Jonathan Holt Carnivia: blu타nierstwo (The Abomination) 042562
1
J O N AT H A N H O LT Jonathan Holt Carnivia: bluŸnierstwo
CARNIVIA
BLUŹNIERSTWO przełożył Piotr W. Cholewa
3
Tytu³ orygina³u: The Abomination Projekt ok³adki: kid-ethic.com Redakcja: Gra¿yna Muszyñska Redakcja techniczna: Zbigniew Katafiasz Korekta: Jadwiga Piller, El¿bieta Jaroszuk
Copyright 2013 Jonathan Holt. All rights reserved. For the cover illustration Image Source and Mark Swan for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2013 for the Polish translation by Piotr W. Cholewa
ISBN 978-83-7758-495-8 (oprawa broszurowa) ISBN 978-83-7758-556-6 (oprawa twarda)
Wydawnictwo Akurat Warszawa 2013
W ka¿dym mê¿czyŸnie i kobiecie istnieje j¹dro z³a, lekko jedynie trzymane pod kontrol¹. Czy nazwiemy je zdziczeniem, brutalnoœci¹ czy barbarzyñstwem, czy te¿ oznaczymy jak¹œ naukowo brzmi¹c¹ etykiet¹, tak¹ jak sadyzm czy psychoza, czy przypiszemy je amoralnoœci albo i samemu diab³u, jest ono sta³ym towarzyszem cz³owieczeñstwa. Przez wiêkszoœæ czasu œpi w naszych sercach, niedostrzegane i nieuœwiadomione, a my nazywamy siebie ludŸmi cywilizowanymi i udajemy, ¿e go tam nie ma. Ale wystarczy pretekst, by zbudziæ bestiê – na przyk³ad daæ nam nieograniczon¹ w³adzê nad innym cz³owiekiem i zapewniæ, ¿e korzystanie z niej nie wywo³a ¿adnych reperkusji – a wtedy oka¿emy siê, ka¿dy z nas, zdolni do czynów straszliwszych, ni¿ potrafimy sobie wyobraziæ. I za ka¿dym razem przebudzimy siê, jakby ze snu, mówi¹c sobie: „Nigdy wiêcej”. I za ka¿dym razem bêdzie to k³amstwo. Dr Paul Doherty, MRCPsych
5
6
Prolog Wenecja, 5 stycznia Niewielka ³ódka odp³ynê³a od nabrze¿a, dwusuwowy przyczepny silniczek terkota³ cicho na rufie. Ricci, przesuwaj¹c przepustnicê, ostro¿nie mija³ t³ocz¹ce siê w niewielkiej przystani ³odzie rybackie i bezrobotne poza sezonem gondole. Co wieczór wyp³ywa³ do laguny, oficjalnie po to, by sprawdziæ swoje kosze na kraby. Niewielu wiedzia³o, ¿e te wyprawy przynosi³y mu tak¿e bardziej lukratywny po³ów: paczki opakowane szczelnie w niebiesk¹ foliê, umocowane przez nieznane osoby i kutry do boi znacz¹cych po³o¿enie ka¿dego z koszy. Kiedy ³ódka zostawi³a za sob¹ wyspê Giudecca, pochyli³ siê, by zapaliæ papierosa. – È sicuro – rzuci³ cicho w œwietle p³omyka. Jest bezpiecznie. Z ciasnej kabiny wysun¹³ siê pasa¿er. Nie odpowiada³. By³ ubrany odpowiednio do pogody: ciemny nieprzemakalny skafander, rêkawiczki, naci¹gniêta nisko na czo³o we³niana czapka. W lewej rêce trzyma³ metalow¹ walizeczkê, z któr¹ wszed³ na pok³ad. By³a trochê d³u¿sza od nesesera, prostok¹tna, i przypomina³a futera³y, w jakich muzycy trzymaj¹ instrumenty. Ale Ricci by³ ca³kowicie pewny, ¿e jego dzisiejszy pasa¿er nie jest muzykiem. Godzinê wczeœniej ktoœ zadzwoni³ na jego cellulare. Ten sam g³os, który zwykle mówi³, ilu pakietów ma szukaæ, teraz poinformowa³, ¿e dziœ wieczorem bêdzie wióz³ pasa¿era. Ricci ju¿ mia³ odpowiedzieæ,
7
¿e w Wenecji doœæ jest wodnych taksówek, a jego rybacka ³ódka do nich nie nale¿y, jednak s³owa zamar³y mu w gardle. Przez ca³y miniony czas, kiedy g³os wydawa³ mu polecenia, nigdy nie zabrzmia³a w nim nuta strachu. Nawet wtedy, kiedy udziela³ instrukcji, by obci¹¿ony pakunek w kszta³cie ludzkiego cia³a zabraæ w najdalsze rejony laguny i tam wyrzuciæ za burtê, by kraby mia³y ucztê. Z lewej strony us³ysza³ okrzyki i chlupot. Kilka drewnianych ³odzi wios³owych pêdzi³o ku nim po wodzie. Ricci zmniejszy³ obroty silnika. – Co to? By³y to pierwsze s³owa pasa¿era. Ricci zauwa¿y³, ¿e mówi po w³osku z wyraŸnym akcentem – pewnie Amerykanin. – Nie przejmuj siê. To nie o nas chodzi. To La Befana. Æwicz¹ przed wyœcigiem. Kiedy ³odzie siê zbli¿y³y, mieli wra¿enie, ¿e siedz¹ w nich kobiety w obszernych p³aszczach i kapeluszach. Dopiero kiedy ich mija³y, okaza³o siê, ¿e to dru¿yny wioœlarzy, dziwacznie przebranych w damskie ciuchy. – Za chwilê ju¿ ich nie bêdzie – doda³ Ricci. Rzeczywiœcie, ³odzie okr¹¿y³y bojê i pomknê³y z powrotem w stronê Wenecji. Jedna mia³a niewielk¹ przewagê. Pasa¿er burkn¹³ coœ niewyraŸnie. Pochyli³ siê, gdy wioœlarze podp³ynêli bli¿ej – najwyraŸniej nie chcia³ byæ widziany. Teraz stan¹³ na dziobie, z rêk¹ wspart¹ o reling, i bada³ wzrokiem horyzont. Ricci szerzej otworzy³ przepustnicê. Potrzebowali godziny, by dotrzeæ do koszy na kraby. Nic nie by³o umocowane do lin, ¿adna ³ódŸ nie przyp³ynê³a na spotkanie z przeciwnej strony. Zapad³ zmrok, ale Ricci nie w³¹cza³ œwiate³. W oddali wypuk³oœci kilku niewielkich wysepek prze³ama³y liniê horyzontu. – Która to Poveglia? – zapyta³ pasa¿er. – Tamta. – Ricci wyci¹gn¹³ rêkê. – Zabierz mnie tam. Ricci bez s³owa zmieni³ kurs. Wiedzia³, ¿e inni odmówiliby albo za¿¹dali wiêcej pieniêdzy. Wiêkszoœæ rybaków wola³a omijaæ ma³¹ Pove-
8
gliê z daleka. Ale w³aœnie z tego powodu by³o to miejsce, które drobny przemytnik powinien znaæ dobrze, Ricci przybija³ tam niekiedy nocami po ³adunki zbyt du¿e, by da³y siê umocowaæ do boi – skrzynki papierosów i whisky, niekiedy dr¿¹c¹ dziewczynê z Europy Wschodniej i jej alfonsa. Ale nawet wtedy rzadko zostawa³ tam d³u¿ej, ni¿ to konieczne. Odruchowo siê prze¿egna³, nie bardziej œwiadomy tego gestu ni¿ drobnych zmian kierunku, jakich dokonywa³, trzymaj¹c siê krêtego kursu miêdzy ³awicami i mieliznami, którymi usiana by³a ta czêœæ laguny. Potem wyp³ynêli na otwarte morze i ³odŸ skoczy³a naprzód. Lodowata piana pryska³a im w twarze, kiedy uderzali w kolejne fale, jednak mê¿czyzna na dziobie zdawa³ siê tego nie dostrzegaæ. W koñcu Ricci zwolni³. Wyspa wyrasta³a teraz przed nimi – czarna sylwetka na tle fioletowoczarnego nieba, z wystaj¹c¹ spomiêdzy drzew wie¿¹ zegarow¹ dawno porzuconego szpitala. Kilka punkcików s³abego œwiat³a migota³o wœród ruin – mo¿liwe, ¿e œwiece w którymœ z pomieszczeñ. A zatem chodzi³o o umówione spotkanie… Nikt przecie¿ nie mieszka³ na Poveglii od dawna. Pasa¿er Ricciego przyklêkn¹³ i otworzy³ metalow¹ walizeczkê. Ricci zd¹¿y³ zauwa¿yæ lufê, czarn¹ kolbê karabinu i rz¹dek naboi, wszystko upakowane równo w odpowiednich miejscach. Mê¿czyzna jednak wyj¹³ najpierw noktowizor, gruby jak obiektyw aparatu fotograficznego. Wsta³ i staraj¹c siê utrzymaæ równowagê, przy³o¿y³ go do oka. Przez chwilê spogl¹da³ w stronê œwiate³ek. Potem skin¹³ na Ricciego, by przybi³ do pomostu, i niecierpliwie, ale bezg³oœnie przeskoczy³ na brzeg, zanim jeszcze ³ódŸ dotknê³a nabrze¿a. Ca³y czas œciska³ w rêku metalow¹ walizeczkê. PóŸniej Ricci zastanawia³ siê, czy s³ysza³ jakieœ strza³y. Przypomnia³ sobie jednak drugi walec, jaki zauwa¿y³ w walizeczce: t³umik, d³u¿szy nawet i grubszy od noktowizora. A zatem musia³o mu siê wydawaæ. Pasa¿er wróci³ po piêtnastu minutach i w milczeniu pop³ynêli z powrotem na Giudeccê.
9
10
Jeden Impreza w przyciemnionym weneckim bacaro trwa³a ju¿ od prawie piêciu godzin, muzyka stawa³a siê coraz g³oœniejsza. Przystojny m³ody cz³owiek, który wyraŸnie podrywa³ Katerinê Tapo, nie tyle z ni¹ rozmawia³, ile krzycza³ do niej. Oboje stali blisko siebie i nawzajem wrzeszczeli sobie do uszu, by partner cokolwiek zrozumia³. Co prawda odbiera³o to flirtowi wszelk¹ subtelnoœæ, jednak nie zostawia³o ¿adnych w¹tpliwoœci co do intencji. Kat uzna³a, ¿e to nawet lepiej. Tylko ci, którym naprawdê zale¿a³o, wytrzymaliby swobodn¹ rozmowê w takich warunkach. Ze swojej strony podjê³a ju¿ decyzjê. Chce, by Eduardo – czy mo¿e Gesualdo – odwiedzi³ j¹ póŸniej w jej maleñkim dwupokojowym mieszkaniu w Mestre. Eduardo, czy mo¿e Gesualdo, chcia³ wiedzieæ, gdzie pracuje. – W agencji turystycznej – zawo³a³a. Kiwn¹³ g³ow¹. – NieŸle. Du¿o podró¿ujesz? – Trochê – krzyknê³a. Poczu³a na udzie wibracjê telefonu. Dzwonek by³ w³¹czony, ale w tym ha³asie niczego nie s³ysza³a. Wyjê³a aparat i zobaczy³a, ¿e ma trzy nieodebrane po³¹czenia z pracy. – Un momento! – wrzasnê³a do s³uchawki. Skinê³a towarzyszowi rêk¹, daj¹c sygna³, ¿e wróci za chwilê, przecisnê³a siê przez t³um na schodkach i wysz³a na ulicê.
11
Matko Boska, ale¿ by³o zimno. Wokó³ niej marz³o kilku twardych palaczy, a para z jej ust wydawa³a siê prawie tak gêsta jak dym z ich papierosów. Podnios³a telefon do ucha. – Si? Pronto? – ZnaleŸliœmy cia³o – poinformowa³ g³os Francesca. – Dosta³aœ przydzia³ do tej sprawy. W³aœnie rozmawia³em z central¹. – Zabójstwo? – Z trudem skrywa³a ton podniecenia w g³osie. – Mo¿liwe. W ka¿dym razie to coœ powa¿nego. – To znaczy? Francesco nie odpowiedzia³ wprost. – Wysy³am ci adres SMS-em. W pobli¿u Salute. Na miejscu jest ju¿ colonnello Piola. Powodzenia. I pamiêtaj, jesteœ mi winna przys³ugê. Roz³¹czy³ siê. Spojrza³a na ekran. Adresu jeszcze nie by³o, ale jeœli, to gdzieœ w okolicy koœcio³a Santa Maria della Salute powinna z³apaæ vaporetto. Droga zajmuje jej dwadzieœcia minut, nawet zak³adaj¹c, ¿e wczeœniej nie zajrzy do domu, by siê przebraæ – choæ w³aœciwie przyda³oby siê, bior¹c pod uwagê, co ma na sobie. Niech to szlag, pomyœla³a, nie zd¹¿ê. Mo¿e tylko zapi¹æ p³aszcz pod szyjê i mieæ nadziejê, ¿e Piola nie zwróci uwagi na jej go³e nogi i krzykliwy makija¿. W koñcu to przecie¿ La Befana i ca³e miasto œwiêtuje. Dobrze chocia¿, ¿e zabra³a kalosze, nie tylko szpilki – tak jak wszyscy. Po³¹czenie zimowych przyp³ywów, œniegu i pe³ni ksiê¿yca sprowadzi³o do Wenecji acqua alta, krótkotrwa³e powodzie, które nêka³y ich ostatnio w³aœciwie ka¿dego roku. Dwa razy dziennie miasto zalewa³a fala przyp³ywu, o kilkadziesi¹t centymetrów wy¿sza, ni¿ przewidywali budowniczowie Wenecji. Kana³y rozlewa³y siê na chodniki, a plac Œwiêtego Marka – najni¿szy punkt miasta – zmienia³ siê w s³one jezioro, gêste od niedopa³ków papierosów i go³êbich odchodów. Nawet ci, którzy trzymali siê ustawianych przez w³adze wysokich pomostów, niekiedy brodzili w wodzie. Poczu³a dop³yw adrenaliny. Odk¹d dosta³a awans do wydzia³u œledczego, stara³a siê o przydzia³ do sprawy o zabójstwo. Teraz, jeœli bê-
12
dzie mia³a szczêœcie, w³aœnie jej siê taka trafi³a. Pu³kownik Piola nie zajmowa³by siê przecie¿ kolejnym pijanym turyst¹, który wpad³ do kana³u. Byæ mo¿e szczêœcie sprzyja³o jej podwójnie: pierwsza wa¿na sprawa pod nadzorem doœwiadczonego detektywa, którego bardzo podziwia³a. Przez chwilê zastanawia³a siê, czy nie wróciæ do baru i nie zawiadomiæ Eduarda/Gesualda, ¿e dzwoni³ szef. Ale zrezygnowa³a. Biura podró¿y, nawet te mocno zapracowane, rzadko wzywaj¹ swoich podw³adnych w œrodku nocy, zw³aszcza jeœli to noc La Befany. Musia³aby mu t³umaczyæ, dlaczego przypadkowym podrywom nie zdradza, ¿e w rzeczywistoœci jest oficerem Carabinieri, i zapewne znosiæ jego ura¿on¹ dumê, na co naprawdê nie mia³a czasu. Poza tym, jeœli to rzeczywiœcie sprawa zabójstwa, w ci¹gu najbli¿szych tygodni nie znajdzie nawet chwili na odbieranie telefonów od niego, a co dopiero na randki i seks. Eduardo bêdzie musia³ poszukaæ szczêœcia z kimœ innym. Telefon znowu zawibrowa³, kiedy Francesco przes³a³ adres. Poczu³a, ¿e serce bije jej szybciej.
Detektyw pu³kownik Aldo Piola patrzy³ na cia³o. Mia³ ogromn¹ ochotê, by z³amaæ dotrzymywane od piêciu dni noworoczne postanowienie i zapaliæ papierosa. Tylko ¿e i tak nie móg³by tu paliæ – najwa¿niejsze by³o zebranie œladów. – Cornajass? – rzuci³ zamyœlony, okreœlaj¹c ksiêdza s³owem pochodz¹cym ze slangu weneckich przestêpców. Doktor Hapaldi z laboratorium kryminalistycznego wzruszy³ ramionami. – Takie by³o zg³oszenie. Ale jest w tym coœ wiêcej. Chce pan przyjrzeæ siê z bliska? Z pewnym wahaniem Piola zszed³ z podestu w trzydziestocentymetrow¹ brudn¹ wodê, pluskaj¹c¹ cicho w krêgu œwiat³a z przenoœnego generatora Hapaldiego. Niebieskie plastikowe ochraniacze, które dosta³
13
od doktora zaraz po przybyciu, choæ obwi¹zane w kostkach gumkami, natychmiast wype³ni³y siê lodowat¹ morsk¹ wod¹. Nastêpna para butów zniszczona, pomyœla³, wzdychaj¹c cicho. Normalnie by mu to nie przeszkadza³o, ale razem z ¿on¹ i przyjació³mi œwiêtowa³ La Befanê w Alle Testiere, jednej z elegantszych restauracji w Wenecji, wiêc mia³ na nogach swoje najlepsze, nowe, od Bruno Magiego. Jak najprêdzej wskoczy³ na marmurowe stopnie koœcio³a, o jeden poziom nad cia³em. Przystan¹³ i spróbowa³ otrz¹sn¹æ kolejno obie stopy, jakby wychodzi³ z k¹pieli. Nigdy nie wiadomo, mo¿e da siê jeszcze uratowaæ buty. Cia³o le¿a³o skulone w poprzek stopni, do po³owy zanurzone w wodzie, ca³kiem jakby ofiara próbowa³a wczo³gaæ siê z morza do koœcielnego sanktuarium. To pewnie efekt fali przyp³ywu, która cofa³a siê ju¿ powoli w stronê chodnika, zwykle oddzielaj¹cego koœció³ od laguny. Trudno by³o nie zauwa¿yæ czarno-z³otego ornatu katolickiego ksiêdza ubranego do mszy ani te¿ dwóch otworów po pociskach z ty³u g³owy, pokrytej zmierzwionymi w³osami – pozostawi³y czerwonobr¹zowe œlady œciekaj¹cej na marmur krwi. – Czy to mog³o siê zdarzyæ tutaj? – zapyta³ Piola. Hapaldi pokrêci³ g³ow¹. – W¹tpiê. Moim zdaniem cia³o sp³ynê³o z wod¹ od laguny. Gdyby nie acqua alta, by³oby ju¿ w po³owie drogi do Chorwacji. Jeœli to prawda, pomyœla³ Piola, to zw³oki niewiele siê ró¿ni³y od wszystkich œmieci, które sp³ywa³y do miasta. Morska woda wokó³ nich lekko pachnia³a œciekami – nie wszystkie weneckie szamba by³y szczelne, a niektórzy mieszkañcy tradycyjnie uznawali wysok¹ wodê za okazjê, by zaoszczêdziæ na kosztach wywozu. – Jak wysoko siêga³a woda dzisiaj wieczorem? – Metr czterdzieœci, wed³ug piszcza³ek. Elektroniczne syreny, informuj¹ce wenecjan o nadchodz¹cej acqua alta, ostrzega³y te¿ o wysokoœci fali – jeden krótki sygna³ na ka¿de dziesiêæ centymetrów ponad metr. Pochyli³ siê, by dok³adniej obejrzeæ zw³oki. Ksi¹dz, kimkolwiek by³, mia³ drobn¹ budowê cia³a. Piola chcia³ przewróciæ go na plecy, ale
14
wiedzia³, ¿e gdyby to zrobi³, zanim Hapaldi skoñczy fotografowaæ, œci¹gn¹³by na siebie jego wœciek³oœæ. – A zatem – stwierdzi³ zamyœlony – zastrzelili go gdzieœ na wschód albo na po³udnie st¹d. – Mo¿liwe. Ale myli siê pan przynajmniej w jednej kwestii. – To znaczy? – Proszê obejrzeæ buty. Piola ostro¿nie wsun¹³ palec pod brzeg mokrej sutanny i uniós³ w górê, ods³aniaj¹c nogê ksiêdza. Stopa by³a ma³a, w¹ska i os³oniêta niew¹tpliwie damskim skórzanym bucikiem. – Transwestyta? – spyta³ zaskoczony. – Niezupe³nie. – Hapaldi wygl¹da³, jak gdyby go to bawi³o. – Teraz g³owa. Piola musia³ przykucn¹æ, niemal dotykaj¹c poœladkami faluj¹cej wody. Trup mia³ otwarte oczy, a czo³o oparte o stopieñ, jakby próbowa³ napiæ siê z morza. Niewielka fala zakry³a brodê zabitego i wla³a siê do otwartych ust, a potem cofnê³a, pozostawiaj¹c tylko ciekn¹c¹ stru¿kê. Wtedy zrozumia³. Podbródek by³ g³adki, bez œladu zarostu, a wargi zbyt ró¿owe. – Matko Boska – szepn¹³ zdumiony. – To kobieta. Prze¿egna³ siê odruchowo. Nie mia³ w¹tpliwoœci: ³uk brwi, œlad kredki wokó³ martwego oka, kobiece rzêsy, a nawet – teraz zauwa¿y³ – dyskretny kolczyk, na wpó³ schowany pod spl¹tanymi w³osami. Mia³a ko³o czterdziestki, z odrobinê pe³niejszymi ju¿ ramionami, pewnie dlatego nie od razu siê zorientowa³. Opanowa³ siê i dotkn¹³ przemoczonej kom¿y. – Bardzo realistyczne przebranie. – To nie jest przebranie. Piola rzuci³ Hapaldiemu zaciekawione spojrzenie. – Czemu pan tak uwa¿a? – Jaka kobieta odwa¿y³aby siê we W³oszech przebraæ za ksiêdza? – zapyta³ retorycznie Hapaldi. – Nie przesz³aby nawet dziesiêciu metrów.
15
– Wzruszy³ ramionami. – Z drugiej strony, mo¿e faktycznie. Znaczy, faktycznie nie przesz³a dziesiêciu kroków. Piola zmarszczy³ czo³o. – Dwa strza³y w ty³ g³owy? Wydaje siê, ¿e to lekka przesada. – Colonnello? Piola siê obejrza³. Atrakcyjna m³oda kobieta z mocnym makija¿em, ubrana w krótki czarny p³aszcz, kalosze i – na oko s¹dz¹c – niewiele wiêcej, patrzy³a na niego z drewnianego podestu. – Nie wolno têdy przechodziæ – odpar³ odruchowo. – To miejsce przestêpstwa. Wyjê³a z kieszeni kartê identyfikatora. – Capitano Tapo. Zosta³am przydzielona do tej sprawy. – To niech pani jednak podejdzie. Zauwa¿y³, ¿e waha³a siê tylko przez moment, ale zdjê³a buty i zaczê³a boso brn¹æ w jego stronê. Dostrzeg³ b³ysk czerwonego lakieru na paznokciach, nim zanurzy³a stopy w mêtnej wodzie. – Ostatnim razem, kiedy widzia³em, jak ktoœ tego próbuje w Wenecji, pociê³o mu stopy na strzêpy – odezwa³ siê pogodnym tonem Hapaldi. – To przez rozbite szk³o pod wod¹. Capitano zignorowa³a go. – Czy on mia³ przy sobie jakiœ dowód to¿samoœci? – zwróci³a siê do Pioli. – Nie. I w³aœnie rozmawialiœmy o tym, ¿e nasz denat to nie jest w istocie on. Tapo przyjrza³a siê cia³u, ale zauwa¿y³a, ¿e nie prze¿egna³a siê, jak on przed chwil¹. M³odzi nie zawsze mieli zakorzeniony w psychice katolicyzm, który on tak bardzo siê stara³ odrzuciæ. – Mo¿e to jakiœ g³upi ¿art? – powiedzia³a z wahaniem. – Jest przecie¿ La Befana… – Mo¿liwe. Ale powinno byæ raczej odwrotnie, prawda? W Wenecji, gdzie wykorzystywano ka¿dy pretekst, by siê przebieraæ, noc La Befany – wiedŸmy, która przybywa³a z wizyt¹ w Bo¿e Narodzenie i nie odchodzi³a a¿ do stycznia – œwiêtowano tradycyjnie, wk³a-
16
daj¹c dziwaczne kostiumy. PrzewoŸnicy i robotnicy najczêœciej przebierali siê tego dnia za kobiety. Kat przykucnê³a obok cia³a – ca³kiem jak on przed chwil¹ – i obejrza³a je starannie. – Wygl¹da na autentyczny – oœwiadczy³a po chwili. Ostro¿nie wyci¹gnê³a spod sutanny ³añcuch, na którym wisia³ rzeŸbiony drewniany krzy¿. – Nie musi byæ jej w³asnoœci¹ – zauwa¿y³ Piola. – Ale najpierw to, co wa¿ne, capitano. Niech pani ogrodzi teren, zacznie raport inspekcyjny, a kiedy nasz dottore skoñczy ze swoimi fotografiami, proszê zorganizowaæ transport zw³ok do kostnicy. Poza tym potrzebne bêd¹ parawany i jakieœ os³ony. Nie chcemy przecie¿, ¿eby dobrzy obywatele Wenecji niepokoili siê bardziej, ni¿ to absolutnie konieczne. Nie musia³ dodawaæ, ¿e powodem niepokoju by³by raczej fakt, ¿e martwa kobieta bezczeœci kap³añskie szaty, ni¿ to, ¿e zosta³a zastrzelona. – Oczywiœcie. Mam zadzwoniæ, kiedy cia³o trafi do kostnicy? – Zadzwoniæ? – Piola wyraŸnie siê zdziwi³. – Przecie¿ z nim pojadê. Takie przepisy, capitano. By³em pierwszym funkcjonariuszem na miejscu, wiêc zostajê z trupem. Jeœli jej to zaimponowa³o – poprzedni zwierzchnik Kat zwykle koñczy³ dzieñ pracy wkrótce po przed³u¿onej przerwie na lunch, ka¿¹c jej „dzwoniæ, gdyby coœ siê wydarzy³o”, i wy³¹czaj¹c komórkê, zanim jeszcze dotar³ do drzwi – to jeszcze nic w porównaniu z tym, co zasz³o po tym, gdy zjawi³a siê policja. Ich motorówka podp³ynê³a wolno, kiedy Hapaldi pakowa³ ju¿ swój sprzêt. Kat by³a sina z zimna, lodowata woda zmrozi³a j¹ a¿ do koœci. Kiedy zobaczy³a napis Polizia di Stato, jej pierwsz¹ reakcj¹ by³a ulga. Oficer wysiad³ z ³odzi, ubrany na tê okazjê w nieskazitelnie niebiesko-bia³e policyjne wadery. – Sovrintendente Otalo – przedstawi³ siê. – Wielkie dziêki, pu³kowniku, teraz my przejmiemy œledztwo. Piola ledwie na niego spojrza³.
17
– Prawdê mówi¹c, sprawa jest nasza. Otalo pokrêci³ g³ow¹. – Decyzja zapad³a wy¿ej. W tej chwili mamy pewne rezerwy si³. Pewnie, ¿e macie, pomyœla³a Kat. Ale nie odezwa³a siê. Chcia³a zobaczyæ, jak za³atwi tê sprawê Piola. Turyœci we W³oszech czêsto siê dziwi¹, odkrywaj¹c, ¿e dzia³a tam kilka oddzielnych formacji policyjnych, z których najwiêksze to Polizia di Stato, podlegaj¹ca ministerstwu spraw wewnêtrznych, i Carabinieri, podlegaj¹cy ministerstwu obrony. Obie te s³u¿by konkuruj¹ ze sob¹ i maj¹ nawet oddzielne numery alarmowe. W³adze pañstwowe twierdz¹, ¿e wspó³zawodnictwo zmusza obie formacje do najwy¿szej skutecznoœci, ale obywatele W³och dobrze wiedz¹, ¿e jest raczej recept¹ na ba³agan, korupcjê i biurokratyczn¹ niekompetencjê. Mimo to jednak wiêkszoœæ woli wybieraæ numer 112 do karabinierów, wierz¹c, ¿e s¹ trochê mniej nieskuteczni ni¿ ich cywilni odpowiednicy. Piola spojrza³ na Otala z ledwie skrywan¹ pogard¹. – Dopóki mój generale di divisione nie zdecyduje, ¿e mam zrezygnowaæ z dochodzenia, bêdê je prowadzi³ – oznajmi³. – A kto próbuje mi wmówiæ coœ innego, utrudnia czynnoœci œledcze i mo¿e trafiæ do aresztu. Drugi oficer mia³ równie pogardliw¹ minê. – Dobrze, dobrze. Zatrzymajcie sobie te bezcenne zw³oki, skoro to dla was takie wa¿ne. – Wzruszy³ ramionami. – Wracam wiêc na mi³¹ i ciep³¹ komendê. – Gdybyœcie chcieli pomóc, moglibyœcie po¿yczyæ nam motorówkê – zasugerowa³ Piola. – No w³aœnie – zgodzi³ siê Otalo. – Gdybyœmy chcieli. No to ciao. Wszed³ z powrotem na pok³ad i zasalutowa³ ironicznie, a ³ódŸ wycofa³a siê do kana³u. Oko³o trzeciej nad ranem zacz¹³ padaæ œnieg: ciê¿kie, wielkie jak motyle, wilgotne p³atki, które topnia³y, gdy tylko osiad³y na powierzchni wody. Œnieg zmienia³ siê w brejê na w³osach Kat; marz³a coraz bardziej. Zerknê³a na Piolê – ca³a jego g³owa migota³a, od w³osów po szczecinê na
18
policzkach, jakby nosi³ karnawa³ow¹ maseczkê. Tylko na zw³okach œnieg nie topnia³, bia³ym i g³adkim gesso pokrywaj¹c otwarte oczy i czo³o zamordowanej kobiety. Kat znowu zadr¿a³a. Jej pierwsze zabójstwo, a ju¿ widzia³a, ¿e bêdzie niezwyk³e. Kobieta w szatach ksiêdza… Profanacja, i to na samych schodach Œwiêtej Marii od Zdrowia. Nie trzeba nawet staæ w lodowatej wodzie, ¿eby czuæ dreszcz przenikaj¹cy na wskroœ.
19