Bajki

Page 1

Kruk i lis W pewien letni poranek lis postanowił wybrać się na polowanie do wsi. Lubił kurze mięso i aż oblizywał się na myśl o wspaniałym śniadaniu. Wyszedł z lasu i skierował się na dróżkę prowadzącą do gospodarstwa starego Macieja. Chłop ten był bogaty, hodował krowy, konie, świnki i stadko tłustych kur. Głodny lis dreptał niespokojnie; od czasu do czasu przystawał i rozglądał się wokół. Nadsłuchiwał odgłosów dochodzących z lasu, bał się, że jego rudą kitę może zauważyć drapieżnik, ale nie chciał wciąż ukrywać się w krzakach. Taka zabawa w chowanego przy każdym podejrzanym szeleście znacznie opóźniłaby jego marsz.


A lis zgłodniał straszliwie, bo od kilku dni niczego nie jadł. Nagle gdzieś po prawej stronie drogi, w górze, rudzielec usłyszał smakowite mlaskanie. Jednocześnie jego wrażliwy nos wywąchał zupełnie nowy smak. „Co to może być?” – pomyślał i natychmiast zadarł łeb, spoglądając na drzewa. Zauważył, że na gałęzi dębu siedzi kruk z dużym kawałkiem sera w dziobie. Serek pachniał tak niesamowicie, że ślinka napłynęła lisowi do pyszczka. Ale ptak ani myślał dzielić się z kimś zdobyczą. Zaczynał właśnie śniadanie.


- Jak odebrać mu ten kąsek? – zastanawiał się spryciarz. – Przecież, gdy tylko zacznę wspinać się na drzewo, ta czarna kwoka gotowa odlecieć! Już wiem! Podszedł do drzewa i rzekł uniżonym, potulnym tonem: - Ach, witam drogiego przyjaciela! Ptak nie odpowiedział. „Pilnuje się!” – pomyślał lis, po czym znów przemówił: - Czyżby mnie wzrok mylił, kochany kruku? Już od miesiąca cię nie widziałem, a dziś prawie nie rozpoznaję! Twoje piękne czarne pióra błyszczą w słońcu jakbyś je wysmarował smołą, naprawdę zazdroszczę ci ich! Na czym tak się wypasłeś, bo widzę, żeś przybrał sporo na wadze, zrobiłeś się silny i dziarski.


Pewnie co dzień trenujesz podnoszenie ciężarów. Ja, jak widzisz, chudy jestem i mizerny, a moje rude włosy domagają się odżywienia i wyczesania, bo bardzo są skołtunione. A od ciebie blask bije wspaniały!Zadowolony kruk łypnął okiem na lisa, ale ser mocno trzymał w dziobie, więc zwierzak, rad nierad dalej mu schlebiał: Och, masz sokoli wzrok. Że też potrafisz wszystko wypatrzeć, gdy tak fruwasz przez morza i lądy! A dziób, jaki?! Ostry jak brzytwa, przepisowo zakrzywiony, twardy... Możesz orzechy rozgryzać, prawda, kruku? Ptak nie odpowiedział, lecz poruszył skrzydłami, by lepiej się zaprezentować i spojrzał na lisa łaskawie, był bowiem łasy na komplementy. Rudzielec stwierdził, że to najlepszy moment. Wrzasnął: - Ach! Mój drogi, mniemam, że skoro masz tyle zalet, także twój głosik będzie śliczny – mocny i melodyjny. Potrafisz śpiewać niczym słowik albo i skowronek. Popraw mnie, jeśli się mylę! Na te słowa kruk otworzył dziób. I nagle powietrze rozdarło przeraźliwe krakanie, tak jakby ktoś pocierał garnkiem o garnek! Wypuszczony z dzioba ser spadł na ziemię, tuż pod nogi uradowanego lisa. Ten zaś chwycił go w pysk, po czym pobiegł, jak mógł najszybciej, z powrotem do lasu. Już nie musiał porywać kur. Dziś miał wyjątkowy przysmak!


Jak to ze lnem było... Dawno temu, w płynącej mlekiem i miodem krainie, żył zapobiegliwy król. Mimo iż pola wokół jego zamku złociły się pszenicą, a w okolicznych borach było pełno dzikiego zwierza, władca wciąż martwił się o siebie i poddanych. - Przynosicie w darze owcze skóry i orzechy, ale jeszcze nikt nie podarował mi złota - mówił. W końcu zawołał najmądrzejszych królewskich doradców i pytał ich, jak zdobyć złoto. „Gdybym miał skrzynie pełne tego kruszcu - marzył - byłbym najszczęśliwszy na świecie”. Niestety żaden z mędrców nie potrafił niczego mu doradzić. Wreszcie królewski skarbnik wpadł na pomysł: zapytajmy o to najstarszego mieszkańca w państwie!


Pewnego dnia straż przyprowadziła przed oblicze króla stuletniego starca. Jego śnieżnobiała broda była tak długa, że idąc, zamiatał nią pałacową podłogę. Staruszek skłonił się przed władcą i spojrzał na niego przenikliwie: - Panie! – rzekł. – Przynoszę ci ziarno, z którego wyrośnie najczystsze złoto! – Podał mu zawiniątko, po czym oddalił się bez słowa. Uradowany król chwycił worek i rozkazał sługom, by zasiali nasiona w ziemi. Po krótkim czasie zagon pokrył się maleńkimi kwiatkami o barwie morza. - I to ma być złoto?! – zawiedziony monarcha codziennie spacerował po polu, myśląc, że może z kwiatów wylecą złote okruszki.


Ale one po kolei otwierały kielichy i wysypywały z nich nasionka - takie same jak te, które otrzymał od staruszka. - Precz z tym obrzydliwym zielskiem! – krzyknął rozgniewany król. Słudzy, nie namyślając się długo, wyrwali łodyżki i wrzucili je do pobliskiego jeziorka, okolonego krzakami róż. Przykryli rośliny ciężkimi głazami, żeby ich widok nie drażnił królewskich oczu. Wkrótce nadeszło gorące lato i pałacowi doradcy, z królem na czele, wyruszyli do ogrodu, gdzie znajdowało się jeziorko. – Jakże tu pięknie! – zachwycali się różami. Władca postanowił się ochłodzić, więc wszedł do płytkiej wody, gdy nagle jego stopy w coś się zaplątały. Co to mogło być? Służący natychmiast wydobyli z dna zostawione tam łodygi. - Znowu muszę je oglądać? – rozzłościł się król. – Zbijcie je jak najmocniej! – rozkazał. – Aż do białości! Żwawo! I przyprowadzić do mnie tego starego oszusta! Podczas gdy trzech pachołków dawało porządne baty łodyżkom, słudzy przyprowadzili siwego jak gołąbek staruszka.


Okłamałeś mnie i ośmieszyłeś przed ludem! – rzekł do niego król. – Za karę zostaniesz wtrącony do lochu. A żebyś pamiętał, dlaczego tam jesteś, będziesz spał na chwastach, które kazałeś mi zasiać. I tak zamknięto nieszczęśnika w celi z zakratowanym okienkiem na wysokości ziemi. Za posłanie dano mu wymoczone w wodzie łodygi. Staruszek nie lamentował ani nie płakał, chociaż głodował strasznie, bo dostał tylko dzbanek z wodą i pół bochna chleba. Codziennie rankiem gwizdał przeciągle, a wtedy na parapecie okienka pojawiały się ptaszki, którym dawał długie łodyżki zielska. One zaś swoimi dzióbkami obdzierały zewnętrzne, zielone warstwy roślin, zostawiając same białe włókienka. Czasem przychodziła też do starca Różeńka, jedna z posługaczek. Przynosiła mu odpadki z pałacowej kuchni, dawane psom i świnkom. Kiedy wszystkie włókna łodyg były już bielutkie i świeże, starzec poprosił Różeńkę:


- Czy możesz, dziecko, uczesać moje włókna? Biedne one są, jako i ja, bo dostały za swoje przez królewską złość.Zdziwiła się dziewczyna, ale ponieważ żałowała bardzo staruszka, wzięła się do roboty. Drewnianym grzebieniem pięknie wyczesała łodyżki. Zaraz zrobiły się delikatne i jedwabiste! - A teraz, proszę, usiądź przy krosienkach i uprządź z nich długą suknię, tak jakbyś przędła wełenkę – polecił więzień. Gdy Różeńka przędła, okazało się, że cieniutkie nici są mocne i giętkie, a powstający z nich materiał błyszczy bielą, aż miło! Staruszek kazał jej zachować swoją pracę w tajemnicy przez tydzień, bo za siedem dni w pałacu miało się odbyć wesele królewskiej jedynaczki. – Pójdziesz do króla i dasz mu tę suknię w darze ode mnie – powiedział. W dniu weseliska Różeńka podała wadcy śliczną szatę, a ten nie mógł się nadziwić, skąd pochodzi taki piękny materiał. Kazał zawołać więźnia, a ten rzekł:


- Miłościwy królu, len, którego ziarna ci dałem, jest złotem. Mimo że wyrzuciłeś łodyżki, zrobiłeś dobrze. Kazałeś je srodze skatować, by zostały z nich same nici. I tego było im trzeba! Wiedz, że od tej pory ani ty, ani twoi poddani, nie zaznają nędzy. Władca zawstydził się i wzruszył na widok daru. - Wybacz mi, dobry człowieku - przeprosił starca, po czym wyprowadził go na plac przed pałacem i pokazał ludowi. – Oto nasz dobroczyńca! Mieszkańcy wiwatowali na cześć staruszka, a król mianował go swoim nadwornym mędrcem. Od tej pory wiosną królewskie pola i łąki są niebieskie od lnu, a ludzie chodzą tu w białych przewiewnych szatach. Król ma w skarbcu mnóstwo złota, gdyż biały materiał i lniane nici sprzedają się doskonale.


Ali Baba i czterdziestu rozbójników Dawno, dawno temu, w Persji żyło dwóch braci – Kasim i Ali Baba. Kasim był bardzo bogatym kupcem. Ożenił się z dziewczyną, której ojciec posiadał kilka winnic, wiele ziemi uprawnej i liczne stado wielbłądów. Mieszkał w pięknym pałacu, ale wciąż pragnął mieć więcej i więcej bogactw. Ali Baba wziął sobie za żonę pannę uczciwą i piękną, lecz ubogą. Zamieszkali w lepiance i wkrótce w ich domu zagnieździła się bieda. Aby zarobić na chleb, nędzarz każdego ranka wyruszał na swoim osiołku w wysokie góry. Brał ze sobą siekierę i przez cały dzień ścinał drzewa. Wieczorem wiązał drwa w pęki i przewoził je do siebie, a raz w tygodniu wyprawiał się na targ, gdzie sprzedawał drewno. Niewielki był jego zarobek, ale chwalił Allacha, że przynajmniej oboje z żoną nie przymierają głodem. Pewnego dnia Ali Baba jak zwykle wybrał się po drzewo.


Gdy nadeszło południe, postanowił odpocząć w cieniu drzew i usiadł za skałą. Nagle zobaczył, że w stronę góry, za którą siedział, jedzie na koniach czterdziestu wspaniałych jeźdźców w błyszczących pancerzach, uzbrojonych po zęby w szable. - Na Allaha! To zbójcy! – przerażony Ali Baba wcisnął się jeszcze głębiej w krzaki. Tymczasem jeźdźcy zsiedli z koni i stanęli przed skałą z wielkimi workami w rękach. Ich herszt wykrzyknął: - Sezamie, otwórz się! Nagle w skale utworzyło się przejście, przez które zbójcy weszli do środka. Zaraz potem przejście się zamknęło. Ludzie przebywali tam przez dłuższą chwilę, po czym wyszli, a ich przywódca znów otworzył tajemne przejście, wymawiając hasło.


Ali Baba, który wszystko usłyszał i zobaczył, wiedział, że w jaskini muszą się znajdować nie byle jakie skarby. Gdy jeźdźcy oddalili się na bezpieczną odległość od skały, podbiegł do niej i krzyknął: - Sezamie, otwórz się! W skale utworzyło się zaraz przejście, a Ali Baba aż oczy przetarł ze zdumienia! W wielkiej sali wykładanej marmurem leżały sztaby złota i złote pieniążki, eleganckie tkaniny i stroje, sznury pereł i klejnoty. Zauroczony tym widokiem chłopak, brał do ręki delikatne jedwabie, głaskał kosztowne sprzęty, ale w końcu postanowił opuścić kryjówkę. Kiedy przyszedł do domu, spotkał w nim Kasima, który opowiadał bratowej o swoim nowym domu. - Wyobraźcie sobie, że odkryłem kryjówkę, w której zbójcy przechowują łupy – oznajmił im Ali Baba. – Odtąd nie zaznam już biedy! - Powiedz mi, gdzie to jest – poprosił Kasim i tak nalegał, że wreszcie brat dokładnie określił to miejsce i wyjawił mu hasło.


Sprytny Kasim natychmiast pobiegł do swego pałacu, by przekazać nowinę żonie. - Bierz wielbłądy i osły! – zarządziła. – Zabierz całe złoto z jaskini. Pospiesz się, bo brat cię ubiegnie! Kasim, zaślepiony chciwością, od razu pojechał do skały z całym stadem bydła. – Sezamie, otwórz się! – zawołał. Wszedł do środka i zaczął wypychać duże worki złotymi kamieniami. Nabrał ich ze dwadzieścia! Gdy chciał wyjść, rzekł: - Eldorado, otwórz się! Skała ani drgnęła. - Komnato, otwórz się! – krzyknął w rozpaczy, bo zapomniał właściwego hasła. Nic z tego. Musiał więc siedzieć w grocie tak długo, aż nadjechali zbójcy. Ci nie znali litości. Próżno błagał o życie i wołał, że to jego brat Ali Baba kazał mu przyjechać po skarby. Herszt bandy powiesił Kasima w gaju oliwnym, ale zmartwił się na wieść o tym, że ich kryjówkę zna ktoś jeszcze. - Zabijemy Ali Babę – powiedział i uknuł sprytny podstęp.


Ukradł kupcom czterdzieści beczek z olejem, po czym jego słudzy wylali z nich cały olej. Załadowano beczki na wozy, a w ich środku ukryli się zbójcy. Przywódca bandy przebrał się za kupca i tak pojechali do domu Ali Baby. Gościnny człowiek przyjął pod swój dach kupca, nakarmił go i poprosił rzekomego kupca, aby przenocował w jego domu, jak nakazywał dobry obyczaj. Ten oczywiście chętnie na to przystał. Wieczorem wszyscy udali się na spoczynek. Żona Ali Baby nie mogła jednak zasnąć i podeszła do beczek stojących na wozie. Potrzebna jej była oliwa do lamp naftowych i pomyślała, że nic się nie stanie, jeśli pożyczy jej trochę od kupca. Gdy zaczęła otwierać denko, nagle usłyszała dobiegające ze środka beczki słowa: - Już nadszedł nasz czas? Przestraszona, zamarła w bezruchu. Dopiero teraz przyszło jej do głowy, że kupiec jest zbójcą, a w czterdziestu beczkach ukryli się złoczyńcy. Odparła więc zmienionym głosem:


- Jeszcze nie czas. Nie teraz – po czym odeszła. Co tu zrobić? – ugotowała na ogniu garniec wody, a potem wzięła gorący gar w grubych rękawicach i podeszła do pierwszej beczki. Odemknęło denko i zanim skurczony zbój zdołał wyskoczyć, wlała wrzątek do środka. W ten oto sposób uśmierciła czterdziestu bandytów! Następnie zabrała się spokojnie do przygotowania rosołu na jutrzejszy obiad. Wybiła północ i przywódca bandy zerwał się ze swego posłania i poszedł do wozu z beczkami. – Nadszedł nasz czas – powiedział półgłosem, ale nie usłyszał żadnego szmeru. Nikt nie wyskoczył! Zdziwiony zaczął zaglądać do każdej beczki, ale znajdował w nich martwe ciała. Zrozpaczony, zrozumiał, że jego podstęp się nie udał i stracił kompanów. Krzyknął ze złości, po czym uciekł w wysokie góry, z dala od ludzkich siedzib. Nie chciał, by inni bandyci śmiali się z niego, że dał się przechytrzyć ubogiemu Ali Babie. A Ali Baba żył z żoną szczęśliwie długie lata.


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.