Ślepa wierzba i śpiąca kobieta Haruki Murakami

Page 1


2


Hauki Murakami Œlepa wierzba i œpi¹ca kobieta

¥OHSD ZLHU]ED L ĂSLÈFD NRELHWD SU]HïRĝ\ïD ] MDSRñVNLHJR $QQD =LHOLñVND (OOLRWW

:DUV]DZVNLH :\GDZQLFWZR /LWHUDFNLH MUZA SA

3


Tytu³ orygina³u japoñskiego:

Mekura-yanagi-to, nemuru onna Tytu³ przek³adu angielskiego: Blind Willow, Sleeping Woman Projekt ok³adki i opracowanie graficzne: Agnieszka Spyrka Redaktor prowadz¹cy: Ma³gorzata Burakiewicz Redakcja techniczna: Zbigniew Katafiasz Korekta: El¿bieta Jaroszuk, Wojciech Górnaœ

 2006 by Haruki Murakami MEKURAYANAGI TO, NEMURU ONNA (Blind Willow, Sleeping Woman)  by Haruki Murakami, 1996 BASUDEI GARU (Birthday Girl)  by Haruki Murakami, 2002 NYUYOKU TANKO NO HIGEKI (New York Mining Disaster)  by Haruki Murakami, 1983 HIKOKI ARUIWA KAREWA IKANISHITE SHI WO YOMUYOUNI HITORIGOTOWO ITTAKA (Airplane: Or, How He Talked to Himself as if Reciting Poetry)  by Haruki Murakami, 1990 KAGAMI (The Mirror)  by Haruki Murakami, 1983 WARERANO JIDAINO FOKUROA (A Folklore for My Generation: A Pre-History of Late-Stage Capitalism)  by Haruki Murakami, 1990 HANTINGU NAIFU (Hunting Knife)  by Haruki Murakami, 1985 KANGARU BIYORI (A Perfect Day for Kangaroos)  by Haruki Murakami, 1983 KAITSUBURI (Dabchick)  by Haruki Murakami, 1983 HITOKUI NEKO (Man-Eating Cats)  by Haruki Murakami, 1991 BINBO NA OBASAN NO HANASHI (A „Poor Aunt” Story)  by Haruki Murakami, 1983 OUTO 1979 (ICHIKYUNANAKYU) (Nausea 1979)  by Haruki Murakami, 1985 NANABANME NO OTOKO (The Seventh Man)  by Haruki Murakami, 1996 SUPAGETI NO TOSHI NI (The Year of Spaghetti)  by Haruki Murakami, 1983 TONY TAKITANI (Tony Takitani)  by Haruki Murakami, 1996 TONGARIYAKI NO SEISUI (The Rise and Fall of Sharpie Cakes)  by Haruki Murakami, 1983 KORIOTOKO (The Ice Man)  by Haruki Murakami, 1996 KANI (Crabs)  by Haruki Murakami, unpublished in Japan HOTARU (Firefly)  by Haruki Murakami, 1984 GUZEN NO TABIBITO (Chance Traveller)  by Haruki Murakami, 2005 HANAREI BEI (Hanalei Bay)  by Haruki Murakami, 2005 DOKODEARE SOREGA MITSUKARISONA BASHO DE (Where I’m Likely to Find It)  by Haruki Murakami, 2005 HIBI IDOSURU JINZO NO KATACHI WO SHITA ISHI (The Kidney-Shaped Stone That Moves Every Day)  by Haruki Murakami, 2005 SHINAGAWAZARU (A Shinagawa Monkey)  by Haruki Murakami, 2005

for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2008, 2013 for the Polish translation by Anna Zieliñska-Elliott

ISBN 978-83-7758-506-1 Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA SA Warszawa 2013

4


Œlepa wierzba i œpi¹ca kobieta

Mekura-yanagi-to, nemuru onna

5


6


Kiedy zamkn¹³em oczy, poczu³em zapach wiatru. Majowego wiatru napêcznia³ego jak owoc. Mia³ chropowat¹ skórkê, soczysty mi¹¿sz i ma³e pesteczki. Kiedy skórka pêk³a i mi¹¿sz rozprysn¹³ siê w powietrzu, pestki zamieni³y siê w miêkki œrut i utkwi³y w moich nagich ramionach. Wci¹¿ czu³em w nich leciutki ból. – S³uchaj, która godzina? – zapyta³ mnie kuzyn. Ró¿niliœmy siê wzrostem o prawie dwadzieœcia centymetrów, wiêc zawsze mówi¹c do mnie, zadziera³ g³owê. Spojrza³em na zegarek. – Dziesi¹ta dwadzieœcia. – Dobrze chodzi? – Myœlê, ¿e tak. Kuzyn chwyci³ mnie za nadgarstek i obejrza³ zegarek. Palce mia³ d³ugie i smuk³e, silniejsze ni¿ siê z pozoru wydawa³y. – Drogi by³? – Nie by³ drogi. To tani zegarek – odpowiedzia³em, ponownie spogl¹daj¹c na tarczê. Nie zareagowa³. Spojrza³em na kuzyna – patrzy³ na mnie zak³opotany. Jego bia³e zêby widoczne spomiêdzy warg wygl¹da³y jak koœci w stadium zaniku. – T o t a n i z e g a r e k – powtórzy³em, patrz¹c na kuzyna i wyraŸnie, powoli wymawiaj¹c s³owa. – T a n i, a l e d o b r z e c h o d z i. Kuzyn w milczeniu skin¹³ g³ow¹.

7


Mój kuzyn Ÿle s³yszy na prawe ucho. Na pocz¹tku szko³y podstawowej dosta³ pi³k¹ baseballow¹ i od tego czasu ma k³opoty ze s³uchem. Ale na co dzieñ praktycznie mu to nie przeszkadza. Dlatego chodzi do normalnej szko³y i prowadzi normalne ¿ycie. W klasie siada zawsze na samym przodzie po prawej, ¿eby s³yszeæ nauczycieli lewym uchem. Stopnie te¿ ma niez³e. Bywaj¹ okresy, kiedy s³yszy dŸwiêki z zewn¹trz stosunkowo dobrze, ale czasami mu siê pogarsza. Te okresy przychodz¹ na zmianê, jak przyp³yw i odp³yw. Poza tym bardzo rzadko, mo¿e raz na pó³ roku, praktycznie przestaje s³yszeæ na oboje uszu. Jakby cisza z prawego ucha pog³êbia³a siê i poch³ania³a tak¿e dŸwiêki z lewego. W takich przypadkach oczywiœcie nie mo¿e ju¿ normalnie ¿yæ i musi przestaæ na pewien czas chodziæ do szko³y. Lekarze nie potrafi¹ wyt³umaczyæ, dlaczego tak siê dzieje. Nieznane s¹ inne podobne przypadki. Oczywiœcie nie da siê te¿ tego leczyæ. – To, ¿e zegarek jest drogi, wcale nie znaczy, ¿e dobrze chodzi – powiedzia³ kuzyn, jakby przekonywa³ sam siebie. – Mój poprzedni zegarek by³ doœæ drogi, a bez przerwy siê spóŸnia³. Kupili mi go, jak poszed³em do gimnazjum, ale po roku go zgubi³em i od tego czasu nie mam w ogóle zegarka. Bo nie chcieli mi kupiæ drugiego. – Bez zegarka jest zawracanie g³owy, nie? – powiedzia³em. – Co? – Zawracanie g³owy jest. Bez zegarka, nie? – powtórzy³em, patrz¹c na niego. – Niespecjalnie – powiedzia³ kuzyn, potrz¹saj¹c g³ow¹. – Nie ¿yjê na pustyni, wiêc zawsze jest siê kogo zapytaæ o godzinê. – Te¿ prawda. Zamilkliœmy na pewien czas. Wiedzia³em, ¿e powinienem ¿yczliwiej z nim pogadaæ. Muszê choæ trochê go uspokoiæ przed wizyt¹ w szpitalu. Ale ostatni raz widzia³em siê z nim piêæ lat temu. Po tych piêciu latach on mia³ teraz czternaœcie, a nie dziewiêæ, ja zaœ dwadzieœcia piêæ, a nie dwadzieœcia. Ta wyrwa czasowa utworzy³a pomiêdzy nami pó³przezroczyst¹ œcianê, przez któr¹ nie mog³em siê przedostaæ. Nawet kiedy musia³em coœ do niego powiedzieæ, nie mog³em znaleŸæ odpowiednich s³ów. Kiedy tak siê waha³em i urywa³em w pó³ zdania, kuzyn zawsze rzuca³ mi lekko zmartwione spojrzenie. Nachyla³ ku mnie lewe ucho. – A teraz ile minut po? – zapyta³.

8


– Dziesi¹ta dwadzieœcia dziewiêæ – odpowiedzia³em. Autobus przyjecha³ o dziesi¹tej trzydzieœci dwie.

By³ bardziej nowoczesny ni¿ w moich czasach licealnych. Z powodu wielkiej przedniej szyby wygl¹da³ jak du¿y bombowiec z urwanymi skrzyd³ami. I by³ bardziej zat³oczony, ni¿ siê spodziewa³em. Nikt nie sta³ w przejœciu, ale nie znaleŸliœmy dwóch wolnych miejsc obok siebie. Dlatego postanowiliœmy nie siadaæ, tylko stanêliœmy przy tylnych drzwiach. Niezbyt daleko jechaliœmy. Nie mog³em zrozumieæ, dlaczego o tej porze jest pe³en ludzi. Autobus robi³ pêtlê od dworca na eleganckie osiedla na wzgórzach i z powrotem na dworzec, po drodze nie by³o ¿adnych szczególnych atrakcji turystycznych, punktów us³ugowych ani sklepów. Na trasie znajdowa³o siê kilka szkó³, wiêc w godzinach porannych by³ doœæ du¿y t³ok, ale w dzieñ powinno byæ pusto. Jeden z nas trzyma³ siê uchwytu, drugi porêczy. Autobus lœni³ nowoœci¹, wygl¹da³ jak prosto z fabryki. Na metalowych czêœciach nie by³o nawet py³ku, da³o siê wrêcz w nich przejrzeæ. Siedzenia by³y porz¹dnie wypchane, nawet nad najmniejsz¹ œrubk¹ unosi³o siê w³aœciwe nowym urz¹dzeniom optymistyczne poczucie dumy. Speszy³ mnie trochê ten nowy autobus i nieoczekiwany t³ok. A mo¿e zmienili trasê, a ja nic o tym nie wiem? Rozejrza³em siê i popatrzy³em przez okno. Widaæ by³o tylko krajobraz podmiejskiego osiedla, taki sam jak zawsze. – To dobry autobus, prawda? – zapyta³ zaniepokojony kuzyn. Pewnie siê zmartwi³, bo od kiedy wsiedliœmy, na mojej twarzy musia³a siê malowaæ niepewnoœæ. – Nie martw siê – powiedzia³em, chc¹c tak¿e przekonaæ samego siebie. – Na pewno dobry. Têdy nie kursuje ¿aden inny. – Kiedyœ jeŸdzi³eœ nim do liceum? – Tak. – Lubi³eœ szko³ê? – Niezbyt lubi³em – odpar³em szczerze. – Ale mog³em siê spotykaæ z przyjacielem i chodzenie do szko³y a¿ tak bardzo mi nie przeszkadza³o. Kuzyn zastanawia³ siê nad moimi s³owami. – Teraz te¿ siê z nim widujesz?

9


– Nie, ju¿ od dawna siê nie widujemy – odpowiedzia³em, dobieraj¹c s³owa. – Dlaczego? Dlaczego ju¿ siê nie widujecie? – Bo siê bardzo od siebie oddaliliœmy. Nie by³a to prawda, ale nie da³o siê tego inaczej wyjaœniæ. Niedaleko mnie siedzia³a grupa starszych ludzi. Musia³o ich byæ z piêtnaœcioro. To z ich powodu autobus by³ zat³oczony. Wszyscy opaleni. Nawet karki mieli br¹zowe. I wszyscy bez wyj¹tku szczupli. Wiêkszoœæ mê¿czyzn mia³a na sobie grube flanelowe koszule, a kobiety proste, pozbawione ozdób bluzki. Wszyscy trzymali na kolanach plecaczki, chyba wybierali siê na niewielk¹ wycieczkê w góry. Wydawali siê zadziwiaj¹co podobni do siebie. Zupe³nie jakby ktoœ przyniós³ tu ca³¹ szufladê pe³n¹ rzêdów posegregowanych próbek. Ale to dziwna sprawa. Na tej trasie nie ma ani jednego szlaku górskiego. Dok¹d oni mog¹ jechaæ? Zastanawia³em siê nad tym, bujaj¹c siê na uchwycie, lecz nie przysz³o mi do g³owy ¿adne wyt³umaczenie.

– Myœlisz, ¿e ten zabieg bêdzie bola³? – zapyta³ mnie kuzyn. – Nie wiem. Nie podali mi ¿adnych szczegó³ów. – By³eœ kiedyœ u lekarza od uszu? Potrz¹sn¹³em g³ow¹. Jak siê zastanowiæ, nigdy w ¿yciu nie by³em u lekarza od uszu. – A przedtem zabiegi by³y bolesne? – zapyta³em. – Nie, nie bardzo – odpar³ kuzyn, lekko siê krzywi¹c. – Oczywiœcie nie jest tak, ¿e n i c nie boli, bywa, ¿e d o s y æ boli. Ale nie boli s t r a s z n i e. – No to pewnie i tym razem bêdzie tak samo. Z tego, co mówi³a twoja mama, bêd¹ chyba robiæ mniej wiêcej to, co zwykle. – Ale jeœli bêd¹ robiæ mniej wiêcej to samo, co zwykle, to pewnie tak samo nic nie pomo¿e. – Nie wiadomo. Ró¿nie to bywa. – Tak samo jak przy wyci¹ganiu korka? Czasem ³atwo siê udaje? – zapyta³ kuzyn. Zerkn¹³em na niego, ale nie wydawa³o siê, ¿eby mówi³ z ironi¹. – Przy innym lekarzu inaczej siê cz³owiek czuje, a zdarza siê, ¿e niewielka ró¿nica w wykonaniu zabiegu mo¿e mieæ du¿e znaczenie. Myœlê, ¿e nie powinieneœ z góry siê poddawaæ.

10


– Nie poddajê siê. – Ale masz ju¿ tego doœæ? – No tak – powiedzia³ kuzyn i westchn¹³. – Najgorsze jest to, ¿e siê bojê. Od rzeczywistego bólu gorsze jest to banie siê i wyobra¿anie sobie mo¿liwego bólu. Rozumiesz, o co mi chodzi? – Myœlê, ¿e tak – odpowiedzia³em.

Tamtej wiosny wiele siê wydarzy³o. Z pewnych powodów odszed³em z ma³ej firmy reklamowej w Tokio, w której pracowa³em dwa lata. Mniej wiêcej w tym samym czasie rozsta³em siê te¿ z dziewczyn¹, z któr¹ chodzi³em od czasów studenckich. W nastêpnym miesi¹cu babcia umar³a na raka jelita, wiêc z niewielk¹ torb¹ wróci³em po piêcioletniej przerwie do rodzinnego miasta na pogrzeb. W domu mój pokój siê nie zmieni³. Na pó³ce sta³y rzêdem ksi¹¿ki, które kiedyœ czyta³em, by³o tu ³ó¿ko, na którym kiedyœ spa³em, biurko, którego kiedyœ u¿ywa³em, i stare p³yty, których kiedyœ s³ucha³em. Wszystko wyschniête, ju¿ dawno utraci³o barwy i woñ. Tylko czas nieomal magicznie sta³ w miejscu. Zamierza³em odpocz¹æ ze dwa, trzy dni po pogrzebie babci i wróciæ prosto do Tokio. Znalaz³em pewne kontakty daj¹ce szansê na now¹ pracê, wiêc chcia³em je wykorzystaæ. Mia³em te¿ ochotê siê przeprowadziæ, bo potrzebna mi by³a jakaœ zmiana. Jednak wraz z up³ywem czasu stopniowo coraz mniej chcia³o mi siê st¹d ruszyæ. A raczej, œciœlej mówi¹c, nawet gdybym chcia³, nie potrafi³em. Przesiadywa³em sam w pokoju, s³ucha³em starych p³yt, czyta³em na nowo stare ksi¹¿ki, czasami pieli³em w ogrodzie. Z nikim siê nie spotyka³em, nie rozmawia³em z nikim spoza rodziny. Pewnego dnia przysz³a ciotka i zapyta³a, czy nie pojecha³bym z kuzynem na zabieg do szpitala, bo teraz bêdzie chodzi³ do nowego lekarza. Mia³a sama go zawieŸæ, ale tego dnia wypad³o jej coœ wa¿nego do za³atwienia. Szpital znajdowa³ siê niedaleko mojego dawnego liceum, mia³em te¿ czas, nie by³o powodu odmawiaæ. Ciotka da³a mi pieni¹dze w kopercie, mówi¹c, ¿ebyœmy potem poszli coœ zjeœæ. Kuzyn mia³ chodziæ do innego szpitala, poniewa¿ dotychczasowe leczenie nie dawa³o prawie ¿adnych efektów. Cykl powrotów utraty s³uchu sta³ siê wrêcz krótszy ni¿ przedtem. Kiedy niezadowolona ciotka poruszy³a tê sprawê z lekarzem, powiedzia³ jej, ¿e przyczyny

11


choroby nie s¹ natury fizjologicznej i byæ mo¿e maj¹ zwi¹zek z sytuacj¹ w domu. Dosz³o wiêc do k³ótni. Szczerze mówi¹c, nikt siê nie spodziewa³, ¿e dziêki zmianie szpitala s³uch kuzyna z miejsca siê poprawi. Oczywiœcie nie mówiono tego g³oœno, lecz ca³e jego otoczenie w po³owie straci³o ju¿ nadziejê na poprawê. Dawniej mieszkaliœmy blisko siebie, ale z powodu dziesiêcioletniej ró¿nicy wieku nie byliœmy sobie szczególnie bliscy. Kiedy rodziny siê spotyka³y, czasem gdzieœ go zabiera³em, bawi³em siê z nim, to wszystko. Mimo to nie wiadomo kiedy wszyscy zaczêli nas uwa¿aæ za bardzo z¿ytych. Uznali, ¿e szczególnie mu przypad³em do gustu i sam bardzo go lubiê. Przez d³ugi czas nie rozumia³em z jakiej przyczyny. A teraz, kiedy patrzy³em, jak przekrzywia g³owê, nachyla ku mnie lewe ucho, dziwnie œcisnê³o mi siê serce. Wszystkie jego nieporadnoœci wyda³y mi siê bliskie i znajome, jak dŸwiêk deszczu s³yszany dawno temu. Chyba trochê rozumia³em, dlaczego krewni uwa¿ali, ¿e ³¹cz¹ nas bli¿sze stosunki.

Po siedmiu czy oœmiu przystankach kuzyn znowu spojrza³ na mnie zaniepokojony. – Daleko jeszcze? – Jeszcze trochê dalej. To wielki szpital, nie da siê przegapiæ. Bezmyœlnie przygl¹da³em siê starszym ludziom i obserwowa³em, jak wpadaj¹cy przez okna wiatr muska ich czapki i chusteczki na szyjach. Kim oni s¹? I dok¹d siê mog¹ wybieraæ? – S³uchaj, czy ty bêdziesz pracowa³ w firmie mojego ojca? – zapyta³ kuzyn. Spojrza³em na niego zdziwiony. Jego ojciec, a mój wuj, prowadzi³ w Kobe doœæ du¿¹ drukarniê. Ale ja nawet siê nie zastanawia³em nad tak¹ mo¿liwoœci¹ ani nikt mi jej nie sugerowa³. – Nic o tym nie s³ysza³em – odpar³em. – Dlaczego pytasz? Kuzyn poczerwienia³. – Tak tylko pomyœla³em, ¿e mo¿e przypadkiem. Przecie¿ by³oby œwietnie. Móg³byœ wtedy na sta³e tu zostaæ. Wszyscy by siê cieszyli. G³os z taœmy poda³ nazwê nastêpnego przystanku. Nikt nie nacisn¹³ guzika na ¿¹danie. Ani nikt nie czeka³ na autobus. – Po powrocie do Tokio mam ró¿ne rzeczy do zrobienia – powiedzia³em. Kuzyn w milczeniu kiwn¹³ g³ow¹.

12


N i e m a m a b s o l u t n i e n i c d o z r o b i e n i a. A l e t u n a p e w n o n i e m o g ê z o s t a æ. Autobus wje¿d¿a³ po zboczu góry i domy sta³y siê coraz rzadsze, a gêstwina ga³êzi rzuca³a na drogê coraz g³êbszy cieñ. Pokaza³y siê te¿ pomalowane i otoczone niskimi p³otami domy cudzoziemców. Wiatr sta³ siê ch³odniejszy. Na ka¿dym zakrêcie drogi ukazywa³o siê i znika³o morze. Podziwialiœmy widoki a¿ do samego szpitala.

Kuzyn powiedzia³, ¿e zabieg trochê potrwa i sam da sobie radê, wiêc mam gdzieœ na niego poczekaæ. Przywita³em siê zdawkowo z lekarzem prowadz¹cym, wyszed³em z gabinetu i skierowa³em siê do sto³ówki. Rano prawie nie jad³em œniadania, tote¿ by³em g³odny, ale nie mia³em ochoty na ¿adn¹ potrawê z jad³ospisu. W koñcu zamówi³em tylko kawê. Mo¿e dlatego, ¿e by³o wczesne popo³udnie w dzieñ powszedni, prócz mnie by³a tu tylko jedna rodzina. Ojciec, chyba czterdziestoparoletni, mia³ na sobie pi¿amê w granatowe paski oraz plastikowe kapcie. W odwiedziny przysz³a matka z ma³ymi bliŸniaczkami. Dziewczynki w takich samych bia³ych sukieneczkach siedzia³y pochylone nad stolikiem i z namaszczeniem pi³y sok pomarañczowy. Obra¿enia czy dolegliwoœci ojca nie wygl¹da³y na zbyt powa¿ne i zarówno rodzice, jak i dzieci, wygl¹dali z ka¿d¹ chwil¹ na coraz bardziej znudzonych. Za oknem rozci¹ga³ siê trawnik. Tu i tam obraca³y siê z szumem zraszacze i rozpryskiwa³y na trawê kropelki bia³ego œwiat³a. Nad trawnikiem przelecia³y, krzycz¹c, dwa ptaki o d³ugich ogonach, wkrótce zniknê³y z pola widzenia. Za ogrodem widaæ by³o korty tenisowe, lecz siatki pozdejmowano i nie by³o tam ¿ywego ducha. Po drugiej stronie kortów rós³ rz¹d brzostownic, miêdzy ich ga³êziami przeziera³o morze. Drobne fale tu i tam odbija³y oœlepiaj¹cy blask s³oñca wczesnego lata. Wiatr nadlatuj¹cy spomiêdzy drzew porusza³ œwie¿ymi liœæmi i odrobinê wygina³ regularne linie rozprysku zraszaczy. Zdawa³o mi siê, ¿e dawno temu widzia³em gdzieœ podobny widok. Rozleg³y ogród z trawnikiem, bliŸniaczki pi³y sok pomarañczowy, dok¹dœ lecia³y ptaki z d³ugimi ogonami, za kortami bez siatek widaæ by³o morze… To z³udzenie. Bardzo realne i silne, ale dobrze

13


wiedzia³em, ¿e to tylko z³udzenie. By³em w tym szpitalu po raz pierwszy. Po³o¿y³em nogi na s¹siednim krzeœle, odetchn¹³em i zamkn¹³em oczy. W ciemnoœci dostrzeg³em bia³¹ bry³ê. Ros³a i kurczy³a siê, jak mikroorganizm widziany przez mikroskop. Zmieni³a kszta³t, rozpad³a siê, przeobrazi³a siê w drobne cz¹steczki i znów po³¹czy³a w ca³oœæ.

Do t a m t e g o szpitala pojecha³em osiem lat temu. Niewielki szpital niedaleko morza. Z okna sto³ówki by³o widaæ jedynie oleandry. W starym budynku zawsze pachnia³o deszczem. Dziewczyna mojego przyjaciela przesz³a operacjê klatki piersiowej i pojechaliœmy j¹ odwiedziæ. By³o to lato w drugiej klasie liceum. Niezbyt powa¿na operacja – prawid³owo ustawili jej jedno z ¿eber, które by³o z natury za bardzo wklêœniête. Zabieg nie by³ wtedy konieczny, ale skoro i tak kiedyœ musieliby go przeprowadziæ, to równie dobrze mogli od razu. Sama operacja trwa³a bardzo krótko, lecz dziewczyna musia³a po niej le¿eæ, wiêc spêdzi³a w szpitalu a¿ dziesiêæ dni. Pojechaliœmy tam we dwóch na motorze Yamaha 125 cc. W tamt¹ stronê prowadzi³ przyjaciel, z powrotem ja. Prosi³, ¿ebym z nim pojecha³. – Nie chcê sam jechaæ do szpitala – powiedzia³. Wst¹pi³ do cukierni przed dworcem i kupi³ pude³ko czekoladek. Jedn¹ rêk¹ trzyma³em go za pasek, a w drugiej œciska³em te czekoladki. Dzieñ by³ upalny, koszule robi³y siê nam mokre od potu, potem wiatr je suszy³ i tak w kó³ko siê to powtarza³o. Prowadz¹c motor, œpiewa³ okropnym g³osem jak¹œ bezsensown¹ piosenkê. Jeszcze pamiêtam zapach jego potu tego dnia. Ten przyjaciel wkrótce zmar³.

Mia³a na sobie niebiesk¹ pi¿amê, a na ni¹ narzuci³a coœ w rodzaju cienkiego szlafroka do kolan. Siedzieliœmy we trójkê przy stoliku w sto³ówce, paliliœmy short hope’y, piliœmy colê i jedliœmy lody. Ona mia³a straszny apetyt, wiêc zjad³a dwa p¹czki posypane pudrem i wypi³a kakao, dodaj¹c du¿o œmietanki. Ale dalej wydawa³a siê g³odna. – Wychodz¹c ze szpitala, bêdziesz gruba jak œwinia – powiedzia³ przyjaciel zrezygnowany.

14


– Nie szkodzi, to okres rekonwalescencji – odpar³a, wycieraj¹c serwetk¹ zat³uszczone p¹czkami palce. Podczas gdy oni rozmawiali, ja patrzy³em na oleandry za oknem. Wielkie krzewy tworzy³y nieomal zagajnik. S³ychaæ te¿ by³o szum fal. Klamka okna zardzewia³a od morskiego wiatru. Pod sufitem wisia³ przypominaj¹cy antyk wentylator, mieszaj¹cy duszne powietrze. W sto³ówce pachnia³o szpitalem. Potrawy i napoje te¿ pachnia³y szpitalem, jakby siê zmówi³y. Góra jej pi¿amy mia³a dwie kieszonki na piersi. W jednej z nich tkwi³ ma³y z³oty d³ugopis. Kiedy dziewczyna siê pochyla³a, w wyciêciu pi¿amy widaæ by³o nieopalone, drobne, bia³e piersi.

Moje myœli nagle tu siê zatrzymuj¹. Co by³o dalej – zastanawiam siê. Pi³em colê, patrzy³em na oleandry, na jej piersi, a co by³o potem? Poprawiam siê na plastikowym krzeœle i z brod¹ podpart¹ na d³oni odkopujê warstwy wspomnieñ. Jakbym wyd³ubywa³ cienkim ostrzem korek z butelki. … odwróci³em wzrok i spróbowa³em sobie wyobraziæ, jak lekarze rozcinaj¹ jej pierœ, wk³adaj¹ do œrodka palce w gumowych rêkawiczkach i zmieniaj¹ po³o¿enie koœci. Lecz wydawa³o mi siê to strasznie nierzeczywiste. Przypomina³o jak¹œ alegoriê. Tak, potem rozmawialiœmy o seksie. Mówi³ mój przyjaciel. Co mówi³? Pewnie coœ o mnie. O tym, jak próbowa³em bezskutecznie poderwaæ dziewczynê – chyba opowiedzia³ jak¹œ tak¹ historiê. W rzeczywistoœci nie by³o to ¿adne wa¿ne wydarzenie, ale on je rozdmucha³ i dowcipnie relacjonowa³, wiêc dziewczyna œmia³a siê, krzywi¹c z bólu. – Jak siê œmiejê, to mnie jeszcze boli. – Gdzie ciê boli? – zapyta³ przyjaciel. Przycisnê³a palcem pi¿amê powy¿ej serca, miêdzy mostkiem a lew¹ piersi¹. Przyjaciel za¿artowa³ na ten temat, a ona znowu siê rozeœmia³a.

Patrzê na zegarek. Jedenasta czterdzieœci piêæ, kuzyn jeszcze nie wróci³. Zbli¿a³a siê pora obiadu i w sto³ówce zacz¹³ siê robiæ t³ok. Ró¿ne dŸwiêki i g³osy rozmów zmiesza³y siê i wype³ni³y pomieszczenie jak dym. Jeszcze raz wracam na teren wspomnieñ. Myœlê o ma³ym z³otym d³ugopisie w kieszonce na piersi jej pi¿amy.

15


… s³usznie, narysowa³a nim coœ na odwrocie papierowej serwetki. Narysowa³a obrazek. Serwetka by³a za miêkka i czubek d³ugopisu zaczepia³ o papier. Mimo to narysowa³a wzgórze. Na szczycie wzgórza ma³y domek. W tym domku œpi samotna kobieta. Wokó³ rozros³y siê œlepe wierzby. Œlepe wierzby j¹ uœpi³y. – Co to u licha s¹ œlepe wierzby? – zapyta³ przyjaciel. – S¹ takie drzewa. – Nigdy nie s³ysza³em. – Ja je wymyœli³am – uœmiechnê³a siê. – Wytwarzaj¹ py³ek o du¿ej mocy. Pokryta tym py³kiem ma³a muszka dostaje siê do ucha i usypia kobietê. Wziê³a now¹ serwetkê i narysowa³a œlep¹ wierzbê. By³a mniej wiêcej wielkoœci krzewu azalii. Kwitnie, lecz kwiaty s¹ ca³kowicie ukryte w g¹szczu grubych zielonych liœci. Liœcie wygl¹daj¹ jak pêki jaszczurczych ogonów. Œlepa wierzba niezbyt przypomina wierzbê. – Masz papierosa? – zapyta³ mnie przyjaciel. Rzuci³em mu nad stolikiem mokre od potu pude³ko short hope’ów i zapa³ki. – Œlepa wierzba wygl¹da na ma³¹, ale ma strasznie d³ugie korzenie – wyjaœni³a dziewczyna. – Prawdê mówi¹c, po osi¹gniêciu pewnego wieku przestaje rosn¹æ w górê i roœnie tylko w dó³ i w dó³. Zupe³nie jakby ¿ywi³a siê ciemnoœci¹. – I muszka z tym py³kiem wierzby dostaje siê do ucha kobiety i usypia j¹, tak? – zapyta³ przyjaciel, z trudem zapalaj¹c papierosa wilgotnymi zapa³kami. – A potem… co ta muszka robi? – Zjada od wewn¹trz cia³o kobiety, oczywiœcie. – Mniam, mniam.

Tak, tego lata ona napisa³a d³ugi wiersz o œlepych wierzbach i opowiedzia³a nam, o co w nim chodzi. By³a to jej jedyna praca domowa na te wakacje. Historiê tê wymyœli³a na podstawie snu, który mia³a pewnej nocy, i przez tydzieñ spêdzony w ³ó¿ku napisa³a d³ugi wiersz. Przyjaciel powiedzia³, ¿e chcia³by przeczytaæ, ale ona odmówi³a pokazania go, mówi¹c, ¿e jeszcze nie dopracowa³a szczegó³ów, i zamiast tego narysowa³a obrazek i wyjaœni³a, o czym jest ten wiersz. Pewien m³ody mê¿czyzna wszed³ na wzgórze, chc¹c uratowaæ kobietê uœpion¹ py³kiem œlepej wierzby.

16


– To na pewno ja – wtr¹ci³ przyjaciel. Ona potrz¹snê³a g³ow¹. – Nie, to nie ty. – A sk¹d wiesz? – zapyta³ przyjaciel. – Wiem – odpowiedzia³a z powa¿n¹ min¹. – Nie wiem, sk¹d wiem. Ale wiem. Przykro ci? – Oczywiœcie – powiedzia³ przyjaciel, na wpó³ ¿artobliwie marszcz¹c brwi. M³odzieniec wspina³ siê powoli na wzgórze, rozgarniaj¹c œlepe wierzby, których gêste ga³êzie zagradza³y mu drogê. Prawdê mówi¹c, od czasu gdy rozros³y siê œlepe wierzby, nikt siê tu nie zapuszcza³. Szed³ z czapk¹ g³êboko nasuniêt¹ na oczy, odgarniaj¹c rêk¹ roj¹ce siê muszki. Chcia³ znaleŸæ œpi¹c¹ dziewczynê. Chcia³ j¹ obudziæ z d³ugiego, g³êbokiego snu. – Ale okaza³o siê, ¿e cia³o dziewczyny na szczycie wzgórza by³o ju¿ ca³kowicie zjedzone przez muchy, tak? – zapyta³ przyjaciel. – W pewnym sensie – odpar³a. – Je¿eli by³o w pewnym sensie ca³kowicie zjedzone przez muchy, musi to byæ w pewnym sensie smutna historia. – W³aœciwie tak – powiedzia³a ona po krótkim namyœle. – A ty jak s¹dzisz? – zapyta³a mnie. – Brzmi jak smutna historia – odpowiedzia³em.

Kuzyn wróci³ o dwunastej dwadzieœcia. Pojawi³ siê w drzwiach sto³ówki z jak¹œ niewyraŸn¹ min¹, niós³ torebkê z lekarstwami. Doœæ du¿o czasu up³ynê³o, zanim spostrzeg³ mój stolik i podszed³. Nieporadnie stawia³ kroki, zdawa³o siê, ¿e nie mo¿e z³apaæ równowagi. Usiad³ naprzeciw mnie i wzi¹³ g³êboki oddech, jakby przedtem by³ na to zbyt zajêty. – Jak by³o? – zapyta³em. – Uhm – powiedzia³. Czeka³em przez chwilê, a¿ zacznie mówiæ, ale siê nie odzywa³. – Zg³odnia³eœ? W milczeniu skin¹³ g³ow¹. – To zjemy tutaj? Czy pojedziemy autobusem do miasta i tam zjemy? Co wolisz? Kuzyn bez przekonania rozejrza³ siê po sali, ale powiedzia³, ¿e mo¿e byæ tu. Zamówi³em dwa zestawy obiadowe i zap³aci³em. Do

17


czasu, kiedy przyniesiono nam jedzenie, kuzyn w milczeniu wygl¹da³ przez okno, podziwiaj¹c ten sam krajobraz, co ja przed chwil¹: morze, rz¹d brzostownic, zraszacze. Przy s¹siednim stoliku schludnie ubrane ma³¿eñstwo w œrednim wieku zajada³o kanapki; rozmawia³o o znajomym le¿¹cym w szpitalu z rakiem p³uc. ¯e piêæ lat temu przesta³ paliæ, ale musia³o ju¿ byæ za póŸno, ¿e rano mia³ straszny krwotok – tego typu rozmowy. ¯ona zadawa³a pytania, a m¹¿ odpowiada³. Rak to w pewnym sensie skondensowany tryb ¿ycia danej osoby, wyjaœnia³ m¹¿. Na obiad zamówiliœmy kotlet mielony i sma¿on¹ bia³¹ rybê. Do tego podali sa³atkê i bu³ki. Zjedliœmy w milczeniu, siedz¹c naprzeciw siebie. W tym czasie para obok dalej rozprawia³a z zapa³em o tym, jak rak siê zaczyna, dlaczego ostatnio jest wiêcej przypadków, dlaczego nie ma skutecznego lekarstwa i tak dalej.

– Wszêdzie jest mniej wiêcej tak samo – powiedzia³ kuzyn nieco bezdŸwiêcznym g³osem, patrz¹c na swoje d³onie. – Wszyscy o to samo pytaj¹ i robi¹ takie same badania. Czekaliœmy na autobus na ³awce przed bram¹ szpitala. Co jakiœ czas wiatr potrz¹sa³ zielonymi liœæmi nad naszymi g³owami. – Czasami ca³kiem przestajesz s³yszeæ? – zapyta³em kuzyna. – Tak. Nic nie s³yszê. – A jakie to uczucie? Kuzyn zastanawia³ siê z przechylon¹ g³ow¹. – Nagle siê orientujê, ¿e nie s³yszê ¿adnych dŸwiêków. Ale doœæ du¿o czasu up³ywa, zanim siê zorientujê. Kiedy siê orientujê, ju¿ nic nie s³yszê. Jakbym siedzia³ na dnie g³êbokiego morza z korkami w uszach. I t o trwa przez pewien czas. Przez ten czas rzeczywiœcie nic nie s³yszê, ale to nie ogranicza siê do uszu. Utrata s³uchu to tylko czêœæ t e g o. – Czy to jest nieprzyjemne? Kuzyn krótko; zdecydowanie potrz¹sn¹³ g³ow¹. – Nie wiem dlaczego, ale nie jest nieprzyjemne. Tylko z ró¿nych wzglêdów niewygodne. Zastanowi³em siê, ale nie bardzo potrafi³em sobie to wyobraziæ. – Widzia³eœ Masakrê Fortu Apache Johna Forda? – zapyta³ kuzyn. – Bardzo dawno temu.

18


– Ja niedawno widzia³em, bo pokazywali w telewizji. Bardzo ciekawy film. – Uhm – przytakn¹³em. – Na pocz¹tku do fortu na Dzikim Zachodzie przyje¿d¿a nowo mianowany genera³ *. Tego genera³a wita kapitan weteran, to by³ John Wayne. Ten genera³ niewiele wie o sytuacji na Zachodzie. Wokó³ fortu buntuj¹ siê Indianie. Kuzyn wyj¹³ z kieszeni bia³¹ z³o¿on¹ chusteczkê i otar³ ni¹ usta. – Po przyjeŸdzie do fortu genera³ mówi do Johna Wayne’a: – Widzia³em po drodze kilku Indian. – A wtedy John Wayne z kamienn¹ twarz¹ odpowiada: – W porz¹dku. Skoro pan genera³ widzia³ Indian, to znaczy, ¿e tam Indian nie ma. – Nie pamiêtam dok³adnie, co powiedzia³, ale mniej wiêcej coœ takiego. Wiesz, o co mu chodzi³o? Nie pamiêta³em tego dialogu z Masakry Fortu Apache. Wydawa³o mi siê to trochê zbyt skomplikowane, jak na dialog z filmu Johna Forda. Ale widzia³em ten film bardzo dawno temu. – Chodzi o to, ¿e jeœli ka¿dy to widzi, to nie mo¿e byæ nic wa¿nego? Nie jestem pewien. Kuzyn zmarszczy³ brwi. – Ja te¿ nie rozumiem, ale wiesz, jak mi ktoœ wspó³czuje z powodu uszu, za ka¿dym razem sobie to przypominam. „Skoro pan widzia³ Indian, to znaczy, ¿e tam Indian nie ma”. Zaœmia³em siê. – Bawi ciê to? – Bawi – powiedzia³em. Kuzyn te¿ parskn¹³ œmiechem. Dawno siê nie œmia³. Po krótkiej przerwie odezwa³ siê, jakby wyznawa³ jakiœ sekret. – S³uchaj, móg³byœ mi zajrzeæ do ucha? – Mam ci zajrzeæ do ucha? – zapyta³em lekko zdziwiony. – Wystarczy, ¿e trochê spojrzysz z zewn¹trz – odpar³ kuzyn, czerwieni¹c siê. – Chcia³em, ¿ebyœ zobaczy³, jak tam wygl¹da. – Dobra. Zobaczê. Kuzyn usiad³ do mnie ty³em i skierowa³ ku mnie prawe ucho. By³o bardzo kszta³tne. Raczej drobne, lecz p³atek mia³o pulchny, jak œwie¿o upieczona magdalenka. Po raz pierwszy przygl¹da³em siê uwa¿nie czyjemuœ uchu. Kiedy je tak obserwowa³em, mia³em wra¿enie, ¿e w porównaniu z innymi organami cia³a w uchu jest *

W rzeczywistoœci jest to podpu³kownik (wszystkie przypisy pochodz¹ od t³umacza).

19


coœ morfologicznie niezrozumia³ego. W ró¿nych miejscach by³o nieomal absurdalnie powyginane, mia³o wklês³oœci i wypuk³oœci. Mo¿e w procesie ewolucji naturalnie przybra³o taki kszta³t, staraj¹c siê udoskonaliæ funkcje gromadzenia dŸwiêków i ochrony wnêtrza. Otoczony takimi powyginanymi œciankami otwór by³ ciemny jak wejœcie do tajemniczej jaskini. Pomyœla³em o maleñkich muszkach gnie¿d¿¹cych siê w jej uchu. Z szeœcioma nó¿kami oblepionymi s³odkim py³kiem wœlizgiwa³y siê w jej ciep³¹ ciemnoœæ, jad³y jej jasnoró¿owe cia³o, siorba³y soki, sk³ada³y w mózgu ma³e jajeczka. Ale nie by³o ich widaæ. Nie by³o s³ychaæ szelestu. – Ju¿ wystarczy – powiedzia³ kuzyn. Odwróci³ siê przodem i poprawi³ siê na ³awce. – No i jak? Coœ by³o nie tak? – Z zewn¹trz wszystko wydaje siê zupe³nie normalne. – Mo¿e coœ specjalnego wyczu³eœ, albo coœ w tym rodzaju? – Zupe³nie normalne ucho. Kuzyn wygl¹da³ na rozczarowanego. Pewnie powiedzia³em nie to, co trzeba. – Zabieg by³ bolesny? – zapyta³em. – Nieszczególnie. Tak samo jak przedtem. Zawsze gmeraj¹ w tym samym miejscu i wydaje mi siê, ¿e tam mi siê ju¿ wszystko wytar³o. Jakby to nie by³o moje ucho.

– 28 – powiedzia³ kuzyn nieco póŸniej, zwracaj¹c siê w moj¹ stronê. – Musimy wsi¹œæ w autobus 28, prawda? Zamyœli³em siê nad czymœ, a kiedy na jego s³owa podnios³em g³owê, zobaczy³em, jak autobus zwalnia na zakrêcie pod górê. Nie by³ to autobus nowego typu, lecz stary, taki, jakie pamiêta³em. Z przodu mia³ numer „28”. Chcia³em siê podnieœæ z ³awki, ale nie uda³o mi siê. Nie mog³em poruszyæ rêk¹ ani nog¹, zupe³nie jakbym znalaz³ siê w wodzie z silnym pr¹dem. Myœla³em wtedy o pude³ku czekoladek, jakie zanieœliœmy jej tego lata, id¹c z wizyt¹ do szpitala. Kiedy uradowana podnios³a pokrywkê, okaza³o siê, ¿e tuzin czekoladek by³ kompletnie rozpuszczony – poprzywiera³y do pokrywki i papierowych przegródek. W drodze do szpitala zatrzymaliœmy siê nad morzem. Po³o¿yliœmy siê na pla¿y

20


i gadali o ró¿nych rzeczach. Zostawiliœmy wtedy pude³ko czekoladek w bezlitosnych promieniach sierpniowego s³oñca. I tak przez nasz¹ nieuwagê i nonszalancjê zniszczyliœmy czekoladki. Rozp³ynê³y siê i przepad³y. Powinniœmy coœ z tego powodu poczuæ. Ktoœ, wszystko jedno kto, powinien by³ powiedzieæ coœ, co mia³oby jakieœ znaczenie. Ale tamtego popo³udnia nie czuliœmy nic, poopowiadaliœmy sobie g³upie dowcipy i rozstaliœmy siê. A wzgórze poroœniête gêsto œlepymi wierzbami pozostawiliœmy samo sobie. K u z y n m o c n o c h w y c i ³ m n i e z a r a m i ê. – Wszystko w porz¹dku? – zapyta³. Wróci³em do rzeczywistoœci i podnios³em siê z ³awki. Tym razem uda³o mi siê wstaæ. Znów poczu³em na skórze majowy wiatr, za którym têskni³em. Potem jeszcze przez kilka sekund by³em w dziwnym, mrocznym miejscu. W miejscu, w którym nie istnieje to, co widaæ, a istnieje to, czego nie widaæ. Lecz wkrótce stanie mi przed oczami realny autobus numer 28, otworz¹ siê jego realne drzwi. Wsi¹dê do niego i pojadê gdzieœ indziej. Po³o¿y³em rêkê na ramieniu kuzyna. – W porz¹dku – powiedzia³em.

21



Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.