issue no째 07 glow
09 / 2014
REDAKTOR NACZELNA
ILUSTRATORZY
Magdalena Nowosadzka magda@melbamagazine.com
Rachel Archibald Arobal Ada Sokół Alek Lis Kula Morawski David Marinos Dorotka Kaczmarek Karol Banach Hucivoko Kasia Przezwańska
DYREKTOR ARTYSTYCZNY
Piotr Matejkowski piotr@melbamagazine.com REDAKTOR PROWADZĄCY
Łukasz Nowosadzki AUTORZY
MANAGER DS. KOMUNIKACJI
Alicja Caban Katarzyna Cieślar Marta Dyba Sara Łątkowska Ewa Kosz Aleksandra Krześniak Zuzanna Radzimirska Alicja Rekść Milena Soporowska
Łukasz Nowosadzki lukasz@melbamagazine.com MANAGER DS. REKLAMY
Malwina Żurek malwina@melbamagazine.com WEBMASTER
Ana Bee PROJEKT GRAFICZNY
FOTOGRAFOWIE
Ada Sokół Piotr Matejkowski
Łukasz Brześkiewicz Ola Bydlowska Michał Chmielewski Marcin Kosakowski Piotr Niepsuj Tatiana Pancewicz Ola Walków
www.melbamagazine.com www.facebook.com/melbamagazine www.melbamagazine.tumblr.com instagram.com/melba_magazine soundcloud.com/melba-magazine twitter.com/melba_magazine vimeo.com/melbamagazine
Melba is self-published and composed with OTAMA.EP font by Tim Donaldson & Garamond by C. Garamond & Sofia Pro Light font by Mostardesign
2
melba Melba Magazine nie przywiązuje się do jednej estetyki. Nie chcemy naśladować siebie, tym bardziej innych. Stąd pomysł na tematy przewodnie. Mają pchać nas w objęcia nieznanego. To wizja fotografów i wyobraźnia piszących decyduje o finalnym efekcie.
Kosakowski zabawił się formą i barwą. Ola Walków zgłębiła poetyckość morza. A zdjęcia Łukasza Brześkiewicza uwodzą wyrafinowanym chłodem. Wreszcie abstrakcyjną naturę przyrody ujawnia Michał Chmielewski. Publikujemy rozmowy z awangardową artystką dźwięku Holly Herndon, uwieczniającą na fotografiach rodzinne zależności Joanną Piotrowską, igrającym z logiką obrazu Michałem Grochowiakiem, tworzącą nowe światy Dorotą Boruń oraz z Łukaszem Jemiołem o blaskach bycia projektantem.
W rezultacie powstał chyba najbardziej odważny do tej pory numer. Glow skrzy się kolorami, badając granice wizualnych schematów. Ale tak miało być. Chcieliśmy pokazać przenikane się w modzie świata komercji i sztuki. Postawiliśmy na różnorodność. Piotr Niepsuj smartfonem sfotografował pociągającą brzydotę witryn Berlina. Tatiana Pancewicz sięgnęła po opalizację i rozszczepianie światła. Marcin
Poza tym: Dirk Braeckman, Karl Lagerfeld, Willy Vanderperre, Monika Brodka, Yuri Pattison. Zapraszamy do wizualnej podróży. Łukasz Nowosadzki redaktor prowadzący
Modelka: Karolina / Como Model
stylizacja: Alicja Frączek
fotografia: Marcin Kosakowski
glow issue no° 07 Wszystkie teksty oraz obrazy opublikowane na łamach Melba Magazine są wyłączną własnością poszczególnych autorów (fotografów, ilustratorów i współpracowników) i podlegają ochronie praw autorskich. / Żadne zdjęcie i żaden tekst nie może być reprodukowany, edytowany, kopiowany lub dystrybuowany bez pisemnej zgody jego prawnego właściciela. / Żadna część tej publikacji nie może być reprodukowana w jakiejkolwiek formie (cyfrowej lub mechanicznej), drukowana, edytowana lub dystrybuowana bez uprzedniej pisemnej zgody wydawców. Wszystkie prawa zastrzeżone.
3
melba
NIEPSUJ 8
Styl 20 HERNDON 22 / LOST IN TRANSLATION 26 / LĄDY PEŁNE PRZYGÓD 30
PANCEWICZ 40
Moda 50 JEMIOŁ 51 / EWA KOSZ 56 / GÓRECKA 60 / ŁĄTKOWSKA 64 / HAUTE COUTURE 68
KOSAKOWSKI 72
Fotografia 82 PIOTROWSKA 83 / VANDENPERRE 92 / GROCHOWIAK 94 / BRAECKMAN 102 / GLOW 106
WALKÓW 110
Ludzie 122 BORUŃ 124 / BRODKA 126 / PATTISON 130
BRZEŚKIEWICZ 134
the glow issue 07
glow A computer graphics effect used in video games, demos and high dynamic range rendering to reproduce an imaging artifact of real-world cameras. The effect produces fringes (or feathers) of light extending from the borders of bright areas in an image, contributing to the illusion of an extremely bright light overwhelming the camera or eye capturing the scene.
ilustracja: Katarzyna Przezwańska / Czosnek Studio
melba
the glow issue 07 No to gdzie jest granica? Od pewnego czasu zastanawiam się, jak szybko w dzisiejszych czasach niektóre słowa zmieniają swoje znaczenie. Świat biegnie w takim tempie, że nikt nie jest w stanie za nim nadążyć i potem tworzą się sytuacje, że słownik mówi jedno, a zdrowy rozsądek drugie. Wiadomo - słownika, podobnie jak prawa, nie można zmieniać od tak, raz na rok. Jakieś zasady muszą być żelazne, bo inaczej świat w tym swoim pędzie pewnie by się przewrócił.
Poza tym, razem ze światem i rozwojem technologicznym zmienia się też popularny gust i to co masowy odbiorca uważane za ładne. Lady Gaga to kicz? Ubrania Kenzo to kicz? Instagramowe filtry to kicz? Gdzie jest granica? Czym bardziej w to brnęliśmy, tym bardziej byliśmy skonfundowani. Stanęło na Shock bo to był jedyny sensowny wniosek z całego naszego dochodzenia. Estetyka zakreśliła koło i stanęła na głowie. Parę miesięcypóźniej K-Hole wprowadziła (na skutek jego nadużywania już prawie znienawidzony) termin normcore, który tez dość dobrze oddaje czasy w których żyjemy.
Więc co to znaczy ten glow? W sensie, że poświata / łuna / poblask? Czy w znaczeniu – chciałem powiedzieć – kicz, ale w 2014 roku nie wiem, jak go interpretować i czy jeszcze wypada? Nie wiem, co miał na myśli Melba Magazine, ale ponad półtora roku temu, pracując nad ostatnim (R.I.P.) numerem PIG Quarterly, stanęliśmy przed tym samym problemem. Nie można przecież zaprosić artysty do udziału w numeru o kiczu, bo nawet Wikipedia mówi, że to z niemieckiego i znaczy lichota, tandeta, bubel, a na pewno nie chcemy nikogo obrazić.
Z całym tym bagażem, krążyłem przez miesiąc po Berlinie z moim telefonem komórkowym, który teraz jest tez moim aparatem fotograficznym i nazywa się smartfon i szukałem glow’u. Po powrocie, obejrzałem wszystkie zdjęcia i szczerze, sam już nie wiem, które zrobiłem z myślą o tym numerze, a które bo podobało i się, co fotografowałem. Na pewno wszystkie coś w sobie mają.
Niepsuj 8
melba
melba
11
the glow issue 07
12
13
the glow issue 07
14
melba
15
the glow issue 07
16
melba
17
the glow issue 07
18
melba
fotografie: Piotr Niepsuj
19
Styl HOLLY HERNDON LOST IN TRANSLATION LĄDY PEŁNE PRZYGÓD
melba
ilustracja: Rachael Archibald
21
Holly Hendron MUZYKA
melba
Piekielnie zdolna i pracowita jak mrówka, czyli generalnie skazana na sukces. Cenią ją środowiska akademickie, szanują awangardowi twórcy i podziemie techno. Holly Herndon, obecnie doktorantka na Uniwersytecie Stanforda, laureatka nagrody Elizabeth Mills Crothers dla najlepszego kompozytora w roku 2010 opowiada: o życiu, o sztuce i o tym, że marzy, aby muzyka reagowała na bieżąco na otaczający nas świat, stając się jego integralną częścią. Pochodzisz z Południa, ale twoje serce należy do… San Francisco? To zabawne, ale nigdy, tak naprawdę, nie wybierałam świadomie życia w San Francisco. Początkowo przeprowadziłam się z Oakland do Berlina, bo dostałam się na studia w Mills College. Mają wspaniały program z zakresu historycznej muzyki eksperymentalnej, można tam spotkać niezwykłych profesorów i studentów. Po studiach dostałam pracę w San Francisco, pracowałam przy oprawie wystaw muzealnych dla dzieci. Później zaproszono mnie do Stanford. I mimo, że nigdy nie był to wybór z rozmysłem, Zatoka bardzo pozytywnie wpłynęła na moją pracę. W Mills dostałam dobre podstawy – warsztat i wiarę w to, co robię. San Francisco daje z kolei coś innego – jest jednym z najbardziej rozwiniętych, pozytywnych i otwartych miejsc, jakie znam. Cieszę się, że jestem częścią tego miasta i mogę się tu rozwijać. Doceniam też bardzo postępową politykę i obecne tu postawy. Oczywiście, jest taka część mnie, która zawsze będzie należała do Tennessee – jestem dumna ze swojego pochodzenia, z tradycji i do-
robku Południa. A dorobek ten rzadko bywa doceniany. Spędziłaś trochę czasu w Berlinie, poznając niemieckie techno. Co tam jeszcze znalazłaś ciekawego? Berlin stwarza bardzo korzystną sytuację dla artysty – zapewnia niezły poziom życia i dostęp do tych wszystkich wspaniałych rzeczy. Można też poczuć się częścią międzynarodowego środowiska artystycznego i to jest bardzo ważne. Dokładnie rozumiem, dlaczego Berlin stał się tak popularny. Co prawda w czasach, kiedy ja tam mieszkałam, nie było jeszcze mody na Berlin, ale to miasto zawsze miało fajną energię. Z drugiej strony w San Francisco jest strasznie drogo i naprawdę czuć presję, ale to wyzwala pilność i instynkt przetrwania. Czasem są to wyzwania w kategorii motywacji i nowych pomysłów. W Europie jest łatwiej. Macie większe zapotrzebowanie na taką muzykę, jaką się zajmuję, poza tym państwo udziela jakiegokolwiek wsparcia kulturze – w Stanach raczej się to nie zdarza.
23
the glow issue 07 Odwiedziłaś może inne kraje w tej okolicy? Podróżowałam po Europie Wschodniej. Byłam w Polsce, na Litwie, na Słowacji, byłam w Rosji i Finlandii. W niektórych miejscach krócej, w niektórych dłużej, ale zawsze zwracałam uwagę na duże różnice kulturowe. Uderzył mnie i zafascynował optymizm Litwinów i pokochałam Kraków – pewnie dlatego, że bardzo szanuję historię i sztukę związaną z tym miejscem. Widziałam też wiele innych ciekawych miast, ale podróżując przy napiętym grafiku masz możliwość pobyć gdzieś tylko jeden dzień lub dwa. A chciałoby się w to wszystko bardziej zanurzyć i dowiedzieć czegoś więcej.
Czy często porównują cię do innych kobiet tworzących scenę elektroniczną tylko dlatego, że jesteś kobietą? Jak to jest? Cały czas tak jest i to okropnie nudne. Żartuję sobie na ten temat z innymi dziewczynami muzykami, a z wieloma znam się naprawdę dobrze. Myślę, że ludzie intencjonalnie nakreślają takie założenia. Naturalnie, to ważne, że teraz tyle kobiet zajmuje się elektroniką. Sądzę jednak, że najmniej istotna jest w tym wszystkim płeć. Lepiej jest oceniać czyjąś pracę na podstawie wyborów i decyzji związanych z estetyką. Zostawmy na chwilę muzykę. Co, poza twoją pracą, pociąga cię najbardziej? Rozmowa. Zawsze otaczałam się ludźmi, którzy mają naprawdę różne zainteresowania – dla mnie wartością jest inteligencja – bardziej niż konkretny gust muzyczny i tego typu sprawy. To działa tak, że jeśli już zaczniesz szukać towarzystwa ciekawych ludzi, zawsze znajdziesz jakiś fajny przekrój i inny punkt widzenia. A poglądy różniące się od naszych są jak informacje z innych światów – na szczęście często można przełożyć je na swój język. Miałam to szczęście, że ostatnie kilka lat spędziłam na uczelni. Wiele osób, z którymi pracuję w CCRMA podchodzi do muzyki i dźwięku w sposób, którego nigdy nie brałabym pod uwagę. I to jest właśnie bardzo inspirujące. Uważam, że jednym z najczęstszych błędów jest otaczanie się ludźmi, którzy we wszystkim się z nami zgadzają, taki szkolny zwyczaj. Ta sama muzyka, ta sama moda i cała reszta. I przez to powstaje później mnóstwo tego samego.
Co cię rozwija? Co cię ogranicza? Wydaje mi się, że przesuwam swoje granice, podejmując się dużej liczby projektów. Często wybieram takie, które będą wykonane dobrze dopiero wtedy, gdy nauczę się jeszcze czegoś po drodze. Ogranicza mnie czas i przestrzeń. Dużo żongluję między szkołą a pracą, jestem też zmuszona działać w studio wielkości małej łazienki. Nie przeprowadzaj się do San Francisco, jeśli potrzebujesz przestrzeni do pracy! Kto cię teraz inspiruje? Ostatnio zajmują mnie idee związane z inwigilacją oraz to, jak od pewnego czasu rewelacje National Security Agency kreują pojęcie wszystkiego, co jest online jako źródła potencjalnych danych. Poza tym, jak zawsze, robią na mnie wrażenie takie postacie, jak: Jacob Applebaum, Metahaven, Benjamin Bratton, Reza Negarestani czy Benedict Singleton. To oni pomogli mi dojść do pewnych wniosków, które wpłynęły na jakość mojej pracy. Inspiruje mnie też mój kreatywny partner, Mat Dryhurst i społeczność Center for Computer Research in Music and Acoustics, gdzie lista świetlanych umysłów jest za długa, żeby ją tu zmieścić. Ostatnio pracowałam z niesamowitą osobą, Kate Ray – to była naprawdę duża frajda. Zabrzmi to dziwnie, ale spędzam teraz mniej czasu na słuchaniu muzyki, mimo że naprawdę lubię wokale Young Thug i Future. To niesamowite, że obecnie można usłyszeć w radio coś tak abstrakcyjnego.
Twoje uwielbienie dla technologii wydaje się naturalne, więc łatwo sobie wyobrazić, że taka pasja i zaangażowanie narodziły się dawno temu. Tak naprawdę kiedyś komputery mnie onieśmielały, aż pewnego razu poszłam do Mills College i nauczyłam się w końcu środowiska Max/MSP. Pokonałam w ten sposób strach. Im więcej dowiadujesz się na temat technologii, tym bardziej uświadamiasz sobie, jak mało wiesz i jakim wyzwaniem potrafi być najmniejszy techniczny
24
melba proces. Typowy stan dla każdego programisty to dłubanina połączona z niepokojem – to zajęcie dla tych, którzy potrafią rozwiązywać problemy z absolutną pewnością siebie. Kiedy już raz przyjmiesz do wiadomości, że obcowanie z tym narzędziem to relacja oparta nieustannie na sinusoidzie sukcesu i porażki, wtedy już jest z górki – stajesz się nagle optymistą względem swoich opcji. Ale ja naprawdę lubię dłubaninę i możliwości, które tworzą się przy manipulowaniu elementami – wtedy możesz wykreować dźwięk lub wpaść na pomysł, którego wcześniej nigdy nie było i to właśnie mnie kręci.
angażowana w rzeczywistość. Może będzie mogła reagować na nasze czynności i emocje. Prawdziwa muzyka eksperymentalna niebawem opuści format albumowy, fizyczną publikację. Zacznie upominać się o swoje prawa i dojrzewać do praktyk etycznych, alternatywnych form życia i interakcji ze światem. Moje przyszłe projekty będą kierować się w taką właśnie stronę. Na tyle, na ile jest to możliwe. Jakie jest twoje obecne największe marzenie? Dość skromne, jak sądzę. Byłabym przeszczęśliwa, gdybym przez całe życie mogła uczestniczyć w ciekawych projektach, utrzymać zdrowie i przyzwoity standard życia. Chciałabym też cały czas spotykać inteligentnych ludzi i to byłby już wspaniały sukces. Nie zabiegam o luksusy. Chcę po prostu mieć zawsze pod ręką coś interesującego, o czym mogę myśleć po przebudzeniu i komfort, żeby móc o tym myśleć tyle, ile trzeba!
Inne obszary muzyczne – czy jest tam coś ciekawego dla ciebie? Na wiele sposobów, najbardziej wpływową cechą muzyki jest to, że posiada zdolność do łączenia przeróżnych elementów i też różnych ludzi. Cieszę się, że istnieje taka spuścizna i odpowiednia do tego infrastruktura. Powiedz coś o swoim ulubionym projekcie. Co jest twoją największą chlubą? Jestem dość dumna ze wszystkiego, co do tej pory zrobiłam. Ciężko mi w tej chwili cokolwiek wyróżnić. Tak naprawdę powodem do dumy jest to, że obecnie jestem w stanie pracować w sposób, który łącznie buduje pełen etat. Bardzo ciężko uzyskać stabilną sytuację w tej dziedzinie, dlatego jestem niezmiernie wdzięczna za możliwości, które otrzymałam. To czasem izolujące i stresujące życie, ale zdarza się też, że czuję satysfakcję, że udało mi się to wszystko przejrzeć i zbudować życie na swoich warunkach.
rozmawiała: Katarzyna Cieślar ilustracja: Arobal
Jak widzisz przyszłość muzyki eksperymentalnej? Nie mam pojęcia! Mam nadzieję, że nie będzie miała nic wspólnego z tym, co mogłabym teraz przewidzieć. Fajnie by było, gdybyśmy mogli jeszcze inaczej niż teraz wchodzić w interakcje z dźwiękiem i gdyby można było poeksperymentować z rolą dźwięku w innych, niż rozrywka dziedzinach życia. Wśród moich oczekiwań jest życzenie, żeby muzyka stała się bardziej za-
25
the glow issue 07
Lost in Translation FILM
Sofia Coppola główną rolę męską napisała specjalnie z myślą o Billu Murray’u. Gdyby aktor nie zgodził się na jej propozycję, Lost in Translation nie zostałoby w ogóle nakręcone. A sam Murray nie stworzyłby Boba Harrisa, najlepszej postaci w swojej karierze.
26
melba
Prosta historia. Dojrzały mężczyzna z 25-letnim stażem małżeńskim i młoda dziewczyna, świeżo po studiach, dwa lata po ślubie. Obydwoje znudzeni, samotni, zagubieni, nie znają języka. Prosty film, niewielki budżet (w ekipie filmowej było tylko osiem osób ze Stanów Zjednoczonych, resztę stanowili Japończycy). Nie ma tu nagłych zwrotów akcji czy spektakularnych ujęć. Może właśnie dlatego warto spojrzeć na tło filmu – stolicę Japonii – jak na głównego bohatera?
Coppola przenosi nas do świata, który rządzi się swoimi prawami. Bob tych praw nie rozumie (widzowie prawdopodobnie też nie), dlatego nie jest w stanie stać się częścią tej rzeczywistości, jakkolwiek z nią związać, czy współtworzyć. Pierwszą i podstawową barierą wydaje się język. Jednak już w pierwszych minutach filmu razem z Harrisem zdajemy sobie sprawę, że problem leży gdzieś indziej i to znacznie głębiej. Chaotyczne, wiecznie zakorkowane i świecące miasto zostało świetnie sfotografowane przez Lance’a Acorda – autora zdjęć m.in. do Być jak John Malkovich, czy Marii Antoniny, kolejnego
Tokio to największa na świecie aglomeracja miejska, licząca prawie 32 mln mieszkańców.
27
the glow issue 07
28
melba
filmu Sofii Coppoli. Wielka szkoda, że Amerykańska Akademia Sztuki i Wiedzy Filmowej nie zdecydowała się na chociażby nominację do Oscara za zdjęcia. Podobnie jest z bardzo dobrą ścieżką dźwiękową Kevina Shieldsa, irlandzkiego gitarzysty i wokalisty zespołu My Bloody Valentine. Pomimo nominacji do Irish Film and Television Award, trudno oprzeć się wrażeniu, że soundtrack został mocno niezauważony.
czynność, jak każda inna, nic więcej. Bob na imprezę zakłada t-shirt w pomarańczowe moro na lewą stronę, Charlotte (grana przez Scarlett Johansson) całe dnie spędza w bawełnianych majtkach lub dresie. Lost in Translation to obraz pełen niedopowiedzeń, które są jego największą siłą. Ostatnia scena filmu, moim zdaniem już kultowa, podczas której Bob szepcze coś do ucha Charlotte, doczekała się mnóstwa interpretacji. Na samym YouTubie można znaleźć kilkadziesiąt filmików pokazujących ten fragment w zwolnieniu, oczyszczony z hałasu ulicy i z maksymalnie wyostrzonym głosem Murray’a. Podobno Coppola zostawiła aktorom wolną rękę i pozwoliła na improwizację. Ani Murray ani Johansson podczas wywiadów nigdy nie zdradzili, jakimi słowami Bob pożegnał Charlotte.
Azjatycka popkultura i kanony piękna ukazane są w filmie w krzywym zwierciadle. Z jednej strony może się to wydawać prześmiewcze, czy nawet pejoratywne, z drugiej dosyć wiernie odtwarza japońską rzeczywistość. W Tokio wszystko się świeci i połyskuje. Fluorescencyjne drinki, ubrania i tapety w kolorze jogurtu, oślepiające neony. Kulminacją jest studio telewizyjne i prowadzony w nim talk-show, podczas którego główny bohater ma udzielić wywiadu.
tekst: Aleksandra Krześniak fotografie: materiały prasowe
Moda tutaj ma wiele twarzy. Od zasady im więcej i dziwniej, tym lepiej, wyznawanej przez telewizyjnego prezentera, po jednostajną anonimowość w nocnym klubie, czy na ulicy. Także główni bohaterowie nie przywiązują do niej większej wagi – ot, muszę się w coś ubrać, a to
29
melba
Lądy pełne przygód
PODRÓŻ
31
the glow issue 07
W rzeczywistości nie ma rzeczy bardziej niszczącej dla niespokojnego ducha niż pewna przyszłość. Podstawą życia ducha ludzkiego jest jego pasja przygody. Radość życia przychodzi z nowymi doświadczeniami, a zatem nie ma większej radości niż mieć ciągle zmieniający się horyzont, każdego dnia inny i nowe słońce. Jeśli chcesz więcej dostać od życia musisz zrezygnować z zamiłowania do bezpieczeństwa. Chris McCandless Przedzieraj się przez dżunglę , wspinaj się po skałach, przemierzaj pustkowia, odkrywaj nowe cudowne lądy, miejsca i zjawiska
fotografie i tekst: Michał Chmielewski
32
melba
melba
35
the glow issue 07
melba
the glow issue 07
38
melba
ilustracja: Alek Lis Kula Morawski
39
the error issue 06
Pancewicz zdjęcia: Tatiana Pancewicz asystent: Rafał Zajdel modelki: Vincent Littlehat, Malwina Walczak
40
melba
41
the glow issue 07
42
melba
43
the glow issue 07
44
melba
45
the glow issue 07
46
melba
kurtka: Hermetic Square
47
the glow issue 07
48
melba
49
Moda JEMIOŁ KOSZ GÓRECKA ŁĄTKOWSKA HAUTE COUTURE
melba
51
the glow issue 07
Jemioł PROJEKTANT
Zacznę od pytania prostego i trudnego zarazem. Co zrobić aby zabłysnąć na polskim rynku mody? Myślę, że jest to pytanie łatwiejsze niż dotychczas, bo polska moda rozwija się i jest na nią dużo większy popyt niż kiedyś. Najważniejsze jest jednak aby zaprezentować odbiorcy swoją myśl projektową, która znajdzie swych odbiorców. Ja staram się nie iść na skróty. Zależy mi na przekazywaniu estetycznych wartości, a nie jedynie na zbyciu łatwo sprzedawalnego produktu i wypełnianiu ludzkich zapotrzebowań. Na pewno obydwie te rzeczy powinny iść ze sobą w parze, lecz to edukacja estetyczna jest dla mnie sprawą priorytetową.
Glow effect wpisuje się także w twoją ostatnią kolekcję Premium. Co było inspiracją do jej stworzenia? Staram się, kolekcjami sezonowymi Premium opowiadać pewną estetyczną historię. Lubię zmienność sezonów, dlatego bez problemu można rozpoznać moje kolekcje – każda z nich ma swój motyw przewodni i definiuje ją odmienny styl. Tym razem, zainspirowałem sie prostymi formami z lat 60. i klimatem militarnym w wydaniu de luxe. Lubię mieszać ze sobą skrajności, więc obok wełny, kaszmiru i jedwabiu pojawiły się swetry, pióra i elementy takie jak pagony, a także przeszycia oraz ciężkie metalowe guziki. Kocham mieszać ze sobą rożne faktury i odkrywać nowe możliwości projektowe, bo właśnie to rozwija mnie jako projektanta.
Bieżącym tematem numeru jest Glow. Myślę, że w twoim życiu jak i kolekcjach ostatnio dużo jest błysku, szczególnie f leszy. Jak radzisz sobie z popularnością? Traktujesz ją jako element swojej pracy? To, co kocham to dyskretny błysk i raczej taki wzbudza moje zainteresowanie. Na szczęście, projektant w Polsce, nie jest gwiazdą rocka i mogę bez przeszkód chodzić po ulicy. Co prawda, faktem jest, że to właśnie twarz zazwyczaj sprzedaje kolekcję, lecz to rozpoznawalność brandu jest dla mnie o wiele ważniejsza niż mojej osoby. To właśnie praca jest dla mnie istotna, a nie bywanie, na które z reguły nie mam czasu.
Twoja linia Basic, przynajmniej moim zdaniem, promuje zupełnie inny typ osobowości. Czy poprzez markę Premium jak i Basic wyrażasz siebie w takim samym stopniu? Linia Premium i Basic doskonale się uzupełniają. Basic rozpręża linię Premium. Jest linią przeznaczoną do codziennego użytku i bardzo zróżnicowaną. Patrzę na nią bardziej komercyjnie niż na linię Premium, ale projektowanie jej sprawia mi tak samo dużą frajdę. Modę na Basic, myślę że nieskromnie mogę tak powie-
52
melba dzieć, stworzyłem jako pierwszy w Polsce. Po zapoczątkowaniu mody na Basic, powstało wiele firm, które zainspirowały się tym stylem. Jedno, w przypadku obu linii, pozostaje niezmienne – jest to jakość, na którą stawiam od lat. Tkaniny sprowadzane są z Włoch i Hiszpanii. Nie żałuję pieniędzy na obróbkę produktów, na jakość szycia jak i wykończenia. Basic to super oferta na co dzień dla wszystkich, którzy chcą być ubrani, a nie przebrani. Dla tych, którzy cenią wygodę i przede wszystkim już wspomnianą jakość. Premium to moje artystyczne szaleństwo, to trochę jak latanie w chmurach.
określony. To o wiele trudniejsze niż produkowanie tylko rzeczy pod publiczkę, czyli w celu osiągnięcia jak największej sprzedaży. Projektant przekazuje w swym dziele część projektowej historii, a także i własnej, wypracowanej estetyki. Najczęściej kreuje takie rzeczy, które to właśnie jemu sie podobają. Jest to wspaniały zawód, bo cechuje go spora doza wolności, ale także i wysoki stopień ryzyka – ostateczna ocena zależy bowiem od odbiorców. Wierzę w rozwój estetyczny naszego kraju. Produkujemy mniejsze serie, z lepszych tkanin, niż zwykłe sieciówki. Mam nadzieję, że chętnych, na dobrą jakość i wysokogatunkową odzież przybywa. Mogę zaryzykować stwierdzenie, że wreszcie, mamy pewnego rodzaju modę na polską modę i trzymam za to zjawisko kciuki.
Zauważyłam na twojej stronie, że w sklepach stacjonarnych można kupić głównie linię Basic. Czy Polaków nie stać na luksus? A może ta linia to jakieś pójście na kompromis? Myślę, że Polaków stać na luksus. Basic jest bardziej popularną linią oraz przystępną cenowo, bo jest produkowana seryjnie. Przede wszystkim to rzeczy funkcjonalne i to one najlepiej sprawdzają się w codziennym życiu. Projekty z linii Premium to rzeczy na specjalne okazje – to wspaniałe i niepowtarzalne egzemplarze. Mimo, że linia Basic dostępna jest aż w ośmiu miejscach w Polsce, to także i po rzeczy z linii Premium sięgają klientki z całej Polski. Idealnym tego przykładem jest krakowski butik Louve oferujący obydwie linie.
Czego szuka przeciętny klient w marce Łukasz Jemioł? Co przyciąga do ciebie klientów, czy wydaje ci się, że jest to związane z medialnym błyskiem? Mój klient szuka, przede wszystkim wygody, a także niepowtarzalności i wyjątkowości, ale także dobrze zaprojektowanej rzeczy, która spełni swoją funkcję. Myślę, że sukces medialny nie ma nic wspólnego z sukcesem posiadania klientów. Oczywiście, znana metka jest ważna, ale to właśnie po jakość i po dobry projekt wracają odbiorcy, a nie pod medialny błysk. Moda to nie tylko lans, czy rubryka towarzyska, w której występuje projektant. To także ciężka i rzetelna praca.
Dopiero co obiegła świat informacja, że Jean-Paul Gautlier nie będzie już robił kolekcji prět-à-porter. Czy bycie projektantem, szczególnie w Polsce, w ogóle się opłaca? Czy polski projektant ma szansę z sieciówkami? Polscy projektanci wciąż walczą z rynkiem. Staramy sie tworzyć produkt charakterystyczny,
Jesteś w polskiej, modowej czołówce. Czy twoja kariera wymagała wielu wyrzeczeń lub pójścia na kompromis? Jesteś zadowolony ze swoich zawodowych decyzji? Od dziesięciu lat pracuję non stop. Najbliższe mi osoby wiedzą, że ten zawód wymaga
53
the glow issue 07 ogromnej ilości poświęceń i wyrzeczeń. To praca w nieustającym rytmie i zgodnie z wyznaczonymi terminami w kalendarzu. Trzeba wszystko odpowiednio zgrać z wyjazdami i pracą z konstruktorami w szwalni. Dobra ekipa to podstawa – bardzo trudno ją skompletować. Jeśli chodzi o rozwój, to wiem, że jest uwarunkowany, przede wszystkim ciężką pracą. Rozwój to praca, praca szczęście i jeszcze raz praca. Raczej nie żałuję żadnych zawodowych decyzji. Stworzyłem dwie linie i sieć sprzedaży. Myślę, że największy rozwój przede mną, bo szykujemy w firmie coś specjalnego, ale lubię to, więc z przyjemnością podejmę kolejne wyzwanie dotyczące rozwoju mojej marki.
Czy nagrody mają dla ciebie znaczenie? Czy wygrana w konkursie Złotej Nitki była dla ciebie przełomowa? Nagrody to potwierdzenie naszej ciężkiej pracy i zawsze są dla nas miłe. Złota Nitka to nagroda, którą otrzymałem na starcie mojej drogi zawodowej i na pewno, w pewnym sensie, dodała mi skrzydeł. Minęło jednak juz prawie dziesięć lat od tego momentu. Obecnie, każde, nowe miejsce sprzedaży jest nagrodą za mają pracę. Gdybyś miał dać jedna radę początkującym projektantom, jaka byłaby to rada? Znalezienie DNA swojej firmy i znaku rozpoznawczego projektanta. Trzymanie się swoich marzeń, mimo miliona przeszkód, a także i wiara w siebie. O pracy nie wspomnę, bo jest to 95 procent składowego sukcesu.
Czy projektanci są szanowni w Polsce? A może już nie chodzi o szacunek, tylko o rozpoznawalność? Myślę, że szanuje sie tych, którzy nieustannie rozwijają się i pracują. Często, na swojej drodze, spotykam słowa uznania. To motywuje mnie do dalszego działania, ale myślę, że tak jest w każdym zawodzie. Rozpoznawalność to część naszego zawodu i jest wpisana w jego specyfikę i nie ma sensu z tym walczyć. Jedni to lubią bardziej inni mniej, a niektórzy nie potrafią się w tym odnaleźć. Nie zapominajmy, że tworzenie kolekcji czy pokazów mody, to element, który wiąże się z rozgłosem, gwiazdami i show biznesem. Tylko, że my projektanci, zazwyczaj patrzymy na to od kulis, mimo że blask fleszy niekiedy i nam towarzyszy, lecz to nie on jest podstawą naszej pracy i dnia codziennego.
Jakie masz plany na przyszłość? Apetyt rośnie w miarę jedzenia. Chcę podbić świat, nie tylko polskiej mody. Trzymam kciuki, żeby tak się stało. Mam nadzieję, że jestem w stanie zaproponować coś nowego ludziom na całym świecie i czekam aż będą nosić moje ubrania.
rozmawiała: Zuzanna Radzimirska
54
melba
fotografie: Filip Okopny
55
the glow issue 07
Ewa Kosz
CO KICZ, A CO NIE KICZ...
Nic na to nie poradzę. Lubię wszystko to, co się błyszczy, świeci i jest kiczowate. Ale nie będę ukrywać ostatnio bardzo rzadko sięgam po tego typu środki wyrazu. Bo i dużo rzeczy, które wielu osobom wydają się być kiczowate, lub chociażby odrobinę przesadzone, nie ma już w mojej szafie.
Dobrych kilka lat temu zaczęłam sukcesywnie pozbywać się wszelkich tego typu ubrań i dodatków. Obecnie raczej preferuję kolor czarny i bezpieczny kamuflaż od czasu do czasu okraszony wariacką odrobiną kiczu. Nie wiem dlaczego zrezygnowałam z noszenia kolczyków pudli, ozdabiania swetrów miliardami złotych broszek – bałwanków, krów, klaunów, psów, kotów i rybek. Kiedyś polowałam na takie rzeczy na ebay'u. Teraz czasami sięgam z sentymentu po broszkę-krowę. Nie sądzę, żebym się aż tak zestarzała, by wybierać bezpieczną transparent-
ność. Chyba po prostu teraz tak wolę. Ale kiedyś było inaczej. Kiedyś byłam blogerką... Nie wiem, czy bycie blogerką równoznaczne jest z byciem kiczowatą. Ale był to na bank czas mojego umiłowania kolorów, sentymentalno-ubraniowego wracania do moich ukochanych lat 80. i szalonej miłości do sztucznej biżuterii. Działo się. Nie wiem jak to wytłumaczyć. Tak po prostu było. I poniekąd pozostało. Moje zamiłowanie do kiczowatej muzyki nie wygasło. A wydaje mi się, że przeciwnie – rozbuchało się na maksa.
56
ilustracja: Dorotka Kaczmarek
melba
57
the glow issue 07
W pewien sposób nawet ewoluuje – kiedyś kochałam tylko muzykę z lat 80. – teraz gustuję też w kiczowatych realizacjach ostatnich lat, czy nawet miesięcy. Rihanna? Oczywiście. Dlaczego by nie. Zwłaszcza, że mnie bawi. Chociaż w towarzystwie może być to przyjęte opacznie. Ale mało mnie to rusza.
po pierwsze takie liche świecidełka są lichymi świecidełkami, kiedy leżą na straganie odpustowym, ale założone przez świadomą ich lichoty osobę, nabierają innego kontekstu. Kto mógłby nazwać Annę Piaggi kiczowatą, szaloną starszą panią? Chyba tylko ktoś bez wyobraźni. Anna Piaggi była kampowa. I ja tak odczytuję kicz. Coś w złym guście, tak widziane przez ogół, niekoniecznie musi właśnie takie być, gdy nada się temu cosiowi odpowiedniego kontekstu.
Zastanawiam się też, dlaczego rozpatruję swoje zamiłowanie do kiczu w kategoriach większego lub mniejszego grzechu? Bo co jest kiczem? Czy przysłowiowy jeleń na rykowisku to dla mnie kicz, czy po prostu brzydki obraz? Bo chyba tutaj jest pies pogrzebany. Dla mnie kicz to świadome przerysowanie, ironia i pewna zabawa konwencją. Bo w końcu nie myślę o kiczu w kontekście sztuki i akademickich rozważań określających co sztuką jest, a co kiczem, czyli tandetą.
Czy potrzebuję spisania swoich grzechów w przypadku czegoś, co większość może uznać za kicz? Próbuję to zrobić, zastanawiam się i nic mi z tego nie wychodzi. Bo najwyraźniej nie wstydzę się tego. Poza tym to bardzo subiektywne, co kicz, a co nie kicz. Wypadkowa zainteresowań, wiedzy, doświadczeń, środowiska, w którym się żyje. Nic, co współczesne nie da się wtłoczyć w miary tradycyjnej oceny wartość -tandeta. I dobrze, bo za dużo oceniamy bliźnich. Lepiej nie oceniać, lecz patrzeć, obserwować i akceptować.
Nazywanie tak błahych rzeczy, jak na przykład plastikowe, neonowe kolczyki, kiczowatym szmelcem wydaje mi się nadużyciem. Bo
58
ilustracja: Hujcivoko
melba
59
the glow issue 07
60
melba
Górecka PROJEKTANT
Projektantka tworzy modę, obserwując świat poprzez pryzmat własnych przemyśleń i doświadczeń. Zainteresowana psychologią, filozofią i duchowością, inspiracji szuka w świecie wewnętrznym. Z dziecięcą naiwnością filtruje przez własne emocje elementy popkultury, fenomeny internetu, własne lęki i wyobrażenia. Fascynuje ją człowiek i sztuczność otaczającego go świata. Jej projekty ukazują dziewczęcość w naturalnie uroczym aspekcie, podkreślając kontrast między jasną, skorą do pozytywnych emocji duszą a pełną bezwzględnych kliszy współczesną pseudorzeczywistością.
fotografia: Malwina Sulima make-up: Julia Motylinska modelki: Amelia / Gaga Aleksandra / Vox
61
the glow issue 07
62
melba
fotografia: Malwina Sulima modelka: Nathalie
63
the glow issue 07
Łątkowska
NOTATKI O KICZU
Kicz jest z jednej strony łatwy i nieskomplikowany, a z drugiej strony obejmuje tak rozmaite obszary rzeczywistości, że trudno go zdefiniować. Splata się z kulturą na wielu płaszczyznach, przyjmuje różne oblicza i… jarzy się, błyszczy. Nie sposób go nie zauważyć, a jednak idealnie stapia się z kulturą masową. Czym (nie) jest kicz Kicz jest określeniem pejoratywnym, przywodzącym na myśl zły gust i tandetę. To jednak najprostsza definicja kiczu, bo tak naprawdę kicz sytuuje się pomiędzy brzydotą a pięknem, między kulturą niższą a wysoką. W dodatku jego postrzeganie może zmieniać się z upływem czasu – to co w jednej epoce nazwane było kiczem, w następnej może zyskać uznanie. Przykładem jest secesja, która w dwudziestoleciu międzywojennym odbierana była negatywnie, jako przykład złego smaku, a już w latach 60. wzbudzała podziw i zachwyt. Kicz to pojęcie otwarte, jak sztuka czy piękno, stąd tak trudno uchwycić jego istotę i określić jednoznacznie jego granice.
Z miłości do łatwizny Kicz jest przede wszystkim łatwy. W ocenie, w odbiorze, w produkcji. Nie ważne, czy mówimy o obrazie, który przedstawia jelenia na rykowisku (jeden z symboli kiczu), książce typu harlequin, piosence disco polo czy chwytliwym sloganie z PRL-u. Kicz to łatwizna. W dodatku wznosząca się ponad podziały na biednych i bogatych, niedouczonych i wykształconych, na jednostkę i masę. Każdy, kto ma łatwe upodobania, może sięgnąć po kicz. Czy Pan Bóg lubi kicz? W podręcznikach do estetyki i sztuki znajdziemy definicje, które utożsamiają kicz z pięknem perfekcyjnym i wyidealizowanym na siłę. Przy-
64
melba
kładów tak pojmowanego kiczu znajdziemy mnóstwo, od bajek Disneya, przez lalkę Barbie, po świątynię w Licheniu. Licheń wypełniony jest metaforyką i symboliką, do przesady nasycony złoceniami, wypełniony niepasującymi do siebie detalami, a mimo wszystko, lub przede wszystkim, uznany jest przez wielu za przykład piękna. Czy Pan Bóg w takim razie lubi kicz? Tego nie wiemy, ale z pewnością jego wierni, którzy modlą się do świecących figurek Matki Boskiej, uwielbiają.
przykładów wymienia Art Nouveau, przestylizowaną modę kobiecą w latach 20., opery Mozarta i Straussa, a nawet styl życia Oscara Wilde'a. Czy mają cechy wspólne? Obu pojęciom trudno wyznaczyć sztywne granice. Dlatego tak wiele dzieł przez jednych historyków sztuki uznawanych jest za przykład kiczu, podczas gdy Sontag umiejscawia je na granicy kampu (np. niektóre obrazy Salvadora Dalego). Ubierz się w futro Kermita Kicz w modzie to żadna nowość. Sięga po niego wielu projektantów, a odkąd trendy obiegają świat z prędkością insta, a w sklepach pojawiają się tylko chwilę później, na ulicy aż roi się od kiczowatych ubrań. Jednym z najlepiej znanych przedstawicieli kiczu w modzie jest Jean-Charles de Castelbajac, którego całe kolekcje skupiają się wokół kiczowatych nawiązań. Płaszcz przypominający Kermita, akcesoria wzorowane na Myszce Miki czy Snoopim, czy znana z filmu Prét-a-porter kreacja Madonny przypominająca pluszowego misia – to jego flagowe projekty. A co nosi ulica? Tanie kopie i podróbki, t-shirty z kiczowatymi nadrukami i biżuterię, która przypomina jarmarczną tandetę.
Zamierzone kiczowanie Czy istnieje kicz zamierzony? Dzisiejszy kicz może być doskonały, dobrze wykończony i podobający się publiczności o wyrobionym guście – paradoksalnie w dobrym guście może stać się oglądanie rzeczy w złym guście. Nie brakuje również artystów, którzy używają kiczu jako środku wyrazu, od Jeffa Koonsa (nazywanego królem kiczu) zaczynając, przez fotografie Davida LaChapelle’a, po współczesne malarstwo figuratywne reprezentowane przez Lisę Yuskavage i Johna Currina. Mirosław Pęczak proponuje rozróżnić te dwa rodzaje kiczu i o wytworach mieszczących się w klasycznej jego definicji (np. brazylijskie telenowele, landszafty) mówić że są kiczowate, a o tych stworzonych w sposób zamierzony kiczowe.
Kicz jarzy się i błyszczy, tworzony z myślą o pokazywaniu wyidealizowanego piękna, przejaskrawia tandetnie rzeczywistość. Mami, łudzi, kusi łatwością. A przede wszystkim na dobre zadomowił się w kulturze masowej. Bo jak pisał Milan Kundera: Nikt z nas nie jest nadczłowiekiem i nie może w pełni ustrzec się kiczu. Choćbyśmy nie wiem jak nim pogardzali, kicz przynależy do ludzkiego losu.
Notatki o kampie Tytuł tego artykułu zainspirowany jest głośnym esejem Susan Sontag Notes on camp z 1964 roku, bo kamp i kicz są ze sobą powiązane. Jak je rozróżnić? Według Sontag kamp definiuje sztuczność, brak naturalności i nadmierna stylizacja. W przeciwieństwie do kiczu, kamp może łączyć przesadne piękno z brzydotą. Sontag w ramach
65
ilustracje/stylizacja: Ada Sokół modelka: Marta Lewandowska / Division kolczyki: KTZ, Elaine Ho, golf: J. W. Anderson
melba
the glow issue 07
haute couture
PROJEKTANT
Pokazy haute couture (choć określenie pokaz jest w tym kontekście niepełne – powinniśmy raczej mówić o widowiskach) rządzą się swoimi prawami.
Ich zwolennicy doceniają misterność wykonania, najwyższą jakość materiałów, dbałość o najmniejszy detal. Krawiecki majstersztyk. Sceptycy podają w wątpliwość funkcjonalność, a właściwie jej brak (chociaż należy pamiętać, że z założenia haute couture funkcjonalne być nie powinno). I jeszcze cena, dla większości irracjonalna: szczególnie za ubrania, które właściwie nie są do noszenia. Czołowe domy mody nie podają konkretnych wartości swoich projektów; jednak nieoficjalnie mówi się o kwotach zaczynających się od 40-50 tys. dolarów (suknie Dolce & Gabbana i Elie Saab). Warte swojej ceny, czy nie – z całą pewnością warte obejrzenia.
Punkt pierwszy: Chanel Fall / Winter 2014/2015. Karl Lagerfeld, kierujący marką od 1983 r., na pytania dotyczące inspiracji, odpowiada: Le Corbusier goes to Versailles! Nowoczesność spotyka się tu z elementami barokowymi. Charles-Edouard Jeanneret-Gris, powszechnie znany, jako Le Corbusier to francuski architekt, urbanista, rzeźbiarz i malarz o szwajcarskich korzeniach, z przełomu XIX i XX wieku. Jeden z głównych reprezentantów modernistycznego stylu międzynarodowego. Dzięki kreatywności Lagerfelda wszystko jest tu możliwe. Zdaniem projektanta, prawdziwa nowoczesność i unikatowość Maison Chanel wynika z połączenia różnych stylów i epok. Kobieta sezonu jesień / zima 14 / 15 to Maria Antonina z punkową duszą.
68
melba
the glow issue 07
fotografia: materiały prasowe
70
melba
Różnorodność materiałów, z których stworzono kolekcję, jest imponująca. Najmocniej uwagę przykuwa wełna bouclé. Popularna już w czasach Coco, tu – zgodnie ze standardami wysokiego krawiectwa – wykonana ręcznie, tkana na krosnach z połączenia wełny, metalicznych nitek i wstążek. Ponadto wykorzystano tweed, neopren, norki, kaszmir, pióra czy aksamit. A wszystko to ozdobione cekinami, kryształami i perełkami.
Lagerfeld postawił na ponadczasową elegancję i jakość. Nieco inaczej na haute couture spojrzał duet Dolce & Gabbana. Kolekcja Alta Moda została zaprezentowana na włoskiej wyspie Capri, na którą modelki i starannie wyselekcjonowani goście przypłynęli łodziami. Wszyscy uczestnicy byli zobowiązani do zachowania tajemnicy, wstęp zamknięty dla fotografów. Tu inspirację barokiem widać gołym okiem. Aksamitne gorsety, balowe suknie z misternym kwiatowym wzorem, spódnice w szerokie pasy, odsłonięte ramiona i plecy, ciężkie płaszcze do kostek. Do tego połączenie ogromnej, złotej biżuterii, koron, mocnego makijażu z futrzanymi czapkami i butami nasuwa skojarzenie z luksusowym włoskim folkiem, dawną ceramiką i mozaikami. Pokazy haute couture można lubić lub nie, ale nie można zaprzeczyć, że to one podnoszą krawiectwo do rangi sztuki. Jak w każdym sezonie jedne kolekcje podobają się bardziej, inne mniej. Najbliższy mojej estetyce był Lagerfeld i Chanel, najmniejsze wrażenie zrobiły projekty duetu Victor & Rolf, fakturą przypominające połączenie ręcznika i pluszowego koca. Nie zmienia to jednak faktu, że co roku na kolekcje wysokiego krawiectwa sezonu jesień/zima czekam z równie mocnym zainteresowaniem.
Najwidoczniejszym elementem inspiracji Le Corbusierem są architektoniczne sylwetki. Spódnice w kształcie trapezu, długie suknie o linii A, corolla (korona kwiatu) w dopasowanych w talii garsonkach i szerokich ramionach lub biodrach, półokrągłe kołnierze na stójce, płaszcze i suknie w kształcie jaja, o wąskich ramionach. Barwy to kolorystyka Wersalu. Od bieli, przez złoto i srebro we wszystkich wariacjach, po mocny burgund i czarny. Bezpieczne długości – jak na XVIII wiek przystało – do kostek, 7/8, ewentualnie do kolan. Nie znajdziemy tu prześwitów ani nagości.
tekst: Aleksandra Krześniak ilustracja: David Marinos davidmarinos.tumblr.com
71
płaszcz, top: Pajonk
the glow issue 07
Kosakowski
fotografie: Marcin Kosakowski modelka: Karolina / Como Model stylizacja: Alicja FrÄ…czek
72
sukienka, plecak: Maldoror
melba
płaszc bluza: Pajonk, spódnica: Maldoror
the glow issue 07
74
kurtka: Sylwia Rochala, top: Podsiadlo, sp贸dnica: Alicja Fraczek
melba
75
pomarańczowa koszula i spodnie: Maldoror, kurtka: Sylwia Rochala, spódnica: Alicja Fraczek
melba
sp贸dnica: Sylwia Rochala, top: Alicja Fraczek
the glow issue 07
całość: Pajonk
melba
79
the glow issue 07
80
sukienka Maldoror
melba
81
Fotografia PIOTROWSKA VANDERPERRE GROCHOWIAK BRAECKMAN GLOW
melba
Joanna Piotrowska, Untitled_s.w.a.l.k
83
the glow issue 07
Piotrowska Czy w Anglii miałaś wiele spotkań autorskich, udzielałaś wielu wywiadów? Spotkań nie było wiele, ale jakieś się zdarzyły. Ostatnio, w lipcu odbył sie book launch w Hayward Gallery, podczas którego miałam rozmowę z Benem Burbridgem i w Calvert 22, gdzie mówiłam o swoich pracach w ramach studio visit. W Polsce miałam spotkanie promocyjne książki w Super Salonie. Wywiadów było trochę więcej, między innymi dla Dazed and Confused, Paper Journal, Packett Biweekly czy rosyjskiego Art Guide. Jeśli chodzi o rozmawianie o pracy to przede wszystkim myślę, że warto wspomnieć o tym, że odbywało się to w sposób ciągły przez dwa lata, podczas których projekt powstawał na uczelni. W Royal College of Art od początku pracy nad projektem toczy się nieustanny dialog pomiędzy studentami i prowadzącymi program, a także pomiędzy studentami a artystami, kuratorami i teoretykami spoza uczelni zapraszanymi przez uczelnię na rozmowy i wykłady. Dzięki regularnym prezentacjom grupowym wszyscy na roku maja wgląd w proces twórczy i sposób myślenia innych, co stymuluje wymianę także poza uczelnią. Dzienny program magisterski trwa dwa lata i większość osób pracuje przez ten czas nad jednym zagadnieniem, więc jest okazja do konfrontacji z odbiorcą na każdym etapie pracy. Czasem odbywają się tez międzywydziałowe prezentacje, co jest super zwłaszcza, że w RCA w przeciwieństwie do Goldsmith jest
wciąż podział na rzeźbę, malarstwo, fotografie etc. Myślę, że to jest coś, czego bardzo brakuje polskim uczelniom. Co było punktem wyjścia do myślenia o Frowst? Było kilka rożnych bodźców, które pojawiały się symultanicznie. Myślę, że poznanie metody terapeutycznej Berta Hellingera, które dało początek zainteresowaniu innymi terapiami i rodzina w ogóle miały znaczący wpływ. Wcześniej gdzieś tam pojawiało się zainteresowanie napięciami w rodzinie. Często też rozmawiałam na tematy rodzinne ze znajomymi. Jak pracowałam nad 5128 to dużo myślałam o tym, jak wojna czy inne wydarzenia historyczne kształtowały relacje międzyludzkie na obszarach wysiedleń i jak traumatyczne wydarzenia przenoszą się z pokolenia na pokolenie. Potem kiedy poznałam terapię ustawień to ta wojna notorycznie wracała jako źródło jakiegoś obecnego problemu w danej rodzinie. Więc można powiedzieć, że w pewnym sensie punktem wyjścia było zainteresowanie zaburzeniem w systemie rodzinnym i jakimś wydarzeniem z przeszłości, które jest jego źródłem, a także tym, że funkcjonowanie w rodzinie może być bardzo opresyjne dla poszczególnych jej członków, bo ten system jest taki ciasny i jest tam mnóstwo skomplikowanych, niejasnych i zależnych od siebie relacji, które bardzo wpływają na jednostkę i mogą bardzo uwierać.
84
melba
Joanna Piotrowska, XXXIII
85
the glow issue 07
Joanna Piotrowska, XXVI
melba
Zaczęłam się tez przyglądać fotografii rodzinnej, której język wydał mi się ciekawy. Z jednej strony bardzo ograniczony, bo występuje w nim określona ilość zachowań przed obiektywem, a z drugiej strony takie proste, spontaniczne, czułe czy nieczułe gesty i pozy, i sam akt pozowania wydały mi się mieć duży nieodkryty potencjał.
na temat tej drugiej strony. Nie było tam może tematu emocjonalności, ale pokazanie relacji między mieszkańcami o wspólnej, niełatwej historii. Wracając do samego Frowst, to na ile twoje własne relacje z bliskimi miały wpływ na pracę i na to jak ona przebiegała? Czy zainteresowanie metodą Hellingera jest związane z twoimi przeżyciami w tej sferze? Hellinger mnie bardzo zaciekawił, dlatego że metoda ustawień jest tak kontrowersyjna i tajemnicza jak sama jego postać. On podobno nigdy nie ukończył żadnej uczelni. W dużej mierze zdobywał wiedze poprzez praktyczne obserwacje różnych kultur i środowisk np. przebywając w zakonie, na misji w RPA u Zulusów gdzie spędził 16 lat, eksplorując panujące tam życie społeczne i gdzie zainteresował sie szamanizmem, którego elementy pojawiają sie w ustawieniach. Studiował filozofię, pedagogikę, psychoanalizę w Wiedniu, Gestalt w Niemczech. Pracował metodą terapii krzyku, której uczył sie u Arthura Janova. W jego koncepcji jest bardzo wiele elementów zaczerpniętych z różnych technik psychoterapeutycznych, a on sam ciągle zdaje się być w ruchu, wciąż dodając coś nowego i modyfikując technikę pracy. Nie jestem jego bezkrytyczną fanką, ale alternatywne metody psychoterapeutyczne są mi bliższe niż klasyczne, akademickie podejścia, czyli psychoanaliza czy terapia behawioralno-poznawcza. U Hellingera zafascynowało mnie twierdzenie, że oddziałują na nas wydarzenia (np. historyczne), których nie doświadczyliśmy osobiście, ale które mają ogromny wpływ w sposób niebezpośredni, a także uważność na sygnały płynące z ciała, które jest nośnikiem informacji także na sesji terapeutycznej.
Czy projekty, które robiłaś wcześniej były związane z emocjonalnością lub relacjami międzyludzkimi? Nie do końca, ale nie zrobiłam też wielu projektów. Pracuję bardzo wolno. Frowst powstawał przez prawie trzy lata. Poprzedni projekt podobnie. Kiedyś z moim byłym partnerem na rezydencji w Görlitz zrobiliśmy pracę, która dotyczyła relacji polsko-niemieckich i którą dosyć lubię, a po której nie ma absolutnie żadnego śladu. Görlitz/Zgorzelec leży na granicy polsko-niemieckiej i w momencie, w którym przechodzi się most graniczny, miasto bardzo się zmienia, trochę tak jakby przechodziło się do innego świata. Zrobiliśmy instalację w przestrzeni publicznej – w wejściu do jednej z najstarszych kamienic na głównym placu, która miała taki element architektoniczny, taką jakby rynnę, do której można było mówić z jednej strony, a słuchać z drugiej. Zamontowaliśmy tam nagranie tego, co mówią o sobie nawzajem ludzie po obydwu stronach miasta. Były to dosyć ciekawe historie, np. o tym jak na niemieckiej stronie jest ciemno, bo tam nie dochodzi słońce, jak Niemcy mają ogromne zęby i dlatego mówią tak niewyraźnie, o tym jak młodzi ludzie z Polski chodzą do niemieckiego szpitala sprzedawać krew. Różne dziwaczne projekcje
87
the glow issue 07 Moje relacje z bliskimi pewnie miały wpływ na zainteresowanie się tą tematyką. I ten projekt zakiełkował chyba wtedy, kiedy sama rozpoczynałam terapię. To było kilka lat temu i to jest tez chyba taki moment życiowy (jak kończy sie dwadzieścia i jeszcze nie ma trzydziestu lat), w którym przechodzi się dużo zmian i zaczyna się widzieć różne rzeczy trochę inaczej, nabiera sie jakiejś namiastki świadomości siebie. I ja w tym okresie zaczęłam sie interesować relacjami w rodzinie i tym jak kształtują one osobowość, jaka jest zależność pomiędzy pewnymi schematami zachowań w grupie a potrzebami czy lękami indywiduum.
nież wpływem na ludzi ich sytuacji materialnej, tego, z czego wyszli, jaki zawód wykonują, jakie mają wykształcenie – jak to wszystko na nich wpływa i oddziałuje na ich relacje w rodzinie? Generalnie interesuje mnie takie zagadnienie, ale nie eksplorowałam tego w poszczególnych przypadkach rodzin, z którymi pracowałam, bo nie zależało mi na ilustrowaniu wyników prowadzonych badań (których zresztą nie prowadziłam), tylko na przekazaniu mojego subiektywnego sposobu widzenia rodziny. Brak środków finansowych może przyczyniać się do wzrostu poczucia samotności tak samo jak ich nadmiar.
Autoterapia? Poniekąd, ale nie wiem czy przynosząca skutki i zmieniająca moje relacje w rodzinie.
Czy badałaś sytuacje fotografowanych ludzi w jakiś sposób? Przed spotkaniem z nimi, przed robieniem zdjęć? No właśnie nie, bo nie poszukiwałam żadnej konkretnej rodziny, każda wydawała mi się odpowiednia.
A są złe? Ciężko powiedzieć co jest dobre, a co złe. Wiele relacji jest trochę jednym i drugim, w tym samym momencie. Wydaje mi się, że właśnie to chciałam pokazać we Frowst. Że w parze z miłością idą też nadużycia. Nie mam na myśli tutaj oczywistych patologii, ale alienacje, niemożność komunikacji, pasywną agresję, bezrefleksyjność wobec drugiego człowieka, przemoc w białych rękawiczkach. Bardzo ciężko jest wszystkie wartości, o których marzymy wcielać w życie w idealny sposób.
Odkąd zobaczyłem twój projekt, najpierw w internecie, później w albumie, zastanawiam się, jak edukacja i status człowieka wpływa na jego relacje w rodzinie, gdyż ludzie w różnych sytuacjach życiowych są bardziej lub mniej wyluzowani. To było oczywiście już badane na różne sposoby, ale wydaje mi się, że w twoim projekcie też to jest widoczne. Czyli mówiąc wprost – w dostatniej, szczęśliwej rodzinie trudniej będzie spowodować to napięcie, które ty chciałaś spowodować. Myślę, że zupełnie nie. Jest bardzo dużo czynników, które powodują powstawanie napięć, a status materialny jest tylko jednym z nich.
Czy oprócz zainteresowania się spuścizną emocjonalną, którą nabywamy poprzez proces wychowania interesowałaś się rów-
88
melba Oczywiście. Mniej tak naprawdę chodzi mi o sprawę zamożności, ale załóżmy, że istnieją rodziny, w których ludzie są bardzo świadomi wszelkich możliwych relacji, kochają się w normalny sposób i trudniej u nich o widoczne napięcie. Nie wiem, czy ludzie mogą być świadomi wszelkich możliwych relacji i co to znaczy kochać się w normalny sposób. Wydaje mi się, że napięcie czasem może być delikatniejsze na pierwszy rzut oka, co nie oznacza ze go nie ma. Myślę też, że u takich ludzi, którzy są bardziej świadomi i wykształceni, jest większa potrzeba kontroli własnego wizerunku. I do zamiatania pod dywan jest wtedy jeszcze więcej. Świetnie przedstawia to Haneke w kreacjach bohaterów pochodzących z klasy średniej w zachodnich, zamożniejszych społeczeństwach.
biektywnego postrzegania relacji, a ile czegoś powszechnego, odczuwanego przez innych jest bardzo płynna. Jest np. takie zdjęcie, na którym dorosła córka siedzi na kolanach u swojego ojca i to zdjęcie jest dla mnie jednym z najbardziej dwuznacznych, niepokojących. Jednak atmosfera tego spotkania była bardzo pozytywna i wydaje mi się, że oni się świetnie na tej sesji bawili, byli naturalni i dużo sie śmiali. Zaczęłaś ten projekt w Anglii? Tak, ale tam niezbyt dobrze szedł. Nie miałam jeszcze wtedy żadnej metody. Spotykałam się z rodzinami, których nie znałam, przychodziłam do ich domu z aparatem, ale nie za bardzo wiedziałam jak uzyskać to, czego chcę. Schemat pozowania do zdjęć rodzinnych jest tak silny, że ciężko jest się z niego uwolnić. Po kilku sesjach miałam kolekcję naprawdę nudnych zdjęć. To był jeszcze taki moment poszukiwań i w międzyczasie pojechałam do Polski sfotografować niektórych ze swoich znajomych i ich rodziny. I to jakoś szybko zaskoczyło, pewnie też dlatego, że czułam sie z nimi super dobrze, podziwiam ich i im ufam i to chyba wygenerowało taką łatwość eksperymentowania i przepływ energii. W cyklu jest tylko jedna sesja zrobiona w Londynie, w której wziął udział mój przyjaciel będący Niemcem i jego mama, która go wtedy odwiedzała. To było wyjątkowe, kilkugodzinne spotkanie, które odbyło się prawie w całkowitym milczeniu w ogromnym, wiktoriańskim i takim trochę freudowskim domu
Czy wtłaczasz swoich modeli w rolę, w której chcesz żeby się znaleźli? Poniekąd. Role są fikcyjne, ale wkład osób, które mi pozowały do sesji jest ogromny ponieważ są to autentyczne rodziny z prawdziwymi relacjami i historiami. Myślę, że ten konglomerat mojej projekcji na temat rodziny i tego co wnoszą niektóre postacie ze zdjęć tworzy tę pracę. Nie chodzi nawet o to, że korzystam z archiwalnych fotografii rodzinnych tych osób, ale o to ze z niektórymi z nich znam sie od lat i nieustannie wymieniamy się komentarzami na temat swoich doświadczeń, co mnie bardzo inspiruje. Granica pomiędzy tym, ile jest w tym projekcie dokumentu, ile fikcji, ile mojego su-
89
the glow issue 07 mojego przyjaciela. Efekt tej sesji to atmosfera tego spotkania, kiedy mama Philippa z łatwością przyjmowała i interpretowała sugestię każdego gestu i pozy, moje refleksje na temat ich wzajemnej relacji, a także to, co wydarzało się w mojej bardzo intensywnej przyjaźni z Philippem w ciągu ostatnich dwóch lat. Wszystkie spotkania z rodzinami pamiętam bardzo dobrze, niektóre rozciągały sie nawet do dwóch dni. Spędzanie czasu z moimi modelami było najbardziej wzbogacającą częścią tego projektu.
łam, czasem są trochę zmodyfikowane. Niektóre pomysły pochodzą z książek Hellingera, niektóre z mojej fantazji, niektóre są proponowane przez modeli. Czasami wiedziałam, czego chciałabym spróbować na sesji, a czasami ekscytowałam się tym, że nie mam żadnego wyobrażenia ani pomysłu i idę nieprzygotowana. Twoje fotografie są, przynajmniej dla mnie, bardzo mocne, zarówno pojedyncze jak i w cyklu, w którym się zresztą znajdują. Pokazujesz je też na wystawach? Tak, pomysł ze można je zaprezentować w formie książki przyszedł później, jak już wszystkie prace były zrobione. Po zakończeniu RCA najważniejszą wystawą był udział w New Contemporaries w ICA w Londynie i Spike Island w Bristolu. Biorę teraz udział w dwóch wystawach, jedną z nich jest grupowa wystawa o miłości w Hayward Project Space, druga to solowa wystawa we wrześniu w Northern Gallery of Contemporary Art w Sunderland. Chciałabym pokazywać swoje prace także poza ścianami instytucji i bardzo miło wspominam wystawę grupową, która odbyła się w prywatnym domu w Londynie i była kuratorowana przez jego mieszkańców Philippa Dorla i Suzanne Posthumus.
Czyli wiele z tych osób to są twoi znajomi? Tak. Gdzie w Polsce robiłaś te zdjęcia? W różnych miejscach. W Warszawie, Kielcach, Krakowie. Pochodzisz z? Urodziłam się w Warszawie, większość życia spędziłam w Krakowie, a teraz mieszkam w Londynie. Kiedy pierwszy raz widziałem te zdjęcia, to było przy okazji twojego wywiadu dla Dazed, bardziej je odczuwałem jako studium, oczywiście zainscenizowanej sytuacji, ale popartej czymś, co ty widziałaś lub przeżyłaś. Jak rzeczywiście jest? Czy przychodząc do swoich modeli, wiedząc, jak wyglądają wiedziałaś, co z nimi będziesz robić? Na zdjęciach są pozy i gesty wzięte z albumów rodzinnych tych ludzi, których fotografowa-
rozmawiał: Piotr Matejkowski
90
the glow issue 07
Willy Vanderperre FOTOGRAF
Żyje i tworzy w kontrastach swojego kraju i kultury. Przepisem na sukces jest dla niego szczerość i naturalna ekspresja. Przy pracy zawsze zadaje sobie pytanie, czy dane zdjęcie mówi coś więcej, czy przekazuje jakieś emocje. Bo piękne zdjęcie ubrań to dla Vanderperre’a za mało. Szóstka z Antwerpii i Martin Margiela Willy Vanderperre urodził się w 1971 roku w Belgii. Dorastał w niewielkim miasteczku w południowo-zachodniej części kraju, przy granicy z Francją. Młodość na prowincji i mocno zakorzenione katolickie obyczaje wywrą później wpływ na wrażliwość i postrzeganie świata i sztuki. Od zawsze chciał robić coś kreatywnego, czasami to przeczucie stawało się wręcz jego obsesją. Kiedy miał 18 lat, u szczytu sławy znalazła się słynna Szóstka z Antwerpii –
grupa projektantów, którzy ukończyli w latach 1980-81 Królewską Akademię Sztuk Pięknych, a studiowali pod kierunkiem Lindy Loppa. Byli to ówcześni pionierzy dekonstrukcji i awangardy. Cały świat mody zwrócił wtedy oczy na Antwerpię. To były też czasy Martina Margieli, który na początku lat 90. robił pokaz za pokazem, o których mówili wszyscy. I do tego początek flirtu, a później romansu mody z fotografią i sztuką. To wszystko pchnęło młodego Vanderperre’a do studiowania projektowania mody na
92
melba
Królewskiej Akademii w Antwerpii. Szybko jednak przekonał się, że to fotografia jest dla niego właściwym medium. Proces tworzenia ubrań był dla Willy’ego za długi. Wydawało mu się, że przekazanie emocji jest łatwiejsze i efektywniejsze za pomocą zdjęć. Szukanie obrazów, uwiecznianie ich i w pewien sposób kreowanie świata ostatecznie okazało się bardziej atrakcyjne niż sama moda.
Willy’ego i trochę też przez przypadek wybrała jego prace. I tak i-D i V Magazine pokazywały kolejne sesje czwórki znajomych. Zaczęło się od czystej frajdy, która z czasem przerodziła się w bardziej komercyjne zajęcie. Dziś zdjęcia Vanderperre’a publikuje m.in.: Arena Homme Plus, Another Magazine, i-D, Pop, Vogue, a zlecenia wykonuje dla: Calvina Kleina, Jasona Wu, Jeana Paula Gaultiera czy Christiana Diora.
Surowa ekspresja W akademii Vanderperre poznał swoich późniejszych wieloletnich współpracowników: Rafa Simonsa, Oliviera Rizzo i Petera Philipsa. W czasie studiów prawie wszystkie weekendy spędzali na swoich sesjach zdjęciowych. Rizzo stylizował, Philips robił make-up, a Vanderperre fotografował. Później dołączył do nich Simons – wykorzystywali jego projekty i łączyli je z rzeczami w stylu vintage. To były bardzo surowe zdjęcia. Willy korzystał tylko z naturalnego, rozproszonego światła, pozowali nieustannie ci sami modele, najczęściej w ich wspólnym salonie. Willy’emu zależało przede wszystkim na ekspresji uczuć i odzwierciedleniu tego, co będzie wyrażało ich epokę i pokolenie. Nikt nie spodziewał się komercyjnego sukcesu, po prostu robili zdjęcia. W końcu jedna z prac z weekendowej sesji zdjęciowej trafiła na wystawę. Tam zauważył ją Terry Jones z i-D Magazine i zdecydował się na publikację. I tak Vanderperre sam zaczął wysyłać fotografie do i-D, za każdym razem zadając pytanie, czy na tyle im się podobają, że zechcieliby je opublikować. I na szczęście podobały się bardzo. Podobnie było z V Magazine. Alix Browne szukała kogoś z Antwerpii, kto pokaże zdjęcia w nowopowstającym magazynie. Alix przez przypadek wpadła na
Mroczny romantyzm Akademia i otaczający ją klimat miały olbrzymi wpływ na twórczość Vanderperre’a. Duże miasto, renesansowe rzeźby i ciężkie mury szkoły, w których czuć ducha historii, robiły wrażenie na chłopaku z prowincji. Na początku lat 90. pojawił się jeszcze grunge i muzyka elektroniczna, a do tego wróciła dawna fascynacja flamandzkimi malarzami. W takich kontrastach żyje i nieustannie tworzy Vanderperre. Jest dziś mocno związany ze swoją ojczyzną, jej kulturą i narodową introwertyczną mentalnością. Przyznaje, że inspiruje go malarstwo, rzeźba i taniec, szczególnie belgijskich artystów. Spoza ojczyzny wybiera Roberta Mapplethorpe’a. W wydaniu wiosna/lato magazynu Dazed & Confused Vanderperre dostał aż 50 stron na prezentację swojego portfolio. Ta publikacja była kwintesencją jego stylu: mroczny romantyzm, przełamanie minimalizmu, nieco grunge’u, a przede wszystkim duch dualistycznej Antwerpii. I do tego jego ulubione modelki, muzy i belgijscy artyści. Trochę surowo, trochę na bogato. Tak szczerze, jak zawsze u Vanderperre’a.
tekst: Alicja Caban
93
the glow issue 07
Grochowiak
fotografia: Ola Bydlowska
WYWIAD
94
melba Przeglądanie twojego portfolio daje wrażenie zupełnej harmonii oka i aparatu fotograficznego. Nawet te fotografie, które zdają się być efektem przypadku noszą znamiona ogromnej intuicji i wyczucia. Od jak dawna interesujesz się fotografią, od kiedy robisz zdjęcia? Muszę się chwilę zastanowić… to będzie już osiemnaście lat. Studiowałem przez chwilę w Katowicach w szkole filmowej. Miałem zostać operatorem, stąd wziął się aparat w moim ręku. Z różnych względów trafiłem potem na Akademię Sztuk Pięknych, wówczas poczułem chyba największą radość z możliwości pracy z nieruchomym obrazem, bez konieczności polegania na wszystkich postronnych osobach niezbędnych do tworzenia filmu. W przypadku pojedynczego obrazu czujesz się zań odpowiedzialny, możesz kreować go do woli. Robienie filmu wiąże się z kompromisami i niesie za sobą ryzyko schematów w sferze obrazowania, np. w filmie jest dialog i trzeba go rejestrować, kierować kamerę z jednego aktora na drugiego. Chyba wolę tworzyć obrazy, które odpowiadają same za siebie i są niezależne od jakiejkolwiek dodatkowej fabularno-linearnej treści.
dużo igrania z zepsutą metafizyką – obrazy te bowiem mogłyby być metafizyczne, ale współczesne kody kulturowe nie pozwalają nam odczytywać ich jako czegoś realnie niezwykłego, co wynika z różnych źródeł: internetu, telewizji, wiadomości, etc. Kluczową kwestią są tu zatem pułapki logiczne, czy też pułapki wizualne. Cykl jest bardzo osadzony w medium i jego postrzeganiu, chodziło mi o coś, co można nazwać logiką wizualną i naginaniem jej granicy – pokazaniu tego, że ta granica istnieje i część obrazów będziemy czytać jako nieprawdziwe. Bardzo często w twoich fotografiach pojawiają się albo chmury, czy inne lewitujące w przestrzeni kłęby dymu, czy pary wodnej (np. cykl Breath) albo ogień. To jakaś osobista symbolika, czy formalna fascynacja? To prawdopodobnie wynika z poszukiwania owej metafizyki obrazowej, z której wypływa też mój ostatni cykl. Zarówno wcześniej, jak i teraz zdarza mi się szukać momentów granicznych, kiedy obraz nie jest do końca czytelny albo jest czytelny w sposób, do którego nie jesteśmy przyzwyczajeni. Dla mnie bardzo ważne jest to, że wszystkie wydarzenia, które fotografuję dzieją się przed kamerą naprawdę, tzn. mogą być one zainscenizowane, ale nie są stworzone digitalnie, nie są wytworem komputerowym. Sprawia to, że mam swoiste poczucie, że tworząc takie sytuacje, które trwają choćby sekundę bądź jej sto dwudziestą piątą część, powstaje obraz dość ciągły i owe chmury i kłęby dymu zostają tam na zawsze. Jest w tym swego rodzaju tęsknota za czymś nieprzewidywalnym, co czasem nam się zdarza, a obraz fotograficzny pozwala nam taką sytuację spetryfikować. Stąd od dłuższego czasu inicjuję taki sztuczny dym, bawię się w prestidigitatorstwo.
W swoim ostatnim cyklu To się nie liczy prezentowanym w Galerii Starter igrasz z logiką, drażnisz się z mechanicznie zakodowanymi przyzwyczajeniami. To kwestia wrodzonej przekory czy raczej skłonność do doszukiwania się innych perspektyw patrzenia, zmuszenia widza do porzucenia komfortu automatyzmu? Już sam tytuł cyklu jest naprowadzający – jest to bowiem rodzaj gry, a dokładniej łamanie jej zasad, ruch nieprzewidziany w instrukcji. Jeśli wizualność ma swoje zasady, to chodzi o złamanie owych zasad. Oczywiście nie brak w tym ironii, wszakże nikt nie uwierzy w to UFO. Jest tam
95
the glow issue 07 Pierwszymi twoimi pracami, jakie miałam szansę obejrzeć był cykl Silence z 2008 roku – portrety odwróconych tyłem postaci na tle kolorowych tapet. Od razu pomyślałam o bezbrzeżnej historii rozmaitych manier i wytycznych obowiązujących w malarstwie portretowym na przestrzeni dziejów. Miałeś pokusę na bardziej zdecydowane nawiązania do tradycji czy historii sztuki? Czy interesuje cię bezpośredni dialog z tradycją? I tak i nie. Bardziej interesuje mnie dialog z historią fotografii. Natomiast rzeczywiście tak jest, że moje prace od początku do końca są tworzone z dbałością o walory estetyczne. Dla mnie jednym z ważniejszych elementów opracowania fotograficznego jest to, by miało zachowaną wartość dekoracyjną. Zależy mi na dopracowaniu i swego rodzaju pięknie, na malarskości moich prac, w kolorystyce, w kompozycji i w narracji. Nie powiem, żebym się inspirował jakimiś konkretnymi artystami i nie ma sensu wymieniania jakichś hiperrealistów, o których mówi każdy zainteresowany malarską estetyką fotograf. Trudno wymienić mi jakichś klasycznych artystów z którymi koresponduję, może za wyjątkiem obecnego na jednej z fotografii wiszącego jajka z cyklu To się nie liczy, które jest trawestacją przeciągniętego zegarka Dalego.
wiedziałem, że nie da się ich inaczej sfotografować, aniżeli tak, jak już zostały sfotografowane, czy to przez fotografów, czy kinematografów. Z drugiej strony głównym celem było dla mnie powąchanie, dotknięcie i zrozumienie tego, czym jest Ameryka i wytłumaczeniem tego sobie samemu. Chciałem zebrać taką ilość informacji wizualnych, które będą w jasny sposób opisywały moje postrzeganie Ameryki, które pomimo ich telewizyjnej schematyczności, będą też nacechowane subiektywnymi emocjami. Fotografowałeś stacje benzynowe i opustoszałe drogi. Przywiodło mi to na myśl zdjęcia Roberta Adamsa, czy malarstwo Eda Ruschę. Interesowałeś się typowo amerykańską sztuką? Jeśli na przykład chodzi o Eda Ruschę, zrobił on cykl prac pokazujących stacje benzynowe – Twentysix Gasoline Stations, a ja w swojej podróży z premedytacją użyłem tego samego fortelu. Moje stacje nie działały od dłuższego czasu. Być może był to znak kryzysu, który wówczas Stany przechodziły, był to bowiem 2011 rok. To, co mnie zainteresowało, co zresztą postanowiłem zamknąć w tytule tego cyklu, to przeświadczenie, że ten kraj jest oparty na tych dwóch płynach – wodzie i benzynie, które są dla niego i dla podróży po nim najważniejsze. Możemy to czytać wielotorowo, ruszając w podróż są one konieczne, z drugiej zaś strony takie miasto jak Los Angeles żyje dzięki stworzonej sztucznie rzece. Zaś sprawa benzyny dotyczy w ogóle rozwoju tego kraju, czy to gorączki związanej z wydobyciem ropy, czy z upadkiem Detroit, związanego z przemysłem samochodowym. Najważniejszy w Stanach jest jednak krajobraz, zwłaszcza jeśli chodzi o stany zachodnie, te
Dlaczego akurat Dalego? Sposób w jaki Dalí dowcipnie łamał zasady rzeczywistości i grawitacji w swoim malarstwie wydał mi się zbieżny z tym, co chciałem unaocznić za pomocą fotografii w tym cyklu. Cykl Water and Gas powstał podczas podróży do Stanów Zjednoczonych. Jest pewien sposób opisywania Ameryki. Jak to na ciebie wpłynęło? Czy zobaczyłeś coś innego? Faktycznie jadąc do Stanów Zjednoczonych
96
fotografia: Ola Bydlowska
melba
97
the glow issue 07 wschodnie bowiem przypominają bardzo Europę. Doświadczanie przestrzeni, ziemi i skał, architektury natury i miast, do których nie przywykliśmy jest chyba najciekawszym, co mi się przytrafiło w Stanach. Gdzie widzisz się za dziesięć lat? To jest bardzo trudne pytanie. Chciałbym, żeby nie zabrakło mi zapału i pomysłów, żebym nadal czuł przed sobą wyzwania. Ostatnimi czasy widzę bowiem, jak niezwykle szybko zmienia się fotografia w porównaniu do jej systematycznego rozwoju od początku, stąd być może jakiś strach przed wyczerpaniem. Jestem współredaktorem nowego magazynu fotograficznego Magenta i ostatnio oglądam dużo projektów fotograficznych, o ile jeszcze chwilę wcześniej broniłem się przed tym i nie chciałem się niczym sugerować, tak obecnie czuję się na tyle odpowiedzialny i pewny siebie, że nie mam już żadnych obaw. Chciałbym mieć ten komfort utrzymywania się jedynie z pracy artystycznej, projektów fotograficznych czy okołofotograficznych, nie jest to łatwe. Za dziesięć lat będę mieć więcej cykli, a przy każdej następnej wystawie chciałbym móc podchodzić do swoich prac w równie świeży sposób, układać te same zdjęcia na zasadzie języka – na nowo, w zupełnie innej formie. Pociągają mnie ostatnio fotoobiekty, zobaczymy co w tej materii się wydarzy.
Marzy ci się jakaś instytucja? Mój ulubiony wakat pracy to dyrektor Centrum Kultury Polskiej w Nowym Jorku. Gdyby ktoś zaproponował mi objęcie tej funkcji, chętnie przyjmę, sądzę że mam z różnych względów niezłe kwalifikacje do tej pracy. Oczywiście traktujmy tę wypowiedź w kategoriach żartu, to się nigdy nie zdarzy. Chodzi mi o to, że obok własnej działalności, egoistycznego interesowania się swoją formą ekspresji, na sercu leży mi także wspieranie i uczestniczenie. Jestem teraz na studiach doktoranckich. Być może zatem za dziesięć lat będę wykładowcą akademickim. Jest też teraz jeszcze Magenta, która ma na celu promocję działań i środowisk fotograficznych, zatem chyba optymalnym rozwiązaniem byłoby kontynuowanie pracy w sektorze kultury przy zachowaniu przestrzeni na własną pracę twórczą.
A nie boisz się komercji? Ja uciekam od komercji. Jeśli zdarza mi się coś komercyjnego robić, dbam o to, by tych prac nie podpisywać, żeby nikt ich nie mógł wygooglować razem z tymi, na których mi zależy.
rozmawiała: Alicja Rekść
fotografia: Michał Grochowiak
melba
99
the glow issue 07
100
melba
fotografie: Michał Grochowiak
101
the glow issue 07
Rozbłysk FOTOGRAFIA
Urodzony w Belgii fotograf, Dirk Braeckman tematem swoich prac czyni to, co banalne i błahe. Wnętrza, meble, różnego rodzaju materiały, faktury, reprodukcje obrazów i fotografii stają się elementem niekończącego się wizualnego continuum. Braeckman tworzy bez określonego planu. Nie interesuje go konstruowanie zamkniętych ciągów. Wszystkie kadry łączy, jak mówi, specjal1 ny rodzaj doświadczenia . Doświadczenia, które jest obecnością skumulowaną w pozornie rozpoznawalnym obrazie. Wraz z ucieczką od porządku i struktury Braeckman odrzuca fotografię rozumianą w kontekście dokumentu. Zaś leżąca u podstaw tego medium referencyjność staje się dla niego punktem wyjścia do tworzenia tajemniczych narracji. Bazując na jednostkowym, indywidualnym wrażeniu, Braeckman dokonuje zapisu dialogu [artysty] z rzeczywistością 2 . To próba utworzenia nowego, autonomicznego świata od wewnątrz3 , bez konieczności manipulacji jego elementami. Wszystkie ujęcia to napotkane
102
w sposób naturalny, intuicyjny i spontaniczny gotowe scenografie, których ukryty potencjał wydobyty zostaje za pomocą fotografii. Wykorzystując złudne podobieństwo, obietnicę uspokajającej identyfikacji, artysta powołuje do życia surrealistyczne miraże. Ta ławka jest tą ławką; w łazience masz wannę 4 . Co to jednak naprawdę oznacza? Breackam pracuje głównie na filmach czarno -białych. Nie ucieka się do inscenizacji, za to
melba
ogromną uwagę przywiązuje do kadrowania. Jego odbitki pokazują rzeczywistość w skali 1:1. Wielkoformatowe, pozbawione szklanej oprawy. Wszystko ciemne, mgliste, na matowym papierze. Nie robi stykówek. Selekcji dokonuje na podstawie samego negatywu. Traktuje go w sposób szczególny. To dla niego abstrakcyjny zbiór czarnych i szarych połaci, które tylko z pozoru przypominają rzeczywistość. Staje się ona niefiguratywną, płaską powierzchnią – obrazem, któremu daleko do statusu obiektywnej rejestracji.
ści, podejmowane tematy – wszystko to sprawia, że niekiedy przypisywana jest mu rola malarza z kamerą. Niektórzy w jego pracach doszukują się odwołań do tradycyjnych tableaux, inni określają je jako action painting przy użyciu wywoływacza 5 . Ich impresyjny charakter Isabel De Beats łączy zaś z realistycznym modelem obrazu Courbeta. Obrazu rozumianego jako wynik personalnego przeżycia artysty. Obaj skupiają się na tym, co pospolite i typowe, marginalne i niezauważalne. Obaj kwestionują dominującą w ich czasach koncepcję reprezentacji. Ostatecznie wiąże ich głównie owa wierność doświadczeniu, konkret doznania.
Jego twórczość często porównywana jest do malarstwa. Wielkość odbitek, bogata gama szaro-
103
the glow issue 07 Relacje Braeckmana ze sztukami pięknymi znajdują swoje odzwierciedlenie również w fotograficznych reprodukcjach dzieł innych artystów, m.in. malarzy. Jedną z jego najsłynniejszych prac jest C.O.-I.S.L.-94, nazywana po prostu The Mountain. Przedstawia ona fragment górskiego landszaftu dość przeciętnej jakości. To jedna z pierwszych odbitek wykonanych na potrzeby albumu z.Z(t). Jednocześnie jest to również początek serii przedstawiającej pozbawione ludzkiej obecności miejsca. Choć wykonana aparatem wielkoformatowym, wygląda jak zrobiony mimochodem snapshot, łączący pozorną niedbałość kadru z nachalnością szczegółu. Początkowo zawierająca ramę oraz inne elementy otoczenia, fotografia została drastycznie przycięta. Tym, co widzimy pozostaje jedynie rzeczywistość pejzażu. Nie jest to jednak zwykła reprodukcja. Tony Godfrey zwraca uwagę na światło [które] łapie nierówność powierzchni obrazu 6 . Ten intensywny, gwałtowny rozbłysk ujawnia pionowe linie blejtramu. Widzimy porowatą, wyboistą fakturę farby. Wszystko staje się uporczywie namacalne. Ten sam rozbłysk pojawia się w wielu innych pracach Braeckmana, choć jego funkcja, w zależności od portretowanego motywu, często ulega modyfikacjom. W fotografii tapety [E.H.-E.H.-01] subtelne światło może być postrzegane jako element anegdotyczny, symbolizujący obecność artysty. Można go również interpretować w kategoriach czysto formalnych – to dyskretny akcent czyniący z przedstawianej sceny płaski, abstrakcyjny obraz. Podobnie w przypadku fotografii lakierowanych drzwi [V.F.-V.F.-01]. To z nim, ku uciesze samego Braeckmana, nie może poradzić sobie belgijski powieściopisarz, poeta i dramaturg Peter Verhelst.
Nie znajdując słów do jego opisania, pozostawia obraz obrazem. Niedefiniowalny odblask 7 neguje deskryptywny charakter fotografii. To ostre światło działa w dwojaki sposób. Gdy skonfrontowane z innym obrazem, ujawnia jego płaskość i umowność, jednocześnie eksponując materialny charakter samego obiektu. Gdy zestawione jest z rzeczywistością, czyni z niej dwuwymiarową kompozycję, sprowadzając rzeczy do nieweryfikowalnych plam szarości. To, co realne zmienia się w obraz. To, co jest obrazem okazuje się zwykłą atrapą. Czym więc jest sam rozbłysk? W tym amorficznym, białym fragmencie skupia się obecność fotografa. Jednak nie w rozumieniu narracyjnym, jako zwykłe świadectwo tu i teraz czy raczej wtedy i tam. To obecność tego, który zbiera obrazy, balansując pomiędzy dwoma ich przeciwległymi biegunami. Od ujawniania do przesłaniania. Od identyfikacji do abstrakcji. Braeckman wykorzystuje indeksykalne właściwości medium, by zwrócić uwagę na pozorność semantycznych rozpoznań. Można by znowu przytoczyć cytat artysty: Ta ławka jest tą ławką (…), dodając przy tym kolejny: Obraz jest tam, i to tyle 8 .
tekst: Milena Natalia Soporowska prace dzięki uprzejmości artysty
melba
1
Erik Eelbode, Conversation with Dirk Braeckman, Dirk Braeckman: z.Z(t). Ludion, Ghent / Amsterdam, 1998. 2
Isabelle De Baets, Dirk Braeckman: Photography as a Real Allegory, broszura towarzysząca wystawie z.Z(t). Volume I. (’94–’01) S.M.A.K., Ghent, 18 August – 18 November 2001
105
3
Ibid.
4
Erik Eelbode, Conversation with Dirk Braeckman, op. cit.
5
Ibid.
6
Tony Godfrey, Painting Today, Phaidon, London/New York, 2009.
7
Erik Eelbode, Conversation with Dirk Braeckman, op. cit.
8
Ibid.
the glow issue 07
Glow PYTANIA
Dla mnie temat przewodni tego numeru glow w pierwszej kolejności przywodzi na myśl Nicka Knighta i jego ShowStudio. Wszystko, co kryje się w tym pojęciu w modzie odbija się w każdej ich produkcji. Jeszcze wskazałabym Nicolasa Coulomba, w skojarzeniu bardzo dosłownym, bo u niego na planie ciągle się świeci i żarzy. A czym jest glow dla fotografów współpracujących z Melba Magazine?
106
melba
Katarzyna Balicka
Kasia Bielska
Jak słyszysz glow, jaki obraz widzisz? Brokat, jednorożce, hologramy...
Jak słyszysz glow, jaki obraz widzisz? Dziś widzę wodę.
Jeśli miałabyś sfotografować glow (dostałabyś taki temat), co by to było? Coś w rodzaju współpracy Tima Walkera z Tildą Swinton obsypane brokatem.
Jeśli miałabyś sfotografować glow (dostałabyś taki temat), co by to było? Też woda. Światło, szum, zmrok, woda. Który fotograf/zdjęcie przychodzi ci na myśl, jeśli tematem jest glow? Ryan McGinley. Zdjęcie nieba w nocy z serii Somewhere Place, a zaraz po tym drugie, bardziej dosłowne – Hysteric Fireworks.
Który fotograf/zdjęcie przychodzi ci na myśl, jeśli tematem jest glow? Juergen Teller.
rozmawiała: Alicja Caban
Paweł Fabjański Jak słyszysz glow, jaki obraz widzisz? Widzę rybę głębinową ze świecącym wyrostkiem. Coś przerażającego i pięknego jednocześnie. Jeśli miałbyś sfotografować glow (dostałabyś taki temat), co by to było? Kiedyś chciałem zrobić serię o osobie, która świeci przez skórę… ale to było kiedyś. Teraz już chyba nie chciałbym tego fotografować. Który fotograf/zdjęcie przychodzi ci na myśl, jeśli tematem jest glow? Ostatnio jedyny fotograf, jaki przychodzi mi do głowy to Nick Knight. Jeśli chodzi o hasło glow to ma na swoim koncie parę realizacji, które opisałbym tym słowem.
107
ilustracja: Karol Banach
Walk贸w
modelki: Alina Tychkova, Jeong Eun, Chaewon Lee
melba
the glow issue 07
the glow issue 07
114
melba
Ludzie BORUŃ BRODKA PATTISON
melba
ilustracja: David Marinos davidmarinos.tumblr.com
123
the glow issue 07
Boruń fotografia: Zuza Krajewska
WYWIAD
Skąd ksywka dobra kobieta? To Twój pseudonim artystyczny czy byłaś dobra zanim zajęłaś się set designem? Bycie dobrym człowiekiem od zawsze sprawiało mi przyjemność. Po pierwszym roku studiów, po serii różnych emocjonalnych wydarzeń zostało to sformalizowane wyryciem na barkach Good Woman, to takie moje pagony. Często obcy mi ludzie, dziękując za coś, mówią: Dzięki, dobra kobieto!, nie wiedząc o pagonach. Mam nadzieję, że słusznie. Set design nie ma z tym nic wspólnego.
w zakładce bio świecą pustki. To celowe czy takie małe niedopatrzenie? Bardzo nie lubię pisać o sobie Dlatego w agencji bio dalej świeci pustkami, pomimo usilnych prób wyciągnięcia tych informacji ode mnie przez agencję. Z innych źródeł niż LAF można się dowiedzieć, że studiowałaś na ASP w Poznaniu. Co ci dała ta szkoła? Czy jak zaczynałaś swoją edukację wiedziałaś już, że pójdziesz w kierunku set designu? Poznałam bardzo fajnych ludzi, z którymi mam kontakt do teraz. Akademia pokazała mi różnorodność i możliwości dalszego rozwoju.
Weszłam na stronę twojej agencji (LAF), żeby sobie trochę o tobie doczytać, ale
124
melba
Drogę musiałam wybrać już sobie sama. Jak zaczynałam edukację na ASP nie miałam pojęcia, że zostanę scenografem. Chciałam zostać fotografem. Po dwóch latach zorientowałam się, że bardziej lubię przygotowywać to, co ma się znaleźć przez aparatem niż sam proces rejestracji sytuacji.
Wiem, że to dość banalne pytanie, ale liczę na dobrą odpowiedź – przy czym do tej pory ci się najlepiej pracowało? Co najmilej wspominasz? Każde zlecenie jest inne, ma inną energię, innych ludzi. Nie mam zdecydowanych faworytów. Wspominam wiele sytuacji, szczególnie takich, przy których się wiele nauczyłam. Za jakiś czas zadam sobie pytanie, co z tego wszystkiego wspominam najlepiej, ale jeszcze nie teraz. Teraz rozwój jest dla mnie najważniejszy.
Opowiedz jak to się wszystko zaczęło. Skąd pomysł na set design, jak wyglądał twój początek pracy w zawodzie? Wszystko zaczęło się od lustrzanych butów, które wykonałam. Najpierw wystąpiły w jeden sesji, później w kolejnej, a następnie zadzwoniono do mnie, czy byłabym w stanie wykonać inne buty… A później już poszło to wszystko z impetem samo.
Myślisz, że mogłabyś się zajmować w życiu czymś innym? Planujesz kiedyś zmianę zawodu? Od dziecka chciałam być prawnikiem i praktycznie do klasy maturalnej robiłam wszystko w tym kierunku. Później poszłam na Akademie Sztuk Pięknych, zostałam scenografem. Cieszę się, że wszystko ułożyło się w ten sposób. Mam nadzieję, że przez całe życie będę miała wystarczająco dużo siły i zdrowia, aby realizować swoje dalsze plany. Niczego nie wykluczam.
A jak trafiłaś do LAF-u? LAF chciał mnie, ja chciałam do LAF-u. Wyszło dosyć naturalnie. Bardzo się cieszę z tego wyboru. Co cię najbardziej kręci w twojej pracy? Na szczęście prawie wszystko. Dość często pracujesz przy sesjach stricte modowych, współpracujesz z projektantami, stylistami.
Jakie masz plany na najbliższą przyszłość? Nad czym teraz pracujesz? Chciałabym pojechać gdzieś daleko na miesięczne sportowe wakacje. Zawodowe? Realizujemy event, przygotowujemy się do kampanii odzieżowej, projektuje set i maski dla kolektywu DJ-skiego. Za chwilę otwieram rekwizytornię Warsaw Props Store, dużo sprzątania, dokumentacji i układania rzeczy na półkach… Poza tym, przy odrobinie wolnego czasu, mam do zrealizowania projekty mebli, które póki co swój kształt mają zaledwie na kartce. Będzie się trochę działo.
Czujesz się mocno związana z branżą mody czy to raczej nie do końca twoje klimaty? Przy sesjach modowych często można pozwolić sobie na kreację scenografii wykraczającą poza odzwierciedlenie rzeczywistości. Nie ma granic. Bardzo często przy realizacjach tego typu mamy do czynienia z bardzo małym budżetem, dlatego wyobraźnia musi pracować jeszcze mocniej, w czym się świetnie odnajduję.
Rozmawiała Magdalena Nowosadzka
125
the glow issue 07
Brodka STYL
Blask wpisany jest w istnienie gwiazd. Mają się wyróżniać, mają przyciągać uwagę, mają być w jej centrum. Chcąc uzyskać ten efekt sięgają po stroje niedostępne dla zwykłych śmiertelników. Po ekstrawagancję, błysk i wzory. Balansując na cienkiej granicy dzielącej dobry gust od przesady, pozwalają sobie na ryzykowne stylizacje.
126
melba
127
the glow issue 07
128
melba
Wydaje się, że własny styl jest oznaką dojrzałości. Wraz z rozwojem muzycznym przychodzi rozwój wizerunkowy. Ostre kolory, grafika, błysk. Ewolucja stylu Moniki Brodki to przeskok ze świata młodej dziewczyny w wygodnych ubraniach, po mającą własny gust kobietę.
w detalach – barwnej plamie na nodze czy niecodziennym makijażu, czasem jednak pozwala sobie na całkowitą ekstrawagancję w stroju. Ta widoczna jest przede wszystkim na scenie – niezwykłe nakrycia głowy, feeria barw, nietypowe kroje. Występ na gali Fryderyków 2012 zostanie zapamiętany również przez strój – niebieską sukienkę z białymi dodatkami. Całość przyjęła kształt niezwykłej bryły. Sukienka z przodu miała natomiast aplikację przypominającą gorset.
Po pierwsze – wzory Wzory wyda ją się być podstawą jej szafy. Od kwiatów do czystej geometrii – piosenkarka nie boi się sięgać po żaden z nich. Fryderyki 2011 należały do niej – nagrodzić by można nie tylko za osiągnięcia muzyczne, ale i za stylizacje. Różowe spódnico-spodnie w kwiaty to jednak dopiero początek zabawy z wzorami i aplikacjami, którą serwuje artystka. Na pokazie Gosi Baczyńskiej I feel love pojawiła się w sukience, która oprócz pasków urozmaicona była drobnymi, wypukłymi kwiatami i złotymi elementami na ramionach.
Po trzecie – bł ysk Piosenkarka błysku się nie boi. Złoto to dla niej dobry element makijażu, idealny kolor butów. Chętnie sięga po kreacje z cekinów. Potrafi łączyć ze sobą elementy proste i te, które momentalnie przykują uwagę. Jeśli nie całością, to drobnym detalem. Złotą opaską na głowie, zdecydowaną biżuterią.
Paski potrafi łączyć również z kratą, czego najlepszym dowodem była stylizacja na pokazie mody Macieja Zienia. Poza łączeniem wzorów, łączy ze sobą projektantów, sieciówki oraz ubrania z second handu. Żółta sukienka z lumpeksu nie wyklucza w przyszłości ubrania kreacji projektu Mary Katrantzou dla Topshopu.
Błysk bywa wywołany kontrastem. Miszmasz barw wywołuje ciekawy efekt. Kontrast wydaje się być podstawą. Niebieski z czerwonym, biel z czernią. Całość na niebiesko? Możliwa, przy użyciu różnych odcieni. Nie da się zdefiniować stylu Moniki Brodki i zamknąć go w kilku zdaniach. Nie da się przejść obok jej kreacji obojętnie. Błyszcząc jak prawdziwa gwiazda, balansuje na krawędzi. I jest to balans zakończony sukcesem.
Po drugie – zabawa Monika Brodka nie jest jedną z tych gwiazd, dla których konsekwencja i ścisłe trzymanie się przyjętego stylu jest celem nadrzędnym. Piosenkarka swoimi stylizacjami puszcza oko do publiczności. Zabawa może tkwić choćby
tekst: Marta Dyba fotografie: materiały prasowe
129
Yuri Pattison, Familiarity breeds contentment
the glow issue 07
130
melba
Yuri Pattison INTERNET
co dzień pracują. To tworzy portret tej wielkiej niewidzialnej społeczności cyfrowych pracowników. Inna praca familiarity breeds contentment jest przekształconą wyszukiwarką Google z zaimlementowaną spamową stroną, która będzie fizycznie działać w przestrzeni. Podczas wystawy strona ta będzie dostępna poprzez publiczny adres IP muzeum (http://83.144.97.243/). Będzie ona samoistnie przeczesywać internet w celu wyszukania słów kluczowych opartych o tematykę wystawy, a następnie je postować w wyniku procesu zwanego spinning, który jest powszechną operacją spamową, z której korzysta wiele stron w sieci. 90 procent danych na całym świecie powstało w ciągu ostatnich dwóch lat. Wielka część tych danych to bezużyteczny spam wytworzony przez komputery. Większość rzeczy oglądanych w sieci jest przekierowywanych z wyszukań Googla – to są niektóre z kontekstów, do których ta praca się odnosi.
Internet kontra rzeczywistość. Gdzie jest miejsce na sztukę współczesną? Tu i tu. Internet jest częścią olbrzymiej rewolucji technologicznej, porównywalnej w proporcjach do rewolucji przemysłowej, więc ma bardzo rzeczywiste efekty (np. w 2013 roku internet wykorzystywał 10 procent światowej energii). Wszystko jest teraz naznaczone internetem w taki albo inny sposob, co zmieniło nasze podejście do informacji i kultury. Więc sztuka, żeby mogła być efektywna, musi to negocjować przez komentowanie tego oraz znajdowanie na to miejsca. Czy dostrzegasz coś ciekawego w Polsce? Zrobileś kilka brutalistycznych zdjęć architektury w Londynie. Polska jest znana ze swojej modernistycznej architektury. Mam w planach zwiedzenie Muzeum Techniki i Przemyslu oraz oczywiście Pałacu Kultury i Nauki. Ale jestem także bardzo zainteresowany budynkami i planami miasta powstałymi po 1989 roku. Jakbyś zdefiniował swój społecznościowy projekt? Mam dwie prace na wystawie Private Settings. Outsourced views, visual economies jest trwającym projektem, prezentującym fotografie i filmy zrobione przez pracowników sieci Amazon Mechanical Turks z okna miejsca, w którym na
Czyj komputer chciałbyś zhakować? Bardziej się przejmuję tym, co dzieje się z moimi własnymi danymi! rozmawiała: Ada Sokół
prace dzięki uprzejmości artysty
131
the glow issue 07
132
melba
Outsourced Views
133
melba
Brześkiewicz
THE WAY EYE SEE IT
fotografie: Łukasz Brześkiewicz modelka: Antonina / United 4 Models stylistka: Paulina Bolko make-up: Patrycja Lukrecja włosy: Gor Duryan / Dvision Art set design: Kat&Zu asystent fotografa: Zbyszek Szych / Studio Las
135
na prawej stronie, bluzka: H&M Studio
the glow issue 07
136
melba
137
the glow issue 07
sukienka: COS bransoletka: Pola Zag naszyjnik: Ale.
melba
139
koszula: ZARA bransoletka: Ale.
melba