Jakub Szama³ek Morze Niegoœcinne 042561 ³amanie 07.08.2006r — ZK I koreta II korekta III korekta
MORZE NIEGOŚCINNE
3
4
Moim Dziadkom, Zdzis³awowi i Maryli Ksi¹¿kom, którzy jako pierwsi zobaczyli we mnie pisarza
7
8
„Morze Goœcinne zwane by³o pocz¹tkowo Morzem Niegoœcinnym z powodu surowych zim i dzikich plemion zamieszkuj¹cych jego brzegi, a zw³aszcza Scytów, którzy sk³adali obcych w ofierze, zjadali ich miêso, a z czaszek robili kielichy…” Strabon, Geografia, 7.3.6
9
10
Przeds³owie Kluczem ka¿dego krymina³u jest morderstwo i otaczaj¹ca je tajemnica – kto zabi³? Dlaczego? Jak do tego dosz³o? Mogê wiêc chyba Pañstwu zdradziæ bez obawy o zepsucie przyjemnoœci z lektury, ¿e i w tej ksi¹¿ce padnie trup, a g³ówny bohater bêdzie musia³ znaleŸæ mordercê. Jednak¿e poza t¹ klasyk¹ gatunku czeka Pañstwa jeszcze jedna, mam nadziejê, nie mniej intryguj¹ca tajemnica – dotycz¹ca samego miejsca akcji. Kiedy ostatnio widzieli siê Pañstwo z Leocharesem, zajmowa³ siê seri¹ morderstw wstrz¹saj¹c¹ Atenami, centrum staro¿ytnego greckiego œwiata. Tym razem przyjdzie mu prowadziæ œledztwo na samym jego skraju – na po³udniowych wybrze¿ach dzisiejszej Rosji i Ukrainy. Grecy zasiedlili te tereny w VI w. p.n.e. i pozostali na nich a¿ do koñca antyku. Los zetkn¹³ ich tam z ludami, które by³y pod wieloma wzglêdami ich zaprzeczeniem, i z klimatem znacznie ostrzejszym od œródziemnomorskiego. By przetrwaæ, musieli siê zmieniæ, dostosowaæ do nowych warunków – tworz¹c tym samym coœ nowego i unikatowego. Te niezwyk³e, egzotyczne rubie¿e staro¿ytnego œwiata le¿a³y zawsze na marginesie historii, zapomniane, spowite tajemnic¹. Tê tajemnicê chcia³bym w³aœnie przed Pañstwem ods³oniæ. Ostatnia sprawa. Moi Grecy nie s¹ statecznymi filozofami i koneserami sztuki; wzorujê ich na pieprznych ateñskich
11
komediach, przedstawiaj¹cych ludzi z krwi i koœci, a nie na platoñskich dialogach, zaludnionych przez wyidealizowanych arystokratów. Choæ s¹ od nas ró¿ni pod wzglêdem kultury, targaj¹ nimi te same emocje, maj¹ podobne potrzeby i marzenia, kochaj¹ i nienawidz¹, potrafi¹ zachowaæ siê po chamsku i zakl¹æ. Liczê, ¿e takich w³aœnie ich Pañstwo polubi¹.
12
ι 13
14
Zasycza³y naprê¿one liny, rozdzwoni³y siê wisz¹ce pod pok³adem o³owiane kubki. Rosn¹ca gwa³townie fala wpierw wynios³a statek wysoko ponad wzburzone morze, ku zasnutemu ciemnymi chmurami niebu, by po chwili cisn¹æ go z powrotem w kipi¹c¹ otch³añ. – Trzymajcie siê! – wrzasn¹³ Bion, wczepiaj¹c palce w burtê. Dziób wbi³ siê z hukiem w wodê, wyrzucaj¹c wysoki na kilkanaœcie stóp pióropusz piany, uderzenie wstrz¹snê³o ca³ym statkiem. Morze przetoczy³o siê przez pok³ad, szarpi¹c za nogi, ci¹gn¹c ³apczywie ku sobie. Bion skuli³ siê, przeczeka³ uderzenie ¿ywio³u, po czym chwyci³ za ster; zgrabia³e palce œlizga³y siê po mokrym drewnie. – Refuj dalej ¿agle, bo maszt pójdzie! – krzykn¹³ do Gordiosa, ustawiaj¹c ³ódŸ przodem do wiatru. – Nie dam rady! – odpowiedzia³ po chwili szarpaniny ch³opak; jego wysoki g³os ledwie siê przebija³ przez ryk wiatru i bêbnienie deszczu. – To zluzuj szmaty! – Co?! – Zluzuj szmaty, mówiê! Ale ju¿! Ch³opak odwi¹za³ linê, ¿agiel zacz¹³ ³opotaæ, rwaæ siê. Trudno, pomyœla³ Bion, stracimy sterownoœæ, ale lepsze to ni¿ pójœæ na dno… Pieprzony rejs! A przecie¿ mówili mu, ¿e
15
nie da rady dop³yn¹æ do Bosporu 1 przed jesiennymi sztormami, ostrzegali, ¿e po Morzu Goœcinnym 2 p³ywa siê ciê¿ko, ¿e nie ma tam wysp, na których mo¿na siê schroniæ przed burz¹, a i dogodnych zatok niewiele, ¿e ³atwo siê rozbiæ o ska³y. Morze Goœcinne! Te¿ mi coœ. Kiedy Damon przyszed³ wynaj¹æ jego statek, Bion poda³ cenê, która mia³a zniechêciæ – ale kupiec przyj¹³ j¹ bez szemrania, od razu wy³o¿y³ po³owê kwoty na stó³. Pilny interes, mówi³, nie mo¿e czekaæ, musi dotrzeæ na pó³noc przed koñcem roku. No i jak tu by³o odmówiæ, takie pieni¹dze… – S³oñce zachodzi! – krzykn¹³ Damon z dziobu. – Wiem! – warkn¹³ Bion. – Ale po ciemku nie trafimy do portu! – To te¿ wiem! – Ale… – Kurwa maæ, Damon! – rykn¹³ sternik, przekrzykuj¹c fale. – Z³apiesz wiatr w worek 3? Nie? To nie przeszkadzaj! Rzeczywiœcie, pomyœla³ Bion, zaciskaj¹c sine usta. Jeœli zaraz nie dop³yniemy do brzegu, trzeba bêdzie przeczekaæ sztorm na morzu. Przy tym wietrze i z tak¹ za³og¹ mogê równie dobrze od razu wskoczyæ do wody… Musimy dop³yn¹æ. Musimy. * * * Rozci¹gaj¹ca siê u stóp wzgórza ³¹ka falowa³a targana wiatrem; trawa na przemian je¿y³a siê i opada³a, migaj¹c dzie1
2
3
Bospor – tu: wybrze¿a cieœniny oddzielaj¹cej Morze Czarne od Morza Azowskiego. Morze Goœcinne – grecka nazwa dzisiejszego Morza Czarnego, dawniej Morze Niegoœcinne. Uwiêzienie sztormowych wiatrów w worku mia³o wedle legend u³atwiæ ¿eglugê herosowi Odyseuszowi.
16
si¹tkami odcieni zieleni. Œrodkiem w¹sk¹ œcie¿k¹ sun¹³ sznur mê¿czyzn. Gdyby nie to, ¿e ka¿dy z nich niós³ krótk¹ w³óczniê, z daleka mo¿na by ich wzi¹æ za zwierzêta – byli owiniêci w baranie skóry, g³owy mieli przykryte ko³pakami zdobionymi poro¿em, porozumiewali siê miêdzy sob¹ jêzykiem pe³nym chrz¹kniêæ, cmokniêæ i powarkiwañ. Jeden z nich powiedzia³ coœ do id¹cego na czele pochodu mê¿czyzny i wskaza³ na morze, gestykuluj¹c gwa³townie. Mia³ niski, chropowaty g³os, flegma bulgota³a mu w krtani, musia³ byæ chory b¹dŸ stary. Zagadniêty przystan¹³, pochyli³ siê. B³yskawica rozœwietli³a na chwilê jego twarz – by³a poorana bliznami po oparzeniach, zdeformowana, trupio blada. Przetar³ oczy, kolejny ju¿ raz zreszt¹; nie mia³ brwi, które zatrzyma³yby œciekaj¹c¹ po czole wodê. Nie poczu³ zgrubia³ej, pozarastanej skóry pod rêkoma, nie poczu³, jak szorstkie i twarde palce drapi¹ obrzêk³e powieki. Nie zauwa¿y³ te¿, ¿e jego p³aszcz zupe³nie ju¿ przesi¹k³ i woda cieknie po owrzodzonych, pokrytych szramami plecach. Nie czu³ nic. Zaczêli wspinaæ siê na wzgórze. Œcie¿ka zamieni³a siê w strumieñ, ciemny i gêsty od b³ota, stopnie by³y œliskie, trzeba by³o poruszaæ siê na czworakach, wbijaj¹c palce w gliniast¹ ziemiê, zapieraj¹c siê piêtami. Posuwali siê w milczeniu, krok po kroku, ciê¿ko sapi¹c; nikt nikomu nie pomaga³, nie podawa³ rêki. Wreszcie dotarli na szczyt wzniesienia, sk¹d widaæ by³o ca³¹ okolicê. S³oñce chyba ju¿ zasz³o, chocia¿ przy takich chmurach nie da³o siê tego stwierdziæ na pewno. Morze, rano p³askie jak okoliczne stepy, zamieni³o siê teraz w bia³o-granatow¹ pulsuj¹c¹ masê; na ich oczach ros³y góry, które chwilê potem z hukiem zapada³y siê w nicoœæ. Poparzony mê¿czyzna wytê¿y³ wzrok. Trudno by³o cokolwiek dostrzec, fale tañczy³y mu przed oczami, deszcz oddziela³ go
17
od horyzontu pó³przezroczyst¹ kurtyn¹. W koñcu dostrzeg³ to, czego szuka³. Zwiadowca siê nie myli³. Przywódca wskaza³ reszcie palcem ciemny punkcik œlizgaj¹cy siê po bia³ym ba³wanie – statek. Warkn¹³ coœ do pozosta³ych, ci œci¹gnêli z pleców tobo³ki i rozbiegli siê. Jeden z nich – starzec o ogorza³ej, pomarszczonej twarzy, który wczeœniej rozmawia³ z poparzonym mê¿czyzn¹ – podszed³ pod skalny nawis, do paleniska. Z tobo³ka z niegarbowanej skóry wyj¹³ natarte sad³em, po³yskuj¹ce matowo ga³êzie i ustawi³ je szybko w stosik. Otworzy³ kolejny pakunek i wyj¹³ barani¹ czaszkê. Jej oczodo³y by³y zatkane grudami gliny, z których wystawa³y powbijane na sztorc ŸdŸb³a s³omy; s¹czy³y siê przez nie cienkie nitki dymu. Starzec zamrucza³ coœ pod nosem i roztrzaska³ ³eb kamieniem, po czym siêgn¹³ do œrodka rogow¹ ³y¿k¹, wygarn¹³ ¿arz¹ce siê lekko wêgielki i wrzuci³ je miêdzy polana. Wystarczy³o jeszcze trochê podmuchaæ – i wnet buchn¹³ ogieñ, wypluwaj¹c k³êby gêstego, cuchn¹cego palonym miêsem dymu. Poparzony mê¿czyzna wyda³ nastêpn¹ komendê – pozostali wyci¹gnêli kolejne nat³uszczone szczapki i wrzucali je do ognia. Widaæ by³o, ¿e boj¹ siê ¿ywio³u; podchodzili do paleniska ostro¿nie, cofali siê, kiedy strzela³y iskry. P³omieñ rós³ szybko, po chwili oblizywa³ ju¿ skaln¹ pó³kê, która chroni³a palenisko przed deszczem. Starzec wsta³ od ognia, otrzepa³ rêce i uœmiechn¹³ siê, obna¿aj¹c drobne sczernia³e zêby. * * * – Bion! – wrzasn¹³ nagle Gordios. – Patrz! Patrz tam! – Co? – odkrzykn¹³ sternik i zakrztusi³ siê; kolejna fala wla³a mu wodê w usta, spêkane wargi zapiek³y od soli.
18
– Œwiat³o! L¹d! L¹d! Rzeczywiœcie, m³ody mia³ racjê! Na tle chmur odcina³ siê ciemniejszy, ostry kszta³t, a na jego czubku migota³ ma³y ¿ó³ty punkcik. To musi byæ to! To Kimmerikon 1, miejscowi na pewno ich zauwa¿yli i rozpalili ogieñ, ¿eby wskazaæ im drogê! Dziêki ci, Posejdonie 2, dziêki, powtarza³ w myœlach Bion; kiedy tylko dotrê do brzegu, wydam wszystkie pieni¹dze od Damona, ¿eby ufundowaæ ci najpiêkniejszy w œwiecie trójnóg albo nawet jak¹œ rzeŸbê czy o³tarz z prawdziwego zdarzenia, z najœwietniejszego marmuru z Paros 3! Wiatr przycich³. Gordios znów postawi³ ¿agiel; mimo ¿e by³ w strzêpach, statek odzyska³ trochê sterownoœci. Bion z ca³ej si³y zapar³ siê w ster, ¿eby zmieniæ kurs i skierowaæ siê ku œwiat³u. Pomarszczone od wody palce zbiela³y w uœcisku, zazgrzyta³y zêby, zadrga³y zmêczone miêœnie – ale uda³o siê, ³ódŸ sp³ynê³a z fali we w³aœciw¹ stronê. – Bogowie, niechaj wam bêd¹ dziêki! – wykrzykn¹³ Damon, wznosz¹c oczy ku niebu; ulewny deszcz nie zmy³ jeszcze wymiocin z jego p³aszcza. – Coraz bli¿ej! – krzykn¹³ Gordios z dziobu. – Jeszcze jakieœ cztery, no, mo¿e piêæ stadionów 4 i zobaczymy wejœcie do portu! Dalej, ³ódeczko, pomyœla³ Bion, nie zawiedŸ mnie! Jak to mi³o bêdzie stan¹æ na l¹dzie… Co prawda spêdzimy ju¿ zimê na tym odludziu, a mrozy podobno s¹ tu trzaskaj¹ce, ale co tam, pieniêdzy bêdzie doœæ. No, w takim razie na podziêkowanie Posejdonowi musi jednak starczyæ po³owa wynagrodzenia, bo przecie¿ wikt i opierunek trzeba bêdzie 1
2 3 4
Kimmerikon – grecka osada po³o¿ona na Pó³wyspie Kerczeñskim (wschodnia czêœæ Krymu). Posejdon – greckie bóstwo mórz i oceanów. Paros – wyspa na Morzu Egejskim s³yn¹ca z wysokiej jakoœci marmuru. Stadion – grecka miara odleg³oœci równa mniej wiêcej 180 metrom.
19
jakoœ op³aciæ, ale i tak powinien siê cieszyæ. Wina tu mo¿e dobrego nie maj¹, ale za to dziewczyny! W Atenach by³a taka jedna Scytyjka 1 o skoœnych oczach, nazywali j¹ Wy¿ymaczka, bo… Nie dokoñczy³ myœli. Przed dziobem wystrzeli³a nagle œciana wody, wysoka, siêgaj¹ca po³owy masztu. Ska³y. Woda musia³a rozbiæ siê o ska³y. Bion szarpn¹³ sterem, statek obróci³ siê gwa³townie – ale by³o ju¿ za póŸno, kolejna fala pchnê³a ich do przodu. Syreny, to syreny œci¹gnê³y nas ku œmierci! – zd¹¿y³ jeszcze pomyœleæ. Statek gwa³townie siê zatrzyma³, trzasn¹³ i pêk³ wpó³; setki drzazg przeciê³o powietrze z upiornym wizgiem. Bion przelecia³ przez burtê; nagle zrobi³o siê cicho, ciemno i zimno, woda wla³a mu siê do uszu, we³niany p³aszcz sta³ siê ciê¿ki, jakby by³ odlany z o³owiu, ci¹gn¹³ go na dno. Sternik rozpaczliwie szarpa³ siê z brosz¹, która spina³a materia³ pod szyj¹; otworzy³ oczy, ale widzia³ tylko swoje rozmyte bia³e d³onie na tle czarnej otch³ani. Wreszcie upora³ siê z zapiêciem i ruszy³ co si³ w stronê powierzchni; k³u³o go ju¿ w p³ucach, czu³, ¿e traci przytomnoœæ. Wybi³ siê nad wodê, wzi¹³ g³êboki oddech – i natychmiast zakry³a go kolejna fala. Znów wyp³yn¹³ na wierzch, sól ¿ar³a go w oczy, krztusi³ siê – ale utrzyma³ siê na powierzchni. Z³apa³ siê jakiejœ z³amanej deski i zacz¹³ rozpaczliwie biæ nogami w wodê, kieruj¹c siê w stronê l¹du. Przesta³ s³yszeæ grzmoty i wycie wichru, przesta³o mu byæ zimno – liczy³ siê tylko l¹d, coraz bli¿szy. Wreszcie wyrzuci³o go na kamienist¹ pla¿ê, zgi¹³ siê wpó³ i zwymiotowa³; z ust lecia³a mu cuchn¹ca, s³ona breja, ¿ó³æ i morska woda. – Bion?! – us³ysza³ nagle g³os Damona. – To ty? – Tak! – wrzasn¹³ sternik; dopiero po chwili dostrzeg³ kupca, skulonego u stóp klifu. Ruszy³ w jego stronê, ale nie 1
Scytowie – koczowniczy lud zamieszkuj¹cy dzisiejsz¹ po³udniow¹ Ukrainê.
20