycznego Besos. Słyszałem też, że oprócz kuchennych

coacha. Potem szybki prysznic i czas na jedzenie: zdro-

niektórych prawdziwym smaczkiem będą dziesiątki spraw

pyszności nie zabraknie również karnawałowych atrakcji.

wa sałatka z sojowych jagód goji, powietrza z afrykań-

karnych na koncie gospodarza – w końcu kogo nie kręcą

Podobno całość zwieńczyć ma przedstawienie teatralne

skiej dżungli i wody z himalajskiego źródła. Wychodzisz

prawdziwi bad boye? Przychodźcie tłumnie i nie przegapcie

Stary człowiek i morze, podczas którego gospodyni wcieli

w przekonaniu, że w tym dniu zaczęła się Twoja meta-

okazji wystąpienia w słynnym videoblogu Stonogi. Niech te

się w zasłużoną rolę… morza. Będzie... wybornie, buziaki!!!

morfoza, a życie nabiera sensu. Jest nim Chodakowska.

$#@%!, !^$@ i #$&!@, które nie przyjdą, wiedzą, co tracą!

OCENA: 88888

OCENA: 88877

OCENA: 77777

Wiele gwiazd wypala się i znika, jednak ta Magdy Gessler bę-

UWAGA wstęp tylko dla ludzi fit!!! Jeżeli na Twoim brzu-

Zgodnie z jedynym słusznym źródłem wiedzy studenta sto-

dzie świecić wiecznie. Polski Gordon Ramsey, bogini branży

chu zamiast kaloryfera kształtuje się zarys bojlera, to

noga to rodzaj lądowych skorupiaków z rzędu równonogów

gastronomicznej, żywa reklama wytrzymałości trwałej,

możesz obejść się smakiem białkowych odżywek. Im-

o nazwie często mylnie przypisywanej wijom lub Prosion-

kwiat polskich mediów i królowa fejsbuka. Kobieta o wielu

preza będzie w klimacie „fit”, więc zamiast sylwestro-

kom. Cyniczna Grażka usilnie stara się zrozumieć, jak moż-

twarzach i wielu talentach, dlatego właśnie domówka u niej

wych kreacji – zestaw do ćwiczeń. Domówka zacznie

na zorganizować imprezę u stonogi. Całe wydarzenie jest

będzie wydarzeniem epickim i niezapomnianym. Z pewno-

się od popularnego „skalpela”, czyli wycinania wszyst-

jednak prawdopodobnie prowokacją, ponieważ dalej czy-

ścią redakcja prestiżowego portalu internetowego Vogule

kich niepotrzebnych części ciała. Można pozbyć się ręki,

tamy: Wbrew nazwie, nie ma stu nóg. Cyniczna Grażka jest

Poland poprowadzi relację na żywo z całej imprezy, więc jeśli

nogi, mózgu podobno też. Kolejnym punktem progra-

zaskoczona i czuje się oszukiwana przez całe życie. Teraz

chcesz zostać namaszczony chociaż promieniem blasku na-

mu ma być poczęstunek w postaci eko-dżemów i soku

pozostaje już tylko zastanowić się, jak w tym antyludzkim

szej gwiazdy, to nie może Cię tam zabraknąć!

z kalafiorów. Jedno jest pewne: grubo to tu nie będzie.

państwie mogło się coś aż tak popsuć.

OCENA: 88887

OCENA: 88877

OCENA: 88888

Wiecznym głodomorom poleciłbym domówkę karnawało-

Podczas karnawału chciałbym się zrelaksować. Domów-

To według mnie najlepsza propozycja. Zbigniew Stonoga

wą u Magdy Gessler. Jedzenie z pewnością będzie niepo-

ka u Chodakowskiej daje możliwość poznania pani Ewy,

jest znanym youtuberem. Lepiej mu nie odmawiać, ponie-

równywalnie smaczniejsze niż w przypadku pozostałych

natomiast istnieje zagrożenie, że po zobaczeniu naszych

waż może wspomnieć o Was w jednym ze swoich popular-

wyborów. Jest to jednak oferta dla osób cierpliwych, kelner

brzuszków zarządzi trening w strojach karnawałowych.

nych wystąpień. Wybrałbym domówkę u niego, ponieważ

bowiem może przynosić kolejne wersje tej samej potrawy

Całonocna sesja pompek i wymachów nogami nie wpisuje

jest naturalny, nie udaje. Podobno można przejechać się

tak długo, aż zadowolą one nieprzeciętny gust pani Magdy.

się w obraz mojej wymarzonej domówki. Lepiej jednak

z nim jego ferrari i ponarzekać, że z tym samochodem jest

Dodatkowym atutem tej domówki będzie niezapomniany

pójść na taką imprezę niż nigdzie, dlatego zostawiłbym tę

jak z polskimi celebrytami: niby każdy chciałby być na ich

widok Gessler w stroju karnawałowym.

opcję jako plan B.

miejscu, ale jak się spojrzy bliżej, to widać nagą prawdę.

Lucky Luke

OCENA: 88887

Przychodzisz na imprezę, a tam dwieście kobiet leży na

Cyniczna Grażka

OCENA: 88977

Macie już dość wiecznie rozgotowanej wody oraz surowe-

Charlie the Unicorn

OCENA: 88888

styczeń-luty 2017


Do Góry Nogami

dentów witał sedes Wydziale Polonistyki gości i stu na że , tym o y em isz nap nie e W tym numerz znanego seksisty ciku i przeprosinach rektora dla ujo o że tak y em isz nap Nie . stojący u progu rsytetu broniącego pracowników naukowych uniwe z o neg jed ez prz go ane ow okrutnie zaatak honoru kobiet. PR ZY GO TO WA Ł: RE DA KT OR

NI EO DP OW IE DZ IA LN Y

Sejmu dr hab. a nocnym posiedzeniu ny na sędziego bra wy tał zos Micha ł W. nego. Studencyj Trybunału Konst ytu i razie w Trytak w czy się, ci prawa zastanawiają zasady: żółe now taną bunale wprowadzone zos sty tuc yjna kon nie wo ścio czę ta kartka – ustawa niezgodicie kow awa cał i czerwona kartka – ust to prace ni raw usp cią noś pew na z konsty tucją. Z ie, o co zum zro cu w koń TK i przeciętny oby watel . dzi cho dę raw nap w tym Trybunale tak

N

ąca na WPiA awna profesor wykładaj Alma Mater – jej troszczy się o stan swo działu Prawa, Wy jego mo go tne żal staroży dia W me ch społecznożal mojego Uniwersytetu... ż, którzy z jej dawnych nie rów ściowych informuje stało się profesorom: K., kolegów są zdrajcami. Do i los ich czeka? Skoro tak jak e P., U., W. i Z. Ciekaw pnie wojskowe, to pewnie łatwo można odbierać sto Redaktor Nieodpowież. nie tytuły naukowe rów wyżej wymienionych. dzialny ubolewa nad losem

W

rac a ulubio o oferty dyd akt ycz nej pow eodpow ieNi a tor ny OGUN Re dak y nauczyć żem mo ego Cz – dzi alnego lny pro zia ied pow eod się od kon i. Re dak tor Ni nauczyć y żem mo ego Cz : ponuje kontrogun ycz yć dot ą będ a ęci zaj się od SGH. Pierw sze ce dla Offi ietu pak go we mo wprow adz eni a dar UW. W ram ach zal iws zys tkich studentów siel i wy kaz ać się um iemu ą czenia studenci będ mowe go jed zen ia na jęt no ści ą zdobyw ani a dar nym. 0 ów Gł e usi sta nd ach na Ka mp

D

fot. Wikimedia Commons// CC

D

rów nie ż pro pol ity kę zaa nga żow ał się ki, prz ewodisty fesor Wydzi ału Polon ego, który ski Pol yka Jęz dy nic ząc y Ra ej podnow t jek ć pro pos tanow ił skonsu ltowa dy nie błę ne licz c ają tyk wy j, stawy progra mowe i loe czn ory ryt me że tyl ko jęz ykowe , lec z tak row adz a wp ca aw od aw ust że , gic zne. Jak dobrze ple ksowych kon sultakluczowe zm iany po kom wa gą. roz u ziw cja ch i z god ną pod

Wszyscy na zwolnieniach?

666


HOROSKOP Waga

Skorpion

23.09-22.10

23.10-22.11

Wagi rodzą się do spraw o wielkiej wadze, nie mogą się więc poświęcać czynnościom nieważnym. Przeważająca część wag nie radzi sobie z zadaniami wagi piórkowej. Należy więc, będąc wagą, w tym roku poważyć się na karierę w polityce, biznesie i poważnych mediach, również studenckich. Odwagi! Nie ma ucieczki przed wielkością. Pamiętajcie jednak, że będziecie musiały wypić piwo, którego sobie naważycie.

Strzelec 23.11-21.12

Jowisz mówi, że ktoś tu chyba ustrzeli sobie jakiegoś czerwonego jak cegła Marsa lub mglistą jak szkocka jutrzenka Wenus. Gorzej jednak w życiu zawodowym - uważaj, by pochopnie podjęta decyzja nie okazała się złotym strzałem, w dodatku w kolano. Strzelcom zaleca się wypoczynek i picie melisy; wszem wobec ogłaszamy przerwę w sezonie strzeleckim.

Wodnik 21.01-19.02

Ze wszystkich żywiołów woda jest najbardziej wrażliwa na wahania temperatury. Jak każdy, kto uczył się w szkole angielskiego wie, że w temperaturze ujemnej zamarza. Zimą jest zimno - wniosek nasuwa się sam. Wodniki mają więc w tym roku dwie możliwości albo zamarznąć wraz z górną częścią swego zbiornika wodnego, albo zorganizować sobie życie w wodnej izolacji. Wybór należy do Was.

2 0 1 7

Z pewnością nikt w naszej redakcji nie jest arachnofobem, jednak skorpiony muszą pamiętać, że dla większości ludzi są po prostu niesmaczne. Aby zjednać sobie świat, musicie wyzbyć się toczącego Was jadu i zamienić go na coś sympatycznego, jak choćby jadeit. Dokonać tego można w specjalnych punktach konwersji. Jeśli tak się stanie, wszystko w waszym życiu ułoży się nawet bez pomocy gwiazd.

Koziorożec 22.12-20.01

Jak sama nazwa wskazuje, natura osób urodzonych pod tym znakiem składa się z dwóch części: kozy i rogów. Koza, niczym nietzscheański apollo, uosabia porządek, poszanowanie tradycji, spokój i harmonię. Rogi zaś, na podobieństwo nietzscheańskiego dionizosa, to dzika część duszy, żar, gniew, szał i piana z ust. Nie ma złudzeń - w tym roku każdy koziorożec będzie myślał swoim rogiem.

Ryby 21.01-19.02

Zapewne u większości z Was, drogie ryby, na wigilijnym stole gościło Wasze zodiakalne rodzeństwo. W tym roku należy jednak skończyć w kanibalizmem. Nie dość, że jest to tendencja wsteczna w sztuce kulinarnej, to prowadzi do niepohamowanych ataków wyrzutów sumienia, które współczesna psychologia określa mianem “syndromu adelfofaga”. Terapia od tego roku będzie refundowana przez NFZ.


. 1 2 7 1 0 2 y ut

l

Więcej informacji szukaj na: www.facebook.com/nms.magiel www.magiel.waw.pl


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.