Yrsa Sigurðardóttir Statek œmierci 042461 ³amanie 07.08.2006r — ZK I koreta II korekta III korekta
Statek śmierci
1
2
Tê ksi¹¿kê poœwiêcam mojemu dziadkowi Þorsteinnowi Eyjólfssonowi, który by³ kapitanem (1906–2007).
5
Szczególne podziêkowania kierujê do Michaela Sheehana, który wyjaœni³ mi wiele spraw zwi¹zanych z jachtami i ¿eglug¹ morsk¹, Örnowi Haukurowi Evarssonowi, sternikowi, za wyjaœnienia dotycz¹ce komunikowania siê na morzu, urz¹dzeñ sterowniczych i innych zagadnieñ nawigacji, a tak¿e Kristjánowi B. Thorlaciusowi, adwokatowi w S¹dzie Najwy¿szym, za informacje na temat prawnej strony przypadków zaginiêæ. Wszelk¹ odpowiedzialnoœæ za ewentualne b³êdy we wszystkich tych dziedzinach ponoszê ja osobiœcie. Yrsa
6
OSOBY DRAMATU Thora Gudmundsdottir: Reykjavik, adwokat i samotna matka Matthias Reich: przyjaciel Thory z Niemiec Soley i Gylfi: dzieci Thory Sigga: przyjació³ka Gylfiego Orri: kilkuletni wnuk Thory Bragi: partner Thory w kancelarii Bella: ich sekretarka na jachcie: Egir: przedstawiciel komisji likwidacyjnej banku Lára: jego ¿ona Arna: ich córka Bylgja: jej siostra bliŸniaczka Þráinn: kapitan Hallthór (Halli): mechanik pok³adowy Loftur: sternik inne osoby: Sigríður i Margeir: rodzice Egira Sigga Dögg: ich ma³a wnuczka – var: marynarz, który mia³ wypadek Snº Fannar: kolega Egira z pracy Karítas: poprzednia w³aœcicielka jachtu Begga: jej matka Aldís: asystentka Karítas
7
8
PROLOG Wieczór by³ lodowaty i Brynjar szczelniej otuli³ siê kurtk¹. Cieszy³ siê, ¿e niebawem wróci do budki stra¿ników, a w³aœciwie ¿a³owa³, ¿e w ogóle wyszed³. To najlepszy dowód, jak nudna jest jego praca – korzysta³ z ka¿dej okazji, by choæ przez chwilê zaj¹æ siê czym innym, nawet jeœli nara¿a³o go to na walkê z wichrem i przemarzniêcie do szpiku koœci. Jak zwykle póŸnym wieczorem i noc¹ port, którego pilnowa³, robi³ wra¿enie wymar³ego i Brynjar nagle uœwiadomi³ sobie, ¿e nawet nie pamiêta, jak przystañ wygl¹da w œwietle dziennym. Unika³ tego miejsca za dnia, gdy têtni³o ¿yciem, bo lubi³ widok czarnej tafli wody i opustosza³ych pok³adów. Nie chcia³ patrzeæ, jak port budzi siê ze snu bez jego udzia³u, ani wiedzieæ, ¿e koniec koñców jego osoba tak niewiele znaczy. Teraz obserwowa³ starsze ma³¿eñstwo prowadz¹ce za rêkê ma³¹ dziewczynkê. Byli na molo. Tu¿ za nimi kuœtyka³ o kulach m³ody mê¿czyzna, który wyda³ mu siê dziwny. Brynjar rzuci³ okiem na zegarek. Zbli¿a³a siê pó³noc. Nie mia³ dzieci, ale wiedzia³, ¿e to zupe³nie nietypowa pora na spacer dla dwulatki. Mo¿e zamierzali zrobiæ to samo co on: mimo zimna przyszli zobaczyæ s³ynny jacht, którego spodziewano siê lada moment. Im d³u¿ej siê nad tym zastanawia³, tym bardziej by³ pewien, ¿e chcieli powitaæ kogoœ z za³ogi lub któregoœ z pasa¿erów. Brynjar pomyœla³, ¿e w takim razie nie bêdzie do nich podchodzi³. ZnaleŸli siê tu z konkretnego powodu, a nim kierowa³a tylko czysta ciekawoœæ. Oczywiœcie móg³by opowiedzieæ jak¹œ bajeczkê, ale nie umia³ k³amaæ i obawia³ siê, ¿e tylko by siê zapl¹ta³. Nie chcia³ tak bezczynnie staæ, wiêc podszed³ do niewielkiej furgonetki nale¿¹cej do urzêdu celnego. Samochód wjecha³ na teren portu pó³ godziny wczeœniej i zatrzyma³ siê w miejscu, sk¹d roztacza³ siê widok na ca³¹ przystañ. Mo¿e celnicy zaprosz¹ go do œrodka, ¿eby siê ogrza³.
9
Zapuka³ w szybê kierowcy i zdziwi³ siê, widz¹c, ¿e w aucie siedzi ich trzech. Zazwyczaj by³ tylko jeden, najwy¿ej dwóch. Opuszczana szyba zgrzytnê³a, pewnie do mechanizmu dosta³o siê trochê piasku. – Dobry wieczór – powiedzia³ Brynjar. – Dobry – odrzek³ mê¿czyzna za kierownic¹. Pozostali z uwag¹ obserwowali port. – Jesteœcie tu w zwi¹zku z tym jachtem? – zapyta³ Brynjar i od razu po¿a³owa³, ¿e do nich podszed³, straci³ te¿ nadziejê, ¿e wpuszcz¹ go do œrodka. – Tak. – Kierowca odwróci³ wzrok od Brynjara i zacz¹³ siê gapiæ na portow¹ przystañ. – Nie przyjechaliœmy tu dla piêknych widoków. – Ale dlaczego jest was a¿ trzech? – Z ust Brynjara wydobywa³y siê ob³oczki pary. Mê¿czyŸni nie zwracali na niego uwagi. – Bo coœ jest nie tak. Mamy nadziejê, ¿e to nic powa¿nego, ale kazali nam tu czekaæ. – Kierowca zapi¹³ kurtkê pod sam¹ szyjê. – Ci z jachtu nie reagowali na wezwania przez radio. Mo¿e zepsu³ im siê sprzêt, nigdy nie wiadomo… Brynjar wskaza³ na ludzi czekaj¹cych na molo. Starszy pan wzi¹³ dziecko na rêce, a mê¿czyzna o kulach opar³ siê o poler do cumowania ³odzi. – Myœlê, ¿e chc¹ powitaæ za³ogê. Mo¿e podejdê i siê dowiem? – zaproponowa³. – Jak pan chce. – Najwidoczniej kierowcy by³o wszystko jedno, co zrobi Brynjar, byle tylko przesta³ zawracaæ mu g³owê. – Raczej nie przyszli tu po odbiór kontrabandy. To pewnie krewni kogoœ z za³ogi… Brynjar cofn¹³ rêkê z okna i stan¹³ prosto. – Przejdê siê tam. Co mi szkodzi. Na po¿egnanie us³ysza³ tylko zgrzyt zasuwanej szyby. Postawi³ ko³nierz. Myœla³, ¿e celnicy, choæ nie mogli go zaprosiæ do ciep³ego auta, bêd¹ nieco sympatyczniejsi. Samotna mewa siedz¹ca na zepsutej latarni z piskiem wzbi³a siê do lotu. Brynjar przyspieszy³ kroku. Obserwowa³ mewê, dopóki nie zniknê³a. Polecia³a w stronê sali koncertowej Harpa.
10
– Dobry wieczór – odezwa³ siê. Stoj¹cy na przystani bez przekonania odpowiedzieli na jego pozdrowienie. – Jestem stra¿nikiem portowym. Czekaj¹ pañstwo na kogoœ? Mimo ciemnoœci na twarzach starszych pañstwa wyraŸnie da³o siê zauwa¿yæ ulgê. – Tak, lada moment ma przybiæ statek z naszym synem i jego rodzin¹. To nasza najm³odsza wnuczka. Jest bardzo przejêta, ¿e mama i tata wracaj¹ do domu. Postanowiliœmy zrobiæ im niespodziankê i wyjœæ po nich. – Starszy pan uœmiechn¹³ siê z zak³opotaniem. – Mo¿na, prawda? – Ale¿ oczywiœcie. – Brynjar uœmiechn¹³ siê do ma³ej, która spogl¹da³a nieœmia³o spod kolorowej we³nianej czapki, tul¹c siê do dziadka. – Pañstwa syn ma przyp³yn¹æ jachtem motorowym? – Tak – odpowiedzia³a kobieta zdziwiona. – Sk¹d pan wie? – Bo dziœ ju¿ nic innego nie przyp³ynie. – Brynjar zwróci³ siê do m³odego mê¿czyzny: – Pan te¿ czeka na kogoœ? Mê¿czyzna siê wyprostowa³. NajwyraŸniej by³ zadowolony, ¿e w³¹czono go do rozmowy, i przykuœtyka³ bli¿ej. – Mój przyjaciel jest mechanikiem pok³adowym. Mam go odwieŸæ do domu. Ale gdybym wiedzia³, ¿e jest tak zimno jak w psiarni, musia³by wzi¹æ taksówkê. – I z tymi s³owy naci¹gn¹³ czarn¹ czapkê na uszy. – No to bêdzie mia³ u pana d³ug wdziêcznoœci. – Brynjar zauwa¿y³, ¿e drzwi samochodu celników otwieraj¹ siê, i spojrza³ na morze. – Teraz to ju¿ nie potrwa d³ugo. Z zachwytem obserwowa³ zgrabnego bia³ego stevena, który w³aœnie pojawi³ siê w kanale portowym. Nie by³o cienia przesady w tym, co o jachcie opowiadali koledzy z pierwszej zmiany. Ukaza³ siê w ca³ej swej krasie. Naprawdê nie trzeba by³o mieæ wielkiego pojêcia o jachtach, by wiedzieæ, ¿e ten jest absolutnie nadzwyczajny, w ka¿dym razie jak na islandzkie warunki. – O rany! – wyrwa³o mu siê. Dobrze, ¿e by³ ju¿ z dala od celników. Chyba ze trzy piêtra wznosi³y siê nad lustrem wody, wygl¹da³o na to, ¿e jacht ma co najmniej cztery pok³ady. Brynjar widywa³ wprawdzie wiêksze, ale nie by³o ich zbyt wiele. Ten prezentowa³ siê znacznie
11
okazalej ni¿ wszystkie inne, które kiedykolwiek przywia³o do Islandii. Z ca³¹ pewnoœci¹ nie zbudowano go po to, by cumowa³ w porcie w Reykjaviku czy w ogóle wypuszcza³ siê na pó³nocne wody. Pasowa³ raczej do ciep³ych krajów i lazurowego morza. – NieŸle. Nagle Brynjar zamkn¹³ usta i uniós³ brwi. Czy ten sternik jest pijany? Jacht z du¿¹ prêdkoœci¹ przep³yn¹³ niebezpiecznie blisko nabrze¿a i zanim Brynjar zdo³a³ cokolwiek pomyœleæ, rozleg³ siê og³uszaj¹cy huk. D³ugo rozchodzi³ siê echem, w koñcu przebrzmia³ zupe³nie. – A to co, u diab³a? – M³ody mê¿czyzna o kulach ze zdumieniem gapi³ siê na jacht, który zbli¿y³ siê do nabrze¿a, potem odbi³ od niego i pop³yn¹³ dalej. Celnicy ruszyli biegiem. Starsi pañstwo obserwowali tê scenê oniemiali. Przez wszystkie lata stró¿owania w porcie Brynjar nigdy czegoœ podobnego nie widzia³. Pok³ad by³ zupe³nie pusty. Za szybami mostka kapitañskiego nikt siê nie pojawi³, nigdzie nikogo nie by³o widaæ. Brynjar puœci³ siê pêdem przed siebie, rzuci³ w poœpiechu do stoj¹cych obok, ¿eby na niego zaczekali. Spojrza³ na dziewczynkê. Wydawa³a siê niewypowiedzianie smutna. Kiedy dotar³ wreszcie do drugiego koñca kana³u portowego, jacht w³aœnie zatrzymywa³ siê przy nabrze¿u. Widzia³ ju¿ oczami wyobraŸni d³ug¹ noc poœwiêcon¹ na pisanie raportu, gdy nagle ciê¿ka stal z hukiem uderzy³a o beton. Z oddali dotar³ do niego krzyk. Zrobi³o mu siê ¿al tamtych ludzi, przecie¿ na pok³adzie by³a ich najbli¿sza rodzina i przyjaciel. Co tu siê dzieje, do diab³a? Celnik mówi³ o jakimœ problemie technicznym, ale przecie¿ nawet uszkodzonym jachtem na pewno mo¿na jakoœ manewrowaæ. A jeœli nie, dlaczego kapitan wpad³ na pomys³ cumowania przy nabrze¿u? Przecie¿ móg³ zrzuciæ kotwicê przed kana³em portu i zaczekaæ na pomoc. Trzej celnicy, równie przejêci jak Brynjar, ruszyli biegiem w stronê jachtu. – Co siê dzieje? – zawo³a³ stra¿nik i z³apa³ któregoœ za ramiê.
12
– Sk¹d mam wiedzieæ, do jasnej cholery? – G³os mê¿czyzny brzmia³ niepewnie, co ostro kontrastowa³o z jego s³owami. – Kapitan musia³ siê spiæ. Albo naæpaæ. Dotarli do koñca pomostu. Dziób jachtu nie by³ ju¿ zgrabny ani lœni¹cy, tylko wgnieciony i porysowany. Nadal nikt nie odpowiada³ na nawo³ywania celników. Jeden z nich rozmawia³ szorstkim tonem z policj¹. Potem zacz¹³ wpatrywaæ siê w potê¿ny góruj¹cy nad nimi kad³ub. – Wchodzimy na pok³ad. Policja ju¿ jedzie, ale nie bêdziemy na nich czekaæ. Coœ mi siê tu nie podoba. Przynieœ drabinê, Stebbi – rozkaza³. Stebbi bez entuzjazmu przyj¹³ polecenie. Odwróci³ siê i bez s³owa pobieg³ z powrotem do samochodu. Przez chwilê nikt nic nie mówi³. Potem zaczêli nawo³ywaæ za³ogê – bez skutku. Ich krzyki pobrzmiewaj¹ce w ciszy mia³y w sobie coœ z³owieszczego, wiêc Brynjar ucieszy³ siê, kiedy Stebbi wróci³ z drabin¹. Najpierw na pok³ad wspi¹³ siê najstarszy celnik, potem pozostali. Brynjar mia³ trzymaæ drabinê. Sta³ przy niej nawet wtedy, gdy trzej mê¿czyŸni zniknêli ju¿ w ciemnoœci i kiedy pojawi³a siê policja. Wyjaœni³ policjantom, kim jest. Nagle któryœ z celników wychyli³ siê przez reling i krzykn¹³ zdenerwowany: – Na pok³adzie nikogo nie ma! – Co takiego? – odkrzykn¹³ jeden z policjantów i zacz¹³ siê wspinaæ po drabinie. – To wykluczone! – Mówiê przecie¿. Nikogo tu nie ma, ani ¿ywej duszy! Policjant stan¹³ na czwartym szczeblu. Pochyli³ siê i spojrza³ celnikowi prosto w twarz. – Jak to mo¿liwe? – Nie wiem. Ale tu nikogo nie ma. Jacht jest pusty. Zapad³a cisza. Brynjar spojrza³ w kierunku portu i zobaczy³, ¿e starsi pañstwo, dziewczynka i mê¿czyzna o kulach zmierzaj¹ ku niemu. Nie chcieli czekaæ po drugiej stronie basenu portowego, to zrozumia³e. Policjanci w ogóle nie zwrócili na nich uwagi. Brynjar przyspieszy³ kroku. Lepiej, ¿eby na razie trzymali siê z dala od jachtu, mimo ¿e ca³a ta sytuacja
13
w³aœnie ich najbardziej dotyczy³a. Ale policja musi spokojnie wykonaæ swoj¹ pracê. – Proszê siê nie zbli¿aæ! Pomost grozi zawaleniem! – krzykn¹³ do nich, chocia¿ by³o to doœæ nieprawdopodobne. Nie przysz³o mu jednak do g³owy nic lepszego. – Co siê sta³o? Dlaczego ten pan powiedzia³, ¿e nikogo nie ma na pok³adzie? – G³os kobiety dr¿a³. – Oczywiœcie, ¿e s¹ na pok³adzie! Egir, Lára i bliŸniaczki musz¹ byæ na pok³adzie. Trzeba ich poszukaæ! – Proszê za mn¹! – Brynjar nie wiedzia³, dok¹d powinien z nimi pójœæ, lecz tutaj w ¿adnym razie nie móg³ ich zostawiæ. – To na pewno jakieœ nieporozumienie, proszê siê uspokoiæ. – Zastanawia³ siê, czy tyle osób zmieœci siê w budce stra¿ników. Bêdzie ciasno, ale przynajmniej ma tam kawê. – Jestem przekonany, ¿e wszyscy s¹ cali i zdrowi. M³ody mê¿czyzna o kulach patrzy³ Brynjarowi w oczy. Kiedy siê odezwa³, g³os dr¿a³ mu prawie tak samo jak starszej pani. – Mia³em byæ na pok³adzie tego jachtu. Chcia³ powiedzieæ coœ jeszcze, ale zamilk³, bo zobaczy³, ¿e dziewczynka ³owi uwa¿nie ich ka¿de s³owo. – Mój Bo¿e… – jêkn¹³ tylko. – Proszê iœæ ze mn¹. – Brynjar musia³ podaæ ramiê starszemu panu, który z rozpacz¹ wpatrywa³ siê w uszkodzony dziób jachtu. – Proszê pomyœleæ o dziecku. – Brynjar skin¹³ w stronê dziewczynki. – Musimy j¹ st¹d czym prêdzej zabraæ. Mam nadziejê, ¿e wszystko siê prêdko wyjaœni. Ale by³o za póŸno. – Mama umar³a! – Jasny dzieciêcy g³osik brzmia³ z przenikliw¹ wyrazistoœci¹. – Tata umar³! Adda umar³a, Bygga umar³a! – Dziecko jêknê³o i objê³o nogê babci. – Wszyscy umarli! I p³aka³o, wstrz¹sane cichym szlochem.
14
ROZDZIA£ 1 Konserwator drapa³ siê w g³owê z karc¹cym i zarazem zdumionym wyrazem twarzy. – Proszê mi jeszcze raz powiedzieæ, co siê w³aœciwie sta³o. – Stukn¹³ ma³ym kluczem w pokrywê kserokopiarki. – Niejedno ju¿ widzia³em, ale to naprawdê coœ nowego. Thora uœmiechnê³a siê niewyraŸnie. – Wiem. Ju¿ pan to mówi³. Mo¿e pan j¹ naprawiæ czy nie? Mimo odoru dochodz¹cego z maszyny opar³a siê pokusie zatkania nosa. Wprawdzie zorganizowanie w kancelarii przyjêcia dla wspó³pracowników by³o dosyæ ryzykownym pomys³em, ale nigdy nie przysz³oby jej do g³owy, ¿e ktoœ mo¿e zwymiotowaæ na p³ytê, a nastêpnie starannie zamkn¹æ pokrywê. – Mo¿e lepiej by by³o, gdyby wzi¹³ pan j¹ do warsztatu i tam naprawi³ – zaproponowa³a. – Szkoda, ¿e nie sprowadzi³a mnie pani od razu zamiast czekaæ z tym przez ca³y weekend – odpar³ konserwator. Thora by³a coraz bardziej z³a. Wystarczy³ jej ten ohydny zapach. Nie potrzebowa³a jeszcze pouczeñ jakiegoœ obcego faceta. – Nie zrobi³am tego specjalnie, proszê mi wierzyæ – powiedzia³a i natychmiast po¿a³owa³a tych s³ów; niepotrzebne dyskusje tylko opóŸnia³y ca³¹ sprawê. – Czy nie mo¿e pan po prostu zabraæ tej kopiarki i naprawiæ jej gdzie indziej? W tym smrodzie nie da siê pracowaæ. Obrzydliwy zapach uderzy³ ich od razu tego szarego poranka. W³aœciwie a¿ trudno uwierzyæ, ¿e nikt nie poczu³ go ju¿ w pi¹tkowy wieczór, ale œwiadczy³o to o stanie pracowników kancelarii, z Thor¹ w³¹cznie. – To naprawdê by³oby najlepsze rozwi¹zanie. Przez dzieñ czy dwa mo¿emy siê spokojnie obejœæ bez kserowania – doda³a.
15
Co prawda by³a to jedyna kopiarka i g³ówna drukarka ca³ej kancelarii, ale w tym momencie Thora by³a gotowa ponieœæ tak¹ ofiarê, byle pozbyæ siê urz¹dzenia razem z jego smrodem. A tak¿e pozbyæ siê konserwatora. – Ale z pani optymistka. To potrwa d³u¿ej ni¿ kilka dni. Mo¿e bêdê musia³ zamówiæ czêœci zamienne, a wtedy naprawa zajmie kilka tygodni. – Czêœci zamienne? – Thora mia³a ochotê wrzasn¹æ. – Po co czêœci zamienne? Przecie¿ nie jest popsuta. Trzeba j¹ tylko wyczyœciæ. – To pani tak uwa¿a. – Mê¿czyzna patrzy³ na kopiarkê, grzebi¹c kluczem w zaschniêtych wymiocinach. – Nie wiadomo, jakie szkody spowodowa³ kwas ¿o³¹dkowy. Dosta³ siê do œrodka, a to delikatne urz¹dzenie, droga pani. Thora przeliczy³a w myœlach ostatnie obroty kancelarii, zastanawiaj¹c siê, czy nie powinna po prostu zainwestowaæ w now¹ kopiarkê. Przez ostatnie pó³ roku mieli wiele lukratywnych zleceñ, wiêc wraz z pracownikami – tymczasem ju¿ piêcioma poza ni¹ i jej wspólnikiem Bragim – w³aœnie w pi¹tek wznieœli toast za kolejne sukcesy. – Ile kosztuje nowa kopiarka? Konserwator poda³ jak¹œ sumê. Równie dobrze mog³a to byæ cena firmy, w której pracowa³. Wprawdzie interesy sz³y dobrze, ale Thora nie by³a gotowa wydaæ tyle pieniêdzy tylko po to, by kupiæ sobie spokój. Mê¿czyzna jakby czyta³ w jej myœlach. – G³upio kupowaæ nowe urz¹dzenie przez coœ takiego. – W³o¿y³ klucz z powrotem do skrzynki z narzêdziami. – Jeœli ma pani ubezpieczenie od odpowiedzialnoœci cywilnej, mo¿e pokryje koszty naprawy. – Jak to? – Thora nie ca³kiem rozumia³a, do czego on zmierza. – Kopiarka jest w³asnoœci¹ kancelarii. – Nie, nie o to mi chodzi³o – uœmiechn¹³ siê, a wokó³ jego ust pojawi³y siê zmarszczki mimiczne. – No, wie pani, wymiociny. Ubezpieczenie mo¿e pokryæ szkodê, któr¹ wyrz¹dzi³a pani pod wp³ywem… no, rozumie pani… Thora zrobi³a siê czerwona jak burak. – Ja? – Skrzy¿owa³a ramiona na piersiach. – A sk¹d pomys³, ¿e to ja? Nawet siê nie zbli¿y³am do tej maszyny!
16
Jak mog³o mu przyjœæ do g³owy coœ takiego? Nic, co powiedzia³a, nie wskazywa³o, ¿e mia³a cokolwiek wspólnego z t¹ spraw¹. Jak na razie ¿aden z jej kolegów te¿ nie przyzna³ siê do winy i prawdopodobnie ju¿ siê nie przyzna. Mê¿czyzna wygl¹da³ na zdumionego. – Nie? W takim razie musia³em Ÿle zrozumieæ. Recepcjonistka wspomina³a o pani. Ale mo¿e siê przes³ysza³em. Thora poczu³a siê za¿enowana: w³aœciwie powinna by³a siê tego domyœliæ. Bella! Oczywiœcie. – Ach tak? – Tylko to przysz³o jej do g³owy. Nie chcia³a siê k³óciæ z konserwatorem, najwyraŸniej œwietnie poinformowanym przez znienawidzon¹ panienkê z recepcji. Przywo³a³a wiêc na usta uprzejmy uœmiech i st³umi³a w sobie chêæ natychmiastowego uduszenia Belli. – Jej nie mo¿na traktowaæ ca³kiem powa¿nie, jest trochê opóŸniona, no wie pan. Nie po raz pierwszy coœ siê pomiesza³o biedaczce. S¹dz¹c po wyrazie jego twarzy, uzna³ je obie za niespe³na rozumu. – To mo¿e ja ju¿ pójdê, a potem przyœlê kogoœ po kopiarkê. Tak chyba bêdzie najlepiej – powiedzia³ i siêgn¹³ po skrzynkê z narzêdziami. Thora odprowadzi³a mê¿czyznê do wyjœcia. Bella z uœmiechem na twarzy siedzia³a za kontuarem recepcji. Thora rzuci³a jej niechêtne spojrzenie z nadziej¹, ¿e ta w³aœciwie je odczyta, nie dostrzeg³a jednak w jej twarzy najdrobniejszego œladu obawy czy skruchy. – Aha, Bello, zapomnia³am ci przekazaæ. Przed chwil¹ dzwonili z apteki. Maj¹ ju¿ woreczek na stomiê wydalnicz¹, który zamawia³aœ. Rozmiar XXL. Konserwator potkn¹³ siê o próg i niemal przewróci³ starszych pañstwa stoj¹cych za drzwiami. Wygl¹dali na zdenerwowanych i od razu zaczêli przepraszaæ, jakby to by³a ich wina. Jeszcze przez chwilê niepewnie stali w wejœciu – mo¿e obawiali siê, ¿e znowu ktoœ na nich wpadnie, a mo¿e po prostu byli onieœmieleni. Gdyby Thora natychmiast nie przeprosi³a ich za to zderzenie, pewnie skorzystaliby z okazji i uciekli. Dobrze zna³a ten wyraz twarzy: tak wygl¹da wielu klientów, którzy przychodz¹ do kancelarii po raz pierwszy. Mieszanina zdumienia, ¿e w ogóle
17
potrzebuj¹ adwokata, i strachu, ¿e bêd¹ musieli wyjœæ za¿enowani, kiedy dojdzie do rozmowy o kosztach. Ca³kiem zwykli ludzie w niezwyk³ych okolicznoœciach. Kiedy konserwator ju¿ wyszed³, Thora zapyta³a, czym mo¿e s³u¿yæ. Przesunê³a siê przy tym kilka kroków w bok, ¿eby zas³oniæ kontuar, za którym siedzia³a Bella w czarnym podkoszulku z motywem szatana i ordynarnym angielskim przekleñstwem widniej¹cym na piersi. – Chcielibyœmy porozmawiaæ z adwokatem – odezwa³ siê mê¿czyzna. Jego g³os by³ równie niepozorny jak wygl¹d i jeœli nawet mê¿czyzna poczu³ obrzydliwy odór, nie da³ tego po sobie poznaæ. Oboje wygl¹dali na emerytów. Kobieta kurczowo œciska³a torebkê z popêkanej sztucznej skóry brunatnego koloru. Mankiety koszuli wystaj¹ce spod kurtki mê¿czyzny te¿ by³y sfatygowane. – Próbowaliœmy siê dodzwoniæ, ale nikt nie odbiera³. Czy biuro jest w ogóle czynne? NajwyraŸniej Bella uwa¿a³a, ¿e telefon w recepcji nie s³u¿y do tego, by go odbieraæ, ale by godzinami paplaæ z kole¿ankami, które – s¹dz¹c z rachunków – czêsto przebywa³y za granic¹. A w przerwach miêdzy prywatnymi rozmowami po prostu ignorowa³a dzwonek, aby w spokoju surfowaæ po Internecie. – Ale¿ tak, pracujemy normalnie. Nasza telefonistka niestety zachorowa³a i dlatego nikt nie odbiera – odrzek³a Thora. W tym k³amstwie tkwi³o ziarno prawdy. Nikt przecie¿ nie mo¿e powiedzieæ, ¿e Bella jest zupe³nie zdrowa na umyœle – brak pi¹tej klepki to u niej stan naturalny. – Dobrze, ¿e pañstwo przyszli. Nazywam siê Thora Gudmundsdottir i jestem adwokatem. Chêtnie od razu z pañstwem porozmawiam. Wyci¹gnê³a do nich rêkê. Niepewnie odwzajemnili uœcisk. Starszy pan nazywa³ siê Margeir Karelsson, a jego towarzyszka – Sigríður Veturliðadóttir. Id¹c z nimi do gabinetu, Thora zauwa¿y³a, ¿e oboje sprawiaj¹ wra¿enie lekko wstawionych. I chocia¿ nie poczu³a ani cienia zapachu, uzna³a, ¿e ich wygl¹d mo¿e wskazywaæ na problem z alkoholem. Jednak nie obchodzi³o jej to zupe³nie – na razie.
18