Oko Vladimir Nabokov

Page 1


2


V LADIMIR

NABOKOV

Oko

prze³o¿y³a z angielskiego Anna Ko³yszko pos³owiem opatrzy³ Leszek Engelking

Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA SA


Tytu³ orygina³u: The Eye Projekt ok³adki: Olga Winiarska Redakcja techniczna: Zbigniew Katafiasz Korekta: Janina Zgrzembska, Monika Paduch

 1965, Vladimir Nabokov All rights reserved  for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2005, 2015  for the Polish translation by Anna Ko³yszko

ISBN 978-83-7758-984-7

Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA SA Warszawa 2015

4


Dla Véry

5


6


Przedmowa Tytu³ rosyjski tej powiastki brzmi Sogladataj (w tradycyjnej transliteracji), wymawiany fonetycznie „S³uga-dat-aj”, z akcentem na przedostatniej sylabie. Jest to dawny termin wojskowy na okreœlenie „szpiega” lub „szpicla”, przy czym ¿adne z tych s³ów nie jest tak pojemne jak rosyjskie. Wa¿¹c w myœlach „emisariusza” i „gladiatora”, zrezygnowa³em wreszcie z melan¿u brzmienia ze znaczeniem i zadowoli³em siê wpasowaniem „oka”, eye, na koñcu d³ugiej szypu³ki. Pod tym to tytu³em opowieœæ snu³a siê przyjemnie przez trzy odcinki „Playboya” na pocz¹tku roku 1965. Oryginalny tekst napisa³em w roku 1930 w Berlinie – gdzie wraz z ¿on¹ wynajmowa³em dwa pokoje od pewnej niemieckiej rodziny na cichej Luitpoldstrasse – a pod koniec roku ukaza³ siê on w rosyjskim czasopiœmie emigracyjnym „Sowriemiennyje Zapiski” w Pary¿u. Bohaterami ksi¹¿ki s¹ ulubione postaci mojej m³odoœci literackiej: uchodŸcy rosyjscy mieszkaj¹cy w Berlinie, Pary¿u albo Londynie. Na dobr¹ sprawê mogliby, oczywiœcie, byæ Norwegami w Neapolu albo Ambracjanami w Ambridge:

7


problematyka spo³eczna nigdy mnie w³aœciwie nie zajmowa³a, skorzysta³em wiêc tylko z materia³u, który mia³em na podorêdziu, tak jak elokwentny biesiadnik kreœli róg ulicy na obrusie albo uk³ada okruch i dwie oliwki w diagram miêdzy menu a solniczk¹. Ta obojêtnoœæ na ¿ycie swobody i wtrêty historii poci¹ga za sob¹ pewien zabawny skutek, mianowicie dana grupa spo³eczna wci¹gniêta doraŸnie w centrum uwagi artysty przybiera zwodniczo trwa³y wymiar; pisarz emigracyjny i jego emigracyjni czytelnicy przyjmuj¹ j¹ w okreœlonym czasie, w okreœlonym miejscu za rzeczywistoœæ. Miejsce owego Iwana Iwanowicza i Lwa Osipowicza z roku 1930 dawno zajêli nierosyjscy czytelnicy, stropieni dziœ i poirytowani koniecznoœci¹ wyobra¿ania sobie spo³ecznoœci, o której nic nie wiedz¹; bo nie waham siê powtarzaæ do znudzenia, ¿e burzyciele wolnoœci wydarli ca³e garœcie kart przesz³oœci, odk¹d propaganda sowiecka, niemal przed pó³wieczem, zmyli³a zagraniczn¹ opiniê publiczn¹, ka¿¹c jej ignorowaæ b¹dŸ umniejszaæ wagê emigracji rosyjskiej (która wci¹¿ czeka na swojego kronikarza). Czas akcji przypada na lata 1924–25. Wojna domowa w Rosji zakoñczy³a siê mniej wiêcej cztery lata wczeœniej. Lenin w³aœnie umar³, lecz jego tyrania trwa nadal. Dwadzieœcia marek niemieckich to nieca³e piêæ dolarów. UchodŸcy w Berlinie z tej ksi¹¿ki tworz¹ szerokie spektrum od ¿ebraków do prosperuj¹cych przedsiêbiorców. Do tych ostatnich zaliczaj¹ siê, na przyk³ad, Kaszmarin, koszmarny m¹¿ Matyldy (który niew¹tpliwie zbieg³ z Rosji na Po³udnie przez Konstantynopol), oraz ojciec Eugenii i Wani, starszy jegomoœæ (który roztropnie prowadzi londyñsk¹ filiê pewnej niemieckiej firmy i utrzymuje tancerkê). Kaszmarin wywodzi siê, w terminologii angielskiej, z „klas œrednich”, natomiast dwie panny z ulicy Pawiej 5 nale¿¹

8


bezsprzecznie do utytu³owanej b¹dŸ nieutytu³owanej arystokracji rosyjskiej, co nie przeszkadza im mieæ filisterskich gustów czytelniczych. T³usty na twarzy m¹¿ Eugenii, którego nazwisko brzmi dziœ doœæ komicznie, pracuje w banku berliñskim. Pu³kownik Muchin, straszny bufon, walczy³ w roku 1919 pod Denikinem, a w roku 1920 pod Wranglem, w³ada czterema jêzykami, przybiera ch³odn¹ pozê œwiatowca i pewno œwietnie sobie poradzi na ciep³ej posadzie, któr¹ szykuje mu przysz³y teœæ. Poczciwy Roman Bogdanowicz to Ba³t przesi¹kniêty bardziej kultur¹ niemieck¹ ni¿ rosyjsk¹. Ekscentryczny ¯yd Weinstock, lekarka-pacyfistka Marianna Niko³ajewna oraz bezklasowy narrator s¹ przedstawicielami ró¿nych sfer inteligencji rosyjskiej. Powy¿sze wskazówki powinny u³atwiæ nieco sprawê tym czytelnikom, którzy (podobnie jak ja) stroni¹ od powieœci traktuj¹cych o upiornych typach w obcym otoczeniu, takich jak przek³ady z wêgierskiego lub chiñskiego. Jak powszechnie wiadomo (by pos³u¿yæ siê znanym powiedzeniem rosyjskim), moje ksi¹¿ki nie tylko chlubi¹ siê brakiem jakiejkolwiek wymowy spo³ecznej, lecz równie¿ s¹ mitoodporne: skwapliwie furkocz¹ wokó³ nich freudyœci, którzy zbli¿aj¹ siê ze œwierzbi¹cymi jajowodami, zamieraj¹, wêsz¹ i odskakuj¹. Z drugiej strony, powa¿ny psycholog mo¿e w moich skrz¹cych siê deszczem krystogramach dojrzeæ œwiat rozp³ywaj¹cej siê duszy, w którym nieszczêsny Smurow istnieje tylko o tyle, o ile odbija siê w umys³ach innych ludzi, te¿ zreszt¹ dziel¹cych jego dziwny, zwierciadlany los. Struktura tej historii imituje strukturê powieœci detektywistycznej, chocia¿ w istocie autor zaprzecza, jakoby chcia³ nabieraæ, zaskakiwaæ, zwodziæ lub w jakikolwiek inny sposób oszukiwaæ czytelnika. Ten tylko bowiem czytelnik, który od razu z³apie, w czym rzecz,

9


wyniesie z Oka prawdziw¹ satysfakcjê. Nie chce mi siê wierzyæ, ¿eby nawet najbardziej ³atwowiernemu, lecz uwa¿nemu odbiorcy tej migocz¹cej opowiastki zabra³o du¿o czasu rozszyfrowanie, kim jest Smurow. Sprawdzi³em to na pewnej starszej pani z Anglii, dwóch magistrantach, trenerze hokejowym, lekarzu oraz dwunastoletnim dziecku s¹siadki. Dziecko chwyci³o najprêdzej, s¹siadka – najpóŸniej. Tematem Oka jest œledztwo, które prowadzi bohatera przez piek³o luster i koñczy siê fuzj¹ bliŸniaczych obrazów. Nie wiem, czy wspó³czesny czytelnik wyniesie podobn¹ szczer¹ radoœæ, jak¹ ja czerpa³em trzydzieœci piêæ lat temu, wpasowuj¹c ró¿ne etapy poszukiwania narratora w pewien tajemniczy uk³ad, ale, tak czy owak, chodzi przede wszystkim nie o tajemnicê, lecz o uk³ad. Ufam, ¿e tropienie Smurowa stanowi nadal wyborn¹ rozrywkê mimo up³ywu czasu i ksi¹¿ek, a tak¿e przeniesienia mira¿u jednego jêzyka w oazê drugiego. Fabu³a nie powinna siê ograniczyæ w umyœle czytelnika – jeœli w³aœciwie odczytujê ten umys³ – do straszliwie bolesnej historii mi³osnej, w której udrêczone serce doznaje nie tylko wzgardy, lecz tak¿e upokorzenia i kary. Potêga wyobraŸni, która na d³u¿sz¹ metê jest równie¿ potêg¹ dobra, stoi niezawodnie po stronie Smurowa, a gorycz znêkanej mi³oœci okazuje siê tak samo upajaj¹ca i krzepi¹ca, jak w przysz³oœci jej najbardziej ekstatyczna odp³ata. Vladimir Nabokov Montreux, 19 kwietnia 1965

10


Pozna³em tê kobietê, tê Matyldê, pierwszej jesieni swojego ¿ycia emigracyjnego w Berlinie, na pocz¹tku lat dwudziestych dwóch epok – tego stulecia i mojego nêdznego ¿ywota. Ktoœ mi w³aœnie narai³ posadê guwernera w pewnej rodzinie rosyjskiej, która nie mia³a jeszcze kiedy zubo¿eæ, nadal wiêc karmi³a siê fantazmatami swoich dawnych zwyczajów z Sankt Petersburga. Nie mia³em wczeœniej ¿adnych doœwiadczeñ z wychowywaniem dzieci – nie mia³em zielonego pojêcia, jak z nimi postêpowaæ ani o czym rozmawiaæ. By³o ich dwoje, obaj ch³opcy. Odczuwa³em w ich obecnoœci upokarzaj¹ce skrêpowanie. Prowadzili rachubê moich dymków, a ta ich sarkastyczna ciekawoœæ kaza³a mi trzymaæ papierosa pod dziwacznym, niezdarnym k¹tem, jak gdybym pali³ po raz pierwszy; popió³ wci¹¿ spada³ mi na kolana i wtedy ich jasne wejrzenie przenosi³o siê uwa¿nie z mojej rêki na popielaty py³ wcierany poma³u w we³nê. Matylda, znajoma ich rodziców, czêsto sk³ada³a im wizyty i zostawa³a na kolacji. Pewnego wieczoru, kiedy ju¿ wychodzi³a, a na dworze rozszala³a siê ulewa, po¿yczyli

11


jej parasol, na co powiedzia³a: – Co za uprzejmoœæ, piêknie dziêkujê, ten m³ody cz³owiek odprowadzi mnie do domu i odniesie parasol. – Od tamtej pory odprowadzanie jej do domu wesz³o w zakres moich obowi¹zków. Dosyæ mi siê podoba³a ta fertyczna, ¿ywio³owa kobieta o krowich oczach i du¿ych ustach, które œci¹ga³a w purpurowy ryjek, nieledwie p¹k ró¿y, przegl¹daj¹c siê w lusterku kieszonkowym, ¿eby upudrowaæ sobie twarz. Mia³a smuk³e ³ydki i wdziêczny chód, który wynagradza³ wiele innych rzeczy. Roztacza³a szczodrze ciep³o; z chwil¹ jej zjawienia siê odnosi³em wra¿enie, ¿e w pokoju podkrêcono ogrzewanie, a kiedy pozbywa³em siê tego wielkiego, ¿ywego pieca, odprowadziwszy j¹ do domu, po czym wraca³em sam wœród ciurkaj¹cych dŸwiêków i blasku rtêci bezlitosnej nocy, robi³o mi siê zimno, zimno a¿ do md³oœci. PóŸniej przyjecha³ z Pary¿a jej m¹¿ i przychodzi³ z ni¹ na kolacjê; by³ mê¿em jak wszyscy inni, nie zwraca³em wiêc na niego wiêkszej uwagi, tyle ¿e odnotowa³em jego nawyk odchrz¹kiwania z gromk¹ gwa³townoœci¹ w stulon¹ d³oñ, zanim siê odezwa³; a tak¿e ciê¿k¹, czarn¹ laskê z jaskraw¹ ga³k¹, któr¹ stuka³ o pod³ogê, gdy Matylda przekszta³ca³a po¿egnanie z pani¹ domu w pogodny monolog. Po miesi¹cu m¹¿ wyjecha³ i zaraz pierwszego wieczoru, gdy znów odprowadza³em Matyldê, zaprosi³a mnie do siebie, ¿ebym wzi¹³ ksi¹¿kê, któr¹ od dawna radzi³a mi przeczytaæ, jak¹œ rzecz po francusku pod tytu³em Ariane, jeune fille russe. Jak zwykle pada³ deszcz, który tworzy³ wokó³ latarni ulicznych dr¿¹ce aureole; praw¹ rêkê zanurzy³em w gor¹cym runie jej futra z kretów, w lewej trzyma³em otwarty parasol, po którym bêbni³a noc. Ten parasol – póŸniej, w mieszkaniu Matyldy – le¿a³ rozpostarty przy grzejniku parowym i ocieka³, ocieka³, roni¹c co pó³ minuty ³zê, przez co powsta³a spora ka³u¿a. Co zaœ do ksi¹¿ki, zapomnia³em jej zabraæ.

12



Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.