Zło czai się w cieniu James Craig

Page 1

                    

JAMES CRAIG

    



JAMES CRAIG                                                  

         







  


2


James Craig Z³o czai siê w cieniu

JAMES CRAIG przełożył Janusz Ochab

3


Tytu³ orygina³u: Buckingham Palace Blues Redakcja: Beata S³ama Redakcja techniczna: Zbigniew Katafiasz Korekta: El¿bieta Jaroszuk, Renata Kruk

Copyright BUCKINGHAM PALACE BLUES  James Craig 2012 All rights reserved. First published in the UK by Robinson, an imprint of Constable & Robinson. Cover design  JoeRoberts.co.uk  for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2014  for the Polish translation by Janusz Ochab

ISBN 978-83-7758-626-6

Wydawnictwo Akurat Warszawa 2014

4


Nie pok³adajcie ufnoœci w ksi¹¿êtach Ani w cz³owieku, u którego nie ma wybawienia. Gdy tchnienie go opuœci, wraca do swej ziemi, Wówczas przepadaj¹ jego zamiary. Psalm 146 *

*

Biblia Tysi¹clecia. Pismo Œwiête Starego i Nowego Testamentu, Pallottinum, Poznañ 2003.

5


6


1 – Fuj… Joe Dalton odgryz³ kawa³ek bu³ki z jajkiem na twardo, prze¿u³ go kilka razy, a potem wyplu³ przez okno swojego austina FX4. Choæ od trzech dni prawie nic nie jad³, gdy tylko próbowa³ coœ prze³kn¹æ, natychmiast czu³ md³oœci. Pewny, ¿e nie zdo³a wmusiæ w siebie ani kêsa, wyrzuci³ kanapkê do kana³u i wytar³ rêce w brudn¹ koszulkê z wizerunkiem zespo³u Nickelback. Ostro¿nie wyj¹³ papierowy kubek z uchwytu na desce rozdzielczej, zdj¹³ pokrywkê i podmucha³ na smolistoczarn¹ kawê. Upi³ ³yk i siê skrzywi³. Okropnoœæ. Wzdychaj¹c ze znu¿eniem, otworzy³ drzwi samochodu i wysiad³. Wyla³ paruj¹cy napój do kratki œciekowej, a pusty kubek wyrzuci³ do kosza na œmieci. Trzês¹c siê z zimna, przeszed³ na ty³ taksówki i otworzy³ baga¿nik. Na kole zapasowym le¿a³ zwój liny, któr¹ wozi³ ze sob¹ od tygodni: potrójnie pleciony sznur o œrednicy szeœciu milimetrów, o doskona³ych w³aœciwoœciach amortyzacyjnych i gwarancji udŸwigu do siedmiuset piêædziesiêciu kilogramów. Joe wyj¹³ linê, wiedz¹c, ¿e jej parametry a¿ nadto wystarczaj¹ do tego, co zamierza³ zrobiæ. W³o¿ywszy zwój pod pachê, zatrzasn¹³ baga¿nik i podszed³ do latarni, przy której zaparkowa³ taksówkê. Okrêci³ linê wokó³ metalowego s³upa, po czym zawi¹za³ starannie na zwyk³¹ kluczkê. Wróci³ do taksówki, wrzuci³ zwój przez

7


okno po stronie kierowcy, otworzy³ drzwi i wsiad³. Zapi¹wszy pas bezpieczeñstwa, odetchn¹³ g³êboko kilka razy. Nastêpnie trzykrotnie oplót³ szyjê luŸnym koñcem liny i zawi¹za³ j¹ takim samym wêz³em – ciasno, ale nie za bardzo. Nylon wrzyna³ mu siê w grdykê, ale pozwala³ oddychaæ. Joe zacisn¹³ zêby, zapali³ silnik i wrzuci³ pierwszy bieg. – Kurwa! Nie zwa¿aj¹c na ³zy, które nap³ywa³y mu do oczu, zwolni³ rêczny hamulec i wcisn¹³ peda³ gazu.

Fernando Garros odstawi³ fili¿ankê z herbat¹ na spodek i przygl¹da³ siê leniwie taksówkarzowi, który wsiad³ do auta, a potem z niego wysiad³. Rozpozna³ uœmiechniêt¹ twarz Chada Kroegera na jego koszulce i skin¹³ z aprobat¹ g³ow¹. Nickelback jest œwietny! W poprzednim roku Fernando wyda³ ca³¹ dniówkê, by wybraæ siê na Wembley i zobaczyæ zespó³ na ¿ywo. Nie by³o go staæ na koszulkê za dwadzieœcia funtów, ale przynajmniej obejrza³ fantastyczny koncert. Zanuci³ pod nosem kilka taktów Burn It to the Ground, a potem odwróci³ siê, zawstydzony, by sprawdziæ, czy nikt go nie s³ysza³. Niepotrzebnie siê martwi³: mia³ ca³¹ kawiarniê Goodfellas dla siebie. Oprócz taksówkarza widocznego za szyb¹ przez ostatni¹ godzinê nie by³o tu ¿adnych klientów. Xavi, w³aœciciel kawiarni, od dwudziestu minut spa³ smacznie za kontuarem. Fernando ziewn¹³ i spojrza³ na zegarek. Dochodzi³a trzecia piêtnaœcie. Zamkn¹³ oczy, skrzy¿owa³ rêce na piersiach i rozprostowa³ nogi. Nigdzie mu siê nie spieszy³o. Niedawno skoñczy³ jedenastogodzinn¹ zmianê na stanowisku portiera w Szpitalu Œwiêtego Tomasza i teraz spokojnie jad³ kolacjê (a mo¿e raczej œniadanie?), by potem wróciæ spacerkiem do

8


kawalerki, któr¹ wynajmowa³ ju¿ od oœmiu lat. Elephant and Castle nie by³a mo¿e dzielnic¹, po której mo¿na spokojnie przechadzaæ siê noc¹, wiedzia³ jednak, ¿e jeœli poczeka jeszcze godzinê, wszyscy gwa³ciciele, wariaci i inne dupki, które mog³yby na niego czyhaæ, pójd¹ spaæ. Xavi chrapa³ coraz g³oœniej. Fernando otworzy³ oczy, dopi³ herbatê i zastanawia³ siê przez moment, czy nie zamówiæ jeszcze jednej. W koñcu siê rozmyœli³ i znów spojrza³ na taksiarza, który wróci³ do auta. Zawsze bawi³a go troska, jak¹ londyñscy taksówkarze otaczali swoje pojazdy. Uwa¿a³ to wrêcz za dziwactwo. Owszem, s¹ doœæ drogie – czyta³ gdzieœ, ¿e kosztuj¹ ponad trzydzieœci tysiêcy funtów – ale w koñcu auto to tylko auto. – Mierda! Fernando o ma³o nie spad³ z krzes³a, gdy taksówka ruszy³a nagle do ty³u, wjecha³a na chodnik, przewróci³a kosz na œmieci i wbi³a siê w okno wystawowe pralni. Natychmiast zawy³o kilka alarmów. – Co siê sta³o? – spyta³ Xavi, ziewaj¹c szeroko i podchodz¹c do drzwi. – Wypadek samochodowy. W tym momencie Fernando zauwa¿y³ sznur zwisaj¹cy z latarni i ci¹gn¹cy siê po ziemi. By³ pewny, ¿e jeszcze przed chwil¹ go tam nie by³o. Potem przypomnia³ sobie o taksiarzu. Nie widzia³ dok³adnie, co dzieje siê we wnêtrzu auta, ale wygl¹da³o na to, ¿e kierowca le¿y oparty o kierownicê. Mo¿e mia³ zawa³? Tymczasem na drogê wytoczy³ siê jakiœ okr¹g³y przedmiot – pi³ka? – i zatrzyma³ przy przewróconym koszu na œmieci. – Cholera… – Xavi podrapa³ siê po g³owie. – Kto jak kto, ale taksówkarz chyba powinien lepiej prowadziæ. Wyszed³ z kawiarni na pusty chodnik i ruszy³ w stronê taksówki.

9


Fernando obserwowa³ go przez moment, a potem, po chwili wahania, siêgn¹³ po komórkê i wybra³ dziewiêæset dziewiêædziesi¹t dziewiêæ.

2 By³ piêkny wieczór, temperatura siêga³a szesnastu stopni, co prawda co jakiœ czas zrywa³ siê ch³odny wiatr, ale chyba nikt w Londynie nie liczy³ na ³adniejsz¹ pogodê w po³owie wrzeœnia. Ciemniej¹ce b³êkitne niebo, z rzadka tylko przetykane plamami chmur, przypomina³o o minionym lecie, które powoli i boleœnie zamienia³o siê w jesieñ. Inspektor John Carlyle otar³ spocone czo³o i upi³ ³yk wody z plastikowej butelki, nie przerywaj¹c biegu przez Mall w stronê pa³acu Buckingham. Bieganie nie nale¿a³o do jego ulubionych form aktywnoœci fizycznej, ale by³o tañsze ni¿ wizyta w si³owni. Poza tym ruch na powietrzu pomaga³ mu oczyœciæ umys³. Cieszy³ siê, ¿e uda³o mu siê wyrwaæ z domu – córka i ¿ona sprzecza³y siê przez ca³y dzieñ, wiêc teraz z ulg¹ ws³uchiwa³ siê w swoje kroki. Alice wkracza³a ju¿ w wiek m³odzieñczego buntu i wszystko wskazywa³o na to, ¿e przyjdzie im siê z tym zmagaæ jeszcze przez ³adnych parê lat. Carlyle szczerze ¿a³owa³, ¿e nie mo¿e jakoœ pomóc w rozwi¹zywaniu coraz czêstszych konfliktów miêdzy Alice i Helen, lecz dawno ju¿ siê przekona³, ¿e w relacjach z kobietami nie potrafi zdzia³aæ zbyt wiele, bez wzglêdu na ich wiek i stopieñ za¿y³oœci. Opuœciwszy mieszkanie w Winter Garden House, pokona³ spokojnym tempem Drury Lane, przebieg³ przez Covent Gar-

10


den Piazza i Trafalgar Square, by potem przedostaæ siê przez Carlton Gardens do Mall i ruszyæ w stronê pa³acu Buckingham. Carlyle nie by³ rojalist¹, ale docenia³ majestatycznoœæ scenerii. Niemal codzienne obcowanie z histori¹ by³o jedn¹ z dodatkowych korzyœci mieszkania w centralnym Londynie, dawa³o poczucie przebywania w samym sercu jednego z najwspanialszych miast œwiat. Carlyle móg³ z rêk¹ na sercu powiedzieæ, ¿e naprawdê to wspania³e miasto, a co najwa¿niejsze, jego miasto. Urodzi³ siê w Londynie i – nie licz¹c kilku smutnych, ale na szczêœcie krótkich okresów mieszkania na prowincji – mieszka³ tu i pracowa³ przez ca³e ¿ycie. By³ londyñczykiem i za ¿adne skarby œwiata nie przeniós³by siê gdzie indziej. Mijaj¹c pos¹g Królowej Matki i jej mê¿a króla Jerzego VI, zboczy³ na wysypan¹ ¿wirem œcie¿kê rowerow¹, by unikn¹æ zderzenia z par¹ turystów, którzy robili zdjêcia. W tym momencie na jego drodze stanê³a kolejna para, znów wiêc musia³ uskoczyæ na bok, co ostatecznie wybi³o go z rytmu. – Dupki! – sykn¹³ pod nosem, wyd³u¿aj¹c krok. Podniós³szy wzrok, zauwa¿y³, ¿e obok brytyjskich flag na masztach przy drodze wisz¹ jeszcze jakieœ inne, nieznane mu, uœwietniaj¹ce zapewne wizytê g³owy jakiegoœ pañstwa. Zbli¿aj¹c siê do pa³acu, Carlyle przyspieszy³ kroku. W pobli¿u skrzy¿owania z Marlborough Road zerkn¹³ na œwiat³a. By³y zielone, wiêc przyspieszy³ jeszcze bardziej, by potem nie musieæ siê zatrzymywaæ. Jednak w tym samym momencie ma³y zielony ludzik zacz¹³ miarowo migaæ, po czym znikn¹³. Cholera, zakl¹³ w duchu, nie chcia³ jednak znów wypaœæ z rytmu, wiêc bieg³ dalej. Gdy tylko zszed³ z krawê¿nika i postawi³ nogê na asfalcie, tu¿ przed nim przemkn¹³ policyjny motocykl na sygnale.

11


– Cholera! – Carlyle szybko wskoczy³ na krawê¿nik i jak gdyby nigdy nic zacz¹³ truchtaæ w miejscu, nie zwa¿aj¹c na drwi¹ce uœmieszki pary nastolatków stoj¹cych obok. Kilka sekund póŸniej rozleg³y siê ochy i achy zgromadzonych wokó³ turystów, zaterkota³y kamery, a ulic¹ przejecha³ potê¿ny czarny daimler. Na tylnym fotelu siedzia³a drobna starsza pani w jasno¿ó³tym p³aszczu i kapeluszu, zapatrzona w przestrzeñ. Limuzyna minimalnie zwolni³a na zakrêcie, po czym pomknê³a w stronê pa³acu, eskortowana przez jeszcze jedn¹ parê policyjnych motocykli. Proszê, proszê, pomyœla³ Carlyle, biegn¹c przez opustosza³¹ nagle ulicê. Po ponad czterdziestu latach spêdzonych w Londynie w koñcu zobaczy³em cholern¹ królow¹.

Dotar³szy do Victoria Memorial, skrêci³ w prawo. Zamierza³ zrobiæ dwa kó³ka wokó³ Green Park, a potem wróciæ do domu. Zbli¿a³a siê dziewiêtnasta trzydzieœci, powoli zmierzcha³o. Przerzedza³ siê te¿ t³um turystów, a gdy Carlyle przebiega³ obok Canada Gate i wzd³u¿ Constitution Hill, dostrzeg³ tylko jednego biegacza. Z prawej dobieg³ krzyk, a gdy odwróci³ g³owê, zobaczy³ grupê dzieciaków graj¹cych w touch rugby. Gdy pi³ka wyl¹dowa³a kilka metrów przed nim, podniós³ j¹ i odrzuci³ do najbli¿szego dzieciaka, z jednej strony zirytowany t¹ niespodziewan¹ przerw¹, a z drugiej wdziêczny za pretekst do krótkiego postoju. Upi³ ³yk wody z butelki i siê rozejrza³. Na kamiennej ³awce siedzia³a ma³a dziewczynka, a nieco dalej spacerowa³ mê¿czyzna z psem. Kolejny dzieñ w mieœcie powoli zbli¿a³ siê do koñca. Zwolni³ nieco tempo, wiêc dotar³ w to samo miejsce po dwudziestu piêciu minutach. Mê¿czyzna z psem i dzieciaki graj¹ce w rugby zniknêli, ale dziewczynka nadal siedzia³a na ³awce, wpatrzona w przestrzeñ. Przyjrza³ jej siê ukradkiem,

12


przebiegaj¹c obok ³awki. Mia³a dziewiêæ, mo¿e dziesiêæ lat, krótkie ciemne w³osy, sukienkê w kwiatki, bez rêkawów i bose stopy. Nie zwraca³a na niego uwagi, nieruchoma niczym pos¹g. Zastanawia³ siê przez moment, dlaczego ten widok go niepokoi. Nagle uœwiadomi³ sobie, ¿e w promieniu dwudziestu metrów od dziewczynki nikogo nie ma. Ani œladu rodziców. ¯adnych kole¿anek. Nikogo. Przebieg³ jeszcze jakieœ dziesiêæ metrów, zatrzyma³ siê przy drzewie i wypi³ resztê wody, po czym wyrzuci³ butelkê do kosza. Powoli podbieg³ do dziewczynki, która wci¹¿ wydawa³a siê pogr¹¿ona w myœlach, i stan¹³ kilka kroków przed ³awk¹. – Przepraszam… – zacz¹³ ³agodnie. Dziewczynka podnios³a wzrok, ale nie odpowiedzia³a. Carlyle podszed³ bli¿ej. Jej oczy wygl¹da³y jak zimne szare kamienie. – Przepraszam – powtórzy³ – nic ci nie jest? Dziewczynka spuœci³a g³owê, wci¹¿ milcz¹c. Gdy skrzy¿owa³a rêce na piersi, Carlyle dostrzeg³ nad jej ³okciami czarne i sine plamy. Niektóre ju¿ przyblad³y, inne wygl¹da³y na œwie¿e. Uklêkn¹³ przed ni¹ powoli. – Jestem John – powiedzia³, czuj¹c, jak wzbiera w nim z³oœæ i zak³opotanie. – Jak siê nazywasz? Dziewczynka przygryz³a wargê i pokrêci³a g³ow¹. – Jestem policjantem. – Co prawda nie mia³ przy sobie legitymacji, ale to nie by³o najwa¿niejsze. – Zgubi³aœ siê? Potrzebujesz pomocy? W oczach dziewczynki pojawi³y siê ³zy. Jedna z nich sp³ynê³a po policzku. Carlyle z ciê¿kim sercem podniós³ siê z klêczek,

13


cofn¹³ o krok i rozejrza³. Robi³o siê ciemno, samochody mia³y w³¹czone reflektory, a pa³ac sk¹pany by³ w œwietle. Inspektor obróci³ siê powoli, wytê¿aj¹c wzrok. Nadal nie widzia³ nikogo, kto wygl¹da³by na opiekuna dzieciaka. Cholera, pomyœla³, co za pech. Westchn¹³ z rezygnacj¹, wyj¹³ z tylnej kieszeni szortów komórkê i zadzwoni³ na komisariat. George Patrick, który od niedawna pracowa³ w recepcji komisariatu Charing Cross, odebra³ ju¿ po pierwszym dzwonku. – Komisariat policji, s³ucham? By³ prawdopodobnie starszy od Carlyle’a, ale w porównaniu ze swoim poprzednikiem, Dave’em Prentice’em, wrêcz tryska³ energi¹. Prentice kilka miesiêcy temu przeszed³ na emeryturê i móg³ wreszcie spe³niæ swoje marzenie, czyli zaszyæ siê na dobre w Theydon Bois, wschodnich przedmieœciach Londynu. Zdaniem Carlyle’a by³ ju¿ na to najwy¿szy czas. Inspektor ani trochê nie têskni³ za tym leniwym starym zrzêd¹. – George – powiedzia³ do aparatu – tu John Carlyle. Jestem w pobli¿u Green Park, tu¿ za Canada Gates przy Constitution Hill. Znalaz³em kilkuletni¹ dziewczynkê, chyba siê zgubi³a. – Œciszaj¹c nieco g³os, doda³: – Wygl¹da… jakby by³a w szoku, wiêc mo¿e sprawa jest powa¿niejsza. Mo¿esz przys³aæ radiowóz? – Chwileczkê… – W tle s³ychaæ by³o przez moment szelest przek³adanych papierów. – Nie wiem, czy mam teraz coœ wolnego, ale postaram siê jakoœ to za³atwiæ. – Dziêki. Kto jest teraz na s³u¿bie? Znów szelest. Potem Patrick odczyta³ listê nazwisk. Po krótkim zastanowieniu Carlyle podj¹³ decyzjê. – Przyœlij Nicole Sawyer. Sawyer by³a bardzo mi³¹ i bardzo grub¹ czarnoskór¹ policjantk¹. Choæ mia³a dopiero dwadzieœcia dziewiêæ lat,

14


radzi³a sobie z ludŸmi o wiele lepiej ni¿ Carlyle, a w³aœciwie lepiej ni¿ którakolwiek ze znanych mu osób. Z pewnoœci¹ nie z³apa³aby ¿adnego przestêpcy uciekaj¹cego ulic¹, ale prawdopodobnie namówi³aby go po prostu, by siê podda³. Gdyby policja metropolitalna chcia³a mieæ rzecznika z naprawdê ludzk¹ twarz¹, Nicole by³aby najlepsz¹ kandydatk¹. – Postaraj siê j¹ tu œci¹gn¹æ. – Dobra. – Zadzwoñ do mnie, kiedy ju¿ bêdzie jecha³a. I sprawdŸ, czy ktoœ zg³asza³ zaginiêcie ma³ej dziewczynki. Ma jakieœ osiem, dziewiêæ lat, szare oczy i krótkie ciemne w³osy. Jest ubrana w sukienkê w kwiatki. – Sprawdzê. – Dziêki. Do zobaczenia. Carlyle zakoñczy³ rozmowê i wsun¹³ telefon do kieszeni. W tym momencie uœwiadomi³ sobie, ¿e ktoœ za nim stoi. – Alzbeto! – W g³osie tego kogoœ brzmia³a irytacja. – ChodŸ tutaj! Mówi³em ci przecie¿, ¿ebyœ nie rozmawia³a z obcymi. Carlyle obróci³ siê na piêcie i zobaczy³ przystojnego mê¿czyznê ko³o trzydziestki: jasne w³osy, nieco przerzedzone na skroniach, i przenikliwe niebieskie oczy. By³ szczup³y i mia³ jakieœ metr siedemdziesi¹t piêæ wzrostu. Jego czarny garnitur wygl¹da³ na bardzo drogi, podobnie jak niebieska koszula rozpiêta pod szyj¹ i czarne lœni¹ce mokasyny. – Kim pan jest? – spyta³, nie kryj¹c z³oœci. Carlyle stan¹³ przed dziewczynk¹, zas³aniaj¹c j¹. – A pan? Przez moment mê¿czyzna wydawa³ siê skonsternowany. – Jestem jej… wujkiem. £¿e jak pies, pomyœla³ inspektor, który zd¹¿y³ ju¿ uprzedziæ siê do tego lalusiowatego faceta. – Na pewno?

15


– Na pewno. – Mê¿czyzna skin¹³ z przekonaniem g³ow¹ i wyci¹gn¹³ do dziewczynki rêkê. – ChodŸ. Alzbeta zsunê³a siê z ³awki, ale nie podesz³a do „wujka”. Carlyle po³o¿y³ d³oñ na jej ramieniu i poczu³, ¿e dr¿y. Pomyœla³ o swojej córce – niewiele starszej od tego dzieciaka – i poczu³, jak wzbiera w nim gniew. Zacisn¹³ mocniej d³oñ. Nigdzie nie pójdziesz, pomyœla³. Nie z tym palantem. Przywo³a³ na twarz grymas, który mia³ udawaæ uœmiech, i spojrza³ mê¿czyŸnie prosto w oczy. – Obawiam siê, ¿e bêdzie pan musia³ poczekaæ. – Niby dlaczego? – obruszy³ siê mê¿czyzna. – To nie pañska sprawa. Zrobi³ krok w stronê inspektora, jakby chcia³ go uderzyæ. – Jestem policjantem – powiedzia³ spokojnie Carlyle, nie zwa¿aj¹c na telefon wibruj¹cy w jego kieszeni. Z oddali dobiega³o wycie syreny. Podziêkowa³ w duchu George’owi Patrickowi, nie odrywaj¹c wzroku od twarzy mê¿czyzny. – To absurd! – prychn¹³ nieznajomy, ale na dŸwiêk syreny wyraŸnie straci³ rezon. – Myœlê, ¿e powinniœmy porozmawiaæ o tym w komisariacie. – Tym razem Carlyle uœmiechn¹³ siê zupe³nie szczerze. Syrena wy³a coraz g³oœniej, radiowóz by³ coraz bli¿ej. Inspektor zdj¹³ d³oñ z ramienia dziecka i ruszy³ w stronê mê¿czyzny. Dziewczynka natychmiast popêdzi³a w g³¹b parku, w stronê Piccadilly. Carlyle i nieznajomy spojrzeli na siebie, zastanawiaj¹c siê, który z nich pierwszy ruszy w poœcig. Zrozumiawszy, ¿e facet nie zamierza tego robiæ, Carlyle pobieg³ za dzieckiem. Dziewczynka oddali³a siê ju¿ od niego o dobre dwadzieœcia metrów, wiêc inspektor, który na dodatek potkn¹³ siê o korzeñ, dogoni³ j¹ dopiero po nieca³ej minucie. Kiedy by³ tu¿ za ni¹, sama siê zatrzyma³a i, zrezygnowana, pozwoli³a, by zaprowadzi³ j¹ do radiowozu.

16


Nicole Sawyer przywita³a ich przyjaznym uœmiechem i pomog³a dziewczynce wsi¹œæ do auta. – Gdzie jest ten facet? – spyta³ Carlyle, rozgl¹daj¹c siê za m³odym mê¿czyzn¹ w drogim garniturze. Sawyer spojrza³a na niego zdumiona. – Jaki facet?

Carlyle podziêkowa³ kolegom, którzy podrzucili go na komisariat, a potem pobieg³ najkrótsz¹ drog¹ do domu, gdzie dotar³ zaledwie po dziesiêciu minutach. Wzi¹³ szybki prysznic, w³o¿y³ czyste ubranie i z³apa³ po drodze banana oraz kilka ciastek. Zmierzaj¹c do drzwi, przystan¹³ na moment, by opowiedzieæ ¿onie, co wydarzy³o siê w parku. – Biedne dziecko – westchnê³a Helen, odrywaj¹c wzrok od telewizora. – Bóg jeden wie, co jej zrobili. Carlyle nie mia³ ochoty wdawaæ siê w dyskusjê, kim mog¹ byæ tajemniczy „oni”, wzruszy³ wiêc tylko ramionami i poca³owa³ ¿onê w czo³o. – Wrócê, gdy tylko bêdê móg³ – obieca³ bez przekonania. – Jasne. – Helen wiedzia³a z doœwiadczenia, ¿e „gdy tylko bêdê móg³” mo¿e oznaczaæ zarówno pó³ godziny, jak i trzy do czterech dni. Odpowiedzia³a mu zdawkowym poca³unkiem i wbi³a wzrok w telewizor.

Piêtnaœcie minut póŸniej sta³ w jednym z „przyjaznych” pokojów przes³uchañ na trzecim piêtrze komisariatu Charing Cross, z oknami wychodz¹cymi na Agar Street. Dziewczynka siedzia³a przy stole, pogryza³a z apetytem czipsy o smaku sera z cebul¹ i bazgra³a coœ w zeszycie do kolorowania, który zorganizowa³a jej Nicole Sawyer. Na stole le¿a³y te¿ resztki czekoladowego batona i pusta puszka

17


po coli. Carlyle pomyœla³, ¿e gdyby Alice poch³onê³a tyle niezdrowych rzeczy naraz, Helena dosta³aby ataku serca. Nie by³ to jednak czas ani miejsce, by martwiæ siê dzieciêc¹ diet¹. Sawyer sta³a przy oknie, odwrócona do niego plecami. Rozmawia³a z kimœ przez telefon przyciszonym g³osem, wiêc zapewne nie by³a to rozmowa s³u¿bowa. Ujrzawszy jego odbicie w szybie, szybko zakoñczy³a po³¹czenie i da³a mu znaæ, ¿e powinni wyjœæ na korytarz. Dziewczynka podnios³a wzrok na inspektora, jakby dopiero teraz zauwa¿y³a jego obecnoœæ, po czym znów zajê³a siê rysowaniem. Carlyle wyszed³ na korytarz i poczeka³, a¿ Nicole Sawyer zamknie za sob¹ drzwi. – Powiedzia³a ju¿ coœ? Sawyer pokrêci³a g³ow¹. – Nic, co bym zrozumia³a. Owszem, mówi³a coœ, ale nie po angielsku. – Wiêc jest cudzoziemk¹? – zdziwi³ siê Carlyle, myœl¹c o jej bardzo angielskim „wujku”. – Na to wygl¹da – Policjantka wzruszy³a ramionami. – Mamy t³umacza? – Bêdziemy mogli kogoœ œci¹gn¹æ dopiero jutro rano – odpar³a. – Domyœlasz siê chocia¿, sk¹d ona jest? – Nie mam pojêcia. A co z lekarzem? – Podobno jedzie. – Opieka spo³eczna? Sawyer przewróci³a oczami. – Zostawiliœmy wiadomoœæ. Nikt nie odbiera, jak zwykle. – Chryste! Carlyle nie cierpia³ kontaktów z opiek¹ spo³eczn¹. Niemal wszyscy pracownicy tej instytucji, których do tej pory pozna³, byli jego zdaniem pozbawieni motywacji i bezbarwni, wykonywali minimum swoich obowi¹zków, zas³aniaj¹c

18


siê przepisami, umowami zwi¹zkowymi i poprawnoœci¹ polityczn¹. Mia³ wra¿enie, ¿e nienawidz¹ swojej pracy i nie mog¹ siê doczekaæ, kiedy przejd¹ na emeryturê, któr¹ hojn¹ rêk¹ bêdzie im wyp³aca³o pañstwo. Choæ sam równie¿ z przyjemnoœci¹ myœla³ o tej perspektywie, w odró¿nieniu od pracowników socjalnych stara³ siê uczciwie na ni¹ zarobiæ. Sawyer spojrza³a wymownie na zegarek. – Przepraszam, inspektorze – powiedzia³a – ale moja zmiana skoñczy³a siê pó³ godziny temu. Muszê jechaæ do domu. – Jasne – mrukn¹³ Carlyle, choæ mia³ ochotê odpowiedzieæ, ¿e on w ogóle nie powinien tego dnia pracowaæ. – Do jutra. – Tak. Dziêki. Sawyer odwróci³a siê i oddali³a szybko korytarzem, jakby ba³a siê, ¿e inspektor zmieni zdanie i ka¿e jej pracowaæ po godzinach. Carlyle wróci³ do pokoju i usiad³ naprzeciwko dziewczynki. Ta wpatrywa³a siê w niego przez chwilê, a potem zerknê³a na drzwi, jakby zastanawia³a siê, czy mo¿e warto jeszcze raz spróbowaæ ucieczki. Inspektor opad³ na oparcie krzes³a. I co ja mam teraz robiæ? – zastanawia³ siê bezradnie. Dziewczynka wziê³a czerwon¹ kredkê i zaczê³a coœ bazgraæ. Carlyle zrobi³ przyjazn¹ minê i spojrza³ na ni¹. – Czeœæ raz jeszcze – zacz¹³ ³agodnie. – Pamiêtasz mnie? Spotkaliœmy siê w parku. – Wyj¹³ legitymacjê i po³o¿y³ j¹ na stole. – Jestem policjantem. Mam na imiê John. Dziewczynka spojrza³a na dokument, ale go nie dotknê³a. – A ty jak siê nazywasz? – Jak zwróci³ siê do niej ten facet w parku? Alzbeta? – Elizabeth? Dziewczynka spojrza³a na kredkê i wygiê³a j¹ tak mocno, ¿e pêk³a na pó³.

19


– Tak siê nazywasz? Carlyle obserwowa³, jak jej oczy wype³niaj¹ siê ³zami, a dolna warga zaczyna dr¿eæ. Pochyli³ siê do przodu, czekaj¹c, a¿ wreszcie coœ wykrztusi. Nagle wytar³a nos i spojrza³a na niego wyzywaj¹co. – Pieprzymy siê teraz? – W jej g³osie nie by³o wahania. Zabrzmia³o to niemal jak prowokacja. – Co? – Carlyle odsun¹³ siê gwa³townie od sto³u. Najchêtniej udawa³by, ¿e nie us³ysza³ tego, co w³aœnie us³ysza³. Dziewczynka wsta³a. – Chcesz? – spyta³a, naœladuj¹c wytworny akcent, którym przemawia³ mê¿czyzna w parku. – Pieprzymy siê?

Carlyle bez s³owa wyszed³ z pokoju. Zamkn¹³ za sob¹ drzwi, przeszed³ kilka metrów korytarzem, zatrzyma³ siê przed œcian¹ i dwa razy uderzy³ w ni¹ g³ow¹. Au! Ból by³ dobry, pomóg³ zebraæ myœli i zapanowaæ nad emocjami. Po chwili inspektor wyj¹³ komórkê i zadzwoni³ do recepcji. – Jest ju¿ lekarz? – spyta³ zdesperowany. – Bêdzie za dwie minuty – odpar³ Patrick. – Kto to? – Weber. Carlyle zna³ Thomasa Webera. By³ bardzo mi³ym facetem. Niemcem. Skrupulatnym i fachowym. Ale to nie by³o zadanie dla niego. – Œci¹gnij jak¹œ lekarkê – poleci³. – Co? – Uwierz mi – Carlyle z trudem zachowywa³ spokój – to powinna byæ kobieta. – Ale Weber jest na dy¿urze…

20


– Nie obchodzi mnie, kto jest na dy¿urze, kurwa, choæby to by³ sam król Syjamu – warkn¹³. – SprowadŸ mi lekarkê. Kobietê. Proszê. – Inspektorze… Uspokój siê, przykaza³ sobie w duchu Carlyle. Uspokój siê. Krzyk w niczym ci nie pomo¿e. Odetchn¹³ g³êboko. – Pos³uchaj, George, przepraszam, ale to mo¿e byæ paskudne. Naprawdê paskudne. Coœ znacznie gorszego ni¿ te bzdury, z którymi musimy u¿eraæ siê na co dzieñ. To wa¿ne i pilne. Na razie zostanê z dzieciakiem, a ty zobacz, co da siê zrobiæ. – Dobra. – Patrick od³o¿y³ s³uchawkê z takim trzaskiem, jakby chcia³ mu w ten sposób powiedzieæ: „Ja te¿ mam ciê gdzieœ”. Carlyle sta³ przez chwilê na korytarzu, oszo³omiony, potem wróci³ do pokoju przes³uchañ. Dziewczynka przesta³a ju¿ kolorowaæ ksi¹¿kê i rysowa³a po stole. Tym razem w ogóle nie zwróci³a na niego uwagi. Stan¹³ pod œcian¹ i obserwowa³, jak zu¿ywa jedn¹ kredkê po drugiej. Gdy zosta³y jej ju¿ tylko same koñcówki, opad³a na oparcie krzes³a, skrzy¿owa³a rêce na piersi i podziwia³a swoje dzie³o. Zdaniem Carlyle’a wygl¹da³o ca³kiem nieŸle. Pomyœla³, ¿e byæ mo¿e powinni zanieœæ stolik do jakiejœ galerii, Waterloo Bridge albo Tate Modern. – Elizabeth – powiedzia³ cicho, bardziej do siebie ni¿ do niej – sk¹d ty jesteœ, do cholery? Przetoczy³a po³ówkê z³amanej czerwonej kredki po blacie, mrucz¹c pod nosem coœ niezrozumia³ego. Zdaniem inspektora brzmia³o to jak jakiœ jêzyk wschodnioeuropejski. Mo¿e rosyjski? Albo polski? Nie wiedzia³. Dziewczynka wygl¹da³a na Europejkê, ale nie mówi³a po francusku, w³osku, niemiecku ani hiszpañsku. Prawdopodobnie nie pochodzi³a te¿ ze Skandynawii. Nigdy nie s³ysza³, by handlowano dzieæmi – ani doros³ymi – z tamtego regionu.

21


                    

JAMES CRAIG

    



JAMES CRAIG                                                  

         







  


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.