419. Wielki przekręt

Page 1


j:a419 17-3-2014 p:2 c:1 black–text

2


j:a419 17-3-2014 p:3 c:1 black–text

Will Ferguson 419

3


j:a419 17-3-2014 p:4 c:1 black–text

Tytu³ orygina³u: 419 Projekt ok³adki: Agencja Interaktywna Studio Kreacji (studio-kreacji.pl) Redakcja: Beata S³ama Redakcja techniczna: Zbigniew Katafiasz Korekta: Zofia Smuga

Zdjêcie na ok³adce  Charlie Schuck/Digital Vision/Getty Images/Flash Press Media

 Will Ferguson, 2012 All rights reserved  for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2014  for the Polish translation by Jêdrzej Polak

ISBN 978-83-7758-677-8

Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA SA Warszawa 2014

4


j:a419 17-3-2014 p:5 c:1 black–text

Dla Alex i Alistera

—5—


j:a419 17-3-2014 p:6 c:1 black–text

—6—


j:a419 17-3-2014 p:7 c:1 black–text

Czy odda³byœ ¿ycie za swoje dziecko? To jedyne pytanie, na które musi odpowiedzieæ ka¿dy rodzic. Ca³a reszta wyp³ywa w³aœnie z tego pytania. Na wypra¿onych jak w piecu po³aciach ciernistych pustyñ. W namorzynowych moczarach i alpejskich lasach. Na ulicach miast i w œniegu. To jedyne pytanie, na które trzeba odpowiedzieæ. Ojciec ch³opca, stoj¹c po kolana w ciep³ym b³ocie, ci¹gn¹³ wierzgaj¹ce ¿yciem rybackie sieci. Mg³a na zielonych wodach. S³oñce w ka³u¿ach przyp³ywu.

—7—


j:a419 17-3-2014 p:8 c:1 black–text

—8—


j:a419 17-3-2014 p:9 c:1 black–text

ŒNIEG

—9—


j:a419 17-3-2014 p:10 c:1 black–text

— 10 —


j:a419 17-3-2014 p:11 c:1 black–text

1 Samochód spadaj¹cy w ciemnoœci. Kozio³kuje – ³oskot, przeszywaj¹cy ³oskot za ³oskotem. Fontanny szk³a pryskaj¹ce na boki, a potem znów pró¿niowa cisza. Pojazd zatrzyma³ siê na dachu u stóp skarpy pod mostem i opar³ o roz³upane topole. Na œniegu pozosta³ œlad – zryta œció³ka i mokre liœcie. Wprost w bezwonne zimowe powietrze: s¹cz¹ca siê woñ benzyny i p³ynu z ch³odnicy. Spuszczali siê na linach, œwiat³a wozów stra¿ackich i ambulansów zalewa³y miejsce na przemian czerwonym i niebieskim œwiat³em, rzucaj¹c cienie to w jedn¹, to w drug¹ stronê. Niezliczone konstelacje na œniegu. Szk³o, od którego odbija³o siê œwiat³o. Kiedy zespó³ ratunkowy dotar³ wreszcie na sam dó³ skarpy, ludziom brakowa³o tchu. W zgniecionym metalu pojazdu: odkszta³cona deska rozdzielcza, wygiêta kierownica, jeszcze wiêcej szk³a i – w œrodku – coœ, co kiedyœ by³o cz³owiekiem. Siwe w³osy – mokre od gêstego czerwonego b³ota. – Proszê pana! S³yszy mnie pan? — 11 —


j:a419 17-3-2014 p:12 c:1 black–text

Porusza³ wargami, jakby ucieka³o przez nie ¿ycie – tam, dok¹d ¿ycie ucieka. – Proszê pana! ¯adnej odpowiedzi, tylko bañki.

2 Rozsuwaj¹ siê drzwi, tafle szk³a rozstêpuj¹ siê jak za dotkniêciem czarodziejskiej ró¿d¿ki, do œrodka wpada zachodnioafrykañskie powietrze, ¿ar tak nieludzki, ¿e wpycha j¹ z powrotem w g³¹b terminalu. Os³ania oczy, zatrzymuje siê na chwilê wœród pr¹cych do przodu cia³. Po drugiej stronie jezdni druciana siatka powstrzymuj¹ca mot³och. Mot³och i krewnych. Taksówkarzy i czekaj¹cych wujów. Krzyki i gor¹czkowe wymachiwanie rêkoma, wypisane rêcznie tabliczki TAXI DLA CIEBIE i PROSTO NA WYSPÊ LAGOS. Szuka swojego nazwiska na tabliczkach. Mimo ró¿nicy czasu i md³oœci ze zmêczenia, mimo skurczów ³ydek od siedzenia w samolocie, mimo upadlaj¹cych kolejek, w których sta³a wraz z innymi jak z byd³em zaganianym do zagrody, mimo celników grzebi¹cych w jej baga¿u podrêcznym – jakby szukali w nim skarbów, a gdy ich nie znaleŸli, rozczarowani wrzucali ca³y ba³agan na powrót do torby – a nawet mimo dusznego powietrza we wnêtrzu terminalu i ¿aru hutniczego pieca na zewn¹trz, wiêc nawet mimo to, a mo¿e w³aœnie dlatego, czuje siê dziwnie upojona. Spokojnie podekscytowana. Poci siê – to skraplaj¹cy siê osad dwóch gor¹cych frontów atmosferycznych zmagaj¹cych siê ze sob¹. Pot sp³ywa jej po obojczyku, sprawia, ¿e wiotkie w³osy robi¹ siê wil— 12 —


j:a419 17-3-2014 p:13 c:1 black–text

gotne, a wilgotne w³osy – mokre. Pot sp³ywa kropelkami po jej czole. Gdzieœ: jej nazwisko. Widzi je powiewaj¹ce ponad g³owami mot³ochu po drugiej stronie drucianej siatki. Chce przejœæ na drug¹ stronê i wtedy s³yszy gruchaj¹cy za jej plecami g³os: – Proszê pani? – Odwraca siê i widzi przed sob¹ uzbrojonego policjanta w wykrochmalonym zielonym mundurze, w okularach przeciws³onecznych odbijaj¹cych jej twarz w siêgaj¹cym skroni panoramicznym lustrze. – Proszê za mn¹. Brzmi to prawie jak pytanie. Prawie, ale nie ca³kiem. – Proszê pani. Proszê za mn¹. Przyci¹ga do siebie torbê, jedyny baga¿, jaki ma. – Po co? – Policja, proszê pani. Inspektor chce z pani¹ porozmawiaæ.

3 Ojciec ch³opca mówi³ cicho dialektem znad rzeki, zawsze tak mówi³, kiedy wyg³asza³ prawdy. – Ojciec, matka musz¹ zadaæ sobie takie pytanie. Czy zrobiliby to, jeœli dziecku ¿y³oby siê dziêki temu lepiej? Czy oddaliby za nie ¿ycie? Namorzynowe lasy oddycha³y. Mokrymi westchnieniami i cichym chlupotem. Ojciec ch³opca, brodz¹c w naniesionym przez przyp³yw b³ocie, ci¹gn¹³ sieci rozedrgane ¿ywym srebrem, a ch³opiec sta³ na brzegu, trzymaj¹c w gotowoœci oœcieñ. – Pamiêtaj – powiedzia³ ojciec, przechodz¹c, dla podkreœlenia wagi s³ów, na angielski, i robi¹c to tak sprawnie, — 13 —


j:a419 17-3-2014 p:14 c:1 black–text

jakby nabija³ na oœcieñ ryby z sieci. – Zabijaj ryby szybko. Oszczêdzisz im cierpieñ.

4 – Laura? Jesteœ tam? Chodzi o… twojego ojca. Odbierz, proszê. Odg³os prze³ykanego szlochu. Laura splunê³a do zlewu, pocz³apa³a do telefonu. – Mama? Kiedy skoñczy³y rozmawiaæ, Laura pobieg³a korytarzem, a wk³adaj¹c ¿akiet, wcisnê³a guzik windy. Zbiera³o siê na œnieg. Przebieg³a przez pust¹ o tej porze ulicê, potruchta³a w dó³ wzgórza. Dom jej dzieciñstwa by³ wielokrotnie tynkowan¹ budowl¹ wciœniêt¹ jak pinezka w krawêdŸ stromej ulicy. Przed domem sta³ policyjny samochód, a podjazd blokowa³ nowy escalade Warrena. Niewa¿ne. Laura nie mia³a nic do parkowania. Kiedy byli mali, jej brat Warren by³ œwiêcie przekonany, ¿e okruchy szk³a osadzone w tynku ich domu s¹ prawdziwymi rubinami, i zaoferowa³ jej piêædziesiêcioprocentowy udzia³ w zyskach, jeœli je dla niego zbierze. „Myœla³am, ¿e rubiny s¹ czerwone”, powiedzia³a. „Nie czepiaj siê. S¹ w ka¿dym kolorze, jak dropsy. Dlatego s¹ takie cenne”, odrzek³. Laura poœwiêci³a wiêc ca³e popo³udnie na wyd³ubywanie zielonych szkie³ek ze œcian. Z zakrwawionymi paluszkami posz³a dumnie za Warrenem do sklepu na rogu, gdzie pan Li da³ im za nie dwa wielkie têczowe lizaki, ale pod warunkiem, ¿e nie bêd¹ ju¿ d³ubaæ w rodzicielskim tynku w poszukiwa— 14 —


j:a419 17-3-2014 p:15 c:1 black–text

niu klejnotów. Laura uzna³a, ¿e lizak to niez³y zysk z inwestycji. Warren nie by³ zachwycony. Przez ca³¹ drogê powrotn¹ do domu mamrota³ coœ gniewnie pod nosem, a Laura wymachiwa³a plastikowym wiaderkiem i obraca³a lizaka w ustach. Po kilku tygodniach znalaz³a w pokoju Warrena nierozpakowanego z folii lizaka. Kiedy dostali nastêpne kieszonkowe, chcia³ jej go sprzedaæ za æwieræ dolara. W wy³o¿onym boazeri¹ salonie rodziców: policjant. Broñ w kaburze i jasnoniebieskie oczy. Zrobione szyde³kiem poszewki na poduszki bêd¹ce tu od zawsze. Robiona na drutach narzuta na oparciu sofy (zarówno poszwy, jak i narzuta by³y dzie³em r¹k mamy). A na boazerii z ty³u: tandetne, przesadnie szerokie ramy obrazów (zarówno boazeria, jak i ramy by³y dzie³em r¹k taty). Kupione w centrum handlowym olejne obrazy przedstawiaj¹ce Pary¿ w deszczu i Matterhorn w s³oñcu. Równie dobrze mog³y przedstawiaæ Marsa. Rodzice Laury nigdy nie byli w Pary¿u ani w Alpach. Ojciec ju¿ nigdy tam nie bêdzie. Matka Laury prawie nie zauwa¿y³a jej przyjœcia. By³a gdzie indziej, niemal unosi³a siê nad pod³og¹, prawie jej nie dotyka³a. Warren sta³ z boku: miêsista, wykrzywiona gniewem twarz, rêce splecione ciasno na brzuchu. Warren by³ gruby, a Laura chuda. Rodzinne zdjêcia zawsze przypomina³y reklamê kliniki lecz¹cej zaburzenia od¿ywiania. ¯ona Warrena, Estelle, próbowa³a tymczasem – raczej bez powodzenia – okie³znaæ bliŸniaczki, ich córki, i przegnaæ je z salonu, gdzie rozmawiali doroœli. Wierc¹ce siê dziewczynki by³y swoim lustrzanym odbiciem, bez przerwy chichota³y albo wyg³asza³y uroczyste stwierdzenia: „Psy nie potrafi¹ tañczyæ, ale mo¿na je tego nauczyæ”; — 15 —


j:a419 17-3-2014 p:16 c:1 black–text

„Tatuœ jest niem¹dry”; „Piesek Suzie nie tañczy, sama mi mówi³a”. Przedszkolne m¹droœci i dzieciêca paplanina. ¯ona Warrena, zanim wysz³a do drugiego pokoju, szepnê³a do Laury „czeœæ”. Po co zabrali ze sob¹ dzieci? Policjant o jasnoniebieskich oczach wsta³ i wyci¹gn¹³ do Laury rêkê. Lecz zamiast uœcisn¹æ jej d³oñ, poda³ wizytówkê. – Sier¿ant Brisebois – przedstawi³ siê. – Pracujê w Wydziale Ruchu Drogowego. Na wizytówce widnia³ napis Sier¿ant Matthew Brisebois, WRD. Chcia³a zakreœliæ literówkê, dodaæ „e” do nazwiska. Ale nie, to nie by³a literówka. Coœ znacznie gorszego. – Zajmujê siê zdarzeniami drogowymi ze skutkiem œmiertelnym. Bêdê prowadzi³ to œledztwo. Bardzo mi przykro z powodu pani ojca. „Nie k³am. Bez zdarzeñ drogowych ze skutkiem œmiertelnym nie mia³byœ pracy”, pomyœla³a Laura. – Dziêkujê panu. – Mo¿esz w to, kurwa, uwierzyæ! – Warren odwróci³ g³owê i spojrza³ na siostrê zapuchniêtymi oczami. – Tata zjecha³ ze skarpy. – Warrenie – odezwa³a siê mama. – Nie przeklinaj, proszê. – Pani ojciec wpad³ prawdopodobnie w poœlizg na czarnym lodzie – wyjaœni³ policjant. – Czarnego lodu nie widaæ. Nie trafi³ na most nad Ogden Road na zachód od Piêædziesi¹tej. To przemys³owa dzielnica, a jecha³ z du¿¹ prêdkoœci¹. Bardzo du¿¹. – „Jakby przed czymœ ucieka³”, chcia³ dodaæ Brisebois, ale nie zrobi³ tego. Zapyta³ natomiast: – Dok¹d móg³ jechaæ o tak póŸnej porze? — 16 —


j:a419 17-3-2014 p:17 c:1 black–text

– Do pracy – odpowiedzia³a matka. – By³ stró¿em na bocznicy. – By³ nauczycielem – sprostowa³ Warren. – Emerytowanym – doda³a matka. – Oboje byliœmy nauczycielami. Henry uczy³ techniki, a ja gospodarstwa domowego. Henry czu³ siê… czu³ siê uwi¹zany w domu, zacz¹³ pracowaæ na pó³ etatu jako nocny stró¿. – Czy nosi³ mundur? Kiwnê³a g³ow¹. – Pytam, bo nie mia³ na sobie munduru. By³ ubrany… – Brisebois zerkn¹³ do notatnika – …w sweter. Spodnie. Pó³buty. Podczas wypadku obuwie spad³o z nóg. Czy trzyma³ mundur w pracy? – Tak przypuszczam – odpowiedzia³a matka st³umionym g³osem. – Nie rozumiem tylko, po co w ogóle jecha³ Ogden Road. Zawsze jeŸdzi³ Blackfoot Trail. Brisebois to zanotowa³. – Czy pani m¹¿ zapina³ pasy? Bezwzglêdnie? – O, tak. Przywi¹zywa³ du¿¹ wagê do takich rzeczy. – Matka Laury trzyma³a w rêku chusteczkê higieniczn¹, tak jak siê trzyma ró¿aniec. – Pani Curtis, pani m¹¿ z³o¿y³ przed kilkoma tygodniami skargê na policji. Twierdzi³, ¿e ktoœ obserwuje wasz dom. – Ach, to… To nic wa¿nego. Henry siedzia³ do póŸna i wydawa³o mu siê, ¿e ktoœ stoi czy w³óczy siê pod latarni¹. Przyjecha³ patrol, ale… Jestem pewna, ¿e macie raport. Policjant skin¹³ g³ow¹. – Mamy. Próbujê siê tylko upewniæ, czy… Brat Laury pochyli³ siê, wœciek³y. – Po co zadaje pan te wszystkie pytania? To gówno warte. — 17 —


j:a419 17-3-2014 p:18 c:1 black–text

– Próbujê zebraæ fakty, które doprowadzi³y do tego, co siê wydarzy³o. Chcê wiedzieæ dlaczego. – Dlaczego? Powiem panu! Bo to jebane miasto nigdy nie odœnie¿a jebanych ulic! W³aœnie dlatego! Czekaj¹ na jebany chinook*, ¿eby je odœnie¿y³! Skurwysyny! Œnieg jest ubity i ca³ymi miesi¹cami jeŸdzimy w koleinach. Nie? Po co p³aciæ za odœnie¿anie, skoro mo¿na poczekaæ na zacny ciep³y wiaterek, by zszed³ z jebanych gór i stopi³ œniegi. Tylko ¿e œnieg nie topi siê, kurwa, do koñca! Nie wie pan? – G³os dr¿a³ mu ze z³oœci. – Czy pan wie, jakie ja p³acê podatki od nieruchomoœci? Wie pan? – Nie przeklinaj, Warrenie! – Rozumiem pañskie rozgoryczenie, proszê pana, ale muszê… – Kurewskie góry siana! Tyle p³acê! I co za nie dostajê? Mój ojciec… Miasto! To wina miasta! P³acê podatki, a oni je podnosz¹ co roku jak w zegarku! Za co? Chce pan kogoœ zamkn¹æ? Niech pan zamknie pierdolonego burmistrza! Kiedy w koñcu odezwa³a siê Laura, zrobi³a to tak cicho, ¿e policjant niemal jej nie us³ysza³: – Czy powiedzieli w jakim swetrze? Brisebois spojrza³ na ni¹. – Przepraszam, nie dos³ysza³em. – Sweter, który mia³ na sobie. Czy powiedzieli, jaki to by³ sweter? Zielony? Zielony rozpinany? – Ee… – Przerzuci³ kartkê w notesie. – Nie, sweter by³, zdaje siê, niebieski. Z wzorkiem. *

Chinook – ciep³y wiatr wiej¹cy w Górach Skalistych (wszystkie przypisy pochodz¹ od t³umacza).

— 18 —


j:a419 17-3-2014 p:19 c:1 black–text

– Jakim wzorkiem? – Tego nie wiem. Ale sprawdzimy to na zdjêciach z miejsca zdarzenia, a sweter bêdzie do odebrania w medycynie s¹dowej. Ale dlaczego pani pyta? – No… zastanawia³am siê tylko. To bez znaczenia. W tej chwili. Na dworze pierwszy poszum cieplejszego wiatru sp³ywaj¹cego z odleg³ych gór, dm¹cego przez wzgórza. Nad Ogden Road najpierw stopniej¹ œlady ciê¿arówek w ubitym œniegu, zrobi siê z nich b³oto poœniegowe, a potem brudna woda. Znikn¹ powoli œlady wypadku, z wyj¹tkiem wyraŸnego odcisku gumy, d³ugiego poœlizgu na asfalcie i œladów bie¿nika prowadz¹cych do porêczy przy mostku. Te œlady zostan¹ na d³ugo. Pytam ciê… Kto jest teraz dey mugu?

5 Zanim na miejscu wypadku pojawi³ siê funkcjonariusz Brisebois, ludzie z ekipy rekonstrukcji zdarzeñ drogowych ju¿ dawno skoñczyli. Rozstawili akrylowe trójk¹ciki do namierzenia przez GPS, a w blasku reflektorów wydychane powietrze tworzy³o zimowe aureole. Zacz¹³ od nich: – Colin. Greg. Starszy posterunkowy Colin podniós³ g³owê i siê uœmiechn¹³. – Sier¿ant Brisebois. Mi³o, ¿e pan wpad³. — 19 —


j:a419 17-3-2014 p:20 c:1 black–text

Nigdy nie mówili do niego po imieniu. To by³o jedno z ich niewielu ustêpstw wobec wy¿szych rang¹. Brisebois mia³ dziœ dy¿ur. – Pager zosta³ w marynarce. Marynarka wisia³a w szatni. – W szatni? – By³em na spektaklu. Musia³em siê przebraæ w samochodzie, jeœli koniecznie chcesz wiedzieæ. Mia³ nadziejê, ¿e zamknie tym temat, ale jak zwykle siê pomyli³. – Nie da siê wyjœæ z kina? Machn¹æ odznak¹ i za¿¹daæ zwrotu kasy za bilety? – Nie by³em w kinie. Greg, m³odszy z posterunkowych, uœmiechn¹³ siê szeroko. – Niech mi pan tylko nie mówi, ¿e siedzieliœcie w barze ze striptizem, gdy my tu marzniemy na mrozie. – Nie, nie siedzieliœmy w barze ze striptizem. Sier¿ant Matthew Brisebois by³ na spektaklu baletowym. Balet miejski wystawia³ jak zawsze o tej porze Jezioro ³abêdzie. Na pustym fotelu obok le¿a³ bilet ¿ony. Westchn¹³. Czas to zakoñczyæ. – By³em na balecie. Z ¿on¹. Kupiliœmy karnety na ten sezon. To znaczy, ona kupi³a. Dla nas obojga. Tak czy inaczej, mia³em przy sobie bilety i szkoda by³oby je zmarnowaæ. – Balet? Jak Dziadek do orzechów? – Niezupe³nie. – Dziadek do orzechów? – powtórzy³ m³odszy posterunkowy. – Chyba gra³em z nim w karty. – Cholera – mrukn¹³ Colin – ja chyba kiedyœ wzi¹³em z nim œlub. – Zerkn¹³ na kubek paruj¹cej kawy przyniesio— 20 —


j:a419 17-3-2014 p:21 c:1 black–text

ny przez Brisebois. – I mia³ pan jeszcze czas wpaœæ do Tima po kawê? Jesteœmy œledczymi. Takie rzeczy rzucaj¹ nam siê w oczy. – Zak³adam, ¿e dla nas te¿ pan przywióz³? – spyta³ Greg. – Przywioz³em. Ale rozla³a siê po drodze. – Brisebois, z udawan¹ rozkosz¹, napi³ siê kawy. – Wiêc… – zacz¹³ – …co tu mamy? – Pontiac olds. Zje¿d¿a³ ze wzgórza, a potem wypad³ z drogi… o, tam. Wygl¹da na to, ¿e wpad³ w poœlizg na lodzie. Kierowca nie trafi³ na most i run¹³ ze skarpy. Przekozio³kowa³ ze dwa, mo¿e trzy razy. – Oldsmobile – mrukn¹³ Brisebois. – To kupa ¿elastwa. Ju¿ ich nawet nie robi¹. Ile to ju¿ czasu… Z dziesiêæ lat? Zatem… mê¿czyzna. Starszy obywatel. Czyjœ dziadek. Nie mylê siê? Colin kiwn¹³ g³ow¹. – Zgin¹³. Jest jeszcze na dole. Nie wiem, jak go wyci¹gn¹. – By³ zapiêty? – Nie. – Sprawdziliœcie tablice? – Owszem. Czysty. Nawet mandatu za przekroczenie szybkoœci. – A kierowca? – spyta³ Brisebois. – Sprawdziliœcie go w PIMS*? – By³ to centralny system informacyjny departamentu policji. Jeœli kierowca mia³ w przesz³oœci jakikolwiek kontakt z policj¹ (na przyk³ad by³ aresztowany, by³ œwiadkiem czy znalaz³ siê w policyjnym meldunku, choæby *

PIMS – Police Information Management System.

— 21 —


j:a419 17-3-2014 p:22 c:1 black–text

po domowej k³ótni czy z powodu zak³ócania ciszy), jego nazwisko wyskakiwa³o w komputerze. – Nic wa¿nego. Przed paroma tygodniami z³o¿y³ skargê, ¿e ktoœ wa³êsa siê pod jego domem w œrodku nocy. Wysz³o, ¿e lis albo coœ. Klasyczny przypadek staruszka. „Dzieciaki, zje¿d¿ajcie z trawnika!” Prószy³ œnieg, widmowe p³atki topnia³y przy zetkniêciu z czymkolwiek. Poœród policyjnych œwiate³, migocz¹cych w ciszy, Brisebois i starszy posterunkowy podeszli do miejsca, w którym samochód zjecha³ z drogi i stoczy³ siê ze skarpy. Œlady opon: prowadz¹ce z asfaltu na ubity œnieg, a potem znikaj¹ce w pustce. Stra¿ postawi³a na moœcie wóz oœwietleniowy, a reflektory skierowa³a na le¿¹cy do góry ko³ami pojazd, oparty jak pijak o topole u stóp skarpy. Brisebois widzia³, gdzie uderzy³ olds, gdzie zary³, gdzie siê obróci³ i zacz¹³ kozio³kowaæ. Nie tak jak na filmach, na których samochody wzbijaj¹ siê widowiskowo w powietrze z ramp ukrytych przed widzem, najczêœciej ju¿ bez silników. Prawdziwe samochody s¹ ciê¿sze z przodu, a kiedy wypadaj¹ z szosy, spadaj¹ jak kamienie. A oldsmobile? Oldsmobile jest jak czo³g staczaj¹cy siê ze skarpy. Tam, gdzie wyl¹dowa³, widaæ by³o czarn¹ bliznê na œniegu i rozrzucone w wachlarz czêœci. – Mam pytanie – odezwa³ siê Brisebois. – Z tego miejsca, tu, sk¹d wystartowa³, do miejsca, w które zary³ nosem, wiêc od startu do, by tak rzec, l¹dowania, jest dalej ni¿ jedna d³ugoœæ auta. Zgadzacie siê? — 22 —



Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.