Numer 167 (UW) (maj-czerwiec 2017)

Page 1

Niezależny Miesięcznik Studentów

Numer 167 Maj-czerwiec 2017 ISSN 1505-1714

www.magiel.waw.pl

Student w grze s.16 / temat numeru

zmagania sportowe i naukowe



spis treści / Głupia belka, nie mam weny, nudna.

11 Halo, to TU

06 08 10 11

Uczelnia Było sobie białko Czas na dziecko Uniwersyteckie pawie Halo, to TU

b Patronaty 13

K a l e n d a r z w yd a r z e ń

8 Temat Numeru 16

St u d e n t w g r z e

c Polityka i Gospodarka 20 21 22 24 25

K o n i e c p r e z yd e n t P a r k C z a s n a G o t t k a n z l e r a? Święta niedziela handlowa Z n a k je d n o ś c i Składki na rzecz przyszł ości

30

42

55

Z książką na wakacje

Wschód nad Wisłą

Kierowca Boga

f Książka

g W subiektywie

o Sport

28 30 31

Z książką na wakacje Z n ó w a k t u a l n y? Modelowy debiut

Tw a r z s p e k t a k lu N a f e s t i w a lu b e z z m i a n

e Film 35 36 37

Paryski romans A nime: Nowy początek Recenzje

Szpital na równiku Wschód nad Wisłą

p Czarno na Białym 45

h Teatr 32 34

40 42

Ćw i e r ć d o l a r ó w k a w p a r k o m e t r z e

j Warszawa 49 50 51

Wielkie przejęcie Czarny humor architekta Wszystkie twarze syreny

Z piskiem opon K i e r o wc a B o g a Nie zawieść oczekiwań

k Technologie

6 0 Kt o s i ę n i e b o i M a r y S h e l l e y 61 Smartphone przyszłością fotograf ii?

q Felieton 63

W drodze

3 Kto jest kim 64

Adrianna Trefoń / Marcin Napiórkowski

t 3po3 65 Ś l a d a m i w i e l k i c h c y w i l i z a c ji

d Muzyka 38

54 55 57

Recenzje

66

Do góry nogami Do góry nogami

Artykuł z serii „Emigranci”

Redaktor Naczelna:

Anna Lewicka

Zastępczynie Redaktor Naczelnej:

Wydawca:

Stowarzyszenie Akademickie Magpress

Prezes Zarządu:

Marcin Czarnecki marcin.czarnecki@magiel.waw.pl Adres Redakcji i Wydawcy:

al. Niepodległości 162, pok.64 02-554 Warszawa magiel@magiel.waw.pl

Hanna Górczyńska, Antonina Dybała Redaktor Prowadzący: Marta Dziedzicka Patronaty: Sara Filipek Uczelnia: Antonina Dybała Polityka i Gospodarka: Aleksandra Gładka Człowiek z pasją: Paweł Drubkowski Felieton: Katarzyna Kołodziej Film: Małgorzata Jackiewicz Muzyka: Alex Makowski Teatr: Radosław Góra Książka: Marta Dziedzicka Warszawa: Marcin Czarnecki, Patrycja Świętonowska Sport: Piotr Poteraj 3po3: Marcin Kruk Kto jest Kim: Anna Mączyńska Technologie: Michał Hajdan Czarno na Białym: Gosia Grochowska W Subiektywie: Aleksandra Czerwonka Do Góry Nogami: Redaktor Nieodpowiedzialny Korekta: Marta Dziedzicka, Joanna Stocka Dział foto: Elwira Szczęsna

Dyrektor Artystyczny: Marcin Czajkowski Wiceprezes: Justyna Ciszek

Aleksandra Kołodziejczak, Przemysław

Redakcja zastrzega sobie prawo do przeredagowania

Kondraciuk, Ewa Korzeniecka, Marta Kruhlaya,

i skracania niezamówionych tekstów. Tekst niezamó-

Angelika Kubicka, Filip Kubiński, Anna Kujawa,

wiony może nie zostać opublikowany na łamach NMS

Dział WWW: Marek Wrzos

Aleksander Kwiatkowski, Zuzanna Laskowska,

MAGIEL. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treści

Dział PR: Ewa Skierczyńska

Maurycy Landowski, Stanisław Lewandowski,

zamieszczonych reklam i artykułów sponsorowanych.

Skarbnik: Michał Hajdan

Aleksander Łukaszewicz, Monika Łyko,

Współpraca: Konrad Abramowski, Wojciech

Katarzyna Maź, Katarzyna Michalik, Joanna

Artykuły, ogłoszenia i inne materiały do wydania majowo-czerwcowego prosimy przesyłać e-mailem lub dostarczyć do siedziby redakcji do 11 września. Druk pokrywają w całości sponsorzy i reklamodawcy. Nakład: 7000 egzemplarzy

Adamczyk, Justyna Andrulewicz, Natalia

Mitka, Aga Moszczyńska, Zuzanna Nojszewska,

Bartman, Piotr Bartman, Sylwia Bartoli, Anna

Magda Nowaczyk, Michał Orlicki, Justyna

Basta, Eliza Bierć, Maja Biernacka, Maria

Orłowska, Aleksandra Przerwa-Karśnicka,

Błagowieszczeńska, Paulina Błaziak, Katarzyna

Jarosław Paszek, Hubert Pauliński, Patrycja

Branowska, Paweł Bryk, Aleksandra Brzozowska,

Pawlik, Monika Picheta, Paweł Pinkosz, Jakub

Małgorzata Chmielowiec, Michał Cholewski, Piotr

Pomykalski, Iwona Przybysz, Anna Roczniak, Iza

Cyran, Aleksandra Czerwonka, Piotr Chęciński,

Rogucka, Weronika Roszkowska, Maksymilian

Justyna Czupryniak, Aleksandra Czyżycka,

Semeniuk, Anna Serwach, Katarzyna Skokowska,

Barbara Drozd, Jan Dybus, Joanna Dyrwal,

Mateusz Skóra, Monika Szarek, Marta Szczęsna,

Zuzanna Działowska, Kamil Dzięgielewski, Ada

Rafał Szczypek, Piotr Szostakowski, Mateusz

Makieta pisma: Maciej Simm, Olga Świątecka

Eichert, Klaudyna Frey, Aneta Fusiara, Aleksandra

Truszkowski, Dominika Urbanik, Tamara

Współpraca: Maciej Szczygielski

Golecka, Jakub Gołdas, Michał Goszczyński,

Wachal, Mateusz Walczak, Krzysztof Wanecki,

Dominika Hamulczuk, Julia Horwatt-Bożyczko,

Jakub Wiech, Michał Wieczorkowski, Jędrek

Kontakt do członków redakcji w formacie: imie.nazwisko@magiel.waw.pl

Adam Hugues, Aleksandra Jakubowicz, Monika

Wołochowski, Piotr Woźniakowski, Aleksander

Jasek, Katarzyna Jesiotr, Joanna Juszkiewicz,

Wójcik, Dominika Wójcik, Wiktoria Wójcik, Jakub

Oliwia Kapturkiewicz, Marta Kasprzyk, Maciej

Wysocki, Urszula Zawadzka, Edyta Zielińska,

Kieruzal, Kamil Klimaszewski, Ilona Kohzen,

Kacper Zieliński, Roman Ziruk

Okładka: Wiki Wójcik, Aleksander Wójcik

Jesteś zainteresowany współpracą? Napisz na: rekrutacja@magiel.waw.pl

maj-czerwiec 2017


Słowo od naczelnej

/ wstępniak

Hurra, wakacje!

Wyścig z czasem Anna lewicka R E DA K TO R N A C Z E L N A

G

Fala danych wdziera się szturmem do Internetu, walcząc o ułamek sekundy uwagi jego mieszkańców.

04-05

niż przewidywano. Pędzący świat stanąłby na chwilę w miejscu i załamał ręce. W obliczu potencjalnych zawirowań papierowe publikacje dają poczucie stabilizacji odmierzanej w przypadku magla comiesięcznym cyklem wydawniczym. Poświęcenie więcej czasu na proces twórczy pozwala także na dobre poznanie opisywanych zjawisk, osób, a w tym numerze – także miasta. Pokazujemy jego najgorsze i najlepsze strony: budynki, które lepiej omijać szerokim łukiem w trosce o swoje poczucie estetyki, ale także ludzi, którzy tchnęli życie w zaniedbane obszary. Patrząc na niektóre projekty, trudno nie ulec wrażeniu, że projektował je szaleniec na miarę doktor Frankesteina. Ta postać znajduje zresztą naśladowców także w świecie ludzkich organów. Postęp medycyny sprawił, że możliwe są przeszczepy, o jakich nawet nie śniło się Hipokratesowi. Na stronach tego numeru magla znajdziecie także inne oblicze medycyny – w Kenii z pewnością większy wpływ wywiera zaangażowanie pracujących tam lekarzy niż medyczne nowinki. Można powiedzieć, że czas płynie tam wolniej – ale pewnie i to wkrótce się zmieni. 6.33 Przypominam sobie, że w zasadzie nigdzie się nie spieszę. 0

graf. Monika Szarek

odzina 6.30. Słysząc dźwięk budzika, otwieram oczy i zrywam się z łóżka. Wciąż nieco po omacku znajduję kapcie i docieram do drzwi łazienki. W tym samym czasie świat obiegają 4 miliony zapytań do Google. W okienku wyszukiwarki spotykają się iPhone8, Donald Trump i sieć drogerii, która ogłosiła promocję na kosmetyki do makijażu. 6.31 Sięgam po szczoteczkę do mycia zębów i nakładam pastę. Facebook wzbogaca się o 3 miliony nowych postów i podobną liczbę lajków. Problemy z dystrybucją dotyczą nie tylko dochodów – tu też grono „najbogatszych” zgarnie znaczną część puli, pozostawiając daleko w tyle tysiące zwykłych, szarych postów. 6.32 Pospiesznie szczotkuję zęby, nieświadoma fali danych, która właśnie wdziera się szturmem do Internetu, walcząc o ułamek sekundy uwagi jego mieszkańców. Wystarczy uwzględnić kilka największych sieci społecznościowych, by doliczyć się miliona nowych zdjęć w ciągu 60 sekund. Gigabajty obrazów i treści leżą na wyciągnięcie ręki. Gdyby okazało się, że informatyczna katastrofa przewidywana na przełom 1999 i 2000 r. nastąpi dzisiaj, panika osiągnęłaby zapewne większą skalę


aktualności /

Polecamy: 08 Uczelnia Czas na dziecko Młodzi rodzice na UW

16 Temat numeru Student w grze Sportowcy na uczelni

22 Polityka i gospodarka Święta niedziela handlowa

fot. Aleksander Wójcik

Koniec światecznych zakupów

maj-czerwiec 2017


/ białka Lepszy wiszący Churchill, niż podzielony Winston.

Było sobie białko Doktor hab. Joanna Sułkowska, została wybrana przez UNESCO jedną z 15 naukowców, którzy mogą zmienić świat w kategorii Poszukiwanie nowych źródeł leków. W rozmowie z MAGLEM opowiada o swojej pracy badawczej oraz akademickiej. R oz m aw i a ł a :

A n to n i a Dy b a ł a

Skład:

M a rc i n C z ajkowsk i

MAGIEL: Kieruje pani pracami Interdyscyplinarnego Laboratorium Modelowania Układów

Biologicznych. Czym się państwo zajmują?

Doktor hab. Joanna Sułkowska: Nasze zadania obejmują kilka dziedzin na-

uki. Na przykład ja z wykształcenia jestem biofizykiem, ale habilitację zrobiłam na Wydziale Chemii. Oprócz metod używanych w fizyce, biofizyce i chemii, korzystamy też z wiedzy biologicznej, aby zrozumieć znaczenie i konsekwencje badanych przez nas układów. Trochę korzystamy również z metod bioinformatycznych, aby poznać ewolucyjny przebieg badanych molekularnych, a naszym piątym działem jest matematyka, a dokładnie teoria węzłów.

Jak dokładnie wygląda państwa praca? Odkrywamy, charakteryzujemy, a następnie poszukujemy znaczenia biologicznego różnego rodzaju zapętleń w białkach. Białka mogą być zapętlone między innymi w węzły. Okazuje się, że około 2 proc. białek występujących w naszym mózgu to białka zapętlone. Jeżeli nie zapętlą się one poprawnie, mogą powodować różne choroby – np. chorobę Parkinsona czy Alzheimera.

Jak badania nad zapętlonymi białkami przekładają się na tworzenie nowych leków? Około 10 proc. znanych nam dzisiaj struktur białkowych ma budowę zapętloną. Są to wspomniane wcześniej węzły, a także tak zwane slipknoty, w których jedna pętla przechodzi przez drugą (tak jak np. w zawiązanych sznurówkach). Rok temu odkryliśmy kolejny rodzaj zapętleń, który nazwaliśmy lassowym – jest to pętla, przez którą przechodzi jeden z końców białka – a zupełnie ostatnio udało nam się odkryć sploty, czyli dwa przechodzące przez siebie pierścienie. Zapętlone białka biorą udział w różnych procesach i okazuje się, że wiedzę o nich można wykorzystać do zaprojektowania selektywnych inhibitorów, czyli cząsteczek, które blokowałyby tylko białka bakteryjne, a ludzkie pozostawiały nienaruszone. Na przykład takie białka jak metylotransferazy, jeśli nie będą funkcjonowały poprawnie, w konsekwencji mogą nawet doprowadzić do obumarcia komórki. Występują one zarówno w bakteriach, jak i u ludzi. U ludzi są one odwęźlone, natomiast w bakteriach zapętlone. Jeżeli taka bakteria jest w naszym organizmie, to chcielibyśmy zniszczyć tylko ją, a nie uszkodzić ludzkich, poprawnie działających białek. Czyli naszym celem jest znalezienie nowych antybiotyków. Nagrodę UNESCO dostałam między innymi w uznaniu za prace nad projektowaniem cząsteczki, która zablokuje tylko bakteryjne, zapętlone białko, a nie będzie zaburzała funkcjonowania poprawnie działającego białka ludzkiego.

Na jakim etapie są prace nad stworzeniem takiego leku? Na etapie badań teoretycznych i prób doświadczalnych. Prace teoretyczne pokazują, że jesteśmy w stanie znaleźć takie cząsteczki, które są selektywnymi inhibitorami. Nasze badania potwierdzają, że faktycznie są one selektywne i blokują tylko zawęźlone białka. Mamy już stworzone eksperymentalnie cząsteczki i profesor Ya-Ming Hou z Uni-

06-07

wersytetu w Filadelfii bada ich wydajność. Nasze prace są dość zaawansowane, ale jeszcze nie myślimy o ich opatentowaniu.

Czy ten projekt może być zrealizowany na Uniwersytecie Warszawskim? Dużo mówi się o tym, że polskie odkrycia – z powodu braku funduszy – podkupywane są przez zagraniczne koncerny. Wydaje mi się, że nasze prace nie są jeszcze tak zaawansowane. Moim celem jest na razie udowodnienie pewnej tezy, zgodnie z którą zawęźlenie ma znaczenie dla funkcji biologicznej białek. Zadanie polegające na jej praktycznym zastosowaniu przekażemy kolejnym osobom. Myślę jednak, że badania te mogą pozostać na Uniwersytecie, ale nie to interesuje mój zespół najbardziej. Chcemy stworzyć podstawę do opracowania nowych koncepcji wykorzystania zapętleń w białkach, które będą mogły być stosowane w przyszłości.

Wspominała pani o wyróżnieniu UNESCO, które pani ostatnio otrzymała – była to nagroda przyznawana tylko kobietom. Jak pani ocenia sytuację kobiet w światowej i polskiej nauce? Czy płeć ma znaczenie? Myślę, że tak. Osobiście nie czuję się dyskryminowana, ale moim zdaniem to bardzo dobrze, że istnieją programy, które w jakiś sposób pozwalają na dotarcie do znacznie szerszego grona odbiorców. W moim przypadku ma to bardzo wyraźne przełożenie na liczbę zgłoszeń, które dostaję do swojej grupy, a które często pochodzą właśnie od dziewczyn z niewielkich ośrodków naukowych z mniejszych miast. Wydaje mi się, że ta nagroda pokazuje im, że warto podejmować wyzwania, przełamywać granice. Dzięki niej mam nadzieję dotrzeć do szerokiego grona młodych kobiet, które mogą zobaczyć, że można realizować marzenia i osiągać sukces – na przykład odkryć nowy rodzaj zapętleń w białkach ważnych dla jakości naszego życia – i być przy tym szczęśliwym. Mnie osobiście ta nagroda pomoże realizować mój projekt, który przekracza kolejne granice w nauce. Myślę, że zarówno L’Oreal, jak i UNESCO doceniły właśnie tę kreatywność.


/ Wydział Prawa

białka /

W jaki sposób zachęcić młodych ludzi do studiowania kierunków ścisłych? Mówiąc trywialnie: jeśli ktoś nie jest pewny, czy chce studiować, to niech pójdzie i spróbuje. Jeśli tego nie zrobi, nigdy w życiu nie będzie wiedzieć, czy coś by mu się nie spodobało. A już naszą – nauczycieli akademickich – rolą jest to, by tego młodego człowieka przekonać do dalszej nauki. Ważne, żeby człowiek poszedł na studia z poczuciem, że są mu one potrzebne, aby mieć lepsze życie. Żeby się czegoś nauczyć i odkryć w sobie pasję. Studia są po to, by ukształtować mnie jako człowieka, jako lepszą istotę, osobę postępującą humanitarnie. Polegają także na nauce empatii w stosunku do samego siebie – to, że czasami czegoś nie rozumiem, wcale nie oznacza, że coś jest ze mną nie tak, a tylko to, że muszę spojrzeć na problem inaczej. Naukowiec i nauczyciel akademicki to dla mnie jedne z najpiękniejszych zawodów, jakie mogę wykonywać. Myślę, że każdy może znaleźć idealny dla siebie zawód, realizować się w nim i być szczęśliwym. Ale najpierw trzeba na to zapracować. Rolą prowadzących jest sprawienie, żeby studia nie były męką, lecz odkryciem, że potrzebuję się czegoś nauczyć, żeby później było mi dobrze w życiu. Żeby później,

Czego powinien od siebie wymagać student, żeby jak najwięcej skorzystać ze studiów?

kiedy dostaniemy jakiegoś olśnienia, móc zauważyć, że to faktycznie jest coś genialnego. Żeby nie przeszło niezauważone obok nas.

Jak pani zdaniem należy uczyć? Przede wszystkim z empatią, ale trzeba też być twardym. Dobrze, jeżeli nauczyciel jest nie tyle przyjacielem, ile osobą, która potrafi rzetelnie i obiektywnie powiedzieć: „tego trzeba się douczyć, a to jest zrobione dobrze”. Nie zawsze jesteśmy obiektywni w stosunku do siebie i rolą nauczyciela jest ocenić nas i doradzić, co może zrobić student, żeby lepiej coś zrozumiał i żeby było mu łatwiej w życiu. Na przykład ja, kiedy uczę fizyki, staram się przytaczać dużo przykładów z życia codziennego. Kiedy mówimy o pracy, podaję przykład gór – ile musi się człowiek napracować, żeby dokądś dojść. Jednak zawsze dodaję, że nie tylko praca jest ważna, lecz także płynąca z niej przyjemność – może warto przejść trudniejszym szlakiem, żeby mieć ładniejsze widoki?

Ważna jest równowaga – studia są przepięknym okresem, ja na przykład bardzo dużo wtedy podróżowałam, udało mi się przejechać koleją transsyberyjską, na co musiałam mieć trochę czasu, ale właśnie to była dla mnie idealna motywacja. Wiedziałam, że muszę zaliczyć sesję, żeby móc potem podróżować. Wydaje mi się, że trzeba odkryć w sobie to coś, co jest naszą siłą motywującą. Trzeba również przychodzić na zajęcia i umieć z nich skorzystać. Szkoda tracić czas na to, żeby wszystko powtarzać, szczególnie że czasami nie da się wszystkiego wyczytać z notatek. Nawet jeśli w danej chwili wydaje się nam, że zajęcia, przedmiot są nudne, to możemy być w błędzie. Programy są układane w taki sposób, żeby w każdych zajęciach znalazło się coś istotnego, tylko my możemy mieć za małą wiedzę, żeby to dostrzec.Najważniejsza jest jednak umiejętność pracy nad sobą i mobilizacji. Kiedyś ktoś ładnie powiedział: co masz zrobić jutro, zrób dzisiaj – będziesz miał więcej czasu wolnego. Takie działanie jest wyzwaniem także dla mnie, ale wydaje mi się, że to naprawdę działa.

To bardzo dobra myśl przed zbliżającą się sesją. Chyba dla każdego prowadzącego jest to niezwykle przyjemne, kiedy sprawdza prace i widzi, że komuś wyszło. Przy sprawdzaniu zadań zawsze cenię sobie próbę rozwiązania, niestandardowe podejście do problemu. Uważam, że dobrze jest filozofować, bo to pokazuje różne punkty widzenia, ale jeżeli student nie będzie miał wiedzy, to nie zauważy, czy jednak nadal opisuje prawa fizyczne. Można wyjść poza standardowe prawa fizyki, ale wydaje mi się, że najpierw należy poznać to, co już wiemy, i nauczyć się wyciągać z tego wnioski. W pewnym momencie zacznie się samemu widzieć kolejne elementy, a może dostrzeże się coś, czego jeszcze nikt wcześniej nie widział. Ale to jest możliwe tylko wtedy, gdy wcześniej się coś zrobiło. 0

dr hab. Joanna Sułkowska Pracuje w Centrum Nowych Technologii Uniwersytetu Warszawskiego i wraz ze swoim zespołem bada zapętlenia białek. W marcu została wybrana przez UNESCO wschodzącym talentem nauki.

maj-czerwiec 2017


/ młodzi rodzice

Czas na dziecko Najlepszy moment na dziecko, to znaczy jaki? Statystyczni Polacy decydują się na dzieci, gdy są w związku małżeńskim, oboje mają pracę i nie muszą wynajmować własnego mieszkania. Często słyszy się jednak i o tych, którzy w rolę rodzica wchodzą już na studiach. t e k s t:

j oa n n a M i t k a

odzicielstwo w młodym wieku przekreśla szanse na dyplom i realizację zawodowych aspiracji – z takim stereotypowym myśleniem wchodzi dziś w dorosłość większość młodych. Rozwój intelektualny jest bardzo ważną częścią nowoczesnego spojrzenia na świat. Tymczasem wśród akademickiej społeczności są osoby, które udowadniają, że rodzicielstwo w trakcie studiów nie musi pozbawiać szans na zdobycie wyższego wykształcenia. Nie można jednoznacznie określić liczby tych osób, gdyż uczelnie nie prowadzą tego typu statystyk. Jednak ich siłę obserwuje się w zmianach, dokonywanych na uniwersytetach w ostatnich latach. Rodzic-student przestaje być niewidzialną częścią akademickiej społeczności.

R

O taką formę wsparcia wnioskować można do dwóch tygodni przed rozpoczęciem roku akademickiego. ITS pozwala m.in. na preferencyjne ułożenie planu zajęć i terminów zaliczeń przedmiotów.

Karolina urodziła córeczkę na początku drugiego roku studiów dziennych. Dwa tygodnie przed porodem jeździłam jeszcze na uczelnię, ale już kilka dni przed terminem dałam sobie spokój, bo dojeżdżałam ponad godzinę – opowiada. Na uczelnię wróciła 10 dni po porodzie. Jednak nie w każdym przypadku jest to możliwe. Przebieg ciąży to indywidualna sprawa i zdarza się, że towarzyszą jej komplikacje. W takiej sytuacji Dziekan może przyznać studentce urlop zdrowotny. Świeżo upieczeni rodzice mają także prawo do urlopu macierzyńskiego lub ojcowskiego. Trzeba pamiętać, że zawieszenie akademickich obowiązków nie może trwać dłużej niż rok, a decydując się na urlop, przesuwamy termin planowanego ukończenia studiów. Warto więc świadomie zastanowić się nad konsekwencjami. W miarę jak dziecko rośnie i staje się bardziej świadome, domaga się coraz więcej bliskości z rodzicami. Dlatego też w niektórych przypadkach studiujący rodzice podejmują Indywidualny Tok Studiów (ITS).

08-09

fot. foter.com / CC.0

Dwie kreski i co dalej

kreśla ‒ nigdy nie wykorzystywała faktu bycia mamą, by otrzymać taryfę ulgową. O przestrzeń przyjazną studiującym rodzicom zadbał też Instytut Kultury Polskiej (IKP) – wydział jest zaopatrzony w windy, szerokie wejścia, które umożliwiają swobodne manewrowanie wózkiem, a w przystosowanej łazience znajdziemy przewijak. Udogodnienia wprowadziła również Biblioteka Uniwersytecka – od 2015 r. działa tu Buwialnia. Opiekunowie mogą korzystać ze zbiorów biblioteki i mieć jednocześnie oko na swoje pociechy. Sala wyposażona jest m.in. w zabawki, biblioteczkę oraz stoliki dla najmłodszych. Na inicjatywie skorzystali wszyscy – czytelnicy, uprzednio rozpraszani przez biegające między półkami dzieci, oraz opiekunowie, którzy nie muszą rezygnować z nauki w murach biblioteki. Jednak nie wszędzie kooperacja na linii uczelnia-rodzic wygląda tak różowo. Na orientalistykę i historię sztuki nawet nie ma co wchodzić. Tam studenci mają problem z poruszaniem się po tych schodach i korytarzykach, a co dopiero dziewczyna z wózkiem – żali się jedna ze studentek. Mimo to ogólna świadomość potrzeb studiujących rodziców jest coraz wyższa. W większości przypadków bodźcem do zmian okazało się aktywne zaangażowanie samych zainteresowanych. Polecam rozmowy z prodziekanami ds. studenckich o rodzicielstwie na studiach. Im więcej osób będzie prosić o udogodnienia, tym szybciej je uzyskamy – apeluje na uniwersyteckim forum Melania, dziś już doktorantka Wydziału Fizyki. Sama aktywnie walczyła z Radą Wydziału o uznanie zwolnień wypisanych przez pediatrę na opiekę nad dzieckiem.

Przestrzeń przyjazna rodzicom Wśród kadry Wydziału Lingwistyki Stosowanej, na który uczęszczała mama Zuzi, dominują kobiety. Być może pomogło to w sprawnym rozpoznaniu potrzeb studiujących na wydziale matek. Zarówno studentki, jak i kadra mogą tu skorzystać z pokoju matek karmiących. Karolina spotkała się tu ze zrozumieniem ze strony wykładowców, choć – jak sama pod-

Uniwersyteckie Maluchy Znalezienie opieki do dziecka to jedno z największych wyzwań studiujących rodziców. Karolina cały czas mogła liczyć na silne wsparcie członków rodziny, którzy zajmowali


młodzi rodzice

Mistrz drugiego planu Dialog na temat rodzicielstwa w trakcie studiów niemal zawsze sprowadza się do macierzyństwa. Tymczasem wychowywanie dziecka to sprawa obu płci i marginalizacja potrzeb

studiujących ojców jest krzywdząca. Młody tata często musi dzielić czas między pracowniczym etatem, nauką i czasem dla rodziny. W takiej sytuacji trudno o work-life balance. W rozmowie z maglem 23-letni Patryk przyznaje, że na studiach licencjackich nie dałby rady pogodzić wszystkich obowiązków, które pojawiły się w związku z narodzinami córki. Studia magisterskie dają komfort zaplanowania zajęć w sposób umożliwiający pracę zarobkową. Teraz jestem na tym samym wydziale, mam tu znajomych, którzy mi pomogą. Wiem, jak się przygotowywać do egzaminów – dodaje. Zapytany o wyrozumiałość wykładowców wobec nieobecności czy niezrealizowania projektów w terminie odpowiada – Nawet nie próbowałem używać tego jako wymówki. Pewnie większość by mi pomogła, ale uważam, że sam powinienem ponosić odpowiedzialność. Słowa skargi nie powiedział również Mateusz, który od kilku miesięcy wdraża się w rolę ojca. Na początku oboje baliśmy się, czy damy radę. W miarę jak brzuch się powiększał, czekaliśmy już tylko, aż mała się pojawi. Bez problemu dostałem ITS, więc zajęcia nie są żadną przeszkodą. Nie ukrywa jednak, że jego życie uległo przewartościowaniu. Codzienne obowiązki wypełniają około 12 godzin, a odskocznią pozostał tylko regularny trening. W życiu studiujących rodziców wiele dzieje się w tym samym czasie. To najbardziej wielozadaniowa i zorganizowana część akade-

mickiej społeczności. Czas na naukę? Pociągi, łącznie trzy godziny dziennie – opowiada Karolina. Najczęściej powtarzaną radą dla przyszłych rodziców jest nieodkładanie niczego na później. Ząbkujące dziecko nie przestanie ząbkować, dlatego że mama czy tata jest w trakcie sesji egzaminacyjnej. Jednak doba nawet najbardziej zorganizowanych rodziców trwa wciąż jedynie 24 godziny. Aby sprostać wyzwaniom dnia codziennego, trzeba wyznaczać cele i ustalać własne priorytety. Ostatecznie największą nagrodą jest uśmiech dziecka i radość z postępów, które robi każdego dnia.

Nowe standardy Na UW zaszło wiele pozytywnych zmian w podejściu do rodzicielstwa na studiach. To jednak dopiero początek na drodze do pełnego porozumienia między uczelnią a rodzicem. W Podręczniku dobrych praktyk, przygotowanym przez Stowarzyszenie Doradców Europejskich PLinEU, znajdziemy wskazówki i gotowe rozwiązania, dzięki którym łatwiej pogodzić role, które młodzi odgrywają w swoim życiu. Każda – nawet niewielka – inicjatywa daje impuls do większych zmian, które mogą wykraczać poza mury uczelni; na studiach kształtują się społeczne postawy, tworzą nowe standardy, które młody człowiek przenosi potem na rynek pracy. Studia, podobnie jak kariera, nie mogą wykluczać udanego rodzicielstwa. 0

fot. foter.com / CC.0

się córką, gdy ona uczęszczała na zajęcia. Pomoc najbliższych umożliwiła szybki powrót na uczelnię i kontynuację nauki w trybie stacjonarnym. Często jednak młodzi decydują się na podjęcie studiów w dużej odległości od rodzinnego gniazda, a tylko nieliczni żacy mogą sobie pozwolić na pokrycie kosztów wynajęcia niani. W 2013 r. z inicjatywy studentów powstał kameralny żłobek Uniwersyteckie Maluchy. Była to pierwsza taka inicjatywa w Polsce. Korzystają z niego także dzieci pracowników naukowych i administracyjnych oraz doktorantów, a warunkiem przyjęcia jest ukończenie przez dziecko siódmego miesiąca życia. Od 2015 r. żłobek otrzymuje dofinansowanie w ramach programu Maluch na uczelni, organizowanego przez Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej. To część rządowego programu rozwijającego instytucje opieki nad dziećmi do lat 3. Dzięki dofinansowaniu wysokość czesnego spadła do zaledwie 50–200 zł miesięcznie, w zależności od liczby godzin, które maluch spędza w żłobku. Wcześniej opiekunowie ponosili miesięczny koszt rzędu 450–600 zł. O przyjęciu dziecka decyduje kolejność zgłoszeń.

maj-czerwiec 2017


fot. Katarzyna Bieniaszewska

/ Wydział / chór UW Prawa

Czasem słucham i patrzę, chłonę otaczającą rzeczywistość. Ostatnio zaczęłam dość krytycznie obserwować studenciaków prawa, ponieważ nasze drogi mimowolnie się krzyżują. Przypatrywałam się, słuchałam i zastanawiałam się: dlaczego oni tacy są? K acpe r M o t r e n ko

fot. Elwira Szczęsna

t e k s t:

łodzi, przystojni, zadbani, ze skórzaną teczką i szerokimi perspektywami. Z umysłami otwartymi, lecz krytycznymi. Z błyskiem w oku. Wdziękiem. Czarem. Ach, młodzi prawnicy! Wprawdzie jeszcze bez papierka, jeszcze bez skończonych studiów, ale ci chłopcy zdają się wślizgiwać w swoje prawnicze role niedługo po pierwszym roku. Podejrzewam, że kiedy stają przed lustrem, biorą głęboki wdech zachwytu i patrzą. Mierzą się wzrokiem i mimowolnie zaczynają układać mowy obronne czy oskarżające. Zawsze celne i obezwładniające wyimaginowanego oponenta. Nie wiem, czy rzeczywiście tak robią, a jeżeli tak, to kiedy to robią, ale lubię sobie wyobrażać, że jest to ich poranna rutyna – przedłużenie codziennej toalety, tuż po umyciu zębów. Zachłystują się zachwytem, który już ich nie opuszcza w czasie uczelnianego dnia. Pasuje mi to jakoś do obrazu, który wita mnie dzień w dzień. Nadęci, nastroszeni – pawie Uniwersytetu Warszawskiego.

M

Poszukiwanie wzoru Kiedy ostatnio szłam Oboźną, pod uniwersytecką skarpą przyuważyłam elegancko ubranego mężczyznę. Skrojony garnitur, koniakowe lotniki, nawet skarpety zdawały się współgrać z całą kompozycją. W dłoni trzymał smycz, na której końcu wiły się dwa pieski. Małe i białe, rasy nie pomnę. Jego uwagę absorbowała rozmowa telefoniczna, którą żywo prowadził, mnie absorbował cały on. Emanowała od niego pewność siebie i duma – gdzieś z tyłu głowy wiedziałam, że to właśnie duma prawnicza. Być może to jego podglądają nie posiadających się z zachwytu nad sobą studenci prawa, którzy pokonują trasę od Lipowej do Auditorium Maximum między ćwiczeniami a wykła-

10-11

dami, ich dwoma kluczowymi punktami dnia. Mimowolnie w czasie tych spacerów wychwytują (choćby i kątem oka!) tego mężczyznę. Szukają w nim oparcia, inspiracji, czegoś, co mogłoby zostać powtórzone. Zapominają jednak, że on już ten wydział ukończył, a jego kariera – prawdopodobnie błyskotliwa – już się rozpoczęła.

Królewicze Tindera Nie jest tak, że teraz przybieram maskę krytycznej żurnalistki, której oko staje się bardziej przenikliwe niż kiedykolwiek. Dzieje się tak nawet kiedy odrzucam pióro na bok, chwytam w dłoń telefon i odpalam Tindera (broń Boże nie pytajcie czego tam szukam!). Przesuwam czasem w lewo, rzadziej w prawo i przeglądam, z mniejszym lub większym zaangażowaniem, profile chłopaków. Właściwie są to profile całego warszawskiego społeczeństwa: od narodowców, przez cichych studenciaków, którzy pierwszy raz zaznają życia w wielkim mieście, przez nażelowanych podrywaczy, lewicowych aktywistów i tych alternatywnych, ponad podziałami, aż po studentów prawa. Ci ostatni zazwyczaj są łatwo namierzalni. Regułą jest, że zdjęcie profilowe mają w garniturze lub chociaż w smart casualowej marynarce. Dodatkowo wśród zdjęć znajdzie się przestrzeń na wyeksponowanie zegarka i na fotografię uliczną – symbol wiecznego zabiegania, prawie mistycznego korporacyjnego pędu. Opis mają raczej krótki, bez lekkiego dowcipu, tylko z przysadzistą bucerską pozą. Wysyłają jasny sygnał: hola, hola, niewinne dzieciństwo już się skończyło, czas na poważne życie: biznes, politykę, sukcesy i płacz przed egzaminem z prawa cywilnego. I całą tę błazenadę potem ciągną – brną w small talku i odbierają rozmówcy jakiekolwiek chęci na kontynuowanie konwersacji.

Zamiast czymś zaskoczyć, umilić jakoś czas, zaangażować czy pokazać coś nowego wikłają się w swoim przerysowaniu. Chyba czują się z nim dobrze. Kiedy tupią obcasem swoich zawsze wypastowanych butów, na pewno przyciągają spojrzenia. Ale dławiący śmiech i drwiącą nutkę mylą z podziwem. Co gorsza zjawisko to, które początkowo może wydawać się ciekawe – prowokować jakieś pytania socjologiczne, czy chociaż stanowić humorystyczny aspekt rzeczywistości – rozczarowuje, okazuje się bezdennie nudne.

Mongolski bezsens Coś na co można spojrzeć z delikatnym uśmiechem politowania, kiedy obserwuje się to z zewnątrz, zaczyna męczyć wewnątrz tego środowiska. Znam tych ludzi i kiedy się z nimi witam, raczej darowuję sobie wymianę uśmiechów. Nie wiem, czy to oni są już tacy poważni, czy ja tak strasznie zrezygnowana. Wszyscy postanowili zagrać w tę beznadziejną grę. Niewolnicy prawniczego słownictwa i sztywnego kołnierza koszuli. Ostatnio dowiedziałam się, że Mongolia, stepowe, śródlądowe państwo, ma marynarkę wojenną na jeziorze Chubsuguł w północnej części kraju. Składa się ona z jednego statku wyposażonego w karabin maszynowy i siedmiu żołnierzy. Brzmi przyjemnie absurdalnie, po dłuższej chwili zastanowienia zdaję sobie jednak sprawę, że to idiotyzm i reaguję tylko zrezygnowanym: ale po co?. I tak samo przyglądając się tym studenciakom, chłopcom jak malowanym, zaczynam dostrzegać ich sztuczność, ponurość, wreszcie niemożebną nudę i także zrezygnowana pytam: ale po co?. 0


nowoczesny uniwersytet /

Halo, tu TU

Rodzice szukający alternatywnych rozwiązań dla swoich dzieci na poziomie niższej edukacji często uważają, że później i tak powinny one pójść na uniwersytet. My chcemy stworzyć taką alternatywę na poziomie szkół wyższych – opowiadał w rozmowie z MAGLEM Kacper Lemiesz. a l e k s a n d r a c z e rwo n k a

MAGIEL: Czym jest TUversity (TU)? Kacper lemiesz: Jesteśmy organizacją, która skupia młodych ludzi z zamiłowa-

niem do rozwoju. Działamy nie na podstawie tego, że zdobywamy akredytacje, dyplomy, zarabiamy na tym, ale w oparciu o to, że lubimy siebie i razem robimy coś fajnego. Tworzymy społeczności ludzi uczących się. Wspieramy się nawzajem w innym podejściu do edukacji, wspólnie projektujemy swój rozwój, przygotowujemy zajęcia i spotkania, wymieniamy się wiedzą. Przede wszystkim chcemy być głosem, który mówi, że da się inaczej. Nie dlatego, że nam się nie chce na uniwersytecie, tylko dlatego, że da się lepiej, przyjemniej, a co za tym idzie – efektywniej. Teraz musimy sobie stworzyć do tego przestrzeń. Bierzemy to, co nam się podoba z istniejących już rzeczy oraz przestrzeni edukacyjnych, i dokładamy do tego swoje.

Czym TU różni się od klasycznego uniwersytetu lub szkoły wyższej? Wśród części ludzi panuje stereotypowe myślenie, że po maturze można albo studiować, albo porzucić edukację i od razu iść do pierwszej lepszej pracy, która zazwyczaj nie jest zbyt ciekawa. My klasycznemu studiowaniu przeciwstawiamy robienie w tym czasie czegoś sensowniejszego i w inny sposób. Możesz zrobić w 5 lat 15 praktyk, 13 projektów i nauczyć się wielu rzeczy. Dzięki temu szybciej zderzamy się z realiami prawdziwego świata. Część z nas studiuje, idzie klasyczną ścieżką uniwersytecką, ale zauważa, że brakuje w tym pewnych rzeczy i zaczyna chodzić na nasze spotkania, tworzy z nami projekty, organizuje wydarzenia.

Co, oprócz takich wydarzeń, wykorzystujecie do nauki? Wykłady uniwersyteckie, które są darmowe dla obywateli Polski i nie trzeba być zarejestrowanym. Dodatkowo jest jeszcze cały potencjał internetu, np. coraz więcej kanałów edukacyjnych na YouTube’ie oraz MOOC’i (Massive Open Online Courses), gdzie najlepsze, najbardziej elitarne uniwersytety na świecie udostępniają swoje kursy i wykłady za darmo. Możesz jednocześnie studiować na Harvardzie, Columbii lub Pensylwanii, nie płacąc za to ani złotówki. Jedyne, co musisz mieć, to dostęp do internetu. Chcemy stworzyć grupy, które będą się wspólnie uczyły lub robiły kursy, bo dzięki temu rośnie motywacja do ich ukończenia.

Organizujemy też dużo naszych wewnętrznych spotkań, na których dzielimy się ze sobą wiedzą. Teraz zajmujemy się przede wszystkim organizowaniem serii wydarzeń: Czy istnieje życie po studiach?, na których spotykamy się z ludźmi z różnych światów (biznesu, nauki), którzy osiągnęli duży sukces w różnych dziedzinach. Wspólnie z nimi stawiamy sobie pytanie o sens studiów, ich wartość i możliwe alternatywy.

Czy wasi absolwenci, jeśli jest to właściwe słowo, nie będą mieli problemu z wejściem na rynek pracy z powodu nieformalnego wykształcenia? My nikomu nic nie obiecujemy. To jest ich świadoma decyzja. Na rynku pracy jest kilka dziedzin (np. prawo, medycyna, psychologia), w których nie zrobisz praktycznie nic, nie mając tego papierka, bo takie są prawne wymogi. Większość zawodów nie ma takich obwarowań, jednak realnie pracodawcy i tak na to patrzą. Nam chodzi o to, że to się nigdy nie zmieni, dopóki ktoś nie będzie miał większej wiedzy i większych umiejętności właśnie bez tego papierka. Ale to jest bardzo trudne. Trzeba być w pewnym sensie odważnym, żeby zdecydować się na świadome niezdobywanie certyfikatów czy dyplomów. Nie chcemy nikomu nic obiecywać, nie chcemy kłamać, że to jest łatwa droga. To jest dla świrów edukacyjnych, którym tak zależy na edukacji, że rzucają dla niej szkołę.

Kto mógłby stać się takim „edukacyjnym świrem”? Ktoś, kto w pewnym sensie jest już „odszkolniony”, czyli wyzbył się pewnych rzeczy, które wmówiła mu szkoła. Nie obchodzą go oceny, bardziej go interesuje proces niż koniec, jest także bardzo odpowiedzialny za siebie.

Czy wpadliście na pomysł stworzenia TU, inspirując się podobnymi uniwersytetami z innych krajów? Nie. Ale po drodze zaczęliśmy je spotykać i poznawać coraz to nowe sposoby prowadzenia alternatywnych szkół wyższych. Ja przez jakiś czas studiowałem w Stanach, gdzie część problemów, jakie mamy w Polsce, została rozwiązana. Pierwszy rok, niezależnie od tego, na jakim uniwersytecie studiujesz, jest ogólny. Nie ma określonego planu zajęć, przedmioty można wybrać z całego programu na uniwersytecie. Pojechałem studiować matematykę ubezpie-

fot. Julia Święch

r o z maw ia ł a :

maj-czerwiec 2017


fot. Kacper Lemiesz

/ nowoczesny uniwersytet

czeniową, ale dzięki temu, że mogłem świadomie podejmować wybory, skończyłem na filozofii i socjologii i zajmowałem się edukacją. Dotarłem do tego, co mnie pasjonuje, metodą prób i błędów.

dostaję do ręki konkretny program i muszę go realizować. Ktoś mnie wyręcza w projektowaniu mojej edukacji i nie uczę się, jak się uczyć, bo ktoś mi mówi, jak powinienem to robić.

Jak działają takie większe alternatywne uniwersytety?

Co należałoby zmienić w już istniejących szkołach wyższych, żebyś zdecydował się na studiowanie na jakimś konkretnym kierunku?

Ciekawy pomysł na nauczanie ma uniwersytet QUEST z Kanady. Tam po dwóch pierwszych latach stawiasz sobie pytanie i następne tyle samo czasu studiów poświęcasz na nie. Np. ja wymyślam sobie: „Jak zmienić system edukacji?” i to jest pytanie, które studiuję. Później okaże się, że jeśli chcę to dobrze zrobić, to jest mi potrzebna do tego filozofia, socjologia, matematyka, communication design. Wybierasz jedną rzecz, ale jeśli chcesz naprawdę coś z nią zrobić, to okazuje się, że musisz wiele umieć. W ten sposób ludzie stają się ogólnie wykształceni. Ale trzeba zacząć od pasji. Mam cel i to on mnie ciągnie do przodu. Jeśli chodzi o kierunki techniczne, przyrodnicze, to właśnie powstaje nowy alternatywny projekt. Profesorzy MIT i była dziekan MIT studiów magisterskich, która niedawno odeszła, tworzą właśnie uniwersytet naukowy, oparty o inżynierię i IT. Są to osoby, które wychodzą z i tak już mocno alternatywnej uczelni. Mimo to uważają, że taki system jest za stary i trzeba go zmienić. Nie są w stanie tego zrobić od środka, więc tworzą coś zupełnie nowego. Jako podstawę pedagogiki przyjmą przeprowadzanie badań, przy których studenci będą się uczyć, robiąc je razem z kadrą. Mają oni dużą renomę i akceptację społeczną, w końcu pracowali w MIT. Takie alternatywne szkoły najczęściej zakładają osoby, które już przeszły całą tę edukacyjną drogę, spojrzały na nią z dystansu i dopiero wtedy stwierdziły, że chcieliby móc kolejnym pokoleniom zaoferować coś lepszego. Nas od takich uniwersytetów odróżnia to, że robimy to jako studenci dla studentów. Szybko się zorientowaliśmy, że warto byłoby to zmienić.

Czy w związku z tym macie jakichś zewnętrznych, starszych mentorów w danych dziedzinach, czy działacie na własną rękę? Mamy wielu, ludzie są na nas bardzo otwarci. Jeśli ktoś się chce czegoś nauczyć, wtedy szukamy zależnie od potrzeby. To samo w sobie już jest edukacyjne. Wiesz, czego chcesz się nauczyć, i teraz musisz się zastanowić, jak to zrobić, do kogo się zwrócić, z kim się spotkać, na jaką konferencję pojechać. Nikt cię w tym nie wyręcza.

Tworzycie uniwersytet wolny, alternatywny. Sugeruje to, że nie podoba wam się, jak wyglądają szkoły wyższe. Co jest w nich takiego, że nie zdecydowaliście się studiować na klasycznym uniwersytecie? Nie staramy się stawać w kontrze do uniwersytetu. Jesteśmy w stosunku do niego krytyczni. Oferuje wiele wartościowych rzeczy, z których wszyscy mogą korzystać, i to jest świetne. Ale panująca tam konwencja jest często szkodliwa. Np. jest systemem totalitarnym, w którym studenci nie mają realnie żadnego wpływu. Ja, jako uczeń, chcąc wziąć w ręce swoją edukację i odpowiedzialność za nią, nie mam do tego prawa. Nie praktykujemy demokracji w szkole. Mamy samorządy, ale to tak naprawdę jest iluzja. Jeżeli szkoła czy edukacja ma przygotowywać do życia w państwie demokratycznym, to powinniśmy praktykować demokrację, a nie totalitaryzm. A ja

12-13

Przede wszystkim podstawy i kulturę ich organizacji. Struktura uniwersytetów wynika bezpośrednio z ich historii. Zostały stworzone w odpowiedzi na konkretne zapotrzebowanie, istniejące w danym okresie. Dziś jest już ono inne. Tak samo, jak system edukacji podstawowej został stworzony 150 lat temu podczas rewolucji industrialnej i miał szkolić ludzi, żeby byli posłusznymi pracownikami fabryk. Stąd rywalizacja w szkole. Powinniśmy z niej zrezygnować, bo nic nie wnosi, co potwierdza się w coraz to nowych badaniach. Podobnie jest z ocenianiem. Nie przyczynia się do realnego rozwoju uczniów, a do ich kategoryzowania i tworzenia rankingów. W rozwoju pomaga feedback, którego w edukacji często nie ma. Gdy pisałem prace na Artes Liberales, dostawałem odpowiedź: „Świetnie napisane, 5”, „Źle napisane, 2”. Nie wiem, co zrobiłem źle, co dobrze. To nie pomaga w nauce, tylko stawia pieczątkę na czole – „dobry” lub „zły”. Jeśli zostaniesz „zły”, to cię demotywuje, zabija w tobie ciekawość i poddajesz się, bo myślisz, że jesteś beznadziejny. Trzecią podstawową rzecz stanowi dobrowolność. Na uniwersytetach zakłada się, że ktoś wie, czego ja potrzebuję. Zostaję wyręczony i nigdy nie nauczę się oceniać, co jest wartościowe, a co nie, bo ktoś już zrobił to za mnie. W rezultacie kończę szkołę zagubiony. Z dobrowolnością wiąże się również samosterowność wewnętrzna mózgu, potwierdzana w kolejnych biologicznych badaniach. Ludzki mózg nie uczy się, jeśli nie uzna tego za wartościowe. Tylko motywacja z wnętrza realnie wpływa na skuteczność procesu uczenia się. Jakiekolwiek nagrody, kary czy oceny po prostu nie działają. Czyli cała edukacja, opierająca się na tym, że ktoś wie lepiej, co ja powinienem umieć, i mnie do tego próbuje zmotywować, nie działa.

Z tego, co mówisz, wyraźnie wynika, że zmiana powinna dotknąć nie tylko uniwersytetów, lecz także całego systemu edukacji. I tak się dzieje, już nie są to pojedyncze przypadki. Ken Robinson, który nagrał najpopularniejszy wykład w ramach projektu Ted Talk, powiedział, że szkoły demokratyczne są rozwiązaniem problemu z edukacją i popiera on te idee. Dzięki temu jest szansa, że to pójdzie jeszcze dalej. W samej Polsce jest już takich szkół ponad 20. Tylko w Japonii w ciągu 3 lat powstało ich 300. W tradycyjnej polskiej szkole jest wszystko naraz. Dwanaście przedmiotów przez całą edukację. A później obwiniamy młodych, że nie wiedzą co chcą robić. To nie z dziećmi jest coś nie tak. Po prostu nie da się pasjonować dwunastoma rzeczami naraz. Polski system nazywa to ogólnym wykształceniem. A realia są takie, że nie jesteśmy z niczego dobrzy i też nie mamy żadnej pasji. Michał Kempa, komik po prawie, na naszym spotkaniu: Czy istnieje życie po studiach? powiedział, że on miał po liceum poczucie, że jest głupi. A był laureatem olimpiady, dostał się na prawo na UW. Czasami nawet ludzie, którzy odnoszą sukcesy w tym systemie, nie są z niego zadowoleni. Szkoły tworzą iluzję. Dają wykształcenie, a nie wiedzę. To jest podstawowy problem, którego system edukacji próbuje nie widzieć. 0


kalendarz wydarzeń /

patronaty

I tak wszyscy wiedzą, że najważniejsze wydarzenie to urodziny Sarenki 30. maja ;P

Kalendarz wydarzeń maj–czerwiec 2017 Real Estate Meeting 2017 6 maja – rejestracja, 15–16 maja Ponad 10 partnerów z branży nieruchomości. 10 warsztatów w SGH i poza nią. To wszystko w czasie 10. jubileuszowej edycji Real Estate Meeting 2017, organizowanej przez SKNIiN. 15 maja w budynku C SGH w godz. 10.00–15.30 odbędą się: konferencja o zarządzaniu nieruchomościami sportowymi i warsztaty o rynku mieszkaniowym. 16 maja to szansa na zwiedzenie Stadionu Narodowego i apartamentowca Cosmopolitan. Rejestracja rusza 6 maja. Więcej na skniin.pl i facebook.com/RealEstateMeeting.

Moneypulation 9–11 maja Jako konsumenci jesteśmy podatni na manipulacje producentów, szkodząc nieświadomie sobie, innym i środowisku. Marnujemy swój czas i pieniądze na rzeczy, których wcale nie potrzebujemy. Moneypulation to projekt oikos Warszawa, który odbędzie się 9–11.05.2017 r. w SGH, mający na celu przyjrzenie się mechanizmom sprzedaży oraz marketingu, które mają nas skłonić do nadmiernej konsumpcji. Dzięki nam dowiesz się, jak unikać nieracjonalnych wyborów oraz jak prowadzić biznes fair. Więcej na: fb.com/oikos.warsaw.

Akademia Lidera 10 maja XXI wiek potrzebuje Liderów. Studia dają specjalistyczną wiedzę, ale nie pokazują, jak dobrze ją wykorzystać. Chcemy to zmienić! Akademia Lidera pozwala spotkać się z inspirującymi specjalistami – inżynierami, ekonomistami i przedsiębiorcami. Co wyróżnia nasz projekt? Nie organizujemy kolejnego TED-a dla 250 osób, chcemy, żeby uczestnicy mieli okazję osobiście poznać autorytety, zadać im pytania, poprosić o wskazówki. Więcej informacji na: facebook.com/spojrz.szerzej/.

1 2 3 3 5 4 7

EKOstudent 8–13 maja Między 8 a 13 maja SGH zazieleni się już po raz jedenasty! ZSP zaprasza na EKOstudenta – przez cały tydzień będziecie mogli zjeść pyszne EKOśniadanie, wymienić śmieci na nagrody w EKOlotku, wziąć udział w warsztatach i wykładach dotyczących prawidłowego odżywiania, profilaktyki zdrowotnej, naturalnej pielęgnacji, ekologii i zrównoważonego rozwoju w biznesie oraz sportu. Więcej informacji na fanpage’u EKOstudent oraz stronie internetowej ekostudent.pl.

5 9 6 11 7 13 8 15 9 17 10 19 11

Wampiriada 9–12 maja Drugi tydzień maja upłynie w SGH pod znakiem honorowego krwiodawstwa. NZS organizuje już XXIII edycję Wampiriady, której celem jest zebranie jak największej ilości krwi, aby pomóc wielu osobom. Oprócz tego na uczestników czekać będą liczne atrakcje oraz konkursy z nagrodami ufundowanymi przez naszych partnerów. Oddając krew, możesz uratować nawet trzy życia! Więcej informacji o akcji oraz wskazówki dla chętnych znajdziecie na fb i stronie wampiriada.nzssgh.pl.

Gala Plebiscytu Mistrzów Sportu UW 10 maja

21 12 23 13 14 25

SKN Get Ready już po raz trzeci organizuje Plebiscyt Mistrzowie Sportu UW. W tym roku zwycięzcy zostaną wyłonieni w pięciu kategoriach: Mistrz Sportu, Sportowa Zajawka, Drużyna, Trener oraz Event. 10 maja, o godzinie 18.00, w sali 200 na Kampusie Głównym (ul. Krakowskie Przedmieście) odbędzie się Gala, podczas której poznamy laureatów tegorocznego głosowania. Szczegóły dostępne są na: facebook.com/ events/272443913177074/. Wstęp wolny.

15 27 Animal Day SGH 12 maja Już 12 maja na Auli Spadochronowej odbędzie się charytatywna akcja mająca na celu pomoc zwierzakom ze schroniska. Będzie możliwość przyniesienia karmy i koców oraz wzięcia udziału w loterii, z której cały dochód zostanie przekazany potrzebującym zwierzętom ze schroniska. Więcej informacji pojawi się wkrótce na fanpage’u Animal Day SGH. Akcja organizowana jest przez Niezależne Zrzeszenie Studentów SGH. Zapraszamy!

16 29 17 30 18 19

Startup Shaker 12–14 maja Jak połączyć studentów kierunków artystycznych, menadżerskich i społecznych? Dać im możliwość współpracy przy wspólnym projekcie. Startup Shaker, czyli wyjątkowe wydarzenie skierowane do młodych, przedsiębiorczych osób, odbędzie się w dniach 12–14 maja 2017 roku w Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Zapisy już ruszyły! Udział jest bezpłatny. Wszystkie szczegóły dotyczące projektu można znaleźć na stronie internetowej startupart.pl/startupshaker.

maj-czerwiec 2017


patronaty

/ kalendarz wydarzeń

20

Management Accounting Days 15–19 maja

Men’s Week 15–19 maja

Interesujesz się rachunkowością, ale jednocześnie nie widzisz siebie w audycie? Nowy projekt SKN Rachunkowości jest więc kierowany właśnie do Ciebie. MAD obejmuje warsztaty i case studies zajmujące się tematyką rachunkowości zarządczej i controllingu. Razem z partnerami odkryjemy ścieżki kariery związane z pracą w działach finansowych firm FMCG i wewnętrzną kontrolą kosztów. Zapisy już wkrótce! Więcej informacji na fanpage’u projektu na Facebooku.

21

22

23

CEMS Chance 16–19 maja Każdy człowiek posiada marzenia. Każdy chciałby je zrealizować. Każdy z nas ma także talenty i predyspozycje, które warte są rozwijania. Drogowskazem staje się CEMS Chance! To projekt absolutnie wyjątkowy, skierowany do uczniów szkół gimnazjalnych i ponadgimnazjalnych. Uczestnicy programu przez 4 dni (16–19 maja) w Warszawie uczą się odkrywać samych siebie i pokonywać własne słabości. Historie opowiadane przez prelegentów dają żywy dowód, że dzięki determinacji, każdy może stanąć na szczycie!

Co chodzi każdemu młodemu facetowi po głowie? Men’s Week! Już po raz siódmy ZSP SGH organizuje dla Was pięć dni pełnych atrakcji i niezapomnianych przeżyć. Ciekawe warsztaty, niesamowite pokazy, konkursy z nagrodami i dużo więcej… Jesteś głodny wrażeń? Znajdziemy coś dla Ciebie! A może po prostu chcesz się najeść na Spado? Też dobrze trafiłeś! Czekamy na Was już 15–19 maja! P.S. Znajdziecie nas na FB, Instagramie i mensweek.pl.

XI Żeglarskie Mistrzostwa o Puchar JM Rektora SGH 20 maja

24

25

W imieniu Sekcji Żeglarskiej AZS przy SGH zapraszamy wszystkich pasjonatów żeglarstwa do wzięcia udziału w XI Żeglarskich Mistrzostwach o Puchar JM Rektora SGH. W tegorocznych regatach konkurować będzie 20 trzyosobowych załóg. Lepiej czujesz się na lądzie? Dopinguj zawodników podczas pikniku pełnego atrakcji (grill, muzyka, sporty wodne). Do zobaczenia 20 maja (sobota) w przystani AZS nad Zalewem Zegrzyńskim! Szczegóły i zgłoszenia na: facebook.com/pucharRektoraSGH.

26 VII Konferencja Coachingu 22–23 maja

USA Cross Country Trip 30 maja

VII Konferencja Coachingu będzie poświęcona tematyce rozwoju zawodowego i osobistego. Poruszone zostaną zagadnienia efektywnej komunikacji, przywództwa oraz dobrych nawyków. Nie ominie nas nauka networkingu oraz wygłaszania przemówień publicznych! Co więcej wcielimy się w jury na spotkaniu finałowym Genialnego Mówcy. Zapraszamy 22 i 23 maja do Auli II w bud. C SGH przy Al. Niepodległości 128! Informacje o prelegentach Konferencji znajdą się na Facebooku: facebook.com/KonferencjaCoachingu.

27

28

30 maja 2017 r. rozpoczniemy USA Cross Country Trip. Katarzyna Stańczyk, Elżbieta Lechowska, Artur Kowalski, John Cavallaro – nasza epika przemierzy całe Stany Zjednoczone samochodem. Wyprawa będzie trwała 30 dni, w tym czasie odwiedzimy miejsca takie jak Nowy Jork, Chicago, Seattle, San Francisco, Las Vegas, Los Angeles, New Orleans, Miami etc. Zapraszamy do śledzenia naszej podróży na blogu #BrBAdventures brbadventures.wordpress.com/.

29 SGH Motoshow 2 czerwca

The Warsaw-Beijing Forum maj–październik

SGH Motoshow to najbardziej rozpoznawalny projekt SKN-u Motoryzacji, podczas którego prezentowane są nowości oraz ciekawostki motoryzacyjne. Tegoroczna edycja wydarzenia odbędzie się w piątek, 2 czerwca 2017 r. Tym razem zaprezentowane zostaną samochody luksusowe oraz sportowe, a wśród nich takie marki jak: Ferrari, Mercedes, Audi czy Volvo. Zaczynamy o 9.00 przed budynkiem głównym SGH, do zobaczenia! Więcej informacji na stronie sknmotoryzacji.pl oraz fanpage’u na Facebooku.

30

31

The Warsaw-Beijing Forum to projekt organizowany przez Studenckie Koło Naukowe Prawa i Gospodarki Chin na Uniwersytecie Warszawskim. Co roku w maju studenci warszawskich uczelni goszczą chińskich studentów w Warszawie, a w październiku wyjeżdżają do Chin. Obie części składają się ze spotkań z ekspertami, warsztatów, wykładów oraz wymiany doświadczeniami. W tym roku część warszawska przewiduje wydarzenia z wicepremierem Mateuszem Morawieckim, DLA Piper Wiater, Google Campus.

Informacja dla organizacji Organizujesz interesującą konferencję? Koordynujesz nowy, ciekawy projekt? Możemy Ci pomóc dotrzeć do społeczności studenckiej SGH i UW. Zapytaj o Patronat Medialny Niezależnego Miesięcznika Studentów MAGIEL, pisząc na: magiel.patronaty@gmail.com. Deadline na zgłoszenia do numeru październik 2017: 11.09.2017.

14-15


PRAKTYKI I STAŻE w doSKonAłEj KomPAnII! PRzEd Tobą nIEPowTARzAlnA oKAzjA odbYcIA PRAKTYK lUb STAŻU w KomPAnII PIwowARSKIEj Praktyki trwają 4-6 tygodni, a dzięki nim zdobędziesz ciekawe doświadczenie, poznasz nietuzinkowych ludzi, a przede wszystkim staniesz się bogatszy o wiedzę, której nie znajdziesz w żadnym podręczniku. Nie czekaj, wybierz miasto, dział, aplikuj i przeżyj niesamowitą przygodę współpracując z pełnymi pasji i chęci do działania ludźmi. Aktualne informacje o praktykach, stażach i sposobie aplikowania znajdziesz na: http://www.kp.pl/kariera/oferty-pracy-i-praktyk

MiejSca: Biuro w warSzawie i Poznaniu Browary w Poznaniu, Tychach i BiałyMSToku cenTra DySTryBucji na Terenie całej PoLSki

Nie zNAlAzłeś iNteresującej oferty? Nie szkodzi, zgłoszeNiA zbierAmy przez cAły rok! Napisz do nas: rekrutacja@kp.pl W temacie wiadomości wpisując: Praktyki lub Staż_Miejsce pracy_ Preferowany Dział


/ sportowcy na uczelni autotunowe ziomeczki Z paproci powstałaś i w paproć się obrócisz

Student w grze

Są pasje, które trudno jest pogodzić z nauką. Wielu utalentowanych sportowców w momencie ukończenia szkoły średniej porzuca treningi. Jednak prędzej czy później do nich wracają – ich przystanią są zazwyczaj sekcje akademickie. Uświadamiają sobie, że ze sportu nie da się tak łatwo zrezygnować. T e k s t:

Piotr Poteraj

grafika:

M o n i k a S Z a r e k , A l e k s a n d e r Łu k a sz e w i c z

o nie jest najlepszy trening. Organizm, zazwyczaj przyzwyczajony do dużego wysiłku, męczy się dziś wyjątkowo szybko. Proste ćwiczenia wywołują nierówny oddech, nogi wydają się otoczone przez stalowe obręcze. Uczucie zmęczenia miesza się z bezradnością i brakiem satysfakcji. Po upływie 90 minut siadasz na ławce w brudnej szatni. Twoja pokerowa twarz kryje irytację i złość. Oczy, niegdyś pełne życia, dziś są podkrążone i puste. Po treningu trafiasz do domu. Brzdęk wyjmowanych kluczy uświadamia ci nadchodzące zadanie. Teraz czy za pięć minut? Zdążę jeszcze wstawić pranie? Chyba trzeba coś zjeść? Nieważne, co postanowisz jeszcze zrobić, w końcu i tak usiądziesz za biurkiem, na które właśnie patrzysz. Za 8 godzin masz egzamin.

T

Akademicka misja Rywalizacja sportu i nauki w życiu studenta jest walką, w której obie strony nie mają równych praw. Konflikt powstaje, gdy termin zawodów sportowych zbiega się z dniem egzaminu, czy też obrony pracy dyplomowej. Okazuje się wówczas, że jedyną możliwością dla studenta jest pojawienie się na uczelni w innym terminie. Sport nie uznaje kompromisu, terminy zawodów nigdy nie są i nie będą zindywidualizowane pod kątem poszczególnych jednostek. Przeczy to bowiem idei sprawiedliwości, tej samej, która piętnuje doping, kategoryzuje sportowców według płci, a także nie uznaje rekordów świata w biegu na 100 metrów uzyski-

16-17

wanych przy zbyt silnym sprzyjającym wietrze. W tej sytuacji uczelnie mogą udzielić wsparcia młodemu sportowcowi – na przykład proponując mu dodatkowe terminy zaliczenia przedmiotu.

Rywalizacja sportu i nauki w życiu studenta jest walką, w której obie strony nie mają równych praw.

W skład organizacji wchodzi 300 klubów na uczelniach państwowych i niepublicznych, około 3 tys. sekcji oraz ponad 40 tys. członków uczestniczących w zawodach sportowych. W samej stolicy w ramach Akademickich Mistrzostw Warszawy i Mazowsza rozgrywki prowadzone są w prawie 30 dyscyplinach – oprócz tych najbardziej popularnych, jak piłka nożna czy koszykówka, w ofercie znajdują się między innymi badminton, szachy czy jeździectwo.

Siła wszechstronności Problem pogodzenia obowiązków naukowych ze sportową pasją w największym stopniu dotyczy profesjonalnych zawodników reprezentujących rozmaite kluby. Inni pasjonaci sportu, którzy nie zdecydowali się na rozwijanie kariery, chętnie angażują się w sekcje Akademickiego Związku Sportowego. Powstałe w 1909 r. stowarzyszenie AZS było wyrazem dążenia środowiska akademickiego do upowszechniania nowego modelu człowieka – sprawnego nie tylko intelektualnie, ale również fizycznie – można przeczytać na stronie internetowej azs.pl.

Najlepsi na Mazowszu rywalizują następnie w rozgrywkach półfinałowych wraz z zawodnikami z innych województw. Zwieńczeniem zmagań dla najlepszych sportowców są Akademickie Mistrzostwa Polski (AMP), które można śledzić za pośrednictwem Facebooka bądź kanałów na YouTubie: videoAMPy oraz AZS TV. Zeszłoroczne Akademickie Mistrzostwa Polski w Gdańsku to największe wydarzenie w ciągu moich pięciu lat przynależności do AZS – mówi maglowi Tomek, członek sekcji piłkar-


sportowcy na uczelni /

skiej AZS SGH. Możliwość znalezienia się tam było wspaniałą nagrodą i ukoronowaniem ciężkiej pracy na treningach. Wraz z całą drużyną posmakowaliśmy futbolu na wysokim poziomie. Do medalu zabrakło niewiele, jednak czwarte miejsce i zwycięstwo wśród uczelni społeczno-przyrodniczych to wynik, z którego można być dumnym. Każdy kolejny turniej to kopalnia wspomnień, coś, co nas buduje i utwierdza w przekonaniu, że pozostając w sporcie, podjęliśmy dobrą decyzję. Nietrudno wywnioskować, że największe szanse na zwycięstwa w AMP-ach mają uczelnie wychowania fizycznego. Rok akademicki 2015/2016 nie przyniósł w tym względzie niespodzianki – klasyfikację medalową wygrała AWF Kraków, tuż przed AWF-em Katowice. Nie jest to jednak regułą. W tabeli punktowej, gdzie premiowani są nie tylko najlepsi, lecz także każdy uczestnik i każda drużyna osobno, punkty sumują się później na koncie danej uczelni. Ten ranking zdominowały Akademia Górniczo-Hutnicza w Katowicach oraz Uniwersytet Warszawski, które znajdują się na dwóch pierwszych miejscach również w obecnym sezonie (stan na 13 kwietnia). W pierwszej dwudziestce znalazła się tu tylko jedna AWF. Tegoroczne rozgrywki dopiero wchodzą w decydującą fazę. O ile medale mogą zapewnić uczelni poszczególni sportowcy, o tyle wysokie miejsce w klasyfikacji punktowej jest efektem systemowego podejścia danej uczelni – inwestowania w działalność wielu sekcji, zapewnienia im odpowiedniej kadry szkoleniowej i warunków do trenowania. Nie każda alma mater może sobie na to pozwolić.

Odłożone plany Rywalizacja na poziomie akademickim nie jest wyłącznie dobrą zabawą. Uczestnictwo w Mistrzostwach Polski to zaszczyt, ale zarazem wyzwanie nawet dla sportowca, który w przeszłości snuł plany o profesjonalnej karierze. Przygotowania wymagają poświęcenia, które prędzej czy później może wpłynąć na wyniki w nauce. Treningi mam codziennie rano o 6.00 i czasem wieczorami. Jest to trudno połączyć, po-

nieważ muszę wstawać bardzo wcześnie, a wiadomo, że studencki tryb życia jest inny i ludzie oczekują, że będę w nocy na nogach, żeby przygotowywać projekty grupowe na zajęcia – opowiada maglowi Maria Szumowska, sternik reprezentacyjnej ósemki wioślarskiej UW. Mój plan zajęć nie jest odpowiednio dopasowany pod kątem treningów. Muszę wstać rano i spędzać czas na uczelni do późna – dodaje. O ile trening można wkomponować w plan dnia bez szwanku dla uczestnictwa w zajęciach, o tyle sprawa komplikuje się, gdy przychodzi czas zawodów. Największa intensywność regat jest dokładnie przed i na początku sesji – podkreśla Szumowska. Często nie ma jak przygotować się do egzaminów. Dostajemy usprawiedliwienia z AZS-u, ale zdarza się, że to nie przemawia do prowadzących, więc niełatwo przestrzegać limitów nieobecności.

Wśród polskich uczelni są również takie, którym udało się wykształcić model nauczania pozwalający na dopasowanie planu zajęć do potrzeb sportowców. Problemy spowodowane są także tym, że czerwiec to najlepszy miesiąc do organizacji rozgrywek finałowych w wielu dyscyplinach. Wcześniej nie jest to możliwe ze względu na rywalizację na niższym szczeblu mającą wyłonić najlepszych. Istotne są także odpowiednie warunki pogodowe, jak również zaangażowanie części zawodników w rozgrywki profesjonalne. Przykładem tego jest piłka nożna, przy której w większości drużyn kwalifikujących się do turnieju finałowego występują trzecio- i czwartoligowi zawodnicy. Zdarza się więc, że nawet zdolni studenci muszą swoje plany o zdanej sesji odłożyć na wrzesień.

Od lektoratów do Rio Sportowcy-studenci to nie tylko członkowie AZS-ów rywalizujący w rozgrywkach akademickich. To także profesjonalni zawodnicy, reprezentanci kraju, a nawet olimpijczycy. Moje początki w SGH były trudne – wspomina Anna Maliszewska, drużynowa Mistrzyni Świata z 2015 r., jedyna reprezentantka SGH na zeszłorocznych Igrzyskach Olimpijskich w Rio de Janeiro. Jej dyscypliną sportu jest pięciobój nowoczesny – połączenie biegania, pływania, strzelania, szermierki i jazdy konnej. Już w liceum korzystałam z indywidualnego toku nauczania. Ku mojemu zdziwieniu usłyszałam, że regulamin nie przewiduje u nas takiego toku studiów,

bo sam sposób wyboru przedmiotów umożliwia dopasowanie planu do swoich potrzeb. W kwestii nieobecności polecono mi porozumiewać się indywidualnie z wykładowcami z zastrzeżeniem, że w przypadku większych problemów mam zwracać się o pomoc do prodziekana. Okazuje się jednak, że sportowcy pomimo braku indywidualnego planu nauczania mogą osiągać sukcesy w nauce. SGH kończę ze średnią ponad 4,7 i pewnie miało to wpływ na umiejętne godzenie studiów z treningami – podkreśla Maliszewska. Nie obyło się jednak bez urlopu dziekańskiego w roku olimpijskim, bo tylko w ten sposób mogłam w pełni wykonać plan szkoleniowy. Największy problem miałam na lektoratach, szczególnie na pierwszym języku – niemieckim, gdzie limit trzech nieobecności na semestr był nieco abstrakcyjny, ale i tu koniec końców wszystko dobrze się skończyło.

Wychodząc poza schemat Wśród polskich uczelni są również takie, którym udało się wykształcić model nauczania pozwalający na dopasowanie planu zajęć do potrzeb sportowców. Przygotowany dla Ministerstwa Sportu i Turystyki Raport DeLAB UW raport Kariera dwutorowa sportowców w Polsce – diagnoza sytuacji wyróżnia pod tym względem AWF Katowice i wprowadzony tam Indywidualny Program i Plan Studiów (IPPS). To wykładowcy elastycznie dostosowują się do możliwości studenta-sportowca, realizując z nim program wtedy, kiedy kalendarz sportowy mu na to pozwala – można przeczytać w dokumencie. Wprowadzenie programu wymagało jednak od uczelni odejścia od schematycznych i sztywnych reguł oraz zainwestowania w rozwój kapitału społecznego kadry dydaktycznej oraz pracowników administracyjnych. IPPS jest dostępny dla większości kierunków prowadzonych w ramach działalności 22 zakładów i 10 katedr. Zgodnie z regulaminem studiów prawo do IPPS przyznaje dziekan na wniosek studenta. Szanse na jego uzyskanie mają olimpijczycy i inni członkowie kadry narodowej, jak również zawodnicy w grach zespołowych, uczestniczący w rozgrywkach centralnych organizowanych przez polskie związki sportowe. Chociaż trudno sobie wyobrazić, że finaliści Akademickich Mistrzostw Polski w koszykówce czy siatkówce mają szanse na uzyskanie pozytywnej decyzji dziekana, sam przepis daje szerokie pole do interpretacji. Wspomniany raport podkreśla także główne bariery w łączeniu nauki i sportu. Warto podkreślić, że obecnie zaledwie 39 proc. sportowców-studentów wskazuje na brak jakichkolwiek przeszkód w tym zakresie, przy 59 proc. wśród respondentów uczących się w szkole ponadgimnazjalnej. Podstawowym problemem wydaje się plan zajęć niewystarczająco dopasowany do grafiku treningów. Innymi kwestiami wskazanymi 1

maj-czerwiec 2017


/ sportowcy na uczelni

w raporcie są zbyt słabe wsparcie ze strony związków sportowych, a także brak stabilnego źródła finansowania sportowca – co przekłada się na konieczność poszukiwania pracy zawodowej. Symbioza sportu i nauki przy odpowiednich warunkach jest jednak możliwa. Wystarczy odrobina dobrej woli i zrozumienia ze strony wykładowców oraz dziekanatu. Ważne jest także odpowiednie podejście alma mater, w myśl którego istnienie Akademickich Związków Sportowych traktowane jest jako inwestycja w rozwój studentów i uczelni, nie zaś przykry obowiązek. Władze uczelni zazwyczaj cieszy posiadanie w swoich murach sportowców – szczególnie gdy odnoszą oni wymierne sukcesy. Niekiedy duże zaangażowanie uczelni w sport może jednak przynieść negatywne skutki. Ryzyko wzrasta, gdy organizator rozgrywek jest potężniejszą organizacją niż szkoła wyższa. Przykłady takiego zjawiska można zaobserwować chociażby w Stanach Zjednoczonych będących poniekąd symbolem zaawansowania i rozpoznawalności sportu akademickiego.

Świat pieniądza National Collegiate Academic Association (NCAA) to amerykański odpowiednik AZS-u – organizacja zrzeszająca uczelnie wyższe, która organizuje zawody sportowe w trzech dywizjach. Stowarzyszenie nie ma na celu jedynie krzewienia kultury fizycznej – to wielomilionowy biznes. Jak podaje portal statista.com przychody organizacji w latach 2012–2016 wahały się między 855 milionami a prawie miliardem dolarów rocznie, zachowując tendencję zwyżkową. Podobne liczby podają m.in. amerykańska stacja telewizyjna ESPN i magazyn „Huffington Post”, powołując się na opublikowane

18-19

przez organizację sprawozdanie finansowe. Lwią część przychodu generują prawa telewizyjne oraz wpływy ze sprzedaży biletów. Podaje się, że oglądalność decydujących spotkań ligi akademickiej jest wyższa niż w wypadku większości spotkań ligi zawodowej koszykówki – NBA. Wśród śledzących zmagania znajduje się wielu skautów – łowców talentów poszukujących nowych zawodników do ligi zawodowej. Stephen Curry trafił do ligi zawodowej z uczelni Davidson, Kevin Durant reprezentował Texas College. Przykłady można mnożyć. Mało który z zawodników przechodzących do NBA kończy studia. W rzeczywistości NCAA bezpośrednio nie zarabia na transferze koszykarza, odgrywa wyłącznie rolę pośrednika. Rozgrywki akademickie w Stanach Zjednoczonych stoją na bardzo wysokim poziomie – głównie dzięki zaangażowaniu przyszłych zawodników marzących o grze w NBA.

Wielu z nich ryzykuje zdrowie i kładzie na szalę jakość swojej edukacji. Tylko nieliczni trafią do ligi zawodowej, wszyscy współtworzą jednak show, sprzedawane widzowi za miliony dolarów. Światem akademickiej ligi koszykówki nie rządzi idea sportu – prym wiedzie pieniądz. Zero, nothing, Zilch. Tych słów używa Tom Gerensen w artykule dla moneynation.com na określenie rocznych zarobków graczy ligi NCAA. Zawodnicy-studenci pierwszej dywizji mogą jeszcze liczyć na stypendia gwarantujące im pokrycie kosztów czesnego na, płatnych przecież, amerykańskich uniwersytetach. Dla


Division 2 i Division 3 nic nie zostaje. Prawdziwym skandalem jest sama struktura sportu uczelnianego – pisze Taylor Branch, amerykański historyk praw obywatelskich – studenci generują milionowe zyski, nie zarabiając nic dla siebie. Traktuje się ich gorzej niż zwykłe towary, traktuje się ich jak służących, którzy nie dostają swojej części zysków i których można odprawić, jeśli będą mieli czelność odnieść kontuzję podczas wykonywania pracy dla tej samej szkoły, która odmawia im prawa do pełnej edukacji.

Warto więc pokazać sportowcom alternatywną drogę rozwoju, nawet jeśli nie będzie ona pozbawiona przeszkód. NCAA z dumą prezentuje duże nakłady na stypendia dla najlepszych uniwersytetów, zapominając, że uczelnie z niższych lig również muszą zapewnić swoim graczom wyposażenie i bazę treningową, a zawodnicy sami opłacają swoje studia. Zastrzeżenia budzi także program opieki zdrowotnej. Warunki wypłaty świadczenia są bardzo restrykcyjne, co uwidoczniła sytuacja z 31 marca 2013 r. Kevin Ware doznał wtedy koszmarnie wyglądającej kontuzji w spotkaniu pomiędzy University of Louisville a Duke Blue Devils. Pomimo otwartego złamania piszczela operowanego przez dwie godziny w szpitalu w Indianapolis dwudziestolatek nigdy nie otrzymał od organizacji odszkodowania.

Szybciej, wyżej, silniej Trapieni przez kontuzje sportowcy często ryzykują zdrowie dla osiągnięcia swoich celów. Nierzadko to właśnie liczne urazy sprawiają, że muszą zrewidować plany na udaną karierę i poszukać innej drogi do godnego życia. Nie jest to łatwe. Według badań North&Lavalee aż 60 proc. sportowców nie ma skonkretyzowanych planów na swoje pozasportowe życie. Jedną z alternatyw może być edukacja. Program Dwutorowej Kariery Sportowców 2015–2017 realizowany przez Ministerstwo Sportu i Turystyki ma na celu tworzenie odpowiednich warunków do łączenia profesjonalnej kariery sportowej z nauką na wyższej uczelni. Długo-

falowym celem tego przedsięwzięcia jest stopniowe wprowadzanie sportowca na rynek pracy. Inicjatyw związanych z tzw. Karierą Dwutorową jest więcej. Zdolność pracy w grupie czy chęć zdobywania jak najlepszych osiągnięć to cechy pożądane przez pracodawców. Myślę, że sportowcy pod tym względem są bardzo charakterni i nie ma dla nas rzeczy niemożliwych – podkreśla w wywiadzie dla Newseria Biznes Aleksandra Socha, polska szablistka, indywidualna mistrzyni Europy z 2004 r. Socha jest ambasadorką Programu Rozwoju Kariery Dwutorowej Olimpijczyków koordynowanego przez Fundację Opus Sport. Poprzez organizację staży Fundacja dąży do wyposażenia sportowców w umiejętności, które pomogą im skuteczniej rywalizować na rynku pracy po zakończeniu kariery sportowej. Podobne idee przyświecają programowi Sportowiec na Rynku Pracy zarządzanemu przez Polski Komitet Olimpijski, a także projektowi Inicjatywy Wspólnotowej Equal o tej samej nazwie. Warto więc pokazać sportowcom alternatywną drogę rozwoju, nawet jeśli nie będzie ona pozbawiona przeszkód. Łączenie profesjonalnego sportu ze studiami jest bowiem zadaniem wymagającym dużej motywacji i samozaparcia. To przeciwieństwo studenckiej beztroski – wytyczenie sobie ścieżki, nie wiedząc, czy na jej końcu znajdzie się miejsce dla sukcesu w chociaż jednej z podejmowanych dziedzin. Podwójny wysiłek bardzo rzadko prowadzi bowiem do podwojenia osiągnięć. Nie wszystkim dana będzie olimpijska emerytura, a czasu poświęconego na trening, zawody, czy też leczenie kontuzji nikt już im nie zwróci. Edukacja może w tym stać się zabezpieczeniem przyszłości sportowca – dzięki niej zgodnie z mottem olimpijskim Citius-Altius-Fortius szybciej pokona życiowe przeszkody, zajdzie wyżej i odnajdzie siłę do radzenia sobie z codziennością. 0

maj-czerwiec 2017


POLITYKA I GOSPODARKA / sytuacja polityczna w Korei Południowej... Grafika wyimka to dłuższa akcja

Koniec prezydent Park Ostatnie sześć miesięcy w Republice Korei było bardzo burzliwym okresem. Echa skandalu politycznego z byłą już prezydent Park Geun Hie w roli głównej zszokowały nawet osoby z najodleglejszych części świata. Czy rzeczywiście powinny? t ek s t :

Ja k u b Lo m pa r t

epublika Korei, jedno z państw określanych mianem „azjatyckich tygrysów”, od lat była wskazywana jako wzorcowy przykład sukcesu ekonomiczno-społecznego. Koreański cud gospodarczy, dokonany po zakończeniu wojny koreańskiej (1950–53), doprowadził do ogromnego wzrostu dobrobytu społecznego oraz zbudowania nowoczesnej gospodarki opartej na wiedzy i technologii. Niestety jednocześnie nie wykorzenił głównego problemu systemu politycznego państwa – korupcji. Jest ona obecna od dekad... i od dekad przenika najwyższe szczeble władzy.

R

Wierzchołek góry lodowej Pod koniec października 2016 r. w mediach południowokoreańskich zaczęły pojawiać się informacje o rozpoczęciu przez prokuraturę i organy ścigania postępowań wyjaśniających wobec przyjaciółki prezydent Park, Choi Soon-sil. Podejrzewano ją o wymuszanie dotacji od wielkich konglomeratów przemysłowych (tzw. czeboli), m.in. Samsunga, LG i Hyundaia. Rozwój śledztw ujawnił koneksje Choi, w tym zwłasz-

cza jej znajomość z prezydent wykorzystywane w celu wywierania presji na prezesach czeboli i czerpania korzyści majątkowych. Firmy zaprzeczają, że wykorzystywały powiązania Choi Soon-sil z Park Geun Hie. Negują możliwe oddziaływanie na decyzje prezydent w najważniejszych sprawach państwowych. Jednak ze względu na relacje obu pań naiwnością byłoby myślenie, że korporacje wspierały Choi bez zagwarantowania sobie korzyści, jak pisze Oskar Pietrewicz z Centrum Studiów Polska-Azja. Prasa wielokrotnie pisała później, że Choi miała rzekomo dostęp do tajnych informacji państwowych. Nagłaśniano szereg innych niezgodnych z prawem działań, na które Park Geun Hie albo przyzwalała, albo w które sama była w większym lub mniejszym stopniu uwikłana. Stało się to impulsem dla przeciwników politycznych do organizowania na ulicach Seulu protestów liczących setki tysięcy osób domagających się usunięcia prezydent z urzędu oraz ukarania jej za popełnione przestępstwa. Media wykorzystywały sytuację do podburzania opinii publicznej i inicjowania walki politycznej. Odbiegały jednocześnie od źródła konfliktu i największej patologii, która wyniszcza państwo koreańskie. Patologii, o którą wszyscy prezydenci po 1987 r., bezpośrednio albo poprzez osoby z nimi związane, zostali oskarżeni.

Wielkie korporacje i korupcja

fot. TelegraphNews/ Twitter/ domena publiczna

Słowo „czebol” w języku koreańskim jest kombinacją słów „bogaty” oraz „klan”. Określa połączone między sobą, należące do zamożnych rodzin wielkie koreańskie konglomeraty, takie jak Hyundai czy Samsung. Powstały na zgliszczach wojny koreańskiej jako efekt tanich pożyczek dla biznesmenów, którzy w zamian obiecywali odbudowanie przemysłu. Bardzo szybko stały się ważną częścią władzy oraz życia politycznego w Korei – wg WTO ich udział w rynku przemysłowym Korei pod koniec lat 80. wynosił ponad 70 proc. Jasną rzeczą stało się więc, że państwo, które nie będzie rządzone silną ręką, stanie się podatne na uleganie biznesowi. Korupcja w Korei Południowej nie ma charakteru ani obyczajowego, ani personalnego, lecz raczej systemowy. Struktura państwa oraz

20-21

zjawisko korupcji stanowią jedność. Oznacza to, że bez tego zjawiska administracja publiczna nie byłaby w stanie dalej istnieć, a państwo (rozumiane jako pewien wypracowany system) byłoby skazane na upadek. Po milionowych protestach, do jakich dochodziło w połowie lat 80., zmiany dokonane w konstytucji, a tym samym powstanie VI Republiki, miały nadać nowy charakter państwu i klasie politycznej. Kraj miał być demokratyczny, miały być w nim szanowane prawa obywateli, klasa polityczna zaś miała być kompetentna i wolna od nieuczciwości. Zamiaru nie udało się niestety zrealizować. Źródła „choroby państwa” należy doszukiwać się ich w początkach samych reform gospodarczych. Rozwój ekonomiczny Korei Południowej był mocno związany z państwem oraz jego centralnym planowaniem i ogromną ingerencją w gospodarkę. W latach 70. Park Chung Hie (ojciec Park Geun Hie) twardą ręką wprowadził politykę, której celem było unowocześnienie Korei. Czyniono to m.in. poprzez aprioryczne nakazy oraz uzgodnienia rządowe z szefami największych biznesów do tworzenia przemysłów. Otworzyła się furtka dla elit z czebolów: mogły wywierać naciski na klasę polityczną oraz wpływać na politykę państwową w celu osiągania korzyści.

Co dalej Najprostszym rozwiązaniem sytuacji byłoby założenie, że dopóki państwo tak znacząco wpływa na kształt i charakter gospodarki południowokoreańskiej, dopóty zjawisko korupcji będzie w Korei na porządku dziennym. W przeszłości podejmowano w dyskusji i praktyce działania zmierzające do walczenia z tą patologią życia politycznego (powołanie na mocy ustawy antykorupcyjnej z 2001 Niezależnej Komisji Walki z Korupcją, tzw. KICAC, jest tego jednym z największych przykładów). Niestety założenia o transparentności systemu, zwiększeniu jego obywatelskiej kontroli oraz publiczne piętnowanie urzędników uwikłanych w korupcję nie zostały wprowadzone w życie dosadnie, czego najświeższe wydarzenia są dowodem. Wystarczy zatem jedynie czekać i obserwować, czy zostaną wyciągnięte jakieś wnioski i podjęte rzeczywiste, stanowcze działania. 0


... i w Niemczech /

POLITYKA I GOSPODARKA

Czas na Gottkanzlera? Wybrany w marcu jednogłośnie na przewodniczącego SPD Martin Schulz ma coraz większe szanse uzyskać większość we wrześniowych wyborach parlamentarnych. W roli potencjalnego kanclerza RFN budzi on w jednych euforię, a w innych – poważne obawy. m at e u s z S kó r a

o końca stycznia 2017 r. nie było pewnym, kto zostanie kandydatem na kanclerza Socjaldemokratycznej Partii Niemiec. Jeszcze w zeszłym roku przewidywano, że z Angelą Merkel rywalizować będzie Sigmar Gabriel – od 2009 r. przewodniczący SPD, minister w dwóch rządach Angeli Merkel, obecny wicekanclerz, a od stycznia również Minister Spraw Zagranicznych Niemiec. O ile Gabriel cieszył się poparciem wśród członków SPD, o tyle nie był on popularny wśród typowego elektoratu partii – niższej klasy średniej i klasy pracującej. Długi staż Sigmara w przewodniczeniu partią sprawił, że kojarzony jest z neoliberalnym zwrotem SPD, który symbolizowała tzw. Agenda 2010 – program reform społecznych z 2003 r., który zakładał cięcia wydatków socjalnych oraz rozluźnienie regulacji dotyczących umów o pracę w Niemczech. SPD należała również dwukrotnie do rządzącej koalicji z CDU/CSU (Unią Chrześcijańsko-Demokratyczną), więc błędne decyzje rządu mogą być też interpretowane jako błędy socjaldemokratów. Wszystko wskazywało więc na to, że kandydat najstarszej partii politycznej RFN będzie miał zaszczytne zadanie przegrania z Angelą Merkel w walce o jej czwartą kadencję. Tak się jednak nie stało.

D

Mehr Gerechtigkeit „Więcej sprawiedliwości” – to hasło przyświeca większości wypowiedzi Martina Schulza. To jemu 24 stycznia 2017 r. Sigmar Gabriel ustąpił miejsca najpierw jako kandydatowi SPD na kanclerza Niemiec we wrześniowych wyborach, a kilka dni później również jako nowemu przewodniczącemu partii. Oficjalnie Gabriel przekazał Schulzowi przywództwo 19 marca 2017. Wyjątkowość Schulza jako kandydata na kanclerza wynika z tego, że od niemal dwudziestu lat nie miał bezpośredniego wpływu na politykę wewnętrzną RFN. W wieku 19 lat wstąpił do Jusos (młodzieżówki Socjaldemokratycznej Partii Niemiec). Kiedy pełnił funkcję burmistrza swojego rodzinnego Würselen, był również w radzie krajowej partii. Wraz z pierwszym wyborem do europarlamentu zaangażował się całkowicie w politykę unijną, zostając przewodniczącym frakcji Postępowego Sojuszu Socjalistów i Demokratów, a następnie Przewodniczącym Parlamentu Europejskiego. Obecnie wraca do Berlina po 18 latach

spędzonych w Brukseli. Jako „outsider” Schulz ma możliwość wykreowania SPD na opozycję w stosunku do Unii Chrześcijańsko-Demokratycznej pomimo tego, że SPD była koalicjantem w dwóch z trzech rządów Angeli Merkel.

Efekt Schulza... Ogłoszenie kandydatury Schulza na kanclerza stworzyło dla SPD najlepszą sytuację od kilkunastu lat. W ciągu pierwszego tygodnia od ogłoszenia jego nominacji do partii przystąpiło 1800 nowych członków (miesięcznie za czasów Sigmara Gabriela dołączało ich ok. 1000). Poparcie wyborcze SPD wzrosło w ciągu dwóch miesięcy z 20 proc. do niemalże 33 proc., chwilowo wyprzedzając nawet o punkt procentowy CDU/CSU. Mniej więcej w tym samym czasie powstał subreddit, który Schulza nazwał Gottkanzlerem – inicjując w ten sposób próbę przejęcia nośnych grafik i sloganów, którymi ruchy altprawicowe i nacjonalistyczne promują swoich kandydatów przez przekaz bardziej proeuropejski i społeczny. Schulz wykorzystuje bowiem populizm w świadomy sposób. Wypowiada się prostym językiem trafiającym zarówno do elektoratu SPD, jak i również potencjalnych koalicjantów w przyszłym rządzie. Dwoma najważniejszymi punktami w programie Schulza jest silna integracja europejska i sprawiedliwy rynek pracy w Niemczech – szczególnie pod względem różnic w zarobkach kobiet i mężczyzn. W interesujący sposób kradnie on drugim postulatem część elektoratu… AfD, antyimigranckiej, skrajnie prawicowej Alternative für Deutschland. W czasie przemówienia w Saarze nowy przewodniczący SPD stwierdził, że będzie walczył z nierównościami dochodowymi kobiet, nawet tymi ukrytymi pod płaszczykiem religii – nie używając słowa islam, ale sugerując je wystarczająco dobitnie. Z kolei silny nacisk na politykę europejską Schulza sugeruje również silne dążenia do ustabilizowania sytuacji Ukrainy i twardego negocjowania z Rosją. Może być to powodem do kłótni z Die Linke, potencjalnym lewico-

wym koalicjantem SPD, który żąda głębokich reform Unii Europejskich i cechuje się prorosyjskością. W przypadku wygranej Schulz liczy na wytworzenie się koalicji czerwono-czerwono-zielonej – tj. złożonej z SPD, wspomnianego Die Linke oraz partii zielonych – Die Grünen.

...skonfrontowany z rzeczywistością Schulzzug zderzył się z rzeczywistością już w trakcie wyborów do Landtagu (parlamentu kraju związkowego) Saary – wygrana w wyborach byłaby równoznaczna z przerwaniem osiemnastoletnich rządów CDU w konserwatywnym landzie. Przełamanie tego trendu oznaczałoby dla SPD faktyczny sygnał co do efektywności ruchu Schulza, a dla CDU/CSU poważny powód do obaw. 40-procentowa wygrana CDU w porównaniu z 29 proc. uzyskanymi przez SPD sugeruje, że wzrost poparcia dla Socjaldemokratycznej Partii Niemiec nie był aż tak silny, jak zakładano. Przed wyborami parlamentarnymi obie partie czekają jeszcze wybory do Landtagu w Szlezwiku-Holsztynie i w rodzinnej dla Schulza Nadrenii Północnej-Westfalii. Do wyborów zostało jeszcze 5 miesięcy, nie zmienia to jednak tego, że Niemcy czeka interesująca kampania wyborcza. 0

fot. Daily_Express/ Twitter/ domena publiczna

Tek s t :

maj–czerwiec 2017


POLITYKA I GOSPODARKA

/ niedziele bez zakupów

Święta niedziela handlowa O wprowadzeniu zakazu handlu w niedziele w Polsce mówi się częściej już od września 2016 r., kiedy NSZZ „Solidarność” złożył do sejmu projekt ustawy. Prace komisji sejmowych zostały jednak wstrzymane aż do schyłku marca w oczekiwaniu na publikację rządowej opinii. Rekomendacja? Pozytywna. Tek s t: Pat rycja ś w i ę to n ows k a

G rafika : Ale k s a n d e r Łu k a s z ew i c z

bywatelski projekt ustawy promowanej hasłem „Odzyskajmy niedziele” ma na celu ograniczenie czynności sprzedażowych w większość niedzieli w roku. Przewiduje jednak odstępstwa dla aptek, stacji benzynowych i kiosków, a także możliwość handlu w wybrane dni, takie jak wigilia Bożego Narodzenia. Projekt nie został jednak przyjęty bezkrytycznie – rząd premier Beaty Szydło nie zgodził się na karanie więzieniem osób, które złamią zakaz. Zwrócono również uwagę na zbytnio restrykcyjny – zdaniem rządu – zapis mówiący, że nie powinien być dopuszczony handel on-line i sprzedaż z automatów. Dodatkowo, podczas gdy „Solidarność” postuluje objęcie zakazem wszystkich niedzieli w miesiącu, we wspomnianej rekomendacji dokładna liczba dni nie została określona. Wszystko to sugeruje, że ustawa, zanim wejdzie w życie, wymaga jeszcze wiele pracy i wielu dostosowań.

cza to, że jeśli sprzedaż produktu wiodącego wynosi minimum 30 proc. miesięcznego obrotu, będą one wyłączone z zakazu.

O

W gąszczu wyjątków i… absurdów Projekt „Solidarności” obejmie większość rodzajów placówek handlowych. Propozycja uwzględnia jednak pewne wyjątki: niedziele bezpośrednio poprzedzające święta Bożego Narodzenia i Wigilii, ostatnie niedziele stycznia, czerwca i sierpnia, a także pierwszą niedzielę lipca.Zamknięte mają być wszystkie sklepy, których działalność opiera się na franczyzie – takie jak Małpki i Żabki. Małe osiedlowe sklepiki pozostaną otwarte pod warunkiem, że ich właściciele staną za ladą. Absurdem zdają się regulacje w kontekście piekarni i cukierni – jeśli są ulokowane przy zakładzie produkcyjnym, będą mogły działać do godziny trzynastej… pod warunkiem, że będzie to tylko sprzedaż towarów własnej produkcji. Tak więc nabędziemy tort urodzinowy, ale już nie dokupimy do niego świeczek. Najbardziej dziwi chyba jednak zapis klasyfikujący sklepy z dewocjonaliami jako miejsca prowadzące sprzedaż artykułów pierwszej potrzeby – tak samo jak kwiaciarnie, kioski czy stacje benzynowe. Ozna-

22-23

W zgodzie z wolą ludu? Jako uzasadnienie wprowadzenia zakazu zwolennicy projektu wskazują potrzebę uzdrowienia więzi rodzinnych, naruszonych przez niedziele spędzone w pracy. Największej poprawie miałaby ulec sytuacja kobiet, które teraz zamiast wyjść na niedzielny spacer z mężem i dziećmi muszą stać przy kasie.

Lobby handlowe dokłada wszelkich starań, by projekt „Solidarności” wylądował w śmietniku. Trudno nie ulec wrażeniu, że za całą tą argumentacją kryje się zupełnie inny powód, odpowiadający celom hierarchii kościelnej. Chodzi bowiem o stworzenie szansy na uczestnictwo w mszy świętej większej liczbie Polaków, którzy do tej pory nie mieli na to czasu. Jednak i tutaj zauważalne są dwie strony barykady. Z jednej strony stoi Kościół, który popiera ograniczenia handlu w niedziele, a z drugiej – część wiernych, którzy po niedzielnej mszy idą prosto do sklepu. Idą, bo – jak tłumaczą – potrzeby duchowe z przyziemnymi da się połączyć i nie widzą w tym nic grzesznego. O zjawisku świadczy wzmożony ruch po mszach w sklepach, które są ulokowane w pobliżu obiektów sakralnych. Psycholog społeczny dr Leszek Mellibruda uważa, że Polacy są wręcz uzależnieni od niedzielnych zakupów w galeriach handlowych. Dowodzą tego statystyki – z badania TNS zrealizowanego dla Konfederacji Lewiatan wynika, że 74 proc. ankietowanych robi zakupy w niedzielę. Polacy zwracają uwagę, że wprowadzenie zakazu będzie dla nich tożsame z odgórnym narzucaniem przez rząd sposobu spędzenia wolnego czasu.

Kwestionują oni nawet prawdziwość przekonania, jakoby ograniczenie zakupów w niedziele miało pozytywnie wpłynąć na jakość relacji w rodzinie – dla niektórych niedzielne wycieczki do galerii handlowych to forma wspólnego wypoczynku. Tę tezę potwierdzają również przeprowadzone badania – na przykład sondaż dla „Dziennika Gazety Prawnej” z końca marca, który pokazał, że przeciwko wprowadzeniu takiego zakazu jest 54,9 proc. respondentów.

Cios w gospodarkę Według Polskiej Organizacji Handlu i Dystrybucji wejście zakazu w życie będzie równoznaczne z koniecznością likwidacji co dziesiątego etatu. Konsekwencją takich zmian na rynku pracy może być spadek popytu konsumpcyjnego nawet o 14%. Pomysł wprowadzenia zakazu handlu w Polsce nie jest niczym nowym – rozważany był już za poprzednich rządów PiS-u. Wtedy pomysł upadł ze względu na obawy, że usunięcie niedziel z handlowego kalendarza będzie miało negatywny wpływ na rynek pracy oraz na budżet państwa. Jak można się domyślić, niewiele w tej kwestii uległo zmianie. Najnowsze szacunki firmy doradczej PwC mówią o możliwej stracie skarbu państwa sięgającej 1,8 mld dol. Uwzględniając mniejszy przychód ze sprzedaży, należy spodziewać się, że właściciele sklepów nie zdecydują się na działalność w niedziele – galerie handlowe pozostaną zatem zamknięte. Odbije się to także na dochodach punktów gastronomicznych i rozrywkowych, takich jak restauracje czy kina. To nie wszystko. W ocenie Andrzeja Gantnera, dyrektora generalnego Polskiej Federacji Producentów Żywności, ustawa będzie oddziaływać na tzw. czynności okołosprzedażowe – czyli pakowanie, butelkowanie, magazynowanie, wysyłanie do centrów logistyki – czyli wszystko to, co odbywa się w centrach logistycznych. W myśl zapisów projektu, nie będą one mogły pracować


niedziele bez zakupów/

w niedziele. Oznaczać to może wzrost cen oraz szereg problemów związanych z zarządzaniem tymi dostawami. Dla przykładu – utrudnione lub niemożliwe będzie zaopatrywanie sklepów w poniedziałek.

Wnioski z Niziny Węgierskiej Lobby handlowe dokłada wszelkich starań, by projekt „Solidarności” wylądował w śmietniku. Jako argument podaje klęskę podobnych ograniczeń wprowadzonych w marcu 2015 na Węgrzech. Zostały one zniesione po upływie zaledwie roku. Powinno to przemówić chociaż do części działaczy PiS-u, którzy zapatrzeni są w politykę prowadzoną przez Victora Orbána. Węgierskie doświadczenia pokazują, że niechęć w społeczeństwie do zakazu handlu w niedziele szybko wzrosła po jego wprowadzeniu – znaczna część obywateli skarżyła się na utrudnienia w robieniu zakupów w dni powszednie (tłumy w sklepach, problem ze znalezieniem miejsca parkingowego). Aby zrekompensować mniejsze dochody z tytułu utraty jednego dnia handlowego, na Węgrzech wydłużono godziny pracy. Ostatecznie postanowiono wycofać się z tych regulacji. Głosowanie nad abolicją w kwietniu 2016 r. przebiegło prawie jednogłośnie – przeciw było jedynie 2 spośród 199 deputowanych. Mimo wzrostu niezadowolenia społecznego, nastąpiły także korzystne zmiany – drobny handel zanotował wzrost obrotów o 5,6 proc. Zakaz dotknął najmocniej wielkopowierzchniowe zagraniczne sieci handlowe, zatem klienci zaczęli częściej korzystać z małych sklepów, w większości nieobjętych zakazem.

POLITYKA I GOSPODARKA

dlu. Przykładowo we Francji utworzono już ponad 500 wyjątków od zakazu. Wśród krajów, które posiadają restrykcje, aż 15 w ciągu 10 ostatnich lat przeprowadziło proces rozluźniania prawa – czytamy w komunikacie Polskiej Rady Centrów Handlowych. Być może więc zupełna swoboda w decydowaniu o liczbie dni handlowych i wymiarze godzinowym pracy staje się niezbędnym wyznacznikiem nowych czasów.

Aby zrekompensować mniejsze dochody z tytułu utraty jednego dnia handlowego, na Węgrzech wydłużono godziny pracy. Konsensus Gdyby „Solidarność” przeprowadziła referendum w sprawie wprowadzenia omawianego zakazu w Polsce, z dużym prawdopodobieństwem by je przegrała – w końcu ponad połowa badanych w sondażu „Dziennika Gazety Prawnej” opowiedziała się przeciwko

proponowanemu rozwiązaniu. W takiej sytuacji niezbędne staje się rozwiązanie, które będzie odpowiadało zarówno zwolennikom, jak i przeciwnikom ograniczeń. Piotr Szumlewicz – doradca Ogólnopolskiego Porozumienia Związków Zawodowych – proponuje ustalenie obligatoryjnych wyższych płac za pracę w niedziele – a dokładniej wypłat 2,5 razy większych niż w dni powszednie. Miałoby to uzasadnienie przy wprowadzeniu dodatkowej klauzuli pozwalającej pracownikom na brak zgody na pracę w niedzielę. Zachowane zostałoby wtedy ich prawo do odpoczynku, a w tym samym czasie osoby pragnące pracować i zarobić więcej, miałyby do dyspozycji taką możliwość. Debata na temat zakazu handlu w niedziele w Polsce prędko nie ucichnie. Tym bardziej, że nie jest wiadome, kiedy ustawa ze wspomnianymi regulacjami miałaby ostatecznie wejść w życie. A nawet jeśli w jej wyniku sklepy zamkną swoje podwoje siódmego dnia tygodnia, konsumentom pozostaną przecież towary zamawiane online. Oczywiście jeżeli rząd nie zechce wprowadzić kolejnego ograniczenia, tym razem dotyczącego zakupów internetowych. 0

Za zachodnią granicą Inaczej dzieje się w Niemczech, Austrii i Szwajcarii. Istnieje tam zwyczaj Sonntagsruhe, czyli „niedzielnej ciszy”. Oznacza to, że w niedziele i święta zamknięte są wszystkie sklepy. Także w tygodniu działalność punktów handlowych wygląda inaczej niż w Polsce – zamykają się one przeważnie o godzinie 18. Opisane zachowania wynikają z odmiennych nawyków konsumenckich. Trudno byłoby je przenieść na polską ziemię, biorąc pod uwagę przyzwyczajenia zapracowanych mieszkańców naszego kraju. W stwierdzeniu tym nie ma przesady – raporty Eurostatu plasują Polskę (średnio 42,2 h pracy w tygodniu) w rankingu najdłużej pracujących w Europie na czołowych pozycjach. Więcej od nas pracują jedynie Islandczycy, Turcy i Austriacy. Warto zwrócić także uwagę na coraz popularniejszy trend liberalizacji ograniczeń han-

maj-czerwiec 2017


POLITYKA I GOSPODARKA

/ Liga Hanzeatycka

Znak jedności Przy ujściu rzeki Trave do Bałtyku w Niemczech leży Lubeka. Jest europejską stolicą słodkości, jej stare miasto figuruje na liście światowego dziedzictwa UNESCO. To jednak nie jedyne powody, dla których miasto co roku jest odwiedzane przez rzesze turystów. W XII w. Lubeka zapoczątkowała hanzę kupiecką, a już dwa stulecia później piastowała rolę królowej Ligi Hanzeatyckiej. t ek s t :

H a n n a G ó rc z y ń s k a

oczątki Lubeki sięgają 1143 r. Już w 1160 r. nadano jej prawa miejskie. Rok później książę Henryk Lew wprowadził tzw. przywilej Artlenburski. Uregulował on prawa i strefy wpływów zarówno kupców z Niemiec, jak i ich konkurentów z Gotland w Skandynawii, gwarantując im wolność handlu, dostęp do stref bezcłowych i ochronę interesów opartą na wzajemnym zaufaniu. Zapoczątkowało to proces tworzenia się cechów – hanz kupieckich – i zawiązywania między nimi umów handlowych na obszarach dookoła Morza Północnego i Bałtyckiego.

P

Zderzenie sił Na początku XIII w. cesarz Fryderyk II nadał Lubece status wolnego miasta Rzeszy. Od tego momentu Lubeka otrzymała dodatkowe przywileje, m.in. możliwość samodzielnego pobierania podatków oraz cła. Rozwijała się dynamicznie, poszerzała swoje wpływy w handlu na obszarach wokół dwóch mórz. Kilkanaście lat po przyznaniu praw miejskich osiągnęła porozumienie handlowe z Hamburgiem, które było prekursorem Ligi Hanzeatyckiej. Wkrótce do związku dwóch wiodących portów północnych Niemiec dołączyły: Brunszwik, Lüneburg, Magdeburg i Kolonia. Przez niemalże pięćdziesiąt następnych lat Lubeka nawiązała porozumienia z wieloma miastami na wschodnich i zachodnich szlakach handlowych Europy. Ich przedstawiciele dążyli do zniesienia zasad forsowanych przez feudałów, monarchów i arystokrację, próbujących osłabiać handlowe porozumienia. Jednocześnie miasta szukały sposobu na stawienie czoła konkurencji kupców z Danii, Włoch, Anglii czy Dolnych Niemiec. W 1358 r. reprezentanci przyszłej Ligi Hanzeatyckiej spotkali się po raz pierwszy, by powołać oficjalny związek. Jego stolicą została Lubeka.

Plan działania Wpływy Ligi Hanzeatyckiej sięgnęły niemal dwustu miast położonych nad Morzem Północnym i Bałtyckim. Region Hanzy został podzielony na cztery strefy: najważniejszą, wendyjską wokół Lubeki, westfalską pod przewodnictwem Dortmundu, a później Kolonii, saską z Brunszwikiem i Magdeburgiem oraz bałtycką kierowaną przez szwedzką Visby. Wśród polskich miast naj-

24-25

grafika :

a le k s a n d e r wójc i k

większe znaczenie w związku zyskał Gdańsk – stolica okręgu wschodnio-bałtyckiego. Do jednostek powiązanych z ligą, oprócz miast członkowskich, należały również kantory, które pośredniczyły w handlu między nimi. Związek handlował towarami pomiędzy północno-zachodnimi a północno-wschodnimi miastami Europy. Najważniejszym połączeniem handlowym był szlak: Nowogród–Rewel–Lubeka–Hamburg– Brugia–Londyn. Liga obracała głównie materiałami i półproduktami z różnych części Europy. Dostarczała również państwom spoza związku gotowych produktów wytwarzanych we własnych fabrykach. Kontrolowała też rynek stoczniowy dzięki produkcji statków w Lubece i Gdańsku.

Na krawędzi Mimo swoich wpływów Hanza nie mogła lekceważyć nasilającej się konkurencji. Głównym rywalem handlowym Ligi przez cały okres jej funkcjonowania była Dania, która od 1201 r. rządziła regionem Bałtyckim. Dwie nadmorskie siły kilkukrotnie ścierały się na polu bitwy. Ostatecznie Dania uległa naporom Ligi Hanzeatyckiej. Wraz z podpisaniem traktatu pokojowego w Stalsund w XIV w. zrzeszone miasta narzuciły jej zasady handlowe związku, utwierdzając swoją pozycję lidera na obszarze mórz. Dominacja Ligi Hanzeatyckiej utrzymywała się do XVI w. Konkurencja ze strony Danii, Anglii, Szwecji, a w szczególności Holandii jednak się nasilała. Strategiczne kantory w Londynie, Nowogrodzie czy Antwerpii powoli się zamykały, a Hanza traciła przywileje w transporcie towarów. Dodatkowo kraje i regiony zaczęły sprzeciwiać się dominacji globalnej unii handlowej. Rynki krajowe były centralizowane, a przewaga gospodarcza miast hanzeatyckich nad innymi ośrodkami powoli topniała. Niewątpliwy wpływ na brak stabilności wewnątrz związku miała również reformacja, która na początku XVI w. pogrążała osłabioną już Ha n z ę .

Mimo przeszkód kilka miast podjęło próby odbudowania Ligi. Ostatecznym ciosem była wojna 30-letnia między Szwecją, Danią i Polską, podczas której Hanza nie potrafiła opowiedzieć się po żadnej ze stron, co tylko rozluźniło nadszarpnięte relacje jej członków. W 1669 r. przedstawiciele dziewięciu hanzeatyckich miast po raz ostatni zrzeszyli się w Lubece podczas formalnego spotkania.

Kultywując tradycję Mimo że Hanza nie odgrywała dłużej swojej roli, nigdy nie została oficjalnie rozwiązana. Ślady historycznego paktu handlowego do dzisiaj można dostrzec w byłych miastach członkowskich. Trzy z nich – Lubeka, Hamburg i Brema – pozostawiły człon „miasto hanzeatyckie” w swoich oficjalnych nazwach i nadal dbają o podtrzymanie średniowiecznych tradycji i kultury. W 1980 r. reprezentanci między innymi wspomnianych niemieckich miast postanowili nadać Hanzie dawny charakter. Tak powstała HANSE, dobrowolna sieć jednostek, niegdyś należących bądź powiązanych ze związkiem. Organizacja dąży do wzrostu świadomości hanzeatyckiej historii i kultury wśród mieszkańców, a także wzmacnia współpracę miast m.in. na polu ekonomicznym, kulturowym i turystycznym. Członkowie spotykają się podczas Dni Hanzeatyckich, zlokalizowanych w byłych kantorach. Organizatorzy oferują możliwości poznania wyrobów, strojów i zwyczajów miast, wprowadzając aktywną formę wydarzenia. Już za sześć lat Dni Hanzeatyckie odbędą się w Toruniu, rok później w Gdańsku, a w 2026 r. w Stargardzie. To najlepsza okazja, żeby spojrzeć na polskie regiony oczami XIV-wieczgo kupca. 0


EDUKACJA EKONOMICZNA

Składki płacimy na rzecz swojej przyszłości, a nie „na ZUS” Potrzeba gromadzenia kapitału od najmłodszych lat, przyszłość umów cywilno-prawnych studentów i edukacja w zakresie ubezpieczeń społecznych – m.in. o tych kwestiach opowiedziała Prezes Zakładu Ubezpieczeń Społecznych US, prof. Gertruda Uścińska. Pani Profesor, czy Pani się o nas młodych martwi, o nasze przyszłe emerytury? Prof. Gertruda Uścińska: Bardzo, zawsze się martwię o młodych, jestem z po-

wołania nauczycielem akademickim, a więc martwię się o to jakie będzie zabezpieczenie na starość dla tych osób będących obecnie w wieku szkolnym czy akademickim. Dyskutuję z młodzieżą od wielu lat, jaki jest stan prawny, jakie wynikają z niego obowiązki, a także jakie są luki w tych rozwiązaniach, które by gwarantowały przynajmniej to podstawowe, minimalne zabezpieczenie dochodów na starość.

Obecnie w powszechnym obrocie prawnym dla osób zatrudnionych na umowie zlecenie istnieje obowiązek odprowadzania składek. W przypadku zatrudnienia na tejże umowie osoby posiadającej status studenta i będącej przed 26. rokiem życia, pracodawca jest zwolniony z odprowadzania składek. Natomiast z chwilą osiągnięcia przez studentkę lub studenta 26. roku życia, powstaje już ten obowiązek odprowadzania składek z tytułu umów cywilno-prawnych. Jednak spójrzmy też na to z innej strony. Ważną i przyszłościową rzeczą jest, że gromadzimy pewien kapitał, który jest waloryzowany i który daje nam prawo do świadczeń np. zasiłku chorobowego, macierzyńskiego czy świadczeń wypadkowych. Nie można upraszczać tego jedynie do odprowadzania składek emerytalnych. Składka jest świadczeniem wzajemnym, która gwarantuje prawo do świadczeń. 1

Myślę, że pracodawcy nie będą szczęśliwi odprowadzając jednak te składki od umów ze studentami. Może uściślijmy: mamy umowy cywilno-prawne (o dzieło, zlecenia) i jeśli zatrudniony jest student do 26. roku życia, to wtedy te składki nie są odprowadzane. A co się dzieje jeśli, jako student, kończymy 26. rok życia?

fot. materiały partnera

Składka jest świadczeniem wzajemnym, która gwarantuje prawo do świadczeń.

maj-czerwiec 2017


EDUKACJA EKONOMICZNA A jak to jest z tymi emeryturami? Czasem słyszymy głosy wątpiące. Czy nasze emerytury są pewne, czy aby na pewno je otrzymamy? Składki odprowadzamy na ubezpieczenia emerytalne, rentowe, chorobowe i inne. Te środki są odprowadzane do Funduszu Ubezpieczeń Społecznych. Tam też znajduje się m.in. fundusz emerytalny, w którym każdy z nas ma swoje osobiste konto i składka, co miesiąc tam odprowadzona jest ewidencjonowana i waloryzowana. Kiedy przechodzimy na emeryturę, wtedy też zgodnie z zasadą zdefiniowanej składki „ile zgromadziłeś środków ze składek i im później przechodzisz na emeryturę, tym wyższe są świadczenia” i jest to matematyczna prawidłowość. Kiedy w liczniku mamy duży kapitał, w mianowniku jak najmniejszy okres przeciętnej długości życia, wtedy też wyższa jest wysokość świadczenia emerytalnego.

Ale jeśli nawet nie zdarzyło się do tej pory niewypłacenie emerytury, to ktoś może powiedzieć, że nie jest to gwarancją, że nie wydarzy się to w przyszłości.

Z punktu widzenia troski o Fundusz Ubezpieczeń Społecznych, to ZUS ma oczywiście interes w tym, aby okres aktywności zawodowej Polaków był jak najdłuższy. Ale przede wszystkim, jako ZUS, odpowiadamy za przestrzeganie i stosowanie prawa. W sposób odpowiedzialny chcemy żeby ubezpieczeni świadomie decydowali o tym, czy skorzystają z tego prawa czy nie. Aby to nie były decyzje poparte jedynie subiektywnymi, chwilowymi odczuciami, ale też przemyślane i odpowiedzialne. ZUS ma za zadanie edukować i uświadamiać obywateli w zakresie ich praw do świadczeń emerytalnych. 0 Rozmowę przeprowadził Krzystof Rzyman w studiu audycji 3 grosze o ekonomii w Radiu Kampus. Zakład Ubezpieczeń Społecznych jest partnerem Programu Edukacyjnego „Nowoczesne Zarządzanie Biznesem”, w module „Oszczędzanie oraz inwestowanie długoterminowe”. Celem modułu jest zachęcenie do długoterminowego oszczędzania i inwestowania poprzez zwiększenie świadomości na temat różnych form oszczędzania i inwestowania, w tym w perspektywie długoterminowej, oraz korzyści płynących z podejmowania tego typu działań. Więcej: nzb.pl oraz facebook.com/NowoczesneZarzadzanieBiznesem

fot. Bench Accounting / unsplash.com / CC0 1.0

Sądzę, że musimy patrzeć na instytucje ubezpieczenia emerytalnego i na instytucję, która z mocy prawa odpowiada za ustalanie prawa i wypłacanie świadczeń. Państwo przyjmując pewne określone rozwiązania, mówi, że jesteśmy zobowiązani odprowadzać składki i z tego tytułu Państwo przyjmuje zobowiązania wypłacania świadczeń emerytalnych, zaś ZUS jest tylko instytucją wyznaczoną do stosowania prawa, ustalania i wypłacania świadczeń.

Pani Profesor a jak zareagowała Pani na wprowadzony ostatnio obniżony wiek emerytalny?

26-27


Książka

/ z książką na wakacjach

If you wanna be my lover/ you gotta, you gotta... know the punctuation!

Z książką na wakacje, S k ł ad :

M arc i n Czaj kow s k i

grafika :

D o m i n i k a Wój c i k

Na polonistyce miałam pewne zajęcia, na które nie trzeba było chodzić. Uwielbiałam jednak te wykłady, które były de facto gawędami o współczesnej literaturze. Profesor tak perfidnie opowiadał o konkretnych książkach, że skrupulatnie spisywałam tytuły i starałam się w miarę możliwości czytać zanotowane lektury. W ten sposób trafiłam na najlepszą polską powieść, moim skromnym zdaniem, wydaną po 1989 r.. Wielościan Jerzego Sosnowskiego to historia o podróżach. Różnych i wielu. Jest i podróż do Kołobrzegu, nad Wisłę, do Kościoła, na koncert. To jednak tylko preteksty. Bo pod tym wszystkim kryje się refleksja o życiu pokolenia, którego młodość przypadła na lata karnawału Solidarności. To, oczywiście, opowieść o Polsce tamtych lat, ale nie o Polsce i nie o konkretnych ludziach, ale o uczuciach, atmosferze, potędze literatury i uniwersalnych prawach młodości. Profesor, opowiadając o tej książce, zacytował fragment o pewnym docencie, który najpierw odwoził matkę na mszę za ojczyznę, potem szedł na zebranie Partii, a na koniec przynosił studentom bibułę. Pogmatwane – jak życie – i o tym też jest ta powieść. Warto ją spakować do torby i przeczytać czy to w samolocie, czy na plaży, łódce, w hotelu, a może i w miejskim parku. Bo to piękna powieść.

M a r ta DZ i e dz i c k a , sz e f o wa k s i ą ż k i i K o r e k t y

Nie było nas, był las, nie będzie nas, będzie las – podczas gdy w Polsce możemy (jeszcze) pokładać wiarę w te słowa, mieszkańcy Szwecji ze zwątpieniem patrzą na kolejne karczowiska. Teoretycznie to wciąż jeden z najbardziej zalesionych krajów, jednak Maciej Zaremba Bielawski demaskuje, co kryje się za zasłoną z gałęzi świerków i sosen. Jego Leśna mafia bez wątpienia zasługuje na miano thrillera – tyle że zamiast ludzi giną w nim drzewa. I choć ten zbiór reportaży można przeczytać jednym tchem, nie należy do łatwych lektur. Przedstawione przez autora absurdy szwedzkiego prawa wywołują bunt i poczucie niesprawiedliwości, prowokują pytanie, jak można było dopuścić do zamiany dziewiczych borów w sadzone pod linijkę plantacje. Dzięki niewielkiemu formatowi książka idealnie nadaje się, by schować ją do plecaka i zabrać ze sobą na wycieczkę – najlepiej do pobliskiego lasu. Kto wie, jak długo będziemy mogli się cieszyć jego naturalnym pięknem.

A n n a L e w i c k a , R E da k t o r Na c z e l n a

Idealna lektura na wakacje nie może być zbyt ciężka – usypiający szum morza nie sprzyja przedzieraniu się przez filozoficzne stronice wielkiego dzieła. Nie może być również zbyt lekka – rozleniwieni nicnierobieniem zbyt łatwo moglibyśmy stracić całą inteligencję rozwiniętą podczas roku akademickiego. Dlatego też każdemu poszukującemu ambitnej, ale lekko napisanej powieści, która wciąga od pierwszej do ostatniej strony, z czystym sercem mogę polecić Szelmostwa

niegrzecznej dziewczynki Mario Vargasa Llosy. Jest to historia niezwykłej, fatalnej miłości, której nikt z nas nie chciałby nigdy doświadczyć. Głównej bohaterki nie sposób lubić, co cieszy jeszcze bardziej – zmęczeni upałami chętnie skierujemy ku niej wszystkie negatywne uczucia, które narastają w nas wraz ze wzrostem słupka rtęci w termometrze. Niewątpliwą zaletą jest również to, że autor zabiera czytelnika w podróż po całym świecie – nawet jeśli całe wakacje spędzimy w mieście na praktykach, a plażę zobaczymy jedynie na pocztówkach przyjaciół, możemy przynajmniej udać się w literacką podróż.

A N t o n i n a Dy b a ł a , z a s t ę p c z y n i R e da k t o r N a c z e ln e j i sz e f o wa u c z e ln i u w

W wakacje non stop gdzieś biegam, trochę pracuję, coś załatwiam, co rusz wyjeżdżam gdzieś na chwilę. Dlatego, jeśli akurat nie mogę liczyć na błogą, kilkugodzinną lekturę, James Herriot jest idealny. Żałuję, że w zeszłym roku zdążyłam przeczytać już prawie wszystkie części. W serii Wszystkie zwierzęta

duże i małe jest ich osiem. Przywołują nie tylko wspomnienia słonecznych wakacji. Przede wszystkim przenoszą czytelnika w urokliwy świat angielskich wzgórz hrabstwa Yorkshire, pośród których leży mała wioska Darrowby, a w niej... weterynaryjna praktyka Siegfrieda Farnonna. Przystojny trzydziestolatek o cholerycznym usposobieniu, a jednocześnie lekkim podejściu do życia, zatrudnia Herriota tuż po ukończeniu przez niego szkoły weterynaryjnej. Każda książka podzielona jest na dużą liczbę krótkich rozdziałów, z których każdy to jedna, niedługa historia. Nie tylko leczenia zwierząt, bo chociaż to jest tematem przewodnim wszystkich dzieł Herriota, to bawi przede wszystkim gama, zapewne mocno przekoloryzowanych, oryginalnych charakterów mieszkańców hrabstwa, relacje Jima z Siegfriedem, jego młodszym, wiecznie imprezującym bratem oraz próby zaimponowania przyszłej żonie. A to wszystko pośród piękna angielskiej wsi z początku XX w. i wszechobecnych zwierząt – małych i dużych.

Al e k s a nd r a Cz e r w o n k a , S z e f o wa W s u b i e k t y w i e

28-29


z książką na wakacjach /

KSiążka

czyli co poleca magiel A może by tak powrót do dzieciństwa? I do lektury książkek z polskiej serii Felix, Net i Nika. Na niej wychowała się znakomita większość młodego pokolenia Y. Okres letni to idealny czas, żeby na nowo odkryć wszystkie przygody, intrygi i zbiegi okoliczności, przy okazji dobrze się bawiąc przy niewybrednych żartach autora, które rozbawią również starszego odbiorcę. Niecierpliwym podpowiadamy – akcja na poważnie rozwija się w najnowszych częściach, jednak pomijanie tych wcześniejszych nie ma większego sensu. Wnikliwy czytelnik zauważy bowiem, że z pozoru nieistotne detale mają znaczenie nawet w następnych tomach. Dodatkowy atut – w końcu nie trzeba czekać cały rok na kolejną część i można pochłonąć wszystkie za jednym zamachem. Przestrzegamy tylko przed zabieraniem się do lektury na plaży w pełnym słońcu – Rafał Kosik wciąga, poparzenia gwarantowane.

K a m i l DZ i ę g i e l e ws k i , s e k r e ta r z k o r e k t y i c z ł o n e k K o m i sj i r e w i z yjn e j

Jedną z książek, które mogłabym bez wątpienia polecić, jest Mistrz i Małgorzata. Nie jest to może oryginalny wybór, ale ten tytuł jako pierwszy przychodzi mi do głowy, gdy myślę o ważnych dla mnie powieściach. Po raz pierwszy zetknęłam się z nią w liceum i byłam zauroczona. Ten stan trwa do dzisiaj. Trudno dokładnie powiedzieć, co tak naprawdę mnie w niej urzekło. Czy pełna napięcia, misternie skonstruowana powieść w powieści (historia o Poncjuszu Piłacie), tajemniczy Woland i jego świta – zwłaszcza bezkonkurencyjny kot Behemot – wątek miłości tytułowych bohaterów, czy może sam język utworu, pełen ironicznego humoru? Połączenie tych elementów poskutkowało stworzeniem fenomenalnej, magicznej i niedającej się zapomnieć powieści, do której chce się nieustannie wracać. To książka na przemian skłaniająca do refleksji i dostarczająca powodów do śmiechu. Nie sposób o niej opowiedzieć – to po prostu trzeba przeczytać. Jeśli jeszcze tego nie zrobiliście, to powinna być wasza wakacyjna pozycja obowiązkowa!

J o a nn a s t o c k a , p r z y sz ł a sz e f o wa k o r e k t y Zaczęło się od Kronik Żelaznego Druida Kevina Hearne’a (świetnego urban fantasy, swoją drogą!). W jednej książek z serii autor przemycił informację, że pewnego pisarza, niejakiego Neila Gaimana, wielbi niemal jak Boga. Jako wielki fan pierwszego, nie mogłem nie sięgnąć po twórczość drugiego – i nie zawiodłem się, a pan Gaiman momentalnie wylądował na pierwszym miejscu listy moich ulubionych autorów. Po przeczytaniu Amerykańskich Bogów od razu zabrałem się za Nigdziebądź , jego pierwszą powieść. W niej autor zabiera nas w podróż do Londynu Pod – miasta pod miastem, dziwnego i całkowicie oderwanego od rzeczywistości, a jednak niesamowicie bliskiego każdemu, kto Londyn choć trochę zna. U Gaimana Knight’s Bridge staje się Night’s Bridge, miejscem niebezpiecznym i wiecznie spowitym ciemnością, a stacja metra Earl’s Court jest rzeczywistym dworem hrabiowskim, w którym urzęduje Hrabia wraz ze swoją świtą. Podobne pomysły mnożą się wraz z rozwojem fabuły, a czytając kolejne strony powieści, wydaje się, że wyobraźnia autora jest wręcz nieograniczona. Postaci są świetnie wykreowane i momentalnie wzbudzają w czytelniku wachlarz emocji – poczynając od sympatii, poprzez niechęć, a nawet na obrzydzeniu kończąc. Nie zdradzę więcej, a Nigdziebądź polecę każdemu, kto z jednej rzeczywistości chciałby przenieść się w drugą. Do zapoznania się z tym fragmentem twórczości Neila Gaimana zachęcam tym bardziej, jeśli Londyn znajduje się na waszej liście miejsc do odwiedzenia w czasie wakacji.

M a r c i n Cz a j k o ws k i , Dy r e k t o r A r t y s t yc zn y

Bogata i spełniona arystokratka bryluje wśród równie zamożnych przyjaciół i wzbudza powszechne zainteresowanie wszędzie, gdzie się pojawi. Znana dziennikarka specjalizująca się w stosunkach międzynarodowych prowadzi uporządkowane życie u boku kochającego męża. Bosa księżniczka o nietypowej urodzie zdobywa serce młodego artysty, po czym niespodziewanie znika na zawsze. Osiem opowiadań Emmanuela Schmitta to spotkanie z ośmioma kobietami. Ich życiowe historie z pozoru możemy łatwo odczytać. Autor po raz kolejny podejmuje uniwersalne tematy, takie jak niepewność, osobiste spełnienie, miłość – bliskie każdemu czytelnikowi. Poszczególne bohaterki kryją jednak w sobie tajemnicę, którą poznajemy powoli z kolejną przewróconą stroną. Opowieści o kobietach wydają się wyjątkowe i oderwane od codzienności. A może to właśnie życie każdej napotkanej przez nas osoby ma swój niepowtarzalny sekret? Otwierając Odette i inne historie miłosne przy akompaniamencie fal lodowatego Bałtyku lub szumu drzew tuż pod górskim szczytem, mamy szansę spotkać samego siebie.

H a nn a G ó r c z y ń s k a , Z a s t ę p c z y n i R e da k t o r N a c z e ln e j

maj-czerwiec 2017


Książka

/ czytając Orwella

Znów aktualny?

W 1946 r. ostrzegał współczesnych, że żyją w czasach natłoku informacji, co może prowadzić do bezrefleksyjnego przyjmowania ciągle napływających wiadomości. Obserwował, krytykował otaczający go świat i starał się uświadamiać swoich czytelników. Eric Arthur Blair powraca na listy bestsellerów. T e k s t:

M a r ta dz i e dz i c k a

od prawdziwym nazwiskiem zna go niewielu, jego pseudonim jest jednak rozpoznawalny na całym świecie. George Orwell, bo o nim mowa, zapisał się na stałe na kartach historii, nie tylko literatury. Od jego przybranego nazwiska powstało określenie »orwellowski«, oznaczające sytuację, w której władza zagraża wolności jednostki. Bo właśnie temat totalitaryzmu i jego oddziaływania na obywateli zajmował największą część pracy Blaira. Sam doświadczył okrucieństwa komunizmu, kiedy walczył w Hiszpanii w latach 1936–1939. Podczas II wojny światowej obserwował świat, który chylił się ku upadkowi, nie tylko ze względu na militarne spustoszenie, lecz także na to moralne. Skrytykował na przykład bierną postawę brytyjskich polityków w stosunku do powstania warszawskiego, uważał, że poddańczy stosunek wobec Stalina jest hańbą. Nie bał się pisać wprost, krytykować swoich mocodawców i każdego, kto zagrażał wolności. Nie była to jednak pusta krytyka, a wiara w możliwość zmiany. Idealista, który, nie mogąc dłużej walczyć na froncie z bronią, walczył piórem.

P

Powrót na szczyt Wygląda na to, że w ciągu dziesięciu lat cofnęliśmy się do epoki kamiennej. Typy ludzkie, które to niby wyginęły przed wiekami – tańczący derwisz, herszt zbójców, Wielki Inkwizytor – znów nagle się pojawiły, tyle że nie jako mieszkańcy domu wariatów, ale jako władcy świata.

Pod koniec stycznia „The Washington Post” opublikował artykuł, który zwracał uwagę na niespotykany dotąd wzrost zainteresowania Rokiem 1984. Wydawnictwo Penguin ogłosiło, że zamierza wydać 75 000 egzemplarzy dodruku tej antyutopii. W USA to zainteresowanie zaczęło się od wypowiedzi doradczyni Donalda Trumpa – Kellyanne Conway – która użyła określenia »alternative facts« (pol. alternatywne fakty), co od razu zostało skomentowane przez rozmawiającego z nią dziennikarza Chucka Todda. Stwierdził on wprost, że nie ma czegoś takiego jak alternatywne fakty, są po prostu kłamstwa. Również media społecznościowe szybko podchwyciły temat, przypominając manipulacje językiem, które opisywał Orwell w Roku 1984. Partia przedstawiona w powieści twierdziła, m.in. że wojna to pokój, wolność to niewola, ignorancja to siła. Przez cały luty Rok 1984 znajdował się

30-31

grafika:

m a r c i n c z a j kow s k i

na podium bestsellerów „The Washington Post”. A „New York Times” uznał go za lekturę obowiązkową na rok 2017.

Nie tylko Wielki Brat Przez dwieście lat mozolnie piłowaliśmy i piłowaliśmy gałąź, na której siedzieliśmy. Aż wreszcie, znacznie szybciej niż ktokolwiek mógł przypuszczać, nasze wysiłki zostały nagrodzone i spadliśmy z tej gałęzi. Lecz niestety, zaszła mała pomyłka. Oto okazało się, że teren pod nami nie jest niestety usłany różami: było to bajorko wypełnione drutem kolczastym.

Wzrost zainteresowania dobrą literaturą to pozytywny efekt, niemniej nie jest to jedyna lektura Orwella, do której warto dzisiaj sięgnąć. Szczególnie że Rok 1984 opowiada o skrajnej sytuacji, w której władza jest nieograniczona i nie ma miejsca na jakikolwiek sprzeciw. Pomysł na tę powieść narodził się z obserwacji komunizmu czy nazizmu, ale nawet w tamtych systemach istniał opór, a »myślozbrodnia« była nadal tylko przerysowaną fikcją. Dlatego dzisiejsze czytanie Roku 1984 jest raczej objawem strachu czy chęci wyrażenia buntu, a bynajmniej nie diagnozą sytuacji współczesnej Ameryki, Węgier czy Polski. To, co dzisiaj może być jednak aktualne z dorobku pisarza, to jego wrażliwość pojawiająca się w esejach, felietonach, recenzjach. Nazwał siebie „demokratycznym socjalistą”, bo – co może się wydawać niezrozumiałe obywatelom Europy Wschodniej – Orwell nie utożsamiał w najmniejszym stopniu socjalizmu z komunizmem. Pierwszy popierał, drugi jednoznacznie potępiał. Potrafił odczytywać potrzeby ludzi, którzy dali się ponieść fali populizmu. W recenzji Mein Kampf zauważył, że postępowa myśl, która dominowała od czasu zakończenia I wojny światowej, głosząca, że ludzie chcą bezpieczeństwa i wygód, straciła na aktualności. Hitler to rozpoznał, dał znudzonym pokojem ludziom igrzyska. Mit powstającej z kolan III Rzeszy (już nie

upokorzonej Republiki Weimarskiej), ekscytująca możliwość walki, niebezpieczeństwo – to wszystko oczarowało zwolenników zarówno nazizmu, faszyzmu, jak i komunizmu. Orwell zauważył, że Hitler i jemu podobni byli po prostu dobrymi obserwatorami i wybitnymi manipulantami. Obiecywali to, czego pragnęły masy.

Ziemia jest płaska Historię człowieka można sprowadzić do wzlotów i upadków cywilizacji materialnych, jedna Wieża Babel za drugą. Jeżeli tak, możemy być zupełnie pewni tego, co nas czeka. Wojny i jeszcze raz wojny, rewolucje i kontrrewolucje, Hitlerowie i super-Hitlerowie – wciąż w dół, w otchłanie, które strach sobie nawet wyobrazić.

W 1946 r. Orwell opisał prowokujący przykład pokazujący z jednej strony bezmyślne zaufanie w to, co jest „oczywiste”, z drugiej – problem, przed jakim stanęła współczesna cywilizacja. Mowa o natłoku informacji, o tym, że człowiek nie jest w stanie zweryfikować wszystkich „faktów”, które się mu przedstawia. Z jednej strony podanie informacji w mediach jest odbierane za prawdę, z drugiej – wykształceni profesjonaliści mogą zostać w jednej chwili uznani za oszustów, a ich rolę przejmą „eksperci” z forum internetowego. Ostatnie kampanie wyborcze – zarówno w Stanach, Polsce, jak i tocząca się we Francji – są współczesnym przykładem na obecność i wzrastający problem nadinformacji i manipulacji faktami. Autor opisał to za pomocą przykładu Bernarda Shawa, który podał w wątpliwość fakt, że Ziemia jest okrągła. Orwell przeprowadził hipotetyczną dyskusję zwolennika tej teorii z jej przeciwnikiem, zdobył się na teoretycznie banalną rzecz – udowodnienie za pomocą innych argumentów niż: to oczywiste, tak twierdzą eksperci, podstawowej tezy. Już w 1946 r. Orwell postawił diagnozę, która z biegiem lat się nie starzeje. Nasze czasy są czasami łatwowierności, częściowo można to przypisać brzemieniu wiedzy, które musimy dźwigać. Brzmi to pesymistycznie, ale skoro mamy diagnozę, to może warto co jakiś czas zrobić eksperyment Orwella i krytycznym okiem spojrzeć na otaczający nas świat, na napływające kolejne „sensacyjne newsy” i porady „ekspertów”. Spojrzeć na ludzi nie tylko jak na statystyki, lecz także jako jednostki, które mają swoje pragnienia i mogą ulec tym, którzy obiecają je zaspokoić. 0 Cytaty za: G. Orwell, i ślepy by dostrzegł, Kraków 1990.


młoda pisarka /

KSiążka

Modelowy debiut

Wkrótce jedna z byłych redaktorek Magla wyda swoją pierwszą powieść – Model. O debiucie, inspiracjach i doświadczeniu zdobytym w redakcji Magla opowiedziała Maria Kądzielska. Roz maw i a ł a :

K ata r z y n a B r a n ow s k a

MAGIEL: Jakie to uczucie – napisać i wydać pierwszą książkę? M a r i a K ą dz i e l s k a : Pisanie było żmudnym, samotnym procesem, o któ-

rym nikomu nie opowiadałam: po prostu stukałam w klawisze i odmawiałam wyjść na piwo. Z powieścią jest zupełnie inaczej niż z artykułami – długo się czeka na finałowy efekt, nie wiadomo, czy ktokolwiek będzie chciał to wydać, a potem przeczytać. Obecnie, co do samego wydania, jestem bardzo zdenerwowana, ponieważ wszystkie elementy tego procesu są dla mnie całkowicie nowe, a wiele decyzji podejmuje się dość intuicyjnie. Oczywiście wiąże się z tym ogromnie dużo radości, ponieważ papier i druk mają swoją nieodpartą magię. Jednak problemem polskiego rynku wydawniczego jest to, że – przerysowując sytuację – u nas w kraju więcej osób pisze, niż czyta. Zachowuję więc zdrowy dystans i zdaję sobie sprawę z tego, że czytelnicy nie będą szturmować księgarń, aby dostać egzemplarz Modela.

Czego najbardziej obawiałaś się, wydając tę powieść? Jak zareagowała twoja rodzina, znajomi? Przede wszystkim bałam się, że nikt nie przebrnie przez dość trudny i silnie psychologiczny początek Modela i nie dotrze do tych bardziej soczystych fragmentów. Wydaje mi się, że jest w książce kilka dobrych scen oraz dialogów, które warto przeczytać. U mnie w rodzinie najbardziej wspierał mnie mój tata. Był taki moment, że wręcz z lekkim zirytowa-

niem pytał, kiedy skończę Modela i zacznę następną powieść. Zresztą już mnie namawia do rozpoczęcia pracy nad kolejną książką. Duże fragmenty pisałam w Berlinie. Tam dwie współlokatorki – jedna z Portugalii, druga z Hiszpanii – bardzo wspierały całe przedsięwzięcie. Teraz pytają mnie, kiedy będzie angielskie tłumaczenie. Ja im odpowiadam, że chyba szybciej one nauczą się polskiego.

Do czego nawiązuje tytuł, co w tej historii można nazwać „modelem”? Jest bardzo wielu modeli w mojej książce. Oczywiście przede wszystkim główny bohater, który pracuje jako model. To jednak nie jest tylko jego zawód, lecz całe życie. A. staje się projektem, wymyśla sam siebie, przez co traci imię. Tylko jego mama zwraca się do niego pełnym imieniem, bo ona widzi w nim jeszcze tę osobę przed przemianą. To naturalnie stary zabieg literacki, którego najpopularniejszym przykładem jest Lord Voldemort i Tom Riddle. Kolejnym modelem w mojej powieści jest samo Miasto. Nie jest to żadna konkretna metropolia – taki trochę Nowy Jork, ale i Warszawa. Jednak ta historia może zdarzyć się jedynie w tym miejscu, które jest katalizatorem wydarzeń, zmienia bohaterów i samo żyje własnym życiem.

Do jakiej grupy przede wszystkim skierowana jest powieść? Czy uważasz, że młodzi ludzie mogą utożsamiać się z głównym bohaterem – z jego poszukiwaniem własnego „ja”, dążeniem do tego, aby coś znaczyć? Wydaje mi się, że to jest ten element, z którym najłatwiej będzie się utożsamić, szczególnie młodym ludziom. Każdy z nas przeżywa rozterki związane z tym, co chce robić w życiu, czy poczuciem bezsilności i zagubienia. Nieuchronnie myślimy o tym, jakiej karierze chcemy się poświęcić i jak znaleźć pomysł na samego siebie. Na tym właśnie skupione są pierwsze sceny mojej książki. Zresztą ta historia jest skierowana właśnie do młodych ludzi i zapewne bardziej do żeńskiej części czytelników. Do tych, których trochę obchodzi moda i szukanie własnej tożsamości, no i oczywiście walka z materią, jaką jest miłość. Ta prawdziwa nigdy nie jest łatwa, z taką też musi zmierzyć się mój bohater.

Zanim jednak zaczęłaś pisać dla tygodnika „Wprost” i wydałaś książkę, byłaś redaktorką i szefową działu w maglu. Jak zaczęła się twoja przygoda z czasopismem studenckim? To akurat była ciekawa historia. Przyznam szczerze, że trochę jak z filmu. Od pierwszego roku studiów na filozofii przyjaźniłam się z ówczesnym redaktorem naczelnym – Piotrkiem Micułą. On, znając moje zainteresowania literackie, zaprosił mnie kiedyś do przeprowadzenia wywiadu z synem pisarza, Leopolda Tyrmanda – Matthew – który akurat wydał swoją autobiografię. To był mój pierwszy poważny wywiad w życiu. Skończył się trzyletnim związkiem z Matthew i moimi ciągłymi podróżami między Warszawą a Nowym Jorkiem. W maglu jednak zostałam, robiłam kolejne wywiady, jeden z najlepszych był z Hanną Krall. Potem przejęłam dział Teatr, który prowadziłam niemal przez dwa lata. To były niezapomniany czas. 0

Maria Kądzielska Absolwentka f ilozof ii i f ilologii polskiej na Uniwersytecie Warszawskim. Była redaktorka oraz szefowa działu Teatr w NMS MAGIEL. Dziennikarka czasopisma „Wprost”, właśnie debiutuje powieścią Model .

maj-czerwiec 2017


/ plakat teatralny Krwawe panowanie

Twarz spektaklu

W przeszłości był artystycznym ewenementem na skalę światową, a jego twórcy – laureatami najważniejszych międzynarodowych wystaw. Po latach stał się przede wszystkim nośnikiem reklamy. Polski plakat teatralny na dobre zagościł w przestrzeni miejskiej i nieustannie walczy o uwagę przechodniów. T E K S T:

MARTYNA PUSTELNIK

P L A K AT Y:

J E R Z Y S K A K U N I J OA N N A G Ó R S K A (H O M E WO R K), A DA M Ż E B R OW S K I

lątwa – przedstawienie Teatru Powszechnego, wzbudza wiele kontrowersji. Oburzenie wywołuje głównie scena wieszania pomnika papieża, któremu zrobiono fellatio. Plakat do spektaklu jest dużo bardziej wyważony. Na czarnym tle widzimy gołębia, symbol Ducha Świętego, a pod nim sugestywny biały kleks. Takie było zamierzenie projektantów plakatu. Nie chcieli, aby stał się on przedmiotem większych sporów niż to, co dzieje się na scenie.

K

Dzisiejszy plakat teatralny Teatry coraz częściej zamiast na autorski, artystyczny pomysł stawiają na sprawdzone biuro projektowe. Tak zrobił dyrektor stołecznego Teatru Powszechnego Paweł Łysak ‒ zaangażował firmę Homework. Pracowali ze sobą już wcześniej w Bydgoszczy, kiedy reżyser szefował Teatrowi Polskiemu. Kiedy Łysak przeniósł się do stolicy, postanowiliśmy kontynuować współpracę, ale stworzyć coś zupełnie

nowego ‒ mówi w rozmowie z maglem, założyciel studia. Koncepcja ich plakatów opiera się na skrajnym minimalizmie. Używają ograniczonej palety barw i prostego kroju pisma, a ilustracjom nadają formę uproszczonych, niemal piktograficznych symboli. Ascetyczność rozwiązań zaproponowanych przez duet projektantów, Jerzego Skakuna i Joannę Górską, ujednolica wizerunek graficzny teatru i pozwala na łatwą identyfikację. Od początku chcieliśmy, aby na pierwszy rzut oka można było dostrzec, że to plakaty Teatru Powszechnego. Wcześniejsze plakaty były piękne, ale mimo że dało się zauważyć, kto je zrobił, to nie było wiadomo, dla jakiego teatru ‒ dodaje Skakun.

Dzisiaj często zaczynamy od logo sponsorów, a dopiero potem zastanawiamy się nad resztą. Musimy myśleć o tym, jak projekt będzie wyglądał na billboardzie, słupie i Facebooku. W przeszłości priorytetem były artystyczne eksperymenty autora. Promocja samego teatru miała mniejsze znaczenie, choć nadal brano ją pod uwagę. Franciszek Starowieyski, malarz i scenograf, który w swoich pracach poruszał tematy kobiecego ciała i przemijania, wiele ze swoich projektów stworzył, przypatrując się próbom teatralnym. Przed rozpoczęciem pracy zapoznawał się z wystawianym utworem. Nigdy nie czytałem dokładnie sztuk, kiedy robiłem scenografię, za to do plakatu ‒ nieraz po kilka razy. Indywidualne podejście do każdego spektaklu w połączeniu z niemal barokową stylistyką zaowocowało międzynarodową sławą. Jako pierwszy polski artysta miał swoją monograficzną wystawę w nowojorskim Muzeum Sztuki Współczesnej.

32-33

Lata tłuste Starowieyski reprezentował nurt Polskiej Szkoły Plakatu, który narodził się w latach 60. ubiegłego wieku. Jednym z jego prekursorów był Henryk Tomaszewski, którego twórczość fascynuje Adama Żebrowskiego, artystę grafika, wykonującego od 2008 r. plakaty dla Opery Narodowej. Cenię go za proste, inteligentne pomysły, siłę przekazu i zdecydowaną formę graficzną. Tomaszewski wygrywał konkursy w Wiedniu, Londynie i São Paulo. Posługiwał się uproszczonymi kształtami i kontrastem barw. Drugim twórcą Polskiej Szkoły Plakatu był Józef Mroszczak. Zorganizował on w Wilanowie Międzynarodowe Biennale Plakatu, którego laureatem został sam Andy Warhol. Wykładał też gościnnie na uniwersytetach w Niemczech, Austrii i Holandii. Podczas gdy malarstwo i rzeźba tamtych czasów musiały realizować założenia socrealizmu, polski plakat charakteryzowała większa swoboda ‒ łączył


plakat teatralny /

w sobie powagę z satyrą, inspirację motywami ludowymi z nieprzewidywalnością. Każdy artysta miał swój niepowtarzalny styl. Był to okres rywalizacji wybitnych jednostek. Pomimo wspólnej nazwy Polska Szkoła Plakatu nie miała jednolitego programu. Na światowym tle wyróżniała się brakiem rygorystycznej kompozycji i zastosowaniem technik malarskich, takich jak wyraźne pociągnięcia pędzla, ręcznie robione liternictwo czy używanie metafory.

Fotografia Swoboda formalna plakatu malarskiego i zabawy farbą przestały wystarczać w latach 70. Do powszechnego użytku, także tego reklamowego, weszła fotografia. To właśnie ona, tańsza i szybsza w wykonaniu, zafascynowała twórców. Początkowo nowe medium traktowali kreatywnie ‒ multiplikowali zdjęcia, bawili się ich skalą i barwą, tworzyli fotomontaże. Obecnie coraz częściej zastosowanie fotografii ogranicza się do zrobienia zdjęcia aktorowi. Jerzy Skakun uważa, że stwarza ona nowe możliwości: Wszystko zależy od tego, czy jest to fotografia kreacyjna czy powielająca aktora. Tę pierwszą uprawia Adam Żebrowski. Dla niego plakaty składające się z samego zdjęcia ze spektaklu opatrzone podpisem to koniec złotej ery. Jego proces twórczy przebiega na dwa sposoby: albo organizuje specjalną sesję, podczas której powstaje zdjęcie, albo szuka gotowych „prawdziwych” obrazów i przetwarza je zgodnie z własnymi potrzebami. Istotnym etapem jest też postprodukcja fotografii i często montaż kilku zdjęć. Jest to zmaganie się z materią, podobnie jak w przypadku malarstwa czy rysunku ‒ wyjaśnia. W dzisiejszych czasach plakat pełni zupełnie inną funkcję niż 50 lat temu, a projektanci muszą być w równym stopniu twórcami i biznesmenami. W czasach Polskiej Szkoły plakat był skończonym dziełem. Dzisiaj często zaczynamy od logo sponsorów, a dopiero potem zastanawiamy się nad resztą. Musimy myśleć o tym, jak projekt będzie wyglądał na billboardzie, słupie i Facebooku ‒ dodaje Żebrowski. To właśnie odróżnia plakaty starej daty od współczesnych ‒ kiedyś twórcy skupiali się wyłącznie na stworzeniu plakatu, dzisiaj muszą dodatkowo znać zapotrzebowania rynku oraz mechanizmy reklamy. Choć nadal większość plakacistów posiada artystyczne wykształcenie, to aby osiągnąć sukces, potrzebuje czasami też „sprzedać” swój produkt.

Śmierć plakatu Pojawiają się głosy, że w dzisiejszych czasach plakat artystyczny nie ma racji bytu. Wraz z odejściem PRL-u niemal zniknął mecenat

państwa, a pojawił się kapitalizm. Reklama jest ważniejsza niż kiedykolwiek wcześniej. Nie ma miejsca na malarskie eksperymenty i symbolikę. Rene Wawrzkiewicz, grafik i projektant, wyśmiewa traktowanie plakatu jako odrębnej dziedziny sztuki. Nikt poważny nie robi już plakatu jako takiego. Tym i podobnym słowom sprzeciwiają się twórcy i krytycy, którzy zwracają uwagę na nową falę polskich projektantów. Wśród nich jest Adam Żebrowski. Przekonuje, że nie można tworzyć plakatów w tym samym stylu przez ponad sześćdziesiąt lat. Najważniejsze jest utrzymanie tego sposobu myślenia, trafnej interpretacji tematu, skrótowości, metafory, poetyki. Młodzi polscy plakaciści wciąż zdobywają międzynarodowe nagrody i uznanie krytyków. Krzysztof Dydo, właściciel krakowskiej Galerii Plakatu, zwraca uwagę na eksperymentującego z fotografią Michała Batorego, który wystawia swoje prace w Luwrze, a na co dzień współpracuje z bydgoską Operą Nova. Wymienia też Wiktora Sadowskiego, który, przedstawiając malarskie postacie w surrealistyczny sposób, podąża ścieżką Starowieyskiego. Argumentem zaprzeczającym tezie o upadku plakatu są też liczne konkursy, m.in. Międzynarodowe Biennale Plakatu w Warszawie, które odbywa się w wilanowskim, pierwszym na

świecie, muzeum plakatu czy Biennale Plakatu Teatralnego w Rzeszowie. Przekonany o dobrym poziomie polskiego plakatu jest również Jerzy Skakun, który nie czuje na sobie presji związanej z tradycją Polskiej Szkoły Plakatu. To zjawisko było mocno osadzone w tamtych czasach. Nie ma co tego przeżywać ‒ tłumaczy.

Z ulicy do komputera Ewolucja w projektowaniu wiąże się również ze zmianą technologiczną. Plakat interaktywny, nowy trend reklamy wizualnej, stawia pierwsze kroki w branży teatralnej. Przypominający popularne gify jest kilkusekundową animacją. Tego typu plakat promował brytyjski spektakl będący kontynuacją sagi o Harrym Potterze ‒ Harry Potter i Przeklęte Dziecko. W Holandii natomiast interaktywny plakat towarzyszył przedstawieniu Rain Man. Był połączony z aplikacją w telefonie i wykorzystywał tzw. rozszerzoną rzeczywistość, czyli system łączący obraz rzeczywisty i wygenerowany komputerowo na ekranie telefonu lub monitora. Plakat nie jest już produktem samym w sobie. Stał się obiektem zmian, modyfikacji i wszedł w interakcję z widzem. Dostosował się do nowych czasów ‒ zredefiniował się, by przetrwać. 0

maj-czerwiec 2017


Na festiwalu bez zmian

fot. Jędrzej Lichota/ Wikimedia Commons/ CC

/ podsumowanie festiwalu

Tutaj nie przyznaje się nagród. Nie ma zwycięzców ani przegranych, a najważniejszym krytykiem jest publiczność. Dobiegła końca 8. edycja Nowych Epifanii/Gorzkich Żali. T E K S T:

R AD O S Ł AW G Ó R A

imo że spektakle teatralne są tylko częścią interdyscyplinarnego festiwalu, to właśnie one cieszyły się największym zainteresowaniem widzów. Oprócz dwóch premier teatrów repertuarowych były też niepowtarzalne wydarzenia prezentowane wyłącznie w ramach festiwalu. Widzowie zobaczyli przedstawienia, które miały nawiązywać do motywu 40-dniowych Nowych Epifanii, słów Oto matka twoja. Zgodnie z zapowiedzią, matka była odmieniana przez wiele przypadków. Najciekawsze propozycje organizatorzy szykowali w dwóch teatrach – Studio i Dramatycznym. Chcieli, by widzowie, którzy regularnie bywają na jednej ze scen, wybrali się także na drugą stronę placu Defilad i odwiedzili sąsiada. Jedni mogli się pozytywnie zaskoczyć, drudzy – srogo rozczarować.

M

Lament Do pracy w Teatrze Studio zaproszony został Krzysztof Garbaczewski, który od początku sezonu jest kuratorem pracowni wirtualnej rzeczywistości w tej placówce. Choć ma on na swoim koncie przedstawienia zrealizowane w krakowskim Starym Teatrze, wrocławskim Teatrze Polskim, czy TR Warszawa, Wyzwoleniem się nie pochwali. Przekładana premiera spektaklu obnażyła pośpiech, w jakim reżyser kończył pracę. Zabrakło najważniejszego – zapowiadanego motywu Matki Ojczyzny, a pomysł na inscenizację dramatu Wyspiańskiego z dziecinnym wykorzystaniem kartonów i warzyw nie spodobał się warszawskiej pu-

34-35

bliczności. Puste miejsca na widowni są najlepszym dowodem, że nie tego oczekują widzowie. Kolejną klapę zanotował Teatr przy okazji specjalnego pokazu spektaklu Łomatko!, w którym występują zawodowi aktorzy i seniorzy z amatorskiej Grupy Spektaklowej GS Zakrzewo. Przedstawienie to w głównej mierze litania starszych ludzi do nieżyjących już matek. Reżyser, Mikołaj Mikołajczyk, dokonał nieudanego połączenia. Seniorzy na scenie próbowali się dobrze bawić, choć wyglądali na wyraźnie zestresowanych, natomiast aktorzy mieli być chyba dodatkiem, który ożywiłby cały projekt.

przedstawieniom towarzyszyło spotkanie, którego gośćmi byli Bożena Umińska-Keff, poetka i badaczka literatury w Żydowskim Instytucie Historycznym oraz bp Rafał Markowski. Rozmowa skupiła się w dużej części na pierwszym przedstawieniu. Autorka książki Antysemityzm. Niezamknięta historia zarzuciła Passiniemu, że pokazał jedynie kilka szczęśliwych historii, pomijając tysiące tragedii. Duchowny bronił pozytywnego przekazu, jakie niesie ze sobą spektakl.

Olśnienia

Prawdziwą perłą festiwalu okazał się monodram Redbada Klijnstry Matko jedyna! inspirowany formą stand-upu. Aktor przypomniał, że w teatrze chodzi o człowieka i jego historię, a brak scenografii i mała salka w Instytucie Teatralnym nie muszą oznaczać gorszego spektaklu. To jedno z tych przedstawień, które można było zobaczyć jedynie w ramach Nowych Epifanii. Podobnie jak Garbaczewski, Klijnstra pracował nad nim do ostatniej chwili. Choć już na początku powiedział, że nie udało mu się w pełni przygotować spektaklu, tym wyznaniem tylko zjednał sobie publiczność. Matko jedyna! jest rodzajem terapii, której poddaje się aktor. Intymne zwierzenia ze skomplikowanej relacji z matką, która 20 lat temu zginęła w niewyjaśnionych okolicznościach sprawiają, że na koniec ma się przekonanie, że to wszystko powinno zostać między uczestnikami wydarzenia. 0

Inną odsłonę festiwalu zobaczyli widzowie w Teatrze Dramatycznym. Na pytanie, kim jest matka, próbował odpowiedzieć Paweł Passini w spektaklu Matki. To historie żydowskich dzieci, które w czasie wojny trafiły do polskich rodzin i przez wiele lat nie znały swojego prawdziwego pochodzenia. Przypadki oddawania dzieci w sytuacji zagrożenia życia reżyser porównał do historii Mojżesza, którego matka spuściła rzeką w koszyku. U Passiniego wiklinowe koszyki też są obecne. Spektakl robi tym większe wrażenie, że ze sceny swoim doświadczeniem dzielą się „dzieci Holocaustu”. Jednym z nich jest ksiądz Romuald Jakub Weksler-Waszkinel, którego życie zostało opowiedziane w innym festiwalowym przedstawieniu – Historii Jakuba sztuce Tadeusza Słobodzianka, wyreżyserowanej przez Ondreja Spišáka. Obu

Eureka!


fillmy kręcone w Paryżu / Brak słuw...

Paryski romans Pocztówkowy widok na wieżę Eiffle’a? Zacienione bulwary nad Sekwaną? A może tajemnicze, zakurzone zakamarki Luwru? Niezależnie od tego, jak bardzo pomysłowy byłby reżyser, w Paryżu dla każdego filmu znajdzie się odpowiednia scenografia. Czasem trzeba tylko nieco sypnąć groszem. E R N E S T Y N A PAC H AŁ A

a paryskich ulicach można znaleźć co tydzień przynajmniej kilka ogłoszeń tego typu: 20 marca w godzinach 9.30 – 18.30 ulice Monge, Rollin i de Navarre będą zamknięte z uwagi na produkcję filmu. Dziękujemy za wyrozumiałość. Każdego roku realizuje się tu blisko tysiąc produkcji, każdego dnia po mieście kręci się zaś średnio dziesięć ekip filmowych. Przytoczone liczby w dużym stopniu tłumaczą, dlaczego o Paryżu i kinie twierdzi się, że są intimement liés (pol. blisko związane). Władze miasta też tak uważają – w preambule Charte des tournages à Paris (pol. karta filmowania w Paryżu) możemy przeczytać: Paryż, stolica kina, od wielu lat potwierdza swą wyjątkowość, goszcząc na swym terytorium ponad 950 produkcji filmowych w 6 tysiącach miejsc służących za scenografię.

N

Śladami ulubieńców Nad całym kinematograficznym zamieszaniem czuwa Mission Cinéma – wydzielona z merostwa Paryża komórka odpowiedzialna za udzielanie koncesji na filmowanie w mieście, nadzór techniczny nad przeprowadzanymi produkcjami i organizację promocji Paryża jako najlepszego na świecie miejsca, by nakręcić film. Mission Cinéma wspiera także niezależne kina, festiwale i stowarzyszenia. Każda ekipa filmowa, która chce kręcić na paryskich ulicach, musi uzyskać zezwolenie władz miasta oraz policji. Czasem trzeba także zapłacić sumy, które mogą przyprawić o zawrót głowy. Jeśli twórcom zależy na konkretnych miejscach, takich jak ogrody, miejskie muzea czy kanały (sic), stawka to nawet 4000 euro za dzień, nie licząc dniówki pracowników danej placówki, których filmowcy także muszą opłacić. A co z filmowaniem na ulicach? Tutaj na szczęście miasto nie narzuca dodatkowych – poza organizacyjnymi – opłat, z wyjątkiem tych miejsc, których twórcy nadal żyją (jak na przykład architekt słynnej szklanej piramidy przed Luwrem). Paryż cały czas pamięta także o swoich mieszkańcach – obsługa techniczna zatrudniona przez filmowców podczas nagrań musi być francuska.

A gdy widz naogląda się już filmów z uroczymi paryskimi widokami, może w końcu najść go ochota, by wyruszyć śladami bohaterów. Nic prostszego. W księgarniach łatwo trafić na przewodniki po Paryżu Amelii, Paryżu Kodu Leonarda da Vinci, Paryżu z Diabeł ubiera się u Prady… A to tylko kilka przykładów. Możemy poczuć się niczym gwiazda filmowa, przechadzając się bulwarami w okolicy, gdzie zachodziła po warzywa Audrey Tautou czy biegał Tom Hanks. Nie oszukujmy się jednak – Paryż nie oferuje tych wszystkich wycieczek z grzeczności czy troski o dobre samopoczucie fanów. Te filmy (i całe mnóstwo innych) to prawdziwa żyła złota dla miasta, które robi, co może, by przyciągnąć turystów żądnych bliskich spotkań z miejscami, gdzie kręcone były ich ulubione sceny. W jakich dziełach kinematograficznych można więc zobaczyć najbardziej klimatyczne zakątki miasta światła i miłości? Odpowiedzi znajdzie się zapewne tyle, ilu miłośników Paryża. Te najbardziej oczywiste to wspomniana wyżej Amelia, czy też O północy w Paryżu lub Kod Leonarda da Vinci. Warto wymienić jednak kilka tytułów, które mają już sporo lat, a mimo to nadal pozostają kultowe (i cudownie paryskie).

Pogoń za uczuciem To była randka to chyba jedyny film, w którym można przyjrzeć się ulicom Paryża o 5 rano. Ze względu na porę wakacyjną miasto jest wyludnione, a niemalże jedynymi pojazdami w zasięgu wzroku są śmieciarki. Doskonałe warunki, by kontemplować paryską, niczym niezakłóconą atmosferę. Choć z drugiej strony… trudno mówić o kontemplacji, jeśli kamera została umieszczona w samochodzie dosłownie pędzącym przez miasto, zahaczającym o krawężniki, przejeżdżającym na czerwonych światłach i wyprzedzającym na podwójnej ciągłej. Claude Lelouch nakręcił ten 20-minutowy film w 1976 r. i spotkał się z jego powodu ze sporymi nieprzyjemnościami. Do dziś pozostaje on jednym z najciekawszych – choć niestety krótkich – ujęć miasta. Można by zapy-

tać, czy w takim razie akcja filmu ma jakikolwiek związek z tytułową randką. Otóż ma, i jest to bardzo francuski związek. Bohater gna bowiem przez miasto na złamanie karku… jakby inaczej – by nie spóźnić się na spotkanie ze swoją ukochaną. I to na malowniczym wzgórzu Montmartre. Jaki może być rezultat spotkania przystojnego Francuza z uroczą, nieco naiwną Amerykanką? Oczywiście tylko jeden. By nie było jednak zbyt słodko, nudno i romantycznie, francuski przystojniak przy okazji kradnie samochód, zabija policjanta i ucieka przed policją. Prosta fabuła? Możliwe; walor Do utraty tchu tkwi jednak gdzie indziej, chociażby w dialogach czy niebanalnych ujęciach. Ponadto ma w sobie coś nieuchwytnego, co wybija się jednak na pierwszy plan – film można by określić jako ten, który ukazuje w pełnej krasie tak zwany „paryski styl życia” (a przynajmniej to, co zwykło się za niego uważać).

Barwy miasta Fani musicalu także znajdą coś dla siebie. Zabawna buzia została nakręcona w 1957 r. i nadal nie ma sobie równych. Audrey Hepburn wraz z Fredem Astaire’em kręcącym piruety pod wieżą Eiffle’a i śpiewającym Bonjour, Paris! to obrazek, który długo zostaje w pamięci. Co więcej, ich entuzjazm w odniesieniu do miasta światła i miłości jest tak żywy, że udziela się widzowi, który najchętniej czym prędzej wstałby z kanapy, spakował walizkę i wyruszył na podbój paryskich bulwarów. Ponadto w filmie nadarza się okazja, by podziwiać widoki na Paryż z lotu ptaka, co nie jest skądinąd tak częste. Paris i cinéma to nie tylko biznes. To dużo bliższa i bardziej zażyła relacja niż prosta próba wypromowania miasta, by przyciągnąć rzesze turystów (których i tak nie brakuje). Cała paryska otoczka historyczna, kulturowa, estetyczna sprawia, że obraz, w którym pojawia się Miasto, zyskuje niepowtarzalny klimat i nawet z banalnego romansu czyni film, na który chce się rzucić okiem. By przynajmniej przez chwilkę zobaczyć wieżę Eiffle’a. Po raz setny. Bo czemu nie? 0

fot. Marta Dziedzicka

T E K S T:

maj–czerwiec 2017


/ nowa odsłona anime

Anime: nowy początek Pod koniec marca do kin trafił długo wyczekiwany Ghost in the Shell ze Scarlett Johansson w roli głównej. Podczas seansu powraca pytanie, które pojawia się za każdym razem, gdy mamy do czynienia z remakiem bądź sequelem znanej produkcji – czy oglądamy ten sam film po raz drugi, czy jednak nową historię osadzoną w starych ramach? T E K S T:

B A Z Y L I S TOY KOV

GRA FIKA I SKŁA D:

M O N I K A S Z A R E K , M AG DA N OWAC Z Y K

ajnowsza wersja kultowego już Ghost in the Shell wywołała mieszane reakcje. Wiele osób twierdzi, że adaptacja Ruperta Sandersa znacząco odbiega od japońskiego pierwowzoru. Widzowie powinni się jednak zastanowić, czy nowa superprodukcja miała być kopią anime z 1995 r., czy może zmodyfikowaną i poniekąd autonomiczną historią. Między obiema produkcjami upłynęły 22 lata, co znaczy, że powstały w zupełnie innym kontekście. W związku z tym warto spojrzeć na nową wersję Ghost in the Shell bez ciągłego odnoszenia się do jej animowanego pierwowzoru. Z pewnością wniesie to więcej niż debata na temat różnicy pomiędzy fabułami obu produkcji. Takie spojrzenie wydaje się istotne przede wszystkim ze względu na coraz liczniejsze sequeale kinowych hitów. Ostatnio twórcy często sięgają po filmy i wątki, które już raz spotkały się z wielkim zainteresowaniem widzów. Przykładami nowo-starych historii są chociażby Gwiezdne wojny: przebudzenie mocy, Obcy: przymierze czy Blade Runner 2049.

N

W poszukiwaniu tożsamości Wersja Sandersa łączy w sobie wątki z trzech części japońskiego Ghost in the Shell. W amerykańskiej produkcji pojawia się fabularne połączenie wersji z 1995 r., jej kontynuacji o podtytule Niewinność oraz serialu powstałego na początku lat dwutysięcznych. Mimo wykorzystania materiałów z różnych ek ra niz acji wątek przewodni jest bardzo jasny i bezpośrednio odnosi się do pierwszej części anime. Osią całej historii Ghost in the Shell

36-37

jest pytanie o ludzką tożsamość. Bohaterowie zastanawiają się, gdzie przebiega granica między człowiekiem a cyborgiem. Czy ciało wspomagane w 70 proc. mechanicznymi implantami jest wciąż ludzkie, czy już sztuczne i robotyczne? Jednakże jedna z bohaterek idzie o krok dalej. Scarlett Johansson w roli Major wyrusza na poszukiwanie źródła swojej świadomości.

Człowiek idealny W tym miejscu zaczyna się istotny wątek, który nie został przedstawiony w animowanym pierwowzorze. Historia Motoko Kusanagi (osoby, której świadomość przeszczepiono do mechanicznego ciała Major) sprawia, że Ghost in the Shell jest filmem o głęboko filozoficznym wymiarze. Nie chodzi już o debaty na temat kartezjańskiego dualizmu, których pełno było w Niewinności. Mamy tu do czynienia z pytaniem o to, jak ustrój definiuje człowieka. Poszukiwania Major opowiadają o ludziach, którym władza odebrała podmiotowość i odmówiła miejsca

w społeczeństwie. Odarcie z godności i sprowadzenie grupy obywateli do roli przedmiotu łączy się fabularnie z rozwojem nowego projektu wielkiej korporacji Hanka. Efektem ich innowacyjnych prac jest stworzenie Major, idealnego androida wspieranego przez ludzką świadomość.

Nowa historia Wyniki poszukiwania różnic między wersją Ruperta Sandersa a produkcją Mamoru Oshii zawsze będą krzywdzące dla tej pierwszej. Przez traktowanie pierwowzoru jako jedynej słusznej wersji nigdy nie pozwolimy w pełni zaistnieć nowej historii. Nie wyjdziemy poza wątki i narracje swprzed ponad dwóch dekad. Siłą filmów science fiction jest zawsze ich aktualność. Nie powinno się ich oglądać w oderwaniu od kontekstu, w którym powstają. Ignorowanie podejmowanej przez nie tematyki jest spłycaniem całego gatunku do wybuchów, pościgów i widowiskowych efektów specjalnych. Postąpienie w ten sposób z nowym Ghost in the Shell jest równoznaczne z odrzuceniem dwóch wątków stanowiących merytoryczną siłę tej produkcji – nakreślonego motywu relacji między władzą a obywatelami oraz modelu tożsamości, który nie opiera się na tym, kim jesteśmy (biologicznie czy mechanicznie), lecz na tym, co robimy. Fani pierwszej części anime mogą niechętnie wybrać się do kina na nową wersję live-action. Jednak jeśli na chwilę porzucą sentyment, jakim darzą oryginał, nie powinni zawieść się na przedstawianej przez Sandersa historii. Wystarczy spojrzeć na nią świeżym, obiektywnym okiem, aby na nowo dać się oczarować uniwersum Ghost in the Shell. 0


serialowelove /

Tutaj możesz wszystko i wyreżyserowanym przez Micheala Crichtona (autora powieści Park Jurajski). W latach 80. podjęto pierwszą próbę przeniesienia historii na mały ekran, Beyond Westworld szybko zeszło jednak z anteny. O wersji Nolana i Joy było głośno już trzy lata przed premierą serialu. Nic dziwnego, ponieważ już sama obsada w postaci takich gwiazd kina jak Anthony Hopkins (Hannibal ), Ed Harris (Jeźdźcy Apokalipsy) czy Evan Rachel Wood ( Across the Universe) może nas zachęcić do zainteresowania się tą niesamowitą i niekiedy przerażającą wizją przyszłości. Znawcy tego rodzaju literatury z pewnością skojarzą niektóre wątki z twórczością Stanisława Lema. W jego książkach często pojawia się problem sztucznej inteligencji – pisarz często porusza kwestię konf liktu między niedoskonałym twórcą i jego dziełem, które może okazać się doskonalsze od niego samego. Dociekliwi i fascynaci tego rodzaju tematyki z pewnością dostrzegą również nawiązanie do trzech praw robotyki Isaaca Asimova, amerykańskiego pisarza rosyjsko-żydowskiego pochodzenia, który

Wes t world (USA)

G atun ek : We s ter n / S ci- F i P re m ie r a: 2 . 10. 2016

spisał je w swoim opowiadaniu Zabawa w berka ( Runaround ) w 1942 r. Jak może wyglądać świat, gdy pośród nas będą mieszkały androidy? Czy będziemy mogli żyć wspólnie z nimi, czy raczej nie będziemy w stanie razem funkcjonować? Odpowiedzi na te pytania rozważane są w praktycznie każdym odcinku serialu. We-

Czy marzyłeś kiedyś o tym, aby obudzić się w świecie, gdzie możesz spełniać swoje

stworld wciąga widzów początkowo niedostrzegalną zawiłością scenariusza oraz

marzenia, popełniać bezkarnie błędy, czy po prostu żyć jak w filmie? Jeśli tak, to najnowsze

głębią osobowości bohaterów. Serial udowadnia, że produkcje telewizyjne wcale nie

dzieło Jonathana Nolana i Lisy Joy z pewnością przypadnie ci do gustu.

muszą być gorszej jakości niż f ilmy na dużym ekranie. Ogromne fundusze, jakie wło-

Akcja serialu toczy się w przyszłości w parku rozrywki Westworld, stworzonym przez

żono w serial, widać w każdej scenie. HBO nie zapowiedziało jeszcze dokładnej daty

naukowców i wypełnionym najwyższej klasy androidami, gdzie bogaci goście za odpowied-

premiery drugiego sezonu, wiele wskazuje jednak na to, że będziemy mogli powrócić

nią opłatą spełniają swoje najdziwniejsze fantazje. Odwiedzający mogą bezkarnie robić, co

do tego niezwykłego świata w połowie 2018 r. Dla niecierpliwych twórcy serialu stwo-

im się spodoba – włączając w to zabójstwa, gwałty czy rewolwerowe pojedynki na śmierć

rzyli specjalną stronę internetową (discoverwestworld.com/?forceus#), na której moż-

i życie z robotami łudząco przypominającymi ludzi. Wszystko w tym miejscu zostało bo-

na zagłębić się w historię głównych bohaterów oraz szukać poszlak, jak dalej mogła

wiem zaprogramowane tak, aby nie móc w żaden sposób zrobić krzywdy człowiekowi.

się rozwinąć historia tego niesamowitego parku rozrywki i jego mieszkańców.

K ATA R Z Y N A S K O K O W S K A

Serial jest oparty na filmie o tym samym tytule pochodzącym z 1973 r., nakręconym

Idealnie nieidealne morderstwem bądź nieszczęśliwym wypadkiem w tle. Historia może przypominać perypetie Gotowych na wszystko . Ale tak nie jest. W spokojnym miasteczku Monterey w stanie Kalifornia żyją pozornie wzorcowe rodziny. Jednak już po pierwszym odcinku mydlana bańka pęka. Życie bohaterów i ich relacje stają się coraz mniej idealne. Bohaterki borykają się z wieloma osobistymi problemami – zdradą, pogonią za pieniędzmi, trudnościami z wychowywaniem dzieci. Dzięki temu każdy może utożsamić się z postaciami. Co więcej, widz zostaje powoli wprowadzany w świat bohaterów dzięki dozowanym w każdym odcinku informacjom. Sposób, w jaki została zbudowana historia, nieco przypomina Detekty-

wa , gdzie akcja również toczyła się trójtorowo. Dostajemy fragmenty przesłuchań mieszkańców prowadzonych w związku z tajemniczym morderstwem, konferencji prasowej policji i najważniejszą część serialu, która przedstawia życie głównych bohaterek. Mimo że akcja toczy się powoli, widz nie odczuwa znudzenia. Bezkonkurencyjną gwiazdą jest Reese Witherspoon, nawet Nicole Kidman jej nie dorównuje mimo wielu wstrząsających scen z Alexandrem Skarsgårdem, który świetnie wciela się w sadystycznego męża granej przez nią bohaterki. Tu trzeba

Big Little Lies (USA)

G atun ek : D r amat / Kome dia / K r ymina ł P re m ie r a: 19.02 . 2017 Big Little Lies w reżyserii Davida E. Kelleya na pierwszy rzut oka może wydawać

się na chwilę zatrzymać i zwrócić uwagę na niedocenianych mężczyzn. Zostają zepchnięci na drugi plan, a odgrywają jednak w serialu kluczową rolę. Chociaż to kobiety są przedstawione jako te, które trzymają rękę na pulsie i podejmują wszelkie decyzje, to właśnie mężowie i partnerzy często sprowadzają je na ziemię, by ferwor działania nie pochłonął ich do reszty.

się lekkim serialem z dobrą obsadą. Główna bohaterka to Jane (Shailene Woodley),

Serial jest ekranizacją książki Liane Moriarty. Produkcja skłania do ref leksji na

tajemnicza samotna matka, która razem z synem wprowadza się do miasteczka. Dwie

temat zarówno wielkich, jak i małych problemów. Na temat tego, czy kłamstwo ra-

przyjaciółki: Madeline (Reese Witherspoon) i Celeste (Nicole Kidman) biorą ją pod swo-

tuje życie, czy może jeszcze bardziej je komplikuje.

je skrzydła. Zapowiada się opowieść o pięknym życiu pięknych ludzi z zagadkowym

M AŁ G O R Z ATA J AC K I E W I C Z

maj-czerwiec 2017


/ recki

Jesus And The Mary Chain Damage And Joy ADA / Warner Music Group

Niemal 20 lat milczenia. Po takim czasie legenda brytyj-

grania. Chwilę później tempo zwalnia, robi się trochę no-

skiej sceny noise popowej wraca z nowym albumem. Kie-

stalgicznie, a trochę indie popowo, co słyszymy w kawał-

dyś – inkarnacja młodzieńczego buntu, dziś – artyści do-

kach takich jak Song for a Secret czy Los Feliz (Blues and

bijający sześćdziesiątki. Największym wyzwaniem może

Greens). Lirycznie nie są to wyżyny, jest nierówno, próby

być w tym przypadku dostosowanie dawnego formatu

rozliczenia się z przeszłością (All Things Pass) przenikają

do obecnych realiów rynku muzycznego tak, żeby wyszło

się z dość trywialnymi tekstami o relacjach (The Two of

autentycznie. Zespół ponownie połączył siły w 2007 r.,

Us). Zestawienie utworów to nie dzieło przypadku, brakuje

kiedy niespodziewanie ogłoszono ich powrót na scenę

jednak poczucia, że płyta jest spójną całością. Wynika to

podczas festiwalu Coachella w Kalifornii. Oznacza to, że

pewnie z tego, że nagrania powstawały w różnym czasie,

wydanie Damage and Joy zajęło im blisko dekadę. Roz-

a niektóre z nich były już uprzednio wypuszczone w ra-

czarowani będą jednak ci, którzy wierzą, że bracia Reid

mach solowych projektów braci Reid.

poświęcili ten czas na muzyczne eksperymenty i odświe-

Choć Damage and Joy to całkiem przyzwoity album, po-

żenie stylu. JAMC nie próbują definiować się na nowo, co

zostawia niedosyt. Być może właśnie dlatego, że The Je-

nie byłoby niczym złym, gdyby ostatni krążek nie brzmiał

sus and Mary Chain nie są zespołem, od którego oczekuje

jedynie jak echo ich artystycznej przeszłości.

się przyzwoitości. Na próżno szukać w nowym materiale

Stylistycznie album najbardziej zbliżony jest do Mun-

rewolucji, czy nawet ewolucji. Trzeba jednak oddać JAMC,

ki, ostatniego z wydawnictw zespołu przed rozpadem.

że to co robią, robią w swoim stylu i nie próbują nikomu

Całość jest jednak trochę rozmyta, prawie nie słychać tu

nic udowadniać. Efektem jest mieszanka nonszalancji

gitarowego noise’u, tak charakterystycznego dla pierw-

i arogancji tak typowa dla wszystkich Brytyjczyków. Po-

szych nagrań zespołu. Nie oznacza to jednak, że Szkoci

zostaje pytanie, czy kultowy zespół wrócił na dobre, czy

całkiem stracili werwę. Są momenty z rock’n’rollowym

lepiej traktować ich najświeższy longplay jedynie jako cie-

przytupem, jak chociażby otwierający album Amputation,

kawostkę i suplement.

A G ATA M OJ A K

nawiązujący brzmieniowo do epoki brudnego, garażowego

zowania utworu czy płyty jest to, że dziennikarz stara

i lirycznie. Pierwsze 6 utworów stanowi fantastyczny ciąg z kulminacją w najlepszym na płycie 1049 Gotho .

się zachować dozę obiektywizmu, między innymi przez

Niestety w połowie albumu pojawia się zgrzyt. Wcze-

unikanie form pierwszoosobowych. Wówczas łatwiej

śniej wspomniana energia gaśnie przez wycofanie sekcji

jest przekonać czytelnika, że została dokonana głęboka

rytmicznej wraz z początkiem Divide & Conquer. Co prawda

analiza płyty. W tym momencie złamię pewne decorum,

zakończenie utworu jest w pewnym stopniu satysfakcjo-

i powiem wprost, że bardzo chciałbym, żeby Brutalism

nujące, ponowny zapłon staje się jednak trudniejszy do

było płytą roku. Naprawdę bardzo. Bo album bije energią,

osiągnięcia. Dobre utwory nadal są, ale ponieważ integral-

której brakowało w punku od czasów Iceage, a zarazem

ność albumu została zachwiana, takie kawałki jak Rachel

posiada ten pierwiastek melodyczny, który sprawia że

Khoo czy White Privilege tracą na jakości w kontekście

tutejsze refreny mogłyby wypełniać stadiony.

longplaya. Całość płyty kończy się plot twistem, ponie-

Słychać tu czerpanie garściami z katalogu tuzów

waż Slow Savage, co sugeruje sama nazwa, jest wolną,

brytyjskiej sceny (post)punkowej takich jak PiL czy Sex

melancholijną, pianinowo-syntezatorową balladą. I jest

Pistols. Począwszy od takiego Mother, w którym głos

to zarazem najciekawszy utwór, bo dzięki niemu wyłania

frontmana – gardłowy z cudownie obrzydliwym akcen-

się relatywnie emocjonalny obraz narratora. Jęczący wo-

tem rodem z brytyjskich blokowisk – bije po mordzie

kalista przywołuje na myśl, że nawet w dotychczasowej

niczym bokser z Birmingham po trzech Guinessach

kanonadzie cynizmu i niechęci siedziały tak ludzkie odru-

szukający kłopotów na mieście. Po prostu czuć ironię

chy i myśli jak świadomość własnych wad czy potrzeba

w tym, co przekazuje, nawet bez znajomości samych

bliskości. To dlatego stwierdzenie »relatywnie emocjo-

tekstów. Tym jednak warto się przyjrzeć, bo mimo że

nalny« pojawia się nie bez przyczyny. Nagły wyrzut uczuć

nie odchodzą zbytnio od punkowego toposu opierające-

mógłby być potraktowany niemal jako zaprzeczenie sta-

go się na sarkastycznym podejściu do zachowań ludz-

rannie rysowanego przez całą płytę image’u sceptyka/

kich i wszechobecnej hipokryzji, to potraf ią przynieść

cynika. Zachowanie balansu sprawia, że zamykacz albumu

sporo satysfakcji. Przykład? Well Done podczas opisu

jest utworem bardzo ludzkim i poruszającym.

abnegacji kulturowej oraz presji dopasowywania się

Ogólnie rzecz biorąc, to nie będzie album roku. Nie ma

do stereotypów. Albo wcześniej wspomniane Mother

tu innowacji, jest parę błędów, no i w ogóle kto słucha

z najcudowniejszym wersem tego roku: The best way

punku w 2017 r.? Nawet moja ocena obiektywnie powinna

to scare a Tory is to read and get rich . Tego typu zło-

być niższa. Tylko że obiektywizm jest przereklamowany.

tych momentów jest więcej, zarówno muzycznie, jak

38-39

ocena:

Zasadą przyjmowaną w naszej redakcji podczas recen-

ALEX MAKOWSKI

Idles Brutalism

Balley Records

xxxxy

xxxzz

ocena:

wychowani na trzóstce


lifestyle / gorszy sort?

Styl życia

Polecamy: 43 Sport Z Akro przez życie

Mistrzyni Polski w akrobatyce sportowej

46 Warszawa Obcy, ale nasz

Historia Pałacu Kultury i Nauki

48 TEchnologie Żyj długo i pomyślnie

Polecamy: 40 w subiektywie Szpital na równiku

Innowacje na rynku procesorów

Młodzi lekarze w Kenii

45 czarno na białym Ćwierćdolarówka w parkometrze Nie tylko American dream

50 warszawa Czarny humor architekta fot. Aleksander Wójcik

Najbrzydsze budynki w stolicy

Co robisz w weekend? Robert szklarz hyba większość z nas zna to uczucie. Budzę się w sobotni poranek (jeżeli godzinę czternastą jeszcze można nazwać porankiem) z potwornym bólem głowy i uczuciem apokalipsy w żołądku. Na samodzielne gotowanie nie ma szans, na wyjście – tym bardziej. Zostaje zamówienie pizzy. Zaglądam do portfela, gdzie powinien być banknot o wysokim nominale, ale jakimś dziwnym trafem wyparował. W głowie składam strzępki wspomnień z poprzedniego wieczoru. No tak, to wyjaśnia pusty portfel – myślę, przeglądając snapy i zdjęcia w telefonie. Wyjaśnia też kaca – dopowiada gorzko głos w mojej głowie. Nie zauważam nawet, kiedy pomiędzy kolejnymi odcinkami serialu mija reszta weekendu. A przecież te dwa wolne dni w tygodniu wcale nie muszą tak wyglądać. Poza standardowym w takich sytuacjach przyrzeczeniem samemu sobie, że „więcej już nie piję”, postanawiam spędzić kolejną sobotę inaczej. Tym razem będzie sportowo, aktywnie, na świeżym powietrzu i najlepiej za miastem. Pełen entuzjazmu zaczynam planowanie. Na samym wstępie zaczynają się problemy – co by tu właściwie można robić? Przecież od liceum nie grałem w kosza! Szybko piszę do kilku osób, które też mogłyby mieć na to ochotę. Super! Pomysł chwycił. Tylko z wybraniem godziny już gorzej. Ten nie może rano, bo ma ja-

C

Na samym wstępie zaczynają się problemy – co by tu właściwie można robić?

kieś zajęcia, tamten się już umówił na popołudnie, a jeszcze jeden toby najchętniej umówił się na niedzielę. Odkładam telefon. To może rowery? To przecież bardzo przyjemny sposób na obcowanie z naturą i poznanie najbliższej okolicy. Teraz nawet brak jednośladu nie jest problemem, odkąd na każdym rogu jest stacja Veturilo. Mogę też zadzwonić do kogoś z długiej listy znajomych, do których się dawno nie odzywałem, żeby było raźniej. Pozostaje tylko wybrać trasę, najlepiej za miastem. Lepiej nie wyjeżdżaj z Warszawy! Jak wymienisz w połowie wycieczki rower, to będzie taniej – słyszę szept w moim lewym uchu. To głos cebulowego diabełka! Nie martw się o pieniądze. I tak wyjdzie taniej, niż jakbyś znowu poszedł na imprezę – odzywa się zielony aniołek do prawego ucha. Przyznaję rację temu drugiemu i planuję trasę poza miastem. Teraz wystarczy tylko powiadomić znajomych, że nie idę w piątek na imprezę. Trudne zadanie, ale jakoś daję radę. Podczas gdy oni idą z domówki do klubu, ja grzecznie kładę się spać, by w sobotni poranek być wypoczętym. O dziewiątej rano budzi mnie odgłos deszczu stukającego w szybę. Zdruzgotany wyglądam za okno. Jaki wspaniały dzień na kacowanie – myślę, patrząc na krople ściekające po szybie. Trudno, za tydzień zaplanuję coś pod dachem. Może imprezę? 0

maj-czerwiec 2017


/ USA w obiektywie Marcin Picassem Magla

Ćwierćdolarówka w parkometrze Las Vegas. Wstajesz o 14 w noworoczny poranek, zakładasz buty i, jeszcze w piżamie, idziesz do fast fooda na śniadanie – dziś będzie burrito i shake z masłem orzechowym. Ekspedientka wita cię szerokim uśmiechem, odpowiadasz tym samym. Taka właśnie jest Ameryka – czeka zaspana w piżamie na swoje burrito, a na twarzy ma uśmiech. Od ucha do ucha. Z dj ę c i a i te k s t:

M a rc i n C z a j kow s k i

o, co pociąga entuzjastów amerykańskiego stylu życia, to poczucie wolności i nieograniczonych możliwości. Przecież Amerykanie zawsze chodzą uśmiechnięci, a kiedy z nimi rozmawiasz są pełni pozytywnej energii i wydają się nie mieć problemów. Wniosek zatem jest jasny – za oceanem jest lepiej. Rzeczywistość jest jednak zupełnie inna, życie w USA to maska, którą zakłada się, wychodząc z domu. Jedynie na pokaz, musi być medialnie i robić wrażenie. Jak w reality show, żadnej głębi. Amerykanin ma dokładnie takie same problemy jak Polak, nie czuje jednak, że powinien się nimi dzielić z innymi. Wszelkie troski zostawia wewnątrz czterech ścian, na zewnątrz zakłada uśmiech. Akceptuje stan rzeczy takim, jakim jest i nie narzeka. To oznacza również

T

40-41

aprobatę dla tego, co w złym guście i popularne. Trudno znaleźć kraj gorzej ubranych ludzi, którzy nie przejmują się, co o nich powiedzą inni. Dla Polaka to właśnie jest wyznacznikiem wolności i amerykańskiego stylu życia. A Amerykanie po prostu są zadowoleni z tego, co mają i chcą pokazać tę radość innym.

Courtesy of the red, white and blue To uderza Polaka od razu po opuszczeniu pokładu samolotu. Wszyscy uśmiechnięci, zaczynają rozmowę, chcą pomóc odnaleźć się w nowym miejscu. Amerykanie kochają swój kraj i uważają, że najlepsze co mogą dla niego zrobić, to sprawić, żeby i przyjezdni go pokochali. To, że Amerykanin poprosi o zdjęcie, gdy zobaczy, że na szyi nosisz aparat, to

nic dziwnego. Takie mają podejście do życia. Rzeczą, którą wszyscy Polacy po wizycie w Stanach wspominają, jest zadawane na każdym kroku pytanie: “How are you?” – nie ma znaczenia, czy idziesz po bułki do sklepu, czy czekasz, aby przejść przez ulicę – Amerykanin stojący obok zacznie rozmowę i będzie się wydawać, jakby naprawdę go interesowało, co u ciebie słychać. To działa, bo rzeczą kojarzoną z USA przede wszystkim jest amerykańska gościnność. Nawet po krótkich wakacjach – do Stanów po prostu chce się wracać. 0

Informacja Po więcej zdjęć z podróży autora zapraszamy na jego stronę internetową: mczajkowski.com.


USA w obiektywie /

maj-czerwiec 2017


/ USA w obiektywie

42-43


USA w obiektywie /

maj-czerwiec 2017


/ pomagając w Kenii Stary człowiek i może składać (SC)

Szpital na równiku Są miejsca, gdzie wizyta u lekarza i fachowa opieka medyczna to przywileje dla wybranych, a służba zdrowia dociera tylko do nielicznych. T e k s t:

M au ryc y L a n d ow s k I

Z dj ę c i a :

L ec z y m y z m i s ją

o najbliższego szpitala jest daleko. Często to kilkadziesiąt kilometrów gruntowej drogi, która przy opadach deszczu zamienia się w grzęzawisko. Gdy już uda się dojechać na miejsce, widać niewielki budynek lecznicy. Wewnątrz jest część, w której przyjmuje lekarz i wydzielony parawanem fragment pomieszczenia dla oczekujących. Na początku trzeba zapisać się na listę ‒ trwa to cały dzień. Dopiero następnego ranka można ustawić się w długim ogonku czekających na wizytę. W szpitalu, który jest najbliżej wsi, w której mieszkałem, pracował jeden lekarz. Starał się dowiedzieć od pacjentów jak najwięcej, ale dla każdego miał i tak tylko kilka minut. Do teraz niewiele się zmieniło – wspomina Martin. Z pochodzenia jest Kenijczykiem, ale od 1989 r. mieszka w Warszawie. Jako młody chłopak skorzystał z szansy i wyjechał na studia do Polski, która stała się jego nowym domem. Mimo że osiadł daleko od miejsca urodzenia, dobrze zdaje sobie sprawę z sytuacji kraju, w którym zostali jego krewni. Dzięki ich opowieściom i własnym odwiedzinom wie, że pomimo trudnych warunków, lekarze nie lekceważą pacjentów. Kiedy moja mama była chora, chwaliła miejscowych medyków. Mówili otwarcie, że wiedzą, co jej dolega, ale nie mają czym leczyć. Jednak na przekór skromnym możliwościom udało im się pomóc – mówi Martin. W Kenii lekarze przyjmują w sześciu rodzajach placówek medycznych. Od oferujących zaawansowaną opiekę szpitali w dużych miastach, do niewielkich oddziałów, gdzie mieszkańcy znajdują podstawową pomoc. Szpital w okolicy Martina to jednostka z najniższym stopniem wyspecjalizowania – dispencer. To skromne placówki, których nie da się porównać do tych w Polsce. W Afryce Wschodniej niewiele jest ośrodków zdrowia na europejskim poziomie.

D

Lekarze W Kenii brakuje sprzętu medycznego, a odległości między szpitalami są duże. Istnieją także miejsca, gdzie służba zdrowia w ogóle nie dociera. Na wsiach ludzie chorują, w ogóle o tym nie wiedząc. Nie są świadomi, jeśli rozwija się u nich nowotwór albo inna śmiertelna choroba, bo nikt ich nie bada – mówi Martin.

44-45

Kenijskie potrzeby są wielkie, a środków do ich zaspokojenia po prostu nie ma. Właśnie dlatego dwa lata temu Wojtek, Marcin i Mikołaj z Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu stworzyli projekt Leczymy z misją. W 2013 r. ich znajomy był w Kenii. Odwiedził niewielki szpital w Muthale, w regionie Kitui, gdzie zobaczył na własne oczy sytuację pacjentów i lekarzy w Afryce Wschodniej. Jego relacja z wyprawy była dla chłopaków impulsem do pracy i inspiracją do niesienia pomocy. Wspólnymi siłami przez rok zbierali sprzęt medyczny, który został wysłany do Afryki. Później na miejsce dotarli oni. W szpitalu w Muthale wraz z miejscowymi lekarzami przez ponad dwa miesiące zajmowali się pacjentami. W niewielkiej lecznicy, w której na stałe pracuje trzech medyków, dodatkowe ręce do pracy były na wagę złota. Gdy wolontariusze wrócili do Polski i przemyśleli skalę kenijskich problemów, postanowili, że nie będzie to jednorazowy wyjazd. Rok później byli już w trzech szpitalach w regionie Kitui, także w Muthale. Pracowałam tam z lekarzem, który był 4 lata po studiach. Sam obsługiwał oddział chirurgiczny, internistyczny, opiekował się pacjentami chorymi na AIDS, dziećmi i rodzącymi kobietami – mówi Greta, studentka medycyny na UMP i jedna z wolontariuszek.

To nie wygląda tak, że ludzie są niechętni lekarzom. Pomoc potrzebna jest od razu, a często trudno ją otrzymać. W Polsce trudno sobie wyobrazić taką sytuację. Lekarze zazwyczaj są specjalistami w węższych dziedzinach. Kenijskie braki kadrowe uniemożliwiają takie rozwiązanie. Są także inne istotne problemy. Nie ma sprzętu diagnostycznego, a nawet podstawowych narzędzi. Zdarzyło się, że podczas zabiegu rozpadły mi się w rękach nożyczki chirurgiczne. W dodatku na miejscu sprzęt nie jest odpowiednio wysterylizowany. Kenijczycy nie mają takich możliwości ‒ mówi Monika, położna, która ma już doświadczenie w pracy we wschodnioafrykańskim szpitalu. Zamiast USG i KTG, które u nas są sprzętem podsta-

wowym, miejscowi medycy korzystają ze stetoskopu i zdają się na swoje doświadczenie przy badaniach dotykiem – opowiada. Studia medyczne w Kenii różnią się od dostępnych w polskich warunkach. Więcej czasu poświęca się na naukę tego, jak pomagać pacjentom, korzystając z tradycyjnych metod. Kenijskie położne specjalizują się w swoim fachu dopiero na drugim stopniu studiów. Najpierw zyskują podstawowe umiejętności i dzięki temu mogą pracować na wielu oddziałach. Mają szeroką wiedzę i niekiedy wykonują zadania, które w Polsce należą do kompetencji lekarzy. Dla Moniki są one mentorkami, od których wiele się nauczyła.

Dominik Kenijczycy często korzystają z medycyny naturalnej. Na wsi popularne są lecznicze zioła. Od wieków stosuje się aloes, który pomaga w leczeniu oparzeń, przyspiesza proces gojenia i hamuje procesy zapalne. Gdy nie ma lekarza, ludzie radzą sobie, jak mogą. Kiedy byłem chory, babcia leczyła mnie w taki sposób i to pomagało – mówi Martin. Medycyna naturalna ma jednak swoje ograniczenia. Dlatego miejscowi czasami zwracają się do szamanów. Zdarza się, że na wizytę przychodzą pacjenci z dziwnymi nacięciami na skórze, które są znakiem odwiedzin u lokalnego znachora. To nie wygląda tak, że ludzie są niechętni lekarzom. Pomoc potrzebna jest od razu, a często trudno ją otrzymać – tłumaczy Martin. Poza tym w Kenii publiczne ubezpieczenia zdrowotne nie chronią wszystkich obywateli. Zdecydowana większość musi płacić za leczenie, a niewiele osób może sobie na to pozwolić. Są jednak miejscowi, którzy pomagają innym. Nazywa się ich „good samaritans”. Przyprowadzają chorego do szpitala i opłacają leczenie – mówi Greta. Samo pojawienie się w szpitalu i pomoc lekarzy czasami nie wystarcza. Do naszej placówki trafił Dominik. Chłopiec miał niecałe 7 lat i borykał się z poważnym zakażeniem. Opuchnięta noga była o 30 cm grubsza niż zdrowa. Minęło prawie pół roku, zanim pojawił się u nas. Wcześniej zajmowali się nim różni medycy, ale nie przynosiło to większych efektów. Po tygodniu leczenia w szpitalu nastąpiła poprawa, jednak nasze możliwości powoli się kończyły. Dlatego lekarze zdecydowali


pomagając w Kenii /

o przekazaniu chłopca do szpitala w stolicy, z lepszymi metodami diagnostycznymi. Była jeszcze realna szansa na uratowanie nogi, a karetka podstawiona dla chłopaka miała pojawić się niedługo. Gdy Dominik czekał na transport do Nairobi, przyszedł jego ojciec. Wcześniej nie za bardzo interesował się chorobą syna. Teraz był stanowczy. Powiedział, że zabiera chłopca do domu, bo nie chce sprzedawać kóz, żeby mieć pieniądze na leczenie. Dominika żegnali wszyscy pracownicy szpitala. Wiedzieliśmy, że bez specjalistycznej pomocy chłopak nie ma szans na przeżycie – opowiada Greta.

Podstawy Problemy zdrowotne Kenijczyków wynikają nie tylko z ograniczonego dostępu do opieki medycznej. Kraj boryka się z brakiem wody pitnej. W miejscach porośniętych suchą sawanną źródeł po prostu nie ma – opowiada Martin. – Jest też inna przeszkoda. W mojej rodzinnej okolicy znajduje się jezioro Wiktorii. Ludzie mają co pić, ale zasoby są brudne, często zanieczyszczone przez zwierzęta hodowlane. Nie pozostaje to bez znaczenia dla zdrowia Kenijczyków. Częste przyczyny śmierci związane są z brakiem higieny, a z korzystania z zanieczyszczonych źródeł bierze się wiele chorób – tłumaczy Greta. Tego rodzaju komplikacje powodują, że przyczyny, które zmuszają Kenijczyków do wizyty w szpitalu, różnią się od tych powszechnych w Europie. Greta, opowiadając o zdrowotnych bolączkach, mówi: Pacjenci cierpią z powodu zakażeń i dalszych powikłań. Również śmiertelność wśród noworodków jest wysoka. Wskaźnik śmiertelności niemowląt w Kenii w ostatnich latach nieznacznie spada, jednak w 2015 r. wyniósł prawie 36 zgonów na 1000 żywych urodzeń. W Polsce nie przekracza on 5. W ojczyźnie Martina śmiertelne żniwo zbiera także AIDS. Prawie 6 proc. populacji w wieku od 15 do 49 roku życia jest zakażona wirusem HIV. Nieuleczalne schorzenie ma także inny wymiar. W Kenii jest powodem do ogromnego wstydu, a chorzy rzadko zgłaszają się do lekarza. Unikają wizyty w szpitalu, bo boją się stygmatyzacji – przedstawia problem Martin. Powoduje to powikłania. Kobiety zakażone wirusem HIV są szczególnie narażone na zachorowanie na raka szyjki macicy. Jest to najczęstsza przyczyna zgonów spowodowanych nowotworem wśród Kenijek. Szansa na zrobienie badań przesiewowych, które są podstawą diagnostyki choroby, jest niewielka. Dlatego wolontariusze z Leczymy z misją w tym roku skupiają się też na tym problemie. Na szkoleniach z cytodiagnostyki w stołecznym szpitalu klinicznym uczą się, jak badać pacjentów pod tym kątem. Poza tym przygotowują dostawę specjalistycznego sprzętu, który wraz z nimi znajdzie się w Afryce.

Młodzi Służbę zdrowia tworzą przede wszystkim ludzie, a jej funkcjonowanie zależy od dobrej organizacji, poczynając od najwyższych szczebli, aż do najniższych. Jednak w Kenii przeszkodą na wielu poziomach jest korupcja. Łapówki są na porządku dziennym. Trzeba uważać, jeśli ktoś wspomni o podejrzanych pieniądzach. Wtedy lepiej od razu zrezygnować ze współpracy z taką osobą – radzi Martin. W tym roku odbędą się wybory prezydenckie, ale inna władza prawdopodobnie wiele nie zmieni. Ci, którzy zaczęli rządzić bezpośrednio po zakończeniu ery kolonialnej, często sceptycznie podchodzą do osiągnięć zachodniej cywilizacji i odrzucają nowe, lepsze rozwiązania. Mówią „my sobie poradzimy, nie potrzebujemy pomocy z zewnątrz”. Inaczej jest z młodymi. Są nieprzekupni i otwarci. Zwłaszcza jeśli mieli okazję studiować w innych krajach, zobaczyć bardziej rozwinięty świat ‒ mają inne podejście. Wśród nich są początkujący lekarze. Może i nie mają sprzętu. Ale pytają o najnowsze wytyczne z WHO i wiedzą o nowych artykułach w medycznej prasie i nowoczesnych metodach leczenia – mówi Ewa, studentka ostatniego roku medycyny na WUM-ie, która w tym roku dołączy do Leczymy z misją. ‒ Tamtejsi medycy są na bieżąco i potrafią niejednego lekarza z Europy zawstydzić wiedzą. Do Kenii nie jedzie się, aby uczyć miejscowych lekarzy. Oni wiedzą lepiej, co jest naprawdę potrzebne przy lokalnych uwarunkowaniach. Trzeba docenić rolę współpracy, której w tym roku podejmie się pięćdziesięciu jeden wolontariuszy. Mają działać w różnych grupach, a przed każdą z nich staną inne zadania. Będzie sekcja ginekologiczna, neurologiczna, a także stomatologiczna. Kenijscy lekarze są o planach informowani na bieżąco i bezpośrednio akceptują projekty. Dzięki temu pomoc organizowana przez polskich studentów lepiej sprosta konkretnym potrzebom. Poza tym wolontariusze zabiorą tony sprzętu medycznego. Nie jest to wyłącznie wyrafinowana aparatura diagnostyczna. W zeszłym roku w kontenerze znalazły się łóżka polowe i środki jednorazowego użytku. Kiedy studenci, pomagając w Kenii, są zmuszeni do zrobienia opatrunku próżniowego korzystając ze zdezynfekowanych gąbek do mycia naczyń, sami przekonują się o tym, że europejskie niedostatki w służbie zdrowia mają zupełnie inny charakter. Można narzekać, dopóki nie zobaczymy, z jakimi problemami zmagają się inni ‒ mówi Martin. Wtedy widać, że akcje takie jak Leczymy z misją są potrzebne. 0

maj-czerwiec 2017


/ rewitalizacja Pragi

Wschód nad Wisłą Choć od Śródmieścia oddziela ją tylko rzeka, pod względem infrastruktury i poziomu życia mieszkańców Praga zdaje się tkwić kilkadziesiąt lat w tyle. Dzisiejsze zainteresowanie dzielnicą to szansa na poprawę – do nadrobienia jest ponad pół wieku bezruchu. Wi k to r i a Kowa l s k a

iedy dwa lata temu otwierałem tutaj galerię, moi znajomi byli zdziwieni. Pytali, dlaczego chcę działać na Pradze, przecież nikt tu nie będzie przychodził – wspomina Mikołaj Konopacki, właściciel Pragalerii przy ul. Stalowej 3. Sceptyczne reakcje nie są zaskakujące. Wielu warszawiaków wciąż postrzega prawobrzeżną część miasta jako ponury rejon, gdzie lepiej nie przechadzać się po zmroku. Mikołaj Konopacki twierdzi jednak, że ta dzielnica nie jest bardziej niebezpieczna niż popularne Śródmieście, a specyficzny klimat czyni ją atrakcyjną. Oczywiście można powiedzieć, że Praga jest brzydka, bo jest zaniedbana. Przez lata nie były tu czynione żadne modernizacje. Ale to się zmienia. Wychowałem się w tym miejscu i z radością obserwuję, jak ożywa – mówi. Bardzo dużo się tu dzieje. Artyści z różnych zakątków świata chętnie pokazują u mnie swoje prace. Naturalnie najwięcej gości przyciągają wystawy warszawskich twórców – na rekordowy wernisaż przyszło prawie 300 osób zainteresowanych sztuką. Tacy ludzie zawsze znajdą wspólny język – opowiada założyciel Pragalerii. Dodaje, że przy Stalowej i pobliskich ulicach kwitnie drobna przedsiębiorczość i działalność artystyczna. Dwie galerie sztuki, niewielki teatr, pracownia malarska, antykwariat i studio designu. Ponadto kilka klubokawiarni o zagad-

K

kowych nazwach i murale zdobiące przedwojenne kamienice. Nie bez po-

46-47

wodu Praga została okrzyknięta czwartą najfajniejszą dzielnicą w Europie – dodaje. Do tego typu rankingów z rezerwą odnosi się Jarek Spacerolog Praski, który wraz z grupą Praska Ferajna od czterech lat organizuje piesze wycieczki po Warszawie, głównie prawobrzeżnej. Listę tę sporządził niszowy portal hipsterski Travel Supermarket. Praga zajęła czwarte miejsce, ale wśród dzielnic, które dopiero aspirują do europejskiej czołówki – wyjaśnia. Wyboru miejsc dokonywano z perspektywy turysty – i to takiego, który nie poszukuje pięknych gotyckich katedr, tylko zasikanych bram i sklepów z płytami winylowymi. Nie ma to nic wspólnego z jakością życia na tym obszarze.

w tzw. obszary kryzysowe – Pragę-Północ, Pragę-Południe i Targówek Mieszkaniowy. Miasto działa tutaj punktowo. Jedną kamienicę ociepli, w innej wymieni rury czy założy ogrzewanie. Dobrze by było, gdyby zmian dokonywano chociaż na pewnych odcinkach – na przykład wyremontowano ulicę Brzeską czy Stalową, tak jak kiedyś Ząbkowską – komentuje Jarek Spacerolog Praski. Na przeszkodzie stoją, oprócz ograniczeń budżetowych, kwestie własnościowe. Turyści często pytają mnie, dlaczego na Ząbkowskiej w rzędzie odnowionych kamienic stoi jedna obdrapana. Odpowiedź jest prosta – budynek nie należy do miasta. Z prywatnymi obiektami

Uwaga, obszar kryzysowy W 2015 r. uruchomiono drugą linię metra, która bezpośrednio skomunikowała Pragę ze ścisłym centrum Warszawy. W okolicy powstaje wiele nowoczesnych osie-

dli. Tymczasem stan starszych budynków i poziom życia ich mieszkańców nadal są zdecydowanie niższe niż w lewobrzeżnej części stolicy. Odpowiedzią Urzędu Miasta na ten problem jest Zintegrowany Program Rewitalizacji m.st. Warszawy do 2022 r. Według informacji zamieszczonych na stronie internetowej program ma służyć zrównaniu poziomu rozwoju całej Warszawy poprzez inwestowanie

Fot. Wiktoria Kowalska

T e k s t:

trudno coś zrobić. Miasto nie zawsze ma prawo dotować remonty, zresztą wymagałoby to bliskiej współpracy z ich właścicielami, co bywa trudne dla obu stron. Podupadająca infrastruktura nie jest jedyną bolączką prawobrzeżnej Warszawy. Ignorowanie problemów prażan przez władze stolicy za czasów PRL sprawiło, że dziś społeczność ta zdaje się odizolowana od reszty warszawiaków, tworząc własne „miasto w mieście”. Dla nowych mieszkańców zetknięcie się z zamkniętą zbiorowością praską może być zaskoczeniem. Między innymi z powodu reguł, często niepisanych, które w tej grupie panują – mówi dr hab. Ewa Korcelli-Olejniczak prof. Instytutu Geografii i Przestrzennego Zagospodarowania PAN, koordy-


rewitalizacja Pragi /

wać sympatii ze strony praskiej społeczności. Wielu przybyszów poszukuje jednak więzi z nowym miejscem i sąsiadami. Integratorami zbiorowości stają się często artyści, osoby o szczególnej wrażliwości na otoczenie. Początki ich działalności na Pradze bywają jednak trudne. Kilka lat temu głośny stał się wernisaż galerii przy ulicy Brzeskiej. Podczas uroczystego otwarcia gromada praskich dzieci zaczęła rzucać w lokal przedmio-

Fot. Wiktoria Kowalska

infrastruktury i tzw. „modzie na Pragę” nad prawy brzeg Wisły przeprowadza się coraz więcej ludzi. Migracje sprawiają, że w Warszawie wyraźnie zaczyna być widoczny proces gentryfikacji, czyli zmiany charakteru poszczególnych dzielnic. W badaniach podzieliliśmy mieszkańców na „nowych”, którzy niedawno się tam wprowadzili, i „starych”, którzy pochodzą z Pragi. Na pierwszy rzut oka są oni sobie zupełnie obcy. Powoli nawiązują się jednak pierwsze relacje w obrębie pewnych grup – na przykład między rodzicami małych dzieci czy właścicielami psów – tłumaczy koordynator projektu. W nastawieniu starych mieszkańców do nowych nie ma wrogości. Widać natomiast pewną nieufność, wynikającą z istotnych różnic w podejściu do życia oraz w sytuacji materialnej – mówi. Podkreśla, że jak w każdych stosunkach międzyludzkich, ważna jest tutaj wzajemność. Wśród nowych mieszkańców są bowiem tacy, którzy izolują się od otoczenia. Żyją w zamkniętych osiedlach, podróżują samochodami i nie spędzają czasu w ogólnodostępnej przestrzeni – opowiada. Jeśli od początku pokazują, że miejsce jest im obce i przebywają tu tylko tymczasowo, nie powinni oczeki-

wać poza społecznością. To są ludzie, z którymi nikt nigdy nie przeprowadza wywiadów,

Fot. Wiktoria Kowalska

nator warszawskiego zespołu DIVERCITIES. Projekt ten miał na celu sprawdzenie, jak różnorodność społeczna w miastach wpływa na życie miejscowej ludności oraz rozwój przedsiębiorczości w regionie. Badania prowadzono w latach 2013-2017 w trzynastu dzielnicach miast europejskich i Toronto. Naukowcy rozmawiali z mieszkańcami – warszawski zespół przeprowadził 50 takich wywiadów. Ich rozmówcy częściej obalali stereotypy o Pradze, niż je powielali. Niektórzy twierdzili, że nie ma drugiej dzielnicy, w której relacje sąsiedzkie byłyby tak normalne. Jeżeli ktoś na Pradze nie powie ci „dzień dobry”, to coś jest nie w porządku – zauważa dr Ewa Korcelli-Olejniczak. Dzięki stosunkowo niskim cenom nieruchomości, stopniowej rewitalizacji

tami, wieszać się na kratach i wykrzykiwać wyzwiska – wspomina dr hab. Ewa Korcelli-Olejniczak. Ich zachowanie świadczyło o braku zrozumienia tego, co się działo. Odczuciu, że ktoś wprowadza tam element obcy – tłumaczy. Wtedy pojawił się pomysł, że trzeba tym dzieciom pomóc. Na Brzeskiej zorganizowano Cyrk Uliczny. W formie sztuczek i pokazów cyrkowych przemycano wiedzę na temat miasta. Organizatorzy chcieli wzbudzić poczucie, że ich dom to nie tylko Praga, lecz także Warszawa. I że ich okolica będzie się zmieniała i to nie jest nic złego – wspomina.

Najpierw akcja, potem projekt Między innymi z powodu takich trudności na obszarach kryzysowych powołano Animatorów Rewitalizacji. Zakres naszych obowiązków nie jest ściśle określony. Nie można przecież przewidzieć, kto i z jakim problemem akurat się zgłosi. Najpierw pomagamy, a dopiero potem wypełniamy tabelki. Jak na skostniałą strukturę miejską, to jest bardzo nowatorskie rozwiązanie – wyjaśnia Maria Dąbrowska-Majewska, od listopada 2016 Animatorka Rewitalizacji dzielnicy Praga-Północ. Pięć lat temu, wraz z Fundacją Zmiana, założyła ona pierwszą Bibliotekę Sąsiedzką na Pradze ‒ miejsce, gdzie każdy może zostawić lub przygarnąć książkę. Była to inicjatywa całkowicie oddolna, skierowana do wszystkich, którzy będą chcieli z niej skorzystać – również do tych, którzy z różnych powodów zdają się funkcjono-

których nikt nigdzie nie pokazuje. Wiedzieliśmy, że im trzeba pomóc, że oni sami nie zidentyfikują swoich potrzeb ‒ wspomina Animatorka. – Nie spodziewaliśmy się, że między innymi dzięki takim osobom to wszystko się uda. Obecnie czytelnia działa przy ul. Targowej 63. Krok po kroku rodzi się również druga, większa biblioteka na tyłach Bazaru Różyckiego. Nie jest tu zaangażowany żaden kapitał poza kapitałem ludzkim. Miejsce powstaje takie, jakim je tworzą ludzie – mówi Maria Dąbrowska-Majewska. Prace remontowe trwają od października. Z lokalu nadal wyjeżdżają kontenery gruzu – nie oznacza to bynajmniej, że animatorzy wstrzymują się z korzystaniem z pomieszczeń. To jest piękna przestrzeń. Były w niej już warsztaty malowania kamienia, czytanie Odysei i koncert praskiej kapeli. Przygotowaliśmy tam również wiele atrakcji na festyn Otwarta Ząbkowska – wymienia działaczka. Bartosz Świętek, Animator Rewitalizacji obszaru Kamionek, w zeszłym roku wraz z Warszawskim Bractwem Bartnym założył Pasiekę Partyzant w starej fabryce przy parku Skaryszewskim. Zaczęliśmy tam zapraszać różne grupy, między innymi dzieciaki z GPAS-u – opowiada. GPAS, czyli Grupa Pedagogiki i Animacji Społecznej Praga-Północ, to organizacja opiekująca się młodymi ludźmi z praskich ulic. Działacze Grupy wyłapują tych, którzy nie potrafią odnaleźć się nawet w świetlicach dla trudnej młodzieży. Wyznają zasadę wychowawczą: nie wolno zabraniać. Na początku byliśmy dla nich „frajerami”, jednak po dwóch godzinach warsztatów słyszeliśmy już „proszę pana”. Wtedy stwierdziliśmy, że to ma sens. I że potrzebne są do tego warunki lepsze niż kawałek betonu i bagażnik samochodu. Tak narodził się pomysł Uroczyska – otwartego warsztatu pszczelarstwa. Zaczęliśmy robić wszystko, żeby to miejsce powstało. Nie wiem, 1

maj-czerwiec 2017


/ rewitalizacja Pragi

gi dodaje: W momencie, kiedy podejmujemy decyzję „robimy to”, po prostu działamy. Z mojego punktu widzenia ten warsztat Bartka już istnieje. Tak dużo dzieje się wokół tego, żeby zaczął funkcjonować, że on po prostu jest. Wiele inicjatyw zaczyna się jednak od teoretyzowania i poszukiwania środków. Niektóre na tym się kończą. Te wybitne, międzynarodowe projekty, produkujące raporty i wypracowujące standardy, często znikają po kilku miesiącach. Nawet stron internetowych już nie ma. Zaczynają coś, a potem mają to gdzieś – wyjaśnia działaczka. Zastrzeżenia animatorki budzą także lokale użytkowe, które oferuje miasto. Cieknący dach, grzyb na ścianie, zamarzająca woda. Najważniejsze, że w rubrykach wygląda to na krainę szczęścia, zdrowia i pomyślności. W końcu papier przyjmie wszystko – mówi. Bartosz Świętek dodaje: Ponadto umowy najmu są zawierane na 3 lata. Nawet jeśli ktoś zdoła w tym czasie odrestaurować pomieszczenie, nie ma pewności, że później będzie mógł tam zostać, zwłaszcza na dotychczasowych warunkach. Działacze podkreślają, jak ważną rolę w życiu społeczności odgrywa drobna przedsiębiorczość. Tu można zrobić wszystko. Zamówić

48-49

abażur, naprawić okulary, ubrać się od stóp do głów. Tylko ludzie o tym nie wiedzą. Niedawno powstała mapa praskich rzemieślników, dzięki której łatwiej będzie do nich trafić – opowiada Animator Kamionka. Maria Dąbrowska-Majewska zauważa: Mam świetne włosy – swoją burzę czarnych loków podkreśla nietypowym, asymetrycznym cięciem – Dlaczego się tak strzygę? W przyszłym

właściciel Pragalerii. Za to Bartosz Świętek wskazuje na problemy ze świadomością miasta na temat potrzeb lokalnej społeczności. Problem powstaje, kiedy rewitalizacja zaczyna się od zamknięcia bazaru i przeszczepianiu w jego miejsce sklepów z zamożnych dzielnic – mówi Animator Kamionka. Ludzie potrzebują kupić tanio marchewkę i piracki film. A coraz rzadziej mogą to zrobić, bo likwidowane są ich miejsca – dodaje. Jarek Spacerolog Praski, przytacza anegdotę: Kilkadziesiąt lat temu mieszkańcy pewnej wioski nad Bugiem żyli w charakterystycznych drewnianych chatach i pielęgnowali lokalne tradycje. Folklor miejscowości był na tyle urzekający, że w końcu docenili to przejeżdżający. W miarę rozwoju

tygodniu będą kręcili o mnie reportaż. Więc dzisiaj znowu pójdę do lokalnej fryzjerki. Jak ona mnie wystylizuje i będę miała tę nową fryzurę, to pewnie ktoś zapyta, gdzie tak czeszą. I ja będę mogła powiedzieć, że u niej, na Pradze.

Nudno jak wszędzie Ewa Korcelli-Olejniczak uważa, że Praga ma wielki potencjał związany z jej lokalizacją oraz specyfiką tamtejszej społeczności. Nie wolno tego zaniedbać, niech to będzie tzw. alternatywne serce Warszawy – mówi. Mikołaj Konopacki do rewitalizacji podchodzi z optymizmem. Świat się zmienia, więc zmienia się i Praga. W przypadku naszej dzielnicy jest to bardzo korzystne, bo długo była zaniedbywana. Dwa lata temu w kamienicy obok zainstalowano centralne ogrzewanie. Sąsiad po drugiej stronie będzie je miał dopiero na wiosnę – opowiada

turystyki w miejsce starych domów zaczęto stawiać solidniejsze, nowoczesne konstrukcje. Jak nietrudno się domyślić, kiedy zniknęły stare zabudowania, wieś znowu zaczęła świecić pustkami. Według niego taki los grozi współczesnej Pradze. Zainteresowanie dzielnicą może skończyć się, gdy tylko straci ona swą wyjątkowość. Animatorka Maria Dąbrowska-Majewska twierdzi, że Praga zawsze będzie podobna tylko do siebie. Ale ludzie wyniosą się, bo będzie tu tak nudno jak wszędzie. Nie będzie fryzjera i szewca. Będzie Jean Louis David i CCC – mówi. 0

Fot. Warszawskie Bractwo Bartne

kiedy to nastąpi, ale myślę, że już niedługo – mówi Bartosz Świętek. Animatorka Starej Pra-


powiększenie Warszawy / poezja pod strzechy / Byliśmy, Jesteśmy, Będziemy - Łódź przejmuje.

Wielkie przejęcie Obecnie sama Warszawa dzieli się aż na 18 dzielnic. Nic dziwnego, że pomysł poszerzenia miasta o 33 gmniny podzielił radnych i mieszkańców. T E K S T:

justyna ciszek

wudziestego szóstego marca miało dojść do referendum w sprawie tworzonego projektu ustawy o tzw. metropolii warszawskiej. Wojewoda mazowiecki Zdzisław Sipiera zablokował je jednak 17 dni wcześniej, kwestionując pytanie, które miałoby być zadane warszawiakom. Nieodpowiednia okazała się forma: Czy jest Pan/Pani za zmianą granic Miasta Stołecznego Warszawy poprzez dołączenie kilkudziesięciu sąsiednich gmin? Według wojewody nie odnosi się ona bezpośrednio do projektu ustawy przygotowywanej przez PiS. Sipiera zablokował w ten sposób głosowanie nie tylko w Warszawie, ale także w – Podkowie Leśnej. Rada m.st. Warszawy odwołała się od tej decyzji do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego jeszcze w marcu, jednak wciąż nie został ustalony ewentualny termin rozprawy, na której sprawa ta miałaby być rozstrzygnięta. W Podkowie Leśnej poradzono sobie inaczej. Uchwalono kolejny projekt referendum, w którym zmieniono formę pytania na akceptowalną przez Sipierę. W innych gminach podwarszawskich również planowane jest głosowanie w sprawie ich przynależności administracyjnej. Większość odbędzie się 4 czerwca – wtedy formalnie będzie wiadomo, jak patrzą na tę kwestię sami mieszkańcy. Do tej pory jedyne referendum odnośnie projektu poszerzenia granic miasta odbyło się 26 marca w Legionowie. Wynik był jednoznaczny – aż 94,27% głosujących sprzeciwiło się „przeprowadzce” do Warszawy. Należy jednak pamiętać, że referenda lokalne nie są wiążące i ich wynik nie musi wpłynąć

D

na ostateczną decyzję Sejmu. To jedynie opinia publiczna, która może co najwyżej zostać wzięta pod uwagę przy ewentualnym głosowaniu. Członkowie stołecznego okręgu PiS w ostatnich tygodniach prowadzą konsultacje społeczne, które mają wpłynąć na decyzję posłów. Jak będzie w praktyce – przekonamy się w trakcie kluczowego posiedzenia. Pytaniem pozostaje, czy zmiany administracyjne będą realnym bodźcem do rozwoju Warszawy. Powiększenie miasta o kolejne gminy wymaga ogromnych nakładów finansowych, na czym prawdopodobnie ucierpią mieszkańcy. Być może to jest główna przyczyna niechęci do samego pomysłu. Z drugiej strony okoliczne miejscowości często przylegają do stolicy, dzięki czemu rozrastają się w szybkim tempie – choć podział administracyjny tego nie ułatwia. Wizja „Wielkiej Warszawy” miałaby również przykuć uwagę zagranicy i wzmocnić pozycję stolicy wśród światowych metropolii A przy okazji, jak twierdzą obecni włodarze miasta, zwiększyć szanse PiS na wygranie kolejnych wyborów prezydenckich w Warszawie – sprawa ma zatem wymiar polityczny. W przeszłości już kilkakrotnie poszerzano granice stolicy. W latach 60-tych ustanowiono 7 dzielnic, do których stopniowo dodawano kolejne. Ostatnia taka sytuacja nastąpiła w 2002 r., kiedy to dołączono gminę Wesoła. Nigdy jednak nie odbywało się to na tak szeroką skalę. Być może już wkrótce setki tysięcy osób będą mogły zgodnie z prawdą powiedzieć: Jestem z Warszawy. Należy poczekać jednak na wyniki badań opinii publicznej i decyzje partii rządzącej. 0

Wiersze w mieście T E K S T:

Kamila garbarczyk

Ponoć w dzisiejszych czasach nikt już nie czyta wierszy. Niskie statystyki można było jednak skutecznie poprawić dzięki akcji Stowarzyszenia Narodowych Instytutów Kultury Unii Europejskiej. Wraz z nadejściem wiosny stolica stała się różnorodna i wielobarwna – i to nie za sprawą kwitnących drzew. Podczas akcji Wiersze w mieście poezja pojawiła się na ponad 27 tys. nośnikach w przestrzeni publicznej. Można ją było zgłębiać m.in. na plakatach i ulotkach, przystankach, w bibliotekach czy parkach – np. na ogrodzeniu Łazienek Królewskich. Miejsce dla wierszy znalazło się także w ponad stu kawiarniach, na kubkach z serwowaną kawą. Akcja stanowiła świetną okazję do refleksji i poznania współczesnej poezji europejskiej w czasach, gdy coraz trudniej znaleźć chwilę nawet na krótki wiersz. Europa to wielki kraj, idę przez niego bez celu, tam gdzie mam przyjaciół; idę przez lustro, w cieniach rzucanych na ziemię latem – pisze Katariina Vuorinen w Wierszu o Europie. Utwory łączy podobna tematyka – opisują bogactwo kulturowe i różnorodność Starego Kontynentu. W tym celu przedstawiono go z różnych perspektyw. Szesnastu europejskich poetów podjęło takie zagadnienia jak jedność narodów i konieczność ściślejszej integracji czy wyrażanie poglądów jednostki na tle różnych grup społecznych. Kraj nad Wisłą reprezentował wiersz napisany przez Czesława Miłosza pt. Polska: Piękna jesteś ojczyzno moja, Europo; Nie przyznaję się do żadnego z haseł, które dzielą Ciebie na nienawidzące narody. Przekaz pozostaje jak najbardziej aktualny. 0

maj-czerwiec 2017


/ stołeczna architektortura

Czarny humor architekta Organizowany rokrocznie plebiscyt Makabryła ujawnia największe grzechy polskiej architektury. Decyzją internautów w dziesiątej już edycji „antynagrodę” przyznano warszawskiej Świątyni Opatrzności Bożej. Nie jest to jednak pierwszy obiekt, który pretenduje do miana budowli z innej planety. T E K S T:

pat ryc ja Ś w i ę to n ow s k a

Grafika:

dane inwestycje są w Warszawie na porządku dziennym. Jako przykład może posłużyć nowoczesny wieżowiec Warsaw Spire, laureat nagrody dla najlepszej inwestycji biurowej MIPIM Awards 2017 – prestiżowego międzynarodowego konkursu w branży nieruchomości. Cieszy, że urbanistyka Warszawy, napiętnowana przez socrealistyczne kanony, powoli zwraca się w stronę nowoczesnego budownictwa. Niestety mentalność czasów słusznie minionych czasem daje o sobie znać i w architekturze.

U

1. Świątynia Opatrzności Bożej Każde zestawienie warszawskich wpadek budowlanych powinno rozpoczynać się od sanktuarium, którego całkowity koszt budowy wyniósł do tej pory ponad 200 milionów złotych i cały czas rośnie, mimo oficjalnego otwarcia świątyni w listopadzie ubiegłego roku. Mało kto wie, że jej historia sięga czasów Sejmu Czteroletniego, kiedy podjęto uchwałę o jej budowie jako wotum dziękczynne za Konstytucję 3 Maja. Nastały jednak burzliwe czasy rozbiorów, które skutecznie wstrzymały prace. Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości niewiele brakło, by piramida Szkoły Głównej Handlowej sąsiadowała z kopułą sanktuarium – budowę planowano bowiem wznowić na Polu Mokotowskim. Ostatecznie jednak konkurs na projekt wygrała koncepcja przygotowana przez pracownię Szymborski&Szymborski. Świątynia zgodnie z oryginalnym planem powstała na polu – tyle że Wilanowskim. „Wyciskarka do cytrusów” – jak pieszczotliwie ochrzcili ją warszawiacy – z perspektywy kierowcy jadącego od strony centrum jest widoczna już z daleka, gdy wyłania się zza nowoczesnych apartamentowców. Monumentalna bryła wieńczy szeroki, reprezentacyjny trakt Miasteczka Wilanów. Pierwsze określenia przychodzące na myśl to gigantomania i nieproporcjonalność. Sanktuarium bowiem zupełnie nie wpasowuje się w charakter osiedla, pozostawiając w cieniu nie tylko okoliczne zabudowania, lecz także więk-

50-51

A n n a s e rwa ch , a l e k s a n d e r wój c i k szość konkurencji w konkursie Makabryły 2016. Internauci zdecydowali, że to właśnie Świątyni wygrana w plebiscycie należy się najbardziej. W zaciętym pojedynku, gdzie o zwycięstwie przesądziły pojedyncze głosy, pokonała nawet toruński Kościół Maryi Gwiazdy Nowej Ewangelizacji, wielokrotnie typowany na faworyta.

Urbanistyka Warszawy powoli zwraca się w stronę nowoczesnego budownictwa. W ogromnym wnętrzu przerost formy nad treścią jest jeszcze bardziej widoczny: podświetlone lampkami majestatyczne kolumny schodzą się u szczytu sklepienia. Zewsząd bije patos, nawet w nazwach. W podziemiach znajduje się Panteon Wielkich Polaków z grobami wybitnych skądinąd Ryszarda Kaczorowskiego i ks. Jana Twardowskiego. Tuż obok można zobaczyć replikę watykańskiego grobu papieża Jana Pawła II, a aleja Darczyńców, upamiętniająca fundatorów przedsięwzięcia, wyprowadza z powrotem na powierzchnię. Można wtedy jeszcze raz rzucić okiem na miedzianą kopułę, od której w słoneczne dni odbijają się promienie słońca i oślepiają lokatorów okolicznych mieszkań. Trudno w tym momencie nie zgodzić się ze stwierdzeniem dziennikarza Rafała Ziemkiewicza: Znowu wyszła hala dworcowa.

2. Hotel Czarny Kot Niekwestionowany dowód na to, że przesądów należy słuchać. Z jednej strony półokrągłe wykusze, z drugiej – prostokątne okna. Wieżyczki z hełmami niczym w zamku i dach jakby kradziony z chaty góralskiej. Dookoła fosa, nad którą przerzucono przejście z zaokrąglonymi balustradami z błyszczącej cegły

– tak właśnie prezentuje się pechowy hotel. Nie brakuje nawet kolumienek, stoją wozy drabiniaste udające kwietniki, a wejścia pilnują rzeźby lwów przypominające te z placu św. Marka w Wenecji. W środku atrapy dzikich zwierząt szczerzą zęby na każdym kroku. Aż kipi od złotego


stołeczna architektortura /

koloru na żyrandolach, lustrach i obrazach. Trudno stwierdzić, skąd czerpane były inspiracje: być może autor jest amatorem architektury Cyganów, których domostwa podobnie nie szczędziły na przepychu. Koszmarny hotel straszy w okolicy cmentarza Powązkowskiego od 20 lat, strzegąc wjazdu do Śródmieścia, Woli i Żoliborza. Jednocześnie jest to przykład jednej z największych stołecznych samowolek budowlanych. Władze od lat bezskutecznie próbują wyegzekwować rozbiórkę budynku, wskazując, że właścicielka – Elżbieta Studzińska – nie ma nawet praw własności do działki, gdyż umowa dzierżawy wygasła w 2009 r. Władczyni tego przybytku pozostaje jednak niezrażona, tocząc urzędowe bitwy o zalegalizowanie dalszych prac. Szanse zwycięstwa są całkiem spore, gdyż w wal-

ce z powiatowym nadzorem budowlanym ma już doświadczenie – wystarczy przyjrzeć się historii obiektu. Początkowo Czarny Kot miał być zwykłym jednopiętrowym pawilonem handlowym, jednak dzięki sprytnemu lawirowaniu w gąszczu przepisów przez lata pączkował w górę i puchł na boki. Obecnie ma już sześć kondygnacji i prawdopodobnie największą w Warszawie liczbę dekorów architektonicznych na metr kwadratowy. Powstały nawet plany zabudowania działki po hotelu będącym kwintesencją narodowego „gargamelizmu” – stylu nawiązującego do historii, ale tej przerysowanej i wypaczonej. Pytaniem jest, kiedy w końcu uda się uzyskać zezwolenie na wjazd buldożerów. Na razie Czarny Kot ma się dobrze, a Upiory i Demony – idąc za nazwą sylwestrowej imprezy odbywającej się w obiekcie – nie zbierają się na odejście do przeszłości.

3. Siedziba TVP Architekt Czesław Bielacki przyznał, że tworząc swoje „dzieło” inspirował się Pomnikiem Międzynarodówki autorstwa Władimira Tatlina, kształtem kadłuba transatlantyku i rzymską fontanną di Trevi. W konsekwencji z tej kakofonii inspiracji musiała wyjść konstrukcja niezwykle skomplikowana i zawiła. Makabryle Roku 2008 najbliżej chyba do muszli ślimaka, zwieńczonej spiralną, przeszkloną na dwanaście pięter wieżą. Przylega do niej mieszcząca studio otwarte szara przybudówka na kształt Arki. W pobliżu, w niszy na przecięciu wszystkich najważniejszych osi budynku, ujrzeć można mosiężną 5-metrową rzeźbę „Wiktora” – statuetki przyznawanej jako nagroda w prestiżowym konkursie Akademii Telewizyjnej. Mimo znacznej masy pomnik unosi się nad taflą wody małej sadzawki. Hol siedziby Telewizji Polskiej natomiast zwraca na siebie uwagę przez falujący szklany dach, przywodzący na myśl Złote Tarasy. Inwestycja na zbiegu ulic Woronicza i Samochodowej od początku budziła kontrowersje wśród Warszawiaków. Jedni wskazywali na kicz i architektoniczną groteskę projektu, drudzy widzieli w niestandardowej bryle dowód odwagi twórcy, który nie boi się wcielać w życie swoich jakże śmiałych wizji – przezwisko „wieża Babel” jest nieprzypadkowe. Dzieje powstania gmachu są bardzo burzliwe, gdyż kilkukrotnie zmieniał się jego wykonawca. Od momentu stworzenia pierwszego

szkicu do oddania budowli do użytku minęło 11 lat, a koszt wzrósł z 40 do 190 mln złotych. Efekt końcowy raczej nie zachwyca – mnogość form, różnorodność materiałów i sama skala przyprawiają o architektoniczny zawrót głowy, bynajmniej nie w pozytywnym znaczeniu tego słowa. Najwyraźniej jednak TVP, zważywszy również na swoją ostatnią politykę, potrzebuje prawdziwie widowiskowej siedziby.

Makabryle Roku 2008 najbliżej chyba do muszli ślimaka zwieńczonej spiralną, przeszkloną na dwanaście pięter wieżą. 4. Hotel Sobieski Jeden z pierwszych projektów zagranicznych w kapitalistycznej Warszawie, ulokowany przy pl. Zawiszy. Jak wszystkie stołeczne niewypały architektoniczne, tak i budynek dzierżący imię polskiego władcy otrzymał swój dumny przydomek. Rzeźba budowli wypełnia narożnik placu, tworząc jego szczelną obudowę. Hotel ma także słuszną wysokość, charakterystyczną dla całych Alei Jerozolimskich. Na tym jednak najwyraźniej kończą się jego plusy. Architektom – Wolfgangowi Trissingowi z Austrii i Maciejowi Nowickiemu – chyba zbytnio zależało na uwzględnieniu kontekstu warszawskiego, w efekcie czego powstało dzieło przekombinowane. Według twórców kolorowe koła na elewacji budynku mają przywodzić na myśl barwne kamieniczki na starówce oraz nurt Wisły – stąd wszechobecny motyw fali. Za bardziej dosadną próbę nawiązania do polskiej historii należy uznać przeszkloną kopułę o seledynowych profilach, która w zamyśle ma symbolizować... namiot króla Sobieskiego. Brak wyczucia w symbolice można jednak wybaczyć, w przeciwieństwie do pstrokatej barwy całej budowli. „Pasteloza” to bowiem grzech niewybaczalny. Choroba, która nęka polskie miasta i skłania do przypuszczeń, że przez upodobanie do cukierkowych barw pewien procent naszego narodu może być wizualnie upośledzony. Nic więc dziwnego, że w internecie często przewija się złośliwe porównanie Hotelu Sobieski do podobnie wyglądających love hotels w Japonii. Odczucia te znalazły swój wyraz w uznaniu obiektu za „Koszmar sześciolecia 1989–1995” w I edycji konkursu Życie w architekturze. To najwyraźniej jedyny triumf, który ten awangardowy obiekt mógł święcić. 0

maj-czerwiec 2017


/ syrena herbem twym zwodnicza

Wszystkie twarze syreny Klasyczny samochód, warszawski herb, bajki Disneya… skojarzeń może być wiele. A jakie oblicze pokazała syrena na premierowej wystawie Muzeum Sztuki Nowoczesnej? n atal i a jako n i u k

ws p ó ł p r ac a :

m a r c i n c z a r n ec k i

ielki biały prostopadłościan – tymi słowami wielu warszawiaków opisuje tymczasową siedzibę MSN-u, w której pod koniec marca otwarto wystawę inauguracyjną pt. Syrena herbem twym zwodnicza. Położenie tuż nad Wisłą splata muzeum z tkanką miasta, a także współgra tematycznie z wystawą. Nieopodal zresztą stoi rzeźba najsłynniejszej warszawskiej syrenki dłuta Ludwiki Nitschowej, stanowiąca bezpośrednią inspirację wystawy.

W

Syreni śpiew Przestrzeń wystawiennicza to jedno wielkie pomieszczenie przedzielone ścianami działowymi, między którymi można swobodnie się przemieszczać. Odkrywaniu wystawy towarzyszy ciekawa oprawa muzyczna: zapis audio-wideo Pierwszej podwodnej opery Julianny Snapper, wyświetlany na wielkim ekranie podwieszonym pod sufitem. Należący do pokazu performance Ty, który powstaniesz z powodzi miał swoją premierę na festiwalu w Manchesterze, był również prezentowany m.in. na pływalni PKiN w Warszawie. Amerykańska artystka operowa prezentuje w nim formę body artu, w którym eksperymentuje ze swoim głosem. Wciela się we współczesną syrenę i wyśpiewuje pod wodą arie – słychać jednak odgłosy przypominające co najwyżej ćwierkanie, gdyż słowa są zagłuszane przez szum wody. Syreny, znane z uwodzicielskiego śpiewu, którym czarowały marynarzy i skazywały ich w ten sposób na śmierć, przyjmują tutaj postać mroczną i tajemniczą. Stereotyp syreny kwestionuje także praca Karola Radziszewskiego Syren, przedstawiają-

52-53

ca czarnoskórego mężczyznę z rybim ogonem oraz młotem i tarczą, wyrysowanego węglem na jednej ze ścian. Radziszewski odwołuje się do postaci jedynego powstańca warszawskiego o ciemnej karnacji, Alego (Augusta Agboli O’Browna), a także rysunku Picassa, wykonanego niegdyś na ścianie jednej z warszawskich kamienic. Inspirację twórczością znanego kubisty widać również w estetyce przyjętej przez malarza – schematyczne dzieło stworzone za pomocą kilku płynnych kresek objawia się brakiem cieniowania i innych detali. Podobieństwa dopełnia trzymany wysoko w górze młot, przypominający ten, w który wyposażył swoją syrenę Hiszpan.

Inspiracje René Magritte to kolejny artysta, do którego nawiązuje jedna z prac na wystawie. Kolektywny wynalazek Belga na swój sposób przemalowała Ewa Juszkiewicz. Rysowniczka w podobnym stylu działa już od 2012 r., kiedy stworzyła cykl obrazów oparty na pracach dawnych mistrzów. Posługując się reprodukcjami, Juszkiewicz tworzy pozornie podobne, a jednocześnie zupełnie nowe obrazy. Ten znajdujący się w MSN-ie przedstawia syrenę wyrzuconą na brzeg morza, jednak o nietypowym wyglądzie – jako stworzenie o rybiej głowie i kobiecych nogach. Malarka powtarza kompozycję Kolektywnego wynalazku, choć nieco ją przekształca. »Rybia« część syreny różni się od tej u Magritte’a, a morze w tle jest znacznie spokojniejsze. Tak jak surrealiści artystka miesza rzeczywistość ze snem, komplikując dodatkowo hybrydę stworzoną przez belgijskiego malarza.

Zakochany homar Oprócz dzieł Julianny Snapper i Ewy Juszkiewicz przez wystawę przewijają się także prace wielu innych artystek. Ważną część stanowią te inspirowane surrealizmem, które wykorzystują postać syreny jako symbol wyzwolonej kobiecości. W obrębie tej kategorii możemy zobaczyć m.in. prace Evelyne Axell, Louise Bourgeois czy Leonor Fini. Axell, silnie związana z pop-artem, rozwijała swój warszat u Magritte’a, co niewątpliwie wpłynęło na jej zainteresowanie surrealizmem. Prawdopodobnie stąd wziął się kontrowersyjny obraz przedstawiający dziewczynę i homara… w romantycznym uścisku. Artystka nie pokazuje na nim kobiety jako przedmiotu fantazji – daje jej prawo do odkrywania siebie i swoich potrzeb. Homar jest u Axell wyjściem do eksperymentowania z erotyką, symbolem nieskrępowanej kobiecej seksualności i zerwania z kulturowymi tabu. Motyw syreny jest przetwarzany na wystawie na wiele sposobów, dzięki czemu prace zaskakują na każdym kroku. Kto na przykład wpadłby na pomysł przedstawienia syreny jako staruszki? Tak właśnie do tematu podeszła Liz Craft, rzeźbiąc Starą pannę, która pomarszczona i zmęczona życiem śpi zwinięta w kłębek. W ten sposób artystka kontestuje stereotyp syreny młodej i zmysłowej. Justyna Górowska z kolei bawi się słowem. W performansie Łuski, wykonanym na otwarciu wystawy, wykorzystała dwuznaczność tytułu: usiadła na łuskach karabinowych, które odbiły się na jej ciele, imitując rybi ogon. W miarę zagłębiania się w wystawę bogata droga ewolucyjna symbolu syreny staje się coraz bardziej widoczna. W MSN-ie syrena przybiera więcej niż pięćdziesiąt twarzy i tylko od widza zależy, które z nich dostrzeże. A może celowo przeoczy. 0

fot. Muzeum Sztuki Nowoczesnej

T E K S T:


varia /

fot. Elwira Szczęsna

Na koniec Polecamy: 54 Sport Kierowca Boga Ayrton Senna na torze

58 Technologie Kto się nie boi Mary Shelley

Postępowe transplantacje

59 Felieton W drodze Refleksje z podróży pociągiem

Go West M o n i k a p r oko p ymiany studenckie poszerzają perspektywę. Pozwalają na nowo zdefiniować swoją tożsamość, uczymy się więcej niż kiedykolwiek. Zasada jest prosta: umiej słuchać, toleruj i nigdy nie oceniaj. Irlandka jedzie z Niemcem tramwajem. Chłopak trochę nerwowo pociera ręce. Jest wyjątkowo chudy i wysoki, jednak nie wyróżnia się drastycznie na tle Finów znajdujących się wagonie. „Wybierasz się do Rosji?” – zagaduje dziewczyna o kocim uśmiechu. „Rosji?” – pyta zdumiony blondyn. „Nie”. „Szkoda” – odpowiada Irlandka. „Wydawało mi się, że wszyscy jadą do Petersburga”. Niemiec nagle się uśmiecha: „A, tam to jadę. Myślałem, że pytasz o Rosję”. Francuz otwiera gazetę i pokazuje palcem na krótki artykuł. „Lech Wałęsa to Polak?”. „Tak”. Francuz jest wyraźnie zadowolony z siebie. „Wiedziałem. Czy on nie był waszym bohaterem?”. „Owszem, ale znaleziono dokumenty mające świadczyć o tym, że donosił, czym zranił wiele osób”. Następuje chwila ciszy. „Ale skoro był bohaterem, to nie możecie tak po prostu zapomnieć o tym, co zrobił złego?”. „Uwielbiam wasze języki!” – Finka entuzjastycznie oznajmia w czasie jednego z wieczorów przy alkoholu. Siedzący naprzeciwko niej Słoweniec i Polak uśmiechają się ciepło. „I potraficie siebie zrozumieć, mówiąc tylko w swoich językach?”. „Tak” – odpowiada Słoweniec. „Czechów, Słowaków, Białorusinów, Ukraiń-

W

Zasada jest prosta: umiej słuchać, toleruj i nigdy nie oceniaj.

ców...”. „I Rosjan” – dodaje Polak. „O, rosyjski” – dziewczyna z dumą się prostuje. „Uczę się rosyjskiego”. Bierze łyk alkoholu. „Ale wasze języki są trudne”. „Nie no, alfabet taki sam, tylko trzeba nauczyć się wymawiać”. Finka spogląda na swoich rozmówców z niepewnością: „To wy nie używacie cyrylicy?”. „Polska to taka biedniejsza i słabsza Rosja” – śmieje się Szwajcar pochodzenia tureckiego. Jedziemy metrem, jak zwykle pustym. Powroty z uczelni zawsze inspirowały do prowadzenia rozmów. „Nie taka słabsza, skoro przetrwaliśmy ich okupację” – odpowiadam urażona. „Jaką okupację?”. „123 lata nie było nas na mapie”. Siedzący obok Francuz odwraca głowę od okna zainteresowany: „A wy w czasie II wojny światowej coś zrobiliście?”. „Byliśmy waszymi sojusznikami” – prycham poirytowana. „Napoleona też wspieraliśmy”. Francuz otwiera oczy ze zdumieniem. „Nie mieliście tego na historii?”. Chwila ciszy. „Nie mamy nic o Polsce w naszych podręcznikach”. Późny wieczór. Zimno zaczyna zaglądać już pod lżejsze kurtki. Wracam ze spaceru po najbiedniejszej dzielnicy stolicy, gdzie przyszło mi mieszkać. Widzę swoich znajomych z wymiany. Rzędem ustawieni, przygotowują się do oddania moczu, w świetnych humorach śpiewając Marsyliankę: Cóż chce służalczy tłum i zmowy/ Ludzi, co zdradę wszędzie ślą,/ I łańcuch hańby już gotowy,/ Czyjże kark skrępować chcą?. 0

maj-czerwiec 2017


/ Ayrton Senna W oczekiwaniu na proces w brazylijskim sądzie

fot. http://mtonline.cl/?s=ayrton+senna

Kierowca Boga

Kochał wyścigi i rywalizację. Swoją pasję przypłacił życiem. Najlepszy kierowca, jaki kiedykolwiek żył – powiedział o nim Niki Lauda, trzykrotny mistrz świata Formuły 1. T E K S T:

R ad o s ł aw G ó r a

o był najczarniejszy weekend w historii Formuły 1. Na treningu przed Grand Prix San Marino 1994 groźny wypadek miał młody zawodnik, Rubens Barrichello. Dzień później, w kwalifikacjach, zginął debiutujący Roland Ratzenberger. Prowadzony przez niego bolid uderzył w betonową ścianę z prędkością 314 km/h. Śmierć kierowcy była szokiem, od 1982 r. nikt nie stracił bowiem życia podczas wyścigowego weekendu. W dniu zawodów, 1 maja, Ayrton Senna sięgnął po Pismo Święte. Tego ranka poprosił Boga, żeby do niego przemówił. Otworzył Biblię i przeczytał, że Stwórca da mu największy dar, czyli siebie samego – powiedziała jego siostra. Ayrton wystartował z pierwszego miejsca i prowadził przez sześć okrążeń. Na zakręcie Tamburello, gdzie już w przeszłości dochodziło do groźnych wypadków, wypadł z toru i wjechał w betonową bandę. Pomocy udzielał mu prof. Sidney Watkins, lekarz F1. Wyciągnęliśmy go z kokpitu, ściągnęliśmy kask i wezwaliśmy helikopter. Objawy wskazywały na śmiertelną ranę głowy. Nagle westchnął, a jego ciało się rozluźniło. Nie jestem wierzący, ale pomyślałem, że właśnie wtedy uchodzi jego dusza. Senna uderzył w ścianę tak niefortunnie, że element zawieszenia przebił kask. Gdyby ten

T

54-55 magiel

kawałek wspornika minął jego głowę o kilka centymetrów, wróciłby na padok o własnych siłach – wspominał tragiczny wypadek John Bisignano, amerykański komentator F1.

Początki Ayrton Senna urodził się 21 marca 1960 r. w São Paulo w zamożnej rodzinie. Nie mieliśmy problemu z pieniędzmi, wobec czego mogłem w pełni skupiać się na celach, jakie chciałem osiągnąć w życiu – opowiadał później dorosły kierowca. Jego ojciec, Milton da Silva, był właścicielem fabryki części samochodowych, dzięki czemu Ayrton od małego przebywał w środowisku motoryzacyjnym. Już w dzieciństwie wiedział, czego chce, i wiedział, jak to zrealizować. Na przykład bardzo uważał na lekcjach, więc nie musiał powtarzać materiału w domu i mógł jeździć gokartem – podkreślała jego matka. Senna po raz pierwszy za kółkiem usiadł w wieku czterech lat. Pojazd był bardzo prymitywny – składał się z silnika od kosiarki i plastikowego wiadra, które zastępowało siedzenie. Niedługo potem młody zawodnik pojawił się już na torze kartingowym. Rodzice wspierali jego hobby. Nie spodziewali się jednak, że zdecyduje się na zawodowstwo – ojciec chłopaka wi-

dział go w swojej firmie. Tymczasem Ayrton planował związać życie z wyścigami. Nie sądziliśmy, że zostanie kierowcą wyścigowym, ale jego pasja nabrała innego wymiaru – mówił Milton da Silva. Kierowca postąpił wbrew planom rodziców, lecz nie robili mu z tego powodu wyrzutów. Mimo że Sennie nigdy nie brakowało środków, to nie one otworzyły mu drzwi do najbardziej elitarnych wyścigów.

W strugach deszczu Doskonale czuł się w deszczu. Zawodowy świat motoryzacji przekonał się o niezwykłych zdolnościach Brazylijczyka podczas Grand Prix Monako w 1984 r. w trakcie jego debiutanckiego sezonu w F1. Do wyścigu wyruszył z trzynastej lokaty. Fatalne warunki atmosferyczne utrzymywały się od początku zawodów. Rzęsisty deszcz sprzyjał Sennie. Już po pierwszym okrążeniu kierowca przesunął się na dziewiąte miejsce. Po dziewiętnastym – przed sobą miał tylko lidera, wicemistrza świata, Alaina Prosta, od którego na każdym „kółku” uzyskiwał lepszy czas o ponad sekundę. Na trzydziestym drugim okrążeniu, kiedy Senna doganiał Francuza, tuż przed metą sędzia główny, Jacky Ickx, zdecydował się wywiesić flagę i tym samym za-


Ayrton Senna /e

kończyć zawody. Niewykluczone, że faworyzowal rodaka, ponieważ McLaren, w którym jeździł Prost, napędzany był silnikiem porsche. Ickx również korzystał z silników tej firmy, startując w dwudziestoczterogodzinnych wyścigach LeMans. Na pierwszą wygraną Ayrton czekał do następnego roku, kiedy zwyciężył w Portugalii na torze Estoril. Brazylijczyka charakteryzował bardzo szybki styl jazdy. Osiągał więcej niż teoretycznie pozwalały mu na to możliwości bolidu. Opóźniał hamowanie na zakrętach. Jego bolid tańczył, prawie tracił przyczepność, ale mimo to zostawał na torze – opisywał jego poczynania John Bisignano. Kiedy Senna przewodził stawce, nie dało się go wyprzedzić. Ogromna prędkość i determinacja czyniły go wyjątkowym. Na mokrym torze w Portugalii nie zdublował tylko jednego zawodnika. Za każdym razem chcę jechać jeszcze szybciej. Jestem agresywny, zdeterminowany i całkowicie oddaję się mojej profesji – mówił u szczytu kariery.

zytywnie odbierane w środowisku kierowców. Prost zarzucał rywalowi, że przez wiarę czuje się nieśmiertelny i tym samym stwarza zagrożenie na torze. Wierzę w Boga, ale dobrze wiem, że jestem śmiertelny – ripostował Brazylijczyk. W następnym sezonie walka o tytuł przybrała dramatyczny obrót. Przed Grand Prix Japonii liderem klasyfikacji był Prost, a Senna, który plasował się na drugim miejscu, musiał wygrać, żeby liczyć się w rywalizacji. Przy manewrze wyprzedzania Francuz zablokował rywala, powodując kolizję. Brazylijczyk wrócił na tor i zwyciężył, ale został zdyskwalifikowany za to, że skorzystał z zabronionej przez regulamin drogi bezpieczeństwa. Senna nie zamierzał składać broni i odwoływał się od decyzji. Robił to również Ron Dennis, który udowadniał, że w przeszłości podobne wydarzenia przechodziły bez echa. Ostatecznie Ayrton został ukarany grzywną w wysokości 100 tys. dolarów i utratą licencji na pół roku.

Wojna z Francuzem

Gdyby ten kawałek wspornika minął jego głowę o kilka centymetrów, wróciłby na padok o własnych siłach

Prawdziwe sukcesy miały dopiero nadejść. Walkę o zwycięstwo w klasyfikacji generalnej rozpoczął w McLarenie, który w połowie lat 80. zostawiał wszystkich w tyle. Przejście oznaczało jednak dla Senny nową sytuację. Dotychczas to on był najważniejszy, natomiast w brytyjskim zespole brylował Prost, który miał na swoim koncie dwa mistrzowskie tytuły. Choć Senna początkowo deklarował, że cieszy go możliwość pracy z nowym partnerem, tylko czekał, aż zaczną ze sobą rywalizować. Do pierwszego konfliktu doszło podczas Grand Prix Monako, gdzie Ayrton prowadził z przewagą prawie minuty nad Prostem. Mimo że mógł bezpiecznie ukończyć wyścig, każde kolejne okrążenie pokonywał z coraz lepszym czasem. Ignorował polecenia zespołu, który kazał mu zwolnić i w efekcie, jedenaście okrążeń przed metą, rozbił bolid. Grand Prix wygrał Francuz. Chciał mnie upokorzyć – mówił w rozmowie z dziennikarzami Prost, nie kryjąc oburzenia. McLaren zdominował rok 1988. Senna w pierwszym sezonie jazdy w zespole kierowanym przez Rona Dennisa zwyciężył w ośmiu wyścigach, wywalczył 13 z 16 możliwych pole position [uprzywilejowane miejsce startowe uzyskiwane w kwalifikacjach do wyścigu – przyp. red.] i ostatecznie zdobył mistrzostwo. Ayrton uważał, że wszystko, co osiąga, jest zasługą Boga. Tak traktował możliwość startów w F1 i późniejsze triumfy. Czuł się przez Niego prowadzony. Podczas ostatniego okrążenia zacząłem dziękować Bogu, że właśnie jadę po mistrzostwo świata. Mimo całego napięcia czułem Jego obecność. Widziałem Boga – mówił po końcowym zwycięstwie. Takie deklaracje nie były po-

Kozioł ofiarny Kierowca czuł się niesprawiedliwie potraktowany przez ówczesnego szefa Międzynarodowej Federacji Samochodowej (FIA) Jeana-Marie Balestre’a. Uważał, że ten faworyzuje swojego rodaka. Jeszcze przed zawodami Balestre wystosował pismo do prezesa Hondy, dostawcy silników McLarena, w którym wyrażał nadzieję, że obaj kierowcy będą mieć równe szanse. Jego zdaniem bolid Senny był wyposażony w lepszy silnik. Konflikt z federacją ponownie wybuchł pod koniec sezonu 1990. Na oficjalnej odprawie przed Grand Prix Japonii doszło do niecodziennej sytuacji. Na prośbę Nelsona Piqueta, trzykrotnego mistrza świata, i za zgodą innych zawodników zdecydowano, że od tego momentu możliwy będzie powrót na tor drogą bezpieczeństwa. Nie wytrzymam. To jakiś absurd. Cała ta sytuacja jest absurdalna. Ja nic nie mówiłem. Ktoś inny poruszył ten temat i wszyscy się z nim zgadzają, ale rok temu mnie zdyskwalifikowano. Nie mogę tutaj zostać – wypalił Senna. Na dodatek przed kwalifikacjami podjęto decyzję, że pole position znajdzie się po wewnętrznej, zanieczyszczonej wtedy, stronie toru. Senna przekonywał, że pierwsze pole startowe należy przesunąć na zewnętrzną część. Organizatorzy postanowili przychylić się do jego prośby, ale zmienili zdanie, kiedy okazało się, że to on rozpocznie wyścig jako lider. Wielokrotnie zosta-

łem oszukany przez ten system. Powtarzałem sobie: dziś nie odpuszczę. Nieważne, jakim kosztem – tłumaczył po zawodach. Walka o tytuł rozstrzygnęła się już na pierwszym zakręcie. Senna zderzył się z Prostem, który jeździł wtedy w Ferrari, i obaj wypadli z toru. Tym razem to Ayrton prowadził w klasyfikacji generalnej, dzięki czemu zdobył drugie mistrzostwo. Wyczyn powtórzył jeszcze rok później.

Najlepsze, co miała Brazylia Sukcesy na torze sprawiły, że Senna stał się idolem Brazylijczyków. Po pierwszym zwycięstwie w Grand Prix Portugalii rodacy go pokochali. Kolejne wiktorie zawodnika tylko spotęgowały ich poczucie dumy. Borykający się z ekonomicznymi i społecznymi problemami kraj potrzebował bohatera. W niedziele oglądaliśmy jego wyścigi. Dawał nam dużo radości – mówi w rozmowie z maglem Beto, Brazylijczyk, przeżywający sukcesy sportowca. Kierowca nigdy nie wstydził się swojego pochodzenia. Jeździł w kasku, który swoimi kolorami nawiązywał do narodowych barw, a po zwycięstwach wykonywał rundę honorową z brazylijską flagą. Zawsze marzył o sukcesie w ojczyźnie. Udało mu się wygrać w 1991 r. na torze Interlagos w rodzinnym São Paulo. Po raz ostatni rodacy cieszyli się z triumfu Senny w Australii 7 listopada 1993 r. W 1994 r. Ayrton zdecydował się przejść do Williamsa, w którym jego rywal kilka miesięcy wcześniej zdobył swój czwarty tytuł. Francuz zakończył karierę, zwalniając tym samym miejsce Sennie. Sezon nie rozpoczął się jednak dobrze dla Brazylijczyka. FIA zakazała korzystać z elektronicznego wspomagania bolidów, przez co jego pojazd był bardzo niestabilny. Na dodatek Ayrton czuł się niekomfortowo w małym kokpicie nowego samochodu i w rezultacie nie ukończył dwóch wyścigów. Duże nadzieje wiązał z Grand Prix San Marino, gdzie trzykrotnie stawał na najwyższym stopniu podium. Przed startem spotkał się z Prostem, z którym od kilku miesięcy utrzymywał przyjacielskie relacje. Nigdy wcześniej nie widziałem go słabego. Rozmawialiśmy dwie lub trzy minuty. Zapytałem, czego się spodziewa. Powiedział, że nie jest pewny, czy wygra. Czułem jego przygnębienie – wspominał po latach francuski kierowca. Senna na rozgrzewkowym okrążeniu wyznał jeszcze przez radio: Serdecznie pozdrawiam naszego przyjaciela, Alaina. Wszystkim nam cię brakuje. O godzinie 14.17 prowadzony przez niego bolid wjechał w zakręt Tamburello. Po śmierci Senny w Brazylii ogłoszono żałobę narodową. Jeden z kibiców powiedział, że Bóg najwidoczniej postanowił wybudować w niebie tor wyścigowy i potrzebował u siebie najlepszego kierowcy. 0

maj-czerwiec 2017


/ Młodzieżowe Mistrzostwa Europy 2017

fot.RCB/ foter.com/ CC BY

Nie zawieść oczekiwań

Euro 2012 okazało się ogromnym sukcesem organizacyjnym. O Polsce – jej stadionach, hotelach, kibicach – mówiło się dobrze w całej Europie. Pięć lat po tym wydarzeniu w naszej ojczyźnie odbędą się kolejne Mistrzostwa Europy, tym razem młodzieżowe. T E K S T:

m ac i e j m a l ec

g raf i ka :

aleksander Łukaszewicz

urniej rozgrywany w 2012 r. w Polsce i na Ukrainie pokazał wszystkim niedowiarkom, że pod względem logistycznym Polacy są w stanie zorganizować imprezę o międzynarodowej randze. Już w 2014 r. pojawiły się pierwsze plotki, że Polska, w zamian za rezygnację z ubiegania się o organizację Euro 2020, zostanie gospodarzem „Małego Euro” w 2017 r. W styczniu 2015 Komitet Wykonawczy UEFA oficjalnie ogłosił, że turniej odbędzie się nad Wisłą.

T

Wielka niewiadoma Kiedy Polska po raz ostatni organizowała Młodzieżowe Mistrzostwa Europy do lat 19 (2006), piłkarze musieli grać m.in. na mieszczących niespełna 1500 widzów obiektach w Pobiedziskach i Swarzędzu. W ciągu jedenastu lat standardy w polskiej piłce poszybowały wysoko w górę i nie należy już się obawiać o stan murawy oraz trybun na arenach Euro, a o wspomnianych wcześniej wielkopolskich stadionach w kontekście turnieju nikt nie śmiałby nawet pomyśleć. PZPN jako miast organizatorów turnieju nie wyznaczył Warszawy, Gdańska, Poznania oraz Wrocławia, które przyjęły tysiące kibiców w 2012, dał za to szansę miejscom „głodnym” wielkiego futbolu: Lublinowi, Kielcom, Tychom, Gdyni, Krakowowi i Bydgoszczy. Na odnowionych, mogących pomieścić ponad 15 000 widzów stadionach, od 16 do 30 czerwca powalczy 12 najlepszych młodzieżowych drużyn w Europie.

56-57 magiel

Kwestia doboru reprezentantów w kadrze Marcina Dorny jest przed turniejem chyba największą niewiadomą. Co prawda, od dłuższego czasu na zgrupowania kadry jeżdżą w zasadzie ci sami zawodnicy, jednak jeszcze rok temu Zbigniew Boniek obiecał, że urodzeni po 1 stycznia 1994 r. piłkarze pierwszej reprezentacji będą mogli zagrać podczas Euro 2017. Oznaczałoby to, że młodzieżówkę wzmocnią Arkadiusz Milik, Piotr Zieliński, Karol Linetty oraz Bartosz Kapustka. O ile występ dwóch ostatnich jest niemal pewny, o tyle niewykluczone, że dwóch pierwszych na Euro ostatecznie nie zobaczymy. Trener Polaków w Napoli, Maurizio Sarri, wypowiedział się ostatnio w mediach, że nie chciałby, żeby jego podopieczni zamiast odpoczywać po wyczerpującym sezonie, zagrali w turnieju. Oliwy do ognia dolał również Robert Lewandowski: Dziwię się, że piłkarz, który znajduje się w reprezentacji A, jest brany pod uwagę w kontekście tych mistrzostw. To byłoby trochę mydlenie oczu, bo nawet jeśli jakiś sukces osiągnęłaby kadra Marcina Dorny z zawodnikami z pierwszej reprezentacji, to nic nam to nie da. Drugi rok z rzędu nie będą mieli odpoczynku. Moim zdaniem nie powinni być brani pod uwagę w kontekście Euro U-21. Inne zdanie na temat występu w Polsce mają jednak zawodnicy, których całe to zamieszanie dotyczy. Pamiętam bardzo dobrze rozmowę z prezesem Bońkiem na zgrupowaniu reprezentacji A właśnie na temat mistrzostw Europy w Polsce. Każdy z piłka-

rzy z uśmiechem na twarzy powiedział, że chce wziąć w niej udział. Dla mnie to jest olbrzymia sprawa, tym bardziej że ta impreza jest rozgrywana w naszym kraju – mówi Bartosz Kapustka.

Młodzi zdolni Analizując przedstawioną powyżej sytuację, warto cofnąć się do ostatnich młodzieżowych turniejów, w których grali Polacy. W 2007 r. kadra Polski do lat 20 wzięła udział w Młodzieżowych Mistrzostwach Świata w Kanadzie. Przygodę z turniejem biało-czerwoni zakończyli na 1/8 finału, jednak po drodze udało im się pokonać m.in. Brazylię z Alexandre Pato, Davidem Luizem oraz Marcelo w składzie. Spośród ówczesnych kadrowiczów w tamtej kategorii wiekowej mieścili się Kamil Glik, Kamil Grosicki oraz Robert Lewandowski, żaden z nich nie znalazł się jednak w kadrze na Mundial. Ich miejsca zajęli m.in. 3 lata młodsi Wojciech Szczęsny oraz Grzegorz Krychowiak. Kapitanem ówczesnej kadry był, dziś zawodnik drugoligowej Warty Poznań, Artur Marciniak, liderem obrony – grający obecnie w dziewiątej (!) klasie rozgrywkowej w Anglii – Ben Starosta, a największą gwiazdą – pozostający aktualnie bez klubu Dawid Janczyk. Pokazuje to wymownie jak niewiele znaczą często sukcesy „młodzieżówki” w kontekście późniejszego rozwoju jej reprezentantów. W rozgrywanych prawie 6 lat temu Mistrzostwach Europy do lat 17 Polska doszła aż do półfinału; gdzie wyeliminowała ją reprezenta-


Młodzieżowe Mistrzostwa Europy 2017 /e

cja Niemiec. Po takim turnieju można było się spodziewać, że trzon kadry na tegoroczne Euro będą tworzyć właśnie medaliści z 2011 r. Nic bardziej mylnego. Spośród zawodników tamtej drużyny miejsca na mistrzostwach mogą być pewni jedynie Karol Linetty i Mariusz Stępiński. Jak widać, różnica między kadrą seniorską a reprezentacją w kategorii wiekowej Under-21 jest spora, a zawodnicy, którzy robią furorę w juniorskich kategoriach wiekowych, często nie radzą sobie w seniorskim futbolu.

Coś poszło nie tak Przykładem tego, jak trudny może być przeskok z drużyn juniorskich do dorosłego futbolu, jest historia kapitana ówczesnej kadry, Gracjana Horoszkiewicza. Środkowy obrońca rozegrał w młodzieżowych reprezentacjach ponad 70 spotkań, a w niemieckiej Hercie Berlin był porównywany do Jerome’a Boatenga, jednak próbując przebić się do seniorskich zespołów, odbił się od ściany, lądując w niemieckim czwartoligowcu, ZFC Meuselwitz. Innym problemem, jak wspomina sam Horoszkiewicz, jest nadmierne eksploatowanie młodych, zdolnych graczy: Trener miał osiągnąć wynik i z tego był rozliczany, a nie z tego, ilu wychowanków wypromuje do pierwszego zespołu. Wygra ligę – fajnie. Nie wygra – coś jest nie tak. Kapitan kadry opowiada o konsekwencjach takiego podejścia. Zdarzało się, że w ciągu tygodnia grałem dwa mecze w kadrze, czasem np. po trzydziestu godzinach podróży autokarem, a potem w weekend

grałem w dwóch rocznikach w klubie. Wszystko po dziewięćdziesiąt minut. Nikt nie patrzył na to, żebym odpoczął, bo mogą mi się przydarzyć kontuzje. Patrząc na przykłady zmarnowanych przez kontuzje karier młodych zawodników, należy się zastanowić, czy faktycznie wynik jest ważniejszy od rozwoju poszczególnych graczy. Czy nie warto odpuścić Milikowi i Zielińskiemu Mistrzostw Europy, a zamiast tego pozwolić im odpocząć po wyczerpującym sezonie? Nie wiadomo, jaką decyzję podejmą trener oraz zawodnicy. Najważniejsze, żeby nie wahali się powiedzieć „nie”, jeżeli organizm zacznie się buntować. Kolejnych długich miesięcy straconych przez kontuzję można już potem nie nadrobić.

Euro za rogiem Wzmocniona gwiazdami pierwszej reprezentacji drużyna jest typowana jako jeden z głównych faworytów do zdobycia medalu. Szanse Polaków zwiększa to, że prawie żadna z czołowych drużyn Europy nie zamierza sięgać po posiłki z kadry A. Jednym z głównych faworytów turnieju będzie Hiszpania mająca w składzie obrońcę Arsenalu, Hectora Bellerina, pomocnika Atletico Saula Nigueza oraz piłkarzy Realu i Barcelony, Marcosa Asensio i Denisa Suareza. Niewątpliwie groźni będą również Niemcy, wśród których powinniśmy zobaczyć Matthiasa Gintera (Borussia Dortmund), Maxa Meyera i Leona Goretzkę (obaj Schalke 04). Grono ścisłych faworytów zamykają Włosi z bramkarzem Milanu, Gianluigim Donnarummą, oraz obser-

wowanym przez Inter i Juventus Domenico Berardim, a także nasi grupowi rywale – Anglicy, których będą reprezentować m.in. wypożyczony z Arsenalu Calum Chambers i Marcus Rashford z Manchesteru United. Jak w takim doborowym gronie wyglądają Polacy? Zdaniem wiceprezesa PZPN, Marka Koźmińskiego, szanse biało-czerwonych są spore: Naszą drużynę stać na awans do finału. Mamy zespół, który w tej kategorii wiekowej liczy się w Europie. Jeśli dopisze nam szczęście, wszyscy będą zdrowi, to czemu mielibyśmy nie zagrać w finale?. Dodatkowo szansą na dobry występ jest stosunkowo łatwa grupa. Poza wspomnianą wcześniej Anglią Polakom przyjdzie mierzyć się z pozbawioną wielkich gwiazd Szwecją oraz outsiderem naszej grupy – Słowacją. Choć niewiadomych związanych z nadchodzącymi Młodzieżowymi Mistrzostwami Europy jest wciąż sporo, to należy z optymizmem patrzeć w przyszłość. W końcu nasza pierwsza drużyna zajmuje historyczne – 11. – miejsce w rankingu FIFA, a młodzieżówka może patrzeć z góry na słynące ze szkolenia młodzieży Holandię czy Belgię, które nie zdołały zakwalifikować się do turnieju. W czerwcu to Polacy będą występować w roli faworytów na pięknych, nowoczesnych, wypełnionych po brzegi polskimi kibicami stadionach. Pozostaje nam tylko trzymać kciuki za sukces biało-czerwonych i wspierać ich w każdym kolejnym meczu, bo kolejna taka impreza może się w Polsce prędko nie powtórzyć. 0

kwimaj-czerwiec 20177


/ Karolina Pilarczyk

Z piskiem opon Zafascynowana nowymi technologiami, wykwalifikowana do pracy w męskim świecie IT, zmotywowana, aby doskonalić swoje ścisłe umiejętności. W świecie mediów niewiele potrafi ją już zaskoczyć, tworzenie strategii marketingowych dopracowane ma do perfekcji. Największą miłością Karoliny Pilarczyk jest jednak drifting. T E K S T:

H a nn a g ó rc z y ń s k a

MAGIEL: Analityczna doktorantka czy niezłomny sportowiec? KAROLINA PILARCZYK: Prawdę mówiąc to trudne pytanie, bo powiedziałabym,

że jedno i drugie. W sporcie jest naprawdę dużo analityki i myślę, że dzięki temu osiągam sukcesy. Występuje tu dużo fizyki, analizowania trajektorii. Mogę śmiało stwierdzić, że mój sport to przedmiot ścisły.

Dlaczego wybrałaś drift? Był to zupełny przypadek, podyktowało mi to serce. Nikt mnie do tego nie przekonał, nikt w dzieciństwie nie pokazał mi piękna motoryzacji. Nawet kiedy zrobiłam prawo jazdy i po raz pierwszy wsiadłam do samochodu, to nie od razu złapałam bakcyla. Stopniowo musiałam przekonać się do tego sama, podeszłam do tematu ambicjonalnie.

Jak wyglądał twój pierwszy kontakt z tym sportem? Po ukończeniu kursu prawa jazdy poszłam do akademii jazdy Opla, żeby doszkolić swoje umiejętności. Tam na płytach poślizgowych poczułam nagle, że taki styl jazdy, ślizgi, są tym, co chciałabym robić. Natomiast wtedy nie wiedziałam, co to jest drifting. Sądziłam, że odkryłam w sobie żyłkę motosportową. Zdecydowałam się na udział w rajdach samochodowych, zaczęłam jeździć w KJS-ach (Konkursowa Jazda Samochodem, wyścigi dla osób bez licencji sportów samochodowych – przyp. red.), a tam ciągle zaciągałam ręczny, uwielbiałam się ślizgać. Kiedy zobaczyłam, że istnieje coś takiego jak drifting, nie zastanawiałam się ani minuty. Postanowiłam kupić samochód z napędem na tylne koła i tym samym zacząć swoją przygodę z nowym sportem.

W którym momencie zaczęłaś wkraczać w świat zawodowego sportu? W 2008 r. zbudowałam samochód przygotowany do driftingu i zaczęłam jeździć w zawodach. W 2011 poznałam Mariusza, mojego obecnego menedżera. On ułożył dla mojej kariery odpowiedni plan, który wspólnie realizowaliśmy. Nie tylko zaczął mnie trenować, lecz także stworzył spójną wizję PR-ową i marketingową, miał także pomysł na dopracowanie samochodu. Wokół jego pomysłów zaczęliśmy budować strategię i dzięki temu pozyskaliśmy sponsorów. Mogliśmy sobie pozwolić na zabranie większej liczby ludzi na zawody i następnie budowanie trwałego zespołu.

Jakie są koszty trenowania tego sportu? Jak każdy motosport, drifting jest bardzo drogi. Wszystkie elementy maszyny, takie jak skrzynia biegów czy zakucie silnika, różne podzespoły: obudowa, zawieszenia, są kosztowne. Tu nie ma nic z normalnego samochodu oprócz ramy pojazdu i przedniej szyby. Koszt jednego elementu waha się w granicach 20–30 tysięcy złotych. Jak wszystko podsumujemy, to koszt całego auta wynosi 400–500 tysięcy złotych. Pojazdy często są uszkadzane, non stop coś się urywa lub wyłamuje, trzeba to regularnie naprawiać. Sezon jest bardzo kosztowny. Poważne uszkodzenia nie zdarzają się często, ale ta-

58-59

kie elementy jak wahacze czy drążki to z natury części eksploatacyjne i trzeba wymieniać je dosyć regularnie.

Czy masz już kolejne ambitne plany na najbliższy rok? Tak, na pewno będziemy jeździć w Mistrzostwach Drift Open, w Mistrzostwach Polski i w wybranych rundach Drift Masters GP. Oczywiście wystartujemy również w King of Europe, w których podejdę do obrony tytułu Queen of Europe.

Poza motosportem zajmujesz się także współpracą z firmami z branży IT. Jak połączyć pracę z karierą sportową i medialną? W tym momencie to nie jest już tak trudne, gdyż współpracuję z firmą, a nie pracuję w pełnym wymiarze godzinowym. Dwa lata temu przeszłam na tryb pracy na zlecenie – tzw. Freblance. Wcześniej pracowałam od 8.00 do 16.00, czasem nawet od 8.00 do 20.00. Takie odpowiedzialne zajęcie zajmowało mi o wiele więcej czasu, a ja nie umiałam podejść do niego na luzie. Pakowałam w służbowe obowiązki sto procent swojej energii, a w weekend jeszcze jeździłam. Było to bardzo wykańczające dla organizmu. Jeśli funkcjonuje się od poniedziałku do niedzieli, a tak wyglądała moja praca, to można być naprawdę zmęczonym.

Jak odnajdujesz się w mediach? Prawdę mówiąc, uwielbiam je. Od dłuższego czasu funkcjonuję w tym środowisku. Początkowo miałam nadzieję, że jak pokażę się dwa razy w telewizji, to już wszyscy będą mnie znali. Tak nie było. To ciężka praca obejmująca plany i strategie marketingowe. Na szczęście to lubię, pracuję z kamerą od ponad 10 lat. Dzięki występom w programach motoryzacyjnych kamera jest dla mnie czymś zupełnie normalnym.

Czy potwierdzasz opinię, że w drifcie nie znasz granic? Myślę, że jakieś granice mam, ale jeszcze ich nie poznałam. Śmieję się, że na pewno mam przesunięty próg odruchów samozachowawczych. Faktycznie często przekraczam dozwolone normy, co kończy się katastrofą dla samochodu. Później zastanawiam się, co mnie do tego skłoniło, po czym robię to ponownie. Mariusz zawsze podkreśla, że jak dostanę coś, co ma koła i silnik, to zabiję tę maszynę. Faktycznie łatwo mnie podpuścić i często przeceniam swoje umiejętności. Jednak takie próby powodują, że się rozwijamy. Musimy przekraczać swoje bariery, aby lepiej kontrolować sytuację.

Czy poleciłabyś drifting młodym kierowcom? Oczywiście. Nie chodzi mi o same zawody. Chciałabym, żeby wszyscy, którzy mają prawo jazdy, spróbowali driftingu. W Polsce mamy zimowo-jesienną pogodę przez pół roku i wtedy jest bardzo ślisko. Widać, że na drodze następuje kompletny paraliż, bo ludzie nie potrafią jeździć w takich warunkach. Kierowcy powinni obowiązkowo uczyć się driftu. To na pewno pomoże im na drodze. Będą bardziej świadomymi kierowcami i my wszyscy będziemy czuli się bezpieczniej. 0


dezinformacja / PARTNERSKIE MATERIAŁY

Nootropiki – hacking mózgu Nootropiki – substancje, które wspomagają pracę mózgu – można stosować bez skutków ubocznych w długim okresie. Wzmacniają one pamięć, redukują stres i nerwowość, zwiększają efektywność działania oraz wspomagają ogólną sprawność fizyczną. Dodatkowo poprawiają refleks i podnoszą spostrzegawczość. acking mózgu to uwalnianie jego prawdziwego potencjału. Obecne tempo życia narzuca trend dążenia do perfekcji w każdym aspekcie życia, jednak wymaga to wejścia na własne wyżyny intelektualne. Usprawnianie procesów myślowych to m.in. dbanie o nasz stan psychiczny, a także fizyczny, odpowiedni styl życia oraz właściwą dietę. Wspomaganie pracy mózgu to trudny temat, ponieważ nawet najlepiej dobrana dieta nie dostarczy wszystkich składników niezbędnych do jego prawidłowego funkcjonowania.

H

Mnogość Nootropików Na rynku występuje wiele rodzajów substancji, które poprawiają funkcjonowanie mózgu. Są

to m.in. L-Theanina, Tauryna, Ginko Biloba, Noopept, Ashwagandha, Rhodiola Rosea czy Bacopa Monnieri. Jest z czego wybierać, ale należy robić to rozsądnie, bo łatwo się zagubić w gąszczu przeróżnych preparatów. Na poprawne działanie mózgu mają również wpływ indywidualne cechy – geny, nawyki, a także stan psychiczny. Istotne jednak są dwie kwestie – efekt i bezpieczeństwo. Aby zadbać o jedno i o drugie, należy połączyć odpowiednie składniki w idealnych proporcjach, ilości, a co najważniejsze – jakości. Managerowie, specjaliści, profesjonalni gracze, studenci, kierowcy rajdowi, jak i ci wszyscy, których praca wymaga ciągłego skupienia – każda z tych grup chętnie wspomaga się nootropi-

kami. Coraz częściej na korytarzach firmowych słychać rozważania na temat sposobów wspomagania codziennej pracy. Po zbadaniu, co stosują sami zainteresowani, uwidocznił się jeden preparat. Przebadany, zatwierdzony i skuteczny produkt zwiększający wydajność mózgu – Mental Mango. Do współpracy nad produktem zaproszone zostały osoby ze świata nauki, wykorzystano potencjał polskich laboratoriów, farmaceutów, psychologów i neurologów. Wśród założycieli są również absolwenci SGH. Dobry zespół i silna motywacja twórców pozwoliła na to, by i na polskim rynku pojawił się prawdziwy Nootropic.

Poszukiwanie ideału Już na samym początku podjęliśmy decyzję, że nie pójdziemy na żadne kompromisy. Robimy produkt, który będziemy mogli z czystym sumieniem przekazać znajomym i rodzinie – mówią z dumą twórcy. Zaznaczają też, jak wiele czasu i wysiłku wymagało od nich znalezienie odpowiednich i sprawdzonych partnerów. Kluczowym stała się japońska firma Kyowa Hakko Bio z obszaru biotechnologii, która przeprowadziła wieloletnie badania kliniczne i osiągnęła zadowalające wyniki. Tym samym zapewnia gwarancję jakości Mental Mango. Wyniki testów produktu okazały się sukcesem. Pierwsze efekty działania Mental Mango, odczuwalne są zaraz po zastosowaniu, jednak docelowe działanie pojawia się po paru tygodniach, dając długoterminowe efekty. Obecnie osoby, które nie były przekonane do produktu, zmieniają zdanie i zaczynają stosować go regularnie. Powstaje pytanie czy warto inwestować w siebie samego? Dla ludzi z Wall Street, czy Doliny Krzemowej odpowiedź jest jednoznaczna. I to właśnie tam rynek Nootropików rośnie najszybciej. Na swoim profilu Facebookowym Mental Mango Polska , twórcy pragną stworzyć miejsce dla każdego, kto chciałby podnieść swoją efektywność. 0

Informacja Magiel został partnerem medialnym Mental Mango. Na hasło „Magiel” obowiązuje zniżka 10 proc. na zakup produktów na mentalmango.pl.

maj-czerwiec 2017


TECHNOLOGIE / Frankenstein XXI wieku

Mamma mia I’m sick again

Kto się nie boi Mary Shelley te k s t:

fot. Jon Butterworth

Do życia zostaje powołane monstrum – potwór dr. Frankensteina. Niedługo później szalony naukowiec przekonuje się, że są rzeczy, z którymi nie można igrać. Włoski neurochirurg Sergio Canavero nie zważa na przestrogi, które Mary Shelley zawarła we Frankensteinie. Chce zaryzykować i przeprowadzić pierwszy w historii przeszczep głowy. D o m i n i k a H a m u lc z u k

horoba Werdniga–Hoffmanna to niemowlęca postać rdzeniowego zaniku mięśni. Polega na obumieraniu neuronów w rdzeniu kręgowym, które odpowiadają za kontrolę mięśni. Skutkuje to ich słabnięciem i zanikaniem, co niesie za sobą kolejne konsekwencje, takie jak problemy z oddychaniem. Jednocześnie umysł chorego pozostaje całkowicie sprawny. Jest to choroba nieuleczalna, na którą cierpi Walerij Spiridonow. Trzydziestojednoletni Rosjanin wie, że walczy z czasem, ponieważ osoby z tą samą przypadłością, co on, rzadko dożywają wieku dorosłego. Dlatego zgodził się na udział w śmiałym projekcie Canavero dotyczącym pierwszego w historii przeszczepu ludzkiej głowy. Z niecierpliwością czeka na operację, która da mu szansę na nowe życie z ciałem, które nie jest zniszczone chorobą.

C

Białe bezgłowe myszki Nie ma zabiegu, któremu był poddany człowiek, a który nie został wcześniej testowany na zwierzętach. Jednym z okresów, które szczególnie owocowały w dziwne, niekiedy przerażające eksperymenty, była oczywiście zimna wojna. Rosjanie i Amerykanie nie przebierali wtedy w środkach, by udowodnić wyższość swojego narodu. W tym czasie powstały „dwugłowe psy” oraz „frankenmałpa”. Alex Boese w swojej książce Potomkowie Frankensteina. Nauka straszliwa, fantastyczna i osobliwa nazywa te wydarzenia „wyścigiem głów”. Pierwsze dwugłowe psy wyszły spod noża chirurgicznego doktora Władimira Demichowa w 1954 r. Powstały przez połączenie głowy, barków i przednich łap młodego psa z układem krwionośnym owczarka niemieckiego. W ten sposób szczenię mogło korzystać z tlenu i substancji odżywczych zawartych w krwi dorosłego psa. Co ciekawe, oba zwierzęta zachowały osobny

60-61

tryb życia, spały i budziły się o różnych porach, a szczeniak pił mleko, mimo że przelatywało ono jedynie przez jego przełyk. Hybrydy nie żyły jednak długo – najlepszym wynikiem było 29 dni. Celem tego makabrycznego eksperymentu miało być stworzenie podwalin pod wykonanie przeszczepu ludzkiego serca i płuc. Kiedy sukces Rosjan obiegł świat, było wiadome, że Amerykanie podniosą rzuconą rękawicę. Doktor Robert White, który został wyznaczony jako reprezentant USA w tym pojedynku, postanowił dokonać pełnej transplantacji głowy zwierzęcia. Samą operację poprzedził szeregiem badań i eksperymentów, do których należało m. in. wszczepienie mózgu jednego psa pod skórę drugiego. Przy właściwym zabiegu ofiarą była małpa. Procedurę przeżyła, ale była sparaliżowana od szyi w dół ze względu na to, że jej rdzeń kręgowy został przecięty i niepołączony z powrotem. Zmarła w ciągu tygodnia w wyniku komplikacji pooperacyjnych. W obecnych czasach tego typu eksperymenty przeprowadza dr Xiaoping Ren. Przeszczepia on głowy myszom. Większość takich operacji kończyła się od razu niepowodzeniem. Jednak jeśli już mysz przeżyła, mogła oddychać i poruszać się normalnie. Mimo to żadna z nich nie żyła więcej niż trzy godziny.

Jak to działa? Operacja w grudniu tego roku ma być przeprowadzona nie na zwierzętach, ale na człowieku. Będzie w niej brało udział ponad 150 pielęgniarek i lekarzy. Dr Canvero planuje przeprowadzić ją w następujący sposób: aby mózg przeżył odłączenie głowy od ciała, temperaturę organizmu biorcy należy obniżyć do około 12–15°C. Następnie przecięte zostaną tkanki miękkie, czyli skóra, mięśnie, nerwy i naczynia krwionośne. Potem nastąpi jedna

z najtrudniejszych części operacji – cięcie kręgosłupa i rdzenia kręgowego. Trzeba to zrobić niezwykle precyzyjnie, ponieważ włókna nerwowe, z których składa się rdzeń, nie mogą być poszarpane. Gdyby tak się stało, byłoby niezwykle trudne spoić je na nowo. Kiedy głowa będzie już całkowicie odseparowana od korpusu, lekarze mogą rozpocząć procedurę jej łączenia z ciałem dawcy. Tkanki miękkie zszywa się klasycznymi metodami, jak przy zwykłej operacji. Z kolei rdzeń kręgowy ma zostać scalony przy pomocy glikolu polietylenowego (PEG), który będzie pełnił funkcję kleju do czasu, aż włókna nerwowe wspomagane elektrostymulacją wytworzą nowe połączenia. Ma się to stać w czasie śpiączki farmakologicznej, w której biorca będzie przebywał przez kilka tygodni po zabiegu.

Biorca vs. dawca Jak z każdą operacją, tak i z tą wiąże się pewne ryzyko. Pytanie brzmi: jak duże?. Znaczna część lekarzy uważa, że zbyt wielkie, by zdecydować się na przeprowadzenie zabiegu. Niektórzy twierdzą nawet, że za duże, by eksperymentować na zwierzętach. Sam kluczowy element procedury, czyli schłodzenie i odcięcie głowy, niesie ze sobą około 75 proc. prawdopodobieństwo śmierci pacjenta. Zakładając jednak, że biorca przeżyje operację, istnieje niebezpieczeństwo paraliżu ze względu na niezrośnięcie się nerwów. Są na szczęście dowody na to, że rdzeń może się zregenerować. Jednym z nich jest przypadek Dariusza Fidyki, który został sparaliżowany od pasa w dół po dźgnięciu nożem. Odzyskał władzę w nogach po tym, jak polsko-brytyjski zespół chirurgów wszczepił mu w miejsce przerwanego rdzenia posiadające zdolność regeneracji glejowe komórki węchowe. Canavero chce zamiast tego użyć glikolu polietylenowego, którego działanie potwier-


dziły eksperymenty m. in. na psie, któremu przecięto chirurgicznie 90 proc. średnicy rdzenia. Po kilku tygodniach pies ponownie mógł chodzić. Niezależnie przeprowadzono podobne badanie na szczurach. W raporcie o tych pierwszych opisano, że cztery z pięciu gryzoni utonęło w czasie powodzi w laboratorium, ale ten, który przeżył, mógł poruszać się normalnie. Oba te doświadczenia, jak również inne dotyczące działania PEG, łączy jednak mała grupa badawcza, co sprawia, że nie ma pewności, czy ta metoda zadziała w każdym przypadku. Jednak największym zagrożeniem jest samo ciało dawcy. Znajduje się w nim niemal cały system immunologiczny człowieka. Przy zwykłych przeszczepach system ten wywołuje z reguły reakcję obronną przeciwko obcemu białku znajdującemu się w tkance lub organie dawcy (host-versus-graft disease), co może nawet spowodować zniszczenie przeszczepu i konieczność jego usunięcia, dlatego biorca otrzymuje leki immunosupresyjne. W przypadku Walerijego Spiridonowa to dawca może odrzucić biorcę (graft-versus-host disease). Do tego głowa to nie jeden organ, ale wiele, co spowoduje silniejszą reakcję immunologiczną. Stanowi to najprawdopodobniej przyczynę, dlaczego wspomniane wcześniej zwierzęta żyły tak krótko po zabiegach.

Gdzie leży człowieczeństwo Pomijając ryzyko związane z operacją, powodem, dla którego nie wszyscy patrzą przychylnym okiem na pomysł Canavero, są kwestie etyczne i moralne. Pojedynczy dawca może uratować życie wielu biorcom, ofiarowując wiele narządów. Użycie całego ciała do jednego przeszczepu może być uważane za swego rodzaju marnotrawstwo.

Powodem, dla którego nie wszyscy patrzą przychylnym okiem na pomysł Canavero, są kwestie etyczne i moralne. Są również bardziej abstrakcyjne pytania. Bioetyk dr Christopher Scott zastanawia się, czy o człowieczeństwie decyduje to, do kogo należy ciało czy głowa – kto będzie dawcą, a kto biorcą. Czyja osobowość pozostanie? Nawet jeśli założymy, że to Walerij Spiridonow będzie rzeczywistym biorcą, istnieje również teoria dotycząca „pamięci narządów”. Chociaż jest ona uważana przez lekarzy bardziej za mit i z przymrużeniem oka patrzą na popierające ją argumenty,

fot. Anastasia Polischuk / unsplash.com/ CC0 1.0

Frankenstein XXI wieku /

nie wiemy, czy nie okaże się decydującą w przypadku całego ciała. Operacja może się przez to w poważny sposób odbić na psychice Rosjanina. Ostatnim pytaniem, które wzbudza wątpliwości, są motywy, które kierują Canaverem. Planowany przez niego zabieg jest bardzo medialny. Niektórzy twierdzą, że liczy na rozgłos i sławę, niestety kosztem swojego pacjenta.

Dr Victor Frankenstein Canavero już dawno został ochrzczony „współczesnym frankensteinem”. Na jego obronę można jednak przypomnieć, że w medycynie wszystko, co teraz jest traktowne jako rutynowy zabieg, było kiedyś niemożliwe do przeprowadzenia. Dawniej ludzie umierali na zapalenie wyrostka robaczkowego, a obecnie można go zoperować w czasie przerwy w meczu. Podobnie było z cukrzycą – niegdyś śmiertelna przypadłość, teraz jej objawom da się zapobiec przez zastrzyk z insuliny. Niecałe pięćdziesiąt lat temu przeszczep serca był operacją ogromnie ryzykowną z bardzo dużym odsetkiem przypadków śmiertelnych. Według statystyk na rok 2011 obecnie śmiertelność to zaledwie 5–10 proc. Dlatego jeśli operacja w grudniu 2017 r. się uda, Włoch zostanie zapewne szybko przechrzczony na „wizjonera”. 0

Smartphone przyszłością fotografii? Większość używanych obecnie aparatów to te w naszych telefonach komórkowych. Jednak wiele wskazuje na to, że mimo swej dużej popularności fotografia mobilna nie jest w stanie wyprzeć tradycyjnych lustrzanek. te k s t:

MAc i e j K i e r u z al

rzed rozpoczęciem analizy, czy smartphone’y mogą wygrać pojedynek z lustrzankami, kluczowe jest zrozumienie, jak powstaje zdjęcie w aparacie cyfrowym. Do wykonania fotografii potrzebujemy trzech kluczowych parametrów, określanych mianem trójkąta ekspozycji. Dzięki ich odpowiednim ustawieniu aparat wykona poprawnie naświetlone zdjęcie.

P

Trójkąt ekspozycji Pierwszy z parametrów to szybkość migawki, czyli czas, podczas którego naświetlamy matrycę światłoczułą. Im jest on dłuższy, tym więcej światła wpada do matrycy – możemy dzięki temu wykonać zdjęcie w trudniejszych warunkach oświetleniowych. Szybka migawka (1/400 s lub mniej) będzie pomoc-

na przy zamrożeniu ruchu. Im czas migawki jest dłuższy, tym większe ryzyko poruszenia, a w konsekwencji nieostrego zdjęcia. Długie naświetlanie przydaje się jednak w przypadku fotografii nocnej, jak również zdjęć artystycznych. Trzeba jednak wówczas ustawić aparat na statywie, aby uniknąć drgań naszej ręki. Parametrem określającym ilość światła wpadającego przez obiektyw jest przysłona. Im niższą ma wartość, tym otwór w obiektywie jest większy i w konsekwencji matryca otrzymuje więcej światła. Powstaje wówczas mała głębia ostrości, którą szczególnie docenią miłośnicy portretów i fotografii makro. Wyższa wartość to większa głębia ostrości, która jest rozciągnięta wzdłuż perspektywy. Szczególnie cenią ją sobie np. fotografowie krajobrazów. W aparatach tradycyjnych mo-

żemy kontrolować jej wartość automatycznie (aparat sam dobiera optymalne do warunków ustawienie) lub manualnie. W smartphonach nie ma przysłony, a światłosiła jest stała, przez co użytkownik nie może kontrolować głębi ostrości. Ostatni element trójkąta to czułość ISO, która określa wrażliwość matrycy na światło. Podstawowe wartości to 100, 200, 400, 800 itd. Im wyższa jest wartość tego parametru, tym więcej światła matryca potrafi zarejestrować. Niestety wraz z zwiększaniem czułości pojawiają się szumy na matrycy (popularnie zwane ziarnem cyfrowym), przez co zdjęcie ma niższą rozpiętość tonalną, a kolory są mniej dynamiczne. Oznacza to mniej rejestrowanych detali w przypadku kontrastowego obiektu bez utraty szczegółów 1

maj-czerwiec 2017


/ uśmiech proszę

Król trudnych warunków Na forach fotograficznych krąży żart, że w odpowiednich warunkach oświetleniowych dobre zdjęcie zrobimy nawet tosterem. W trudniejszych warunkach lustrzanki wciąż radzą sobie o wiele lepiej niż ich „mobilne” odpowiedniki. Co więcej, wspomniana wcześniej możliwość rozbudowy zestawu o różnego rodzaju obiektywy i lampy błyskowe to nieodzowny element udanych zdjęć podczas ważnych uroczystości (śluby, imprezy w klubach, zawody sportowe itd.). Szczególną uwagę należy zwrócić na zewnętrzną lampę błyskową. Dlaczego zdjęcia wykonywane przy zewnętrznym, ustawionym pod odpowiednim kątem oświetleniu wyglądają dużo lepiej od tych, które wykonano z wbudowaną lampą? Błyskanie bezpośrednio na fotografowany obiekt jest nienaturalne, tworzy efekt bardzo sztucznego światła. Dzięki zastosowaniu zewnętrznej lampy światło możemy odbijać o różne obiekty, takie jak sufity czy ściany, oraz dodatkowo stosować różne modyfikatory zmiękczające światło. Na chwilę obecną takie udogodnienia są niedostępne dla miłośników fotografii mobilnej. Dodatkowo LED jest dużo słabszy oraz oferuje gorsze odwzorowanie kolorów od lampy ksenonowej wbudowanej w lustrzanki. Co więcej, jedną z największych zalet lustrzanek i bezlusterkowców są wymienne obiektywy. W zależności od potrzeb można się przepiąć między teleobiektywami, zoomami, stałkami czy ultraszerokimi obiektywami. Dzięki zastosowaniu odpowiedniej przejściówki możliwe jest wykorzystanie starszych konstrukcji przeznaczonych do aparatów analogowych. Niektóre z nich (m.in. radzieckie heliosy) paradoksalnie przez swoje niedoskonałości, tworzą niesamowite efekty. W przypadku telefonów komórkowych mamy do dyspozycji doczepiane obiektywy, jednakże są to jedynie nakładki na ten już istniejący. Nie mają one możliwości zmiany światłosiły (mogą ją wręcz pogorszyć, jeśli użyto materiałów słabej jakości). Pod względem sposo-

62-63

bu działania bardziej przypominają filtr nakładany w postprodukcji. Obecnie należy je traktować jako gadżet dla miłośnika fotografii mobilnej, który małym kosztem chce uzyskać ciekawe efekty (takie jak rybie oko).

Smartphonowy zawrót głowy Trójkąt ekspozycji jest ważny dla osób chcących mieć pełną kontrolę nad aparatem, w którym dostępne są, poza trybem automatycznym, również tryby manualne i półautomatyczne. Jak natomiast wygląda proces robienia zdjęcia w telefonie komórkowym? Włączamy aplikację i naciskamy na ekranie przycisk odpowiadający za zrobienie zdjęcia. Praktycznie nikt nie myśli o tym, jak matryca reaguje na warunki oświetleniowe i w jaki sposób ustawia czułość i czas migawki. Niektóre telefony oferują tryby automatyczne, jednakże korzystają z nich jedynie prawdziwi entuzjaści. Zdjęcie zrobione w piękny, słoneczny dzień zwykle się podoba. Jest ostre, wyraźne, ma ładne kolory. Ale gdy przychodzą trudne wa-

runki oświetleniowe, przeciętny użytkownik przeciętnego telefonu denerwuje się, że zdjęcie zawiera mało szczegółów, jest nieostre i ziarniste (dotyczy to przede wszystkim dominujących na rynku tańszych modeli). Matryca w telefonie jest ponad 50 razy mniejsza od pełnoklatkowej. Pozwala to na zastosowanie miniaturowego obiektywu, który zazwyczaj nie wystaje z obudowy telefonu. Kilkanaście lat temu, aby wykonać zdjęcie do rodzinnego albumu, konieczne było zabranie ze sobą aparatu. Profesjonaliści i entuzjaści brali (i biorą do tej pory) całe torby sprzętu – z różnymi obiektywami, lampami, bateria-

mi, filtrami, statywem itd. Dziś w wielu przypadkach wystarczy nam sam telefon. Bez problemu zrobimy nim zdjęcie, które nadawać się będzie do albumu. Dodatkowo możemy korzystać z gotowych filtrów upiększających naszą fotografię. Co więcej, można je od razu wrzucić na serwisy społecznościowe i tym samym pokazać wszystkim znajomym, gdzie jesteśmy i co robimy. Z drugiej strony krótka ogniskowa w telefonie powoduje większą głębię ostrości i może powodować zniekształcenia geometryczne przy robieniu zdjęć z bliska. Ograniczeń fizycznych nie da się ominąć przy znanej nam obecnie technologii.

Mobilna przyszłość fotografii Smartphony już wygrały na rynku fotografii cyfrowej. 99 proc. sprzedawanych aparatów to właśnie te w naszych telefonach. Era niesamowitej sprzedaży tradycyjnych aparatów już nie powróci. Dlaczego? Bo większość użytkowników tego po prostu nie potrzebuje. Aparaty mobilne oferują przecież wystarczającą jakość (szczególnie podczas dobrych warunków) i rozdzielczość pozwalającą na bezproblemowy wydruk w rozmiarze A4. Co najważniejsze, telefony mamy praktycznie zawsze przy sobie w przeciwieństwie do profesjonalnych aparatów, a fotografia to ujęcie chwili, która może nadejść niespodziewanie. Drugim ważnym aspektem jest to, że dużo prościej zrobić zdjęcie za pomocą telefonu. W zeszłym roku Google w swojej aplikacji do zdjęć zarejestrowało ponad 24 miliardy tego typu zdjęć. Niewątpliwie przez najbliższe lata fotografia mobilna będzie najprężniej rozwijającym się segmentem na rynku fotograficznym. W 2017 r. nikogo już nie dziwi możliwość nagrywania w rozdzielczości 4K, optyczna stabilizacja obrazu, laserowe ustawianie ostrości czy nawet zastosowanie podwójnych obiektywów z tyłu urządzenia. W segmencie „profesjonalnym” tradycyjne lustrzanki cyfrowe są powoli wypierane przez konstrukcje bezlusterkowe – głównie za sprawą kompaktowych rozmiarów i niebanalnej stylistyki. Jeśli producenci będą w stanie zwiększyć wydajność baterii, która w przypadku bezlusterkowców jest po prostu kiepska, to z pewnością ten segment zyska na popularności, szczególnie wśród profesjonalistów. Obecnie na rynku każdy znajdzie coś dla siebie w praktycznie dowolnym przedziale cenowym. Największą grupą docelową są jednak zwykli, „niedzielni” użytkownicy aparatu, którzy od urządzenia oczekują tego, że bez jakichkolwiek dodatkowych zabiegów będzie ono w stanie zrobić zdjęcie przyjemne dla oka. Nie dziwią zatem wyniki sprzedażowe w tym segmencie – smartphony ewidentnie zdominowały rynek. 0

fot. Sebastien Gabriel

w jasnych bądź ciemnych partiach zdjęcia, a kolory są bardziej spłaszczone. Im większy jest fizyczny rozmiar matrycy, tym ma ona większą wartość używalnego ISO (takiego, przy którym zdjęcie nie traci mocno na jakości). Zdjęcie wykonane z ISO na poziomie 3200 dla aparatu pełnoklatkowego nie będzie stanowiło żadnego wyzwania. W przypadku tańszych lustrzanek z mniejszym sensorem pogorszenie jakości będzie widoczne, a dla budżetowych kompaktów z elektromarketu może być to wartość, przy której zdjęcie będzie nadawało się do wyrzucenia.


dwa światy / róbmy swoje... jak to leci dalej?

W drodze Michał Wrona eszła do przedziału i wrzuciła walizkę na górę. Sama, przecież sobie poradzi. Zawsze sobie radzi. W swoim mieszkaniu na Kabatach ma wiertarkę i wie, jak z niej korzystać – reprodukcję całujących się policjantów Banksy’ego zamocowała własnoręcznie. Założyła słuchawki i odpaliła playlistę Bonobo. Lubi go słuchać, gdy czyta. Na kolanach ułożyła biografię Elona Muska z zakładką wsuniętą przed 25. stroną, gdzie akurat padają słowa: Zuckerberg chce wam pomóc udostępnić zdjęcia bobasów, a Musk pragnie… cóż… ocalić ludzkość przed dobrowolnym lub przypadkowym unicestwieniem. Pociąg ruszył, a ona pogrążyła się w myślach. Chciałaby zmienić świat. Kiedyś. Tylko teraz trochę brakuje jej czasu. Deadline na pracę licencjacką z esgieszku wisi nad nią jak fatum, a sesja na drugim roku UW dorzuca kolejną porcję stresu. A przecież ma jeszcze projekt do ogarnięcia w jednej ze studenckich organizacji, siłownię we wtorki i w czwartki, a na piątek tort do upieczenia z okazji urodzin przyjaciółki. Może na tej imprezie pojawi się w końcu jakiś porządny facet, bo ci, których dotychczas spotyka, to jakaś masakra. I musi poprawić CV-kę, połowa jej znajomych już pracuje w korpo, więc nie może zostać w tyle. Nie może odpuścić. Przez okno pociągu obserwuje zmieniający się krajobraz i jest na siebie zła. Niedawno wrzuciła na Instagram nową fotkę, która nie cieszy się taką popularnością jak poprzednia. A to było najlepsze ujęcie z kilkudziesięciu, które zrobiła. Przecież wie, że nie powinna się tym przejmować; czuje, że może się wznieść ponad to. Algorytmy Facebooka ma w małym palcu, a o kreowaniu sztucznej rzeczywistości przez social media przeczytała setkę artykułów. I wie, że nie ma powodów do irytacji. Ale przyjemniej jest oglądać grad lajków, prawda? Nie daje jej to spokoju, przez co złości się na siebie, a to denerwuje ją jeszcze bardziej. Zaciska zęby, z grymasem na twarzy, otwiera książkę i próbuje się skupić na czytaniu. Chciałaby dać się porwać życiu i nie zastanawiać się sto razy nad wszystkim, co robi. Tylko jak?

W

Wskoczył do wagonu w ostatniej chwili, znalazł wolny przedział, rzucił plecak i usiadł na najbliższym wolnym miejscu, nie sprawdzając nawet, jaki dokładnie numer widnieje na jego bilecie. Dobrze, że w ogóle zdążył go kupić. Rozejrzał się, zatrzymując wzrok na dziewczynie siedzącej naprzeciwko. Ładna, tylko jakoś taka smutna, pomyślał. Wyciągnął smartfona, odpalił apkę 9GAGa i zaczął przeglądać memy. Prędkość pociągu rosła odwrotnie proporcjonalnie do szybkości jego LTE. Chwilę poskakał dinozaurem z Chrome’a, aż w końcu odłożył telefon, bo te cholerne pterodaktyle ciągle go dobijały. Rozejrzał się, a jego spojrzenie ponownie przyciągnęła ta sama dziewczyna. Ciekawe o czym myśli? Wybory prezydenckie we Francji go nie interesowały. Referendum konstytucyjne w Turcji też jakoś go nie jarało. Telewizji nie oglądał, nie z powodu propagandy TVP i TVN-u; po prostu nie ma telewizora. Śmiał się z Misiewicza, bo to dureń, chociaż w sumie nie do końca wiedział dlaczego. Fake news w USA? Pożyteczne, rosyjskie trolle w Europie? Nic ciekawego. Ale ona była intrygująca. Zastanawiał się, jak zagadać. Może zapyta, co czyta. Ale od dłuższego czasu nie przekręciła kartki, chyba nieszczególnie jest skupiona na książce. A może jak będzie wysiadać, pomoże jej ściągnąć walizkę. O, to dobry pretekst, żeby zagaić rozmowę. A potem… jakoś to pójdzie. Nie znał uczucia stresu, a przynajmniej tak mu się wydawało. Oczywiście miał w życiu lepsze i gorsze momenty. Bywało ciężko, czasem trzeba było kombinować, żeby wyjść na prostą. Ale zawsze mu się udawało. Po prostu wierzył, że będzie dobrze. Nie przeczytał zbyt wielu książek, ale kiedyś, przypadkiem, trafił na Hitchhikers Guide to the Galaxy. Pochłonęła go, w kilka dni doszedł do ostatniej strony i wsiąknął w ten świat. Nie odmieniła go, po prostu wreszcie znalazł coś dla siebie. Zawsze bardziej interesowały go pytania niż odpowiedzi; droga, a nie cel. A pierwszy krok na nowej drodze, niespodziewanie, był właśnie przed nim. Dosłownie. Carpie diem, prawda?

Fake news w USA? Pożyteczne, rosyjskie trolle w Europie? Nic ciekawego. Ale ona była intrygująca.

Ona też go zauważyła. Przyłapała go, gdy zerkał na nią. Uśmiechnęli się, oboje. Pociąg sunął po szynach, a w jej głowie rodziło się milion scenariuszy. Odezwie się, czy tak się będzie tylko gapił? Będzie spoko gościem? Czy powinna dać mu jakiś sygnał? Ale to może być przecież psychopata. Nie, lepiej skupi się na książce. Zatopiona w swojej wyobraźni nawet nie zauważyła, że wjechali już na Centralną. Wstała i wyciągnęła ręce, sięgając po walizkę. Niemal dotknęła jego ręki, gdy stanął tuż przy niej i złapał za uchwyt walizki. Pomóc? – zapytał, niby nonszalancko, choć jego puls przyspieszył. Byłoby miło – odpowiedziała, zakładając kosmyk włosów za ucho. 0

maj-czerwiec 2017


/ Adrianna Trefoń / Marcin Napiórkowski Kolejny dział wychodzi z kryzysu

Kto jest Kim?

w

Adrianna Trefoń

dr hab. Marcin Napiórkowski

Prezes Teatru Polonistyki UW im. Eligiusza Szymanisa

Adiunkt w Instytucie Kultury Polskiej na Wydziale Polonistyki

M I E J S C E U R O DZ E N I A : Warszawa K I E R U N E K I R O K S T U D I ÓW: MISH (anglistyka i dziennikarstwo

miejsce urodzenia : Warszawa, szpital przy ul. Madalińskiego Prowadzone Przedmiot y: Samochód [śmiech], a na Uczelni

z PR), I rok SM

G DY BY M N I E BY Ł a T Y M , K I M J E S T E M : byłabym psem – patrząc zawsze zaspana na mojego śpiącego spokojnie na ganku psa, myślałam sobie, jak ma dobrze: śpi i je kiedy oraz ile chce. Poza tym zawsze chciałam wiedzieć, jak to jest móc tak szybko biegać i mieć tak wyczulony słuch. U lu b ion y f i l m : zawsze inny, nie mam jednego ulubionego na stałe. U lubi o n a K si ą ż k a : z sentymentu Harry Potter. U lu b iona p iosenka : Również nie mam jednej stałej, chwilowo jest to Evermore Dana Stevensa. u lubi o n a p o stać f ikc yjn a: Zero z Vampire Knight – mangi i anime japońskiego U lu b ion y c y tat: Nie ma małych ról, są tylko mali aktorzy – Konstanty Stanisławski.

– antropologia kultury, historia filozofii oraz wykład dla obcokrajowców o tym, jak żyć w Polsce i sobie poradzić. GDYBYM NIE BYŁa TYM, KIM JESTEM: gdybym nie był Aleksandrem, chciałbym być tylko Diogenesem. K to ś, kto m a n a mnie du ż y w p ływ: Mój syn. Ma 3,5 roku i teraz to on decyduje o tym, jak spędzam czas, ostatnio dobiera nawet większość moich lektur. U lu b ion y f i l m : Cały czas czekam, aż ktoś nakręci film biograficzny o mnie. u l ubi o n a ksi ą ż k a : Smutek tropików Claude’a Lévi-Straussa – książka wielofunkcyjna. Można ją czytać, jeśli ma się ochotę na książkę podróżniczą, naukową, a nawet biografię. u l u b iona p iosenka : Rzadko słucham muzyki, która ma tekst. Jeżeli już, to lubię pieśni Brittena w wykonaniu Iana Bostridge’a.

Jaki jest największy sukces twojej organizacji?

Jaka była pana pierwsza praca po studiach?

Sukcesów jest wiele – jednym z nich jest zwycięstwo na Festiwalu Teatrów Studenckich START dwa lata temu. Oprócz tego udział w Tygodniach Artystycznych UW, a także to, że w tym roku udało nam się już wystawić jedną sztukę Do Kurortu! autorstwa Aleksandra Mazurka, której premiera odbyła się 31 marca oraz została bardzo dobrze odebrana przez widownię.

Przez jakiś czas próbowałem swoich sił w MMA, czyli mieszanych sztukach walki, odnosiłem spore sukcesy. Potem pomyślałem, że nabyte tam umiejętności wykorzystam w dobry sposób – jeździłem w rejony zagrożone wojną i samodzielnie pokonywałem siły partyzanckie.

O Teatrze Polonistyki mało kto wie, że…

Została odnowiona podłoga w Zakładzie Kultury Współczesnej. Długo o to walczyliśmy. Więcej zmian nie zauważyłem.

Jest to teatr, który sam siebie prowadzi, czyli wszystko jest organizowane wyłącznie przez studentów. Często mamy próby do 1.00 w nocy, zdarza nam się kupować rekwizyty w sklepach z zabawkami, a kostiumy w lumpeksach. Sami prowadzimy promocję naszych sztuk i tworzymy plakaty, a to wszystko dlatego, że kochamy to, co robimy. Jesteśmy amatorami, miłośnikami teatru, nikt nam za to nie płaci, a i tak spędzamy minimum 8 godzin w tygodniu na próbach, żeby stworzyć coś wyjątkowego. I wbrew pozorom nie narzekamy.

Gdybyś mogła poprawić jedną rzecz na UW, co by to było? Uzyskanie pomocy Uniwersytetu dla kół i organizacji studenckich w komunikacji z instytucjami zewnętrznymi – jako teatr studencki byłoby dla nas spełnieniem marzeń i wielkim wyzwaniem zagrać na profesjonalnej scenie, np. w Teatrze Polskim.

64-65

Co najbardziej zmieniło się na uczelni, od czasu kiedy był pan jej studentem?

Co przyczyniło się do tego, że postanowił Pan zostać wykładowcą? Przyszła pora, żeby się ustatkować. Szukałem jakiejś pracy, w której można słuchać własnego głosu przez 90 minut. Najpierw chciałem zostać śpiewakiem operowym, ale okazało się, że do tego trzeba mieć choć odrobinę talentu.

Gdyby mógł pan poprawić jedną rzecz na UW, co by to było?

Mogłoby być więcej miejsc, gdzie można przyjść i zjeść lunch. Dr Napiórkowski prowadzi również bloga Mitologia Współczesna (mitologiawspolczesna.pl). Jako semiotyk kultury znajduje i bada mity we współczesnej cywilizacji. Ostrzeżenie – blog może uzależnić od częstego odwiedzania zwłaszcza przez ludzi z otwartymi umysłami.

w


z przymrużeniem oka / pomocy, jestem uwięziony w fabryce Magli

Śladami wielkich cywilizacji W tym numerze zabieramy Was w podróż po najważniejszych cywilizacjach w historii ludzkości. W końcu czym byłby dzisiejszy świat bez kalendarzyków wypełnionych rzymskimi sentencjami, proroków zwiastujących koniec świata w 2012 r. oraz słowiańskich zwyczajów na Eurowizji? Majowie

fot. pixabay.com/CC

fot. pixabay.com/CC

Rzymianie

fot. pixabay.com/CC

Słowianie

Szkoda, że nie zdążyłem tam pojechać i ich zobaczyć (tych

nibal był Słowianinem i jeździł na żubrze, a ta cała gadka

cze, miecze, tylko skrzydeł nie mieli – my to zaczęliśmy.

Majów), ale nie miałem hajsu w 2012 r., zresztą wtedy

o słoniu to murzyńska propaganda! Mieli husarię ze skrzy-

Jedli pizzę i sałatkę cezar, a czego mieczem się dotknęli,

było Ełro. Teraz nie ma już Majów. Zdradzeni o świcie

dłem, kozacy. A wieprz, smalec, cebula – to najlepsze połą-

kończyło się… piosenką. Piosenką, którą za młodych

przez swój własny kalendarz polegli i żyją tylko w pamię-

czenie! Niewielu o tym wie, ale to Słowianie wymyślili Forum

lat śpiewała moja babcia, gdy lała tradycyjny rzymski

ci dobrze poinformowanych, takich jak ja. Bo już można

Romanum i kostkę brukową. Kopernik Niemiec mógł sobie

ketchup na tradycyjną rzymską pizzę: Rzymianin prał

znaleźć w oficjalnej części internetów, że ich już nie ma

wymyślić koło, ale oni wymyślili kwadrat! Tzn. my! Janusz

spodnie i wroga, mrozu się nie lękał, bo żył se prawem

z tysiąc lat. A to nieprawda! Ja pamiętam, ja widziałem,

Pitagoras, Wielki Słowian, śnił raz o kwadracie i wyśnił. Naj-

żółwia, i o tym ta piosenka. I mnie, jak tym Rzymianom,

i to nie były majaki (tylko Maje właśnie), żywe, i nikt mi nie

większy wynalazca w historii. A media milczą!

co noc śni się ten żółw przepływający wpław złoty Ren...

wmówi, że było inaczej. Chwała wielkiemu Maju!

OCENA: 88888

OCENA: 88889

OCENA: 88877

Nie pozostawili po sobie monumentów, przed którymi klęka-

Mawiali: Ad rastros seriores redit (trzeba się zająć serio ro-

Cywilizacja, która utraciła wiarygodność po tym, jak wycze-

ją narody świata (głównie Japończycy strzelający 100 zdjęć

botą). Ta wypowiedź coraz częściej przewija się w studenc-

kiwany koniec świata w 2012 r. nie nastąpił. Nie wszystko

na sekundę). Zamiast tego, jeśli wierzyć słynnemu muzycz-

kich rozmowach w miarę zbliżania się sesji. Jednak nie tylko

jednak stracone, podziemnych schronów nie należy zasypy-

nemu arcydziełu, gorącokrwiste Słowianki doskonale wie-

sentencje wyróżniają ten lud. Gladiatorzy rzymscy słynęli

wać – naukowcy dowodzą, że w obliczeniach pomylono się

dzą, jak wykorzystywać geny odziedziczone po przodkach

z ciał, których nie ujrzysz nawet na pokazach Armaniego. To

o 104 lata! Przy okazji należy usprawiedliwić upodobania

linii żeńskiej. Mottem grupy etnicznej jest prostota – po co

właśnie te muskuły sprawiły, że podbili połowę Europy, dzię-

Majów do składania ofiar na szczytach piramid – winien

inwestować w whisky i dżiny, skoro tak łatwo zdobyć do-

ki czemu m.in. teraz maj nazywa się majem (nazwa pochodzi

wszystkiemu był zapewne alkohol z kukurydzy, znacznie

brą zbożową wódeczkę? Wszystko to dodatkowo zgodne

od bogini Mai). W innym wypadku zapewne powstałby w Pol-

mocniejszy od swojego potomka – tequili. A największa za-

z ogólnoświatowym trendem: towary są eko, z rodzimych

sce jakiś prymitywny odpowiednik. Bądźmy więc wdzięczni,

sługa? Wprowadzenie cyfry zero. Teraz mowa o postępach

produktów – żyta rosnącego na polach.

że kasztany kwitną w maju, a nie np. w „działkowniku”.

w pisaniu pracy licencjackiej stała się znacznie prostsza.

OCENA: 77777

OCENA: 88877

OCENA: 88888

Podobno słowiańskie kobiety wynalazły masło. Z pewnością

Pierwszy Rzymianin był pierwowzorem Tarzana i Mowgliego.

Do 21 grudnia 2012 r. uchodzili za mistrzów w posługiwaniu

wiedziały, jak poruszać tym, co mama w genach dała. Ponad-

Kolejni władcy okazali się wielkimi przyjaciółmi zwierząt –

się kalendarzem. Nie wierzcie propagandzie, która obwinia

to charakteryzował je szczególny ubiór. Aby zachować wier-

dbali o zaspokojenie seksualne koni i pokarm dla lwów. Byli

konkwistadorów za ich wyginięcie. Majowie to przedstawi-

ność nazwie, nosiły na głowach wianki. Słowianki to jedyne

również świetnymi zarządcami – Rzym rozrastał się niczym

ciele tzw. cywilizacji głupoty. Zupełnie nie znali się na roli,

kobiety na świecie, które nie potrzebowały porodu, by posia-

Warszawa. Na przestrzeni lat opór stawiali jedynie dzielni

dlatego postanowili karczować lasy, przez co do dziś dzierżą

dać dzieci. Przynosiły im je bociany. Zresztą cała cywilizacja

Galowie. Jeśli jednak nadal nic Wam to nie mówi, to możecie

rekord w liczbie wyciętych drzew. Śmiała decyzja sprawiła,

była skażona niskim ilorazem inteligencji – prawdopodobnie

kojarzyć osiągnięcia Rzymu z wymarłą łaciną, nieprzestrze-

że na pewnym etapie rozwoju zabrakło im wody. Otrzymują

Mieszko nie chciał się ochrzcić, tylko umyć.

ganym przez nikogo prawem oraz imieniem dla psa (Brutus).

ode mnie nominację do nagrody Darwina.

Dandys w dyliżansie

OCENA: 88877

Piękne i proste było życie rzymskich żołnierzy. Mieli tar-

Tequila

OCENA: 88887

Wystarczy trochę poczytać, żeby się dowiedzieć, że Han-

Patryjota

OCENA: 88888

maj-czerwiec 2017


Do Góry Nogami napisze nic. wa kryzys egzystencjalny i nie eży prz lny zia ied ow odp Nie or W tym numerze Redakt Wrzuci za to tweety. Enjoy!

PR ZY GO TO WA Ł:

666

LN Y RE DA KT OR NI EO DP OW IE DZ IA



Więcej na on.bcg.com/BCGStarLeague2017 /BCGinPoland


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.