Numer 207 (UW) marzec 2023

Page 1

Wiosna męskości

Mężczyźni w epoce postpatriarchalnej s.10/ Temat numeru Numer 207 Marzec 2023 ISSN 1505-1714W www.magiel.org.pl
m i n g s o o n c o m i n g s o o n c o m i n g s o o n c o m i n g s o o n c o n c o m i n g s o o n c m i n g s o o n c o m i n g s o o 1 5 . 0 4 . 2 0 2 3

spis treści /

Jestem na konfie prowadzenia dla maglowych plotek i czekam na ploty dotyczace imby

Dobra (auto)prezentacja Exodus von Triera Jak niemożliwe uczynić możliwym? Jak nie rewitalizować miasta

a Uczelnia

06 W Dobrą stronę

b Patronaty

08 Kiedy dobra (auto)prezentacja potrafi ułatwić życie

8 Temat Numeru

10 Wiosna męskości

5 Polityka i Gospodarka

15 Kręte drogi między Unią a Ukrainą

17 Siła – źródło przewagi w społeczeństwie

f Książka

20 Roast Galla Anonima

22 Czytelnicze nowości

e Film

23 Oczy i serca przebiegłe

24 Exodus von Triera

27 Recenzje

d Muzyka

28 Da Vinci jazzu

30 Santo subito

31 Widziałem szatana spadającego z nieba jak błyskawica

32 Melodia mózgu

g Sztuka

34 Sztuczność inteligencji

36 Golimy Tołstoja

o Sport

38 Preludium sezonu F1

40 Dwa świeże talenty i przeterminowany Holender

42 FAME MMA dla prawdziwych mężczyzn?

t Człowiek z Pasją

44 Jak niemożliwe uczynić możliwym

t Technologia i Społeczeństwo

46 Czarna lista AI

48 Chat GPT – przyszłość czy zagrożenie edukacji?

49 Lustereczko, powiedz przecie, co jest sztuczne na tym świecie?

q Reportaż

52 Jak nie rewitalizować miasta

p Czarno na Białym

55 Karnawał w Kolonii

j Warszawa

58 Znaczenie ulicy

q Felieton

64 Powrót

k Gry

65 Recenzje

h 3po3

66 O wiedzy tajemnej

c Kto jest kim?

67 dr Katarzyna Wiśniewska-Szaran / Grzegorz Nastula

Wydawca: Stowarzyszenie Akademickie

Magpress

Prezes Zarządu: Maciej Bystroń-Kwiatkowski maciej.bystron-kwiatkowski@magiel.waw.pl

Redaktor Naczelny: Mateusz Kozdrak

Zastępcy Redaktora Naczelnego: Alicja Utrata, Igor Osiński

Adres Redakcji i Wydawcy: al. Niepodległości 162, pok. 64 02-554 Warszawa magiel.redakcja@gmail.com

Redaktor Prowadzący: Mateusz Skóra, Zuzanna

Łubińska

Patronty: Igor Demianiuk

Uczelnia: Wiktoria Pietruszyńska

Polityka Gospodarka: Mateusz Fornowski

Człowiek z Pasją: Alicja Utrata

Felieton: Ignacy Michalak

Film: Rafał Michalski

Muzyka: Kacper Rzeńca

Książka: Julia Jurkowska

Sztuka: Tytus Dunin

Warszawa: Mateusz Tobiasz Wolny

Sport: Mateusz Jerzy Kozdrak

Technologia i Społeczeństwo: Piotr Szumski

Czarno na Białym: Jakub Boryk

Reportaż: Filip Wieczorek

Gry: Michał Goszczyński

Kto Jest Kim: Grzegorz Nastula

3po3: Michał Wrzosek

Dział Foto: Nicola Kulesza

Dział Grafika: Anna Balcerak

Dyrektor Artystyczny: Kamil Węgliński

Wiceprezes ds. Finansów: Maciej Cierniak

Wiceprezes ds. Projektów: Teresa Franc

Pełnomocnik ds. Partnerów: Jan Ilnicki

Pełnomocnik ds. UW: Ignacy Michalak

Dział CP: Jan Ilnicki

Dział HR: Maria Opiłowska

Dział IT: Zofia Zygier

Dział PR: Julia Mosińska

Korekta: Piotr Holeniewski oraz Kacper Rzeńca, Piotr Szumski, Julia Jurkowska, Jan Kroszka, Natalia Sawala, Mateusz Klipo, Wiktoria Jakubowska, Lena Kossobudzka

Współpraca: Adam Pantak, Adrian Knysak, Adrianna Smudzińska, Agata Ciara, Agata Szum, Agata Zapora, Agata Nowakowska, Agnieszka Chilimoniuk, Agnieszka Traczyk, Aleksander Jura, Aleksandra Józwik, Aleksandra Sojka, Aleksandra Sowa, Aleksandra Kalicińska, Aleksandra Kos, Aleksandra Mira Golecka, Alicja Paszkiewicz, Alicja Utrata, Andrzej Wyszomirski, Aneta Sawicka, Angelika Kuch, Anna Balcerak, Anna Halewska, Anna Raczyk, Anna Chojnacka, Antoni Czołgowski, Arkadiusz Bujak, Artur Veryho, Barbara Iwanicka, Barbara Przychodzeń, Bartosz Proszek, David Bednarczyk, Diana Mościcka, Dominika Wójcik, Dorian Dymek, Emilia Denis, Emilia Kubicz, Emilia Matrejek, Ewa Jędrszczyk, Ewa Juszczyńska, Filip Przybylski, Filip Wieczorek, Franciszek Wieczorek, Franciszek Pokora, Gabriela Fernandez, Gabriela Milczarek, Grzegorz Nastula, Hai Anh Liniewicz, Hanna Sokolska, Hubert Cezary Wysocki, Iga Kowalska, Ignacy Michalak, Igor Demianiuk, Igor Osiński, Iwona Oskiera, Izabela Jura, Jacek Wnorowski, Jakub Białas, Jakub Boryk, Jakub Kaleta, Jakub Kobosko, Jakub Kołodziej, Jakub Kozikowski, Jakub Stachera, Jakub Kulak, Jan Ilnicki, Jan Kroszka, Jan Ogonowski, Jan Stusio, Janina Stefaniak, Joanna Góraj, Joanna Kaniewska, Joanna Sowa, Julia Białowąs, Julia Dębowska, Julia Jurkowska, Julia Kieczka, Julia Kowalczuk,

Julia Krasuska, Julia Montoya, Julia Mosińska, Julia Zapiórkowska, Julianna Sęk, Julianna Gigol, Justyna Kozłowska, Kacper Rzeńca, Kacper Maria Jakubiec, Kajetan Korszeń, Kamil Węgliński, Kamil Krzysztof Florczyński, Karina Drobek, Karol Jurasz, Karol Truś, Karolina Chalczyńska, Karolina Chojnacka, Karolina Fryska, Karolina Gos, Karolina Owczarek, Katarzyna Gawryluk-Zawadzka, Katarzyna Jaśkiewicz, Katarzyna Lesiak, Katarzyna Pawłowska, Kinga Boćkowska, Kinga Figarska, Kinga Nitka, Kinga Nowak, Kinga Włodarczyk, Klaudia Łęczycka, Klaudia Smętek, Klaudia Urzędowska, Klaudia Waruszewska, Konrad Czapski, Krystyna Citak, Krzysztof Król, Laura Królewska, Laura Michałowska, Laura Starzomska, Laura Urraca-Makuch, Maciej Bystroń-Kwiatkowski, Maciej Cierniak, Magdalena Paduch, Magdalena Oskiera, Maja Kamińska, Maja Oleksy, Małgorzata Bocian, Marcin Gzylewski, Marcin Kłos, Marcin Kruk, Marek Kawka, Maria Boguta, Maria Jaworska, Maria Król, Maria Opiłowska, Maria Sobczyk, Maria Trojszczak, Marianna Krzepkowska, Mariusz Celmer, Marta Kołodziejczyk, Marta Smejda, Marta Sobiechowska, Martyna Borodziuk, Martyna Sontowska, Martyna Wisińska, Martyna Krzysztoń, Mateusz Klipo, Mateusz

Kozdrak, Mateusz Pastor, Mateusz Skóra, Mateusz Wichowski, Mateusz Filip Marciniewicz, Mateusz Tobiasz Wolny, Maximilian Seifert, Michał Goszczyński, Michał Jóźwiak, Michał Murawski, Michał Orzołek, Michał Słoniewski, Michał Stybowski, Michał Wrzosek, Michał Tyrka, Michał Hryciuk, Mikołaj Dziok, Mikołaj Łebkowski, Mikołaj Chmielewski, Miłosz Borkowski, Monika Pasicka, Natalia Literacka, Natalia Młodzianowska, Natalia Nadolna, Natalia Olchowska, Natalia Zalewska, Natalia Sańko, Nicola Kulesza, Olga Duchniewska, Oliwia Wiktoria Witkowska, Patrycja Świętonowska, Patryk Czerski, Paulina Wojtal, Paweł Pawłucki, Paweł Pinkosz, Paweł Mironiak, Piotr Grodzki, Piotr Holeniewski, Piotr Niewiadomski, Piotr

Prusik, Piotr Szumski, Przemysław Sasin, Radosław Mazur, Rafał Wyszyński, Remigiusz Skierski, Róża Francheteau, Sabina Doroszczyk, Stanisław Piórkowski, Szymon Podemski, Teresa Franc, Tomasz Dwojak, Tymoteusz Nowak, Tytus Dunin, Urszula Grabarska, Weronika Balcer, Weronika Kamieńska, Weronika Rzońca, Weronika Zys, Wiktor Mielniczuk, Wiktoria Domańska, Wiktoria Jakubowska, Wiktoria Konarska, Wiktoria Latarska, Wiktoria Nastałek, Wiktoria Pietruszyńska, Wojciech Augustyniak, Wojciech Boryk, Zofia Matczuk, Zofia Wójcicka, Zofia Zygier, Zuzanna Bąk, Zuzanna Dwojak, Zuzanna Łubińska, Zuzanna Pyskaty, Zuzanna Szczepańska, Zuzanna Witczak, Zuzanna Jędrzejowska

Redakcja zastrzega sobie prawo do przeredagowania i skracania niezamówionych tekstów. Tekst niezamówiony może nie zostać opublikowany na łamach NMS Magiel. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treści zamieszczonych reklam i artykułów sponsorowanych.

Artykuły, ogłoszenia i inne materiały do wydania marcowego prosimy przesyłać e-mailem lub dostarczyć do siedziby redakcji do 31 marca.

Okładka: Przemysław Sasin Makieta pisma: Maciej Simm, Olga Świątecka

24 52 44 08
marzec 2023

SŁOWO OD NACZELNEGO

Wieża przeszłości, wieża przyszłości

Tematyka tego felietonu została silnie zainspirowana częstymi rozmyślaniami mojego przyjaciela, mającego w tym miesiącu urodziny (tak, to nie przypadek, że teraz ukazuje się ten tekst). Dotyczą one tego, jak szybko przemija czas, że coraz bliżej nam już do 30-tych urodzin niż do chwili, w której zasiadaliśmy do egzaminu maturalnego. I choć za wierzącą osobę się nie uważam, a piszę ten fragment w tygodniu ze Środą Popielcową to jednak w tej sytuacji muszę posypać głowę popiołem. Dlaczego? Ponieważ zawsze wyśmiewałem się z tego typu myślenia, że to niepotrzebne spoglądanie wstecz i zamartwianie się upływem czasu. Cóż, poniekąd dalej tak uważam, ale przyznaję, że jest w tym coś pociągającego.

Nasze życia rozciągają się pomiędzy dwoma wieżami, które widzimy przez całe życie wraz z drogą, którą udało się nam do tej pory przebyć.

grafiki: openart.ai

Otóż głównym budowniczym tych monumentalnych projektów jest wasz mózg (w bardziej romantycznie brzmiącej wersji: wy sami!). Budulec zaś różni się w zależności od wieży. Pierwsza jest wychłodzona niczym korporacyjne biuro –ma to motywować do działania, a nie zachęcać do zapadnięcia w letarg. Jest to miejsce zbudowane chaotycznie, wszystko jest porozrzucane dokoła, na białych miejscach pokreślone są czarne plamy, można by rzec, że wszystko jest tam postawione do góry nogami, ale tak właśnie powinno być. Z tego chaosu – niczym w mitologii greckiej – ma coś powstać, wizje, plany, pomysły. Druga zaś składa się ze wspomnień, tych prawdziwych, jak i tych lekko podkolorowanych. Z tego,

nie, inflacji czy nowym programie mieszkaniowym. Tak jak zmieniamy się my, nasze wizje, wspomnienia, nasze wieże, tak samo zmienia się sytuacja różnych grup społecznych. W artykule okładkowym (Wiosna męskości s. 10) autor tekstu opisuje znaczenie feminizmu dla mężczyzn, pokazaniem, że to jest też ich walka – walka o bycie sobą, o to, kim chce się być, bez narzuconych odgórnie ról i oczekiwań społecznych względem jednostki. O zerwanie z dotychczasowym patriarchalnym obrazem mężczyzny, o udowodnienie, że nie jest ważne, kim się rodzimy, tylko kim się stajemy poprzez nasze decyzje, nasze pomysły i plany, nie zważając na wzorce narzucane na nas z zewnątrz. Wraz z wydaniem tego numeru nastanie kalendarzowa wiosna. Mam nadzieję, że wraz z nią nadejdzie również wiosna męskości!

Przed nami rozciąga się coś niepewnego. Wiemy, że ta trasa posiada swój koniec, sama w sobie jest jednak jedynie wytworem naszych wyobrażeń. Jej defektem (a może błogosławieństwem) jest to, że na skutek swego rodzaju mirażu nie jesteśmy w stanie określić, jak długa ona jest i do której z wież jest nam aktualnie bliżej. Dla lepszej wizualizacji świata przedstawionego w tym artykule zapewne chcielibyście otrzymać ich dokładny opis. Niestety, nawet jeśli chciałbym go wam dostarczyć, to byłby on niezgodny z prawdą, ponieważ tylko wy macie dostęp do swoich wież, ja mógłbym jedynie opisać wygląd moich. Nie ma to jednak większego sensu. Co mogę zrobić, to przybliżyć ich ogólną strukturę.

o czym chcemy pamiętać, jak i z tego, o czym wolelibyśmy zapomnieć. Możemy się w niej bardzo wygodnie położyć i powspominać. Poczuć, że nie walczymy już ani z nikim, ani o nic. Rozliczyć się ze swoich planów usnutych w pierwszej wieży, ile z nich udało się zrealizować, a ile z nich pali się właśnie na stosie wraz z ideałami, które nam kiedyś przyświecały. Do obu z tych budowli możemy się dostać w każdej chwili, lecz lepiej ostrożnie spędzać w nich czas, by nie zatracić się snując wizję bądź rozpamiętując minione zdarzenia.

Opuszczając chwilowo sferę rozmyślań, zejdźmy na ziemię i skupmy się na tym, co dzieje się wokół nas. Jednak nie chodzi mi o debatę o woj-

A wraz z ostatnimi dniami marca niech nadejdzie również prawdziwa pogodowa wiosna, razem z bardzo przeze mnie upragnionym ociepleniem. Niech aura zacznie sprzyjać wyjściom do parku, gdzie będzie można usiąść pod drzewem i poczytać, albo oddać się rozmyślaniom, obserwując kwitnącą wokół przyrodę. Warto rozważyć również spacer w jednym kierunku z bliską osobą i powiedzenie jej:

We're only gettin' older, baby And I've been thinkin' about it lately Does it ever drive you crazy Just how fast the night changes?

/ wstępniak
MATEUSZ KOZDRAK REDAKTOR NACZELNY
0 04– 05
Współpraca z nowym szefem działu felieton, Ignacym Michalakiem, to szybka współpraca. Jest bardzo pomocny sprawiedliwy. Polecam. Zapraszam do dzialu fellieton.

Polecamy:

8 PATRONATY Kiedy dobra (auto)prezentacja potrafi ułatwić życie

Konferencja PressEnter

10 TEMAT NUMERU Wiosna męskości

Mężczyźni w epoce postpatriarchalnej

24 PIG Siła – źródło przewag w społeczeństwie

Hierarchie a społeczeństwo

marzec 2023
fot. Nicola Kulesza

W Dobrą stronę

17 lutego dla Kolegium MISH nastąpił nowy rozdział w jego „nie-Prostej” już historii. Po kilkukrotnych zmianach siedziby w jego 30-letniej historii, nową lokalizację znalazło przy ul. Dobrej. Oznacza to, że mamy do czynienia z powrotem „do korzeni”, gdyż siedziba MISH wróciła na Powiśle po tymczasowej zmianie trwającej pięć lat (co prawda nie dokładnie w to samo miejsce, ale przybliżone). Być może to dopiero pierwszy z wielu powrotów w najbliższym czasie.

TEKST: MARCIN KŁOS

Co (i od kiedy) znaczy MISH?

MISH założono dokładnie 16 grudnia 1992 r. Na przestrzeni lat zmieniał swoją nazwę z Międzyobszarowych Indywidualnych Studiów Humanistycznych na Międzywydziałowe Indywidualne Studia Humanistyczne, a aktualnie działa jako Międzydziedzinowe Indywidualne Studia Humanistyczne i Społeczne.

MISH jako element historii

MISH (wraz z MISMaP) jest artefaktem przemian w szkolnictwie wyższym planowanych po 1989 r. na Uniwersyte -

cie Warszawskim. Punktem wyjścia naszych wielomiesięcznych dyskusji było wtedy przekształcenie UW w strukturę złożoną z kilku większych jednostek, Szkół, na wzór „Schools” w uniwersytetach amerykańskich. Przykładowo, rozważaliśmy podział UW na Szkoły: Nauk Ścisłych i Przyrodniczych, Prawa, Nauk Humanistycznych, Ekonomii i Zarządzania, Języków (czyli School of Science, School of Law itd.). Miała też być Szkoła Medycyny (po planowanym powrocie oderwanych od UW po 1950 r. wydziałów medycznych) i Szkoła Teologii (po przewidywanej reaktywacji wydziałów teo-

logicznych). Studenci mieli być przyjmowani do odpowiednich Szkół, a dopiero potem wybierać specjalizację na wydziałach. Cytat ten pochodzi z artykułu naukowego prof. dr. hab. Andrzeja Kajetana Wróblewskiego

MISH założono dokładnie 16 grudnia 1992 r. Na przestrzeni lat zmieniał swoją nazwę.

ZDJĘCIA I GRAFIKA: UNIWERSYTET WARSZAWSKI
06–07 piątek piąteczek piątunio / MISH na nowej drodze UCZELNIA

o tytule MISMaP – koń trojański w systemie szkolnictwa wyższego w Polsce Jak możemy aktualnie dostrzec, zmiany te nie doszły do skutku z powodu znacznego oporu przy próbach ich implementacji. W związku z tym powstały dwie jednostki, które w założeniu miały pełnić rolę niewielkiej, nowoczesnej struktury, czegoś w rodzaju „mini-Oksfordu” czy „mini-Harvardu”, gdzie każdy student pod opieką osobistego tutora mógłby wybierać wymarzoną ścieżkę studiów, przeskakując bariery wydziałowe. Można powiedzieć, że 18 grudnia 1991 r. i 16 grudnia

1992 r. to daty przełomowe w kształtowaniu się interdyscyplinarnego spojrzenia na naukę na UW, które później zaskutkowało powołaniem kierunków takich jak Kognitywistyka czy Antropozoologia. Jednocześnie duża liczba absolwentów MISH i ich

sukcesy mogą świadczyć o tym, że choć był to koncept rewolucyjny (i to nie tylko na warunki Polski), przebudował on spojrzenie na edukację liberalną w Europie Środkowo-Wschodniej.

Perspektywy?

Z jednej strony coraz popularniejsze staje się multidyscyplinarne spojrzenie na pewne kwestie związane z edukacją. Z drugiej, coraz rzadziej tworzy się kierunki międzydziedzinowe, pozostawiając opcje działania między dwoma kierunkami indywidualnemu tokowi studiów. Powoduje to, że jednostki takie jak MISH czy MISMaP cierpią najbardziej. Studia w takim formacie najbardziej narażone są na wszelkiego rodzaju reformy (co szczególnie było widać przy wprowadzeniu Ustawy z dnia 20 lipca 2018 r. – Prawo o szkolnictwie wyższym i nauce). Pozostaje mieć nadzieję, że nie tylko MISHowcy będą podążać ku „Dobrej”, ale też i sama jednostka będzie zmierzać w dobrą stronę. 0

marzec 2023 UCZELNIA MISH na nowej drodze/
Studia w takim formacie najbardziej narażone są na wszelkiego rodzaju reformy.

Kiedy dobra

(auto)prezentacja

ułatwić życie,

Podobno człowiek staje się człowiekiem dzięki innym ludziom. Co prawda czasem ten nasz wewnętrzny, opatulony w gruby kocyk introwertyk jest przekonany, że zapasów kawy, ciasteczek i Internetu wystarczy mu nawet na wielotygodniowe oblężenie, a skoro tak, to od ludzi proszę mnie trzymać z daleka! W fortyfikacji z poduszek jest mi dobrze i idę o zakład, że wytrzymam dłużej niż Paulini na Jasnej Górze… Jednak trudno nie zgodzić się, że to właśnie ta rozwinięta na nieporównywalną skalę sieć interakcji międzyludzkich, kontaktów wchodzących na coraz wyższe stopnie złożoności i zaawansowania, stała się punktem przełomowym dla cywilizacji. Za każdym przełomem stała rewolucja w komunikacji. Pismo, do dziś nieodczytane alfabety, z czasem druk, telegram, telefon… Internet. Obecny świat został wręcz zbudowany na wymianie informacji z innymi. Zarządzanie danymi i ich przepływ jest dzisiaj kluczowym zagadnieniem w wielu branżach. Ale o jakich informacjach mówimy? Między innymi o takich, które ktoś po prostu chciał nam zaprezentować.

Czasem to właśnie samo zaprezentowanie może mieć większe znaczenie niż ich treść. Kilka przykładów z życia może pomóc to unaocznić. Zbliża się czas zaliczenia przedmiotu. Zadanie? Przygotować prezentację, choć tym razem nie o wybranym parku krajobrazowym. Grupa zajęciowa dzieli się na mniejsze zespoły, a te zabierają

się do działania. Tylko że jedna grupa na przygotowania poświęca „x” czasu, druga, pięć razy „x”. Teoretycznie sprawiedliwe byłoby, gdyby pierwsza dostała „x” punktów, druga pięć razy „x”. Czy jednak często tak się dzieje? Niekoniecznie. Wystarczy jeden czy dwóch charyzmatycznych prezenterów, żeby skrawek informacji przedstawić tak przystępnie i wyczerpująco, żeby skraść serce oceniającego. Cóż za oszczędność czasu!

Innym razem zmienną może okazać się nie czas, a sam efekt. Siedzimy naprzeciwko dwójki dobrze ubranych ludzi. Dzieli nas nie tylko dość szerokie biurko i ekrany laptopów, ale też to, że oni jeszcze nie wiedzą o tobie tego, co chcesz, żeby wiedzieli i tylko od ciebie zależy, czy się tego dowiedzą. Od ciebie zależy, jak się zaprezentujesz na rozmowie o pracę.

Czy dasz do zrozumienia innym, że jesteś pewien swoich umiejętności, które wynikają z praktyki, doświadczenia, czy długich ćwiczeń?

Czy może jednak zapadniesz w pamięć jako gubiący się w zeznaniach podejrzany, nie do końca wiedzący o czym i jak mówić?

A odezwać się czasem trzeba… Szczególnie jak chcemy zadbać o dobre relacje z innymi.

– Tato, mamo, to jest Grzesiek.

– Cześć Grzesiek.

– Dzień dobry państwu…

I co dalej? Co zrobić z rękami? Podać, a może trzymać w kieszeni? Patrzeć w oczy? Nieee, to przecież niezręczne… a może jednak

będzie to wyrazem sympatii, pewności siebie? To właśnie umiejętność autoprezentacji może pomóc nam poczuć się „zręcznie” i ułatwić nam codzienność. Do tego pozwoli nie przejmować się stresem, umożliwi bycie dobrze zrozumianym, a przynajmniej da nam tę możliwość, żebyśmy sami zadecydowali, jak chcemy dać się poznać.

Skupienie się na autoprezentacji nie musi przecież oznaczać powierzchowności – wręcz przeciwnie! Opanowanie poprawnego prezentowania się w mniejszym lub większym gronie pozwoli nam na przekazywanie informacji w taki sposób, żeby jak najdobitniej wyrazić nasze szczere intencje oraz pełnię historii. Jednak na drodze do tego mogą pojawić się pewne przeszkody.

08–09 / Konferencja PressEnter PATRONATY
potrafi
a nie tylko zapewnić zaliczenie przedmiotu...

I to przeszkody wcale nie wynikające z próby pójścia najmniejszą linią oporu, a raczej z nie wiedzy. Podstawowe błędy językowe, takie jak ten powyższy, mogą niepotrzebnie odwrócić uwagę słuchacza od myśli przewodniej. Wszak chodzi tu o skuteczne przekazanie informacji. Stres przed prezentacją jest zupełnie naturalny i zrozumiały. Niestety jest on również od razu zauważalny przez osoby, do których przemawiamy. Szybkie tempo mówienia, liczne zawieszenia, brak kontroli nad ruchami palców, czy unikanie kontaktu wzrokowego to jedynie przykłady, które pomimo bogatej treści mogą popsuć ogólny obraz naszego wystąpienia.

Można to zwalczyć dzięki kilku technikom: przykładowo przed następną prezentacją pomyśl o swoim ostatnim sukcesie, aby podnieść poziom pewności siebie i wprowadzić pozytywne nastawienie. Zadbaj również o spokojne tempo swojej wypowiedzi, czas na przemyślenie kolejnego zdania oraz prosty przedmiot do trzymania w trakcie wystąpienia - długopis, pióro, marker - tak aby skupić swoją widownię na treści twojej wypowiedzi, a nie improwizowanym pokazie chaotycznej gestykulacji

Umiejętności prezentowania jakichkolwiek treści da się nauczyć, choć nie musi być to łatwe zadanie. Są jeźdźcy, którzy wiedzą jak wytresować tego smoka, widujemy ich nieraz w social mediach, czy tradycyjnej telewizji. I jak sami przyznają nie dostali tego w genetycznym spadku.

dzień głosem może być szalenie rozwijające… a najlepszym miejscem do tego jest PressEnter - nowatorski projekt organizowany w Szkole Głównej Handlowej w Warszawie. Konferencja o charakterze panelu eksperckiego zgromadziła najbardziej cenionych specjalistów, którzy na co dzień zajmują się prezentacją najróżniejszych treści: Tomasza Kammela, Paulinę Mikułę, czy prof. Krzysztofa Kozłowskiego. Podzielili się oni ze słuchaczami swoimi poradami i spostrzeżeniami na temat tego, jakich błędów należy unikać podczas wystąpień publicznych, jak ujarzmić stres i o wadze sposobu w jaki opowiadamy nasze historie, nawet te codzienne.

PressEnter to turniej wystąpień publicznych skierowany do społeczności studenckiej z całej Polski, którego jedną z części była wspomniana Konferencja. Każdy mógł się zgłosić poprzez przesłanie swojego dwuminutowego nagrania ze swojego wystąpienia na dany temat. Najlepszych 12 mówców otrzyma zaproszenie na kwietniowy Turniej Finałowy w Warszawie.

Finaliści wygłoszą dłuższą wypowiedź, ocenianą przez pięcioosobowe jury, w którego skład wchodzą eksperci zwracajcy uwagę na różne aspekty przemówienia: mowe ciała, storytellingu, emisji głosu, poprawności językowej oraz public speakingu. Wśród jurorów znajdują się m.in. Maciej

Gudowski, Konrad Gładyszek, Mateusz Adamczyk, czy Agnieszka Gasparska. Każdy z finalistów otrzyma swoją indywidualną ocenę i możliwość konsultacji eksperckiej. Najlepsi „pressenterzy” otrzymają wyjątkowe nagrody, wyróżnienia oraz możliwość zdobycia wartościowej wiedzy rozwijającej umiejętności autoprezentacji.

A może jednak lepiej jest zostać w poduszkowym forcie? Do fortów nic nie mam, do poduszek tym bardziej. Propozycja wygląda apetycznie. Problem jest tylko w tym, że tę prezentację trzeba będzie kiedyś zrobić, a z tym człowiekiem porozmawiać. Tak jest, z tamtym również wypadałoby…

Im lepiej się komunikujemy, im łatwiej przekazujemy informacje, tym większą mamy szansę, żeby się rozwinąć zarówno jako jednostki, jak i części całości. Na przestrzeni wieków powstało mnóstwo narzędzi do skutecznej komunikacji i warto z nich korzystać. Jednak jedno narzędzie, w mojej opinii najskuteczniejsze, mamy ze sobą zawsze i wszędzie. Jesteśmy nim my sami. A przynajmniej mamy potencjałdo rozwoju w tym kierunku i możłiwość wykorzystywać nasze narzędzie autoprezentacji lepiej o promil z każdym kolejnym wystąpieniem. Nieważne czy to gala rozdania Oskarów, czy zabranie głosu przy rodzinnym stole. Być może to tylko kropla w morzu, ale czymże jest morze, jak nie sumą mnóstwa kropel? 0

marzec 2023 PATRONATY Konferencja PressEnter /

Wiosna męskości

Żyjemy w momencie silnych przemian kulturowych oraz dyskusji dotyczącej ról płciowych. Wprawdzie na jej pierwszym planie pozostają wyzwania, z którymi muszą mierzyć się kobiety, duże kontrowersje budzą z kolei zagadnienia transpłciowości, ale wybijać się w niej zaczynają również kwestie męskości. I chociaż wielu mężczyzn w zachodzących zmianach widzi głównie zagrożenie, nie brakuje tych, dla których wydają się one szansą, jaskółką wiosny męskości, która może pozwolić na uleczenie męskiej duszy i odzyskanie własnej tożsamości.

TEKST: KACPER RZEŃCA

Od początków XIX w., kiedy w krajach zachodnich zaczęły rozwijać się idee społeczeństwa obywatelskiego, zagadnienia płci, nierówności występujących pomiędzy nimi oraz wynikających z nich problemów społecznych zajmowały istotną rolę w dyskursie publicznym. Tym, co wydawało się w nim oczywiste, był kierunek tych niesprawiedliwości – w powszechnie funkcjonującym systemie patriarchalnym grupą pokrzywdzoną były kobiety, którym odmawiano podstawowych praw, zaś mężczyźni stali po stronie obrony swojej uprzywilejowanej pozycji.

Przez przeszło 150 lat działania ruchy feministyczne skupiały się na kwestiach równouprawnienia poprzez promowanie zmian, takich jak nadanie kobietom prawa do głosu. Druga fala feminizmu, która zaczęła wzbierać w latach 60. XX w., była wyrazem rozczarowania tym, że zniesienie niesprawiedliwości formalnych nie okazało się wystarczającym środkiem dla zagwarantowania równych szans obu płciom. Jej przedstawicielki na sztandar wyniosły hasła totalnej przebudowy całego systemu, na gruncie nie tylko prawnym, ale również społecznym. Pośród diagnoz wypaczeń patriarchatu, które zaczęły wtedy się pojawiać, znajdowały się również te, które przenosiły ciężar krzywdy bliżej środka pokazując, że jest to również system opresyjny dla wielu mężczyzn, kształtując ich tożsamość często wbrew ich wrodzonej osobowości i wymuszając pełnienie określonych ról społecznych na przekór ich woli.

Studia nad męskością zaczęły przeżywać szczególny rozkwit w latach 90., ale wydaje się, że w szerszej społecznej świadomości temat ten zaczął funkcjonować dopiero w ostatniej dekadzie, wraz z rozwojem feminizmu czwartej fali.

Nurt ten już w otwarty sposób postulował, że dyskusja o równości płci nie może ograniczać się do problemów tylko jednej z nich. Dodatkowo potężnym narzędziem w walce o nią okazał się Internet oraz media społecznościowe, a zagadnienia takie jak mobbing czy molestowanie seksualne zaczęły zajmować centralną rolę w debacie społecznej. Dzięki publicznemu piętnowaniu postaw wynikających z tzw. toksycznej męskości, zaczął kruszeć opierający się na nich, dominujący wzorzec kulturowy bycia mężczyzną, co w oczywisty sposób zrodziło pytania, czym należałoby go zastąpić.

Czym jest patriarchat?

Poszukiwanie odpowiedzi na nie warto rozpocząć od analizy dotychczasowego standardu. Punkt wyjścia dla niej stanowić może określenie, co tak naprawdę stanowi patriarchat. Według Wielkiego słownika języka polskiego PAN jest to forma organizacji społeczeństwa, w której dominującą rolę w stosunkach rodzinnych i społecznych pełni mężczyzna, słowo to zresztą dosłownie znaczy rządy ojca, jako złożenie greckich wyrazów pater (ojciec) i  arkhō (rządzić). W praktyce też na to wychodziło: przez stulecia dominujące role w społeczeństwie pełnili mężczyźni. Można na to zjawisko spojrzeć jednak również z perspektywy wartości, które je konstytuowały: władzy, dominacji (chociaż często ukrytej pod płaszczykiem opiekuńczości), siły, bezwzględności czy przemocy.

Zaraz po tym przychodzi refleksja, że w naturalny sposób taki system premiuje mężczyzn jako obdarzonych większą siłą fizyczną, do której zawsze się mogli uciec, aby uzyskać dominację nad słabszymi. W efekcie jego hegemonii społeczeństwo wykształciło szereg me -

chanizmów ucisku systemowego, które ten pozornie naturalny stan rzeczy miały odwzorowywać i konserwować. Historia zna jednak przypadki kobiet, które potrafiły się w nim doskonale odnaleźć. Wymienić tu można chociażby Katarzynę Wielką, królową Wiktorię czy Margaret Thatcher. Analiza ich życiorysów pokazuje jednak, że ciężko je nazwać ikonami feminizmu, pionierkami w demontażu patriarchatu. Wręcz przeciwnie, wpasowały się w ten system doskonale, będąc nierzadko bardziej bezwzględnymi i stanowczymi od współczesnych sobie męskich przywódców.

Czym skorupka za młodu...

Przygotowanie do pełnienia zarezerwowanych dla mężczyzn ról płciowych zaczyna się od bardzo młodego wieku. Do dzisiaj w społeczeństwie panuje przekonanie, że jedne zabawki powinny być zarezerwowane dla chłopców, a inne dla dziewczynek. Patriarchalne przyzwyczajenia uczą nas, że mężczyźni są z natury bardziej agresywni, a na ich barkach w przyszłości będzie leżało utrzymanie rodziny. W efekcie chłopcy nie powinni nawet marzyć o dostaniu pod choinkę lalki czy zestawu do gotowania, mogą liczyć raczej na plastikowy pistolet, zabawkowe auto czy narzędzia małego majsterkowicza.

Zabawa z przedmiotami reprezentującymi żywe istoty (takimi jak lalki czy pluszaki) pełni istotną rolę w wychowaniu dziecka, ponieważ dzięki nadaniu im w ich wyobraźni cech ożywionych uczy się ono nawiązywania relacji oraz ćwiczy takie elementy inteligencji emocjonalnej jak empatia, opiekuńczość czy poczucie odpowiedzialności. Wśród wielu rodziców wciąż pokutuje jednak myślenie, że tego rodzaju zabawki są niemęskie i odbierają swoim synom możliwość

10–11 / Mężczyźni w epoce postpatriarchalnej TEMAT NUMERU kup se klej
ZDJĘCIA Z CYKLU „MĘSKA CZUŁOŚĆ”: ANNA SZYMAŃSKA

rozwinięcia tych cech, wyrządzając im istotną krzywdę. Społeczeństwo od najmłodszych lat wpaja chłopcom, że dominacja powinna górować nad współczuciem, stoicyzm nad autentycznością, a prośba o pomoc i okazywanie emocji są oznakami słabości. Dezawuujemy ich objawy smutku czy wrażliwości, mówiąc im, że chłopaki nie płaczą, a jeżeli odnoszą się wobec swoich rówieśników agresywnie, krzywdząc ich słownie czy bijąc, kwitujemy to pobłażliwym chłopaki tak mają. W efekcie znacznie ograniczamy im możliwość rozwoju emocjonalnego. To m.in. ta okoliczność stoi za tym, że chociaż do czwartego roku życia chłopcy są bardziej ekspresyjni od dziewczynek, to koniec końców młodzi mężczyźni przeciętnie osiągają dojrzałość emocjonalną kilka lat później. Krzywda czyniona kształtującej się męskiej psychice nie ogranicza się jednak tylko do wpajanych jej toksycznych modeli zachowania. Źle pojmowany hart ducha oraz chęć ocalenia syna przed byciem mięczakiem często skutkuje tym, że rodzice sami okazują im po prostu mniej uczuć. Jeżeli chcemy, aby nasze dziecko było twarde i zdolne zmierzyć się z oczekiwaniami, jakie przed mężczyzną stawia świat, będziemy skupiać się głównie na jego rozwoju intelektualnym i fizycznym, rozmawiać o wynikach w szkole czy aspiracjach, a ciepłe słowo dostanie od nas najczęściej wtedy, gdy uda mu się coś osiągnąć, najlepiej jeszcze, jak zostawi przy tej okazji swoich rówieśników w tyle. Brakuje w tej strukturze miejsca na zwykłe okazywanie bezinteresownej, rodzicielskiej miłości, przez co mężczyźni wyrastają potem na nienauczone bliskości, emocjonalne kaleki. Kusząca pewnie w tym miejscu jest polemika, że ukształtowane w naszej kulturze wzorce wychowania według płci są prostą wypadkową biologicznych predyspozycji, a próby ich zmiany czyniłyby dużą krzywdę młodym umysłom i byłyby przeciwko naturze. Wyposażyła ona mężczyzn przecież w sprawniejsze i silniejsze ciała po to, żeby byli zdolni do walki i pracy na rzecz swojego stada. Z kolei kobiety stworzone zostały do ról opiekuńczych ze względu na niezwykłą cielesną więź z dzieckiem, najpierw przez okres ciąży, a następnie karmienia. Postępy ludzkiej cywilizacji w ujarzmianiu natury doprowadziły jednak rozwój społeczny do punktu, w którym przymioty intelektualne czy osobowościowe jednostki mocniej pozycjonują ją w społeczeństwie niż cechy biologiczne. Tu zaś większość badań mówi jasno: nie ma istotnej statystycznie odrębności między płciami we wskaźnikach inteligencji logicznej ani emocjonalnej, a znane nam różnice w potencjale i zachowaniu pomiędzy nimi wynikają w nawiększej mierze z ukształtowań kulturowych. Również wpływ testosteronu jest w powszechnej świadomości mocno wyolbrzy-

miany. Chociaż nieprawdą byłoby stwierdzenie, że nie ma on nic wspólnego z poziomem agresji (udowodniono, że jest to hormon odpowiedzialny za większą potrzebę rywalizacji u mężczyzn, co często prowadzi do zachowań agresywnych) to specjaliści zastrzegają, że efekty jego działania są mocno uzależnione od czynników środowiskowych oraz kulturowych i nie muszą przejawiać się w przemocowy sposób.

Wojna nie ma w sobie nic z godności

Rola mężczyzn w działaniach wojennych jest bardzo skrajnym przykładem niesprawiedliwości wynikających dla mężczyzn z systemu patriarchalnego, ale jednocześnie skupiając je poniekąd jak w soczewce. Walka od czasów plemiennych była ich domeną –wszystkie armie w historii (do XX w.) były praktycz-

nie homogeniczne płciowo. Już od dziecka chłopcy byli przygotowywani do wzięcia udziału w wojnie, gdy dorosną. Wiele zabaw typowych dla nich ma swoje źródła w kulturach pierwotnych i do dzisiaj opiera się na zachowaniach agresywnych, mających zrobić z nich wojowników czy obrońców domowego ogniska. Często męskie postaci w baśniach, mające być dla nas wzorem, swój heroizm objawiają poprzez walkę, z najbardziej typowym motywem rycerza-zabójcy potworów na czele. Większość rytuałów inicjacyjnych w przeszłości również zawierała elementy przemocy, czasem wręcz ekstremalnej. Z drugiej strony, nadal w naszej kulturze jedną z najbardziej chwalebnych ról, jakie może odegrać mężczyzna, jest oddanie życia w (sprawiedliwej) walce, co ma zagwarantować powszechną pamięć i zapisanie się złotymi zgłoskami na kartach historii.

marzec 2023
w epoce postpatriarchalnej / 1
TEMAT NUMERU Mężczyźni

Rzeczywistość konfliktu zbrojnego dla wielu z nich okazuje się jednak dużo mniej kolorowa. Z perspektywy cywila okazuje się, że żadne wychowanie nie mogło go przygotować na piekło, jakim jest zetknięcie się z machiną wojenną. W obliczu nacierającej armii czy deszczu pocisków rakietowych mężczyzna staje się praktycznie bezbronny, często padając ofiarą mordu, tortur, pobicia czy kradzieży, a wcale nierzadko również gwałtu. Z takiej sytuacji, nawet jeśli wyjdzie żywym i względnie całym fizycznie, mentalnie będzie ekstremalnie pokiereszowany, złamany na całe życie. Czynnikiem dodatkowo pogłębiającym traumę jest doświadczenie bezbronności, upokorzenia czy niespełnienia oczekiwań związanych z obroną rodziny, majątku i własnej godności. Nierzadko jeszcze gorszy ciężar spada na żołnierzy. Dla wielu mężczyzn do dzisiaj przymusowy pobór do wojska jest spełnieniem jednego z najgorszych koszmarów, co niedawno można było zaobserwować przy okazji wybuchu najgorętszej fazy wojny w Ukrainie, gdzie najpierw tysiące Ukraińców było siłą powstrzymywanych przed wydostaniem się z kraju razem ze swoimi rodzinami, a następnie podobna liczba Rosjan uciekła przed powszechną mobilizacją. Jeśli nie uda im się uciec przed tym losem, często już przed trafieniem na front muszą zmierzyć się z traumatycznym traktowaniem przez przełożonych czy nowych kolegów – tu znowu przykład możemy znaleźć w świadectwach opisujących systemową przemoc w armii rosyjskiej. Jednak w obliczu potworności wojny psychika nawet trenowanego do tego latami zawodowego żołnierza potrafi się załamać, kiedy musi trwać w poczuciu ciągłego strachu o swoje życie czy patrzeć, jak jego przyjaciele są rozrywani na strzępy wybuchem granatu. Aż do momentu utracenia wszelkiej nadziei i poczucia sensu, kiedy przychodzi refleksja, że wojna nie ma w sobie nic z godności. W rzeczywistości jest głównie realizacją snu o potędze przywódców-beneficjentów systemu patriarchalnego i służy spełnieniu ich osobistych ambicji – albo w najlepszym razie stanowi obronę słabszych przed nimi – a ofiara pojedynczego człowieka koniec końców rzadko pozostaje w pamięci szerszej niż jedynie opłakujących go bliskich. Do panteonu trafiają politycy, zdobywcy i dowódcy wojskowi, przy czym nierzadko zapomina się, że ich chwała zbudowana jest na utracie zdrowia, godności i życia zwykłych żołnierzy. Niestety – agresja putinowskiej Rosji na Ukrainę pokazuje, że brutalna siła pozostaje zagrożeniem dla naszego człowieczeństwa. Wciąż potrzebne jest poświęcenie ludzi – mężczyzn, kobiet oraz osób niewpisujących się w binarny podział płci – którzy w takiej sytuacji są gotowi do walki w obronie innych.

Przemoc rodzi przemoc

Nie trzeba jednak uciekać się do aż tak skrajnych przykładów, żeby dostrzec, jakie piętno na chłopcach wywiera chłodne wychowanie. Łatwo zidentyfikować szereg społecznych problemów, wynikających z wykształcanych od małego cech takich jak agresja czy chęć dominacji, a tłumaczonych jako przejaw siły i umiejętność walki o swoje. Statystyki są jasne: zdecydowanie częściej w konflikt z prawem wchodzą mężczyźni.

Według raportów Głównego Urzędu Statystycznego z lat 2013–2021 stanowią oni w Polsce 90 proc. sprawców tzw. przestępstw przeciwko życiu i zdrowiu oraz aż 97 proc. osadzonych w zakładach karnych, a jednocześnie wyraźnie częściej padają ofiarami zabójstw (65 proc.). Agresja i brawura mszczą się również na drogach: w 2021 r. mężczyźni jako kierowcy uczestniczyli w 62 proc.

wypadków i stanowili w nich aż 76 proc. ofiar śmiertelnych. Częściej kierują też przemoc wobec siebie samych – 78 proc. prób samobójczych zostało podjętych przez nich, a dla skutecznych zamachów na swoje życie odsetek ten rośnie do 86 proc. Mężczyźni niszczą również swoje zdrowie poprzez konsumpcję używek: w 2020 r. stanowili oni 69 proc. ofiar śmiertelnych zażywania narkotyków i ponad trzykrotnie częściej niż kobiety nałogowo spożywali alkohol. Dużo mniej przy tym o siebie dbają i rzadziej chodzą do lekarzy. Większa skłonność do ryzyka oraz podejmowania niebezpiecznych zawodów skutkuje tym, że 63 proc. poszkodowanych w wypadkach przy pracy jest płci męskiej. Wymienione czynniki – obok szeregu innych – mają duży wpływ na ogólny stan zdrowia mężczyzn i należą do przyczyn stojących za tym, że średnio żyją oni o osiem lat krócej od kobiet.

12–13 / Mężczyźni w epoce postpatriarchalnej TEMAT NUMERU

Nad problemem ogromnej nadreprezentacji męskiego segmentu populacji wśród samobójców warto zatrzymać się trochę dłużej. Spośród negatywnych zjawisk wynikających z zagadnień kulturowych dotykających tę część społeczeństwa jest ono jednym z najlepiej zbadanych; również świadomość społeczna jego dotycząca staje się zdecydowanie wyższa. I co być może najważniejsze – w przeciwieństwie do wielu wyżej przytoczonych, akurat ta dysproporcja nie stanowi oczywistości. Wyuczone skłonności do agresji niewątpliwie mają tu znaczenie – zdecydowanie lepiej tłumaczą one jednak skuteczność, z jaką samobójcy odbierają sobie życie (w decydującej chwili rzadziej się wahają, znacznie częściej sięgają również po bardziej efektywne środki, takie jak broń palna czy powieszenie).

Jeśli chodzi o przyczyny podejmowania takich prób, suicydologowie często wskazują, że stoi za nimi ciężar oczekiwań nakładanych na nich przez społeczeństwo, z którymi mężczyźni często sobie nie radzą. Swoją męskość należy nieustannie udowadniać. Na barkach mężczyzn kładzie się dużo większą odpowiedzialność za los swój i swojej rodziny, dla której często stanowią główne źródło utrzymania. W efekcie wypadki takie jak utrata pracy bądź trwałe kalectwo silnie odbijają się na ich psychice, gdyż mają poczucie, że postawili swoich najbliższych w sytuacji zagrożenia egzystencjalnego i zawiedli w swojej roli. Kult bycia twardym powoduje również, że czują silny opór przed zwróceniem się o pomoc – kobiety są zdecydowanie częściej pacjentkami gabinetów psychoterapeutycznych (przy wyłączeniu ze statystyk terapii uzależnień). Co więcej, zaniedbywanie rozwoju uczuciowego w procesie dorastania skutkuje tym, że mężczyźni dużo mniej dbają o rozwój swoich sieci społecznych i w następstwie, nawet jeśli zdają sobie sprawę z potrzeby pomocy, często nie mają się do kogo o nią zwrócić.

Jaskółka nadziei

Cień, w którym żyją mężczyźni, kładzie się na ich relacjach również w kontekstach pozbawionych przemocy. Opisany chwilę temu niski poziom dywersyfikacji sieci społecznej ma również wymiar dużo bardziej oczywisty, jakim jest życie w samotności i wszystkie wynikające z tego problemy. Mężczyźni mają tu jeszcze o tyle trudniej, że podszyte homofobią społeczeństwo potęguje w nich lęk przed zawieraniem bliższych relacji męsko-męskich. Dodatkowo zwykle bardziej uzależniają się emocjonalnie od osób, którym pozwolą się już do siebie zbliżyć, przez co gorzej znoszą odrzucenia, rozstania i rozwody. Zarezerwowanie roli opiekuna dla matki przy jednoczesnym oczekiwaniu zaharowywania się dla swoich bliskich powoduje, że ich życie rodzinne traci bardzo istotną cząstkę. Skupienie

się na pracy powoduje też zaniedbanie życia wewnętrznego, co może prowadzić do dwóch skrajnych reakcji: wypalenia i depresji lub groteskowych prób odnalezienia swojej tożsamości na nowo w tzw. kryzysie wieku średniego.

Tę wyliczankę traum i wyrzeczeń, które wiążą się z pragnieniem spełnienia wymogów tradycyjnego modelu męskości, można by kontynuować jeszcze jakiś czas. Skoro jednak na wstępie stwierdzono, że dzięki heroicznej walce feministek monument ten zaczął kruszeć, to może jednak zamiast smutnej zadumy nad tym, co było do tej pory, słuszniej zastanowić się, czy nie otwiera się przed nami szansa na coś nowego, lepszego. Wiele z opisanych wyżej wzorców zachowań zostało poddanych w ostatnim czasie analizie i krytyce. Działalność ruchu #metoo spowodowała, że znacząco podupadł kult macho traktującego przedmiotowo kobiety, a jednocześnie odnoszącego się bez szacunku do nieodpowiadających jego „standardom” mężczyzn. Większą uwagę zaczęto również zwracać na zachowania przemocowe i nadużycia w środowisku pracy. Pandemia męskich samobójstw i samotności otworzyła również dyskusję o ich stanie mentalnym, zagrożeniu depresją i brakiem bliskości – w efekcie zaczęto m.in. promować większe zaangażowanie w pełnienie obowiązków domowych i życie rodzinne, także poprzez rozwiązania prawne, takie jak niedawna reforma urlopów opiekuńczych, uwzględniająca wprowadzenie 9-tygodniowego urlopu ojcowskiego. Niewątpliwie ważną zdobyczą cywilizacyjną jest również armia zawodowa. Dzięki zniesieniu obowiązkowego poboru, do wojska trafiają żołnierze (i co również istotne, coraz częściej żołnierki), którzy – przynajmniej w teorii – odnajdują się dobrze w takim środowisku i są przygotowani do przyjęcia na swoje barki ekstremalnego stresu, jaki związany jest ze służbą wojskową.

Element kontrrewolucyjny

Z drugiej strony upadek pewnego wzorca, który w męskim mniemaniu gwarantował życiowy sukces oraz utrwalał naturalny porządek świata powoduje, że u wielu ujawnia się potrzeba zaproponowania czegoś nowego, ale niewywracającego całkowicie dotychczasowego porządku. Najbardziej szerokim nurtem tego rodzaju jest tzw. ruch praw mężczyzn, który dostrzega wiele z przedstawionych w tym artykule (a także innych) problemów, jako ich źródło wskazując jednak sukcesy ruchu feministycznego i osłabienie społecznej pozycji mężczyzn. Kwestionuje też istnienie męskiego przywileju, często przedstawiając tę grupę społeczną wręcz jako ofiarę systemowego ucisku. Jego przedstawiciele jako przykłady podają nadreprezentację matek jako wygranych sporów o opiekę nad dzieckiem w wypadku rozwodów czy faworyzowanie dziewczynek w procesie edukacji.

Ich dyskurs jest jednak często podszyty mizoginią i chęcią utrzymania dominacji nad kobietami, nie przyjmują też argumentacji wynikającej z krytyki patriarchatu.

Ważną rolę w narracji takich ruchów pełni zagadnienie mimowolnego celibatu i inceli (od ang. involuntary celibate). Ich przedstawiciele podnoszą, że w wyniku bieżących przemian społecznych, także tych wynikających z działań środowisk feministycznych (takich jak równouprawnienie kobiet czy rozbudzenie w nich świadomości potrzeb samorozwoju i spełnienia zawodowego) mężczyźni w większym niż do tej pory stopniu muszą zmierzyć się z brakiem możliwości zaspokojenia swoich potrzeb seksualnych. Taka narracja znajduje pewne odzwierciedlenie w faktach – dane pokazują, że coraz więcej z nich ma problemy ze znalezieniem partnerek. Szczególnie dotyczy to mieszkańców wsi i małych miejscowości, skąd młode kobiety coraz częściej wyjeżdżają do metropolii motywowane chęcią zdobycia wykształcenia oraz awansu społecznego, zaś mężczyźni zostają w rodzinnych stronach, co prowadzi do istotnego zaburzenia równowagi demograficznej płci. Na internetowych forach znaleźć można wiele świadectw załamanych mężczyzn, którzy źródeł swoich niepowodzeń matrymonialnych poszukują głównie w swoim wyglądzie lub statusie.

Sprowadzanie zagadnienia męskiej samotności jedynie do kwestii deprywacji seksualnej prowadzi jednak do tego, że na dalszy plan schodzą dużo istotniejsze kwestie niezaspokojenia potrzeb emocjonalnych. Wypacza to również u inceli obraz kobiet, który jest u nich silnie uprzedmiotowiony i skupiający się głównie na kwestiach fizycznych. Zadowoleni tłumaczeniem, że nie spełniają społecznych oczekiwań ogółu potencjalnych partnerek przestają szukać wyjścia z tej sytuacji, chociaż często źródło problemu tkwi tak naprawdę w nich samych (przy czym zwykle istotną rolę odgrywa tu przyswojenie patriarchalnych wzorców relacji damsko-męskich), a najbardziej skutecznym sposobem jego rozwiązania byłaby intensywna praca nad sobą. Jest to też niestety żyzne pole do działania dla niebezpiecznych ideologii, które – całkiem w końcu zrozumiałe – złość i frustrację przeradzają w mizoginię i agresję, których akceptować już się nie powinno.

Tego, że pośród inceli mogą rodzić się groźne tendencje dowodzą nierzadko spotykany na ich forach język nienawiści czy bardziej realne akty przemocy, jak seria strzelanin dokonanych przez najbardziej radykalnych spośród nich w USA od 2014 r. Skrajne postulaty potrafią również przełożyć się na politykę, co znajduje odzwierciedlenie w programach partii skrajnie prawicowych czy w narracji zwycięskiej kampanii prezydenckiej Donalda Trumpa w 2016 r.

marzec 2023 TEMAT NUMERU Mężczyźni w epoce postpatriarchalnej / 1

Zima odchodzi

Czas przemian, w jakim się teraz znajdujemy, warto jednak potraktować jako szansę, a nie zagrożenie. Wiele z problemów wypisanych na sztandarach przez ruch praw mężczyzn okazuje się być przedstawieniem w krzywym zwierciadle zagadnień, których prawdziwe źródła można odnaleźć w patriarchacie. Ojcowie rzeczywiście rzadziej otrzymują prawo opieki, co często jednak wynika nie z uprzedzeń systemowych, a z zaniedbywania przez nich samych dotychczasowej relacji z dzieckiem, przez co albo sami rezygnują z walki, albo nie są wybierani przez samych podopiecznych. Z kolei nawet jeśli uznamy istnienie dyskryminacji chłopców w szkole, to często stanowi ona obraz standardów patriarchalnych, poprzez promowanie rywalizacji, stawianie wygórowanych oczekiwań oraz karanie przejawów słabości. Odrzucenie tych wzorców daje szansę na dogłębną analizę i rozwiązanie tych oraz innych problemów trapiących mężczyzn. O ile społeczeństwo czeka pewnie jeszcze długa droga, aby całkowicie porzucić porządek, który ustalał się przez wieki, to rosnąca świadomość problemu, akceptacja męskich słabości oraz odrzucenie zewnętrznych oczekiwań stwarza sposobność do rozwoju osobistego – nie ma co czekać na zmianę ogółu, najlepiej poszukać jej w sobie. Warto zacząć od spojrzenia na swoje relacje i odpowiedzieć na kilka pytań: czy czuję satysfakcję ze swojego życia prywatnego? Czy pozwalam sobie na bliskość i otwartość wobec osób, na których mi zależy? Czy w trudnych chwilach potrafię zaufać drugiemu człowiekowi, przyznać się wobec niego do słabości i poprosić o pomoc? Podobnie krytycznie można przeanalizować swoje aspiracje zawodowe: czy mój kierunek rozwoju płynie z moich wewnętrznych potrzeb, czy jest motywowany z zewnątrz? Czy moja praca jest zgodna z wartościami, w które wierzę? Na jak dalekie kompromisy jestem w stanie pójść na rzecz zapewnienia poczucia komfortu finansowego? Trzeba też zastanowić się nad swoim życiem wewnętrznym: co sprawia, że czuję się szczęśliwym? Czy pozwalam się realizować moim pasjom? Czy potrafię wyrazić siebie, czy boję się, że w efekcie moja męskość może zostać zakwestionowana?

Poszukiwanie odpowiedzi na te pytania może być trudne i prowadzić do poczucia zagubienia. Dlatego bardzo istotny jest kontakt ze swoim wnętrzem, świadomość swoich potrzeb oraz odrzucenie poczucia wstydu związanego ze zwróceniem się o pomoc. Zadbanie o siebie jest dowodem odwagi i rozwagi, cech przecież tradycyjnie przypisywanych męskości. Nie bójmy się zabrać w tę podróż swoich

bliskich i porozmawiać z nimi o swoich lękach i kompleksach. W miarę możliwości możemy poszukać też wsparcia na zewnątrz, w praktykach wellbeingowych takich jak joga czy mindfulness lub przez pomoc psychologiczną – terapię albo coaching.

Ostatecznie wychodzi na to, że najbardziej satysfakcjonującym wzorcem męskości jest paradoksalnie jego brak – mężczyźni w końcu mogą być sobą i czerpać to, co najlepsze ze swoich męskiej i kobiecej stron osobowości. Najważniejsze bowiem jest ocalić swoją tożsamość i pokochać siebie. Nie wymaga to też całkowitej rewolucji w życiu wewnętrznym – wiele z dotychczasowych norm pozwalało nam uporządkować świat, nie czyniąc krzywdy nam samym ani naszemu otoczeniu. Powyższy tekst nie wyczerpuje oczywiście wszystkich problemów społecznych dotykających mężczyzn.

Co więcej, jest on pisany z perspektywy młodego, wykształconego i z wielkiego ośrodka miejskiego, podczas gdy największe niesprawiedliwości normy patriarchalne czynią najmniej uprzywilejowanym, uboższym i gorzej wyedukowanym. Zaproponowane środki mogą wydać się im nieosiągalną fanaberią, szczególnie w polskich realiach mocno ograniczonego dostępu do pomocy psychologicznej. Jeżeli macie jednak możliwość po nią sięgnąć i odczuwacie taką potrzebę – nie wahajcie się. Samo uświadomienie sobie dotychczasowych ograniczeń powinno pozwolić nam na zachowanie większego szacunku i wrażliwości wobec siebie i innych. Daje to nam szansę poczuć wiatr nadchodzącej wiosny męskości i rozkwitnąć jak nigdy dotąd. Pamiętajcie: pierwszą zasadą podziemnego kręgu jest dobrze się bawić i być sobą :). 0

14–15 / Mężczyźni w epoce postpatriarchalnej TEMAT NUMERU

Kręte drogi między Unią a Ukrainą

Choć wojna w Ukrainie dalej trwa, przedstawiciele Unii Europejskiej i ukraińskiego rządu coraz intensywniej pracują nad przyłączeniem naszego wschodniego sąsiada do Wspólnoty. Proces ten nie będzie jednak łatwy – ścierać się będą różne grupy interesu, przez co trudno określić, jak długo zajmie procedura akcesyjna. Poza szansami, które niewątpliwie stworzy integracja Ukrainy z Unią, obie strony będą musiały również stawić czoła licznym wyzwaniom.

TEKST: ARTUR VERYHO

Rosyjska inwazja na Ukrainę trwa już ponad rok, choć pierwotnie miała zakończyć się w przeciągu kilku dni. Z jednej strony cały zachodni świat podziwia determinację Ukrainy, dostarczając jej coraz więcej broni i wprowadzając kolejne sankcje na Rosję. Mimo tego Rosjanie nie zamierzają odpuścić – wręcz przeciwnie – Kreml z coraz większą determinacją chce osiągnąć swoje cele. Wojna na przestrzeni ostatniego roku zmieniła jednak swoje oblicze, przeobrażając się z krwawej ofensywy agresora, wymierzonej często w ludność cywilną, w wyniszczającą walkę pozycyjną. Sondaże, np. ten dokonany przez Centrum Analiz i Badań Socjologicznych przy międzynarodowym Instytucie Republikańskim, wskazują, że praktycznie cała Ukraina (98 proc. respondentów) wierzy w zwycięstwo swojego kraju. Ukraińcy mają wielkie nadzieje na przyszłość, a w mediach przewija się czasem teza, że po wojnie Ukrainę czeka droga szybkiego rozwoju, podobnie jak miało to miejsce w przypadku Korei Południowej. Otuchy dodaje też wizja przyłączenia Ukrainy do Unii Europejskiej po zakończeniu walk. Według sondażu grupy socjologicznej Rating ze stycznia tego roku, aż 87 proc. Ukraińców chciałoby w przyszłości dołączyć do Wspólnoty. Droga do pełnej integracji z zachodnią Europą może być jednak wyboista – Ukraina będzie musiała uporać się najpierw z licznymi przeszkodami, niemniej wejście kraju do UE powinno przynieść obopólne korzyści.

Problematyczna odbudowa

Po wojnie, która nie wiadomo kiedy i jak się zakończy, największym wyzwaniem dla Ukrainy będzie odbudowa tego, co zostało zniszczone w czasie inwazji. Wstępnie szacuje się, że PKB Ukrainy spadło w trakcie wojny o ponad 30 proc., a wartość zniszczeń wynosi 750 mld dol. Koszty odbudowy szacuje się na 300-700 mld dol. Należy pamiętać, że wojna jeszcze się nie zakończyła i każdy kolejny jej dzień będzie tylko pogłębiać straty.

GRAFIKA: MAŁGORZATA BOCIAN

Kluczowe pytanie brzmi: kto będzie gotów sfinansować odbudowę i na jakich warunkach. W krajach Zachodu od 2008 r. panuje stagnacja gospodarcza, którą dodatkowo pogłębił kryzys pandemiczny i utrzymująca się obecnie wysoka inflacja. Z punktu widzenia Unii Europejskiej i Stanów Zjednoczonych, które już teraz szukają sposobów, jak pomagać finansowo Ukrainie, przeznaczanie własnych środków na odbudowę kraju przejściowo może jeszcze mocniej spowolnić wzrost w tych gospodarkach. Istnieje więc ryzyko, że przekażą one niewystarczająco dużo pieniędzy. Dodatkowo można spodziewać się tego, że zachodnie koncerny zdominują cały ukraiński rynek wewnętrzny, przez co Ukraina może stać się rezerwuarem taniej siły roboczej i rynkiem zbytu – bez możliwości realizacji aspiracji rozwojowych. Nie bez znaczenia może być również kontekst geograficzny odbudowy Ukrainy – regiony, które będą wymagały największych nakładów na odbudowę, znajdują się na wschodzie i południu kraju. Zarazem graniczą z Rosją i są najbardziej oddalone od UE. Z kolei skala zniszczeń w zachodniej części kraju jest dużo mniejsza, a dla prywatnego kapitału będzie bardziej opłacalne inwestować w regionach położonych jak najbliżej zachodniej granicy (np. przez niższe koszty transportu).

Bezpowrotnie utracony potencjał

Od zniszczonej infrastruktury czy spadku PKB dużo straszniejsze i tragiczne są straty ludzi i czasu. Jeszcze przed wojną Ukraińcy stracili 30 lat „doganiania Zachodu” i około 10 mln ludzi – ludność tego kraju zmniejszyła się z około 52 mln w 1993 r. do 43 mln w 2020. Rosyjska inwazja tylko ten problem pogłębia. Warto też pamiętać, że miliony Ukraińców wyjechały z kraju jeszcze przed inwazją (nie wszyscy zostali ujęci w oficjalnych statystykach), a od 24 lutego ubiegłego roku exodus nabrał na sile. Jeżeli wojna będzie

trwać latami, to wielu z nich zapuści korzenie w nowych domach i może nie wrócić, a więc też nie wesprze rozwoju ojczyzny.

Znaczenie problemu utraconego potencjału, będącego efektem m.in. burzliwej transformacji politycznej kraju po rozpa -

NiktniedaUkrainiewystarczających środków na odbudowę, jeżeli nie zostanie zapewnione ich przejrzystewydatkowanie.

dzie ZSRR czy znacznego rozwarstwienia społecznego, może być niedoszacowane. Starzenie się społeczeństwa, luka edukacyjna, upadek rodzimej przedsiębiorczości i potencjalne zastąpienie jej przez zachodni kapitał mogą spowodować stagnację kraju w dłuższej perspektywie, zwłaszcza we wschodnich regionach.

Zmiany instytucjonalne

Nikt nie da Ukrainie wystarczających środków na odbudowę, jeżeli nie zostanie zapewnione ich przejrzyste wydatkowanie. Ukraina słynie z wysokiego poziomu korupcji i oligarchizacji gospodarki. Choć rząd stara się z tym walczyć, to problem jest na tyle głęboki, że trudno go rozwiązać szybko i skutecznie. Przykładem korupcji na najwyższych szczeblach władzy jest chociażby incydent ze stycznia tego roku –Wiceminister ds. Wspólnot, Terytoriów i Rozwoju Infrastruktury, Wasyl Łozyński, został zatrzymany, gdy odbierał łapówkę o wartości 400 tys. dol. za sfałszowanie przetargu na zakup generatorów. Został odwołany ze stanowiska i czeka go teraz proces sądowy – nie wiadomo jednak, ile podobnych przypadków nie zostało wykrytych. Dopóki Ukraina skutecznie nie zwalczy korupcji, dołączenie do unijnych

1 marzec 2023
POLITYKA I GOSPODARKA przyszłość Ukrainy w Europie /
maglowicze są jak tyranozaur - małe rączki do pisania tekstów, duża morda do szkalowania papieża

POLITYKA I GOSPODARKA

struktur będzie niemożliwe. Łatwość przekupienia urzędników będzie też zmniejszała zaufanie krajów i instytucji finansowych, chcących wesprzeć powojenną odbudowę. Unia Europejska przyjęła i realizuje plan „Fit for 55”, który nawet dla państw Unii jest pod wieloma względami uciążliwy – jeszcze większym wyzwaniem może okazać się dla Ukrainy. Aby wstąpić do UE, musi ona oprzeć się na „czystej” energetyce, wysokich standardach środowiskowych w przemyśle i rolnictwie, a także wprowadzać system handlu emisjami dwutlenku węgla. Dostosowanie do tych wytycznych może kosztować Ukrainę jej konkurencyjność, opartą na niskich kosztach produkcji. Patrząc natomiast na ryzyko zdominowania wewnętrznego rynku przez zagraniczny kapitał i wykupienia wielu ukraińskich przedsiębiorstw, może to okazać się naprawdę mocnym ciosem dla przyszłego rozwoju tego kraju.

Korzyści dla Unii

Na akcesji Ukrainy do Wspólnoty istotnie zyskałaby sama Unia. Najmocniejszą stroną ukraińskiej gospodarki jest sektor rolniczy, którego produkcja znacznie przekracza krajowe spożycie, przez co istotnym źródłem przychodów rolników i firm spożywczych jest sprzedaż towarów za granicę. Wcielenie areału Ukrainy do UE umocniłby bezpieczeństwo żywnościowe Wspólnoty. Europejska strategia „od pola do stołu” zakłada zwiększenie powierzchni upraw ekologicznych i zmniejszenie używania pestycydów. Może to spowodować wzrost cen żywności, który dotknie przede wszystkim najuboższych Europejczyków. Ukraińskie żyzne gleby mogłyby w prosty sposób zapewnić tanią, zdrową i ekologiczną żywność. Dotychczas ukraińskie rolnictwo nie zaliczało się do najbardziej ekologicznych, lecz strumień nowych inwestycji i europejskie know-how w połączeniu z wielkimi połaciami czarnoziemów mogłyby wyznaczyć nowy standard w Europie i na świecie.

Jednak siła ukraińskiego rolnictwa może być też przeszkodą na jej drodze do Unii. Konkurencja ze strony Ukrainy może przestraszyć holenderskich czy francuskich rolników, którzy będą naciskać, aby opóźniać lub uniemożliwić akces tego państwa. Ich głos w tej sprawie może okazać się wystarczająco donośny, ponieważ w ostatnich latach regularnie pokazywali, że mają znaczący wpływ choćby na kształtowanie europejskiej polityki rolnej.

Oprócz silnego rolnictwa Ukraina dysponuje również licznymi złożami cennych surowców. Firma analityczna SecDev szacuje, że na okupowanych przez Rosjan terenach

znajdują się pokłady surowców warte 12 bln dol. Ukraina ma największe złoża uranu w Europie – surowiec ten jest kluczowy dla rozwoju energetyki jądrowej. Posiada również złoża litu używanego w produkcji baterii do samochodów elektrycznych. W przyszłości nasz wschodni sąsiad może zastąpić Chiny w dostarczaniu tego surowca dla europejskiego przemysłu – obecnie z kraju środka pochodzi 98 proc. sprowadzanych do Europy metali ziem rzadkich. Oprócz tego na terenie Ukrainy znajdują się również złoża m.in. rudy żelaza czy tytanu.

Czy Ukraina zostanie przyjęta?

Wejście Ukrainy do Unii Europejskiej przyniosłoby liczne szanse i wyzwania dla obu stron. Panuje jednak konsensus, że akcesja może nastąpić dopiero 10–20 lat po zakończeniu wojny. Poza gospodarczym kontekstem integracji Ukrainy z Europą Zachodnią, istnieje też geopolityczne tło tej sprawy. Silne i cenione przywództwo Wołodymira Zeleńskiego może wzmocnić autorytet Ukrainy

na arenie międzynarodowej po wojnie, co nie do końca będzie w zgodzie z interesem innych europejskich mocarstw, takich jak Niemcy czy Francja. W efekcie przedstawiciele tych krajów mogą utrudniać przyłączenie Ukrainy do UE, kiedy sytuacja związana z bezpieczeństwem uspokoi się po zakończeniu działań wojennych. Akcesja wzmocniłaby za to pozycję Europy Środkowo-Wschodniej w Unii. Wojna nadal trwa i do jej zakończenia wciąż jeszcze daleka droga. Ukraińców czekają kolejne dni, tygodnie, miesiące czy nawet lata ciężkich walk, a Zachód – wysiłek polegający na dostarczeniu Ukrainie broni i łagodzeniu ekonomicznych skutków sankcji na Rosję. Nam, obserwatorom czy komentatorom, pozostaje wierzyć (i naciskać), że zachodni decydenci spełnią pokładane w nich nadzieje i pomogą w zwycięstwie nad Rosją, a triumf wojsk Ukrainy nadejdzie wcześniej niż później. Miejmy nadzieję, że kiedy to nastąpi, Ukraina wejdzie na ścieżkę szybkiej odbudowy i wzrostu, a dzięki temu stanie się integralną częścią Wspólnoty – bo przecież tu jest jej miejsce. 0

16–17 / przyszłość Ukrainy w Europie

Siła - źródło przewag w społeczeństwie

„Widziałem już raz przedtem, w Tobolsku, pewną znakomitość w tym rodzaju, byłego atamana rozbójników. Był to istny zwierz dziki i stojąc koło niego, choć nie znałeś jeszcze jego imienia, czułeś przecież instynktownie, że to jakaś straszna istota.” – Fiodor Dostojewski, Wspomnieniazmartwegodomu

TEKST: JAKUB KOZIKOWSKI

Człowiek? Istota niewątpliwie społeczna, choć lepszym określeniem byłoby raczej społeczno-egoistyczna. Dopóki jeszcze nie zdominował naszej świetlanej przyszłości gatunek homo consummationis, pozwólmy sobie założyć, że na drodze ewolucji ludzie zostali poniekąd zmuszeni do życia w różnej wielkości społecznościach. Działanie w grupie przynosi homo sapiens większe korzyści niż operowanie w pojedynkę, ponieważ możliwe są efektywny podział pracy oraz skuteczniejsza obrona przed potencjalnym agresorem. Te dwa główne aspekty sprawiły, że ci, którzy działali samotnie, wymarli na rzecz dobrze zorganizowanych grup. Teraz pojedźmy małą obwodnicą intelektualną, żeby lepiej móc obejrzeć krajobraz: sprawą niezwykle interesującą jest uświadomienie sobie, że spora część właściwości naszej osoby została nam bezapelacyjnie narzucona na karuzeli genetycznej, na której oprócz wyglądu, człowiek dostaje szereg innych cech, np. poziom inteligencji czy siłę woli. Losowe jest oczywiście również to, czy w otrzymanym zestawie chromosomów pojawi się para XY, czy też XX, która warunkuje bycie odpowiednio biologicznym mężczyzną albo biologiczną kobietą, co ma znaczący wpływ na przyszłe życie ze względu na wrodzone różnice. Zdolności zostały wylosowane, postać jest gotowa do gry, a ty w końcu się obudziłeś. W tym trybie najpierw jednak dostaje się z góry gotowy zestaw, a dopiero potem można dokonywać zmian. Nie jest to takie proste jak w Simsach

Przewaga

Natura sześciu najważniejszych ich miała – pierwszy spośród rodu ludzkiego silny jest jak góra, drugi umysłem zbliża Ziemię do gwiazd, a trzeci bogactwem swym otwiera każdą bramę. Oprócz nich z ziemi pochodzą również ich przeciwieństwa – czwarty z ciałem kruchszym niż płatek róży, piąty z głupotą głębszą niż najczarniejszy z oceanów, a szósty z biedą tak daleką, że osamotniającą. Tak oto tych sześciu tytanów rodu ludzkiego

łączy się ze sobą i wydaje na świat odcienie szarości w postaci ludzi, którzy znajdują się

GRAFIKA: ANNA BALCERAK

pomiędzy cechami swoich rodzicieli. Ta różnorodność sprawia, że w społeczeństwie tworzą się hierarchie, czyli systemy oparte na wzajemnych stosunkach między członkami danej społeczności, w których pozycja określana jest na podstawie zestawu posiadanych cech dających jednostce przewagę nad innymi. Z najbardziej znanych przewag możemy wyliczyć przewagi ekonomiczną, społeczną i fizyczną. Łącząc obydwa wątki, należy zauważyć, że miejsce danego człowieka w hierarchii zależy w istotnej mierze od biologicznych, losowych czynników, które otrzymał on w momencie poczęcia oraz od sytuacji ekonomicznej jego rodziny.

Różnice na drabinie społecznej sprawiają, że ludzie, wykorzystując te zdolności, starają się zdobywać przewagę nad innymi. Im wyższa pozycja, tym większy dostęp do różnych zasobów, ponieważ ma się pewne właściwości, których inni ludzie ponadprzeciętnie potrzebują. Gdy po terenach dzisiejszej Polski biegały jeszcze dzikie plemiona, głównym czynnikiem warunkującym pozycję społeczną była siła fizyczna – kto był w stanie najwięcej upolować zwierząt, najwięcej zabić obcoplemieńców, ten stawał się wodzem, czyli stawał na szczycie hierarchii. W średniowieczu oprócz siły fizycznej pojawił się jeszcze element społeczny w postaci kasty duchownej. Biskup, który nie posiadał siły fizycznej, korzystał z siły moralnej, która była w stanie skutecznie oddziaływać na arystokrację czy chłopstwo. Od XIX w. do czasów dzisiejszych wyraźnie zarysowała się jeszcze burżuazja, czyli posiadacze kapitału, a jej najważniejszym rodzajem przewagi jest siła ekonomiczna.

Ludzie naturalnie posiadają przewagi z tych trzech kategorii, a zagregowana ich suma składa się na siłę człowieka – zdolności do nakłaniania drugiej osoby ku swojej woli.

Znaczenie danej siły

Siła ekonomiczna jest najłatwiejsza do opisania, ponieważ sprowadza się do pytania o posiadane przez danego człowieka majątek oraz środki produkcji. Zasadnicza zależność jest taka, że im większe bogactwo, tym większa jest siła ekonomiczna człowie -

ka. Naturalnie są wyjątki od tej zasady, na przykład posiadanie dóbr, ale brak możliwości znalezienia odpowiedniego nabywcy – podczas wojny piękne obrazy nadal mają swoją wartość, ale na dany moment potrzebny jest raczej prowiant oraz coś do ogrzania domu. Wówczas pomimo posiadanego majątku nie można wykorzystać własnej siły ekonomicznej.

Siła fizyczna odnosi się do rozpatrywania relacji międzyludzkich w kategoriach przemocy. Oznacza to, że swoją wolę jednostka narzuca innym poprzez groźby albo poprzez czyny naruszające integralność cielesną człowieka. Ten rodzaj siły dotyczy również zorganizowanych grup społecznych takich jak gangi, policja czy wojsko, ponieważ w ich przypadku ważnym czynnikiem narzucania własnej woli w sposób grupowy jest właśnie przemoc.

Ostatnią główną siłą jest siła moralna, która odwołuje się do zastanych praw etycznych, do przyjętego rozumienia sprawiedliwości,

Na przestrzeni wieków siła fizyczna byłastosowanajakogłównaprzewaga w relacjach międzyludzkich, jednak dzisiajjestjużinaczej.

do procesu logicznego argumentowania oraz odwołuje się do istniejących kodeksów. Osoby posługujące się tym lewarem wykorzystywać będą wyższe wartości podczas forsowania wobec innych swojej woli. Będą się również odwoływać do bycia „cywilizowanym” oraz stosować prawa logiki i argumentacji do osiągnięcia swojego celu.

Kontynuując rozważania, należy zauważyć, że ze wszystkich rodzajów sił tą ostateczną praktycznie zawsze będzie siła fizyczna, ponieważ śmierć człowieka jest z biologicznego punktu widzenia granicą przyjęcia wszystkich proponowanych albo narzucanych warunków. Po śmierci człowieka następuje ostateczna utrata siły i pozycji w hierarchii, w wyniku czego, nie licząc kilku niuansów, jest to argument koń -

1
marzec 2023
hierarchie a społeczeństwo /
POLITYKA I GOSPODARKA

POLITYKA I GOSPODARKA

cowy w narzucaniu komuś woli. Teoretycznie siła ekonomiczna może też doprowadzić kogoś na przykład do zagłodzenia na śmierć, ale nie wynika to tylko z siły ekonomicznej, ponieważ taka osoba mogłaby posłużyć się siekierą i zabić swojego oprawcę, a następnie przywłaszczyć sobie jego dobra.

Zarówno siła ekonomiczna, jak i moralna, aby mogły być skutecznie zastosowane, potrzebują odgórnego arbitra, który będzie dysponował siłą fizyczną odpowiednio skuteczną, aby przeciwdziałać osobom, które używają przemocy jako argumentu w sytuacji stricte siłowo-ekonomicznej, albo siłowo-moralnej. Przykład: 21-letni, słabej budowy student wykorzystuje swoją siłę ekonomiczną, płacąc 1000 zł, aby dostarczona mu była usługa wykonania tatuażu na plecach. Barczysty tatuażysta, który codziennie chodzi na siłownię, przyjmuje gotówkę po czym oświadcza, że nie wykona tej usługi, a pieniądze zatrzymuje i w razie potencjalnych problemów, które sprawiałby klient, nie omieszka użyć siły fizycznej w celu wyproszenia z lokalu niezadowolonego studenta. W tym momencie bez udziału siły trzeciej, która będzie neutralizowała argument siły fizycznej, siła moralna i ekonomiczna miałaby o wiele słabsze, albo zerowe oddziaływanie. Takimi arbitrami w dzisiejszych społeczeństwach są policja, sądy, więzienia i armia.

Dziwność natury ludzkiej

Ewolucja systemu społecznego przeszła od dominacji siły fizycznej, przez system mieszany do czasów współczesnych, gdzie prym wiodą siła moralna i ekonomiczna. Należy jednak zastrzec, że mają one główną rolę w codziennych relacjach międzyludzkich tylko dlatego, że ich stabilność jest zagwarantowana przez zinstytucjonalizowaną siłę fizyczną w postaci państwa. Niezinstytucjalizowana siła fizyczna została zmarginalizowana, ale nadal możemy ją zauważyć tam, gdzie nie sięga ręka policji. Przykładami takich zachowań są np. bullying, który nie został na czas powstrzymany przez nauczycieli, wyłudzanie pieniędzy przez mafię, przemoc domowa czy bójki w przestrzeni publicznej. W skrajnych przypadkach dochodzić może do sytuacji takich jak niedawne śmiertelne pobicie nastolatka w Zamościu.

Ciekawym zjawiskiem jest to, że ludzie stosujący siłę fizyczną mają tendencję do uzasadniania jej, odwołując się do siły moralnej. Dzieje się to najprawdopodobniej dlatego, że siła moralna postrzegana jest jako obiektywna i sprawiedliwa w perspektywie danego społeczeństwa. Odwołując się do niej, człowiek pozornie nie powołuje się na swój egoistyczny interes, a na coś poza nim, na jakieś panujące zasady.

W celu dobrego zilustrowania tej tezy, weźmy na tapet przykład ucznia gnębionego w szkole. Napastnicy, którzy wykorzystują swoją siłę fizyczną, dostarczają sobie przyjemność poprzez grożenie osobie pokrzywdzonej albo zastosowaniem wobec niej przemocy. Ofiara, która nie posiada niezinstytucjonalizowanej siły fizycznej w postaci mięśni własnych lub swoich kolegów (w skrajnych przypadkach broni), wykorzystuje siłę fizyczną zinstytucjonalizowaną, czyli nauczycieli, za którymi na ostatnim etapie zawsze stoi wymiar sprawiedliwości. Z perspektywy siły fizycznej obie strony dokonały racjonalnego wyboru i nie ma tutaj sprzeczności. Napastnicy natomiast wykorzystują siłę moralną i nazywają pokrzywdzonego donosicielem, co jest kojarzone w naszej kulturze negatywnie. Z perspektywy zagre -

gowanej siły postąpili oni słusznie, bo wykorzystali dostępne dla nich przewagi, ale z perspektywy siły fizycznej ich odwoływanie się do donosicielstwa ma taką samą, zerową wagę, jak gdyby pokrzywdzony odwoływał się do niekrzywdzenia słabszych, bo jest to moralnie złe.

Dokąd zmierzać?

Na przestrzeni wieków siła fizyczna była stosowana jako główna przewaga w relacjach międzyludzkich, jednak dzisiaj jest już inaczej. Społeczeństwo zwalcza rozwiązywanie problemów za jej pomocą, mając nadzieję na przyszłość bez tworzących się zorganizowanych grup przestępczych, wszelkiego rodzaju przemocy fizycznej czy dręczenia niewinnych. Rugowanie takiego myślenia i zachowań należy wspomagać za pomocą zwiększenia skuteczności działania wymiaru sprawiedliwości, społecznego ostracyzmu wobec stosowania siły fizycznej i promowania w szkołach oraz mediach rozwiązywania konfliktów za pomocą siły moralnej oraz ekonomicznej. Najprostszą rzeczą, jaką jest w stanie zrobić każdy z nas, jest bojkot wydarzeń takich jak popularne wśród młodzieży walki celebrytów w klatkach. Profesjonalny boks oraz inne sztuki walki różnią się od wcześniej wymienionego „mordobicia” pokazywaniem pewnego rodzaju mistrzowskiego opanowania umiejętności i można to traktować jako sztukę. Walka w oktagonie jest natomiast tanią rozrywką, która promuje rozwiązywanie konfliktów między ludźmi za pomocą siły fizycznej, nie prezentując przy tym mistrzowskiego opanowania zdolności do walki. Społeczeństwo, które nie celebruje kultu siły fizycznej powinno spędzać wolny czas inaczej, bez jednoczesnej promocji przemocy. Dzięki temu ludzie tacy jak Konierow, człowiek z przytoczonego cytatu z dzieła Dostojewskiego, nie będą uczestniczyć w naszej zbiorowości. Nie bał się on zarzynać ludzi i grabić ich – ciało zwyciężyło w nim nad duchem i nie czuł nic więcej niż dzikie żądze cielesne i lubieżność zmysłów. Jest on idealnym uosobieniem skrajności pokazującej do czego doprowadzić może dominacja siły fizycznej, którą z całą surowością należy w dalszym ciągu tępić w naszym życiu społecznym. 0

18–19 / hierarchie a społeczeństwo

Trochę kultury

Polecamy:

23 FILM Oczy i serca przebiegłe

Najlepsi animowani antagoniści DreamWorks

28 MUZYKA Da Vinci jazzu

Sylwetka Milesa Davisa

36 SZTUKA Golimy Tołstoja

Felieton o Lwie Tołstoju

Kto chce mieć rogacza?

Dostojewskiporuszarównież

mniejsze kwestie, które są bliższe codziennemużyciu.

Fiodor Dostojewski w swojej młodości sympatyzował z rosyjskimi ruchami progresywnymi i należał do Koła Pietraszewskiego, które skupiało liberałów, reformatorów i socjalistów. Organizacja została zdemaskowana przez carską policję i wszyscy jej członkowie zostali skazani na katorgę, na której nasz Fiedka zmienił poglądy na bardziej konserwatywne. Dzięki takiemu wachlarzowi doświadczeń był w stanie naocznie obserwować młodych rewolucjonistów i być może na podstawie faktycznie istniejących osób stworzył postacie, o których będzie mowa w dalszej części tekstu. Dostojewski, oprócz wątków filozoficznie ważnych, takich jak teoria Raskolnikowa o nadludziach czy karamazowska historia o Wielkim Inkwizytorze, porusza krótko również mniejsze kwestie, które są bliższe codziennemu życiu. Jedną z nich jest motyw rozpoczęty w Zbrodni i karze i zakończony w Biesach, a chodzi o… wolną miłość.

W pierwszej z książek dostajemy obraz postępowego ćwierćinteligenta Lebieziatnikowa, który jak większość socjalistów w XIX w. zawzięcie krytykuje legalne małżeństwa jako przesąd. Andrzej Siemionowicz ani żony, ani partnerki nie posiada, ale sam twierdzi, że gdyby zawarł związek małżeński, wszystko jedno wolny czy legalny, to sam sprowadziłby

żonie kochanka, jeśliby się zbyt długo nie mogła na to zdobyć. Niestety nie otrzymujemy w Zbrodni i Karze odpowiedzi, czy faktycznie nasz bohater by tak postąpił. Na pomoc przychodzą jednak Biesy z kolejnym postępowym socjalistą Wirgińskim. Mężczyzna ten również popiera ideę wolnych związków, ale różni się od Lebieziatnikowa przede wszystkim tym, że ma żonę. Jak to zostało ujęte w książce, (...) jego małżonka nie przeżywszy z nim nawet roku, oświadczyła, iż udziela mu dymisji i woli Lebiadkina. (...) Zapewniano, że po oświadczeniu żony miał jej powiedzieć: „Moja droga, dotychczas tylko kochałem ciebie, a teraz szanuję” – wątpliwe jednak, czy tak klasyczne powiedzenie istotnie zostało wygłoszone; podobno wprost przeciwnie, Wirgiński płakał rzewnymi łzami. Parę tygodni po otrzymanej dymisji pojechali: żona, były mąż i kochanek za miasto do lasu, aby pobawić się ze znajomymi. W pewnym momencie podczas tańców, Wirgiński z zaskoczenia rzucił się na Lebiadkina i zaczął z nienawiścią okładać go pięściami. Tymi postaciami z obydwu książek Dostojewski pragnie wyśmiać się z postępowców za ich idee, sugerując nam, że oni sami nie znieśliby życia w wolnych związkach i woleliby od nich historycznie konserwatywne małżeństwa monogamiczne. 0

KOZIKOWSKI
JAKUB
kultura /
fot. Ada Smudzińska
marzec 2023

Roast Galla Anonima

Nikt nie wie, kim był Gall Anonim. Niewiele osób spoza wydziału historii czytało jego prace. A jeszcze mniej opisywało poziom humoru jednego z pierwszych polskich kronikarzy. Chociaż mogłoby się wydawać, że w okolicach roku tysięcznego śmiać nie było się z czego, bo w gruncie rzeczy niewiele wtedy było w porównaniu do obecnych czasów, Anonim, tak zwany Gall, nakreślił w Kronice polskiej dzieje nadwiślańskiego kraju w sposób co najmniej charakterystyczny. Jednak nie raz, ani nawet nie dwa, charakteru jego dziełu dodawał właśnie humor.

Anonimowy fanatyk Polski Piastów

Gall Anonim jest jednym z bardziej enigmatycznych prekursorów polskiej literatury narodowej. Przyjmuje się, że urodzony został w XI w., a zmarł po roku 1116, co mniej więcej zbieżne jest z datowaniem powstania jego dzieła. Kronika polska została napisana między 1113 a 1116 r. Co ciekawe, mimo pisania o Polsce i jej dziejach na kanwach historii, Anonim, zwany Gallem, zapewne nawet nie był Polakiem. Według opracowań i badań o podłożu historycznym Gall był najprawdopodobniej pochodzenia francuskiego lub włoskiego. Jak o Gallu Anonimie pisał Adam Mickiewicz, u żadnego z ówczesnych kronikarzy chrześcijańskich nie znajdzie się tak mocnego, tak wyraźnego uczucia jedności, tak silnego patriotyzmu. Już ten element jego rysu biograficznego wydaje się stanowić dobry żart – człowiek o nieznanej tożsamości opisuje losy XI-wiecznej Polski, nawet nie pochodząc z nadwiślańskiej krainy. Kto normalny tak robi. Tymczasem Gall z pewnością

do normalnych twórców nie należał. Chociaż może przymiotnik „normalny” nie w pełni opisuje dotychczas nienazwane. Zapewne lepszym określeniem byłoby wybitny, jednak jako że od wzniośle patetycznych określeń wolałabym stać daleko, nazwijmy go twórcą nietuzinkowym. Nietuzinkowym chociażby ze względu na to, że jego Kronika polska obfituje w rymy i rytmikę, o których Tomasz Jasiński pisze tak: rymy i rytmy tworzą w prozie Galla dobrze przemyślany retoryczny system sterowania ekspresją narracji. Jest to system, w którym każdy rym i każdy rytm pełni ściśle określoną rolę. Gall posługuje się rymami i rytmami podobnie jak muzyk tonami, półtonami czy akcentami. Podsumowując, Gall był narratorem pragnącym wzbudzać w swoich czytelnikach emocje, dlatego czasami świadomie selekcjonował fakty, zmierzając w ten sposób do subiektywnej prawdy historycznej. Próbuje zataić przed czytelnikami pewne wydarzenia, stwierdzając po prostu, że o tym szkoda by mówić lub nie warto tego wspominać albo lepiej to przemilczeć. O ile bezpośrednich, łatwych w odbiorze żartów raczej u Galla nie znajdziemy, tak wszystkie wyżej

przytoczone sposoby przekonania czytelnika, że pewne fakty (w kronice, o zgrozo) są nieistotne mogą być chociaż zabawne. Tak samo nieistotne i zabawne jak trzymanie się ogólnie przyjętej definicji kroniki, postrzeganej jako chronologiczny zapis ważniejszych wydarzeń przeszłych lub współczesnych autorowi (w zamyśle również obiektywny). Dzięki takiemu zagraniu Galla Anonima, możemy poczytywać to za kolejny żart, jakim autor próbuje (świadomie lub nie, celowo albo niechcący) rozbawić czytelnika. Ewentualnie ten zabieg wcale nie miał mieć waloru humorystycznego i została w tym miejscu poczyniona sroga nadinterpretacja środków stylistycznych tylko na potrzeby tego tekstu. Również możliwe.

Figlarne rozlewy krwi

Wracając jednak do wątku emocji i ich wzbudzania przez polsko-niepolskiego kronikarza, trzeba przyznać, że robił to wybitnie. W tym miejscu określenie wybitnie nie jest w żadnym stopniu naciągnięciem walorów słowa pisanego; bo jak inaczej można opisać prezentowane przez Galla niezwykle barwne i przemawiające do wyobraźni deskrypcje. Takie jak chociażby ta: wielu z tych, którzy po dłuższym czasie z dalekich okolic przybywają na pole walki celem odszukania przyjaciół lub krewnych, twierdziło, że tak wielki był tam rozlew krwi, iż nikt nie mógł inaczej przejść przez całą [tę] równinę jak brodząc we krwi i [stąpając] po trupach, a cała rzeka Bug nabrała raczej barwy krwi niż wody rzecznej albo takimi to sposobami przez wiele dni cesarz usiłował zdobyć miasto, lecz nic innego nie dostawał w zysku, jak tylko co dzień świeże

już nigdy nie zaśmieję się z mojego taty, nie zjem mięsa i nie wypiję wody z rzeki
20–21 / żart w historii KSIĄŻKA
TEKST: ZUZANNA ŁUBIŃSKA
Brak mu słów. Nikt by nie potrafił dokładnie określić. Najbezpieczniej więc podsumować wszystkich enigmatycznym, jak cały Gall Anonim – niezliczeni.

mięso ludzkie swoich [zabitych]. Codziennie bowiem ginęli tam szlachetni mężowie, których po wypruciu wnętrzności balsamowano solą oraz wonnościami i składano na ładownych wozach, aby cesarz mógł ich zawieźć do Bawarii lub do Saksoni, jako [jedyny] trybut [z] Polski. To, czy opisy Bugu pełnego krwi i wypatroszonych żołnierzy mogą kogokolwiek bawić, pozostanie pod dużym znakiem zapytania. Nie zmienia to jednak poczucia, że Gall Anonim chciał czytelnikowi zobrazować opisywane wydarzenia – oczywiście tylko wtedy, kiedy uważał je za warte uwagi. Niestety może być to oznaką pierwiastka maso chizmu, ale zazwyczaj pociągają mnie tak drastyczne deskrypcje. A że od pociąga nia poprzez sprawianie uśmiechu na twarzy do żartu droga nie jest da leka, uważam, że krwawa rzeka i świeże mięso szlachetnych mężów mogą być zabawne. Bawią głównie dlatego, że Gall Anonim zapewne nie widział tego na własne oczy, co oznaczałoby, że nie pierwszy i nie ostatni raz w  Kronice polskiej puścił wodze fantazji. Przypadek chciał, że akurat w miejscu tak brutalnych wydarzeń.

Park słownej rozrywki

Jako, że autor był… autorem, pisarzem, kronikarzem, a nie na przykład matematy kiem, do królowej nauk miał dość swobodny stosunek. Częstokroć więc w jego tekście pojawiają się fragmenty zbliżone do tego: brak mi po prostu słów, jak straszną rzeź sprawił wśród tych, którzy stawili mu opór, i nikt by nie potrafił dokładaną cyfrą określić tysięcy zabitych nieprzyjaciół, którzy jak wiadomo, niezliczeni stanęli do walki, a mało który ocalił życie ucieczką Brak mu słów. Nikt by nie potrafił dokładnie określić. Najbezpieczniej więc podsumować wszystkich enigmatycznym, jak cały Gall Anonim – niezliczeni. Ciekawszy, i może w końcu, trzymajmy kciuki, śmieszny fragment Kroniki polskiej trafia się dosłownie w następnym akapicie o wspaniałości i mocy sławnego Bolesława, gdzie Gall niczym jakby był na rollercoasterze (albo cierpiał na BPD) zmienia swój stosunek do cyferek. Zaczyna od opinii, że żaden rachmistrz nie potrafiłby określić mniej więcej pewną liczbę żelaznych hufców i zwycięstw. Pewna liczba nie

wydaje się być zbytnim konkretem, ale mniej więcej pewna liczba, czym jest – nie wiadomo. Grą słów, zabawą formą, matematyczną łamigłówką? Coś w ten deseń. Wchodzimy jednak za moment razem z Gallem na kolejne wzgórze sinusoidy, gdy w następnym zdaniu bez żadnego problemu zaczyna on przytaczać konkrety. Tak dowiadujemy się, że mniej więcej pewna liczba to dokładnie: 1300 pancernych i 4000 tarczowników z Poznania, 1500 pancernych i 5000 tarczowników z Gniezna, 800 pancernych i 2000 tarczowników z Włocławka na Kujawach i 300 pancernych oraz 2000 tarczowników z Giecza. Kto by się spodziewał. Chociaż mogłoby się wydawać, że określenie mniej więcej pewnej liczby stanowi koniec poczynań Galla z matematyką – nic bardziej mylnego. Na sam koniec przejażdżki kolejką w XI-wiecznym parku słownej rozrywki, Gall stwierdza, że liczby rycerstwa nam nie poda, bo wyliczanie byłoby za długim i nieskończonym trudem dla autorów, a dla odbiorców uciążliwe byłoby słuchanie. Dobroduszność autora nie zna granic. Tysiąc lat później nadal chciałabym podziękować Gallowi za jego łaskawość i szlachetne serce. Finalnie, by oszczędzić nam żmudnego wyliczania, podał nam

bez liczb ilość tego mnóstwa. Jeżeli chodzi o liczbę rycerzy, to za czasów Bolesława tyle prawie było w Polsce rycerzy, ile za naszych czasów znajduje się ludzi wszelkiego stanu. Osiem miliardów. Ewidentnie osiem miliardów, jeżeli odnosimy się do czasów obecnych. Stan ekumeny na rok 1000 to około 250 mln. Jeżeli polska armia była tak potężna, jak widział ją Gall Anonim, aż się łezka w oku kręci, że za czasów wspaniałego króla Bolesława nie podbiliśmy całego świata. Wtedy globus z wyłącznie polską mapą miałby rację bytu. Można się rozmarzyć.

Imperium Polskie

Król Bolesław u Galla Anonima rzeczywiście przedstawiany jest jako postać, która mogła podbić cały świat. On podobno nie spał, żeby jeździć za wrogiem i być w stanie zaatakować go z każdego rogu. Co więcej Bolesław to strateg, jakich mało, szlachetny król, hojny, łaskawy i cnotliwy człowiek. Za jego czasów nie tylko komesowie, lecz nawet ogół rycerstwa nosił taneuchy złote niezmiernej wagi; tak opływali [wszyscy] w nadmiar pieniędzy. Niewiasty zaś dworskie tak chodziły obciążone złotymi koronami, koliami, łańcuchami na szyje, naramiennikami, złotymi frędzlami i klejnotami, że gdyby ich drudzy nie podtrzymywali, nie mogłyby udźwignąć tego ciężaru kruszców. Tak się wiodło, do takiego dobrodziejstwa doprowadził Polskę. Czy kiedykolwiek później Polacy tak opływali w pieniądze, że kupowali złotą biżuterię w ilościach nie pozwalających im na samodzielne przemieszczanie się? Nie wydaje mi się. Współcześnie typowy Polak nawet ze sklepu nie wraca obładowany reklamówkami jak wół, bo zakupy za 200 zł mieszczą się w jednej siatce. Oto obraz, jak bardzo zaprzepaściliśmy szansę, którą tysiąc lat temu wypracował król Bolesław. Szczyt szczęścia naszych przodków i szczyt hiperbolizacji króla przez pióro Galla Anonima. W tym wszystkim najzabawniejszy jest właśnie stosunek kronikarza do osoby króla, którego przedstawia niemal jak najwspanialsze bóstwo. Teraz mało kogo podziwia się aż do tego stopnia. A może powinniśmy czynić to samo z Gallem Anonimem? Ot tak, luźna, jak jego stosunek do matematyki, sugestia. 0

marzec 2023 żart w historii / KSIĄŻKA

Czytelnicze nowości

Jest OK. To dlaczego nie chcę żyć?

Małgorzata Serafin, Marek Sekielski

Zwiększona świadomość dotycząca chorób psychicznych, częściowo spowodowana kampaniami okołopandemicznymi, a po trochu rozwojem społeczeństwa, owocuje coraz to nowszymi pozycjami, które (być może) za 200 lat będziemy klasyfikować do drugiej ery pisania „ku pokrzepieniu serc”. Tym razem dziennikarze Małgorzata Serafin i Marek Sekielski oddają w ręce czytelników Jest OK. To dlaczego nie chcę żyć? – zbiór wywiadów, których bohaterowie opowiadają o swoich historiach z próbami leczenia, wpływie uzależnień na zdrowie i samopoczucie oraz codziennym funkcjonowaniu z diagnozą. Od razu w oczy rzuca się fakt, że rozmów

Wydawnictwo Agora

PREMIERA: 25.01.2023 r.

cami są osoby raczej znane, wśród nich modelki, aktorki, youtouberzy lub medaliści najważniejszych imprez sportowych. Kwestią indywidualną jest sposób odbioru ich wypowiedzi przez „zwyczajnych” czytelników. Czy dzięki świadomości, że choroby psychiczne dotykają również osoby powszechnie uważane za odnoszące sukcesy, staną się one bardziej ludzkie? A może pogrąży nas to jeszcze bardziej, utwierdzając w przekonaniu, że nie znaczymy tyle co inni? Nie ulega wątpliwości, że w tym temacie wciąż pozostaje wiele do powiedzenia i zrobienia – w końcu gdyby chodziło o nowotwór, nie zastanawialibyśmy się, kim były osoby udzielające wywiadu.

Andromeda

Therese Bohman

W swej najnowszej powieści Therese Bohman przedstawia czytelnikom historie dwóch osób oraz ich relacji opartej na szacunku i czerpaniu korzyści z wzajemnej nauki od siebie.

Andromeda porusza zarówno wątki rodzinne, jak i dylematy spotykające młodych ludzi na początku ich ścieżki kariery.

Bohaterów – młodą dziewczynę rozpoczynającą pracę w wydawnictwie i doświadczonego kierownika literackiego – wiele łączy przy jednoczesnym rozróżnieniu ich przez tak fundamentalne cechy, jak wiek czy płeć.

Wydawnictwo Pauza

PREMIERA: 07.03.2023 r.

Opis ksiażki brzmi jak nieco przewrotna wariacja na temat Praktykanta z Robertem DeNiro w roli głównej i faktycznie można wiele takich podobieństw zauważyć. Nie jest to zresztą jedyny tekst kultury, do którego można się odnieść recenzując Andromedę – historii o symbiozie pokoleń przedstawiono już mnóstwo. Mimo wszystko, szykując swoją biblioteczkę na coraz dłuższe wiosenne wieczory i słoneczne weekendy, warto zapoznać się z ofertą Wydawnictwa Pauza.

Ten drugi

Książę Harry

Jedna z najbardziej wyczekiwanych książek tego roku –i to nie ze względu na jej walory literackie. Wszyscy fani brytyjskiej monarchii, ale również miłośnicy plotek i skandali z zapartym tchem czekali na to, co ma do powiedzenia „ten drugi”, „ten uciekinier”, „ten wykluczony”, „ten w Ameryce” – książę Harry. Najpikantniejsze fragmenty, które wypłynęły spod pióra piątej osoby w linii sukcesji do brytyjskiego tronu błyskawicznie obiegły media społecznościowe. Wielu zapewne wystarczą informacje, że książę Harry używa języka przedszkolaka i poświęca sporo czasu na historie, których czytel-

Wydawnictwo Marginesy

PREMIERA: 22.02.2023 r.

nicy naprawdę woleliby nie znać (a gdy mowa o fanatykach brytyjskiej monarchii, ta granica jest bardzo odległa). Szanse na to, że po przeczytaniu Tego drugiego diametralnie zmienimy swoją opinię o autorze są niewielkie – ci, którzy litowali się nad odtrąconym księciem nadal będą go żałowali, a druga część społeczeństwa wciąż będzie prychać z pogardą przy każdej powtórce jego rozmowy z Oprah. Wydaje się więc, że po książkę z odtwarzanymi po raz tysięczny opowieściami, które zna każdy widz The Crown, sięgać nie warto. Ale czy to, że znamy każde słowo Toxic powstrzymuje kogokolwiek przed śpiewaniem z Britney Spears w drodze do domu?

22–23 / nowości w księgarniach KSIĄŻKA
-

Oczy i serca przebiegłe.

Najlepsi animowani antagoniści DreamWorks

Patrzycie czasem na kogoś i myślicie, co tam mu siedzi w głowie? Jakie rozważania pchają go do działania, która z refleksji zawładnęła umysłem? Może obserwujecie osobę bez skomplikowanych motywacji, kierowaną prostym celem?

Gdy w filmach animowanych dla młodszych oglądamy podróż bohaterów przez ścieżkę prowadzącą do szlachetnego zakończenia, nie jest trudno poznać przeszłość protagonistów. To ich adwersarze, typy spod ciemnej gwiazdy, stanowią dla widza zagadkę. Szukamy przyczyn ich konfliktu z bohaterem, zastanawiamy się, co widzą i czują oczy i serca przebiegłe, a także, czy nasz heros jest w stanie odnieść w starciu z nimi zwycięstwo. Może zdoła doprowadzić do ich odkupienia?

Tajemnicą nie jest, że porządna opowieść musi oparta być na solidnym antagoniście – tych zaś studio DreamWorks wykreowało wielu w ostatnich latach, łącząc intrygującą rozrywkę z ważnym przesłaniem zarówno dla najmłodszych, jak i starszych widzów. (Uwaga: Tekst zawiera spoilery do filmu Kot w butach:Ostatnieżyczenie)

Oskarżyciel, Sędzia, Kat

Na ekranie pojawia się przez niewiele ponad siedem minut, ale nieustannie prześladuje głównego bohatera. Oto Śmierć – wielki, biały, zły Wilk o krwawo czerwonych ślepiach i z gracją posługujący się sierpami. Antagonista, który podbił serca fanów najnowszej przygody Kota w Butach. Błędem byłoby nie przedstawić go w dwóch aktach. Wpierw jako domniemanego łowcę nagród, psa ścigającego kota, rzucającego wyzwanie nieustraszonemu Kotu w Butach. Nasz heros – kocia legenda – doznał bolesnej porażki, został wysłany na emeryturę, a charakterystyczny wilczy gwizd wzbudza w nim panikę przez całą podróż. By pokazać widzom, jak straszny jest Wilk, Ostatnie życzenie pozwala antagoniście na upuszczenie kropli krwi – rzecz, której obecność w filmie dla dzieci szokuje i zaskakuje nawet starszych widzów. Nie jest to w końcu widok, do którego przyzwyczaiły nas dziecięce animacje.

Wilk jest przerażającym przeciwnikiem, ponieważ jego największym atutem nie jest brutalna siła – jej pokaz wystarczył raz zarówno Kotu, jak i widzom. Śmierć-Wilk to uosobienie strachu. W trakcie swej podróży Kot odnosi małe zwycięstwa, lecz przy każdym triumfie pojawiający się w oddali gwizd przypomina o nieustępliwym myśliwym. Obserwujemy wtedy Kota, który choć w jednej chwili stawia czoła najstraszliwszym przeciwni-

kom, to w drugiej ucieka w panice (nie będę pierwszym, który to powie, ale Ostatnieżyczenie naprawdę dobrze zobrazowało sytuację jej ataku).

Złoczyńca nie jest pozbawiony motywacji. Wilk to wprost Śmierć, nienawidzący kotów za absurdalną ideę dziewięciu żyć, a zwłaszcza tego konkretnego Kota za to, że swoje pierwsze osiem zmarnował na głupoty. Starcie z Kotem jest dla Śmierci zatem sprawą personalną – to ostatnie z dziewięciu chce odebrać herosowi osobiście.

Kotu oczywiście nie w smak jest umrzeć ostatecznie, toteż wyrusza na wyprawę po mityczną gwiazdkę spełniającą dowolne życzenie. W jego przypadku jest to odzyskanie wszystkich żyć i dalsze prowadzenie beztroskiego bytu legendy. Jednak podróż z nowymi oraz starymi przyjaciółmi zmienia go. Do finałowego pojedynku ze Śmiercią staje jako bohater doceniający to jedno, pozostałe mu życie, gotowy bronić go do ostatniego tchu, chociaż wie, że zwyciężyć nie może. Przemiana ta wzbudza w Śmierci szacunek. Przyszedł po arogancką legendę śmiejącą się śmierci w twarz, a zastał kogoś, kto może i się jej nie boi, ale darzy respektem ją oraz swoje ostatnie życie. Śmierć odchodzi w pokoju, gdyż nie widzi już tego, kogo chciał dopaść.

Przebiegły, złowieszczy, ale także spokojny i honorowy. Śmierć świetnie działa jako złoczyńca zarówno pod względem audiowizualnym (pięknie narysowany, biały wilk z charakterystycznym, przenikliwym gwizdem), jak i narracyjnym. Daje nam także prostą, ale ważną lekcję – doceniajmy czas, który otrzymaliśmy oraz ludzi nam towarzyszących. Śmierć nadejdzie prędzej czy później, ale to właśnie jej istnienie przypomina nam o cenności naszego życia.

Czy przyszłość i przeszłość nas definiują?

Filmowa saga Kung Fu Panda stworzyła kilku kultowych rywali dla trójki głównych bohaterów –sympatycznej pandy Po, jego mentora, mistrza Shifu oraz żółwiego mędrca, mistrza Oogwaya. Kiedy byliśmy mali, były to straszliwe zwierzęta, którym jednak współczuliśmy smutnych historii. Lecz prawdziwe zrozumienie nadeszło z wiekiem.

Tai Lung (Kung Fu Panda), irbis śnieżny przygarnięty przez Shifu do Jadeitowego Pałacu, to symbol bycia popychanym do sukcesu ponad swoje możliwości i wynikającej z tego nieakcepta-

cji siebie oraz nadmiernej dumy. W świecie Kung Fu Pandy istniała legenda o Smoczym Rycerzu, legendarnym wojowniku-wybrańcu, największym mistrzu kung-fu. W tej roli Shifu widział Tai Lunga i do tego go przygotowywał – jego przybrany syn miał zostać najlepszy. Los bywa jednak przewrotny i przeznaczenie to zostało mu odmówione przez Oogwaya, który dostrzegł w nim czający się mrok. Tai Lung, opuszczony, rozczarowany i gniewny, zszedł na ścieżkę zła. Historia irbisa pokazuje nam niebezpieczeństwo wynikające z błędów zarówno wychowawcy, jak i wychowanka. Shifu chciał, by Tai Lung był największym z wojowników i tym samym napędzał jego dumę oraz ambicję, które przerosły irbisa. Chociaż był najlepszy w Pałacu, to nie mógł zaakceptować tego, kim jest, i wciąż chciał więcej. Obaj nie potrafili odpuścić wtedy, kiedy to było konieczne i jeszcze możliwe. Shen (Kung Fu Panda 2), podstępny biały paw, to natomiast uosobienie braku umiejętności pogodzenia się z przeszłością oraz próby ucieczki od przeznaczenia. Przewidziane dla niego było objęcie władzy po rodzicach, jeśli zejdzie z mrocznej ścieżki. W przeciwnym wypadku klęskę miał ponieść z ręki czarno-białego wojownika. Podąża nią jednak, tworząc broń z fajerwerków, rodzinnego wynalazku, pierwotnie niosącego radość mieszkańcom. Chcąc uniknąć porażki, Shen urządzał pogrom wiosek pand, czym doprowadził do swego wygnania i w konsekwencji śmierci rodziców ze smutku i żalu. Początkowo szukał akceptacji i szczęścia, został mu wyłącznie podbój i niesienie śmierci. W każdej chwili mógł zejść ze ścieżki zagłady, nawet w obliczu finalnej porażki, jednak nie potrafił zrozumieć, że rany przeszłości w istocie się goją, czym pogrążył swoją przyszłość.

Jeszcze więcej złoli

Powyżsi panowie to tylko przykłady świetnych antagonistów DreamWorks – by w pełni docenić animowane studia tego dzieła, warto czasami wrócić do zabawnych przygód Shreka, wędrówek ekipy z Madagaskaru czy zmagań trenerów smoków. Kto wie, może jako dorośli inaczej spojrzycie na starych, dobrych złoczyńców? 0

TEKST: MACIEJ BYSTROŃ-KWIATKOWSKI

marzec 2023
o złoczyńcach / FILM to skandal, że w MAGLU jeszcze nie było tekstu o papieżu

Exodus von Triera

Lars von Trier to antychryst. Grzecznie mami świat swoim dziwactwem, by zaraz potem chwycić za serce i wątrobę, wywiercić dziurę w brzuchu i zostawić „ofiarę” moralnie zdewastowaną. Po prawie czterech dekadach rozrabiania w świecie filmowym, wraca zmierzyć się z przeszłością, kończąc zaczęty ćwierć wieku temu serial Królestwo , przy okazji kreśląc swoje pożegnanie z kinem.

Do największego szpitala w Danii przyjęta zostaje pani Drusse, dobrze znana personelowi symulantka. Skarżąc się na ból ręki na tle nerwowym, trafia na „najbardziej prestiżowy” oddział –neurochirurgii. Jadąc windą, słyszy płacz dziewczynki, co w zderzeniu z jej wiarą w duchy, rozpoczyna surrealistyczną podróż przez tajemnice szpitala i jego historię. Pomaga jej w tym syn, pracujący w szpitalu woźny Bulder, który robi to wyłącznie z troski o swoją dziwną matkę. Choć wolałby w tym czasie pić piwo w socjalnym.

Jednocześnie wokół zaaferowanej Drusse dzieje się szpitalne życie. Lekarz prowadzący ze Szwecji, Helmer, po każdorazowym przyjeździe do pracy ściąga przed kradzieżą kołpaki ze swojego volvo i coraz bardziej daje się we znaki duńskim lekarzom swoim ego i pokracznym patriotyzmem. Ordynator oddziału organizuje akcję poprawy atmosfery wewnątrz załogi, a jego syn, student medycyny na praktykach, zdaje się nie przejmować przyszłym zawodem, angażując się w hazard i dziwne podboje miłosne. Rezydent Krogshøj rozkręca nielegalny obrót resztkami materiałów medycznych (często przerabianych na alkohol).

Przytaczam na początku o tym fragmencie fabuły by podkreślić, jak absurdalnie skonstruowany jest to świat. Zupełnie poważna instytucja, jak postrzegany jest szpital, sprowadzona jest do prywatnych i zupełnie niepoważnych spraw jego personelu. Dodatkowo, od pierwszego odcinka rysuje się dualistyczna konstrukcja głównych wątków fabularnych – warstwa komicznie realistyczna i przerażająco surrealistyczna. Gdy jedni awanturują się w pracy, drudzy walczą o godność dla wiecznie potępionych dusz. Dualizm jest fundamentem całej historii, zachodząc o poboczne wątki.

Największy szpital Danii

To, co buduje potęgę Królestwa, to między innymi zgrabnie implikowane w uniwersum detale. Najbardziej wyróżnia się beżowa kolorystyka, którą obraz jest spowity jak mgłą przez całe dwa sezony. W zimne korytarze szpitala

tchnięte zostaje życie – czysto wizualnie. Stylistykę współtworzy charakterystyczny motyw muzyczny, skomponowany przez Joachima Holbeka. Męski chór w tle miesza się z elektrycznym podkładem, dając wrażenie eklektycznego połączenia, gdzie nie pasuje nic i wszystko naraz. Zupełnie jak sam serial. Szpital natomiast, jako miejsce codziennej pracy i interakcji z zaświatami, jest niezwykle ciekawym wyborem. Jawne nawiązanie budową fabularną do stylistyki seriali medycznych to celowe odebranie powagi. Duża część serialu to spektakl demonów nawiedzających szpital, pełen grozy i strachu, a żenujące sitcomowe żarciki służą za chwilę oddechu od mistycznego zła. Potrafią być także same w sobie wartością – komediowo jest naprawdę porządnie. Jak von Trier potrafił być nieśmieszny w przeszłości, tak tutaj gagi są takie, jakie mają być –proste, skuteczne, momentami uroczo prymitywne. Przez ponad osiem godzin ani razu nie zniżył się do rynsztoka. Być może udział miał w tym rynek docelowy, jakim była telewizja –wszak musiał mieć pewne ograniczenia wynikające z tego medium. Chcę jednak wierzyć, że pracując nad scenariuszem, miał w sobie wrodzony takt i poczucie przyzwoitości.

Przyjąć dobro i zło

Z ekranowego szaleństwa wyciągnąć można i morał, powtarzany jak mantra po każdym odcinku. Lars von Trier w smokingu pozwala sobie przed kamerą zebrać wszystko, co przed chwilą zostało pokazane w mikroanalizę, dorzucając charakterystyczne rozważania o fabule. Na koniec życzy telewidzom przyjemnego wieczoru, przypominając, by zawsze byli gotowi przyjąć dobro i zło, czyniąc przy tym znak krzyża, a zaraz potem diabelskich rogów, zawadiacko się uśmiechając. Interakcja z widzami jest oczywiście wyrazem wysokiego ego młodego Duńczyka, ale wyczytać można z niej bardzo ważny motyw. Reżyser szarlatańsko wręcz sugeruje, że wspomniany dualizm ma także inny wymiar. Podkreślone jest dokładne rozróżnienie dwóch głównych wartości, które obecne są

w światach Królestwa – dobra i zła. Rzecz jasna nie wszystko jest z góry zdefiniowane. „Ludzkim” światem szpitala rządzi raczej spektrum szarości niż biel i czerń. Helmer, mimo wielkiej mizantropii, potrafi odczuwać wobec garstki osób pozytywne uczucia. Drusse z kolei nie jest „świętą” – stale kwestionuje zdolności intelektualne syna, gdy ten nie nadąża za jej pomysłami. Potwierdza zatem, że Królestwo to nie „suche” role o określonej funkcji w fabule, ale ludzie z krwi i kości.

W temacie Drusse, nie bez powodu główną postacią wśród hordy personelu medycznego jest „starsza pani wierząca w duchy”. Początkowo budząca tylko i wyłącznie politowanie, z czasem przekonuje o swojej racji. Złapać się można na tym, że przestajemy kwestionować jej motywy i świat nadprzyrodzony traktujemy jako oczywistość. To finezyjne zagranie (a może i manipulacja?) ma bardzo ważny cel. Reżyser składa w ten sposób hołd wszystkim, którzy wierzą w nieuchwytne. Składa hołd ponadprzeciętności. Składa hołd uniesieniom ponad ludzki padół łez. Odkrywcom, „szaleńcom”, którzy rozjaśniają szarzyznę egzystencji. Walka pani Drusse o sprawiedliwość dla bezbronnych dusz jest po prostu wzruszająca.

Po raz pierwszy w twórczości Duńczyka tak wyraźnie czuć dobro i piękno. Królestwo to pierwsza poważna szansa dla von Triera na eksplorację nowych tematów. Sukces konwencyjnie bezpiecznego debiutu, Elementu zbrodni z 1984 r., oparty jest na jakości pokazanego świata, pełnego oniryzmu i tajemniczości. Zaczynając od kontrolowanej apokalipsy, pośrednio kontynuuje motyw w niezbyt udanej Epidemii, w której wciela się w samego siebie pracującego nad scenariuszem niefortunnie przenikającym do świata rzeczywistego. Porzuca na chwilę autorskie projekty, reżyserując Medeę – adaptację sztuki Eurypidesa autorstwa legendarnego Carla T. Dreyera. Trzy lata później wygrywa Nagrodę Jury na festiwalu w Cannes filmem Europa, dopełniając nieoficjalną trylogię apokalipsy Europy: pełnej cierpienia i niepokoju. Co ważne, już wte -

24–25 / Exodus FILM

dy dał się we znaki festiwalowi, gdy na wieść o wygranej Nagrody Jury (zamiast spodziewanej Złotej Palmy) pozdrowił jury środkowym palcem i ostentacyjnie opuścił galę.

Kamień został w bucie – co dalej?

Sezon drugi, transmitowany na przełomie listopada i grudnia 1997 r., zakończony jest cliffhangerem, co miało już miejsce na koniec pierwszego sezonu. Od jakiegoś czasu serial zapowiadany był jako trzyczęściowy, więc naturalnym było spodziewać się zakończenia. Plany pokrzyżowało życie. Główni aktor i aktorka dwóch sezonów, Ernst-Hugo Järegård grający Helmera i Kirsten Rolffes, serialowa pani Drusse, zmarli w ciągu trzech lat od wyemitowania drugiego sezonu. W międzyczasie, Lars von Trier zaangażował się w inne projekty – reżyserię Idiotów (zgodną z ukształtowanym już manifestem Dogma 95) czy Tańcząc w ciemnościach, za który dostał główną nagrodę na Festiwalu Filmowym w Cannes. Plan dokończenia Królestwa został zatem odłożony na bok i niewiele wskazywało na to, by prędko powrócono do Rigshospitalet. Przez następne dwie dekady w życiu Duńczyka działo się bardzo dużo. Nieukończona trylogia amerykańska (Dogville, Manderlay i „brakujący” Washington), coraz częstsze filmowe prowokacje, pechowa konferencja w Cannes z 2011 r., która nie dość że odebrała szansę na drugą w karierze Złotą Palmę, to wykluczyła go z francuskiego festiwalu. Po siedmiu latach powrócił jednak w iście ekstrawaganckim stylu filmem Dom, który zbudował Jack. Dodatkowo zarzuty o nadużycia seksualne, znęcanie się nad zwierzętami, w zdecydowanej większości obalono. W tle batalia z największym wrogiem – samym sobą. Alkoholizm coraz bardziej go wyniszczał. Co gorsza, według reżysera alkohol pobudzał kreatywność do tego stopnia, że bez niego nie mógł pisać i kręcić filmów. Co jakiś czas w mediach przewijały się wiadomości, że przestaje pić, by zaraz potem wracać do punktu wyjścia. Przy premierze Domu… chwalił się, że był w tamtym roku trzeźwy przez parę miesięcy, ale zaraz wróci do picia, jako do narzędzia, którego używa, gdy jest to konieczne. Słowem podsumowania, prowokował, denerwował, straszył i uzewnętrzniał swoje największe lęki, walcząc ze swoją „marnością” i całym światem.

W grudniu 2020 r. filmowy świat uderzył grom z jasnego nieba – niezatapialny Lars von Trier wraca do Królestwa. Półtora roku później ujawnione zostało, że finałowy sezon będzie miał premierę na tegorocznej edycji Festiwalu Filmowym w Wenecji. Jednocześnie entuzjazm fanów został przygaszony wyjątko -

wo smutną informacją o zdiagnozowaniu u reżysera choroby Parkinsona i jego decyzji o przerwie od pracy artystycznej. Była to tym bardziej szokująca informacja, że von Trier wydawał się być „nieśmiertelny”. Jego prace często traktowały o śmiertelności, ale zawsze nad tym jawił się sarkastyczny narcyz-autor. Zadanie przed którym stanął wydawało się arcytrudne. Po dwóch dekadach część obsady odeszła z tego świata, co krytycznie wpłynęło na możliwe rozwiązania fabularne. Wątki czekające na dokończenie zostały napisane tak, jakby ostatni sezon miał być realizowany od razu po nakręceniu poprzedniego. Postawiono wiele pytań oczekujących odpowiedzi, pozornie bez szans na ich luźną interpretację.

We wrześniu, w związku z informacją o dolegliwościach von Triera, nikt nie spodziewał się jego obecności na wydarzeniu. Oczywiście nie pojawił się bezpośrednio na Biennale, jednak przed projekcją wyświetlone zostało nagranie, w którym dziękował wszystkim za przybycie na akurat jego miniserial. Przywołał włoskich reżyserów mających wpływ na jego twórczość i życzył miłego seansu. Słowa nie tyle wyjaśnienia, co potwierdzenia, że wielki Lars von Trier jest dalej obecny. Może nie ciałem, ale duchem – dalej dba o swój tytuł największego prowokatora Europy.

Ostatnie 24 lata odcisnęły na mnie swój ślad i nie mogę już konkurować z nieznośnie charyzmatycznym młodym Larsem von Trierem

Od samego początku widać małe–wielkie zmiany, jakie zaszły przy tworzeniu trzeciego sezonu. Niektórzy aktorzy znani z dwóch pierwszych są cały czas obecni. Przy okazji czuć zderzenie z nieubłaganą przemijalnością. Jakby fizyczne oznaki starzenia same w sobie w kontraście z zapamiętanymi młodymi twa-

rzami sprzed dwóch dekad nie były przybijające, reżyser nie mógł odpuścić sobie rozwinięcia tematu. Rigmor, kiedyś kochanka Helmera, dziś pacjentka z amputowanymi nogami, całymi dniami przesiadująca w szpitalnych windach. Nie jest to silenie się na prowokację, ale swoiste przypomnienie widowni, że samo życie potrafi być okrutne i losowe w swojej destrukcji. Te drobne detale nie mają większego znaczenia fabularnego, ale dorzucają pewien ładunek emocjonalny, charakterystyczny dla konwencji Królestwa. Czuć tragizm przemijania, jednak starość przyjęta jest ze względną akceptacją. A czemu względną?

Zamiast młodego gniewnego, podczas pierwszej tyłówki Exodusu widać tylko czerwoną kotarę, a zaraz potem buty stojącego za nią starszego człowieka. Von Trier tłumaczy to widzom próżnością, ale wyczytać można także pewien wstyd, że już nie może fizycznie równać się z wersją siebie sprzed ćwierć wieku. W połączeniu z ostatnią diagnozą, niezwykle wymowny i smutny obraz, ale z pewną nutą satyry. Bo przecież, Rigshospitalet musi działać dalej w swoich oparach absurdu, a także reżyser nie pozwoliłby sobie na zamartwianie się nad swoim starczym losem, gdy dalej można czynić wielkie rzeczy i brać życie bez śmiertelnej powagi.

Celem wypełnienia miejsca po nieobecnych na ekranie, wprowadzono zastępców grających analogiczne role w opowieści. Na miejsce Helmera przylatuje (dosłownie!) jego syn, chcąc odkryć, jaką drogę przebył ojciec w nierównej walce z duńskimi bydlakami, przy okazji też ucząc swoich sąsiadów, jak być „porządnym” lekarzem. Trzeba podkreślić, że Mikael Persbrandt idealnie wszedł w buty Järegårda, oddając bucerę, dumę i perwersję poprzednika. Panią Drusse zastępuje Karen – lunatyczka, którą po 1

Królestwo:Exodus(Reż:LarsvonTrier)

marzec 2023
Exodus / FILM

rozczarowującym seansie drugiego sezonu sen wprowadził przez bramy Rigshospitalet, aby rozwiązać nierozwiązane. I tutaj kolejny motyw – Exodus dzieje się na dziwacznym meta poziomie, gdzie wszyscy w szpitalu znają serial von Triera, ale jego bohaterzy dalej tam pracują i przeżyli wszystko, co zostało udokumentowane. W tym świecie serial jest „tylko” serialem, jako wytwór wyobraźni i częścią tworzącą go naraz. Proste, acz genialne posunięcie. Nie można powiedzieć, że jesteśmy w tym samym szpitalu. Pojawiły się zupełnie nowe postacie, grane przez największych aktorów Danii (Nikolaja Lie Kasa czy Larsa Mikkelsena). Wszystkie nowości to nie tylko urozmaicenie głównych wątków, lecz także wartość sama w sobie. Poza świetnymi popisami aktorskim, to są bardzo dobrze napisane role-archetypy. Być może jako reakcja na zmiany na świecie, próba podkreślenia, czym staliśmy się lub powinniśmy się stać jako jednostki w społeczeństwie. Wszystko idzie do przodu, nawet tak ikoniczna kulturowo instytucja jak Rigshospitalet, dostosowuje się do zachodzących zmian.

Skoro o zmianach mowa, wcześniej przygaszone uszczypliwości w stronę Szwecji nasiliły się. Niech przykładem będą spotkania Anonimowych Szwedów w Rigshospitalet – na wzór sesji AA, gdzie szwedzcy pracownicy szpitala spotykają się celem umocnienia swojej przynależności narodowej. Bardzo duński humor, wydawałoby się ekskluzywny tylko dla Duńczyków, ubrany został w taki absurd, że nie znając kodu kulturowego, widz poczuje komedię. Wyciągnięto na przykład sąsiedzkie przewrażliwienie na problem wykluczenia społecznego, sprowadzając do absurdu wątek cancel culture. Czy

zrobiono to ze smakiem, zostawiam do oceny. Nie oszczędzono przy okazji trochę krępującej perwersji, ale nie jest to problem poczuć się na chwilę zażenowanym – w końcu trzeba się z tym liczyć, chcąc oglądać prace von Triera. A Helmer Junior dalej jeździ ukochanym volvo.

Po raz trzeci

Wyżej wymienione okoliczności powstawania Exodusu nieuchronnie dodają mu głębszy wymiar. Po 24 latach, w obliczu coraz poważniejszych problemów ze zdrowiem, von Trier kończy, co zaczął przed laty. Ukształtowany już twórca o statusie jednego z ważniejszych współczesnych reżyserów na świecie, mógłby osiąść na laurach i pracować nad rzeczami prostymi i bezpiecznymi. Wiemy jednak doskonale, że to ostatnia rzecz, której można byłoby się po nim spodziewać. Konfrontacja z przeszłością wydaje się dla Duńczyka nieuchronna.

Skupiając się na samym Exodusie, odczytać go można jako bardzo nostalgiczny. Rigshospitalet od 1997 r. oczywiście dalej stoi na straży ludzkiego życia. Jest bardzo zabawnie, jest dziwacznie, jest groteskowo. Podskórnie natomiast czuć nieznane wcześniej przygnębienie – być może dlatego, że jest to ostatni sezon. Czuć także niestety przykrą zapowiedź końca. Von Trier jest autorem totalnym, ale dalej tylko człowiekiem. Sam w wywiadach wspominał, że choroba Parkinsona daje mu się we znaki, wszystkie czynności życia codziennego stały się coraz trudniejsze. Co gorsza, symptomy schorzenia pojawiły się w środku zdjęć do Exodusu, co tylko spotęgowało nakład sił, jakie musiał włożyć w do -

kończenie serialu. Z kilkugodzinnej projekcji, pełnej pychy i narcyzmu, paradoksalnie wybrzmiewa pokora. Szarlatan kina o wieloletnim stażu zdał sobie sprawę, że jest już schorowanym starszym człowiekiem i już nie może wielu rzeczy.

Naturalne przygnębienie, klasycznie już wymieszane z absurdem, uzupełnione jest o nowy składnik – nadzieję. W coraz większej ekscytacji na nieubłagalny finał, przebija się poczucie, że mimo że pewne rzeczy znikną na zawsze, będzie jeszcze dobrze. Życie potrafi być okrutne, ale idąc przed siebie, można zobaczyć krótkie mgnienia piękna.

Filmowe pożegnanie (?)

Królestwo(Reż:LarsvonTrier)

Filmowy świat zdawał się znać von Triera na wylot. Jego pragnienia i lęki oglądać można na ekranach sal kinowych od prawie czterdziestu lat, więc można było spodziewać się, co i jak zaprezentuje w finale. I tu potwierdza swój geniusz – bo jak opisać można sytuację, w której 66-letni reżyser, dalej operując tylko w zakresie „swoich” tematów, stworzyć może zakończenie tak niesamowite i niespodziewane naraz? Po chłodnej analizie można stwierdzić, że nie ma tam nic, czego nie pokazał już wcześniej. A jednak w nieopisany sposób podkręca motywy do granic możliwości, skręca je, wyżyna i prezentuje coś, czego nigdy nie widzieliśmy. Wiedząc jak zagrać bez fałszu, uprawia swoisty recykling, schodząc do prywatnych archiwów i wyszukując najciekawsze fragmenty, przez lata porozrzucane w swoich pracach. Jest dziko, szaleńczo, brutalnie – celowo omijam dosłowny opis, bo to trzeba po prostu zobaczyć. Obecnie Królestwa nie da się odczytywać tylko jako opowiedzianą od początku do końca historię, dlatego też tak mało w tym tekście analizy samego serialu. Życie, jak i sam von Trier, nadało mu głębsze znaczenie. Nie jest to opowieść o wariatach w kitlach, a najpiękniejsza wizytówka wszystkiego, co stanowi twórczą pracę reżysera. Swego rodzaju podpis, gdzie Lars von Trier informuje cały świat, bardzo głośno krzycząc, że jest wielki. Mimo wieku, bełkotliwych uwag w tyłówkach, problemów ze zdrowiem, jest wielki i właśnie składa swój podpis pod wszystkim – dobrym i złym. Nie chcę czytać Exodusu jako listu pożegnalnego. Wierzę, że wielki Lars von Trier zbierze się na siłach, fizycznych i nie tylko, by dać światu nowy powód do fascynacji jego twórczością. Niestety, przyszłość nie zapowiada się optymistycznie i być może trzeba powoli godzić się z faktem, że to jego ostatni projekt. Sam reżyser przypomina jednak, by nauczyć przyjmować w życiu dobro i zło. A nas zostawia z najbardziej wzruszającym podsumowaniem kariery. 0

TEKST: IGOR OSIŃSKI

/ Exodus FILM 26–27

DuchyInisherin(Reż:MartinMcDonagh)

Po sukcesie Trzech billboardów za Ebbing, Missouri Martin McDonagh powraca ze swoim najnowszym filmem – Duchy Inisherin. Przedstawia w nim historię osadzoną w Irlandii 1923 r. podczas gorejącej wojny domowej. Po wywalczeniu niepodległości Irlandczycy wciąż pozostawali zależni od Wielkiej Brytanii. Zwolennicy pełnej autonomii wyrazili temu sprzeciw, co wkrótce przerodziło się w brutalny konflikt wewnątrz kraju. Nie odcisnęło to jednak swojego piętna na Inisherin – fikcyjnej wyspie zamieszkiwanej przez małą, wiejską społeczność. Oddaleni od trwającego sporu mieszkańcy żyją we własnym mikroświatku, gdzie codzienność dyktowana jest przez pracę, kościół i spotkania w pubie, a wojna przejawia się w postaci wybuchów dostrzegalnych na dalekim horyzoncie. Życie na Inisherin wiąże się z rutyną. Wieloletni przyjaciele Colm (Brendan Gleeson) oraz Pádraic (Colin Farrell) zawsze o tej samej porze wychodzą razem do pubu. Dzieje się tak dzień w dzień, do momentu gdy Colm oświadcza przyjacielowi, że już go nie lubi i nie chce się z nim więcej widywać. Pádraic nie chce zaakceptować tej decyzji i rodzi to między nimi konflikt. Z pozoru trywialna fabuła zostaje rozbudowana do złożonej i angażującej historii dzięki formie, w jakiej reżyser nam ją podaje. Duchy… utrzymane są w bardzo specyficznej konwencji, jednak, moim zdaniem, to właśnie ona stanowi o wyjątkowości tej produkcji i jest jej mocną stroną. Film jest przerysowany, balansuje

osła w pojedynkę, czuję się jak Colin Farrell

między komizmem i tragizmem, które stale przeplatają się, budując i rozładowując napięcie. Humoru i lekkości nadają precyzyjnie skonstruowane dialogi wzmocnione przez silny irlandzki akcent, ironię i świetną grę aktorską. Cięższe tony w fabule objawiają się stopniowo, w osobistych dramatach bohaterów i w skutkach podejmowanych przez nich decyzji. Skrajności dopełniają się, tworząc zaskakująco spójną absurdalną całość. Wraz z rozwojem wydarzeń kolejne zmiany napięcia znajdują również odzwierciedlenie w nastrojowej muzyce z elementami folku. McDonagh tworzy studium charakterów bardzo różnej od siebie dwójki (nie)przyjaciół. Pasją Colma jest muzyka i pragnie on stworzyć kompozycję, która utrwali o nim pamięć na wzór dzieł wielkich mistrzów. Świadomość upływającego czasu sprawia, że nie chce on go już więcej marnować. Osiągnięcie celu stawia wyżej niż sentymenty do przyjaciela, któremu obce są podobne refleksje. Pádraic jest prostym, dobrodusznym farmerem i nie wyobraża sobie życia bez wspólnych wyjść do pubu. Jego – bliska dziecięcej – wrażliwość sprawia, że decyzja o zakończeniu przyjaźni jest olbrzymim szokiem. Nie zgadza się z nią i nie daje spokoju Colmowi, ciągle się z nim konfrontując. Mimo wielu różnic, cechą wspólną bohaterów jest ogromny upór. Jeden chce walczyć o cenną przyjaźń, by nie być samotnym, drugi – odciąć się od relacji, w której czuje się nierozumiany i nie może oddać się tworzeniu. Kompromis jest w tej sytuacji niemożliwy, przez co ich konflikt stopniowo eskaluje w coraz bardziej tragicznym kierunku. Spór między przyjaciółmi staje się paralelny do odległego sporu między rodakami, który odbywa się w skali całego kraju i – tak jak na wojnie – przekraczane są kolejne granice.

TEKST: OLA JÓŹWIK

Patrząc na świat okiem kamery

Fabelmanowie(Reż:StevenSpielberg)

Fabelmanowie Stevena Spielberga to obraz, który znalazł się na liście nominacji do Oscara. Scenariusz oparty został na autobiograficznych wspomnieniach reżysera.

W filmie poznajemy historię Sammy’ego, który od najmłodszych lat przejawia szczególne zainteresowanie światem dużego ekranu. Jego fascynacja zaczyna się wraz z pierwszym kinowym seansem, kiedy chłopiec widzi wywierającą na nim ogromne wrażenie scenę wykolejenia pociągu. Młody bohater próbuje odtworzyć tę sytuację, co w pełni rozumie jego mama, która pomaga mu w sfilmowaniu kolizji pociągu za pomocą zabawkowej ciuchci, rozumiejąc, że w ten sposób syn pragnie oswoić strach.

Od tego momentu Sammy rozwija się jako reżyser, w czym ma pełne wsparcie ze strony rodziny. Chłopiec zaczyna tworzyć swoje własne filmy, angażując do nich przyjaciół z harcerstwa. Spielberg pokazuje możliwości reżysera, który nawet mając zerowe środki, potrafi tworzyć magię za pomocą efektów specjalnych. Sammy sam stawia przed sobą kolejne, coraz bardziej wymagające wyzwania. Wraz z dojrzewaniem zmieniają się jego filmy oraz pojawiają się w nich trudne przeżycia i emocje. Kamera staje się nierozłączną przyjaciółką Sammy’ego, która nieraz „widzi więcej”, ale także potrafi być dla niego ciężarem. To właśnie za jej pomocą, całkowicie nieświadomie, młody reżyser odkrywa skryte tajemnice najbliższych. Sammy zaczyna rozumieć, że spływa na niego ogromna odpowiedzialność, która potrafi być przytłaczająca. Wraz z wiekiem Sammy zaczyna inaczej pojmować zawód reżysera, a mądrzejszy o róż-

ne wskazówki i rady ze strony innych postaci rozumie, że kamera potrafi być zarówno darem, jak i przekleństwem. Potrafi ona za pomocą silnych kontrastów bawić i ranić oraz przedstawiać świat prawdziwy, jak i zakłamany. Ponadto, rozbieżne oczekiwania rodziców w temacie przyszłości Sammy’ego utrudniają mu wybór właściwej ścieżki kariery. Fabelmanowie to opowieść o manipulacyjnej sile kina. To reżyser pełni rolę głównego wizjonera, który nakreśla wybraną historię odbiorcom. Spielberg pokazuje, że przedstawiona wizja nie zawsze musi być prawdą, może być tylko alegorią rzeczywistości, która niekoniecznie znajduje swoje odzwierciedlenie w realnych wydarzeniach. Pokazuje skomplikowaną drogę zafascynowanego chłopca, który poprzez właściwe wybory stał się geniuszem kina. Spielberg przedstawia rodziców o dwóch różnych temperamentach i oczekiwaniach wobec dzieci, którzy pomimo nieporozumień, dali możliwość rozwoju utalentowanemu synowi. Dzięki ich wsparciu mógł on pójść własną drogą, podejmować nowe wyzwania i stał się ikoną kina. To bardzo wciągająca historia, która pokazuje, jak zainteresowanie i pasja potrafią stać się treścią życia. Na naszych oczach zdolny chłopak, od którego oczekuje się pewnych postaw i decyzji, potrafi przełamać wszelkie konwenanse i iść swoją drogą. Widz jest tak pochłonięty jego historią, że podąża za bohaterem i razem z nim czeka na szczśliweszczęśliwe zakończenie. Trudno nie utożsamić się z emocjami Sammy’ego, z którym od samego początku filmu jesteśmy silnie związani i bardzo dobrze go rozumiemy. Z seansu możemy wyjść z refleksją, czy nasze wybory życiowe są na pewno słuszne.

TEKST: MARYSIA TROJSZCZAK

Fabelmanowie(reż.StevenSpielberg)

Premiera:30.12.2022

ocena: 88888

marzec 2023
DuchyInisherin(Reż:MartinMcDonagh) Premiera:
20.01.2023
recenzje / FILM
Głaszczę

Da Vinci jazzu

Gdyby nie było jazzu, to on by go wymyślił. Bezkompromisowy i absolutnie niezależny. Trudno sobie wyobrazić, gdzie byłaby muzyka jazzowa, gdyby świat nigdy nie usłyszał o Milesie Davisie. Czarnoskóry trębacz z Illinois udowodnił, że da się ją wprowadzić do mainstreamu, tworząc instrumentalne dzieła sztuki.

TEKST: GRZEGORZ NASTULA

Miles Dewey Davis III urodził się 26 maja 1926 r. w Alton. Jego rodzina szybko przeprowadziła się do East St. Louis, gdzie ojciec Davisa otworzył gabinet dentystyczny. Nie jest to więc historia z cyklu „bohater z nizin społecznych samodzielnie dochodzi na sam szczyt”. Davisowie stanowili lokalną elitę, byli jednymi z najbogatszych mieszkańców. Nie każdemu się to jednak podobało, przez co Miles mierzył się z rasizmem od samego dzieciństwa.

Gdy Davis miał 13 lat, ojciec sprezentował mu trąbkę i zapisał na lekcje u lokalnego trębacza, który wywarł ogromny wpływ na późniejszy styl gry Milesa. Uczył go bowiem, aby nie stosował vibrato, tylko wydobywał z siebie czyste, płaskie brzmienie. Davis do końca życia grał właśnie w ten sposób, co stało się jego wizytówką.

Do 1944 r. Davis uczęszczał do szkoły średniej i pracował, grając w lokalnych zespołach. Wszystko jednak zmieniła wizyta grupy Billiego Eckstine’a, która zaangażowała Milesa jako trzeciego trębacza. Tam też poznał najważniejszych

ludzi na swojej muzycznej drodze – Dizzy’ego Gillespiego i wielkiego Charliego Parkera, szerzej znanego jako Bird. Ci dwaj geniusze należeli do prekursorów jednego z najważniejszych gatunków jazzowych w historii – bebopu.

Muzycy tacy jak Dizzy czy Bird sprzeciwiali się dotychczas utartym standardom czarnej muzyki. Nikogo nie próbowali zabawiać. Przez nietypową harmonię i dynamiczne tempo nie nadawali się na eleganckie bankiety. Spotykali się w kilkuosobowych składach i po prostu grali. I właśnie ta grupa świrów zrewolucjonizowała jazz. Davis wiedział, że jego miejsce jest wśród nich.

Ku marzeniom

W tym samym roku Miles wyjechał do Nowego Jorku. W teorii miał kontynuować edukację w Juilliard School of Music, a w rzeczywistości zaczął szukać Dizziego i Birda. W końcu znalazł Charliego Parkera i rozpoczął swoją karierę na 52nd Street, czyli mekce bebopu. W efekcie porzucił szkołę.

Davis nabierał popularności jako sideman Grał między innymi w zespołach prowadzonych przez Dizzy’ego Gillespiego, Dukego Ellingtona i wielu innych. Szczególna relacja wiązała go z Parkerem, który zaczął traktować go jak młodszego brata. Niestety, oznaczało to notoryczne pożyczanie pieniędzy na heroinę i całą masę innych problemów.

Geniusz i narkoman

Najpewniej nigdy już nie będzie takiego saksofonisty jak Charlie Parker. Bird jest jedną z największych legend jazzowych w historii, lecz jego problemy życiowe potrafiły przyćmić jego dorobek artystyczny. Był uzależniony od heroiny i alkoholu, co w połączeniu z innymi problemami, m.in. ze śmiercią córki, doprowadziło do jego upadku. Miles opowiadał, że jego idol często przyjeżdżał do klubu na ostatnią chwilę, kompletnie odurzony, ale kiedy brał do ręki saksofon, to grał solo, po którym krytycy zbierali szczęki z podłogi. Następnie schodził ze sceny, robił sobie zastrzyk i szedł spać. Miles był zmuszony do zakończenia współpracy z Birdem. Dalej pracował jako sideman w różnych grupach, ale w 1948 r. założył własny zespół, który podpisał kontrakt z Capitol Records, gdzie niedługo potem zaczęli nagrywać.

W stolicy światowej kultury

W 1949 r. Miles Davis pojechał do Paryża, gdzie razem z zespołem Tadda Damerona wystąpił na Paris International Jazz Festival. Wyjazd do Europy okazał się niezapomnianym przeżyciem. Podczas jednej z prób poznał Juliette Greco, francuską aktorkę i piosenkarkę, w której zakochał się bez pamięci. Nie mówili nawet w jednym języku, ale rozumieli się bez słów. Po prostu byli razem i się kochali. Co więcej, w Paryżu Davis został doceniony przez całą kultu-

/ sylwetka Milesa Davisa
źródło: uDiscover Music
źródło: Radio France
28–29
Marzec miesiącem bluźnierstw w dziale Muzyka

ralną śmietankę tamtejszej społeczności. Juliette poznała go z najwybitniejszymi ludźmi, jak chociażby Jeanem-Paulem Sartrem, którzy traktowali go jak równemu sobie. Nikt nie zwracał uwagi na jego kolor skóry ani pochodzenie. Niestety, musiał wrócić do Ameryki, w której wciąż był niedoceniany i traktowany z góry. Popadł w ciężką depresję i uzależnił się od heroiny. W Ameryce muzycy jazzowi mieli bardzo pod górę. Byli to młodzi, przystojni, czarnoskórzy mężczyźni, którzy wychodzili na scenę i wykonywali swoją muzykę. Odeszli od szczerzenia zębów i zabawiania białasów (Miles. The Autobiography., aut. Miles Davis, Quincy Troupe). Davis twierdził, że białym Amerykanom nie podoba się, że czarnoskórzy muzycy przyciągają uwagę i spotykają się z białymi kobietami.

Automat z albumami

W latach 1950–55 Davis nagrywał dla wytwórni Prestige i Blue Note. Tworzył nieduże grupy, których był liderem i hurtowo nagrywał albumy. W ciągu pięciu lat stworzył ok. 15 krążków. Nie bał się sprowadzać do swoich zespołów młodych muzyków, aby mieli okazję się wybić. Był to okres wielkiego rozwoju free jazzu i innych form odskoczni od bebopu. Nie był to natomiast okres dużej popularności Davisa, a nagrania nie sprzedawały się najlepiej. Wszystko zmieniło się po wyjeździe na Newport Jazz Festival. Miles dał jeden z najwspanialszych występów w historii jazzu. Jego solo do utworu Round’ Midnight wbiło w fotel wszystkich słuchaczy, którzy po pierwszym dźwięku mogli już wyjść, bo to było warte ich pieniędzy (Miles Davis – The Birth of Cool, reż. Stanley Nelson Jr.). Krążek Round’ About Midnight, zaczynający się tym utworem, jest jednym z najlepszych albumów jazzowych w historii. To solo spowodowało, że Davis dostał propozycję z Columbia Records. Problem polegał na tym, że pozostawał związany kontraktem z Prestige i musiał nagrać jeszcze cztery albumy. Wszedł więc do studia ze swoimi muzykami i nagrał je w ciągu dwóch dni. Po prostu. W ten sposób powstały Cookin’ with The Miles Davis Quintet, Steamin’…, czy Relaxin’…

Narodziny legendy

Davis podpisał kontrakt z Columbia Records, co sprawiło, że dołączył do grona największych muzyków na świecie. W pierwszym kwintecie Milesa zadebiutował wówczas jeszcze nieznany nikomu John Coltrane, który pojawił się na wspomnianym już albumie Round’ About Midnight. Skład Davisa był niestabilny, jego muzycy walczyli z nałogami heroinowymi i non stop następowały rotacje. W 1959 r. ukształtował się wielki sekstet, z udziałem Coltrane’a, Cannonballa Aderleya, Jimmy’ego Cobba i Billa Evansa. Nagrali oni największy album w historii jazzu, który po dziś dzień nie ma sobie równych – Kind of Blue

Wśród miłośników jazzu nie ma chyba człowieka, który by nie znał tego hitowego albumu. Jest to najlepiej sprzedająca się płyta z tego gatunku na świecie, która osiągnęła status platynowej nawet w Polsce. Proces tworzenia był wyjątkowy, jako że Miles zaprosił muzyków do studia nagraniowego, mając tylko szczątkowe notatki i zainicjował wspólną improwizację w każdym z utworów. Oczywiście wymagało to kilku powtórzeń, ale właśnie ta wolność od schematów sprawiła, że Kind of Blue było tak wyjątkowe. Davis był w tym momencie grubą rybą w środowisku muzycznym.

Rasizm Davisa i wobec Davisa

Miles nie lubił białych. W jego autobiografii słowo „białas” pada więcej razy niż słowo „trąbka”. Mierzył się z rasizmem każdego dnia od najmłodszych lat, więc nic dziwnego, że wpłynęło to na jego podejście do Amerykanów. Ważniejsze jest jednak to, że jego postać wpłynęła na podejście Amerykanów do jazzu i jego wykonawców.

Davis był czarnoskórym uosobieniem sukcesu, stanowił inspirację dla wielu ludzi mierzących się z segregacją rasową. Prawdą jest, że znaczącej części białych nie podobał się fakt, że czarnoskórzy muzycy są traktowani na równi. Ich muzyka niektórym kojarzyła się z czymś „nieczystym”, a tu nagle jazzmani przyciągali do siebie uwagę mediów, pieniądze i białe kobiety.

Trudno rozstrzygnąć fakt, czy Davis był rasistą, czy nie. Jego książka obfituje w kontrowersyjne zdania w tym zakresie, a w życiu codziennym również zdarzały mu się akty niechęci wobec białych. Z drugiej strony wielokrotnie pracował z białymi muzykami, których szanował i podziwiał. W historii Milesa Davisa jest nawet polski wątek! Na płycie Tutu z 1986 r. na skrzypcach grał Michał Urbaniak.

Dalsze lata i spuścizna

Ciemna strona mistrza

Wspomniana już Juliette Greco to tylko jedna z wielu kochanek Davisa. Zdecydowanie najsmutniejszą relacją ze wszystkich jest jego małżeństwo z Frances Taylor – amerykańską aktorką i tancerką. Wzięli ślub w 1959 r. i byli razem przez prawie dziesięć lat. Były to czasy ogromnej popularności Davisa, ale prywatnie ukazywał swoją najgorszą stronę.

Każdy chciał dostać się do West Side Story i kiedy Taylor dostała rolę w tym kapitalnym musicalu, oczywistym było, że jest u absolutnego szczytu swojej kariery. Kobieta powinna być przy swoim mężczyźnie. Chcę abyś odeszła z West Side Story. Miles chciał, aby jego żona zajmowała się domem i wychowywaniem dzieci, a nie występowaniem. Frances kochała Milesa. I porzuciła dla niego Broadway.

Przez następne lata Frances musiała mierzyć się z agresywnym człowiekiem uzależnionym od kokainy i alkoholu. Po rozstaniu Davis zwykł powtarzać, że nigdy później nie kochał żadnej kobiety tak jak Frances. Jego temperament i niezrównoważenie spowodowane używkami nie pozwoliły im jednak na szczęśliwe życie.

Davis był również żonaty z Cicely Tyson, aktorką, która pomogła mu wyjść z nałogu kokainowego. Ich małżeństwo również nie należało do udanych i rozpadło się po dziesięciu latach, na trzy lata przed śmiercią Davisa. Miał on łącznie trzy żony i wiele kochanek na całym świecie, ale niestety wiele z nich musiało się zmierzyć z jego najgorszym obliczem.

Po wydaniu Kind of Blue Miles był związany z Columbią do końca swojego życia, choć przez ostatnią dekadę nagrywał również dla Warner Bros. Współpracował także z wieloma innymi muzykami. Postacie takie jak Wayne Shorter czy Herbie Hancock nie weszłyby na szczyt, gdyby nie Davis. W latach wielkiego rozwoju funku i rocka Miles wyszedł z prostego założenia. Skoro taką karierę robią goście, którzy nie mają pojęcia o muzyce, to ja też potrafię. Twórczość Milesa uległa wielkim zmianom, free i cool jazz odeszły w zapomnienie, a ich miejsce zajęła muzyka eksperymentalna. W tym czasie powstały albumy takie jak In a Silent Way czy Bitches Brew. Niestety, w latach 1975–80 zmagał się z uzależnieniami i depresją, które sprawiły, że przez ten czas nie miał trąbki w rękach. Podniósł się jednak po raz kolejny, ale musiał odnaleźć się w nowym środowisku. Był to koniec nagrywania na tzw. setkę (całym zespołem na raz), a w muzyce jazzowej na stałe zadomowiły się instrumenty elektroniczne. Zaczęła się era Elektrycznego Milesa, która trwała do końca jego życia.

Miles Dewey Davis III zmarł w 1991 r. Jego muzyka ewoluowała i zmieniała się do końca jego życia. Przez całe życie nagrał 61 albumów studyjnych, 39 koncertowych, 57 singli i cztery soundtracki do filmów. Za życia zbudował sobie pomnik podpisany jego dokonaniami w zakresie jazzu. W historii muzyki nie było drugiej takiej postaci jak Miles. Wniósł jazz na inny poziom, a jego twórczość inspiruje do dziś. 0

marzec 2023
źródło: Wikipedia

Santo subito

Fenomen szkalowania papieża z pewnością nie powinien być obcy przeciętnemu internaucie. W 2017 r. udało mu się nawet trafić do plebiscytu na młodzieżowe słowo roku organizowanego przez PWN, w którym zwrot „odjaniepawlać” został wyróżniony. To ciekawe zjawisko wyrosło na gruncie kultu jednostki, którym otoczony został Karol Wojtyła w swojej ojczyźnie.

TEKST: HUBERT WYSOCKI

Jest to po części zrozumiałe, jako że myśl kościoła miała istotny wkład w tworzenie fundamentu ideowego nowej Polski. By zrozumieć idee, na których budowana była Solidarność, wystarczy zapoznać się z tekstami ks. Józefa Tischnera. Jego Etyka solidarności, napisana bardzo prostym i zrozumiałym dla „przeciętnego zjadacza chleba” językiem (co bynajmniej nie ujmuje jej wartości), początkowo wydawana była jako seria krótkich artykułów w „Tygodniku Powszechnym”. Tischner w swojej twórczości wielokrotnie odwoływał się do myśli Wojtyły, a w 1987 r. jego idee zostały przez papieża „namaszczone” podczas homilii wygłoszonej w Gdańsku. Świadczy to o dużym powiązaniu Jana Pawła II z nową Polską. Wraz z przemianami systemowymi nadeszły też przemiany w porządku symbolicznym. Starych bohaterów zastąpić trzeba było nowymi. Papież Polak był kandydatem idealnym, który nietykalnym autorytetem moralnym został jeszcze za życia. Ulice, pomniki, szkoły, santo subito – Wojtyła był i jest wszechobecny, zarówno w przestrzeni publicznej, jak i prywatnej.

Takie „totalne” podejście do jego wizerunku i przypisywana mu nieskazitelność wywołały u części społeczeństwa reakcję odwrotną do oczekiwań jego apologetów. Na rodzimych forach obrazkowych zaczęto tworzyć masę memów i krótkich historyjek, zwanych „pastami”, przedstawiających Wojtyłę jako potwornego zbrodniarza i krzywdziciela niewinnych dzieci. Z oczywistych powodów, autorzy pozostawali anonimowi, aczkolwiek na obrazkach często umieszczano logo serwisu Wykop, tym samym przypisując mu autorstwo, co również było jednym z elementów żartu.

Pierwsze tzw. „cenzopapy” rzekomo pochodzą z 2009 r., ale największe nasilenie zjawiska miało miejsce parę lat później. Zapewne to wtedy swą muzyczną karierę zaczął Papajak Watykaniak, nagrywając covery mniej lub bardziej znanych piosenek, uprzednio zmieniając ich tekst. Jego oficjalny kanał na platformie YouTube usunięto w 2017 r. W serwisie nadal bez problemu znajdziemy jednak całość jego twórczości. Muzyka Papajaka to nietypowe podejście do horrorcore’u, który przed nim w Polsce reprezentowali członkowie Nagłego Ataku Spawacza czy Słoń. W jego tekstach pojawiają się opisy morderstw, gwałtów, wykorzystania seksualnego nieletnich, handlu ludźmi oraz kanibalizmu. Postacią stojącą za tymi zbrodniami zwykle jest Jan Paweł II, okazjonalnie w tej roli występują też kard. Stefan Wyszyński bądź ks. Jerzy Popiełuszko.

Uniwersum stworzone przez Papajaka jest zaskakująco spójne. Występują w nim liczne nawiązania do wydarzeń powiązanych z Kościołem katolickim, prawdziwych postaci czy życiorysów duchownych, którym w różnych piosenkach przypisywane są te same atrybuty. Popiełuszko w wieku 24 lat zmienił imię z Alfonsa na Jerzy, co nie pozostało niezauważone przez autora, a Wyszyński konsekwentnie przedstawiany jest jako obcujący z komunistami mistrz i nauczyciel Jana Pawła II, który de facto stał za całym jego pontyfikatem. Dowiadujemy się tego z kilku poświęconych Prymasowi utworów, gdzie Papajak przedstawił jego życiowe perypetie.

Jak wspomniałem wcześniej, jego repertuar to w dużej mierze przeróbki popularnych piosenek, zarówno polskich, jak i zagranicznych, choć znajdą się tam też wyjątki od tej reguły. Watykan Shuffle czy Martynka mogą być autorskimi aranżacjami, gdyż nie udało mi się znaleźć oryginałów, na

których mógł wzorować się Papajak. Jednak to nie warstwa muzyczna, a teksty stanowią o wartości tzw. „cenzonut”. Szeroki zasób słownictwa, zgrabne i nienaciągane rymy, nienaganny storytelling –to właśnie cechy, którymi odznacza się styl pisania Papajaka Watykaniaka. Kreatywność w wymyślaniu coraz to straszliwszych historii i oskarżeń wymierzonych w trójkę duchownych może budzić zarówno śmiech, jak i przerażenie, toteż nie będę się nad tą kwestią rozwodził i pozostawię ją do oceny. Warto jednak na zakończenie przynajmniej wspomnieć o utworze Pokolenie JP2GMD. Jest to cover Dobrych dziewczyn autorstwa Firmy. Odnotować należy fakt, jak dobrze Papajak imituje głosy i styl rapowania Popka, Tadka i Bosskiego. Tytuł w oczywisty sposób nawiązuje do tzw. „pokolenia JP2” i przeciwstawia się jemu. Do tej grupy zalicza się katolików (szczególnie ówczesną młodzież), którzy wychowani zostali na naukach Wojtyły. Pokolenie JP2GMD, stanowiące krytykę kultu jednostki, którym obrósł papież Polak, traktuje o fenomenie szkalowania i jest swoistym manifestem napisanym przez Papajaka.

Papajak Watykaniak zajmuje bardzo osobliwe miejsce na polskiej scenie muzycznej. Nie boi się kontrowersji, dziwi, szokuje, momentami przeraża i z pewnością przesuwa granice tego, czym dla przeciętnego Polaka jest dobry smak. Miesza najbardziej „niepokalane” części sfery sacrum z wizjami najokrutniejszych zbrodni, które mogą zrodzić się w umyśle człowieka. Bez wątpienia jest to autor godny polecenia wszystkim miłośnikom czarnego humoru, w którym nie istnieją żadne świętości. Poza utworami wymienionymi wyżej, warto zapoznać się też z takimi dokonaniami jak W zakrystii, Ali Agca, Miasto bestii Wadowice, a także dwuczęściową sagą poświęconą ks. Jerzemu Popiełuszce. 0

/ Papajak Watykaniak
30–31
źródło: Parafia Rzymskokatolicka Św. Jacka w Ottawie

Widziałem szatana spadającego z nieba jak błyskawica

BlackMetalistkeineMusik,esistKrieg. Black metal to nie muzyka, black metal to wojna, wojna wypowiedziana wraz ze słowami: Non serviam!

TEKST: ANTONI TRYBUS

Jakże spadłeś z niebios, Synu Jutrzenki? O Niosący Światło, strącony na dno Szeolu, na samo dno Otchłani. Unoszą się z niej wyłącznie swąd i smród, w którego mroku czeźnie nawet ciemność. Te piekielne opary unoszą się w ziemski eter: wystarczy się wsłuchać a On, Książę Ciemności, sam do nas przemówi potępionym zawodzeniem swych posłańców. Dopóki w polskiej jasełkowej rzeczywistości rolę takiego posłańca-diabła odgrywa Adam Darski, tzw. Nergal, nasze ucho nie musi błądzić po satanicznych rozpadlinach i parowach dolnych rejestrów muzyki Piekieł. Nie musimy rzucać się w  otchłanie tęcz czy mroki gór, one same ku nam kroczą w siarczystej kanonadzie riffów.

Korzenie

Chimeryczne drzewo black metalu korzeniami swymi sięga głęboko, wśród nich jest ten kluczowy korzeń dziewiętnasto- i dwudziestowiecznego okultyzmu oraz satanizmu. Sam Aleister Crowley podkreślał, jak ważką rolę w nadchodzącym eonie Horusa może pełnić muzyka w przekazywaniu okultnych prawd czy ezoterycznych epifanii. Wśród duchowych spadkobierców oraz uczniów Crowleya znaleźli się m.in. David Bowie oraz Jimmy Page.

Te zdania niczego jeszcze nie dowodzą, ot po prostu chłopcy bawiący się w ezoterykę, a stąd do oddawania hołdu diabłu, jak się zdaje, jeszcze długa i wyboista ścieżka. No właśnie, skrzeczący i plujący, puszczany od tyłu czwarty krążek Zeppelinów zdaje się odbijać światło zupełnie inaczej, stawiając tym samym silny kontrargument zadanej tezie. Puszczone od tyłu Stairway to Heaven , z przyprawiającą o ciarki inwokacją do szatana:

So here’s to my Sweet Satan.

The other’s little path

Would make me sad, Whose power is faith. He’ll give those with him 666. And all the evil fools, they know he made us suffer sadly.

W tym momencie warto uciąć te dywagacje, gdyż niebezpiecznie zmierzają one w kierunku demaskatorskich artykułów rodem z magazynu „Egzorcysta”. Zainteresowanych tematami w stylu tego, czy Robert Johnson sprzedał na rozdrożach dróg duszę diabłu i czy aby Nick Cave również nie podążył jego tropem, odsyłam do niego.

skradzioną z konfesjonału stułą (sic! ). Ze względu na kociarską wrażliwość – nie wspominając o jej bardziej drastycznych elementach. Trudno więc się dziwić, że na polski grajdół, dolinę nędzy i rozpaczy, Lucyfer z swych zastępów śle diabły rodem z jasełek, których nawet ks. Boniecki nie traktuje zbyt poważnie.

Dług kulturowy, jaki my, Polacy, mamy do spłacenia wobec Micińskiego, pozostanie jeszcze przez dłuższy czas nieuregulowany. Dotychczas jego twórczość była przede wszystkim obiektem badań filologicznych, całe szczęście dość wartościowych, oraz karmicielką polskiego imaginarium metalowego. Leżące w bliżej nieokreślonym miejscu na Polesiu doczesne szczątki Tadeusza Micińskiego zostały zabalsamowane w świadomości słuchaczy wonnym olejkiem kompozycji Kata (Delirium Tremens – Mam 25 lat i życie... połamane jak patyk) i Behemotha (Lucifer – Jam ciemny jest…). Czerpią one bezpośrednio z żywej krynicy twórczości Micińskiego. Kostrzewski w tekście Delirium Tremens dosłownie cytuje treść powieści Micińskiego Mené-Mené-Thekel-Upharisim!, natomiast Nergal wraz z ekipą na płycie Evangelion porwał się na interpretację jego wiersza Lucifer, z dość przekonującym skutkiem.

Krystalizuje się jasna i klarowna myśl, że z okultyzmu wyrasta muzyka rockowa, z niej metal, a z mariażu tego wszystkiego – najczarniejszy bękart z piętnem bestii na czole. Imię jego: black metal.

Polski grajdół

Duchowym ojcem polskiego black metalu, polskiego metalu w ogóle, jest z pewnością młodopolski poeta Tadeusz Miciński. To z niego wywodzi się poetyka Romana Kostrzewskiego, który otwarcie przyznawał się do jego wpływów, tym samym upowszechniając jego twórczość wśród metalowej braci. Do Micińskiego przylgnęła więc dość krzywdząca etykietka poety satanistycznego – starego dziada od szatana. Widocznie mistycyzm chrystusowo-lucyferyczny ciężko przełknąć, szczególnie po koncercie Testu Fobii Kreon na czarnej mszy pod Jarocinem, suto zakrapianej tanim jabolem i obwiązanej

W otchłań!

Tekst kołuje, zbyt szybko się kończy, urwany wręcz przypadkiem. Miejsce na wnioski pozostaje wciąż gdzieś w pustej przestrzeni, gdzie krąży czarny orzeł czekający na Ezkaton. W jego wirze, drogi czytelniku, próbuj uchwycić to, czego słowa już nie wypowiedzą. Spróbuj usłyszeć to, co leży u podstaw odwiecznej wojny, gdzie znajduje się jej czarne serce, bijące źródło, które zapamiętale pluje ognistą śliną bluźnierstw przeciw Najświętszemu. Żyjemy w czasach końca. Antychryst został zapowiedziany przerażającą muzyką szatana. Skoro jest on upadłym aniołem, to jak w Dzień Gniewu Pańskiego będą brzmiały chóry anielskie zstępujące na świat, aby wymierzyć grzesznym sprawiedliwą karę? Trąba dziwny dźwięk rozsieje… 0

akme / marzec 2023
źródło: Behemoth

Melodia mózgu

15 kwietnia w warszawskim lokalu W Orbicie Słońca odbędzie się jedyna w swoim rodzaju otwarta konferencja, zrzeszająca topowych przedstawicieli działających na styku rynku muzycznego i biznesu. Pośród bardzo ciekawego zestawu paneli, jaki przygotowali w tej edycji organizatorzy, znalazło się również miejsce na temat oddziaływania muzyki na ludzką psychikę i muzykoterapii. Przed udaniem się na wydarzenie warto zapoznać się z biologicznym podłożem tego zagadnienia.

TEKST: ALICJA PASZKIEWICZ

Słuchanie muzyki daje radość i odpręża.

Wszyscy wiemy o tym bardzo dobrze.

Często intuicyjnie sięgamy po ulubione utwory, by poprawić sobie nastrój lub umilić czas spędzony na gotowaniu, w drodze czy podczas pracy. Co dzieje się w mózgu, gdy my rozkoszujemy się płynącymi do naszych uszu melodiami?

Wpływ muzyki na mózg

Okazuje się, że dźwięk, w postaci wibrujących z określoną częstotliwością cząsteczek powietrza, przechodzi kolejno przez przewód słuchowy w uchu zewnętrznym oraz przez ucho środkowe. Po dotarciu do ucha wewnętrznego, sygnały z dróg słuchowych, docierające z obydwu uszu, zostają powiązane ze sobą w pniu mózgu – dzięki temu słyszymy kierunkowo. Dalej, przekształcone w impulsy nerwowe, przekazywane są do ośrodka słuchu w korze mózgowej. Struktura ta, przy użyciu sieci neuronowych, wydobywa z muzyki podstawowe informacje, takie jak: wysokość dźwięku, głośność, lokalizację przestrzenną, pogłos, barwę i poszczególne linie melodyczne. Podstawowa część tej analizy zachodzi w peryferyjnych częściach mózgu, jak na przykład kora skroniowa, zaś wysokopoziomowe przetwarzanie, pozwalające na połączenie w całość formy utworu czy treści melodii odbywa się m.in. w korze przedczołowej.

Słuchanie muzyki jest skomplikowanym procesem poznawczym, który powoduje zmiany w funkcjonowaniu oraz strukturze mózgu. Choć moleku-

larne podłoże stojące za tymi zjawiskami nie jest dobrze poznane, to jesteśmy w stanie powiedzieć sporo o wpływie, jaki muzyka posiada na nasz mózg oraz o tym, jakie procesy wówczas w nim zachodzą. Ogólnie rzecz biorąc, gdy słuchamy muzyki, w lewej półkuli mózgowej dochodzi do reakcji, które korzystnie wpływają na zdolność koncentracji, umiejętności motoryczne, zapamiętywanie i rozwiązywanie zadań matematycznych. Z kolei w prawej aktywują się ośrodki odpowiedzialne za kreatywne myślenie, wyobraźnię i wewnętrzny spokój. Muzyka odczuwana jako przyjemna pobudza aktywność płata czołowego mózgu oraz lewego zakrętu obręczy, natomiast ta odbierana jako niemiła wywołuje aktywność zakrętu hipokampa w prawej półkuli, znajdującego się blisko podstawy mózgu. Ponadto słuchanie muzyki sprzyja tworzeniu się nowych połączeń między półkulami, dzięki którym m.in. możemy się uczyć, zapamiętywać nowe fakty oraz odbierać emocje.

Pewnie każdy posiada zbiór ulubionych piosenek, których słucha, gdy chce poprawić sobie humor. Muzyka ma bowiem moc wpływania na nasz nastrój, aktywność, poczucie szczęścia czy przyjemności. Dzieje się tak, ponieważ oddziałuje na produkcję neuroprzekaźników, czyli związków chemicznych uczestniczących w przekazywaniu informacji między neuronami. W przypadku słuchania muzyki są to m.in.: serotonina, dopamina, noradrenalina czy epinefryna. To one powodują

reakcje wpływające pozytywnie na samopoczucie. Co więcej, przyjemna muzyka aktywuje w nas dopaminergiczny układ nagrody, a także układ limbiczny, który reguluje zachowania związane z emocjami. To stąd pochodzą „dreszcze” doświadczane podczas słuchania ulubionych utworów. Z kolei uspokajająca muzyka obniża stres i zmniejsza poziom kortyzolu w mózgu, co działa pożytecznie na układ immunologiczny organizmu.

Co ciekawe, indywidualna percepcja danego rodzaju muzyki jest w pełni subiektywna. Ponieważ posiadamy rozmaite upodobania, a emocje, które odczuwamy, są wynikiem współdziałania wielu obszarów mózgu, jak na przykład ośrodka zainteresowania, nagrody czy motywacji, to każdy z nas inaczej może odbierać różne gatunki. Niezależnie od tego, czy dany utwór jest popularnie uważany za przyjemny czy dokuczliwy, tak długo, jak podoba się on nam samym, zachowuje swój pozytywny wpływ na nasz mózg i humor. Nawet black metal u niektórych może wywołać błogostan, zaś muzyka klasyczna rozdrażnienie.

Zawodowcy a laicy

Niezależnie od tego, czy znamy się na muzyce czy nie, pobudza ona funkcję uwagi poznawczej w naszym mózgu, która pozwala przechwycić z otaczającego nas świata pewne treści intelektualne i przenieść je do pamięci roboczej. Dzięki temu mózg może się rozwijać, a my uczymy się i myślimy. Badania pokazują jednak, że odbiór utworów przez profesjonalistę różni się od tego, jak przyswaja je osoba bez edukacji muzycznej. Mózg muzycznego laika odbiera muzykę w sposób jakościowy, polegający na całościowym ujmowaniu brzmień, dających zróżnicowane wrażenia ogólne. Taki rodzaj postrzegania jest afektywny, pozwalający każdemu określić, jaki nastrój posiada dany utwór i czy się mu podoba. Za ten emocjonalny proces odpowiada prawa półkula i to właśnie jej aktywność dominuje podczas słuchania jakościowego. U osób zawodowo związanych z muzyką lub takich, które kiedyś pobierały jej lekcje, percepcja przebiega również w lewej, analitycznej półkuli. Przetwarzanie dźwięków odbywa się na szczegółowym poziomie, z wykorzystaniem pamięci

/ wpływ muzyki na mózg
źródło: Wikimedia Commons 32–33

i wiedzy muzycznej i polega na analizie artykulacji, rytmu, linii melodycznej, harmonii, tego, czy dźwięk jest czysty oraz formy utworu muzycznego. Proces ten zachodzi w podobny sposób, w jaki przetwarzamy mowę, dostrzegając sens przekazu, styl, składnię oraz strukturę. Uprawianie muzyki niesie za sobą szereg pozytywów. Poprawia między innymi wyobraźnię przestrzenną, pamięć, spostrzegawczość, wspomaga koordynację ruchową, kreatywność, uwrażliwia na piękno i emocje, a także ma pozytywny wpływ na rozwój zdolności matematycznych i językowych. Ponadto, gra na instrumencie angażuje praktycznie wszystkie obszary mózgu, w tym ośrodek wzrokowy, słuchowy i korę ruchową, które wraz z ćwiczeniem gry na instrumencie również się trenują i wzmacniają. Aktywność mózgu zmienia się także w przypadku korzystania przez słuchacza lub wykonawcę z zapisu nutowego. Ma to związek z koniecznością przetwarzania i transformacji informacji abstrakcyjnych i symbolicznych, w postaci nut oraz oznaczeń, na określone ruchy ciała. Dodatkowo, ponieważ uprawianie muzyki wymaga od wykonawcy zrozumienia i opracowania emocjonalnego utworu, muzycy przeciętnie wykazują wyższy poziom funkcji wykonawczych, czyli umiejętności poznawczych niezbędnych do kontrolowania i samoregulacji zachowań, które to również ułatwiają realizację planu działania. W łatwiejszy sposób przychodzi im myślenie strategiczne i dbałość o szczegóły, a także równoczesna analiza kognitywna i emocjonalna. Takie połączenie funkcjonalności z obu półkul możliwe jest dzięki zwiększonej objętości i aktywności ciała modzelowatego w mózgu, pozwalającej na szybsze poruszanie się sygnałów i informacji między nimi. To z kolei w pozytywny sposób oddziałuje na zdolność kreatywnego i efektywnego rozwiązywania problemów przez muzyków, zarówno w okoliczno-

ściach naukowych, jak i społecznych. Albert Einstein, fizyk miłujący się w grze na skrzypcach, oraz Witold Lutosławski, kompozytor studiujący matematykę, stanowią żywe dowody na to, że zdolności muzyczne i matematyczne często idą w parze.

Efekt Mozarta – prawda czy mit?

Zapewne wiele osób słyszało kiedyś o efekcie Mozarta. Termin wywodzi się z pewnego badania naukowego, które w 1993 r. przeprowadzili naukowcy z University of California, a jego wyniki opublikowało czasopismo „Nature”. Z badania wynikało, że grupa osób, słuchających przez dziesięć minut Sonaty na dwa fortepiany D-dur Wolfganga Amadeusza Mozarta w teście inteligencji przestrzennej wypadła nieznacznie lepiej od dwóch pozostałych prób – osób przebywających w tym czasie w ciszy oraz otrzymujących słowne instrukcje relaksacyjne. Chociaż badacze podkreślili fakt, że efekt nie utrzymał się dłużej niż przez 15 minut i test nie dotyczył inteligencji ogólnej, a przestrzennej, to informacje o wynikach eksperymentu zaczęły żyć własnym życiem. W wypaczonych przez media sloganach, gwarantujących wzrost ilorazu inteligencji jedynie dzięki słuchaniu utworów tego wielkiego kompozytora, nie ma za wiele prawdy. Owszem, efekt istnieje. Jest jednak nieznaczny i krótkotrwały. Systematyczne zmiany można dostrzec jedynie dzięki świadomemu, długotrwałemu zaangażowaniu oraz edukacji muzycznej.

Nie ma co się jednak zniechęcać. Wystarczy krótki okres nauki muzyki, aby móc zaobserwować pozytywne zmiany w postaci większej aktywności różnych obszarów mózgu i korzyści z tego płynące. Nie zawsze wymaga to od razu kupowania karnetu do filharmonii czy zmieniania biegu swojej kariery. Na początek można spróbować wytężyć słuch podczas odtwarzania ulubionych utworów, próbując usłyszeć linie melodyczne poszcze-

gólnych instrumentów czy rytm, jaki grają. Efekty mogą okazać się zaskakujące. Nagle okaże się, że przyzwyczajeni do codziennego szumu radia, usłyszymy i zrozumiemy znacznie więcej.

Muzyka a Biznes

Prawdopodobnie już wiele lat temu ludzie odkryli, że muzyka w znacznym stopniu wpływa na samopoczucie oraz na funkcje społeczne, takie jak organizacja w grupy, tożsamość czy komunikacja. Współcześnie branża muzyczna stanowi w pełni funkcjonujący biznesowo obszar. Posiada niezwykle istotną rolę w marketingu i reklamie, gdzie wykorzystując percepcję podprogową, wpływa na decyzje konsumentów. Pomaga zmagać się z problemami natury psychologicznej przy wykorzystaniu muzykoterapii, a także stanowi komercyjny podmiot sam w sobie. Teksty piosenek, managerowie, wytwórnie, dystrybucja – są to tematy, które w dzisiejszych czasach nieodzownie łączą się z treścią muzyczną.

O tym, jak i o wielu innych kwestiach pokrewnych rozmawiać będziemy podczas XVI edycji otwartej konferencji Muzyka a Biznes, która będzie odbywać się 15 kwietnia od godziny 13.00 w warszawskim lokalu W Orbicie Słońca przy ulicy Marszałkowskiej 45/49. Wydarzenie to co roku przyciąga blisko 300 widzów i skupia najważniejszych przedstawicieli branży muzycznej, czołowych artystów oraz dziennikarzy. W tym roku, oprócz paneli dyskusyjnych z ekspertami oraz Listening Session, podczas którego początkujący muzycy mogą zaprezentować własne utwory, odbędzie się również koncert na żywo, na którym wystąpią uczestnicy zeszłorocznej edycji Listening Session. Teraz, kiedy tajniki procesów zachodzących w mózgu podczas słuchania muzyki nie są nam obce, warto poświęcić czas na słuchanie jej oraz słuchanie o niej. 0

marzec 2023
wpływ muzyki na mózg /

Sztuczność inteligencji

W obecnych czasach sztuczna inteligencja potrafi wygenerować dowolny obraz na podstawie jedynie podpowiedzi tekstowej – nie uchodzi to jednak krytyce twórców sztuki plastycznej. Ci sami twórcy zapominają jednak, kto doprowadził do tego „kryzysu”.

AUTOR: TYTUS DUNIN

Uschyłku ubiegłego roku z pełną siłą rozgorzała dyskusja nad rozwiązaniami służącymi do generacji grafiki, które, wykorzystując sztuczną inteligencję, potrafiły naśladować wielorakie style wizualne w procesie wytwarzania obrazu. Co prawda, technologia ta istniała już od dłuższego czasu – już w 2021 r. OpenAI ujawniło pierwszą wersję modelu DALL-E, zbudowanego na podstawie ich uznanej sieci neuronowej GPT-3, służącej do generacji naturalnie brzmiącego tekstu. Technologia ta jednak, pomimo swojej rewolucyjności, nie zdobyła szerszego zainteresowania – najprawdopodobniej wskutek jej zamknięcia za długą listą oczekujących i paywallem. Prawdziwe upowszechnienie się generującej obrazy sztucznej inteligencji nastąpiło rok później. Wtedy to upubliczniono kilka modeli wraz z ich kodem źródłowym – co oznacza, że każdy mógł ich używać za darmo i bez ograniczeń. Pierwszym z tych modeli było DALL-E Mini (dzisiaj Craion), które szybko ustąpiło miejsca modelowi Stable Diffusion, generującemu obrazy o znacznie wyższej jakości, porównywalnej z płatnym DALL-E 2.

Pierwsze głosy krytyki

Pierwsze poważne głosy sprzeciwu wobec tej technologii pojawiły się wskutek zajęcia pierwszego miejsca w konkursie plastycznym Colorado State Fair przez obraz

Théâtre D'opéra Spatial, wygenerowany na polecenie Jasona Allena przez Midjourney. Ssztuczną inteligencję, której „specjalnością” jest generowanie pompatycznych obrazów z fantastycznymi elementami. Allen, po otrzymaniu nagrody, pochwalił się tym w mediach społecznościowych, jednocześnie wyjaśniając proces, za pomocą którego uda -

ło mu się dostroić obraz do pożądanego rezultatu. Niedługo po tym posypały się na niego głosy krytyki – inni twórcy zarzucili mu nieuczciwość, wskazując na to, że jurorzy najprawdopodobniej nie wiedzieli, czym właściwie jest Midjourney. Mimo że swoista nagonka na autora i wieszczenie upadku ludzkiej kreatywności, które pojawiły się w związ -

Zaniepokojeni swoim naruszonym bezpieczeństwem finansowym artyści musieli zatem zrobić to, co artyści robią najlepiej: nagiąć rzeczywistość, stworzyć złudę i sztucznie wywołać w odbiorcachemocje.

ku z tą sytuacją, były zdecydowanie rozdmuchane i przejaskrawione, trudno nie zgodzić się z przynajmniej niektórymi elementami tej krytyki. Nawet jeśli Allen nie naruszył swoją pracą regulaminu, to jego wygrana w pewnym sensie podważała sens całego konkursu – który przecież ma za zadanie nagradzać także kunszt manualny artysty. Najprawdopodobniej w najbliższej przyszłości możemy spodziewać się aktualizacji regulaminów i utworzenia specjalnych kategorii dla obrazów wygenerowanych przez AI.

Lensa jako zwiastun apokalipsy

Prawdziwe kontrowersje rozogniły się jednak dopiero pod koniec zeszłego roku, kiedy to aplikacja Lensa, stworzona przez Prisma Labs, uzyskała dodatkową funkcję, pozwa -

lającą jej użytkownikom wygenerować na podstawie własnego zdjęcia stylizowany autoportret. Funkcjonalność ta wprawdzie była oparta o istniejący od kilku miesięcy model Stable Diffusion, jednakże opakowanie jej w przystępny interfejs darmowej aplikacji było tym, co przeważyło o wprowadzeniu tejże technologii do kolektywnej świadomości. W tym momencie niemalże każdy – nawet ktoś kompletnie nieświadomy rozwoju AI – mógł w prosty sposób wygenerować swój własny autoportret, podczas produkcji którego to algorytm zdejmował z niewykwalifikowanego interesanta ciężar podejmowania kreatywnych decyzji. Naturalnie, technologia ta wywołała przerażenie wśród twórców plastycznych i grafików, którzy odczytali w owych powolnych innowacjach widmo nadchodzących zmian w rynku. Wielu z nich utrzymywało się przecież ze zleceń przyjmowanych zarówno od indywidualnych osób, jak i od firm – za przykład może posłużyć chociażby czerwcowa okładka „The Economist”, za której wygląd odpowiada sztuczna inteligencja. Gdyby jednak krytyka tych rozwiązań została oparta na próbie ochrony partykularnych interesów finansowych twórców, niewielu zwróciłoby na nią uwagę – dlatego, na przykład, niewielu zwróciło uwagę na twórców chcących wprowadzić opłatę reprograficzną w Polsce. Zaniepokojeni swoim naruszonym bezpieczeństwem finansowym artyści musieli zatem zrobić to, co artyści robią najlepiej: nagiąć rzeczywistość, stworzyć złudę i sztucznie wywołać w odbiorcach emocje. Zaczęto zatem oskarżać sztuczną inteligencję o „kradzież sztuki”. Oprócz oczywistego sprzeciwu artystów przed imitacją wypracowanych przez nich stylów za darmo – mimo

graf. Tytus Dunin via Midjourney
https://youtu.be/BDRsqJelXNw <-- mój życiowy ideał SZTUKA / twórcy kontra AI 34-35

że jest to prawnie dozwolone nawet w przypadku naśladowania takiego stylu przez innego artystę – zaczęto też kompilować przykłady wygenerowanych przez sztuczną inteligencję obrazów, na których widoczne były fragmenty czegoś, co przypominało podpis. Oczywiście, internetowi frustraci uznali to za bezdyskusyjny dowód na to, że Lensa i inne tego typu aplikacje opierają się na bezczelnym plagiacie gotowych już dzieł – niektórzy zaczęli nawet przygotowywać pozew.

Rozwianie złudzeń

Owe fragmenty nie są, jak niektórzy chcieliby wierzyć, „zniekształconymi pozostałościami podpisu artysty”, ponieważ Stable Diffusion i inne działające na podobnej zasadzie modele nie konstruują generowanych obrazów z fragmentów innych, gotowych już dzieł – ale tworzą je od nowa, decydując o umieszczeniu konkretnych pikseli na podstawie procentowego prawdopodobieństwa pojawienia się tego właśnie koloru w kontekście innych, już wygenerowanych. Model ten został nauczony tych prawdopodobieństw, będąc zasilanym ogromną bazą wcześniej opisanych obrazów – przez co model ten wie podczas generacji, które słowo (zamieszczone w kontekście innych) odpowiada któremu elementowi (lub zbiorowi elementów) generowanego obrazu. Owe „pozostałości podpisów” są tak naprawdę elementem, który model AI dodaje podczas generacji stylizowanych grafik, ponieważ statystycznie element podpisu pojawia się prawie zawsze na grafikach wykonanych przez artystów. Niektórzy jednak, dowiadując się o tym fakcie, nie dawali za wygraną. Przenieśli swoje oskarżenia na twórców bazy danych, na podstawie której wytrenowany został model AI – w przypadku Stable Diffusion, jest to baza LAION 5b. To oskarżenie jest jednak bardziej absurdalne od poprzedniego, ponieważ zawiera ona wyłącznie obrazy dostępne publicznie w internecie. Grafiki te zostały pobrane w taki sam sposób, jak każda przeglądarka pobiera obrazy umieszczone na stronach internetowych, umożli -

wiając każdemu z nas zobaczenie ich. Samo pobranie dzieła nie narusza niczyich praw –moglibyśmy o tym mówić, gdyby obrazy te zostały na przykład opublikowane bez wskazania autora lub w celach zarobkowych bez zezwolenia twórcy. Nie ma to jednak miejsca w przypadku bazy LAION 5b, ponieważ jej twórcy nie przypisują sobie stworzenia ani

Co nam pozostaje?

jednej z 5 mld grafik (co więcej, każdej z nich przypisane jest źródło) oraz nie wykorzystują stworzonej bazy z chęcią zarobku, gdyż jest ona dostępna całkowicie za darmo. W przypadku płatnych usług generowania obrazów za pomocą sztucznej inteligencji także nie możemy mówić o naruszeniu jakichkolwiek praw autorskich, ponieważ gotowe dzieła służą jedynie za inspirację dla algorytmu, który samodzielnie tworzy generowane obrazy, biorąc losowo wygenerowany szum za zaczyn do porównywania procentów, przekształcając go w gotowe dzieło.

Jak zatem można zauważyć, rzewny lament internetowych artystów nie ma żadnego poparcia we współczesnym rozumieniu praw autorskich. Czy jednak ich ostrzeżenia o upadku sztuki i ludzkiej kreatywności wskutek doskonalenia sztucznej inteligencji mają szansę się spełnić? Moim zdaniem – w żadnym wypadku. Patrząc na przykłady obrazów (czy nawet tekstów, jeśli mówimy o technologiach takich jak ChatGPT) wygenerowanych przez sztuczną inteligencję, zauważyć można, że jest to jedynie jałowa generacja – nie stoi za nią żadna głębsza idea, trafna analiza rzeczywistości czy wymyślny żart. Jakże mogłoby tak być? W końcu fundamentem każdego tak stworzonego obrazu jest prosty generator losowych liczb, który tworzy przekształcany później szum. Algorytmy takie jak DALL-E czy Stable Diffusion potrafią jedynie machinalnie przekształcać liczby i porównywać prawdopodobieństwa, a wszystkie ich „kreatywne decyzje” oparte są na losowości. Jeśli dla któregoś z wyżej wspomnianych narzekających artystów to stanowi wartościową sztukę, to być może faktycznie powinni czuć się zagrożeni – ale nie jest to bynajmniej wina sztucznej inteligencji. Winnego powinni natomiast poszukać w sobie, ponieważ pozwolili przekształcić swój proces artystyczny w jałową, powtarzalną pracę zarobkową, być może od czasu do czasu przeplecioną jakimś sprytniejszym pomysłem czy banalnym przekazem. Jeśli dla nich proces artystyczny jest przede wszystkim pracą, która zawiera w sobie jedynie małą namiastkę kreatywnej myśli, to w obliczu ciągle doskonalącej się sztucznej inteligencji faktycznie stali się podobni do pracowników fizycznych z okresu mechanizacji – i mogą w najbliższym czasie spodziewać się bycia prześcigniętymi przez bezmyślne maszyny.

graf.

Wygląda na to, że w czasach rozwoju sztucznej inteligencji, artysta – aby przetrwać – nie może sobie pozwolić na małostkowość, bezmyślność i machinalność.

Moim zdaniem – to bardzo dobrze. 0

twórcy kontra AI /
SZTUKA marzec 2023
Tytus Dunin via Midjourney

Golimy Tołstoja

Czytałemdziśliterackącharakterystykęgeniuszaitenartykułwzbudziłwemniepewność,żejestemczłowiekiemo niezwykłychzdolnościachorazzapaledopracy. – Lew Tołstoj (o sobie)

Obrzydłnamwszystkim. – Niekrasow (o Lwie Tołstoju)

AUTOR: KONRAD CZAPSKI

Tołstoj wielkim pisarzem był, o to nie mam zamiaru się sprzeczać. Lew (jakże to imię do niego pasuje!) utrwalił się w pamięci zbiorowej jako zamyślony mędrzec-samotnik o posępnym spojrzeniu i jeszcze posępniejszej brodzie. No i jak się utrwalił, tak się już nie ruszył. Sam niedawno przyłapałem się na podziwianiu owego Tołstoja w formalinie. Czytałem, cmokałem, kiwałem głową z uznaniem, ale bez większych ambicji, żeby się Tołstojem-człowiekiem zainteresować chociażby nieco ponad miarę, kiedy to właśnie jedno spojrzenie na brodę (o której wspominam już drugi raz i która najwyraźniej jest spiritus movens całej poniższej rozprawy) zrodziło wątpliwość szczerze banalną i niezbyt mądrą zarazem: Tołstoj wielkim pisarzem był, ale czy zawsze był pisarzem brodatym?!

Już się tłumaczę. Lew, na starość skupiony na czynieniu duchowego władztwa Chrystusa królestwem tej ziemi, musiał niegdyś przeżywać etap szalonej młodości, musiał kiedyś tej brody nie mieć i ze sztubacko i bezwstydnie nagim podbródkiem używać rozkoszy, jakie były dane wchodzącemu w dorosłość, rosyjskiemu arystokracie.

Rodzina Tołstojów, skoligacona z Wołkońskimi – jedną z najprzedniejszych familii służących carowi – wszczepiła Lwowi poczucie niespecyficznej wyższości, czego sam Lew nie krył przed współziomkami literatami. Nie mogę zrozumieć tego śmiesznego przywiązania do nędznych tytułów szlachectwa – oburzał się Turgieniew wyraźnie odporny na herbowe wdzięki Tołstoja. Ten jednak stale uważał się za jednostkę wybitną i niepowtarzalną (no dalej szanowni czytelnicy, znacie jemu podobnych?), czemu zdają się świadczyć jego dzienniki, gdzie dominuje narracja wielkościowa, z wyłączeniem okazjonalnych spadków nastroju, podczas których Tołstoj zadawał sobie pytanie: Dlaczego nikt mnie nie kocha? Nie jestem głupcem ani kaleką, nie jestem złym człowiekiem ani nieukiem. Nie mogę tego pojąć. Cierpiał więc biedny Tołstoj, cierpiał na własną wyjątkowość. Służąc w wojsku podczas walk na Kaukazie, wyróżniał się odwagą. O orderach jednak nie miał co marzyć, ponieważ szyki ponownie pokrzyżował mu wrodzony popęd do niezależności, nakazując rozmiłowanie we własnym wyłącznie towarzystwie oraz moralną odrębność (wymarzony profil psychologiczny dla żołnierza). Słowem – walczył, kie -

dy chciał on, a nie oficerowie. Jego pułkownik skwitował krótko: Tołstoj jest gotów do wąchania prochu, ale wtedy, kiedy ma na to ochotę.

I jak tu rozmawiać z żołnierzem, który jest przekonany, że widzi sens rzeczy w ich sensie istotnym i to go czyni wielkim oraz jednokrotnym? Nie spotkałem jeszcze ani jednego człowieka, który pod względem etycznym stałby tak wysoko jak ja – pisał z przekonaniem Lowoczka, po czym spuentował: nie pamiętam w życiu wypadku, by nie pociągało mnie dobro, bym nie był gotów poświęcić mu wszystkiego. Zrobiło się bardzo poważnie, prawda? Jak to zresztą brzmi: Poświęcić wszystkiego! Czymże jest to wszystko? W szukaniu odpowiedzi na powyższe pytanie z pomocą przychodzą dzienniki Tołstoja, które prowadzone na wyrywki od 1847 r. pozwalają zrozumieć, na czym – oprócz osiągania parnasów moralności – spełzały Tołstojowi lata „bez brody”. Zajrzyjmy do roku 1856: Obrzydliwe. Dziewczyny. Otępiająca muzyka, dziewczyny, upał, dym papierosów, dziewczyny, dziewczyny, dziewczyny albo moje główne wady – nawyk próżnowania, chaotyczność,zmysłowośći nałogowagraw karty. Trzeba jednak zaznaczyć, że Tołstoj praktycznie za każdym razem stara się wyciągnąć z własnych słabości pewną lekcję; hołdując swojemu modelowi samodoskonalenia, sukcesywnie zarzeka się, że to ostatni dług karciany, że to ostatnia wizyta w domu publicznym, ostatnia ruletka… Co jednak zmienia naskrobane z odrazą do samego siebie zdanie Okropne, ale to ostatni już raz? Tutaj proszę szanownych czytelników, aby dla głębszego empatyzowania z Lowoczką, sami zadali sobie pytanie, czy Okropne, ale to już ostatni raz kiedykolwiek działa. Złe nawyki były posunięte do tego stopnia, że jednego dnia Tołstoj był zmuszony zastawić zegarek, a nazajutrz kupował sobie konia, co tego samego wieczoru opisywał w dzienniku jako kompletnie niepotrzebne. Kłopoty finansowe wynikają z hazardu, który wydaje się poważnym problemem młodego hrabiego. Po tym jak Tołstoj traci wszystkie swoje pieniądze, zaczyna zaciągać długi u przyjaciół. Zapożycza się u Turgieniewa, po czym przegrywa całą kwotę, w Stuttgarcie przepuszcza 3000 franków na ruletkę... Sam Turgieniew będzie wspominać rok 1856 następująco: Pijatyki, Cyganie i karty przezcałąnoc,a późniejśpijakzabityażdodrugiej.

Tołstoj jednak się nie poddaje – na kartach swoich dzienników dalej jest orędownikiem „najwyższego dobra”, dalej pretenduje do roli proro-

ka i autorytetu etycznego. Otwierając Dzienniki, stajemy się więc świadkami tołstojowskiej psychomachii, gdzie planom odbudowy Rosji, reinterpretacjom Instrukcji carycy Katarzyny oraz prywatnym kodeksom samodoskonalenia towarzyszą skargi na cierpienia powodowane przez przyjmowanie rtęci (kuracja na rzeżączkę), podliczanie pieniędzy utopionych w kasynach oraz narzekanie na własne, niepohamowane libido (Tołstoj szczerze brzydził się przygodnym seksem – wiemy o tym, bo często go uprawiał, o czym nie omieszkiwał wspominać w  Dziennikach).

Do lektury Dzienników chciałbym zresztą gorąco zachęcić. Tołstoj był bardziej szczery z dziennikami, niż ze swoją żoną, Zofią Behrs. W pewnym momencie, w celu zachowania jak najbardziej transparentnego i zaufanego małżeństwa zmuszał Zofię do czytania jego zapisków, w których odnalazła ona skrzętną relację z całego życia seksualnego Tołstoja, które, jak z przerażeniem odkryła, nie ograniczało się tylko do niej. Lew był zupełnym przeciwieństwem romantyka, czego zresztą nie próbował ukrywać. Oświadczył się listownie, a w dzień ślubu doprowadził Zofię do wybuchu płaczu, pojawiając się wczesnym rankiem i proponując wstrzymanie ślubu. Co za okropny człowiek – pomyśli część z państwa. Pozostali zrzucą trudny charakter Lowoczki na karb jego olbrzymiego talentu literackiego. Ja jednak, żeby uniknąć podsumowywania człowieka na podstawie przesłanek płynących z tendencyjnego artykułu, dla osłodzenia wizerunku młodego Tołstoja i być może na państwa własny użytek, zamieszczam sześć reguł, które 24 marca 1857 r. 19-letni Tołstoj nakreślił dla samego siebie, celem ostatecznego samodoskonalenia.

1) Co postanowione, koniecznie wypełnić, wypełnić nie zważając na nic.

2) To, co trzeba wykonać, wykonać dobrze.

3) Nigdy nie sprawdzać w książce, jeśli się co zapomniało, lecz starać się przypomnieć samemu.

4) Zmuszać stale swój umysł do działania z całą możliwą dlań siłą.

5) Czytać i myśleć zawsze głośno.

6) Nie wstydzić się mówić ludziom, którzy przeszkadzają, że przeszkadzają; najpierw dać do zrozumienia, a jeśli ktoś nie rozumie, przeprosić i powiedzieć mu o tym... 0

36–37 / felieton SZTUKA

Styl życia

Polecamy:

38 SPORT Preludium sezonu F1

Stajnie F1 na nadchodzący sezon

44 CZŁOWIEK Z PASJĄ Jak niemożliwe uczynić możliwym

Amatorskie łyżwiarstwo figurowe

48 TECHNOLOGIA I SPOŁECZEŃSTWO ChatGPT – przyszłość czy zagrożenie edukacji?

AI w edukacji

Poezja o umieraniu

MARIA BOGUTA

Raz na jakiś czas muszę umrzeć, by następnie odrodzić się na nowo. Dawno temu zapisałam te słowa w jednym z wielu wierszy tworzonych do szuflady. Od tego czasu często słyszę je w głowie. Zastanawiam się, co miałam na myśli, pisząc o „tymczasowej śmierci”. Zmartwychwstanie? Śmierć kliniczną?

A może po prostu byłam pijana?

Swoją drogą, ciekawi mnie, jak wyglądałoby życie człowieka, który przechodziłby śmierć kliniczną, dajmy na to, raz w miesiącu. Taki obrót rzeczy zapewne odebrałby temu wydarzeniu podniosłą aurę. Tym samym stałoby się ono jednym z wielu powtarzalnych elementów codzienności. Możliwe, że ów człowiek pogodziłby się z perspektywą comiesięcznej śmierci lub próbowałby nadać jej w myślach duchowy wymiar. Na ten temat mogę jednak snuć wyłącznie przypuszczenia.

Zmartwychwstanie? Śmierć kliniczna?

A może po prostu byłam pijana?

Tymczasem z pewnością stwierdzam, że stworzyłam wspomniany wyżej wiersz na trzeźwo, w drodze do Augustowa w 2020 r. Wiem również, że pisząc o umieraniu, nie miałam wówczas na myśli ani zmartwychwstania, ani śmierci klinicznej. Śmierć, którą obrałam sobie za temat, była bowiem dużo bardziej przyziemna.

Człowiek doświadczający kryzysu psychicznego może mieć nierzadko poczucie, że wszystko, co budował przez lata, zaczyna sypać się w drobny mak. Traci przy tym pasję oraz chęć

podejmowania dalszych działań. Choć jego ciało żyje dalej, umysł stopniowo wypełnia pustka – wewnętrzna śmierć. Słowa raz na jakiś czas muszę umrzeć łączą się dla mnie z akceptacją tego procesu w sobie.

„Wewnętrzne umieranie” nie jest procesem trwałym. Po przysłowiowej śmierci może nastąpić bowiem powrót sił życiowych. W przypadku bardziej przewlekłego kryzysu rzadko występuje on jednak samoistnie. Często, aby proces stopniowego uzdrowienia mógł mieć miejsce, potrzeba wielu działań – chociażby podjęcia terapii. Lecz co ważne, każde cierpienie ma swój koniec.

Analizując swoją dawną twórczość do szuflady, dochodzę do wniosku, że już wówczas sądziłam, że kryzysy psychiczne są mi potrzebne. Bez nich bowiem nie miałabym tak dużego wglądu w samą siebie. Nie umiałabym również wspierać innych. A jednak moje kryzysy miały zawsze tymczasowy, nie przewlekły charakter. Nie potrafię jednoznacznie stwierdzić, czy byłabym w stanie powiedzieć to samo o bardziej długotrwałych stanach zakłócenia równowagi. Niezależnie od rodzaju i przyczyny doświadczanego bólu psychicznego, odrodzenie się na nowo jest możliwe. Choć człowiek rzadko kiedy jest w stanie w pełni powrócić do siebie sprzed kryzysu, może dojść do momentu, w którym będzie umiał zrzucić z siebie choć część ciężaru oraz nazwać się szczęśliwym. 0

fot.
lifestyle /
Tomasz Dwojak
marzec 2023

Jesteś taka ładna ostatnio, chciałbym Cię namalować jak składasz Magla...

Preludium sezonu F1

Nastał ten moment w roku, na który czeka każdy fan wyścigów w bolidach – start sezonu Formuły 1. Wszystkie stajnie przygotowywały się pieczołowicie do tego momentu, starając się zmaksymalizować

osiągi swoich maszyn. Jak im poszło?

TEKST: WOJCIECH AUGUSTYNIAK

Na początek sezonu F1 czekało wielu, lecz zanim bolidy ustawiły się po raz pierwszy na starcie, czekały ich testy przedsezonowe w Bahrajnie. Od paru lat zespoły mają nałożone ograniczenia w testowaniu swoich konstrukcji na torze, co zmusza wszystkie stajnie do pracowania na założeniach i wyliczeniach w fabryce. Na nitce Sakhir zespoły miały okazję przetestować swoje pomysły w boju na tydzień przed startem. W tym roku zaplanowano trzy dni po osiem godzin jazd. Zwyczajowo pierwsze dni przemijają na sprawdzeniu sprawności bolidu, zaznajomieniu się przez kierowców z poprawkami i analizą różnych wariantów ustawień. Następne sesje to testy wydajności, zmiany detali w przyjętych ustawieniach oraz sprawdzanie tempa wyścigowego poprzez prostą symulację, polegającą na jeździe ponad 70 kółek. Oczywiście zdarzają się awarie, które zabierają cenny czas zespołom

z powodu walki z usterkami. Docelowo po testach stajnie mają głębokie pojęcie o funkcjonowaniu bolidu, kierowcy o konstrukcji,

a analitycy o innych zespołach i ich bolidach. Dodatkowo zaczynają się prace nad rozwojem bolidu na podstawie zebranej wiedzy i podpatrzonych rozwiązań konkurencji.

Red Bull vs Ferrari

Dla zwykłego fana F1 testy nie ujawniają zbyt wiele, ponieważ część topowych zespołów ukrywa swoje tempo, zmniejszając specjalnie osiągi silnika lub też nie robi próbnych kółek kwalifikacyjnych Czynnikiem, na który warto zwrócić uwagę jest liczba przejechanych okrążeń. Wskazuje ona na to, jak dużo szczegółowych danych zebrał zespół na temat konfiguracji oraz samego zachowania konstrukcji w różnych warunkach. Innymi słowy, pokazuje nam jak dobrze jest przygotowany bolid do dalszego rozwoju w trakcie nadchodzących wyścigów. Kolejnym czynnikiem jest spojrzenie na średnie tempo, podczas wykonywania symulacji wyścigów. Dokładnych wyliczeń warto szukać na fanowskich serwisach, bardziej niż na oficjalnej stronie F1. Zespoły wtedy chcą sprawdzić, jak bolid sprawuje się na dystansie wyścigu, odkrywając sporo kart. Ostatnim ważnym wskaźnikiem są awarie. Zespoły, które spotykają się z wieloma awariami bolidu, pokazują jego wadliwość i spędzają czas na naprawach, zamiast doskonalić ustawienia maszyny.

żenia symulacyjne. Nowy szef zespołu Frederic Vasseur zapewniał, że wszystko świetnie się układa, co tylko oznacza, że albo Ferrari coś ukrywa, albo jest dużym optymistą, jeśli weźmiemy pod uwagę lekki spadek tempa wyścigowego względem zeszłego sezonu.

Twitter: @GPFansGlobal
Patrząc po wynikach i osiągach, można stwierdzić, że najważniejsza walka sezonu odbędzie się prawdopodobnie między tymi dwoma zespołami. Red Bull prezentował się znakomicie na testach, nie mając żadnej awarii oraz przejeżdżając wszystkie podstawowe symula38–39
cje. Co więcej, według szefa zespołu wypełnili wszystkie założenia testowe. Obaj kierowcy byli w wyśmienitych humorach i chwalili samochód. Z kolei Ferrari przygotowało sporo poprawek, które testowali z różnymi skutkami pierwszego dnia. W kolejnych wypełnili zało/ Stajnie F1 na nadchodzący sezon SPORT

Mercedes zaskoczył, przywożąc tę samą konstrukcję bez zmian filozofii. To oznacza, że zostali przy koncepcji bez bocznych wlotów powietrza, w przeciwieństwie do innych zespołów. Spekuluje się, że przez ten ruch

Co z Mercedesem?

stracą do czołówki. Podczas testów zatrzymała ich awaria hydrauliczna. Jednak zespół zdołał przeprowadzić niezbędne symulacje. Komunikaty kierowców były mocno mieszane i zmieniały się jak w kalejdoskopie. Merce -

Zmiana w Astonie

W przeciwieństwie do Mercedesa, Aston Martin przyjechał z praktycznie nowym samochodem. Maszyna ta jest połączeniem wszystkich koncepcji z czołówki, z dołożonymi drobnymi rozwiązaniami. Przejechali sporo okrążeń, pomimo problemów pierwszego dnia i pokazali każdy dolar, który wydał Lawrence Stroll, właściciel zespołu, podczas zimy. Na podstawie zaobserwowanych wyników z ich przejazdów, mówi się o potencjalnej walce ze srebrnymi strzałami o trzecie miejsce.

McLaren poniżej oczekiwań

Oscar Piastri może się zastanawiać, czy podjął dobrą decyzję, dołączając do McLarena. Zespół prezentował, co najwyżej średnie tempo, borykał się z problemami i usterkami, a finalnie nie przeprowadził symulacji wyścigu. Zrobili mało okrążeń i wyglądali na mocno zakłopotanych. Szef zespołu nie ukrywał, że nie były to testy jego marzeń.

des znany jest z ukrywania osiągów, dlatego nie można ich skreślać, niemniej na podstawie wyłącznie testów nie wyglądają na kogoś, kto może zaskoczyć.

Ciche Alpine

Na testach nie pokazali wielu usprawnień, a ich tempo było gorsze niż rok temu. Wykonali symulację wyścigową i nie mieli żadnych usterek. Zrobili więcej kółek tylko od McLarena, który miał duże problemy. Francuska stajnia przeszła trochę pod radarem i wydaje się, jakby borykali się z dużymi problemami, aż za dużymi. Prawdopodobnym jest, że Alpine sporo ukrywa i wypłynie dopiero na pierwszych sesjach treningowych przed wyścigiem.

Alfa w pogoni za

punktami

Alfa Romeo może wprawiać w nieśmiały zachwyt, pokazali solidne tempo i apetyt na coś więcej niż rok temu. Niestety, zdarzyły im się wpadki, głównie z jednostką napędową i wygląda to na nierozwiązane problemy z wytrzymałością z zeszłego roku. Oprócz tego bolid wydawał się lepszą konstrukcją, która może zapewnić walkę w środku stawki. Pytanie, czy to wystarczy.

Haas pełny nadziei

Bliska współpraca z Ferrari i własne rozwiązania aerodynamiczne. Dzięki tym czynnikom kibice amerykańskiej stajni mogą mieć nadzieję, na odbicie się od dołu, w którym od jakiegoś czasu jest Haas. Na testach wykonali sporo okrążeń, zebrali szczegółowe dane oraz dopatrzyli się mało znaczących problemów z zacięciem pedałów. Mówi się, że zespół dobrze wykorzystał zimę. Z uwagi na ich konkurencje, może się okazać, że to nie wystarczy, aby bić się o solidne punkty.

Za chwile Bahrajn…

Wszystkie zespoły wracają do fabryk, inżynierowie zaczynają intensywny czas wymyślania rozwiązań, które mogą dać zespołowi przewagę, nawet paru milisekund.

Wytrzymałe Alpha Tauri

Siostrzany zespół Red Bulla wykonał najwięcej okrążeń z całej stawki, pozwalając Nyckowi De Vriesowi na zebranie sporego doświadczenia i obycia z maszyną. Są powody do optymizmu, a zebrane dane na pewno pomogą w trakcie sezonu. Brak usterek i porządne czasy potwierdzają gotowość do startu. Warto zwracać uwagę na ich tempo rozwoju na przestrzeni weekendów wyścigowych.

Czy Williams da radę?

Williams, jak zwykle, wskazywany jest jako ekipa, walcząca sama ze sobą, na szarym końcu stawki. Testy pokazały jednak, że zmiany, które zaszły na stanowiskach kierowniczych w zimę, poskutkowały. Bolid prezentuje się o wiele lepiej niż można było przypuszczać. Nowe rozwiązania aerodynamiczne zostały sprawdzone, symulacje przeprowadzone, a debiutujący Logan Sargeant mógł się spokojnie rozjeździć. Zaraz za Alpha Tauri był to zespół z największą liczbą kółek.

Efekty ich pracy zobaczymy dopiero za kilka tygodni, na ten czas zespoły wdrożą tylko drobne zmiany konstrukcji zaobserwowane na testach i pokażą nam swoje prawdziwe oblicza, bez przyciszonych sil -

ników, ukrywania tempa czy celowego myślenia przeciwników. Na tor Sakhir wszyscy przyjadą w szczytowej formie i dopiero wtedy zobaczymy, kto będzie starał się o mistrzostwo w sezonie 2023. 0

marzec 2023 SPORT

Dwa świeże talenty i przeterminowany Holender

Przed nami ekscytujący sezon królowej motorsportu, w którym zagości trzech debiutantów chcących pokazać

swoje umiejętności i sprawdzić się w gronie 20 najlepszych kierowców świata. Będą to dwa młode talenty z Formuły 2, Oscar Piastri, Australijczyk wyszkolony przez Renault/Alpine, oraz Logan Sargeant, Amerykanin z programu młodzieżowego Williamsa; jak również wiecznie młody Nyck de Vries, Holender szukający od lat miejsca w stawce.

Porządnie zapowiadający się junior z rocznika 2000, swoją karierę zaczynał w Stanach Zjednoczonych, przechodząc klasyczną drogę rozwoju kierowcy. Zaczął od kartingu gdzie w serii juniorskiej został mistrzem świata, rok później zdobywając WSK Champions Cup, seniorskie wyścigi kartingowe. W  single-seaterach Sargeant mocno zadebiutował, zajmując drugie i trzecie miejsce w lokalnych Formułach 4 i dostając się do F3 w 2019 r., gdzie w drugim sezonie otarł się o mistrzostwo, rywalizując z Oscarem Piastrim, wtedy zespołowym kolegą. Na debiut w F2 musiał jeszcze rok poczekać, ze względu na niewystarczające środki pieniężne. W trakcie kolejnego sezonu w F3 udało mu się wyciągnąć maksimum ze słabego bolidu, zdobywając 80 proc. punktów zespołu. Przykuło to uwagę Williamsa, który od razu zaoferował mu kontrakt w swojej akademii i szukał mu miejsca w F2. W swoje szere -

gi przyjął go zespół Carlin, którego barwy wcześniej reprezentował w F3. W trakcie sezonu dwa razy stawał na pierwszym stopniu podium, kończąc na czwartej pozycji w klasyfikacji generalnej.

Sargeant, jak każdy inny junior, musiał uzyskać odpowiednią liczbę punktów superlicencji, aby móc starać się o miejsce w Formule 1. W przypadku młodego Amerykanina było to problematyczne w związku z tym, że musiał zająć przynajmniej szóste miejsce w klasyfikacji generalnej w F2 oraz zdobyć brakujące punkty, jeżdżąc w sesjach treningowych Formuły 1. W trakcie końcówki sezonu, został ogłoszony potencjalnym kierowcą Williamsa na sezon 2023, pod warunkiem zdobycia punktów superlicencji. Po wielu przejechanych kilometrach i udanym finale sezonu F2, będziemy mogli w końcu zobaczyć etatowego amerykańskiego kierowcę pierwszy raz od 2007 r. Zastąpi on Nicholasa Latifiego w Williamsie, a jego partnerem będzie kontynuujący swoją przygodę Alex Albon.

Na podstawie występów w niższych seriach można zakładać, że Sargeant raczej będzie czuł się mocniejszy w trakcie kwalifika -

ty nie ma powodów do wielkiego optymizmu. Zespół wygląda na wyraźnie odstający od stawki, z minimalnymi szansami na punkty i będzie Sargeantowi bardzo trudno pokazać coś więcej. Dostosowanie do bolidu może zająć mu dłuższy czas, dlatego realistycznie nie powinniśmy oczekiwać nic więcej niż okazjonalnego zaskoczenia w sobotę i zamykania stawki w niedzielę. Młody kierowca prawdopodobnie wykorzysta ten rok na rozjeżdżenie się i zdobycie doświadczenia u boku Aleksa Albona, który będzie najlepszym papierkiem lakmusowym dla Amerykanina.

Logan Sargeant nie jest uważany za talent pokroju Lewisa Hamiltona, Maxa Verstappena czy Charla Leclerca. Jego wyniki wskazują na ponadprzeciętność w ostatnich latach, bardziej niż na nadzwyczajność, jednak ze względu na marketingowy aspekt transferu (Amerykanin w trakcie ekspansji na amerykański rynek), oczekiwania medialne i kibiców są wiele wyższe, niż wskazują na to wyniki.

Powoli do celu

cji. Częściej widzieliśmy go na pole position niż na najwyższym stopniu podium, co jednak nie oznacza, że jest to kierowca, który nie umie wygrywać. Jego zacięta rywalizacja o mistrzostwo F3 i późniejsze zwycięstwo w Sochi w przeciętnym bolidzie Charouz dobitnie nam to pokazały. W Williamsie nieste -

De Vries jest jednym z najbardziej utytułowanych kartingowców w historii, mając na swoim koncie dwa mistrzostwa Niemiec, mistrzostwo Europy, dwa mistrzostwa świata rok po roku, zdobywając również puchary WSK i wiele wicemistrzostw w innych seriach. Jego kariera w 2010 r. przyciągnęła uwagę topowego zespołu Formuły 1 – McLarena – który wychwycił młodego Nicka i przyjął go pod swoje skrzydła. Następne lata spędził, bijąc się o czołowe pozycje w niższych formułach przed późnym awansem do Formuły 2, zdobywając tytuł dopiero w 2019, przy obiektywnie słabym poziomie konkurencji. Naturalnym etapem byłby awans do F1, jednak nie posiadał on odpowiedniego wsparcia sponsorskiego, by dołączyć do Williamsa ani nie umiał znaleźć miejsca w innym zespole przez debiuty jego rywali z poprzedniego 2018 r. W sezonie 2020 dołączył do zespołu Mercedesa jako kierowca re-

Twitter: @LoganSargeant
TEKST: WOJCIECH AUGUSTYNIAK
40–41 /Nowe twarze w F1 SPORT
Logan Sargeant
Na podstawie występów w niższych seriachmożnazakładać,żeSargeant raczej będzie czuł się mocniejszy w trakciekwalifikacji.

zerwowy oraz kierowca w Formule E, którą wygrał w sezonie „covidowym”, pełnym zastępstw czołowych kierowców. Największą szansą okazał się rok 2022, kiedy Nyck de Vries miał szansę testować bolidy dla czterech różnych zespołów z rodziny silnikowej Mercedesa oraz wystąpić w barwach Williamsa, zaskakując wszystkich zdumiewającym dziewiątym miejscem w niespodziewanym debiucie w słabym bolidzie i przykuwając uwagę całej stawki. Po wielu zakulisowych telefonach i negocjacjach, dołączy na sezon 2023 do zespołu Alpha Tauri, siostrzanego zespołu Red Bulla, w miejsce odchodzącego do Alpine Pierre’a Gasly’ego. Dosyć późny debiut na pełen etat Nycka, szukającego od trzech lat miejsca w F1, może powodować wiele wątpliwości. Holender pokazał w kartingu niesamowite tempo, lecz z każdym etapem gasł. Zwycięstwa w wyższych Formułach osiągał w momencie słabszej konkurencji lub po latach doświadczenia w specyfikacji. Można się jednak dopatrzeć powodów do optymizmu. Nyck od trzech lat pracował w symulatorze Mercedesa. Przez ostatni sezon testował trzy bolidy w sesjach treningowych oraz Mclarena w symulatorze. Dzięki temu poznał wiele filozofii budowy bolidów i nabrał sporo wiedzy o innych zespołach. Jego zaskakujący wynik w GP Włoch w Williamsie pokazuje duży pakiet umiejętności i obycia z maszyną, a co najważniejsze, daje mu doświadczenie, którego potrzebował do aklimatyzacji w przeszłości. Posadzenie go w bolidzie z końca stawki zapowiada prawdopodobnie wyrównaną rywalizację z bardziej doświadczonym Tsunodą. Będziemy oczekiwać od Holendra walki

o małe punkty lub przewyższanie możliwości Alphy, a w kwalifikacjach, formy lepszej od Japończyka, w związku ze świetnymi wynikami w niższych seriach. Jego forma pokazuje, że nie jest wybitnym kierowcą ale konse -

Holender pokazał w kartingu niesamowite tempo, lecz z każdym etapemgasł.

kwentnym W bolidzie Alphy może pokazać to, co utracił przez lata w niższych formułach lub nie podołać zadaniu i nigdy nie wykorzystać swojego potencjału, i wielkiej szansy, danej po trzech latach czekania.

Australijska saga

Oscar Piastri poszedł w ślady Russella i Leclerca, wygrywając F3 (kiedyś GP3) i F2 w swoich debiutanckich sezonach. Jego talent stawiany jest na równi z tym posiadanym przez Hamiltona czy Verstappena. Paradoksalnie, kariera kartingowa nie pokazała go w dobrym świetle, jego najwyższe miejsce to drugie w lokalnej australijskiej serii. Dzięki pieniądzom ojca, mógł wystąpić w lokalnych seriach F4, testować bolidy GP3 i odnieść najważniejszy sukces w formułach sponsorowanych przez Renault. Dzięki temu mógł zadebiutować w F3, wygrywając tytuł w debiutanckim sezonie, walcząc o tytuł z Loganem Sargeantem, z którym regularnie rywalizował już od F4 Zjednoczonych Emiratów Arabskich. W trakcie sezonu przykuł uwagę Renault (obecnie Alpine), które wytyczyło mu drogę rozwoju i przyjęło do swojej akademii. Ze wsparciem Renault zadebiutował w F2, wygrywając bezkonkurencyjnie tytuł.

Wyniki Oscara Piastriergo będą bardzo zależeć od pozycji McLarena. Jeśli zespół utrzyma formę z poprzedniego sezonu, możemy oczekiwać dobrych punktów od Australijczyka.

Na debiut w F1 musiał poczekać rok, ponieważ Alpine nie znalazło dla niego miejsca w stawce na 2022 r. W planie rozwojowym Alpine zakładało, że Piastri w 2023 r. przejdzie do Williamsa, aby tam jeździć dwa lata przed awan-

sem do zespołu głównego. Ważne jest to, że ten plan nie był wiążący prawnie, ponieważ na jego podstawie rozegrała się batalia sądowa o młodego Australijczyka. Tuż po odejściu Alonso z zespołu, Alpine ogłosiło Piastriego jako swojego kierowcę, jednak ten na Twitterze zamieścił wpis, w którym odciął się od zobowiązań i zrezygnował z pozycji na sezon 2023. Parę dni później Mclaren, do którego został wypożyczony jako kierowca testowy, ogłosiło go jako partnera Lando Norrisa na 2023 r. Rozpętało to burzę, po której Alpine pozwało Piastriego o odszkodowanie o wartości kwoty włożonej w jego rozwój, w związku z rzekomym złamaniem kontraktu, czyli planu rozwojowego. Ostatecznie sprawę wygrał brytyjski zespół, podkradając fantastyczny talent i zastępując odchodzącego Daniela Ricciarda. Wyniki Oscara Piastriergo będą bardzo zależeć od pozycji McLarena. Jeśli zespół utrzyma formę z poprzedniego sezonu, możemy oczekiwać dobrych punktów od Australijczyka i podjęcia walki z fenomenalnym Landem Norrisem. Jeśli zdoła regularnie walczyć z partnerem zespołowym, przewyższy większość oczekiwań. Doświadczenie pokazuje, że nie powinno się go lekceważyć, a proces adaptacji jest dla niego krótki i naturalny. Dodatkowym atutem jest pozycja kierowcy testowego w McLarenie i Alpine rok temu, co oznacza, że jest już zaznajomiony z techniką prowadzenia jednego z trudniejszych do okiełznania bolidów, jak również ma sporo informacji na temat bolidu rywali. Bez wątpienia jest to debiutant, na którego warto zwrócić uwagę, w perspektywie całego sezonu. 0

Twitter: @WilliamsRacing
Nyck de Vries Oscar Piastri Źródło: xpbimages.com
marzec 2023 SPORT

FAME MMA dla prawdziwych mężczyzn?

W ciągu ostatnich pięciu lat w środowisku sportów walki powstały dwa nowe podgatunki, które od początku budzą kontrowersje. Są to freak fighty i walki na gołe pięści. Pomimo tego, że pomysłodawcy pojedynków bez rękawic niejednokrotnie uważali, że jest to absolutne przeciwieństwo walk celebrytów, to z czasem można zauważyć coraz więcej podobieństw. Skąd w Polsce taki fenomen walk na gołe pięści?

Kiedy w 2019 r. ogłoszono pierwszą galę MMA bez rękawic Wotore 1, to złapałem się za głowę. Już celebryckie federacje robiły się coraz popularniejsze, a walki na gołe pięści sprawiały wrażenie kolejnego udziwnienia celem dopracowania show wokół MMA, bez skupiania się na sporcie. O walkach tego typu już od paru lat mówiło się jako o czymś co kiedyś robiono na zachodzie, a kibice zastanawiali się, na ile coś takiego by się przyjęło w naszym kraju. Wotore 1 odbyło się w dosyć osobliwej atmosferze. Zawodnicy walczyli na okrągłej macie, z której mogli się wypychać, a oprawa składała się z uderzania w skórzane bębny i palenia pochodni. Klimat niczym z Far Cry Primal Ale nie to jest najważniejsze. Liczyła się widowiskowość tych walk. A ta niestety zawiodła. Po gali opinie były dosyć negatywne. Formuła walki wyszła niemrawo i mniej widowiskowo niż zakładano. Zawodnicy, zamiast walczyć na śmierć i życie, bali się zadawać ciosy i wypychali się z maty. Ale był to pierwszy zalążek walk na gołe pięści, które coraz bardziej interesowały kibiców.

Pierwszy duży szum wokół nich zrobił się, gdy na polskim rynku pojawiła się Gromda. Nie była to niszowa federacja bez zasobów marketingo -

wych. Podstawowymi twarzami Gromdy byli bowiem Mateusz Borek i Mariusz Grabowski, dobrze znani ze środowiska bokserskiego. Promował ją również Artur Szpilka, a komentatorami byli poważni dziennikarze – Maciej Turski i Janusz Pindera. Różnica była także w formule walki – Gromda była galą boksu, a nie MMA, co czyniło ją „walkami na gołe pięści” sensu stricto.

Chleba i igrzysk

Gromda udowodniła, że da się organizować walki na gołe pięści z rozmachem. Sprzedali bardzo dużo dostępów do PPV, pokazali widowiskową i brutalną formułę, a każda kolejna gala zyskiwała na promocji i rozgłosie. Rynek poszedł za ciosem i z czasem pojawiła się federacja Krwawy Sport, która prezentowała walki na gołe pięści w formule K1, czyli pełnej formie kickboxingu. Poza uderzeniami można było również kopać, co miało jeszcze podrasować formułę. Organizatorzy zastanawiali się, jak uczynić walki ciekawszymi do oglądania. Mówiąc wprost – jak sprawić, by były jeszcze bardziej brutalne.

Tym razem postawiono na atmosferę jak z filmów Patryka Vegi. Tandetne dekoracje, skąpo ubrane kobiety i sportowe samochody, a w centrum nieduży ring oraz grupa nakręconych zawodników i chuliganów, bijących się w turnieju o 100 tys. złotych. Co mogło pójść nie tak? Organizatorzy odnieśli znaczny sukces, a Gromda rosła w siłę, mimo że oprawa i organizacja turnieju poddane zostały bardzo dużej krytyce.

Walki na gołe pięści nigdy nie miały być sportem. I mimo tego, że zawodnicy bardzo często są sportowcami z krwi i kości, to formuła walki oraz filozofia za nią płynąca sprowadzają się do jak największej brutalności pojedynku. Nie chodzi już o mierzenie swoich sił w sportowej potyczce na pięści, tylko o „mordobicie” i przemoc. Im brutalniejszą, tym lepszą, a organizatorzy nawet nie próbują się z tym kryć. Może właśnie dlatego w szczytowym momencie mieliśmy w Polsce pięć organizacji urządzających walki na gołe pięści. Pojedynki na FAME MMA nie dają ludziom wystarczająco dużo krwi i widowiska, więc grupa mężczyzn okładających się gołymi pięściami na pewien czas to zaspokoiła.

W połowie 2020 r. Maciej Kawulski, czyli współwłaściciel największej polskiej federacji MMA – KSW – ogłosił, że zorganizuje galę walk na gołe pięści pod szyldem Genesis. Na polskim rynku miała pojawić się pierwsza tego typu federacja z takim rozmachem, dużym budżetem i wielkimi nazwiskami. Główną twarzą gali był ulubieniec polskich fanów – Marcin Różalski, który trzy lata wcześniej sensacyjnie zdobył pas wagi ciężkiej KSW, nokautując ówczesnego mistrza w 18 sekund. Jego rywal również nie zawiódł. Był nim wielki Josh Barnett, jeden

TEKST: GRZEGORZ NASTULA Sportowy niewypał fot. Gromda
42–43 /Walki bez granic SPORT
Mateusz Borek podczas gali Gromda
Gromda udowodniła, że da się organizować walki na gołe pięści z rozmachem.

z pierwszych czempionów największej federacji świata, czyli UFC, legenda MMA, a także pogromca Pawła Nastuli w japońskim PRIDE. Do karty walk dołączyli również zawodnicy dobrze znani polskim kibicom, tacy jak Rafał Kijańczuk, Gracjan Szadziński czy Vaso Bakocević. Na papierze Genesis prezentowało się świetnie. Ale czy można ten projekt uznać za udany? Do gali doszło 23 października 2020 r. Marcin Różalski niestety przegrał z Joshem Barnettem w niezbyt ładnym stylu, co ciągnie się za nim do dziś. Reszta walk nie zawiodła, gala wydawała się udana, lecz z jakiegoś powodu nigdy nie wrócono do tego projektu. Dlaczego? Jak się okazuje – koszty organizacji tego typu gali są bardzo wysokie.

Krwawy Sport dalej funkcjonuje, ale na uboczu. Formuła walki w Gromdzie zapewniła maksymalny możliwy poziom brutalności walk, jaki można było sobie wyobrazić. Brakowało tylko, aby zawodnicy wnieśli do ringu topory albo miecze.

Z czasem coraz więcej osób kupowało dostęp do gali, zawodnicy byli coraz bardziej promowani, a spoty promujące gale miały coraz większy rozmach. Pieniądze płynęły strumieniami, a bijący się tam Gromdziarze mieli okazję, aby dostać całkiem niezłe wynagrodzenie. Oczywiście, zdarzały się drobne komplikacje. Na przykład kiedy do pierwszego zwycięzcy Gromdy na kilka miesięcy przed zaplanowaną walką zapukało CBŚ i zamknęło go w areszcie śledczym za pobicie. Wrócił na galę, ale niedługo po niej znowu został aresztowany i do tej pory nie wyszedł na wolność (rzekomo nastąpiło to w wyniku pomówienia).

Organizatorom

Walki na gołe pięści są bardzo niebezpieczne. Nawet małe rękawice do MMA dobrze chronią kości twarzoczaszki i amortyzują ciosy, a także zabezpieczają dłonie przed złamaniami. Natomiast walka na gołe pięści pozbawia obu zawodników tej ochrony, co znacząco zagraża ich zdrowiu. Gracjan Szadziński przez ponad rok leczył swój złamany oczodół, a co drugi zawodnik Gromdy schodzi po walce z połamanymi dłońmi. Dlatego też, kiedy Maciej Kawulski organizował galę Genesis, to zawodnicy, którzy nie odmówili takiej walki, zażądali kilkukrotnie wyższych stawek niż można było się tego spodziewać. To proste – zawodnik z kontuzją nie może walczyć i zarabiać przez następne kilka lub nawet kilkanaście miesięcy. W konsekwencji koszty organizacji Genesis były niewspółmiernie duże do osiągniętego zysku i nie opłacało się organizować kolejnych gal kosztem KSW czy innych przedsięwzięć Macieja Kawulskiego. Tak zakończyła się historia jedynej organizacji walk na gołe pięści, która miała w sobie pierwiastek sportu na najwyższym poziomie.

Kontrowersja paliwem napędowym

We wzmożonej konkurencji wśród tego typu organizacji Gromda bardzo szybko wyszła na prowadzenie. Wotore w zasadzie upadło,

Gromdy nie przeszkadza również stosowanie seksistowskich zwiastunów gali, w których to kobiety są przedstawiane niemal jak prostytutki, a zawodnicy – jak mafijni bossowie. Skala tandety, jaką promowana jest ta organizacja spowodowała, że nawet Mateusz Borek ją opuścił, po tym, jak został skrytykowany za udział w jednym z zwiastunów, który okazał się zbyt wulgarny i seksistowski dla opinii publicznej. Przestępcze wzorce są chyba ulubionym zagraniem organizatorów Gromdy. W czasach, gdy kandydatem na młodzieżowe słowo roku

Nie można krytykować zawodników za udział w tego typu wydarzeniach. Walki na gołe pięści, zwłaszcza w formule Gromdy (...) wymagają niezwykłego charakteru i swego rodzajuszaleństwa.

jest „sześćdziesiona”, a świadek koronny Masa podbija rynek wydawniczy, idealnym sposobem na promocję brutalnego mordobicia jest gloryfikacja zasad ulicy, j*bania konfidentów, czy powiedzeń w stylu podwórko uczy życia, policja uczy biegać. Wśród zawodników Gromdy

znajduje się niejaki Remi Gruchała – człowiek, którego największym osiągnięciem w oczach organizatorów (oprócz paru zwycięstw), jest bycie aresztowanym przez CBŚ już w wieku 14 lat. Chapeau bas Nie można krytykować zawodników za udział w tego typu wydarzeniach. Walki na gołe pięści, zwłaszcza w formule Gromdy, które mogą się skończyć jedynie przez nokaut lub poddanie, wymagają niezwykłego charakteru i swego rodzaju szaleństwa. Nie wiem, czy jest to godne podziwu, ale na pewno nie zasługuje na ocenianie z góry. Zawodnicy mają prawo do rozwijania w ten sposób swojego wizerunku. Udział w takiej gali może być dla nich dobrym sposobem na zarabianie lub rozwinięcie swojej marki tak, aby w przyszłości wrócić do prawdziwego sportu. Natomiast nie można przejść obojętnie obok sposobu promocji gali opartej na seksizmie, wulgarności i gloryfikowaniu przestępczych wzorców. Podczas jednej z ostatnich gal Gromda udowodniła, że sport mają w głębokim poważaniu. Jeden z zawodników o uroczym pseudonimie Małpa występował na gali nr 9 i pod wpływem adrenaliny zapomniał, w jakiej dyscyplinie walczy. Wszedł w nogi i próbował przewrócić swojego przeciwnika, który w konsekwencji doznał poważnej kontuzji kolana. Przypominam, mówimy ciągle o walce bokserskiej. Jaka mogła być decyzja federacji? Jest to przecież oczywisty faul, który poskutkował zakończeniem walki i uszczerbkiem na zdrowiu przeciwnika. Czy Małpa został zdyskwalifikowany? Nie, wygrał przez techniczny nokaut, co Mariusz Grabowski tłumaczył tym, że Gromda to nie ma być piękny boks, a solówki w kontrolowanych warunkach.

Problemem nie jest brak rękawic Nie zapominajmy – boks ma ogromne pokłady klasy sportowej, od zawsze jest dyscypliną olimpijską, a przecież do XIX w. nikt nie używał żadnych rękawic. Ale problemem nie są same gołe pięści, a czysto komercyjny cel organizacji takich gal. Jeżeli twoim zamiarem jest stworzenie jak najbrutalniejszej formuły, która zaspokoi najprymitywniejsze żądze, to twoja organizacja nie jest sportowa w najmniejszym stopniu. W Gromdzie od początku chodziło o stworzenie show i zaspokojenie najniższych instynktów. Nie ma nic złego w walce – niektórzy ludzie mają w sobie niezaspokojony temperament i jeżeli mają do wyboru walczyć w małym ringu z zapewnioną pomocą medyczną albo walczyć na ubitej ziemi – niech walczą w ringu. Ale nie można akceptować afirmacji gangsterskich i niemoralnych wzorców, poniżania kobiet i przyklaskiwać niszczeniu sobie zdrowia przez zawodników niemal jak w Igrzyskach śmierci 0

fot. Polsat Sport
Josh Barnett i Marcin Różalski podczas gali Genesis
marzec 2023 SPORT

Jak niemożliwe uczynić możliwym

Jazda figurowa na lodzie to niespełnione marzenie z dzieciństwa wielu z nas. Któż, oglądając zimowe igrzyska olimpijskie bądź film Ja, Tonya, nie zastanawiał się, jakie uczucie towarzyszy kręceniu piruetów lub jak trudno w rzeczywistości wykonać potrójnego axla? Wbrew powszechnemu przekonaniu, swojej przygody z tym sportem nie trzeba zaczynać wyłącznie we wczesnym dzieciństwie. Coraz prężniej rozwija się bowiem amatorska gałąź łyżwiarstwa figurowego. Magda Staszewska jest chodzącym dowodem na to, że zaczynając treningi w wieku 17 lat lub później, można zdobywać osiągnięcia sportowe, a wiek nie jest ograniczeniem.

ROZMAWIAŁA: NATALIA SAŃKO

M agiel : Czy mogłabyś opowiedzieć kiedy i w jaki sposób zaczęłaś przygodę z łyżwiarstwem, a następnie rolkarstwem figurowym? Ile lat już jeździsz?

MAGDALENA STASZEWSKA: Swoją przygodę z łyżwiarstwem figurowym rozpoczęłam w 2016 r., mając niecałe 17 lat. Na rolkach figurowych zadebiutowałam latem 2017 r. Obecnie mam 23 lata, także figurowo jeżdżę już prawie siedem lat.

Swoje pierwsze kroki w sporcie stawiałaś pod opieką trenera czy samodzielnie?

Zaczynałam sama, ucząc się z filmików na YouTubie. Oglądałam poradniki, których w tamtym czasie nie było dużo, a także występy profesjonalnych łyżwiarzy w zwolnionym tempie i poprzez ich analizę szukałam odpowiedzi na pytanie jak to działa? Pracę z trenerką rozpoczęłam przed startem na World Open w Cieszynie i była to jedna z najlepszych decyzji, jakie mogłam podjąć. Wymagania oraz poziom startów zaczęły wzrastać, dlatego potrzebowałam profesjonalnego wsparcia, zarówno technicznego, jak i psychicznego.

Czy uważasz, że istnieje jakaś górna granica wiekowa, żeby zacząć łyżwiarstwo figurowe? Uważam, że nie ma takiej granicy. Jeździć może każdy, jeśli tylko nie ma przeciwwskazań zdrowotnych do uprawiania tego typu sportu. Jazda na łyżwach czy rolkach pozytywnie wpływa na nasze zdrowie fizyczne, ale i psychiczne. Jest to także dyscyplina, która nie pozwala się nudzić oraz daje wiele opcji rozwoju ze względu na mnogość kategorii startowych: taniec, jazda solo, pary sportowe, pary taneczne czy synchron. Nie możesz skakać lub się tego boisz? Rozwijaj się zatem w kwintesencji tego sportu, czyli jeździe samej w sobie. Strach jest naturalnym stanem rzeczy, który możemy przezwyciężyć. Często zdarza mi się pracować z osobami, które przychodzą tylko po to, by nauczyć się jeździć do przodu i robić przekładanki. Finalnie są to osoby wykonujące skoki pojedyncze i kręcące piruety, a to jeszcze nie koniec ich wyczynów.

Większość ludzi zapytana o stereotyp łyżwiarki ma zazwyczaj przed sobą obraz wychudzonej nastolatki, a jeśli jest ktoś nieco bardziej zorientowany w temacie – również Rosjanki. Z jednej strony trudno się temu dziwić, skoro dwie ostatnie mistrzynie olimpijskie (Scherbakova, Zagitova) sięgały po złoty medal, nie mając jeszcze ukończonych 16 lat. Jak radzisz sobie z presją społeczną i komentarzami w stylu po co w ogóle to robisz, przecież w tym wieku już i tak nie uda ci się nic osiągnąć?

To prawda, żeby móc w pełni rozwijać się w tym sporcie powinno się rozpocząć treningi w młodym wieku – jest to związane z fizjologią człowieka. Jazda figurowa to czasochłonny sport, często wymagający od praktykujących odrobiny szaleństwa i braku nadmiernego analizowania, co jest domeną dzieci. Gdy jesteśmy starsi, nasze ciało kształtu-

je się w pewnych ramach, coraz łatwiej w naszych głowach tworzą się natrętne myśli, przez co boimy się ryzykownych działań, zdając sobie sprawę z ewentualnych negatywnych konsekwencji. Nie jest łatwo zaczynać, będąc dorosłym. Wymagało to wiele poświęcenia i wyrzeczeń, jednak wiek nie dyskwalifikuje nas z możliwości osiągnięcia pewnego poziomu. Na ogół starałam się nie zwracać uwagi na słowa jesteś na to za stara – trenowałam i robiłam swoje. Swoją działalnością chciałam pokazać, że 17-latka nie jest spisana na straty w tym sporcie (śmiech). Obecnie częściej niż przedtem słyszę słowa niedowierzania, oczywiście w pozytywnym sensie, co jest moim małym sukcesem.

Co jest twoją największą motywacją do dalszego rozwoju?

Moją największą motywacją jest pokazywanie ludziom, żeby się nie bali zaczynać jeździć figurowo w wieku nastoletnim czy dorosłym. Oprócz tego bardzo lubię zaskakiwać samą siebie i szukać limitów, które mogę osiągnąć w każdym sezonie.

źródło:
44–45
/ amatorskie łyżwiarstwo figurowe CZŁOWIEK Z PASJĄ
Instagram
Kokainę zwę Wrzoskiem wciągam ją noskiem

CZŁOWIEK Z PASJĄ

Czy posiadasz jakieś inspiracje, jeśli chodzi o łyżwiarstwo? Jaki jest twój ulubiony zawodnik/ zawodniczka?

Tak, posiadam. Najbardziej inspiruje mnie Yuzuru Hanyu. Jest on dla mnie wzorem postaci mistrza, a nie zwycięzcy. Imponuje mi jego ciągłe dążenie do perfekcji, mimo zdobycia tak wielu tytułów. Nigdy nie spoczął na laurach i zachował skromność. Podczas swojej kariery pokazywał innym, że mimo przeszkód i niepowodzeń, nie wolno się poddawać, a dążyć do celu z podniesioną głową. Dodatkowo jego występy to połączenie artyzmu i miłości do łyżwiarstwa, co łączy ludzi i inspiruje ich do rozwoju swojej pasji.

Co uważasz za swoje największe osiągnięcie sportowe, z czego jesteś najbardziej dumna?

Niewątpliwie najbardziej jestem dumna z powołania do kadry narodowej na rolkach figurowych oraz startu i wywalczonego piątego miejsca na Mistrzostwach Europy 2022 w Andorze. Jest to dla mnie ukoronowanie kilkuletnich treningów i zaangażowania w rozwój rolek w Polsce. Mam nadzieję, że w najbliższym roku będę mogła z dumą reprezentować nasz kraj na większej liczbie zawodów międzynarodowych.

Jaki jest twój główny cel na ten moment?

Mój główny cel? Przesunięcie mojego limitu wyżej i dojście do poziomu podwójnego axla oraz skoków potrójnych. Zgodnie z wszechobecną opinią, jest to coś nierealnego dla osoby zaczynającej w wieku 17 lat, dlatego z chęcią się sprawdzę. Oczywiście oprócz tego chciałabym w przyszłym sezonie zaliczyć dobre starty na zawodach w Polsce, a także za granicą, by kolejny rok z rzędu móc startować z orzełkiem na piersi. Niestety, problem niedofinansowania jest dość poważny, ponieważ trenujemy często i na wielu płaszczyznach. Wraz ze wzrostem poziomu zaawansowania, wymaga się więcej zaangażowania. Szczególnie ciężko w tej kwestii mają się rolki figurowe. Wspaniałe byłoby znalezienie sponsorów, którzy pomogliby naszym reprezentantom w kwestiach finansowych.

Jeszcze może pytanie w takiej szerszej perspektywie – jak wiadomo łyżwiarstwo figurowe nie jest w Polsce sportem narodowym; dużo mówi się o niedofinansowaniu tej dziedziny, mimo że zainteresowanie, zwłaszcza w ostatnich latach, zdaje się rosnąć. Jakie inicjatywy byłabyś w stanie polecić osobom, które dopiero zaczynają swoją przygodę z amatorskim łyżwiarstwem – czy istnieją obozy albo turnieje na poziomie amatorskim, podczas których mogą zaprezentować swoje umiejętności?

Amatorska jazda figurowa nie zamyka się tylko na naukę samą w sobie. W ciągu roku odbywa się bardzo duża liczba zawodów amatorskich na łyżwach czy rolkach na terenie całej Polski. Dodatkowo organizowane są obozy m.in. przez kluby Walley, MKS Rewia, AZS Warszawa. Płaszczyzn do rozwoju oraz samorealizacji jest bardzo dużo i każdy może przeżyć swoją historię księżniczki czy księcia na lodzie.

I na sam koniec – jakiej rady udzieliłabyś osobom, które zawsze chciały zacząć lub zastanawiały się nad trenowaniem łyżwiarstwa figurowego, ale ostatecznie zrezygnowały, ponieważ nie podjęły szkolenia w bardzo młodym wieku? W jaki sposób powinny się tego podjąć, krok po kroku? Po pierwsze, najważniejsze jest to, aby po prostu zacząć – wziąć łyżwy i ruszyć na lodowisko. Lepszy sprzęt można kupić w dobrej cenie na grupach na Facebooku, Vinted lub OLX. Na początku ważne jest opanowanie podstaw samej jazdy oraz nauka upadania. Kiedy poczujemy się swobodniej na lodzie, możemy powoli zaczynać ćwiczyć skoki pojedyncze i piruety. Jeśli ktoś ma taką możliwość, warto zapisać się do szkółki lub znaleźć trenera, albo chociażby korzystać z poradników na YouTubie.

Czy chciałabyś dodać na koniec dodać jeszcze coś od siebie?

Serdecznie dziękuje za możliwość udzielenia wywiadu i życzę wszystkim owocnych treningów! Przy okazji chciałabym zaprosić wszystkich na moje media społecznościowe: Instagram, TikTok czy YouTube. Na każdej platformie znajdziecie materiały o różnorodnej charakterystyce, od filmików z treningów, poprzez kontent humorystyczny, aż po poradniki. 0

Magdalena Staszewska

źródło: Instagram
marzec 2023
źródło: Instagram
amatorskie łyżwiarstwo figurowe /
Magdalena Staszewska – druga wicemistrzyni Polski seniorek w jeździe figurowej na rolkach, zdobywczyni piątego miejsca na Mistrzostwach Europy 2022 w Andorze, członkini kadry narodowej w rolkarstwie figurowym. Zajmuje się popularyzacją amatorskiego łyżwiarstwa i rolkarstwa figurowego na: Instagramie (@_stasixx), kanale Youtube (Stasix) oraz Tiktoku (@_stasixx).

Czarna lista AI

próbach ułatwienia ludzkości życia, że powoli obserwujemy tendencję odwrotną. Teraz człowiek musi co krok oglądać się, czy jego wysiłki w zderzeniu ze sztuczną inteligencją wciąż coś znaczą.

Świat technologii tak bardzo zatracił się w

TEKST: JULIA MOSIŃSKA

Nawet nie zorientowaliśmy się, kiedy fascynacja sztuczną inteligencją z ulubionych filmów science fiction trafiła do naszej rzeczywistości. A przecież wydawałoby się, że uwielbiamy rozmawiać o nowinkach technologicznych, ciągle rywalizując o to, kto przedstawi informację zapowiadającą większą rewolucję. Z każdą nową aplikacją rosną ekscytacja i podziw, jednak razem z nimi lęk przed przyszłością. Zaawansowane procesy myślowe, magazynowanie, przetwarzanie i wydobywanie wiedzy w odpowiednim kontekście to jedne z najważniejszych składników ludzkiej inteligencji, dzięki której świat wciąż idzie do przodu, usprawniając nasze życie w każdym aspekcie. Dziś jednak nie jesteśmy już jedynymi posiadaczami tych cech. Stały się one także właściwościami komputerów, które wykorzystują je z nieporównanie większą wydajnością. Umiejętności

AI przerastają nasze oczekiwania, ale co gorsze, prześcigają również nasze umiejętności – te, z którymi do niedawna wiązaliśmy przyszłość.

Pierwsza grupa ryzyka

Temat sztucznej inteligencji na rynku pracy może sprawiać wrażenie banalnego, bo przecież już od dłuższego czasu jesteśmy świadomi, że technologia stanowi zagrożenie dla wielu zawodów. Pracownicy produkcyjni, kasjerzy –wszyscy ci, których praca już sama w sobie jest powtarzalna, a co za tym idzie – przypomina działanie maszyny, coraz częściej są zastępowani przez nowoczesne roboty. Jest to jednak tylko, jak można ją nazwać, pierwsza grupa ryzyka. Wiemy już, że komputer może zastąpić pracowników fizycznych i zwykle dotyczy to osób o podstawowym wykształceniu. Dziś zadajemy sobie jednak pytanie, czy technologia nie poszła już o krok dalej? W końcu codziennie obserwujemy analizę danych najwyższej jakości wykonywaną przez genialne algorytmy mediów społecznościowych i wyszukiwarek. Nasz smartfon zdaje się doskonale wiedzieć, co lubimy, czy akurat potrzebujemy wymienić telefon, czy może szukamy nowej pary jeansów, czym się aktualnie zajmujemy, z kim się przyjaźnimy, a nawet co się dzieje w naszym życiu i kim jeste-

GRAFIKA: MAŁGORZATA BOCIAN

śmy. Kilka kliknięć pozwala technologii odkryć naszą tożsamość, a my każdego dnia beztrosko dopełniamy wirtualny obraz siebie nowymi szczegółami. Trudno nas jednak winić. Życie jeszcze nigdy nie było tak proste jak ze smartfonem w dłoni. A to wszystko dzięki standardowej umiejętności AI, polegającej na głębokiej analizie materiału i wyciąganiu wniosków. Można zatem domyślić się, że kolejni na nadajniku technologii są analitycy (danych, finansowi, czy rynku), pracownicy obsługi klienta, pracownicy giełdowi zatrudniani na niższych stopniach w bankach, a nawet księgowi.

Czarna lista ChatGPT

Chcąc nie chcąc, każdego dnia obserwujemy, jak czarna lista wydłuża się w zatrważającym tempie. Do grupy zagrożonych doliczamy zawody, które nie tak dawno temu wydawały nam się zupełnie bezpieczne, a nawet pewne. Specjaliści IT – programiści, koderzy czy inżynierowie oprogramowania, pracownicy mediów – specjaliści PR, copywriterzy i dziennikarze, a nawet prawnicy, chociaż nadal potrzebni, to wydajność ich pracy nie równa się tej prezentowanej przez komputery. Trzeba liczyć się z tym, że liczba zatrudnionych w powyższych branżach będzie stosunkowo maleć, ograniczając się do najlepszych jednostek. Dotychczas ciężko było w to uwierzyć, ale odkąd na rynku pojawił się ChatGPT, możliwości sztucznej inteligencji mamy na wyciągnięcie ręki. ChatGPT to narzędzie opracowane przez OpenAI, firmę, która zajmuje się rozwojem sztucznej inteligencji. Szczególny postęp organizacji badawczej założonej w 2015 r. przez m.in. Elona Muska i Sama Altmana można zauważyć w przetwarzaniu języka naturalnego i kodowaniu przez maszynę informacji. Chat GPT powstał na bazie modelu językowego GPT-3 zaopatrzonego w transformatory, które poprzez proces głębokiego uczenia się obszernych zbiorów danych są w stanie wytwarzać niemal ludzki tekst. Wiedza, w którą bot został wyposażony opiera się na ośmiu milionach artykułów z Wikipedii i to na tej podstawie komputer odpowiada na

pytania i rozwiązuje zadania, ściśle trzymając się zasad gramatycznych i składniowych. Jest największym modelem języka sztucznej inteligencji, dzięki któremu szukanie informacji nie wiąże się już z długotrwałym przeglądaniem sieci, a zostało ograniczone do pytania i odpowiedzi. Wyjaśnienia ChatGPT są zwykle wyczerpujące i dokładne, jednak wystarczy ułożyć pytanie w bardziej skomplikowany sposób lub odnieść się do wiedzy specjalistycznej, a bot zaczyna popełniać błędy. Skąd jednak pomysł, że będzie on w stanie zastąpić kreatywne zawody?

ChatGPT pisze za nas teksty o wybranej tematyce, w wielu językach i w dowolnym stylu. Wystarczy podać krótką instrukcję dotyczącą długości, poziomu i stylu pracy, a bot wytworzy dla nas oryginalny artykuł, esej czy opowiadanie w dowolnym języku. Eksperci podkreślają jednak, że nie są to artykuły na miarę wysokiej jakości dziennikarstwa, ale proste teksty z zakresu obowiązków standardowego copywritera. To samo można zresztą powiedzieć o obowiązkach specjalisty ds. obsługi klienta czy marketingu. Gdyby się nad tym przez chwilę zastanowić, rozmowa z klientem jest całkiem schematyczna. W momencie, gdy inteligencja botów pozwala na zupełnie naturalną, płynną wymianę zdań, podstawowe przedstawienie produktu i odpowiadanie na pytania nie wymaga wysiłku ludzkiego. Wielokrotnie słyszymy, że wymyślanie coraz to nowych chwytliwych tekstów marketingowych potrafi wyczerpać nawet najbardziej kreatywny umysł. ChatGPT nie ma jednak pewnych ludzkich ograniczeń – nie jest zmęczony, nie ma złego dnia, może nieustannie generować oryginalne slogany i ciekawe komunikaty prasowe. Również wielogodzinne tłumaczenie tekstów, np. w celu przesłania ich do zagranicznych mediów, nie będzie już zmorą PR-owca, bo ChatGPT czy aplikacja taka jak Deepl zrobi to w sekundę, dodatkowo dając możliwość prostej transformacji zdań wedle uznania. Czasy niedokładnego tłumaczenia Translatora Google i trudnej gramatyki się skończyły. Na każdym kroku świat pokazuje

46–47
/ AI a rynek pracy
TECHNOLOGIA I SPOŁECZEŃSTWO
Czy to prawda, że tę belkę wygenerował ChatGPT?

nam, że coraz mniej musimy się dziś wysilać. Niedługo i nauczyciele przestaną zadawać pisemne prace domowe, bo te będą odrabiane w pół minuty przez odpowiednio dobranego bota. Niestety nie tylko kreatywność w pisaniu jest zagrożona. DALL-E – narzędzie sztucznej inteligencji pokrewne ChatGPT –ma zdolność wytwarzania obrazów graficznych w przeciągu kilku sekund, a jedyne, czego potrzebuje, to odpowiedniego nadzoru. Niestety DALL-E także opiera się na bazach danych, które są niczym innym, jak pracami stworzonymi kiedyś przez człowieka. Działanie „kreatywnego” bota budzi wiele kontrowersji, bo czy nie można w tym kontekście mówić już o kradzieży czy plagiacie? Podobne technologie świetnie radzą sobie również z kodowaniem, a wydajność, którą osiągają, sprawi, że niedługo zespoły programistów zostaną znacznie ograniczone. Najwięcej wątpliwości wywołuje jednak podważenie profesji prawnika, który obok lekarza zawsze stanowił symbol dobrego i szanowanego zawodu. Chociaż rola adwokata wiąże się w dużej mierze z ludzką umiejętnością wydawania osądu, praca ta przewiduje też bardziej schematyczny etap zbierania i porządkowania danych, który nie stanowi problemu dla najnowszych technologii.

Bezpieczne AI

Coraz częściej słyszymy stwierdzenie, że jeszcze kilka lat i praca stanie się przywilejem. Mimo to nie wyobrażamy sobie świata, w którym większość z nas nie ma zatrudnienia. Nietrudno zgadnąć, że doprowadziłoby to do rozłamu gospodarki i ogromnych dysproporcji dzielących społeczeństwo na niepoprawnie bogatych i poniżająco biednych. Aby temu zapobiec, sztuczna inteligencja rozwija się w sposób odpowiedzialny i bezpieczny. Gigantyczne możliwości AI są ciągle monitorowane, a skutki poszczególnych kroków w jej postępie są analizowane na poziomie skutków społecznych i etycznych. Technologiczne rewolucje mają służyć człowiekowi, a nie być jemu przeciwne. Wciąż ułatwiamy sobie życie i tak jak dziś trudno nam byłoby obejść się bez internetu i smartfona, jutro nie będziemy wyobrażać sobie życia bez botów i sztucznej inteligencji.

Korzyści z AI

Nie należy jednak popadać w paranoję. Człowiek jeszcze długo nie zostanie zastąpiony. Chociaż technologia wielokrotnie zaskakiwała nas swoimi możliwościami, my nadal mamy nad nią przewagę. AI sprawi, że będziemy mogli pracować bardziej produk-

tywnie – mniej, a z większym efektem. Podejmowanie decyzji będzie szybsze, a liczba informacji do przetworzenia mniejsza – już dziś algorytm robi to za producenta. Poza tym, chociaż to prawda, że wiele zawodów zniknie lub zostanie w pewnym zakresie ograniczone, pojawią się nowe miejsca pracy skoncentrowane na rozwoju technologii czy obsłudze najnowszych maszyn. Rozwój AI nie wiąże się jedynie z ograniczeniem naszego myślenia. Można na to spojrzeć z zupełnie innej strony. Nauczenie się dowolnych umiejętności nigdy nie było tak proste. Studiowanie zdalne, platformy e-learningowe, kursy online będą w coraz większej części opierać się na sztucznej inteligencji, a my będziemy rozwijać się w dowolnym kierunku, nie ruszając się z kanapy. Choć dziś nawet przedstawiciele zawodów kreatywnych drżą przed najnowszymi botami OpenAI, które z łatwością generują artykuły i obrazy, nie należy zapominać, że pomysł nadal rodzi się w umyśle ludzkim. Nowe narzędzia do pracy to kolejny sposób na ułatwienie ich procesu twórczego. Sztuka, literatura czy muzyka mają początek na poziomie głębszym niż ten, do którego dotarła technologia. Utwory muzyczne i literackie są kombinacją emocji, przeżyć i talentu, a te są sprawą indywidualną każdego z nas.

A gdzie

w tym wszystkim jest człowiek?

Czy człowiek jest więc w stanie odnaleźć się w świecie powoli przejmowanym przez komputery? Każda rewolucja przynosiła zmiany, a my z łatwością i entuzjazmem przystosowaliśmy się do nich, po czasie nie chcąc nawet wracać do przeszłości. Dzisiaj różnica polega na tym, że sztuczna inteligencja odbiera nam pewnego rodzaju poczucie bycia wyjątkowym. Nie jesteśmy już oryginalni przetwarzając, analizując i wydobywając dane. W porównaniu z maszyną robimy to wręcz słabo. Ludzka inteligencja ma jednak mnóstwo wymiarów, a wiele z nich nadal pozostaje unikatowych. Dziś na znaczeniu coraz bardziej zyskuje aspekt emocjonalny, a jego podstawowa składowa – empatia – to element natury ludzkiej, który zwyczajnie nie jest dany maszynom. Do tego można dodać pamięć autobiograficzną czy umiejętność odwoływania się w podawanej informacji do kontekstu – te i inne umiejętności nadal związane są z najbardziej zaawansowanym komputerem, jaki posiadamy – ludzkim mózgiem. Praca maszyny pozostaje na razie w dużym stopniu odtwórcza, więc kreatywność jeszcze długo pozostanie atutem człowieka. Weźmy więc głęboki oddech – kontrola nadal leży po naszej stronie. 0

marzec 2023 TECHNOLOGIA I SPOŁECZEŃSTWO AI a rynek pracy /

ChatGPT - przyszłość czy zagrożenie edukacji?

Sztuczna inteligencja od lat wspiera rozwój nauki w wielu obszarach, takich jak medycyna czy oświata. Obecnie niesłabnącą popularnością cieszy się ChatGPT – oprogramowanie umożliwiające „rozmowy człowieka z maszyną”. Mimo dużego potencjału, system wzbudza wiele kontrowersji w debacie nad jego rolą w szkolnictwie. Czy rzeczywiście współczesna edukacja staje w obliczu zagrożenia?

TEKST: MARIUSZ CELMER

Ludzie każdego dnia zgłębiają liczne źródła informacji. By stworzyć wiarygodny artykuł lub napisać pracę zaliczeniową, użytkownicy przez wiele godzin poszukują niezbędnych wiadomości. Niestety, selekcja odpowiednich treści bywa często trudnym zadaniem, zaś wiele stron prezentuje sprzeczne bądź nieprawdziwe informacje. Zapewne wielu użytkowników nowoczesnych technologii byłoby zadowolonych, gdyby system mógł napisać za nich pracę bądź stworzyć odpowiedni materiał dla firmy. Z odpowiedzią na te i wiele innych wyzwań przychodzi amerykański startup – firma OpenAI. Założone w 2015 r. przedsiębiorstwo specjalizujące się w rozwoju sztucznej inteligencji zrewolucjonizowało rynek technologiczny. Wypuszczony w listopadzie ubiegłego roku ChatGPT ma być odpowiedzią na potrzeby odbiorców, którym zależy na szybkim dostępie do wiarygodnych informacji. Inteligentny chatbot bazuje na technologii Generative Pre-trained Transformer 3. Sieć neuronowa odpowiedzialna za funkcjonowanie oprogramowania nie tylko czerpie wiadomości zgromadzone w internecie, ale również uczy się poprzez nieustanne rozmowy z użytkownikami. To właśnie dzięki temu rozwiązaniu wypowiedzi proponowane przez ChatGPT brzmią naturalnie i logicznie.

Nowa droga w edukacji

Produkt firmy OpenAI stanowi rewolucyjne rozwiązanie na rynku technologicznym. Poprzez wykorzystanie inteligentnego oprogramowania chatbot może być używany nie tylko do uzyskania prostych informacji. Wielu ekspertów widzi w nim innowacyjną metodę nauczania. Wykorzystując umiejętności programu, uczniowie i studenci mogą w prosty sposób uzyskać odpowiedź na liczne pytania z praktycznie każdej dziedziny nauki. Informatyka, nauki humanistyczne, ścisłe, a także medyczne nie mają przed systemem większych tajemnic. ChatGPT mógłby w tym zakresie zyskać miano wirtualnego korepetytora. Z jego pomocą możliwe

GRAFIKA: MAŁGORZATA BOCIAN

jest bowiem nie tylko napisanie eseju, ale również rozwiązanie zadań matematycznych czy stworzenie kodu źródłowego. Oprogramowanie sprawdza się również podczas nauki języka. Choć aplikacja popełnia nieliczne błędy, znacząco przyczynia się do poprawy umiejętności językowych.

Nie tylko wypracowania…

Rozwiązanie firmy OpenAI otwiera współczesnej edukacji wiele możliwości. Tworzenie materiałów edukacyjnych, nauka języka obcego czy programowania to jedne z licznych zysków, jakie mogą czerpać uczniowie korzystający z aplikacji. Niestety, również w tym przypadku medal okazuje się mieć dwie strony. Eksperci edukacyjni, oprócz wielu korzyści, dostrzegają równie dużo zagrożeń wynikających z używania ChatGPT. Jednym z najczęściej przywoływanych problemów związanych z wykorzystaniem narzędzia jest pisanie prac zaliczeniowych. System zaprojektowany został bowiem tak, by udzielane przez niego odpowiedzi brzmiały w sposób naturalny. Nieliczne błędy gramatyczne lub składniowe mogą bez problemu zostać skorygowane przez ucznia, przez co uzyskana praca nie wzbudza najmniejszych podejrzeń. Często niemożliwe jest także wykrycie nieuczciwości przez programy antyplagiatowe. ChatGPT poprzez algorytm tworzy bowiem niepowtarzalne treści, których próżno szukać w internecie.

Innym problemem, któremu polska edukacja na przestrzeni lat nie zdołała podołać, jest odrabianie przez system prac domowych. Współcześnie znane są liczne strony i portale oferujące darmowe rozwiązania zadań z każdego podręcznika. Uczeń za pomocą kilku kliknięć jest w stanie uzyskać odpowiedź na nurtujące go pytanie. W tym miejscu warto jednak przypomnieć podstawową ideę prac domowych oraz innych zadań zlecanych uczniom przez nauczycieli. Poprzez samodzielne zmierzenie się z problemem, uczeń powinien utrwalić zdobywane na lekcji umiejętności, sprawdzić swoją wiedzę, a także zwrócić się z ewentualnymi pytaniami

do prowadzącego. Ideą nie powinno być bowiem ukaranie ucznia, lecz wzmocnienie nabytych kompetencji. Zadania z nauk ścisłych powinny utrwalić umiejętność krytycznego i analitycznego myślenia, zaś nauki humanistyczne i społeczne kształtują zdolności komunikacyjne i otwartość na nowe idee. Dla wielu pedagogów zadania domowe stały się jednak narzędziem do ukarania podopiecznych bądź zrealizowania materiału. Przeładowanie podstawy programowej, oceny niedostateczne za źle wykonane zadanie, a także brak pomocy i zrozumienia powodują, że wielu uczniów chętnie sięga po gotowe rozwiązania zawarte w internecie. Niestety, tego typu krok znacząco ogranicza ich samodzielność. Dodatkowym wyzwaniem jest również fakt, że ChatGPT nie został zaktualizowany od 2021 r. Nie bazuje on więc na najnowszych informacjach. Brak mu również treści z literatury naukowej. Wszelkie wiadomości wykorzystywane przez oprogramowanie pochodzą z internetu, a także z rozmów przeprowadzanych z użytkownikami. Nie brak więc sytuacji, gdy chatbot przekazuje odbiorcom nieprawdziwe dane.

Nowe wyzwania, stare problemy

ChatGPT niewątpliwie ma szansę stać się wirtualnym asystentem ucznia. Oprogramowanie nie tylko wskazuje gotowe rozwiązania, ale również tłumaczy dane zagadnienia krok po kroku w przystępny i zrozumiały sposób. W związku z tym warto zadać sobie pytanie – czy sztuczna inteligencja zastąpi tradycyjny model nauczania? Do tego kroku niezaprzeczalnie jeszcze daleka droga. ChatGPT może być dużym wsparciem w edukacji, jednak mało prawdopodobne jest, by zastąpił pedagogów w procesie nauczania. Wkroczenie sztucznej inteligencji do szkół rodzi jednak dylemat w kontekście dotychczasowego sposobu przekazywania wiedzy. Szkoła powinna być miejscem, w którym uczniowie nie boją się nabywać nowych informacji przy wsparciu prowadzących. Powinna inspirować młode osoby do rozwijania swoich pasji i zainteresowań. Rzeczy-

48–49 TECHNOLOGIA I SPOŁECZEŃSTWO / AI w edukacji

wistość współczesnego szkolnictwa tymczasem odbiega od wyobrażeń. W obliczu wyzwania, jakim jest ChatGPT, wiele placówek rozważa wprowadzenie dodatkowych systemów antyplagiatowych i metod sprawdzania wiedzy. Jednak niezależnie od liczby tego typu rozwiązań uczniowie nie zrezygnują ze wsparcia sztucznej inteligencji. W czasach rozwoju technologicznego szkół system nauczania powinien przede wszystkim uwzględniać ucznia jako człowieka. Kogoś, kto cechuje się określoną osobowością, ma swoje pasje i potrzeby. We współczesnej edukacji powinno się stawiać na dialog z drugą osobą i doskonalenie jej umiejętności miękkich. Wiedza faktograficzna jest ważna. Jednak równie istotne stają się takie zdolności, jak logiczne myślenie czy empatia. Uczniów powinno się uświadamiać o wartości przekazywanych informacji i wspierać ich potencjał rozwojowy. ChatGPT, jak również inne rozwiązania technologiczne mogą stanowić cenne wsparcie w rozwoju. Należy jednak mieć na uwadze, by technologia nie stała się w rękach małoletnich narzędziem do ucieczki przed kształceniem się. Zapobiec temu można jedynie poprzez zrozumienie potrzeb ucznia i rozwój jego zainteresowań. Jak zaś sam program odpowiedział na pytanie zadane w tytule artykułu? Jak twierdzi ChatGPT, ostatecznie, jak w przypadku większości nowych technologii, to, czy chatboty będą przyszłością, czy zagrożeniem dla edukacji, zależy od sposobu, w jaki będą one wykorzystywane. Ważne jest, abyśmy zrozumieli potencjał tych narzędzi, ale także byśmy zwrócili uwagę na ich ograniczenia i zagrożenia, abyśmy mogli je odpowiednio zminimalizować i wykorzystać w sposób, który przyniesie najlepsze rezultaty dla edukacji i dla nas jako społeczeństwa. 0

Lustereczko, powiedz przecie,

co jest sztuczne na tym świecie?

Czy AI rozpoznają się nawzajem? Przetestowałem klasyfikator na pięciu narzędziach i oto wyniki.

TEKST: JAKUB SZYDELSKI

Sztuczna inteligencja (AI) zrewolucjonizowała sposób tworzenia i dystrybucji treści. Narzędzia do pisania AI, takie jak ChatGPT, Chatsonic, Jasper, Copy.AI i Rytr, należą obecnie do najpopularniejszych na rynku. To odpowiedź programu Rytr na komendę przedstawienia generatorów tekstu. Ich popularność przerosła oczekiwania twórców tej technologii z OpenAI. Generować słowa zaczęli nie tylko marketingowcy i blogerzy, ale też uczniowie, studenci, a ostatnio nawet i sędzia z Kolumbii, który konsultował swój wyrok ws. finansowania leczenia auty-

GRAFIKA: MAŁGORZATA BOCIAN

stycznego chłopca z ChatGPT. Takie kreatywne wykorzystanie narzędzi AI może stać się częstsze w mediach społecznościowych, kampaniach reklamowych, w prasie i w nauce.

Naprzeciw tym wyzwaniom Open AI wystawił narzędzie AI Text Classifier, które sprawdza prawdopodobieństwo wytworzenia danego tekstu przez sztuczną inteligencję. Model ocenia teksty wedle pięciu kategorii: prawdopodobnie wygenerowany przez AI (likely), możliwie wygenerowany (possibly), niejednoznaczny (unclear), mało prawdopodobnie (unlikely), bardzo mało prawdopodobnie

(very unlikely). Językowe zmiękczenie kategorii to celowy zabieg, aby nie przesądzać o pewności osądów. Model został „skrzywiony”, aby ograniczyć fałszywe oceny o sztuczności tekstu. Innymi słowy klasyfikator częściej wskaże na np. kategorię „niejednoznaczny” zamiast „możliwy”. Format akapitów ma znaczenie, podobnie jak długość. Im dłuższa wypowiedź, tym większa szansa skutecznego wykrywania – klasyfikator nie przyjmuje tekstu krótszego niż 1000 znaków (ok. 150 wyrazów). Analiza ogranicza się do angielskiego, ponieważ w tym języku model był trenowany. 1

marzec 2023 TECHNOLOGIA I SPOŁECZEŃSTWO AI w edukacji /

I

Model zdecydowanie najlepiej radzi sobie z rozpoznawaniem wypowiedzi ludzi. W tej kategorii ma stuprocentową skuteczność. To zapewne efekt „skrzywienia” opisanego wcześniej. Następny w kolejce jest ChatGPT, którego odpowiednio wykryto w 92 proc. To z pewnością wynik treningu klasyfikatora na odpowiedziach z tego czatu. Najbardziej kreatywnym generatorem okazuje się Jasper z wykrywalnością jedynie 12 proc. Wydaje się, że to zasługa dostosowania programu pod konkretne zadanie biznesowe i możliwości modyfikacji stylu tekstu, której nie posiada ChatGPT. Rytr również pozostaje w większości niewykrywalny – zostaje dostrzeżony w około jednej piątej przypadków. To z jednej strony dowód na poprawność i kreatywność generowanych tekstów AI. Z drugiej strony to wskazówka, że klasyfikator nie radzi sobie najlepiej ze źródłami, które dopuszczają wszechstronną edycję wytwarzanych tekstów pod kątem nastroju, stylu i przeznaczenia.

Sherlock rzuca monetą

Sztuczny skryba na Księżycu

Testuję, jak radzi sobie klasyfikator z wymienionymi na początku pięcioma generatorami tekstu. Szóstą kategorią kontrolną są wypowiedzi ludzi pochodzące z rozpoznawalnych mediów i pisane pod nazwiskiem. Każdą aplikację (oraz człowieka) konfrontuję z pięcioma zadaniami. Pierwsze zadanie to tekst o zaletach AI dla studentów. Drugie – mowa motywacyjna o blokadzie twórczej. Trzeci jest wstęp do artykułu o AI. Jako czwartą generuję historię o maglu (takim do prania) zamienionym w gazetę. Piąty tekst to „naukowy” raport o sfałszowaniu lądowania na Księżycu. Gotowe treści przeklejam do klasyfikatora, a oceny zapisuję w Excelu. Aby sprawdzić poprawność klasyfikatora Open AI zestawiam źródła tekstów z ich ocenami. Zmieniam wartości tekstowe na procentową zgodność ze źródłem. Na tak otrzymanej tabeli dobrze widać zależności między pytaniami, źródłem a oceną sztucznego pochodzenia.

Na wstępie należy dodać, że otrzymane teksty są zaskakująco dobre. Zwłaszcza mowy motywacyjne wypadają porywająco, inteligentnie – słowem prawdziwie. Generatory odpowiednio dobierają język wypowiedzi (potoczny/oficjalny), środki wyrazu (metafory/ cytaty) i podają w większości poprawne ar-

gumenty. Ciekawe są odpowiedzi na prośbę potwierdzenia teorii spiskowej. ChatGPT reaguje nerwowo i jakby z wyrzutem neguje teorię. ChatSonic i Jasper opisują genezę teorii, uwzględniając udział Billa Kaysinga. Rytr plącze się w zeznaniach o udziale Nixona, ale końcowo zaprzecza spiskowi. Gwiazdą okazuje się Copy.AI, który bez żenady myli urzędujących prezydentów (wskazuje na Lyndona B. Johnsona) i podaje trzy argumenty przemawiające za fałszerstwem lądowania na Księżycu.

Raz, dwa, trzy – botem jesteś ty

Jak z tymi tekstami radzi sobie klasyfikator? Mowa motywacyjna (73 proc.) oraz wstęp dziennikarski (68 proc.) są najczęściej wychwytywane poprawnie jako pisane przez AI. Skuteczność klasyfikatora w tych przypadkach może wynikać z posiadania odpowiednich przykładów w treningowej bazie danych. W końcu generatory są często wykorzystywane do wpisów na blogach o takiej tematyce. Najgorzej klasyfikator spisuje się w przypadku tekstu o zaletach AI (52 proc.) oraz raporcie (50 proc.). Te treści są najczęściej rozpoznawane błędnie jako robota człowieka. W przypadku ostatniego zadania ta zależność może wynikać z braku podobnych pism o teoriach spiskowych w bazie.

Na podstawie powyższych wyników liczę też odchylenie standardowe, czyli zmienność ocen w perspektywie źródła i pytania. Jak można się domyślić, zerowe wahania dotyczą odpowiedzi ludzkich, bo wszystkie zostały sklasyfikowane tak samo. ChatGPT, Jasper oraz Rytr mają podobną zmienność w granicy 11–18 proc. Największe wahania odpowiedzi zalicza ChatSonic ze zmiennością równej jednej trzeciej. Zbiorczo to świadczy o dość spójnych ocenach narzędzi.

twórcy i czytelnicy – skupić się dziśnasensie,rzetelnościijakości wypowiedzi. Bo jak widać, styl już całkiem nieźle podrobiono.

Klasyfikator AI jest poprawny w 56 proc. Nie jest to oszałamiający wynik. Skuteczność można sprowadzić do powiedzenia „na dwoje babka wróżyła”. Najbardziej poza radarem pozostają Rytr oraz Jasper z wykrywalnością jedynie 10–20 proc. Sztuczna inteligencja nie zastąpi na razie człowieka w ocenie tekstu, choć z biegiem czasu prawdopodobnie nabierze wprawy. Z kolei generatory AI już dziś produkują potok dobrze brzmiących zdań. Być może powinniśmy – jako twórcy i czytelnicy – skupić się dziś na sensie, rzetelności i jakości wypowiedzi. Bo jak widać, styl już całkiem nieźle podrobiono. 0

50–51
TECHNOLOGIA
SPOŁECZEŃSTWO / rozpoznawanie AI

Varia

Polecamy:

52 REPORTAŻ Jak nie rewitalizować miasta Brzydota Zagłębia Miedziowego

55 CZARNO NA BIAŁYM Karnawał w Kolonii Zabawa Niemców uchwycona obiektywem naszego dynamicznego reportera

58 WARSZAWA Znaczenie ulicy Warszawskie ulice ważne dla Maglowiczów

człowiekiem!

Miałem kiedyś dość bliski kontakt z pewną dziewczyną. Oszczędzę szczegółów (chociaż wiem, że to was interesuje, wy ciekawskie nicponie). Wystarczy wam wiedzieć, że fajnie nam się pisało, dzwoniliśmy do siebie każdego wieczora i opowiadaliśmy, co u nas słychać.

Któregoś dnia opowiadałem jej, jak zawiozłem mojej babci zakupy, a ona z jakiegoś powodu uznała to za urocze. Powiedziała mi wtedy wow, to bardzo miło z twojej strony. Jakoś tak…lubię kiedy ludzie są ludźmi. Nie mam aktualnie kontaktu z nią, ale to zdanie utkwiło mi w pamięci.

Dlatego nie możemy naszej życzliwości ograniczać do ludzi, o których wiemy, że tego potrzebują.

Każdy miewa chwile słabości. Gorsze dni to chleb powszedni nawet u najbardziej pozytywnych osób, nie wspominając już o ludziach doświadczających problemów osobistych. Czasami człowiek ma ochotę założyć słuchawki i zamknąć się w sobie. Nie zawsze przynosi to jednak zamierzony efekt. Takie działanie często kumuluje nasze emocje i nie pozwala im się wydostać. Jak więc inaczej temu zaradzić?

W ciągu ostatnich trzech lat kilkukrotnie zamykano nas w domach, co przełożyło się na zwiększenie liczby przypadków zaburzeń psychicznych. Nawet najbardziej zagorzali introwertycy potrzebują przecież kontaktu z ludźmi. Po wyjściu z pandemicznego szoku i ponownym przyzwyczajeniu się do życia w społeczeństwie, jedną z moich pierwszych refleksji było… doce-

nianie ludzi. Czerpałem ogromną przyjemność z krótkich small-talków, luźnego flirtu, czy po prostu szczerego uśmiechu drugiej osoby. Truizmem jest zdanie, że kontakt z ludźmi jest istotny, ale mam wrażenie, że przez pandemię trochę o tym zapomnieliśmy. Czasem miła rozmowa, czy żartobliwa pogawędka może pomóc w wyzbyciu się złych emocji na bardzo długo. Dlatego nie bójmy się być dla siebie życzliwi.

Po ludziach często nie widać tego, że mają podły humor. Niektórzy po prostu wyglądają na zmęczonych albo zwyczajnie nie są ekspresyjni. Dlatego nie możemy naszej życzliwości ograniczać do ludzi, o których wiemy, że tego potrzebują. Należy wszystkich bombardować pozytywną energią, nikogo nie oszczędzać.

Nie trzeba od razu takich ludzi nadmiernie komplementować i na siłę podnosić na duchu. Takie zachowanie mogłoby być groteskowe i jeszcze bardziej zdenerwować poszkodowanego. Czasami wystarczy podać rękę, szeroko się uśmiechnąć, spytać co tam? i na pożegnanie powiedzieć trzymaj się. Kto wie, może taka osoba nawet nie wie o tym, że potrzebuje kogoś do porozmawiania o swoich problemach, a tą osobą okażecie się wy.

Podnoszenie innych na duchu daje niezgłębione pokłady satysfakcji i może przyczynić się do rozwoju wielu fantastycznych relacji. Dlatego nie bójmy się być ludźmi. 0

Bądź
GRZEGORZ NASTULA
varia /
fot. Aleksander Jura
marzec 2023

Jak nie rewitalizować miasta

Zagłębie Miedziowe to architektoniczny fenomen. Chyba w żadnym innym miejscu w całej Polsce nie przeprowadzono tak szeroko zakrojonej rewitalizacji w pierwszych latach po transformacji ustrojowej. Jednak to, co w latach 90. zachwycało, nie przetrwało próby czasu.

TEKST I ZDJĘCIA: FILIP WIECZOREK

Dolny Śląsk jest inny. Chyba każdy, kto odwiedził ten region Polski zauważył, jak mocno różni się od reszty kraju. Nie ma się czemu dziwić, w końcu jeszcze przed II wojną światową cały teren obecnego województwa dolnośląskiego należał do Niemiec. Do dziś historyczne związki z naszymi zachodnimi sąsiadami są pierwszym skojarzeniem większości Polaków z południowo-zachodnią częścią kraju. Wrocław? To już Niemcy są – nie potrafię zliczyć, ile razy usłyszałem to zdanie po opowiedzeniu, skąd pochodzę. Cóż, nie da się ukryć, jest w tym sporo prawdy. Nie trzeba być wybitnym znawcą architektury, żeby po spojrzeniu na staromiejską zabudowę dolnośląskich miast i miasteczek na pierwszy rzut oka zauważyć, że nie zostały one zbudowane przez Polaków. Sam Dolny Śląsk nauczył się celebrować swoją przeszłość, niemieckie napisy na kamienicach nie są już niszczone, a konserwowane, tak samo rośnie świadomość na temat najsławniejszych przedwojennych mieszkańców terenów województwa. Jest jednak w tym regionie, istnej mieszance kultur narodów z obu stron Odry, gdzieniegdzie doprawionej szczyptą czeskości, pewna oaza najczystszej polskości, jaką można sobie wyobrazić. Nie tej piastowskiej, o której na prawo i lewo trąbiła PRL-owska propaganda, próbując wymazać ze zbiorowej pamięci niemieckie dziedzictwo Dolnego Śląska. Wręcz przeciwnie, chodzi o najwspółcześniejszą możliwą polskość – trzeciorzeczpospolitańską. Zagłębie Miedziowe, jeden z najbogatszych obszarów w całym kraju, postanowiło skorzystać ze swoich pokaźnych możliwości finansowych i udowodnić, że Polska nie musi być szara i zaniedbana, za to może być piękna. To pierwsze się udało, to drugie, eufemistycznie rzecz ujmując, średnio.

Starówka na nowo

Zabieg odbudowy historycznej części miasta bez dokładnego odwzorowywania dawnej architektury, fachowo nazywany retrowersją, nie jest wyłącznie głogowskim fenomenem. Wiele polskich miast zdecydowało w latach 80. o ożywieniu w ten sposób zrównanych z ziemią zabytkowych

dzielnic. Chyba najbardziej znanym przykładem retrowersji jest Stare Miasto w Elblągu. Można krytykować sam zamysł jako mało kreatywny sposób na naśladowanie historii, przypominać, że wybudowano tylko 1/3 planowanych budynków, ale przyznać trzeba, że Pomorzanom udało się stworzyć całkiem udaną przestrzeń miejską. Nieliczne wiernie odwzorowane kamienice prowadzą spójny architektoniczny dialog z dobrze zaprojektowanymi postmodernistycznymi realizacjami, a całość jak na rekonstrukcję wygląda zaskakująco naturalnie. Tego samego nie da się powiedzieć o głogowskiej starówce. Na Dolnym Śląsku postawiono nie na jakość, a na zabudowanie jak największego terenu, jak najniższym kosztem. W efekcie coś, co miało być najbardziej reprezentacyjną częścią miasta, przypomina raczej wyjątkowo nieudane osiedle deweloperskie dla nowobogackich. Za-

miast neotradycyjnej architektury czy kreatywnego postmodernistycznego pastiszu – pseudohistoryzujące detale i wieżyczki, a zamiast wysokiej jakości materiałów – styropian i wszechobecny w latach 90. tynk baranek. To właśnie w Głogowie znajduje się słynny Lidl z fasadą stylizowaną na pierzeję staromiejskich kamieniczek, który stał się jednym z symboli polskiego kiczu i bezguścia. W podobny sposób zaprojektowane zostały nawet niektóre garaże. Idealny wprost przykład przerostu formy nad treścią. Głogowska architektura jest jak utwory Piotra Rubika, niby ma być pięknie i klasycznie, a wychodzi mniej więcej tak, jakby Zenek Martyniuk wziął się za komponowanie muzyki poważnej.

Jednak głogowska starówka nie składa się wyłącznie z kiczowatych pseudokamieniczek. Nieliczne poniemieckie zabytki przypominają, że jest to miejsce z długą historią, a nie jakaś szalona próba zbudowania najntisowego Disneylandu. Jednym z nich jest klasycystyczny ratusz, odbudowany w swojej oryginalnej formie i dominujący zabudowę rynku. Wchodzę na mierzącą aż 80 metrów wieżę ratuszową, jedną z najwyższych w Polsce, i próbuję objąć swoim wzrokiem i umysłem to brzydkie, aczkolwiek wyjątkowe miasto. Z góry doskonale widać olbrzymi rozmach projektu, jakim było podniesienie z gruzów najstarszej części Głogowa. Gdzieniegdzie z morza architektonicznych koszmarków wyłaniają się prawdziwe perełki – barokowy kościół p.w. Bożego Ciała, klasycyzujący budynek sądu czy pałac książąt głogowskich. W pełnej krasie widoczna jest również

REPORTAŻ
/ Brzydota Zagłębia Miedziowego
52-53 https://www.youtube.com/watch?v=dQw4w9WgXcQ

ruina po gotyckiej świątyni p.w. Świętego Mikołaja, przypominająca o nie tak dawnej wojennej tragedii. Stałem tak sobie na tej wieży i myślałem, że w sumie nie powinienem mieć do władz miasta pretensji o odbudowanie starówki w takim stylu. To że wyszło brzydko i po taniości, to jedno – ale czy po Polsce czasów transformacji można było się spodziewać czegokolwiek innego? Z drugiej strony może to i dobrze, że w miejscu Starego Miasta nie zbudowano po prostu kolejnego blokowiska, doszczętnie grzebiąc tym samym ślad po tysiącletniej historii Głogowa. Zamiast tego zdecydowano się na jej uzupełnienie o kolejny, tym razem polski rozdział.

Miasto bez centrum

Lubin nie istniałby bez miedzi. Oczywiście niedosłownie, gdyby Jan Wyżykowski nie odkrył w tych okolicach miasta olbrzymich złóż, miasto cały czas by istniało, jednak byłoby niewiele znaczącą miejscowością, czymś na miarę pobliskiej Góry. Jestem pewien, że gdyby zapytać dziesięć losowych osób na ulicach Warszawy, czym jest Góra, nikt nie skojarzyłby tego słowa z dolnośląskim miastem. Co innego Lubin, dom ekstraklasowego Zagłębia, a przede wszystkim siedziba KGHM, olbrzymiego państwowego koncernu zajmującego się wydobyciem miedzi. Historia tego niegdyś prowincjonalnego miasta, swój rozwój zawdzięczającego wydobyciu bogactw naturalnych, to modelowy przykład „PRL dream”, który w przeciwieństwie do aglomeracji śląskiej czy okolic Wałbrzycha nie zakończył się gwałtownym przebudzeniem w okresie przemiany ustrojowej. Mimo to mieszkańcy Lubina, delikatnie rzecz ujmując, nie darzą Polski Ludowej sympatią. Ich stosunek do okresu komunizmu przypomina raczej próby zerwania relacji ze znienawidzonym ojcem. Bo PRL nie był dobrym rodzicem. Może i nie szczędził środków na rozwój

swojego dziecka, ale co z tego, jak potrafił mu też porządnie przyłożyć za nawet wyimaginowane przewiny. Wystarczy wpisać w Google’a „Lubin 1982” żeby przekonać się, jak toksyczna była ta relacja. Nie dziwi zatem, że lubińczycy wręcz ostentacyjnie starają się zerwać z komunistycznym dziedzictwem. W żadnym innym polskim mieście nie widziałem tylu murali poświęconych

żołnierzom wyklętym i anty-PRLowskiej opozycji, co w polskiej stolicy miedzi. Nie są to wyłącznie rezultaty oddolnych akcji kibiców – wiele z nich zostało ufundowanych przez władze miasta, od lat zdominowane przez prawicowych polityków. Ogólnie Lubin politycznie wyłamuje się wszelkim schematom. Niby bogaty, niby położony w liberalnym regionie, a jednak co wybory urny wypełnione są w większości głosami na PiS.

Jak wielu patriotycznych murali w Lubinie by nie namalowano, jak wielu wyborów nie wygrałaby odwołująca się do antykomunizmu prawica, architektura i tak będzie zdradzać, że miasto jest dzieckiem PRL-u. Niemal cała stolica miedzi zabudowana jest blokami z wielkiej płyty i modernistycznymi pawilonami handlowymi, tylko nieliczne kamienice zdradzają jej dawną, niemiecko-małomiasteczkową twarz. Czego by

o czasach komunizmu nie mówić, to nie była zła architektura, a Lubin jako centralny ośrodek jednego z większych okręgów przemysłowych w kraju doczekał się kilku naprawdę ciekawych realizacji. Za każdym razem, kiedy tam jestem, wyobrażam sobie, jak piękne mogłoby być, gdyby zostało wzięte pod opiekę konserwatorów zabytków, porządnie odnowione i zachowane jako przykład modernistycznego miasta. Niestety pozostaje mi tylko wyobraźnia. W III RP socmodernistyczna architektura stała się jednym z frontów walki z wszelkimi pozostałościami po minionym systemie. Jakkolwiek udana by nie była, nie miała prawa czuć się bezpieczna od chcących ją na siłę westernizować planistów, przy czym ten zachód, którym się inspirowali, nigdy nie istniał, jest tylko połączeniem wyssanych z palca wyobrażeń i naszych narodowych kompleksów. Słoweńcy, jak całe Bałkany zresztą, z modernizmu uczynili jeden ze swoich znaków firmowych, na Węgrzech może i Orban buduje neotradycyjne pałacyki w miejscu postsocjalistycznych biurowców, ale przyzwoicie odnowionych budynków też bynajmniej nie brakuje, o byłym NRD, królestwie Plattenbau, nie ma nawet co wspominać. A w Lubinie? Cytując klasyka – jak w lesie. Takim pomalowanym przez przedszkolaki i panią Krysię ze spółdzielni, bo w malowaniu bloków w absolutnie niewspółgrające z ich bryłą szlaczki i dokładaniu dziwnych, nie wiadomo co mających na celu nadbudówek, z pewnością nie brał udziału żaden szanujący się architekt. Jeszcze gorsza od architektury Lubina jest jednak jego urbanistyka. Rewitalizacja miejskiego rynku była projektem tak spektakularnie nieudanym, że uniwersyteckie wydziały gospodarki przestrzennej powinny organizować tam wycieczki, żeby pokazać studentom, jak, pod żadnym pozorem, nie wolno projektować przestrzeni miejskich. Na środku tego długiego, otoczonego blokami mieszkalnymi placu, znajdował się niegdyś pawilon mieszczący sklepy i restauracje. Ten skądinąd interesujący obiekt został wyburzony w 2005 r., a jego miejsce zajęła skrajnie nieprzyjazna, betonowa pustynia. Lubiński rynek jest dziś przestrzenią martwą, brakuje na nim czegokolwiek, co zachęcałoby do zatrzymania się tam nawet na chwilę. To chyba jedyny główny miejski plac w Polsce, gdzie nie ma ani jednej restauracji. Nawet gdyby jakaś powstała, miałaby potężne problemy z utrzymaniem się

marzec 2023
1 REPORTAŻ
Brzydota Zagłębia Miedziowego /

na rynku. Musiałaby bowiem konkurować z pobliską Galerią Cuprum, która po zabiciu miastotwórczych funkcji Rynku, stała się centralną przestrzenią życia społecznego miasta. Jak na amerykańskim przedmieściu – miejskie ulice i place są martwe, a ich funkcje przejmują galerie handlowe.

Wioska potiomkinowska transformacji

Dostanie się do Polkowic jest zaskakująco trudne. Mimo że Dolny Śląsk może poszczycić się jedną z najlepiej rozwiniętych sieci kolejowych w Polsce, to położone niemal dokładnie w połowie drogi między Lubinem a Głogowem miasto ostatni pociąg pasażerski widziało w 1969 r. O komunikacji autobusowej jedyne, co można powiedzieć dobrego, to że istnieje, jednak częstotliwość kursów bardzo daleka jest od zadowalającej. Pozostają zatem prywatne busy. Wsiadam do jadącego z Lubina do Polkowic mercedesa sprintera i już od pierwszych chwil ukazuje mi się folklor prywatnej komunikacji międzymiastowej. Bus wypełniony jest głównie starszymi kobietami, kierowczyni w średnim wieku jedną ręką przelicza pieniądze, drugą trzyma telefon, przez który rozmawia ze znajomą. Muszę kończyć, jadę – powiedziała do swojej rozmówczyni już jakiś czas po ruszeniu w trasę. Oczywiście nie skończyła, rozmawiała tak, aż do wjechania na drogę ekspresową. Po odłożeniu telefonu zaczęła konwersację z siedzącą obok przyjaciółką, żaląc się na kondycję przewoźnika, dla którego pracuje. Przysłuchując się ich rozmowie dowiedziałem się na przykład, że niedawno, w bardzo krótkim odstępie czasu, jeden z busów został skradziony, odnaleziony, a potem znowu skradziony. Może ktoś nie miał jak wrócić do siebie, to ukradł, a po jakimś czasie oddał – próbowała wyjaśnić szybkie odnalezienie pojazdu przyjaciółka kierowczyni. Same Polkowice to pierwsze kiedykolwiek odwiedzone przeze mnie miasto, z którego chciałem jak najszybciej wyjechać. Bynajmniej nie dlatego, że brakuje tam czegokolwiek interesującego. Jest zgoła odwrotnie, Polkowice są tak brzydkie, że aż w swoim bezguściu niesamowicie ciekawe. W latach 90. władze miasta postanowiły zrewitalizować niewielką starówkę. Jak stwierdził anonimowy autor krótkiego wpisu na stronie „Polska Niezwykła”, uczyniły to z najwyższą dbałością o historyczne detale. Miało być pięknie i zachodnio – wyszło dokładnie odwrotnie. Kamieniczki na rynku i na okolicznych ulicach pokryte są grubą warstwą baranka, rzecz jasna pomalowanego kiepskiej jakości farbami, toteż po ponad 20 latach fasady pokryte są zaciekami, a pastelowe kolory zdążyły wyblaknąć. Tania stolarka okienna i niesamowicie jaskrawa czerwień dachówek potęguje tylko kiczowatość starego miasta. Ma to w sobie coś z Dubaju. Nie architektonicznie rzecz jasna, chodzi o genezę

całego projektu. W obu przypadkach bogate miasto postanawia stworzyć coś, co uczyniłoby je wyjątkowym, nie do końca wiedząc, jak zrobić to dobrze. Koniec końców wychodzi skrajnie nienaturalna przestrzeń, zrodzona z kompleksów i megalomanii, nie z rzeczywistych potrzeb.

Właśnie ta nienaturalność sprawiała, że w Polkowicach czułem się po prostu źle. Starówka sprawia wrażenie nie organicznej, służącej społeczeństwu przestrzeni, a bogatego osiedla w kraju globalnego południa. Rynek i przylegające do niego uliczki wypełnione były ekipami sprzątającymi, usuwającymi najmniejsze ślady brudu z kostki brukowej. Sprzątaczy było znacznie więcej niż przechodniów, ci niespecjalnie mający po co tam zaglądać, chyba że muszą coś załatwić w ratuszu albo jednym z lokali usługowych. Wszystko to tworzy wrażenie aż do przesady idyllicznego miasteczka, istnej wioski potiomkinowskiej przełomu wieków. Było w tym coś niepokojącego, jakbym znalazł się na planie jednego z tych filmów grozy, gdzie tło dla fabuły stanowi karykaturalnie sielankowa, acz nadszarpnięta zębem czasu okolica. Jeszcze bardziej to uczucie spotęgował we mnie widok polkowickiego aquaparku. W 1998 r., kiedy oddano go do użytku, był to największy tego rodzaju obiekt w Polsce. Brzydko się przez te 20-kilka lat zestarzał, oj brzydko. Nawet nie chodzi o sam styl budynku, wyglądającego, jakby ktoś celowo próbował zaprojektować najbardziej stereotypowo „najntisowy” basen, jak to tylko możliwe, ale o jego stan. W chwili obecnej nie można korzystać z naszych zjeżdżalni zewnętrznych oraz rwącej rzeki – napis ten widnieje na stronie aquaparku już od kilku lat. Obiekt, do którego niegdyś masowo zjeżdżali nawet wrocławianie, dziś stanowi alegorię całego miasta. Kiedyś obiekt zazdrości, obecnie wywołuje co najwyżej uśmiech politowania. Taki miejski ekwiwalent latania na all inclusive do Egiptu.

Poszukiwanie tożsamości

Można by pomyśleć, że skoro architektura Zagłębia Miedziowego jest tak zła, należałoby ją jak najszybciej zaorać i zastąpić budynkami lepiej pasującymi do XXI-wiecznego europejskiego państwa. Byłby to jednak moim zdaniem przeogromny błąd. Nie uważam tak bynajmniej dlatego, że jestem fanem zagłębiowskiego postmodernizmu. Wręcz przeciwnie, uważam go za tani, kiczowaty i znacznie odstający od europejskich standardów. Zdanie to podziela zresztą przytłaczająca większość współczesnych ekspertów w dziedzinie architektury. Jednak właśnie ten kicz, bijąca w oczy taniość i wylewające się z fasad kompleksy stanowią dokładny powód, dlaczego Zagłębie jest paradoksalnie cennym historycznie obszarem. Wszystkie te wanna-be kamieniczki i koszmarnie odnowione bloki to świadectwo poszukiwania samej siebie przez nową, demokratyczną Polskę. Lata 90. i początek dwutysięcznych były między Odrą a Bugiem czasem eksperymentów, festiwalu wolności po latach dyktatury. Przypomina to bunt wieku nastoletniego, nagły przypływ swobody wiążący się z licznymi, nie zawsze udanymi, wizerunkowymi eksperymentami. Kto nigdy nie spoglądał na swoje stare zdjęcia z nutą zażenowania, niech pierwszy rzuci kamieniem. A jednak ich nie usuwamy, trzymamy je zapisane gdzieś głęboko na dysku. Mam nadzieję, że tak samo stanie się z zagłębiowskimi miastami. Może i nie są piękne, ale stanowią odbicie posttransformacyjnego zachłyśnięcia się wolnością. Zagłębie jako jeden z bardzo nielicznych obszarów w Polsce posiadało środki na prawdziwe wyrażanie swoich aspiracji. Tak oto, nie do końca świadomie, zostało żywym pomnikiem zapomnianej, niekoniecznie pozytywnej, aczkolwiek z pewnością kolorowej epoki. 0

/ Brzydota Zagłębia Miedziowego REPORTAŻ 54-55

TEKST I ZDJĘCIA: ALEKSANDER JURA

@_the_jura

Karnawał w Kolonii jest jednym z największych na świecie. Rozpoczyna się już 11 listopada, ale swoją kulminację ma w ostatni poniedziałek przed Środą Popielcową. Władze, rozumiejąc naturalne potrzeby obywateli, ustanowiły ten dzień wolnym od pracy. Na ulice miasta wychodzi wtedy nawet 1,5 mln ludzi. Główna parada trwa cały dzień i bierze w niej udział niemal setka grup, każda z nich z kilkoma platformami, na których prezentowane są występy muzyków i akrobatów, a publiczności rozdaje się słodycze i kwiaty. 0

Karnawał w Kolonii

wrzosek wstydzi się swoich belek
nawet Niemcy bawią się lepiej od nas / CZARNO NA BIAŁYM
marzec 2023
CZARNO NA BIAŁYM 56–57 / nawet Niemcy bawią się lepiej od nas
CZARNO NA BIAŁYM nawet Niemcy bawią się lepiej od nas / marzec 2023

Znaczenie ulicy

Ulice budują skomplikowane siatki. Jednak analityczny umysł sugerowałby spojrzenie na poszczególne składowe tych systemów. Zwykła ulica może dźwigać potężny ładunek znaczeniowy i prowadzić nas nie tylko do celu, lecz także do poznania jej sensu.

TEKST: MATEUSZ WOLNY ZDJĘCIA: GOOGLE MAPS

ZTikToka korzystałem chwilę. Największe wrażenie robił algorytm, który bezbłędnie dostarczał treści na mój ekran. Na tyle bezbłędnie, że zacząłem się go bać. Nigdy bym nie przypuszczał, że będę zaczynał tekst od refleksji płynącej z przeglądania akurat tej aplikacji. Może się wydawać, że mam o sobie wysokie mniemanie i jestem ponad to. Przeciwnie! Potęga tego medium mnie po prostu przerasta.

Młody chłopak siedzi przed komputerem, a na jego ekranie pojawia się zdjęcie ulicy z Google Maps. W ciągu kilku sekund musi odgadnąć miejsce, w które zabrał go program. Klika gdzieś na mapę świata, po czym ten od razu wypluwa odpowiedź. Pomyłka jedynie o kilkadziesiąt kilometrów. Nice – odpowiada mu gracz.

Od razu rodzą się pytania (przynajmniej u mnie). Czy obejrzał wszystkie zdjęcia w Google Maps? Czy to post nowoczesny sposób podróżowania? Czy odwiedził już każde miejsce na świecie? A co z tymi, do których nie docierają ulice? No właśnie! Algorytmy może i są nieskończone. Jednak pewne jest to, że gra zaprowadzi swojego gracza jedynie tam, gdzie są ulice.

Nakłaniam jednak do spojrzenia na ulicę jak na czynnik niosący sens. Ulica chwyta spacerowicza za rękę i pokazuje mu, co sobą przyciągnęła. Jej magnetyczna właściwość działa zarówno w przypadku zajawkowicza z TikToka, które-

mu gra pokazuje podgląd Street View z Google Maps, ale też w kwestii procesów miastotwórczych. Obrastają one w wydarzenia, budynki, ludzi. Tworzy się ich własny mikroklimat.

Podobnie jak algorytm TikToka – ulica uczy się swoich mieszkańców. Nawzajem się stwarzają do momentu, w którym nie jesteśmy w stanie odróżnić, co znaczy, a co jest znaczone. Każda ulica jest jak dysk, który przechowując dane, buduje z nich swój bagaż semiotyczny.

Skoro ulice są nośnikami znaczeń, możemy powiedzieć, że tworzą własną semiotykę. Porównajmy je zatem do słów, małych cząstek systemu semiotycznego, którego używamy na co dzień –języka. Poszczególne słowa tworzą zdania, zdania akapity, a akapity budują całe powieści. Fabułę warszawskiej powieści znamy. Jednak właśnie w pojedynczych cząstkach znaczeniowych ukryty jest sens. Nie ma powieści bez słów. Nie ma Warszawy bez jej ulic.

Dział Warszawa w tym numerze kolektywnie odkrywa znaczenia ulic – te ukryte w historii, w etymologii nazw, w ludziach, którzy je tworzyli, i w kontrastach, z których słynie stolica. Wzbogacamy tekst wycinkami z Google Maps, nieinnymi niż te, które odkrywa wspomniany tiktoker. Jednak w tym wypadku są znacznie bliżej, niż mogłoby się wydawać. Wystarczy właściwie odczytać ukryte w nich znaczenie. 1

58–59 www.1000kawałównabelkęwmaglu.pl / wiesz, co się liczy? WARSZAWA
marzec 2023 WARSZAWA wiesz, co się liczy? /

Bielańska

REMIGIUSZ SKIERSKI

Czy miasto rozmiaru Warszawy da się sprowadzić do jednej ulicy? Wydawać by się mogło, że nie, że kilkusetletnia historia stolicy temu przeczy. A jednak, zawsze gdy idę Bielańską, mam wrażenie, jakbym z każdym kolejnym metrem poznawał inną Warszawę, inny kawałek jej historii. Najbardziej lubię się cofnąć w czasie… to znaczy zacząć od Alei Solidarności –miejsca na wskroś współczesnego, pełnego nowych budynków, takich jak biurowiec Senator. Ta część pokazuje Warszawę nowoczesną, europejską. Dosłownie kilka kroków dalej, tym razem po prawej stronie, mijamy osiedle bloków sięgających PRL-u – będą one nam towarzyszyć już do końca spaceru. Zawsze pełne życia, tego zwykłego, błahego, a jednak ważnego. Ale spokojnie, pozostaje jeszcze lewa strona. A tam Reduta Banku Polskiego pamiętająca czasy wojen. Jest swoistym pomnikiem słów Nigdy więcej wojny – zawsze przychodzą mi one na myśl, gdy widzę ten zrujnowany gmach. Ukoronowaniem ulicy oraz najstarszym rodzeństwem pozostałych budynków są, co prawda nieleżące już na Bielańskiej, ale w pewien sposób je wieńczące, budynek Teatru Wielkiego Opery Narodowej oraz zabudowania placu Teatralnego. Utrzymane w stylu klasycystycznym, dumnie podkreślają bogatą historię Warszawy. Pięknie wyglądają podświetlone letnimi wieczorami. Najlepiej je podziwiać z ogródka Resortu – Pubu, położonego na rogu Senatorskiej i Bielańskiej. Mieści on w sobie jedną z najlepszych, jak nie najlepszą, scenę komediową stolicy – Resort Komedii. Niemalże codziennie można tam odpocząć po studiach czy pracy, oglądając stand-up lub spektakl impro. To miejsce po prostu łączy ludzi. Wchodząc do lokalu, można zobaczyć biznesmenów odpoczywających po pracy, paczkę studentów świętującą koniec sesji oraz grupę 30-latków obchodzących urodziny przyjaciółki. Resort to najlepsze ukoronowanie spaceru po Bielańskiej.

Brzeska

KACPER RZEŃCA

Przecięta przez Ząbkowską Brzeska dzieli się na dwa odcinki. Jej północna strona, zamknięta przez Galerię Wileńską, nie wyróżnia się niczym specjalnym – z klimatu starej Pragi nie zostało już tam praktycznie nic. To od Ząbkowskiej zaczyna się architektoniczny miszmasz, który dla jednych może być estetycznym koszmarem, a dla innych będzie rozkosznym dowodem swobodnego funkcjonowania tkanki miejskiej. Odcinek ten zaczyna narożnik przy Ząbkowskiej 18, który dzięki swoim przeszkleniom, niespójnej kolorystyce oraz fantazyjnej bryle nie pozostawia wątpliwości, że musiał powstać w początkach lat 90. Kilka kroków dalej, po prawej stronie otwiera się przestrzeń legendarnego Bazaru Różyckiego – miejsca kolejnego cywilizacyjnego starcia, rozstrzygniętego już na korzyść nowoczesności. Od ulicy oddzielają go niepozorne pawilony, w których bije gastronomiczne serce ulicy, z najbardziej znanym barem Pyzy Flaki Gorące, niejako chroniącym dziedzictwo bazaru, którego znakiem rozpoznawczym były właśnie te dwie klasycznie warszawskie potrawy. Idąc dalej, wchodzimy w najbardziej dziką część ulicy – zostajemy otoczeni przez stare, niestety znajdujące się w większości w opłakanym stanie kamienice, spod których łypią na nas wzrokiem groźnie wyglądający tubylcy, jasno dający do zrozumienia, że w te bramy lepiej nie wchodzić. Poprzetykane są one jednak kilkoma odnowionymi budynkami, a nawet kompletnie nieprzystającą do tego miejsca nowoczesną deweloperką, z obowiązkowym zielonym płazem na parterze. Wszystko to tworzy wręcz psychodeliczne wrażenie toczącej się na naszych oczach walki partyzanckiej pomiędzy starym i nowym, która ciągle daleka jest od rozstrzygnięcia. Na końcu tej części mieści się kolejna godna polecenia restauracja, Rybka Frytka Żużelek, należąca zresztą do właścicieli Pyz Flaków. Ostatecznie wychodzimy na Kijowską oszołomieni i dziwnie zafascynowani urbanistycznym spektaklem, którego właśnie mieliśmy okazję doświadczyć.

Aleje Jerozolimskie

ALEKSANDRA TRENDAK

Jest to jedna z najpopularniejszych ulic Warszawy, która przecina Śródmieście, Ochotę, Włochy i Ursus. Zaczyna się od mostu Poniatowskiego, krzyżuje się z Nowym Światem, a dalej z Marszałkowską i rondem Dmowskiego, aleją Jana Pawła II i ulicą Żelazną. Po przejściu przez plac Zawiszy skręca na południowy zachód i biegnie aż poza granice miasta. Od ronda Zesłańców Syberyjskich do ulicy Łopuszańskiej jest częścią Obwodnicy Etapowej Warszawy oraz drogi krajowej numer 7 i trasy europejskiej E77. Jej nazwa pochodzi od funkcjonującego w XVIII w. osiedla żydowskiego Nowa Jerozolima, które zostało założone w 1774 na terenie jurydyki Bożydar-Kałęczyn, położonej na zachód od obecnego placu Zawiszy. Nazywana była wtedy Drogą Jerozolimską, a następnie ulicą Jerozolimską. Później zastąpiła ją Aleja Jerozolimska, by finalnie przyjąć nazwę w liczbie mnogiej. Na cześć tego osiedla możemy teraz podziwiać na rondzie Charlesa De Gaulle’a instalację artystki Joanny Rajkowskiej, która symbolizuje dawną dzielnicę żydowską. Ulica ta była świadkiem wielu historycznych wydarzeń. Podczas powstania warszawskiego w pobliżu ulicy Brackiej zbudowano barykadę, która zapewniała jedynie piesze połączenie między północną i południową częścią miasta. Po powstaniu wysadzono Dworzec Główny i spalono większość kamienic pomiędzy Nowym Światem i Marszałkowską. 19 stycznia 1945 r. w Alejach Jerozolimskich odbyła się defilada Wojska Polskiego, która zapisała się na kartach historii, gdyż przyjęli ją Bolesław Bierut i Edward Osóbka-Morawski, co potwierdziło zależność Polski od ZSRR. Była także niezwykle ważnym miejscem podczas Strajków Kobiet w 2020 r. To właśnie w tym miejscu tłumy Polaków zbierały się, aby wyrazić swój protest przeciwko restrykcyjnej polityce aborcyjnej i kontrowersyjnym wyrokom Trybunału Konstytucyjnego. Aleje Jerozolimskie są bez wątpienia jednym z niewielu miejsc w stolicy, które doświadczyły tak wielu przełomowych wydarzeń.

60–61 / wiesz, co się liczy? WARSZAWA

Chłodna

MAGDALENA KRAKOWIAK

Dawniej była ona drogą narolną, prowadzącą do podwarszawskiej wsi Wola. Nazwano ją wówczas Aleją Wolską. Mimo gęstego sąsiedztwa budynków, którymi została zabudowana, wiały tam chłodne wiatry wschodnie – stąd też wzięła początek jej nowa nazwa Chłodna.

Po wyburzeniu kilku domów powstało miejsce na plac. Nazwano go Pod Lwem – od godła przedstawiającego lwa na płaskorzeźbie domu Bazylego Walickiego przy rogu Chłodnej i Walicowej. Na placu urządzono targowisko, które kilka lat później przeniesiono na Grzybów. W późniejszym okresie na placu Pod Lwem wybudowano kościół św. Karola Boromeusza. Wzorowany na renesansowych kościołach rzymskich do dzisiaj stanowi włoski element ulicy.

Przed 1939 r. Chłodną nazywano Marszałkowską zachodniej Warszawy. Na początku XX w. środkiem jeździły tramwaje, a wzdłuż ulicy stały wysokie, bogato zdobione kamienice. Działał tu browar Karola Machlejda. Sąsiedztwo było zatem miejscem kontrastów – spotkań bogatych mieszkańców kamienic z pracownikami fizycznymi.

W czasie okupacji Chłodna dzieliła na dwie części getto. W pobliżu Żelaznej Niemcy zbudowali nad ulicą drewniany most dla pieszych, którym Żydzi z małego getta przechodzili do getta dużego, rozciągającego się na północ od Chłodnej. W styczniu 1944 r. Chłodna została spalona. Mimo pożaru wiele fasad kamienic nadal stało. Los ulicy był już jednak przesądzony. Pod pretekstem uruchomienia linii tramwajowej pod kilof poszło ponad 30 budynków. Wybrukowana ulica ze starymi szynami towarowymi, małym kościółkiem między zabudowaniami i kilkoma drzewami sprawia wrażenie obojętnej. Przy wyjściu z ulicy wznosi się konstrukcja pieszego mostu – na pamiątkę tego łączącego dwie strony getta. Czuć spokój tej ulicy – ulicy, która w biegu historii widziała tak wiele, że nic jej już nie zaskoczy.

Waliców

MARIUSZ CELMER

Przemierzając warszawskie ulice, można napotkać wiele miejsc, w których przeszłość dogania przyszłość. Liczne relikty w postaci historycznych budowli czy ulic każdego dnia przypominają mieszkańcom o bogatej i nieprzeciętnej historii stolicy. Jednym z miejsc, świadczących o wyjątkowości miasta, jest bez wątpienia ulica Waliców. Powstała w drugiej połowie XVIII w. Początkowo stanowiła lokalizację dwóch zakładów browarniczych Anny Raubach i Henryka Grodkego. Wraz z biegiem lat okolica nabrała charakteru przemysłowo-rolniczego, w której swoje zakłady ulokowali drobni rzemieślnicy oraz wyrobnicy. W kolejnych latach ulica stała się lokalizacją dla znanych w tamtych czasach browarów Junga oraz Szkoły Handlowej Zgromadzenia Kupców. Niestety, oblicze okolicy znacząco się zmieniło wraz z wybuchem II wojny światowej. W roku 1940 prawie cała ulica znalazła się w obrębie warszawskiego getta. Prześladowania i tortury dokonywane na mieszkańcach czy liczne rabunki to jedne z wielu doświadczeń osadzonych w getcie, w tym osób zamieszkujących ulicę Waliców.

Mimo bliskiej granicy ze stroną aryjską, lokalizacja została niemal doszczętnie zniszczona. Liczne kamienice, zamieszkiwane przez ludność żydowską, zostały wyburzone. Mimo prób zatarcia śladów historii przez okupantów, ulica Waliców wciąż nosi znamiona trudnych czasów. Najważniejszym zabytkiem znajdującym się pod tym adresem jest kamienica ze znanym muralem Kamień i co?, który nawiązuje do znaczenia znikającej przedwojennej zabudowy Warszawy. Uszkodzony przez bombę lotniczą budynek, mimo wielu dyskusji, został wpisany do rejestru zabytków. Niestety wciąż pozostaje wyłączony z użytku.

Równie ważnym miejscem, łączącym pamięć ze współczesnością, jest biurowiec Aurum, w który wkomponowana została ściana dawnych Browarów Junga, a jednocześnie część muru warszawskiego getta.

Śmiała

KAJETAN KORSZEŃ

Kierując się metrem na Bielany bądź tramwajem na Marymont, zawsze szybko mijamy żoliborski plac Inwalidów. Tym samym nie dajemy sobie szansy na odkrycie niepozornej – choć z niesamowicie bogatą historią – ulicy. Biegnie ona prawie równolegle do ul. Mickiewicza, by sprawnie umykać miejskiemu zgiełkowi schowana za pierzeją budynków przy głównej arterii dzielnicy i parkiem Żeromskiego. Tak też umyka całe osiedle, którego nasza bohaterka stanowi kręgosłup. Ulica Śmiała, bo o niej mowa, i wyrosły wokół niej Żoliborz Oficerski, są jednymi z najbardziej intrygujących, a zarazem najpiękniejszych części dzielnicy. Na jej podbój należy ruszyć z alei Wojska Polskiego, kierując się na północ. Miejsce to można zlokalizować, gdy tylko dostrzeże się połać trawy wydeptaną przez lokalny, coweekendowy targ śniadaniowy. Jak wskazuje sama nazwa osiedla, zbudowane było ono przez i dla wojskowych – jeszcze przed wojną. Autor tego krótkiego jak ul. Śmiała tekstu, nie zdradzi niezliczonych wielkich nazwisk, które miały okazję zamieszkiwać okolicę, zostawiając to zadanie czytelnikowi podczas spaceru. A na pewno się zaskoczy, wszak nie zamieszkiwali tam sami żołnierze. Zdziwienia nie wywołają jednak tylko znamienite postacie, sielankowość położonych tam domów czy bujna –często zasadzona przed wojną – zieleń. Uwagę spacerowicza zwróci osobliwa wystawa umieszczona na płocie jednej z pierwszych posesji, a rzadko spotykany znak „Latarnie w skrajni” udowodni, dlaczego nie warto było się tam wybrać samochodem. Jeśli nigdzie się nie zboczy, przechadzka powinna się zakończyć na (rondzie) Placu Słonecznym, tworzącym akcent podróży po wyjątkowym osiedlu – świadczącym o geniuszu polskich przedwojennych architektów i urbanistów. Stamtąd wybór kolejnych ulic i zgłębienie historii tego miejsca stoi przed każdym otworem. 1

marzec 2023 WARSZAWA wiesz, co się liczy? /

Puławska

Pisząc o tej ulicy, łatwo sklecić banał w rodzaju „ma wiele oblicz” lub „skupia niczym w soczewce wszystkie oblicza współczesnej Warszawy” i tak dalej. Nic dziwnego – skoro ma długość 12 kilometrów i ciągnie się od Śródmieścia aż po granice miasta, nie będziemy tu filozofować. Tym niemniej na wysokości SGH znajduje się na niej punkt, z którego widać cztery Żabki naraz. Stojąc w nim, trudno się oprzeć głębokim przemyśleniom na temat miejsca, w którym żyjemy, czasów, z którymi przyszło nam się mierzyć oraz do czego to wszystko dąży.

Puławska może i jest drugą najdłuższą ulicą w Warszawie, ale wszystko co do szczęścia potrzebne można na niej znaleźć między Woronicza i Odyńca. Oto lista: Królikarnia, wegański ramen, księgarnia, odzież używana.

Królikarni chyba nie trzeba nikomu przedstawiać, jest wspaniała i tyle. Miejsca z wegańskim ramenem są dwa. Jedno ok, drugie super. Nie powiem, które jest które, musicie iść do obu i przetestować na sobie. Jeśli macie problem z wegańskim to zawsze możecie poprosić o dodanie bekonu i patrzeć jak obsługa umiera w środku, ale nie zachęcam, bo to niemiłe. Księgarnia jest niebylejaka. Nazywa się Piękne Książki, a jej wnętrze całkowicie spełnia obietnicę złożoną przez szyld. Wszystkie książki są oprawione w skórę, poza tymi, które oprawione są w metal. O ceny nie pytałem. Po co się niepotrzebnie denerwować, kiedy można cieszyć się widokiem czegoś pięknego?

Na szczęście odzież używana jest tania. Nigdy nie udało mi się policzyć, ile na moim kawałku Puławskiej jest lumpów. Wszystkie są do siebie podobne. Prawdziwym amatorom taniej elegancji i bycia eko mogę polecić jeszcze sklep ze sztucznymi kwiatami. Jeśli ten pomysł jest wam obcy, to proszę o odrobinę zaufania. Jeszcze będą modne, a wtedy będziecie mogli być dumni z wyprzedzenia trendu.

Międzyborska Pasaż Wiecha

MICHAŁ WRZOSEK

Z ulicą Międzyborską jestem związany od początku studiów. Wiąże się z nią także dość zabawna historia. Wracałem późnym wieczorem do domu ze Starego Miasta przez Pragę. Bateria w moim telefonie była naładowana na jakieś 5 proc., przez co musiałem zdać się w dużej mierze na swoją własną orientację w terenie. Przy Dworcu Wileńskim wsiadłem w pierwszy lepszy autobus nocny jadący na południe i dostrzegłszy na rozkładzie przystanek nazwany od znajomej ulicy, postanowiłem na nim wysiąść. Gdy to zrobiłem, okazało się, że nie mam pojęcia, gdzie jestem. Udało mi się mimo to dotrzeć do domu, a ja uświadomiłem sobie wtedy dość oczywistą prawdę: każda ulica ma dwa końce. A ja wysiadłem nie przy tym końcu Międzyborskiej, co trzeba.

Każda ulica ma dwa końce? Niekoniecznie. Międzyborska ma ich aż sześć. Zaczyna się na administracyjnym Gocławiu przy ul. Jana Nowaka-Jeziorańskiego i urywa przy Poligonowej pod sądem okręgowym. Następnie powraca przy Ostrobramskiej, już na Grochowie, i biegnie przez osiedle do drugiej arterii, jaką jest aleja Stanów Zjednoczonych. Trzeci, najdłuższy odcinek ma swój początek przy krótkiej uliczce zwanej Wzorcową, gdzieś w zaułku za biurowcem typu Lipsk. Następnie prowadzi przez mocno zadrzewione i zabudowane głównie blokami z lat 50. i międzywojennymi kamienicami rejony, aż do niewielkiego skweru, przy którym krzyżuje się z Grochowską, Grenadierów i Podskarbińską. Tam właśnie znajduje się przystanek komunikacji miejskiej, na którym nieopatrznie wysiadłem po godzinie 23 tamtej jesieni.

Dziś lubię wracać z niego spacerem, gdy nigdzie mi się nie śpieszy. Przechodzę wtedy niemal całą ulicę Międzyborską. Wymaga to przejścia przez dwie kładki, a następnie obejścia wokół kompleksu usługowo-deweloperskiego przy Przyczółku Grochowskim. Ulica Międzyborska to Grochów w pigułce. Na swój sposób uroczy, a na pewno nie tak straszny, jak go malują.

FILIP WIECZOREK

Każdy, kto spędził choć trochę czasu w Warszawie, wie, że stolica Polski modernizmem stoi. Niewiele europejskich miast może pochwalić się tak wieloma przykładami XX-wiecznej architektury. Duża część z nich znajduje się wzdłuż Pasażu Stefana Wiecheckiego, potocznie nazywanego po prostu Pasażem Wiecha. To jedna z niewielu całkowicie wyłączonych z ruchu kołowego warszawskich alei. Dzięki temu urbanistom udało się stworzyć przestrzeń wielkomiejską, a jednocześnie przyjazną pieszym i pozwalającą odpocząć od wszechobecnych samochodów. Pasaż stanowi centralną oś Ściany Wschodniej – modernistycznego zespołu, który jest jedną z najwybitniejszych realizacji tego typu w Europie. Oprócz rzucających się od razu w oczy wieżowców mieszkalnych i domów towarowych Wars i Sawa, można znaleźć tam wiele innych architektonicznych perełek, na czele z goszczącym niegdyś bary i kawiarnie pawilonem Zodiak, kinem Relax oraz Rotundą PKO. Historia nie okazała się niestety dla Ściany Wschodniej łaskawa. Paradoksalnie największą krzywdę wyrządziła jej rozpoczęta w 2006 r. i konsekwentnie prowadzona przez następne kilkanaście lat rewitalizacja. W jej wyniku Pasaż Wiecha utracił dużą część swojego uroku, z przyjaznej, pełnej małej architektury przestrzeni przeistaczając się w kolejny betonowy deptak, jakich pełno w całej Polsce. Znacząco ucierpiała również architektura. Warsa i Sawę obklejono reklamami, Rotundę wyburzono i postawiono od nowa, pozbawiając ją nadających wrażenie lekkości detali. Nie oznacza to bynajmniej, że Pasaż Wiecha nie jest miejscem wartym odwiedzenia. Wręcz przeciwnie, po rewitalizacji ulokowały się tam liczne modne restauracje i bary. Także miłośnicy XX-wiecznej architektury, choć z pewnością uronią łezkę, spoglądając na stare zdjęcia Pasażu, nie powinni go omijać. Zamiast tego niech udadzą się do znakomicie odnowionego pawilonu Zodiak, pełniącego dziś rolę forum do dyskusji o architekturze i miejsca organizacji licznych wystaw.

62–63 / wiesz, co się liczy? WARSZAWA

JULIA PIERŚCIONEK

Aleja Komisji Edukacji Narodowej, w skrócie KEN, jest ulicą przebiegającą przez cały Ursynów, w zasadzie stanowiącą jego swoisty kręgosłup. KEN to nadrzędna oś dzielnicy głównie ze względu na biegnącą dokładnie pod nią pierwszą linię metra. Aleja swój początek ma tuż przy zajezdni na Kabatach, później biegnie prosto na północ przez Natolin, Imielin i Stokłosy, aż po Ursynów by dotrzeć do granicy dzielnicy, czyli Dolinki Służewieckiej. Aleja Komisji Edukacji Narodowej to przede wszystkim różnorodne lokale usługowe. Najczęściej restauracje, butiki, apteki, drogerie i różne inne. Mimo swojego centralnego położenia, wiele miejsc zdaje się być pustych i niecieszących się zbytnim zainteresowaniem ursynowian. Wzdłuż ulicy, od początku do końca, biegnie ścieżka rowerowa będąca ważnym elementem infrastruktury – latem chętnie uczęszczana przez rowerzystów, rolkarzy, hulajnogarzy i użytkowników wszelkiego rodzaju sprzętów kołowych. Spacerowanie aleją niestety nie należy do najprzyjemniejszych ze względu na duży ruch samochodowy. Jak poznać kogoś, kto nie jest z Ursynowa? Po tym, że wybierze trasę prowadzącą KEN-em. Korki to niestety codzienny problem mieszkańców, szczególnie na alei. Myślę, że mogę śmiało stwierdzić, że KEN należy do najmniej lubianych elementów naszej dzielnicy. Swoją osobliwością i długością przytłacza, a nudą i szarością, jaka tam panuje – odpycha. Oczywiście, jest parę ciekawych miejsc wartych odwiedzenia, np. klubokawiarnia KEN 54, restauracja tajska Horapa czy też kompleks z Multikinem i lokalnym kebabem (jeszcze przez kilka miesięcy – firma sprzedała działkę przez problemy finansowe). Kiedy będziecie na Ursynowie nie musicie obawiać się, że przeoczycie KEN. To właściwie punkt startowy do odkrywania dzielnicy, ale też punkt wyjścia do przemieszczenia się gdziekolwiek.

Francuska

KAROLINA CHALCZYŃSKA

Ulica Francuska jest jedną z najbardziej rozpoznawalnych ulic w Warszawie. Zlokalizowana jest na Saskiej Kępie, na Pradze Południe. Od zawsze pełniła rolę usługowo-handlową, a jej prestiżowy charakter utrzymuje się do dzisiaj. Francuska liczy tylko 750 metrów, ale można spędzić pół dnia na przyglądaniu się budynkom, które są przy niej zlokalizowane – zachwycających ponadczasową architekturą (niekiedy sięgającą czasów dwudziestolecia międzywojennego) kamienicom, które skrywają kawiarnie i restauracje. Okolica niemal tonie w przyrodzie. Przyciąga nie tylko turystów, lecz także warszawiaków, zwłaszcza w wiosenne i letnie dni. Zimą też prezentuje się magicznie, ponieważ co roku montowane są tam świąteczne iluminacje świetlne (nie każda ulica ma ten przywilej). Przy ulicy Francuskiej panuje harmonia, która sprawia, że wiele osób wręcz marzy o zamieszkaniu tam. Dodatkowo w latach 2009–2010 dokonano jej gruntownych remontu i przebudowy, co jeszcze bardziej zachęca do przeprowadzki w te okolice. Dodatkowo przy ulicach odchodzących od Francuskiej zlokalizowanych jest wiele ambasad. Można tam też znaleźć miejsca upamiętniające osoby, które niegdyś mieszkały na Saskiej Kępie lub spędzały tam większość swojego wolnego czasu, np. pomnik Agnieszki Osieckiej, przedstawiający pisarkę siedzącą przy stoliku, na którym rozrzucone są kartki z tekstami autorki. Kilka lat temu odsłonięto również tablicę upamiętniającą Andrzeja Zawadę – pierwszego Polaka na Mount Evereście. Tablicę umieszczono na budynku, w którym niegdyś mieszkał znany himalaista.

Ulica Francuska jest bardzo ważnym miejscem na mapie Warszawy, zarówno z punktu widzenia historycznego, jak i architektonicznego. Jest to idealne miejsce do odpoczynku i przyjemnego spędzenia czasu.

Samborska

MATEUSZ WOLNY

Miał być najkrótszy tekst w dziale o najkrótszej ulicy w Warszawie (a nawet w Polsce). Wyszło najkrócej, ale jednak nie tak krótko, jak się spodziewałem. Może to i dobrze?

Samborską założyli własnym sumptem Samborscy, których nazwisko pochodzi prawdopodobnie od słowiańskiego imienia Sambor, które oznacza „samotnie walczącego”. Skromny zaułek odchodzi od ulicy Przyrynek (niegdyś Psi Rynek) vis a vis Technikum Architektoniczno-Budowlanego. Nie stoi przy nim żaden budynek, a w dodatku jest ślepy i nieprzejezdny. Czym tu się ekscytować? A no tym, że stara ulica – bo wytyczona już w XVII w. –jest nową królową Nowego Miasta. Od jej rewitalizacji w 2010 r. (poprzedzonej konsultacjami społeczno-eskperckimi) zaglądają tu zagraniczni turyści. Warszawiacy zmierzyli ją kiedyś miarkami krawieckimi. Jest długa na 22 metry (tyle mierzy kolumna Zygmunta) i szeroka na 2,7 metra (taka jest wysokość ścian w mieszkaniu o podwyższonym standardzie). Gdyby wjechał w nią przegubowiec, nie dałoby się włożyć nawet igły. Może to dobre miejsce na mikrozajezdnię? Niektórzy mówią, że spacerując nią, Chopin ułożył swój najkrótszy utwór – Walc Minutowy Des-dur. Dużo się dzieje, jak na ulicę bez adresów. 0

KEN
marzec 2023 WARSZAWA wiesz, co się liczy? /

Powrót

Kobiety szły razem, oddalone od mężczyzn stawiających ciężkie, mozolne kroki. W przeciwieństwie do nich zmierzały do swojej części, delikatnie stąpając. Wydzielone dla nich miejsce, znajdujące się na końcu rozległego pomieszczenia, czekało niczym schronienie od zewnętrznego świata.

Patrzyłam na nie kątem oka z głową pochyloną, nakrytą chustą. Obserwowałam je, rozmawiające, plotkujące, śmiejące się na całe gardło, namiętnie modlące się. Spoglądały na mnie nieufnie, bo byłam od nich zupełnie inna. Inaczej wychowana, nierozumiejąca ich kultury, ich modlitwy, ich boga, ich więzi – a jednocześnie również będąca kobietą.

Modlimy się razem, na głośny dźwięk mężczyzny dotykamy czołem podłogi. Kolejne komendy – podnosimy się, by klęknąć, następnie wstajemy i opierając dłonie o kolana, pochylamy się. Powtarzamy te kroki jak w mantrze, na ślepo. Wymawiając po cichu słowa modlitwy, wykonujemy taniec, tańczymy bez opamiętania. My, kobiety silne, kobiety wspierające się, kobiety wytrwałe. Pod koniec milczymy, aż każda po kolei wstanie i wróci swoją drogą. My, kobiety o zagubionym spojrzeniu.

Wychodząc, wyjmuję notes i długopis. Zafascynowana, naiwnie zachwycam się autentycznością tego kraju, tych kobiet. Rozkoszuję się tym innym światem, w którym nie wszystko kręci się wokół liczby wyświetleń, a liczby spojrzeń w oczy, nie wokół nieustanne go poszukiwania różnorodności, a większego poczucia przynależności.

Zastanawiam się, czy człowiek nie zapomniał o podstawach relacji międzyludzkich. Przebodźcowani, biegniemy na oślep, goniąc trendy, unikamy sedna istnienia, czystego kontaktu z drugim człowiekiem. Świat stał się sceną rywalizacji o rzeczy błahe. A ja w mojej podróży chcę stanąć na tej scenie i sprzeciwić się ciągłej pozorności, braku autentyczności, tym wybujałym maskom zakładanym wciąż na twarz. Zostać ogołoconym. Zostać niewinnym osłem z pokornie opadającą głową.

Tutaj, gdzie nie spojrzę, widzę autentyczność. Ale czy nie bieda jest jej sponsorem? Czy gdy opływa w bogactwie nie jest tylko iluzją, która szybko staje się kopią, co doprowadza do jej braku. Ale, czy zachwycając się nią tutaj, nie zachwycam się biedą, ubóstwem, szkodą innych, która mnie nie dotyczy, której nie rozumiem?

Cień pada na moje słowa.

Autentyczność? Czym jest według Ciebie autentyczność, pyta kobieta. Patrzy na mnie nierozumiejącymi oczami, a w mojej głowie myśli wirują.

Mam kilkanaście lat, piszę wypracowanie na lekcję języka polskiego. Zainspirowana wtedy wojną, Miłoszem, Różewiczem, Herbertem, tworzę historię miłości dwojga ludzi w czasach wojny. Zachwycam się tymi czasami jako okresem wielkiej udręki, ale udręki prawdziwej, bólu dogłębnego, przeżywania wielu emocji naraz, emocji szczerych, niewymuszonych.

Piszę, że na tym polega piękno życia, na nieustannej energii. Pamiętam, że pewien człowiek wykrzyczał mi wtedy w twarz, że nie wiem, czym jest wojna. Zarzucił mi kreowanie pustych zachwytów. Tak. Patrząc z daleka, łatwo o szybki zachwyt, ale i ślepy brak zrozumienia.

Podnoszę wzrok i stapiam go z ciepłym spojrzeniem kobiety. Podaję jej dłoń, a ona zabiera mnie w najskrytsze zakamarki kraju. Zaczynamy podróż.

Nie mówi nic. Naszym źródłem porozumienia są wyraz twarzy, zmarszczenie skóry na czole, siła i potęga oczu. Może dlatego rozumiemy się doskonale. Przemierzamy kraj, naznaczamy go drobnymi krokami, maszerujemy w ciszy. Czasami, kiedy ja fascynuję się wszystkim wokół: widokiem, ludźmi, uśmiechami, kolorami, ona zasłania mi oczy dłonią, jakby mówiła: To nie wystarczy. Patrz w dal, to, co tuż przed Tobą, nie ma znaczenia. Zamykamy więc oczy i napawamy się zapachami, dźwiękami i niewidzialnym ruchem otaczającego nas świata. Gra melodia stworzona ze słów i okrzyków ludzi, z nawoływań zwierząt, hałasu ulicy, szumu drzew, śmiechu dzieci, płaczu kobiet, ciężkich kroków, ocierających się ciał, lekkich uśmiechów, wzruszeń ramionami, zaciskanych zębów, szybkich spojrzeń, nieśmiałych dotyków, jednostajnych oddechów.

Kręcimy się więc i kręcimy, chwytamy czas, chwytamy to miejsce, tych ludzi, prostotę życia.

Otwieram oczy, nade mną pochyla się mężczyzna, który mówi: Nic nie jest zbyt proste. W ludzi nie możesz się wpatrywać. Z ludźmi nie szukaj kontaktu wzrokowego. Na ludzi możesz co najwyżej zerkać. Oto jest sekret życia Wschodu

Wróciłam do szarości, do braku zrozumienia i braku jego poszukiwań, do zadziwienia uśmiechem obcego, spojrzenia wbitego w podłogę. 0

Klaudia Urzędowska

Spotkasz mnie czytającą książkę w tramwaju, udającą, że potrafię się skupić. Słaba ze mnie aktorka. Moje trzy ulubione miejsca to kino, teatr i wszędzie tam, gdzie aktualnie przebywa mój pies.

/ oniryczna podróż przez kobiecy świat Bliskiego Wschodu 64–65

Między sztuką a historią

OCENA: 88889

Pentiment

Producent: Obsidian Entertainment

Wydawca: Microsoft Studios

Platforma: PC, Xbox One, Xbox Series

PREMIERA: 15 LISTOPADA 2022 R.

Bawaria, rok 1518. Jesteśmy artystą. Budzimy się ze snu w małej wiosce. Rozmawiamy z farmerem, kowalem i pasterką. Idziemy do opactwa kończyć swoje arcydzieło. Czeka nas pół dnia ciężkiej pracy w postaci przepisywania i ilustrowania manuskryptów, tylko po to, żeby w wolnej chwili móc zerknąć na cenną książkę, której rysunkami inspirujemy się we własnej sztuce. Już wkrótce przestaniemy być adeptem, weźmiemy ślub, zdobędziemy rangę sztukmistrza i ruszymy w dalsze życie. O ile tylko nic nie wydarzy się w międzyczasie…

Pentiment to dzieło przede wszystkim Josha Sawyera, wieloletniego projektanta gier, który lwią część życia poświęcił pracy w Obsidian Entertainment, studiu, które dało graczom takie tytuły jak NeverwinterNights2,Fallout:NewVegas czy PillarsofEternity , przy produkcji których Sawyer pełnił rolę głównego projektanta. W Pentiment, swoim wymarzonym przedsięwzięciu, przejął rolę reżysera. Zespół pracujący nad grą liczył niespełna 20 osób, ale sięgał też po pomoc ekspertów od manuskryptów, historii średniowiecznej, a nawet… włoskiej gestykulacji. Tutaj wszystko musiało być dopięte na ostatni guzik. Wszystko to głównie po to, żeby osiągnąć maksymalny poziom immersji. W końcu Pentiment to przygodówka w stylu choose your own adventure, silnie stawiająca na odgrywanie wybranej przez siebie roli, ale jednak w pewnych jasno ustawionych ramach. Fabuła przekazywana jest tu głównie przez tekst i font: każdy bohater ma swój indywidualny sposób wypowiedzi, zilustrowany innym krojem lub typem pisma, powiązanym często z profesją lub wykształceniem. Gniew prowadzi do rozprysków atramentu, a błędy muszą zostać wytarte i napisane od nowa. Ten sposób przekazywania dialogów

16-bitów

wprowadza rozgrywkę na inny poziom, otwiera oczy na detale najdrobniejszej skali i doskonale sprawdza się zamiast udźwiękowionych dialogów. Nie odstaje od tego grafika, utrzymana w stylu ilustracji ze średniowiecznych rękopisów i drzeworytów.

Ten sposób wyrazu nie jest jedynie kreacją artystyczną, a środkiem podbijającym wydźwięk fabuły, skądinąd świetnej i napisanej z dbałością o detale równą tej, co w przypadku oprawy graficznej. W ogólnym ujęciu stanowi ona bowiem refleksję nad historią i tym, w jaki sposób jest ona pisana, utwierdzana w sztuce i widziana przez każdego z osobna. Istniejąca w grze mechanika jedzenia posiłków z wybraną grupą towarzyszy pozwala usłyszeć różne punkty widzenia, skonfrontować nasz pogląd na wydarzenia z perspektywą kogoś innego (nawet dzieci). Prowadzi to do wielu pytań: o rolę kobiet w tamtych czasach, sens małżeństwa, skalę wyzysku chłopów przez panów czy działanie religii w kreowaniu spojrzenia na świat. Co o wielkich przemianach w Europie myślą ci, którzy na co dzień mierzą się z wszechobecnymi śmiercią i głodem?

Chociaż wyraźnie czuć w Pentiment inspiracje takimi tytułami jak Disco Elysium, Night in the Woods czy The Walking Dead, jak również bardziej niszowymi The Procession to Calvary lub Apocalipsis, sam ostateczny produkt jest czymś absolutnie oryginalnym. To owoc pasji i miłości, gra, do której chce się wracać, aby wypróbować inne ścieżki rozgrywki, a myśli się o niej jeszcze na długo po ukończeniu. Niesamowite przeżycie, godne polecenia każdemu.

OCENA:

88889

Chained Echoes

Producent: Matthias Linda

Wydawca: Deck13 Interactive Platforma: PC, PlayStation 4 (recenzowana platforma), Xbox One, Nintendo Switch PREMIERA: 8 GRUDNIA 2022 R.

Era konsol 16-bitowych, takich jak Nintendo SNES, to złoty wiek dla japońskich RPG. Serie jak FinalFantasy BreathofFireczy ChronoTriggerwłaśnie wtedy stały się kultowe. Do tych czasów i nostalgii z nimi związanej odnosi się Matthias Linda – autor Chained Echoes. Samotnemu deweloperowi produkcja tytułu zajęła prawie siedem lat.

Fabuła obraca się wokół grupy bohaterów, których przygody niosą przez kontynent, targany odwieczną wojną trzech królestw. Mimo silnych nawiązań do wspomnianych wcześniej tytułów (a także trochę późniejszego Xenogears) nie napotkamy tu wszędobylskiego w JRPG-ach grindu – brak jest przypadkowych walk, dzięki czemu trochę więcej czasu możemy poświęcić na zgłębianie fabuły.

System walki to również mocna strona tytułu. W czasie starcia w naszej drużynie może być aż osiem postaci. W każdym z czterech slotów możemy umieścić po dwóch bohaterów i przełączać się pomiędzy nimi w każdej chwili. Do tego walka skupia się na tzw. pasku Over-

drive. Dzięki synchronizacji zielonej części paska między różnymi postaciami możemy odpalić mocniejszy atak. Jeśli jednak ciągle będziemy zadawać ten sam cios, to możemy znaleźć się na czerwonym polu, a przeciwnicy zadadzą nam znacznie większe obrażenia. Ten autorski system pokazuje, że jedynie z pozoru mamy do czynienia z RPG-iem z ery 16-bitowców.

Graficznie oczywiście widać duże inspiracje np. Chrono Trigger czy serią Final Fantasy Pikselowata, kolorowa grafika należy jednak do jednej z najlepszych w tytułach tego typu z ostatnich lat. Szczególnie, że całość (za wyjątkiem muzyki) to dzieło jednego człowieka. Ścieżka dźwiękowa świetnie pasuje do całości gry i również pełna jest podobieństw do tytułów z lat 90.

Fani JRPG – szczególnie retro – będą na pewno zadowoleni i spędzą z Chained Echoes długie godziny, poznając losy głównych bohaterów. Z kolei sam tytuł i osoba jego autora to świetne przykłady, jak pasja pozwala czasem otworzyć drzwi do świata GameDevu.

GRY recenzje / marzec 2023
Źródło. Steam
GOSZCZYŃSKI
w XXI w. MICHAŁ
Źródło. Steam

O wiedzy tajemnej

W tym miesiącu w dziale 3po3 pozostaniemy w odmętach naszej rzeczywistości, do których wybraliśmy się w numerze styczniowo-lutowym. Tym razem jednak, zamiast zgłębiać kosmiczne osobliwości, udamy się do prawdziwych granic naszego poznania. Granic tego, co racjonalne i nieracjonalne, cielesne i duchowe, aprioryczne i aposterioryczne, prawdziwe i fałszywe. Nie wiemy, ile wyniesiecie z lektury poniższych tekstów, drodzy czytelnicy, tym niemniej zachęcamy do zaparzenia sobie herbaty, puszczenia muzyki rodem z audycji radiowych syna pewnego znanego malarza oraz osiągnięcia dzięki tej kombinacji prawdziwego akme...

Stoimy w punkcie przełomowym. My, Polacy! Musimy zewrzeć szyki! Nasze oczy ujrzały Ostatniego Avatara! Wzeszedł niczym mniejszy róg – spośród większych rogów niczym Antychryst, niczym Kalkin szykujący się na ostatni rajd przeciw światu! A imię jego 44! W wizji księdza Piotra ujrzał go Mickiewicz, ujrzał go wizjoner w przepowiedni z Tęgoborzy! Siostra Panzerfaustyna mówiła o Iskrze z Polski, przygotowującej świat na powtórne przyjście Chrystusa! Naprężcie mięśnie Polacy! Zagryźcie zęby! Ugnijcie kolana w pokorze! Zbawienie nadeszło! Dzieckiem w kolebce kto łeb urwał Hydrze, Ten młody zdusi Centaury, Piekłu ofiarę wydrze, Do nieba pójdzie po

laury. W płomieniach warmiańskiej siły wzeszedł On! Dalajlamowie w tajemnicy bonu wyśpiewują mu pochwalne Om ! Z rodu Piłsudskich! On Namaszczony! Krzysztof Kononowicz-Piłsudski! On dokończy Akme! Wyprowadzi z niego pełne konsekwencje, a wraz z nim nas! Ku Hiperborei! Ku Pustej Ziemi! Ku Złotej Erze! Polacy, pamiętajcie! Godzina próby wybiła! Znajdujemy się jeszcze w nadirze Kali Jugi! Zewrzeć Szyk! Unieście głowy! Na horyzoncie iskrzą szczyty świetlanej Polski! Świeci Akme Shambali, mistycznej Agarthy! Wieńczymy Twą świętą głowę laurami Krzysztofie z pradawnego rodu Kononowiczów! Wodzu prowadź! 0

Potężna czarna katedra wznosi się w triumfalnym brzmieniu XIV Symfonii f-moll: Slovakian Prometheus opus. 88 Kristiána Tataráka. Katedra ciemności i zniszczenia, przez której transepty przebiegają ogniste psy broczące ześlinioną, cyfrową krwią. Nie zbliżają się jednak do prezbiterium – w niej czyha odmęt zła. Był go w stanie ujrzeć jedynie taki wizjoner jak Tatarák. Przepalony czarnym, syntetycznym haszem, zagłębiał się do samej otchłani w lekturze ezoterycznego dzieła Małpa na drezynie Michaela

Heidekrauta. Gnostyczne podejście do czyhającego gdzieś na końcu rewolucji industrialnej mózgu poza ciałem, umożliwiło mu osiągnięcie Akme za życia. Niestety obcowanie z tymi siłami postrzępiło zmysły Tataráka do samych końcówek neuronów. Schorowany i niezrozumiany przez współczesnych odszedł zapomniany w szpitalu psychiatrycznym Strangeways. Słuchacze The Smiths uważajcie więc, w dniu gdy Tatarák wyzionął ducha, do szpitala przyjęty został nastoletni Belipe Nocheq, pierwszy wokalista owej grupy. 0

graf. twitter.com
TEKST: ANTONI TRYBUS graf. twitter.com
3po3 / odklejka 66–67
Zakochana para, Jacek i Barbara. Jackiem jestem ja, Barbarą twoja stara

Kto jest Kim?

dr Katarzyna

Wiśniewska-Szaran

Szkoła Języków Obcych UW

Grzegorz Nastula

Koordynator wiosennej rekrutacji

MIEJSCE URODZENIA: Kielce

ALMA MATER: Uniwersytet Warszawski

ULUBIONY FILM: Nie mam jednego ulubionego filmu, nawet jeden konkretny gatunek trudno byłoby mi wymienić. Często sięgam po tytuły z elementami refleksji nad społeczeństwem. Relaksują mnie też realizacje Guya Ritchiego czy Quentina Tarantino

ULUBIONA POTRAWA: Nie mam ulubionej potrawy. Unikam mięsa, za to uwielbiam wszelkiego rodzaju hummusy.

CO LUBISZ ROBIĆ W WOLNYM CZASIE?: Relaksują mnie sport, muzyka i film. Pływam, jeżdżę na rowerze, uwielbiam jogę i trekking. Najchętniej zabieram ze sobą rower i wyjeżdżam nad morze.

JEDNO Z TWOICH MARZEŃ: Żeby Tyfus (mój kot) żył wiecznie.

Dlaczego francuski? Co według ciebie wyróżnia go na tle innych języków?

Francuski to język kultury, dyplomacji, sztuki; ma charakterystyczną melodyjność, jest niesamowicie plastyczny. Byłam ciekawa tego, co jego znajomość może mi zaoferować. Nie zawiodłam się. W książkach żyłam od zawsze, a wreszcie mogłam je czytać w oryginale. Poza tym miałam dość banalne marzenie – chciałam koniecznie mieszkać w Paryżu – co zrobiłam. Potem zarówno miasto, jak i język stały się częścią mnie. Nie uważam natomiast, że ten język wyróżnia się na tle innych. Jest na pewno moim językiem. Znajomość każdego języka obcego daje nam niesamowitą okazję doświadczenia nieznanego, wymiany. To okazja do poznawania świata, ludzi i samego sobie. Język buduje naszą ciekawość, jest jednym z narzędzi poznania. Francuski był po prostu moim pierwszym oknem na świat. Jak najskuteczniej uczyć się języka? Na czym należy się skupić?

Jeśli miałabym odpowiedzieć jednym słowem, jak najskuteczniej uczyć się języka, powiedziałabym: systematycznie. Nie uważam, że istnieje jedna, słuszna metoda nauki.

Każdy powinien znaleźć swoją własną, ważne, aby uczenie sprawiało przyjemność.

Współczesny świat, w tym Internet z platformami muzycznymi i filmowymi, dostarcza nam wielu okazji do rozwijania swoich umiejętności językowych i sprawdzania ich w praktyce. Nauka nie odbywa się już tylko w klasie – wykracza poza nią. Ważnym jest jednak, żeby próbować równomiernie rozwijać wszystkie kompetencje. Kiedy i w jaki sposób zainteresowałaś się literaturą Afryki?

Tak naprawdę to nie zainteresowałam się literaturą Afryki, a zachwyciłam powieścią Anandy Devi, maurytyjskiej pisarki tworzącej m.in. po francusku. Lubię czytać, a nie znałam tego nazwiska i z ciekawości wypożyczyłam jej książkę z biblioteki. Kiedy ją przeczytałam, sięgnęłam po kolejne, a potem przeszłam do innych pisarzy francuskojęzycznych regionu Oceanu Indyjskiego, a zwłaszcza Mauritiusu. Z początku bezludna wyspa, skolonizowana najpierw przez Holendrów, następnie Francuzów i finalnie Anglików, o liczbie mieszkańców zbliżonej do liczby mieszkańców Warszawy, zamieszkana przez potomków z Afryki, Azji i Europy. Od razu wiedziałam, że na tym regionie skupię moje badania na temat reprezentacji wykluczenia społecznego w literaturze. Ananda Devi, Nathacha Appanah, Barlen Pyamootoo, Shenaz Patel to jedni z moich ulubionych pisarzy franko-maurytyjskich. A to wszystko dzięki znajomości języka. Francuski pozwolił mi poznać nowy świat, choć wcale nie tak różny od tego, który znam.

MIEJSCE URODZENIA: Paryż (ale jestem z Otwocka)

KIERUNEK I ROK STUDIÓW: Zarządzanie finansami i rachunkowość, II rok licencjatu

ULUBIONY FILM: Pewnego razu w Hollywood, Quentin Tarantino

ULUBIENI WYKONAWCY: Pink Floyd, Led Zeppelin, Miles Davis, The Doors, Slayer, Black Sabbath, Black Label Society i wielu innych

ULUBIONA POTRAWA: Stek wołowy albo burger

CO LUBISZ ROBIĆ W WOLNYM CZASIE?: Lubię czytać książki, pisać swoje teksty, grać na instrumentach (głównie na perkusji) i oglądać Family Guya. Uwielbiam też sport, oglądam piłkę i sporty walki, a w wolnych chwilach ćwiczę na siłowni. JEDNO Z TWOICH MARZEŃ: Zagrać koncert z zespołem przed dużą widownią albo poznać osobiście Shaquille’a O’Neala.

Dlaczego dołączyłeś do MAGLA ?

Stałem na lekkim rozdrożu: studia trochę mnie męczyły, nie wiedziałem, co mam robić w przyszłości. Byłem na siebie zły, że nie zaangażowałem się w działalność w żadnej organizacji studenckiej w trakcie pierwszego roku. Kiedy rozpoczęto jesienną rekrutację do MAGLA , nie byłem specjalnie przekonany, ale znałem tę gazetk..., znaczy ten miesięcznik i postanowiłem, że wypełnię formularz. Miałem zapał dziennikarski i zawsze uwielbiałem pisać. Chciałem tutaj rozwinąć swoje umiejętności. Warto było?

Owszem. Poznałem ciekawych ludzi, którzy byli bardzo otwarci na moje pomysły. Z czasem wspiąłem się po szczeblach Stowarzyszenia, co udowodniło mi, że warto się angażować. Nie miałem świadomości, jak dużo możliwości daje MAGIEL i jak wieloma projektami się zajmuje.

Co dało ci dołączenie do MAGLA?

Przede wszystkim poznałem fantastycznych ludzi o różnych poglądach i ciekawych pomysłach. Bardzo szybko się zintegrowałem, co dało mi dużo motywacji do dalszego działania. Miałem również możliwość rozwinięcia swojego warsztatu w zakresie pisania, a także poprawienia moich zdolności projektowych i organizacyjnych. Z rzeczy przyziemnych – za działalność w MAGLU przyznano mi dodatkowe punkty przy rekrutacji w ramach programu Erasmus.

Masz jakieś rady dla „piórek”?

Przede wszystkim pamiętajcie, że warto się angażować. MAGIEL jest właśnie od poznawania nowych ludzi, poszerzania swoich horyzontów i samorozwoju. Proces rekrutacji zakłada okres próbny, podczas którego możecie zobaczyć co do Was trafia, jakie projekty i działy Wam pasują, a także zorientować się, czy tego typu działalność do Was jakkolwiek przemawia. Nie stresujcie się, przede wszystkim szukamy ciekawych ludzi! Jeżeli macie otwartą głowę pełną pomysłów, to już jesteście jedną nogą w naszych szeregach.

Katarzyna Wiśniewska-Szaran/ Grzegorz Nastula/ marzec 2023
Dobrze, że już dzisiaj weekend, a nie tak jak wczoraj - że jutro.

powiedzialnego. Mail: redaktor.nieodpo -

krępujcie się pisać do Redaktora -Nieod

kablować to nasza poczta zostaje to nie

Jeśli chcecie na kogoś albo na coś -na

kie 57 wybitnych outfitów rektora. .Slay

dać. Zamiast tego obejrzyjcie sobie -wszyst

nie było mega nudne więc nie ma o czym -ga

pani prezydent Marty Ekner, ale -sprawozda

półrocznej działalności samorządu pióra

Ten akapit miał być o podsumowaniu

tego, że Narutowicza zastrzelili…

martw się Gosia, dziadek dostał tę pracę tylko -dla

na pani marszałek nie ucierpiała zbyt mocno. Nie

ki byłego prezydenta. Mamy nadzieję, że -samooce

Małgorzaty Kidawy Błońskiej, prywatnie -wnucz

żej wzmiankowanym Dudą wicemarszałek sejmu

było włączenie w obchody rocznicy poza -wy

Dodatkowym elementem humorystycznym

na temat dr Andrzeja Dudy.

2115 Uniwersytet Jagielloński wyda publikację

sign). Swoją drogą mamy nadzieję że w roku

da tekst na w prasie drukarskiej, ludzki -inde

du nie byli zecerami (to taki gość który -ukła

strny fajnie jakby profesorowie SGH -z zawo

łecznej, trosce o los prostych ludzi… Z drugiej

swoje życie poświęcili walce o idee, pracy -spo

dziś tacy profesorowie i prezydenci, którzy całe

ta II RP. Ciekawa rzecz. Przydali by się nam

wi SGH, w stulecie jego wyboru na -prezyden

nisławowi Wojciechowskiemu, -profesoro

Artykuł okładkowy poświęcony jest -Sta

Reszta świata dalej myśli, że jest w pyte.

bie przede wszystkim własnych studentów.

mie iż powinna próbować przekonać do -sie

Na plus trzeba policzyć uczelni to, że -rozu

Wszystko w imię promocji.

wia się w wersji papierowej na całej Uczelni.

steśmy gazetą SGH) nadal bezczelnie -wysta

ta SGH (czekaj co? myślałam, że to my -je

tylko w wersji elektronicznej, niejaka -Gaze

klimatycznej już dawno zaczął wydawać się

sie gdy Magiel w ramach odpowiedzialności

Teraz pomówmy o czymś istotnym. -W cza

17372629

https://i.pl/i-marsz-papieski-organizatorkagdyby-ruszala-nas-tylko-krytyka-jana-pawla-iibylibysmy-bardzo-slabym-srodowiskiem/ar/c1-

https://apostazja.eu/

miłego, bez względu na przekonania:

ponujemy dwa dobre sposoby, dla każdego coś

i chce coś zrobić z nadmiarem energii to tu -pro

Także jeśli komuś jeszcze temat nie zbrzydł

mieć tego żółtego krasnala w ogrodzie.

dę nie mieściło się w spektrum -prawdopodo bieństwa? No mieściło się. Gimnazjalni -me miarze wiedzieli o wszystkim już od 10 lat. Tym niemniej twoja babcia nadal będzie

w ciągu ostatnich tygodni to jest jakaś nowa niespodziewana wiadomość? Czy to -napraw

osobie takiej. Czy dla kogoś to co ujawniono

żu Polaku, naszym wielkim rodaku świętej

żu. Znowu trzeba mówić -o papie

wu. Znowu trzeba mówić -o papie

ie mówcie. Nie mówcie mi, że zno -

N

PRZYGOTOWAŁ: REDAKTOR NIEODPOWIEDZIALNY

JP II DGN

wiedzialnySGH@gmail.com Do Góry Nogami
666

Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.