j:aKolekcjo_perfum 12-5-2014 p:2 c:1 black–text
j:aKolekcjo_perfum 12-5-2014 p:3 c:1 black–text
K ATH Kathleen Tessaro Kolekcjonerka perfum TESS
LEEN ARO
przełożyła
Elżbieta McIver
WARSZAWSKIE WYDAWNICTWO LITERACKIE
MUZA SA
j:aKolekcjo_perfum 12-5-2014 p:4 c:1 black–text
Tytu³ orygina³u: The Perfume Collector Projekt ok³adki: Pawe³ Panczakiewicz /PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN Redakcja: El¿bieta Ptaszyñska-Sadowska Redakcja techniczna: Zbigniew Katafiasz Korekta: Jolanta Rososiñska
Zdjêcie na ok³adce: Condé Nast Archive /Corbis /Fotochannels
Originally published in the English language by HarperCollins Publishers Ltd. under the title The Perfume Collector Kathleen Tessaro 2013 for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2014 for the Polish translation by El¿bieta McIver
ISBN 978-83-7758-615-0
Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA SA Warszawa 2014
j:aKolekcjo_perfum 12-5-2014 p:5 c:1 black–text
Dla mego syna Eddiego, zawsze, wiecznie… i jeszcze d³u¿ej
5
j:aKolekcjo_perfum 12-5-2014 p:6 c:1 black–text
6
j:aKolekcjo_perfum 12-5-2014 p:7 c:1 black–text
Paryż zima 1954 Eva d’Orsey siedzia³a przy kuchennym stole z gazet¹ „Le Figaro” przed sob¹. S³ychaæ by³o tykanie zegara, jakby wyznaczaj¹cego czas, który dla niej dochodzi³ ju¿ kresu. Zaci¹gnê³a siê papierosem i spojrza³a na zimny mglisty poranek za oknem. Pary¿ budzi³ siê ze snu. Szaro-pomarañczowy œwit powoli ws¹cza³ siê w granat nieba. Nie spa³a ju¿ od dawna, wsta³a o czwartej. Od kilku lat cierpia³a na coraz wiêksz¹ bezsennoœæ, gdy¿ drêcz¹cy ból ulokowany po prawej stronie cia³a nie pozwala³ na d³ugi sen. Lekarz podda³ siê ju¿ wiele miesiêcy temu. W jego opinii by³a aroganck¹ pacjentk¹, nieprzestrzegaj¹c¹ lekarskich zaleceñ. Marskoœæ postêpowa³a teraz bardzo szybko, zamieniaj¹c w¹trobê w podziurawion¹ g¹bczast¹ masê. Lekarz radzi³ jedno: przestaæ piæ. – Nawet pani nie próbuje – zgani³ j¹ w czasie ostatniej wizyty. Le¿¹c na lekarskiej kozetce, Eva zapina³a guziki bluzki. 7
j:aKolekcjo_perfum 12-5-2014 p:8 c:1 black–text
– Bardzo Ÿle sypiam. – Wcale siê temu nie dziwiê – westchn¹³. – Ma pani zapalenie w¹troby. – Proszê mi coœ na to daæ – poprosi³a, patrz¹c mu prosto w oczy. Lekarz pokrêci³ g³ow¹ i wypisa³ receptê. – Prawdê powiedziawszy, nie powinienem tego pani przepisywaæ. Proszê braæ po jednej tabletce, to bardzo silny œrodek – ostrzeg³ j¹. – Dziêkujê. Nie móg³ sobie odmówiæ ostatniej rady. – Czemu nie ograniczy pani chocia¿ papierosów? W³aœnie, czemu? Eva wypuœci³a dym z ust i zgniot³a niedopa³ek gitane’a w popielniczce. Gitanes to pospolite i mocne papierosy. Nie dla dam. Lubi³a je jednak, bo by³y mocne, s³abszych ju¿ nie czu³a. Podobnie rzecz siê mia³a z innymi smakami: czekolad¹ – lubi³a tani¹ i s³odk¹ – pikantnym pasztetem, mocn¹ czarn¹ kaw¹. Poza tym czy to wa¿ne, co je? Nie mia³a apetytu na nic. Przekonanie lekarza, ¿e ka¿dy chce ¿yæ wiecznie, tr¹ci³o naiwn¹, a nawet zuchwa³¹ pewnoœci¹ siebie. Rozwa¿aj¹c w myœlach ostatnie sprawy do za³atwienia, kreœli³a piórem rz¹d regularnych kó³ek na marginesie gazety. Z prawnikiem widzia³a siê kilka tygodni temu. M³ody cz³owiek wyda³ siê jej nieco wynios³y, choæ solidny. Pud³o zostawi³a na przechowanie u dozorczyni, madame Assange o ci¹gle kwaœnej minie. Ostatniej bezsennej nocy przyszed³ jej do g³owy jeszcze jeden pomys³. Chodzi³o o po8
j:aKolekcjo_perfum 12-5-2014 p:9 c:1 black–text
dró¿ z Londynu do Pary¿a. Dlaczego by nie samolotem? Choæ to drogie i na dobr¹ sprawê zbyteczne, taka podró¿ stanowi jedno z tych doœwiadczeñ, których powinno siê doznaæ. Uœmiechnê³a siê na samo wyobra¿enie lotu nad zimnym niebieskim morzem i pierwszego widoku miasta rozœcie³aj¹cego siê w dole. Zaraz potem poczu³a ostry k³uj¹cy ból przechodz¹cy w martwienie ca³ego boku cia³a. Przysz³o jej na myœl, ¿e ma butelkê koniaku. Nie chcia³a jednak piæ przed szóst¹ wieczorem, tak¹ sobie ostatnio wyznaczy³a zasadê. Czy wytrzyma, to inna rzecz. Rêce zaczê³y siê jej trz¹œæ, poczu³a ucisk w ¿o³¹dku. Nie. Zrobi sobie k¹piel. Ubierze siê. Pójdzie na wieczorn¹ mszê do Eglise de la Madeleine, jej ulubionego paryskiego koœcio³a. Maria Magdalena, ta niepos³uszna, trudna córa Koœcio³a, wznosi siê tam codziennie w niebiosa, unoszona na skrzyd³ach anio³ów. Msza w koœciele podobna jest wspania³emu przedstawieniu operowemu, podczas którego za pomoc¹ najdro¿szych rekwizytów wywo³uje siê magiczne sztuczki w otoczeniu najwystawniejszych dekoracji. Wiara to taka w³aœnie magiczna sztuczka – magik i widownia poddaj¹ siê tej samej iluzji. Któ¿ jednak mo¿e siê oprzeæ dobrej sztuczce? Eva z³o¿y³a gazetê i wsta³a od sto³u. Ubierze siê w najlepszy granatowy kostium i usi¹dzie w pierwszej ³awce wraz z wiernymi. Bêd¹ s³uchali m³odego inteligentnego ksiêdza o imieniu Paul, 9
j:aKolekcjo_perfum 12-5-2014 p:10 c:1 black–text
jak stara siê wydobyæ sens ze œwiêtych tekstów w taki sposób, ¿eby mia³y jakieœ odniesienie do wspó³czesnoœci. Nie zawsze mu siê to udaje. Nie wie, jak wyt³umaczyæ brak spójnoœci w owych tekstach, bo nie zrozumia³ jeszcze, ¿e one same w sobie stanowi¹ tajemnicê. Mimo to jego bystry umys³ podoba³ siê Evie, tak samo zreszt¹ jak i jemu samemu. Czêsto zmuszony by³ do ¿mudnego przedzierania siê przez warstwy ró¿norakich t³umaczeñ z hebrajskiego, by znaleŸæ jak¹œ nieoczekiwan¹ formê czasownika, która rzuci³aby œwiat³o na kolejn¹ ogromn¹ sprzecznoœæ œwiêtych tekstów. Docenia³a jego wysi³ki, gdy¿ zawsze szanowa³a ludzi staraj¹cych siê przezwyciê¿yæ trudnoœci, szczególnie gdy czynili to publicznie i jawnie. Ksi¹dz, rzecz jasna, postrzega³ to inaczej. Dopiero niedawno ukoñczy³ seminarium duchowne i wydawa³o mu siê, ¿e jest dla swych owieczek podpor¹ tudzie¿ Ÿród³em pociechy i rady. Nie rozumia³, ¿e jego parafianie, w przewa¿aj¹cej mierze starsze kobiety, istnia³y dla niego, a nie odwrotnie. To on by³ u progu ¿ycia, to jego górne przekonania wymaga³y ochrony. Parafianki czeka³y cierpliwie na chwilê, kiedy i on ukorzy siê przed nieub³agan¹ kapryœnoœci¹ boskiej woli i ³aski oraz boskiego zmi³owania. Uspokoi³a siê. Poczê³a znowu rozmyœlaæ o znanych sobie paradoksach wiary i zw¹tpienia. Myœli te by³y jak stara szmatka, która po d³ugotrwa³ym u¿ywaniu robi siê miêkka i przyjemna w dotyku. Tak, najpierw msza, a potem pójdzie do biura podró¿y. 10
j:aKolekcjo_perfum 12-5-2014 p:11 c:1 black–text
Wyrzuci³a niedopa³ki i zaczê³a myæ popielniczkê. W zau³ku pod oknami coœ siê poruszy³o… jakby ruchomy cieñ bij¹cy czarnymi skrzyd³ami i zas³aniaj¹cy nik³e promyki zimowego s³oñca padaj¹ce na mur naprzeciwko. Nagle pamiêæ przywo³a³a wspomnienie ogromnego lêku i powi¹zanego z nim zapachu zielonych pól i wilgotnego lasu – ponad którymi przetacza³ siê z krzykiem po szerokim niebie wielki klucz ostrodziobych kruków po³yskuj¹cych czarnymi jak heban skrzyd³ami. Eva chwyci³a krawêdŸ blatu i przymknê³a oczy. Popielniczka wypad³a jej z r¹k i uderzaj¹c o porcelanowy zlew, rozbi³a siê na kilka kawa³ków. – Niech to diabli! Wyjrza³a ostro¿nie przez okno, serce wci¹¿ jej wali³o. Cieñ znikn¹³. Zapewne by³o to tylko stado zwyczajnych miejskich go³êbi. Zebra³a skorupy i po³o¿y³a je na blacie. Popielniczka by³a stara i tania, lecz przypomina³a jej dawne czasy, gdy ¿ycie nios³o jeszcze wiele obietnic. Zegar tyka³ g³oœno. Wahanie nie trwa³o d³ugo. Zdjê³a z pó³ki butelkê koniaku i nape³ni³a dr¿¹cymi rêkoma kieliszek. Wychyli³a go jednym haustem, co natychmiast j¹ ogrza³o. Poczu³a rozlewaj¹ce siê po ciele ciep³o, ból trochê stêpia³. Lekarz niczego nie rozumia³. Nie wiedzia³, co to jest ¿ycie miêdzy pamiêci¹ a ¿alem, bez szansy ukojenia.
11
j:aKolekcjo_perfum 12-5-2014 p:12 c:1 black–text
Znowu nape³ni³a kieliszek i powiod³a palcem po nierównej krawêdzi st³uczonego kawa³ka porcelany. Sklei popielniczkê. Wzi¹æ k¹piel. W³o¿yæ granatowy kostium. Wypi³a nastêpny ³yk. Pêkniêcia nie maj¹ ju¿ znaczenia.
12
j:aKolekcjo_perfum 12-5-2014 p:13 c:1 black–text
Londyn wiosna 1955 Grace Munroe przebudzi³a siê, ³api¹c gwa³townie oddech. Bieg³a w³aœnie przez gêsty las, potykaj¹c siê o nierówne pod³o¿e i krzycz¹c, bo czegoœ lub kogoœ szuka³a. Im szybciej bieg³a, tym bardziej gêstnia³ las; pn¹cza okrêca³y stopy, ga³êzie smaga³y po twarzy i koñczynach. Czu³a narastaj¹cy lêk, ¿e zosta³o ju¿ niewiele czasu, ¿e cel poszukiwania coraz bardziej siê oddala. Nagle potknê³a siê i spad³a na ³eb na szyjê w g³êbok¹ kamienist¹ przepaœæ. Dopiero po chwili zorientowa³a siê, ¿e le¿y na w³asnym ³ó¿ku. Serce wci¹¿ jej wali³o, w sypialni panowa³ pó³mrok. To by³ sen. Tylko sen. Zapali³a nocn¹ lampkê i opad³a z powrotem na poduszki. Serce galopowa³o dalej, rêce jej dr¿a³y. Wróci³ koszmarny sen z dzieciñstwa. S¹dzi³a, ¿e ju¿ z niego wyros³a, a oto znów j¹ drêczy. Jak d³ugo spa³a? Budzik pokazywa³ prawie szóst¹ trzydzieœci. Niech to diabli. 13
j:aKolekcjo_perfum 12-5-2014 p:14 c:1 black–text
Zamierza³a siê zdrzemn¹æ tylko kwadrans, a spa³a prawie godzinê. Zaraz siê zjawi Mallory, a ona jeszcze nieubrana. Grace nie mia³a ochoty wychodziæ wieczorem, obieca³a jednak przyjació³ce pójœæ razem z ni¹ na przyjêcie. Wsta³a i odsunê³a zas³ony w oknie wychodz¹cym na Woburn Square. By³o póŸne kwietniowe popo³udnie. O tej porze roku godziny dnia wyd³u¿aj¹ siê, wygl¹daj¹c têsknie lata, a wczesne wieczorne œwiat³o barwi siê delikatnym b³êkitem jak z porcelany Wedgwooda, zapowiadaj¹cym rych³e letnie ciep³o. Na platanach okalaj¹cych Woburn Square widnia³y ju¿ zal¹¿ki delikatnych zielonych p¹ków, które w lecie rozwin¹ siê i utworz¹ gruby szmaragdowy baldachim. Na razie prawie nagie ga³¹zki chwia³y siê w podmuchach lodowatego wiatru. Ogród znajduj¹cy siê poœrodku placu w czasie wojny skopano i zamieniono na warzywnik, a ¿elazne ogrodzenie przetopiono na potrzeby wojenne. Nowego ogrodzenia jeszcze nie by³o, okoliczne domy ocala³e z bombardowañ nosi³y œlady po po¿arach i szrapnelach. W powietrzu czuæ by³o zapowiedŸ czegoœ nowego, zmianê pory roku i jakby powiew nadziei, t³umiony wprawdzie przez nadchodz¹cy wieczór. Æwierka³y ptaki, z ziemi wychodzi³y hiacynty, narcyzy ko³ysa³y siê na wietrze. O tej porze roku s³oneczne ciep³o miesza³o siê z ch³odem zalegaj¹cym gdzieœ w cieniach miasta. 14
j:aKolekcjo_perfum 12-5-2014 p:15 c:1 black–text
Grace lubi³a te wiosenne skrajnoœci pogody; lubi³a grê œwiat³a, które coraz ³udzi³o oczy, lubi³a tajemnicze, dramatyczne przemiany, gdy w jednej chwili grzmia³o i la³o, a zaraz potem triumfalnie wykwita³y ca³e pola barwnych ¿onkili. Dotknê³a palcami zimnej szyby. To nie by³ ich, jak to okreœla³ jej m¹¿ Roger, prawdziwy dom. On planowa³ zamieszkaæ w elegantszym miejscu, gdzieœ bli¿ej Belgravii, Grace natomiast podoba³o siê tu, w œrodku Bloomsbury, niedaleko uniwersytetu i King’s College. Atmosfera przypomina³a tu trochê Oksford, gdzie mieszka³a do niedawna w domu wuja. By³o tu gwarno, pe³no studentów spiesz¹cych na zajêcia i ludzi zmierzaj¹cych do biur i urzêdów. Na chodniku pod oknami widaæ by³o przechodniów owiniêtych w p³aszcze przeciwdeszczowe, jak skuleni, zziêbniêci od wiatru t³umnie zmierzali po pracy do stacji metra. Grace opar³a g³owê o framugê okna. Musi byæ przyjemnie mieæ jak¹œ posadê. Porz¹dek na biurku. Œwietnie zorganizowany segregator. A przede wszystkim – cel. Teraz, gdy by³a mê¿atk¹, dzieñ nigdy nie mia³ okreœlonego pocz¹tku ani koñca; przefruwa³a po prostu jak balon od jednej okazji towarzyskiej do drugiej. Roger traktowa³ obowi¹zki towarzyskie z wielk¹ powag¹. Omawia³ szczegó³owo ka¿de spotkanie. – Rozmawia³aœ z kimœ na obiedzie Klubu Konserwatystek? Ko³o kogo siedzia³aœ? Opowiedz mi, kto tam by³. 15
j:aKolekcjo_perfum 12-5-2014 p:16 c:1 black–text
Mia³ wyj¹tkowy talent odkrywania znaczeñ kryj¹cych siê w ka¿dej rozmowie i ka¿dym ruchu. – Posadzono ciê przy pierwszym stole, z przodu. Doskonale. Nie zapomnij napisaæ do Mony Riley z podziêkowaniem za zaproszenie. A mo¿e ty wydasz jak¹œ kolacyjkê? Albo jeszcze lepiej zaproœ j¹ na podwieczorek i przy okazji mo¿e ci siê uda wy³udziæ zaproszenie na du¿¹ kolacjê. Lepiej, aby nas zaprosili pierwsi. ¯eby nie wygl¹da³o, ¿e siê narzucamy. Liczy³ na ¿onê, ¿e bêdzie przeciera³a im szlaki w towarzystwie, podczas gdy Grace nie bardzo siê do tej roli nadawa³a. Nie znajdowa³a w tych machinacjach towarzyskich ¿adnej przyjemnoœci. Teraz musi siê pospieszyæ, jeœli nie chce kazaæ Mallory na siebie czekaæ. – Pani Deller! – zawo³a³a przez otwarte drzwi sypialni na gosposiê, która sprz¹ta³a na dole. – Tak? – dosz³o z kuchni. – Czy by³aby pani tak dobra i przynios³a mi fili¿ankê herbaty? – Oczywiœcie, proszê pani. Grace przesz³a pospiesznie do ³azienki i odœwie¿y³a twarz zimn¹ wod¹. Spojrza³a na swe odbicie w lustrze. Powinna doprawdy trochê siê wysiliæ: kupiæ niebieski cieñ do powiek i czarny tusz, kredkê do brwi, zacz¹æ malowaæ modnie oczy. Przypudrowa³a nos i policzki, poci¹gnê³a usta czerwon¹ szmink¹. D³ugie do ramion w³osy z wpraw¹ upiê³a spinkami w koczek, nawet ich nie rozczesuj¹c. Zadzwoni³ dzwonek do drzwi wejœciowych. 16
j:aKolekcjo_perfum 12-5-2014 p:17 c:1 black–text
– Ach, do diab³a! ¯e te¿ Mallory musia³a akurat przyjœæ punktualnie! Grace wyci¹gnê³a z szafy koktajlow¹ sukniê z niebieskiego jedwabnego szantungu i rzuci³a j¹ na ³ó¿ko. Zdjê³a tweedow¹ spódnicê i œci¹gnê³a bluzkê przez g³owê, nie odpinaj¹c nawet guzików. Gdzie s¹ granatowe pantofle? Omiot³a wzrokiem dó³ szafy. Poczu³a, ¿e przy schylaniu posz³o jej oczko w poñczosze. – Co za przekleñstwo! Zaczê³a odpinaæ podwi¹zki, gdy tymczasem z do³u dobiega³y g³osy; pani Deller otworzy³a drzwi Mallory i pomaga³a jej zdj¹æ palto. Wkrótce przyjació³ka wbieg³a po skrzypi¹cych schodach na górê. Grace, siedz¹c na brzegu ³ó¿ka, wk³ada³a now¹ parê poñczoch. – To tylko ja. Jesteœ ubrana? – Mallory zapuka³a do drzwi. – W halce. Prawie ubrana. Mallory uchyli³a drzwi i zajrza³a do pokoju. G³owê mia³a ca³¹ w kasztanowych lokach, a na szyi per³y harmonizuj¹ce z jej jasn¹ karnacj¹. – Jeszcze siê nie przebra³aœ? Przyjêcie ju¿ siê zaczê³o! Grace zapiê³a podwi¹zki i podnios³a siê z brzegu ³ó¿ka. – Czy nie jest teraz w modzie siê spóŸniæ? – Od kiedy zaczê³aœ zwracaæ uwagê na modê? Grace obróci³a siê wokó³ w³asnej osi. – Mam równe szwy? 17
j:aKolekcjo_perfum 12-5-2014 p:18 c:1 black–text
– Tak. Proszê. – Mallory wrêczy³a jej fili¿ankê, któr¹ przynios³a z do³u. – Gosposia zrobi³a ci herbatê. – Dziêkujê. Grace upi³a ³yk. Mallory krêci³a siê po pokoju i w koñcu przysiad³a na porêczy fotela, uwa¿aj¹c, by nie pognieœæ spódnicy szerokiej wieczorowej sukni. – Co porabia³aœ ca³e popo³udnie? – spyta³a karc¹cym tonem. – Och, nic takiego. Grace wola³a nie przyznawaæ siê do tego, ¿e uciê³a sobie drzemkê w œrodku dnia, bo to mog³oby byæ uznane za pocz¹tek koñca. – A ty? Co ty porabia³aœ? – spyta³a. – Dopiero przed godzin¹ wysz³am od fryzjera – tu Mallory obróci³a g³owê, pokazuj¹c uroczy profil oraz dzie³o fryzjera. – Pan Hugo to naprawdê jedyna osoba w ca³ym Londynie, której mogê pozwoliæ dotykaæ moich w³osów. Te¿ powinnaœ siê do niego wybraæ. To cudotwórca. Masz mo¿e papierosa? – Tam le¿¹. – Grace wskaza³a ruchem g³owy na srebrn¹ kasetkê stoj¹c¹ na stole. Upi³a ³yk herbaty i odstawi³a fili¿ankê na toaletkê. Mallory wyjê³a papierosa z kasetki. – Co dziœ wk³adasz? – Tê niebiesk¹. – Swoj¹ star¹ wiern¹ towarzyszkê! – zaœmia³a siê Mallory, krêc¹c g³ow¹. – Musimy koniecznie wybraæ siê na zakupy, moja droga. Tyle jest teraz w sklepach piêknych rzeczy. 18
j:aKolekcjo_perfum 12-5-2014 p:19 c:1 black–text
Mallory by³a tylko trzy lata starsza od Grace, mia³a trzydzieœci lat, znana by³a w londyñskim towarzystwie jako modna m³oda dama. Wysz³a za m¹¿ za kuzyna Grace, Geoffreya. Usi³owa³a wzi¹æ przyjació³kê pod swe skrzyd³a, lecz Grace okaza³a siê odporna na jej pouczenia. – Nie podoba ci siê? – spyta³a Grace. Mallory wzruszy³a ramionami. – Jest w porz¹dku. Grace unios³a sukienkê. – Czegó¿ takiego jej brakuje? – Och, sama nie wiem. Tylko, pamiêtaj, u Vanessy wszystko jest zawsze ostatnim krzykiem mody. Najnowszy trend na piêædziesi¹ty szósty rok… – To nies³ychane, skoro mamy dopiero piêædziesi¹ty pi¹ty. – To w³aœnie mam na myœli! Ona zawsze wyprzedza czas. – Dobrze, ale ja nie muszê siê z ni¹ œcigaæ, prawda? Nie wszyscy mog¹ wyznaczaæ kierunki mody. Ona ma po prostu za du¿o wolnego czasu i za du¿o pieniêdzy. – Byæ mo¿e, ale wszyscy siê pchaj¹ na jej przyjêcia. Ty te¿ powinnaœ zacz¹æ przyjmowaæ goœci. Dzisiaj bêdzie œwietna okazja, ¿ebyœ przechwyci³a kilka nazwisk z jej listy zaproszonych. Mam w torebce notesik i o³ówek w razie potrzeby. – Dobry Bo¿e! – wstrz¹snê³a siê Grace. – Na sam¹ myœl robi mi siê s³abo! – Och, doprawdy! – przewróci³a oczyma Mallory. – A kogo przyjmowa³aœ w Oksfordzie? 19
j:aKolekcjo_perfum 12-5-2014 p:20 c:1 black–text
– Wuj jest profesorem. Zapraszaliœmy na bryd¿a, a na kolacjê podawa³o siê zapiekankê z kalafiora pod beszamelem. – Koszmar! – zaœmia³a siê Mallory. – Bêdziesz musia³a siê nauczyæ, jak siê obracaæ w towarzystwie, jeœli chcesz siê przydaæ mê¿owi. Nie zajdzie wysoko tylko z tej racji, ¿e jest przystojny. Nie masz ognia? Jak ci siê podoba? Mallory wsta³a i okrêci³a siê. Obszerna marszczona spódnica ciemnoczerwonej sukni bez rami¹czek zawirowa³a. – Nowa. Od Simpsona. – Bardzo twarzowa – odpar³a Grace, zak³adaj¹c niebiesk¹ sukniê. – Zapalniczka powinna tam le¿eæ. Mallory grzeba³a w kasetce. – Nie widzê. Pozwól, ¿e ciê zapnê – powiedzia³a, wk³adaj¹c papierosa w k¹cik idealnie uszminkowanych na czerwono ust. Grace stanê³a przed ni¹, Mallory zaci¹gnê³a z ty³u suwak. – Roger musia³ j¹ zabraæ. Bez przerwy gubimy zapalniczki. Ta jest moja ulubiona, zabijê go, jeœli j¹ zgubi. Mallory zebra³a w rêku co najmniej dwa cale luŸnego materia³u wokó³ talii Grace. – Za du¿a na ciebie. Znowu schud³aœ – powiedzia³a z nagan¹ w g³osie. Grace przesz³a do toaletki i wyjê³a z szufladki pude³ko zapa³ek. Rzuci³a je w stronê przyjació³ki, ta zaœ z³apa³a je zrêcznie. – Przypal te¿ dla mnie, b¹dŸ tak dobra. 20
j:aKolekcjo_perfum 12-5-2014 p:21 c:1 black–text
– Z przyjemnoœci¹. Przecie¿ idê dziœ z tob¹ na randkê. – Bardzo ci za to dziêkujê. – Mówi¹c to, uchwyci³a spojrzenie Mallory w lustrze i mrugnê³a do niej. Docenia³a fakt, ¿e przyjació³ka stara siê jakoœ jej pomóc. – Mi³o z twojej strony, ¿e mnie zaprosi³aœ. – Nie mo¿emy pozwoliæ, byœ nam wiêd³a, kiedy Rogera nie ma w Londynie. Zapali³a dwa papierosy i poda³a jeden przyjació³ce. – Poza tym nieczêsto mam okazjê zamieniæ mê¿a na kogoœ, kto mnie uwa¿nie s³ucha. On zreszt¹ nie znosi Vanessy, uwa¿a, ¿e wywiera na mnie z³y wp³yw. – A wywiera? – Naturalnie. Mallory podnios³a le¿¹c¹ na stosie ksi¹¿ek broszurê. – Co to takiego? – Nic – odrzek³a Grace, ¿a³uj¹c, ¿e przezornie nie usunê³a jej w niewidoczne miejsce. – Grafik zajêæ. – Oksfordzkiej Szko³y dla Sekretarek? – Mallory przerzuci³a kartki broszurki, która otworzy³a siê oczywiœcie na stronie zaznaczonej uprzednio przez Grace. – Kurs maszynopisania wy¿szego stopnia i zarz¹dzania biurowego? Ksiêgowoœci? Co to ma byæ? – spyta³a, krzywi¹c twarz. – Nigdy nie wiadomo – odpar³a Grace, wsuwaj¹c stopy w granatowe pantofle. – Mo¿e siê przydaæ. Mo¿e Roger otworzy kiedyœ w³asne biuro, wtedy bêdê mu mog³a pomagaæ, pisaæ listy… 21
j:aKolekcjo_perfum 12-5-2014 p:22 c:1 black–text
– Grace, przecie¿ ty masz ju¿ zajêcie – powiedzia³a z naciskiem Mallory. – Jesteœ jego ¿on¹. – To nie jest praca, Mal. Mallory rzuci³a jej ostre spojrzenie. – Jak to nie? Ciekawa jestem, czy przeczyta³aœ dok³adnie wszystkie za³¹czniki swego dokumentu œlubnego. Twoim zadaniem jest stworzyæ dom, rodzinê, wizjê wspólnego ¿ycia, pozycji w œwiecie. Pomyœl tylko, wszystko zale¿y od ciebie: gdzie posy³acie dzieci do szko³y, dok¹d jeŸdzicie na weekendy, w jakich krêgach siê obracacie. – Przybra³a charakterystyczny sztuczny akcent z wy¿szych sfer. – Och, pañstwo Munroe? Znam ich, oczywiœcie. Czy¿ ona nie jest wspania³a? Ich syn jest w Harrow razem z naszym najstarszym. A jak wspaniale urz¹dzi³a dom, nie uwa¿asz? – Mallory zaci¹gnê³a siê papierosem i szurnê³a broszurê z powrotem na stó³. – A wiêc uwierz mi, skarbie, masz ju¿ zajêcie. Poza tym te kursy s¹ w Oksfordzie. Ile razy mam ci przypominaæ, ¿e mieszkasz teraz w Londynie? – To krótki kurs, trwa tylko kilka miesiêcy. – Kilka miesiêcy? Oszala³aœ? Zostawisz Rogera samego na tyle czasu? Co on bêdzie wtedy robi³? Mo¿esz uczyæ siê czegoœ po¿ytecznego w Londynie w wolnych chwilach. – Czego na przyk³ad? – Och, nie wiem… – Mallory nigdy siê nie zastanawia³a nad zdobywaniem kwalifikacji. – Uk³adania kwiatów. Albo gry na harfie. – Gry na harfie? Co w tym jest po¿ytecznego? 22
j:aKolekcjo_perfum 12-5-2014 p:23 c:1 black–text
Mallory siê zastanowi³a. – Harfa dzia³a bardzo koj¹co. No i siedzi siê w takiej prowokuj¹cej pozie! – Bo¿e drogi, ale ty jesteœ zdeprawowana! – zaœmia³a siê Grace. – Powiem ci, co naprawdê dzia³a koj¹co: uporz¹dkowaæ segregatory, zamówiæ nowe materia³y biurowe, wyprowadziæ ksiêgowoœæ na prost¹. – Grace… – Mallory wyrzuci³a w górê rêce w dramatycznym geœcie. – Czy ty mnie w ogóle s³uchasz? Nie mieszkasz ju¿ w Oksfordzie. Wyznam ci coœ w sekrecie. – Zni¿y³a g³os do scenicznego szeptu. – Mê¿czyŸni nie przepadaj¹ za inteligentnymi ¿onami, wol¹ mieæ ¿ony pe³ne wdziêku! – Nie! – Grace uda³a przera¿enie. – Uwa¿asz wiêc, ¿e jestem pozbawiona wdziêku? Mallory przewróci³a oczami. – Sk¹d, jesteœ zachwycaj¹ca. Mówiê tylko, ¿e… – Rozumiem – przerwa³a jej Grace. Nie ma sensu spieraæ siê z Mallory, bo i tak nie sposób jej przekonaæ. Wci¹¿ wysuwa nowe pomys³y, jak by tu poprawiæ talenty Grace jako pani domu, najwyraŸniej przeœwiadczona, ¿e przyjació³ka ich nie posiada. Dlaczego dzisiaj mia³oby byæ inaczej? Mallory sprawdza³a teraz w lusterku puderniczki, czy ma dobrze umalowane usta. – Kiedy Roger wraca? – Za tydzieñ. Mo¿e trochê wczeœniej. – Tyle czasu poœwiêca interesom. Pewnie ci go brak. Grace milcza³a. 23
j:aKolekcjo_perfum 12-5-2014 p:24 c:1 black–text
– Zapomnisz o tych wszystkich g³upstwach, gdy wróci. Masz jakiœ pasek? – Mallory podnios³a siê z fotela. – Och, doprawdy! Czy nikt ciê nie uœwiadomi³, ¿e w pierwszych latach po œlubie powinnaœ przybraæ na wadze? Jak mam rozpieszczaæ maleñstwa w roli matki chrzestnej, jeœli ty nie zabierasz siê do roboty? Grace zmieni³a siê na twarzy. – Chyba nie mam ¿adnego paska – powiedzia³a spokojnie, przegl¹daj¹c suknie wisz¹ce w szafie. Mallory uzna³a, ¿e dotknê³a czu³ego punktu. – Proszê. – Wyci¹gnê³a czarn¹ aksamitn¹ szarfê z innej wieczorowej sukienki i okrêci³a ni¹ taliê Grace. – Ta œwietnie pasuje. Tego wieczoru Grace wyda³a siê jej drobniejsza i m³odsza ni¿ zwykle, jakby by³a dziewczynk¹ przebieraj¹c¹ siê dla zabawy w matczyne stroje. Staroœwiecka fryzura, bardziej odpowiednia dla starszej kobiety, jeszcze mocniej podkreœla³a m³odzieñczy wygl¹d przyjació³ki, a jej szeroko osadzone zielonoszare oczy wydawa³y siê jeszcze wiêksze. – Jak myœlisz, dobrze wygl¹dam? – Grace przegl¹da³a siê w lustrze z niepewn¹ min¹. Zazwyczaj Grace nie zwraca³a uwagi na to, co kto myœli o jej wygl¹dzie. Mallory nagle uœwiadomi³a sobie, ¿e zawsze skrycie podziwia³a ten jej brak troski o opiniê otoczenia, mimo ¿e bez przerwy obie siê przekomarza³y. – Wygl¹dasz wspaniale. – Mallory wyda³a werdykt. – Pospieszmy siê, bo wkrótce bêdzie po przyjêciu. Zesz³y ze schodów. Grace rzuci³a okiem na listy, które dorêczono w drugiej poczcie. 24
j:aKolekcjo_perfum 12-5-2014 p:25 c:1 black–text
– Spójrz! – Podnios³a kopertê le¿¹c¹ na stoliku w holu. – Lotniczy! Z Francji. A to ci niespodzianka! Kogó¿ ja znam we Francji? – Grace rozdar³a kopertê. – Mo¿e od wuja? – spyta³a Mallory, wk³adaj¹c p³aszcz. – Nie, on ma wyk³ady w Ameryce. – Grace roz³o¿y³a list i zaczê³a go czytaæ. Mallory niecierpliwie tupnê³a lekko stop¹. – ChodŸmy ju¿. – Wyjê³a z kieszeni kluczyki do auta. – Wiêc co to za list? – Nic z niego nie rozumiem – odpar³a Grace. – Napisany po francusku? – Nie, po angielsku. – Grace przysiad³a na krzeœle. – Jest te¿ bilet lotniczy. – Bilet? Dok¹d? – Do Pary¿a. – Grace wrêczy³a list przyjació³ce. – To jakaœ pomy³ka. Bardzo dziwaczna pomy³ka. List by³ napisany na maszynie, na grubym i eleganckim papierze u¿ywanym zazwyczaj do korespondencji w wa¿nych formalnych sprawach. W rogu widnia³y nazwa i adres firmy adwokackiej: Frank, Levin et Beaumont. Szanowna Pani, prosimy przyj¹æ nasze najszczersze kondolencje. Sprawy spadkowe zmar³ej Madame Evy d’Orsey znajduj¹ siê w rêkach naszej firmy, pragniemy zatem pani¹ poinformowaæ, ¿e zgodnie z testamentem jest Pani jej g³ówn¹ spadkobierczyni¹. Spodziewamy siê wizyty Pani w naszym biurze przy najbli¿szej 25
j:aKolekcjo_perfum 12-5-2014 p:26 c:1 black–text
sposobnoœci w celu omówienia wszystkich szczegó³ów spadku. Prosimy wybaczyæ, ¿e zak³ócamy Pani ¿a³obê. Mamy nadziejê, ¿e bêdzie Pani rada z naszych us³ug i pomocy. Z powa¿aniem, Edouard A. Tissot – Och! – Mallory podnios³a g³owê znad listu. – Bardzo mi przykro, nie mia³am pojêcia, ¿e niedawno straci³aœ kogoœ bliskiego. – Ja te¿ nie mia³am o tym pojêcia. – S³ucham? – Nigdy w ¿yciu nie spotka³am tej Evy d’Orsey. Nie wiem, kto to jest.
Vanessa Maxwell umia³a wydawaæ przyjêcia. By³ to jej najwiêkszy talent, który niew¹tpliwie zostanie w pamiêci wszystkich przyjació³ i znajomych, nawet gdy ona sama zejdzie ju¿ z tego œwiata. Naczeln¹ zasad¹ owych rautów by³o to, ¿e prawie zawsze wydarza³y siê spontanicznie. W odró¿nieniu od innych dam z towarzystwa, które rozsy³a³y zaproszenia na miesi¹c z góry, Vanessa rozumia³a doskonale, ¿e sukces przyjêcia zale¿y od delikatnej równowagi miêdzy oczekiwaniem a spe³nieniem; gdy czas miêdzy jednym a drugim niepotrzebnie siê wyd³u¿a³, mo¿na by³o siê spodziewaæ jedynie znu¿enia i zobojêtnienia. Poza tym tylko przyjêcia, które wymaga³y gor¹czkowego przetasowania uprzednich 26
j:aKolekcjo_perfum 12-5-2014 p:27 c:1 black–text
zobowi¹zañ, wykrêtów i prób lojalnoœci, by³y coœ warte. Oprócz tego Vanessa mia³a bezwzglêdne zasady przy tworzeniu listy goœci. Prawie nigdy nie zaprasza³a tych, u których kiedyœ by³a. S³ynê³a z tego, ¿e bywali u niej ludzie dopiero co gdzieœ poznani, z regu³y w ogóle do siebie niepasuj¹cy, a wrêcz potencjalnie skonfliktowani. Starszych jegomoœciów ze œwiata polityki sadza³a obok aktoreczek, cz³onków rodziny królewskiej naprzeciwko proletariackich autorów sztuk teatralnych; kiedyœ pos³a³a szofera do klubu Floryda, sk¹d ten przywióz³ ca³y zespó³ jazzowy porwany prosto ze sceny oraz na dodatek szeœciu tancerzy z mêskiego kabaretu z Soho, by „trochê przyjêcie o¿ywiæ”. Do tego gromadzi³a goœci w zbyt ma³ych i zbyt jaskrawo oœwietlonych wnêtrzach, co powodowa³o, ¿e panowa³ t³ok i œcisk, wszyscy ocierali siê o siebie nawzajem, a czasami koñczyli na czyichœ kolanach. Ka¿da inna gospodyni przyjêcia dba³a o miêkkie œwiat³a i wygodne kanapy, co oczywiœcie goœci rozleniwia, Vanessa natomiast zgarnia³a ludzi do ciasnego pubu w Shepherd Market, kaza³a siê im t³oczyæ wokó³ jakiegoœ komunalnego basenu albo na balkonie prywatnego klubu. Goœcie musieli siê przekrzykiwaæ, polowaæ na kieliszki szybko znikaj¹ce ze srebrnych tac oraz w ¿aden sposób nie mogli unikn¹æ bezpoœredniego s¹siedztwa obcych r¹k, nóg i intymnych rozmów. Panowa³ na tych zgromadzeniach nastrój pewnego podniecaj¹cego niebezpieczeñstwa i balansowania na 27
j:aKolekcjo_perfum 12-5-2014 p:28 c:1 black–text
krawêdzi. S³awne siê sta³o jedno z jej przyjêæ, na którym wynajêci aktorzy odgrywali role kelnerów, a jeden z nich rolê goœcia fatalnie zatrutego przystawk¹. Pozostali goœcie zostali wci¹gniêci w dochodzenie, a zanim zjawi³a siê policja, oni sami padali ofiar¹ kolejnych przestêpstw. Za pomoc¹ tego rodzaju aran¿acji pani Maxwell wywindowa³a siê na sam szczyt modnego londyñskiego towarzystwa, poci¹gaj¹c za sob¹ mê¿a, przedsiêbiorcê w bran¿y tytoniowej. Grace sz³a do Vanessy po raz pierwszy; z ca³¹ pewnoœci¹ nie porusza³a siê w tych samych krêgach co Maxwellowie, choæ Roger zna³ Phillipa Maxwella z kontaktów w interesach, a Vanessê jeszcze z jej czasów przedma³¿eñskich, gdy sam by³ kawalerem. Wychowana na prowincji Grace by³a kimœ z zewn¹trz. Mallory natomiast ju¿ dwukrotnie goœci³a u Vanessy i bardzo cieszy³o j¹ to wyró¿nienie, choæ nie dawa³a tego po sobie poznaæ. To ona pierwsza wpad³a do wody na s³awnym przyjêciu na basenie i oczarowa³a wszystkich, gdy ze spokojn¹ nonszalancj¹, jak gdyby nigdy nic, do koñca wieczoru przechadza³a siê w ociekaj¹cej wod¹ sukni. Tym razem przyjêcie mia³o byæ wzglêdnie spokojne, gdy¿ jego celem by³a zbiórka funduszów na kampaniê wyborcz¹ Anthony’ego Edena, którego Maxwellowie, lojalni torysi, popierali. Churchill wyznaczy³ Edena niejako na swego naturalnego nastêpcê, a ten og³osi³ wybory powszechne na dwudziestego szóstego maja pod has³em „Pokój przede wszystkim”, co wspó³gra³o 28
j:aKolekcjo_perfum 12-5-2014 p:29 c:1 black–text
z odczuciem narodu, wci¹¿ jeszcze zmêczonego po stratach i zmaganiach wojennych. By podkreœliæ nadchodz¹cy nowy etap rozwoju kraju, Vanessa zorganizowa³a naprêdce letni kiermasz w oran¿erii Pa³acu Kensington, z tradycyjnymi grami i rozrywkami w postaci str¹cania orzechów kokosowych, zanurzania w kadzi, rzutów podkow¹, biegów z jajkiem na ³y¿ce, popisów ¿onglerskich i przeja¿d¿ek na kucyku ze szklankami Pimm’s, z salaterkami lodów truskawkowych, kanapek z kawiorem i z kieliszkami szampana. Jedynie ceny nie wyra¿a³y siê w pensach, jak to bywa na takich festynach, lecz w funtach, a stragany obs³ugiwa³y s³awne osobistoœci, znane z ekranu i teatru. Przyjació³ki zorientowa³y siê od razu, ¿e wœród obecnych znajduje siê wiêksza czêœæ londyñskiej œmietanki towarzyskiej. Nad wejœciem wisia³ wielki transparent z napisem „Zjednoczeni w pokoju i postêpie”. Wszyscy siê wzajemnie nawo³ywali i pozdrawiali, t³um falowa³ jak morze, ciê¿ka chmura dymu z papierosów wisia³a nad zgromadzeniem, a rytmiczne dŸwiêki orkiestry dêtej pulsowa³y niczym bicie zespo³owego serca. Grace i Mallory ujê³y siê za rêce i wkroczy³y w t³um. – Widzisz j¹? – Grace omiot³a wzrokiem balkon oran¿erii. – Tam! – odpowiedzia³a Mallory, machaj¹c jednoczeœnie rêk¹ do niewysokiej ciemnow³osej kobiety stoj¹cej w grupie ludzi w drugim koñcu pomieszczenia. Poci¹gnê³a Grace za sob¹. 29