Holandia. Presja depresji

Page 1


Holandia_Presja depresji_K.indd 2

2014-09-04 15:25:56 Podstawowy czarny


marek orzechowski

holandia pres ja

depres ji

Wa r s z aw s k i e w y daw n i c t w o l i t er ac k i e MUZA SA

Holandia_Presja depresji_K.indd 3

2014-09-04 15:25:56 Podstawowy czarny


Projekt okładki: Jacek Szewczyk Redaktor serii: Halina Hałajkiewicz Opracowanie indeksu: Katarzyna Szajowska Redakcja techniczna: Karolina Bendykowska Korekta: Katarzyna Szajowska

Zdjęcie wykorzystane na okładce © Amanda HallCollection/Robert Harding World Imagery/ Getty Images Zdjęcia w książce pochodzą z zasobów Wikimedia Commons oraz Karola Strasburgera

© by Marek Orzechowski © for this edition by MUZA SA, Warszawa 2014

ISBN 978-83-7758-809-3

Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA SA Warszawa 2014

Holandia_Presja depresji_K.indd 4

2014-09-04 15:25:56 Podstawowy czarny


Rodzicom

Holandia_Presja depresji_K.indd 5

2014-09-04 15:25:56 Podstawowy czarny


Holandia_Presja depresji_K.indd 6

2014-09-04 15:25:56 Podstawowy czarny


Wiatru nie można zatrzymać, ale można budować wiatraki. Szaleńcy budują domy, mądrzy je kupują. Niderlandzkie przysłowia ludowe

Sünig üüs en müs, Oszczędny jak mysz. Fryzyjskie powiedzenie

W końcu wydaje mi się, że nie dostrzegłem niczego poza wodą w różnych stanach – woda zamarznięta, pośniegowa, woda w kałużach, w których odbijają się wodne chmury… Paul Valéry, Powrót z Holandii, 1926

Nigdy się nie tłumacz. Przyjaciele i tak zrozumieją, wrogowie i tak nie uwierzą. Erazm z Rotterdamu

Pieniądz nie zna kuzynów. Niderlandzkie powiedzenie

Holandia_Presja depresji_K.indd 7

2014-09-04 15:25:56 Podstawowy czarny


Holandia_Presja depresji_K.indd 8

2014-09-04 15:25:56 Podstawowy czarny


Dostałem Niderlandy Właściwie, poza książkami, nigdy niczego nie zbierałem. Ani monet, ani znaczków, motyli czy kamieni. Nie pociągały mnie wklejane do grubych zeszytów zdjęcia aktorów i ich wymiana ani ołowiane żołnierzyki, chociaż jak każdy chłopiec miałem je w swoich wielkich pudłach. Musiałem przecież, od czasu do czasu, prowadzić i wygrywać wojny. Lubiłem samochodziki, ale to żadna ekstrawagancja, chociaż i w tym różniłem się od kolegów. Swoje samochodziki, stare przedwojenne modele z wielkimi błotnikami i wielkimi lampami, robiłem sam z plasteliny. Kołami z reguły były pinezki albo małe guziki, które podbierałem mamie. Patrzyłem na swoje cuda, podziwiałem je i marzyłem o prawdziwych pięknych autach, jakich nie widywało się na ulicach. Ale miałem dziadka, który zbierał znaczki i pewnie się spodziewał, że je kiedyś odziedziczę. I choć nic z tego nie wyszło, zapamiętałem, jak kiedyś, siedząc na jego kolanach, podziwiałem mały ciemnozielony, a może granatowy znaczek z głową jakiejś damy, o której dziadek mówił, że to królowa. Pokazywał mi go z dumą, mówiąc, że w wymianie z jakimś kolegą w końcu „dostał Niderlandy”. Dla mnie brzmiało to tak, jakby chodziło o coś na miarę zdobycia bieguna czy wejścia do wielkiego skarbca. Niderlandy, dalekie, za siódmą górą i siódmą rzeką, u dziadka znalazły się blisko, na wyciągnięcie ręki. Jego, nie mojej, ja mogłem

9

Holandia_Presja depresji_K.indd 9

2014-09-04 15:25:56 Podstawowy czarny


tylko spoglądać z góry. Ja wtedy swoich Niderlandów jeszcze nie dostałem. Kiedy już trochę podrosłem i chodziłem do szkoły, każda wycieczka, każdy wyjazd autokarem poza mury szkoły stawały się dla mnie wielkim przeżyciem. Kraków, Gdańsk, Zakopane – to były te kierunki. Ale któregoś dnia już w autobusie, który miał nas unieść ku kolejnej wielkiej przygodzie, usłyszałem, jak jeden z kolegów zapytał nauczycielkę, czy jedziemy daleko, a ona ze śmiechem odpowiedziała, że bardzo, bardzo daleko, bo kto wie, czy nie aż do Amsterdamu. Zepsuła mi tym moją piękną wycieczkę, ponieważ przez cały czas podróży nie mogłem myśleć o niczym innym jak tylko o owym Amsterdamie. Ba, nawet za bardzo nie wiedziałem, czy to miasto, góry, państwo czy rzeka – myślałem o Amsterdamie tak dalekim, że przecież na pewno niedosięgłym. No bo jak? Ale kiedy wróciłem do domu, zacząłem pytać, szperać, szukać w książkach i atlasach i już wiedziałem, że jest. Jest tam na końcu po lewej stronie tej wielkiej mapy, domy stoją w wodzie, wszędzie są wiatraki, jakieś takie inne od tych nielicznych, które gdzieś się jeszcze u nas uchowały, a tulipany rosną jak łany zbóż na polach – ogarnąć myślą nie bardzo się to udawało. Tyle jednak pojąłem, że musi być zupełnie inny od wszystkiego, co widziałem, choć dotąd nie było tego wiele. Amsterdam stał się dla mnie wyzwaniem i tęsknotą, w wyobraźni przemierzałem jego ulice, pływałem po kanałach, zaglądałem do okien… i zasypiałem z atlasem otwartym na stronie z odległą Holandią. Byłem za mały, byłem zaledwie uczniem szkoły podstawowej i tak naprawdę nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak daleko leży Amsterdam. Ale wystarczyło spojrzeć na mapę i po raz kolejny przyjrzeć się nielicznym dostępnym w książkach zdjęciom, żeby i w moim wieku zrozumieć, że jechać do Amster-

10

Holandia_Presja depresji_K.indd 10

2014-09-04 15:25:56 Podstawowy czarny


damu znaczy to samo, co nigdy nie móc tam dojechać. Ja swoich Niderlandów także wtedy jeszcze nie dostałem. Nierealności moich marzeń ponownie doświadczyłem w szkole średniej, i to już na samym początku, kiedy zachęcony przez rodziców przeczytałem grube tomy Sienkiewicza. Jak każdy życzyłem Kmicicowi odzyskania Oleńki, współczułem królowi Janowi Kazimierzowi, goniłem z Wołodyjowskim Szwedów. Ale kiedy dobrnąłem do sceny, w której Zagłoba radzi księciu Zamoyskiemu, aby ten królowi szwedzkiemu, który w zamian za otwarcie bram Zamościa ofiarował mu województwo lubelskie, oddał Niderlandy, doznałem uczucia, jakby ktoś wbił mi igłę wprost w serce. W jednej strasznej chwili Niderlandy, a wraz nimi Amsterdam, stały się dla mnie fatamorganą, znikającym punktem, odległym Księżycem. Skoro tak są niedostępne i nierealne, by uczyniony z nich dar posłużył za kpinę i ośmieszył Karola Gustawa, rozumowałem, to i dla mnie muszą pozostać tylko miejscem na mapie. Mimo to któregoś dnia, kiedy kończyłem studia, wsiadłem do samochodu i z kilkoma dolarami w kieszeni, z czego byłem dumny, choć miałem ich przecież przeraźliwie niewiele, wyruszyłem w drogę. Gdyby dziś ktoś zachęcał mnie do odbycia dalekiej podróży z taką kwotą, popukałbym się pewnie w czoło i w najlepszym razie poszedł na dobry obiad. Ale wtedy to było nieważne. Wyjeżdżałem, aby przekroczyć Rubikon, a adresem docelowym tej najbardziej frapującej w moim życiu podróży był… Amsterdam, właściwie mogę napisać – mój Amsterdam. Chociaż nie widziałem go przedtem na oczy, znałem go na pamięć. Chociaż nie miałem pojęcia o drodze, która do niego prowadzi, wiedziałem, że trafię. Chociaż wszystko mogło mnie zaskoczyć czy zniechęcić, wiedziałem, że się nie rozczaruję. Nawet wówczas, kiedy już na granicy niemiecko-holenderskiej poproszono mnie, abym

11

Holandia_Presja depresji_K.indd 11

2014-09-04 15:25:56 Podstawowy czarny


zjechał na bok. Wszystkie inne samochody celnicy przepuszczali machnięciem ręki, a mój, z czarną tablicą, powędrował do małej zatoki. Nikt właściwie nic ode mnie nie chciał, po prostu w wizie potrzebny był stempel, celnik holenderski nie miał go pod ręką i musiał pójść do swojej budki. Gdy już go przystawił, ukłonił się i życzył mi szerokiej drogi. Jazda była przyjemna. Nastraszony w Niemczech przez znajomych, że tu policja jeździ nawet porsche, aby dogonić rajdowców, trzymałem się dzielnie dozwolonej prędkości, wyprzedzały mnie więc wszystkie ciężarówki. Trąbiono do mnie z wielu pojazdów i machano przyjaźnie dłońmi. A kiedy zatrzymałem się na małej stacji benzynowej (unikałem dużych samoobsługowych w obawie, że sobie nie poradzę) i sprzedawca dowiedział się, że jestem z Polski, czyli z zaświatów, prędko obdarował mnie paczką papierosów, gumą do żucia i opakowaniem nożyków do golenia, które widziałem po raz pierwszy w życiu. Cztery godziny później byłem w Amsterdamie. Nie miałem pojęcia, czy moja wyobraźnia pojedna się z obrazem, który zobaczę, nie wiedziałem, czy miasto dorówna temu z moich marzeń. Kiedy zobaczyłem pierwszy kanał, w oddali majestatyczny wiatrak, pierwszy zwodzony most i pierwsze łodzie zacumowane przed smukłymi, zadbanymi domami patrycjuszy, a z pobliskiego placu Dam w centrum miasta dobiegły mnie dźwięki muzyki i śpiewy hippisów, poczułem się tak, jakbym wreszcie dostał swoje Niderlandy. Byłem szczęśliwy jak niegdyś mój dziadek, chociaż on spoglądał jedynie na znaczek, a przede mną było nie tylko miasto, ale i oczy poznanej niebawem pięknej Miriam. I dostaję te swoje Niderlandy aż do dzisiaj. Bywam tu często, nigdy się nie nudzę, nigdy mi dość, nigdy mi do syta. Znam smak holenderskiego chleba jak z waty i pindakaasa, pasty z ziemnych orzeszków, przysmaku, którym

12

Holandia_Presja depresji_K.indd 12

2014-09-04 15:25:56 Podstawowy czarny


chętnie go smaruję. Kiedy jestem w Holandii, pochłaniam matiesy na surowo jak każdy prawdziwy Holender, czego w domu w Brukseli nie robię. Podziwiam tulipany, jakbym przedtem ich nigdy nie widział, i zajadam się serem, mimo że z pewnością nie różni się od francuskiego czy belgijskiego. Nawet pomidory, choć wszędzie poza Holandią mówi się o nich, że są pełne wody, smakują mi inaczej niż w domu. Piwo popijam jak Holender, bez pośpiechu, słucham dowcipów i opowieści o morzu i przytakuję skinieniem głowy. Skąpstwo Holendrów widzę, ale im wybaczam, bo wiem, że także między sobą częstują się jednym ciasteczkiem. A jednak wciąż obcuję tylko z zewnętrzną formą, z pierwszą warstwą, z tym, co nie wchodzi w głąb ich wciśniętej w wielowiekową mentalność duszy. Są otwarci na świat i przybyszów z zewnątrz, ale niedostępni dla każdego, kto nie zjadł z nimi beczki śledzi, nie przeżył wody na tamie i nie rozumie kuriozalnej puenty w jednym z dialektów, których tu pełno, a które dla nas, Polaków przyzwyczajonych do jednej mowy i jednych w niej niuansów są prawdziwą tabula rasa. Holenderski pisarz Cees Nooteboom pisze, że Holendrzy mają dwie twarze. Jedną dla siebie, drugą dla innych. W Amsterdamie widzimy to, co chcą nam pokazać, reszta jest dla nich. Oznacza to, że dzieląc się ze światem swoim krajem, nie oddają nam tego, co najważniejsze – siebie. Trochę nieładne, myślę często, takie ukrywanie prawdziwej twarzy, wystawianie na ogląd innej, ale przecież tak czyni wielu, no, być może z wyjątkiem Polaków, po których od razu widać, co myślą. Poznawanie Holendrów jest jak próba zgłębiania życia latarnika. Myślimy o nim, że ma romantyczny żywot – siedzi wysoko, w cieple swojej małej, przytulnej kajuty, z każdej strony oblewanej przez zimne i bezwzględne fale, i swoim światłem prowadzi statki do portu. Chętnie popatrzylibyśmy

13

Holandia_Presja depresji_K.indd 13

2014-09-04 15:25:56 Podstawowy czarny


na tę orgię wody z jego bezpiecznego schronienia, posłuchali mrożących krew w żyłach opowieści, wypili z nim kubek gorącej kawy, a potem opuścili tę przystań z przekonaniem, że zrozumieliśmy i zobaczyliśmy wszystko. Ale nawet i to mi nie przeszkadza, nie przeszkadza mi świadomość, że moje Niderlandy są jak znaczek z urwanym rogiem i tylko częściowo wystają z wody. Nie mam do nich o to pretensji. Jeden z moich przyjaciół pocieszył mnie, że już jestem blisko. Sporo widziałem, sporo słuchałem, potrzebuję jeszcze ze stu lat, aby je do końca zrozumieć. Co to jest sto lat, Marku, powiedział, czas biegnie dziś tak szybko. Aż tyle czasu jednak nie mam, dlatego całe Niderlandy staram się dostać szybciej. W końcu to kraj wielkich depresji, ale krótkich dystansów. Nie będę musiał przedzierać się przez lasy, wspinać na zbocza, schodzić w doliny. Wystarczy, że pogodzę się z wodą i oddam jej pierwszeństwo. Wszystko tutaj – cała historia i losy mieszkańców, ich charaktery, życiorysy i doświadczenia, wartości, które ich kształtują, przyzwyczajenia, które nimi kierują, wolności, z których korzystają, i przymus, któremu ulegają – związane jest z morzem i wodą. Głęboką i płytką, słoną i słodką, wolno płynącą i niechętną, trzymaną w ryzach przez tamy, groble i wały. Jeżeli istnieje jakiś wróg od wieków zagrażający Niderlandom, to jest nim morze. Jeżeli istnieje jakiś odwieczny przyjaciel nieopuszczający ich w potrzebie, to jest nim woda. Szmer kropel uderzających w taflę wody – oto prawdziwie niderlandzka symfonia. Denkend aan Holland, zie ik breede rivieren, traag door oneinding laagland gaan; rijen ondenkbaar, ijle populieren, als hooge pluimen, aan den einder staan… „Kiedy myślę o Holandii, widzę szerokie rzeki, niesione leniwie przez płaski kraj, rzędy niewyobrażalnie smukłych topoli, stojące w oddali z roz-

14

Holandia_Presja depresji_K.indd 14

2014-09-04 15:25:56 Podstawowy czarny


postartymi piórami…”, tak pisał o swojej ojczyźnie poeta, który przed wojną osiadł z dala od mokradeł i wody i schronił się wśród winnic na francuskim Lazurowym Wybrzeżu. W południowym słońcu widział dalekie zamglone wieże rodzimych kościołów, targane wiatrem wiązy, pochmurne niebo, wsłuchiwał się w daleki plusk wody i tęsknił, bardzo tęsknił (a mówią, że to tylko nasza specjalność). Nazywał się Hendrik Marsman, a ten wiersz zatytułował najprościej, ale i najpiękniej Herinnering aan Holland (Pamięć o Holandii). Napisał go w 1937 roku, w już prawie innym świecie, i od tego czasu dla jego rodaków jest on wierszem stulecia. To był zresztą pierwszy wiersz holenderskiego poety, który mi przed wielu, wielu laty w oryginale przeczytano. Nie zrozumiałem go, ale zapamiętałem i wciąż do niego wracam; jego dźwięki do dziś brzmią w moich uszach. Jak przystało na prawdziwego Holendra, którego dzieciństwo upłynęło nad brzegiem wodnego kanału, Hendrik Marsman pożegnał się z życiem na morzu. Za wcześnie jednak i zapewne nie tak, jak marzył. Chciał być bliżej Holandii, za którą tęsknił, płynął jako pasażer na statku „Berenice” z Bordeaux do angielskiego portu Falmouth, kiedy dwudziestego pierwszego czerwca 1940 roku wystrzelona z U-Boota U65 torpeda zakończyła jego podróż i jego życie. Skrył się na zawsze w morskiej otchłani jak przed nim wielu jego rodaków. Kiedy więc dziś patrzę na Holandię, kiedy o niej myślę, kiedy ją przemierzam, zatrzymuję się nad wodą i wystawiam twarz na silne podmuchy wiatru. Wiem, że wszystko zaczęło się w wodzie i wszystko w wodzie się skończy. I że całych Niderlandów nigdy nie dostanę. To jest po prostu niemożliwe. To kraj tak mały, że można zmylić do niego drogę, to kraj tak inny, że może nie starczyć serca, by się w nim zakochać.

Holandia_Presja depresji_K.indd 15

2014-09-04 15:25:56 Podstawowy czarny


Jak żaden inny Nederland, Koninkrijk der Nederlanden, Królestwo Niderlandów, jak brzmi oficjalna nazwa, powszechnie nazywane Holandią, to kraj bez kliszy. Tak mówią o nim cudzoziemcy i taki jest w oczach samych Holendrów. Bez kliszy, niepowtarzalny, inny od innych. A zatem jaki? Umoczony w wodzie, grzęznący w torfowiskach i bagnach, wyniesiony ponad morze solidnymi tamami. Są tu drogi, rzeki i zagajniki, pola i łąki, wioski i miasta, kościoły i cmentarze. Jak wszędzie, tyle że niezupełnie. Podobno kiedyś, jak mówią stare kroniki, nie brakowało w nim liściastych lasów, które z biegiem czasu ustąpiły miejsca wodzie, łąkom i człowiekowi, co uczyniło zeń kraj, gdzie na odkrytym polu igrają wszystkie wiatry świata. Tu z wiatrem trzeba być za pan brat, tu wiatr jest swatem brata. Gęste mgły, silne wiatry przygarbiają ludzi, obfite deszcze każą wtulać głowę w ramiona. Przez lata wyżłobiły dominujący rys holenderskiego pejzażu: płaskie, depresyjne równiny na północy, delikatnie zarysowane faliste pasma prawie niewidocznych morenowych wzniesień na południu. A pośród nich tysiące kanałów. Kiedy pierwszy raz przyjechałem do Holandii, było to w maju, miesiącu, w którym gdzie indziej kwitną kasztany, zaraz następnego dnia musiałem kupić kalosze. Byłem bardzo młody, niewiele sobie robiłem z mokrych włosów, ale z mokrymi

16

Holandia_Presja depresji_K.indd 16

2014-09-04 15:25:56 Podstawowy czarny


stopami czułem się jak sparaliżowany, chodziłem więc głównie w kaloszach. Woda od zawsze Holendrów zalewała, drwiła z nich, wystawiała na ciężkie próby, ale i chroniła przed najeźdźcami; odbierała im dobytek, ale ułatwiała przemieszczanie się i handel. Walka z wodą ukształtowała ich narodowy charakter – wytrwałość, pracowitość i cierpliwość, zbiorowy instynkt ochrony i dobry wzrok pozwalający im wypatrzeć w oddali, na zimnym nizinnym pustkowiu, tego jednego jedynego człowieka, któremu trzeba otworzyć drzwi. Dzięki tym cechom z wody, największego wroga, uczynili najważniejszego sojusznika. To dlatego, kiedy patrzy się na całe to wystawione na ogląd piękno, wyczuwa się pod nim jakąś skrytą siłę. Ich państwo wcale wielkie nie jest, ale robi takie wrażenie. Nie leży w centrum Europy, ale robi takie wrażenie, jakby stanowiło centrum świata. Nie jest mocarstwem, ale czuje się, że lepiej tego nie sprawdzać. Jego wizerunek jest solidny i na swój sposób, mimo wody, ciepły. Tu i tam powiewa trójkolorowa flaga, na kanałach bez pośpiechu bujają się łodzie. Tam dwie kobiety, plotkując, jadą na rowerach, tu zatrzymał się z małym wózkiem rolnik, który przywiózł właśnie świeże jaja i sery. Wiatraki chwytają wiatr w skrzydła, choć niczego nie mielą, krowy zasypiają tam, gdzie stoją, na łące. Na uliczkach miast i miasteczek takich, jakby były wycięte ze starych płócien, czuć zapach parzonej kawy, a nierzadko i marihuany. Okien nie zasłaniają firanki, na komodach leżą babcine koronki i wszędzie stoją takie same bibeloty z Delftu. Sąsiadka śpieszy do sklepu i jak zwykle buty włożyła na gołe nogi. Nic to, wiatr się nie zawstydzi. W kościołach jak ze szkolnych albumów wiszą zakurzone Rubensy, Rembrandty i Bruegle, do których nikt nie wzdycha, w ławkach skrzypią stuletnie grzechy, nigdy nieodpuszczone. Ten, kto

17

Holandia_Presja depresji_K.indd 17

2014-09-04 15:25:57 Podstawowy czarny


się tu modli, jeżeli między kroplami deszczu znalazł do kościoła drogę, bardzo musi być samotny, skoro rozmawia z Bogiem, choć wiadomo, że nikt Go nigdy nie widział. Ludzie mówią językiem chrapliwym, gardłowym, jakby wciąż byli przeziębieni, chwalą się też dialektami, ale choć nie da się ich zrozumieć, z porozumiewaniem się z nimi nie ma problemu: angielski znają prawie wszyscy, niemiecki – niemal połowa. Rano spożywa się tu słodkie śniadania, zimą chodzi bez skarpet, lodówki przewozi na rowerach, puchar piwa w knajpie pije godzinami, a śledzie je się na ulicy i na surowo. Po osiemnastej nie widać ludzi. Jeżeli masz sprawę, to odłóż ją do jutra – wieczór jest dla matki, w domu ustawia na stole talerze, zaraz będzie wieczerza. Głodnego nie nakarmią jednak do syta, chcesz wyjść z gościny nasycony, przed wizytą zjedz w domu. Nie dziw się, że wyglądają nieco niedbale. Każdy ubiera się, jak mu wygodnie (aż prosi się, by napisać: jak popadnie), a w jego spojrzeniu nie ma dociekliwości. Tak, to kraj zupełnie inny. Wystarczy postawić na tej ziemi pierwszy krok, aby poczuć dreszcz niecierpliwego zaciekawienia. Może to mewa, która przeleciała właśnie nad twoją głową, może zew dalekich krain w powiewie wiatru znad morza czy dzwonek roweru nadjeżdżającej z tyłu kobiety. Ale czujesz się wolny i wiesz, że nic ci tu nie grozi. Barwy, jakimi wymalowany jest ten kraj, zachęcają, by zapukać do jego drzwi. A drzwi do Królestwa Niderlandów najlepiej otworzyć od strony Niemiec, to od niej właśnie, jak ja przed laty, większość Polaków rozpoczyna swoją holenderską przygodę. Nie ma zresztą zbyt wielkiego wyboru. Niderlandy, rozciągnięte wzdłuż północnego krańca Europy Zachodniej, nie mają zbyt wielu sąsiadów. Za szerokim w tym miejscu pasmem wody, na którym od wieków szalonymi falami wyżywa się Morze Północne, skrywają się

18

Holandia_Presja depresji_K.indd 18

2014-09-04 15:25:57 Podstawowy czarny


jedynie Wyspy Brytyjskie, skąd przez długie lata historii płynęły nie tylko same dobre wieści. Dlatego, jeżeli znacie klimat wschodnioangielskich miasteczek, nie mówcie Holendrom, że ich własne są do nich podobne. Są przekonani, że jest akurat odwrotnie. Wybrzeże, rozcięte ujściami Skaldy i Mozy, w swojej południowej części niespokojne, poszarpane zatokami, wysepkami i półwyspami, ku północy nabiera dostojeństwa i urody. Linia brzegowa od Renu aż do miasta Den Helder jest niemal prosta, ale swobodnego dojścia do wody bronią wysokie, nierzadko na sześćdziesiąt metrów, wydmy. Są nie tylko piękne, ale i bardzo potrzebne. Niczym mury średniowiecznych warowni chronią… tyle że przed zalaniem nisko położone ziemie. Jeszcze dalej na północy wielkim łukiem ciągną się Wyspy Zachodniofryzyjskie, z wyspą Texel, ulubionym miejscem weekendowych wypadów i letnich wakacji turystów niemieckich. Jeszcze nie tak dawno w ogóle nie istniały. Dopiero w XIV wieku morze potężnym uderzeniem oderwało je od stałego lądu. Popatrzmy na mapę. Na północ od Amsterdamu dostrzeżemy Ijsselmeer – wielką, pokrojoną polderami zatokę. To było niegdyś, przed częściowym osuszeniem, Zuiderzee, Morze Południowe, owoc agresji zimnego morza, które od wieków walczy z człowiekiem o swoje. Gdyby nie życiowa konieczność i uparta walka z wodą, nad brzegami Zuiderzee stałyby dziś stoczniowe dźwigi, a z wielkiego portu odpływały oceaniczne statki. A tak po zatoce pływają kolorowe motorówki i jachty. Najbardziej wysuniętym na zachód cyplem jest położony na południe od Hagi Hoek van Holland, Przyczółek Holandii, ostatni punkt, ostatni kąt i róg, kres każdej drogi i kolejowych torów. Mały cypelek kończący kraj, zamykający panowanie ziemi. Za nim już tylko Bóg i woda. Przez Polskę podążały kiedyś w tamtą stronę pociągi pasażerskie.

19

Holandia_Presja depresji_K.indd 19

2014-09-04 15:25:57 Podstawowy czarny


Na Dworcu Gdańskim w Warszawie w tamtych odległych latach pojawiał się pociąg z Moskwy, który kończył bieg właśnie tam – w tajemniczym Hoek van Holland, na końcu Holandii, na końcu świata. Za siedmioma górami i lasami. Z Hoek van Holland droga prowadziła dalej, już tylko promem, do Hartwich, do Anglii. Bardzo daleko wówczas od polskiej rzeczywistości, ale nie za daleko dla marzeń. Płynąłem w 1986 roku z Holandii do Anglii właśnie stąd, z Hoek van Holland, wielkim promem „Koningin Beatrix” (Królowa Beatrix). Niderlandzka monarchini, na której cześć go nazwano, zasiadała wówczas na tronie dopiero od sześciu lat. Dworzec kolejowy w mojej wyobraźni sięgał chmur, a okazało się, że to tylko dwa, trzy tory. Zaledwie mój pociąg dobrnął do celu, przestawiono lokomotywę, po czym odjechał. Nieco inaczej wyobrażałem sobie procedurę dotarcia na koniec świata. Statek był nowy, pachnący świeżą farbą, czysty niczym kołyska niemowlęcia, dostojny i zgrabny. Podróż trwała dziesięć godzin, sporo bujało, jak to na Morzu Północnym. Zwiedzałem ten wielki prom, jego dwanaście poziomów i niezliczone windy, zaglądałem do wszystkich możliwych kątów, podziwiałem cały ten rozmach i piękno. Co jakiś czas komunikaty informowały, że jest to dziewiczy rejs i że z tej okazji w sklepach duty free czekają na pasażerów bardzo korzystne oferty i wyjątkowo niskie ceny. Mnie, niestety, przyniosło to pecha. Aby nie zjawić się w Londynie z pustymi rękami, nakupiłem sporo butelek, papierosów i sławnego holenderskiego tytoniu do fajek, na co nie miałem, jak się okazało, miejsca w swoim bagażu. Kiedy wysiadłem z promu w Hartwich i dzielnie niosłem zakupione dobra w plastikowych torbach z napisem Koningin Beatrix/Duty Free, jako jedyny (reszta pasażerów skrzętnie pochowała swoje w walizkach) zostałem zatrzymany przez celników i poddany kontroli. Miałem do

20

Holandia_Presja depresji_K.indd 20

2014-09-04 15:25:57 Podstawowy czarny


wyboru – oddać to, co przekraczało dozwoloną normę, więc prawie wszystko, albo zapłacić słone cło. Wybrałem drugą możliwość. Ale zanim wyłożyłem wszystko na stoły i zanim uiściłem w kasie sto sześćdziesiąt siedem funtów opłaty celnej, pociąg do Londynu już odjechał, nie czekając na jednego jedynego pasażera, który naiwnie paradował tuż przed nosem angielskich celników obładowany whisky, papierosami i tytoniem, jakby wracał z zamorskich krajów. Nic dziwnego, że wprawdzie z własnej winy, ale jednak nabrałem pewnej niechęci do morskiej granicy Holandii. Za to na południu, gdy zmierzamy ku siostrzanej prawie Belgii, równinna kraina niezauważalnie niemal przechodzi w ziemie, nad którymi unosi się już berło belgijskiego króla. Kiedy jedziemy z Antwerpii, kilka kilometrów przed niewidoczną granicą z Holandią krajobraz belgijski, a dokładniej flamandzki, czyli z tej samej matki, jest do holenderskiego tak podobny, że ktoś, kto podczas jazdy samochodem nie za bardzo zwraca na to uwagę, w ogóle się nie zorientuje, że jest w innym państwie. Tak samo zresztą wygląda to od drugiej strony. Wyjeżdżając z Holandii, nie zastanawiamy się, czy jesteśmy już w Belgii. Ot, płyniemy autostradą na południe do swojego domu i tylko inny kolor drogowskazu przywołuje nas w którymś momencie do zapisanego na mapach porządku. Kiedyś wszystko tu wokół to były Niderlandy. Dopiero lata zmagań oraz wpływy mocarstw, ościennych i tych bardziej odległych, przyniosły podział na Niderlandy Południowe, z których wyrosła Belgia, i Niderlandy Północne, które światu stały się znane jako Holandia. Największy i właściwie jedyny kontrast pojawia się na granicy z Niemcami, dlatego warto wniknąć w Holandię i poznać jej smak od tej właśnie strony. Można przez Venlo, można przez Hengelo, można przez Maastricht i Aachen – wszędzie zostawiamy za sobą potężne Niemcy, zasobne,

21

Holandia_Presja depresji_K.indd 21

2014-09-04 15:25:57 Podstawowy czarny


rozpędzone na autostradach, nasączone zgiełkiem, wypełnione przestrzenią, rozległe siłą i potencją. A zaraz za niebieską tablicą z żółtymi gwiazdami i nazwą „Nederland” pejzaż nie mija nas w biegu, zwalnia, przyciąga, kusi, rzuca na nas urok. Może to być pokaźny dom rolnika z czerwonej cegły, z obszerną stodołą i leniwymi krowami na łące, może to być mały kanał z odprowadzającym wodę miniwiatrakiem, stacja benzynowa, która nagle wyrasta z ziemi jak otaczające ją wierzby, czy mknący w oddali żółto-niebieski pociąg. I natychmiast czujemy się swobodniej, wyciągamy nogi, odprężamy się, rozluźniamy. Za oknem jak okiem sięgnąć zielone łąki, za oknem świat, który sam siebie lubi. I już samochody nie pędzą, jakby ścigały się z wiatrem, i już nikt nigdzie się nie śpieszy. Jesteśmy w Holandii. Wytrawny nos nie wyczuwa nigdzie policji, ale sam z siebie upomina – po co się śpieszyć, jakoś nie wypada. „Nederland” nie znaczy nic więcej jak tylko Niski Kraj, nisko położone ziemie, czyli lage landen. Po łacinie terrae inferiores, po francusku Pays-Bas, po niemiecku Niederlande, po polsku Niderlandy – wszystkie te nazwy w najbardziej skrótowej formie definiują nam jego charakter. Zanim poznamy go osobiście, wiemy już, że oczekuje nas coś nietypowego, odmiennego od tego, do czego jesteśmy przyzwyczajeni. Nim dobrze się rozejrzyjmy, już ciekawi jesteśmy jego tajemnic. Intuicyjnie wiemy, nawet bez wystarczającej znajomości geografii, że na swojej drodze nie spotkamy ani gór, wzgórz czy wąwozów, ani zapadlin czy rozciągających się po horyzont, urzekających strumykami dolin. Intuicja podpowiada, że wślizgniemy się do zaczarowanej krainy ziemi i wody i wsiąkniemy w depresję, gdzie woda będzie górować nad ziemią, po której stąpamy; gdzie przed naporem morza chronią tylko zapory i tamy. Gołym okiem tego wszystkiego nie dostrzeżemy.

22

Holandia_Presja depresji_K.indd 22

2014-09-04 15:25:57 Podstawowy czarny


Sama depresja wygląda wszak jak zwykły kawałek ziemi i pola. A przecież przedtem była dnem morza. Kiedy używamy nazwy „Holandia” i odnosimy ją, jak zresztą wszyscy na świecie, do Niderlandów, nie zaprzątamy sobie głowy tym, że „prawdziwą” Holandią są jedynie dwie centralnie położone prowincje zachodnie, które w historii tego kraju odegrały kluczową rolę i do dziś mają dla niego największe znaczenie. Holandią zaczęto nazywać te prowincje dopiero w okolicach XI wieku. Kroniki datują ten czas dokładnie na rok 1054, a badacze języka wywodzą ich nazwę od słowa „Holtland” opisującego je jako „kraj drzewa” albo „Onland” – „kraj bagien i moczarów, monotonny i płaski”. A ponieważ Holtland, Onland czy w końcu Holland zdominowały pozostałe „niskie ziemie” swoim rozwojem, sukcesem i bogactwem, to kiedy wyprą chrapliwe Nederland z językowego obyczaju, było tylko kwestią czasu. Sam łapię się na tym, że częściej używam nazwy „Holandia”, choć Niderlandy, niezwykle zżyte z trudnym językiem tego kraju, kto wie, czy nie lepiej oddają cały jego wietrzny urok i nieprosty charakter. Do roku 1831, do powstania na południu Niderlandów niepodległej Belgii, „Holandia” przydawała się w kontaktach z obcokrajowcami do tego, aby uwolnić ich od łamania sobie języków. Później zyskała pierwszeństwo nie tylko u obcych, ale w całej codziennej komunikacji i na stałe zadomowiła się w języku potocznym. Erazm z Rotterdamu, Rembrandt czy Spinoza żyli w Niderlandach, chociaż my dziś raczej powiemy, że w Holandii – gdyby mogli z nami rozmawiać, z pewnością nie mieliby o to pretensji. Po latach Holland brzmi o wiele zgrabniej niż Nederland dla naszego ucha i obu nazw używamy zamiennie. Przychodzi to tym łatwiej, że sami Holendrzy tym mianem określają się chętniej i nie mówią

23

Holandia_Presja depresji_K.indd 23

2014-09-04 15:25:57 Podstawowy czarny


o sobie wyłącznie: Niderlandczycy. Chociaż bywa, że mieszkańcy prowincji bardziej odległych od „holenderskiego” centrum czują się dyskryminowani i skarżą się na arogancję tych z „prawdziwej” Holandii. I mają sporo racji – Holendrzy z holenderskich prowincji uważają się za ojców i matki kraju, a na resztę rodaków spoglądają z wysoka. Ich poczucie wyjątkowości wcale nie jest wymysłem dzisiejszym, przeciwnie – zrodziło się kilka wieków temu z szybkiego, intensywnego rozwoju tych prowincji, z ich wciąż powiększającego się bogactwa. W XVII wieku jeden z czołowych ekonomistów i znany z kontrowersyjnych pomysłów pisarz Pieter de la Court proponował nawet oddzielenie Holandii od reszty prowincji niderlandzkich wielkim rowem wypełnionym wodą. Chciał z centrum Holandii uczynić wyspę, jakby i bez tego nie było w niej dość wody. W prowincji Noord-Holland, Holandii Północnej, leży Amsterdam, miasto, którego mieszkańcy znani są z zadzierania nosa. W sąsiedniej Zuid-Holland, Holandii Południowej, leżą: Den Haag (Haga), Delft i Rotterdam, wcale nieuważające się za gorsze. I nie bez powodu. Tu bowiem bije serce prawdziwej Holandii. Wystarczy poczekać do zmroku, aby w ciemnościach rozświetlanych girlandami starych lamp spojrzeć w tysiące twarzy wyrosłych tu staroholenderskich miast. Przed sobą mamy niezliczone grachten, czyli kanały, a nad nimi wiekowe domy. Przez nieosłonięte firankami okna widać wnętrza mieszkań nieznanych nam ludzi. W jednym rodzina kończy kolację, w innym biuralista stawia ostatnią kropkę na jakimś dokumencie, tam ktoś czyta książkę, a jeszcze gdzie indziej muzykuje. Po prostu obrazy starych mistrzów holenderskich ujęte w ramy okienne – w wielu oknach przy wielu kanałach niewiele się zmieniło! Nie tylko Amsterdam, choć przede wszystkim Amsterdam, wart jest mszy. Wolterowi, kilkakrotnie podróżujące-

24

Holandia_Presja depresji_K.indd 24

2014-09-04 15:25:57 Podstawowy czarny


mu do Niderlandów – był w Bredzie, w Hadze, także w Brukseli – przypisuje się bon mot, aż za często być może powtarzany, że Amsterdam to trzy C: canards, canaux, canailles, kaczki, kanały, kanalie. Amsterdam XVIII wieku mógł taki być i z pewnością taki był: pełen handlowego zgiełku, barwnego języka, kościelnej pobożności, wyniosłych kamienic bogatych kupców, ale i kłótni, śmieci, przestępstw, zbrodni, brudnych kanałów, bezwstydnych kurtyzan i bezczelnych złoczyńców. Możliwe że owe trzy C stosują się do niego również dzisiaj, chociaż kaczki, o ile nie wyginęły, na pewno nie są te same, a i kanalie zmieniły z pewnością swoje kapelusze. Ale kanały pozostały i są tak samo żywotnie dla miasta ważne jak przedtem. Woda bowiem, na której osadzony jest Amsterdam, nie jest wcale jego przekleństwem: zapewnia mu przetrwanie. Miasto stoi na palach, wyniesione ponad wodę, ponad bagno, szlam i maź. Żeby żyło, oddychało, żeby się z wodą ułożyło, wbito w ten nieprzekupny i zdradziecki grunt ponad pięć milionów pni, a drzewo na te pale przywieziono z Niemiec, Skandynawii, z krajów bałtyckich, bo tylko tam znaleziono wystarczająco twarde i odporne na wodę świerki. Pod Amsterdamem, który nas tak zachwyca, urzeka i uwodzi, jest wkopana, wbita w muł i błoto, olbrzymia puszcza. Sam Koninklijk Paleis, Pałac Królewski, na placu Dam, niegdysiejszy amsterdamski ratusz, wokół którego w latach siedemdziesiątych XX wieku skupiła się awangarda światowych hippisów, stoi na trzynastu tysiącach sześciuset pięćdziesięciu dziewięciu palach, do dziś tych samych. Erazm z Rotterdamu, miasta, które z Amsterdamem konkurowało, co zresztą do dziś robi, pisał przekornie, że mieszkańcy żyją tam na czubkach drzew niczym wrony. Można sobie tylko wyobrażać upór i cierpliwość dawnych Holendrów, którzy wbrew naturze i na przekór

25

Holandia_Presja depresji_K.indd 25

2014-09-04 15:25:57 Podstawowy czarny


wodzie zbudowali miasto w miejscu, gdzie nie powinno to być możliwe. Ale same zaciśnięte pięści nie wystarczyłyby do tego, aby odwodnić teren, postawić domy i kościoły, zbudować przemyślny system kanałów regulujących poziom wody i zapewniających miastu przetrwanie. Trzeba było mieć głowę, i to mądrą głowę. Pierwsze odwadnianie terenów wokół dzisiejszego Amsterdamu przeprowadzono w XI wieku, a trzysta lat później miasto zaczęło przybierać znany nam dziś kształt. Ta symbioza upartego człowieka z wodą, pokora wobec tej niepohamowanej siły, uleganie jej, ale i sztuka jej opanowywania, przewijają się niczym nić Ariadny przez całą historię Holandii. Tutaj to niekończące się wyzwanie i ciągłe przezorne nadstawianie ucha, czy nie przecieka gdzieś grobla. Dziś, kiedy wody i blokujących ją grobli jest więcej niż kiedykolwiek wcześniej, wręcz stan ustawicznego alarmu. Wystarczy, że poziom wody w morzu podniesie się o jeden metr, a jedna trzecia kraju zostanie zalana. Łatwo zrozumieć, dlaczego pierwszym poznawanym przez holenderskie dzieci słowem, obok słowa „matka”, jest słowo dam, grobla, tama. Amsterdam, to nic innego jak dam na rzece Amstel. Blisko siedem tysięcy oryginalnych starych kamienic Amsterdamu, wszystkie pod ochroną, których fasady i okna odbijają się w wodach kanałów, tworzy jedyny w swoim rodzaju i urodzie staromiejski zespół architektoniczny – drugiego takiego nie ma, nie ma nigdzie na świecie. Wąskie, subtelne, niektóre zadbane, niektóre nieco podupadłe, otoczone wodą stu sześćdziesięciu pięciu miejskich kanałów. Podzieliły one stare miasto na dziewięćdziesiąt małych wysepek, połączonych blisko tysiąc trzystu mostami. Jeśli tylko gdziekolwiek, w Europie czy na świecie, są w miastach kanały i mosty, ich mieszkańcy chętnie nadużywają określenia „Wenecja”: Wenecja Północy, Wenecja

26

Holandia_Presja depresji_K.indd 26

2014-09-04 15:25:57 Podstawowy czarny


Wschodu, Wenecja nasza, Wenecja jezior, Wenecja gór. To zwykła uzurpacja. Ale Amsterdam jest wolny od tej skłonności, Amsterdam jej nie potrzebuje. Jest sobą, tkwi w wodzie i z wody żyje. Grzech w Amsterdamie jest własny, woda wciąż tak samo wymagająca. Gdyby stary Rembrandt mógł raz jeszcze tu wrócić, czułby się jak dawniej – bez trudu odnalazłby drogę do własnego domu. Kiedyś, przy okazji kręcenia reportażu na temat nastrojów przed ważnymi wyborami, umówiłem się na rozmowę z jednym ze znanych socjologów. Mieszkał w centrum starego Amsterdamu, w kupieckiej kamienicy z szerokimi schodami. Podając mi swój adres, napisał na kartce nazwę ulicy, ale zaraz dodał, że w tak tradycyjny sposób go nie znajdę. Ważniejszy jest bowiem gracht, przy którym stoi jego dom. Jak wyjaśnił, najpierw muszę znaleźć taki a nie inny gracht, od niego odchodzi kolejny, a od tego jeszcze inny. Dopiero gdy go odnajdę, mogę szukać ulicy, która, jak wiele innych, jest jedynie wąskim wybrukowanym przesmykiem między domem a wodą. Siedząc już w przestronnym, pełnym książek salonie, widocznym z ulicy dla każdego przechodnia, zapytałem mojego gospodarza, czy takie kluczenie między kanałami nie jest dla niego uciążliwe. „Och nie”, odpowiedział. I wcale nie dlatego, że zna tu każdy kąt. Był czas, że wszystkiego musiał się nauczyć, ale wtedy zamiast wbijać sobie w głowę nazwy małych, wąskich uliczek… uczył się zapachu i wyglądu kanałów. Każdy gracht, choć podobny do następnego, jest inny, przy każdym inne są sklepy i restauracje i inni mieszkają ludzie, ale przede wszystkim dla jego mieszkańców każdy inaczej pachnie. „To jest jego specyficzny aromat”, powiedział. Czy kiedyś się pomylił, zabłądził?, pytałem dalej. Tylko na początku i nie trwało to długo. Do domu wśród mozaiki kanałów trafia nawet we mgle i po drinku.

27

Holandia_Presja depresji_K.indd 27

2014-09-04 15:25:57 Podstawowy czarny



Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.