Moze cos wiecej nr 9 / 2015 (35)

Page 1

nr 9 (35) / 2015

27 kwietnia - 10 maja

ISSN 2391-8535

Pan życia i śmierci? 1


OKIEM REDAKCJI

TEMAT NUMERU

KOŚCIÓŁ

Wydarzenia i Opinie

Pan Życia i Śmierci?

Z życia Kościoła

10 Ostatnie rozdanie Tomasz Markiewka

14 Urzędnicze leczenie procentów

SPIS TREŚCI

Tomasz Markiewka

16 Zakupy w interesie państwa czy swoim? Piotr Zemełka

20 Hindusom przeszkadza chrześcijańska szkoła Rafał Growiec

Myśli Niekontrolowane 24 Prawa III: władza Maciej Puczkowski

2

28 Eugenika - zły owoc z dobrego drzewa

50 Roz-Ruch

Wojciech Urban

Rafał Growiec

34 "Uczyńmy czlowieka…" Mateusz Ponikwia

40 Trzeciej opcji nie ma Małgorzata Różycka

44 Czarna pedagogika Emilia Ciuła

Serią po Liturgii

54 Liturgia pokuty i pojednania Wojciech Urban


KULTURA

RECENZJE

COŚ WIĘCEJ

Rozmowa Kulturalna

Nowości

Rozmowy

70 Grzeszna przyjemność

84 Mam naturę fightera!

60 Koncert przy białym fortepianie Emilia Ciuła

Anna Zawalska

Kultura

Film

62 15. dni Tischnerowskie

74 Pozornie normalni

Beata Krzywda

64 Spektakl zamiast piwa Andrea Marx

Historia jednej piosenki

66 My jesteśmy tutaj w przewadze Mateusz Nowak

Mateusz Nowak

Krzysztof Reszka

Refleksje 90 Męskim okiem na damską torebkę Emilia Ciuła

Książka vs Film

76 "Zjadacze umarłych" a "Trzynasty wojownik" Rafał Growiec

Spektakl 80 Znamy się czy się nie znamy? Beata Krzywda

3


Pan życia i śmierci? JT WSTĘPNIAK

edynym Panem życia i śmierci jest Bóg. ymczasem człowiek coraz częściej i coraz intensywniej uzurpuje sobie prawo do tego, by decydować o tym kto ma żyć, a kto może umrzeć.

4

Anna Zawalska

R

ozwój cywilizacyjny i technologiczny doprowadził do tego, że człowiek za bardzo popada w samouwielbienie. Wydaje się mu, że może wszystko, jeśli tylko znajdzie sposób, aby to zrealizować. A sposoby wynajdują się właśnie dzięki wspomnianemu wcześniej rozwojowi. Pozostaje tylko pytanie, które wielu po prostu wycisza i zdaje się ignorować: gdzie znajduje się granica i kiedy się zatrzymać? Z tym zatrzymywaniem się to ciężka sprawa. Bo kiedy już się wydaje, że dalej posunąć się nie można, to znajduje się gdzieś na świecie ktoś, kto postanawia granicę przekroczyć, zrobić coś nowego, wymyślić sposób na jeszcze większe udoskonalenie rasy ludzkiej. Nie tak dawno temu świat obiegła wieść, że jakiś Rosjanin chce sobie przeszczepić głowę. Wielu w tym

Odkąd człowiek zgłębił tajniki naszego powstawania, zajął się człowiekiem już od momentu zapłodnienia, możliwość majstrowania przy tym dziele stała się bardzo kusząca. Ulepszanie człowieka stało się czymś realnym .

miejscu zastanawia się czy to możliwe i czy przypadkiem rzeczony mężczyzna nie poleciał za daleko w cenieniu możliwości ludzi nauki. Tymczasem okazuje się, że znalazł się lekarz, który takiego przeszczepu chce się podjąć. Wierząc w postęp nauki i możliwości człowieka, zakłada nawet, że będzie to możliwe już za dwa lata. Kolejna granica przekroczona.

Większość mediów przy relacjonowaniu tej wiadomości wychwala przede wszystkim to, w jaki sposób rozwija się nauka i jak daleko posuwa się medycyna. Mało kto zdaje się dostrzegać w tym jakieś aspekty etyczne, czy moralne. Co więcej, dana głowa, ma być przyszyta albo do osoby, która zginęła, albo od więźnia skazanego na karę śmierci. Pomijając już fakt, że całość wygląda jak swego rodzaju recykling, to jednak taki precedens może otworzyć furtkę, którą bardzo trudno będzie zamknąć. W końcu występuje już na świecie handlowanie narządami ludzkimi. Nic więc nie stanie na przeszkodzie, aby w ten sposób handlować całym ciałem, całym człowiekiem. Narzędziem samozwańczej władzy człowieka nad życiem i śmiercią staje się coraz bardziej eugenika. Możliwości są tutaj ogrom-


źródło: www.pixabay.com

ne. Odkąd człowiek zgłębił tajniki naszego powstawania, zajął się człowiekiem już od momentu zapłodnienia, możliwość majstrowania przy tym wyjątkowym dziele stała się bardzo kusząca. Ulepszanie człowieka stało się czymś realnym i do zrobienia. Świat bez chorób, ułomności, niepełnosprawności i innych „niedoskonałości” natury ludzkiej stoi przed nami otworem i sami dajemy sobie prawo decydować o tym, kto jest godny życia, a kto nie. Rozpoczyna się od aborcji dzieci z Zespołem Downa, z niepełnosprawnościami czy w jakimiś ułomnościami. To otwiera drzwi do tego, aby mordować od poczęcia ludzi zgodnie z innymi upodobaniami. Znane już są przypadki aborcji ze względu na płeć dziecka. Dążymy coraz usilniej do ukształtowania nowego wspaniałego świata, pozbawiając Stwórcę jakichkolwiek praw. Człowiekowi wydaje się, że skoro dostał rozum, to może z niego nieograniczenie korzystać. W powieści

science fiction autorstwa Aldous Huxley’a „Nowy wspaniały świat” człowiek w opustoszonym przez wojnę świecie postanawia uporządkować go według własnych zasad i stworzyć swój własny ład społeczny. Dlatego nad człowiekiem należy panować już od momentu powstania. Dzieci są płodzone w probówkach, następnie dojrzewają w specjalnie dostosowanych do tego mechanicznych macicach, by później od pierwszego oddechu wpajać im ich rolę społeczną. Wolna wola nie istnieje. Misternie utkany porządek społeczny sprawia, że ludzie pełnią rolę narzędzi i nie mają prawa decydować o samych sobie. Tylko jak daleko to może się posunąć? Współcześnie scenariusz Huxleya się sprawdza coraz bardziej. Człowiek chce mieć prawo do decydowania o życiu i śmierci, bo uważa, że się mu to należy. Dlatego w tym numerze poruszamy kilka kwestii z tym związanych, skupiając się przede wszystkim na tym, co oferuje nam rozwój na-

uki, medycyny, technologii i cywilizacji. Z jednej strony pochylamy się nad eugeniką i jej zagrożeniach. W jaki sposób udoskonalenie człowieka może się obrócić przeciwko nam? Oprócz tego zastanawiamy się nad możliwościami i człowieka i nad tym w jaki sposób wykorzystuje on swoje podobieństwo do Boga. Ponadto, znajdziecie również co nieco na temat przeszczepów: stanowią błogosławieństwo, czy przekleństwo? W jakim stopniu są czymś dobrym? Na koniec przedstawiamy czym jest czarna pedagogika. Jedynym dawcą życia i śmierci jest Bóg. Trzeba sobie to uświadomić, bo w przeciwnym wypadku skutki pretendowania do Jego roli mogą być opłakane. Tymczasem zachęcam do czytania nowego numeru i własnej refleksji nad tym, jakie są granice działalności człowieka. Gorąco polecam! Redaktor naczelna Anna Zawalska

5


REDAKTOR NACZELNA: Anna Zawalska

REDAKTORZY:

STOPKA REDAKCYJNA

Aleksandra Brzezicka

Dominik Cwikła

Emilia Ciuła

Aleksandra Frontczak

Kajetan Garbela

Rafał Growiec

Beata Krzywda

Michał Musiał

6

Mateusz Nowak

Mateusz Ponikwia

Maciej Puczkowski

Krzysztof Reszka

Małgorzata Różycka

Wojciech Urban

Piotr Zemełka


DZIAŁ PROMOCJI: Mariusz Baczyński

Kajetan Garbela

DZIAŁ KOREKTY: Andrea Marx

Alicja Rup

WSPÓŁPRACOWNICY: Anna Bonio Jarosław Janusz Anna Kasprzyk Tomasz Markiewka

Magdalena Mróz Marek Nawrot Sara Nałęcz-Nieniewska Szymon Steckiewicz

KONTAKT: • • • •

strona internetowa: www.mozecoswiecej.pl e-mail: mozecoswiecej@gmail.com współpraca i teksty: wspolpraca.mcw@gmail.com promocja i reklama: promocja@mozecoswiecej.pl

WYDAWCA: Anna Zawalska Lipowa 572 32-324 Lipowa woj. śląskie 7


OKIEM REDAKCJI 8

TEMAT NUMERU

KOŚCIÓŁ


KĄCIK KULTURALNY

RECENZJE

COŚ WIĘCEJ

9


WYDARZENIA I OPINIE

Ostatnie rozdanie

10

O

statnie karty najważniejszych rozgrywek piłkarskich klubowych zostały ujawnione. Za nami ostatnie losowanie piłkarskiej Ligi Mistrzów, które odbyło się po raz kolejny w piątek w samo południe w Szwajcarskim Nyonie.

Tomasz Markiewka

W

łaśnie w ostatni piątek oczy kibiców nie tylko w Europie , ale i na całym świecie były zwrócone nie tylko na kulki z nazwami klubów, ale także na Gianniego Infantino – sekretarza generalnego UEFA, który szerszej publice fanów jest znany jako łysy z UEFA. To on jest odpowiedzialny za losowanie i błyszczy swoim angielskim. Tym razem do tego etapu rozgrywek awansowały dwa kluby z Hiszpanii i po jednym z Niemiec oraz Włoch. Po raz kolejny na tym etapie powitaliśmy Bayern Monachium i Real Madryt. Do czołowej czwórki po krótkiej nieobecności wraca FC Barcelona. Natomiast małym zaskoczeniem jest to, że ścisłej czołówki reprezentant Serie A – Juventus Turyn, szczególnie dla kibiców z Włoch, którzy czekali aż 5 lat, żeby która-

Juventus czekał aż 12 lat na udział w tym etapie rozgrywek. Co ciekawe wtedy ich rywalem był właśnie galaktyczny Real, w którego barwach grał m.in. Zidane czy Figo. Tak jak w tym sezonie, podobnie i wtedy Real był obrońcą tego trofeum.

kolwiek drużyna z półwyspu Apenińskiego awansowała do półfinałów. PRZEDWCZESNY FINAŁ Tak można określić jednym zdaniem pierwszą z par półfinałowych. W tym ciekawiej zapowiadającym się pojedynku zmierzą się Bayern z Barceloną. Dwie

drużyny, które od początku rozgrywek prezentują poziom dużo wyższy niż ich rywale, a z każdą fazą coraz bardziej nieosiągalny dla reszty. Gianni Infantino nie oszczędza w tym roku słynnej Dumy Katalonii. W pierwszej części fazy pucharowej trafili na Manchester City, które co roku próbuje dzięki pieniądzom z Arabii zaistnieć poważniej w Champions League. Co roku jednak kończy się podobnie. Tym razem Barcelona nie pozostawiła im złudzeń. W następnej rundzie słynny Włoch znów dolosował Barcelonie rywala przez duże R –czyli francuskie PSG. Ta druga drużyna też jest zasilana przez arabskie petrodolary i historia zakończyła się jak podczas rywalizacji Barcelony z mistrzem Anglii. PSG wobec Barcelony było jeszcze wyraźniej słabsze


niż City. W półfinałach na drodze drużyny Luisa Enrique stanął jednak najpoważniejszy przeciwnik i to najbardziej niewygodny. Na 8 meczy w LM Barcelona potrafiła z mistrzem Niemiec wygrać tylko raz. Ciągle w ich pamięci jest rana, jaka się pojawiła po blamażu z Bawarczykami sprzed dwóch sezonów, gdy zostali zdeklasowani w dwumeczu 0-7. Ten mecz to wspaniała okazja dla Roberta Lewandowskiego by po raz kolejny pokazać się kibicom na całym świecie. Znowu ma okazję, żeby porównać swoje umiejętności z kolejnym genialnym piłkarzem. Wcześniej gdy grał dla Bo-

russi był to Cristiano Ronaldo, teraz będzie to Lionel Messi. Bayern w dotychczasowych meczach fazy pucharowej grał z Szachtarem Donieck i FC Porto. W obu tych meczach Bawarczycy zagrali tragicznie pierwszy mecz wyjazdowy, by zdeklasować przeciwników w meczu rewanżowym przed własną publicznością. Teraz ten scenariusz może się powtórzyć ponownie. Pojedynek dwóch faworytów tych rozgrywek zapowiada się też ciekawie z innego powodu. Trenerem Bayernu jest były trener Barcelony – Pep Guardiola, który doprowadził ją do największych sukcesów i to będzie jego pierwsza okazja by

się zmierzyć z byłymi podopiecznymi. STARZY ZNAJOMI Drugi z półfinałów tworzą drużyny z Włoch i z Hiszpanii. Juventus czekał aż 12 lat na udział w tym etapie rozgrywek. Co ciekawe wtedy ich rywalem był właśnie galaktyczny Real, w którego barwach grał m.in. Zidane czy Figo. Tak jak w tym sezonie, podobnie i wtedy Real był obrońcą tego trofeum. Także wtedy wszyscy fascynowali się składem Realu, w którym grały największe gwiazdy sprowadzone do stolicy Hiszpanii za nieprzyzwoicie wielkie pieniądze. Podobnie i teraz u steru Realu źródło: www.pixabay.com

11


źródło:PAP

jest wielki specjalista od wygrywania pucharów oraz człowiek wielkiej kultury, a także spokoju. Przed laty był to Vincente del Bosque, a teraz Carlo Ancelotti, który zna doskonale drużynę Starej Damy. Wielokrotnie mierzył on się z nimi jako trener AC Milan. Obecna drużyna z Turynu różni się jednak od tej, która eliminowała Real kilkanaście lat temu. Real w tym sezonie straszliwie się męczył, szczególnie w fazie pucharowej, gdzie trochę dzięki szczęściu przeszedł niemieckie Schalke 04. Później było niewygodne Atletico Diego Simeone. Natomiast Juventus

12

zbytnio się nie namęczył w tej fazie rozgrywek eliminując bez problemu Borussię oraz rewelację z Monaco. Juventus ma młodą i głodną zwycięstw drużynę, których reprezentuje Arturo Vidal czy Paul Pogba z domieszką doświadczenia takich piłkarzy jak Gianluigi Buffon. Patrząc tylko na składy obu ekip, to drużyna Massimiliano Allegriego nei jest wcale faworytem i powinna być skazywana na pożarcie. Jednak Juventus potrafił już przed laty zaskakiwać Real. Mimo obecności Cristiano Ronaldo manager Królewskich czeka na powrót po kontuzjach Garetha Bale’a oraz Karima

Benzemy, bo ich gra wygląda co najmniej blado. Tym bardziej jest to wyczekiwany powrót, bo reżyser gry Realu w środku pola – Luka Modrić wróci dopiero najwcześniej na finał. Z kolei z drugiej strony najbardziej tego meczu wyczekuje Alvaro Morata, którego z Madrytu pozbyto się bez żalu. Młody Hiszpan w tym dwumeczu upatruje swojej szansy na zemstę. W tym kontekście oba pojedynki zapowiadają się nadzwyczaj interesująco i takie z pewnością będą.


13


WYDARZENIA I OPINIE

Urzędnicze leczenie procentów

14

OP Tomasz Markiewka

C

ałą sprawę bardzo mocno wspiera Państwowa Agencja Rozwiązywania Problemów Alkoholowych (PARPA). Cały program został skierowany do opracowania do Ministerstwa Zdrowia, jednak to nie ono podejmie ostateczną decyzję jak się zakończy cała sprawa, a Parlament, który musi przegłosować czy i w jakiej postaci projekt wejdzie w życie. Na razie jest to wstępny szkic, gdzie są ustalone wytyczne, cele strategiczne, rekomendacje czy działania zaproponowane dla Polski. Dyrektor PARPA – Krzysztof Brzózka twierdzi, że cały program wynika z sytuacji w naszym kraju, który jest jednym z niewielu państw w Europie gdzie spożycie alkoholu stale rośnie. Jednak czy na pewno to wpłynie na spożycie alkoholu w Polsce? Czy

statnia informacja podana przez media w olsce na temat alkoholu wywoła nie mały popłoch wśród jego sympatyków. Według tych informacji dla cen alkoholu ma być zastosowana cena minimalna. Odpowiednio dla piwa 4 zł, a dla wódki 32 zł. Jednak nie musi tak do końca się stać. Cała sprawa to dopiero projekt i wiele może się w nim jeszcze zmienić. Jednak skąd cały pomysł?

Jeśli chodzi o cenę alkoholu to mamy do czynienia z dwoma mechanizmami: podatek akcyzowy, który może zastosować minister finansów oraz regulacje przyjęte przez UE, czyli cena minimalna, jednak co do niej to nie ma jeszcze żadnych konkretów.

podwyżka cen na produkty tytoniowe spowodowała, że Polacy palą mniej? Raczej rozwinęła się kreatywność w tym zakresie. Wielu zaczęło kupować tytoń i na własną rękę przygotowywać wyroby służące jako substytut dla papierosów.

Podobnie może stać się z alkoholem. Niektórzy Polacy mogą powrócić do tradycji z okresu PRLu i w swoim zaciszu produkować alkohol. Czy nie skuteczniejsze na dłuższą metę byłoby podejście pedagogiczne? Jest wiele ruchów, które wychowuje do rozsądnego picia czy nawet abstynencji dostrzegając problem jak np. Krucjata Wyzwolenia Człowieka. To jest jednak nie do końca po drodze zarówno rządzącym w Polsce jak i w Unii Europejskiej, ponieważ w ich mniemaniu lepiej jest przeznaczać pieniądze na kolejną armię urzędników uważając, że ten sposób jest łatwiejszy i pewniejszy, co jak wykazałem wyżej będzie stwarzał jeszcze więcej patologii. URZĘDNICZE ROZWIĄZANIA Póki co nie ma jeszcze żadnych konkretów co do


źródło: www.pixabay.com

ceny minimalnej. Na razie trwają wyliczenia. PARPA zleciła już takie badania. Ekonomiści wyliczyli, że optymalna cena za 10 g czystego alkoholu powinna wynosić 2 zł. Sam projekt jest przygotowywany na lata 2016 – 2020. Nie oznacza to jednak, że już od 1 stycznia 2016 rok wejdzie w życie. Brzózka wskazuje, że można oprócz ceny minimalnej zastosować ograniczenie miejsc sprzedaży alkoholu. To jednak są cały czas działania negatywne. Dyrektor PARPA nie wspomina o działaniach pozytywnych, a takie są dużo bardziej chętnie odbierane przez społeczeństwo. Jeśli chodzi o cenę alkoholu to mamy do czynienia z dwo-

ma mechanizmami: podatek akcyzowy, który może zastosować minister finansów oraz regulacje przyjęte przez UE, czyli cena minimalna, jednak co do niej to nie ma jeszcze żadnych konkretów. PARPA zastanawia się nad przedziałem za alkohol od 1,5 do 3 zł. Całe to działanie bierze się z nowej polityki Unii Europejskiej, która jak reszta jej działań ma mieć filozofię bardziej wymuszającą i stwierdzającą niż nakłaniającą i proponującą. W Rydze w tym tygodniu odbyło się nieformalne posiedzenie ministrów zdrowia krajów UE. Cały problem wiąże się z problemami transgranicznymi. Stąd można wywnioskować, że niekoniecznie

to nasi rodacy są winni danym o wzroście spożycia alkoholu wszak na teren naszego państwa coraz więcej przybywa obywateli innych państw, szczególnie ze wschodu. Sytuacja na Ukrainie też nie musi wpływać korzystnie na te dane. Jednak wbrew temu czego chciałoby wielu urzędników to na razie Komisja Europejska nie zamierza korzystać z dodatkowych narzędzi przeciwdziałania i co do strategii alkoholowej na obecną chwilę wszystko pozostanie po staremu. 

15


WYDARZENIA I OPINIE

Zakupy w interesie państwa czy własnym?

16

W Piotr Zemełka

A

by sprawa była nieco jaśniejsza, pozwolę sobie nieco naświetlić ten burzliwy temat. Otóż do wspomnianego przetargu zgłosiły się trzy firmy: Airbus Helicopters, PZL Świdnik oraz PZL Mielec, które do konkursu zgłosiły kolejno śmigłowce typu H225M Caracal, Black Hawk oraz AW149. Jak powiedział minister obrony narodowej, Tomasz Siemoniak, dwie ostatnie oferty zostały odrzucone z przyczyn formalnych. Dokładniej rzecz ujmując, PZL Mielec zapowiedział, że pierwsze maszyny dostarczy zgodnie z wymaganiami tj. za dwa lata. Problem polega na tym, że byłyby one nieuzbrojone. Natomiast dopiero za cztery lata oddane zostałyby w pełni wyposażone Black Hawki. W przypadku oferty PZL Świdnik zakładała ona, że śmigłowce miałyby zostać dostar-

ostatnim czasie w drodze przetargu rząd zdecydował się na zakup rakiet Patriot, natomiast do części testowych skierowano francuski śmigłowiec H225M Caracal, co może wskazywać na jego ostateczny zakup. O ile pierwsza decyzja przeszła się bez większego echa, to druga budzi wiele kontrowersji, wraz z którymi pojawiły się oskarżenia o ustawianie przetargu.

Dysponując dobrze rozbudowaną linią produkcyjną, Polska byłaby w stanie zwiększyć moc produkcyjną w razie ewentualnego zagrożenia czy też przeprowadzić natychmiastową naprawę uszkodzonego sprzętu, nie czekając przy tym na dostawę części z Francji.

czone za cztery lata. Sprawa wydawałoby się, że jest prosta. Wybrano ofertę najlepszą z punktu widzenia armii i nikt nie powinien mieć z tym problemu, wliczając w to związkowców. Przecież ktoś

by mógł zapytać: armia ma się dozbrajać dla zachowania bezpieczeństwa kraju czy też dla interesu przedsiębiorstw? Wielu środowiskom taka decyzja jednak nie odpowiada. Jednym z podnoszonych argumentów jest temat rozbudowanych linii produkcyjnych w Mielcu i przede wszystkim w Świdniku czego z kolei brakuje producentowi Airbus Helicopters. Oznacza to, że ewentualne modernizacje francuskich maszyn musiałyby być przeprowadzane we Francji, co z kolei wiąże się ładowaniem pieniędzy w firmy zagraniczne zamiast pozostawianiem kapitału w kraju. Argument wydaje się połowicznie dobry. Okazuje się bowiem, że oba polskie zakłady tak naprawdę nie są polskie. PZL Świdnik należy do angielsko-włoskiej grupy AugustaWestland, a PZL Mielec do amerykań-


źródło: www.polska.newsweek.pl

skiej firmy Sikorsky. Niemniej jednak posiadanie linii produkcyjnych powinno być sporym atutem, który powinien przechylać szalę zwycięstwa na stronę Mielca i Świdnika. Faktem jest, że Francuzi zapowiedzieli, że jeśli wygrają, to w Łodzi uruchomią linię montażową, co według MON-u będzie korzystne ze względu na otwarcie dużej liczby miejsc pracy. Jednak czym innym jest linia montażowa, a czym innym - linia produkcyjna. Jeśli minister Siemoniak taką decyzję argumentuje z punktu widzenia armii i bezpieczeństwa, to niech będzie w tym konsekwentny. Dysponując dobrze rozbudowaną linią produkcyjną, Polska byłaby w stanie zwiększyć moc produkcyjną w razie ewentualnego zagrożenia czy też przeprowadzić natychmiastową naprawę uszkodzonego sprzętu, nie czekając

przy tym na dostawę części z Francji. Kolejną kwestią w tym temacie jest przebieg samego przetargu, którego warunki były niejednokrotnie zmieniane w trakcie jego trwania. Jednym z powodów, dla którego wybrano śmigłowiec Caracal, są jego możliwości transportowe. Francuska maszyna jest wstanie zabrać na swój pokład 28 osób. Są to możliwości większe niż w AW149. Tyle, że taki wymóg został wprowadzony w trakcie i gdyby zarząd AugstaWestland wiedział o tym wcześniej, miałby możliwość zaoferowania innej maszyny. Nie dziwne są więc oskarżenia o ustawianie przetargu, zwłaszcza, że już od kilku miesięcy mówiło się, że to Francuzi prawdopodobnie wygrają. Tutaj warto też wspomnieć o nieraz już powtarzanym stwierdzeniu, że konkurs

miał być rozpisany w ramach układu politycznego, na mocy którego Francja poparła Donalda Tuska startującego na przewodniczącego Rady Europejskiej w zamian za wygraną w przetargu. Na co odzywają się głosy z drugiej strony, że faktycznie mógł to być układ polityczny, ale ceną Francji miało być wycofanie się z umowy z Rosją mówiącej o dostarczeniu dawnemu ZSRS okrętów desantowych typu Mistral. Inną sprawą jest samo zestawienie 3 typów śmigłowców, których zdolności według wielu ekspertów są porównywalne. Natomiast spora różnica pojawia się przy zamówieniach na te śmigłowce. W przypadku francuskiego Caracala oprócz Polski na zamówienie tej maszyny zdecydowały się Brazylia, Indonezja, Kazachstan, Malezja, Meksyk oraz Tajlandia. Pod-

17


czas gdy śmigłowce produkowane w Mielcu i Świdniku wykorzystywane są przez armie USA, Włoch, Wielkiej Brytanii i Niemiec. Status militarny obu grup wymienionych państw dobitnie pokazuje, z usług którego oferenta nie powinniśmy korzystać. Sprawa przetargu na zakup śmigłowców wywołała w mediach burzę, wobec której rząd nie powinien przejść obojętnie - choć znając mechanizmy, jakie rządzą w naszym kraju i stosunek władz do wcześniejszych afer czy protestów, zapewne tak będzie. Pomimo wydających się racjonalnymi argumentów ministra Tomasz Siemoniaka sprawa ta budzi wiele wątpliwości. Biorąc również pod uwagę szereg nieprawidłowości, jakie pojawiały się w działaniach dotychczasowego rządu, śmiem wątpić, by działał on, w

tym przypadku w interesie naszego kraju. Na koniec przytoczę ostatni z argumentów, jaki przywołuje Tomasz Siemoniak, a który dotyczy czasu dostarczenia śmigłowców. MON zależy, aby nowe maszyny pojawiły się za dwa lata. Wygląda na to, że ministerstwu obrony wyraźnie się spieszy. Zapewne dlatego, że Rosja odsłoniła swoje karty, które ewidentnie pokazują jej imperialne zapędy. Zapewne też dlatego, że w Obwodzie Kaliningradzkim Rosja już pozwoliła sobie rozmieścić rakiety balistyczne Iskander, które mogą przenosić głowice jądrowe. Można by zadać pytanie naszemu ministrowi dlaczego tak późno została podjęta decyzja o modernizacji naszej armii? Z podjęciem takich kroków nie powinno się przecież czekać do ostatniej chwili. MON powinien szczegółowo analizować wystąpie-

nia Putina, modernizacje Rosyjskiej armii, stosunek Moskwy do jej sąsiadów. Opierając się o takie czynniki działania winny zostać podjęte już po 2008 roku, czyli po agresji Rosyjskiej na Gruzję. I do takich zresztą działań nawoływała opozycja. Tyle, że rząd zamiast zrewidować swoją politykę wschodnią starał się nie drażnić Rosyjskiego sąsiada. Ostatnie wydarzenia w sposób namacalny pokazują, jak krótkowzroczna jest polityka naszego rządu, który - według mojej opinii - działa na korzyść własną, a ludzie nas reprezentujący będą pierwszymi, którzy uciekną przed ewentualnym zagrożeniem. 

źródło: www.pixabay.com

18


19


WYDARZENIA I OPINIE

Hinduistom przeszkadza chrześcijańska szkoła

20

K

atolicka szkoła w indyjskim mieście Hazaribagh w stanie Dźharkhand stała się celem hinduistycznych ekstremistów. Napastnicy domagali się jej zamknięcia lub porzucenia katolickiego charakteru.

Rafał Growiec

C

złonkowie Akhil Bhareatiya Vidyarthi Parishad (dalej: ABVP) wtargnęli do szkoły Świętego Krzyża 21. kwietnia, kopiąc meble i wysuwając swoje żądania. Od siostry prowadzącej placówkę domagali się zastąpienia portretu św. Franciszka wizerunkiem premiera Indii, Narendry Modiego, a także wstawienia do sali pomnika hinduskiej bogini wiedzy Saraswati. Policja początkowo nie interweniowała, dopiero później zatrzymała szesnastu z sześćdziesięciu napastników. Należą oni do ABVP, studenckiej przybudówki Bharatiya Janata Party (Indyjska Partia Ludowa, BJP), jednej z dwóch największych partii politycznych w Indiach. Jest to także partia obecnie rządząca w tym kraju – Narendra Modi jest jej działaczem. W swoich poglądach reprezentuje ona

Poza nacjonalizmem, pragnieniem utrwalenia swojej kultury, za atakiem na szkołę może stać czysto aktualna, nie wynikająca z bycia przez prawie sto lat kolonią, niechęć do chrześcijan i zachodniej edukacji. Przyczyna jest bardzo prosta – hinduski system kastowy.

tzw. Hindutvę, czyli hinduski nacjonalizm, przeciwstawiający indyjskość i hinduizm światu zachodniemu. W roku 1992 w czasie zjazdu partii zniszczono meczet w Babri, a w czasie jej rządów doszło do „saffronizacji” tekstów pod-

ręczników szkolnych. „Saffronizacja” to neologizm określający wybielanie i gloryfikowanie starożytnej historii Indii w duchu Hindutvy. Wprowadzono też do curriculum uniwersytetów, wbrew protestom naukowców, astrologię wedyjską. Choć BJP głosi, że „indyjski sekularyzm” oznacza równorzędność wszystkich religii, jednocześnie postuluje zakaz konwersji, by zatrzymać Hindusów w religii hinduistycznej wobec licznych nawróceń na chrześcijaństwo i islam. NIENAWIŚĆ DO CHRYSTUSA? Postulat Indyjskiej Partii Pracy, by zakazać konwersji to z jednej strony chęć obrony tradycji, z drugiej niechęć do obcych. Indie, będące do 1947 roku pod brytyjską okupacją traktują świat zachodni i jego wartości, w tym równość


wszystkich obywateli z podejrzliwością, a niekiedy i wrogością. Hindutva ma podobną motywację, co wymuszona degermanizacja Polski po II wojnie światowej. Poza nacjonalizmem, pragnieniem utrwalenia swojej kultury, za atakiem na szkołę może stać czysto aktualna, nie wynikająca z bycia przez prawie sto lat kolonią, niechęć do chrześcijan i zachodniej edukacji. Przyczyna jest bardzo prosta – hinduski system kastowy. Choć oficjalnie został on zniesiony w 1950 roku, to jednak znaczny procent Hindusów wciąż uważa go za aktualny. Tak więc, zwłaszcza na wsiach,

istnieją ludzie przekonani, że ich rolą jest pełnienie niższych posług (siudrowie), inni z kolei są przeznaczeni z racji urodzenia jako kszatrijowie na urzędy, jeszcze inni jako bramini mogą być kapłanami. Poza kastami są dalitowie, czyli pariasi, niedotykalni, którzy nie powinni nawet nosić sandałów i używać tych samych ścieżek, co inni członkowie społeczności. Odbywająca się w latach 50. XX wieku debata między B.R. Ambedkarem a M. Ghandim ukazała dwa spojrzenia na ten system: pierwszy krytykował go za tworzenie podziałów wśród ludzi, drugi bronił, uznając sztywne podziały za efekt

wypaczeń i wyidealizowanego obrazu i nazywał dalitów „harijan” („dzieci Hari-Wiszny”), co jednak obecnie jest uznawane za obraźliwe. Rząd Indii klasyfikuje kasty, by zapewnić im równe szanse, jednak bardzo często ta klasyfikacja jest jedynie unormowaniem prawnym tradycyjnych religijnych podziałów. Jak silne są animozje świadczy ilość spraw w samym Radżastanie między 1999 a 2003 rokiem doszło do 46 zabójstw dalitów i ponad 150 gwałtów na kobietach wywodzących się z tej kasty. W 2006 roku członkowie kasty Kunbi zamordowali czteroosobową rodzinę dalitów za odmowę źródło: www.pixabay.com

21


źródło: www.pixabay.com

oddania pola pod budowę drogi. Jest to wygodny układ dla tych członków wyższych kast, którzy korzystają z niskiego poczucia własnej wartości i wykorzystują ekonomicznie pariasów i siudrów. Wszelkie cierpienie, jakie spotyka niedotykalnego – jak na przykład bieda wynikająca z niskiej płacy czy nawet braku wypłaty – jest efektem złego życia w poprzednim życiu i teraz ma funkcję oczyszczającą. Przez wieki taki układ był nienaruszalny, jednak coraz liczniejsze nawrócenia na chrześcijaństwo i islam zachwiały nim. Religie te, odrzucając ideę kast i reinkarnacji głoszą równość między wiernymi, pozwalając im się doskonalić nawet jeśli pochodzą z niższych kast (w hinduizmie wyzwalająca z kręgu wcieleń asceza jest niemoż-

22

liwa dla siudrów i dalitów). Czasem jednak wrogość i niechęć między kastami nie znikają wraz z przynależnością do nowej religii – w grudniu 2012 roku, dwóch muzułmanów zostało pobitych przez współwyznawców z wyższej kasty. W efekcie z katolickiej czy koranicznej szkoły wychodzi już nie grzeczny zamiatacz ulic, ale ktoś przeświadczony, że ma pewne prawa i godność. Ktoś, kto zaoponuje, gdy ktoś z wyższej kasty zagarnie jego dobytek czy odmówi wypłacenia pensji. Jakby tego było mało, potrafi czytać i pisać, posiada wiedzę i ma możliwość rozwoju. Stąd liczne są w Indiach przypadki gdy radykalni wyznawcy hinduizmu atakują chrześcijan i domagają się zamknięcia ich szkół lub usunięcia z nich symboli chrześcijańskich na rzecz

hinduskich (np. obrazów bóstw hinduskich). Zachowanie bojówki ABVP z Hazaribagh jest tylko jednym z wielu przejawów hinduskiej nietolerancji. Wśród najaktywniejszych ugrupowań wiernych ideologii Hindutvy jest powiązany z BJP Rashtriya Swayamsevak Sangh (RSS), która w 2012 zagarnęła i zbezcześciła ponad 60 chrześcijańskich świątyń a obecnie liczy około pięciu milionów członków. Niestety, nie wygląda na to, by siostry ze szkoły Świętego Krzyża miały w najbliższym czasie odpocząć od tego typu zachowań. Pozostaje modlić się i liczyć na to, że następnym razem policja zareaguje na czas, a politycy uszanują wolność religijną, która tak się chwalą. 


23


M Y Ś L I N I E K O N T R O L O WA N E

Prawa III: władza

24

W, Maciej Puczkowski

W

arto też nadmienić, że najbardziej podstawową i naturalną formę ustroju posiada rodzina. Natychmiast należy zauważyć, że państwo nie może być urządzone jak rodzina, choć w swoim urządzeniu musi ją uwzględniać jako podstawową komórkę społeczną. Tak samo jak w ciele, w dużym uproszczeniu, komórki wchodzą w skład tkanek, tkanki tworzą organy, a organy - cały organizm, a każde z nich rządzi się innymi prawami, w państwie każdy szczebel ludzkiej wspólnoty powinien być rozpatrywany osobno. Najniższym szczeblem, jak już wspomnieliśmy, jest rodzina. Władzę w rodzinie sprawuje głowa rodziny. Wspólnotę rodzin nazwijmy gminą, zaś wspólnotę gmin - państwem. Pamiętając, że wychodzimy od rodziny kończąc na państwie, szczeble pośrednie powinniśmy doda-

urządzeniu państwa należy odpowiedzieć na pytania dotyczące tego, czym to państwo jest do kogo należy, kto nim kieruje i przy pomocy jakich narzędzi. Do tej pory w Prawach wyjaśniliśmy sobie, że państwo powinno kierować człowieka ku zdobywaniu cnót oraz że nie sposób tego uczynić bez oddania mu wolności i własności.

Odpowiedż na pytanie: “kto powinien rządzić w państwie?” staje się niezwykle trudna. Najprościej jest powiedzieć, że właściciel, czyli całe społeczeństwo. Jest to jednak niewykonalne przez wzgląd na liczebność ludzi.

wać pomiędzy nimi, określając przy tym, jak dokładnie są urządzone, czym są i jaka jest ich rola. Owszem możemy mówić o wspólnocie państw, jednak jest to poza przedmiotem naszych rozważań. Państwo bowiem, to, czym jest, definiujemy jako wspólnotę samowystarczalną. Stąd wspólnota państw jest bytem istotnie różnym. Państwo składa się ze wspólnot nie posiadających samo-

wystarczalności, natomiast wspólnota państwa składa się ze wspólnot samowystarczalnych. Odpowiadając na pytanie, czym jest państwo, zdefiniujmy je jako wspólnotę, która potrafi sama wytworzyć i zagwarantować wszelkie dobra pozwalające człowiekowi na osiągnięcie szlachetności włącznie z obroną tych dóbr. Na pytanie, do kogo ono należy, wypadałoby odpowiedzieć, że do ludzi, którzy wchodzą w jego skład. Czy jest to jednak takie oczywiste? Można wyobrazić sobie, że dowolny człowiek zakłada państwo, które jest jego własnością, urządza je tak, żeby jego członkowie pomnażali swoje cnoty i zaprasza do niego innych ludzi. Mamy więc byt, który posiada wszelkie dotychczasowe postulaty państwa, należący do jednej osoby. Mamy tu jednak do czynienia z podobną sytu-


źródło: www.pixabay.com

acją jak w rodzinie. Wyłączając osobliwe przypadki, każdy może założyć rodzinę. Ta rodzina właściwie jest jego. Jednak to samo powiedzieć może każdy z członków tej rodziny. mimo że jej nie zakładał. Nie można założyć rodziny tak, żeby była ona wyłącznie własnością założyciela. Podobnie nie można założyć w ten sposób państwa. Gdyby to jednak nie było wystarczające, trzeba dodać, że państwo jako wspólnota docelowa oparte jest na wspólnotach pierwszych, więc proces jego tworzenia przebiega oddolnie. Odgórnie może przebiegać co najwyżej proces jego organizacji. Stąd państwo jest własnością ludzi. Oczywiście nie każde państwo, jakie można spotkać w rzeczywistości, ale takie, które spełnia nasze postulaty, a przede wszystkim przystaje do definicji. Niestety to sprawia, że odpowiedż na pytanie: “kto powinien rządzić w państwie?” staje się niezwykle trudna. Najprościej jest powiedzieć, że właściciel, czyli całe społeczeństwo. Jest to jednak niewykonalne przez wzgląd na liczebność

ludzi. Najpierw pojawia się pytanie, w jaki sposób podejmować decyzje. Przecież wystarczą dwie osoby, żeby zapanowała niezgoda w wybranej kwestii, co dopiero, kiedy zapytać o opinię milionowe społeczeństwo. Najprostszym rozwiązaniem jest głosowanie większościowe wszystkich obywateli. Niestety w przypadku, w którym większość obywateli nie osiągnęła jeszcze szlachetności - a należy założyć, że tak jest - takie państwo przestaje spełniać nasze postulaty. Sytuacji nie poprawi wybranie powyższą drogą reprezentantów społeczeństwa, żeby w jego imieniu sprawowali rządy. Ludzie nieszlachetni będą mieli problem, żeby wybrać szlachetnych, bo ci więcej wymagają, a człowiek nieszlachetny nie lubi tych, którzy od niego wymagają. Stąd większa szansa jest na wybranie nieszlachetnych przedstawicieli, którzy nie są zdolni do pomnażania cnót obywateli. Innym skrajnym rozwiązaniem jest to, żeby tylko jedna osoba miała wpływ na wszystko. Gdyby ta osoba była szlachetna, pomnaża-

łaby cnoty obywateli oraz wybrała szlachetnego następcę. Nie byłoby więc możliwe, żeby w drodze tej sukcesji pojawił się ktoś nieszlachetny. Niestety, pomijając nawet kwestie związane z niespodziewaną śmiercią, taka osoba musiałaby osiągnąć pełnię szlachetności. Istnieje tylko jedna taka i jest nią Bóg. Zatem monarchia, jeśli monarchą nie jest sam Stwórca, również nie jest rozwiązaniem. Wzorując się po raz kolejny na rodzinie można zauważyć, że można jednocześnie posiadać rodzinę i nie mieć nad nią władzy. W szczególności jeśli się jest dzieckiem. Należy więc podzielić obywateli według stopnia szlachetności oraz stworzyć system awansowania, który preferowałby osoby szlachetne, tak żeby na szczycie tej drabiny największą szansę mieli stanąć ci, którzy są w całym społeczeństwie najszlachetniejsi, a ci, którzy są nikczemni, w ogóle nie mieli żadnego wpływu na sprawy państwa. Jednak zarówno tę kwestię, jak i dostępne narzędzia na poszczególnych szczeblach, należy rozpatrzeć osobno. 

25


26

OKIEM REDAKCJI

TEMAT NUMERU

KOŚCIÓŁ


KĄCIK KULTURALNY

RECENZJE

COŚ WIĘCEJ

27


TEMAT NUMERU - Pan życia i śmierci? 28

Eugenika – zły owoc z dobrego drzewa W

ydawać by się mogło, że chęć usunięcia ze świata chorób i nędzy jest szlachetnym pragnieniem, godnym pochwały i wsparcia, a owa chęć wynika z miłosierdzia. Jak się okazuje, ta piękna panna ma bardzo brzydką i wredną córkę – eugenikę.

Rafał Growiec

N

iektórzy twierdzą, że eugenika narodziła się wraz z chwilą, gdy opat augustianów o. Gregor Johann Mendel OSA odkrył zasady, na jakich organizmy rodzicielskie przekazują swoje cechy potomstwu. Nie była to wielka nowość – zawsze starano się przy hodowli koni czy owiec dobierać do rozrodu osobniki zdrowe, posiadające atrakcyjne przymioty: ładną sierść, skoczność, odpowiednią wełnę czy rozmiary. Swoje dołożyła teoria ewolucji Darwina, która wprowadziła do ludzkiej mentalności ideę rozwoju gatunku – wcześniej powszechne było mniemanie, że w żaden sposób się one nie rozwijają i zawsze na ziemi żyły współczesne krowy i konie. To właśnie krewny brytyjskiego uczonego jako pierwszy w XIX wieku zaproponował eugenikę – czyli selektywne

Pojawienie się eugeniki pozytywnej musi pociągnąć za sobą eugenikę negatywną. Skoro są ludzie, których stawia się na piedestale, uznając ich za nosicieli najpotrzebniejszych naszemu gatunkowi genów, to muszą istnieć także ci, którzy są gorsi.

rozmnażanie ludzi i zwierząt, którą potem podzielił na eugenikę pozytywną (zachęta do rozrodu organizmów posiadających pożądane cechy) i negatywną (zniechęcenia do rozrodu organizmów słabych, chorych itd.). Wcześniej postulował ją Platon, sugerując, by wszyscy obywatele uczestniczyli w ustawionej

z góry loterii dopuszczającej do rodzicielstwa. Wygrywaliby tylko ci, których za odpowiednich uznałyby władze, reszta zaś po prostu myślałaby, że ma pecha. Z czasem prawa Mendla zaczęto stosować do ludzi – co też nie było wielkim szokiem. Od zawsze wiedziano, że społeczności odizolowane powodują większy odsetek ludzi chorych, jednak nie wiązano tego szczególnie ze zwyczajem małżeństw wśród bliskich krewnych. Dotykało to wielkich rodów, jak i bieszczadzkich górali. Jedni szukali pomocy u szamanów i szarlatanów pokroju Rasputina, by wyleczyć wynikającą z polityki dynastycznej hemofilię − „chorobę królów”, drudzy stawiali kapliczki ku czci św. Walentego, patrona epileptyków, w osadach, gdzie chęć utrzymania ojcowizny


źródło: www.pixabay.com

w jednym kawałku i ograniczone możliwości spotykania się z innymi społecznościami skutkowały właśnie chorobą św. Wita. Znane od wieków zasady zostały naukowo wyjaśnione. Wraz z coraz większym rozumieniem ludzkiego genomu coraz lepiej wiemy, jak funkcjonują choroby dziedziczne, skąd się one biorą, więc rodzi się nadzieja na ich wyleczenie. Odrodzenie wiary w genetykę wiązało się z jednoczesnym odrodzeniem się wiary w eugenikę, czyli pseudonaukę zakładającą, że poprzez selekcję osobników gatunku ludzkiego uda się wytworzyć gatunek ludzi doskonałych, a przynajmniej zdrowszych i silniejszych niż dzisiejsi. Obecnie już nikt nie krępuje się mówić, że in vitro to szansa na dziecko z wymarzonymi cechami – wszak katalogi dawców spermy

czy komórek jajowych zawierają cechy, które mogą sugerować, że jego potomstwo także będzie zdrowe i mądre. Pamiętajmy, że nauka ta rodziła się na przełomie wieków, gdy powszechnym widokiem wielu europejskich miast byli ludzie chorzy, często umysłowo, posiadający wiele dzieci i żyjący w nędzy. Ze swoich salonów wykształceni i wychowani w kulcie piękna i doskonałości mędrcy i mędrczynie zaczęli szukać leku na to zło. BRZYDKA PRAWDA Charakterystyczne jest, że eugenikę chętnie przyjęły elitarne koła liberalne, a jej głosicielami byli m.in. Aleksander Graham Bell, który uznawał, że głuchych należy izolować i nie dopuszczać do małżeństwa, H.G. Wells czy Bernard Shaw, który uważał eu-

genikę za jedyną religię (!), która może uratować ludzkość poprzez „lethal chambers”, co trudno przetłumaczyć inaczej jak „zabójcze komory”. Spotykające się w klubach i na kongresach śmietanki towarzysko-naukowe spoglądały z fałszywą troską na ubogich i chorych, i starały się narzucić im swoją wizję doskonałości. Chrześcijańska koncepcja miłosierdzia wobec chorych i ułomnych wywoływała wściekłe ataki Margareth Sanger, która traktowała je jak działanie na szkodę gatunku ludzkiego. Wizja nowej lepszej rasy połączona z nietzscheańskim Übermenschem dała pożywkę nazistowskiej ideologii. Eugeniczne wizje zachwyciły Szwecję i Niemcy, gdzie sterylizowano osoby chore psychicznie, ale także np. alkoholików. Naziści przeprowadzili Akcję T-4, w

29


czasie której wymordowali setki tysięcy chorych umysłowo. Sam Holocaust był operacją usunięcia z genomu ludzkości wszystkich tych, którzy byli niepożądani w świecie Aryjczyków. Jednak gdy przyszło im stanąć przed norymberskim sądem, ludobójcy z Auschwitz wskazywali za Ocean, na USA, jako główne źródło inspiracji. Tam już w latach 20. XX wieku zakazano małżeństw epileptyków i ociężałych umysłowo, powołując się na zasadę czystości krwi. Eugenics Report Office, Charles B. Davenport oraz Haryy H. Laughin analizowali drzewa genealogiczne, by dowieść, że osoby ubogie i samotne pochodzą ze związków ludzi „nieprzydatnych”. Pomysłodawca zoo na Bronksie, znany obrońca przyrody Madison Grant, wstawiał Pigmejów do klatek z małpami i wysuwał postulaty eksterminacji

„nieprzystosowanych”. Inni wysuwali jedynie propozycje sterylizacji i izolacji. Sprzyjało im prawo federalne i stanowe. W roku 1924 za namową eugeników ograniczono limit „nieprzydatnych” i „niższych rasowo” elementów z Europy Środkowej i Wschodniej. W 1927 roku Sąd Najwyższy uznał, że stan Virginia miał prawo sterylizować wybrane przez siebie osoby. W przeciągu 56 lat (1907-1963) w USA wysterylizowano 63 tysiące osób. Eugenika amerykańska, tak jak nazistowska, jest silnie powiązana z rasizmem. Margareth Sanger wprowadziła w życie „Negro Project” („Projekt Murzyn”/ „Projekt Czarnuch”), w którym postulowała ograniczenie rozrodczości czarnej ludności USA. Po wojnie jej American Birth Control League zamieniła nazwę na International Planned Pa-

renthood Federation. PRAGNIENIE PIĘKNA Eugenika ze swojej natury opiera się na tym, że ludzie dążą do piękna, a odrzucają brzydotę. Nie chcą cierpienia, a wolą przyjemność. Zauważmy, że jej podstawowym założeniem jest eliminacja zła fizycznego z natury ludzkiej. Eugenik z jednej strony wierzy, że jeśli nie będą się rozmnażać ludzie chorzy, to przyszłe pokolenia będą zdrowsze. Z drugiej strony odzywa się w nim naturalny odruch ludzkiej solidarności. Eugenika jest efektem postawienia ideału piękna nad ideałem człowieczeństwa, ale także pewnego światopoglądu czysto materialistycznego. Zachwyt nad ludzkim genomem każe ludziom wierzyć, że to w nim ukryte są te a nie inne cechy. Eugenicy potrafią wierzyć nie tylko w to, że schizofrenik źródło: www.pixabay.com

30


źródło: www.pixabay.com

musi spłodzić schizofrenika, ale nawet w to, że chciwy spłodzi chciwego. Takie poglądy dominowały w latach 20. i 30. XX wieku, czym tłumaczono dziedziczny alkoholizm czy wielopokoleniową patologię społeczną. Szukano chorych i słabych na umyśle w genealogiach, by dowieść, że to nie jest nowa choroba tylko patogen dręczący społeczność od wielu lat za sprawą zezwolenia na małżeństwo chorych umysłowo ludzi. Postulowano wprowadzenie kontroli państwa nad rozrodczością. Osoby chcące się pobrać powinny wykazać przed odpowiednim urzędnikiem badania lekarskie wykluczające posiadanie niepożądanych cech. Osoby niedoskonałe powinny być sterylizowane, a w przypadku dziecka poczętego wbrew regulacjom dopuszczano nawet przymusową aborcję. Obecnie te teorie zosta-

ły obalone – nie brano pod uwagę wciąż zachodzących, nawet w „czystych” liniach genetycznych, mutacji, a także istnienie genów recesywnych. Wciąż jednak bardzo dobrze mają się założenia eugeników, twierdzących, że dobro puli genetycznej jest ważniejsze niż dobro jednostki. Jak Dania poradziła sobie z problemem chorych na zespół Downa? To proste – dzięki badaniom prenatalnym i dopuszczeniu aborcji na takich dzieciach, one się w tym kraju już prawie nie rodzą. Tamtejsza minister zdrowia uznała to za powód do wielkiej dumy. Eugenika wciąż wiąże się z rasizmem. Ponad 50% aborcji w USA dokonywanych jest na dzieciach czarnoskórych (Murzyni stanowią 15% populacji tego kraju), a największym „dostawcą aborcji” jest wspierana przez Baracka Obamę firma Planned Parenthood.

Tak, ta sama, którą założyła rasistka M. Sanger. BYĆ JAK BÓG Z punktu widzenia wiary eugenika stanowi być może najstraszliwszy przykład prób deifikacji człowieka. W przyrodzie dobór naturalny to bardzo skomplikowany proces, powodujący nieprzewidywalne w perspektywie przyszłych tysiącleci skutki. Próby zastępowania natury przez człowieka kończą się nieudolnie. Rasy psów mają swoje typowe cechy, ale też wady genetyczne – na przykład owczarki niemieckie mają problemy z biodrami (efekt dążenia do ich maksymalnego obniżenia dla lepszej prezencji). Ludzki hodowca nie jest w stanie ogarnąć jednocześnie i ciała, i powiązanej z nią psychiki psa, a chce kontrolować posiadającego duszę człowieka. Problem z genetyką zdiagnozował już M.

31


Crichton w powieści „Park Jurajski”. W usta Iana Malcolma włożył taką tezę: ludzie chcący rządzić genetyką zachowują się jak człowiek, który twierdzi, że stworzył ocean – jest to rzeczywistość przerastająca go i trzeba ogromnej pychy, by twierdzić, że wszystko mają pod kontrolą. Eugenicy chcą poznać ludzkie geny na tyle, by wiedzieć, jak się one zachowają i poprzez selekcję puli genowej doprowadzić je do doskonałości. Zakładają, że odpowiednie instytucje czy urzędy albo też edukacja, prowadząca do „świadomego rodzicielstwa”, doprowadzą do opanowania wszystkich chorób i mutacji. Pojawienie się eugeniki pozytywnej musi pociągnąć za sobą eugenikę negatywną. Skoro są lu-

32

dzie, których stawia się na piedestale, uznając ich za nosicieli najpotrzebniejszych naszemu gatunkowi genów, to muszą istnieć także ci, którzy są gorsi. Rodzi się w społeczeństwie i samych eugenikach pogarda dla tych, którzy albo urodzili się „nieprzydatni”, albo nie mają dość świadomości, jaki powinien być wybór partnera. Pomysły, by sterylizować całe „zacofane” populacje przez zatruwanie wody, to nie pomysły Mengele i ekipy z Auschwitz, tylko amerykańskich naukowców z lat 70. XX wieku, zatroskanych o zbyt wysoki przyrost naturalny zagrażający środowisku naturalnemu. Wielu zachwala eugenikę jako pomoc państwu, jeśli brać pod uwagę oszczędności – ma ona dostarczać obywateli, którzy

pracują, rzadziej chorują, nie żyją na zasiłkach chorobowych. Człowiek zostaje zdepersonalizowany, sprowadzony do nośnika genów. Wszelkie uczucia są nieistotne – małżeństwo to związek na poziomie byka z krową rozpłodową, a miłość powinna przemijać wraz z dowiedzeniem się, że brat dziadka pradziadka zapadł na chorobę psychiczną. Potomstwo to nie dzieci wychowywane z miłości do nich, ale efekt chowu, którym nie należy się prawo do życia, gdy okażą się chore. W Holandii oznacza to dla wielu lekarzy tyle, że chore dziecko można zabić także po narodzeniu w ramach eutanazji. PALIKOT I KORWIN Eugeniczne myślenie to jednak nie tylko sprawa zagraniczna. W Polsce


źródło: www.pixabay.com

obowiązuje ustawa „anty” -aborcyjna dopuszczająca zabicie dziecka nienarodzonego, jeśli badania prenatalne wykryją ciężkie choroby. Kolejne próby zmiany tej ustawy są traktowane jak próba zmuszenia kobiet do rodzenia „potworków”. W ramach protestu przeciwko staraniom strony pro-life Janusz Palikot chciał organizować w polskich miastach wystawy ze zdjęciami ciężko chorych dzieci (nazywał je „dziećmi Chazana”). Przypominano mu jednak, że identyczną akcję organizowali naziści, by uzasadnić Akcję T-4. Musiał się więc wycofać. O „świadomym rodzicielstwie” mówią zresztą nasi lewicowcy od dawna, jednak, choć nie ma to czysto eugenicznych przesłanek, to jasno oddziela seks od prokreacji, tak więc decyzja

o dziecku staje się kwestią czysto techniczną: „Kiedy odstawić gumki/tabletki/ plastry?”. Z jawną eugeniką mamy do czynienia w przypadku ostro lobbowanego in-vitro. Regułą jest tworzenie kilku embrionów, bardzo często według klucza dobranego przez rodziców. Jako że bardzo często już na tym etapie pojawiają się choroby eliminuje się je wraz z chorym osobnikiem. Tak samo, gdy po okresie zamrożenia część okaże się słabych i obumrze. Dochodzi też do selekcji tuz przed implantacją. Co do ludzi narodzonych, to też nie jest dobrze. Znany ze skrajnych wypowiedzi Janusz Korwin-Mikke komentując paraolimpiadę, stwierdził, że sport dla niepełnosprawnych fizycznie przypomina

„szachy dla debili”. Stwierdził też, że nie powinno się ich w ogóle pokazywać w telewizji, bo ludzie chcą oglądać osoby zdrowe. Najwyraźniej więc zapatrzonemu w amerykańskie ideały kandydatowi na prezydenta udzieliła się eugeniczna wizja, gdzie ludzie chorzy są usunięci z życia publicznego. Eugenika, mająca w zamyśle być bramą do genetycznego raju, z natury swojej dąży do małego piekiełka, gdzie człowiek jest sprowadzony do roli zwierzęcia, nadzorowanego przez rzekomo nieomylny urząd czy państwo. 

33


TEMAT NUMERU - Pan życia i śmierci? 34

„Uczyńmy człowieka…” JR Mateusz Ponikwia

O

to bowiem coraz częściej człowiek próbuje uzurpować sobie prawo do zastępowania i poprawiania Boga. Oczywistym jest, że pewna ingerencja w naturę człowieka musi zostać uznana za dopuszczalną, a nawet pożyteczną i konieczną. Niemniej jednak trzeba znać granice oddziaływania na ludzki układ somatyczny. SPÓR O DOPUSZCZALNOŚĆ INGERENCJI Problematyka dopuszczalności wpływania na naturę człowieka nierozerwalnie związana jest z rozumieniem istoty człowieczeństwa. Zasadniczo w tej kwestii można spotkać się z dwiema skrajnymi koncepcjami. Wedle pierwszej z nich – konserwatywnej – natura człowieka jest święta. Zgodnie z tym założeniem każdy człowiek posiada własną, integral-

akże adekwatnie oddaje zakusy współczesnego człowieka przytoczony w tytule cytat z Księgi odzaju (Rdz 1, 26). Rozwój medycyny i postęp techniczny sprawiają, że przed ludzkością otwierają się nowe możliwości. Taka perspektywa powoduje konieczność nieustannego zastanawiania się nad dopuszczalnością i ewentualnymi granicami ingerencji w naturę ludzką.

Należy zauważyć, że podejmując procedurę zapłodnienia in vitro, człowiek pragnie stać się odpowiedzialny za powstanie nowego życia. Jak nietrudno dostrzec, w laboratorium nowopowstające życie ludzkie jest zdane w znacznej mierze na zespół medyczny.

nie z nim związaną naturę. Podkreśla się, że nie istnieje żadna wyrwa między ciałem, a duszą. Zatem jakakolwiek ingerencja w ciało człowieka, jako nakierunkowana na wywarcie wpływu na jego naturę, jest niedozwolona. Odmienne zapatrywanie

wyrażają zwolennicy tzw. idei manufaktury. Stosownie do tego poglądu biologiczna natura człowieka może być przekształcana dzięki rozumowi, który daje możliwości jej okiełznania. Jawnie uwidacznia się w tym zapatrywaniu traktowanie człowieka jako „pana i władcy”. Osoby opowiadające się za nieograniczoną dopuszczalnością modyfikowania natury ludzkiej twierdzą, że skoro przetwarzamy naturę zwierząt, to możemy także czynić to w odniesieniu do ludzi. Przytoczonego sporu o naturę człowieka nie da się rozwiązać przez zaakceptowanie jednej z dwóch przeciwstawnych opcji. Etycy zauważają, że obie tezy należy traktować jako fałszywe. Dzieje się tak, ponieważ nie można udzielić w ogólny sposób odpowiedzi na pytanie o dopuszczalność (bądź nie) ingerencji


źródło: www.pixabay.com

w naturę człowieka. Należy bowiem badać każdy przypadek w sposób kompleksowy, ale indywidualnie. NAPRAWIANIE Ingerencja w naturę człowieka może przybrać różne postacie i cechować się odmiennym stopniem intensywności. Przez pojęcie naprawiania należy rozumieć stosowanie leczenia lub innej terapii umożliwiającej przywrócenie organizmu do stanu równowagi biologicznej. Dzięki temu przykładowi dostrzec można, że koncepcja zakazująca jakiejkolwiek ingerencji w naturę ludzką, nie może zostać zaakceptowana. Jej przyjęcie pociągałoby za sobą niebagatelne konsekwencje. Opowiadając się za skrajnym stanowiskiem,

należałoby zaniechać wszelkich form leczenia. Zaś z uwagi na nadrzędną zasadę przyświecającą pracy lekarzy - niesienia pomocy potrzebującym - nikt nie kwestionuje ich obowiązku podejmowania się działań mających na celu przywracanie zdrowia pacjentom. To choroba bowiem powoduje, że organizm nie funkcjonuje w sposób prawidłowy. Celem terapii jest z kolei przywrócenie odpowiedniej pracy organizmu. Oczywiście, nawet w przypadku najłagodniejszej z form wpływania na organizm człowieka mogą pojawić się różne wątpliwości. Każda terapia obarczona jest pewnym stopniem ryzyka. Dlatego dopuszczalne są co do zasady tylko

metody, które przeszły pomyślnie testy kliniczne. Wyjątkowo możliwe jest zastosowanie tzw. technik eksperymentalnych. Do takiej sytuacji może dojść jednak wyłącznie, gdy istnieje duże prawdopodobieństwo wyleczenia, a dotychczas dostępne metody zawiodły. Nie wolno tracić także z pola widzenia problemu alokacji środków. Chodzi o sytuacje, w których liczba osób potrzebujących danej procedury medycznej albo leku przewyższa poziom ich dostępności na rynku. Nie dziwi zatem, że do specjalisty (w najlepszym przypadku) czekać trzeba kilka miesięcy. Sytuacja taka rodzi problem, jak rozdysponować dostępne zasoby i jakimi kryteriami się kiero-

35


źródło: www.pixabay.com

wać. Czy stosować jedynie zasadę „kto pierwszy ten lepszy”? A może najpierw pomóc osobom młodszym albo tym posiadającym lepszą pozycję społeczną, zaś osoby wcześniej niedbające o prowadzenie zdrowego stylu życia przesunąć na koniec listy oczekujących? POPRAWIANIE Biologowie wyróżniają kilka rozumień tego terminu. Przede wszystkim gdy mówimy o poprawianiu mamy na myśli działania o charakterze korekcyjnym. Nie budzi większych wątpliwości dopuszczalność przeprowadzania operacji kręgosłupa czy rozszczepu wargi albo pooparzeniowego przeszczepu skóry. Kontrowersje powstają jednak, jeśli chodzi o poprawianie wyglądu zewnętrznego poprzez zabiegi plastyczno-kosmetyczne. Większość lekarzy uważa je również za dozwolone, o

36

ile nie szkodzą one zdrowiu organizmu. Niewątpliwie bowiem zdrowie jest ważniejsze od eliminowania oznak starzenia się. Za niedopuszczalne należy uznać metody inżynierii genetycznej mające za zadanie wzbogacenie w sposób nadmierny danej cechy, w szczególności zwiększenie: sprawności fizycznej, kondycji, długości życia czy stopnia inteligencji. Za trafny należy uznać argument wskazujący, że rezultat takich działań jest niepewny. Poza tym do końca nie wiadomo czy podejmowanie działań modyfikujących genotyp miałoby być korzystne tylko dla jednostki, czy może dla ludzkości jako gatunku. Ponadto, z całą pewnością potencjalny dostęp do takich zabiegów byłby ograniczony zwłaszcza jeśli chodzi o osoby niezamożne, co niepotrzebnie wprowadzałoby kolejne podziały

społeczne. Obecnie poprawianie natury ludzkiej możemy zaobserwować na różnych płaszczyznach. Wiele mówi się o zakazie stosowania dopingu przez sportowców. Jest on zasadny i motywowany tym, że wyniki uzyskiwane w takich warunkach stoją w sprzeczności z zasadą rywalizacji fair play. Gdyby doszło do opowiedzenia się za możliwością stosowania środków dopingujących, wyniki zawodów sportowych nie odzwierciedlałyby rzeczywistych zdolności zawodników, a jedynie biotechnologiczne możliwości firm produkujących suplementy poprawiające kondycję. WSPOMAGANIE Kolejnym sposobem wpływania na organizm ludzki jest jego wspomaganie, czyli umożliwienie mu prawidłowego działania jednakże bez wyeliminowa-


nia problemu zdrowotnego. Jednym z najpowszechniejszych sposobów wspomagania naszego ustroju jest stosowanie okularów, szkieł kontaktowych czy aparatów słuchowych. W takich przypadkach nie możemy jednak mówić o jakiejkolwiek ingerencji w naturę człowieka, bo przyrządy te maja charakter zewnętrzny w stosunku do organizmu. Odmiennie sytuacja wygląda w przypadku sztucznego odżywiania. Zastosowanie sondy nosowo-żołądkowej – umożliwiającej transport pokarmu do organizmu, który jest niezdolny do doustnego przyjmowania jedzenia – prowadzi do naruszenia integralności

organizmu. Chyba najbardziej kontrowersyjnym przykładem ingerencji wspomagającej jest oddziaływanie w kontekście prokreacji. Należy zauważyć, że podejmując procedurę zapłodnienia in vitro, człowiek pragnie stać się odpowiedzialny za powstanie nowego życia. Jak nietrudno dostrzec, w laboratorium nowopowstające życie ludzkie jest zdane w znacznej mierze na zespół medyczny. Wątpliwości budzi sposób kontroli zarodków oraz selektywny i eugeniczny charakter diagnostyki preimplantacyjnej. Należy z drugiej strony podkreślić, że mimo wszystko zarodek

nie jest produktem, dlatego człowiek nigdy nie może być traktowany jako produkt. Komputer, który jest urządzeniem wymyślonym przez człowieka, może być uważany za produkt, natomiast zarodek nigdy nim nie będzie, ponieważ to nie człowiek jest jego twórcą. Pisząc, że człowiek nie jest twórcą zarodka, mam na myśli, iż nie jest on osobą, która go wymyśliła. ZASTĘPOWANIE Pojęcie zastępowania odnosi się w szczególności do transplantacji. Przeszczepy dokonywane są w celu wymiany niefunkcjonującego organu lub narządu na zdrowy i w pełni źródło: www.pixabay.com

37


sprawny. Największe opory mogą pojawiać się przy dokonywaniu przeszczepów odzwierzęcych – tzw. transgenicznych – z racji istniejącego poziomu niepewności co do możliwości wystąpienia zagrożenia dla życia. Twierdzi się, że pewne bakterie i drobnoustroje, które nie niosą niebezpieczeństwa dla zwierząt, mogą być szkodliwe dla człowieka. Natomiast na porządku dziennym są (w pełni zaakceptowane) zabiegi polegające na wstawianiu endoprotez czy implantów, czyli sztucznych części mających zastępować żywe.

38

Nie milkną natomiast komentarze odnoszące się do dwóch specyficznych kategorii przeszczepów. Wszakże największe kontrowersje budzi możliwość dokonywania przeszczepu mózgu oraz jąder. W dyskusji przytaczane są argumenty, które trafnie podają w wątpliwość tożsamość powstałych w ten sposób organizmów chimerycznych. Poza tym mężczyzna, któremu zostałyby przeszczepione jądra, nie byłby biologicznym ojcem przyszłego potomstwa, gdyż gamety tak naprawdę pochodziłyby od dawcy jąder.

ZMIENIANIE Warto zwrócić uwagę na przybierającą na znaczeniu problematykę zabiegów nakierowanych na zmianę płci. Chociaż organizm człowieka w tych wypadkach jest prawidłowo ukształtowany, to jednak dochodzi do pewnego rozdźwięku między budową fizyczną ciała a sferą psychiczną. Sprowadza się to do sytuacji, w której konkretna jednostka uznaje swoje ciało za obce, co powoduje bardzo silny dyskomfort. Problem ten wydaje się mieć podłoże psychiczne. Warto zaznaczyć, że nie jest możliwe jednak w


źródło: www.pixabay.com

takich przypadkach dokonanie zmiany płci genetycznej, a jedynie dokonanie zmian cech zewnętrznych – fenotypowych. Operacja zmiany płci wywołuje szereg problemów. Zwraca się uwagę nie tylko na dylematy i wątpliwości bioetyczne, ale również na konsekwencje prawne. Często przywołuje się pytanie o to, co dzieje się z wcześniej zawartymi związkami małżeńskimi. Mówi się także o problemach natury administracyjnej, jak choćby konieczność sprostowania aktu urodzenia po przeprowadzeniu zabiegu adaptacyjnego.

PO PIERWSZE – NIE SZKODZIĆ Biorąc powyższe rozważania pod uwagę, niepożądana jest jednoznaczna i kategoryczna odpowiedź na abstrakcyjnie postawione pytanie o dopuszczalność ingerencji w ludzką naturę. Z pewnością nietrafne jest zdanie, że człowiek w żadnym wypadku nie może nieść pomocy swojemu organizmowi. Równocześnie niedopuszczalne jest twierdzenie, że ludziom wolno uczynić wszystko, co im się żywnie podoba. Do każdego przypadku należy podchodzić z ostrożnością i powściągliwością,

zaś przed wyrażeniem konkretnej opinii należy przeprowadzić całościową analizę danej sytuacji. Wydaje się jednak, że nie wolno przekraczać pewnych granic, aby za wszelką cenę sprostać wymaganiom pacjentów. Z całą pewnością nie można przejmować roli Boga – Twórcy świata i człowieka. 

39


TEMAT NUMERU - Pan życia i śmierci? 40

Trzeciej opcji nie ma P

rzeszczepy organów funkcjonują w społecznej świadomości jako ratowanie ludzkiego życia dzięki heroicznej decyzji drugiego człowieka. Ufamy medycynie, że potrafi postawić granicę między życiem a śmiercią. Czy aby na pewno słusznie?

Małgorzata Różycka

P

ostęp medycyny często przypomina budowanie wieży Babel. Człowiek zaczyna przekraczać kolejne granice, próbując stać się panem życia i śmierci. Refleksja moralna przychodzi spóźniona albo nie pojawia się wcale. Lekarze potrafią pozaustrojowo zapłodnić komórkę jajową i tym samym powołać do istnienia nowego człowieka. Przerwanie ludzkiego życia w majestacie prawa oraz pod szumną nazwą „aktu miłosierdzia” też już nie stanowi problemu. Technicznie, bo obiekcje etyczne, dzięki Bogu, wciąż się pojawiają. Dotyczy to wielu medycznych procedur. Transplantacje, choć całkiem młode, bo znane dopiero od lat 50. XX wieku, wywołały burzę na krótko, po czym zyskały powszechną akceptację. Ratowanie życia ludzkiego, zwłaszcza w tak spekta-

Sami lekarze kilkadziesiąt lat po wprowadzeniu znaku równości między śmiercią człowieka a śmiercią mózgu wciąż mają wątpliwości. W wielu przypadkach przy pobieraniu narządów do transplantacji stosuje się narkozę. Zaobserwowano także ruchy obronne, które martwa teoretycznie osoba wykonuje w trakcie takiego zabiegu.

kularny sposób, wzbudza podziw, spychając „ciemne strony mocy” właściwie poza margines dyskusji. Rzecz jasna istnieją osoby wyznające pogląd, że jest

to nowoczesna forma kanibalizmu lub w mniej dosadny sposób wyrażające swój sprzeciw. Jest to jednak mało liczne gremium, które na potrzeby tego tekstu można pominąć. Wraz z pojawieniem się przeszczepów, konieczne stało się opracowanie precyzyjnej definicji śmierci, pozwalającej zakwalifikować kogoś jako dawcę organów. Ze względu na upowszechnienie resuscytacji krążeniowo-oddechowej (reanimacji) ustanie tych dwóch funkcji życiowych straciło na aktualności. W 1968 roku, czyli dwa lata po przeprowadzeniu pierwszych udanych transplantacji, Światowe Stowarzyszenie Lekarzy wprowadziło pojęcie „śmierci mózgowej”, które stopniowo doprecyzowywano. Na tej podstawie w większości krajów pojawiło się odpowiednie ustawodawstwo


regulujące pobieranie tkanek do przeszczepów oraz procedury orzekania o śmierci człowieka. Taki status prawny trwa do dzisiaj. Śmierć mózgu funkcjonuje jako rzetelne kryterium - obiektywne i obarczone małym prawdopodobieństwem popełnienia błędu. Tymczasem temat nieustannie wzbudza wiele kontrowersji. Śmierć nie daje się tak łatwo zamknąć w kilkunastu podpunktach. Tylko o tym się nie mówi… Śmierć mózgu jako wyznacznik śmierci całego organizmu ludzkiego jest z naukowego punktu widzenia pewną hipotezą. Standardowo wykonuje się w takiej sytuacji eksperymenty, weryfikuje, bada pod kątem zgodności z wytycznymi tzw. „dobrej nauki”. W tym przypadku takie badania nie zostały wykonane. Nikt nie sprawdził, w ilu przypadkach

wynik był fałszywie dodatni (żywa osoba uznana za zmarłą) lub fałszywie ujemny (zmarła osoba uznana za żywą). Pewność, z jaką przyjęto definicję śmierci mózgowej, była bezsprzecznie za duża. Trzeba oczywiście wziąć poprawkę na materię sprawy. W tym przypadku nie można ze standardowo oczekiwaną dokładnością przeprowadzić niezbędnych procedur weryfikacji hipotezy. Jednakże zaniedbanie naukowców jest oczywiste. Entuzjazm zabił krytyczne myślenie, a skutki tego nigdy nie będą w pełni znane. Sami lekarze kilkadziesiąt lat po wprowadzeniu znaku równości między śmiercią człowieka a śmiercią mózgu wciąż mają wątpliwości. W wielu przypadkach przy pobieraniu narządów do transplantacji stosuje się narkozę. Zaobserwowano także ruchy

obronne, które martwa teoretycznie osoba wykonuje w trakcie takiego zabiegu. Znane są także przypadki nagłego wzrostu ciśnienia krwi u tychże pacjentów. Jest to oczywista reakcja na bardzo silny bodziec z zewnątrz. Czy może ją wykazać ktoś, kogo zgon został stwierdzony przez dwie niezależne komisje? Kolejne kontrowersje dotyczą chorych leżących w śpiączce, a wobec których wysunięto podejrzenie śmierci mózgu. Znajdujące się w takim stanie ciężarne kobiety mogą w odpowiednim momencie wydać na świat zdrowe dziecko (przez cesarskie cięcie, rzecz jasna). Mężczyźni są w stanie spłodzić potomstwo, ponieważ erekcja nadal jest możliwa. Bliscy takich pacjentów często zauważają u krewnych reakcję na swój głos, uścisk dłoni. Najczęściej jest to źródło: www.pixabay.com

41


źródło: www.pixabay.com

wzrost ciśnienia krwi lub zmiana tętna. Nie są to co prawda oznaki pozwalające mieć pewność, ale wyraźnie widać na tym przykładzie, jaką niedokładnością wypowiedzi obarczona jest definicja śmierci mózgowej. Ponadto wytyczne dla komisji orzekającej mówią wyraźnie, że w przypadku jakichkolwiek wątpliwości należy odstąpić od stwierdzania ww. stanu. Specjaliści mówią o konieczności rozróżniania na umierających i martwych pacjentów. Praktyka życia codziennego pokazuje jednak, że pozostaje to raczej w sferze pobożnych życzeń. Optymalnego wyjścia z tej patowej sytuacji jak na razie nie widać. Trudno winić lekarzy, którzy chcą ratować życie poprzez

42

przeszczep narządów. Spoczywa na nich jednak odpowiedzialność za decyzje o czyimś życiu i śmierci, ponieważ stają się w pewien sposób ich „panami”. Z jednej strony są bezradni wobec obecnego stanu wiedzy, z drugiej strony są pod presją, bo przecież jest tylu ludzi, którzy czekają na transplantację. Emocje grają tu wielką rolę i łatwo je wykorzystać, by uzyskać zgodę rodziny albo ostatecznie przekonać komisję lekarską, że to już. Szlachetna idea oddania narządu jako wyrazu miłości bliźniego najwyższej próby znajduje w tym przypadku z całą pewnością realizację i często stanowi to ostateczny argument „za”. Mimo to zaczęto się nią posługiwać na zasadach

sloganu i bywa nawet wykorzystywana przez lobby transplantacyjne do manipulacji. Część rodzin, które wyraziły zgodę na pobranie tkanek od swoich bliskich, przeżywa potem głęboką traumę, bo nie są przekonane, że ich krewni naprawdę już nie żyli. Niektórzy twierdzą nawet wprost, że po odłączeniu aparatury pacjent wciąż wyglądał na żywego. O tym też się nie mówi, a problem dotyka co roku tysięcy osób. Gdzie leży prawda? Na pewno nie pośrodku. Jest życie i jest śmierć. A trzeciej opcji nie ma. 


m

43


TEMAT NUMERU - Pan życia i śmierci? 44

Czarna pedagogika C

zym jest dar życia? Dlaczego dziecko, które jako niewinna istota przychodzi na świat, w chwili śmierci może być uznane za jednego z największych zbrodniarzy świata? Przecież nie zawsze było złe i mściwe. Pragnęło, a wręcz łaknęło z całej swojej dziecięcej duszy bezwarunkowej miłości.

Emilia Ciuła

D

ziecko nie rozumie co to znaczy nienawiść do własnego rodzica, bo kocha go pomimo wszelkich, czasem wręcz okrutnych aktów przemocy. Aby mogło się ono rozwijać potrzebuje ochrony i szacunku od dorosłych, którzy pomagają mu poznawać świat. Jeśli nie zważa się na te potrzeby, tylko wykorzystuje dla własnych celów, maltretuje, bije, karze, zaniedbuje, oszukuje, odtrąca w taki sposób, że nikt nie może mu przyjść z pomocą, wtedy zaburza się jego integralność psychiczną. Pojęcie “czarna pedagogika” to wszelkie działania wychowawcze, które nastawione są na złamanie woli dziecka za pomocą zarówno jawnego jak i ukrytego nacisku, manipulacji, przemocy, aby uczynić je posłusznym niewolnikiem. Jak mówi Alice Miller: “normalną reakcją na te krzywdy

Człowiek zniewolony przez własne dzieciństwo, zawsze będzie nieszczęśliwy. Nie będzie miał świadomości, dlaczego powiela błędy, będzie łatwiej wpadał w gniew i wyładowywał się na własnym potomku.

powinien być gniew i ból. Ponieważ jednak okazywanie gniewu jest dziecku w krzywdzącym je otoczeniu zabronione, a samotne przeżywanie bólu byłoby czymś nie do zniesienia, musi ono stłumić te uczucia, wyprzeć z siebie wspomnienie urazów i idealizować swoich prześladowców. A potem już samo nie wie, co mu wyrządzono.”

Te skrywane uczucia dają swój upust w późniejszym życiu człowieka: w aktach przemocy, wandalizmu, narkomanii i innych nałogach. Bardzo często osoby takie wyładowywują swój gniew na własnych dzieciach. Dzieje się tak dlatego, że wewnątrz kiedyś maltretowanej i odrzucanej osoby, jest dalej małe dziecko, które upomina się by w końcu wykrzyczeć światu to, co je spotkało i to, że miało prawo czuć się samotne i pokrzywdzone. Milcząc wybudowało w okół siebie mur, który stał się jego więzieniem. Często ludzie, którzy w dzieciństwie doświadczyli traumatycznych przeżyć sięgają po nałogi. Jest wśród nich wielu alkoholików i narkomanów. Dlaczego? W dzieciństwie takim osobom zabraniano mówić o tym co przeżyły, a one


źródło: www.pixabay.com

same wyparły te wydarzenia ze świadomości. Przestały czuć ból i odczuwać jakiekolwiek odczucia z nim związane. Stały się milczące i nawet, gdy dorosły, często nie wiedziały, co to są prawdziwe emocje. Nie potrafiły ich nazwać, a oni sami byli jak “próżnia”, która pochłania ich całych. Amfetamina pobudza zmysły, uwalnia uczucia. Nagle, po wzięciu pierwszej dawki, świat staje się kolorowy. Dawno skrywane uczucia pojawiają się z wielką mocą. Te emocje są fascynujące i nowe. Człowiek zaczynający zażywać narkotyki wpada w nałóg, bo po raz pierwszy zaczynaja cokolwiek czuć. Niczym Kolumb odkrywają nową, nieznaną ziemię, po której powinien stąpać wiele lat temu- stawiając pierwsze kroki. Krzywdzenie i maltretowanie dzieci występuje i występowało, zwłaszcza w

ubiegłych wiekach, bardzo często. Na kartach historii szczególnie widoczna jest postać Adolfa Hitlera- człowieka, który swoją siłą rozpętał wojnę i wymordował tysiące ludzi. Jak tego dokonał? W jaki sposób zmusił naród niemiecki do tak bestialskich mordów? Otóż, większość obywateli wychowywała się przy boku ojca, który miał jedyne i niepodważalne zdanie w domu. Często wyżywał się psychicznie i fizycznie nad swoim dzieckiem dla jego własnego dobra, by je “wychować”. Po kilku latach, gdy pokolenie dorastało na czele państwa stanął człowiek, który bł przecież obrazem ich ukochanego ojca. Naród nauczony posłuszeństwa już od pieluch, nie mógł mieć własnego zdania. Ślepo słuchał rozkazów przywódcy, bo tak wyniósł z domu. “Jeśli dziecko się nauczy uznawać także kary fizycz-

ne za “niezbędne środki” wobec “winowajcy”, jako człowiek dorosły będzie próbował posłuszeństwem chronić się przed karą, a zarazem bez wahania będzie wspierał taki system karny. W państwie totalitarnym, w którym znajduje odzwierciedlenie norma własnego wychowania, taki obywatel potrafi z czystym sumieniem prześladować i torturować innych. Jego “wola” jest identyczna z wolą władzy”. ( A. Miller, “Zniewolone dzieciństwo”). Adolf Hitler nie urodził się zły. Jako dziecko był okrutnie traktowany przez ojca. Z dumą opowiadał swojej sekretarce, że mógł wytrzymać nawet 32 uderzenia, nie odczuwając przy tym bólu. Ojciec bił go dla “jego własnego dobra”. Syn był zmuszany do okazywania wdzięczności i czci rodzicom, za swoje “wychowanie”. Uczucie odrzucenia i upokorzenia ujawniały się

45


źródło: www.pixabay.com

w jego działaniach. Musiał upokarzać innych, aby zagłuszyć krzyk swojego wewnętrznego dziecka, które również było upokarzane. Jak to się dzieje, że nie każde maltretowane dziecko wyrasta na tyrana czy męczonego nerwicami lub nałogami człowieka? Być może mimo piekła, które pojawiło się w jego dzieciństwie, obecny był ktoś, kto go wysłuchał. Nie powiedział, że jego ból jest głupi, nie stanął po stronie oprawcy, który dowartościowywał się poprzez znęcaniem się nad nim. Osoby te nazywane są przez Alice Miller “ widzącymi lub wspierającymi świadkami”. Dzięki takiemu wsparciu, małe dziecko może odczuć, że jest bezbronne, daje upust swojemu żalowi i bólowi, przeżywa je, a nie zakopuje głęboko w podświadomości. W “Czarnej pedagogice” można wymienić kilka najważniejszych zasad: - dorośli są władcami uzależnionego od nich

46

dziecka, - jak bogowie decydują o tym, co jest złe, a co dobre, - odpowiedzialnością za ich gniew obarcza się dziecko, - jak najwcześniej trzeba złamać wolę dziecka, - trzeba to zrobić jak najwcześniej, aby dziecko nie mogło zrozumieć, co się dzieje. Człowiek zniewolony przez własne dzieciństwo, zawsze będzie nieszczęśliwy. Nie będzie miał świadomości, dlaczego powiela błędy, będzie łatwiej wpadał w gniew i wyładowywał się na własnym potomku. Jeśli nie usłyszy głosu swojego wewnętrznego dziecka, które wciąż krzyczy w nim chcąc wyrazić sprzeciw, prawdę i ból, nie będzie mógł żyć wolny od cierpienia i powielania błędów swoich rodziców. Poprzez terapię, człowiek ten, na nowo może zacząć żyć. “(...) człowiek o żywych uczuciach potrafi być tylko samym sobą. Nie ma

innego wyboru, jeśli nie chce zginać. Nie pozostaje obojętny wobec izolacji, odtrącenia, utraty przychylności otoczenia czy zniewag, obawia się ich i cierpi z tego powodu, ale nie chce utracić własnego ja, skoro już je posiada. A jeśli dostrzega, że żąda się od niego czegoś, czemu się sprzeciwia cała jego istota, nie może tego zrobić. po prostu nie potrafi”. Uzmysłowienie sobie swoich przeżyć i zezwolenie by uwolnić skrywany gniew, sprawi, że “runą mury milczenia”, a człowiek zacznie żyć. Zacznie podejmować decyzje świadomie i samodzielnie. Nie będzie się bał przeciwstawić złu i założyć rodzinę, którą zawsze pragnął mieć. _________________ Źródła:

1. Alice Miller, “Gdy runą mury milczenia”. 2. Alice Miller, “Zniewolone dzieciństwo”.


23.05.2015

PRZEŻYJEMY W TEATRZE www.250teatr.pl

47


OKIEM OKIEM REDAKCJI REDAKCJI 48

TEMAT NUMERU

KOŚCIÓŁ KOŚCIÓŁ


KĄCIK KULTURALNY

RECENZJE

COŚ WIĘCEJ

49


Z ŻYCIA KOŚCIOŁA

Roz-Ruch

50

W

sobotę, 18 kwietnia w Warszawie miało miejsce wydarzenie bez precedensu. W sejmie odbyło się sympozjum naukowe, poświęcone działalności społecznej ks. Franciszka Blachnickiego, założyciela ruchu oazowego, obecnie kandydata do wyniesienia na ołtarze.

Wojciech Urban

G

dy katolikom odmawia się prawa do sprawowania urzędów publicznych, prezydent podpisuje akty prawne uderzające w chrześcijańską wizję człowieka, członkowie Ruchu Światło-Życie debatują w budynku parlamentu nad tym, jaki wpływ na polskie społeczeństwo miał do ich założyciel, oraz jakie z tego wypływają zadania dla nich. Sympozjum zorganizowane zostało przez Parlamentarny Zespół Członków i Sympatyków Ruchu Światło-Życie, Akcji Katolickiej i Stowarzyszenia Rodzin Katolickich, Instytut im. ks. Franciszka Blachnickiego oraz Stowarzyszenie „Diakonia Ruchu Światło-Życie”. Liczący ponad 50 posłów Zespół Parlamentarny co roku organizuje konferencje poruszające problem relacji chrześcijan do polityki. Tym, co wyróżnia tegoroczne spotkanie poświęcone ks.

Ruch Światło-Życie wyprzedzał prądy społeczne w Polsce, również działalność KOR-u, czy „Solidarności”!

Blachnickiemu, jest z jednej strony zaangażowanie podmiotów spoza parlamentu, a także ilość uczestników zgromadzona w gmachu sejmu, których było ponad 400. POLSKA TEOLOGIA WYZWOLENIA Na początku sylwetkę ks. Blachnickiego przypomniał moderator generalny Ruchu Światło-Życie, a od niedawna sufragan archidiecezji katowickiej, bp dr Adam Wodarczyk. – Ks. Franciszek zostawił wielki plan duchowej odnowy Polski – podkreślał w swoim wystąpieniu.

Mówił również o prorockim wymiarze działalności ks. Blachnickiego, który trafnie diagnozował problemy nie tylko życia duchowego chrześcijan w kraju i za granicą, lecz również wyzwania i zagrożenia w sferze społecznej. Zarówno jego współczesnych, jak i tych którzy dziś sięgają do myśli ks. Blachnickiego, zdumienie może budzić stwierdzenie, iż Kościół w Polsce pod panowaniem komunistów miał lepiej niż wspólnoty w wolnych krajach Europy zachodniej. Bp Wodarczyk wskazywał na te elementy z życiorysu ks. Franciszka, które ukształtowały go jako bojownika o wolność sumień. Zwracał uwagę również na źródła, z jakich czerpał Blachnicki. W młodości zaangażowany był w harcerstwie, w czasie okupacji włączył się w działalność partyzancką. Złapany przez


źródło: fot. Wojciech Urban

Niemców skazany został na karę śmierci. W czasie oczekiwania na wykonanie wyroku przeżył nawrócenie. Wyrok nagle zmieniono na karę robót publicznych. Po wojnie wstąpił do seminarium duchownego, rozpoczął pracę z ministrantami wykorzystując doświadczenia skautingu, co stało się zalążkiem metody oazowej. Później przyszedł czas na działalność w Duszpasterstwie Liturgicznym, wdrażanie reformy soborowej. Dużo podróżował po Europie zachodniej i Ameryce, nawiązał liczne kontakty z przedstawicielami tamtejszych wspólnot chrześcijańskich – również i protestanckich, co powodowało niechęć ze strony sporej części polskiego duchowieństwa . Szerzej myśl społeczno-polityczną przedstawił Adam Sznajder, Dyrektor Oddziały IPN w Katowicach. Działalność społeczna ks. Blachnickiego wypływała z koncepcji człowieka, jako istoty przeznaczonej do wolności. Bywa nawet niekiedy nazywany „polskim teologiem wyzwolenia”. Założyciel ruchu oazowego daleki był jednak od kon-

cepcji popularnych w Ameryce Południowej. Dla niego wyzwolenie rozpoczynało się na poziomie pojedynczego człowieka, dotyczyło przede wszystkim wyzwolenia z grzechów i nałogów, uznanie prawdy o sobie. Ale nie poprzestawał jedynie na tym. Uważał, że wolni ludzie stworzą „wolną wspólnotę” – kulturę wolności. Pokazywał, że od początku działalności duszpasterskiej musimy mieć całościową wizję celu. Jak sam pisał: – ewangelizacja, która nie jest nastawiona na rozwiązywanie konkretnych problemów w codziennym życiu, jest nieporozumieniem. SOLIDARNOŚĆ PRZED „SOLIDARNOŚCIĄ” Konkretne inicjatywy społeczne, podejmowane przez ks. Blachnickiego, omawiał dr Robert Derewenda, Dyrektor Instytutu im. ks. Franciszka Blachnickiego. Jednym z najbardziej znanych i wciąż realizowanych jest choćby Krucjata Wyzwolenia Człowieka – odpowiedź na trapiącą polskie społeczeństwo plagę alkoholizmu. Rozpoczęta

na początku lat 70. spowodowała w tym dziesięcioleciu jedyny w historii PRL-u spadek spożycia alkoholu. Dla ks. Blachnickiego było jasne, że nie będziemy mieli wolnego państwa, jeśli jego obywatele będą zniewoleni przez nałóg. Stąd tak mocno wpisany w charyzmat oazy postulat abstynencji. – Te działania krótko można określić jako reagowanie na rzeczywistość – stwierdził dr Derewenda. Obaj prelegenci, Sznajder i Derewenda, wskazywali na to, iż Ruch Światło-Życie wyprzedzał prądy społeczne w Polsce, również działalność KOR-u, czy „Solidarności”! Przykładem może być przeciwdziałanie represjom organizacyjnym, jakie spadały na gospodarzy, użyczających noclegu młodzieży przebywającej na rekolekcjach wakacyjnych. Ks. Blachnicki poprosił uczestników oaz, aby drobne kwoty za pośrednictwem poczty przekazywali na ukaranych gospodarzy. Wyprzedzało to działalność takich organizacji jak KOR czy ROPCiO. Nawał drobnych zleceń wpłat powodował długie kolejki

51


źródło: fot. Wojciech Urban

na pocztach w całym kraju. Dzięki temu pocztą pantoflową roznosiła się wieść o „obywatelskim nieposłuszeństwie” oazowiczów. Taka forma pomocy represjonowanym przez władzę rodziła solidarność społeczną, zanim sama „Solidarność” powstała. Podobnie było, gdy władza nie przyznała kartek na węgiel dla Centrum Ruchu w Krościenku. Wówczas ks. Franciszek zwrócił się do oazowiczów z prośbą o przesłanie niewielkiej ilości węgla. Efekt był piorunujący – poczty zalała fala jednokilogramowych paczek. Ks. Blachnicki nie był bynajmniej pod kloszem. Służba Bezpieczeństwa nie ustawała w próbach ukręcenia działalności charyzmatycznego kapłana, o czym mówił dr Andrzej Grajewski z katowickiej redakcji Gościa Niedzielnego. Praktycznie od początku jego działalności był uważnie śledzony przez bezpiekę. Kilka z niego inicjatyw zostało po prostu zamkniętych z polecenia władzy ludowej, między innymi powstała pod koniec

52

lat 50. krucjata Niepokalanej – ruch wychowujący członków w czystości i wolności od alkoholu i innych używek. SB próbowała również skłócić ks. Blachnickiego z hierarchą kościelną. Wykorzystywali w tym celu między innymi współpracę twórcy oaz z grupami protestanckimi. Bezpieka fabrykowała ulotki mające pochodzić ze środowiska skupionego wokół ks. Blachnickiego, które miały być dowodem na to, iż Ruch Światło-Życie dąży do protestantyzacji Kościoła Katolickiego. Niektórzy w te pomówienia wierzą do dziś. Bezpiece bardzo skutecznie udało się skłócić ks. Blachnickiego z ordynariuszem tarnowskim (w której to diecezji znajduje się centrum Ruchu w Krościenku), bp Piskorzem, oraz z Prymasem Tysiąclecia. Cały czas Ruch miał protektora w osobie metropolity krakowskiego, kardynała Karola Wojtyły. POWOŁANI DO POLITYKI O tym, jak ks. Blachnicki

poprzez Ruch Światło-Życie zmienił polski Kościół, ale i rzeczywistość społeczno -polityczną w Polsce, mówił bp dr hab. Piotr Turzyński, wykładowca KUL, biskup pomocniczy diecezji radomskiej. Przede wszystkim widać to w liturgii, której odnowa stanowi wciąż jedno z podstawowych zadań Ruchu. Biskup przypomniał nawet, że kiedyś funkcjonowało nawet pojęcia: Msza oazowa, czyli z pełną asystą liturgiczną, świecami, kadzidłem, pięknym i uroczystym śpiewem, komentarzami, procesją z darami. Dziś taka msza jest w naszych parafiach, może nie normą, ale codziennością. Co ciekawe, za wynalazcę ŚDM również należy uznać oazę! Dni wspólnoty w trakcie rekolekcji wakacyjnych, na których częstym gościem był kardynał z Krakowa, późniejszy papież i bezpośredni inicjator Światowych Dni Młodych, łączyły wspólnotowe przeżywanie radości z wydarzeniem religijnym. Pełne było śpiewu, tańca i wielbienia Boga. Inspiracja papieża


-Polaka do idei spotkania z młodymi z całego świata jest niewątpliwa. Formacja w Ruchu Światło-Życie prowadzi do konkretnego zaangażowania na rzecz Kościoła i Ruchu – do diakonii. Obok typowo „kościelnych”, jak np. ewangelizacji, czy liturgiczna, w ostatnich latach powstała również w jednej diecezji diakonia społeczna, której celem jest właśnie wdrażanie w życie myśli społecznej ks. Blachnickiego. Przedstawicielka tej diakonii, pani Mirosława Chmielewicz przedstawiała, czym diakonia zajmował się w ostatnim czasie. Mówiła również o planach stworzenia centralnej diakonii społecznej, aby te starania przenieść na cały kraj i zaszczepić w każdej z diecezji. Sympozjum poświęcone działalności było doświadczeniem niezwykłym również z tego powodu, iż stało się okazji do uwielbienia Boga w centrum życia społeczno-politycznego kraju. Mimo, że obecnie krzyż, a więc i wszystko, co jest jakkolwiek z chrześcijaństwem związane, jest niepożądany

w przestrzeni publicznej, dla oazowiczów oczywistym jest, że taka działalność szczególnie potrzebuje łaski Ducha Świętego. Znamienne jest, że bardzo często padały apele, zarówno ze strony prelegentów, jak i obecnych posłów, należących do Zespołu organizującego sympozjum, o zmianę naszego myślenia o polityce. Zwykło się raczej politykę uważać za brudną grę interesów, gdzie nie ma miejsce na Boga, ani na żadne wyższe wartości. Z tej też racji próbuje się katolików przekonywać, iż jeśli chcą brać udział w polityce, swoje poglądy i wiary muszą schować do szafy. Tymczasem poseł Robert Telus, a także inni z prelegentów odwoływali się do pojęcia polityki jako „świętej służby na rzecz bliźnich”. W takim ujęciu, polityka powinna zostać uznana wręcz za powołanie chrześcijańskie. Warto zauważyć jeszcze dwie rzeczy. Po pierwsze, to niemalże zupełny brak zainteresowania tym wydarzeniem głównych mediów. Poza „Gościem Niedzielnym” i stronami organizatorów, próżno szukać jakichkol-

wiek wzmianek o tym, co działo się w sejmie. Ruch jednak nigdy nie potrzebował szumu medialnego, by realizować swój charyzmat. Działa bowiem na poziomie konkretnych ludzi i małych wspólnot – oddolnie. W tym jest jego siła, a równocześnie, jest to największa (i jedyna) szansa na uzdrowienia polskiego życia politycznego. Nie brakuje pytań o korelację tego wydarzenia z kampanią wyborczą na urząd prezydenta. Ewenementem tej kampanii jest spora liczba kandydatów określających się jako prawicowi i wprost odwołujących się do tradycji chrześcijańskich. Dwie kandydatki lewicy nie zdołały zebrać wymaganej liczby podpisów, by w ogóle w wyborach wystartować, kandydatka SLD nie ma poparcia własnej partii, a Janusz Palikot nie ma chyba już nawet własnego poparcia. Czy sympozjum o działalności społecznej ks. Blachnickiego w sejmie jest zwiastunem, iż katolicy w końcu odważnie wkroczą tę przestrzeń? Miejmy nadzieję, że tak.  źródło: fot. Wojciech Urban

53


SERIĄ PO LITURGII

Liturgia pokuty i pojednania

54

S

powiedź to sakrament bardzo szczególny. O jego roli dla życia duchowego nie trzeba tu chyba pisać. Nawet jeśli spowiadający nas ksiądz bardzo odbiega od ideału spowiednika, sakrament jest ważny i owocny. Bo skoro to sakrament, to równocześnie i liturgia.

Wojciech Urban

S

akrament pokuty i pojednania to liturgia, a więc publiczny kult, jaki Kościół oddaje Bogu. Przyzwyczajeni jesteśmy jednak do indywidualnego praktykowania spowiedzi, ze względu na delikatną materię ludzkich sumień, które odsłaniają tutaj swoją ciemniejszą stronę. Gdzie tu miejsce na publiczność? Tak jak grzech psuje nie tylko relacją grzesznika z Bogiem, ale szkodzi całej społeczności Kościoła, tak też i sakrament pokuty i pojednania nie może ograniczać się do przywrócenia łączności z Bogiem, ale musi mieć również na względzie naprawę krzywd wyrządzonych wspólnocie wiernych. W pierwszych wiekach istniała instytucja publicznej pokuty – w liturgii uczestniczyło się tak, jak nieochrzczeni, a grzechy trzeba było wyznać przed całą wspólnotą.

Charakterystyczne pukanie jest reliktem przedsoborowego rytu, w którym formułę rozgrzeszenia kapłan odmawiał po łacinie, a po niej również inne modlitwy w tym języku. Pukanie było znakiem dla penitenta, iż może już odejść od konfesjonału.

Dotyczyło to najcięższych przewinień, jak apostazja, morderstwo czy nierząd. Taką pokutę można było odbyć tylko raz w życiu. Z czasem dyscyplina pokutna łagodniała, a sakrament przybrał formę tzw. spowiedzi usznej. W ramach soborowej odnowy liturgii postanowiono dowartościować wspól-

notowy akcent tego sakramentu. Kościół poleca, aby – gdy gromadzi się większa ilość wiernych celem spowiedzi – przygotować ich do tego poprzez specjalną liturgię. Mogą w niej wziąć udział również ci, którzy do sakramentu pojednania przystąpią w innym czasie. Obrzęd ten ma strukturę podobną do Liturgii Słowa, a więc obrzędy wstępne, w ramach których zgromadzonym wyjaśnia się znaczenie i porządek dokonywanych czynności, następnie chwila modlitwy, po której następuje jedno lub kilka czytań, przeplatanych śpiewami psalmów lub milczeniem. Po czytaniach następuje homilia, która powinna prowadzić wiernych do rachunku sumienia. Wprowadzenie do rytuału sakramentu pokuty i pojednania podaje również, iż w trakcie homilii należy zebranym przypomnieć


źródło: www.pixabay.com

o nieskończonym Bożym miłosierdziu, potrzebie wewnętrznego nawrócenia, społecznym charakterze łaski i grzechu oraz o zadośćuczynieniu jako świadectwie prawdziwej miłości Boga i bliźniego. Po homilii należy zachować milczenie przez pewien czas, aby wierni mogli dokonać rachunku sumienia. Na odpowiednie wezwanie przewodniczącego liturgii wszyscy klękają lub pochylają się i odmawiają formułę spowiedzi powszechnej, stosowaną na Mszy w ramach aktu pokuty, bądź z zaczerpniętą z komplety lub też inną, dostosowaną do użytku liturgicznego, po czym odmawia się Modlitwę Pańską. Następnie kapłani udają się na miejsca przeznaczone do słuchania spowiedzi. Wierni podchodzą do wybranego kapłana, wyznają grzechy, otrzymują zadośćuczynienie i rozgrze-

szenie, jak przy „zwykłej” spowiedzi. Gdy wszyscy chętni skończą spowiedź uszną, kapłani wracają do prezbiterium. Przewodniczący liturgii wzywa wszystkich do uwielbienia Bożego miłosierdzia, które można wyrazić psalmem, hymnem lub modlitwą litanijną. Na koniec udziela błogosławieństwa i rozsyła lud. Taką formę celebracji sakramentu pokuty i pojednania można sprawować podczas rekolekcji, dni skupienia oraz spowiedzi niewielkich grup wiernych. Kościół zaleca również odprawianie nabożeństw pokutnych, szczególnie w adwencie i Wielkim Poście, jako okresach o szczególnie ascetycznym rysie. Jego celem jest rozwijanie ducha pokuty wśród wiernych, pomoc we właściwym przygotowaniu do sakramentu pokuty i pojednania, przypomnienie, czym jest

grzech oraz że Chrystus z niego wyzwala. W nabożeństwie takim powinni brać udział również katechumeni. Tam, gdzie nie może dotrzeć kapłan mogący udzielić rozgrzeszenia, nabożeństwa takie pomagają obudzić żal doskonały płynący z miłości ku Bogu. Nabożeństwo to składa się z Liturgii Słowa z homilią. Czytania można zaczerpnąć również z pism Ojców i Doktorów Kościoła. Drugą część nabożeństwa stanowi modlitwa litanijna lub inna, sprzyjająca czynnemu uczestnictwu wiernych. Nabożeństwo takie nie zastępuje spowiedzi indywidualnej, co należy jasno uzmysłowić obecnym. Zasadniczo miejscem sprawowania spowiedzi jest konfesjonał, który można postawić w kościołach, kaplicach i innych pomieszczeniach, w których ordynariusz zezwolił

55


źródło: www,pixabay.com

sprawować liturgię (np. sale katechetyczne w miejscowościach, gdzie nie ma kaplicy ani kościoła). Kapłan co prawda może wysłuchać spowiedzi i udzielić rozgrzeszenia ważnie i godziwie w każdym miejscu, jednak jest to zastrzeżone tylko w razie konieczności. Warto wspomnieć, iż starsze konfesjonały, obficie dekorowane rzeźbami i obrazami, zawierają nieraz w sobie teologię spowiedzi. Można na nich niekiedy dostrzec sceny czy postacie z Ewangelii, którym Pan Jezus odpuszcza grzechy. Czasami można spotkać koguta przypominającego o zaparciu się św. Piotra, węża wskazującego na źródło grzechu czy czaszkę ilustrującą skutek grzechu. Niektóre konfesjonały zdo-

56

bią rzeźbienia niczym girlandy kolorowych kwiatów. Jest to nawiązanie do rajskiego ogrodu, bo spowiedź właśnie tam nas prowadzi. Jako że spowiedź to liturgia, jej nieodzownym elementem są znaki. Tych jest zaledwie kilka, głównie to gesty – znak krzyża na początku spowiedzi i podczas udzielania rozgrzeszenia, oraz bicie się w pierś, gdy kapłan wzywa penitenta do żalu. Co jednak zaznaczają przepisy, kapłan oprócz fioletowej stuły powinien założyć również albę lub sutannę i komżę. Proszę w trybie pilnym powiadomić redakcję, jeśli gdzieś zauważycie kapłana niezwiązanego z tradycyjną liturgią, który by ten przepis respektował. Natomiast charakterystyczne pukanie

jest reliktem przedsoborowego rytu, w którym formułę rozgrzeszenia kapłan odmawiał po łacinie, a po niej również inne modlitwy w tym języku. Pukanie było znakiem dla penitenta, iż może już odejść od konfesjonału. Obecnie, mimo iż nie ma on żadnego praktycznego, ani teologicznego znaczenia, praktykuje się go ze względu na ludzi, dla których „odpukanie” oznacza udzielenie rozgrzeszenia. 


57


OKIEM OKIEM REDAKCJI REDAKCJI 58

TEMAT NUMERU

KOŚCIÓŁ


KĄCIK

KĄCIK KULTURALNY KULTURALNY

RECENZJE

COŚ WIĘCEJ

59


R O Z M O WA K U L T U R A L N A

Koncert przy białym fortepianie

60

P

onoć muzyka łagodzi obyczaje. Niektórzy nie wyobrażają sobie bez niej życia. Rozbrzmiewa ona na ulicach, w klubach i w filharmoniach. Ale muzykę można odnaleźć jeszcze w innych zaskakujących miejscach, tam, gdzie cierpienie ludzkie jest najbardziej widoczne - w szpitalu.

Emilia Ciuła

O

d 29 listopada 2013 roku w szpitalu II Klinika Chorób Wewnętrznych Collegium Medicum UJ im. prof. Andrzeja Szczeklika (ul. Skawińska 8) regularnie odbywają się koncerty organizowane dla pacjentów. Nie przypadkowo nazywają się one “Koncerty przy Białym Fortepianie”. Instrumentem, na którym wygrywane są utwory, jest właśnie Biały Fortepian, który liczy około 100 lat. Został on zakupiony przez Andrzeja Szczeklika - patrona szpitala - sprawiając, że codzienność w tym miejscu przybrała nowy odcień. Jakiś czas później prof. Jacek Musiał, obecny kierownik Katedry, postanowił ponownie wprowadzić muzykę do szpitala. Fortepian został odnowiony i odtąd stał się nieodłącznym elementem szpitalnego życia. Comiesięczne koncerty przygotowywane są przez

Nieczęsto spotyka się placówki, których celem jest ulżenie chorym nie tylko fizycznie, ale również psychicznie, dając możliwość odpoczynku przy słuchaniu dobrej muzyki. Bo zdrowie to nie tylko ciało, ale i dusza, a pozytywne nastawienie to połowa sukcesu w walce o zdrowie.

studentów lub absolwentów Szkół Muzycznych oraz przez innych polskich artystów takich jak Marek Szlezer czy chór Krakowskiej Szkoły Jazzu i Muzyki Rozrywkowej. Nad ich organizacją czuwa zarówno prof. Jacek Musiał, jak i pani Silvia Bruni, muzykolog, reprezentująca PAU-

eczkę Akademicką oraz pani dr hab. Małgorzata Janicka -Słysz z Akademii Muzycznej w Krakowie. Wydarzenia te to wielkie przeżycia nie tylko dla pacjentów, ale również dla artystów. Jednym z nich był Antoni Cedro - student III roku kier. lekarskiego na Collegium Medicum UJ w Krakowie oraz absolwent I i II st. Państwowej Szkoły Muzycznej im. Ludomira Różyckiego w Kielcach. W jaki sposób dowiedziałeś się o “Koncertach przy Białym Fortepianie”? Antoni Cedro: Na pierwszym roku studiów w sali, w której odbywały się koncerty, miałem zajęcia z genetyki. Wtedy po raz pierwszy zwróciłem uwagę na ten fortepian. W przerwie pomiędzy zajęciami podszedłem do niego i zacząłem na nim grać. Na początku tego roku wpadłem na pomysł, że


źródło: www.pixabay.com

fajnie byłoby zorganizować taki koncert: dla pacjentów, lekarzy, chętnych. Tak po prostu, żeby fortepian się nie kurzył. A dla mnie byłaby to okazja do “pobiegania” po klawiaturze, bo ostatni raz "na estradzie" byłem na swoim egzaminie dyplomowym. Chciałem się dowiedzieć czegoś o tym fortepianie. Gdy wyszukiwałem o nim informacje w internecie okazało się, że organizowane są cykliczne koncerty w dokładnie takiej formie, w jakiej sam chciałem to zrobić. Zgłosiłem się więc drogą mailową do pani, która była odpowiedzialna za organizację tego cyklu. Umówiliśmy się na spotkanie w dniu jednego z koncertów, a następnie nawiązaliśmy współpracę. Jak myślisz, jaką wartość mają te koncerty dla pacjentów? A.C.: Dla pacjentów to

chyba przede wszystkim jakaś miła odmiana. Nikt nie kojarzy szpitala z rozrywką czy wydarzeniami kulturalnymi. Taki koncert, na który można przyjść dosłownie w piżamie, to coś dziwnego w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Pacjenci przebywający w szpitalu są odcięci od możliwości brania udziału w wydarzeniach poza jego murami. Taki koncert to przysłowiowa góra przychodząca do Mahometa. Zadaniem szpitala jest poprawa jakości życia pacjentów i muzyka na żywo taką jakość, według mnie, podnosi. Czym dla Ciebie była możliwość uczestnictwa w takim koncercie? A.C.: Było to dla mnie bardzo przyjemne doświadczenie. Przede wszystkim miło było zagrać z nutami, na spokojnie, bez stresu wywołanego komisją. Mogłem wybrać repertuar, w którym

czuję się dobrze i pozostaje mi mieć nadzieję, że słuchacze odczuwali to samo. Cieszę się, że mogłem połączyć pozornie odległe światy medycyny i muzyki, której jestem emerytowanym przedstawicielem. A na koniec chciałem dodać, że granie na fortepianie Andrzeja Szczeklika to po prostu zaszczyt. Szpital kojarzy się przede wszystkim z bólem i cierpieniem. Nieczęsto spotyka się placówki, których celem jest ulżenie chorym nie tylko fizycznie, ale również psychicznie, dając możliwość odpoczynku przy słuchaniu dobrej muzyki. Bo zdrowie to nie tylko ciało, ale i dusza, a pozytywne nastawienie to połowa sukcesu w walce o zdrowie. Więcej informacji można odnaleźć pod następującym adresem: http://www.bialyfortepian.org/bo 

61


15. Dni Tischnerowskie D

KULTURA

ni Tischnerowskie to wydarzenie organizowane w Krakowie już po raz 15. Jedno z tych wydarzeń, które propagują filozofię nie tylko w wersji uniwersyteckiej, ale skierowane są też do szerokiej publiczności. W tym roku tematem dyskusji filozoficznej był „Spór o człowieka”.

Beata Krzywda

„C

zasami się śmieję, że najpierw jestem człowiekiem, potem filozofem, potem długo, długo nic, a dopiero potem księdzem” – to jedna z najbardziej znanych wypowiedzi ks. Tischnera o samym sobie. Jego myśl filozoficzna była nakierowana przede wszystkim na człowieka. Rozprawiał o filozofii dobra, dialogu czy spotkania. Był człowiekiem, który potrafił słuchać i rozmawiać, i chyba sam wobec siebie stawiał najtrudniejsze pytania. Zdawał sobie też sprawę z tego, że nie jest posiadaczem jedynej prawdy i dlatego był otwarty na drugiego człowieka, na rozmowy i konstruktywne spory. DNI TISCHNEROWSKIE Program Dni Tischnerowskich jest skonstruowany w bardzo prosty sposób. Pierwszego dnia wieczorem

62

Momentem kulminacyjnym Dni Tischnerowskich są Colloquia Tischneriana – wykład jednego z najwybitniejszych współczesnych myślicieli. W tym roku mieliśmy zaszczyt wysłuchać wykładu ks. prof. dra hab. Michała Hellera

odbywa się Msza św., a później następuje wręczenie nagród laureatom Nagrody im. Tischnera. W tym roku byli to: Jacek Filek (nagroda w kategorii: Pisarstwa religijnego i filozoficznego stanowiącego kontynuację Tischnerowskiego „myślenia według wartości”) za książkę Etyka. Reinterpretacja, Antoni Kroh (w kategorii: publi-

cystyka lub eseistyka na tematy społeczne, która uczy Polaków przyjmować „nieszczęsny dar wolności”) za całokształt twórczości oraz Jan Młynarczyk (w kategorii: inicjatyw duszpasterskich i społecznych współtworzących „polski kształt dialogu Kościoła i świata”) za pracę w Fundacji „ARKADIA” z Torunia, działającej na rzecz osób niepełnosprawnych. Kolejne dwa dni przeznaczone są na konferencję naukową. W tym roku pytanie, wokół którego toczyła się dyskusja brzmiało: „Co się stało z naturą ludzką?”. W konferencji naukowej udział wzięli najwybitniejsi filozofowie z Polski, Niemiec i Francji. Momentem kulminacyjnym Dni Tischnerowskich są Colloquia Tischneriana – wykład jednego z najwybitniejszych współczesnych myślicieli. W tym roku


źródło: materiały prasowe

mieliśmy zaszczyt wysłuchać wykładu ks. prof. dra hab. Michała Hellera pt.: „Człowiek sceny, człowiek dramatu”. Było to pewnego rodzaju wspomnienie sporu pomiędzy ks. Tischnerem a ks. Hellerem dotyczącego tego, kim jest człowiek sceny, a kim człowiek dramatu i czy te dwa sposoby myślenia mogą łączyć się ze sobą. Rozważał też scenę, czym ona jest, jak wpływa na człowieka i czy człowiek może w jakiś sposób wpływać na nią. Należy dodać, że ks. prof. Michał Haller jest nie tylko wybitnym filozofem, ale zajmuje się również kosmologią relatywistyczną. Dla niego najważniejszą nauką jest matematyka i to właśnie ona leży u podstaw wszelkich zjawisk. Stąd tak ciekawe poszukiwanie Boga w jego rozważaniach. Po wykładzie następuje dyskusja zwana „Jaskinią filozofów”. Jest to rozmowa, podczas której dyskutanci poruszają tematykę związaną z wykładem, ko-

mentują, czasem spierają z prelegentem. Zaproszeni są, oprócz osoby, która wygłosiła wykład, inni znani filozofowie i tym razem byli to: ks. prof. dr Christoph Böttigheimer oraz prof. Zbigniew Stawrowski. Na prośbę moderatorów o odniesienie się do wykładu ks. prof. Hellera, jako pierwszy zabrał głos prof. Stawrowski, wspominając o tym, że ważna jest nie tylko relacja między człowiekiem a przyrodą, ale też niezwykle istotna jest relacja osobowa na linii Bóg-człowiek i człowiek-człowiek, co tak mocno zaznaczał w swoich rozważaniach ks. Tischner. Ks. prof. Heller odpowiedział żartobliwie: „czuję się zawiedziony, bo nie mam się z czym nie zgodzić”. Podkreślił też to, o czym wspomniał podczas wykładu: uznaje on filozofię dramatu, ale w takim spojrzeniu specjalistą był właśnie „Józek”, który swoją filozofię oparł na dialogu, skupił się na słowie i łączył ją w sposób mistrzowski

z literaturą. Trzeba mieć ogromny talent, by przekazać myśl nie wzorem, a słowem, które nie zawsze jest precyzyjne. Czwarty dzień przeznaczony jest na spotkanie filozoficzne młodych w dużej mierze poświęcone występom artystycznym i konkursom. Wieczorem natomiast najczęściej odbywa się spektakl, przeznaczony raczej dla dojrzałego odbiorcy. W tym roku zaprezentowała się grupa NI PIES, NI WYDRA... w spektaklu Kuku na Muniu – wariacje Mickiewiczowskie w reżyserii Stanisława Świdra. Podstawą były teksty Mickiewicza, a całość to efekt wielomiesięcznych warsztatów aktorskich ze studentami WSE im. Józefa Tischnera. Kolejna edycja Dni Tischnerowskich już za rok, oczywiście w Krakowie. Polecamy i zapraszamy wszystkich, nawet tych, którzy na co dzień nie zajmują się filozofią. 

63


Spektakl zamiast piwa K

KULTURA

iedy ostatnio byliście w teatrze? Jeśli dawno albo nigdy, to skorzystajcie z nietypowej… promocji, którą proponują wam wszystkie publiczne teatry w Polsce. 23 maja będzie można obejrzeć spektakl za dwa złote i pięćdziesiąt groszy. Serio.

Andrea Marx

S

kąd taka kwota? 250 groszy za bilet do teatru zapłacimy z okazji obchodzonego po raz pierwszy w naszym kraju Dnia Teatru Publicznego, ustanowionego na pamiątkę 250. rocznicy „powołania pierwszego zawodowego i publicznego teatru polskiego”, czyli działającego do dziś Teatru Narodowego w Warszawie. Pierwszym spektaklem zagranym w owym 1765 roku była komedia „Natręci” Józefa Bielawskiego. W akcji bierze udział około 100 teatrów z 42 miast, a finansuje ją Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Jest to element programu „Kultura dostępna”, który ma umożliwić szerszy i tańszy dostęp do wydarzeń artystycznych. CO JEST GRANE? Na stronie internetowej wydarzenia – 250teatr.

64

pl – podane są już tytuły niektórych „promocyjnych” spektakli. Wiadomo już, co będzie wystawiane w Łodzi, Lublinie, Legnicy czy Elblągu. Rąbka tajemnicy uchylają również teatry stołeczne. Pewne jest też, że we Wrocławiu Teatr Polski zagra przebojowe „Mayday”, a Teatr Współczesny – „Koniec świata w Breslau”. Spektakle, które pokażą krakowskie teatry to m.in.: na Scenie Stu zobaczymy spektakl „Księżyc i magnolie”, w Teatrze im. Juliusza Słowackiego – „Arszenik i stare koronki”, w Bagateli –„Seks dla opornych”, Teatr Stary zagra „Gyubala Wahazara”, Teatr Ludowy – „Wychowankę”, a Teatr Groteska dla dzieci wystawi „Czerwonego Kapturka”, a dla dorosłych – „Przemiany”. SPRZEDAŻ BILETÓW Organizatorzy wpadli na

pomysł, że „Sprzedaż biletów ruszy 11 maja i będzie prowadzona tylko w kasach teatrów. Wejściówek nie uda się kupić przez Internet, co ma zachęcić widzów – przede wszystkim tych, którzy do teatru zaglądają rzadko – by zwrócili w jego stronę kroki i przekonali się, że nie jest to miejsce tak niedostępne, za jakie często uchodzi”. Rzeczywiście – sprzedaż przez Internet mogłaby być trochę nieuczciwa (znamy przecież realia kupowania biletów na dobre koncerty), chociaż wygodniejsza. Radzę, aby – jeśli już zdecydujecie się skierować swoje kroki w stronę najbliższego teatru – kierować je tam jakąś godzinę przed otwarciem kasy, ponieważ może się okazać, że wiele innych osób – podobnie jak wy – zrezygnowało tego dnia z piwa na rzecz spektaklu. 


23.05.2015

PRZEŻYJEMY W TEATRZE www.250teatr.pl

65


HISTORIA JEDNEJ PIOSENKI 66

My jesteśmy tutaj w przewadze J Mateusz Nowak

T

ego samego zdania był chyba Grabaż, gdy napisał piosenkę "I can't get no gratisfaction". Dla tych, co nie wiedzą Krzystof "Grabaż" Grabowski to lider takich zespołów jak Pidżama Porno czy Strachy na Lachy, jedna z ważniejszych i barwniejszych postaci polskiej sceny muzycznej ostatnich 25 lat. Wracając jednak do utworu, który chciałem dzisiaj poruszyć - jest on bardzo prosto skonstruowany. Używa broni hejterów, bezczelnie ich wyśmiewa, prosto w twarz, wcale się z tym nie kryjąc. Mówiąc wprost, Grabaż ma gdzieś co i kto sobie o nim pomyśli, więc wywala wszystko na zewnątrz. Efekt? Fani jeszcze bardziej go kochają. Co świadczy chyba o tym, że nie tylko Grabaż jest już zmęczony modą na hejt. Nie wiem jak zareago-

ak ja mam dość muzycznych hejterów, ludzi którzy w Internecie czują się tak mocni, że są gotowi obsmarować artystów najgorszym gównem. Ok, zgadza się, że nie każdemu musi się wszystko podobać. Fakt, nie ma piosenkarza, zespołu, któremu udałby się każdy utwór, każda płyta. Jasne, mamy wolność słowa i każdemu wolno krytykować. Ale do licha, niech to będzie chociaż konstruktywna krytyka, a nie czysty bełkot.

Na hejterów nie ma lekarstwa, będą zawsze, choćbyśmy stawali na rzęsach, by wyplenić tę zarazę Internetu. Jedyne co nam zostaje, to posłuchać takiego Roguca, który w "Los cebula i krokodyle łzy" śpiewa tak: "I po co czytasz komentarze sfrustrowanych miernot, niech się durnie trują jadem, odpuść sobie złego". wali w pierwszej wersji Muniek Staszczyk, Kazik, Maleńczuk, Kukiz, "ten co śpiewa w Happysadzie" i wielu innych, którymi posłużył się Grabaż w tekście piosenki. Mnie się to jednak podoba. Konwencja piosen-

ki, której zwrotki złożone są z typowych, bezsensownych tekstów hejterów kierowanych pod adresem konkretnych polskich artystów, wydaje się być bardzo trafna. Nie ma anonimowości, a to pokazuje, że środowisko muzyczne artystów grających głównie rocka czy muzykę alternatywną, jest ze sobą w niezłej komitywie. Panowie muszą się ze sobą dobrze znać i wypili ze sobą pewnie niejedną flaszkę. I taki utwór to pokazuje. Słowa refrenu: "My jesteśmy tutaj w przewadze, zawsze gramy u siebie, my trzymamy tu władzę (...)" punktuje bezkarność tych wszystkich, których jedynym celem życiowym jest obrzucanie gnojem i wieczne, cebulanckie narzekanie. Lubię, kiedy artyści nie boją się w swoich utworach w żaden sposób mówić wprost to, co myślą. Tak


źródło: YouTube

powinno być. Ironia, użyta w "I can't get no gratisfaction" jest chyba zrozumiana przez każdego. Już sam tytuł, stanowiący grę słów z jednym z największych przebojów zespołu Rolling Stones, mówi nam otwarcie o czym będzie traktować cała piosenka. Na hejterów nie ma lekarstwa, będą zawsze, choćbyśmy stawali na rzęsach, by wyplenić tę zarazę Internetu. Jedyne co nam zostaje, to posłuchać

takiego Roguca, który w "Los cebula i krokodyle łzy" śpiewa tak: "I po co czytasz komentarze sfrustrowanych miernot, niech się durnie trują jadem, odpuść sobie złego". Chyba faktycznie tyle nam zostaje. Być ponad to, ewentualnie posłuchać sobie czasem takiej piosenki jak "I can't get no gratisfaction" czy Cezikowego "Co to za pedał". To jest chyba najlepszą bronią w tej nierównej walce. Ironia, śmiech

i otwarte pokazywanie, że się człowiek tym nie przejmuje. I ja jednak uważam, że to my, normalni fani, jednak jesteśmy w przewadze, a nie wszechwiedzący hejterzy. Tytuł tego tekstu mógłby pewnie brzmieć "Hejt na hejterów" albo "wielki ból dupy Nowaka", ale nie dbam o to, a Grabażowi przyklasnę i puszczę sobie zaraz "I can't get no gratisfaction". 

67


OKIEM OKIEM REDAKCJI REDAKCJI 68

TEMAT NUMERU

KOŚCIÓŁ


KĄCIK KULTURALNY

RECENZJE RECENZJE

COŚ WIĘCEJ

69


Grzeszne przyjemności

NOWOŚCI

N

70

Anna Zawalska

„F

atalne zauroczenie” przerabialiśmy już w 1987 roku, kiedy Michael Douglas na ekranach kin wdał się w burzliwy (głównie w skutkach) romans z Glenn Close. Dzieło Adriana Lyne’a, nasycone demonicznością i erotyzmem zmieszanym z melancholią, wprawiało odbiorcę w niepokój przez cały seans. Aktorzy swoimi kreacjami stworzyli spektakl damsko-męskich relacji, który ogląda się z zapartym tchem. Twór Roba Cohena nie daje ani wyjątkowego nastroju tajemniczego lęku, ani wielowarstwowej relacji głównych bohaterów. Chociaż tematyka podobna, to jednak w którymś miejscu „Chłopak z sąsiedztwa” zamiast iść w stronę dobrego thrillera, utonął w głębinach niskobudżetowej szmiry. Trudno się dziwić, wszak

ieprzemyślane decyzje prowadzą często do przykrych konsekwencji. Przekonała się o tym główna bohaterka „Chłopaka z sąsiedztwa” (2015). Zyskają pewność również wszyscy ci, którzy produkcję planują obejrzeć. Bo decyzja Roba Cohena o zrobieniu tego filmu niesie za sobą skutki wręcz opłakane.

Guzman zdecydowanie powinien zostać przy tańczeniu z nagim i błyszczącym torsem na rozpalonych słońcem ulicach. Jego szaleńcza obsesja bardziej przypomina tę w wykonaniu Taylor Swift z teledysku do „Blank Space” niż wiarygodny obłęd w poważnym thrillerze.

Cohen znany jest przede wszystkim z dzieł przygodowo-sensacyjnych, opartych na pościgach bądź pradawnych sztukach walki. Dlatego można było przewidzieć, że film traktujący o erotycznej relacji starszej

kobiety z młodszym, psychopatycznym chłopakiem nie będzie należał do tych produkcji, którymi reżyser może się chwalić. Co innego Lyne, który ukazywanie w swoich filmach rozwichrzonych relacji damsko -męskich wypracował niemal do perfekcji - np. „Niemoralna propozycja” (1993) czy „Dziewięć i pół tygodnia” (1986). „Chłopak z sąsiedztwa” to historia romansu nauczycielki literatury Claire Peterson, przeżywającej trudny okres w swoim życiu, z dużo młodszym chłopakiem Noah, mieszkającym w posiadłości obok. Razem z głównymi bohaterami przechodzimy od intrygującego poznania przez stopniowo rosnące zauroczenie aż po wybuch namiętności. Potem historia się rozchodzi – Claire dochodzi do wniosku, że to był błąd i chce zapomnieć


źródło: materiały dystrybutora

o tym, co zaszło, zaś Noah wpada w obsesję na punkcie seksownej nauczycielki. Grzeszna przyjemność staje się źródłem problemów i szaleńczej paranoi. Scenariusz filmu nie wyróżnia się niczym specjalnym zarówno pod względem poprowadzenia całej historii, jak i dialogów. Jest raczej mocno wybrakowany – dostajemy na tacy opowieść pozbawioną w zasadzie jakiejkolwiek refleksji czy omówienia podłoża psychologicznego. Zdarzenie A prowadzi do zdarzenia B, to z kolei do zdarzenia C i tak do punktu kulminacyjnego. Nic tutaj nie jest zdziwieniem dla widza, postacie są mocno spłaszczone, a ich jednowymiarowość sprawia, że całość jest jeszcze bardziej przewidywalna. Dialogi, chociaż poprowadzone

bardzo poprawnie, również odznaczają się pewnego rodzaju mdłością. Noah, co by nie powiedział, zawsze będzie tym złym, a Claire niezmiennie będzie tą dobrą i pokrzywdzoną. Brakuje przestrzeni dla odbiorcy, w której mógłby chociaż na chwilę zastanowić się nad sytuacjami, których jest obserwatorem. Kreacje aktorskie to również słaby punkt produkcji. O ile pod względem wizualnym zarówno Jennifer Lopez, jak i Ryan Guzman wypadają zjawiskowo, to jednak poza pięknymi i zmysłowymi ciałami nie wnoszą nic do swoich postaci. Ich gra, choć zdarza się, że poprawna, nie zawiera w sobie iskry, przez co traci na autentyczności. Ona próbuje być twarda i zapobiegliwa, a on groźny i niebezpiecz-

ny. Obojgu wychodzi to z marnym skutkiem. Guzman zdecydowanie powinien zostać przy tańczeniu z nagim i błyszczącym torsem na rozpalonych słońcem ulicach. Jego szaleńcza obsesja bardziej przypomina tę w wykonaniu Taylor Swift z teledysku do „Blank Space” niż wiarygodny obłęd w poważnym thrillerze. Relacja pomiędzy ofiarą a stalkerem jest jednowymiarowa i prowadzi do przewidywalnego końca. Całość rozpisana jest krok po kroku i brakuje miejsca na niedopowiedzenia albo głębsze wprowadzenie w sam środek emocjonalnej przepychanki pomiędzy Claire a Noah. Po wspólnie spędzonej nocy kobieta od razu stwierdza, że to był błąd i postanawia wrócić do byłego męża, a w chłopaku jak na zawołanie możemy

71


dostrzec niezrównoważenie psychiczne. Wszystko dzieje się za szybko i zbyt automatycznie. Psychologiczne portrety postaci nie istnieją, tak samo jak głębsza analiza ich postępowania. Trudno sobie wyobrazić inny koniec tej relacji, niż ten przedstawiony w „Chłopaku z sąsiedztwa”. Warto krótko skomentować scenę zbliżenia głównych bohaterów. Miało wyjść namiętnie i z pasją, a wyszło tak sobie. O ile na pochwałę zasługuje fakt, że nie ma przesady w ukazaniu nagości i granica dobrego smaku nie została przekroczona (chociaż nagie pośladki Guzmana można było sobie darować), to jednak scenie brakuje autentyczności. Namiętność jest praktycznie wyciśnięta

na siłę, a gra Lopez pod tytułem „niby tego nie chce, ale tak naprawdę chce” wyszła żałośnie i nazbyt teatralnie. Gwoździem do trumny tego filmu jest zakończenie. Po pierwsze: śmierć jednej z drugoplanowych postaci w ogóle nie pasuje do reszty historii. Wyszło trochę tak, jakby morderstwo dodane było dla samego morderstwa bez większego uzasadnienia w fabule, bo przecież główny bohater omamiony miłością do Claire musiał w końcu kogoś zastrzelić. W tym momencie zaczyna się najbardziej kompromitująca część filmu, która osiąga swoje meritum w ostatnich minutach, kiedy twórcy, chcąc dodać smaczku i brutalności, nieco przesadzili

z efektami specjalnymi. Zamiast grozy i chowania się w fotelu odczuwamy intensywne zażenowanie i uśmiechamy się z politowaniem. Dla niektórych obejrzenie tego filmu może być grzeszną przyjemnością, bo w końcu miłe dla oka jest popatrzeć na idealny sześciopak Guzmana, który eksponowany jest przy każdej możliwej okazji, albo na Lopez, której zmysłowa figura przez cały film jest gustownie podkreślana. Poza tym twór ten nic więcej nie wnosi, a „Fatalne zauroczenie” w dalszym ciągu pozostaje niezagrożone na podium opowiadania tego typu historii. 

źródło: materiały dystrybutora

72


73


Pozornie normalni W

FILM

Mateusz Nowak

74

"Z

aginiona dziewczyna", ekranizacja powieści Gillian Flynn w reżyserii Davida Finchera, to jeden z najbardziej intrygujących filmów, jaki powstał w ostatnich latach. Fincher, jak to ma w zwyczaju, uwielbia robić sobie z widza jaja. Większość jego filmów opiera się na zaskoczeniu. To ich główna siła. Zakończenia są nieprzewidywalne, a często sam przebieg akcji jest pełen zwrotów, tak że aż trudno się połapać, o co w tym wszystkim chodzi. Aż w końcu orientujemy się, że reżyser przez cały czas nas "wkręcał", prowadził na manowce, po to tylko, by końcowe zaskoczenie było jak największe. I mimo że o tym wiedziałem, mimo że byłem na wszystko przygotowany, to i tak nie przewidziałem wszystkiego, co "Zaginiona dziewczyna" zaprezentowała. Trudno poważnie mówić o tym filmie, nie zdradza-

yobraźmy sobie małżeństwo. Do pewnego czasu parę idealną. Idylla jednak nie może trwać wiecznie. W końcu nadchodzą problemy, zakochani się od siebie oddalają. Oboje coraz bardziej męczą się w swoim towarzystwie. Mają wszystkiego dość. On znajduje sobie młodszą, ładniejszą. Ona czuje się poniżona i nie potrafi się już cieszyć własnym życiem. Aż pewnego razu znika, w bardzo dziwnych okolicznościach. Porwanie? Morderstwo? Co tak naprawdę wydarzyło się w domu państwa Dunne?

Trzeba przyznać Fincherowi, że za cokolwiek się chwyci, wychodzi mu to naprawdę dobrze. "Siedem", "Podziemny krąg", "The social network", "Dziewczyna z tatuażem" czy teraz wreszcie "Zaginiona dziewczyna" - to wszystko niezwykle udane produkcje.

jąc istotnych fragmentów fabuły. W związku z tym, jeśli masz w planie obejrzeć "Zaginioną dziewczynę", to polecam Ci w tym momencie przerwać dalszą lekturę i wrócić do niej po obejrzeniu filmu. Najważniejszą postacią, której dotyczy cała intryga, jest oczywiście zaginiona

Amy Dunne, grana przez znakomitą Rosamund Pike. Początkowo jej współczujemy, nie wiemy co się z nią stało, a powoli wszystkie poszlaki wydają się wskazywać na to, że została zamordowana przez własnego męża - Nicka (w tej roli Ben Affleck). Sam Nick nie jest kryształowym człowiekiem - ma romans, do tego zachowuje się często irracjonalnie, wydaje się wręcz dawać nam, widzom, i policji argumenty, byśmy to jego podejrzewali o zabójstwo. Podskórnie jednak czujemy, że coś tutaj nie gra, to byłoby za proste. I rzeczywiście, stosunkowo szybko przekonujemy się, jaka jest prawda. Amy uciekła, pozorując własną śmierć. I to w taki sposób, żeby wszelkie ślady wskazywały na ewidentną winę Nicka. W ten sposób rozpoczyna się druga część filmu. Biegnie teraz dwutorowo. Z jednej strony obser-


źródło: materiały promocyjne

wujemy Nicka, który, znając już prawdę, próbuje dowieść swojej niewinności. A z drugiej widzimy dalsze losy Amy, która, w miarę upływu czasu, okazuje się zdolną do wszystkiego psychopatką. Nie będę zdradzał wszystkiego, ale wiem jedno - takiej kreacji, jaką zaprezentowała Pike, można się naprawdę przerazić. Kobiety również mają swoją ciemną stronę. I warto o tym pamiętać. Główną siłą filmu Finchera jest scenariusz i misternie utkana intryga. To kolejny przykład filmu, w którym sam scenariusz robi kawał niezłej roboty. Aktorzy w większości wywiązują się bardzo dobrze z postawionych przed nimi zadań. Bez dwóch zdań, najlepsza jest Pike, nominowana zresztą za tę rolę do Oscara. Affleck nie zagrał źle, jednak jest w tym wszystkim trochę jednostajny, brakuje jego postaci różnorodności. Przez to też nie można uznać tej roli za wybitną. Z drugoplanowych postaci na wyróżnienie na pewno zasługuje Tyler Perry, znany raczej z przygłupich komedii, niejednokrotnie no-

minowany do Złotych Malin. Tym razem wypada jednak zaskakująco dobrze. Jego Tanner Bolt - adwokat renomowanej formy - to pewny siebie, odważny i inteligentny facet, który dobrze wie, co robić, gdy sytuacja wydaje się beznadziejna. Neil Patrick Harris nie gra zbyt wiele. Próżno w nim jednak szukać Barneya z "Jak poznałem waszą matkę". Zupełnie inna rola, jednak na tyle mała, że nie dała Harrisowi możliwości pokazania szerzej swoich umiejętności aktorskich. Trzeba przyznać Fincherowi, że za cokolwiek się chwyci, wychodzi mu to naprawdę dobrze. "Siedem", "Podziemny krąg", "The social network", "Dziewczyna z tatuażem" czy teraz wreszcie "Zaginiona dziewczyna" - to wszystko niezwykle udane produkcje. Spośród współczesnych nam, stosunkowo młodych reżyserów, chyba tylko Christopher Nolan może poszczycić się równie imponującym dorobkiem. Tym bardziej dziwi brak Oscara w kolekcjach obu z tych panów. To jednak

tylko potwierdza, że Akademia stała się zbyt poprawna politycznie i Oscary nie zawsze są już odpowiednim wyznacznikiem. Tym, co jest najważniejsze, jest uznanie widzów. A na to zarówno Fincher, jak i Nolan nie mogą narzekać. Wystarczy spojrzeć na rankingi najbardziej uznanych przez widzów filmów. "Siedem", "Podziemny krąg", "Incepcja", "Mroczny rycerz", "Prestiż" - to filmy z czołówki, które nie zdobyły wielu statuetek, a z pewnością zasługiwały na więcej. To samo tyczy się "Zaginionej dziewczyny", która otrzymała tylko jedną nominację dla Rosamund Pike. Nie rozumiem tego, ale co my, zwykli zjadacze chleba, możemy wiedzieć o prawdziwej sztuce? Już kończąc z lekką frustracją, każdemu, kto lubi niejednoznaczne, "pokręcone" filmy, które wprowadzają niepokój, powodują różne przemyślenia, polecam "Zaginioną dziewczynę". Na pewno jest to jedna z tych zeszłorocznych produkcji, obok których nie można przejść obojętnie. 

75


'Zjadacze umarłych' a 'Trzynasty wojownik' E

KSIĄŻKA

vs

FILM

kranizacje rządzą się swoimi prawami, jednak zawsze powinny oddać klimat oryginału. Jak jednak zekranizować opracowanie quasinaukowe?

76

Rafał Growiec

O

soba nieznająca historii powstania filmu „Trzynasty wojownik” i sięgająca po książkę Michaela Crichtona (autora m.in. „Parku Jurajskiego” i „Kuli”) może być zdziwiona charakterem tej pozycji. Jej zawartość sprytnie imituje naukowe opracowanie kilku odpisów średniowiecznego manuskryptu. Znajdziemy tu więc nie tylko przedmowę, ale i przypisy wyjaśniające zawiłości w translacji, różne wersje językowe danego zdania, w tym cytowane jest charakterystyczne pismo arabskie. Na końcu zamieszczono też dodatek poświęcony debacie naukowej wynikłej z opracowania tekstu źródłowego. Podejrzewam, że niektóre naprawdę istniejące manuskrypty Ojców Kościoła, czy antycznych poetów nie doczekały się tak rzetelnego opisu jak to, co wymyślił Crichton. Oczywiście, wy-

To thriller, skierowany przede wszystkim do dojrzałego odbiorcy. Mamy tu więc niewiele sytuacji komicznych, za to sporą dawkę strachu i okropnych detali.

starczy trochę wysiłku, by dociec, że „Necronomicon” pojawiający się w bibliografii nigdy nie istniał (jednak miał stanowić dla autora inspirację), a i niektóre nazwiska badaczy nie są prawdziwe. Sam Ahmad ibn Fadlan jednak istniał. Rzeczywiście był posłem abbasydzkiego kalifa do Bułgarów w latach 20. X wieku. Rzetelnie przekazywał on obyczaje i cechy ludów północy. O Rusach pisał, że są wysocy jak palmy daktylowe (co pojawia się u

Crichtona) i codziennie myją głowy (a to już nie). Crichton zapożyczył pewne cechy tego dyplomaty i stworzył postać poety, który z powodu skoku w bok zostaje właściwie wygnany z państwa w dzikie krainy. Pierwsze rozdziały książki to przede wszystkim notatki podróżnika, u którego widać żyłkę nie tyle dyplomaty, co etnografa. Opisuje on budowę osiedli, zachowanie, religię i zwyczaje odwiedzanych ludów. Patrzy na tubylców przede wszystkim z perspektywy muzułmanina, więc szczególnie wytyka brak higieny, rozwiązłość czy zjadanie świń. Takie zewnętrzne spojrzenie sprawia, że mają sens długie opisy – gdyby sprawozdawca pochodził z plemienia Normanów napisałby tylko, że bohaterowie zeszli po linach z klifu, dla Araba jest to już spore przeżycie, które warto zanotować.


źródło: materiały promocyjne

ARAB W KRAINIE WIKINGÓW Fabularnie książka nie odbiega znacząco od ekranizacji, jednak warto ją streścić, gdyż przede wszystkim, jest thrillerem. Klimat jest mroczny, ponury, a relacja cywilizowany Arab – barbarzyńscy Normanowie nadaje mu posmaku dzikości nie tylko obyczajowej. Ahmad ibn Fadlan, ze względu na popełnione cudzołóstwo zostaje wysłany, a właściwie zesłany, do kraju Bułgarów zainteresowanych islamem. Należy pamiętać, że był to okres, gdy lud ten zamieszkiwał nie tereny obecnej Bułgarii, a raczej tereny wokół środkowego odcinka Wołgi. Nic dziwnego, że w tym rejonie ibn Fadlan był świadkiem rozbicia obozu przez Normanów, śmierci ich króla, Wyglifa, oraz jego pogrzebu. Dwaj pretendenci do tronu, Byliwyf i Thorkel, zostają jednak poproszeni o pomoc przez ich kuzyna, króla Rothgara, którego ziemie są atakowane przez potwory, których Normanowie boją się tak bardzo, że nawet nie wymawiają ich imienia.

Buliwyf zostawia Thorkelowi tron i sam udaje się na północ, jednak za radą „anioła śmierci”, starej kobiety sprawującej rolę wieszczki czy prorokini, zabiera ze sobą także obcego – czyli Ahmada ibn Fadlana. Po drodze napotykają Yatlam – ojczysty gród Buliwyfa, splądrowany przez to tajemnicze zagrożenie. Tu ibn Fadlan pisze o Normanach, że przyjmują śmierć jak psy. Nieco później napotykają dom napadnięty przez potwory z mgły – a w nim okaleczone ciała noszące ślady kanibalizmu. W siedzibie Rothgara już pierwszej nocy wojownicy Buliwyfa zostają napadnięci przez potwory, zabijają kilka, jednak nie znajdują ich ciał. Pierwsze zwycięstwo sprowadza gniew napastników, którzy organizują napad, tym razem zastraszając wrogów ogniem. Po odparciu „smoka Korgona” Buliwyf z kompanami ruszają na bagna po śladach krwi, aż docierają do Pustyni Strachu, siedziby Wendoli. Tam zastają jedynie czaszki zabitych ludzi, z których bestie wyjadły

mózgi. Buliwyf szuka więc rady u karłów. Ci wskazują metodę uśmiercenia Matki Wendoli poprzez dotarcie do jej legowiska przez groty w klifie. Przywódczyni kanibali zostaje uśmiercona, jednak spinką do włosów ciężko rani Buliwyfa. To powoduje ostateczny atak na dwór Rothgara. Krwawa bitwa kończy się totalną klęską potworów z mgły. Buliwyf jednak umiera. W czasie przygotowań do pogrzebu Ahmad wyzywa na pojedynek Wiglifa, doprowadzając do jego śmierci, po czym wraca do Bagdadu. OBRZYDLIWOŚĆ OSWOJONA Jak już wspomniałem, „Zjadacze umarłych” to thriller, skierowany przede wszystkim do dojrzałego odbiorcy. Mamy tu więc niewiele sytuacji komicznych, za to sporą dawkę strachu i okropnych detali. Wszystko to opisane z punktu widzenia arabskiego mieszczucha, który musi jakoś pogodzić swoją wiarę z życiem niejako w drodze i na wojnie wśród pogan. Delikatny żołądek sprawia, że narrator nie

77


źródło: materiały promocyjne

wytrzymuje swojego pierwszego pogrzebu wikińskiego, gdy wraz ze zmarłym spalana jest niewolnica, która nie dość, że sama się do tego zgłosiła, to jeszcze przed pogrzebem współżyje ze wszystkimi chętnymi wojownikami. Jednak już pod koniec powieści sam włącza się w te harce, a nawet uczestniczy w zabójstwie kobiety, która zostaje spalona wraz z Buliwyfem. Książka nie szczędzi brutalnych opisów, jak choćby przy ostatniej bitwie, gdy ofiarami wendoli padają nie tylko wojownicy, ale też kobiety i małe dzieci. Tu arabska wrażliwość pozwala mocniej dostrzec okrucieństwo potworów z mgły, co mogło po prostu umknąć Normanom – wszak w Bagdadzie nie było wielu okazji, by oswoić się z widokiem ludzi tratowanych przez konie. Jednocześnie sama scena batalistyczna jest potraktowana bardzo ogólnie, jakby autor wiedział, że sobie z nią nie poradzi i obwinił o skromność opisu narratora,

78

który nie potrafi tego opisać, zdjęty grozą wydarzeń rozgrywających się wokoło. Same wendole są obce, dzikie i mroczne. Ich przywódczynią jest stara kobieta, którą czczą jak boginię Na tereny przez nich zamieszkane nie odważa się wstąpić żadna żywa istota – nawet ścigany przez psy jeleń. Nie dziwne jest zatem, że nazywane są demonami czy też biesami. Jednocześnie są zagrożeniem prastarym, obecnym w mentalności Normanów tak silnie, że ci, nie bojąc się ataku od morza, fortyfikacje budują tylko od strony zamieszkiwanego przez wendole lądu. JAK ZABIĆ KLIMAT I SWOJE FINANSE? Ekranizacja rożni się od książki jedynie w detalach, jednak są to detale powodujące, że film balansuje na granicy między thrillerem a przygodą tak, że nie jest ani jednym, ani drugim. Jest to zapewne efekt zmian wprowadzonych po pierwszych pokazach dla publiczności,

której nie spodobało się dzieło reżysera Johna McTiernana (reżyser m.in. „Szklanej Pułapki”). Touchstone Pictures, studio odpowiedzialne za produkcję, jest tak naprawdę marką podlegającą pod Disney’a. Być może aż tak ponury i makabryczny film nie pasował do profilu docelowego widza, ale też doświadczeń studia, tworzącego głównie dramaty i komedie („Horse of War”, „Kto wrobił Królika Rogera?”). O tym, jak mroczny był klimat wersji z 1998 roku najlepiej świadczy trailer – utrzymany w konwencji czerwieni i czerni, pełen isków i zgrzytów. Michael Crichton wyreżyserował więc kilka dodatkowych ujęć, w tym nowe zakończenie, znalazł nowego kompozytora muzyki i zmienił tytuł. Właśnie ta ostatnia zmiana najlepiej oddaje serce zmian – „Zjadacze umarłych”, tytuł mroczny, od razu sugerujący kanibalizm i niepewność, zostaje zmieniony na „Trzynastego wojownika” – nazwę kierującą skojarzenia na walkę, przygodę, w połączeniu z


symboliczną trzynastką. Ibn Fadlan z obserwatora staje się głównym bohaterem, któremu poświęcone jest kilka scen. Mamy więc wiele uproszczeń fabularnych. W książce ibn Fadlan komunikuje się z Arabami przez tłumacza, potem z wolna poznaje niektóre elementy języka, ciągle jednak wsparciem dla niego jest władający pospolitą łaciną Herger. W ekranizacji postać grana przez Antonio Banderasa zaskakuje błyskawiczną nauką ze słuchu. Ogromnemu uproszczeniu uległa też sfera naukowa. Z powieści naśladującej opracowanie naukowe został film grozy stylizowany na przygodę, co się w pewnym stopniu sprawdza. Ktoś bardzo „realistycznie” założył jednemu z członków drużyny Buliwyfa hełm starożytnego gladiatora murmilla, a drugiemu uzbrojenie konkwistadora z XVI wieku. Miejsce opisów kultury zajęły komiczne sceny – jak choćby „ochrzczenie” Ahmada imieniem „Iben” od powtarzanego w czasie przedstawiania się zwrotu „ibn” (arab. „syn”), pokaz woltyżerki czy przerobienie miecza normańskiego na

arabski. Z mniej komicznych dodatków mamy głowy zabitych wojowników wiszące w grocie wendoli. Pojawił się też lekki wątek romansowy już w krainie Normanów. Same wendole nie są już tak obce i tajemnicze jak w książce. W książce były to istoty podobne przynajmniej pod względem zarośnięcia przedramion do zwierząt, nieludzkie. Ich opis wyraźnie sugeruje pochodzenie od neandertalczyków, czemu Crichton poświęca dodatek do książki. Ich jedyną przywódczynią była matka, stara kobieta. Film dodaje do niej wojownika noszącego „rogi mocy” (ktoś zły musi zginąć w ostatniej bitwie), ale także, ze względu na wrażliwość widzów, odmładza, by nie pokazywać dwumetrowego wojownika dźgającego sztyletem obficie krwawiącą staruszkę. Ciekawym brakiem jest zniknięcie wioski karłów, którzy w powieści Crichtona są przedstawieni jako posiadacze olbrzymiej, docenianej przez Normanów mądrości. Ich rolę jako doradców przejmuje wołwa, anioł śmierci. Rozbudowano także scenę ostatniej bitwy,

dodając do niej modlitwę, która w książce pojawia się tylko przy pogrzebie króla Wyglifa, w dodatku w innej formie. Recytujący ją wraz z Normanami ibn Fadlan (Arab chce iść do Walhalli?) odwraca tu uwagę od Buliwyfa, który na kartach powieści majestatycznie wychodzi z dworu, z dwoma krukami na ramionach (niczym Odyn) i przywraca nadzieję wyczekującym ataku ludziom. Film okazał się finansową klapą. Kosztował 160 milionów dolarów, a zarobił ledwie 62 miliony. Omar Sharif (grający Melchizedeka, niewystępującego w książce towarzysza Ahmada) po premierze wycofał się z aktorstwa na długie lata, twierdząc, że nie będzie grał w produkcjach do których nie ma serca. Michael Crichton napisał książkę, a później próbował uratować film, będący jej ekranizacją. Na ile mieszane uczucia są efektem konfrontacji z książką, na ile braku wieżowców, które tak lubi McTiernan, a na ile pomieszania konwencji przez Crichtona – trudno orzekać.

źródło: materiały dystrybutora

79


Znamy się czy nie znamy? D SPEKTAKL

o dyspozycji mają „tylko” ruch i muzykę, a mimo to potrafią opowiedzieć historię i zmusić odbiorcę do refleksji. 18 kwietnia w NCK tancerki zespołu Eriu odsłoniły kilka sekretów o kobiecie.

80

Beata Krzywda

K

obiety w dzisiejszych czasach muszą zdążyć ze wszystkim. Długo pracują, po pracy zamieniają się w panie domu, a przy tym wszystkim muszą jeszcze znaleźć czas na zakupy, dbanie o siebie i dobrą zabawę. W ciągu pięćdziesięciominutowego spektaklu pojawiły się te trzy odsłony bycia kobietą, a przewodnikiem po tych odsłonach jest szefowa i choreograf zespołu – Agata Kowalczyk. Pierwszą rolą, którą kobieta na siebie przyjmuje, to rola pracownika. To tu zakłada się najbardziej trwałe maski: sztuczne przyjaźnie, uległość czy uprzejmość, pod którymi kryje się prawdziwa natura, którą często jest zazdrość i silne pragnienie rywalizacji przy dążeniu do osiągania najwyższych celów. Najsłabszy odpada − w imię solidarności silniejszych.

Dopiero inni potrafią nas zatrzymać i wyciągnąć z pędu szarego świata. A kiedy widzimy siebie przez nich albo zatrzymamy się przed lustrem i dostrzeżemy swoje wady, możemy się uczyć lepiej i pełniej korzystać z życia.

Życie biznesowe wręcz wymaga poszukiwań kozłów ofiarnych, na które spada odpowiedzialność za przekroczone „dedlajnu” i niewykonanie „targetu” na dany tydzień czy miesiąc. Ta plątanina emocji i rywalizacji świetnie została odwzorowana dzięki stepowi i czerwieni tła. Liczy się też profesjonalizm i jednolitość – w świecie korporacji

raczej nie ma miejsca dla indywidualności. Powrót z pracy wydaje się wreszcie chwilą wytchnienia. Zakładając płaszcz przy wyjściu z pracy, kobieta ściąga pierwszą maskę. Ma moment na bycie sobą, na odrobinę szaleństwa. Ale to nie trwa długo – w domu czeka na nią fartuszek, maska druga. Zawsze coś jest nieposprzątane, brudne, zakurzone. Rolę pani domu (czy może home managera) przyjmuje większość kobiet. Dopiero podczas konfrontacji z innymi, mogą zauważyć, że dbając o dom, zaniedbują siebie i nie mają czasu na to, żeby zatroszczyć się o kontakty ze znajomymi, a także o swój wygląd. W kontaktach towarzyskich znowu w pewnym sensie odgrywa się rolę – szczęśliwej, zwariowanej imprezowiczki, maska trzecia.


źródło: https://www.facebook.com/pages/Eriu/245127162311

„Znamy swój obraz odbijający się w oczach innych ludzi albo w lustrze” (Osho). Dopiero inni potrafią nas zatrzymać i wyciągnąć z pędu szarego świata. A kiedy widzimy siebie przez nich albo zatrzymamy się przed lustrem i dostrzeżemy swoje wady, możemy się uczyć lepiej i pełniej korzystać z życia. Oczywiście pod warunkiem, że rzeczywiście tego chcemy i jesteśmy gotowe na zmiany. Myślę, że bardzo ważna jest w tym spektaklu gra rekwizytami. Proste stroje – zwyczajne, czarne

sukienki, są tłem. Zmiana rekwizytu na inny jest tak prosta jak porzucenie jednej maski i założenie kolejnej. Inny rekwizyt oznacza wejście w zupełnie nową rolę. Raz, że można wymienić krawat na fartuszek, a dwa... kobieca miłość do butów, które oddają charakter i niezależność właścicielki. Można wybrać twarde buty do stepu, miękkie baletki, a nawet... wysokie obcasy! Zespołowi Eriu bardzo dziękuję za zaproszenie na spektakl, za to, że czas splątany w muzyce i tańcu oddaje myśli i emocje, że

jest lustrem, w którym mogłam się przejrzeć. Każda (i każdy!) z nas potrzebuje takiego zatrzymania. Wiadomo, że teatr (czy teatr tańca) przerysowuje pewne zachowania i cechy, ale czy my same czasem siebie nie przerysowujemy? I czy rzeczywiście nie zakładamy czasem tych samych rekwizytów co wszyscy? To chyba dobry moment na kolejne spojrzenie w lustro czy przejrzenie się w oczach innych ludzi i zweryfikowanie swoich postaw. Może to już czas na nutę indywidualności? 

81


OKIEM OKIEM REDAKCJI REDAKCJI 82

TEMAT NUMERU

KOŚCIÓŁ


KĄCIK KULTURALNY

RECENZJE

COŚ COŚ WIĘCEJ WIĘCEJ 83


Mam naturę fightera! B O -

ROZMOWY

ałkanach, przezwyciężaniu własnych ograniczeń i smakowaniu życia, z Martą Marek pasjonatką literatury, modelką i niepełnosprawną aktywistką - rozmawia Krzysztof Reszka

84

Krzysztof Reszka

J

ak to dokładnie jest z Twoim zdrowiem i sprawnością?

Marta Marek: Chyba nie jest tak najgorzej, poruszam się wprawdzie o lasce, ale potrafię też jeździć samochodem. Jestem osobą dość zdrową. Nie czuję się niepełnosprawna. Wszystko zaczęło się, gdy miałam dwa latka. Nagle pewnego pięknego dnia przesłałam chodzić. Byłam jak warzywo. Rodzice od razu wzięli mnie do Centrum Zdrowia Dziecka. Spędziliśmy tam trzy miesiące. Po tym czasie moi rodzice zdecydowali, że najwyższy czas żyć pełnią życia, a nie w szpitalu. Później była 18-letnia rehabilitacja, przedszkole integracyjne... To między innymi dzięki moim rodzicom mamy w Bielsku podstawówkę integracyjną (Szkoła Podstawowa nr

Widzisz, ja mam naturę fightera. Ostatnio spotkałam na swojej drodze Edytę Bąk, osobę, która swoim uśmiechem jest w stanie zmotywować do dalszej walki. Ja chyba też motywuję innych ludzi do dobrych rzeczy. Tak mi się przynajmniej wydaje.

6). Później pięłam się po kolejnych szczeblach edukacji. W liceum spotkałam Kamę Guzik, dzięki której poznałam wspólnotę "Klika". Co się stało, że zamiast zacząć chodzić, nagle przestałaś? M.M.: Lekarze po trzech

miesiącach nie odkryli przyczyny choroby. Ja już chodziłam, nawet biegałam. Nagle przestałam. A moi rodzice chcieli, abym żyła normalnym życiem. Kiedy zaczęłaś chodzić z powrotem? M.M.: Nie pamiętam. Byłam rehabilitowana od dziecka. Tata uczył mnie upadać; pewnie dlatego, gdy spadam ze schodów, to nic poważnego sobie nie robię (śmiech). I jak należy prawidłowo upadać? M.M.: Intuicyjnie należy chronić głowę, ale tu trzeba 25 lat ćwiczeń (śmiech). Nie wszystkie moje upadki kończyły się jedynie siniakami. Raz upadłam na kaloryfer i rozbiłam sobie głowę (4 szwy), innym razem kolega rodziców wziął mnie na rower (12 szwów), kiedy


źródło: Marta Marek

indziej parapet mnie zaatakował (1 szew). Z jakimi trudnościami spotykałaś się w szkole, na studiach? Czy ludzie wokół pomagali czy musiałaś po prostu starać się bardziej niż inni? M.M.: Może zacznijmy od tego, że studiowałam kroatystykę. Jednym z ułatwień, z jakimi się spotkałam ze strony wykładowców, było to, że gdy mieliśmy 5 minut na przejście między budynkami, mogłam się parę minut spóźnić. Niekiedy koledzy z roku nosili mi torbę, ale rzadko, bo nigdy nie prosiłam o pomoc. Dlaczego akurat taki kierunek studiów? M.M.: Wiedziałam, że padnie to pytanie. Cóż... powód jest prozaiczny: Chorwacja jest pięknym krajem, byłam tam na wakacjach na rok przed wyborem studiów. I stanęło na chorwackim. Mogę powiedzieć językołamacz: na vrh brda vrba mrda. Dzięki

temu zdaniu nauczyliśmy się "r" sonantycznego, czyli głoski "r" zachowującej się jak samogłoska. A co znaczy to zdanie? M.M.: “Na szczycie wzgórza wierzba szeleści”. To coś jak nasze "w Szczebrzeszynie chrząszcz brzmi w trzcinie" lub "stół z powyłamywanymi nogami". O czym pisałaś prace dyplomowe? M.M.: Pracę licencjacką pisałam na temat twórczości Dubravki Ugrešić, o jej cyklu esejów i felietonów w książce pt. "Nikogo nie ma w domu". Polecam przeczytać książkę. Dubravka Ugrešić jest Jugosłowianką, która boryka się z problemem utraconej ojczyzny. Ona nie jest ani Serbką, ani Chorwatką. Jest Jugosłowianką. Spróbuj sobie wyobrazić sytuację, że nagle Polska się dzieli. Na wschodnią i zachodnią. Zachodnia dokonuje puryzmu językowego, robi granicę. Oczywiście obie strony się rozumieją, ale bardzo się nie lubią.

Mniej więcej taka sytuacja wydarzyła się w Jugosławii. To oczywiście duże uproszczenie, ale ważne aby sobie to zobrazować. Natomiast pracę magisterską pisałam o sytuacji Żydów podczas II wojny światowej w Jugosławii, którą to porównywałam z sytuacją w Czechosłowacji. Dokładny temat mojej pracy to: "Sytuacja narodu żydowskiego podczas II wojny światowej w literaturze drugiej połowy XX oraz w XXI wieku (w Czechosłowacji i Jugosławii)". Wspomniałaś o koleżance, Kamie Guzik, która bardzo wpłynęła na Twoje życie... M.M.: Z Kamą chodziłam do podstawówki. Później, gdy miałam 17 czy 18 lat, spotkałyśmy się na korytarzu w LO im. Żeromskiego. Jakoś się zgadałyśmy i powiedziała, że jest wyjazd na Wielką Polanę koło Jordanowa. Zaproponowała, żebyśmy się tam wybrały. I pojechałyśmy: ja, Kama i Marek Zajusz.

85


źródło: Marta Marek

Mieszkaliśmy w górskiej chatce z drzewa (bez Internetu czy łazienki - jest jedynie wychodek na zewnątrz). Było piętrowe łóżko, grało się w Catane i śpiewało przy gitarze. Opowiedz coś więcej o wspólnotach niepełnosprawnych i wolontariuszy. M.M.: Moja przygoda z “Kliką” rozpoczęła się właśnie od wyjazdu na Polanę. “Klika” to Katolickie Stowarzyszenie Osób Niepełnosprawnych i Ich Przyjaciół. Działają pod opieką dominikanów w Krakowie. Pomagają niepełnosprawnym z Domu Pomocy Społecznej, biorą ich na spacery czy do kina, starają się, aby ich życie było normalne. Pomagają także niepełnosprawnym studentom w dojeżdżaniu na uczelnie.

86

Z racji tego, że “Klika” działa w Krakowie, a bilety z czasem podrożały - musiałam znaleźć podobną instytucję w moim rodzinnym mieście. I taką okazała się “Drachma”, którą założył ks. Mirosław Szewieczek. Z tym, że “Drachma” działa na zasadzie comiesięcznych spotkań osób niepełnosprawnych na kawie i pogaduchach. Działam w tam od dwóch lat, a już dwa razy byłam modelką i raz fotomodelką. W maju jedziemy z “Drachmą” do Włoch. Czy wyjawisz więcej szczegółów na temat bycia modelką? M.M.: Pojawiłam się w “Drachmie” w październiku 2013 r. i, jak się okazało, trwały przygotowania projektu "Jestem z tej bajki". Zostałam poproszona o

udział, miałam zrobiony profesjonalny makijaż i sesję zdjęciową. Zdjęcia reklamowały różne nieistniejące rzeczy, moje dla przykładu reklamowało lodowisko na dachu galerii handlowej “Sfera”. Ludzie, którzy to oglądali, pytali o to lodowisko, chcąc zeń skorzystać, później się dowiadywali, że żadnego lodowiska nie ma. Parę miesięcy po tej sesji zdjęciowej był pokaz mody "Bez granic". Brały w nim udział modelki z renomowanej agencji “Grabowska Models” oraz modelki z Fundacji “Drachma”, czyli my - to znaczy ja, Magda Wójcik, Edyta Bąk i parę innych dziewczyn na wózkach. Wszyscy zostali ubrani, ufryzowani i z profesjonalnym makijażem prezentowali ubrania w restauracji “Dworek” (do-


źródło: Marta Marek

stałam najdłuższe brawa). Później był bal charytatywny na wyjazd do Włoch. I znowu to samo. Pierwszy pokaz mody był w “Dworku”, drugi - w “Domu Żołnierza”. I jak się czujesz w roli modelki? M.M.: Bardzo dobrze, chociaż nie lubię się sztucznie uśmiechać. A modelki niestety muszą. Osobiście wolę czytać książki. Uważasz, że takie pokazy są pomocne? Pomagają nabrać poczucia pewności, własnej wartości? To dobry pomysł? M.M.: Na pewno tak, na pewno pomaga osobom niepełnosprawnym uwierzyć, że są wyjątkowe takimi, jakie są. Ze swoimi wadami i zaletami.

Jakie książki lubisz? M.M.: Zdecydowanie fantastykę i literaturę związaną z Chorwacją. Ostatnio czytam Harry’ego Pottera po angielsku. Przeczytałam również Tolkiena po polsku, angielsku i serbsku. A także George’a R.R. Martina w oryginale. Mam w pokoju około tysiąca książek. Które książki Tolkiena przeczytałaś? M.M.: "Dzieci Hurina" - tylko po polsku, a "Hobbita" i "Władcę Pierścieni" - w trzech językach. A George’a Martina, co czytałaś? M.M.: "Sagę Pieśni Lodu i Ognia" - całą po angielsku Po chorwacku też?

M.M.: Niestety nie posiadam. Książki w Chorwacji są bardzo drogie, a to jednak 8 tomów. Co myślisz o fantastyce Tolkiena? Wiele osób mówi, że pod osłoną mitologicznych symboli przekazuje wiele prawdy o życiu i otaczającym nas świecie. M.M.: Prawdę powiedziawszy, nigdy nie czytałam go pod takim kątem. Ja bym powiedziała że "Władca Pierścieni" to książka o przyjaźni i przekraczaniu własnych barier, o współczesnych samarytanach. Frodo ocala świat (choć po drodze o mało nie umiera z pragnienia i głodu), lecz nie ocala go dla siebie, ale dla przyjaciół. Jak sobie poradziłaś z prawem jazdy? Są róż-

87


ne głupie stereotypy, że kobieta nie jest dobrym kierowcą itd. Oczywiście to bzdura, bo kobiety jeżdżą ostrożniej i powodują mniej wypadków. A tu jeszcze niepełnosprawna kobieta za kółkiem łamie dwa stereotypy naraz... M.M.: Te stereotypy nie są głupie. Na 3 miesiące przed 18. urodzinami poszłam do szkoły jazdy i od razu instruktor wziął mnie w trasę (jechałam 40km/h i wyprzedziłam traktor). Później zdałam teorię i “wyjeździłam” 30 godzin (miałam przystosowany samochód). Egzamin zdałam. Egzaminator jedynie powiedział, abym pierwszy rok jeździła z tatą. Kupiłam samochód - zielone

Seicento - przerobiłam je na automat i jeździliśmy z tatą do szkoły, do sklepu, wszędzie, gdzie się dało. Pierwszej samodzielnej jazdy do końca życia nie zapomnę. To było z liceum im. Stefana Żeromskiego w Bielsku-Białej (szkoła, w której poznałam Kamę Guzik) do Kolegium Nauczycielskiego. Później jeździłam sama na uczelnie. Pierwszą stłuczkę spowodowałam, kiedy odwoziłam koleżanki do domu. Później były kolejne. Teraz mam nowy samochód - Škodę Citigo. I od 2 lat żadnej stłuczki. Czy należy się bać, gdy jedziesz samochodem? M.M.: Już nie, kiedyś jak każdy młody kierowca

- musiałam się dotrzeć z samochodem. Jak w małżeństwie (śmiech). A jak sobie radzisz z przeszkodami, które pokonujesz w życiu? Co jest dla Ciebie źródłem siły i motywacji? M.M.: Ludzie, których spotykam w życiu, i moi rodzice. To dzięki rodzicom poszłam na studia, chciałam im i sobie udowodnić, że dam sobie radę. Widzisz, ja mam naturę fightera. Ostatnio spotkałam na swojej drodze Edytę Bąk, osobę, która swoim uśmiechem jest w stanie zmotywować do dalszej walki. Ja chyba też motywuję innych ludzi do dobrych rzeczy. Tak mi się przynajmniej wydaje.

źródło: Marta Marek

88


źródło: Marta Marek

Jakie masz jeszcze pasje i zainteresowania? M.M.: Poza książkami, Chorwacją, jazdą samochodem, “Drachmą” i “Kliką” chyba jeszcze muzyka. Lubię słuchać chorwackiej muzyki i tak zwanego metalu symfonicznego. Moje ulubione zespoły to Nightwish, Bijelo Dugme i Parni Valjak. Kto jest dla Ciebie autorytetem, mistrzem, kimś inspirującym, kto wnosi coś wartościowego?

M.M.: Mój tata. Jest oczytany, wszyscy go szanują, chciałabym być jak on. Jakie cechy, Twoim zdaniem, powinien mieć prawdziwy mężczyzna? M.M.: Według mnie przede wszystkim powinien wykazywać inicjatywę, czytać książki (niekoniecznie w innych językach). Żeby dało się z nim pogadać, żeby pytał na przykład: „co u Ciebie słychać?”. Dobrze by było, aby potrafił śmiać się z siebie. Nie brał życia zbyt

serio… Jakie są Twoje plany i marzenia? M.M.: Moim największym marzeniem jest podróż do Stanów Zjednoczonych. A plany? Złapać jakąś pracę. Więc tego Ci życzę i bardzo dziękuję za rozmowę! M.M.: Dziękuję i pozdrawiam serdecznie! 

89


Męskim okiem na damską torebkę O REFLEKSJE

d jakiegoś czasu nurtowało mnie zagadnienie damskiej torebki okiem mężczyzny. Na ulicach, w sklepach wciąż i wciąż słyszałam pojękiwania panów: “Znowu nie możesz znaleźć portfela? Gdzie ty masz tę pomadkę? Sama sobie szukaj!”.

90

Emilia Ciuła

C

zy świat kobiet jest tak bardzo tajemniczy jak nam - płci żeńskiej się wydaje? Czy torebka to skarb, o którym panowie nie mają pojęcia? Co myślą o tych atrybutach kobiecości i jak są one postrzegane? Postanowiłam zbadać te zagadnienia i po odpowiedzi udałam się do 23-letniego kolegi - studenta Politechniki Krakowskiej. Jako jedna z kobiet dumnie posiadająca zestaw torebek - niczym wyjątkowym nie byłoby dla mnie ich opisać. Co innego jest jednak poznać zdanie mężczyzny odnośnie tych “tajemniczych sprzętów”. Torebka w oczach studenta to "atrybut kobiecości, element ubioru, transporter przedmiotów". Już mała dziewczynka, gdy widzi u mamy torebkę, to też chce taką mieć. Rozmówca zaznaczył, że dzieci

Podczas analizy rozmowy odkryłam, że mimo wszystko rozmówca wie, że do różnych stylizacji, kobiety wybierają różne torby. Jedne większe inne mniejsze. W zależności od rozmiaru, torebka ma różną pojemność, a można w niej znaleźć dosłownie WSZYSTKO.

chcą się upodabniać do rodziców. Dostanie torebki to pewien przełom dla dziewczynki. Już nie nosi plecaka jak chłopcy, wyróżnia się. Cieszy ją to tak, jak chłopców cieszy, gdy mogą porobić coś "męskiego" z tatą. Wiek dziewczynki, która dostaje pierwszą torebkę nie został podany, ale za to

zostało wyraźnie zaznaczone, że o wyglądzie torebki zadecyduje matka, on sam (rozmówca) mógłby ewentualnie zakupić prezent pod jednym warunkiem - na torebce nie mogłoby być wielkiej czaszki. Wspomnienia odnośnie torebki matki są nikłe. Pełniła ona funkcję przechowywania chusteczek do nosa, gdy była taka potrzeba. Nie było w niej nic tajemniczego. Po prostu samochody i bardziej chłopięce zajęcia były bardziej pociągające niż torebka mamy i jej zawartość. Tak samo teraz, w dorosłym życiu, torebki według odpowiadającego są niepotrzebne i niefunkcjonalne. Podczas analizy rozmowy odkryłam, że mimo wszystko rozmówca wie, że do różnych stylizacji, kobiety wybierają różne torby. Jedne większe inne mniejsze. W zależności od roz-


miaru, torebka ma różną pojemność, a można w niej znaleźć dosłownie WSZYSTKO. Rzeczy potrzebne jak: klucze, portfel, dokumenty, jak i przedmioty zbędne - maskotki, 10 rodzajów kremu do rąk. Odpowiadający zaznaczył jednak, że widocznie te wszystkie nieprzydatne przedmioty są w pewien sposób potrzebne kobietom nie wiadomo, z jakich przyczyn. Sam również traktuje torebkę jako miejsce, gdzie można przechować również swoje rzeczy: klucze, portfel, a nawet alkohol. Oczywiście, gdy stanie się ona ciężka jest on w stanie służyć pomocą (szczególnie, gdy w środku znajdują się jego przedmioty). Co w stytuacji, gdy mężczyzna musi stanąć w oko w oko z odnalezieniem czegoś w torebce? Instruk-

cja jest prosta: "otwieram, wyciągam, podaje. Gdy nie mogę znaleźć - podaje całą torbę". Uporządkowanie rzeczy w torebce również nie jest przypadkowe i może świadczyć o charakterze właścicielki. Jednak ta tajemna wiedza nie jest łatwa do opanowania. Zerkanie z ciekawości do damskich torebek również nie leży w męskiej naturze. Jej wygląd zewnętrzny w zupełności wystarczy. Plecaki i torby na laptopa też mogą być uznane za kobiece, jeśli posiadają odpowiednią fakturę i wygląd. Dodatkowo rozmówca potwierdził, że tak samo jak buty, kobiety mogą posiadać bardzo dużą ilość torebek - " tyle ile wlezie". Nie są im one koniecznie potrzebne, ale czasem istnieje pewna miłość od

pierwszego wejrzenia i poczucie, że po prostu musi ją mieć. Ostatnią z poruszonych kwestii były męskie torby, które ostatnio zaczęły robić furorę w świecie mody. Każdy ma swoje zdanie na ten temat i każdemu podoba się co innego. Student uważa, że są one dopuszczalne, czasem nawet fajnie wyglądają, jednak on sam ich nie nosi. Przy najbliższej okazji zachęcam, by wypytać się jakiegoś mężczyznę, co sądzi o damskich torebkach. Przeprowadzając moje badanie czułam się trochę jak Hermiona Granger. Mężczyźni myślą, że w środku może być naprawdę wszystko, a to, co tam znajdą może zaskoczyć nie tylko ich, ale również i same właścicielki. 

źródło: www.pixabay,com

91


92


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.