Posłaniec

Page 1


DANIEL SILVA Pos³aniec 041410

—— 1

——



Dla Phyllis i Bernarda Jacobów za wiele lat mi³oœci, rad i wsparcia. I, jak zawsze, dla mojej ¿ony, Jamie, oraz dzieci, Lily i Nicholasa

—— 5

——


—— 6

——


Saudyjczycy dzia³aj¹ aktywnie na wszystkich poziomach globalnego ³añcucha terroru: od strategów po sponsorów, od korpusu oficerskiego po zwyk³ych ¿o³nierzy, od ideologów po pod¿egaczy. Laurent Murawiec, RAND Corporation

Dopóki nie uporamy siê z ideologicznymi korzeniami nienawiœci, która doprowadzi³a do 11 wrzeœnia, wojna z terroryzmem nie zostanie wygrana. Pojawienie siê nastêpnego Osamy ibn Ladena bêdzie tylko kwesti¹ czasu. Dore Gold, Hatred’s Kingdom

Zdobêdziemy kontrolê nad Watykanem. Zdobêdziemy kontrolê nad Rzymem i zaprowadzimy tam islam. Szejk Muhammad ibn abd al-Rahman al-Arifi, imam meczetu w Akademii Obrony Narodowej im. króla Fahda

—— 7

——


—— 8

——


Czêœæ pierwsza

Brama Œmierci

—— 9

——


——

10

——


1 Londyn

T

o Ali Massudi niechc¹cy odwo³a³ Gabriela Allona z jego krótkiej i niespokojnej emerytury: Massudi, ów wielki eurofilny intelektualista i wolnomyœliciel, który, w chwili œlepej paniki, zapomnia³, ¿e Anglicy je¿d¿¹ lew¹ stron¹ ulicy. Sceneri¹ jego smutnego koñca by³o Bloomsbury w ulewny paŸdziernikowy wieczór. Powodem, dla którego siê tam znalaz³ – ostatnia sesja pierwszego dorocznego Forum Politycznego na rzecz Pokoju i Bezpieczeñstwa w Palestynie, Iraku i Regionie. Konferencja rozpoczê³a siê wczesnym rankiem z wielk¹ pomp¹ i poœród równie wielkich nadziei, ale gdy dzieñ mia³ siê ku koñcowi, nabra³a jakoœci podrzêdnej produkcji objazdowej trupy. Nawet demonstranci, którzy zjawili siê, licz¹c na zainteresowanie mediów, szybko pojêli, ¿e wszyscy graj¹ tam wed³ug tego samego, wyœwiechtanego scenariusza. Kuk³a amerykañskiego prezydenta zosta³a spalona o dziesi¹tej. O jedenastej w paszczy oczyszczaj¹cych p³omieni wyl¹dowa³ izraelski premier. W porze lunchu, poœród ulewy, która szybko zamieni³a Russell Square w sadzawkê, rozegra³ siê bzdurny spektakl maj¹cy coœ wspólnego z prawami kobiet w Arabii Saudyjskiej. O dwudziestej trzydzieœci, kiedy uderzenie m³otka zamknê³o koñcowy panel, dwunastu stoików, którzy wytrzymali do koñca, gêsiego skierowa³o siê apatycznie w stronê wyjœæ. Organizatorzy imprezy nie dostrzegli

——

11

——


wielkiego entuzjazmu dla idei ponownego spotkania nastêpnej jesieni. Ktoœ z obs³ugi podkrad³ siê do przodu i usun¹³ z mównicy transparent g³osz¹cy: Gaza jest wolna – co teraz? Pierwszym dyskutantem, który powsta³, by³ Sajjid z London School of Economics, obroñca zamachowców-samobójców i apologeta al Kaidy. Nastêpnym – ascetyczny Chamberlain z Cambridge, który wczeœniej mówi³ o Palestynie i ¯ydach, tak jakby to by³ wci¹¿ k³opot goœci w szarych garniturach z angielskiego Foreign Office. Przez ca³y czas dyskusji leciwy Chamberlain s³u¿y³ za mur bezpieczeñstwa miêdzy zapiek³ym Sajjidem a biedaczk¹ imieniem Rachel z izraelskiej ambasady, œci¹gaj¹c¹ na siebie gwizdy i pomruki niezadowolenia za ka¿dym razem, gdy otwiera³a usta. Chamberlain usi³owa³ odgrywaæ rolê rozjemcy i teraz, kiedy Sajjid odprowadza³ Rachel do drzwi szyderstwami, ¿e jej dni w roli okupanta s¹ policzone. Ali Massudi, profesor globalnego zarz¹dzania i teorii spo³ecznej na Uniwersytecie Bremeñskim, podniós³ siê jako ostatni. To ma³o zaskakuj¹ce, orzekliby jego zazdroœni koledzy, poniewa¿ w kumoterskim œwiecie studiów bliskowschodnich Massudi cieszy³ siê reputacj¹ cz³owieka, który zawsze schodzi ze sceny jako ostatni. Palestyñczyk z urodzenia, Jordañczyk w rubryce paszportu, Europejczyk z wychowania i wykszta³cenia, w oczach œwiata by³ uosobieniem rozs¹dku. Nazywano go œwietlan¹ przysz³oœci¹ Arabii. Wcieleniem postêpu. Cieszy³ siê opini¹ cz³owieka nieufnego wobec religii – ka¿dej w ogóle, a wojuj¹cego islamu w szczególnoœci. W artyku³ach wstêpnych na ³amach gazet oraz w swych przemówieniach na salach wyk³adowych i w telewizji nieodmiennie ubolewa³ nad dysfunkcyjnoœci¹ arabskiego œwiata. Jego nieumiejêtnoœci¹ w³aœciwego edukowania swego ludu. Sk³onnoœci¹ do obarczania win¹ Amerykanów i syjonistów za wszystkie swoje bol¹czki. Ostatnia ksi¹¿ka Massudiego by³a praktycznie wezwaniem do islamskiej reformacji. D¿ihadyœci okrzyknêli go herety-

——

12

——


kiem. Umiarkowani – islamskim Martinem Lutrem. Tego zaœ popo³udnia dowodzi³, ku zgrozie Sajjida, ¿e nastêpny ruch absolutnie winien nale¿eæ do Palestyñczyków. Dopóki Palestyñczycy nie porzuc¹ kultury terroru, upiera³ siê Massudi, nie mo¿na oczekiwaæ, ¿e Izraelczycy oddadz¹ choæby piêdŸ Zachodniego Brzegu. I nawet nie powinni. „BluŸnierstwo! – krzykn¹³ Sajjid. – Apostazja!”. Przy swoim metrze osiemdziesi¹t profesor Massudi by³ nie tylko wysoki, ale i o wiele za przystojny jak na mê¿czyznê pracuj¹cego w bezpoœredniej bliskoœci ³atwowiernych m³odych kobiet. Mia³ ciemne krêcone w³osy, szerokie i wyraziste koœci policzkowe, a w samym œrodku kwadratowej brody do³ek. Br¹zowe, g³êboko osadzone oczy nadawa³y jego twarzy wyraz wybitnej, wzbudzaj¹cej zaufanie inteligencji. Ubrany tak jak teraz, w kaszmirow¹ sportow¹ marynarkê i kremowy golf, zdawa³ siê archetypem europejskiego intelektualisty – ciê¿ko pracowa³ nad uzyskaniem takiego efektu. Z natury niesk³onny do poœpiechu, metodycznie spakowa³ notatki i d³ugopisy do swej nieod³¹cznej torby, po czym zszed³ po stopniach z podium i ruszy³ œrodkowym przejœciem w stronê wyjœcia. Kilku uczestników audytorium krêci³o siê po foyer. Na boku, niczym targana burz¹ wyspa na spokojnym morzu, sta³a dziewczyna. Mia³a na sobie sprane d¿insy, skórzan¹ kurtkê i palestyñsk¹ kraciast¹ kufiê zamotan¹ na szyi. G³adko uczesane w³osy lœni³y krucz¹ czerni¹. W oczach, tak¿e prawie czarnych, lœni³o coœ innego. Nazywa³a siê Hamida al-Tatari. UchodŸczyni, jak mu powiedzia³a. Urodzona w Ammanie, wychowana w Hamburgu, teraz obywatelka kanadyjska zamieszka³a w pó³nocnym Londynie. Massudi pozna³ j¹ tego popo³udnia na przyjêciu kó³ka studenckiego. Przy kawie oskar¿y³a go ¿arliwie o pob³a¿anie amerykañskim i ¿ydowskim zbrodniarzom. Massudiemu spodoba³o siê to, co zobaczy³. Umówili siê na wieczór na drinka w winiarni obok teatru na Sloane Square. Zamiary profesora dalekie by³y jednak

——

13

——


od romansowych. To nie cia³a Hamidy po¿¹da³, a jej ¿aru i niewinnej twarzy. Jej doskona³ej angielszczyzny i kanadyjskiego paszportu. Rzuci³a mu teraz ukradkowe spojrzenie, kiedy przechodzi³ przez foyer, ale nie podesz³a, ¿eby porozmawiaæ. „Po sympozjum trzymaj siê ode mnie na dystans – instruowa³ j¹ tego popo³udnia. – Cz³owiek mojej pozycji musi uwa¿aæ na to, z kim go widuj¹”. Na zewn¹trz budynku skry³ siê za portykiem i przez chwilê obserwowa³ ruch uliczny niemrawo p³yn¹cy mokr¹ ulic¹. Nagle poczu³, ¿e ktoœ otar³ siê o jego ³okieæ, potem patrzy³, jak Hamida bez s³owa zanurza siê w ulewie. Poczeka³, a¿ zniknê³a mu z oczu, po czym przewiesi³ torbê przez ramiê i ruszy³ w przeciwnym kierunku do swojego hotelu na Russell Square. Zasz³a w nim zmiana – zawsze tak by³o, kiedy tylko przechodzi³ z jednego ¿ycia w drugie. Przyspieszenie pulsu, wyostrzenie zmys³ów, nag³e wyczulenie na najdrobniejsze szczegó³y. Na przyk³ad ów ³ysiej¹cy m³ody mê¿czyzna, id¹cy w jego stronê pod os³on¹ parasola, o u³amek sekundy za d³ugo, jak siê Massudiemu zdawa³o, zatrzyma³ spojrzenie na jego twarzy. Kioskarz gapi³ siê bezczelnie w oczy profesora, kiedy ten kupowa³ egzemplarz „Evening Standard”. A taksówkarz przygl¹da³ mu siê bacznie, kiedy trzydzieœci sekund póŸniej wyrzuca³ tê sam¹ gazetê do kosza na œmieci w Upper Woburn Place. Min¹³ go londyñski autobus. Kiedy wolno przeje¿d¿a³ obok, Massudi zerkn¹³ przez zaparowane szyby i zobaczy³ tuzin zmêczonych twarzy, prawie wszystkie br¹zowe lub czarne. „Nowi londyñczycy”, pomyœla³. Przez chwilê profesor globalnego zarz¹dzania i teorii spo³ecznej zmaga³ siê z implikacjami tego spostrze¿enia. Jak wielu z nich skrycie sympatyzuje z jego spraw¹? Jak wielu z³o¿y³oby podpis na wykropkowanym polu, gdyby przed³o¿y³ im kontrakt œmierci? Autobus zostawi³ za sob¹ po drugiej stronie chodnika pojedynczego przechodnia: w sztormiaku, z krótkim kucykiem i dwiema

——

14

——


prostymi linijkami zamiast brwi. Massudi natychmiast go rozpozna³. By³ obecny na konferencji – siedzia³ w tym samym rzêdzie co Hamida, ale po przeciwnej stronie audytorium. Siedzia³ tam ju¿ wczeœniej, z samego rana, kiedy Massudi jako jedyny wyrazi³ sprzeciw podczas panelowej dyskusji o zaletach niewpuszczania izraelskich naukowców na europejski l¹d. Massudi spuœci³ wzrok i szed³ dalej, podczas gdy jego lewa rêka mimowolnie skierowa³a siê do paska torby. Czy¿by go œledzili? Jeœli tak, to kto? MI-5 to odpowiedŸ najbardziej prawdopodobna. Najbardziej prawdopodobna, ale, napomnia³ siê, nie jedyna. Niewykluczone, ¿e jego œladem z Bremy do Londynu pod¹¿a niemieckie BND. A mo¿e jest pod nadzorem CIA? Ale dopiero czwarta ewentualnoœæ sprawi³a, ¿e serce Massudiego zako³ata³o gwa³townie o ¿ebra. A jeœli jego ogon nie jest ani Anglikiem, ani Niemcem, ani Amerykaninem? Jeœli pracuje dla tajnych s³u¿b, które bez ¿adnych skrupu³ów likwiduj¹ swoich wrogów, nawet na ulicach obcych stolic? S³u¿b, które zwyk³y u¿ywaæ kobiet w charakterze przynêty. Przypomnia³ sobie, co Hamida powiedzia³a mu tego popo³udnia. – Dorasta³am g³ównie w Toronto. – A wczeœniej? – W Ammanie, kiedy by³am bardzo m³oda. Potem rok w Hamburgu. Jestem Palestynk¹, profesorze. Moim domem jest walizka. Massudi skrêci³ gwa³townie z Woburn Place w pl¹taninê bocznych uliczek St Pancras. Po kilku krokach zwolni³ i obejrza³ siê przez ramiê. Mê¿czyzna w sztormiaku przeci¹³ ulicê i szed³ prosto za nim.

Profesor przyspieszy³ kroku, wykona³ seriê skrêtów, w lewo i w prawo. Tutaj rz¹d dawnych baraków, tutaj blok mieszkalny, tam pusty placyk zaœmiecony opad³ymi liœæmi. Massudi niewiele z tego dostrzega³. Próbowa³ nie straciæ orientacji. NieŸle zna³

——

15

——


g³ówne arterie Londynu, ale boczne uliczki stanowi³y dla niego terra incognita. Zapomnia³ o wszystkich arkanach fachu i regularnie ogl¹da³ siê przez ramiê. Wydawa³o mu siê, ¿e za ka¿dym takim spojrzeniem facet w sztormiaku znajduje siê krok lub dwa bli¿ej. Dotar³ do skrzy¿owania, spojrza³ w lewo i zobaczy³ samochody jad¹ce po Euston Road. Po przeciwnej stronie rozci¹ga³y siê stacje King’s Cross i St Pancras. Skrêci³ w tê stronê, kilka sekund póŸniej zerkn¹³ przez ramiê. Mê¿czyzna min¹³ róg i szed³ w jego kierunku. Massudi zacz¹³ biec. Nigdy nie by³ typem sportowca, a lata pracy akademickiej ograbi³y jego cia³o z resztek sprawnoœci. Laptop w torbie zdawa³ siê ci¹¿yæ jak kula u nogi. Przy ka¿dym susie teczka obija³a mu siê o biodro. Os³oni³ je ³okciem i przytrzyma³ pasek drug¹ d³oni¹, ale ów manewr jedynie nada³ jego biegowi niezrêczny rytm i spowalnia³ go jeszcze bardziej. Rozwa¿a³ przez chwilê pozbycie siê nieporêcznego balastu, ale tylko mocniej go uchwyci³. W niepowo³anych rêkach laptop stanowi³by kopalniê informacji. Pracownicy, zdjêcia szpiegowskie, ³¹cznoœæ, numery kont bankowych… Potkn¹³ siê i przystan¹³ na Euston Road. Obejrzawszy siê przez ramiê, zobaczy³ swojego przeœladowcê zbli¿aj¹cego siê metodycznie w jego kierunku, z rêkami w kieszeniach i spuszczonym wzrokiem. Spojrza³ w lewo, zobaczy³ pust¹ po³aæ asfaltu i zszed³ z krawê¿nika. Jêk ciê¿arówki by³ ostatnim dŸwiêkiem, jaki Ali Massudi us³ysza³. Si³a uderzenia wytr¹ci³a mu torbê z d³oni. Teczka wylecia³a w górê, przekozio³kowa³a kilka razy nad drog¹ i wyl¹dowa³a na ulicy z g³uchym ³oskotem. Facet w sztormiaku, nie zwalniaj¹c kroku, pochyli³ siê i chwyci³ j¹ za pasek. Zarzuci³ go na ramiê, przeci¹³ Euston Road i z t³umem wieczornych podró¿nych ruszy³ na King’s Cross.

——

16

——


2 Jerozolima

T

orba dotar³a do Pary¿a o œwicie, a przed jedenast¹ ju¿ j¹ wnoszono do niepozornie wygl¹daj¹cego biurowca na bulwarze Króla Saula w Tel Awiwie. Tutaj pospiesznie przejrzano rzeczy osobiste profesora, podczas gdy twardy dysk jego laptopa poddany zosta³ wytrwa³emu atakowi zespo³u speców od techniki. O trzeciej po po³udniu pierwszy pakiet informacji przekazano do biura premiera w Jerozolimie, a o pi¹tej szara teczka zawieraj¹ca najbardziej niepokoj¹ce materia³y znajdowa³a siê ju¿ w opancerzonym peugeocie kieruj¹cym siê na ulicê Narkissa, spokojn¹ ocienion¹ drzewami uliczkê niedaleko pasa¿u handlowego Ben Yehudy. Samochód zatrzyma³ siê przed niewielkim blokiem mieszkalnym przy numerze szesnaœcie. Ari Szamron, dwukrotny by³y szef tajnych s³u¿b Izraela, obecnie specjalny doradca premiera do spraw bezpieczeñstwa i wywiadu, wy³oni³ siê z tylnego siedzenia. Rami, czarnooki szef jego obstawy, szed³ bezg³oœnie u jego boku. Podczas swojej d³ugiej i burzliwej kariery Szamron dorobi³ siê masy wrogów, a z powodu zagmatwanej struktury demograficznej Izraela wielu z nich znajdowa³o siê niepokoj¹co blisko. Nawet kiedy Stary przebywa³ we wnêtrzu swojej przypominaj¹cej fortecê willi w Twerii, zawsze otaczali go ochroniarze. Przystan¹³ na moment na ogrodowej œcie¿ce i uniós³ g³owê. To by³ zaniedbany ma³y, trzypiêtrowy budynek z jerozolimskiego

——

17

——


piaskowca z wielkim eukaliptusem na froncie, który rzuca³ przyjemny cieñ na przednie balkony. Ga³êzie drzewa ko³ysa³y siê w podmuchach wczesnego jesiennego wiatru, a z otwartego okna na trzecim piêtrze dochodzi³ ostry zapach rozcieñczalnika do farb. Wszed³szy na korytarz, Szamron zerkn¹³ na skrzynkê pocztow¹ mieszkania numer trzy i zobaczy³, ¿e by³a pozbawiona plakietki z nazwiskiem. Ruszy³ na górê, wspinaj¹c siê ociê¿ale po schodach. By³ niskiego wzrostu, odziany, jak zwykle, w spodnie khaki i zniszczon¹ skórzan¹ kurtkê z rozdarciem na prawej piersi. Twarz roi³a siê od szram i œladów dawnych ran, a wieniec stalowoszarych w³osów, jaki pozosta³ mu na g³owie, mia³ przyciêty tak krótko, ¿e ledwie by³o go widaæ. D³onie, pomarszczone i nakrapiane plamami w¹trobianymi, sprawia³y wra¿enie po¿yczonych od mê¿czyzny dwa razy wiêkszego. W jednej z nich trzyma³ teczkê. Kiedy dotar³ na podest trzeciego piêtra, drzwi do mieszkania by³y uchylone. Po³o¿y³ na nich palce i lekko pchn¹³. Lokal, do którego wkroczy³, zosta³ swojego czasu pieczo³owicie urz¹dzony i ozdobiony przez piêkn¹ pó³ W³oszkê, pó³ ¯ydówkê o bajecznym guœcie. Ale teraz wszystkie meble, podobnie jak kobieta, zniknê³y, a mieszkanie zosta³o zamienione na pracowniê artysty. Nie artysty, musia³ poprawiæ siê Szamron. Gabriel Allon by³ konserwatorem: jednym z trzech lub czterech najbardziej rozchwytywanych konserwatorów na œwiecie. Teraz sta³ przed ogromnym p³ótnem przedstawiaj¹cym mê¿czyznê w otoczeniu wielkich drapie¿nych kotów. Szamron usadowi³ siê cicho na pomazanym farb¹ sto³ku i przez kilka chwil obserwowa³, jak konserwator pracuje. Zawsze zdumiewa³ go talent Gabriela do naœladowania poci¹gniêæ pêdzla starych mistrzów. W oczach Starego by³o to coœ w rodzaju salonowej sztuczki, kolejna umiejêtnoœæ Gabriela, któr¹ mo¿na by³o wykorzystaæ, tak jak jego znajomoœæ jêzyków albo umiejêtnoœæ wyci¹gniêcia beretty i przygotowania jej do oddania strza³u w czasie krótszym, ni¿ wiêkszoœci ludzi zajmuje klaœniêcie.

——

18

——



Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.