2
Vladimir Nabokov
V LADIMIR
NABOKOV PNIN
040??? £AMA£ KATAFIASZ 06.11.2003
Pnin
prze³o¿y³a z angielskiego Anna Ko³yszko pos³owiem opatrzy³ Leszek Engelking
3
Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA SA
Tytu³ orygina³u: Pnin Projekt ok³adki: Micha³ Brzozowski Redakcja techniczna: Zbigniew Katafiasz Korekta: Anna Sidorek
1953, 1955, 1957, Vladimir Nabokov All rights reserved for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2004, 2015 for the Polish translation by Jakub Wasilewski and Pawe³ Wasilewski
ISBN 978-83-287-0019-2
Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA SA Warszawa 2015
4
Wszystkie postaci w tej ksi¹¿ce s¹ fikcyjne, a zatem wszelkie podobieñstwo do osób prawdziwych, ¿yj¹cych b¹dŸ zmar³ych, jest czysto przypadkowe.
5
6
Rozdzia³ pierwszy 1 Starszy jegomoœæ, który zajmowa³ miejsce przy oknie z pó³nocnej strony wagonu kolejowego mkn¹cego nieub³aganie naprzód, a wyraŸnie podró¿owa³ sam, bo siedzenie obok niego i dwa siedzenia naprzeciwko by³y puste, to w³aœnie profesor Timofiej Pnin. £ysy jak kolano, opalony na br¹z, starannie wygolony, od góry prezentowa³ siê bardzo okazale – du¿a œniada czaszka, szylkretowe okulary (kryj¹ce brak brwi typowy dla niemowl¹t), górna warga jak u ma³py, gruba szyja, a pod przyciasn¹ tweedow¹ marynark¹ klatka piersiowa dobrze zbudowanego mê¿czyzny. Dolne natomiast partie przedstawia³y siê nieco gorzej – pajêcze nogi (za³o¿one jedna na drug¹, odziane we flanelowe spodnie) koñczy³y siê drobnymi, niemal kobiecymi stopami. Na nogach mia³ opadaj¹ce we³niane skarpety, czerwone w liliowe romby, i solidne czarne pó³buty, które kosztowa³y go prawie tyle, co ca³e ubranie (³¹cznie z jaskrawym ekstrawaganckim krawatem). Do lat czterdziestych, kiedy
7
jeszcze wiód³ stateczne ¿ycie w Europie, nosi³ zawsze d³ugie kalesony, których koñce wpuszcza³ w porz¹dne jedwabne skarpetki z wzorkiem, w stonowanych kolorach, podtrzymywane podwi¹zkami na ³ydkach opiêtych bawe³nianymi nogawkami. Pnin uwa¿a³ wówczas, ¿e jeœli podci¹gnie za wysoko spodnie, a zatem ods³oni r¹bek bia³ych kalesonów, dopuœci siê czynu równie nieprzyzwoitego, jak gdyby pokaza³ siê bez ko³nierzyka i krawata w towarzystwie pañ. Albowiem nawet kiedy przywiêd³a madame Roux, konsjer¿ka obskurnej kamienicy w szesnastym arrondissement w Pary¿u – gdzie po ucieczce ze zleninizowanej Rosji i po ukoñczeniu studiów w Pradze spêdzi³ piêtnaœcie lat – przychodz¹c po komorne, zastawa³a go bez faux col, pedantyczny Pnin zas³ania³ pruderyjnie guzik do ko³nierzyka z przodu koszuli. Wszystko to jednak uleg³o zmianie w osza³amiaj¹cej atmosferze Nowego Œwiata. Teraz, w wieku piêædziesiêciu dwóch lat, bardzo siê lubi³ opalaæ, nosi³ sportowe koszule i spodnie, a kiedy zak³ada³ nogê na nogê, ods³ania³ bezwstydnie, z rozmys³em, ca³y kawa³ nagiej ³ydki. Tak by go widzia³ ewentualny towarzysz podró¿y, ale poza ¿o³nierzem œpi¹cym w jednym k¹cie i dwiema paniami zajêtymi niemowlêciem w drugim Pnin mia³ ca³y wagon dla siebie. Pora teraz wyjawiæ pewien sekret. Profesor Pnin jecha³ niew³aœciwym poci¹giem. Nie mia³ o tym pojêcia, podobnie jak konduktor, który rozpocz¹³ w³aœnie swoj¹ trasê przez ca³y poci¹g i zbli¿a³ siê do wagonu Pnina. Je¿eli chodzi o œcis³oœæ, Pnin by³ akurat bardzo z siebie zadowolony. Kiedy pani Judith Clyde, wiceprzewodnicz¹ca Klubu Kobiet w Cremonie – blisko dwieœcie wiorst na zachód od Waindell, akademickiego gniazda Pnina od roku 1945 – zaprosi³a go na odczyt w pi¹tkowy wieczór, poradzi³a Pninowi, ¿eby wsiad³ w Waindell do poci¹gu o trzynastej
8
piêædziesi¹t dwie, to bêdzie w Cremonie szesnasta siedemnaœcie, ale Pnin – który podobnie jak wielu Rosjan uwielbia³ wszelkie rozk³ady jazdy, mapy, katalogi, namiêtnie je kolekcjonowa³ i bra³, sk¹d siê tylko da³o, bo nie móg³ sobie odmówiæ tej krzepi¹cej przyjemnoœci, ¿e dostaje coœ za darmo, a ju¿ najbardziej szczyci³ siê swoj¹ umiejêtnoœci¹ pos³ugiwania siê nimi – przewertowa³ rozk³ad i znalaz³ niepozorny znaczek przy dogodniejszym poci¹gu (odjazd – Waindell 14.19; przyjazd – Cremona 16.32), informuj¹cy, ¿e w pi¹tki i tylko w pi¹tki poci¹g o czternastej dziewiêtnaœcie do odleg³ego i znacznie wiêkszego miasta, obdarzonego równie mi³¹ dla ucha w³osk¹ nazw¹, zatrzymuje siê w Cremonie. Niestety, rozk³ad jazdy Pnina pochodzi³ sprzed piêciu lat i by³ czêœciowo nieaktualny. Nasz przyjaciel wyk³ada³ jêzyk rosyjski na Uniwersytecie Waindell, prowincjonalnej uczelni, która wyró¿nia³a siê sztucznym stawem poœrodku malowniczego terenu, obroœniêtymi bluszczem galeriami ³¹cz¹cymi poszczególne budynki, malowid³ami œciennymi, przedstawiaj¹cymi wyk³adowców jak ¿ywych w chwili przekazywania krzepkim dzieciom farmerów kaganka wiedzy Arystotelesa, Shakespeare’a i Pasteura, oraz du¿ym, aktywnym, dynamicznym, kwitn¹cym Wydzia³em Germanistyki, prowadzonym przez dziekana, doktora Hagena, który nazywa³ swój wydzia³ z dum¹ (wymawiaj¹c dobitnie ka¿d¹ sylabê) „uniwersytetem w uniwersytecie”. W semestrze jesiennym owego roku (1950) lektorat jêzyka rosyjskiego wybrali nastêpuj¹cy adepci: jedna studentka, pulchna, sumienna Betty Bliss, w grupie œrednio zaawansowanych, jeden student, a w³aœciwie martwa dusza (Ivan Dub, który siê w ogóle nie pokaza³) w grupie zaawansowanych oraz troje s³uchaczy na niezwykle popularnym
9
kursie podstawowym – Josephine Malkin, której dziadkowie urodzili siê w Miñsku, Charles McBeth, którego ch³onna pamiêæ rozprawi³a siê ju¿ z dziesiêcioma jêzykami i by³a gotowa pogrzebaæ kolejnych dziesiêæ, wreszcie ospa³a Eileen Lane, która us³ysza³a od kogoœ, ¿e kiedy siê zdo³a opanowaæ alfabet rosyjski, mo¿na ju¿ w³aœciwie czytaæ „Annê Karamazow” w oryginale. Pnin w roli nauczyciela nie móg³ ¿adn¹ miar¹ konkurowaæ z tymi nies³ychanymi damami rosyjskimi, rozsianymi po ca³ej akademickiej Ameryce, które mimo braku odpowiedniego wykszta³cenia, nadrabiaj¹c intuicj¹, gadulstwem i rozkoszn¹ wylewnoœci¹ macierzyñsk¹, potrafi³y przy pieœniach znad Matki Wo³gi, czerwonym kawiorze i herbacie wszczepiaæ studentom o niewinnych oczêtach magiczn¹ znajomoœæ tego trudnego, a zarazem piêknego jêzyka; nigdy te¿ Pnin w roli nauczyciela nie marzy³, ¿e przekroczy progi wznios³ych gmachów wspó³czesnego jêzykoznawstwa, owej uduchowionej korporacji fonemów, œwi¹tyni, w której gorliwych m³odych ludzi uczy siê nie tyle jêzyka obcego, ile metodyki nauczania innych tej¿e metodyki, przy czym ta metodyka, niczym kaskada wody spadaj¹cej ze ska³y na ska³ê, przestaje s³u¿yæ racjonalnej nawigacji, ale w jakiejœ œwietlanej przysz³oœci mo¿e siê przyczyniæ do tworzenia ezoterycznych dialektów – takich jak na przyk³ad uproszczony baskijski – bêd¹cych mow¹ ojczyst¹ zaledwie kilku skomplikowanych maszyn. Pnin podchodzi³ do swoich zajêæ dydaktycznych w sposób niew¹tpliwie amatorski i niefrasobliwy, bo opiera³ siê wy³¹cznie na æwiczeniach z podrêcznika gramatyki opublikowanego przez dziekana Wydzia³u Slawistyki du¿o wiêkszego uniwersytetu ni¿ Waindell, szacownego oszusta, który zna³ siê na rosyjskim jak wilk na gwiazdach, ale wspania³omyœlnie u¿ycza³ swojego znamienitego nazwiska dzie³om mozolnej pracy
10
anonimowych autorów. Mimo wielu wad Pnin mia³ w sobie rozbrajaj¹cy, staroœwiecki wdziêk, który, wedle s³ów jego wiernego obroñcy, doktora Hagena, skierowanych do bezdusznych cz³onków rady nadzorczej, by³ delikatesem z importu, wartym zap³aty w rodzimej walucie. Chocia¿ doktorat z socjologii i ekonomii politycznej przyznany Pninowi uroczyœcie w Pradze bodaj¿e w roku 1925 okaza³ siê ju¿ w po³owie stulecia doktoratem z prze¿ytków, nie mo¿na powiedzieæ, ¿eby Pnin nies³usznie zajmowa³ stanowisko wyk³adowcy jêzyka rosyjskiego. Popularnoœæ wœród s³uchaczy zyska³y mu nie tyle zdolnoœci pedagogiczne, ile niezapomniane dygresje, kiedy to zdejmowa³ okulary i rozpromienia³ siê na wspomnienie niegdysiejszych czasów, przecieraj¹c dzisiejsze soczewki. Nostalgiczne wycieczki wyg³aszane ³aman¹ angielszczyzn¹. Autobiograficzne k¹ski. O tym, jak go przyjê³y Sojedinionnyje Sztaty (Stany Zjednoczone). – Przes³uchiwanie na statku przed zejœciem na l¹d. Dobre sobie! „Czy ma pan coœ do oclenia?”. „Nie”. Dobre sobie! Potem pytania natury politycznej. Urzêdnik pyta: „Jest pan anarchist¹?”. A ja mu na to… – wyk³adowca przerywa na chwilê opowieœæ, ¿eby daæ upust swojej niemej weso³oœci. – „Musimy najpierw uzgodniæ, co rozumiemy pod s³owem «anarchizm». Anarchizm praktyczny, metafizyczny, teoretyczny, mistyczny, abstraktyczny, indywidualny czy spo³eczny? Za m³odu, powiadam, by³o to dla mnie nie bez znaczenia”. No wiêc odbyliœmy bardzo ciekaw¹ dyskusjê, i w rezultacie w³adze imigracyjne przetrzyma³y mnie ca³e dwa tygodnie na Ellis Island – brzuch mu siê zaczyna trz¹œæ, trzêsie siê te¿ ca³y wyk³adowca w paroksyzmie œmiechu. Na niektórych zajêciach trafia³a siê jeszcze lepsza zabawa. W atmosferze udawanej tajemniczoœci szczodrobliwy Pnin przygotowywa³ m³odzie¿ na wspania³¹ ucztê,
11
do której sam niegdyœ przyst¹pi³, czyli najpierw ods³ania³ w bezwiednym uœmiechu niepe³ny garnitur potwornych, sczernia³ych zêbów, po czym otwiera³ rozsypuj¹c¹ siê rosyjsk¹ ksi¹¿kê na eleganckiej zak³adce z imitacji skóry, któr¹ to zak³adkê uprzednio tam w³o¿y³, otwiera³ zatem ksi¹¿kê, zwykle krzywi¹c przy tym z przera¿enia ruchliw¹ twarz i wytrzeszczaj¹c oczy, kartkowa³ nerwowo ksi¹¿kê niekiedy ³adne kilka minut, zanim znalaz³ odpowiedni¹ stronê albo uzna³ koniec koñców, ¿e zaznaczy³ w³aœciw¹. Wybrany przez niego fragment pochodzi³ najczêœciej ze starej naiwnej komedii z ¿ycia kupców, skleconej blisko sto lat temu przez Ostrowskiego, albo z równie wiekowej, chocia¿ jeszcze bardziej przestarza³ej opowiastki satyrycznej Leskowa opartej na ³amañcach jêzykowych. Prezentowa³ te zwietrza³e smako³yki w podnios³ym stylu klasycznej Aleksandrynki (Teatru Aleksandryjskiego w Sankt Petersburgu), dalekim od jêdrnej prostoty artystów scen moskiewskich, poniewa¿ jednak uchwycenie dowcipu, który jeszcze siê na tych kartach nie prze¿y³, wymaga³o nie tylko œwietnej znajomoœci jêzyka potocznego, lecz równie¿ niez³ego wyrobienia literackiego, a ma³a biedna grupa studentów nie posiada³a ani jednego, ani drugiego, deklamator sam bawi³ siê aluzjami i niuansami tekstu. Trzêsi¹czka, wspomniana ju¿ w innym kontekœcie, przechodzi³a w istne trzêsienie ziemi. Siêgaj¹c pamiêci¹ w blasku wszystkich œwiate³, przy mimice wszystkich masek umys³u, ku dniom m³odoœci ¿arliwej i ch³onnej (w olœniewaj¹cym wszechœwiecie, który wydawa³ siê piêkniejszy przez to, ¿e jeden cios historii obróci³ go wniwecz), Pnin upaja³ siê winem z w³asnych piwnic, w miarê jak przedstawia³ kolejne przyk³ady tego, co uprzejmi s³uchacze brali domyœlnie za humor rosyjski. Naraz nie móg³ powstrzymaæ weso³oœci, ³zy w kszta³cie gruszek sp³ywa³y
12
po opalonych policzkach. Spomiêdzy warg raptem wyskakiwa³y, niczym na sprê¿ynie, nie tylko potworne zêby, lecz tak¿e ogromne ró¿owe po³cie górnego dzi¹s³a, rêka wêdrowa³a prêdko do ust, a barczyste ramiona drga³y jak w konwulsjach. Chocia¿ s³owa, które stara³ siê wykrztusiæ – t³umione podryguj¹c¹ rêk¹ – by³y teraz dla s³uchaczy podwójnie niezrozumia³e, niepohamowany atak weso³oœci stawa³ siê zaraŸliwy. Kiedy Pnin traci³ zupe³nie panowanie nad sob¹, studenci zrywali ju¿ dos³ownie boki – Charles w mechanicznych niemal drgawkach r¿a³ z uciechy, nag³y wybuch perlistego œmiechu o¿ywia³ twarz nie³adnej Josephine, tymczasem Eileen, która dla odmiany by³a ³adna, rozp³ywa³a siê w galarecie ma³o twarzowego chichotu. Wszystko to nie zmienia faktu, ¿e Pnin jecha³ niew³aœciwym poci¹giem. Jak winniœmy okreœliæ ten smutny przypadek? Nale¿y wyraŸnie zaznaczyæ, ¿e Pnin nie mia³ w sobie nic z typu dobrodusznego Niemca – der zerstreute Professor – lansowanego w ubieg³ym stuleciu. Przeciwnie, by³ chyba zbyt ostro¿ny, ze zbytni¹ przesad¹ dopatrywa³ siê wszêdzie diabelskich pu³apek, zbyt konsekwentnie mia³ siê na bacznoœci, ¿eby dziwaczne otoczenie (nieobliczalna Ameryka) nie sprowokowa³o go do jakiegoœ niedorzecznego wybryku. W istocie to œwiat by³ roztargniony, a Pnin poczuwa³ siê do obowi¹zku, ¿eby zaprowadziæ w nim porz¹dek. ¯y³ w stanie wiecznej wojny z przedmiotami martwymi, które rozpada³y siê, atakowa³y go, przestawa³y dzia³aæ albo gubi³y siê z³oœliwie, z chwil¹ gdy znalaz³y siê w orbicie jego egzystencji. Mia³ rêce niezdarne jak ma³o kto, ale poniewa¿ umia³ w mgnieniu oka zrobiæ ze str¹czka grochu harmonijkê ustn¹ o jednym dŸwiêku, potrafi³ za jednym zamachem puœciæ dziesiêæ kaczek na stawie, u³o¿yæ palce tak, ¿eby na œcianie powsta³ cieñ królika
13
(który mruga³ nawet okiem), a tak¿e wykonaæ sporo innych niewinnych sztuczek, jakie Rosjanie wytrz¹saj¹ z rêkawa, uwa¿a³, ¿e los nie posk¹pi³ mu zdolnoœci manualnych i manipulacyjnych. Uwielbia³ wszelkie przyrz¹dy, bo budzi³y w nim zdumienie i nabo¿ny zachwyt. Urz¹dzenia elektryczne wywo³ywa³y jego niek³amany podziw. Wyroby plastikowe wprawia³y go w ekstazê, urzeka³ go wprost zamek b³yskawiczny. Ale zegar elektryczny w³¹czony starannie do kontaktu móg³ mu zepsuæ ca³y ranek, je¿eli burza w œrodku nocy unieruchomi³a miejscow¹ si³owniê. Kiedy ³ama³a mu siê w nosku oprawa okularów i zostawa³ z dwiema identycznymi po³ówkami, na pró¿no przyk³ada³ jedn¹ do drugiej, w nadziei ¿e mo¿e przyjdzie mu z pomoc¹ jakiœ naturalny cud rekonstrukcji. W koszmarnej chwili poœpiechu i zdenerwowania, ku jego najwiêkszemu zdziwieniu psu³ mu siê pod palcami zamek b³yskawiczny, na którym ka¿dy d¿entelmen polega najbardziej. No i nadal nie wiedzia³, ¿e jedzie niew³aœciwym poci¹giem. Jêzyk angielski stanowi³ dla Pnina teren szczególnego zagro¿enia. Kiedy wyje¿d¿a³ z Francji do Stanów, nie zna³ w ogóle angielskiego, poza kilkoma niezbyt przydatnymi wyra¿eniami, jak: „the rest is silence”, „never more”, „weekend”, „who’s who” i kilkoma prostymi s³owami takimi jak: „lunch”, „street”, „Parker”, „gangster”, „charleston”, „copyright”. Zabra³ siê wiêc z uporem do nauki jêzyka Fenimore’a Coopera, Edgara Poe, Edisona i trzydziestu jeden prezydentów. W 1941, po roku nauki, przychodzi³y mu z ³atwoœci¹ takie zwroty jak „pobo¿ne ¿yczenie” i „jak w banku”. Ju¿ w roku 1942 umia³ wtr¹caæ tu i ówdzie w swoj¹ opowieœæ powiedzonko: „¿eby siê zbytnio nie rozwodziæ”. Kiedy Truman rozpocz¹³ drug¹ kadencjê prezydenck¹, Pnin móg³ w³aœciwie rozmawiaæ na ka¿dy
14
temat, ale mimo wszelkich wysi³ków dalsze postêpy utknê³y jak gdyby w miejscu, tote¿ jeszcze w roku 1950 jego angielszczyzna pozostawia³a wiele do ¿yczenia. Owej jesieni, niezale¿nie od lektoratu jêzyka rosyjskiego, prowadzi³ cotygodniowy wyk³ad w cyklu seminaryjnym („Europa bez skrzyde³ – zarys kultury wspó³czesnej”), kierowanym przez doktora Hagena. Wszystkie wyk³ady naszego przyjaciela, ³¹cznie z rozmaitymi odczytami wyg³aszanymi w innych miastach, opracowywali m³odsi pracownicy naukowi Wydzia³u Germanistyki. Procedura by³a nieco skomplikowana. Najpierw profesor Pnin t³umaczy³ mozolnie swój potok rosyjskich s³ów, prze³adowany idiomami, na kaleki angielski. Nastêpnie m³ody Miller poprawia³ przek³ad. Potem przepisywa³a go na maszynie panna Eisenbohr, sekretarka doktora Hagena. Wtedy Pnin skreœla³ fragmenty, których nie rozumia³. Wreszcie czyta³ go przed zbieraj¹cym siê raz na tydzieñ audytorium. Je¿eli zawczasu nie przygotowa³ tekstu, by³ ca³kiem bezradny, nie umia³ siê te¿ pos³ugiwaæ metod¹ star¹ jak œwiat, ¿eby tuszowaæ w³asn¹ u³omnoœæ, a mianowicie podnosiæ i opuszczaæ oczy, zapamiêtywaæ tyle s³ów, ile da radê obj¹æ wzrokiem, recytowaæ je s³uchaczom i dopowiadaæ koniec zdania, zapuszczaj¹c ju¿ ¿urawia po nastêpne. Zerkaj¹c gor¹czkowo to tu, to tam, prêdko by siê zgubi³. Dlatego wola³ wbijaæ oczy w tekst, czytaæ wyk³ady bez poœpiechu, monotonnym barytonem, jak gdyby pn¹cym siê na coraz to nowe podesty niekoñcz¹cych siê schodów przeznaczonych dla tych ludzi, którzy boj¹ siê wsi¹œæ do windy. Konduktor, siwy mê¿czyzna o ojcowskim wygl¹dzie, w drucianych okularach zsuniêtych nisko na prosty, wielce funkcjonalny nos, z brudnym plastrem owiniêtym wokó³ kciuka, musia³ obs³u¿yæ ju¿ tylko trzy wagony, ¿eby dojœæ do ostatniego, w którym podró¿owa³ Pnin.
15
Tymczasem Pnin pozwoli³ sobie na iœcie pninowsk¹ przyjemnoœæ. Stan¹³ przed typowo pninowskim dylematem. Wœród innych artyku³ów niezbêdnych Pninowi do noclegu w obcym mieœcie, takich jak prawid³a do butów, jab³ka, s³owniki i tym podobne, w walizce le¿a³ te¿ wzglêdnie nowy czarny garnitur, który nasz przyjaciel zamierza³ w³o¿yæ wieczorem na odczyt („Czy wszyscy Rosjanie to komuniœci?”) dla pañ z Cremony. Znajdowa³ siê w niej równie¿ tekst poniedzia³kowego wyk³adu („Don Kichote i Faust”), który mia³ zamiar przejrzeæ nazajutrz w drodze powrotnej do Waindell, a tak¿e esej magistrantki Betty Bliss („Dostojewski a psychologia postaci”), który musia³ sprawdziæ za doktora Hagena, promotora jej pracy mózgowej. Dylemat przedstawia³ siê nastêpuj¹co: je¿eli zatrzyma tekst odczytu dla pañ – plik kartek formatu papieru maszynowego z³o¿ony we dwoje – bezpiecznie przy sobie, w cieple swojego cia³a, istnieje teoretycznie mo¿liwoœæ, ¿e zapomni go prze³o¿yæ z marynarki, któr¹ ma na sobie, do marynarki, któr¹ w³o¿y na tê okazjê. Z drugiej zaœ strony, je¿eli teraz wsadzi tekst odczytu do kieszeni garnituru w walizce, ju¿ czuje, jak bêdzie siê drêczy³ myœl¹, ¿e ktoœ mu ukradnie baga¿. Trzecia strona medalu (bo te rozterki wci¹¿ kaza³y mu dopisywaæ nowe wymiary) wygl¹da³a tak, i¿ w wewnêtrznej kieszeni okrywaj¹cej go teraz marynarki spoczywa³ cenny portfel zawieraj¹cy dwa banknoty dziesiêciodolarowe, wycinek z „The New York Times” z jego listem na temat konferencji ja³tañskiej, napisanym przy mojej pomocy w roku 1945, oraz zaœwiadczenie o przyznaniu mu nowego obywatelstwa, a przecie¿ nie mo¿na wykluczyæ sytuacji, ¿e kiedy bêdzie wyjmowa³ portfel, z³o¿ony odczyt wyœliŸnie siê i przepadnie raz na zawsze. W ci¹gu dwudziestu minut jazdy poci¹giem nasz przyjaciel zd¹¿y³ ju¿ dwa razy otworzyæ walizkê, aby prze³o¿yæ wszystkie materia³y naukowe
16
z miejsca na miejsce. Kiedy konduktor dotar³ wreszcie do jego wagonu, sumienny Pnin brn¹³ w³aœnie przez ostatni wykwit naukowy Betty, zaczynaj¹cy siê od s³ów: „Je¿eli zastanowimy siê nad klimatem psychicznym, w jakim przysz³o nam ¿yæ, musimy zauwa¿yæ…”. Wszed³ konduktor, nie obudzi³ ¿o³nierza, obieca³ paniom, ¿e im powie, kiedy bêd¹ doje¿d¿aæ na miejsce, a teraz kiwa³ g³ow¹ nad biletem Pnina. Postój w Cremonie zniesiono przed dwoma laty. – Bardzo wa¿ny odczyt! – zawo³a³ Pnin. – Co by robiæ? Katastrofa! Siwow³osy konduktor z zatroskan¹ min¹ rozsiad³ siê wygodnie na siedzeniu naprzeciwko i zacz¹³ w milczeniu wertowaæ wystrzêpion¹ ksi¹¿kê, pe³n¹ wk³adek z oœlimi uszami. Za kilka minut, a œciœle o piêtnastej zero osiem, Pnin musi wysi¹œæ w Whitchurch, ¿eby zd¹¿yæ na autobus o czwartej, którym dojedzie do Cremony mniej wiêcej na szóst¹. – Myœla³em, ¿e zyskujê dwanaœcie minut, a tymczasem straci³em blisko dwie bite godziny – powiedzia³ Pnin z gorycz¹. Odchrz¹kn¹³, po czym puszczaj¹c mimo uszu s³owa otuchy ¿yczliwego, siwego konduktora („Zd¹¿y pan”), zdj¹³ okulary do czytania, z³apa³ walizkê, ciê¿k¹, jakby w niej wióz³ kamienie, i uda³ siê w kierunku drzwi, ¿eby przy nich czekaæ, a¿ skoñczy siê migaj¹ce pasmo zieleni, a jego oczom uka¿e siê upragniona stacja.
2 Whitchurch zjawi³o siê zgodnie z rozk³adem. Nagrzane, senne p³aszczyzny betonu i s³oñca ci¹gnê³y siê za bry³ami geometrycznymi przeró¿nych wyrazistych cieni. Panuj¹cy
17
tu upa³ pozwala³ zapomnieæ, ¿e jest paŸdziernik. Pnin wszed³ ¿wawo do poczekalni z bezu¿ytecznym piecem na œrodku i rozejrza³ siê doko³a. W k¹cie, we wnêce, za szerokim drewnianym kontuarem widaæ by³o górn¹ czêœæ tu³owia spoconego m³odzieñca zajêtego wype³nianiem formularzy. – Poproszê informacjê – rzek³ Pnin. – Sk¹d odchodzi autobus na czwart¹ do Cremony? – Stanowisko po drugiej stronie ulicy – rzuci³ urzêdnik, nie podnosz¹c wzroku. – A gdzie móg³bym by³ zostawiæ baga¿? – To ta walizka? Przechowam j¹. M³ody cz³owiek szurn¹³ walizkê w k¹t z iœcie amerykañsk¹ bezceremonialnoœci¹, która zawsze zbija³a Pnina z tropu. – A kuitancja? – zapyta³ Pnin, wymawiaj¹c z angielska rosyjskie okreœlenie na „kwit”. – Co takiego? – Numerek? – spróbowa³ jeszcze raz Pnin. – Bez numerka – odpar³ m³odzieniec i wróci³ do pisania. Pnin wyszed³ z dworca, sprawdzi³, gdzie jest przystanek autobusowy, po czym wst¹pi³ do baru. Zjad³ kanapkê z szynk¹, zamówi³ drug¹ i te¿ zjad³ na miejscu. Zap³aci³ za konsumpcjê, ale zyska³ na wspania³ej wyka³aczce, któr¹ wybra³ starannie ze zgrabnego pojemnika w kszta³cie szyszki stoj¹cego przy kasie, i dok³adnie za piêæ czwarta wróci³ na stacjê po walizkê. Za lad¹ urzêdowa³ teraz kto inny. Poprzednika wezwano nagle do domu, ¿eby odwióz³ jak najszybciej ¿onê do szpitala po³o¿niczego. Wróci za kilka minut. – Ale ja muszê uzyskaæ walizkê! – zawo³a³ Pnin. Zmiennik wyrazi³ ubolewanie, ale nic nie móg³ poradziæ. – Tam stoi! – krzykn¹³, przechylaj¹c siê przez kontuar i wskazuj¹c baga¿ w k¹cie.
18
Nic gorszego nie mog³o siê zdarzyæ. Jeszcze trzyma³ wyci¹gniêt¹ rêkê, kiedy spostrzeg³, ¿e to nie jego baga¿. Palec wskazuj¹cy zadr¿a³. Chwila wahania okaza³a siê zgubna. – Autobus do Cremony! – zawo³a³ Pnin. – O ósmej odchodzi nastêpny – poinformowa³ go urzêdnik. Co by³o robiæ? Koszmarna historia! Wyjrza³ na ulicê. Autobus w³aœnie nadjecha³. Ca³a impreza bêdzie go kosztowa³a dodatkowo piêædziesi¹t dolarów. Siêgn¹³ rêk¹ do prawej kieszeni. S³awa Bogu (chwa³a Bogu), ¿e go ma przy sobie. Bardzo dobrze! Nie wyst¹pi w czarnym garniturze – wot i wsio (i tyle). Odzyska baga¿ w drodze powrotnej. W swoim czasie straci³, porzuci³, zaprzepaœci³ znacznie cenniejszy dobytek. Pokrzepiony t¹ myœl¹, Pnin wsiad³ raŸno do autobusu. Nie wytrzyma³ jednak d³ugo. Minêli zaledwie kilka przecznic, kiedy nasunê³o mu siê straszliwe podejrzenie. Na nowym etapie podró¿y, od momentu rozstania z walizk¹, bez przerwy sprawdza³ na przemian palcem wskazuj¹cym lewej rêki i prawym ³okciem drogocenn¹ zawartoœæ wewnêtrznej kieszeni marynarki. Naraz jednym szarpniêciem wyci¹gn¹³ plik kartek. By³ to esej Betty. Z okrzykami b³agania i przera¿enia, które, jak s¹dzi³, maj¹ charakter miêdzynarodowy, Pnin zerwa³ siê z miejsca. Zataczaj¹c siê, dotar³ do wyjœcia. Kierowca z surow¹ min¹ wyj¹³ jedn¹ rêk¹ garœæ monet ze swojej maszynki, zwróci³ mu nale¿noœæ za bilet i zatrzyma³ autobus. Biedny Pnin znalaz³ siê w obcym mieœcie. By³ s³abszy, ni¿by siê mog³o zdawaæ, s¹dz¹c po jego silnej, rozroœniêtej klatce piersiowej, tote¿ uczucie bezgranicznego wyczerpania, które nagle ogarnê³o jego masywne od pasa w górê cia³o, odgradzaj¹c go poniek¹d od rzeczywistoœci, nie wyda³o mu siê bynajmniej obce. Szed³
19
przez wilgotny, zielony, mieni¹cy siê purpur¹ park niczym przez posêpny, starannie utrzymany grobowiec, gdzie nastrój tworzy³y ponure rododendrony, lœni¹ce wawrzyny, cieniste drzewa o bujnych koronach i krótko przystrzy¿one trawniki; skrêci³ w³aœnie w alejê orzechów i dêbów – która zgodnie ze zwiêz³¹ wskazówk¹ kierowcy mia³a go zaprowadziæ z powrotem na stacjê kolejow¹ – kiedy zamroczy³ go niesamowity lêk, obezw³adni³o uk³ucie nierzeczywistoœci. Mo¿e mu coœ zaszkodzi³o? Ogórek kiszony na szynce? A mo¿e to jakaœ tajemnicza dolegliwoœæ, niewykryta jeszcze przez jego lekarzy? – zachodzi³ w g³owê mój przyjaciel, wiêc i ja zachodzê w g³owê. Nie wiem, czy ktokolwiek w dziejach ludzkoœci zwróci³ uwagê na to, ¿e odrêbnoœæ stanowi jedn¹ z podstawowych cech ¿ycia. Je¿eli nie otacza nas pow³oka cielesna, musimy umrzeæ. Cz³owiek egzystuje tylko wtedy, kiedy jest odizolowany od otoczenia. Czaszka to nasz he³m kosmonauty. Musimy w niej tkwiæ, bo w przeciwnym razie czeka nas zguba. Œmieræ zaœ uwalnia i jednoczy. Chocia¿ przenikniêcie do natury mo¿e siê wydawaæ kusz¹ce, oznacza ono zarazem koniec naszej kruchej to¿samoœci. Doznanie biednego Pnina graniczy³o niemal z tym uwolnieniem i zjednoczeniem. Zupe³nie jakby mu siê otworzy³y wszystkie pory, jakby mo¿na nim by³o zaw³adn¹æ od zewn¹trz. A¿ siê spoci³ ze strachu. Gdyby nie kamienna ³awka miêdzy wawrzynami, osun¹³by siê zemdlony na chodnik. Mo¿e to zawa³ serca? Nie s¹dzê. Bawiê siê chwilowo w jego lekarza i powtarzam: nie s¹dzê, ¿eby to by³ zawa³. Mój pacjent nale¿a³ do grona tych dziwaków i nieszczêœników, którzy odnosz¹ siê do w³asnego serca („ss¹co-t³ocz¹cego narz¹du miêœniowego” zgodnie z okropn¹ definicj¹ w s³owniku Webstera, spoczywaj¹cym w osieroconej walizce Pnina) z lêkiem i przewra¿liwieniem, zde-
20
nerwowaniem i wstrêtem, obrzydzeniem i nienawiœci¹, jakby to by³ silny, ohydny, odra¿aj¹cy potwór, co paso¿ytuje na cz³owieku ku jego utrapieniu. Czasami lekarze, zdumieni jego skacz¹cym, chwiejnym pulsem, badali go staranniej, a wtedy kardiograf rysowa³ imponuj¹ce pasma górskie i wykazywa³ kilkanaœcie chorób œmiertelnych wykluczaj¹cych siê nawzajem. Pnin ba³ siê dotkn¹æ w³asnego przegubu. Wystrzega³ siê spania na lewym boku, nawet w tych rozpaczliwych godzinach nocnych, kiedy bezsennoœæ ka¿e marzyæ o trzecim boku, skoro siê ju¿ obydwa wypróbowa³o. Teraz, w parku Whitchurch, Pnin stwierdzi³ to, co ju¿ mia³ okazjê stwierdziæ przedtem 10 sierpnia 1942, 15 lutego (w urodziny) 1937, 18 maja 1929 i 4 lipca 1920 roku, a mianowicie, ¿e ów wstrêtny automat, zamieszkuj¹cy jego cia³o, zyska³ w³asn¹ œwiadomoœæ i nie tylko ¿yje swoim ¿yciem, lecz równie¿ nara¿a Pnina na ból i strach. Z³o¿y³ wiêc biedn¹ ³ys¹ g³owê na kamiennym oparciu ³awki, ¿eby wróciæ pamiêci¹ do minionych chwil podobnego niepokoju i bezsilnoœci. Mo¿e tym razem dosta³ zapalenia p³uc? Kilka dni temu przemarz³ na koœæ w silnym amerykañskim przeci¹gu, jakim gospodarz zwykle raczy goœci w wietrzny wieczór po drugim toaœcie. Raptem Pnin spostrzeg³, ¿e zapada siê (czy¿by umiera³?) w swoje dzieciñstwo. Temu prze¿yciu towarzyszy³a wyrazistoœæ szczegó³ów z przesz³oœci, która jest ponoæ tragicznym przywilejem ton¹cych, zw³aszcza w dawnej rosyjskiej flocie wojennej – uczucie d³awienia siê, okreœlone przez wytrawnego psychoanalityka, którego nazwiska nie pomnê, jako wstrz¹s doznany podczas chrztu, wyzwolony przez podœwiadomoœæ, powoduj¹cy istn¹ eksplozjê wspomnieñ z okresu miêdzy pierwszym zetkniêciem z wod¹ a ostatnim. Wszystko zdarzy³o siê w u³amku sekundy, a trzeba a¿ tylu s³ów, ¿eby to oddaæ.
21