Troje

Page 1



S A R A H

Sarah Lotz Troje

LO T Z

Przeło˝ył Arkadiusz Nakoniecznik

—— 3 ——


Tytu³ orygina³u: The Three Redakcja: Marzena Cieœla Redakcja techniczna: Zbigniew Katafiasz Korekta: Zofia Smuga, Renata Kuk

Zdjêcie wykorzystane na ok³adce  Masterfile  andilevkin – Fotolia.com  tets – Fotolia.com

Copyright  Sarah Lotz 2014 First published in Great Britain in 2014 by Hodder & Stoughton an Hachette UK company. All rights reserved.  for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2014  for the Polish translation by Arkadiusz Nakoniecznik

ISBN 978-83-7758-701-0

Wydawnictwo Akurat Warszawa 2014


Wujkowi Chippy’emu (1929–2013)

5


6


JAK SIÊ ZACZÊ£O

No dalej, dalej, dalej… Pam wpatruje siê w œwiate³ko sygnalizuj¹ce koniecznoœæ zapiêcia pasów, modl¹c siê, by jak najszybciej zgas³o. Nie wytrzyma d³u¿ej, wyobra¿a sobie g³os strofuj¹cego j¹ Jima: „Dlaczego nie skorzysta³aœ z toalety przed wejœciem do samolotu? Przecie¿ wiesz, ¿e masz s³aby pêcherz!”. Prawda wygl¹da tak, ¿e po prostu nie mia³a odwagi pójœæ do WC na lotnisku. A gdyby znalaz³a siê w jednej z tych futurystycznych toalet, o których czyta³a w przewodniku, i nie mia³aby pojêcia, jak spuœciæ wodê? Albo gdyby zatrzasnê³a siê w kabinie i spóŸni³a na samolot? I pomyœleæ, ¿e Joanie zaproponowa³a, ¿eby przed lotem do Osaki poœwiêci³a kilka dni na zwiedzanie miasta! Na myœl o tym, ¿e mia³aby samotnie poruszaæ siê po ulicach Tokio, Pam czuje, jak jej i tak ju¿ spocone d³onie robi¹ siê jeszcze bardziej wilgotne. Ju¿ samo lotnisko okaza³o siê wystarczaj¹co skomplikowane. Zmêczona i brudna po podró¿y z Fort Worth, czu³a siê jak jakiœ gigantyczny œlimak, wlok¹c siê w kierunku Terminalu 2, gdzie mia³a wsi¹œæ w kolejny samolot. Doko³a niej wszyscy zdawali siê tryskaæ energi¹ i pewnoœci¹ siebie; niewielcy ludzie przeciskali siê we wszystkich kierunkach, z okularami przeciws³onecznymi na nosach i teczkami w d³oniach. Wpychaj¹c siê do autobusu, boleœnie odczuwa³a ka¿dy kilogram swojej masy, rumieni¹c siê po uszy za ka¿dym razem, kiedy ktoœ na ni¹ spojrza³. W samolocie do Tokio na szczêœcie by³o wielu Amerykanów (siedz¹cy obok niej uprzejmy ch³opak cierpliwie pokazywa³ jej, jak obs³ugiwaæ system wideo); tutaj jednak ma œwiadomoœæ, ¿e jest jedyn¹ przedstawicielk¹… Jak to siê mówi³o w filmach detektywistycznych, które tak lubi³ Jim? Ach, tak: rasy bia³ej. W dodatku fotele s¹ znacznie

7


mniejsze, Pam czuje siê wiêc tak, jakby wepchniêto j¹ do konserwy. Na szczêœcie miêdzy ni¹ a wygl¹daj¹cym na biznesmena mê¿czyzn¹ zajmuj¹cym fotel od strony przejœcia jest wolne miejsce, nie musi wiêc uwa¿aæ, ¿eby nie tr¹caæ mê¿czyzny przy ka¿dym ruchu. Co prawda, i tak bêdzie musia³a przecisn¹æ siê obok niego, id¹c do ³azienki. Co gorsza, mê¿czyzna lada chwila chyba zapadnie w drzemkê, co oznacza, ¿e trzeba bêdzie go obudziæ. Samolot kontynuuje wznoszenie, a lampka nie gaœnie. Pam spogl¹da za okno, w ciemnoœæ, w której za zas³on¹ chmur migocze czerwone œwiate³ko na koñcu skrzyd³a, zaciska mocniej palce na porêczach fotela i czuje wibracje maszyny. Jim mia³ racjê. Jeszcze nawet nie dotar³a do celu, a ju¿ to ca³e przedsiêwziêcie j¹ przeros³o. Ostrzega³ j¹, ¿e nie jest stworzona do d³ugich podró¿y, usi³owa³ przekonaæ, ¿e to niedobry pomys³. „Przecie¿ Joanie mo¿e przylecieæ do domu, kiedy tylko zechce, po co wiêc wlec siê na drugi koniec œwiata, ¿eby siê z ni¹ zobaczyæ? Zreszt¹, po co w ogóle pojecha³a tam uczyæ Azjatów? Amerykañskie dzieciaki jej nie wystarcza³y? A ty, Pam, nie znosisz chiñskiej kuchni, wiêc jak poradzisz sobie z surowym delfinem, czy czym oni tam siê ¿ywi¹?”. Ona jednak zacisnê³a zêby i nic sobie nie robi³a z jego dezaprobaty. Zaskoczy³a go swoim uporem. Od wyjazdu Joanie minê³y ju¿ dwa lata i Pam bardzo chcia³a j¹ zobaczyæ; ogromnie za ni¹ têskni³a, a na zdjêciach, które znalaz³a w internecie, lœni¹ce wie¿owce Osaki prawie wcale nie ró¿ni³y siê od drapaczy chmur w amerykañskich miastach. Co prawda Joanie ostrzega³a j¹, ¿e tutejsza rzeczywistoœæ w pierwszej chwili mo¿e wydaæ jej siê odpychaj¹ca, ¿e Japonia to nie tylko kwitn¹ce wiœnie i gejsze uœmiechaj¹ce siê tajemniczo zza wachlarzy, ale Pam by³a przekonana, ¿e jakoœ sobie poradzi. Zak³ada³a – kompletnie bez sensu – ¿e bêdzie to zabawna przygoda, o której póŸniej ca³ymi latami bêdzie mog³a opowiadaæ Rebie. Maszyna wyrównuje lot, lampki gasn¹. Wybucha ma³e zamieszanie, kiedy kilkunastu pasa¿erów niemal równoczeœnie podrywa siê z foteli i zaczyna grzebaæ w schowkach pod sufitem. Modl¹c siê w duchu, ¿eby nie by³o kolejki do ³azienki, Pam rozpina pas i opiera siê mocniej na rêkach, szykuj¹c siê do operacji przeciskania obok pasa¿era z fotela przy przejœciu, kiedy nagle rozlega siê donoœny, rozci¹gniêty w czasie huk. W jej uszach brzmi to jak wystrza³ uszkodzonego t³umika, ale

8


przecie¿ samoloty nie maj¹ t³umików, prawda? Z jej ust ze sporym opóŸnieniem wyrywa siê st³umiony okrzyk. Pam jest nieco za¿enowana swoj¹ reakcj¹; to na pewno nic powa¿nego, mo¿e odg³os pioruna? Tak, z pewnoœci¹. W przewodniku jest wzmianka o tym, ¿e czasem podczas burzy… Kolejny huk, tym razem jak wystrza³ z broni palnej. Z przedniej czêœci maszyny dobiegaj¹ przeraŸliwe krzyki. Lampka nakazuj¹ca zapiêcie pasów znowu siê œwieci, Pam siêga wiêc do pasa, ale palce ma dziwnie odrêtwia³e i nie jest w stanie go zapi¹æ. Samolot gwa³townie opada; potê¿ne d³onie zaciskaj¹ siê na jej ramionach, ¿o³¹dek wciska jej siê do gard³a. Nie. To niemo¿liwe. To nie mo¿e byæ naprawdê. Takie rzeczy nie zdarzaj¹ siê zwyczajnym ludziom, takim jak ona. Dobrym ludziom. Szarpniêcie. £omot w schowkach nad g³owami, a potem samolot na szczêœcie siê uspokaja. G³oœne „Ping!”, jakiœ be³kot po japoñsku, a potem: – Prosimy o pozostanie na miejscach do chwili, kiedy zgaœnie sygnalizacja „Zapi¹æ pasy”. Pam znowu oddycha. G³os jest spokojny, obojêtny. To na pewno nic powa¿nego, nie ma powodu do paniki. Rozgl¹da siê doko³a, ¿eby sprawdziæ, jak reaguj¹ inni pasa¿erowie, ale widzi tylko pochylone g³owy. Ponownie zaciska d³onie na porêczach fotela. Wibracje przybieraj¹ na sile, jej rêce niemal dygoc¹, dr¿enie pe³znie w górê po jej nogach. W przerwie miêdzy fotelami przed Pam pojawia siê oko czêœciowo ukryte za zas³on¹ kruczoczarnych w³osów; to zapewne ten dzieciak, którego ci¹gnê³a za rêkê m³oda kobieta o mocno umalowanych ustach i surowej twarzy. Zafascynowany ch³opiec gapi³ siê na Pam, której przemknê³o przez g³owê, ¿e niezale¿nie od tego, co siê myœli o Azjatach, trzeba przyznaæ, ¿e dzieci maj¹ po prostu œliczne. Pomacha³a mu i uœmiechnê³a siê, ale nie zareagowa³. Zaraz potem matka warknê³a coœ do niego i ch³opczyk pos³usznie zaj¹³ miejsce w fotelu, nikn¹c jej z oczu. Teraz te¿ próbuje siê do niego uœmiechn¹æ, lecz ma tak sucho w ustach, ¿e wargi nie chc¹ przesuwaæ siê po zêbach. Wibracje, o mój Bo¿e, s¹ coraz silniejsze. W przejœciu miêdzy rzêdami foteli pojawia siê bia³a mg³a, unosi siê coraz wy¿ej. Pam bez sensu wali piêœci¹ w ekran, szuka s³uchawek.

9


To nie mo¿e dziaæ siê naprawdê. Po prostu nie mo¿e, nie, nie, nie. Gdyby uda³o jej siê w³¹czyæ ekran, obejrzeæ film, coœ uspokajaj¹cego, na przyk³ad tê komediê z Ryanem Jakimœtam, któr¹ widzia³a podczas lotu w drug¹ stronê… Samolot znowu przechyla siê gwa³townie, ko³ysze siê na boki, w górê i w dó³. ¯o³¹dek podje¿d¿a jej do gard³a, ale Pam prze³yka œlinê raz, drugi. Nie zwymiotuje, nie ma mowy. Biznesmen wstaje z fotela, wymachuje rêkami, ¿eby utrzymaæ równowagê. Chyba usi³uje otworzyæ schowek nad g³ow¹, ale nie jest w stanie tego uczyniæ. Co robisz?! – chcia³aby wrzasn¹æ, bo wydaje jej siê, ¿e jeœli tamten natychmiast nie usi¹dzie, to sytuacja jeszcze siê pogorszy. Samolot trzêsie siê tak okropnie jak jej pralka, kiedy zepsu³ siê stabilizator i maszyna przesuwa³a siê po pod³odze. Z mg³y wy³ania siê stewardesa, podchodzi, chwytaj¹c siê zag³ówków foteli, sygnalizuje gestem mê¿czyŸnie, ¿eby usiad³, i ten opada na fotel. Natychmiast siêga do wewnêtrznej kieszeni marynarki, wyjmuje telefon, opiera g³owê o fotel z przodu i zaczyna mówiæ do aparatu. Powinna zrobiæ to samo. Powinna zadzwoniæ do Jima, powiedzieæ mu o Snookie, przypomnieæ, ¿eby nie karmi³ jej jakimiœ tanimi œwiñstwami. Powinna te¿ zadzwoniæ do Joanie, ale – niewiele brakuje, ¿eby wybuch³a œmiechem – co mia³aby jej powiedzieæ? ¯e siê spóŸni? Nie, ¿e jest z niej dumna, ale czy tu w ogóle jest zasiêg? I czy telefony komórkowe nie zak³ócaj¹ dzia³ania systemów nawigacyjnych samolotu? Gdyby chcia³a skorzystaæ z zestawu s³uchawkowego przy fotelu, czy bêdzie potrzebowa³a karty kredytowej? Gdzie jej telefon? W pasie na dokumenty, razem z pieniêdzmi, paszportem i tabletkami, czy mo¿e wrzuci³a go do torby? Dlaczego nie mo¿e sobie przypomnieæ? Siêga do torebki, ma wra¿enie, ¿e ¿o³¹dek przykleja jej siê do krêgos³upa. Wydaje jej siê, ¿e jednak zwymiotuje, jest tego pewna, ale wtedy jej palce trafiaj¹ na pasek torebki – dosta³a j¹ od Joanie na ostatni¹ gwiazdkê przed tym, jak dwa lata temu córka wyjecha³a z domu – to by³y udane œwiêta, nawet Jim mia³ tego dnia dobry humor. Kolejne szarpniêcie, pasek wysuwa jej siê z d³oni. Pam nie chce umieraæ w taki sposób. Nie wœród obcych ludzi, nie z przet³uszczonymi w³osami – ta nowa od¿ywka jest do niczego – nie z opuchniêtymi nogami. Nie ma mowy. Szybko, pomyœl o czymœ mi³ym, o czymœ dobrym. Tak. To wszystko tylko sen, w rze-

10


czywistoœci siedzi na sofie z kanapk¹ z majonezem w d³oni, Snookie le¿y na jej kolanach, Jim drzemie w g³êbokim fotelu. Wie, ¿e powinna siê modliæ, ¿e pastor Len na pewno kaza³by jej to zrobiæ – czy wtedy to wszystko zniknie? – lecz pierwszy raz w ¿yciu nie jest w stanie znaleŸæ w³aœciwych s³ów. „Pomó¿ mi, Jezu!” – ko³acze jej siê po g³owie, ale to wszystko, bo przeszkadzaj¹ jej inne myœli. Kto zajmie siê Snookie, je¿eli coœ siê jej przydarzy? Snookie jest stara, ma prawie dziesiêæ lat, nie bêdzie wiedzia³a, dlaczego jej pani j¹ opuœci³a. Psy nigdy tego nie rozumiej¹. Dobry Bo¿e, w g³êbi szuflady z bielizn¹ le¿y stos podartych rajstop, które od dawna zamierza³a wyrzuciæ… Co sobie o niej pomyœl¹, kiedy je znajd¹? Mg³a gêstnieje, Pam czuje w gardle kwaœne palenie, widzi niewyraŸnie. Ostry trzask i tu¿ przed jej twarz¹ ko³ysze siê ¿ó³ty plastikowy kubek. Ktoœ mówi po japoñsku. Ma zatkane uszy, musi prze³kn¹æ œlinê, czuje w ustach smak tych rozmem³anych pikantnych klusek, które jad³a podczas poprzedniego lotu, z ulg¹ stwierdza, ¿e ju¿ nie chce jej siê siusiu. A teraz po angielsku: „coœtam pomóc wspó³pasa¿erom coœtam coœtam”. Biznesmen wci¹¿ be³kocze do telefonu. Po kolejnym gwa³townym przechyle aparat wypada mu z rêki, lecz usta mê¿czyzny wci¹¿ siê poruszaj¹, chyba nie zdaje sobie sprawy z tego, ¿e nie ma ju¿ telefonu w d³oni. Pam ma k³opoty z oddychaniem, powietrze jest zbyt rzadkie, sztuczne, drapi¹ce, wywo³uje md³oœci. Na chwilê oœlepiaj¹ j¹ jaskrawe rozb³yski œwiat³a; siêga po maskê, ale ta wci¹¿ wymyka jej siê z palców. Œmierdzi spalenizn¹, jakby ktoœ postawi³ plastikowe naczynie na rozgrzanej p³ycie kuchenki. Jej te¿ siê zdarzy³o coœ takiego, po³o¿y³a na kuchence ³y¿kê do sa³aty. Jim wypomina³ jej to tygodniami: „Kobieto, mog³aœ spaliæ ca³¹ cha³upê!”. Znowu g³os: przygotowaæ siê na uderzenie. Wyobra¿a sobie puste krzes³o i ogarnia j¹ ¿al tak silny, ¿e a¿ bolesny. To jej krzes³o, na którym siada w ka¿d¹ œrodê podczas spotkañ kó³ka biblijnego. Solidne, niezawodne, przyjazne krzes³o z wysiedzianym siedziskiem – takie, które nigdy nie skar¿y siê na jej wagê. Pam zawsze przychodzi trochê wczeœniej, ¿eby pomóc Kendrze ustawiaæ krzes³a; wszyscy wiedz¹, ¿e bêdzie siedzia³a po prawej rêce pastora Lena, obok ekspresu do kawy. Modlili siê za ni¹ dzieñ przed jej wyjazdem, nawet

11


Reba ¿yczy³a jej szczêœliwej podró¿y. Pierœ wezbra³a jej dum¹ i wdziêcznoœci¹, a policzki piek³y z dumy, ¿e tak d³ugo skupia na sobie uwagê. Dobry Jezu, miej w opiece nasz¹ siostrê i przyjació³kê Pamelê, która… Samolot trzêsie siê przy akompaniamencie ³omotu toreb, laptopów i mnóstwa innych rzeczy wysypuj¹cych siê ze schowków pod sufitem, ale jeœli uda jej siê skupiæ na tym pustym krzeœle, to wszystko bêdzie dobrze. Zupe³nie jak w tej zabawie, na któr¹ pozwala sobie czasem w drodze powrotnej ze sklepu: jeœli zauwa¿y trzy bia³e samochody, pastor Len to j¹, a nie Rebê, poprosi o ustawienie kwiatów. PrzeraŸliwy zgrzyt, jakby ktoœ skroba³ po tablicy gigantycznymi stalowymi paznokciami. Pod³oga wystrzeliwuje w górê, jakaœ ogromna si³a wpycha g³owê Pam w kolana, zêby zderzaj¹ siê z ³oskotem, chcia³aby krzykn¹æ na kogoœ, kto szarpie jej rêce w górê, ¿eby przesta³, ale nie mo¿e. Wiele lat temu, kiedy jecha³a odebraæ Joanie ze szko³y, drogê zajecha³ jej jakiœ pickup. Czas nagle wtedy zwolni³. Mog³a obserwowaæ najdrobniejsze detale – pêkniêcie na przedniej szybie, rdzê na masce tamtego samochodu, sylwetkê kierowcy w baseballowej czapeczce na g³owie – ale teraz wszystko dzieje siê tak nieprawdopodobnie szybko! Niech to siê skoñczy, to za d³ugo, ju¿ za d³ugo… Jest szarpana, rzucana we wszystkie strony, zgniatana i obijana. G³owa, nie jest w stanie utrzymaæ g³owy w górze, a potem oparcie fotela przed ni¹ wali j¹ prosto w twarz, wybucha bia³e, oœlepiaj¹ce œwiat³o i ju¿ nic nie… Pam s³yszy trzask p³omieni, ale na policzkach czuje tylko zimno. Lodowate zimno. Czy¿by by³a na dworze? Jasne, ¿e tak! G³upie pytanie. Przecie¿ w pomieszczeniach nie wolno paliæ ognia, prawda? Ale gdzie dok³adnie siê znajduje? W Wigiliê pastor Len zawsze organizuje spotkanie na swoim ranczu; pewnie s¹ w³aœnie tam i obserwuj¹ fajerwerki. Wk³adem Pam jest nieodmiennie jej s³ynny dip z pleœniowego sera. Nic dziwnego, ¿e czuje siê taka zagubiona! Zapomnia³a zabraæ dip, pewnie zosta³ na blacie w kuchni, pastor Len bêdzie bardzo rozczarowany i… Ktoœ krzyczy. Dlaczego krzyczysz? W Bo¿e Narodzenie nie powinno siê krzyczeæ. To czas radoœci. Chce unieœæ lew¹ rêkê, ¿eby otrzeæ twarz, ale nie mo¿e. Coœ jest nie w porz¹dku. Le¿y na lewym boku, wykrêcone do ty³u ramiê ma

12


pod sob¹. Dlaczego le¿y? Czy¿by zasnê³a? W œwiêta, kiedy zawsze jest tak du¿o do zrobienia? Musi szybko wstaæ i przeprosiæ za swoje zachowanie. Jim ci¹gle powtarza, ¿e powinna siê staraæ byæ trochê bardziej… Przesuwa czubkiem jêzyka po zêbach. Z nimi te¿ coœ jest nie tak. Jeden kie³ jest nad³amany, ostra krawêdŸ kaleczy jêzyk. W ustach zgrzyta piasek. Prze³yka – dobry Bo¿e, uczucie jest takie, jakby ³yka³a ¿yletki. Czy¿by… Œwiadomoœæ tego, co siê wydarzy³o, spada na ni¹ z tak¹ si³¹, ¿e Pam gwa³townie wci¹ga powietrze. Niemal równoczeœnie wybucha straszny ból; jego Ÿród³o znajduje siê w lewej nodze, rozlewa siê na brzuch. „Wstañ, wstañ, wstañ”. Usi³uje podnieœæ g³owê, ale kiedy jej siê to wreszcie udaje, w kark wbijaj¹ jej siê rozpalone ig³y. Znowu krzyk, chyba ca³kiem blisko. W ¿yciu nie s³ysza³a czegoœ takiego; to nawet nie krzyk, tylko nieludzki, dziki wrzask. Musi go uciszyæ, bo kiedy go s³yszy, ból w brzuchu narasta, jakby wrzask by³ w jakiœ tajemniczy sposób po³¹czony z jej wnêtrznoœciami, szarpi¹c je i skrêcaj¹c. Dziêki Bogu, jest w stanie poruszyæ praw¹ rêk¹. Powoli przesuwa j¹ ku górze, obmacuje brzuch. Jej palce trafiaj¹ na coœ wilgotnego, miêkkiego. Tego nie powinno tam byæ. Woli teraz o tym nie myœleæ. Bo¿e, potrzebuje pomocy, niech ktoœ przyjdzie i jej pomo¿e, dlaczego nie pos³ucha³a Jima i nie zosta³a w domu ze Snookie, dlaczego tak Ÿle myœla³a o Rebie… „Przestañ”. Nie wolno wpadaæ w panikê. Tak zawsze wszyscy mówi¹: nie wpadaæ w panikê. Powinna cieszyæ siê z tego, ¿e ¿yje. Musi wstaæ, rozejrzeæ siê, zorientowaæ siê, gdzie jest. Na pewno nie siedzi ju¿ w fotelu. Le¿y na jakiejœ wilgotnej, miêkkiej powierzchni. Liczy do trzech, podpiera siê zdrow¹ rêk¹ i próbuje siê podnieœæ, ale musi zrezygnowaæ, bo parali¿uj¹cy ból przebiega przez jej cia³o jak wstrz¹s elektryczny. Jest tak silny, ¿e a¿ trudno jej uwierzyæ, ¿e rzeczywiœcie go odczuwa. Przez jakiœ czas trwa w ca³kowitym bezruchu i, szczêœliwie, ból stopniowo ustêpuje, zostawiaj¹c po sobie niepokoj¹ce odrêtwienie, ale Pam o tym te¿ postanawia chwilowo nie myœleæ. Zaciska powieki, unosi je, mruga kilka razy, ¿eby odzyskaæ ostroœæ widzenia. Ostro¿nie odwraca g³owê w prawo; tym razem ból siê nie

13


pojawia. Doskonale. Na tle rozmazanej plamy pomarañczowego blasku wszystko wygl¹da jak w teatrze cieni, ale Pam jest w stanie rozpoznaæ kêpê drzew – dziwnych, poskrêcanych drzew nieznanego jej gatunku – a tu¿ przed nimi strzêp poskrêcanego metalu. Bo¿e, czy to samolot? Tak… Ten pod³u¿ny kszta³t to okno. G³oœne pykniêcie, syk, miêkki huk i nagle robi siê jasno jak w dzieñ. Jej oczy zachodz¹ ³zami, ale nie odwraca wzroku. Widzi poszarpan¹ krawêdŸ fragmentu kad³uba, brutalnie oderwanego od reszty samolotu. A gdzie reszta? Czy ona, Pam, siedzia³a w tej czêœci kabiny? Niemo¿liwe. Nie ¿y³aby ju¿. Samolot wygl¹da jak resztki ogromnej popsutej zabawki. Ten widok przywodzi Pam na myœl otoczenie osiedla przyczep kempingowych, w którym mieszka³a matka Jima. Wala³y siê tam stare czêœci samochodowe, popsute trójko³owe rowerki i ró¿ne inne œmieci. Nie lubi³a tam chodziæ, mimo ¿e matka Jima zawsze by³a dla niej mi³a. Ze wzglêdu na swoj¹ pozycjê niewiele widzi; powoli przechyla g³owê, staraj¹c siê nie zwracaæ uwagi na towarzysz¹cy temu, chrupi¹cy odg³os, a¿ w koñcu jej policzek dotyka ramienia. Wrzask cichnie raptownie, jak uciêty no¿em. Œwietnie. Ha³as i czyjeœ cierpienie tylko by j¹ rozprasza³y. Chwileczkê… Coœ siê porusza, tam, na skraju zagajnika. Niedu¿a postaæ… Cz³owiek. Bardzo niski cz³owiek. Dziecko? Dziecko, które siedzia³o w rzêdzie przed ni¹? Ogarnia j¹ wstyd; kiedy samolot spada³, nie poœwiêci³a mu, ani jego matce, nawet jednej myœli. Zajmowa³a siê wy³¹cznie sob¹. Nic dziwnego, ¿e nie mog³a siê modliæ, skoro taka z niej chrzeœcijanka. Ku jej rozpaczy, postaæ kieruje siê w bok i znika z jej pola widzenia. Pam nie jest w stanie poruszyæ g³ow¹ ani o milimetr. Próbuje otworzyæ usta, ¿eby krzykn¹æ, lecz one tak¿e odmawiaj¹ jej pos³uszeñstwa. Proszê. Jestem tutaj. Szpital. Wezwijcie pomoc. Ciche st¹pniêcie tu¿ za jej g³ow¹. – Akhhh… – harczy. – Akhhh… Czuje dotkniêcie na w³osach, po jej policzkach p³yn¹ ³zy. Jest bezpieczna. Przyszli, ¿eby j¹ uratowaæ. Szybki tupot. Nie odchodŸcie! Nie zostawiajcie mnie! W polu widzenia, niemal tu¿ przed jej twarz¹, pojawiaj¹ siê bose stopy, ma³e i brudne. Jest ciemno, bardzo ciemno, ale Pam widzi, ¿e s¹ ca³e w jakiejœ ciemnej mazi. B³oto? Krew?

14


– Pomocy! Pomocy, pomocy, pomocy… – Nareszcie mówi. Uda³o siê. Skoro mówi, to wszystko bêdzie dobrze. To tylko szok. Tak, tylko szok, nic wiêcej. – Pomocy… Z mroku wy³ania siê twarz, pochyla siê nad ni¹. Jest tak blisko, ¿e Pam czuje na policzku oddech ch³opca. Stara siê skupiæ wzrok na jego oczach. Czy one… Nie, wszystko przez te ciemnoœci. S¹ bia³e, ca³kiem bia³e, bez Ÿrenic. „Jezu, pomó¿ mi!” Krzyk wzbiera jej w piersi, wiêŸnie w gardle. Nie jest w stanie go z siebie wyrzuciæ, za chwilê j¹ udusi. Twarz cofa siê gwa³townie. Pam ma wra¿enie, ¿e jej p³uca s¹ wype³nione p³ynem. Boli ka¿dy oddech. Jakieœ poruszenie daleko po prawej stronie, na granicy pola widzenia. Czy to to samo dziecko? W jaki sposób tak prêdko znalaz³o siê tak daleko? Ch³opiec wyci¹ga rêkê, jakby coœ wskazywa³. Wiêcej sylwetek, ciemniejszych od drzew w tle. Ludzie, z pewnoœci¹ ludzie. Pomarañczowy blask przygasa, ale ona wyraŸnie widzi ich zarysy. S¹ ich setki, chyba id¹ w jej stronê. Wy³aniaj¹ siê spomiêdzy tych dziwnych drzew, poskrêcanych i guzowatych jak palce. A gdzie ich stopy? Nie maj¹ stóp. To nie w porz¹dku. No tak, nie s¹ prawdziwe. Nie mog¹ byæ prawdziwe. Nie maj¹ oczu, ich twarze to rozmazane kleksy, p³askie i nieruchome, na tle dogasaj¹cych p³omieni. Pam wie, ¿e id¹ po ni¹. Lêk znika, pojawia siê pewnoœæ, ¿e nie zosta³o jej wiele czasu. Zupe³nie jakby w jej umieraj¹ce cia³o wst¹pi³a opanowana, pewna siebie Pam – ca³kiem inna Pam, taka, jak¹ zawsze chcia³a byæ. Nie zwracaj¹c uwagi na to, co siê dzieje w miejscu, gdzie kiedyœ by³ jej brzuch, siêga do pasa z dokumentami. Jest na miejscu, choæ przesun¹³ siê na bok. Zaciska powieki, koncentruje siê na tym, ¿eby odsun¹æ suwak. Palce ma mokre i œliskie, ale nie zamierza siê poddaæ. Uszy wype³nia jej furkocz¹cy ³oskot, z góry sp³ywa jaskrawe œwiat³o, przesuwa siê po niej i wokó³ niej, wydobywa z mroku rz¹d pustych foteli z poskrêcanymi mocowaniami i pantofel na wysokim obcasie, zupe³nie jak nowy. Pam zastanawia siê, czy œwiat³o powstrzyma zbli¿aj¹ce siê postaci. Nie, wci¹¿ sun¹ naprzód, a ona nadal nie jest w stanie dostrzec rysów ich twarzy. Gdzie siê podzia³ ch³opiec? Powinna go ostrzec, ¿eby siê do nich nie zbli¿a³, bo dobrze wie, czego chc¹,

15


o tak, doskonale wie, czego chc¹. Ale teraz nie mo¿e o tym myœleæ, nie wtedy, kiedy jest tak blisko. Wsuwa rêkê do wnêtrza pasa, oddycha z ulg¹, kiedy jej palce trafiaj¹ na g³adk¹ obudowê telefonu. Wyjmuje go ostro¿nie, ¿eby nie wysun¹³ jej siê z rêki – ma czas, ¿eby siê zdziwiæ, jak bardzo przestraszy³a siê wczeœniej, kiedy nie mog³a sobie przypomnieæ, gdzie go schowa³a – po czym zmusza trzymaj¹c¹ go d³oñ, ¿eby zbli¿y³a siê do jej twarzy. A jeœli nie dzia³a? Jeœli siê zepsu³? To niemo¿liwe. Tak, dzia³a! Pam pojêkuje z radoœci, s³ysz¹c powitalny sygna³. Jeszcze trochê… Ale¿ z niej flejtuch, ca³y ekranik we krwi… Koncentruje siê z najwy¿szym trudem, ostatkiem si³ odszukuje ikonkê aplikacji, trafia w ni¹ palcem, uruchamia rejestrator g³osu. Wiruj¹cy ³oskot nad jej g³ow¹ jest og³uszaj¹cy, lecz Pam nie zwraca na niego uwagi. Ignoruje te¿ fakt, ¿e niczego ju¿ nie widzi. Przysuwa telefon do ust i zaczyna mówiæ.

16


CZARNY CZWARTEK OD KATASTROFY DO SPISKU Analiza fenomenu Trojga

ELSPETH MARTINS

Jameson & White Nowy Jork, Londyn, Los Angeles 17


18


OD AUTORKI

Niewielu jest czytelników, którym na dŸwiêk s³ów Czarny Czwartek po grzbiecie nie przebiegnie dreszcz strachu. Ów dzieñ – 12 stycznia 2012 – kiedy w ci¹gu zaledwie kilku godzin dosz³o do czterech wielkich katastrof lotniczych, w których zginê³o ³¹cznie ponad tysi¹c osób, do³¹czy³ do listy straszliwych kataklizmów, które zmieni³y nasz sposób widzenia œwiata. Jak nale¿a³o siê spodziewaæ, ju¿ w kilka tygodni po tych wypadkach rynek zala³y beletryzowane relacje, wpisy na blogach, biografie i inne publikacje, ¿eruj¹ce na zafascynowaniu opinii publicznej zarówno samymi katastrofami, jak i ocala³ymi z nich dzieæmi nazwanymi Trojgiem. Nikt jednak nie by³ w stanie przewidzieæ ³añcucha makabrycznych wydarzeñ, które nast¹pi³y póŸniej, ani tempa, w jakim one nastêpowa³y. Tak jak przy okazji pracy nad Kanonad¹ – ksi¹¿k¹ zg³êbiaj¹c¹ problem przestêpstw z u¿yciem broni palnej pope³nianych przez amerykañskie dzieci poni¿ej szesnastego roku ¿ycia – równie¿ teraz dosz³am do wniosku, ¿e jeœli mam siê przy³¹czyæ do tego chóru, to tylko tworz¹c jak najbardziej obiektywn¹ relacjê i pozwalaj¹c zabraæ g³os uczestnikom wydarzeñ. D¹¿¹c do tego celu, korzysta³am z rozmaitych Ÿróde³, w tym tak¿e z niedokoñczonej biografii Paula Craddocka, wiadomoœci przekazanych przez Chiyoko Kamamoto oraz wywiadów, które osobiœcie przeprowadzi³am w trakcie interesuj¹cych nas wydarzeñ i bezpoœrednio po nich. Nie zamierzam przepraszaæ za wykorzystanie materia³ów, które wiele osób mo¿e uznaæ za zbyt drastyczne, takich jak: relacje ludzi, którzy jako pierwsi przybyli na miejsce tragedii, oœwiadczenia by³ych i aktualnych pamelistów, isho odnaleziony na miejscu katastrofy lotu 678 linii Sun Air, a tak¿e nigdzie do tej pory nieopublikowany wywiad z egzorcyst¹ zatrudnionym przez Paula Craddocka.

19


Choæ nie ukrywam, ¿e w³¹czy³am do tej pracy tak¿e cytaty z gazet i czasopism – czêœciowo dla lepszego pokazania kontekstu, a czêœciowo dla urozmaicenia narracji – to moim g³ównym celem, tak samo jak podczas pisania Kanonady, by³o stworzenie platformy, s³u¿¹cej jak najbardziej obiektywnej prezentacji wydarzeñ rozgrywaj¹cych siê od stycznia do lipca 2012 roku, z perspektywy osób bêd¹cych najbli¿ej ich aktywnych uczestników. Maj¹c to na uwadze, proszê, aby czytelnicy pamiêtali, ¿e s¹ to relacje subiektywne, i ¿eby zechcieli zadaæ sobie trud samodzielnego wyci¹gniêcia wniosków. Elspeth Martins Nowy Jork 30 sierpnia 2012

20


S¹ tutaj. Ja… Nie pozwólcie Snookie jeœæ czekoladek, dla psów to zabójstwo, choæ pewnie bêdzie bardzo prosiæ. Ch³opiec. Ch³opiec obserwujcie ch³opca obserwujcie martwych. Id¹ po mnie. Wszyscy nied³ugo odejdziemy. Wszyscy. ¯egnaj Joanie piêkna torebka ¿egnaj. Pastorze Len niech pan ich ostrze¿e ¿e ch³opiec ¿e nie wolno go… Ostatnie s³owa Pameli May Donald (1961–2012)

21



Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.