Niezależny Miesięcznik Studentów
Numer 189 Październik 2020 ISSN 1505-1714
www.magiel.waw.pl
s.12 / Temat numeru
Warszawa solidarna z Białorusią
spis treści / JKM i wszystkich baloniarzy z SKN Z
12
34
Za wolność naszą i waszą
e Film 26 27
W i r us wc i ą ż w g r z e E f e k t y w n a n a u k a Wyzwania dla doktorantów Co z nami, studentami?
28 30 32
Za wolność naszą i waszą
c Polityka i Gospodarka 16 16 18 20 22 24
34
M a g i e l s o l i d a r n y z B i a ł o r us i ą O światowym spisku Prawnokarne skutki pandemii Za ostatni grosz Nie taki portfel pe łny, jak go malują
i Felieton Te l e f o n y w m o jej g ł o w i e
Lato z Maglem P r z e d r e w o lu c y j n e b r z m i e n i a Te h e r a n u M a r z ę o l e p i ej w ye duk o w a nyc h Polakach
37 38
Gdy moda oszukuje artystów Jak rozmawiać z pomnikami?
f Książka
4 0 Krótka znajomość, długie wspomnienia 42 P i k n i k p o d w a r s z a w s k i m n i e b e m 43 Recenzje
Jan Kroszka
Zastępczynie Redaktora Naczelnego:
Stowarzyszenie Akademickie Magpress
Prezes Zarządu:
Laura Starzomska l.starzomska1@gmail.com Adres Redakcji i Wydawcy:
al. Niepodległości 162, pok. 64 02-554 Warszawa magiel.redakcja@gmail.com
Katarzyna Kowalewska, Aleksandra Sojka, Urszula Szurko Redaktor Prowadzący: Kajetan Korszeń Patronaty: Zuzanna Dwojak Uczelnia: Maria Jaworska Polityka i Gospodarka: Kajetan Korszeń Człowiek z Pasją: Michalina Kobus Felieton: Zuzanna Łubińska Film: Aleksandra Marszałek Muzyka: Marek Kawka Książka: Aleksandra Dobieszewska, Dominik Tracz Sztuka: Natalia Jakoniuk Warszawa: Michał Rajs Sport: Michał Jóźwiak Technologia i Społeczeństwo: Michał Wrzosek Czarno na Białym: Tymoteusz Nowak Reportaż: Urszula Szurko Gry: Michał Goszczyński
46
B e z i n t e r e s o w n e d o b r o, c z y l i p a r ę sł ów o wolontariacie w Indiach
j Warszawa 48 50
Gdzie historia spotyka t e r a ź n i ejs z o ś ć Zw r o t n a ł ó d ź k o z a c k a
p Czarno na Białym 52
A us t r a l i a w uj ę c i u n i e m i n i m a l is t yc z n y m
2 Artykuł sponsorowany
g Sztuka
Redaktor Naczelny:
Wydawca:
t Człowiek z Pasją
23 twarze Roberta Pattinsona Kilka gramów wyuczonej bezradności A c h a n g e is g o n n a c o m e
d Muzyka
8 Temat Numeru 12
64
Marzę o lepiej wyedukowanych Polakach Australia w ujęciu nieminimalistycznym
a Uczelnia 06 07 08 10
52
56
S z y b k o i e k o l o g i c z n i e – ja k n a jl e p i e j p o r us z a ć s i ę p o W a r s z a w i e?
k Technologia i społeczeństwo 62 64
Zasymulować marzenia Czerwone światł o
t 3po3 66
C o n a s z ł o ś c i , c o n a s f r us t r uje
2 Kto jest Kim? 67
p r o f. M i c h a ł G ł o w a c k i / K a m i l Lebnicki
k Gry 68
69
Gamescom i devcom w czasie pandemii Recenzje
v Do Góry Nogami
o Sport 58 59
Czerwone światło
W ł oska podróż, czyli lekcja takt yki Nowe ż ycie zastępcze
70
Do Góry Nogami
3po3: Julia Kieczka
Kacper Maria Jakubiec, Aleksandra Jakubowicz, Grażyna
Paweł Stępniak, Joanna Stocka, Jan Stusio, Alicja Surmiak,
Kto Jest Kim: Laura Makuch,
Jakubowska, Zuzanna Jankowska, Klaudia Januszewska,
Marcjanna Szczepaniak, Mikołaj Szpunar, Jakub Szydelski,
Julia Januszyk, Jadwiga Jarosz, Joanna Jas, Rafał Jutrznia,
Anna Ślęzak, Oliwia Świątek, Patrycja Świętonowska,
Nina Kaczanowska, Maja Kaczyńska, Maria Kadłuczko,
Mateusz Tchórzewski, Antek Trybus,, Julia Uszyńska,
Marta Kasprzyk, Arkadiusz Klej, Aleksandra Kłos, Paulina
Tamara Wachal, Mateusz Wantuła, Klaudia Waruszewska,
Kocińska, Wiktoria Kolinko, Izabela Kołakowska, Maciej
Zofia Wereśniak, Alicja Wieteska, Paulina Winiatowska,
Kondraciuk, Lena Kossobudzka, Jędrzej Koszyka, Weronika
Agata Wiśniewska, Michał Włosowicz, Adam Woźniak,
Kościelewska, Katarzyna Kośmińska, Mateusz Kozdrak,
Alicja Woźnica, Jacek Wnorowski, Jędrek Wołochowski,
Alek Kozłowski, Łukasz Kozłowski, Karolina Kręcioch, Kacper
Paulina Wojtal, Wiktoria Wójcik, Dominika Wójcik, Marta
Kruszyński, Łukasz Kryska, Patryk Kukla, Anna Lewicka,
Więsyk, Maria Wróbel, Marek Wrzos, Paweł Zacharewicz,
Aleksandra Łukaszewicz, Faustyna Maciejczuk, Alex
Olga Załęska, Klaudia Zawada, Krzysztof Zegar, Roman Ziruk
Adam Stelmaszczyk Korekta: Mateusz Klipo Dział Foto: Aleksander Jura Dział Grafika: Mateusz Nita Dyrektor Artystyczna: Zuzanna Nyc Wiceprezes ds. Finansów: Julianna Gigol Wiceprezes ds. Partnerów: Janina Stefaniak Pełnomocnik ds. Projektów: Monika Pasicka Dział IT: Paweł Pawłucki Dział PR : Natalia Sawala Współpraca: Klaudia Abucewicz, Sarah Bomba, Martyna
Makowski, Maciej Markowski, Martyna Matusiewicz, Julia Medoń, Marlena Michalczuk, Kazik Michalik, Rafał Michalski,
Redakcja zastrzega sobie prawo do przeredagowania
Kamil Mientus, Milena Mindykowska, Aleksandra Morańda,
i
Sebastian Muraszewski, Marta Musidłowska, Natalia
niezamówiony może nie zostać opublikowany
Nieróbca, Magdalena Oskiera, Michał Orlicki, Aleksandra
na łamach NMS MAGIEL. Redakcja nie ponosi
skracania
niezamówionych
tekstów.
Tekst
Borodziuk, Maciej Buńkowski, Filip Brzostowski, Klaudia
Orzeszek, Bartłomiej Pacho, Marta Pashuk, Marta
Cieślewicz, Maciej Cierniak, Piotr Chęciński, Tomasz
odpowiedzialności za treści zamieszczonych reklam
Pawłowska, Wiktoria Pietruszyńska, Agnieszka Pietrzak,
Chmielewski, Ewa Chojnacka, Kacper Chojnacki, Joanna
i artykułów sponsorowanych.
Izabela Pietrzyk, Paweł Pinkosz, Wojciech Piotrowski,
Chołołowicz, Karol Czarnecki, Katarzyna Czech, Paweł
Artykuły, ogłoszenia i inne materiały do wydania
Jakub Pomykalski, Zuza Powaga, Alicja Prokopiuk, Anna
Domitrz,\JuliaFaleńczyk,MateuszFiedosiuk,ZuzannaFigura,
październikowego prosimy przesyłać e-mailem lub
Raczyk, Michał Reczek, Karolina Roman, Maria Rybarczyk,
Anna Gierman, Wiktoria Godlewska, Wojciech Godlewski,
dostarczyć do siedziby redakcji do 14 października
Weronika Rzońca, Aneta Sawicka, Mateusz Skóra, Marta
Cezary Gołębski, Anna Gondecka, Karolina Gos, Oliwia
Druk pokrywają w całości sponsorzy i reklamodawcy
Smejda, Zofia Smoleń, Hanna Sokolska, Mikołaj Stachera,
Górecka, Urszula Grabarska, Marta Grunwald, Michał Hajdan,
Adam Stelmaszczyk, Katarzyna Stępień, Rafał Stępień,
Okładka: Karolina Gos
Dominika Hamulczuk, Piotr Holeniewski, Adam Hugues,
Makieta pisma: Maciej Simm, Olga Świątecka
październik 2020
Słowo od naczelnego / wstępniak składamy magla bo czwarta nad ranem tak cicho żeby nie zbudzić sąsiadów
I znowu jesień... JA N K R o s z ka R E DA K TO R N A C Z E L N Y alendarz 2020: Styczeń, luty, kwarantanna, grudzień. Ten internetowy mem, choć w naturalny sposób przesadzony, może dobrze oddawać nasze doświadczenia minionych tygodni. Czas, który zawsze mijał zbyt szybko, w trakcie epidemii jeszcze przyspieszył. Od początku lockdownu upłynęło już blisko siedem miesięcy. Wielu z nas przyzwyczaiło się do nowej rzeczywistości, czy też – dostosowało do niej swoje dotychczasowe potrzeby i przyzwyczajenia. Mimo to trudno nie zgodzić się ze stwierdzeniem, że mamy za sobą najdziwniejsze wakacje w swoim życiu. Przed nami z kolei prawdopodobnie najdziwniejszy dotychczas początek roku akademickiego. Roku prowadzonych zdalnie zajęć oraz ciągłego poznawania nowych form nauki. Operacja na żywym organizmie trwa i raczej prędko się nie skończy (nawiasem mówiąc, najnowsza państwowa nominacja na lekarza nadzorującego ten zabieg zdecydowanie nie napawa optymizmem). W nowym numerze Magla piszemy o tym, jak z perspektywy kilku miesięcy można oceniać zmiany, które pandemia wymusiła na szkołach wyższych (Semestr(y) zdalnie, s.7 oraz Co z nami, studentami, s.10). Wspomniana perspektywa pozwala nam zweryfikować przewidywania z pierwszych dni pandemii. W marcu i kwietniu można było przeczytać w mediach wiele spekulacji na temat tego, jak koronawirus nas zmieni. Eksperci z różnych dziedzin zapowiadali, że po doświadczeniu pandemii będziemy inni. Że zwrócimy się ponownie w kierunku budowania lokalnych społeczności. Że odkryjemy w sobie nieznane wcześniej pokłady empatii. Że w końcu odpowiednio docenimy pielęgniarzy i lekarki. Że uwierzymy w możliwość (konieczność?) końca późnego kapitalizmu. „Po pandemii” jest wciąż bardzo odległym horyzontem czasowym, jednak już teraz możemy powiedzieć sprawdzam i ocenić trafność tych przewidywań. Po upływie kilku miesięcy należy stwierdzić,
K
Czas, który zawsze mijał zbyt szybko, w trakcie epidemii jeszcze przyspieszył.
graf. Aleksandra Soćko, @glupieobrazkiolki
04–05
że koronawirus nie zmienił naszych zachowań i postaw w takim stopniu, jak się tego spodziewano. Pieczenie chleba we własnej kuchni i lokalna turystyka po kilku tygodniach się nam znudziły lub po prostu wyszły z mody. Również głosy mówiące o społecznej solidarności czy trosce o słabszych dosyć szybko zaczęły cichnąć. Wydaje się, że obecnie większy przypływ empatii wywołują w nas inne wydarzenia z ostatnich miesięcy – między innymi te dziejące się za naszą wschodnią granicą. To właśnie protesty na Białorusi są tematem przewodnim tego numeru Magla. Artykułem okładkowym jest reportaż opisujący perspektywę białoruskich studentów mieszkających w Polsce oraz działania organizacji starających się im pomagać (Za wolność naszą i waszą, s.12). Poza tym znajdziecie w tym Maglu teksty na temat tego, jak SGH pomaga studentom ze Wschodu (Z Białorusi być i na SGH studiować, s.8) oraz jaką rolę w białoruskich protestach odgrywała blokada Internetu (Czerwone światło, s.64). Nowy numer Magla to także wiele interesujących wywiadów. Ten z Olafem Deriglasoffem (Marzę o lepiej wyedukowanych Polakach, s.34) o tworzeniu rockowego zespołu oraz polskim społeczeństwie. Ten z Grzegorzem Piątkiem (Gdzie historia spotyka teraźniejszość, s.48) o stołecznej urbanistyce oraz powojennej odbudowie Warszawy. Ten z Ksenią Sobierajską (Bezinteresowne dobro, s.46) o znaczeniu bezinteresownej pomocy oraz wolontariacie w Indiach. A także wiele innych artykułów i wywiadów, które – mamy nadzieję – będą dla Was miłym dodatkiem w trakcie nadchodzącego miesiąca zdalnej nauki. Aby ułatwić Wam dostęp do nich, z początkiem nowego roku akademickiego uruchamiamy nową stronę internetową. Za dwa tygodnie ukaże się pierwszy odcinek Maglowego podcastu, a na grudzień planujemy kolejną wydawniczą niespodziankę dla naszych Czytelników. Grudzień, który przecież – jak w memie – nadejdzie szybciej, niż się tego spodziewamy. 0
Polecamy: 8 Uczelnia Wyzwania dla doktorantów
Wywiad z dyrektorem Szkoły Doktorskiej Nauk Społecznych
16 PIG O światowym spisku
Rosnąca popularność ruchu QAnon w Stanach
fot. Aleksander Jura
20 PIG Za ostatni grosz Inwestorzy indywidualni na rynku kapitałowym
październik 2020
UCZELNIA
/ uczelnia po pandemii
powroty bywają trudne
Wirus wciąż w grze Od rozpoczęcia pandemii COVID-19, podjęcia nauczania online i zamknięcia placówek edukacyjnych minęło siedem miesięcy. Ten czas przyniósł wiele zmian w systemie nauczania. T E K S T:
w i k to r i a p i e t r u s z y ń s k a
iększość studentów miała nadzieję na poprawę sytuacji i powrót do stacjonarnego trybu studiowania w październiku. Jednak w Polsce liczba zachorowań na koronawirusa jest zmienna i wciąż bardzo wysoka. 1 października odnotowano największą liczbę zarażonych od początku pandemii – było ich prawie dwa tysiące. Szkoły wyższe w Polsce nie miały większego wyboru, musiały podjąć określone kroki, by odpowiednio zadbać o zdrowie oraz życie studentów, wykładowców i innych pracowników placówek. Uniwersytet Warszawski zadecydował, że kształcenie w tym semestrze będzie miało charakter głównie zdalny.
W
Znów zdalnie W sierpniu rektor Uniwersytetu Warszawskiego wypowiedział się w Radiu RDC na temat trybu nauczania podczas semestru zimowego. Poinformował o planach hybrydowego systemu prowadzenia zajęć. Jednak miesiąc później, Uniwersytet wydał zarządzenie z którego wynikało, że zajęcia dydaktyczne będą w zdecydowanej większości prowadzone online. Wyjątek miały stanowić zajęcia praktyczne, które ze względu na swoją specyfikę wymagają bezpośredniego kontaktu z prowadzącym, czyli niektóre laboratoria czy warsztaty. Decyzja ta jest szczególnie istotna z perspektywy młodych ludzi, którzy wybierając dany kierunek studiów, pragną nie tylko suchych faktów, ale przede wszystkim praktyki. Warsztat liczy się również dla przyszłego pracodawcy, często jest wymagany przy szukaniu pracy. Zajęcia, które będą się odbywać się w formie stacjonarnej, muszą spełniać odpowiednie wytyczne Głównego Inspektora Sanitarnego. Zalecane jest utrzymanie określonej liczby studentów w pomieszczeniach i poważne, odpowiedzialne podejście do problemu. O tym, które dokładnie to będą zajęcia, zadecydować miały władze każdego wydziału indywidualnie wraz z wykładającymi tam pracownikami, a decyzja miała zostać podjęta do 21 września. Wykłady i inne mniej istotne ćwiczenia, ze względu na liczebność uczestników czy brak większej potrzeby bez-
06–07
grafika:
pośredniego kontaktu, pozostaną w formie online, tak jak w semestrze poprzednim. Egzaminy w sesji oraz wszystkie inne zaliczenia również będą odbywać się w formie zdalnej.
Co z innymi zajęciami? Oprócz zajęć przeznaczonych dla konkretnego kierunku, pozostaje jeszcze kwestia przedmiotów wybieranych samodzielnie przez studentów – lektoratów, OGUN-ów i WF-ów. Lektoraty zostaną zorganizowane w formie zdalnej, będą prowadzone za pomocą platform takich jak Zoom czy Google Classroom. OGUN-y, mimo że mające różny charakter (mogą to być wykłady, konwersatoria czy ćwiczenia), mimo wszystko pozostaną wykładane w formie online. WF natomiast jest kwestią problematyczną. Ćwicząc w gru-
pie i korzystając ze wspólnego sprzętu, bardzo łatwo zarazić się wirusem. Długo wymyślano różne rozwiązania – przeniesienie WF na przyszły semestr, zaliczenie go poprzez inne zajęcia lub w formie online. Ostatecznie zajęcia WF mają odbywać się częściowo zdalnie, a częściowo stacjonarnie.
Nowi studenci Co roku bramy Uniwersytetu po raz pierwszy przekraczają tysiące studentów. W tym roku akademickim zajęcia wyjątkowo rozpoczną się 15 października, co miało związek z przełożeniem egzaminów maturalnych oraz wydłużonym procesem rekrutacji. Większość pierwszorocznych nie wie dokładnie, co ich czeka; zastanawiają się, czy podołają powierzonemu im zadaniu, a przez wyjątkowość
m at e u s z n i ta
sytuacji na świecie ich obawy stają się jeszcze większe. Klaudia, studentka pierwszego roku koreanistyki, najbardziej boi się o zdrowie swoje i najbliższych, a także o to, jak pandemia wpłynie na funkcjonowanie uczelni w kwestii integracji studenckiej oraz jak będzie przebiegać nauczanie zdalne. Pandemia odebrała nowym studentom wiele możliwości integracji, takich jak chociażby wyjazdy zerowe czy klubowe imprezy organizowane przez samorządy wydziałowe. Na ten moment, jedyną możliwą opcją są spotkania online lub na żywo w małych grupach. Zalecane jest również noszenie maseczki. Klaudia wspomina także, że przy kierunkach o większej liczbie studentów zapoznanie się z większością osób będzie zwyczajnie niemożliwe, a już na pewno nie będą oni w stanie się rozpoznawać. Mniej liczne kierunki będą miały ułatwioną sytuację. Na przykład koreanistyka będzie liczyła zaledwie dwudziestu lub trzydziestu studentów na pierwszym roku, dlatego miesiąc przed rozpoczęciem roku akademickiego udało im się ze sobą skontaktować. Klaudia dodaje jednak, że bez poznania kogoś na żywo podczas zajęć, nauki w grupach, spotkań integracyjnych będzie im ciężko zapoznać się wystarczająco dobrze na te 3 czy 5 lat. Ponadto Klaudia, jak i wiele innych świeżo upieczonych studentów kierunku językowego, nie wyobraża sobie uczyć się podstaw języka wyłącznie przez wykłady i zajęcia online.
Ku lepszemu Zarówno pracownicy uczelni, jak i studenci wchodzący w skład samorządów nie próżnowali podczas wakacji. Robili, co mogli, aby poszerzyć swoją wiedzę i umiejętności z zakresu obsługi technologii nauczania zdalnego oraz starali się jak najlepiej wprowadzić nowych studentów w życie uczelni. Uniwersytet Warszawski zorganizował we wrześniu wiele szkoleń dla swoich pracowników z zakresu obsługi elektronicznych i internetowych narzędzi wspomagających nauczanie oraz zajęć z kompetencji miękkich. Wykładowcy mogli sami zadecydować, które kursy będą dla nich najbardziej przydat-
nauka bez bólu /
ne. Samorządy również miały ręce pełne roboty – oprócz corocznej pomocy przy rekrutacji nowych studentów, organizowały one dla nich wiele spotkań online. Obecni przewodniczący i ich pomocnicy, zamiast organizować wyjazdy i stacjonarne szkolenia, musieli zaplanować wszystko w formie zdalnej – niejednokrotnie wymagało to dodatkowego szkolenia. Na stronach Facebookowych samorządów, między innymi na fanpage’u samorządu Wydziału Dziennikarstwa Informacji i Bibliologii, moż-
na znaleźć transmisje na żywo opowiadające o studiowaniu poszczególnych kierunków oraz cykl szkoleń dydaktycznych z zakresu obsługi USOS-a, rejestracji i żetonów.
Czekając na zmiany Pandemia rzuca kłody pod nogi wszystkim studentom, nie tylko tym rozpoczynającym nowy etap nauki. Bardzo trudno jest obecnie dostać się na praktyki, niezależnie od kierunku studiów. Zdarza się, że młodym ludziom
UCZELNIA
odwołuje się długo wyczekiwane staże. Jeśli sytuacja nie ulegnie poprawie, wiele osób może mieć problemy z zaliczeniem konkretnego etapu studiów czy uzyskaniem warsztatu w zawodzie. Dodatkowo, ucząc się w domu, studenci tracą wiele możliwości na zdobywanie nowych znajomości czy pogłębianie ich. Nawet najlepsze i najbardziej nowoczesne technologie nie są w stanie zastąpić bezpośredniego kontaktu z profesorami i znajomymi oraz atmosfery, jaka panuje podczas zajęć na uczelni. 0
Efektywna nauka Dla ambitnych i zabieganych cwaniaków. Jeżeli nigdy nie masz zbyt wiele czasu na naukę, a sytuacja wymaga od ciebie szybkiego przyswojenia dużej ilości materiału, to właśnie jest artykuł, w którym znajdziesz rozwiązanie swojego problemu. T E K S T:
fau s t y n a m ac i e j c z u k
dukacja wymaga od uczniów posiadania ogromu wszechstronnej wiedzy, często w stopniu dość szczegółowym, a ostatecznie zapamiętujemy bardzo niewiele. To, że informacje ulatują, jest oczywiście całkiem normalne, a nawet często musimy się ostatecznie wielu rzeczy oduczyć, aby zmienić tok myślowy – porzucamy teorie, aby osiągnąć lepszy rezultat w praktyce. Czy jest jednak jakiś sposób na to, aby nauka nie polegała na wielogodzinnym pochłanianiu informacji, a przerobiony materiał efektywnie utrwalał się w pamięci? Okazuje się, że tak. Aby ułatwić sobie proces uczenia się, należy spełnić trzy warunki: zapamiętywanie (kodowanie), przechowywanie i odtwarzanie zachowanych informacji. Podczas procesu uczenia się najważniejsze jest pobudzanie emocji odpowiadających za uwagę. Mogą być to pozytywne emocje, jak radość lub błogość, bądź negatywne – skrajna nienawiść czy złość. Każda emocja jest wsparciem i pomocą. W zapamiętywaniu ważne są również dostawy glukozy i tlenu do organizmu – z tego powodu warto zjeść dobre śniadanie i uchylić okno podczas nauki. W trakcie długiej pracy dobrze jest pozwolić sobie na tak zwane „turbo drzemki”. Piętnaście minut snu utrwali przyswojony wcześniej materiał i zregeneruje obszary mózgu, które po przebudzeniu będą nadal przyswajały wiedzę. Aby nauka była skuteczna, należy zaangażować wszystkie zmysły, bowiem przez samo czytanie zapamiętujemy zaledwie 10 proc. treści, przy słuchaniu
E
grafika:
również 10 proc., zaś wzrokowe zapamiętywanie wzrasta już do 30 proc. Przy użyciu obu tych zmysłów zapamiętujemy nawet 50 proc informacji. Jednak to tylko połowa. Mowa, głośne rozwijanie własnych myśli i zapisywanie notatek przy użyciu kolorów, tworzenie tabeli czy nawet ilustracji, pozwala na zapamiętywanie 70 proc. materiału, a praktyka i nauczanie innych osób bądź konsultacje dają nam 90 proc. skuteczności zapamiętania.
Co należy zrobić następnie, by skorzystać ze zdobytej wiedzy i efektywnie ją odtworzyć? Najlepiej wrócić do schematu, który pomagał nam przyswajać materiał. Powrót na miejsce zbrodni pozwala przypomnieć sobie szczegóły z wydarzenia. Dlatego dobrym sposobem jest wyobrażenie sobie książki, z której czerpaliśmy wiedzę czy pokoju, w którym byliśmy wówczas obecni i odtworzenie towarzyszących nam emocji. Doskonałym narzędziem pomocniczym są skojarzenia. Oczywiście, każdy uczeń ma własne skojarzenia, które
m a r t y n a b o r o dz i u k
na swój sposób będą wsparciem. Już starożytni greccy i rzymscy wykładowcy musieli korzystać z różnych mnemotechnik, tworząc w głowach tzw. pałace wiedzy, które polegały na kojarzeniu symboli informacji z rzeczywistym bądź z wyimaginowanym miejscem, żeby ułatwić zapamiętanie własnej opowieści, co można porównać do metod współczesnych wykładów profesorów. Innym ważnym aspektem odtwarzania informacji jest sen. Aby po długiej nauce móc skorzystać ze zdobytej wiedzy, należy pozwolić sobie na pełną regenerację i odpowiednią ilość snu. Od jego jakości zależy późniejsza modyfikacja pamięci, ponieważ podczas procesu mózg wcale nie odpoczywa, tylko próbuje uporządkować zgromadzone informacje. Gdy zabraknie snu, efektów nauki nie będzie. Wiedza w małym paluszku ułatwia nam funkcjonowanie i rozwiązywanie problemów w życiu, jednak warto pamiętać, by resztę ludzkiego ciała wypełniała miłość i samoakceptacja. Wiedza jest ważna – jej posiadanie wpływa na ludzką osobowość, światopogląd i moralność, jednak ważniejsze jest bycie szczęśliwym. Zdobywanie nowych informacji ma nas tylko budować. Spędzanie wielu godzin w książkach nie jest konieczne – jeżeli nauka jest efektywna, poświęci się na nią mniej czasu, który można zagospodarować następnie w inny sposób. Zwłaszcza w trakcie studenckiego życia, kiedy mamy styczność z nowymi ludźmi i odkrywamy samych siebie. 0
październik 2020
UCZELNIA
/ szkoły doktorskie
Wyzwania dla doktorantów Uchwalona przed dwoma laty tzw. Konstytucja dla Nauki zrewolucjonizowała m. in. system kształcenia przyszłych doktorów. Czy doświadczenie pierwszego roku funkcjonowania na nowych zasadach daje nadzieję na lepszą przyszłość polskiej nauki? Rozmawiamy o tym z prof. dr hab. Pawłem Swianiewiczem, dyrektorem Szkoły Doktorskiej Nauk Społecznych. r ozmaw ia ł a :
m a r i a jawo r s k a
M A G I E L : Ubiegły rok akademicki był pierwszym, podczas którego obowiązuje nowy
plinami i polegałem na pomysłach przynoszonych przez zespół koordynacyjny, który pomagał w organizacji szkoły doktorskiej. program kształcenia doktorantów. Od 1 października zeszłego roku na UW funkNiektórzy jego członkowie byli bardziej akty wni i dostarczali cjonują cztery odrębne szkoły doktorskie. Czy z perspektywy rocznego doświadwięcej dobrych pomysłów, inni mniej. Teraz niektórzy z pozostaczenia jako dyrektor jednej z nich – Szkoły Doktorskiej Nauk Społecznych – jest pan łych doktorantów nie mają przedmiotów, na których im zależy profesor w stanie ocenić wpływ tych zmian na jakość kształcenia? i trzeba to zmienić. Jeżeli miałbym mówić o jaPaw e ł S w i an i e w i c z : Z perspektywy roku uwakichś swoich błędach, to – mimo, że na wszystko żam, że było to korzystne dla doktorantów posubrakowało mi wtedy czasu – żałuję, że nie podnięcie. Zdaję sobie jednak sprawę z tego, że szkoły jąłem próby zorganizowania serii spotkań z radadoktorskie, jak również ich program kształcenia, mi w ydziałów i bezpośredniej rozmow y o tym, jak były tworzone w dużym pośpiechu i z perspektyma działać Szkoła Doktorska. Gdybym jakimś cuwy roku widzę wiele rzeczy, które warto by było dem odwiedził je wszystkie, to może udałoby mi poprawić. Błędy, które wydają się być nieunikniosię zebrać ciekawsze pomysły i uwagi do tworzone, nie wynikają z niczyjej złej woli, tylko z presji nego programu kształcenia, a równocześnie przeczasu. Mimo to uważam, że zmiana jest potencjalkonać niektórych sceptyków do swoich pomysłów. nie korzystna. Drugi problem jest bardzo drobny i mam nadzieW przypadku nauk społecznych ważne jest wystaję, że niedługo go naprawimy. Doktorant ma w ywienie się na interdyscyplinarność. Zręby metodolobrać jeden z dwunastu dostępnych warsztatów nagiczne w naukach takich, jak ekonomia, socjologia, Źródło grafiiki: Facebook/ Szkoła Doktorska Nauk Społecznych ukowca w dziedzinie nauk społecznych oraz trzy nauki polityczne czy zarządzanie są w dużym stopz ponad dwudziestu zajęć metodycznych. Jednak niektórzy chcieniu wspólne. Obecnie doktoranci nie są ograniczeni zasobami kadrowymi liby dobrowolnie iść na dwa warsztaty, albo zrealizować cztery własnego wydziału tak, jak było to w starym systemie. Istnieje szeroki wy(zamiast trzech) zajęć metodologicznych. Dlatego należy dopisać bór zajęć o charakterze metodologicznym. To ponad 20 kursów, z których taką możliwość do programu kształcenia. doktorant musi wybrać trzy. Dla przykładu, ekonomista, który interesuje Innym, zapewne nieuniknionym problemem w ydaje się być ten się psychologią behawioralną, może wybrać zajęcia metodologiczne proo charakterze komunikacyjnym. Szkoły doktorskie nie posiadają wadzone przez psychologa. Myślę, że jest to duża wartość i jedna z najswoich sal dydaktycznych, w związwiększych zalet nowego systemu. Podobnie ku z tym organizując zajęcia, musiszeroki jest wachlarz zajęć zatytułowanych my polegać na zasobach w ydziałów, „warsztat naukowca w dziedzinie nauk spoco czasem w y wołuje zdziwienie. łecznych”. Doktorant może wybrać zajęcia Jednak myślę, że sytuacja będzie niekoniecznie prowadzone przez specjalistę stopniowo się poprawiać. Czasem z jego własnej dyscypliny, ale także innych mam wrażenie, że za konf liktami badaczy z UW, którzy posiadają imponująkryje się psychologicznie zrozumiacy dorobek publikacyjny w najlepszych mięły dla mnie żal niektórych w ydziadzynarodowych czasopismach i są gotowi łów, które mają poczucie odebrapodzielić się swoimi doświadczeniami. nia czegoś. Nie mieliśmy jednak wielkiego w yboru. Jako uczelnia mogliśmy w ybrać, w jaki spoJakie są w takim razie wady, o których pan profesor wspomniał? sób urządzimy szkoły doktorskie, ale sam fakt ich utworzenia był Jeśli chodzi o sam program kształcenia, są to dwie rzeczy. narzucony przez ustawę. Mam nadzieję, że nowe władze uczelni Pierwsza to nie do końca precyzyjny dobór przedmiotów. Nie przyjrzą się temu i ocenią nie tylko problemy, z którymi się borymieliśmy zbyt wiele czasu na zebranie pomysłów, co wpisać na kaliśmy, ale również docenią korzyści, które w moim przekonaniu listę przedmiotów do w yboru. W dodatku, jako zbierający nie szkoły doktorskie wnoszą do kształcenia doktorantów. miałem w ystarczająco dobrych kontaktów ze wszystkimi dyscy-
Mam nadzieję, że nowe władze uczelni przyjrzą się temu i ocenią nie tylko problemy, z którymi się borykaliśmy, ale również docenią korzyści, które w moim przekonaniu szkoły doktorskie wnoszą do kształcenia doktorantów.
08–09
szkoly doktorskie /
Jak zmieniły się wymagania stawiane przed doktorantami? Czy jest im teraz trudniej? Trudno powiedzieć – okaże się to podczas praktyki recenzowania rozpraw, które ukażą się najwcześniej za 2–3 lata. Natomiast pewne rzeczy się zmieniły i pod niektórymi względami jest trudniej. Pojawiły się dodatkowe obowiązki, takie jak złożenie indywidualnego planu badawczego po pierwszym roku, który musi zostać zatwierdzony. Druga rzecz to ocena śródokresowa po drugim roku, co również narzuca nam ustawa. Ocena ta jest dokonywana przez komisję, w skład której wchodzą też naukowcy spoza UW. Jest to jednocześnie ocena promotora i współpracy pomiędzy nim i doktorantem. Jeśli kandydat zostanie oceniony pozytywnie, ale jego współpraca z promotorem negatywnie, rekomendowana jest zmiana prowadzącego. Wywołuje to opór części kadry profesorskiej. Osobiście uważam, że nie powinniśmy się tego obawiać. Mam zaufanie, że będzie to ocena merytoryczna i nie będą wchodziły w grę osobiste sympatie i antypatie. Jestem przekonany, że ponad 90 proc. promotorów bardzo dobrze wywiązuje się ze swoich obowiązków. Niemniej jednak, ten system daje potencjalną możliwość wychwytywania nieprawidłowości. Trzecia nowa rzecz, dla niektórych kontrowersyjna, to przyjęcie zasady, że doktorant ma obowiązek znać język angielski w stopniu umożliwiającym udział w zajęciach w tym języku. W przypadku nauk społecznych, angielski to podstawowy język komunikacji i nie mogę sobie wyobrazić autora dobrego doktoratu, który nie posługuje się nim wystarczająco biegle. Z pragmatycznego punktu widzenia wiąże się to z tym, że mamy wśród naszych doktorantów również obcokrajowców, którzy nie mówią po polsku. Przyjęliśmy zasadę, że jeżeli wśród uczestników jakiegoś kursu znajdzie się obcokrajowiec, to zajęcia mają się odbywać po angielsku. Nie wszystkim się to podoba, ale uważam, że to jest rozwiązanie, od którego nie powinniśmy się odwracać.
UCZELNIA
Na koniec zapytam jeszcze, jaki powinien być według pana profesora idealny kandydat na doktoranta w Szkole Doktorskiej Nauk Społecznych? Pierwsze, co przychodzi mi na myśl: ciekawy świata. Powinien być mocno zainteresowany swoim projektem, ale też patrzeć szerzej i interesować się zagadnieniami pokrewnymi. Mamy w naszej szkole seminarium, na które zapraszamy wykładowców z różnych dyscyplin. Bywa, że docierają do mnie głosy, że skoro ktoś zajmuje się dyscypliną X, to po co ma słuchać wykładu z dyscypliny Y? Dla mnie to jest bolesne niezrozumienie tego, kim powinien być młody adept nauki. Nasi wykładowcy starają się poszukiwać tematów potencjalnie ciekawych dla przedstawicieli różnych dyscyplin. Brak zainteresowania wszystkim, co jest poza wąską ścieżką projektową, wydaje mi się niedobre. Nie wierzę, żeby bez takiej ciekawości można było być dobrym specjalistą w swojej dziedzinie. Druga cecha to rodzaj entuzjazmu do tego, żeby naprawdę chcieć robić swój projekt, zajmować się nauką. Nawet, jeśli wiążą się z tym różne trudności, które trzeba pokonać. Zwróciłem uwagę bardziej na cechy osobowościowe, niż choćby poziom inteligencji, co oczywiście też jest istotne. Ale wydaje mi się, że te cechy mają naprawdę duże znaczenie. 0
Brak zainteresowania wszystkim, co jest poza wąską ścieżką projektową, wydaje mi się niedobre. Nie wierzę, żeby bez takiej ciekawości można było być dobrym specjalistą w swojej dziedzinie.
Nie ma więc wymogu znajomości języka polskiego wśród zagranicznych doktorantów?
Żródło: szkolydoktorskie.uw.edu.pl :
Nie ma, chociaż niektórzy znają. W zeszłym roku w naszej szkole było ośmiu obcokrajowców, z czego co najmniej trzech mówi dobrze po polsku. W tym roku rekomendowanych do przyjęcia jest aż szesnastu obcokrajowców, w dodatku z wszystkich kontynentów poza Australią, Oceanią i Antarktydą. Myślę, że liczba niemówiących po polsku będzie trochę większa, niż w zeszłym roku.
Jakie trzeba spełnić warunki, żeby dostać się na studia doktoranckie? W dotychczasowych uchwałach rekrutacyjnych zapisane były trzy kryteria merytoryczne. Pierwsze, za które można dostać w sumie 40 punktów, to projekt oceniany przez zespół kwalifikacyjny. Drugim jest ocena dotychczasowego dorobku naukowego – maksymalnie 20 punktów. Te dwa kryteria są w pierwszym etapie rekrutacji i żeby przejść do drugiego, trzeba uzyskać z nich łącznie co najmniej 30 punktów. W drugim etapie kandydata czeka rozmowa kwalifikacyjna na temat projektu, ale także sprawdzająca ogólny poziom erudycji w danej dyscyplinie naukowej. Można za nią otrzymać maksymalnie 40 punktów, ale jeżeli się nie dostanie 20, odpada się bez względu na ogólną ilość liczbę punktów. Ktoś może mieć dobrze oceniony projekt, ale słabo wypaść na rozmowie. Wówczas świetna ocena na pierwszym etapie nie zawsze pozwoli na zakwalifikowanie do Szkoły. Do zespołów kwalifikacyjnych apelowaliśmy, by nie wypełniali limitu miejsc za wszelką cenę kandydatami, którzy nie rokują wielkich nadziei na przygotowanie dobrego doktoratu. W rezultacie zarówno w ubiegłym jak i w tym roku na 100 miejsc rekomendowanych do przyjęcia było 88 kandydatów. W ubiegłym roku znaczna część miejsc została nieobsadzona np. w dyscyplinie ekonomia i finanse, a w tym w naukach o polityce i administracji.
prof. dr hab. Paweł Swianiewicz profesor nauk ekonomicznych, specjalista w zakresie polityki lokalnej i finansów samorządowych. Od 2019 r. jest dyrektorem Szkoły Doktorskiej Nauk Społecznych Uniwersytetu Warszawskiego, a także członkiem Rady Doskonałości Naukowej. Pełni funkcję kierownika Katedry Rozwoju i Polityki Lokalnej na Wydziale Geografii i Studiów Regionalnych UW, jest ekspertem Rady Europy ds. finansów samorządowych i organizacji terytorialnej. W latach 2005–2010 był Przewodniczącym Zarządu European Urban Research Association (EURA), a do 2015 r. członkiem Zarządu EURA. Od 2016 r. jest członkiem Steering Committee Standing Group for Local Government and Politics, European Consortium for Political Research (ECPR).
październik 2020
UCZELNIA
/ ewaluacja kształcenia
Co z nami, studentami? Pandemia trwa, coraz więcej uczelni decyduje się na przeniesienie zajęć w tryb zdalny. Co to oznacza dla nas – studentów? Czy w nowej rzeczywistości będzie można poczuć smak studenckiego życia? T E K S T:
pat ry k k u k l a
g r a f ika : m i l e n a
MIN DYKOW S KA
rzenieśmy się wspólnie w czasie. Jest marzec 2020 r., ze świata do Polski dociera coraz więcej informacji na temat tajemniczego wirusa COVID-19. Pojawiają się pierwsze osoby chore, niektóre organizacje i instytucje zaczynają przechodzić na zdalną formę działania i nagle następuje uderzenie. Okres wzmożonej paniki i wszechobecnego chaosu. Rząd wprowadza różnego rodzaju obostrzenia. Zakazuje się wychodzenia bez powodu z domów. Zamykane są przedszkola, szkoły, uczelnie, urzędy, miejsca pracy. Wszystko przenosi się do sieci. Sytuacja ta trwa kilka tygodni, do czasu gdy ludzie czują się zmęczeni i rzeczywistość zaczyna „wracać do normy”. Ciężko znaleźć jednak osobę, dla której pojawienie się koronawirusa i uderzenie pandemii nie było zaskakujące. Może poza naukowcami i samym Billem Gatesem, który od lat przestrzegał przed możliwym pojawieniem się pandemii. Życie wielu osób zostało wywrócone do góry nogami, zmieniono przyzwyczajenia. I choć każdy w pewien sposób „oberwał” od wirusa, to spójrzmy na sytuację nas – studentów. Przede wszystkim należy skupić się na konsekwencjach pojawienia się wirusa. Dziennikarze, eksperci, medycy od miesięcy przedstawiają różnego rodzaju tezy, a mimo to wciąż wiemy bardzo mało. Jedno jest jednak pewne – świat nie będzie i już nie jest taki sam jak przedtem. Pytanie jednak co te zmiany oznaczają dla osób, które do niedawna prowadziły szczęśliwy studencki tryb życia bądź miały w planach w tym roku go rozpocząć. Przede wszystkim – nie będzie to najprostsze życie.
P
Świat wirtualny Najbardziej widocznym skutkiem wirusa było wydane 31 lipca 2020 r. przez Rektora SGH zarządzenie o zmianie formy zajęć w semestrze zimowym roku akademickiego 2020/2021 na zdalną. Podobną decyzję w tym samym czasie podjął m.in. Uniwersytet Śląski. Na początku września podobnie postąpiły władze Uniwersytetu Warszawskiego, przenosząc większość zajęć
08–09
z przeważającej części kierunków w tryb online. Na uczelni, z zachowaniem zasad bezpieczeństwa, odbywać się będą zajęcia niemożliwe do zrealizowania w domach, m.in. dla kierunków medycznych czy technicznych. Co to tak faktycznie oznacza dla studentów?
Życie studenckie Przede wszystkim wiele przeszkód w poznaniu bądź podtrzymywaniu studenckiego trybu życia. Dla osób rozpoczynających przygodę ze studiami „wkręcenie się” i poznanie nowych osób może okazać się bardzo trudne. Integracje kierunków z pewnością będą się odbywać, jednak ze zmniejszoną częstotliwością. Na jakiś czas zupełnie zapomnieć można o łapaniu się ze znajomymi na korytarzu uczelni. Imprezy w klubach czy podróże autostopem – to również będzie poddane czasowemu wstrzymaniu.
Organizacje studenckie Czas zdalnej nauki będzie również wyzwaniem i próbą dla wielu organizacji studenckich i SKN-ów. Wspólne integracje, prowadzenie i realizowanie projektów, zdobywanie partnerów i zachęcanie uczestników do brania udziału w warsztatach czy prezentacjach firm – to wszystko nie było takie proste jeszcze przed pojawieniem się wirusa, a co dopiero teraz. Rozpoczynając od procesu zarządzania projektami, a kończąc na samym zainteresowaniu tego rodzaju inicjatywami. Sam proces rekrutacji do organizacji będzie ciekawym wyzwaniem dla studentów. Paradoksalnie nauka zdalna może okazać się również szansą dla organizacji i SKN-ów. W końcu gdzie studentom będzie najłatwiej poznać nowe osoby, jeśli właśnie nie tam?
Czy takie nauczanie ma w ogóle sens? Skupmy się teraz na najważniejszym, z punktu widzenia uczelni, problemie, który stawia przed nami zmiana trybu nauczania na zdalny – jakie dydaktyczne konsekwencje będzie miało prowa-
dzenie zajęć w formie zdalnej. Odpowiedź na to pytanie nie jest prosta. Możemy postawić kilka tez, ale bez ich potwierdzenia bądź obalenia na niewiele się zdadzą. W przypadku wielu uczelni proces weryfikacji różnych rozwiązań i problemów okazuje się być chwilowo wstrzymany. Z jednego prostego powodu – część uczelni uznało, że na czas pandemii, aż do powrotu do „normalności” i „normalnego” trybu prowadzenia zajęć, zawieszają ewaluację procesu kształcenia. Co to realnie oznacza? Warto zajrzeć do stanowiska Parlamentu Studentów RP. Rozpoczynając od prawnych aspektów takiego rozwiązania – takie podej-
Skutkiem wirusa było wydane 31 lipca 2020 r. przez Rektora SGH zarządzenie o zmianie formy zajęć.
ście uczelni jest niezgodne z art. 128 ust. 4 ustawy Prawo o szkolnictwie wyższym i nauce. Według niego uczelnie mają obowiązek umożliwić studentom i doktorantom ocenę nauczycieli akademickich w zakresie wypełniania przez nich obowiązków związanych z kształceniem co najmniej raz w roku akademickim. W tym momencie studentom odebrane zostałoby to prawo. Straciliby jeden z ważniejszych instrumentów kształtowania systemu edukacji na swojej uczelni. Poza oceną zajęć i nauczycieli akademickich, studenci powinni mieć także możliwość oceny systemu wsparcia studentów w procesie kształcenia, współpracy z otoczeniem społeczno-gospodarczym, infrastruktury oraz jakości informacji o studiach. Stanowisko Parlamentu Studentów RP zostało podzielone również przez Radę Główną Nauki i Szkolnictwa Wyższego kilka dni po publikacji dokumentu.
koronawirus na uczelniach/
Eksperyment społeczny w skali globalnej Abstrahując jednak od prawnych aspektów takiego rozwiązania, zawieszenie weryfikacji procesu kształcenia w tak kluczowym momencie i przy tak dużych zmianach pozbawia nas opinii i wyników w trzech obszarach. W pierwszym obszarze – tego jak szybko proces edukacji wyższej jest w stanie przystosować się do nagłych zmian. W drugim – tego jak proces edukacji radzi sobie z nauką zdalną, czy jest efektywny i czy naukowcy (wykładowcy) są w stanie przekazać swoje doświadczenie oraz wiedzę w odpowiedni sposób. Ostatnim polem jest ujęcie skali. Semestry realizowane zdalnie na większości uczelni w kraju i na świecie to sytuacja bezprecedensowa. Nikt nigdy nie miał szansy przeprowadzić i zbadać takiego „eksperymentu” na tak dużej próbie uczestników, którzy chcąc nie chcąc, muszą poddać się jego przebiegowi. A zarówno uczelniom, jak i studentom zależeć powinno na faktycznej nauce, realizowaniu programu oraz zdobywaniu wiedzy i umiejętności praktycznych, szczególnie w tym trudnym czasie. Poza tym co oznacza sformułowanie o powrocie do ewaluacji procesu kształcenia dopiero w momencie powrotu do „normalności”? Czy ta rzeczywistość, w której obecnie się znajdujemy, nie jest już naszą nową normalnością?
mienia się z decyzją. Nagła zmiana organizacji roku mogłaby oznaczać chaos, a tego każdy chce uniknąć. Można to zauważyć spoglądając na sytuację w szkołach podstawowych i ponadpodstawowych. Po tylko trzech dniach od rozpoczęcia roku szkolnego 45 placówek przeniosło się całkowicie w zdalny tryb działania, a 35 prowadziło naukę mieszaną. Co więc mogłoby się stać po otwarciu uczelni liczących sobie nie dziesiątki czy setki uczniów, a tysiące studentów.
Z drugiej strony warto obserwować tę sytuację. Może się okazać, że ograniczenie w mobilności wpłynie na unowocześnienie uczelni i wprowadzenie możliwości pobierania nauki spoza granic danego kraju. Takie kursy od wielu lat oferują m.in. uczelnie australijskie. Może być to krok w kierunku studiowania na takich uczelniach jak Oxford bez ruszania się z kraju i wydawania tysięcy funtów na mieszkanie poza Polską – a niestety nie każdego uzdolnionego studenta na to stać.
Wyjazdy zagraniczne
Każda sytuacja ma jakieś pozytywy
A co z zagranicą? Dotychczas co roku z programu Erasmus+ korzystało około 15 tys. polskich studentów. Obecnie nie do końca wiadomo, co dalej. Wydaje się, że program ma szansę być przeprowadzonym bez zakłóceń, ale czy pojawienie się nowej
Nie ma sytuacji, w której nie można znaleźć pozytywnych stron. I tak też jest z zajęciami prowadzonymi w formie zdalnej. Wiele osób już w poprzednim semestrze zauważyło, że taki tryb prowadzenia wykładów i ćwiczeń magicznie sprawia, że studenci mają znacznie więcej czasu dla siebie. Nie traci się go przecież na przejazdy między uczelnią a domem. Nie ma również mowy o bezmyślnym spędzaniu okienek między zajęciami, nie mając na nie pomysłu. Ten czas można teraz wykorzystać w pełni dla siebie. Na rozwój swoich pasji, na odpoczynek, na myślenie o sobie, o swoich planach, po prostu na wyluzowanie. Po wejściu całkowicie w dorosłe życie znalezienie takich chwil dla siebie może nie być takie proste.
Bezpieczeństwo to podstawa Biorąc pod uwagę te wszystkie fakty i wydarzenia, warto postawić sobie pytanie – czy to dobre posunięcie uczelni? Skutki tak poważnych decyzji są trudne do przewidzenia, ale dobrze zwrócić uwagę na te najbardziej oczywiste. Pandemia dalej trwa. Dla jednych jest to już druga fala COVID-19, dla innych kontynuacja pierwszej w wyniku porażki w wypłaszczaniu krzywej zachorowań. Niezależnie od tego, po której stronie się opowiemy, uczelnie wyższe w odróżnieniu od szkół podstawowych i licealnych, muszą podjąć decyzje same. A następnie same wziąć na siebie odpowiedzialność za skutki własnych działań. Czy uczelnie byłyby szczęśliwe zamykając swoje budynki czy oddziały po kilku dniach lub tygodniach prowadzenia zajęć w wyniku pojawienia się osób chorych na COVID-19? Z pewnością nie. Taka sytuacja nie byłaby pozytywna w skutkach zarówno w ujęciu wizerunkowym, jak i przede wszystkim dydaktycznym. Przygotowanie programów dydaktycznych, planów zajęć itp. – to wszystko wymaga czasu i znajo-
UCZELNIA
Co dalej...?
fali zachorowań nie będzie oznaczać przeniesienia zajęć w tryb zdalny? Do tego dochodzą zamknięte granice między państwami czy ograniczenia w ruchu osób między krajami o zwiększonym ryzyku (np. Polską). Wiele osób nie zdecyduje się również na udział w programie ze strachu przed najbliższymi miesiącami. Jest wiele wątpliwości, ale jedno jest pewne – sytuacja związana z wirusem dotknie całą międzynarodową społeczność studentów. A przecież program Erasmus+ pozwalał studentom nie tylko uczyć się na najlepszych uczelniach w Europie, ale i podróżować, poznawać nowe osoby czy doświadczać różnego rodzaju kultur, które niejednokrotnie pozwalały nabrać nowego spojrzenia na otaczający nas świat.
Jedno jest pewne – sytuacja studentów przez kolejne semestry w Polsce, ale i na całym świecie, nie będzie najłatwiejsza. Bo choć na razie mówi się tylko o semestrze zimowym, to jednak jest on dość krótki i zajęcia zdalne mogą przeciągnąć się na kolejny semestr. Co więc pozostaje nam studentom zrobić? Przede wszystkim nie załamać się. Lockdown w takiej skali, w jakiej był przeprowadzony w okresie wiosennym, wydaje się być niemożliwy do zrealizowania. Jako studenci jesteśmy jedną z najłatwiej dostosowujących się do zmian grup ludzi. Pomimo zajęć prowadzonych w formie zdalnej wiele wskazuje na to, że życie wróciło do częściowej „normy”. Jesteśmy w tym razem. Pamiętajmy o kontakcie z bliskimi nam osobami, o uprawianiu sportu, o dbaniu o swoją psychikę, która w okresie pandemii jest narażona na wiele ataków. I jeszcze apel, w szczególności do osób rozpoczynających studia na 1. roku – pierwsze miesiące na uczelni nie będą najłatwiejsze, ale starsi koledzy na pewno nie zostawią was samych. 0
październik 2020
/ Żywie Biełaruś! луч
Za wolność naszą i waszą W ostatnich miesiącach oczy całego świata zwróciły się na Białoruś. Obserwując zachodzące tam wydarzenia, warto pamiętać o tym, że wielu wschodnich sąsiadów od lat mieszka w Polsce. Dlaczego Białorusini podejmują taką decyzję? Co czują po przyjeździe? I jak można im pomóc? T e k s t:
ja n k r o s z k a
z dj ę ci a :
rzez lata w świadomości polskiej opinii publicznej pozostawali w cieniu swoich południowych sąsiadów. Mimo że od lat stanowili jedną z najliczniejszych mniejszości narodowych w Polsce, a z Warszawy za granicę najbliżej jest do białoruskiego Brześcia, skojarzenia przeciętnego mieszkańca stolicy z Białorusią można było streścić w kilku słowach. Sierpniowe wydarzenia to zmieniły. Sfałszowane wybory prezydenckie oraz wielotygodniowe protesty przeciwko ich wynikom sprawiły, że Białoruś stała się w ostatnich miesiącach medialnym tematem numer jeden. Warto w tej sytuacji oddać głos samym zainteresowanym, którzy od kilku lat mieszkają nad Wisłą, a także pokazać, jak polskie organizacje starają się im pomagać.
P
Od razu wiedziałem, że chcę tu trafić Alex ma 21 lat, pochodzi z Mińska. Do naszego kraju przyjechał w 2016 r., na studia. Pierwszy raz w Polsce byłem na początku 2016 r. – w podróży z ojcem do Białegostoku. Od początku mi się tu spodobało: kultura i język, które są podobne do białoruskich, ale także nastawienie ludzi. Dla-
12–13
a l b e r t d e m i dz i u k / @d e m i dz i u k p h o to. p l tego od razu powiedziałem ojcu, że chcę tu trafić – tłumaczy powody swojej decyzji Alex i dodaje – Widziałem też, jak wyglądają możliwości studiowania na Białorusi. Moi starsi o 5–10 lat koledzy opowiadali historie, od których włosy stają dęba. Jedną z największych wad studiów na Białorusi – oczywiście obok braku wolności słowa – jest konieczność ich późniejszego odpracowania. W zamian za stypendium i możliwość bezpłatnej nauki absolwenci po ukończeniu studiów zostają skierowani do zakładu pracy, w którym muszą spędzić kilka kolejnych lat. O miejscu realizacji tych obligatoryjnych „praktyk” decyduje reżim, dlatego wielu studentów jest wysyłanych do pracy z dala od dużych miast. Alternatywę stanowi płacenie za studia, ale, jak podkreśla Alex, nauka na publicznej białoruskiej uczelni kosztuje więcej niż w niejednej prywatnej placówce w Polsce. W związku z tym młodzi Białorusini często podejmują decyzję o wyjeździe na Zachód. Mają wtedy – tak jak w przypadku Alexa – zaledwie 17 lat, ponieważ rozpoczynają studia po ukończeniu 11-klasowej szkoły. Większość moich znajomych przyjeżdża z Kartą Polaka. Ja jej nie-
stety nie mam, ponieważ nie znaleźliśmy w rodzinie polskich przodków – mówi Alex – Bez Karty trudno o zdobycie stałego pobytu, muszę odnawiać pobyt czasowy. Wymusza to dużo formalności, urząd ciągle zmienia szczegóły, ale zazwyczaj nie ma z tym problemu. Ostatnio jednak odrzucili mój wniosek, dlatego napisałem odwołanie i teraz muszę czekać na decyzję polskich władz. Zapytany o pierwsze wrażenia po przyjeździe do Polski, Alex przywołuje pozytywne wspomnienia. Od początku widziałem, że Warszawa jest nowoczesnym miastem, rozwija się, nie stoi w miejscu. Patrzyłem na transport, możliwości spędzania wolnego czasu, liczne wydarzenia i bardzo mi się to podobało. Ale nie czułem przeskoku kulturowego. Po przyjeździe zamieszkał w wynajmowanym mieszkaniu z czterema studentami z Ukrainy, ale, jak sam przyznaje, starał się nawiązywać kontakty także z Polakami, nie trzymać się jedynie w środowisku diaspory. Po czterech latach studiów na Uczelni Łazarskiego i podejmowania się różnych, typowo studenckich zawodów, planuje teraz zmianę uczelni i znalezienie pracy związanej z kierunkiem.
Żywie Biełaruś! /
Przywileje dla potomków Wspomniana przez Alexa Karta Polaka jest wydawanym od 2008 r. dokumentem potwierdzającym przynależność do Narodu Polskiego. O jej otrzymanie ubiegać mogą się obywatele innych państw, którzy wykażą polskie pochodzenie oraz podstawową znajomość polskiego języka i tradycji. Oprócz pozwolenia na pobyt, posiadacze Karty zyskują m.in. możliwość darmowego studiowania na polskich uczelniach. Według informacji, które Ministerstwo Spraw Zagranicznych przekazało dziennikarzom „Rzeczpospolitej”, do września 2019 r. dokument otrzymało ponad 130 tys. obywateli Białorusi. Dane Urzędu ds. Cudzoziemców wskazują, że 15 tys. z nich posiada w związku z tym aktualne zezwolenie na pobyt stały w Polsce (stan na wrzesień 2020 r.). Łącznie Białorusinów posiadających ważne dokumenty uprawniające do pobytu w Polsce jest 28 tys., a ich liczba stale rośnie. Jeszcze w 2016 r. wynosiła ona blisko cztery razy mniej. Większość przyjeżdżających do Polski stanowią osoby w wieku 20–35 lat, a na nowe miejsce pobytu zazwyczaj wybierają województwo mazowieckie. Do tego doliczyć należy kilkadziesiąt tys. mniejszości białoruskiej (wg Spisu Powszechnego z 2011 r. ponad 43 tys. osób), która w większości zamieszkuje tereny południowego Podlasia.
Początkowo to był szok Tanya ma 22 lata, pochodzi z Nowogródka, 30-tysięcznego miasta w zachodniej Białorusi. Nie posiada Karty Polaka, ale dzięki polskiemu pochodzeniu mogła bez problemu trafić nad Wisłę. Przed studiami byłam za młoda, żeby sa-
modzielnie zgłosić się do Konsulatu i wyrobić Kartę, a mój tata z powodu pracy w urzędzie także nie mógł tego zrobić – tłumaczy – Kiedy byłam w 10. klasie, pierwszy raz dowiedziałam się, że mogę dostać się na studia do Polski i początkowo to był szok. Dzięki polskim korzeniom wystarczyło w trakcie ostatniego roku szkoły zgłosić w Konsulacie chęć nauki za granicą, złożyć wszystkie dokumenty i zdać egzaminy.
Łącznie Białorusinów posiadających ważne dokumenty uprawniające do pobytu w Polsce jest 28 tys., a ich liczba stale rośnie. Latem 2015 r. Tanya napisała w Białymstoku wymagane egzaminy z języka polskiego oraz historii. Wkrótce wraz z innymi nastolatkami ze Wschodu rozpoczęła roczny kurs przygotowawczy organizowany przez Centrum Języka Polskiego i Kultury Polskiej dla Cudzoziemców „Polonicum” na Uniwersytecie Warszawskim. Mieliśmy wybór. Część osób – szczególnie z Ukrainy – decyduje się na rozpoczęcie studiów od razu, ale ja wolałam poduczyć się języka. Mogłam dzięki temu także dostawać stypendium opłacane przez polskie władze. Podczas kursu Tanya musiała brać udział w zajęciach z języka polskiego, kultury polskiej (polegających na oglądaniu filmowej klasyki) oraz wiedzy o społeczeństwie – przedmiotu związanego z kierunkiem, który wybrała. Po roku rozpo-
częła studia na stosunkach międzynarodowych na UW. Miałam nadzieję, że trafię na uniwersytet we Wrocławiu, ponieważ moja rodzina mieszka niedaleko, ale nie organizowano tam wtedy kursów, dlatego nie miałam takiej możliwości. Teraz tego nie żałuję, bardzo dobrze się ułożyło – mówi. Na początku bardzo nie lubiłam Warszawy. Pochodzę z małego miasta, dlatego wszystko było dla mnie nowe, to był taki zawrót głowy. Pierwsze dwa lata spędziłam w akademiku na Ochocie. Transport stamtąd był fatalny. Dopiero po przeprowadzce na Grochów Warszawa stała się dla mnie bardziej przyjazna. Teraz, po pięciu latach, traktuję ją już jak swoje miasto. Obecnie Tanya łączy pracę w grochowskiej klubokawiarni z obsługą klienta w jednej z sieci odzieżowych, gdzie zajmuje się rosyjskim rynkiem. Od nowego semestru planuje także rozpoczęcie studiów w Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych UW.
Wsparcie uczelni Większość studentów z Białorusi przyjeżdża do nas dzięki polskim korzeniom w ramach programu organizowanego przez Konsulat (jak Tanya) lub samodzielnie, za własne pieniądze (jak w przypadku Alexa). Polskie uczelnie starają się dodatkowo ułatwić studentom ze Wschodu przyjazd, czego najlepszym przykładem jest Program Stypendialny im. Konstantego Kalinowskiego. Podstawę utworzenia tego programu stanowi list intencyjny podpisany w 2006 r. przez ówczesnego premiera RP Kazimierza Marcinkiewicza, kandydata na prezydenta Białorusi Aleksandra Milinkiewicza oraz przedstawicieli Konferencji Rektorów Uniwersytetów Polskich. Jego głównym celem jest pomoc białoruskim studentom, którzy 1
październik 2020
/ Żywie Biełaruś!
z powodów politycznych zostali wyrzuceni z rodzimych uczelni. Co ważne, polskie korzenie ani znajomość języka nie są tutaj warunkami koniecznymi. Dzięki wsparciu naszego rządu stypendyści otrzymują szansę kontynuacji nauki na polskich uczelniach. Do ubiegłego roku z tej możliwości skorzystało ok. tysiąca białoruskich studentów. W 2016 r. utworzono tzw. II Program Kalinowskiego, który przyznaje stypendia represjonowanym pracownikom naukowym, aby mogli w Polsce zrealizować roczny staż. Biuro programu stypendialnego mieści się w Studium Europy Wschodniej UW. W sierpniu br. z powodu aktualnej sytuacji politycznej oraz przewidywanego wzrostu liczby represjonowanych osób Uniwersytet zdecydował o otwarciu dodatkowego naboru do obu programów.
Studencka Inicjatywa Wydarzenia towarzyszące wyborom prezydenckim na Białorusi w 2006 r., które przyczyniły się do utworzenia Programu Kalinowskiego, stały się także zapalnikiem dla powstania ruchu probiałoruskiego w Polsce. Jednym z jego przejawów było stworzenie przez środowisko studenckie Inicjatywy Wolna Białoruś. Po tym, jak zaczęły się protesty na Białorusi, wiele osób zaangażowało się w ten ruch. To było środowisko studenckie, osoby z różnych kręgów, m.in. z Klubu Inteligencji Katolickiej. Cel, który od początku sobie stawiała organizacja, stanowiła pomoc ruchom prowolnościowym za naszą wschodnią granicą. Wiele akcji odbywało się sponta-
14-15
nicznie, jak np. demonstracje, Łańcuch Solidarności czy zaklejanie ust pomnikom w Warszawie, żeby pokazać, że na Białorusi nie ma wolności słowa. Poza tym, Inicjatywa wspierała studentów, którzy zostali wyrzuceni z uczelni i w ramach Programu Kalinowskiego trafiali do Polski – opowiada jeden z członków Inicjatywy, Maciek Wilczyński. W 2006 r. studiował filologię białoruską na UW i jako wolontariusz zaangażował się w pomoc przyjeżdżającym do Polski studentom zza wschodniej granicy. Później dołączył do Inicjatywy jako sekretarz stowarzyszenia. Pierwsze wydarzenia, które organizowaliśmy, były bardzo polityczne, pojawiali się na nich znani polscy politycy. Później jednak ten temat zaczął tracić na popularności, dlatego odbywało się więcej projektów edukacyjnych, nastawionych na rozwój niezależnego dziennikarstwa czy samorządności na Białorusi. W pewnym momencie Inicjatywa zaczęła współtworzyć z dwoma innymi organizacjami Pracownię Duży Pokój, w której była przestrzeń do organizowania przedsięwzięć stricte kulturalnych i społecznych. Najbardziej medialny projekt realizowany przez Inicjatywę to koncert Solidarni z Białorusią, który od 2006 r. corocznie odbywa się w Warszawie. Od samego początku uczestniczyło w nim wielu znanych artystów z polskiej i białoruskiej sceny muzycznej. Tegoroczna edycja odbyła się 26 września na PGE Stadionie Narodowym, a koncertowi towarzyszyła zbiórka pieniędzy prowadzona przez Fundację Białoruski Dom i Inicjatywę Wolna Białoruś. Zebrane środki zostaną przeznaczone
na pomoc obywatelom Białorusi, którzy działają na rzecz pokojowych zmian, oraz na pomoc prawną, medyczną i żywnościową dla poszkodowanych – mówił w oficjalnej zapowiedzi wydarzenia przedstawiciel nazywanej często „niezależną ambasadą Białorusi" Fundacji Białoruski Dom, Aliaksandr Zarembiuk.
Ścieżki pomocy To właśnie we wspomnianej Pracowni Duży Pokój odbyło się pod koniec sierpnia otwarte spotkanie Inicjatywy. Podczas niego członkowie stowarzyszenia przedstawili swoje obecne działania, a także otworzyli pole do dyskusji na temat kolejnych pomysłów. Wśród zgromadzonych na sali osób – zarówno Polaków, jak i Białorusinów – można było wielokrotnie usłyszeć pytanie: jak pomagać?. Ludzie mówili o chęci pomocy, potrzebie znalezienia kogoś, kto pokaże im, co mogą zrobić. Z odpowiedziami na te pytania przychodzą organizatorzy wydarzenia. Inicjatywa wraz z Białoruskim Domem oraz innymi, większymi organizacjami pozarządowymi (m.in. Fundacją Batorego, Amnesty International, Helsińską Fundacją Praw Człowieka) stworzyły cztery grupy robocze mające wspierać Białorusinów. Ich zadaniami mają być kolejno: informowanie opinii publicznej o sytuacji na Białorusi, dokumentowanie świadectw przemocy, pomoc dla Białorusinów przyjeżdżających do Polski oraz oddziaływanie na organy władzy i przedsiębiorstwa w Polsce. Inicjatywa Wolna Białoruś koordynuje działania pierwszej grupy. W jej ramach powstała strona
Żywie Biełaruś! /
na Facebooku Białoruś2020LIVE, na której na bieżąco pojawiają się informacje o wydarzeniach za wschodnią granicą, a także – we współpracy ze Studium Europy Wschodniej UW – portal Białoruś2020Studium, mający zapewnić bardziej pogłębione analizy tamtejszej sytuacji politycznej i społecznej. Z kolei w ramach ostatniej z grup, polskim NGO udało się, dzięki petycji oraz wsparciu posłów, przekonać sieci telefoniczne do obniżenia opłat za rozmowy telefoniczne na Białorusi, co miało szczególne znaczenie w momencie odcięcia Internetu przez reżim. Spotkanie w Dużym Pokoju przyniosło także wiele nowych pomysłów na działania, ale przede wszystkim było kolejnym świadectwem tego, że zainteresowanie sytuacją na Białorusi w polskim społeczeństwie znacząco wzrosło.
Solidarność zamiast wrogości Myślę, że sam fakt, że teraz o tym rozmawiamy, potwierdza tą tezę. – Maciek śmieje się – Po zainteresowaniu naszą stroną i wiadomościami, które wrzucamy, widać, że temat jest teraz bardzo aktualny i zauważany przez ludzi. Alex dodaje: Czuć pozytywne nastawienie Polaków. Kiedy widzisz na meczach normalne flagi twojego kraju [biało-czerwono-białe – historyczne flagi Republiki Białorusi, oficjalnie używane w latach 1918–19 i 1991– 95, obecnie będące głównym symbolem opozycji – przyp.red.] słyszysz, że mówią o tym w radiu, to od razu czujesz się lepiej; widzisz, że o tobie nie zapomnieli. Podobne odczucia ma Tanya: Dostałam
dużo wsparcia od Polaków, słów, że trzymają za nas kciuki. Moi znajomi chodzą razem ze mną na wszystkie marsze. Alex i Tanya przez większość pobytu w Polsce mieli kontakt głównie z miejscowymi, mimo to nie przypominają sobie prawie żadnych niemiłych sytuacji. Badania pokazują, że do Białorusinów Polacy są rzadziej negatywnie nastawieni niż do innych wschodnich sąsiadów. Alex wspomina: Kiedyś zdarzyło mi się, że ktoś źle reagował na język rosyjski, ale kiedy przechodziłem na polski, problem znikał.
Kiedy widzisz na meczach normalne flagi twojego kraju, słyszysz, że mówią o tym w radiu, to od razu czujesz się lepiej; widzisz, że o tobie nie zapomnieli. W rozmowach z Białorusinami często pojawia się temat solidarności. I to nie tylko tej pisanej małą literą. Polacy czterdzieści lat temu przeszli przez coś podobnego, dlatego teraz mogą odczuć nasz ból, rozumieją nas – mówi Tanya – Dlatego najważniejsze w tej chwili jest tłumaczenie i rozpowszechnianie informacji o tym, co dzieje się na Białorusi, tak, żeby trafiło to do jak największej liczby osób.
Naturalnie każda rozmowa schodzi także na tematy bieżącej sytuacji w kraju. W wypowiedziach Alexa i Tanii słychać, co prawda delikatny, optymizm. W 2010 r. wszystko skończyło się po jednym dniu, a teraz trwa to już kilka tygodni. Myślę, że to już coś, nastawiony jestem pozytywnie, wierzę, że będzie „pieramoha” [biał. zwycięstwo – przyp.red.] – mówi Alex. Tanya dodaje: Wydaje mi się, że jesteśmy na dobrej drodze. Jestem bardzo dumna z tego, co się działo, że nie było rozlewu krwi z naszej strony, że wychodzimy z kwiatami. Ale to jest długa droga, żeby pochować ten system; to się nie zdarzy z dnia na dzień. To będzie zupełnie inne tempo zmian niż na Ukrainie.
Drugi dom W ostatnich miesiącach na ulicach Warszawy odbyło się kilka demonstracji solidarności z Białorusią, a ich uczestników można było liczyć w setkach. W przeciwieństwie do innych zgromadzeń, które w podobnym czasie organizowano w stolicy, nawet policjanci byli w ich trakcie przychylni demonstrującym. Nad głowami zgromadzonych powiewały biało-czerwono-białe flagi oraz transparenty z polsko-białoruskimi napisami: Solidarne z Białorusią!, Za wolność naszą i waszą!, Жыве Беларусь. W środę 26 sierpnia w geście solidarności Pałac Kultury i Nauki został podświetlony w kolory tradycyjnej, białoruskiej flagi. Takie działania pozwalają Białorusinom czuć się mniej obco. Jak mówi Tanya: Po pięciu latach w Polsce czuję się spokojnie. Wiem, że jest tu bezpiecznie. Jak w domu. 0
POLITYKA I GOSPODARKA
/ Magiel solidarny z Białorusią
Żywie Biełaruś!
Magiel solidarny z Białorusią W pierwszym numerze tego roku akademickiego zespół działu Polityka i Gospodarka oraz całego NMS Magiel wyraża wsparcie dla wszystkich Białorusinek i Białorusinów, którzy walczą o standardy demokratycznego państwa w swojej ojczyźnie. Solidaryzujemy się ze studentkami i studentami białoruskiej narodowości studiującymi na Szkole Głównej Handlowej, Uniwersytecie Warszawskim oraz wszystkich innych uczelniach w Warszawie i w Polsce. W tym numerze publikujemy różnorodne artykuły poświęcone sytuacji naszych sąsiadów.
O światowym spisku Jefferson był jakobinem i planował krwawą rewolucję. JFK został zamordowany przez wiceprezydenta Johnsona. Obama urodził się na Bliskim Wschodzie i ukrywał swój muzułmański radykalizm. Teorie spiskowe są obecne w życiu Ameryki od dekad. Jednak jeszcze nigdy się nie zdarzyło, by szturmem wtargnęły na aktywną scenę polityczną. Powitajmy QAnon! T E K S T:
R A FA Ł M I C H A L S K I
a historia ma swój początek na portalu 4Chan. Jest to tzw. „imageboard”, czyli forum obrazkowe. Jego jedyną funkcjonalnością jest wymiana tekstu i obrazków. Całkowicie anonimowo (nie tworzy się żadnych kont, nie ma weryfikacji); z moderacją egzekwującą tylko dwie zasady. Zaleca się, by na danej tematycznej podstronie umieszczać grafiki dotyczące jedynie danej kwestii. Także (a raczej, przede wszystkim) zakazane jest udostępnianie treści łamiących prawo federalne.
T
16–17
Niewinne początki W listopadzie 2017 r. zaczynają się pojawiać serie tajemniczych wiadomości, prawdopodobnie zaszyfrowanych, których autor określa się jako Q. Sugeruje, że jest osobą z najwyższych kręgów władzy waszyngtońskiej. Posiadać ma liczne dowody na to, że w USA rządzi międzynarodowa grupa przestępcza (której korzenie sięgają społeczności syjonistów w Izraelu); środowisko celebrytów i urzędnicy państwowi są skorumpowani, a w tle mówi się o handlu ludźmi i powszechnej inwigilacji.
Spokojnie, jest dla nas nadzieja. Donald Trump ma planować we współpracy z wojskiem operację The Storm. Cel: obalić tajny reżim. Jednak na razie się grupuje, planuje i musi odpierać ataki chcących go zniszczyć „złych elit”. Q też zapowiadał wiele – nie wprost, często zagadkowo. Sugerował chociażby nadchodzący proces wojskowy dla Hillary Clinton. Czy przepowiednie się spełniały? Jasne, że nie; ale zawsze internauci dopasowywali sobie rzeczywistość pod jego przekaz. 4Chan jest anonimowy, więc za Q podać mógłby się każdy.
czy QAnon zmieni Amerykę? /
POLITYKA I GOSPODARKA
(fot. Marc Nozell) Ale nie powstrzymało to jego rosnącej popularności – niszowe portale zajmujące się teoriami spiskowymi zainteresowały się tematem. Jedni potraktowali go jako eksperyment społeczny, drudzy doszukiwali się w nim prawdy. Jednak temat zaistniał – rozpoczęła się ekspansja.
Kiedy sytuacja wymyka się spod kontroli CBTS_Stream – tak nazywało się forum powstałe na serwisie Reddit, którego uczestnicy wspólnie odczytywali kolejne posty Q. Migracja na znacznie popularniejszy portal spowodowała jeszcze jedną rzecz – poprzez Reddita łatwiej dotrzeć do szerokiej bazy internautów. I tak się stało. Z czasem setki nowych osób pojawiały się na forum i tak się złożyło, że zazwyczaj byli to ludzie już wcześniej zainteresowani spiskami. W ogólnikach Q znajdowali potwierdzenie dla swoich wierzeń. Byli tu ludzie od Pizzagate (teorii, że sztab wyborczy H. Clinton zamieszany był w proceder związany z pedofilią, używając szyfru opartego na słownictwie związanym z pizzą), byli ci, którzy głosili, iż Kościół Szatana rządzi popkulturą. Byli rasiści oraz antysemici. Do lutego na CBTS zgromadziło się 20 tys. internautów. Produkowano dziesiątki grafik i filmów dziennie. Komentowano wydarzenia polityczne. Odnajdywano nowe szlaki powiązań. Grupa nie była jednorodna (można doszukiwać się jedynie nurtów); ale z dnia na dzień się radykalizowała. W marcu 2018 r. Reddit usunął tę stronę. Przyczyna? Propagowanie treści: skrajnie rasistowskich, homofobicznych, szowinistycznych, antysemickich, kolportowanie materiałów wideo z zamachów terrorystycznych, nawoływanie do
nienawiści i więcej. Społeczność Q odebrała to jako próbę uciszenia. Oni nie planowali się zatrzymywać – tak narodziło się QAnon. Magazyn „Time” 28 czerwca 2018 r. umieścił ruch QAnon na liście 25 najbardziej wpływowych osób w internecie (co było ewenementem; nie wyróżniono nigdy wcześniej członków, dodatkowo anonimowych, jakiejś zbiorowości). Powstawały grupy na Facebooku (największe z nich miały po 200 tys. członków), siatki kont na Twitterze i specjalne hasztagi, kanały na YouTube. Moderatorzy wspomnianych portali starali się z tym zjawiskiem walczyć na bieżąco (jeszcze w sierpniu usunięto ponad 10 tys. grup na Facebooku). Jednak niczym mitologiczna hydra, na miejsce jednego konta pojawiało się parę kolejnych. Zapanowanie nad tym okazało się niemożliwe.
Wejście na salony Problemy zaczęły się w momencie, kiedy politycy postanowili wykorzystać popularność Q. Ta tendencja jest widoczna w trwającej obecnie kampanii wyborczej w USA – nie tylko tej na szczeblu prezydenckim, ale także do Senatu, Izby Reprezentantów, czy nawet na urzędy gubernatorskie. Zaczęła to Marjorie Taylor Greene, która swoje działania opiera na współpracy z internautami. Udostępnia ich filmiki (nawet te o podłożu rasistowskim), podczas transmisji i wystąpień deklaruje, że będzie „ich głosem w polityce”. Obecnie jest faworytką do zdobycia urzędu w Izbie Reprezentantów. Czy Republikanie to potępiają? Nie. Oni tego tylko nie pochwalają – prawdopodobnie widząc, jakie ta grupa może generować zasięgi.
Trump też ma bliską relację z tą społecznością. Jako ich bohater, często na swoich wiecach gości ludzi ze społeczności Q, ci produkują dużo materiałów, chyba już propagandowych, ale także tych oczerniających Joe Bidena. Sam Prezydent to popiera, podaje dalej, a na konferencji prasowej 19 sierpnia 2020 r. powiedział: to ludzie, którzy kochają nasz kraj. Regularnie używa też określenia ,,deep state” (określającego opozycję wewnątrz Izby, blokującą jego reformy), które narodziło się właśnie na portalach związanych z QAnon. Członkowie ruchu działają jednak też na innych polach. W czasie pandemii masowo rozpowszechniali informacje o nieszkodliwości wirusa, o fałszywości badań naukowych i spisku, który chce nas zmusić do masowych szczepień i depopulacji. Także ostatnio z ich strony wypływa dużo materiałów, mających na celu podburzyć obywateli USA przeciwko czarnoskórym aktywistom (teza brzmi: BLM to terroryści, którzy chcą stworzyć system oparty na rasizmie wobec białych). Dochodzi też do prowokacji i agresji wobec dziennikarzy na różnych wiecach. Wyciekają również dane osobowe przeciwników.
Sytuacja na dziś Do ilu ludzi trafia ten przekaz? Kto za tym stoi? Dlaczego ludzie w to wierzą? A przede wszystkim – czy da się to jakoś zatrzymać? FBI ostrzega przed niebezpieczną radykalizacją. Izba Reprezentantów planuje ponadpartyjnie wydać rezolucję potępiającą Q. Ja wiem jedno – to kwestia czasu, kiedy i w Europie będziemy mierzyć się z podobnym problemem. A może już się mierzymy? Tyle pytań, a trudno znaleźć jakąkolwiek pewną odpowiedź. 0
październik 2020
POLITYKA I GOSPODARKA
/ populizm penalny Ministra Sprawiedliwości
Prawnokarne skutki pandemii Poseł, życzliwie tytułowany przez byłego premiera najmniejszą liczbą naturalną, kolejny raz sięga po populizm penalny, by „naprawić” polskie prawo karne. Co tym razem zaprezentował resort pod kierownictwem Ministra Sprawiedliwości, Prokuratora Generalnego Zbigniewa Ziobry? T E K S T:
inął ponad rok od czasu, gdy rozpatrywany był głośny projekt nowelizacji Kodeksu karnego, którą ostatecznie Prezydent RP w czerwcu 2019 r., po apelu wystosowanym przez ponad 150 pracowników naukowych katedr i zakładów prawa karnego, skierował do Trybunału Konstytucyjnego. Niemal dokładnie rok później inna procedowana nowelizacja trafiła do Prezydenta, który tym razem podjął decyzję o jej podpisaniu. Nie była to jednak ustawa o zmianie ustawy Kodeks karny.
M
18–19
M I C H A Ł R EC Z E K
GRAFIKA:
M A R T Y N A B O R O DZ I U K
Na tarczy po raz czwarty Ustawa z dnia 19 czerwca 2020 r. o dopłatach do oprocentowania kredytów bankowych udzielanych przedsiębiorcom dotkniętym skutkami COVID-19 oraz o uproszczonym postępowaniu o zatwierdzenie układu w związku z wystąpieniem COVID-19, szerzej znana jako Tarcza 4.0, zawiera nie tylko przepisy wspierające ochronę polskich przedsiębiorstw, miejsc pracy i konsumentów przed skutkami pandemii, ale, co zaskakujące – przynajmniej dla tych, którzy nie zwątpili jeszcze
w racjonalnego ustawodawcę – zawiera również przepisy, których efektem jest zwiększenie minimalnego wymiaru kary między innymi za błąd medyczny prowadzący do śmierci pacjenta czy nielegalne przerwanie ciąży. Przed nami dwa pytania: po pierwsze, w jaki sposób doszło do wyżej wymienionego zwiększenia minimalnego wymiaru kary, i po drugie, dlaczego takie przepisy zostały wprowadzone. Odpowiedź na pierwsze już zaraz, natomiast odpowiedź na drugie na zawsze pozostanie w sferze domysłów, przynajmniej dla
populizm penalny Ministra Sprawiedliwości /
„zwykłych śmiertelników” bez związków z Ministerstwem Sprawiedliwości. Zacznijmy od początku. W Kodeksie Karnym znajduje się artykuł 37a, który do dnia 19 czerwca brzmiał: Art. 37a. Jeżeli ustawa przewiduje zagrożenie karą pozbawienia wolności nieprzekraczającą 8 lat, można zamiast tej kary orzec grzywnę albo karę ograniczenia wolności, o której mowa w art. 34 § 1a pkt 1 lub 4. Jest to tak zwany „modyfikator” sankcji, ponieważ umożliwia zmodyfikowanie kary przewidzianej za różne przestępstwa. Przykładowo, zgodnie z art. 151 Kodeksu Karnego: Kto namową lub przez udzielenie pomocy doprowadza człowieka do targnięcia się na własne życie, podlega karze pozbawienia wolności od 3 miesięcy do lat 5. Nie oznacza to jednak, że za złamanie powyższego przepisu sąd wymierzy karę pozbawienia wolności z przedziału <3 miesiące, 5 lat>. W związku z tym, że zagrożenie karą nie przekracza 8 lat można było zamiast pozbawienia wolności wymierzyć karę grzywny albo ograniczenia wolności. Co ważne, kara ograniczenia wolności trwa najkrócej miesiąc, najdłużej dwa lata. Pamiętajmy, że kara pozbawienia wolności ≠ kara ograniczenia wolności. Proste. Prawie tak proste, jak życie w naszym kraju mlekiem i miodem płynącym. W takim razie skomplikujmy trochę sytuację.
Mój cyrk, nie moje małpy Art. 38. wspomnianej Tarczy 4.0: W ustawie z dnia 6 czerwca 1997 r. – Kodeks karny (…) wprowadza się następujące zmiany: 1) art. 37a otrzymuje brzmienie: „Art. 37a. § 1. Jeżeli przestępstwo jest zagrożone tylko karą pozbawienia wolności nieprzekraczającą 8 lat, a wymierzona za nie kara pozbawienia wolności nie byłaby surowsza od roku, sąd może zamiast tej kary orzec karę ograniczenia wolności nie niższą od 3 miesięcy albo grzywnę nie niższą od 100 stawek dziennych, jeżeli równocześnie orzeka środek karny, środek kompensacyjny lub przepadek. [wyróżnienie autora] § 2. Przepisu § 1 nie stosuje się do sprawców, którzy popełniają przestępstwo działając w zorganizowanej grupie albo związku mających na celu popełnienie przestępstwa lub przestępstwa skarbowego oraz sprawców przestępstw o charakterze terrorystycznym.”; Zobaczmy, co to oznacza, skupiając się na § 1. Zamienia on salę sądową w arenę cyrkową, a skład orzekający w akrobatę zmuszonego do zrobienia intelektualnego fikołka. Najpierw sąd musi zdecydować, jaki byłby wymiar kary pozbawienia wolności za prze-
POLITYKA I GOSPODARKA
stępstwo – załóżmy, że nie przekracza ona roku. W tym momencie sąd, gdy jest przekonany, że sprawca zasługuje na ustalony wymiar kary pozbawienia wolności, może wymierzyć karę wolnościową (grzywny lub ograniczenia wolności). Mając jednak w pamięci to, że przed chwilą uważał za zasadną karę pozbawienia wolności nieprzekraczającą roku, nie jest w stanie sensownie wymierzyć kary wolnościowej, nie uciekając się jednocześnie do zmyślnej ekwilibrystyki.
Niezwyczajne zagrożenie dla zwyczajnych ludzi Dobrze, ale jak przekłada się to na życie ludzi, którzy znaleźli w życiu ciekawsze hobby niż prawo karne? Istotnie. Powyższa zmiana nie jest wyłącznie techniczna, zmienia się charakter przepisu. Przestaje być „a u t o m a t y c z n y m modyfikatorem sankcji”. Prawo karne jest systemem naczyń połączonych. „Awaria” jednego elementu może doprowadzić do zgubnych konsekwencji w innym, mniej lub bardziej spodziewanym, miejscu, niczym awaria „Czajki” w Warszawie do śniętych ryb w Łomiankach. W przypadku zmiany art. 37a jest to zaburzenie zasady pierwszeństwa kary wolnościowej, wynikającej z art. 58 § 1. k.k.: Art. 58. § 1. Jeżeli ustawa przewiduje możliwość wyboru rodzaju kary, a przestępstwo jest zagrożone karą pozbawienia wolności nieprzekraczającą 5 lat, sąd orzeka karę pozbawienia wolności tylko wtedy, gdy inna kara lub środek karny nie może spełnić celów kary. [wyróżnienie autora] Przekłada się to na wymierzanie kary od najłagodniejszej do najsurowszej, jeśli łagodniejsza nie spełnia swoich celów. Od teraz kolejność zostanie odwrócona, priorytetem jest pozbawienie wolno-
ści, a w wyjątkowym przypadku, gdy wymierzona kara nie byłaby surowsza od roku, sąd może zamienić ją na karę wolnościową. Przykład przestępstw, do których będzie miało to zastosowanie? nielegalne przerwanie ciąży za zgodą kobiety (art. 152 § 1 k.k.) – pozbawienie wolności do lat 3, znieważenie prezydenta (art. 135 § 2 k.k.) – pozbawienie wolności do lat 3, nieumyślne spowodowanie śmierci człowieka (art. 155 k.k.) – pozbawienie wolności od 3 miesięcy do lat 5. Ostatnia sprawa. Czy zmiany w kodeksie karnym zostały uchwalone zgodnie z Regulaminem Sejmu, tj. pierwsze czytanie projektu zmian odbyło się nie wcześniej niż 14. dnia od doręczenia posłom druku projektu? Nie. Czy wprowadzona zmiana dotyczy dopłat do oprocentowania kredytów bankowych udzielanych przedsiębiorcom dotkniętym skutkami COVID-19 lub uproszczonego postępowania o zatwierdzenie układu w związku z wystąpieniem COVID-19? Nie. Niesamowite.
• • •
Bob, a da się to jakoś naprawić? Niestety, sp… zepsuło się na amen. Całe szczęście odpowiedź nie musi być kontynuacją internetowego mema, możemy przecież starać się z każdym dniem być bardziej świadomymi obywatelami i obywatelkami, by dokonywać mądrych wyborów, gdy przyjdzie na to czas. 0
Informacja Inspiracją do napisania tekstu była seria artykułów dr. Mikołaja Małeckiego z Krakowskiego Instytutu Prawa Karnego dotycząca przepisów zawartych w tzw. Tarczy 4.0.
październik 2020
POLITYKA I GOSPODARKA
/ inwestorzy indywidualni na rynku kapitałowym
Za ostatni grosz Jedna z niepisanych zasad kierujących rynkiem kapitałowym głosiła, że gdy giełdą zaczynają interesować się inwestorzy indywidualni, warto zastanowić się nad uszczupleniem portfela. Jednak w pierwszym półroczu 2020 r. grono klientów domów maklerskich wyraźnie rosło, a hossa wydawała się nie kończyć. T E K S T:
M AT E U S Z S KÓ R A
a przełomie maja i czerwca na nowojorskim parkiecie można było zaobserwować niezwykle ciekawe zjawisko. Jednym z wielu biznesów, które padły ofiarą recesji wywołanej przez koronawirusa, okazał się Hertz – spółka zajmująca się krótkoterminowym wynajmem samochodów. Jeszcze w połowie lutego za akcję firmy trzeba było zapłacić 20 USD. W związku z nagłym załamaniem popytu na jego usługi Hertz z coraz większym trudem był w stanie jednak regulować swoje zobowiązania. W końcu w maju 2020 r. spółka złożyła wniosek o wszczęcie restrukturyzacji na podstawie obowiązującego na szczeblu federalnym kodeksu postępowania upadłościowego. Wycena leciała na łeb na szyję nieprzerwanie od końca lutego, a w momencie ogłoszenia upadłości akcje HTZ (Hertz Global Holdings) na parę dni stały się wręcz spółkami „centowymi”, tj. spadły poniżej kwoty jednego dolara za akcję. Jeden z największych udziałowców spółki, Carl Icahn, stracił na inwestycji w Hertz niemal 2 mlrd dolarów – gdy sprzedawał swój pakiet, za jedną akcję dostawał średnio 72 centy.
N
Co jest w tym ciekawego? To, co stało się potem. Bo nagle ceny za akcję HTZ zaczęły rosnąć.
Stocks only go up W tym miejscu należy wytłumaczyć, czym jest Robinhood. Platforma pojawiła się na scenie fintechowej w 2013 r., a jej główną ideą było umożliwienie jak największej rzeszy inwestorów skorzystać z możliwości, jakie daje rynek kapitałowy bez konieczności płacenia prowizji za transakcje. Za pośrednictwem aplikacji można kupować nie tylko papiery wartościowe, ale również części ułamkowe akcji, instrumenty pochodne czy też kryptowaluty. Jak widać, nic nie stoi też na przeszkodzie, żeby inwestować w udziały upadających spółek. Zgodnie z danymi Robintrack (strona do 10 sierpnia umożliwiała wgląd w najbardziej popularne spółki wśród inwestorów Robinhood) jeszcze na początku marca tylko 2 tys. użytkowników posiadało co najmniej jedną akcję bankrutującego Hertz. Pod koniec miesiąca pierwsze doniesienia o problemach finansowych spółki przyciągnęły już 10 tys. użytkowników.
Prawdziwy maraton zakupów miał się jednak dopiero zacząć. W dniu ogłoszenia upadłości holdingu 43 tys. klientów Robinhood inwestowało w HTZ. Zaledwie trzy tygodnie później ponad 160 tys. użytkowników platformy miało w swoim portfolio co najmniej jedną taką akcję. Szalony gambit sprawił, że od poniedziałku 1 czerwca do poniedziałku 8 czerwca ceny akcji Hertz w godzinie zamknięcia skoczyły z poziomu 0,89 USD do 5,53 USD, co przy tego typu kwotach oznaczało trzycyfrowy wzrost. Zarząd Hertz pod wpływem euforii wynikającej z nieprawdopodobnej hossy szykował się nawet na wprowadzenie na rynek dodatkowej puli akcji, jednak ostatecznie zrezygnował z tych planów ze względu na uwagi od agencji SEC.
Zabawa w rynek Ostatecznie szanse na to, że inwestorzy indywidualni uratują Hertz są mizerne, niemniej cała historia pozostawia wiele pytań dotyczących samego rynku. Dlaczego upadającej spółce miałaby nagle rosnąć kapitalizacja, skoro niebawem udziały w niej mogą być warte tyle co papier,
Giełda Papierów Wartościowych w Warszawie (fot. A. Grycuk) / Na stronie obok: New York Stock Exchange (fot. G. Galeotti)
20–21
inwestorzy indywidualni na rynku kapitałowym /
na którym nie są wydrukowane? Cóż, ceny na rynku kapitałowym (niezależnie od jego efektywności informacyjnej) nigdy nie są 1:1 odzwierciedleniem fundamentów spółki. Równie istotne są nastroje oraz apetyt na ryzyko inwestorów, a ostatecznie – sam popyt. Brokerzy chcą osiągnąć jak najlepszy rezultat zarówno dla sprzedających, jak i kupujących instrumenty finansowe (a nawet mają taki prawny obowiązek), stąd przy większym zapotrzebowaniu cena po prostu wzrośnie. Wątpliwym jest, żeby była to historia manipulacji. Nie da się namówić 160 tys. młodych ludzi (średnia wieku użytkowników Robinhood to 30 lat) do zakupu konkretnych akcji, nie pozostawiając jakichkolwiek śladów. Z kolei jeśli inwestorzy indywidualni liczyli na spekulację, dlaczego liczba portfolio z udziałem Hertz do początku sierpnia zmalała ledwo do 140 tys., gdy szczyt już dawno minął? W długim okresie oczekiwana wartość akcji tej spółki jest zbliżona do zera – zwykli akcjonariusze są na szarym końcu listy osób uprawnionych do zaspokojenia się z majątku upadającej firmy, stąd wykluczyć można również motywację inwestowania długoterminowego. Skoro żaden z powszechnie przyjętych powodów stojących za zakupem akcji nie działa w przypadku opisanej kolejności wydarzeń, jedynym pozostającym wytłumaczeniem jest to najtrudniej przechodzące przez gardło – inwestorzy kupowali akcje Hertz, bo po prostu mieli pieniądze i konto na Robinhood. Za wszystkim stała nuda.
Niech kupują papiery wartościowe Mimo globalnej recesji, która dotknęła większość sektorów i gospodarstw domowych, światowe rynki papierów wartościowych zachowują się tak, jakby pandemia już dawno minęła. Po tym, jak w marcu gwałtowny wzrost niepewności ściągnął cały rynek w dół, praktycznie każdy indeks giełdowy, czy to S&P 500, czy to DAX, doświadczał nieprzerwanego ożywienia (aczkolwiek na początku września, gdy powstaje ten tekst, widać pierwsze oznaki korekty). Epidemia nie zniechęca również spółek do wchodzenia na parkiet, często z wykorzystaniem alternatywnych ścieżek, takich jak popularne obecnie odwrotne przejęcia z wykorzystaniem special purpose acquisition companies. Najprawdopodobniej za zadziwiającym optymizmem stało zawężenie horyzontu inwestycyjnego – w momencie, gdy ciężko jest przewidzieć, co wydarzy się za rok, inwestorzy instytucjonalni skupiają się na tym, co widzą teraz. A dotychczas widzieli bezprecedensową skalę bodźców fiskalnych i monetarnych wpływających na rynek ze wszelkich możliwych stron. Środowisko
POLITYKA I GOSPODARKA
makroekonomiczne przeszło w tym zakresie istne trzęsienie ziemi. Jastrzębie z banków centralnych zostały zmuszone do gwałtownego cięcia stóp procentowych, z jednej strony obniżając koszty pożyczek do absolutnego minimum, natomiast z drugiej strony kompletnie zniechęcając do oszczędzania. Nic zatem dziwnego, że osoby fizyczne zaczęły szukać alternatywnych sposobów na pomnażanie kapitału. Obecne warunki na światowych rynkach finansowych nie zmienią się szybko, zwłaszcza po sierpniowej konferencji bankierów centralnych Jackson Hole, kiedy to przewodniczący Rezerwy Federalnej Jerome Powell ogłosił przejście polityki monetarnej FOMC z modelu bezpośredniego celu inflacyjnego do średniego celu inflacyjnego. Oznacza to, że Fed będzie tolerował dynamikę cen przekraczającą dotychczasowy próg wyznaczony przez bank centralny, dopóki średnia inflacja z kolejnych okresów będzie wynosiła 2 proc. Zasadniczo Powell powiedział zatem, że w najbliższych latach rynki światowe będą musiały się przyzwyczaić do luźniejszej polityki monetarnej.
Polski NASDAQ żywy jak nigdy Ożywienie nie ominęło też polskiej giełdy. W pierwszym półroczu 2020 r. liczba aktywnych rachunków na GPW była najwyższa od 2013 r. (wzrosła o ponad 93 tys. w porównaniu z poprzednim półroczem), a inwestorzy indywidualni dokonali obrotu o wartości ponad 50 mld zł. Prawdziwy boom przeżył młodszy brat Giełdy Papierów Wartościowych, czyli alternatywny system obrotu NewConnect. Tylko w pierwszej połowie roku obroty akcjami na polskim Nasdaq były większe niż łącznie przez ostatnie trzy lata. W lipcu łączna wartość obrotu akcjami NewConnect wyniosła 2,3 mld złotych. Mało? W ujęciu rocznym oznaczało to wzrost o 2271 proc.
W pierwszym półroczu 2020 r. liczba aktywnych rachunków na GPW była najwyższa od 2013 r. Stopy zwrotu spółek „covidowych”, czyli m.in. przedsiębiorstw produkujących wyroby medyczne takie jak Mercator czy Biomed-Lublin, bardzo szybko osiągały trzycyfrowe wartości. Niestety niemal od razu pojawiły się również przejawy wykorzystywania sytuacji rynkowej do własnych celów. Tak, zgodnie z doniesieniami Pulsu Biznesu, jeden z głównych akcjonariuszy 4mass, spółki produkującej maseczki oraz środki dezynfekujące, zakupił 14 sierpnia 412 tys.
akcji po średniej cenie 0,91 zł, aby 10 dni później sprzedać 131 tys. akcji po średniej cenie 1,04 zł, czyli zyskując średnio 17 tys. zł. Wcześniej pojawiły się również wątpliwości co do działań członków zarządu spółki, którzy na początku sierpnia zbywali znaczne pakiety akcji z potencjalnym naruszeniem rozporządzenia MAR.
Zamki na piasku Rozwój technologii niewątpliwie przyczynia się do łatwiejszego dostępu do nawet najbardziej skomplikowanych usług finansowych, a największym graczom umożliwia dynamiczne czerpanie zysków z najdrobniejszych przejawów zmienności na rynku. Dla regulatorów oznacza to niejednokrotnie konieczność ścigania się z przedsiębiorstwami wprowadzającymi w świat kolejne innowacje, takie jak doradztwo inwestycyjne za pośrednictwem sygnałów transakcyjnych z wykorzystaniem narzędzi big data (tzw. robodoradztwa). Na tę chwilę w prawodawstwie unijnym (a także polskim) jest ono nierozróżnialne od tradycyjnego modelu rekomendowania klientom określonych zachowań dotyczących posiadanych instrumentów finansowych. To, że na rynek można łatwo wejść, nie oznacza jednak, że trzeba. W czerwcu 2020 r. wspomniany wcześniej Robinhood pojawił się w nagłówkach jeszcze raz. Tym razem chodziło o samobójstwo. Dwudziestoletni obywatel Stanów Zjednoczonych, Alexander Kearns, zdecydował się odebrać sobie życie w fałszywym przekonaniu, że stracił 730 tys. dolarów na obrocie opcjami przez Robinhood. Problemem okazał się jednak sam interfejs platformy. Alex najpewniej realizował strategię typu bull put spread – wystawił opcję sprzedaży, a następnie zabezpieczył się przed stratami, samemu nabywając prawo do zbycia instrumentu bazowego po niższej cenie. Gdy Kearns otworzył aplikację, Robinhood najpewniej zdążył przetworzyć tylko pierwszą z transakcji, co popchnęło studenta do tragicznego kroku. Przypadek Alexandra to skrajny przykład tego, jak grywalizacja może zachęcać niedoświadczonych inwestorów do podejmowania nadmiernie odważnych decyzji, często bez zrozumienia mechanizmów, które rządzą rynkiem. Carl von Clausewitz pisał, że bez dokładnego zrozumienia czyhającego na nas niebezpieczeństwa nie będziemy w stanie zrozumieć wojny. W podobnym tonie należałoby skwitować, że każdą decyzję inwestycyjną powinna poprzedzić odpowiednia edukacja finansowa i należyte zdiagnozowanie ryzyka. Rynek kapitałowy nie jest grą komputerową, a nierozważna zabawa może nas kosztować dużo więcej niż tylko pieniądze. 0
październik 2020
POLITYKA I GOSPODARKA
/ Portfel Studenta 2020
Nie taki portfel pełny, jak go malują Studia to proces usamodzielniania się. Mówi się, że wyprowadzka z rodzinnego miasta i rozpoczęcie akademickiego życia jest jednym z pierwszych kroków w dorosłość, które stawia młody człowiek – tymczasem nieodłączną część dorosłości stanowią finanse. Jak sobie z nimi radzimy? T E K S T:
R a fa ł J u t r z n i a
aździernik rozpoczął się na dobre, co każdego roku oznacza powrót studentów na uczelnię. Tegoroczny powrót na zajęcia jest nietypowy ze względu na trwającą pandemię COVID-19. Uczelnie zdecydowały się na kontynuowanie zdalnego trybu nauczania lub próbę mieszanego prowadzenia zajęć. Dynamiczna sytuacja spowodowała wiele zmian nie tylko w naturze studiowania, ale także w życiu pozauczelnianym. Wielu z nas jeszcze w marcu 2020 r. opuściło miejsce, w którym się uczyło, zawiesiło bądź zerwało umowy najmu, ponieważ pozostanie w mieście akademickim najzwyczajniej się nie opłacało. Część z nas do wyjazdu zmusiła utrata pracy, wywołana zamknięciem lokali gastronomicznych i usługowych, w których zatrudniani są od dawna głównie studenci. Jak wskazuje najnowszy raport „Portfel Studenta 2020” autorstwa Związku Banków Polskich i Warszawskiego Instytutu Bankowości, nasza sytuacja finansowa w większości przypadków uległa – mniejszemu bądź większemu – pogorszeniu, przez co trudniej było sprostać wydatkom, które zawiera studencki budżet, a które i tak z roku na rok są coraz wyższe. Raport ten ukazuje jednak nasze finanse w znacznie szerszej perspektywie.
P
Bo żyje się lepiej? Jeszcze w 2017 r. średnie miesięczne wydatki studenta wynosiły 1600 zł. Niestety – to nie wszechobecny dobrobyt sprawił, że wydajemy więcej, a raczej szybki i wyraźny wzrost cen żywności oraz mieszkań. Chcąc nie chcąc, zachowując podobną strukturę wydatków, płacimy więcej, mając tyle samo. I tak, płacąc czynsz za pokój, miesięczny abonament Netflixa, bilet komunikacji miejskiej, karnet na siłownię, raz na jakiś czas jedząc lunch w restauracji, pijąc piwo ze znajomymi i następnie zamawiając Ubera, a nie daj Boże studiując niestacjonarnie, wydamy dziś o 1000 zł więcej, niż studenci trzy lata temu. Najbardziej dynamicznie zmieniającą się częścią wydatków jest coś najbardziej podstawo-
22–23
wego, czyli żywność. Ci, którzy z różnych względów nie mieszkają w rodzinnym domu, skazani są na samodzielne gotowanie, bo nas, studentów, z reguły nie stać na codzienne obiady w knajpie. A ceny produktów, znajdujących się w typowym koszyku spożywczym, rosną z roku na rok… Oszczędzić można wybierając alternatywne środki transportu. Dla przykładu, zamiast płacić 55 zł za miesięczny bilet w Warszawie czy 45 zł we Wrocławiu, możemy przesiąść się na zyskujący coraz większą popularność rower miejski, za który – zakładając codzienną drogę na uczelnię i do mieszkania – zapłacimy blisko połowę mniej (a przy okazji zyskamy na zdrowiu i nie zaszkodzimy środowisku). W stolicy za pierwsze 20 minut jazdy nie zapłacimy w ogóle, więc dodając do tego taksówkę późną nocą i tak wyszlibyśmy na tym lepiej, niż na bilecie miesięcznym. Takiej możliwości nie mieli – bądź była ona ograniczona – studenci z poprzedniej dekady XXI wieku, więc pomimo zwiększonych wydatków, które ponosimy wchodząc w akademicką samodzielność, dysponujemy także liczniejszymi alternatywami. Prawdą jest także to, że zarabiamy więcej w porównaniu do naszych poprzedników. Oprócz płacy minimalnej w wysokości 17 zł za godzinę i 2600 zł miesięcznie otrzymaliśmy zwolnienie z opodatkowania do 26. roku życia. Wykonując więc pracę na podstawie umowy zlecenie za „minimalną krajową”, otrzymujemy do ręki dokładnie to, co zarobiliśmy. Niestety, za wyższymi zarobkami idą ciągle rosnące ceny. Co gorsza, rosną szybciej niż wpływy na konto.
Własny kąt Szukając dachu nad głową, kierujemy się głównie ceną oraz odległością od uczelni, lecz najczęściej zawężamy swoje poszukiwania do najdroższej opcji. Wśród studentów dominuje grupa wynajmująca pokój bądź mieszkanie – jest to blisko 52 proc. z nas. Tańszą opcją jest akademik, którą wybiera jedynie co siódmy student. Dla większości przyjezdnych zakwaterowanie
w mieście akademickim stanowi więc wydatek rzędu blisko tysiąca złotych, przez co zajmuje znaczące miejsce w studenckim budżecie. Być może byłoby inaczej, gdyby nie standard oferowany przez akademiki. To, że jest on oceniany raczej jako niski, nie stanowi żadnej tajemnicy. Sytuacja na rynku mieszkaniowym zmieniła się diametralnie na skutek pandemii. Rosnące od dawna ceny mieszkań i wynajmu stanęły w miejscu, gdy uczelnie wprowadziły zdalny model nauczania, a niedługo później wszyscy przeszliśmy w stan lockdownu. Według badań przeprowadzonych w ramach raportu „Portfel Studenta 2020”, sytuacja mieszkaniowa zmieniła się u ponad 60 proc. studentów. Opłaty za najem obniżyły się, a część młodych wróciło w rodzinne strony. Niepewność co do przyszłości uniwersytetów wpłynęła i wpływa na ten sektor rynku do dziś. Wraz z deklaracjami szkół wyższych odnośnie kontynuowania nauki zdalnej zainteresowanie wynajmem znacznie spadło, a podążając za prawem popytu i podaży – cena zmalała.
Karta czy gotówka? Rozwydrzeni, nonkonformistyczni i roszczeniowi? My, millenialsi (bo to właśnie ta grupa stanowi dziś większą część studenckiej społeczności) jesteśmy krytykowani za wiele cech, które różnią nas od innych grup wiekowych. Jest jednak umiejętność, którą posiadamy i wykorzystujemy o wiele lepiej niż pokolenie naszych rodziców – oszczędzanie. Z raportu Związku Banków Polskich wynika jasno, że bez względu na wydatki staramy się odłożyć tyle, ile jesteśmy w stanie. Podczas gdy 55 proc. Polaków deklaruje posiadanie oszczędności, jedynie co dziesiąty student wskazuje, że takowymi nie dysponuje. Jesteśmy także o wiele bardziej otwarci na nowoczesne formy płatności. W zdecydowanej większości płacimy kartą płatniczą, wykorzystując także płatności mobilne. Masowo używamy do tego aplikacji banku oraz BLIK-a, nie czując przy tym potrzeby operowania gotówką. Nic
Portfel Studenta 2020 /
w tym dziwnego. Smartfon stanowi dziś okno na świat. Trzymamy w nim już nie tylko kontakty i zdjęcia, ale wszystko to, co jest nam potrzebne – w tym pieniądze. Czujemy się przy tym bezpiecznie, biorąc pod uwagę także wygodę i oszczędność czasu. Rosnące wydatki w połączeniu z takimi cechami naszego pokolenia powinny stanowić podstawę świadomej finansowo społeczności – tak jednak nie jest. 4/5 z nas deklaruje małą lub bardzo małą wiedzę na temat zagadnień finansowych. Co zastanawiające, w ciągu zaledwie roku odsetek ten wzrósł aż o 26 p.p. Dlaczego? Odpowiedzi może być wiele, ponieważ obok deklaracji o braku wiedzy finansowej nie potrafimy stwierdzić, czego dokładnie nie wiemy. Sytuacja ta pokazuje daleko idące braki w edukacji finansowej, na co także zwracamy uwagę, domagając się obowiązkowych zajęć z finansów i ekonomii w szkole średniej. Jesteśmy jednocześnie nieuważni i nieodpowiedzialni, gdy przychodzi czas na podpisywanie umowy. Blisko połowa studentów, składając podpis na dokumentach, sprawdza jedynie podstawowe zapisy i zgodność danych osobowych, bo nie mając wiedzy w tym zakresie… nie rozumiemy, czego dotyczy czytany przez nas tekst.
Owocowe poniedziałki Z jakiegoś powodu pracodawcom wydaje się, że nasze pokolenie za priorytet w przyszłej pracy uważa system benefitów, renomę firmy
POLITYKA I GOSPODARKA
i możliwość samorozwoju. Przeglądając oferty pracy nieczęsto spotykamy propozycje z jawną stawką wynagrodzenia. Zamiast tego publikujący ogłoszenia wymieniają niebanalne przywileje, które otrzymują pracownicy. Prawda jednak leży po drugiej stronie. Badania wskazują, że zwracamy uwagę przede wszystkim na poziom wynagrodzenia oraz elastyczne godziny pracy. Wybierając stabilne zatrudnienie z umową o pracę, w zamian za pracę na własny rachunek stawiamy przede wszystkim na work-life balance. Nie chcemy przedkładać życia prywatnego nad zawodowe, czego często oczekuje się w korporacjach przyjmujących w swoje szeregi studentów bądź świeżo upieczonych absolwentów. I choć mówi się, że nie uznajemy autorytetów, to potrzebujemy szefa, który takowym dla nas będzie Oczekiwania finansowe studentów mocno rozmijają się z tym, ile rzeczywiście zarabiamy. 60 proc. studentów podejmuje różne prace, które w większości przypadków przynoszą zarobki do 2 tys. zł. Nijak ma się to do statystyk mówiących, że satysfakcjonujące wynagrodzenie za pracę w trakcie studiów wynosiłoby 3-4 tys. zł. Jeszcze ciekawiej prezentują się studenckie oczekiwania wobec płacy za dziesięć lat. Mówiąc wprost – jesteśmy ambitni, bo nie wyobrażamy sobie otrzymywać płacy mniejszej niż cztery tys. zł na rękę, a ponad 1/4 z nas chciałaby zarabiać minimum 10 tys. zł. Brzmi roszczeniowo? Być może takie podejście nie ułatwia podejmowania racjonalnych decyzji finansowych, jednak udo-
wadnia jedno – chcemy prowadzić życie na poziomie, nie martwiąc się o podstawowe elementy budżetu, takie jak żywność, która… wciąż drożeje. Historia zatacza koło, a skutek jednego przeradza się w przyczynę drugiego. To my, studenci. Z wielkimi planami na przyszłość, brakiem wystarczającej wiedzy na tematy związane z finansami i wciąż rosnącymi wydatkami. Czy najbliższy rok akademicki potwierdzi utrzymującą się tendencję? Specyficzne warunki studiowania mogą wiele zmienić, jednak przyszłość obarczona jest pewną dozą niepewności. Jak to bywa w tego typu sytuacjach, to jedynie czas pokaże, w którym kierunku zmierzamy. 0 W ramach działań edukacyjnych:
We współpracy z:
Informacja Materiał powstał we współpracy z Warszawskim Instytutem Bankowości w ramach projektu „Aktywny student”. Projekt realizowany jest od 2018 r., a jego cel stanowi podnoszenie kompetencji i umiejętności studentów w kluczowych obszarach studiów i rynku pracy oraz zachęcanie studentów do podejmowania dodatkowych aktywności w trakcie studiów.
październik 2020
/smartfonoza
Telefony w mojej głowie stajesz rano zaspany i na wpół otwarte oczy torturujesz niebieskim światłem smartfona. Najpierw musisz przeczytać wszystkie wiadomości, a następnie sprawdzić Facebooka – a nuż coś ciekawego pojawiło się od wczoraj! Same ważne posty jak np. foka robiąca kółka w basenie... Nie zapominasz też o Instagramie i sprawdzasz, czy twoje zdjęcie już przekroczyło jakże znaczący pułap stu polubień. Dobrze, teraz można się ubrać i zjeść śniadanie, które kompletnie nie wygląda insta-friendly. Robisz kawę i przypominasz sobie, że nie sprawdziłeś Snapa. Tak być nie może! Pstrykasz selfie, jednak o szóstej rano nie wyglądasz jak człowiek, dlatego wysyłasz zdjęcie kawy, by dać znać, że żyjesz. Czas ucieka, więc w trakcie maratonu na przystanek autobusowy odpalasz ulubioną playlistę, by zmotywować się do eskapady na wydział. Gdy już dopadniesz wolne miejsce, rozsiadasz się wygodnie i wreszcie zanurzasz w wirtualnym świecie, który przecież jest znacznie ciekawszy od otaczającej cię rzeczywistości. Jesteś tym tak pochłonięty, że nie zauważasz koleżanki, która macha ci z drugiego końca autobusu. Gdy czujesz, że ktoś szarpie cię za rękaw, wykrzywiasz twarz w grymasie i niechętnie odklejasz wzrok od zabawnego filmiku. Kiwasz głową na powitanie i już masz wrócić do oglądania, gdy koleżanka zaczyna coś mówić. Co? – Pytasz, wyjmując z uszu słuchawkę i chowając telefon do kieszeni (ale tylko na chwilkę). Rozmowa się nie klei. Pytasz, co u niej, ona pyta, co u ciebie, a jako że nic specjalnego, wyjmujecie telefony i pokazujecie sobie memy; pośmiawszy się pod nosem z psa-jogina gryzącego swój ogon, wracacie do swoich spraw. Ona odpisuje chłopakowi, ty sprawdzasz powiadomienia, a potem rzucacie sobie zdawkowe cześć. Czekając na metro, wyciągasz telefon tak „z nudów”. Podróż mija ci tak przyjemnie, że prawie przegapiasz stację, na której wysiadasz, ale na szczęście, w ostatniej chwili, wyskakujesz z wagonu na ułamek sekundy przed zamknięciem drzwi. Na przystanku tramwajowym ktoś wpada ci w oko… jednak nie zauważa cię, bo jest zbyt zajęty scrollowaniem; szybko odblokowujesz telefon: tutaj się dzieje! Drama na grupie o to, który serial jest lepszy! W tramwaju opierasz się o barierkę, by mieć dwie wolne ręce gotowe do szybkiego odpisywania na wiadomości. Na wykładzie bardzo starasz się skupić, jednak wyskakujące powiadomienia aż proszą się o sprawdzenie... Walcząc z pokusą, gubisz wątek zajęć, bo ciągle myślisz
W
24–25
tylko o dramie i tym, by wtrącić swoje cztery grosze (a co! Lepiej cztery, niż trzy). Piątek wieczór, po ciężkim tygodniu pora się rozerwać. Piszesz do znajomych, czy by nie wyszli do kina, ale wszyscy są zajęci, a część nawet nie odczytuje twojej wiadomości. Wobec tego wypijasz lampkę wina, odpalasz Netfliksa i chwalisz się w sieci, jak wspaniale spędzasz czas. Samotnie. Uzależnienie od smartfona jest obecnie czymś powszechnym i dotyczy aż 70 proc. nastolatków. Większość młodych ludzi na pytanie „bez czego nie wyobrażasz sobie życia?” bez wahania odpowiada: „bez telefonu”, bo bez niego jak bez ręki, prawda? Telefony owszem, usprawniają kontakt, jednak także upośledzają relacje międzyludzkie. Ta „smartfonoza” wpływa na całe społeczeństwo: nie umiemy się ze sobą komunikować – rozmawiając, korzystamy z monosylab, mamy problemy z koncentracją i jesteśmy mniej efektywni na zajęciach czy w pracy. Zawieramy dużo powierzchownych znajomości w mediach społecznościowych, jednak smartfon nie zastąpi przyjaciela... Ktoś kiedyś powiedział, że człowiek z telefonem wygląda mniej samotnie, lecz nadal jest to tylko jednostka z urządzeniem. Przeraża nas to, co dzieje się w Japonii – wchodzenie w związki z „lalkami”, roboty zastępujące ludzi, samotne chodzenie na karaoke, streamowanie z restauracji, by mieć z kim zjeść... A przecież zmierzamy w tę samą stronę. Zmiany zachodzą na naszych oczach: niektórzy są do tego stopnia odrealnieni, że nie rozglądają się na drodze, sms-ują za kierownicą czy zagapieni wpadają pod tramwaj! Koreańczycy mają świadomość, że spędzanie w internecie szesnastu godzin z rzędu nie jest w porządku i organizują nawet obozy odwykowe, na których odkrywają, że można miło spędzić czas razem, poznać nowych ludzi i przede wszystkim: zacząć żyć. Nie stawajmy się zombie – spotykajmy się i rozmawiajmy, nie żyjmy tylko (internetową) namiastką prawdziwej egzystencji. Przez koronawirusa życie niestety przeniosło się do internetu. Oby tylko po pandemii social distancing na stałe nie zmienił nas w samotników. Carpe diem albo życie przecieknie nam przez palce... 0
Antonina Gutowska Na pisanie ma hype i sarkastyczny vibe. Lekkim piórem czasem może załaskotać, a czasem zadrapać. Mimo, że ma cięty język jest ciekawa świata i lubi pośmieszkować ze znajomymi.
kultura /
Trochę kultury Polecamy: 28 FILM A change is gonna come Kino walki o zmianę
40 MUZYKA Przedrewolucyjne brzmienia Teheranu Z dziejów irańskiego popu
40 KSIĄŻKA Krótka znajomość, długie wspomnienia fot. Aleksander Jura
Zanurzyć się w świat Fumiko Enchi
Bagno Z U Z A N N A ŁU B I Ń S K A eatralna pauza. Chwila ciszy i płytki wdech, żeby za moment znów zacząć. Potoki słów wylewają się z ich ust jak nadmiar trunków w piątkową noc. Płyną rzeką wspomnień, czasem dryfują bezwiednie po morzu niemożliwych możliwości, docierając w końcu na ocean oczekiwań, których nie są w stanie spełnić. Całe życie na tych samych mętnych wodach, wciąż trajkoczą o tym samym. O byłych mężach i obecnej diecie, jakich w kuchni używają naczyń, co w sumie o niczym nie świadczy i raczej nic nie znaczy. Po ponad 20 latach ciągłego słuchania stoisz po kolana w tym bagnie. A wręcz w kilkudziesięciu cudzych bagnach zalewających cię ze wszystkich stron szybciej niż ścieki Wisłę. Każdy z nich mówi o sobie, zadowalając własne ego, niekiedy tylko wplatając w obfite monologi wzmiankę o lockdownie czy Sasinie i 70 milionach. Na szczęście lata polskiej edukacji nauczyły nas przytakiwać i kiwać głową w tak idealnych momentach, że jesteśmy w stanie godzinami udawać aktywnych słuchaczy. Yhm, aha. Coraz częściej budzimy się z transu monosylab dopiero po bezpośrednim odniesieniu do nas samych.
T
Po ponad 20 latach ciągłego słuchania stoisz po kolana w tym bagnie.
Ostatnio sama się o tym przekonałam. Deszczowy wieczór i podróż autem do własnej Itaki. Melancholijny wzrok i głowa kołysząca się, jakbym była tym plastikowym pieskiem stawianym na desce rozdzielczej. W tle jakaś historia opowiadana z zaangażowaniem nieustannie od godziny. Ale o czym? Nie mam pojęcia. Odzyskałam świadomość dopiero po słowach: „to w tobie jest problem” (co nota bene może być prawdą – matki podobno zawsze mają rację). Rzadko potrafimy słuchać. Czy dlatego, że rzadko warto? Nie mnie oceniać. Czasami jednak można spróbować. A nuż, pomiędzy opowiastkami o trudach życia codziennego kryje się ledwo zauważalna fraza zmieniająca światopogląd? Coś motywującego do działania, jak słowa Michała Piróga o jednorazowości życia i niewyobrażalnej szansie kierowane do potencjalnych modelek na backstage'u. Zdarza się, że kilka dobitnych słów potrafi zmienić bieg rzeki i zaprowadzić na nieznane dotychczas wody. Żeby je usłyszeć, trzeba jednak wpierw posłuchać. Chwila zaangażowania po to, by na starość na pytanie o zadowolenie z życia nie odpowiadać szybkim „nie” bez żadnego zastanowienia. 0
październik 2020
FILM
/ robert pattinson
aris san olimpu
23 twarze Roberta Pattinsona Nerwowy śmiech, ciągłe przeczesywanie włosów, pewien rodzaj uroku pomieszanego z niepewnością. Robert Pattinson ciągle dla wielu pozostaje enigmą. Mija mniej więcej 10 lat, od kiedy mogliśmy zacząć oglądać jego transformacje na wielkim ekranie. Z każdym kolejnym filmem zostawia nas w coraz większym zdziwieniu i podziwie dla jego aktorskich zdolności. T E K S T:
Z u z a n n a Dwoja k
obert Pattinson jest brytyjskim aktorem urodzonym w 1986 r. Swoją przygodę z aktorstwem zaczynał w wieku 15 lat, uczęszczając do klubu teatralnego. Co ciekawe, gdy był młodszy, marzył nie o karierze aktorskiej, a muzycznej. Później jednak stwierdził, że przebicie się na rynek muzyczny wymaga większego wysiłku niż przypuszczał. Jak wyglądały jego aktorskie początki? Też nieciekawie. Jego pierwszym większym projektem była mała rola w filmie Vanity Fair u boku Reese Winterspoon, z którego sceny z jego udziałem zostały później wycięte. Nikt go o tym nie poinformował, więc podczas premiery spotkało go gorzkie rozczarowanie. Cała sytuacja obróciła się jednak na korzyść aktora, bo producentka filmu, chcąc wynagrodzić tę wpadkę, zaproponowała mu rolę, której pozazdrościłby niejeden bardziej doświadczony aktor.
R
Ta cała sława I tak Robert został obsadzony w roli Cedrica Diggory’ego w filmie Harry Potter i Czara Ognia . Nie dość, że sama seria filmów o młodym czarodzieju cieszyła się niemałą popularnością, to jeszcze Pattinson wypadł na ekranie bardzo dobrze. Rzesze fanów zainteresowały się aktorem i zaczęły śledzić jego dalsze kroki. Nie musieliśmy długo czekać, bo niedługo później otrzymał rolę, dzięki której obecnie jest rozpoznawalny na całym świecie. Mowa o Edwardzie Cullenie w Zmierzchu – jednym z symboli lat 10. XXI w. Rola enigmatycznego, błyszczącego w słońcu wampira dziś wywołuje u nas raczej nostalgiczny uśmiech, ale podczas produkcji wierni fani byli w stanie spać pod kinami, żeby tylko dostać autograf. Saga przyciągnęła również uwagę wielu producentów filmowych, dlatego obsada po zakończeniu miała z czego wybierać w kontekście dalszej kariery.
wia (psychicznego), gdyż w jednym z wywiadów zapytany o to, co po zakończeniu sagi zabrał ze sobą z planu, odpowiedział – swoją godność. Skupił się na bardziej niszowych produkcjach – grał zakochanego na zabój kowboja, ofiarę ataku na WTC, brata niepełnosprawnego psychicznie nowojorczyka, Delfina Francji, oszalałego latarnika i wielu innych. Jednym wspólnym elementem łączącym wszystkie powyższe role była pewna doza szaleństwa w każdej z postaci. Słuchając wywiadów z Pattinsonem, nie trudno dostrzec, że swoje życie ocenia raczej jako przyziemne i nieciekawe, a jedynym sposobem na pozbycie się codziennej chandry jest odgrywanie postaci o niezwykle skomplikowanej psychice, zaplątanych w szalone sploty zdarzeń.
Wielki powrót W ostatnich miesiącach dało się odczuć powrót dawnego szaleństwa związanego z osobą Pattinsona. Jego nazwisko zaczęło się pojawiać w coraz głośniejszych tytułach. Jednym z nich jest, niedawno mający swoją premierę, Tenet Christophera Nolana. Film do tej pory zebrał pozytywne recenzje, również rola Pattinsona została dobrze odebrana. Kolejną okazją do pokazania swoich zdolności aktorskich szerszej publice będzie rola Batmana w nadchodzącym filmie DC. Na początku wiadomość wzbudziła kontrowersje – gdy podano do obiegu informację, że odtwórcą su-
Mniej to więcej Po szaleństwie związanym ze Zmierzchem Robert zniknął z wysokobudżetowych produkcji. Można by dodać, że dla własnego zdro-
26–27
Tenet, reż. Christopher Nolan
perbohatera będzie Pattinson, wiele środowisk wyraziło sprzeciw, bowiem Robert nie kojarzył się bezpośrednio ze światem superbohaterów. Gdy okazało się, że film będzie odbiegał od pozostałych produkcji tego typu pod względem fabuły i konceptu – bardziej mroczny i bez „gloryfikacji” głównego bohatera – wszyscy byli zgodni, że Pattinson idealnie pasuje do opisanego klimatu. Premiera została zaplanowana na wrzesień 2021 r.
Wielkie nadzieje Nie da się ukryć, że kariera Roberta Pattinsona nabrała tempa po rolach w Harrym Potterze i Zmierzchu . Stał się ucieleśnieniem ideału dla wielu fanów, postanowił jednak obrać mniej oczywistą ścieżkę. Zagłębił się w kino niezależne, wybierał intrygujące scenariusze oraz bohaterów, którzy nie do końca odnajdują się we własnej rzeczywistości. Eksperymentował z różnymi gatunkami, współpracując z takimi reżyserami jak David Cronenberg, Robert Eggers, Francis Lawrence czy bracia Safdie. Niedawno rozpoczął również współpracę z Netf lixem, grając u boku m.in. Timothéego Chalameta czy Toma Hollanda. Pozostaje pytanie, czy ma szansę trafić na listę najlepszych aktorów swojego pokolenia? Obecny rok jak dotąd przyniósł mu liczne sukcesy i dla wielu krytyków był pozytywnym zaskoczeniem, dlatego uważam, że odpowiedź brzmi: jak najbardziej! 0
FILM
recenzja /
Kilka gramów wyuczonej bezradności Ludzie działają w oparciu o czyny innych, rzadziej o ich słowa. Jeśli ktoś zły powiada, aby nie iść jego drogą, rychło podążą nią ci, na których mu najbardziej zależy.
terowie nie są banalni, a ich motywacje często Iranie za 30 gramów można zostać skamają swój początek w krzywdzie i bezsilności. zanym na śmierć. W 2007 r. cztery na To świat, gdzie wszyscy są przegrani. pięć zarekwirowanych kilogramów Akcja opiera się na walce policjantów oraz diopioidów przechwytywanych było właśnie tam. lerów narkotykowych. Stróże prawa są zmęczeW tym samym roku światowa konsumpcja tych ni i bezsilni wobec problemu. Jednocześnie przynarkotyków była szacowana na 1100 ton, z czego zwolenie na stosowanie przemocy niewiele im daje, aż 462 tony zażyte były przez irańczyków. Z jeda nawet sprawia, że tracimy pewność kto postępuje nej strony stryczek, z drugiej szansa na szybki zasłusznie. Z drugiej strony, Nassera Khakzad, król robek. W polityce antynarkotykowej większość narkotykowy, na początku wydaje się być nasycokrajów jest zgodna, że substancje uzależniające nym i spełnionym. To on przyznaje sobie prawo są szczególnie niebezpieczne dla osób młodych. Film pokazuje, jak złudna jest ta prawna granica. Opioidy wśród dorosłych lub starszych kolegów są źródłem problemów nie tylko dla samych uzależnionych, ale również ich otoczenia. Saeed Roustayi to irański reżyser, zajmujący się ukazywaniem problemów społecznych. Przedstawiony przez niego świat jest pozbawiony uśmiechu. Film nie jest dokumentem, jednak bohaterowie przedstawieni są w bardzo realistyczny i spójny sposób. Policjanci nie ufają sobie nawzajem. Samad, bę30 gramów, reż. Saeed Roustayi dący szefem oddziału antynarkotykowedo okrucieństwa z powodu pieniędzy, które posiago, stale podejrzewa swoich podwładnych da. Zarabia na narkotykach, które są nie tylko poo łapówkarstwo lub uzależnienie. Bieda i pralem bitwy z policją, ale również sceną dramatu pognienie lepszego życia popychają do gardzenia szczególnych bohaterów. W głębi tej wojny można prawem wszystkich, przez co zaciera się granidostrzec walkę dwóch systemów wartości. Stróże ca między dobrymi i złymi. To codzienność, prawa bronią go, starając się zachować status quo. w której ludzie zdradzają siebie nawzajem. OjDealerzy dają ludziom uwięzionym w brudnej ciec jest gotowy kazać swojemu kilkuletniemu i beznadziejnej codzienności slumsów ułudę szczędziecku zeznawać, że to ono było dealerem, ścia, jednocześnie wzbogacając się. aby samemu wydostać się z więzienia. Boha-
W
T E K S T:
Arkadiusz Klej
Fabuła filmu to studium władzy oraz antybohatera. Długo nie wiemy, czy prawdziwsza jest władza z litery prawa, czy z łapówek, których wartość może wynieść miliony. Gdy Nassera traci grunt pod nogami, zaczyna miotać się w swoich zachowaniach. Z jednej strony oskarża policjanta o przywłaszczenie narkotyków, aby spowolnić proces. Z drugiej strony, gdy w celi poznaje młodego chłopaka, któremu ojciec kazał przyznać się do handlu narkotykami, aby samemu uciec, Nassera zgłasza się do wzięcia odpowiedzialności na siebie, mając nadzieję iż dzięki temu dziecko nie skończy tak jak on. Wypełniona po brzegi cela więzienia to przestrzeń dramatu, zagubienia oraz bezsilności. Film pokazuje, że nie da się budować dobra i szczęścia na krzywdzie. Od pewnego momentu zaczynamy empatyzować z Nasserem. Wierzymy, że wydarzy się coś dobrego. Końcówka ukazuje dwie drogi. Pokazuje przebłysk nadziei, ale i widmo kolejnej tragedii. Historia udowadnia, że ludzie nie będą słuchać twoich dobrych rad, jeśli sam czynisz inaczej niż radzisz. Nie zrozumieją kosztu, dostrzegają tylko zysk. 0
30 gramów (reż. Saeed Roustayi) Premiera: 19.06.2019 ocena:
88889 październik 2020
FILM
/ społeczne rewolucje
A Change Is Gonna Come …śpiewał Sam Cooke w roku 1964, momencie największego triumfu ruchu na rzecz praw obywatelskich; Martin Luther King odbiera pokojową nagrodę Nobla. Prezydent Lyndon B. Johnson podpisuje Civil Rights Act. To także moment, w którym kino przechodzi zmianę, stając się obywatelskim orężem w walce o lepsze jutro. Autor:
R a fa ł M i c h a l s k i
acyfizm. Socjalizm. Feminizm. Anarchizm. Subkultury. Ruchy LGBT+. Organizacje walczące na rzecz praw osób czarnoskórych. Wszystko to pojawiło się jakby znikąd na początku lat 60. w USA. To był moment „przegrzania” systemu, buntu pokoleniowego i starcia generacji. Rodzice rozwodzili się, sąsiedzi popadali w alkoholizm. Bracia i ojcowie byli przymusowo wysyłani do Wietnamu, a ono samo, młode pokolenie, dopiero wchodzące okres dorosłości, obserwowało tylko ekspansję psychozy zimnowojennej. Wyszli na ulicę, bo po prostu chcieli zmian. Równych praw dla każdego; odejścia od agresywnej i imperialistycznej
P
Kino nie miało wtedy łatwo. Kryzys ogarnął cały rynek – kolejne firmy producenckie bankrutowały, a pieniądze znajdowały się wyłącznie na projekty rentowne, takie, które zainteresowałyby jak największą rzeszę widzów. Unikały więc tematów politycznych, chyba że, no właśnie – były finansowane przez władzę. Tak powstawały superprodukcje, którebyły również kinem propagandowym. Kwestią czasu było powstanie rynku alternatywnego. Kino niezależne, bo o nim mowa, może było niskobudżetowe, ale było otwarte dla każdego. Całkowita wolność twórcza. W duchu lewicy.
Wróćmy do Nowej Lewicy – jednym z jej najaktywniejszych członów było Black Power (dzisiaj najczęściej wspomina się tutaj Black Panthers). Martin Luther King chciał reformy – oni rewolucji. Skąd ten podział i radykalizm? Jego teologiczna narracja mogła działać na Południu, gdzie rasizm był związany z systemem prawnym. Na Północy zależał od miejsca zamieszkania. Chociażby tworzące się czarne dzielnice, biedniejsze, gorzej dofinansowywane przez rady miast. Na to ich zdaniem nie było recepty. Prócz rewolucji! Black Power zbudowano wokół trzech postulatów: Czarnej Świadomości, Czarnej Władzy oraz Czarnego Nacjonalizmu.
Jednak jeżeli szukalibyśmy najważniejszej gałęzi kina kontrkulturowego, byłoby to Blaxploitation .
Pisano tak, cytując Johna E. Johnsona – Nie jestem zwykłym człowiekiem. Jestem odmienny ; Black is Beautiful (źródło: Super Black Man). Przez lata biali decydowali o kanonie piękna, a osoby czarne były gorsze, niższe w hierarchii. Drogą do wyzwolenia miałoby być więc wywyższenie kultury Afroamerykanów. Promowano czarną modę (z fryzurą afro na czele); zamiast rywalizować z między sobą o bycie „najbardziej białym”, należy skupić się na kreacji własnego dziedzictwa. 1
Pięciu braci, reż. Spike Lee polityki rządu. Kompletnej zmiany systemu – zniszczenia go i budowy nowego społeczeństwa, tym razem obywatelskiego. Takie były podstawy całej Nowej Lewicy. To nie była partia, a bardziej konglomerat dziesiątek organizacji. Jedni czytali Marksa, drudzy dołączali do ruchu hippisowskiego. Ale łączyło ich wszystkich jedno – buntownicze wystąpienie przeciw temu, co jest. I to wokół tej Lewicy narósł ruch kontrkulturowy – oparty na całkowitej wolności: i obyczajowej, i, co nas interesuje w tym wypadku, twórczej.
28–29
Nasze własne kino Uznaje się, że pierwszym filmem z tego gatunku było W upalną noc (reż. Norman Jewison) z 1967 r. Historia czarnoskórego detektywa, który przyjeżdża na południe rozwiązać zagadkę morderstwa miejscowego przemysłowca. W tle zaś wątek rasizmu ze strony lokalnych stróżów prawa. Jednak skąd się wzięło Blaxploitation?
/
Celem na sam koniec miało być skierowa- pania tematu – stereotyp się najzwyczajniej nie narosłej przez setki lat nienawiści do siebie w świecie znudził. A nie było młodego pokow stronę wroga. Jest jasne, że Ameryka taka, lenia do eksperymentów. Tak naprawdę do drugiej dekady XX w. jaka jest obecnie, musi być zniszczona. Nie ma innej drogi – napisał Julius Lester (źródło: czarne kino społecznie zaangażowane zawsze Look Out! Whitey! Black Power’s Gon Get miało ten apokaliptyczny posmak. Jak w CanYour Mama). Czarna Władza, czyli stworze- dymanie – nie ma szans na zwycięstwo. nie nowego systemu, w którym to czarni będą rządzić czarnymi (pojawiało się sformułowa- I teraz mamy naszą współczesność. nie komuna). I na koniec Nacjonalizm – czyli Ostatnie lata w USA to ponowne rozpalemówienie o sobie, bez patrzenia jak inni będą nie tematu tarć rasowych. Prezydentura Obareagować. Najważniejsi jesteśmy my. my otworzyła społeczeństwo na te kwestie, Za przeniesienie tych postulatów na płasz- a każdy kolejny skandal (choćby z policją w roli czyznę kultury miało się zająć Black Arts Mo- głównej) mógł wybrzmiewać jeszcze głośniej. vement (BAM). I najpełniej w kinie objawiło Protesty, narodziny ruchu Black Lives Matter; się to w blaxploitation. ostatnio Black National Convention. Na ulice Produkcje zazwyczaj opowiadały o stereoty- wychodzi pokolenie młode, które nie pamiępowej, czarnej postaci (tutaj element promo- ta lat 80., które jest rozczarowane. System jest cji kultury), który fabularnie musiał zmierzyć zły! – fundacyjny postulat Black Power. się z wrogo nastawionym do niego przedSztuka zawsze była, na swój sposób, odbiciem stawicielem władzy. I zazwyczaj był on bia- rzeczywistości. Odrodzenie aktywizmu musiały (Władza); i najczęściej ginął w brutalnej ło zatem odcisnąć wyraźne piętno na tym, jak i krwawej sekwencji (Nacjonalizm). Dalej – miejscem akcji miasto. Tutaj z jednej strony krytyka wspomnianej teologii Martina Luthera Kinga, ale co ważniejsze, to mieszkańcy miast byli odbiorcami tych filmów. Powstały wręcz miejsca nazywane Grindhouse – były to kina, które specjalizowaThe Last Black Man in San Francisco, reż. Joe Talbot ły się w pokazywaniu kina eksploatacji. Bilety bywały bardzo tanie, więc większość lu- wyglądało i jakie tematy podejmowało kino. dzi było stać na seans. I to tutaj rodziły się Popatrzmy na parę przykładów: Uciekaj i To często centra życia społecznego. My – fikcyjność rzeczywistości, i nowe zniewoBlack Power posługiwało się tym gatun- lenie; Przepraszam, że przeszkadzam – kapitakiem, by podtrzymywać w ludziach żar, de- lizm jako nowy rodzaj niewolnictwa, Last Black terminację i nadzieję. Pod prowokacją krył się Man in San Francisco – zmiana, która wyparprzekaz; za prostą fabułą – rewolucyjna myśl. ła czarnoskórych, Monsters And Men – władza, To nie były zwyczajne thrillery czy filmy ak- która wypacza. Punkt wspólny – rozczarowacji – podtekst polityczny zawsze był wyraźny. nie nowym światem. Diagnoza: system jest źróChodziło o krytykę. dłem problemów. Winne państwo. Nie jest to klasyczne blaxploitation – i nie można się dziwić. Dzisiaj Historia zatoczyła koło? w USA króluje kino autorskie. Stereotyp odBlack Power zniknęło ze sceny wraz z końcem kontrkultury. Młodzi stracili energię, szedł w niebyt. Ale u podstaw trudno nie dowładza obiecywała zmianę. W przypadku ra- szukiwać się koneksji z przeszłością i tutaj. Symbolem jest tutaj Pięciu Braci Spike’a Lee. sizmu systemowego zmienić mało co się zmieniło, ale z nadejściem neokonserwatyzmu To musiał być ten twórca – urodzony w 1957 r., Reagana nie dało się już czegokolwiek wywal- widział kontrkulturę na własne oczy. W latach czyć. Blaxploitation kończy się w połowie lat 70. był aktywistą. Chodził do Grindhouse . 70. Tutaj nałożyła się jeszcze sprawa wyczer- Pamięta tamte czasy i tamte emocje.
FILM
Nowa Wspólnota Fabuła opowiada o czterech czarnoskórych weteranach wojennych, którzy po 50 latach postanawiają wrócić do Wietnamu po raz ostatni. Mają dwa cele – znaleźć szczątki poległego przed laty dowódcy ich oddziału. I dalej – odszukać zakopane na polu bitwy złoto. Nie jest to film idealny; narracja bywa chaotyczna, wkrada się niespójność między kolejnymi sekwencjami, wątki pojawiają się i znikają. Ale to też zarazem produkcja wyjątkowa. Mamy elementy klasyczne dla blaxploitation: retrospekcje stylizowane są na kino klasy B. Główny złoczyńca tego filmu to biały biznesmen. Wykorzystanie wysokiej kategorii wiekowej (i kontrowersyjne przedstawienie Wietnamczyków – w myśl Czarnego Nacjonalizmu). Postać grana przez Chadwicka Bosemana to urzeczywistnienie idei Black Panthers. No i Rewolucja! Tylko kto za nią ma odpowiadać? Pięciu Braci jest filmem o traumie. Czarnoskórzy stanowili 30 proc. armii amerykańskiej w Wietnamie, mimo że ich odsetek w społeczeństwie wynosił ledwie 10 proc. Oni nie dostawali podziękowań, pomników. Wyjazd na front często był wymuszony. Dzisiaj do takich sytuacji nie dochodzi; ale ten fakt nie ujmuje aktualności całości. Oni stracili nadzieję, agresja i bunt narastały (wybitny występ Delroy Lindo i ciekawy wątek wiary w Trumpa). Reżyser patrzy na nich z wielką czułością. Utożsamiają jego pokolenie. Nie są już pełni sił, acz sięgają po broń dla braci i sióstr. Nie bez powodu w historii tak silny wątek relacji ojciec–syn. Lee mówi: to wojna nas wszystkich. Chce pogodzić pokolenia; pokazać że pewne wartości są uniwersalne. To córki i synowie przejmą pałeczkę, odkupią nasze winy. Musimy im dać tylko przykład. Dlatego ten film jest podsumowaniem kontrkultury Black Power. Ich myśl nie zniknęła; historia zatoczyła koło, a lata 60. są wiecznie żywe. W pamięci, gotowe, by znów inspirować. A kino? Ono pójdzie pod ramię z aktywistami. Będzie im służyło jako głos i platforma. Wykreuje swoich bohaterów, pomoże scalić wspólnotę. Rewolucja się jeszcze nie skończyła. A Change is Gonna Come. 0
październik 2020
/ letniaczki sąsiedzie, przestań wiercić, daj złożyć dział
Lato z Maglem
Nie ma co udawać – lato się skończyło. Czas schować na dno szafy szorty, znieść do altanki puste butelki po Aperolu i mentalnie przygotować się na mrozy. Tegoroczna przerwa wakacyjna obfitowała jednak w warte uwagi albumy. Oto przewodnik działu Muzyka po najlepszych płytach sezonu ogórkowego 2020.
Lianne La Havas Lianne La Havas
Jessie Ware What’s Your Pleasure?
The Microphones Microphones in 2020
Mam niewątpliwie słabość do wokalistek, a w szczególności
Niby nic nowego. Pogrobowiec disco, z lekka syn-
Nie mam pojęcia, czy Microphones in 2020 to coś, co by-
do tych z pogranicza jazzu i soulu. Ta moja skłonność ostatnimi
thpopowy revival lat 80., które nigdy nie istniały. Mark
łabym w stanie komuś polecić. Nie chodzi mi o to, że jest to
czasy trochę osłabła – albo tak mi się wydawało, jako że gdy
Fisher przewraca się w grobie, a Simon Reynolds wy-
w jakikolwiek sposób niesatysfakcjonujące doświadczenie.
Lianne La Havas wydała w lipcu swój najnowszy, ochrzczony
niośle uśmiecha. Jednak Jessie Ware już od utrzyma-
Całość brzmi świetne, sposób pisania Phila Elveruma porusza
własnym pseudonimem album, odłożyłem go sobie na później.
nego nieco w klimacie Weyes Blood intra do Spotlight
do głębi jak dawniej – wszystko w ciągu tych 44 minut jest
Z czego to wynikło, nie wiem – choć podejrzewam, że nie do
pokazuje, że bardziej od popowych anthemów w stylu
takie, jakie powinno. Jednak wciąż uważam, że wyszłabym na
końca przekonał mnie zapowiadający płytę singiel Paper Thin.
Duy Lipy interesuje ją zadymiona sala balowa, suknie
idiotkę mówiąc wam: idźcie przesłuchać natychmiast, bo ludzie,
Jakże mylne było to pierwsze wrażenie! Praktycznie od
z cekinami i lekkie kołysanie biodrami. Odpowiednio
do których artysta kieruje tę płytę, już w dniu premiery sie-
pierwszych taktów otwierającego wydawnictwo Bittersweet
wintydżowe – ale bez apologii przemocy oraz seksi-
dzieli w nabożnym uwielbieniu, słuchając opowieści Elveruma,
muzyka porywa cię w rejs po morzu maślanych dźwięków za-
zmu, to nie Lana – są też teksty utworów. Takie na
oglądając z nim prześwietlone, nudne zdjęcia z wczesnych lat
granych i wyśpiewanych w najprzyjemniejszy możliwy sposób.
przykład tytułowe What’s Your Pleasure w niezwykle
2000., dyskutując o nich na czacie i ignorując marudzenie Phila
Album nie jest popisem wirtuozerii muzyków, lecz ich umiejęt-
zmysłowy, niedosłowny sposób opowiada o radości
o tym, że wszyscy powinniśmy przestać tyle gadać i skupić się
ności ujawniają się tu w sonicznych krajobrazach, stanowią-
płynącej z seksualnego zbliżenia – temat ten sam, co
na słuchaniu. Myślę, że właśnie w tym kryje się sens odbioru
cych najmocniejszy element płyty. Ciepłe tony gitary, klawisze
w słynnym WAP Cardi B i Megan Thee Stallion, a poruszo-
Microphones in 2020. Elverum „zdjął koszulkę” przed swoją
wygrywające raz po raz ciekawe motywy, porywające linie ba-
ny w przeciwnym stylu. Wśród highlightów – Ooh La La
publicznością już wiele lat temu, pozwolił poznać swoją wraż-
sowe, perkusjonalia wybijające intrygujące rytmy nawiązujące
i Read My Lips, dwa bliźniacze utwory prowadzone świet-
liwość, dzielił się najważniejszymi i najtrudniejszymi dla siebie
do złożonego pochodzenia etnicznego artystki, no i głos – ten
nymi liniami basu; slow-burn In Your Eyes; nokturnalne
wydarzeniami.
głos! – tworzą charakterystyczną, słodko-gorzką atmosferę.
Mirage (Don’t Stop), no i oczywiście zamykający płytę
Taka jest ta płyta – sama La Havas przyznała, że gdyby miała
pogodny utwór Remember Where You Are.
inny tytuł, nazywałaby się właśnie Bittersweet.
Odnoszę wrażenie, że większość osób, które aktywnie śledziły jego karierę, czuje się z nim w jakiś sposób związana – i nie
Na What’s Your Pleasure jest tym lepiej, czym bogaciej.
mam tu na myśli tej złudnej paraspołecznej relacji, choć ta oczy-
Czemu zatem tak nie jest? Odpowiedź zapewne leży w tym,
Smyczki, basy, chórki, kaskady miękkich klawiszy pasują
wiście też odgrywa istotną rolę. Chodzi mi raczej o to, że na-
czego na początku nie zauważyłem – w bardzo osobistej i wy-
Jessie Ware lepiej niż minimalistyczne wykręcone synteza-
uczyliśmy się automatycznie rozumieć jego metafory i wiemy,
lewnej naturze tekstów. Artystka opowiada w nich o trzech
tory (przykładem: Adore You). I odbiór psuje jedynie przykra
co kryje się za symboliką, której używa – rozumiemy charakte-
etapach rozstania ze swym partnerem – każda z piosenek
konstatacja, że ucieczka białej artystki w muzyczną trady-
rystyczny język jego piosenek i dzięki temu stajemy się częścią
(oprócz wprowadzającej w temat Bittersweet) jest przypisana
cję czasów minionych (zwłaszcza w tę związaną z afroame-
tej dziwnej społeczności. Obawiam się, że jeśli dotychczasowa
któremuś z nich. Cover Radiohead pośrodku albumu także ma
rykańską społecznością) jest w obecnym klimacie unikiem.
twórczość Elveruma nie była wam bliska, to niestety Micropho-
tu swe miejsce. Cóż, La Havas może nie jest najwyższej klasy
Serce miasta płonie – śpiewa Jessie, ale nie chodzi tu bynaj-
nes in 2020 zupełnie was nie obejdzie. W tej sytuacji naprawdę
poetką, ale koncept oraz niektóre motywy (np. biblijne) zdecy-
mniej o Minneapolis. Z drugiej strony – czy można oceniać
trzeba zacząć od tego, co zostało wydane wcześniej. Ale jeśli to
dowanie zasługują na pochwałę. Co na minus – nie widzę sensu
płytę po tym, czego w niej nie ma? Mimo wszystko warto
zrobicie, może zobaczymy się na kolejnym czacie, gdzie razem
powtórzenia Bittersweet na końcu płyty. Poza tym polecam.
przesłuchać i przetańczyć What’s Your Pleasure.
pooglądamy nudne, prześwietlone zdjęcia.
MICHA Ł WRZOSEK
30–31
M AR E K K AW K A
M A R C J A N N A S Z C Z E PA N I A K
letniaczki /
Nieszablonowość i celowe unikanie łatek w muzyce
dowód, że tworzenie rapowych bangerów z JPEGMA-
nierzadko potraf i się artystom odbić czkawką. Przy
FIĄ, hip-house’u a la Kaytranada i neo-soulu na jednym
projektach, w których każdy utwór reprezentuje inny
projekcie jest jak najbardziej możliwe i gustowne.
gatunek, istnieje ryzyko brzmienia jak składanka bez
Wszystkie te elementy składowe Last Year Was Weird
jakiejkolwiek spójności. Szczęśliwie, Tkay Maidza na
Pt. 2 mogłyby jednak nie brzmieć tak dobrze, gdyby nie
swojej nowej epce pokazuje ambicję i nieszablonowość
charyzma Tkay.
z zachowaniem szacunku dla wszystkich obecnych
Tkay Maidza Last Year Was Weird Pt. 2
Duża w tym zasługa instrumentali Dana Farbera,
jako przedsmak longplaya czy nawet jako prezentację
którego wszechstronne umiejętności produkcyjne
szerokiego wachlarza umiejętności Tkay, to nic, tylko
są tu nie do przecenienia. Wielogatunkowość w jego
czekać na dalsze ruchy Australijki.
Trujillo, dwie opery: Scythian Suite i The Iron Foundry,
Metallica eksperymentowała z dyrygentem Michaelem
a poza tym starsze, dobrze nam znane, klasyczne utwory
Kamenem i wydała w 1999 r. symfoniczny, koncertowy al-
Metalliki, z niezmiennie dynamicznym wokalem Jamesa
bum S&M. Niektórym z nas dźwięki charakterystycznego
Hetfielda. Mimo że jako młodzieniec nie chciał zabierać
solo z Master of Puppets rozbrzmiewały w uszach przez
się za śpiewanie, większość fanów jest mu wdzięczna
całe nastoletnie życie. Teraz, po dwudziestu latach od
za to, że tyle lat po założeniu zespołu dalej dba o swoje
pierwszego nagrania, mamy okazję znowu poczuć się jak
struny (nie tylko głosowe) i wciąż zaskakuje nas nowymi
w okresie buntu; czterech jeźdźców metalu powraca z M2!
pomysłami. Jeżeli komuś nie udało się dotrzeć rok temu na
Co znajdziemy w odświeżonej wersji albumu? Melancholij-
koncert tych panów w Warszawie, zdecydowanie powinien
ny wariant All Within My Hands, kawałki z nowego albumu
sprawdzić nagrania z S&M2, prosto z San Francisco.
WIKTORIA KOLINKO
Hardwired...To Self-Destruct z nowym basistą Robertem
wprost do ucha. Artystka zresztą sama przyznaje,
to wprawianie w ruch strzępków myśli i uwag, które
że przy nagrywaniu płyty inspirowała się zjawiskiem
autorka ma na temat świata, podanych w oszczędnej
A SMR (autonomous sensory meridian response).
tekstowo, ale bardzo bezpośredniej formie. Ten żywy
Liryczne rozważania nad dysfunkcyjnymi związkami
notatnik przybiera jednak często postać naszpiko-
czy destrukcyjnym działaniem depresji są tak napraw-
wanej ciekawymi pomysłami aranżacyjnymi grającej
dę oglądaniem w mikroskali tego, co najbardziej poru-
książki. Kyoto jest jak żywcem wyjęte z Funeral A rcade
sza Phoebe. Mowa o apokaliptycznych wizjach końca
Fire, a Chinese Satellite ma coś z dramaturgii The Na-
świata. Lęki, gniew i poczucie bezsilności z tym zwią-
tional. Bridgers czerpie też wiele ze swoich wcześniej-
zane znajdują ujście w katartycznym I Know the End.
szych muzycznych kooperacji – na płycie pojawia się
To zdecydowanie najbardziej adekwatny do obecnych
między innymi Conor Oberst, Lucy Dacus i Julien Baker.
czasów utwór, jaki ukazał się w tym roku. Patrząc na
Od tej ostatniej Phoebe nauczyła się pisać rozbrajające
świat dookoła, aż chce się razem z chórem śpiewają-
ballady ( jak choćby Garden Song czy utwór tytuło-
cych artystów wykrzyczeć: the end is here!
J AC E K W N O R O W S K I
wy), w których jej delikatny głos brzmi niczym szept
Irańska multidyscyplinarna artystka na grzbiecie Sha-
orientalnych dźwięków, melizmatów, a także tekstów w jej ojczystym języku. Artystka próbuje pokazać swoje korzenie,
Siyâvasha) wyrusza w podróż pełną emocjonalnych zawi-
orientalne i „dalekie” dla odbiorców, którzy przywykli w głów-
rowań, uzdrawiania i odkrywania siebie.
nej mierze do jej twórczości w języku angielskim.
Zauważalny jest powrót do trip hopu, gatunku muzycz-
W ciągu godziny wkraczamy w problemy, z którymi zmaga
nego powstałego w latach 90. XX w. Stąd na płycie brzmie-
się piosenkarka: depresja, samotność, zagubienie, niezrozu-
nia charakterystyczne dla takich czołowych i wpływowych
mienie. Wybrane utwory posłużyły jako inspiracje do teledy-
zespołów jak Massive Attack czy Portishead. Albumowi cały
sków dopracowanych pod względem wizualnym, artystycz-
czas towarzyszy ciężka, smutna atmosfera wpleciona w tło
nym i metaforycznym. Klipy są pełne nawiązań kulturowych
złożone z elektronicznej muzyki oraz loopów perkusyjnych
i przenośni, które dodatkowo wzbogacają SHABRANG. Po-
w tempie około 80 uderzeń na minutę.
lecam każdemu dosiąść tego mitycznego wierzchowca i
to przemycane do utworów perskie akcenty pod postacią
Metallica S&M2
Obecna sztuka piosenkopisarstwa Phoebe Bridgers
branga (w mitologii perskiej to imię nosił koń bohatera
Jednak to, co wyróżnia Sevdalizę na tle innych artystów,
A LEX MA KOWSKI
wydaniu nie brzmi jak niesmaczny miszmasz, a raczej
Niektórzy z nas zaczynali dopiero raczkować, gdy
Phoebe Bridgers Punisher
Pewność siebie artystki jest zaraźliwa i sprzedaje każdy utwór na projekcie. Jeśli traktować tę epkę
tam gatunków.
wybrać się w magiczny świat.
KAROLINA GOS
Sevdaliza SHABRANG październik 2020
/ z dziejów irańskiego popu
Przedrewolucyjne brzmienia Teheranu Rok 1979 jest dla muzyki w Iranie niczym nagły i bezwzględny koniec. Choć zbiera swoje żniwa nie oszczędzając nikogo, istotnie poprzedza go niezwykle barwne życie. T E K S T:
ALEKSANDRA MARSZAŁEK
nie zamyka się jedynie na kwestiach stricte muierwsze radioodbiorniki goszczą zycznych – to także zupełnie nowe wzornictwo w irańskich domach w latach 30. okładek, które przyciągają wzrok swoimi nieco XX w., przyczyniając się tym samym krzykliwymi barwami. do rozpowszechnienia czegoś na kształt perW podobnym czasie utworzone zostaje skiej muzyki popularnej. Stanowi ona w prakpierwsze pełnoprawne studio nagraniowe – tyce muzykę niejako tradycyjną, jedynie gdzieTanin – prowadzone przez znanego producenniegdzie delikatnie jazzującą, zarejestrowaną ta i autora największych przebojów swoich lat, w bardzo nielicznych przypadkach na ciężkich Varoujana Hakhbandiana. Tanin przez dłużi tłukących się płytach szelakowych. W kolejnej szy czas wyznacza trendy, którymi kierować dekadzie powstaje pierwsza – oraz przez lata najsię mają młodzi muzycy z Teheranu. Trendy te większa – wytwórnia płytowa Royal Records. zasadniczo opierają się na wyraźnych inspiraNieukształtowane kulturalnie państwo zostacjach Zachodem, którego popkultura zadomaje powoli zasypywane „dobrociami” z Ameryki wia się na dobre wśród irańskiej młodzieży do– w sprzedaży pojawiają się amerykańskie płypiero u schyłku lat 60. ty, a radio odgrywa wpadające w ucho i nietrudne w odbiorze anglojęzyczne piosenki. Na rynku muzycznym obserwuje się wówczas głównie dwie The… skrajności – mniej lub bardziej przystępne aran…Rebels, Jokers, Littles, Flowers. Zespoły żacje ludowych motywów oraz bezpośrednie, o tych jakże oryginalnych na skalę światową nanieco koślawe kopie zachodnich szlagierów z tekzwach opanowują na krótko młodzieżową scenę stem przetłumaczonym na farsi, czyli nowożytmuzyczną. Fenomen garage rocka i beatu w Teny język perski. W tym samym czasie przyszli muzycy nowego pokolenia Kourosh Yaghmaei próbują swoich sił w grze na perskim santurze – instrumencie, który kiedyś zostanie wyparty przez znacznie nowocześniejszy, modny wynalazek z uropy. Zanim to się wydarzy, muzyka Persów będzie musiała jednak nabrać nowych kształtów w żmudnym procesie ewolucji.
P
Piosenka dnia Konkretne muzyczne tropy pojawiają się dopiero w połowie lat 60., gdy swoją działalność rozpoczyna wytwórnia Ahang Rooz (z perskiego Piosenka Dnia) nastawiona na muzykę faktycznie rozrywkową w najbardziej dosłownym tego słowa znaczeniu. Wraz z powstałą pod koniec lat 50. wytwórnią Apollon wytycza ona nowe ścieżki w popularnych irańskich brzmieniach. Ich działalność
32–33
heranie przypada na sam środek lat 60., pokrywając się tym samym z okresem rozkwitu tego nurtu na całym globie. Zapomina się wówczas o jakichkolwiek orientalnych skalach – oprócz dynamiki i jakości nagrań twórczość Irańczyków nie różni się specjalnie od innych tego typu tworów muzycznych w innych miejscach na świecie. Niektóre z formacji odrzucają nawet farsi na rzecz tekstów po angielsku. Jako pierwszy po angielsku śpiewa Farhad Mehdrad, późniejszy wokalista Black Cats, cenionego i wpływowego perskiego zespołu rockowego. Młody, wrażliwy muzyk zauroczony językiem angielskim i brytyjską literaturą przykłada dużą wagę do tego, aby poprawnie i z właściwym akcentem wyśpiewać swoje teksty. Inni wokaliści zdają się nie mieć podobnego problemu. Farhad Mehrad stara się zawrzeć w swojej twórczości, już wyraźnie dojrzalszej i coraz częściej śpiewanej po persku, przesłanie i wartość, którym przez lata pozostaje wierny. Inni znowu się tym nie przejmują. Na końcu i tak każdy zostanie potraktowany w jednakowy sposób. Nieco ambitniejszym młodzieżowym zespołem zdaje się być w tym czasie Moha Jamin, który swoje autorskie piosenki odśpiewuje w rodzimym języku. Grupa pozostawia po sobie tylko jedną, acz całkiem znaczącą EP-kę (minialbum) – Raks Raks Raks z tytułowym utworem wyróżniającym się dynamiczną perkusją i dość niekonwencjonalnym jak na ten okres rytmem. Takich zespołów jednej czy dwóch płyt jest wtedy sporo – oprócz wcześniej wspomnianych, irańska młodzież zasłuchuje się też w Gorouh-e Takhala Ha czy grupie Shabah. Więcej płyt w kraju wydaliby także Black Cats, czyli wspomniana nowatorska formacja Farhada, gdyby ich przyszłości w ojczyźnie
z dziejów irańskiego popu /
nie przecięła rewolucja. Tutejsza scena muzyczna to nie tylko bandy – przedrewolucyjny Iran stoi bowiem również wybitnymi solistami.
lifikuje się do całkowitej cenzury, a sam muzyk dostaje bezwzględny zakaz jakichkolwiek dalszych występów.
Gol-e Yakh
Showman
Pierwszym instrumentem, który trzyma w rękach jest santur – chordofon posiadający tradycyjnie 70 strun i dużą, drewnianą płytę rezonansową. Początkujący muzyk-samouk marzy jednak o gitarze – nieco mniej skomplikowanej, rodem z zachodnich przebojów, a jednocześnie nie tak dalekiej instrumentom ze Wschodu. Dostać gitarę w Teheranie to zadanie niełatwe, znaleźć gitarę elektryczną – to już naprawdę nie lada wyczyn. Któregoś dnia nastoletni Kourosh w drodze do szkoły zerka na witrynę pobliskiego sklepu. Zadowolony zauważa, że w jego asortymencie znajduje się właśnie elektryczna gitara, jednak jej koszt przerasta możliwości ucznia. Zdeterminowany postanawia zgromadzić oszczędności, za które później nabywa używany model. Ten nieco dziki instrument opanowuje bez nauczyciela oraz bez przyzwoitych warunków do ćwiczeń. Jako muzyk Kourosh Yaghmaei napotyka problemy właściwie od samego początku trwania swojej kariery. Studio nagraniowe od podszewki nie jawi się już tak kolorowo. Ciężko tu o profesjonalnych operatorów, jeszcze ciężej o porządne instrumenty oraz sprzęt związany bezpośrednio z rejestracją i obróbką dźwięku. Pomimo trudności powstaje singiel, którego jedna ze stron zawiera ponadczasową kompozycję Gol-e Yakh (tłum. Lodowy Kwiat). Ten wyjątkowo poetycki utwór po latach rozpoznawany będzie daleko poza granicami Iranu. Całą jego twórczość cechuje ta właśnie poetyckość, wrażliwość i pewien rodzaj głębokiej melancholii. Artysta eksperymentuje, wplatając instrumenty klawiszowe między gitarowe partie. Nie interesują go szybkie, taneczne rytmy. Rodzime skale miesza z konwencjonalnymi skalami z Europy. Trwoży się na myśl o banalnych tekstach, pisanych jedynie celem osiągnięcia sukcesu komercyjnego. Zauważa, że niektórzy ze współczesnych mu twórców, podążając niewłaściwą ścieżką kariery, stawiają muzykę nowoczesnego Iranu w bardzo złym świetle. W 1979 r. jego demoralizująca twórczość kwa-
Na scenie debiutuje w wieku 13 lat, śpiewając Ghayeghran (tłum. Łódkarz) zaaranżowany w nieco marynarskim klimacie. Jego kariera rozkwita jednak dopiero u progu lat 70., kiedy rozpoczyna eksperymenty ze sprężystym, funkującym brzmieniem. Choć właśnie ono będzie wyróżniało go na tle innych muzyków tamtej dekady, najbardziej rozpoznawalnym przymiotem będzie oryginalna aparycja i osobowość urodzonej gwiazdy estrady.
Googoosh Niektóre z utworów Zia Atabay uchodzić mogą za nieco dziwaczne, niepokojące, może nawet nieprzyzwoite. Helelyos, Ringo… to tylko niektóre z muzycznych przykładów. Podobnie jak w przypadku innych popularnych twórców, występy Zia są bardzo chętnie rejestrowane na VHS w charakterystycznej kolorowej, trochę tandetnej scenerii, tworząc coś na kształt pierwowzoru teledysków. W przeciwieństwie do tajemniczego, nieco nieśmiałego Kourosha, Zia Atabay wypada na nagraniach jak prawdziwy showman. Kiedy w drugiej połowie lat 70. wytwórnia płytowa CBS zadomawia się w Iranie, muzyk obejmuje w niej stanowisko głównego menedżera. Pod rządami Zia CBS odkrywa nowe talenty, produkując najświeższe hity i wprowadzając z sukcesem na rynek kasety magnetofonowe.
Dobra passa muzyka i wytwórni nie trwa długo. Wraz z nadejściem rewolucji artysta traci swoje stanowisko, a cała jego twórczość przymusowo odchodzi w zapomnienie. Showman… przecież to nieznośnie amerykańskie.
Man Aamadeh-Am Z kolorowych pism uśmiechają się piękne kobiety w kolorowych, radosnych strojach. Są jak rajskie ptaki – barwne i przyciągające wzrok. Dwie z nich wyróżniają się w szczególny sposób. Obie obdarzone mocnym, głębokim głosem. Obie przez lata poszukują własnej muzycznej tożsamości. Obu nie będzie można tak łatwo wymazać z pamięci. Googoosh, właściwie Faegheh Atashin, wykazuje wokalne predyspozycje już w wieku przedszkolnym. Pierwszy singiel nagrywa mając mniej niż 20 lat. Przez niespełna dziesięć kolejnych lat próbuje swoich sił w różnych muzycznych stylach. Znakomicie czuje się przed kamerą – oprócz śpiewu, zachwyca widzów wyrazistą ekspresją i subtelną choreografią. Młode kobiety uwielbiają ją za wyróżniający się sposób bycia i odważne stylizacje. Googoosh jako jednej z pierwszych udaje się wprowadzić do mody krótkie spódniczki i ścięte, tlenione włosy. Man Aamadeh-Am, śpiewa – przybyłam – z zalotnym uśmiechem puszczając oko swoim słuchaczom. Przybywa i mimo surowego zakazu solowych występów kobiet nie zamierza odejść. Drugą równie wyrazistą postacią jest Ramesh – oprócz przejmującego, pełnego energii głosu, mocny makijaż, ekstrawaganckie fryzury oraz miłość do eklektycznych brzmień są najbardziej charakterystycznymi przymiotami piosenkarki. Kobieta nie boi się aranżacyjnych wyzwań. Muzycznie wyedukowana, potrafi praktycznie wykorzystać pojętą wiedzę, tworząc niezwykle zgrabne zestawienie perskiej tradycji ze wszelkimi nowinkami z różnych stron świata. Gitarowe wah wah czy brazylijskie rytmy nie są jej obce – wszystkie je potrafi wykorzystać tak, aby doskonale ze sobą współgrały. W latach poprzedzających rewolucję zdaje się być zupełnym przeciwieństwem swojej koleżanki z branży. Nie chce być diwą, gwiazdą estrady – przede wszystkim pragnie śpiewać i komponować, prezentując coraz to oryginalniejsze połączenia. 1
październik 2020
/ wywiad z Olafem Deriglasoffem
Nastroje W krótkim okresie swojej świetności CBS promuje młodego, przystojnego i dobrze prosperującego Dariusha. W Iranie Dariush zdąży nagrać tylko kilka siedmiocalowych płyt i zaledwie jeden album. Podobnie jest z jego rówieśnikiem, Kambizem Kaboly. Kambiz – Irańczyk włoskiego pochodzenia – w kraju pozostawia po sobie singiel oraz jedną magnetofonową kasetę. Scena jazzowa powoli kształtuje się za sprawą przybyłego ze Stanów Lloyda Millera. Miller przyjmuje w Iranie nazwisko Kurosh Ali Khan,
choć jako dziennikarz i krytyk muzyczny korzysta z wielu różnych tożsamości. Celem Millera jest stworzenie doskonałej syntezy nowoczesnego jazzu z Ameryki z tendencjami w perskiej muzyce folk. Z folklorem, choć zdecydowanie nie tylko perskim, eksperymentuje także Mehrpouya. Wyjątkowy poeta, instrumentalista i kompozytor przemyca w pozornie ludowych utworach najrozmaitsze elementy muzyki rozrywkowej z calutkiego świata – wplatając brzmienia sitaru między różne popularne kompozycje. Na swoje nieszczęście, krótko przed
wiadomymi wydarzeniami, bez skrupułów wdaje się w przelotny romans z muzyką funk, czym przekreśla swoją dalszą muzyczną karierę. Farhad Mehrad, który rezygnuje z nagrywania ścieżek dźwiękowych do filmów i chwilowo zawiesza współpracę z Black Cats, postanawia śpiewać protest songi, próbując w ten sposób załagodzić napięcia nadchodzącego społecznego przewrotu. Bezskutecznie. Bezwartościowa i gorsząca twórczość młodego pokolenia w jednej chwili ginie zaprzepaszczona ciszą, której nie zmąci już żaden niepotrzebny dźwięk. 0
Marzę o lepiej wyedukowanych Polakach
fot. Ralf Lotys (Sicherlich), CC BY 4.0
Legenda polskiej sceny alternatywnej. Jego bas możemy usłyszeć na dwóch najlepszych płytach Apteki, niepowtarzalnym P.O.L.O.V.I.R.U.S.-ie Kur czy Piosenkach Toma Waitsa Kazika Staszewskiego. Obecnie koncertuje ze swoim zespołem Cyrk Deriglasoff. Grał z prawie każdym. O tym, z kim nie grał, a chciałby, jak łączy rock’n’roll z przynoszeniem chleba do domu oraz z jakim hasłem wyszedłby na ulice, opowiada Maglowi Olaf Deriglasoff. R O Z M AW I A Ł :
JA K U B P Ł EC H A
34–35
wywiad z Olafem Deriglasoffem /
Magiel: Co wkurza Cię w tym obecnym cyrku? Olaf Deriglasoff: Rozmowę o współczesnym cyrku należy zacząć od tego, że niewiele się on różni od tego towarzyszącego ludzkości od jaskini. To jest zawsze gra emocji, gra relacji międzyludzkich. Czasem ta zabawa jest trudna i może się nawet skończyć tragicznie. W utworach, które tworzę, staram się zachowywać odniesienia do rzeczywistości, ale lubię też zwracać uwagę na kondycję człowieka. Być może, przy tak banalnych piosenkach, brzmi to buńczucznie i nieadekwatnie, ale człowiek zawsze jest dla mnie ważnym elementem tej układanki. Moim zdaniem w społeczeństwie zmieniają się jedynie dekoracje i narzędzia – człowiek ze swoimi emocjami niezmiennie poszukuje złotego środka.
Mówisz, że nie lubisz atmosfery wielkich miast. Tak. To jest coś, co mi zawsze przeszkadzało. Wielkie miasto bardzo często koncentruje w sobie pomieszane energie. Można to nazwać filozofią pośpiechu. Ludzie udowadniają swoim postępowaniem, że działają w sposób chaotyczny, rozdygotany. Dla mnie to nie jest okej. W moim życiu pośpiech oznacza destrukcję. Jako dojrzały człowiek wolę poukładane życie. Zawsze mam plan A, B, itd.
Jak łączysz rolę muzyka z byciem głową rodziny i ojcem dwóch córek? Bycie rock’n’rollowcem, a jednocześnie ojcem i szefem firmy, kłóci się z etosem muzyka, który uważany jest za niebieskiego ptaka. Zabawia ludzi, podróżując tylko od miasteczka do miasteczka. Nie stroni przy tym od rozrywek wszelkiego rodzaju. Jest w tym pewien dysonans, ale w życiu ważne jest osiągnięcie balansu. Nie można iść na całość tylko w jednym kierunku. Wielu moich kolegów, którzy poszli na całość w rock’n’rolla, już dawno zakończyło swoją ziemską drogę.
sowym. Były to fantastyczne projekty muzyczne, estetyczne i odkrywcze zjawiska, a po prostu zniknęły bezpowrotnie.
Nie uważasz, że w dzisiejszym świecie pojęcie groteski, mrocznej wizji literackiej jest obce polskiemu społeczeństwu? Ponad 60 proc. społeczeństwa nie przeczytało w ubiegłym roku ani jednej książki. Jak się z tym czujesz, że Cyrk Deriglasoff w pewnym względzie już zawsze pozostanie niszowym zespołem? Schlebianie gustom przeciętnego słuchacza jest po prostu słabe. Nie interesuje mnie to. Nawet jeżeli ceną jest niszowość i trudności finansowe z tego względu, to dla mnie bardzo istotnym elementem twórczości jest szczerość i wiara w to, że słuchacz zrozumie, co się do niego mówi. Rozumiem, że jest wiele zespołów, które za pomocą prostych tekstów docierają do mas, ale zaniżają przez to swój poziom intelektualny. Słyszałem o espołach disco polo, które składają się z wytrawnych muzyków i trzeźwo myślących ludzi, nawet można pokusić się o stwierdzenie – intelektualistów. W imię kasy poszli ścieżką prostackiej muzyki i prostackiego przekazu. Nie chcę tego oceniać, rozumiem to. Dla mnie też jest ważne utrzymanie domu, ale nie jest to dla mnie najważniejsze, jeśli chodzi o twórczość, bo potrafię zarabiać też na inne sposoby. To dzięki temu, że wychowałem się w twardych warunkach na Wybrzeżu. Wszyscy męscy członkowie mojego rodu byli marynarzami, po nich odziedziczyłem umiejętność radzenia sobie w trudnych warunkach ekonomicznych.
Gdybyś mógł wybrać, to z którym współczesnym polskim artystą chciałbyś razem wystąpić, tworzyć muzykę?
Moje wyobrażenie z dzieciństwa niewiele odbiegało od tego, z czym faktycznie przyszło mi się mierzyć. Ale wówczas nie wiedziałem jeszcze za dużo o podłości ludzkiej. Show-biznes rządzi się bardzo twardymi prawami i zdecydowanie nie jest to romantyczna podróż. Z drugiej strony, trudno wyrazić uczucie towarzyszące mi, gdy stoję z gitarą i patrzę w oczy słuchaczy, którzy znają teksty, rozumieją je i identyfikują się z myślą przewodnią. Tak, to jest piękne. Wyobrażenie dziecka ma naiwny charakter, ale dosyć szybko zderzyłem się z „prawdziwym” obliczem życia. Cierpienie jest nieodłącznym elementem bytu człowieka. Byłem już w pewnym stopniu przygotowany na to, że show-biznes da mi kopa, aczkolwiek zaskoczyło mnie to, jak daleko posunięta jest nieuczciwość i wyzysk.
Bez wątpienia z Lechem Janerką, ale trudno jest z nim cokolwiek tworzyć, bo jest niechętny do tego typu współpracy. Znamy się osobiście. Jest bardzo interesującą postacią. Nie możesz go rozczytać od razu, zaskakuje. Ta tajemnica powoduje, że chciałbyś go poznać. Zaskoczę cię: ja nie do końca jestem osobnikiem, który chciałby z kimś tworzyć wielkie duety. Gdy chcę coś z kimś tworzyć, to po prostu to robię. Tak jest w przypadku Grzegorza Nawrockiego. Jest liderem zespołu Kobiety, a prywatnie moim przyjacielem z Trójmiasta. Tak jak ja, jest niszowym twórcą; po prostu idzie swoją ścieżką bez względu na to, czy przyniesie mu to sukces. Chciałbym z nim zrobić coś dobrego. Nawet jeżeli śpiewam piosenki banalne i piszę teksty, które są z pozoru nieskomplikowane, to pod spodem jest ukryty ból istnienia i głęboka refleksja. Grzegorz Nawrocki ewidentnie to ma, podobnie jest w przypadku Arka Jakubika. Jeżeli chodzi o muzyków z naszego podwórka to bardzo cenię też Wojtka Waglewskiego, czy chociażby Łonę i Webbera. Gdybym dostał propozycję współpracy z nimi, na pewno bym nie odmówił.
Miałeś momenty zawahania i zwątpienia?
Jaki był najbardziej hardkorowy wybryk Olafa Deriglasoffa?
Myśli na temat zakończenia tej nierównej gry, rzucenia wszystkiego w diabły i wyjechania w Bieszczady przytrafiają mi się do dziś. Nigdy nie zwątpiłem w muzykę, kontakt między ludźmi. Sam lubię słuchać ludzi, którzy mają coś mądrego do powiedzenia i potrafią przekazać ideę, która im przyświeca. Chociaż ludzie za mało czytają książek, poezji, nie potrafią otwierać się na obce i nie potrafią formułować myśli. Musimy potrafić ze sobą rozmawiać. Warto uczynić z tego pewnego rodzaju sztukę. Dialog jest ważny. Wróćmy do momentów zawahania... Zawód, który uprawiam to bez wątpienia powołanie, ale wymaga on poświęcenia. Często rozpadają się rodziny, bo muzyk poddawany jest najróżniejszym ekstremalnym sytuacjom i pokusom. To nie jest środowisko, które sprzyja prowadzeniu życia rodzinnego. Zespół to też mimo wszystko firma, która musi zarabiać. Gdy ekonomicznie jest źle, to po paru latach przestaje on istnieć. Sam byłem świadkiem rozpadów świetnych kapel, które nie podołały wyzwaniom finan-
Myślę, że każdy ma w sobie takiego chuligana, bez względu na to, czy jest dobrze wychowanym człowiekiem, intelektualistą itd. Każdemu zdarza się czasem pójść tą zwierzęcą ścieżką, gdzie C2H5OH wyzwala te najgorsze instynkty. Napisałem kiedyś piosenkę: Siedzę, siedzę – to opis pewnej eskapady z opłakanym skutkiem. Wylądowaliśmy z kolegami najpierw w izbie wytrzeźwień, a później na komisariacie, gdzie byliśmy zamknięci w celach przez dwa dni. To chyba ten najbardziej spektakularny wybryk w moim wykonaniu, ale mogę go też określić jako skondensowaną karmę, gdy negatywne działania spotykają się od razu z negatywnymi skutkami. Takie sytuacje najbardziej lubię w życiu, bo kretyńskie działania towarzyszą wszystkim – bez względu na to, czy jesteś oczytany. Możesz skończyć filozofię i robić debilne rzeczy. Zawsze warto jednak dostać po łbie, gdy zrobisz coś głupiego czy nawet szkodliwego. Możesz coś sprawdzić w ramach eksperymentu, ale gdy przekroczysz granice, musisz ponieść konsekwencje. 1
Jakie miałeś swoje wyobrażenie na temat rocka i bycia muzykiem, gdy zaczynałeś tę przygodę?
październik 2020
/ wywiad z Olafem Deriglasoffem
Gdy mówisz o życiu, patrzeniu na świat, to używasz jedynie ciemnych barw. Można u ciebie odnaleźć biel? Jestem bez wątpienia człowiekiem, który wielokrotnie mierzył się z mrokiem i też stąd ten cały cyrk. To rodzaj jaśniejszej części mojej twórczości – nie tylko rozrywka dla innych, ale również i dla mnie. Z jednej strony jest on lekko zabarwiony tym ciemnym spojrzeniem na życie, ale potrafimy się tym bawić. Tańczymy, tupiemy, krzyczymy, śpiewamy. Jednak umiem w tym wszystkim odnaleźć równowagę. W ludziach jest pełno fantastycznych, szlachetnych uniesień i nie wolno o nich zapominać. U mnie nadzieja i wiara w człowieka sąsiaduje ze zwątpieniem. Widać to, gdy np. czytamy Baudelaire’a. W jego twórczości również widzimy zachwyt nad obserwacją świata na równi z przerażeniem. Negatywne uczucia muszą nam towarzyszyć, gdy zaczniemy obserwować człowieka bardziej wnikliwie. Jestem realistą, ale szukam piękna.
A co cię zachwyca, a co przeraża w nas, Polakach? W poczuciu zagrożenia potrafimy się zjednoczyć i zapomnieć o podziałach, które na co dzień są wśród nas bardzo widoczne. Jesteśmy waleczni, jeżeli chodzi o umiejętność wytrwania na placu boju – nawet gdy z góry jesteśmy skazani na porażkę. To są te cechy, które mnie fascynują i jestem z nich dumny. Zdrugiejstrony,przerażamnietamałostkowość.Kompleksniższościpołączony z kompleksem wyższości to bardzo ciekawa cecha z punktu widzenia psychologicznego. Chociaż niewątpliwie jest to nasza największa narodowa wada. Przeraża mnie też ta specyficzna moda, która zawładnęła ludźmi. Polacy nie czytają książek, nie interesują się kulturą, nie interesują się zagadnieniami intelektualnymi i, o zgrozo, są z tego dumni. Nie przeczytałem żadnej książki i jestem z tego dumny. Dziwne, prawda? Nawet kiedyś czytałem jakiś artykuł w Internecie i z ciekawości rzuciłem okiem na komentarze internautów i znalazłem taki wpis – Szczepan Twardoch? A kto to w ogóle jest? Nie znam tego człowieka i nie mam zamiaru go znać. Bycie dumnym z braku własnego rozwoju intelektualnego jest przerażającą cechą, czy nawet: tendencją. Ludzie nie interesują się niczym głębszym, niż tylko jak zarobić kasę, jak wyrwać dziewczynę i jak się „nawalić” piwami z kolegami w sobotę na grillu. To mnie uwiera, ale rozumiem, że doszliśmy do takiego momentu historycznego.
Jesteś patriotą? Jestem patriotą. To dosyć nietypowe wynurzenie, ze względu na to, co się dzieje obecnie w Polsce. Bardzo często patriotyzm łączony jest z bezmyślnym wykrzykiwaniem haseł na wiecach. Chciałbym jednak, żeby moja miłość do ojczyzny była po prostu mądra, a nie jedynie pustą gadaniną i powtarzaniem popularnych obecnie hasełek. To bardzo złożone zagadnienie. Definicja patriotyzmu jest bardzo trudna, ale ja ograniczę się do tego, że jest to rozumienie miejsca, w którym jestem. Zbieram śmieci w lesie – to jest także Polska i chciałbym, żeby była czysta. Chciałbym zostawić to miejsce odrobinę lepszym, niż je zastałem. Tworzę wyłącznie w języku polskim, a Cyrk jest stworzony na modłę słowiańską. Nie podoba mi się, gdy ludzie mówią o polskiej kinematografii, że jest beznadziejna. Szkodzimy tym naszej rodzimej kulturze. Dla mnie najważniejsza jest tożsamość.
Obecnie ciągle mamy jakieś manifestacje i kontrmanifestacje. Z jakimi hasłami ty byś wyszedł na ulice? Nie widzę opcji politycznej dla siebie. Mało jest ludzi, którzy mają podobne spojrzenie na prowadzenia państwa. Ja bym sobie życzył, żeby Polacy byli lepiej wyedukowani. Pragnę żyć w Polsce, w której szukamy rozwoju. Chcę kraju, gdzie ludzie próbują odkryć swoje zdolności. Marzę o systemie edukacji, który młodych ludzi rozwija w dziedzinie, w której naprawdę są mocni. W domach nie uczy się ludzi ani kultury, ani miłości do drugiej osoby. Gdy widzimy kogoś, kto leży na ulicy, to po co od razu zakładać, że jest pijany? Należy podejść, bo może zasłabł. O takiej kulturze, wychowaniu człowieka marzę. Ilu Polaków pamięta, że kiedyś byliśmy potęgą, jeśli chodzi o artystyczne plakaty? To samo dotyczy polskiego jazzu – kiedyś był ceniony na całym świecie. Nie obraziłbym się, gdyby każdy mieszkaniec naszego kraju postawił sobie nieco wyżej poprzeczkę. Wracając do pytania: niestety nie ma takiego hasła! Nie widziałem w każdym razie. „Więcej literatury!”, „Czytajcie poezję!”. O mam, jest jedno fajne hasło – „Nie czytasz książek, nie idę z Tobą do łóżka”. Niby odnosi się do prozaicznej czynności, czyli ruchów „niegodnych filozofa”, ale czy znajdzie się kiedykolwiek partia, która wyniesie to na sztandary? 0 fot. Ralf Lotys (Sicherlich), CC BY 4.0
Cyrk Deriglasoff
36–37
plagiaty w świecie mody /
SZTUKA Dołącz do Magla! Rekrutacja trwa!
Gdy moda oszukuje artystów Moda od dawna czerpie z innych dziedzin sztuki – z projektantami największych domów mody współpracowali Salvador Dali, Damien Hirst czy Takashi Murakami, a polski grafik Jan Bajtlik od kilku lat stale tworzy dla marki Hermes. Ostatnio jednak coraz głośniej się mówi o bezprawnym kopiowaniu prac mniejszych artystów przez branżę modową. T E K S T:
h a n n a s o ko l s k a
zieła silnie obecnych w popkulturze twórców, takich jak Michel Basquiat czy Andy Warhol, są regularnie licencjonowane przez właścicieli praw autorskich – fundacje, muzea lub spadkobierców – zarówno markom fast fashion (np. Zara czy Uniqlo), jak i domom mody. Udzielanie takiej licencji działa na tej samej zasadzie, co np. użyczanie postaci z bajek Disneya. Marka inkorporuje wówczas dzieła artystów w swoje projekty w zamian za stosowną zapłatę – takie działanie jest powszechną praktyką również w przypadku niektórych mniej znanych artystów, zwłaszcza grafików. Niestety nierzadko zdarza się, że prace są kopiowane bez zgody twórcy.
D
robku kulturalnego. Przedstawiciele Balenciagi stanowczo zaprzeczyli zarzutom, a jako źródło inspiracji podali sposób, w jaki często prezentuje się ubrania na europejskich pchlich targach. Kuriozalności całej sprawie dodaje fakt, że dyrektorem kreatywnym hiszpańskiego domu mody jest Demna Gvasalia, współzałożyciel marki Vetements, która początkowo, szczycąc
Grzechy sieciówek
Skopiowane motory Doskonałym tego przykładem jest niedawny skandal wokół marki Balenciaga, która należy do koncernu Kering. Jej roczny zysk przekracza 2 mld euro. Tra My Nguyen, młoda artystka i projektantka, oskarżyła markę o skopiowanie części swojej pracy dyplomowej, złożonej na Berlińskim Uniwersytecie Sztuk Pięknych. Projekt składał się z instalacji przedstawiających motocykle ciasno owinięte w ubrania. Jest on inspirowany wietnamską kulturą motocyklową kobiet – street ninjas. Mianem tym określa się motocyklistki ubrane od stóp do głów. Główny powodem tej praktyki jest silnie zakorzeniony kult jasnej skóry – ubrania mają chronić przed promieniowaniem UV, tym samym zbliżając Wietnamki do europejskiego kanonu piękna. Artystka twierdzi, że przedstawicielka marki była obecna na prezentacji dyplomu i dwukrotnie prosiła ją, również drogą mailową, o przesłanie portfolio. Było to konieczne w procesie rekrutacji na staż. Po przesłaniu go Nguyen nie otrzymała żadnej informacji zwrotnej. W lipcu na Instagramie marki pojawiło się zdjęcie przedstawiające niemal identycznie owinięty ubraniami motocykl. Artystka uważa, że skopiowanie jej pracy wpisuje się w szerszy trend kradzieży dzieł niezależnych artystów, którzy należą do mniejszości, oraz zawłaszczanie do-
strzałkami, został skopiowany z logo lotniska w Glasgow. Polska marka streetwearowa Mishbhv co jakiś czas jest przyłapywana na kopiowaniu nie tylko bezpośrednio dzieł samych artystów, lecz także motywów zaczerpniętych z okładek płyt lub po prostu bliżej niezidentyfikowanych grafik z Pinteresta. Katalog inspiracji marki znajduje się na prześmiewczym fanpage’u Memebhv na Facebooku.
źródło: PickPik
się pozycją outsidera, obnażała absurdy branży modowej. Zdaniem wielu podejmowała się krytyki kapitalizmu – przykładowo wprowadziła do sprzedaży koszulkę niemal identyczną jak uniform kurierów DHL, ale w cenie 185 funtów. O regularne i nadmierne inspirowanie się projektami artystów lub mniejszych marek oskarża się jednego z najgłośniejszych i jednocześnie najbardziej kontrowersyjnych projektantów ostatnich lat, Virgila Abloha. Jest on dyrektorem kreatywnym Louis Vuitton i założycielem streetwearowej marki Off-White. Zarzuty nieszczególnie zaskakują, gdy weźmie się pod uwagę, że logo Off-White – krzyż z linii ze
Niespecjalnie zaskakuje fakt, że najwięcej kopii projektów artystów można znaleźć w sieciówkach. W 2016 r. głośna była sprawa graficzki Tuesday Bassen, której cały szereg prac został powielony przez Zarę i Bershkę. Gdy zdecydowała się wytoczyć powództwo w tej sprawie, prawnicy spółki ogłosili, że ze względu na zbyt niską rozpoznawalność prac Bassen nie można uznać projektów za oryginalne, zatem prawa autorskie nie zostały naruszone. Po poście, który opublikowała na Instagramie, inni niezależni artyści wystąpili z podobnymi zarzutami. Koncern pozostał jednak bezkarny. Nie wypłacono również żadnych odszkodowań, pomimo tego że wbrew opinii prawników związanych ze spółką, Bassen przysługują prawa autorskie i jak najbardziej mogłaby domagać się zadośćuczynienia. Dla znacznej większości artystów koszty procesu sądowego są jednak stanowczo za wysokie, zwłaszcza gdy w roli pozywanych występują potężne korporacje. Często też, pomimo widocznych na pierwszy rzut oka podobieństw, trudno bezsprzecznie obronić zarzut naruszenia praw autorskich. Trwają dyskusje, czy projektant skopiował projekt, czy tylko czerpał inspirację, czy może podobieństwo jest jedynie dziełem przypadku. Koniec końców teoretycy i badacze kultury regularnie zadają pytanie, czy w kulturze wszystko już było i czy można jeszcze stworzyć coś oryginalnego. Dlatego też w praktyce zarówno sieciówki, jak i duże domy mody mogą wykorzystywać prace nieznanych artystów, nie ponosząc za to żadnej prawnej odpowiedzialności. 0
październik 2020
SZTUKA
/ pomniki w Polsce i USA
Jak rozmawiać z pomnikami? Zatopiony w morzu, Zrzucony z piedestału, Powalony wraz z koniem. Monumenty porządku społecznego i utrwalonej hierarchii leżące na ziemi – co znaczyły i dlaczego stały się celem ataku? T E K S T:
a l i c ja w i e t e s k a
maju, kiedy w Polsce nadal dyskutowaliśmy o odwołanych wyborach, poniesionych kosztach i niewyciągniętych konsekwencjach, w Stanach Zjednoczonych działo się coś o wiele bardziej przerażającego. W dniu 25 maja w Minneapolis w stanie Minnesota policjant Derek Chauvin przez 8 minut i 46 sekund miażdżył kolanem kark czarnoskórego George’a Floyda, doprowadzając do śmierci mężczyzny. Wydarzenie, niebędące odosobnionym przypadkiem (w 2019 r. było zaledwie 12 dni, w których policja amerykańska nie doprowadziła do niczyjej śmierci), stało się iskrą zapalną do dyskusji o systemowym rasizmie i brutalności policji oraz początkiem protestów pod hasłem black lives matter. Ze względu na towarzyszące im kradzieże, dewastacje mienia i napady na sklepy, dyskusje zaczęły dotyczyć także samego sposobu prowadzenia demonstracji. Tego, co powinno być dozwolone, kiedy podejmuje się obywatelską walkę o własne prawa. Środowiska niepowiązane z ruchem Black Lives Matter dokonywały prób eskalacji zniszczeń – zamaskowani napastnicy dokonywali aktów wandalizmu, by stworzyć w opinii publicznej obraz niebezpiecznych czarnoskórych terrorystów. Wart uwagi jest jednak sam fakt wprowadzenia aktów dewastacji do środków podejmowanych przez walczących o równość. Poza problemami politycznymi, społecznymi i ekonomicznymi, na fali protestów pojawił się jeszcze jeden, szczególnie interesujący z punktu widzenia historyka sztuki. Mianowicie ataki wymierzone w pomniki.
W
38–39
Pomniki rasizmu W tym miejscu warto przyjrzeć się debacie toczącej się już od kilku lat wokół pomników Konfederacji w Stanach Zjednoczonych. Stanowią one upamiętnienia przywódców, generałów i żołnierzy, którzy podczas wojny secesyjnej w latach 60. XIX stulecia stanęli do walki po stronie dążącego do dokonania secesji Południa (Skonfederowanych Stanów Ameryki). Głównym przedmiotem sporu w wojnie było utrzymanie instytucji niewolnictwa, za czym
opowiadało się Południe, opierające swoją ekonomiczną siłę na pracy czarnoskórych niewolników na roli. Z tego powodu symbole takie jak flaga czy pomniki przedstawiające Konfederatów mogą być uważane za hołd składany rasizmowi. W taki sposób są postrzegane przez obywateli, którzy od wielu lat nawołują (z różnym skutkiem) do usunięcia pomników Konfederacji z przestrzeni publicznej. Jak często zda-
rza się w kwestiach dotykających tak czułych punktów jak historia własnego narodu, nie wszyscy są w tym temacie zgodni. Zwolennicy zachowania monumentów podkreślają, że Konfederacja to część tradycji i historii Ameryki, a próby zniesienia pomników odbierają jako atak na własną tożsamość narodową i próbę ingerencji w dzieje kraju. Choć interpretacje bywają różne, intencje stojące za wzniesieniem niektórych pomników Konfederacji nie pozostawiają wiele wątpliwości. Największy z nich – monumentalna płaskorzeźba o wysokości ponad 500 metrów, wykuta na zboczu granitowej góry Stone Mountain w Georgii, przedstawia pierwszoplanowe postaci związane z Konfederacją – prezydenta Jeffersona Davisa oraz generałów Roberta E. Lee i Thomasa Jacksona na koniach. Warto zwrócić uwagę na lokalizację monumentu, która nieprzypadkowo stanowi także kolebkę reaktywowanego w 1915 r. Ku Klux Klanu. Dzieło przez lata było oficjalnym źródło: Getty Images obiektem gloryfikacji ze strony KKK. Konserwatyści opowiadają się za zachowaniem pomników jako niezmazywalnych znaków historii. Mają do nich sentymentalny stosunek jako do symboli dziedzictwa przodków, którzy przystąpili do wojny po stronie Konfederacji. Występują z pozycji tradycjonalistów, poddających pomnik fetyszyzacji jako obiekt sztuki, który powinien niezmiennie trwać na swoim miejscu bez względu na postępujące dookoła zmiany.
pomniki w Polsce i USA /
Pomniki stawiane właścicielom niewolników, walczącym po stronie Południa, dla wielu czarnoskórych Amerykanów stanowią jednak bolesne wspomnienie cierpienia ich przodków, a także symbol zniewolenia i okrucieństwa wymierzonego w ludzi konkretnej rasy. Jakie argumenty mogą być przeciwstawiane bólowi tego rodzaju?
Głos kamieni Mamy zatem do czynienia z kwestią obecną w debacie publicznej od wielu lat, wybrzmiewającą jednak w ostatnich miesiącach z niespotykaną wcześniej siłą. Trudno oszacować liczbę pomników, które zostały uszkodzone podczas protestów po zabójstwie George’a Floyda. Jednym z nich jest pochodzący z 1901 r. pomnik Alberta Pike’a w Waszyngtonie. Upamiętnia masona, jednego z generałów Konfederacji, który w czasie wojny secesyjnej dowodził wyjątkowo okrutnym oddziałem rdzennych Amerykanów, a ponadto był podejrzewany o członkostwo w Ku Klux Klanie. Wokół monumentu od dekad toczyły się dyskusje w sprawie jego usunięcia, a w czerwcu tego roku figura Pike’a została zrzucona z postumentu i podpalona. Towarzyszącą pomnikowi Pike’a, siedzącą na schodach cokołu figurę bogini masonerii, zdewastowano, pokrywając jej twarz czerwoną farbą i hasłami ruchu na rzecz równości. W Stanach Zjednoczonych w wyniku protestów usunięto i zniszczono około 218 pomników. Wśród nich 127 upamiętniało Konfederację (25 z nich w samej Virginii), 14 – sprawców ludobójstwa na rdzennej ludności kontynentu. Usunięto także aż 36 pomników przedstawiających Krzysztofa Kolumba, który zapoczątkował europejską kolonizację obu Ameryk. W Bostonie ścięto mu głowę, w Baltimore zrzucono z cokołu i utopiono w porcie. W ślad za Stanami poszły także inne kraje. W Wielkiej Brytanii usunięto 17 pomników związanych z kolonializmem i o rasistowskim przesłaniu. Podobnie postąpiła Belgia, a pojedyncze przypadki usuwania pomników zaobserwowano w Nowej Zelandii, Afryce Południowej, Indiach, Słowenii (gdzie podpalono pomnik pochodzącej z tego kraju Melanii Trump) oraz Irlandii. W Polsce pierwszą „ofiarą” stał się pomnik Tadeusza Kościuszki w Warszawie. Na jego cokole w nocy z 2 na 3 sierpnia pojawił się namalowany czarnym sprayem napis Black Lives Matter. Po zmyciu farby 6 czerwca ponownie naniesiono napis, tym razem: Black Lives Matter. Still. Warszawski pomnik Kościuszki to młodsza o 100 lat kopia znajdującego się w Waszyngtonie monumentu wzniesionego według projektu Antoniego Popiela w 1910 r.
Jako że i waszyngtoński pomnik został oszpecony przez graffiti zaledwie kilka dni wcześniej, uznaje się, że polska akcja była aktem solidarności wobec protestujących w Stanach. Ciekawe, że napis umieszczono akurat na pomniku Kościuszki znaczący czarne życia mają znaczenie. Choć trudno wymagać od zmarłego 200 lat temu rewolucjonisty zajęcia stanowiska w bieżących sprawach, nie można zignorować faktu, że we własnym testamencie z 1798 r. Tadeusz Kościuszko przekazał pozostawione w spadku pieniądze na wykupienie, zapewnienie godnych warunków życia i edukację tylu amerykańskich niewolników, na ilu wystarczy funduszy. Testament nie doczekał się realizacji, jednak przekonanie Kościuszki o niezbywalnej wolności człowieka jest zgodne z hasłem black lives matter.
Prawicowe środowiska patriotyczne zawłaszczają symbole związane z historią Polski, nie dopuszczają grup mniejszości jak LGBTQIA+ do udziału we wspólnym dziedzictwie. To jest szturm! To tęcza Miejsce pomnika jest i zawsze będzie w przestrzeni publicznej, która charakteryzuje się dynamizmem i odzwierciedla nastroje społeczeństwa, które zmienia nastawienie wobec postaci historycznych, poglądów i ruchów społecznych, niegdyś powszechnie uznawanych za słuszne. Dlatego trudno jest zrozumieć surowe konsekwencje prawne i polityczne wymierzone w ingerujących w przestrzeń pomników polskich aktywistów. W nocy z 28 na 29 lipca członkowie kolektywu Stop Bzdurom wywiesili tęczowe f lagi na warszawskich pomnikach: Jezusa przed kościołem Świętego Krzyża, Syrenki Warszawskiej, Mikołaja Kopernika na Krakowskim Przedmieściu i Józefa Piłsudskiego na placu jego imienia. Dołączone do każdego pomnika manifesty To jest szturm! To tęcza. To atak! (…) To miasto jest też nasze jasno określały intencje kolektywu. Umieszczenie f lag LGBT+ na pomnikach nieodłącznie związanych z Warszawą, polską tożsamością narodową i religijną, odwołujących się do dorobku naukowego, kulturowego, legend związanych z miastem i patriotyzmu, pokazuje, że
SZTUKA
osoby nieheteronormatywne i niecisgenderowe, tak samo jak reszta społeczeństwa, mają prawo do polskości. Że nie będą się ukrywać, nie będą pozwalać, by je uciszano ani zastraszano. Że walczą o swoje prawa. Mimo prób zastraszenia aktywistów, akcję kontynuowano także w innych miastach. W Szczecinie na początku sierpnia tęczowe f lagi zawisły na pomnikach Lecha Kaczyńskiego i Jana Pawła II. Warto zwrócić uwagę na to, że choć można doszukiwać się znieważenia uczuć religijnych w powieszeniu f lagi LGBT+ na pomniku Chrystusa, bardzo trudno przywołać ten argument w przypadku krakowskiego pomnika Smoka Wawelskiego.
Tęcza nie obraża W tym miejscu należy zwrócić uwagę na problem toksycznego podejścia do symboli, który choć od dawna był w Polsce obecny, od czasów pandemii i związanego z nią lockdownu wydaje się narastać. W ostatnim czasie coraz częściej podważa się symbole i niesione przez nie wartości. Można wymienić tu, wywołujące olbrzymie kontrowersje, włączanie motywu tęczy w znak Polski Walczącej. Prawicowe środowiska patriotyczne zawłaszczają symbole związane z historią Polski, nie dopuszczają grup mniejszości jak LGBTQIA+ do udziału we wspólnym dziedzictwie. Odmawiając innym prawa do stosowania symboli narodowych, uzurpują sobie prawo do decydowania o tym, kto może ich używać. Pogłębia się okrutna i brzemienna w skutki polityka wykluczenia. Pomniki jako część przestrzeni publicznej nie są nieme. Ich celem jest – i zawsze było – przemawianie do widzów, do poddanych królewskich, niewolników reżimu, wywoływanie podziwu wobec bohaterów walczących o niepodległość. Nie powinniśmy ich uciszać, zamieniać w zwykły obiekt, sprowadzać do roli rzeźby, podziwianej ze względu na artystyczny kunszt. Powinniśmy słuchać, co mają nam do powiedzenia i rewidować nasze poglądy. Z punktu widzenia sztuki warto spojrzeć na sprawę jeszcze w jeden sposób: jeśli siła pomnika jest tak wielka, że mimo upływu stuleci, zatrzymujemy się, by spojrzeć w górę na jego kamienną twarz, jeśli pomnik nas obraża, atakuje, czy nie świadczy to o ogromnej wartości zawartej w mocy sztuki? Czy jeśli pomnik aspiruje do bycia czynną częścią społeczności, do uczestnictwa w debacie publicznej, to nie mamy prawa do odpowiedzi? Czy wreszcie najlepszym, co może spotkać pomnik w jego długim, kilkusetletnim życiu, nie jest przewrócenie go, kiedy przyjdzie na to właściwa pora? 0
październik 2020
KSIĄŻKA
/ co czytać? jak czytać?
kwiatuszki wiśni i inne bajery
Krótka znajomość, długie wspomnienia The Waiting Years Fumiko Enchi już pierwszego dnia mnie zachwyciło. Masks było drugim szokiem. Czasami znalezienie jednej książki jest niepowtarzalnym przeżyciem. Tym razem udało mi się znaleźć dwie. Mam nadzieję, że poniższym tekstem uda mi się was zachęcić do wypłynięcia na jeziora niecodziennej literatury i doświadczenia jej samemu. ie mam pojęcia, jak znaleźć dobrą książkę. Rekomendacje znajomych w mojej opinii nie są do tego odpowiednią ścieżką. Albo ktoś poleci tę, która jemu się podobała, albo taką, która według niego spodoba się mnie. Tymczasem to dobre książki umożliwiają dialog. Ten między jednym czytelnikiem danego dzieła a drugim, oraz (co w mojej opinii jest o wiele ważniejsze) ten z samym sobą. Dlatego staram się czytać wszystko, co mnie nie znudzi. Wiele klasyków sobie odpuściłem po kilkunastu stronach. Uważam, że z niektórymi książkami nie ma sensu się męczyć. Ale innym, także tym zupełnie nieznanym, warto dać szansę, bo mogą niespodziewanie zaskoczyć.
N
The Waiting Years Kilka tygodni temu kupiłem powieść The Waiting Years japońskiej pisarki Fumiko Enchi. Czytałem ją po angielsku, gdyż polskie tłumaczenie (na chwilę obecną) nie istnieje. Nikt mi jej nie polecił. W polskim internecie byłem w stanie znaleźć tylko jeden za krótki tekst na jej temat. Za japanofila też się w żadnym stopniu nie uważam. Prawda, ogromnie doceniam filmy Kurosawy, które do tej pory udało mi się obejrzeć, jednak jakikolwiek inny mój kontakt z wytworami tej kultury graniczy z nieistniejącym. Czemu zatem akurat ją wybrałem? Odpowiedź jest niestety agonizująco nudna. Podobała mi się i okładka kolekcji „Vintage” od Penguin Random House i fakt, że sama książka rozmiarowo była wręcz idealnie nie za długa. Na odwrocie znajdowała się informacja, że książkę zdobi rysunek wzorowany na starym japońskim pudełku na zapałki. Także dosyć lakoniczny opis początku powieści oraz wycinek recenzji Japan Times sprzed prawie pięciu lat. Wycinek, którego mocy deskryptywnej nie jestem w stanie przebić. Niestety. Po polsku brzmiałoby: „Opowieść o biernych modlitwach, The Waiting Years Fumiko Enchi to elegia o służalczości, która kiedyś nawiedzała japońskie kobiety”. Nie miałem
40–41
K r z y s z to f z e g a r G r a f i k a : M a ja t u r kow s k a T E K S T:
ogromnych wymagań. Jednak teraz czuję się całym doświadczeniem lekko poturbowany. Książka przedstawia krajobraz zmieniającej się Japonii od końca wojny Boshin, która przywróciła realną władzę cesarzowi, do ostatnich lat drugiej dekady XX w. z perspektywy żony urzędnika dziewiętnastowiecznego ancien regime’u.
Rekomendacje znajomych w mojej opinii nie są odpowiednią ścieżką do znalezienia książki. Albo ktoś poleci tę, która jemu się podobała, albo taką, która według niego spodoba się mnie. Protagonistka imieniem Tomo rozpoczyna akcję, poszukując konkubiny dla swojego męża. Ten przez większość powieści objawia się jako rozpustny i szorstki Shirakawa. I nie będzie to też ostatnia kobieta (według współczesnych standardów nieletnia), którą żona wprowadzi do domu swojego męża. Ta konkubina zostanie jedną z trzech kochanek jej współmałżonka. Nie pierwszą, która uświadomi Tomo, że jej nadzieje na „prawdziwy związek” są płonne. Coś mnie fascynuje w osobie, która w brutalnym absurdzie swojego życia jest w stanie wytrwać tak bezlitosną, permanentną utratę jednej ze stron ludzkiego życia – satysfakcjonującej i bliskiej relacji. W jakiś niejasny sposób przypomina mi to Mersault z Obcego Alberta Camus, który otwierając się na obojętność świata, zaczyna czuć radość. I, o ile całość w formie nie przypomina w żadnym stopniu elegii, tak już w swojej „esencji” wręcz oddaje jej typową atmosferę idealnie. Zostawia nas z tą samą niepewnością,
co czytać? jak czytać? /
co Elegia o… [chłopcu polskim]. Nie jest to opowieść o dzielnych samurajach, tylko o czymś wymagającym dużo większej odwagi niż ślepa wiara w teoretycznie już zniesiony kodeks bushido. O wytrwaniu z nadzieją, że w przyszłości nadejdzie lepszy świat. O tym uczuciu bycia „w połowie drogi” przez całe życie.
Masks No i się zadurzyłem. The Waiting Years przeczytałem w dwa dni i czułem niedosyt. Nie był to więc koniec mojej znajomości z pisarką. Widziałem w księgarni jeszcze inną jej powieść o tytule Masks z tej samej kolekcji, tego samego wydawnictwa. Okładkę zdobiła maska, jak nietrudno się domyślić, jeden z centralnych motywów jeszcze szczuplejszej (141 stron) opowieści. Opis z tyłu obiecywał opowieść o tajemniczej więzi dwóch kobiet i wielkiej manipulacji. Stwierdziłem, że warto zaryzykować. To, co znalazłem na stronach tej książki, nadal mnie przerasta. Nie będę kłamał. Dojście do sedna wymaga niebagatelnego wysiłku. Lwia część powieści opiera się na aluzjach do XI-wiecznego klasyka japońskiej literatury – Opowieści o Genjim. Samo Masks zawiera w sobie rozprawę, której nawet częściowe zrozumienie tylko pomaga w rozwiązaniu zagadki, jaką są prawdziwe uczucia dwóch kobiet – młodej wdowy Yasuko i jej teściowej, Mieko – oraz pary mężczyzn, bliskich przyjaciół (Ibukiego, który pożąda młodej wdowy i Mikame, planującego się z nią ożenić). Byłoby grzechem zdradzić coś więcej, gdyż czytanie Masks opiera się na badaniu, w jaki sposób autorka maskuje wewnętrzne przyczyny intryg oraz losy „aktorów tej sztuki”. Tutaj jednak relacja czytelnika z książką jest dzięki temu bardziej intymna, przez co może nie przypaść każdemu do gustu.
KSIĄŻKA
Oscara Wilde’a: Człowiek jest najmniej sobą, kiedy przemawia we własnym imieniu. Daj mu maskę, a wtedy powie ci prawdę. Nadal nie mam pojęcia, jak znaleźć dobrą książkę. Ale jestem w stanie zdać sobie sprawę, że znalazłem dobrą. Albo i dwie. I chciałbym w cudowny sposób móc przeczytać je po raz pierwszy od nowa. Wejść w tę intymną relację ponownie. Jednak dopóki to się nie wydarzy, będę szukał dalej. 0
Za 344. stroną Moja znajomość z dziełami Enchi była stosunkowo krótka. Niezamierzona ani nie spowodowana wyższymi pobudkami pokroju rozszerzenia swojego spojrzenia na świat. Bez wątpienia też mój zachwyt spowodowany jest w dużym stopniu faktem „niespodziewaności”. Starałem się przedstawić te książki w sposób lakoniczny. Szczerze wierzę, że wystarczy ich istnienie naświetlić, by dla każdego zalety pisarki stały się ewidentne. Są to unikalne dzieła, których celem jest ukazanie realiów życia kobiet, które w narracji historiograficznej swojego kraju zostały pominięte. I o ile jest on pod względem faktografii tak samo fikcyjny jak ten z Opowieści Podręcznej, to The Waiting Years nie musi uciekać ze świata rzeczywistego, by pokazać horror instrumentalizacji kobiet. W Masks fikcja ma „urzeczywistniać” świat przedstawiony. Cytując
październik 2020
KSIĄŻKA
/ zabawa u Kochanowskiego
Piknik pod warszawskim niebem Kochanowski, jak na prawdziwego Polaka przystało, od hucznych biesiad nie stronił. Nie dziwi zatem, że na jego imieninach organizowanych przez Bibliotekę Narodową, co roku pojawiają się tłumy warszawiaków. Tego lata honorowym gościem został Leopold Tyrmand. iepłe przedpołudnie u schyłku sierpnia. Z Ogrodu Krasińskich w centrum Warszawy już z daleka dobiegają dźwięki jazzu. Mimo pandemii, całkiem pokaźna liczba osób przechadza się alejkami, zatrzymując się przy którymś z czterdziestu stoisk wydawnictw. Niektórzy zajmują miejsca na krzesłach ustawionych przed jedną z trzech plenerowych scen. Na największej – zielonej – językoznawca dr Agata Hącia i Jan Emil Młynarski rozmawiają z Bartkiem Chacińskim na temat warszawskiej gwary. Przed niebieską najmłodsi oczekują na rozpoczęcie przedpremierowego pokazu spektaklu Tymoteusz Rymcimci Teatru Lalka, a na scenie żółtej pojawia się Piotr Wojciechowski, laureat Nagrody Literackiej m. st. Warszawy w kategorii Warszawski Twórca. Przez cały dzień żadne z tych miejsc nie będzie świecić pustkami – grafik imprezy pęka w szwach.
C
rego znamy z Dziennika 1954. Jako ojciec rodziny stał się poważny, ale też bardziej otwarty. Najważniejszym punktem dnia było dla niego słuchanie wiadomości – szczególnie tych dotyczących sytuacji w Polsce i Europie Wschodniej. Dla Matthew niezwykle ważne były ich wspólne wyprawy na zakupy. Jak przyznaje, niesamowicie było widzieć ojca w supermarkecie, gdzie miał ogromny wybór, co dla człowieka zza żelaznej kurtyny za każdym razem było czymś nowym.
T E K S T:
M a r i a jawo r s k a A l e k s a n d r a M o r a ń da
grafika:
się różnorodnością – od skłaniającego do refleksji Campo di Fiori Czesława Miłosza, przez socrealistycznie wystylizowane strofy autorstwa Jana Brzechwy, aż po subtelnie romantyczny Deszcz Gałczyńskiego. Znalazło się także miejsce dla piosenek zakochanej w warszawskich ulicach Ireny Santor oraz Snu o Warszawie Czesława Niemena. Pod koniec imprezy tradycyjnie zabrzmiała Pieśń świętojańska o Sobótce, którą wykonała grupa jazzowa Kuba Więcek Trio wraz z Pauliną Przybysz. W pracy nad projektem młodzi artyści wykorzystali teksty poety z Czarnolasu, które w połączeniu z jazzowym brzmieniem utworzyły unikalną kompozycję. Jako ostatnia wystąpiła Maja Kleszcz wraz z zespołem, wykonując koncert retro, który idealnie wpisał się w klimat rozgwieżdżonego wieczoru.
Warszawskie klimaty
U brzegów jazzu
Tyrmand – popularny w Warszawie lat 50. i 60. pisarz i publicysta, ogłoszony przez Sejm RP literackim patronem roku 2020, na imieninach Kochanowskiego okazał się być gościem idealnym, dostarczającym organizatorom pikniku masę inspiracji. Nie zabrakło więc rozmów i paneli dotyczących wszystkiego, co się z nim wiąże: powojennych stołecznych kawiarni, goszczących w swych progach literatów, bikiniarskiej mody czy postaci z kryminałów (nie tylko ze Złego!). Zainteresowaniem cieszyły się również spotkania z tymi, którzy o Tyrmandzie mogą mówić godzinami, a więc jego biografami – Marcelem Woźniakiem oraz Mariuszem Urbankiem. Ten ostatni ocenia jego prozę dość krytycznie, aczkolwiek uważa ją za wartą uwagi, szczególnie powieści takie jak Filip, Życie towarzyskie i uczuciowe, a przede wszystkim Dziennik 1954, który – jak twierdzi – jest niezbędny do sumiennego opisania komunizmu.
Muzyka jazzowa na pikniku to nie tylko występ Kuby Więcka, ale także towarzyszący gościom od początku wydarzenia zespół Five O’Clock Orchestra z Częstochowy. Dźwięki saksofonu zabrały słuchaczy w świat powojennych warszawskich kawiarenek, restauracji i barów. Jak mówi Mariusz Urbanek, jazz w latach 50. był muzyką zakazaną, antysocjalistyczną, a zatem czymś, co działało jak magnes, szczególnie na osobowości tak niepokorne, jak Tyrmand. Nie bez powodu został on okrzyknięty ojcem polskiego jazzu, pomimo – jak podają liczne źródła – braku nie tylko elementarnych umiejętności i słuchu muzycznego, ale nawet wyczucia rytmu. Zakochawszy się w „muzyce wolności” już na studiach w Paryżu, po wojnie organizował w Warszawie koncerty, których najlepszą reklamą stało się jego własne nazwisko. O tym i innych faktach z życia warszawskiego bikiniarza, ale również wszelkiego rodzaju ciekawostkach literackich i kulturalnych można było dowiedzieć się w czasie rozmów z inspirującymi ludźmi. Z pewnością dzień spędzony na obcowaniu z literaturą można uznać za udany, szczególnie gdy Ogród Krasińskich opuszczamy z głową pełną refleksji i torbą ciężką od książek. 0
Nie tylko skarpetki... Goście dopisali szczególnie, kiedy na zielonej scenie miał pojawić się Matthew Tyrmand – syn zmarłego przed trzydziestoma pięcioma laty pisarza. Zamieszkujący na co dzień w USA analityk i publicysta często bywa w Warszawie, ale – jak sam przyznaje – nie nauczył się dobrze języka przodków. Z jego opowieści o ojcu wyłania się zupełnie inny Tyrmand, niż słynny bikiniarz i skandalista, któ-
42–43
Mój ojciec to nie tylko jazz, kolorowe skarpetki i okulary przeciwsłoneczne. Tak naprawdę jego charakter był bardzo skomplikowany i niełatwy, miał poważne podejście do życia – mówił Matthew, który pomimo, że nie zdążył dobrze poznać ojca, uważa go za człowieka charyzmatycznego i do końca wiernego swoim ideałom.
Słowem i muzyką Doroczną tradycją stał się mecz poetycki, w którym udział biorą artyści rodzimej sceny. Tego wieczoru tematem przewodnim została ukochana przez Tyrmanda Warszawa. Nie zabrakło uznanych postaci, takich jak Barbara Ścibakówna, Stanisława Celińska, czy Wiesław Komasa, ale również gwiazd młodszego pokolenia m. in. Barbary KurdejSzatan czy Margaret. Klimat poezji odznaczał
recenzje /
KSIĄŻKA
Krzyk przez zamknięte usta Kuba Małecki przyzwyczaił już swoich czytelni-
idzie o krok dalej i uczciwie przyznaje, że historie zawarte na kartach powieści nie są wcale tak
ków do opowiadania historii wrażliwych, pełnych ży-
bardzo dalekie od jego prywatnej historii, co z perspektywy całości dzieła, gdy czytelnik zna po-
ciowego realizmu. Saturnin nie stanowi wyjątku od
szczególnych bohaterów i ich osobiste tragedie, wpływa na emocjonalność jeszcze silniej.
reguły autora i prezentuje kolejną historię ludzi, których łączy więcej, niż mogliby się spodziewać.
źródło: materiały prasowe
Satek jest chłopcem, gdy zauważa błąd na bile-
Ostatecznie Saturnin jawi się jako powieść bardzo konsekwentna, poruszająca i wykonana z niezmienną brawurą pisarską Małeckiego. Autor wydaje się doroślejszy i porusza newralgiczne tematy z jeszcze większą subtelnością niż miało to miejsce m.in. w Dygocie
cie autobusowym. Ów defekt pozwala mu sądzić,
lub Dżozefie. Ponadto czytelnik nadal może zachwycać się tym, co u pisarza najlepiej zna.
że gdzieś na trasie, którą tak często jeździ, kryje
Jest tutaj tajemnica rodzinna, tragedia, i najważniejsze – trucizna, która przez lata powoli
się magiczna kraina, gdzie jego z reguły zamknięty
trawi bohatera od środka i nie pozwala mu żyć na tyle, by dawać szczęście i pokrzepienie
i przytłumiony przez wydarzenia z przeszłości dzia-
ludziom, których ten kocha najbardziej.
dek spędza dnie. Wiele lat później, gdy Satek jest
Autor ponownie apeluje do czytelnika, by ten zatrzymał się na chwilę w codziennym
już dorosłym Saturninem, dokładnie tak samo prze-
pędzie, zasiadł nad lekturą i pogrążył się w zadumie nad wszystkimi swoimi osiągnięcia-
zroczystym i nijakim jak miliony innych ludzi, senior
mi. Podkreśla potrzebę zrozumienia i empatii wobec drugiego człowieka. Bez tego życie
rodziny znika. Wnuk rusza wtedy na poszukiwania, podczas których dowie się więcej o swoim
może przypominać przykry obraz Saturnina oraz jego dziadka – bohaterów tak różnych
dziedzictwie i krzywdach trawiących rodzinę od lat.
i jednocześnie tak podobnych, którzy gubią się, popełniają błędy. Obaj potrzebują wspar-
Małecki już w poprzednich swoich powieściach bezbłędnie potrafił ukazać ludzkie tragedie, rozterki i próby pogodzenia się z traumą, co w ogólnym rozrachunku stanowi niejaką wizytówkę
cia, by echa przeszłości ustały i istniała możliwość, by na nowo móc zagrać symfonię swojego życia. Tego, które dopiero nadejdzie.
Dominik tracz
prozy autora. W Saturninie również działa w granicach charakterystycznego dla siebie stylu, jednocześnie nie popadając w marazm i powtarzalność. Mimo analogicznej narracji historia jest
Saturnin
bogatsza w poruszające epizody, które nie pozwalają czytelnikowi odczuć znużenia. Wiele z nich
Jakub Małecki
pozwala odbiorcy spojrzeć na historię z perspektywy różnych bohaterów, co ułatwia zrozumie-
Wydawnictwo Sine Qua Non
nie postaci oraz historii, która ich jednocześnie łączy i dzieli. Niebagatelną rolę gra również sama
Kraków 2020
warstwa fabularna powieści. Autor często już serwował swoim czytelnikom potężne dawki nostalgii i umiłowania lat dzieciństwa, co mogło stanowić podstawę do myśli, że Małecki do swo-
ocena:
88887
ich opowieści lubi przemycać wydarzenia i wspomnienia osobiste. W przypadku Saturnina autor
Traumy? To pestki
źródło: materiały prasowe
źródło: materiały prasowe
Przez całe życie ludzie usiłują przetrawić to,
nie wyraźnie w pierwszej wydanej książce, zresztą jeszcze gorszej, tomiku wierszy: Chłopcy,
co mówią inni. Część wypowiedzi powoduje u nich
których kocham. Co z pasjami? Innymi rodzajami relacji? Po Pestkach widać słabość charakteru
niestrawność, reszta „odżywienie” osobowości.
autorki, ale cóż, niektórzy są nadwrażliwi i łykają wszystko jak pelikany. To naturalnie kwestia
Każdy człowiek jest notatnikiem zawierającym
gustu, ale historie, w których autorki skupiają się na piciu gorącej kawy, kiedy za oknem pada
utarte frazy, które odcisnęły na nim piętno. Anna
deszcz, kurz tańczy balet, wirując w powietrzu, a kot załatwia się gdzieś pod stołem, bywają
Ciarkowska w swojej najnowszej książce Pest-
już czasami nudne per se.
ki opisuje, jaki wpływ miały na nią słowa, bardzo
Ciarkowska na portalu lubimyczytać.pl opisywana jest jako: z wykształcenia filolożka i lite-
często rzucone mimochodem, które usłyszała na
raturoznawczyni, z powołania – poetka. Czytająca i rysująca kolekcjonerka wspomnień i prze-
przestrzeni mijających lat.
żyć, światoczuła i nadwrażliwa zbieraczka mikrohistorii. Wielbicielka spacerów, rekinów i prze-
Ciarkowska wpada na frapujący pomysł –
słodzonej kawy z mlekiem. Kolejna emfatyczna, przeintelektualizowana artystka. W Pestkach
opowiada autobiograficzną historię za pomocą
potrafi czasem zaskoczyć ciekawą frazą, jednak główny problem poruszany w książce, który
zdań wypowiadanych przez osoby napotkane
polega na tym, że każdemu wpaja się podobne „złote myśli”, nie jest niczym odkrywczym. Ludzie
w trakcie swojego dorastania. Każde pytanie
są bardziej podobni do siebie, niż się wydaje i najistotniejsze jest to, jak reagują na serwowane
czy stwierdzenie stanowi pestkę, która kiełkując, przyczynia się do jej decyzji i zachowań. To właśnie przez nie traci kontrolę nad swoim życiem. Gubi swoją tożsamość, stając się jedynie wspomnianymi głosami bliskich, przyjaciół i znajomych.
przez bliskich zbitki cudownych porad. Z wieloma sytuacjami niektórzy czytelnicy, szczególnie damy, będą się utożsamiać. Być może stąd wziął się fenomen tej książki. Jest to niezła lektura, nie można zaprzeczyć. Jednak zadziwia
Pisarka uświadamia, że od małego „strzela” się w ludzi takimi nasionami, które później ro-
fakt, że autorka otrzymała nagrodę Książki Roku Lubimyczytać.pl 2019, na co moim zdaniem nie
sną w człowieku, niszcząc bądź upiększając jego wnętrze. Wygłaszane są tyrady, które warto-
zasługuje. Być może jest to pozycja skierowana do zdołowanych reprezentantek płci pięknej,
ściują, co wypada, a co nie, oraz narzucają, jak inni powinni myśleć i czuć. Nie przystoi przecież
aby mogły one wejrzeć w czyjąś intymność i poczuć się odrobinę mniej samotnie. Warto się-
się mazgaić – uczucia odmienne od tych akceptowanych przez społeczeństwo to słabość. Po-
gnąć po dzieło Ciarkowskiej ze względu na oryginalną formę, jednak nie jest to książka, po której
nadto nie należy bagatelizować faktu, że autorka w swojej książce przyjmuje postawę bierną
świat wygląda choć odrobinę inaczej.
i oskarżającą – nie bierze odpowiedzialności za swoje czyny, lecz zrzuca ją na rodziców, przy-
A l e k s a nda D o b i e s z e w s k a
jaciół i znajomych. Nie ma w niej nawet krzty buntu. Samodzielne, krytyczne myślenie w dużej mierze jest jej obce. Co prawda łatwo zrozumieć szlachetny zamysł pisarki, aby zwrócić uwagę
Pestki
i przestrzec przed bezmyślnym wypowiadaniem słów, jednak jej pasywność skutecznie zabu-
Anna Ciarkowska
rza odbiór całości dzieła.
Wydawnictwo Otwarte
Być może w tym stwierdzeniu brak obiektywizmu, ale autorka zbyt dużą wagę poświęca
Kraków 2019
romantycznej strefie życia. Bolesne jest to, że świat kobiet w literaturze w dużej części, zdecydowanie większej niż u mężczyzn, kręci się wokół miłości. U Ciarkowskiej widać to szczegól-
ocena:
88777 październik 2020
44â&#x20AC;&#x201C;45
kliknij i zobacz...
lifestyle /
Styl życia Polecamy: 48 Warszawa Gdzie historia spotyka teraźniejszość Wywiad z autorem książki Najlepsze miasto świata
52 Czarno na białym Australia w ujęciu nieminimalistycznym Najmniejszy kontynent w obiektywie studenta
fot. Aleksander Jura
59 sport Nowe życie zastępcze Powrót sportu na areny
Pół serio U R S Z U L A S Z U R KO zytając opisy na Tinderze, można zauważyć, że około połowa z nich zawiera wyrażenie „proszę, miej poczucie humoru”. Pomijając fakt, że zaczynanie znajomości od stawiania szeregu wymagań jest oznaką raczej przykrej cechy charakteru (czego wciąż nie nauczyła się większość studenckich kół), można to traktować jako potwierdzenie, jak bardzo humor jest pożądany. A także trudny do zdefiniowania, bo nie istnieje w próżni. Potrzebuje intencji, treści i kontekstu. Z powodu tego ostatniego prawdopodobnie obrywa się wielu serialom sprzed 10 czy 20 lat, którym zaczynamy przyglądać się przez pryzmat dzisiejszych czasów. I tak żarty z otyłości prezentowane w Przyjaciołach prawdopodobnie spotkałyby się z podobną reakcją jak fat-suit Ani Lewandowskiej. Są oczywiście środowiska, dla których poprawność polityczna stała się synonimem cenzury, bo nagle ich „niewinny” żart został potraktowany jak molestowanie, a przecież nikt nic złego nie miał na myśli. Prawdziwa kobieta powinna się uśmiechnąć i podziękować za atencję, a brak poczucia humoru uchodzi za sztandarową cechę każdej wściekłej feministki.
C
Nie ma nic bardziej egoistycznego niż stawianie granicy tam, gdzie żart jest wymierzony w nas albo kogoś nam bliskiego.
Mimo to odnoszę wrażenie, że jako społeczeństwo mamy ostatnio problem z żartem, może dlatego, że czasy nie są zbyt zabawne. Ludziom łatwiej przychodzi oburzanie się. A szczególnie ten szlachetny, święty rodzaj oburzenia, który odczuwamy w czyimś imieniu. Nawet jeśli nikt nas o to nie prosił. Szkocki komik Daniel Sloss podczas jednego ze swoich występów zaapelował do publiczności, aby jeśli ktoś z nich poczuje się urażony przez jeden żart, to niech ma na tyle przyzwoitości, żeby czuć się urażonym przez wszystkie. Bo przecież nie ma nic bardziej egoistycznego niż stawianie granicy tam, gdzie żart jest wymierzony w nas albo kogoś nam bliskiego. Trzeba zawsze stać po dobrej stronie śmiechu, to jasne. Ale sam żart jest tylko opowieścią. Jak zauważył inny brytyjski komik, Ricky Gervais, kiedy ktoś śmieje się z żartu, nawet na temat jakiegoś przykrego czy dramatycznego wydarzenia, to śmieje się właśnie tylko z żartu, a nie z ludzkiej tragedii. Według Slossa nie ma nic złego we wprowadzaniu ludzkiego pierwiastka – humoru, do sytuacji, gdzie tego człowieczeństwa brakuje. Nie bez przyczyny w Ameryce seriale komediowe zaliczyły gwałtowny wzrost popularności po zamachach z 11 września. 0
październik 2020
CZŁOWIEK Z PASJĄ
/ wolontariat w Indiach okiem młodej osoby
get some inspo!
Bezinteresowne dobro, czyli parę słów o wolontariacie w Indiach Pokolenie millenialsów podczas swoich wakacji zazwyczaj decyduje się na podróże w typowo turystyczne kierunki, takie jak morze czy góry, lub na wyjazdy zorganizowane. Wśród młodych ludzi można spotkać również osoby, które wolą poświęcić swój wolny czas dla innych – wyjeżdżając na wolontariat za granicę. O bezinteresowności i wolontariacie „od kuchni” opowiada Ksenia Sobierajska, która zeszłe wakacje spędziła w Indiach. r oz m aw i ał a: m I C H A L I N A KO B U S
Z dj ę c i a : al e ksan d r a p il ecka
MAGIEL: Co oznacza według ciebie słowo ,,bezinteresowność”? KSENIA SOBIERAJSKA: Bezinteresowność to dla mnie świadomość sytuacji i potrzeb innych ludzi, spojrzenie z innej perspektywy. Moim zdaniem jest to dość prosty koncept – nie chodzi o poczucie dumy z samego siebie, ponieważ zrobiliśmy dla kogoś coś miłego, ale zrozumienie, że taka bezinteresowna pomoc powinna być czynnością odruchową.
To właśnie udzielanie się w wolontariatach jest bezinteresownym dobrem, jakie dajemy na rzecz innych. Jak trafiłaś do fundacji Salvatti i do Indii? Na fundację Salvatti trafiłam po długich poszukiwaniach w internecie wolontariatów, za które organizacje nie każą płacić sobie niewyobrażalnych sum. Brzmi śmiesznie, ale to niestety prawda, ponieważ takie wolontariaty stały się popularną formą nabijania punktów na
46–47
przykład na uczelnie za granicą. W związku z tym, oprócz opłat za jedzenie, zakwaterowanie i lot, płaci się dodatkowe pieniądze, aby organizacja mogła funkcjonować. W końcu udało mi się znaleźć fundację Salvatti i nie wyobrażam sobie, żebym mogła trafić lepiej. Mimo, że początkowo planowałam pojechać do Afryki (którą fundacja również oferowała), wybrałam program wolontariatu w Indiach ze względu na możliwość pracy wśród ludzi z innej kultury oraz wśród dzieci.
Co należało do twoich obowiązków i na jak długo pojechałaś do Indii? W Indiach spędziłam miesiąc, pracując w sierocińcu w małej wiosce Vutukur. Praca polegała na pomocy w opiece nad dziećmi w wieku od 7 do 14 lat oraz prowadzeniu lekcji z języka angielskiego. Razem z dwiema wolontariuszkami codziennie rano budziłyśmy dzieci do szkoły, pomagałyśmy im przy porannej toalecie, szykowałyśmy
wolontariat w Indiach okiem młodej osoby /
śniadanie i odprowadzałyśmy najmłodszych do podstawówki. Kiedy dzieciaki były w szkole, pomagałyśmy w przygotowaniu obiadu, szykowałyśmy zadania z angielskiego oraz zapoznawałyśmy się z mieszkańcami wioski. Popołudnie spędzałyśmy na wszelkiego rodzaju zabawach – my uczyłyśmy dzieci, a one uczyły nas. Z każdym dniem zyskiwałyśmy z nimi coraz bliższy kontakt. Wieczorem przychodził czas na prace domowe i naukę angielskiego. Mimo barier językowych dzieci były tak otwarte, wesołe i kochane, że czas spędzony z nimi nie był obowiązkiem, lecz czystą przyjemnością.
Co było dla Ciebie największym szokiem kulturowym? Największym zaskoczeniem było to, że u wielu ludzi widok białej osoby wywoływał najróżniejsze reakcje. W większości przypadków było to zaciekawienie i ogólne poruszenie na ulicy, lecz również przyjazne spojrzenia – ludzie uśmiechali się, machali, chcieli robić sobie z nami zdjęcia. Nie spotkałyśmy się nigdy z nieprzyjemnymi sytuacjami, ale momentami było mi przykro, kiedy na przykład dziewczynki z sierocińca otwarcie mówiły, że nasz kolor skóry jest ładniejszy.
Co młodemu człowiekowi może dać takiego typu wolontariat? Tego typu wolontariat w młodym wieku pozwala na nabranie wielu nowych perspektyw na życie w momencie, kiedy nasz światopogląd kształtuje się najbardziej. Uważam, że takie doświadczenie nie może być niczym zastąpione – ofiarowanie swojej pomocy i czasu, nie oczekując niczego w zamian, jednocześnie czerpiąc z otaczającej kultury i czasu spędzonego z ludźmi, których spojrzenie na życie skrajnie różni się od tego w naszej rzeczywistości, jest czymś niepowtarzalnym.
Jaką lekcję wyniosłaś ze swojego wolontariatu? Na pewno w dużej mierze pozwolił mi zrozumieć, jak różne może być dla ludzi pojęcie szczęścia oraz perspektywy na rzeczy materialne.
CZŁOWIEK Z PASJĄ
Taki wolontariat otwiera oczy na zupełnie inny świat, inne wartości i inne problemy. Bardzo dojrzałam przez samo doświadczenie wyjazdu w zupełnie nieznane mi otoczenie, coś skrajnie innego od wszystkiego, do czego byłam przyzwyczajona w Polsce. Najwięcej wyciągnęłam jednak od ludzi, z którymi przebywałam i z którymi zawiązałam bardzo bliskie relacje. Dzięki nim, a w szczególności dzięki dzieciom, zobaczyłam, jak można cieszyć się i być wdzięcznym za najmniejsze rzeczy i jak tą radością zarażać innych. Cały miesiąc spędzony tam był czasem, w którym czułam się najszczęśliwsza w swoim życiu, dlatego wszystkich bardzo zachęcam do takiego wyjazdu.
Czy planujesz jeszcze inne tego typu wolontariaty? Jak najbardziej tak! Tym razem na pewno będę chciała pojechać za granicę na dłużej, bo jak się już przekonałam – jeden miesiąc to jednak za mało, żeby w pełni móc się nacieszyć wolontariatem. Waham się jeszcze nad miejscem wyjazdu, ponieważ, mimo że bardzo chciałabym wrócić do dzieci w Indiach, to jednak jest we mnie ta chęć odkrywania nowych miejsc, ludzi i stworzenia czegoś wartościowego w innym miejscu na świecie.
Ksenia Sobierajska Ksenia Sobierajska – 18-latka urodzona w Warszawie, uczennica Liceum Ogólnokształcącego im. Stefana Batorego. Wolontariuszka z pasji, serca i miłości do ludzi. Poza tym pasjonatka muzyki, snowboardu oraz jazdy konnej. Jest również jedną z organizatorów warszawskiego, licealnego festiwalu ,,UFO”.
październik 2020
WARSZAWA
/ skąd wziął się pomysł na współczesną Warszawę?
Nasz kolektor ma się dobrze.
Gdzie historia spotyka teraźniejszość Idąc ulicami Warszawy raczej nie zastanawiamy się, jak by wyglądała, gdyby nie została w czasie wojny zniszczona. A już na pewno, jak by się w niej żyło, gdyby wszystkie powojenne projekty zostały zrealizowane. O tym, jak dzisiejsza Warszawa wygląda na tle planów Biura Odbudowy Stolicy, rozmawiam z Grzegorzem Piątkiem, autorem książki Najlepsze miasto świata. R o z m aw i a ł :
M ac i e j C i e r n i a k
MAGIEL: Jak ocenia pan zainteresowanie szeroko pojętej publiki pana książką? GRZEGORZ PIĄTEK: Jestem zachwycony, bo nie sądziłem, że pozycja, która może łatwo trafić do szufladki specjalistycznych – dla ludzi, którzy interesują się architekturą, dla miłośników historii Warszawy, zyska tak szeroki rozgłos.
W książce dużo pisze pan na temat planów na odbudowę Warszawy, a także ich zderzenia z rzeczywistością wczesnego socjalizmu. Jak pan jednak ocenia dzisiejszą Warszawę na tle dalekosiężnych, często megalomańskich planów Biura Odbudowy Stolicy (organu powołanego w 1945 r. w celu odbudowy Warszawy)? fot. Josh Hild /pexels.com
W dzisiejszej Warszawie brakuje mi może nie megalomanii (śmiech), ale planowania bardziej dalekosiężnego i perspektywicznego. Można by się cieszyć, że w architekturze dzieje się bardzo wiele i powstają coraz to ciekawsze budynki; mamy też coraz lepszą jakość przestrzeni publicznej. Warszawska zieleń, o którą my teraz tak dobrze dbamy, jest wspaniała, co też długofalowo jest zasługą pokolenia BOSu. Natomiast brakuje mi całościowego ujęcia, zarówno w skali miasta (a tego nie ułatwia nam prawo, uniemożliwiające magistratom tworzenie planów zagospodarowania dla całej powierzchni miast), jak i planowania regionalnego. Obecny porządek instytucjonalny nie pozwala na zdrowe planowanie w ramach aglomeracji, zamiast tego zmuszając gminy do konkurowania o pieniądze i mieszkańców. Można się dogadać jedynie w nielicznych kwestiach, jak wspólny bilet na komunikację czy rower miejski.
48–49
Czy myśli pan, że ujednolicenie Warszawy z okolicznymi gminami w formę wydzielonej jednostki administracyjnej, pomogłoby w jakiś sposób w spójniejszym planowaniu, czy spowodowałoby tylko większe uzależnienie władz lokalnych od centralnych? Diabeł oczywiście tkwi w szczegółach, bo dużo zależy od tego, jak byłyby podzielone kompetencje w ramach takiego organizmu. W Warszawie mamy teraz bardziej złożony samorząd niż w innych miastach – funkcjonują silne dzielnice, realizujące swoje lokalne cele. To trzeba opracować na nowo, żeby nie skończyło się tym, że śródmieście, czyli „rdzeń warszawski”, żyje na koszt reszty aglomeracji albo że peryferyjne miasteczka i wsie czują się pokrzywdzone przez centralnego hegemona. Nie należy wykluczać myśli o superpowiecie, czy miniwojewództwie warszawskim. Problemy, z którymi mierzą się Legionowo czy Otwock, będące częścią aglomeracji stolicy, są zupełnie inne niż te Radomia, Łowicza czy Garwolina. Powinny być rozwiązywane w kontekście tej przynależności i powiązania z Warszawą. Zresztą to samo planowano w latach 30., a także tuż po wojnie (w formie opisywanego w książce Warszawskiego Zespołu Miejskiego) wracał cały czas pomysł, by jakoś połączyć te ościenne gminy, aby sprawniej nimi zarządzać. Uwzględniała to także gierkowska reforma administracyjna z lat 70. Oczywiście łatwo używać tego tematu w rozgrywkach politycznych, ale w dyskusji między samorządowcami i przede wszystkim społecznościami, nie powinniśmy się tego pomysłu bać.
skąd wziął sie pomysł na współczesną Warszawę? /
Poniekąd realizacją takiego projektu był na krótką metę dekret Bieruta. Nie chodziło w nim wprawdzie o planowanie regionalne, a raczej o możliwość zarządzania gruntami. Rzeczywiście – co starałem się w książce naświetlić –dekret Bieruta, który ma teraz bardzo złą prasę, i który został przeprowadzony w sposób chaotyczny i brutalny, tkwił korzeniami w bardzo dobrym założeniu, to znaczy, żeby miasto mogło sprawniej zarządzać rozwojem swoich terenów. By było to możliwe, powinno ono mieć po pierwsze większą pulę gruntów miejskich, a po drugie możliwość łatwiejszego pozyskiwania gruntów prywatnych na potrzeby publiczne. Warto pamiętać, że przed wojną, kiedy Bierut nie miał jeszcze nic do powiedzenia, w tym właśnie upatrywano jeden z głównych problemów Warszawy. Magistrat miał w połowie lat 30., jeśli dobrze pamiętam, cztery czy pięć proc. gruntów w mieście; prezydentowi Starzyńskiemu udało się tę pulę zwiększyć do około dziesięciu proc.. Jednak już wtedy mówiono, że żeby sprawnie zarządzać Warszawą, na przykład budując szkoły tam, gdzie są potrzebne, a nie tam, gdzie akurat jest działka, albo żeby poszerzać ulice czy budować nowe trasy, do miasta powinno należeć 30, 40, a może nawet 50 proc. gruntów. Dzięki osławionemu dekretowi Bieruta udało się taki komfort zarządzania przestrzenią w mieście osiągnąć. Tymczasem dzisiaj wylądowaliśmy na zupełnych antypodach, to znaczy mamy nowe dzielnice, takie jak na przykład Miasteczko Wilanów lub Chrzanów, gdzie wszystko rozgrywa się na prywatnych działkach, gdzie miasto musi wyszarpywać tereny pod szkoły czy inną infrastrukturę publiczną od deweloperów, którzy je wcześniej kupili. Wszyscy na tym na dłuższą metę tracimy i warto by pomyśleć o może nie nowym dekrecie Bieruta, ale o tym, jak zabezpieczać nasze wspólne interesy i dawać gminom, nie tylko Warszawie, możliwość pozyskiwania terenów pod potrzebne inwestycje w sposób sprawny i nie obciążający wspólnego budżetu.
Do wspomnianej przez pana, dalekiej od centrum, dzielnicy Chrzanów ma wkrótce dotrzeć metro. W jednym z rozdziałów książki, który bardzo zapadł mi w pamięć, opisuje pan hipotetyczną drogę z pracy Mariana Spychalskiego, gdyby zrealizowane zostały wszystkie plany Biura Odbudowy Stolicy, a pierwszy prezydent powojennej Warszawy mógł podróżować metrem. W jaki sposób, pana zdaniem, nieobecność podziemnej kolejki wpłynęła na rozwój miasta i czy w efekcie rozrosły się inne moduły komunikacji? Na pewno to, że w Warszawie długo nie powstawało metro, miało pewien niezamierzenie pozytywny skutek, to znaczy bardzo długie utrzymanie sieci tramwajowej. I to w czasach, kiedy miasta na całym świecie likwidowały tramwaje, uznając, że są one przestarzałe, niewydajne oraz zabierają przestrzeń samochodom, po to by zastąpić je autobusami i w niektórych aglomeracjach właśnie metrem. Doprowadziło to do tego, że w ostatnich kilkunastu latach, na fali refleksji ekologicznej w wielu z nich te sieci tramwajowe się przywraca. Tymczasem w Warszawie sporych rozmiarów sieć zachowała się do dziś i ma ciągły potencjał rozwoju. Dobrym ruchem było też wyprowadzenie torowiska z ciasnych uliczek śródmiejskich i zamiast tego puszczenie ich szerokimi alejami, wydzielonym pasem. Tramwaje mogą dzięki temu skutecznie uzupełniać metro, drogie w budowie i niemogące dotrzeć do każdej dzielnicy.
Jak pan wspomniał, dano tramwajom własne pasy w szerokich, przebitych przez Warszawę w czasie jej odbudowy, alejach, wyprowadzając je z jezdni. Jak według pana wpłynęły one na rozwój miasta? Uproszczenie sieci głównych tras, które po wojnie stworzyły bardzo czytelną siatkę, jakiej nie było przed wojną, a także ich poszerzenie umożliwiło rozrost przedmieść. Warszawa ma teraz trzy razy mniejszą gęstość zaludnienia niż przed wojną. Z pewnością te arterie pomogły rozrzedzić miasto i rozprowadzić je horyzontalnie. Na pewnym etapie rozwoju, który mam nadzieję, że się już kończy, te magistrale są przede wszystkim samochodowe. Jednak zapewnione dzięki powojennej odbudowie przekroje ulic umożliwiają dziś manipulowanie składem prowadzonego przez nie ruchu – można dodawać linie
WARSZAWA
tramwajowe tam, gdzie ich nie ma, poszerzać chodniki tam, gdzie są za wąskie (jak choćby w tej chwili dzieje się w alei Jana Pawła II między Dworcem Centralnym a rondem ONZ), bez przeprowadzania radykalnych rewolucji, wyburzeń, czy wywłaszczeń. O ile mi wiadomo, na wspomnianym odcinku trasy Północ–Południe nie zmniejszono nawet liczby pasów ruchu, nieznacznie je tylko zwężono, a już taki manewr dał więcej przestrzeni dla pieszych, rowerów i zieleni.
Pasażerami zarówno komunikacji zbiorowej, jak i samochodów prywatnych, są studenci, stanowiący dziś przeszło dziesięć proc. stołecznego rynku wynajmu. Jak powojenne projekty odbudowy, a także ich rzeczywiste wykonanie, wpływają na ich życie w Warszawie w obecnych czasach? Plany wobec studentów były ambitne, choć ich wykonanie w pewnym stopniu pozostało niepełne. W książce opisuję wielką dzielnicę młodzieżową ciągnącą się od Ujazdowa na wschodzie, do Pola Mokotowskiego na zachodzie i do późniejszej Marszałkowskiej Dzielnicy Mieszkaniowej na północy. Miały tam powstać budynki dydaktyczne oraz akademiki. Gdyby zrealizować taki pomysł, dałby on komfort uczelniom wyższym, które dziś borykają się z problemem rozrzucenia po mieście i próbują skupić na kilku kampusach, by ułatwić sobie funkcjonowanie. Może to i jednak dobrze, że plan nie wypalił, ponieważ takie skupienie zabudowań akademickich w jednym miejscu odcięłoby studentów od tkanki miasta, z którą żyją dziś w symbiozie, zaludniając ulice i knajpy. Proszę sobie przypomnieć, jak wyglądało Krakowskie Przedmieście na początku lockdownu, kiedy nie chodzili po nim studenci UW czy ASP, a było za wcześnie na turystów. Na ulicy nie było prawie nikogo. Drugim problemem, jaki lata odbudowy rozwiązały, to niedobór mieszkaniowy słuchaczy uczelni, którzy z powodu braku akademików (w Warszawie zlokalizowany był w zasadzie tylko jeden, przy Placu Narutowicza) skazani byli na mieszkania komercyjne oraz stancje. Dziś natomiast każdy uniwersytet czy akademia ma kilka swoich akademików, co znacznie poprawia komfort życia i finansów ich studentów. Do teraz korzystamy z wykreowanego po wojnie zasobu domów studenckich, jako że nowe, finansowane publicznie, w zasadzie nie powstają.
Czy pana zdaniem książka zwiększy świadomość na temat stołecznej architektury i urbanistyki, czy może jeszcze bardziej przyczyni się do niechęci do niektórych obecnych w mieście form przestrzennych, wyjaśniając ich dość śliską genezę? Nie mam złudzeń, że taka książka zmieni bieg historii (śmiech). Przy jej pisaniu przyświecała mi jednak myśl, że bardzo trudno jest polubić coś, czego się nie rozumie. I jeśli jakaś liczba osób dzięki Najlepszemu miastu dowie się, skąd wziął się pomysł na współczesną Warszawę, która w zasadzie zaczęła się w 1945 r., to łatwiej ją im będzie zrozumieć, a przez to też polubić i później poprawiać. Łatwiej działać na rzecz dobra miasta, jeśli rozumie się tkankę, z którą się pracuje. Można bardziej docenić ukryty potencjał, który tkwi w powojennym pomyśle na Warszawę. Pomyśle, którego głównymi elementami są: jasna siatka komunikacyjna, rozrzedzona zabudowa, dobre osiedla i środowisko mieszkalne, zieleń, „wydobycie na wierzch” skarpy Wisły, a także poprawione zabytki. To potencjał, który często bierzemy za pewnik. Dopiero kiedy dowiadujemy się, skąd on się wywodzi i jakie idee za nim stały, to mimo ich politycznego „umoczenia” (które wynikało z ówczesnych realiów) jesteśmy w stanie go lepiej zrozumieć i łatwiej nam Warszawę docenić. 0
Grzegorz Piątek Polski architekt, krytyk i historyk architektury. Absolwent architektury na Politechnice Warszawskiej, autor wielu publikacji „Architektury-Muratora”, „Gazety Stołecznej” oraz dwóch książek. W 2008 r. zdobył Złotego Lwa na XI Biennale Architektury w Wenecji.
październik 2020
WARSZAWA
/ wady wadliwej oczyszczalni
Zwrotna łódź kozacka Nie od dziś wiadomo, że ze wszelkich powodów przyznawania się do czegoś, najbardziej stresujące jest uznanie popełnionego błędu. Za zamkniętymi drzwiami jeszcze ujdzie wymamrotanie paru słów, ale publicznie? Najgorsze upokorzenie to przecież konieczność wydrukowania przeprosin we własnej gazecie. Dlatego prawie żaden polityk nigdy się jeszcze nie pomylił. Wszyscy mają rację. M ic h a ł R a js fot. Kevin Maillefer /unsplash.com
T E K S T:
ację z pewnością ma prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski, który winę za kolejną awarię kolektora „Czajki” zrzuca na nieżyjącego poprzednika, który to zresztą urzędował piętnaście lat temu i tak jak każdy zarządca dużego, a dodatkowo prężnie rozwijającego się miasta musiał dokonywać korekt w kwestii obsługi ścieków. Co więcej, modernizacja „Czajki” odpowiadająca za jej obecny stan rozpoczęła się w 2009 r., skończyła zaś w 2012 r. Z ogólnodostępnych dla każdego zainteresowanego danych wynika więc jednoznacznie, że ponieważ śp. Lech Kaczyński był do śmierci w 2010 r. prezydentem Polski, na tyle skracało to jego kompetencje wobec dbałości o środowisko naturalne Wisły, że prawdopodobnie nawet zapytany o zdanie, nie miałby czasu zająć się analizą planów zrzutu nieczystości z tej czy z innej dzielnicy Warszawy. Niestety, mimo że insynuowanie na temat osób zmarłych najczystszym zagraniem nie jest, Rafał Trzaskowski brnie w swojej racji dalej. Podkreśla niekompetencję innych, krytykuje materiały wykorzystane do budowy rurociągu, który według opinii niektórych użytkowników Twittera nie powinien być zabetonowany. Prowadzi to do konstatacji, że zabetonowanie okazało się kluczowym powodem późniejszej awarii. Jak gdyby ratusz nie miał okazji ani pieniędzy, żeby skorzystać z wiedzy specjalisty, więc na wszelki wypadek nie chciał ni-
R
50–51
czego ruszać (w końcu beton betonowi nierówny i czasem do katastrofy wystarczy mały odprysk).
prawd poskutkowałoby jedynie większą katastrofą, stresem i koniecznością spowiadania się.
CBNP (Centralne Biuro Niszczenia Papieru)
Basen versus rzeka. I kilka innych różnic
Z tego samego powodu rację mieli także urzędnicy, którzy dwa dni przed awarią „Czajki” ogłosili przetarg na niszczenie dokumentów na potrzeby Miejskiego Przedsiębiorstwa Wodociągów i Kanalizacji. Wykonawca usługi przy podpisywaniu umowy miałby zagwarantować, że w żaden sposób nie skorzysta z przypadkowo zdobytych informacji. Całkowicie logiczna klauzula. Zaś sam fakt niszczenia dokumentów nie może budzić wątpliwości, ostatecznie biurokracja nie odpuszcza i jak papieros niszczy płuca Ziemi. MPWiK w oficjalnym komunikacie dementuje pogłoski, jakoby zamierzało zutylizować zasoby archiwalne. W sprostowaniu napisane jest, że do likwidacji przeznaczono materiały robocze, z błędami oraz powtórne kopie. Dlaczego jednak oddelegowani do public relations ludzie z ratusza nie zechcieli udostępnić mediom ekspertyzy dotyczącej poprzedniej awarii, zasłaniając się względami przedsiębiorstwa, które „Czajkę” modernizowało? Zbieg okoliczności z całą pewnością niewygodny, ale zdaje się, że i tym razem to nie politycy się mylą, a reszta ludzi. Przekazanie opinii publicznej niektórych niewygodnych
A co z racją naukowców, ekologów? Nie trzeba przecież wielkiej wyobraźni, żeby wymyślić, że skoro dotychczas ścieki nie trafiały do Wisły, a teraz do niej trafiają, to obecna sytuacja nie jest tą pożądaną. Nie trzeba także wielkiej wiedzy, żeby dojść do wniosku, że niezwykle droga inwestycja modernizująca „Czajkę” nie została wykonana po to, żeby wodę ozonować i spuszczać do Wisły. Firmy, które zajmują się ozonowaniem, przedstawiają ten proces jako neutralny dla środowiska i przeciwdziałający rozwojowi wirusów oraz szkodliwych drobnoustrojów. Nasuwa się jednak zasadna wątpliwość, czy to, co działa w basenie, działa również w rzece. Między innymi dlatego rację mają aktywiści klimatyczni. Szkoda tylko, że zamiast krytykować zaniedbania osób odpowiadających za realną, niejednostkową i ogólnospołeczną ochronę planety, utrudniają przejazd z pracy do domu szarym ludziom, którzy na przykład chcą odebrać dzieci z przedszkola. Przy obsadzeniu ważnych stanowisk rację miał także dział kadr warszawskiego ratusza. Może i wcześniejszy przetarg na „Czajkę” wyglądał na dziwnie drogi, może ówczesna opozycja syczała po kątach o malwersacjach i kolesiostwie, ale legitymizujące poparcie wyborców zrobiło swo-
wady wadliwej oczyszczalni /
WARSZAWA
fot. Kamil /unsplash.com
je i prawdopodobnie odwróciło uwagę od poważnego researchu. Potem, aby zarządzać kolejnymi modernizacjami „Czajki” do MPWiK wniknął człowiek, którego w sierpniu tego roku zatrzymano w toku śledztwa przeciwko Sławomirowi Nowakowi. Aleksandrowi D. zarzucono, że obiecał najsłynniejszemu polskiemu zegarmistrzowi pieniądze, w zamian za wybór jego oferty przez zarządzany przez Nowaka Ukrawtodor, ukraińską agencję zajmującą się państwowymi drogami. Nad czym mógł zatem pracować przez pewien czas przed zatrzymaniem? Wiadomo, pracować mógł wyłącznie nad kluczową modernizacją największej oczyszczalni ścieków w Polsce. Nie popełnia więc błędu partia rządząca, w części domagająca się nawet specjalnego
zarządu komisarycznego, ze względu na domniemaną grożącą Warszawie katastrofę ekologiczną. Nie myli się również, prezentując praktycznie natychmiast ustawę o zakazie hodowli zwierząt futerkowych, która ekologicznie stoi wobec przypadku „Czajki” na przeciwnym biegunie. Wszystko to służy poprawie ekonomicznej i zdrowotnej sytuacji obywateli Polski. Bez politycznej rozgrywki, bez przyjmowania podobnych pozycji światopoglądowych tłumaczonych na język wartości poszczególnych elektoratów, bez fałszywego występowania w roli dobrego człowieka.
To nie reaktor termojądrowy Niektórzy wierzą, że prezydentowi Warszawskiemu wreszcie skończą się wymówki
i przyzna, że zawinił. Inni – że partia rządząca przestanie robić z igieł widły i skupi się na bardziej palących problemach, takich jak niszczejące ekosystemy (sic!) w Puszczy Białowieskiej. Dobrym podsumowaniem tych wierzeń jest dialog dwóch polskich, niestety niezidentyfikowanych polityków, jedzących obiad w podwarszawskiej restauracji „Tygrysek i nieprzyjaciele”. – Słuchaj Mariusz, brzydko mi ta Czajka pachnie, brzydko, żeby gorzej nie powiedzieć. Coś tam się musi dziać niedobrego. – Weź, Janusz, nic mi nie mów nawet. Mi też brzydko pachnie, ale Donald ostatnio się wygadał, że tak to już jest z oczyszczalniami ścieków. Trudno nie zgodzić się z którymkolwiek z nich. Co racja to racja. 0
październik 2020
CZARNO NA BIAŁYM
/ australijska wymiana Wojtka cz.2
Coś tam coś tam trufle, coś tam jestem okrętem podwodnym, coś tam Atlantis, coś tam elo elo
Australia w ujęciu nieminimalistycznym T E K S T i z dj ęc i a : Woj t e k p i ot row s ki
Australia to idealne miejsce do podróżowania samochodem. Wzdłuż dróg rozpościerają się piękne krajobrazy, jakość nawierzchni jest świetna, a benzyna całkiem tania. To oczywiste. Bardziej zaskakujące są za to setki gigantycznych rzeczy zlokalizowanych przy popularnych trasach. Część z nich reklamuje plantacje czy restauracje, część jest lokalnymi atrakcjami turystycznymi, a część... ciężko powiedzieć. Entuzjaści przerośniętych przydrożnych rzeźb mogą skorzystać ze specjalnego przewodnika lub ze strony na Wikipedii z listą ponad 500 obiektów.
52–53
australijska wymiana Wojtka cz.2 /
CZARNO NA BIAŁYM
październik 2020
CZARNO NA BIAŁYM
54–55
/ australijska wymiana Wojtka cz.2
australijska wymiana Wojtka cz.2 /
CZARNO NA BIAŁYM
październik 2020
TEKST SPONSOROWANY
/ alternatywne środki transportu w Warszawie
hulajnogi robią brr
Szybko i ekologicznie - jak najlepiej poruszać się po Warszawie? Życie studenta to jedna wielka układanka logistyczna, która między innymi składa się z podróżowania pomiędzy uczelnią, domem, a pracą. Transport jest kluczowym elementem dla każdego z nas w organizacji swojego dnia. Jak sprawić, żeby poruszanie się po mieście było sprawne, wygodne i oszczędne? r oz m aw i ała : m I C H A L I N A KO B U S Warszawie mamy do wyboru dużo możliwości przemieszczania się: samochód, metro, autobus czy tramwaj. By zadbać o swoje zdrowie i kondycję, można również podróżować rowerem, gdyż infrastruktura stolicy jest dosyć dobrze do niego przystosowana – w mieście znajdziemy coraz więcej ścieżek rowerowych. Na przestrzeni lat rośnie duża popularność pojazdów elektrycznych, które opanowały stolicę. Nic dziwnego – są one ekologiczne, szybkie, a także przystępne cenowo. Chcąc zbadać dokładnie ten środek transportu, zadaliśmy kilka pytań współzałożycielowi firmy Hop.City, panu Łukaszowi Banachowi.
W
MAGIEL: Jak na przestrzeni lat zmienia się popularność hulajnóg, skuterów oraz innych po-
jazdów elektrycznych?
ŁUKASZ BANACH: Nasza firma (początkowo pod marką JedenŚlad, a teraz Hop.City) na rynku sharingowym działa już od 2016 r., więc mamy niemałą perspektywę zmian. Nasze początki to przede wszystkim sharing skuterów elektrycznych dla klientów indywidualnych. Kiedy uruchamialiśmy usługę w Warszawie z 20 skuterami, w Polsce nie było ani jednej hulajnogi elektrycznej na wynajem, a skuterów elektrycznych w podobnym modelu jak nasz – dosłownie kilka sztuk. Wtedy też perspektywa i doświadczenia użytkowników były zgoła inne. Nikt nie wiedział, że istnieje możliwość wypożyczenia pojazdów na minuty, ani na czym polega „free float” – czyli system, w którym wypożyczasz i oddajesz pojazd w dowolnym miejscu w ramach wyznaczonej strefy, a jedyne czego potrzebujesz, to smartfona z dostępem do internetu. Teraz, z perspektywy czasu, widzimy jak dużo się pozytywnie zmieniło i jak popularne stało się wypożyczanie wszelkiego rodzaju pojazdów w tym modelu.
Skutery elektryczne w przypadku Hop.City nie są tylko wykorzystywane w modelu sharingowym, ale dużo większą ich część, wraz z systemem IOT (koncepcja, wedle której jednoznacznie identyfikowalne przedmioty mogą pośrednio albo bezpośrednio gromadzić, przetwarzać lub wymieniać dane – przyp. red.), udostępniamy naszym partnerom – m.in. Pyszne.pl, PizzaPortal czy operatorom zagranicznym, np. w Kambodży. Z naszej perspektywy, popularność pojazdów elektrycznych pozwoliła nam wejść z większą ofertą i możliwościami na rynek B2B. Już teraz planujemy rozszerzyć portfolio usług oraz pojazdów elektrycznych w kontekście ekspansji zagranicznej. Oceniając natomiast rynek hulajnóg elektrycznych, ich liczba rośnie w bardzo dużym tempie, ale głównie w kontekście klientów indywidualnych. Tutaj warto zaznaczyć, że jest to zasługa głównie rynku sharingowego (wg analizy Mobilnego Miasta w kwietniu 2020 r. w Polsce było ponad 14 tys. e-hulajnóg). Dzięki tak dużej podaży, usługa jest bardzo popularna, nierzadko stanowiąc jednocześnie dla zarządców miast spory problem. Pojawia się bowiem problem z przepisami o UTO (Rządowe Centrum Legislacji przygotowało nowelizację ustawy w zakresie urządzeń transportu osobistego – tzw. UTO – przyp. red.) czy kwestie związane z porządkowaniem miasta, gdzie przewrócone pojazdy stanowią zagrożenie dla pieszych i rowerzystów. W naszej ocenie, rynek hulajnóg elektrycznych na pewno będzie się rozwijał, ale działania operatorów na terenie miast będą poddane regulacjom prawnym. Spowoduje to zapewne, że liczba działających operatorów spadnie z dwunastu o ok. 40-50 proc., ponieważ nie każdy będzie mógł spełnić narzucone wymogi.
Czy w planach jest zwiększenie liczby miejsc do ładowania tych pojazdów? Jako spółka JedenŚlad, jeszcze w 2020 r., będziemy startować z programem pilotażowych stacji ładowania Si dla hulajnóg elektrycznych. Start tej usługi planujemy w dwóch miastach. Pierwsze z nich to Gdańsk, gdzie wraz z naszym partnerem Skanska uruchomiliśmy na początku września City Hub. W ramach tej przestrzeni udostępnimy zarówno nasze skutery elektryczne, jak również oddamy do użytku właśnie stację Si.
Informacja o firmie Hop.City (JedenŚlad Sp. z o.o.) oferuje kompleksowe rozwiązania dla użytkowników, podmiotów biznesowych oraz samorządów zainteresowanych usługami sharingowymi. Całość spina autorski system i aplikacja do bezkluczykowego wynajmu pojazdów elektrycznych (skutery) na minuty. W 2019 r. spółka została jednym z laureatów projektu akceleracyjnego WARSAW booster’19 za platformę dla miast Muni.
56–57
alternatywne środki transportu w Warszawie /
Drugie miejsce i serce programu pilotażowego to Warszawa, w której umieścimy 6–9 takich stacji w najważniejszych punktach miasta. Już teraz możemy powiedzieć, że jesteśmy na etapie zaawansowanych rozmów z zarządcami przestrzeni zarówno prywatnych, jak i publicznych, a co ważne kilka stacji będzie także umieszczonych przy Paczkomatach naszego partnera InPost. Po okresie testowania i zebraniu opinii od użytkowników, zapewne będziemy musieli zoptymalizować kilka procesów i wtedy będziemy w pełni gotowi na wejście z szeroką usługą stacji ładowania Si. Mogę zdradzić, że myślimy nie tylko o polskich miastach, ale właśnie ze względu na ekspansję zagraniczną, z pewnością wyjdziemy z tym tematem jeszcze szerzej.
Czy będą wprowadzone ulgi dla studentów, czy cena będzie stała dla każdego użytkownika? Oferta cenowa dla stacji ładowania jest obecnie ustalana. Na pewno zakładamy, że studenci będą jedną z ważniejszych grup docelowych naszej usługi, więc chcemy zaproponować im coś ekstra. Co więcej, pracujemy nad tym, aby stacje ładowania dla hulajnóg były dostępne także na terenach uczelni czy kampusów uczelnianych.
Czy chcą państwo nawiązać współpracę z jakimiś uczelniami/miejscami publicznymi? Mam na myśli specjalne hulajnogi/skutery tylko dla uczelni bądź szkół? Nasza firma skupia się głównie na tworzeniu usługi technologicznej oraz budowaniu infrastruktury do ładowania e-pojazdów. Obecnie nie mamy planów budowania własnej hulajnogi, ponieważ
TEKST SPONSOROWANY
operatorów i producentów jest bardzo dużo, więc na tym etapie na pewno o tym nie myślimy. Tym, na czym nam zależy, jest budowanie usługi, która będzie przedstawiana w specjalnej ofercie cenowej dla studentów. Współpraca z uczelniami była i jest dla nas istotna od początku, dlatego bierzemy udział m.in. w Akademii Energii czy w webinarach organizowanych przez Let’s Start Up. W najbliższym czasie będziemy także chcieli nawiązać bliższą współpracę przy budowaniu infrastruktury i analizie danych dot. czystości powietrza, ale o tym chętnie opowiem w oddzielnej rozmowie. 0
Łukasz Banach Co-founder Hop.City. Product Lead oraz Head of R&D z ponad 10-letnim doświadczeniem w budowaniu strategii i rozwoju produktów IT w firmach technologicznych. Pracował m.in. dla Wirtualnej Polski, Grupy o2, Agory S.A, Goldenline i Codility. Doktorant Wydziału Zarządzania Uniwersytetu Warszawskiego.
październik 2020
SPORT
/ włoski sznyt piłkarskiej nomenklatury
Mój dział, weż to troszeczkę pod uwagę. Puść odrobinę funku.
Włoska podróż, czyli lekcja taktyki Gdy szkolny dzwonek kończył ostatnią z lekcji i pora była wyjść na boisko, podział ról był prosty: co oczywiste – jeden bramkarz oraz dziesięciu napastników (przy dobrych wiatrach znalazł się również kreator gry i szaleniec, który porywał się na grę w obronie). Dziś jednak nieco o pozycjach mniej sztampowych, których nomenklatura przyprawia o ból głowy niejednego sympatyka piłki nożnej. T E K S T:
obrońców – wtedy rolą piłkarza znajdującego się na pozycji półprawego/półlewego defensora jest wsparcie zarówno linii obrony, jak i wahadłowego operującego nieco wyżej.
Sweeper-keeper, czyli Bramkarz-Libero
Obie pozycje dzieli bardzo subtelna różnica, którą łatwo wywnioskować już z samej nazwy. Jednak mimo powszechnego przekonania, że pozycjonowanie centralnych defensorów nie gra większej roli, możemy wyszczególnić wiele rozbieżności między stroną lewą, a prawą. Nie są one może równie spolaryzowane co u bocznych obrońców, jednak wciąż mogą przyprawić niejednego defensora o ból głowy – prawdopodobnie dlatego tak rzadko widujemy dwóch lewonożnych obrońców grających w duecie. Wspomnianego nazewnictwa używa się szczególnie często wtedy, gdy zespół gra piątką
58–59
ścią. Często mówi się, że wybieganie mediano sprawia, że na boisku pojawia się dwunasty zawodnik – wypełnia on bowiem zarówno luki w obronie, jak i pomocy, asekurując w ten sposób skrzydłowych. Współcześnie rola wyewoluowała – mediano moderno to już zawodnik mogący zaoferować znacznie więcej w ofensywie. Charakterystyka zawodników na tej pozycji sprawia, iż współpracują oni często z registami – mają za zadanie umożliwić im swobodne operowanie piłką i odciążyć ich z zadań defensywnych. Pośród najwybitniejszych graczy pełniących opisywaną rolę należy wymienić Gennaro Gattuso czy N’Golo Kanté.
Kiedy zajrzymy do słownika włosko-polskiego, bez trudu odnajdziemy w nim termin „regista” – nie będzie tam jednak najprawdopodobniej futbolowych konotacji; jest to bowiem włoskie określenie na reżysera bądź dyrektora. Podobnie jest z resztą na boisku. Gracz pełniący w zespole rolę głęboko operującego rozgrywającego zajmuje miejsce tuż przed linią obrony, będąc dowodzącym całej drużyny. Ma on za zadanie dyktować tempo gry oraz kierować piłkę we właściwe sektory boiska. Niebywała technika zawodników grających na tej pozycji pozwala im niekiedy na wykonywanie stałych fragmentów gry czy zdobywanie efektownych bramek z pokaźnych odległości. Za jednego z protoplastów opisanej wyżej pozycji określany jest we Włoszech Andrea Pirlo. Wśród innych przedstawicieli warto wymienić hiszpańskich magików środka pola – Xaviego oraz Xabiego Alonso.
N’Golo Kanté (po prawej) – fot. Wikipedia Commons
Regista, czyli Głęboko Operujący Rozgrywający
Andrea Pirlo (w środku) – fot. Wikipedia Commons
Manuel Neuer – fot. Wikipedia Commons
Bez wątpienia najbardziej ofensywna rola, jaką może pełnić na boisku golkiper. Spopularyzował ją już w latach 60. Lew Jaszyn, który opuszczając własne pole karne, stawał się zawodnikiem rozpoczynającym większość akcji swojej drużyny. Pozwalało to na zwiększenie liczebności oraz intensywności ataków, kreując niejako przewagę liczebną zespołu atakującego. Dalekie, szybkie wyrzuty, gra tuż za linią obrony czy odważne wycieczki poza własne pole karne – to również znaki rozpoznawcze zawodników o wspomnianej charakterystyce. Pośród przedstawicieli owej szkoły bramkarstwa znajdziemy aktualnie chociażby Manuela Neuera czy Marca-Andre ter Stegena.
Półlewy/Półprawy Obrońca
m i c h a ł j óź w i a k
Mezz’ala, czyli Półskrzydłowy
Mediano, czyli Pomocnik Pracujący Operuje na podobnej przestrzeni co regista, jednak jest jego zupełnym przeciwieństwem. Główne funkcje mediano to destrukcja oraz gra w defensywie. Zawodnik na tej pozycji musi wyróżniać się ponadprzeciętną wydolno-
Jeden z włoskich terminów najpowszechniej stosowanych w piłkarskim świecie. Gracz na tej pozycji jest ustawiony znacznie szerzej od standardowego pomocnika. Operuje on bliżej linii końcowej boiska, jest nastawiony nieco bardziej ofensywnie, musi jednak pracować bardzo ciężko, gdyż jego zadaniem jest również wspierać opisanego wyżej mediano. Piotr Zieliński jest jednym z zawodników często delegowanych do opisywanej roli. Mezzalę wykorzystuje się najczęściej w formacjach bez skrzydłowych, gdzie ma za zadanie wypełniać boczne sektory boiska, nie zaniedbując jednocześnie swoich obowiązków w środku pola.
włoski sznyt piłkarskiej nomenklatury /
SPORT
Trequartista, czyli Wysunięty Rozgrywający
Prima Punta, czyli Bomber
Seconda Punta, czyli Napastnik-Drybler
„Tre quarti” oznacza po włosku trzy czwarte – dzieląc boisko zgodnie z opisaną instrukcją odnajdziemy obszar, w którym operuje zawodnik pełniący tę rolę. Jest to bowiem pewnego rodzaju hybryda pomocnika z napastnikiem. Świetne wyszkolenie techniczne, fenomenalny strzał z dystansu oraz wizja i umiejętność rozgrywania – tym musi się odznaczać każdy z graczy na tej pozycji. Współcześnie jednym z najbardziej rozpoznawalnych trequartistów jest Francesco Totti. Udając się do Argentyny, możemy spotkać się zaś z bardzo bliskim włoskiemu odpowiednikowi terminem Enganche (którym określany był chociażby popularny Juan Román Riquelme).
Punta, czyli czubek, koniec czy po prostu punkt. W języku włoskim punta to również synonim napastnika. Wyróżnia się jednak dwa typy atakujących o skrajnie odmiennej charakterystyce. Prima Punta to klasyczny napastnik. Silny, dobrze zbudowany, potrafiący umieścić piłkę w siatce z niebywałą precyzją. Zazwyczaj nie są to jednak gracze obdarzeni ponadprzeciętną techniką – nie wdają się w dryblingi, nie starają się pełnić roli wysuniętych rozgrywających. W skrócie – ich wpływ na grę jest niewielki poza polem karnym rywala. Jednak kiedy już się w nim znajdą, są niezwykle niebezpieczni. Znakomitymi przykładami graczy na tej pozycji są Luca Toni, Filippo Inzaghi czy Christian Vieri.
Gracz obdarzony dużo lepszą techniką użytkową, często najlepszy drybler w zespole. Tę pozycję obejmują zazwyczaj zawodnicy o niewielkim wzroście – nisko zawieszony środek ciężkości pozwala im na szybkie, dynamiczne zwroty. Odznaczają się również ponadprzeciętną szybkością oraz, podobnie jak trequartiści, świetnym strzałem z dystansu. Alessandro Del Piero, a obecnie Paulo Dybala, to zawodnicy, którzy wzorcowo wpisują się w opisaną charakterystykę. Seconda Punta występuje zazwyczaj na boisku jako uzupełnienie Prima Punty – dzięki odmiennym charakterystykom, wprowadzają zróżnicowanie w linii ataku. 0
Nowe życie zastępcze Po okresie izolacji domowej, wiecznego oglądania powtórek wydarzeń, triumfów i porażek sprzed wielu lat, „gadających głów” w zdalnie prowadzonych programach oraz turniejów w grach komputerowych, w końcu większość dyscyplin sportowych wróciła na areny. Niezależnie czy z kibicami na trybunach, czy też nie – ważne, że znowu żyjemy życiem zastępczym. T E K S T:
zesnastego maja o 13.00 na niemieckich stadionach w końcu wybrzmiał gwizdek. Dźwięk niesłyszany w dużej części Europy od dwóch miesięcy, był symbolem powrotu sportu z najwyższej światowej półki. Symboliczna była również sceneria: piłkarze rezerwowi siedzący w maseczkach i zachowujący odstęp, a także przejmująca cisza na trybunach. Był to początek nowej ery sportu. I jednocześnie nowych pięknych historii.
S
Piłka dalej się toczy W Bundeslidze wszystko odbyło się tak, jakby nie było żadnych nadzwyczajnych okoliczności. Bayern Monachium zdobył kolejny tytuł mistrza Niemiec z 13-punktową przewagą nad Borussią Dortmund. Dwa tygodnie po Bundeslidze wystartowała polska liga. Ostatni sezon w formule ESA37 skończył się mistrzostwem Legii Warszawa. Nad Wisłą, w odróżnieniu od większości europejskich państw, zdecydowano się po kilku kolejkach na wpuszczenie kibiców na trybuny. Początkowo do 25 proc. pojemności trybun, ostatecznie do 50 proc. Sezon dokończono też w krajach najbardziej dotkniętych pandemią, czyli w Anglii, Włoszech i Hiszpanii. Tam zwycięskie okazały się Liverpool FC (po 30 latach), Juventus i Real Madryt. We Francji władze nie pozwoliły
s e b a st i a n m u r a s z e w s k i
na rozegranie brakujących spotkań, mistrzostwo przyznano PSG. Przyczyniło się to do odwołania przez France Football plebiscytu Złotej Piłki. Przymusowa przerwa nie doprowadziła zatem do jakichś znaczących zmian w tabelach ligowych. Bardziej nietypowo zakończono europejskie puchary. Pierwszy raz w historii zdecydowano się na zorganizowanie turnieju finałowego Ligi Mistrzów i Ligi Europy, odpowiednio w Portugalii i w Niemczech. Osiem zespołów, jeden mecz, przegrywający odpada. Nowy format przypadł do gustu kibicom, którzy po miesiącach posuchy mogli obserwować choć namiastkę wielkich turniejów. Emocji nie brakowało. Zwycięstwo Bayernu Monachium z Barceloną 8:2 w ćwierćfinale LM odbiło się szerokim echem we wszystkich mediach, również tych stroniących od sportu. Blamaż miał duży wpływ na rozterki Lionela Messiego, dotyczące pozostania w katalońskim klubie. Zawodnik pozostanie jednak w stolicy Katalonii na kolejny sezon.Wygłodniałe gry były francuskie kluby. Olympique Lyon dotarł do półfinału, zaś PSG do finału najbardziej prestiżowych europejskich rozgrywek. Na drodze do powrotu Pucharu Mistrzów nad Sekwanę po 27 latach stanął Bayern Monachium. Bawarczycy z Robertem Lewandowskim na czele zasłużenie wygrali najważniejsze klubowe rozgrywki. Liga Europy po raz kolejny zakończyła się zwycięstwem Sevilli.
Odpoczywający po sierpniowych meczach Lewandowski nie wystąpił we wrześniowych meczach reprezentacji w ramach Ligi Narodów. Nowy twór UEFA w tym roku zyskał na znaczeniu: dwóch najlepszych zwycięzców grup, którzy nie osiągną pierwszego lub drugiego miejsca w eliminacjach do Mistrzostw Świata, uzyskają wstęp do meczów barażowych o kwalifikację na katarski mundial. Styl gry Polaków w meczach z Holandią oraz Bośnią i Hercegowiną nie zasługuje na komentarz. Nie widać ani ładu ani składu, podobnie jak w początkowych meczach za czasów trenera Smudy. Wyniki są lepsze od gry: porażka „zaledwie” 0:1 z Holandią i wymęczone zwycięstwo 2:1 na bośniackiej ziemi może pozwolą pozostać w pierwszej dywizji Ligi Narodów. Na EURO to jednak nie wystarczy. Jeśli nie będzie radykalnych zmian w październikowych i listopadowych spotkaniach, to pierwsze mecze eliminacji MŚ rozgrywane w marcu mogą być nieprzyjemnym, zimnym prysznicem. Tylko straconej szansy będzie żal.
Bunt w bańce Stany Zjednoczone przodują w niechlubnej statystyce liczby zakażeń i zgonów na COVID-19, zatem nie może dziwić, że powrót prestiżowych lig musiał być połączony z zachowaniem najbardziej
październik 2020
/ sprawna reanimacja sportowego świata
restrykcyjnych norm sanitarnych. NBA i NHL wróciły do gry w tak zwanej bańce – koszykarze rozgrywali mecze w parku Disneya na Florydzie, a hokeiści, w zależności od lokalizacji ich drużyny, w kanadyjskich Edmonton i Toronto. Z kolei zespoły MLB oraz w NFL pozostały na znanych im boiskach. Ponadto, w rozpoczynającym się we wrześniu sezonie NFL część futbolistów, w zależności od decyzji władz stanowych, będzie mogła liczyć na wsparcie kibiców z trybun. Oczywiście na arenach sportowych nie dało się uciec od wydarzeń, które wstrząsnęły USA. Protesty po śmierci George’a Floyda i ruch Black Lives Matter zostały wsparte przez ligi, szczególnie NBA, która jest najchętniej oglądana przez społeczność afroamerykańską. Na parkietach pojawiły się czarne bandy z napisem „Black Lives Matter”, na koszulkach graczy w miejscu nazwisk mogliśmy zobaczyć slogany, a przed meczami koszykarze klęczeli w trakcie odgrywania hymnu narodowego. Mało brakowało, by wszystkie rozgrywki zostały odwołane. I to nie z powodu wirusa. 26 sierpnia, po postrzeleniu Jacoba Blake’a, zawodnicy NBA, WNBA, MLB i MLS odmówili wyjścia na boisko, podobnie jak tenisistka Naomi Osaka biorąca udział w turnieju w Cincinnati. Całkowite odwołanie sezonu wisiało na włosku, jednak po negocjacjach i dwudniowej przerwie wrócono do gry. Największe sportowe emocje w NBA wzbudziła seria meczów pomiędzy Los Angeles Clippers i Dallas Mavericks. Gra jak z nut 21-letniego Słoweńca Luki Dončicia nie wystarczyła drużynie z Dallas do awansu do półfinału Konferencji Zachodniej. Zawzięta walka toczyła się również w meczach Boston Celtics z Toronto Raptors. Do wyłonienia zwycięzcy potrzebne było siedem spotkań, a najlepsza ostatecznie okazała się ekipa z Bostonu. W NHL do najlepszej czwórki rywalizującej o Puchar Stanleya dostały się drużyny Tampa Bay Lightning, New York Islanders, Vegas Golden Knights i Dallas Stars. Tenis znajdował się w najgorszej sytuacji. Organizacja wydarzeń sportowych z międzynarodową obsadą, ponadto odbywających się na całym świecie nie jest dobrym pomysłem podczas pandemii. Novak Djoković, sprzeciwiający się 5G i negujący istnienie koronawirusa, zdecydował się na stworzenie własnych rozgrywek Adria Tour. Składający się z pięciu turniejów cykl na bałkańskich kortach, przy pełnych trybunach, zakończył się w połowie drugiej części. W trakcie meczów w chorwackim Zadarze okazało się, że większość graczy zachorowała na koronawirusa – w tym sam Djoković i jego żona. Serb chciał poprawić sobie humor zwycięstwem w wielkoszlemowym turnieju US Open. Przy nieobecności Rogera Federera i Rafaela Nadala wydawał się faworytem. Jednak fortuna nie sprzyja w tym roku światowemu numerowi 1. Mecz czwar-
60–61
tej rundy; Djoković–Carreno Busta. Hiszpan zaczyna nabierać wiatru w żagle po drobnej kontuzji Serba. Wygrywa seta i doprowadza do stanu 6-5 w pierwszym secie. Serb wyciąga zapasową piłkę z kieszeni i uderza ją w kierunku tylnej bandy. Piłka trafia sędzię liniową w gardło, dochodzi do duszności. Dyskwalifikacja. Nieprawdopodobny cykl zdarzeń dziejących się zaledwie w ciągu chwili. Również finały cechował niezwykły przebieg – zarówno Naomi Osaka, jak i Dominic Thiem przegrywali na początku swoich spotkań. Nikt nie dawał im większych szans na zwycięstwo. Japonka i Austriak zdołali jednak zdobyć wielkoszlemowe tytuły.
Naomi Osaka (po lewej) – fot. Wikipedia Commons
SPORT
GT3, w których z kolei nie chce jeździć Polak. Formuła 1 oddala się coraz bardziej – może skończy się na Formule E? Ta futurystyczna seria zdecydowała się na rozstrzygnięcie tegorocznego sezonu w nietypowy sposób. Sześć ostatnich wyścigów odbyło się na torze Tempelhof, w trzech różnych konfiguracjach. Zwycięski okazał się Antonio Felix da Costa. W połowie czerwca wróciły rozgrywki cieszące się największą średnią frekwencją w naszym kraju, czyli żużlowa ekstraliga. Do play-offów awansowały Fogo Unia Leszno, Moje Bermudy Stal Gorzów Wielkopolski, Betard Sparta Wrocław i RM Solar Falubaz Zielona Góra. Do ligi wróci drużyna z Torunia, która prowadzi w tabeli niższego poziomu rozgrywkowego, gdzie postanowiono rozegrać wyłącznie rundę zasadniczą. Do I Ligi spadnie PGG ROW Rybnik. Zawody Speedway Grand Prix organizują cztery miasta: Wrocław, Gorzów, Praga i Toruń. Na każdej arenie najlepsi żużlowcy świata zagoszczą dwukrotnie.
Tour de Covid Czarne złoto – Mercedes, opony, żużel Lewis Hamilton również aktywnie angażował się w ruch Black Lives Matter. Skłonił swoją ekipę, Mercedesa, do przemalowania bolidu z tradycyjnego srebrnego na czarny. Z jego inicjatywy część kierowców klęczała przed wyścigami, nie wszyscy przyłączyli się jednak do akcji. Co warto dodać, Brytyjczyk znów święcił triumfy – nawet pęknięta opona nie przeszkodziła mu w zakończeniu wyścigu na torze Silverstone na pierwszym miejscu. W absolutnej dominacji (choć jego pozycja lidera w klasyfikacji generalnej jest niezagrożona) przeszkodziły mu jedynie kary sędziowskie i błędy zespołu. Dzięki jednemu z nich niespodziewane zwycięstwo odniósł Pierre Gasly. Francuz za kierownicą Alpha Tauri miał za sobą trudne dwa lata. Fiasko w Red Bullu, relegacja do słabszej ekipy oraz śmierć kolegi – Anthoine’a Huberta – odbiły się na młodym kierowcy. Zwycięstwo w bolidzie ustępującym osiągami czołówce robi wrażenie, szczególnie na najszybszym torze w kalendarzu. Formuła 1 jesienią odwiedzi wiele miejsc, na których zwykle się nie pojawiała, jak włoskie Mugello czy Imola. A co tam u Roberta Kubicy? Niestety Polak zajmuje w DTM miejsca, do których przyzwyczaił nas podczas jazdy w Williamsie. Błędy zespołu w pit-stopach, najsłabszy samochód i inne problemy rzutują na karierę Polaka. Najlepszym symbolem posuchy i obniżonych oczekiwań była radość kibiców po zdobyciu jednego punktu na wyścigu w Assen. Przyszłość Kubicy jest nieznana, tak samo jak przyszłość DTM. Po zakończeniu obecnego sezonu myśli się o zmianie na auta
Z przesuniętym kalendarzem borykają się również kolarze. Co prawda Tour de Pologne odbył się w tradycyjnym terminie, ale został skrócony do pięciu etapów. Na początku pierwszego z nich doszło do poważnego wypadku. Na finiszu Holender Dylan Groenewegen walczył ze swoim rodakiem Fabio Jakobsenem, spychając go na barierki. Jakobsen przeleciał przez płot, uderzając na mecie w sędziego oraz słup reklamowy. Lekarze przez wiele godzin walczyli o jego życie, na szczęście z udanym pozytywnym skutkiem. Groenewegen został zdyskwalifikowany, cały wyścig wygrał zaś Belg Remco Evenepoel. Na przełomie sierpnia i września zorganizowano Tour de France. Na francuskich trasach stawił się jeden Polak, Michał Kwiatkowski, który wrócił z wyścigu z etapowym skalpem. Więcej naszych reprezentantów pojawiało się na licznie organizowanych w rodzimym kraju mityngach. Memoriały Janusza Kusocińskiego, Wiesława Maniaka i Kamili Skolimowskiej – organizacja tych imprez i forma polskich lekkoatletów pokazały, że Polska lekkoatletyką stoi. Oby tak było też za rok w Tokio. Na to samo liczą również siatkarze, którzy niestety nie mieli okazji na uczestnictwo w oficjalnych turniejach – ze względu na pandemię wszystkie zostały odwołane. Oba sparingi z Niemcami skończyły się zwycięstwami Polaków. Jak będzie w przyszłym roku? Czy igrzyska w Tokio się odbędą? Czy rozgrywki ligowe zostaną dokończone w planowany sposób, a nie zostaną nagle przerwane jak w tym roku? Wiele pytań stoi przed sportowcami i kibicami. Najważniejsze jest to, by wszyscy przeszli przez ten okres w pełni zdrowi. Sport nie takie burze widział. Zawsze jednak wychodził z nich obronną ręką. 0
varia /
Varia Polecamy: 62 TEchnologie i społeczeństwo Zasymulować marzenia Kompurerowe gry symulacyjne
66 3po3 Co nas złości, co nas frustruje fot. Agata Wiśniewska
Życie codzienne w krzywym zwierciadle
68 gry Gamescom i devcom w czasie pandemii Targi gier w świetle COVID-19
Piekło postmodernisty To m a s z Dwoja k perujemy archetypami (czasami nawet znając kilka sprzecznych). Dzieciństwo – czas niewinności i idyllizmu (ewentualnie rodzenia się traum). Młodość – czas buntu i definiowania siebie. Dorosłość – spoważnienie, ref leksja nad sobą sprzed lat. Archetypy i schematy ułatwiają poruszanie się po życiu. Ich znajomość jest właściwie synonimem doświadczenia. Jednocześnie archetypy wydają się zbyt uniwersalne w stosunku do indywidualnych przeżyć. Jako uproszczenia z definicji nie pasują do zniuansowanych sytuacji. Wiemy, jak wygląda coś typowego, jednak nie indywidualnego. Przecież każdy jest wyjątkowy! Jakże ogromny dysonans można poczuć, gdy uderza nas świadomość, że działa się w sposób przewidywalny, archetypiczny. W taki, że gdyby przedstawiałby to film albo książka, to uznalibyśmy, że autor nie zniuansował wystarczająco postaci i poszedł po linii najmniejszego oporu. Można się buntować. Proszę bardzo, jak James Dean w Buntowniku bez powodu czy jak francuscy studenci w maju 1968 r. Schematy czekają, żeby wprowadzić je w życie po raz kolejny.
O
Dysponujemy różnymi słowami, obrazami i metaforami, ale idee pozostają te same.
Być może trzeba zaakceptować, że działamy tak samo jak nasi przodkowie. Mamy te same problemy i przemyślenia, a zmienia się co najwyżej technologia, z której korzystamy. Każdą naszą myśl, każde nasze zachowanie ktoś już zdążył przeżyć i opisać lub nawet sfilmować. Dysponujemy różnymi słowami, obrazami i metaforami, ale idee pozostają te same. Takie stwierdzenie nie musi być jednak deprecjonujące wobec współczesnych społeczeństw – skoro nasze przeżycia nie są wyjątkowe, to wyjątkowe nie są także te, które dotychczas za takie uważaliśmy. Dwunastogodzinna podróż samochodem – w czasie której było wiele wzlotów i upadków, a nasz pojazd prawie wyrzuciło z drogi – może być taką samą metaforą życia jak Odyseja. Wprawdzie znana tylko paru znajomym, a nie miliardom osób, i opowiedziana z mniejszym kunsztem. Czy piszący te słowa zwariował? Pewnie tak. Gdzie podróżom naiwnych dwudziestolatków do klasyki literatury. Ale gdyby nie cechowała go samoświadoma ironia, to wykrzyknąłby na zakończenie, że każdy z nas jest archetypem. 0
październik 2020
TECHNOLOGIA I SPOŁECZEŃSTWO
/ symulatory
Wikipedia Commons
Czy leci z nami pilot?
Zasymulować marzenia Dążeniem ludzkości od zamierzchłych czasów było podbicie lądów, dróg i przestworzy. W momentach, gdy dla zwykłych śmiertelników było to niemożliwe bądź niedostępne, uciekano się do wyobraźni. Zwykłej, dziecięcej wyobraźni. Żyjemy w czasach, w których możemy wzmocnić te złudzenia bodźcami graficznymi i dźwiękowymi. Witajcie w epoce symulatorów. T E K S T:
a lecę, nie spadam – wypowiedzenie tych słów grającym w Microsoft Flight Simulator nie przyjdzie zbyt prędko, chyba że włączą opcję autopilota. Produkcja Microsoftu pozwalała przemierzać niebo od 1982 r., gdy powstał Microsoft Flight Simulator 1.0. Do pierwszych edycji symulatora dodawano instrukcje obsługi grubsze od dwóch tomów Lalki razem wziętych – seria od zawsze stawiała na realizm. Najnowsza wersja, wydana w sierpniu bieżącego roku, oprócz autentycznej fizyki lotu stawia również na grafikę. Na podstawie zdjęć satelitarnych pochodzących z innej usługi amerykańskiego giganta czyli Binga, zdecydowano się na odwzorowanie całego globu. Efekt działania algorytmów stojących za przeniesieniem płaskich zdjęć na trójwymiarową powierzchnię czasami jest zaskakujący, o czym może świadczyć 212-piętrowy budynek w centrum Melbourne, który w rzeczywistości ma jedynie dwie kondygnacje. Nie zdecydowano się na tworzenie animacji katastrof lotniczych, rozbicie maszyny skutkuje tylko komunikatem na ekranie. Wrażenie robią ręcznie stworzone obiekty, jak na przykład Pałac Kultury i Nauki.
J
62–63
SEBASTIAN MURASZEWSKI
Latanie (nie) dla każdego Chęć podziwiania pięknych widoków skłoniła do pobrania 150GB wiele osób, w sporej części nie będących fanami gatunku symulatorów. Microsoft chwali się milionem graczy, którzy uruchomili produkcję dwa tygodnie po premierze – do komfortowej gry niezbędne jest szybkie połączenie internetowe, 16 GB R AM, procesor z wysokiej półki cenowej i dobra karta graficzna. Najtańsza wersja Microsoft Flight Simulator kosztuje prawie 300 zł, jednak nie oznacza to, że za grę trzeba płacić tak wysoką cenę. MFS znalazł się od razu w ofercie Xbox Game Pass PC, a dostęp do tej usługi można uzyskać za znacznie mniejsze pieniądze. Tym, którzy nie mają tyle miejsca na twardym dysku bądź którym konfiguracja komputera nie pozwala na płynne loty, musi wystarczyć Microsoft Flight Simulator X. Do największych konkurentów amerykańskiej produkcji należy X-Plane 11. Osobom, które nie chcą wydać ani grosza na ćwiczenie pilotażu, poleca się symulator lotu w Google Earth lub GeoFS. Jeśli chcemy latać „na poważnie”, warto zain-
westować w oddzielny sprzęt, czyli joystick. W tym przypadku musimy jednak liczyć się z kosztem rzędu kilkuset złotych.
Wsiąść do pociągu byle jakiego Wielu studentom dojeżdżającym na uczelnię z odległych rejonów Polski może w tym semestrze brakować jazdy pociągiem, szczególnie że większość szkół wyższych decyduje się na prowadzenie zdalnego trybu nauczania. Pustkę tę mogą wypełnić symulatory maszynisty pociągu. Który program nadaje się najlepiej do podróży na ekranie komputera między jednym a drugim wykładem na MS Teams? Moim zdaniem Train Sim World lub Train Simulator. Obie produkcje ukazują się rokrocznie, obie aktywnie rywalizują w jak najwierniejszym oddaniu zawodu maszynisty oraz w kategorii „najdroższa gra komputerowa w historii”. Wybór tras i nowych parowozów oraz lokomotyw sprzedawanych oddzielnie jako dodatki liczony jest w setkach. Oczywiście wszystko w swojej cenie. Train Simulator 2020 w ostatecznej wersji, z wszystkimi płatnymi dodatkami (z ang. DLC) wy-
symulatory /
danymi przez producenta kosztuje 33 tys. zł, Train Sim World 2020 z całą zawartością to koszt „tylko” 9 tys. zł. Oczywiście, tak jak w przypadku aeroplanów, można oddać się szaleństwom w pojazdach szynowych zupełnie za darmo. Albo przynajmniej ich namiastce. MaSzyna to polski symulator pociągów. Dwudziestoletnia produkcja opiera się praktycznie na pracy pasjonatów kolejnictwa. To oni tworzą nowe lokomotywy, wagony i trasy, nie pobierając za to żadnego wynagrodzenia. Gra zawiera około 150 scenariuszy opartych na prawdziwych zadaniach motorniczego – ukończenie niektórych potrafi zająć nawet sześć godzin. Dla jesieniar również znajdzie się coś wyjątkowego – możliwość zmiany pory roku. Oprócz MaSzyny, ci, którzy nie chcą wydawać ani złotówki na pociągowe symulacje, mogą wybrać Train Drivera 2. A co, jeśli z szyn chcemy przerzucić się na drogi? Fani asfaltu też znajdą coś dla siebie. Bus Simulator 18 pozwala na zwiedzenie kilku miast za kierownicą Mercedesa, Setry, MANa czy IVECO. Oczywiście napotykają nas wyzwania, z jakimi codziennie stykają się kierowcy autobusów komunikacji miejskiej, takie jak niesforni pasażerowie, puszczający zbyt głośną muzykę uczniowie lub jadący na gapę. Królem gatunku na polskim rynku pozostaje jednak Der Omnibussimulator 2. Nazwa może budzić u niektórych grozę i niemiłe wspomnienia z lektoratów, dlatego częściej używa się skrótowca OMSI 2. Podstawowa wersja niemieckiego symulatora miała na celu wierne odwzorowanie komunikacji autobusowej z lat 1986–94 z berlińskiej dzielnicy Spandau. Dodatkowo pojawiły się DLC z innymi niemieckimi miastami i autobusami – kupno ich wszystkich może kosztować nawet ok. 3 tys. zł. Ale prawdziwą popularność w naszym kraju gra zyskała dzięki społeczności pasjonatów. Podobnie jak w przypadku MaSzyny, hobbyści zaczęli tworzyć w symulatorze polskie miasta i pojazdy znane z naszych dróg. Kilka ruchów myszki i już możemy jeździć po poszczególnych liniach w takich miejscowościach, jak Warszawa, Szczecin czy Wrocław.
Moja wielka ciężarówka ma 48 ton Pozostajemy na drogach, ale zajmiemy się teraz przewozem towarów – i to po całej Europie. Nic nie jest w stanie tak oddać wrażeń z jazdy ogromnym pojazdem jak Euro Truck Simulator 2. Zaczynamy, zarabiając pieniądze drobnymi przewozami, by potem móc sobie pozwolić na kupno własnej ciężarówki oraz założenie firmy transportowej. Relaksująca, odprężająca zabawa potrafi się w jednym momencie zamienić
TECHNOLOGIA I SPOŁECZEŃSTWO
w nerwowe klikanie przycisku bądź kręcenie kierownicą w trakcie manewrów na parkingu. W podstawowej wersji gry dostępne są trzy polskie miasta, ale po wykupieniu dodatku Going East można rozszerzyć mapę o 15 innych. Inne DLC poświęcone są krajom bałtyckim, terenom Morza Czarnego i Półwyspowi Iberyjskiemu. Ceny nie są tak wygórowane jak w przypadku wcześniej wymienionych symulatorów. Jeśli potrzebujemy jeszcze więcej realizmu, zawsze możemy ściągnąć dodatek Promods, które dodaje trasom lokalnego kolorytu. SCS Software wydał również coś dla entuzjastów tras za oceanem. American Truck Simulator jest kalką ETS2, tyle że zamiast europejskich krajów przemierzamy kolejne stany.
Szybkość, jestem szybki Niektórym osobom czytającym ten artykuł jazda z ogranicznikiem prędkości i zgodnie z przepisami ruchu drogowego może się wydawać nużącą aktywnością. Na to też jest metoda: simracing. Sporty motorowe zdobyły dużą popularność w naszym kraju po sukcesach Roberta Kubicy. Obecnie ta dyscyplina przeżywa renesans po jego powrocie do wyścigów na torach. Tutaj drobna uwaga: do symulatorów nie zaliczają się takie produkcje jak Need for Speed, Forza Motorsport/Horizon, Gran Turismo czy oficjalna gra Formuły 1, seria F1 od Codemasters. Powyższe gry mają na celu jak najlepszą rozrywkę, a nie realizm. Najpopularniejszym symulatorem jest Assetto Corsa. Stworzona przez włoskich programistów, w podstawowej wersji kosztuje 15 zł. Warto kupić edycję Ultimate z wszystkimi DLC za 30–40 zł. Solą gry jest realistyczny model jazdy i multum modów, czyli zewnętrznych dodatków. Na stronie RaceDepartment można znaleźć nowe tory (w tym Tor Poznań) oraz samochody. Z tej zawartości niejednokrotnie korzystają ligi on-line, w których odnajdzie się każdy, niezależnie od swojego poziomu czy ilości wolnego czasu. Poza tym, warto pobrać Content Manager i SOL, czyli dodatek z efektami pogodowymi stworzony przez internautów. Deszcze niespokojne i burze znalazły się z kolei w Assetto Corsa: Competizione. W przypadku tej gry wymagany jest lepszy komputer, o zewnętrznych dodatkach również możemy zapomnieć. Ale nigdzie indziej nie znajdziemy tak dobrze odwzorowanych samochodów wyścigowych z kategorii GT3 (i GT4, jeśli dopłacimy za dodatek). rFactor pozostaje legendą wśród grona polskich simracerów. Symulator wydany za czasów pierwszej „kubicomanii” cały czas znajduje grono swoich miłośników. Licząca 15 lat
produkcja może być odpychająca pod względem grafiki, jej następca nie zdołał jednak podbić serc w tym samym stopniu co gra z bolidem BMW lub Renault na okładce. Dobrą darmową opcją jest Raceroom Racing Experience, gdzie bez wydania ani grosza można przejechać się kilkoma samochodami na paru trasach, z kolei reszta zawartości gry dostępna jest wyłącznie w dodatkach, jak chociażby sezon 2020 serii DTM, gdzie obecnie jeździ Robert Kubica. Na drugim końcu skali mamy iRacing. Nie dość, że co miesiąc trzeba opłacać abonament w wysokości 12 dol., to w podstawowej wersji gry aut mamy jak na lekarstwo – podobnie jak torów. Bez dodatkowych opłat weźmiemy jedynie udział w serii Mazda MX5. Każdy pojazd kosztuje 12 dol. a tor 15. Jeśli skoncentrujemy się na wzięciu udziału w zawodach GT3, musimy poświęcić na to 700–800 zł, nie licząc abonamentu. Ale możliwość spotkania na serwerach kierowców takich jak Lando Norris czy Max Verstappen przyciąga do tej produkcji bez względu na koszt.
Za jakość trzeba płacić Co prawda do symulacji można używać klawiatury i myszki lub gamepada, ale pełnia wrażeń jest możliwa do uzyskania tylko przy pomocy kierownicy. Najtańszy model, który to umożliwia, Logitech Driving Force GT nie jest już produkowany, a używane egzemplarze można kupić za jedynie 300 zł. Dobrym wyborem są Logitech G29 i Thrustmaster T150/TMX. Oba modele mają swoich sympatyków, jednak bardziej skomplikowany mechanizm zastosowano w Thrustmasterze. Dodatkowo w przypadku tej kierownicy bardziej opłaca się kupić wersję Pro z pedałami T3PA. Normalna cena sprzętów to około 1000 zł, ale na przecenach na Amazonie, na przykład z okazji Czarnego Piątku, sprzedawane są po 600–700 zł. Powyżej 1000 zł kosztują Logitech G293 i Thrustmaster T300. Wyższa półka cenowa to już modele firmy Fanatec. Przy zakupie kierownicy warto zwracać uwagę na jej kąt obrotu (co najmniej 360 stopni) i Force Feedback, który pozwala oddać wrażenia z jazdy pojazdem poprzez ruchy i wibracje. Na początku naszej przygody z symulatorami nie musimy ponosić żadnych kosztów, jednak wraz z rozwojem hobby szybko może się okazać, że potrzebujemy lepszego sprzętu bądź nowszej gry. Mimo wszystko ewentualne koszty będą ułamkiem tego, ile wydalibyśmy w rzeczywistości. Kto wie, być może symulatory pomogą nam w zostaniu pilotem, maszynistą lub kierowcą zawodowym w przyszłości? Spełnienie marzeń i zwykła życiowa radość jest bezcenna. 0
październik 2020
/ dlaczego blackout na Białorusi był możliwy?
Czerwone światło Tematem w ostatnich czasach zdecydowanie nieschodzącym nam z ust oraz nieznikającym z mediów (co zresztą widać po czytanym przez Ciebie, Drogi Czytelniku, wydaniu MAGLA) są sierpniowe wybory prezydenckie na Białorusi, a także trwające od ogłoszenia ich wyników protesty. Pomimo tego że przez odcięcie na terenie Białorusi połączenia z internetem dostęp do informacji na ten temat został ograniczony. T E K S T:
M i c h a ł W r zo s e k
edialne zainteresowanie nie jest tu niczym dziwnym – w końcu jest to wydarzenie bezprecedensowe, przynajmniej w kraju nad Niemnem, Dnieprem i Prypecią. Bezprecedensowa liczba osób na ulicach miast naszego wschodniego sąsiada, także tych do tej pory przychylnych Łukaszence, bezprecedensowy sprzeciw wobec oficjalnych wyników wyborów, bezprecedensowe próby ukrycia wszelkich alternatywnych danych – przez bezprecedensowe ograniczanie dostępu do ogromnego arsenału informacji, jakim jest internet. A może to bezprecedensowy sabotaż z zewnątrz, mający godzić w zaufanie Białorusinów do rządu? Co tu jest prawdą? Zapewne dwa pierwsze stwierdzenia można uznać za prawdziwe, choć celem tego tekstu nie jest liczenie demonstrantów i roztrząsanie tematów politycznych – kto, co i czy na pewno. Niemniej pozostałe kwestie da się równie prosto rozstrzygnąć – nie jest to pierwszy przypadek odcięcia się kraju od świata czy mocnego ograniczenia łączności, a także bez dwóch zdań nieprawdziwą jest podawana oficjalnie w tym kraju wiadomość, jakoby za zanikami sieci stali Polacy czy Litwini. Dlaczego? O tym później.
M
Sieć wolności? Kwestia internetu u naszego wschodniego sąsiada ma dość długą i ciekawą historię. Pomimo prób cenzury sieci poprzez choćby dekret z 2012 r., pozwalający jedynie białoruskim podmiotom zlokalizowanym na terenie Białorusi na świadczenie usług internetowych, Internet pozostawał jedynym względnie niezależnym źródłem informacji, trudniejszym do ocenzurowania od tra-
64–65
dycyjnych mediów. W przeciwieństwie do choćby dużo bardziej restrykcyjnych w tym temacie Chin, na Białorusi można było korzystać z Facebooka, Twittera, YouTube’a czy też Google’a. Internet stał się i coraz bardziej staje się rzeczywistością równoległą do tej „prawdziwej”. Choć niewątpliwie te dwa światy przenikają się ze sobą i odciskają na sobie nawzajem spore piętno (łatwo przecież kogoś skompromitować postami sprzed kilku lat, a kompromitacja ta nie kończy się na granicy świata wirtualnego i fizycznego), to światowa sieć rządzi się w dużej mierze swoimi prawami, na które rządy mają dość ograniczony wpływ. W końcu po portalach nie biegają funkcjonariusze OMON-u z pałkami. Nawet jeśli za twoją działalność blogerską może grozić ci więzienie – prawdopodobieństwo skończenia w nim jest o wiele mniejsze niż w przypadku jawnej działalności w świecie fizycznym.
Niewielu przekonuje już stabilność, bezpieczeństwo oraz względna równość ekonomiczna i dobrobyt, którymi chlubi się obecna władza. Nie zdążyli przywyknąć Dominacja ludzi młodych w przestrzeni internetowej jest zjawiskiem ogólnoświatowym i nie inaczej sytuacja ma się na Białorusi. Dekadę temu największą grupę tamtejszych użytkowników sieci stanowiły osoby, które dziś mieszczą się w przedziale wiekowym
27-28 lat (ok. 38 proc.). Pokolenie niepamiętające władzy innej niż w osobie Łukaszenki jest równocześnie wystarczająco młode, by nadal odczuwać młodzieńczy idealizm – najstarsi dopiero skończyli trzydziestkę – a wystarczająco dojrzałe, by próbować wziąć sprawy ojczyzny w swoje ręce. Niewielu przekonuje już stabilność, bezpieczeństwo oraz względna równość ekonomiczna i dobrobyt, którymi chlubi się obecna władza. Częściej odstraszają ich różne skandale i świństwa, które wyszły spod jej ręki. Źródłem wiedzy na ten temat jest dla nich głównie internet – przykładem tego niech będzie choćby wyjątkowo popularny film z 2019 r. pod tytułem Łukaszenka. Materiały karne, obejrzany niemal 2 mln razy w ciągu dwóch tygodni po premierze. Jego tematyka była wcześniej w zasadzie tajemnicą poliszynela, dlatego dla wielu niepamiętających przedstawionych w nim wydarzeń mogła okazać się szokiem (na marginesie – nie muszę chyba dodawać, że ze strachu przed groźbą więzienia, NEXTA – twórca dokumentu – musiał uciec za granicę). Młodych nęcą również demokracja i wolność słowa, które widzą i o których czytają w mediach społecznościowych. Choć bez wątpienia wielu starszych Białorusinów również ma podobne marzenia o bardziej liberalnej rzeczywistości, paradoksalnie to dzisiejsi dwudziestoparolatkowie nie zdążyli do „łukaszenkizmu” przywyknąć.
Czerwone światło Czy oznacza to, że reżim utracił przestrzeń internetową na rzecz obcych wpływów oraz rodzimych opozycjonistów, chowających się w eterze ogólnoświatowej sieci? Bynajmniej –
rys. Aleksandra Morańda
TECHNOLOGIA I SPOŁECZEŃSTWO
naiwnym byłoby myślenie, że rząd nie stara się dotrzeć do swych obywateli także za pomocą tego medium. Choć próby odcięcia społeczeństwa od reszty cyberświata na dłuższą metę okazały się nieskuteczne, to Łukaszenka wraz z poplecznikami ma w talii potężną kartę, jaką jest mniej lub bardziej bezpośrednia kontrola nad białoruską telekomunikacją za pomocą państwowego monopolisty, Biełtelekomu. Władza u naszego wschodniego sąsiada nie jest ignorantem w dziedzinie technologii, co pokazuje choćby założenie w 2005 r. w Mińsku swoistego odpowiednika Doliny Krzemowej. Białoruski Park Wysokich Technologii w 2018 r. był domem dla 388 firm zatrudniających ponad 30 tys. pracowników, a wartość jego eksportu przekroczyła 1,4 mld USD. Niewątpliwie jest on jednym z najważniejszych powodów do dumy prezydenta. Zresztą, odcięcie użytkowników od sieci jest teoretycznie wykonalne również w Polsce. Wymagałoby to odpowiednich regulacji prawnych, jednakże sam proces nie jest niczym zbyt skomplikowanym. Zakłócenie działania internetu, czyli, jak sama nazwa może wskazywać, sieci połączonych ze sobą przy pomocy routerów, wymaga zablokowania punktów wymiany ruchu, „skrzyżowań” pomiędzy różnymi sieciami. Uczynienie tego spowoduje, że użytkownicy jednej nie będą mieli dostępu do usług oferowanych z drugiej strony „skrzyżowania” – a nawet do „swoich”, które opierają się na elementach pochodzących z drugiego krańca internetu. W praktyce oznacza to stracenie łączności z większością świata, poza swym lokalnym cybersąsiedztwem. Wystarczy zatem państwowy nakaz
TECHNOLOGIA I SPOŁECZEŃSTWO
dla operatorów telekomunikacyjnych, władających punktami wymiany ruchu, by ci filtrowały ruch – zapaliły czerwone światło – aby dany kraj tymczasowo zniknął z wirtualnej mapy świata. W przypadku Białorusi wdrożenie takiej decyzji administracyjnej z podanych wcześniej przyczyn nie jest niczym zbyt skomplikowanym.
Precedensy i kontrrewolucja Czy ktokolwiek ma nadal wątpliwości, że może zniknięcie dostępu do internetu za naszą wschodnią granicą nie jest mimo wszystko sprawką chcącego zdetronizować Łukaszenkę Zachodu? Nawet w kontekście zupełnego braku reakcji rządu na sabotaż zasadniczo podlegających mu usług przez obce siły, zupełnego braku podobnych zdarzeń w tym czasie poza granicami kraju, czy też ministerialnego nakazu blokady siedemdziesięciu informacyjnych stron pod koniec sierpnia? Jeśli tak, być może przekonującymi okażą się precedensy z innych krajów. Nie ma w końcu lepszej metody na zmylenie niesfornego ludu niż odcięcie im ścieżki komunikacji, ani lepszego sposobu na oszczędzenie zagranicy smutnych widoków z ulic twego państwa niż odgrodzenie się od reszty (wirtualnego) świata. Podobne metody zastosowane zostały prawie dekadę temu w czasie protestów w Egipcie przeciwko rządom Hosniego Mubaraka, a także trochę później w trakcie wojny domowej w Syrii – wielokrotnie, z reguły w okresie bardziej intensywnych starć pomiędzy siłami rządowymi i rebeliantami. Działo się to w różnych celach, zazwyczaj miało to jednak jeden wspólny mianownik – odcięcie od informacji
– czy to komunikujących się ze sobą uczestników zamieszek, czy też zagranicy. W pierwszym przypadku odcięcie miało charakter totalny – jakiekolwiek połączenie z siecią było możliwe jedynie dzięki dobroduszności francuskiego operatora oraz połączeniom typu dial-up (czyli innymi słowy, łączeniu się z serwerem dostępowym za pomocą modemu telefonicznego przez zadzwonienie na odpowiedni numer). Choć na Białorusi blokada nie była aż tak „surowa”, bo założona na poziomie filtracji DNS (DNS łączy adres IP z nazwą domeny, a jego „filtracja” polega na odcięciu niechcianych treści przez zablokowanie adresu IP do którego są przypisane domeny lub vice versa, a stosuje się ją także na co dzień, np. do walki ze złośliwymi linkami), a rosyjski komunikator Telegram dzięki swej dostępności stawał się symbolem sprzeciwu wobec władzy, nietrudno zauważyć pewną prawidłowość. Nie jest nią zdecydowanie zmasowany atak hackerski. Abstrahując od bieżących tematów, Internet niewątpliwie stał się integralną częścią współczesnego życia – chyba niewielkim ryzykiem obarczone będzie stwierdzenie, że dzisiejszy świat nas od niego uzależnił. Przypadek Białorusinów, często niemogących wykonywać swej pracy, może stanowić pewnego rodzaju przypomnienie, by zastanowić się nad tym, jak zmieniłoby się nasze życie i jak ciężko byłoby się do nowej–starej sytuacji przyzwyczaić, gdyby ktoś nagle odciął nas od sieci. Nawet tylko tymczasowo. Dziś społeczeństwo i technologia są nierozłączne. Być może odcinanie ludzi od sieci to pewnego rodzaju „kontrrewolucja” – niezależnie od tego, czy rewolucja, w którą uderza, jest polityczna czy nie. 0
fot. Wikicommons
dlaczego blackout na Białorusi był możliwy? /
październik 2020
3PO3
/ z przymrużeniem oka
mam dość ludzi, chcę tylko jeść kolendrę
Co nas złości, co nas frustruje Ludzie są irytujący, a rzeczy martwe – złośliwe. Dużo aspektów życia denerwuje tak po prostu, niezależnie od kategorii. Pozostaje mieć nadzieję, że kiedyś skończy się ten stan i zmartwienie odleci w krainę zapomnienia. Jest czwarta nad ranem. Jeszcze nie poszedłeś spać. W pracy powinieneś być na dziewiątą. W teorii cztery godziny snu. Nie tak źle. Z egzaminów w liceum dostawałeś dwójki przy dwóch godzinach mniej. Pracujesz od miesiąca w tej pracy, nikt cię nie wyrzuci za bycie lekko zaspanym. Zamykasz oczy. Chwilę później znowu je otwierasz. Nieziemko wygodnie się leży. Szybkie ziewnięcie i idziesz do łazienki. Patrzysz na zegarek, który od tygodnia stoi na pralce. Dziewiąta. O tej porze powinieneś być już w pracy. O cholera! O tej porze powinieneś być już w pracy. Ubierasz się w trybie przyspieszonym. Koszula wygląda na kiedyś wyprasowaną. Ujdzie. Szybki dezodorant, zbawieńczy prysznic w sprayu. Najwyżej powiesz, że odcięli ci wodę w całym bloku. O, jeszcze możesz to dodać jako powód swojego spóźnienia. Plan idealny, bez żadnej wady. Już masz wyjść za drzwi, kiedy… Przydałaby się jedna kawka na przebudzenie – w twojej czaszce wybrzmiewa głos, który w tym momencie jesteś gotów uznać za głos rozsądku. Mało czasu – stwierdzasz, patrząc na zegarek zepsutej mikrofalówki. W takim razie rozpuszczalna. Wsypujesz na oko do filiżanki zawartość pojemnika taniej instant. Za dużo. Twoje oczy Cię okłamały. Wysypujesz z powrotem do plastikowego słoika granulat. Za mało. Powtarzasz
ten manewr jeszcze trzy razy, aż wreszcie udaje Ci się satysfakcjonująco zapełnić białe ceramiczne dno brązowymi niby-ziarenkami. Zalewasz więc wodą stojącą od wczoraj. A! – zdajesz sobie sprawę, kiedy woda sięga szczytu czarki – nie zagotowałeś wody. Jest 9.30. Po 40 minutach udaje ci się zrobić filiżankę kawy instant. I od razu przypominasz sobie, dlaczego przestałeś ją pić. Jest ohydna. Nie zamierzając jej dokończyć, zaczynasz odstawiać resztkę na blat. Za szybko, zbyt ochoczo. Twoja lekko wygnieciona koszula jest teraz przyozdobiona brązowym szlakiem. Nie możesz tak pójść do pracy. Masz inne koszule. Co z tego, że nie są wyprasowane. Lepsze to niż nic. Przed wyjściem spoglądasz na zegarek na pralce. Dziesiąta. Idziesz na przystanek tramwajowy. Twój samochód od kilku dni nie ma paliwa i nie masz czasu go teraz zatankowa. Kiedyś przed pracą – ponownie się okłamujesz. Patrzysz na rozkład. Następny autobus za pół godziny. I nagle wibracja w kieszeni. Dzwoni twój znajomy w pracy. Pewnie już twoi koledzy doświadczają furii szefostwa za Twoje spóźnienie. Dzwoni twój znajomy z pracy. Odbierasz pamiętając o swojej wymówce. Hej, chcesz świętować pierwszy dzień weekendu z nami na mieście? No tak. Przecież dzisiaj masz wolne.
Autorka : Wędkarka
Dom, pakowanie się, pakowanie chusteczek Dlaczego wciąż nie ma skutecznej metody walki z katarem? Przydałaby się bańka (nieprzezroczysta), która trzymałaby się na nosie i zbierała, co trzeba. Ale na pewno producenci chusteczek blokują tego typu innowacyjne rozwiązania, razem z producentami proszków do prania – latem alergicy nie wykorzystają długiego rękawa, ale zimą nic nie stoi na drodze między nim a katarem. Płakać można o każdej porze roku. No a dlaczego po płaczu zawsze chce się iść do łazienki? A stalkowanie ludzi na Spotify jest takie niedoprecyzowane, bo widzę piosenkę, której ktoś słuchał przed tą, której słucha teraz, więc nigdy nie widzę tej ostatniej piosenki, tylko przedostatnią. No a jak wyjdę z domu i zostawię tam laptopa, to na telefonie niczego nie sprawdzę.
Droga I czasami nie wiem, czy niektóre rzeczy dotyczą tylko mnie, czy wszyscy tak mają, ale nikt nie mówi, że na przykład denerwuje go, jeśli słowa nie są symetryczne? Jeżeli zobaczyłabym gdzieś reklamę z napisem OBIAD, byłoby to całkiem satysfakcjonujące, ale jeśli już jest napis OBIADY, to nie zachowuje się ta linia symetrii wyrazu, bo z prawej strony jest on dłuższy i cięższy. Może nie każdemu to przeszkadza, ale jeżeli trzeba za długo siedzieć w metrze i patrzeć na podłogę, żeby uniknąć skrzyżowania wzroku z kimś obcym, to można się bardzo dobrze zapoznać z napisem przy drzwiach. Przeżywasz z nim odrobinę za długą chwilę i zauważasz, że liter
66–67
ki nie dzielą się idealnie na pół, więc zaczynasz je w głowie przestawiać i zastanawiasz się, czemu ktoś nie wpadł na tę udoskonaloną nazwę np. sienmes lub simenes. Koszmar kończy się na docelowej stacji. Wychodzi się wtedy na miasto, gdzie porozklejanych jest tak wiele reklam, że dopóki nie skupi się wzroku na żadnej konkretnej, nie wpada się w kompulsywne analizowanie ich.
Cel: spotkanie Może nie jest to denerwujące, ale gdy siedzi grupa ludzi, każda osoba może jednocześnie mówić i pewnie przytrafi się taka sytuacja, że akurat wszyscy wymówią tę samą głoskę np. „a”, ale jest to tylko ułamek sekundy i nigdy tego nie zauważymy (a trochę szkoda). A czynność mówienia sama w sobie jest tak niesłychanie frustrująca! Refleksje mają inny format niż słowa i nie da się w stu procentach przekazać tego, co ma się na myśli (a może pod myślą?), pisząc lub mówiąc. Czasami lepiej pokaże się wnętrze głowy tupiąc nogą, niż opisując, jak nas coś złości. Ubierając koncept w słowa, zdzieramy część jego znaczenia, przez co później przefiltrowana wiadomość może brzmieć na błahą i przesadzoną. Ale oczywiście potrzebne jest wypowiadanie głosów z głowy, bo nie da się wytrzymać, chowając wszystko pod powierzchnią. Trzeba być trochę wędkarzem, żeby wyłowić myśli do skonsumowania albo chociaż aby pokazać: zobaczcie jaka ogromna myśl, ważyła jakieś 150 kilo!
Obrazki: pngimg.com
Autor : ZEGAR
dr Maria Ekes / Mateusz WantuĹ&#x201A;a / wszystko mniamczi, ale Ĺźeby przejebaÄ&#x2021; 70mln na wybory, ktĂłre siÄ&#x2122; nie odbyĹ&#x201A;y...
Kto jest Kim? Mateusz WantuĹ&#x201A;a
PrzewodniczÄ&#x2026;cy SamorzÄ&#x2026;du StudentĂłw SGH
dr Maria Ekes
kierownik w ZakĹ&#x201A;adzie Ekonomii Matematycznej
Miejsce urodzenia: HavĂrov, Czechy Kierunek i rok studiĂłw: globalny biznes, finanse i zarzÄ&#x2026;dzanie, III rok SL Spirit animal: Leonberger Keczup na frytkach czy obok? obok Kawa z cukrem czy bez? fuu, bez
Miejsce urodzenia: Warszawa Prowadzone przedmioty: matematyka, algebra, teoria gier NajwiÄ&#x2122;ksze marzenie z dzieciĹ&#x201E;stwa: Podróş do Wenecji. Wtedy to nie byĹ&#x201A;o
Masz trzy minuty, aby opowiedzieÄ&#x2021; o swoim Ĺźyciu. Co powiesz od razu, a co pominiesz? Jakie masz plany na najbliĹźsze pĂłĹ&#x201A; roku?
Ulubiona ksiÄ&#x2026;Ĺźka/film: TrochÄ&#x2122; trudno mi wybraÄ&#x2021;, ale jednÄ&#x2026; z ulubionych
Co powiem od razu: Nie mam obywatelstwa polskiego, kocham psy (nawet z nimi biegam), uwielbiam gotowaÄ&#x2021; â&#x20AC;&#x201C; w szczegĂłlnoĹ&#x203A;ci makarony. InteresujÄ&#x2122; siÄ&#x2122; stosunkami miÄ&#x2122;dzynarodowymi, zwĹ&#x201A;aszcza rejonem wschodnioazjatyckim. Co pominÄ&#x2122;: Nie mam prawa jazdy, nie lubiÄ&#x2122; paĹ&#x201E;stwa, w ktĂłrym siÄ&#x2122; urodziĹ&#x201A;em, mam bardzo sĹ&#x201A;abÄ&#x2026; pamiÄ&#x2122;Ä&#x2021;. Plany: SpeĹ&#x201A;nianie postulatĂłw wyborczych z kampanii mojego bloku, kolejne eksperymenty kuchni wegaĹ&#x201E;skiej, doĹ&#x201A;Ä&#x2026;czenie do Extinction Rebellion.
takie Ĺ&#x201A;atwe jak teraz... Dodam, Ĺźe udaĹ&#x201A;o mi siÄ&#x2122; je zrealizowaÄ&#x2021;.
CoĹ&#x203A;, co zawsze poprawia mi humor: dobra ksiÄ&#x2026;Ĺźka i kawaĹ&#x201A;ek czekolady ksiÄ&#x2026;Ĺźek (i jednym z ulubionych filmĂłw) jest WĹ&#x201A;adca PierĹ&#x203A;cieni
Ulubiony cytat: PomyĹ&#x203A;lÄ&#x2122; o tym jutro (Scarlett Oâ&#x20AC;&#x2122;Hara) GĂłry czy morze?: Jedno i drugie đ&#x;&#x2DC;&#x160; Ulubiona postaÄ&#x2021; fikcyjna: Nigdy siÄ&#x2122; nad tym nie zastanawiaĹ&#x201A;am, ale gdybym miaĹ&#x201A;a wybieraÄ&#x2021;, to chyba byĹ&#x201A;by to Sam Gamgee, przyjaciel Froda.
Ciekawe miejsce w Warszawie: Stare Bielany, Las BielaĹ&#x201E;ski
w
Dlaczego zdecydowaĹ&#x201A;a siÄ&#x2122; pani na karierÄ&#x2122; nauczyciela akademickiego? DokoĹ&#x201E;cz zdanie: Gdyby nie Esgieh byĹ&#x201A;bym: studentem sinologii.
Jakie jest twĂłj stosunek do nowego loga uczelni? Nikt nie lubi radykalnych zmian, ale kaĹźdy po pewnym czasie siÄ&#x2122; do nich przyzwyczaja .
Jak dostaĹ&#x201A;eĹ&#x203A; siÄ&#x2122; do SamorzÄ&#x2026;du? Polecasz konkretnie jakiĹ&#x203A; projekt? WziÄ&#x2026;Ĺ&#x201A;em udziaĹ&#x201A; w akcji DziaĹ&#x201A;aj w SamorzÄ&#x2026;dzie. Z mojej strony mogÄ&#x2122; poleciÄ&#x2021; kaĹźdemu projekt Chinese-European Partnership for Development.
Jaki jest TwĂłj najwiÄ&#x2122;kszy uczelniany sukces? Zdanie lektoratu z polskiego na 5.
Dlaczego warto angaĹźowaÄ&#x2021; siÄ&#x2122; w şycie uczelni? MoĹźna zdobyÄ&#x2021; tu praktyczne doĹ&#x203A;wiadczenie jeszcze przed rozpoczÄ&#x2122;ciem pracy zawodowej. Dodatkowo, moĹźna dobrze siÄ&#x2122; bawiÄ&#x2021; i poznaÄ&#x2021; wiele ciekawych osĂłb.
Jakie pytanie powinno paĹ&#x203A;Ä&#x2021; w tym wywiadzie, a go nie byĹ&#x201A;o? Czy osoby, ktĂłre dodajÄ&#x2026; Ĺ&#x203A;mietanÄ&#x2122; do spaghetti carbonara powinny iĹ&#x203A;Ä&#x2021; do wiÄ&#x2122;zienia?
JuĹź w dzieciĹ&#x201E;stwie myĹ&#x203A;laĹ&#x201A;am, Ĺźe bÄ&#x2122;dÄ&#x2122; nauczycielkÄ&#x2026;. PoczÄ&#x2026;tkowo miaĹ&#x201A;am byÄ&#x2021; paniÄ&#x2026; od matematyki w szkole podstawowej, potem paniÄ&#x2026; profesor od matematyki w liceum. Po studiach na UW dostaĹ&#x201A;am propozycjÄ&#x2122; zrobienia doktoratu na SGH i tak wyszĹ&#x201A;o, Ĺźe jestem paniÄ&#x2026; doktor od matematyki na naszej uczelni. Z perspektywy czasu myĹ&#x203A;lÄ&#x2122;, Ĺźe dobrze siÄ&#x2122; staĹ&#x201A;o, bo nauczanie studentĂłw jest juĹź czystym przekazywaniem wiedzy, bez koniecznoĹ&#x203A;ci wychowywania.
Gdyby mogĹ&#x201A;a pani zmieniÄ&#x2021; jednÄ&#x2026; rzecz na naszej uczelni, co by to byĹ&#x201A;o? ChciaĹ&#x201A;abym, ĹźebyĹ&#x203A;my my â&#x20AC;&#x201C; nauczyciele akademiccy â&#x20AC;&#x201C; mieli wiÄ&#x2122;kszÄ&#x2026; moĹźliwoĹ&#x203A;Ä&#x2021; zaplanowania z wyprzedzeniem swoich zajÄ&#x2122;Ä&#x2021;. W tej chwili do ostatniego momentu przed rozpoczÄ&#x2122;ciem kolejnego semestru nie mamy pewnoĹ&#x203A;ci, jakie zajÄ&#x2122;cia siÄ&#x2122; odbÄ&#x2122;dÄ&#x2026;, a jakie nie, i tak naprawdÄ&#x2122; w trakcie semestru okazuje siÄ&#x2122; czasem, Ĺźe utworzona grupa staje siÄ&#x2122; mniejsza niĹź wymagany limit. No, ale to sÄ&#x2026; konsekwencje polityki uczelni zapewniajÄ&#x2026;cej, Ĺźe studenci majÄ&#x2026; peĹ&#x201A;nÄ&#x2026; dowolnoĹ&#x203A;Ä&#x2021; w wyborze wykĹ&#x201A;adowcĂłw. A z niÄ&#x2026; trudno polemizowaÄ&#x2021;, bo jest to zapewne jeden z najwiÄ&#x2122;kszych atutĂłw SGH z punktu widzenia studentĂłw.
JakÄ&#x2026; radÄ&#x2122; ma pani dla studentĂłw SGH? Powtarzam czÄ&#x2122;sto na swoich zajÄ&#x2122;ciach, Ĺźe nie wystarczy coĹ&#x203A; policzyÄ&#x2021; (co na ogĂłĹ&#x201A; wiÄ&#x2122;kszoĹ&#x203A;Ä&#x2021; grupy potrafi), ale trzeba jeszcze wiedzieÄ&#x2021;, po co siÄ&#x2122; to liczy i jakie wnioski wynikajÄ&#x2026; z otrzymanego wyniku. A zanim siÄ&#x2122; zacznie liczyÄ&#x2021;, trzeba siÄ&#x2122; zastanowiÄ&#x2021; w jaki sposĂłb to zrobiÄ&#x2021;, Ĺźeby otrzymaÄ&#x2021; odpowiedĹş na zadane pytanie najprostszym moĹźliwym sposobem. Jednym sĹ&#x201A;owem najwaĹźniejsze w tym caĹ&#x201A;ym procesie jest myĹ&#x203A;lenie i ta rada dotyczy nie tylko uczenia siÄ&#x2122; przedmiotĂłw Ĺ&#x203A;cisĹ&#x201A;ych.
paĹşdziernik 2020
/ Festiwale gier podczas pandemii Za miesiąc Xbox Series X i PlayStation 5 w sklepach!
Wikipedia Commons
Gamescom i devcom w czasie pandemii Dzisiejsza rzeczywistość zmieniła to, jak wyglądają wszystkie wydarzenia branżowe czy kulturalne. Wiele zostało odwołanych, a część z wysiłkiem przeniosła się do świata online. onferencja Gamescom organizowana jest od 2009 r. w Kolonii w zachodnich Niemczech. Jest to największa w Europie impreza targowa przeznaczona dla graczy i twórców gier oraz przedstawicieli mediów. W 2019 r. ponad 373 tys. osób odwiedziło hale targowe Koelnmesse i miało okazję zobaczyć lub wypróbować najnowsze lub dopiero zapowiadane gry i sprzęt przeznaczony dla graczy. Wszyscy najwięksi twórcy gier poświecają w swoich kalendarzach wiele miejsca realizacji i przygotowaniom do tej imprezy. Zwyczajowo targi poprzedzone są konferencją devcom przeznaczoną dla twórców gier z każdego połączonego z procesem produkcji zawodu oraz dla studentów i osób aspirujących do dołączenia do grupy producentów elektronicznej rozrywki. Devcom organizowany jest od 2017 r. i jest bezpośrednim następcą europejskiej edycji GDC, czyli największego wydarzenia tego typu na świecie. Konferencja stanowi dla osób z branży gier doskonałą okazję do wymiany doświadczeń i zaprezentowania swoich osiągnięć młodszym kolegom i koleżankom.
K
Pandemiczna rzeczywistość – devcom W tym roku jednak, ze względu na sytuację epidemiczną, niemożliwe było zorganizowanie wydarzeń przyciągających łącznie kilkaset tysięcy osób i zdecydowano o przeniesieniu ich do sieci. Devcom swój program rozciągnął do prawie dwóch tygodni i w dniach 17-30 sierpnia przyciągnął na ponad 100 prezentacji i wykładów łącznie ponad 2 tys. osób. Zainteresowani mogli posłuchać, jakie pomysły mieli inni twórcy lub na jakie problemy się natykali. Specjaliści od marketingu i zarabiania na aplikacjach mogli dowiedzieć się np. jak wykorzystać potęgę streamerów z takich platform jak Twitch, zaś osoby odpowiedzialne za produkcję i design gier mogły dyskutować o roli walki o klimat w procesie tworzenia gry lub o wpływie gier na zdrowie psychiczne ich użytkowników. Po raz kolejny rozdano też devcom Awards – nagrody dla niezależnych twórców gier. Tegoroczne zestawienie wygrał nasz rodzimy tytuł – Gamedec od Anshar Studios, oparty
68–69
na prozie Marcina Przybyłka. A na szóstym z dziesięciu miejsc znalazła się karcianka Book of Demons: HELLCARD od warszawskiego studia Thing Trunk. Ze względu na swój konferencyjny i edukacyjny charakter devcom nie stracił wiele na zmianie formuły. Kalendarz imprezy dopasowano do innych zobowiązań uczestników i większość paneli oraz prezentacji odbywała się poza zwyczajowymi godzinami pracy. W ręce uczestników oddano wygodne narzędzie do komunikacji, z którego korzystano przy prezentacji gier.
Pandemiczna rzeczywistość – gamescom Konferencja Gamescom oryginalnie miała odbyć się w dniach 25-29 sierpnia. Zmiana formuły wymusiła też zmianę terminu imprezy, która ostatecznie odbyła się 27–30 sierpnia. Rozpoczęła się od gamescom: Opening Night Live – wydarzenia transmitowanego online i prowadzonego przez Geoffa Keighleya. W trakcie transmisji pokazano kilkadziesiąt premierowych trailerów i teaserów gier, z których część zobaczymy dopiero w 2021 r. Według organizatorów wydarzenie oglądało ponad 2 mln widzów i na pewno odznaczy się to w historii imprezy. Kolejne dni to serie transmisji odpowiadających zwyczajowym strefom obecnym na rzeczywistej imprezie – Wiosce Cosplay, Strefie Indie itd. Trzeba przyznać, że materiału przygotowano bardzo dużo i każdy mógł znaleźć coś dla siebie. Przedstawiciele mediów, tak jak w halach w Kolonii, mieli okazje brać też udział w licznych konferencjach i spotkaniach z twórcami gier, którzy prezentowali swoje najnowsze lub planowane tytuły. Kulminacyjnym punktem imprezy było wręczenie nagród Gamescom Award w kilkunastu kategoriach. Najwięcej statuetek zdobył, od rodzimego CD Projekt RED, chyba najbardziej rozpoznawalny tytuł na świecie – Cyberpunk 2077, który otrzymał nagrodę dla najlepszej gry PC, najlepszej gry na PlayStation, najlepszej gry RPG, Gamescom „most wanted” i najbardziej prestiżową – Best of Gamescom. Jest to oczywiście gigantyczny sukces dla kilkukrotnie przekładanego Cyberpunk 2077, który finalnie ma się ukazać 19 listopada tego roku.
T e k s t:
M i c h a ł G o s zc z y ń s k i
Targowe ciekawostki W trakcie obu imprez była okazja do spotkań z twórcami gier. Niestety numer nie jest z gumy, więc poniżej znajdą się tylko dwa tytuły. 1. Festival Tycoon Jest to gra będąca samodzielnym projektem wiedeńskiego studenta Johanessa Gäblera. Jest to gra typu Tycoon z elementami strategii czasu rzeczywistego, w której zarządzamy festiwalem muzycznym. Rozgrywka podzielona jest na dwie fazy – budowanie sceny i udogodnień dla uczestników oraz samego festiwalu, podczas którego dbać musimy o m.in. czystość terenu imprezy czy bezpieczeństwo uczestników. Gra jest jeszcze w bardzo wczesnej fazie produkcji i pewne elementy mogą się zmienić, ale będzie z pewnością ciekawostką dla fanów koncertów. 2. Microsoft Flight Simulator Niemieckie studio Aerosoft, odpowiedzialne za fizyczne wydanie Microsoft Flight Simulator, najnowszej edycji uznanego symulatora lotu od Microsoftu i Asobo, prezentowało podczas gamescom ciekawostki z poszczególnych faz produkcji. Można się było dowiedzieć, jak model samolotu jest przygotowywany na potrzeby gry, mimo ograniczonej współpracy ze strony jego producentów – np. jak istotna w przygotowaniu wyglądu kokpitu i instrumentów pokładowych jest instrukcja techniczna samolotu. Najbliższe sześć miesięcy to kilka nowych modeli i ciągłe usprawnienia mapy, która aktualizowana jest prawie na bieżąco i wczytywana z chmury, ponieważ praktycznie nikt nie posiada takiej ilości pamięci na dysku, by całą trzymać lokalnie.
A co w 2021 r.? Organizatorzy gamescom już zapowiedzieli, że przyszłoroczna impreza odbędzie się w formie hybrydowej, oczywiście jeśli pozwolą na to wytyczne epidemiologów. Można założyć, że podobnie jak to było w tym roku – konieczne będzie przeniesienie imprezy do sieci. Na ten moment impreza planowana jest 25–29 sierpnia 2021 r. Jak zwykle poprzedzona będzie kilkoma dniami devcomu, na który warto się wybrać, jeśli interesuje nas zawód związany z produkcją gier komputerowych.0
GRY
recenzje /
Kapitan Jastrząb podbija świat gier OCENA:
88889 Captain Tsubasa: Rise of New Champions fot. materiały prasowe
PRODUCENT: Tamsoft/Bandai Namco Entertainment WYDAWCA PL: CENEGA PLATFORMA: PlayStation 4 (recenzowana platforma), PC, Nintendo Switch
P R E M I E R A : 2 8 s i erp n i a 2 02 0
Kapitan Tsubasa, w Polsce lepiej znany jako Kapitan Jastrząb, to jedno z pierwszych anime, które trafiło do naszego kraju. W latach 90. na legendarnym kanale Polonia 1, w towarzystwie innych japońskich animacji, budował zainteresowanie piłką nożną wśród całego młodego pokolenia, a jego odcinki są powtarzane w polskiej telewizji do dziś.
mamy po kilkanaście meczów, każdy ze wstępem i zakończeniem w postaci przerywników fabularnych z pełnym japońskim udźwiękowieniem. Sama rozgrywka na boisku jest zdecydowanie prostsza od najnowszych edycji FIFA – do opanowania jest kilka podstawowych akcji, które można dość szybko przyswoić.
W Japonii, kraju anime i m.in. piłki nożnej, owa animacja także cieszy się niezwykłą po-
Kiedy już nauczymy się dryblować i właściwie podawać piłkę, przejdziemy do chyba naj-
pularnością, czego najnowszym przejawem jest gra Captain Tsubasa: Rise of New Cham-
zabawniejszego elementu całej gry – strzałów na bramkę. Jeśli odpowiednio uda nam się
pions. Tytuł od Tamsoft ma przyciągnąć fanów tytułowego anime i takich gier jak serie
zbudować pasek mocy strzału, odpalić możemy specjalne kopnięcie, które zapali piłkę
FIFA czy PES. Jest to jednak zupełnie inne spojrzenie na elektroniczną piłkę – utrzymane
i uruchomi animację specjalną, np. wepchnięcie bramkarza do siatki wraz z piłką. Oczywi-
w kreskówkowej konwencji, przerywane dialogami na wzór gier typu visual novel, bardzo
ście w pełni nawiązując do emocjonujących scen z anime.
się różni od, starających się o jak najlepsze odwzorowanie piłkarzy i drużyn, flagowych serii gier sportowych od EA i Konami. Do dyspozycji graczy oddano dwa tryby fabularne – losy tytułowego Tsubasy Ozory lub stworzonego od podstaw piłkarza. W obu wypadkach do rozegrania
Jeśli taka mniej poważna forma piłkarskich zmagań kogoś nie razi, to jest to tytuł wart rozważenia, szczególnie dla widzów Kapitana Jastrzębia. Idealny na spotkania ze znajomymi, podczas których przyniesie, porównywalne do poziomu zmagań, fale śmiechu po golu strzelonym płonącą piłką.
Michał Goszczyński
Gazyliony sztuk broni tym razem również na Switcha OCENA:
88889 Borderlands Legendary Collection fot. materiały prasowe
PRODUCENT: Gearbox Software / 2K Games WYDAWCA PL: CENEGA PLATFORMA: Nintendo Switch (recenzowana platforma), PlayStation 4, Xbox One
P R E M I E R A : 2 8 ma j a 2 02 0
Borderlands to jedna z najpopularniejszych strzelanek tej dekady. Ostatnia część serii ukazała się raptem rok temu, a twórcy postanowili przypomnieć pozostałe trzy tytuły
całej rozgrywki – posiadać najlepszy arsenał, by grę przechodzić wiele razy i mierzyć się z trudnymi, prawie niepokonanymi bossami.
wydając ich kompilację na wszystkie konsole obecnej generacji. Nowością w tym zesta-
We wszystkich trzech tytułach znajdziemy ciekawych bohaterów, których zróżni-
wieniu jest Nintendo Switch, na którym seria ląduje po raz pierwszy i to od razu w najlep-
cowane możliwości pomogą eliminować tysiące napotykanych przeciwników. A także
szym możliwym wydaniu.
jednego z najciekawszych bohaterów niezależnych w historii serii – Claptrapa – małego
Kompilacja zawiera Borderlands: Game of the Year Edition, który jest remasterem pierwszej części z 2009 r., zawierającym poprawioną grafikę oraz wszystkie wydane
robota, który wręcz zaraża entuzjazmem, mimo postapokaliptycznego świata, który odkrywamy w każdej z części, poszukując mitycznej Krypty.
rozszerzenia. W zestawie jest też Borderlands 2 z 2012 r., będaca najlepiej sprzedającą
Specyficzna grafika, bazująca na popularnej technice cel shading, świetnie sprawdza
się część serii oraz Borderlands: The Pre-Sequel z 2014 r. obejmująca wydarzenia pomię-
się na przenośnej konsoli Nintendo. Grać możemy zarówno w trybie przenośnym, jak i te-
dzy dwoma wspomnianymi edycjami. Oczywiście oba te tytuły zawierają również liczne
lewizyjnym. Ten drugi oczywiście nieznacznie poprawia płynność rozgrywki, ale nawet
wydane dotychczas DLC (dodatki do ściągnięcia wydane po premierze).
w trybie przenośnym gra jest tak samo szalona jak przed laty.
Wszystkie te gry łączy system losowych broni, które mogą wypaść po pokonaniu wro-
Posiadacze pozostałych konsol mieli już niejedną okazję, by zapoznać się z serią –
gów lub zostać znalezione w licznych skrzynkach. Według twórców w każdej części gry
pojedynczo lub w kompilacjach. W przypadku Nintendo Switch to pierwsza taka okazja
unikalnych sztuk broni jest od kilkuset milionów do wręcz abstrakcyjnych liczb. Różnice
i powinna pojawić się na radarze każdego miłośnika pierwszoosobowych strzelanek.
bywają minimalne, ale jest to właśnie główny cel (pomijając oczywiście cele fabularne)
Michał Goszczyński
październik 2020
Do Góry Nogami
t tyle, wtem pojawia się problem lny semestr i czasu wolnego jes Gdy pojawia się jesień, a z nią zda a i kpina. Wykłady w piżamce, iąż studia wyższe, czy ich parodi i w mózgu rozkmina czy to wc ć inne, nie przyznać mi racji, dzisz te chwile. Możesz zdanie mie Teamsy i Netflix – tak właśnie spę tej symulacji. ale I don’t care i tak już żyjesz w PR ZY GO TO WA Ł:
LN Y RE DA KT OR NI EO DP OW IE DZ IA
soki
Poziom absurdu: wy ernika, co w światKalendarz pokazuje 1 paździ aczać tylko jedno – naku akademickim może ozn – karuzela śmiechu postępuje zwolnienie blokady Czy ktokolwiek zdoła ją woli zaczyna się rozkręcać. ze? Redaktor Nieodpozatrzymać w tym semestr wiedzialny szczerze wątpi. artek nagle stał się Pierwsze zdalne zajęcia. Czw strzeń, a wsposoprze środą – SGH zakrzywia cza wistością. Kto jedrzeczy mniana symulacja staje się anormalną zmianą, kienak przejmowałby się tą par a tak samo. Chciałoby dy i tak każdy dzień wygląd my z domów, przestrzesię napisać – nie wychodzi już nikt nie przestrzega, gamy kwarantanny, której na ścianie wisi kartka nie tańczymy w klubach, bo ale nie. Wolny czas wyz napisem zakaz tańczenia – u edukacji można przenikający z nowego sposob wszystkich studentów – cież spędzić w otwartych na nowy minister edukacji zdecydowanie bardziej niż rach czy muzeach. Ba, – restauracjach, barach, teat bardziej otwarte. od pana posła nawet lasy są Poziom absurdu: wyższy
ejsza od samych stuRekrutacja na studia trudni ciaż tym razem nie chodiów? Niby nic nowego, cho z matur… Pardon – to dzi wcale o dobre wyniki ne w procesie rekrutaprzecież również było potrzeb ecież trzeba czerpać lucji na magisterkę. Skądś prz ciach z rachunkowości dzi, którzy na pierwszych zaję czym są aktywa i pasyprojektów na ZP zapytają , który był przerabiany wa. Powtarzanie materiału czego by nie! Obrazupodczas 3 lat licencjatu? Dla ma jakikolwiek licencjat je to, jak małe znaczenie w SGH. przerastał poziom Kiedy przyszłych studentów h za liczenie punktów abstrakcji, odpowiedzialnyc kingowych na zajęcia z matur i układanie list ran Jakiekolwiek zdolel? przerosła… matematyka? Exc Może po prostu myśleności logicznego myślenia? sza – życie. W każdym nie ich przerosło, lub – co gor powtarzanie rejestrarazie trzykrotne zmiany list, umentów z podpisem cji na zajęcia i wgrywanie dok tom studiów druden elektronicznym pokazały stu żywot magistranta w nagiego stopnia jak ciężki jest szym kraju.
najwyższy
Poziom absurdu: też zdalnym SKNZdalne studia równają się która może okazać się -om i zdalnej rekrutacji, na magisterkę – czas równie nieogarnięta jak ta się Targi Kół i Orpokaże. Niedawno odbyły stety jako społeczność ganizacji SGH 2020. Nie mamy. Żadnych gostudencka nic z tego nie Nawet głupiego długofrów, kaw y czy herbaty. arni. Redaktor Nieodpisu z nazwą korpow ylęg że w now ym semestrze powiedzialny jest zdania, ne paczki z cebulą do powinny zacząć być wysyła kszy (a może i jedyny) domów. To przecież najwię eśmy pozbawieni. Bo plus SGH, którego teraz jest z tej uczelni jak nie guco innego można wynieść ystresową? Pomysłów mową kaczkę i piłeczkę ant acyjne jest jednak więna zdalne kampanie rekrut zacja nie wpadła jeszcej i niestety żadna organi zania świeżej kawusi cze na wspaniały plan dostarc proponuje stać się wildo domu. Jeden z SKN-ów m? Może od razu wamkiem wśród owiec. Wilkie Zmierzchu wsysał się pirem. I tak jak Edward ze mych niewiast, nowi nocami w szyje nieświado gli w analizy spółmo członkowie zagłębiać by się arnego rozlewu krwi. ek, aż do równie spektakul SGH
Poziom absurdu: e pora w końcu na W esgiehow ym newsletterz pasy, bo zaraz nijcie punkt kulminacyjny. Zap swój szczyt. Na począpoziom absurdu osiągnie Czy uczelnie, na któtek pytania pomocnicze. nu studiów istnieją? rych studenci nie znają pla Redaktor NieodpoOtóż tak, istnieją – sam ym przykładem. Ale wiedzialny jest tego idealn h żaden z dziekaryc czy istnieją uczelnie, na któ w? Jeszcze jak. Na konów nie zna planu studió zne: czy tą uczelnią jest niec tylko pytanie retoryc a? Szkoła Główna Handlow ierany co roku raczej Kierunek Ekonomia, otw na rzesze chętnych stuze względu na prestiż niż że nie wymaga żadnej dentów, nagle stwierdził, specjalizacji. Ot tak – obowią zkowej wcześniej gły o t ym poinformonagle. Władze uczelni mo od półtora roku spewać studentów robiących im coś ułatwić? Nie, to cjalności, ale po co? Żeby nie w stylu SGH. 0
666
Zapraszamy do zapisywania się na najlepszy newsletter z wieściami ze świata, jaki aktualnie można znaleźć w Internecie. Formularz zapisu znajdziesz na stronie na facebooku:
MAGIEL go global .
Trwają również zapisy do teamu naszego newslettera. Jeśli lubisz wyszukiwać ciekawe artykuły w obcym języku, u nas poczujesz się jak ryba w wodzie! Kontakt: magielgoglobal@gmail.com