Niezależny Miesięcznik Studentów
Numer 187 Kwiecień 2020 ISSN 1505-1714
www.magiel.waw.pl
s.12 / Temat numeru
To my, Polacy Co o sobie myślimy?
spis treści / Asiu, dziękujemy!
18
28
42
48
Walka Yvona Chouinarda
Warszawski Amerykanin
Nie ma jak w domu
Hakuna Matata
a Uczelnia
e Film
j Warszawa
o Sport
06 08 10
E-learning w dobie pandemii Między studentami a papierami S a m ja k p a l e c
8 Temat Numeru 12
To m y, P o l a c y
18 20 21 22
27
Recenzje HER Docs – czy kobiety widzą świat inaczej? P r a wd z i w y p a c y f i z m , a z a t e m p r a wd z i w a p r z e m o c
I V K o n g r e s E d u k a c ji F i n a n s o we j i P r z e ds i ę b i o r c z o ś c i W a l k a Y v o n a C h o u i n a rd a Podróże Bolivara Ciep ła zima P o ls k i a m e r i c a n d re a m
28 30 31
42
N i e m a ja k w d o m u
q Reportaż 45
Kamienice, autostrady i niewysłuchane postulaty
p Czarno na Białym
f Książka
c Polityka i Gospodarka 16
24 26
48
Warszawski Amerykanin Recenzje Konkurs literacki
Hakuna Matata
k Technologie 52
R o z b i t e l us t r a
d Muzyka 32 34 35
56 58
k Gry 60
Recenzje
2 Kto jest Kim? 61
Marta Burzyńska / Konrad Wysocki
v Do Góry Nogami 62
B y ł ja z z . . . Muzyka spoza środka Recenzje
Kiedyś to było Za wcześnie pr zer wany bieg
Do Góry Nogami
i Felieton 37
Czas poza czasem
38 40
Kobiety i pierroty M us i e ć z a b i ja ć
g Sztuka
Redaktor Naczelny:
Jan Kroszka
Zastępczynie Redaktora Naczelnego:
Wydawca:
Stowarzyszenie Akademickie Magpress
Prezes Zarządu:
Laura Starzomska l.starzomska1@gmail.com Adres Redakcji i Wydawcy:
al. Niepodległości 162, pok. 64 02-554 Warszawa magiel.redakcja@gmail.com
Urszula Szurko, Katarzyna Kowalewska Redaktor Prowadząca: Katarzyna Branowska Patronaty: Martyna Matusiewicz Uczelnia: Katarzyna Branowska Polityka i Gospodarka: Kajetan Korszeń Człowiek z Pasją: Aleksandra Jakubowicz Felieton: Joanna Alberska Film: Tomasz Dwojak Muzyka: Marek Kawka Książka: Aleksandra Dobieszewska Sztuka: Natalia Jakoniuk Warszawa: Michał Rajs Sport: Michał Jóźwiak Technologie: Dominika Hamulczuk Reportaż: Urszula Szurko Gry: Michał Goszczyński Kto Jest Kim: Laura Urraca-Makuch, Adam Stelmaszczyk Korekta: Joanna Stocka, Mateusz Klipo
Dział Foto: Aleksander Jura
Jakubiec, Grażyna Jakubowska, Klaudia Januszewska, Julia
Stokłosa, Jan Stusio, Marcjanna Szczepaniak, Mikołaj
Dział Grafika: Mateusz Nita
Januszyk, Jadwiga Jarosz, Joanna Jas, Maria Jaworska,
Szpunar, Jakub Szydelski, Anna Ślęzak, Oliwia Świątek,
Maja Kaczyńska, Maria Kadłuczko, Joanna Kaniewska, Marta
Patrycja Świętonowska, Dominik Tracz, Antek Trybus, Laura
Kasprzyk, Julia Kieczka, Aleksandra Kłos, Michalina Kobus,
Urraca-Makuch, Julia Uszyńska, Tamara Wachal, Mateusz
Izabela Kołakowska, Maciej Kondraciuk, Lena Kossobudzka,
Wantuła, Klaudia Waruszewska, Bogusław Waszkiewicz,
Jędrzej Koszyka, Alek Kozłowski, Weronika Kościelewska,
Joanna Wąsowicz, Zofia Wereśniak, Paulina Winiatowska,
Mateusz Kozdrak, Karolina Kręcioch, Kacper Kruszyński,
Agata Wiśniewska, Alicja Woźnica, Jacek Wnorowski,
Łukasz Kryska, Patryk Kukla, Michał Kurowski, Maurycy
Jędrek Wołochowski, Wiktoria Wójcik, Aleksander Wójcik,
Dział PR: Ewa Czerżyńska, Zuzanna Dwojak,
Landowski, Natalia Lewandowska, Anna Lewicka, Zuzanna
Dominika Wójcik, Marta Więsyk, Maria Wróbel, Marek Wrzos,
Marta Olesińska, Natalia Piwko
Łubińska, Aleksander Łukaszewicz, Alex Makowski, Maciej
Michał Wrzosek, Paweł Zacharewicz, Olga Załęska, Szymon
Markowski, Aleksandra Marszałek, Martyna Matusiewicz,
Zapert, Klaudia Zawada, Krzysztof Zegar, Roman Ziruk
Dyrektor Artystyczna: Zuzanna Nyc Wiceprezes ds. Finansów: Julianna Gigol Wiceprezes ds. Partnerów: Janina Stefaniak Pełnomocnik ds. Projektów: Monika Pasicka Dział IT: Paweł Pawłucki
Współpraca:
Klaudia Abucewicz, Jan Adamski, Natalia
Karolina Mazurek, Marlena Michalczuk, Kazik Michalik, Kamil
Andrejuk, Paulina Bala, Aleksandra Bier, Aleksandra
Mientus, Milena Mindykowska, Sebastian Muraszewski,
Redakcja zastrzega sobie prawo do przeredagowania
Błaszczyk, Martyna Borodziuk, Maciej Buńkowski, Filip
Marta Musidłowska, Tymoteusz Nowak, Marta Olesińska,
i
Brzostowski, Maciej Cierniak, Piotr Chęciński, Tomasz
Michał Orlicki, Bartłomiej Pacho, Marta Pashuk, Marta
niezamówiony może nie zostać opublikowany
Chmielewski, Ewa Chojnacka, Kacper Chojnacki, Joanna
Pawłowska, Piotr Pawłowski, Wiktoria Pietruszyńska,
na łamach NMS MAGIEL. Redakcja nie ponosi
Chołołowicz, Justyna Ciszek, Karol Czarnecki, Katarzyna
Agnieszka Pietrzak, Izabela Pietrzyk, Paweł Pinkosz,
odpowiedzialności za treści zamieszczonych reklam
Czech, Aleksandra Czerwonka, Ewa Czerżyńska, Aleksandra
Wojciech Piotrowski, Jakub Pomykalski, Zuza Powaga,
i artykułów sponsorowanych.
Daniluk, Paweł Domitrz, Ewa Enfer, Mateusz Fiedosiuk,
Alicja Prokopiuk, Wojciech Pypkowski, Anna Raczyk,
Artykuły, ogłoszenia i inne materiały do wydania
Katarzyna Gałązkiewicz, Anna Gierman, Julianna Gigol,
Michał Rajs, Karolina Roman, Maria Rybarczyk, Weronika
majowego
Wiktoria Godlewska, Wojciech Godlewski, Bartosz Golec,
Rzońca, Natalia Sawala, Nela Sawicka, Mateusz Skóra,
dostarczyć do siedziby redakcji do 10 kwietnia.
Cezary Gołębski, Karolina Gos, Hanna Górczyńska, Oliwia
Noemi Skwiercz, Marta Smejda, Hanna Sokolska, Daria
Druk pokrywają w całości sponsorzy i reklamodawcy
Górecka, Urszula Grabarska, Marta Grunwald, Michał
Sokołowska, Mikołaj Stachera, Adam Stelmaszczyk, Rafał
Okładka: Milena Mindykowska
Hajdan, Piotr Holeniewski, Adam Hugues, Kacper Maria
Stępień, Katarzyna Stępień, Paweł Stępniak, Bartłomiej
skracania
niezamówionych
prosimy
przesyłać
tekstów.
Tekst
e-mailem
lub
Makieta pisma: Maciej Simm, Olga Świątecka
kwiecień 2020
Słowo od naczelnego / wstępniak jest piątek 21 co innego mógłbym robić
Bez tchu JA N K R o s z ka R E DA K TO R N A C Z E L N Y iedy siadam do napisania tego tekstu, moją uwagę co chwilę coś rozprasza. Jeszcze jedno sprawdzenie najnowszych wiadomości, jeszcze jedno przescrollowanie Facebooka i Twittera. Trwa ciągła walka między pracą a niby-pracą; właściwym zadaniem a tysiącem mniej lub bardziej zbędnych w tej chwili bodźców. To, co na co dzień sprawiało trudność, teraz – w warunkach home office, zdalnych wykładów i niekończącego się siedzenia w domu – urasta do rangi ogromnego wyzwania. Zalewa nas nieskończony strumień informacji. Jak policzyli autorzy raportu Data never sleeps, co minutę wysyłamy do sieci ponad 18 mln wiadomości, oglądając jednocześnie 4,5 mln filmów na You Tubie. Większość z nich jest dla nas kompletnie bezużyteczna (prawdopodobnie tak jak podane wyżej liczby). Wydarzenia ostatnich tygodni jeszcze uwypuklają to zjawisko. Na setkach stron możemy 24/7 obserwować rozwój epidemii. Słupki rosną, teorie się mnożą, a my już sami nie wiemy, gdzie leży granica między zdroworozsądkowym dystansem a przesadną nieufnością. O wyglądzie świata po epidemii wiemy tyle, że nie da się go przewidzieć. Będzie lepiej, gorzej albo tak samo. Na jednym z portali obok artykułu o potencjalnym wzroście cen nieruchomości wskutek koronawirusa widniał drugi, tego samego autora, informujący o przewidywanym… spadku tychże cen. Rabini się wypowiedzieli, można się rozejść. Tyle że wciąż nic nie wiadomo. Od właściwie niegroźnych spekulacji gorsze są jednak te informacje, które od początku nie
K
Trwa ciągła walka między pracą a niby-pracą; właściwym zadaniem a tysiącem mniej lub bardziej
graf. Edward Hopper
zbędnych w tej chwili bodźców
04–05
Kwarantanna, dzień 25.
miały nic wspólnego z prawdą. Popularne fake newsy, narzędzie stare jak świat, które w mediach społecznościowych znalazło niezmiernie podatny grunt. I nie chodzi tu nawet o – w gruncie rzeczy śmieszne – historie o ciotce szwagra, której sąsiad pracuje w wojsku i w pełnej dyskrecji dzieli się tajnymi informacjami lub absurdalne już na pierwszy rzut oka teorie spiskowe. Zdecydowanie groźniejsze są te przekłamania, których nie sposób odróżnić od prawdy. Rozprzestrzeniają się z większą prędkością od niejednego wirusa i – choć nikogo nie mogą bezpośrednio zabić – ich siła rażenia jest ogromna. Dlatego też nie będziemy ryzykować w Maglu powielania nieprawdziwych informacji o bieżących wydarzeniach. Oczywiście, wynika to w dużej mierze z kalendarza wydawniczego miesięcznika. Kiedy zaczynaliśmy zbierać tematy do tego numeru, w Polsce wciąż czekano na „pacjenta zero”, a jedna z ministrów mówiła o potencjalnej szansie dla polskiej gospodarki. Nie przeczytacie więc w tym numerze o przebiegu epidemii ani jej przewidywanych skutkach gospodarczych. Nie zabraknie za to wycieczek w przeszłość – od historii mniej lub bardziej zapomnianych artystów i artystek po sylwetki niegdysiejszych kandydatów na sportowe gwiazdy. Tematem okładkowym tego wydania jest portret własny nas – Polaków. Bogaty w socjologiczne (Leszczyński, Napiórkowski) oraz historyczne (Wańkowicz!) źródła esej (To my, Polacy, str. 12) przedstawia i komentuje przekrój cech, które zwykło się określać jako typowo polskie. Jedna z jego tez – o umiejętności naszego, na co dzień skłóconego, narodu do wspierania się w sytuacjach kryzysowych – może być zweryfikowana w najbliższych dniach. Po inne odsyłam do tekstu. W dalszej części numeru znajdziecie pogłębione artykuły opisujące problemy współczesnych miast na przykładzie Warszawy. Kamienice, autostrady i niewysłuchane postulaty (str. 45) to reportaż przedstawiający wciąż żywą historię (nie tylko) stołecznej reprywatyzacji, z kolei w Nie ma jak w domu (str. 42) przeczytacie o tym, jak złodzieje włamują się do willi na bogatych przedmieściach. 187. numer jest też przełomowy dla Magla. Pierwszy nastawiony w głównej mierze na wydanie online. Jeszcze nie wiemy, jak sprawdzi się ta formuła, ale mamy nadzieję, że ten wymuszony przez zewnętrzne okoliczności krok okaże się krokiem naprzód. 0
Polecamy: 8 Uczelnia Między studentami a papierami Kim jest Rzecznik Praw Studenta UW?
12 Temat numeru To my, Polacy
Jacy jesteśmy – polskie autostereotypy
18 PIG Walka Yvona Chouinarda
fot. Aleksander Jura
Społeczna działalność właściciela Patagonii
kwiecień 2020
UCZELNIA
/ nauka w czasach zarazy
jak dorosnę to zostanę Buzzem Astralem
E-learning w dobie pandemii Polski system edukacji i szkolnictwa wyższego stanął przed niemałym wyzwaniem – z dnia na dzień musiał stworzyć, wdrożyć i nauczyć się stosować zdalne metody nauczania. Czy podołał temu zadaniu? Jak wyglądają zajęcia
T E K S T:
graf. pixabay.com
w formie e-learningowej? k atar z y n a s t ę p i e ń
rwająca obecnie pandemia koronawirusa wywołała wiele zmian w życiu każdego z nas. Nikt się ich nie spodziewał i w rezultacie znaczna część osób nie była na nie w pełni przygotowana. Z uwagi na dobro całego społeczeństwa i odpowiedzialność zbiorową, z dnia na dzień konieczne stało się pozostanie w domach, unikanie kontaktów z innymi ludźmi oraz zgromadzeń. Większość sklepów w galeriach handlowych została zamknięta, restauracje są zmuszone do serwowania jedzenia wyłącznie z dowozem, a szkoły i uczelnie wyższe musiały przejść na tryb nauczania zdalnego. Czy system edukacji i szkolnictwa wyższego w Polsce może podołać wyzwaniu, jakim jest wprowadzenie nauczania w formie e-learningu?
T
Liczne wątpliwości W obliczu obecnych wydarzeń wielu zastanawia się, jak będzie wyglądał rok szkolny i akademicki. Czy ferie letnie zostaną skrócone? Czy będziemy musieli odrabiać zajęcia w weekendy? Rząd odpowiada jasno – podjęte decyzje nie wpłyną na kalendarz roku szkolnego czy akademickiego i nakazuje realizację programu metodą zdalnego nauczania, aby takiej potrzeby nie stwarzać. Ten sposób przekazywania wiedzy budzi jednak liczne wątpliwości. Wiele osób alarmuje, że nie wszyscy mają dostęp do komputera lub Internetu bądź też nie potrafią go obsługiwać, a tym bardziej nie znają różnych programów umożliwiających komunikację na odległość. Wątpliwości co do efektywności e-learningu i rezultatów jakie przyniesie nauczanie w tej
06–07
formie oraz możliwości zdawania egzaminów w terminie pojawiły się także wśród studentów Uniwersytetu Warszawskiego. Szybko przekonali się jednak, że zdalne nauczanie może być równie efektywne jak tradycyjne, a także wykazali się elastycznością i zdrowym rozsądkiem w zaistniałej sytuacji. Nauczanie w formie e-learningowej na UW oceniam bardzo dobrze. Wykładowcy bardzo szybko znaleźli sposoby, by się z nami skontaktować,
Gdyby nie okoliczności, liczne szkolenia, tworzenie narzędzi, dyskusje na temat celowości, zasadności i potencjalnej jakości oraz przydatności e-nauczania trwałyby wiele miesięcy, o ile nie lat. przedstawili wymagania i wskazówki, dzięki czemu łatwiej jest się nam – studentom – odnaleźć w trudnej, nowej rzeczywistości. Po doświadczeniach moich znajomych z innych uniwersytetów widzę, że UW robi to naprawdę dobrze. Jeśli chodzi o obawy – oczywiście, że je mam i nie jestem jedyna. Boję się, że sama nie zdążę wszystkiego przerobić, bo łatwiej mi się zmobilizować, kiedy mam regularne zajęcia, twarzą w twarz, ale myślę, że władze Uniwersytetu nie zostawią nas z tym
samych. Mogę zaakceptować przełożenie egzaminów na trochę później, jeśli naprawdę będzie to konieczne – mówi Kasia, studentka Wydziału Prawa i Administracji UW. W szczególnie trudnej sytuacji znalazły się natomiast osoby, które z końcem tego semestru miały zakończyć kolejny etap swojej edukacji. Rozumiem strach maturzystów związany z ukończeniem szkoły podczas epidemii – wraz ze znajomymi z roku zastanawiamy się, kiedy będziemy mogli się bronić. Nie wiemy przecież, czy sesja letnia i obrony odbędą się w planowanych terminach – podkreśla Klaudia, studentka trzeciego roku studiów licencjackich na Wydziale Zarządzania UW.
Rewolucja w polskim szkolnictwie Rewolucja technologiczna w nauczaniu, zmiana, na którą w zwyczajnych okolicznościach czekalibyśmy kilka lat hasło, którym ostatnimi czasy opatrywane są nagłówki artykułów dotyczących przejścia jednostek edukacyjnych na nauczanie w formie zdalnej. Trzeba przyznać, że jest to rzeczywiście rewolucja w polskim szkolnictwie, jakiej do tej pory nie było. Gdyby nie okoliczności, które zmuszają do szybkiego działania, najprawdopodobniej liczne szkolenia, tworzenie narzędzi, dyskusje na temat celowości, zasadności i potencjalnej jakości oraz przydatności takich zajęć trwałyby wiele miesięcy, o ile nie lat. Sytuacja wymagała jednak radykalnych i natychmiastowych decyzji, dlatego w ciągu zaledwie kilku dni rząd, nauczyciele oraz wykładowcy akademiccy musieli znaleźć narzędzia, które pozwolą na prze-
nauka w czasach zarazy /
prowadzanie zajęć w formie online, a także nauczyć się je obsługiwać. Z pewnością nie dla wszystkich było to łatwe zadanie. Okazało się jednak, że ani wiek prowadzących, ani dotychczasowy brak umiejętności obsługi tego typu programów nie spowoduje zastoju ani wykluczenia cyfrowego, a same zajęcia w tej formie w znacznej części szkół oraz uniwersytetów już ruszyły i – jak donoszą uczniowie i studenci – ich realizacja przebiega pomyślnie. Warto dodać, że dla nauczycieli akademickich forma nauczania zdalnego nie jest nowością – od wielu lat korzystają oni z możliwości, jakie daje Internet i jego funkcje. Wiele zajęć ogólnouniwersyteckich czy lektoratów jest na co dzień prowadzonych za pośrednictwem platformy Come UW. Prowadzący ćwiczenia również chętnie zamieszczają na niej teksty do przeczytania czy przeprowadzają testy. W zupełnie innej sytuacji znalazły się szkoły, dla których w większości nauczanie w formie zdalnej jest całkowicie nowym wyzwaniem.
które realizowane są w taki sam sposób, jak były do tej pory, czyli na przykład poprzez udostępnianie skryptu z wykładu – wszystko zależy od wykładowcy. Przeniesienie sesji na późniejszy termin czy zmiana organizacji roku akademickiego zależą od rozwoju sytuacji, na którą nie mamy wpływu, dlatego myślę, że nie ma potrzeby na razie się tym przejmować – relacjonuje Michał, student Wydziału Matematyki, Informatyki i Mechaniki. Analogiczne rozwiązania wdrożył także Wydział Chemii, który opracował metodę prowadzenia w formie online nie tylko wykładów i ćwiczeń, ale również laboratoriów, których kwestia wzbudzała największe obawy studentów. To po-
Jak wyglądają zajęcia w formie e-learningowej? Sama forma zajęć zależy w dużej mierze od ich prowadzącego. Zajęcia na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego realizowane są głównie za pośrednictwem takich narzędzi jak platforma Webex, za pomocą której nauczyciele akademiccy nawiązują kontakt z studentami w celu przeprowadzenia ćwiczeń. Powszechne jest również korzystanie z YouTube’a, gdzie wykładowcy zamieszczają nagrane już wcześniej wykłady lub prowadzą na żywo transmisje z nich, a także z używanej już wcześniej platformy Come UW, na której zamieszczane są odpowiednie materiały oraz zadania. Chętnie używany jest też program Skype, który pozwala na swobodne przeprowadzenie rozmów z wykładowcami czy zrealizowanie dyżuru. Dzięki zaangażowaniu ćwiczeniowców, materiał przerabiany jest sukcesywnie, co prawdopodobnie – o ile sytuacja na to pozwoli – umożliwi przeprowadzenie egzaminów w terminie. Podobne metody zastosowały inne wydziały, między innymi Wydział Matematyki, Informatyki i Mechaniki UW, którego wykładowcy także realizują program ze swoimi studentami z użyciem portali do komunikowania i ich funkcji, w tym na przykład opcji udostępniania ekranu, co pozwala studentom jednocześnie śledzić prezentację i słuchać wykładu. Moje zajęcia realizowane są w tej chwili w bardzo zróżnicowanej formie. Jedne z nich odbywają się poprzez aplikację Discord, inne z wykorzystaniem transmisji na żywo na YouTube, jeszcze inne prowadzone są wyłącznie drogą mailową, a są też takie,
graf. freepik.com
kazuje, że przejście na tryb zdalny wcale nie ogranicza możliwości rozwoju, ani tym bardziej nie oznacza konieczności późniejszego odrabiania zajęć. Wręcz przeciwnie – umożliwia opanowanie nowych umiejętności, przede wszystkim technologicznych.
Trudne wyzwanie dla uniwersytetów Nikt nie miał złudzeń, że zadanie, przed którym stanęły szkoły oraz uniwersytety będzie łatwe. Nie wszystko można zrobić z dnia na dzień, a zmiana formy nauczania jest ogromną rewolucją, która z pewnością wywrze wpływ na edukację. Nie wszystko udało się opanować do perfekcji, zdarzają się niedociągnięcia. Studenci jednak mają świadomość powagi sytuacji i wyzwania, któremu muszą sprostać uczelnie, dzięki czemu do tematu podeszli wyrozumiale. Zdajemy sobie sprawę z tego, że zdalne zajęcia są półśrodkiem i że trudniej je prowadzić przez komunikatory albo wiadomości. Najgorzej jest chyba z lektoratami. Więcej trzeba pracować
UCZELNIA
samodzielnie, brakuje dialogu z wykładowcami, chociaż wielu prowadzi ćwiczenia w formie wideokonferencji. Dużo mniej pożytku jest z konwersatoriów i seminariów, które opierają się na rozmowie, teraz zastąpionej pracami pisemnymi. Nie mam dużo więcej obowiązków niż wcześniej, choć muszę rozsądniej planować. Jestem zadowolony z tego, że nauka trwa. Szczerze mówiąc, brakuje mi fizycznej obecności na uczelni i spotkań z ludźmi – opowiada student Wydziału Nauk Politycznych i Studiów Międzynarodowych. Studenci zdają sobie również sprawę z tego, że zastosowane środki są konieczne, aby móc realizować plan zajęć zgodnie z ustalonym programem. Większość z nich jest zadowolona z wdrożonych rozwiązań. Pozytywne nastawienie do metod zastosowanych przez UW można zaobserwować nawet wśród studentów ostatnich lat studiów. Jestem na piątym roku, na tym etapie studiów większość zajęć możemy realizować zdalnie, dlatego nie mam większych obaw związanych z zaliczeniem przedmiotów bądź podchodzeniem do egzaminów. Wierzę, że wykładowcy wezmą pod uwagę wyjątkowość zaistniałej sytuacji i uda mi się skończyć studia w terminie. Jednak czy przewidziany planem studiów materiał zostanie zrealizowany tak jak powinien? Niestety wątpię. Osoby, które studiują z potrzeby wiedzy – a nie z obowiązku – mogą odczuwać rozczarowanie i żal. W końcu studiowanie to nie tylko zaliczanie egzaminów, lecz przede wszystkim poszerzanie swojej wiedzy i zdobywanie nowych umiejętności – uważa Julia, studentka piątego roku Wydziału Orientalistycznego. Uniwersytet Warszawski organizując zajęcia w trybie online pokazał, że dla chcącego nie ma rzeczy niemożliwych, nawet jeśli na naszej drodze pojawiają się przeszkody, jak chociażby mała ilość czasu czy przymus stosowania niesprawdzonych wcześniej metod. Ponadto musimy pamiętać, że mamy szczęście, iż możemy realizować zajęcia w tej formie i – na chwilę obecną – nie jesteśmy z góry „skazani” na ich nadrabianie w weekendy lub w wakacje. Studenci i wykładowcy jak do tej pory wykazywali się rozsądkiem, szanując decyzje władz uczelni i dostosowując się do nich, a zajęcia i kolejne zadania są sukcesywnie organizowane i rozwiązywane za pomocą różnych, aktualnie dostępnych narzędzi. Podobnie sprawa wygląda w polskich szkołach, które mają obowiązek zdalnego prowadzenia zajęć, dzięki czemu uczniowie również nie powinni być stratni w kwestii realizacji obowiązkowego programu nauczania. Pozwoli im to w stosownym czasie podejść do swoich egzaminów bez obaw, że część materiału nie została przerobiona. 0
kwiecień 2020
UCZELNIA
/ superbohaterka z UW
graf. freepik.com
Między studentami a papierami Jak złapać równowagę między papierami a własnymi studiami? Gdzie zaczynają i kończą się kompetencje samorządu? Co można zmienić na lepsze? Na te i inne pytania odpowiada Rzecznik Praw Studenta Uniwersytetu Warszawskiego, Katarzyna Wardzyńska. r o z m aw ia ł :
m i ko ł a j s tac h e r a
MAGIEL: Kiedy staram się wyobrazić sobie, czym jest samorząd studencki i z jakimi problemami się boryka, na myśl przychodzi mi obraz uwieczniony przez Ryszarda Kapuścińskiego w Chrystusie z karabinem na ramieniu. Pisarz ukazuje tam przedstawicieli społeczności studenckiej w rewolucyjnej Boliwii jako organ decydujący na uczelniach w każdej kwestii – od wyboru rektora po tworzenie programu, a nawet decydowanie o tym, ilu studentów zostanie przyjętych w kolejnym roku akademickim. Jak myślisz, gdzie zaczynają się, a gdzie kończą kompetencje samorządu? Gdzie jest złoty środek? Czy samorząd powinien mieć większy wpływ na sprawy uczelni? katarzyna wardzyńska: Przede wszystkim nie zależy nam na władzy, a na pomocy osobom, które jej potrzebują. Wielu studentów boryka się z różnymi problemami, których nie potrafią rozwiązać. Zdarza się, że nie są to oczywiste sprawy, ale takie, które wymagają zastanowienia, zagłębienia się w administracyjne czeluści. Na szczęście ja, jak i cały zespół, lubimy pomagać, rozwiązywać szczególnie zawiłe kwestie, które są czasami równie trudne do rozwikłania jak zagadki kryminalne. Co prawda ich rozwiązywanie samo w sobie jest satysfakcjonującym wyzwaniem, ale to, co naprawdę podnosi mnie na duchu i cieszy, to fakt, że mogę komuś pomóc. W samorządzie nie jest się dla władzy, a dla innych. Ci, którzy tego nie pojmują, zazwyczaj wcześniej czy później bezpowrotnie go opuszczają.
Studenci jakich kierunków najczęściej zgłaszają się do ciebie po pomoc? Jakiego typu są to sprawy? Zajmuję się przede wszystkim sprawami formalnymi na kampusie głównym. Kampus Ochota i Służew ze względu na inną specyfikę organizacji wydziałów mają swoich oddzielnych przedstawicieli. Sprawa-
08–09
mi o charakterze przemocowym zajmuje się konsultantka ds. przemocy seksualnej, Antonina Lewandowska. Nazwa może być trochę myląca, ale poza nadużyciami seksualnymi zajmuje się innymi sprawami pokrewnymi, jak choćby kwestiami przemocy psychicznej czy fizycznej o różnych podłożach. Jesteśmy zespołem, który współpracuje ze sobą najściślej jak to możliwe. Najczęściej studenci dowiadują się o nas od swoich kolegów lub koleżanek, więc siłą rzeczy najwięcej osób zgłasza się do nas z wydziałów, na których uczęszczamy na zajęcia. Do mnie najczęściej przychodzą studenci z problemami natury biurokratycznej – wykładowca nie chce wystawić oceny, zapisać na zajęcia. Oczywiście te osoby zgłaszają się zazwyczaj w sytuacji podbramkowej, kiedy nierozwiązanie sprawy może grozić skreśleniem z listy studentów. Zdarzają się też osoby, które z jakichś powodów nie są oficjalnie studentami i mają problem ze wznowieniem toku studiów.
Nie masz wrażenia, że ten podział kompetencji nie jest oczywisty? Może trzeba by stworzyć jakąś szerszą kampanię informującą o tym, z jakim problem i do kogo się zgłosić? Przede wszystkim nie jest tak, że my nie pomożemy osobie, która przyjdzie do nas z problemem, do którego rozwiązania nie mamy kompetencji. Nie jesteśmy urzędem, żeby odesłać taką osobę z przysłowiowym kwitkiem i umywać ręce, mówić, że to nie nasza sprawa. Działamy jak numer alarmowy, przychodzisz do jednego z nas, a my ci pomożemy albo znajdziemy kogoś, kto będzie w stanie pomóc w rozwiązaniu twojego problemu. Oczywiście przed nami jeszcze wiele wyzwań. W ostatnim czasie rozwija się sieć rzeczników praw studenckich na poszczegól-
superbohaterka z UW /
nych wydziałach, a tam, gdzie jeszcze nie ma oficjalnie takich osób, są wyznaczeni przedstawiciele z samorządu, do których zawsze można się zgłosić z prośbą o pomoc. Czasem osoby pełniące te funkcje na poszczególnych wydziałach nie chcą przekazywać sprawy do wyższych instancji, bo nie chcą niszczyć relacji z dziekanatem. Z jednej strony są to zazwyczaj tak specyficzne sprawy, że nie muszą wychodzić poza wydział, ale niektóre wymagają jednak decyzji prorektora. Wtedy lepiej przyjść z taką sprawą do mnie. Mam większe możliwości szybszego załatwienia pewnych rzeczy, przede wszystkim ze względu na to, że mam stały kontakt z panią prorektor, która jest zawsze chętna do pomocy. Tak więc nie powinno być problemu w tym, do kogo się zgłosić, wystarczy, że będę to ja lub jedna z osób z mojego zespołu.
Co więc, twoim zdaniem, jest obecnie największym problemem uczelni?
UCZELNIA
nie. Nie wyobrażam sobie znaleźć jeszcze czas na pracę zarobkową poza uczelnią. Rozumiem, że wielu studentów muszących pracować ma ograniczone możliwości udzielania się w samorządzie, jest to w pewien sposób finansowo dyskryminujące, choćby dla osób przyjezdnych. Oczywiście ten pomysł ma swoje plusy i minusy, może przy takim rozwiązaniu niektóre osoby działające dla społeczności uniwersyteckiej stałyby się bardziej zaangażowane i byłoby więcej chętnych do pracy w uczelnianych strukturach. Ale moim zdaniem do władzy na uczelni nie powinno się iść dla pieniędzy, a dla pomocy studentom. Zarobki wynikające z pracy w samorządzie mogłyby w pewien sposób przyćmić ten cel. Myślę, że opłacanie tego typu funkcji mogłoby doprowadzić do antagonizacji w środowiskach studenckich, poza tym zmniejszyłoby pulę środków, które organy uczelniane przeznaczają na swoją działalność statutową.
W wielu sprawach prawnych UW, jako ogromna instytucja, jest chaotyczną machiną, na którą ani samorząd, ani prorektorzy nie mają wpływu.
Przede wszystkim akty prawne, które często działają wstecz – na przykład te mające wpływ na zasady punktacji stypendiów. Dużo emocji wzbudził obowiązujący od października ubiegłego roku nowy regulamin punktowania konferencji naukowych. Wiele osób jeździło na konferencje krajowe czy organizowało takie wydarzenia na UW przed wprowadzeniem nowych zasad, bez świadomości, że nie dostaną za nie oczekiwanej liczby punktów. Zaostrzenia dotyczyły przede wszystkim liczby studentów z innych uczelni – musiało być ich więcej niż do tej pory, żeby konferencja została uznana za wystarczająco dużą. Po fakcie, ze względu na nieprzekroczenie nowego progu liczby uczestników z innych uczelni, były punktowane tak samo jak konferencje uczelniane. Z tego powodu te osoby miały problem z otrzymaniem stypendium. Niby mała rzecz, a dla wielu była to kwestia tego, czy dostaną finansowe wsparcie, czy nie. Takie sytuacje nie powinny się zdarzać, ale uważam, że mimo wszystko są sposoby na to, żeby skutki prawa działającego wstecz w jakiś sposób załagodzić, choćby poprzez wyraźniejsze informowanie studentów o vacatio legis aktów mogących wpływać znacząco na tok ich kariery naukowej. Inną sprawą jest to, że na uczelni regulamin w wielu kwestiach jest martwą literą prawa. Na przykład trudno znaleźć wydział, który stosuje się całkowicie do wymogu tego, aby udostępniać sylabusy zajęć trzy miesiące przed ich początkiem. Często zdarza się, że są one publikowane w tym samym tygodniu, w którym zaczynają się zajęcia – to nie powinno mieć miejsca. Niestety w wielu sprawach prawnych UW, jako ogromna instytucja, jest chaotyczną machiną, na którą ani samorząd, ani prorektorzy nie mają wpływu. Oczywiście nie wynika to z faktu, że straciliśmy nad tym organizmem kontrolę. Po prostu to nie jest zegarek szwajcarski ani plątanina hiperłączy ze światłowodami, a sztab ludzi w różnym stopniu zaawansowanych w sprawach administracyjnych. Błędy są rzeczą ludzką, więc nie da się ich uniknąć. Oczywiście każda z osób wchodzących w skład organów uczelni stara się najlepiej jak potrafi, by wywiązać się z, nieraz ogromnego, zbioru spraw. Parlament uczelni debatuje często do czwartej nad ranem, ale fizycznie nie jest możliwe, aby wszystkie problemy rozwiązać z chirurgiczną precyzją.
Skoro praca w samorządzie jest tak pracochłonna i nakłada tak wiele spraw do rozwiązania na studenta chcącego się w nim udzielać, może powinno się płacić osobom obejmującym w nim stanowiska? To prawda, że udzielanie się w samorządzie jest bardzo czasochłonne. Ja, jako studentka uczęszczająca na zajęcia na dwóch kierunkach i starająca się jak najaktywniej działać w społeczności studenckiej, mam problem, żeby w natłoku spraw przewodniczącej uczyć się systematycz-
Odwiecznym problemem każdej uczelni jest utrzymanie apolityczności. W ostatnim czasie widać na nowo wchodzącą na tereny uniwersytetów krajową politykę. Konwencja wyborcza PIS-u na auli Uniwersytetu Szczecińskiego, przemowa Donalda Tuska w budynku starego BUW-u na Uniwersytecie Warszawskim – to tylko przykłady politycznych wydarzeń zeszłego roku odbywających się na terenie państwowych uczelni. Czy uważasz, że apolityczność UW jest zagrożona?
Myślę, że Uniwersytet Warszawski w dwudziestoleciu międzywojennym i w PRL-u, kiedy zarówno prawica, jak i lewica ingerowały w życie uczelni, otrzymał ważną lekcję apolityczności. Jednocześnie uważam, że Uniwersytet powinien być miejscem kulturalnych debat z udziałem z każdej z zainteresowanych stron. Wydaje mi się, że to jedna z wielu istotnych misji uczelni, mająca na celu tworzenie przyjaznej przestrzeni do merytorycznej wymiany poglądów. Jak wiadomo, każdej opcji politycznej w kraju przydałoby się wpojenie podstawowych zasad dyskusji akademickich, w końcu to najlepszy lek na demagogię i wrogość względem różnych środowisk. Samorząd uczelni, o ile ma na to wpływ, stara się być jak najbardziej apolityczny.
Jak to jest być przedstawicielką spraw studenckich? Czy jesteś zadowolona z tego, co dotychczas zrobiłaś, piastując to stanowisko? Jest to wymagające stanowisko, do którego w pewnym zakresie miałam możliwość przyzwyczaić się, będąc rzeczniczką studentów MISH-u. Mam zgrany zespół, w którym jest między innymi mój poprzednik, i cieszę się ze wsparcia moich współpracowników. Jednak będąc na tym stanowisku, wciąż czuję pewien niedosyt. Proporcjonalnie do poprzedniego mam mniej styczności z formalnymi sprawami studentów, znacznie więcej czasu zajmuje mi promocja, uczestniczenie w wydarzeniach, na których muszę być obecna z powodu piastowanej funkcji. Jestem z tego trochę niezadowolona, bo te proporcje są moim zdaniem zaburzone. Jako rzeczniczka wolałabym być bliżej spraw czysto ludzkich, żeby zgłaszało się do mnie więcej studentów. Mam nadzieję, że wiadomość o tym, że jestem rzeczniczką do spraw dużych i małych, zawiłych i nieco prostszych bardziej się rozejdzie, żeby każdy, kto ma jakikolwiek problem, wiedział, że jestem gotowa spotkać się i porozmawiać. 0
Katarzyna Wardzyńska Rzeczniczka praw studenta Uniwersytetu Warszawskiego, studentka III roku prawa i historii MISH-u. Kontakt mailowy: rps@samorzad.uw.edu.pl; kontakt telefoniczny: 602 695 769. Więcej o aktualnych działaniach na stronie Rzecznika Praw Studenta UW na
Facebooku.
kwiecień 2020
UCZELNIA
/ problemy studentów
Sam jak palec Studia to najlepszy okres życia – zdanie, które usłyszy zapewne co drugi młody człowiek od swoich rodziców czy dziadków. Wykłady często przecież nie są obowiązkowe, w wolnych chwilach można wziąć udział w juwenaliach, wyjechać poza miasto, do tego dochodzą dłuższe wakacje. Jednak wielu studentów prędzej czy później odczuwa nostalgię i myśli o czasach liceum. Czy życie studenckie jest rzeczywiście takie piękne, jak je malują? T E K S T:
m i c h a l i n a ko b u s
g r a f ika :
m i l e n a m i n dy kow s k a
emat samotności wśród studentów towarzyszy naszemu pokoleniu od jakiegoś czasu. Można by zrzucić winę na erę telefonów i towarzyszący jej Internet bądź schematy funkcjonowania uczelni – na przykład różne plany zajęć dla poszczególnych studentów, co prowadzi do tego, że co drugie ćwiczenia odbywa się w innej grupie osób. Na koniec dochodzą półtoragodzinne wykłady, po których wymęczeni młodzi ludzie marzą tylko o powrocie do domu. Słyszy się nagle, że jest się dorosłym i zdanym na samego siebie, ale mało który student rozumie, co to tak naprawdę oznacza. Na początku studiów nawiedza wizja słynnej sesji, przed którą ostrzega starszy kolega, i poczucie, że czas podjąć jakąś pracę, odbyć staż i powoli planować swoje życie. Co się stało ze słynnymi imprezami studenckimi, akademikami, nowoczesnymi kampusami? Czy wizja studiowania, jaka została nam wykreowana, ma odzwierciedlenie w rzeczywistości?
T
Numerek albumu, sesja-depresja Najbardziej widoczną zmianą odróżniającą studia od liceum jest podejście uczelni do studenta. Nie ma już ukochanej nauczycielki, która pamięta mocne i słabe strony swoich ulubieńców. Od teraz wszyscy mówią do siebie per „pan/pani”, a student musi się zapoznać z kulturą akademicką i nauczyć się, jak zwracać się do wykładowców. Ponury dziekanat zastąpił wszechwiedzący sekretariat, automaty z kawą – stołówkę. Na wejściu słyszy się, że maksymalnie dopuszczalne są dwie nieobecności, resztę usprawiedliwić może tylko lekarz, nie mamusia czy tatuś. Kolorowe podręczniki i karty pracy w dużej mierze zostały zastąpione przez listę zalecanej literatury i szare kserówki, a życie zaczęło kręcić się wokół USOS-a oraz uczelnianego maila. Te wszystkie rzeczy składają się na zagubienie studentów po rozpoczęciu pierwszego semestru. Większości trudno jest się przyzwyczaić do nowego systemu nauki oraz całego schematu uczel-
10–11
ni. Jak byłam na pierwszym roku na biotechnologii, byłam załamana – mówi studentka Uniwersytetu Warszawskiego. Nie rozumiałam nic, przez co bardzo źle się czułam. Po pierwsze, wybór kierunku był nietrafiony, a po drugie, mam wrażenie, że nie dojrzałam jeszcze wtedy do studiowania. Wszystko było takie obce, brakowało mi osoby, która poprowadziłaby mnie za rączkę. Rzuciłam to po pierwszym semestrze i zrobiłam sobie swego rodzaju „gap year”. Jednak wydaje mi się, że to tylko dlatego, że musiałam dorosnąć, żeby być traktowana w stu procentach jak dorosły. Studenci muszą zmienić swój stary tryb życia i zaaklimatyzować się na uczelni. W tym procesie najlepiej pomaga dobra atmosfera, a więc i grono ciekawych znajomych. Jednak okazuje się, że nie każdy na uczelni jest w stanie znaleźć sobie przyjaciół.
W poszukiwaniu bratniej duszy Przerw z dzwonkiem nie ma – podobnie jak klas i stałych grup zajęciowych. Na wykład można przyjść, ale nikt nie będzie studenta z tego rozliczał. Po zajęciach często połowa ucieka na papierosa, a druga do domu. Mimo tego, że na wydziale liczba studentów jest często trzycyfrowa, studenci czują się samotni. Jestem w szoku. Wszyscy starsi znajomi i rodzice opowiadali o tym, jak na studiach balowali i zawierali znajomości – mówi studentka Uniwersytetu Warszawskiego – ja po pierwszym semestrze, będąc na jednym z bardziej obleganych kierunków, mam jedną koleżankę, z którą poza uczelnią nic mnie nie łączy. To może się wydawać niepokojące, że ludzie na studiach często przestają mieć chęć na otwieranie się na nowe znajomości. Na uniwersytetach studiuje mnóstwo osób z różnych środowisk, stron Polski, a nawet świata. Można poznać wielu ciekawych ludzi, wyjść poza „swoje podwórko”. Jednak młodzi ludzie coraz rzadziej skupiają się na poznawaniu znajomych, zamiast tego wybierając naukę, pracę czy bezpieczeństwo znanej od liceum paczki.
Żeby powstała jakaś relacja, coś musi wyjść z dwóch stron – komentuje studentka SWPS – ja akurat trafiłam na osoby otwarte, grupę, która chciała wyjść ze swojego starego środowiska i poznać się. Niestety inni znajomi narzekają na całkowity brak integracji, nawet w kwestii notatek często nie można się dogadać. Innego zdania są osoby, które udzielają się w działalnościach studenckich – samorządach, mediach, kołach naukowych. Połączeni pasją i chęcią zrobienia czegoś, nie odczuwają samotności, gdyż po prostu tworzą pewnego rodzaju jed-
Prawie jedna trzecia studentów czuje się samotna – zwłaszcza ci, którzy należą do mniejszości etnicznych, są obcokrajowcami, mają inny kolor skóry.
nostkę społeczną, można powiedzieć – rodzinę. Brytyjski portal Independent opublikował wyniki badań przeprowadzonych przez grupę polityczną ds. Szkolnictwa Wyższego „Wonkhe”. Według nich prawie jedna trzecia studentów czuje się samotna – zwłaszcza ci, którzy należą do mniejszości etnicznych, są obcokrajowcami, mają inny kolor skóry W grupie wykuczonych znajdują się także osoby niepełnosprawne. Jednak z raportu wynika też, że studenci zaangażowani w aktywności studenckie czują się bardziej „zżyci” ze społecznością. Wygląda na to, że udzielanie się często jest właśnie lekiem na samotność.
Szukając źródeł problemu Rollo May, wybitny, amerykański psycholog, powiedział kiedyś, że samotność jest bodaj najbardziej bolesnym rodzajem niepokoju, jakiego człowiek może doświadczać. Psycholodzy wraz
problemy studentów /
z socjologami badają problem samotności już od długiego czasu – pierwsze badania nad przyczynami występowania samotności sięgają początku lat 90. Na uniwersytetach ze wszystkich stron świata przeprowadzano różnorodne badania –analizowano samopoczucie wśród studentów mniejszości etnicznych, jak również predyspozycje społeczne. Porównywano pewność siebie u mężczyzn i kobiet, stan materialny, miejsce zamieszkania – tych korzystających z akademików i tych wynajmujących mieszkania. Jednak samotność nie zależy tylko od obecności ludzi w naszym życiu. Można być otoczonym świetnymi znajomymi, lecz nie mieć z kim porozmawiać o tym, co się czuje. Dlatego wyodrębnia się dwa typy samotności – społeczną i emocjonalną. Na podstawie tych dwóch rodzajów naukowcy w Niemczech przeprowadzili badanie wśród studentów za pomocą ankiety Nutrition and Physical Activity in Adolscence (NuPhA). Wzięło w niej udział 689 osób. Badano aspekty związane ze zdrowiem, kierunkiem studiów, przejściem z liceum na studia czy umiejętnościami w nawiązywaniu relacji z ludźmi. Wyniki badań nie były pesymistyczne – udowodniono, że samotność jest obecna wśród studentów, lecz odczuwało ją tylko 32 proc. badanych, w tym 3 proc. nie radziło sobie z nią. Analiza miała na celu znalezienie powiązań między samotnością emocjonalną a społeczną oraz sposobów zapobiegania im. Wyniki pokazały, że na te dwa różne typy mają wpływ inne czynniki, bardziej zależne od studenta – jego samoocena, pewność siebie czy umiejętność budowania relacji. Według pomysłodawcy badań, jeśli młody człowiek nie poradzi sobie z towarzyszącą mu samotnością już na studiach, będzie to miało duży wpływ na jego przyszłą karierę.
Recepta naprawy Z pomocą ankiet przeprowadzonych wśród studentów warszawskich uczelni oraz po rozmowach z niektórymi z nich, dochodzi się do wniosku, że są sposoby ułatwiające zaaklimatyzowanie się na studiach. Przede wszystkim warto zainteresować się organizacjami studenckimi.
UCZELNIA
Na ratunek studentom przychodzą również pomysły poszczególnych kół czy samorządów, zapewniając trochę rozrywki poprzez różnorodne wydarzenia, takie jak juwenalia czy dni tematyczne: Dni Mózgu, Noce Biologów, Konferencje Mediów Studenckich, targi pracy, a nawet silent disco! Wszystkie wydarzenia są rozgłaszane na stronach samorządów bądź wydziałów, najczęściej na Facebooku, więc można łatwo się czegoś o nich dowiedzieć. Podczas takich spotkań nietrudno jest nawiązać kontakt z ludźmi z uczelni, którzy przy okazji często mają podobne zainteresowania. Imprezowe strony uczelni to również otrzęsiny, połowinki i wyjazdy integracyjne. Warto spróbo-
przyczyniać się do depresji, a metaanaliza trzech milionów osób wykazała, że samotność zwiększyła szanse na przedwczesną śmierć o 26 proc. dzięki kilku powiązanym mechanizmom, takim jak: wyższe ciśnienie krwi, wyższe poziomy kortyzolu, mniej snu, zmieniona ekspresja genów. Ludzie nie umierają z samotności – mówił Cacioppo – ale umierają z powodu chorób sercowo-naczyniowych, raka, wypadków, samobójstw i cukrzycy. Opierając się na genetyce i historii środowiska można dojść do wniosku, że samotność zwiększa ryzyko tego, że te choroby uderzą wcześniej niż w innym przypadku. Recept na samotność jest wiele, ale to od studenta zależy, czy i jak je wykorzysta. To na-
wać brać udział w tego typu wydarzeniach. Wyjazdy integracyjne są dodatkowo przystosowane do studenckiego portfela, a ich oferty różnorodne. Dla przykładu latem warto wyjechać na żagle, zimą natomiast – na narty.
turalne, że nie da się z każdym człowiekiem znaleźć wspólnego języka bądź zaprzyjaźnić. Jednak jeśli nie uda się poznać nikogo bliskiego na roku czy w grupie ćwiczeniowej, warto otwierać się na innych. Zaszywanie się przed małym ekranem nie uleczy samotności. Udzielanie się na uczelni, chodzenie na różne wydarzenia, zapoznawanie osób z innych wydziałów bądź kampusów i nieuprzedzanie się do nikogo – to jest sposób! Studiowanie to własne pięć minut każdego człowieka i trzeba sprawić, by było najlepszym czasem młodości. Chyba że samotność nie jest dla danego studenta problemem – wtedy nie można dać sobie wmówić, że imprezy i nowe znajomości to jedyne, co jest w życiu cokolwiek warte. 0
Dlaczego warto z tym walczyć? Ludzie są istotami społecznymi. Konieczność interakcji z innymi jest tak niezbędna, że brak połączenia społecznego wprowadza mózg w tryb samozachowawczy, podobnie jak głód lub ból fizyczny – mówi John Cacioppo, dyrektor Centrum Neuronauki Poznawczej i Społecznej Uniwersytetu w Chicago w wywiadzie dla „Fortune”. Według Cacioppo samotność szkodzi zdrowiu psychicznemu i fizycznemu. Przewlekła samotność może
kwiecień 2020
/ polskie autostereotypy Królowa Polski jest tylko jedna
To my, Polacy Niemcy? Solidni acz chłodni, wręcz socjopatyczni. Hiszpanie? Znający się na dobrej zabawie, ale też leniwi. Francuzi? Romantyczni, choć tchórzliwi. A Polacy? Jakie cechy przypisujemy sobie samym? T E K S T:
TO M A S Z DWOJA K
apewne każdy słyszał lub nawet wypowiedział zdanie zawierające słowa to typowo polskie albo tylko w Polsce takie rzeczy. Dyskusje na temat cech narodowych są tak stare jak samo pojęcie narodu. I niczym polska rodzina jadąca na wakacje w góry zakorkowaną Zakopianką czy polska wycieczka szkolna maszerująca kilka kilometrów przez las śladami walk partyzantów tak i my odbądźmy podróż przez nasze autostereotypy starając się przy okazji zachować antropologiczny dystans, choć porzucając go czasami na rzecz opinii socjologów i psychologów. Przekonajmy się jakie cechy przypisujemy naszemu narodowi.
Z
Polskie piekiełko Ciekawą publikacją na temat polskich autostereotypów jest książka No dno po prostu jest Polska Adama Leszczyńskiego. Autor rozpoczyna analizę kolejnych cech od przypisywanej Polakom bezinteresownej nienawiści. Jako najbardziej przenikliwego krytyka polskiej nieżyczliwości i zawiści Leszczyński wskazuje pisarza Melchiora Wańkowicza, który na ten zestaw cech ukuł nawet termin kundlizm. Interesujące i niewybredne w słowach spojrzenie na to przekona-
12–13
GRAFIKA:
Z U Z A N N A N YC
nie oferuje także m.in. Modlitwa Polaka z Dnia Świra Marka Koterskiego. Scena ta przedstawia wspólną modlitwę mieszkańców bloku, którzy chóralnym głosem, niczym na mszy proszą np. o to, żeby ich sąsiadom ktoś okradł garaż albo spalił sklep. Leszczyński zauważa, że stereotyp dotyczący zawiści jest często zestawiany z innym – o silnym patriotyzmie i heroizmie. Codzienna miałkość Polaków ma kontrastować z bohaterstwem w chwilach próby. W jednym z listów Cyprian Kamil Norwid pisał Jesteśmy żadnym społeczeństwem. Jesteśmy wielkim sztandarem narodowym. Ale cytatem obrazującym ten dysonans, który zrobił największą karierę w polskiej popkulturze, a na pewno w internecie, jest ten przypisywany Józefowi Piłsudskiemu. Marszałek miał opisać Polaków słowami naród wspaniały, tylko ludzie kurwy. Wypowiedź Piłsudskiego jest tym ważniejsza, że jego postać budzi jednoznacznie pozytywne lub co najmniej neutralne skojarzenia, którymi współcześnie mogą się cieszyć chyba tylko sportowcy i zwycięzcy dziecięcej Eurowizji. O dysonansie dotyczącym polskiego bohaterstwa i patriotyzmu mówił także Wańkowicz: Czy nie zauważyliście, że w rozmowach
mamy dwie miary: albo się mówi o Polsce i Polakach generalnie i wtedy z ust nam nie schodzi „wyrąbana niepodległość”, Gdynia, COP i jeszcze raz na odwyrtkę COP i Gdynia, Westerplatte, obrona Warszawy itd. – albo mówimy o znajomych Polakach i wtedy okazuje się, że, jak okiem sięgnąć, wszyscy są durnie, karierowicze, dekownicy, bagaż zaleszczycki, partyjniacy, nepoci, protekcyjniacy, synekurzyści, nieroby, intryganci.. Po prostu – zdawałoby się – ten COP i ten krwawy wrzesień, to powstanie warszawskie i to Cassino sprawili jacyś inni Polacy, których nie znamy.
Polak Polakowi Polakiem Wspomniane bohaterstwo w chwilach próby, jednak zestawione nie z zawiścią, a z lekkomyślnością, jest jedną z trzech cech typu osobowości, który Eugeniusz Brzezicki, lekarz i neurolog, określa jako skirtotymiczny (od gr. skirtao – tańczę). Jego pozostałe cechy to: słomiany ogień uczuć, czyli gwałtowny, ale zmienny, wielokierunkowy i krótkotrwały oraz skłonność do gestu i fantazji objawiająca się lekkomyślnością, próżnością i brawurą. Skirtotymicy sprawdzają się zatem, gdy trzeba się zebrać w trudnej sytuacji i improwizować,
polskie autostereotypy /
gorzej gdy potrzebna jest umiejętność długotrwałego planowania. Według Brzezickiego około 25 proc. Polaków to właśnie skirtotymicy, a kolejne 30 proc. posiada cechy tego typu osobowości. W tym momencie może nasunąć się pytanie: co z pozostałymi 45 proc. i dlaczego jedni autorzy zestawiają bohaterstwo z lekkomyślnością, a drudzy z zawiścią? W jednym ze swoich felietonów wspomniany wcześniej Melchior Wańkowicz stawia tezę na temat dwoistości polskiego narodu. Pisarz wskazuje, że epoka oświecenia była w Polsce zbyt krótka i nie przeorała narodu. Kiedy pod koniec XIX w. w państwach zachodnich silną pozycję miało mieszczaństwo, Polacy nadal tkwili w mentalności feudalnej. Wańkowicz wskazuje, że polskiemu narodowi brakowało bufora między szlachtą a chłopstwem. Funkcję tę pełnili Żydzi. Zatem, gdy demokratyzacja życia społecznego i politycznego dotarła także nad Wisłę, doświadczający awansu społecznego chłopi mieli wzorować się właśnie na mentalności szlacheckiej. Na Zachodzie to się odbywało tak, że syn chłopa zostawał straganiarzem, jego syn sklepikarzem. Ten sklepikarz miał swoje zainteresowania i obyczaje: szedł w sobotę na kręgle i na kufelek piwa. Powoli zmieniali atmosferę od pradziada, który tkwił w masie ludowej – do prawnuka, który dostawał się do parlamentu. U nas było inaczej. Ten chłopaczyna pasący krowy, (…) nie miał żadnych kręgli po drodze, tylko dostawał się – od razu – w strefę „jaśniewielmożnych”. W tym procesie można upatrywać genezy kolejnego popularnego polskiego autostereoty-
pu – mentalności folwarcznej. Według Andrzeja Ledera, filozofa kultury: relacja folwarczna to relacja władzy. Jeden człowiek ma władzę nad innym, może mu coś nakazać, może go oceniać, upokarzać i czerpać z tego satysfakcję, może odrzucać i wykluczyć… To cechuje wszelkie relacje władzy. Jednak relacja folwarczna cechuje się wśród nich czymś szczególnym; jedna strona jest tu o wiele potężniejsza od drugiej, ta druga sytuuje się w pozycji skrajnej słabości.
Norwid pisał: „Jesteśmy żadnym społeczeństwem. Jesteśmy wielkim sztandarem narodowym" Mechanizm ten można odnieść zarówno do stereotypowej relacji autorytarnego pracodawcy z wyzyskiwanym pracownikiem jak i… równie autorytarnej pani z dziekanatu ze studentem w potrzebie. Wedle tego autostereotypu Polacy, gdy zyskują władzę, mają ją ostentacyjnie demonstrować, a wszystkich znajdujących się w gorszej sytuacji poniżać i traktować z pogardą.
Pracowici chłopi i gościnni szlachcice W kontekście podziału na mentalność szlachecką i chłopską, warto wspomnieć także odwołujące się do psychologii podejście, które oferuje Antoni Kępiński. Psychiatra wskazu-
je dwa najczęściej występujące wśród Polaków typy osobowości – histeryczny i psychasteniczny. Pierwszy ma korzenie w kulturze szlacheckiej, drugi w chłopskiej. Typ histeryczny ma w sobie wiele z opisanej wcześniej skirtotymii. To zarówno bohaterskie szarże pod Samosierrą, jak i polnische Wirtschaft (polskie gospodarzenie) – lekkomyślność i improwizacja. Najsłynniejszym obrazem tego autostereotypu jest rzecz jasna Pan Tadeusz Adama Mickiewicza. Mickiewiczowscy bohaterowie utożsamiają wszelkie archetypiczne polskie (szlacheckie) cechy. Od gościnności – Brama na wciąż otwarta przechodniom ogłasza,/ Że gościnna i wszystkich w gościnę zaprasza – przez patriotyzm rozumiany w sposób romantyczny, czyli ofiarny i zbrojny, po skłonność do improwizacji. Jednym ze słynniejszych cytatów z Pana Tadeusza jest jakoś to będzie – motto, które stereotypowo ma przyświecać Polakom w każdej sytuacji wymagającej większego planowania. Od zbrojnych powstań, po przygotowania do imprez sportowych. Stereotypowa zawiść to z kolei jedna z cech typu osobowości psychastenicznej (chłopskiej). W Psychopatiach Kępiński pisał: Polski psychastenik – to jakby typ polskiego kmiecia, cichy, spokojny, pracowity, nie wadzący nikomu, czasem tylko swój steniczny kolec ukazujący; wówczas poczciwy polski kmieć przeraża obrazem Jakuba Szeli; jest uparty i twardy w ciężkich warunkach życia. Ten dziwny rozkład naszego społeczeństwa na ludzi, którzy gadają, i na tych, którzy pracują, utrzymuje się przez wieki mimo zmian warunków życia, zmian ekonomicznych, ustrojowych itp. 1
kwiecień 2020
/ polskie autostereotypy
Ech.. W badaniu Autoportret Polaków i postrzegany dystans kulturowy wobec sąsiadów przeprowadzonym w 2015 r. przez Centrum Badania Opinii Społecznej najczęściej wskazywaną cechą charakterystyczną naszego narodu była pracowitość (25 proc.). Z kolei lenistwo pojawiało się w 6 proc. odpowiedzi. Można zatem odnieść wrażenie, że bardziej popularnym autostereotypem jest ten odnoszący się do dziedzictwa chłopskiego. W ostatnich latach przekonanie o polskiej pracowitości zyskało nowy kontekst. Obecnie często przywołuje się je w opisie polskich imigrantów w Wielkiej Brytanii czy w Niemczech.
Marszałek miał opisać Polaków słowami "naród wspaniały, tylko ludzie…" Drugą pod względem częstości wskazań cech w raporcie CBOS-u było nieomawiane tu jeszcze – a stanowiące bardzo ważną część narodowego autostereotypu – malkontenctwo. W tym kraju ciągle mży oraz pada można powtórzyć za Taco Hemingwayem. Radosław Sikorski, były marszałek Sejmu, określił nawet malkontenctwo naszą narodową specjalnością. Psychologowie: Aleksandra Szymków, Bogdan Wojciszke oraz Wiesław Baryła w artykule
fot. pixabay.com
14–15
Psychologiczne funkcje narzekania piszą wręcz o tym, że Polacy tworzą swoistą kulturę narzekania, w której można i wypada źle o świecie mówić, myśleć i czuć. W przeprowadzonym badaniu autorzy poprosili respondentów o ocenę bieżącego nastroju w porównaniu z typowym. Większość zapytanych (54 proc.) czuła się w dniu badania tak samo jak zwykle, jednak wśród pozostałych, niemalże dwukrotnie więcej osób czuło się gorzej niż zwykle (30 proc.), niż lepiej niż zwykle (16 proc.). Sugeruje to, że w Polsce może obowiązywać norma społeczna nakazująca, by relacjonować własne stany emocjonalne jako negatywne – stwierdzają autorzy. W raporcie CBOS-u oprócz pracowitości pojawiały się także inne pozytywne cechy jak zaradność, umiejętność radzenia sobie z wyzwaniami i przedsiębiorczość – łącznie stanowiły one 10 proc. odpowiedzi (choć stąd bardzo krótka droga do kombinatorstwa i cwaniakowania – 8 proc.). Takim archetypem zaradnego i cwanego Polaka jest Franek Dolas z filmowej epopei Tadeusza Chmielewskiego Jak rozpętałem drugą wojnę światową. Główny bohater podczas swojej podróży co rusz pakuje się w kłopoty, jednak za każdym razem udaje mu się z nich wydostać, wykorzystując (polski) spryt i zaradność. Dolas m.in. ucieka z pociągu wiozącego go do obozu, czy zdobywa pieniądze na zakup zapasów dla Legii Cudzoziemskiej, grając w trzy karty na targowisku. Równie symboliczną, acz w tym przypadku autentyczną postacią jest Michał Drzymała. Podobnie jak Dolas wykorzystywał on swoją (polską) kreatywność, aby przechytrzyć poukła-
danych i zbiurokratyzowanych Niemców. Drzymała nie otrzymał od pruskich władz zgody na budowę domu, dlatego kupił wóz cyrkowy. Ówczesne przepisy zakładały, że jeżeli wóz będzie znajdował się w jednym miejscu przez co najmniej 24 godziny, będzie traktowany jako dom. Drzymała przesuwał go zatem codziennie o parę centymetrów… przez ponad cztery lata.
Za parawanem nieufności Jakie są kolejne cechy rodaków według raportu? Nasz naród ma również cechować indywidualizm (1 proc. wskazań w badaniu CBOS-u) oraz kłótliwość (4 proc.), idealnie zilustrowane przez powiedzenie: gdzie dwóch Polaków, tam trzy zdania. Opinia o tym, że Polacy są narodem wyjątkowo podzielonym, to kolejny popularny autostereotyp. Apele o jedność i zgodę padają z ust polityków niemalże przy okazji każdych wyborów, wystarczy wspomnieć tegoroczne, prezydenckie. I tak Szymon Hołownia mówi, że nie możemy się zarzynać znowu w wojnie polsko-polskiej, Robert Biedroń, że jesteśmy nią sfrustrowani, a Władysław Kosiniak-Kamysz, że nie odstąpi od idei jej zakończenia. Ponieważ ciągle się spieramy, nic dziwnego, że słabo też u nas z ufnością. W przeprowadzonym w 2018 r. badaniu CBOS-u na temat nieufności i zaufania tylko 22 proc. respondentów odpowiedziało, że większości ludzi można ufać, a aż 76 proc., że w stosunkach z innymi trzeba być bardzo ostrożnym. Tu warto przywołać zjawisko „parawanningu”, który wydaje się bardzo dobitną ilustracją autostereotypu dotyczącego indywidualizmu i braku zaufania.
polskie autostereotypy /
Kłótliwość i nieufność zestawiona z jednością to kolejny po miałkości i bohaterstwie dysonans, który często pojawia w opiniach na temat Polaków. Wskazuje się, że w przypadku poważnego zagrożenia i kryzysu jesteśmy zdolni do porzucenia sporów i chętni do współpracy oraz, nomen omen, solidarności. Jako przykłady można wymienić wspólny wysiłek wojenny czy walkę z opresyjnym reżimem, gdzie ponadto w walce wymagającej konspiracji przydatne okazuje się również opisywane już stereotypowe cwaniactwo. Od niedawna historia podrzuca Polakom coraz mniej skrajnych przeżyć. Jednak można znaleźć w ostatnich latach kilka wydarzeń, przedstawianych jako te, które pozwoliły zjednoczyć się naszemu narodowi – śmierć Jana Pawła II i bardzo często przywoływana wspólna msza kibiców Cracovii i Wisły, katastrofa smoleńska – choć wymienia się ją również jako genezę wojny polsko-polskiej – oraz od niedawna – epidemia koronawirusa…
Co z tą Polską? Można odnieść wrażenie, że codzienny obraz naszego narodu w wypowiedziach Polaków jest raczej negatywny, a swoje najlepsze cechy potrafimy pokazywać tylko raz na kilka lat. Jak zatem to zmienić? Adam Leszczyński, o którym była mowa na początku, kończy swoją książkę o negatywnych autosterotypach (co lubujący się w przenikliwych metaanalizach i złośliwych przytykach krytyk mógłby także uznać za przejaw stereotypizacji), podając dwa rozwiązania, jak przezwyciężyć narodowe wady. Pierw-
Drzymała podobnie jak Dolas wykorzystywał (polską) kreatywność, aby przechytrzyć poukładanych Niemców. sze, które autor nazywa konserwatywnym, zakłada powrót do korzeni i narodową dumę. Zgodnie z tym rozwiązaniem Polacy powinni zamknąć się na obce wpływy, szczególnie zachodnie, a pozytywne wzorce czerpać z własnej tradycji i historii. Z drugiej strony mamy podejście, które Leszczyński nazywa liberalno-lewicowym. Jego zwolennicy sugerują, aby Polacy jak najbardziej upodobnili się do Zachodu i odrzucili religijność oraz tradycjonalizm. Podobne rozważania na temat kierunku polskiego patriotyzmu snuje Marcin Napiórkowski w książce Turbopatriotyzm. Autor zestawia pozytywistyczny i tolerancyjny softpatriotyzm, którego symbolem czyni czekoladowego orła wystawionego przed Pałacem Prezydenckim podczas obchodów Dnia Flagi w 2013 r., z nacjonalistycznym turbopatriotyzmem reprezentowanym przez Marsz Niepodległości. Podobnie jak w wielu innych krajach europejskich, w Polsce dominuje obecnie to drugie podejście. Rozwiązaniem na czas kryzysu staje się zwrot w kierunku idei narodowych. Napiórkowski pod koniec swojej pracy trochę prowokacyjnie rzuca retoryczne pytanie
A może w ogóle odrzucić patriotyzm?. Okazuje się jednak, że według autora to rozwiązanie częściej niż w rozważaniach bardziej kosmopolitycznych Polaków pojawia się w pamfletach ze strony zwolenników turbopatriotyzmu. Pełni ono raczej rolę słomianej kukły, w której stronę mogą oni kierować swoje ataki, strasząc skutkami utraty tożsamości narodowej. W rzeczywistości odrzucający ideę narodu nie odrzucają równocześnie idei pomagania rodakom, jak to mogłoby się wydawać ich przeciwnikom i kierują się zazwyczaj czymś w rodzaju pozytywistycznego softpatriotyzmmu opartego na małych codziennych gestach. Nie zapominajmy, że mimo agresywności sporów zapewne wszyscy, bez względu na to, do której koncepcji patriotyzmu jest nam bliżej, pragniemy, by żyło się lepiej. Wszystkim – zarówno wierzącym w Boga, jak i niepodzielającym tej wiary; tym, którzy są pracowici jak chłopi jak i gościnni jak szlachcice; a także tym, którzy nad morzem odgradzają się parawanami, a w chwilach próby potrafią się zjednoczyć. Dlatego niezależnie od dzielących nas różnic, musimy ze sobą rozmawiać i się spotykać – no, może akurat nie teraz, na czas epidemii zostańmy w domach. I tak na koniec tekstu możemy wspólnie zaśpiewać – wprawdzie nie z balkonów w nadmorskich osiedlach tak jak Włosi czy Hiszpanie, tylko z okien gierkowskich bloków z wielkiej płyty, ale z równą pasją – Bo wszyscy Polacy to jedna rodzina Starszy czy młodszy, chłopak czy dziewczyna (…) Hej, hej bawmy się, hej, hej śmiejmy się… 0 fot. wikipedia commons
kwiecień 2020
POLITYKA I GOSPODARKA wyjedliśmy cały szczaw z nasypu
IV Kongres Edukacji Finansowej i Przedsiębiorczości W nasze życie codzienne coraz częściej wplatają się doniesienia medialne, które informują o nowych rozwiązaniach, zagrożeniach i sytuacji panującej na rynkach finansowych. Jak się jednak okazuje, dla Polek i Polaków odbiór tych informacji jest trudny, a wiedza na ten temat w większości przypadków jest nadal znikoma. T E K S T:
K a j e ta n Ko r s z e ń
odczas IV Kongresu Edukacji Finansowej i Przedsiębiorczości, który odbył się 10 marca w Warszawie zaprezentowano wyniki badania pt. „Poziom wiedzy finansowej Polaków 2020” zleconego przez Warszawski Instytut Bankowości oraz Fundację Giełdy Papierów Wartościowych.
P
Samoświadomość Polaków Jak się okazuje, Polacy są świadomi tego, że poziom ich wiedzy finansowej nadal kuleje. Świadczy o tym fakt, iż jeszcze większy odsetek badanych względem roku poprzedniego ocenił swoją wiedzę na małą (52 proc. w porównaniu do 49 proc. rok temu). W grupie tej zdecydowaną przewagę stanowią osoby młode oraz mieszkańcy wsi i małych ośrodków miejskich. Wzrost liczby osób ze znajomością tego tematu nastąpił natomiast głównie wśród mieszkańców miast powyżej 500 tys. mieszkańców. Pojawia się natomiast pytanie, w jaki sposób te niedobory wiedzy o finansach się objawiają. Nadal największe braki Polacy odczuwają w tym, jak są poinformowani na temat cyberbezpieczeń-
16–17
stwa. Nie dotyczy to jednak tylko operacji związanych z transakcjami bankowymi, ale również relacji z instytucjami administracyjnymi. W związku z tym, jakiekolwiek rozwiązania nie powinny być wprowadzane radykalnie. Jak się okazuje, ludzie czują się pewniej, gdy korzystają z instrumentów sprawdzonych, o których są dobrze poinformowani. Cieszy natomiast ogromny wzrost wiedzy mieszkańców Polski na temat pozyskiwania kredytów i pożyczek oraz oszczędzania. Mimo to, oszczędzanie, zwłaszcza na emeryturę, jest proste jedynie w teorii. W badaniu Polacy zadeklarowali, że bardzo dobrze znają sposoby długookresowego oszczędzania na emeryturę takie jak PPK (Pracownicze Plany Kapitałowe) czy IKE (Indywidualne Konto Emerytalne). Nie przekłada się to natomiast na ich działania, gdyż prawie 40 proc. Polaków deklaruje, że nie korzysta z żadnego z tych sposobów. Zdecydowaną część tego grona stanowią osoby o wykształceniu podstawowym lub zawodowym oraz osoby zamieszkujące tereny wiejskie. Nie ma również istotnej zmiany w tym, z jaką dokładnością mieszkańcy Polski czytają umowy
przed ich podpisaniem. Jedynie kilkupunktowy postęp może cieszyć, jednak wynikom tym nadal daleko od ideału.
Inwestowanie na giełdzie Jeszcze gorzej Polacy oceniają swój poziom opanowania zasad funkcjonowania giełdy. W tym przypadku spadek względem roku poprzedniego jest jeszcze większy. Jednak należy zwrócić uwagę na fakt, że te wyniki nie korelują wprost ze znajomością funkcjonujących instrumentów giełdowych. Pomimo to, wiedza Polaków o nich dotyczy głównie tych podstawowych – np. akcji czy obligacji. Podczas prezentacji wyników badania zwrócono uwagę na fakt, że aż 78 proc. osób w grupie wiekowej 18–24 lat nie zna żadnego z przytoczonych instrumentów finansowych. Podobnie jak w przypadku oceny swojej wiedzy finansowej, widoczne są różnice pomiędzy mieszkańcami wsi a dużych miast. Jak podkreślano podczas prezentacji badania, przyczyną takiego stanu rzeczy może być fakt, że ludzie są coraz bardziej zagubieni na rynku ze względu na rosnącą liczbę zmian związaną np. z Pracowniczymi Planami Kapitałowymi czy Otwartymi Funduszami Emerytalnymi. Dodatkowym czynnikiem wpływającym na taką sytuację ma być scentralizowany charakter funkcjonowania Giełdy Papierów Wartościowych i to, że jest ona położona w Warszawie. Takie wnioski odzwierciedlają wyniki badania wśród mieszkańców wsi i małych ośrodków miejskich. Dr Wojciech Nagel zaznaczył, że rozmaite instrumenty finansowe nie są Polakom znane ze względu na nadmiar regulacji, jakie wprowadza się na rynku i postulował, że należy położyć nacisk na tworzenie szerokiego programu promocji wiedzy o sposobach inwestowania. Widoczne jest to w tym, czego mieszkańcy Polski najbardziej obawiają się pod kątem inwestowania na giełdzie. Strach przed poniesieniem strat, nieprzewidywalnością rynków finansowych oraz ryzykiem, jakie niesie za sobą, ustąpił brakowi wystarczającej wiedzy. Liczba ankietowanych, którzy przyznają, że nie są wystarczająco poinformowani w tej dziedzinie, wzrosła z 21 p.p. do aż 57 p.p.
POLITYKA I GOSPODARKA Skąd czerpać wiedzę Z pierwszej części badania zdecydowanie wynika, że sposoby edukowania Polek i Polaków w dziedzinie finansów nadal kuleją. W ciągu roku zaszła istotna zmiana w tym, jakie znaczenie mają źródła wiedzy o ekonomii. Dominująca rola mediów w tej dziedzinie zdecydowanie zmalała, co według Krzysztofa Pietraszkiewicza, prezesa Związku Banków Polskich, jest wskaźnikiem, któremu należy bacznie się przyglądać. Zwrócono uwagę na pozytywny fakt, że w tym zestawieniu w roli lidera pojawiły się banki i instytucje sektora finansowego. Oznacza to, że Polacy z coraz większym zaufaniem czerpią wiedzę od instytucji, które profesjonalnie działają w dziedzinie ekonomii. Prezes ZBP dodał, że jest to duża odpowiedzialność, która leży w rękach wszystkich pracowników sektora bankowego. Od kilku lat Internet staje się coraz bardziej integralną częścią życia Polaków, dla których nowoczesne formy przekazywania treści są zdecydowanie bardziej przyciągające i mogą łatwiej rozjaśnić problemy, z którymi borykają się w sektorze finansowym. Podkreślają, że bardziej atrakcyjne od sztampowych cykli artykułów w prasie czy audycji radiowych są ciekawe poradniki i infografiki prezentowane w internecie. Należy jednak nadmienić,
że takie i inne formy pozyskiwania wiedzy finansowej przez internet są preferowane wśród osób młodych oraz tych, którzy posiadają co najwyżej wykształcenie średnie. Najwięcej ankietowanych, bo aż 71 proc., przyznało, że to media oraz Internet powinny mieć największą aktywność na polu edukacji ekonomicznej. Mieszkańcy dużych miast, a zwłaszcza z ukończonymi studiami zdecydowanie bardziej wolą brać udział w spotkaniach oraz wykładach, więc jak widać, bezpośredni kontakt z reprezentantem sektora finansowego jest dla nich bardziej przystępny. Podczas prezentacji wyników badania wszyscy prelegenci przyznali, że najważniejszą rolę w edukacji finansowej powinny odgrywać nadal szkoły i inne placówki edukacyjne. Waldemar Zbytek, prezes Zarządu Warszawskiego Instytutu Bankowości przyznał, że po likwidacji gimnazjów powstała luka w procesie edukacyjnym. Postulował, że przedsiębiorczości powinno się uczyć na wszystkich etapach edukacji, co ma znaczenie zwłaszcza dla wsi i małych ośrodków miejskich, gdyż do młodych osób z tych obszarów dotrzeć można jedynie poprzez szkoły. Podczas prezentacji podkreślano również ewentualną potrzebę powrotu do dawnych rozwiązań, które w przystępny sposób uczyły podstaw oszczędzania, np. SKO, czyli Szkolnej Kasy Oszczędności. Zazna-
czono, że ta oddolna edukacja jest kluczowa dla rozwoju regionów. Anna Salamończyk-Mochel, prezes Zarządu Fundacji GPW podkreśliła, że należy nadal rozszerzać ofertę programów edukacyjnych kultywowanych od lat przez instytucje finansowe, do których należy m.in. Szkolna Internetowa Gra Giełdowa. Z badania wynika jednak, że zdania Polaków na temat tego, kiedy powinna rozpocząć się edukacja młodych osób z zakresu wiedzy finansowej są podzielone. Niezaprzeczalny jest jednak fakt, że im wcześniej zapoznaje się przyszłych uczestników życia społecznego z nawet najbardziej podstawowymi instrumentami ekonomii, tym łatwiej jest im przyswajać wiedzę na kolejnych etapach edukacji. Jak wynika z badań, wiedza finansowa Polek i Polaków podlega ciągłym zmianom, których w większości są świadomi. Okazuje się, że powiększanie jej jest rolą wielu podmiotów i tylko ciągła praca oraz stwarzanie nowych możliwości jej pozyskiwania pozwoli na osiąganie coraz bardziej zadowalających efektów z roku na rok. 0
Informacja Materiał powstał we współpracy z Warszawskim Instytutem Bankowości.
Kto? studenci IV i V roku kierunków prawniczych
Jak?
Aplikacje przyjmujemy cały rok, wystarczy wejść na naszą stronę internetową i wysłać swoje zgłoszenie
Dlaczego?
Nie czekaj! Aplikuj:
Zdobędziesz pierwsze doświadczenie zawodowe, stworzymy Ci możliwość współpracy z uznanymi ekspertami, zaproponujemy udział w sekcjach sportowych, zajęciach Mindfulness oraz jogi, a raz w miesiącu spotkamy się w mniej formalnej atmosferze na „Food and Drinks”
https://www.dentons.com/pl/careers kwiecień 2020
POLITYKA I GOSPODARKA
/ działania Patagonii
Walka Yvona Chouinarda Gdy pojęcie Corporate Social Responsibility było jeszcze w powijakach, Yvon Chouinard od lat aktywnie angażował swoje imperium odzieżowe w szeroką strategię społecznego dbania o środowisko. Zwłaszcza w miejscach, gdzie rządy zawodzą. T E K S T:
K A J E TA N KO R S Z E Ń
wannanoa, miasteczko w amerykańskiej Karolinie Północnej. Do parku w centrum wjeżdża dziwny pojazd z tylną częścią przypominającą wielką beczkę i wywołującą skojarzenia z automobilami rodem ze Spongeboba Kanciastoportego. Z czasem dookoła niego zbierają się mieszkańcy niosący w rękach podarte ulubione spodnie oraz używane przez wiele lat kurtki z dziurami w celu darmowej naprawy. Inni przyszli tu z zamiarem nauki szycia materiałowych toreb. Jak się okazuje, czekali na to wydarzenie od wielu miesięcy. Jest to tylko fragment niezwykle zaskakującej strategii działań firmy odzieżowej Patagonia.
S
Jak to się zaczęło Yvon Chouinard, przyszły założyciel Patagonii, na początku swojego życia od członka klubu wspinaczy Parku Narodowego Yosemite urósł do miana wiodącego alpinisty w Stanach Zjednoczonych. Z czasem zaczął brać udział w narodowych ekspedycjach do Kanady oraz chilijskiej i argentyńskiej Patagonii. Doświadczenia zdobyte przez te lata pozwoliły mu zrozumieć potrzeby środowiska wspinaczy. W 1957 r. odbył kursy rzemieślnicze i zaczął ręcznie produkować sprzęt dla swoich kolegów. Z czasem jednak zrozumiał, że bardziej się przysłuży światu, gdy stworzy firmę, która wpływać będzie na to, jak postrzegamy otaczające nas środowisko. 30 lat od założenia Patagonii Yvon Chouinard wraz z właścicielem produkującej sprzęt wędkarski firmy Blue Ribbon Flies, Craigiem Mathewsem, zauważył, że koncerny, wykorzystując zasoby Ziemi, powinny z czasem oddać je z powrotem. Założyciel Patagonii posunął się nawet
18–19
do stwierdzenia, że jeżeli płaci się czynsz jako najemca czy pensję pracownikom, tak samo należy ponieść pewne koszty wobec matki natury. Właśnie dlatego w 2002 r. powstała organizacja 1% for the planet, która ma być globalnym ruchem przekonującym zarówno duże i małe firmy, jak i wszystkie indywidualne osoby, do dzielenia się swoimi dochodami na rzecz działań proekologicznych, ratujących naszą planetę. Działanie tego międzynarodowego ruchu polega na dopasowaniu do każdego biznesowego członka ruchu organizacji non-profit odpowiadającej celom, jakie dana firma chciałaby osiągnąć. Następnie co roku oddaje ona 1 proc. swoich dochodów na rzecz konkretnych działań. Co ważne, 1% for the planet nie pośredniczy w przekazywaniu środków finansowych, a jedynie pomaga firmom odnaleźć pasujące im organizacje oraz wspiera dialog pomiędzy darczyńcami i przyjmującymi datki. Od 2017 r. również osoby indywidualne mogą odstąpić 1 proc. swoich rocznych zarobków. Bardzo ciekawym rozwiązaniem jest to, że w przypadku trudniejszej sytuacji finansowej osoba deklarująca chęć pomocy może spełnić swoją obietnicę poprzez godziny pracy wolontariackiej. Naturalne dla Chouinarda i Mathewsa stało się to, że każda firma i każdy człowiek, którzy postanowią stać się częścią 1% for the planet, otrzymają certyfikat potwierdzający ich zaangażowanie.
Działania polityczne Nawet szybkie przejrzenie oficjalnego kanału Patagonii na portalu YouTube pokazuje, że zespół pod wodzą Chouinarda nie jest skupiony jedynie na marketingu swoich pro-
duktów. Udostępnione filmy opowiadają historie znanych wspinaczy i surferów, pokazują niezwykłe przygody na ośnieżonych stokach i opustoszałych szlakach amerykańskich pustyń. W oczy rzuca się playlista zatytułowana Aktywizm Środowiskowy. Pierwszym filmem, który się na niej pojawił, jest materiał opowiadający o ludziach Gwich’in, którzy od 1977 r. walczą o całkowite zachowanie dziewiczych obszarów tzw. Alaskan National Wildlife Refuge. Od tamtego czasu republikańska strona amerykańskiego Kongresu stara się uszczuplić teren, będący całkowicie dzikim miejscem zamieszkania m.in. reniferów Caribou w celu agresywnego wydobycia ropy naftowej. W sąsiedztwie tego obszaru znajduje się znana wielu ekologom zatoka Prudhoe Bay, nad którą w 2006 r. doszło do masywnego wycieku ropy, prowadzącego do nieodwracalnych zmian środowiskowych. Nagłośnienie sprawy również przez Patagonię doprowadziło np. do poszerzenia terytorium rezerwatu przez administrację Baracka Obamy. Niestety niewiele lat później, już podczas kadencji Donalda Trumpa, Kongres w ramach wprowadzania jednej z nowych ustaw podatkowych przepchnął wydzielenie potężnej części tego obszaru pod dzierżawę dla nowych odwiertów. Firma w swoim aktywizmie miała również polski akcent. W 2017 r., gdy Lasy Państwowe przystąpiły do masowej wycinki świerków w Puszczy Białowieskiej (w fragmencie nienależącym do Parku Narodowego), Patagonia okazała się jednym z niewielu orędowników osób protestujących, który pochodził zza oceanu.
Na odważniejszy krok zarząd firmy zdecydował się jednak dopiero w 2017 r., kiedy Donald Trump postanowił zredukować rozmiar Pomnika Narodowego Stanów Zjednoczonych w Bears Ears, na który składają się unikatowe formy erozyjne, aż o 85 proc. Co ciekawe, ten obszar chroniony został utworzony niewiele wcześniej przez Baracka Obamę. Sama instytucja ochrony pod nazwą Pomnika Narodowego w USA jest interesująca, gdyż w porównaniu do parków narodowych, prezydent nie potrzebuje zgody Kongresu na jego utworzenie, więc jest to wyłączna kompetencja głowy państwa. Pierwsze oznaki nadchodzących działań Patagonii pojawiły się w lutym 2017 r., gdy w odpowiedzi na prośbę Kongresu stanu Utah do Prezydenta Trumpa o przekształcenie wspomnianych obszarów federalnych w stanowe, firma zdecydowała się zbojkotować największe targi odzieży górskiej i roboczej, w których brała udział od lat. 10 miesięcy później, w grudniu, siedziba firmy zmieniła się już w duże centrum zarządzania kryzysowego wypełnione prawnikami i ekologami. Wtedy to zarząd postanowił zszokować cały amerykański rynek i pozwać Donalda Trumpa o działania niekonstytucyjne. CEO, Rose Marcario, uważa, że Kongres poprzez ustawę z 1906 r. oczywiście dał prawo prezydentowi do tworzenia obszarów Pomników Narodowych Stanów Zjednoczonych, ale nigdzie nie podkreślił, że głowa państwa mogłaby te miejsca modyfikować albo likwidować.
POLITYKA I GOSPODARKA
Niebawem na stronie sklepu internetowego przedsiębiorstwa pojawił się napis witający klientów: Prezydent ukradł twój ląd . Sprawę podsyca fakt, że utworzenie tego obszaru chronionego miało być częścią procesu leczenia ran między indiańskim rządem stanowym a federalnym a ludem Cherokee, gdyż dla nich stanowi on dziedzictwo swojej historii. Jak podkreślają członkowie tego plemienia, podczas gdy proces się ciągnie (i zapewne potrwa jeszcze wiele lat), władze federalne rozpoczęły masowe planowanie zmian środowiskowych na terenie oderwanym od rezerwatu.
Niebawem na stronie sklepu internetowego przedsiębiorstwa pojawił się napis witający klientów: „Prezydent ukradł twój ląd”. Honor Keeler, rdzenny mieszkaniec stanu Utah, podkreśla w przekazach medialnych, że jakiekolwiek zmiany nie mogą się odbywać bez konsultacji ze społecznościami, które ów teren znają najlepiej, ponieważ jest ich domem. Jedyną nadzieję na razie przynosi zmiana niektórych reprezentantów stanów Utah, Arizona i Nowy Meksyk w Kongresie pracujących nad ustawami, które będą mogły przy-
wrócić poprzedni rozmiar rezerwatu, a może nawet powiększyć go o dodatkowe prawie 2,5 tys. kilometrów kwadratowych.
Zaangażować każdego Pomimo głośnych działań Patagonii, które odbijają się echem w mediach amerykańskich, a czasem i światowych: obrony rdzennych mieszkańców w Ameryce Północnej, wspierania ekologów czy przeciwstawieniu się planom powstania NAFTA (Północnoamerykańskie Porozumienie o Wolnym Handlu), trzonem aktywizmu firmy jest zaangażowanie pojedynczych osób. Yvon Chouinard w przeciwieństwie do większości przedsiębiorców działających dzisiaj na rynku nie wszedł do polityki na fali „modnego” wspierania walki o prawa człowieka. Jego działania były upolitycznione już w latach 70., a poprzez nie zawsze opłacalne ekonomicznie działania, od darmowej naprawy zniszczonych ubrań, aż po wchodzenie na drogę sądową z rządem, pokazuje innym firmom, że samo nastawienie na zysk to znacznie przestarzała forma prowadzenia przedsiębiorstwa. Wydarzenia organizowane przez Patagonię nawet w małych wioskach przypominają pracę organiczną, która ma na celu przeszkolić każdego obywatela z osobna, że o Ziemię należy dbać, gdyż jest wspólnym dobrem całej ludzkości. Warto się przyglądać ich poczynaniom, gdyż jak się wydaje, Yvon Chouinard nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. 0
fot. Tom Frost
działania Patagonii /
Yvon Chouinard (pierwszy z prawej) podczas wyprawy na El Capitan kwiecień 2020
POLITYKA I GOSPODARKA
/ El Libertador
Podróże Bolivara Rok 1783, Caracas, Wicekrólestwo Nowej Granady. Na świat przychodzi jedno z wielu kreolskich dzieci – Simón Bolívar. Jak się później okaże, będzie to druga i jak do tej pory ostatnia osoba, od której nazwiska nadano nazwy państwom w Ameryce Południowej. M AT E U S Z KOZ D R A K
olívar był synem pochodzącego z Hiszpanii arystokraty, co zapewniało mu pozycję społeczną i dobrobyt. W wieku dziewięciu lat został sierotą. Opiekę nad nim i jego majątkiem rodzinnym przejął jego wujek, który starał się mu zapewnić jak najlepsze wykształcenie. Jednym z jego nauczycieli został Simón Rodríguez, którego nauki odcisnęły piętno na późniejszych czynach Bolívara. Zaszczepił on w nim XVIII-wieczne, liberalne pojmowanie świata. W wieku 16 lat Bolívar rozpoczął podróże po Europie w celu dokończenia edukacji. Podczas pobytu we Francji obserwował rosnącego w siłę Napoleona, włącznie z kulminacyjnym punktem, czyli koronacją na cesarza w 1804 r. Później odbył podróż do Rzymu, gdzie na Wzgórzu Awentyńskim uroczyście ślubował walczyć o wolność Wenezueli. W 1807 r. powrócił do ojczyzny.
B
Pierwsze wzloty i upadki Podboje Napoleona znacznie osłabiły Hiszpanię i jej zamorskie posiadłości, w czym wiele kolonii widziało swoją szansę na uzyskanie niepodległości. W 1810 r. przy udziale Bolívara obalony został hiszpański gubernator w Wenezueli. Następnie Bolívar został wysłany z misją do Londynu, by uzyskać wsparcie od korony brytyjskiej w walce z hiszpańskim uzurpatorem. Pomimo że to się nie powiodło, jego podróż nie była kompletnie bezowocna, gdyż poznał tam byłego działacza na rzecz niepodległości Ameryki Południowej – Francisco de Mirandę – którego przekonał do powrotu do Caracas i przejęcia dowództwa w trakcie wyzwoleńczej walki. 5 lipca 1811 r. ogłoszono niepodległość Wenezueli. Bolívar zasilił szeregi armii, której głównodowodzącym był Miranda. W miarę postępu walk i słabnącej pozycji armii wyzwoleńców relacja pomiędzy nimi zaczęła się pogarszać. W 1812 r. Hiszpanie odzyskali Wenezuelę, a osobą, która podpisała zawieszenie broni i oddała kraj w ręce wroga, był sam Miranda. Bolívar uznał to za zdradę i uniemożliwił ucieczkę swojemu byłemu przełożonemu, wydając go Hiszpanom.
20–21
Po tych wydarzeniach Bolívar udał się do Kartageny (obecnie Kolumbia), by zebrać armię i ponownie zawalczyć o niepodległość ojczyzny. Dzięki zwycięstwom 6 sierpnia 1813 r. wszedł ze swoją armią do Caracas. Otrzymał tytuł Libertador (Wyzwoliciel) i przejął władzę w kraju. Nastroje w państwie nie były jednak pozytywne, dlatego wkrótce wybuchła wojna domowa, na skutek czego w 1814 r. Hiszpanie ponownie „zagościli” na starych terenach. Bolívar, po nieudanych próbach przejęcia Kartageny, udał się na Jamajkę. Tam stowrzył dokument przedstawiający jego wizję działania państw Ameryki Południowej, który zapisał się na kartach historii jako List z Jamajki. Planował utworzenie federacji lub konfederacji republik konstytucyjnych od Chile aż po Meksyk. O mieszkańcach Ameryki Łacińskiej mówił, że nie są ani Europejczykami, ani Indianami, są po części jednymi i drugimi. Dalej próbował otrzymać wsparcie ze strony Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych, jednak bezskutecznie. Ostatecznie zwrócił się o pomoc do Haiti, które takowej mu udzieliło.
Sweet home Po powrocie na kontynent Bolívar założył obóz w okolicach rzeki Orinoko ze stolicą w Angosturze (współcześnie Ciudad Bolívar). Wybór tego miejsca nie był przypadkowy. Teren ten po pierwsze nie był dotknięty wojną, a po drugie byłoby ciężko Hiszpanom wyprzeć stamtąd siły Bolívara. Wiosną 1819 r. wyruszył wraz z armią na podbój Wicekrólestwa Nowej Grenady. Jedną z jego kluczowych decyzji jako dowódcy było wybranie takiej trasy przez Andy, której Hiszpanie się nie spodziewali. 7 sierpnia Libertador wygrał w bitwie nad rzeką Boyaca, a trzy dni później zajął Bogotę. Został po tym mianowany na prezydenta nowo powstałego państwa – Wielkiej Kolumbii. Następnie w 1821 r. zaatakował hiszpańskie siły w Wenezueli, zwyciężając w bitwie pod Carabobo, co otworzyło mu drogę do rodzinnego Caracas. Po przejęciu ojczyzny Bolívar wyruszył do Ekwadoru, który na skutek wygranych bitew został wyzwolony w 1822 r.
graf. Wikipedia Commons
T E K S T:
Dokończenie roboty i „własne” państwo Po działaniach Bolivara jedynie Peru i Górne Peru pozostały pod władaniem Hiszpanów. W stolicy Peru, Limie, znajdował się już jednak wraz z wojskami libertador z południowej części kontynentu – José de San Martín. W obliczu ostatnich zwycięstw Bolivara z Hiszpanami, San Martin zdecydował się na naradę z nim w sprawie wyzwolenia Peru spod okupacji kolonialistów. Spotkali się więc w Guayaquil (Ekwador), gdzie ustalili, że San Martín wycofa się z Peru, a dalszą walkę prowadzić będzie Bolívar. W 1823 r. drugi z nich przybył do Limy, gdzie systematycznie przygotowywał armię i zasoby na wojnę. Rok później rozpoczął walkę z Hiszpanami, by ostatecznie zwyciężyć 9 grudnia w bitwie pod Ayacucho, gdzie wicekról poddał się wraz z całą armią. Do podbicia zostało już jedynie Górne Peru. Misję dokonania tego otrzymał Antonio José de Sucre, który towarzyszył Bolívarowi w poprzednich podbojach. Wypełnił powierzone mu zadanie, a podbite tereny zostały nazwane Boliwią na cześć wielkiego Libertadora. Działania Bolivara doprowadziły do ogromnych zmian na kontynencie dwukrotnie większym od Europy. W krajach Ameryki Południowej, a głównie w północnej jego części, jest on do dziś uważany za bohatera i wyzwoliciela. Żołnierze! Daliście wolność Ameryce Południowej. Jedna czwarta świata jest pomnikiem waszej chwały – taką odezwę wydał Simón Bolívar po wygranej bitwie pod Ayacucho. 0
nadchodzi susza /
POLITYKA I GOSPODARKA
Ciepła zima W zamieszaniu związanym z pandemią koronawirusa mógł wylecieć nam z głów jeden szczegół, który będzie miał wpływ na to, co znajdzie się w tym roku na naszych stołach. Mianowicie: tegoroczna zima okazała się wyjątkowo ciepła. T E K S T:
M I C H A Ł W R ZO S E K
rend ten utrzymuje się przez kilka ostatnich lat. Patrząc długoterminowo, liczba śnieżnych dni zmniejszyła się w ciągu minionego półwiecza o ponad połowę. W 2018 r. było ich jedynie dwadzieścia. Przełom 2019 i 2020 r. okazał się jednak rekordowy pod tym względem. Śnieg przez dłuższy okres utrzymywał się jedynie w górach, a w pozostałych częściach kraju z reguły topniał tego samego dnia, w którym spadł, lub nie utrzymywał się wcale. Ponadto już w drugiej połowie stycznia temperatury osiągały ponad 10 stopni Celsjusza. Nagromadzenie tych zjawisk może przynieść dla polskiego rolnictwa fatalne skutki.
T
Dużo ciepełka z zachodu Skąd wzięła się aż tak łagodna zima? Główną przyczyną jest najprawdopodobniej globalne ocieplenie, co można zauważyć na przykładzie wcześniej wspomnianego trendu. Dodatkowo swój udział miał również specyficzny układ baryczny – ośrodki wysokiego i niskiego ciśnienia ułożyły się nad Europą w sposób sprzyjający napływowi ciepłych i wilgotnych mas powietrza znad Atlantyku. Silna cyrkulacja strefowa, wiatry zachodnie oraz położenie Polski w obszarze wysokiego ciśnienia spowodowały, że opady w naszym
GRAFIKA:
M A R T Y N A B O R O DZ I U K
kraju były niewielkie. Wyjątkowo ciepłe zimy zdarzają się co kilkanaście lat – wystąpiły m.in. w 1990 i 2007 r. Kumulacja wspomnianych przyczyn spowodowała jednak, że tegoroczna zima okazała się być najcieplejszą w historii pomiarów.
Niczym plagi egipskie Jakie są tego skutki? Po pierwsze, wczesne występowanie tak wysokich temperatur przyspieszyło rozpoczęcie okresu wegetacyjnego. Oznacza to, że przy występowaniu wiosennych przymrozków obumrze większość kwiatów i roślin jednorocznych – na ponowne kwitnienie tych pierwszych czekać trzeba będzie kolejny rok. Po drugie, brak śniegu oraz długotrwałego mrozu sprzyja pojawianiu się szkodników, szczególnie tych żerujących na oziminie – np. na rzepaku czy zbożach ozimych. Po trzecie, pojawią się poważne problemy hydrologiczne. W związku z niewielkimi opadami deszczu i małymi roztopami poziom rzek oraz wód gruntowych jest i pozostanie niski, co już na starcie będzie sprzyjać suszy. Sytuacja ta pogłębi się, jeśli, podobnie jak w zeszłym roku, lato okaże się suche i gorące, co również jest bardzo prawdopodobną prognozą. W tej sytuacji opady będą szybkie i intensywne, spodziewać się można burz i gradobicia, co może doprowadzić do niszczenia upraw.
Stara bieda Jakie będą dalsze konsekwencje? Raczej nie powinniśmy spodziewać się obfitych plonów. Anomalie pogodowe 2020 r. połączą się z efektami tych z poprzednich lat – niedobory wody oraz wysokie temperatury z 2019 r. będą miały również wpływ na tegoroczne zbiory – wiele roślin już w zimie wyczerpało pobrane z nawozów składniki pokarmowe lub zostało dotkniętych chorobami grzybowymi. Z powodu zakończonego wyjątkowo późno okresu wegetacyjnego nie przebyły one tzw. hartowania, czyli procesu przystosowania się do warunków zimowych. Wnioski są zatem proste – ceny żywności w 2020 r. z powodu zmniejszonej podaży (oraz coraz wyższej inf lacji, lecz to temat na osobny artykuł) będą dalej rosnąć. Niestety będziemy musieli się przyzwyczaić zarówno do tego, jak i do suszy, anomalii pogodowych i coraz mniej śnieżnych zim. Choć stale podejmuje się próby naprawienia zaniedbywanej w Polsce przez wiele lat sytuacji hydrologicznej – poprzez np. budowę zbiorników retencyjnych – eliminacja wszystkich skutków zmian zachodzących w klimacie jest mało prawdopodobna. 0
kwiecień 2020
POLITYKA I GOSPODARKA
/ leczenie służby zdrowia
Polski american dream Dyskusja o służbie zdrowia jest jedną z najgorętszych w przestrzeni publicznej. Rodzi się pytanie, czym różnią się pragnienia dobrego systemu w Polsce i Stanach Zjednoczonych. T E K S T:
WOJ C I EC H G O D L E W S K I
zy coś łączy Polskę i Stany Zjednoczone Ameryki? Są to dwa skrajnie różne kraje. Jeden z historią państwowości sięgającą X w., drugi swoją przygodę z jednolitym państwem zaczął w wieku XVIII. Jeden przechodził z monarchii patrymonialnej, przez elekcyjną z demokracją szlachecką aż po różne formy demokracji, w tym ludową, drugi – od początku z założenia demokratyczny. Jeden z parlamentarno-gabinetowym systemem rządów, drugi – z systemem prezydenckim. Czy na jakiejkolwiek płaszczyźnie występuje podobieństwo?
C
Polska (USA) to chory kraj W trakcie kampanii w 2019 r. do polskiego parlamentu ukazał się manifest Okręgowej Izby Lekarskiej w Warszawie zatytułowany Polska to chory kraj. Obecnie w Ameryce o demokratyczną nominację na kandydata na prezydenta ubiega się Bernie Sanders, który na sztandarach niesie hasło powszechnej ochrony zdrowia. Zarówno Polacy, jak i Amerykanie mają problemy ze służbą zdrowia. I w jednym, i w drugim kraju jest to od pewnego czasu głośno podnoszone. W obu państwach następowały próby reformy: w Polsce była to próba wprowadzenia kasy chorych, szybko zastąpionej przez NFZ, w Ameryce było to wprowadzenie Obamacare. Dalej jednak służba zdrowia jest pod wieloma względami niewydajna.
Różne systemy – te same problemy Systemy służby zdrowia polski i amerykański są skrajnie różne, co obrazuje podejście państwa do tej kwestii. Konstytucja III RP zapewnia powszechną i bezpłatną ochronę zdrowia. W Stanach Zjednoczonych służba zdrowia jest w zdecydowanej części sprywatyzowana i nikt de facto nie gwarantuje, że osoba chora będzie mogła udać się do lekarza po pomoc. Oba systemy cechuje jedna zasadnicza identyczna wada: mnóstwo osób jest z nich wykluczonych. W Polsce de iure każdy może otrzymać bezpłatną opiekę. W praktyce jednak na wizytę u specjalisty musi czekać wiele miesięcy. Amerykanie nie bawią się w legalne gwarantowanie praw pozytywnych – do lekarza może pójść tylko ten, kto ma pieniądze. Zarówno w Polsce, jak i w Ameryce, osoby
22–23
GRAFIKA:
M AT E U S Z N I TA
chore są pozostawione same sobie. Tragedią rodziny jest dziecko, które ciężko zachoruje, ponieważ w żadnym z nich państwo nie zapewnia pieniędzy na leczenie. Organizowane są zbiórki, ludzie muszę prosić innych o pomoc materialną, żeby tylko oni lub ich dzieci mogli przeżyć i potem normalnie funkcjonować.
badanie rezonansem magnetycznym, potrzebne przy wielu schorzeniach, w kolejce dziecięcej (czyli do szesnastego roku życia) jest możliwe po odczekaniu ponad 6 miesięcy. Wyjazd do sanatorium? Dobrze, są państwo w kolejce na miejscu dwudziestotysięcznym.
Medicare-for-(not)all
Mnóstwo ludzi spiera się, jak urządzić służbę zdrowia, żeby dobrze działała. Niektórzy tęsknią za modelem siemaszkowskim, inni chwalą system bismarckowski, jeszcze inni chcieliby ochronę zdrowia powierzyć niewidzialnej ręce rynku. Jak to wygląda w przypadku Polski i Ameryki? W Polsce na pytanie jak uleczyć służbę zdrowia? spróbował odpowiedzieć manifest Polska to chory kraj. Pierwszy i najważniejszy punkt, jaki jest w nim wymieniony, to zwiększenie finansowania służby zdrowia. Polska ma jedne z najniższych wydatków na ten obszar działań w całej Unii Europejskiej. Pieniądz rządzi światem i bez pieniądza nic się nie uda. Nie jest to oczywiście krok jedyny i nikt nie twierdzi, że jak nawet jeśli dwuczy trzykrotnie zwiększymy finansowanie, to magicznie nasza służba zdrowia się uleczy – są pewne wady instytucjonalne, jakie też trzeba naprawić. Jednakże wymienianie ich byłoby zbyt żmudną czynnością. Jak uleczyć służbę zdrowia w Ameryce? Jak uleczyć chorego, na temat którego niektórzy twierdzą, że jest zdrowy? Co się kryje za hasłem Medicare-for-all ? Przede wszystkim, objęcie obywateli amerykańskich systemem powszechnych ubezpieczeń zdrowotnych. Przed wprowadzeniem Obamacare nie istniał w Stanach Zjednoczonych obowiązek ubezpieczeń. Po jego wprowadzeniu państwo dofinansowywało rodziny, których nie stać było na prywatnych ubezpieczycieli. Jak duże było to finansowanie? Dla wielu niewystarczające. Bernie Sanders w Ameryce mówi zdecydowanie, że Amerykanie potrzebują powszechnej służby zdrowia. Mówi przejrzyście, że amerykański system jest zły i wymaga naprawy. Ciekawe, kiedy w Polsce znajdzie się ugrupowanie, które tak stanowczym głosem powie: ten system jest zły, trzeba go naprawić i my wiemy jak. 0
W Stanach Zjednoczonych krąży dowcip: Przychodzi pielęgniarka do lekarza i mówi: „Panie doktorze, w pokoju numer 8 umiera pacjent”. Lekarz dopytuje: „A czy ma ubezpieczenie?” Na co pielęgniarka odpowiada: „Nie, nie ma”. Doktor puentuje: „Cóż, w takim razie rzeczywiście umiera.”. Bernie Sanders w swojej kampanii głosi hasło Medicare-for-all, a kładzie jeszcze większy nacisk na Childcare. Hasła te oznaczają nic innego jak powszechną służbę zdrowia, a zwłaszcza dla dzieci. Jest to raptem jeden z wielu odważnych (jak na mentalność amerykańską) socjaldemokratycznych pomysłów tego kandydata. W Polsce prawie każdy (zwłaszcza starsze osoby z problemami ze zdrowiem) zna sytuację, w której musi godzinami czekać w kolejce na najprostszą formę pomocy czy błahe badanie. Nie mówiąc już o mnóstwie skierowań oraz ograniczeniach, jakie NFZ nakłada na lekarzy. Ponadto system jest nieefektywny. Zwyczajne
Jak uleczyć służbę zdrowia?
kultura /
Trochę kultury 26 FIlm
Polecamy: HER Docs – czy kobiety widzą świat inaczej? Dokumenty kobiecym okiem
28 Książka Warszawski Amerykanin
Kim jest Leopold Tyrmand, bohater roku 2020
40 sztuka Musieć zabijać
fot. Agata Wiśniewska
Malarstwo Miriam Cahn
Czuj się jak w domu Karolina Roman a skutek ostatnich wydarzeń duża część z nas spędza w domach więcej czasu, niż byśmy przewidywali. Hasła zachęcające do socjalizacji, takie jak wyjdź do ludzi odłożono na bok, a ich miejsce zajęły nawoływania do ostrożności i unikania zbiorowisk. Można to nazwać rajem dla introwertyków oraz potraktować jako naukę życia z samym sobą. Dotychczasowy plan dnia i pęd, który nadawał mu rytm, zostały przekształcone na potrzeby zagospodarowania większej ilości wolnego czasu. Spotkania ze znajomymi i wyjazdy ustąpiły na rzecz domowych aktywności. W ten oto sposób wiele osób zaczęło realizować dawno już postawione, ale wielokrotnie odkładane cele. Popularnością cieszą się wszelkie webinary oraz szkolenia online. W ruch poszły seriale na Netflixie, zaległe lektury, czasopisma i artykuły. Niektórzy doskonalą umiejętności, inni stawiają na odpoczynek i binge-watching – kompulsywne oglądanie kilku lub kilkunastu odcinków seriali z rzędu. Przykład produktywnego spędzania wolnego czasu może dać znany wszystkim fizyk, Isaac Newton. Kiedy kilkaset lat temu wybuchła epidemia dżumy, Trinity College w Cambridge zawie-
N
Pytanie brzmi, czy potrzeba aż takich ograniczeń i okoliczności, aby zatrzymać się i bliżej przyjrzeć się niektórym potrzebom?
sił zajęcia dla studentów, przez co młody Isaac był zmuszony wrócić w swoje rodzinne strony. Podczas rocznej przerwy wymyślił rachunek różniczkowy i całkowy, zaczął zastanawiać się nad przyczyną ruchu ciał niebieskich, grawitacją, a także prowadził doświadczenia z optyki. Pytanie brzmi, czy potrzeba aż takich ograniczeń i okoliczności, aby się zatrzymać i bliżej przyjrzeć niektórym potrzebom? Ludzie ze swoimi obficie wypełnionymi kalendarzami, niekiedy też nieumiejętnie zarządzający czasem, nie potrafią znaleźć sił i przestrzeni na rozwój osobisty oraz odpoczynek. Preferują spotkania towarzyskie i wyjazdy, ograniczając swój pobyt w domach do minimum. Miejsce zamieszkania coraz częściej kojarzy się z hotelową obojętnością i przestrzenią nudy. Traci ono swoje cechy bezpiecznej przystani i miejsca, do którego chce się wracać w trudnych momentach. Gdy jako społeczeństwo wrócimy już do normalnego funkcjonowania, warto abyśmy postarali się o wygospodarowanie kilku wolnych chwil do wykorzystania w naszych domach. Poświęćmy się zainteresowaniom i odpoczynkowi, na które dotychczas nie mieliśmy czasu, a także dajmy szansę sprawdzić się przysłowiu mówiącemu, że wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej. 0
kwiecień 2020
FILM
/ recenzje
I even considered picking up smoking
Nasz czas, reż. Carlos Reygadas
Cierpienia starego ranczera W najnowszej produkcji Carlosa Reygadasa, która niebawem ma trafić do dystrybucji za sprawą Gutek Film, obrazy do bólu bezpośredniego życia na meksykańskiej wsi mieszają się z cichą historią rozpadającego się małżeństwa. Wydawałoby się: gratka dla fanów slow cinema. Nie do końca. T E K S T:
M AT E U S Z S KÓ R A
Cierpliwa opowieść o zazdrości, namiętności i samotności. Skomplikowany obraz przywiązania do drugiej osoby, komunikowania swoich potrzeb i poszukiwania własnej tożsamości, ikonoklastycznie czerpiący z nurtu slow cinema w celu stworzenia nieskrępowanej standardowymi metodami prowadzenia fabuły historii o sypiącym się małżeństwie. Cóż, opisaliśmy jakiego rodzaju filmem Nasz czas Carlosa Reygadasa z pewnością nie jest. Skupmy się jednak na tym, co można o tym obrazie powiedzieć. Reygadas opowiada historię małżeństwa żyjącego w modelu otwartego związku, obsadzając w głównych rolach samego siebie i swoją żonę. W pobocznych wątkach wtrąca do opowieści własne dzieci, które możemy zobaczyć między innymi w sekwencji otwierającej film czy w scenach „rodzinnych”, gdy krewni Reygadasa jedzą na ekranie wspólny posiłek. To odważny ruch, zrywający nietrwałą kurtynę oddzielającą twórcę od tworzywa. Decyzja artystyczna Reygadasa sprawia, że film z pewnością nabiera bardzo intymnego wymiaru. Nie wiadomo, co w danym momencie jest prawdą, a co fikcją stworzoną na potrzeby scenariusza. Jak sprawdza się to na ekranie? Cóż, Nasz czas to jeden wielki miszmasz, który zadowoli prawdopodobnie przede wszystkim zagorzałych fanów Reygada-
24–25
sa (czytaj: samego reżysera). Stylistyka nurtu slow cinema pozwoliła meksykańskiemu artyście na utworzenie trzygodzinnego, niejednorodnego stylistycznie kolosa, na który reżyser ma zdecydowanie za dużo pomysłów, żeby w rozsądny sposób zawrzeć je w jednym filmie. Reygadas postanowił jednak za wszelką cenę upchać kolanem wszystkie swoje notatki, mieszając surowe i żmudne sceny z życia na ranczu z kakofonicznymi przebitkami z miasta (świetna sekwencja gry na bębnach), przy okazji wtrącając do filmu średnio ciekawe recytacje z offu, którymi próbuje ratować ostatnie skrawki narracji. Jeżeli Reygadas chciał stworzyć epopeję, nie podołał wyzwaniu prowadzenia wielu wątków naraz w opowiadanej historii. Jeżeli Nasz czas miał stanowić medytację na temat relacji międzyludzkich, obraz zdecydowanie nie jest wystarczająco duszny i pusty, żeby rzeczywiście oddać zazdrość pożerającą Juana czy zagubienie odczuwane przez jego żonę (które, przyznajmy, zostało jednak przedstawione nieco lepiej). Rzeczywistość jest nudna, niejednolita i nie prowadzi spójnej narracji, oczywiście. Wszystkie decyzje podjęte przez Reygadasa można w ten sposób jakoś wytłumaczyć. Nasz czas porusza bardzo przyziemne problemy, których nie wyraża się wprost, częściowo dlatego, że
nie wiadomo, jak to zrobić. Reżyser tworzy własną postać jako osobę napiętnowaną samotnością i niepewnością co do swojej przyszłości, kapryśnego poetę. Jednocześnie podczas sceny przy łożu śmierci jednej z postaci trzecioplanowych dowiadujemy się o granym przez Reygadasa Juanie znacznie więcej w ciągu jednej minuty niż w ciągu dwóch godzin poprzedzających opisaną sekwencję. Niestety – nie można w tym wypadku mówić o katharsis – to po prostu dobra scena w przerośniętej meksykańskiej telenoweli. Kino nie powinno być oczywiście tylko i wyłącznie przyjemnym, prostolinijnym doświadczeniem. Od reżyserów dramatów można wręcz oczekiwać naładowanych emocjonalnie obrazów, prowadzących widzów do miejsc, których być może nie chcieliby odwiedzać w innych okolicznościach. Pytanie tylko, czy oznacza to również, że widz powinien samodzielnie uzasadniać wszystkie wybory twórcy, wieszcząc, że oto ma do czynienia z dziełem wybitnym.
Nasz czas (reż. Carlos Reygadas) Premiera: 15.05.2020 ocena:
89777
recenzje/
FILM
Toksyczna męskość rego idealizuje, dość szybko stają się dla niego najważniejsze. Wreszcie zostaje zaproszony na sekretne i bardzo brutalne nocne zajęcia, do których dostęp mają tylko najtwardsi z najtwardszych.
Sztuka samoobrony w oczywisty sposób bawi się tropami z klasycznych f ilmów sztuk walki – jak chociażby Karate Kid, choć momentami bliżej jej do Fight Clubu. Najciekawszym aspektem Sztuki samoobrony jest to, w jaki sposób ukazuje męskość, której archetypem jest postać senseia. Ten każe Casey’owi podejmować same jak najbardziej ,,męskie” decyzje – począwszy od tego, co je, jakim językiem się posługuje (niemiecki zdaniem mistrza brzmi odpowiednio niebezpiecznie) czy nawet jakiego psa posiada. Problem stereotypów i oczekiwań wobec współczesnych męż-
fot. materiały prasowe
czyzn jest jednak w f ilmie poruszony bardzo powierzchownie, a reżyser-scenarzysta traktuje go głównie jako źródło komedii. Tak więc jednym ze źródeł żartu staje się wyraźnie widoczne na ekranie, erotyczne napięcie między protagonistą a senseiem. W świecie karate nie ma też miejsca dla kobiet. Anna (Imogen Poots), posiadaczka brązowego pasa, przez większą część historii prowadzi zajęcia dla dzieci i odgrywa rolę obiektu westchnień głównego bohatera.
Sztuka samoobrony (reż. Riley Stearns) Premiera: 12.01.2020 (Apple TV+)
Sztuka samoobrony to parodia f ilmów sztuk walki, która z czasem staje się czystym absurdem. W dodatku często naprawdę zabawne, komediowe wątki przecho-
Casey (w tej roli Jesse Eisenberg, The Social Network) to zwykły szary człowiek
dzą w mroczne, brutalne sceny. Pomimo widocznych niedociągnięć, Jesse Eisenberg
– nieśmiały i wycofany księgowy, którego jedynym przyjacielem jest jamnik. Gdy po
wciela się w rolę neurotycznego i naiwnego Casey’ego tak wiarygodnie, że trudno się
brutalnym napadzie i pobiciu traf ia do szkoły karate, jego życie zmienia się o 180
dobrze nie bawić podczas seansu. Nie dziwi więc fakt, że f ilm ten był jednym z hitów
stopni.
zeszłorocznego American Film Festival.
HANNA SOKOLSKA
Niemal od razu główny bohater staje się pupilkiem senseia i, pomimo ewidentnego braku talentu, zdobywa kolejne pasy, wchodząc tym samym na kolejne stopnie ocena:
wtajemniczenia w lokalnej szkółce sztuk walki. Karate i obcowanie z mistrzem, któ-
88897
Sala samobójców: po drugiej stronie ekranu rozmowy między bohaterami wywołują lekkie poczucie zażenowania, jednak ostatecznie postaci przemawiają do młodych widzów wrażliwych na fałsz i oderwanie od rzeczywistości. Dodatkowo Komasa charakteryzuje poszczególnych bohaterów poprzez język, którego używają. To, co wyróżniało grę Jakuba Gierszała, głównego aktora z pierwszej części, to sposób, w jaki potrafił pokazać rozpacz i zrezygnowanie. Grany przez niego Dominik był postacią, której łatwo było współczuć, natomiast Tomek, protagonista Hejte-
ra, wzbudza pogardę i wstręt. Maciej Musiałowski w nienagannym outficie typowego studenta prawa jest spięty, zmęczony, niepokojący. Zdenerwowanie to udziela się widzowi, który obserwując, jak główny bohater kłamie i wykorzystuje osoby darzące
fot. materiały prasowe
go zaufaniem, czeka, aż ten zostanie przyłapany. Mając wgląd do jego manipulacyj-
Sala Samobójców. Hejter (reż. Jan Komasa) Premiera: 06.03.2020 (kinowa), 18.03.2020 (Player) Obie części Sali samobójców odbierane są przez widzów w różnym wieku w inny
nych działań, nie utożsamiamy się z nim i mamy problem z usprawiedliwianiem go. Tomasz Giemza jest niewiadomą. Dynamiczne zmiany grup, w których przebywa, a które mają odmienne przekonania, powodują, że on sam nie zastanawia się nawet nad własną tożsamością. Jedyne, czego widz może być pewien, to to, że bohater czuje się samotny i brakuje mu poczucia przynależności. Film doskonale oddaje współczesną polaryzację społeczeństwa i rzekomo wyznawane przez nas wartości, poprzez które i próbujemy odnaleźć się wśród ludzi i zostać zaakceptowani. Powtarzamy formułki, które po zmianie poszczególnych słów brzmią tak samo jak te wypowiadane przez przeciwstawne środowiska. Hipokryzja jest równie niepokojąca co
sposób. Starsi zwracają uwagę na wątki dotyczące wpływu internetu na młodych
napędzający nas egoizm, ponieważ tak naprawdę dbamy nie tyle o nasze człowie-
ludzi, notabene nieco wyolbrzymione. Zauważają problemy psychiczne i społeczne
czeństwo, ile o jego iluzję, na którą nabiorą się inni ludzie.
nastolatków i dwudziestolatków, które ich aż w takim stopniu nie dotyczyły, gdy oni
Hejter to niewygodny f ilm, jednak z pewnością daje do myślenia i nie nudzi. Po
sami byli w wieku dorastania. Osoby młodsze zdecydowanie lepiej rozumieją przed-
Bożym Ciele Komasie trudno będzie nakręcić coś równie dobrego, ale wciąż warto
stawioną opowieść, jako że same mają podobne doświadczenia. Ponadto reżyser
obejrzeć jego najnowsze dzieło. Ciekawe, kto kogo będzie udawał w kolejnym f ilmie.
JULIA KIECZKA
zadbał o to, żeby jego f ilm był wiarygodny dla rówiesników f ilmowych bohaterów. Jan Komasa, przygotowując się do nakręcenia Hejtera, odwiedzał z dwójką głównych aktorów (Maciejem Musiałowskim oraz Vanessą Aleksander) kluby i bary, żeby lepiej zrozumieć ich styl imprezowania oraz komunikowania się. Na początku f ilmu
ocena:
88877 kwiecień 2020
FILM
/ HER Docs
Searching Eva, reż. Pia Hallenthal
HER Docs - czy kobiety widzą świat inaczej? Od 6 do 10 marca miała miejsce I edycja festiwalu filmów dokumentalnych HER Docs. Dzieła mogły być wyświetlane, pod warunkiem, że były tworzone przez kobiety. Jaką atmosferę stworzyły organizatorki? Czy twórczynie potrafiły przełamywać tematy tabu, związane z kobiecością? a galę rozdania Oscarów Natalie Portman założyła płaszcz z wyszytymi nazwiskami utalentowanych artystek, które jej zdaniem zasługiwały na Nagrodę Akademii. Był to wyraz sprzeciwu wymierzony w fakt, że w tym roku żadna kobieta nie zdobyła nominacji w kategorii Najlepsza Reżyseria. Ten gest wywołał żywą dyskusję w branży filmowej. Powrócił temat spychania kobiet na margines. Czy wyszycie nazwisk na płaszczu to działanie, które rozwiąże ten problem? Jestem pewna, że istnieją inicjatywy, które pomagają dostrzec utalentowane artystki kinowe. Jedna z nich miała miejsce w Kinotece. Była to I edycja HER Docs, festiwalu, który przedstawia twórczość polskich i zagranicznych reżyserek. Dzięki organizatorkom podczas wydarzenia wyświetlono ponad 60 filmów, wśród których znalazły się polskie premiery oraz filmy niedostępne w regularnej dystrybucji. Jakie „herstorie” poleca Redakcja magazynu Magiel?
N
Seks w czasach feminizmu The Artist and The Pervert to historia inteligentnej czarnoskórej kobiety, która wie czego chce, i nietuzinkowego artysty, który odnalazł swoją muzę. On – Georg Haas – jeden z najbardziej znanych współczesnych kompozytorów muzyki klasycznej i ona – Mollena Williams-Haas – czarnoskóra pisarka z Manhattanu, tworzą szczęśliwe małżeństwo. Niedawno para odważyła się opowiedzieć o swoich upodobaniach seksualnych. Określają swoją relację erotyczną jako „kink”, czyli niekonwencjonalną. Towarzyszy jej odgrywanie ról dominującego i zdominowanej. Taka seksualność to nie tylko lateks i erotyczne zabawki – mówi Mollena, edukatorka „kinku”. Jej zdaniem taki seks oznacza wzięcie odpowiedzialności nie tylko za doznania drugiej osoby, lecz także za jej poczucie wartości. Choć brzmi to paradoksalnie, twórcy filmu Beatrice Behn i René Gebhardt pokazali parę, którą łączy sadomasochistyczna relacja pełna szczerej czułości.
26–27
Empatia na lepsze jutro Reżyserki filmów wyświetlanych na HER Docs pokazywały całe spektrum znaczeń, które wiążą się ze słowem „empatia”. Przed obejrzeniem Historii pewnych majtek nie zastanawiamy się raczej, jak powstaje nasza bielizna. Jednak gdy kamera pokazuje kobiety uprawiające pola bawełny w Kazachstanie, Hinduski zatruwane przez wodę z fabryk oraz szwaczki, które w Tajlandii walczą o utworzenie pierwszego związku zawodowego, zaczynamy zadawać pytania: Ile osób jest wykorzystywanych w przemyśle odzieżowym? Które firmy pozwalają na takie traktowanie uczciwych pracowników?. W Wyspie głodnych duchów empatia oznacza brzemię. Główna bohaterka jest terapeutką imigrantów, którzy dopłynęli do wysp Australii. Pracuje z ludźmi zamkniętymi w obozach. Podkreśla, że o ile nawet w więzieniu wiadomo, jak długi jest wyrok, o tyle w obozie nikt nie wie, jak długo będzie musiał czekać na decyzję i jaka ona będzie. Reżyserka Gabrielle Brady pokazała, że empatia może być jak fatum. Niszczy bohaterkę filmu, wpływa na jej rodzinę, zaczyna przypominać obsesję. Widz wczuwa się w jej emocje, zaciska pięści, ale jednocześnie oddycha z ulga, że to nie on jest w takiej sytuacji. Natomiast film Bóg nie pracuje w niedziele jest wstrząsającym doznaniem. Opowiada o społeczeństwie Rwandy, które po walkach między plemionami Hutu a Tutsi żyje podzielone na ofiary i oprawców. Władza ustanawia wiece, podczas których przestępcy wyznają winy, a poszkodowane kobiety mają dokonać aktu przebaczenia na oczach społeczności. Ofiara, oprawca i ich emocje w jednym dusznym pokoju. Jak walczyć z traumą? – to pytanie postawione przez reżyserkę Leonę Goldstein, która pokazuje wątpliwości kobiet: milczeć czy mówić, przebaczać czy nie. Nie ma prostych odpowiedzi, ale kobieca empatia i siostrzeństwo są nieocenionym lekarstwem.
Kim jest Eva? Bohaterka Searching Eva to młoda mieszkanka Berlina, która otwarcie dzieli się swoją wizją świa-
T E K S T:
G R A Ż Y N A JA K U B OW S K A
ta na Instagramie. Jej codzienność i praca w seksbiznesie są upubliczniane. Eva chce się zachłysnąć życiem, nie wszystkie jej decyzje są zrozumiałe. Jednak gdzieś pomiędzy małą włoską wioską z której pochodzi, Fashion Weekem a luksusowym hotelem, w którym spędza noc z klientem, zaczynamy zauważać, że jest wręcz hipnotyzującą postacią. Reżyserka Pia Hallenthal pokazuje drogę, którą przebywa Ewa w poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie: Kim jestem?. W Diagnosis także pojawia się kwestia tożsamości. W filmie punktem wyjścia jest francuska teoria psychoanalizy miasta: Jakim zwierzęciem jest twoje miasto? Czy jest mężczyzną, czy kobietą?. Bohaterowie tylko pozornie mówią o miejscu, z którego pochodzą, bo tak naprawdę diagnozują samych siebie. Film stanowi katharsis dla wszystkich widzów, którzy oglądają elektryzująco-odpychające zdjęcia Łodzi i sami zadają sobie pytania o swoją przeszłość i o to, co ich ukształtowało. Na koniec pozostaje odpowiedzieć na pytanie: Czy to, że film zrobiła kobieta, coś zmienia?. Podczas dyskusji z publicznością Ewa Podgórska odpowiedziała, że dokument zawsze będzie zrobiony subiektywnie, niezależnie od płci. Każdy nakręciłby film na swój sposób, bo widzimy świat i siebie samych wyjątkowo, inaczej. Jednak organizatorki festiwalu zostawiły widzów z pewnym ostrzeżeniem. Nie można mówić o nowej kobiecości bez stworzenia bezpiecznej przestrzeni, w której odkrywa się siebie, słyszy się pozbawione wstydu rozmowy o seksie, a przede wszystkim stara się zrozumieć drugiego człowieka i można być zrozumianym. Empatia to siła kobiet. To prawda, że kinematografia jest branżą zdominowaną przez mężczyzn. Wie o tym Hollywood, wie i Polska. Jednak wiele odważnych i utalentowanych kobiet tworzy filmy na przekór trudnościom. Festiwal zostawił we mnie poczucie, że czułych narratorek i uważnych reżyserek, które opowiadają ważne historie, nie brakuje. Oglądajcie ich filmy i czekajcie razem ze mną na następną edycję. 0
wojenni chłopcy/
FILM
Prawd ziw y pacyfi zm, a zatem prawd ziwa przemoc Jak sprawić, by widz nie marzył o piekle wojny? I czy to w ogóle jest możliwe? T E K S T:
K R Z Y S Z TO F Z E G A R
rodek dżungli. Na pierwszym planie mężczyzna. Wojskowy. Cały w charakterystycznym oliwkowym mundurze. Blisko piersi trzyma czarny aluminiowy karabin. Puste, pozbawione emocji oczy, jednocześnie pełne wyrazu. W tle powoli wybrzmiewa popularna muzyka z tamtych lat. W pewnym momencie każdy młody chłopak wyobrażał sobie siebie na jego miejscu. Jeszcze nie wiedział, lub nie chciał wiedzieć, że wystrzeliwane przez mężczyznę pociski kalibru 5,56 mm nie pokonują „odwiecznego mitycznego wroga”, tylko mordują jego własnych ojców. Ale nawet kiedy już wiedział, podziw dla bohatera nie słabł. Dlaczego?
Ś
nych korporacyjnych biur nawet najgorsze nierutynowe przeżycie może zdawać się warte doświadczenia. Niewielu z nas może dowieść swojej moralnej wartości tak, jak bohater Ścieżek chwały podczas zdanej na porażkę sądowej rozprawy. Nieważne, jak wielką tragedią będzie ta przygoda, liczy się to, że przynajmniej nie utoniemy w niepamięci zbiorowej. Powstańców madryckich z obrazu Trzeciego Maja 1808 roku Francisca Goyi można obejrzeć w muzeum, recepcjonisty często nie widać nawet zza biurka. To naszej wyobraźni wystarcza. Ale pomimo tego naturalnego „zachłyśnięcia się” przemocą na masową skalę, sztuka antywojenna może istnieć.
*** Prawie każda dyskusja o ukazaniu wojny przez kinematografię zaczyna się od słynnych słów francuskiego reżysera François Truffaut: Nie ma czegoś takiego jak film antywojenny. Jego idea jest w zasadzie bardzo prosta. Każdy film podejmujący temat konfliktu zbrojnego niechybnie ukaże charakter wojny jako pewien przykład wymagającej przygody (idealnym przykładem jest film 1917, którego fabułę można nazwać realistyczną wersją podróży Sama i Frodo z Władcy Pierścieni), opowiadającej o powstawaniu na tle krajobrazu zniszczenia nieoczekiwanych więzi solidarnościowych (Nie jestem już dygocącym strzępkiem istnienia samotnego w całości – należę do nich, a oni do mnie – E.M. Remarque, Na Zachodzie bez zmian, tł. S. Napierski). Zresztą tę krytykę można bez problemu logicznie rozszerzyć poza sferę kinematografii i postawić jeszcze odważniejszą tezę: Nie ma czegoś takiego jak sztuka antywojenna. Ale czy to prawda? Automatyczną reakcją większości osób o to zapytanych jest odrzucenie obu hipotez. Niewielu szczerze wierzy w takie „przesadnie odważne” teorie. I po części słusznie. Zarzucenie filmom takim jak Idź i patrz (reż. Elem Klimow) czy Ścieżki chwały (reż. Stanley Kubrick), że zachęcają młodych ludzi do wstąpienia do wojska byłoby co najmniej nieszczerą prowokacją. Z drugiej strony jednak, w świecie wypełnionym emocjonalną szarością szkla-
*** W 1940 r. francuska filozofka Simone Weil uznana swego czasu przez Alberta Camus za jedyny wielki duch naszych czasów, dziś nieco zapomniana w kulturze popularnej) wydała w magazynie „Cahiers” esej Iliada, czyli poematy siły. Za głównego bohatera dzieła Homera uznała w nim ideę „Siły” (Force), nie samego Achillesa (a w końcu miał to być poemat o jego gniewie). Tym samym zwróciła uwagę na bardzo ważną rzecz, która jest w stanie wyjaśnić, jak wśród przedstawień starć zbrojnych może wykiełkować perspektywa pacyfistyczna. Według Weil siłą się nie włada. To siła włada osobą, zamienia ją w przedmiot. Każdy żołnierz
był, jest i będzie na polu bitwy (niestety) co najwyżej wynikiem funkcji jego karabinu. Nieważne czy znajduje się po drugiej stronie ekranu czy po drugiej stronie świata. Zrozumienie tej relacji leży u podłoża każdego filmu prawdziwie antywojennego. Wielu reżyserów wykonuje „tę sztuczkę” całkiem nieświadomie, dzięki czemu może zaistnieć wymieszanie „prawdziwej wojny” z prowojennie wyidealizowanym obrazem. Zderzenie tych dwóch dialektycznie przeciwnych realiów następuje w Szeregowcu Ryanie. W tym samym akcie, w którym amerykański snajper (grany przez Barry’ego Peppera) udowadnia swój talent w zabijaniu (parodii tej sceny można szukać w Bękartach wojny), kapral Upham (grany przez Jeremy’ego Daviesa) nie jest w stanie powstrzymać śmierci swojego przyjaciela (czy nawet go „pomścić”). Ot, taka mieszanka cierpienia i a mbicji. Wystarczająco ambiwalentna, by nie wnieść nowatorskiej treści, a jednocześnie zostać doceniona przez krytyków. Może po prostu nie istnieje coś takiego jak powszechnie akceptowalny film antywojenny? Może pacyfizm sztuki nie jest w stanie wygrać z motywowaną eskapizmem propagandą militaryzmu. *** Pozwól mężczyźnie w oliwkowym mundurze strzelać. Przynajmniej to ciekawe. Tylko nie zastanawiaj się nad tym, dlaczego. 0
1917 reż. Sam Mendes kwiecień 2020
KSIĄŻKA
/ Tyrmand
Psy szczekają, kwarantanna jedzie dalej
Projekt muralu przy pl. Trzech Krzyży 4/6 przedstawiający legendarnego Złego. Źródło: wspieramkulture.pl.
Warszawski Amerykanin Pisarz, scenarzysta, emigrant, jazzman – kim był Leopold Tyrmand i czy w 100. rocznicę narodzin (będącą zarówno 35. rocznicą śmierci autora Złego, Dzienników 1954, Życia towarzyskiego i uczuciowego) możemy nazywać go twórcą wciąż nie do końca poznanym? T E K S T:
M i ko ł a j s tac h e r a
iestety Leopold Tyrmand to wciąż artysta mało rozpoznawalny w polskiej kulturze popularnej. Choć z pewnością swojski Zły mógłby konkurować z kunsztem skandynawskiej literatury kryminalnej, od lat cieszącej się popularnością. Zresztą twórczość Tyrmanda to nie tylko kryminały, lecz także liczne dzienniki, scenariusz filmowy, a nawet leksykon jazzu. Tyrmand jest znany przede wszystkim jako autor licznych opowiadań, ukazujących świat na przestrzeni czterech dekad działalności literackiej pisarza. Opisywał własne przeżycia wojenne, fascynację sportem i zachodem, a także snuł rozważania na temat ludzkiej natury. W trudnych dla wolnej kultury czasach pisarz z pewnością zachował wymagającą odwagi niezależność intelektualną. Był nie tylko twórcą, lecz także bezlitosnym krytykiem wszelkiego rodzaju totalitaryzmów. W pierwszych latach powojennych stał się jednym z głównych przedstawicieli warszawskiej inteligencji i propagatorem zakazanego w stalinowskiej Polsce jazzu. Później zyskał względy i szacunek w środowisku polskiej emigracji. W związku z 35. rocznicą śmierci pisarza i jubileuszem 100. rocznicy urodzin 2020 zo-
N
28–29
stał ustanowiony rokiem Leopolda Tyrmanda – właśnie ze względu na wyjątkowy wpływ pisarza na kształt powojennej kultury. Pierwszy zbiór opowiadań Leopolda Tyrmanda, Hotel Ansgar, został wydany w 1947 r. Po latach pisarz wspominał: Usiadłem i napisałem „Hotel Ansgar” – równie niezręczny i pełen ukochanych wspomnień jak jego pierworodna siostra „Niedziela”. [...] Zbiorek cieszył się pewnym powodzeniem i dość szybko znikł z półek księgarskich. Pojawiły się recenzje, na adres mój zaczęły napływać listy od czytelników. Lecz później jak napisał: książka doczekała się zaszczytnego losu: weszła na indeks, wygrzebywali ją z księgarń i palono. Tyrmand z całą pewnością nie był człowiekiem kompromisu. Na skutek konf liktu z władzami PRL-u odebrano mu paszport, a cenzura nadzwyczaj skrupulatnie zatrzy-
mywała jego kolejne powieści, między innymi Siedem dalekich rejsów. Odmawiano dalszych wznowień jego utworów, przez co niedodrukowywany, pożądany na rynku czytelniczym Zły stał się białym krukiem. Lecz nie na długo. Pustkę wydawniczą szybko zapełniły chałupnicze drukarnie rozprowadzające jego publikacje drogą nieoficjalną, między innymi na Bazarze Różyckiego. Pisarz, nie mając możliwości twórczych w kraju, zdecydował się na emigrację. Za oceanem napisał między innymi Cywilizację komunizmu . Następnie w epoce rewolucji roku 1968 stał się ważnym głosem dla kręgów amerykańskiego konserwatyzmu. O tym, jak bardzo w USA słyszalnym, świadczą słowa Ronalda Reagana, który po śmierci Tyrmanda napisał w księdze kondolencyjnej: Tyrmand pozostawił miłośnikom wolności na całym świecie wspaniałe dziedzictwo.
Dlaczego Kraków i Wrocław, miasta
aspirujące do rangi krajowych stolic
kultury, zapominają uwzględnić w planach wydarzeń na ten rok jubileuszu
istotnego twórcy?
Tyrmand /
Głucha inicjatywa Niestety decyzję o ogłoszeniu 2020 rokiem Tyrmanda podjęto w sejmie bez konkretnego planu. Po raz kolejny w historii świętowania jubileuszy artystów zabrakło planu dotyczącego zainicjowania ogólnokrajowych wydarzeń, a także stworzenia budżetu na propagowanie twórczości pisarza. Przykładów ignorancji nie trzeba szukać daleko, można je znaleźć choćby w działaniach telewizji publicznej, która zamiast przyczynić się do stworzenia filmu o światowej sławy pisarzu, woli promować podlaską gwiazdę disco polo. Winę ponoszą także samorządy dużych miast, które nie widzą powodów do organizacji przedsięwzięć związanych z jubileuszem. Warszawa, Wrocław, Kraków – w tych miastach ledwo słychać o roku Leopolda Tyrmanda. Za to w „prowincjonalnym” Darłowie, rozsławionym przez pisarza w Siedmiu dalekich rejsach, już pod koniec 2019 r. stanęła ławeczka Tyrmanda, a w lutym tego roku odbyły się inspirowany twórczością pisarza koncert rapowo-jazzowy oraz wystawa w miejskim ośrodku kultury Jazz Tyrmanda. Dlaczego Warszawa zapomina o synu swych ulic? Dlaczego Kraków i Wrocław, miasta aspirujące do rangi krajowych stolic kultury, zapominają uwzględnić w planach wydarzeń na ten rok jubileuszu tego istotnego twórcy?
za które miał odpowiadać Marcin Prokop, z którym Żuławski pracował przy ekranizacji Wojny polsko-ruskiej. Scenografię zaprojektowała Joanna Kaczyńska, a kostiumy Anna Englert. Czołówce polskich aktorów zaangażowanych w produkcję miało towarzyszyć aż trzy tys. statystów. Realizacja filmu jednak nie doszła do skutku, podobno z powodu braku ostatecznej akceptacji scenariusza przez syna pisarza, Matthew Tyrmanda, spadkobiercy praw autorskich ojca. W sierpniu 2019 r. na stronie
Zły film, którego nie ma W 2013 r. media obiegła wiadomość, że Xawery Żuławski, twórca seriali i rezyser filmów eksperymentalnych takich jak Wojna polsko-ruska, wiosną 2014 r. podejmie się kręcenia Warszawa, źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe zdjęć do ekranizacji jednej z najgłośniejszych powieści PRL-u – Złego Leopol- PISF pojawiła się informacja o dofinansowada Tyrmanda. Film pod szyldem studia Wa- niu wniosku złożonego przez Uppercut Film, ter Color uzyskał dofinansowanie z Polskiego w którym Matthew Tyrmand zasiada w zarząInstytutu Sztuki Filmowej w kwocie 3,5 mln dzie. Według złożonej przez wytwórnię aplizł. Chcemy zrobić kosmiczny film. Krew bę- kacji realizacja ekranizacji Złego miała koszdzie się lała – mówił na łamach prasy reżyser. tować 19,3 mln zł. Producenci wnieśli wniosek Ekranizacja Złego miała przywodzić na myśl o dofinansowanie w wysokości 6 mln, jednak amerykańskie Marvelowskie produkcje o su- decyzją dyrektora PISF otrzymali zaledwie 1 perbohaterach, jednocześnie łącząc w sobie ce- mln. Niestety, mimo trwającego roku Leopolda Tyrmanda, o nadchodzących zdjęciach lub chy klasycznego filmu gangsterskiego. Początkowo produkcję opóźniono o rok. o terminie rozpoczęcia produkcji zarówno proWiosną 2015 r. ekipa była już gotowa do zdjęć, ducent, jak i media branżowe milczą.
KSIĄŻKA
Z pewnością trudności związane z realizacją Złego pomogły w wyprodukowaniu innego projektu biograficznego, luźno inspirowanego twórczością i życiem Tyrmanda, scenariusza Marcina Krzyształowicza i Andrzeja Gołda. Sam film ze względu na niski budżet i niedopracowaną fabułę doczekał się wielu negatywnych recenzji. Zaś nad reżyserem Marcinem Krzyształowiczem rozciągało się widmo sądów, kar i procesów na skutek wysuwanych przez syna pisarza oskarżeń o łamanie praw autorskich i zniesławienie ojca.
Gdzie spotkać Tyrmanda? Oczywiście spuścizna twórcy, o którym media mają w zwyczaju pisać jako o człowieku o 12 twarzach jest niezwykle różnorodna. Prócz wcześniej wymienionych zbiorów opowiadań i powieści, Leopold Tyrmand był twórcą scenariusza filmu Naprawdę wczoraj, z Andrzejem Łapickim i Beatą Tyszkiewicz w rolach głównych. Niestety zaledwie po trzech tygodniach od premiery cenzura wycofała film z kin. Na szczęście dziś, za sprawą internetu, jest dostępny bardziej niż kiedykolwiek. Tyrmand to także prekursor nadwiślańskiego jazzu. Został pierwszym prezesem Jazz Clubu w Polsce, stworzył również motyw przewodni, który po dziś dzień rozpoczyna jazzowe festiwale w kraju. W przerwach między kolejnymi odsłonami pracy artystycznej zajmował się także publicystyką. Dzięki powszechnie dostępnej digitalizacji archiwów „Przekroju” i „Tygodnika Powszechnego” możemy obcować z jego artykułami w domowym zaciszu – ostrymi, satyrycznymi, bezkompromisowymi. Warto lepiej zapoznać się z twórczością Tyrmanda, zajrzeć do wznowionych wydań prozy pisarza, wcześniej opublikowanych przez wydawnictwo MG w 2015 r. z okazji 60. rocznicy ukazania Złego. Następnie zaś zasiąść do filmu Naprawdę wczoraj, zasłuchać się w nowoorleański jazz lub odnaleźć w internetowych archiwach wywiady autora z Pablem Picassem i Julianem Huxleyem. I skorzystać z okazji, że twórczość Leopolda Tyrmanda jest dziś, jak nigdy dotąd, dostępna na wyciągnięcie ręki! 0
kwiecień 2020
KSIĄŻKA
/ recenzje
Jazzowe bachanalia Czym jest jazz? Czy da się jakoś zdefiniować
nych faktów dotyczących istoty oraz historii jazzu. Systematyzuje wiedzę, zaznaczając
ten szczery, muzyczny chaos? Wielu znaw-
przy tym subiektywność niektórych ze swoich spostrzeżeń. U brzegów jazzu to niesa-
ców i krytyków uważa, że nie jest to możliwe.
mowita książka, która pozwala poczuć, czym właściwie jest jazz oraz poznać kulisy jego
Jednak Leopold Tyrmand w książce U brzegów
powstawania. Autor porównuje gatunek pochodzący z półksiężycowego miasta z mu-
jazzu przynajmniej próbuje zawrzeć esencję
zyką europejską. Zauważa, że podobne mechanizmy wpłynęły zarówno na rozwój jazzu,
tego niezwykłego gatunku muzycznego roz-
jak i na popularyzację austriackiego walca, mającego ludową genezę i przez długi czas
kwitającego wśród oparów cygar na początku
zakazanego na dworze Hohenzollernów.
źródło: materiały prasowe
XX w. w Nowym Orleanie.
Początkowo jazz był pogardzanym gatunkiem. Grany w szynkach, opiewał legendar-
Tyrmand zaczyna od korzeni. Od murzyń-
ne kurtyzany, na przykład słynną Lou Lou – właścicielkę najpopularniejszego domu pu-
skich pieśni nadających rytm niewolniczej pra-
blicznego w nowoorleańskiej dzielnicy Czerwonych Świateł – czy też inne „znakomitości”
cy – tzw. work songs, granych często na tym,
ówczesnego społeczeństwa. Wielu muzyków nie potrafiło czytać nut, a swoją karierę
co akurat było pod ręką. Jass – bo tak bardzo
muzyczną rozpoczynało od gry na częściach rur z wyżłobionymi dziurkami. Chodzili za
długo nazywano te uliczne ballady– narodził się
pochodami jazzbandów i nieraz robili im swoimi popisami konkurencję.
już na statkach płynących z Afryki. Dawał na-
Trębacz William Bunk Johnson powiedział kiedyś: Playin’ jazz is talkin front the
dzieję tym, którzy często spontanicznie żalili się na swój los, płynącym prosto z serca
heart. You don’t lie . Leopold Tyrmand nie odpowiada na pytanie, czym jest jazz.
zapijaczonym głosem, śpiewając lub grając nostalgiczne blue notes. Próbowali przetrwać
Tworzy natomiast opowieść o mowie serca, lekturę niemalże obowiązkową dla lu-
w ten sposób kaprysy fatum, zmieniając nienawiść do brutalnych właścicieli w drwinę.
dzi, którzy chociaż trochę interesują się tą międzynarodową muzyką plebejską,
Blue (z ang. niebieski), kolor żałobny w świecie czarnej biedoty, wraz z jazzem towarzy-
łączącą umysły na całym świecie po dziś dzień.
szył ludziom nawet na pogrzebach. Na początku obrzędu grano smutne, religijne kawał-
Aleksandra Dobieszewska
ki, a kończono skocznymi, par excellence rozrywkowymi utworami – tak, że sami uczestnicy pogrzebu nie wiedzieli, czy mają opłakiwać zmarłego, czy tańczyć do zwariowanych
U brzegów jazzu
melodii. W ten sposób muzycy chcieli ofiarować zmarłym na pożegnanie ostatnie tchnie-
Leopold Tyrmand
nie życia, zupełnie inaczej niż ma to miejsce w kulturze europejskiej.
Wydawnictwo MG
Leopold Tyrmand wyraźnie zachwyca się tym jedynym, mającym folkowo-plebejskie
Copyright 2008, Kraków
korzenie gatunkiem, który zdołał przeniknąć do kultury całego świata. Zabiera czytelnika w sentymentalną podróż, pełną anegdotek, ocen i wyjaśnień niekiedy kontrowersyj-
ocena:
88889
Elementarz dyletanta
źródło: materiały prasowe
Bieżący rok miał być czasem wspomnień o syl-
wiadach. Teksty, z których składa się Alfabet Tyrmanda, zatytułowane są hasłami ta-
wetce i twórczości autora Złego. Niestety należy
kimi jak: Ameryka, Jazz, Komunizm. Niekiedy hasła są również imionami i nazwiskami
przyznać, że setna rocznica urodzin Tyrmanda
wybitnych twórców epoki pisarza takich jak Aleksander Ford, Marek Hłasko, Jerzy Tu-
okazała się ogłuszająco cicha i uboga w wyda-
rowicz. Te mieszane, pełne podziwu, jak i niepochlebne opinie Tyrmanda są zamiesz-
rzenia związane z wybitnym pisarzem, dzien-
czone w jednym zbiorze w kolejności alfabetycznej. Taki sposób porządkowania tre-
nikarzem i publicystą. Ciszę tę miała przerwać
ści powoduje, że ułożenie tekstów nie jest zgodne z ich chronologią powstania. Z całą
premiera filmu Pan T, która wywołała większe re-
pewnością tworzy natomiast wyjątkowo zgrabny zbiór krótkich jedno-, dwu- czy trzy-
perkusje prawne niż kulturowe. Na szczęście rok
stronnicowych esejów na tematy bliskie okresowi twórczości pisarza, w którym na-
poświęcony pamięci pisarza z pewnością ratuje,
wet bez zakładki trudno się zgubić. Teksty zbioru przedzielają nie tylko kolejne strony
wpisująca się w ten jubileusz, publikacja Dariu-
wyznaczające koniec i początek kolejnych liter alfabetu. Praca prócz tego jest zbiorem
sza Pachockiego Alfabet Tyrmanda.
zdjęć autora oraz jego rękopisów. Na uwagę zasługuje również graficzna strona wy-
Doktor habilitowany Dariusz Pachocki, znany z opracowań twórczości Edwarda Stachury,
dania zrealizowana przez Zuzanna Malinowska Studio – w szczególności kolaże z uzyskanych zdjęć rodzinnych pisarza, które wpisują się w poszczególne litery alfabetu.
Władysława Broniewskiego, Bolesława Leśmia-
Alfabet Tyrmanda Dariusza Pachockiego jest edytorskim przykładem tego, jak nale-
na i Leopolda Tyrmanda, w swojej najnowszej
ży publikować zbiory fragmentów tekstów, notatek i wywiadów, które na pierwszy rzut
publikacji wziął na warsztat literacką aktywność twórcy czterech dekad. Wykorzystu-
oka nie łączą się ze sobą, jednak w dopracowanej formie pod wspólną okładką zaczynają
jąc wywiady prasowe, nieznane dotąd notatki pisarza i materiały służb PRL-u, stworzył
tworzyć pewną całość. Książka ta jest nie tyle tytułowym alfabetem, ile swoistym ele-
swoistą encyklopedię pojęć związanych z czasami Tyrmanda, do których sam odczuwa
mentarzem, który każdy pasjonat i miłośnik twórczości Leopolda Tyrmanda, zerkając na
pewien sentyment. Jest to zlepek powojennych poglądów pisarza na temat rzeczywisto-
swoją półkę, powinien mieć na uwadze.
ści państw bloku wschodniego i realiów świata zachodniego. Są wśród nich często wypo-
M i k o ł a j s ta c h e r a
wiedzi oceniające nie tylko system i władze, lecz także znanych artystów. Jak podkreśla we wstępie Pachocki, zbiór składający się z opinii autora Złego nie jest obrazem tego, co
Alfabet Tyrmanda
rzeczywiście myślał, lecz tym, co chciał, byśmy sądzili na temat jego myśli.
Dariusz Pachocki
Publikacja to przede wszystkim staranna praca edytorska Pachockiego, który w każdym dziele, w którym to możliwe, stara się dotrzeć do autorskiego przekazu,
Wydawnictwo: MG Kraków 2020
niejednokrotnie mierzącego się z reliktami cenzury, niedokładnymi tłumaczeniami czy odpisami rękopisów, wpływających na przekaz informacji zawarty w notatkach i wy-
30–31
ocena:
88887
twórczość studencka /
KSIĄŻKA
KONKURS LITERACKI anons
By wyrazić
Jesień z wiosennym słońcem
zgłaszam kandydaturę stanowisko żona co mogę zaoferować garść tragicznych żartów niekompetentne gesty brak taktu ale pewność siebie przednia
By wyrazić dobro muszę zaznać wielu cierpień i patrzeć jak pod stertą rozczarowań płoną marzenia
Słów moich wiadra wylewałem, za twoje jedno słówko i Ciebie czule w nich kąpałem, byś mi skinęła główką.
M a ł gorzata kloch
Paradoks wiary może ktoś mnie kiedy niedokochał upośledził funkcje poznawcze wystawił na przewlekły stres publicznie ośmieszył patrząc szyderczo w zapłakaną twarz a może to był boży plan bo ty to chyba tak nazywasz
By wyrazić miłość muszę zbierać okruchy połamanego serca i czekać aż ktoś zapragnie je przygarnąć By wyrazić pokój muszę czytać o płonących miastach i słyszeć w wyobraźni strzały z karabinu By wyrazić spokój muszę odczuwać lęk i uciekać od głosów z własnej głowy Żeby pozbyć się wszystkich paradoksów życia muszę umrzeć
M a ł gorzata K loch
A leksandra O rzeszek
Pieśń Pańska XVII Morze świateł na ciszy równinie, buduje obraz naszej wielkości Każdy z nas własną drogą popłynie, co pozostanie to znajomość. Jutro wędrówka nowa nas złapie, relacje w pamięci i sercach zostaną Choć każdy ma inną drogę na mapie, wspólnie walczymy z wczorajszą raną. Nikt nam nie karze błędów powielać, My sami w marazmie jak granit Dopiero we wspólnym myśleniu, wnioskami haftujem aksamit. Oby czułości nam nigdy nie zabrakło, by sercem pokonać ten marazm Możemy jutro tworzyć już dzisiaj, pracę zacznijmy... Od zaraz.
Byś Ty mi uśmiech swój wręczyła, który był tylko dla mnie. Przynajmniej ja tak pomyślałem. I pomydliłem się szkaradnie! W oparach emocji utkwieni: Ja wparzony, a Ty parzyłaś. I wciąż nie wierzę! Co za siła! Czyż można ładniej się rumienić? Gdy prędko za dłoń Cię złapałem, zakwitły zaraz piękne dłońce. Zakwitły. I wyparowały. Jesieni tej. Z wiosennym słońcem. Mnie zatrzymało w mym zachwycie, i było cieplej wtedy jeszcze. “Czy można prolongować mycie?” – z pytaniem w oczach nadal pieszczę. Strzelałaś wciąż tym samym „chyba”. Powinno trafić, a chybiło. Marny był ze mnie faktu skryba... W cieple kąpieli tej tak miło! Jak wyszłaś czysta, zgięłaś klamkę. Ciepło umknęło i bawienie. Myślałem: w mą chwyconaś ramkę... a Ty – raz! – pod słońca promienie! Spłynęły wody piękne moje, a dłońce, choć tylko na chwilę, to pożegnałem je spokojem. Będę pamiętać szaławile! By podlać chociaż to wspomnienie, wciąż pada kropel słów tysiące. Nie zwiędnie, jak bywa w jesienie. Ta jesień ma wiosenne słońce.
F eliks D. M arkusheuski
A rkadiusz K lej
Informacja Jeśli chcesz podzielić się swoją twórczością, z szuflady przenieść się na strony największego czasopisma studenckiego w Polsce, wyślij swój wiersz lub fragment prozy na adres:
magiel.konkurs.literacki@gmail.com Wyniki następnych edycji konkursu już w kolejnych numerach.
kwiecień 2020
/ jazz węgierski, jazz rumuński miłość w czasach polędwicy
Był jazz T E K S T:
ALEKSANDRA MARSZAŁEK
...rumuński, węgierski, a może jednak amerykański? tosunek do rumuńskiego folkloru w muzyce wzbudza niekiedy skrajne emocje. Asymetria rytmów czy agresywne brzmienie instrumentów smyczkowych nie zawsze bywają przyjemne dla niewprawionego ucha. Pomimo fascynującej budowy i rytmów, na które nie bez wpływu pozostaje tradycyjna muzyka romska, kompozycje ludowe Rumunii nie pretendują zwykle do miana potencjalnej bazy dla współczesnych gatunków muzyki rozrywkowej. Sam rozwój jej jako takiej jest w XX w. dla Rumunii problematyczny. Najtrudniej jest z jazzem, którego w nowoczesnym wydaniu niemal do 1965 r. praktycznie grać nie można.
S
Tłumiony aż do połowy lat 60. rumuński jazz pozostaje swoistą zagadką. O tym skutecznie zagłuszonym fenomenie nie ma za dużo informacji. Wiemy, że istniał. Wiemy, że „żył”. Ale nie wiemy, gdzie się ukrywał. jestrowane jeszcze na terenie kraju w drugiej połowie lat 50., prezentują jednak nieszczególnie wymagające kompozycje fortepianowe, niekiedy własne adaptacje rumuńskich „klasyków”. Swoje muzyczne skrzydła może rozwinąć dopiero w czasie pobytu w Czechosłowacji, gdzie środowisko jazzowe jest w tym czasie relatywnie mniej skrępowane. Nie tylko nagrywa tam kilka płyt, ale regularnie muzykuje jako członek licznych praskich for-
Jedno imię, wiele obliczy Jancsy Kőrössy – bądź też Ianscy, János, Jancy czy Iansci, w zależności od perspektywy – na świat przychodzi jako rodowity Węgier pod sam koniec 1926 r. w miejscowości Cluj w Rumunii. Jego pierwszym instrumentem są skrzypce, na których młody muzyk grywa w orkiestrze ludowej. Dzięki temu doświadczeniu, ma szanse dogłębnie przeanalizować strukturę zarówno rumuńskiej, jak i węgierskiej muzyki ludowej – zwrócić uwagę na liczne podobieństwa, dostrzec subtelne różnice, a przede wszystkim, odnaleźć osobistą inspirację, do której sięgać będzie do końca swojej artystycznej działalności. W połowie lat 40. odkrywa swoje powołanie – grę na fortepianie – w konsekwencji czego rozpoczyna muzykowanie w Electrode Ensemble – orkiestrze należącej do najważniejszej państwowej wytwórni płytowej w Rumunii. Nieusatysfakcjonowany działalnością grupy porzuca ją, aby ostatecznie poświęcić się fascynującemu go wówczas jazzowi z Ameryki. Ile wersji jego imienia, tyle różnych wpływów będzie widocznych w całokształcie twórczości muzyka. Pierwsze nagrania pianisty, zare-
32–33
występowi pianisty – można na nim usłyszeć aż sześć utworów tego znakomitego kompozytora i instrumentalisty. W Polsce Kőrössy ma szansę nagrać jeszcze jedną skromną, niezobowiązującą muzycznie siódemkę . Tutaj postrzegany jest jako niezwykle utalentowany, tajemniczy geniusz fortepianu. Nagrania muzyka pojawiają się nakładem węgierskiego Qualitonu. Na Węgrzech komponuje ponadto ścieżki dźwiękowe do filmów. Przede wszystkim jednak, w 1964 r. pojawia się jego pierwsza płyta dwunastocalowa – János Kőrössy es Együttese – na której artysta podejmuje się własnej interpretacji amerykańskich standardów, a także sięga do dorobku współczesnych sobie węgierskich twórców.
Seria jazz
macji. Pianistę fascynuje, z jaką łatwością Czesi potrafią zaadaptować styl grania amerykańskich mistrzów.
Swego nie znacie W 1961 r. Kőrössy nagrywa dziesięciocalowy album Jazz Recital jako jedną z płyt dla Supraphonu. Prezentuje na nim głównie standardy jazzowe zza oceanu. Zaledwie rok później pojawia się na festiwalu Jazz Jamboree w Warszawie. Tam nagrany zostaje album Jazz Jamboree 1961 nr 5 (z akompaniamentem m.in. Romana Dyląga na perkusji oraz Bernta Rosengrena na trąbce), w całości poświęcony
W kolejnym roku powraca do kraju, aby tam zainicjować powstanie Serii Jazz , czyli serii albumów z nagraniami rumuńskich (i nie tylko!) zespołów jazzowych. Okres ten jest niezwykle pamiętny dla rozwoju nowoczesnego rumuńskiego jazzu – właśnie wtedy słuchacze słyszą po raz pierwszy audycję stacji radiowej nadającej „zakazaną” dotychczas muzykę. Pierwsza pozycja z Serii Jazz nagrana zostaje wraz z kontrabasistą (i również pianistą) Johnnym Răducanu, któremu około 1967 r. Jancsy Kőrössy towarzyszyć będzie na kilku utworach znajdujących się na albumie Jazz In Trio (czyli czwartego woluminu wspomnianego płytowego cyklu). W 1969 r. pianista rozpoczyna eksperymenty z awangardowym jazzem wolnej formy, nagrywając kolejny album, tym razem w RFN. Niedługo potem definitywnie opuszcza Rumunię, aby przeprowadzić się do Stanów Zjednoczonych. Umiera w 2013 r. Choć ceniony przez Polaków i Czechów, w swoim kraju pozostaje relatywnie mało znanym muzykiem. 0
jazz węgierski, jazz rumuński /
Bass on top. O pewnym węgierskim kontrabasiście słów kilka dy jest mowa o węgierskim wkładzie w światowy dorobek jazzu, najczęściej na myśl przychodzi powszechnie znany i ceniony gitarzysta pochodzenia węgierskiego, Gabor Szabó. Trudno się dziwić – jego płyty wydawane były głównie w Stanach Zjednoczonych, dostępne dla każdego. Poza tym artystą, o jazzie pochodzącym z Węgier się nie wspomina, bo właściwie jaki jazz mógł wykształcić się w kraju skutecznie przykrytym żelazną kurtyną? No właśnie – nietuzinkowy, jedyny w swoim rodzaju, lecz z drugiej strony, także nie w pełni doceniony.
G
Aladár z tych Aladárów Aladár Pege, dziś najbardziej rozpoznawalny węgierski kontrabasista, przychodzi na świat w październiku 1939 r. w Budapeszcie. Można powiedzieć, że już wtedy ma zadatki na znakomitego muzyka. Rodzi się bowiem w rodzinie wirtuozów – w latach 40. jego ojciec (również noszący imię Aladár), oprócz muzykowania, zajmuje się szeroko pojętym popularyzowaniem jazzu na ziemiach węgierskich. Sam Aladár junior, jako przedstawiciel czwartego pokolenia mistrzów kontrabasu, kontynuuje rodzinną tradycję i mając zaledwie piętnaście lat opanowuje grę na tym niezwykłym instrumencie. Choć przede wszystkim kształci się na muzyka klasycznego, już na tym etapie rośnie w nim zamiłowanie do jazzu nowoczesnego. Zafascynowany jest w tym czasie dokonaniami amerykańskich kontrabasistów, takich jak Oscar Pettiford czy Ray Brown. Tego drugiego za parę lat upamiętni Pege w swojej dojrzałej już wówczas twórczości.
Blues in Bled, ale jazz w Warszawie W 1963 r. Aladár Pege formuje trio, z którym debiutuje jako Modern Jazz Trio na czwartej edycji międzynarodowego festiwalu jazzowego w miejscowości Bled na terenie ówczesnej Jugosławii. Występ zostaje zarejestrowany, dzięki czemu jeszcze w tym samym roku utwór Dalia pojawia się na kompilacji nagrań z festiwalu wydanej przez jugosłowiańską wytwórnię Ju-
Kontrabasista od pokoleń. Od najmłodszych lat zachwycony muzyką klasyczną – wychowany na kompozycjach światowej sławy Węgrów Ferenca Liszta czy Béli Bartóka. Swoją fascynację kieruje przede wszystkim ku jazzowi, szczególnie w stronę jego nowoczesnych odmian. Choć w połowie XX w. gatunek ten nie jest najchętniej uprawianym na Węgrzech, Aladár Pege przełamuje utarte schematy i podąża własną ścieżką muzycznego rozwoju. goton. Podczas muzycznego wydarzenia artysta poznaje wybitnego polskiego pianistę, Andrzeja Trzaskowskiego, z którym wkrótce spotka się ponownie w Warszawie. W roku 1964 Modern Jazz Trio w tym samym składzie nagrywa dla węgierskiego Qualitonu niskonakładowy mini-album Blues in Bled. Siedmiocalowa płyta, choć nie wzbudza szczególnego zainteresowania wśród lokalnych słuchaczy, doskonale prezentuje znakomity warsztat całego personelu, a także daje upust muzycznej erudycji Aladára. Nie jest to kalka z dokonań zachodniego jazzu. Wręcz przeciwnie – utwory znajdujące się na niej ubarwione są licznymi kompozytorskimi innowacjami
skrojonymi na węgierską miarę. Bazę do jednego z nich, Kék Tó, stanowi motyw z popularnej na Węgrzech kompozycji z początku XX w. Jako lider zespołu i kompozytor, Pege wyróżnia się przede wszystkim autorskim stylem i subtelnym wyczuciem w syntezie hard bopu oraz elementów węgierskiego folkloru i muzyki klasycznej. Pod koniec roku Pege prezentuje swoje zdolności na warszawskim Jazz Jamboree wraz z towarzyszącym mu na fortepianie Wojciechem Karolakiem. Owocem występów tego duetu oraz innych artystów staje się analogiczna do jugosłowiańskiej, festiwalowa składanka ( Jazz Jamboree 1964 vol. 1, Polskie Nagrania). W międzyczasie kontrabasista
zachwyca również publiczność festiwalu w czechosłowackiej Pradze.
Wszędzie, choć nie zawsze na Węgrzech Dwa lata później w Pradze nagrywa także swoją drugą EP-kę. W 1966 r., nakładem wytwórni płytowej Supraphon, minialbum Bass on top pojawia się w sprzedaży w dwóch wariantach – pierwszym, wzbogaconym okładką z interesującym wzornictwem i oznaczeniami w języku angielskim, oraz drugim, w okładce zastępczej i z etykietą w języku czeskim. Płyta zawiera dwa utwory – na stronie B znaną już z festiwalu w Bledzie Dalię, na stronie A natomiast Salute to Ray Brown – swojego rodzaju muzyczne pozdrowienie cenionego za młodu muzyka. Nagrania te są nieco mniej dynamiczne niż Blues in Bled, jednak w dalszym ciągu stanowią znakomity dowód na to, w jak indywidualnym kierunku rozwijał się jazz z perspektywy tego wyjątkowego węgierskiego twórcy. W lipcu 1970 r. Aladár Pege z zupełnie nowym składem pojawia się na festiwalu w Montreux w Szwajcarii, gdzie okrzyknięty zostaje najwybitniejszym europejskim solistą swojego pokolenia. W tym samym roku na Węgrzech nagrywa swoją pierwszą płytę długogrającą – Montreux Inventions. Oprócz kontrabasu, na albumie pojawiają się wiolonczela i gitara basowa, za pomocą których Pege ubogaca brzmienie niektórych z kompozycji. Ponadto usłyszeć można saksofon, który jak dotąd nie pojawił się we wcześniejszych nagraniach Aladára. Muzyk ewidentnie eksperymentuje – wśród utworów zamieszczonych na płycie znajdują się nawet interpretacje popularnych melodii z Zachodu. Po pięciu latach kontrabasista przenosi się do Berlina, gdzie zamieszkuje aż do 1978 r. Tam, inaczej niż w rodzimym kraju, może swobodnie i z powodzeniem grać jazz nieskrępowany polityką. Po tym czasie powraca na Węgry, gdzie postanawia zająć się kształceniem kolejnych pokoleń artystów na Akademii Muzycznej w Budapeszcie. Pod koniec życia zdarza mu się zagrać z Herbiem Hancockiem czy w zespole upamiętniającym Charlesa Mingusa. Umiera w 2006 r. 0
kwiecień 2020
/ outsider music
Muzyka spoza środka Jest muzyka poważna i muzyka rozrywkowa. Jest też outsider music – muzyka odludków, dziwaków i ludzi cierpiących na zaburzenia. Zupełnie niepoważna – a może właśnie najbardziej poważna ze wszystkich? T E K S T:
M AR E K K AW K A
ojęcie muzyka outsiderska powstało analogicznie do sztuki naiwnej, nazywanej też art brut. Wydaje się jednak, że w przypadku sztuk plastycznych klasyfikacja ta jest mniej problematyczna niż w muzyce – jest bowiem warunkowana brakiem pewnego zbioru umiejętności, najczęściej potwierdzonych stosownym wykształceniem. Tworzenie muzyki od dziesięcioleci ulega zaś coraz większej demokratyzacji. W związku z tym mówi się, że outsider music to twórczość osób doświadczonych problemami natury psychicznej bądź zaburzeniami rozwojowymi. Taka definicja budzi jednak wątpliwości – przecież wielu artystów, także bardzo cenionych i popularnych, boryka się ze schizofrenią czy innymi dolegliwościami psychicznymi. Twórca terminu, radiowy DJ Irwin Chusid, wyróżnił dwie cechy outsider music – szczerość i brak świadomości własnych braków. Co jednak z twórczością takich artystów jak Jandek czy Daniel Johnston, którym przypina się tę etykietkę, chociaż są cenieni przez krytyków, współpracują z innymi artystami scen niezależnych i wywierają na nich jak najbardziej poważny wpływ? Czegóż im brakuje? Wygląda na to, że definicje tylko zaciemniają obraz. Jedno można stwierdzić na pewno – podstawową różnicą pomiędzy nawet najgorszą muzyką outsiderską a muzyką po prostu złą jest intencja. Y. Bhekhirst, Jandek czy Wiesław Miernik są stuprocentowo szczerzy – kierują się potrzebą przekazania czegoś światu albo czystą, platoniczną i nieodwzajemnioną miłością do muzyki. Rezultat ich pracy tak się ma do niskojakościowego popu czy rapu, jak The Room Tommy’ego Wiseau do Kac Wawy. Z pewnością czynnikiem wzmagającym fascynację jest też aura tajemniczości zazwyczaj towarzysząca twórcom muzyki outsiderskiej. Często ukrywają oni swoją tożsamość w gąszczu pseudonimów, tropów i zmyłek, co zaciąga słuchaczy do internetowych króliczych nor, gdzie mają nadzieję odkryć prawdę na temat swojego idola.
P
Skwar na Okęciu Pod koniec lat 80. nowojorskie sklepy płytowe nawiedzał pewien jegomość. W każdym z nich bez słowa zostawiał kasetę magnetofonową, po czym natychmiast wychodził. Kaseta, podpisana enigmatycznym nazwiskiem Y. Bhekhirst, nosiła tytuł Hot in the Airport. Jeśli któryś ze sprzedawców postanowił ją włączyć, zapewne doznał dużego szoku. Hot in the Airport to bowiem trwająca 43 minuty dekonstrukcja popu, jaki znamy. Dodajmy, że prawdopodobnie niezamierzona dekonstrukcja. Kryptyczne, ale i dotykające codzienności teksty niemiłosiernie fałszowane przez Bhekhirsta obdarzonego mocnym latynoskim akcentem. Nowofalowe brzmienie gitary, basu i perkusji, które nie słyszały nigdy słowa „metrum”. Wreszcie niezwykła, amorficzna struktura, w której zwrotki, refreny, mostki, a nawet solówki mieszają się w przerażającą breję, a jeden z utworów w połowie zaczyna się od nowa. Może brzmi odrzucająco, ale naprawdę warto tego posłuchać – nie ma chyba innej płyty, która tak zbliżałaby się do akceptowalnej muzyki popowej i jednocześnie krążyła po zupełnie innej orbicie. Trudno powiedzieć, czy Bhekhirst chciał stworzyć dzieło awangardowe, ożywiające no wave w jeszcze bardziej chaotycznej formie, czy też nagrać sympatyczny album popowy (najbardziej wyszlifowany i najbliższy popowej słuchalności jest utwór tytułowy, wydany także jako singiel). W każdym razie, od kiedy w połowie lat 90. wspomniany wcześniej Chusid odkrył Hot in the Airport, na forach internetowych trwają dyskusje na temat płyty i jej autora (bądź autorów – niektórzy twierdzą, że w części utworów słychać grę kilku muzyków, a nie nakładane na siebie kolejne ścieżki zagrane przez Bhekhirsta). Sam Bhekhirst to prawdopodobnie pseudonim niejakiego Joségo Díaza Guzmána, Peruwiańczyka (dawniej zamieszkującego podnowojorskie miasteczko New Hyde Park), który posiada prawa autorskie do Hot in the Airport oraz szeregu innych, nigdy nieodkrytych wydań. Nikomu jednak nie udało się skontaktować z sa-
mym Díazem, nieznane pozostają więc jego motywacje i okoliczności towarzyszące nagraniu płyty.
Opuszcza cię schizofrenia Najbardziej znanym polskim muzykiem-outsiderem jest prawdopodobnie Wiesław Miernik. Mieszkaniec świętokrzyskiego Suchedniowa zajmuje się działalnością muzyczną po godzinach – jego główne zajęcie to sprzedaż leczniczych wisiorków z Buddą. Mistyczną stronę ludzkiej natury reprezentuje też duża część jego bogatej twórczości, zamieszczanej na portalu YouTube. Miernik chwali się swoimi leczniczymi zdolnościami, porusza kwestię filozofii buddyjskiej, śpiewa też o miłości, a zwłaszcza o seksie. Ta tematyka pojawia się w największym hicie białowłosego barda – Wieczornych telefonach. Utwór, z naprawdę chwytliwym refrenem, wielokrotnie był coverowany przez zespoły spod znaku rockowego pazura i mocnego brzmienia, które pozbawiają kompozycję całego uroku. Warto posłuchać, zwłaszcza że Miernik jest perfekcjonistą, który, niczym Kanye West, wielokrotnie poprawia swoje piosenki, wrzuca ich nowe wersje, usuwając stare, więc interesujące nas nagranie może przepaść w odmętach internetu. Trzeba też wspomnieć o warstwie instrumentalnej twórczości suchedniowskiego muzyka. Część utworów, jak wspomniane Wieczorne telefony, prawdopodobnie opiera się na generycznych, darmowych ścieżkach ściągniętych z internetu. Z kolei Cztery szlachetne prawdy czy Odzienie to prawdopodobnie oryginalna produkcja Miernika – amalgamat syntezatorowych brzdęków i buczeń oraz zaskakującej elektronicznej perkusji. Na szczególną uwagę zasługuje gotyckie wręcz Nie opłacę prostytucji. Polską mowę reprezentują też (choć przebywają na emigracji) dwie artystki: Dorota Lopatynska de Slepowron i Aldona Orłowska. Ta pierwsza, mieszkająca w Wielkiej Brytanii malarka, aktorka, modelka i projektantka, czuje się najlepiej w klimatach przedwojennych. Jej covery piosenek kabaretowych (z czasów, kiedy to
Przygotowana przez autora playlista prezentująca wybrane utwory zaliczane do outsider music znajduje się pod adresem: tiny.cc/magiel-outsider
34–35
recenzje /
PH/Loma Vista
A na końcu – prawdziwa miłość Na poletku muzyki outsiderskiej panuje olbrzymia różnorodność. Wiele dzieli The Shaggs, trio nastoletnich sióstr stworzone przez ojca w celu wypełnienia przepowiedni wyczytanej
Przeciek. Zjawisko zbierające ostatnio coraz więk-
porozumienia między stylistyką instrumentali Madliba
sze żniwa dopadło częstych gości wygłuszonych
z czasów Madvillainy a współczesnymi trendami. Z pry-
przestrzeni Denzela Curry’ego i jego wspólnika Ken-
mitywnej materii uformowała się strefa złotowłosej dla
ny’ego Beatsa. Wpadają w wir pościgu mającego na
agresywnej, ale dostosowującej się do zmian brzmie-
celu odzyskanie poszczególnych kawałków kolabo-
niowych, nawijki Zeltrona. Nie ma w niej głębi znacze-
racji, zanim traf ią na słuchawki wygłodniałych fanów.
nia, dobór tekstów odbywał się bezpośrednio przy
Do pełnego wsiąknięcia w ich misje warto posłużyć się
mikrofonie. Tym sposobem warstwa liryczna z chirur-
nie tylko słuchem, lecz także wzrokiem. Jest to audio-
giczną precyzją została dostrojona do tła, a dodatkowe
wizualna podróż przez osiem animowanych światów
modulacje tonem głosu nadały wręcz karykaturalny
czerpiących stylistyczne inspiracje m.in. z rysun-
charakter. Całość została skondensowana w spójnej
kowych teledysków Gorillaz i powodującej dreszcze
20-minutowej pogoni. Kenny nie sięga po zabiegi hi-
mangi Uzumaki.
perbolizacji, łatwo dociera do odbiorcy i wyzwala ape-
Każdy z globów łączy rytmy bumbapu owinięte
tyt na więcej. Unlocked, oby nie ostatni raz.
w precyzyjnie nawarstwione na siebie tekstury sam-
FILIP BRZOSTOWSKI
pli. Kenny, tworząc psychodeliczny podkład, szukał
Od czego zacząć? Od chaotycznego i rozciągniętego
I Fell Through The Earth zdaje się być antytezą ekscytującego
w czasie rolloutu albumu, zwiastującego katastrofę już na
mood-settera – utwór niezmiernie się ciągnie i nie daje żadnej
wstępie? Od wydania połowy płyty w postaci singli, które do
wskazówki, co dalej nas czeka na płycie. Z kolei niemiłosiernie
tego prezentowały totalny miszmasz brzmieniowy? Wszystkie
długie IDORU, z takimi poetyckimi wstawkami jak And you’re so
wydarzenia prowadzące do wydania Miss Anthropocene nie
cool/ ,Cause you don’t think you’re cool sprawiają, że wewnętrz-
utwierdzały w przekonaniu, że pięć lat, które Grimes miała do
na Rupi Kaur każdej alternatywki pieje z zachwytu.
dyspozycji od czasu Art Angels, zostało dobrze wykorzystane.
Czas na dobre strony albumu – produkcja, mimo że cha-
I niestety, cała płyta jest – podobnie jak tytuł – nieudaną próbą
otyczna, jest bardzo dynamiczna i klarowna, co sugeruje, że
omamienia słuchacza, że ma przed sobą coś więcej niż efek-
budżet Miss Anthropocene był niemały.
towną wydmuszkę. Huczny koncept „antropomorficznej bogini
Obronną ręką wychodzą My Name Is Dark i (do pewnego
zmiany klimatycznej” w starciu z rzeczywistością upada twardo
stopnia) Violence, na których Grimes faktycznie zgłębia te
twarzą na beton, bo ta rzekoma narratorka albumu jest po pro-
mroczniejsze aspekty ludzkości i wplata je w industrialno-
stu niezauważalna. Kanadyjka przedstawia słuchaczowi kolaż
-popowe bangery, ociekające pewnością siebie. Tylko co z tego,
gimmicków, które zamiast zaciekawiać, odciągają uwagę od
skoro reszta albumu ocieka, co najwyżej, jaszczurzym śluzem?
braku spójności: brzmieniowej, lirycznej czy jakiejkolwiek innej.
z dłoni przez jego matkę, od Daniela Johnstona – niedawno zmarłego songwritera o olbrzymiej wrażliwości i dużym talencie. Różna jest też ilość pozostawionego przez nich materiału. Od Farry Abraham, uczestniczki Teen Mom, zatopionej w autotune przez całą długość trwania swojej jedynej płyty, do której wokale nagrała nie słysząc podkładów, aż po Jandeka – twórcy ponad stu albumów z mrocznym, atonalnym folkiem, otoczonego do niedawna aurą zupełnej tajemnicy. Do każdego z nagrań warto jednak podejść z czymś więcej niż drwiną. Są one wyrazem bólu, pragnień, emocji, może różnych od tych zazwyczaj prezentowanych w muzyce popularnej, ale bardzo prawdziwych i powszechnych. 0
Problem polega na tym, że po tak obiecującym tytule jak
Drum’n’bassowe wstawki w 4ÆM, akustyczne gitary żyw-
Miss Anthropocene można się było spodziewać ukazania mi-
cem wzięte z najntisowych alt-rockowych hymnów, będące fun-
zantropii na miarę Sartre’owskiej myśli piekło to inni ludzie.
damentem Delete Forever, czy chiński spoken word tworzący
Niestety w wydaniu Grimes dostajemy jedynie parafrazę
główną oś Darkseid – to czynniki wpływające na brzmienie al-
brzmiącą: piekło to słuchanie 44 minut edgy statementów
bumu. Porównywać je można z temper tantrum czternastolatki,
Kanadyjki, której głównym zajęciem jest zapewnianie o tym, że
która chce pokazać rodzicom, że ludzie są głupi, ale z braku lep-
jej mąż to w głębi duszy drugi Bernie Sanders. Czego na pewno
szych argumentów krzyczy losowe frazy znalezione na Tumbl-
nie dostajemy – to ciekawej muzyki.
x yz z z
Denzel Curry, Kenny Beats Unlocked
pu i eurodance, czasem można też usłyszeć prawdziwy rarytas – trąbkę lub wokale Poloka. 72-letnia Orłowska najczęściej śpiewa na temat, o którym muzyka popularna przelała już morze słów, czyli o miłości. W ten sposób łamie tabu dotyczące osób starszych. Wraz z mężem wystąpiła m.in. w warszawskim klubie przy ulicy Jasnej 1, co potwierdza jej kultowy status na polskiej scenie internetowej.
ocena:
xxxxy
ocena:
słowo nie kojarzyło się jeszcze z chłopem przebranym za babę przebraną za księdza) oglądane są, przynajmniej według niej, miliony razy. Lopatynska de Slepowron uważa bowiem, że jest ofiarą niefrasobliwości lub też oszustwa YouTube’a, który wyświetla pod jej filmami liczby wyświetleń setki razy mniejsze niż rzeczywiste. Obdarzona potężnym głosem Aldona Orłowska jest z kolei mieszkanką Szwecji. Za pośrednictwem kanału na YouTubie możemy się zapoznać z jej twórczością, niezmiennie w formie teledysku, który przypomina rodzinny filmik z wakacji. Na szczególną uwagę zasługuje warstwa instrumentalna, za którą odpowiada mąż artystki, Eugeniusz Polok. Czerpie ona z najlepszych tradycji synthpo-
Grimes Miss Anthropocene 4AD
rze. Jedynym spójnym elementem jest klamra kompozycyjna – początek i koniec albumu są tak samo rozmemłane. So Heavy
A LEX MA KOWSKI
kwiecień 2020
xxxxz
ocena:
/ recenzje
King Krule Man Alive!
True Panther/Matador
Man Alive! Z takim tytułem powraca po trzyletniej prze-
nie niemal tak mocno jak towarzyszące mu w tej sekwencji in-
rwie nazwany przeze mnie królem mieszanki jazz fusion,
strumenty. Nierytmiczne dźwięki, huki, trzaski, rozklekotana
indie rocka oraz elementów post-punka i darkwave, Ar-
perkusja, gitara – wspólnie tworzą poruszający nieład, który
chy Ivan Marshall – 25-letni Brytyjczyk o wyróżniającym
kojarzę z sylwetką Iana Curtisa, wokalisty wcześniej wspo-
się wyglądzie, rudy młodzieniec drobnej budowy, z niską
mnianego przeze mnie zespołu. W każdym utworze King Krule
i wyjątkową barwą głosu. King Krule nie umarł, nie zszedł
zawiera część siebie, dzieli się swoimi uczuciami, problemami,
ze sceny muzycznej, he’s Man Alive! W listopadzie 2019 r.
frustracją. Oddaje się emocjom do tego stopnia, że jesteśmy
wypuścił prawie 16-minutowy piękny i estetyczny film Hey
w stanie głęboko zaangażować się w muzyczny wir, wzbu-
World! złożony z kilku najnowszych utworów, będący pewne-
rzyć się lub śnić na jawie.
go rodzaju zapowiedzią przyszłego albumu. Tym skromnym
Man Alive! przypomina przejażdżkę rollercoasterem. Z po-
powitaniem świata Archy narobił wszystkim swoim fanom
czątku przyjemną, rozrywkową, ale kiedy wagonik przyspie-
smaku, jak i nadziei na kolejny genialny krążek. Czy można
sza, odczuwamy zastrzyk adrenaliny, a po wybuchu emocji
powiedzieć, że warto było czekać? Moim zdaniem tak.
znowu wracamy do spokojnej jazdy. Kiedy wagonik zwalnia,
Mimo zdecydowanie większej różnorodności, która uwy-
przejeżdżamy przez pięknie wykreowane sfery wyznaczo-
datnia się w kawałkach z najnowszego albumu, porównując
nego toru, pełne atrakcji rodem z Disneylandu i ukrytych ma-
je z bardzo spójnym The Ooz, da się dostrzec charaktery-
rzeń. Po chwili wytchnienia wagonik ponownie nabiera tempa
styczne elementy dla twórczości Marshalla. Odbijające się
i emocjonalny przekładaniec zaczyna się na nowo.
echem uderzenia w struny gitarowe, jazzowe wstawki ra-
Choć utwory kończące ten album zasługują w mojej opi-
zem tworzące harmonię, a momentami skokowo budzące
nii na szczególną uwagę, stopniowo czujemy się uśpieni,
w słuchaczu napięcie.
pogrążeni w marzeniach. Ostatecznie jak w ciężkim paraliżu
Pierwsze utwory z tej płyty nie dają mi spokoju ze wzglę-
sennym, z którego nie możemy się wyrwać, błagalnie wołamy
du na pojawiające się z tyłu głowy skojarzenie z Joy Division.
Please Complete Thee, błądzimy w smutnych, onirycznych
Czy słuszne? Trudno powiedzieć, ale warto przy tym wziąć
zgliszczach rzeczywistości. Mamy ochotę na powtórkę.
pod uwagę wybrzmiewające syntezatory, eksperymentalne
Najnowszy album Marshalla, nie ukrywam, broni się wy-
dźwięki, post-punkowe oraz mroczne, tajemnicze brzmienie,
jątkowymi elementami i geniuszem „króla”. Przed wami fa-
a zarazem niski i nieoczywisty ton głosu Archy’ego – spokoj-
scynujące 41 minut, do których przesłuchania zdecydowanie
ny, czasem kojący do snu, a niekiedy grobowy, gorączkowy,
zachęcam.
KAROLINA GOS
instynktom. Instynkt seksualny, macierzyński, terytorialny
ramy czasowe zamykające pewien etap twórczości. 2017–
i samozachowawczy, czyli przemoc w czystym wydaniu: Cau-
2019 jest przez Nicolasa Jaara definiowane już nie jako dają-
se if you can’t beat’em, kill’em, if you can’t kill’em, fuck’em, if
cy się pogłaskać house ( jak to było w 2012–2018), a bardziej
you can’t fuck’em, kill’em, if you can’t do it good, do it hard.
jako wyrywający się z objęć IDM i krzycząca elektronika, jako
Niewiele wystarczy, aby agresja, która utrzymuje nas przy
szarpany drum&bass i drgające techno. Dźwięki na tej płycie,
życiu, przemieniła się w odosobnienie – jeden ruch, jeden
zupełnie jak maleńkie gwiazdeczki, przelatują z jednego ucha
zapętlony monolog Lydii Lunch, jedno industrialne brzmienie
do drugiego, z tyłu do przodu, wznoszą się i opadają, w górę
automatu perkusyjnego. Gdy osobowość staje się dyssocjal-
i w dół, gwałtownie, nagle hamują i niespodziewanie startują
na, w głowie rozlega się Alarm (albo przynajmniej powinien).
w odwrotnym kierunku.
Dudniący bas, postrzępione techno, morficzne przejście w ko-
Fantasy to pięciominutowy opener, w którym wokal Bey-
lejny utwór – Deeeeeeefers. Słuszne sentymenty niesłusznie
oncé zsamplowany z dyskotekowego hitu Baby Boy gładko
stają się resentymentami, chaotyczne melodie stają się ilu-
wlewa się pomiędzy trzaski syntezatora, sprężystą perkusję
zjami słuchowymi. Faith to odwrotność tego stanu muzycz-
oraz wodospadowe akordy instrumentu strunowego, łudzą-
nej manii – marzycielski w sensie hipnotyczny bit, obłąkane
co podobnego do baglamy. Następujące po nim If Loving You
w sensie obłokowe cymbałki i muślinowe w sensie przemy-
Is Wrong nadal pozostaje w nieco soulowej konwencji. Wyko-
ślane wokale chóralne. Żadnych perwersji, żadnego gniewu
rzystując fragment z utworu Luthera Ingrama i powtarzające
– tylko światłość. Ambientowy techno house Penny haftuje
się przydźwięki, stworzony zostaje aksamitny utwór o deli-
miękką, soniczną poduszkę, na której można się położyć,
katnych, przytłumionych klawiszach , którego aż szkoda nie
popatrzeć prosto w słońce i pomyśleć o rzeczach, wobec
nucić pod nosem. Wraz z With an Addict to ciche podśpiewy-
których jesteśmy bezemocjonalni jak reguły matematyczne.
wanie zamienia się na uderzenia palcami typu syntezatoro-
Zadzieram więc głowę i myślę o Tobie, You (forever) – mno-
wego, bębenki typu plemiennego i barwy dźwięku typu lśnią-
żenie razy dwa, dzielenie przez dwa, dodawanie jeden plus
cego, and you don’t stop. Istnieje wiele rodzajów uzależnień,
jeden, różnic nie liczyliśmy.
ale wszystkie wpadają w pewne schematy; istnieje wiele rodzajów ludzkich zachowań, ale wszystkie podlegają pewnym
36–37
Z U Z A P O WAG A
xxxxz
Tytuł nowego albumu Against All Logic tradycyjnie już kreśli
ocena:
przeradzający się w krzyk, rozstrojony wokalnie i emocjonal-
Against All Logic 2017–2019 Other People
kuriozalna nicość /
Czas poza czasem ziewiąty dzień w zamknięciu. Pora dostawić kolejną pionową kreskę do kolekcji rysowanej skrzętnie na ścianie. Nie wiedzieć czemu tak dokładnie i precyzyjnie. I tak nikt poza mną ich nie zobaczy. Jedyny kontakt ze światem stanowi okno. Pomiędzy prętami krat widać wyłącznie kłęby kurzu przesuwane przez wiosenne podmuchy wiatru. Dziś na spacerniaku nie ma nikogo. Dziś nigdzie nie ma nikogo. Każdy jakby zamknięty we własnej celi. Chociaż może to nadal mieszkanie, a patrząc przez okno, nie widzę więziennego spacerniaka, tylko zwykły chodnik przed blokiem. A kraty? Kratami mogą być siatki montowane w oknach, żeby żaden żądny krwi komar nie zepsuł nam spokojnej, letniej nocy. Lubimy nadinterpretację. Wszechobecna nuda tylko potęguje miłość do wyolbrzymiania rzeczywistości, do upartego szukania sensu. Gombrowicz pisał, że „nic” to jest właśnie to coś, co się robi przez całe życie. Jednak teraz ewidentnie nie radzimy sobie z tymże nic, a może po prostu z niczym już sobie nie radzimy. Jeszcze moment, a jak Fuks z Kosmosu Gombrowicza zaczniemy prowadzić własne śledztwo w sprawie wróbla powieszonego na sznurku. W normalnych czasach pewnie nie zwrócilibyśmy uwagi na taki precedens, a teraz każde kaszlnięcie sąsiada z góry może być przedmiotem dochodzenia. Ciężkie czasy. Prościej byłoby nas wszystkich zahibernować i obudzić, kiedy sytuacja będzie już stabilna. Wyjście do sklepu przestanie nosić rangę misji, a na ludzi nie będziemy patrzeć jak na potencjalne ognisko zagrożenia. Halo, NASA, dlaczego jeszcze nie potraficie manipulować czasem? Podobno ktoś od was był na Księżycu. To chyba też skomplikowane. Liczymy na was, bo bez wehikułu czasu musimy żyć tu i teraz. Według Einsteina czas jest względny. Ale przy obecnym stanie rzeczy wydaje się on równie bezwzględny jak nakaz pozostawania w domu czy zupełny zakaz bezpośrednich interakcji z ludźmi. Od tych dziewięciu dni codziennie tłumaczę babci, że mam co jeść i nie przyjadę na obiad. Zawsze rozłącza się obrażona. Ostatnio miarka najwyraźniej się przebrała i moja prywatna babcia postanowiła zabawić się w UberEatsa. W sumie od opalania ma trochę ciemniejszą karnację i przyjechała na rowerze… Generalnie wszystko by się zgadzało. Oprócz tego, że to nadal babcia. Odbieranie rejbaka w pudełku po lodach, bez wymienienia powitalnego uścisku i pożegnalnego buziaka w policzek, przyprawia o łezkę w oku. Nie dość, że ciężkie, to i nad wyraz samotne te czasy. Jedynym zbliżeniem do człowie-
D
ka pozostaje zbliżenie karty do terminala trzymanego przez panią kasjerkę. Panią kasjerkę siedzącą za ogromną plexi, która stanowi mur na drodze kropelkowej. Jedna chwila i zaczniemy wątpić w sens całego przedsięwzięcia. Może lepiej już teraz żyć życiem innych, skoro nasze zaczyna za bardzo odbiegać od przyjętych standardów. Zanurzyć się w rajskim kontencie Hotelu Paradise, gdzie jedynym problemem jest mango lassi wylane na nową sukienkę i świeżo wybalsamowane nogi. Czasem przyjemnie popatrzeć na ludzi myślą nieskalanych. Chociaż może nie powinnam ich oceniać wyłącznie po tym, że 80 proc. dziewczyn ma zrobione usta, a chłopcy są albo trenerami personalnymi, albo zajmują się staniem na bramce w różnej maści klubach. Niewykluczone, że ktoś z nich dostanie w przyszłości Nobla. Na przykład w dziedzinie podrywu, masażu, czułego dotyku. Producenci mają nieskończoną wyobraźnię, a balijska grupa naprawdę szeroki wachlarz możliwości, w odróżnieniu od nas – ludzi witających się przez stuknięcie łokciami i (w słusznym celu) unikających obcych rąk jak ognia. Zawsze jednak możemy wziąć sobie do serca słowa Leona z gombrowiczowskiego Kosmosu: ja po rozum do głowy, myślę sobie, co ty będziesz cudzej ręki szukał, przecie sam masz dwie i, czy pan uwierzy, przy pewnym treningu można tak się wyspecjalizować. Jeden z wielkich pisarzy tak napisał. Z tym więc nie można polemizować. Tacy jak on zawsze wiedzą, co piszą. Chyba, że akurat nie wiedzą, a my nie chcąc wyjść na ignorantów dopisujemy do historii sens i głębsze przesłanie. Co autor ma na myśli? Niewykluczone, że czasem po prostu nic. Ostatni akapit. Zakończenie. Podsumowanie. Miejsce na jakieś mądre refleksje, trafne spostrzeżenia. Ale jak tu podsumować historię o kurzu na pustym chodniku, względności czasu, rozkoszy, Hotelu Paradise i samotności? To chyba nie ma sensu. Ale czy wszystko co widzimy, słyszymy, czytamy, czy wszystko, z czym obcujemy, musi mieć znaczenie? Może w końcu nadeszła pora żebyśmy przestali oczekiwać czegokolwiek od świata, nawet sensu. Może nie warto już zastanawiać się, jaki on powinien być, a całą naszą uwagę zwrócić na to, jacy sami powinniśmy być w tym ciągłym ciągu bezsensownej ciągłości. 0
Zuzanna Łubińska Przez tę całą kwarantannę obejrzała 50 twarzy Greya, więc teraz raczy się Gombrowiczem żeby to jakoś zbilansować.
kwiecień 2020
SZTUKA
/ słowacka awangarda
czy z powodu nadchodzącego kryzysu można spodziewać się redukcji etatów w MAGLU? znany ekspert mówi: nie wiem
Kobiety i pierroty Zafascynowany nowymi trendami w malarstwie, Mikuláš Galanda przedstawia światu kombinację archetypów tradycyjnej sztuki słowackiej z modernistycznymi dążeniami zachodniej Europy. T E K S T:
aleksandra Marszałek
ikuláš Galanda przychodzi na świat w niewielkiej słowackiej miejscowości – Turczańskich Teplicach. Wiek dziewiętnasty powoli chyli się ku końcowi. Skromna rodzina Galandów, notariuszy od pokoleń, zdaje się wówczas nadto zapracowana, aby swoje myśli zaprzątać sztukami pięknymi. Mikulaš przeżywa raczej spokojne dzieciństwo, a jako dziesięciolatek rozpoczyna naukę w jednym z męskich gimnazjów przy węgierskiej granicy. Tam po raz pierwszy spotyka kolegów, z którymi w przyszłości zapragnie przedstawić Słowakom nowy sposób pojmowania sztuki. Lata młodzieńczej beztroski nieoczekiwanie przerywa pozornie niegroźne schorzenie. Powikłania po chorobie zmuszają lekarzy do pozbawienia szesnastoletniego wówczas chłopca jednej z nóg, co skutkuje przerwaniem edukacji na rzecz długotrwałej rekonwalescencji.
M
Artysta za biurkiem Galanda nie zamierza się poddawać. Wraca do nauki, kształtując swoją już ponadprzeciętną wrażliwość na piękno. Trzy lata po zabiegu może pochwalić się pomyślnie zdanym egzaminem dojrzałości, który staje się dla niego przepustką na Akademię Sztuk Pięknych w Budapeszcie. Bujnie rozwijające się kierunki w sztuce europejskiej inspirują młodego studenta do podejmowania własnych, nieśmiałych jeszcze eksperymentów malarskich. Zmuszony przez trwającą wojnę, po niedługim czasie przerywa wyczekiwane studia i powraca do kraju, aby tam, przez kolejne sześć lat, trudnić się zawodem swoich przodków. To nie przeszkadza młodemu artyście w kontynuowaniu swoich pasji. Wraz z bratem wydają czasopismo Harman, do którego Mikulaš tworzy skromne, zarówno treścią, jak i formą, ilustracje. W sztuce europejskiej
38–39
źródło: webumenia.sk
Mikulaš Galanda, Hlava Pierota ciągle wrze. Choć czas świetności kubizmu i ekspresjonizmu powoli mija, to kierunki te w istniejącej już wówczas Czechosłowacji zaczynają odgrywać coraz ważniejszą rolę. Z nich także czerpać będzie Galanda, który
na początku lat 20. ponownie staje się studentem Akademii Sztuk Pięknych – teraz z kolei w Pradze, gdzie przez dłuższy czas pozostaje pod silnym wpływem twórczości norweskiego artysty, Edvarda Muncha.
słowacka awangarda /
SZTUKA
Pink period Do końca dekady Galanda chwyta się różnych zajęć – wykonuje coraz więcej ilustracji, przyjmuje różnego rodzaju zlecenia dla malarzy. Finalnie postanawia zostać nauczycielem. Wraz z Ludovitem Fullą, poznanym jeszcze podczas trwania praskich studiów, rozpoczyna propagowanie sztuki nowoczesnej wśród Słowaków. Mężczyźni publikują kilka numerów czasopisma Súkromné listy Fullu a Galandu (pol. Prywatne listy Fulli i Galandy), które zaczyna być postrzegane jako pierwszy w historii manifest słowackiego modernizmu. Tym akcentem artyści wkraczają w lata 30. Moment ten pokrywa się z przełomem w twórczości Galandy – rozpoczyna się tak zwany różowy okres , porównywany niekiedy do różanego okresu w dziełach Picassa. Oprócz charakterystycznych, ciepłych i różowych barw obrazów malowanych w tym czasie przez Słowaka, nazwa nawiązuje również do ich tematyki. Malarz stara się uchwycić każdy aspekt subtelnego, kobiecego piękna. Pojawiają się damy w różnym wieku – pracujące, matki oraz te dopiero w stanie błogosławionym. Galanda wystrzega się wulgarności, a jego malowidła, nieco rozmyte i niewyraźne, nastrajają odbiorcę raczej melancholijnie. Nieprzekonany przeszłymi już dokonaniami dadaistów, a także ich następców – surrealistów – Galanda pozostaje wierny spokojnej tematyce i subtelnym kształtom, które w jego mniemaniu najlepiej komponują się ze sztuką Słowacji.
Artysta wrażliwy Przed szereg kobiet, dam, staruszek i dziewczynek zaczynają wyłaniać się… błazny. Klauny, pajace i pierroty zdają się być kolejnym obiektem artystycznej fascynacji prekursora słowackiego modernizmu. Epizod błazeński, choć charakterystyczny, przedstawia się jednak jako bardzo lapidarny w kontekście całej twórczości Galandy. Artysta szybko zwraca swoje zainteresowania ku kwestiom społecznym. Obrazy, wcześniej malowane na neutralnym, jednokolorowym tle, osadzane są w wiejskich, górzystych krajobrazach. Bohaterami twórczości stają się zwykli, przeciętni ludzie, a nawet rozbójnicy znani z góralskich opowieści. Dzięki wizerunkom tych pierwszych, Galanda stara się zwrócić uwagę
Mikulaš Galanda, Šašo na problem ubóstwa w kraju. Na swoich obrazach ukazuje nierzadko żebraków, niewidomych i chorych. Także tutaj artysta wyzbywa się jakiejkolwiek agresji. Nie próbuje też nikogo szokować czy uwypuklać negatywnych cech ludzkich.
Galandovci W drugiej połowie lat 30. artysta wraz z żoną opuszczają kraj rodzinny i przeprowadzają się do Paryża. Pomimo uroków francuskiej stolicy Galanda nie zapomina o Słowacji, wciąż stanowiącej natchnienie dla kolejnych jego prac. Po niedługim czasie rodzina powraca do Bratysławy, gdzie Mikuláš Galanda umiera w wieku czterdziestu trzech lat, pozostawiając po sobie spuściznę, z któ-
źródło: webumenia.sk
rej czerpać będą następne pokolenia. Niecałe dwadzieścia lat po jego śmierci, twórczość Galandy inspiruje grupę młodych artystów, którzy w 1957 r. tworzą formację Výtvarná Skupina Mikuláša Galandu (pol. Grupa Artystyczna Mikuláša Galandy) – w skrócie: Galandowców. W założeniu pragną oni nawiązywać do artystycznego dobytku międzywojnia, wykorzystując sztukę tego okresu w taki sposób, aby w nowym ujęciu sprostała ona wymaganiom stawianym przez świat współczesny. Choć każdy z członków grupy posiada swój własny, bardzo indywidualny styl, wszyscy starają się pamiętać o tradycyjnych elementach słowackiego modernizmu, w tym o charakterystycznej galandowskiej wrażliwości. 0
kwiecień 2020
SZTUKA
/ Miriam Cahn
Musieć zabijać Na płótnie piękne odcienie błękitu, delikatne, rozmyte formy i sylwetki tonących mężczyzn. Naznaczone ambiwalencją formy i treści malarstwo Miriam Cahn nadal pobudza do refleksji nad sytuacją współczesnego człowieka. T E K S T:
a l i c ja w i e t e s k a
ok 2019 w polskich muzeach i galeriach stał pod znakiem wielkich artystek. Pierwsza była retrospektywna wystawa Mariny Abramović w CSW Toruń. W wakacje doczekaliśmy się prezentacji prac współczesnych polskich malarek w warszawskim MSN. W tym samym miejscu pod koniec roku odbyła się pierwsza w Polsce wystawa monograficzna Miriam Cahn. Pochodząca z Bazylei, obecnie uważana, obok Marlene Dumas, za jedną z najważniejszych artystek współczesnych, Miriam Cahn porusza w swojej twórczości tematy mniejszości, wojny, nienawiści czy podziałów związanych z płcią. Jej obrazy odwołują się do światowych konfliktów, kryzysu migracyjnego, a także do aktualnego tematu #MeToo. Malarka dobrze zna schematy obecne od setek lat w historii sztuki i świadomie się od nich odcina. Przewrotnie bawi się konwencjami, nawiązując do naszych przyzwyczajeń i przełamując skojarzenia. Nie chodzi tu jednak o zabawę – nawiązania służą uświadomieniu szkodliwych patriarchalnych wzorców czy zawieszenia w zastałych ścieżkach myślenia o świecie, płci czy sztuce.
R
Malarka-buntowniczka debiutowała w latach 70., kiedy rodziły się silne ruchy feministyczne, a kobiety zaczynały tworzyć sztukę zaangażowaną, coraz częściej sięgając po performance. Sztuka młodziutkiej wtedy Cahn wyrosła właśnie z takiej zakorzenionej w działaniu twórczości. Artystka wykonywała wówczas prace poziome, najczęściej wielkoformatowe, w formie czarno-białych szkiców. Tworzyła, stojąc na ich powierzchni, klęcząc, a nawet na czworakach. Widoczne na obrazach odciski stóp czy palców stanowią ślady obecności artystki. Swoją cielesność akcentowała także przez prace wykonywane zgodnie z cyklem menstruacyjnym, kiedy natura przejmowała władzę nad jej ciałem, a artystka podporządkowywała się jej działaniu. Już w początkowym okresie działalności Cahn zerwała z podziałem na szkic i ukończony obraz.
40–41
źródło: Wikipedia
W kontrze do schematu
Miriam Cahn, Mała rodzina U artystki każda praca ma takie samo znaczenie. Nawet obrazy powstają bezpośrednio na płótnie, szybko, bo maksymalnie w dwie godziny.
Intruzja płótna Jasne, krzykliwe kolory, duże barwne plamy o łagodnych przejściach, sylwetki ludzi naturalnej wielkości, płótna zawieszone naprzeciw nas niczym lustra. Spoglądamy przed siebie i napotykamy drwiące spojrzenia, szydercze uśmiechy uproszczonych twarzy, nabazgranych jakby w ostatniej chwili na powierzchni. W taki sposób Miriam Cahn tworzyła od lat 90., powracając do techniki malarstwa olejnego. Artystka podejmuje grę na polu ustalonego w dziejach sztuki kierunku spojrzenia, którą kontynuuje także w późniejszych dziełach. Zazwyczaj to prace poddawane są władczemu, zawłaszczającemu wzrokowi widza. U Cahn to z płócien wymierzane są oskarżycielskie i pewne spojrzenia. Okrągłe oczy o ciemnych barwach mierzą nas przenikliwie, wywołują poczucie niepokoju, co szczególnie dobitnie podkreślone zostało w tytule obrazu To co na mnie patrzy.
Cahn nawiązuje także do ikonicznych dzieł z dawnego i nowoczesnego malarstwa. Prezentuje Początek świata Gustava Courbeta, ożywiając przedstawienie nagiego kobiecego łona gestem masturbacji. Tym samym nadaje postaci kobiecej, tak długo nieświadomej i pasywnej – sprawczość. Przełamany zostaje także mistyczny, religijny wydźwięk obrazu Chrystus w grobie Hansa Holbeina. Cahn powtarza ujęcie leżącego mężczyzny umieszczonego na klaustrofobicznie wąskim, poziomo zorientowanym płótnie, sięga jednak ponownie po gest masturbacji jako ostatnią fizjologiczną ludzką potrzebę. To, co przyjemne estetycznie, łączy się z bezpośrednią, wulgarną nagością, przemocą i okrucieństwem. Zetknięcie z ogołoconymi z indywidualizmu postaciami o mocno zaznaczonych jedynie twarzach i genitaliach, umieszczonych naprzeciw naszych, wywołuje złowieszcze pytanie o kondycję człowieka. Czy faktycznie jesteśmy tylko naszymi najbardziej podstawowymi, zwierzęcymi potrzebami?
Malarstwo aktualne W momencie upokorzenia, przemocy czy aktów seksualnych. Poprzez umieszczenie postaci w sytuacjach granicznych, sprowadzanie ich do pojedynczych czynności. Zawieszenie dzieł na wysokości wzroku widza. czarna wojowniczka. Bezpodmiotowość postaci, atakujących nasze poczucie komfortu. Zaklęcie ich w krótkich momentach zaakcentowane poprzez częste stosowanie czasowników w tytułach. musieć zabijać. Czujemy, że pokonaliśmy żywioły, że jesteśmy bezpieczni. Wojna jest daleko. *** Miriam Cahn wstrząsa naszym poczuciem równowagi. Przypomina, że porządek w świecie jest tylko umowny i chwilowy. W każdym z nas może drzemać zło, a pierwotne instynkty mogą przejmować władzę nad intelektem. 0
lifestyle /
Styl życia Polecamy: 42 warszawa Nie ma jak w domu Ukraść i nie dać się złapać
fot. Agata Wiśniewska
45 w subiektywie Kamienice, autostrady i... Aktywiści przeciw dzikiej reprywatyzacji
52 TECHNOLOGIE Rozbite lustra Kiedy stres staje się wrogiem
(Nie)ludzkie pustki T Y M O T E U S Z N OWA K udzie. Zmagamy się z nimi od dnia naszego urodzenia. Na początku jednak nie jesteśmy w stanie pojąć wartości danej osoby z powodu naszego niewykształconego postrzegania świata oraz przymusowej niedojrzałości. Wiemy jedynie, że większość wspólnego czasu spędzamy z Mamą i Tatą, Wujek opowiada najśmieszniejsze żarty, a Babcia i Dziadek znają najlepsze bajki pod słońcem. Z biegiem czasu nasze spojrzenie, a także krąg znajomych osób zmieniają się, poznajemy kolejnego Tomka, trzecią Marysię i na pewno nie ostatniego Antka (najpopularniejsze imię męskie 2019 r. – przyp. aut.). W ciągu „trzech sekund” mija czas podstawówki, gimnazjum, a później liceum, które po raz pierwszy w życiu rozdziela wiele nierozłącznych sąsiedzkich twarzy. W końcu nasz „profil” jest niemalże ukończony. No bo przecież wiemy, co chcemy robić w przyszłości, jakiej partii nie lubimy bardziej, a także w jaki sport możemy grać 24/7, czy kto wyjdzie z nami o 22 na piwo. Przez te wszystkie etapy wspólnym mianownikiem, główną i prawdopodobnie jedyną stałą w naszych życiach pozostaną oni – ludzie. Na dobre i na złe. No bo przecież – co byśmy bez nich poczęli? Z kim byśmy wtedy dzielili wszystkie wspomnienia, świętowali zwycięstwa, uczyli się z porażek? Dla kogo byśmy żyli, jak nie dla nich? Są jednak tacy, którzy uważają, że po prostu nie lubią społeczeństwa. Ludzie są więc dla nich zby-
L
Przez te wszystkie etapy wspólnym mianownikiem, główną i prawdopodobnie jedyną stałą w naszych życiach, pozostaną oni – ludzie
teczni, bardzo często rozczarowujący, egoistyczni, brak im empatii, dążą jedynie do osiągnięcia swoich celów, przez co w wypadkowej wszystkich czynników, stają się niepotrzebni. Przymiotniki te nie kłamią, a znajdzie się ich i tak wiele więcej. W ostatnich dniach siedzimy w domach, jedni ze swoimi rodzinami, drudzy z kotami, a jeszcze inni – po prostu sami. Na naszej długiej liście jest milion ważnych rzeczy do zrobienia, w końcu możemy znaleźć czas dla siebie i choć trochę poukładać swoje życie, nadrobić zaległości w ulubionym serialu czy przeczytać zaniedbaną lekturę. Nikt nas przy tym nie okłamie, nie oszuka, a na pewno nie wystawi. W samotności, izolacji dochodzimy jednak do wniosku, że to nie wspomniane czynności definiują nasze życie, a właśnie „oni”. Że niepotrzebne nam tyle czasu na „świętą trójcę”, czyli Facebooka, Netflixa i Instagrama, a wolelibyśmy ten czas przeznaczyć na spotkanie z Zuzią – bo to taka super dziewczyna. Że mimo nienawiści do zatłoczonych ulic czy centrów handlowych – panujące pustki, paradoksalnie, wcale nie są pożądanym widokiem dla naszych oczu i z chęcią popatrzylibyśmy na szerokie uśmiechy ludzi pod kasami podczas sklepowych wyprzedaży. Że nie umiemy żyć bez otaczających nas osób. Niedoskonałości niedoskonałościami, ale jesteśmy tylko i aż ludźmi. Nigdy idealnymi – popełniającymi błędy, których powinnością jest wyciąganie z nich cennych lekcji. Przynależymy do wspólnoty i to od nas zależy, jak będzie ona wyglądać. Oby nie wyróżniała się pustkami i szarością tak jak obecne ulice. 0
kwiecień 2020
WARSZAWA
/ wille to nie tylko tonięcie w jacuzzi
W tym miesiącu uważaj na drwala z aparatem.
Nie ma jak w domu Zastanawialiście się kiedyś przy zasypianiu, czy ten podejrzany dźwięk gdzieś w połowie schodów na piętro na pewno jest tylko skrzypnięciem starego drewna? Prawdopodobnie tym był, ale przecież nie można każdej nocy bez końca wsłuchiwać się w świat. Strażnik zapadał w sen tuż przed świtem – gdy było najciemniej. Wtedy też przychodzili oni. T E K S T:
Michał Rajs
decydowanie myli się ten, kto złodziejski fach kojarzy z Oliverem Twistem, Robin Hoodem, Ocean’s Eleven czy nawet Jokerem z Mrocznego Rycerza. Idealne plany nie istnieją, a policja to nie zbieranina kolegów, którzy nie przeszli testu ósmoklasisty. Jedno się natomiast zgadza – przestępcy są tak samo bezwzględni jak w filmach, może nawet bardziej. Nie dbają o zdrowie osób postronnych – byle tylko nie zginęły, chociaż i to stwierdzenie wydaje się bardzo życzeniowe. Ostatecznie uderzenie w głowę kijem baseballowym może skończyć się dla Bogu ducha winnego domownika czymś więcej niż siniakiem. Do zgonu może doprowadzić zwykły tętniak. Dziwi więc fakt, że tak często, zamiast napadać na kantory, sklepy jubilerskie, bankomaty czy inne zamknięte miejsca, przestępcy decydują się terroryzować, zazwyczaj niezbyt wymyślnymi sposobami, rodziny w warszawskich i podwarszawskich domkach jednorodzinnych. Jednak czy rzeczywiście takie rozwiązanie nie jest rozsądniejsze – przynajmniej, jeśli w grę wchodzi uniknięcie więzienia?
Z
Dworcowi weterani Samo unikanie spotkania z wymiarem sprawiedliwości wydaje się w dzisiejszych czasach niemożliwe. Żeby się o tym przekonać, wystarczy przejść się na Dworzec Centralny i za cenę dwóch najtańszych piw albo zwykłej bułki wysłuchać historii ludzi, którzy pół swojego życia przesiedzieli w celi. Większość z nich to bezdomni, którzy parali się rozbojem albo włamaniami. Nigdy nie nauczyli się pracować, a gdy się zestarzeli, przestali być uwzględniani w planach kolejnych akcji. Mimo że w ich przypadku plan to w zasadzie za duże słowo. Wypady, oparte na podstawowym rekonesansie oraz szczątkowych informacjach albo zwyczajnie spontanicznym wezwaniu spłukanego kolegi, miały tyle wspólnego z jakąkolwiek strategią, ile bitwy między klanami jaskiniowców. Dostanie się do lokum i pobieżne przeszukanie większości pokoi wymagało jedynie zdobycia wyposażenia – maskę złoczyńcy robiło się ze skarpety albo pończochy, w dłoń
42–43
brało się łom lub pogrzebacz i, nie zważając na ewentualny sygnał alarmu, wchodziło się do domu, którego przestraszony właściciel dopiero zbiegał na dół, żeby zobaczyć, co się stało. Później groźby – najgorzej, jeśli na ostatnim schodku zatrzymywało się dziecko, święcie wierzące, że tata zachowa się jak Batman. Jeśli groźby nie działały – kilka ciosów tam, gdzie zaboli. Krępowanie, eksploracja, zarzucenie worków, w których czasami lądowały metalowe świeczniki warte dziesięć złotych i ewakuacja. W jednym z podwarszawskich domów przestępcy próbowali nawet odjechać samochodem jednej z ofiar, ale pomylili przycisk otwierający drzwi do garażu z włącznikiem alarmu. Nie przejmując się tym, niezwykle dla nich humorystycznym, wypadkiem ani przez moment nie rozważali planu B. Żadnego pojazdu ukraść nie zdołali – tylko co z tego, skoro swoje zabrali i nikt ich nie złapał.
Oczywiście istnieje ryzyko, że dudniący Pezet obudzi staruszkę z naprzeciwka, a ta powiadomi niebieskich, ale przecież kto nie ryzykuje, ten nie je. Cele, nie marzenia Przynajmniej tamtym razem. Trudno pozostać bezbłędnym włamywaczem przez lata. Doskonale wiadomo, że najważniejszym czynnikiem jest czas i to on decyduje o profesjonalizmie złodziei. Policja nie będzie przecież wyłuskiwać włosów, które pospadały bandytom spod kominiarek spośród miliona innych włosów należących do rodziny, psa, kota oraz tygrysa poprzednich właścicieli. Nie da się tego zrobić, da się natomiast zrozumieć sposób działania przestępców. Im więcej czasu trwa akcja, tym więcej szczegółów zostawią i tym lepiej śledczy zrekonstruują sposób myślenia „mózgu operacji” oraz prędzej dotrą do winnych. Czasem oczywiście nastąpi wpadka – pasera albo nawet przy zwykłej kontroli samochodowej – jednakże ten rodzaj zakończenia policyjnej obławy wydaje się występo-
wać dosyć rzadko. Włamywacze bowiem – co dziwne, zakładając, że chcą skorzystać ze skradzionych dóbr – nie zwykli zmieniać metod, dlatego też nie przestają regularnie odwiedzać spacerniaka. Brak zmian ma swoje powody. Po pierwsze, łatwy zarobek daje poczucie władzy, a ta – bezpieczeństwa. Nikt nie przejmuje się konsekwencjami kradzieży tuj w Wawrze, dopóki dostaje za nie dobre pieniądze, którymi zapewni sobie miesiąc lenistwa w mieszkaniu wypełnionym puszkami piwa i pudełkami po pizzy. Potem sielanka się kończy, schemat powtarza, a planu na przyszłość jak nie było, tak nie ma. Ta nieustanna wiara, że jednak się uda, że policja nie ma narzędzi, żeby wyśledzić drobną, prawie niewidoczną, mrówczą wręcz szajkę złodziei skutkuje – na szczęście dla społeczeństwa oraz właścicieli skradzionych palet (tak, kradnie się też palety) – wizytą w sądzie. I w zasadzie ze świecą szukać takich, którzy nie pocałowaliby krat chociaż kilka razy.
Superprzestępcy Są też bandyci, którzy – żeby uniknąć losu skazującego ich na trzy brejowate posiłki dziennie – postanowili wykorzystać własną wyobraźnię i opracować plan włamu na miarę hollywoodzkich filmów. W kilku przypadkach w Warszawie włamywacze, zamiast barbarzyńsko budzić gospodarzy i narażać ich na niepotrzebny stres, zwyczajnie uśpili wszystkich, włącznie z psami. Później przekradli się przez płot, rozbili szybę i spokojnie myszkując, zdobyli łup o potencjalnie dużo wyższej wartości niż ten z kilkuminutowej akcji. Potrzebne było tylko kilka substancji chemicznych, prawdopodobnie noktowizor, maski gazowe, wiedza na temat budowy tego konkretnego budynku oraz nadzieja na to, że system wentylacji przechodził coroczne przeglądy. Złodzieje wprowadzają do wychodzących na zewnątrz przewodów rekuperatora rurkę prowadzącą do zbiornika z chloroformem. Potem odkręcają zawór, żeby gaz został rozprowadzony po całym domu. Jeżeli wylot rekuperatora nie zostanie znaleziony, włamywacze delikatnie podważają okno. Tym sposobem,
wille to nie tylko tonięcie w jacuzzi /
WARSZAWA
fot. unsplash.com, Luis Vilasmil
dopóki chloroform jest obecny w powietrzu, nikt się nie obudzi. Można zapalać i gasić światło, tańczyć, sprawdzić, czy wieża dysponuje dobrym bass boostem, a w zasadzie nawet wynieść fortepian. Oczywiście istnieje ryzyko, że dudniący Pezet obudzi staruszkę z naprzeciwka, a ta powiadomi niebieskich, ale przecież kto nie ryzykuje, ten nie je. Grandeur, którym zachwycą się śledczy i który zainspiruję kolejną powieść duetu Bondy i Mroza to coś, o co warto walczyć.
Szatan z klasy Z Niestety ten sposób kradzieży jest jeszcze głupszy od tradycyjnego. Nie dość, że chloroform to
substancja silnie toksyczna i według wielu badań powoduje białaczkę, to jeszcze jej działanie uzależnione jest od stanu mieszkania, w którym złodzieje przecież wcale nie byli. Do tragedii potrzeba więc naprawdę niewiele – ot, dziecko mające problem z oddychaniem oraz szczelnie zamknięte drzwi w jego pokoju. Takie zabawy wyglądają dobrze na papierze, w serii o przygodach trójki niepełnoletnich sierot-włamywaczy zawsze kończących się happy endem, ale nie w rzeczywistości. Zachowanie zaskoczonych i bezbronnych da się przewidzieć, w końcu prawie wszyscy przebywamy z ludźmi. Tego, co zrobi z organizmem dana substancja chemiczna nie możemy wiedzieć.
Do metody chloroformowej dochodzi jeszcze jeden problem. Zakup całego sprzętu tak, żeby policja nie wpadła na żaden trop, graniczy z cudem. Liczba rzeczy, które mogą pójść nie tak, jest nieprawdopodobnie duża, nawet gdy sprowadza się niektóre elementy wyposażenia z zagranicy albo szuka zamienników w podziemiu. Policja umie po kilkunastu napadach dotrzeć po nitce do kłębka – do ludzi, którzy jedyne ślady zostawiają na plecach i głowach domowników oraz kamerach monitoringu. O ile szybciej zatem odnajdzie śmiałków kupujących maski na nieistniejącą firmę. Nie mówiąc już o olbrzymich kosztach tak naprawdę niepotrzebnego ekwipunku. 1
kwiecień 2020
WARSZAWA
/ wille to nie tylko tonięcie w jacuzzi
Spuszczeni ze smyczy Jak w takim razie bronić się przed przestępcami nieliczącymi się ze zdrowiem swoich ofiar? Jak ufortyfikować dom – zakładając, że jakiś się kiedyś będzie miało – żeby bronił przed pałkami, kastetami, kijami oraz wymyślnymi usypiającymi bądź paraliżującymi gazami? Jedyną opcją jest zakup drzwi i okien antywłamaniowych. Rozbicie takich szyb zabiera kilka dobrych minut, w czasie których o zaistniałym zajściu można powiadomić ochronę oraz policję. Nic więcej zrobić nie można. Włamywaczy, często będących pod wpływem amfetaminy lub alkoholu, nie przestraszy wiatrówka ani pogrzebacz w rękach żony w szlafroku. Zaś użycie pistoletu gazowego może skończyć się fatalnie dla samych napadniętych, którym gaz podrażni oczy na kilka dni z powodu przeciągu w wybitym oknie. Było też kilka przypadków, w których
Użycie pizstoletu gazowego może skończyć się fatalnie dla samych napadniętych, którym gaz podrażni oczy na kilka dni. właściciel domu śmiertelnie ranił strzałem z broni palnej jednego lub kilku przestępców. To, co w Stanach Zjednoczonych uszłoby płazem, na naszym domowym podwórku podchodzi pod zabójstwo, które, nawet obciążone łagodnym wyrokiem, wydaje się niezbyt kuszącą alternatywą dla kilku tygodni czekania na zwrot biżuterii. Na nieszczęście dla uczciwych obywateli, brutalnej siły włamywaczy przeciwko wy-
losowanym na chybił trafił osobom się nie powstrzyma. O ile ubrana w obcisły żakiet kobieta tylko się przewróci, gdy skacowany złodziej wyszarpie jej torebkę z ręki, o tyle ci, którzy co roku przeżywają horror życia na Bemowie, Młocinach albo w Wawrze muszą jakoś żyć ze świadomością, że ich dom może być następny. Dla własnego bezpieczeństwa warto mieć to na uwadze i zainwestować w lepsze drzwi oraz okna. Dodatkowo w ogniu epidemii koronawirusa włamywacze nie muszą już sprawdzać domofonem, czy ktoś jest w środku. Niby jest to jakieś ułatwienie, ale można spojrzeć na to z innej strony. Teraz prawie wszyscy są w domu, więc przejazd jednej jedynej białej furgonetki przez opustoszałe osiedle, wzdłuż okien obsadzonych kamerami lokalnego monitoringu, nie pozostanie niezauważony nawet w najciemniejszą noc. 0
44–45 fot. unsplash.com, Kelli McClintock
o miejskich aktywistach /
REPORTAŻ looc ym lla gnisol em tog leiigam
Kamienice, autostrady i niewysłuchane postulaty W dziejach Warszawy miało miejsce wiele zmieniających historię wydarzeń, od rozbiorów po Okrągły Stół. Jednak najnowszym zdarzeniem, którego reperkusje odczuwane są przez mieszkańców stolicy do dziś, była dzika reprywatyzacja, a potem odkrycie machinacji z nią związanych. M AC I E J C I E R N I A K
niedzielę 1 marca na placu Wszystkich Świętych na Starym Mieście w Krakowie odbyła się demonstracja zorganizowana przez Organizację Młodzieżową Polskiej Partii Socjalistycznej. Miała ona na celu upamiętnienie rocznicy śmierci Jolanty Brzeskiej, znanej warszawskiej działaczki na rzecz praw lokatorskich w dobie reprywatyzacji stołecznego mienia. Tego dnia, w 2011 r., kobieta wyszła ze swojego mieszkania, którego cena najmu została podwyższona przez nowego właściciela kamienicy powyżej jej możliwości. Spalone ciało Brzeskiej zostało później znalezione w Lesie Kabackim, a sekcja zwłok wykazała, że w momencie podpalenia ofiara żyła. W następnych latach stała się ona symbolem walki lokatorów z nadużyciami nowych/starych
W
właścicieli ich budynków. Graffiti z jej podobizną widnieje na wielu ścianach w Warszawie i innych miastach. Protestujący zwrócili uwagę na to, że podobne zdarzenia, jak te, które doprowadziły do śmierci Jolanty Brzeskiej, wciąż mają miejsce. Co więcej, dzieją się już nie tylko w Warszawie, gdzie część kamienic zwracana jest prawowitym, przedwojennym właścicielom, którzy chcą je wynająć po rynkowej cenie. Problemy występują również u mieszkańców osiedli, które zostały zwyczajnie wykupione, a czynsze i opłaty drastycznie wzrosły. Inną kategorią nadużyć są działania tzw. mafii reprywatyzacyjnych, które, nie mając nic wspólnego z prawowitymi właścicielami, prawdopodobnie za łapówki odzyskiwały od miasta odebrane po wojnie kamienice.
Inne postulaty Mówcy zwracali także uwagę na problem przekształcania obiektów rozrywkowo-usługowych, służących całej lokalnej społeczności, w kompleksy mające przynosić zysk jedynie właścicielowi. Jako przykład podali ulicę Dolne Młyny w Krakowie, gdzie siatka knajpek, second-handów oraz jadło- i ciuchodzielni – tętniące centrum kultury i życia społecznego –ma zostać zamieniona w zamknięty kompleks biurowo-hotelowy. PPS, wspierana podczas wydarzenia przez posłankę Partii Razem, Darię Gosek-Popiołek, wytyka rządcom miast również niegospodarne zarządzanie terenami miejskimi. Jednym z jego przejawów jest systematyczne zabudowywanie tak zwanych klinów napowietrzających, 1
żródło: https://www.facebook.com/pg/PolskaPartiaSocjalistyczna/posts/
T E K S T:
kwiecień 2020
/ o miejskich aktywistach
żródło: miastojestnasze.org
Jolanta Brzeska, grafika Joanna Chołołowicz
REPORTAŻ
czyli zielonych terenów, mających w założeniu powojennych urbanistów ochładzać centrum miasta poprzez doprowadzanie do niego chłodniejszego powietrza z przedmieść (zjawisko miejskiej bryzy). Koronnym przykładem jest tu osiedle Marina na warszawskim Mokotowie, zawierające luksusowe apartamentowce dla celebrytów i bogaczy, a blokujące przepływ powietrza przez klin Pola Mokotowskiego. Z kolei krajowemu rządowi demonstranci wypomnieli zrezygnowanie z programu Mieszkanie+, mającego polepszyć warunki życiowe biedniejszej części społeczeństwa i zatrzymać (lub chociaż zwolnić) wzrost cen nieruchomości i wynajmu w dużych miastach. Organizator pikiety, działający pod pseudonimem Michał Sieniawa, mówi: Celem tego rodzaju wydarzeń jest pokazanie, że Lewicy (w tym PPS) zależy na godnych warunkach życia ludzi, których podstawą są godne warunki zamieszkania.
Pamięć Mikołaj Paja, reprezentujący warszawskie stowarzyszenie Miasto Jest Nasze, opisuje Brzeską jako samouka w dziedzinie prawa mieszkaniowego. Twierdzi, że kobieta nie była przypadkową ofiarą zwykłych bandytów, jej morderstwo można nazwać karą wymierzoną w jedną z czołowych działaczek organizacji lokatorskich. Przed tą tragedią, a także długo po niej, w mediach panowała antylokatorska narracja. Trwało to aż do śledztwa wznowionego
46–47
latem 2016 r. dzięki wybuchowi afery reprywatyzacyjnej. Nawet redaktorki „Gazety Stołecznej”, Małgorzata Zubik i Iwona Szpara, które w późniejszym czasie zmieniły narrację o 180 stopni, początkowo wypowiadały się na temat Brzeskiej i jej dziedzictwa w sposób negatywny. Mimo lat prowadzenia takiej narracji, Jolanta Brzeska pozostaje symbolem walki o prawa lokatorskie i godne warunki mieszkaniowe. Jej imieniem zostało nazwane Warszawskie Stowarzyszenie Lokatorów. Na Mokotowie znajduje się skwer jej imienia, na którym stoi upamiętniający działaczkę kamień, z wyrytymi hasłami ruchu lokatorskiego. Dzięki pracy Brzeskiej zaczęto poważnie rozważać propozycję wprowadzenia kontroli czynszów na wzór nowojorski (według prawa przyjętego w tym mieście, właściciel mieszkania nie może podnieść opłat tak długo, jak mieszka w nim jedna i ta sama osoba). Również środowisko artystyczne wzięło sobie do serca symbolikę Jolanty Brzeskiej, organizując w ramach festiwalu WARSZAWA W BUDOWIE wystawę zestawiającą tematy powojennej odbudowy stolicy i afery reprywatyzacyjnej. Jednym z prezentowanych dzieł była oświetlona neonami podobizna twarzy działaczki, skonstruowana z metalu.
Miasta są nasze Stowarzyszenia broniące lokatorów nie walczą jednak tylko z nadużyciami mającymi miejsce przy zgodnej z prawem reprywatyzacji. Jak twierdzi Paja, wszystkie rosz-
czenia dotyczące odebranych po wojnie nieruchomości są nieuzasadnione: Przez te 75 lat wartość tych nieruchomości wzrosła kilkudziesięciokrotnie wysiłkiem całego społeczeństwa. Występuje nieproporcjonalna różnica między wartością dzisiejszych roszczeń a szkodami wyrządzonymi przez błędne stosowanie dekretu Bieruta. Stwierdza również, że w przypadku działek, na których w pierwszych latach PRL-u budowano całkowicie nowe budowle, a które to działki zostały odebrane przedwojennym, często żydowskim właścicielom, żądania zwrotu są przejawem nadużyć, gdyż praktycznie żadne wnioski nie są wysuwane przez spadkobierców w linii prostej, częściej przez dalszą rodzinę, np. wnuki rodzeństwa prawowitych właścicieli. Narracja ta zdaje się nieuzasadniona w obliczu polskiego prawa, w którego zawiłościach można odnaleźć przypadki dziedziczenia nawet przez kuzynów drugiego stopnia za pośrednictwem dziadków, a co dopiero przez rodzeństwo i jego spadkobierców. Protesty odniosły częściowy skutek. W 2016 r. nowy rząd zaczął nagłaśniać malwersacje dokonywane przez obóz swoich poprzedników, również na szczeblu lokalnym. Ta medialno-społeczna sprawa, znana szerzej jako afera reprywatyzacyjna , sprawiła że warszawski Urząd Miasta zaczął przeciągać w nieskończoność postępowania roszczeniowe, nie dopuszczając do przejmowania budynków zamieszkanych.
o miejskich aktywistach/
REPORTAŻ
Ingerencja w krwioobieg Aktywiści miejscy walczą nie tylko o niewyrzucanie mieszkańców na bruk. Wiele z ich postulatów odnosi się do harmonijnego projektowania przestrzeni miejskiej. Z przedstawicielem MJN rozmawiam w kawiarni przy placu Narutowicza na warszawskiej Ochocie. Niedawno środowiska aktywistów przedstawiły propozycję gruntownej przebudowy tego węzła komunikacyjnego tak, by ruch samochodowy został puszczony pod ziemią, a cały plac służył tylko ruchowi pieszemu i tramwajowemu, zamieniając się w coś na kształt odwrotnego Ronda Mogilskiego w Krakowie. Inne postulaty wysuwane przez środowiska aktywistów to skorzystanie z przebudowy kolejowej linii średnicowej między PKP Ochota a PKP Powiśle, by zmienić wygląd Alei Jerozolimskich na bardziej zielony, a także przeobrażenie ulicy Marszałkowskiej na prawdziwą śródmiejską aleję, gdzie przestrzeń dla aut ograniczona jest do minimum, a tramwaje oddzielone są od obu jezdni szpalerami drzew. Mikołaj Paja studzi jednak entuzjazm: Z wizualizacjami przestrzeni miejskiej jest taki problem, że się regularnie pojawiają, a potem nic się w ich temacie nie dzieje, a Marszałkowska i Jerozolimskie, jak były „miejskimi autostradami”, tak nimi pozostaną. MJN wypowiada się negatywnie również na temat decyzji prezydenta Trzaskowskiego dotyczących zmian w komunikacji, a związanych z rozbudową drugiej linii metra na Wolę i Bemowo. Już dziś wiadomo, jakie linie autobusowe będą wygaszone, gdy otwarty zostanie kolejny odcinek metra. Często nie mają nawet związku z Bemowem i Wolą. Prezydent Trzaskowski łamie własne obietnice wyborcze, w których zapowiadał, że oszczędności w budżecie miasta nigdy nie będą dokonywane kosztem komunikacji miejskiej.
Nie od razu Rzym... Jak widać, rozwój miast, oprócz widocznych, pozytywnych przejawów, ma też ukryte ciemne strony. Wielu z nich nie da się zlikwidować w ciągu ośmiu dekad, a co dopiero jednej kadencji Ratusza. Jednak każdy mieszkaniec tych skupisk ludności, idei i przedsiębiorczości ma powody cieszyć się, że zasiedla jedno z nich – również dzięki działalności aktywistów miejskich, zarówno powojennych urbanistów, starających się uczynić z Warszawy „najlepsze miasto świata”, jak i dzisiejszych działaczy, takich jak Jolanta Brzeska czy ludzie z MJN. Ci ostatni walczą, by utrzymać dzieło tych pierwszych, by każdemu w mieście żyło się lepiej, niezależnie od statusu majątkowego czy odległości od centrum. 0
kwiecień 2020
CZARNO NA BIAŁYM
/ Afryka dzika
Jesteś w Loko Gangu jestes ziomalem
Hakuna Matata T E K S T i z djęc i a : W E RO N I K A R ZO Ń C A
…czyli, jak mawiali Timon i Pumba, „nie martw się” Od początku roku jesteśmy przytłaczani coraz to bardziej zastraszającymi wiadomościami z całego świata. Chyba możemy stwierdzić, że 2020 nie zaczął się dla nas pomyślnie. Stąd też pomysł na taki fotoreportaż, aby choć na chwilę przenieść się myślami w inny temat. Podobno przebywanie ze zwierzętami uspokaja, a w dodatku przynosi uczucie szczęścia. Niestety, nie sposób umieścić na kilku stronach wszystkich dzikich zwierząt, które udało mi się zobaczyć. Oto przekrój zdjęć na poprawę nastroju prosto z zielonej Tanzanii.
48–49
Afryka dzika \
CZARNO NA BIAŁYM
kwiecień 2020
CZARNO NA BIAŁYM
50–51
/ Afryka dzika
Afryka dzika /
CZARNO NA BIAŁYM
kwiecień 2020
TECHNOLOGIE
/ studentci a stres
Korona, huh?
Rozbite lustra Czyli jak studenci dewastują swoje zdrowie psychiczne Każdy student tworzy swoją szklaną górę. W morderczej wspinaczce na szczyt nie ogranicza nas nic – nawet rozsądek. Szukając sposobu, aby udowodnić swoją wartość, nie zwracamy uwagi na pierwsze symptomy problemów.
graf. Pixabay / Creative commons
T E K S T:
ARKADIUSZ KLEJ
I Przełamujemy granicę – aż do połamania kości
ści jest łatwe, ale to balans wymaga od nas stałej refleksji nad naszym zachowaniem.
Działanie na granicy naszych możliwości dostarcza wielu emocji. Póki bezbłędnie tańczymy na krawędzi, cały świat wydaje się oceanem możliwości. Pokonujemy ograniczenia i tworzymy nowe standardy. Pierwszoroczniak, który próbuje prowadzić start-up, może na warsztatach usłyszeć: Odpowiedzialność w biznesie niszczy. Gdy zakładasz start-up, tracisz dziewczynę, zdrowie i znajomych. Zastanów się, czy warto. Młodość nie przejmuje się ostrzeżeniami. Siedzi się w inkubatorze Samsunga, pracując po 24 godziny. Wyniszczające przeciążanie jest dla większości osób odwrotnością skuteczności. Za to kilka miesięcy stresu kumuluje się zarówno w psychice, jak i stanie zdrowia. Start-upy się kończą, konsekwencje zdrowotne zostają do końca życia… Jak podkreśla psycholog Malwina Puchalska-Kamińska: Aby odczuwać satysfakcję z pracy, warto dążyć do równowagi pomiędzy nowymi wyzwaniami a pracą powtarzalną. Jesteśmy bardziej produktywni, gdy dbamy o swoje zdrowie. Popadanie w skrajno-
II Jaki stres ma sens?
52-53
Jedna z definicji stresu informuje, że jest to reakcja organizmu na bodźce, które są dla nas obciążające. Każdy stresuje się inaczej, zależnie od przekonań, doświadczeń, kompetencji i temperamentu. Stres nie jest czymś złym, czego należy unikać – to niewykonalne. Ma dawać nam siłę, aby radzić sobie z daną sytuacją, mobilizuje energię organizmu do stawienia czoła sytuacji. Gdy występujemy publicznie, jesteśmy pobudzeni, co pozwala nam lepiej wypaść na scenie – w tym przypadku reakcje stresowe są pozytywne. Jednak gdy stresujemy się, stojąc w korku i nie mamy jak uwolnić energii, która została wyzwolona bodźcem stresowym, obciążamy organizm. Badania zrealizowane przez Abiolę Keller wykazały związek pomiędzy śmiertelnością a przekonaniem, że doświadczanie stresu prowadzi do negatywnych konsekwencji. Te osoby, które postrzegały stres jako mobilizację, znosiły go o wiele lepiej – nie zaobserwowano u nich podwyższonego ryzyka śmierci, nawet gdy żyły w ciągłym napięciu. Jak mówi Malwina Puchalska-Kamińska: Ważna jest czułość na sygnały płynące ze swojego ciała. Lekceważymy stres, wmawiamy sobie, że się nie stresujemy. Nasze ciało jest pobudzone, a skumulowana energia trafia w nas samych. Gdy czujemy się nadmiernie pobudzeni – możemy wykorzystać tę energię. Jeśli to możliwe, warto skierować ją tak, by służyła rozwiązaniu sytuacji, np. skoro jesteśmy zestresowani konfliktem lub nieporozumieniem z kimś, wykorzystajmy ten stres, by podjąć próbę rozwiązania sytuacji poprzez rozmowę lub inne działanie. Jeśli nie jest możliwe wykorzystanie stresu, by
rozwiązać sytuację możemy wykorzystać ją w inny sposób, np. uprawiając aktywność fizyczną. Korzystną umiejętnością jest też praktykowanie technik relaksacji, które łagodzą pracę pobudzonego układu nerwowego. Wśród takich technik znajduje się Trening Jacobsona i Trening Autogenny, które łatwo jest znaleźć na portalu YouTube.
III Stres to też sojusznik Oksytocyna jest hormonem stanowiącym naturalną część reakcji stresowych. Sprawia, że stajemy się bardziej empatyczni. Biologiczna odpowiedź na stres skłania nas, by powiedzieć komuś, co czujemy, zamiast dusić to w sobie. Sprawia też, że zauważamy, gdy ktoś inny sobie z czymś nie radzi, więc możemy nawzajem się wspierać. Kiedy życie jest ciężkie, reakcja na stres sprawia, że otaczamy się ludźmi, którym na nas zależy. Korzyści z oksytocyny są wzmacniane przez kontakty międzyludzkie i wzajemne wsparcie. Relacje międzyludzkie i pomaganie innym naprawdę poprawiają nasze zdrowie.
IV Cenne zagrożenia Pamiętajmy, że sposób myślenia o stresie, również ma wpływ na to, jak go przeżywamy. Sama reakcja organizmu pojawia się zwykle, gdy coś, co jest dla nas ważne, jest zagrożone. Nie musi to od razu oznaczać, że dzieje się coś złego. Psycholog zdrowia Mateusz Banaszkiewicz zauważa: Gdy akceptujemy sytuację i świadomie dzielimy się swoimi obawami lub szukamy pomocy profesjonalnej, to odwaga, a nie słabość. Akceptacja tego, że się stresujemy, nie oznacza bezradności – to raczej zdolność, by pozwolić sobie doświadczać reakcji na to, co dzieje się w naszym życiu i jednocześnie wybrać najlepsze możliwe działanie. W obliczu trudności warto pozwolić sobie nie być „idealnym” i pomimo trudnych przeżyć traktować stres nie jako wyraz słabości, lecz wyraz bycia człowiekiem oraz sygnał o tym, że w naszym
studentci a stres /
życiu dzieje się coś trudnego. Wtedy łatwiej będzie niczym feniks z popiołów podnieść się i działać tak, aby nie tylko rozwiązać problem lub znaleźć wsparcie, ale również stać się mądrzejszym w przyszłości.
V Ciało w stresie O tym, czym są objawy somatyczne, przekonała się Weronika, studentka trzeciego roku School of Ideas – Innovation Design. Miałam typową nerwicę żołądka – to reakcja układu trawiennego na jedzenie lub stres. Weronika nie mogła jednak znaleźć żadnego czynnika, który wywoływałby objawy. Bóle brzucha, mdłości i inne niedogodności pojawiały się nie bezpośrednio w trakcie, ale przed sytuacją stresową i po niej. Weronika długo ignorowała objawy. Zanim połączyłam fakty, było już źle. Miałam problemy z jedzeniem, dopadały mnie problemy z oddychaniem. Miałam poczucie, że nie mogę nabrać do końca powietrza. Największym problemem było wpadanie w błędne koło. Obawiasz się spotkania ze znajomymi na mieście, bo zacznie boleć cię brzuch. Od samego strachu przed lunchem z przyjaciółmi zaczyna cię boleć – denerwujesz się. Gdy się denerwujesz – zaczyna cię boleć jeszcze bardziej. Pierwsze badania, które zrobiła Weronika, sugerowały, że ma nietolerancję na większość produktów spożywczych. Dopiero wtedy postanowiła udać się do specjalisty. Gdy tylko dietetyczka zobaczyła moje wyniki zapytała: „Czy masz stresujące życie?”. Dietetyczka powiedziała jej, że zniszczyła swój organizm stresem do tego stopnia, że ma problemy ze wszystkim. Po tej wizycie studentka musiała rozpocząć detoks, niestety restrykcyjna dieta pogorszyła jej stan psychofizyczny. Jednak gdy wyjechałam na wakacje okazało się, że mogę jeść wszystko normalnie i czułam się z tym cudownie. Te kilka tygodni pokazało mi, że wszystkie moje problemy były psychosomatyczne. Weronika zastanawiała się, co w jej otoczeniu
tak źle wpływa na jej psychikę. Ona oceniała, że wszystko jest dobrze – ma pracę, przyjaciół, rodzinę. Dopiero wizyta u psychoterapeuty pomogła w rozwiązywaniu problemu. Znalazłam kogoś, kto pomógł mi zastanowić się nad tym, co mnie otacza. Sprawy z przeszłości, nawet z dzieciństwa, mogą odbijać się, gdy ich nie pamiętamy. Dopiero w trakcie kontaktu z lekarzem udaje się je wziąć pod lupę i przepracować. Milczenie o tych problemach tylko pogarsza sytuację. Uważam, że warto o tym mówić – wiem, że nie jestem sama. Jest bardzo dużo młodych osób, które jeszcze nie mają takich powikłań jak ja.
Gdy jest źle, mamy zwyczaj odwracać wzrok od siebie samych. Świat pogania nas, a my poganiamy się nawzajem. Niestety, dopiero gdy brakuje nam refleksji; dopiero gdy lustro się rozbije, zwracamy na nie uwagę. Bardzo długo wmawiałam sobie, że to wcale nie stres, ja się nie stresuję. To jest najgorsze – ludzie sobie tłumaczą: „Skoro nic STRASZNEGO się nie dzieje, to nie stres”. Ignorowaniem objawów nie uciekniemy od konsekwencji. Gdy chcemy udawać, że jesteśmy silniejsi, to tylko pogarsza sytuację – organizmu nie da się okłamać.
TECHNOLOGIE VI Gdy otoczenie dobija
Osoby, które dorastały w mieście, mają inną odporność na stres, częściej bywają przeczulone. Większość dużych miast jest bardzo głośna, co może prowadzić do problemów ze słuchem. Nadmiar urbanistycznego blasku sprawia, że nawet w środku nocy do naszych mieszkań dochodzi światło ulicznych latarni. Dla ludzkiego zegara biologicznego naturalna jest pobudka przy zimniejszym świetle niebieskim, które pojawia się o poranku, i wygaszanie naszej aktywności przy pomarańczowym, odpowiadającym zachodowi słońca. Gdy śpimy w niedoświetlonym pokoju, brak porannego „budzika świetlnego” może powodować problemy ze wstawaniem i rozbudzeniem. Przestrzeń może ułatwiać lub utrudniać budowanie relacji. Osoby przyjezdne rzadko poznają się z sąsiadami. W zabieganym życiu bliskie relacje stają się drugoplanowe, a wiele osób zapomina o budowaniu i podtrzymywaniu relacji pozazawodowych. Poczucie wyobcowania utrudnia odpoczynek, a osamotnienie tworzy w nas niepokój. Jeśli nie czujemy się bezpiecznie, trudniej będzie nam się skupić i łatwiej możemy zostać wytrąceni z równowagi – to wszystko osłabia naszą zdolność do „ładowania baterii”. Osoby mieszkające w mieście mają o 40 proc. większe ryzyko zachorowania na depresję i 20 proc. większe ryzyko rozwoju zagraf. Edvard Munch burzeń lękowych. Nie jest to wina samego miasta, ale gdy myślimy o zdrowiu psychicznym, szczególnie osoby mieszkające w największych ośrodkach powinny podchodzić do tego znacznie poważniej. Laboratorium Center for Urban Design and Mental Health opracowała Hasło MIND THE GAPS. Cztery litery słowa GAPS odpowiadają czterem aspektom, na które powinniśmy zwrócić uwagę : Green| Active| Pro-Social| Safe. Oznaczają one odpowiednio: zielone przestrzenie, regularne ćwiczenia fizyczne, budowanie relacji oraz bezpieczeństwo. 1
kwiecień 2020
graf. Pixabay / Creative commons
TECHNOLOGIE
54–55
/ studentci a stres
VII Refleks ku refleksji
do tej pracy. Wówczas najgorsze co możesz zrobić to przymuszanie się i walka ze swoim ciałem.
Na dwie godziny przed snem lepiej zrezygnować ze świecącej elektroniki. Pierwszym krokiem może być 15 minut z książką lub ćwiczeniami relaksacyjnymi. Podobnie rano, zamiast przewijania Facebooka, lepiej zacząć dzień od małej aktywności fizycznej. Zamiast dziewięciu godzin snu, po których jesteśmy niewyspani, możemy mieć siedem, po których jesteśmy rześcy i pełni energii. Równie ważna jest regularność, która sprawia, że organizm wie, czego się spodziewać. Gdy przeciążamy mózg, możemy nieodwracalnie uszkodzić neurony. Gdy zamiast przygotowania do egzaminów próbujemy ułatwiać sobie sesję alkoholem lub imprezami, pakujemy się w ślepą uliczkę. Alkohol osłabia zdolność zapamiętywania, staje się źródłem kolejnych problemów. Zamiast rekompensować sobie stres niezdrowym jedzeniem lub czekoladą powinniśmy zająć się samym źródłem stresu. Jeśli denerwujesz się sesją, zaproś przyjaciół do wspólnej nauki. Negatywnie przeżywany stres oraz niedosypianie utrzymuje organizm w ciągłym trybie „walki o przetrwanie”. Badania pokazują, że przesypianie sześciu godzin w ciągu doby przez dwa tygodnie sprawia, że człowiek czuje się tak, jakby nie spał wcale przez 48 godzin. Ponadto żadna z osób przesypiających w ciągu doby sześć godzin nie przypuszczała nawet, że to zachowanie może być w jakiś sposób szkodliwe. W innym badaniu wykazano, że osoby śpiące mniej niż siedem godzin mają wyraźnie większe ryzyko zachorowania na przeziębienie. Osoby, które sypiają tylko pięć godzin dziennie, miały aż 45 proc. większe szanse na zachorowanie. W piramidzie Maslowa oprócz snu znajduje się też kilka innych elementów. Jeśli nie zadbamy o podstawę tej piramidy, to nie mamy możliwości realizowania celów z jej wyższych poziomów. Zmęczony mózg nie jest w stanie dobrze odczuwać bezpieczeństwa ani tym bardziej samorealizacji. Maria Kozak, koordynatorka projektu Alarm Psychologia podkreśla, że nie wolno bagatelizować objawów: Jeżeli po przeczytaniu tych rad twoja odpowiedź brzmi „moje środowisko mi na to nie pozwala” – to natychmiast zmień środowisko lub poszukaj profesjonalnej pomocy. Każdy z nas ma w życiu fazy – możliwe, że w danym momencie nie jesteś w stanie być w danej branży. Może być jeden dzień, gdy nie nadajesz się do pracy z powodu przemęczenia. Może być tak, że dałeś sobie za bardzo do pieca i musisz na kilka miesięcy zmienić środowisko. Może być tak, że już nigdy nie będziesz nadawać się
VIII Stres u bram W trakcie sesji organizm nie zawsze wie, czy sobie radzi. Nie należy uczyć organizmu, że sesja to coś złego i stresującego – to tylko wpędza nas w negatywną spiralę. Warto pamiętać o powolnych głębokich oddechach – płytkie oddechy prowadzą do niedotlenienia mózgu. Trzeba obserwować, jak nasze ciało zachowuje się w stresie. Może ciało się kuli, może występuje nerwica manualna? Wówczas należy wracać do pozycji „domyślnej”. Warto się wyprostować, przyjąć postawę otwartą i dać sobie chwilę refleksji.
IX Lustro w szklanej górze Studiowanie na prestiżowej uczelni może być celem samym w sobie. Niestety coraz więcej studentów nie potrafi znaleźć swojego miejsca na uniwersytecie. Kiedy zaczynamy myśleć: nie wiem co tu robię i dlaczego, warto krytycznie spojrzeć na to, kto kieruje kluczowymi dla nas decyzjami. Czy słucham innych ludzi, czy znam siebie, swoje zainteresowania, mocne strony. Wgląd w siebie i własne wartości to nieodłączny element stawania się „dorosłym”. W pracy możesz usłyszeć, że potrzebujesz do tego doradcy zawodowego albo nawet career advisora. Ale to niejedyna droga. Można o tym porozmawiać z przyjaciółmi lub współpracownikami: jak jesteśmy postrzegani?, w czym jesteśmy dobrzy?, jakie moje mocne strony widzicie?. Ludziom brakuje dojrzałej informacji zwrotnej, a z pretensji trudno wyłuskać konkrety. Warto jest doświadczać i dowiadywać się, osadzać się w nowych kontekstach i dzięki temu uczyć się o sobie.
X Co jest na szklanym szczycie? Studia to moment kształtowania swoich wartości. Uświadamiania sobie, że sukcesy są ulotne, a porażki uczące. Studia wymagają szacunku do możliwości i ograniczeń. Możliwościami można się zachłysnąć, w morzu sukcesów można utonąć. Jeśli robisz tak dużo, że nie myślisz co robisz, to robisz coś źle. Ci, którzy wykorzystują niezdolność do autorefleksji młodych, odbierają im przestrzeń wykształcania swoich wartości lub żerują na nadziejach – mają do tego pełne prawo. A my – młodzi i głupi – mamy prawo nie akceptować takich propozycji. Bo nie warto dać się zwariować. 0
varia /
Varia Polecamy: 56 Sport Kiedyś to było
Co się stało ze złotymi chłopcami piłki?
58 sport Za wcześnie przerwany bieg
fot.: Agata Wiśniewska
Jak Tomasz Hopfer rozbiegał Polskę
62 do góry nogami
Żarty w dobie kwarantanny
Zatłoczone 174 Sebastian Muraszewski oniedziałek, dzień po Dniu Kobiet. Wstaję o ósmej. Przede mną prawie dziesięć godzin na uczelni, zatem wypadałoby zjeść coś porządnego. Po drodze wskakuję jeszcze do kiosku po „Przegląd Sportowy”, mój cotygodniowy rytuał od wielu lat. Na stronach poświęconych lidze włoskiej królują informacje o zawieszeniu rozgrywek, jednak reszta świata nie zwalnia tempa. W Premier League wprowadzono jedynie zakaz podawania sobie rąk przed meczami – akcja wzbudziła mieszane uczucia, nie brakowało również kpin. Wsiadam do autobusu linii 174, pustych miejsc jak na lekarstwo. Po półtora roku mieszkania w stolicy nie jest to dla mnie zaskoczenie. Zaczynam od lektoratów. Na nich oczywiście informacje ze świata, wśród których panuje wiadomo co. Jedna z prowadzących stwierdza, że uczelnie raczej nie zostaną zamknięte. Gdyby jednak, zaznaczyła, to jakoś sobie poradzimy. Zajęcia z Computer Programming poświęcone nauce Gita w chwilach przerwy przeznaczam na sprawdzanie statystyk. Na Spado ruch jakby mniejszy. Wczesnym wieczorem wracam do domu. Włączam powtórkę konkursu skoków narciarskich z Lillehammer, siadam na kanapie i powoli planuję, co jeszcze dodać do raportu finansowego o ekstraklasie. Ale to dopiero jutro, w końcu mam dzień wolny. Dzwonię do mamy, włączam nowy odcinek Homeland.
P
Liczę jednak na to, że będziemy bardziej szanować innych, szczególnie tych zapomnianych
A co się stało potem, wszyscy wiemy. Dlatego będę szczęśliwy, drogi Czytelniku, jeśli będziesz mógł, siedząc na uczelnianym korytarzu, przeczytać ten tekst w Maglu wydawanym jak zazwyczaj. Jeśli jednak tak się nie stanie, a epidemia potrwa odrobinę dłużej, to… cóż, nie wiem, czego się spodziewać. Niepewność może być gorsza od największej zarazy. Liczę jednak na to, że będziemy bardziej szanować innych, szczególnie tych zapomnianych. Informatyzacja, wdrożona w niektórych instytucjach tak szybko i pilnie, chociaż w „normalnych” czasach traktowana była z pewnym niezrozumiałym oporem, zostanie z nami na dłużej i jeszcze bardziej ogarnie nasz świat. Zostanie też nasze studenckie zaangażowanie w stosowanie się do zaleceń i pomoc innym w rozwoju osobistym bądź po prostu w szukaniu sposobów na spędzenie wolnego czasu. Przy nawet najbardziej nużących aktywnościach będzie nam towarzyszyło więcej optymizmu, a wraz z nim docenianie tego, co mamy. Nic jednak nie będzie mogło sprawić mi większej radości niż powrót na uczelnię po blisko ośmiogodzinnej jeździe pociągiem ze Szczecina do Warszawy. Piszę to w momencie, w którym dowiedziałem się, że moje połączenie do stolicy zostało zawieszone do odwołania. Nawet poranna jazda zatłoczonym 174 będzie dla mnie czymś bardzo ważnym. Powrotem do normalności. 0
kwiecień 2020
SPORT
/ Palikot, Rihanna i walka z przeznaczeniem
Tomasz Hajto, wiadomo co, wiadomo gdzie
Kiedyś to było Niemalże wszystkie rozgrywki piłkarskie wstrzymane do odwołania. Futbolowi fanatycy bacznie śledzą ligę nigeryjską lub wracają do kaset z nagraniami starych klasyków. My również odkurzamy nieco karty historii, przyglądając się pięciu zawodnikom nominowanym w 2008 r. do nagrody „Golden Boy” dla najlepszego zawodnika do lat 21. T E K S T:
ok 2008. Barack Obama zostaje pierwszym czarnoskórym prezydentem Stanów Zjednoczonych. Szczyt popularności osiąga Janusz Palikot, który wnosi do polskiej polityki wiele. Między innymi wibrator oraz łeb świni. Na ulicach modne stają się zaś amerykańskie sneakersy oraz kolorowe ubrania. W sportowym świecie wszystkie oczy skierowane są na Michaela Phelpsa, który zdobywa w Pekinie rekordową liczbę ośmiu medali olimpijskich. Same igrzyska wzbudzają wiele kontrowersji ze względu na agresję Chin wobec Tybetu. Na scenie muzycznej błyszczy młoda piosenkarka z Barbadosu – Rihanna, a na ekrany kin trafia Slumdog. Milioner z Ulicy, który zgarnia główną pulę na rozdaniu Oscarów. Na horyzoncie mienią się jeszcze ostatnie promienie jesiennego słońca, w worku na wf leży starannie złożona, czerwona koszulka zwycięzcy Ligi Mistrzów z nazwiskiem Ronaldo na plecach, kupiona latem na bazarze w Turcji. W radiu trzeszczą przeboje zespołu Feel, dla którego będzie to, jak się później okaże, okres największej popularności. W podobnej sytuacji znajdzie się również Fernando Torres, którego na boisku naśladować chce prawie każdy szanujący się ośmiolatek. W plecaku, obok pomiętej gazetki „Bravo Sport”, którą kupowało się głównie dla kiczowatych gadżetów i żenujących komiksów, zeszytu od przyrody oraz pudełka na kanapki znajduje się pamiętnik, w którym opisane są nieudane podboje miłosne (tu się akurat nic nie zmieniło) oraz boiskowe zmagania, które, jeśli wierzyć autorowi, powinny zapewnić mu tytuł Golden Boya na następne kilka lat. Jakiego wyboru dokonali jednak dziennikarze włoskiego Tuttosport? Poniżej przedstawione zostały sylwetki pięciu graczy, którzy uplasowali się w 2008 r. na czołowych miejscach rankingu.
klasy rozgrywkowej. By wrócić na szczyt, zespół musi pokonać Náutico w meczu decydującym o awansie. Chcąc zarysować atmosferę panującą w Recife wystarczy wspomnieć o czterech czerwonych kartkach, które w ciągu dwóch minut obejrzeli przyjezdni – zawodnicy Grêmio. Jedenastu na siedmiu. Dodatkowo przeciwko drużynie gości zostały podyktowane kolejno dwa rzuty karne. Pierwszy przestrzelony. Drugi obroniony koniuszkiem buta przez golkipera w piętnastej minucie doliczonego czasu gry. Grêmio wyprowadza kontratak zatrzymany faulem, po którym kapitan gospodarzy ogląda czerwony kartonik. Goście rozgrywają rzut wolny niezwykle szybko, czym zaskakują obronę przeciwnika. 17-letni wówczas pomocnik mija dwóch defensorów, po czym pakuje piłkę do siatki. Jest 16. minuta doliczonego czasu gry, dziesiątki tysięcy fanów skandują nazwisko strzelca, przed którym otwierają się właśnie wrota wielkiego, piłkarskiego świata. To był najlepszy mecz w moim życiu – powiedział Anderson w rozmowie z The Guardian w 2008 r. Swojego stanowiska nie zmienił do dzisiaj.
R
1. Anderson Rok 2005, Batalha dos Aflitos, czyli mecz, który zapadnie w pamięci Brazylijczyków tak wyraźnie, że nakręcony zostanie na jego podstawie film dokumentalny. Jeden z najbardziej utytułowanych klubów w kraju, Grêmio, zmaga się z olbrzymimi problemami finansowymi, które doprowadziły zespół do spadku z najwyższej
56–57
m i c h a ł j óź w i a k uczucie odwzajemnione. On jest bogiem piłki. Nigdy nie znajdę słów, aby podziękować mu za to, co dla mnie zrobił. Wierzył we mnie w wielkich meczach, gdy miałem 18 lat – wspomina Anderson. To właśnie dzięki Fergusonowi jego półka z trofeami wygląda dziś pokaźniej, niż znacznej większości klubów Premier League. Cztery Mistrzostwa Anglii, F.A. Cup oraz wygrana w 2008 r. Liga Mistrzów, podczas której wykorzystał jeden z rzutów karnych decydujących o zwycięstwie. Ponadto brązowy medal Igrzysk Olimpijskich oraz Copa America z reprezentacją i dwa mistrzostwa Portugalii w Porto. Robi wrażenie. Zawodnik jest jednak, niestety, symbolem powolnego upadku Manchesteru United po odejściu Alexa Fergusona. Wraz z odejściem Szkota, drużynę opuścił Brazylijczyk. Zawodnika nękały przez lata kontuzje, które gasiły nawet najdrobniejsze płomyki nadziei na rozbłysk talentu. Zdaniem Michaela Owena talent Andersona został zmarnotrawiony przez brazylijską mentalność, która nie pozwalała skupić się zawodnikowi na rozwoju umiejętności. Gracz zawiesił buty na kołku kilka miesięcy temu, po rozegraniu 11 meczów w drugiej lidze tureckiej.
fot.: wikipedia commons
2. Theo Walcott
Kilka miesięcy po awansie do najwyższej klasy rozgrywkowej został wybrany najlepszym piłkarzem Mistrzostw Świata do lat 17. Wzbudziło to zainteresowanie europejskich klubów. W ciągu trzech lat przemierzył trasę z Porto Alegre, przez Porto, aż do Manchesteru. W 2008 r. czerwone diabły wyłożyły 30 mln euro, aby pozyskać złote dziecko brazylijskiej piłki. Był absolutnie fenomenalny. Zdecydowanie miał w sobie coś niezwykłego – wspomina zawodnika Alex Ferguson. To z jego polecenia młody gwiazdor został przetransferowany do zespołu. Szkot konsekwentnie stawiał na Brazylijczyka, dając mu wszystko, co wielki klub może zaoferować. Było to zresztą
Kiedy w 2005 r. ledwie 17-letni Theo zadebiutował w zespole Southampton, strzelając kilka tygodni później swoje pierwsze bramki w seniorskim futbolu, cała Anglia aż huczała od plotek. Każdy klub chciał mieć u siebie młodego Anglika – irracjonalnie szybki, obdarzony fenomenalnym dryblingiem skrzydłowy był na językach wszystkich sympatyków futbolu. Aby zobrazować fascynację kibiców Walcottem, wystarczy porównać go do Jadona Sancho. Obaj w wieku 17 lat przebijali się do wyjściowych jedenastek swoich klubów. Ba, niepełnoletni jeszcze Walcott poleciał wraz z reprezentacją na odbywające się w 2006 r. mistrzostwa świata. Theo nigdy jednak nie sprostał oczekiwaniom, jakie były wobec niego stawiane. Nie zawodził, był przyzwoitym zawodnikiem, miewał nawet przebłyski geniuszu, nigdy nie potrafił jednak zaprezentować kunsztu piłkarskiego. Był raczej świetnym rzemieślnikiem, aniżeli natchnionym artystą, czego się po nim spodziewano.
fot.: Ronnie Macdonald (flickr.com)
długo zaczną się zapewne spekulacje, czy talentem dorówna mu jego syn, którego dziadkiem jest czczony w Argentynie Diego Maradona, a ojcem chrzestnym przyjaciel Sergio – Leo Messi. Jest to mocno wątpliwe. Pewne jest jednak to, że Sergio nie powiedział jeszcze ostatniego słowa . Argentyńczyk wciąż nie wygrał Ligi Mistrzów i, mimo czterokrotnego triumfu w Premier League, nadal głodny jest gry. Kwestią czasu jest pobicie przez napastnika kolejnych rekordów strzeleckich. Brytyjskim dziennikarzom pozostało jedynie spekulować, dlaczego tak dobrze zapowiadający się zawodnik nie osiągnął w swojej bogatej karierze więcej. Jedni mówią o niewielkich ambicjach i chęci spokojnego życia wraz z rodziną na obrzeżach Londynu. Drudzy przedstawiają wizję zmieniającego się futbolu, w którym cenniejsi od sprinterów są wytrzymali kondycyjnie 800-metrowcy. Theo rozegrał jednak w swojej karierze 47 meczów w reprezentacyjnej koszulce. Jedynie trzy razy schodził z boiska jako przegrany. Nigdy w meczu o punkty. Nigdy na wyjeździe. Spośród wszystkich graczy w historii angielskiej piłki, którzy rozegrali w kadrze co najmniej 40 meczów, to właśnie on ma najwyższy procent wygranych spotkań. To jedynie statystyka, ale liczby nie kłamią. Być może Arsenal nigdy nie był odpowiednim klubem dla skrzydłowego i mógłby on osiągać więcej, gdyby wcześniej zmienił otoczenie. Tego niestety już się nie dowiemy.
fot.: wallpaperflare.com
Sergio wygrał nagrodę dla Złotego Chłopca rok wcześniej, być może dlatego w głosowaniu był traktowany inaczej od swoich oponentów. Zapewne gdyby nie predominacja graczy, którzy dopiero wchodzą w świat wielkiego futbolu, Argentyńczyk sięgnąłby po trofeum po raz kolejny. Agüero był zwyczajnie… za dobry. W wieku 15 lat debiutował w lidze argentyńskiej, kilka lat później, jeszcze jako nastolatek, strzelał seryjnie bramki w hiszpańskiej La Liga.
Ansu Fati, po strzeleniu czterech bramek w La Liga, jest porównywany do Leo Messiego i uznawany za przyszłość FC Barcelony. Wyobraźcie więc sobie, jak wielkie nadzieje pokładano w Bojanie, który w debiutanckim sezonie do siatki trafił aż dziesięć razy. Po przyjściu do klubu nowego trenera, Pepa Guardioli, Hiszpan nie dostawał już tak wielu szans na grę. Mimo że klub wspinał się na wyżyny swoich możliwości, Krkić miał coraz większe problemy. W 2011 r. udał się na tułaczkę po Europie. Zagościł w drużynie AS Romy, ekipie Rossonerich z Mediolanu, by przenieść się następnie do Amsterdamu, gdzie przyjął go Ajax. Nigdzie dłużej niż na rok.
fot.: wikipedia commons
3. Sergio Agüero
4. Bojan Krkić
Nigdy nie powtórzył wyczynu z debiutanckiego sezonu. Sześć lat po zjawiskowym wkroczeniu w dorosły futbol Krkić wylądował w Stoke City. Stoke, które każdemu kibicowi piłki kojarzy się głównie z zimną, deszczową nocą oraz topornym, wyspiarskim futbolem. I mimo że w tym angielskim marazmie zdawał się odnajdywać przebłyski wyblakłego geniuszu, jego podatność na kontuzje co chwila krzyżowała mu plany. Obecnie reprezentuje barwy amerykańskiego Montrealu Impact. Być może to właśnie MLS będzie miejscem, gdzie znów poruszy kibiców, tak jak zrobił to kilkanaście lat temu w Katalonii.
5. Alexandre Pato Wiele się po dziś dzień nie zmieniło. Jest niekwestionowanie, obok Luisa Suareza i Roberta Lewandowskiego, jednym z najwybitniejszych napastników XXI w. O Kunie (pseudonim ten został użyty po raz pierwszy przez jego dziadków, ze względu na podobieństwo do Kum-Kuma, postaci z ulubionej bajki) powiedziano już wiele. Nie-
Zapewne zastawiacie się, dlaczego opisywany w artykule jest właśnie rok 2008. Nigdy bowiem wcześniej, ani później, zawodnicy z czołowych miejsc rankingu tak bardzo nie minęli się ze stawianymi wobec nich oczekiwaniami (wyjątkiem jest oczywiście Agüero, ale podobno wyjątki potwierdzają regułę).
SPORT
fot.: wikipedia commons
Palikot, Rihanna i walka z przeznaczeniem /
Alexandre Pato jest przypadkiem jedynym w swoim rodzaju. Nie zawiódł tak jak Anderson czy Krkić – po znakomitym starcie w AC Milanie, który wyłożył pokaźną sumę 24 mln euro aby go pozyskać, rozegrał trzy świetne sezony i poprowadził ekipę z Mediolanu do zdobycia mistrzostwa. Rok 2012 był jednak dla gracza tragiczny. Seryjne kontuzje zaczęły znacznie utrudniać mu grę. Po kilku dłuższych przerwach nie potrafił odzyskać dawnej formy. W roku 2013 wrócił do Brazylii, gdzie znów cieszył się grą. Zdało się to jednak na niewiele – zawodnik nie podchodził do treningów w sposób profesjonalny, co tylko nawarstwiało jego problemy zdrowotne. Huczne imprezy, kontakty z brazylijskimi modelkami i niewłaściwa dieta sprawiły, że Alexandre coraz gorzej radził sobie na boisku. Pato postanowił skończyć z buńczucznym stylem życia i w końcu dorosnąć. Z tym zamiarem trafił znów do Europy, gdzie był jedynie cieniem samego siebie sprzed lat. Po nieudanym okresie gry w Chelsea spędził rok w Villarreal. Niewiele dały starania o powrót do dawnej chwały. Alexandre swoją formę strzelecką odnalazł dopiero w Chinach, jednak ciężko porównywać te wyczyny do okresu gry w Mediolanie. Obecnie Pato reprezentuje barwy brazylijskiego São Paulo. Być może Brazylijczyk zmarnował swoją okazję na wielki powrót, spędzając znaczną część swojej seniorskiej kariery w Chinach. Alexandre mógł zostać w Europie i próbować tam odbudować swoją formę, pnąc się po ulotnej tęczy piłkarskiej fortuny. Nie można się jednak dziwić, że tak kontuzjogenny gracz postanowił udać się prosto po garnek ze złotem, którzy przyszykowali Chińczycy.
*** Jak widać, przewidywanie przyszłości bywa trudne. Niekiedy karierę niszczą kontuzje, innym razem decyzje trenerskie czy presja. Czasem jednak największym koszmarem są oczekiwania. Trudno jest tak szybko przystosować się do dyrygowania orkiestrą, gdy jeszcze niedawno stroiło się tanią gitarę w przydomowym garażu. I chyba zawsze warto wysnuwać wnioski, uczyć się na błędach (najlepiej na tych, których sami nie musimy popełniać). Dlatego zróbcie to, do czego tak długo się zbieraliście i chwytajcie dzień. Przyszłość to odległa wizja, która nigdy nie zastąpi teraźniejszości. Zatem – chwilo trwaj! 0
kwiecień 2020
SPORT
/ biegnij Warszawo!
Za wcześnie przerwany bieg Sport tworzą nie tylko wybitni atleci, lecz także ci, którzy go relacjonują. Komentatorzy przekazują światu zarówno dobre, jak i złe nowiny z aren oraz starają się zarazić miłością do sportu szerszą publikę. O wybitność w tym fachu niełatwo, osiągają ją nieliczni. Udało się to jednemu z absolwentów obecnej Szkoły Głównej Handlowej. T E K S T:
arszawska Agrykola. Multum uliczek, ścieżek, alei pełnych biegaczy bądź spacerowiczów. Miejsce odpoczynku, wytchnienia od miejskiego zgiełku. Miejsce, w którym można zadbać o zdrowie. Dróżki noszą imiona sław sportu, Kusocińskiego lub Nojiego, bądź muzyki – wszak w pobliżu znajduje się siedziba radiowej Trójki. Kilka lat temu pojawiło się tu nowe nazwisko – w miejscu, gdzie wielu biegaczy zaczyna lub kończy swój trening. Jest to aleja Tomasza Hopfera.
W
Nieśmiały biegacz Tomasz Hopfer urodził się 24 kwietnia 1935 r. w Warszawie. Jego rodzina była związana z tym miastem od XVIII w. Młodość, już w czasach powojennych, spędził na bieżniach. Po latach okupacji na ziemiach polskich powoli odradzały się sportowe struktury, a sportowcy z naszego kraju zaczęli odnosić pierwsze triumfy i zdobywać laury. Druga połowa lat 50. to epoka „Wunderteamu”, złotej ery polskiej lekkoatletyki. Hopfer był członkiem klubu Spójnia Warszawa. Mimo zaciętej konkurencji, dwukrotnie został mistrzem Polski w sztafecie 4 x 400 m, kilka razy był także powołany do oficjalnej reprezentacji kraju. Nie ograniczał się wyłącznie do lekkoatletyki, grywał również w tenisa. Niestety, wątłe zdrowie oraz kontuzje, z którymi zmagał się sportowiec, okazały się przeszkodą nie do pokonania, a buty z kolcami zawisły – o ironio – na kołku. Hopfer nie porzucił jednak pasji do sportu. Został trenerem w macierzystym klubie. Zaangażował się bardziej w pracę dziennikarską – już podczas startów w zawodach pisał swoje pierwsze teksty. W międzyczasie zdołał ukończyć studia w Szkole Głównej Planowania i Statystyki. Otrzymał pracę w Głównym Komitecie Kultury Fizycznej, czyli w ówczesnym odpowiedniku Ministerstwa Sportu. Oprócz pisania do ministerialnych pism, dostał także angaż w Expressie Wieczornym, najpopularniejszym dzienniku popołudniowym wydawanym za czasów PRL-u. Swój długotrwały związek z telewizją zaczął przypadkowo. Na jednym z mityngów
58–59
sebastian muraszewski
lekkoatletycznych zauważył go Ryszard Dyja, szef redakcji sportowej Telewizji Polskiej. Zaproponował mu komentowanie zawodów na ogólnopolskiej antenie. Nie były to byle jakie zawody, tylko Memoriał Kusocińskiego, konkretniej jego 16. edycja rozgrywana w 1969 r. w Warszawie. Hopfer poprowadził relację wraz z Wiesławem Johannem, późniejszym adwokatem i sędzią Trybunału Konstytucyjnego. Był jeden problem – Hopfer był chorobliwie nieśmiały. Od szkolnych lat bał się udziału w akademiach oraz zgłaszania się do tablicy. Jego debiut nie wypadł zatem, delikatnie mówiąc, zbyt dobrze. Mimo to Dyja coś w nim dostrzegł i powierzał mu prowadzenie coraz większej liczby transmisji. Hopfer zaczął komentować również inne dyscypliny sportu. Jedna z nich przyniosła mu ogromną popularność.
Mundial, wolne soboty i ABBA Mistrzostwa świata w Republice Federalnej Niemiec były wielkim sukcesem polskich piłkarzy. Po remisie w meczu z Anglikami na Wembley Polacy zdołali zakwalifikować się na tę imprezę po raz pierwszy od 36 lat. Film z tego wiekopomnego wydarzenia stworzył właśnie Hopfer. Produkcja powstała w niewyobrażalnie szybkim tempie, pojawiając się na ekranach telewizorów już dzień po meczu. Sam mundial był przełomowym momentem w karierze komentatora. Dzięki nadzwyczajnie dobrej pamięci nie potrzebował żadnych pomocniczych materiałów do prowadzenia studia z mistrzostw – w przeciwieństwie do większości dziennikarzy tamtej epoki wypadał autentycznie przed kamerą. Ponadto wysoka oglądalność transmisji ze zwycięskich spotkań Polaków sprawiła, że Hopfer stał się niezwykle rozpoznawalny. Ten sam okres był przełomowy w gierkowskiej Polsce – obserwowaliśmy zmiany w sześciodniowym tygodniu pracy. W 1973 r. wolne były dwie soboty, rok później sześć, a w 1975 r. już dwanaście. Coś trzeba było w tym czasie robić. Najlepiej było spędzić go przed telewizorem – w tym celu podjęto się urozmaicenia ramówki. Zadanie to otrzymał Mariusz
Walter. Już w III RP założył on telewizję TVN, zebrał kilkadziesiąt osób z różnych redakcji. W wyniku działań zespołu, 30 listopada 1974 r. widzowie mogli po raz pierwszy zobaczyć we wspólnym bloku programowym takie audycje jak kabarety Olgi Lipińskiej, przeróżne teleturnieje, koncerty. Wśród tych ostatnich nie brakowało występów największych gwiazd, w tym także zespołu ABBA. Namiastkę Zachodu dawały również liczne zagraniczne seriale. Hitem były brytyjskie produkcje Kosmos 1999 czy The Muppet Show. Nie zabrakło również sportu. Polacy mogli ujrzeć na swoich telewizorach mecze ligi angielskiej, wyścigi Formuły 1 czy tenisowy Wimbledon. Wszystko to komentowane przez takie sławy polskiego dziennikarstwa sportowego jak Jan Ciszewski, Krzysztof Wyrzykowski czy Bohdan Tomaszewski. Studio 2 było prowadzone przez dziennikarskie trio. Trzy różne typy osobowości uwielbiane przez widzów – żona Waltera, Bożena, Edward Mikołajczyk i Hopfer. Ten ostatni prowadził różnorakie teleturnieje i tak zwane Wieloboje Gwiazd, które gromadziły tysiące widzów na trybunach polskich aren. Program odbył się trzynaście razy w różnych miastach, często pojawiali się w nim medaliści olimpijscy bądź mistrzowie świata w swoich dyscyplinach. Hopfer stał się głównym prowadzącym studia olimpijskiego letnich igrzysk w Montrealu w 1976 r.. Różnica czasu między Warszawą a Kanadą nie ułatwiała mu zadania, a w studiu panował niemiłosierny upał. Praca w ciężkich warunkach odbiła się na jego zdrowiu. Tuż po igrzyskach zrezygnował z prowadzenia Studia 2 – zastąpił go Tadeusz Sznuk. Program utrzymywał się w niezmienionym kształcie do 1980 r., kiedy kryzys gospodarczy i koniec gierkowskiej prosperity zaczęły negatywnie wpływać na telewizję.
Cała Polska rozbiegana Hopfer coraz bardziej starał się popularyzować sport, szczególnie ten masowy. Biegacze w latach 70. byli odsądzani od czci i wiary oraz uznawani za dziwaków. Wielu ludzi nie mo-
fot.: wikipedia commons
gło zrozumieć, jaki jest sens biegania po uliczkach czy parkowych alejach. Hopfer wprowadził modę na ten sport do telewizji. Akcje Bieg Po Zdrowie i Biegaj Razem z Nami sprawiły, że miliony Polaków połknęły bakcyla. Drogi wypełniły się zapaleńcami w dresach i tenisówkach. W głowie dziennikarza tlił się jeszcze inny, bardziej ambitny, pomysł. Biegi maratońskie w Nowym Jorku i w Londynie gromadziły na starcie tysiące ludzi. Hopfer marzył o tym, by móc zorganizować podobne wydarzenie w Warszawie. Patrząc na ówczesne realia, nie było to łatwe zadanie. Komunistyczne władze początkowo nie podchodziły z entuzjazmem do zebrania tłumów w jednym miejscu, jednak włodarze stolicy ostatecznie udzielili zgody na bieg. Do Warszawy przybyli biegacze z całego kraju, których do przyjazdu zachęciła postać Hopfera. Dziennikarzowi w organizacji imprezy pomagali Zbigniew Zaremba i Józef Węgrzyn. Istniała jeszcze kwestia pożywienia i napojów dla biegaczy. Przez pomyłkę dostarczono na trasę trzy razy mniej wody niż wynosiło zapotrzebowanie, na szczęście wyżywienia starczyło dla wszystkich. 30 września 1979 r. dwa i pół tysiąca biegaczy stanęło na starcie pod Stadionem Dziesięciolecia. Hopfer dbał o to, aby odstępy między zawodnikami na trasie, która wiodła przez prawobrzeżną część Warszawy, były odpowiednie. Dodatkowo w maratonie wzięła udział jego córka – Monika. Trzynastolatka miała przebiec zaledwie kawałek, a potem zejść z trasy, ale sprzeciwiła się prośbom ojca. Ukończyła bieg w około sześć godzin i stała się inspiracją dla wielu starszych i bardziej doświadczonych biegaczy. W dziewczynce odezwała się lekkoatle-
SPORT
fot.: Jose Luis Cernadas Iglesias (flickr.com)
biegnij Warszawo! /
tyczna dusza – jej matką i żoną Hopfera była mistrzyni Polski juniorów w biegu na 200 m. Nie ustrzeżono się co prawda jednej organizatorskiej wpadki – meta biegu znajdowała się o półtora kilometra bliżej niż regulaminowe 42 km i 195 m. To może tłumaczyć doskonałe czasy zawodników – 1861 uczestników dobiegło do końca maratonu, a najlepszy okazał się Kazimierz Pawlik, któremu przebycie trasy zajęło dwie godziny i jedenaście minut. Maraton na trwałe wpisał się w sportowe życie nie tylko Warszawy, lecz także całego kraju i mimo kryzysu na początku XXI w., odbywa się nieustannie od czterdziestu jeden lat.
Stresujące polityczne gry Hopfer w styczniu 1980 r. został szefem redakcji sportowej Telewizji Polskiej. Niestety jego wrażliwość nie pozwoliła mu pełnić funkcji zbyt długo. Zrezygnował z niej kilka miesięcy po igrzyskach olimpijskich w Moskwie. Okazało się, że stres miał coraz większy wpływ na jego zdrowie, pojawiła się choroba wrzodowa. Zakończył pracę w telewizji i przeszedł na rentę. Zniknięcie popularnego dziennikarza wywołało wiele pogłosek i domysłów. Plotki o rzekomym internowaniu Hopfera bądź o jego zaangażowaniu politycznym krążyły po ulicach. Po wprowadzeniu stanu wojennego komunistyczna władza chciała mieć w telewizji postacie cieszące się zaufaniem widzów, jednak prezenterzy mieli występować w mundurach i przedstawiać wyłącznie informacje zgodne z linią partyjną. Na to Hopfer nie mógł się zgodzić. Obniżono mu rentę, biorąc za podstawę jedynie pracę w redakcji sportowej, pomijając inne, bardziej intratne programy. Aby zarobić na życie, redaktor musiał wytwarzać wyroby rękodzielnicze. Osłabiony organizm coraz gorzej wytrzymywał trudną sytuację. Tomasz Hopfer zmarł 10 grudnia 1982 r. w Szpitalu Bielańskim w Warszawie. Dziennikarz miał zaledwie 47 lat. Pozostało po nim kilka memoriałów, wspomniany wcześniej maraton i alejka na Agrykoli. I najważniejsze – pamięć słuchaczy oraz ludzi, którzy połknęli dzięki Hopferowi sportowego bakcyla i zadbali o swoje zdrowie. Niestety, to właśnie jego zabrakło bohaterowi tekstu najbardziej. 0
kwiecień 2020
GRY
/ recenzje
#zostańwdomuigrajwgry
Granicą tylko wyobraźnia OCENA:
88888 Dreams fot. materiały prasowe
PRODUCENT: Media Molecule WYDAWCA PL: Sony Interactive Entertainment Polska PLATFORMA: PS 4
P R E M I E R A : 1 4 L U T E G O 2 02 0
Niezwykle trudno jest podejść do tak nietypowego dla PlayStation 4 tytułu jak Dre-
ams od Media Molecule – wizjonerów mających na swoim koncie m.in. serię Little Big
z opisem wszystkich działań dokonywanym przez lektora, nie powinno być więc problemu z wykonaniem nawet bardziej skomplikowanych zadań.
Planet . W przypadku Dreams praktycznie do maksimum rozwinięto aspekt kreowania
Oprawa, jaką przygotowało nam Media Molecule w modułach dla kreatorów, jest dość
świata gry, który cieszył się tak dużą popularnością w przypadku poprzednich pro-
atrakcyjna. Oczywiście to, co odkryjemy w twórczości dostępnej w internecie, będzie
dukcji Media Molecule.
bardzo zróżnicowane. Są światy, gdzie widać dziesiątki godzin poświęconych na dopiesz-
W ręce gracza oddano Dreamverse – świat snów, w którym dzięki kontrolerowi,
czanie elementów graficznych i dźwiękowych, z bardzo dobrymi, lub wręcz znakomitymi,
kamerce lub mikrofonowi można stworzyć materiał multimedialny, prezentację czy
efektami. Oczywiście istnieją również światy, gdzie grafika i dźwięk mają służyć jedynie
nawet całą grę. Jeśli nie starcza nam pomysłów albo cierpliwości, by stworzyć coś wła-
jako uzupełnienie świetnych historii, przez co nie są traktowane priorytetowo. Warto
snego, to bez obaw możemy sięgnąć do tysięcy materiałów wyprodukowanych przez
rozejrzeć się wśród wielu propozycji tworzonych przez innych graczy.
innych użytkowników w czasie otwartych testów i wczesnego dostępu trwających od
Dreams stoi dopiero na początku swojej drogi. Motorem napędowym tego tytułu bę-
2019 r. Oczywiście zespół Media Molecule przygotował też coś od siebie i jeśli nie mamy
dzie wyobraźnia graczy czy, w tym wypadku – użytkowników. Jeśli poszukujemy nowych
zaufania do domorosłych twórców – możemy skupić się na pracach profesjonalistów.
form ekspresji, to zdecydowanie warto się przyjrzeć dziełu Media Molecule. Ale jeśli chce-
Zestaw narzędzi, jaki oddano do dyspozycji graczom, jest naprawdę imponujący i może początkowo przytłoczyć. Z tego względu warto zapoznać się z materiałami
my zobaczyć niesztampowy tytuł, który już teraz ma bardzo dużo do zaoferowania, to również nie powinniśmy się zawieść na Dreams.
z samouczka, który, poprzez działanie, pokazuje, jak używa danych narzędzi w jak
MICHAŁ GOSZCZYŃSKI
najlepszy sposób. Każde zadanie z samouczka jest opatrzone filmem instruktażowym
W poszukiwaniu zaginionego statku OCENA:
88897 Deep Sky Derelicts: Definitive Edition fot. materiały prasowe
PRODUCENT: Snowhound Games / 1C Entertainment WYDAWCA PL: Cenega PLATFORMA: PC, PS 4 (recenzowana platforma), Xbox One, Nintendo Switch
P R E M I E R A : 2 4 M A R C A 2 02 0
Deep Sky Derelicts: Definitive Edition to debiutująca na konsolach wersja interesującej
i oczywiście walkę, staramy się wykonywać zadania poboczne. Te pomogą sfinansować
gry od Snowhound Games z 2018 r., uzupełniona o wszystkie dodatki. Władca okolicz-
ekwipunek i ładowanie energii, niezbędne w eksploracji kolejnych wraków prowadzących
nego skrawka kosmosu zleca grupie najemników odnalezienie statku kosmicznego, na
nas do naszego głównego celu.
którym ludzkość przybyła w rejon, w którym toczy się gra. Jednak by do niego dotrzeć,
Sama walka utrzymana jest w popularnej ostatnio formie turowej gry karcianej, gdzie
kierowany przez nas oddział musi przeszukać wiele wraków dryfujących po okolicy, żeby
spośród kart odpowiadających naszemu ekwipunkowi i umiejętnościom wybieramy te,
znaleźć na nich wskazówki, gdzie szukać celu wyprawy. Wszystko po to, aby uzyskać
którymi „uderzymy” w naszego przeciwnika. Pamiętać musimy jedynie o tym, że każda
obywatelstwo dające bardzo dużo w świecie targanym niepokojami społecznymi.
z kart zużywa określoną ilość energii, bez której możemy już z naszej podróży nie wrócić.
Historia opowiadana jest w klimacie komiksu, gdzie dialogi w dymkach uzupełniają
Nawet jeśli walkę wygramy. Niestety chyba największą, ale i poważną wadą Deep Sky De-
kadry sprawiające wrażenie ręcznie rysowanych amerykańskich komiksów z połowy
relicts jest dość duże skomplikowanie stosowania różnych kart i całego systemu walki.
XX w. Gdy już jednak opuścimy stację kosmiczną i zaczniemy przeszukiwać okoliczne
Pierwsze kilka rozgrywek skończy się raczej szybkim zgonem naszej drużyny i koniecz-
wraki statków, mamy do czynienia z mieszanką gry typu roguelike z karcianką. Wnętrza
nością stworzenia kolejnej lub wydaniem dużej sumy na leczenie naszych bohaterów.
statków opierają się na generowanych losowo mapach, tak że za każdym razem gdy roz-
Wskazówki przekazywane w postaci samouczka nie są wystarczające.
poczynamy grę, nie wiadomo, co znajdziemy nawet na najbliższym z kosmicznych wra-
Niemniej jest to dość ciekawy tytuł, który czerpie inspiracje z wielu gier gatunku
ków. Dysponując ograniczoną ilością energii podczas każdego z wypadów, którą musimy
i warto docenić twórców za łączenie interesujących mechanizmów rozgrywki. A teraz
uważnie podzielić między poruszanie się, odkrywanie kolejnych fragmentów mapy, no
można się zapoznać z jego pełną wersją na każdej z konsol najnowszej generacji.
60–61
MICHAŁ GOSZCZYŃSKI
Marta Burzyńska / Konrad Wysocki / czy to już jest ten śmieszny żart
Kto jest Kim? Marta Burzyńska,
wiceprzewodnicząca Zarządu Samorządu Studentów UW
Miejsce urodzenia: Poznań Kierunek i rok studiów: Socjologia stosowana i antropologia społeczna, I rok, II stopień
Według znajomych jestem: pracowita Gdybym nie była tym, kim jestem, byłabym: astronautą albo matematyczką Zainteresowania: polityka, algorytmy w kontekście mediów społecznościowych, tworzenie materiałów informacyjnych i robienie na drutach
Ulubiony film: zamiast wybierać coś z kina alternatywnego, powiem: Król lew. Gdybym jednak miała skupić się na poważniejszych filmach, to na pewno: Imperatorowa (1934). Ze współczesności to Erin Brocovich
Ulubiona książka: Odział chorych na raka Aleksandra Sołżenicyna. Ten wybór został mi z czasów fascynacji literaturą rosyjską.
Ulubiony cytat: Be a lady they said. Jest to manifest feministyczny wygłoszony przez Cynthie Nixon. Za to, jakie emocje budzi i za to, co w tych słowach zostało powiedziane.
Działam w samorządzie UW, ponieważ... kiedyś podniosłam rękę, gdy pytano, czy ktoś chce zaangażować się w jedną z najmniej popularnych działalności – pracę w komisji stypendialnej. Od tamtej pory widziałam cały czas okazje dla studentów i studentek do poprawy tego, jak działa nasz Uniwersytet. Nie chciałam tylko czekać z założonymi rękami. Wolę działać.
Konrad Wysocki
wiceprezes Interdyscyplinarnego Koła Nauk Społecznych UW
Miejsce urodzenia: Warszawa Kierunek studiów: Socjologia Stosowana i Antropologia Społeczna ISNS, II rok Ulubiona książka: Nieznośna Lekkość Bytu Milana Kundery Ulubiony artysta: zespół Sorry Boys Ulubiony film: nie mam, trochę wszystkiego oglądam Ulubiona piosenka: Ordinary People John Legend Największa zaleta: otwartość Największa wada: Jestem strasznie uparty i do tego jestem perfekcjonistą w niektórych kwestiach
PODRÓŻ MARZEŃ: Miejsce, które chciałbym odwiedzić jest najmniej istotne. Najważniejsi są dla mnie towarzysze podróży. Z przyjaciółmi każda wycieczka staje się podróżą marzeń. Mogę się jednak ograniczyć do kontynentu, chciałbym zwiedzić jak najwięcej miast europejskich.
Skąd wziął się pomysł na stworzenie koła naukowego? Razem z Małanką Junko (prezes koła) chcieliśmy znaleźć możliwość przekucia wiedzy teoretycznej zdobytej na zajęciach w działania praktyczne. IKNS pozwala nam na przeprowadzanie badań socjologicznych, które nas naprawdę interesują.
Na przykład…?
zgodnie z definicją ustawową to wszyscy studenci i studentki UW. A tak na serio, że jest tak fascynujący i zróżnicowany. Dzięki samorządowi na co dzień współpracują ze sobą osoby, które ze względu na kierunki studiów być może nigdy by się nie spotkały. Np. w naszym Zarządzie Samorządu Studentów mamy osoby, które studiują prawo, chemię, zarządzanie, w jednym miejscu działam też ja jako studentka socjologii stosowanej i antropologii społecznej i mój kolega, który studiuje socjologię.
Na przykład jak napisać post na Facebooku, żeby faktycznie dotarł do ludzi. Wiedza teoretyczna jest oczywiście ważną podstawą, ale chcemy iść o krok dalej. Wiadomo, że nie jesteśmy na Politechnice i nasze studia nie polegają na budowaniu skomplikowanych silników lotniczych, uczą nas natomiast obserwacji społeczeństwa. Socjologia sama w sobie jest interdyscyplinarnym kierunkiem, trzeba być bardzo czułym na zmiany i zjawiska w społeczeństwie. Pojawienie się nowych technologii stanowi ogromną zmianę w komunikacji i oczywiście zjawisko takie jak pandemia jest (z socjologicznego punktu widzenia) niezwykle ciekawe.
Jak wygląda działanie samorządu w dobie pandemii?
A jak sobie radzicie, jako koło, w „czasach zarazy”?
Zdecydowanie inaczej, zwłaszcza z mojej – promocyjno-projektowej – perspektywy. Wiele z naszych wydarzeń musiało być przełożonych lub odwołanych. Część musi zmienić formułę, np. będziemy musieli dostosować do nowych warunków nasz program Ambasadorowie UW czy wymyślić inne sposoby w kontekście braku Dnia Otwartego UW w tradycyjnej formie.
O tyle jest ciężko, że jesteśmy jeszcze młodziutkim kołem i niedawno rozpoczęliśmy działalność. Zależy nam na wysokiej jakości wszystkich naszych badań i wydarzeń, a do tego potrzebny jest czas i oczywiście, najważniejsze – bezpośredni kontakt z ludźmi. Wielkim wsparciem jest dla nas opiekun koła, dr Łukasz Mikołajewski.
Czym się zajmuje wiceprzewodnicząca zarządu samorządu?
Jaki jest cel waszego koła?
W codziennej działalności staram się wspierać i odciążać Kamila Bonasa, Przewodniczącego Samorządu Studentów UW, podczas jego pracy. W dużym skrócie można to określić: wszystkim, oprócz kwestii finansowych, ponieważ w tym zakresie uprawnienia ma tylko Kamil. Na co dzień rozwiązujemy wspólnie bieżące problemy i myślimy o przyszłości.
Chcemy pokazać, co potrafią socjologowie i socjolożki, jak interesującą i ważną dziedziną się zajmujemy. Działalność naszego koła jest też nastawiona na pokazanie jakim ciekawym społeczeństwem jesteśmy, i że warto uczyć się od siebie nawzajem, uczyć się komunikacji z drugim człowiekiem. Dlatego też zachęcam do śledzenia fanpage IKNS na Facebooku, żeby włączyć się do naszego socjologicznego dyskursu.
O samorządzie studenckim UW mało kto wie, że...
kwiecień 2020
fot.: Agata Wiśniewska
Zapraszamy do zapisywania się na najlepszy newsletter z wieściami ze świata, jaki aktualnie można znaleźć w Internecie. Formularz zapisu znajdziesz na stronie na facebooku:
MAGIEL go global .
Trwają również zapisy do teamu naszego newslettera. Jeśli lubisz wyszukiwać ciekawe artykuły w obcym języku, u nas poczujesz się jak ryba w wodzie! Kontakt: magielgoglobal@gmail.com